Czy jesteś zły na Boga? By David Wilkerson February 16, 1998 Wierzę, że najniebezpieczniejszą rzeczą dla chrześcijanina jest noszenie w sobie złości na Boga. Dlatego jestem zaszokowany wzrastającą liczbą wierzących, z którymi się spotykam, a którzy są zirytowani na Pana. Mogą się do tego nie przyznawać, ale głęboko w sercu noszą pewnego rodzaju urazę do Niego. Dlaczego? Myślą, że Bóg nie jest zainteresowany ich życiem, czy też ich problemami! Przekonani są, że Jemu jest wszystko jedno, ponieważ nie odpowiedział na ich szczególną modlitwę albo nie zadziałał w ich sprawie. Ostatnio otrzymałem list od młodego człowieka, który przebywa w jednym z więzień na południu USA. Ten skazaniec był kiedyś oddanym chrześcijaninem, ale teraz mówi, że jest wściekły na Boga. Napisał on: "Jestem na dnie piekła i myślę, że Bóg mnie tu zostawi! Kiedyś chciałem iść za Chrystusem z całego serca. Ale w moim życiu był grzech, który mnie przytłaczał - grzech na tle seksualnym. Próbowałem pokutować, ale to nigdy nie pomagało. Czytałem swoją Biblię, studiowałem ją i modliłem się, ale to nie miało sensu. Mój grzech zawsze przejmował kontrolę. A teraz jestem zamknięty w więzieniu na długi czas z powodu tego grzechu. Poddałem się, jeśli chodzi o toczenie walki duchowej. Próbowanie nie jest tego warte. Bóg uwolnił mnie od narkotyków i alkoholu, kiedy byłem świeżym chrześcijaninem. Ale dlaczego nie zabrał ode mnie moich seksualnych pożądliwości?" Każda strona listu napisanego przez tego człowieka pełna była goryczy względem Boga. Ten człowiek pozwolił na to, by jego uraza zamieniła się w całkowitą wściekłość! Dostrzegam podobnego rodzaju wściekłość wśród narastającej liczby posługujących z wielu denominacji. Stali się rozczarowani, wyczerpani, zli na Boga i teraz odchodzą od swego powołania. Kiedy zapytasz ich dlaczego, odpowiadają: "Byłem gorliwy i wierny - dawałem z siebie wszystko, co najlepsze. Ale im bardziej się starałem, tym mniej rezultatów widziałem. Mój zbór mnie nie doceniał. Wszystkie moje modlitwy zdawały się być daremne. W pewnym momencie wszystko, co głosiłem było obłudne, ponieważ nie skutkowało w moim własnym życiu. Teraz opuszczam służbę na tak długo, aż nie rozgryzę tego wszystkiego." W miarę upływu lat nauczyłem się, że bardzo niewielu tego rodzaju posługujących powraca do służby. Dlaczego? Nie chcą oni zaniechać swojej złości wobec Boga! Mówią bowiem: "Robiłem wszystko tak, jak trzeba. Ale nic nie szło tak, jak tego oczekiwałem. Byłem wierny Bogu, ale On mnie zawiódł!" Ostatnio przekonałem się o strasznym niebezpieczeństwie trzymania się urazy względem Boga oraz o gorzkich tego konsekwencjach!Niedawno wziąłem do ręki misjonarską biografię pod tytułem "Aggie" i już nie mogłem jej odłożyć. Ta niesamowita historia tak chwyciła mnie za serce, że przeczytałem ją jednym tchem. Chciałbym tutaj krótko podsumować tę historię dla was, ponieważ bardzo jaskrawo pokazuje ona niszczycielską siłę gniewu z urazą, kiedy zagoszczą one w sercu chrześcijanina: W 1921 roku dwa młode małżeństwa ze Sztokholmu w Szwecji odpowiedziały na Boże wezwanie, aby jechać na misję do Afryki. Byli członkami Zielonoświątkowego Kościoła "Filadelfia", który wysyłał misjonarzy po całym świecie. Podczas jednego z nabożeństw misyjnych te dwie pary odczuły w swoich sercach brzemię, że mają jechać do Belgijskiego Kongo, który teraz nazywa się Zair. Ich imiona