Koneczny Dzieje śląska







Dr Feliks Koneczny

Dzieje Ślązka


Uniwersytet Jagielloński
Kraków
Luty 1896 roku.











I. Wstęp i ogólne pouczenie


W Imię Boże zabieram się do pracy, ażeby braciom Ślązakom opisać przeszłość ich
ziemi, ciesząc się, że książka ta przejdzie przez tysiące rąk uczciwych. Wysyłam ją do
pracowitego kraju, gdzie nikt nie wstydzi się ciężkiej pracy w pocie czoła, gdzie lud
niema zwyczaju marnować dnia, a co kto posiada, to ma z krwawicy swego znoju i
rozumnie a oszczędnie tego używa. To Ślązk, kochany przez Polaków, szanowany
przez uczciwych Niemców, to lud ślązki, który już dawno podajemy za wzór ludowi
całej Polski, aby sobie ztąd brał przykład, jak własną pracą i zasługą można swój los i
kraju polepszyć. Wiemy my dobrze, że polski Ślązk, to jakby wielkie mrowisko
pracowitego ludu; przecież w tym kraju niema ani jednego kącika, któryby nie był
sowicie zroszony poczciwym potem i to nie raz, ale setki i tysiące razy, od tylu już
wieków!

Ale nie tylko potem, jeszcze czemś innem ta ziemia zroszona i to obficie, nieraz aż
nadto obficie; krwią swych rodaków, serdeczną krwią przodków, którzy sporo jej tu
przelali w obronie wiary i mowy ojczystej, dobrowolnie, a drugie tyle wytoczyły im
różne zawieruchy wojenne, które bez ich woli i bez winy, przeleciały ponad krajem, jak
najgorszy wicher i niejednę zrobiły ruinę, którą potem usilna praca naprawiać musiała.
Płonął nieraz tęp kraj łuną pożarów, a rzeki jego miały już nieraz czerwoną od krwi
wodę! Tak to każda ziemia, gdy na niej przez długie czasy naród siedzi, ma swoje
historyczne wspomnienia, różne, radosne i bolesne, bo jak człowiek, tak też kraj cały,
przechodzi przez zmienną dolę i niedolę.

Opisać te dobre i złe losy, pociechy pracy i dopuszczenia Boże, jest zadaniem historyi
kraju. Czem bardziej ludność pewnej ziemi garnęła się do pracy, czem lepiej spełniała
swoje obowiązki względem Boga, ojczyzny, rodziny i bliźniego, tem chwalebniejsze
ma taka ziemia wspomnienia historyczne. Spisać historyę, to tak, jak zrobić rachunek
sumienia z całego życia, od samego początku, ale rachunek sumienia za cały kraj, za
wszystkie czasy i wszystkich ludzi, którzy tu żyli, a których my jesteśmy synami i
dziedzicami. Nie powstydzimy się ojców naszych, zobaczymy, że dzielni to byli ludzie!
W górę podniósłszy głowę, śmiało, głośno i hardo przyznamy się, żeśmy kość z ich
kości i krew z ich krwi i pragniemy być godnymi ich następcami. Wiemy, że każde
przecież pokolenie dźwigać musi jakiś ciężar nieszczęść; ale kiedy poznamy, jak
przodkom naszym bywało nieraz o dużo gorzej, a jednak rąk nie opuścili, natenczas
tem bardziej pokochamy ojczyznę i jej historyę i tylko chcieć będziemy, żebyśmy w
przeciwnościach umieli brać sobie przykład ze sławnych ojców naszych. Daj nam Boże
w nieszczęściach tyle sił, co im i tyle wiary, nadziei i miłości - bo tylko w ten sposób
będziemy godni być ich dziedzicami, my, którzy dostaliśmy po nich spuścizną ich potu
i krwi. Pomnijmy też, że pierwszym naszym obowiązkiem jest zostawić też po sobie
jaki dorobek naszym następcom, potomnemu pokoleniu, ażeby kiedyś nie narzekano na
nas, żeśmy polskie ojczyste dziedzictwo na Ślązku opuścili, żeśmy nie zachowali
skarbów po ojcach, skarbów duchowych wiary i języka ojczystego.

Zaszczepiła boża wola ten polski szczep na naszym kochanym Ślązku, a więc trzeba go
pielęgnować; dzisiaj ten szczep w naszym ręku, jutro dzieci nasze strzedz go będą i
pilnować, ażeby wzrastał. Staramy się robić dobrze, jak umiemy, a postaramy się, aby
dzieci nasze umiały tę polską robotę jeszcze lepiej od nas. Póki się da pracować koło
tego szczepu, widać taka wola Opatrzności, żeby się pracowało, a oczywiście rzeźko i
sumiennie; jak będzie za dużo, sam Pan Bóg już to sprawi, żeby znowu było mniej. Ale
my nie możemy wiedzieć, kiedy roboty tej koniec, bo to nie należy do ludzkiego
przejrzenia; my tylko mamy robić i robić wszystko, co w naszej mocy, ażeby zostało
drzewo polsko-ślązkie, nad którem nas Bóg zrobił ogrodnikami. A poczem będzie
poznać, żeśmy byli ogrodnikami zdatnymi a pracowitymi? Tylko po tem, że drzewo
będzie coraz wyższe i coraz bujniejsze! Jeżeli za naszych czasów opadnie mu która
gałąź, będzie to znak naszego niedbalstwa, nasza wina przed sumieniem a hańba przed
historyą.

Chcemy więc poznać, jak tu przed nami pracowali i bronili polskości, chcemy się
dowiedzieć, jakiemi to cnotami sprawili, że, chociaż seciny było przeszkód i czasy jak
najgorsze, jednak polskość tutaj nie zginęła i zostało tu jeszcze dla nas ziemi i chleba.
Otwieramy księgę dziejów, bośmy ciekawi, dla kogo też najpierw Opatrzność chleb z
tej ziemi przeznaczyła? Bo nam mówią często po niemiecku, że my tutaj przybłędy i
tylko z łaski cierpieni na komornem. Przepraszamy panów Niemców, że też i my czytać
umiemy i zajrzymy sobie sami do historyi. Dawno to już trzeba było zrobić, ale lepiej
choć późno, niż nigdy; możemy się zresztą jeszcze poprawić i dogonić tych, którzy się
po niemiecku historyi ślązkiej uczyli, a z bożą pomocą, może ich też jeszcze nawet
przegonimy. Nie brakuje nam do tego szczerej chęci, a zresztą, ta historya ślązkiej
ziemi taka jest ciekawa, że pouczyć się o niej, to miły i łatwy obowiązek, to tylko pół
pracy głową, a drugie pół przyjemnej zabawy. Zabawią się starzy, a młodych tak
zawczasu do tej zabawy w czytaniu zaprawią, że za lat kilka nie będzie już na Ślązku
ani jednego takiego Polaka, któryby się Niemca dopiero potrzebował pytać o historyę
swego kraju.

Z przejrzenia bożego dzieli się rodzaj ludzki na rasy i szczepy, a szczepy na narody.
Chińczyk jest żółty, Indyanin amerykański ma skórą koloru brudnej miedzi, a Murzyn
cały czarny, bo każdy z nich do innej należy rasy. Ale i wśród tej samej rasy jakież
różnice! Jakto łatwo poznać żyda; chociaż także biały, a przecież inaczej wygląda;
chociaż on tej samej rasy, ale innego szczepu; jego szczep semicki, a nasz aryjski.

Za czasów Starego jeszcze Testamentu, praojcowie nasi, Aryowie, siedzieli w Azyi.
Oni pierwsi zajęli się rolnictwem, oni pierwsi oswoili sobie pożyteczne zwierzęta i
zrobili z nich domowe, a co najważniejsza, oni pierwsi zaprowadzili u siebie porządek
rodzinny, wspólne życie rodziców z dziećmi i osobny dla każdej rodziny majątek, czyli
prawo własności do tego, co własną pracą rodzina sobie zyska. Nie siła ciała, bo są rasy
i szczepy silniejsze, ale siła moralna dała im przewagę nad innemi: poszanowanie
własności i cześć czystości rodzinnego ogniska; siła moralna wyrobiła w nich te
przymioty, któremi najbardziej wzrasta człowiek, wzmacniając sobie charakter i rozum.
Rozumniejsi od innych, zdobyli sobie po wiekach panowanie świata, rozrósłszy się w
liczne narody.

Część Aryów przesiedliła się do Europy i tu dzielą się oni dzisiaj na trzy działy;
Romanów, Germanów i Słowian. Romańskie narody są te, które podbite przez
starożytny naród Rzymian, należały długo do ich państwa, od nich nauczyły się
zakładać miasta, a jeżyki swoje pomieszały z ich językiem łacińskim. Są to Włosi,
Francuzi, Hiszpanie, Portugalczycy i Wołosi czyli Rumunowie. Inne znów narody,
mówiące językami podobnemi trochę do niemieckiego, nazywają się germańskiemi, a
są to: Anglicy, Niemcy, Hollendrzy, Duńczycy, Szwedzi i Norwejczycy. Nazwy
Romanów i Germanów wzięte są z języka łacińskiego; oni sami nie mają dla siebie
nazwy w swoich językach.

Jedni tylko Słowianie sami siebie tak nazwali i posiadają własne wspólne nazwisko, z
własnego zaczerpnięte języka, a nie z łacińskiego słownika. Do tych Słowian i my
należymy. Słowo znaczy tyle, co mowa, bo mowa ze słów się składa; podobne do siebie
słowiańskie języki były dla naszych przodków ich wspólnem słowem; otóż wszystkich,
którzy rozumieli to słowo, z którymi można się było dogadać rodzimem słowem,
nazywano pomiędzy sobą od słowa Słowianami. Z tego samego powodu tłómaczy się
też, dlaczego sąsiadów swoich nazwali praojcowie nasi Niemcami. Oto bo oni nie
znając języka słowiańskiego, nie mogli się rozmówić z naszymi przodkami i byli dla
nich, jakoby niemowy, niemi; dlatego cudzoziemca Niemcem nazwano. Do dziś dnia
lud polski w niektórych stronach każdego cudzoziemca nazywa Niemcem, chociażby
on ze zupełnie innego był narodu; np. można czasem jeszcze słyszeć, że w Berlinie są
szwabskie Niemcy, a w Paryżu francuzkie Niemcy. Jestto zupełnie źle i błędnie, bo
Francuz nie jest Niemcem, a nie wszyscy znowu Niemcy są Szwabami, (bo tylko część
Niemców tak się nazywa) ale to wysłowienie poucza nas, co pierwotnie oznaczało w
Słowiańszczyźnie to słowo: Niemiec, a mianowicie każdego człowieka, który był
niemy na słowiańską mowę, t j. nierozumiał jej.

Słowiańskie narody są: Polacy, Łużyczanie, Czesi, Rusini, Słowacy, Słowieńcy,
Kroaci, Serbowie i Bułgarowie, tudzież pół na pół Moskale czyli Rosyanie, którzy
powstali ze zmieszania krwi ruskiej z tatarską. Moskale są narodem bardzo młodym; w
tych czasach, kiedy się poczyna historya polska, czeska lub ruska, nie było jeszcze ani
słychu o istnieniu Moskali czyli Rosyan; do historyi zaś europejskiej należą oni
niespełna dopiero od 200 lat. - Słowianie zajmowali pierwotnie tj. za najstarszych
pogańskich jeszcze czasów, o dużo więcej ziemi, niż dzisiaj. Wszystko koło rzeki Łaby
(Elbe) było krainą słowiańską. Ludy te słowiańskie wyginęły w walkach z Niemcami,
bo Niemcy zwykli byli po każdem prawie zwycięstwie urządzać rzezie miejscowej
ludności, co zresztą sami niemieccy kronikarze opisują bez wstydu.

Ta pierwotna Słowiańszczyzna dzieliła się na części jeszcze o dużo więcej, niż dzisiaj.
Zamiast narodów znaczniejszych, które są dzisiaj, były tylko drobne ludki, a każdy z
nich żył sobie osobno. Nad każdą prawie większą rzeką siedział inny ludek, mający
osobnych naczelników i odrębne często interesy, nie bardzo się stykając z sąsiadami.
Na wyżywienie człowieka trzeba było wtenczas ziemi o dużo więcej, niż dzisiaj; całe
grunta wielkiej, ludnej wsi dzisiejszej, starczyły wówczas ledwie na wyżywienie jednej
rodziny, przez to, że więcej było moczarów, niż gleby, a i tej nie umiano uprawiać, jak
należy, nie umiano sobie radzić. Ludzi było mało, a jednak raz wraz zdarzały się
przeludnienia, tj. że na pewnem miejscu, w pewnej okolicy zebrało się ludzi więcej, niż
ich ziemia, bór i rzeka mogły wyżywić; działo się to przez sam naturalny przyrost
ludności; dorosły dzieci, przybyły wnuki, a kiedy pojawiły się prawnuki, było ich już
tylu, że byle rok gorszy sprowadzał głód; nie było innej rady, jak wyprawić część
młodzieży w świat, żeby sobie szukali nowych siedzib.

W ten sposób dokonała się kolonizacya Ślązka z Wielkopolski i to na dwa razy.
Polanie, lud osiadły w dzisiejszej Wielkopolsce, mieszkali nad średnią Wartą, w
okolicach, gdzie potem stanęły miasta Gniezno i Poznań, i zajmowali kraj na południe
od Warty mniej więcej do rzek Orlej i Barycza. Do Barycza wpływa dużo rzek
mniejszych, a wszystkie płyną z południa, tak, że sama przyroda wskazywała tym
dzieciom Polan pochód na południe w górę rzek. Część ich została na prawym brzegu
Odry, w dorzeczu Widawy, ale większa i znaczniejsza część przeprawiła się na drugą
stronę Odry i osiadła nad rzeką, którą nazwali Ślęzą, a od której sami potem nazwali się
Ślązanami. - Drugim zaś razem inna znowu drużyna emigracyjna Polan doszła do rzeki,
której brzegi odznaczały się obfitością bobrów; nazwali ją przeto Bóbr, a sami siebie
Bobrzanami. - Tak tedy istniały blisko siebie dwie kolonie z Wielkopolski; ale przez
długie czasy nie miały ze sobą styczności, oddzielone dużą puszczą. Ślązanie rozrodzili
się i zajmowali coraz więcej kraju. Powysyłali z biegiem czasu osadników nad
Wystrzycę w jedną stroną, a w drugą stronę nad Oławę i Nissę; ci znowu przekroczyli
Odrę i powysyłali nowych kolonistów nad Widawę, gdzie się zetknęli po czasie z
potomkami braci swych przodków z nad Warty, nad Stobrawę, Brynicę i Małapanew.
Tak Ślązanie w ciągu kilku pokoleń zajmowali kraj coraz szerszy i stali się ludem
znacznie potężniejszym od Bobrzan; to tez kraj cały otrzymał od nich nazwę Ślązka,
jako kraj zajęty i urządzony najpierw przez Ślązan.

Rozszerzając swe siedziby dotarli wreszcie Ślązanie do granic innych ludków drobnych
i spotkali się z sąsiadami. Na wschód sąsiadowali z Łęczycanami i z Sieradzanami, a
jeszcze później z Chrobatami nad Wisłą, a mianowicie z krakowską ich częścią. Na
południe mieli Morawiaków i kilka drobnych ludków czeskich. Na zachodzie stykali
się z swymi braćmi Bobrzanami, a na północ z swym własnym ojczystym ludem Polan.
Teraz już nie było wolnej ziemi do okoła, którąby można było zajmować. Odtąd były
tylko dwa sposoby, żeby uniknąć klęski głodowej z przeludnienia. Należało trzebić lasy
bardziej, niż dotychczas i urządzać kolonizacyę wewnętrzną, w środku swoich borów i
dbać o lepszą uprawę ziemi; to był jeden sposób. Drugi zaś polegał na tem, żeby
przemocą zająć kawał kraju, do którego już inny ludek miał prawa. Rozpoczęły się tedy
walki o posiadanie ziemi. Natenczas wytworzył się odrębny stan wojskowy; co do
wojny było zdatniejszego, i ci, którzy woleli wojenkę, niż orkę, tworzyli potem straż
zbrojną swojej ziemi, straż wojskową. Który ludek więcej miał czy zdatności czy
szczęścia na tych wojenkach, ten najbardziej rozszerzał swoje posiadłości i narzucał
sąsiadom swoją wolę. Tak np. Ślązanie widocznie więcej mieli szczęścia od Bobrzanów
i zaczęli nad nimi panować, tak, że ich kraj do swojej dołączyli władzy; toteż zaginął
potem słuch o Bobrzanach, a ich kraj stał się także częścią Ślązka.

Na wojnie potrzeba silnej władzy, surowego rozkazu i ślepego posłuszeństwa. Toteż
skoro tylko zaczęły się wojny, powstała też niedługo władza naczelnika wojskowego,
czyli władza książęca, sprawowana przez księcia, otoczonego drużyną wojenną,
wyczekującą każdej chwili jego rozkazów. W czasach ustawicznej niepewności i
ciągłych zawieruch, ten lud największe miał powodzenie, który największą w sobie
wyrobił karność, którego książę największą miał władzę i najpowolniejszy dla siebie
znajdował posłuch. W pośród tego ludu największy był porządek i bezpieczeństwo, a te
ludy, które nie umiały czy przez niesforność nie chciały poddać się władzy jednego z
rodaków, te które chciały żyć ciągle dalej po staremu, bez drużyny wojennej i bez
księcia, te musiały z konieczności uledz innym. Zmieniły się czasy, nastał nowy okres,
trzeba się było inaczej urządzić, dać sobie spokój z urządzeniem społecznem starem,
które już było nieprzydatne, a przyjąć tę nową organizacyę, czyli nowe urządzenie
porządku publicznego. Z tych-to przemian miała powstać po pewnym czasie nasza
organizacya państwowa. Wytworzyła się ona najwcześniej w Wielkopolsce, dlatego też
tam jest kolebka państwa polskiego.

Wkrótce też spostrzegli nasi praojcowie, że im o dużo lepiej jest, skoro więcej ludków
należy do jednego państwa i nigdy już wojen o to nie było; owszem, garnięto się koło
władzy książęcej, skupiono się coraz bardziej w gromadę, coraz większe i większe
tworząc państwo. A że Polanie z Wielkopolski najlepszą mieli organizacya państwową,
wkrótce też Ślązk do ich państwa się przyłączył.

Był już spory czas, żeby z tych różnych polskich ludków wytworzyła się jaka większa
całość; gdyby nie to połączenie się w państwo polskie, pod zwierzchnią władzą jednego
księcia polskiego, wspólnego Polanom, Ślązanom, Sieradzanom, Łęczycanom itd.,
gdyby nie to, byłyby te wszystkie ludy zmarniały w niemieckiej niewoli, tak że nie
zostałby z nich ani jeden człowiek, z języka ich ani jedno słówko, a z ich osad ani jedna
chatyna. Był już spory czas! Byłoby się stało z temi ludami to samo, co się stało z
naszymi braćmi na Zachodzie za Odrą i Łabą.

Jak ze słowiańskich lechickich plemion powstawało powoli państwo polskie, tak samo,
zupełnie w ten sam sposób powstawało z germańskich ludków państwo niemieckie. Ale
u Niemców zaczęła się ta organizacya o dużo wcześniej, niż u nas, dlatego że znacznie
wcześniej zaczął im doskwierać głód. Mieli bowiem Niemcy bardzo a bardzo mało
ziemi; tyle, co jest pomiędzy Renem, Wezerą a Menem i to jeszcze nie ze wszystkiem;
ziemia to nie taka żyzna, jak polska, ale przeciwnie, bardzo jałowa i nieurodzajna. Tem
większa przez to była między nimi zawiść, tem wcześniej zaczęły się te graniczne
wojny jednego pokolenia z drugiem, ale też za to tem wcześniej urządzili sobie przez to
organizacje państwową. Zaprowadzony porządek i ład ten miał skutek, że ludność w
spokoju bardzo prędko się pomnażała i niedługo nastało groźne przeludnienie. Dokąd
teraz się udać? Na wschód, na Słowian, odebrać im ich ziemię! I tak się rozpoczęło to
parcie na wschód (D r a n g n a c h O s t e n), które trwa do dziś dnia.

Walka była nierówna. Słowianie nadłabscy tj. nad rzeką Łabą (Elbe) nie mieli z
początku ani książąt, ani drużyn wojennych; tego dopiero teraz od Niemców nauczyć
się mieli. Ale chociaż urządzali się, jak mogli, i mieli potem książąt i wojowników, nie
starczyło im jednakże już czasu, żeby założyć jakie większe państwo. Każdy ludek
walczył osobno, a choć bronili bohatersko słowiańskiej ziemi, nic to nie pomogło, bo
każdy z osobna walczył i ginął; zwyciężyć można było tylko walcząc wspólnie, pod
wspólnym księciem, a tego jeszcze nie było. Największe organizacye państwowe
pomiędzy Łabą i Odrą były na północy, blizko morza, państwa Wilków, Lutyków i
Obodrytów, ale i te były za słabe na niemiecką nawałę, a w jedno nie połączyły się
nigdy. Te zaginione ludy, po których nie zostało ani nawet najmniejszego śladu, to byli
nasi rodzeni bracia, to także były ludy lechickie. Gdyby o sto lat wcześniej powstało
było państwo polskie, język polski sięgałby może do dziś dnia za Odrę wzdłuż całego
jej biegu; bo cała Odra, od źródeł aż do ujścia, płynie przez kraje pierwotnie lechickie,
a zatem polskie.

Taki sam los, zupełna zagłada, czekała resztę lechickich plemion; ale na szczęście, gdy
Niemcy doszli do Odry, było już przeciw państwu niemieckiemu państwo polskie,
dosyć duże, żeby się podjąć tej walki z pomyślnym skutkiem. Lud też polski na Ślązku,
ci potomkowie Polan z Wielkopolski, zawdzięczali ocalenie temu, że się jeszcze dość
wcześnie połączyli z Wielkopolską.

Stało się to jeszcze za czasów pogańskich, przed przyjęciem wiary świętej. Niemcy byli
już wcześniej chrześcijanami. Opowiemy teraz o nawróceniu Niemców i Polaków na
wiarę chrześcijańską i od tego zaczniemy opowiadać historyę Ślązka, jak po kolei
wypadki po sobie następowały.



II. W jaki sposób i jakiemi drogami dotarto do Ślązka światło ewangelii św.


Cesarstwo rzymskie

Europa cała była niegdyś pogańską, a długi ten okres historyi nazywamy starożytnym.
Dwa wówczas narody były cywilizowane: Grecy i Rzymianie. Grecy posiadali
cywilizacyą wyższą od Rzymian, ale nie umieli założyć państwa; podzieleni na
mnóstwo drobnych państewek, mieli wśród siebie ciągłe wojny i swary, aż przez tę
niezgodę popadli w niewolę rzymską. Rzymianie zaś znali się na sztuce zakładania i
utrzymania państwa tak doskonale, jak żaden inny naród ani przedtem, ani potem.
Mówi się o nich, że cały świat podbili. W Europie granice cesarstwa rzymskiego szły
aż do Renu i Dunaju, a nawet za Dunajem należały do nich te kraje, gdzie dzisiaj
Węgry i Wołoszczyzna, czyli Rumunia. Rzym był stolicą całego świata; dla tego też już
pierwszy Naczelnik Kościoła, pierwszy Papież, Piotr św. do Rzymu się przeniósł.
Dzieło rozszerzenia wiary św. było też ułatwione przez to, że cały świat cywilizowany
tworzył jedno państwo.

Nawracanie Europy zaczęło się tedy od tych krajów, które podlegały berłu cesarzów
rzymskich; wcześniej miały szczęście słyszeć ewangielię narody mieszkające na
południe Dunaju, niż na północy tej rzeki. Polska zaś od Dunaju daleka i nietylko nie
należała do państwa rzymskiego, ale przodkowie nasi owych czasów nie mieli nawet
nigdy sposobności zetknąć się z Rzymianami, ani z językiem łacińskim. Zobaczmy
pokrótce, jaką koleją nawracanie doszło od Rzymu do Ślązka, - którędy wiodła droga.

Cesarstwo rzymskie, jako państwo powszechne, spełniwszy dane mu przez Opatrzność
zadanie, runęło. Odtąd nigdy już nie dało się założyć takiego powszechnego państwa,
chociaż tego próbowano kilka razy. Już takie państwo do postępu ludzkości
niepotrzebne. Na miejsce pogańskiej powszechności państwowej nastała powszechność
inna, wyższa, duchowna, w powszechnym Katolickim Kościele. Zmienił się duch
świata, a przez to zmieniły się także świeckie jego potrzeby i po nawróceniu ludów
żyjących w starożytnem państwie rzymskiem niepotrzebne już są państwa sprzęgające
w jedno jarzmo różne narody.

Cesarstwo rzymskie rozpadło się na dwie połowy; państwo zachodnie ze stolicą
Rzymem i cesarstwo wschodnie ze stolicą Konstantynopolem, czyli Byzancyum;
dlatego zwane także cesarstwem Byzańtyńskiem. Państwo zachodnie, właściwe
rzymskie cesarstwo, ulegało coraz bardziej najazdom różnych barbarzyńskich ludów z
północy, aż wreszcie w roku 476 przestało całkiem istnieć.


Frankowie i Karol Wielki

Skoro narody te zdołały podbić kraj włoski, toć tem bardziej a tem łatwiej pozajmowały
one inne kraje, dawniej Rzymianom podległe i rozbierając to wielkie państwo,
zakładały tam nowe swoje królestwa, a mieszając się z dawną ludnością z czasów
rzymskich, wytworzyły dzisiejsze narody romańskie: włoski, hiszpański i francuski.
Ludy te, przybyłe z północy, były pogańskie, ale wszedłszy pomiędzy chrześcian,
zaczęły się po pewnym czasie nawracać, do czego Kościół nie szczędził apostolskich
trudów. Z ludów osiadłych poza Włochami przystali do katolickiego Kościoła najpierw
Irlandczycy, a niedługo potem Frankowie, praojcowie Francuzów. Oni też pierwsi
użyczyli opieki swojej stolicy św., zagrożonej nieraz przez heretyków. Dopiero około r.
600 nawrócone już były wszystkie te kraje w Europie, które dawniej należały do
cesarstwa rzymskiego, a minęło jeszcze dalszych przeszło sto lat, zanim św. Bonifacy
począł nieść światło ewangelii do krajów germańskich poza Renem i Dunajem. Z
Anglii przybyło chrześcijaństwo do Niemiec; w Anglii było dużo uczonych mnichów,
świątobliwych zakonników, którzy pałali chęcią rozkrzewiania wiary św.; od nich też, z
Anglii, pochodził św. Bonifacy. Apostoł ten zginął męczeńską śmiercią w roku 754.
Założył on w Niemczech kilka biskupstw, z których niektóre sąsiadowały ze
Słowianami, ale biskupi tych dyecezyj byli pasterzami bez owczarni i dosyć mieli
roboty z nawracaniem pogan w granicach swych dyecezyj. Zresztą Sasi burzyli ciągle
kościoły, a biskupów wypędzali.

Jak wiarę św. Niemcy z Anglii, tak porządki państwowe otrzymali Niemcy z Francyi.
W północnej części tego kraju powstało królestwo Franków, czyli frankońskie, którego
król, imieniem Klodwik, już w roku 496 nawrócił się na chrześcijaństwo. Władza jego
rozciągała się też na sąsiednie, dzisiejsze niemieckie kraje, mniej więcej do rzeki Renu,
a następcy jego znacznie poza Ren ją rozszerzyli. Państwo to frankońskie największe
było za czasów sławnego króla imieniem Karola, z przydomkiem Wielkiego. Ten w
kilku ciężkich wojnach podbił kraj Sasów i mieczem zmusił ich do uznania
chrześcijaństwa, od czego napróżno się bronili kilkoma powstaniami; w kraju ich
wyludnionym do połowy wojną i rzezią, założył Karol 8 biskupstw, a mianowicie w
Osnabrck, Verden, Bremen, Paderborn, Minden, Halberstadt, Hildesheim i Mnster. Z
oddalenia tych miast widać, jak rozległym był kraj ówczesnych Sasów i - jak późno
większa połowa Niemiec stała się przystępną cywilizacyi, nawrócona - m i e c z e m.

Karol Wielki stał się najpotężniejszym w zachodniej Europie monarchą. Państwo jego
tak szybko rozszerzało się na wszystkie strony, że około r. 800 był on władzcą
wszystkich niemal chrześcijan w zachodniej Europie, a z dawnego cesarstwa zachodnio
- rzymskiego nie należała do niego tylko Anglia i Hiszpania (posiadał jednakże i tam
cząstkę.) Zdawało się, że powstanie na nowo powszechne państwo w Europie,
obejmujące różne narody! Papież Leon III. wskrzesił nawet tytuł cesarza rzymskiego i
ukoronował na rzymskie cesarstwo Karola Wielkiego. Stało się to w Rzymie, w roku
800. W czternaście lat potem zmarł Karol, a wielkie jego państwo rozpadło się zaraz po
jego śmierci; następcy jego nie mieli ani piątej części jego potęgi, w wzajemnych
swarach wojennych osłabili nawzajem swoje państwa, a tytuł cesarski przypadł czasem
takiemu pomiędzy nimi, który ledwie w swojej okolicy jaki taki posłuch mógł znaleść.
Tytuł ten ważnym jest bardzo dla historyi Ślązka i całej Polski, bo przeszedł on później
na królów niemieckich i miał się przodkom naszym dać nieraz we znaki. Pomówimy
później o tem, czego sobie życzył Kościół i Ojciec św., kiedy ten tytuł dawał Karolowi
W., a zobaczymy, do czego go użyli i jak go zrozumieli niegodni Karola Wielkiego
następcy.

Za czasów tedy Karola W., przez założenie biskupstw pomiędzy Sasami,
chrześciaństwo zbliżyło się do Słowian północnych i było coraz bliżej Polski. Ale nie
było mowy o pokojowem nawracaniu i ze sąsiedztwa z niemieckiem chrześcijaństwem
wyniknęły tylko - wojny. Pobiwszy Sasów zapragnął Karol W. dalej jeszcze rozszerzyć
swe panowanie i zmusił też do posłuszeństwa lud Wilków, osiadły nad średnim biegiem
Łaby, na prawym jej brzegu. Wkrótce potem wojsko jego wtargnęło do Czech, na
szczęście bezskutecznie.


Państwo Wielkomorawskie

Równocześnie, kiedy u Niemców powstał porządek państwowy, dzięki przyłączeniu ich
do państwa frankońskiego, w tymże czasie, a nawet wcześniej zaczęły się tworzyć
państwa słowiańskie. Najstarsze jest państwo zwane od swego założyciela państwem
Samona, obejmujące duży kraj od Brandenburgii dzisiejszej aż po rzeką Sawę na
południu, daleko w dzisiejszem cesarstwie austryackiem. Frankowie chcieli zniszczyć
tę słowiańską potęgę, ale nie poradzili, przegrawszy wojnę; cóż z tego zwycięztwa,
skoro po śmierci Samona państwo to samo się rozpadło, przetrwawszy zaledwie lat
czterdzieści (622-662). Przez przeszło sto lat następnych nie było żadnego większego
słowiańskiego państwa, aż dopiero znowu za czasów Karola W. powstało państwo
zwane wielko - morawskiem, dlatego, że zaczęło się na Morawach i ztąd rozszerzyło
się z jednej strony aż za okolice krakowskie, z drugiej objęło całe Czechy. Książę tego
państwa Mojmir, przyjął chrzest św. z rąk niemieckich kapłanów, a niedługo potem
czternastu możnych Czechów dało się r. 845 ochrzcić w Ratyzbonie. Powinnoby-to
było stać się nareszcie początkiem trwałego nawrócenia przynajmniej Czechów i
Morawian, ale niemieccy apostołowie nie potrafili tego dokazać. Przyczyna tego była
jasna, bo tymczasem samo imię. niemieckie znienawidzone już było pomiędzy
Słowianami, z tego powodu, że gdzie tylko Niemiec nastąpił na ziemię słowiańską,
zaraz niósł za sobą niewolę, chciał rządzić i panować.

Wielkie frankońskie państwo Karola W. rozpadło się tymczasem na dwie połowy,
zachodnią, która stała się francuzką i wschodnią niemiecką. W ten sposób powstało
królestwo niemieckie; królestwo a nie cesarstwo, bo tytuł cesarski nie do Niemiec się
stosował, ale do Rzymu i do tytułu tego trzeba była koronacyi przez papieża, który
mógł na "rzymskiego cesarza" ukoronować, kogo chciał; z potomków Karola W.
dwóch tylko królów niemieckich było zarazem cesarzami; zwykle bywali cesarzami
inni potomkowie Karola W., dalecy krewni niemieckich królów, starsi od nich w
rodzie, bo pochodzili od najstarszego syna Karolowego, którzy też panowali nie w
Niemczech, ale we Francyi, w Burgundyi, Lotaryngii i Włoszech. Królestwo
niemieckie od samego początku wzięło sobie za zadanie zawojować jak najwięcej ziem
słowiańskich i narody te na wieki ujarzmić. Zaczęły się więc wojny także z państwem
wielkomorawskiem. Pierwszy król niemiecki, Ludwik, wyprawił się na księcia
Mojmira, (który był już chrześcijaninem!) złożył go gwałtem z tronu a osadził na jego
miejscu Rościsława, myśląc, że będzie miał w nim jakoby swojego tylko namiestnika.
Co za przyczyna była tej wojny? Oto żadna inna, tylko ta, że królowi niemieckiemu tak
się zdawało: jeżeli Słowianie są poganami, trzeba ich zawojować, żeby gwałtem
nawrócić; jeżeli zaś mają książęcia chrześcijańskiego, także ich trzeba zawojować,
chyba że książę hołd złoży i posłuszeństwo Niemcom przysięże. Mojmir zaś myślał
sobie, że taki sam on dobry pan nad Morawami, jak tamten nad Niemcami. Kiedy król
niemiecki wracał z tej wyprawy przez Czechy do domu, zażądał od czeskich panów i
drobnych książąt posłuszeństwa; od pogańskich pewnie dla tego, żeby się nawrócili a
od owych czternastu ochrzczonych pewnie za to, że się ochrzcili. Czesi jednak nie
chcieli być wówczas niemieckimi poddanymi; i chrześcijanie i poganie chwycili razem
za broń i przez cztery lata tak króla Ludwika turbowali, że nic na nich nie wskórał.
Podczas tego opatrzył się Rościsław, że niegodnie byłoby podawać się dobrowolnie w
jarzmo i zapewnił sobie też najzupełniejszą od króla niemieckiego niepodległość.

Jakżeż miała krzewić się u Słowian wiara św., skoro nie znali oni innych chrześcijan,
jak Niemców, a Niemiec był ich wrogiem i ciemiężycielem. Oni nie mogli wiedzieć, że
chrześcijaństwo jest religią powszechną, łagodną, sprawiedliwą i że surowo zakazuje
nawracać mieczem, zostawiając to wierze tureckiej; oni sądzili według tego, co widzieli
i myśleli, że chrześcianstwo, to wiara niemiecka, a zatem dla wolności słowiańskiej
niebezpieczna. Dziwili się książętom swoim, Mojmirowi i Rościsławowi, jak mogą
namawiać kogo na tę niemiecką wiarę, na taką wiarę, że od nawróconego żąda się zaraz
jakiegoś poddaństwa.


Św. Cyryl i Metody

Książe Rościsław, władca mądry, poradził sobie; oto jął się okazać ludowi swojego
państwa, że chrześcijaństwo nie koniecznie niemiecką jest wiarą; jął się okazać, że
chrześcijaństwo niema nic a nic wspólnego z niewolą niemiecką, - boć może ono być
tak samo słowiańskiem, jak niemieckiem. Postarał się tedy o słowiańskich apostołów.

Nie wszyscy bowiem Słowianie byli tak oddaleni od źródła prawdziwej wiary, jak
Czesi i Polacy; nie wszyscy czekać musieli, aż dalekiemi drogami dojdzie do nich
światłość. Słowianie południowi, mieszkający na półwyspie bałkańskim, sąsiadowali z
Konstantynopolem. który przecież był stolicą niegdyś cesarza rzymskiego Konstantyna
W. który wiarę chrześcijańską zaprowadził. Miasto to pozostało stolicą cesarstwa
rzymskiego wschodniego, które ciągle istniało, zwane cesarstwem byzantyńskiem.
Tutaj zamieszkiwał osobny patryarcha katolicki, oczywiście pod zwierzchnictwem
rzymskiego papieża; ten patryarcha czynił także, co tylko się dało, ażeby sąsiednie ludy
pogańskie nawrócić; toteż tamci Słowianie, bliższymi będąc chrzcielnicy, wcześniej też
wielu mieli nawróconych. Za czasów właśnie księcia Rościsława słynęli dwaj uczeni
kapłani katoliccy, Cyryl i Metody, którzy niedawno nawrócili księcia bułgarskiego. Ich
tedy Rościsław do siebie zaprosił. Czy mógł książę zrobić co lepszego, jak pokazać
swemu ludowi kapłanów, którzy po słowiański! nawracali, a którzy nie ciągnęli za sobą
żadnego cudzoziemskiego panowania? Cyryl, bardzo uczony, wynalazł nawet pismo
słowiańskie (zwane od niego cyrylicą) i tem pismem przełożył na słowiański język
księgi liturgiczne, potrzebne do nabożeństwa, aby mszę św. odprawiać po słowiańsku.
Naraz zaczęli ludzie patrzeć na nową wiarę zupełnie innem okiem; zrozumieli, że
chrześcijaństwo nie jest niemieckie, ale powszechne! Cały kraj nawrócił się, a w
sławnym grodzie Welehradzie wystawiono katedrę, do dziś dnia istniejącą.1) Ztamtąd-
to odbywali słowiańscy bracia swoje apostolskie podróże i ztamtąd wysyłali uczniów
swoich w dalsze strony - na Ślązk i do Wielkopolski. Ponieważ zatem pierwsze ślady
chrześcijaństwa na Ślązku związane są na wieki z imionami Cyryla i Metodego, godzi
się opowiedzieć tutaj życie tych apostołów słowiańskich. Są oni obaj świętymi,
kanonizowani przez Kościół Katolicki.

Obaj świeci bracia urodzili się w mieście cesarstwa byzantyńskiego, w Salonice,
zwanej po słowiańsku Soluniem, gdzie ojciec ich był znakomitym urzędnikiem
cesarskim. Cyryl tak się odznaczał w naukach, że go już w młodości zaczęto nazywać
filozofem; widząc te jego zdolności ojciec, oddał go na wyższe nauki do
Konstantynopola, gdzie wkrótce został bibliotekarzem biblioteki patryarszej, a potem
profesorem filozofii. Tymczasem Metody w innej stronie cesarstwa przebywając
dosłużył się wysokiej godności namiestnika cesarskiego w jednej prowincyi
słowiańskie. Obydwom jednakże braciom sprzykrzyło się życie na wielkim świecie;
najpierw Metody, a potem także Cyryl poświęcili się żywotowi zakonnemu i mieszkali
razem w klasztorze na górze Olimpie; odtąd już nie rozłączyli się nigdy. Ale nie długo
im było używać klasztornej zaciszy: sława ich nauki i świątobliwości zbyt była wielką,
żeby przy pierwszej sposobności nie miano od nich zażądać czynów, tam, gdzie
właśnie tych dwóch przymiotów razem trzeba było.

W sąsiedztwie cesarstwa bizantyńskiego, na północy Czarnego Morza, pomiędzy
wielkiemi rzekami Wołgą a Donem mieszkał lud Chazarów, obcy zupełnie Słowianom,
a który-to lud tem się odznaczał, że różne wiary wśród niego się szerzyły; wiara
mahometańska, a jeszcze bardziej żydowska coraz więcej tam miały wyznawców,
swoją zaś drogą dużo było rozmaitych pogan. Władca ich ówczesny, czyli ich chagan,
wolałby był jednak widzieć u swego ludu chrześcijaństwo, niż tamte błędne wiary.
Posyła tedy do Konstantynopola, do cesarza i patryarchy, prosząc, aby raczył posłać im
jakiego uczonego męża, któryby ich prawdziwej wiary katolickiej nauczył. Wybór padł.
na Cyryla i Metodego. Wybrali się w podróż i stanęli po drodze w handlowem mieście
Chersoniu, na granicy cesarstwa i chazarskiego państwa, gdzie już pomiędzy ludnością
mieszkali także Chazarowie; zatrzymali się tutaj umyślnie czas dłuższy, aby się
nauczyć języka chazarskiego; pamiętali bowiem dobrze, że słowo boże bardziej
przylgnie do najtwardszego nawet serca, gdy mu się je opowiada w ojczystym języku.

Cherson jest miasto ważne w historyi Kościoła św. Tu bowiem przebywał na wygnaniu
uczeń św. Piotra i następca jego na papiestwie, św. Klemens; tutaj też męczeńską
śmierć poniósł z rozkazu cesarza rzymskiego. Św. Klemens bowiem tutaj na swem
wygnaniu nie przestawał szerzyć słowa bożego, ale przeciwnie, tak gorliwie nawracał,
że czasem po kilkaset osób naraz wiarę św. przyjmowało. Pisze o tem X. Skarga w
Żywotach Świętych: "O czem gdy się cesarz dowiedział, posłał starostę swego, który
też wielu chrześcijan pomęczył. Ale widząc, że wszyscy z radością na śmierć idą,
zaniechał pospolitych ludzi i samemu Klemensowi kazał czynić bawochwalcze ofiary;
gdy zaś święty papież ofiar pogańskich czynić nie chciał, kazał go tenże starosta
zawieść na morze daleko i utopić z uwiązaną u szyi kotwicą, aby chrześcijanie ciała
jego znaleść nie mogli. Chrześcijanie modlili się długo gorąco, aby im Bóg ukazał ciało
męczennika swego; a Bóg sprawił i ustąpiło morze w zad trzy mile; co wierni widząc,
nie bojąc się wrócenia wody, z wiarą wielką szli dnem morskiem i znaleźli marmurowy
grobowiec zgotowany od aniołów, a w nim leżące ciało św. Klemensa, a wedle niego
kotwicę ową, która u szyi uwiązaną była. Z objawienia bożego jednakże nakazanem im
było nie ruszać ztamtąd świętego ciała i przyrzeczonem, że zawsze w rocznicę
męczeństwa, morze tak samo cofać się będzie. Rzeczywiście trwał ten cud długie wieki,
póki go godni byli mieszkańcy tej krainy; ale gdy ustały prześladowania, popsowala się
ich pobożność, a potem różnych narodów przychodniowie zrobili z Chersonii handlowe
miasto, w którem nie o św. Klemensie myślano, ale o robieniu pieniędzy." Z dawnych
czasów zostało tylko proroctwo, że święte relikwie wrócą kiedyś do Rzymu.

Oczywiście, że św. Cyryl i Metody, przybywszy do Chersonu, dowiadywali się o św.
Klemensa, ale kościół pod jego wezwaniem zastali zaniedbany i spustoszony, a nikt im
wskazać nie zdołał, w którem miejscu na morzu kryją się męczeńskie zwłoki. Gdy tedy
od ludzi niczego dowiedzieć się nie mogli, uciekli się święci bracia do modłów, do
których uczestnictwa zawezwali też metropolitę tego miasta wraz z duchowieństwem i
ludem. Po pewnym czasie, gdy raz morze było spokojne, wsiedli na okręt i płynąc
przybyli do wyspy, na której zdawało im się, że spoczywa ciało świętego męczennika.
Otoczywszy ją zewsząd i modląc się coraz gorliwiej, zaczęli kopać bardzo skrzętnie w
miejscu, gdzie im się zdało, że tak wielki skarb złożony. Nagle za Bożą mocą jedna z
kości męczennika, jakoby gwiazda zabłysła, a gdy to zjawisko ujrzawszy, wszyscy się
mocno uradowali i ziemię gwałtownie zaczęli rozkopywać, pojawiła się i święta głowa.
Powoli także znaleźli i inne wszystkie części św. relikwii, a nareszcie także kotwicę -
dowodem będącą, że się nie pomylili. Tak tedy w ciągu wieków dno morskie
podnosząc się w tem miejscu coraz bardziej, coraz wyżej, wytworzyło wysepkę, która
była schronieniem zwłok papieża, męczennika, aż do przybycia tych, którzy mieli być
apostołami słowiańskimi. Nasi święci bracia zaraz postanowili, że skoro tylko bądzie
można, święte relikwie odwiozą do Rzymu.

Tymczasem jednak, wyuczywszy się już chazarskiego języka, musieli ruszyć w dalszą
podróż do tego kraju, gdzie obfite dla wiary zebrawszy żniwo, powrócili do
Konstantynopola; ale nie długo tu bawili, powołani przez księcia Rościsława do nowej,
a jeszcze uciążliwszej pracy. Z wielką ochotą udali sią soluńscy bracia na daleką
słowiańską wyprawę i właśnie przyjemnie im było opuścić Konstantynopol, bo w tym-
to czasie patryarcha tamtejszy Focyusz, zaczął schyzmę, podczas gdy Cyryl i Metody
uznawali zwierzchnictwo rzymskich papieżów, z których jednego relikwije Opatrzność
opiece ich powierzyła. Relikwije te zabrali teraz z sobą do Moraw.

Przyjęci z wielką radością księcia Rościsława i całego ludu poczęli głosić mu
ewangielię w słowiańskim języku, a nadto jedno jeszcze wielkie wyświadczali mu
dobrodziejstwo. Oto św. Cyryl wynalazł pismo słowiańskie, zwane od jego imienia
cyrylicą i zabrał się do tłumaczenia Pisma św. na słowiańskie i w ojczystym języku
zaczął wraz z bratem układać księgi liturgiczne, tj. potrzebne kapłanom do odprawiania
nabożeństwa. W ten sposób powstawał w łonie powszechnego katolickiego Kościoła
nowy obrządek: rzymsko-słowiański, który od rzymskiego łacińskiego nie różnił się
jednakże niczem a niczem innem, jak tylko językiem. Św. Cyryl i Metody odprawiali
bowiem na Morawach nabożeństwo nie według konstantynopolitańskiego, ale według
rzymskiego ceremoniału.2) Oczywista, że wobec słowiańskich apostołów niemieccy
księża byli niepotrzebni; wiemy dobrze, jak ciężko Niemcowi nauczyć się jako tako
mówić po słowiańsku toteż ci księża ledwie coś potrafili z wiary św. wytłumaczyć, ale
porządnem kaznodziejstwie, o uważnem a zrozumiałem słuchaniu spowiedzi św. nie
mogło być mowy, a co najważniejsza, niemieccy księża nigdyby nie potrafili
słowiańskich, morawskich młodzieńców przygotować do stanu kapłańskiego; jeżeli się
bowiem nie umie nawet porządnie wymówić słów czyjegoś języka, jakżeż go można
uczyć tylu nauk! Niemieccy księża byliby więc bez końca musieli ciągle nowych
niemieckich sprowadzać i kraj nie byłby miał nigdy rodowitego duchowieństwa. Nie
otworzy się zaś szczerze serca językiem cudzym! Otóż święci bracia soluńscy zaczęli
ćwiczyć słowiańską młodzież w naukach i wykształcili też całe grono swych uczniów -
kapłanów. To było niebezpieczne dla niemieckiego biskupa w Passawie, który chciał
koniecznie, aby Morawy należały do jego dyecezyi i aby jego tylko księża niemieccy,
mieli tam prawo nauczać (chociaż nie umieli!) i mieć duchowne godności!

Na stolicy apostolskiej zasiadał wtenczas Ojciec św. Mikołaj I, papież taki, że mało
który z jego następców dorównał mu w mocy charakteru i potędze rozumu. Miał on
dużo kłopotów z niemieckimi biskupami: arcybiskupi Moguncki i Trewirski (Mainz-
Trier) nie chcieli mu ulegać, a w uporze swym znajdowali pomoc u króla niemieckiego.
A właśnie biskup passawski, ten, który rościł sobie prawa do Moraw, był sufraganem
mogunckiego arcybiskupa, sprzeciwiającego się papieżowi; więc moguncki arcybiskup
zaczął wołać głośno, że Morawy należą do jego metropolii i żaden duchowny niema
prawa tam działać bez jego zezwolenia. Oburzył się na to książę Rościsław, ażeby jego
słowiański kraj, skoro się chce nawrócić, miał należeć zaraz koniecznie do niemieckich
biskupów i dziwno mu się zdało, aby biskup miał o niczem innem nie myśleć, jak tylko
o zwiększeniu swej dyecezyi, jakby zdobywca jaki, zawojujący obce kraje; przecież,
czem więcej biskupów, tem lepiej dla Kościoła! A jeżeli biskup może się rozmówić ze
swymi dyecezanami we własnym ich języku, to radować się trzeba, ale nie -
przeszkadzać utwierdzeniu Kościoła św.! Książę Rościsław bał się jeszcze przy tem, że
związek z arcybiskupstwem passawskiem posłuży królom niemieckim za chytry
powód, że Morawy są krajem podległym także ich świeckiej władzy; toteż chciał
konieczne, żeby Ojciec św. ustanowił raz na zawsze osobne biskupstwo morawskie.
Właśnie zaczął się o to starać, gdy wtem Ojciec św. sam wezwał soluńskich braci do
siebie, do Rzymu.

Było to skutkiem skargi, zaniesionej do Rzymu przez Niemców, jakoby apostołowie
morawscy opowiadali nie katolickie słowo boże, ale jakąś herezyę! Nie powstydzili się
oszczerstwa! Sądząc według siebie, myśleli pewnie, że nasi święci będą tak oporni
względem Rzymu, jak niemieccy arcybiskupi z Moguncyi i Trewiru i że może nie
posłuchają papiezkiego wezwania, że do Rzymu nie pojadą i tem papieża na siebie
rozgniewają. Ale się grubo przerachowali; bo kto czyste sumienie, uczciwego sądu się
nie boi, a...... kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada.

Św. Cyryl i Metody od razu jednak do Rzymu się wyprawili i to nie tylko sami, ale
zabrali ze swoich uczniów tych, których sądzili być godnymi, żeby ich Ojciec Św.
wyświęcił na biskupów. Cieszyli się też, ze będą mieli sposobność wrócić Rzymowi
relikwije św. papieża Klemensa, które wzięli ze sobą. Właśnie kiedy byli w drodze,
zmarł papież Mikołaj I., a nastąpił po nim na stolicy apostolskiej Hadryan II. I cóż się
stało? Oto papież przyjął ich bardzo wspaniale, a lud rzymski okazywał wielką radość i
wdzięczność za przyniesienie św. relikwij, Bóg zaś przez te szczątki swego męczennika
działał mnogie cuda, a tem samem skłaniał serce papieża i ludu ku soluńskim braciom.
Ojciec św. Hadryan II. nie tylko żadnej w nich nie znalazł winy, ale obydwóch na
biskupów sam własną ręką wyświęcił. Taką papież dał odpowiedź na niemieckie skargi.

Św. Cyryl zachorował w Rzymie. Pan Bóg przez osobną wizyę objawił mu czas
śmierci, a on, jak to wtedy bardzo często się, zdarzało, pragnął umrzeć jako zakonnik -
pokutnik, grubym habitem odziany. Ponieważ jednak był biskupem, potrzeba mu na to
było papiezkiego pozwolenia, które uzyskawszy, w czterdzieści dni po owej wizyi, do
nieba się przeniósł, upomniawszy brata pięknemi słowy: "Oto towarzyszami byliśmy
sobie, bracie, jedną niwę uprawiając, i ja w pługu padam, skończywszy dni swoje. Ty
bardzo miłujesz życie zakonne i tęsknisz za swoim klasztorem na górze Olimpie, ale
proszę, nie opuszczaj gwoli góry tej nauczania twego (na Morawach), bo przez to
możesz się łatwiej zbawić." Z temi słowy oddał ducha Bogu dnia 14. Lutego 869 roku,
mając lat zaledwie 42. Ciało jego złożono w rzymskim kościele św. Klemensa, a papież
kazał mu sprawić pogrzeb taki, jaki tylko samym papieżom wyprawiano. Brat Metody
chciał złożyć jego zwłoki, jak sobie tego matka ich życzyła, w klasztorze, gdzie obaj
przebywali wspólnie i prosił w tym celu papieża, ażeby mu wydał ciało, i papież uległ
prośbie, ale skoro duchowieństwo rzymskie i lud dowiedzieli się o tem, przeszkodzili
temu, wołając, że "słuszna jest, aby mąż tak rozległej sławy w najsławniejszem mieście
miał swój grób sławny; mąż, przez którego miasto i Kościół nasz odzyskał tak
kosztowny skarb, a którego Bóg z tak dalekich i obcych krain do nas przywiódł." I
podobała się ta rada papieżowi i rozkazał go złożyć w bazylice św. Piotra w swym
własnym grobie.3) Ale Metody wolał, żeby brata złożono w kościele św. Klemensa,
którego ciało nie bez trudu przywieźli do Rzymu i papież na to pozwolił.

Teraz Metody został sam; papież zrobił go arcybiskupem Morawsko-panońskim, tj.
metropolitą nad wszystkimi biskupami, którzyby byli ustanowieni w państwie
Wielkomorawskiem, na Morawach i w Słowaczyźnie; zezwolił też na odprawianie
nabożeństwa w języku słowiańskim i w ten sposób zniósł najzupełniej kościelną
zależność Moraw od metropolij niemieckich. Z takim tryumfem wracał św. Metody do
swej dyecezyi.

Na Morawach tymczasem źle się jednakże działo. Nastała ciężka zwada pomiędzy
księciem Rościsławem a synowcem jego Swiatopełkiem, który do tego stopnia się
zapomniał, że przez zemstę wydał swego stryja królowi niemieckiemu Ludwikowi,
który kazał mu wyłupić oczy i zamknąć w klasztorze daleko w Niemczech. Światopełk
nierozważny sam przez to stał się służką Niemców, którzy zaczęli gospodarzyć w jego
kraju. Na to właśnie wrócił św. Metody; Niemcy nie dopuścili go nawet do
sprawowania biskupiej władzy; nareszcie arcybiskup salcburski pojmał go nawet, nie
zważając na godność biskupią i przez półtrzecia lat więził, starannie to bezprawie przed
stolicą papieską ukrywając. Nastał tymczasem nowy papież, Jan VIII, który nieznał
Metodego i może na tem niemieccy biskupi opierali swoje rachuby. Ale gdy Jan VIII.
dowiedział się, co się z arcybiskupem Metodym dzieje, taki posłał list do biskupa
passawskiego, w którego dyecezyi było więzienie Metodego:

"Sądzimy, że na opłakanie niegodziwości Twojej jedynie chyba potok łez proroka
Jeremiasza wystarczyć może. Zuchwalstwo twoje przewyższa srogość i dzikość
każdego tyrana. Dręcząc naszego współbrata Metodego kaźnią więzienia, znęcając się
nad nim przez to, iżeś go trzymał pod gołem niebem, wystawionego na dokuczliwą
ostrość zimy i słoty, odrywając go od rządzenia Kościołem jemu powierzonym,
posunąłeś się aż do tego szaleństwa, że go kazałeś zawlec przed sąd niemieckich
biskupów i chłostać nawet chciałeś biczem, gdyby cię inni nie byli od tego
powściągnęli. Czyż to, na Boga! Są uczynki godne biskupa, którego dostojeństwo, gdy
wykracza, tem cięższym robi występek ?" Nareszcie zmusił ich przecież Ojciec św., że
św. Metodego puścili na wolność.

Ale duchowieństwo niemieckie nie dało za wygranę! Korzystając z tego, że św. Metody
pochodził z Grecyi, gdzie tymczasem schyzma i herezya na dobre się rozpanoszyły,
zaczęli rzucać na niego podejrzenie, że on też greckim błędom sprzyja, a liturgię po
słowiańska dla tego tylko właśnie odprawia, ażeby go inni księża (niemieccy) nie mogli
zrozumieć, że tedy ten słowiański obrządek jest niegodnym płaszczykiem na pokrycie
odszczepieństwa! Papież odpisał na to, że bardzo się tym skargom dziwi, ale właśnie
dla pewności chciałby z własnych ust Metodego słyszeć, czy tak wierzy i naucza, jak
się wobec Hadryana II. zobowiązał. Św. Metody, aby okazać posłuszeństwo głowie
Kościoła i prawowiernośó swoją, znów poraz już drugi zaraz do Rzymu pojechał i
otrzymał tu potwierdzenie tego wszystkiego, na co się już zgodził był poprzedni papież
Hadryan II.

Wróciwszy na Morawy, pracował Metody gorliwie około winnicy pańskiej. Niedługo
po jego powrocie przyjechał do Swiatopełka książę czeski Borzywój; udało mu się
nawrócić go wraz z trzydziestu panami czeskimi, a potem także żonę jego, Ludmiłę
(która później nawet świętą została.) Uczniów swoich wyprawiał nad Wisłę i tu koło
Krakowa, pierwszych w Polsce pozyskał chrześcijan; wysyłał też innych uczniów w
drugą stronę Polski, na Ślązk, a nie bezowocnie. Sam mieszkał na Welehradzie i tu
zakończył swój święty żywot w roku 885. W niedzielę Kwietnia, chorym już będąc,
poszedł do kościoła, błogosławił ludowi i mówił: Strzeżcie mnie dzieci do trzeciego
dnia. Trzeciego też dnia umarł na ręku kapłanów, swych uczniów, którzy po jego
śmierci odprawili nabożeństwo po łacinie, po grecku, po słowiańsku i pochowali go w
katedrze welehradzkiej.

Następcą swym ustanowił ucznia swego Godarda; ale niemądry książę Światopełk
oddał biskupstwo Wichinowi, Niemcowi, który już za życia św. Metodego myślał,
jakby zagarnąć jego stolice; i bardzo był nieprzyjazny słowiańskiemu obrządkowi. Ten
Wichin wygnał kapłanów słowiańskich, a Niemców na nowo sprowadził. Papież
zaprowadził wprawdzie około roku 900 na nowo katolicką hierarchię słowiańską, ale
trwała ona zaledwie lat kilka. Pozostały tylko słabe ślady tego obrządku, ciągle
prześladowanego; ale słabe ślady przetrwały za to dalej na Zachodzie, nad Wisłą, gdzie
działali uczniowie św. Metodego i jeszcze za króla Jagiełły około roku 1400 był w
Krakowie klasztor Benedyktynów słowiańskich. 4)

Organizacya kościelna św. Cyryla i Metodego nie utrzymała się tedy z winy książąt
Wielkomorawskich, którzy sami, niepomni wielkiej myśli Rościsława, wydali ją na łup
Niemcom. Samo państwo wielkomorawskie nie długo też już trwać miało. Synowie
Światopełka prowadzili z sobą nawzajem zawzięte bratobójcze walki, wzywając nieraz
jeden przeciwko drugiemu pomocy króla niemieckiego. Radowali się Niemcy z upadku
nienawistnej dla nich słowiańskiej potęgi; ażeby ją zaś czemprędzej dobić, sprowadzili
z krajów nad dolnym Dunajem dziki pogański lud Madjarów, przodków dzisiejszych
Węgrów, zachęcając ich do zdobycia Wielkiej Morawii i przyrzekając pomoc do tego.
Sami na siebie przy tem bicz ukręcili, bo Madjarowie podkopali wprawdzie państwo
wielkomorawskie, ale też i Niemcom potężnie dali się we znaki, łupiąc ich krainy.
Ostatni książę wielkomorawski, imieniem także Mojmir, poległ w walce z Madjarami
w roku 907; znaczną część jego państwa przywłaszczyli sobie Madjarzy i dzierżą ją do
dziś dnia, o resztę i o Morawy właściwe zaczął się spór pomiędzy nowemi państwami
słowiańskiemi: pomiędzy Czechami a Polską.

Urządzenia kościelne św. Metodego trwały tylko 20 lat; doprawdy za mało czasu,
ażeby je, jak należy, ugruntować. Jakkolwiek też bracia soluńscy wysyłali swych
uczniów na wszystkie strony do sąsiednich krajów słowiańskich i niejednego zapewne
nawrócili, nie mieli jednak ani dość czasu, ani też spokoju (wszak św. Metodemu ciągle
przeszkadzano), żeby pozakładać gminy chrześcijańskie i utrwalić związek ich ze
swojem biskupstwem. A gdy nastąpił Niemiec Wichin, ten się nie tylko nie troszczył o
tych chrześcijan odprawiających nabożeństwo po słowiańsku, ale wolał, żeby raczej
zatonęli na nowo w pogaństwie. Opuszczeni, nie mając żadnej duchownej pieczy nad
sobą, nic też ci pierwsi chrześcijanie nie zdziałali i tem się tłumaczy, że chociaż wiemy
z wszelką pewnością, że uczniowie św. Cyryla i Metodego byli i na Ślązku i nad Wisłą,
że i tu i tam dokonali nawróceń, jednakowoż nic o tem bliższego powiedzieć się nie da,
niema tam z tych czasów żadnego kościoła, żadnego biskupstwa, ani parafii; skoro zaś
za Wichina ustało zupełnie dalsze nawracanie, więc też i nad Wisłą i na Ślązku większa
część narodu pozostała nadal pogańską. Zupełne nawrócenie Ślązka dokonało się
skutkiem tego o całe 100 lat później, niżby się to było stało, gdyby nie zajadłość ludzka
na św. Metodego i jego dzieło; Ślązk nawrócony byłby zaś oczywiście szerzył dalej
promienie wiary św. ku północy, do Wielkopolski i tak byłby się Ślązk stał kolebką
chrześcijaństwa w Polsce. Zniweczenie dzieła św. Metodego przydało Ślązkowi całe
sto lat pogaństwa, a po stu latach nawrócenie odbyło się w kierunku przeciwnym, nie z
południa na północ, ale z północy na południe i nie Ślązk Wielkopolskę, ale
Wielkopolska nawróciła Ślązk. Ażeby wytłumaczyć, jak się to stało, wypada nam teraz
zwrócić się z lesistego Ślązka do bagnistej Wielkopolski i zobaczyć, co tam się działo
za czasów św. Cyryla i Metodego.


Początki państwa w Wielkopolsce

Stolicą kraju była Kruszwica, gród nad jeziorem Gopłem, a w kraju rządziła książęca
rodzina Popielów. Lud był pogański, a o tej jego religii dziś nic już nie wiadomo, jaką
była; zdaje się. jednak, że nie wielu czcili bogów, a raczej jednego tylko na prawdę
mieli za Boga i przypisywali mu, że wszystko może i wszystko widzi: nazywał się
Swiatowit, a posągi jego miały cztery twarze zwrócone w cztery strony świata. Wit
znaczy po starosłowiańsku tyle, co pan. Boga tego czczono nietylko w Wielkopolsce,
ale na całym obszarze Polski, a zatem na Ślązku też, a także na Pomorzu i na Rusi. 5) O
innych bogach pogańskiej Polski nic pewnego nie wiemy; zdaje się, że inne bożki były
tylko podrzędnymi duchami służącymi Swiatowitowi. Wierzyli też w nieśmiertelność
duszy.

Za czasów ostatniego Popiela były jakieś zaburzenia w okolicy Kruszwicy, skutkiem
których ród Popielów przestał panować i nowa rodzina książęca, czyli nowa dynastya
wstąpiła na tron a mianowicie sławna dynastya Piastowska, która panowała w Polsce od
roku mniej więcej 850 aż do 1370, a na Ślązku miała swoje udziały aż do roku 1675, a
zatem ród ten trwał przez przeszło 800 lat! Początek jego jest taki:

Na dworach książęcych w owych czasach najwyższy dygnitarz miał zarazem
obowiązek pilnować synów królewskich, aby byli wychowani godnie do swego
przyszłego dostojeństwa, bo w razie, gdyby król zmarł młodo, a dziedzic jego tronu był
jeszcze małoletnim, ten j najwyższy dygnitarz był opiekunem dzieci królewskich i on
za nie rządy sprawował, aż do czasu, kiedy najstarszy syn nieboszczyka doszedł lat
swoich. Opiekun taki nazywa się w staropolskim języku piasi że był niejako piastunem
tycłi dzieci; ztąd też najwyższy ten dygnitarz książęcego dworu i państwa piastem się
nazywa w owe czasy. Był tedy i na dworze ostatniego Popiel taki piast, ale czy-to, że
ostatni Popiel zmarł bezdzietnie, czy też, że naród nie chciał ich już do tronu dopuścić,
stało się, że piast książęcy panowanie osięgnął. I ztąd nazwa nowej dynastyi, od urzędu
jej założyciela; jestto więc tytuł, a nie imię, bo nazywał siq Chościsław; później
dopiero, kiedy urząd piastów dawno już przestał istnieć, słowo to przybrało znaczenie
nazwiska całego rodu. Temu Chościsławowi, kiedy jeszcze był na urzędzie piasta przy
Popielu, takie przytrafiło się zdarzenie: Oto dwóch wysłanników św. Metodego,
przeszedłszy przez Ślązk, zawitało do Wielkopolski, szukać chętnych do słuchania
słowa bożego. Przybyli też do Kruszwicy jako do stolicy państwa, próbować, czy im się
nie powiedzie nawrócić najwyższych dygnitarzy, a może i samego księcia. Ale książę
Popiel bardzo źle przyjął cudzoziemców, przeciwko wszelkim prawom gościnności, tej
wielkiej cnoty naszych przodków. Nietylko nie pozwolił im rozgościć się i wypocząć u
siebie, ale sromotnie wyrzucić kazał. Ujął się wtenczas za nimi książęcy piast i do
siebie zaprosił, co wskazuje, że miał wielką odwagę wobec księcia. Gdy u niego
przebywali w gościnie, wypadła właśnie uroczystość rodzinna u gościnnego
Chościsława; oto synek jego doszedł lat siedmiu, więc podług pogańskiego zwyczaju
należało mu urządzić postrzyżyny, które odbyły się oczywiście z wielką uroczystością.
Dwaj pierwsi polscy misyonarze byli przy tem obecni i przy nich nadano
siedmioletniemu chłopcu imię Ziemowita. - Czy kogo w Kruszwicy nawrócili,
niewiadomo; Chościsław pozostał przy pogaństwie. Zresztą zdaje się, że ci pierwsi
wysłannicy św. Metodego krótko tam bawili i nie zajmowali się jeszcze
systematycznem nawracaniem, ale chodziło im o to, żeby poznać kraj i ludzi, jaką mają
pogańską religię, zwyczaje i obyczaje, jakiego są usposobienia i jakie u nich stosunki i
żeby o tem wszystkiem zdać sprawę św. Metodemu; potem dopiero św. Metody miał
zarządzić, co trzeba do nawrócenia kraju, ale wśród ciągłych prześladowań i kłopotów
nie zdążył już tego uczynić, mając pełną głowę ciężkich przepraw na Morawach.

Pamięć tych odwiedzin pierwszych chrześcijan utrzymała się jednak w rodzie
piastowskim, a kiedy później prawnuk Chościsława piasta, a wnuk Ziemowita,
nawróciwszy się przyjął chrzest św., wspominano z dumą o tem, że pod dachem domu
założyciela rodu znaleźli schronienie pierwsi głosiciele ewangielii. Zdarzenie to,
opowiadane i powtarzane, dostało się do ust prostego ludu, a przechodząc tradycyą z
pokolenia na pokolenie, przekształciło się wreszcie na bardzo piękną legendę. Legenda
ludowa, nie wiedząc, co znaczy słowo piast, a wiedząc, że królewski ród nazywa się
Piastowicami, to znaczy potomkami piasta, zrobiła z tego słowa imię i opowiada, że
gdy książę Popiel wygnał apostołów, a nikt z obawy książęcego gniewu nie chciał ich
przyjąć, znaleźli schronienie na dalszem przedmieściu, u ubogiego rataja ze służby
książęcej, imieniem Piast i trafili u niego na postrzyżyny; ale biedny człowiek był w
kłopocie, czem przyjąć gości, bo tak mało miał jadła i napitku, że ledwie mogło
starczyć na tych kilku krewnych, których zaprosił; ale nie dbając o to, bardzo szczerze
obcych częstował i honory im robił. Za tę poczciwość owi apostołowie uprosili u Boga
cud, żeby ani jadła, ani napitku, nie ubywało tak, że Piast mógł teraz posłać po innych
gości i zebrać ich bardzo wielu na huczną biesiadę; tylko po misy i dzbany posłał
pożyczyć do książęcego dworu. Imię Ziemowita wymyślili synkowi ci święci
cudzoziemcy; jestto książęce imię i oznacza tyle, co pana ziemi; przepowiedzieli
bowiem, że synek ten będzie księciem - i potem zniknęli. W niektórych stronach
opowiadają o Piaście trochę inaczej, że był nie ratajem, lecz kołodziejem. Jedno i
drugie jest bajką, ale świadczy, że odwiedziny te wysłanników św. Metodego we
wdzięcznej pamięci chowali książęta nasi, a lud mile je wspominał, skoro tak
przyozdobił opowieść o nich.


Margraf Gero

Po Ziemowicie nastał syn jego Leszek, potem nastąpił wnuk Ziemomysł i wreszcie
Ziemomysła syn, Mieszko czyli Mieczysław; ten wstąpił na tron polski około roku 963,
a zatem w 80 lat po śmierci św. Metodego. Co się przez tych 80 lat działo w Polsce, a
więc i na Ślązku? Przodkowie nasi pisać jeszcze wtenczas nie umieli, a obcy nie dużo
zapisali. Tyle wiemy, że nad rzekami Łabą i Odrą ciągle były wojny z Niemcami. Po
upadku państwa Wielkomorawskiego przyjęli słabi książęta czescy zwierzchność króla
niemieckiego, a to ośmieliło Niemców tem bardziej przeciwko innym Słowianom,
mieszkającym pomiędzy Łabą a Odrą, którzy byli tej samej krwi, co Polacy: nazywali
się Wilcy, Lutycy, Obodryci. Ażeby te ludy łatwiej podbić, ustanowili królowie
niemieccy przeciw nim osobnych swoich zastępców, których nazywano hrabiami od
granicy, czyli margrafami; (Marck == granica); taki margraf miał sobie podległą krainę
na granicy Niemiec i Słowian, urządzoną zupełnie po wojskowemu i wolno mu było na
własną rękę wojować lub zawierać pokój, kiedy uznał za stosowne, byle tylko Słowian
podbił. Najokrutniejszym z nich był margraf Gero, który trzydziestu książąt
słowiańskich raz zaprosił na ucztę i kazał ich wymordować. Powstała z tego wielka
wojna, straszna i krwawa, ale wcale nie rycerska! Niemcy jakoby przysięgli zagładę
imieniowi słowiańskiemu; gdzie tylko zajęli jaką okolicę, nie poprzestali na tem, że
stali się panami kraju, ale mordowali kobiety i dzieci całemi tysiącami, żeby się
Słowianie nie mogli rozmnożyć; tego ten był skutek że po kilku takich niemieckich
nawiedzinach, ludność słowiańska była dziesiątkowana, a po kilkudziesięciu latach
takiej gospodarki chrześcijan w kraju pogańskim - zabrakło słowiańskiej ludności.
Niemcy, przed kilkudziesięciu laty jeszcze tylko goście (nieproszeni) nad Łabą, teraz
zaczęli już dochodzić do Odry, mając za sobą pusty kraj niewolników. Rzeczy te nie
dotyczą wprost historyi Ślązka, więc się nad niemi nie zatrzymujemy dłużej, ale są te
sprawy bardzo pouczające. Raz udało się Słowianom tym pobić margrafa Gerona; ale
Gero na drugą noc przeszedł przez rzekę, napadł na Słowian niespodzianie i zadał im
ciężką klęskę. Był wtenczas ze Słowianami hrabia niemiecki Wichman, który pokłócił
się ze swym królem i z margrabią. Gero się z nim pogodził, wyjednał mu przebaczenie
u króla, ale pod jakim warunkiem? Oto, żeby Wichman jeszcze raz zbiegł do Słowian
nad Odrą, a w jakim celu? Ażeby tam u nich zrobić kłótnię z ich sąsiadami Polakami i
Słowian północnych podniecić przeciwko książęciu wielkopolskiemu Mieczysławowi.
W mętnej wodzie dobrze się łowi ryby! Wybuchła rzeczywiście wojna bratnia; - po
krótkim czasie Gero przybył na pomoc Lutykom, co dopiero ich zabijał, teraz stał się
ich przyjacielem, żeby przez tę przyjaźń mógł posunąć się jeszcze dalej na zachód, do
państwa Mieczysława. Nieszczęsna niezgoda i kłótliwość słowiańskich ludów
pomagała mu wybornie, a on pomagał Lutykom przeciw Wielkopolanom, ażeby potem
tem lepiej jednych i drugich trzymać w garści. W wojnie tej stracił życie syn Gerona;
ale Mieczysław swoją drogą wojnę przegrał i było wielkie niebezpieczeństwo, że Gero
zajmie Wielkopolskę.

Te zabójcze wojny przeciw Słowianom jakiem prawem i o co prowadzili Niemcy?
Przecież Słowianie żadnej a żadnej im krzywdy nie wyrządzili, ani też nie myśleli o
zajęciu niemieckiego kraju. Polacy w tej wojnie po raz pierwszy dopiero z Niemcami
się poznali! Oto Niemcy twierdzili, że wojny te prowadzą w imię Chrystusowe, aby
pogan nawracać! A Chrystus Pan zakazał mieczem nawracać.


Nawrócenie Polski

Książę Mieczysław przyjął chrzest w roku 966 wraz z całym swem państwem.

Nie trzeba sądzić, że przyjęcie wiary św. przez naszych przodków stało się nagle, bez
przygotowania. Pamiętajmy, że św. Metody wysyłał tu swoich uczniów, którzy
nawrócili, choć niewielu, przecież tego i owego; a między nawróconymi znalazł się
niejeden, który znów swoich przyjaciół nawracał; z ojca na syna w tym i owym rodzie
przechodziła wiara św. i tak w ciągu ośmdziesięciu lat od śmierci św. Metodego sporo
się uzbierało chrześcijan pod panowaniem księcia Mieczysława. Książę dobrze
oczywiście wiedział, co się w państwie jego dzieje i nie można nawet pomyśleć, żeby
nie wiedział, co to chrześcijaństwo; zresztą w rodzie jego była przechowana pamięć o
owych gościach przodka Piasta. Książę nie prześladował chrześcijan, używali oni pod
jego berłem zupełnego spokoju; widać i na dworze jego wiara św. nie była nieznana,
skoro Mieczysław postanowił się ochrzcić; rozumie się, że najpierw musiała mu się
religia chrześcijańska spodobać, a więc musiał ją znać jako tako, a dopiero potem
namyślić się mógł, ażeby ją przyjąć wraz z całem swem państwem.

Kto wie, czy Mieczysław i jego poddani byliby się namyślili tak łatwo na wiarę
chrześcijańską, gdyby nie święta praca apostolska braci soluńskich? Dla Słowian
północnych, a więc i dla Wielkopolan wiara chrześcijańska była wiarą niemiecką, bo
chrześcijan znali tylko Niemców, a więc wrogów swoich, tych, którzy ich nietylko
zabijali, ale też ich żony i dzieci. Niemieckiej wiary byłby polski książę za nic w
świecie nie przyjął; - ale on wiedział, że nasza św. wiara nie jest dzierżawą niemiecką,
ale jednako niemiecką czy polską, bo miał przykład właśnie z historyi św. Cyryla i
Metodego. Gdyby nie to, że przedtem byli apostołowie i biskupi słowiańscy, byłby u
nas nikt nie rozumiał, że wiara chrześcijańska jest wiarą powszechną, przeznaczoną na
to, żeby cały świat był szczęśliwy, jeżeli wszyscy będą sobie nawzajem świadczyli tak,
jak wymagają jej przykazania: nie czyń bliźniemu, co tobie nie miło! Mieczysław i jego
dworzanie powiedzieli sobie: Chociaż przyjmiemy chrzest św., nie staniemy się przez
to jeszcze niemieckimi poddanymi, i choćbyśmy nawet z początku mieli mieć biskupa
niemieckiego, i tak nie będziemy Niemcami, bo ta religia, jeżeli prawdziwie będzie
wykonana, nie niesie ze sobą żadnej świeckiej niewoli. Ponieważ sam szczerze się
nawrócił, więc mógł też dopilnować potem szczerze wykonania przepisów religijnych.

Te myśli i uwagi trzeba dobrze rozważyć, bo inaczej nie zrozumiałoby się tej na pozór
dziwnej rzeczy, że całe państwo księcia polskiego Mieczysława nawróciło się bez
gwałtu, bez przemocy, nie przelawszy ani kropli krwi! Karol Wielki, cesarz rzymski i
król niemiecki, rzezie urządzał wśród Sasów, żeby ich nawrócić, a nasz Mieczysław nie
potrzebował do tego wydać ani jednego srogiego rozkazu! Wszyscy dobrowolnie i
ochotnie kruszyli pogańskie bałwany i dawali się obmywać wodą chrztu świętego.

Zapamiętajmy to sobie dobrze, że Polacy są jedynym na całym świecie narodem,
którego nawrócenie obeszło się bez męczenników; jedyny na całym świecie naród,
który przyjął wiarę św. katolicką, nie zamordowawszy przedtem żadnego apostoła
żadnego misyonarza, których dziesiątkami mordowały inne narody. Wszystkie, ale to
wszystkie bez wyjątku inne narody, przysporzyły najpierw niejednemu świętemu
korony męczeńskiej, nim przez tę krew męczeńską nawrócić się dały. Jedni tylko
Polacy męczeństwa nikomu nie zadali. Widać tedy, że do wiary św. przystępowali nie z
rozkazu tylko księcia, ale z miłości. Tłumaczy się to tem także, że pogańska ich religia
najłagodniejsza była ze wszystkich.

Książę Mieczysław sądził może, że po nawróceniu Niemcy dadzą mu spokój. Może
znał Niemców na tyle, aby tak nie myśleć; ale za to pomyślał sobie: jeżeli po przyjęciu
chrztu św. jeszcze będą zaczepiali moje państwo, przynajmniej będziemy wiedzieli, że
nie o religią im chodzi, ale o zabieranie cudzej własności, gdzie się da; a wtenczas i my
przecież potrafimy się bronić przed - bezprawiem. Jakoż panowaniem swojem
udowodnił, że bronić się umiał i to dzielnie.

Zastanowić się tylko trzeba było, zkąd, z której strony przyjąć chrześcijaństwo? Można
to było tak urządzić na przykład, żeby pojechać na dwór margrafa Gerona, upokorzyć
się przed nim i z jego poręki chrzest św. przyjąć. Ale Mieczysław rozumny zrobił
inaczej. Przecież było już chrześcijaństwo u pobratymców Czechów, czyżby nie było
lepiej złączyć się z nimi przy tej sposobności i wezwać do zgody pokrewnych Słowian?

W Czechach chrześcijaństwo znanem było na dworze książęcym już od trzech pokoleń.
Z Czech tedy postanowił książę Mieczysław sprowadzić sobie małżonkę i z rąk
kapłanów czeskich przyjąć światło wiary św. Ożenił się roku 965 z Dubrawką,
księżniczką czeską; z nią przybył do Polski kapłan imieniem Jordan, który ochrzcił
Mieczysława w r. 966 i został pierwszym biskupem jego państwa. W r. 968 założył
Mieczysław biskupstwo poznańskie. Zdawałoby się, że to rzecz prosta, iż w dużym
kraju, który się nawrócił, powinno być biskupstwo; ale w rzeczywistości nie tak było
łatwo w ówczesnych stosunkach politycznych. Dość powiedzieć, że Czesi już od
studwudziestu lat mieli wtenczas książąt chrześcijańskich, a biskupa nie dostali, aż
dopiero w roku 973, a więc o pięć lat jeszcze później od nas! I czem to wytłumaczyć?

Oto Niemcy nie chcieli pozwolić na założenie biskupstw w ziemiach słowiańskich. Dla
królów niemieckich i ich margrafów religia św. była płaszczykiem do celów
politycznych. Kogo oni nawrócili, (mieczem ,- bo inaczej jakoś nie umieli), tego
uważali za swoją własność, a ziemie słowiańskie przyłączali po chrzcie do swoich
niemieckich dyecezyj, ażeby w ten sposób ułatwić sobie świeckie także panowanie nad
cudzym zabranym krajem. Biskupi niemieccy owych czasów bywali często mężami
świątobliwymi i w służbie bożej bardzo gorliwymi; ale nic nie mogli przeciwko władzy
świeckiej, która chciała zrobić z nich wygodne dla siebie narzędzia. Później powstał o
to nawet wielki spór z papieżami, którym nareszcie się udało oddzielić to, co
cesarskiego, od tego, co boskie; ale za czasów Mieczysława rzeczy to były bardzo
pomieszane z sobą. Kiedy pierwsi chrześcijanie czescy chrzcili się w roku 815 w
niemieckiem mieście Ratyzbonie (po niemiecku Regensburg), uznali nad sobą władzę
duchowną ratyzbońskiego biskupa; ztąd Czechy były podległe temu biskupstwu, zkąd
pierwsze promienie wiary do kraju się dostały; ale gdy wkrótce cały kraj się ochrzcił,
należało mu się słusznie osobne biskupstwo, bo było to rzeczą zupełnie niemożebną,
aby biskup ratyzboński, choćby był najgorliwszy, mógł uczynić zadość obowiązkom
swojego pasterstwa w dyecezyi tak powiększonej, do której przybywał cały kraj i to
taki kraj którego języka jego księża nie znali. Książę czeski sam chrzcił się nie w
Ratyzbonie, ale u św. Metodego, który był arcybiskupem morawskim; Niemcy
niechętni byli temu i z wielką zazdrością pilnowali żeby się Czechy nie przyłączyły do
dyecezyi morawskiej i strzegli jak oka w głowie, praw biskupów ratyzbońskich.
Niedługo upadło dzieło św. Metodego; ale Niemcy i tak nie zezwolili na założenie
dyecezyi czeskiej, a słabi książęta czescy nie mieli odwagi założyć biskupstwa, bo
wiedzieli, że mieliby o to ciężką wojnę z Niemcami. Dopiero za czasów Mieczysława
zmieniły się czasy na lepsze.


Słowiańskie biskupstwa

Na tronie niemieckim zasiadł wreszcie władca szlachetny i mądry, król Otton I., który
także cesarzem był, koronowany w Rzymie przez samego papieża. On pokonał
Madjarów, tak, że odtąd nie ważyli się już wyjrzeć poza. Węgry. On krótko trzymał
niemieckich książąt i margrafów i on pierwszy kazał zakładać biskupstwa w zajętych
ziemiach słowiańskich i sam założył trzy u Słowian nad Łabą: w Braniborze (po
niemiecku Brandenburg), w Hawelbergu i w Stargardzie, które to miasta były wtenczas
słowiańskie. Był-to król wielkiego serca i słusznie historycy nadali mu przydomek
Wielkiego, Władzę cesarską pojmował tak, żeby być świeckim naczelnikiem Europy,
pierwszym wśród królów, ale nie panem nad nimi, aliści niejako starszym ich bratem,
żeby pod jego przewodem pracowali około dobra powierzonych sobie ludów, zgodnie,
a nie krzywdząc się nawzajem. Niemcy uważał za jednego członka chrześcijańskiej
rodziny ludów, tak samo jak inne ludy i nie zdało mu się, że na to Pan Bóg inne narody
stworzył, aby na panowanie niemieckie pracowały. Kościół nie był dla niego służką
polityki; ale dobrodziejstwem udzielonem od Boga wszystkim ludom jednako, na
spółkę, a siebie samego uważał za pomocnika Ojca św. Za tego to cesarza przypada
nawrócenie się Polski. Mieczysław, pomny na przykład Czech, zaraz przystąpił do
założenia własnego, polskiego biskupstwa i ufundował je r. 968. Cesarz bawił wtenczas
we Włoszech, nic też z tem wspólnego niemiał, ale gdy wrócił, nic też niemiał
przeciwko temu i o biskupstwo poznańskie nigdy żadnych sporów nie było. Sam cesarz
założył jeszcze dwa biskupstwa dla Słowian, którzy jego berłu podlegali: w Miśnii i
Życzy w Górnych Łużycach (dziś po niem. Zeitz). Tak tedy było już słowiańskich
biskupstw, razem z poznańskiem, sześć; wszystkie ze sobą sąsiadowały i mogły
tworzyć osobną prowincyę kościelną. Tak się też stało: cesarz ufundował metropolię
dla nich w mieście Magdeburgu; arcybiskup magdeburski miał być niejako prymasem
słowiańskich dyecezyj. (Miasto Magdeburg stoi także na ziemi dawniej słowiańskiej).
Niestety, to magdeburskie arcybiskupstwo w coś innego się obróciło po śmierci Ottona
Wielkiego i nie mieli z niego Słowianie żadnej pociechy, ale przeciwnie, dużo
utrapienia; toteż Polacy oderwali się od niego i niedługo potem wystarali się o własne
arcybiskupstwo, aby mieć metropolię u siebie, jak się to niżej opowie.

Zachęceni przykładem naszego Mieczysława, zaczęli się też Czesi starać o biskupstwo
w Pradze. Szczęśliwie im się zdarzyło, że właśnie był biskupem ratyzbońskim mąż
wielkiej świątobliwości i sprawiedliwości, Wolfgang. Ten widząc, że przecież samo
dobro chrześcijańskiej sprawy wymaga, żeby w Pradze był biskup, nietylko nie
przeszkadzał, ale nawet pomagał Czechom; chętnie pozwolił odebrać Czechy z pod
swojej władzy i tak zaprowadzono roku 973 biskupstwo prazkie. Metropolią Pragi nie
był Magdeburg, ale Moguncya (Mainz); bo arcybiskup moguncki pod tym tylko
warunkiem zgadzał się na ustanowienie w Magdeburgu drugiego arcybiskupstwa, że się
mu za ten uszczerbek da gdzieindziej wynagrodzenie, aby niemiał metropolii mniejszej,
niż przedtem; dostał więc pod swoją zwierzchność dyecezyę prazka.

Tak się tedy układały sprawy kościelne do okoła Ślązka. Najbliższą mu była stolica
biskupia morawska i najbliższą apostołka św. Metodego; już miał zerwać z niej Ślązk
pełne owoce, gdy nagle runęło święte dzieło. Biskupi morawscy po św. Metodym,
Wichman i jego następcy, to Niemcy, do których lud niemiał zaufania, a nawet się ich
bał; widząc, co robili Niemcy ze św. Metodym, nie chciał lud "wiary niemieckiej." Z
Czech nie mogli przybyć słowiańscy kapłani, bo w Czechach nie było biskupa, a zatem
niemiał też kto kapłanów wyświęcać; toteż czeskie chrześcijaństwo nie wywarło na
Ślązk żadnego wpływu. Trzeba było Ślązkowi czekać, aż sam książę, nad Ślązkiem i
Wielkopolską panujący, przejrzy światłem wiary świętej; a książę ten był daleko na
północ, dalej mu było do chrześcijaństwa, niż ślązkim jego poddanym. A gdyby ten
książę chrześcijaństwo ważał był po dawnemu za "niemiecką wiarę" i upornie trwałby
w pogaństwie? Szczęściem, Mieczysław zrozumiał, że to wiara nie niemiecka, lecz
powszechna i nie bał się jej przyjąć; drugiem szczęściem, że zaraz założył biskupstwo.

W roku 965 przez Ślązk jechała Dubrawka z Czech do Wielkopolski; przez Ślązk była
droga światłu ewangielii. Lud wiedział, po co i z czem jedzie księżniczka do Gniezna.
Kapłan Jordan niepróżnował zaiste po drodze, i niejednego pewnie Ślązaka ochrzcił
wcześniej, niż księcia Mieczysława. Z czasów św. Metodego dochowała się też w
niejednym ślązkim rodzie tradycya chrześcijańska; z jakąż rzewnością, z jaką uciechą
spostrzegała księżniczka, że tu już są chrześcijanie, a chociaż jeszcze nieliczni, jednak
pewni; skoro książę pomoże, oni sami namawiać będą sąsiadów do chrztu św. Toteż
podobnie, jak Wielkopolska, tak też Ślązk cały przyjął wiarę św. po cichu, bez wojny,
bez przelania kropli krwi i nikogo nie zrobił męczennikiem. Z jakąż radością
przekonywał się Jordan o dobrej woli ludu, jak się cieszył, że i w Wielkopolsce tak
samo łatwo mu pójdą sprawy! Bo też do roku nie było w państwie Mieczysława ani
jednego bałwana, ani jednego bałwochwalczego ołtarza, a miejsce ich zastąpiły krzyże:
w samym Poznaniu zaś wkrótce zabrano się do stawiania pierwszego kościoła, który
miał być pierwszą polską katedrą. Nie można było zakładać od razu więcej biskupstw
w dopiero-co nawróconym kraju; toteż Ślązk należał z początku do dyecezyi
poznańskiej, a pierwszy biskup ślązki-to biskup poznański.

Pierwszy biskup poznański, - zapamiętajmy to, - przez Ślązk jechał do Poznania;
poświęcał po drodze krzyże, a pierwszy krzyż poświęcił na ziemi ślązkiej.

Opowiadaliśmy umyślnie długo i dokładnie historyę nawrócenia tych naszych stron
ojczystych i sąsiednich, bo czyż może być coś ważniejszego i ciekawszego, jak
wiedzieć, którędy i jakim sposobem dotarło tutaj światło wiary św., co pomagało, a co
przeszkadzało nawróceniu naszych przodków?

Jeszcze nad jedną sprawą zastanowić się trzeba koniecznie. Wszyscy mili czytelnicy
żałowali oczywiście, że Ślązk nie nawrócił się od razu za czasów św. Cyryla i
Metodego, boby to przecież było o sto lat wcześniej. Ten zaś i ów pomyślał sobie może
przy tem, że szkoda także tego słowiańskiego nabożeństwa. Ale myli się, kto myśli, że
to nabożeństwo możnaby rozumieć. Święci bracia soluńscy ułożyli księgi kościelne w
języku wprawdzie słowiańskim, ale ani nie po polsku, ani nie po czesku, tylko w języku
starobułgarskim. Za owych czasów można to było u nas jako tako zrozumieć. Aleć
wiadomo, że języki się zmieniają, bo się kształcą, a wiadomo też, że ksiąg kościelnych
raz spisanych i przez papieża przyjętych nigdy zmieniać nie wolno. I któżby dziś
zrozumiał język starobułgarski? Księża ruscy, którzy mają do dziś dnia liturgię
słowiańską, tak samo się muszą osobno uczyć języka starobułgarskiego, czyli
cerkiewnego, jak nasi łaciny, a lud tam w sam raz tyle rozumie księdza śpiewającego
przy ołtarzu, jak u nas. Bo nawet w Bulgaryi język od tego czasu zupełnie się zmienił, a
ten, w którym pisał był św. Cyryl, jest już dziś językiem martwym, to znaczy, że nikt
już z urodzenia nim nie mówi; tak samo, jak łacina. To jedno - ale to drobnostka; jest
jeszcze przy tem coś drugiego i sto razy ważniejszego.

Sw. Cyryl i Metody byli w jedności z Ojcem św., i z katolickim rzymskim Kościołem i
są przez ten Kościół kanonizowani. Ale już za ich czasów patryarcha
Konstantynopolitański oderwał się od jedności kościelnej i wzniecił schyzmę - która
trwa dotąd; jak dalej zobaczymy, napracowała się Polska krwawo, żeby tę schyzmę
choć w części nawrócić.

Otóż to przykro się robi czytać, że po św. Metodym nastał niedobry Wichman, zły
biskup niemiecki; żal się robi, że nie nastąpił po nim biskup słowiański. Ale czy ten
słowiański biskup, podległy patryarsze w Konstantynopolu, nie mógłby być także złym
biskupem i usłuchać głosu złego patryarchy i wtrącić nas na całe wieki w schyzmę?
Pięknie-to, obrządek słowiański; ale nie każdy biskup taki, jak św. Metody; a skoro
obrządek słowiański w tamtych czasach miał ze sobą niebezpieczeństwo schyzmy, więc
lepiej, że go nie było, niż żeby miał być schyzmatycki. Dziwne są ścieżki Opatrzności;
dając Morawom Wichmana, może je Opatrzność ocaliła od biskupa schyzmatyckiego;
dając zaś nam różne ciężkie biedy z Niemcami, może nas za to ocaliła także od
schyzmy! A skoro tak, bądźmyż zadowoleni tą historyą i taką, jaką nam dała wola
Opatrzności, a starajmy się być godni zawsze jej opieki, o którą prośmy dla tej polskiej
ślązkiej ziemi, na której pierwszy polski biskup pierwszy zatknął krzyż.



III. Ślązk pod królami polskimi


Mieczysław I

Ze sprawami kościelnemi załatwiliśmy się naprzód, ponieważ uważamy je za
ważniejsze; żeby je zrozumieć dobrze, trzeba było już w poprzednim rozdziale potrącić
tu i ówdzie o sprawy ówczesnej polityki, ale czynimy to o tyle tylko, o ile to było
koniecznem. Teraz dopiero przypatrzymy się temu w porządku.
Książę Mieczysław otrzymał po ojcu swym, Ziemomyśle, nie duże państwo: składało
się ono tylko z dwóch prowincyi: Wielkopolski i Ślązka; Wielkopolski większa część
składała się z bagien, a południowy Ślązk był cały prawie jednym wielkim lasem. Nie
należał do państwa polskiego jeszcze Kraków; prowincya krakowska była dawniej
częścią państwa Wielkomorawskiego, a gdy po jego upadku wzrosły Czechy, książęta
czescy zajęli Morawy, a następnie, około roku 950 także Kraków.

Nad małem tem państwem polskiem ciążyła przewaga królestwa niemieckiego. Z
trwogą spoglądali Ziemomysł i syn jego Mieczysław na Zachód: tam nad dolną Odrą i
Łabą coraz dalej posuwali się niemieccy margrafowie; trwoga, śmiertelna trwoga coraz
bardziej zbliżała się do Wielkopolski. Przypomnijmy sobie z poprzedniego rozdziału
(str. 34), jak margrabia Gero podstępem chytrze użył przeciw Mieczysławowi
Wichmana; było to w r. 963, to pierwsze orężne starcie się Polaków z Niemcami.
Poległ wówczas brat Mieczysława, niewiadomego imienia. Po tej klęsce zapragnął
Mieczysław łączyć się w zgodzie z Czechami, ażeby przez łączność oba narody
silniejsze były wobec wspólnego nieprzyjaciela; wiemy już, że roku 965 przyjechała
Dubrawka, a na rok 966 przypada nawrócenie całego państwa Mieczysławowego.
Jeżeli kiedy, toć w tym roku, kiedy Polacy nawracali się, powinni byli mieć spokój od
Niemców-chrześcijan! Ale właśnie na ten rok postanowił Gero najechać na kraj, i do
wody chrztu św. domieszać krwi ludzkiej. Szczęściem Mieczysław przewidywał to i
zawczasu zażądał pomocy od swego teścia, czeskiego księcia Bolesława I., ojca
Dubrawki; przybyły też dwie roty jazdy. Wichman podburzył na chrzcących się
Polaków pogańskich Pomorzan, ale spotkał go za to palec boży: sam Wichman poległ
we Wrześniu 966 roku. Po Geronie i Wichmanie nastał w tych stronach margraf Odon;
ten w roku 972 uzbroił wielką wyprawę na Wielkopolskę, ale Mieczysław był gotów do
obrony i w bitwie nad rzeką Cydyną, w której dowodził drugi brat Mieczysława,
Czcibor, ponieśli Niemcy straszną klęskę.

O wszystkiem tem nic nie wiedział cesarz Otton I., zwany Wielkim, bo właśnie w te
lata 966-972 bawił we Włoszech. Gdy go doszła wieść o porażce niemieckiego wojska,
dotknęła go wielce i wysłał natychmiast posłów do Odona i Mieczysława, nakazując
Odonowi, żeby się nie ważył wojny dalej prowadzić, a Mieczysławowi polecając, żeby
się też nie mścił dalej na Niemcach, ale czekał, aż cesarz wróci. Cesarz obiecywał, że te
spory sprawiedliwie rozsądzi. Skoro wrócił, zaczęli go książęta i margrafowie
niemieccy podburzać na Polskę; cesarz miał jednak podejrzenie, czy mu szczerą
prawdę mówią, a nie chciał krzywdzić książęcia nawróconego. Zwołał tedy zjazd do
Kwedlinburga w r. 973, na który wezwał margrafa Odona, a zaprosił Mieczysława;
przyjechał też Bolesław Czeski. Cesarz uznał, że słuszność po stronie polskiej, a
Mieczysława ogłosił publicznie swoim przyjacielem. Za to Mieczysław uznał, że
koronowany przez papieża cesarz rzymski jest pierwszym monarchą chrześcijaństwa i
na znak, że taka władza cesarska, jak ją Otton I. rozumie, sprawiedliwa i
chrześcijańska, nietylko nikomu nie szkodzi, ale nawet pożyteczną byłaby dla
wszystkich narodów, hołd cesarzowi złożył. Hołd ten nie odnosił się do królewskiej
niemieckiej korony, lecz do cesarskiej rzymskiej. Margrafowie wmawiali w cesarza, że
Mieczysławowi nie można wierzyć, że skoro tylko przestanie się trzymać przeciwko
niemu osobne wojsko pod osobnym margrafem, on zaraz napadnie na kraje niemieckie:
co było lichym wymysłem, bo książę polski cudzego nie łaknął, byle mógł swoje
obronić; żeby też upewnić wszystkich o swojej dobrej woli, dał cesarzowi na
zakładnika własnego swego syna, sześcioletniego Bolesława, zrodzonego z Dubrawki.

Na południu, udało się Mieczysławowi na samym początku swego panowania odzyskać
Kraków i rozszerzyć granice swego panowania aż po rzeki Bug i Zbrucz na wschodzie;
tutaj uważał się za bezpiecznego, tu go od Niemców oddzielały z jednej strony Morawy
i Czechy, z którymi był w przyjaźni. Mniej też baczył w ciągu swego panowania na
południową stronę; gdy w tem niespodzianie tu właśnie zjawił się wróg nowy, nie od
zachodu, o który ciągle się turbował, ale od wschodu. Oto Rusini napadli na państwo
polskie w r. 981, pod wodzą swego księcia Włodzimierza Wielkiego i zabrali tak zwane
grody czerwieńskie t. j. wschodnią część tej południowej prowincyi, pomiędzy
Zbruczem a Sanem. Ciężka to była dla Polski klęska, tem bardziej, że właśnie
równocześnie niemal zaczęły się psuć stosunki z Czechami. Nie było rady, Mieczysław
musiał być albo zupełnie pewny Czech, albo też sam rozszerzyć tu swoje panowanie,
żeby nie utracić jeszcze na nowo Krakowa, na który Czesi mieli znowu ochotę. W roku
986 zaczyna się wojna z czeskim Bolesławem II., która skończyła się zdobyciem
Moraw przez Mieczysława; odtąd należą Morawy do państwa polskiego aż do r. 1029.
Obydwa wojska, czeskie i polskie, potykały się w tej wojnie na Ślązku, i to jest
pierwsza wojna, na ślązkiej prowadzona ziemi. Z początku szczęściło się Czechom,
zdawało się nawet, że Ślązk zagarną: zaraz 986 roku zajął Bolesław czeski Niemcze,
warowny gród na Ślązku i trzymał go w swej mocy aż do r. 990. W tym-to roku zebrał
polski książę większe wojsko i nietylko Niemcze odebrał, ale ruszył dalej na południe i
Morawy do państwa swego przyłączył. To zwycięztwo było ostatnim czynem
Mieczysława, który wnet potem umarł, już w r. 992. Przed śmiercią zapisał państwo
swoje stolicy apostolskiej, to znaczy, że uznał papieża swoim zwierzchnikiem; zrobił to
dla tego, żeby następcy jego nie byli nagabywani przez królów niemieckich o składanie
hołdu i daniny.

Mieczysław nawrócił się szczerze i cała rodzina jego odznaczała się gorliwością do
wiary św. Ta polska dynastya, ledwie sama nawrócona, niosła zaraz dalej światło
ewangelii. Oto w r. 972 wydał Mieczysław siostrę swą, Adelajdę, zwaną Białakniahini
(t. j. piękna księżna) za pogańskiego króla. Węgier, Giejzę. Adelajda Piastówna hyła
dla Węgier tem, czem dla nas czeska Dubrawka. Pozyskała męża dla prawdziwej wiary
i nowy Kościołowi przysporzyła naród. Ona-to jest matką św. Szczepana, króla
węgierskiego, który był tedy siostrzeńcem Mieczysława I., a stryjecznym bratem syna
jego i następcy, króla polskiego Bolesława Chrobrego.

Piastowska dynastya przeniosła stolicę z Kruszwicy do Gniezna jeszcze za czasów
pogańskich. Mieczysław I. przeniósł ją do Poznania, a syn jego, Bolesław, obrał sobie
stolicę w Małopolsce, w Krakowie, który odtąd pozostał stolicą Polski aż do roku 1596,
(do czasów króla Zygmunta III, który przeniósł znów stolicę gdzieindziej, do
Warszawy).


Św. Wojciech, król Bolesław Chrobry i cesarz Otton III

Król Bolesław był też o rozszerzenie wiary św. niezmiernie dbały. W spadku po ojcu
spadły nań kłopoty na północy; musiał toczyć ciężkie wojny z Pomorzanami, których
nareszcie pokonał i kraj ich do państwa polskiego wcielił, rozszerzywszy przez to
panowanie swoje aż do morza Bałtyckiego, ząjąwszy miasta Szczecin i Gdańsk roku
994. Postępował Bolesław w zdobytym kraju zupełnie inaczej, niż Niemcy: nie
zamyślał poddać Pomorza dyecezyi poznańskiej, ale umyślił założyć dla Pomorzan
osobne biskupstwo w nadmorskiem mieście Kołobrzegu. Z Pomorzami sąsiadował na
wschód lud Prusaków, którzy całkiem nie byli Słowianami, ale obcego nam szczepu
łotewskiego. Nazwa ta, przywiązana dzisiaj do pewnej części narodu niemieckiego,
niemiała jednak pierwotnie żadnej a żadnej styczności z Niemcami; w dalszym ciągu
historyi zobaczymy, jak się to stało, że dziś Niemców nazywa się Prusakami a główne
niemieckie państwo królestwem pruskiem. Otóż tych pogańskich Prusaków,
mieszkających na wybrzeżu Bałtyckiego morza pomiędzy Gdańskiem a Królewcem
pragnął Bolesław też nawrócić i oglądał się w tym celu za stosownym apostołem;
znalazł go w czcigodnej osobie św. Wojciecha, biskupa prazkiego, a polskiego patrona.

Święty Wojciech był Czechem, a .pochodził ż możnego książęcego rodu Sławników;
wychował się w uczonym zakonie Benedyktynów w Magdeburgu, w roku 982 został
biskupem prazkim. Objąwszy swą dyecezyę spostrzegł zaraz, że dużo tu trzeba będzie
wykorzeniać błędów i obyczajów przeciwnych chrześciaństwu: dość powiedzieć, że
Czesi nie mogli się przyzwyczaić do porządnego życia rodzinnego, ale brali i odrzucali
żony, jak im się zachciało, miewali nawet po kilka na raz. Święty biskup surowo sią
zabrał do wyplenienia kąkolu, ale gorliwość jego ten tylko miała skutek, że mu zupełnie
odmawiano posłuszeństwa, a nie było duchowieństwa, któreby go poparło. (To był
skutek z tego, że Czesi przez sto lat nie mieli swojego biskupa, przez zazdrość
Niemców!) Św. Wojciech rozżalony opuścił swoją dyecezyę i udał się na pielgrzymkę
do grobu św. apostołów Piotra i Pawła, do Rzymu, ażeby tu w modlitwie uprosić sobie
łaskę daru nawracania. W dwóch sławnych włoskich klasztorach benedyktyńskich, w
Monte Cassino i w Rzymie na Awentynie spędził przeszło cztery lata, aż go wreszcie
dyecezanie sami w roku 993 prosili, żeby wrócił. Ale biskup nie znalazł u nich
poprawy; co gorsza, możny ród Werszowców, z dawien dawna nieprzyjaciele rodu
Sławników, podżegali lud przeciw niemu: musiał powtórnie opuścić Pragę i udał się na
Węgry, gdzie ochrzcił syna króla Gejzy, królewicza Szczepana, który później w poczet
świętych został wyniesiony. Z.Węgier wybrał się drugi raz do Wiecznego Miasta,
zamieszkał znowu u Benedyktynów na Awentynie i tutaj poznał się z królem
niemieckim i cesarzem, z młodziutkim, bo zaledwie 17-letnim Ottonem III.

Był to młodzian wielkiej szlachetności, godny następca Ottona Wielkiego. Zamierzał
on wszystkich królów i książąt chrześcijańskich objąć w jeden wielki zgodny związek
pod przewodnictwem rzymskiego cesarza; marzył o tem, żeby się udało wznowić to
starożytne rzymskie państwo, ale nie przemocą oręża, lecz dobrą wolą i węzłem miłości
chrześcijańskiej. Wszyscy monarchowie mieli sobie być równi w tym związku. Król
niemiecki niemiał znaczyć więcej od innych królów, chyba, żeby na jego głowie
cesarska spoczęła korona; natenczas miałby być pierwszym pomiędzy monarchami, ale
nie dlatego, że był królem niemieckim, lecz tylko dla tego, że rzymskim był cesarzem.
Św. Wojciech stał się w Rzymie mistrzem młodego cesarza, który właśnie przebywał tu
celem obrony papieża przed zbuntowanym ludem rzymskim. Otton III., "przejęty
natchnieniami św. męża, pragnął w wskrzeszonem cesarstwie rzymskiem utwierdzić
panowanie Boże na ziemi, u chrześcijan utrzymać poszanowanie praw Bożych potęgą
cesarskiego ramienia, u pogan zapalić pochodnię wiary." Św. Wojciech, Słowianin,
zwracał oczywiście uwagę cesarską na to, co za obraza boska płynie z
niechrześcijańskiego zachowania się Niemców względem Słowian, a co za zasługa
byłaby, gdyby cały ten olbrzymi świat słowiański pozyskać do wspólnej z cesarstwem
pracy, jak przybyłoby ducha bożego historyi Europy, gdyby i Zachód i Wschód, świat
germański i słowiański, nie o czynieniu sobie krzywd myślały, ale o urządzeniu swych
państw po chrześcijańsku, oddając sobie bez zawiści nawzajem, co się każdemu należy.

Na Wschodzie znał św. Wojciech męża, który był godzien podjąć się tej wspólnej z
cesarzem pracy, a miał dość potęgi, żeby tę Słowiańszczyznę zjednoczyć i dość
rozumu, żeby wiedzieć jak ją urządzić: mężem tym, wybranym przez św. Wojciecha do
pomocy Ottonowi III. był książę Bolesław Chrobry, którego sława doszła już do
Rzymu, a o którym i św. Wojciech i cesarz przedtem już wiedzieli, że po nim można się
spodziewać wielkich czynów. Postanowiono, że św. Wojciech sam pojedzie do Polski,
rozmówić się z Bolesławem.

Otton przyjął w Rzymie z rąk papiezkich cesarską koronę; na koronacyi tej był św.
Wojciech, działo się to w roku 996. Zaraz potem wybrali się obaj na północ. Św.
Wojciechowi wypadła droga znowu przez Ślązk, jak niegdyś Jordanowi. Jest podanie,
że wtenczas założył kościoły w Cieszynie, w Bytomiu i w Opolu; nie da się
historycznie sprawdzić ze starych dokumentów i żaden z kościołów, które tam później
istniały, nie był taki stary, żeby był mógł pochodzić z tych czasów. Zapewne trzeba
rozumieć to podanie tak, że św. Wojciecli w tych miastach po drodze wypoczywał,
nauki i sakramentów św. udzielał i postarał się o urządzenie jakich kaplic na początek.
Kościołów bowiem na Ślązku jeszcze nie było; święty Wojciech przejeżdżając przez
Ślązk, spostrzegł ten brak i postanowił mu zaradzić; jakoż potem na dworze Bolesława
Chrobrego o tem nie zapomniał. Być może, że najstarsze kościoły w Cieszynie, w
Bytomiu i w Opolu powstały z porady św. Wojciecha; ale on sam ich nie zakładał, a w
każdym razie były to raczej małe drewniane kaplice, niż kościoły w prawdziwem
znaczeniu tego słowa.

Bolesław polski przyjął św. Wojciecha z królewskiemi honorami. Najzupełniejsza
jedność zapanowała pomiędzy księciem a świętobliwym biskupem. Bolesław pragnął
jeszcze nawrócić lud Prusaków, a św. Wojciech z zapałem podjął się tego zadania.
Zawezwał brata swego, Radzyna, do pomocy i z kilku uczniami wyprawił się
następnego roku, 997, pomiędzy bagna pruskie; niestety zginął tu męczeńską śmiercią,
napadnięty przez barbarzyńskich Prusaków podczas ofiary mszy św. Bolesław wielce
się zasmucił, i pragnął mieć przynajmniej ciało męczennika. Prusacy nie chcieli go
wydać, aż Bolesław obiecał im tyle złota, ileby ciało ważyło; wtenczas dopiero Prusacy
przysłali. Sprowadzono święte zwłoki do Gniezna i pochowano w nowozałożonym
kościele, gdzie do dziś dnia spoczywają wsławione cudami.

Cesarz Otton musiał wkrótce potem wyjechać znowu, do Włoch; skoro tylko powrócił,
postanowił odwiedzić grób swego świętego mistrza, a przy tej sposobności ułożyć się z
Bolesławem. W r. 1000 wybrał się w tę podróż z wielkim dworem i znów jemu także
droga wypada przez Ślązk: tutaj na granicy Polski oczekiwał nań Bolesław w Ilwie nad
rzeką Bobrą i ztąd razem jechali do stolicy, do Gniezna. Stanąwszy w Gnieźnie, zbliżył
się cesarz bosą nogą do świątyni Bogarodzicy, w której ciało św. Wojciecha
spoczywało; złożywszy tam gorące modły, nie mógł się Otton nadziwować bogactwom
i wystawności kościoła i rzekł do otaczających go panów, że daleko więcej jeszcze u
Bolesława ogląda, niż o nim posłyszał i że nie godzi się takiego władcę, za księcia
poczytywać, lecz raczej wynieść do królewskiej godności. Uznał Bolesława monarchą
równym wszystkim innym, mianował go "sprzymierzeńcem i przyjacielem cesarstwa
rzymskiego" i wezwał go, żeby się królewską koronował koroną, jako pierwszy król w
całej Słowiańszczyżnie. Na znak, że Polska w niczem nie ma być zależną od Niemiec,
zażądał Bolesław, żeby biskup poznański nie podlegał już arcybiskupowi
magdeburskiemu, ale żeby kościół polski sam osobną stanowił dla siebie prowincyę
kościelną. Przystał na to cesarz, a Bolesław zabrał się zaraz do ustanowienia polskiej
metropolii. Założył w Gnieźnie arcybiskupstwo, jako najwyższą w Polsce władzę i
godność duchową; pamiętając zaś o tem, że brak biskupów źle wpływa na poddanych,
pozakładał też nowe biskupstwa w swojem państwie: w Krakowie dla Małopolski, w
Kołobrzegu dla Pomorza i we Wrocławiu dla Ślązka; wszyscy ci biskupi, wraz z
poznańskim podlegali odtąd arcybiskupstwu gnieźnieńskiemu. Pokazuje się z tego, jak
to Bolesław zrozumiał obowiązki chrześcijańskiego monarchy. Ślązk polecił mu
zapewne św. Wojciech, widząc, że niema kościołów; Bolesław też zaraz kazał zacząć
stawiać katedrę w Wrocławiu.


Zajęcie Czech. Wojny z Niemcami

Już drugi raz zdawało się, że Polska będzie z Niemcami w najlepszej przyjaźni, ale jak
Otton Wielki za Mieczysława, tak też Otton III. za Bolesława, wkrótce po ugodzie
umarł. Gdy w r. 1002 nastał cesarz Henryk II., zmieniły się zupełnie czasy! Przeciwko
Henrykowi wybuchł zaraz na początku wielki rokosz saksońskich panów. Bolesław
miał sobie za powinność chrześcijańskiego władcy dopomódz cesarstwu, którego był
sprzymierzeńcem; udaje się ze swemi posiłkami na wojnę, rozgramia rokoszan i
zdobywa w tej wojnie własnemi siłami Łużyce; nie zabiera tego kraju dla siebie, ale że
go zdobył na Henrykowych nieprzyjaciołach, więc Henrykowi oddaje. Jedzie potem na
dwór cesarski do Merseburga i tu z jakąż spotyka się podzięką? Oto żądają od niego
hołdu! Oczywiście odmówił i gniewny z miasta wyjechał. Zaraz za miastem napadli
nań zabójcy, nastawieni przez Henryka, który skrytobójczo chciał się pozbyć potężnego
sąsiada, żeby przeszkodzić rozwojowi Polski. Szczęśliwie uszedł Bolesław
zdradzieckiej zasadzki i zaczął teraz inaczej mówić. Wojsko miał gotowe; najechał
pogranicze, spalił miasto Strelę, uprowadził mnóstwo niemieckich jeńców a Łużyce
przyłączył do polskiego państwa. Przeciw cesarzowi znalazł sobie sojuszników w
samychże Niemczech i zawarł przymierze z książętami Austryi z rodu Babenbergów.

Następnego roku zajął Bolesław Chrobry Czechy. W tym kraju straszne były zamieszki
skutkiem ustawicznych swarów i waśni w domu książęcym. Książę Bolesław Rudy,
wygnany z kraju, schronił się do Polski pod opiekę Bolesława Chrobrego, za którego
też staraniem i poparciem tron odzyskał. Ale wróciwszy do swego kraju, takim się stał
okrutnikiem, że znaczna część narodu na nowo go zrzuciła z tronu a do objęcia rządów
wezwała Bolesława Chrobrego, który też wjechał uroczyście do Pragi wśród wielkiej
radości ludu.

Czesi jednakże nie byli zgodni w swem zdaniu. Były tam dwa stronnictwa. Jedno
pragnęło pozbyć się na wzór Polski zwierzchnictwa niemieckiego i w łączności z
Polską utworzyć wielkie słowiańskie mocarstwo, któreby było na tyle potężne, żeby się
nigdy nie potrzebowało bać Niemiec. Drugie jednak stronnictwo, zaślepione, stało po
stronie cesarza. Cesarz Henryk zgadzał się, aby Bolesław Chrobry panował także w
Czechach, ale pod warunkiem, żeby mu złożył z Czech hołd, jak to czynili dotychczas
wszyscy książęta czescy. Bolesław jednak po to do Czech przybył, aby ten kraj uwolnić
od niemieckiego poddaństwa; więc odmówił. Na to tylko czekało niemieckie
stronnictwo w Czechach; wezwali Henryka, a cesarz z wielkiem wojskiem rozpoczął
wojnę. Bolesław starał się poruszyć wszystkich zachodnich Słowian przeciw Niemcom;
ale pogańscy Lutycy nienawidzili Polski za to, że przyjęła chrześcijaństwo i woleli
połączyć się z Niemcami przeciw Polsce, a w Czechach nie znalazł Bolesław
dostatecznego poparcia. Roku 1004 musiał ustąpić z Pragi, a w następnym roku, gdy
Lutycy połączyli się z Henrykiem, bronić musiał granic polskich. Wtenczas to w roku
1005, wtargnęli Niemcy po raz pierwszy na Ślazk, pod Krosnem przeszli przez Odrę i
szli pod Międzyrzec, zkąd wpadli dalej do Wielkopolski; nie wiele jednakże wskórali,
skoro cesarz musiał zawrzeć pokój pod Poznaniem taki, że ówcześni kronikarze
donoszą, iż pokój ten wielkim żalem go przepełnił. Gotował się też Henryk do nowej
wojny. Bolesław próbował jeszcze raz połączyć narody słowiańskie do wojny z
Niemcami, ale Czesi i Lutycy, "sami sobie grób kopiąc", sami cesarza uwiadomili o
zamiarach polskiego władcy. Żeby uprzedzić cesarza, ruszył Bolesław prędko nad Łabę
i Salę, zapędził aż pod Magdeburg, a obsadził dobrze wojskiem Łużyce. Henryk
dopiero po czterech latach zdobył się na odwet; czeski książę Jaromir powiódł
niemieckie wojsko na Polskę, ale nie zaszedł dalej, jak na Ślązk, bo Ślązacy, wyuczeni
przez swego monarchę, dobrze się Niemcom dali we znaki. Z pod Głogowa musieli się
wrócić, jak niepyszni. Było to w r. 1011.

Następnego roku Ślązacy po raz drugi dzielnie się spisali i odjęli Henrykowi ochotę do
dalszej wojny. Z końcem 1012 r. kazał cesarz zapytać się, czyby Bolesław nie przystał
na pokój. W samych też Niemczech odzywały się rozmaite głosy. Św. Bruno głośno
cesarza przestrzegał, "żeby nie nastawał na zgubę chrześcijańskiego księcia, dzielnego
pracownika w winnicy Pańskiej." Rad też był cesarz, gdy Bolesław wyprawił do niego
na układy swego syna, Mieczysława; Henryk przyjął go teraz w Merseburgu inaczej,
grzeczniej, niż przed 11 laty jego ojca; teraz już nie urządzał zasadzek, ale naprawdę o
przyjaźń Bolesława się starał i na utwierdzenie pokoju skojarzył małżeństwo
królewicza Mieczysława z cesarską księżniczką Ryksą, siostrzenicą Ottona III. O
Łużyce się nie tylko nie upominał, ale przyznał je sam Polsce. Działo się roku 1013.

Zaledwie minęły dwa lata, trzecia wybuchnęła wojna. Bolesław próbuje znowu
połączyć się z Czechami; nie chce już sam zająć czeskiego tronu, ale żąda tylko
przymierza przeciw wspólnemu nieprzyjacielowi. Posłał z tym planem syna swego
Mieczysława do czeskiego książęcia Ulryka, ale ten ostrzegł Henryka, a królewicza
polskiego wydał mu zdradziecko do niewoli. To przyspieszyło jeszcze wojnę, która
trwała przeszło trzy lata. Wyprawa Henryka w r. 1015 nie powiodła się.

Druga niemiecka wyprawa w roku 1017 była znowu wojną ślązką: Henryk ruszył na
Głogów, ale dał spokój, nie chcąc drugi raz próbować wstydu pod tem dzielnem
miastem. Bolesław czekał na Niemców w Wrocławiu, ale widząc, że powoli bardzo się
ruszają, ruszył im naprzeciw do Głogowa. Henryk jednak nie chciał się z nim spotkać i
poszedł pod Niemcze, gdzie napróżno czas tracił, oblegając nadaremno to miasto, które
doskonale się też broniło. Z pod Niemczy wrócił do domu przez Czechy, których
księcia miał teraz na swoje usługi. Bolesław gotował się do nowego najazdu Niemiec i
byłby znowu oparł się aż o Salę; cesarz prosił o pokój, Bolesław nie miał ochoty go
zawrzeć, ale wreszcie przystał, bo tymczasem zaszły wypadki, które zmuszały go
zwrócić się na wschód, ku Rusi, gdzie bardzo wiele było do czynienia. Zawarli tedy
roku 1018 pokój w Budziszynie w Łużycach: cesarz nietylko przyznawał ten kraj
Polsce, ale zrzekł się wszelkich praw do zwierzchnictwa nad Polską, uznając zupełnie
jej niezawisłość i monarsze stanowisko jej władców. Swoją drogą czyhał ciągle na
posłów Bolesława wyprawianych do Rzymu, żeby mu ztamtąd nie przywieźli
królewskiej korony.

Pokój Budziszynski zakończył jednę dopiero połowę roboty Bolesławowej: na
zachodzie Słowiańszczyzny (o ile jej nie psuli Czesi). Pozostawała Słowiańszczyzna
wschodnia.


Zdobycie Kijowa

Na wschód od Polski była Ruś. Rusini przyjęli chrześcijaństwo w 22 lat po chrzcie
Polski, tj. w roku 988, a przyjęli je z Konstantynopola, w obrządku greckim. Było to za
panowania Wielkiego księcia ruskiego Włodzimierza. Następca jego, Świętopełk, był
zięciem naszego Bolesława; wygnany ze swej stolicy, z Kijowa, przez brata Jarosława,
zwrócił się do teścia z prośbą o pomoc. Bolesław w zwycięzkim pochodzie przebył całą
Ruś, zdobył Kijów i przebywał tam od Sierpnia 1018 r. przez jedenaście miesięcy. Dla
pewności pozostawił Świętopełkowi swoje załogi na Rusi; ale skoro tylko do Polski
wrócił, sam Świętopełk kazał je zdradziecko wyciąć. Natenczas Chrobry pogodził się z
Jarosławem i jemu tron Kijowski przyznał, odejmując jednak od jego panowania grody
czerwieńskie, które do polskiego państwa na nowo przyłączył.

Kijów był miastem znacznem, o dużo większem od wszystkich polskich lub
niemieckich w owe czasy. Niezmierne tam gromadziły się bogactwa, a to z powodu
zyskownego handlu z Konstantynopolem. Europa wschodnia w ogóle była w owe czasy
bez porównania bogatsza, aniżeli zachodnia; pod tym względem stosunek był zupełnie
inny, niż za naszych czasów, a miasta nie tylko nasze i niemieckie, ale nawet francuzkie
wydawały się nędznemi osadami w porównaniu z miastami greckiemi i ruskiemi. Na
zachodzie nie miano ani nawet pojęcia o tych wygodach i zbytkach, o tym przepychu,
jakim się panoszyli zamożni mieszkańcy wschodu. Bolesławowi towarzyszyła do
Kijowa drużyna niemieckiego rycerstwa, bo od pokoju budziszyńskiego był w
przymierzu z cesarzem. Tak nasi, jakoteż Niemcy, nie mogli się nadziwować
wspaniałościom Kijowa; było im to, jakby wieśniakom, gdy nagle z pod ubogiej
strzechy dostaną się do pałacu, na miękkie kobierce, po których stąpać nie umieją.

Z dumnego Kijowa zabłysnęła potęga polskiego ramienia! Rozkaz polskiego monarchy
rozlegał się od Łaby do Dniepru! Tron kijowski zawisł od jego woli i skinienia! Z
wyjątkiem Czech cała północna Słowiańszczyzna jednej podległa woli! Teraz był czas
pomyśleć o spełnieniu tych wzniosłych zamiarów, o które starali się św. Wojciech i
szlachetny Otton III, żeby wytworzyć w Słowiańszczyznie wielkie chrześcijańskie
królestwo. Pojął dobrze znaczenie tej chwili Bolesław; z Kijowa wyprawił poselstwa do
obydwóch cesarzy: do rzymskiego w Niemczech i do byzantyńskiego w
Konstantynopolu, ogłaszając niejako powstanie słowiańskiego mocarstwa. " Obiecał
przyjaźń sąsiedzką, jeżeli jej dozna nawzajem; zagroził, że potrafi być wrogiem
strasznym a niezwyciężonym."

Z Kijowa wyprawiał Bolesław te poselstwa, żeby dać poznać, że Kijów jest pod jego
zwierzchniczą władzą; ale nie myślał bynajmniej pozbawić przez to Rusinów ich
własnych książąt. Owszem, gdy Jarosław okazał ochotę do zgody, przywrócił go na
tron kijowski, bo nie o zdobycz mu chodziło, nie o zabór nieprawny cudzych krajów,
ale tylko o to, żeby jak najwięcej Słowiańszczyzny natchnąć jedną myślą
chrześcijańską, a zachodnie jej kresy ocalić przed niemieckim zalewem zLych
cesarzów i ich margrafów. Do tego trzeba było potęgi. Ruś lubiała przeszkadzać
wojnami od wschodu, więc trzeba ją było trzymać w uległości, ale nie w niewoli. Tej
Bolesław Rusi nie narzucał a za tym szlachetnym przykładem poszła następnie cała
historya polska, nie niosąc nigdy nikomu niewoli i o tyle tylko oręż z pochwy
wyjmując, o ile to koniecznem było dla własnego bezpieczeństwa.

O jedno tylko bał się Bolesław na Rusi. Kiedy książę kijowski Włodzimierz się
ochrzcił, czynił to w obrządku wschodnim, ale w katolickim kościele, bo ówczesny
patryarcha pozostawał w jedności z powszechnym Kościołem i z głową jego, Ojcem
św. w Rzymie. Ale nad Konstantynopolem zawisła już schyzma i Bolesław
przewidywał, że może ona tam się ugruntować i potem na Ruś się przenieść; już
dawniej za św. Cyryla i Metodego były tego pierwsze oznaki. To też wydając swą
córkę za Światopełka, dodał jej za kapelana św. Reinborna, gorliwego misyonarza, w
tej myśli, żeby dwór książęcy i ludność nakłaniał na obrządek rzymski. Z tego samego
powodu, z obawy schyzmy, nie popierał w swem własnem państwie obrządku
słowiańskiego, gdzie jeszcze jego ślady zostały, ale wolał liturgię łacińską, nie bojąc
się, żeby to miało wieść za sobą niewolę niemiecką, bo przecież miał już polską
metropolię w Gnieźnie. Polska ludność zrozumiała intencye mądrego władcy; stała
wiernie i trwale przy Rzymie, a swoją drogą hardo przeciw Niemcom. Ale nie
zrozumieli tych intencyj Rusini; święty Reinborn prześladowany, skończył u nich w
więzieniu twardy męczeński żywot. Potem jeszcze zobaczymy, co za nieszczęsne,
opłakane skutki sprowadziła schyzma na Ruś.


Koronacya

Wróciwszy do Polski, zaczął Bolesław myśleć o koronacyi. Słał znowu do papieża i
znowu posłowie jego jęczeli w niemieckich więzieniach. Za daleko było z Gniezna do
Rzymu, żeby przewieść królewską koronę bezpiecznie przez szeregi wrogów!
Nareszcie w roku 1024 zwołał Bolesław biskupów polskich, a odbywszy z nimi naradę,
postanowił się koronować. Być może, że otrzymał z Rzymu jakąś tajemną wiadomość,
że stolica apostolska wie o jego stosunkach i nic niema przeciw przywdzianiu korony;
jakoż papież żaden nigdy tego nie zganił i królewskiego tytułu nie przeczył. Być też
może, że oparł się na tem, co z ust św. Wojciecha słyszał, tego świętego, który był
mistrzem Ottona III, prawego cesarza, a miał przystęp do papieża i znał wolę stolicy
św. Dziełu zaś Bolesława trzeba było koniecznie korony; ta polska korona stała się
widomym znakiem niepodległości narodowej i równości zupełnej z Niemcami. Odtąd
nie mogło już być Europy bez polskiej korony, odtąd potrzebną ona była do spokoju i
rozwoju chrześcijańskiej myśli w Europie, odtąd wszelki zamach na niepodległość
Polski był już nietylko rabunkiem, ale świętokradztwem.

Dobrze zrobił Bolesław, że się koronował; spory już był na to czas; jakkolwiek miał lat
dopiero 58, ale życie styrane tylu wyprawami i trudami wojennemi, nie mogło mieć już
na długo sił, które wyczerpywały się po dokonaniu tylu sławnych dzieł. Nie minął rok
cały od wiekopomnej tej koronacyi, a Bolesław życie zakończył, przekazując straż
swego dzieła synowi, Mieczysławowi II. Kronikarz owych czasów dodaje, że ludność
polska przez rok cały trwała w żałobie po swym wielkim królu, wstrzymując się od
wszelkich zabaw; skoro tylko wieść o zgonie Bolesława się rozeszła, wszędzie, od
Ślązka aż po morze, lament był wielki. Bo też ten dzielny król nie tylko był wielkim
wojownikiem i politykiem, ale też ojcem prawdziwym swych poddanych, a zwłaszcza
prostego ludu, dla którego szczególniejszą miał przyjaźń. Słusznie należy się temu
królowi przydomek Wielkiego, bo on piastował myśl wielką, żeby całą
Słowiańszczyznę zachodnią połączyć wraz z Rusią w jedno wielkie państwo. Polskie
zaś państwo tak utrwalił, że klęski następnego pokolenia nie zdołały już niem zachwiać.
Dla wielkiej zaś dzielności swojej zwany jest Chrobrym.


Mieczysław II

Syn i następca Chrobrego, Mieczysław II, zaczął zaraz od koronacyi, czem wielce na
siebie rozgniewał Niemców; cesarz Konrad II. zaprzysiągł zgubę królestwu polskiemu,
głosząc, że Polska niema prawa istnieć inaczej, jak tylko w poddaństwie narodowi
niemieckiemu. Cesarz zawarł przeciw Mieczysławowi przymierza z Rusią, z Danią i z
Czechami; to mu jeszcze nie wystarczało, więc podburzał braci królewskich, Bezpryma
i Ottona, żeby domagali się u Mieczysława podziału władzy i państwa. Zapewne
wygodnie byłoby wrogom Polski, gdyby król dzielił się państwem ze swymi braćmi, bo
zamiast jednego potężnego królestwa, byłyby trzy słabe państewka, między któremi
wzniecałyby się ustawiczne swary, żeby się jeszcze bardziej osłabiać. Toteż
Mieczysław ani słyszeć o tem nie chciał, a przekonawszy się o porozumieniu braci z
cesarzem Konradem, wygnał ich na Ruś a cesarzowi wypowiedział wojnę. W dwóch
zwycięzkich wyprawach najechał na Saksonię, wziął 10,000 Niemców do niewoli i
doczekał się takiego tryumfu nad cesarzem, jakiego ani Bolesław Chrobry nigdy nie
święcił. Ale teraz pogarnęli się na Polskę sprzymierzeńcy Konrada: Czesi, Rusini,
Duńczycy, a nawet Węgrzy. Trudno wojnę prowadzić naraz na wszystkich stronach.
Węgrom dał Mieczysław Słowaczyznę na odczepnego, pod warunkiem, żeby z nim
zawarli sojusz przeciw Niemcom. Sojusz ten trwał niedługo, jakby tylko, żeby
spokojnie mogli zająć Słowaczyznę, a gdy tego dokonali, opuścili haniebnie sprawą
polską, osobno pokój zawarli z cesarzem i Mieczysława samego w dalszej wojnie
zostawili. Nastały ciężkie czasy. Czesi zabrali w roku 1029 Morawy, a i na Ślązk mieli
ochotę. Właśnie gotował się Mieczysław do odwetu, gdy w tem wygnani bracia wrócili
z Rusi i wszczęli straszny bunt. wspierany od zachodu przez wojska niemieckie, a od
wschodu przez ruskie. Natenczas Mieczysław postanowił pilnować przedewszystkiem
Ślązka i tutaj obrał sobie stanowisko, podczas gdy straszna burza wojenna szalała
naokół. W Wielkopolsce Bezprym zagarnął rządy, Pomorze zajął król duński Kanut,
Czerwieńskie grody zabrał Jarosław ruski i ztąd groził Małopolsce. Na Ślązku jedynie
nie znaleźli stronników bracia Mieczysławowi, Ślązk trwał wiernie przy koronie i
nierozdzielności państwa.

Tyloma stratami zgnębiony, musiał Mieczysław starać się o pokój i odstępował
cesarzowi Łużyc, byle ten odstąpił Bezpryma. Cesarz Łużyce przyjął, a swoją drogą
dalej Bezpryma wspierał i do tego doprowadził, że Mieczysław musiał się zgodzić na
podział państwa, żeby mieć choć chwilkę wytchnienia; złożył nawet hołd cesarzowi.
Uspokoił się kraj, odeszli nieprzyjaciele, a Mieczysław po cichu zbierał swoich
przyjaciół i niespodzianie śmiałym zamachem połączył znowu pod swojem berłem
wszystkie trzy dzielnice. Nie można odmówić Mieczysławowi wielkiego hartu i
męztwa w nieszczęściu; zapewne byłby w dalszym ciągu pomyślał o odzyskaniu
Pomorza, Czerwieńskich grodów, Słowaczyzny i Moraw, ale sterany nieszczęściami
umarł w roku 1034.

Król ten gorliwy był bardzo o wiarę św., tak, że zagraniczni nawet książęta wielbili go
z tego powodu. Założył on biskupstwo kujawskie, a przyłączywszy do piastowskiego
państwa szczep Mazowszan, zaczął tam zaraz stawiać kościoły. Mazowszanie jednak
nie utwierdzili się dostatecznie w wierze za jego życia; toteż zaraz po jego śmierci
pogaństwo znowu się rozpanoszyło, a na Mazowszu objął rządy osobny książę,
Masław, który zezwalał na pogańskie obrzędy, żeby się tylko przy władzy utrzymać.

Nastały jeszcze smutniejsze czasy. Mieczysław II. miał z Niemką Ryksą dwóch synów:
starszego Bolesława przeznaczył na swego następcę, młodszego Kazimierza do stanu
duchownego i w tym celu oddał go do klasztoru, gdy jeszcze miał zaledwie dziesięć lat;
zrobił tak widocznie dla tego, żeby potem nie było znów kłótni o jaki podział państwa.
żeby młodszy brat nie przeszkadzał starszemu. A tymczasem nieszczęście chciało, że
ten starszy zatruł właśnie ostatnie lata życia ojcii; był to wyrodek, który lubował się
przytem w okrucieństwie i srogości. Na tronie ojcowskim niedługo siedział, bo tylko
dwa lata, ale ten krótki czas jego rządów wystarczył, żeby pogrążyć państwo w
ostatecznym zamęcie. Nie wiemy, co się z nim stało: dawne pisma z obrzydzeniem
krótkiemi wzmiankami go zbywają, dodając tylko, że "źle skończył" i że za karę nie
wlicza go żadna kronika do pocztu królów i książąt polskich.

Przed okrutnikiem tym schronił się brat Kazimierz na Węgry, a matka Ryksa do
Niemiec. Wyjeżdżając z Polski zabrała ona z sobą insygnia koronacyjne, królewską
koronę i berło i ofiarowała je cesarzowi Konradowi; nie mogła mu doprawdy zrobić
milszego podarku.

Korzystając z zamętu w Polsce wpadł do kraju książę czeski Brzetysław, ażeby
przyłączyć do swego państwa Kraków i Ślązk. Jak huragan przeleciało jego wojsko
przez Polskę: aż do Gniezna się zapędził, złupiwszy i zniszczywszy Kraków i Wrocław.
Ślązanie opierali mu się z całych sił, Wrocław bronił się, jak mógł, a rozgniewany
oporem Czech kazał miasto zdobywszy zburzyć; biskup wrocławski musiał się odtąd
tułać po kraju, niemając przez dłuższy czas stałej rezydencyi; najczęściej przebywał w
Smogorzowie, w okolicy miasta Namysłowa i w Rujczynie, koło miasta Brzega. Ślązk
zostawał odtąd pod panowaniem czeskiem aż do roku 1054, a zatem przez lat 16.
Książę Brzetysław pragnął całą Polskę zatrzymać i starał się nawet u cesarza Henryka
III, żeby mu przyznał tytuł króla polskiego; ale Henryk odpowiedział na to wojną, bo
królowie niemieccy nie życzyli sobie wzrostu żadnej słowiańskiej potęgi, ani polskiej,
ani czeskiej. Henryk wtargnął do Czech, Brzetysława upokorzył; książę czeski zrzekł
się uroszczeń do Polski, ale pod warunkiem, że zatrzyma sobie Ślązk, na co cesarz
przystał, nie pytając się oczywiście Ślązaków, co sami o tem myślą.


Kazimierz Odnowiciel

Natenczas grono polskich panów postanowiło starać się u papieża o dyspensę dla
królewicza Kazimierza, żeby mu wolno było wrócić do życia świeckiego i wstąpić na
tron; inaczej bowiem Polska musiałaby się rozpaść i przepadłoby dzieło Mieczysława I
i Bolesława Wielkiego. Przystał na to Kazimierz, który bawił na Węgrzech.
Dowiedziawszy się o tem Brzetysław, zażądał wydania Kazimierza, inaczej groził
Węgrom wojną i spustoszeniem. Węgrzy się przelękli i królewicza choć nie wydali,
więzili jednakże, żeby się nie narazić Brzetysławowi. Po kilku latach udało się jednak
Kazimierzowi uciec i zbiegłszy szczęśliwie, udał się do matki Ryxy w Niemczech. Ta
zaś zdołała przekonać cesarza, że najlepiej zapobiegnie wzrostowi czeskiej potęgi,
jeżeli Kazimierzowi zwróci koronę i doda mu drużynę rycerską na powrót do Polski.
Przystał cesarz na to, ale pod warunkiem, że Kazimierz będzie jego hołdownikiem i
uzna zwierzchnictwo Niemiec. Przyrzekła to za niego Ryxa.

W roku 1041 wrócił Kazimierz do Polski, witany wdzięcznie, że znowu porządek
wraca z nim do kraju. Biskup wrocławski wrócił do Wrocławia, a Kazimierz swoim
kosztem kazał wznieść dla niego na odrzańskim ostrowie kościół modrzewiowy;
pamięć ta o Ślązku i o jego katedrze tembardziej zasługuje na uwagę, że Ślązk należał
przez te lata do czeskiego, a nie do polskiego państwa. Ale czeski książę kościoły
rozwalał, a polski je stawiał, bo polski był swój. Toteż i na Ślązku rozbrzmiewała pieśń
ułożona na powitanie Kazimierza: "a witajże, witaj, gospodynie miły" i więcej znaczyło
na Ślązku imię Kazimierza, niż Brzetysława, który się panem Ślązka tytułował. Serca
Ślązaków tak się garnęły do prawowitego króla, a Kazimierz tyle od Ślązaków
doświadczał pomocy, tylu ich poszło na jego dwór i do jego wojska, że cesarz się
dziwił i myślał, że Kazimierz lada dzień wyruszy na odzyskanie Ślązka i posłał do
niego z oświadczeniem, że na to nie pozwoli. Kazimierz nie bardzo serdecznie był z
cesarzem, odkąd do Polski wrócił; a zawsze chodziło o ten hołd, o poddaństwo, o to, że
Niemcom nie można wybić z głowy, że inne narody są na świecie nie poto, żeby
Niemcom służyły, ale żeby razem z nimi Boga spokojnie chwaliły.


Umowa o Ślązk

Zaraz na drugi rok po powrocie, w roku 1042 wysłał Kazimierz grzecznie poselstwo do
cesarza, z podziękowaniem i darami; cesarz kazał się zapytać, czy przybyli hołd złożyć
w imieniu polskiego monarchy, a gdy się dowiedział, że do tego nie mają
pełnomocnictwa i nie po to przybyli, nie dopuścił ich nawet przed swe oblicze i zaraz
wracać im kazał. Teraz zaś w r. 1050 nawet wojsko już na Kazimierza przygotował, o
Ślązk, żeby przy Czechach został, a nie przy Polsce. Kazimierz wojny o Ślązk
prowadzićby nie mógł, bo miał pełno roboty z Masławem, który nic chciał Mazowsza
oddać koronie polskiej i łączył się z Pomorzanami, z pogańskimi Prusakami i
Litwinami. Trwało to przeszło dziesięć lat, nim Kazimierz z tem wszystkiem się uporał,
a potem - ledwie z wielkim trudem wprowadziwszy porządek, - miałże na nowo wojnę
prowadzić z Czechami, którym zaraz na pomoc przybiegliby Niemcy, żeby Polskę
znowu osłabić? Skądże kraj miał brać sił na tyle wojen? A Ślązk, choćby odzyskany,
byłby przecież znowu zniszczony przez wojska i złupiony wojną, podczas gdy
Kazimierz właśnie pokoju i powodzenia życzył jak najbardziej temu krajowi, który w
ciężkich chwilach dochował wierności jego ojcu. Dlatego też, choć nie panował na
Ślązku, miał go we wdzięcznej pamięci i tak się troszczył o biskupstwo wrocławskie;
miałże je na nowo narażać na zatratę? Wymyślił tedy inny sposób odzyskania Ślązka.
Oto ofiarował się Czechom, że weźmie od nich Ślązk, jakoby dzierżawą, i że będzie
książętom czeskim płacił ze Ślązka rocznie 500 grzywien srebra i 30 grzywien złota.
Przystał na to Brzetysław, bo widział, że i tak wcześniej czy później Ślązk musiałby
wrócić do Polski, skoro Ślązacy sami tego pragnęli. W ten sposób ochronił Kazimierz
Ślązk od nowej wojny i kraj mógł się na nowo zagospodarować.

Powoli zagospodarowała się pod mądremi jego rządami cała Polska. Kiedy wracał w
granice Polski, zastał tylko ruiny i zgliszcza, głód i nędzę; dość powiedzieć, że przecież
"w Poznaniu i w Gnieźnie, w zwaliskach katedr biskupich, lęgły się dzikie zwierzęta", a
miasta stały pustką. Kiedy umierał w r. 1058, Poznań, Gniezno i Wrocław na nowo
były zamożnemi miastami. Toteż wdzięczny naród dał mu szczytny przydomek -
Odnowiciela. Przydomek ten należy mu się zwłaszcza od Ślązka, któremu odnowił
biskupstwo.


Bolesław Śmiały

Zaraz się okazać miało, jak mądrą była polityka Kazimierza Odnowiciela w sprawie
ślązkiej. Syn i następca jego, Bolesław, zwany niedarmo Śmiałym, postanowił
poczynać sobie śmielej i wstąpiwszy na tron ojcowski miał zaledwie 17 lat, a w tym
wieku zdaje się, że wszystko śmiałością załatwić można. Po dwóch latach odmówił
ślązkiej daniny i śmiało uderzył na Czechów, sam ich zaczepiając; zebrał wojsko,
przekroczył rzekę Oppę i zabrał się do oblegania granicznego grodu Hradca roku 1061;
poniósł jednakże klęskę i ledwie sam nie dostał się do niewoli. Potem różne jeszcze
miał zatargi z Czechami, ale ani on, ani Czesi nic na sobie nawzajem nie zdobyli i
stosunek był po wojnach taki sam, jak przed wojnami.

Bolesław Śmiały kochał się bardzo w wojnach i miał też potem wielkie szczęście
wojenne; oprócz tej pierwszej wojny opawskiej wszystkie następne wygrywał i wielką
zajaśniał stąd sławą. Stał się potężnym monarchą, który trząsł ościennemi państwami,
zrzucał z tronu i osadzał na panowaniu według swego upodobania królów węgierskich i
książąt ruskich; rozkaz jego rozbrzmiewał od Wrocławia do Kijowa, znów tak samo,
jak za jego pradziada Bolesława Chrobrego. Grody czerwieńskie odzyskał. Koronował
się też z wielką uroczystością na Boże Narodzenie roku 1076 za zezwoleniem sławnego
papieża Grzegorza VII.

Równocześnie padło wielkie upokorzenie na cesarza niemieckiego Henryka IV., który
zaczął spory z tym właśnie papieżem o to, kto ma mianować biskupów i komu biskupi
mają być posłuszni, cesarzowi, czy papieżowi. Grzegorz VII. pragnął Kościół wyzwolić
zupełnie od władzy świeckiej, bo już się papieże przekonali, że mało który cesarz
sprawiedliwie sprawuje swoją godność. Cesarz Henryk obarczony klątwą, musiał
pojechać z przeprosinami do Canossy, papiezkiego zamku we Włoszech i tam
publiczną odbyć pokutę, stojąc boso na śniegu, w pokutniczej szacie, z mieczem na
sznurze uwiązanym, na szyji. Taka była potęga papieża Grzegorza VII. Od tego to
zdarzenia mówi się: "pójść do Kanossy", a znaczy to wojować z Kościołem i
dowojować się... pokuty.

Oczywiście, że podczas gdy tak źle było z cesarstwem, nie mogli Niemcy przeszkodzić
wzrostowi państwa polskiego. Ale przeszkodziła temu lekkomyślność samego króla.
Oto będąc u szczytu sławy, potężny mocarz myślał, że mu już wszystko wolno; zaczął
się zaniedbywać w rządach, a za to tem większego wymagać posłuszeństwa; kto mu się
sprzeciwił, nie był życia pewny. Sam zaczął żyć niemoralnie, więc go karcił o to
świętobliwy biskup krakowski, Stanisław Szczepanowski; król mścił się za to na
dobrach kościelnych, zaczął się spór z biskupem. Równocześnie wybuchł jakiś bunt,
jakieś nieporządki o których jednak nic pewnego nie wiemy. Tyle tylko wiadomo, że
były jakieś słuszne do buntu przyczyny, skoro święty biskup ciągle króla strofował i
nareszcie nawet klątwę na niego rzucił. Natenczas śmiały Bolesław zrobił coś tak
zuchwałego, że przez całe życie gorzko tego potem miał żałować: zabił własną ręką
biskupa w krakowskim kościele na Skałce! Za ten gwałt pozbawił go naród korony i
wygnał z kraju wraz z synem, ofiarując rządy bratu Bolesława, Władysławowi
Hermanowi. Bolesław uciekł na Węgry, które niedawno przedtem podlegały jego woli,
bo od niego zależało, kto miał być królem węgierskim. Ale teraz nikt go znać nie
chciał, nikt nie dał pomocy do odzyskania tronu. Spostrzegł wreszcie król zuchwałość
swej zbrodni i jął się pokutować; udał się do klasztoru w Ossyaku, w Karyntyi i ten
mocarz śmiały przywdział tutaj szaty pokornego braciszka klasztornego, spełniając
najniższe posługi aż do śmierci.

Brat jego Władysław Herman bał się teraz już być "śmiałym", ale to tak, że aż nadto i
zgrzeszył.... nieśmiałością. Nie mogło być po sobie dwóch władców tak do siebie mniej
podobnych, jak ci dwaj bracia. Nieśmiał nawet Herman koronować się, z nieśmiałości
przed cesarzem; poprzestał na tytule książęcym. Upada wtenczas Polska, podnosi się
potęga czeska. Grody Czerwieńskie zajęte przez Rusinów, miały już teraz trwale przy
nich zostać aż do czasów Kazimierza Wielkiego; powstało z tego zabranego Polakom
kraju osobne księstwo ruskie z dynastyą Rościsławiczów, a grody Czerwieńskie zaczęto
zwać Czerwoną Rusią. Tymczasem potężny książę czeski postanowił tronowi swemu
przydać królewskiej godności; książę Wratysław był tym pierwszym królem czeskim.
Władysław Herman spróbował po śmierci Wratysława nie zapłacić daniny ślązkiej; ale
następca jego Brzetysław II. zaraz się o to upomniał z orężem w ręku, napadł na Ślązk i
spustoszył cały kraj na lewym brzegu Odry od Rujczyna aż do Głogowy; kronikarz
czeski pisze o tem, że ze wszystkich miast z tej strony Odry jedne tylko Niemcze nie
zostały obrócone w perzynę.


Waśń królewiczów Zbigniewa i Bolesława

Rządy Władysława Hermana zamącone były waśnią rodzinną. Król był słabego
zdrowia i niedołężny; rządy sprawował w jego imieniu wojewoda Sieciech, głowa rodu
Starżów, człowiek wielkiej pychy, który podobno sam zamyślał o zajęciu
piastowskiego tronu dla swego rodu. Król miał dwóch synów: Bolesława, zwanego
Krzywoustym, dzielnego młodziana i Zbigniewa, który z początku przeznaczony był do
stanu duchownego, ale święceń nie przyjął i do życia rycerskiego powrócił. Zbigniew
skorzystał z tego, że w kraju było powszechne szemranie na samowolę Sieciecha; ażeby
się odznaczyć i znaleść przyjaciół na przyszłość, stanął na czele niezadowolonych,
którzy się Sieciecha pozbyć chcieli i wszczął wojnę domową. W mętnej wodzie dobrze
ryby łowić i Zbigniew, nie przeznaczony do tronu, pragnął też ułowić dla siebie jaką
dzielnicę. Myślał on przedewszystkiem o Ślązku. Korzystając z tego, że kasztelan
wrocławski, Magnus, był zaciętym wrogiem Sieciecha, zmówił się z nim; jakoż
Magnus wydał Wrocław w moc Zbigniewa. Hermanowi zależało teraz jak najwięcej na
czeskim Brzetysławie II.; od tego potężnego sąsiada Ślązka dużo teraz zawisło.
Wyprawił tedy prędko na dwór czeski swego syna, Bolesława; ten tak się dobrze
sprawił ze swego poselstwa, że Brzetysław nietylko Zbigniewowi nie pomagał, ale
nawet oddał Bolesławowi w lenno graniczne hrabstwo Kłodzkie, niegdyś ojcowiznę
rodu Sławników, które było w posiadaniu jeszcze ojca św. Wojciecha, a potem
książętom czeskim się dostało. Kłodzko nie było tedy polskie, ale czeskie i należały do
niego dwie czeskie graniczne ziemie: właściwa kłodzka i bystrzycka. Dopiero przez
Bolesława Krzywoustego ziemie te przeszły następnie do Ślązka. Dla Zbigniewa było
to wielkim ciosem, że Bolesław osiadł na Kłodzku, bo mógł być teraz wzięty we dwa
ognie. Tak się też stało: Władysław Herman ruszył z jednej strony z wojskiem, a
Bolesław z drugiem i pozajmowali kraj do okoła tak, że Zbigniewowi sam tylko
Wrocław został; wtedy zaczęli go opuszczać przyjaciele i przechodzić do obozu
Hermana, a w końcu i Wrocław się poddał. Zbigniew wygnany, uciekł do Pomorzan, z
którymi ciągle były wojny i od północy znowu zaczął Wielkopolskę i Mazowsze nękać.
W wojnach tych zapędzili się Pomorzanie aż po Kruszwicę,. którą tak zniszczyli, że
odtąd już niezdołała się podźwignąć; zbezcześcili też katedrę gnieźnieńską, tak, że
musiano ją na nowo poświęcać. Zbigniew żądał dla siebie dzielnicy: ojciec dał mu
Wielkopolskę. Ale natenczas zażądał dzielnicy dla siebie też Bolesław, bo inaczej
byłby czemś gorszem od brata, który nie był z początku całkiem do rządów
przeznaczony i ojciec wyznaczył mu Małopolskę i Ślązk. W obydwóch jednak
dzielnicach, tak u Zbigniewa, jak Bolesława miały główne grody podlegać nie im, ale
samemu ojcu; Kraków więc i Wrocław zostały pod władzą Władysława Hermana.
Teraz Sieciech nie miał już czem rządzić: Zbigniew go nie cierpiał, Bolesław
przewodzić nad sobą też nie dał. Sieciech postarał się, żeby ojciec ten układ odwołał, a
jego na nowo rządcą państwa zrobił; ale z tego tyle tylko wyniknęło, że obaj bracia
podali sobie przeciw Sieciechowi ręce i nie spoczęli, aż ojciec Sieciecha wygnał ze
swego dworu i z kraju.

Młody Bolesław wrócił potem na Ślązk, który był ulubioną jego dzielnicą. Starał się
utrzymać jak najlepszą przyjaźń z Brzetysławem czeskim i takie u niego pozyskał
zaufanie, że kiedy książę Berna podniósł przeciw Brzetysławowi rokosz, ten
pojmanego do Kłodzka posłał na więzienie, pod dozór Bolesława. W roku 1099
darował mu za to trzecią część ślązkiej daniny. Bolesław przebywał w ogóle bardzo
dużo na dworze Brzetysława, gdzie wiele mógł się nauczyć.


Bolesław Krzywousty. Wojny ślązkie

Młodziutki to jeszcze był książę, a już wsławiony w bojach. Opowiadają współcześni,
że od dzieciństwa miał naturę rycerską, Kiedy pierwszy raz błagał ojca, żeby mu
pozwolił jechać na wojnę (wtenczas z Pomorzanami), miał lat dziewięć. Kiedy umierał
ojciec, miał pod sobą Małopolskę i Ślązk; odebrał też od razu pod swoją władzę stolice
tych dzielnic, Kraków i Wrocław; ale brat Zbigniew miał też pod sobą Wielkopolskę i
chodziło teraz o to, czy też ten brat uzna nad sobą królewską zwierzchność Bolesława,
czy może nie będzie chciał zrobić ze swej dzielnicy osobnego państwa. Jeżeli już za
życia ojca łączył się przeciw Polsce z nieprzyjaciółmi, żeby na swojem postawić, tem
bardziej teraz było trzeba być z nim ostrożnym. Zaraz na samym początku pokazały się
złe znaki: Bolesław żenił się z księżniczką ruską Zbysławą i na wesele brata zaprosił -
ale on nie przyjął zaproszenia i zamiast na ślub brata pojechać, przygotował mu
niegodną niespodziankę: oto związał się potajemnie z Czechami i napadł z nimi na
Ślązk. Książę czeski Borzywój, następca Brzetysława, najechał kasztelanię
wrocławską, a spustoszywszy ją, rozłożył swe wojska obozem pod Rujczynem,
czekając na posiłki Zbigniewa, ażeby potem razem uderzyć dalej na Małopolskę. Ale
Zbigniewowi nie dopisało szczęście; nie udało mu się wojska zebrać i zaczął się nawet
wypierać, jakoby wcale Czechów nie namawiał, ani im też nic nie obiecywał. Borzywój
nie mogąc się posiłków doczekać, też cofnąć się musiał, nic nie wskórawszy. Bolesław
oskarżał publicznie Zbigniewa o zdradę kraju, wszyscy też powszechnie na niego byli
oburzeni i zdawało się, że opuszczą niegodnego brata. Kopał dołki pod drugim, a sam
w nie wpadł i bać się teraz musiał, czy nie utraci dzielnicy w Wielkopolsce. Jeżeliby się
okazało, że był w zmowie z Borzywojem, wszystko dla niego było stracone; ukorzyć
się nie chciał ani prosić o przebaczenie, wolał w zaciekłości swojej zginąć, niż ustąpić
królewskiemu swemu bratu. Przeczył śmiało wszystkim oskarżeniom, i miał tę
zuchwałość, że dla wykazania swej niewinności powołał się na tak zwane "sądy boże",
a mianowicie zażądał, ażeby oskarżyciel jego stanął z nim do pojedynku.

Był w średnich wiekach przesąd, że w walce winnego z niewinnym niewinny zawsze
zwycięży, jeżeli tę walką ofiaruje Bogu. Oskarżycielem Zbigniewa był kasztelan
poniecki, przywódzca grodu w Wielkopolsce. (Poniec, miasto w Wielkopolsce, należy
dziś do powiatu krobskiego.) Na miejsce pojedynku wybrano gród ślązki Sandowec
(dziś wieś w głogowskiem pod miastem Górą). Kasztelan pojedynek przegrał!
Zbigniew tryumfował!

Zaraz jednak następnego roku, gdy Bolesław zajęty był Pomorzanami, spalił się gród
Koźle nad Odrą; pokazało się, że ktoś podpalił i znów padło podejrzenie, że Zbigniew
nowy spisek urządza i spaleniem grodów bliższych granicy chce Czechom najazd
ułatwić. Na wieść o tem pospieszył Bolesław z Pomorza na Ślązk i zaraz kazał gród ten
odbudować. Borzywój, ażeby odwrócić od siebie podejrzenie, ofiarował Polsce swój
gród graniczny, Kamienicą zwany (dziś wieś), na samej granicy obydwóch państw.
Bolesław zaraz tam się udał i Zbigniewa do siebie zapraszał; ale ten nie stawił się
wcale, tylko uprosił biskupa krakowskiego Baldwina, ażeby się za nim wstawił,
obiecując, że spokojnie się już będzie zachowywał, jeżeli król zachowa mu udział na
Mazowszu. Przystał Bolesław na tę próbę, tem bardziej, że mu spieszno było wrócić na
Pomorze. Pod Głogowem kazał się zebrać na nowo polskim wojskom i ze Ślązka nad
morze wyruszył. I znowu musiał tę wojnę przerwać, bo Czesi zajęli mu tymczasem
Racibórz! Wraca co tchu, a w drodze dowiaduje się, że drugie czeskie wojsko ciągnie
na Koźle; skoro jednak tylko przybył, zaraz się wszystko zmieniło, Czesi pod Koźlem
pobici, z Raciborza wypędzeni, musieli w ucieczce szukać ocalenia.

W roku 1109 raz jeszcze musiał Bolesław walczyć o swój Ślązk. Oto Zbigniew,
przekonawszy się, że czeska pomoc nie na wiele się przyda, poszedł jeszcze dalej, do
cesarza Henryka V i tam, prosto u Niemców szukał pomocy. Prosił o wojsko, żeby
Bolesławowi wielką wydać wojnę, a jemu oddać połowę państwa, za co Zbigniew
obiecywał uznać zwierzchnictwo królów niemieckich, a przeciw Bolesławowi pomagać
tak długo, aż on także uzna się poddanym króla niemieckiego. Henrykowi V. tak się ta
mowa spodobała, że nietylko wojsko dał Zbigniewowi, ale sam swoją osobą stanął na
jego czele i na zdobycie Polski się wyprawił. Czechom przykazał, żeby równocześnie,
splądrowali Ślązk; nie trzeba im było dwa razy tego mówić; oni to zawsze robić lubili.
W Czechach rządził teraz książę Swiatopełk, któremu nawet Bolesław pomógł do
tronu, zwiedziony obietnicą, że skoro tylko panowanie obejmie, zaraz każe poburzyć te
wszystkie zameczki graniczne, które Czesi przeciw Ślązkowi wystawili; zasiadłszy
jednak na księstwie ani myślał wykonać obietnicę i skorzystał z pierwszej zaraz
sposobności, żeby z tych zameczków wojsko ruszyć. Zamiast trzymać się razem z
Bolesławem przeciw Niemcom, on wolał się wysługiwać Henrykowi V., ciesząc się, że
po wygranej wojnie oderwie Ślązk od Polski i z łaski niemieckiego króla do Czech go
przyłączy.


Sławna obrona Głogowa

Bolesław bawił znów na Pomorzu, kiedy przybyło doń butne poselstwo Henryka V,
żądając hołdu, daniny, poddaństwa i wydania połowy Polski zdrajcy Zbigniewowi.
Nigdy, przenigdy! zawołał Bolesław - powiedźcie swojemu królowi, żeby dbał o
szczęście własnego państwa, ale nic o to, żeby sąsiadom przynosić nieszczęście! Dosyć
tych uroszczeń! Nie będzie Polak niemieckim służką, a skoro my po nic do was nie
chodzimy, zaczepki z wami nie szukamy, krzywdy waszej nie chcemy, jakiem prawem
wy rozbijać się macie po mojem państwie i szukać tu tego, czegoście nie zgubili i co
nigdy nie było wasze. Co Bóg przeznaczył Polakom w posiadanie, tego bronić będę, bo
takie jest prawo boskie przyrodzone! - Zawrzał gniewem król Henryk po takiej
odpowiedzi i rozpoczęła się sławna wojna z roku 1109.

Kiedy Henryk posłów do Bolesława wyprawiał, miał już wojsko gotowe do drogi w
Łużycach; szybkim pochodem ruszył na Ślązk, zdobywać grody i miasta, podczas gdy
wsie były już poniszczone łupieskim najazdem czeskim. Najpierw stanął Henryk pod
Lubuszem, a nie przypuszczając, żeby go mógł nie zdobyć, darował z góry miasto i
wszystkie wsie okoliczne arcybiskupowi magdeburskiemu. Łatwo cudze darować! Ale
Lubusz zdobyć się nie dał. Cesarz poszedł próbować szczęścia pod Bytom nad Odrą na
Dolnym Ślązku; (tutaj nie robił już żadnej darowizny); Bytomianie wiedząc już od
Lubuszan, ze wojsko niemieckie nie takie straszne, wypadli śmiało z miasta na obóz
Henryka i tak się dzielnie spisali, że Niemcy poszli sobie zaraz dalej. Przyszła teraz
kolej na Głogów, który był w owe czasy najważniejszym grodem Dolnego Ślązka i
stanowił niejako klucz do Wrocławia. Henryk zawstydzony pod Lubuszem i Bytomiem,
postanowił ztąd się już nie cofać i wytężyć wszystkie siły, ażeby to miasto zająć.

Bolesław był po ciężkiej wojnie pomorskiej, a chociaż zwyciężył, miał jednak wojsko
zmęczone i w wielu bitwach tak umniejszone, że niesposób było zaczepić cesarza,
pókiby świeżego wojska nie zebrał. Posłał tylko z Pomorza do Ślązaków, żeby się
bronili do ostatniej kropli krwi, póki sam nie nadejdzie, przedstawiając im, że od tej
wojny cała przyszłość zależy, a on się już postara, żeby to ostatnia była wojna z
królestwem niemieckiem, ostatnia przez nadużywanie cesarskiego rzymskiego tytułu do
sobkowskich niechrześcijańskich celów. Ślązacy tedy o swoich własnych siłach
przetrzymali już oblężenie Lubuszy i Bytomia i okazali się jak najgodniejszymi
zaufania Bolesława. Teraz Głogowianie postanowili okazać się godnymi rodakami
Lubuszan i Bytomian. A była tu sprawa ciężka.

Bolesław wojska nowego jeszcze nie miał, dopiero zaczynało się ono formować. Ale
pierwszą zaraz rotę, jaką zebrał, od razu na Ślązk posłał; przybyła ona właśnie, kiedy
cesarz ruszał na Głogów i chciał przejść z wojskiem przez Odrę; polscy żołnierze
chcieli temu przeszkodzić i rozłożyli się obozem nad Odrą. Chociaż to jedna tylko była
rota, woleli Niemcy jej nie zaczepiać i poszli w dół rzeki; tam dalej udało im się znaleść
bród na rzece, więc Odrę przeszli, a kiedy Polacy myśleli, że cesarz pod jakie czwarte
miasto sobie rusza, on obszedł okolicę z tyłu do okoła i niespodzianie napadł na polski
obóz, który otoczony ze wszystkich stron przeważającemi siłami, ani mógł myśleć o
wygranej. Co innego, gdyby wojsko cesarskie naprzeciw nich było przeprawiało się
przez Odrę; z nieprzyjacielem zajętym przeprawą, zajętym falami rzeki, można się było
rozprawiać, choćby dziesięciu Niemców było na jednego Polaka, bo można było
zaczepiać każdy oddział z osobna, gdy z wody wychodził, a nie dając mu wyjść na
brzeg, powstrzymywać tem samem przeprawę następnych oddziałów. Ale zupełnie co
innego teraz; tutaj jeden dziesięciu obronić się nie mógł i dobrze o tem wiedzieli, że
zginąć trzeba, albo uciekać. A jednak bronili się do upadłego, żeby nie zrobić wstydu
Bolesławowi i żeby nie powiedzieli Ślązacy, że rodacy z innych prowincyj polskich
życia za nich żałują. Bronili się oni dotąd sami - teraz na innych kolej pokazać
cesarzowi, jakto cała Polska piersią swoją Ślązk zasłaniać będzie. Wyginęła ta garstka
walecznych z wielkim honorem; - Głogowianie postanowili zrobić tak samo, a miasta
nie poddać, chybaby im sam Bolesław na to pozwolił.

Cesarz zdumiał się walecznością i wiernością polskiego rycerstwa, ale tem bardziej się
rozsierdził, że nawet drobne garstki nie poddają mu się, ale z mieczem w ręku zginąć
wolą, niż piędź polskiej ziemi oddać w niemiecką niewolę. Tem bardziej mu teraz
zależało na zdobyciu Głogowa. Urządził więc takie oblężenie, że żaden człowiek nie
mógł się dostać do miasta; gdyby Bolesław nie przybył na czas, Głogowianie musieli
być narażeni na głód. Żeby zaś prędzej dostać się do miasta, kazał cesarz wystawić
kilkanaście machin oblężniczych, t. j. różnych ruchomych wież, pomostów, taranów;
machiny te służyły do rozbijania murów miejskich. Była to niejako artylerya owych
czasów. Przeciwko takiej sile cóż mieli Głogowianie? Nie mieli nawet u siebie
prawdziwego wojska, sami tylko mieszczanie na prędce na żołnierzy się przerobili,
uzbrajając się tem, co mieli pod ręką: w porównaniu z potężnem wojskiem oblężniczem
byli oni garstką słabych biedaków; po kilku dniach ledwie ich tylu było żeby mury
miejskie jako tako obsadzić. Nie mogli bowiem wszyscy naraz brać udziału w obronie,
ale zmieniać się musieli z tej przyczyny, że mieli pełne ręce roboty we dnie i w nocy.
Machiny niemieckie psuły co dnia mury, trzeba więc było na gwałt w nocy je
naprawiać; cały dzień groza wojny, a w nocy jeszcze ciężka robota - i kobiety musiały
przy tej robocie pomagać. Ale machiny silniejsze były od tych rąk, które trudem bez
ustanku już się pomęczyły; zresztą co dnia więcej szkody w murach, co nocy więcej
roboty, a rąk coraz mniej, bo wielu ginęło na murach od strzał niemieckich Nareszcie i
głód doskwierać zaczął; trzeba było jadło dzielić szczuplutkie porcye, wtenczas
właśnie, kiedy najwięcej przydałoby się mieć sił.

W tem utrapieniu spostrzegają na dobitkę, że w miejscu, gdzie największa stała
machina, zaczyna się robić wyłom w murze. Jeden leszcze dzień roboty wystarczy
Niemcom, żeby mur do reszty wyłamać i wejść otworem do miasta. Tej nocy tedy nikt
w Głogowie nie spał; wszyscy starzy i młodzi, mężczyźni i niewiasty pracują bez
upamiętania, ażeby tę szkodę tak jako naprawić, żeby Niemcy z rana nie spostrzegli,
jak źle już było z miastem. Do rana naprawili o tyle, że nic widać nie było; ale to tylko
na oko wyglądało cało, bo robota nagła, nocna, nie mogła być dokładna i kilka uderzeń
taranem starczyłoby było, ażeby to wszystko na nowo popsuć. Postanawiają tedy
wysłać do króla Bolesława, żeby się spieszył, bo oni już dłużej oblężenia wytrzymać
nie mogą; jeżeli zaś nie mógłby im pomóc, żeby im pozwolił poddać miasto, bo inaczej
wszyscy głodem wyginą, a Niemiec i tak miasto weźmie.

Do Bolesława nie można było się dostać bez wiedzy Niemców, którzy do okoła całego
miasta pilnowali każdej ścieżki. Z rana tedy ślą Głogowianie posłów do obozu Henryka
i uczciwie rzecz przedstawiają; że bez pozwolenia Bolesława miasta i tak nie poddadzą,
bo się od niego spodziewają obrony. Cesarz śmiał się z ich nadzieji, a do Bolesława
puścić nie chciał, bo wiedział, że Bolesław poddać się nie pozwoli. Oświadczył
Głogowianom ostro, że szóstego dnia miasto poddać się musi, inaczej straszną będzie
jego zemsta. Mieszczanie musieli na ten termin przystać i szóstego dnia obiecali dać
odpowiedź, ale uparli się przytem, że przedtem pojadą szukać Bolesława, żeby się
przed swoim księciem usprawiedliwić, iż dłużej się nie bronią. Pięć dni biorą sobie do
namysłu, to znaczy, że ani jednej, ani drugiej stronie przez ten czas nie wolno walczyć.
Cesarz zażądał zakładników, to znaczy żeby mu dali ludzi na zakład, że przez 5 dni
żadnej zdrady nie będzie. Głogowianie dorosłych dawać nie chcieli, bo im każda para
rąk do roboty zdatnych była droga więc dali chłopców mniejszych, synów swoich,
którzy jeszcze 14 lat nie mieli. Tych cesarz zabrawszy do swego obozu, przystał na
zawieszenie broni i posłów do Bolesława wyprawić pozwolił, choć wiedział, że przez
to Bolesław tylko się jeszcze bardziej pospieszy. Ale teraz był pewny, że szóstego dnia
Głogów będzie jego, a to z pomocą - głogowskich dzieci; zobaczymy w jaki sposób.

Posłowie zastali Bolesława w drodze, na ślązkiej granicy; czekał tylko jeszcze na
uzupełnienie wojska, co w sam raz miało już trwać tylko kilka dni. Głogowianom
pięknie podziękował za ich obywatelską cnotę, ale zaśmiał się z mowy o poddaniu,
mówiąc, że na to dosyć czasu, aż on bitwę przegra. Skoro Głogowianie tak długo się
trzymali, niechże przy końcu nie będą gorsi i przetrzymają dwa albo trzy dni po
zawieszeniu broni. Posłowie widząc u króla dobrą otuchę, nabrali też serca i tak byli
pewni, że Bolesław miasto obroni, że postanowiono karę śmierci na każdego, ktoby
mówił o poddaniu.

I w Głogowie też tymczasem nie o poddaniu myślano, ale o naprawie murów. Pięć dni
spokoju - toćto dla nich było zbawienie ! Widzieli to Niemcy, bo teraz Głogowianie
bezpieczni pracowali dniem i nocą; poznał cesarz o co mieszczanom chodzi, ale nie
kłopotał się, bo miał na nich swój sposób na szósty dzień obmyślony.

Gdy posłowie od Bolesława wrócili i przynieśli odpowiedź z królewskiem
pozdrowieniem, radość napełniła głogowskich zuchów. Kończyło się zawieszenie
broni, nazajutrz miało się miasto albo poddać, albo na nowo zacząć szturmy.
Wieczorem ostatniego dnia wyprawiają tedy dwóch mieszczan do obozu Henryka z
oświadczeniem, że król Bolesław nie pozwolił się poddać, więc oni dalej bronić się
będą i na szturm czekają, chociaż coraz głodniejsi. Skoro zaś przez tych pięć dni
zachowywali się uczciwie, dotrzymali warunków umowy i żadnej zdrady się nie
dopuścili, więc należy się oddać im zakładników, o co uprzejmie upraszają.

Minął wieczór, noc nadeszła, a posłowie z niemieckiego obozu nie wrócili. Dziwią się
wszyscy, co się stało, czy ich przygoda jaka spotkała nagła? Północ mija, a oni nie
wracają i z głogowskich dzieci ani jednego cesarz nie odsyła. Pocieszają się, że to
pewnie do rana się odłożyło.

Od samego świtu stroskani ojcowie stoją na murach, patrząc z biciem serca ku
cesarskiemu obozowi; a tu w sam raz mgła taka gęsta, że o kilkadziesiąt kroków nic nie
widać i tylko w ciszy słychać jakieś dudnienie. Słuchając dłużej, poznali wreszcie, że to
dudnią machiny oblężnicze, które cesarz kazuje na nowo posuwać ku miastu. To ich nie
zdziwiło, tego się spodziewali i wiedzieli, że tak będzie; zresztą cesarz miał do tego
zupełne prawo, bo już szósty dzień. Ale przedtem powinien był odesłać ich dzieci. - Co
się dzieje z ich chłopcami, co się z posłami stało?

Wyszło słońce, mgła zaczęła opadać, i już machiny nie tylko słychać, ale widać było, z
początku niewyraźnie, a potem coraz bliżej, coraz lepiej, w końcu aż zanadto dobrze
ujrzeli Głogowianie, że do szczytów machin poprzywiązywane były ich własne dzieci.
To zrobił Henryk V., cesarz chrześcijański. Znaczyło to tak: jeżeli się chcecie bronić,
strzelajcież z łuków do własnych dzieci!

Mało jest takich przykładów w historyi!

Głogowianie prędko odbyli naradę, na której stanęło, że ojczyzna milsza od własnych
dzieci. Celowali staranniej, dokładniej, uważniej, żeby strzały nie szły za wysoko, ale
strzelali ze swych łuków gęsto. I dobrze się stało - bo nie minęło dwóch godzin, a król
polski pędem przybiegł ze swą konnicą. W jednej chwili zaczęły się łamać szyki
niemieckie, a Głogowianie wypadli z bram, żeby ich wziąć we dwa ognie i rzucili się
do machin. Miłość ojczyzny połączona z miłością rodzicielską tak wzmogła ich
męztwo, że Bolesław wydziwić się później nie mógł, że po tylu trudach oblężenia tak
się jeszcze dzielnie sprawowali. Niemców przepędzono, zdobyto ich obóz i zajęto
wszystkie machiny, i tak Bóg błogosławił dobrym obywatelom Głogowa, że ani jedno
ich dziecię nie zginęło, wszystkie wróciły szczęśliwie do rodziców. Co one potem
dorósłszy opowiadały swoim dzieciom i wnukom o Niemcach - to sobie łatwo
pomyśleć. Głogowianom zaś zbudował Bolesław wspaniały kościół kolegiacki, na
pamiątkę dzielnej obrony ojczyzny.

Henryk V. ruszył dalej w stronę Wrocławia. Ale jeżeli dotychczas z samym ludem
ślązkim mając do czynienia, nic nie sprawił, toć tem gorzej mu się teraz działo; wojsko
Bolesławowe nękało go ciągle, nie dając mu spokoju ni we dnie, ni w nocy. Przypadał
zawsze w sam raz, kiedy go się najmniej spodziewano, tak, że cesarskie wojsko mili
ujść nie mogło, żeby nie musiało staczać jakiej potyczki, która zawsze kończyła się
klęską. Bolesław okazał się znakomitym wodzem; uznali to sami żołnierze niemieccy.
Świadek tych czasów pisze, że w obozie niemieckim zaczęto śpiewać pieśni na cześć
Bolesława, przedrzeźniając własnych dowódzców. W takich warunkach nie było co
dalej wojny prowadzić; Henryk nawet nie zaczynał już z Wrocławiem i ze wstydem
wrócił sobie do Niemiec; niepotrzebnie chodził aż do Polski. Odtąd królowie niemieccy
dali sobie spokój z uroszczeniem do zwierzchnictwa nad Polską; raz tylko jeszcze mieli
spróbować, kiedy znalazł się książę polski, który im to w dziwnych okolicznościach
sam zaproponował, jak o tem niżej rzecz będzie. Sami od siebie już się nie ośmielili
żądać czegoś podobnego.

O Zbigniewie, któremu cesarz pół Polski obiecał, mowy teraz nie było; Henryk już
chciał tylko, kiedy był w drodze pod Wrocław, żeby mu Bolesław zapłacił 300
grzywien srebra na znak swej uległości; ale Bolesław o tem ani słyszeć nie chciał i
odpowiedział, że nie ścierpi ani cienia nawet zależności Polski od Niemiec. Cesarz
chciał go nastraszyć i pogroził, że ruszy prosto na Kraków; Bolesław odparł, że on tam
też pójdzie, a po tej odpowiedzi woleli Niemcy wrócić do domów.

Z Niemcami razem wojowali przeciw nam Czesi pod księciem Światopełkiem, który
towarzyszył Henrykowi, jako niemiecki poddany. Niektórych Czechów wstyd o to
było, a gdy Światopełk nie chciał wracać, doczekał się tego, że go zamordował jeden
Czech w cesarskim obozie. Chociaż morderstwo to wyszło wtenczas na naszą korzyść,
musimy jednak potępić tę zbrodniczą rękę i niecny czyn. Po śmierci Światopełka
nastały wielkie wojny domowe o tron czeski, Bolesław też się w nie wtrącał, bo chciał
mieć tam takiego księcia, któryby się nie wysługiwał Niemcom kosztem Polaków. W
wojnach tych spalono raz Kłodzko (w roku 1114), a zakończyły się one dzięki
staraniom Bolesława, który odbył w tym celu ze wszystkimi książętami czeskimi zjazd
nad Nisą ślązką.


Nawrócenie Pomorza

Wszystkie te wojny niemieckie i czeskie przykre bardzo były dla Bolesława, bo go
odrywały od głównego dzieła jego życia: zdobycia i nawrócenia Pomorza. Pogaństwo
ciągle jeszcze trwało nad Łabą i nad dolną Odrą, aż do ujścia Wisły. Pomorzanie, lud
najbliżej z Polakami spokrewniony, nienawidzili jednak Polski za to, że chrzest św.
dobrowolnie przyjęła. Lud to był o wiele zamożniejszy od Polaków; bogaciły ich
morskie wyprawy, a miasta ich, Gdańsk, Julin, Szczecin, były po Kijowie największe i
najwspanialsze w całej Słowiańszczyźnie. Królowie polscy od Mieczysława I. czasów
próbowali zgody z nimi, ale napróżno; oni bez ustanku napadali na Wielkopolskę i
Mazowsze, mając sobie za największe szczęście, jeżeli gdzie kościół jakiś mogli
zdobyć. Bolesławowi Chrobremu udało się na krótko założyć dla nich biskupstwo w
Kołobrzegu, ale po jego śmierci Pomorzanie ani chcieli nawet słyszeć o
chrześcijaństwie. Bolesław Krzywousty postanowił sobie jednak, że dokończy dzieło
przez Bolesława I. sławnie rozpoczęte. Niema tu czasu, opisywać tych licznych walk,
które tak wsławiły imię Krzywoustego; nareszcie w roku 1113 zajął najwarowniejszy
gród pomorski, Nakło, a po dalszych dziewięciu latach wypraw wojennych w roku
1122 zdobył stolicę Pomorzan, wielkie słowiańskie miasto Szczecin. Teraz miał wolny
dostęp do morza - ale i morze przepłynął i zajął wyspę Rugię.

Gdy Niemcy kraj jaki zdobyli, kazali zaraz, gwałtem ludzi chrzcić, a kto nie chciał,
ginął od ich miecza; toteż w krajach przez nich zdobytych ludność bardziej ginęła, niż
się nawracała. Pomorze leżało teraz u nóg Bolesława, który gorąco pragnął wznowić
biskupstwo kołobrzeskie i lud pokonany pozyskać dla wiary świętej - ale nie mieczem!
Po zdobyciu Szczecina, po zajęciu Rugii, schował Bolesław miecz do pochwy, a zabrał
się do pokojowego dzieła nawracania; postarał się o misyonarzy dla tego kraju, ale tak,
żeby namową lud skłaniali, nikogo nie zmuszając. Przymus bowiem to tylko sprawia,
że ludzie udają - a udawanie religii największy wstyd przynosiłoby świętemu dziełu
Chrystusa Pana. Miał przecie Bolesław księży zaraz na polskiej granicy, mógł ich
sprowadzić i chrzcić gwałtem Pomorzan; ale postąpił inaczej. Jak Bolesław Chrobry
postarał się o św. Reinboma, tak też on szukał świętego męża do apostolskiego dzieła.
A nie każdy chciał się odważyć iść z krzyżem pomiędzy dzikich Pomorzan.

Wybrał najpierw do tego Bernarda, biskupa rodem aż z Hiszpanii. Ale ten nie miał
szczęścia, bo wybrał się w drogę ubogo, a bogacze Pomorzanie szydzili tylko z niego.
Natenczas pomyślał o kimś innym, o dawnym swym nauczycielu, Ottonie, który był
teraz biskupem w niemieckiem mieście Bambergu. Świątobliwy ten mąż, policzony
potem w poczet świętych pańskich, był kapelanem na dworze Władysława Hermana i
przewodnikiem młodości Bolesławowej; przypomniał go król sobie teraz, a Otton z
całą ochotą się stawił na wezwanie. I znowu, jak niegdyś biskup Jordan, jak potem
święty Wojciech, tak teraz znowu św. Otton przez Ślązk miał drogę. Wiadomo, że
wstępował po drodze do Warty, do Niemczy, a dnia 4-go Maja 1124 stanął we
Wrocławiu i tutaj odpoczywał. przyjmowany wspaniale nietylko przez wrocławskiego
biskupa imieniem Heymo, ale, też przez króla Bolesława, który umyślnie tu przyjechał
na jego przyjęcie. Po dwóch dniach pojechał dalej do Gniezna, a ztąd na Pomorze,
odprowadzony przez króla aż do pomorskiej granicy: dalej król nie jechał, żeby się
Pomorzanom nie zdawało, że ich chce zmuszać. Pomny niepowodzenia Hiszpana
Bernarda, zaopatrzył jednak Ottona we wspaniały dwór, tak że każdy przydany mu do
pomocy kapłan, jechał jakby książę jaki. Założył tam św. Otton jedenaście kościołów, z
tych większe w miastach Pirzycu, Kamieniu, Julinie, Szczecinie, Gradcu, Lubinie,
Dodonie i Kołobrzegu. Bolesław nałożył na Pomorze haracz coroczny, kiedy kraj
zdobył - św. Otton wstawiał się, żeby go zniżyć, a król przystał na to, ucieszony, że się
biskupowi tak dobrze powodzi w świętem jego dziele.

Później zajęty był Bolesław sprawami ruskiemi i węgierskiemi, które opuszczamy, jako
mniej dla nas ważne. Nadmienić tylko trzeba, że podczas wypraw węgierskich, Czesi
korzystając z nieobecności Bolesława znowu Ślązk najechali. W roku 1133 zburzyl
gród Koźle i spalili 300 wsi, a następnego roku powtórnie cały kraj aż po Odrę;
najsmutniejsze w tem wszystkiem to, że Czesi nie szczędzili kościołów, ale właśnie
palili je i rabowali z szczególną jakąś zaciekłością. Zapewne byli w tem Czesi znowu
narzędziem Niemców, których zawsze słuchać lubili. Gdyby tak ciągle trwać miało,
Ślązk musiałby się zamienić chyba w pustynię. Ówczesny król niemiecki, cesarz Lotar,
nie zaczepiał wprawdzie Polski bezpośrednio tylko wyręczał się Czechami; sam zaś
przeszkadzał Bolesławowi na Węgrzech. A przyczyną tego była zazdrość, że Bolesław
rozszerzył swe państwo na Pomorze, daleko na zachód od ujścia Odry, a Niemcy rościli
sobie prawa do tego kraju i nie chcieli go przy Polsce pozostawić. Bolesław miał już
wojen dosyć; całe życie zeszło mu na nich, a Ślązk miał ich najwięcej; gdyby nie
zawarł ugody z Niemcami, Ślązk nie byłby pewnie ani roku bezpieczny. Dał więc znać
cesarzowi, że gotów mu jest złożyć hołd z Pomorza i z wyspy Rugii, byle tam cesarz
uznał polską władzę i byle Niemcy nie rościły sobie już nigdy pretensyj do hołdu z
Polski właściwej. Przystał na to Lotar, uznał zupełną niepodległość Polski, byle mu z
Pomorza hołd złożyć; ułożono się więc pokojowo w Merseburgu w roku 1135.W dwa
lata potem zawarto w Kłodzku pokój z księciem czeskim Sobiesławem.

Ostatnie lata swego panowania poświęcił król zaprowadzaniu różnych porządków w
swem państwie i żadnej już nie prowadził wojny; zresztą syt już był sławy wojennej,
będąc zwycięzcą w 47 bitwach.


Podział państwa polskiego

Król Bolesław miał pięciu synów. Był w średnich wiekach zwyczaj, że monarcha
dzielił państwo pomiędzy synów, każdemu osobną wyznaczając dzielnicę - chyba, żeby
sobie który wybrał stan duchowny, zrzekając się przez to samo prawa do rządów; toteż
zdarzało się nieraz, że młodszych synów gwałtem osadzano gdzieś w klasztorze, żeby
państwa zanadto nie rozdrabniać. Żaden naród w Europie nie tworzył wtenczas
jednolitego państwa, z wyjątkiem jednej tylko Polski. Król niemiecki tam tylko
panował osobiście, gdzie z domu był księciem, np. w Bawaryi, Szwabii, Saksonii,
stosownie do tego, z którego rodu pochodził; zresztą był on tylko naczelnikiem
licznych książąt i margrafów, którzy byli właściwymi rządcami i panami kraju; ile
księstw lub margrabstw, na tyle państw dzieliły się Niemcy; z tych to udziałów
książęcych powstały późniejsze królestwa niemieckie, jak to później zobaczymy. We
Francyi było jeszcze gorzej, bo tam maleńki tylko kawałek kraju podlegał samemu
królowi, a reszta podzielona na kilka części miała swoich osobnych książąt, którzy
tylko hołd królowi składali, a posłuszni mu byli, jak chcieli, jak im czasem było
wygodniej. U sąsiadów naszych podobnie się działo. Na Rusi już w roku 1054 było
sześć księstw, a Czechy miały już osobnych książąt na Morawach, które czasem osobno
jeszcze na dwie dzielnice dzielono; Węgry podobnież były rozbite. Sama tylko Polska
opierała się temu powszechnemu prądowi i trzymała się razem; ale iluż ofiarami trzeba
to było opłacić! Wszak sam Bolesław tyle miał kłopotów z bratem Zbigniewem, o to,
że tamten domagał się połowy państwa; gdyby nie to, iluż byłoby się uniknęło ^en, a
zwłaszcza na Ślązku. Bolesław jednego tylko miał brata, a sam pozostawił po sobie
synów pięciu! Niechżeby oni sobie nawzajem byli Zbigniewami, co za zamieszanie w
kraju! Całość, jedność państwa i tak nie dałaby się utrzymać, skoro jej nigdzie y ",-opie
nie było. Umyślił sobie tedy Bolesław, że lepiej za życia powyznaczać synom dzielnice,
niż żeby po śmierci jego wojny o to być miały. Jedno tylko przykazywał: że wszyscy
jego następcy, książęta polscy, mają słuchać najstarszego z pośród siebie, tak zwanego
seniora który będzie Wielkim Księciem i tylko przy nim będzie władza królewska i
tylko on jedynym zwierzchnikiem wszystkich innych książąt. Każdy książę ma swoje
księstwo i swoją stolicę, ale Kraków będzie stolicą całej Polski i najstarszy z książąt,
ów senior, ma być Wielkim Księciem Krakowskim; kto panuje w Krakowie, ten jest
zwierzchnikiem całej Polski, od granicy czeskiej aż do morza. On ma być głową Polski,
żeby pamiętano, że to jeden naród i jedno państwo w którem inni książęta mają być
podlegli krakowskiemu, jakoby jego namiestnicy.

Tak postanowiwszy, przystąpił Bolesław do podziału państwa. Najmłodszy synek,
Kazimierz, był jeszcze niemowlęciem, długie jeszcze lata miały minąć, nimby był
zdatny do rządów; na teraz ojciec nie wyznaczył mu żadnej dzielnicy. Drugi,
szesnastoletni już Henryk, otrzymał ziemię sandomierską na księstwo. Trzeci,
ośmnastoletni Mieczysław, dostał Wielkopolskę. Czwarty, Bolesław miał lat 22, wziął
po ojcu Mazowsze. Najstarszy Władysław liczył już lat 34, był więc seniorem rodu, a
zatem zwierzchnikiem nad braćmi, Wielkim Księciem, i zasiadł na Krakowie; do niego
też należała zwierzchność Pomorza, jako kraju podległego nie żadnej dzielnicy, ale
całej koronie polskiej.

A Ślązk? Ten ulubiony kraj Bolesławów przydzielono zaszczytnie do dzielnicy
seniorackiej, do Krakowa, tak, że Wrocław był niejako drugą stolicą Polski.


Władysław II. i Piotr Włast

Takie poczyniwszy zarządzenia, umarł Bolesław Krzywousty w roku 1138. Możeby
lepiej było, żeby się było obeszło bez tego dzielenia kraju? Tak też myślał najstarszy
Władysław II., pan Krakowa i Ślązka i postanowił próbować, czy się nieda utrzymać
jednolitości Polski, wbrew woli ojca i wbrew zwyczajowi całej Europy owych czasów.
Niestety, źle się do tego zabrał. Trzeba było od razu nie dopuścić braci do objęcia
władzy, od razu wydać hasło trzymania jednolitości; ale on pozwolił braciom zasiąść na
swych księstwach, potem dopiero zaczął im dokuczać i wojną domową chciał ich
wyzuć z dzielnic - i to do tego z pomocą niemiecką! W smutnych tych przejściach
stracił życie sławny Ślązak, Piotr Włast, o którym teraz słów kilka powiedzieć
wypadnie:

Ten Piotr Włast był synem bogatego ziemianina ślązkiego, imieniem Włodzimierza,
który miał na Ślązku dziedziczne włości, a główną posiadłość pod Wrocławiem, nad
rzeką Ślęzą, około góry zwanej pierwotnie Ślązką, potem Sobótką. Piotr przystał do
drużyny wojennej Bolesława Krzywoustego, a łupami wojennemi bogacił się coraz
bardziej. W roku 1122 zasłużył się bardzo Bolesławowi podczas wojny ruskiej,
pojmawszy przemyskiego księcia Wołodara; za to spadły na niego obficie dowody łaski
monarszej, nowe nadania i wysokie dostojeństwa. Dostatków swoich używał
przedewszystkiem na fundowanie kościołów i klasztorów. Już około roku 1108
sprowadził do Wrocławia z Francyi kanoników reguły św. Augustyna i wystawił im
kościół N. Maryi Pannny w posiadłości swej Górce pod górą Ślązką; świątynia ta była
poprzedniczką klasztoru i kościoła N. P. Maryi na Piasku we Wrocławiu. Koło tego też
czasu wybudował kościół na miejscu dawnej kaplicy św. Wojciecha w Wrocławiu,
poświęcony w roku 1112 przez biskupa Żyrosława. Potem w r. 1139 założył znowu pod
samym Wrocławiem, na prawym brzegu Odry w lesistem ustroniu, obok ówczesnej
kaplicy św. Michała, opactwo benedyktyńskie, uposażając je hojnie ze swoich włości.
Było to właśnie po śmierci Bolesława Krzywoustego.

Piotr Włast, jako Ślązak, należał do dzielnicy seniorackiej, najstarszego z braci,
Wielkiego Księcia Władysława. Wielki pan, a dzielny wódz, miał na wielkoksiążęcym
dworze wielkie znaczenie; wszak jeszcze za poprzedniego panowania dużo znaczył i
Władysław rad był, że w spadku po ojcu dostał takiego doradcę. Z początku zupełna
była zgoda między księciem a Piotrem. Książę nie od razu wydawał się ze swemi
zamysłami co do braci. Starał się tylko o przymierza i zgodę z sąsiadami, żeby bracia u
nich nie znaleźli potem pomocy; w tym celu zawarł pokojowe umowy z Rusią, z
Czechami i Niemcami; nikt nie przewidywał, do czego to dąży. Do Niemiec wybrał
sobie na posła ślązkiego Piotra Własta, który też tam pojechał w roku 1144, na dwór
cesarza Konrada III. Tam poznał się z arcybiskupem magdeburskim, hrabią
Fryderykiem z Wettina, który miał relikwije św. Wincentego. Piotr Włast tak długo
dopraszał się u arcybiskupa, tak długo prosił cesarza o wstawiennictwo, aż wreszcie
udało się mu pozyskać część tych relikwij. W Wniebowstąpienie Pańskie 1145 roku
wyprowadzono ten cenny dar z Magdeburga, a przywieziono uroczyście do Wrocławia
dnia 6-go Czerwca; szczodrobliwy pan Piotr, uniesiony radością, przyjął relikwije
największą czcią, a wszystkim swoim jeńcom wojennym, trzymanym dawnych lat,
wolność w ten radosny dzień przywrócił. Odtąd fundacya jego przybrała wezwanie św.
Wincentego. Rok ten był szczytem szczęścia w życiu Piotra Własta.

Tymczasem Wielki Książę zabierał się już do braci, od których żądał posłuszeństwa
takiego, że nawet się wtrącał w domowe sprawy ich własnych księstw. W roku 1145
nareszcie chciał w ich księstwach wybierać dla siebie podatki. Bracia postanowili, że na
to żadną miarą nie pozwolą i oświadczyli wyraźnie Władysławowi, że staną przeciw
niemu z bronią w ręku, jeżeli się będzie upierał przy swojem żądaniu. Władysław
namyślał się; wtedy-to Piotr Włast oświadczył się za młodszymi braćmi i przestrzegał
Wielkiego Księcia, żeby nie dopuścił do wojny, bo całe państwo na szwank narazić
może. Ale zupełnie innego zdania była żona Władysława, księżniczka niemiecka
Agnieszka, córka margrafa austryackiego Leopolda III, a wnuczka cesarza Henryka V;
jedna jej siostra była za książęciem czeskim Władysławem I, a drugą pojął w
małżeństwo ówczesny król niemiecki, Konrad III. Ta tedy nie chciała się kontentować
państwem mniejszem od państw swych sióstr i podżegała ciągle męża, żeby tylko
wojnę z braćmi zaczął, a zwyciężywszy wygnał ich z dzielnic. Były ciągłe spory na
dworze Władysława pomiędzy zdaniem Piotra a Agnieszki; były nawet czasem ostre
między niemi słowa, tak dalece, że zaczęli się nawzajem osobiście nienawidzieć i
Agnieszka poprzysięgła zgubę Piotrowi.

Wojna w roku 1145 skończyła się rzeczywiście zwycięstwem Władysława. Dwaj bracia
jego, Bolesław i Henryk, utracili swoje dzielnice, które Wielki Książę przyłączył do
swego udziału, tak, że odtąd miał panować także w ziemi sandomierskiej i na
Mazowszu.
Pozostawała jeszcze Wielkopolska, gdzie siedział Mieczysław; do niego schronili się
Bolesław i Henryk i wszyscy trzej przebywali w Poznaniu. Ruszył tam z wojskiem
Władysław, ale Mieczysław nie próbując oporu sam zaraz się poddał, wymawiając
sobie tylko, żeby mu choć część dzielnicy pozostawiono; zresztą przystał na wszystkie
żądania najstarszego brata.

W ten sposób uśpił Mieczysław czujność Władysława, ale nie myślał wcale dać za
wygraną; przeciwnie, po cichu starał się pozyskać możnych panów świeckich i
biskupów dla swojej i swych braci sprawy. Udało mu się rzeczywiście zyskać
przychylność biskupów krakowskiego, wrocławskiego i poznańskiego, a ze świeckich
panów mógł liczyć na pomoc Piotra Własta, który zmówił się z kasztelanami grodów
ślązkich, tudzież na sandomierskiego wielmoża Wszebora, który w Małopolsce
werbował stronników. Właśnie żenił się syn Piotra, Idzi; na ślub jego we Wrocławiu
zjechało się mnóstwo panów, a przy tej sposobności mieli też radzić, co zrobić. Ale
Władysław coś przeczuwał, a Agnieszka dolewała ciągle oliwy do ognia jego gniewu.
Był na dworze książęcym marszałek Dobiesław, wielki wróg Piotra; ten przekonał do
reszty Agnieszkę, że trzeba koniecznie Piotra pojmać i uzyskał od niej upoważnienie do
wykonania w tym celu zdrady w zamku Piotrowym koło klasztoru św. Wincentego. W
nocy, niespodzianie, udając, że przychodzi od księcia, który niby także jedzie na ślub
syna, Idziego, wywabił z łóżka najpierw Idziego, a potem ojca, związał ich i na dwór
książęcy odstawił, zamek zaś ich we Wrocławiu spalił i splądrował. Książę chciał
skazać ich na wygnanie ze swego udziału i zabrać im majątki; ale Agnieszka koniecznie
chciała kary śmierci na nich, twierdząc, że Piotr śmiał ją nawet obrazić raz zelżywemi
słowy, zarzucając jej niewierność małżeńską. Na karę śmierci Władysław nie przystał,
ale ostatecznie Agnieszka wywarła swą złość przez to, że Piotra kazano oślepić.
Ślepego wypuszczono z więzienia, a znaleźli się przyjaciele, którzy go dowieźli do
Poznania, do młodszych braci książęcych.

W osobie Piotra Własta uraził na siebie Władysław całe możnowładztwo; teraz
wszyscy panowie, ujmując się za Piotrem, przystawali także do sprawy młodszych
książąt. Władysław zebrał u Rusinów zaciężne wojsko, pobił braci nad rzeką Pilicą, a
gdy ci schronili się prędko do Poznania, przystąpił do oblężenia tego miasta. Wtenczas
przybył do jego obozu arcybiskup gnieźnieński z wezwaniem, żeby przestał braci
prześladować, a gdy Władysław nie chciał ustąpić, arcybiskup rzucił nań klątwę. W
kilka dni później poniósł Władysław taką klęskę, że odrazu musiał uciekać do
Krakowa, a gdy Mieczysław i tu go ścigał, schronił się na Węgry a ztąd pojechał po
radę i pomoc na dwór Konrada III. Agnieszka została z dziećmi Krakowie i próbowała
bronić krakowskiego zamku; napróżno jednakże! Tyle tylko sprawiła, że jej pozwolono
pojechać spokojnie za mężem.

Na krakowskiej stolicy zasiadł teraz drugi po starszeństwie syn Krzywoustego,
Bolesław IV. z przydomkiem Kędzierzawego; objął także rządy na Ślązku, skoro Ślązk
połączony był z Krakowem. Piotrowi Włastowi oddał oczywiście wszystkie majątki i
zaszczyty; wróciwszy do Wrocławia, dokonał Piotr uroczyście w roku 1148
poświęcenia swej fundacyi pod wezwaniem św. Wincentego; przyjechali wtenczas do
Wrocławia Wielki Książę Bolesław i biskup krakowski z wielu bardzo panami z
Małopolski. O dalszych czynach Piotra już niewiadome, jakkolwiek żył jeszcze lat
kilka; pochowany w kościele św. Wincentego.6)

Książę Władysław nigdy już do Polski nie wrócił, marne wiodąc życie na dworze
niemieckim. Obiecywał cesarzowi Konradowi, że złoży mu hołd ze swego księstwa,
byle mu dostarczył wojska przeciw braciom; nie chodziło mu już o to, żeby braci
zupełnie wygnać, tylko żeby wrócić do ziemi krakowskiej i Ślazka, jak było po śmierci
ojcowskiej. Konrad wybrał się do Polski w roku 1146, ale nie doszedł daleko za
granicą; wyprawa ta całkiem się nie udała. Więcej szczęścia miał Władysław na dworze
papiezkim, gdzie za wstawieniem się cesarskiem tyle uzyskał, że go papież uwolnił od
klątwy rzuconej nań pod Poznaniem przez arcybiskupa gnieźnieńskiego.

Nastał potem drugi cesarz, Fryderyk Rudobrody; ten postanowił skorzystać z kłótni w
polskiej rodzinie królewskiej, do tego, żeby Polskę na nowo zrobić zależną od Niemiec;
nie o Władysława mu chodziło, ale o niemieckie zwierzchnictwo nad Polską. Bolesław
Kędzierzawy chciał był się z bratem pogodzić i posyłał w tym celu do cesarza w roku
1157, ale Władysław myślał widać, że więcej zyska od cesarza po zwycięskiej wojnie,
a cesarz ani słyszeć o zgodzie nie chciał inaczej, jak tylko za przyznaniem niemieckiej
zwierzchności.

Wybuchła wojna, ciężka i straszna - a jednak Niemcy nic nie zyskali. W Sierpniu 1157
roku zniszczył cesarz cały kraj aż po Odrę, 22-go Sierpnia przeprawił się zwycięzko
przez tę rzekę. Ślązacy widząc wielką potęgę cesarza, bali się, że zajmie grody w
Głogowie i w Bytomiu i woleli je sami spalić, żeby nie wpadły w ręce niemieckie.
Fryderyk ruszył dalej i dotarł aż pod Poznań. Tutaj musiał się przed nim upokorzyć
Bolesław Kędzierzawy i przyrzekł, że na najbliższe święta Bożego Narodzenia
przyjedzie do Magdeburga hołd cesarzowi złożyć. I na tem się skończyło! O
Władysławie cesarz zapomniał, skoro tylko Bolesław na hołd przystawał; przewidywał
to Bolesław i dlatego też wszystko przyrzekał, byle tylko Fryderyk opuścił sprawę
Władysława. Gdy się Władysław przypominał cesarzowi, że przecież o jego interes ta
wojna, odparł Fryderyk, że ten spór pomiędzy nim a Bolesławem każe później
rozsądzić swoim niemieckim książętom. Kontent, że Niemcy będą sędziami nad
polskimi królewiczami, wrócił cesarz do Niemiec - i czekał aż do śmierci i na przyjazd
Bolesława, ale na próżno. Drugi raz zaś na wojnę się już nie zebrał i nie miał do niej
ochoty, pamiętając, że pierwsza, choć zwycięzka, żadnej mu nie przyniosła korzyści.
Uroszczenia niemieckiej zwierzchności znowu w puch się rozbiły i w mgłę zamieniły.

Władysław umarł w Niemczech w roku 1163, zostawiając trzech synów. Ojca nie
chciano do Polski dopuścić, za to, że sam zgody nie chciał, tylko na Niemców się
oglądał i na kraj ich sprowadził.

Ale synowie nic nie zawinili. Wiec Bolesław Kędzierzawy, jak dawniej przed wojną
roku 1157 zwrócił się o zgodę do ojca, tak teraz dał znać najstarszemu z synów
Władysława, Bolesławowi, zwanemu Długim. Ten, rozumniejszy od ojca, przystał na
zgodę bez pomocy niemieckiej i wtenczas w roku 1163, pozwolono synom wrócić do
ojcowskiego dziedzictwa t. j. na Ślązk, jak im się należało z woli Bolesława
Krzywoustego. Nie należał się im Kraków, bo tam miał zawsze panować najstarszy z
rodu, a starszymi od nich byli stryjowie bracia Władysława, a synowie Bolesława
Krzywoustego. Gdyby się ojciec był utrzymał przy Krakowie, możeby i który z jego
synów nastąpił był po nim na Wielkiem Księstwie, chociaż nie najstarszy w rodzie - ale
tak, gdy z łaski tylko wracać im pozwalano, o Krakowie nie mogli nawet myśleć.

W ten sposób do czterech dzielnic, ustanowionych przez Krzywoustego, przybywała
piąta: Ślązka dzielnica. Odtąd Ślązk nie stanowi razem z Krakowem jednego działu, ale
osobny i tak samo, jak wszystkie inne działy, Krakowowi ma być podległy.



IV. Ślązk pod zwierzchnictwem krakowskiem


Władysław II. miał trzech synów: Bolesława, Mieczysława Konrada. W roku 1163, po
śmierci ojca, pozwolił im Wielki Książę Krakowski, Bolesław Kędzierzawy, wrócić na
Ślązk, oczywiście pod warunkiem, że uznają jego zwierzchność. Nastąpił podział
Ślązka, z razu tylko pomiędzy dwóch braci, gdyż najmłodszy, Konrad, zaledwie jeszcze
był pacholęciem i wychowywał się w klasztorze. Najstarszy Bolesław z przydomkiem
Wysoki, otrzymał Ślązk dolny, ze stolicą Wrocławiem i z grodami Głogowem, Lignicą,
Opolem; młodszemu Mieczysławowi przypadł Ślązk górny z dwoma grodami,
Raciborzem i Cieszynem.7) Wielki Książę Krakowski nie bardzo ufał swoim
bratankom; pomnąc, że ojciec ich łączył się z Niemcami na Polskę i że oni sami w
Niemczech się wychowali, pozostawił w kilku miejscach Ślązka swoich urzędników i
załogę. Bał się widać, żeby go nie zaskoczyła od ślązkiej strony jaka przykra
niespodzianka, gdy zajętym będąc daleko w innej stronie kraju, nie mógłby dopilnować
swojego Krakowa. A miał zajęcia sporo, daleko na północy, aż nad morzem
bałtyckiem, w pogańskiem kraju Prusaków, z którymi ciągle były utarczki. Prusacy bez
przestanku niemal najeżdżali Mazowsze; chcąc żeby się ta dzielnica mogła spokojnie
zagospodarować, trzeba było stawiać twierdze na pruskiem pograniczu i w uciążliwych
wyprawach z roku na rok, niemal, że krok po kroku, przebijać się przez pruskie
bagniska. Na jednej z takich wypraw zginął książę sandomierski Henryk, a dzielnicę
jego zajął najmłodszy z synów Krzywoustego, Kazimierz, któremu ojciec umierając
żadnej nie był wyznaczył dzielnicy.


Mieczysław Stary i Mieczysław Raciborski

W roku 1173 umarł Bolesław Kędzierzawy. Teraz najstarszy z rodu Piastów był książę
Wielkopolski, Mieczysław zwany Starym; on wtedy zajął wielkoksiążęcą krakowską
stolicę, a z nią zwierzchnictwo nad wszystkimi książętami polskimi, a zatem także nad
Ślązkiem.

Mieczysław Stary, przybywszy z Poznania do Krakowa, zastał tu stosunki, które mu się
bardzo nie podobały. Naczelna monarsza władza bardzo była uszczuplona; dawniej, za
Bolesława Chrobrego a jeszcze za Krzywoustego, każde skinienie krakowskiego
monarchy było rozkazem, którego w lot słuchała cała Polska. Pan władnący nad całą
Polską był prawdziwie panem wielkim i potężnym; ubyło dużo z tej mocy, odkąd
państwo podzieliło się na kilka księstw. Wielkie szlacheckie rody nie były niczem w
porównaniu z potęgą dawnych władców; ale odkąd ci władcy osłabnęli, poczęło się
wzmagać znaczenie rodów możnowładczych, tak, że słaby książę nieraz nawet
zależnym był od nich. Rosnęły ich dostatki, a książę, żeby się na tronie utrzymać, coraz
bardziej musiał im dogadzać, coraz więcej praw sobie odejmować a im nadawać;
inaczej miał koło siebie niechętnych, którzy czekali tylko sposobności, żeby się pozbyć
pana i przejść do przeciwnika, jeżeli im większe obiecywał korzyści.

Wielki Książę Mieczysław, śmiały, energiczny, postanowił przywrócić dawny majestat
tronu. Od książąt dzielnicowych żądał, żeby pamiętali, iż on jest naczelnym władcą
całej Polski i że tylko z jego pozwoleniem wolno im rządzić na ich działach, z
warunkiem podległości jego zwierzchniczej władzy; co zaś do możnych rodów
szlacheckich, te postanowił zubożyć, osłabić i zamienić w sługi tronu, jak dawniej
bywało. Ciężkie nastały dla możnowładztwa czasy, tem gorsze, że Mieczysław począł
pankom odbierać wpływowe i dostojne urzędy, a wynosić na nie ludzi prostych,
przedtem nieznanych, którzy zupełnie tylko od księcia byli zależni. Podzieliła się
Polska na dwa obozy: jedni za Mieczysławem, pragnąc, żeby Wielki Książę jak
największą posiadł władzę, żeby był nieograniczonym panem u siebie w domu i to z tą
myślą, że gdy wielkiej w swych własnych księstwach nabędzie potęgi, natenczas potrafi
też potem zmusić do uległości innych książąt dzielnicowych, a krakowskie
zwierzchnictwo będzie nie tylko samym tytułem, ale naprawdę panowaniem w całej
Polsce Drudzy przeciw Mieczysławowi, a za możnowładztwem; pragnęli, żeby Wielki
Książę jak najmniej miał władzy, żeby bardziej prosić musiał, niż rozkazywać, żeby
książęta dzielnicowi zupełnie od niego byli niezależni; przez to osłabi się państwo, ale
wzmoże się potęga magnatów i wszystkich tych, którzy ze słabości państwa zyski dla
siebie ciągnąć sprytnie potrafią.

Jak cała Polska, tak też Ślązk podzielił się na dwa obozy; z dwóch braci ślązkich
książąt, każdy w inną poszedł stronę. Bolesław Wysoki był przeciw Mieczysławowi, a
Mieczysław raciborski trzymał się Wielkiego Księcia. W Polsce gotowało się na wojnę
domową; przewidywał to Wielki Książę i może z jego też namowy Mieczysław
raciborski napadł na Wrocław, wypędził Bolesława Wysokiego, a kraj jego zagarnął,
tak, że przez krótki czas cały Ślązk pod jednym znowu był panem. W ten sposób pozbył
się Wieli Książę niechętnego bratanka z Wrocławia, a cały Ślązk był po jego stronie.
Ale nie pomogło mu to; bo choć Mieczysław Ślązki bronił Mieczysława Starego,
stronnictwo możnowładzcze i tak wygrało, a Wielki Książę musiał uchodzić z kraju.

Wtenczas wezwali możnowładcy do Krakowa najmłodszego z synów Krzywoustego,
Kazimierza, który zasłużył sobie potem na piękny przydomek Sprawiedliwego. W
polityce atoli był ten Wielki Książę słabym i bardzo zależnym od możnych rodów.
Przykre to było panowanie, tem bardziej, że Mieczysław Stary wcale nie dał za
wygraną ale przez długie lata ciągle o Kraków walczył. W roku 1180 udało mu się
odzyskać dawną swoją dzielnicę wielkopolską; zaraz następnego roku pokusił się o
Kraków, ale przegrał bitwę z Kazimierzem; wtenczas zapomniał się do tego stopnia, że
do Niemców poszedł prosić o pomoc, a Kazimierz Sprawiedliwy musiał dopiero
wysyłać poselstwo do króla niemieckiego, żeby się obronić przed starszym bratem i
uniknąć wojny z cesarstwem. Kazimierz według testament Krzywoustego nie miał
prawa być Wielkim Księciem, bo nie był najstarszym w rodzie. Dopiero później udało
mu się przez biskupa otrzymać od papieża uznanie prawowitości swej władzy, tak, że
na przyszłość tron krakowski miał pozostać przy jego potomstwie, a zatem przy
najmłodszej właśnie linii Piastów. Nie podobało się to książętom starszych linij. Toteż
gdy Kazimierz umarł w r. 1194, Mieczysław Stary raz jeszcze porwał za broń za swoje
prawa, żeby dopuścić do Wielkiego Księstwa Leszka, młodziutkiego syna
Kazimierzowego; ale porażony w krwawej bitwie nad rzeką Mozgawą doznał walnej
klęski. Ani to jednak nie złamało tego wytrzymałego starca. Gdy wkrótce potem
możnowładztwo krakowskiej ziemi samo między sobą zaczęło spory, wdał się w te
waśnie Mieczysław Stary i tak sobie potrafił zjednać jedną stronę, że w roku 1200
przecież do Krakowa powrócił; niedługo się cieszył tą władza, bo już w dwa lata potem
przyszło mu umierać; miał lat przeszło ośmdziesiąt.

Przez ten czas i na Ślązku pełno było swarów i wojen domowych pomiędzy książętami.

Kiedy po pierwszem wygnaniu Mieczysława Starego zasiadł w Krakowie Kazimierz
Sprawiedliwy, powrócił też Bolesław Wysoki na swoją wrocławską dzielnicę. Dorósł
tymczasem najmłodszy z synów Władysława II-go, ów Konrad, trzeci brat książąt
ślązkich, Bolesława i Mieczysława; trzeba było pomyśleć o dzielnicy dla niego, bo taki
był wówczas zwyczaj, że każde książęce dziecko dorósłszy musiało mieć swoją
dzielnicę; inaczej szukałby pokrzywdzony pomocy u Niemców! Musiał tedy Bolesław
Wysoki zrzec się Głogowa i dać go Konradowi: odtąd zaczyna się księstwo
głogowskie.

Mieczysław Raciborski, średni rodem ze ślązkich braci, trzymał z Mieczysławem
Starym; wiedział Kazimierz, że w nim nie ma przyjaciela. Ale za słaby był,żeby go
zgnieść i wolał go sobie ująć dobrocią i datkiem; chcąc go tedy przeciągnąć na swoją
stronę, dał mu spory kawał ziemi krakowskiej z grodami Bytomiem, Oświęcimiem,
Zatorem, Siewierzem i Pszczyną. W ten sposób Slązk bardzo się powiększył, a
darowizna ta pozostała już przy ślązkich książętach. Zapamiętajmy sobie dobrze ten
ważny w historyi Ślązka wypadek i zapiszmy sobie dobrze w pamięci, że kraina
bytomska i pszczyńska, toćto pierwotnie nawet nie Ślązk, ale po prostu krakowska
ziemia. Gdyby nie ta darowizna, nie mówiłoby się dzisiaj ludowi z pod Pszczyny i
Bytomia: Ślązacy, ale Krakowiacy. Przeszły wieki, mało kto tam już wie, jak to było z
początku; ale we krwi zostało tam każdemu coś, co go ciągnie do Krakowa. - Do
dyecezyi krakowskiej należały te ziemie aż do roku 1821; wtenczas dopiero
przyłączono je do biskupstwa wrocławskiego.


Henryk Brodaty

Tak tedy na kłótni o Kraków zbogacił się Książe Raciborski a powiększył się na wieki
Ślązk. Nie miał takiego szczęścia książę wrocławski, Bolesław Wysoki. Z dwóch żon,
pierwszej Rusinki a drugiej Niemki, miał dwóch synów, którzy się ciągle między sobą
kłócili: Jarosława i Henryka. Jarosławowi zdawało się, że ojciec, zawojowany przez
macochę, daje pierwszeństwo młodszemu Henrykowi; wydzielił tedy ojciec
Jarosławowi Opole na osobne księstwo. Żeby jednak nie osłabiać Ślązka ciągłemi
podziałami, dał mu Opole tylko dożywotnio, ażeby zaś nie miał potomków, namówił go
do stanu duchownego, z tą myślą, że Jarosław zostanie kiedyś biskupem wrocławskim;
wstąpił też rzeczywiście na tę biskupią stolicę w roku 1198. Zdarzenie to ważne jest dla
historyi biskupstwa, książę bowiem Jarosław darował biskupstwu ze swego duże
posiadłości, tak, że odtąd każdy biskup nie tylko był księciem Kościoła, ale też
księciem świeckim; z darowizny Jarosława powstało następnie biskupie księstwo
Nyskie. Opole zaś powróciło po śmierci Jarosława do księstwa wrocławskiego.
Powrócił też Głogów, gdyż książę Konrad umarł bezprzytomnie. Tak tedy młodszy syn
Bolesława, ów Henryk, urodzony z Niemki, otrzymał po ojcu całe nieuszczuplone
księstwo wrocławskie. Ten książę Henryk, z przydomkiem Brodaty, smutnej bardzo
nabrał sławy w historyi polskiej. We Wrocławiu zaczął panować w r. 1202, właśnie,
kiedy umarł Mieczysław Stary.

Dwóch było kandydatów do wielkoksiążęcego tronu: syn Kazimierza Sprawiedliwego,
Leszek z przydomkiem Biały i syn Mieczysława Starego, Władysław z przydomkiem
Laskonogi. Leszek był jeszcze młody i nie sprawował sam rządów w swojej
sandomierskiej dzielnicy, ale polegał we wszystkiem na radach zaufanego starego
doradcy Goworka. Tego nie lubiało krakowskie możnowładztwo i podali Leszkowi
warunek objęcia tronu, żeby Goworka z kraju wydalił. Leszek jednakże nie chciał
oddalić od siebie wiernego zasłużonego rycerza i wolał poprzestać na małej
sandomierskiej dzielnicy, niż popełnić niewdzięczność w obec starego opiekuna.
Natenczas wojewoda krakowski Mikołaj, główny nieprzyjaciel Goworka, w zmowie z
możnymi ziemi krakowskiej, oddał władzę wielkoksiążęcą Władysławowi
Laskonogiemu. Ale ledwie kilka miesięcy trwała jego władza, wypędzili go ci sami
możnowładzcy, którzy go do Krakowa zaprosili i tego samego jeszcze roku 1202
powrócił Leszek Biały na wielkoksiążęcą stolicę. Władysław Laskonogi zaś w swojej
Wielkopolsce wiódł walkę z Kościołem, nadawał samowolnie kościelne godności i
szafował dobrami kościelnemi; wyklął go tedy arcybiskup gnieźnieński Kietlicz.

Leszkowi Białemu w Krakowie też nie bardzo się powodziło. W roku 1210 znowu
panowanie utracił, a wtenczas rządził w Krakowie od Sierpnia 1210 roku ślązki książę
Mieczysław Opolsko-Raciborski. Wnet jednak umarł, bo już w maju 1211 roku. Ale
zamiar jego, żeby dla linii ślązkiej pozyskać tron wielkoksiążęcy, znalazł dalszego
wykonawcę w księciu wrocławskim, Henryku Brodatym.

Henryk Brodaty, choć Piast z rodu, był zupełnie zniemczony; do tego stopnia, że trudno
go nawet uważać za Polaka. Ojciec, Bolesław Wysoki, przebywał za młodu dużo na
dworze "cesarza rzymskiego", a króla niemieckiego, dawał nawet posiłki wojenne
cesarzowi Fryderykowi na wojnę z włoskiem miastem Medyolanem; już Bolesław
Wysoki trącił niemczyzną, nauczywszy się od swego ojca, Władysława II. wyglądać z
Niemiec pomocy przeciw innym Piastom. Druga zaś żona Bolesława Wysokiego, a
matka Henryka Brodatego, Adelajda Sulcbach była rodowitą Niemką; nielubiała
pasierba, owego biskupa Jarosława, a swego syna wychowała zupełnie po niemiecku.
To wychowanie niemieckie miało się ciężko dać we znaki polskiemu ludowi na Ślązku.

Obok tego miał Henryk Brodaty ambicyę, chciał dużo posiadać i dużo znaczyć.
Pomnąc, że jest wnukiem Wielkiego Księcia Krakowskiego, od samego niemal
początku swych rządów myślał, jakby zając Kraków. Ażeby dotrzeć do tego celu,
uważał na każdą sposobność zdatną do wzmożenia swojej potęgi i mieszał się z
korzyścią dla siebie do sporów książęcych w Wielkopolsce, gdzie spadkobiercy
Władysława Laskonogiego ciągle z sobą mieli swary. Wielkopolska zaczęła się już
dzielić na drobne księstewka przez rozrodzenie książąt piastowiców; silniejszy od nich
ślązki książę narzucał im nieraz swoją wolę, a przez to wzmógł po pewnym czasie do
tego stopnia swoje znaczenie, że oczy całej Polski były na niego zwrócone. Energiczny
i dzielny osobiście zaćmiewał swem znaczeniem Wielkiego Księcia Leszka Białego,
który często potrzebował jego pomocy.

Trzecim znaczniejszym wówczas w Polsce księciem był brat Leszka Białego, Konrad,
Książę Kujaw i Mazowsza Mazowsze cierpiało ciągle od Prusaków, a Konrad nie umiał
sobie z nimi poradzie Chociaż bowiem nie brakło mu osobistego męztwa - owszem,
tęgim był żołnierzem, ale nie umiał rządzić i dopilnować sprawy. W swem własnem
księstwie wielkim był okrutnikiem a czem mniej miał przywiązania poddanych, tem
ostrożniejszym oczywiście i słabszym musiał być w przedsięwzięciach na zewnątrz;
okrucieństwem zaś swojem pobudzał Prusaków tem bardziej do zemsty coraz też
groźniejszych miał z nich sąsiadów.


Zakony rycerskie

Nie brakło nigdy świątobliwych mężów, którzy życie swoje poświęcić pragnęli
nawróceniu Prusaków. Po św. Wojciechu zapragnął tu działać jeszcze Krystyn
(Chrystyan), ustanowiony tam nawet od roku 1215 pierwszym biskupem pruskim.
Konrad Mazowiecki wspierał zamiary biskupa, ale okazał się za słabym, żeby złamać
Prusaków, a przynajmniej zapewnić biskupowi spokojne apostołowanie. Natenczas
biskup Krystyn wpadł na pomysł, żeby tu ustanowić tak zwany zakon rycerski.

Co to są zakony rycerskie? Głównem zdarzeniem średnich wieków są t. zw. wojny
krzyżowe czyli krucyaty, t. j. wojny podejmowane celem wyzwolenia Palestyny z rąk
niewiernych Muzułmanów. Wszystkie ludy Europy brały udział w tych walkach w
Azyi o odzyskanie miejsc uświęconych pobytem Zbawiciela, Jego jasełkami w Betleem
i grobem w Jerozolimie. I z Polski także podążyli tam niektórzy rycerze, jak sławny
Jaksa, który wróciwszy z Palestyny fundował potem w Polsce zakon Bożogrobców. Z
razu nietylko zdobyto Jerozolimę (r. 1099) na Muzułmanach, ale nawet założono w
Ziemi św. kilka drobnych państw chrześcijańskich, z których najważniejszem było
królestwo Jerozolimskie. Niestety, byt tych państw nie był trwałym, a to skutkiem tego,
że pierwotny zapał religijny nie dopisał, a książęta kłócili się z sobą o pierwszeństwo i
wszystkie swoje swary z Europy przenieśli do Ziemi św. Skorzystał z tego Turek,
powypędzal chrześcijańskich władców i nietylko zajął pod swoje jarzmo Palestynę, ale
nawet przekroczył później granice Europy, jak o tem często jeszcze będzie mowa.

Otóż udział w wojnach krzyżowych był czynem religijnym, nadanym przez stolicę
apostolską wielkiemi łaskami i odpustami. Oczywiście, że tam trzeba było
przedewszystkiem być żołnierzem i na nic nie zdał się żaden, choćby najpobożniejszy,
jeżeli nie był zdatny do wojny. Rycerstwo tedy walcząc za Grób Zbawiciela, okazywało
w ten sposób swoją pobożność, orężem, z bronią w ręku pracując na chwałę Bożą, tak
samo, jak inni w klasztorach inaczej znowu nucąc, psalmy i godzinki, także o tej samej
myśleli Bożej chwale. Po pewnym czasie zaczęły powstawać między rycerstwem w
Palestynie pobożne stowarzyszenia, jakoby bractwa rycerskie, a z tego wytworzyły się
rycerskie Zakony. Członkowie ich musieli pozostać bezżenni tak samo, jak zakonnicy
po klasztorach, tak samo musieli ślubować, ale mieli jeszcze o jeden ślub więcej, a
mianowicie obowiązek ciągłej walki z poganami. W ten sposób te rycerskie zakony
miały niejako tworzyć stałe wojsko w Ziemi świętej, żeby zawsze stać na straży w
pogotowiu do obrony od pogańskich zaczepek. Posypały się z całej Europy olbrzymie
fundusze na ten cel, a Zakony te w bardzo krótkim czasie miały do swego
rozporządzenia olbrzymie bogactwa, których też używały z początku bardzo poczciwie,
zgodnie z pierwotnym swym celem.

Gdy jednak panowanie chrześcijańskie w Ziemi św. chwiać się poczęło, gdy przytem
psował się obyczaj i na dworach palestyńskich książąt i wśród rycerstwa ich, zaczęło
zwolna dosięgać zepsucie także zakonów rycerskich. Przy Grobie św. pozostawili sobie
tylko po jednym "domu", niejako główną kwaterę, a reszta ich siedziała sobie wygodnie
w Europie, na bogatych dobrach, zapisanych im przez pobożnych fundatorów w tej
myśli, żeby nie zabrakło broni i środków do walki w Palestynie.

Trzy były główne Zakony rycerskie, powstałe w wieku XII. Włosi założyli Joannitów,
Francuzi Templaryuszów w roku 1118. Kiedy później Niemcy pod cesarzem
Fryderykiem Rudobrodym także odbyli swoją wyprawę krzyżową, założyli trzeci,
niemiecki zakon rycerski w r. 1190, który nazwali "zakonem rycerzy N. Maryi Panny
narodu niemieckiego", a których po polsku zowiemy krótko Krzyżakami od ich ubioru,
że na białym płaszczu mieli wyhaftowany duży czarny krzyż.

W czasie wojen krzyżowych Polska była właśnie rozbita i osłabiona podziałami na
dzielnice książęce; jakkolwiek niejeden polski rycerz pospieszył na swoją rękę do
Palestyny, o wielkiej wyprawie krzyżowej całego państwa polskiego nie można było
marzyć z dwóch powodów. Raz, że jednego wielkiego państwa polskiego nie było od
śmierci Bolesława Krzywoustego, tylko coraz mniejsze księstewka, nad któremi miał
niby zwierzchnią władzę Wielki Książę Krakowski, ale ta władza była coraz bardziej
tylko na papierze, zwłaszcza jeżeli był tak słaby książę, jak Leszek Biały. Powtóre, że
Polacy nie potrzebowali wcale szukać pogan w Palestynie, bo ich mieli zaraz koło
siebie: Prusaków, Jadźwingów i Litwinów. Ustawiczne troski o nawrócenie Prusaków,
ciągła obrona przed ich napadami, toć to także był kawałek wojny krzyżowej.

Tak też myślał pruski biskup Krystyn i postanowił na wzór zakonów rycerskich
palestyńskich założyć tutaj, na polskiej granicy zakon rycerski Braci Dobrzyńskich.
Nazwa ich pochodziła od ziemi dobrzyńskiej, którą Książe Mazowiecki Konrad
darował biskupowi. Ogłoszono wyprawę krzyżową na Prusaków, żeby biskupowi
zapewnić spokojne posiadanie swej ziemi ze strony pogan. Książęta polscy wzięli w
niej chętnie udział. Stawił się Konrad Mazowiecki, stawił się Wielki Książę Leszek
Biały, przybył też Henryk Brodaty ze swemi kasztelanami i z biskupem wrocławskim
Wawrzyńcem. Bracia Dobrzyńscy pomagali dzielnie i wystawiono wtedy nad Wisłą
warownię Chełmno, która miała odtąd stać się ostoją przeciw zapędom Prusaków.
Zakon Braci Dobrzyńskich miał się dalej rozwijać, gdy w tem nagle został usunięty i to
za przyczyną zniemczałego Henryka Brodatego.


Sprowadzenie Krzyżaków

Już nieco bowiem przedtem przenieśli się niemieccy Krzyżacy do Europy. Zajął się
nimi książę wrocławski, pochopny do wszystkiego, co niemieckie i nadał im rozległe
dobra w swem księstwie. Bawiąc na wyprawie przeciw Prusakom, spostrzegł, że ziemia
chełmińska w sam raz nadawałaby się Krzyżakom. Walcząc z poganami spełnialiby tu
swój ślub, a przytem zyskaliby sobie stałe podstawy bytu i rozwoju, bo mogliby sobie
tutaj założyć państwo; to państwo będzie oczywiście niemieckie! Zamiast wesprzeć już
istniejący zakon polskich rycerzy, postanowił Brodaty sprowadzić tu na ich miejsce
Niemców, a niebaczny Konrad Mazowiecki dał się namówić i darował im nawet ziemię
chełmińską! Wypadek ten opłakany w skutki wydarzył się w roku 1225. Z
krzyżackiego Zakonu wyrósł niebezpieczny dla Polski sąsiad, z którym długie potom
trzeba było staczać walki; padły ofiarą krainy nad dolną Wisłą, a znaczenie Polski na
północy osłabiło się.


Utrata Pomorza

Jakby na dobitkę, poniosła Polska w tym samym czasie drugą wielką stratę na północy.
Pomorze, podległe niegdyś zwierzchności królów polskich, a następnie Wielkich
Książąt Krakowskich, zerwało do reszty łączące je z Polską węzły państwowe. Stało się
to przy sposobności sporów w łonie książąt wielkopolskich, w które wmieszał się też
Henryk Brodaty. Wrzała tam walka pomiędzy Władysławem Laskonogim (wygnanym
poprzednio z Krakowa) a jego bratankiem Władysławem Odoniczem. Henryk Brodaty
pospieszył na pomoc Odoniczowi i pomógł mu zdobyć Kalisz. Wkrótce jednak
Laskonogi znowu był górą i bratanka wygnał. Henryk Brodaty zmienił tymczasem
swoją politykę i nie chciał już powtórnie Odoniczowi pomagać; natenczas ten zwrócił
się o pomoc do księcia pomorskiego Świętopełka, ożeniwszy się z jego siostrą.
Świętopełkowi bardzo to było na rękę, wyprawił się tedy do Wielkopolski i zdobył
nawet sam Poznań. Natenczas trzej książęta polscy: Wielki Książę Leszek Biały (jako
zwierzchnik Pomorza), Konrad Mazowiecki i Henryk Brodaty przedsięwzięli wspólną
wyprawę na pomoc Laskonogiemu i żeby się dokładniej umówić, zjechali się w
Gąsawie w roku 1227. Tutaj napadł ich zdradziecko Świętepełk morderczym
zamachem; Leszka zabili siepacze, a Henryk Brodaty ledwie się zdołał ocalić,
Laskonogi wygnany z Wielkopolski umarł w gościnie na Ślązku, a Świętopełk nie
troszczył się już odtąd o krakowskie zwierzchnictwo. Tak straciła Polska ujście Wisły i
dostęp do morza Bałtyckiego.


Początki gemanizacyi Ślązka

Po śmierci Leszka i upadku Laskonogiego dwóch tylko było w Polsce książąt
potężniejszych: Konrad Mazowiecki i Henryk Brodaty: oni też dobijali się o opiekę nad
małem dzieckiem Leszka, Bolesławem (miał siedmnaście miesięcy). Kto zostałby
opiekunem tego dziedzica krakowskiej dzielnicy, ten byłby naprawdę jej władcą i
prawdziwym Wielkim Księciem. Nie opuścił Henryk tej sposobności wzmożenia swej
potęgi. Różne były koleje tej walki, przez kilka miesięcy rządził nawet w Krakowie
inny ślązki książę, Kazimierz Opolski, ale ostatecznie skończyło się na tem, że książę
wrocławski został Wielkim Księciem krakowskim, a więc zwierzchnim panem całej
Polski. Nie miała wprawdzie ta zwierzchność już wtenczas wielkiego znaczenia, ale
książę tak energiczny, jak Henryk, mógł to znaczenie na nowo podnieść. Tem łatwiej,
że wkrótce jeszcze bardziej rozszerzył on swoje panowanie.

Oto w Wielkopolsce na nowo wybuchnęły książęce walki, a koniec ich był taki, że
Henryk Brodaty, pan Wrocławia i Krakowa, otrzymał w roku 1234 jeszcze do tego
Wielkopolskę aż po Wartę! Gwiazda ślązkiej linii Piastowskiej zajaśniała wielkim
blaskiem, zdawało się, że powoli przejdzie na nią panowanie nad całą Polską, a
przynajmniej, że w każdym razie pokierują dalszemi losami Polski.