to: Dawid i Svea Flood oraz Joel i Bertha Erickson. Svea mierzyła zaledwie 142 cm była dobrze znaną śpiewaczką w Szwecji. Ale oba małżeństwa zostawiły wszystko, aby ofiarować swoje życie dla Ewangelii. Kiedy przybyli do Belgijskiego Kongo, poinformowali o tym miejscową staję misyjną. Potem wzięli maczety i dosłownie wykarczowali sobie drogę do pełnej insektów głębi dżungli. Dawid i Svea mieli ze sobą dwuletniego synka Dawida juniora, którego musieli nieść na swoich plecach. W czasie tej podróży oba małżeństwa zachorowały na malarię. Ale szli do przodu z wielką gorliwością, gotowi stać się męczennikami dla Pana. W końcu dotarli do pewnej wioski w głębi dżungli. Jednak ku ich zdziwieniu mieszkańcy nie chcieli ich wpuścić. Powiedzieli im: "Nie możemy wpuścić tu żadnych białych ludzi, bo obrazimy naszych bogów". Te dwie rodziny udały się zatem do drugiej wioski, ale tam ich również odrzucono. W pobliżu nie było już innych wiosek, więc wyczerpane rodziny nie miały innej szansy, jak tylko tam osiąść. Wycięli roślinność w samym środku górzystej dżungli i zrobili tam sobie chatki z błota, które stały się ich domami. W miarę, jak upływały miesiące, wszyscy cierpieli z powodu choroby, samotności i niedożywienia. Mały Dawid junior stał się chorowity. Nie mieli prawie żadnego kontaktu z którymkolwiek z mieszkańców wiosek. W końcu, po około sześciu miesiącach Joel i Bertha Erickson zdecydowali się wrócić do stacji misyjnej. Nalegali na Floodsów, aby uczynili to samo, ale Svea nie mogła podróżować, ponieważ właśnie zaszła w ciążę. Teraz jej malaria jeszcze bardziej się pogorszyła. Poza tym Dawid powiedział: "Chcę, żeby moje dziecko urodziło się w Afryce. Przyjechałem, aby oddać tu swoje życie". Tak więc rodzina Floodsów po prostu pomachała ręką na pożegnanie swoim przyjaciołom, którzy rozpoczęli stu sześdziesięcio kilometrową wędrówkę powrotną. Przez kilka miesięcy Svea znosiła szalejącą gorączkę. Jednak przez cały ten czas wiernie świadczyła o Jezusie małemu chłopcu, który przychodził z jednej z pobliskich wiosek, aby ich odwiedzać. Chłopiec ten był jedyną osobą, która się nawróciła przez służbę Floodsów. Przynosił owoce dla całej rodziny, a kiedy Svea głosiła mu o Chrystusie, ten tylko uśmiechał się do niej. W końcu malaria nasiliła się tak, że Svea musiała leżeć w łóżku. Kiedy nadszedł czas porodu, wydała na świat zdrową dziewczynkę. Ale po tygodniu nadeszła chwila śmierci. Przed śmiercią szepnęła do Dawida: "Nazwij naszą dziewczynkę Aina". Potem zmarła. Dawid Flood był bardzo wstrząśnięty śmiercią swojej żony. Zebrawszy wszystkie swoje siły, wziął drewniane pudło i zrobił dla niej trumnę. Następnie pochował swoją umiłowaną żonę w prymitywnej mogile na wzgórzu. Kiedy tak stał obok jej mogiły, spojrzał na swego małego synka, który za nim stał. Potem usłyszał, jak w chatce z błota płacze jego córeczka i nagle zgorzknienie napełniło jego serce. Wezbrała w nim niekontrolowana złość. Wpadł we wściekłość i zaczął krzyczeć: "Dlaczego dopuściłeś do tego, Boże. Przyjechaliśmy tutaj, aby oddać swoje życie! Moja żona była taka piękna, taka utalentowana. A teraz leży tu martwa w wieku dwudziestu siedmiu lat. Mam teraz dwuletniego syna, o którego ledwo jestem w stanie się zatroszczyć, nie mówiąc już o dziewczynce-niemowlęciu. I po ponad roku spędzonym w tej dżungli, wszystko co mamy do pokazania, to jeden mały wiejski