Czy to byłoby dla Polski korzystne? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, przypatrzmy się,
jak Henryk gospodarował w swej ziemi dziedzicznej, w księstwie wrocławskiem. Da
się to powiedzieć jednem słowem: on germanizował Ślązk z całych sił. Tysiącami
sprowadzał Niemców z zagranicy, a osiedlając ich na polskiej ziemi, uwalniał ich od
podatków. Polski wieśniak musiał się starać o utrzymanie książęcych grodów, musiał
dawać księciu swą pracę i brać na swe barki wszystkie ciężary państwa; a o zagon
rozpierał się sprowadzony kolonista niemiecki, który używał wszystkich dobrodziejstw
porządku państwowego, ale na rachunek polskiego chłopa, bo sam od ciężarów był
uwolniony. Polski mieszczanin uginał się pod książęcem jarzmem, ale nowozałożone
miasta niemieckie nie wiedziały o niczem, jak tylko o dochodach i korzyściach
książęcej opieki. Za Niemców musiała się opłacać ludność polska; czem więcej swobód
używali Niemcy, tem gorzej wiodło się polskiej ludności, bo musiała oczywiście
nastarczyć księciu i za siebie i za tamtych. Rzecz prosta, że skutkiem tego ubożeli
dawni dziedzice polskiej ślązkięj ziemi, polskie miasta zeszły na wsie a polskie wsie na
osady nędzarzy, podczas gdy niemieckie nowe wioski zamieniały się w miasteczka, a
miasta zaczęły się niedługo budować pałacami. Książę zaślepiony, zniemczony, kochał
się w Niemcach jedynie, a polskich poddanych uważał tylko za siłę roboczą, dla
obrobienia Ślązka, ale nie dla nich, lecz dla Niemców. Rodzima polska ludność miała
odtąd tylko trud, a przybysz Niemiec zaczął zbierać owoce. Okrutnie się zapisał ten
ślązki książę w polskiej pamięci: najstarszą polską dzielnicę bowiem wydał
cudzoziemcom. Tylu królów niemieckich, tyle zbrojnych wypraw z cesarstwa
wyszczerbiło swe miecze na ślązkięj ziemi; pokonani, musieli ze wstydem się cofać i
nie potrafili zabrać ani piędzi ślązkięj ziemi. Aż tu sam książę, ojciec tego ludu, sam
dobrowolnie robi się Niemcem, Niemców sprowadza na panów kraju, a z Polaków robi
niewolników na własnej ziemi! Więc, czy dobrze byłoby, żeby się w Polsce była
utrzymała przewaga linii ślązkięj? Co byłoby, gdyby z północy nacierać zaczęli na kraj
Krzyżacy, gdyby równocześnie Polską byli rządzili książęta zniemczeni ?

Przeciwieństwo polskiego i niemieckiego żywiołu odbiło się raz jeszcze w samymże
domu książęcym. Henryk Brodaty miał dwóch synów: miłującego Polskę Konrada i
przyjaciela Niemców Henryka. Każdy z nich inaczej pragnął w przyszłości kraj
urządzić i tak się nie lubili, że nawet wszczęli z sobą za życia ojca wojnę domową w
roku 1213. Niestety, Henryk na czele Niemców zwyciężył Konrada pod Studnicą; nie
koniec na tem; wkrótce potem na polowaniu nagle i niespodzianie Konrad zginął; w
jaki sposób - niewiadome. Ludność polska w księstwie wrocławskiem była odtąd
wydana na łaskę Niemców i nie pozostało jej nic innego, jak albo ginąć z nędzy, albo
uciekać na północ i wschód, do Wielkopolski na Kujawy, albo do ziemi krakowskiej.
Losy Polaków na Ślązku były coraz cięższe, bo niedługo zaczęło się germanizować
także księstwo raciborskie.


Najazd Mongolski

Po śmierci Henryka Brodatego, w roku 1238, objął całą wielką spuściznę po nim ów
zniemczony syn, imieniem także Henryk, z przydomkiem Pobożny (bo fundował wiele
klasztorów). Ledwie rozpoczął rządy spadł na Polskę cios ciężki, od którego cały kraj
zamienił się w pustynię. Do Europy wtargnął azyatycki lud Mongołów. Zdarzenie to
ważne jest w historyi nietylko Polski, ale całej Europy, toteż trzeba poświęcić mu
baczniejszą uwagę. Nie mogło być dla Polski straszniejszego nieszczęścia; jak zaś
później zobaczymy, zarobili na tem nieszczęściu - Niemcy.

Ze środkowej Azyi pochodzi lud Mongołów, gdzie długie wieki wiódł życie
koczownicze, podzielony na wiele plemion, z których każde osobno się rządziło, aż
dopiero z początkiem XIII. wieku szereg wielkich wodzów połączył je w jeden wielki
ustrój zdobywczy. Lud ten należy do całkiem innej rasy, zwanej żółtą, od żółtej cery ich
skóry; budową fizyczną różnią się znacznie od Europejczyków. Niskiego wzrostu,
krępi, oczy mają skośno osadzone, a zarost twarzy należy u nich do rzadkich wyjątków.
Rolnictwo u nich w pogardzie, żyją z pasterstwa, bogactwo ich stanowią trzody
baranów i stada koni. Koń spełnia u nich nietylko te prace, które u nas, ale nadto mają z
niego użytek do wyżywienia się: kobyle bowiem mleko zastępuje nasze krowie;
pokarm główny stanowi baranina, wędzona pod siodłem jeźdźca uganiającego na
koniu. W owych zwłaszcza czasach Mongoł cały dzień niemal ciągle był konno, czy to
objeżdżając swe trzody na pastwiskach rozległych stepów, czy to goniąc za zdobyczą z
rabunku. O zakładaniu wsi i o jakiejkolwiek w ogóle cywilizacji nie było mowy.

Krocie tysięcy tego pół dzikiego ludu ruszyły na zdobycie świata. Zadrżała Azya pod
tententem ich jazdy; dali się we znaki Chinom, a kwitnące milionowe miasta w Indyach
zniszczyli prawie doszczętnie. Z podbitych ludów wybierali sobie wojsko, nowe pułki,
które wraz z nimi musiały ruszać dalej na podbój nowych krajów. Jedynym celem tych
wojen było, żeby zdobywać i niszczyć. O zakładaniu jakiegoś wielkiego światowego
państwa nie myśleli, nie mając zresztą na tyle zmysłu do tego, żeby móc urządzić
porządne państwo; poprzestali też na daninach czyli haraczach na znak uległości, a
sobie zachowywali w podbitych krajach nie tyle prawo rządzenia, (tego nie umieli),
lecz raczej prawo łupienia. W prowadzeniu wojny byli najdzikszymi ze wszystkich;
mord i pożoga były dla nich nie środkiem do zwycięstwa, ale celem, przyjemnością.
Czy się kto bronił czy poddał, czy mężczyzna, czy kobieta lub dziecko nawet, wszystko
im było jedno, byle mordować bez wytchnienia. Nazwano ich też w Europie Tatarami,
co z łacińska znaczy tyle, co: z piekła rodem. Była to istna ludzka szarańcza,
wypuszczona z Azyi na Europę. Szarańcza ta wypadła na Europę po raz pierwszy w
roku 1221. Wielki ich władca, wielki han czyli Dżingis == han, podbił we wschodniej
Europie najpierw Astrachań, potem rzucił się na pogański lud Połowców; teraz przyszła
kolej na Ruś.

Ruś schyzmatycką już wtenczas była, a losy jej bardzo smutne, bo rozdzielona była
jeszcze o dużo gorzej od Polski na mnóstwo drobnych księstw, których książęta prawie
nic a nic innego nie robili, jak tylko wojnami nawzajem sobie dokuczali. Ówczesny
Wielki Książę kijowski, imieniem Mścisław, zdołał zebrać około siebie kilku książąt i
wyszedł naprzeciw Mongołów nad rzekę Kałkę, ale poniósł najstraszniejszą klęskę. Od
tej bitwy, w roku 1224, datuje się mongolska niewola Rusi. Wojna z Chinami
odwróciła wprawdzie i na jakiś czas zastępy mongolskie od Europy, ale niedługo, w r.
1237 nastąpił drugi najazd. Mongołom nic się nie zdołało oprzeć, podbili oni w lot
ruskie miasta Rjazań, Kołomnę, Suzdal, Włodzimierz, Moskwę, a w roku 1240 zajęli
Kijów. Odtąd mongolscy wysłannicy wybierali ciężkie daniny od ruskich książąt, a ci
znów, żeby dogodzić hanowi i zebrać haracz, uciemiężą ludność; nastała na Rusi
wiekowa nędza i idąca z nią w parze wiekowa ciemnota. Zależało od skinienia hana,
kto ma być księciem.

Przez najazd mongolski nastała też ta zmiana, że do ludności najdalszej wschodniej
Rusi domieszało się dużo krwi mongolskiej. Okolice Suzdala i Moskwy stały się pół na
pół mongolskie i wytworzył się tam po czasie z tej mieszaniny nowy naród, bardzo a
bardzo różny od ruskiego i obyczajem i mową, zwany u nas od miasta Moskwy
moskiewskim, a w nowych czasach także rosyjskim (Moskale-Rosyanie.) Kniaziowie
moskiewscy uzyskali po pewnym czasie od hana godność wielkoksiążęcą, a więc
zwierzchność nad innymi książętami, za to, że najlepiej i najobficiej wypłacali się z
haraczu i najposłuszniejszymi byli sługami hana. Jakiej uległości han od nich wymagał,
można mieć pojęcie z tego, że przy tronie wielkoksiążęcym stał w kosztownej
szkatułce, jako największa relikwia - odcisk hańskiej stopy. Oczywiście kniaziowie
moskiewscy tylko z musu całowali hańską stopę, a gdy horda mongolska osłabiła się,
pomyśleli skutecznie o zrzuceniu jarzma, jak o tem później rzecz będzie. Ale w krwi i
w charakterze moskiewskim zostało dużo dzikich pierwiastków mongolskich.

Kiedy w roku 1240 Mongołowie zajęli Kijów, dawny gród zwycięzkich wypraw
Bolesława Chrobrego i Śmiałego, byli już pół na pół na polskim szlaku. Oddzielająca
ich od krakowskiej ziemi Ruś Czerwona padła za jednym zamachem; ztąd podzielili się
na dwie hordy: jedna ruszyła na Węgry, a druga na Polskę.

Wnet przyszła kolej na Sandomierz, gdzie wycięto w pień ludność. Syn Leszka
Białego, pan tej dzielnicy, Bolesław z przydomkiem Wstydliwy, miał dopiero lat 15;
obrona należała do spadkobiercy jego opiekuna, który mu zabrał Kraków, do Henryka
wrocławskiego i Wielkiego Księcia krakowskiego. Ale ten Henryk, nazywany przez
współczesnych Pobożnym, był daleko i nie troszczył się los Małopolski. Bolesław
pozostawiony sam sobie zebrał garść rycerstwa sandomierskiego i krakowskiego, która
jednakże klęskę poniosła po Chmielnikiem w roku 1241. Stąd podążyła mongolska
szarańcza do Krakowa, opuszczonego najzupełniej przez tego, który się mienił jego
Wielkim Księciem. Całe miasto zamieniło się w gruzy w perzynę; przestał istnieć
Kraków, na jego miejscu została pustynia. Dzicz pogańska pobiegła dalej na zachód, z
nad Wisły nad Odrę. Pod Opolem trzeba było bronić przeprawy na Ślązk, ale ani tutaj
nie byo wrocławskiego księcia, dziedzica Opola; próbowali nastawić piersi za niego
książęta górnoślązcy, potomkowie raciborskiego Mieczysława, Mieczysław i
Władysław, ale sami za słabi byli do tego i ulegli szalonej przemocy. Teraz
Mongołowie ruszyli prosto na Wrocław; ludność w rozpaczy wolała sama podpalić
miasto i uciec w lasy, niż wydać się na pastwę rozbestwionego pogaństwa. Książę ze
swojem wojskiem zamknął się w twierdzy lignickiej; nie wiele miał tego wojska,
zaledwie kilka tysięcy. Gdyby był spełnił swój obowiązek zwierzchniczego księcia
polskiego, gdyby był pamiętał o Sandomierzu, o Krakowie, a choćby wreszcie tylko o
Wrocławiu, byłby zgromadził pod swoją wodzą rycerstwo całej Polski. Tymczasem
biła się z Mongołami każda ziemia z osobna, i rozdrobnionemi siłami nie mogła żadna
podołać. Może książę miał nadzieję, że go lignicka twierdza ocali ? Słyszał, że wśród
pogromu Krakowa ocalał jednak warowny kościół św. Andrzeja, w którym
zgromadziły się kobiety i dzieci z małą zaledwie garstką starszych już mężczyzn.8)
Zapewne, warowny był ten kościół, ale jeszcze bardziej warowny - bożym cudem,
który się nad nim spełnił, gdy przedtem krakowskie rycerstwo spełniło swój obowiązek
pod Chmielnikiem. Zawstydziło ono księcia; choć on ich opuścił, resztki Krakowian
stawiły się teraz na obronę Ślązka i zgłosiły się pod dowództwo Henryka.

Podeszli Mongołowie pod Lignicę, poszukać pana tych krajów, które od kilku miesięcy
pustoszyli. Książę trzymał się we warowni, aż głód zmusił go wyruszyć z wojskiem i
stoczyć bitwę - bardzo nieszczęśliwą. Jakaś nieznana nam machina wojenna, dysząca
czadem, dymem i smrodem, zatrwożyła obrońców Ślązka tak, że pierzchli w ucieczce.
Sam książę Henryk II. poległ, a Mongołowie odcięli mu głowę i obnosili w tryumfie po
obozie. Może tą śmiercią dane mu było okupić winy ze zaniedbania książęcego
obowiązku; bądź co bądź, poległ w obronie wiary przeciw poganom.

Taka była jedyna pierwsza i ostatnia obrona Ślązka przez jego głównego władcę. Jak
kraj wyglądał po tych odwiedzinach? Zgliszcza, ruiny, pustka, choroby; po miastach i
wsiach trupy, pola nie zasiane, kościoły spalone.

Mongołowie rzucili się ze Ślązka na Morawy; tutaj dopiero pierwszą ponieśli klęskę
pod Ołomuńcem. Z Moraw rzuciła się ta horda na Węgry, żeby się połączyć z drugą,
która tam już od kilku miesięcy grasowała. Prawdopodobnie miały obie hordy ztąd
ruszyć wspólnie dalej na zachód: znów przez Morawy i Ślązk na Czechy i Niemcy.
Król czeski miał wojsko przygotowane; łudził księcia Henryka, (a był jego
dziewierzem, szwagrem), że mu to wojsko pośle na pomoc, ale nie tylko nie dotrzymał
słowa, ale nawet na Morawy nie wyruszył; szczęściem, Morawianie obronili się sami,
dzięki cudownej pomocy N. Maryi Panny na Hostyńskiem wzgórzu.

Z pod Lignicy krok tylko mieli Mongołowie do Niemiec. Cesarz-król i jego niemieccy
książęta wiedzieli dobrze, coby ich czekało, gdyby poganin ruszył kawałek jeszcze na
Zachód. A książę wrocławski sam Niemcem był z przekonania, z wychowania; ojcu
jego zawdzięczali Niemcy germanizowanie Ślązka, które on sam prowadził dalej aż
nazbyt gorliwie. Wszak księstwo wrocławskie w myśl swego księcia miało być
niemiecką krainą; więc należało Niemcom bronić takiego rozszerzenia niemieckiej
ojczyzny. Ale z "cesarstwa" ani jeden człowiek nie pospieszył z pomocą
wrocławskiemu księciu!

Co byłoby z Niemcami, gdyby Mongołowie dalej byli poszli w kierunku zachodnim ?
Oczywiście byłyby tam te same zgliszcza i pustynie, jak w Polsce. Ale Niemiec miał
szczęście: w stanowczej chwili umiera han hanów, w Azyi powstają zamieszki z
powodów sporów o tron, a wojska mongolskie na tę wieść wracają do Azyi. Bliższa im
Ruś pozostała w ich pętach; dalsza Polska doznała tylko strasznego pogromu, a Niemcy
pozostały nietknięte. Jak zaś zaraz zobaczymy, zrobili nawet Niemcy na tem dobry
interes.

Po śmierci Henryka II. pod Lignicą, objął obszerny spadek książąt wrocławskich
najstarszy z jego synów, ale młody jeszcze Bolesław z przezwiskiem Łysy.
Nierozważny był i płochy; miał, jak mawiano, w sobie "rogatą duszę", toteż nazywano
go Rogatką. Zaraz na początek utracił Wielkie Księstwo, bo Konrad Mazowiecki zajął
mu Kraków. Niedługo wprawdzie trwało tam panowanie Konrada, bo wystąpił przeciw
niemu biskup krakowski Prandota, ale linia ślązka nie wróciła już na zwierzchnicze
księstwo; rycerstwo krakowskie przyzwało na tron księcia sandomierskiego, Bolesława
Wstydliwego. W ten sposób połączyła się cała Małopolska pod jednem berłem, a
dzielnica ta była największa ze wszystkich w Polsce. Rozbicie państwa na dzielnice
książęce postępowało coraz bardziej, tak że w tych czasach utworzyło się już w Polsce
księstw, oprócz krakowskiego i sandomierskiego, jeszcze dwanaście: trzy na Ślązku
(wrocławskie, opolskie, raciborskie), dwa Wielkopolskie, (poznańskie i kaliskie), dwa
mazowieckie (płockie i czerskie), pięć Kujawskich (sieradzkie, inowrocławskie,
brzeskie, dobrzyńskie, łęczyckie.)


Osadnictwo niemieckie

Kraj tak rozbity, wyludniony mongolskim najazdem, potrzebował całego chyba wieku,
żeby się na nowo zagospodarować; na razie brakło do gospodarstwa rąk. Po
mongolskiej grabieży, po uprowadzeniu tylu tysięcy ludzi do niewoli pogańskiej, nie
było nawet komu uprawić pól. Stolica Wielkiego Księcia, sam Kraków, stał pusty i
składał się tylko ze stert rumowiska; podobnież wyglądał Wrocław. Książęta
postanowili tedy sprowadzić ludność z zagranicy, z Niemiec z jedynego sąsiedniego
kraju, który nie był tknięty mongolską powodzią. Rozwarły się teraz na oścież wrota
kolonizacyi niemieckiej nie tylko na Ślązku, ale też w Wielko- i w Małopolsce - i to
dzięki najazdowi Mongołów, żywioł niemiecki zyskał na sile i przestrzeni. Założone na
nowo Wrocław i Kraków były miastami zupełnie niemieckiemi; obok nich stanął cały
szereg miast mniejszych. Handel i rękodzieła zakwitnęły, ale nie były one polskie.
Nieszczęsny zalew pogaństwa pozbawił Polskę stanu mieszczańskiego. Niemieccy
osadnicy sprowadzeni byli z wielkiemi przywilejami; przyznano im zupełne uwolnienie
od polskich krajowych praw, i pozwolono im rządzić się własnem niemieckiem na wzór
urządzeń miasta Magdeburg w Niemczech. Nie w Polsce, ale za granicą, w
Magdeburgu, upatrywali oni swą stolicę i swe źródło praw; sąd magdeburski uznawali
za swoją najwyższą instancyę sądową i tam szły apelacye od wyroków. Gdy miasta te
spotężniały, zaczęły tworzyć u nas jak gdy osobne państwo w państwie, stawały nieraz
wrogo przeciw żywiołowi krajowemu, przeciw ziemiaństwu polskiemu, a każdy książę,
który chciał rządzić w duchu polskim narodowym, znajdował opór u najbogatszych
właśnie poddanych, u mieszczaństwa; bywały wypadki, miasta same narzucały krajowi
książąt zniemczonych, którym chętnie otwierały swe bramy. Dlatego to zniemczona
linia ślązkich Piastów cieszyła się wielką sympatyą wielkopolskiego i małopolskiego
mieszczaństwa.

Gdzie książę sam był zniemczony, gdzie miasta niemieckie, już los kraju pod
względem narodowym był zdecydowany; zniemczony władzca popierał Niemców
przeciw Polakom tak długo, aż ziemia przybrała piętno niemieckie. Taki był los Ślązka.
Innym dzielnicom dała Opatrzność książąt narodowych; toteż w późniejszym czasie
Poznań i Kraków stały się znowu czysto polskiemi miastami, Wrocław pozostał już na
zawsze niemiecką stolicą na polskiej piastowskiej ziemi.

Postęp germanizacyi ułatwiała jeszcze niesłychana lekkomyślność wrocławskiego
księcia, Bolesława Łysego zwanego Rogatką. Książę ten nie miał na oku żadnej
polityki, żadnego wytkniętego celu, i z dnia na dzień łupiąc i rozbijając swoich i
sąsiadów, byle tylko nabrać pieniędzy, o które w ciągłych był kłopotach. Bogatsze
niemieckie mieszczaństwo składało mu okupy, poczem znowu dawał im wytchnąć,
żeby mieli czas zagospodarować się na nowy okup; tymczasem zaś wyprawiał się na
posiadłości swych braci i na Ślązk górny. Wojen z braćmi prowadził bez liku, a nie
chodziło mu nawet o powiększenie swego panowania, tylko o łupy i okupy wojenne.
Nareszcie, gdy wszyscy do koła zubożeni nie mogli już dostarczyć łupów i zapełnić
choć na chwilę wiecznie pustą sakiewkę tego książątka, zastawił on ziemię lubuską
margrabiom brandenburskim, a przez to już z trzeciej strony otworzono wrota
germanizacyi. Stopniowo, ale stale, przedzierała się niemczyzna na prawy brzeg Odry.

Książę Rogatka wziął sobie za wzór zwyrodniałych niemieckich rycerzy, t. zw.
Raubritterów; panowie ci siedzieli na swych zameczkach na górach, nie mając z czego
żyć, bo gardzili wszelką pracą, a zwłaszcza rolnictwem. Ale nie ubliżało ich honorowi
zaczajać się po leśnych drogach na kupców i łupić ich! Żyli z prostego rabunku, jakoby
zbóje leśni. Wstyd przyznać, że ten wybryk niemieckiej cywilizacyi przypadł do smaku
wrocławskiemu księciu, odpadłemu od pnia narodowego. I Rogatka ze swoją drużyną
wybierał się nieraz na takie polowania.


Drugi najazd mongolski

Szczęściem, inni całkiem książęta byli w Wielkopolsce i w Małopolsce; tam w
Poznaniu Bolesław Pobożny, a w Krakowie Bolesław Wstydliwy. Oni myśleli za siebie
i za resztę dzielnic, a politykę swoją oparli na sojuszu z Węgrami, gdzie mądrze
panował król Bela IV. Cel tego sojuszu był prosty; żeby związały się razem te kraje,
które ucierpiały od Mongołów i żeby zawczasu wspólnie obmyślać wszystko na
wypadek, gdyby ta szarańcza zamyślała powrócić, o co ciągle się obawiano, a jak się
okazało, słusznie.

Do sojuszu tego wciągnięto Ruś Czerwoną. Rządził tam naonczas książę Daniel, na
którego miano baczne oko z Krakowa, bo tamtędy wypadała droga Mongołom; dążono
tedy do tego, żeby Daniela jak najściślej ze sobą związać. Wybrano do tego
najstosowniejszą drogę, drogę religii. Ruś była schyzmatycka, ale pobożni książęta
sprzymierzeńcy tak długo wpływali na Daniela, aż im się udało przekonać go o
prawdziwej wierze. Uznał on zwierzchnictwo Rzymu, przyjął wyznanie katolickie;
teraz nastąpił jeden z najświetniejszych ustępów w dziejach Rusi; oto w roku 1253
przybył legat papieski i koronował Daniela na króla Rusi. Powstawało nowe katolickie
królestwo, Rusi uśmiechała się wielka przyszłość, a Polska, Ruś i Węgry złączone
sojuszem byłyby tworzyły potęgę polityczną.

Niestety Ruś zdradziła! W roku 1259 nastąpił drugi najazd Mongołów, a wiedli ich na
Małopolskę - dwaj synowie Daniela, Lew (założyciel Lwowa) i Wasylko. Daniel
bowiem zdradził sromotnie; niepomny królewskiej godności, nietylko się nie opierał
poganom, ale od razu sojusz z nimi zawarł. Rycerstwo polskie wybierało się na Ruś z
pomocą, a spotkało w drodze Rusinów ruszających na Polskę razem z Mongołami!
Zaczęło się znowu od Sandomierza. Sandomierzanie dzielnie się sprawiali, ale książęta
ruscy namówili ich, żeby otworzyć bramy miejskie, poręczając wolny odwrót, t. j. że
im będzie wolno bez przeszkody wyjść i z wojskiem Bolesława się połączyć; ale skoro
zaczęli wychodzić z miasta, rzucili się na nich poganie i Rusini, i wszystkich wycięli w
pień i potopili w Wiśle; i panny zaś i młodzieńców zabrali sobie Mongołowie do
niewoli. Po Sandomierzu padł też Kraków, a Bolesław Wstydliwy musiał się schronić
na Węgry.

Doskonałą mieli teraz sposobność do walki z pogaństwem Krzyżacy, osiedleni w ziemi
chełmińskiej; przypominał im ten obowiązek papież Aleksander IV, ale nie usłuchali ci
"zakonnicy-rycerze" papiezkiego wezwania i ani jeden Krzyżak nie ruszył się z
pomocą. Między Prusakami zaś taką prowadzili apostołkę, że zaczęli sobie tam
zakładać świeckie państwo a Prusaków tępili w istnych rzeziach. Prusacy zaczęli
uciekać gromadnie i tem bardziej rzucali się na sąsiednie ziemie; pod Sandomierzem
była ich cała gromada po stronie Mongolskiej! Wtenczas też poruszyli Prusacy swoich
pokrewnych Litwinów, także pogan i ledwie się skończył ciężki najazd mongolski,
rozpoczął się cały szereg najazdów litewskich i najokrutniejszych ze wszystkich
Jadźwingów, siedzących na Podlasiu pomiędzy Prusakami a Litwą. Z Jadźwingami,
którzy siedzieli najbliżej, radził sobie jednakże dobrze Bolesław Wstydliwy; w mieście
Łukowie osadził zakon rycerski Templaryuszów (Krzyżacy byliby mu chyba
przeszkadzali!) i pragnął nawet założyć biskupstwo bo na pograniczu Podlasia zaczęło
się już nawet krzewić chrześcijaństwo. Po mongolskim najeździe zepsuło się jednak to
wszystko, tem bardziej, że Rusini napadali odtąd ciągle na Polskę. Dopiero w roku
1964 udało się poskromić Jadźwingów, poczem we dwa lata przygotował Bolesław
wielką wyprawę na Ruś, która również mu się powiodła; wygrał bitwę nad rzeką
Swarną i odtąd miała Małopolska spokój od zdradliwej Rusi.

Ale te ciągłe najazdy fatalny miały skutek. Poganie zawsze brali do niewoli całą
młodzież i tysiącami uprowadzali dziewice i młodzieńców na swoje wschodnie stepy.
Ludność tedy coraz bardziej się zmniejszała, coraz bardziej trzeba było kolonistów i już
nietylko miasta, ale wsie nawet zaczynały być "na prawie niemieckiem".


Król czeski Ottokar II

Podczas gdy Polska tak ubożała, łupiona nieustannie przez wrogów, sąsiednie Czechy
zagospodarowały się i zaczynały być potężnem państwem pod panowaniem sławnego
króla Ottokara II, któremu nawet jedno stronnictwo niemieckie ofiarowało koronę
cesarską; nie przyjął jej jednakże, woląc rozszerzać granice czeskiego królestwa.
Nadarzyła się do tego sposobność. Gdy w księstwach austryackich wygasł panujący ród
Babenbergów, chciał z tego skorzystać już ojciec Ottokara, Wacław I; ale dopiero
Ottokarowi powiodło się zająć te księstwa. Do spuścizny Babenbergów rościł sobie
atoli prawa także król węgierski; żeby uniknąć z nim wojny, odstąpił mu Ottokar
Styryę. Po pewnym atoli czasie zaczęto ze Styryi wypędzać węgierskie załogi; król
węgierski, Bela IV, bronił się naturalnie i tak zaczęła się wojna między Węgrami a
Czechami. Jak już wiemy, książę krakowski miał z Węgrami sojusz; z powodu sprawy
mongolskiej zależeć mu musiało, żeby nie dopuścić do osłabienia Węgier. Wyprawił
się tedy na Morawy, żeby pomóc królowi Beli. Przy tej sposobności okazał się po raz
pierwszy rozdźwięk polityczny między Ślązkiem a resztą Polski; ze wszystkich książąt
ślązkich jeden tylko Władysław Opolski oświadczył się za Wielkim Księciem
Krakowskim i dał mu posiłki; reszta zaś ślązkich książąt sprzyjała Ottokarowi. Wojna
ta skończyła się pomyślnie dla Ottokara, który Styryę przyłączył do swego państwa.
Jeszcze raz powtórzyła się ta wojna w roku 1271.

Krakowskie księstwo i wielkopolskie, związane sojuszem z Węgrami, walczyły znowu
po stronie Beli. Ale po przeciwnej stronie byli już teraz nie tylko wszyscy książęta
ślązcy, nawet z Władysławem Opolskim, ale nadto pomagali Czechom Ziemomysł
książę kujawski i Leszek Czarny. I ta wojna pomyślna była dla Ottokara; Węgrzy
zrzekli się wszelkich praw do ziem austryackich. Szczęśliwy Ottokar niedługo potem
nabył jeszcze Karyntyę. Tego jednakże Niemcom było za nadto; bali się, że Czechy
zbyt potężne, nie zależne będą od Niemiec. Póki Czechy byłyby słabe, mogły służyć
zawsze za przewodnika germanizacyi i uważano je też za proste księstwo cesarstwa
niemieckiego; ale Czechy potężne mogłyby prowadzić śmielszą politykę i zamiast
niemieckiej stacyi, stać się samoistną potęgą słowiańską. Gdy tedy w roku 1272
wybierano w Niemczech nowego króla, położono mu za warunek, żeby od Ottokara
odebrał nowonabyte przezeń ziemie. Wybór padł na Rudolfa Habsburga (założyciela
wielkiej dynastyi), który też zaraz w r. 1273 zabrał się do wojny z Czechami.

Odkąd korona węgierska zrzekła się praw do ziem austryackich, nie było już
przyczyny, dla którejby Bolesław miał występować przeciw Ottokarowi. Gdyby nie
sojusz węgierski, nie byłby żaden z polskich książąt wyruszył przeciw Czechom.
Owszem, powstanie większego słowiańskiego państwa miłem musiało być dla
Polaków. To też teraz, gdy sojusz z Belą już do tego nie przeszkadzał, zawart Bolesław
Wstydliwy przymierze z Ottokarem, a krakowskie rycerstwo pospieszyło też na pomoc
Czechom. Ale tym razem miał paść Ottokar ofiarą zdrady. W bitwie pod Drnkrut roku
1278 na polach Morawy znalazł się ohydny zdrajca, Milota z Dziedzic, którego imię do
dziś dnia wstręt budzi w Czechach; król zdradzony dostał się do niewoli, a
rozzbrojonego zabił oszczepem rycerz austryacki Schenk; ciało Ottokara wystawiono
go na widok publiczny w Wiedniu; tam też podążyć musieli zabrani do niewoli rycerze
polscy.

Ziemie austryackie zagarnął zwycięzki Rudolf Habsburski dla swojej rodziny; Czechy
zaś były już odtąd państwem pół na pół niemieckiem.

Bolesław Wstydliwy o rok jeden przeżył Ottokara; tegoż samego roku (1279) umarł też
Bolesław Wielkopolski. I osławiony Bolesław Rogatka Lignicki położył się w tymże
czasie do grobu (1278). Głównymi książętami wśród Piastów byli teraz: Leszek
Czarny, wnuk Konrada Mazowieckiego, wyznaczony przez Bolesław Wstydliwego
następcą na tronie krakowskim, Przemysław w Wielkopolsce i na Ślazku Henryk IV.
wrocławski z przydomkiem Probus.

Ten ostatni był Niemcem na wskroś; nawet wiersze niemieckie pisywał.


Henryk Probus

Z początku dał się Probusowi we znaki stryj Rogatka; roszcząc sobie prawa do części
spuścizny po Henryku III, rozpoczął z bratankiem wojnę, a napadłszy nocą, zabrał go
nawet do niewoli. Probus wezwał pomocy króla Ottokara; ale król czeski zajęty był
właśnie gotowaniami do wielkiej wojny z Rudolfem Habsburskim. Ujęli się za młodym
dziedzicem Wrocławia Bolesław Pobożny Wielkopolski i Henryk głogowski, ale ulegli
w Kwietniu 1277 w bitwie w okolicy Ząbkowic. Natenczas wdał się w sprawę
Bolesław Wstydliwy i za jego pośrednictwem stanął na Ślązku pokój na tych
warunkach, że Rogatce odstąpiono Strzygłów i Środę. Nie długo się cieszył książę
lignicki temi nabytkami, bo już w następnym roku 1278, przyszło tej rogatej duszy
zakończyć ziemski żywot.

W tymże roku padł waleczny król Ottokar, a Henrykowi Probusowi udało się uszczknąć
część spuścizny po nim, mianowicie zaś zdołał zagarnąć Kłodzko. Uśmiechała mu się
bardzo nadzieja, że będzie sprawował opiekę nad małoletnim synem Ottokara,
Wacławem, ale tego samego zażądał też dla siebie margrabia Otto Brandenburski;
aż pod Pragę zapędzili się obaj współzawodnicy z wojskiem, ale Prażanie otworzyli
bramy Brandenburczykowi, a książę wrocławski musiał z niczem wracać do domu.
Ażeby utrzymać się przy Kłodzku, poprzyjaźnił się Henryk z cesarzem Rudolfem i za
zapewnienie bezpiecznego posiadania ziem swoich, uznał się lennikiem cesarstwa
niemieckiego. W ten sposób zerwał Henryk Probus do reszty węzły państwowe wiążące
go z Polską i z Wielkiem Księstwem Krakowskiem; odrzucił przynależność do Polski, a
zwierzchnictwo krakowskie zamienił na niemieckie. Sam zaś uważał się bezprawnie za
zwierzchnika innych książąt ślązkich, czego oni jednakże uznać nie chcieli.

W roku 1280 była znowu wojna z synami Bolesława Rogatki, którzy
Brandenburczyków przyzwali sobie na pomoc; spustoszono sobie nawzajem dzierżawy,
a z kłótni krewniaków skorzystać miał obcy: Brandenburczyk. Na wzrost
brandenburskiej potęgi nie mógł patrzeć obojętnie Przemysław Wielkopolski i chcąc
przeszkodzić, żeby na Ślązku czego nie zyskali, wdał się w te sprawy, a wkrótce
wyruszył mu na Pomoc Wielki Kiążę Leszek Czarny. Udało się nareszcie przywrócić
zgodę i Brandenburczyk nic na tej wojnie nie zarobił.


Biskup Tomasz II

Zaraz po tej bratobójczej ślązkiej wojnie nastały znowu zamieszki w księstwie
wrocławskiem: wielki zatarg księcia Henryka Probusa z biskupem wrocławskim
Tomaszem II. Chodziło o sześćdziesiąt wsi, założonych w dawnym pasie granicznym
pomiędzy Ślązkiem a Czechami i książę i biskup rościli sobie do nich prawo.
Gwałtowny spór trwał przez siedm lat, a stał się zgorszeniem i zamieszaniem całego
kraju. Książę wyklęty szydził sobie z biskupa i urządzał sobie igrzyska w biskupiej
stolicy, w Nysie, którą gwałtem zajął. Biskup zażądał z Rzymu przysłania legata
papiezkiego; przybył legat i skazał księcia na wielką karą pieniężną; ale książę broił
dalej, szydząc sobie z wszelkiej powagi duchownej.

Natenczas całe wrocławskie księstwo podzieliło się na dwa stronnictwa: za księciem
lub za biskupem. Wstyd powiedzieć, że nawet duchowieństwa znaczna część stanęła
przeciw biskupowi, a zwłaszcza niemieckie klasztory. Po pewnym czasie tak się rzeczy
ułożyły, że książęce stronnictwo było niemieckie, a biskupie polskie. Wygnany biskup
schronił się do Raciborza, którego książęta pamiętali jeszcze coś o swem polskiem
pochodzeniu. Wysłano znowu z Rzymu komisyę do zbadania całej sprawy; na czele jej
stał arcybiskup gnieźnieński, jako metropolitalny przełożony biskupów wrocławskich.
To się nie podobało księciu, ani też niemieckiemu duchowieństwu i wtenczas-to z 12
ślązkich klasztorów Minorytów odłączyło się ośm od prowincyi polskiej, a przystąpiło
do niemieckiej saskiej. Ze sporu o posiadanie wsi zrobił się spór narodowy; książę
posprowadzał na sporną ziemię osadników niemieckich, a biskup żądał, żeby ich
odesłać do domu a przywrócić dawnych polskich rolników. O tem książę nie chciał
słyszeć, a w zaciekłości swej posunął się do tego, że nie tylko pozagrabiał wszystkie
posiadłości biskupie, ale rzucił nawet na biskupa jakąś przez siebie samego
wynalezioną świecką książęcą klątwę. Zagroził, żeby nikt w całym kraju nie ważył się
obcować z biskupem lub z kimkolwiek z jego sprzymierzyńców, zakazał sojuszników
biskupa przyjąć na nocleg, dać im coś jadła lub napitku, chociażby nawet za pieniądze
itp. Ponieważ z biskupem trzymała ludność polska, więc był to jakiś ogólny wyrok na
cały lud polski. Nie poprzestał Henryk Probus na wyklęciu polskiego ludu we
wrocławskiej dzielnicy; chciał, żeby i na G. Ślązku było tak samo. Najpierw wezwał
Mieczysława Raciborskiego, żeby biskupa od siebie wypędził, a gdy książę nie chciał
wygnańca rugować ze swego kraju, wyruszył Henryk na Racibórz z wojskiem.
Rozpoczęło się oblężenie, które byłoby się może dłużej przeciągło; ale biskup Tomasz
nie chciał, żeby przez niego znowu była wojna pomiędzy ślązkimi książętami, więc
sam z miasta wyszedł do obozu Henryka, w ornacie i z pastorałem krocząc odważnie
wśród nieprzyjaciół, aż do książęcego namiotu. Ta odwaga olśniła księcia, a zdobyła
dla biskupa serca żołnierzy; w tej chwili wszyscy widzieli w biskupie nie wojennego
przeciwnika, ale kościelnego zwierzchnika. Książę osłupiały nie wiedział z razu, co
począć z tym księciem Kościoła, który sam w biskupich szatach oddaje mu się w ręce;
mimowoli skłonił się przed tą godnością i pocałował biskupa w rękę.


Czterech kandydatów do korony polskiej

Zgoda we własnym domu tem potrzebniejszą była Probusowi, że zamierzał wystąpić na
zewnątrz i za przykładem swego ojca pokusić się o Wielkie Księstwo, opróżnione po
śmierci Leszka Czarnego, który tam wstąpił po Bolesławie Wstydliwym.

Bolesław Wstydliwy nie miał dzieci; następca po sobie wyznaczył Leszka Czarnego,
księcia sieradzkiego, wnuka Konrada Mazowieckiego; zaczął tedy w roku 1279 Leszek
II panować w księstwach krakowskiem. sandomierskiem i sieradzkiem. Był-to dzielny
rycerz, a w sam raz takiego trzeba było w Malopolsce, zagrożonej ciągle od Litwi i
Rusi. Podołał temu nowy książę; rozgromił księcia ruskiego Lwa, Jadźwingów starł do
szczętu a Litwinów zwyciężył w krwawej bitwie. Nie umiał sobie jednak zyskać w
domu serc poddanych; i on bowiem, dziwnym wyjątkiem w mazowieckiej linii Piastów,
skłaniał się do niemieckiego obyczaju; lubialo go za to niemieckie mieszczaństwo, ale
ziemianie krakowscy zapragnęli mieć innego pana i posłali sobie po jego stryjecznego
brata, księcia czerskiego Konrada; niemieccy mieszczanie utrzymali jednak Kraków dla
Leszka, który otrzymał też posiłki z Węgier.

Koniec jego rządów był smutny, bo doczekał się trzeciego najazdu Mongołów w roku
1287; wzięli naonczas 30,000 niewiast do sromotnej niewoli. Zmartwiony Leszek
umarł w kilka miesięcy potem, bezpotomnie.

Miał Leszek Czarny rodzonego brata, Władysława z przydomkiem Łokietek, bo
niskiego byt wzrostu; jak się jednak później okazać miało, w tem małem ciele chowała
się wielka dusza. Udziałem jego było dotychczas księstwo brzeskie; po śmierci brata
zajął teraz księstwo sieradzkie, a myślał też o Krakowie. Ale miał potężniejszych od
siebie współzawodników: Na pierwszem miejscu młody król czeski Wacław,
spadkobierca Ottokara, uważający się za zwierzchnika Ślązka, z tej przyczyny, że
ślązcy książęta dostarczali już posiłków jego ojcu; radby też zdobył zwierzchność nad
całą Polską, skoroby się tylko sposobność nadarzyła po temu. Książę Opolski,
Kazimierz, złożył mu właśnie hołd w roku 1289 i byłby już jego sprzymierzeńcem.
Myślał też o Krakowie książę Wielkopolski Przemysław, mąż dzielny i bardzo dobry
polityk, wielki obrońca Wielkopolski przed brandenburską niemczyzną. I ślązki Henryk
Probus zgłosił się także jako kandydat do wielkiego księstwa. Nie brakło więc
Krakowowi lubowników.

Wszyscy czterej kandydaci mieli zamiar, żeby ustaliwszy się w Krakowie, wznowić po
pewnym czasie dawną godność królewską; każdy z nich marzył o przywdzianiu
polskiej królewskiej korony, a los zrządził, że trzech z nich rzeczywiście z kolei było
królami polskimi.

Czy wszyscy czterej dobrzy byli na królów polskich? Dwaj z nich, Wacław czeski i
Henryk wrocławski byli Niemcami, a dwaj drudzy, Przemysław i Łokietek gorliwymi
Polakami. Gdyby Niemiec został na dłuższy czas królem polskim, gdyby w Krakowie
usadowiła się niemiecka dynastya, czekałby prawdopodobnie Małopolskę taki sam los,
jaki spotkał nieszczęsną ślązką ziemię; poszłaby w ręce Niemców, a Kraków byłby
przedmurzem niemczyzny, Wisła byłaby niemiecką rzeką.

Ciekawa bardzo walka o tron krakowski była tedy w tych czasach walką żywiołu
narodowego z cudzoziemszczyzną.

Obie pary kandydatów porozumiały się z sobą: Henryk z Wacławem, a Władysław
Łokietek z Przemysławem. Król czeski, zajęty kłopotami u siebie w domu nie byłby
mógł i tak teraz wystąpić skutecznie, skoroby mu ślązcy książęta nie pomagali; o
Henryku Probusie zaś wiadomo było, że słabego jest zdrowia i długiego życia mu nie
rokowano. Stanął więc między zniemczonym Piastem a zniemczonym Czechem układ,
że teraz Henryk wrocławski sięgnie po Kraków, ale następstwo po sobie zapewni
Wacławowi.

Po drugiej stronie stali Przemysław Wielkopolski i Władysław Łokietek brzeski i
sieradzki książę. Przemysław już z dawna myślał o Pomorzu, jakby je na nowo do
Polski przyłączyć. Wschodnie Pomorze uległo zwolna temu samemu losowi, co Ślązk:
germanizacyi. pozostało jeszcze Pomorze Zachodnie ze stolicą Gdańskiem, narażone na
niemiecki zabór z dwóch stron: od zakonu Krzyżaków i margrabiów brandenburskich.
Było rzeczą niezmiernie ważną, jak się też rozstrzygną losy tej krainy nad dolną Wisłą;
czy też germanizacya nie pożre równocześnie Krakowa i Gdańska, początku i końca
Wisły? Książę pomorski Świętopełk był bardzo nieprzyjaźnie usposobiony dla książąt
polskich: on to w Gąsawie zamordował Wielkiego Księcia Leszka Białego! Następcą
jego był Mestwin; on miał rozstrzygnąć los Pomorza, tem bardziej, że był bezdzietnym.
Otóż Przemysław Wielkopolski poświęcił całe życie swoje dopilnowaniu stosunków
pomorskich i postanowił sobie dołożyć wszelkich sił, żeby księcia Mestwina odwrócić
od niemczyzny, a na nowo pozyskać dla Polski i narodowej sprawy. Bezdzietny
Mestwin zapisał już Pomorze margrabiom brandenburskim! Przemysław jednakże nie
ustąpił i z największą wytrwałością próbował ciągle odwieść księcia od tego kroku,
żeby tamten zapis zniósł, a księstwo zapisał na nowo jemu samemu, przezcoby
Pomorze połączyło się z Wielkopolską.

Tą wielką sprawą zajęty niechciał się Przemysław oddalać z Wielkopolski i pozostawił
Łokietkowi, żeby się sam ubiegał o Kraków.


Początki panowania Łokietka

W ten sposób z czterech kandydatów zostało dwóch: niemiecki Henryk Probus i polski
Władysław Łokietek. Nierówne były ich siły. Łokietek był drobnem książątkiem, a do
tego miał przeciw sobie całe to miasto, które pragnął zająć: Kraków zniemczony trzeba
było dopiero mocą zdobywać, podczas gdy Probusowi mieszczaństwo dobrowolnie
otworzyło bramy. Książę wrocławski do tego stopnia był pewny, że Krakowianie sami
będą bronić jego sprawy i Łokietka nie dopuszczą, że małą tylko na zamku krakowskim
zostawił załogę, a sam wrócił do domu. Tymczasem atoli Łokietek nie spał; lekceważył
go sobie Henryk, że to słabe książątko, ale temu książątku do walki z Niemcami
dostarczyli posiłków inni książęta mazowieccy; rycerstwo wielkopolskie posłał mu
Przemysław a nawet z Pomorza, gdzie wzrastał wpływ Przemysława, przybyła garść
wojowników. Na wieść, że Łokietek oblega Kraków, zdziwił się Probus; a właśnie
chorował i wyruszyć osobiście nie mógł. Ale jak Łokietkowi gorliwi Polacy, tak też
Henrykowi pomogli gorliwi Niemcy ze Ślązka: Henryk lignicki, syn Rogatki, Bolesław
opolski i Przemysław sprotawski, syn Konrada głogowskiego. Ci Piastowscy
potomkowie, polskie jeszcze nawet noszący imiona, poszli walczyć za niemiecką
przewagę w Polsce! Spotkały się wojska pod Siewierzem 26-go Lutego 1289; nastała
straszna bitwa, jedna z najkrwawszych bitew owego czasu, śmiertelna walka o polską
lub niemiecką przewagę nad Wisłą. Książę opolski i sprotawski padli na polu walki,
Polakom przypadło świetne zwycięztwo. Rychło zwrócili się pod Kraków, póki
mieszczaństwo nie ochłonie z pierwszego przerażenia: Łokietek zasiadł na stolicy
krakowskiej.

Mieszczaństwo atoli, ochłonąwszy z pierwszego strachu, wyprawiło do Probusa
posłów, że zaraz mu znowu miasto wydadzą, skoro tylko przyśle nowe wojsko. Posyła
tedy po raz drugi Henryka lignickiego, a ten znowu dwa razy pokonany w dwóch
bitwach ze wstydem na Ślązk wraca. Natenczas Wrocławianie sami za swe pieniądze
ofiarują Probusowi 3500 żołnierza, 1200 wozów do transportu i 100 wozów z
przyrządami do oblegania miasta i proszą księcia, żeby jeszcze raz szczęścia próbował;
dołącza tedy książę swoje rycerstwo, a sam nie mogąc z powodu ciągłej choroby
ruszyć, powierza to trzecie wojsko znowu Henrykowi Lignickiemu. Tym razem nie
odważono się już stoczyć z Łokietkiem bitwy, wymijano na wszystkie strony, żeby się
tylko nie zetrzeć z polskiem wojskiem. O zwycięstwo im nie chodziło, bo inne mieli
plany: oto zdrada, ułożona była z krakowskiem mieszczaństwem. Nocami, chyłkiem,
podstąpili aż pod miasto, podczas gdy Łokietek myślał, że są jeszcze daleko, skoro o
żadnej bitwie nie słyszał. Właśnie Łokietek wybrał się o zmierzchu przeglądać straże na
murach, gdy wtem otwartemi zdradziecko bramami wpadają zastępy ślązkiego
(niemieckiego) wojska do miasta i w ciemności, w zamieszaniu rzucają się na żołnierzy
Łokietka, którzy w jednej chwili mieli też całe mieszczaństwo przeciw sobie. Każdy
mieszczanin niemiecki gotów był Łokietka zdradzić, ująć i wydać. Niezwyciężony w
polu mały, ale dziarski książę - nie umiał wojować ze zdradą; niechcąc być wziętym do
niewoli i odstawionym do Wrocławia na pośmiewisko niemieckich mieszczan, trzeba
było zaraz Kraków opuścić. Ale jak, skoro wszystkie bramy zajęte przez zdrajców?
Natenczas zacni księża Franciszkanie pomyśleli o ratunku przyszłego króla
narodowego. Tylna ściana ich muru ogrodowego wchodziła w mur miejski; tędy więc z
muru na zamiejskie pole spuścili księcia, przebrawszy go przedtem na mnicha. Tak
ocalał Łokietek dzięki pobożnym mnichom franciszkańskim.


Nawrócenie Probusa

Na zwolennikach Łokietka srodze się Niemcy ślązcy mścili. Co jeszcze w Krakowie
było polskiej ludności, wszystkim popalono domy, a nawet plony w polu za miastem
pomszczono; krakowskiego, zaś biskupa, Pawła, uwięziono. Było to w Sierpniu 1289.

Więc Henryk Probus zdobył ostatecznie Kraków, a z nim Wielkie Księstwo krakowskie
i zarazem Księstwo sandomierskie. Miał polskiej ziemi sporo i mógł się gotować do
koronacyi na niemieckiego króla w Polsce. Ale Opatrzność chciała, żeby zamiast na
koronacyę - gotował się - na śmierć! Ani nawet jednego roku nie cieszył się
posiadaniem Krakowa; umarł 24-go Czerwca 1290.

I co za dziwne zrządzenie Opatrzności. Henryk Probus przed śmiercią, przed samą
śmiercią, przejrzał, że przez całe życie błądził i w sam dzień śmierci wydał dokumenty,
któremi pragnął naprawić wszystko w obliczu grozy śmierci. I ten ciemięzca biskupów
przyznał w ostatniej chwili życia słuszność biskupowi wrocławskiemu i przystał na
wszystko, o co się dawniej przez 6 lat z nim spierał. I ten zażarty Niemiec, wróg
wszystkiego, co polskie, w ostatnim dniu życia zapisał Kraków i Sandomierz -
Przemysławowi Wielkopolskiemu! Ślązkie zaś swoje posiadłości zapisał jedynemu ze
ślązkich książąt, który nie popierał nigdy jego zamiarów, jedynemu, który jeszcze na
Ślązku polskiej się trzymał strony, Henrykowi głogowskiemu! A przecież nie brakło
bliższych krewnych, którzy mu służyli przez całe życie, przecież żył Henryk lignicki,
który mu trzy razy wodził wojsko na Kraków. Przecież w myślj dawniejszej umowy
następcą jego w Krakowie miał być król Wacław czeski! Ale ci wszyscy pominięci a
Probus na łożu śmierci pamięta tylko o tych, którzy polskiej służą sprawie, jakby chciał
wołać z grobu na resztę ślązkich książąt: Widzę, żem zbłądził i zawróciłem; zawróćcie i
wy i bądźcie tem, czem was Pan Bóg stworzył: Polakami! Prawdziwie nie sami ludzie
kierują losami narodów, ale Opatrzność.


Koronacya Przemysława

Przemysław Wielkopolski pilnował tymczasem Pomorza, które miał odziedziczyć
gotowym już testamentem Mestwina. Do Wielkopolski, Pomorza, miała teraz jeszcze
przybyć ziemia krakowska i sandomierska. Ale nie było danem Przemysławowi
panować w Krakowie. Ubiegł go Wacław czeski, któremu obojętną była ostatnia wola
Probusa. Zaraz na wieść o śmierci Henryka, wyruszył Wacław do Polski; po drodze, w
Ołomuńcu, przystali do niego i złożyli mu hołd książęta ślązcy: Kazimierz bytomski,
Mieczysław opolski i Bolesław cieszyński. Mieszczaństwo krakowskie z radością
powitało Wacława.

Nie zajął jednakże król czeski całej spuścizny po Probusie: sandomierską przynajmniej
ziemię zajął w sam czas Łokietek, który znowu do walki wystąpił; po krótkim czasie
zdobył gród Wiślicę, zkąd trapił licznemi podjazdami czeskie załogi, ufny w pomoc
polskiego rycerstwa krakowskiej ziemi.

Król Wacław zebrał wielkie wojsko i przyzwał na pomoc margrabiego
brandenburskiego Ottona; przyłączyli się do nich czterej ślązcy książęta opolscy, którzy
już dawniej hołd zniemczonemu Czechowi złożyli, a teraz pociągnęli jeszcze swoim
przykładem nowego zaprzańca polskości, księcia Raciborskiego. Całe to duże wojsko
ruszyło na Łokietka i zajęło rodzinny jego gród, Sieradz. Szczęście opuściło tym razem
zupełnie Łokietka; popadł on w moc Wacława i pod tym tylko warunkiem otrzymał
wolność, że hołd złoży Wacławowi. Uczynił to Łokietek, bo uczynić musiał, ale
przecież zastrzegł się uroczyście, że składa hołd Wacławowi, nie jako królowi
czeskiemu, (jak to czynili książęta ślązcy), ale jedynie jako Wielkiemu Księciu
krakowskiemu. Było to w roku 1291. Zdawało się, że nadzieje narodowe już przepadły;
jednak miała potem gwiazda Wacława, gwiazda cudzoziemczyzny, wznieść się jeszcze
wyżej, a przecież nie zginęła myśl narodowa, pielęgnowana przez Łokietka i
wielkopolskiego Przemysława.

Przemysław doczekał się w r. 1295 Pomorza; w Grudniu 1294 umarł Mestwin, a
Przemysław w Lipcu 1295 bez najmniejszej przeszkody ze strony ludności kraj ten
zajął i w ten sposób polskie panowanie do morza rozszerzył. Teraz miał ręce wolne na
północy i należało oczekiwać, że książę zwróci się na południe i pokusi się o Kraków.
Z Łokietkiem w zupełnem był porozumieniu; niskiego wzrostu, ale wysokiego umysłu
książę Władysław byłby mu szczerze dopomógł. W Krakowie, zasiadłszy na Wielkiem
Księstwie, połączywszy Małopolskę z Wielkopolską i Pomorzem, miałby Przemysław
sięgnąć nareszcie po koronę królewską. Nagle jednakże postanawia Przemysław
koronować się od razu, przed walką o Kraków! Jak gdyby miał przeczucie, że już za
ośm miesięcy śmierć go czeka, że po ośmiu miesiącach będzie naprzeciw potężnego
Wacława sam już tylko słaby Łokietek. Jak gdyby Opatrzność chciała, żeby
wskrzeszenie polskiej korony od Polaka wyszło, a nie od cudzoziemca.

Tego samego jeszcze miesiąca, w którym objął rządy Pomorza, dnia 26-go Lipca 1295
roku, koronował się Przemysław w Gnieźnie na króla polskiego, za zgodą stolicy
apostolskiej. Koronował go arcybiskup gnieźnieński Jakób, a assystowali biskupi
krakowski, poznański, kujawski i wrocławski biskup Romka. Z książąt ślązkich nie
było przy tym akcie nikogo, bo książęta byli za Wacławem który ze swej strony
protestował przeciw tej koronacyi; ale biskup wrocławski przynajmniej ocalił honor
Ślązka, assystując przy koronacyi króla polskiego.

Ten król połową tylko Polski rządził, ale bądźcobądź błysnęła znowu nad Polską
korona. A korona była widomym znakiem zamiaru zjednoczenia na nowo wszystkich
księstw polskich w jedno wielkie państwo. W koronie Przemysława było ognisko
Polaków, w koronie polskiej duma narodu i jego otucha. Kto tę koronę na nowo na
światło wydobył, ten był zaiste mężem Opatrzności, a narodowi strapionemu,
rozdzielonemu na nowo dodał otuchy, wskazując wielki cel: żeby być na nowo
królestwem w Europie, na nowo wielkim narodem i wielkiem państwem.

Rozumieli dobrze Niemcy, że korona Przemysławowa, to ich klęska; ten król będzie
chciał mieć Polskę dla Polaków, nie dla Niemców!

Niemcy nie wydali Przemysławowi wojny; ale kiedy król w Lutym 1296 roku
przepędzał mięsopust w Rogoźnie, napadła go zgraja łotrów i nocą, śpiącego, w łóżku
zamordowała.


Spuścizna Probusa

Takie były losy owego Przemysława, którego Henryk Probus, nawrócony niejako na
łożu śmierci, pragnął mieć swoim dziedzicem w Krakowie. Przypatrzmy się teraz
losom tego księcia, któremu Henryk Probus zapisał swoje ślązkie posiadłości. Historya
księcia Henryka głogowskiego bardzo jest zajmująca ze względu na to, że w tych-to
czasach rozstrzygała się ostatecznie polityczna przyszłość Ślązka.

Niemiecki Wrocław nie chciał ani nawet słyszeć o Henryku głogowskim, ale upierając
się przy poprzednim układzie Henryka Probusa z królem Wacławem, chcieli miasto
koniecznie wydać zniemczałemu Czechowi. Wacław zajęty gdzieindziej nie przybywał;
więc Wrocławianie posłali sobie tymczasem przynajmniej po Henryka ligmckiego,
tego, który ich na Kraków wodził i z Łokietkiem wojował. Ten przybywszy objął rządy
pod imieniem Henryka V. Król czeski byłby wolał sam od razu zająć Wrocław, skoro
to atoli było niemożebnem, zastrzegał sobie przynajmniej prawa do Ślązka; uczynił to
zaś w tej formie, że w roku 1290 oddał Ślązk pod zwierzchnią władzę cesarza
niemieckiego Rudolfa Habsburga, od którego przejął go dopiero jako lenno Rzeszy
Niemieckiej! Na razie było to wszystko jeszcze tylko na papierze, ale dobrze jest
wiedzieć, że król czeski jeszcze Ślązka nie miał, a już go z góry do Niemiec przyłączał.

Tymczasem Henryk V, lignicki i wrocławski już książę, wiedział dobrze, że z księciem
głogowskim trzeba będzie stoczyć walkę. Sprzymierzeńca naturalnego miał w bracie
swym Bolku jaworzyńskim (który ożenił się z księżniczką brandenburską) ale Bolko
kazał sobie za sojusz zapłacić i zażądał podziału spadku po Probusie; gdy Henryk V nie
chciał przystać na wygórowane żądania brata, ten bez skrupułu obrócił chorągiewkę i
połączył się przeciw bratu z księciem głogowskim. Teraz obaj razem żądali podziału
kraju i wymusili go wreszcie ciągłą wojenką podjazdową. W roku 1291 nastąpił tedy
podział ślązkiej spuścizny po Probusie i to w taki sposób:

Bolko dostał Strzygłów, Świdnicę, Rychbach, Ząbkowice, Ziembice i Strzelin, z
których to posiadłości powstały księstwa świdnickie i ziembickie, - a Henryk
głogowski dostał Bolesław, Hajnów, Ścinawę, a z drugiej strony Odry Górę, Milicz,
Trzebnicę i Syców; pożądane mu bardzo były te właśnie miasta wzdłuż granicy
Wielkopolskiej, bo się spodziewał, że będzie kiedyś spadkobiercą Przemysława
Wielkopolskiego. Bolko założył sobie wśród swoich posiadłości nowy gród nazwany
Frstenberg i tytułował się odtąd księciem furstenberskim; żył w zgodzie z księciem
wrocławskim i niczego już więcej nie chciał od Henryka V. Ale Henryk głogowski nie
mógł zapomnieć, że z testamentu Probusa należało mu się całe dawne księstwo
wrocławskie i przy nadarzonej sposobności wystąpił bezwzględnie przeciw Henrykowi
V. Książę wrocławski naraził się nieopatrznie na niechęć jednej części swego
rycerstwa, tak, że powstał przeciw niemu spisek. Głogowczyk połączył się ze
spiskowcami i pojmał Henryka V-go w roku 1293 z nienacka, w kąpieli w Odrze, a
pojmanego trzymali tak długo w srogiem i sromotnem więzieniu, aż nieszczęśliwy
książki (w klatce przez dłuższy czas trzymany) podpisał, czego Głogowczyk żądał.
Kazał sobie wtenczas zapisać wszystko, co tylko jeszcze do księstwa wrocławskiego
należało na prawym brzegu Odry. Henryk V. złamany tem upokorzeniem, nie był odtąd
zdatny do niczego; umarł w roku 1296, wyznaczywszy na opiekuna swych małoletnich
dzieci Bolka frstenberskiego, który kazał sobie za to dać gród Sobótkę pod Świdnicą,
ale potem już opiekę sprawował rzetelnie, a nawet odzyskał od Henryka głogowskiego
Hajnów i Bolesław, odebrawszy mu te grody, podczas gdy Głogowczyk zajęty był
walką - z Władysławem Łokietkiem.


Czech królem polskim

Król polski Przemysław naznaczył Henryka głogowskiego swym następcą, - lecz część
Wielkopolan przyzwała Władysława Łokietka, Po krótkiej a wcale leniwo prowadzonej
walce pogodzili się obaj w ten sposób, że Łokietek ustąpił Głogowczykowi zachodnią
połowę Wielkopolski z miastem Poznaniem. Uczynił to Łokietek zapewne w tej myśli,
że okupiwszy się tak ślązkiemu księciu zyska w nim za to sojusznika przeciw
czeskiemu Wacławowi, który także sięgał po spuściznę Przemysławową. Ale zawiódł
się srodze; Henryk głogowski opuścił Łokietka i pozostawił go samego w walce z
nierównie silniejszym Wacławem. Skutek był fatalny: Łokietek wyzuty ze wszystkich
swoich posiadłości, a Wacław przyłączywszy do księstw krakowskiego i
sandomierskiego jeszcze połowę Wielkopolski, koronował się w roku 1300 w Gnieźnie
na króla polskiego. Z polską koroną zrobił to samo co przedtem ze Ślązkiem: uznał nad
Polską niemieckie zwierzchnictwo i wziął kraje polskie lennem od cesarza Albrechta.
Po koronacyi wrócił do Pragi, zostawiwszy w Polsce swoich namiestników, którzy
pozostawili po sobie pamięć najcięższych ciemięzców i zdzierców.

W rok po tej koronacyi niemieckiego lennika umarł książę Bolko, który jako opiekun
dzieci Henryka V., zarządzał wrocławską dzielnicą. Wrocławianie zaprosili znowu
Wacława. Wacław mógł był teraz Wrocław zająć, ale bał się Henryka głogowskiego,
który mając pod sobą połowę Wielkopolski, byłby mu szkodził i na Ślązku i w Polsce;
mogła z tego powstać wielka wojna i zachwiałaby może nowym tronem Wacława, tem
niebezpieczniej, gdyby równocześnie przeciw niemu walczyło się i na Ślązku i w
Wielkopolsce; możeby na Ślązku rozbudziła przy takiej sposobności polska tradycya,
uśpiona, ale niezupełnie jeszcze wymarła. Wszak w samym Wrocławiu było jeszcze
trochę Polaków a nie brakło niechętnych Wacławowi. Obywatel wrocławski, Walter de
Pomerio, wywoływał głośno na posiedzeniu magistratu, że burmistrzowi i pisarzowi
miejskiemu nogi połamie, jeżeli jeszcze jeden list do Wacława napiszą; widać miał za
sobą stronnictwo w kraju, jeżeli tak śmiało sobie poczynał. Wiedział o tem Wacław i
wolał nie budzić ze snu tradycyj, które rozbudzone mogłyby na zawsze oderwać Ślązk
od polityki niemieckiej; nie przyjął tedy panowania nad Wrocławiem, odkładając to do
sposobniejszej chwili. Przyjął tylko "opiekuństwo" dzieci po księciu Henryku V.;
najstarszego z nich, jedenastoletniego Bolesława, kazał sobie przysłać do Pragi, gdzie
go zaręczył ze swoją sześcioletnią córką Małgorzatą; do Wrocławia zaś przysyłał
swoich namiestników. Młody książę musiał w Pradze odstąpić swemu opiekunowi tych
posiadłości księstwa wrocławskiego, które Głogowczyk wymusił na jego ojcu; w ten
sposób przygotowywał się Wacław do rozprawy z Henrykiem głogowskim, która
wcześniej czy później byłaby nieuniknioną, gdyby jej nie usunęła śmierć Wacława w
roku 1305. Nastąpił po nim syn jego, Wacław III., ale rok zaledwie panował, zabity
przez skrytobójcę w Ołomuńcu. Na nim skończyła się czeska królewska dynastya
Przemyślidów. - Czesi powołać mieli na swój tron nowy jaki dom panujący. Po krótkiej
przerwie objęli panowanie książęta luksemburscy, a pierwszy z nich posiadł ostatecznie
władzę nad Ślązkiem.

Zanim to nastąpiło, wzmogło się niemieckie stronnictwo na Ślązku jeszcze bardziej.
We Wrocławiu katedra biskupia stanowiła dotychczas przytułek i opiekę polskiego
żywiołu. Ale po śmierci biskupa Romka, (który assystował koronacyi Przemysława),
przemogli w kapitule kanonicy niemieccy i wybrano na wrocławską stolicę biskupią
pierwszego Niemca: Henryka von Wrben, w roku 1301, właśnie, kiedy król Wacław
był we Wrocławiu "opiekunem". Tak tedy sam początek czeskich rządów zadał tam
ostatni cios polszczyźnie; już-to Czesi mieli zawsze ten szczególny dar, żeby
dobrowolnie pracować na Niemców i szerzyć niemczyznę jeszcze zapamiętalej, niż
rodowici Niemcy.

Po śmierci Wacława uwolniony z opieki książę wrocławski Bolesław wpadł zupełnie
pod wpływ niemieckiego biskupa Henryka. Z Głogowczykiem próbował walczyć, ale
bezskutecznie. Dopiero po śmierci Głogowczyka r. 1309 zaczyna się znowu walka o
spuściznę po nim, po ostatnim księciu ślązkim, który opierał się zwierzchnictwu
Niemców i Czechów, tych Niemców słowiańskich. Ale w roku 1309 panem Polski był
już sam Łokietek i odtąd przynajmniej dla Wielkopolski i Małopolski nowa zaczyna się
era. Polska miała się nareszcie odrodzić, - Ślązk niestety do tego odrodzenia przyłączyć
się nie mógł, bo mu przeszkodzili zniemczeni ślązcy książęta. Po śmierci Henryka
głogowskiego prawie wszyscy oni parli Ślązk nie ku Polsce, ale od Polski, ku
niemieckim Czechom.


Krzyżacka zdrada

Odrodzenie Polski nie odbyło się jednakowoż bez wielkich trudności; podziwiać nam
właśnie trzeba Łokietka, że nie upadł na duchu i pomimo, że co chwila los przeszkody
mu sypał na drogę, jednak na swojem postawił. Zaraz na początek spotkała go ciężka
klęska na Pomorzu. Tam ród możnowładczy Swięców chciał władzę zagarnąć dla
siebie, a gdy Łokietek przytarł im rogów, przywołali na pomoc - Brandenburczyków!
Margrabia brandenburski Waldemar zajął kilka grodów pomorskich, a wkrótce także
stołeczny Gdańsk. Załoga polska trzymała się dzielnie, czekając na odsiecz Łokietka;
wtem atoli nastała wojna z Rusią i Litwą i Łokietek nie mógł udać się na północ. Wtedy
jeden z dowódców pomorskich, Bogusz, wpadł na pomysł, żeby przywołać na pomoc
Krzyżaków; rozumował sobie bowiem, że oni, jako "jałmużnicy polscy", żyjąc na ziemi
darowanej im przez polskich (mazowieckich) książąt, powinni Polsce dostarczyć
pomocy, tem bardziej, jeżeli się im zwróci koszta poniesione na wojnę. Jakoż weszli
Krzyżacy do grodu gdańskiego, Brandenburczycy odstąpili od miasta, - ale Krzyżacy i
po wojnie zostali. Łokietek, bojąc się już podstępu, chciał ich co prędzej zapłacić i
zażądał rachunku, aż tu oni za kilkumiesięczną obronę grodu (i to wespół z Polakami)
zażądali 100,000 grzywien! (około czterech milionów marek!)9) Bezwstydne to
żądanie było oczywiście obliczonem tylko na to, żeby pozostać w Gdańsku, żeby
zyskać zwłokę. A w jakim celu? Oto zburzyli oni mury miejskie, rozzbroili
mieszczaństwo, a w czasie wielkiego odpustu św. Dominika, który się łączył z walnym
jarmarkiem w Gdańsku, napadli na bezbronną ludność i urządzili taką rzeź na ulicach,
że 10000 ludzi wymordowali wtenczas na ulicach miasta, u progów świątyń i w
zakątkach domowych. Podobnem haniebnem postępowaniem zajęli potem jeszcze
grody Tczew i Świecie i opanowali całe nadwiślańskie Pomorze. Odtąd na polskiem
Pomorzu urządzili sobie swoje państwo, założyli tu stolicę Malborg, gdzie zamieszkał
też Wielki Mistrz Zakonu. Polskę zaś na długie lata odsunęli w ten sposób od morza;
dorobek króla Przemysława poszedł na marne. Było to w roku 1309.

Następnego roku 1310 powołali Czesi na swój tron cesarzewicza niemieckiego, syna
cesarza Henryka VII., z dynastyi luksemburskiej, imieniem Jana. Rodzina książąt
luksemburskich była zupełnie niemiecka, a to podobało się książętom ślązkim. Król
Jan, jako następca Wacława, przyjął zaraz tytuł króla polskiego i rościł sobie prawa do
zwierzchnictwa nad całą Polską. Zawiązał stosunki z niemieckiem mieszczaństwem w
Krakowie, gdzie wójt Albert, Czech rodem (zazwyczaj gorszy od Niemca!) i biskup
Muskata, Ślązak rodem z Wrocławia, urządzili bunt przeciw Łokietkowi; przyzwali
sobie do Krakowa tymczasem, na namiestnika niejako króla Jana, księcia Opolskiego
Bolesława. Ale Łokietek Opolczyka wypędził i bunt stłumił, ukrócił butę niemieckiego
mieszczaństwa w Krakowie i postarał się o to, żeby zarząd miasta spoczywał w ręku
narodowem. Odtąd, od roku 1312 księgi miejskie krakowskie prowadzone są w języku
łacińskim lub polskim, ale niemczyzna już w nich przepadła.


Łokietek królem

Takie były ciężkie początki rządów Łokietka. Pomimo to nie stracił on nigdy swej
żelaznej zaiste wytrwałości i doprowadził do tego, że w roku 1320 koronował się
uroczyście na króla Polskiego. Co zaczął Przemysław, - tego on dokonał; odtąd Polska
wzrastać już miała w potęgę i sławę. Jan Luksemburski, król czeski, protestował
przeciw tej koronacyi, twierdząc, że on jest prawym królem polskim; ale naród nie
chciał już słyszeć o Czechach, szczęśliwy, że ma narodowego króla. Luksemburczyk
tedy postanowił pospieszyć się przynajmniej z zajęciem Ślązka, który zniemczony
krzywo patrzał na wzrost potęgi króla Władysława Łokietka.


Moralny upadek książąt ślązkich

Ślązk na coraz drobniejsze dzielił się cząstki. Trzebaby na to grubych książek, żeby
opowiedzieć wszystko, jak jedno książątko napadało na drugie, jak siedząc w długach
po uszy coraz większe prawa nadawali swoim wierzycielom, niemieckiemu
mieszczaństwu, jak po kawałku kraj Niemcom zastawiali. Zwrócimy tylko uwagę na
rzeczy najciekawsze.

Synowie Henryka V. wrocławskiego umówili się w roku 1311 o podział ojcowizny,
dzieląc kraj na księstwa wrocławskie, lignickie i brzeskie. Te trzy księstwa dzieliły się
potem znowu na cząstki. Dość powiedzieć, że samo małe już księstwo brzeskie
rozpadło się potem jeszcze na księstwa brzeskie, niemczowskie, oławskie, strzeleckie i
kluczborskie! Podziały te dawały coraz więcej przyczyn do zwady. Wrocławski Henryk
VI., wielki niedołęga, uciekł się raz do opieki Łokietka, nie mogąc sobie dać rady z
Wrocławianami. Łokietek uspokoiwszy mu księstwo, oddał mu je nie uszczuplone,
niczego za to nie żądając. A niewdzięczny Henryk zaczął zaraz potem konszachty
przeciw Łokietkowi z królem czeskim Janem. Co za różnica pomiędzy Krzyżakami,
którzy chytrze i zbrodniczo zajęli sobie Gdańsk a uczciwością polskiego króla, który
dobrowolnie oddał Wrocław, komu należało, choć sam sobie tem zaszkodził!

Dwaj bracia tego Henryka nieszczególnie się odznaczyli w historyi: Bolesław brzeski
sławny był z tego, że wszystko pozastawiał: Lignicę za 8000 grzywien, Hajnów za
4000, Złotogórę i Niemcze po 3000; nareszcie nie mając już nic, dał Wrocławianom w
zastaw własnych swoich synów, Wacława i Ludwika. - Drugi brat Władysław lignicki,
był prostym rabusiem gościńcowym, plądrując po drogach z "rycerzem" niemieckim
Hornsbergiem. Nareszcie zmówiło się raz nań 20 chłopów, pojmało i odstawiło do
brata Bolesława do Brzegu, z prośbą, żeby go nie puszczał na ludzi. Brat kontent był, że
się przez to obłowi posiadłościami Władysława i tak długo też trzymał go w ciężkiem
więzieniu, aż książę Władysław dostał obłąkania. Potem go wypuścił, a Władysław
odzyskawszy trochę zdrowia, zajechał sobie aż na Mazowsze, bo się dowiedział, że tam
w rodzie mazowieckim jest księżniczka na wydaniu, stara panna i bardzo brzydka, ale z
posagiem. Ożenił się, posag przehulał, aż mu został tylko jeden koń. Więc jeździł sobie
konno po Ślązku od dworu do dworu, od proboszcza do proboszcza, po miasteczkach i
klasztorach i tak się żywił.

I Henrykowi Głogowskiemu nie udały się dzieci; jeden z nich tylko Przemysław, dobrą
po sobie zostawił pamięć, ale inni samych tylko kłopotów przysparzali Ślązkowi. Z
działów pomiędzy nimi wyłoniło się księstwo Oleśnickie, które do największych i
najzamożniejszych na Ślązku należało. Po śmierci ojca próbowali oni, czyby się nie
udało utrzymać Wielkopolskę, ale Wielkopolanie woleli teraz Łokietka, który też w
roku 1314 całą tę dzielnicę zajął; nie pomogło, że Głogowczycy zmawiali się z
niemieckiem mieszczaństwem w Poznaniu. Potem jeszcze Łokietek musiał ich godzić
przy działach na Ślązku; głównie też dzięki czynności Łokietka utrzymało się księstwo
oleśnickie; i drugi raz jeszcze potem, w roku 1323 zmusił Łokietek książęta ślązkie do
pokoju między sobą.

Niemcom na Ślązku nie podobało się, że król polski zaczyna wywierać przewagę nad
niektórymi książętami. Wiedzieli oni dobrze, ze Ślązk jest polskiem lennem, że Wielki
Książę krakowski, a tem bardziej teraz król polski, jest prawowitym zwierzchnikiem
Ślązka i bali się, żeby książęta nie zawarli z Łokietkiem bliższych stosunków. W roku
1325 wysyłają tedy Wrocławianie aż dwa poselstwa do czeskiego króla Jana, żeby
sobie Ślązk przywłaszczył, książę zaś wrocławski, ów Henryk VI., zawiera w
następnym roku przymierze przeciw Łokietkowi z Krzyżakami. Król Jan dołączył się
chętnie do tego spisku i w roku 1327 wypowiedział Polsce wojnę. Czechy, Zakon
Krzyżacki i cały niemal Ślązk stanęły przeciw Odnowicielowi Polski; było już tych
wrogów dosyć, a w ostatniej chwili przyłączyli się jeszcze także margrabiowie
brandenburscy. Nie uląkł się mężny Łokietek i szybko wpadł do Brandenburgii,
poczem rozpoczął czteroletnią wojnę z Zakonem, zakończoną świetnem zwycięztwem
pod Płowcami w roku 1331.

Wojna ta byłaby się zapewne przyczyniła do jeszcze większego wzmożenia Polski,
gdyby książęta ślązcy byli Polakami. Gdyby nie ślązka niemczyzna, nie byłby się mógł
wmieszać w wojnę król Jan, który wyzyskał ją do tego, żeby Ślązk przyłączyć do
czeskiej korony. Podczas gdy Łokietek zajęty był ciężką wojną z Krzyżakami, Jan
Luksemburski zjechał na Ślązk dwa razy. Już w roku 1327 Henryk VI. oddał Wrocław
Czechom i to nie jako lenno, ale wprost jako bezpośrednią własność, zastrzegłszy sobie
tylko dożywocie; w ślad za nim składali skwapliwie hołd niemieckiemu królowi Czech
książę opolski, lignicki, brzeski, oleśnicki, ścinawski, żegański i inni. Cóż ich do tego
wiodło? Zniemczenie, germanizacya tak im wypaliła serca, że z niechęci, iż polskie
imię znów blaskiem się okrywa, z zaciekłej zazdrości, iż dom Piastowski w innej linii
znowu królewską koroną jaśnieje, woleli służyć obcemu domowi, niż znieść spokojnie
przewagę Krakowa; nienawidzili innych linij swojego własnego Piastowskiego rodu, a
przez to niecierpieli też wszystkiego, co polskie; w swym własnym kraju nie znosili
przecież polskiego ludu, popierając Niemców.

Jeden tylko Przemysław głogowski odmówił hołdu królowi Janowi, i nakłonił też na
polską stronę swego szwagra Bolka frstenberskiego. Król Jan gotował wyprawę na
Głogów; właśnie, gdy niemiecko-czeskie wojsko zdążało pod miasto, umarł niestety
książę Przemysław, a Bolko nie zdołał grodu dostatecznie obronić i Czesi zajęli
Głogów. (Łokietek był ciągle na wojnie z Krzyżakami.) Książę Bolko sam długo się
jeszcze opierał, ale zbyt był sam słaby, żeby Ślązk ochronić od niemieckiego
panowania.

Gdyby Ślązk był stanął po stronie Łokietka, a przynajmniej, żeby nie był pomagał
Janowi czeskiemu, inaczejby się skończyła wojna z Krzyżakami. Rycerstwo polskie
dokazywało wprawdzie cudów męztwa i odniosło pod Płowcami świetne zwycięztwo,
ale Krzyżak pokonany w polu zamykał się w grodach, wiedząc, że Łokietek nie może
się zabrać do długiego oblegania, skoro ma tyły od Ślązka niepewne. Chociaż pobici w
roku 1331 pod Płowcami, zebrali się jednak na nową wojnę następnego roku, bo im
król Jan, wzmożony posiłkami ślązkich książąt, wyruszył od Ślązka z pomocą.
Krzyżacy zajęli Kujawy i posunęli się daleko w głąb Polski w roku 1332; zmartwiony
Łokietek umarł roku 1333, bojąc się, czy jego praca całego życia nie pójdzie na marne.
Ale nie zmarniał owoc pracy dzielnego króla, bo choć dużo było klęsk i nieszczęścia,
choć utracone Kujawy i Ślązk i Pomorze, choć Łokietek przy śmierci znacznie
szczuplejsze miał panowanie, niż z początkiem rządów, jednakże zrobił on jedno, co
więcej warte od zwycięztw. Władysław Łokietek rozbudził ducha narodowego. Duch
narodowy sprawił, że znalazło się jeszcze dosyć siły nietylko na odzyskanie Pomorza i
Kujaw, ale też do znacznie większych jeszcze czynów. Klęski Łokietka miały tylko
chwilowe znaczenie, a duch narodowy pozostał na wieki. I dlatego to zawsze wszyscy
historycy sławić będą tego króla za jego dzielność, wytrwałość i niezłomną miłość
ojczyzny.


Ślązk przechodzi pod czeską koronę

Po Władysławie Łokietku nastąpił na polskim tronie syn jego Kazimierz, nazwany
Wielkim, a także królem chłopków. Wielkim nazwany jest za to, że mądrością swoją
wyprowadził skołatane państwo z najniebezpieczniejszego położenia. Widząc, że
Krzyżakom, Brandenburczykom i Czechom, złączonym naraz, nie poradzi, zaprzestał
wojen i wolał na razie dać Krzyżakom Pomorze w lenno, zastrzegając sobie tylko
roczną daninę na znak swego królewskiego zwierzchnictwa, byle tylko Krzyżacy oddali
Kujawy, a wojen już zaprzestali. Polska musiała się bardzo dopiero zagospodarować,
zanimby mogła wystąpić pewna swego; wolał Kazimierz mieć mniejsze państwo, byle
tylko w tem państwie rosły spokojnie te siły, które potem będą potrzebne do
rozszerzenia go. Dlatego to, żeby mieć pokój, tak potrzebny dla zagospodarowania się,
dał Krzyżakom Pomorze na odczepne.

Król Jan wystąpił i przeciw Kazimierzowi z uroszczeniami do korony polskiej; ciągle
też jeszcze tytułował się królem polskim. Żeby mieć od tej strony spokój, zrzekł się
Kazimierz zwierzchnictwa nad tymi książętami ślązkimi, którzyby sami pod Czechy
chcieli należeć. Wiemy, że prawie wszyscy książęta poskładali już przedtem hołdy
Janowi i wiemy, że gotowi byli raczej do wojny, niż do uznania polskiej zwierzchności.
Ustępując ich więc Janowi, ustąpił król kraju, który i tak już do Czech należał. Chcąc
Ślązk odzyskać, trzebaby prowadzić wojnę z dynastyą luksemburską, a rozumiało się
samo przez się, że do tej wojny wmieszałyby się zaraz Brandenburgia i Krzyżacy;
odzyskać więc Ślązka teraz nie było można. Król Jan, nosząc tytuł króla polskiego,
miał ztąd zawsze gotowy tytuł do wojny. Każdego roku trzeba się było obawiać, czy
mu się nie zachce ten tytuł zamienić na rzeczywistość; każdego roku ta wieczna obawa,
czy się nie będzie miało znowu na karku w sojuszu z Janem Brandenburgii i
Krzyżaków. Skoro więc Jan gotów był za odstąpienie praw zwierzchniczych nad
Ślązkiem zrzec się uroszczeń swych do korony polskiej, - należało skorzystać z tego.

Stanął tedy w Trenczynie w roku 1335 układ, mocą którego zrzekał się król Kazimierz
praw nad tymi książętami ślązkimi, którzy złożą hołd koronie czeskiej; znaczyło to, że
gdyby jednak który książę odmówił Czechom hołdu, może pozostać przy Polsce.
Trzech tylko książąt skorzystało z tego zastrzeżenia: książęta świdnicki, jaworzyński i
ziembicki nie przystali do Czechów, reszta wyrzekła się Polski i odtąd był Ślązk pod
koroną czesi Jakie go tam czekały rozkosze, dowiemy się w następnych rozdziałach.

A właśnie oddalił się Ślązk od pnia ojczystego, gdy pień ten na nowo zakwitał.
Skończyły się wojny z Litwinami, a nawet zaczynał się sojusz obojga narodów, gdyż
król Kazimierz miał Litwinkę za żonę, córkę Wielkiego Księcia Litwy, Gedymina,
która na chrzcie św. przyjęła imię Aldony. Krzyżacy dokuczali Litwie jeszcze bardziej,
niż Polsce; przeciw Krzyżakom wiązała się też Litwa z Polską, aż wreszcie wspólnemi
siłami zmiażdżono wspólnego wroga.

Chwilowy ubytek Pomorza wynagrodził król Kazimierz zajęciem Rusi Czerwonej.
Zajął ją roku 1341, gdy wymarli książęta tej ziemi, i gdy Tatarzy chcieli ją zająć
całkiem dla siebie.

Lud polski na Ślązku, jedyny prawy tej ziemi obywatel, został przez swych książąt do
reszty zaprzedany niemczyźnie właśnie w chwili, gdy w Polsce panował król chłopków,
nazwany tak dla wielkich dobrodziejstw świadczonych ludowi wiejskiemu. (Będzie o
tem jeszcze w następnym rozdziale).

Zniemczeni ślązcy Piastowie zaczęli odtąd używać za herb orła czarnego, zamiast
polskiego białego. Naród polski odpowiedział im to uchwałą, że żaden ze ślązkich
Piastów nie może być nigdy dopuszczony do dziedzictwa tronu polskiego, ani do
sprawowania opieki w razie małoletności króla, ani do wielkorządztwa, ani nawet do
wojewodzińskiej godności w Polsce.

Król czeski starał się jeszcze usilnie o to, ażeby teraz biskupstwo wrocławskie oddzielić
od metropolii gnieźnieńskiej, a przyłączyć do arcybiskupstwa prazkiego. Był w tym
czasie biskupem potomek dawnej szlachty polskiej, imieniem Przecław; zasiadał długo
na stolicy biskupiej, bo od roku 1342 do 1376. Imię miał polskie, ale król Kazimierz
Wielki uważał go za niepewnego Polaka i nie był rad z jego wyboru; tem bardziej też
pilnował, żeby biskupstwo zostało pod władzą arcybiskupa gnieźnieńskiego. Na dworze
papiezkim krzyżowały się długo starania obydwóch królów: czeskiego i polskiego;
ostatecznie jednak Kazimierz Wielki zwyciężył, stolica apostolska nie zezwoliła na
oderwanie biskupstwa wrocławskiego od polskiej prowincyi kościelnej, a król czeski
Karol IV. musiał nawet w r. 1360 złożyć wyraźne oświadczenie, że się już wyrzeka
tych zamysłów.

Ten biskup Przecław ważny jest w dziejach biskupstwa wrocławskiego, ponieważ je
bardzo zbogacił. Nabył on Grotków w ziemi opolskiej i wielkie dobra na granicy
morawskiej; od jego czasów biskupstwo wrocławskie zaczęło nazywać "złotem" z
powodu niezmiernych dostatków.



V. Stosunki wewnętrzne w okresie podziałów


Możnowładztwo

Przebyliśmy w poprzednim rozdziale okres Polski podzielonej na dzielnice książęce i
przyjrzeliśmy się w końcu, w jaki sposób te dzielnice znowu się zrastać poczęły w
jedno państwo. Od śmierci Bolesława Krzywoustego, który testamentem podzielił kraj
pomiędzy synów, upłynęło do śmierci Kazimierza Wielkiego, który na nowo Polskę
zagospodarował, lat 231 (1139-1370); półtrzecia blisko wieku! Dużo czasu, ośm
pokoleń ludzkich - przestrzeń czasu aż zbyt wielka, żeby się nie miały zmienić stosunki
kraju i jego mieszkańców. I zmieniły się też rzeczywiście bardzo. W poprzednimi
rozdziale, zajęci ciągle walkami i zmianami książąt, nie mogliśmy zwrócić uwagi na
niejedno, co dotyczy ustroju społeczeństwa i tak zwanych spraw wewnętrznych; teraz
poświęcimy temu osobny rozdział.

Samo przez się rozumie się, że przez podziały osłabiła się bardzo władza monarsza.
Wszyscy ci książęta i książątka razem nie mogli mieć takiej potęgi, jak dawniej jeden
król jednolitego państwa. Widzieliśmy, że byli oni słabymi nie tylko w obec
zewnętrznego wroga, ale nawet w obec własnych poddanych; widzieliśmy, jak zależni
byli nie tylko od możnych rodów wielkopańskich, ale nawet od mieszczaństwa, które
też nieraz rozstrzygało, kto ma zasiadać na stolicy książęcej.10) Czem drobniejsze
księstwo, tem słabszy i uboższy książę, tem bardziej zależny był od możnych i
bogatych, ale za to, jeżeli miał złą naturę (co się ślązkim książętom nieraz zdarzało),
tem sroższy dla nizkich i ubogich. Nie dziwota więc, że gdy Kazimierz Wielki
wstępować miał na tron, były bardzo dobre czasy dla bogactwa, ale ubóstwo miało się o
dużo gorzej, niż przedtem i dopiero ten wielki król miał to przemienić, o ile to było w
jego mocy.

Coraz więcej było możnowładztwa, z tego choćby powodu, że coraz więcej było
urzędów, które prowadziły do godności i majątku. Dawniej na całą Polskę jeden był
tylko wojewoda, t. j. naczelny wódz wojska i zastępca niejako królewski; ale potem
każde księstwo wojewody potrzebowało i utworzyło się sporo województw. Gdy
któremu z książąt udało się połączyć pod sobą dwa lub trzy księstewka, nie mógł tych
wojewodzińskich godności poznosić, boby przeciw sobie oburzył całe możnowładztwo;
zostawił je tedy nadal i każda ziemia miała odtąd już na zawsze swojego wojewodę.
Łokietek miał ich już kilkunastu. W ten sposób urządził się podział Polski na
województwa, a podział ten trwał aż do końca państwa; wojewoda był potem
dygnitarzem nie tylko wojskowym, ale też sądowym i administracyjnym, jako
najwyższy urzędnik swojej ziemi.

Powiększyła się też w tym okresie ilość grodów, to jest miejsc warownych. Dawniej, w
jednolitej Polsce, nie trzeba było wielu grodów w środku kraju; w okresie podziałów
każde książątko, choćby najmniejsze, starało się mieć gród na wypadek wojny ze
swoim sąsiadem, drugiem jakiem książątkiem; nie ufał jeden drugiemu i obaj stawiali
grody - przeciw sobie. Prawdziwa zaś nastała przyczyna stawiania nowych grodów, gdy
Litwini, Rusini, a wreszcie Krzyżacy zaczęli na kraj napadać; granice od ich strony
musiały być koniecznie wytyczone warowniami. Ztąd coraz większa ilość kasztelanów,
tj. naczelników grodów i przełożonych załóg w nich pozostawionych.

Dostatki możnowładztwa opierały się na rozległych posiadłościach ziemskich, których
większa połowa pochodziła z darów książęcej hojności. Prócz plonów rolnictwa
korzystał możny pan z myt przewozowych na rzekach, z opłat targowych, z targów
ustanowionych za książęcym przywilejem i z czynszów osadników.


Szlachta

Zwykła szlachta stanowiła właściwą rycerską warstwę narodu. Posiadłości ich dziś
uchodziłyby za dość znaczne i starczyłyby na świetne utrzymanie domu; ale przy
ówczesnym stanie gospodarstwa i małej wartości ziemi można tę warstwę uważać tylko
za średnio zamożną. Kto z nich kilkoro miał dzieci, był w kłopocie, jak je wyposażyć.
Nie ziemia też, ale służba książęca była głównem źródłem dochodu szlachcica;
towarzysząc księciu w objazdach dworu po krają i miał utrzymanie na książęcym
dworze, i miał sposobność przysłużenia się czy-to czynem i usługą prawdziwą, czy-to
zręcznem słówkiem powiedzianem w dobrą godzinę; książę, szafarz całego kraju,
bardzo często robił podarunki, a komu szczęście na dworze służyło, wracał zbogacony.
Głównem jednakże źródłem zarobku była wojna, łup wojenny; rycerstwo niosło swe
życie na plac boju, ale też nawzajem żyło z wojny i niejeden stary żołnierz chował w
domu skarby z wypraw wojennych. Co zaś najważniejsza, na wojnie była sposobność
odznaczenia się; podać księciu swojego konia, gdy książęcego ubito, odwrócić cios
nieprzyjaciela na księcia wymierzony, wytropić zasadzkę wroga, - a fortuna była
zrobiona, bo książę rycerskie przysługi cenił nadewszystko. Kto miał sposobność
nadzwyczajnie się odznaczyć, ten był pewnym nadzwyczajnej nagrody i nie brakło też
przykładów, że niejeden szedł na wojnę chłopem, a wracał panem w pełni łask i
zaszczytów książęcych. Pochodzenie bowiem było rzeczą obojętną i panowała
wówczas w tej mierze najściślejsza sprawiedliwość; kto się na wojnie zasłużył, ten
odbierał nagrodę, choćby niskiego był rodu. Męztwo osobiste i dzielne serce było
pewną drogą do wyniesienia: toteż chętnie się garnęli do wojskowych drużyn księcia, a
w pokoju| pilnowali pańskiego dworu. W domu bywał rycerz rzadkim gościem,
rolnictwem się nie zajmował. Gospodarstwo zostawiał żonie i włódarzowi.


Lud wiejski

Rolnictwo spoczywało przeważnie w ręku swobodnego ludu, którego wówczas było
jeszcze sporo. Chłop swobodny coraz częściej jednakże próbował szczęścia na wojnie,
a choć był w wojsku z początku na szarym końcu, i z szarego końca mogła mu się
wydarzyć sposobność, żeby powrócić do domu - szlachcicem. Ci, którym się
poszczęściło, pozostawali szlachtą, a którzy szczęścia nie mieli, zaniedbali próżno
gospodarstwa i popadli w nędzę. Stan ten coraz też mniej liczył członków, a w miarę,
jak role trzeba było dzielić między dzieci, coraz był słabszym: jedni ze swobodnych
chłopów poszli wyżej, a drudzy niżej, spadając do rzędu chłopów niewolnych.

Niewola powstawała głównie z wojny, jeniec wojenny był niewolnikiem, którego
osadzono po większej części na gruncie, gdzie musiał pracować na cudzem, nie mając
prawa zmienić miejsca pobytu. Do dziś dnia takie nazwiska wsi, jak np. Prusy,
Pomorzany, Rusie, Czechy, Węgrzce itp. są pamiątką, ze wieś powstała z osady jeńców
wojennych pruskich, czeskich itp.; taka wieś od samego początku była niewolna. W
wielu też dokumentach owych czasów spotykamy nazwiska chłopskie, świadczące o
cudzoziemskiem pochodzeniu. Pierwotnie bowiem Polak w Polsce niewolnikiem być
nie mógł; jeżeli popadł na wojnie do niewoli, natenczas stawał się niewolnikiem
nieprzyjaciela, np. Rusi, Czechów, Niemców i gdzieś za granicą stawał się także
chłopem niewolnym; ale u siebie w domu był człowiekiem wolnym, chociażby był
najuboższym. Niewoli ludu Polska ówczesna nie znała; niewolny lud, to był lud
cudzoziemski, pojmany na wojnach. Potomkowie atoli tych niewolnych obcych
spolszczyli się i w ten tylko sposób powstała u nas polska warstwa niewolnego ludu. O
tem zresztą będziemy jeszcze mieli sposobność mówić w następnych rozdziałach.
Historyi prostego ludu nigdy nie spuścimy z oka.

Czasem jednakże i swoi stawali się niewolnikami, t. j. przypisanymi do gleby i to
dwojako: dobrowolnie i niedobrowolnie. Niedobrowolnie, najczęściej za długi; surowe
bowiem prawo orzekało, że dłużnik nie mogący się wypłacić gotówką, powinien się
wypłacić pracą, czyli, że miał pracować dla wierzyciela, a od pracy przymusowej na
cudzem już tylko krok do niewoli. Ale o wiele częściej ludzie dobrowolnie w niewolę
się oddawali. Swobodny chłop, gdy, zubożał i niemiał już z czego wyżyć, prosił się
szlachcica lub klasztoru, żeby go przyjęli pomiędzy swoich niewolnych osadników.
Wyznaczano mu tedy kawał gruntu, z którego musiał się plonem dzielić ze swym
panem, tak że mu zostawało tyle, ile na utrzymanie potrzebował; więcej nic, ale też i
nie mniej, bo panu zależało na tem, żeby robotnika utrzymać w sile i zdrowiu.
Inwentarza musiał oczywiście pan dostarczyć. Takie dobrowolne oddawanie się w
niewolę było w tym okresie rzeczą bardzo pospolitą; widać z tego, że ta niewola nie
była tak straszną. Jakoż nie było mowy o żadnych nadużyciach, a chłop niewolny miał
się pod względem materyalnym dużo lepiej od ubogiego swobodnego. Niewola ta
polegała na dwóch tvlko zakazach: nie wolno było bez pozwolenia opuścić
gospodarstwa i nie wolno było chodzić na wojnę. Robocizny na "pańskiem" wtenczas
jeszcze nie było, bo szlachta całkiem jeszcze gospodarstwa folwarcznego nie
prowadziła i w ogóle sama się rolnictwem nie zajmowała.

Jeżeli chłop niewolny był na gruncie książęcym, biskupim, klasztornym, lub możnego a
ludzkiego pana, któremu nie zależało na tem, czy dostanie o kopę żyta mniej czy
więcej, mógł się nawet zbogacić. Często bowiem umawiano się z nim tylko, ile z
każdego żniwa odstawi do pańskiego spichrza, a cała reszta pozostawała jego
własnością; czasem też nie o plony się umawiano, ale o czynsz roczny w gotówce.
Chłop niewolny mógł bowiem mieć swoją własność z dochodów wyznaczonej mu roli,
skoro tylko uczynił zadość swoim zobowiązaniom względem pana. Zobowiązania te
były przeróżne, stosownie do umowy. Co pozostało i własnością było chłopa, z tem
mógł sobie robić, co chciał i nikt nie krępował jego woli, byle tylko gruntu nie opuścił.

Przy rolnictwie jednak najmniej jeszcze było niewolnego ludu, większa część osad
niewolnych trudniła się wyzyskiwaniem surowych płodów albo rzemiosłem jakiem,
albo też przeznaczoną była do pewnych usług na dworze pańskim. Wiele było osad
bartniczych, zajętych wyłącznie hodowlą pszczół i wyrabianiem miodu (piwa i wina
prawie całkiem nie pijano); hodowano przeważnie roje pszczół leśnych, toteż i osady
takie zakładano wśród lasów. Nad brzegami rzek i jezior zakładano osady rybackie i
bobrownickie. Bobrów było wówczas w Polsce dużo, a kosztowne ich futra stanowiły
znaczny dochód; na bobrowniczą osadę trzeba było osobnego pozwolenia książęcego.
W niektórych okolicach prowadzono gospodarstwo wyłącznie pastewne, ztąd osady
osobne skotników; gdzieindziej znowu osady koniarzy, gdzie pan chował stadniny. W
pobliżu grodów, miast biskupich lub bogatych klasztorów powstawały osady
rzemieślnicze: łagiewnicy do wyrobu drewnianego statku, zduny do glinianych naczyń,
cieśle, kołodzieje, korabnicy do sporządzania łodzi i galarów do przewozu na rzekach,
szewcy, kowale itd. Przy stolicach biskupich bywały też osady kucharzy, piekarzy,
którzy kolejno musieli na dwór biskupi dostarczać wyrobów swojego rzemiosła; a także
osady chłopów do posługi w kościołach i klasztorach. Pamiątką tych czasów i
stosunków zostały po dziś dzień różne nazwy wsi, jak np. Bartnicze, Bobrowniki,
Skotniki, Końskie, Łagiewniki, Zduny, Kowalewo, Kuchary, Piekary, Świątniki i t p.


Mieszczaństwo

Stan mieszczański polski wytwarzał się powoli; przeszkadzały szybszemu wzrostowi
miast owe niewolne osady rzemieślnicze, które oczywiście odbierały zarobek
rękodzielnikom po miastach; ale jeszcze bardziej przeszkadzały inne okoliczności,
które utrudniały niezmiernie powstanie stanu dla miast najważniejszego, a mianowicie
kupieckiego. Handel zwraca się zawsze tam, gdzie lepsze drogi, gdzie dogodniejsza
komunikacya, bez której nie może się obejść. W owych czasach komunikacya, była
przeważnie wodną; rzeki polskie, należąc do dorzecza Wisły lub Odry, wskazywały
drogę ku morzu bałtyckiemu, a tymczasem dostęp do tego morza nie był w polskiem,
ale niemieckiem ręku, w posiadaniu Krzyżaków. Póki wybrzeże bałtyckie nie wróciło
do Polski, nie mógł się też rozwijać handel w tym kierunku. Drugi handlowy kierunek
był na wschód, przez Ruś ku morzu Czarnemu: ale Ruś jęczała pod jarzmem
tatarskiem, czyli mongolskiem. Dopiero gdy Kazimierz Wielki zajął Ruś Czerwoną,
rozbudził się nagle handel wschodni, zwany lewantyńskim. Kosztowne wschodnie
towary, purpura, kobierce, wyroby złotnicze i płody dalekich krajów, pieprz (nader
drogi), muszkatowa gałka itp. przechodziły przez różne pośrednictwa na składy do
Konstantynopola, gdzie zakupywali je kupcy Ormianie11) i przewozili aż do Lwowa,
gdzie mieli swoje własne przedmieście. Tutaj skupowali ten towar kupcy krakowscy,
od nich znowu wrocławscy i tak lewantyńskie towary dostawały się na zachód Europy.
Druga takaż droga wiodła na Kalisz do Poznania.

Średnie wieki nie znały wolności handlowej. Kupiec miał przepisaną drogę, którędy i
jak daleko wolno mu było wieść towary; po drodze musiał ustępować do
wyznaczonych na to miast i przez przepisany czas towar swój tam wysprzedawać, a
dopiero z resztą wolno mu było dalej jechać. Niektóre miasta miały w tym celu tz.
prawo składowe i bogaciły się na niem. Urządzenie to miało na celu, żeby zarobek
rozdzielić na różne miejsca.

Handel lewantyński zakwitnął dopiero z końcem tego okresu, za Kazimierza
Wielkiego. Przedtem ograniczał się on na handlu z miastami Niemiec, który nie dawał
ani połowy tych dochodów, jak pośrednictwo pomiędzy dalekim Wschodem a
zachodnią Europą. To też miasta, nawet najbogatsze, jak Kraków i Wrocław, były
niewielkie; dopiero od czasów handlu lewantyńskiego wzrastają one nagle i otaczają się
dużemi przedmieściami.12)

Z poprzedniego handlu niewiele też korzystała ludność polska, bo miasta były
zniemczone; dopiero od czasów Łokietka poczyna się zwolna, stopniowo, ich
polszczenie. Kiedy Kraków zbuntował się przeciw Łokietkowi za wójta Alberta, król
srogo buntowników ukarał i ukrócił przywileje niemieckie. Do roku 1312 księgi
krakowskie spisywane były po niemiecku; odtąd jednakże już po łacinie, a następnie po
polsku. Podobna zmiana zaszła za Kazimierza Wielkiego w innych miastach; tylko
Wrocław, do czeskiej już należąc korony, niemieckim pozostał.

Za tegoż samego Wielkiego króla zakwitnęły wreszcie rękodzieła, a zwłaszcza te, które
potrzebne są przy budownictwie lub do ozdoby gotowych już budynków. Król ten
bowiem był budowniczym na wielką skalę. Słuszne jest o nim przysłowie, że zastał
Polskę drewnianą, a zostawił murowaną, bo bardzo wiele drewnianych miasteczek
pozamieniał na murowane miasta, a wystawionych przezeń grodów, zamków,
kościołów jest bez liku. Obok Krakowa założył nowe obszerne miasto, zwane od jego
imienia Kazimierzem, z pięknemi kościołami Bożego Ciała i świętej Katarzyny;
szkoda, że dzisiaj to miasto zajęte jest przez żydów. Dalej jeszcze nad Wisłą stanął
drugi Kazimierz z olbrzymiemi spichrzami królewskimi na składy zboża; spichrze takie
były po krótkim czasie w każdej ziemi. On też urządził sławne saliny w Wieliczce i
zorganizował górników. On też opasał kilkanaście miast warownemi murami, a od
krzyżackiej, czeskiej i brandenburskiej granicy wystawił szereg grodów. Zająwszy Ruś
Czerwoną zrobił ze Lwowa duże miasta a w zaniedbanym tym kraju zakładał nowe
miasta i stawiał wiele kościołów. Oto szereg grodów tego króla budowniczego, które
strzedz miały granic jego państw: drogi węgierskiej pilnuje jeden tylko Czorsztyn, bo z
Węgrami w najlepszej jest przyjaźni; ale od granicy ślązkiej, od zniemczałych Piastów
ślązkich i Czechów stawia grodów sporo: Skawina, Lanckorona, Olkusz, Bendzin,
Lelów, Wieluń, Bolesławiec, Ostrzeszów; przeciw Brandenburczykom i Krzyżakom
wystawił Międzyrzec, Wieleń, Nakło, Bydgoszcz, Złotoryą i Przedecz. Nadto
zawdzięczają temu królowi obwarowanie następujące jeszcze miasta: Kruszwica i
Płock; na Rusi Czerwonej Lwów, Przemyśl, Krosno, Lubaczów, Trembowla, Halicz,
Tustan i Włodzimierz.

Ileż tedy tysięcy i tysięcy murarzów, cieśli, kamieniarzów znalazło obfity zarobek za
tego króla gospodarza! Ilu ślusarzów, blacharzow, kowalów, stolarzów potrzebnych
było do wykończenia tylu budowli! A do zamków i kościołów ileż potrzeba było roboty
złotniczej, malarskiej, snycerskiej! Rzecz więc prosta, że rzemieślnicy garnęli się, jak
na miód, do miast otoczonych królewską opieką i niejeden chłop niewolny zemknął z
osad służebnych za mury miejskie, żeby tu swobodnie wykonywać swoje rzemiosło.
Odkąd rozmnożyły się zarobki, nie potrzebowali się już ludzie oddawać możniejszym
w niewolę, ażeby się przy życiu utrzymać.

A chleb powszedni był w średnich wiekach rozumniej rozdzielony na porcye, niż
dzisiaj. Dziś jeden rzemieślnik skupuje kamienice, a drugi z głodu przymiera; to się
wówczas tylko próżniakowi wydarzyć mogło. Niemożebnem było wtenczas, żeby
rzemieślnik mający więcej pieniędzy w ręku przygniatał takich, którzy się jeszcze nie
dorobili. Byli oczywiście i wtenczas bogatsi i ubożsi, ale nie było ani dziesiątej części
tej różnicy, jaką widzimy dzisiaj. Było bowiem przepisane, ile najwięcej czeladzi
wolno trzymać i gdy kto doszedł do znacznego majątku, nie mógł go już mnożyć w
nieskończoność, bez potrzeby; w ten sposób starczyło i miejsca i chleba dla wszystkich.
Rzemieślnicy nie byli w jarzmie u handlarzy, bo wyrobów rękodzielniczych tylko u
rzemieślnika można było nakupić; a każdemu to tylko wolno było sprzedawać, co ściśle
do jego rzemiosła należało.


Król chłopków

Dbał król Kazimierz Wielki bardzo o ścisłe przestrzeganie praw. Poświęcił się też
gorliwie prawodawstwu. Za jego poprzedników, dzielnicowych książąt i jeszcze za jego
ojca, dzielnego Łokietka, nie było czasu na układanie praw stosownych dla nowych
czasów; do tego trzeba było pokoju, o który król - gospodarz tak usilnie się starał.
Kiedy wstąpił na tron, inne były prawa w Małopolsce, a inne w Wielkopolsce; ten król
orzekł, że skoro jeden król, więc też jedno prawo być ma w całej Polsce. Zwoływał
więc ciągle na narady dygnitarzy i uczonych prawników, a sam bez ustanku prawie
jeździł po kraju, nie tylko po miastach, ale też i pod wiejskie strzechy pilnie zaglądając,
żeby się przekonać, czego lud potrzebuje, jakie prawa dla narodu najlepsze. Owocem
tej pracy wiekopomnego króla jest ustawodawstwo Wiślickie, zbiór praw nazwany tak
dla tego, że ogłoszony był narodowi na zjeździe w Wiślicy w roku 1347. Zniesiono tam
przedewszystkiem kilka praw już przestarzałych i barbarzyńskich z dawnych czasów,
jak np. że syn za ojca a ojciec za syna odpowiedzialny był przed prawem.
Zaprowadzono porządki sądowe, oznaczając miejsca i terminy sądów, których spokój i
powagą zabezpieczono surowemi karami; sprawy miały się sądzić według porządku
pozwów, żeby uboższy, jeżeli wcześniej pozew wniósł, wcześniej też był odprawiony.
Wprowadzono tę nowość, że każdy obwiniony miał obrońcę i to w osobie królewskiego
sądowego urzędnika; najbiedniejszy tedy miał odtąd obronę i trudniej już było
niewinnie kogo zaskarżyć. Pieniaczy powściągało się wprowadzeniem porządku
apelacyj; kto przy apelacyi przegrał, ponosił dotkliwą karę pieniężną; od wyroku
wydanego w obecności króla apelacyi już nie było.

W podróżach po kraju, przekonał się król, że z potomków dawnych jeńców wojennych
powstał już spory zastęp ludu całkiem polskiego; ten król, który zniósł
odpowiedzialność syna za ojca, nie mógł spokojnie patrzeć na to, że tysiące
pracowitych i użytecznych ludzi cierpi za to, że przodkowie ich walczyli kiedyś
przeciw Polsce. Postanowił tedy w Wiślicy, że każdemu, komuby się działa krzywda od
pana, wolno grunt opuścić; gdyby pan dopuścił się gwałtu, albo gdyby popadł pod
klątwę kościelną, cała osada miała prawo ruszyć się; w ten sposób zapewnił ludowi, że
tylko u dobrych panów mógł zostawać. Za dług pański nie wolno było chłopa grabić;
jeżeli pan na swoje długi cokolwiek mu chciał zabrać, wolno mu było opuścić osadę.
Jeżeli zaś chłop bez przyczyny nawet opuścił grunt, wolno go było poszukiwać tylko
przez rok jeden; kto przez rok ukrył się przed panem, ten był wolny. A ukryć się było
bardzo łatwo, bo właśnie pełno otwierało się zarobków i można było ruszać choćby na
Ruś Czerwoną. Za to wszystko nazwany jest król Kazimierz Wielki od wdzięcznego
ludu polskiego królem chłopków. W całej historyi powszechnej, wszystkich czasów i
wszystkich narodów, jeden tylko ten król polski nosi taki zaszczytny przydomek! Na
pochwałę zaś ówczesnej szlachty i panów powiedzieć trzeba, że prawa te słuszne
uznała i przystała na nie.

Działo się to wtedy, kiedy w Niemczech właśnie gnębiono chłopa coraz bardziej i
zamieniano go w prawdziwego niewolnika, tak, że był u swego pana jak gdyby
zwierzęciem domowem, które nawet zabić było mu wolno bezkarnie. Podobnież było w
innych krajach europejskich - gdzie wieśniak żadnej a żadnej nie miał opieki prawnej.
Równocześnie rycerze niemieccy rabowali po drogach kupców, kupcy handlowali -
niewolnikiem - chłopem! Jedna tylko Polska zdobyła się na poszanowanie pracy ludu w
pocie czoła. Toteż bardzo słusznie dumny jest naród polski z ustawodawstwa
wiślickiego.


Niemcy w Polsce

Jak już była mowa, miasta zniemczone nie słuchały polskich praw, ale rządziły się
swojem magdeburskiem. O ile sprawa dotyczyła chłopa, chroniło go odtąd
ustawodawstwo wiślickie także w miastach. Ażeby zaś przerwać ustawiczny sądowy
związek miast z zagranicą, gdyż one miały najwyższą swoją apolacyę w Magdeburgu -
ustanowił król Kazimierz dla miast sąd najwyższy na zamku krakowskim. O ile
chodziło o sprawy tylko mieszczan, sądzono tam nadal według prawa magdeburskiego,
bo król nikomu gwałtem ani języka, ani praw narodowych odbierać nie chciał; chodziło
tylko o to, żeby po wyroki sądowe nie chodzili do Niemiec. Zresztą otoczył król
niemieckich swoich poddanych, byle byli wierni, najzupełniejszą opieką prawną i nie
wymagał od nich, żeby się mieli za Polaków. Ukrócono tylko o tyle prawa
niemieckiego rozzuchwalonego mieszczaństwa, że wojewodom oddano nad miastami
zwierzchni nadzór; zresztą rządzili się dalej sami, a kto Niemcem chciał pozostać,
zostawał sobie Niemcem w spokoju. Będziemy mieli później sposobność przekonać się,
jak inne miasta niemieckie, na bałtyckiem wybrzeżu, pod panowaniem rodaków swoich
Niemców będące, spoglądały zazdrośnie na to, jak się ich braciom w Polsce dobrze
wiedzie i jak same się wpraszały pod polskie panowanie. Ale to należy do późniejszych
czasów. Tymczasem stwierdźmy, że nikomu gwałtem niemczyzny nie odbierano i nie
brakło po miastach Niemców jeszcze w XVI wieku. Ale przygarnięci sprawiedliwością
i ludzkością rządów niektórzy sami się polszczyli; z drugiej zaś strony wzmożony
napływ ludności polskiej do miast coraz bardziej przydawał im polskiego żywiołu.
Tylko na Ślązku nie dopuszczano Polaków do udziału w mieszczaństwie; Polacy
Niemców dopuszczali w Krakowie do wszystkiego, ale Niemcy we Wrocławiu
Polaków do niczego!


Święci polscy patronowie

Przyjrzawszy się stosunkom wśród możnowładztwa, szlachty, mieszczaństwa i ludu
wiejskiego, przejdźmy teraz do duchowieństwa i Kościoła, którego sprawy zawsze
doniosłe, miały w tym okresie jeszcze większą ważność, albowiem rozbite na dzielnice
państwo piastowskie znajdywało silną spójnię właśnie w Kościele; bo wszystkie te
księstwa i księstewka tworzyły razem jednę polską prowincyę kościelną. Metropolitą
jej był arcybiskup gnieźnieński, prymas Polski, który koronował polskich królów.

W czasach największego rozbicia, po mongolskim najeździe, spoglądał naród z wiarą
na Kościół, jako na źródło pociechy, otuchy, i jako na ostoję odrodzenia. W wierze św.
znalazł siły do odrodzenia potrzebne. Zasługuje też na wielką uwagę, że właśnie w tych
groźnych czasach, w roku 1254 nastąpiła kanonizacya św. Stanisława, patrona
królestwa polskiego.

Pobożny Wielki Książę Bolesław Wstydliwy i biskup krakowski, Prandota zajęli się
staraniami o przysporzenie narodowi krajowego patrona; wysłali poselstwo do papieża
Innocentego IV., który złożył komisyą, ażeby sprawę zbadać na miejscu, w Polsce.
Zaczęło się śledztwo kanonizacyjne, najpierw prowadzone przez arcybiskupa
gnieźnieńskiego Pełkę i biskupa wrocławskiego Tomasza, a potem przez komisarzów
papiezkich. Długo spisywano zeznania świadków o cudach zdziałanych przy grobie
świętego męża i przysyłano akta ciągle do Rzymu, ale kardynałowie jeszcze się wahali.
Zwłaszcza sprzeciwiał się kardynał Reginald, biskup ostyeński; zdarzyło się tedy, że
temu kardynałowi zjawił się we śnie błogosławiony biskup krakowski i przekonał go o
swej świętości. Natenczas sam kardynał Reginald dokładał starań, żeby przyspieszyć
sprawę. W roku 1254 ogłosił papież kanonizacyę w Assyżu, w mieście św. Franciszka
we Włoszech; nowy cud stwierdził głos Ojca św., bo właśnie podczas samej
uroczystości kanonizacyjnej dokonał św. Stanisław cudu Wskrzeszenia. Rozpisał
papież listy do całego świata katolickiego, wyznaczył na cześć polskiego świętego
dzień 8-go Maja, a pielgrzymującym do jego grobu nadał rok i czterdzieści dni odpustu.