chłopiec, który prawdopodobnie nie zrozumiał nic, z tego co mu mówiliśmy. Zawiodłeś mnie Boże. Cóż za strata życia!" Potem Dawid Flood wynajął kilku tubylców jako przewodników i zabrał swoje dzieci do stacji misyjnej. Kiedy zobaczył Ericksonów wyjawił ze złością: "Wynoszę się stąd! Nie jestem w stanie zaopiekować się tymi dziećmi. Zabieram mego syna ze sobą do Szwecji, ale moją córkę zostawiam tutaj z wami". I tak Dawid zostawił Ainę na wychowanie Ericksonom. Całą drogę powrotną do Sztokholmu Dawid Flood stał na pokładzie i wrzał złością na Boga. Mówił wszystkim, że jedzie do Afryki, aby być męczennikiem, aby zdobywać ludzi dla Chrystusa bez względu na cenę. A teraz wraca jako pokonany, załamany człowiek. Był przekonany, że był wierny, ale Bóg wynagrodził go całkowitym zlekceważeniem. Kiedy przybył do Sztokholmu postanowił szukać swego szczęścia w biznesie importowym. Uprzedzał też każdego kogo spotkał, aby w jego obecności nigdy nie wspominał o Bogu. Kiedy ktoś to zrobił, wówczas wpadał we wściekłość, a żyły bardziej się uwidaczniały na jego szyi. W końcu zaczął dużo pić. Niedługo po powrocie z Afryki, jego przyjaciele Ericksonowie niespodziewanie umarli (prawdopodobnie zostali otruci przez miejscowego wodza wioski). Tak więc mała Aina została przekazana w ręce pewnej amerykańskiej pary małżeńskiej - drogich ludzi o nazwisku Artur i Anna Berg, których znam osobiście. Bergowie zabrali Ainę ze sobą do wioski Massisi w północnym Kongo. I tam zaczęli nazywać ją "Aggie". W niedługim czasie mała Aggie nauczyła się języka używanego przez mieszkańców Zanzibaru i okolic i bawiła się z miejscowymi dziećmi z Kongo. Spędzając wiele czasu w samotności, Aggie nauczyła się bawić w gry wyobrazni. Wyobrażała sobie, że ma czterech braci i siostrę i nadała im wszystkim zmyślone imiona. Zastawiała stół dla swoich braci i rozmawiała z nimi. Wyobrażała sobie, że jej siostra ciągle jej szuka. Kiedy rodzina Bergów pojechała na urlop do Ameryki, zabrali ze sobą Aggie w oklice Minneapolis, gdzie już pozostali. Aggie wyrosła i wyszła za mąż za Dewey'a Hursta, który w pózniejszym czasie został dyrektorem Północnozachodniego Koledżu Biblijnego - szkoły Zborów Bożych w Minneapolis. Przez lata Aggie, jako dorosła osoba, próbowała skontaktować się ze swoim ojcem, ale bezskutecznie! Aggie nigdy nie wiedziała o tym, że ojciec ożenił się ponownie, tym razem z młodszą siostrą Svea'i, która nie miała w sercu miejsca dla Boga. Mieli on pięcioro dzieci oprócz Aggie: czterech synów i córkę (dokładnie tak, jak to wyobrażała sobie Aggie). W tym czasie Dawid Flood stał się zupełnym alkoholikiem i miał bardzo słaby wzrok. Przez czterdzieści lat Aggie próbowała odnalezć swojego ojca, ale na swoje listy nigdy nie otrzymała odpowiedzi. W końcu szkoła biblijna wykupiła bilety powrotne do Szwecji dla Aggie i jej męża, by mogła osobiście odnalezć ojca. Po przelocie nad Atlantykiem, zatrzymali się na jednodniowy postój w Londynie. Postanowili przejść się na spacer. Gdy przechadzali się w pobliżu budynku Royal Albert Hall, ku ich radości, odbywała się tam zielonoświątkowa konferencja misyjna Zborów Bożych. Weszli do środka i usłyszeli czarnoskórego kaznodzieję, który składał świadectwo o wielkich dziełach, jakich dokonuje Bóg w Zairze - w Belgijskim Kongo! Serce Aggie podskoczyło. Po spotkaniu podeszła do tego kaznodziei i zapytała: "Czy kiedykolwiek słyszałeś