Posłowie polscy wracali po kilku latach z radosną wieścią; od granic ziemi krakowskiej
towarzyszyły im tłumy ludu w tryumfalnym dochodzie. Na dzień 8-my Maja, dzień
podniesienia kości świętego Stanisława, zjechało się do Krakowa tyle ludu, że w
mieście zabrakło miejsca i obozować musieli za murami, po sąsiednich polach. Stawili
się wszyscy biskupi i wszyscy książęta polscy, także ze Ślązka; długą procesyą szli
rozrodzeni Piastowie na Skałkę, przebłagać za zbrodnię swego przodka i oddać hołd
patronowi kraju. Potem ruszył cały pochód na Wawel, do katedry, gdzie spoczywały
zwłoki męczennika przy południowej bramie. Otworzono grobowiec, biskupi obmyli
ciało winem, podnieśli je z trumny i pokazali ludowi. Następnie obdzielono relikwiami
św. wszystkie kościoły katedralne i znamienitsze klasztorne i parafialne w Polsce;
królowi czeskiemu Ottokarowi posłano część ręki; w Krakowie została tylko głowa z
ramionami i te części ciała, które się już w popiół zamieniły były.

Okres ten był okresem świętych w Polsce. Na czele wymienia trzeba świętego Jacka,
Ślązaka ze wsi Kamienia, który przybył do Krakowa za swym krewnym, biskupem
krakowskim Iwonem Odrowążem. Tu przyjąwszy święcenia kapłańskie, został wkrótce
kanonikiem; następnie jechał z biskupem do Rzymu. Przebywał tam naówczas św.
Dominik, założyciel zakonu kaznodziejskiego Dominikanów; świątobliwość i uczoność
tego wielkiego w Kościele męża tak się spodobały Jackowi, że zapragnął wstąpić do
jego zakonu. Zezwolił na to chętnie biskup Iwo, bo pragnął mieć w Polsce
Dominikanów. Po roku wrócił Jacek do Polski, jako założyciel nowego u nas Zakonu;
w drodze do kraju nie próżnował, ale kazaniami i missyjnemi czynnościami czas swój
zapełniał. W Tyrolu, którędy droga mu wypadła, nie chciała go nawet ludność puścić
od siebie.

Pozyskał sobie był Jacek w Rzymie towarzysza w osobie drugiego świątobliwego
Polaka, Czesława. Z nim razem przybył do Krakowa i tutaj wprowadzono ich do
parafialnego kościoła świętej Trójcy; Krakowianie zaś wystawili im obszerny i piękny
klasztor w którym następcy ich do dziś dnia pozostają. Święty Czesław odbył z
Krakowa podróż do Pragi, gdzie wiele dobrego zdziałał. W powrotnej drodze zatrzymał
się dłużej we Wrocławiu i tutaj założył klasztor; tutaj też był kres jego żywota, nie było
mu już danem powrócić do Krakowa. Sam zaś św. Jacek wybrał się na wschód, do
Kijowa, pomiędzy schyzmatyków; tam cztery lata przebywszy i założywszy klasztor,
podążył na północ i znowu w Gdańsku klasztor założył. Umarł w Krakowie, w roku
1257, kanonizowany w roku 1504.

W tychże czasach żyła w klasztorze Zwierzynieckim pod Krakowem pobożna mniszka,
imieniem Bronisława, która za zezwoleniem przełożonych spędziła kilkanaście lat w
pustelni na wzgórzach na zachód od Krakowa, zwanych Sikornikiem. Kanonizowana
przez paieża Grzegorza XVI, (panował 1831-1846) w naszym dopiero wieku. Na
miejscu jej pustelni wzniesiono piękną kapliczkę, przez którą się dziś przechodzi na
Kopiec Kościuszki.

I na książęcych tronach nie brakło świętych. Świątobliwa małżonka Henryka
Brodatego, święta Jadwiga, pochodziła z niemieckiego rodu frankońskich hrabiów,
wyszła za mąż mając lat niecałych 13 13); powiła mężowi siedmioro dzieci, poczem
zrobiła ślub czystości, w której wytrwała przez lat 30, żyjąc na ustroniu w klasztorze
trzebnickim, gdzie ksienią była jej córka Gertruda. Odznaczała się niezwykłem
miłosierdziem i zupełnem zaparciem się siebie: życie prowadziła jak najsurowsze, nie
szczędząc sobie najgorszych umartwień i żyła, jakby pokutnica. Kanonizowana w 24 lat
po śmierci w roku 1267 przez. papieża Klemensa IX.

Podobnież pokutniczy żywot wiodła św. Salomea, córka Leszka Białego, która przebyła
32 lat w klasztorze Klarysek w Zawichoście nad Wisłą; ciało jej dziewicze wydawało
po śmierci długo przyjemną wonność.

Małżonka Bolesława Wstydliwego, Kinga, czyli Kunegunda, cały swój żywot w
dziewictwie spędziła i męża do zupełnego zachowania czystości skłoniła. Trzynaście lat
spędziła w klasztorze Klarysek w Sączu. Lud góralski opowiada o niej do dziś dnia
wiele pięknych legend; jej cudownemu działaniu przypisują też odkrycie salin, t. j.
kopalni soli w Bochni. Święta Kinga była za życia męża za jego przyzwoleniem
tercyarką świętego Franciszka; po śmierci zaś mężowskiej habit zakonny przywdziała.

Oprócz tych trzech kanonizowanych świętych dwie jeszcze niewiasty Piastowskie z
tych czasów zaliczone zostały w poczet błogosławionych; żona Leszka Białego,
błogosławiona Grzymisława i Jolanta księżna kaliska, żona Bolesława Pobożnego.


Klasztory i fundacye pobożne

Wśród takiej pobożności w panującym rodzie mnożyła się też chwała Boża na polskiej
ziemi; przybywało sporo zakonów, fundowanych bogato i to tem liczniej, że przykład
książąt i księżniczek naśladowali coraz częściej możni panowie. Główny zakon
poprzedniego okresu, Benedyktyński, podupadł już; ale wyrosnęła zeń gałąź,
zaszczepiona przez świętego Roberta we Francyi, który zaostrzywszy na nowo regułę,
osiadł ze swymi towarzyszami w dzikiej okolicy mieściny Cistersium: ztąd nazwa
Cystersów. Z tego-to Zakonu pochodził sławny św. Bernard Klerwejski, który wymową
swoją skłonił Niemców i Francuzów na wyprawę krzyżową do Ziemi świętej, a takie
miał znaczenie w całem chrześcijaństwie, że nawet papieże poddawali się jego sądowi.
Za jego też głównie przyczyną rozszerzył się nowy zakon po całej Europie.

Jeszcze ośm lat przed śmiercią św. Bernarda, już w roku 1145 fundował im Mieczysław
Stary klasztor w Lendzie nad Wartą; w dwa lata później poszedł za księcia przykładem
możny pan z rodu Toporczyków i nadał Cystersom Wągrowiec. W roku 1154 założył
bogate opactwo w Jędrzejowie biskup wrocławski Janik Gryf, który potem postąpił na
arcybiskupstwo gnieźnieńskie. W roku 1170 fundował sławne opactwo w Oliwie pod
Gdańskiem książę pomorski Sambor; w sześć lat potem stanął klasztor w Wąchocku
staraniem Gedeona, biskupa krakowskiego, rodem Ślązaka. Szczególną opieką otaczał
Cystersów Kazimierz Sprawiedliwy i założył dla nich 2 nowe opactwa: w Szuldjowie
roku 1176 i w Koprzywnicy roku 1183. Nareszcie w roku 1218 fundował biskup
krakowski Iwo sławne pod Krakowem opactwo w Mogile. W cztery lata później, roku
1222 założył Henryk Brodaty pierwszy na Ślązku klasztor dla Cystersów w
Henrykowie, a wkrótce potem posiedli klasztory w Lubiążu 14), w Trzebnicy, w
Kamieńcu i w Krasoborze. Klasztory cysterskie niezmiernie były ważne dla ludności,
bo oni szkoły zakładali, książki przepisywali i oprócz tego wielkie mają zasługi około
podniesienia rolnictwa, bo uczyli ludność lepszego gospodarstwa rolnego. Zakonnicy ci
byli z początku cudzoziemcami, po większej części z Francyi; wkrótce jednak i Polacy
garnęli się do nich. Tak n. p. sławny z uczoności historyk polski, biskup krakowski
Wincenty Kadłubek, policzony także w poczet błogosławionych, złożył infułę, ażeby
resztę świątobliwego życia dokonać w klasztorze jędrzejowskim; za tym przykładem
poszli też inni i po niedługim czasie uchwalili nawet biskupi polscy na synodzie, żeby
cudzoziemców już nie przyjmować do klasztorów w Polsce. Tylko na Ślązku, gdzie
klasztory zakładali zgermanizowani książęta robiono często na odwrót: że Polaków
właśnie do klasztorów przyjmować nie chciano; a z tego ten był smutny skutek, że
ludność polska nieraz całkiem ze szkół zakonnych korzystać nie mogła, oświata zaś,
której źródłem były klasztory, udzielała się bardziej ludności niemieckiej.

Z dawniejszych jeszcze czasów, z czasów Piotra Własta, była na Ślązku fundacya
kanoników regularnych przy kościele na Piasku we Wrocławiu; zakonnicy ci posiedli
następnie jeszcze kilka innych klasztorów, w Kamienicy, w Nowimburku, w Żeganiu.
Ci zakonnicy byli pierwotnie pochodzenia wallońskiego, ale do nowych klasztorów
przyjmowano już potem samych tylko Niemców. Klasztory te miały sobie nadane od
pobożnych fundatorów rozległe bardzo obszary ziemi, które zaczęły kolonizować
osadnikami sprowadzonymi znowu z Niemiec. W ten sposób dawne majątki Piotra
Własta koło Wrocławia zamieniły się na okolicę niemiecką. Kiedy Benedyktyni ustąpili
z końcem XII. wieku z klasztoru świętego Wincentego w Wrocławiu, sprowadzono na
ich miejsce Premonstratensów z Niemiec, a zaraz zaprowadzili niemiecką kolonizacyę
w wielkich swych posiadłościach koło Kostynlota. Germanizacyę Opola rozpoczęli
Premonstratensi z Czarnowąsów itp. Wszyscy ci zakonnicy, pobożni, pilni i zacni stali
się nieświadomem narzędziem w ręku świeckiej władzy do germanizowania kraju.
Książęta ślązcy polskim zakonnikom nie byliby pozostawili fundacyj, a dobra
klasztorne pozwalali kolonizować tylko pod tym warunkiem, że się sprowadzi
Niemców; klasztory przyzwyczaiły się zwolna do tego trybu rzeczy, a w końcu
pozapominały, że istnieje w ogóle polska ludność na Ślązku. Były one tylko dla
Niemców, a polska ludność nawet religijnej opieki zażywała mniej od przybyszów; na
nic się Polakom nie przydali księża, z którymi rozmówić się nie było można. Jedni
tylko Dominikanie, wprowadzeni na Ślązk przez świętego Czesława, mogli dopomagać
ludności polskiej w pieczy około religijnego doskonalenia się.

Wraz z klasztorami wznosiło się też wiele wspaniałych świątyń bożych. Biskup Iwo
zasłynął w tym okresie tak, jak w poprzednim piotr Włast, z fundacyj kościołów: w
samym Krakowie założył trzy: św. Trójcy (który oddał Dominikanom), św. Krzyża i
sławny wspaniały kościół Maryacki; w Sandomierzu kościół św. Jakóba i wiele innych.
We Wrocławiu pochodzą z tego okresu: wspaniały kościół świętego Krzyża, założony
przez Henryka Probusa, kościół świętej Elżbiety (dzisiaj główny protestancki),
pierwotna budowa dzisiejszego kościoła katolickiego ginmazyum, klasztor i kościół
Klarysek (później Urszulanek), kościół Dominikański, kościół św. Maryi Magdaleny
(dziś protestancki) tudzież kościół św. Doroty.

W zachodniej Europie pojawiły się w tym okresie różne herezye, z którymi w
południowej Francyi nawet walczyć mieczem musiano. Do Polski przedostała się jedna
tylko herezya, a bardzo cudaczna sekta niejakiego Dulcyna z północnych Włoch;
założyli oni wśród gór sabaudzkich osadę, w której zaprowadzili wspólność majątku i
wspólność małżeństw; nie uznawali bowiem ani pojęcia własności, ani życia
rodzinnego, gorsi w tem zaiste od pogan. Osada ta niedługo trwała. W Polsce pojawili
się dulcyńscy werbownicy w Krakowskiem i na Ślązku, ale nie długo tu popasali. Z
rozkazu papiezkiego założono na nich w dyecezyach krakowskiej i wrocławskiej
inkwizycyę duchowną; na Ślązk był głową inkwizycyi Dominikanin Peregryn z Opola.
Po krótkim czasie pozbyto się tych wartogłowów, którzy zresztą mogli byli wpływ
wywierać tylko na bardzo nierozumnych ludzi.


Potęga Kościoła

Na silnych tedy podstawach opierał się Kościół polski, wśród narodu przywiązanego
gorąco do wiary św. Biskupi, hojnie wyposażeni, mieli potęgę większą od słabych
książąt dzielnicowych. Wpływ ich wzmógł się też nadzwyczaj i śmiało powiedzieć
możną, że w tym to właśnie okresie powstała potęga Kościoła polskiego. Biada księciu,
któryby był popadł w zatarg z Kościołem. Kościół też oddał walne usługi zrastającej się
na nowo Polsce. Nie byłby się mógł koronować Przemysław bez pomocy arcybiskupa
gnieźnieńskiego, a koronacya Łokietka doszła do skutku, ponieważ sprawę tę popierali
gorliwie biskupi; toteż papież Bonifacy VIII. sam udzielił wskazówki Łokietkowi, żeby
koronacyę przyspieszył, ażeby uprzedzić króla czeskiego który roił sobie roszczenia do
polskiej korony.

Z początku związek Polski z Rzymem był dosyć luźny; poprawił się jednakże w wieku
XII., kiedy papieże zaczęli się coraz bardziej Polską zajmować. Z końcem wieku XII.
przybywali do Polski papiezcy nuncyusze, którzy zajęli się przedewszystkiem
uporządkowaniem stosunków wśród duchowieństwa. Przeprowadzono ścisłe
przestrzeganie celibatu, urządzono należycie służbę bożą parafialna i postawiono
wreszcie na tem, że stan duchowny, należycie zorganizowany, mógł się obejść bez
pomocy władzy świeckiej, rządząc się własnem prawem kościelnem, t. z. kanonicznem.
Odtąd tylko biskup sam był zwierzchnikiem kapłana, a biskup tylko papieżowi podlegał
i tylko przed stolicą apostolską był odpowiedzialnym.

Biskupi, opaci i delegaci duchowieństwa parafialnego zjeżdżali się czasem na synody
zwoływane przez arcybiskupa gnieźnieńskieg żeby się naradzić o sprawach Kościoła i
udoskonalić spełnianie pasterskich obowiązków. Nieraz do synodu takiego przyłączył
się też książę ze swymi dygnitarzami, a w takim razie radzono też o spr wach państwa,
na które Kościół wywierał dobroczynny wpływ. Takim np. synodem i świeckim
kongresem zarazem był sławny synod łęczycki w roku 1180 za panowania Kazimierza
Sprawiedliwego. Zasiadł na nim arcybiskup gnieźnieński i siedmiu biskupów:
krakowski, poznański, wrocławski, kujawski, płocki, pomorski i lubuski wraz z opatami
wszystkich klasztorów w Polsce, z delegatami kapituł katedralnych i duchowieństwa
dyecezyalnego, obok świetnego szeregu świeckich panów. Tutaj - to postanowiono
zwrócić się do papieża z prośbą, żeby przeniósł prawo do tronu krakowskiego z
najstarszej linii Piastów, łączącej się z Niemcami, na najmłodszą narodowa Tutaj też
poraz pierwszy za wpływem Kościoła określono wymagania książęcego prawa
względem poddanych. Zagrożono klątwą każdemu ktoby się targnął na posiadłości
kościelne, które raz nadane jakiemu biskupowi, klasztorowi czy plebanowi, miały już
pozostać także przy jego następcach. Uchwalono, że nie wolno odbierać człowieka
niewolnego, który zbiegnie do dóbr kościelnych. Wezwano zakony, żeby się starały
pozyskać sobie nowicyuszów z pośród ludności krajowej i zakazano, żeby żaden ksiądz
nie władający dobrze polskim językiem nie mógł sprawować godności parafialnych. Ta
ostatnia uchwała, kilkakrotnie potem powtarzana, zwrócona była do miast i do dyecezyi
wrocławskiej.


Nauka i Szkoły

Kościół ówczesny, to nie tylko stan kapłański, ale zarazem stan uczony, nie było
bowiem innych uczonych, jak tylko księża. Szlachta i mieszczaństwo nie miały
wówczas całkiem książkowej nauki; a kto się garnął do książki, ten z pewnością
zostawał księdzem, bo tylko w tym zawodzie można było mieć spokój tak niezbędny do
nauki. Ażeby nie zabrakło kleryków polskich, żeby nie trzeba był sprowadzać księży
cudzoziemców, pozakładano szkoły przy katedrach biskupich, t z. katedralne i niższe
parafialne przy większych farach po miastach. Nauka odbywała się po łacinie, bo tylko
w tym języku pisano książki. Oprócz łaciny i nauk teologicznych uczono też
rachunków, geografii, historyi, wymowy i muzyki; w niższych szkoląc tylko początków
łaciny, katechizmu i śpiewu kościelnego. Studenci byli utrzymywani z funduszów
biskupich, żyli i mieszkali razem. Gdy potem ilość ich powiększyła się tak, że biskup
nie mógł nastarczyć na ich utrzymanie, zamożniejsi mieszkańcy dostarczali studentom
bezpłatnie pożywienia. Zasłynęła najbardziej krakowska szkoła katedralna, która mogła
się mierzyć z najlepszemi tego rodzaju szkołami za granicą.

Szkoły owych wieków miały wiele trudności do zwalczania. Książki były tylko pisane,
a że przepisanie całej książki zabiera bardzo dużo czasu, więc musiały być drogie;
student nie mógł o tem ani marzyć, żeby sobie książkę kupić; samego profesora nie
było stać na to, więc nie było innej rady, jak tylko samemu książkę sobie przepisać. Do
pisania używano pargaminu, t. j. skóry oślej cienko wyprawnej i krajanej w arkusze;
pargamin gładki był kosztowny, trzeba więc było pisać w szkole na chropawym. Pisało
się kołkami trzcinowemi, maczanemi w farbie, którą ciągle trzeba było rozcierać Nie
chcąc bez ustanku pisać i przepisywać, trzeba się było bardzo wielu rzeczy uczyć po
prostu na pamięć.

Klasztory niektóre, a zwłaszcza w tym okresie cysterskie, miały u siebie wielkie
pisamie, gdzie po kilkudziesięciu pisarzów zajmowało się ciągle przepisywaniem
książek. Tacy pisarze dochodzili do bań: wielkiej wprawy, robili ładne litery, a nawet
książki ozdabiali małemi obrazkami, t, z. miniaturami. W starych bibliotekach, n. p. w
bibliotece Uniwersytetu w Krakowie można oglądać dużo takich starych książek;
obrazki do dziś dnia są tak świeże, jak gdyby wczoraj były malowane. Książki
kościelne zwłaszcza zdobiono bogato; toteż nieraz za ładny mszał trzeba było dać wieś
całą. Pismo ówczesne wyglądało z początku tak, jak nasze litery drukowane; później
dopiero uproszczono je sobie.

Na wyższe jednakże nauki, chcąc n. p. zostać doktorem św. teologii, trzeba było jeździć
za granicę. Szkół najwyższych, zwanych uniwersytetami, nie było w Polsce, nie było
też w Niemczech; aż do czasów Kazimierza Wielkiego trzeba ich było szukać aż we
Włoszech lub we Francyi. Była z tem wielka trudność i rzadko kto mógł tam zajechać.
Dopiero w roku 1348 założono pierwszy uniwersytet w środkowej Europie, a
mianowicie w Pradze. Przykład ten zachęcił Kazimierza Wielkiego; ludzie z wyższą
nauką byli mu tem bardziej potrzebni, że zajęty był urządzaniem na nowo państwa i
pracami prawodawczemi; do najwyższych sądów trzeba było biegłych prawników, a
równocześnie kapituły potrzebowały znawców prawa kanonicznego; i jednych i drugich
trzeba było wysyłać za granicę na wykształcenie, albo też z zagranicy sprowadzać
cudzoziemców, którzy znów polskiego prawa i zwyczaju nie znali. Na założenie
uniwersytetu trzeba było pozwolenia papiezkiego; uzyskał je Kazimierz Wielki, ale z
początku tylko na wydziały prawniczy i medyczny; o teologiczny później dopiero
miano się wystarać. Sprowadził tedy król sławnych profesorów z zagranicy, a młodzież
polska z zapałem rzuciła się do wyższych nauk. W następnym okresie zajaśniał ten
uniwersytet wielką sławą i przekonamy się, jakich wielkich wydawał uczonych. Tak
tedy król chłopków o wszystkiem pamiętał.

Uniwersytet Kazimierza Wielkiego znajdował się z początku na gruntach wioski
Bawół, obok nowozałożonego miasta Kazimierza, będącego dziś przedmieściem
krakowskiem. Wioska ta byłaby się z czasem rozszerzyła na osobne profesorskie i
studenckie miasto; ale niedługo przeniesiono uniwersytet do Krakowa, na ulicę św.
Anny - to jednakże stało się już po śmierci Kazimierza Wielkiego. Uniwersytet, jako
instytucya kościelna, poddany był władzy biskupa krakowskiego, który był z urzędu
"kanclerzem" Uniwersytetu. Studenci mieszkali razem w "bursach" i ubierali się, jak
klerycy.

Jakichkolwiek tknąć się spraw, wszędzie wypadło nam skończyć na wspomnieniu
wielkiego Króla. I w historyi Kościoła polskiego ma on swoje zasługi. Zająwszy Ruś
Czerwoną przywrócił tam istniejącą dawniej, ale upadłą już hierarchię katolicką, ażeby
posunąć katolicyzm dalej na wschód, i przygotować na przyszłość nawrócenie
shyzmatyckiego kraju; uposażył więc biskupstwa we Lwowie i w Przemyślu. Na
widomy znak jednak, że nie pragnie nawracać gwałtem, pozostawił też biskupów
schyzmatyckich na swoich miejscach, zatwierdził im ich posiadłości a nawet nowemi
wzbogacił; poprzestał na razie na tem, że biskupstwa katolickie pilnowały, żeby polska
ludność, idąca na Ruś, nie popadała w schyzmę.


Kazimierz Wielki obrońcą biskupstwa wrocławskiego

Ten król, który zrzekł się zwierzchności nad przeniewierczymi Piastami ślązkimi,
pilnował jednakże z największą bacznością, żeby Ślązk pozostał w kościelnym związku
z resztą Polski, żeby Niemcy nie oderwali dyecezyi wrocławskiej od metropolii
gnieźnieńskiej. Miał też sposobność stanąć raz w obronie biskupstwa wrocławskiego
przeciw królowi czeskiemu, Janowi Luksemburskiemu. Rzecz miała się tak:

Do biskupiego księstwa wrocławskiego należał też zamek i gród obronny Mielicza
(Milicz), położony tuż na samej granicy państwa polskiego; z powodu tego położenia
był niezmiernie ważny pod względem wojskowym. Zachciało się tedy królowi Janowi
tego grodu i chciał go odkupić. Biskupem wrocławskim był natenczas Nankier,
przedtem za Łokietka biskup krakowski; nie miał ochoty pozbywać się najlepszego
swego grodu i niemiał również ochoty wydawać grodu granicznego w ręce
nieprzyjaciół Polski. Bawił właśnie na Ślązku legat papiezki, który opisał całą te
sprawę do Rzymu, a z kuryi papiezkiej nadszedł w odpowiedzi zakaz, żeby Mieliczy
bezwarunkowo Czechom nie wydawać. Biskup dał tedy królowi odmowną odpowiedź,
stosownie do rozkazu papiezkiego. Ale król czeski zjechał w roku 1339 do Wrocławia,
a niemieckie mieszczaństwo na własny koszt uzbroiło hufce, które miały gród Mieliczę
gwałtem wydrzeć biskupstwu; rzeczywiście też gród został zajęty. Biskup Nankier
postanowił się o to upomnieć. Ubrany w szaty kościelne, z krzyżem w ręku, udał się w
towarzystwie czterech kanoników do Wrocławia, do klasztoru św. Jakóba, gdzie król
Jan odbywał właśnie naradę z rajcami wrocławskimi. Dowiedziawszy się, że biskup
idzie, zamknęli się w jednej celi; biskup stukał jednak krzyżem tak długo, aż sam król
wreszcie musiał mu drzwi otworzyć. Wtedy stojąc przed obliczem królewskiem,
zażądał po raz ostatni wydania grabieży kościelnej. Król odezwał się: "To nie tak
rychło nastąpi, jak sobie myślicie." Na to biskup podniósł krzyż w górę, i w myśl prawa
kanonicznegt które za grabież kościelną groziło klątwą, rzucił klątwę na króla i
pomagających mu rajców wrocławskich. Król Jan roześmiał się jednak szyderczo i
rzecze: "Doprawdy, ten klecha chce osięgnąć palmę męczeńską, gdyby go kto
męczennikiem chciał zrobić. Ja się tem nie przysłużę; niech sobie innego szuka króla."
Uniesiony biskup odparł: "Czyżeś ty król? - królikiem jesteś, nie królem, nawet
niemasz własnego arcybiskupa, któryby cię koronował, ale dopiero z Moguncyi musisz
sobie najmować cudzego!"

Biskup odjechał do swojego grodu w Nysie, a król tymczasem mścił się i grabił dalej
posiadłości kościelne; magistrat wrocławski położył areszt na wszystkich dochodach
biskupich i kazał zaml katedrę. Biskup rzucił za to interdykt na miasto, t. j. zakazał w
tem mieście nabożeństwa i jakichkolwiek posług duchownych. Magistrat jednak
gwałtem zmuszał księży parafialnych do odprawiania mszy św., a gdy się opierali,
wygnał ich z miasta i posprowadzał sobie innych, samych Niemców, którzy niepomni
kościelnej karności gotowi byli bardziej słuchać magistratu, niż biskupa. Pokazało że
wśród nich znajdują się heretycy, a mianowicie zwolennicy Waldensów. 15) Biskup
posyła przeciw nim inkwizytora z zakonu Dominikańskiego; ten spostrzega, że sami
panowie rajcy sprzyjają herezyi! Wtedy przywołuje król Jan oskarżonych rajców do
Pragi, niby pozywając ich przed swój sąd i prosi, żeby inkwizytor też do Pragi
przyjechał. Pojechali tedy wszyscy - ale inkwizytor w Pradze zginął, zamordowany
skrytobójczą dłonią. Sprawa cała wlekła się; biskup Nankier bowiem umarł w Kwietniu
1341 (pięć miesięcy jeszcze przed owym mordem), a król Jan ociemniawszy zupełnie,
odstąpił w następnym roku 1342 rządy Czech i Ślązka swemu synowi Karolowi. Tegoż
roku umarł papież Benedykt XIII., który za sprawą Nankiera i króla polskiego zakazał
przez swego legata ustąpienia Mieliczy. Trzeba było na nowo czynić starania u nowego
papieża- Klemensa VI.; nie zaniedbał tej sprawy Kazimierz Wielki i Mielicza
rzeczywiście pozostała nadal własnością biskupów wrocławskich. Skrupiło się na
rajcach wrocławskich, którzy musieli

??????????????
- 172 -

den biskup sprzyjający Polakom. Mądry król Kazimierz zabezpieczył się z góry w
Rzymie na wypadek śmierci Nankiera, w ten sposób, że papież Benedykt XIII.
zastrzegł sobie, iż następcę Nankiera sam wyznaczy. Ale papież ten umarł był właśnie,
a Karol kazał prędko kapitule wybrać kanonika Przecława z Pogarla, zupełnie
zniemczonego. Było to oczywigtem pogwałceniem praw papiezkich, bo zastrzeżenia
Benedykta XIII. przechodziło przecież na jego następcę, na Klemensa VI.; ale wobec
rozwielmożniającej się coraz bardziej herezyi Waldensów wśród Niemców ślązkich,
nie chciał papież zaczynać sporów w biskupstwie i przeto Przecław pozostał biskupem.

Pomny słów Nankiera, wyrzeczonych do ojca, że król czeski jest tylko "królikiem",
wystarał się Wacław prędko, bo już 1343 r. o założenie arcybiskupstwa w Pradze (teraz
dopiero przestały Czechy być zależne od Niemiec pod względem kościelnym). Mając
już swojego arcybiskupa, postanowił zaraz oderwać dyecezyę wrocławską od rodzinnej
metropolii gnieźnieńskiej a przyłączyć do nowej metropolii w Pradze. Byłby to już
ostatni cios dla polskiego żywiołu na Ślązku. Ale Kazimierz Wielki także o tem
wiedział; wszak on zrzekł się tylko zwierzchności nad tymi ślązkimi książętami, którzy
hołd złożą królowi czeskiemu, ale nigdy nie powiedział, że królestwo polskie zrzeka się
ziemi ślązkiej. Gdyby kiedyś w przyszłości nastały takie stosunki, że książęta ślązcy,
choćby tylko pewna ich część, nie chciałaby hołdować królowi czeskiemu, mogli oni
całkiem prawnie powrócić do związku z prawdziwą ojczyzną. Świdnica i Jaworze i tak
nie złożyły jeszcze hołdu ani Janowi, ani Karolowi. Książę zaś Bolko Świdnicki
pozostawał w ścisłych stosunkach z Kazimierzem Wielkim; teraz tedy, w obec tych
zamiarów Karola, a po świeżych kłopotach o Mieliczę, tem bardziej obaj czuwali, żeby
Ślązk do reszty nie odpadł od wpływu polskiego.


Książę Bolko Świdnicki

W roku 1345 wyprawił się margrabia Karol na pomoc Krzyżakom przeciw Litwie;
kiedy wracał przez Polskę, kazał go Kazimierz przytrzymać w Kaliszu, ale Karol zdołał
umknąć. Rozpoczęła się wojna: król polski wyruszył na Ślązk i zdobył Ceniawę, której
gród spalił. Ojciec Karola, król Jan, bawił wtenczas nad Renem; prędko zjechał do
Wrocławia, nabrał tu, jak zwykle, pieniędzy, i zebrał wojsko, z którem ruszył - nie na
Polskę, ale na księcia Bolka Świdnickiego. W Kwietniu 1345 oblężono Świdnicę tak,
że dostęp był niemożebny, ale książę zaopatrzony był dobrze w amunicyą przez króla
polskiego, załoga zaś taki dzielny stawiła opór, że Jan ze wstydem musiał się cofnąć, a
pokój zawierając, uznał niepodległość Bolka. Następnego roku umarł król Jan, a
margrabia morawski i pan Ślązka, syn jego Karol, został królem czeskim, a potem także
królem niemieckim ze zwykłym tytułem cesarza rzymskiego.

Tegoż roku 1346 umarł Henryk jaworzyński, a księstwo jego przypadło Bolkowi
Świdnickiemu. Bolko stał się przez to najpotężniejszym księciem na Ślązku; panowanie
jego rozciągało się od Strzygłowa aż do gór Olbrzymich na czeskiej granicy i od
Bolesławia aż do ostatnich stoków gór zwanych Sowiemi. Kazimierz Wielki zaczął go
znowu namawiać do wojny z Karolem i rzeczywiście ruszył się Bolko, a polskie
wojsko wkroczyło na Ślązk; przez półtora roku trwała ruchawka, która żadnych nie
przyniosła zdobyczy, ale wielką, bardzo wielką korzyść Kazimierzowi Wielkiemu. Oto
w roku 1348 zażądał Karol pokoju; zjechali się obaj królowie i książę Bolko w
Namysłowie, a za to, że Kazimierz obiecał pozostawić Karola w spokoju na Ślązku,
przyrzekał Karol zerwać przymierze z Krzyżakami i nigdy im nie pomagać, nadto
zawarł z Polską przymierze przeciw Brandenburgii. W ten sposób mądrą polityką
pozbył się Kazimierz nieprzyjaźni potężnej dynastyi Luksemburskiej, a Zakonowi
krzyżackiemu odjął głównego protektora. Bolko Świdnicki, wciągnięty do tego pokoju
przez Kazimierza, miał też zapewniony spokój, nic nie utracił i hołdu Karolowi także
nie złożył.

Król Karol jednakże był tęgim politykiem; właśnie owdowiał, a widząc, że wojną na
Ślązku nie wskóra, - oświadczył się o rękę siostrzenicy i jedynej dziedziczki księcia
Bolka. Jak tu nie przyjąć takiego zalotnika do panny? Króla rzymskiego, króla
czeskiego, księcia luksemburskiego, margrabiego morawskiego i pana Ślązka w jednej
osobie! Trzynaście lat miała dopiero księżniczka Anna, ale drugi raz taki los jej się nie
zdarzy! Wyprawiono więc wesele w Maju 1353, w kwartał zaledwie po pogrzebie
pierwszej żony Karola. A kiedy w Lipcu tegoż roku księżniczka Anna odbyła w Pradze
koronacyę, książę Bolko, (który sam nigdy dzieci nie miał, chociaż żonaty) dumny z
korony w swoim rodzie, pogodził się do reszty z Karolem i odtąd niczego przeciw
mężowi swej siostrzenicy nie przedsiębrał. W ten sposób król Karol, choć przegrał
sprawą na wojnie, wygrał ją na ślubnym kobiercu, a król Kazimierz - musiał na wesele
winszować.

Książę świdnicki miał szalone szczęście; kupnami, działami i w różne sposoby
powiększał swoje posiadłości; wkrótce prawie pół Ślązka do niego należało; co więcej,
kupił Łużyce Dolne i przez to jeszcze raz podwoił swoje panowanie. Król czeski
nietylko temu przeszkadzał, ale owszem pomagał, boć przecież teraz on sam był
dziedzicem Bolka. Wkrótce w roku 1368 umarł Bolko i reszta Ślązka przeszła też do
korony czeskiej.

Skoro tylko Karol zapewnił się przez swoje małżeństwo, że będzie panem całego
Ślązka, zaraz rozpoczął starania, żeby dyecezyą wrocławską przyłączyć do metropolii
praskiej. Kazimierz Wielki pilnował jednak tej sprawy na dworze papiezkim, gdzie
osobnego nawet w tym celu trzymał agenta; ażeby zaś utwierdzić polskie stronnictwo w
kapitule wrocławskiej, zjechał w roku 1351 do Wrocławia i wziął ze sobą arcybiskupa
gnieźnieńskiego. Wtenczas wybrano dziekanem katedralnym wrocławskim Jana
Starzyka, kanclerza króla Kazimierza; ten oczywiście stanął po stronie polskiej i sam
nawet pojechał do Rzymu, żeby poprzeć sprawę metropolii gnieźnieńskiej, prastarej
matki polskich biskupstw. Gdyby zaś dwór papiezki skłaniał się do życzeń króla
Karola, natenczas polecono posłowi, żeby się koniecznie wystarał o oderwanie całego
Górnego Ślązka od dyecezyi wrocławskiej; zapewne przyłączonoby go w takim razie
do krakowskiej, do której i tak połowa Górnego Ślązka należała od samego początku.
papieżom wcale nie było spieszno dogadzać zachciankom czeskiego króla; ani Klemens
VI., ani jego następca Innocenty VI. na to nie przystali. U późniejszego papieża zaś,
Urbana V., nie czynił już Karol żadnych starań w tej sprawie, a to z tej przyczyny, że
kiedy Kazimierz W. zaczął się z Węgrami zmawiać na Czechy, król Karol sam mu
przyrzekł, że już da spokój i Wrocławia od Gniezna nie będzie odrywał, byle Kazimierz
nie zawierał przeciw niemu sojuszów. W kapitule wrocławskiej brało też coraz bardziej
górę stronnictwo polskie, tak że aż w roku 1369 zatrwożeni tem rajcy wrocławscy piszą
na gwałt do swego króla, że kapituła knuje jakieś zdradzieckie spiski z królem polskim.
- Właśnie bowiem wtedy po śmierci Bolka świdnickiego zamierzał Kazimierz znowu z
Węgrami zawrzeć sojusz przeciw Czechom; ale już następnego roku śmierć zabrała
wielkiego króla chłopków (1370).

Kapituła i magistrat stanęły ostro przeciw sobie; tam ostoja polskości, tu główna
kwatera niemczyzny. Król Karol, chętny germanizacyi, stanął po stronie magistratu i
wydał nawet prawa, ścieśniające gwałtownie swobodę kościelną. Przyznano
magistratowi, że mu wolno więzić poddanych biskupa i pozywać przed sądy miejskie, a
biskupowi zakazał król surowo, żeby nie rzucał z tego powodu interdyktu na miasto;
zakazał też król apelacyi od sądów miejski w takich procesach. Było to wyraźnem
zdeptaniem przepisów prawa kanonicznego.

Król Kazimierz Wielki pozostawił po sobie tylko córki. Całe życie trapił go brak
męzkiego potomka, któremuby państwo mógł przekazać. Krewnych Piastów nie brakło
wprawdzie: było ich SD na Ślązku i kilku na Mazowszu. Ale ślązcy już czarnego orła w
herbie mieli, już się polskości wyparli i uroczystą uchwałą narodu byli za to od tronu
wykluczeni: hołdownicy niemieckiej dynastyi Luksemburgów nie mogli prowadzić
dalej posłannictwa Polski. Mazowieccy również zawarli już kilkakrotnie związki ze
zniemczonymi i niemieckimi królami czeskimi. Nadto uwzględnić należało, że to były
same drobne książątka, niedorosłe bynajmniej do wielkich zadań, które Kazimierz
Wielki Polsce przeznaczał (a o których w następnym rozdziale); takie książątko,
przyzwyczajone łupić biednych, zastawiać swoją ojcowiznę i swarzyć się ciągle o byle
co, nie miało pojęcia, co to rząd wielkiego państwa; pod takiem panowaniem Polska
chybaby się znowu cofnęła w tył. Cały zaś naród chciał wraz z królem iść naprzód, do
coraz większej cywilizacyi, potęgi i chwały, żeby był mocarstwem europejskiem i
wielkim narodem. Toteż zgodzili się wszyscy, gdy Kazimierz ustanowił swym następcą
króla węgierskiego Ludwika, zaszczyconego przez Węgrów również przydomkiem
Wielkiego. Smutna to była konieczność, obcego na tron powoływać, ale niesposób było
próbować sprawy z tymi, którzyby Polskę Niemcom dalej oddawali po kawałku.

Na polskim tronie kończy się tedy w roku 1370 panowanie Piastów, kończy się okres
historyi znany piastowskim. Zaczyna się okres nowy: jagielloński, od dynastyi
Jagiellonów, która wkrótce, w 16 lat po śmierci Kazimierza Wielkiego, po Ludwiku
Węgierskim na tronie polskim zasiadłszy, pchnęła naród na nowe tory, pełne zasług
niespożytych dla cywilizacyi europejskiej.



VI. Ślązk pod Luksemburczykami


Król Ludwik Węgierski

Po śmierci Kazimierza Wielkiego wstąpił na tron polski król Ludwik Węgierski,
sławny w historyi Węgier, bo mu Węgrzy nadali nawet przydomek Wielkiego. Lecz o
ile był dla Węgier ojcem, - o tyle dla Polski chyba ojczymem i uważał koronę polską
tylko za środek do wzmocnienia swojego węgierskiego państwa. Nie wiele też w Polsce
przebywał; W Krakowie pozostawił swą matkę Elżbietę, której węgierski dwór dawał
dużo powodów do zgorszenia, a nawet do zwad i rozlewu krwi. Państwo było licho
opatrzone, zwłaszcza od wschodniej ściany nowe nabytki Kazimierza W.; toteż zaraz
następnego roku po śmierci Kazimierza zajęli Litwini Włodzimierz ruski. Pokazało się,
że trzeba tu koniecznie obecności jakiegoś rządcy, któryby ustawicznie baczył na
potrzeby kraju. Ludwikowi Węgierskiemu zależało najbardziej właśnie na utrzymaniu
Rusi Czerwonej, z tego powodu, że miał skryte zamiary, ażeby ten bogaty kraj oderwać
od Polski a przyłączyć do korony węgierskiej. Trzeba tedy było ustanowić takiego
rządcę, któremu byłoby wszystko jedno, czy Polska, czy Węgrzy, któryby zupełnie był
zależny od woli Ludwika i gotów zawsze być ślepem narzędziem w jego ręku. Takie
narzędzie znalazł Ludwik w osobie jednego z książąt ślązkich: był nim książę opolski
Władysław, zwany zwykle krótko Opolczykiem, który niemiał w sobie nic a nic
polskiego.


Władysław Opolczyk

Książę ten miał wielkie zdolności; był doskonałym gospodarzem i dobrym politykiem;
ale cóż, kiedy brakowało mu charakteru. Za zyskiem tylko goniąc, był zawsze gotów
sprzedać się każdemu, kto mu osobiste pokazywał korzyści. Niemiał żadnej ojczyzny,
nie był ani Węgrem, ani Polakiem, ani Czechem, ani nawet Niemcem, ale do każdego
narodu dla zysku przystać potrafił.

Władysław Opolczyk był synem księcia Opolskiego Bolesława II., który umarł roku
1356. Nie duże księstwo miało się podzielić pomiędzy dwóch synów, Władysława i
Bolesława (III). Matka obmyśliła jednak inną przyszłość dla Władysława, i wyprawiła
go w młodych latach na dwór spowinowaconego Ludwika węgierskiego, sądząc, że
może się dorobi czego na Węgrzech i nie będzie żądał podziału z ojcowizny.
Władysław dzięki wielkim zdolnościom zdołał sobie w krótkim czasie zapewnić
wielkie znaczenie i godności na węgierskim dworze; niedługo tak się wyrobił, że go
król Ludwik zaczął używać do poselstw do innych monarchów. I w sprawach
wojennych nabył Opolczyk wiedzy. Kiedy w roku 1362 zanosiło się na wojnę między
czeskim królem Karolem IV. a Ludwikiem Węgierskim, król Ludwik powierzył
Opolczykowi dowództwo tego oddziału, który z Węgier miał wpaść na Morawy. Podjął
się tego Opolczyk, jakkolwiek Karol był jego zwierzchnim panem, bo Ślązk był już pod
koroną czeską a księstwo opolskie czeskiem lennem. A robił to nie dlatego, żeby miał
być przeciwnikiem czeskiego zwierzchnictwa nad Ślązkiem, bo jemu to było zupełnie
wszystko jedno, kto nad Ślązkiem panuje, tylko dla tego, że tak wymagał chwilowy
jego interes, związany z interesem króla węgierskiego. Do wojny wtenczas nie doszło,
monarchowie pokojowo się ułożyli. Karol IV. chciał mieć jednak odtąd kogoś
zaufanego na węgierskim dworze, a znając Opolczyka, że za darmo nic, ale za zysk
wszystko zrobi, zapukał do niego. Dał mu przywilej, mocą którego wolno mu było
swoje ślązkie posiadłości zapisać córkom w razie braku męzkiego potomstwa.
Przywilej ten krzywdził brata Władysławowego, Bolesława III. opolskiego, który
wiernie służył królowi czeskiemu, w nadziei, że dostanie drugą połowę ojcowizny po
Władysławie. Ale Władysław wystarawszy się o ten przywilej, pokazał, że nie myśli
nic darować.

Pilnował odtąd dobrze interesów czeskich na Węgrzech. Król Ludwik nie miał synów,
tylko same córki, które były najbogatszemi w całej Europie na te czasy dziedziczkami.
Karol IV. poprosił tedy o rękę jednej z nich, Maryi, dla swego syna Zygmunta i wysłał
w poselstwie o to do Budy, stołecznego miasta Węgier, jednego ze swych ślązkich
lenników, księcia cieszyńskiego Przemysława. Dynastya luksemburska miała w ten
sposób podwoić swą potęgą, bo kto miał rękę Maryi, ten miał nadzieję, że zostanie w
przyszłości królem węgierskim albo polskim. Na potęgę Luksemburgów, mających już
koroną cesarską i czeską, spozierała zazdrosnem okiem sąsiednia dynastya
Wittelsbachów w Bawaryi, a książę sam pospieszył do króla węgierskiego, żeby go
odwieść od związków rodzinnych z Luksemburczykami. Lecz Władysław Opolski,
ujęty przez Karola IV., strzegł jego sprawy i małżeństwo to szczęśliwie do końca
doprowadził. Ówczesny nowożeniec, Zygmunt Luksemburski, był potem zawziętym
nieprzyjacielem Polski.

Opolczyk był już hrabią preszburskim, a wkrótce został palatynem, t j. pierwszą po
królu osobą w państwie węgierskiem, gdy wtem śmierć Kazimierza W., a postąpienie
króla Ludwika na tron polski dopiero mu na oścież rozwarło bramy szczęścia. Zaraz na
początek dał mu Ludwik w Polsce ziemię wieluńską, jako lenne księstwo; nabytek ten
tem był ważniejszy, że ziemia wieluńska sąsiaduje właśnie z opolską. Nie dosyć na
tem, w roku 1372 powierza mu Ludwik rządy Rusi Czerwonej. Tam przebywał
Opolczyk przez sześć lat, a rządy jego były dla kraju bardzo korzystne pod względem
gospodarskim. Dwie jednakże rzeczy były szkodliwe; po pierwsze, że sprzyjał bardzo
Niemcom, których ciągle na Ruś sprowadzał; Lwów zaczął się robić niemieckiem
miastem i doprawdy, Władysław chciał chyba z Rusi Czerwonej zrobić dla Niemców
coś podobnego, jak się już zrobiło ze Ślązka; ale losy tego kraju niedługo weszły na
zupełnie odmienne tory. Drugiem złem było, że Opolczyk przygotowywał wszystko do
tego, żeby, gdy stosowna nadejdzie pora, oderwać kraj od Polski a przyłączyć do
Węgier.

To się też stało w roku 1378. Król Ludwik odwołał Władysława, a grody czerwono-
ruskie obsadził swojemi węgierskiemi załogami, nie troszcząc się o prawa Polski.
Opolczyk sam węgierskich żołnierzy porozmieszczał w kraju, a wdzięczny za to
Ludwik dał mu znowu kawał polskiej ziemi, nadając mu lennem ziemię dobrzyńską,
bydgoską i gniewkowską. Chciał go nawet zrobić wielkorządcą całego królestwa
polskiego, ale ledwie mu tę godność powierzył, zaraz musiał odwołać, bo kraj się
burzył przeciw księciu, który zatracił w sobie zupełnie poczucie ojczyzny.


Zygmunt Luksemburczyk

Król Ludwik nie miał syna, ale nie chciał korony polskiej wypuścić ze swego domu.
Już w roku 1373 wystarał się u panów małopolskich, że zapewnili prawo następstwa na
polskim tronie dwom starszym córkom królewskim, Katarzynie i Maryi. Gdy
Katarzyna wkrótce umarła, miała do tronu polskiego prawo tylko Marya. Ludwik chciał
na wszelki sposób zapewnić to prawo także trzeciej córce, najmłodszej Jadwidze,
zaręczonej z księciem austryackim, Wilhelmem habsburskim. Wielkopolska nie chciała
się na to zgodzić, ale Ludwik poparty przez Małopolan postawił na swojem i na
zjeździe w Koszycach 1374 roku przyznano też Jadwidze prawo następstwa. To,
przeciw czemu tak bardzo opierali się Wielkopolanie, miało się stać niedługo potem
nąjwiększem błogosławieństwem dla Polski, a księżniczka Jadwiga stała się szczęściem
polskiej historyi.

Jakkolwiek na wszelki wypadek zapewnił Ludwik wszystkim córkom prawo do
polskiego tronu, nie Jadwidze jednak przeznaczał on koronę piastowską, ale starszej
Maryi, zamężnej za królewiczem czeskim, Zygmuntem Luksemburskim. W roku 1382
skłonił nawet wielu dygnitarzy polskich, żeby złożyli hołd temu Zygmuntowi, a
następnie wyprawił go z wojskiem do Wielkopolski, żeby sobie kraj pomału już
zajmował. Nieobliczalne klęski mogły spaść na Wielkopolskę; nie ulega wątpliwości,
że Zygmunt byłby tam gospodarował tak samo po niemiecku, jak zniemczeni Piastowie
na Ślązku. Niemieckie żywioły rozpanoszyłyby się na dobre, podając sobie od ziem
Krzyżackich przez Wielkopolskę rękę aż na Ślązk.

Wtem nagle 11-go Września umiera król Ludwik, właśnie, kiedy zięć jego Zygmunt
zabiera się objechać z wojskiem Wielkopolskę. Miasta, pół na pół jeszcze niemieckie,
witały go z ochotą, ale szlachta polska i lud związali się w konfederacyę czyli związek,
oświadczając, że nie chcą już takiego króla, któryby z zagranicy po cudzoziemsku nimi
rządził. Myślał Zygmunt, że wszystko będzie dobrze, byle tylko prędko odprawić
koronacyę i zwrócił się do Krakowa; ale Krakowa strzegła znowu małopolska szlachta i
Zygmunta do miasta nie wpuścili. Nic nie wskórawszy, powrócił Zygmunt na Węgry,
pilnować przynajmniej węgierskiej korony.


Zamiary polskich panów

Małopolscy panowie umyślili, że tron polski zachowają dla młodszej Jadwigi, która
jeszcze była niezamężna, więc można jej było dobrać męża takiego, jaki będzie
najlepszy na króla polskiego, takiego, który w Polsce zamieszka i nie będzie uważał
korony polskiej za dodatek tylko do innej. Mieli nawet upatrzonego kandydata, a
mianowicie w osobie Wielkiego Księcia pogańskiej Litwy, imieniem Jagiełło. Plan ten
trzymali jednak w najściślejszej tajemnicy i prócz kilkunastu małopolskich panów nikt
o nim nie wiedział. Tajemnica była potrzebna, bo plan był daleki a śmiały! Wszak
Litwa była pogańską, Jagiełło musiałby się ochrzcić, cała Litwa nawrócić się i
przystąpić do związku z koroną polską - a nie mogli wiedzieć, czy Jagiełło na to
wszystko przystanie, więc po cichu tylko w kilkunastu zabrali się do próby. A
chociażby nawet mieli pewność, że Jagiełło przystanie, trzeba było tajemnicy, żeby się
o tem Krzyżacy nie dowiedzieli przedwcześnie, bo nie omieszkaliby wytężyć
wszystkich sił, żeby temu przeszkodzić, gdyż połączenie Polski z Litwą byłoby
śmiertelnym ciosem dla krzyżackiego państwa, tej głównej warowni niemczyzny na
północy. Przeszkadzałby też oczywiście i Zygmunt luksemburski, a siły Węgier, Czech,
Niemiec i Krzyżaków zwaliłyby się na Polskę, żeby tylko nie dopuścić Jagiełły do
tronu. Trzeba było największej ostrożności we wszystkiem i nie można było wystąpić z
tym planem jawnie, pókiby się po cichu wszystkiego nie przygotowało. A nakoniec
pozostawała jeszcze jedna trudność: choćby wszystko najlepiej i najroztropniej
przygotować, kto zaręczy, czy Jadwiga zechce wyjść za mąż za Jagiełłę, skoro od
dziecka zaręczoną jest z księciem austryackim? Doprawdy, w całej historyi niema
przykładu trudniejszego a śmielszego planu politycznego.

Nie spieszno też było małopolskim panom sprowadzić Jadwigę do Polski; woleli sobie
tymczasem przygotować trochę sprawę. Zresztą Jadwiga była młodziutką, miała
dopiero lat jedenaście, kiedy umarł jej ojciec, Ludwik Węgierski. Z taką młodziuteńką
królową można było jeszcze poczekać, tem bardziej, jeżeli chciało się jej dać koronę w
tej tylko myśli, żeby ją stosownie wydać za mąż.


Krzyżacy a Litwini

W historyi królowej Jadwigi łączy się Litwa z Polską; żeby więc lepiej zrozumieć i
życie tej błogosławionej królowej i mądrość planu małopolskich polityków,
przypatrzmy się trochę sprawom litewskim, które mają znów najściślejszy związek z
historyą Zakonu Krzyżackiego.

Wiemy już, jak Krzyżacy mordem i zdradą rozszerzali swoje panowanie. Prusaków nie
nawrócili, bo ich nawet nawracać nie próbowali, ale za to wytępili cały ten
nieszczęśliwy naród dosłownie co do nogi. Po Prusakach miała przyjść kolej na
Litwinów. Tymczasem Litwini założyli u siebie silne państwo, które podbojami ziem
ruskich tak rozszerzali, że stało się największą potęgą na wschodzie. Wielkie Księstwo
Litewskie było dwa razy większe od królestwa opolskiego! Prócz Litwy właściwej z
głównemi miastami Wilnem i Trokami, należały do tego państwa liczne księstwa
ruskie, aż na południe do Kijowa! Wielkie te obszary były po większej części
chrześcijańskie, boć ziemie ruskie od wieków już były ochrzczone - ale schyzmatyckie.
I na właściwej Litwie nie brakło schyzmatyków, nawet z młodszych książąt litewskich
ten i ów często schyzmę przyjmował; tylko Wielki Książę w Wilnie był zawsze
poganinem, podobnie, jak lud litewski. Ten lud nie lubiał schyzmy, ale przecież wolał
ją od katolicyzmu; a to z tej prostej przyczyny, że schyzmę poznawał od podbitych
Rusinów, z którymi już potem żyli w spokoju, podczas gdy katolicyzm mieli
sposobność poznać tylko... na ostrzu Krzyżackich mieczów. Szczególna rzecz, że
Litwa, mając w swojem państwie większą połowę schyzmatyckiej ludności, nie
przyjęła także schyzmy. Ale schyzma sławną jest z tego, że nie ma szczęścia do
nawracania; kto się jej przypatrzy, odchodzi i sam jej nie chce; tak też nie chcieli jej
Litwini.

Od stupięćdziesięciu lat siedzieli w sąsiedztwie Krzyżacy, którzy przecież byli od tego,
żeby nawracać; ale Litwini nic a nic nie poznali katolickiej wiary, bo Krzyżakom ani
się śniło o nawracaniu. Wciągu tego półtora wieku nie słychać ani razu, żeby Krzyżacy
byli wysłali choć jednego misyonarza na Litwę; za to prawie co roku, z bardzo
rzadkiemi wyjątkami, posyłali na Litwę wojsko, żeby grabić, palić, łupić i mordować.

To się u nich nazywało nawracaniem. Ustawicznemi wojnami znękana Litwa była już
nieraz tak osłabioną, że dziwić się wypada, jak to być może, że Krzyżacy nie zdobyli
litewskiej ziemi? Kilka razy mieli do tego doskonałą sposobność, ale zawsze kończyło
się na zniszczeniu kraju, poczem wracali sobie do Prus. Nigdy swojego wojska na
Litwie nie zostawili, nigdy tego kraju do swojego państwa nie przyłączali. U
Krzyżaków, którzy byli tacy zaborczy, zachłanni, a na cudze najłakomsi w świecie,
rzecz dziwna. A jednak mieli oni w tem kapitalne wyrachowanie! Gdyby bowiem zajęli
ostatni jeszcze w Europie kraj pogański - nie mieliby już z kim wojować! Zabrakłoby
im pogan! - A wszak w imię walk z pogaństwem wspierała ich cała zachodnia Europa,
dostarczając ciągle nowego rycerstwa i nowych bogactw. Przedstawiając się, jako
obrońcy przed pogańskiemi najazdami, zyskali poparcie nieświadomych ludów
zachodniej Europy i wyzyskiwali monarchów, wmawiając w nich, że gdyby nie oni,
pogaństwo rzuciłoby się na chrześcijańskie państwa. Zająwszy Litwę, nie mieliby już
czem straszyć i zasłaniać się. Co więcej, gdyby w ziemi litewskiej panowali, musieliby
pogan albo nawrócić albo wytępić - ale skoroby tylko pogan zabrakło - Krzyżacy
byliby niepotrzebni! Powinniby potem opuścić północne krainy i przenieść się gdzieś w
inną stronę świata, szukać pogan! Tak tedy zajęcie Litwy lub jej nawrócenie byłoby
śmiertelnym ciosem dla Zakonu, który nie o religii, ale o świeckiem panowaniu myślał.
Krzyżacy więc nie chcieli, żeby się Litwa nawracała i dochodziły też nieraz do stolicy
apostolskiej skargi na nich (od arcybiskupów z Rygi zwłaszcza), że oni
przedewszystkiem przeszkadzają nawróceniu Litwy. Litwa była dla nich dobra właśnie
do tego, żeby byli poganie i żeby mieć z kim wojować. Wojowali z nią ciągle, ale nie
zdobywali jej; toteż zaczepiana ciągle od północy mogła się jednak Litwa spokojnie
rozrastać ku południowi.

Ażeby nie stała się potęgą groźną dla Zakonu, mieli na to Krzyżacy swój sposób.
Wśród książąt litewskich były ciągłe swary, a często walki o godność Wielkoksiążęcą.
Otóż Krzyżacy podsycali starannie te niezgody, dziś temu książęciu, jutro tamtemu
dopomagając. Zawsze prawie jakiś książę litewski był z nimi w sojuszu, ciągle
bruździli i wtrącali się w wewnętrzne sprawy litewskie.

W tych właśnie latach, kiedy w Polsce rządził Ludwik węgierski, panowało na Litwie
dwóch głównych książąt. Młody Jagiełło w Wilnie i stary, dzielny stryj jego, Kiejstut,
w Trokach. Jagiełło z natury był podejrzliwy, a wysłannicy Zakonu dołożyli swoich
starań, ażeby synowca poróżnić ze stryjem, tak, żeby się nawzajem mieli w
podejrzeniu, że jeden czyha na zgubę drugiego. Z Jagiełłą zawarli sojusz przeciw
Kiejstutowi; ale gdy Kiejstut ruszył na synowca, zostawili Jagiełłę bez pomocy. Niech
się Litwini sami między sobą osłabiają! Kiejstut pozbawił tedy Jagiełłę Wielkiego
księstwa, wyznaczył mu jednak dzielnicę. Wkrótce udało się Jagiełłę zebrać wojsko i
odzyskać na nowo Wilno. Wtenczas przychodzą mu Krzyżacy z pomocą i pomagają
zdobyć na Kiejstucie Troki. Kiejstut zawieziony w okowach do Wilna, ginie we
więzieniu u synowca. Teraz Zakon domaga się od Jagiełły połowy Żmujdzi, a książę
osłabiony wojną domową musi przystać; tem bardziej, że miał przeciw sobie oburzone
w kraju cale stronnictwo Kiejstuta. Wtenczas też zażądali Krzyżacy od Jagiełły
przyrzeczenia, że w ciągu czterech lat przyjmie chrzest św. Ale żeby Jagiełło
przypadkiem przyrzeczenia nie spełnił, sami zaraz się postarali o rozbrat z nim,
zawierając teraz przeciw niemu przymierze z synem Kiejstuta, Witołdem. Witołda
nrzyciągają do siebie, sprowadzają do Prus, tutaj go chrzczą i nadają mu prawem
lennem całą Litwą, którą mają mu pomagać zdobyć - od Jagiełły. Zaczyna się wojna
domowa Witołda z Jagiełłą; ale Witołd przejrzał, jak Krzyżacy oszukują ich obydwóch
i w roku 1384 pogodził się z Jagiełłą. Bardzo być może, że do zgody też dopomogły
plany małopolskich panów, którzy w tym czasie porozumieli się już z Jagiełłą.

Gdyby Jagiełło te plany odrzucił, miałby nieustanną wojną to z Zakonem, to z
Witołdem. Na Wielkiem Księstwie nie utrzymałby się inaczej, jak tylko będąc służką
Zakonu, bo inaczej Zakon zarazby przeciw niemu popierał innego księcia. Obiecał
Krzyżakom, że się ochrzci po katolicku. Jeżeli przyrzeczenia nie dotrzyma, będą o to
(niby) prowadzić z nim wojnę; jeżeli przyjmie wiarę katolicką, popadnie w nienawiść u
ludu, bo dla Litwinów wiara katolicka była wiarą niemiecką, krzyżacką,
znienawidzoną. Będzie znowu wojna domowa, w której on sam miałby występować z
Krzyżakami przeciw własnemu ludowi? Czy tak zrobi, czy owak, zawsze na to
wychodziło, że utrzymać się przy Wielkiem Księstwie będzie mu bardzo trudno, a na
wszelki wypadek Litwa poniesie szkodę, skorzystają zaś tylko odwieczni wrogowie
Litwy, Krzyżacy. Gdyby to Litwa dosyć miała potęgi, żeby w zwycięzkiej wojnie
rozgromić nienawistny Zakon! Ale jeżeli Polska do tego za słaba, cóż mówić o Litwie!

Ale Litwa złączona z Polską miałaby może do tego dość siły? Żądają wprawdzie
panowie polscy, żeby on i cała Litwa przyjęła wiarę katolicką - ale jej nie niosą na
końcu miecza, nie chcą gwałtu, lecz tylko prawdziwego apostolskiego nawrócenia, nie
przez żołnierzy, ale przez misyonarzy. Nie zmuszają, ale tylko zapytują, czy Litwa chce
się dobrowolnie nawrócić. Katolicyzm przyjęty z Polski, to nie "niemiecka" wiara,
której towarzyszą pożary i mordy. Lud widząc, że niema wśród nawracających ani
jednego Niemca, całkiem inaczej będzie ich słuchać i może zniknąć uprzedzenie
przeciw katolicyzmowi. Żądają też panowie polscy, żeby Litwę zapisać koronie
polskiej; ale mówią zarazem wyraźnie, że niema to być zapis w poddaństwo, ale tylko
związek czyli unia na równych prawach, a zresztą tę koronę polską on sam ma nosić. A
trzeci warunek, żeby poślubić Jadwigę, to już warunek najprzyjemniejszy. Królewna
młodziutka, sławna z urody i z najlepszego królewskiego gniazda! Nie o to pytanie, czy
Jagiełło chce ją za żonę, ale o to, czy też ona zechce go przyjąć za męża!

Jagiełło w duszy dawno już nie był poganinem; od nawrócenia powstrzymywała go
tylko obawa przed "niemiecką" wiarą, ale zgodził się przyjąć chrzest z polskiej ręki. Z
początkiem roku 1385 wyprawił do Polski poselstwo.


Ziemowit Mazowiecki

Jadwiga co dopiero od kilku zaledwie miesięcy przebywała w Polsce. Trzeba ją już
było koniecznie do Polski przysłać, bo inaczej byłaby ją minęła całkiem korona. O
planach małopolskich panów aż do roku 1385 nikt nie wiedział, a tymczasem szlachta
polska także miała swoje plany, lecz całkiem inne. Mając do syta obcych rządów w
Polsce, pamiętając niewesołe rządy Ludwika, nie chcieli teraz żadnej z jego córek i to z
powodów narodowych. Maryę wygnali niedawno dlatego, że była zamężna za
Zygmuntem Luksemburskim. A wszakżeż Jadwiga była narzeczoną także Niemca,
austryackiego Wilhelma! Dosyć niemieckiego panowania na Pomorzu i na Ślązku, poco
ma się rozplemiać na całą Polskę? Niechaj nad Polakami Polak panuje, wszak mamy
jeszcze Piastów na Mazowszu, którzy wcale nie są zniemczeni, zupełnie Polacy, a że
ich ojcowie dawniej łączyli się z Czechami, to już dawno odpokutowali. Tak
rozumowała większa część patryotycznej szlachty i zwołali zjazd do Sieradza.

Przyjechał tam też Władysław Opolczyk, żeby bronić węgierskiej królewny. Ten jeden
jedyny raz ślązki ten książę działał na korzyść narodowej polskiej sprawy, ale
mimowiednie, bo myślał oczywiście, że broniąc Jadwigi, broni zarazem Wilhelma
austryackiego, który stałby się polskim królem przez małżeństwo z Jadwigą. Szlachta o
tem słyszeć nie chciała, ale wołała głośno, że chce na króla księcia mazowieckiego,
Ziemowita; żądano nawet od obecnego arcybiskupa gnieźnieńskiego, Bodzanty, żeby
go zaraz królem ogłosił. Dopiero wdali sią w to panowie małopolscy; ciężko im było
działać, bo nie mogli jeszcze ogłosić publicznie, co mają w zanadrzu. Powoływali się
tylko na honor narodu, że przecież nie można łamać słowa danego nieboszczykowi
królowi, że Jadwiga, choć zaręczona, ale nie wyszła jeszcze za Wilhelma, że zresztą,
jeżeli z czego niezadowoleni, można przyszłej królowej podać warunki. Mazowieckie
stronnictwo spostrzegło się tedy, że możeby Ziemowit ożenił się z Jadwigą i w tej myśli
postanowili, że będą jeszcze na królową czekać do Zielonych Świątek 1383 roku.
Skupiło się na Opolczyku, którego szlachta okropnie nienawidziła. Podając Jadwidze za
warunek do korony, żeby Ruś Czerwona znowu do Polski, jak się należało, była
przyłączona, dodano też, żeby odjąć Opolczykowi wszystkie te ziemie polskie, które
lennem od Ludwika otrzymał był. Jeżeli Jadwiga tych warunków nie spełni, nie będzie
królową polską.

Arcybiskup Bodzanta pojechał na Węgry po królewnę. Potajemnie przyłączył się do
jego orszaku Ziemowit Mazowiecki, ażeby poślubić gwałtem młodą królowę, skoro
tylko przybędzie do Krakowa. Ale panowie małopolscy mieli wszędzie oczy i uszy;
rzecz się wykryła a Ziemowita nie dopuścili całkiem do Krakowa. Sami zaś na własną
rękę odroczyli przyjazd królowej aż do jesieni.

Książę Ziemowit zaczynał miarkować, że go małopolscy wielmoże bezwarunkowo nie
chcą dopuścić do tronu, że nie zezwolą na małżeństwo z Jadwigą. Rozpoczął tedy
wojnę, a że Krzyżakom wojna domowa w Polsce bardzo była na rękę, więc wspierali
Ziemowita. I tak narodowy piastowski kandydat znalazł się w spółce z niemieckim
Zakonem! Ziemowit zajął ziemię kujawską i łęczycką, obległ Kalisz a w Czerwcu 1383
ogłoszono go w Sieradzu królem! Trzeba było koniecznie posiłków z Węgier;
sprowadzili więc z tamtąd Zygmunta Luksemburskiego, który zaraz chętnie przybył z
wojskiem, a tak obaj niemili im kandydaci nawzajem się bili i osłabiali. Próbował
Zygmunt zająć przy tej sposobności Kraków, ale temu zawczasu przeszkodzono;
Zygmunt zrobiwszy swoje na Mazowszu i pomógłszy przez to mimowiednie
małopolskim panom, musiał znowu wracać z niczem na Węgry.


Królowa Jadwiga i Wilhelm austryacki

Teraz trzeba już było naprawdę, żeby Jadwiga przyjeżdżała. Zwołano zjazd do
Radomia na dzień 2-go Marca 1384 roku i tu uchwalono, że jeżeli do dwóch miesięcy
Jadwiga w Polsce nie stanie, utraci prawa do korony. Dwa miesiące minęły - a zamiast
Jadwigi stanął na polskiej granicy Zygmunt. Tymczasem bowiem królowa matka
Jadwigi zmieniła zdanie i postanowiła Jadwigę zatrzymać na Węgrzech, a Polskę
przeznaczała znowu Maryi i Zygmuntowi; tak się umówiła królewska rodzina
węgierska. O tem nie chciano ani słyszeć w Polsce, a gdy Zygmunt dopraszal się
chytrze, żeby go tymczasem przyjęto, jako namiestnika Jadwigi, odpowiedziano mu, że
go niechcą w Polsce ani na króla ani na namiestnika i ustawiono wojsko koło Sącza,
żeby go z Węgier do Polski nie przepuścić. Natenczas królowa matka widząc, że albo
Jadwiga, albo żadna z jej córek nie będzie królową polską, wysłała ją nareszcie do
Krakowa. W Październiku 1384 przybyła trzynastoletnia królewna i koronowana w
Krakowie na królową polską dnia 15-go Października 1384.

Panowie małopolscy mieli wreszcie Jadwigę; usunęli szczęśliwie i Zygmunta i
Ziemowita. Ale do celu jeszcze daleko. Trzeba było teraz usunąć Wilhelma
austryackiego, który oczywiście zgłosi się po królowę - a nie dosyć na tem, trzeba
namówić Jadwigę, żeby oddała rękę Jagielle.

Co do praw Wilhelma, rzecz się miała tak: Mówiliśmy już, że w średnich wiekach
dosyć często zawierano nawet małżeństwa między dziećmi, a cóż dopiero zaręczyny!
Zaręczył tedy ojciec dziecinę Jadwigę z księciem austryackim, a miał przy tem rachubę
polityczną, ażeby z koroną węgierską połączyć sąsiednie kraje austryackie. W układzie
zawartym wówczas pomiędzy rodzicami dwojga dzieci zastrzeżono, że gdyby w
przyszłości ta lub owa strona inaczej się namyśliła, zapłaci stronie drugiej 200,000
złotych odszkodowania. Wiedzieli o tem panowie małopolscy i postanowili zapłacić
200.000, żeby się pozbyć Wilhelma; ta grzywna przewidziana z góry bardzo była na
rękę, bo dopuszczała zerwania zaręczyn w sposób zupełnie prawny, byle zapłacić.
Jagiełło z całą ochotą obiecał ponieść ten koszt z własnej szkatuły.

Jagielle przeciwnym był Władysław Opolczyk, który życie swoje poświęcał pilnowaniu
interesów niemieckich. Wpłynął on na matkę Jadwigi, królowę węgierską, żeby
odnowiła teraz umowę z domem austryackim i jemu poruczyla dopilnowanie, żeby
Jadwiga zawarła małżeństwo z Wilhelmem. W drugiej połowie roku 1385 przybył tedy
do Krakowa naraz Wilhelm austryacki i Władysław Opolczyk. Było w średnich
wiekach prawo kościelne, że po takich zaręczynach dzieci uważano małżeństwo za
prawnie zawarte i już nierozwiązalne, skoro tylko dzieci te dorósłszy razem
zamieszkały. Wilhelm, obecny w Krakowie, potrzebował tylko dostać się na zamek,
zamieszkać choćby tylko dzień jeden z Jadwigą - a cały plan litewski przepadł! Na
zamek niewpuścił jednak Wilhelma kasztelan; książę austryacki zamieszkał tedy w
mieście, w kamienicy narożnej przy zejściu dzisiejszych ulic Szczepańskiej i
Sławkowskiej. Jadwigą chciała poznać młodzieńca, którego jej rodzice przeznaczyli, bo
uważała nawet za swój obowiązek poślubić go. Władysław Opolczyk nie zaniedbywał
zachęcać jej do tego, a tak długo myszkował, aż w końcu obmyślił sposób i środki,
żeby Jadwiga zeszła się z Wilhelmem w refektarzu franciszkańskiego klasztoru, dokąd
się udała w otoczeniu swego żeńskiego dworu. Poznawszy Wilhelma, towarzysza
niegdyś dziecinnych igraszek, - pokochała go całem sercem. Wilhelm wyrósł na bardzo
przystojnego młodziana i umiał się podobać i pozyskać zupełnie serce królewskiej
oblubienicy. Gdy to panowie małopolscy spostrzegli, chcieli położyć koniec
spotkaniom u Franciszkanów; ale młodziuchna królowa, już koronowana, zaczęła
rozkazywać i wręcz oświadczała, że pragnie Wilhelma za męża i że go na zamek do
siebie sprowadzi. Zdwojono tedy straże na Wawelu i czuwano dniem i nocą na murach
zamkowych.

Jadwiga zaczynała piętnasty rok życia; młode dziewczę szło za popędem serca.
Nieprzyjaciele Jagiełły przedstawiali jej litewskiego księcia w najgorszym sposobie;
córce najwspanialszego europejskiego dworu mówili, że władca litewski, to
barbarzyniec, który żadnej niema cywilizacyi, że chłop ordynarny a przytem bardzo
brzydki, z wykrzywioną twarzą i cały porosły rudym włosem; że Litwini skórami tylko
się odziewają, w norach mieszkają, że to istni dzicy ludzie. Wmawiali w nią, że
wstydem będzie, żeby taka księżniczka wychodziła za pogańskiego księcia, który (jak
mówili) dlatego tylko się ochrzci, żeby pozyskać koronę, ale w duszy dalej poganinem
będzie; twierdzili, że żaden z monarchów europejskich ręki mu nie poda i że cały świat
z pogardą będzie patrzał na taki dwór królewski. Młoda dziewczyna, cała zastraszona,
widziała w Wilhelmie zbawcę od wszystkich tych wymyślonych okropności.

Panowie małopolscy stali jednak twardo przy swojem i oświadczyli, że królowa musi
przynajmniej pozwolić przyjechać do Krakowa dziewosłębom litewskim; liczyli na to,
że przy tej sposobności królowa przekona się, iż Litwini nie są dzicy ludzie, że ją
umyślnie okłamują stronnicy Wilhelma. Najbardziej przeszkadzał im Opolczyk; ale
udało im się nareszcie przekupić go obietnicą, że się mu pozostawi lenna polskie; na
razie nie żądano odeń nic innego, jak tylko żeby opuścił Kraków. Gdy Opolczyk
wyjechał, Wilhelm ujrzał się bez pomocy. Czekając na poselstwo litewskie, pilnowano
tymczasem królowej w zamku. Jadwiga postanowiła jednak znowu pójść do
Franciszkanów; wychodząc zastała bramę zamkową zamkniętą. Kazała otworzyć; straż
nie miała kluczów, które trzymał u siebie kasztelan. Gdy go królowa zawołać kazała,
przybyli razem z nim inni panowie i rzucili się do kolan królowej, błagając, żeby
zaniechała swego zamiaru. Królowa, w której wzburzyła się krew młoda, wyrwała
wtenczas topór jednemu ze straży i zaczęła rąbać w bramę, żeby się wydostać na
miasto. Słaba dłoń dziewicy nie wiele toporem sprawiła i po kilku uderzeniach poznała,
że to na nic się nie zda. Wzruszeni panowie prosili o przebaczenie, bo im samym
szczerze żal było młodziuchnej osoby, której przykrość wyrządzać musieli.

Musieli - tak, było to ich obowiązkiem. Małżeństwo z Wilhelmem, to zadowolenie
jednego tylko serca i to może tylko nie na długo. A małżeństwo z Jagiełłą - to wielka
sprawa przed Bogiem i światem. Nawrócenie całego narodu, rozszerzenie chwały Bożej
w dużem państwie, koniec pogaństwa w Europie, wpływ na schyzmę ruską, posunięcie
cywilizacyi europejskiej i katolickiej kultury o dwieście mil dalej na północ i wschód,
odjęcie podstawy Zakonowi krzyżackiemu, zdwojenie sił do walki z nim, nadzieja, że
odzyska się Pomorze, ujście Wisły i wybrzeże morza Bałtyckiego; wzmożenie Polski
tak, żeby mogła odebrać to wszystko, czego rad nierad musiał się wyrzec Kazimierz
Wielki; a nadto przez połączenie z Litwą trzykrotne powiększenie jej obszaru: - to
wszystko było wianem, które Jagiełło dawał Jadwidze. Polska miała pozyskać wielką
zasługę dziejową i sama stać się największem państwem w Europie! Czyż się będziemy
dziwili, że panowie polscy uważali za swój obowiązek przerwać stosunki z
Wilhelmem?


Jadwiga i Jagiełło. Małżeństwo Litwy z Polską

Powoli zaczynała to wszystko rozumieć Jadwiga; nie przystawała jeszcze na nic, ale
przynajmniej mówić sobie o tem pozwalała i do Wilhelma już się nie wyrywała.
Wilhelm widząc, że Jadwiga nikogo do niego z wiadomością nie posyła, zdradzony
przez Opolczyka, opuścił wreszcie Kraków.

Przybyli dziewosłębi z Litwy, bracia Jagiełły i królowa przekonała się, że nie ustępują
w niczem rycerzom zachodniej Europy. Z ich własnych ust dowiedziała się, jakie na
Litwie stosunki, jak Krzyżacy budzą narodową nienawiść przeciw religii i przekonała
się, że Litwa przyjmie katolicyzm tylko od Polaków, albo go wcale nie przyjmie;
pozostanie w pogaństwie lub chyba przejdzie na schyzmę, ale o chrzcie z rąk wrogich
Krzyżaków nie chce ani słyszeć. Przekonała się teraz sama, że losy całej wschodniej
Europy są w tej chwili w jej ręku: od jej woli zależy przygarnąć Litwę do prawdziwego
Kościoła, albo ją od niego na zawsze odepchnąć; od jej zależy woli zrobić z Polski
potężne mocarstwo, lub też zostawić ją nadal w niebezpiecznem otoczeniu
Luksemburgów i Krzyżaków, którym bez związku z Litwą nie podoła; od niej zależy
przysporzyć Polakom w Litwinach serdecznych braci, albo też zrobić z nich zawziętych
wrogów.

Dotychczas myśleć mogła Jadwiga, że panowie polscy tylko tak mówią, bo ich interes
tego żąda; teraz spostrzegła, że mówili prawdę. Zrozumiała teraz piętnastoletnia
królewna, iż korona nakłada wielkie obowiązki na tego, kto się nią ozdobić pragnie.
Zrozumiała, ile to wielkich spraw zależy od jej postanowienia, jaka to ciężka
odpowiedzialność na nią spada, odpowiedzialność wobec Boga, bo wobec Kościoła i
wobec dwóch narodów: polskiego i litewskiego. Zaczął wołać głos sumienia, że tutaj
trzeba serce złożyć na ofiarę Kościołowi i narodowi; ale głos serca, taki silny w
młodych latach, także się jeszcze odzywał. W rozterce duszy pobiegła do kościoła, u
stóp ołtarza szukać otuchy, pociechy i siły.

Jest w królewskim kościele na Wawelu, w lewo za wielkim ołtarzem, cudowna figura
Zbawiciela na krzyżu. Olbrzymich rozmiarów krzyż, czarno szmelcowany, srebrną
siatką ogrodzony, zdaleka wygląda poważnie, posępnie; zwieszona głowa
Ukrzyżowanego do dziś dnia spogląda na klęczących u stóp wiernych, wzywając, żeby
każdy dźwigał ten swój krzyż, który mu Opatrzność wyznaczy, jako obowiązek za
przykładem Boga - człowieka, który najcięższy sobie wziął krzyż do dźwigania. Tutaj u
stóp tego ołtarza, klęczała Jadwiga, pogrążona w gorącej modlitwie. Legenda
opowiada, że Zbawiciel przemówił do niej z krzyża. To pewna, że już się nie
namyślała, ale dziękowała Bogu, że w Opatrzności swojej ją właśnie wybrał za
narzędzie cudownych swoich w historyi wyroków.

Przystała królowa, żeby posłać po Jagiełłę. Cała Polska tryumfowała i dziękowała
Bogu. O Ziemowicie Mazowieckim nikt już nie mówił, skoro się dowiedziano o
planach małopolskich.

Dnia 15-go Lutego 1386 roku przyjął Jagiełło chrzest w katedrze na Wawelu; po trzech
dniach odbył się ślub, a 4-go Marca koronacya. Był przy tem obecny legat papieski.
Ofiarą szlachetnego serca dźwignęła się Polska i rozpoczęła nowy, najświetniejszy
okres swojej historyi, zwany okresem Jagiellońskim. Nowa dynastya królewska
założona przez Jagiełłę, panowała w Polsce od roku 1386 do 1572 i pozostawiła po
sobie najlepsze wspomnienia w historyi. Ze wszystkich dynastyi wszystkich narodów ta
była najszlachetniejszą, jak będziemy mieli sposobność przekonać się. Z Bożej woli
miała ona władać przez jakiś czas także nad Ślązkiem.

Na ojca chrzestnego zaprosił Jagiełło Wielkiego Mistrza Zakonu Krzyżackiego,
zwierzchnika tych, którzy mieli w swoich ślubach nawracanie pogan, a więc radować
się powinni, że pogaństwo się skończy. Ale Wielki Mistrz nie przybył, a swoją drogą
Krzyżacy najechali na Litwę, porozumieli się z nieprzyjaznymi Jagielle książętami na
Rusi i rozpoczęli wojnę, zwaną wojną białoruską. Wojna ta miała przeszkodzić Jagielle,
żeby nie mógł wyjechać do Krakowa.
Ale Jagiełło zostawił już wszystko na woli Bożej, byle tylko swoje w Krakowie zrobić.


Chrzest Litwy

Następnego roku 1387, powrócił na Litwę z duchowieństwem, a cały naród bez
najmniejszego oporu przyjął światło wiary z rąk życzliwych, które nie niosły mu pęt
niewoli. Towarzyszyła królowi w tem dziele Jadwiga, przypatrując się owocom swego
poświęcenia. Potem dzielna ta niemniej, jak dobra, królowa podążyła do Lwowa, i tutaj
Ruś Czerwoną odebrała od korony węgierskiej, a przyłączyła znowu do polskiej. Tutaj
też we Lwowie stawił się hospodar wołoski, t. j. książę panujący nad Wołoszczyzną
(czyli Rumunią) i złożył hołd Jagielle. Przez to zwierzchnictwo panowanie Polski
rozszerzyło się aż do morza Czarnego.

Królowa Jadwiga pamiętała ciągle o nawróconej Litwie i potrzebującej jeszcze
nawrócenia schyzmatyckiej Rusi. W Krakowie na Kleparzu założyła klasztor
Benedyktynów słowiańskich, zkąd na Ruś mieli się rozchodzić katoliccy misyonarze;
dla Litwinów, którzyby chcieli wstąpić do stanu kapłańskiego, założyła fundacyą w
uniwersytecie w Pradze. Krakowski bowiem uniwersytet niemiał jeszcze wydziału
teologicznego. Szkoła ta upadała w ogóle po śmierci swego założyciela Kazimierza
Wielkiego, bo król Ludwik nic się o nią nie troszczył. Królowa Jadwiga dopiero znowu
zajęła się jej losem i zapisała na odnowienie i rozszerzenie jej wszystkie swoje klejnoty.

Matką dynastyi zostać nie było jej dano. Dopiero w czternastym roku małżeństwa
powiła córeczkę; ta jednak żyła tylko trzy tygodnie a w cztery dni po niej umarła też
królowa Jadwiga, dnia l-go Lipca 1399 roku, w dwudziestymdziewiątym roku życia.

Od roku 1400 miał uniwersytet krakowski już teologię. Za klejnoty Jadwigi rozpoczął
nowy okres rozwoju, a okres świetny i pełen chwały: stał się najgłówniejszą szkołą
środkowej Europy, zwań odtąd uniwersytetem Jagiellońskim.


Sprawy ślązkie

Kiedy Polska tak się rozszerzała pod berłem Jagiełły, Ślązk przechodził najgorsze czasy
pod władzą Luksemburskiej dynastyi. Karol IV. miał dwóch synów; z tych jeden
Zygmunt, znany nam już mąż Maryi, zięć Ludwika węgierskiego, niedoszły kandydat
do tronu polskiego, posiadł koronę węgierską. Drugi, imieniem Wacław, zasiadł na
tronie czeskim i otrzymał też cesarską w Niemczech koronę. Ten cesarz i król był
prostym pijakiem, który często sam nie wiedział, co robił; namiętny, niesprawiedliwy,
tyrański; czasem, gdy przejrzał, żałował popełnionych błędów i zbierał się na dobre
chęci; ale cóż, skoro niedługo znów opętał go nałóg pijaństwa i bywało jeszcze gorzej,
niż przedtem. Wszystko u niego zależało od humoru. Kto na zły trafił humor, nie był
pewien życia, ale za to, gdy dobrze był usposobiony, bywał szczodrym aż do
rozrzutności i umiał ocenić przysługi sobie oddane. Tak np. poszczęściło się w roku
1381 księciu cieszyńskiemu Przemysławowi. Król Wacław wydawał swoją córką Anną
za mąż za króla angielskiego Ryszarda II, a książę cieszyński stał na czele poselstwa
wyprawionego w tej sprawie do Londynu; dostał za to od Wacława wszystko, co
korona czeska posiadała bezpośredniej własności na Ślązku Dolnym, tj. połowę
dawnego księstwa głogowskiego, tudzież Stynawę i Górę. (Swoją drogą dostał od króla
angielskiego pensyę roczną 500 funtów szterlingów tj. 3000 talarów rocznie; na
dzisiejszą wartość pieniędzy więcej niż 30,000 talarów.)


Księstwo opawskie

Na Górnym Ślązku była w tych latach prawie ciągle wojna między książętami. Książęta
gómoślązcy niezadowoleni byli, że w Raciborzu panowali obcy. Jeszcze bowiem król
Jan Luksemburski odebrał Racibórz Piastom a nadał go książętom opawskim, których
historya taka:

Ziemia opawska nie jest bynajmniej prawdziwą częścią Ślązka; jest to kawałek Moraw,
z którego król czeski Ottokar II. zrobił osobne księstwo dla swego nieprawego syna
Mikołaja. Było to w roku 1261. W ciągu lat rozrodził się ten dom książęcy, tak, że w
roku 1377 podzielono księstwo opawskie na trzy drobniejsze: karniowskie, opawskie i
głubczyckie. Ta nieprawa linia czeskich Przemyślidów byłaby zupełnie zubożała,
gdyby nie łaska króla czeskiego Jana. Kiedy w roku 1327 zmarł bezdzietnie książę,
raciborski Leszek, należało się księstwo według prawa polskiego jego stryjecznym
krewnym. Król Jan jednak pogwałcił prawo polskie i orzekł, że w jego państwie
obowiązuje tylko feudalne prawo niemieckie, mocą którego księstwo raciborskie, jako
będące zupełnie bez pana, przechodzi na własność zwierzchniczego monarchy, t. j.
króla czeskiego. Nie chodziło mu jednak o to, żeby raciborską ziemię dla siebie
zagarnąć, ale pragnął nią wynagrodzić wierne usługi księcia opawskiego, Mikołaja II.,
któremu je też podarował. Książęta piastowscy, krewni Leszka, ledwie zdołali dla
siebie wyprosić i ocalić Koźle i Gliwice, które były dotychczas częścią raciborskiego
księstwa. Gdy z końcem XIV. wieku książęta opawscy musieli się dzielić
dziedzictwem, Racibórz pozostł pod jedną władzą z miastem Opawą. Książęta opolscy,
ufając bogactwom Władysława Opolczyka, mieli nadzieją, że może im się teraz uda
Racibórz odkupić, a gdy opawscy nie mieli do tego ochoty, zaczęli im dokuczać.
Sposobności do tego nie brakło, bo całe Morawy pogrążone były właśnie w waśniach
domowych, w które wmieszani byli także książęta opawscy. Dwaj młodsi bracia królów
Wacława i Zygmunta Luksemburskich, Prokop i Jodok, margrabiowie morawscy,
ciągle z sobą wojowali; biskup ołomuniecki trzymał z Jodokiem, więc Prokop grabił
jego posiadłości. Za biskupem ołomunieckim ujął się potężny biskup wrocławski i
książęta opolscy też stanęli po jego stronie. Nic to dla nich nie znaczyło, że król
Wacław oświadczył się za margrabią Prokopem; bo władza króla Wacława nie miała
żadnej powagi. Książęta opawsko-raciborscy trzymali z królem i Prokopem; to tem
bardziej zachęcało opolskich, żeby się ciągle mieszać w te sprawy, w nadzieji, że w
mętnej wodzie może im się uda łowić ryby i ułowić od Opawczyków dawny piastowski
Racibórz. W ciągu walki zyskali też przewagę nad opawskimi Przemyślidami i zajęli
Karniów. Można było, mając Karniów w ręku, zacząć targi o Racibórz; ale wszystko
zepsuł chciwy Władysław Opolczyk, który o niczem nie myślał, jak tylko o swoim
zysku i Karniów sprzedał zaraz margrabiemu Jodokowi roku 1390. Z zemsty za to
napadli książęta opawscy wraz z wojskiem Prokopa posiadłości opolskie i zniszczyli je
pustosząc. Tak tedy Władysław Opolczyk wszędzie był jednaki.


Koniec Opolczyka

W najbliższych latach historyi polskiej pozyskał jeszcze smutniejszą sławę. Już w roku
1389 próbował zamachem zdobyć Kraków, żeby go wydać Zygmuntowi
Luksemburskiemu, ale sprawka sią nie udała. Bezczelny, śmiał potem wszystkiem
prosić króla Jagiełłę żeby synowca jego, Jana z przydomkiem Kropidło, zrobił
arcybiskupem gnieźnieńskim; król oczywiście odmówił. Natenczas Opolczyk staje się
jawnym wrogiem Polski. Z lennych swoich posiadłości w Polsce zastawił w roku 1391
pograniczną ważną twierdzę Złotoryę, a w roku 1392 ziemię Dobrzyńską; a komu
zastawił! Oto największym nieprzyjaciołom Polski, Krzyżakom. Nadto zawarł spisek
przeciw Polsce z Krzyżakami, z margrabią Prokopem i królem węgierskim Zygmuntem
Luksemburczykiem, żeby wszyscy naraz na Polskę najechali a pobiwszy wojska
Jagiełły mieli urządzić rozbiór Polski, podzielić się zupełnie jej ziemiami, tak, żeby
państwo polskie zupełnie przestało istnieć. Ale król Zygmunt bał się królowej Jadwigi;
właśnie bowiem wkrótce po tym spisku umarła jej siostra Marya, żona Zygmunta i
królowa Jadwiga mogłaby była teraz wystąpić z prawami do Węgier; zaczęła nawet
umyślnie używać tytułu dziedziczki korony węgierskiej. Nastraszony tem Zygmunt
ustąpił, a Jagiełło zabrał się teraz do zdradzieckiego Opolczyka. W ciągu roku 1396
zdobył będące w posiadaniu ślązkiego księcia grody Olsztyn, Wieluń, Krzepicę,
Ostrzeszów, aż podstąpił pod Bolesławiec, graniczny gród ślązki (dzisiaj pod
Moskalem) i wkroczył do księstwa opolskiego, którego część otrzymał wówczas od
Jagiełły możnowładca małopolski, Spytek z Melsztyna. (bardzo zasłużony około
sprowadzenia Jagiełły do Polski.) W mieście Opolu przebywali natenczas synowcy
Władysława Opolczyka, książęta Bolesław i Bernard. Ci, widząc, że niema rady,
ukorzyli się przed królem polskim, wyparli się wszelkiego wspólnictwa ze sprawkami
stryja i zawarli z Jagiełłą układ dnia 6. Sierpnia 1396. Mocą tego układu mieli oni
obsadzić swojemi załogami ślązkie posiadłości stryja i pilnować, żeby z jego ślązkich
grodów: Opola, Strzelców i Domaracza nie przedsiębrano żadnego nieprzyjaznego
kroku przeciw Polsce. Pośrednikami przy tej ugodzie byli biskup wrocławski Wacław i
książęta Konrad oleśnicki i kozielski i Przemysław opawski; poręczycielem wierności
książąt opolskich był książę Ludwik z Brzegu. W cztery lata potem umarł Władysław
Opolczyk, wydziedziczony roku 1401. Pozostała po nim ziemia Dobrzyńska w ręku
krzyżackim; ale po dalszych trzech latach, w roku 1404 musieli Krzyżacy wydać tę
ziemię Jagielle.


Jagiełło w Wrocławiu

Jagiełło, wkroczywszy już raz zbrojne na ziemię ślązką, nie zapomniał jej nigdy; wśród
narodu polskiego objawiała się wielka ochota, żeby tę prastarą polską dzielnicę znowu
przyłączyć do prawej ojczyzny, do korony polskiej. Było to gorącem pragnieniem
króla, ale niestety niewykonalnem z powodu Krzyżaków, którzy nigdy nie dawali
spokoju ni wytchnienia. Trzebaby chyba tę książkę dwa razy powiększyć, żeby opisać
wszystkie ich złości; jak z początku starali się o unieważnienie małżeństwa Jagiełły z
Jadwigą, jak przeciw niemu buntowali stryjecznego brata, księcia litewskiego Witołda,
jak zabrali Zmujdź (północną część Litwy, nad morzem), jak wyprawiali wojska pod
stolicę Litwy, Wilno, jak na zachodniej znów granicy zajęli twierdzę Drezdenko i inne
nieprawości. Zawsze z nimi albo była wojna, albo wisiała na włosku. Mając od północy
takiego sąsiada, a od południa Zygmunta Luksemburczyka, musiał się Jagiełło bardzo
mieć na baczności i starać się, żeby przynajmniej z trzeciej strony nie był otoczony
wrogiem. Dlatego to był w sojuszu z królem Wacławem czeskim, a że Wacław, jako
król czeski był zwierzchnim panem Ślązka, więc nie mogło być mowy o odzyskaniu tej
prowincyi, póki sojusz czeski był potrzebny. W roku 1404 zjechali się obaj królowie,
Wacław i Jagiełło w Wrocławiu. Wacław prosił przy tej sposobności Jagiełłę, żeby
rozsądził kilka sporów ślązkich, a zwłaszcza przewlekający się już długo spór książąt
opolskich z miastem Wrocławiem. Jagiełło bowiem więcej miał powagi od pijanego
często Wacława.

Wrocławianie, poniemczeli, nie bardzo byli radzi tym odwiedzinom polskiego króla;
ale co tylko jeszcze było polskiego na Ślązku, miało wtenczas zwrócone oczy na
Wrocław, podobnie, jak w r. 1396 na oblegane przez wojsko polskie Opole. Ale
Jagiełło nie chciał ruszać sprawy ślązkiej, pókiby się nie załatwił z Krzyżakami.


Wielka wojna

Długo przygotowywała się Polska i Litwa do wielkiej wojny z niemieckim Zakonem.
Nareszcie dnia 10-go Sierpnia 1409 wydał Jagiełło w Opatowie manifest
wypowiadający wojnę. Po stronie Zakonu stanął Zygmunt luksemburski, zdrajca z
książąt litewskich Świdrygiełło (najmłodszy brat Jagiełły) i zdrajca z Piastów, ślązki
książę Konrad Oleśnicki (który za młodu był paziem u królowej Jadwigi). Po stronie
Jagiełły pogodzony z nimi książę litewski Witołd, tudzież bardzo wielu ochotników ze
Ślązka, z Moraw i z Czech. Wojna ta bowiem była nie tylko wojną Polski z Zakonem,
ale po prostu wielką wojną świata słowiańskiego z niemieckim, germańskim. Zakon był
główną warownią niemczyzny; zgnieść go, stłumić, a nietylko Polska będzie miała
spokój, ale też przycichną niemieckie żywioły w Czechach i na Ślązku. Wojna ta
rozbudziła słowiańskie poczucie u Czechów, którzy już prawie że ginęli pod
niemieckim uciskiem; nie mogąc u siebie dać rady z Niemcami, pospieszyli pod
chorągwie króla polskiego, żeby w ten sposób zmyć plamę z imienia czeskiego; boć
Czesi bywali przednią strażą germanizacyi, tonęli w niemczyźnie i pomagali ją roznosić
- aż hasło wydane przez króla polskiego, że będzie "wielka wojna" na Niemców,
ocuciło część tego narodu i dobrane czeskie pułki wyruszyły Polsce na pomoc. (Po raz
pierwszy i ostatni w historyi pomagali tu Czesi Polakom). Co zaś do udziału Ślązaków,
tego tłumaczyć nie trzeba; gdy Jagiełło posłał na Ślązk swoich werbowników, w ludzie
ślązkim ozwała się krew polska! Ten lud, zdradzony przez swoich własnych książąt i
wydany na łup obcym, zoczywszy polskie sztandary, zrozumiał, że to jego własne znaki
bojowe. Książęta nie śmieli przeszkadzać; a górnoślązcy tak się nawet zachowywali, że
zdawało się, jakoby sympatye ich także były po stronie polskiej (ale sam żaden z nich
na wojnę nie wyruszył!) I w szlachcie ślązkiej nie brakło jeszcze tu i ówdzie tradycyj
polskich; niejeden rycerz ze Ślązka wyruszył też z gromadką uzbrojonego polskiego
ludu. A na północy, w ziemiach Zakonu, czekał niecierpliwie nowy sojusznik: szlachta
ziemi chełmińskiej, wyczekująca wybawienia od krzyżackiego jarzma.

Dnia 10-go Lipca roku 1410 stoczono jedną z największych bitew w historyi. Bitwa
pod Dąbrownem w Prusiech (zwana zwykle bitwą pod Grunwaldem) rzuciła Zakon
niemiecki do stóp połączonych Polski i Litwy; zginął w bitwie mistrz wielki Zakonu,
52 chorągwi krzyżackich padło w ręce polskie, a ślązki książę Konrad Oleśnicki dostał
się do niewoli. Od tego czasu zaczyna się przewaga słowiańszczyzny w historyi
wschodniej Europy; niemiecki żywioł niemiał już. nic do rzeczy w dziejach Polski.
Polska zaś stała się wielkiem mocarstwem w Europie i losy połowy Europy spoczywały
w jej ręku.. Wszystkie ludy sąsiednie: Czesi, Węgrzy, Wołosi, Rusini, Litwini miały w
Polsce historyczną gwiazdę przewodnią i skupiały się koło niej, jak to w dalszym ciągu
zobaczymy. A polska ta gwiazda świeciła jasnym, a łagodnym blaskiem; przewagi swej
nie używała nigdy do zamieniania drugich w niewolników, nie chciała Polska nikomu
panować, nikogo poniżać. Nie chciała nigdy łączyć ludów w wielkie państwo przez
zabór i nie prowadziła nigdy ani razu ani jednej wojny zaborczej, t j. takiej, żeby
gwałtem zabrać cudzą ziemię i do swego państwa przyłączyć. Polski naród wynalazł
inną formę łączenia się ludów: dobrowolny, pokojowy związek, czyli unię. Unia jestto
połączenie narodów na zasadzie: równi z równymi, wolni z wolnymi. Na czele tej
wielkiej myśli dziejowej czyli idei, stała dynastya jagiellońska; ztąd też tę wielką a
prawdziwie chrześcijańską ideę zowią też ideą jagiellońską.

W trzy lata po zwycięstwie pod Dąbrownem stanęła w mieście Horodle unia z Litwą
(roku 1413): Litwinom nadano uroczyście wszystkie te prawa, których używali Polacy.
Postanowiono też, że Litwa ma być po wszystkie czasy z Polską złączona. Oba narody
dochowały święcie tej umowy aż po dzień dzisiejszy. Jedyny to przykład w całej
historyi powszechnej, że dwa narody zlały się w jednę polityczną całość, zgodnie,
bratersko, po chrześcijańsku, bez dobycia miecza. Unia, to największy wynalazek
historyczny, to wcielanie zasad chrześcijaństwa w politykę! To wieczna chluba historyi
polskiej!

Zwycięstwo nad Zakonem niemieckim odniesione było tem świetniejsze, że w ciągu
wojny zdradził właśnie ten, który za przyjaciela się udawał: król czeski Wacław. Przez
tę zdradę nie mogli Polacy wyzyskać należycie zwycięstwa; kraj cały prawie był już
zajęty i nietylko ludność polska, ale nawet niemieckie miasta, syte ciężkich rządów
Krzyżaków, same oddawały się w ręce Jagiełły. Ale obawa o czeską i węgierską
granicę nie pozwoliła królowi działać bezwzględnie i wyzyskać owoców zwycięstwa.
Cała dynastya luksemburska, najpotężniejsza wówczas w Europie, mogła się była
rzucić na Polskę; trzeba tedy było wojnę na północy zakończyć. Ale pomimo to klęska
Zakonu była stanowczą: odtąd Zakon Krzyżacki już tylko charlał, a dni jego państwa
już były policzone. Pogan już nie było! to było dlań ciosem najgorszym.

Rozumiał to doskonale chytry Zakon, że Europa wcześniej, czy później musi się
spostrzedz, że on tu już do niczego niepotrzebny i bezczelnego chwycił się fortelu.


Sobór w Konstancyi

Obradował wtedy właśnie sobór powszechny w Konstancyi (w Szwajcaryi); sobór
Kościoła był największą powagą chrześcijańskiego świata, sędzią królów, rozjemcą
politycznych sporów. Jagiełło rozpoczął w roku 1414 drugą wojnę z Krzyżakami i brał
gród po grodzie; już zajął znowu znaczną część kraju, gdy w tem papież Jan XXIII i
sobór z Konstancyi wysłali do Polski legata z wezwaniem, żeby król spór z Zakonem
oddał pod sąd soboru. Przystał na to Jagiełło, jako posłuszny syn Kościoła, choć w
kilka miesięcy byłby mógł opanować i już na zawsze ziemie krzyżackie (a druga taka
sposobność nie prędko miała się zdarzyć).

Na soborze powykrywały się najrozmaitsze sprawki Krzyżaków. Przyciśnięci do muru
Krzyżacy, przekonani, że Zakon założony do celów chrześcijańskich, popsuli i zrobili z
niego świecką tłuszczę do grabienia ziem cudzych, do tępienia słabszych narodów i
urągania się z wszelkich przykazań chrześcijaństwa, gdy ich wzywano, żeby dali spokój
wojowaniu z chrześcijanami, skoro pogan już niema - tak się bronili: Oto twierdzili
przed książątami, biskupami i uczonymi zebranymi z całej Europy, że to nieprawda,
jakoby Jagiełło był chrzęścijaninem; że on tylko udawał chrzest przyjmując (a na
Litwie było biskupstwo i pełno parafij, założonych przez Jagiełłę!), że Jagiełło i jego
bracia ochrzczeni są za sprawą djabła ojca swego, którego wolę i pragnienia pełnią i
dalej pełnić się sposobią i odgrażają. Wołali, że ten chrzest był tylko dla oszukania
świata, a Polacy, wspierający tego króla, gorsi od pogan; więc Polacy obowiązani są
wszystko Krzyżakom zwrócić, nagrodzić im wszystkie straty; co więcej, powinni razem
ze swoim królem stracić koronę i królewski tytuł i ponieść karę śmierci. Wytępić
należy Polaków, jak Krzyżacy wytępili naród pruski. Tak uważali Krzyżacy,
nazywający się "Zakonem Najświętszej Maryi Panny niemieckiego narodu."

Najęty i zapłacony przez Krzyżaków pisarz, Jan Falkenberg, napisał i rozszerzał na
soborze pamflet, t. j, zelżywe pismo na króla Jagiełłę. Ojcowie soboru kazali go za to
wtrącić do więzienia, w którem przebył lat kilka, wypuszczony potem za zgodą
Jagiełły. Udał się wtedy Falkenberg do Krzyżaków po zapłatę; dano mu tylko cztery
grzywny. Tem oburzony Falkenberg napisał drugi paszkwil, jeszcze zajadlejszy, ale już
nie na Polaków, tylko na Krzyżaków; za to miał być przez nich utopionym w Wiśle,
ledwie go obronili mieszczanie Toruńscy.

Sobór starał się pokojowo załatwić sprawę polsko-krzyżacką i wysłał w tym celu do
Prus kardynała; ale misyi tej Krzyżacy tyle stawiali trudności, że spełzła na niczem.
Krzyżakom o nic innego nie chodziło, jak tylko o ciągłe przedłużanie zawieszenia
broni, niby-to wciąż dla zyskania czasu do polubownego załatwienia sporu. Polacy,
chcący działać uczciwie dali się wywieść w pole. Zygmunt luksemburski, który był też
cesarzem, chciał koniecznie dostać tę sprawę w swoje ręce. Przez kilka lat udawał teraz
zaciętego nieprzyjaciela Zakonu, nawet obiecywał Jagielle pomoc wojenną przeciw
Krzyżakom; a to wszystko zrobił dla tego, żeby król polski przystał, aby on był sędzią
w tym sporze. Gdy wreszcie dobroduszny Jagiełło dał się zaślepić, wydał Zygmunt
wyrok we Wrocławiu w roku 1420 taki, że Krzyżacy we wszystkiem a wszystkiem
mają zupełną słuszność; posłowie polscy odrzucili ten wyrok z oburzeniem. W
następnym roku rozpoczął papież Marcin V. proces kanoniczny przeciw Zakonowi, ale
Zakon nie stawił się wcale przed papieżem.


Husytyzm

Zygmunt Luksemburczyk, wydając ów niesprawiedliwy wyrok w Wrocławiu, był tam
już w swojem państwie. Król Wacław umarł bowiem roku 1419, a Zygmunt przejął po
bracie także koronę czeską. Szczególny zbieg dat historycznych. Dnia 6-go Stycznia
1420 chciał Zygmunt zmiażdżyć Polskę swoim wyrokiem, przebywając w Wrocławiu,
jako król czeski, a w trzy miesiące potem, w Kwietniu 1420 r. wysłali Czesi poselstwo
do Jagiełły, ofiarując jemu czeską koronę, bo Zygmunta nie chcieli. Gdyby był Jagiełło
przyjął czeską koronę, byłby przez to samo zapanował także nad Ślązkiem. Jagiełło
jednak korony nie przyjął, bo Czesi właśnie popadli w herezyę husycką, a nie chciał
korony kosztem Kościoła. Herezya ta stała się przyczyną wojen, zwanych husyckiemi. -
Sprawa ta dotyczy bardzo blisko historyi Ślązka, więc się jej uważnie przyjrzeć trzeba:

Jan Hus, magister uniwersytetu w Pradze, poświęcał się teologii; cóż, kiedy
zasmakował w pismach heretyckiego teologa angielskiego Wiklefa, którego nauka
potępioną została już w roku 1382 na soborze lateraneńskim. Wiedział o tem Hus
dobrze, ale pomimo to nauczał swoich uczniów w uniwersytecie według tych
potępionych książek. Gdy go o to przełożeni statecznie karcili, począł w gwałtownych
kazaniach występować przeciwko władzy duchownej; około niego zebrało się grono
zagorzalców, którzy coraz hardziej brnęli w błędnych zdaniach. Zaczęło się od
twierdzenia, że Kościół nie powinien posiadać żadnych dóbr doczesnych: majątków
ziemskich, fundacyj itp., ale utrzymywać się tylko z ciągłej jałmużny wiernych. Potem
zebrało im się na wielką gorliwość w tępieniu grzechów; żądali, żeby każdy grzech
publiczny karanym był publicznie, kapłan zaś będący w grzechu śmiertelnym miał ich
zdaniem, tracić zaraz swą godność a sakramenta św. przez takiego kapłana udzielane
miały być nieważne. Sakrament Ołtarza postanowili udzielać wszystkim pod obiema
postaciami (chleba i wina), twierdząc, że pod jedną postacią nic nie znaczy. Dalej
zażądali zniesienia bezżeństwa księży i wolności zupełnej kaznodziejstwa; potem
zaczęło się przeciw odpustom i zeszło na walkę przeciw zwierzchności papieskiej.
Nowatorstwo to obejmowało coraz większe warstwy, co roku więcej było takich, którzy
Kościół poprawiać chcieli, choć sami katechizmu dobrze nie umieli; kupcy,
rękodzielnicy, żołnierze zaczęli się bawić w teologów i oznaczać w co trzeba wierzyć, a
w co nie. Pewna część reformatorów posunęła się tak daleko, że odrzuciła wiarę w
świętych, potępiła wzywanie ich w modlitwie i cześć obrazów, odrzuciła wiarę w
czyściec, modlitwę za umarłych mienili bezskuteczną i t. d. Ale i na tem nie koniec:
najskrajniejsza sekta, zwana Adamitami, obchodziła się całkiem bez sakramentów, a
odrzuciwszy sakrament małżeństwa zaprowadzili między sobą wspólność żon, a przy
uroczystościach swoich wyprawiali największe bezeceństwa z kobietami, nie wiele się
troszcząc o ubrania. Do takiej głupoty dochodził zawsze każdy ruch przeciw
Kościołowi, skoro tylko nie pozostawiając kapłanom nauczania religii, każdy teologa
udawać zaczął, skoro tylko o rzeczach wiary św. za dużo się rozprawiało najpierw po
warsztatach, potem na ulicy, a wreszcie po szynkach. I ruch husycki skończył się też na
głupocie Adamitów, za których sami potem wstydzić się musieli; sami też Husyci
wytępili ich z mieczem w ręku.

Z początku chodziło tylko o niektóre błędy w teologicznem nauczaniu Husa. Gdy
upomniany i pouczony najpierw przez radę uniwersytetu, potem przez swego
arcybiskupa, wreszcie przez legata papieskiego nie przestawał jednak szerzyć swych
błędów, został zawezwany przed sobór powszechny w Konstancy!. Bał się tam jechać;
natenczas cesarz Zygmunt Luksemburczyk zaręczył mu słowem cesarskiem, danem na
piśmie, że mu włos z głowy nie spadnie i że cało powróci do Pragi. Hus uważał się za
bezpiecznego; władza duchowna mogła go suspendować z kapłaństwa, wreszcie skazać
na pokutę kościelną, której on mógł się poddać lub nie poddać; ale na życiu władza
duchowna karać nie mogła i nigdy tego nie robiła, nie mając do tego nawet środków, bo
Kościół miecza nie używa. Był też zwyczaj, że Kościół orzekłszy, że ktoś za herezyę
zasługuje na karę, oddawał go w ręce władzy świeckiej i dopiero ta świecka władza
(jeżeli chciała) karała go stosownie do przewinienia, więzieniem albo śmiercią. Jeżeli
śmiercią, ścinano mu głowę, albo palono na stosie żywcem. Ten drugi rodzaj kary
śmierci stał się po pewnym czasie specyalną karą za herezyę; zwyczaj okrutny,
barbarzyński, niegodny, którego też nikt bronić nie myśli i samo duchowieństwo
powstało potem przeciw temu.

Hus, mając cesarskie słowo, nie potrzebował się bać wydania w ręce świeckiej władzy.
A jednak cesarz kazał go spalić! Protestowali przeciw temu posłowie polscy na
soborze; jakkolwiek bowiem potępiali jak najbardziej naukę Husa, oburzało ich jednak
takie złamanie słowa i łapanie łatwowiernego w zasadzkę. Należało Husa puścić z
powrotem do Pragi, skoro się przyrzekło; tutaj dopiero można go było uwięzić, lub
wygnać z kraju. Cesarz Zygmunt ani nawet nie przemówił słówka za Husem. Tego nie
mogli mu nigdy darować Czesi i miał też cierpkie z tego zbierać owoce.

Husytyzm szerzył się po śmierci Husa jeszcze bardziej; przez upór, na złość
przystępowali do niego Czesi; po trzech latach więcej już było w Pradze husytów, niż
katolików. Kiedy raz w Lipcu 1419 r. husyci urządzili publiczną procesyę w Pradze,
radni tego miasta chcieli ją zatrzymać, gdy przechodziła koło ratusza; ktoś niebaczny
rzucił kamieniami. Oburzone tem pospólstwo uderzyło na ratusz, wyrzuciło siedmiu
radnych oknem, a bijąc w dzwony na trwogę, wezwało całą ludność stolicy do broni.
Było to początkiem okropnych, strasznych wojen husyckich, które trwały od roku 141 9
do roku 1436. W kilka dni po tem zdarzeniu umarł król czeski Wacław, tknięty
paraliżem. Następcą jego miał być jego brat, Zygmunt Luksemburczyk; przybył on do
Czech (był też wówczas, jak już wiemy we Wrocławiu), ale Czesi słyszeć o nim nie
chcieli i już w Kwietniu 1420 zaprosili na tron czeski króla polskiego.

Husytyzm był jednak nie tylko religijnym ruchem, ale też narodowym, a to z
następujących powodów:

Jak wiemy, Czechy były bardzo zgermanizowane; dynastya niemiecka osadzała też kraj
coraz bardziej Niemcami, w obec których rodzima ludność czeska coraz w gorszem
była położeniu; w swoim własnym kraju coraz mniej mieli praw i musieli patrzeć, jak
polityka królestwa czeskiego wysługuje się Niemcom; dochodziło już do tego, że za
granicą zaczynano uważać Czechów za szczep niemiecki, bo nic słowiańskiego z tego
kraju nie wychodziło. Pod wpływem jednak unii litewsko - polskiej, kiedy Polska
stanęła na czele Słowiańszczyzny przeciw Niemcom, postanowiwszy raz już położyć
koniec germanizacyi, rozbudziło się też poczucie narodowe u Czechów. Widzieliśmy,
jak czeskie hufce pospieszyły pod Dąbrowno, gromić wraz z Polakami Krzyżaków. Ten
ruch narodowy szerzył się coraz bardziej. Hus też do niego należał i on pierwszy nawet
zaczął uniwersytet praski przerabiać na czeski. Nieszczęście chciało, że ten czeski
patryota był właśnie heretykiem i herezya poplątała się Czechom nąjfatalniej z
patryotyzmem! Niemcy, mieszkający w Czechach, bardzo się z tego cieszyli. Między
Niemcami herezya husycka się nie szerzyła, tylko między samymi Czechami; ztąd
Niemcy zaczęli umyślnie udawać za jedno pojęcie husyty a Czecha, głosząc, że Czesi
są heretykami, że cały naród heretycki. Było to kłamstwem, bo wśród Czechów drugie
tyle było katolików, co husytów, ale kłamstwo dla wrogów wygodne. Katolicy czescy
potępiali herezyę husytów i walczyli z nimi, gdy szło o sprawę wiary; ale gdy szło o
sprawę narodową, a nie o religię, gdy szło o walkę z germanizacją, katolicy czescy
także byli patryotami i na tem polu łączyli się nieraz z husytami. Niemcom bardzo było
dogodnie wołać, że to heretycy przeciw nim występują; kto tylko Niemca trącił, zaraz
wołali, że heretyk. I cesarz Zygmunt, obecnie niby król czeski, zarzucał husytyzm
umyślnie wszystkim Czechom, i odezwał się głośno, że wszystkich Czechów wytępi, a
kraj zaludni samymi tylko Niemcami. W ten sposób sprawa o koronę czeską na głowie
Zygmunta, stała się nie tylko husycka sprawą, ale ogólną czeską narodową. Ofiarowali
tę koronę Jagielle, dlatego właśnie, że to był król Polski; Czesi z Polską właśnie chcieli
się połączyć, bo w ten sposób zwiększyłaby się potęga Słowiańszczyzny; wiedzieli też
dobrze, że im w związku z Polską będzie całkiem inaczej, niż w związku z Niemcami,
bo mieli przykład na Litwie, że Polacy trzymają się prawa: równi z równymi, wolni z
wolnymi.


Zaproszenie Jagiełły na tron czeski

Jagiełło był w trudnem położeniu. W imię narodowych dążeń byłby z największą
chęcią przyjął ofiarowaną koronę, ale cóż tu robić z dążeniami husyckiemi? Doprawdy,
gdyby nie ta nieszczęsna herezya, inaczej by wyglądała historya Europy!