o misjonarzach Dawidzie i Svea'i Flood?". Odpowiedział: "Tak. Svea Flood przyprowadziła mnie do Pana, kiedy byłem jeszcze chłopcem. Oni mieli małą dziewczynkę, ale nie wiem co się z nią stało". Aggie wykrzyknęła: "Ja jestem tą dziewczynką! Jestem Aggie - Aina!". Kiedy kaznodzieja to usłyszał, uchwycił Aggie za ręce, objął ją i płakał z radości. Aggie nie mogła uwierzyć, że ten mężczyzna był właśnie tym nawróconym małym chłopcem, któremu jej matka głosiła. Wyrósł on na misjonarza ewangelistę dla swojego kraju, w którym było teraz 110 tysięcy chrześcijan, 32 stacje misyjne, kilka szkół Biblijnych i szpital ze 120-stoma łóżkami. Następnego dnia Aggie i Dewey wyjechali do Sztokholmu. Tam rozeszła się już wiadomość, że przyjeżdżają. Wtedy Aggie wiedziała już, że ma czterech braci i siostrę. Ku jej zdziwieniu trzech braci przywitało ją w hotelu. Aggie zapytała: "Gdzie jest Dawid, mój starszy brat?". Oni tylko wskazali palcem na postać, która siedziała sama na krześle w holu. Jej brat, Dawid junior był wysuszonym człowiekiem o siwych włosach. Tak jak ojciec stał się rozgoryczony i prawie zniszczył swoje życie alkoholem. Kiedy Aggie zapytała o swego ojca, bracia wybuchnęli złością. Wszyscy go nienawidzili. Nie rozmawiali z nim od lat. "A co z moją siostrą?" - zapytała Aggie. Bracia dali jej numer telefonu, a ona natychmiast skontaktowała się z nią. Jej siostra podniosła słuchawkę, ale kiedy Aggie powiedziała jej kim jest, rozmowa urwała się. Aggie próbowała dzwonić, ale nikt nie odbierał. Jednakże po krótkiej chwili siostra pojawiła się w hotelu, objęła Aggie i powiedziała: "Przez całe moje życie śniłam o tobie. Często rozkładałam mapę świata, stawiałam na niej zabawkowy samochodzik i udawałam, że jeżdżę wszędzie, aby cię odnalezć". Siostra Aggie również gardziła swoim ojcem - Dawidem Floodem. Ale obiecała, że pomoże jej odnalezć go. Tak więc pojechały do zubożałej dzielnicy Sztokholmu, gdzie weszły do walącego się budynku. Kiedy zapukały do drzwi, jakaś kobieta wpuściła je do środka. Wszędzie walały się porozrzucane, puste butelki po alkoholu. W kącie na łóżku polowym leżał jej ojciec - swego czasu misjonarz Dawid Flood. Maił teraz 73 lata i cierpiał na cukrzycę. Był także po zawale, a katarakty zasłoniły jego oczy. Aggie uklękła obok niego płacząc: "Tatusiu, jestem twoją małą dziewczynką, którą zostawiłeś w Afryce". Tan stary człowiek obrócił się i spojrzał na nią. Azy pojawiły się w jego oczach i odpowiedział: "Nigdy nie miałem zamiaru oddać ciebie komuś innemu. Po prostu nie byłem w stanie opiekować się wami obojgiem". Aggie odpowiedziała: "Nic się nie stało tatusiu. Bóg troszczył się o mnie!". Nagle ojcowskie oblicze pociemniało. "Bóg nie troszczył się o ciebie!" - wykrzyknął z wściekłością. "On zrujnował całą naszą rodzinę. Poprowadził nas do Afryki, a potem zdradził nas. Nic nie wynikło z tego czasu, jaki tam spędziliśmy. To była strata naszego życia!". Wtedy Aggie opowiedziała mu o czarnoskórym kaznodziei, którego dopiero co spotkała w Londynie i o tym, jak ten afrykański kraj został zewangelizowany przez niego. "To wszystko prawda tatusiu" - powiedziała Aggie. "Wszyscy wiedzą o tym chłopczyku, który się nawrócił. Wszystkie gazety zamieściły tę historię". Nagle Duch Święty zstąpił na Dawida Flooda i ten złamał się. Azy smutku i pokuty popłynęły po jego twarzy i Bóg przywrócił go. Krótko po ich spotkaniu