Jagiełło po naradzie z biskupami i senatorami postanowił, że przyjmie koronę, jeżeli
Czesi pogodzą się z Kościołem. Na to trzeba było czasu; na razie dał tedy wymijającą
odpowiedź, nie odmawiał, ale też nie przyjmował. A tymczasem Czesi bili niemieckie
wojska Zygmunta w jednej bitwie po drugiej. Wódz ich, Żyżka (też husyta niestety),
wynalazł nowe sposoby wojowania, które okazały się tak skutecznemi, że Niemcy
coraz to straszniejsze ponosili klęski. Ale cóż, skoro równocześnie czeskie wojska
napadały na kościoły, klasztory, a w krótkim czasie husyckie pułki zwróciły się przeciw
własnym rodakom katolikom! Nastało rozdwojenie nietylko w myślach, ale też w
czynach i naraziło całą sprawą na zgubę.

Zygmunt Luksemburczyk, wyparty z Czech, schronił się na Ślązk, gdzie zniemczeni
książęta i niemieckie bogate mieszczaństwo szczerze mu sprzyjali, nie życząc sobie,
żeby Czechy miały zostać napowrót czeskimi i bojąc się, żeby przez wybór Jagiełły na
króla nie przeszli pod panowanie polskie. Już w Marcu 1420 roku spalono we
Wrocławiu z rozkazu Zygmunta na stosie jednego husytę z Pragi, który tu przyjechał w
sprawach handlowych. Od roku 1421 zaczęto tu zbierać wojsko na Czechów; najazd ze
Ślązka na ziemię czeską dokonany nic jednak nie wskórał, a splamił się niepotrzebnie
wielkiemi okrucieństwami. Czesi powtórnie wyprawili poselstwo do Jagiełły,
bawiącego wówczas na Litwie, u Witołda. Droga wiodła przez Racibórz i tu uwięził
tych posłów książę Jan Raciborski i wydał w ręce Zygmunta. Czesi jednak inną drogą
porozumieli się z Jagiełłą. Król zwołał sejm do Lublina na Sierpień 1421 roku i ztąd
odpowiedziano Czechom, że sprawą ich zaopiekuje się król polski; zachęcano ich do
zgody z Kościołem i dano do zrozumienia, że Zygmunt, piastujący już i tak koronę
węgierską i niemiecką, zrzeknie się zapewne czeskiej pod polskim naciskiem.
Rzeczywiście, wyprawiono z tem poselstwo na Węgry, do Zygmunta; sprytny Zygmunt
ofiarował zrzeczenie się części Ślązka, byle Polska nie wdawała się w sprawy czeskie.
Miał Jagiełło dobrą sposobność powiększyć swe panowanie; sądził jednak, że byłoby
nieszlachetnie zdradzać tak zaufanie czeskiego narodu.

Czesi coraz usilniej zapraszali Jagiełłę; król odparł, że póki się nie pogodzą z
Kościołem, nie może przyjąć zaproszenia. Liczył jednak na to, że raz przecież skończy
się z herezyą, a zostanie tylko ruch narodowy; żeby tedy nie wypuszczać tej sprawy z
ręki, pozwolił Witołdowi, że on tymczasem przyjął czeską koronę. Ale ani Witołd sam
nie pojechał do Czech, chcąc poczekać, aż przynajmniej ustaną gorszące gwałty wojny
religijnej i husyci choć trochę się umiarkują. Wyprawił tymczasem do Czech swego
bratanka, litewskiego księcia Zygmunta Korybuta, jako swego namiestnika. Wszyscy
Czesi, katoliccy i husyccy przyjęli go z zapałem: zaczął jednak ten zapał stygnąć, gdy
Korybut zażądał od hasytów, żeby na razie przynajmniej ze swymi własnymi rodakami
katolikami żyli w zgodzie. Roznieciły się bowiem tymczasem w Czechach nienawiści,
a kraj cały był widownią najgorszych gwałtów. Niesposób było przyjmować koronę
inaczej, jak od całego narodu, a do tego trzeba było, żeby cały naród był w zgodzie.
Skrajne jednak husyckie stronnictwa chciały, żeby Jagiełło czy Witołd był husyckim
królem i nic chciały słyszeć o zgodzie z katolikami. Na to nie można było przystać i
Korybut tego samego jeszcze roku (1422) do Polski powrócił. Znaczyło to, że Jagiełło
nie przyjmuje korony czeskiej, skoro im milsza herezyą, niż dobro całego kraju.

Równocześnie, kiedy Korybut bawił w Czechach, musiał Jagiełło toczyć wojną znowu
z Krzyżakami; w ten to sposób chciał Zygmunt i Niemcy wogóle przeszkodzić Polsce
do Czech. Ale wojna skończyła się klęską Zakonu. Natenczas Zygmunt układa wielki
spisek przeciw Polsce, do którego oprócz Zakonu wciągnął także księcia austriackiego
Alberta (swego zięcia), księcia bawarskiego Ludwika, panów węgierskich i niektórych
książąt ślązkich. Wszyscy mieli równocześnie na Polskę najechać ze trzech stron naraz
a po zwycięstwie podzielić Polskę między Węgry, Czechy i Zakon. Witołd radził, żeby
podjąć tę walkę, któraby jeszcze raz zamieniła się na stanowczą walkę świata
słowiańskiego z germańskim; radził, żeby niedbać o herezyę w Czechach, ale złączyć
się nawet z heretykami, byle tylko upokorzyć Zygmunta. Ale senatorowie polscy, a z
nimi też Jagiełło, ciągle powtarzali: wszystko dla Czechów, ale dla heretyków nic i niż
się łączyć z herezyą, woleli pogodzić się z Zygmuntem.

Było w Polsce stronnictwo, któremu żal bardzo było, żeby też nie wyzyskać tych
kłopotów Zygmunta i nie skorzystać ze sposobności odepchnięcia niemczyzny od ziem
słowiańskich. Stronnictwo to wyprawiło na własną rękę jeszcze raz Korybuta do Pragi,
żeby jeszcze raz spróbować. Czesi przyjęli go znowu okrzykami radości, ale pojednanie
czeskich stronnictw i tym razem się nie udało. Zaciekłość husycka zwiększyła się nawet
jeszcze; nie było tygodnia, żeby nie zniszczono jakiego kościoła a na księżach
zaczynano dopuszczać się mordów. Husyci coraz bardziej oddalali się od Kościoła; byli
wprawdzie wśród nich umiarkowani, ale stronnictwa skrajne, żądne wprost już zaguby
katolicyzmu w Czechach, były na razie górą. Dopókiby tak trwało, nie mieli Polacy z
Czechami co robić. Książę Korybut zmarnował tylko napróżno życie na usługach
Czechów.


Najazdy husyckie

W roku 1425 wojny husyckie zamieniły się z obronnych na zaczepne. Dotychczas z
roku na rok mieli Czesi u siebie niemieckie wojska, które co roku szczęśliwie
pokonywali. Poczuwszy się mocniejszymi od Niemców, postanowili sami teraz
najeżdżać ościenne kraje, a przedewszystkiem dać się we znaki książętom ślązkim,
którzy trzymali z Zygmuntem. Przez 5 lat od roku 1425 do 1430 trwały te husyckie
najazdy na Ślązk, pustoszące kraj w sposób niesłychany; za książąt musiał cierpieć lud.
W Grudniu 1425 napadli husyci najpierw na hrabstwo Kłodzkie, część Ślązka, która
pierwotnie do Czech należała (jak o tem dawniej już była mowa); zdobyli miasteczko
Hradek i złupili miejsce odpustowe Byrdo, dopuszczając się niegodnych okrucieństw.
Mieli bowiem husyci na Ślązaków największą złość o to, że właśnie Niemcy ślązcy
najbardziej się pastwili zawsze nad jeńcami husyckimi; kiedy Ślązacy, pomagający
Zygmuntowi, wpadli poraz pierwszy do Czech w roku 1421, pierwszych jeńców,
których pojmali, spalili zaraz na stosie. Husyci teraz się mścili; ale gdy przeciw nim
walczyli tylko Niemcy, to oni teraz, najechawszy kraj, dawali się we znaki jednako
Niemcom i Polakom, boć na spustoszeniu kraju wszyscy jednako cierpieć musieli. W
roku 1426 spalili husyci miasto Landshut w księstwie świdnickiem, które nie posiadało
już jednak własnych książąt, a więc podlegało bezpośrednio Zygmuntowi. Na rok 1427
zbierał Zygmunt wielkie wojsko na Ślązku; co piąty mężczyzna miał się stawić do
szeregów. Husyci napadli najpierw na Łużyce, a spustoszywszy je ogniem i mieczem
przeszli ztamtąd na Ślązk. Nie zdołali zdobyć miasteczka Lwowa w księstwie
jaworzyńskiem, ale za to wycięli 300 zaciężnych żołnierzy Zygmunta, gdy oddział ten
miał przechodzić przez rzekę Bóbr. Okrucieństwo to takim strachem przejęło resztę
wojska, które stało pod Złotoryą w księstwie lignickiem, że nieczekając nawet bitwy
pierzchnęli w nieładzie. Husyci zajęli ich obóz i złupili całą okolicę; z wielkiemi
lupami wracali spokojnie do Czech koło Jaworzna i Bolkowic nad Nysą, a nikt nie
śmiał ich zaczepić, jakkolwiek wojsko na Ślązku zebrane nie było jeszcze nawet w
ogniu żadnej bitwy. Widząc husyci, jak ich się boją, przygotowali na r. 1428 jeszcze
większy najazd. Zimę spędzili na Węgrzech, żeby się żywić kosztem Zygmunta, z
wiosną przeszli na Morawy, a ztąd przez ziemię opawską na Ślązk. Był to największy
najazd husycki.

Warowna Opawa obroniła się; młodsi zaś książęta opawskiej linii (nieprawej linii
Przemyślidów), Głubczycki i Hradecki okupili się, woląc dawać dobrowolnie, niż dać
się łupić. Husytom też nie o zdobycie kraju chodziło, ale o łupy, żeby mieć z czego na
cudzy koszt utrzymać swoje wojska. Cały kraj na lewym brzegu Odry leżał im otworem
bezbronny. Po drodze spalili Kietrz, Cerkwice i Kazimierz i podeszli następnie pod
Głogówek. Tutaj bronił się książę Bolko, młodszy książę opolski, ale gdy 13-go Marca
1428 miasto zostało zdobyte a 1000 ludzi uprowadzonych w niewolę, książę Bolko
pospieszył zawrzeć pokój z husytami. Teraz Husyci podzielili się na trzy części. Jeden
oddział złupił Osobłogę i Prądnik, drugi spalił Strzeleczki i Chrapkowice, a trzeci
najsilniejszy ruszył na posiadłości biskupstwa wrocławskiego. Uległa im po drodze
Biała i Cieniawa, zanim stanęli pod Nysą, stolicą posiadłości biskupich. Tutaj
wszystkie trzy oddziały husyckie połączyły się na nowo. Biskup uzbroił swoich
chłopów, ale ci uciekli; kilkaset rycerstwa w Nysie zebranego stawiło wprawdzie opór,
ale bezskuteczny. Nysę spalono, a ten sam los spotkał Koziąszyję, Widnawę,
Odmuchów i Paczkowo; Ziembice i Strzelin okupiły się od podpalenia; ale kościoły po
wsiach palili wszystkie, jakie tylko spotkali. Teraz przyszła kolej na Niemodlin, który
zupełnie zburzono; to samo stało się z Grotkowem. Połączywszy wszystkie oddziały,
ruszyli teraz Husyci na Brzeg.

Książę lignicko-brzeski, Ludwik II,, nie miał odwagi bronić miasta. Mieszkańcy
schronili się na drugą stronę Odry i spalili most za sobą, zostawiając miasto Brzeg na
łup husytom. Książę oławski złożył im okup. Nieprzyjaciel ruszył pod Rychbach, skąd
łupy odesłano do Czech; z początkiem Kwietnia przybyły jeszcze znaczne posiłki przez
hrabstwo Kłodzkie. Kłodzko zdołało się szczęśliwie obronić, a husyci pomścili się za to
na klasztorze w Kamienicy, gdzie pozabijali wszystkich zakonników, a budynki
obrócili w perzynę. W Ząbkowicach spalili na stosie przeora Dominikanów, a miasto
spalili. Rychbach opuścili zupełnie mieszkańcy, podobnie, jak się to już stało w Brzegu.
Husyci zajęli gród Sobótkę, opuszczony przez załogę i tu się usadowili; żywności
musiały dla nich dostarczać łupione w tym celu miasteczka Sobótka i Kąty. Ztąd
wyruszyli w okolicę pomiędzy Środą a Partowicami. Zebrały się tymczasem przeciw
nim dwa wojska ślązkie i łużyckie. Ślązkie poprzestało na tem, że zasłoniło drogę do
Lignicy, a łużyckie pierzchnęło za Bóbr, skoro tylko husyci się zbliżyli. Wkrótce wpadł
w ręce husyckie Hajnów, opuszczony małodusznie przez swego księcia, Ruprechta. Na
wieść o tem mieszkańcy Bolesławia wyszli z miasta ze swem mieniem i sami miasto
podpalili. Natomiast oparły się husytom szczęśliwie miasta Ścinawa nad Odrą i Lubin
(zwan też Bukową). Idąc w górę nad Odrą dotarli husyci paląc i grabiąc pod Wrocław.
O zdobywaniu wielkiego i warownego miasta nie myśleli wcale, ale ludną okolicę koło
Wrocławia tak spustoszyli, że nic po nich nie zostało prócz zgliszcz i trupów. Teraz
nareszcie postanowili wracać do domu i to przez Górny Ślązk znowu. Książęta
górnoślązcy, żeby temu zapobiedz, pozawierali z husytami układy, w których się
zobowiązali do neutralności, t. j. że nie będą już nigdy walczyć przeciw nim, ani w
niczem Zygmuntowi pomagać.

Tego samego jeszcze roku, w Grudniu 1428, pojawili się husyci znów na granicy
Ślązka i roztasowali się w hrabstwie kłodzkiem. Książę Ziembicki Jan zebrał przeciw
nim wojsko, do którego przysłali też swoje posiłki biskup wrocławski Konrad, tudzież
mieszczaństwo wrocławskie i świdnickie. Ale smutne losy tego wojska, bo zaraz na
początku bitwy szukało ono ocalenia w sromotnej ucieczce; książę Ziembicki w
ucieczce zabity - a husyci wtargnęli znowu na Ślązk. Znowu odwiedzili oni Brzeg,
spalili Oławę, nieznaczne wojsko księcia oławskiego Ludwika wycięli w pień, potem
spalili Ziembice i klasztor w Henrykowie; dobrowolnie poddała się Niemcza i tylko
Świdnica zołała się obronić. Dopiero z końcem Lutego 1429 wrócili husyci znowu do
Czech. W Czerwcu jednak napadli znowu na Ślązk Dolny, przyczem uprowadzili do
niewoli mieszkańców Bolesławia.


Książe Korybut

W roku 1430 nowy najazd i nowe spustoszenia. Żeby położyć tamę rabunkom nie
mającym żadnego politycznego dalszego celu, wdał się w tę sprawę książę Korybut,
który ciągle przebywał w Czechach choć król Jagiełło dawno go się już wyparł i wracać
kazał. Prosił on dla siebie o ziemię dobrzyńską, jako lenno, ale Jagiełło odmówił,
właśnie za karę, że wbrew jego woli przebywał jeszcze między husytami. Korybut,
który w Czechach nic sprawić nie mógł w obec fanatyzmu husytów, postanowił
przynajmniej wyzyskać husyckie najazdy na Ślązk i z Górnego Ślązka uczynić dla
siebie księstwo. Przystał na to książę opolski Bolesław V., który zupełnie połączył się z
husytami i swoje księstewko odstępował Korybutowi, pod warunkiem, że sobie
zdobędzie nowe księstwo z posiadłości wrocławskiego biskupstwa. Zajęto też
Kluczborek, Wołczyn, Byczynę i Gliwice, gdzie Korybut osiadł i urządził sobie dwór
książęcy; zbiegło się też do niego sporo rycerstwa z sąsiednich ziem polskich. Husyci
nie mieli nic przeciw jego zamiarom; owszem, byliby radzi, że już na Ślązku nie będzie
się przeciw nim zbierać żadne wojsko, a przytem cieszyli się nadzieją, że skoro
Korybut urządzi sobie na Ślązku panowanie, Jagiełło będzie musiał na nowo się zająć
sprawą czeską i żeby oderwać Górny Ślązk od posiadłości luksemburskich, wystąpi
przeciw królowi Zygmuntowi. Ale przeciw Korybutowi wystąpiło duchowieństwo
polskie, a dwór królewski nie chciał słyszeć o żadnych korzyściach politycznych,
jeżeliby miały być osiągnięte przez związek z herezyą. Natenczas Korybut próbuje
jeszcze raz, czy się nie uda przynajmniej umiarkowańszych husytów pogodzić z
Kościołem i prosi Jagiełłę, żeby pozwolił odbyć w Krakowie dysputę teologiczną.
Dysputa odbyła się: uczeni husyccy przybyli do Krakowa, mówili dużo o związku
słowiańskim, ale nie chcieli słyszeć o uznaniu zwierzchnictwa Ojca św. w Rzymie. Nie
było tedy z nimi co robić, odprawiono ich z niczem. A tymczasem, kiedy Korybut
odwoził czeskich dysputantów do Krakowa, Niemcy napadli w nocy 4-go Kwietnia
1431 na Gliwice i zabrali mu je. Odtąd skończyło się działanie Korybuta; me miał on
już żadnego znaczenia.


Koniec wojen husyckich

W roku 1432 zaczęli husyci na nowo grabić i palić. Spalili wtenczas Trzebnicę, Lubiąż,
Więcyk, Pruśnicę, Mieliczę, Bierutów. Oleśnicę spalili sami mieszkańcy, z obawy,
żeby się tu husyci nie usadowili.

Tymczasem zbierał się nowy sobór powszechny w Bazylei. Umiarkowańsi husyci,
pouczeni przykładem Korybuta, że król polski nic a nic w sprawie czeskiej nie zrobi,
jeżeli nie okażą ochoty do pojednania z Kościołem, przekonawszy się już dowodnie, że
Polacy wolą stracić, niż sprzeniewierzyć się religii, - postanowili wyprawić swoich
posłów na sobór i gotowi byli uznać zwierzchnictwo papieskie, byle im pozwolono
odprawiać nabożeństwo w języku narodowym i przyjmować komunię św. pod obiema
postaciami. Stronnictwo to wyprawiło tedy w Lipcu 1432 nowe poselstwo do Jagiełły z
prośbą o protektorat na soborze bazylejskim, ofiarując za to pomoc na wojnę z
Krzyżakami, z którymi znowu trzeba było wojować. Rzeczywiście, husyci pomagali
Jagielle w tej wojnie i sprawowali dzielnie. Wojna zakończyła się zawieszeniem broni
na lat 12.

Ślązk bardzo na tem zyskał, bo husyci opuścili Ślązk przenosząc się na jakiś czas do
Prus. Jagiełło tego też pragnął, żeby husytów odwieść od plądrowania Ślązka.
Wtenczas też, podczas wojny polsko-krzyżackiej, zebrał książę Mikołaj Raciborski (z
nieprawej opawskiej linii Przemyślidów) wojsko i jął się odbierać husytom zajęte przez
nich grody. Pobiwszy przyjaciela husytów, księcia opolskiego, zajął Rybnik i Bytom, a
wkrótce potem także Byczynę i Kluczborek. Ślązk górny wracał pod poprzednią
władzę; niestety łączyła się z tem dalsza jego germanizacya.

Gdyby husyci byli się zawczasu, a szczerze pogodzili z Kościołem, Ślązk byłby
niewątpliwie przeszedł w polskie ręce, a o germanizacyi nie byłoby w tych stronach ani
słychu. Ale Czesi miewali zawsze nieszczęśliwą rękę w sprawach słowiańskich.

W roku 1433 zadano husytom po raz pierwszy klęskę na ziemi ślązkiej, pod Niemczą;
grodu jednakże odzyskać i tak nie zdołano. Ale już miał być koniec najazdów
heretyckich. Same bowiem Czechy dosyć już miały ciągłych wojen, a katolicy tamtejsi
połączyli się z umiarkowanymi husytami przeciw tym, którzy żadną miarą nie chcieli
się pogodzić z Kościołem. Zawrzała jeszcze raz straszna wojna domowa, która
zakończyła się świetnem zwycięstwem umiarkowanych pod Lipanami dnia 30-go Maja
1434 roku. Teraz dopiero można było myśleć o pogodzeniu Czechów z Kościołem, o
wprowadzeniu narodowego ruchu czeskiego na prawe tory. Teraz dopiero byłby mógł
Jagiełło zająć się czeską sprawą, a nie bojąc się herezyi, pomyśleć o ocaleniu
zachodnich ziem słowiańskich przed germanizacyą. Ale Jagiełło był wWilnie na łożu
śmiertelnem; umarł w dzień jeden po bitwie pod Lipanami w ośmdziesiątym piątym
roku życia.

Sprawa husycka przeszła przed sobór bazylejski; w roku 1435 uchwalono tak zwane
kompaktaty, mocą których sobór zezwalał, żeby ludzie świeccy przyjmowali komunie
św. pod obiema postaciami pod warunkiem, że żadnych innych zmian w obrządku
czynić się nie będzie. W ten sposób załatwiono religijną stronę husytyzmu po piętnastu
latach walki. Sobór przystał tylko na to, na co mógł przystać i byłby przystał bez wojen;
wszelkie inne żądania musiały być odrzucone. Ponieważ przywódcy skrajnych
stronnictw husyckich wyginęli w ostnich latach, więc kompaktaty przyjęto
powszechnie i nie robiono żadnych trudności do zgody z Kościołem.

A narodowa strona sprawy husyckiej? Jagiełły już nie było, syn jego starszy,
Władysław, miał lat dziesięć, młodszy Kazimierz siedm 16) Zygmunt Luksemburczyk
rozpoczął starania o koronę. Nie on jednak pobił husytów, ale umiarkowane
stronnictwo czeskie które pod narodowym względem tak samo niecierpiało Niemców
jak najzagorzalsi husyci. To umiarkowane Stronnictwo, szlachta czeska, miało teraz
rozporządzać koroną czeską według swojej woli i bynajmniej nie uznawało praw
Zygmunta, jako dziedzica i następcy króla Wacława (jako brata). Ogłoszono tron czeski
elekcyjnym, t. j. że Czesi króla sobie obierać będą za każdym razem wolnemi głosami
na sejmie. Pozwolili więc kandydować, t. j. starać się o wybór, a gdy się zgłosił, podali
mu takie warunki: W Czachach nie wolno żadnemi Niemcowi piastować urzędu,
wszystkie kościoły mają być w ręku rodowitych Czechów, a król ma rządzić wspólnie z
sejmem i radą koronną, do których mogą należeć tylko rodowici Czesi. Warunki miały
na celu, żeby korona czeska przestała już raz być narzędziem germanizacyi, żeby kraj
czeski należał do Czechów. Zygmunt przystał na te warunki, żeby dostać się na tron,
choć w sercu co innego myślał. Rok tylko danem mu było siedzieć na tronie czeskim;
umarł roku 1437. Ale ten rok jeden wystarczył Czechom, żeby się przekonali o zupełnej
nieszczerości króla.


Biskup wrocławski Konrad

Zygmunt nie miał syna; córka jego wyszła za Albrechta Habsburga, księcia
austryackiego. Ten zięć miał być następcą tronu czeskiego; ale stronnictwo narodowe
bało się nowej próby z Niemcem i znów ofiarowało koronę dynastyi polskiej, a
mianowicie Kazimierzowi Jagiellończykowi, młodszemu synowi Jagiełły, który
obecnie miał jednak dopiero dziesięć lat! Za młody był ten kandydat, żeby sam mógł
popierać swoją sprawę; a starszy brat jego, król polski Władysław, miał też zaledwie lat
13, więc nawet sam w Polsce jeszcze w Polsce nie rządził, ale rejencya, na której czele
stał biskup krakowski i kardynał Zbigniew Oleśnicki.

Odzyskanie Ślązka należało do ulubionycli planów kardynała Oleśnickiego. Sławny ten
w historyi Kościoła i Polski mąż kierował już za Władysława Jagiełły nieraz polityką
polską. On-to sprzeciwiał się przyjęciu korony czeskiej ofiarowanej przez husytów; i
on-to teraz, gdy husyci pojednani już byli z Kościołem, sam doradzał, żeby tę koronę
przyjąć. Posłał tedy imieniem króla Władysława wezwanie do książąt ślązkich, żeby
brata jego, Kazimierza, uznali swoim zwierzchnikiem. Trzeba było koniecznie zacząć
od Ślązka, boć przez Ślązk wiodła droga z Polski do Czech, gdzie tymczasem
stronnictwo Kazimierza zaczęło wojnę domową ze stronnictwem Albrechta. Pismo to
było odesłane do rąk biskupa wrocławskiego, Konrada, jako najstarszego z książąt
ślązkich.

Ale biskup ten był żarliwym Niemcem. Kiedy poprzednio w roku 1427 arcybiskup
gnieźnieński chciał odbyć wizytacyę dyecezyi wrocławskiej, jako jej metropolitalny
zwierzchnik, biskup Konrad wykręcił się od tego, umówiwszy się z Zygmuntem
Luksemburczykiem, żeby temu przeszkodzić. Z porady też tego biskupa wydano w
roku 1435 ustawę, żeby w dyecezyi wrocławskiej tylko rodowity Ślązak mógł
sprawować urzędy kapłańskie; ustawa ta była skierowaną przeciw Polakom z
metropolii gnieźnieńskiej, bo z Polakami ze Ślązka Niemcy radzili sobie bardzo po
prostu, nie dopuszczając ich już od dawien do niczego. Do szkół, do urzędów, czy to
świeckich, czy duchownych, dostęp im był zamknięty, a lud polski zubożały i zahukany
synów swoich nie miał nawet poco do szkół posyłać. Zresztą wyższe godności dostępne
były wówczas tylko dla szlachty, a na Ślązku polskiej szlachty już prawie całkiem nie
było. Słowa "rodowity Ślązak" znaczyły w ustawie biskupa Konrada tyle, co Niemiec.

Ten biskup odmówił tedy oczywiście Kazimierzowi. We Wrześniu 1438 wyruszyło na
Ślązk wojsko polskie; był z wojskiem sam król polski młodociany Władysław i
kandydat do czeskiej korony, Kazimierz. Szli przez Ślązk Górny i oprócz jednego
księcia opawskiego, wszyscy inni przyrzekli uznać Kazimierza swym panem, skoro
otrzyma koronę czeską. Znaczyło to, że się nie chcą mieszać do sporu o tę koronę, a kto
pierwej będzie koronowany, ten będzie ich panem. Kazimierzowi ani nie pomagali, ani
nie przeszkadzali. Możeby mu woleli przeszkadzać, ale sympatye ludu gómoślązkiego
były po stronie rodaków i niejeden wtenczas przystał do polskiego wojska.

Tymczasem jednak Albrecht w Czechach zwyciężył; wojsko polskie ruszało właśnie w
dalszy pochód, gdy nadeszła wiadomość o koronacyi Albrechta, który miał znacznie
bliżej. Ostatecznie więc korona czeska dostała się Albrechtowi w roku 1438. Ale i ten
król następnego roku już nie żył; w kilka miesięcy dopiero po jego śmierci przyszedł na
świat syn, pogrobowiec Władysław. Czesi powierzyli namiestnictwo korony
najdzielniejszemu z pomiędzy siebie, Jerzemu Podiebradzkiemu. Polska tymczasem
musiała się zwrócić w całkiem inną, a daleką stronę. Turcy usadzili się w Europie, a
Polska musiała się stać przedmurzem chrześcijaństwa; broniąc interesów całej Europy,
całego świata chrześcijańskiego, musiała w tej służbie zapominać nieraz o interesach
własnych.



VII. Ślązk między Czechami, Węgrami a Polską


Unia florencka

Polska stawała się coraz potężniejszem mocarstwem. Zgromiwszy Krzyżaków pod
Dąbrownem (Grunwaldem) w roku 1410, odniosła w 24 lat potem drugie podobne
walne zwycięstwo pod Wilkomierzem nad zbuntowaną schyzmatycką ludnością Rusi,
której Zakon niemiecki przez długie lata użyczał żarliwej pomocy. Od roku 1435
maleją już nadzieje krzyżackie. W roku 1437 umiera największy wróg Polski, Zygmunt
Luksemburczyk, w dwa lata potem schodzi ze świata jego zięć, Albrecht austryacki.

Tegoż samego roku 1439, załatwiła Polska sprawę schyzmatyków mieszkających we
wschodnich prowincyach, nabytych połączeniem z Litwą. Już dawniej, na soborach
Konstancyeńskim i bazylejskim pracowali Polacy gorliwie nad tem, żeby połączyć
Kościół wschodni z zachodnim i schyzmatyków skłonić do powrotu na łono
prawdziwej wiary. Wielkie zasługi zdobył sobie pod tym względem książę litewski
Witołd, stryjeczny brat Władysława Jagiełły. Po długich trudach i zachodach dojrzało
wreszcie dzieło cierpliwie przygotowywane. W cztery lata po wilkomierskiej bitwie
odnosi Polska także moralne zwycięstwo nad schyzmą; oto roku 1439 na soborze
fłorenckim schyzmatyccy biskupi ruskich prowincyj polskiego państwa uznają
zwierzchnictwo Ojca św. i przystępują do jedności kościelnej, Po unii politycznej
następuje unia religijna, zwana od miejsca obrad soboru, unią florencka. Za polskim
wpływem nawróciła się pogańska Litwa, za polskim wpływem nawracała się teraz
schyzma. Za przykładem unitów państwa polskiego mieli pójść schyzmatycy inni,
greccy i moskiewscy - ale niestety; tylko w Polsce samej prowadzono uczciwą politykę,
toteż tylko tak daleko przyjęła się unia florencka, jak daleko sięgało polskie panowanie.
Reszta schyzmatyków pozostała w swym uporze.

Od tego czasu Kościół wschodni zwany też greckim dzieli się na dwie zupełnie odrębne
części. Jedni pozostali w schyzmie, zwą się prawosławnymi, a drudzy, zachowujący
wschodni obrządek (w Polsce słowiański), ale pozostający z Rzymem w jedności, czyli
w unii, zowią się unitami. Unici polscy dali nieraz już dowody, że są wiernymi synami
Kościoła i ojczyzny; będziemy o nich nieraz słyszeć w historyi późniejszych czasów.

Nawróceniem Litwy i Unią florencką rozpoczęła Polska szereg swych wielkich zasług
w historyi Kościoła. Co dopiero stłumiwszy pogaństwo, uporawszy się ze schyzmą,
miała zaraz potem rozpocząć walki z Turkami i Tatarami.


Turcy i Tatarzy

Tatarzy byli potomkami owych Mongołów, którzy w XIII. wieku najechali wschodnią
Europę i Ruś zajęli pod swoje jarzmo. Potęga ich osłabła następnie, a zwłaszcza
ustawiczne spory o tron wielkiego hana odbierały im siły. Kiedy Kazimierz Wielki
wyzwalał Ruś Czerwoną od ich zwierzchnictwa, nie mogli byli prawie nic uczynić,
żeby władzę swoją dalej utrzymać; byli już tylko z imienia zwierzchnikami i ani nawet
pomyśleć nie mogli o tem, żeby wystąpić przeciw Polsce. Cały szereg ruskich księstw
odebrała im Litwa, tak, że wreszcie zostały pod ich władzą tylko dalekie na północo-
wschodzie osady, t. z. ziemie i grody Zaleskie, wśród których najważniejsze
Włodzimierz nad Klazmą, Suzdal i Moskwa. Tam na Zalesiu mięszali się Mongołowie
z ludnością ruską i z tej mieszaniny powstał nowy lud, zwany moskiewskim.
Kniaziowie moskiewscy najdłużej ze wszystkich Mongołom czyli Tatarom hołdowali,
ale i oni wreszcie wybili się na wolność. Już w roku 1380 kniaź Dymitr, zwany
Dońskim, zadał im wielką klęskę, a choć jeszcze przez całych sto Moskale
zwierzchność tatarską uznawać musieli, zależność ta zmniejszała się coraz bardziej.
Właśnie w tych czasach, o których rozdział ma opowiadać, dokonywało się ostateczne
uwolnienie Moskwy od tego haniebnego zwierzchnictwa. Równocześnie Moskwa staje
się coraz większem i silniejszem państwem a Tatarzy dzielą się na coraz mniejsze
państwa, zwane hordami, które ciągle walczą między sobą i osłabiają się wzajemnie. Za
słabi, żeby drugim narzucić swe panowanie, byli jednak jeszcze dość silni, żeby
dokuczyć srogim najazdem, mordem i pożogą, a co najgorsza, jassyrem, tj.
uprowadzaniem setek i tysięcy nawet ludzi do swej niewoli.

Tatarzy byli religii muzułmańskiej, która pochodzi od Mahometa z Arabii. Właśnie,
kiedy tak już byli osłabieni, że mogło się zdawać, iż Europa raz przecież tylko do
samych chrześcijan należeć będzie, nadeszły im niespodzianie posiłki od
współwyznawców z Azyi. Pokrewny im azyatycki lud Turków, założył w Małej Azyi
potężne państwo, a w roku 1356 po raz pierwszy wkroczył do Europy. Na półwyspie
bałkańskim było cesarstwo greckie, zwane byzantyńskiem, schyzmatyckie. Turcy
rozpoczęli z niem groźną walkę. W roku 1365 zdobyli miasto Adryanopol, z którego
zrobili sobie stolicę swego państwa w Europie. Pokonali w krwawych walkach Serbów
i Bułgarów; od roku 1389, od bitwy na Kosowem polu, pozostawali południowi
Słowianie w niewoli tureckiej. W roku 1396 próbowali po raz pierwszy zdobyć
Konstantynopol, stolicę cesarstwa byzantyńskiego; drugi raz pokusili się o to w roku
1422. Nie udało im się wprawdzie zająć samego miasta, ale też już nic więcej na
bałkańskim półwyspie do zdobywania nie mieli; całe państwo byzantyńskie było już
pod władzą turecką, a cesarze jego zamknięci w swej stolicy, błagali o pomoc
zachodniej Europy. Żeby pozyskać państwa katolickie, udawali, że przyjmują unię
florencką, ale czynili to nieszczerze. A tymczasem Turcy rośli w potęgę, a w Tatarach
zyskali gotowych sprzymierzeńców. Tatarzy napadali, niszczyli kraj, potem
przychodziło wojsko tureckie i zabierało go na stałe pod jarzmo muzułmańskie.

Tak stały w Europie sprawy, gdy dorastał syn Władysława Jagiełły, imieniem także
Władysław. Jemu sądzonem było próbować obrony Europy i chrześcijaństwa i zginąć
męczeńską śmiercią w walce z Muzułmaństwem. Przez poświęcenie się zaś dla sprawy
powszechnej krzyża i cywilizacyi zaniechała Polska dobrej sposobności odzyskania
Ślązka. Jedno zaś z drugiem taki ma związek.


Sposobność odzyskania Ślązka

Kiedy 27-go Października 1439 umarł Albrecht, zięć Zygmunta Luksemburczyka i
dziedzic po nim koron węgierskiej i czeskiej (a wiec także zwierzchnik Ślązka),
zabrakło pana tym dwom państwom. Małżonka Albrechta, imieniem Elżbieta, miała
dopiero porodzić, będąca wstanie błogosławionym; nie można było przewidzieć, czy
porodzi syna, a choćby i syna - cóż za król - w pieluszkach, w czasach owych, które
koniecznie wymagały króla w zbroji! Bądź-cobądź, na razie obie korony, czeska i
węgierska, były bezpańskie. Ślązk niej miał nad sobą żadnego zwierzchnika i mógł
powracać do Polski. Umyślili też panowie polscy wyzyskać tę sposobność, a król
Władysław wyprawił na Ślązk poselstwo, które stanęło we Wrocławiu 9-go Stycznia
1440 roku. Znaczyło to oczywiście tyle, co wypowiedzenie wojny niemieckim
przybyszom w tej starej ziemi piastowa boć król wiedział naprzód, że Niemcy
wrocławscy nie przystaną na jego plan. Tak się też stało: Wrocławiacy odpowiedzieli,
że pragną bezwarunkowo pozostać przy czeskiej koronie. Dając taką odpowiedź mieli
nadzieję, że królem czeskim zostanie książę bawarski, Albrecht. Ten atoli korony nie
przyjął. W kilka tygodni potem, dnia 22-go Lutego 1440 roku, wdowa po Albrechcie
powiła rzeczywiście syna, któremu dano na chrzcie św. imię Władysława. Korona
czeska i węgierska miała tedy dziedzica; był nim Władysław Pogrobowiec. Ale rządy
za niego sprawowali rzeczywiście inni. Czesi ustanowili rządcą królestwa jednego ze
swych panów, Jerzego Podiebradzkiego. Węgrzy zaś ofiarowali koronę królowi
polskiemu. I w Czechach było stronnictwo, które pragnęło Władysława Jagiellończyka
widzieć na czeskim tronie; ale z koroną czeską wiązały się ciągłe niemiłe religijne
kłopoty; pouczeni poprzedniem doświadczeniem dali też Polacy spokój tym planom i
przyjęli za to dla swego króla koronę węgierską, z czeskiej pragnąc tylko przyłączenia
Ślązka. Czesi zaś, gdy król polski korony ich nie przyjął, pozostawili sprawę w
zawieszeniu; ani Pogrobowca praw nie uznali, ani mu ich nie odbierali i było przez lat
14 bezkrólewie, podczas którego rządził Podiebradzki, Niemcy na Ślązku byli za to
gorliwymi obrońcami praw Pogrobowca; obstając za królem-dzieckiem, mieli tę
wygodę, że na prawdę sami sobie byli panami kraju, nie słuchali rozkazów z Pragi, a
zasłaniali się przed wezwaniami z Krakowa.

Rozpoczęła się wojna, która toczyła się głównie na Węgrzech. Elżbieta, matka
Pogrobowca, zebrała zaciężne wojsko, ale wola narodu węgierskiego była przy polskim
królu. Wojna ta zboczyła także na Ślązk, gdzie udało się pozyskać dla sprawy polskiej
jednego z książąt Oleśnickich, Konrada zwanego Białym. Prawdopodobnie obiecano
mu za to pewne korzyści. Rodzony brat Konrada Białego był biskupem wrocławskim i
stał na czele stronnictwa niemieckiego; Konrad Biały gotów był stanąć na czele
stronnictwa polskiego, ponieważ przewidywał, że polska sprawa teraz zwycięży, a jego
nie minie nagroda.

Rzeczywiście, o ile tylko człowiek przewidywać może, wszystko kazało się
spodziewać, że jeżeli kiedy, to teraz Ślązk powróci do Polski. Wkrótce umarła Elżbieta,
matka Pogrobowca; opiekunem został samolubny cesarz Fryderyk III,, który nic się nie
troszczył o powierzone sobie dziecię; nikt też nie zajmował się jego sprawami, nie było
nikogo, ktoby choć jednego żołnierza uzbroił pod jego hasłem. Czechy tyle miały
swoich wewnętrznych kłopotów, że o należytem bronieniu czeskich praw do Ślązka nie
byłoby mowy; książęta ślązcy za nagrodę byliby zrobili wszystko, a ludu polskiego
było na Ślązku jeszcze sporo. Niemcy na Ślazku byli zbyt słabi, żeby się obronić
polskiej potędze; - a jednak stało się inaczej, król polski starania swoje o Ślązk nagle
przerwał, odraczając je na później. Zamiast na Ślązk, wypadło królowi Władysławowi
ruszyć na Turka.


Bitwa pod Warną

Turek niepokoił już dość długo południowe Węgry; wszyscy widzieli, że wcześniej czy
później rzuci on się na węgierskie państwo, że Węgry będą musiały się bronić przed
muzułmańskiem jarzmem. Dlatego też właśnie Węgrzy wybrali sobie polskiego króla,
żeby mieć na tronie rycerza, a w Polsce pomoc przeciw Turkowi. I Polska bowiem
stykała się z Turkiem na południu przez hołdownicze księstwo wołoskie, a od
południowego wschodu miała na karku Tatarów. Już w Lipcu 1443 roku ruszyli Polacy
i Węgrzy na wspólną wyprawę, której bardzo się szczęściło; odniesiono kilka
zwycięztw, a sztandary polskie doszły aż do miasta Filipopolis w Macedonii. Serbowie
i Bułgarzy łączyli się z zapałem z wybawicielami, którzy przygotowywali na rok
następny jeszcze większą wyprawę. I tej wyprawie szczęściło się z początku, aż w
bitwie pod Warną (w Bułgaryi) król polski - znalazł śmierć męczeńską. Wojsko
spostrzegłszy brak króla upadło na duchu, bitwa skończyła się klęską, wszystkie
korzyści dwóch wypraw poszły od razu na marnę. Było to 10-go Listopada 1444 roku.
Królowi dostał się od tej bitwy pośmiertny przydomek Warneńczyka.

W Polsce nie chciano wierzyć, że król zginął; pojawiały się ciągle pogłoski, że jest w
niewoli u Turków, że nawet udało mu się wydostać na wolność, że niepoznany dostał
się na te lub owe okręty i że z cudzych krajów do Polski powraca. Mawiano, że jest
chwilowo w klasztorze w Hiszpanii, że się błąka w Małej Azyi itp. Brat Władysława,
Kazimierz, który rządził na Litwie, wahał się też z przyjęciem korony aż do roku 1447.


Konrad Biały

A tymczasem minęła dobra sposobność w sprawie ślązkiej. Konrad Biały, zawiedziony
w nadziejach, począł nawet szukać łupów w granicznych polskich powiatach. Za jego
przykładem poszło kilku innych książąt. Korzystając z nieobecności wojska polskiego,
zajętego na wyprawie tureckiej, urządzali obławy na sąsiednie polskie wsie i
miasteczka, dobrze zagospodarowane. Bolesław Opolski, Bernard Świdnicki, Bolko
Raciborski, Wacław Cieszyński byli wraz z Konradem Białym postrachem bezbronnej
granicy. Nie chodziło im przytem wcale o żadną politykę; niejeden z nich gotów był
sprzedać Polakom swoje księstwo. Zrozumiał to dobrze biskup krakowski, sławny
kardynał Zbigniew Oleśnicki i w roku 1443 odkupił bez trudności od Wacława
cieszyńskiego i Bolka raciborskiego księstwo siewierskie, które odtąd aż do końca
państwa polskiego należało do biskupów krakowskich, (dziś pod Moskalem). W tymże
czasie książę oświęcimski złożył hołd koronie polskiej.

Konrad Biały rozbijał się dalej po Ślązku, aż nareszcie właśni synowcowie musieli go
uwięzić i tak długo trzymali, aż się zrzekł dla nich Oleśnicy. Inni książęta też w
ciągłych byli swarach; książęta opolscy wojowali z głogowskimi i cieszyńskimi, a
znaczna ilość niemieckiej szlachty, rozpanoszonej na Ślązku, zaczęła na nowo uprawiać
zyskowne rzemiosło rycerzy-rabusiów, wspierana w tem przez drobnych książąt
Cierpiało na tem mieszczaństwo i lud wiejski, uciskany coraz srożej, a nigdy jutra
niepewny.

Toteż nie dziwota, że ludność radaby się pozbyć książąt i zazdroszczono tym miastom,
które należąc bezpośrednio do czeskiej korony, jak np. Wrocław, Jaworze, więcej miały
spokoju, a o jednego pana mniej. Pokazało się to teraz w Lignicy, jak ludność
niecierpiała swych własnych książąt.


Sprawa lignicka

Dawne księstwo lignickie rozpadło się od roku 1352 na dwie główne dzielnice: lignicką
i brzeską, a potem dzieliło się jeszcze bardziej i powstały księstewka hajnowskie,
oławskie i bukowskie (Lben). Po pewnym czasie wymarła starsza linia lignicką, a
miasto Lignica ze swym obwodem przeszło do starszej gałęzi linii młodszej, która
panowała w Brzegu, tak, że książę Ludwik II. panował i w Lignicy i w Brzegu;
najmłodsza gałąź dostała Hajnów, Bukowe i Oławę. Ludwik II. nie miał męzkiego
potomstwa, tylko córkę Jadwigę, która wyszła za mąż za swego krewniaka, Jana
bukowskiego. Niemieckie prawo lenne orzekało, że córki nie mogą dziedziczyć lenna;
według tego miałyby Lignica i Brzeg przypaść teraz koronie czeskiej, jako księstwa
bezpańskie. Sami też Ligniczanie życzyli sobie tego i wypędzili księżnę z miasta.
Cesarz Fryderyk III., jako opiekun dziedzica korony czeskiej, Władysława
Pogrobowca, udawał z razu, że pragnie Lignicy dla niego; potem jednak pokazało się,
że tylko udaje a Lignicy potrzebuje dla księcia saskiego Fryderyka, żeby go tym darem
skłonić na swoją stronę w sprawach niemieckich. I Ligniczanie przyjęli księcia
saskiego i hołd mu złożyli w roku 1451. Książę bukowski chwycił za broń, ale przegrał
bitwę, a potem zrzekł się za 28,000 guldenów wszelkich praw do księstwa lignickiego.
Pieniędzy jednak nie dostał; a równocześnie sprzeciwił się wprowadzeniu księcia
saskiego na Ślązk Jerzy Podiebradzki, gubernator Czech i zajął się sam sprawą lignicką.
Przysłany przez niego rządca był jednak podejrzany o husytyzm, czem ludność tak się
oburzyła, że w roku 1454 posłała znowu po księżnę Jadwigę. Nie dożył już tego jej mąż
książę Jan z Bukowej, ale mieli syna, imieniem Fryderyka. Tymczasem zaszły na
Ślązku ważne wypadki.

Cesarz Fryderyk wychowywał Władysława Pogrobowca w Wiedniu zupełnie na
Niemca. Upomnieli się o to Czesi, a Jerzy Podiebradzki zmusił nareszcie cesarza, że
Władysława odesłał do Pragi. Podiebradzki, uczciwie postępując, oddał mu zaraz
panowanie i kazał go koronować na króla czeskiego, choć nie miał jeszcze nawet
czternastu lat (stało się to roku 1453). Był więc już król czeski i Wrocławianie mieli już
pana. Ale oni, którzy przed 14 laty tak gorliwie ujmowali się za dziedzicem czeskiej
korony, który co dopiero przyszedł był na świat, teraz, gdy dorósł, odmówili mu hołdu.
Nie o koronę czeską im bowiem chodziło, bo Czechów prawdziwych nienawidzili tak
samo, jak Polaków; chodziło im o niemieckie panowanie, o germanizacyę, która
dawniej miała w Czechach najlepsze narzędzie; a teraz było inaczej, w Czechach było
górą stronnictwo narodowe, a król Władysław mianował zaraz po koronacyi
Podiebradzkiego nadal gubernatorem kraju. Skoro Czechy nie miały być niemieckie,
Wrocławianie nie chcieli zaraz słyszeć o czeskiej koronie! Król przyjechał jednak w
Grudniu 1454 roku sam do Wrocławia, i Niemcy radzi nieradzi musieli hołd złożyć, a
za karę za opór zapłacić 15,000 guldenów kary. Gubernatorem królewskim na Ślązku
został Czech, Henryk Rosenberg, a wkrótce został wrocławskim biskupem rodzony
jego brat, Jodok; obydwaj nie umieli nawet po niemiecku. Jerzy Podiebradzki, któremu
król zawdzięczał koronę, dostał od niego na Ślązku Ziembice, Ząbkowice i hrabstwo
Kłodzkie.

Przypomniano teraz Ligniczanom, że wypędzili z miasta czeskiego rządcę. Ukarano za
to mieszczan, ale pozostawiono w Lignicy księżnę Jadwigę, bo się za nią ujęli wszyscy
inni książęta ślązcy. Nie było też czasu na gruntowne załatwienie tej sprawy, bo
Władysław Pogrobowiec musiał się teraz zająć sprawami korony węgierskiej: nową
wojną z Turkami, którzy już 1453 roku zdobyli Konstantynopol.

Była to wyprawa krzyżowa na Turka, głoszona przez św. Jana Kapistrana, fundatora
zakonu Bernardynów. Świątobliwy ten mąż objeżdżał Europę, głosząc wszędzie w
świetnych kazaniach wojnę w obronie Krzyża przed półksiężycem. W roku 1453
przebywał we Wrocławiu, w roku 1454 w Krakowie, gdzie dawał ślub królowi
polskiemu, Kazimierzowi Jagiellończykowi, z Elżbietą, ciotką Pogrobowca. W roku
1455 przyszła do skutku wyprawa pod dowództwem dzielnego bohatera węgierskiego
Jana Hunyadyego. Pod Belgradem odniesiono świetne zwycięstwo; - ale dziwnie się
nieszczęściło wodzom na tych wyprawach. Władysław Warneńczyk poległ w bitwie, a
teraz Jan Hunyady umarł w 20 dni po zwycięstwie na zarazę w obozie; w dwa miesiące
potem poszedł za nim do grobu św. Jan Kapistran, który też był na tej wojnie. Król
Władysław Pogrobowiec dopiero szesnastoletni, powrócił tedy do domu. Rok bawił na
Węgrzech, potem pojechał do Pragi, a tu zaskoczyła go nagła śmierć 23-go Listopada
1457.

Najbliższym jego dziedzicem był królewicz polski, imieniem także Władysław, syn
jego ciotki Elżbiety i króla Kazimierza Jagiellończyka. Król polski wyprawił też
poselstwo warujące prawa jego syna; ale cóż, skoro ten kandydat miał sam dopiero
półtora roku! Mało pociechy byłoby z maleńkiego króla. Czesi obrali więc królem
swego gubernatora, Jerzego Podiebradzkiego, a Węgrzy dali koronę synowi Jana
Hunyadyego, Maciejowi Korwinowi. Protestował król polski, ale na słowach się
skończyło, bo wszystkie polskie siły zajęte były gdzieindziej - Krzyżakami.


Wojna trzynastoletnia

Jedyny to w historyi świata wypadek, żeby lud jakiś sam się wpraszał pod cudze
panowanie: wypadek ten zdarzył się w historyi polskiej w roku 1454. Oto Niemcy
pruscy prosili się, żeby ich przyjąć pod panowanie polskie.

Właśnie kiedy św. Jan Kapistran bawił w Krakowie, zastał tu poselstwo od miast
niemieckich i szlachty niemieckiej z pod panowania Zakonu Krzyżackiego, z Prus
Wschodnich, które były już zupełnie niemieckim krajem po wytępieniu pogańskich
Prusaków i z Prus zachodnich, czyli z Pomorza nadwiślańskiego, które było krainą
polską, ale przez Krzyżaków bardzo zgermanizowaną. Zdzierstwa, gwałty,
okrucieństwa, nieuczciwość, wiarołomstwa Krzyżaków tak się dały we znaki samejże
niemieckiej ludności tych krajów, że dłużej już wytrzymać nie mogąc, wypowiedzieli
im posłuszeństwo i postanowili Krzyżaków wypędzić z kraju a poddać się Polsce.
Zawiązali w tym celu związek polityczny, zwany związkiem jaszczurczym (jaszczurkę
uważano za godło wytrwałości). Uznając, jak w Polsce ówczesnej dobre i ojcowskie
były rządy, widząc miłość dynastyi jagiellońskiej dla poddanych, widząc najlepiej na
Litwie i Rusi, jak dobrze wyszły na połączeniu z Polską, postanowili wyprawić do króla
polskiego poselstwo i prosić, żeby też ich w poddaństwo swoje przyjął. Tak to Niemcy
prosząc się sami o polskie panowanie najlepsze wydali świadectwo moralnej wartości
polskiej historyi, uczciwości i chrześcijańskiemu duchowi polskiej polityki.

Ofiara związku jaszczurczego była ponętną, bo miało się nareszcie odzyskać ujście
Wisły i dostęp do morza Bałtyckiego. A jednak król sią wahał, czy przyjąć tę
propozycyę, czy się godzi samemu Krzyżaków zaczepić, tych Krzyżaków, którzy tak
niegodnie przecież zawsze z Polską postępowali. Dopiero, gdy Jaszczurowcy
stanowczo oświadczyli, że krzyżackich rządów dłużej już nie chcą, i że udadzą się o
pomoc do Danii, jeżeli ich król polski nie przyjmie - dopiero wtenczas dał się nakłonić
Kazimierz Jagiellończyk i wojnę Krzyżakom wypowiedział.

Wojna ta trwała lat trzynaście! Jest ona ważna w historyi wojen, dlatego, że podczas
niej okazało się, iż trzeba zmienić sposób wojowania. Dotychczas nie było prawie
wcale wojsk regularnych; gdy trzeba było ruszyć na wroga, zwoływał król t. z.
pospolite ruszenie, t j. że każdy szlachcic siadał na koń i swoim kosztem służył na
wojnie. Odkąd jednak wydoskonalono sztukę fortyfikowania miast, odkąd trzeba było
gród po grodzie systematycznie i umiejętnie oblegać, pospolite ruszenie na nic się nie
zdało. Dobre, nawet bardzo dobre, gdy wypadło w szybkim pochodzie odeprzeć
najeźdźcę lub zetrzeć się z nim w walnej bitwie, stawało się jednak nieużytecznem do
zdobywania fortec. Podczas długiego oblężenia nie było żadnych łupów, a któż mógł
swoim kosztem dłuższy czas utrzymywać na wojnie siebie i konia? A w domu co się
tymczasem działo z rodziną i z gospodarstwem; gdy nadchodziła jesień, kto miał
zasiać? Pospospolite ruszenie, gdy dłużej trwało, prowadziło za sobą ruinę majątkową.
A właśnie ta wojna miała być długą wojną o fortece, których Krzyżacy mieli bardzo
wiele i to bardzo dobrych. Niejedna wyprawa pospolitego ruszenia, choć się odznaczała
wielkiem męztwem, spełzła jednak w skutkach prawie na niczem, tylko przez to, że
szlachta nie mogła już dłużej wytrwać daleko od domu i musiała wracać, żeby się w
domu na nowo na wojną oporządzić; a tymczasem Krzyżacy odzyskiwali znowu
poniesione straty. Po kilkoletniem doświadczeniu postanowiono więc robić tak, jak
Krzyżacy robili. Oni sami nie dużo się bili, ale najmowali sobie wojska zaciężne. W
owych czasach bywali przedsiębiorcy wojskowi, którzy za kontraktem godzili sobie
chętnych do żołnierki, zupełnie tak samo, jak majster rzemieślnik godzi sobie
czeladników i uczniów. Niektórzy miewali pod swoją chorągwią po kilka a nawet
kilkanaście tysięcy zbrojnych. Takich przedsiębiorców wojennych nazywano
kondottierami; (słowo to wzięte jest z języka włoskiego, ponieważ we Włoszech
zaczęto najpierw uprawiać to żołnierskie rzemiosło). Kondottierowie wynajmowali
swoje pułki każdemu, kto zapłacił, wszystko im było jedno, czy on biały, czy czarny,
nic ich nie obchodziło, po czyjej stronie słuszność; kto więcej zapłacił, temu służyli;
zupełnie, jak kupcy, uważali swoje wojska za towar, zawsze do sprzedania każdemu,
kto ma pieniądze. Jeżeli kto źle płacił, opuszczali jego sprawę i przechodzili nieraz do
przeciwnika, jeżeli miał gotówkę. Jeżeli jednak kto płacił regularnie, mógł być pewnym
ich wierności aż do ostatniej kropli krwi. Takie wojsko było o dużo lepsze od
pospolitego ruszenia, bo składało się nie z gospodarzy, ale z ludzi, którzy się tylko
żołnierce poświęcali, o niczem innem nie myśleli, bo z wojny żyli, latem i zimą, choćby
dziesięć lat, w polu stali, póki były pieniądze i póki było trzeba. A choć padali na
wojnie, zaraz się szeregi zapełniały z łatwością nowymi żołnierzami, bo ludzi
ochotnych do wojenki nie brakło. Rekrutowali się po większej części z Niemiec, bo tu
lud okrutnie przez szlachtę i rycerzów-rabusi uciskany, ratował się chętnie ucieczką w
zaciężne pułki. Dużo też było Czechów, u których znaczna część narodu na wojnach
husyckich zaprawiła się do żołnierki i do niej przylgnęła. Szkoci słynęli, jako łucznicy.
Polacy gardzili tym zarobkiem ; nie było w Polsce ani kondottierów, ani też lud polski
krwi na handel nie dawał; widocznie mu się lepiej działo, niż ludowi niemieckiemu,
skoro nie uciekał do wojska.

Kondotier miał bardzo wielkie zarobki; toteż nieraz księżęta brali się tego rzemiosła. W
wojnie trzynastoletniej był między kondottierami nawet jeden książę ślązki, a
mianowicie Rudolf żegański zakupiony przez Krzyżaków (poległ zaraz pierwszego
roku w bitwie pod Chojnicami).

Państwo wojujące zaciężnem żołnierstwem musiało się starać o pieniądze dla niego;
trzeba więc było podnieść podatki. Dawniej chodziło się wojnę samemu; teraz płaciło
się podatek na wojsko, za to, żeby samemu cicho w domu siedzieć. Trzeba było te
podatki obmyśleć, rozdzielić, wydać przepisy, ustanowić urzędników itp. Tak jedna
zmiana pociąga za sobą drugą. A zmiany te, przypadając w sam raz podczas wojny,
wpływały na jej przedłużenie i dlatego to minęło całych lat trzynaście, nim się
wszystko do porządku przyprowadziło, nim się nareszcie odzyskało dawne piastowskie
ziemie na północy.

Pierwszy rok wojny był nieszczególny; pospolite ruszenie, zmęczone i styrane, nim do
Prus przyszło, nie dało rady, pomimo poparcia miejscowej ludności. Nawet biskupi
pruscy: chełmiński, pomezański i sambijski powitali radośnie króla polskiego; jeden
tylko biskup warmiński trzymał z Zakonem. Miasta same powypędzały ze swych
murów krzyżackie załogi, ale udało się Zakonowi utrzymać dwie najważniejsze fortece:
Chojnice i Malborg. Pod Chojnicami ponieśli Polacy klęskę. Następnego roku, choć
drobna tylko część kraju była już w rękach Zakonu, nie zdołano jednak zdobyć
twierdzy Łasina. W trzecim roku zebrano wielkie podatki, najęto zaciężnych, którzy
niewypłacani przez Krzyżaków, wymówili im służbę i najęli się Polakom; czwartego
roku zajęto Malborg, stolicę Wielkiego Mistrza Zakonu, który przeniósł się do
Królewca. Miasto Gdańsk pożyczyło wtenczas królowi 30,000 dukatów.

Wtedy to, po zajęciu Malborga, umarł Pogrobowiec, a król Kazimierz Jagiellończyk
starał się o jego dziedzictwo dla swego syna, ale zajęty wojną na północy, nie mógł
żądań swych poprzeć orężem i musiał pozostawić tron czeski Jerzemu
Podiebradzkiemu, a węgierski Maciejowi Korwinowi.

Wrocław i książąta dolnego i średniego Ślązka odmówili uznania Podiebradzkiemu;
książęta górnoślązcy nie przyłączyli się jednak do nich. Po roku atoli zaczęli się i tamci
książęta inaczej namyślać, przewidując, że król czeski nie będzie z nimi żartował. W
nieprzyjaźni względem Jerzego wytrwał tylko Wrocław i jeden książę: Baltazar
żegański (brat owego kondottiera krzyżackiego). Książę żegańaki, Baltazar, utracił
Żegań, który król dał jego bratu, Janowi. Wrocławianie nie złożyli hołdu, choć
Podiebradzki przybył do Świdnicy, gdzie się też stawili wszyscy inni ślązcy lennicy;
nie złożyli hołdu, choć ich wzywał do tego nuncyusz papieski, który w Listopadzie
1459 zjechał do Wrocławia. Król Jerzy dał im na razie spokój, bojąc się, żeby w razie
wojny na Ślązku nie wmieszał się do tej sprawy król polski, - który właśnie zawarł z
Zakonem rozejm i traktował o pokój. Jakkolwiek pokój nie przyszedł do skutku, bo
Krzyżacy nie chcieli przyjąć polskich warunków, na razie jednak miał król Kazimierz
Jagiellończyk wolniejsze ręce. Podiebradzki wyprawił do Polski poselstwo, prosząc o
przyjaźń i ofiarując królewiczowi Władysławowi (naonczas trzechletniemu) następstwo
po sobie na tronie czeskim. Wkrótce zjechali się obaj monarchowie na Górnym Ślązku,
w Bytomiu i to dwa razy w ciągu jednego roku, dnia 6-go Stycznia i 29-go Listopada
1460 roku. Pogodzili się, zawarli przymierze i umówili się, że Kazimierz będzie
próbował załatwić pokojowo sprawę z Krzyżakami, żeby nie trzeba było wojny dalej
prowadzić; Jerzy przyjął na siebie pośrednictwo i zaprosił Krzyżaków na zjazd do
Głogowa. W Maju 1462 zjechali się tam po raz trzeci królowie czeski i polski, ale
Krzyżacy swoich posłów wcale nie przysłali.

W tymże jednakże roku i w dwóch następnych latach ponosili Krzyżacy ciągle same
klęski; już się bowiem Polacy urządzili stosownie do nowych potrzeb wojennych. W
roku 1464 poddał się Polsce biskup warmiński. Dwa lata jeszcze bronił się Zakon
ostatkiem sił, ale wreszcie w roku 1466 musiał się poddać i zawrzeć pokój w Toruniu
na następujących warunkach:

Ziemie chełmińska, michałowska i pomorska (Prusy zachodnie) wracają do Polski.
Biskupstwo warmińskie zostaje osobnem księstwem, hołdującem Polsce; księciem
będzie każdorazowy biskup. Przy Zakonie pozostają nadal tylko Prusy wschodnie
(Samland, Hinterland i Niederland) ze stolicą Królewcem, ale tylko jako lenno korony
polskiej, z którego każdy Wielki Mistrz ma składać hołd królowi polskiemu. Zakon nie
może zawierać przymierzy, ani też prowadzić wojny bez zezwolenia króla polskiego,
jako swego zwierzchnika. Biskupstwo chełmińskie, które dotychczas podlegało
arcybiskupowi w Rydze, wraca do metropolii gnieźnieńskiej. Nareszcie jeden wanunek
bardzo ważny: Polakom wolno wstępować do Zakonu. Warunek ten miał na celu, żeby
Zakon przestał być niemieckim - ale Krzyżacy nie przyjęli nigdy i tak ani jednego
Polaka, - swoją drogą Polacy nie kwapili się wcale do instytucyi, którą mieli w
zasłużonej pogardzie.

Tak tedy w roku 1466 wracało do Polski wszystko, co dawniej Krzyżacy oderwali;
wracało wprawdzie nie takie samo, bo pół na pół niemieckie, ale ta niemiecka ludność
była przyjazną, sama dobrowolnie z Polską się łączyła. Jakoż Niemcy tych krain
pozostali do końca wiernymi obywatelami państwa polskiego, a nawet dość licznie się
polszczyli. Ziemie te zwano odtąd Prusami królewskimi, dla odróżnienia od Prus
wschodnich, jeszcze krzyżackich.


Jak Wrocławianie zapraszali polskiego króla

Ledwie się skończył kłopot krzyżacki, zaczął się kłopot czeski. Król Jerzy
Podiebradzki, mąż dzielny, patryota wielki, polityk rozumny, popadł jednakże znowu w
nieszczęsny błąd czeski, że sprawy narodowe i polityczne łączy się z niepotrzebnemi
wymysłami religijnemi. I on także miał skończyć w herezyi! W dwa miesiące po
zawarciu pokoju toruńskiego, doszła z Rzymu wiadomość, że król Jerzy jest pod klątwą
papieską, o to, że na nowo rozpoczyna sprawę husycką!

W Czechach utworzył się zaraz przeciw niemu związek katolickich panów,
wypowiedział mu posłuszeństwo, a koronę ofiarował - znowu Polsce, Kazimierzowi
Jagiellończykowi. Wśród tego poselstwa był także Łukasz, rajca miasta Wrocławia.
Wrocław, ten polakożerczy Wrocław, zgadzał się na polskie panowanie! Papież
przysłała też poselstwo z wezwaniem, żeby król polski przyjął czeską koronę.

Kazimierz Jagiellończyk mógł wyzyskać ciężkie położenie króla Jerzego. Ale
uczciwość Jagiellońska nie pozwalała na wojowanie z tym, z którym co dopiero było
się w przymierzu, z tym, który Polsce nie zrobił nigdy nic złego, owszem, od początku
chciał być jej przyjacielem. Odpowiedział król, że zanim się Jerzego złoży z tronu,
trzeba dołożyć wszelkich starań, żeby go pogodzić z Kościołem i pisał do papieża, że
Wrocławianie zanadto Jerzego oczernili, że stolica apostolska nie powinna jeszcze
tracić nadzieji, że król ten będzie znowu dobrym katolikiem.

Wrocławianie byli rzeczywiście głównymi nieprzyjaciółmi Podiebradzkiego, o to, że
gubernatorem Ślązka nie zrobił Niemca, że gubernatorstwo odjął od nich a przysłał na
ten urząd Czecha. Wrocławianie od samego początku rozpuszczali pogłoski, że Jerzy
jest husytą, wtenczas nawet jeszcze, kiedy król w zupełnej był zgodzie z Kościołem
kiedy sam papież pisząc do niego, nazywał go "kochanym synem." Oni też pracowali
gorliwie nad tem, żeby pomiędzy królem a Kościołem wykopać przepaść, co im się
niestety w końcu udało.

Na samym Ślązku przedtem jeden książę był husyckim zwolennikiem, a mianowicie
książę Bolko Opolski, który przywłaszczył sobie nawet majątek kościoła kolegiackiego
w Głogówku. Dopiero następca jego, książę Mikołaj, oddał zabrane dobra i pogodził się
z Kościołem w roku 1461. Od tego czasu minęło lat pięć i o husytyzmie na Ślązku nie
było słychać. Nieprawdą więc było, co Wrocławianie mówili papieskiemu legatowi,
gdy w roku 1462 przybył do Wrocławia, że chyba on sam musi tymczasem objąć rządy
w mieście, bo inaczej zagraża niebezpieczeństwo herezyi. Legat, nieznający stosunków,
zawierzył temu i objął rzeczywiście rządy miasta, myśląc, że tego wymaga obrona
religii; tymczasem Wrocławianie chcieli się tylko uchylić w ten sposób od hołdu, a
króla poróżnić z papieżem, bo Jerzy mógł znowu myśleć, że legat tylko z prostej
nienawiści ku niemu obejmuje władzę w stolicy Ślązka. Nieporozumienie się zaczęło,
namiętność i krewkość dodała oliwy do ognia. Król myślał, że mu w Rzymie
niesłusznie dokuczają, w Rzymie myślano, że król nieprzyjazne ma zamiary i zaczęto
nacisk na króla wywierać, aż ten podległ namiętności, do której przyłączył się fatalny
czeski narodowy obłęd religijnych nowinek - i stanął przeciw Rzymowi.

Wrocławianie tryumfowali. Ale zawiedli się, myśląc, że książę saski, ku któremu
wzdychali, sięgnie po Ślązk! Książę ten dobrze wiedział, że z nim walczyłby
Podiebradzki do upadłego, a król polski niepozwoliłby, żeby ze Ślązka robić nowe
niemieckie państwo; książę saski nie chciał nawet próbować szczęścia. Tymczasem
papież wzywał do objęcia czeskiej korony - króla polskiego, a Wrocławianie, którzy
ciągle występowali nibyto w imię religii, niemogli teraz nagle powiedzieć, o co im to
właściwie chodziło i musieli dalej już iść pod kierunkiem legata, który znowu nic a nic
się nie troszczył o ich niemieckie zachcianki. W ten sposób stało się, że do poselstwa
zapraszającego króla polskiego na tron czeski, a więc także zwierzchnictwa Ślązka,
musieli radzi nieradzi dodać też jednego ze swych rajców. Odetchnęli sobie, gdy król
polski dał odmowną odpowiedź.

Jakoż król polski zabrał się uczciwie do uspokojenia Czech; staraniom jego powiodło
się uzyskać rozejm między katolickim związkiem panów czeskich a królem czeskim aż
do 30-go Maja 1468. Podczas tego rozejmu mieli się porozumieć, a król miał wrócić do
zgody z Kościołem, o co trudno było podczas wojny, pókiby król musiał walczyć o
tron. Skoroby do końca rozejmu nie pojednał się z Kościołem, potem - co innego;
byłoby widać, że pojednać się nie chce.

Ale cóż, skoro król Jerzy nie miał spokoju podczas tego rozejmu, bo zkądinąd go
zaczepiono. A mianowicie zaczepili go Wrocławianie, nająwszy zaciężnych, których
posłali na ślązkie posiadłości Podiebradzkiego, Kłodzko, Ziembice i Ząbkowice. Te
dwa ostatnie grody udało się im zdobyć; ale z Kłodzka wyruszyło dobrze uzbrojone
czeskie wojsko. Rozpoczęła się wojna, którą z tej i z tamtej strony prowadzono z
wielkiem okrucieństwem. Wrocławianie wystawili nowe wojsko, nad którem objął
dowództwo ów Baltazar żegański; ale Ziembice wróciły do rąk czeskich, a w
Ząbkowicach nastał głód i to miasto także wróciło wkrótce w posiadanie Podiebrada,
który na Ślązku osadził swoich synów. Wyprawa wrocławska na nic się tedy nie zdała,
a tylko jeszcze bardziej króla Jerzego podrażniła, że mu nie dotrzymano rozejmu, a
więc oszukano go.

Na Grudzień 1467 zwołano do Wrocławia na naradę wszystkich nieprzyjaciół
Podiebradzkiego; zaproszono też króla polskiego, chcąc go koniecznie wciągnąć do tej
walki. Król posłów przysłał, ale nie pozwolił im zawierać żadnej umowy; mieli tylko
przysłuchać się, o co chodzi, i pomagać do zgody. Zebraniu przewodniczył legat
papieski i znowu wzywał króla polskiego, żeby przysłał choć swego syna Władysława
(teraz jedenastoletniego) z tysiącem jazdy do Wrocławia, gdzie go legat obiecywał
koronować na króla czeskiego. Posłowie odwieźli to wezwanie do Krakowa; ale
Kazimierz Jagiellończyk nie chciał odpowiedzieć, aż rozejm upłynie.


Najazd węgierski

Zanim jednak upłynął rozejm, zjawił się nowy wróg Podiebradzkiego, znalazł się ktoś,
kto się podejmował zabrać koronę królowi polskiemu. Oto Maciej Korwin, król
węgierski, wypowiedział wojnę królowi Jerzemu. Do Polski wyprawił poselstwo,
uznając prawa rodzinne Kazimierza do spadku po królu Pogrobowcu i ofiarując sojusz
ale król nie chciał słyszeć o tem i odprawił posłów węgierskich surowo. Za to
Wrocławianie dowiedziawszy się o zamiarach węgierskiego króla, urządzili z radości
publiczne zabawy na rynku i wytoczyli mnóstwo beczek piwa, z których pił, kto chciał,
na koszta kasy miejskiej.

Maciejowi szczęściło się; prędko zajął w roku 1468 Morawy i gotował się ruszyć do
Czech właściwych. Tymczasem w Polsce uchwalił sejm zająć się ponownie
pogodzeniem Jerzego z papieżem i wyprawiono w tej sprawie do Rzymu poselstwo.
Ale o tem nie chcieli słyszeć nieprzyjaciele Jerzego; bojąc się, żeby do zgody nie
doszło, nie czekali na skutek tego poselstwa i w Ołomuńcu ogłosili Macieja królem
czeskim dnia 12-go Kwietnia 1469. Przeciwko temu zaprotestowali posłowie polscy, bo
do tronu czeskiego mógł mieć prawa król polski i jego synowie, ale nikt inny. Prawa te
Jagiellonów uznawał też Podiebradzki i ogłosił królewicza Władysława swym następcą
- z pominięciem własnych dzieci, bo widział, że tego dobro kraju wymaga.

Król Maciej przegrał wojnę w właściwych Czechach i musiał poprzestać na Morawach.
Tem skwapliwiej rzucił się na sąsiedni Ślązk. Dnia 21-go Maja 1469 przybył do Nysy,
zkąd Wrocławianie uroczyście odprowadzili do swego miasta. Skoro nie mogli mieć
Niemca, cieszyli się przynajmniej z Węgra; dość, że nie Czech, ani nie Polak. Stawili
się w Wrocławiu do hołdu książę oleśnicki Konrad Biały, kozielski Konrad zwany
Czarnym, Fryderyk lignicki (syn Jana bukowskiego i owej Jadwigi, którą przedtem
Ligniczanie wypędzili), Henryk głogowski i Baltazar żegański. Magistrat złożył hołd, a
legat papieski oddal Maciejowi rządy Wrocławia.

Ale teraz ruszyło na Ślązk wojsko Podiebrada, a z węgierskich odwiedzin we
Wrocławiu ten był skutek, że niedługo cały kraj od Nysy aż po Łuźyce wyglądał, jak
pustynia! Wrocławianie myśleli, że nowy ich król będzie teraz Ślązka bronił
węgierskiem wojskiem, a król znowu myślał, że Ślązk miał dawniej pieniądze na
wojsko, może mieć i teraz, a on swoich wydawać nie potrzebuje; niemiał ich i tak dużo.
a rządy swoje w Wrocławiu rozpoczął od bicia gorszej monety, na której trzeba było
ponosić wielkie straty. Otworzyły się oczy_niektórym książętom ślązkim. Najpierw
porzucił sprawę Macieja książę opawsko-raciborski Jan IV, a książęta górnoślązcy
Przeemysław cieszyński i Wacław rybnicki nie chcieli nawet zbierać wojska dla
Macieja.


Król Władysław Jagiellończyk

Zdawało się, że sprawa króla Jerzego poprawi się, gdy wtem doścignęła go śmierć dnia
22-go Marca 1471. Sejm czeski uznał prawa królewicza polskiego Władysława, który
też dnia 25-go Lipca 1471 wyruszał z Krakowa do Pragi. Droga wiodła przez Górny
Ślązk. Tutaj przyłączyli się do jego orszaku niektórzy z książąt ślązkich, a mianowicie
Przemysław cieszyński ze swym synowcem Kazimierzem, Jan gliwicki i z nieprawej
linii Przemyślidów, Jan karniowski i Wacław rybnicki. Książe zatorski towarzyszył też
królowi, i ten był już lennikiem polskiej korony. W drodze czatowało na nich wojsko
Macieja węgierskiego, więc zboczono na Nysę i Kłodzko i dojechano szczęśliwie do
Pragi, gdzie 21-go Sierpnia 1471 odbyła się koronacya. Dynastya jagiellońska zasiadła
na tronie czeskim i obejmowała zwierzchnictwo nad Ślązkiem.

Równocześnie powstało na Węgrzech stronnictwo, które chciało się pozbyć Macieja i
wezwało na tron drugiego królewicza polskiego, Kazimierza, młodszego brata
Władysława. Przedsięwzięta jednak w tym celu wyprawa wojskową na Węgry nie
powiodła się i ten miała skutek, że Maciej tem większą zapałał nienawiścią do
Jagillonów i z Władysławem rozpoczął wojnę o tron czeski.

Ślązacy obstawali po większej części za królem Jagiellońskim. Tylko Wrocław nie
chciał Polaka na czeskim tronie i wolał Macieja, za co król węgierski oddał
Wrocławskiej radzie miejskiej gubernatorstwo kraju. Z książąt dwaj tylko trzymali się
Macieja, obaj z interesu: Fryderyk lignicki i Jan II. z Przybuzia. Fryderyk bowiem
dostał od Macieja gubernatorstwo Łużyc, a Jan przybuziecki chciał Żegania i dlatego
udawał wiernego sługę króla węgierskiego. Maciej zaufawszy mu powierzył mu
dowództwo nad swymi zaciężnymi na Ślązku, których było 3000. Jan dowództwo
przyjął, a żołnierzy poprowadził od razu na Żegań, gdzie księcia Baltazara pojmał i w
więzieniu na śmierć zagłodził. Król Maciej zapytał się oczywiście, co książę z jego
wojskiem zrobił? Jan bojąc się kary, poradził sobie w ten sposób, że w pośpiechu
sprzedał Żegań książętom saskim z domu książęcego zwanego wettyńskim i w ten
sposób uszczuplił zarazem granice Ślązka. Maciej, mając dosyć kłopotów na głowie nie
mógł rozpoczynać wojny z nowymi panami Zegania.

Z takimi sprzymierzeńcami ciężko było Maciejowi stawać do wojny z Władysławem.
Synowie Podiebradzkiego, Wiktor i Henryk, którzy po ojcu odziedziczyli Opawę,
Ziembice i Ząbkowice, także byli po stronie Władysława i zaczepiali ciągle węgierskie
załogi na Ślązku; doprowadzili wreszcie do tego, że nawet Fryderyk lignicki opuścił
sprawę Macieja, który niemiał już teraz ani jednego książęcia ślązkiego za sobą. Ale nie
trzeba myśleć, że to rozstrzygnęło już, do kogo ma Ślązk należeć. Wszystkie te
książątka razem mniej mieli potęgi i znaczenia, niż sam jeden Wrocław. Gdybyż
jeszcze byli dzielnymi książętami! Ale nikt nie mógł na nich polegać, a zawistni byli
między sobą tak, że niezdolni byli do wspólnego przedsięwzięcia. Cóż to za książęta,
którzy w czasie, kiedy się ważyły losy Ślązka pomiędzy Czechami, Węgrami a Polską,
swojej tylko patrzają kieski i sami między sobą co chwila wojnę prowadzą! Właśnie np.
w roku 1473 urządzili gromadną obławę na Wacława rybnickiego, - zajęli Rybnik i
zabrali się do drugiego jego miasta, do Żorów. Wtenczas Wacław odwołał się do
pośrednictwa króla polskiego. Król przysłał swego kanclerza Jakóba z Dębna, który
zaraz spostrzegł, że tu jeden gorszy od drugiego i niktby nie doszedł, po czyjej stronie
słuszność, a raczej mniej niesłuszności. To tylko widział, że za pieniądze możnaby ich
wszystkich mieć w kieszeni. Pożyczył więc pieniędzy księciu rybnickiemu i wziął za to
od niego w zastaw Żory i Mysłowice. Takie były stosunki między książętami!

Maciej zaproponował Władysławowi podział Czech, ale ojciec, król polski, nie chciał o
tem słyszeć i tylko ofiarował Maciejowi przymierze i wielkie wojsko na wojnę turecką.
W odpowiedzi na to najechał Maciej krainy polskie podkarpackie, spalił Jasło, Duklę i
Pilzno, a ślązkich książąt, Henryka rybnickiego i Wacława, żegańskiego (ale już bez
Żegania) podburzał do napadów na Wielkopolskę, wiedząc, że do łupieży oni zawsze
skorzy i że im wszystko jedno, kogo łupią. O ustąpieniu Ślązka Władysławowi Maciej
nie dał sobie mówić; trzeba więc było Ślązk zdobywać.


Wojna o Ślązk

Rok 1474 przeszedł na wojnie o Ślązk. Dnia 26-go Września 1474 przeszedł król polski
Kazimierz Jagiellończyk granicę ślązką, z drugiej strony ruszało od Czech 20-tysiączne
wojsko jego syna Władysława. Maciej już na nich na Ślązku czekał, wymuszając sobie
grozą posłuszeństwo u książąt i ludności. Do książąt brał się ostro. Księciu Wacławowi
odebrał Pszczynę, księcia Henryka ziembickiego tak nastraszył, że się zaraz z nim
połączył, a Janowi karniowskiemu, który sprzyjał Polakom, odebrał jego miasta i
grody: Karniów, Bruntal, Baborów i Lobenstein; zostawił mu tylko Wodzisław. Potem
ruszył do Nysy, a ztąd do Wrocławia. Padł postrach na cały kraj, tem bardziej, że
zaciężni króla Macieja ze swymi kondotierami byli srogimi łupieżcami; zwano ich
czarną zgrają, a gdzie tylko przeszli, zabierali, co się dało. Maciej nałożył na cały Ślązk
niesłychany na owe czasy podatek: po pół guldena z każdego łanu, z każdej karczmy i z
każdego młyna (około 15 marek dzisiejszych pieniędzy), a swoją drogą utrzymanie
wojska żywnością. Sam Wrocław zapłacił 12,000 guldenów w złocie.

Zanim nadciągnęło wojsko polskie, już Maciej trzymał silnie cały Ślązk w swem ręku i
wysyłał często oddziały na pustoszenie sąsiednich powiatów wielkopolskich. Okazał
się wojownikiem energicznym, śmiałym, wytrwałym i bardzo przezornym;
sprawiedliwość oddać trzeba nawet nieprzyjacielowi. Historya jest od tego, żeby mówić
prawdę - a prawda każe wyznać, że w tej wojnie nie było ani w polskim, ani w czeskim
obozie ani jednego wodza, któryby się choć trochę mógł równać z Maciejem pod
względem wojskowym. Jedno tylko odnieśli zwycięstwo Polacy: pod Swantowicami, a
zresztą wojna ta była mizerna, jak na Polaków; ze wszystkich wojen najmizermejsza.
Dano Maciejowi dosyć czasu, żeby Wrocław tak ufortyfikował, że chyba lata całe nie
wystarczyłyby na zdobycie go. A tymczasem Maciej tak wszystko urządził, że wojsko
polskie nie mogło znaleść żywności dla siebie! Rzecz najważniejsza: zaprowiantowanie
wojska - to rozstrzyga nieraz o losach wojen. Wygłodniałemu wojsku tak wszystko szło
powoli i niezręcznie, że nadeszła zima, a oni jeszcze pod Wrocławiem bez skutku; na
dobitek zima była wczesna, od razu silne mrozy. Zawarto więc rozejm do 25-go Maja
1477 na tej zasadzie tej, żeby tymczasem każdy to zatrzymał, co posiadał w Grudniu
1474. - Może byłaby wojna skończyła się inaczej, możeby król polski był zebrał więcej
wojska, gdyby nie to, że tegoż samego roku Tatarzy najechali wschodnie prowincye
polskie.

Przerwała się wojna o Ślązk, ale Ślązk mimo to miał dalej wojnę u siebie. Oto król
Maciej nie zapłacił wszystkiego swoim zaciężnym, ci więc pozostali w kraju i wybierali
sobie z niego daninę przemocą, splądrowali wówczas także Trzebnicę. Gdy rozejm
zbliżał się do końca, przyszło znowu wojsko czeskie, a zaciężni węgierscy nie chcieli
się bić, póki nie otrzymają zapłaty; odgrażali się nawet, że przejdą na stronę czeską. Z
największym wysiłkiem zebrano dla nich pieniądze; a gdy je odebrali, oświadczyli, że
czas, na który byli zgodzeni, i tak dawno już minął a nowej umowy nie chcą zawierać z
takim, co źle płaci - i wyszli ze Ślązka, ku wielkiemu strapieniu i króla Macieja, ale ku
wielkiej radości ludności. Kilku książąt i kilkanaście miast zawarło wtenczas na własną
rękę pokój z królem Władysławem, nie oglądając się na Macieja. Ledwie ten kłopot
ubył, zaraz zjawił się nowy, a mianowicie wojna o Głogowskie księstwo!

Ostatni książę głogowski, Henryk XI., ożenił się w roku 1472, mając lat przeszło
czterdzieści, z ośmioletnią księżniczką brandenburską Barbarą; umierając w roku 1476
zapisał jej wszystkie posiadłości. Dwunastoletnia wdowa miała powtórnie wyjść za mąż
za króla Władysława i w posagu wnieść mu Głogowszczyznę. Sprzeciwiał się temu
oczywiście Maciej i podmówił księcia Jana z rodziny książąt żegańskich, żeby, jako
najbliższy krewny nieboszczyka, wystąpił z pretensyami do spadku i rozpoczął wojnę;
posłał mu też pieniądze i wojsko. Wdali się w tę wojnę także margrabiowie
brandenburscy, wyprawiwszy wojsko pod wodzą margrabiego Jana, brata Barbary i
zaczęło się na nowo pustoszenie kraju.

Nareszcie sprzykrzyły się wszystkim ciągłe wojny; nikt już niej miał nawet pieniędzy
na zaciężnych i trzeba było pokój zawrzeć. Nakoniec w roku 1479 zawarto w
Ołomuńcu pokój na takich warunkach: Obaj królowie, Władysław i Maciej, mogą
używać tytułów królów czeskich; Maciej uznaje, że Władysław ma dziedziczne prawo
do czeskiej korony, a więc z góry przyznaje to prawo potomkom Władysława. Póki
jednak Maciej żyje, odstępuje mu Władysław dożywotnio Moraw, Łużyc i Ślązka; kraje
te będą u niego niejako w zastawie, a po jego śmierci może je król czeski wykupić od
Węgier za 400,000 guldenów w złocie. Warunki te były dla Władysława bardzo
ciężkie; toteż król polski odradzał takiej umowy - ale Władysław wojny już nie chciał;
zmęczony, zniechęcony, przystawał na wszystko, byle mieć spokój. Król polski
pogniewał się o to na syna i nigdy tego ołomunieckiego układu nie uznał.

Tak tedy Ślązk został przy królu węgierskim. Spokoju mu to nie przysporzyło
bynajmniej. Król Maciej chciał zapewnić na Ślązku jakie księstwo swemu synowi
nieprawego łona, Janowi Korwinowi i w tym celu zrobił go następcą na księstwo
głogowskie, które miało mu przypaść po śmierci księżnej Małgorzaty. Ale Jan żegański
przeszkodził temu, obległ Głogów i Małgorzatę wypędził. Do wojny o to wmieszali się
Brandenburczycy i margrabia Albrecht brandenburski pozyskał w roku 1481 Krosno,
Cylichowo, Żemr, które odtąd przestały już do Ślązka należeć. Reszta księstwa
głogowskiego pozostała przy Janie żegańskim, z tym warunkiem, że przejdzie na
własność króla, gdyby książę zmarł bez męzkich potomków. Poszczęściło się za to
Korwinowi w innych okolicach Ślązka; już to układami, już to przemocą zagarniał
Maciej Korwin coraz więcej kraju na swoją osobistą własność. W roku 1487 należały
już do niego: Opawa, (skąd wypędził Wiktora Podiebradzkiego), Głupczyce,
Wodzisław, Toszek, Bytom, nadto część księstwa raciborskiego i kozielskiego.
Książętom ślązkim zaczęło się to niepodobać, a Jan żegańsko-głogowski urządził nawet
związek książąt przeciw królowi. Znowu tedy wojna, która w latach 1488 i 1489 objęła
swym płomieniem cały Ślązk, a skończyła się na tem, że książę Jan utracił wszystko, co
przedtem z Głogowszczyzny posiadał; książę Henryk ziembicki też wszystko utracił,
ale potem jakoś znów od Macieja odebrał. W wojnie tej był złym duchem Macieja
Jerzy von Stein; on to podmawiał króla, żeby na Ślązku szukał zdobyczy dla siebie i
swego syna; w nagrodę za to dostał po wojnie Stynawę i Rudy. Nadto dał król dwom
swoim kondottierom Syców i Wąsosze.

Maciej Korwin umarł 6-go Kwietnia 1490. Mocą ołomunieckiego układu miał
Władysław Jagiellończyk, król czeski, wykupić teraz Ślązk od korony węgierskiej. Ale
stało się tak, że Władysław sam został królem węgierskim; Jagiellonowie panowali
więc teraz w Polsce, na Litwie, Rusi, w Prusiech, w Czechach, na Morawach, na
Ślązku, w Węgrzech, w Siedmiogrodzie, w Kroacyi i Sławonii.

Władysław był najłagodniejszym ze wszystkich monarchów; nikomu nie umiał
odmówić, każdemu chciał dogodzić. Był dobrym nie tylko dla dobrych, ale też dla
złych - i to było wadą, bo monarcha powinien być dobrym dla dobrych, ale dla złych
złym. Popowracali Ślązk wygnani przez Macieja książęta, nawet staremu rozbójnikowi,
Janowi żegańskiemu, chciał Władysław wszystko pooddawać, ale temu sprzeciwili się
inni książęta, przedstawiając, że skoro tylko Jan wróci, zaraz będzie na Ślązku jakaś
wojna! Ziemie jego dostały się bratu królewskiemu, Janowi Olbrachtowi, a to z tego
powodu:


Jan Olbracht i Zygmunt Stary książętami ślązkimi

Król Kazimierz Jagiellończyk gniewał się na swego syna Władysława od czasu owego
układu. ołomunieckiego z Maciejem Korwinem i w ogóle nie był mu życzliwy, widząc,
że posiada niewiele energii. Pragnął też osadzić w Węgrzech innego ze swych synów, a
mianowicie Jana Olbrachta. Obaj bracia spierali się przez krótki czas o tron węgierski,
ale wreszcie Obracht musiał ustąpić, a na wynagrodzenie dał Władysław bratu Głogów,
Ząbkowice, Karniów, Toszek, Bytom, Nidek, Koźle, Głubczyce, Wodzisław; nadto
miał Olbracht otrzymać jeszcze Oleśnicę i Wołów po najdłuższem życiu księcia
Konrada Białego i księstwo Opawskie, za które miano dać Janowi Korwinowi co
innego. Ziemie te otrzymywał Olbracht jednakże z tym warunkiem, że je zwróci,
skoroby został królem polskim. - Księstwo opawskie otrzymał Władysław rzeczywiście
od Korwina w roku 1501, ale Olbracht był już wtenczas królem polskim; Opawę nadał
tedy król Władysław księciu Kazimierzowi cieszyńskiemu, swemu ulubieńcowi.
Głogowskie księstwo przez 7 lat nie miało osobnego księcia, aż w roku 1499
Władysław je nadał najmłodszemu ze swych braci, Zygmuntowi.

Jan Olbracht rok tylko jeden rządził w swych ślązkich posiadłościach, bo już 1492
umarł ojciec jego Kazimierz Jagiellończyk, po którym wstąpił na tron polski. W roku
1494, królem tedy już polskim będąc, kupił księstwo zatorskie od księcia Wacława,
które już od roku 1441 było lennem korony polskiej i wcielił je zupełnie do Polski (dziś
należy do Galicyi). Olbracht był dzielnym człowiekiem; układał wielką wyprawę na
Turków i już miał ją rozpocząć, gdy wtem Wielki Mistrz Krzyżacki, odmówiwszy
złożenia hołdu Koronie polskiej zaczął podburzać przeciw królowi; Olbracht zaraz
ruszył na północ, żeby się z Zakonem uporać i bezpiecznie już potem ruszyć na Turka,
ale w Toruniu nagle umarł dnia 15-go Czerwca 1501, licząc zaledwie 40 lat. Nastąpił
po nim w Polsce młodszy brat Aleksander. I ten niedługo rządził, bo tylko do roku
1506, a więc zaledwie przez pięć lat, w ciągu których ciągle miał kłopoty z Moskalami.
Po nim oddano koronę najmłodszemu z synów Kazimierza Jagiellończyka,
Zygmuntowi, który od roku 1499 był księciem głogowskim i tam rządząc odznaczył się
rozumem i gospodarnością; dla powagi swej zyskał przydomek Starego. Temu danem
było panować dłużej, 1506-1548.

Na drobnem Księstwie głogowskiem nie miał Zygmunt jeszcze sposobności okazać
swych zdolności i wielkiego zamiłowania dóbra poddanych. W roku 1504 został też
margrabią Dolnych Łużyc, a wreszcie roku 1505 namiestnikiem całego Ślązka z
ramienia swego brata, króla czeskiego Władysława. Stosunki jego z królami Czech,
Polski i Węgier, rodzonymi braćmi, przyczyniały się oczywiście do zwiększenia jego
powagi. Toteż miasta ślązkie, a zwłaszcza Wrocław, uciekały się często pod jego
opiekę, gdy chodziło o różne ułatwienia w handlu zagranicznym.

Wielką zasługą Zygmunta Starego na Ślązku jest, że on dopiero doprowadził na Ślązku
do porządku sprawę monetarną. Starania około tego rozpoczął zaraz, skoro tylko
otrzymał księstwo głogowskie, a doprowadził je do skutku szczęśliwie w r. 1505.
Powagą swoją skłonił książąt ślązkich, że się zobowiązali wywołać z kraju wszelką
obcą lichą monetą i bić porządne grosze srebrne, których siej liczyło 36 na dukat
węgierski; ustał nareszcie nieład w monecie, z którego Ślązk aż do tych czasów słynął
niestety.

Drugą zasługą Zygmunta Starego jest, że ukrócił swawolę łupieżnego rycerstwa
(Raubritter), ugruntował pokój na Ślązku, utrwalił bezpieczeństwo, uśmierzył
nienawiść między stanami. Ścigał złoczyńców surowemi karami, a na zjeździe stanów
ślązkich w Prudniku wymógł uchwałę, żeby zaciągnąć na żołd kraju dwie setki lekkiej
jazdy, przeznaczonej do chwytania łupieżców i gwałtowników. Sprężystą władzą
hamował nieokiełznane samowładztwo rycerzy, a bezbronną ludność otaczał tarczą
swojej opieki; toteż nie minęło go ogólne przywiązanie i uznanie zasług. Jeden z
niemieckich poetów tych czasów wychwala Zygmunta Starego za jego rządy na Ślązku
i pisze o nim tak: "Tyś nam wrócił, największy z Jagiellonów, pokój i bezpieczeństwo.
Tobie winien kupiec, że może bez trwogi spocząć swobodnie z bogatym towarem,
gdziekolwiek go zastanie zmierzch lub potrzeba wypoczynku na upalnem słońcu.
Niedbając o niczyje urodzenie ani potęgę, pomściłeś się na wszystkich potworach
niesytych naszej krwi. Czy pan, czy sługa, gdy wspólnie zawinią jednako za twoim
wyrokiem na wspólnym wiszą haku. Za twoich rządów nawet przemożny złodziej po
raz pierwszy zadrżał przed haniebnem drzewem szubienicy. Ten głos z owych czasów,
głos nie polski, najlepszem jest świadectwem, jakiem dobrodziejstwem były dla Ślązka
nawet te krótkie rządy polskiego księcia.


Zygmunt Stary

Król Zygmunt Stary, wstąpiwszy na tron polski, miał bardzo ciężkie początki
panowania. Szereg nieprzyjaciół otoczył Polskę; Moskwa, Tatary, Turcy, Wołosza,
Krzyżacy i niemieckie cesarstwo; jedynym sojusznikiem Zygmunta był jego brat
najstarszy, król czeski i węgierski, sam obciążony mnóstwem kłopotów i pomocy
potrzebujący. Sprawy te łączą się blizko z dalszemi losami Ślązka, który przez ciężkie
kłopoty królestwa polskiego, miał wkrótce przejść pod panowanie dynastyi
Habsburskiej. Zacznijmy opis tych kłopotów od Moskwy.

Moskale, schyzmatycy, byli jednej religii z cesarstwem byzantyńskiem, uważali
patryarchę schyzmatyckiego w Konstantynopolu za najwyższą głowę Kościoła. Unia
florencka, przyjęta w państwie polskiem na Rusi, chwilowo tylko i to bardzo
powierzchownie przyjęła się w Konstantynopolu; było to tylko udawanie ze strony
cesarstwa byzantyńskiego, żeby otrzymać więcej posiłków do walki z Turkami, żeby
papież rzymski głosił krucyatę w ich obronie, co też papieże nieraz czynili; szczerości
nie było w Konstantynopolu wcale. Po zdobyciu Konstantynopola przez Turków
zapomniano tam zupełnie o unii, a patryarcha odtąd dbał bardzo usilnie o to, żeby
władycy, t. j. biskupowie ruscy w Polsce byli mianowani z pośród ludzi niechętnych
Rzymowi - i rzeczywiście udało się patryarchom tym zadać takie ciosy unii florenckiej
nawet w Polsce, że trzeba ją było potem wznawiać. Skoro półwysep bałkański zajęty
był przez muzułmanów, a w Polsce starano się o utrzymanie unii, Moskwa stała się
jedynem niepodległem państwem schyzmatyckiem, a przez to polityczną głową
schyzmy. Wielki kniaź moskiewski Iwan Wasylewicz ożenił się z Zofią, siostrzenicą
ostatniego cesarza byzantyńskiego, spadkobierczynią niejako cesarsko-schyzmatyckich
tradycyj Konstantynopola; pragnął też, żeby wszyscy schyzmatycy uważali go za
takiego spadkobiercę i na znak tego przyjął tytuł cara, a za herb moskiewskiego
państwa przyjął dwugłowego orła byzantyńskiego. Powaga i potęga jego tem bardziej
się powiększyła, gdy wkrótce potem zdołał szczęśliwie zrzucić z siebie resztki
tatarskiego zwierzchnictwa. Kiedy ze Złotej Hordy przysłano mu zwyczajny ukaz
żądający zwykłego haraczu, (na znak uległości), oplwał go i wystąpił zbrojno. Horda
była już za słabą, żeby próbować walki; Tatarzy poszli sami pod zwierzchnictwo
tureckie.

Od tego czasu carowie moskiewscy zwrócili zaborczą uwagę na ziemie ruskie, podległe
Polsce. Całe prawie panowanie króla Aleksandra było ciągłą walką z Moskwą; car
przedstawiał się schyzmatykom na Litwie i Rusi, jako obrońca ich. religii, a wysłannicy
schyzmatyccy wmawiali w Rusinów, że unia, to herezya, że Polacy przez unię chcą ich
oddać w niewolę, podczas gdy car moskiewski broni ich od tych zamachów i pragnie
utrzymać w dawnej wierze, t. j. w schyzmie, której jest najwyższym obrońcą.
Rzeczywiście też, przez pewien czas, co tylko na granicy polsko moskiewskiej
niechętnem było unii, lgnęło do Moskwy. Niejeden wywędrował pod carskie
panowame - i dobrze się stało; bo skoro tylko potem zaczęły dochodzić wiadomości od
tych, którym moskiewskie panowanie ze względu na schyzmę milszem było od
polskiego, zaraz wędrówka ustała! Najlepiej jest - przekonać się. Otóż przekonano się,
co to znaczy carskie panowanie. W Polsce było się obywatelem - a w Moskwie
niewolnikiem. Urok schyzmatyckiego monarchy zaczął niknąć, przestali się do niego
garnąć Rusini, zwłaszcza przekonawszy się, że w Polsce nikt nikogo nie zmusza do
unii, jeżeli ktoś dobrowolnie jej przyjąć nie chce. Widząc car, że tą drogą nic nie
wskóra, jął się otwartej wojny.

Król czeski i węgierski Władysław, niczego się tak nie bał, jak wojny między Polską a
Moskwą. Mając Turków tak blizko Węgier, musiał być zawsze przygotowanym na to,
że zachce im się ruszyć na zdobycie węgierskich krajów; wszak Turkom religia
nakazuje rozszerzać mieczem mahometąńską religię. Węgry liczyły zawsze na pomoc
rycerskiej Polski, na wypadek tej wojny, a Turcy wiedzieli o tem. Jeżeli tedy Polska
zajęta będzie gdzieindziej wielką wojną, Turcy mogliby właśnie z tego skorzystać i
rzucić się na Wegry, a Polska nie mogłaby im pomagać. Dlatego to zależało
niezmiernie Władysławowi, żeby między Polską a Moskwą był pokój i skoro tylko się
dowiedział, że wojna zagraża, zaraz wyprawił poselstwo od siebie do Krakowa i do
Moskwy, próbując pośrednictwa. Ale car nie chciał słyszeć o pokoju, jeżeli mu król
polski z góry ustąpi znacznego kawału kraju. Wojna więc była nieuchronna i zaczęła
się w roku 1508. Potężna rodzina Glińskich (katolicka) zdradziła i pomagała na Litwie
Moskalom, którzy próbowali znowu występować, jako zbawcy schyzmy. Ale na czele
polskiego wojska stanął wielki wódz, kniaź ruski Konstanty Ostrogski, sam schyzmatyk
i do schyzmy bardzo przywiązany, ale nienawidzący Moskali; śmiało oświadczył, że co
innego Ruś, a co innego Moskwa, że carowi nie o religią chodzi, ale o zabór cudzych
krajów, że tym krajom lepiej stokrotnie jest pod jagiellońskiem berłem; on,
schyzmatyk, stanął w obronie panowania katolickich Jagiellonów i pokonał Moskali
pod Orszą. Car musiał zawrzeć pokój, ale ledwie go zawarł, podburzył na Poslkę
hospodara wołoskiego, także schyzmatyka. Ale i Wołoszę szczęśliwie pokonano i w
hołdownictwie utrzymano.


Spisek przeciw Jagiellonom

Co tylko skończyła się wojna wołoska, pokazali rogi - Krzyżacy. Rogi te przytarte już
były, ale żeby odrosły, Krzyżacy wymyślili sposób: Oto postanowili wybierać zawsze
na Wielkiego Mistrza Zakonu jakiego księcia niemieckiego; rozumowali sobie, że taki
książę śmielej i skuteczniej będzie mógł odmówić hołdu królowi polskiemu i upominać
się o zmianę warunków pokoju toruńskiego z roku 1466. Sądzili, że w razie wojny
Niemcy poprą takiego księcia i ujmie się za nim cesarz. Był tedy Wielkim Mistrzem
książę saski Fryderyk, a gdy ten w roku 1510 umarł, wybrano jego następcą Albrechta z
rodu margrabiów brandenburskich.

Po raz drugi nazwisko Hohenzollernów (brandenburskiej dynnastyi) wkracza w
historyę Polski. Za Jagiełły był Hohenzollern następcą tronu i wychowywał się na
Polaka, póki się nie unx Władysław Warneńczyk. Omylone wtenczas nadzieje
wyniesienia rodu na niwie polskiej miały się spełnić później w dziedzinie niemieckiej.
Około roku 1510 dom Hohenzollernów wkracza równocześnie w historyę wszystkich
państw jagiellońskich; próbują szczęścia na Węgrzech i na Ślązku, a u Krzyżaków
przeciw Polsce.

Margrabia Fryderyk Brandenburski miał zbyt wiele dzieci, żeby sam mógł
zabezpieczyć ich przyszłość. Postanowił tedy skorzystać z pokrewieństwa z domem
Jagiellońskim; miał bowiem za żonę Zofię córkę Kazimierza Jagiellończyka, a siostrę
królów Władysława i Zygmunta. Do króla Władysława, sławnego z dobroci serca, udał
się z prośbą o protekcyę dla jednego ze swych synów, Jerzego. Od roku 1505
przebywał Jerzy Hohenzollern na dworze Władysława, służąc mu gorliwie i wiernie,
zyskał majątek i znaczenie. Przez protekcyę króla ożenił się z wdową po Janie
Korwinie, panią ogromnych bogactw, które po jej śmierci jemu się dostały. Co
ważniejsza, obiecał mu król Władysław, że go przy najbliższej sposobności wyposaży
jakiem księstwem na Ślązku i przyrzekł mu księstwo opolskie, skoro tylko umrze
bezdzietny tamtejszy książę. Los Jerzego był tedy już zabezpieczony.

Młodszy jego brat, Albrecht, wybrany Wielkim Mistrzem, odmówił hołdu Zygmuntowi
Staremu, swemu wujowi. Jerzy taki miał wpływ na słabego króla Władysława, że ten
wstawił się za Albrechtem u króla polskiego. Zygmunt stał jednak twardo przy prawach
korony polskiej. Natenczas Albrecht udał się pod ochronę cesarza niemieckiego,
Maksymiliana I. z dynastyi Habsburskiej - i rozpoczęło się wielkie dyplomatyczne
zawikłanie europejskie.

Maksymilian był wrogiem wielkim Jagiellonów, o to, że dynastya polska zasiadła na
tronie czeskim i węgierskim i wyparła z tych koron Habsburgów. (Albrecht, zięć
Zygmunta Luksemburczyka i Władysław Pogrobowiec, poprzedni królowie Czech i
Węgier, byli z rodu habsburskiego). Maksymilian postanowił korony te odzyskać dla
swego rodu. W Węgrzech jednał sobie zawczasu stronników, ale Zygmunt Stary miał
baczne oko na tę sprawę i łączył się tam także zawczasu ze stronnictwem narodowem.
Natenczas Maksymilian postanowił zniszczyć potęgę Polski, jako główny fundament
potęgi Jagiellonów i ułożył wielki spisek przeciw Zygmuntowi Staremu. Cesarz
"świętego rzymskiego państwa niemieckiego narodu", rzekomy polityczny naczelnik
katolickich monarchij, zawarł przeciw katolickiej Polsce przymierze ze schyzmatyckim
carem, i wciągnął do tego przymierza Krzyżaków, Danię, książąt saskicli i
brandenburskich margrabiów.

Skoro tylko Zygmunt ostro stanął przeciw Krzyżakom, zaraz Moskal najechał Litwę;
szczęściem dzielny Konstanty Ostrogski pobił ich w świetnem zwycięstwie na tem
samem znowu miejscu pod Orszą. Ale równocześnie zbroili się Krzyżacy, liczący na
poparcie Niemiec; równocześnie zaś groził najazd tatarski i od południa turecka potęga.
Zygmunt dowiedział się o wielkim spisku cesarza na Polskę, widział, że nigdy spokoju
mieć nie będzie, ale ledwie jedną wojnę skończył drugą będzie musiał rozpoczynać. A
gdyby tak wszyscy naraz rzucili na Polskę? A gdyby równocześnie skorzystali z tego
Turcy, co będzie z Węgrami, co z południowemi prowincyami Polski, wystawionemi
ciągle na tatarskie najazdy a bliskiemi Turcyi? Do tych wszystkich kłopotów trudno
jeszcze było dołączać sobie dynastycze kłopoty czesko - węgierskie, trudno kosztem
Polski wysługiwać Władysławowi. Kiedy po zwycięstwie pod Orszą Maksymilian sam
pierwszy wyciągnął rękę do zgody, chętnie to przyjął Zygmunt; będąc bezpiecznym od
Habsburgów, miałby więcej swobody do spraw krzyżackich i moskiewskich.

Maksymilian nie żądał niczego więcej na razie, jak tylko takiego spowinowacenia się z
Jagiellonami, żeby w danym razie Habsburgowie mogli mieć prawa do korony czeskiej
i węgierskiej, gdyby zabrakło potomków Władysława. Władysław zaś miał jednego
tylko syna, Ludwika, który bardzo był słabowity, tak, że mu nikt nie rokował długiego
życia. Skoro zgodził się na te umowy Władysław, Zygmunt już nie przeszkadzał. W
Lipcu roku 1515 zjechali wszyscy trzej monarchowie w Wiedniu. Maksymilian wyrzekł
się popierania Krzyżaków. Zawarłszy przymierze, ułożono dwa małżeństwa: syna króla
Władysława, Ludwika Jagiellończyka z wnuczką Maksymiliana, Maryą - i wnuka
Maksymiliana, Ferdynanda z córką Władysławową, Anną. Przez to małżeństwo
nabywał Ferdynand prawa do korony węgierskiej i czeskiej (a przez to także do
Ślązka), gdyby wygasła czesko-węgierska linia Jagiellonów. To stało się rzeczywiście
po jedenastu latach - i dlatego to zjazd ten roku 1511 zwany Kongresem wiedeńskim,
jest bardzo ważny dla historyi Ślazka, który długo był pod panowaniem habsburskiem.

Król Władysław zmarł w rok po tym kongresie, pozostawiwszy następcą
dziesięcioletniego Ludwika. Opiekunem ustanowił Jerzego brandenburskiego, swego
przyjaciela. W Czechach sprawował rejencyę Karol książę Ziembicki, wnuk Jerzego
Podiebradzkiego.


Bracia Jerzy i Albrecht Brandenburscy

W Polsce ciągłe kłopoty z Krzyżakami i Moskalami, którzy związali się sojuszem; co
król Albrechta chciał zmusić do hołdu, to Wasyl wychodził z wojskiem; co uzbroił się
przeciw Moskwie, to Albrecht wysuwał się naprzód. Albrecht był nadzwyczaj
sprytnym politykiem i tak manewrował, że ciągle wyzyskiwał zwłoki i zyskiwał czasie.
Dopiero w roku 1520 można się było zabrać do poskromienia księcia, który odmawiał
hołdu najświetniejszej koronie we wschodniej Europie. Zajęli Polacy prawie całe Prusy
Krzyżackie; już wyznaczono dzień hołdu, gdy wtem Albrecht dowiedział się, że mu
nadchodzą posiłki z Brandenburgii i zerwał układy. Ponowiła się wojna. Albrecht ratuje
się pośrednictwem książąt saskich i wyprasza czteroletnie zawieszenie broni, od 22-go
Marca 1521 do 1525.

Tegoż samego roku 1521 Turcy zdobyli Belgrad i stanęli na samej granicy węgierskiej.
Zbliżała się straszna katastrofa. A tymczasem chrześcijańscy monarchowie byli bezsilni
wobec najpotężniejszego wroga. Świat chrześcijański rozdzielonym był sam w sobie -
bo oto właśnie już od czterech lat zaczął się krzewić protestantyzm. W roku 1517
wystąpił Luter. Więcej o tem powiemy w następnym rozdziale, tutaj tylko zaznaczamy,
że luterstwo przeszkodziło wspólnej wyprawie na Turka.

Luterstwo też posłużyło Albrechtowi Brandenburskiemu, ostatniemu Wielkiemu
Mistrzowi Zakonu, do wydobycia się z matni. Czterech lat rozejmu użył on do tego,
żeby Krzyżaków w Prusiech namówić do przejścia na luteranizm. Ludzie ci, dawno już
bezbożni i religii tylko do upiększenia świeckich celów używający, przystali na to.
Ożenili się zakonnicy-rycerze, zrzucili płaszcze z krzyżem i zamienili się w świeckich
panów kraju. Cudzą szafowali własnością, bo Zakon ich był instytucyą kościelną, ale co
ich to obchodziło.

Plany Albrechta popierał gorąco brat jego Jerzy. W r. 1523 przyznano mu prawo do
księstw opolskiego i raciborskiego, skoroby tylko starzejący się książę Jan opolski
umarł; gród i miasto Bogumin pozwolono mu zająć zaraz i tytułować się od razu
księciem ślązkim na Raciborzu. Tegoż roku kupił Jerzy Hohenzollern księstwo
karniowskie z miastami: Karniów, Głupczyce, Beneszów, Baborów, a na przydatek
jeszcze odstąpił mu król Ludwik Jagiellończyk Bruntal z okolicą; pozwolił mu też i
wszystkim jego braciom kupować ziemie na Ślązku. W roku 1526 nabył też Jerzy
jeszcze Nidek i Bytom. Od tego czasu usadowili się Hohenzollernowie na Ślązku.

Stanąwszy pewną nogą na Ślązku, popierał Jerzy śmielej plany brata, Wielkiego
Mistrza Zakonu krzyżackiego. Sam Jerzy był też zwolennikiem Lutra. Oderwał się też
od Kościoła główny wówczas książę ślązki, potomek Piastów, Fryderyk II. Lignicki,
któremu powiodło się połączyć znów w swem ręku od roku 1523 Lignicę, Brzeg i
Wołów. Albrecht brandenburski przebywał w latach 1524 i 1525 dużo na Ślązku; z razu
w Brzegu i w Kluczborku, a potem w Bytomiu. Tutaj to, na Ślązku, pod opieką Jerzego
i Fryderyka lignickiego, dojrzały jego plany. Ci dwaj książęta wzięli też na siebie,
wymiarkować delikatnie, coby też na to powiedział król polski i jeździli w tym celu do
Krakowa. Sejm polski uchwalił już w roku 1524 znaczne podatki na dalszy ciąg wojny
z Krzyżakami, skoro minie termin zawieszenia broni. Wtem nagle - nie było
Krzyżaków! Wielki Mistrz wyparł się Zakonu, ogłosił się księciem świeckim Prus
(wschodnich), ażeby zaś zyskać pobłażanie Zygmunta, złożył mu teraz hołd uroczyście
na rynku krakowskim dnia 10-go Kwietnia 1525 roku. Niejeden z Polaków cieszył się,
że niema Krzyżaków; ale niemądra to była radość.

Zamienienie kościelnych posiadłości na świeckie nazywa się sekularyzacya. Przez
sekularyzacyę Prus założył Albrecht brandenburski nowe niemieckie państwo; z razu
Polsce hołdujące, ale zawsze jej nieprzyjazne, nie było to świeckie księstwo
bezpieczniejsze od sąsiedztwa Krzyżaków. Tak tedy stała się rzecz szczególna, że sami
Polacy wyhodowali przyszłe królestwo pruskie, które miało później powstać z tej
sekularyzacyi.

Jestto największym błędem historyi polskiej, że Polacy przystali na sekularyzacyę Prus.
Przedewszystkiem był to ciężki grzech przeciwko Kościołowi katolickiemu, a swoją
drogą wielki błąd polityczny. Należało wojnę prowadzić dalej i Prusy wschodnie zająć,
tak samo, jak zachodnie; należało wymieść wszelki ślad panowania krzyżackiego, ale
nie pozwalać, żeby ono odnowiło się w nowej, a wygodniejszej formie. Gdyby nie
pozwolenie Zygmunta Starego na sekularyzacya Zakonu, nie byłoby państwa
pruskiego, nie byłoby niemczyzny nad morzem bałtyckiem. Wiedzą o tem dobrze
historycy i słusznie uważają Albrechta brandenburskiego za właściwego założyciela
monarchii pruskiej.

Wtenczas nikt nie przewidywał, co wyrośnie z tego nowego księcia, który klęczał na
krakowskim rynku przed tronem polskiego króla, bez którego łaski nie byłby mógł
przenigdy księciem zostać. Wśród tysięcy ludu składał on swą przysięgę, przysięgając
wierność i uległość koronie polskiej.

Po tym wypadku nadeszła w roku następnym do Krakowa wieść o strasznem zdarzeniu.
W bitwie z Turkami zginął na Węgrzech pod Mohaczem Ludwik Jagiellończyk, dnia
29-go Sierpnia 1526 roku, mając lat zaledwie dwadzieścia. Druga to już ofiara, po
Władysławie Warneńczyku, złożona przez dynastyę jagiellońską w obronie wiały św.
Turcy zalali Węgry - część tego kraju długie lata musiała znosić jarzmo muzułmańskie.

Korony zaś: węgierska i czeska przypadły Ferdynandowi Habsburgowi, stosownie do
umowy wiedeńskiej z roku 1515. Ślązk przechodził pod berło Habsburgów.



VIII. REFORMACYA


W tymże czasie, kiedy Ślązk zmieniał władców i z pod jagiellońskiego berła
przechodził na przeszło dwieście lat pod panowanie dynastyi Habsburgów, zaszły inne
jeszcze zmiany, jeszcze ważniejsze, bo religijne. Znaczna część Ślązka miała opuścić
wiarę przodków i popaść w herezyę luterską, zwiedziona przykładem Wrocławia, tego
miasta, które i przedtem i potem nieraz kraj cały prowadziło na złe drogi.

Herezyi nie brakowało nigdy; w historyi Kościoła obejmującej wszystkie strony
świata, tyle ludów, tyle tysięcy milionów głów, byłoby dziwnem, żeby się między
pszenicą nie znalazło zawsze trochę kąkolu. W Europie, w Azyi, w Afryce pojawiały
się często herezye, nieraz zaburzały kraje przez dłuższy czas, ale ostatecznie zawsze się
kończyło na tem, że większa część zbłąkanych wracała do powszechnego Kościoła,
małe tylko garstki upornych zostawiając bez znaczenia na boku historyi. Niedawno
czeska herezya husycka zawichrzyła środkową Europę, ale nie mogła się ostać na stałe i
pozostała po niej garstka tylko t. z. sekty braci czeskich i morawskich. Dopiero herezye
XVI. wieku miały wyróść na nowe, osobne kościoły i rozdzielić chrześcijan w Europie
na stałe na dwa obozy: udało się to zaś nie dlatego, żeby te herezye były ważniejsze lub
lepiej obmyślane od dawniejszych (bynajmniej tak nie było!), ale dlatego, że poszły na
służbę rządów, że stały się narzędziami do politycznych celów w ręku monarchów,
królów i książąt, którzy zysk swój widząc, użyczyli herezyi poparcia.

Wśród heretyków 16-go wieku najważniejsi są: Luter. Zwingli i Kalwin; z tych
najbliższy Ślązka, Luter, oddziałał wpływem swym na tę starą dziedzinę Piastów, a
nawet porwał w odmęt swych błędów upadłych potomków rodu królów polskich na
Ślązku; jak się najpierw wyrzekli narodowego jeżyka, potem opieki nad polskim ludem,
tak wreszcie skończyli na odszczepieństwie od wiary swych przodków.

Marcin Luter był mnichem zakonu Augustyanów i profesorem niemieckiego
uniwersytetu w Wittenberdze. Podczas studyów teologicznych nad pismem św. począł
miewać różne wątpliwości w wierze; zamiast zwrócić się o wyjaśnienie i pouczenie do
wyższej władzy kościelnej, choćby do najwyższej, on wątpliwości te rozgłaszał, i to
publicznie, w kazaniach i drukiem. Gdy go za to skarcono, stawił się ostro, pełen
gniewu i pychy, i to, co u niego samego z początku wątpliwością było, ogłosił za
pewne, jako dogmat swojej religii.


Dlaczego luteranizm się szerzył

Fundamentem jego nauki jest wygodne bardzo twierdzenie, że sama wiara wystarcza do
zbawienia, podczas gdy katolicy cięższe mają obowiązki, bo stosować się muszą do
słów Zbawiciela, że wiara bez uczynków martwą jest. Nowa religia wygódkami swemi
zjednywała sobie wielu ludzi, którzy radzi byli, że już bez uczynków dobrych obejść się
można: niedługo potem ogłosił Luter, że za złe uczynki nie trzeba odpuszczenia
grzechów, że niema czyśćca, że nie trzeba wzywać świętych pańskich, a na ziemi nie
trzeba słuchać papieża ani biskupów; jeszcze przyjemniej było słuchać, że każdy
mający wiarę (bez uczynków) jest właściwie kapłanem i nie potrzeba do kapłaństwa
dopiero sakramentu. Pokasował ze siedmiu aż pięć sakramentów św. i zostawił tylko
dwa: chrzest i sakrament ołtarza. Ażeby zaś godnie przystąpić do Stołu Pańskiego,
wystarcza wiara, a choć uczynki złe, spowiadać się z nich nie trzeba, zaś za pokutę
wystarczy samemu sobie powiedzieć, że się żałuje. Co tu wygody! Twarda jest nauka
katolicka w porównaniu z temi wymysłami; religia luterska zdawała się dla
grzeszników lżejszą, dużo mniej wymagająca, więc podobała się ludowi.

Ale w tem wszystkiem nie było jeszcze nic takiego, coby pociągnąć mogło panujących
książąt. I dla nich Luter okazał się szczodrym. Powiedział, że niepotrzebne są
biskupstwa i klasztory! Książęta niemieccy tedy na to, jak na lep, pomagali znosić
biskupstwa, rozpędzać klasztory, a dobra kościelne, skarbce, fundusze, majątki
klasztorne - szły do kieski książęcej. Im uboższym był który z nich przedtem, tem
bardziej wielbił mądrość Lutra, tem gorliwszym był w szerzeniu nowej "czystej"
ewangelii.

Ale książęta byliby może i tak nie dali rady, gdyby nie ta bardzo smutna okoliczność,
że wielu księży poszło za przykładem Lutra i bałamuciło lud swym przykładem. Dla
złych księży miał Luter także przynęty: pozwalał im się żenić, a zakonnikom i
zakonnicom polecał opuścić mury klasztorne. Sam też ożenił się z zakonnicą, która
uciekła z klasztoru, żył z nią i miał kilkoro dzieci.

O wszystkich pomyślał Luter i wszystkim dostarczał wygody, tylko o ludzie wiejskim
zapomniał. Chłopi tedy niemieccy pomyśleli sami o sobie. Słysząc, że na wszystkie
strony mówi się o "wolności ewangelicznej", wytłómaczyli ją sobie po swojemu:
przestali pracować, uzbroili się i rzucili się na szlachtę i księży; mordy, pożogi, rzeź
straszna ogarnęły prawie całe Niemcy. Luter myślał z początku, że to chłopi idą
walczyć z katolicyzmem i ucieszył się; ale wkrótce spostrzegł, że im chodzi tylko także
o wygody dla swego stanu, o to, żeby mogli użyć świata, wyrżnąwszy tych, którzy go
używali dotychczas; więc chociaż ci chłopi także wierzyli, musiał sam wystąpić
przeciw ich uczynkowi i tłómaczyć im, że trzeba przecież uczynków, jako to:
posłuszeństwa władzom, pokory, pańszczyzny itp. Ale chłopi nie chcieli go słuchać i
dopiero wielkie wojska musiały ich doprowadzić do porządku.

Jeszcze jeden ciekawy przykład. Do wielkich protektorów luterstwa należał Filip,
landgraf heski, jeden z potężniejszych książąt niemieckich. Był już od trzynastu lat
żonaty z księżniczką saską Krystyną, gdy mu się zachciało drugiej żony, panny
Małgorzaty von der Saal. Radził się Lutra i Luter pozwolił księciu pojąć drugą żonę za
życia pierwszej, pod warunkiem tylko, żeby to trzymać w tajemnicy, gdyż inaczej
mogliby wszyscy, a także chłopi "z daleko sluszniejszych przyczyn, niż książę, żądać
dwużeństwa, coby nas niemałego nabawiło kłopotu." I nabawiło też rzeczywiście
kłopotu, bo landgraf sekretu nie dotrzymał i publicznie się pochwalił, że mu Luter dał
pozwolenie na to dwużeństwo. Przez dziewięć lat miał landgraf naraz dwie żony; po
dziewięciu latach dwużeństwa umarła mu pierwsza, Krystyna, a druga, Małgorzata,
żyła jeszcze potem z landgrafem przez lat siedmnaście.

A więc inna miarka dla chłopów, inna dla książąt. Chłopów skazuje się na uczynki, od
panów się ich nie wymaga, a książętom daje się dyspenzy, choćby na
jawnogrzesznictwo. Nie dziwota, że wielu książąt wolało Lutra, który pozwalał wziąć
sobie drugą żonkę do boku, gdy pierwsza się zestarzała, niż papieża, który w tym
samym czasie o to samo rzucał klątwę na króla angielskiego! O! papież był zawsze
bardzo niewygodny w takich rzeczach! Karą kościelną ścigał winowajców, nawet
strącał monarchów z tronu, gdy nie pełnili swoich obowiązków. Cesarz niemiecki
Henryk IV. stał boso w pokutniczej szacie, a król polski Bolesław Śmiały utracił tron
przez papieża - za złe uczynki. Od tej papieskiej kontroli uwalniał książąt Luter. Że zaś
wszędzie zwierzchnik jakiś być musi, więc orzekł, że każdy panujący książę jest
zwierzchnikiem kościoła w swoim kraju. Cóż mogło być lepszego, jak być swoim
własnym papieżem? być nietylko świeckim, ale i kościelnym naczelnikiem kraju; mieć
na swe usługi nietylko urzędników i wojsko, ale też duchowieństwo; być panem
nietylko życia i majątku, ale też i sumienia swoich poddanych. Taki Kościół - to proste
narzędzie w ręku rządu! Tak też jest w rzeczywistości i dlatego-to luteranizm zyskał
taką protekcyę u wszystkich tych panujących, u których było - mniej sumienia. Bez tej
protekcyi nie byłby się on rozszerzył.


Herezja na Ślązku

Na Ślązk wprowadził herezyą ów margrabia Jerzy, o którym była już mowa w
poprzednim rozdziale, że zyskał sobie tu panowanie od roku 1523 w Karniowie i
Głupczycach; zaraz też tam luterstwo zaprowadził. On też powagą swoją i znaczeniem
ośmielał Wrocławian i zasłaniał ich przed surowemi mandatami żyjącego jeszcze
wówczas króla Ludwika. Wrocławianie, ufając, że książę w danym razie za nimi się
wstawi, drukowali u siebie pisma Lutra; a gdy margrabia roku 1522 do Wrocławia sam
przyjechał, okazały się zaraz skutki tej bytności, wypędzili tegoż roku Bernardynów,
sprowadzili sobie księdza, któryby im wszystko po lutersku urządził, w osobie Jana
Hessa. Już w roku 1524 zwołał magistrat wrocławski wszystkich kapłanów z miasta i
przykazał im surowo, żeby tylko tak nauczali, jak ten Hess każe. Przeora
Dominikanów, który się opierał, wygnano z miasta. Król polski Zygmunt Stary groził
Wrocławianom, że zakaże im wszelkich stosunków handlowych w Polsce, jeżeli się nie
upamiętają, ale to też nic nie pomogło. Mieszczaństwo niemieckie w Wrocławiu,
niedawno przedtem tak się niby wzdrygające przed herezyą Podiebradzkiego, pędem
się teraz rzucało w ramiona herezyji o dużo gorszej; bo też i wtenczas nie o Kościół im
chodziło, nie o to, że Podiebradzki nie był dobrym katolikiem, ale o to, że nie był
Niemcem: katolicyzm ich samych bardzo był kruchy. Za przykładem Wrocławia
lutrzyli się Niemcy w innych także miastach: najprzód w Kożuchowie i w Złotoryi.

Z książąt najbogatszym był wówczas i najwięcej posiadał na Ślązku Fryderyk II.
lignicki, który Lignicę połączył znów pod jednenta panowaniem z Brzegiem i nadto
władał nad Wołowem, a na Dolnymi Ślązku był gubernatorem. Ten był zupełnie pod
wpływem margrabiego Jerzego i robił wszystko, co margrabia chciał. W ziembickiem i
oleśnickiem księstwie rządził książę Karol, wnuk Jerzego Podiebradzkiego, który z
ochotą patrzył na szerzenie się żywiołu wrogiego katolicyzmowi. Podległe
bezpośrednio królowi księstwa świdnickie i jaworzyńskie liczyły, tak samo, jak
Wrocław, na wstawiennictwo margrabi Jerzego. Dodajmy do tego, że ówcześni biskupi
wrocławscy brali się bardzo leniwo do rzeczy, a pojmiemy, że nowinki religijne,
popierane przez książąt, prędko się szerzyły po kraju, podczas gdy król Ludwik zajęty
był wojną turecką. Arcybiskup gnieźnieński, jako metropolita dyecezyi wrocławskiej,
pisał upominające listy, ale na nic się nie zdały, skoro polski prymas nie był słuchany
przez Niemców, którzy radzi byli, że przy tej sposobności zerwą także do reszty
kościelny związek z Polską. Nastał potem (od roku 1539) we Wrocławiu biskup, który
wprost podejrzany był o sprzyjanie herezyi; tak, że dziwna rzecz, jak się biskupstwo
wrocławskie utrzymało, że nie przepadło w owych czasach, jak tyle innych biskupstw.

W roku 1526 kiedy król czeski Ferdynand Habsburski, obejmował zwierzchnią władzę
nad Ślązkiem, herezya rozprzestrzeniła się już po całym kraju, gdzie tylko Niemcy
mieszkali, połowa ludności była luterską i pełno żonatych pastorów. Tylko polski lud
jeszcze jej kosztować nie chciał.


Habsburgowie

Habsburgowie byli szczerymi katolikami i król Ferdynand nie myślał pozwalać na
szarpanie Kościoła. Był też ród Habsburgów dosyć potężnym, żeby wystąpić
stanowczo i gdyby nie wojny tureckie, które zwracały potęgę; tej dynastyi w inną
stronę, nie byliby przemogli książęta protestanccy. Habsburgom podlegały liczne kraje.
Z małych początków doszedł ten ród do takiej dynastycznej potęga jak żadna przedtem
dynastya w Europie.

Zamek zwany Habsburg (skrócone z Habichts-burg, gród jastrzębi) jest w Szwabii (dziś
w ruinach). Oprócz nieznacznych posiadłości w Szwabii koło swego rodzinnego
gniazda, posiadali jeszcze Habsburgowie nieco kraju w północnej Szwajcaryi. W roku
1278, wybrano hrabiego Rudolfa Habsburga królem niemieckim, właśnie dlatego, że
był (jak na króla) niezamożnym; książęta radzi byli mieć króla takiego, od którego
byliby oni sami potężniejsi, żeby go się nie musieli bać. Ale król Rudolf umiał się
wziąć do rzeczy. Zyskawszy uznanie papieża, przyjął tytuł cesarski (chociaż się w
Rzymie nie koronował) i zaraz zaczął myśleć o zdobyciu dla swego rodu jakiego kraju,
żeby ugruntować potęgę domową. Sposobność nadarzyła się ku temu w Austryi;
dawniej rządziła tam rodzina Babenbergów, która niedawno przedtem wygasła;
spuściznę ich zagarnął król czeski Ottokar, który niechciał uznać Rudolfa cesarzem.
Wyprawił się n niego Rudolf a pobiwszy go na głowę w roku 1278, zagarnął sam
Austryę i Styryę, które-to kraje nadał w lenno swoim własnym synom, Albrechtowi i
Rudolfowi. Była to pierwsza i ostatnia wojna Habsburgów o rozszerzenie swych
posiadłości; odtąd w inny, praktyczniejszy i godziwszy sposób próbowali szczęścia, a
mianowicie przez szczęśliwie ułożone małżeństwa, tak że powstało nawet o nich
przysłowie w łacińskim wierszu, który powiada: Niech sobie inni wojują, ty szczęśliwa
Austryo poszukuj - żon. Przez ożenki dostała się wkrótce temu rodowi Karyntya i
Kraina, potem Tyrol i Tryest. Widzieliśmy, jak przez ożenek arcyksięcia Wilhelma
próbowali dostać się na tron polski. Wynagrodzili sobie to przez małżeństwo z córką
Zygmunta Luksemburskiego, która wniosła w ich dom koronę czeską i węgierską.
Panowali tam z Habsburgów królowie Albrecht i Władysław Pogrobowiec; wiemy już,
co się działo za małoletności Pogrobowca, jak potem korony te przeszły do rodu
Jagiellońkiego i jak to Habsburgowie stali się nieprzyjaciółmi króla polskiego.

Ciężką tę stratę wynagrodzili sobie jednak zaraz ożenkiem w innej stronie świata, z
księżniczką burgundzką, dziedziczką najbogatszych wówczas w Europie krajów,
Burgundyi i Niderlandów. Szczęśliwym mężem tej księżniczki był ów cesarz
Maksymilian, który spiskował przeciw Zygmuntowi Staremu. Syn jego Filip ożenił się
z królewną hiszpańską; z tego małżeństwa było dwóch synów: Karol i Ferdynand, obaj
rodowici Hiszpanie. Do hiszpańskiej korony należały niektóre kraje włoskie i nowo
odkryta Ameryka. Wreszcie po bitwie pod Mohaczem (1526) Czechy i Węgry
powróciły znowu do Habsburgów.

Od roku zaś 1438 korona cesarska nie wychodziła już z ich rodu. Cesarzem został też
król hiszpański Karol Habsburski, pan Hiszpanii, Burgundyi, Niderlandów, części
Włoch, Rzeszy Niemieckiej i Ameryki; w jego państwie nigdy nie zachodziło słońce,
bo gdy zaszło w Europie, wschodziło w tej samej chwili na drugiej półkuli, w nowym
świecie. Brat jego Ferdynand, wyręczał go w rządach Niemiec, był tu jego zastępcą, a
sam panował na Węgrzech, w Czechach, Morawach, Łużycach, na Ślązku, w Austryi,
w Tyrolu, w Styryi, Karyntyi, Krainie i w Istryi. Nigdy przedtem ani potem me widział
świat takiej potęgi zebranej w ręku jednego rodu. Zdawało się, że cała Europa będzie
tylko w ich ręku.

Ale ta potęga miała trzech wrogów: Francyę, Turcyę i protestantyzm. Król francuski
koniecznie chciał osłabić Habsburgów i odjąć im przynajmniej panowanie we
Włoszech. Było o to kilka wojen, wśród których niemieccy książęta zdradzali raz wraz
najsromotniej swego cesarza i łączyli się z Francyą przeciw własnej ojczyźnie, a
zwłaszcza książęta protestantcy, którzy nie życzyli potęgi katolickim Habsburgom:
przez to też cesarz nieraz był zupełnie bezsilny w obec nich, a protestantyzm coraz
bardziej się szerzył. - Na południu zaś Turcy, zwyciężywszy pod Mohaczem, zaczęli
zagarniać Węgry i opanowali połowę kraju, tak, że nie dużo dla Ferdynanda zostało; do
tego jeszcze miał tam przeciwne stronnictwo, które nie jego, ale hrabiego Zapołyę,
rodowitego Węgra, królem uznawało. Ten Zapołya był zięciem króla polskiego,
Zygmunta Starego, ale Zygmunt nie posłał mu wojska na pomoc przeciwko
Habsburgom i był w zgodzie z Ferdynandem, żeby wojną pomiędzy królami
chrześciańskimi jeszcze bardziej nie ułatwiać zdobyczy Turkom.17) W ciągłej grozie z
powodu Turków, którzy mogli nie tylko zagarnąć resztą Węgier, ale też wpaść ztamtąd
na Morawy i na Ślązk, potrzebował Ferdynand ciągle wojska i pieniędzy, a chcąc ich
dostać, musiał przez szparę patrzeć na szerzenie protestantyzmu, bo inaczej wiedział,
żeby go protestantcy książęta mogli zdradzić w stanowczej chwili. Potęga zaś turecka
była jeszcze większą od habsburskiej; chociaż Turcy mniej mieli kraju, ale za to mieli
stałe wojsko, wielkie, dobrze wyćwiczone i do zwycięstw przywykłe. Potęgę wojskową
Turcyi tak się uważało w owych czasach, że tylko wszystkie państwa europejskie razem
się wziąwszy do dzieła, mogłyby jej dać radę; ale ktoby sam jeden próbował się z
Turkiem, ten musiał uledz, bo Turek miał więcej wojskowej siły, niż cała Europa nawet
razem. Myślano też ciągle w Europie o powszechnym związku na Turka, czyli o lidze
tureckiej, ale jak się tu było złączyć, skoro protestantyzm rozdarł chrześcijaństwo.
Protestantyzm pojawił się w sam raz na rękę Turkom, a nawzajem protestantom w sam
raz się przydało, że Turek zdobył Węgry i groził ztamtąd na dwie strony i Polsce i
krajom habsburskim.


Szkaradne sekty

Taki był polityczny stan Europy, kiedy Ferdynand habsburska jako król czeski,
przyjechał po hołd na Ślązk w roku 1527. W Wrocławiu wydał rozkaz, żeby wydalono
przynajmniej tych księży, którzy pozawierali gorszące nieprawe związki małżeńskie,
ale zaraz się temu hardo sprzeciwił magistrat wrocławski i Fryderyk książę lignicki.
Coraz smutniej wyglądały na Ślązku sprawy religijne. Znaleźli się tacy (ale tylko wśród
Niemców), którym niewystarczała już herezya luterska, ale brnęli dalej. Powstała w
Niemczech sekta nowochrzceńców (czyli anabaptystów), którzy twierdzili, że chrzest
dzieci jest nieważny, a więc trzeba na nowo chrzcić osoby dorosłe. A zaś wśród
nowochrzceńców powstawały znów jeszcze gorsze sekciarstwa: niektórzy wznawiali
adamickie tradycye z wojen husyckich, głosili, że wszelka własność powinna być
wspólna i kobiety powinny być wspólnemi żonami wszystkich! Jak niegdyś Husyci
Adamitów, tak teraz sami protestanci musieli się zabrać do wyplenienia tej zarazy.
Dotknęła ona także Niemców na Ślązku; tu i ówdzie trzeba było rozprawić się
mieczem, jak w Głogowskiem i w okolicy Ząbkowic; tam książę Karol kazał im uszy
poobcinać i z kraju wyganiał. W Lignicy niejaki Schwenkfeld, szlachcic niemiecki,
wymyślił sobie nową naukę i polecał, żeby się zupełnie wstrzymać od przystępowania
do Sakramentu Ołtarza; i rzeczywiście, w roku 1526 przestali Ligniczanie przyjmować
Komunię świętą! Król Ferdynand zajęty był tymczasem wojną z Zapołyą na Węgrzech
i kontent był, że Wrocławianie, Świdniczanie i książęta ślązcy przyzwolili mu na
podatki na tę wojnę; musiał przymrużać oczy na wszystko!

W roku 1529 nastało wielkie niebezpieczeństwo od Turków. Sprawdziły się obawy;
Turek zdobywszy już stolicę królestwa węgierskiego, Budzyń, ruszył z Węgier na
Austryę i obległ Wiedeń, stolicę Ferdynanda. Gdyby Wiedeń był zdobyty, cała Austrya
i Morawy byłyby wpadły w ręce pohańca i Ślązk też się musiał przygotowywać na
przyjęcie nieproszonych gości. Zbrojono się tedy, płacono na wojsko duże podatki, a że
król nie mógł się obejść bez podatków protestantów, więc znowu milczał. Szczęściem
Turcy, niezwyciężeni w bitwie w otwartem polu, nie mieli takiej wprawy i zdatności do
zdobywania wielkich miast przez dłuższe oblężenie i Wiednia nie zdobyli; z końcem
Października pisał Ferdynand do Wrocławia, że ślązkie wojsko już na ten rok
niepotrzebne. W tym właśnie czasie ślązcy nowochrzceńcy wnieśli prośbę, żeby
wysłuchać ich wyznania wiary i przyznać im prawa te same, jak luteranom. Książę
lignicki dał im na to taką odpowiedź, że wygnał Schwenkfelda i głównych jego
zwolenników i w roku 1530 zaczęto po czterech latach pauzy znowu w Lignicy
przystępować do Najświętszego Sakramentu - ale nie po katolicku, tylko po lutersku, tj.
pod obiema postaciami, jak przedtem Husyci.

Na rok 1530 zwołał cesarz sejm Rzeszy Niemieckiej do Augsburga, żeby protestanci
powiedzieli przynajmniej wyraźnie, czego chcą. Skoro bowiem Luter pozwolił
każdemu samemu sobie tłómaczyć i wyjaśniać pismo świąte, powstało z tego całe
mnóstwo najrozmaitszych przekonań religijnych, a z tego ten skutek, że się nigdy nie
wiedziało, z czem się właściwie ma do czynienia, bo co głowa, to rozum. Po długich
naradach zgodzili się przynajmniej bliżsi zwolennicy Lutra na jedno wyznanie wiary,
które na tym sejmie Augsburskim przedstawili; ztąd zowie się do dziś dnia wyznaniem
Augsburskiem. - Ślązk nie należał do Rzeszy niemieckiej i nie był prowincyą
cesarstwa, lecz czeskiego królestwa. Ale margrabia Jerzy, pan Karniowa i Głubczyc, a
wiec książę na Ślązku, należał do Rzeszy, jako będący z rodu margrabiów
brandenburskich Hohenzollernów. Chociaż tedy w Niemczech nie posiadał ani piędzi
ziemi, skorzystał ze swej familii i na ten sejm pospieszył, a zabrał też z sobą młodego
następcę księstwa ziembickiego i tam wyznanie augsburskie także podpisał. Zaraz
następnego roku 1531 zawarli protestanccy książęta Niemiec zbrojny związek w
obronie tego wyznania, przygotowani każdej chwili do wojny z cesarzem; związek ten
nazywa się szmalkaldzkim, od miasta Schmalkalden, gdzie się zjechali i umówili.
Należał do niego także margrabia Jerzy.


Spór o księstwo Opolskie

Wpływ tego krzewiciela protestantyzmu na Ślązku miał się jeszcze bardziej rozszerzyć,
gdy w Marcu 1532 umarł ostatni piastowski książę opolski, Jan, który (jak o tem była
mowa w poprzednim rozdziale) od dawna już Jerzego wyznaczył na swego następcę.
Król Ferdynand, dowiedziawszy się o tym układzie między książętami, chciał go
skasować, żeby znaczniejsze na Ślązku księstwo i wielkie po księciu skarby nie dostały
się w ręce protestanta. Umowa tych książąt sprzeciwiała się prawu feodalnemu, czyli
przepisom o lennach książęcych. Książę nie będący niepodległym zupełnie monarchą,
ale podlegający zwierzchnictwu starszego monarchy, nie mógł rozporządzać swem
księstwem na wypadek, gdyby nie pozostawił po sobie dziedziców. Ustawy bowiem
orzekały, że kraj taki jest własnością zwierzchnika, który go tylko odstępuje niejako
rodzinie podległego księcia i to się nazywało lennem; skoro zaś wymrą wszyscy ci,
którzy według dawnej umowy mają prawo do lenna, kraj wraca do zwierzchnika.
Takim zwierzchnikiem księstw ślązkich była korona czeska, a Ferdynand miał
obowiązek bronić jej praw, skoro był królem czeskim. Dzierżawy księcia Jana nie były
jego bezwzględną własnością, ale tylko lennem; nie miał przeto prawa rozporządzać
niemi dowolnie. Sejm czeski wezwał też Ferdynanda, żeby wystąpił przeciw
rozporządzaniu nie swoją rzeczą; bo Opolskie dopóty tylko mogło być własnością
książęcego rodu opolsko-raciborskiego, dopóki starczyło potomków tego rodu. Kiedy
tedy margrabia Jerzy prosił króla w roku 1528 o zatwierdzenie tej jego umowy z
księciem Janem, król Ferdynand odmówił, a Jana opolskiego wezwał przed sąd.
Natenczas książę Jan odwołał przyrzeczenia dane margrabiemu, sam ogłosił, że one już
nieważne, bo je cofa i wydał dokument, w którym sam stwierdza, że kraje jego mają
przejść po jego śmierci do korony czeskiej. Żeby zaś margrabia niemiał krzywdy z
zawiedzenia nadzieji, na których spełnienie już na pewno liczył, postanowił mu
Ferdynand dać 183,333 guldenów odszkodowania; urządzono to w ten sposób, że król
zawarł z margrabią ugodę w Pradze w roku 1531 tej treści: Po śmierci księcia Jana
dziedzictwo jego przypadnie wprawdzie królowi, ale król zastawia księstwa opolskie i
raciborskie margrabiemu i jego potomkom za 183,333 guldenów, tak, że margrabia lub
jego dziedzice mają tam panować dopóty, dopóki im król tych pieniędzy nie spłaci.
Ponieważ król niemiał gotówki, więc w tej formie zabezpieczył odszkodowanie
margrabiemu; nie był to zastaw prawdziwy, boć margrabia żadnych pieniędzy
Ferdynandowi nie dawał; dobrowolnie król chciał Jerzemu dać to pieniądze, uznał to za
swój dług i dług ten zabezpieczył margrabiemu, według ówczesnych zwyczajów, w
formie zastawu. O inne posiadłości Jerzego nie było wątpliwości; księstwo karniowskie
potwierdził mu król dziedzicznie, aż do zupełnego wygaśnięcia rodu margrabiego;
bytomskie do trzeciego pokolenia, na syna i wnuka, a bogumińskie aż do prawnuka.


Zastawianie ziem ślązkich

Tak stały sprawy, kiedy w roku 1532 umarł książę Jan. Król Ferdynand sądził, że ze
skarbów odziedziczonych po księciu wypłaci margrabiemu zaraz ową sumę zastawną i
w ten sposób usunie zupełnie protestanta od Opola i Raciborza. Ale skarby opolskie,
chociaż znaczne, poszły znowu na wojnę turecką - (Turcy wpadli do Styryi) a
margrabia utrzymał się aż do śmierci przy posiadaniu tych księstw, niby prawem
zastawu. Nie mieszkał tu jednakże nigdy, rządził niemi z Anspachu, w południowych
Niemczech, który mu tymczasem też przypadł w dziedzictwie. Rządził zaś w ten
sposób, że popierał wszelkiemi siłami protestantyzm. Król Ferdynand miał ręce
związane niebezpieczeństwem tureckiem, potrzebując ciągle wojska i pieniędzy.
Kłopoty o pieniądze zmusiły go w roku 1537 ze zastawił księstwo głogowskie
bogatemu szlachcicowi niemieckiemu Hieronimowi von Biberstein. Wojsko królewskie
poniosło wtenczas wielką klęskę na Węgrzech od Turków; i ślązki oddział wojskowy
brał udział w tej nieszczęśliwej bitwie. W trzy lata później wykupiono Głogowszczyznę
od Bibersteina, ale tylko na to, żeby ją znowu zastawić księciu lignickiemu,
Fryderykowi II., gorliwemu protestantowi, który ofiarował jednak wielką sumę, bo aż
62473 guldenów zlotem. Bogaty ten książę nabył też prawem zastawu prawie wszystkie
ziemie księstw oleśnickiego i ziembickiego od księcia ziembickiego Henryka II. Coraz
więcej kraju przechodziło pod władzę nieprzyjazną Kościołowi. W cieszyńskiem
księstwie sprawował rządy za małoletniego księcia magnat czeski, Jan z Pernsztyna,
także protestant.

Za czasów biskupa wrocławskiego Baltazara von Promnitz nawiedził protestantyzm
także biskupie księstwo nyskie; w samej Nysie rozpierały się nowinki religijne. Wtedy
też zaczęło się zastawianie dóbr kościelnych i sam król Ferdynand, ciągle pieniędzy
potrzebujący skorzystał z tego, że biskup na to pozwalał i zastawił Wrocławianom w
roku 1540 posiadłości zakonu Joannitów a więc nie swoją własność. Za złym
przykładem danym z góry poszedł komtur Joannitów w Opawie i odsprzedał
protestanckim mieszczanom prawo patronatu kościoła farnego i nic mu się za to nie
stało, chociaż tam protestował przeciw temu biskup ołomuniecki, do którego dyecezyi
należało Opawskie.

W roku 1541 poniósł Ferdynand na Węgrzech nową klęskę od Turków; potrzebował
gwałtownie pomocy wszystkich książąt, czy to katolickich, czy to protestanckich.
Zależało mu też wiele na pomocy możnego domu brandenburskiego, Hohenzollernów.
Na rok następny, kiedy nową trzeba było prowadzić wojnę z Turkami, zebrał wojsko z
Niemiec, na którego czele stanął elektor brandenburski, Joachim, głowa domu
Hohenzollernów. W wspaniałym pochodzie przejeżdżał przez Wrocław w Maju 1542,
ale na Węgrzech nic nie sprawił. W następnym roku zmarł dnia 7-go Grudnia ów
margrabia Jerzy, który pierwszy z Hohenzollernów stanął na ślązkiej ziemi i pierwszy
protestantyzm tu sprowadził. Pozostawił dziedzicem swym pięcioletniego synka, a w
testamencie zastrzegał, że choćby jego potomstwo wygasło, inne linie brandenburskie,
a mianowicie elektorska, mają odziedziczyć ślązkie posiadłości: postanowienie to
sprzeciwiało się znowu prawu lennemu i trzeba było na to pozwolenia królewskiego.
Ale dom brandenburski nie dbał o to i jeszcze nowe usnuł sobie plany na powiększenie
swych posiadłości na. Ślązku; zahaczyli teraz o księstwo lignickie.


Spór o księstwo lignickie

Stary książę lignicki, Fryderyk II., znany był z tego, że robił wszystko, czego od niego
margrabia Jerzy zażądał; po jego śmierci związał się ściśle z elektorem
brandenburskim, z którym zawarł był układ, ważny nadzwyczaj dla późniejszej historyi
kraju. Umowa ta, wykonana dopiero w roku 1545, pochodziła jednak jeszcze z r. 1537.
Umówiono się wtenczas, że syn elektora ożeni się z córką Fryderyka, Zofią; a
nawzajem młodszy syn Fryderyka, Jerzy, pojmie w małżeństwo Barbarę, księżniczkę
brandenburską. Książę Fryderyk miał oprócz Jerzego, jeszcze drugiego syna, starszego,
imieniem także Fryderyka; dziedziców męzkich nie brakowało tedy księstwom
lignickiemu i brzeskiemu. Ale Hohenzollernowie już teraz wymogli na księciu umowę,
że w razie wygaśnięcia kiedykolwiek jego rodu męzkiego lignickiego, ma przejść
dziedzictwo na potomstwo księżniczki Zofii, a zatem na potomstwo Hohenzollernów.
Umowa ta dotyczyła Lignicy, Brzegu, Wołowa, Trzebnicy i Wołczyna. W obec prawa
lennego książęcego była ona także nieprawną, bo lenna książęce nie mogły bez
zezwolenia króla przechodzić na linię żeńską. Toteż kiedy w roku 1545 doszły do
skutku te umówione małżeństwa (zawarto je w Berlinie), wystąpił król Ferdynand
przeciw układowi o następstwo dziedziczenia, zawartemu bez jego pozwolenia, a
wbrew prawom korony.

Nastała właśnie chwila korzystna dla Ferdynanda; przez jakiś czas zdawało się, że
protestantyzm będzie pokonany. Brat króla Ferdynanda, cesarz Karol V., nie mógł mu
dotychczas nic pomóc, bo jak Ferdynand z Turkami, tak Karol miał ciągłe wojny z
królem francuskim; w wojnach tych doświadczył dużo zdrady od książąt
protestanckich. Toteż gdy wreszcie w roku 1544 ukończyły się wojny francuzkie, tem
bardziej pragnął poskromić teraz tych książąt, którzy od 1531 roku już związali się w
zbrojny związek szmalkaldzki. Obaj bracia Habsburgowie porozumieli się i zabrali się
wspólnie do dzieła, tem śmielej, że równocześnie Ferdynand miał nieco spokoju od
Turków.

W Kwietniu 1546 roku przybył król Ferdynand do Wrocławia, a czując się silniejszym
w obec książąt, niż kiedykolwiek dotychczas, zawezwał przed swój sąd księcia
lignickiego o nieprawnie z brandenburskim domem zawartą umowę, którą też
wyrokiem sądowym zniósł. Pełnomocnik elektora Joachima oświadczył wtenczas, że
jego pan nie zgadza się na wyrok królewski. Ważna to bardzo dla nas sprawa, bo w
dwieście lat później, król pruski Fryderyk zajął Ślązk, powołując się właśnie na tę
umowę z księciem lignickim, Fryderykiem II.

Wtenczas jednak nikomu się nie przyśniło, żeby zważać na protestacyę adwokata
brandenburskiego; król wybierał się właśnie na wojnę ze związkiem szmalkaldzkim
protestanckich książąt. Dnia 24-go Kwietnia 1547 odnieśli Habsburgowie świetne
zwycięztwo pod Mhlbergiem nad Łabą. Ślązcy protestanci zajęli w tej wojnie
dwuznaczne stanowisko i siedzieli cicho. Król werbował na Ślązku wojsko, a pomagał
mu w tem wylękniony biskup wrocławski, który nagle spotulniał. Książę lignicki umarł
wkrótce po tej bitwie, we Wrześniu 1547 roku. Panowaniem jego podzielili się
synowie: starszy, Fryderyk III., wziął Lignicę i Ziembice, a młodszy, Jerzy II., mąż
Barbary brandenburskiej, wziął Brzeg i Wołowo. Starszy, Fryderyk, wstąpił nawet do
służby wojskowej u Ferdynanda i bił się, choć sam protestant, przeciw związkowi
szmalkaldzkiemu. Tem bardziej jeszcze struchleli protestanci, gdy król Ferdynand udał
się po zwycięztwie do Pragi i tam straszne sądy odbywał nad czeskimi protestantami i
utrakwistami (resztą Husytów), o ile byli podejrzani o związki ze szmalkaldzkimi. Obaj
książęta ślązcy: lignicki i brzeski, wyrzekli się też uroczyście swego układu z
Hohenzollernami o następstwo w panowaniu, wiedząc, że król uważa ten układ za
dowód nieprzyjaźni względem siebie. Zdawało się, że Ferdynand zrobi teraz wszystko,
co zechce, że stosunki zmienią się gruntownie na korzyść katolicyzmu.

279 ostatni akapit
- 281 -

Do miast ślązkich, które objawiały przyjaźń dla szmalkaldzkiego związku, zabrał się
teraz Ferdynand surowo i nakładał na nie kary. Korzystając ze zwycięztwa, postarał się,
żeby w Czechach już teraz wybrano na przyszłego króla jego syna Maksymiliana,
któremu też i na Ślązku kazał hołd złożyć. W Listopadzie 1550 roku wydał rozkaz,
żeby na Ślązku odebrać godności duchowne wszystkim osobom nieuprawnionym do
spełniania czynności kapłańskich, niemającym święceń kościelnych katolickich. W
roku 1551 wykupił księstwo ziembickie od protestanckiego księcia lignickiego i
nabożeństwo katolickie przywrócił; ale niedługo to trwało, bo już w roku 1559 kraina ta
przeszła pod władzę protestanckiego księcia Karola oleśnickiego.


Królowa węgierska na Ślązku

Opolskie i Raciborskie było w zastawie u małoletniego syna margrabiego Jerzego. W
roku 1552 księstwa te przeszły w posiadanie Izabelli, wdowy po Janie Zapolyi,
przeciwniku Ferdynanda na Węgrzech. Ferdynand zawarł bowiem z rodziną Zapolyich
układ, mocą którego kraj węgierski, zwany Siedmiogrodem miał dla nich pozostać.
Umowa ta była mu niedogodna i chciał ją zmienić z korzyścią dla siebie; był teraz na
tyle potężnym, że mógł rozkazywać, Królowa Izabella musiała się zrzec Siedmiogrodu
w zamian za Opole i Racibórz na Ślązku. Młody margrabia zaś, usunięty z zastawnych
swych posiadłości, dostał za to inne, ale mniej wartujące, a mianowicie Żegań, Przybuź,
Nowimburk, tudzież dolnołużyckie posiadłości Żarową i Trzebię. Nie całe trzy lata
tylko władała Izabella na Ślązku; nie mogąc bowiem przeboleć straty Siedmiogrodu,
ciągle się łączyła z nieprzyjaciółmi Ferdynanda, skutkiem czego tenże odebrał jej
ślązkie księstwa i wprost do korony czeskiej przyłączył. Od roku 1556 nie było już
książąt ani w Opolu, ani w Raciborzu; zaarządzał niemi sam król. W dwa lata potem
udało się wreszcie Ferdynandowi zebrać pieniądze, przyrzeczone niegdyś margrabiemu
Jerzemu; wypłacono je jego synowi, Jerzemu - Fryderykowi, a tak księstwo źegańskie
ze swemi miastami wracało także do korony.


Szereg protestanckich książąt

Nie udało się jednakże położyć tamy krzewieniu protestantyzmu na Ślązku.
Habsburgowie zawdzięczali bowiem niedawne swe zwycięztwo w szmalkaldzkiej
wojnie pomocy użyczonej przez potężnego księcia saskiego Maurycego, który został za
to elektorem. Nagle w roku 1552 Maurycy zdradził i rozpoczął wojnę z cesarzem;
przewaga przechyliła się znowu na stroną protestantów, i już tego samego roku trzeba
im było przyznać różne prawa. W roku zaś 1555 zawarto w Augsburgu t. z. pokój
religijny, w którym pozwolono książętom urządzać sprawy religijne w swych
posiadłościach, jak im się podoba. Cesarz Karol V. nie chciał już potem panować w
Niemczech i odtąd Ferdynand jest jedynym zwierzchnikiem Rzeszy niemieckiej.

Stosunki ślązkie zależały już teraz od tego, co się działo w Niemczech; chociaż bowiem
Ślązk do Rzeszy nie należał, lecz do czeskiej korony, ale królem czeskim był król
niemiecki, a niemieccy książęta mieli posiadłości na Ślązku; inni zaś i wszystkie prawie
miasta były zgermanizowane i we wszystkiem na Niemcy się oglądały. Co gorsza,
nawet Ślązk górny nie uniknął herezyi, a zwłaszcza księstwo cieszyńskie, gdzie książę
Wacław, stawszy się pełnoletnim w roku 1545, jawnie do protestantyzmu przystąpił.
Pamiętać trzeba, że lud prosty nie miał wówczas tego wykształcenia religijnego, jak
dziś-więc łatwo go było zwodzić. Lud nie umiał katechizmu, a więc nie mógł odróżnić,
co katolickie, a co sprzeciwia się wierze świętej. Książę, chcący wprowadzić u siebie
protestantyzm, nie potrzebował do tego żadnych gwałtów. Postarał się tylko o to, żeby
gdzie osierocieje jaka fara, obsadzić ją księdzem życzliwym protestantyzmowi; ten
powoli, nieznacznie, zmieniał obrządek, a że uwalniał ludzi od postów, spowiedzi i
uczynków, to się właśnie niejednemu podobało. W ten sposób całe okolice stawały się
protestanckiemi, nawet nie wiedząc o tem, że się odszczepiają od Kościoła. Co im
powiedziano, w to wierzyli - bo nic innego usłyszeć nie mieli sposobności. I tak trzeba
sobie wytłumaczyć, że na Górnym Ślązku, a zwłaszcza w tej jego części, która dziś do
Austryi należy, lud polski rozdwojony jest pod względem religijnym. Ani mowy o tem
być nie może, żeby przodkowie dzisiejszych polskich protestantów na Ślązku, byli
mieli w 16-tym wieku jakąś niechęć do Kościoła a ochotę do protestantyzmu. Oni w
ogóle nie wiele o Kościele wiedzieli, bo oświaty ludowej nie było i nie wiele się znali
na tych rzeczach. Skądże miała być oświata, skoro szkoły były niemieckie, a Polaka i
tak nie dopuszczano do żadnego urzędu. Raz na protestantów zamienieni, pozostawiali
już herezyę w spuściźnie swym potomkom. Dziwić się doprawdy trzeba, że cały Górny
Ślązk nie stał się wtenczas protestanckim, ale tylko pewna cząstka. To zaś tłumaczy się
po części tem, że jeszcze nie cały Górny Ślązk należał wówczas do dyecezyi
wrocławskiej; okolica bytomska i pszczyńska należała aż do roku 1821 do dyecezyi
krakowskiej.

Z początkiem drugiej połowy 16-go wieku nie było już na Ślązku ani jednego
katolickiego księcia: W Cieszynie rządził Wacław III, w Karniowie, w Bytomiu i w
Boguminie margrabia Jerzy Fryderyk; w Ziembicach i w Oleśnicy książę Jan, który
odstąpił Bierutowo swemu synowcowi Henrykowi III., i dwóch Piastów: Fryderyk III. i
syn jego Henryk XI. w Lignicy i Jerzy II. w Brzegu - wszyscy protestanci; dodajmy do
tego biskupa wrocławskiego, zbyt słabego. Gdzie zaś książąt nie było, tam tem większe
znaczenie miały miasta, a zarząd wszystkich spoczywał w ręku protestantów. Nie było
na Ślązku ani kawałka ziemi, któraby nie była w mocy protestantów; a choć nad nimi
wszystkimi był katolicki król Ferdynand, nie mógł już nic robić od czasu spokoju
religijnego z roku 1555. I nie zrobił też już nic przez następnych lat dziewięć, które mu
jeszcze do życia pozostały. Kiedy umierał w roku 1564, jedno zaledwie hrabstwo
kłodzkie, ziemia na pół tylko ślązka, nie pozostawało pod panowaniem protestantyzmu,
a to dzięki tylko temu, że było zastawione katolickim książętom bawarskim.

Siejba Jerzego Hohenzollerna powiodła się tedy znakomicie.

Wtem, gdy Ferdynand zamknął oczy - gruchnęła wieść, że syn jego Maksymilian, także
jest protestantem i że wkrótce sam publicznie to ogłosi! Rzeczywiście - nie wiele do
tego brakowało. Co byłoby z katolicyzmem, gdyby protestant został królem i cesarzem?
Od niebezpieczeństwa tego uratował Kościół biskup polski Hozyusz. Gdyby nie wpływ
polskiego biskupa, cesarstwo niemieckie byłoby już w 16-tym wieku protestanckiem.


Protestantyzm w Polsce a kardynał Hozyusz

I w Polsce nie brakowało protestantów. Patronem luteranizmu był tu książę pruski, ów
zlutrzony, "sekularyzowany" ostatni Wielki Mistrz Krzyżacki w Prusiech, Albrecht
Brandenburski, rodzony brat Margrabiego Jerzego. Dwór jego był od początku
przytułkiem wszelkich heretyckich reformatorów, którzy ztąd szerzyli swe wpływy na
miasta w Prusiech królewskich. Szybko tu przyjęło się luterstwo, a zwłaszcza w
bogatym Gdańsku, gdzie nowinki religijne połączyły się z zaburzeniami politycznemi.
Król Zygmunt Stary musiał w roku 1526 umyślnie do Gdańska przyjeżdżać, żeby
przywrócić porządek, przyczem dał się ciężko we znaki wichrzycielom. Nawracać
jednak przemocą nie pragnął i tylko pilnował, żeby protestanci katolików nie
krzywdzili i nie grabili kościelnych majątków.

Pomiędzy luterskimi Prusami a luterskim Ślązkiem leży Wielkopolska granicząca od
zachodu z brandenburskiemi posiadłościami. Z trzech stron otwarta na wpływy
luteranizmu, nie zupełnie im się oparła i niejeden zawahał się w wierze. W Małopolsce
szerzył się kalwinizm i aryanizm, - Był czas, że większa część polskiej szlachty w
Wielkopolsce i w Małopolsce była kalwińską i aryańską; na Litwie zaś najmożniejsze
rody, właściciele olbrzymich majątków, rodziny spokrewnione z tronem, wyznawały
także kalwinizm. Ale czas ten trwał krótko; herezya nie utrzymała się w Polsce. Czy
może rząd ją zgnębił? Rząd w Polsce nigdy nikogo nie gnębił! Będziemy mieli
sposobność porównywać historyę reformacyi w Polsce i w Niemczech. W Niemczech
składa się ona z historyi srogich wojen, w Polsce z pokojowego, łagodnego nawracania.
W Niemczech protestantyzm został do dziś dnia, coraz potężniejszy, coraz bardziej
dający się we znaki katolicyzmowi, w Polsce zniknął jeszcze w tym samym wieku XVI.

Od samego zaś początku różni się historya reformacyi w Polsce a w Niemczech tem, że
wszystko odbywa się - bez rozlewu krwi. Co zaś najważniejsza, nie bałamucił nikt w
Polsce wiejskiego ludu, toteż nie było tu żadnych a żadnych rozruchów, żadnej wojny
chłopskiej. Nieznane też były prawie całkiem takie sekty, jak nowochrzceńców, nikt nie
głosił wspólności żon i podobnych niedorzeczności.

W Polsce reformacya była tylko rozterką sumień, ale nie była czatowaniem na zabór
majątków kościelnych. Ludzie źle pouczeni o religii stali przy swoich błędach, ale gdy
się wreszcie przekonali, że to błędy, porzucili je otwarcie; nie łączyły się bowiem ze
sprawami religijnemi sprawy materyalne. Rząd spoczywał w ręku uczciwych
Jagiellonów; do roku 1548 panował Zygmunt Stary, ów niegdyś książę głogowski, ten
król, który zaniechał sposobności zajęcia Ślązka i który wbrew własnemu interesowi
dochował przymierza domowi habsburskiemu, gdy widział, że wojna z Habsburgami
wyszłaby na korzyść Turków. Taki król nie mógł chcieć bogacić się i wzmagać swą
władzę kosztem Kościoła; nie sekularyzowano też w jego królestwie żadnego
biskupstwa, nie zniesiono żadnego klasztoru. Protestantów jednakże nie prześladował, a
tym z pomiędzy katolików, którzy mu doradzali użycia surowych środków i gwałtu na
wyplenienie herezyi, odpowiadał zawsze, że nie jest władcą niczyjego sumienia.
Popierał jednakże za to wszystko, co zmierzało do wzmocnienia katolicyzmu; dbał o
dobór gorliwszych biskupów, niż ich zastał na początku swego panowania, cieszył się,
gdy widział, że u młodszego duchowieństwa więcej jest wykształcenia; wierzył bowiem
silnie w to, że prawda wyjdzie w końcu, jak oliwa na wierzch, byle tylko ludzie
broniący tej prawdy świecili rozumem, hartem i czystością charakterów. Właśnie też w
drugiej połowie panowania Zygmunta Starego, kiedy najbardziej wichrzyła w Polsce
reformacya, dokonuje się równocześnie po cichu reforma duchowieństwa katolickiego,
której owoce ukazać się miały za panowania jego syna, Zygmunta Augusta.

Zygmunt Stary rozumiał tedy dobrze, że więcej znaczy dać Kościołowi tęgiego
obrońcę, niż wydać dziesięć ustaw przeciw protestantom. Toteż wiedział dobrze, co
robił, gdy zaczął protegować Hozyusza, wielkiego uczonego a gorliwego katolika,
który wzniósłszy się na pierwsze szczeble po łasce królewskiej, został w końcu
kardynałem i był nawet prezydentem powszechnego soboru w Trydencie.

Hozyusz urodzony w Krakowie roku 1504, pierwotnie był prawnikiem i jako taki zajęty
był w kancelaryi króla Zygmunta Starego; posiadając wybitne zdolności a będąc
sumiennym pracownikiem, został wkrótce sekretarzem królewskim. Wśród szerzenia
się protestantyzmu, Hozyusz stawał się coraz bardziej - katolickim i postanowił życie
swoje poświęcić obronie Kościoła. Przekroczywszy już trzydziesty rok życia powziął
zamiar wstąpienia do stanu duchownego. Król Zygmunt Stary użyczył mu i na tej
drodze swego poparcia, a umierając, polecił synowi swemu, Zygmuntowi Augustowi,
żeby Hozyuszowi oddał pierwszą stolicę biskupią, jaka w Polsce zawakuje. Spełniając
wolę ojca, nadał nowy król Hozyuszowi w roku 1546 biskupstwo chełmińskie w
Prusiech królewskich, z którego potem w roku 1551 postąpił na biskupstwo
warmińskie.


Król Zygmunt August i Barbara Radziwiłłówna

Nowy król miał zaraz na początku ciężki kłopot do przebycia, a to z powodu swego
małżeństwa. Zygmunt August był wybrany na króla jeszcze za życia ojca i koronowany
w roku 1530, kiedy miał lat zaledwie dziesięć. Gdy doszedł do pełnoletności, ożenił go
ojciec z arcyksiężną habsburską Elżbietą, córką króla Ferdynanda, chcąc przez to tem
bardziej zabezpieczyć przewagę wpływom katolickim. Elżbieta wkrótce umarła, a
młody królewicz wybrał teraz według serca żonę. Zapomniał, że królom wolno się
żenić tylko z polityki, a nie według serca; a raczej nie zapomniał, lecz postanowił
zmienić, złamać ten zwyczaj i usunąć politykę z małżeństwa. Zakochał się w urodziwej
nadzwyczaj Barbarze Radziwiłłównej i pozyskał jej wzajemność. Królewicz
pozyskawszy miłość pięknej Barbary, nie zrobił sobie z niej kochanki - ale ożenił się z
nią ślubem kościelnym. Tylko uczciwa krew jagiellońska dała światu taki przykład
jedyny, żeby król poczuwał się do tych samych obowiązków uczciwości, jakie religia
przepisuje każdemu człowiekowi, - jedyny król, który się ożenił nie z królewną, ale z
własną poddanką, nie z polityki, ale z serca i uczciwości.

W rok potem wstąpił po śmierci ojca na tron. Gdy się okazało, że król już żonaty,
strach, co się nie działo na sejmie! Posłowie załamywali rękoma, na klęczki padali
przed królem, żeby Barbarę oddalił. Ogarnął ludzi jakiś szał, żeby tylko oddalić
Barbarę. Robiono królowi nąjstraszniejsze wyrzuty, że zapomniał o swoich
obowiązkach, że przecież przez ożenienie król powinien dopomóc polityce i biorąc jaką
królewnę, zapewnić państwu przymierze z jakiem innem państwem itp. Wołano na
króla, że zaczyna panowanie od złamania obowiązków królewskiego stanu. Odparł
król:

"Jeżeli żonie wiary nie dochowam, jakżeż mi będziecie wierzyli, że jej dochowam
narodowi ?" Zaczęto mówić, że taki król nie godzien tronu, ale król na to, że woli
stracić koronę, niż popełnić wiarołomstwo. Stanowczością swoją przetrzymał burzę, a
sejm widząc, że króla nie zmieni, dał wreszcie spokój Barbarze.

Trzech tylko ludzi broniło na tym sejmie króla i stało twardo przy ważności
małżeństwa; ale też byli to trzej dzielni mężowie, z których każdy zapisał się dobrze w
historyi ojczystej: Jan Tarnowski, hetman, zwycięzca w licznych bitwach z Wołochami
i Tatarami, Samuel Maciejowski, uczony biskup krakowski, filar Kościoła i drugi, który
miał się stać jeszcze większym filarem, Hozyusz. Ci trzej nie dali się zmylić
niezwykłością wydarzenia i stali twardo przy tem, że katolicyzm jest tylko jeden, taki
sam dla króla jak i chłopka, a sakrament małżeństwa taki sam dla królewny, jak i dla
poddanki. Nareszcie w roku 1550 ukoronowano Barbarę na królową polską; ale nie
długo cieszyła się koroną, bo w kilka miesięcy po koronacyi umarła. Król Zygmunt
August nigdy straty jej nie przebolał, a śmierć ukochanej żony zatruła mu całe życie,
które też było doprawdy gorzkie, jak piołun, od tego czasu. Jeden tylko potem miał
jeszcze dzień szczęśliwy w swem życiu.

Nieszczęśliwy w prywatnem życiu, szukał pociechy w trosce o sprawy publiczne, w
rozkwicie państwa i szczęściu poddanych.


Plany Kościoła narodowego

Zmuszony do ożenienia potrzebą potomka, zwrócił się w roku 1553 znowu do domu
Habsburskiego i pojął arcyksiężniczkę Katarzynę, siostrę pierwszej żony. To
małżeństwo było zupełnie polityczne. Właśnie Wielki kniaź moskiewski, Iwan Groźny
zapragnął tytułu cesarskiego i starał się o uznanie papieża i cesarza Ferdynanda, łudząc
ich obietnicą, że się nawróci i uzna władzę papieża. Zaczęły się znowu układy Moskwy
z dworem niemieckim, jak niegdyś za Zygmunta Starego i cesarza Maksymiliana.
Wiedząc o ich niebezpieczeństwie, spowinowacił się znowu król z Habsburgami;
politycy mniemali, że przerywając w ten sposób sojusz niemiecko - moskiewski
zapewnią państwu spokój i pomoc. Ale nowa królowa, w imię polityki do Polski
sprowadzona, politykę też ciągle w Polsce uprawiała, ale na własną rękę, nieraz w
przeciwieństwie do polityki króla, której nie pomagała, ale nieraz wprost próbowała
przeszkadzać. Małżeństwo to stało się trucizną dla Zygmunta Augusta; dodajmy do
tego, że Katarzyna cierpiała na chorobę kurczową. Zbrzydził sobie król tę trzecią żonę i
nawet przestał z nią mieszkać.

I znowu woła się o rozwód królewski, ale tym razem z innych przyczyn. O rozwód
wołają protestanci, bo wiedzą, że tym razem królowi ta myśl będzie miłą i przyjemną;
wiedzą, że Rzym nigdy na rozwód nie przystanie i chcą właśnie tego, żeby króla z
Rzymem poróżnić. Ale król - zawsze uczciwy - choć nie mieszkał z żoną, małżeństwa
zrywać nie chciał, a swego nieszczęścia i smutku nie chciał się pozbywać na koszt
Kościoła z uszczerbkiem wiary.

Reformacya pokładała w tej sprawie wielkie nadzieje, ale srodze się zawiodła. A
tymczasem wzmagało się stronnictwo katolickie i prawdziwej wierze przybywało
obrońców. Już w roku 1551 odbył się synod prowincyi kościelnej polskiej, o którego
zwołanie starał się Hozyusz, a któremu przedłożył sławne swoje dzieło, wielki
katechizm katolicki pod tytułem: Konfessya wiary św. Dzieło to zostało
przetłumaczone prawie na wszystkie języki europejskie i stało się bronią na
protestantów lepszą od wojska. Synod ten okazał się bardzo surowym na opieszałych
księży, nie darował nikomu, ani biskupom, z których nie wszyscy spełnili swe
obowiązki. Od togo synodu zaczyna się odrodzenie Kościoła w Polsce; odtąd nabywa
on coraz większych sił do moralnego pokonywania herezyi. Hozyusz zaś pilnował,
żeby do jego nowej dyecezyi, warmińskiej, nie zaleciała herezya, a tak mądrze rzecz tę
sprawił, że Warmia do dziś dnia jest katolicką oazą wśród protestanckiej niemieckiej
ludności Prus. W r. 1561 został kardynałem i pojechał na sobór trydencki, zwołany
właśnie z powodu herezyj protestanckich; tam na zebraniu biskupów całego świata
polski biskup kilka razy przewodniczył, a na tok obrad wywierał wpływ bardzo wielki.
Na obronę Kościoła, a celem nawracania protestantów, powstał w tych czasach (w
Hiszpanii) uczony zakon Jezuitów. Hozyusz zaraz czynił starania, żeby ich sprowadzić
do swojej dyecezyi; udało mu się wreszcie w roku 1565 sprowadzić pierwszych
Jezuitów do Polski; osadził ich w Warmii, w mieście Brunsberdze. Zakon ten szybko u
nas rozkwitał.

W tym-to właśnie czasie, w roku 1564 wstąpił na tron cesarski niemiecki i królewski
czeski Maksymilian II., wielki przyjaciel protestantów; Hozyusz bawiąc u niego w
poselstwie od króla polskiego i sam potem dojeżdżając do niego, zdołał go wymową i
uczonością przekonać. Nawróceniem Maksymiliana zadał najcięższy cios
protestantyzmowi. Tem energiczniej pracowali teraz protestanci w Polsce nad tem,
żeby Zygmunta Augusta pozyskać dla siebie. Nęcące było hasło rozwodu z Katarzyną,
ale jeszcze bardziej może nęcącem hasło: Kościoła narodowego.

Co to jest Kościół narodowy? Jestto przeciwieństwo Kościoła powszechnego; Kościół
zamykający się w obrębie jednego państwa czy narodu, uznający swego monarchę za
głowę duchowną, a zmuszajacy wszystkich poddanych do przyjęcia go, bo inaczej
odmawia im wszelkich praw obywatelskich. Taki Kościół narodowy wprowadził w
Anglii król Henryk VIII., rozgniewany na Stolicą apostolska, że mu odmówiła
rozwodu. Z tego samego powodu spodziewano się też zaprowadzić w Polsce Kościół
narodowy, a sam nawet prymas, arcybiskup gnieźnieński, Uchański, zastanawiał się
nad tą myślą i przez jakiś czas był jej przychylny.

Kościół narodowy polski nie miał być ani luterski, ani kalwiński; chodziło bowiem o to,
żeby w tym Kościele objąć wszystkie wyznania i wszystkie sekty istniejące pod berłem
króla polskiego. Pamiętajmy, że państwo polskie składało się z Polski, z Prus, z Litwy i
Rusi - a na Litwie i Rusi połowa ludności była schyzmatycka. Unia florencka poszła
powoli w zapomnienie. Carowie moskiewscy i hospodarowie wołoscy pracowali
ustawicznie około jej podkopania, a rozszerzania prawosławia, t. j. schyzmy. Gdy
nastał na Litwie kalwinizm, przestano się już do reszty troszczyć o unię, jako
pomagającą katolicyzmowi; cieszono się, że schyzma osłabia "papistów" . Otóż
Kościół narodowy miał być tak urządzony, żeby i schyzmatycy mogli do niego
przystąpić. Lutrzy, kalwini, bracia czescy, schyzmatycy i kilka drobniejszych sekt
miały ułożyć za porozumieniem się wspólne wyznanie wiary, król miał je przyjąć i
stanąć na czele nowego w Europie, polskiego Kościoła; ten polski Kościół miał za to
nietylko dać królowi rozwód, ale też wzmocnić na zawsze w Polsce władzę królewską.
Ale to wszystko razem nie było pokusą - dla uczciwego Jagiellona. Nieszczęśliwe
swoje małżeństwo zostawił nierozwiązanem; zamiast narodowego Kościoła przyjął z
rąk nuncyusza papiezkiego księgę uchwał trydenckiego soboru Kościoła
powszechnego. Na uwagę zaś, że państwo rozdarte jest przez różność wiary -
odpowiadał, że trzeba nawracać innowierców do dawnej jedności Kościoła, a na Litwie
i Rusi lepiej się starać - o unię. Jakoż, jak zobaczymy w rozdziale X., wszystko to
spełniło się i pokazało się, że uczciwość najlepszą bywa mądrością.

Zacny ten pan prawdziwym był ojcem narodu; w burzliwych czasach zamieszania
wiódł obałamuconych statecznie do lepszej przystani w przyszłości, a wiódł nie
gwałtem, ale rozumem i łagodnością, tak, żeby nigdy nikogo nie skrzywdzić. Gdzie
trzeba było użyć siły, tam użyć jej potrafił, ale pytał się wpierw, czy się godzi siły
używać. Że mu siły nie brakło, pokazało się w sprawie moskiewskiej i inflanckiej.


Sprawa inflancka

Inflanty są krajem nad morzem bałtyckiem, na północ od Litwy; w ciągu wieków
dostały się one pod panowanie Krzyżaków, którzy zlutrzywszy się w Prusiech, tutaj
trochę dłużej wytrzymali - ale wytrzymywali w pozornym katolicyzmie, tylko po to,
żeby zabrać przed tem, zanim się zlutrzą, posiadłości arcybiskupa ryskiego. Przejrzał to
król polski, który był z urzędu swego protektorem tego arcybiskupstwa z poruczenia
papieży i ujął się za Kościołem, W roku 1557 upokorzył resztę Zakonu w Inflanciech,
stanąwszy z wielkiem wojskiem w ich kraju. Krzyżacy widząc, że arcybiskupa i tak nie
przetrzymają, nie kryli się już dłużej ze swoją ochotą i zaczęli przyjmować luteranizm
w Inflanciech, tak samo, jak przedtem w Prusiech.

Równocześnie car moskiewski, Iwan Groźny, postanowił Inflanty zdobyć dla siebie,
ażeby w ten sposób zyskać sobie dostęp do morza, co dla każdego państwa bardzo jest
ważnem. Ale Polska nie mogła pozwolić na takie powiększenie potęgi największego
swego wroga. Skoro już Inflanty miały się dostać pod obce berło, wolał je Zygmunt
August sam zagarnąć. Woleli też sami Inflantczycy i nie trzeba było kraju wojną
zdobywać; kiedy Iwan Groźny kraj najechał, ludność sama pogarnęła się pod opiekę
polską. Z jednej części Inflant utworzono nowe województwo i przyłączono
bezpośrednio do państwa polskiego; z drugiej zaś, zwanej Kurlandyą, powstało lenne
księstwo świeckie. Książę kurlandzki był odtąd lennikiem króla polskiego i składał mu
hołd, podobnież, jak książę pruski. Car Iwan Groźny nie dał jednak za wygraną; trzeba
było z nim prowadzić wojnę, która przerwana, miała się odnowić znowu za panowania
króla Batorego, o czem później będzie.


Unia lubelska

Król Zygmunt August był jedynakiem swego ojca; niemiał braci; a choć trzykrotnie się
żenił, niemiał syna. Był on ostatnim męzkim potomkiem jagiellońskiego rodu, a ten
brak następcy trapił go niezmiernie i był wielką troską dla wszystkich poddanych. Przez
jakiś czas myślano, że następcą będzie Jan Zygmunt Zapolya, syn owego króla
węgierskiego, który przeciw Ferdynandowi dawniej walczył, a siostrzeniec Zygmunta
Augusta; ale ten umarł przedwcześnie. Wielu senatorów polskich powzięło myśl, żeby
Maksymiliana II. obwołać następcą; ale pomysł ten odrzuciła szlachta, niechcąc
Niemca; a przytem jakżeż miał Maksymilian do rządów Niemiec, Czech, Węgier,
dołączyć jeszcze rządy Polski, największego naówczas w Europie państwa? Byłby
musiał być chyba tylko malowanym królem. Nie było tedy następcy, a naród,
przywykły do dwustu lat do zacnej krwi jagiellońskiej, lękał się nieznanej przyszłości;
król nie był jeszcze wiekiem stary, ledwie do pięćdziesiątki dopiero dochodził, ale był
bardzo schorowany, zgryziony smutnemi kolejami prywatnego życia; i - nie miał już sił
na dłuższe jeszcze cierpienia.

O przyszłości państwa myślał najbardziej sam król. Państwo polskie potroiło swoje
posiadłości, przywoławszy na tron Władysława Jagiełłę, przez dynastyę swoją
pozostawało w unii z Litwą i Rusią; a teraz - dynastya ta miała się skończyć. Czyż
miała się przez to skończyć także unia ? Tego nie życzono sobie ani w Polsce
właściwej, ani na Litwie; i tu i tam pragniono gorąco, żeby unia trwała wiecznie. Ale
była ta trudność, że Jagiellonowie panowali w Polsce, jako królowie wybrani, na Litwie
zaś byli dziedzicznymi panami; różnica ta była obojętną, dopóki Polacy wybierali króla
po królu z Jagiellonów. Ale teraz Jagiellonów miało zabraknąć i były tylko Jagiellonki,
siostry królewskie, powydawane za mąż na obczyźnie i jedna niezamężna imieniem
Anna. Te siostry i ich mężowie mogli rościć sobie prawa do panowania litewskiego,
jako dziedzicznego, a Polska znalazłaby się w trudnem w obec tego położeniu. Żeby
temu zapobiedz, zrzekł się tedy Zygmunt August władzy dziedzicznej na Litwie, nadał
Litwinom prawo, żeby sobie mogli wolnemi głosami obierać pana, bez względu na
familijne stosunki Jagiellonów. Teraz chodziło jeszcze o zapewnienie, że Litwa nie
wybierze sobie pana osobno, ani też Polska osobno. Na sejmie lubelskim w roku 1569
potwierdzono tedy na nowo unię, a polscy i litewscy posłowie ogłosili uroczyście przed
całym światem, że "Korona Polska i Wielkie Księstwo litewskie jest jedno
nierozdzielne i nieróżne ciało, któremu wiecznemi czasy jedna głowa, jeden pan i jeden
król wspólny będzie rozkazował." Polacy i Litwini mieli tedy wspólnie obierać króla i
wspólne mieć sejmy.

Sławny ten akt z roku 1569 zowie się unią lubelską i jest ostatnim kamieniem w
szczytnej a pełnej zasług budowie unii; budowę tę rozpoczęto za pierwszego Jagiellona,
a dokończył jej ostatni Jagiellończyk. Kiedy w roku 1386 zabierano się do dzieła, Litwa
była pogańską, a na Rusi sama schyzma. Najpierw zaniesiono nowym korony polskiej
poddanym światło wiary (a bez rozlewu choćby jednej tylko kropli krwi), potem zaś
zrobiono z nich współobywateli i uznano ich za braci. Kiedy Litwa łączyła się z Polską,
władza Wielkiego Księcia była dyspotyczną, a Litwini niewolnikami, którym bez
pozwolenia książęcego nie wolno było ani córki za mąż wydać, a o sprawach
politycznych nawet niewiedzieli, co to znaczy. W tej niewoli można ich było
utrzymywać dalej i zrobić z Litwy kraj do dostarczania wojska i podatków. Ale to
byłoby nie po polsku, - nie po chrześcijańsku! Więc najpierw dano Litwinom prawo
osobistej własności niezależnej od rządu, potem przyjęto ich do herbów szlachty
polskiej, pozwolono sprawować godności i urzędy i uznano zasadę, że tylko rodowity
Litwin urzędnikiem na Litwie być może; wszystkie zaś ciężary litewskie, jak np. wojnę
z Moskwą, uznano za dotyczące także Polski i broniono litewskiej braci chętnie polską
krwią i składano podatki za całość i obronę jej granic. W roku 1432 przyznano także
schyzmatykom wszystkie polityczne i obywatelskie prawa; pragnęli Polacy także
religijnej unii obok politycznej, ale nie chcąc gwałcić sumień, pozwalali każdemu
Rusinowi uznać unię florencką, lub nie uznać, a kto chciał schyzmatykiem pozostać,
nic na tem docześnie nie tracił. Toteż Ruś nastawiała nieraz mężnie piersi przeciw
Moskwie, schyzmatykiem był wielki Moskwy pogromca, kniaź Ostrogski. Litwini zaś
przyjęli polskie zwyczaje i obyczaje, wyuczyli się języka polskiego i kształcili w nim
swoje dzieci, uważając się pod względem politycznym zupełnie tak samo za Polaków,
jak Polacy z pod Krakowa lub Poznania. Nie ulegali Polsce, bo nikt od nich uległości
nie wymagał; ale służyli Polsce chętnie, przejęli się całą duszą polskiemi ideałami, bo z
całej duszy ukochali tę Polskę, za jej braterstwo, za zupełne szczere, szczodre
równouprawnienie. Pokochali też polską mowę, za to, że im się nie narzucała, za to, że
Polacy uszanowali mowę litewską i ruską - akta rządowe pisano tam po rusku, ale
Rusin i Litwin sam dobrowolnie rozmawiał po polsku. Za równouprawnienie miłość.
Ostatnim wyrazem tego równouprawnienia jest unia lubelska 1569. Dokonawszy tego
dzieła był już spokojniejszym Zygmunt August; a dzień, w którym unią lubelską
podpisano, był owym jedynym szczęśliwym dniem w jego życiu, odkąd stracił
ukochaną Barbarę.

W trzy lata potem zakończył życie, mając zaledwie lat 52; dnia 7-go Lipca 1572
wygasła dynastya Jagiellońska, najzacniejsza ze wszystkich dynastyj świata, chluba
historyi narodowej a cierń w oku wszystkich tych, którzy nie mogą się wznieść na
wyżyny jagiellońskiej uczciwości w polityce.

Polska była pod ich rządami wielkiem mocarstwem; czasy zaś Zygmunta Starego i
Zygmunta Augusta nazywają się okresem złotym historyi polskiej. Przypatrzmy się
więc teraz wewnętrznym stosunkom korony polskiej i porównajmy je ze stosunkami
ludu polskiego na Ślązku, ażeby zobaczyć, czy Ślązk dobrze na tem wyszedł, że go
książęta od Polski odczepili.



IX. Stosunki wewnętrzne w okresie Jagiellońskim w Koronie Polskiej i na Ślazku.


Święty Kazimierz Królewicz

Dynastya Jagiellońska, zajęta wszędzie i zawsze krzewieniem uczciwości w polityce,
przysporzyła też Kościołowi chluby, a Ojczyźnie przydała nowego orędownika w
niebie, nowego patrona polskiego w osobie świętego Kazimierza Królewicza, syna
króla Kazimierza Jagiellończyka, a brata Władysława czeskiego i węgierskiego króla i
królów polskich, Jana Olbrachta, Aleksandra i Zygmunta Starego. Świątobliwy
królewicz Kazimierz urodził się w r. 1458, wychowany bogobojnie przez uczonego
kanonika krakowskiego Długosza, który był największym historykiem w średnich
wiekach. Ten wpoił w królewicza tę wzniosłą zasadę, żeby się prędzej uznawał
człowiekiem, podległym wszystkim ludzkim nędzom i przygodom, a potem dopiero
synem królewskim. Częściej go w kościele widywano, niż w salach zamkowych. Gdy
jeszcze był dzieckiem, chciał go ojciec zrobić królem węgierskim; gdy dorósł, nie
chciał słyszeć o żadnem królowaniu, pragnąc wyłącznie poświęcić się modlitwie.
Widywano go też w modlitwie tak zachwyconego, jakoby o sobie nie wiedział. W nocy
porywał się i wychodził do zamkowej kaplicy, którą gdy zamknioną widział, u drzwi
się Panu Bogu upokarzał; często go też straż znajdowała leżącego na twarzy w nocy
przed drzwiami kościoła na Wawelu. Miał wielkie zamiłowanie w rozmyślaniu życia i
dostojności Najśw. Panny, o której wiersze łacińskie ułożył. Gdy pierworodny brat jego
Władysław zasiadł na tronie węgierskim i czeskim, on, po tamtym najstarszy,
najbliższym był tronu polskiego; obróciły się więc oczy wszystkich na niego, jako na
domniemanego dziedzica korony polskiej. Powszechnie tuszono sobie z jego
obyczajów i dobroci szczęśliwe przyszłe panowanie. Byli niektórzy, co go
pochlebstwami głaskali, zawczasu sobie łaskę jego chcąc jednać; lecz on odpowiadał,
że na to królestwo nie jest łakomy ani sposobny, bo go Bóg na inne królowanie
powołuje; przepowiadał też, że przed ojcem umrze. Postami i wszelkiego rodzaju
umartwieniem ciała podkopał swe zdrowie, które i tak nigdy wielkiem nie było.
Zachorowawszy w Wilnie, dzień śmierci sobie przepowiedział i oddał Bogu ducha dnia
4-go Marca 1484, mając lat 26. Na grobie jego w Wilnie cuda się działy. Dwa
szczególniejsze opowiedzieć warto, jako mające historyczne znaczenie. W roku 1518
zjednał nielicznej garstce polskiego i litewskiego wojska zwycięztwo nad Moskwą pod
Połockiem, gdzie był widziany przez wojsko w białym ubiorze, ukazujący wojsku
przeprawę przez rzekę Dźwinę i bród temi słowy: Tędy za mną idźcie. Następnego
znów roku wzywany przez wojsko polskie w imię Boże toż samo uczynił, czem wojsko
takiego nabrało serca, że we dwa tysiące puścili się na sześćdziesiąt tysięcy Moskwy i z
pomocą Bożą wygrali. Gdy nadto mnożyły się ciągle cuda na jego grobie, wysłano
poselstwo do Rzymu z prośbą o rozpoczęcie procesu kanonizacyjnego. Po długich a
pilnych badaniach, kanonizowany jest przez papieża Leona X. w roku 1521. Tak tedy
Polsce przybywał równocześnie święty patron, kiedy w Niemczech zaczynała się
reformacya Lutra.


Święty Stanisław Kostka

Za tychże czasów Jagiellońskich drugiego jeszcze patrona Polska pozyskała, także
młodzieńca. Święty Stanisław Kostka był synem kasztelana zakrocimskiego na
Mazowszu. Mając lat piętnaście, wysłany był na nauki do szkól jezuickich we Wiedniu;
tam pobożnością i nauką tak zwrócił na siebie uwagę przełożonych, że napisali o nim
do generała Zakonu, którym był wówczas święty Franciszek Borgiasz. Pragnął wstąpić
do Zakonu, ale nie chciano go przyjąć, pókiby ojciec nie zezwolił; ojciec zaś nie chciał
na to przystać. Raz zachorował pobożny młodzian i choroba dłużej trwała; pewnego
dnia tak mu się pogorszyło, że już śmierć nad sobą widział i w wielkim był smutku o to,
że mógłby umrzeć bez Przenajśw. Sakramentu. Gospodarz, u którego mieszkał, był
luteraninem. Z początku bowiem tylko mieszkał u Jezuitów, ale gdy rząd odebrał im ich
dom w roku 1565, musieli studenci mieszkać po stancyach prywatnych; tak więc się
stało, że z domowników nikt pomocnym mu być nie mógł. Ale miał Stanisław
szczególniejsze nabożeństwo do św. Barbary, dziewicy i męczenniczki. Odczytując
znowu w chorobie jej żywot, trafił na ten przywilej tej świętej, że kto ku niej
nabożeństwo ma, bez Sakramentu Ołtarza z świata tego nie zejdzie; począł się więc
gorąco ku niej modlić i miał zjawienie, w którem święta Barbara w towarzystwie
dwóch aniołów przyniosła mu hostyą świętą. Wyzdrowiawszy poszedł pieszo do
Augsburga, tamtejszych Jezuitów o przyjęcie prosząc, że jednak nie miał pozwolenia
ojcowskiego, więc odprawiono go do samego generała w Rzymie. Nie zrażony niczem
odbył i tę daleką podróż pieszo, przyjęty wreszcie w r. 1567 do nowicyatu. Ale
zaledwie dziesięć miesięcy tam przebył, powołany do chwały Bożej, mając lat ledwie
ośmnaście. Pochowany w Rzymie w kościele świętego Andrzeja.


Stosunki narodowe na Ślązku

Widzimy z tego, jak nawet podczas protestanckiej powodzi nie ustawał jednak w
znacznej części narodu duch religijny; toteż protestantyzm w Polsce krótko tylko
świecił słomianym płomieniem. Już przy śmierci Zygmunta Augusta zmniejszyła się
bardzo ich liczba, a wkrótce potem, jak zobaczymy w następnym rozdziale, stajali do
szczupłej garstki. Nawet w XVI. wieku, podczas burzy protestanckiej, powstało w
Polsce kilkanaście nowych klasztorów, a żaden nie upadł. Na Ślązku było przed
reformacyą 64 klasztorów; w drugiej połowie XVI. wieku nie było ich już ani połowy;
wszystkie te klasztory ślązkie pochodziły jednak z okresu poprzedniego - w tym okresie
jeden tylko powstał Franciszkanów Obserwantów. Duchowieństwo też na Ślązku
bardzo podupadło; jeden Ślązk Górny się trzymał, ale Dolny i Średni smutne ma z tych
czasów wspomnienia. Nie mówiąc już o religijności, ale nawet świeckiej nauki
zaniedbywali; zniknęła dawna uczoność a sami historycy niemieccy stwierdzają, że
niemieckie duchowieństwo na Ślązku bardzo było w tych czasach w naukach
zaniedbane. Ten upadek duchownego stanu pozostaje w związku z tem, że na Dolnym i
Średnim Ślązku ustawał wpływ polski, a rozpierał się niemiecki i protestancki.

Przyjrzyjmyż się, jakie były na Ślązku stosunki narodowe, podczas gdy Polska stała się
mocarstwem europejskiem. W Polsce miasta polszczały, na Ślązku germanizowały się
coraz bardziej. Przeciw germanizacyi występował w XV. wieku prąd czeski i wpływów
czeszczyzny nie brak było na Ślązku. Czesi, uważając Ślązk za część składową swej
korony, gdy się chwilowo ocknęli ze swej służbistości na wysługach germanizacyi i
przypomnieli sobie, że są osobnym narodem, zabrali się do rugowania niemczyzny w
swem państwie, wprowadzili język czeski do swoich urzędów i mieli zupełną racyą, o
ile się to tyczyło krajów naprawdę czeskich. Ale niesłusznie zmuszali ślązkie urzędy do
używania czeszczyzny. Kłodzkie i opawskie, nie należąc zresztą do właściwego Ślązka,
były rzeczywiście czeskiemi ziemiami i te mogli sobie byli nawet odebrać, oderwać od
Ślązka i przyłączyć wprost Kłodzkie do Czech, a Opawskie do Moraw; niemądrze
zrobili, że tego zaniedbali; w każdym razie wprowadzenie urzędowego języka
czeskiego było tutaj zupełnie słuszne. Ale co miała czeszczyzna za cel w kraju
polskim? Ten tylko z niej był skutek, że stała się pomostem do germanizacyi.

W księstwie opolskiem była pierwotnie (jak wszędzie) językiem urzędowym łacina; w
XIV. wieku wprowadzono tu niemczyznę, której lud nie rozumiał; w drugiej połowie
XV. wieku po roku 1450 zaprowadzono język czeski, który tu panował wyłącznie w
księgach urzędowych przez cały wiek XVI, poczem znowu ustąpił miejsca
niemieckiemu. W Raciborzu wprowadzono czeszczyznę do urzędów w roku 1483, o
rok nawet wcześniej, niż w księstwie opawskiem; a jednak Raciborskie było czysto
polskie, nawet samo miasto Racibórz miało jeszcze połowę polskiej ludności. Cały w
ogóle Górny Ślązk był wówczas krainą czysto polską i dopiero miasta zaczynały się
odczepiać od pnia narodowego. Gdyby nie domieszka Czechów, przybyłych tu w XV.
wieku, nie byłoby dziś tutaj ani trzeciej części tylu Niemców; ci Niemcy górnoślązcy, o
ile stale tu są osiedleni, są po większej części potomkami czeskich gości. Panowanie
czeskie nie przeszkodziło tedy, ale ostatecznie dopomogło germanizacyi.

Oczywiście, że przedewszystkiem starali się o germanizacyę Niemcy rodowici. Przykro
bardzo było już nieraz pisać o tem, że na czele tego prądu stali poniemczeni książęta
piastowscy. W wieku XV. i XVI. poprawili się oni nieco pod tym względem, a
przynajmniej górnoślązcy książęta germanizatorami być przestali. Przypisać to należy
wpływowi dworu polskiego, który był dość silny w czasach, kiedy Jagiellonowie
miewali polityczne sprawy z powodu Ślązka, kiedy to nawet cząstka Ślązka do korony
polskiej wróciła. Książęta ci miewali wtenczas częstą styczność z królewskim dworem
polskim. Tak np. ów osławiony Konrad Biały Oleśnicki był za młodu paziem u
królowej polskiej, a choć potem swoją drogą uchodził za Niemca, przecież dobre było i
to, że interesy tych książąt odwracały się trochę od Niemiec a zwracały ku Polsce.
Ważnem np. jest, że przez cały wiek XV. żaden z książąt górnoślązkich nie ożenił się z
Niemką, ale bardzo często żenili się z córkami najbogatszej szlachty polskiej;
oczywiście, że taka księżna-Polka nie pomagała na książęcym dworze Niemcom, ale
ciągnęła męża w stronę polskiego ludu. Nie pozostał też bez wpływu ten fakt, że
Zygmunt Stary, jeszcze królewiczem będąc, rządził w Głogowszczyźnie.


Stanowisko Duchowieństwa

Miał tedy lud polski na Ślązku niejaką ulgę od swoich książąt w tym okresie, chociaż
pod tym względem, że mu nie chcieli wydzierać jego narodowości. Ale niestety
powiedzieć trzeba, że pewna część duchowieństwa przykładała rękę do germanizacyi!
Niepomna, że Kościół wszystkie narody jednako uważa za swoich wychowanków,
niepomna, że języki narodowe, a więc i same narody, od samego Boga są
postanowione, na urągowisko miłości bliźniego, na pośmiech żywy tej najwyższej
zasady: nie czyń drugiemu, co tobie niemiło, - zaczęła część duchowieństwa na
Średnim i Dolnym Ślązku starać się o germanizacyę. Z bólem się to pisze, ale historya
każe mówić prawdę nawet o osobach duchownych.

Przypomnijmy sobie, że biskupstwo wrocławskie jest fundacyą polską, Bolesława
Chrobrego. Polacy uposażyli to biskupstwo, Piotr Włast je podniósł i uświetnił; Polacy
pozakładali wszystkie najstarsze kościoły. Toteż stolica biskupia wrocławska, będąca
sufraganią metropolii gnieźnieńskiej, długo stała na straży polskiego charakteru Ślązka,
nie zabraniając jednak niemieckim przybyszom być sobie Niemcami. Dopiero biskup
Konrad złożył dowód, że Polakom jest nieżyczliwy. Od roku 1435 postanowiono nie
przyjmować do wrocławskiej kapituły kanoników polskich; postanowienie to, depcące
chrześcijańską zasadę równych praw i równych obowiązków, znieśli papieże, czego
dowód w tem, że właśnie Ojcowie św. w Rzymie, wbrew postanowieniu biskupa,
mianowali często polskich kanoników do Wrocławia. Jakoż jeszcze w roku 1474 było
w kapitule wrocławskiej kilku Polaków; byli też jeszcze w roku 1498. W tym to roku
1498 biskup Jan Roth wydał znowu zakaz, żeby Polaków nie przyjmować i
rzeczywiście, gdy starzy kanonicy polscy wymarli, nowych już nie przybywało. Nastały
bowiem czasy zamieszania w Kościele, czasy reformacyi. Stolica św. w Rzymie, zajęta
wielkim rozdwojeniem chrześcijaństwa, nie mogła dopilnować szczegółowo
wszystkiego i wtenczas to w niejednem biskupstwie działy się różne nadużycia.

W roku 1498 stanęła umowa biskupa z czeskimi stanami, że odtąd na Ślązku mogą
otrzymywać probendy, t j. rządy duchowne płatne, tylko obywatele korony czeskiej, a
zatem tylko Niemcy lub tak łatwo niemczący się Czesi. Prawdać, że nie brakło w tej
czeskiej koronie polskiego ludu na Ślązku, a ten lud także był obywatelem korony
czeskiej; więc według tego układu mogliby mieć prebendy Polacy pochodzący ze
Ślązka. Ależ lud polski nie miał tu polskich szkół a kto się przebił przez niechętnych
niemieckich profesorów, ten i tak wiedział, że nie dostanie nigdy lepszej prebendy,
jeżeli tylko będzie chciał pozostać Polakiem! Kto był zdatniejszy, szedł do Krakowa i
tam szukał swego losu. Tylko Górny Ślązk, należąc w znacznej części do dyecezyi
krakowskiej, miał swoich kapłanów, Polaków, przysyłanych po części przez biskupa
krakowskiego. Jaka była gorliwość kapłańska księży niemieckich a polskich,
najlepszym na wieki dowodem, że Ślązk Dolny i Średni się zlutrzył - a Górny pozostał
katolickim. Na ten dowód czy może być jakie usprawiedliwienie?

Zakonne duchowieństwo było podzielone. Na Dolnym i Średnim Ślązku należały
klasztory Minorytów już od XIII. wieku do prowincyi zakonnej saskiej, podczas gdy
górnoślązkie należały ciągle do prowincyi polskiej. Z końcem XV. wieku Minoryci
kustodyi wrocławskiej i złotoryskiej chcieli, żeby ich przyłączyć do polskiej prowincyi,
ale im nie pozwolono; toteż klasztory ich zmarniały potem w protestantyzmie.

Z boleścią też przytoczyć tu trzeba smutne rozporządzenie jednego z biskupów
wrocławskich, znane dobrze historykom niemieckim. Biskup Jan Roth, ten sam, który
wypędzał polskich kanoników, nakazał w roku 1495 mieszkańcom wsi Wojce pod
Odmuchowem w księstwie opolskiem, żeby się w przeciągu pięciu lat wyuczyli po
niemiecku, albo ze wsi poszli sobie precz!

W taki to sposób niemczono Ślązk. I niech się Niemcy nie chlubią, że zgermanizowali
go swoją "wyższą kulturą"; zgermanizowali go pięścią i przymusem! A z kulturą ich
różnie bywało. Nowożytna kultura nie od nich pochodzi, ale od Włochów i była w
Polsce wcześniej, niż u nich, a na Ślązk zawitała nie od nich, ale z Krakowa.


Oświata w Polsce

Oświata stała w owych czasach najwyżej we Włoszech, a Polska szła zaraz za
Włochami; Niemcy pozostali daleko w tyle. Polacy mieli wielki zapał do nauk i to
wszystkie stany: szlachta, mieszczaństwo i lud prosty. Księży połowa pochodziła u nas
z ludu. Nie poprzestawano też na tem, co mogły dać krajowe szkoły, ale wiedząc, że we
Włoszech powstają nowe nauki i nowe odkrycia naukowe, zaczęto tam zaraz posyłać
zdatniejszą młodzież, żeby te nauki do Polski przeniosła. Pierwsi ustanowili w tym celu
wielkie stypendya książęta i biskupi krakowscy, którzy nieraz po kilkunastu
młodzieńców utrzymywali swoim kosztem we Włoszech. Za ich przykładem poszli inni
biskupi i potem dygnitarze świeccy. Młodzież ta, wysyłana na ich koszt, uboga,
pochodziła i ze szlachty i z nieszlachty, ale więcej było z nieszlachty, synów nie tylko
mieszczańskich, ale też chłopskich. Nabrawszy nauk wracali i dostawali urzędy i
godności, a zwykle także szlachectwo. Po pewnym czasie nauki włoskie znane były
doskonale w Polsce i nie brakło u nas profesorów dla nich. Uniwersytet krakowski,
jagielloński, jaśniał wielkiem światłem, przyciągał cudzoziemców, a zwłaszcza dużo
Niemców, którzy tu przyjeżdżali pouczyć się w rzeczach, o których profesorowie
niemieckich uniwersytetów nie mieli jeszcze wyobrażenia; kto z Niemców był we
Włoszech (a takich było niewielu), a potem poznał Kraków, dziwił się i mawiał, że to
jakoby włoska uczona osada na północy. Mamy na to świadectwa niemieckich poetów i
uczonych z tych czasów, którzy, choć nieraz niecierpieli Polski, musieli jednak oddać
sprawiedliwość uczoności szkół, a oświacie społeczeństwa. Właśnie za
Zygmuntowskich czasów Polska przyswoiła sobie zupełnie włoską oświatę;
najsławniejszy poeta polski XVI. wieku, Jan Kochanowski, który sam za młodu uczył
się we Włoszech, potem pisywał przeciwko temu, żeby tam już młodzieży nie posyłać,
bo już nie trzeba: już krajowe szkoły wystarczą. I szerzyła się też u nas oświata w
sposób na owe czasy niesłychany. Szkół dużo i to bardzo dobrych, każdy, kto choć
czemś być chciał, mówił i pisał po łacinie, szlachta i zamożniejsze mieszczaństwo
lubowało się w książkach, a nie brak nawet wsi, w których gromada utrzymywała sobie
księgi gromadzkie, z sądów i różnych aktów, spisywanych przez chłopów. Trochę tych
ksiąg gromadzkich dochowało się do dziś dnia, na zaszczytne świadectwo, jak bardzo
rozszerzoną była wtenczas oświata i jak jej przed nikim nie zamykano! A była ta
oświata na wskroś narodową, polską. Miasta spolszczały w tym okresie zupełnie;
potomkowie dawnych niemieckich rodów uznali się Polakami, dobrowolnie bez
przymusu, pod wpływem wyższej oświaty i łagodnych rządów; drugie zaś tyle ludności
przybywało miastom z napływu ludowych przybyszów ze wsi i już w wieku XV.
więcej było po miastach ludności polskiej, niż niemieckiej, a w ciągu XVI. wieku
żywioł niemiecki zupełnie znika, a tak po cichu, niewidocznie, bez żadnej przyczyny
zewnętrznej, bez nacisku, bo bez przymusu, że dla historyków niemieckich jestto istną
zagadką, jak te miasta mogły się tak spolonizować. Rozwiązanie zagadki proste:
przyczyna ta sama, dla której niemieckie miasta w Prusiech same się prosiły o polskie
panowanie. Mieszczaństwo, które w XIV wieku tak się nieraz sprzeciwiało polskim
interesom narodowym, w XVI. wieku wydaje cały szereg uczonych, literatów i
dzielnych patryotów.

Ogniskiem uczoności był oczywiście uniwersytet jagielloński, mający sławnych
profesorów, do których zbiegała się młodzież nie-tylko polska, ale też zagraniczna. Z
nauk kwitnęła tu zwłaszcza matematyka i astronomia, wykładana przez sławnego
uczonego Wojciecha Brudzewskiego. Jego uczniem był największy ze wszystkich
Astronomów, Mikołaj Kopernik. Dotychczas ludzie sądzili, że ziemia stoi a słońce koło
niej krąży; on dopiero odkrył, że jest przeciwnie, że słońce stoi, a ziemia koło niego się
obraca, że ziemia jest tylko jedną z planet, czyli gwiazd ruchomych naszego systemu
słonecznego. Oparł tedy całą astronomią na nowych podstawach, na których do dziś
dnia się rozwija. Pochodził z rodziny mieszczańskiej z Torunia; a że Toruń dziś do
Niemiec należy i jest trochę zniemczony, więc Niemcy z tego wysnuwają sobie
wniosek, że Kopernik był Niemcem. Ale sam Kopernik podpisywał się za życia z
dodatkiem "Polonus", t. j. Polak. Żył za królów Kazimierza Jagiellończyka i Zygmunta
Starego, był księdzem i kanonikiem warmińskim. Umarł w roku 1543. Ma pomniki w
Warszawie, w Poznaniu i w Toruniu na publicznych placach; w Krakowie w
akademickim kościele świętej Anny, w przedsionku Akademii Umiejętności, a niedługo
przybędzie trzeci, w dziedzińcu Biblioteki Jagiellońskiej, gdzie niegdyś pobierał nauki
a potem sławę tej szkoły rozniósł po świecie.


Oświata na Ślązku

Blask jagiellońskiego uniwersytetu przydał się też Ślązkowi. Sami niemieccy historycy
przyznają, że oświata tego okresu szła na Ślązk nie z Niemiec, ale z Krakowa.
Znajomość starożytnego świata Greków i Rzymian, naukę języków czyli filologię,
naukę prawa powszechnego, i w ogóle wszystkie te nauki, któremi się Włochy
odznaczały, całą tę wspaniałą oświatę włoską (zwaną humanizmem), zaczerpnął Ślązk
pierwotnie z Krakowa. Ślązaków nie brakowało w Krakowie ani między uczniami, ani
między profesorami. Kto tylko z ludu polskiego czuł zapał do nauki, uciekał do
Krakowa, ale też po większej części w Krakowie zostawał, bo na Ślązku Niemcy, ani
Czesi nie dali mu chleba. Tem się tłumaczy, że podczas gdy w Krakowie było zawsze
wielu profesorów Ślązaków, na Ślązk sprowadzono profesorów z Niemiec. Niemiecka
młodzież ze Ślązka nie lubiała Krakowa i uczęszczała na uniwersytet praski; gdy zaś za
czasów husyckich Niemcy porzucili Pragę, ślązcy Niemcy także jeszcze nie chcieli się
przenieść na nauki do Krakowa, ale powędrowali jeszcze dalej, do Lipska, gdzie nowy
założono uniwersytet, utrzymujący się w znacznej części napływem ze Ślązka. Ale
uczoność Jagiellońskiej szkoły przemogła wreszcie; lipski uniwersytet nie dawał tej
nauki, co krakowski, a gdy nie każdego stać było na podróż do Włoch, musieli Niemcy
radzi nie radzi także pokwapić się do Krakowa i pełno ich tam było za świetnych
Zygmuntowskich czasów.

Wyuczywszy się w Krakowie jęli się potem zakładać ulepszone szkoły na Ślązku i
rzeczywiście, nigdy Ślązk niemiał tak dobrych szkół, jak w XVI. wieku. Nauka,
rozszedłszy się z Polski po Ślązku, wydała zaraz ten skutek, że książęta i miasta
zrozumieli wartość nauki i nie żałowali na szkoły - tego się tylko wystrzegając, żeby
Polaków do nich nie powoływać; profesorów wyszukiwano sobie w Niemczech, i po
większej części protestantów. Najsłynniejszą była szkoła w Złotoryi, przeniesiona
następnie do Lignicy. W Lignicy zamyślał nawet książę o założeniu uniwersytetu.

Niestety, z tych szkół niemiał żadnej korzyści lud polski. Oświata nie była dla niego!
Nie lubiano tam przyjmować polskiej młodzieży ze Ślązka - chyba, że ktoś chciał się
dać przerobić na Niemca. Toteż lud ten nie postępował w oświacie; bo chociaż wydał z
pośród siebie wielu uczonych, cóż z tego, skoro oni siedzieli w Krakowie i nie wracali
pomiędzy ten lud na urzędy, ani na kapłańskie, ani na świeckie i nie mogli szerzyć
pomiędzy swoimi światła oświaty. Te tylko cząstki Ślązka, które w ciągu XV. wieku
wróciły do Polski, szczęśliwsze podnosiły się bardzo pod względem oświaty. Weźmy
dla przykładu jedno miasto: Oświęcim.

Dzisiaj mała mieścina nad Sołą, miał Oświęcim za Jagiellońskich czasów dosyć
znaczenia; położony na drodze handlowej wzrastał i bogacił się, a mieszczaństwo miał
oświecone, pilnie garnące się do nauk. W spisach uczniów krakowskiego uniwersytetu
co chwila spotyka się w tych czasach kogoś z Oświęcimia, a niektórzy z jego synów
mieszczańskich zasłynęli nawet w historyi, jako uczeni. Z Oświęcimia wyszło dwóch
sławnych profesorów krakowskich w drugiej połowie XV. wieku (a więc właśnie zaraz
po przyłączeniu do Polski!): Jan z Oświęcimia starszy, zwany Beber i Jan z Oświęcimia
młodszy, zwany po łacinie Sacranus, jeden z najlepszych teologów i filozofów swego
czasu, który umarł w roku 1527 kaznodzieją i spowiednikiem Zygmunta Starego. Tegoż
roku 1527 urodził się tu z ubogiej mieszczańskiej rodziny Łukasz Górnicki, później
sekretarz biskupa krakowskiego Maciejowskiego, a wreszcie bibliotekarz Zygmunta
Augusta, sławny pisarz, o którym uczą dziś we wszystkich szkołach polskich i każą
czytać jego pisma. Stąd pochodził sławny przyrodnik Syreński, wielki botanik,
poważany przez uczonych w Europie; stąd także był rodem Jan Dymitr Solikowski,
historyk. Mieszczańskiem dzieckiem z Oświęcimia był wreszcie urodzony w roku 1522
Andrzej Patrycy Nidecki, chluba polskiej nauki, największy w swoim czasie w całej
Europie znawca pewnych starożytnych pism łacińskich (filozofa rzymskiego Cicerona),
sekretarz królewski i kanonik krakowski, a wreszcie biskup inflancki. O Nideckim
pisali i pisują osobne książki nietylko Polacy, ale też Niemcy i Francuzi. Jak na jedno
małe miasto i na tak krótki czas, to dosyć? Któreż z miast ślązkich, nie będących pod
polskiem panowaniem, może się tem pochlubić, co Oświęcim? Ale bo też wysoka jego
oświata zaczęła się dopiero od przyłączenia do Polski.


Sztuka drukarska

Rozszerzaniu oświaty dopomogła nadzwyczaj wynaleziona z końcem XV. wieku
sztuka drukarska. Przedtem były tylko pisane książki, których sporządzanie wymagało
niezmiernie wiele czasu, a zatem były też nadmiernie drogie; toteż kto miał kilkanaście
książek, mawiał już, że ma bibliotekę. Sztuka drukarska jest jednem z największych
dobrodziejstw cywilizacyjnych, a to dobrodziejstwo zawdzięcza świat Niemcowi
Janowi Guttenbergowi. Wielki to pokojowy wynalazek niemiecki i tak doniosły, że
zupełnie słusznie Niemcy uważają go za swoją dumę; szkoda tylko, że nie uważają go
za dumę największą jakby być powinno, ale wolą się chlubić wojnami. Bo też i z
wynalazku Guttenberga Niemcy stosunkowo nie bardzo z początku korzystali. Sam
wynalazca z wielkiemi walczył przeciwnościami i ciągle był w kłopotach pieniężnych.
Pierwsza jego drukarnia, w Moguncyi, zgorzała w roku 1462; w sześć lat potem umarł.
Czeladź Guttenberga rozeszła się po świecie, roznosząc z sobą dobroczynny
wynalazek. W roku 1475 wydrukowano pierwszą książkę we Wrocławiu, w Pradze w
roku 1478, w Wiedniu roku 1482. O dużo prędzej jednak, niż w Niemczech rozszerzyło
się drukarstwo we Włoszech; w roku 1480 było w Niemczech drukarń 23, a we
Włoszech 40; we Francyi było ich w tymże roku 7. W Węgrzech założono pierwszą
drukarnię już w roku 1472, ale nim powstała druga, minęło lat sześćdziesiąt W
Krakowie wyszedł pierwszy druk dopiero w roku 1491 - w Moskwie aż 1564 roku.
Nowy wynalazek roszerzał się tedy najpierw w kierunku południowym, potem w
zachodnim, a nareszcie we wschodnim. Nie można z tego wysnuwać żadnych
wniosków o pochopności tego lub owego kraju większej lub mniejszej do książek.
Zależało to od przypadku, w którą stronę powędrował kto z czeladników pierwszych
drukarzów niemieckich; inaczej bowiem drukarnia nowa powstać nie mogła z początku.
Z Paryża n. p. już w roku 1455 dopytywano się w Moguncyi o nowy wynalazek, - ale
oczywiście nie zdradzono tajemnicy i Paryż musiał czekać na drukarnię aż do roku
1470, aż czeladnik jeden tam się osiedlił. O pochopności do książek wnioskować
można tylko dopiero z tego, jak prędko drukarstwo się rozszerzało w jakimś kraju,
skoro już pierwszą drukarnię raz przybysz założył. Otóż pod tym względem Włochy
stoją najwyżej, zaraz za nimi idzie Polska, a Niemcy dopiero na trzeciem są miejscu. W
połowie XVI. wieku było już w Polsce prawie dwa razy tyle drukarń, jak w Niemczech;
nawet małe miasta posiadały drukarnie, a polska czeladź drukarska zawędrowała aż do
Hiszpanii. Wyzyskała tedy Polska sztukę drukarską do rozpowszechnienia oświaty
należycie, biorąc pod tym względem przykład z Włoch, z tej kolebki ówczesnej
cywilizacyi.


Sztuki piękne

Wszystko w owym czasie brało wzory z Włoch, a w XVI w. włoska moda rozszerzyła
się, po całej Europie. Z Włoch szła wyższa kultura i cywilizacya, Włosi rozchodzili się
po świecie, przyjmowani wszędzie z otwartemi ramiony. Zwłaszcza tak zwani artyści,
jakoto: muzycy, malarze, rzeźbiarze, snycerze i architekci poszukiwani byli na północy.
Budownictwo zmieniło się zupełnie; weszło w modę stawiać budynki tak, jak je
wówczas stawiali Włosi, którzy naśladowali budownictwo starożytnych Rzymian i ten
sposób budowania nazywa się stylem renesansowym. Dawniejsze budynki miały dachy
spadziste, okna wysokie a dość ważkie, z łukami ostremi, kościoły miały wysokie
wieże, zwężające się ku górze. Teraz przestano stawiać wieże, a ustawiano natomiast
kopuły i cały kształt budynku nie strzelał już tak ku górze. W Krakowie można oglądać
tę różnicę na kościele N. Panny Maryi a kościele św. Piotra. Król Zygmunt Stary
sprowadził z Włoch architektów i kazał im przerobić zamek królewski na sposób
włoski; za królewskim przykładem poszło mieszczaństwo; przerobiono Sukiennice i
wszystkie prawie kamienice w rynku, tak, że rynek krakowski wygląda, jakby
przeniesiony z jakiego włoskiego miasta.

Ale najpiękniejsze zabytki budownictwa i sztuki ówczesnej widzi się w katedrze na
Wawelu. Kościół ten jest prawdziwie murowaną historyą Polski; od samego początku,
od XI. wieku, aż po dzień dzisiejszy, każde pokolenie coś tam doda, przystawi, żeby
pamiątkę swego istnienia pozostawić w tej świątyni narodowych pamiątek. Niesposób
tu rozpowiadać o tym kościele, bo do tego trzebaby napisać osobną książkę, t. z.
przewodnik. Tu chyba tylko zwrócić można uwagę na prześliczną kaplicą
Zygmuntowską, największe arcydzieło włoskiego stylu na północy, wykładaną
krajowym kamieniem pińczowskim i krajowym polskim marmurem. - Marmury są w
Polsce w kilku miejscach; najlepsze w Czerny o trzy mile od Krakowa; tego polskiego
marmuru użyto też w sławnym wiedeńskim kościele świętego Szczepana.

Później nieco niż w Krakowie rozpoczęło się włoskie budownictwo we Wrocławiu.
Najpiękniejsze jednak rzeczy pochodzą z dawniejszych czasów, jak piękna południowa
strona ratusza, z 1471 roku. Budownictwo wrocławskie miało też jednak w tych
czasach wielkie nieszczęście. Oto w roku 1529 zawaliła się wieża na pięknym kościele
św. Elżbiety, zbudowana w latach 1482-1486.

Skoro mowa o sztukach pięknych, trzeba tu wspomnieć o najsławniejszym polskim
rzeźbiarzu tych czasów, tem bardziej że bardzo ciekawe są przygody jego życia. Był to
Wit Stwosz, krakowianin. Jego dziełem jest prześliczny wielki ołtarz w kościele N. M.
Panny na rynku krakowskim; pracował nad nim siedm lat bez ustanku. Potem zrobił
pomnik grobowy króla Kazimierza Jagiellończyka, podziwiany przez wszystkich
znawców, tak, że podobizna jego jest umieszczana we wszystkich większych
zagranicznych dziełach opisujących historyę rzeźbiarstwa. W Gnieźnie jest jego dłuta
płyta marmurowa na grobie Zbigniewa Oleśnickiego, synowca sławnego kardynała.
Sława jego rozniosła się za granicą. W roku 1496 zaprosiło go do siebie niemieckie
miasto Norymberga, chcąc mieć należycie ozdobione swe kościoły. Bardzo wiele tam
pracował, a arcydziełem jego z tych czasów jest nagrobek świętego Sebalda. I jakaż za
to wdzięczność mieszczan Norymberskich? Oto ten artysta, szanowany i poważany w
Krakowie, znany na królewskim dworze, tam wśród Niemców spotkał się z zawiścią:
potwarzą. Bogobojnego obywatela, który z pracy swej zarabiał znacznie więcej, niż
potrzebował, oskarżono o marne fałszerstwo w sprawie pieniężnej, skazano go i
wypalono mu na twarzy sromotne piętno, żeby się nie mógł już w świecie pokazać. Jest
podejrzenie, że chodziło Niemcom norymberskim o to, żeby sławny artysta nie mógł
już do Krakowa wracać. Na starość ociemniał, i żył samotny, mając przy sobie tylko
wnuczkę. Umarł w r. 1533. Życie jego opisał pięknym wierszem poeta polski Wincenty
Pol. W kilka lat po śmierci wydało się, że cały proces był tylko oszczerstwem. Jeden z
fałszywych przekupionych świadków w tym procesie, umierając, wyznał wszystko;
nastąpiło więc przywrócenie czci niewinnemu - po niewczasie. Odtąd przytacza się
często przykład Wita Stwosza, gdy kto ze sławnych Polaków wybiera się żyć pomiędzy
Niemcami. Niech każdy służy tej ziemi i temu tylko narodowi, w którym go sam Bóg
stworzył.

Ale czas już przejść do materyalnych spraw tego okresu. Zacznijmy od handlu.


Wielkie odkrycia geograficzne

Handel europejski doznał zmian zasadniczych w ciągu XVI. w. Aż do XVI. wieku był
głównym handel t. z. lewantynski, t. j. towarami wschodniemi sprowadzonemi drogą
lądową przez Małą Azyę do Konstantynopola, skąd dowozili je Ormianie aż do Lwowa,
a stąd przez Kraków rozchodziły się w kilku kierunkach; drugą drogę, morską, z
wybrzeży małoazyatyckich i greckich mieli w swem raku kupcy włoscy, zwłaszcza
obywatele miast Genuy i Wenecyi, któreto dwa miasta były najważniejszemi składami
towarów lewantyńskich w południowej Europie. Była już o tem mowa, jak bogaciła się
na tym handlu wschodnia Europa, a zwłaszcza miasta pod panowaniem polskiem:
Wrocław zależał pod tym względem najzupełniej od handlu polskiego. Towary
lewantyńskie pochodziły z dalekich krajów Azyi, po części z Afryki i nie było dla nich
innej wygodniejszej drogi, jak owe utarte odwieczne szlaki handlowe, morzem przez
Włochy, a lądem przez Polskę. Zachodnia Europa musiała czekać, aż kupcy wschodni
dostarczą jej tego towaru.

Z końcem XV. wieku jednakże znalazła sobie zachodnia Europa inną drogę po te
towary i po bogactwa wschodniego handlu. Oto mały kraik na półwyspie pyrenejskim,
na samym południowo-zachodnim końcu Europy, Portugalia, począł wydzierać ten
handel z rąk pośredników wschodnich państw. Portugalczycy żyli głównie z
żeglarstwa, a im mniejszą i uboższą była ich kraina, tem usilniej i wytrwałej pracowali
nad tem, żeby ich okręty jak najdalej w świat płynęły, szukając nowych dróg
handlowych i nowych targów. Blizko mają do Afryki; zaczęli tedy zapuszczać się coraz
dalej na południe zachodniem wybrzeżem Afrykańskiem, aż wreszcie w roku 1498
doprowadzili wytrwałością do tego, że opłynęli całą Afrykę (koło przylądka Dobrej
Nadzieji), puścili się na morze indyjskie i dopłynęli szczęśliwie aż do Kalkutty w
Indyach, wielkiego miasta, które było ogniskiem handlu i przemysłu indyjskiego,
arabskiego i afrykańskiego. Odtąd byli sami Portugalczycy u samego źródła
lewantyńskiego handlu. Co kupiec ormiański kupował w Konstantynopolu z piątej już
nawet ręki pośredników, to kupiec z Lizbony (stolicy Portugalii) kupił w Kalkucie za
piątą część ceny, a transport morzem o dużo tańszy od transportu lądem. Z początku
jeździło mało okrętów; coraz bardziej jednak powiększano floty, coraz bardziej
udoskonalono żeglugę, coraz więcej zabierano towarów wprost z Indyj i coraz bardziej
upadał handel lewantynski lądowy, a przez to samo także handel polski i ślązki.

Za przykładem Portugalczyków pragnęli także sąsiedzi ich Hiszpanie odnaleść dla
siebie drogę morską do Indyj. Portugalczycy swoją drogę trzymali rzeczywiście w
sekrecie (póki się dało), a na stacyach tak się pourządzali, żeby im tam nikt nie mógł
robić konkurencyi. Wielu uczonych łamało sobie głowy nad odkryciem tej drogi,
nietylko w Portugalii, ale też w Hiszpanii i Włoszech. Między nimi był uczony Włoch,
Krzysztof Kolumb, który całe życie tej sprawie poświęcił. Podczas gdy Portugalscy
żeglarze opierali swe nadzieje na opłynięciu Afryki, żeby się dostać do zachodnich
wybrzeży Indyj, włoski uczony pragnął dotrzeć do wybrzeża wschodniego, a więc od
strony Chin. Wiedząc, że ziemia jest kulista, obrachował sobie, że jeżeli się z Europy
ciągle popłynie na zachód, nareszcie się musi dopłynąć do Chin, a stąd do Indyj
niedaleko; nie wiedział, że między Europą a Chinami jest cała olbrzymia część świata!
I płynąc do Chin, natrafił w środku drogi na Amerykę! Podróż tę wykonał kosztem
hiszpańskiego rządu, będąc admirałem niejako w służbie hiszpańskiej; nowoodkryte
więc kraje należały do Hiszpanii. Kiedy w roku 1492 po raz pierwszy natrafił na wyspy
archipelagu środkowo-amerykańskiego, sądził, że znajduje się blisko Indyj i stąd też
archipelag ten zowie się nawet zachodnio - indyjskim, a czerwonoskórców
zamieszkujących te ziemie nazwano Indyanami. Później dopiero odkryto ląd stały i
przekonano się, że to nie kawałek Indyj, ale cała nowa część świata.

Odkrycie Ameryki jest epoką, t j. stanowi chwilę niezmiernie ważną w historyi handlu.
Nowe źródła bogactw się odkryły. Zachodnie państwa europejskie, żeglowne, na
wyścigi poczęły zakładać tam osady: Hiszpania, Portugalia, Francya, Anglia, stanęły
teraz na czele handlu całego świata. Do Indyj właściwych, t. j. wschodnich w Azyi,
znalazły też po pewnym czasie wszystkie te państwa dostęp, aż wreszcie Anglia
opanowała prawie cały kraj. Narody wschodniej Europy, jak np. Polska nie brały w tem
udziału, nie były żeglowne i nie były te sprawy w ich zakresie. Niemcy, choć bliżej
Oceanu położone, nie miały też swojej żeglugi i żadnej korzyści odnieść z tych odkryć
wówczas nie mogły; tem mniej Polska, odsunięta jeszcze dalej na wschód. Ucierpiał też
wielce handel i w Niemczech i w Polsce, podczas gdy kraje zachodnie nadmorskie
bogaciły się szybko.


Handel oceaniczny

Wielki handel świata, dotychczas lądowy, zamienił się teraz na oceaniczny. Kto nie był
nad oceanem, ten już stał w drugim szeregu, a i w tym szeregu o tyle tylko się mógł
ostać, o ile miał choć kawałek morza, po którymby mógł wypłynąć dalej, w stronę
Oceanu i zawiązać stosunki ze szczęśliwszymi i bogatszymi. Dlatego-to tak każdemu
państwu od tych czasów zależy na tem, żeby koniecznie mieć chociaż kawałek morza.
Dlatego to Iwan Groźny tak walczył o Inflanty z Zygmuntem Augustem i jeszcze (jak
w następnym rozdziale zobaczymy) z królem Stefanem Batorym. Morzem miał drogę
wolną do Niemiec, Francyi, Anglii, morzem tylko mógł utrzymywać stosunki z Europą
i podnieść handel, podstawę bogactwa i siły.

Polska sięgała "od morza do morza"; największe w Europie państwo, choć naród nie
żeglarski, choć lądowe mocarstwo, oparło się jednak o dwa morza, na północy
Bałtyckie i na południu Czarne.

Drogi do handlu, choć do drugiego szeregu, nie brakło tedy; była otwarta i na południu
i na północy. Ale na południu siedzieli Tatarzy, ci rabusie, którzy bezustannemi
napadami trapili południowe prowincye. Możnaby ich było zgnieść - bo oni sami nie
byli tak bardzo silni - ale za nimi siedział Turek. Gdy Turek sam wojny nie chciał
wypowiadać, posyłał Tatary; w rzeczy samej było to prawie jedno. Tatarzy uznawali
zwierzchność turecką, i gdyby Polska się zabrała do zawojowania ziemi tatarskiej,
Turecka potęga zwaliłaby się na Polskę. Tatar tylko rabował i z łupem uciekał; ale
Turek raz przyszedłszy, zdobywał i zajmował kraj na stałe, a przykład nieszczęśliwych
Węgier odstraszał każdego. O lidze zaś przestano już nawet mówić. Przez ustawiczne
napady tatarskie kraj koło Czarnego Morza stał się prawie pustynią; nikt nie chciał się
tam osiedlać, nie można było zakładać ani wsi, nie dopiero miast. Przez Tatarów nie
miała Polska z morza Czarnego żadnej a żadnej korzyści; kraje tamte były właściwie
nie tyle posiadłością Korony polskiej, jak raczej miejscem do wiecznych bojów z
wrogiem chrześcijaństwa; zwano też tę stronę kraju "Dzikiem Polem".