Dawid Flood umarł. Pomimo tego, że został on przywrócony Panu, pozostawił za sobą jedynie ruinę. Nie licząc Aggie, jego dziedzictwem było pięcioro dzieci - wszystkie niezbawione i tragicznie zgorzkniałe. Aggie spisała całą tę historię. Jednak w czasie pracy nad nią zachorowała na raka. Tuż po tym, jak skończyła ją spisywać odeszła, by być z Panem. To przesłanie jest dla wszystkich, którzy wierzą - podobnie jak Dawid Flood - że mają prawo być złymi na Boga!Dawid Flood reprezentuje wielu dzisiejszych chrześcijan. Od dawna są rozczarowani, przygnębieni, a teraz pełni są wściekłości na Boga! Biblia daje nam tego przykład w księdze Jonasza. Tak, jak Dawid Flood, Jonasz otrzymał od Boga powołanie misyjne. Poszedł do Niniwy, aby głosić przesłanie na temat Bożego sądu, jakie otrzymał od Pana: Miasto zostanie zburzone za 40 dni. Po zakomunikowaniu tego przesłania Jonasz usiadł sobie na wzgórzu, czekając na to, jak Bóg rozpocznie to zniszczenie. Ale po upływie 40 dni nic się nie wydarzyło. Dlaczego? Niniwa pokutowała i Bóg zmienił Swój zamysł, co do wyniszczenia tych ludzi! To rozzłościło Jonasza. Zaczął wołać: "Panie, zdradziłeś mnie! Włożyłeś brzemię na moje serce, aby tu przyjść i zwiastować Twój sąd. Wszyscy w Izraelu wiedzieli o tym. A teraz zmieniłeś wszystko, nic mi o tym nie mówiąc. Wyszedłem teraz na fałszywego proroka!" Jonasz siedział pod żarem gorącego słońca dąsając się, poirytowany na Boga! Jednak w Swoim miłosierdziu, Bóg sprawił, że wyrosła roślina, która miała chronić Jonasza przed upałem: "... by cień był nad jego głową i żeby mu ująć jego goryczy..." (Jonasza 4,6 BT). Słowo "gorycz" użyte w tym wersecie oznacza "niezadowolenie, rozczarowanie". Krótko mówiąc, Jonasz był głęboko zasmucony, gdyż sprawy nie potoczyły się tak, jak to sobie on zaplanował. Bóg zmienił Swój bieg rzeczy i duma Jonasza została zraniona! To właśnie od tego zaczyna się w większości przypadków złość na Boga - od rozczarowania. Bóg może nas powołać, włożyć na nas Swoje brzemię i posłać. Ale może dokonać zmian, nie umieszczając nas w Swoim suwerennym planie. Następnie, kiedy sprawy nie idą tak, jak to zaplanowaliśmy, możemy czuć się wprowadzeni w błąd, bądz zdradzeni. W tym momencie Bóg rozumie nasze wołanie pełne bólu i zamieszania. Ostatecznie nasze wołanie jest ludzką rzeczą. Nie różni się ono od wołania Jezusa na krzyżu: "Ojcze, dlaczego mnie opuściłeś?". Ale jeśli trwamy w pielęgnowaniu poirytowanego ducha, to on urośnie do wściekłości w naszym wnętrzu. A Bóg zada nam to samo pytanie, co Jonaszowi: "... Czy to słuszne, tak się gniewać?" (Jonasza 4,9). Innymi słowy: "Czy myślisz, że masz prawo do tego, aby tak się złościć?" Jonasz odpowiedział: "Mam wszelkie prawo do złoszczenia się, aż do dnia mojej śmierci!". "... A ten odpowiedział: Słusznie jestem zagniewany, i to na śmierć." (Jonasza 4,9). Mamy tu proroka, który był tak zdenerwowany, tak poirytowany, tak pełen wściekłości na Boga, że powiedział: "Nie obchodzi mnie to, czy będę żył, czy też umrę! Moja służba jest porażką. Całe to moje cierpienie było nadaremne. Spędziłem trzy dni i trzy noce w cuchnącym brzuchu tego wieloryba. I po co? Bóg odmienił wszystko co się mnie tyczy. Mam wszelkie prawo do tego, by być złym na Niego!" Wielu chrześcijan jest jak Jonasz - sądzą, że mają prawo do tego, aby być wściekłymi na Boga. Myślą sobie: "Modlę się, czytam swoją Biblię, jestem