Użytek mógł być tylko z morza bałtyckiego, nad którem kawałek spory wybrzeża
należał do Polski od roku 1466, odkąd się Prusy z Polską połączyły; Tam płynie i
uchodzi do morza główna polska rzeka, Wisła, płynąca przez całą szerokość Polski.
Bieg rzeki wskazywał tedy drogę ku Bałtykowi, sama też rzeka była najlepszą drogą do
morza. Na. Wiśle kwitnął handel od niepamiętnych czasów; osłabł jednakże, gdy
Krzyżacy zajęli Prusy i nie puszczali polskich spławów dalej, jak do Torunia. Dopiero
od roku 1466 wzmógł się ten handel znów prędko, gdy polskie spławy mogły dojeżdżać
Wisłą aż do morza, do ostatniego miasta Gdańska, gdzie na polski towar czekali kupcy
zagraniczni, z zachodniej Europy, z Niderlandów, z Francyi i z Anglii.

Jakiż to był towar? Już nie o lewantyńskie chodziło płody i wyroby, bo te kupowali
sobie kupcy zachodni sami taniej z pierwszej ręki w zamorskich krainach; oni teraz
zaczęli niejedno z tych towarów dowozić właśnie do Gdańska dla Polaków i coraz
taniej wypadało sprowadzić coś np. do Krakowa od Anglika z Gdańska, niż od
Ormianina ze Lwowa. Ten handel dla Polski już przepadł. Polska musiała teraz zacząć
handlować towarem swoim własnym, krajowym.


Rolnictwo

Polska była i jest najżyźniejszym krajem w Europie: piaszczyste Niemcy, błotniste
Niderlandy, wydmista Francya, jałowa Anglia, miały jedwabie, kobierce, cynamony i
pieprze - ale nie miały zboża i po ten towar posyłały do Gdańska setkami okrętów. I
przedtem także byłoby się tym krajom przydało polskie ziarno, ale nie było którędy go
sprowadzać. Obliczmy sobie, ileby kosztowała fura żyta, gdyby ją końmi miano wieść z
Poznania do Paryża, z Krakowa do Hamburga; same konie zjadłyby przez drogę
dziesięć razy więcej, niżby wiozły. Transport zboża jest na większą odległość drogą
kołową zgoła niemożebny; na nic się tedy zachodniej Europie nie przydała żyzność
polskiej ziemi, póki nie było na polskie zboże transportu morskiego. Toteż Polska
zboża przedtem całkiem za granicę nie wywoziła, a siano zboża u nas tyle, ile było
potrzeba na własne wyżywienie; więcej nie, bo cóżby z niem było począć? Dlatego to
szlachta, choć miała dużo ziemi, była ubogą i rada była, gdy wieśniaków dostała na
niskie czynsze. Gospodarstwem szlachta nie trudniła się całkiem; dostatki, jeżeli jakie
miała, płynęły ze służby wojskowej, do której ona tylko sama była powoływana.
Bogaciło się mieszczaństwo, ale o bogactwie szlachty niema w Polsce mowy aż do
XVI. wieku.

To wszystko zmieniło się nagle, gdy od roku 1466 był dostęp do morza, gdy tanim
kosztem morskiego przewozu dało się polskie zboże wywozić za granicę, a zagraniczne
te narody, zbogacone na handlu w Azyi, Afryce i w Ameryce, zbogacone też na
przemyśle, miały pieniądze, miały za co polskie zboże kupować. W ciągu trzydziestu
lat, w ciągu jednego pokolenia, tak rzeczy się ułożyły, że choćby niewiedzieć ile Polska
miała zboża do sprzedania, nigdy kupców na nie w Gdańsku nie zabrakło, bo nie
brakowało na Zachodzie głodu, ale też nie brakowało pieniędzy, żeby go zaspokoić. U
nas zaś nie brakowało żyznej ziemi. I naraz taka zmiana, że ziemia, nie mająca
przedtem żadnej wartości, którą milami całemi dawano w podarunku, stała się
największem bogactwem, a zboże którego nie chciano przedtem siać za dużo, stało się
najkorzystniejszym towarem.

Naraz stał się prawdziwym panem ten, kto najwięcej miał ziemi, t.j. szlachta, podczas
gdy równocześnie ubożało mieszczaństwo przez upadek lądowego handlu
lewantyńskiego. Zmienia się więc gospodarstwo; dawniej było czynszowe, a teraz robi
się folwarczne; czem więcej obsiać ziemi, tem lepiej, każdy kawałek, jaki się posiada,
zamieniłoby się na rolę, żeby tylko nie brakowało rąk do pracy.

Nastały w Polsce złote czasy dla rolnictwa; kto miał ziemię, miał skarb gotowy, a kto
miał choćby tylko ręce zdatne do pracy około roli, nie bał się biedy, bo te ręce były na
wszystkie strony wyrywane! Nie można tego powiedzieć o Ślązku. Tam nawet w
najlepiej uprawnej cząstce kraju, w dawnem księstwie wrocławskiem w XVI. jeszcze
wieku piąta część tej ziemi była nieuprawna, leżała odłogiem! Cóż dopiero gdzieindziej
? Była to pamiątka po wojnach husyckich i w ogóle po tych wszystkich przejściach, na
które kraj był narażony przez oderwanie go od Polski.

Rozpoczęło się wielkie trzebienie lasów i urządzanie na karczunkach gospodarstw
rolnych. Lasów było wówczas do zbytku i nie szkodziło nic krajowi, że je
przetrzebiono. Z popiołów spalonych lasów robiono potas i popiół ten również był
przez kupców poszukiwany.


Rękodzieła

Mieszczaństwo widząc, co za świetne dochody daje ziemia, jęło się kupować grunta. To
się nie podobało szlachcie. Handel lewantyński nie upadł nagle, z początkiem też XVI.
wieku kokurencya handlu oceanicznego była jeszcze nieznaczna i nikt nie przewidywał,
jak potem rzeczy się zmienią. Rozumowała tedy szlachta tak: mieszczanie mają swoje
źródła bogactwa, mają swój handel, pocóź mają wydzierać zarobek ubogiej szlachcie,
której cała nadzieja teraz w ziemi; niechże ziemia żywi rolnika, a łokieć i kwarta niech
żywią mieszczan. Dawne czasy dbały bardzo o to, żeby zarobek rozdzielić między
wszystkich, żeby jeden drugiemu interesu nie psuł. W imię też tej zasady uchwalił
sejm, że mieszczanom nie wolno nabywać ziemi, a nawzajem za to zakazano szlachcie
trudnić się zajęciami mieszczańskiemi. Zdawało się, że to zupełnie sprawiedliwie;
niech każdy swego pilnuje, a drugiemu nie przeszkadza. Ale gdy po pewnym czasie
upadł handel lewantyński, gdy wyschnęły mieszczańskie źródła bogactw i rozpoczął się
upadek miast, - natenczas nastąpił zwrot w stosunkach społecznych i zaczęło być
wprost przeciwnie, niż dawniej: bogaciła się szlachta, a ubożało mieszczaństwo.
Jedynym dla miast ratunkiem mógł być przemysł i rękodzieła; ale i ta gałąź dobrobytu
zawiodła, a to z powodu błędnej polityki handlowej. Sejmy polskie uważały sobie za
obowiązek starać się o to, żeby było tanio, sądząc, że to jest pierwszym warunkiem
dobrobytu ludności. Żeby taniość utrzymać, zakazano wywozu towarów
rzemieślniczych i przemysłowych za granicę, a nie wymagano żadnego cła od
przedmiotów przywożonych z za granicy. Taniość też rzeczywiście była w Polsce taka,
jak nigdzie indziej w Europie, a mieszczaństwo ubożało coraz bardziej. Zapóźno
dopiero przekonano się, że nie taniość bynajmniej sprowadza dobrobyt, ale obfity
zarobek, taki zarobek, żeby dla niego nawet drożyzna była obojętna. Rękodzielnik
polski nie wytworzył przemysłu, bo mu nie było wolno wywozić za granicę, nie starał
się udoskonalić, bo zagraniczny towar, bez cła, więc tani, i tak mu robił konkurencyę.
Co mu było potem z tego, że wszystko miał tanio, skoro sam coraz taniej musiał dawać
a i tak coraz mniej sprzedał? Padło tedy mieszczaństwo polskie ofiarą fałszywych,
mylnych zapatrywań w sprawie dobrobytu narodowego. Nie dziwmy się owym czasom;
iluż to ludzi dziś jeszcze myśli, że taniość sama jedna jest głównym warunkiem
dobrobytu? Inne państwa nie starały się o taniość, bo rządy nie dbały o dobro
poddanych, a poddani lepiej tam na tem wyszli, że o nich mniej dbano i doczekali
szczęśliwie czasów, w których postęp nauki lepsze drogi wskazał do powszechnego
dobrobytu.

Mieszczanin polski, nie mając w ręku przemysłu, jął się tedy roli i do dziś dnia jest
rolnictwo głównem zajęciem małych miast w Polsce. Na to nie pomogły żadne ustawy,
które zresztą zostały i tak tylko na papierze.

Zakazywała ustawa mieszczaninowi kupować ziemi od szlachcica; ale szlachcic i bez
ustawy nie byłby jej sprzedał! Nie zakazywała zaś dzierżawić ziemi od fundacyj
duchownych; w których ręku była blizko czwarta część gruntów; nie zakazywała też
tworzyć gospodarstw miejskich, które ciągnęły się zwykle daleko poza murami
miejskiemi. Korzystało też z tego mieszczaństwo polskie XVI. wieku. Był nawet
sposób, żeby kupić dobra szlacheckie: a mianowicie samemu zostać szlachcicem.

Za czasów jagiellońskich było o to bardzo łatwo, zwłaszcza za panowania Zygmuntów.
Kto tylko czemkolwiek się odznaczał, a chciał szlachectwa, dostawał je bez wszelkich
trudów. Szlachectwo polskie nie było bowiem wówczas tak, jak za granicą, warstwą
zamkniętą, zwróconą przeciw innym stanom, ale przeciwnie, składało się właśnie z
nabytków ze wszystkich stanów; miało to być zebranie tych wszystkich, którzy się
czemkolwiek społeczeństwu zasłużyli, bez względu na stan ich rodziców. Toteż w XVI.
wieku pełno jest nobilitacyj, czyli przyjęcia do szlachty.

Nie trzeba też sobie szlachcica tych czasów wyobrażać, jako wielkiego pana. Na
Mazowszu n. p. dużo było szlachciców, którzy ledwie mieli z czego żyć; tym nie
pomógł nawet ożywiony handel zbożowy, bo za mało mieli gruntów, żeby z tego
skorzystać. Toteż niejeden z tej zagonowej szlachty wynosił się do miasta i pług
zamieniał na łokieć i kwartę, choć to niby było zakazane. Ale żadna. ustawa nie zdołała
przeszkodzić wzajemnej wymianie stanów.


Emigracya

Dla ubóstwa jest po wszystkie czasy jedna jeszcze pomoc: emigracya. Te tysiące
Hiszpanów, Francuzów i Anglików, które w XVI. wieku zaczęły emigrować do
nowego świata, nie robiły tego z rozkoszy, ale z nędzy. Otóż dla ubóstwa nigdzie nie
było tak dobrej emigracyi, jak w Polsce; bo nie trzeba było uciekać w zamorskie dzikie
kraje, nie trzeba było odrywać się raz na zawsze od swego narodu; w Polsce
wystarczało przenieść się w inne strony państwa do wschodnich prowincyj. Właśnie też
za Jagiellońskich czasów odbywa się tłumna emigracya z prowincyj zachodnich, z t. z.
Korony, do prowincyj wschodnich na Ruś. Ruś Czerwona już od czasów Kazimierza
Wielkiego zapełniała się polskimi osadnikami. Za Jagiellonów przyszła kolej na
Wołyń, Podole, ową ziemię "mlekiem i miodem płynącą", jak ją wszyscy zwali,
wreszcie na Ukrainę aż do owych Dzikich Pól, gdzie już Tatarzy przeszkadzali
dalszemu osadnictwu. Olbrzymie obszary ziemi leżały tu niewyzyskane, a gdy zboże
zaczęło popłacać, rzucono się tu także raźnie do gospodarstwa. Za pół darmo dostawało
się tu ziemię, najżyźniejszą z całej Europy, najlepszy rodzaj czarnoziemu. Toteż uboga
szlachta, zwłaszcza mazowiecka, gromadami całemi tu się przenosi, a częściowo także
na Litwę i Białoruś. Kto był tak szczęśliwy, że w tych stronach dostał od króla większy
obszar, ten prędko się bogacił; i niejedna rodzina zwykła szlachecka, tam na Rusi
zamieniła się na magnacką.

W Polsce nie było osobnego magnackiego stanu; szlachcice byli sobie wszyscy równi;
nie znała Polska całkiem tytułów hrabiowskich, baronowskich, margrabiowskich i t. p.
Czasem się zdarzało, że ktoś ze szlachty dostał ten tytuł za granicą od obcego
monarchy, zwłaszcza od cesarza niemieckiego; ale w Polsce ten tytuł nic nie znaczył i
nie wolno go nawet było używać. Na Litwie tylko i Rusi byli kniaziowie i książęta;
były to rody spokrewnione niegdyś z tronem. W zasadzie tedy wszystka szlachta była
sobie równą, najuboższy równy najbogatszemu; rozumie się jednak samo przez się, że
bogacz więcej mógł i więcej znaczył, niż ubożuchny szlachetka, który przychodził do
niego z prośbą o kawałek ziemi; na to nie poradzi żadna ustawa; ustawa może tylko
warować, żeby bogactwo przed prawem nie miało żadnych przywilejów.

A teraz przejdźmy na Ślazk, żeby się przypatrzeć jeszcze tutejszym stosunkom, o ile
poprzednio nie było o nich mowy przy zestawieniu z Polską.


Polityczny stan Ślązka

Książąt piastowskich było z początkiem XVI. wieku tylko trzech: Fryderyk lignicko-
brzeski, Jan Opolski i Kazimierz cieszyński. Potomkowie czeskich Przemyślidów
(nieprawej linii) siedzieli na Raciborzu, a Podiebradowice na Oleśnicy i Ziembicach.
Siewierz, Oświęcim i Zator wróciły do Polski. Koronie czeskiej bezpośrednio
podlegały dawne księstwa wrocławskie, świdnickie i jaworzyńskie.

Kraj cały dzielił się na trzy okręgi: Ślązk Dolny, obejmujący księstwa głogowskie,
żegańskie, lignickie i jaworzyńskie; Ślązk Średni, obejmował księstwa wrocławskie,
świdnickie, wołowskie, oleśnickie, brzeskie, mielickie, smogorzewskie (Stramburek) i
sycowskie; Ślązk Górny, do którego oprócz krainy dziś tak pod panowaniem pruskiem
zwanej należała także ta część Ślązka, która dziś monarchii austryackiej podlega. Na
czele całego kraju stał mianowany przez króla gubernator (Landeshauptmann); z
początku sprawowała ten urząd zwykle rada miejska wrocławska, później, za czasów
narodowego ruchu w Czechach, przysłani z Pragi dygnitarze, rzadko kiedy który z
książąt ślązkich, a przy końcu tego okresu, w XVI. wieku, prawie zawsze biskupi
wrocławscy, którzy byli też świeckimi książętami, jako władcy księstwa nyskiego. Do
załatwiania spraw ślązkich przy królu ustanowił król Ferdynand w Pradze osobny urząd
t. z. kamerę ślązką.


Moneta

Ciężką plagą Ślązka, a zwłaszcza kupców, był brak wspólnej monety. Nawet taki mały
kraik, jak Ślązk, nie miał jednej wszędzie monety, podczas gdy olbrzymia Polska już od
początku jagiellońskiego okresu jedność pieniędzy zaprowadziła. Prawo bicia monety
przysługiwało władcy kraju, monarsze, lub temu, komu monarcha na to zezwolił za
osobnym przywilejem; otrzymywały takie przywileje niektóre miasta, niektórzy biskupi
lub opaci. Zamieszanie monetarne było ciężkim kłopotem w całej zachodniej Europie;
ale nigdzie nie doszło do takiego stopnia nieporządku, jak w Niemczech. W Rzeszy
Niemieckiej roiło się od książąt, udzielnych hrabiów, landgrafów, pfalegrafów,
udzielnych biskupów, opatów; ci wszyscy chcieli mieć własne mennice; dodajmy do
tego cały szereg miast, tak zwanych wolnych miast Rzeszy, tj. podlegających samemu
tylko cesarzowi, które też utrzymywały sobie mennice, a dojdziemy do smutnego
wyniku, że co kilka mil bywała inna moneta. Mennica dawała gruby zarobek, jeszcze o
wiele większy, niż dzisiaj, dlatego, że nie robiono sobie żadnego skrupułu, dawać lada
blaszkę, która naprawdę nie miała prawie żadnej wartości i nadać jej kurs przymusowy.
Cieniutkie blaszki z lichej mięszaniny, ze stemplem po jednej tylko stronie, dęte,
zaklęsłe po stronie odwrotnej, nazywano brakteatami - i te leciuchne kawałeczki
cienkiej blachy były pieniądzem w średnich wiekach. W Polsce były brakteaty za
Mieczysława Starego, potem już znikały; jagielloński okres już ich w Polsce nie znał.
Za Jagiellonów była w Polsce moneta gruba, pełna, mająca wartość rzetelną, którą od
łacińskiego wyrazu "crassus-grassus" (znaczy gruby), zwano groszami. W Czechach
wprowadzono grosze w mennicy praskiej i były one uczciwe, i przez to poszukiwane w
całym świecie; ale obok groszów bito tam także dalej brakteaty. Ślązk pełen był
czeskich i niemieckich brakteatów, obok polskich i praskich groszów. Ślązkie zaś
mennice (wydzierżawiane żydom) biły monetę po większej części lichą. Tylko
Świdniczanie, mający z dawien przywilej mennicy, biili grubsze grosze; ale poradzili
sobie na to właściciele innych mennic, odmawiając kursu świdnickim pieniądzom w
swoich posiadłościach, tak, że te grosze miały znaczenie tylko w Świdnicy, i tam miały
wyższy kurs, a za Świdnicą już trzeba je było zmieniać ze stratą. Świdniczanie dobrze
jednak na tem wychodzili; obcym kupcom przybyłym do ich miasta i wszystkim swoim
wierzycielom w ogóle płacili oczywiście swoimi groszami; ci zaś, żeby na nich straty
nie ponosić, zamieniali je zaraz w Świdnicy na towary, kupując od Świdniczan i płacąc
im znowu tymi samymi groszami. W ten sposób zwiększał się obrót handlowy w
Świdnicy, a odchodziło najbardziej sławne już wówczas świdnickie piwo, które aż na
dwór królów polskich sprowadzano. Wygoda ta wyszła jednakże w końcu na złe
Świdniczanom.

W roku bowiem 1519 postanowił król Ludwik Jagiellończyk skończyć już raz z
uciążliwą różnorodnością monety i wprowadzić w małym kraju jednę stopę pieniężną.
Świdniczanie oparli się temu, bo w takim razie traciliby przez to, że obcy kupcy nie
byliby już zmuszeni kupować u nich od razu towary za pieniądze od nich zarobione.
Podnieśli tedy istny bunt przeciw królowi, który skończył się dla nich smutnie tem, że
w roku 1522 ścięto na rynku wrocławskim trzech głównych przywódców rozruchu. W
cztery lata potem zginął król Ludwik pod Mohaczem, zostawiwszy na Ślązku tę
pamiątkę po Jagiellonach, że skończyły się monetarne oszustwa. Król Ferdynand
zrozumiał dobrze znaczenie tej sprawy i rzecz rozpoczętą przez Ludwika prowadził
roztropnie dalej.


Handel ślązki

Na polu handlowem przeważał zawsze Wrocław, tłocząc inne miasta swojem wielkiem
prawem składowem. Królowie polscy zatwierdzili je w roku 1417 i 1441, tak, że
obowiązywało ono także kupców polskich. Wyjątków od tego przymusu, żeby zjeżdżać
z towarami koniecznie do Wrocławia i tam je najpierw na sprzedaż wystawiać,
dopuszczano bardzo rzadko, tylko na wielkie doroczne jarmarki w innych miastach. W
roku 1490 udzielono też tego wyjątkowego przywileju Głogowowi i Brzegowi. Gliwice
miały prawo składowe na drzewo i chmiel. Dla kupców, pragnących z towarem jechać
dalej, był ten przywilej wrocławski bardzo niewygodny, toteż objeżdżali często
Wrocław drogą północną na Łużyce i Poznań. Kupcy z Wielkopolski zaś próbowali
drogi do Niemiec prosto na Lipsk, z czego korzystał handel w Głogowie. Urządzili też
sobie Polacy składy swoje w Poznaniu i w Kaliszu, i tam przetrzymywano długo
towary, które morską drogą doszły do Gdańska, a z Gdańska do Torunia, zanim
dojechały do Wrocławia. Wogóle, w drugiej połowie XV. wieku stracili Wrocławianie
mir w Polsce i Polacy woleli, żeby też inne ślązkie miasta zarabiały na handlu
przechodzącym przez Ślązk. Skoro Ślązk należał do obcego państwa (do korony
czeskiej), więc na towary ślązkie było cło w Polsce; urządzono wtym celu komory
celne we Wschowie, w Poznaniu, Kaliszu, Sieradzu i w Poniecu. W roku 1515
potwierdzono te komory na kongresie wiedeńskim, ale nie długo one trwały, gdyż
wkrótce potem wszelkie cła na zagraniczne towary w Polsce zniesiono.

Jakież to były towary ślązkie? Po większej części był to towar zagraniczny, który tylko
przechodził przez ręce kupców ślązkich. Niektóre jednak rękodzieła i gałęzie przemysłu
rozwinęły się na Ślązku w XV. wieku, a zwłaszcza sukiennictwo. Zajmowało ono sporo
rąk w Lignicy, w Bolkowicach, w Bukowie, Świdnicy, w Prądniku, w Kłodzku,
Strzygłowie i w Gorliczu. Później dopiero rozwinęło się płóciennictwo, które najlepiej
się wiodło w Jeleniej-Górze w księstwie jaworzyńskiem. Trzeba wiedzieć, że średnie
wieki długo nie znały całkiem bielizny; na Ślązku zaczęli jej używać zamożniejsi ludzie
dopiero w XV. wieku. Ciekawa też rzecz, że długo uważano płóciennictwo za
poniżające rzemiosło. Każdy wiek ma taki swój niemądry zabobon. Dawniej patrzano z
góry na tkaczów, a dzisiaj docina się szewcom; jedno i drugie jednako niemądre. Na
Ślązku umiano jednak wyrabiać tylko podlejsze gatunki sukna i płótna; lepsze trzeba
było sprowadzać z Niederlandów i z Anglii, drogą na Gdańsk, a wiec przez
pośrednictwo kupców polskich, zwłaszcza poznańskich i kaliskich.18)

Z końcem XV. wieku podniosło się na Ślązku górnictwo. Według pojąć
średniowiecznych było ono monopolem rządowym, t. j. skarby ukryte w ziemi były
własnością monarchy, a więc na Ślązku księcia miejscowego, a gdzie go nie było, króla
czeskiego. Właściciel gruntu, chcąc na nim kopać, musiał na to mieć przywilej, za który
drogo się musiał opłacić. Ślązk bogaty jest w płody kopalne. Już w XIII. wieku
wydobywano złoto w Złotoryi, ale pokłady te wkrótce się wyczerpały; próbował tam
potem szczęścia Fryderyk II. ale mu się nie udało. W roku 1498 znaleziono za to trochę
srebra i złota na gruntach pod Jelenią-Górą; więcej trochę złota było w kopalniach
Reichenstein i Cygmantorskich. Żelaza wydobywano na Ślązku niewiele; najwięcej w
osadzie zwanej Żelazną-Górą; trochę miedzi kolo wsi nazwanej też z tego powodu
Miedzianą-Górą w księstwie lignickiem. Było tego razem nie wiele i nie wystarczało
nawet na potrzeby krajowe. Toteż przywożono dużo miedzi z Węgier, a żelazo ze
Styryi; na Ślązku przerabiano te rudy i sprzedawano potem towar przemysłowy na
północ do Gdańska, na południe do Wiednia i aż do Wenecyi. W drugiej połowie XVI.
wieku orzeczono, że monopolem rządowym mają być tylko kruszce drogie, ale
pospolite mają być własnością właściciela gruntu. Orzeczenie to wydano z powodu
procesu wytoczonego margrabiemu Jerzemu o kopalnie ołowia w Bytomiu.

Ważnym niezmiernie był handel z Polską. Na pierwszem miejscu wyliczyć tu wypada
sól, przywożoną na Ślązk z Wieliczki pod Krakowem, gdzie są największe na całym
świecie kopalnie soli, czyli saliny, rozszerzające się ciągle do dziś dnia. W Olkuszu,
niedaleko granicy, były kopalnie ołowiu i srebra; dużo górników ze Ślązka znajdowało
tam zarobek. Obok soli handlowano też futrami i skórami kupowanemi w Polsce,
których tam zwłaszcza na Litwie, zawsze była wielka obfitość. Z Wielkopolski zaś
pędzono bydło na Ślązk; najbardziej słynęły w XVI. wieku wielkie targi na woły w
Brzegu. Suszone ryby morskie z Prus także były bardzo poszukiwane przez
ówczesnych kupców. Nawzajem za to dostarczali Polsce kupcy wrocławscy głównie
pieprzu. Pieprz był wówczas bardzo drogi, tak, że między kupcami małe miareczki
pieprzu zastępowały nieraz pieniądze; skazać kogoś w sądzie na miarę pieprzu znaczyło
skazać go na grzywny pieniężne. Towar ten był bardzo intratny w handlu, a
Wrocławianie umieli go skupić w swojem mieście i słynęli daleko po świecie
pieprzowym handlem.

Ówczesne drogi handlowe na Ślązku były następujące: Z Węgier przez wąwóz
jabłonkowski do Cieszyna, ztąd koło Odry do Raciborza i Koźla; potem na Opole. Do
Opola też dochodziła droga Krakowska na Oświęcim. (W Krakowie gościniec wiodący
ku zachodniej granicy zwie się do dziś dnia drogą wrocławską). Pod Opolem schodziła
się tedy droga krakowska z węgierską; tutaj przechodziło się na drugi brzeg Odry i już
wzdłuż rzeki na Brzeg i Wołowo do Wrocławia. Południowy handel z Wiednia szedł
przez Opawę i Karolów do Nysy, a ztąd przez Grotkowo do Brzegu. Handel zachodni z
Lipskiem, z krajami nadreńskiemi i z Niderlandami miał dwie drogi: Jedna przez
Lignicę, Hajnów, Bolesław, Nowimburk, przez księstwo żegańskie do Górnych Łużyc;
druga zaś wiodła do Magdeburga i Hamburga przez Świdnicę, Strzygłów, Jaworze,
Lwów ślązki (Lwenberg) i Lubiany łużyckie. Droga do Frankfurtu i Szczecina była
przez Krosno, Kożuchów, Nowe-miasteczko, Bolkowice, Bukowe, Partowice i Środę.
Do Prus jeździło się na Toruń, koło Miliczy, przez rzekę Orlę pod Krotoszynem w
Wielkopolsce, a ztąd do Strzelna i Inowrocławia; druga droga, nowsza, prowadziła
przez Oleśnicę, Kalisz i Pyzdry. - W Polsce była Wisła największą drogą handlową;
Odra na Ślązku jednak nie oddawała wielkich usług, chyba do spławu drzewa. Dopiero
w drugiej połowie XVI. wieku zaczęto próbować spławności Odry, jako drogi
handlowej.

Najbogatszą wtenczas w całej Europie była rodzina Fuggerów; byli to Rotszildowie
XVI. wieku. Stolicą ich banków i kantorów był Augsburg, a filie mieli w różnych
miastach Europy. Pożyczali pieniędzy rządom, a zwłaszcza królom niemieckim i
hiszpańskim. Dużo zarobili na górnictwie w Węgrzech, skupiwszy cały szereg
bogatych kopalni. Posiadłości ziemskich mieli mnóstwo na Węgrzech i w Bawaryi; z
początkiem XVI. wieku zakupili sobie także na Ślązku miasteczko Freiwaldau. Rodzina
Fuggerów spokrewniła się na Węgrzech z węgierskim rodem Turzonów, którzy też na
spekulacyach górniczych dorobili się grubego majątku. Ci Turzonowie zaczęli
wycofywać z Węgier swoje kapitały, kiedy nastały niespokojne czasy i przewidywać
można było najazd turecki; skupowali dobra ziemskie gdzieindziej i na Ślązku zakupili
też Pszczynę z okolicznemi wsiami. Jeden z nich, Jan Turzo był biskupem
wrocławskim 1506 do 1520; wystawił za swoje pieniądze dla biskupów piękny
zameczek letni na wzgórzu za miasteczkiem Jawernikiem.

Umyślnie na sam koniec zostawiliśmy pytanie: a jakiż był los ludu wiejskiego w tym
okresie; nad tem trzeba się osobno zastanowić i dokładnie rzecz wyłożyć.


Stan ludu wiejskiego

Okres jagielloński jest złotym okresem wiejskiego ludu. Wsie rządziły się i sądziły
same pod naczelnictwem dziedzicznego sołtysa, potomka tego przedsiębiorcy, który
niegdyś rolników tu na grunt sprowadził. Względem pana, od którego przodkowie ich
niegdyś grunt dostali, (szlachcica, biskupa, klasztoru itp.) obowiązani byli tylko do
drobnego czynszu, bo aż do końca XV. wieku ceny ziemi były i tak niskie; czasem
tylko wymówione były tu i ówdzie osobiste usługi i drobne robocizny dla pana (cztery
dni w roku), a to wszystko z wzajemnej wolnej umowy, przez przodków zawartej, a
spisanej formalnie obowiązującej obie strony i pozostającej pod opieką praw.
Włościanin czyli chłop siedział na swym gruncie dziedzicznie z ojca na syna, urządzał
sobie gospodarstwo, jak chciał i był zupełnie wolnym. Nawet ci, którzy byli potomkami
dawnych niewolników jeńców wojennych, w okresie jagiellońskim mieli się znacznie
lepiej, bo pochodzenie ich dawno poszło w zapomnienie, a oni sami, zupełnie
spolszczeni, nie różnili się niczem od rodzinnego polskiego włościaństwa. Ciążyły na
nich z dawnych czasów cięższe obowiązki; te jednak zelżały znacznie już w pierwszej
połowie XV. wieku, bo byliby opuszczali grunt, gdyby im się gorzej powodziło, niż
mieszkańcom jakiej sąsiedniej wsi. Świat dla nich był otwarty na Litwie i Rusi, gdzie
brakowało rąk do pracy, a osadnik witany był ochoczo. Choćby więc kto nie chciał,
musiał opuszczać ze swych wymagań względem tych potomków dawnych
niewolników. Mnożyły się też dostatki w chacie wieśniaczej; dość powiedzieć, że na
sejmie w roku 1496 narzekała szlachta, że kmiecie, żadnym prawem nie związani rosną
w pychę, w kosztowności się stroją i czynią zbytkowne wydatki, które stanowi ich nie
przystają. Cóż dopiero sołtysi! Wszyscy prawie byli bogatymi; było im jednak gorzej,
niż prostym kmieciom, o tyle, że sołtysi obowiązani byli do służby wojskowej.
Obowiązek ten wychodził jednak na dobre społeczeństwu, bo przez to sołtysi tworzyli
warstwę łączącą lud ze szlachtą. Śmiało można powiedzieć, że Polska jagiellońska była
w całej Europie najlepszym krajem dla chłopa.

Stan ten zaczął się jednak psuć; odkąd rozwinął się wielki handel zbożowy do Gdańska,
odkąd szlachta rzuciła się sama do gospodarstwa. Siedząc pilnie na wsi, starając się o
założenie jak największej ilości folwarków, znajdowała szlachta tamę i zaporę w braku
robotnika. Wieśniak nie robił więcej, niż do tego był zobowiązany umową, a to było
drobnostką w obec nowych potrzeb rolnictwa. Trzeba tedy było zawierać nowe umowy.
Wieśniak godził się (jeżeli chciał) na powiększenie roboty na pańskim gruncie, ale w
zamian za to musiał się szlachcic zobowiązać mieć o nim staranie w nieszczęściu, w
głodowym roku lub po pożarze; zyskawszy pewność, że nigdy głodu nie zazna; jeżeli
na nową umowę przystanie, mniej już dbał o swoje, bo służba pańska dawała mu to,
czego nie mógł być pewnym nawet przy najpilniejszej pracy na swojem: było to dla
niego zabezpieczenie od pożaru, gradu, powodzi, pomoru bydła i wszelkiej klęski; pan
zawsze musiał mieć o nim staranie, bo taka była umowa, a zresztą interes szlachcica
wymagał, żeby parę rąk roboczych przy zdrowiu i sile utrzymać. Wielu też z ochotą i
najzupełniej dobrowolnie przystawało na nowe umowy, ograniczając bardzo dawną
wolność; traciło się dużo wolności, ale pozbywało się najcięższych kłopotów. Czem
mniej kto ufał własnym siłom, im kto był mniej samodzielnym, tem chętniej
zobowiązywał się do robocizny. Nie każdy lubi sam o sobie ciągle myśleć i kłopotać
się; dużo ludzi woli oddać trochę wolności, byle za to zastać misę gotową. Wszak i
dzisiaj niejeden woli iść na służbę, niż uczyć się rzemiosła; rzemiosło daje zupełną
wolność, ale służba zupełne, gotowiuteńkie utrzymanie; rzemieślnik swobodny, to
prawda, ale musi codzień pamiętać o jutrze; służący musi się pokłonić, ale niema o
jutro kłopotu. Tak też było i wtenczas pomiędzy ludem; byli tacy, co woleli swoje
kłopoty przy zupełnej wolności, ale nie brakowało też takich, którzy woleli zapisać się
w służbę. Było nawet takich coraz więcej, z tej prostej przyczyny, że tym, którzy
przystali na robociznę, lepiej się wiodło, bo swoją drogą szlachcic ich żywił, a swoją
drogą została im ich własność; nic im nie ubyło, a znalazła się sposobność nowego
zarobku. Toteż niejeden, choć długo nie chciał, pogorzawszy lub doznawszy gradu, sam
szedł potem do szlachcica z prośbą o przyjęcie na robociznę. Rozumie się, że jeżeli we
wsi byli tacy i owacy, jedni na starych umowach, a drudzy już na nowych, szlachcic
dopomagał tylko tym, którzy nowe zawarli umowy, a tamtym umyślnie żadnej nie robił
przysługi, skoro oni nie chcieli mu robić nic więcej ponad stary obowiązek, on im też
nic nie robił dobrego. Można tedy powiedzieć, że te nowe umowy powstawały na
zasadzie: ręka rękę myje - jeden pomagał drugiemu. Stan materyalny, dobrobyt ludu,
polepszył się nawet przez to jeszcze bardziej, niż z początku.

Były jednakże okolice, w których większość ludu nie chciała umawiać się na nowo,
pomimo to, że przez umowy nic na razie nie tracili majątkowo, owszem zyskiwali.
Były to zaś te okolice, w których oświata ludu wyżej stała. Taka bowiem już jest natura
rzeczy, że czem człowiek oświeceńszy, tem bardziej pokocha wolność i ceni ją sobie
wyżej od majątku. Gdzie zaś znaczna większość była takich którzy woleli pozostać
przy starych (zupełnie zresztą wystarczających) dochodach, byle starą zachować
wolność, tam szlachcic nie mógł założyć gospodarstwa folwarcznego. Inni się bogacili,
a on pozostawał w ubóstwie; inni pracowali, gospodarowali, a on musiał siedzieć z
założonemi rękoma. Oczywiście, że mu to miło nie było, że nie bardzo kochał chłopów,
którzy tego byli przyczyną i że myślał o tem, jakby ich zmusić. I gdzie nie chciano
zawierać umów nowych dobrowolnie, tam zaczęto myśleć o przymusie, i to jest
początek chłopskiej niedoli. Z kim się umowę zawrze, choćby umowę ciężką, tego się
przecież szanuje; ale kogo się przymusi, tego się przymusza potem coraz bardziej i
uważa za niewolnika. Pogorszyła się też potem dola ludu znacznie i nie zataimy
niczego o tem w następnych rozdziałach; zresztą taić nie ma potrzeby, skoro dola
chłopa w Polsce, wtedy, kiedy była najcięższą, była i tak jeszcze najlepszą w całej
Europie.

W okresie Jagiellońskim dola ta była była aż do końca XV. wieku złotą; a choć z
początkiem XVI. wieku psuć się zaczynała, do zepsucia było jeszcze bardzo, bardzo
daleko. Za Zygmuntowskich czasów odzywały się jeszcze takie głosy, jak Frycza
Modrzewskiego, o równych prawach dla wszystkich! Za Jagiellońskich czasów było
poddaństwo ludu wiejskiego w Niemczech, gdzie dokonała go szlachta wśród przelewu
krwi, ale nie było go jeszcze w Polsce, na którą później dopiero wywarł zły przykład
wpływ niemiecki.

Z końcem XV. wieku wolno było w Polsce każdemu wieśniakowi opuścić wieś
rodzinną i udać się w świat, gdziekolwiek chciał, byle zostawił w porządku to, co
przodek jego wziął od przodka szlachcica, t. j. zagrodę i grunt w takim stanie, jakiego
wymagała pora roku i stan gospodarstwa. Dzieciom zaś włościanina, choćby dorosłym,
wolno było przebywać, gdzie chcą i opuścić wieś każdej chwili; bez jakichkolwiek
zobowiązań, bez najmniejszej przeszkody mogli sobie pójść na zarobek do miast, do
rzemiosła lub na naukę. Ojciec podążyć mógł za nimi po żniwach, wyporządziwszy
chatę. W roku 1520 pogorszyło się położenie włościan przez to, że wtenczas wydano
ustawę zmuszającą ich do robocizny jednego dnia w tygodniu; poczęło też
obowiązywać prawo, że jeżeli syn koniecznie chce iść na nauki do szkół, musi się
zdecydować przed skończeniem 12-go roku. To drugie prawo niewiele zaszkodziło, boć
i tak, kto chciał syna kazać uczyć, zaczynał naukę z pewnością przed 12 rokiem! Do
rzemiosła wolno było nadal odejść każdej chwili, byle o tem pana wcześniej
zawiadomić. O jakiekolwiek ścieśnienie praw chłopskich, o przynaglanie do robocizny
większej, niż dzień w tygodniu itp., można była zaskarżyć pana do sądu i były
przykłady, że chłop prowadził proces aż do najwyższej instancyi, gdy mu się zdawało,
że niższe instancye nie wymierzyły mu sprawiedliwości. Dopiero w roku 1518
ograniczono to prawo o tyle, że zakazano w tych sprawach odwoływać się aż do
najwyższego sądu. Poddaństwo chłopów zaprowadzono dopiero w roku 1573, w rok po
śmierci Zygmunta Augusta, po wygaśnięciu Jagiellońskiej dynastyi.

Za Zygmuntowskich czasów, chociaż szlachta chciała przymusić wieśniactwo, rzecz się
nie udała, bo kto dobrowolnie nie chciał przystać na nowe umowy, wędrował sobie
spokojnie na wschód, gdzie ich chętnie przyjmowały i miasta i starostowie królewscy.
Nawet długo po roku 1573, po wydaniu ustawy o poddaństwie, emigracya na wschód
sprawiła, że ustawa pozostała na papierze, jeżeli wieśniak dobrowolnie zgodzić się nie
chciał. Bo też szlachta prowincyj zachodnich chciała poddaństwa chłopa właśnie
przeciw interesom szlachty wschodniej, dlatego, że się obawiała, iż dużo gruntów na
zachodzie pozostanie nieuprawnych.

Bądźcobądź, do rzadkich tylko wyjątków należały przykłady, żeby szlachcic chciał
władzę swoją narzucić wieśniakowi. Zyskiwała szlachta władzę nad ludem w sposób
zupełnie legalny, a mianowicie przez kupno sołtystw. Urząd sołtysa, naczelnika i
sędziego gminy, był dziedziczny; dawał ten urząd pewne dochody, z niedużych taks
sądowych i różnych opłat. Szlachta zaczęła tedy to dziedzictwo godności odkupowaó
od sołtysów i w ciągu XVI. wieku zniknęli prawie wszędzie dawni sołtysi, a prawa
sołtysów przeszły na szlachcica we wsi, całkiem po prawie, mocą kupna. To bez
porównania bardziej zaszkodziło ludowi, niż wszystkie ustawy, pozostające po
większej części na papierze. Skoro szlachcic stał się naczelnikiem gminy i sędzią
gminy, przez to właśnie najbardziej powiększył swą władzę. Tę władzę wykonywała
szlachta w wieku XVI. łagodnie, rozumnie i prawie zawsze sprawiedliwie; później było
gorzej, ale nie szlachty wina, że sołtysi sprzedawali sołtystwa! Oni, urodzeni
przewodnicy ludu, zdradzili go niejako i utorowali drogę poddaństwu, przez to, że
zniknęło samoistne sądownictwo wiejskie. Ale szlachta nie użyła do tego żadnych
gwałtów.

W tych czasach silną bardzo była w Polsce opinia publiczna; kto postępował
nieuczciwie, ten narażał się na publiczną pogardę. Szlachta zwłaszcza trzymała się
tego, że kto chce być szlachcicem musi być przedewszystkiem człowiekiem
szlachetnym. Z bogatej literatury Zygmuntowskich czasów możnaby wybrać setki
ustępów pisanych i wierszem i prozą, w których ta piękna myśl na różne sposoby się
powtarza. O szlachectwie bez szlachetności powiedziano, że tyle ono warte, ile wiecha
nad winiarnią, w której sprzedają fałszowane wina; mówiono publicznie i pisano w
rozlicznych książkach, że ten tylko ma prawo szczycić się ze szlacheckich przodków,
kto sam dodaje swemu rodowi nowego blasku przez szlachetność; dla ojczyzny zaś ten
najlepszy szlachcic, kto jej najlepiej służy, bez względu na stan, w którym się rodził. Z
tych to rozumnych i zacnych zapatrywań wyniknęło, że w owych czasach każdy, kto
miał za sobą zasługę, bez żadnych trudności stawał się szlachcicem. Nie o to bowiem
chodziło ówczesnemu społeczeństwu polskiemu, żeby powstał stan rządzący innemi i
wyzyskujący je na swą korzyść, ale o to, żeby w tym stanie zjednoczyć wszystkich
rozumniejszych, oświeceńszych a szlachetnych, dbałych o dobro publiczne.


Andrzej Frycz Modrzewski

I właśnie w XVI. wieku odzywają się w Polsce głosy, że nie wystarcza równość
wszystkiej szlachty między sobą w obec prawa, że trzeba tę równość rozciągnąć także
na inne stany co do prawa sądowego.

W średnich wiekach, w całej Europie, szlachcic więcej wartał w oczach sądu od
nieszlachcica. Za zabójstwo szlachcica była daleko sroższa kara, niż za zabicie chłopa.
Za zabicie chłopa nie było w całej Europie żadnej kary, z wyjątkiem jednej tylko
Polski, gdzie zawsze na to była kara, chociaż lżejsza. I nie pomyślał nikt przez długie
wieki, że to nie po chrześcijańsku. Prawodawstwo polskie najuczciwsze było pod tym
względem ze wszystkich, bo w Polsce od tronu jagiellońskiego szedł wzniosły przykład
uczciwości, od tronu aż do prostego szlachcica, który chętnie i często przyjmował do
swego herbu mieszczanina i chłopa. Toteż z całego świata najpierw odezwał się w
Polsce głos, że szlachcic, mieszczanin, czy chłop, jednako powinni znaczyć w obec
sądu, że za każde zabójstwo jednakie ma być karanie i to nie karą pieniężną (grzywną),
ale śmiercią, i że za każde w ogóle przewinienie jednaka ma być kara bez względu na
stan obwinionego czy poszkodowanego. Głos ten śmiały, burzący wiekowe przesądy,
wyszedł od polskiego uczonego Andrzeja Frycza, który potem przyjęty do szlachectwa,
dostał nazwisko Modrzewski. Jak ten głos przyjęły stany wyższe, najlepsza wskazówka
w tem, że mu nadano szlachectwo. I to dowód, że polskie szlachectwo nie miało być
oznaką żadnej jakiej pańskości, ku upokarzaniu i krzywdzeniu innych, ale oznaką
szlachectwa duszy, szlachetnego charakteru i pilnego spełniania obowiązków.

Pisze też za Zygmunta Augusta popularny bardzo pisarz Orzechowski, sam ze szlachty
pochodzący, że szlachectwo nie poparte szlachetnymi uczynkami, niema żadnej
wartości i nic nie znaczy ; pisze wyraźnie, że samo urodzenie w szlacheckim domu nie
daje nikomu prawa wynosić się nad innych; powiada, że ten zasługuje na największe
zaszczyty, kto najlepszy do pracy i rady, kto najzdatniejszy i najzacniejszy i sam, choć
szlachcic, przytacza nazwiska zasłużonych mieszczan, którym (własne jego słowa) nie
czuje się godzien rzemyka rozwiązać, choć oni nie ze szlachty. Gdzież w całej Europie
było słychać drugi taki głos? W całej Europie szlachta zajęta była zdzieraniem skóry z
ludu, a w Niemczech było równocześnie kilka krwawych wojen szlachty z
mieszczaństwem w różnych stronach kraju. A w Polsce wszystko spokojnie, zgodnie, z
miłością, z uczciwością rozważano i coraz bardziej poprawiano, żeby prawa uczynić
coraz bardziej chrześcijańskiemi. Toteż Polska stała bliżej uznania powszechnej
równości w obec prawa; zaczynano w Polsce o tem mówić przeszło o dwieście lat
wcześniej, niż we Francyi. Gdyby też naród polski ciągle był tak postępował, jak w
okresie jagiellońskim, byłby się stał wzorem dla wszystkich innych. Niestety, nastał
potem upadek, którego nie będziemy wcale a wcale zatajali przed czytelnikami w
następnych rozdziałach i wytłumaczymy też jego przyczyny. Obecnie przypatrujemy
się okresowi jagiellońskiemu i dziwować się musimy, jak Polska tak wcześnie
przodowała innym narodom pod względem moralności publicznej. Gdzieindziej zabór,
tępienie drugiego narodu, prześladowanie i wojny religijne: a w Polsce na to wszystko:
unia, braterstwo, równouprawnienie. Gdzieindziej setki rycerzów-rabusi, handel
poddanym ludem wiejskim, który sprzedawano za pieniądze, a w Polsce słychać hasło
o równości w obec prawa, o równość opieki sądowej. Gdyby Polska była postępowała
tak, jak inne narody, nie byłoby w tem nic dziwnego; powiedziałoby się, że tak było
wszędzie, a więc i u nas; ale to dziwne, że u nas było inaczej, i to potrzebuje
wytłumaczenia.

Sprawiała to szlachetna natura narodu, w połączeniu z wielką oświatą. Szlachetność
pochodzi od ludu, który jest zawsze rdzeniem narodu i od niego przeszła na wyższe
stany, a te, szlachetności nie zmarnowawszy, dodały do niej oświatę. Oświata wywiera
swe błogie skutki we wszystkich a wszystkich dziedzinach życia. Całe życie ludzkie,
czy to domowe, czy publiczne, składa się przecież z ciągłego rachunku ze sumieniem i
z rozumem; wszystko, cokolwiek tylko pomyśleć się da w świecie, od sprawy
najprostszej do najtrudniejszej i najzawilszej, należy od tych dwóch wielkich
fundamentów: uczciwości i oświaty. Życie rodzinne, zarząd gminy, prawodawstwo,
sądownictwo i wreszcie polityka inną jest przy uczciwości i oświecie, inną przy
uczciwości bez oświaty, a znowu inną przy oświecie bez uczciwości.


Tortury

Nasuwa się tu ciekawy przykład. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że w średnich
wiekach używano tortur, żeby wymusić wyznanie na obwinionym. Można po muzeach,
zwłaszcza niemieckich, oglądać te straszne narzędzia do dręczenia i kaleczenia ludzi.
Otóż w całej Europie stanowiła Polska znowu wyjątek. Prawo polskie tortur nie znało i
nie znało też skazywania na kalectwo wyrokiem sądowym, jak n. p. ucięcie ucha, ręki
itp. Dowodem przynależności historycznej Ślązka do Polski jest też okoliczność, że i na
Ślązku także tortur nie znano, bo prawa krajowe wywodziły się tam od prawa
polskiego. Dopiero za króla Ferdynanda, kiedy przestała panować na Ślązku dynastya
jagiellońska, wprowadzono do ślązkiego prawa "kulturę" niemiecką i tortury.

Jakiż z tego przykładu wniosek? Gdyby dziś sędzia jaki mając przed sobą winowajcę,
który podejrzany jest o zbrodnię, ale się jej wypiera, chcąc wymusić na nim wyznanie,
postanowił wpleść go na koło łamiące mu członki, albo świeczkami podpalać mu stopy,
albo wykrzywiać mu kości, cobyśmy powiedzieli? Każdy, nawet najniższy i najgorszy
z dzisiejszego społeczeństwa, byłby chyba przejęty zgrozą, powiedziałby że to
grzesznie, nieszlachetnie, nieuczciwie. Każdy zrozumiałby od razu, że taki środek nie
doprowadza i tak do celu, bo na torturach z bólu i strachu nawet niewinny sam siebie
oskarży. Wyobraźmy sobie całkiem niewinnego człowieka, który przez osobistego
nieprzyjaciela, przez jego złość oskarżony jest o przestępstwo; gdyby tego niewinnego
wpleść na torturowe koło, kto wie, czy on nie zawołałby nagle: " przyznaję się", tylko
dla tego, żeby choć przerwać tortury. Gdy trzeszczą i łamią się kości, gdy całe ciało
przejęte najstraszniejszym bólem, ten niewinny myśleć będzie tylko o tem, żeby się
uwolnić od męczarni i sam siebie niesłusznie oskarży! Tak też bywało! A więc tortury
są sposobem głupim, nieprzydatnym do śledztwa.

A przecież były czasy, kiedy cała Europa (prócz Polski) wierzyła w skuteczność tortur!
Czy powiedzieć o tych wszystkich pracodawcach i sędziach, że byli nieuczciwi? Nie,
oni byli tylko za mało oświeceni.

Dał Bóg Polsce uczciwość połączoną z oświatą i były czasy, w których Polska godną
była być wzorem dla innych narodów, - i dlatego to okres jagielloński jest
najpiękniejszym okresem historyi, dlatego słusznie nazywamy te czasy złotym okresem
dziejów narodowych. Ten okres sumienia połączonego z rozumem nie skończył się
nagle. Jeszcze po śmierci ostatniego Jagiellona (w r. 1572) przymioty te pozostały w
narodzie dość długo, bo co było dobre, nie stanie się nagle złem. Najbliższe czasy,
króla Stefana Batorego, są jakoby prostym tylko dalszym ciągiem Jagiellońskiego
okresu; ale już to i owo psuć się zaczyna. Zwyczajne oko nie dostrzegało, że się psuje
naród; ale było oko bystre i prorocze, które to spostrzegło.



X. Zwycięstwa w Polsce, a klęski na Ślązku. Wojna trzydziestoletnia


Pierwsza elekcya

W ostatnich latach życia Zygmunta Augusta myślano nieraz o tem, kto będzie jego
następcą. Wielką ochotę do tronu polskiego miała dynastya habsburska, która już od r.
1564 krzątała się około tej sprawy. Rok przed śmiercią ostatniego Jagiellończyka
zgłosił się nowy kandydat, w osobie Henryka z francuskiej dynastyi Walezyuszów,
brata francuskiego króla Karola IX. Zygmunt August pragnął, żeby następstwo tronu
rozstrzygnęło się jeszcze za jego życia, ale śmierć przerwała te starania.

Nastała tedy elekcya; naród miał sam sobie wybrać króla wolnemi głosami. Każdy
szlachcic był wyborcą, co więcej, każdy szlachcic miał prawo sam o tron się starać i
mógł być królem wybrany. Prawo to dziś wydaje się bardzo dziwnem i niestosownem,
jako mogące prowadzić do zgubnych następstw. Ale niezapominajmy, że w owych
czasach oświata w Polsce stała bardzo wysoko, a uczciwość była główną cnotą narodu i
dla uczciwych a rozumnych ustawa ta wcale złą nie była, bo nie było obawy, żeby z
niej większość narodu zrobiła użytek zły i niemądry. Potem dopiero, gdy oświata
upadła, prawo takie stawało się niebezpiecznem. Na razie przepis taki miał tylko
stanowić rękojmię, że królem ten zostanie, kto się okaże korony najgodniejszym.

Kandydatów do tronu potężnego mocarstwa polskiego oczywiście nie brakło. Prosił o
polską koronę arcyksiążę Ernest, syn cesarza Masymiliana (króla Czech, Węgier i pana
Ślązka), Henryk Walezyusz, car Iwan Groźny i król szwedzki. Nadto czterech możnych
panów próbowało skorzystać z prawa przysługującego polskiej szlachcie i zgłosiło się
też do tronu; ale ogół szlachty śmiał się z tych zachcianek, i ośmieszył magnackie
domowe kandydatury, dodając, jako piątego szlacheckiego kandydata, jakiegoś
ubożuchnego biedaka ze szlachty ruskiej; spostrzegli tedy ci panowie, że szlachta z nich
żarty sobie wyprawia i siedzieli już cicho ze swymi planami. Król szwedzki niewielu
miał zwolenników. Iwan Groźny, słynny z okrucieństwa car, byłby się musiał
oczywiście inaczej zachowywać w Polsce; za jego wyborem przemawiało to, że
możeby się udało unie Polski z Litwą rozszerzyć daleko na wschód, aż do Moskwy, aż
tam popchnąć cywilizacyę europejską i zaszczepić katolicyzm; ale pokazało się wnet,
że car Iwan kandydaturę swoją na króla polskiego w ten sposób rozumiał, że Polska
poddałaby się niejako pod panowanie moskiewskie; nie mogło tedy o nim być mowy.

Zostawało tedy dwóch kandydatów: arcyksiążę Ernest i królewicz francuski. Kandydat
habsburski sam sobie zaszkodził niezręcznością. Oto chcąc tem bardziej tron sobie
zapewnić, chciał próbować, czyby go Litwini od razu nie wybrali swoim Wielkim
Księciem; potem Polacy, chcąc unię utrzymać, musieliby go także wybrać królem. Było
to na pozór bardzo dowcipne; ale właśnie popsuło sprawę habsburską. Gdy się bowiem
rozeszła wieść, że Ernest spekuluje na osobną elekcyę tu i osobną tam, wnet stopniało
koło jego zwolenników; zasadniczem przecież prawem unii było, że Polacy i Litwini
mieli wspólnie wybierać króla, a Ernest chciał tę zasadę podkopać. Brakiem uczciwości
w polityce nie zdobywało się zaufania Polaków. Sam też kardynał Hozyusz polecał
Walezyusza i w ten sposób francuski królewicz został królem polskim.

Elekcya odbywała się na błoniach pod Warszawą; brało w niej udział około stu tysięcy
osób, a porządek był taki wzorowy, że obecni tam cudzoziemcy wydziwić się nie mogli
tej karności. Teraz zaś dwór francuski i Paryż podziwiał świetne poselstwo polskie,
wyprawione po nowego króla, poselstwo świadczące o wysokiej cywilizacyi, oświacie i
polorze polskiego społeczeństwa. Historyk Marcin Kromer napisał dla Henryka osobne
dzieło po łacinie, z opisem Polski, jej dzielnic i miast, rzek i gór, zwyczajów i praw.
Podano królowi do zaprzysiężenia warunki, pod któremi miał w Polsce królować: były
to tak zwane pacta conventa, które odtąd musiał zaprzysięgać każdy nowo-obrany król
polski. O tych pactach conventach Niemcy tyle złego wygadują, że trzeba im się trochę
przypatrzeć.


Pacta conventa

Król miał zaprzysiądz, że nie zacznie wojny bez pozwolenia senatu. Warunek ten
powstawał z dwóch przyczyn; po pierwsze, naród polski, nie będąc zaborczym, nie
chciał zabierać sąsiadom ziemi, choćby się to może nawet jakiemu królowi podobało.
Powtóre, zdarzało się tak często w historyi, że dwa narody biły się i mordowały same
nie wiedząc dobrze, o co i poco, dlatego tylko, że królom tak się zdało; wojny
niepotrzebnej i niesłusznej Polska nie chciała. Król pochodzący z zagranicy, mógłby
chcieć użyć sił polskich do jakiego zagranicznego interesu, który Polaków nic a nic nie
obchodził, mógł wreszcie z zagranicy wojnę na Polskę sprowadzić, bez najmniejszej
potrzeby narodu, a tylko dla swojego familijnego interesu; otóż temu wszystkiemu
miały zapobiedz pacta conventa. Przebija w nich zasada, że czem mniej wojen, tem
lepiej, a gdy już koniecznie wojna być musi, powinna być słuszna, sprawiedliwa.
Dopóki na tronie polskim była dynastya Jagiellońska, nie było obawy o najstraszniejsze
nadużycie królewskiej władzy, o niepotrzebny rozlew krwi; dynastya ta, na polskim
wychowana tronie, zrosła się duchowo z narodem. Ale teraz miał przybywać król obcy,
mający tradycye całkiem innej polityki, tej polityki, dla której wszystkiem jest zręczne
matactwo, a uczciwość niepotrzebnem dzieciństwem.... Któż mógł zaręczyć za tego
króla i za wszystkich jego następców?

Drugi warunek: Król nie miał odtąd wydawać praw według swego własnego zdania, ale
tylko tak, żeby te prawa odpowiadały polskim prawom i wolnościom. Wobec króla
cudzoziemca warunek ten zrozumieć łatwo.

Trzeci warunek: Zupełna wolność wyznania dla protestantów i schyzmatyków. Sam
król jednak musiał być katolikiem i musiał zaprzysiądz, że będzie strzegł praw i
przywilejów katolickiego Kościoła. Jeżeli dodawano do tego, że inne wyznania, czyli
tak zwani "dyssydenci" mają mieć zupełną swobodę, znaczyło to, że Polska nie chce
wojen religijnych. A właśnie urządził król francuski w swojem państwie straszną rzeź
kalwinów, zwaną w historyi: pod nazwaniem "rzezi w nocy św. Bartłomieja"; Francya
była przez kilkadziesiąt lat krwawem widowiskiem bratobójczych walk, w których
religia służyła często za płaszczyk zbrodniczej polityce. Niemcy miały już za sobą dwie
wojny religijne, a wkrótce czekała na nie najstraszniejsza wojna, jaką tylko zna
historya! Od tego chciała się Polska uchronić, chciała, żeby i nadal dzieła nawrócenia
dyssydentów dokonywać przekonywaniem sumienia, a nie krwią i pożogą. Katolickiem
państwem miała pozostać bezwarunkowo, zastrzegając, że król musi wyznawać tę
religię, ale nie chciała religijnych wojen, bo to nie po chrześcijańsku.

To są trzy główne warunki paktów konwentów. Ograniczały one władzę królewską o
tyle, ażeby ta władza podobną była i nadal do tej, jaką sprawowali Jagiellonowie.
Przekonamy się niedługo, co za nieszczęścia spadły na Ślązk przez to, że nad jego
władcami takich paktów nie było! Nie pakta konwenta przywiodły Polskę do
późniejszych nieszczęść, ale coś innego. Nie one też były przyczyną upadku rządu, ale
dożywotność urzędów.

Pakta konwenta jedno tylko miały złe w sobie: oto znosiły one w tytule króla polskiego
słowo "dziedzic korony polskiej." Tron miał odtąd pozostać elekcyjnym. Był on
wprawdzie elekcyjnym już za Jagiellonów, ale to było tylko na papierze; przez wzgląd
na Litwę koniecznym był zawsze wybór Jagiellona. Od unii lubelskiej ten wzgląd
ustawał, bo Litwa miała wybierać króla zawsze razem z Polską; należało tedy teraz
zaprowadzić tem bardziej dziedzictwo tronu. Król, wiedzący, że po nim nastąpi jego
syn, skłonniejszym też będzie być ojcem narodu, a dla narodu niema nic lepszego, jak
ustalona narodowa dynastya. Ciągłe elekcye mogły prowadzić do zaburzeń i wichrzeń
zagranicznych, i doprowadziły też potem smutnie do tego. Czyż ta oświecona szlachta
nie wiedziała o tem w roku 1573?

Wiedziała, ale rozumowano widocznie tak: zobaczymy, czy syn będzie godnym być
następcą po ojcu, - jeżeli będzie godnym, wybierzemy go, a jeżeli niegodny, pocóż się
krępować ? Z pewnością nie myślano o tem, żeby pominąć kiedykolwiek godnego
następcę tronu (i niedługo też potem trzech królów wybrano jednego po drugim z tej
samej rodziny); owszem, życzono sobie w takim razie następstwa syna po ojcu. Ale nie
pomyślano o jednej rzeczy: że pomiędzy szlachtą może się obniżyć poziom oświaty i
uczciwości, a wtenczas nie koniecznie najgodniejszy będzie im najmilszy. Oni sami
pełni oświaty i rozumnej uczciwości, nie przypuszczali, że mogą nadejść pokolenia,
którym tych cnót zabraknie, a wtenczas elekcya stanie się plagą Polski. Ten więc
warunek paktów konwentów stanowczo potępić należy.

Król Henryk Walezyusz, panował w Polsce zaledwie kilka miesięcy. Nagle bowiem i
niespodziewanie zmarł brat jego, król francuski Karol IX.; korona francuska spadła
tedy na Henryka i zaraz też wyjechał do Francyi. Nie zrzekał się przez to wcale korony
polskiej, owszem, zastrzegał się, stanowczo, że ją także zachować pragnie i obiecywał
czasem do Polski przyjeżdżać. Ale Polacy chcieli mieć króla do rządzenia, a nie tylko
do noszenia korony. Rządzić Polską z Paryża ciężko, a Francyą z Krakowa także
ciężko. Oświadczyli tedy, że król musi stale przemieszkiwać w Polsce. Na to nie byliby
zaś przystali Francuzi, więc oświadczenie to znaczyło tyle, żeby wybierał pomiędzy
koroną francuską a polską. Rzecz rzeczywista, że Francuz wybrał koronę francuską i
nie można mu tego było brać za złe.


Druga elekcya

Zaraz tedy nowa elekcya! Kłopot, o którym nikomuby się nie przyśniło, że tak prędko
się powtórzy. Dynastya habsburska znowu wystąpiła i cesarz wyprawił do Polski
świetne poselstwo, na którego czele stał książę Ziembicki, Karol II. Habsburgowie
mieli licznych popleczników; ale zamiast wybrać arcyksięcia Ernesta lub brata jego
Ferdynanda, wybrało stronnictwo habsburskie samego cesarza Maksymiliana. W ten
sposób Ślązk znalazłby się pod jednem berłem z Polską, bo ten sam cesarz
Maksymilian był królem czeskim i panem Ślązka. Ale znowu zaczęłaby się sprawa,
gdzie ten król polski ma mieszkać stale? W Niemczech, Węgrzech, Czechach czy w
Polsce? Widocznie stronnictwo habsburskie mniemało, że cesarz tamte kraje puści
jednemu ze swych synów, a sam w Polsce osiędzie z drugim synem i postara się o
zapewnienie mu następstwa tronu. Habsburgowie byliby z pewnością dążyli do tego,
żeby tron elekcyjny zamienić na dziedziczny i to byłoby bardzo a bardzo dobrze; toteż
pewnie było główną myślą ich stronników w Polsce. Ale Habsburgowie pod innemi
znowu względami używali złej sławy. Zarzucano im, że gdziekolwiek tron zajmą,
wszędzie łamią prawa krajowe (smutne tego były przykłady w Czechach), a nawracać
na katolicyzm umieją tylko gwałtem i sprowadzają przez to wojny religijne. Większość
tedy narodu nie miała serca do Habsburga. Skończyło się też na tem, że dokonano
podwójnej elekcyi: mniejszość wybrała Maksymiliana cesarza, a większość wojewodę
siedmiogrodzkiego, Węgra, Stefana Batorego. Wszędzie indziej byłaby z tego wojna
domowa; w Polsce zupełnie się bez niej obeszło. Zależało wszystko od tego, kto
pierwszy przybędzie i koronę na swoję głowę włoży; po koronacyi sprawa była
rozstrzygnięta! Cesarz brał się leniwo do dzieła; myślał może, że będzie o niego wojna
domowa i wtenczas także przybędzie z wojskiem. Ale gdy Batory pospieszył, gdy się
ukoronował, nikt nie myślał podnosić dla Maksymiliana buntu przeciw
ukoronowanemu królowi, z wyjątkiem jednego tylko miasta Gdańska, które Batory
pokonał i upokorzył dzielną dłonią. Cesarz Maksymilian umart zresztą wkrótce, już w
roku 1576.


Henryk XI Lignicki

Podczas tej elekcyi rożni także byli inni kandydaci, ale o nich nie myślano na prawdę.
Zapisać jednak trzeba, że pomiędzy kandydatami stawił się także w Warszawie - książę
lignicki, Henryk XI, potomek starej polskiej dynastyi Piastów - ale jaki potomek! Że
był zupełnie zniemczonym - to jeszcze nic, bo na polskim tronie byłby musiał przestać
być Niemcem; że lignickiemu drobnemu książątku za wysoko było do polskiego tronu,
o który ubiegał się sam cesarz, to także nic; po wyborze byłby i tak królem polskim, i
ten tron dałby mu potęgę. Ale Henryk XI. był prostym awanturnikiem, który wyciskał
od swoich poddanych pieniądze więzieniem i głodem; był człowiekiem po prostu
ladajakim. Śmiesznym też był jego pomysł, że mogłaby mu się dostać polska korona.
Ani jeden głos nie podniósł się za nim, ani nawet na żart nikt go nie zalecił; z historyi
polskiej nie wiadomo też nic a nic o tej szczególnej kandydaturze, i tylko wiemy o tem
z pamiętników podróży tego księcia. Henryk XI. bowiem włóczył się po całej Europie,
szukając, czy gdzie nie znajdzie czego dla siebie. Zajechał aż do Anglii, proponując
królowej angielskiej, Elżbiecie, żeby go wzięła za męża; ale tyle miał szczęścia w
Londynie, co w Warszawie. Potem wstąpił do wojska we Francyi - i znów wrócił
obdzierając swych podddanych. Tak gospodarował, że nareszcie wszystkim się zmierził
i w roku 1581 zrobiono na niego wyprawę; pojmany, stawiony przed sąd króla
czeskiego, odsiadywał wiezienie w Pradze i we Wrocławiu przez trzy lata. W roku
1585 udało mu się uciec z więzienia; zemknął do Polski, z tego prostego powodu, że w
tą stronę najbliżej mu było za granicę. Żył jeszcze dwa lata, jeżdżąc sobie po
Małopolsce, ale już skromnym kosztem; w roku 1587 przydybala go śmierć w
Krakowie, gdzie o pogrzeb postarało się z litości kilku Ligniczanów, będących tam
wówczas w cechu białoskórniczym.


Król Stefan Wielki Batory

Wybór Stefana Batorego okazał się bardzo szczęśliwym; był to jeden z
najdzielniejszych monarchów, jakich w ogóle zna historya. Zaraz na wstępie swych
rządów zajął się reformami różnemi, a zwłaszcza sądownictwem, które uprościł;
ustanowił osobne najwyższe trybunały do spraw ważniejszych i do apelacyj, ażeby nie
trzeba było chodzić ze sprawą aż do samego tronu i wyczekiwać długo, aż król
przyjedzie i będzie miał czas. Wszystkie sprawy rządowe wziął na swe własne ręce i
trzymał ster państwa silną dłonią; gdy na pierwszym sejmie zaczęli mu się niektórzy
sprzeciwiać, zawołał, że chce być królem prawdziwym a nie malowanym. Otaczały
tego monarchę szacunek i miłość wszystkich dobrych obywateli; tom bardziej atoli
krzywili się na niego tacy, którzy chcieli sprawy publiczne wyzyskiwać na swoją
korzyść, a których nigdy nigdzie nie brakuje. Można rodzina Zborowskich, urażona, że
król (jak się im zdawało) za mało daje im godności i urzędów, próbowała wichrzyć
przeciw królowi; skutek był taki, że Samuela Zborowskiego ścięto ręką kata, a
Krzysztofa Zborowskiego skazano na wygnanie. Dla dobrych był za to dobrym i
prawdziwym ojcem; za jego panowania najwięcej właśnie mieszczan i wieśniaków
przyjęto do stanu szlacheckiego.


Zwycięstwa nad Moskwą

Był też Batory znakomitym wodzem i rycerzem. Podczas bezkrólewia Iwan Groźny
zagarnął prawie całe Inflanty: trzeba je było odebrać. Ruszył tam król z wojskiem
niewielkiem, ale doborowem. W roku 1579 zdobyto Połock, w następnym roku Wielkie
Łuki; podczas trzeciej wyprawy posunięto się daleko na północ i zabrano się do
oblegania Pskowa. Iwan Groźny, ponosząc klęskę po klęsce, prosił o pokój; Batory
jednakże chciał skorzystać ze sposobności, ażeby złamać potęgę moskiewską i zmusić
Iwana Groźnego do sojuszu przeciw Turcyi. Król bowiem Stefan pojął dobrze
historyczne powołanie Polski, żeby być przedmurzem chrześcijaństwa: wypędzenie
Turków z Europy wziął sobie za cel życia. Polska zaś dopóty nie mogła zaczynać
wielkiej wojny z Turcyą, pókiby od Moskwy nie była zupełnie bezpieczną; inaczej
można było być pewnym, że Moskwa połączy się z Turkiem, ażeby zabrać wschodnie
prowincye. Car Iwan Groźny nie taił śię z tem wcale i często się odzywał, że Ruś trzeba
do Moskwy przyłączyć. Jedna na to tylko była rada: zgromić Moskwę tak, żeby się
ruszyć nie śmiała i narzucić jej swoją wolę; tak ją pokonać, żeby car na wszelkie
warunki pokoju musiał przystać; a we warunkach nie miało być uszczuplanie państwa
moskiewskiego, ale oddanie moskiewskiego wojska pod rozkazy króla na wojnę z
Turkiem. Polska i Moskwa miały razem dokonać tego dzieła.

Iwan Groźny pokoju pragnął gorąco, bo wojna była dla niego bardzo nieszczęśliwą, ale
ani myślał przystać na warunki te, o których marzył Batory; a przedewszystkiem
zrozumiał wybornie, że Batory zna carską politykę i wie doskonale, że dobrowolnie
niczego się tam nie dostanie, tylko trzeba koniecznie przymusić; rozumiał przeto, że
Batory będzie go gnębić, aż zgnębi i prędzej pokoju nie zawrze, choćby miał jeszcze
kilka wypraw urządzić. Ale poradził sobie Iwan: oto wyprawił poselstwo do papieża
Grzegorza XIII., udając, że on chce ruszyć na Turka, tylko mu Polacy przeszkadzają tą
wojną; co więcej, udawał, że chce przejść na wiarę katolicką z całym swoim narodem,
tylko ta wojna mu przeszkadza! Papież kazał Polakom zawrzeć pokój od razu, bo
papież uwierzył Iwanowi; przestrzegali Polacy, ale papież wierzył Moskalom. Zawarł
tedy Batory pokój: Inflanty były odzyskane, Moskwie na długie lata odechciało się
próbować zaborów; polskie interesy były zupełnie zaspokojone - ale interesy
europejskie, interes całego chrześcijaństwa przepadł. (Car wprawdzie do ostatka mówił
papieskiemu posłowi o katolicyzmie, ale na spełnienie tej obietnicy czekają w Rzymie
do dziś dnia.) Wojny te rozbudziły w Polakach rycerskiego ducha, wyćwiczyły polskie
wojsko, które odtąd przez długie lata coraz większe czyniąc postępy, doprowadziło do
tego, że stało się najlepszem w Europie.

Wojny te są też znamienne w historyi polskiego ludu. Oto król Stefan powołał chłopa
pod broń, nie tylko samą szlachtę. Z wieśniaczego stanu uformował piechotę, zwaną
łanową, która na wojnach tych sprawiła się bardzo zaszczytnie. Udział w obronie
ojczyzny, przelewanie krwi wspólnie ze szlachtą, miało się stać dla ludu szczeblem do
życia obywatelskiego. Bardzo też wielu chłopów wracało z wojny do domu
szlachcicami. W pochodach wojennych oddawali chłopi nieraz bardzo wielkie usługi
wojsku; król Stefan też całe wsie obdarzał czasem szlachectwem.

Jest rzeczą ważną wiedzieć, czy król robił to wbrew woli szlachty, czy też większość
narodu zgadzała się na takie postępowanie? Otóż król Stefan opierał się na szlachcie;
pierwszym swoim ministrem, kanclerzem, i hetmanem, zrobił przywódzcę szlachty,
Jana Zamojskiego, z którym o wszystkiem się naradzał. Większość znaczna szlachty
zupełnie się zgadzała na postępowanie królewskie.

Ten król był gorliwym katolikiem i zdziałał dużo dla nawrócenia dyssydentów.
Jezuitów popierał z całych sił; w Wilnie założył dla nich akademię. W Inflanciech
zupełnie zlutrzonych, gdzie dawniejsze biskupstwa luteranie skasowali, założył na
nowo biskupstwo i wprowadził do kraju Jezuitów. Ale nigdy, ani razu, nie dozwolił
robić protestantom gwałtu; mieczem nawracać nie chciał, a może właśnie dla tego
przerzedzały się w Polsce coraz bardziej protestanckie szeregi.

Mądrością, sprawiedliwością i dzielnością zyskał sobie król przywiązanie całego
narodu. Z początku znaczna część nie chciała go mieć królem (bo wybrali Habsburga),
potem były jeszcze takie warchoły, jak Zborowscy - a przy końcu cały naród, jak jeden
mąż stał przy swoim wielkim królu. Największy poeta tych czasów, Jan Kochanowski,
miał podczas elekcyi mowę za Habsburgiem, a więc przeciw Batoremu; ale gdy Batory
zasiadł na tronie, ten sam Kochanowski głosił, że naród pozyskał prawdziwą perłę i w
poezyach swoich uwielbiał króla. Czuł naród, że ten król prowadzi Polskę do wielkich
dzieł.

O swych planach tureckich pamiętał król dobrze. Gdy w roku 1584 umarł Iwan Groźny,
a na tron moskiewski wstąpił syn jego Fedor, człowiek słaby, bezdzietny i poddany
zupełnie wpływom swoich dworzan, umyślił król pozyskać teraz Moskwę do swoich
zamiarów, a gdyby car nie chciał sprzymierzyć się przeciw Turcyi, zmusić go do tego.
Miał możność rozpocząć na nowo wielkie wojny, bo cała szlachta, naród cały, gotów
był iść z zapałem wszędzie, dokąd ten król, taki król, powiedzie; sejm gotów był każdej
chwili uchwalić wszystko, czego król zażąda. Zaczął tedy król Stefan przygotowania;
porozumiał się z Rzymem, a ówczesny papież, Sykstus V. popierał go gorliwie.
Ułożono wielki plan, na podstawie którego miano zaczepić Turcyę równocześnie i w
Europie i w Azyi; król wyprawiał poselstwa na wszystkie strony, a rokowania
dyplomatyczne w tej sprawie sięgały od Hiszpanii aż do Persyi. Zwołał król nareszcie
sejm na Luty 1587; na tym sejmie miał wystąpić ze swoim planem, ale nie doczekał go;
po krótkiej chorobie zmarł 12-go Grudnia 1586.

Śmierć Stefana Wielkiego, to najcięższe nieszczęście Polski. Dziesięć lat tylko rządził,
gdyby mu było dodano jeszcze drugie lat dziesięć, byłby z Polakami wielkich dzieł
dokonał i byłby zmienił w Polsce wszystko, co w niej było niedobrego. On byłby
prowadził dobrych obywateli do coraz lepszych urządzeń państwa; on byłby zrobił
obywatelem chłopa polskiego i on byłby przeprowadził dziedziczność tronu. Historycy
polscy twierdzą wprost, że gdyby Stefan Wielki był pożył dalej, polskie państwo
istniałoby do dziś dnia.


Królowa Anna i jej siostry

Żebyż ten król był miał przynajmniej syna! Nie ulega żadnej wątpliwości, że naród
byłby mu ofiarował koronę, ale Stefan był bezdzietny. Wola narodu dała mu za żonę
Annę Jagiellonkę, siostrę Zygmunta Augusta, ostatnią latorośl Jagiellonów; naród
chciał w ten sposób uczcić pamięć Jagiellonów, - ale na żonę Anna była już za starą.

Królowa Anna zażywała wielkiej powagi w Polsce; ze wszystkich sióstr ona jedna
przebywała w kraju. Król Zygmunt Stary miał pięć córek. Z tych najstarsza, Jadwiga,
wyszła za mąż za elektora brandenburskiego i tam o Polsce prawie że zapomniała;
druga, Zofia, była za Henrykiem ks. Brunświckim i pozostała zawsze wierna tradycyom
rodzinnym. Następna z kolei, Izabella, była żoną króla węgierskiego Jana Zapolyi,
który całe życie walczył o koronę z Habsburgami, mając do tego nad sobą przewagę
turecką; toteż i życie Izabelli bardzo było smutne, a w ciągłej niemal tułaczce po
Siedmiogrodzie, Węgrzech i Polsce; przez jakiś czas (jak o tem była mowa) miała
księstwo na Ślązku. Czwartą była Anna, która późno dopiero wyszła za mąż, za
Batorego. Najmłodsza, Katarzyna, została żoną Jana, księcia inflandzkiego, z
królewskiej szwedzkiej dynastyi Wazów; ówczesny król szwedzki podejrzywał Jana o
wrogie zamiary względem siebie i uwięził go. Katarzyna dzieliła z mężem więzienie
przez cztery lata, aż znowu w roku 1568 książęca para odzyskała wolność. W tem
więzieniu powiła syna, Zygmunta, którego wychowała po polsku i po katolicku.
Skutkiem zmian w rodzinie królewskiej został ten Zygmunt następcą tronu
szwedzkiego, w kraju zupełnie protestanckim. Były o to ciężkie kłopoty i przykre
bardzo sprawy w rodzinie królewskiej; młody Zygmunt tak był jednakże przez matkę
Jagiellonkę utwierdzony w wierze, że niczem od prawdziwego Kościoła odstraszyć się
nie dał.


Król Zygmunt III. Waza

Tego-to Zygmunta umyśliła polska "ciotuchna" Anna wprowadzić teraz na tron polski.
Nie brakło innych kandydatów i habsburgowie po raz trzeci stanęli do walki wyborczej,
tym razem walka ta miała się przenieść na pole bitwy. Arcyksiążę Maksymilian,
wyznaczony z habsburskiej rodziny na polskiego króla, wystąpił zbrojno, gdy
większość oświadczyła się za Zygmuntem, głównie przez przywiązanie do pamięci.
Jagiellonów, których był potomkiem, chociaż po kądzieli. Habsburgowie postanowili
gwałtem zająć stolicę i wojsko niemieckie podeszło pod sam Kraków, nie mogąc tu
jednak nic sprawić, zaczęło się cofać. Arcyksiążę zamierzał zapewne postarać się o
większe wojsko. Ale hetman Zamojski ścigał go zebranemi na prędce hufcami, widząc
to Maksymilian uszedł szybko za granicę, na Ślązk, sądząc, że Polacy nie będą śmieli
przekroczyć granicy habsburskich posiadłości. Ale co wolno Niemcom w zaczepce,
wolno Polakom w obronie. Hetman postanowił dać nauczkę, że tronu polskiego się nie
zdobywa, przekroczył granicę i pod Byczyną na Ślązku stoczył bitwę, w której
rozgromił nieprzyjacielskie wojsko, a samego Maksymiliana wziął jeńcem. Przebywał
arcyksiąże przez dwa lata w polskiej niewoli, na hetmańskim zamku Krasnymstawie.
Obchodzono się tam z nim jak najlepiej i z wszelkiemi honorami; sam to przyznał
chwaląc polską rycerskość; tylko żeby pamiętał, że jest w niewoli, kazał hetman stół, na
którym jadał, otoczyć łańcuchem - ale złotym.

Kuszenie się o tron polski z wojskiem, było taką samą niezręcznością, jak przedtem
próbowanie osobnych konszachtów z Litwą. Habsburgowie przez te grube błędy
odstręczyli sobie do reszty Polaków; przy następnych elekcyach mowy już o nich nie
było. Co więcej, zaczęto ich w Polsce, gdzie z razu silne mieli stronnictwo,
powszechnie nienawidzieć, a gdy król Zygmunt Waza wszedł z nimi następnie w
przymierze, były o to wielkie kłopoty na sejmach. Zygmunt III. Waza zawarł zaś sojusz
z Habsburgami dla tego, że marzył o wielkim związku państw katolickich, a
Habsburgowie przedstawiali właśnie katolicyzm w środkowej Europie, podobnież, jak
Polska na wschodzie. Polacy zaś obawiali się, że Zygmunt III., mogąc być królem
szwedzkim, odstąpi Habsburgom tronu polskiego.


Sprawa religijna na Ślązku

Głową dynastyi Habsburskiej, cesarzem, królem węgierskim (o ile tam nie panowali
Turcy), królem czeskim i panem Ślązka był od roku 1576 cesarz Rudolf II. W rok po
wyborze, w roku 1577 przyjechał do Wrocławia odebrać hołd Ślązka, ale potem już nie
zajmował się sprawami ślązkiemi prawie całkiem i wpływu osobistego na nie nie
wywierał. Stosunki ślązkie zawisły najzupełniej od wpływów miejscowych. Pod
względem religijnym znać było coraz większe szerzenie się protestantyzmu, który
zajmował coraz więcej miejsca także na Górnym Ślązku. W księstwie Cieszyńskiem
rządził od roku 1596 książę Adam Wacław, który wprost wypędzał katolików ze swych
posiadłości. W Opawie było w roku 1580 tylko 14 katolików w całem mieście.
Szczęściem kapituła wrocławska zaczęła się gorliwiej krzątać koło sprawy katolickiej i
w roku 1580 przyjął biskup wrocławski ustawy soboru trydenckiego. (W Polsce zrobili
to biskupi, o trzy lata wcześniej, w roku 1577, na synodzie piotrkowskim; biskup
wrocławski, wezwany na ten synod przez prymasa gnieźnieńskiego, jako jeden z
biskupów polskiej prowincyi kościelnej, nie stawił się.) W rok po przyjęciu ustaw
trydenckich, w roku 1581, zamieszkali we Wrocławiu pierwsi dwaj Jezuici, ale domu
swego nie mieli przez długie jeszcze lata. W roku 1600 wybrała kapituła biskupa wielce
gorliwego, Jana von Sitsch; równocześnie o rok tylko wcześniej, 1599 roku zasiadł na
biskupstwie ołomunieckiem kardynał Franciszek Dietrichstein. Obaj ci biskupi zaczęli
zwalczać protestantyzm. Biskup wrocławski starał się o gorliwsze duchowieństwo dla
swej dyecezyi, działał zachętą i przekonaniem. Ołomuniecki posunął się dalej, za
daleko, bo aż do miecza. W roku 1603 wystarał się o wyrok infamii na miasto Opawę,
t. j. że cesarz na jego żądanie wyjął Opawę z pod prawa. Gdy kardynał tam przyjechał,
przyjęto go kamieniami. Za to w cztery lata potem wyprawiono na Opawę pułk
żołnierzy, którzy zdobywszy miasto, przez 8 miesięcy w niem gospodarowali, a
tymczasem kardynał przywracał katolickie nabożeństwo. Tak tedy w roku 1607 po raz
pierwszy polała się na Ślązku krew, po raz pierwszy spróbowano nieszczęsnego
nawracania mieczem.

W sąsiedztwie Opawy, w Karniowie (a także w Boguminie i w Bytomiu) władali
Hohenzollernowie. Po margrabi Jerzym nastąpił tu jego syn, Jerzy Fryderyk, który był
bezdzietny. Karniów miał tedy w braku dziedzica wrócić do korony czeskiej, pod
bezpośrednią władzę króla czeskiego, cesarza Rudolfa. Ale Jerzy Frydederyk,
umierając w roku 1603 zapisał swe księstwo elektorowi brandenburskiemu Joachimowi
Fryderykowi, który odstąpił je znowu w roku 1606 swemu młodszemu synowi Janowi
Jerzemu. Rudolf II. protestował przeciw testamentowi i objęciu rządów przez elektora i
jego syna, ale niemiał siły, ażeby wymusić posłuszeństwo dla swego zdania. Tak więc
pozostali dalej na Ślązku Hohenzollernowie, jako główny filar protestantyzmu w kraju.


List majestatu cesarza Rudolfa

Cesarz i król Rudolf był od roku 1600 bardzo niedołężnym monarchą; dostał choroby
umysłowej, która mu często pamięć odbierała. Stawał się zupełnie niezdatnym do
rządów, toteż nie brakło niezadowolonych, którzy go chcieli zrzucić z tronu. Na czele
niechętnych stanął rodzony brat cesarza, arcyksiążę Maciej, który zebrawszy wojsko,
zmusił Rudolfa, że mu odstąpił w roku 1608 rządów Austryi, Moraw i Węgier. Zostały
przy Rudolfie Czechy i Ślązk. Czechy dochowały mu wierności, ale nie za darmo.
Cesarz, jako król czeski, musiał ogłosić dla Czech t z. "list majestatu", mocą którego
nadawał w Czechach luteranom zupełne równouprawnienie z katolikami. Ślązcy
książęta i większe miasta postanowiły tedy też skorzystać z tej sposobności; z początku
się wahali, po czyjej stanąć stronie, Rudolfa czy Macieja. Kiedy w roku 1608 Maciej
wysłał do nich poselstwo, nie dali żadnej stanowczej odpowiedzi. Właśnie umarł
wtenczas biskup Sitsch, a gubernatorem był protestancki książę ziembicki, Karol II.
Zwoławszy stany ślązkie przeprowadził uchwałę, żeby nie płacić królowi podatków,
póki nie uczyni zadość dwom żądaniom: żeby o luteranizm nikogo nie prześladować i
żeby nigdy biskupa wrocławskiego nie mianować gubernatorem. Rudolf, widząc, że i
Ślązk mógłby odpaść do Macieja, przystał na wszystko, i "list majestatu"; z roku 1609
obowiązywał także na Ślązku. Tyle w tem było dobrego, że wykluczało prześladowanie
przez władzę rządową za religię. Ale na Ślązku luteranizmu nie miał kto prześladować,
bo wszyscy mający siłę (z wyjątkiem jednego biskupa) i tak już byli lutrami. List
majestatu dobry był, że bronił protestantów od ucisku tam, gdzie katolicy będąc w
większości okazywali ochotę do nawracania mieczem.. Ale dla krajów, gdzie większość
była luterską, miał list majestatu złą stronę w tem, że pozwalając protestanckim
książętom i magistratom urządzać się według własnej woli w sprawach religijnych, nie
dawał ochrony katolickim poddanym, będącym w mniejszości na wypadek, gdyby
luteranie ich mieczem nawracać zapragnęli, t. j. gdyby chcieli dopuszczać się na nich
gwałtów, jak to było n. p. w księstwie cieszyńskiem.

List majestatu z roku 1609 tyczył się tylko luteranów, tj. konfessyi augsburskiej;
kalwini i inne sekty nie miały doznawać jego opieki.


Cesarz Maciej

Rudolf wydawszy to rozporządzenie tylko pod przymusem, radby je cofnął; myślał też
o odebraniu krajów wydartych przez brata Macieja. Żeby wzmocnić stanowisko
katolików w sąsiedztwie Czech, postarał się, że równocześnie obsadzono dwie stolice
biskupie arcyksiążętami habsburskimi. W r. 1608 wybrano w Wrocławiu arcyksięcia
Karola, który też protestował przeciwko listowi majestatu. Jeszcze dalej posunął się
arcyksiążę Leopold, biskup passawski. Ten zebrał w roku 1611 wojsko i ruszył wprost
na Pragę; zdobył nawet przedmieście zwane Małą Stroną; gdyby się przedsięwzięcie
było udało, byłby Rudolf ogłosił Leopolda swoim następcą i odebrał prawa pozwolone
luteranom. Czescy protestanci zażądali posiłków od książąt i miast ślązkich i zaczęto
też zbierać na Ślązku wojsko przeciw Leopoldowi, a więc też przeciw Rudolfowi, który
go sobie przyzwał. Ale sprawa rozstrzygnęła się, zanim nawet ślązkie wojsko zdążyło
przybyć. Powodzenie Leopolda zatrzymało się i skończyło na praskiem przedmieśeiu,
Maciej przybył spiesznie ze swojem wojskiem i rzecz cała skończyła się na tem, że
Rudolfa strącono z tronu czeskiego w roku 1611. Już 18-go Sierpnia był Maciej w
Wrocławiu i odebrał hołd Ślązka; a Ślązkowi było też to zupełnie wszystko jedno, czy
Rudolf, czy Maciej i przyjęto nowego króla tak, jak gdyby Rudolf już był umarł. Książę
Brzegu, Jan Krystyn, wyjechał naprzeciw Macieja aż do Lignicy z świetnym
orszakiem, a Wrocławianie takie wyprawiali festyny, że aż osobne książki pisano o tem
przyjęciu nowego pana. List majestatu musiał Maciej oczywiście potwierdzić.
Skorzystała z niego .... ksieni trzebnickiego klasztoru, przyjmując luteranizm i
wychodząc od razu też za mąż za jednego z urzędników w dobrach klasżtornych.
Wypadek ten był prawdziwym skandalem. Jakby na wynagrodzenie tej straty, nawrócił
się w roku 1613 książę cieszyński. W tymże roku nadał cesarz księstwo opawskie
gorliwemu katolikowi Karolowi Lichtensteinowi, a w księstwach opolskiem i
raciborskiem, (które od roku 1598 były znów bezpośrednio pod władzą korony)
poobsadzał urzędy katolikami. Nawrócony książę cieszyński został też w roku 1617
gubernatorem Ślązka; umarł jednakże już tego samego roku. Godność tę otrzymał po
nim Jan Krystyn z Brzegu, protestant, ale pod warunkiem, że się nie będzie sprzeciwiał
biskupowi wrocławskiemu, który w swojem księstwie Nyskiem nie chciał
protestantyzmu. Niedawno przedtem nie było na Ślązku ani jednego świeckiego księcia
katolickiego; teraz przynajmniej w południowej części kraju było ich dwóch, cieszyński
i opawski. Toteż na Górnym Ślązku katolicyzm znowu się podniósł.

Lutrami zaś w tym czasie byli książęta: Karol II. Ziembicki (z rodu Podiebradzkiego),
Jan Krystyn książę Brzeski (Piast) i brat jego Rudolf Lignicki tudzież margrabia Jan
Jerzy, książę Karniowsid, któremu i Maciej także odmawiał uznania. Otóż ci trzej
ostatni luterscy książęta przeszli teraz za cesarza Macieja, na kalwinizm, a przez to
stracili prawa, które list majestatu przyznawał tylko luteranom. Wrocław pozostał przy
luterstwie.

Tak stały sprawy, kiedy wybuchła straszna religijna wojna trzydziestoletnia. Zaczęła się
ona w Czechach, ogarnęła całe Niemcy, a Ślązk wciągnięty w nią musiał przez nią
cierpieć, dlatego, że należał do czeskiej korony, a nie do polskiej, która o wojnach nic
nie wiedziała. Przebieg tej wojny łączy się w kilku zdarzeniach z historyą polską; toteż
zanim zaczniemy o niej opowiadać, musimy uzupełnić sobie wiadomości o tem, co się
przedtem działo w Polsce.


Unia Brzeska

Podczas gdy w Niemczech myślano o nawracaniu się wzajemnem mieczem, Polska po
swojemu myślała o dalszych uniach. Oto w roku 1596 zawarli schyzmatycy
mieszkający w granicach państwa polskiego z katolikami unię w Brześciu litewskim, w
której odnowiono unią florencką; schyzmatyccy biskupi poddawali się papieżowi i
przeszli wraz ze swemi dyecezyami na łono Kościoła katolickiego, zachowując
najzupełniej odrębny słowiański obrządek. Dwie tylko dyecezye schyzmatyckie nie
przyjęły ani teraz jeszcze unii: lwowska i przemyska. Ale nie przyszło nikomu przez
myśl, żeby je o to prześladować; czekano, aż się nakłonić dadzą - i czekano długo, aż
się doczekano w roku 1710, ale miecza z pochwy nie wyjęto.


Szwedzkie kłopoty

Protestantyzm zamarł już prawie całkiem; za Zygmunta III. Polska jest już państwem
zupełnie katolickiem, a drobna garstka dyssydentów nie miała prawie żadnego
znaczenia. Król sam podejmuje politykę katolicką na wielką skalę. Dziedziczny jego
kraj, Szwecya, był zupełnie protestanckim, toteż korzystał z tego stryj Zygmunta,
książę Karol Sudermański podburzając zawczasu przeciw katolickiemu dziedzicowi
korony, żeby tron jemu się dostał. Widząc to ojciec Zygmunta, król Jan, chciał już w r.
1589, żeby Zygmunt przyjeżdżał do Szwecyi i jeszcze za życia ojca się koronował. Nie
dało się to jednak wykonać. Dopiero po śmierci ojca mógł Zygmunt do Szwecyi
przyjechać; koronował się wprawdzie w roku 1594, ale widocznem było, że się przy
koronie nie utrzyma. Karol Sudermański tak wszystko urządził, że Zygmunt musiał
nietylko zatwierdzić wolność wyznania augsburskiego, ale nawet podpisać ustawę
wykluczającą katolików od urzędów; życiu jego zagrażało ciągle niebezpieczeństwo i
zawdzięczał ocalenie tylko czujności otaczającej go zawsze straży polskiej. Tronu się
wszakże zrzec nie chciał, nie mogąc się pozbyć nadzieji, że może mu się przecież uda
sprowadzić dla Kościoła lepsze czasy w Szwecyi. Ale trzeba było nakoniec wracać do
Polski, - a w takim razie krajem rządził znowu stryj Karol, który coraz bardziej psuł
szyki Zygmuntowi. Toteż Zygmunt myślał nawet o tem, żeby się zrzec polskiej korony,
ale o tem panowie polscy i słyszeć nie chcieli, bo Zygmunt chciał następstwo po sobie
zapewnić Habsburgom, którzy już mir stracili. Polacy proponowali, żeby się zrzekł
korony szwedzkiej, skoro i tak jasną było rzeczą, że jej nie utrzyma; ale tego znowu
król zrobić nie chciał.

Do Polski trzeba było wracać, bo groziło niebezpieczeństwo tureckie. Już w roku 1590
domagała się Turcya haraczu, t j. daniny na znak uległości, a znaczne wojsko
wyruszyło nad Dniestr. Udało się wtenczas zażegnać tę burzę, ale za to w dwa lata
potem nastąpił straszny napad Tatarów na Ruś Czerwoną. Ażeby się lepiej
zabezpieczyć od wschodnio-południowych kresów, wkroczył hetman Zamojski na
Mołdawy, kraj oddzielający Polskę od Turcyi, którego książęta (czyli hospodarowie),
często się z Turcyą łączyli, osadził tam na hospodarstwie przyjaznego Polsce księcia, a
Tatarów rozgromił pod Cecorą w roku 1595.

Tymczasem w Szwecyi Karol Sudermański jawnie już mówił, że Zygmunta strąci z
tronu i sam królem będzie. Pojechał tam tedy król Zygmunt w roku 1598, a
zwyciężywszy stryja, zajął stolicę kraju, Stockholm. Potem jednak odwróciło się od
niego szczęście, przegrał w drugiej bitwie, i Karol królem został rzeczywiście. Tej
wojny króla o tron szwedzki nie uznał sejm polski za narodową, uważając to za sprawę
królewską. Polacy zawsze byli tego zdania, żeby się Zygmunt zrzekł korony
szwedzkiej, ale Zygmunt przy swojem obstawał i chciał, żeby wojsko polskie
wywalczyło dla niego tron szwedzki. Polska sąsiadowała ze Szwecya w Inflanciech;
kraina za granicą polskich Inflant, zwana Estonią, należała do Szwecyi. Szwedzi
pragnęli jednak nadto zająć nietylko całe Inflanty, ale w ogóle zapanować nad całem
wybrzeżem morza Bałtyckiego. Zamiary te były dla Polski nader niebezpieczne na
przyszłość; należało tedy koniecznie Szwecyę upokorzyć, okazać Szwedom, że Polska
nie pozwoli sobie bruździć nad Bałtykiem. Niestety, rzadko kto ze współczesnych
rozumiał, że tu sprawa królewska łączy się z doniosłą polska sprawą polityczną. Król
Zygmunt, żeby uzyskać pomoc państwa polskiego, zrzekł się w roku 1600 Estonii, jako
król szwedzki, na rzecz państwa polskiego. Karol Sudermański zaraz jednak Estonię
napada i dla siebie zajął; graniczny polski starosta, także teraz wkroczył do Estonii, bo
skoro Polsce odstąpiona, więc należało jej bronić; a póki Zygmunt sam się nie zrzekł
korony szwedzkiej, należało go za króla szwedzkiego uważać; więc czy Estonia miała
należeć do Polski, czy do Szwecyi -jednako i należała do Zygmunta, a nie do Karola.
Tak musiał myśleć każdy wierny poddany Zygmunta, tak też myślał ów starosta. Karol
zapytał go, czy to Polska mu wojnę wypowiada? Odparł starosta, że on nie może dać
odpowiedzi na takie ważne pytanie, że trzeba się zapytać sejmu, bo to do sejmu należy.
Powinien był tedy Karol posłać przynajmniej kuryera do Warszawy, do kanclerza,
byłaby się zebrała choć rada senatu, a odpowiedź brzmiałaby z pewnością, że Polska
wojny nie wypowiada. Przewidywał to Karol, ale on właśnie chciał wojny, żeby
Zygmunta zmusić do abdykacyi i dlatego też odrazu (sam wojny również nie
wypowiadając) przekroczył granicę polską. W ten sposób Polska mimowoli znalazła się
we wojnie, o której nikt nawet nie myślał. Skoro Karol był z wojskiem na polskiej
ziemi, trudno było nie wojować z nim; trzeba go przecież było wypędzić! Szereg
świetnych bitew oddał całą prawie Estonię w ręce polskie; najświetniejsze z nich było
w roku 1604 pod Kircholmem, odniesione przez Chodkiewicza. Wtem wybuchł
przeciw królowi rokosz, który owoce wszystkich tych zwycięstw zmarnował.

Był to rokosz Zebrzydowskiego, pierwszy rokosz w historyi polskiej. Z bronią w ręku
stanęła część obywateli przeciw królowi, do wojny domowej. Przyczyną była niechęć
do króla, a pozorem opór przeciw wojnie szwedzkiej. Jakkolwiek było, rokosz ten był
bardzo złym i szkodliwym; już się stało, a skoro wojna była zaczęta, nie godziło się
przerywać jej wojną domową, ale trzeba już było zgnębić nieprzyjaciela do końca.
Jakkolwiek było, trzeba było pamiętać, że rokosz nietylko był dokuczeniem królowi,
ale też osłabieniem państwa. Toteż większość narodu stanęła przy osobie królewskiej, a
rokoszanie zostali pokonani w roku 1607. Rokosz ten przeszkodził też nie tylko sprawie
szwedzkiej, ale też i drugiej, jeszcze ważniejszej, moskiewskiej.


Dymitr Samozwaniec

Iwan Groźny miał dwóch synów: Fedora i Dymitra. Na tron wstąpił w roku 1584
starszy, Fedor, ale i ten był jeszcze małoletnim, wiec rządy sprawował, jako opiekun,
Borys Godunow, magnat moskiewski. Godunow zamyślał jednak zagarnąć tron dla
siebie. Fedor był słabowitym i bezdzietnym; tron po nim należałby się Dymitrowi, (je
tego uprzątnął Godunow, kazawszy go w roku 1591 zamordować. I rzeczywiście, w
siedm lat potem, po śmierci Fedora, w roku 1598 został Godunow carem.

W pięć lat później, w roku 1603, zjawił się w Kijowie mnich Bazylianin, mieniący się
owym Dymitrem, synem Iwana Groźnego; twierdził, że oprawcy Borysa Grudonowa
zamordowali inne podstawione im, dziecko, on zaś sam cudownie uszedł zasadzki.
Polskie rodziny Wiśniowieckich i Mniszchów zajęły się losem owego Dymitra, o
którym trudno jest z wszelką a wszelką pewnością powiedzieć, czy był prawdziwie
carewiczem, czy też tylko oszustem samozwańcem. Król Zygmunt III. kazał go przed
siebie zawołać i całą rzecz badać; ale Dymitr podawał rzeczywiście takie dowody, że
wszyscy uwierzyli. Dnia 17-go Kwietnia 1604 roku przyjął Dymitr katolicyzm w
krakowskim kościele świętej Barbary, sam nuncyusz papieski udzielał mu przy tem
sakramentów. Oświadczył się o córkę wojewody sandomierskiego, Marynę
Mniszchównę, a ożeniwszy się z nią, zyskał poparcie możnych polskich rodów. Król
zaś widział w tem zrządzenie Opatrzności, narzędzie do rozszerzenia unii religijnej na
Moskwę. Zresztą, skoro uważali Dymitra za prawdziwego, w takim razie należał mu się
tron carski, a więc słuszną było rzeczą dopomódz mu; słuszną, a przytem także mądrą,
boby się miało na carskim tronie przyjaciela Polski, skończyłyby się nieszczęsne wojny
moskiewskie, a natomiast Polska w sojuszu z Moskwą mogłaby zabrać się do
wykonania planów Batorego: do wypędzenia Turków z Europy. Na razie nie
potrzebowało się nawet państwo mieszać do tej rzeczy; kilka magnackich rodzin
postarało się o drużynę wojskową dla Dymitra i to wystarczyło. Lud moskiewski z
radością przyjął Dymitra. Wdowa po Iwanie Groźnym uroczyście oświadczyła całemu
ludowi, że to jest naprawdę jej syn; poświadczyło to też kilka osób, które dobrze znały
młodego Dymitra. Dziecię to miało niektóre szczególne oznaki na ciele, a wszystkie
były też u tego Dymitra, który teraz z Polski przyjeżdżał. Któż miał nie wierzyć, skoro
matka przyznawała się do niego?

Dymitr zasiadł też na tronie carskim w roku 1606 wraz z żoną, polską szlachcianką,
Maryną Mniszchówną. Ale katolicyzm jego i katolickie polskie otoczenie narobiło mu
wnet nieprzyjaciół; Moskale nie chcieli ani słyszeć o papieżu. Dymitr brał się do rzeczy
niezręcznie; wywołał bunt. Pokonał go wprawdzie, ale tymczasem zaczęto głosić, że
jest prostym oszustem, samozwańcem. Nastąpił drugi bunt; carowa wdowa oświadczyła
teraz, że Dymitr nie jest jej synem! (Któż dziś prawdy dojdzie, kiedy carowa prawdę
mówiła, a kiedy , nieprawdę ?) Skończyło się na tem, że Dymitr utracił życie w buncie,
a carem obwołano kniazia Wasyla Szujskiego. Ale teraz zaczęły się dopiero w państwie
moskiewskiem straszne rozruchy, które trwały aż. do roku 1609. W tym roku umyśliło
stronnictwo jedno w Moskwie przywrócić w kraju porządek przez wezwanie na tron
polskiego królewicza Władysława.

Zygmunt III. wypowiedział tedy wojnę carowi Szujskiemu. Hetman Żółkiewski odniósł
świetne zwycięstwo w roku 1610 pod Kłuszynem i wszedł do stolicy, do miasta
Moskwy. Bojarowie, t j. szlachta moskiewska, ułożyli się z nim o tron dla królewicza.
Ale było też stronnictwo przeciwne, nie chcące sojuszu z Polską. Wszystko zależeć
miało od pośpiechu, a tymczasem król syna nie przysyłał, a w końcu oświadczył, że on
sam będzie carem! Tak tedy chciał dźwigać aż trzy korony: polską, szwedzką i
moskiewską. Otem nie mogło być mowy; Zygmunta nikt na tron carski nie wzywał,
tylko Władysława. Moskale wzywając na tron swój królewicza polskiego, nie mieli
przez to na myśli, że będą pod jednym monarchą wraz z Polską; polskie berło mogło
przypaść drugiemu królewiczowi, Janowi Kazimierzowi, który właśnie w roku 1609
przyszedł na świat. Uporem swym zmarnował król szczęście, które się samo wpraszało
jego dynastyi, a Polsce odjął sposobność wywieranie stałego wpływu cywilizacyjnego
na Moskwę, Kościołowi przeciął drogę na Wschód Dwukrotne wyprawy na Moskwę, w
roku 1613 i 1617 nie zdołały już naprawić popełnionych błędów; w roku 1618 zawarto
pokój w Dywilinie, dla Polski bardzo zaszczytny, bo powracający jej rozległe
prowincye z miastami: Smoleńsk, Nowogród siewierski i Czernichów. Czemżeż to
jednak było w porównaniu z tem, co być mogło!


Wojna turecka

Ledwie się skończyły zapasy moskiewskie, nastała wojna turecka. Wojewoda
siedmiogrodzki, Betlen Gabor, ciągle wichrzył przeciw Polsce i brał udział w wyprawie
tureckiej już 1617 roku. W r. 1618 trzeba było po raz wtóry rozprawiać się z
półksiężycem, ale wielka wojna nastała dopiero roku 1620. Sędziwy hetman
Żółkiewski nie otrzymał należytych posiłków od hospodara mołdawskiego, a
zawiódłszy się na nim musiał stanąć pod Cecorą w dawnem obozowisku Zamojskiego,
zkąd taborem miał się przedzierać na drugą stronę Dniestru. W porządku i z największą
roztropnością kierował tem przedsięwzięciem i już był blisko Dniestru, gdy dosięgnął
go los, poległ, głowy własnej za wiarę nastawiwszy.

Na rok następny, 1621, przypadła jeszcze większa nawała turecka. Wyznaczony na
wodza Karol Chodkiewicz usadowił się w obronnym obozie pod Chocimem, gdzie
przez trzy tygodnie wytrzymano straszne oblężenie, cudami męstwa odpierając
szturmy. Nareszcie sułtan widząc, że nie poradzi, zgodził się na pokój. Wytrwałość
polskiego wojska tem godniejszą jest podziwu, że podczas oblężenia zmarł wódz
Chodkiewicz. Kiedy zawierano pokój, zostawała w obozie w sam raz jedna jeszcze
beczka prochu! Takie były w Polsce sprawy, kiedy w Czechach buchnął groźny
płomień, z którego miała ogarnąć całe Niemcy i zająć także Ślązk:

Wojna Trzydziestoletnia, do której opisu teraz przyjdziemy


Liga katolicka i Unia protestancka

Od dawien wrzała nienawiść pomiędzy protestanckiemi a katolickiemi stanami.
Niemcy podzielone były na dwa zbrojne obozy: Ligę katolicką pod naczelnictwem
księcia bawarskiego i protestancką Unię, na której czele stał kalwiński Palatyn
Nadreński Fryderyk. Godność cesarska spoczywała w ręku katolickiej dynastyi
Habsburgów; przeciw niej też zwracała się głównie niechęć protestantów.
Habsburgowie pragnęli utrzymać stanowczą przewagę katolicyzmu przynajmniej w
swoich krajach austryackich, ale i tam zaczęły się niesnaski religijne. W Czechach list
majestatu cesarza i króla Rudolfa, chociaż potwierdzony przez Macieja, nie uspokoił
bynajmniej umysłów, ale przeciwnie stał się powodem nowych kłopotów; katolicy
próbowali ścieśnić, a protestanci chcieli rozszerzyć jego zastosowanie. O każdą parafię
z osobna kłócono się, czy list majestatu ma mieć znaczenie, czy nie. Kiedy w
Brunowie, blisko ślązkiej granicy, zamknięto zbór protestancki, wszczęły się krwawe
rozruchy; kalwińscy czescy panowie w Pradze postanowili z bronią w ręku wystąpić
przeciw Maciejowi, żeby zmusić króla do powolności, a gdyby nie chciał przystać na
ich żądania, zdecydowano się odjąć panowanie Habsburgom a powołać na tron
protestanta. Dnia 23-go Maja 1618 był w Pradze rozruch, podczas którego trzech
cesarskich dygnitarzy wyrzucono przez okno z kancelaryi w zamku królewskim. Stało
się to hasłem najstraszniejszej w historyi wojny.

Na Ślązku, najpotężniejszy z książąt, margrabia Jan Jerzy Hohenzollern, był też
największym nieprzyjacielem Habsburgów. Wiedziano o tem na dworze królewskim i
od dawien myślano tam już o tem, jakby się brandenburskiej rodziny pozbyć ze Ślązka.
Ani Rudolf ani Maciej, nie uznawali prawności ich panowania w Karniowie. Król
Maciej przystąpił też do walki z Hohenzollernami i zaczął od tego, że pozwał
margrabiego przez sąd Stanów ślązkich o posiadanie Bytomia, który niegdyś pozyskał
był margrabia Jerzy prawem zastawu; sąd też uznał, że teraźniejszy margrabia Jan Jerzy
musi Bytom oddać cesarzowi, jako królowi czeskiemu, byle cesarz zapłacił mu należne
pieniądze. Ale tymczasem właśnie zaczęła się wojna i margrabia, zamiast ustąpić z
Bytomia, zbuntował się przeciw królowi, zawarłszy przymierze z Unią protestancką w
Niemczech; być może, że sobie roił, iż po strąceniu Habsburgów sam zostanie królem
czeskim. Czechom bowiem w tej wojnie wszystko jedno było, czy Niemiec, czy
Słowianin, byle tylko nie katolik. Z margrabią połączył się zaraz książę Oleśnicki,
Lignicki i miasto Wrocław. Zebrali też zaraz wojsko, 4000 piechoty i 2000 jazdy,
gotowi na każde wezwanie czeskich rokoszan wkroczyć do Czech, na wojnę przeciw
królowi, który Ślązka, ani żadnego z książąt, w niczem jeszcze nawet nie zaczepił.


Kardynał Klesl

Władza kościelna, widząc na co się zanosi, radziła cesarzowi umiarkowanie,
przestrzegając przed niepotrzebnym rozlewem krwi chrześcijańskiej. Kardynał Klesl
radził, żeby lepiej na razie przystać na żądania protestantów i pokojową drogą
oddziaływać na nich, starając się wzmocnić Kościół innemi środkami, ale nie wyciągać
miecza z pochwy. Ale cesarz chciał wojny, ażeby po zwycięstwie tem łatwiej przeprzeć
swoją wolę; zamierzał po zwycięstwie gwałtem nawracać protestantów, upornych
wygnać z kraju, a przy tej sposobności zamienić także tron czeski z elekcyjnego na
dziedziczny, żeby się nigdy już nie wyrwał z rąk rodu Habsburskiego. Po wojnie
spodziewał się być nieograniczonym panem, toteż nie w smak mu były rady kardynała.
Możeby cesarz sam, już stary, dał się był przekonać, ale młodzi arcyksiążęta Ferdynand
i Maksymilian podburzali go i zapomnieli się do tego stopnia, że kardynała uwięzili i
do Insbruku w Tyrolu kazali wywieść, żeby im nie przeszkadzał. Widząc taką
zapalczywośó Czesi ofiarowali tron w Listopadzie 1618 naczelnikowi niemieckiej Unii,
elektorowi Palatynatu, Fryderykowi V.


Ślązk hołduje kalwińskiemu królowi

Cesarz Maciej umarł w kilka miesięcy potem, w Marcu 1619. Synowiec jego
Ferdynand, zaraz objął rządy, nie dbając o wybór Fryderyka; postanowił sobie tron
czeski wywalczyć. Zażądał też hołdu od Ślązka; protestanccy książęta odmówili go,
domagając sią najprzód, żeby Ferdynand załatwił sprawę religijną w Czechach i żeby
na Ślązku nie wolno było przebywać żadnemu Jezuicie pod karą śmierci, a do urzędów
żeby katolicy nie mieli dostępu. Podobne żądania podali też panowie czescy. Znaczyło
to tyle, co ogłosić protestantyzm religią panującą, a zabrać się do prześladowania
katolików. Na to przecież Ferdynand nie mógł przystać, choćby nie wiedzieć jak
pragnął pokoju; tem bardziej więc spełzły na niczem wszystkie próby układów, skoro
Ferdynand gorąco wojny pragnął. Margrabia Jan Jerzy pragnął jej również i dlatego też
dolewał ciągle oliwy do ognia, jeżdżąc do Pragi na zjazdy czeskich panów, a na Ślązku
podburzając wszystkich przeciw Habsburgom. Za jego też staraniem i namową zgodzili
się książęta ślązcy, (z wyjątkiem opawskiego i cieszyńskiego) szlachta i miasta z
Wrocławiem na czele na śmiały a stanowczy krok; wypowiedziano posłuszeństwo
Ferdynandowi i uznano królem czeskim i panem Ślązka Fryderyka z Palatynatu. Stało
się to 21-go Sierpnia 1619. Odtąd był przez jakiś czas margrabia Jan Jerzy właściwym
rządcą Ślązka; jego też wybrano wodzem ślązkiego wojska.

Wojsko to brało udział w wojnie od samego początku i ruszyło do Czech zaraz 1618
roku w ilości 3000 żołnierzy; różne choroby tak je zdziesiątkowały, że z wiosną roku
1619 było ich już tylko 500; zapędzili się aż do Austryi, nic tam nie sprawiwszy. Drugi
oddział pozostał na granicy od strony Polski. Wiadomo bowiem było, że król polski
Zygmunt III. był w przymierzu z Habsburgami i gorącym katolikiem. Biskup
wrocławski, arcyksiążę Karol, nie mając podczas tej wojny znikąd ochrony, udał się
pod opiekę króla polskiego. Jakoż Zygmunt III. napisał do Wrocławian i do
gubernatora Ślązka, księcia Ziembickiego, że nie ścierpi żadnej krzywdy biskupa
wrocławskiego, który przecież należał do polskiej prowincyi kościelnej. Bali się tedy
ślązcy kalwini, żeby Zygmunt nie przysłał na Ślązk wojska dla biskupa i pilnowali
granicy. We Wrześniu 1619 biskup nie czuł się już pewnym życia w Wrocławiu i
wyjechał na dwór króla polskiego.