posłuszny Bożemu Słowu. Tak więc dlaczego te wszystkie problemy dotknęły mojego życia? Dlaczego nie widzę Bożych błogosławieństw, jakie mi obiecał? On mnie zawiódł!" Największym niebezpieczeństwem utrzymywania złości oraz irytacji na Boga jest to, że możesz wypaść poza punkt pocieszenia!Możliwe jest dojście do punktu, gdzie już nie możesz zostać dotknięty. Jest to punkt, gdzie nikt i nic nie jest w stanie cię pocieszyć! Jeremiasz pisze: "... W Ramie słychać narzekanie i gorzki płacz: Rachel opłakuje swoje dzieci, nie daje się pocieszyć [odrzuca bycie pocieszoną - KJV] po swoich dzieciach, bo ich nie ma" (Jeremiasza 31,15). W czasie, gdy Jeremiasz pisał te słowa, Izrael prowadzony był przez Asyryjczyków do niewoli. Ich domy zostały spalone i zniszczone, a wszystkie ich winnice spustoszone. Jerozolima została zredukowana do kupy gruzu. Wszędzie wokół siebie widzieli jedynie ruiny i pustkowie. Tak więc Jeremiasz użył Racheli - przodka Izraela - jako płaczącej postaci, która jest tak oszołomiona na widok tego, jak jej dzieci są jej odbierane, że nic nie jest w stanie jej pociszyć. Sednem tego, co mówił Jeremiasz jest to, że ci lamentujący Izraelici zakorzenili się w swoim żalu i byli poza wszelką możliwością pocieszenia! Jermiasz nie potrafił ich pocieszyć. Nie było sensu nawet próbować mówić do nich. Według ich mniemania Bóg pozwolił na to, że dopadła ich niewola i w związku z tym mają prawo być zgorzkniałymi w stosunku do Niego! Jednak tutaj czai się niebezpieczeństwo: Kiedy utrzymujemy nasze kwestionowanie i narzekanie przez zbyt długi okres czasu, to one zamieniają się w irytację. Z kolei nasza irytacja zamienia się w zgorzknienie. A w końcu nasze zgorzknienie zamienia się we wściekłość. W tym momencie nie słuchamy już nagany. Boże Słowo nie porusza nas. I nikt - ani przyjaciel, ani pastor, ani współmałżonek - nie jest w stanie dotrzeć do nas. Odgradzamy się od wszelkiego nawoływania przez Ducha! Dla tych, którzy przyznają, że są blisko, albo nawet już minęli punkt odrzucenia pocieszenia, jest dobra wiadomość!Słowo Boże mówi, że jest nadzieja! "Tak mówi Pan: Powstrzymuj swój głos od płaczu, a swoje oczy od łez, gdyż jeszcze będziesz miała nagrodę za swój trud - mówi Pan - wrócą z ziemi wroga" (Jeremiasza 31,16). Innymi słowy: "Przestań płakać, przestań narzekać. Zamierzam wynagrodzić cię za twoją wierność!" "A tak, bracia moi mili, bądzcie stali, niewzruszeni, zawsze pełni zapału do pracy dla Pana, wiedząc, że trud wasz nie jest daremny w Panu" (1 Koryntian 15,58). Umiłowany, twoje modlitwy i wołanie nie były daremne! Cały twój ból i wszystkie łzy miały swój cel. Bóg mówi ci: "Wydaje ci się, że wszystko jest już skończone. Widzisz jedynie swoje okoliczności: potknięcie, ruinę, brak rezultatów. Tak więc mówisz: 'To już koniec'. Ale mówię ci, że to dopiero początek! Widzę nagrodę, jaką wkrótce wyleję na ciebie. Zamyśliłem dla ciebie dobre rzeczy, wspaniałe rzeczy. Tak więc zaprzestań swego płaczu!" Drogi święty, pozwól Duchowi Świętemu, aby cię uzdrowił ze wszelkiego zgorzknienia, złości i wściekłości, zanim to cię zniszczy! Być może widzisz jedynie ruinę w swoim życiu, ale On widzi odnowienie! Pozwól Mu odnowić cię teraz z tego spustoszenia, jakie cię otacza. On zamyśla dla ciebie jedynie dobre rzeczy, ponieważ "... On... nagradza tych, którzy go [gorliwie - KJV] szukają" (Hebrajczyków 11,6). Alleluja!