Lisowczycy

Polska nie chciała się mieszać do wojen religijnych, ale też nie życzyła zwycięstwa
Kalwinom. Cesarzowi pozwolono werbować w Polsce do wojska, na ochotnika, za
habsburskie pieniądze i ligi katolickiej niemieckiej, ale narodowego polskiego wojska
nie posłano, boby to znaczyło, że państwo polskie bierze w wojnie udział. Znalazło się
jednak i tak kilka tysięcy Polaków, którzy się pod habsburskie i katolickie chorągwie
zaciągnęli; zwano ich Lisowczykami i dokazywali oni cudów męztwa w rozlicznych
bitwach tej długiej wojny. W roku 1620 po raz pierwszy Lisowczycy przejechali w
szybkim pochodzie przez Ślązk do Moraw, gdzie połączyli się z wojskiem cesarskiem.
Byli to po większej części ludzie ubodzy, którzy spodziewali się zaszczytów i zysków
w służbie cesarskiej; od rządu polskiego żołdu nie pobierali i rząd polski w ogóle do
tego się nie mieszał. Król sam, wielki Habsburgów przyjaciel, pragnął bardzo, żeby
potęgą całego państwa ruszyć im na pomoc i niemieckiej Unii protestanckiej i nowemu
czeskiemu królowi, Fryderykowi palatyńskiemu wypowiedzieć wojną; ale sejm na to
nie przystał.


Bitwa na Białej Górze

Nowy ten król kalwiński przyjechał także do Wrocławia i tutaj w Lutym 1620 roku
odebrał hołd Ślązka. Wrocławianie przyjmowali go z nieopisanym zapałem; nie był on
wprawdzie luteraninem, tylko kalwinem, ale przecież nie katolikiem! Ten król pewnie
zniesie zupełnie biskupstwo wrocławskie, pewnie nie dopuści żadnego katolika do
urzędu! W dziewięć miesięcy później, dnia 8-go Listopada w krwawej bitwie na Białej
Górze pod Pragą stracił Fryderyk całe wojsko, koronę i honor. Nie doczekał się w
czeskiej koronie drugiej zimy, a że ją nosił tylko przez jedne zimę, ma w historyi
przydomel "króla zimowego".

Po bitwie schronił się na Ślązk i już 17-go Listopada był znów w Wrocławiu, żądając
pieniędzy na dalsze prowadzenie wojny. Chciał na podatek połowy rocznego dochodu,
ale przyznano mu tylko 12%. Zebrawszy 60,000 guldenów opuścił Wrocław 23-go
Grudnia 1620 żeby już nigdy ani Ślązka, ani Czech nie zobaczyć. Udał się do Berlina,
na dwór swego szwagra, ale i ztamtąd musiał uciekać i stanął aż w Hollandyi. Pieniądze
ofiarowane mu w Wrocławiu pochodziły głównie z konfiskat i kontrybucyj nałożonych
na duchowieństwo katolickie.

Bitwa na Białej Górze była klęską protestantów, ale też zarazem klęską narodu
czeskiego, który niepotrzebnie połączył swe losy z losami niemieckiego sekciarstwa!
Na Białej Górze zginęła czeska niepodległość! Kalwinowi z nad Renu powierzyli
narodowy sztandar; już to samo było wielkiem wykroczeniem przeciw narodowemu
honorowi, toteż sztandar ten rzucony w ucieczce przez zimowego króla, leżał
shańbiony przez trzysta lat, aż go dopiero w XIX wieku podniósł lud czeski. Od roku
1620 Habsburgowie uważali Czechy za kraj zdobyty, za dziedziczną swoją prowincyę.

Zaczęła się w Czechach straszna gospodarka zawziętego zwyciężcy. Prawie cała
szlachta czeska wyginęła, już to poległszy na wojnie, już to dawszy głowę katom, już
też wreszcie zmuszona do opuszczenia kraju po skonfiskowaniu majątków. Co zawinił
kalwinizm czeski, za to pokutował teraz naród czeski. Na ślązkich kalwinów i
luteranów padł też strach wielki. W Listopadzie 1620 wyprawili tedy poselstwo do
Warszawy, żeby się wywiedzieć, co na polskim dworze o tych sprawach myślą, czyby
się dało użyć polskiego pośrednictwa i przebłagać biskupa wrocławskiego,
przebywającego ciągle w Polsce. Zygmunt III nie robił im żadnej nadzieji, a gdy
prosili, żeby król odwołał przynajmniej Lisowczyków, odpowiedziano im, że oni nie
podlegają władzy króla polskiego, a nie można cesarzowi zakazać werbować sobie w
Polsce ochotników, bo taki zakaz znaczyłby tyle co wypowiedzenie wojny
Habsburgom. I cóżby też Polska mogła była zrobić gorszego, jak ujmować się za
Niemcami na Ślązku, za tymi, którzy prześladowali na każdym kroku lud polski w jego
własnym kraju! Myślano sobie w Polsce: niech sobie Niemcy sami miedzy sobą zrobią
porządek, Polski to nic nie obchodzi.


Zwycięstwo katolicyzmu na Ślązku

Cesarz skorzystał zaraz ze zwycięstwa, żeby dokonać tego, o czem już dawno myślano,
t.j. żeby ród brandenburski ze Ślązka wykluczyć. Dnia 20-go Stycznia ogłosił wyrok na
margrabiego Jana Jerzego, pozbawiający go za zdradę tronu wszelkich praw;
wszystkich innych przyjął jednak napowrót do łaski. Margrabia tedy zebrał na nowo
wojsko i zawarł sojusz z powstaniem na Węgrzech, które tam wybuchnęło pod wodzą
Betlen Gabora. Ale Betlen Gabor zawarł jeszcze w tym samym roku pokój z cesarzem,
dostawszy znaczny kawał kraju na Węgrzech i jeszcze na Ślązku księstwa Opolskie i
Raciborskie. Margrabia musiał uciekać ze Ślązka i umarł na wygnaniu, w roku 1624.
Księstwo karniowskie otrzymał od cesarza książę Karol Lichtenstein, ten sam, który już
przedtem dostał był księstwo opawskie. Tak się skończyło na razie panowanie
Hohenzollernów na Ślązku; aż w 220 lat później podnieśli na nowo swoje pretensye i
przeprowadzili je wojną.

Betlen Gabor zerwał wkrótce pokój, więc odjęto mu Opolskie i Raciborskie, a księstwa
te nadał cesarz roku 1624 swemu własnemu synowi, imieniem także Ferdynandowi, w
roku 1625 przydano mu jeszcze księstwa jaworzyńskie i świdnickie. Oprócz księstw
lignickich, t j. Lignicy z Brzegiem i Wołowem cały Ślązk był w katolickiem ręku.
Rozumie się samo przez się, że nowe rządy naprawiały wszystkie krzywdy, wyrządzane
dotychczas katolicyzmowi, że katolicy mogli teraz w całym kraju wyznawać śmiało
swoją religię i odprawiać publicznie nabożeństwo; rozumie się, że poodbierano
zagarnięte nieprawnie przez protestantów klasztorne dobra i kościoły, a duchowieństwo
katolickie wszędzie wracało. To były rzeczy zupełnie słuszne. Ale niesłusznem było,
gdy teraz nawzajem protestantom zakazywano w niejednem miejscu odbywać
nabożeństwa i stawiać sobie za własne pieniądze zbory. W posiadłościach biskupich, w
państwie nyskiem, nie wolno byto brać ślubu ani wyzwolić się na majstra żadnemu
protestantowi, a to przecież, było zanadto! To był ucisk - "nawracanie mieczem." Nie
można o to winić Jezuitów, którzy teraz otwarli w Nysie obszerny zakład; nie, Jezuici
byli właśnie od tego, żeby nawracać pokojowo, słowem; ale świecka władza umyślnie
dopuszczała się ucisku, żeby pokazać, że rządowi wszystko wolno i przy tej
sposobności ugruntować nieograniczoną, czyli absolutną władzą monarszą. Religia była
i wtenczas dla rządu płaszczykiem na zakrycie polityki.


Wallenstein

Wojna ogarnęła już całe Niemcy; na północy oparto się rozporządzeniom zwycięskiego
cesarza, przyzwawszy na pomoc króla duńskiego Krystyna IV. Hollandya i Anglia,
państwa protestanckie, dostarczały protestantom niemieckim pieniędzy na werbowanie
wojsk. Kondottierstwo rozpanoszyło się na nowo. Cesarskim głównym kondottierem
był od roku 1625 Wallenstein, bogaty magnat z północnych Czech, wielki wojownik.
Ten zebrawszy w krótkim czasie 20,000 wojska pobił w Kwietniu 1626 roku
protestanckiego wodza Mansfelda. Mansfeld począł uciekać na Węgry, żeby się tu
połączyć z Betlen Gaborem. Droga wypadła mu przez Ślązk; księstwo cieszyńskie,
karniowskie i opawskie obsadził swojem wojskiem. W Sierpniu podążył za nim
Wallenstein, dając się po drodze ciężko we znaki Złotoryi, Jaworzynowi, Świdnicy i
Nysie; trzydziestotysięczne jego wojsko żywiło sią wszędzie kosztem okolicy, przez
którą przechodziło, nigdy za nic nie płacąc. Mansfelda wojsko rozproszyło się na
Węgrzech, a Wallenstein zwrócił się do Niemiec. Ale tymczasem wracające z Węgier
resztki protestanckich pułków połączyły się z tymi, którymi Mansfeld obsadził Górny
Ślązk. Podczas gdy Wallenstein zdobywał północne Niemcy, a wódz katolickiej Ligi,
Tilly, zwyciężył króla duńskiego, równocześnie oddany był Ślązk bezbronny na pastwę
resztek armii Mansfelda. Nałożyli kontrybucyę na Głogówek, zajęli sobie Żory,
Pszczynę, Rybnik, spalili Gliwice, zrabowali w Lutym 1627 Bytom, zdobyli Ujazd; w
Marcu zajęli Koźle i Toszek. Byli tu prawdziwymi panami kraju, i wygodnie sobie
zimowali. Wallenstein zaś obrał sobie na zimowe leże Ślązk Dolny i Środkowy. Cały
tedy kraj miał kogo żywić i komu dogadzać! Trwało to siedm miesięcy i obliczono, że
Ślązk poniósł wtenczas szkody pięć milionów dukatów. Skarżono się u cesarza na srogi
ucisk żołnierstwa Wallensteina, ale cesarz rad był, że ma dobrego jenerała; jeszcze
Wallensteinowi darował księstwo żegańskie. W lecie 1627 zaczęła się dopiero wojna z
temi pułkami, które na Górnym Ślązku stały niejako w imieniu duńskiego króla i do
jesieni wszystkich ich Wallenstein wygnał, to prawda; ale mieszkańcy mówili, że im
wszystko jedno, czy się ich zdziera ze skóry w imieniu króla duńskiego, czy czeskiego!
A nawet było teraz jeszcze gorzej, bo nastało nowe nawracanie mieczem, i to dosłownie
mieczem, bo odbywało się w assystencyi żołnierzy księcia Lichtensteina. Król duński
wycofał się z wojny, zawarł w Lubece z cesarzem pokój, a cesarz będąc teraz
powtórnie zwycięzcą, wydał t. z. edykt restytucyjny, t j. rozkaz, żeby protestantom
odbierać wszystko, co posiedli po roku 1552. Edykt ten przeprowadzano na Ślązku z
bronią w ręku, a więc kraj miał dalej nowe utrapienia, nie lepsze od jawnej wojny. W
hrabstwie Kłodzkiem kazano wszystkim protestantom opuścić kraj. W wielu miastach
dopuszczano się gwałtów! W Głogowie, w Żeganiu, w Świdnicy, w Jaworzu, które to
miasta podlegały bezpośrednio cesarzowi i Wallensteinowi, nastały najcięższe czasy
dla protestantów. Wielu z nich, żeby się jako ratować, udawało, że się nawracają, ale w
sercu tem bardziej nienawidzili Habsburgów i katolicyzmu. I tak zamiast Kościołowi
pomagać, cesarz mu tylko przeszkadzał swoją gwałtownością. Toteż przy pierwszej
sposobności Ślązk łączył się znowu z wrogami cesarza. Znalazł się niedługo wróg
nowy, sprowadzony przez elektora Brandenburskiego. Był nim król szwedzki, który już
trzy lata prowadził wojnę z Polską.


Szwedzi w Polsce

W roku 1621, kiedy ledwie zdążono uporać się z Moskalem i z Turkiem, tegoż samego
jeszcze roku wybuchnęła na nowo wojna szwedzka. Po śmierci Karola Sudermańskiego
nastąpił w Szwecyi król Gustaw Adolf; ten znowu wzywał Zygmunta III., żeby się
zrzekł korony szwedzkiej, a gdy nic nie wskórał, wypowiedział wojnę i w roku 1621
zajął Inflanty. Wódz polski zawarł rozejm do roku 1624, żeby tymczasem sprawę
pokojowo załatwić. Sejm zapowiedział, że wojny Szwecyi wypowiadać nie będzie o
zamorską koronę Zygmunta; sejm z roku 1625 wydał ustawę zabraniającą w ogóle
wszelkiej wojny zaczepnej. Sądzono, że tą uchwałą okaże się Gustawowi Adolfowi, że
mu z polskiej strony nie grozi żadne niebezpieczeństwo, byle tylko sam Polski nie
zaczepiał. Ale nastąpił niespodziany zwrot, a mianowicie zdrada lennika polskiej
korony, księcia pruskiego.

Rodzina Albrechta Brandenburskiego, pierwszego księcia Prus, wymarła; należało więc
lenno ściągnąć t. j. Prusy przyłączyć do Korony. Król jednak nie zrobił tego, ale w roku
1611 nadał lenno krewniakowi książąt pruskich, elektorowi brandenburskiemu i to
dziedzicznie. Odtąd Prusy połączone są z Brandenburgią; mała Brandenburgia zaczęła
odtąd stawać się państwem w Europie i róść w znaczenie różnymi sposobami. Drugi z
książąt pruskich elektorskiej linii, połączył się w roku 1626 z Gustawem Adolfom,
otworzył dostęp do swego księstwa wojskom szwedzkim, swoje wojsko ze Szwedem
połączył; dzięki tej zdradzie, temu sprzeniewierzeniu się przysiędze wierności, mógł
Szwed przedostać się nad Wisłę. Skoro zaś tutaj stanął, musiała Polska zacząć wojnę,
bo przecież trzeba było nieprzyjaciela z kraju wypędzić. Trwała ta wojna trzy lata;
dopiero zwycięstwo pod Trzcianą, w którem hetman Koniecpolski pobił na głowę
Gustawa Adolfa, skłoniło króla szwedzkiego do zawarcia sześcioletniego rozejmu w
roku 1629.

O ten rozejm starała się bardzo Francya, już bowiem było umyślone, żeby Gustawa
Adolfa pchnąć na Niemcy, do udziału w wojnie trzydziestoletniej. Łączy się też cała
historya tej trzechletniej wojny szwedzko-polskiej ze współczesnemi wypadkami wojny
w Niemczech. Wiadomo już, że sam król Zygmunt pozostawał w najściślejszej
przyjaźni z Habsburgami, nawet wbrew woli narodu. Pozwalał Habsburgom werbować
w Polsce do wojska (Lisowczycy), a nawzajem spodziewał się za to od nich poparcia.
Otóż kiedy w roku 1627 Habsburgowie zgromiwszy Unię protestancką, byli chwilowo
górą, sądził Zygmunt, że teraz mu na pewno dopomogą, a to niemieccy wojskiem
lądowem, a hiszpańscy Habsburgowie flotą, konieczną na wojnę ze Szwecyą.
Habsburgowie łudzili Zygmunta, a on im wierzył; przysłano wprawdzie w roku 1629
cesarskiego generała Arnheima, ale ten tak się zachowywał dwuznacznie, że hetman
polski bał się użyć jego zaciągów, które też bardziej zawadzały, niż pomagały. Robiono
też Zygmuntowi III. nadzieję, że cesarz odstąpi Ślązk jego synowi, Władysławowi
(temu samemu, który miał być carem) ale to także były same obiecanki, których nie
myślano dotrzymać. Celem wszystkiego tego było utrzymanie Zygmunta w oporze
względem Szwecyi, żeby się nie zrzekał szwedzkiej korony, żeby król szwedzki
wojując z Polską, nie mógł wmieszać się w sprawy niemieckie. Odkąd bowiem elektor
brandenburski porozumiał się ze Szwecyą, należało się spodziewać, że i do Niemiec też
sprowadzi Szweda. Jakoż obawa ta wypełniła się w roku 1630.


Szwedzi w Niemczech i na Ślązku

Na placu boju pojawił się nowy sprzymierzeniec protestanckiej Unii, król szwedzki
Gustaw Adolf. Zawarłszy w roku 1629 sześcioletni rozejm z Polską, postanowił w
porozumieniu z Francyą wmieszać się w stosunki niemieckie. Dnia 4-go Lipca 1630
wylądował król szwedzki niespodzianie w północnych Niemczech. Właśnie w tej
chwili, dał cesarz dymisyę najzdolniejszemu ze swoich wodzów, owemu
Wallensteinowi; skarżyli się bowiem na niego wszyscy katolicy, i słusznie, że każdy
pochód jego wojska jest ruiną kraju; Gustaw Adolf wezwał wszystkich protestantów,
żeby się z nim łączyli przeciw cesarzowi. Drobniejsi książęta usłuchali zaraz tego
wezwania, ale dwa główne protestanckie dwory, brandenburski (kalwiński) i saski
(luterski) trzymały się na uboczu. W Lutym 1631 zjechali się w Lipsku i tu postanowili
dwaj książęta zachować się neutralnie, a zarazem podali do cesarza o odwołanie edyktu
restytucyjnego. Ale podanie to było bezskuteczne. Tymczasem Szwed zdobył
Meklemburgią i niemieckie Pomorze, poczem wrócił do Niemiec środkowych. Tam też
wyruszył wódz cesarski Tilly i zdobył miasto Magdeburg. Skutkiem tego zdecydował
się dom brandenburski i saski, że się ostatecznie połączyły ze Szwedem. Przewaga była
stanowczo znowu po stronie protestantów, zwiększona jeszcze zwycięztwem Gustawa
Adolfa pod Breitenfeldem (17-go Września 1631 roku). Teraz postanowili zdobyć
Ślązk. Cesarz zmuszony był przeprosić się z Wallensteinem i powołać go na nowo.
Wnet zebrało się duże wojsko, w sam raz w największej już potrzebie, gdyż Szwedzi
zdobyli już Bawaryę, a Gustaw Adolf odbył uroczysty wjazd do Monachium.
Brandenburczycy zaś zaczęli zajmować Ślązk, a za nimi przyszli Sasi pod jenerałem
Arnimem i zdobyli Głogów w lecie 1632 roku i zbliżali się do Lignicy; zajęli też
Stynawę. W Sierpniu połączyły się pod Głogowem wojska brandenburskie i saskie ze
Szwedami i ruszyły pod Wrocław; cesarskie pułki, nieliczne i słabo w broń
zaopatrzone, uciekły po kilku utarczkach na Górny Ślązk, a protestanccy żołnierze
zajęli przedmieście Piasek i Biskupie, dopuszczając się najstraszniejszych bezeceństw
po kościołach. Miasto musiało się zobowiązać do utrzymywania saskich żołnierzy;
poddać się jednak królowi szwedzkiemu nie chciało. Podczas tego wyparli Szwedzi
załogi cesarskie z Nysy, Opola i Raciborza. Byli już panami prawie całego kraju. Miała
przyjść kolej na zdobywanie Wrocławia, strzeżonego tymczasem przez Sasów; do
zdobycia i utrzymania w posłuszeństwie większego miasta trzeba było większych sił.
Na Ślązku zaś były tak z cesarskiej, jakoteż i z protestanckiej strony tylko mniejsze
oddziały; główna wojna toczyła się gdzieindziej.

Przedewszystkiem chodziło jednym i drugim o posiadanie Czech. W roku 1631 zdobył
Pragę ów saski jenerał Arnim, podczas gdy Szwedzi ruszyli daleko do Niemiec, aż nad
Ren; potem z wiosną 1632; roku wrócili do środkowych Niemiec i zdobyli
Norymbergę. Wallenstein, objąwszy na nowo dowództwo, odebrał najprzód Pragę a
następnie ruszył pod Norymbergę. Tutaj przez trzy miesiące stały oba wojska
naprzeciw siebie, nie śmiejąc stoczyć walnej bitwy. Raz tylko Szwedzi napadli na obóz
Wallensteina, ale bezskutecznie. Dopiero w Listopadzie, w innej stronie kraju, wydano
sobie walną bitwę pod Ltzen; Szwedzi wprawdzie wygrali, ale król Gustaw Adolf
poległ. Protestanci utracili przez śmierć króla szwedzkiego zdolnego przewodnika,
który ich łączył i jednoczył. Obecnie prowadził wprawdzie dalej wojnę kanclerz
szwedzki Axel Oxenstierna, ale Sasi i Brandenburczycy zaczęli się wycofywać i stanęli
na boku.

Wallenstein powrócił do Czech, skąd wkrótce zawitał znowu na Ślązk, gdzie prócz
dawniejszych zdobyczy wpadły jeszcze w ręce szwedzkie Brzeg i Oława. Wallenstein
postanowił Ślązk odzyskać, a cesarz przyrzekł mu z góry dodać do Żegańskiego
księstwa jeszcze księstwo Głogowskie. Na początek zdobył Nysę, potem Ziembice i
Niemcze, poczem kazał wojsku iść w stronę Świdnicy. Ale tego miasta bronili dzielnie
Brandenburczycy i Wallenstein ustąpił, nie próbując dalszych szturmów. Odtąd też
przez dłuższy czas pozostał zupełnie bezczynnym, żywiąc swe wojsko kosztem
Ślązaków, ale nieprzyjaciela wcale z kraju nie rugując. Równocześnie Wrocławianie i
protestanccy książęta ślązcy zawarli w Sierpniu 1633 roku przymierze z elektorem
saskim, który znowu łączył się ze Szwedami; w przymierzu tem oświadczyli, że dla
obrony protestantyzmu przyjmują nad sobą opiekę elektora i jego sprzymierzeńców, t.
j. Szwedów i Brandenburczyków. Oderwali się tedy od cesarza już zupełnie. Wtem
ruszył się znowu Wallenstein; zdobył Złotoryę a dnia 13-go Października 1633 odniósł
walne zwycięstwo pod Stynawą, poczem wnet zajął Lignicę i Głogów; książęta
pouciekali za granicę, do Polski. Naraz zmienił się stan rzeczy: Ślązk był znowu pod
władzą cesarską, choć właściwie trzebaby powiedzieć: pod władzą Wallensteina,
którego wojsko zabierało jedno miasto po drugiem.

Wallenstein urósł w pychę; za mało mu było księstw ofiarowanych przez cesarza,
zapragnął ozdobić swą głowę czeską koroną. Układał się o to z niektórymi z czeskich
panów, i przygotowywał wszystko od dłuższego czasu. Dlatego to czasami pozostawał
bezczynnym, bo chciał wprawdzie zdobyć Ślązk dla siebie, ale nie chciał, żeby
wrogowie Habsburgów byli zupełnie pokonani. Zaczął się też porozumiewać z
Brandenburczykami, Sasami i Szwedami w tajemnicy przed cesarzem; nagle tajemnica
się wydała! Właśnie Wallenstein powrócił ze Ślązka do Czech i odebrał od jenerałów
przysięgę wierności dla siebie (nie dla cesarza), gdy dnia 25-go Lutego 1634 został
zamordowany przez kilku własnych oficerów, na rozkaz cesarski. Zabójstwem i zdradą
odbił cesarz grożącą sobie zdradę; bez sądu skazał Wallensteina na śmierć
skrytobójczą. Dowództwo wojsk cesarskich objął cesarzewicz, imieniem także
Ferdynand, a będący już królem węgierskim. Ten wypędził Szwedów z Bawaryi a
jenerałowie jego odnieśli świetne zwycięztwo pod Nrdlingen we Wrześniu 1634.
Skutkiem tej bitwy zawarł elektor saski zaraz z cesarzem pokój w Pradze, w Maju 1635
roku, nie troszcząc się o swoich sprzymierzeńców Szwedów, ani o swych sojuszników
rodaków Brandenburczyków, ani o Ślązk, który się przecież oddał pod jego opiekę,
byle tylko sam co prędzej mógł się wycofać, póki był cały. Szwedzi się bali, żeby się
Brandenburgia teraz nie wycofała z wojny; kanclerz szwedzki oświadczył więc
elektorowi brandenburskiemu, że Szwecya i Francya zgodzą się, żeby po wygranej
wojnie należały do brandenburskiego domu nietylko te księstwa ślązkie, który posiadał
dawniej przez pewien czas, ale cały Ślązk! Elektor jednak nie dowierzał zwycięztwu.
Protestanci ślązcy byliby go z pewnością poparli, byliby poparli każdego, ktoby tylko
uchronił ich przed straszną zemstą cesarza. Ale elektor przystąpił także do pokoju.
Natenczas protestanci ślązcy udają się z proźbami na dwór polski, żeby się za nimi
wstawić do cesarza.


Król Władysław IV

W roku 1632 umarł Zygmunt III., a naród wybrał jednomyślnie na tron starszego z jego
synów, królewicza Władysława. Miał Władysław IV. już lat 37 i wsławiony był
udziałem w wojnach z roku 1618 i 1621, posiadał zaufanie i serce narodu. Sejm
elekcyjny zastrzegł się tylko znowu przeciw prowadzeniu wojny zaczepnej. Na tym
sejmie zgłosił sią książę pruski o głos wyborczy; on, który się Polsce sprzeniewierzył,
miał śmiałość żądać czegoś takiego! Gdyby z nim postąpić było według praw,
należałoby go zbrojne wyrugować z księstwa; naród polski dał dowód dobroci i
łagodności posuniętej aż do zgubnej przesady, że ścierpiał księcia na swojem lennie!
Dano się przeprosić i elektorowi lenno pruskie znowu potwierdzono! Byłoby stokrotnie
lepiej wypowiedzieć mu wojnę; czemżeż były jego siły w porównaniu z siłami
olbrzymiego państwa? Ale byłaby się za nim ujęła Szwecya, więc trzeba było w
paktach konwentach podać warunek, żeby nowy król przed koronacyą zrzekł się tronu
szwedzkiego; nie zrobiono jednak tego. Taki warunek, wyraźnie zastrzeżony, byłby
bardzo rozumny; natomiast byłoby się obeszło w tych paktach bez niemądrego
warunku, żeby król zrzekł się podatku gruntowego od szlechty dwóch groszy z łanu.
Ale za elektorem ujęłaby się jeszcze cała rodzina brandenburska, może cała Unia
protestancka w Niemczech, możeby trzeba się było wdać czynnie w wojnę
trzydziestoletnią? Otóż teraz, w takich okolicznościach, trzeba to było zrobić; ta wojna
przestała już być wojną religijną. Trzeba było zawrzeć z Habsburgami sojusz wojenny
przeciw Brandenburgom, od Brandenburgów odebrać Prusy książęce, a od Habsburgów
wymówić sobie za pomoc w trzydziestoletniej wojnie, Ślązk. Jeżeli kiedy, to teraz
powinna była Polska wyzyskać. Ale Polska była za łagodna, za dobra.

Poprzestano na tem, że na prośbę ślązkich protestantów wstawiono się za nimi do
cesarza. Jakżeby teraz Niemcy ślązcy radzi byli pod panowaniem Polski! We Wrześniu
1635 musieli się wreszcie poddać znowu cesarzowi.


Szwedzi powtórnie na Ślązku

Ale nieszczęśliwa wojna nie skończyła się; miała trwać jeszcze całych lat trzynaście!
Szwedzi nie ustąpili z Niemiec, a Francya, która dotychczas dostarczała tylko
pieniędzy, przystąpiła teraz otwarcie do wojny. Wojna przestała już zupełnie być
religijną. Francya prześladowała przecież u siebie kalwinów i miała z tego powodu
także wojny religijne, a w Niemczech popierała protestantów, dlatego, żeby zachwiać
potęgą Habsburgów. W wojsku cesarskiem coraz też częściej pojawiali się oficerowie
protestanccy; bardzo często się zdarzało, że żołnierze przechodzili z jednego obozu do
drugiego, zmieniając służbę, stosownie do tego, gdzio im przyświecały większe
korzyści. Wojowano, żeby sobie zdobyć panowanie. Niemieccy książęta chcieli sobie
wywalczyć niezależność polityczną od cesarza, cesarz ze swej strony próbował, czy mu
się nie uda znieść politycznej udzielności książąt; Francya chciała zdobyć prowincye
nadreńskie, a Szwecya urwać coś nad morzem bałtyckiem. A cóż na to wszystko lud
niemiecki? Nic... szedł także do wojska, palił, rabował i żywił się z wojny, zdziczawszy
zupełnie; żadnego poczucia nie widać w nim przez całą tę wojnę. A pod religijnym
względem? Ot, przy Szwedach odprawiał nabożeństwa protestanckie, a gdy cesarscy
weszli do miasta, była msza po katolicku.

Szwedzi spustoszyli elektorstwo saskie (za to, że elektor zawarł z cesarzem pokój w
Pradze) i odnieśli w Październiku 1636 świetne zwycięstwo pod Wittstock, poczem
wyparli cesarskie wojska do Czech. Drugie wojsko ruszyło do krajów nadreńskich i
zajęło je w ciągu lat 1637 i 1638 wśród całego szeregu krwawych bitew. W tymże roku
1638 obawiano się nowego najazdu na Ślązk, więc cesarz odkomenderował tu
dwanaście pułków. Był to już cesarz Ferdynand III., który nastąpił w roku 1637 po
ojcu. Ale Szwedzi zajęci byli w Czechach i tylko ubocznie wysyłali na Ślązk
drobniejsze oddziały; plądrowali okolice sąsiadujące z hrabstwem kłodzkiem; zdobyli
też grody biskupie Odmuchów, Janowice, miasto Nysa zdołało się obronić. W Lipcu
1639 przysłali więcej żołnierza i usadowili się w Jeleniej Górze, Bolesławiu i we
Lwowie księstwa Jaworzyńskiego, a w Sierpniu w Bytomiu, w Górze i Wąsoszu, potem
jeszcze w Bukowej, w Partowicach i Szrodzie. Z początkiem roku 1640 przybył do tego
Wołów. Cesarscy zdobyli wśród tego Jaworze. Jelenia Góra doznała w tej wyprawie
czterokrotnego oblężenia; czwarte skończyło się na tem, że cała ludność opuściła
miasto i poszła szukać schronienia po lasach. Bytom odzyskali cesarscy w roku 1641.

Przez rok 1639 i 1640 był jednak Ślązk znowu przeważnie w ręku Szweda. Cesarskie
wojsko walczyło tymczasem głównie w Czechach, które udało się odebrać, a przewaga
cesarza posunęła się chwilowo aż do Westfalii. Ale krótko to trwało, bo już w roku
1642 Szwedzi na nowo rzucili się na Ślązk. Właśnie cesarscy powypędzali byli
szwedzkie załogi i zdobyli ostatnie miasto, będące w ich ręku, Wołów, gdy na czele
szwedzkich wojsk stanął znakomity wódz, Torstenson. Od razu zdobył główną twierdzę
cesarskich, Głogów, poczem z łatwością odzyskał Górę, Wąsosz i Wołów, zdobył
Smogorzew, Partowice i zwrócił się pod Lignicę. Ztąd jednak nagle wśród oblężenia
odszedł; dowiedziawszy się, że się zbliża nowe wojsko cesarskie, pospieszył naprzeciw
niego i zadał mu ciężką klęskę pod Świdnicą, dnia 31-go Maja 1642. Po tem
zwycięstwie poddały się Szwedom Nysa, Grotków i Wolawa. Po krótkiej wycieczce na
Morawy, gdzie zdobył Ołomuniec, wraca Torstenson na Ślązk i zabiera Koźle i Opole;
dopiero pod Brzegiem zdołano mu się oprzeć. Zajął za to Bolesławie i Lwów
jaworzyński. Cesarz wyprawił przeciw niemu nowe wojsko, które Torstenson
wyprowadził za sobą do Saksonii i tu zniósł je 2-go Listopada 1642 pod Breitenfeldem,
w okolicy Lipska, na tem samem pobojowisku, gdzie niegdyś Gustaw Adolf odniósł był
pierwsze stanowcze zwycięstwo. Następnego roku pustoszył Torstenson Czechy i
Morawy; byłby znowu zawitał na Ślązk, ale tymczasem wybuchła wojna Szwecyi z
Danią, więc rząd tam powołał zdolnego wodza. Cesarz posłał Duńczykom posiłki.
Torstenson krótko się rozprawił; króla duńskiego tak pobił, że go zmusił do ucieczki z
kraju, a posiłki habsburskie gnał przed sobą w 1644 roku aż do Czech, i zapędził się za
nimi aż do Austryi, zagrażając samemuż nawet Wiedniowi. Z końcem roku 1645
musiał jednak złożyć dowództwo, złamany chorobą.

Podczas nieobecności Torstensona, odzyskali cesarscy Lwów jaworzyński, Świdnicę,
Wołów i Opole. Następca Torstensona, Knigsmark, dał się ciężko we znaki Górnemu
Ślązkowi, zwłaszcza księstwom karwińskiemu i cieszyńskiemu, ale całego kraju
utrzymać pod szwedzką władzą już nie zdołał. Cesarz ostatnim wysiłkiem zbierał coraz
nowe wojska; na koszta zbrojeń zostawił właśnie w 1645 roku Polsce księstwa
Opolskie i Raciborskie, które przeszły pod władzę królewicza polskiego Karola
Ferdynanda, tego samego, który był biskupem wrocławskim.

Zyskały na tem bardzo, bo Szwedzi dali im spokój, żeby nie zaczepiać Polski i księstwa
te były już odtąd wolne od uciążliwości wojennych. Ale reszta kraju miała jeszcze
sporo przecierpieć. Nad Renem i w Bawaryi wrzała ciągle wojna, a w roku 1646 miano
się też jeszcze raz zetrzeć o posiadanie Ślązka.

Szwedzi przeszli cały Ślązk wzdłuż Odry; dotarli aż w Cieszyńskie. Główną twierdzą
Szwedów w tej kampanii była Oława, a cesarskich Lignica. Otoczono ze wszystkich
stron Wrocław, tak, że nikt ruszyć się nie mógł z miasta ani do miasta bez pozwolenia
Szwedów, którzy zajęli wszystkie sąsiednie miasta i miasteczka (wsie dawno już były
popalone i bezludne); kilka razy zapędziła się szwedzka konnica aż na przedmieścia
wrocławskie. Po raz już drugi przygotowywano się do oblężenia tego miasta, ale
Wrocław i tym razem wyszedł cało. Szwedzi nie mogli zebrać tyle wojska na jednem
miejscu na dłuższy czas, bo cesarscy ciągle, krok za krokiem, próbując odebrać im
jedno miejsce po drugiem i to w kilku stronach kraju równocześnie, zmuszali przez to
Szwedów do rozdzielenia swych sił też na różne strony. Stanowczej przewagi nie było
ani na jednej, ani na drugiej stronie, choć nadszedł już rok 1648. W Lipcu 1648 r.
stoczono bitwę o Jaworze, który odzyskali wreszcie znowu cesarscy. Był to ostatni
wypadek wojenny na Ślązku. Było wielkie niebezpieczeństwo, że jeszcze raz Ślązk
popadnie w ręce szwedzkie, bo Szwedom dobrze się powodziło. Zdobyli ani na nowo
Czechy i zabrali się do oblegania Pragi. Już szwedzki jenerał Konigsmark zdobył
połowę Pragi, po jednej stronie rzeki Wełtawy i zabrał się energicznie do drugiej
połowy, gdy w tem przyszedł rozkaz z wiadomością,. że pokój zawarty!

Po trzydziestu latach wojny nareszcie cesarz, królowie i książęta mieli jej dosyć. Pokój
podpisywano w miastach Monasterze i Osnabryku, a że one oba są w Westfalii, więc
też ten pokój zowie się w historyi pokojem Westfalskim. Pół Europy odetchnęło sobie
dnia 24-go Października 1648; Ślązk zaś przetrwał w tej wojnie najstraszniejsze skutki
oderwania się od Polski.


Sprawy polskie

W Polsce zaś król Władysław IV. skierował swe plany nie na zachód, ale na wschód.
Wybuchła nowa wojna moskiewska; król wyruszył na nią osobiście, zmusił w Lutym
1634 roku wojska carskie do kapitulacyi i zawarł pokój bardzo dla Polski korzystny.
Moskwa zrzekała się znacznych przestrzeni spornych krain, nadto zrzekała się
wszelkich uroszczeń do Inflant. Nawzajem za to zrzekał się Władysław tytułu cara, i
bardzo dobrze uczynił, bo to już teraz nie miało i tak żadnego znaczenia.

Moskwa, jak zwykle, łączyła się teraz przeciw Polsce z Tatarami i Turkami. Pokonano
w ciągu jednego roku, 1633, jednych i drugich, i to równocześnie z wojną moskiewską.
Ale Turek w następnym roku znowu ruszył na Polskę i teraz jednak nic nie wskórał a w
pokoju zawartym w roku 1635 przyznała Turcya Polsce wpływ na obsadzenie
hospodarstw Mołdawy i Wołoszczyzny.

Tegoż roku przedłużono rozejm ze Szwecyą na lat 26. Szwedzi ustąpili zupełnie z Prus.

Król Władysław IV. marzył odtąd o wielkiej wyprawie, mającej Turków wygnać z
Europy. Powoli, ostrożnie, przygotowywał do tego środki; po wielu latach udało mu się
zawrzeć w tym celu sojusz wojenny z Wenecyą, (która posiadała wyspę Kretę na
południe od Turcyi) i zebrać znaczne zaciągi wojenne. Ale jakieś dziwne nieszczęście
ciążyło na tureckich przedsięwzięciach Polski. Władysław Warneńczyk poległ na
wojnie tureckiej, Stefan Batory umarł w chwili, gdy zwoływał sejm dla tej sprawy; a
tak samo umarł Władysław IV. właśnie wtedy, gdy już wszystko miał przygotowane,
gdy już pierwszym zaciągom kazał wyruszyć w pole. Umarł w roku 1648, w tym
samym roku, kiedy w Niemczech zgodzono się wreszcie na pokój westfalski.



XI. Ostatni wiek panowania Habsburgów; podbój przez Hohenzollernów


Warunki pokoju westfalskiego

Z największą radością przyjęła ludność całych Niemiec wieść o pokoju westfalskim,
jakkolwiek warunki jego były nader upokarzające. Szwecya dostała 5 milionów talarów
kontrybucyi, kwota na owe czasy niesłychana, którą zapłacić musiała ludność
wyniszczona trzydziestoletniemi klęskami wojennemi. Ale nie poprzestał Szwed na
tem; usadowiło się panowanie szwedzkie w Niemczech; przyłączono do Szwecyi
Pomorze przednie z wyspą Rugią i ujściami Odry, oddano im w Meklemburgii miasto
Wismar, a nadto skasowane dwa biskupstwa osnabryckie i werdeńskie. Spory tedy
kawał kraju zagarnęła Szwecyą. Król szwedzki stał się członkiem Rzeszy niemieckiej z
prawem głosu w najwyższej radzie cesarstwa niemieckiego. Z książąt niemieckich
zrobił kapitalny interes na tej wojnie dom brandenburski: Elektor brandenburski dostał
drugą część Pomorza i cztery skasowane biskupstwa: magdeburskie, halbersztadzkie,
mindeńskie i kamieńskie. Kilku innych książąt protestanckich obłowiło się innemi
biskupstwami. Z katolickich książąt najwięcej zyskał książę bawarski, który odtąd był
także elektorem i dostał Palatynat Górny nadreński po wygnanym "królu zimowym".
Nad średnim Renem zabrała sobie kawał kraju Francyą z miastem Metzem i
habsburskie posiadłości w Alzacyi.

Wszystkim książętom i t. zw. politycznym Stanom niemieckim przyznano prawo
udzielności, tak, że odtąd każdemu z nich wolno było prowadzić polityką na własną
ręką i nie pytając sią cesarza, zawierać przymierza z zagranicą, wypowiadać wojny i
zawierać pokoje. Odtąd tylu było w Niemczech monarchów, ilu książąt, landgrafów,
grafów i t p. Było ich przeszło trzystu. Władza cesarska zeszła zupełnie do zera; toteż
cesarze nie troszczą się już odtąd o nic innego, jak tylko o swoją domową potęgę, a ich
kraje dziedziczne poczynają zwolna tworzyć jakoby oddzielną monarchię habsburską.
Możniejsi książęta, jak np. bawarscy i brandenburscy potworzyli sobie także osobne
państwa, nie troszcząc się nic a nic o resztę Niemiec.

Kto tylko miał polityczne prawa stanowe, t. j. kto nie podlegał żadnemu książąciu, ale
wprost cesarzowi, każdy taki (tak zwany "Beichsunmittelbar"), choćby był tylko
prostym szlachcicem, miał prawo wyznaczać, jaką religię ma wyznawać ludność w jego
księstwie, hrabstwie, czy choćby w jednej jego wiosce. Pokój westfalski orzekł, że
"czyj kraj, tego też religia."; Oddał tedy panowanie nad sumieniem najzupełniej w race
władzy świeckiej. Katolicki pan miał prawo powypędzać protestanckich poddanych, a
protestant wygnać katolików ze swych posiadłości. Tyle krwi przelewało się przez lat
trzydzieści, żeby skończyć na wydaniu takiego potwornego prawa! Jeżeli panujący
zmienił wyznanie, miał prawo nakazać to samo swoim poddanym! Czyż można było
wymyśleć coś wstrętniejszego! A więc przekonania religijne miały być tylko dla
największych panów, a ludność miała brać religię według rozkazu z góry! Toteż wojna
trzydziestoletnia jest plamą w historyi Niemiec, ale pokój westfalski jest hańbą i zakałą
cywilizacyi.


Germanizacya Ślązka

Ślązk pozostawał pod panowaniem katolickich Habsburgów, jako królów czeskich. Ale
o czeskiej koronie odtąd nic nie słychać. Habsburgowie, uważając odtąd Czechy za kraj
zdobyty, nie troszczyli się o tytuł swego panowania. Naród czeski był nie tylko podbity,
ale też ubity i odtąd aż do najnowszych czasów głucho o nim w historyi. Można śmiało
powiedzieć, że naród ten na dwieście lat przestał zupełnie istnieć. Habsburgowie,
"królowie czescy", niecierpieli Czechów i starali się usilnie o germanizacyę kraju, co
im sią też doskonale i wszechstronnie powiodło. Tylko lud prosty pozostał czeskim i z
niego wyszło dzisiejsze świetne odrodzenie narodu.

W obec tego nie było też mowy o czeskim wpływie na Ślązk; choć niby urzędowo
Ślązk należał do państwa czeskiego, jednakowoż w rzeczywistości był tylko prowincyą
domu Habsburskiego, którą oni sobie uważali także za "kraj podbity," a pod
narodowym względem uważali ją za wdzięczne pole do popisów germanizacyjnych. Od
czasów Ferdynanda III. żaden z tych "królów czeskich" nigdy nawet się nie pokazał na
Ślązku. Dla ludu polskiego było to oczywiście wszystko jedno, czy z niego chcianoby
zrobić Czechów, czy Niemców, jedno i drugie nie polskie. Zastanowiwszy się co
lepsze, czy przerabianie na Czechów, czy na Niemców, nie można niestety, powiedzieć,
żeby wpływ czeski był przyjemniejszy, choć słowiański; a to dlatego, że wpływ czeski
był zawsze wygodnym pomostem dla niemieckiego, jak to stwierdza historya; korona
czeska zawsze wcześniej, czy później, bywała filią niemczyzny.


Rządowy katolicyzm

Habsburgowie, panowie Ślązka, byli przynajmniej katolikami; przynajmniej więc pod
religijnym względem mógł być Ślązk ocalony. Ale co innego katolicyzm papieski, a co
innego katolicyzm rządowy. Kościół zakazuje nawracać mieczem t. j. gwałtem,
przymusem, a rządy Habsburgów uważały sprawy kościelne tylko za szczebel do
własnej politycznej potęgi. Całkiem to co innego, jeżeli się religię stawia ponad
politykę i politykę przez religię pragnie ucywilizować, a zupełnie coś innego, jeżeli się
sprawy religijne poddaje pod wpływ polityki, która zawsze ma skłonność do
pogańskiego barbarzyństwa, żeby nie zważać na prawa, ale na siłę. Co się może zrobić
z Kościoła, gdy pójdzie na wysługi władzy świeckiej, tego bolesny przykład daje
schyzma, gdzie ksiądz jest prostym urzędnikiem państwa, i to lichym w dodatku.

Tak źle nie było nigdy na Zachodzie, daleko też do tego było (na szczęście) na Ślązku.
Ale również daleko było do tego, żeby katolicyzm rządowy Habsburgów był
prawdziwym katolicyzmem kościelnym. Pochwalić musi historya tę dynastyę za to, że
otwarła na oścież wrota zakonowi Jezuitów, którzy pałali poświęceniem
najszczytniejszem, żeby dokonywać dzieła nawracania. Zakon ten dokazał wielkich
rzeczy pod tym względem w Polsce; ale też w Polsce nie przeszkadzała mu władza
rządowa niepotrzebnem i nieproszonem - niby pomaganiem. Protestant wiedział w
Polsce, że choć się nie nawróci, nie spotka go za to żadna kara od rządu; nawrócił się
może trochę później, ale za to szczerze! A tymczasem na Ślązku protestantów gwałcili
ciągle cesarscy urzędnicy i jakiż z tego skutek ? Oto sumienniejsi usuwali się od życia
publicznego, a ci, którzy niby "najłatwiej" się nawrócili, to byli ludzie, dla których
zmienić religię znaczyło tyle, co zmienić mundur. Udawali, że są katolikami, dlatego,
żeby dostać urzędy i zaszczyty. Niema nic niebezpieczniejszego dla religii, jak
wynagradzać po świecku za "nawrócenie." Jest przy tem wielkie niebezpieczeństwo, że
podejrzywa się o świeckie intentencye nawet takiego, który się szczerze nawróci, i
przykład jego nie działa, nie pociąga.

Było na Ślązku sporo domów jezuickich, a działały wszystkie gorliwie. Ślązk, a
zwłaszcza Niemcy ślązcy, mają wielki obowiązek wdzięczności względem Jezuitów,
oni bowiem są fundatorami uniwersytetu wrocławskiego, który tam założyli w r. 1702.
Oto szereg miast, w których były klasztory Jezuitów: Wrocław, Kłodzko, Głogowa,
Lignica, Nysa, Opole, Żegań, Świdnica, Opawa, Jelenia Góra, Piekary, Cieszyn, Brzeg,
Tarnowskie Góry, Syców. Jak na taki mały kraj, jak Ślązk, byłoby to najzupełniej
wystarczyło; a jednak cała gorliwość zakonu Jezusowego nie na wiele się zdała, dzięki
niezgrabnej "opiece" rządowej. Myliłby się bowiem, ktoby sądził, że pod rządami tych
katolickich władców Kościół miał swobodę; gdzietam! popierano Kościół dlatego
tylko, ponieważ nawzajem żądano od niego poparcia do celów politycznych i biada
było katolickiemu duchowieństwu, gdy nie chciało być narzędziem w ręku rządu. Rząd
sam obsadzał stolicę biskupią w Wrocławiu, nie troszcząc się o względy kościelne. W
roku 1608 kazano kapitule wybrać siedmnastoletniego arcyksięcia Karola, a królewicz
polski, wybrany w roku 1625, miał lat dwanaście; oczywiście, że książęta ci mieli tylko
tytuł i dochody biskupie, a zarządzał dyecezyą administrator w ich imieniu. Podobnież
samowolnie postępowano sobie z duchowieństwem parafialnem, a nawet z zakonami.


Gwałt w Trzebnicy

Ciekawy przykład zanieczyszczenia ołtarza polityką mamy w historyi klasztoru świętej
Jadwigi w Trzebnicy. Stary ten polski klasztor miał też zakonnice po większej części
Polki; w XVI. i XVII. wieku była tam także cześć Niemek, które jednakże
nieszczególne po sobie pozostawiły wspomnienie, bo się skłaniały do herezyi. W r.
1610 niemiecka przeorysza przyjęła jawnie luterstwo, wystąpiła z zakonu i wyszła za
mąż! Od tego czasu Polki miały w klasztorze stanowczą przewagę. W rok po pokoju
westfalskim, w roku 1649 wyszedł rozkaz cesarski zakazujący przyjmować Polki do
nowicyatu, aż przynajmniej 2/3 części zakonnic będzie Niemek! Rozkaz był iście
pogański, bo klasztor każdy jest tak dobrze dla Polek, jak dla Niemek; a przytem nie
łatwo go było wykonać, bo zkądżeż było nabrać nowicyuszek niemieckich, skoro
Niemki były po większej części heretyczkami? Trzebaby chyba klasztor zamknąć! Ale
rządowi chodziło o germanizacyę klasztoru; spór ten trwał długo i tak się wreszcie
zaostrzył, że przy wyborze ksieni w roku 1705 komisarz cesarski zakonnice uwięził,
zakuł w kajdany i tak, jak zbrodniarki jakie, trzymał o chlebie i wodzie; nadto
przywołano do klasztoru oddział wojska na egzekucyę. W ten sposób klasztor
trzebnicki stał się niemieckim. Ten sam rząd "katolicki" zagarniał bez ustanku dobra
kościelne, pod pozorem, żeby w nich poprawiać administracyę.

Biedny Ślązk porwany w wir tej "kultury" niemieckiej przepadał po pokoju westfalskim
coraz bardziej dla szlachetnego narodowego polskiego ducha. Na razie nawet pokojem
jeszcze się nie cieszył, bo Szwedzi siedzieli jeszcze dwa lata w zajętych przez siebie
miastach, póki nie dostali swoich pięciu milionów, a tymczasem trzeba było żywić ich
załogi.


Nędza na Ślązku

Smutno wyglądał Ślązk po wojnie trzydziestoletniej. Kraj był przedewszystkiem
niesłychanie wyludniony; miasta podupadały i potrzebowały sporo czasu, żeby się jako
tako podźwignąć. W Głogowie z 2500 obywateli pozostało zaledwie 122, w Górze z
700 domów stało 587 pustką, w Przybuziu pozostało wszystkiego razem 17 osób,
Bolkowice całkiem nie miały mieszkańców. Lwów jaworzyński był kupą gruzów, po
których koczowało czterdziestu żebraków, resztka z siedmiu tysięcy obywateli. W
Świdnicy było przed wojną 1300 domów; po wojnie zostało 118, a reszta gruzy; w
Niemczy zostało jedenastu mieszkańców, a w Stynawie ani jednego domu i ani jednego
człowieka. Koźle należało do szczęśliwszych miast, bo tam jeszcze po wojnie zostało
ludności 1200; ale przed wojną było mieszkańców cztery tysiące. Jeszcze w
dwadzieścia lat po pokoju westfalskim liczyła Świdnica mieszkańców zaledwie 350,
Jaworze 150, Trzygłów 100, Lwów jaworzyński 200, Bolesław 200, Rychbach 100 itp.
Podobnież było w innych miastach. Niesposób tu opisywać losów każdego miasta i
miasteczka osobno, boby na to chyba trzeba osobnego rozdziału; dużoby było pisać,
jakie przygody ścigały ludność Ślązka. Za przykład niech posłuży jeszcze tylko
szczegół z historyi Jaworza. Oto w ostatnim roku wojny, 25-go Lipca 1648 cesarscy
wyparli ztąd Szwedów, którzy bronili się zacięcie; zgniewany tem pułkownik cesarski,
zdobywszy wreszcie miasto, kazał je podpalić na 16 miejscach i zakazał gasić pożaru;
nic dziwota tedy, że mieszkańcy opuścili miasto zamienione w perzynę. Podobnych
przykładów zwierzęcego okrucieństwa możnaby przytoczyć nie setki, ale tysiące;
można tedy sobie wyobrazić, co za klęska i ruina spadła na cały kraj. Cóż się stało z
dawniejszą ludnością? Większa połowa zabita w wojnie; część nie mogąc się obronić
żołnierzom, wolała sama do nich przystać i powiększała zbrojne zastępy, ginąc na
różnych polach walki w całych Niemczech i Czechach; część uciekła, nie do Czech, ani
do Niemiec oczywiście, gdzie ciągle wrzała wojna, ale za granicę polską, zaludniając tę
część Ślązka, która należała do Polskiej Korony, i sąsiednie miasta wielkopolskie;
resztka tylko drobna, schroniwszy się do lasów i jaskiń, wracała po wojnie do
opustoszałych ognisk domowych. Kobiety powymierały po większej części z utrapień,
głodu i hańby; znaczna ich część, straciwszy wstyd podczas wojny, przyłączała się do
oddziałów wojskowych a które tego nie uczyniły, ponosiły śmierć od zdziczonego
żołdactwa; tym tylko było błogo, które się zdołały schronić za polską granicę. Ale o
mężach i dzieciach rzadko która miała wiadomości; wszystkie rodziny porozbijały się;
tu mąż zabity, tam żona porwana, syn wstępuje sam do wojska, żeby mamie zakończyć
życie na barłogu o setki mil od domu. W takich stosunkach gdzież mogły się utrzymać
węzły rodzinne? Kto chciał być czystym, musiał być męczennikiem, a kogo na
męczeństwo stać nie było, popadał w rozpacz i grzązł w błocie.

Rozumie się samo przez się, że ludności wiejskiej wiodło się jeszcze gorzej, niż
mieszczanom. Wsie, dostępne bez przeszkody dla każdego wojska, ucierpiały jeszcze
więcej; jeżeli nawet niektóre miasta były po wojnie zbiorem rumowiska, toć wsie
niemal wszystkie były zamienione w istne pustynie. Kto też miał siać i orać podczas
trzydziestoletniej wojny? Dla kogo? Dla końskich kopyt! Szlachta osiadła po wsiach
albo pouciekała do Polski, albo przystała do wojska, nie troszcząc się o posiadłości,
które nie dawały ani grosza dochodu, tylko przysparzały kłopotów z ciągłem
niebezpieczeństwem życia. A wieśniacy? Przytoczmy kilka tylko przykładów. Oto w
księstwie brzeskiem zabierają się po pokoju westfalskim do robienia porządków;
książęcy urzędnicy spisują, co zostało i spostrzegają, że przeszło trzecia część
dawniejszych łanów stoi od dawna ugorem, nieużytki same! W księstwie świdnickiem
26 wsi niemiało ani jednego mieszkańca, 20 zaledwie po kilka osób; w okolicy Oławy
trzech wsi nie mogli się doszukać, bo śladu nie zostało, gdzie one dawniej stały; w
Nyskiem zatraciło się podobnież pięć wsi. A ci, co zostali, cóż to byli za ludzie?

Oto zastanówmy się nad tem, że wojna straszna trwała lat trzydzieści; to znaczy, że kto
w roku 1648, miał czterdzieści lat, ten już nie pamiętał innych czasów, jak tylko
wojenne; wyrósł wśród mordów, podpalania, gwałtów itp., a więc miał aż zanadto
sposobności, żeby przytępić w sobie wszelki zmysł moralny. Całe tedy pokolenie
dorosłych ludzi nie przywykłe było ani do porządku, ani do uczciwości, ani do
regularnej pracy. A stosunki wzajemne gospodarskie i handlowe pogmatwały się przez
ten czas w najstraszniejszy sposób. Sporo posiadłości było teraz bez pana, bo nie można
się było dopytać nawet najdalszych krewnych właścicieli. Podobnież wierzyciel nie
mógł się doszukać swych dłużników, a chociażby ich znalazł, cóż z tego, skoro
wszyscy pogrążeni byli jednako w nadzy. Rząd chciał podatków, ale nie było z czego
ich brać! Jeden tylko Wrocław trzymał się jako tako wśród powszechnej biedy;
jedynem był bowiem miastem, które ani razu me było splądrowane przez
nieprzyjaciela; ale i Wrocławianom dała się wojna we znaki, i nie dopisywały im
kupieckie rachunki. Jeszcze w dziesięć lat po wojnie, w roku 1658 trzeba było ogłosić
na Ślązku t zw. "moratorium", t. j. uwolnienie dłużników do pewnego czasu od
obowiązku płacenia długów, żeby się choć trochę mogli zagospodarować; a przez ten
czas musiał oczywiście biedować także wierzyciel.


Niewola ludu wiejskiego

Po wsiach brakowało rąk do uprawy roli. Panowie dawniejsi nie wrócili już po większej
części; ich dobra szlacheckie zagarnął rząd, nadając je w nagrodę oficerom wojsk
cesarskich. Z tej to przyczyny nazbierało się na Ślązku dużo nowej szlachty,
pozbieranej ze wszystkich stron świata, którzy nie mieli żadnego historycznego
związku z krajem i jego ludnością. Wartość ziemi obniżyła się w dziesięcioro; kto choć
trochę miał pieniędzy (z wojennego łupu przedewszystkiem), kupował sobie od rządu
dobra na Ślązku. Obszerne gospodarstwo chłopskie można było kupić za dziesięć
talarów. W niektórych okolicach dawano rok za darmo, byle się zobowiązać wystawić
dom i stodołę na gruncie. Po większej jednak części tak się działo, że opuszczone
gospodarstwa chłopskie zabierał sobie bez pytania szlachcic, który dostał sąsiednie
dobra od cesarza i wypuszczał po kawałku zbiedzonym, z głodu ginącym ludziom,
tylko pod warunkiem, że mu się zapisali w poddaństwo. Chłopek musiał się
zobowiązywać pracować darmo na pańskiem, wyrzec się, że synów nie będzie posyłał
do szkół i zrzec się wszelkich praw. Szlachta posprowadzana przez rząd z Niemiec
zaprowadziła na Ślązku to, co widziała u siebie w domu, gdzieś w Turyngii lub w
Westfalii, to jest zupełną niewolę ludu. Kto się nie chciał zapisać w tę niewolę, kto nie
chciał uznać nad sobą pańskiego prawa życia i śmierci, ten musiał być prostym
wyrobnikiem i wędrować za dziennym zarobkiem od wsi do wsi, próbując, gdzie mu
będzie lepiej. Ale i na tych wynalazła sposób niemiecka szlachta. Umówili się, ile mają
płacić wiejskiemu robotnikowi, a w roku 1654 wydali ustawę zagrażającą surową karą
każdemu szlachcicowi, któryby się poważył płacić u siebie lepiej robotnika. Odtąd nie
można już było szukać w świecie polepszenia doli i nie było dla chłopa innej rady, jak
zdać się na łaskę i niełaskę pana, pod którego batogiem chłopskie dziecię przyszło na
świat.

Dla nas zaś najsmutniejsze to, że ten gorszący niemiecki przykład oddziałał na
sąsiednią szlachtę polską. Chłop ślązki, wygnany z kraju przez wojnę, chronił się do
Polski, przystając tu na dwa najcięższe warunki, byle mu dano kawałek gruntu; jeżeli
się zdarzył szlachcic bez serca, mógł go wyzyskać; w każdym zaś razie ta konkurencya
wieśniaków ze Ślązka pogarszała dolę ludu w graniczących ze Ślązkiem Wielkopolsce i
w ziemi Krakowskiej.


Ksiądz Piotr Skarga

Już podczas wojny trzydziestoletniej zaczęła się pogarszać ta niedola chłopska także w
Polsce. Przedtem jeszcze spostrzegł to pierwszy ksiądz Piotr Skarga Powęski, sławny
pisarz kościelny i kaznodzieja nadworny króla Zygmunta III-go. On to w swoich
kazaniach sejmowych, które wygłaszał do posłów zebranych na sejm, przepowiadał
upadek państwa polskiego, jeżeli Polska nie poprawi rządu, t. j. jeżeli nie nada królowi
większej władzy, a wolności szlacheckiej jeżeli nie rozdzieli równo między szlachtę i
lud.19) Niejeden sobie myślał, słuchając wówczas tych kazań: czemuż Polska ma
upadać, skoro inne państwa robią o dużo gorzej, a przecież wzrastają? Dzisiaj, kiedy po
blizko już trzystu latach czytamy te przepowiednie świątobliwego kapłana, dziwmy się
też nie mało, że one się spełniły, bo wiemy już dzisiaj dokładnie, że w Polsce było
potem źle, ale w innych krajach jeszcze dziesięć razy gorzej! Widać Bóg powołał
Polskę do togo, żeby była przykładem dla innych narodów, a odkąd przestała być
lepszą od innych, odjął od niej swą opiekę. Zostawił w tryumfie naszych nieprzyjaciół,
którzy byli stokrotnie gorsi od nas; widać z tego, że od nas więcej wymaga i przez
ciężką wiedzie szkołę, żebyśmy się zahartowali na lepszych. Polak musi być lepszy od
innych, inaczej minie się z błogosławieństwem bożem. Taka wola Boga, takie
zaszczytne przeznaczenie naszego narodu. Zrozumiał tę misyę narodu polskiego ksiądz
Skarga i dlatego przepowiadał upadek za rzeczy, za które żaden inny naród
niepodległości wcale nie tracił.

Ksiądz Skarga zawołał głośno: "Upadamy!" - w czasach, kiedy państwo polskie było
największem w Europie, kiedy Batory rozgromił Moskwę, kiedy wkrótce potem
carowie byli jeńcami w Warszawie, gdy Turek, groźny wszystkim innym, musiał się
cofnąć przed polską potęgą. Były to czasy największego politycznego rozkwitu Polski,
czasy największej potęgi państwowej w Polsce, która była wielkiem mocarstwem
opartem dumnie o dwa morza. Jakżeż takie czasy nazywać - początkiem upadku?
Niemiec wołałby na naszem miejscu, że to czasy złote, bo wszystko się darzyło:
Tatarzy, Turcy, Moskale, Wołosza, Szwedzi, wszyscy pobici, zwyciężeni, a sława
polskiego wojska rozbrzmiewała po całym świecie! Zapewne te tryumfy wystarczyłyby
Niemcowi, ale Polak szuka w historyi czegoś więcej. Nauczył nas ksiądz Skarga, żeby
od siebie wymagać więcej, niż od innych narodów, żeby naszą historyę mierzyć
droższą, surowszą miarą. Historykom innych narodów wystarcza ciągle jeszcze miara -
szczęścia i powodzenia, ale my mierzymy sobie historye na - zasługi. Otóż w czasach
trzydziestoletniej wojny dużo, bardzo dużo było w Polsce powodzenia, więcej nawet,
niż przedtem, ale już mniej zasługi. I dlatego to powiadamy, że Polska zaczynała
upadać. Ten sąd własny nad sobą samymi pozostanie oczywiście zawsze niezrozumiały
dla tych, którzy nigdy w historyi o żadne zasługi nie dbali i dziś jeszcze dbać nie chcą.

Pokonanie Moskwy było szczęściem wielkiem, ale skoro nie skorzystano z tego
szczęścia tak, żeby dalej na wschód przeszczepić katolicką cywilizacyę, zwycięstwo to
nie stało się zasługą. Podobnież zwycięstwa nad Turkiem powinny były porwać naród
na nowo do myśli wypędzenia Turków z Europy; nie stało się to i one tedy nie stały się
zasługą. Była jeszcze w narodzie wielka siła i potęga, ale opuszczała go już idea.
Ciężka też za to plaga nawiedziła Polskę. W roku 1648, kiedy w Niemczech zawarto
pokój westfalski, zaczynają się ciężkie wojny w Polsce, a choć nie można ich ani nawet
porównywać z trzydziestoletnią wojną, sprowadziły jednak na kraj wielkie klęski.


Kozaczyzna

Wojny te zaczynają się daleko na wschodzie, nad rzeką Dnieprem. W kraju tym,
zwanym Ukrainą, pod dostatkiem było żyznej gleby, ale sąsiedztwo tureckie i tatarskie
przeszkadzało należytej uprawie. Kto się zdecydował wywędrować w te dalekie strony,
miał się dobrze, bo tam w XVII. wieku panowie zadowalniali się jeszcze czynszem z
gruntu oddanego wieśniakowi; o niewoli ludu nie można było myśleć tam, gdzie trzeba
było prosić się, żeby ludność się osiedlała. Sporo też ludności z Polski tam się
przenosiło, a ta ciągła emigracya na Ukrainę opóźniała też wprowadzenie niewoli ludu
w prowincyach zachodnich, bo szlachta musiała mieć względy dla chłopa z obawy,
żeby nie zbiegł na wschód. Nieliczny lud rodowity Ukrainy nie był skłonny do
rolnictwa. Ciągłe utarczki z Tatarami zaprawiły go do żołnierki i już z końcem XVI.
wieku potworzyły się nad Dnieprem hufce orężne, utrzymujące się z odbijania łupów
tatarom. Gdy się wieść o nich zaczęła rozchodzić po Polsce, niejeden spodobał sobie to
swobodne życie żołnierskie i szedł daleko nad Dniepr, gdzie nie miał nad sobą żadnego
pana. Nazywano te wojenne drużyny Kozakami. Gdyby je należycie uformować, mogła
Polska mieć z nich tęgie wojsko; zrobił to król Batory, ale następcy jego zaniedbali
potem tej sprawy i w ogóle mało się o Kozaków troszczyli. A tymczasem wzrastały
ciągle ich zastępy: kogo sąd w Polsce ścigał, kto nigdzie miejsca zagrzać nie mógł, czy
chłop, czy szlachcic, szedł do Kozaków. Tam nie pytano, co on robił dotychczas, byle
tylko przystał wiernie do żołnierskiego życia, przyjmowano go z otwartemi ramiony;
wszyscy tam byli sobie równi, a o świadectwo moralności nie pytano nikogo, skoro
tylko na wojnie dobrze bił, mógł sobie potem hulać i dokazywać, jak mu się żywnie
podobało. Kozacy wzrośli w siłę i zaczęli sami zaczepiać Turków i Tatarów; spaliwszy
i zrabowawszy to lub owo miasto, cofali się za polską granicą, której tamci nie mogli
przekroczyć, skoro nie wypowiedzieli Polsce wojny. Ciążki przez to był z nimi kłopot,
bo Turek myślał, że to rząd polski Kozaków wysyła, podczas gdy Polska miała właśnie
z Turcyą pokój. Kozacy bowiem podawali się przed Turkami za poddanych państwa
polskiego, ale swoją drogą króla polskiego nie słuchali. Osiedlili się w sam raz na
granicy państw: polskiego, moskiewskiego i tureckiego, dla wszystkich tych państw
jednako niebezpieczni. Polska nie mogła pozwolić, żeby na jej granicy gromadziło się
coraz to większe wojsko, niezależne zupełnie od polskiego rządu; dążono tedy do tego,
żeby połowę Kozaków zatrudnić na Ukrainie na roli, a z drugiej połowy zrobić rządowe
wojsko na polskim żołdzie. Ale Kozacy za długo już przywykli nie słuchać nikogo, nie
chcieli o tem ani słyszeć, a zwłaszcza o roli. Ludu wiejskiego było już między nimi
sporo, a zwłaszcza ruskiego. Nie brakło także chłopstwa z pod panowania cara
moskiewskiego; lud ten na pół dziki uciekał ze swoich gruntów przed okrucieństwem
moskiewskich bojarów, żeby sobie żyć swabodnie i hulać wśród Kozaków. Religii
naprawdę nie mieli żadnej, bo obchodzili się bez księży i kościołów; z domów
rodzinnych powynosili tylko niejasne wspomnienia religijne. Około połowy XVII.
wieku większość znaczna Kozaków pochodziła z okolic schyzmatyckich, a to
przyczyniło się jeszcze bardziej do ich niesforności, wzbudzało nawet nienawiść do
polskich dygnitarzy na Ukrainie, których król przysyłał, żeby z Kozactwem zrobić
porządek, bo panowie ci byli katolikami. Doszło nareszcie do tego, że nie chcieli
słyszeć o polskiem panowaniu nad sobą, ale chcieli być sami dla siebie niepodlegli,
żeby się utrzymywać z granicznego rabunku. W takim razie byliby dla Polski, dla
osadnictwa Ukrainy, również niebezpieczni, jak Tatarzy.


Bunt Chmielnickiego

Król Władysław IV. przygotowując się do wielkiej wojny z Turcyą, postanowił użyć do
tych planów także Kozaków i umówił się z nimi o służbę wojskową. Kozacy stanęli
pod bronią, gdy w tem król nagle umarł. I cóż się dzieje? Kozacy, zamiast na Turcyę,
ruszają na Polskę, żeby wymusić dla siebie te przywileje, których się spodziewali od
Władysława IV. za udział w wojnie tureckiej. Wśród bezkrólewia powstało takie
zamieszanie, że Kozacy mogli się bezkarnie posunąć daleko w głąb państwa. I stała się
rzecz dziwna; te polskie wojska, które przywykły odnosić najświetniejsze zwycięztwa
nad Turkiem, Szwedem, Moskwą czy Niemcami, te same zastępy ponosiły klęskę po
klęsce od czerni kozackiej! Byłaż to kara boża, czy może dopiero przestroga?

W ciężkich czasach przyjmował koronę nowy król, brat nieboszczyka, Jan Kazimierz,
którego panowanie miało być pasmem samych nieszczęść. Wojny kozackie
przewlekały się, a to przez podmawianie ze strony Moskwy. Kozacy znaleźli
energicznego wodza w osobie Bohdana Chmielnickiego, który z carem nawiązał
stosunki; myślał, że wsparty przez Moskwę, wszystko na Polsce wymusi i marzył
nawet o założeniu osobnego państwa dla siebie na Rusi. Córkę wydał za hospodara
mołdawskiego, schyzmatyka i sam zaczął się podawać za obrońcę schyzmy przeciw
panowaniu katolików - Polaków. Nie o schyzmę mu chodziło, lecz o siebie; ale to hasło
schyzmy pociągało ciemny lud schyzmatycki, w który wmawiano złe rzeczy na Polskę i
unię, żeby tylko zwabić jak najwięcej ochotników do kozackiego wojska. Car nie
myślał bynajmniej popierać planów Chmielnickiego; chciał tylko doprowadzić do tego,
żeby pomiędzy Polską a Kozakami wykopać jak największą przepaść. Przewidywał, że
skoro Chmielnicki pozrywa wszystkie stosunki z Polską, nie mogąc już nawrócić,
będzie musiał poddać się Moskwie. Niesposób bowiem było przypuścić, żeby sam
mógł sobie wywalczyć niepodległość i żeby Kozacy zdołali ostatecznie zwyciężyć w
tym boju. Początkowe klęski tłumaczyły się niedbalstwem wodzów i niezaradnością w
obec niespodzianego nieprzyjaciela, którego się nikt nawet spodziewać nie mógł. Ale
wkrętce przyszło opamiętanie; oręż polski znowu zyskał przewagę, a Chmielnicki
poddał się natenczas w roku 1654 carowi moskiewskiemu. Wywiązała się z tego
powodu wojna z Moskwą, prowadzona długie lata ze zmiennem szczęściem.


Szwedzi na nowo w Polsce. Król Jan Kazimierz na Ślązku

Równocześnie przybył nowy nieprzyjaciel. Właśnie skończył się rozejm, który zawarł
ze Szwecyą król Władysław IV. Król Jan Kazimierz pragnął go przedłużyć, ale nowy
król szwedzki, Karol Gustaw, koniecznie chciał wojny. Wziął sobie za przykład owego
Gustawa Adolfa, który w wojnie trzydziestoletniej zyskał zdobycze w ziemiach
niemieckich. Teraz zaś Karol Gustaw, widząc Polskę w wojnie z Moskwą, postanowił
Polskę zawojować. Zdrada kilku magnatów utorowała mu drogę do Wielkopolski,
podczas gdy na Litwie Moskale właśnie zajęli stolicę kraju, Wilno. Naród stracił
zupełnie głowę: jedno województwo po drugiem poddawało się Szwedowi. Niedawno
temu pod Kircholmem Szwedów bito, a teraz Szwedzi zawojowali całą Polskę, aż po
Kraków i to bez wielkiego trudu. Cały świat zdumiał się, co w tem być mogło; i my
dziś jeszcze dziwujemy się, co za zaślepienie naród ogarnęło, że nawet większa część
ze Szwedem się łączyła. W roku 1655 cała Polska była w ręku Karola Gustawa, który
nawet używał tytułu króla polskiego. Gdy mu zwracano uwagę, że przecież nie został
wybrany na króla, ani koronowany, odparł, że na ostrzu swego miecza nosi prawo do
polskiej korony.

A król prawdziwy, Jan Kazimierz, pozbawiony państwa, musiał szukać schronienia za
granicą. Udał się na prastarą ziemię Piastów, na Ślązk. Tutaj w Opolu i w Głogówku
była przez jakiś czas rezydencya króla polskiego, podczas gdy Warszawa i Kraków
były w ręku szwedzkiem.

Część Ślązka, a mianowicie księstwa Opolskie i Raciborskie, były zastawione koronie
polskiej od roku 1645; rządził tam brat króla polskiego, Karol Ferdynand, ten sam,
który przed laty trzydziestu (mając wówczas lat 12) wybrany został biskupem
wrocławskim. Do brata tedy schronił się Jan Kazimierz. Panujący wówczas cesarz
Ferdynand III. nie miał z tą sprawą nic wspólnego. - Następca jego, Leopold I., który
wstąpił na tron w roku 1657, wykupił potem Opolskie i Raciborskie od króla polskiego
w ten sposób że posłał mu mały oddział żołnierzy na pomoc przeciw Szwedom.

Karol Gustaw, wkroczywszy na Wawel, zwiedzał kościół katedralny i groby
królewskie. Oprowadzał go kanonik Starowolski; uczony i pobożny kapłan, a autor
licznych dzieł polskich i łacińskich. Kiedy stanęli przy grobowcu Władysława
Łokietka, kanonik opowiadał, jak ten król trzy razy z Polski wygnany, trzy razy
powracał i przecież na tronie się utrzymał i dokonał sławnych dzieł. Karol Gustaw
zagadnął szydersko księdza Starowolskiego: "Ale wasz Jan Kazimierz pewno już nie
wróci." Odrzekł na to rozumny kanonik: "Szczęście zmienne a moc Boga cudowna. "
Król szwedzki się zawstydził i nic nie odpowiedział. Słowa zaś Starowolskiego o
cudownej mocy bożej niedługo miały się sprawdzić.


Cud N. M. Panny Częstochowskiej, królowej Korony Polskiej

Powiedzieliśmy, że w r. 1655 cała Polska była w ręku Szweda. Doprawdy, że cała, bo
cóż tam znaczyło, że w całem takiem wielkiem państwie utrzymał się jeszcze jeden
mały grodek, nic nie znaczący pod względem wojskowym, drobna forteczka na
wzgórzu, za której murami nie było nawet porządnego wojska, bo nie dla żołnierzy była
zbudowana, tylko dla mnichów. Właściwie nawet nie była to forteczka, tylko prosty
klasztor opasany warownym nieco murem. Z całej Korony polskiej ta tylko została
drobnostka; dla wojsk szwedzkich, które już tyle dużych miast zdobyły, nie warto się
było fatygować o ten klasztorek i możeby nawet zapomnieli o tem, gdyby nie to, że w
klasztorze były wielkie bogactwa. Wyprawili się więc pod ten "kurnik", jak go
nazywali. Dla wielkiej zwycięzkiej armii, prawdziwie, że to tylko kurnik, który się
zapewne zdobędzie za kilka godzin.

"Kurnik" ten, tak lekceważony przez szwedzkie wojsko, stoi do dziś dnia na Jasnej
Górze pod miastem Częstochową. Mało tam było broni, nie wielu żołnierzy, ale tam
była święta Królowa Korony Polskiej, Matka Boska Częstochowska. I udzielił Bóg
naszej historyi narodowej łaski cudu. Szata niebiańskiej Królowej starczyła naszym za
setki armat i dziesiątki pułków, Jej łaska sprawiła, że na wodza wystarczył zakonnik,
mnich, przeor Częstochowskich Paulinów, ksiądz Kordecki, który, jako kapłan, nie
mógł nawet używać broni! Długo oblegali Szwedzi cudowne miejsce, przyprowadzeni
do wściekłości w walce o swój honor wojskowy - z mnichami! Stracili tam tysiące
ludzi i ostatecznie musieli się ze wstydem cofnąć, z pod tego klasztoru, na którego
zdobycie według ludzkiego rozumu powinien był wystarczyć jeden oddział żołnierzy i
jeden dzień czasu.

Otworzyły się teraz oczy narodowi. Pod wpływem cudu zdziałanego w Częstochowie
porwał się cały naród, zmieniony nagle nie do poznania. Naraz się garną do Jana
Kazimierza, zbierają wojska, król wraca ze Ślązka i rozpoczyna równocześnie wojnę z
Moskwą i Szwedami. W katedrze we Lwowie, przed ołtarzem Boga Rodzicy, składa
król z wiernymi sobie senatorami uroczyste śluby, ślubując poprawić dolę ludu
wiejskiego, jeżeli Polska wolność odzyska, a on koronę. Było to dnia 1-go Kwietnia
1655 roku. Pobłogosławił Bóg temu ślubowi. W osobie dzielnego a zacnego Stefana
Czarnieckiego znalazł naród wodza, który przepędził Szwedów z kraju i ścigał ich aż
na morzu. Karol Gustaw, widząc, że z nim źle, zawarł spółkę z elektorem
brandenburskim, który był zarazem księciem pruskim, z Chmielnickim, a z Węgier
powołał sobie do pomocy dzikiego księcia siedmiogrodzkiego, Rakoczego; ze
wszystkich stron uderzyli na Polskę wrogowie, ale nie przemogli Polski, już ocuconej
łaską Najświętszej Panny. Szwedzi musieli nareszcie zawrzeć pokój w Oliwie w roku
1660, w którym przyjęto rzekę Dźwinę za granicę między Polską a Szwecyą w
Inflanciech.


Niepodległość księstwa pruskiego

Na wojnie tej zyskał znowu książę pruski, t. j. elektor brandenburski. Zmawiał się ze
Szwedem o podział Polski, potem jawnej dopuścił się zdrady, łącząc swoje wojska ze
szwedzkiemi przeciw Polsce, przeciw swemu zwierzchniemu panu, któremu
zaprzysiągł wierność, jako książę lennych Prus. Widząc, że najazd szwedzki tak ciężko
dolega Polsce, ofiarował się nagle z posiłkami przeciw Szwecyi, pod warunkiem, że
Polska uwolni go od hołdu, że się zrzeknie zwierzchnictwa nad Prusami książęcemi.
Pamiętajmyż, że elektor, jako lennik polski, był mocą swej przysięgi obowiązany do
wierności i do posiłków. Niestety, polityka polska względem Prus była zawsze ślepa!
Zamiast walczyć do upadłego i za zdradę wygnać elektora z Prus, przystano na jego
propozycyę i w roku 1657 w umowie, zawartej w Welawie zrzeczono się
zwierzchnictwa. Naród, który się obronił tylu nieprzyjaciołom, byłby jeszcze w sobie
znalazł dosyć siły do ukarania pruskiego księcia.

Tegoż roku 1657, Kozacy, zaprzedani przez Chmielnickiego Moskwie, spostrzegli się,
jak złą zrobili zamianę i wrócili w poddaństwo polskie. Nowa o to wojna z Moskwą
trwała aż do roku 1667. Pomimo wielkich zwycięstw musiała Polska odstąpić Moskwie
kilka miast; odtąd Dniepr był granicą pomiędzy Polską a Moskwą. Do warunków
pokoju należało także, że w mieście Kijowie pozostanie moskiewska załoga przez dwa
lata; po dwóch latach mieli wyjść z miasta, ale już nie wyszli.

Królowi Janowi Kazimierzowi korona prawdziwie nie była rozkoszą. Dwadzieścia lat
panowania - dwadzieścia lat wojny. Udało się wprawdzie królowi wygnać nieprzyjaciół
z kraju, - ale nie udało mu się poprawić rządu. Znękany złożył tedy sam koronę w r.
1668, żeby zrobić miejsce młodszemu, silniejszemu i energiczniejszemu. Miał
upatrzonego po sobie następcę w osobie księcia francuskiego. Ale wybór padł na
polskiego księcia Michała Korybuta Wiśniowieckiego, który był do rządów zupełnie
niezdatnym. Za jego panowania poniosła Polska straszną klęskę od Turków, którzy
zajęli Ukrainę i Podole; pozdejmowali tam z kościołów krzyże i zamienili je na
mahometańskie meczety. Po niewczasie uchwalono wielką wojnę turecką; hetman Jan
Sobieski odniósł świetne zwycięztwo pod Chocimem dnia 11-go Października 1672.
Właśnie dzień jeden przedtem umarł król Michał, a wdzięczny naród wybrał teraz na
króla zwycięzcę Turków, Sobieskiego, który wstąpił na tron pod imieniem Jana III.


Król Jan III. Sobieski

Ten odzyskał od Turka znaczną część Ukrainy, ale przerwał wojnę w roku 1676 i
zawarł z Turcyą pokój. Uczynił to zaś dlatego, ponieważ nadarzała się sposobność,
żeby przez sojusz z Francyą odzyskać Prusy książęce. Król chciał w przerwie wojny
tureckiej rozprawić się ze zdradzieckim elektorem brandenburskim. Była to myśl
bardzo mądra, ale sejm się sprzeciwił i wojny pruskiej nie uchwalił, a pokoju z Turcyą
nie zatwierdził. Nie mogąc odzyskać Prus, zwrócił się król na nowo do sprawy
tureckiej, a idąc za przykładem Batorego i Władysława IV. marzył o wielkiej lidze całej
Europy przeciw Turcyi. Ale Europa była na to głucha. Dopiero gdy Turek ruszył na
zdobycie Wiednia, zgłosił się z prośbą o przymierze cesarz Leopold I.

Było to roku 1683. Już od dłuższego czasu zanosiło się na walną wyprawę wyznawców
Mahometa na chrześcijańską Europę. Nad Węgrami ciągle jeszcze zawisł miecz
turecki; połowa kraju była już to w bezpośredniem władaniu Turków, już to od nich
zawisłą ; druga połowa należała do Habsburgów, ale tam właśnie wybuchnęło
powstanie, którego przywódzcy nie zawahali się wejść w przymierze z wrogami
chrześcijaństwa. Król francuski, potężny Ludwik XIV., chciał skorzystać z tego, żeby
skruszyć potęgę habsburskiej dynastyi; powstańcom węgierskim posyłał pieniądze, a z
Turkiem zawarł układy. Toteż całe prawie panowanie cesarza Leopolda odbywało się
pod grozą turecką. Już w roku 1663 zapędzili się byli Turcy aż na Morawy, przez co
taki powstał przestrach na Górnym Ślązku, że np. zakonnice z Raciborza i
Czarnowąsów schroniły się do Polski. Ślązkowi nakazano wtenczas zwerbować na
koszt kraju 7000 żołnierzy. W dwadzieścia lat potem znowu Turcy zapędzili się daleko
na północ. Cesarz Leopold I. w ciężkich był opałach, tem bardziej, że w samej Rzeszy
niemieckiej nie był pewny wszystkich książąt, czy mu pozostaną wierni. Zwrócił się
tedy z prośbą o pomoc do Polski. Król francuski wytężył wszystkie siły, żeby nie
dopuścić do przymierza Polski z Habsburgami; pragnął wciągnąć Sobieskiego w sojusz
z Francyą i pozyskał nawet do tego dość znaczne stronnictwo w Polsce. Ale król
Sobieski stanowczo trwał przy interesie chrześcijaństwa i cywilizacji i sojusz z
cesarzem zawarł.

Już Wielki wezyr sultański, Kara Mustafa, zajął całe Węgry, Styryę i ruszał pod
Wiedeń. Stawił mu opór książę lotaryński, Karol, ale był porażony. Dnia 14-go Lipca
1683 roku stanęli Turcy pod stolicą cesarstwa i rozpoczęło się oblężenie miasta. Cesarz
Leopold uciekł i schronił się do Lincu. Wyprawił tylko posła do Warszawy, który
przybył do zamku królewskiego właśnie w chwili, kiedy król przechodził korytarzem
do kaplicy zamkowej na mszę św. w towarzystwie nuncyusza papieskiego.
Spostrzegłszy króla przyklęknął na jedno kolano, wołając: " Królu, ratuj Wiedeń" - a
nuncyusz dodał: "i chrześcijaństwo." Prawdę powiedział nuncyusz, bo gdyby Turcy
zdobyli Wiedeń, usadowiliby się w samym środku Europy, rozprzęgłaby się była
Rzesza Niemiecka, przepadłoby cesarstwo. Sobieski zaraz ruszył do Krakowa, gdzie się
zbierało wojsko. Stąd poszedł przez Górny Ślązk, w Piekarach przed cudownym
obrazem oddał wojsko pod opiekę N. Panny, potem przez Tarnowskie Góry i Morawy
spiesznemi pochodami ruszył pod Wiedeń. Blisko Wiednia połączyli się z nim ci tylko
książęta niemieccy: książę lotaryński Karol, bawarski Emanuel, i saski Jan Jerzy;
książęta poddali się pod rozkazy Sobieskiego, który objął naczelne dowództwo i ułożył
plan bitwy. Cesarz Leopold całkiem nie przybył do wojska. Dnia 12-go Września
uderzono na rozległy obóz turecki i polska husarya rozstrzygnęła bitwę, która się
skończyła zupełnym pogromem Turków. Wybawieni Wiedeńczycy witali swego
wybawiciela z największym zapałem; gdy król wjeżdżał do miasta, ludność cisnęła się,
żeby ucałować choć szatę królewską. Cesarz nawet nie podziękował, a urzędnicy
cesarscy żałowali obroku koniom rycerstwa polskiego. Sam król pisze to w listach do
królowej, stwierdzając, że zbiera tylko same dowody niemieckiej niewdzięczności.
Niektórzy radzili, żeby wracać do domu; ale król postanowił dalej jeszcze ścigać
nieprzyjaciela. Wkroczył na Węgry; tu pod miastem Parkanami zwiódł jeszcze większą
bitwę, niż pod Wiedniem; pierwszego dnia opuścili go Niemcy, toteż przeważające siły
tureckie omal że nie zadały mu klęski; król jednak nie cofnął się z pola bitwy, po
dwóch dniach na nowo poszedł na bój z samymi Polakami i odniósł zwycięztwo. Zaraz
potem zdobył miasto Ostrzyhom. A Niemcy opuścili go do reszty; czekali widocznie,
żeby król poniósł klęskę, bo zazdrościli mu sławy. Woleli, żeby Węgry pozostały pod
jarzmem tureckiem, niż żeby Sobieski miał mieć zasługę ocalenia tego kraju. Urzędnicy
cesarscy na każdym kroku zaczęli przeszkadzać ruchom polskiego wojska, które nieraz
nie miało żywności. Tego było już zanadto nawet łagodnym Polakom. W Grudniu 1683
wrócił król do Polski.

Sojusz z cesarzem zobowiązywał nawzajem Niemców do posiłków Polsce, żeby
Sobieskiemu dopomódz do odzyskania Podola od Turków. Ale nie zobaczył nikt nigdy
w Polsce ani jednego niemieckiego żołnierza z tych posiłków.

Król walczył przez dwa lata sam z Turkami w Polsce; odnosił świetne zwycięztwa i
byłby może odzyskał Podole w roku 1685, gdy wtem straszny wylew Dniestru zmylił
wszystkie wojskowe plany. Na rok 1686 obmyślono nową wyprawę; król chciał przez
Podole, Ukrainę, przebić się na Wołoszczyznę i marzył o tem, że gdy zwycięży, pójdzie
jeszcze dalej, zaczepi Turka w własnem państwie i nie spocznie, aż pod murami
Konstantynopola. Sojusz z cesarstwem niemieckiem zobowiązywał ich przecież do
posiłków! Przyrzekli Niemcy dać tedy posiłki na ten rok 1686 i musiało się nareszcie
rozpocząć wypędzenie Turka z Europy.

Mówiliśmy już raz, że do stanowczej rozprawy z Turkiem przeszkadzała Polsce zawsze
Moskwa; ilekroć bowiem była turecka wojna, zawsze korzystali z tego Moskale, żeby
Polskę szarpać z boku. Wielkiemu celowi obrony Krzyża i tryumfu Chrystusa
postanowiono tedy złożyć wielką ofiarę. Odstąpiono Moskwie całkiem Kijów, żeby
tylko skłonić do przymierza przeciw Turcyi. Moskwa miała przecież także swój interes
w pokonaniu Turka, bo też dużo miała kłopotów z Tatarami. Tak samo miał w tem
interes cesarz, któremu Turcy turbowali kraj węgierski.

Staje tedy liga Polski z cesarstwem niemieckiem i carstwem moskiewskiem; ztąd i
ztamtąd mają przybyć posiłki. Bohaterski nasz król Jan zbiera wojsko i wyrusza na
wojnę. Dobrze mu się darzy, przezwycięża wszystkie przeszkody, a choć z
uszczuplonem wojskiem, dociera rzeczywiście do Wołoszczyzny, staje nad Dunajem.
Tu mają nadejść posiłki niemieckie i moskiewskie - wszak i cesarz i car zebrali duże
wojska. Zebrali to prawda - ale Sobieski nie zobaczył z nich ani jednego żołnierza, bo
wojska te całkiem nad Dunaj nie ruszyły! Niemcy i Moskale po to tylko zbierali
wojska, żeby Sobieskiego do pochodu na Turcyę zachęcić, a potem zostawić samego,
żeby Turek Polskę wojował. Nie dosyć na tem; podmówili hospodara wołoskiego, który
miał się połączyć z wojskiem polskiem, żeby się połączył z wojskiem tureckiem! W
takich warunkach trudno było ruszać na Konstantynopol; trzeba było wracać i dużo
trzeba było roztropności i męztwa, żeby wojsko do domu odprowadzić, wśród ciągłych
podjazdów wołoskich i tureckich. Ażeby utrudnić Polakom ten odwrót, podpalono
stepy, przez kilkumilowe kłęby dymu wracało rycerstwo polskie z tej spółki z Niemcem
i Moskalem; głodne wracało przedtem z pod Wiednia - i teraz z Wołoszy. - Dunaj jakoś
Polakom nie służył.

A Polacy dziwnie łatwowierni, dali się po tem wszystkiem jeszcze raz w pole wywieść
w roku 1690. Znowu ruszył król na Wołoszczyznę i znowu nie znalazł posiłków
niemieckich!

Wojenne pochody Sobieskiego, sławna odsiecz Wiednia z r. 1683 są ostatnim blaskiem
historyi polskiej, która odtąd aż do roku 1791 niema do zapisania, niestety, żadnego
wielkiego czynu. Oświata upadała coraz bardziej, a za tem szedł upadek moralności w
życiu publicznem i prywatnem. O tyle jednak była Polska lepszą od innych narodów, że
nie grabiła sąsiadów i nie uważała za cel państwa roznoszenie mordów i pożogi.


Koniec Piastów Ślązkich

W tymże mniej więcej czasie wygasnęła prastara dynastya Piastów, najstarszy ze
wszystkich monarszych domów w Europie, powołany przez Opatrzność do wielkich
czynów na czele wielkiego szlachetnego narodu; niestety, ta właśnie gałąź tego
szczepu, której danem było żyć najdłużej, gałąź ślązka, wyparła się swego
posłannictwa; toteż skończyła bez sławy na małem księstewku, na wysługach obcego
monarchy, a wygaśnięcie jej nie zwróciło nawet uwagi świata; sucha gałąź spadła na
ziemię i nikt się o to nie troszczył, nikt się nie smucił, radowali się tylko spadkobiercy.

Ostatnim Piastem był książę Lignicy i Brzegu, Jerzy Wilhelm, który nastąpił po swym
ojcu, Krystynie, w roku 1672, mając lat dwanaście. Nie było mu danem doróść, gdyż
umarł w trzy lata potem, w roku 1675. Księstwa lignickie i brzeskie wracały tedy
prawem lennem do "korony czeskiej", to znaczy stawały się bezpośrednią własnością
Habsburgów.

Tego jednakże nie chciał dopuścić dom brandenburski, na którego czele stał wówczas
elektor Fryderyk Wilhelm, zwany przez Niemców "der grosse Krfurst", za to że
zręczną polityką umiał pomnożyć potęgę swego rodu! Ten oświadczył, że dla niego
ciągle jeszcze ma znaczenie układ zawarty pomiędzy przodkami w r. 1537, mocą
którego Brandenburgowie mieli być dziedzicami Piastów. Układ ten został wprawdzie
zniesiony przez cesarza Ferdynanda I. w roku 1546 i sami Brandenburgowie zrzekli go
się potem, i nigdy przeciw temu nie protestowali, ale Fryderyk Wilhelm oświadczył, że
jego to wszystko nic nie obchodzi. Wystąpił śmiało, bo cesarz Leopold był właśnie w
ciężkich opałach i od Francyi i od Turcyi. W roku 1679 w warunkach pokoju z Francyą,
wymówił sobie elektor od króla francuzkiego Ludwika XIV., że będzie popierał jego
pretensye do Ślązka przeciw cesarzowi, na razie przynajmniej co do Karniowa, w
którym niegdyś rządził, jak wiemy, margrabia Jerzy Brandenburski.

Cesarz, chcąc mieć spokój, ofiarował 200,000 talarów; elektor oznajmił, że gotów
wziąć te pieniądze, ale tylko za sam Karniów, nie zrzeknie się jednak Lignicy i Brzegu.
Ciągnęły się ciągle o to układy, których elektor nie przerywał ani nawet w roku 1683, w
tym roku największej grozy tureckiej. Nareszcie ugodzono się w r. 1685. Elektor sam
zaproponował, żeby zamiast Karniowa, Lignicy i Brzegu dać mu część księstwa
głogowskiego, tak zwany okręg Świebodzinski (Schwiebus), obejmujący ośm mil
kwadratowych. Cesarz się zgodzić nie chciał ani na to, twierdząc słusznie, że dom
Brandenburski niema do Ślązka żadnych praw, chyba takie, które sam sobie wymyślił.
Elektor opuścił tedy swe żądania tak dalece, że okręg Świebodzinski miał tylko
dożywotnio przy nim pozostać, nie przechodząc wszakże wcala dziedzicznie na syna.
Syn elektora, Fryderyk, wiedział o tym warunku i przystał nań, podpisawszy na to
rewers dnia 28-go Lutego 1686.

Skoro więc chodziło już tylko o oddanie Świebodzina na pewien czas, cesarz się
zgodził. Dnia 22-go Marca 1686 podpisano tę umowę, w Czerwcu objęli Świebodzin
urzędnicy elektora. Elektor zrzekł się za to wszelkich pretensyj do innych części Ślązka
i na znak tego odesłał cesarzowi do Wiednia wszystkie dokumenty odnoszące się do
dawniejszych umów jego przodków z poprzednimi książętami ślązkimi.


Królestwo pruskie

W roku 1688 umarł elektor Fryderyk Wilhelm. Nastąpił po nim Fryderyk, ten sam,
który dwa lata przedtem w roku 1686 podpisał rewers, że zaraz po śmierci ojca odda
Świebodzin Habsburgom. Ale o oddaniu ani myślał. Cesarz Leopold musiał dopiero
zmusić nowego elektora do dotrzymania słowa. Zmuszony w r. 1695 oddać
Świebodzin, odparł na to, że odwołuje zrzeczenie się praw do Ślązka, dane przez swego
ojca. Korzystał też z kłopotów wojennych cesarza Leopolda w inny sposób.
Oświadczył, że pod tym tylko warunkiem będzie mu dostarczać posiłków, jeżeli cesarz
uzna go królem. Musiał to Leopold zrobić, bo wojsko dynastyi Hohenzollernów było
dobre i bitne, a gdyby nie przystał, byłby je miał z pewnością przeciwko sobie.
Przyjęcie tytułu królewskiego nastąpiło jednak nie w Brandenburgii, ale w dawnem
lennem księstwie Polski, w Prusiech, w mieście Królewcu dnia 18-go Stycznia 1701 r.
Wten sposób powstało królestwo pruskie, z dawnych zdobyczy Krzyżackich. Pierwszy
król Fryderyk I. panował do roku 1713; po nim nastąpił Fryderyk Wilhelm I., do roku
1740; trzecim z kolei był Fryderyk II., zwany przez Niemców Wielkim, 1740-1786, za
którego rządów Ślązk przeszedł pod panowanie pruskie.

Nowy król powinienby się nazywać królem brandenburskim, ale nie pruskim; przecież
nie w Prusiech, ale w Brandenburgii było gniazdo dynastyi i centrum jej potęgi. Prusy
leżały gdzieś daleko na wschodzie oddzielone od reszty posiadłości brandenburskich
prowincyami polskiemi. Zresztą tylko połowa Prus należała do Hohenzollernów, bo
tylko t z. Prusy książęce, dawne lenno polskie; druga połowa zwana Prusami
królewskiemi, należała bezpośrednio do państwa polskiego od roku 1454. Sejm polski
nic też nie wiedział o zamierzonej koronacyi. Fryderyk I. umówił się o to sekretnie ze
zdradzieckiem królem polskim Augustem II. i otrzymał od niego tajemne pozwolenie.
Dlatego to, na złość Polsce, przybrał Fryderyk I. tytuł króla nie brandenburskiego, ale
pruskiego i przeniesiono nazwę Prus i Prusaków także na prowincye, które nie mają
najmniejszego związku z historycznemi, prawdziwemi Prusami.

Polityka wroga względem Polski wkrótce się okazała. Już w roku 1724 wydał król
Fryderyk Wilhelm zakaz, żeby Polakom nie było wolno osiedlać się w Prusiech
książęcych.


Sasi na tronie polskim

Nowe królestwo, Polsce nieprzyjazne, powstawało właśnie w czasach największego
upadku Polski. Rozum polityczny przepadł i zniknął całkiem w narodzie, który dał się
coraz bardziej wyzyskiwać polityce innych państw europejskich. Po śmierci
Sobieskiego r. 1696 należało wybrać syna jego, Jakóba, ale dano się obałamucić
Francyi, która sobie tego wyboru nie życzyła, popierając francuzkiego księcia Conti.
Zwyciężył jednak ostatecznie kandydat inny, który w ostatniej dopiero chwili się
zgłosił, ale za to - powiedzmy prawdę, choć gorzką - najhojniej sypnął pieniądzmi na
przekupienie magnatów! Był nim książę saski, August, który wstąpił też na tron pod
imieniem Augusta II. Będąc z rodu protestantem, musiał przejść na katolicyzm, żeby
pozyskać koronę polską; wyznanie wiary uczynił w Piekarach, przed cudownym
obrazem, w roku 1697. Król ten, zbierając owoce walk Sobieskiego, odzyskał
ostatecznie od Turków Podole; był to jedyny jasny dzień w tem panowaniu.

August II. był lekkomyślny, a o Polskę nic nie dbał. Połączenie Polski z Saksonią pod
jednem berłem wydało też fatalne skutki; król prowadził na polskim tronie dalej swoją
niemiecką politykę. Tajnym układem związał się z elektorem brandenburskim, który za
jego pozwoleniem napadł ni ztąd ni z owad (nie wypowiedziawszy wojny) na Prusy
królewskie w roku 1699 i zajął miasto Elbląg! Rzecz się wydała, powstał hałas na
sejmie, boć to była wyraźna zdrada kraju; powstało stronnictwo, myślące o zrzuceniu z
tronu takiego króla. Elektor cofnął się wprawdzie, ale trzeba mu było zapłacić 300,000
talarów.

Ażeby się utrzymać na tronie, wprowadził król do Polski swoje wojska saskie i zawarł
przymierze z carem rosyjskiem Piotrem. Za to musiał się carowi wysługiwać i poprzeć
nawzajem cara w wojnie Moskwy ze Szwecyą. Car Piotr postanowił zagarnąć
szwedzkie Inflanty; ta sprawa Polski nic a nic nie obchodziła, ale król wbrew woli
senatu i sejmu do wojny tej przystąpił, jako sojusznik Piotra i przez to sprowadził na
kraj nowy najazd szwedzki. Królem szwedzkim był wtenczas śmiały, przedsiębiorczy
Karol XII. Szybko rozgromił wojska moskiewskie i ruszył na Polskę. Prymas i
senatorowie zaręczali, że wojny ze Szwecyą nie pragną, nie mając żadnej do tego
przyczyny, że tylko król bez wiedzy narodu na własną rękę sojusz zawarł z carem
Piotrem, a w wojnie nie biorą całkiem udziału wojska polskie, ale tylko saskie, przez
króla sprowadzone do Polski wbrew narodowi. Karol XII. zażądał tedy strącenia
Augusta z tronu, a oddania korony Jakóbowi Sobieskiemu; żądanie to poparł
wkroczeniem do kraju; w Maju 1702 roku był już w Warszawie, w Lipcu odniósł
zwycięztwo pod Kliszowem, poczem bez oporu zajął Kraków. Sprawa była tem
niebezpieczniejsza, gdy nowy król pruski zawarł przymierze ze Szwedami. Król August
II. bojąc się, że Jakób Sobieski tron zajmie, chwycił się gwałtu. Sobiescy, Jakób i
Konstanty, mieszkali w Oławie na Ślązku, którą sobie kupili w roku 1691 za 800,000
guldenów. W drugiej połowie Lutego 1704 byli we Wrocławiu; gdy ztamtąd wracali,
napadł na nich w drodze pułkownik saski z kilkudziesięciu dragonami i uwiózł do
Saksonii, gdzie ich osadził w więzieniu w twierdzy Pleissenburg. Władze ślązkie
cesarskie żadnych nie stawiały przeszkód; jest tedy słuszne podejrzenie, że cesarz
Leopold dobrze o tem wiedział.

Gwałt ten oburzył nawet stronników Augusta w Polsce. Strącono go z tronu, a w braku
Sobieskich oddano koronę Stanisławowi Leszczyńskiemu, wojewodzie poznańskiemu,
człowiekowi uczonemu i o dobro kraju bardzo dbałemu, jednemu z tych, którzy dobrze
wiedzieli, czego Polsce potrzeba, żeby się znowu podniosła. Król szwedzki wygnawszy
Augusta Sasa z Polski, ścigał go dalej, żeby mu zadać cios w jego własnym kraju, w
Saksonii.


Szwedzi znów na Ślązku

Droga wiodła przez Ślązk. Dnia 21-go Września 1706 przekroczył Karol XII. granicę
ślązką. Cesarz Leopold zmarł właśnie przed rokiem, pozostawiwszy koronę cesarską,
węgierską i czeską wraz z panowaniem Ślązką synowi swemu, Józefowi I. Ten nie miał
tyle sił, żeby Szwedom zabronić przeprawy przez Ślązk, a co gorsza, że podczas
przechodu wojsk szwedzkich okazały się rzeczy niebezpieczne dla habsburskiego
panowania.

Oto niemieccy protestanci na Ślązku łączyli się z wielkim zapałem z królem
szwedzkim, dlatego, że tenże był protestantem. Proszono go, żeby się wstawił do
cesarza, ażeby przyznał ewangelikom wolność religijną; zapalczywsi wstępowali do
wojska szwedzkiego. Karol XII., rad ze sposobności, że może rozszerzyć swój wpływ,
wdał się chętnie w sprawy wewnętrzne Habsburskiego panowania i ujął się przed
cesarzem za protestantami. Bitna zwycięska armia była stanowczym argumentem po
stronie króla szwedzkiego. Tej armii cesarz się bał. Ciekawy przykład mamy na to w
następujacem zdarzeniu: Karol XII. posłał oficerów do Wrocławia, żeby mu tam
werbowali żołnierzy. Wrocławianie nie chcieli się przyłączyć do strony szwedzkiej;
oficerów tych pojmali i zrobili im nadto te hańbę, że ich (według ówczesnego
zwyczaju) obwozili na wozie wyścielonym słomą po ulicach miasta. Mieli do tego
prawo, bo przecież rzecz niesłychana, żeby obcy monarcha śmiał w cudzym kraju
publicznie sobie werbować żołnierzy, nie pytając nikogo o pozwolenie. Cesarz Józef I.
powinien był Wrocławianów pochwalić za wierność. A tymczasem cesarz kazał na
żądanie Szwedów wydać Karolowi XII. sprawcę tego rozkazu a miasto obłożył za to
karą pieniężną! Bo też król szwedzki był coraz potężniejszy; w ciągu roku 1706 zajął
Saksonię i zmusił króla Augusta do pokoju w Altransztadzie, mocą którego August Sas
zrzekał się korony polskiej na rzecz Leszczyńskiego, a Sobieskim wracał wolność.
Pokój ten zawarto 24-go Września 1706 roku. Pewny siebie król szwedzki pozostał
nawet po zawarciu pokoju w Saksonii, a w lecie roku 1707 usadowił cztery pułki na
Ślązku i zajął twierdzę Głogowską. Aż do Września 1707 pozostawały te szwedzkie
załogi na Ślązku aż cesarz Józef I. podpisał dokument, mocą którego luteranie mieli
mieć odtąd zupełną wolność wyznania na Ślązku. Kalwinów i tym razem jeszcze od
tego wykluczono. To mieszanie się króla szwedzkiego w sprawy ślązkie nie bardzo
było zaszczytne dla cesarza; nie byłoby tego, gdyby Habsburgowie nie byli mieszali
zawsze religii z polityką!

Swoją drogą okazało się potem, że Karol XII. ujmował się za swymi
współwyznawcami nie zupełnie bezinteresownie. Protestanci ślązcy złożyli na ręce
ajenta szwedzkiego, Strahlenheima, 220,000 guldenów, z czego 200,000 dla króla, a
20,000 dla ajenta! Protestanci ślązcy ozdabiali swoje mieszkania portretem króla
szwedzkiego, nie pomyślawszy, że za jego łaskę drogo się opłacili!

Załatwiwszy się z Augustem Sasem, zwrócił się teraz Karol XII. przeciw carowi
Piotrowi. Ale w Moskwie opuściła go szczęśliwa gwiazda; w roku 1709 poniósł pod
Połtawą ciężką klęskę. August II. Sas powrócił do Polski, Leszczyński musiał ustąpić i
wszystko znowu było po dawnemu. Król Sas trwał przy sojuszu z Moskwą i
doprowadził do tego, że w roku 1717 car Piotr stał się gwarantem urządzeń
państwowych w Polsce, to znaczy, że car zyskiwał prawo pilnować, jak się Polska u
siebie urządza i bez jego zezwolenia nie wolno było nic zmieniać. Do warunków tej
umowy należało, że Polsce nie wolno mieć więcej wojska jak 24,000, gdy współcześnie
wszystkie sąsiednie państwa starały się powiększyć swe armie jak najbardziej.
Przyjęcie tego traktatu z roku 1717 jest chwilą najniższego upadku Polski. Lichy król
utrzymał się w lichem społeczeństwie na tronie aż do śmierci w roku 1733.


Sankcya pragmatyczna i wojna o tron polski

Tymczasem zaszły ważne wypadki w łonie panującej na Ślązku dynastyi Habsburgów.
Po Józefie I. nastąpił w roku 1711 cesarz Karol VI., który był jedynym potomkiem
dynastyi i sam syna już nie miał, tylko córki. Dom Habsburski się kończył, zabrakło
potomka męzkiego. Cóż miało się stać z tylu krajami, które ta dynastya zgromadziła w
ciągu wieków pod swem berłem? A więc cesarz. Karol VI. wydał ustawę, którą
nazwano "sankcyą pragmatyczną." Mocą tej ustawy miały wszystkie posiadłości
habsburskie tworzyć nierozdzielną całość i przypaść drugiej córce cesarskiej, Maryi
Teresie. Cesarz Karol VI. starał się wszelkiemi sposobami, żeby państwa europejskie
uznały sankcyę pragmatyczną; ażeby ten cel osięgnąć, ponosił znaczne ofiary. Francyi
oddał z tego powodu Lotaryngię w roku 1738. Najbardziej zależało na uznaniu domu
saskiego, ponieważ starsza córka cesarska była zamężną za Augustem, synem Augusta
II. elektora saskiego i króla polskiego; trzeba było koniecznie, żeby August zrzekł się
praw, jakie przysługiwały jego żonie do udziału w habsburskiej spuściźnie. Karol VI.
zobowiązał się tedy dopomóc za to Augustowi do zdobycia tronu polskiego.

W roku 1733 umarł August II. (ojciec). Naród polski wybrał na tron znowu Stanisława
Leszczyńskiego, którego popierała Francya. Ale elektor saski nie próżnował,
pozyskawszy sobie cesarza uznaniem sankcyi pragmatycznej, a Moskwę odstąpieniem
jej Kurlandyi. Taki to miał być król, który sam odrywał prowincye od państwa!
Pozyskano w Polsce garstkę magnatów, która obwołała elektora królem, jako Augusta
III. Elektor pospieszył zaraz na wezwanie złożywszy katolickie wyznanie wiary znowu
na granicy w Piekarach. Wojsko moskiewskie wkroczyło do Polski, a złączywszy się ze
saskiem, przystąpiło do oblężenia Gdańska, gdzie się znajdował Leszczyński, czekając
na posiłki francuskie, które miały przybyć morzem. Tymczasem Francuzi wystąpili
przeciwko cesarzowi w Lotaryngii, nad Renem i we Włoszech, gdzie Habsburgowie
także mieli posiadłości. Francya pozostała tam wprawdzie zwycięzką, ale potrzebując
wojsk na zachodzie, wyprawiła do Gdańska mały tylko oddział, który poniósł klęskę od
Moskali i Gdańsk musiał kapitulować. W roku 1738 zawarto pokój: państwa wojujące
uznały królem polskim Augusta III., a Leszczyński dostał dożywotnio Lotaryngię.
Wsławił się tam mądremi i łagodnemi rządami; ludność lotaryńska wspomina do dziś
dnia swego "króla dobrodzieja", albo "króla filozofa", jak go tam nazywano. Główny
rynek w stolicy Lotaryngii, w Nansy, nazywa się do dziś dnia "placem
Stanisławowskim", a akademia tamtejsza ciągle jeszcze nosi nazwę "akademia
Stanisława". Szkoda, że Leszczyński nie utrzymał się na polskim tronie; pomimo to
jednak był on i na obczyźnie użytecznym krajowi; założył w Lotaryngii szkołę, do
której przyjmował na wychowanie polską młodzież a jak ją wychowywał, dość
powiedzieć, że ta szkoła stała się początkiem narodowego odrodzenia, Król zaś August
III. nie zostawił po sobie dobrej pamięci w Polsce; jedyną jego troską była własna
wygoda.


Cesarzowa Marya Teresa

Tymczasem Ślązk miał zmienić panów. Dnia 20-go Października 1740 umarł cesarz
Karol VI., a nastąpiła po nim Marya Teresa, zamężna za księciem Franciszkiem
Lotaryńskim, który też został cesarzem niemieckim. Skończyła się dynastya
habsburska, a zaczęła habsbursko-lotaryńska, panująca dzisiaj w cesarstwie
austryackiem. Jakkolwiek państwa europejskie uznały sankcyę pragmatyczną za życia
Karola VI., jednakże po jego śmierci zmieniły nagle zapatrywanie, próbując, czyby się
nie dało urwać czego dla siebie z obszernych, rozrzuconych po całej Europie
posiadłości habsburskich. Marya Teresa była niespodzianie otoczona na wszystkie
strony samymi nieprzyjaciółmi.


Ślązk przechodzi pod panowanie pruskie

Zwrócił się też przeciw Maryi Teresie król pruski Fryderyk II., zwany przez Niemców
Wielkim. Ledwie Karol VI. oczy zamknął, podniósł żądania dawnych owych uroszczeń
brandenburskiego domu do pewnych części Ślązka, domagając się, żeby mu je oddano
natychmiast, a gdy tego odmówiono, wkroczył na Ślązk z wojskiem dnia 16-go
Grudnia 1740 roku (w niecałe dwa miesiące po śmierci Karola VI.), nie
wypowiedziawszy wcale wojny. Najniespodziewaniej tedy miano wojnę, której żadną
miarą nikt nie mógł przewidzieć; król pruski uznał bowiem przedtem sankcyę
pragmatyczną, a zresztą, jeżeli miał zamiar wojnę prowadzić, był obowiązany
wypowiedzieć ją przedtem.

Tak zaczęła się pierwsza wojna ślązka. Ponieważ Marya Teresa wojny nie
przewidywała, więc też nie była na wojnę przygotowana i król Fryderyk II. niemiał
prawie żadnych trudności z zajęciem Ślązka, tem bardziej, że się z nim połączyła
znaczna część protestantów na Dolnym Ślązku. Nadeszła wiosna, nim rząd wiedeński
zdołał zebrać armię, która miała Ślązk na nowo zdobyć dla Austryi, czy też niby dla
"czeskiej korony". Ale wojsko to poniosło zupełną klęskę dnia 10-go Kwietnia 1741
pod Mollwitz. Fryderyk II. był znakomitym wodzem i uchodził za niezwyciężonego.

Przykład Prus zachęcił inne państwa. Jakby na dane hasło, rzuciły się na Maryę Teresę
Saksonia, Sardynia, Hiszpania, Francya i Bawarya razem z Prusami, żeby habsburską
spuściznę pomiędzy siebie rozebrać. Elektor bawarski, wsparty przez wojska
francuskie, zdobył Austryę Górną, doszedł aż pod Wiedeń, poczem zwrócił się do
Czech i kazał się w Grudniu 1741 koronować na króla czeskiego. Następny rok był
pomyślniejszy dla Maryi Teresy, przy której stanęli wiernie Węgrzy, oświadczywszy na
swoim sejmie, że bronić będą jej praw do ostatniej kropli krwi. Odzyskano Czechy i
zdobyto stolicę Bawaryi, Monachium. Ale zmieniło się to, gdy Fryderyk pruski wpadł
do Czech i rozgromił austryackie wojsko pod Chotuzicami. Marya Teresa, chcąc się
uwolnić od najgroźniejszego na razie nieprzyjaciela, zawarła z Prusami pokój w
Berlinie dnia 28-go Lipca 1742 roku, mocą którego zostawała przy niej tylko drobna
część Ślązka, a mianowicie księstwo Opawskie i część Ślązka Górnego, a mianowicie
księstwa Cieszyńskie i Karniowskie, cała zaś reszta kraju, wraz z hrabstwem
Kłodzkiem, przechodziła pod pruskie panowanie - i tak zostało do naszych czasów.

Dla ludu polskiego na Ślązku to było złego w pokoju berlińskim, że został rozerwany
pomiędzy dwa państwa. Byłoby lepiej, żeby cały Górny Ślązk przeszedł był od razu
pod panowanie pruskie. Czy Prusy, czy Austrya, oba te państwa jednako wtenczas
germanizowały; nie było więc pod tym względem ani zysku ani straty. Król Fryderyk
II., choć protestant, nie dopuszczał religijnego prześladowania katolików,
równouprawnienie było u niego, więc pod tym względem straty nie było. Ale strata
była i w Prusiech i w Austryi przez to, że żywioł polski i w jednem i w drugiem
państwie był zanadto nieliczny, żeby miał coś znaczyć - i tu i tam znikał zupełnie, a
przez to jeszcze bardziej odtąd ulegał germanizacyi.

Któż jednak może wiedzieć, czy to rozbicie Górnego Ślązka pomiędzy dwa państwa,
tak szkodliwe dla ślązkiego ludu, niema jakiego znaczenia i przeznaczenia?

Król Fryderyk II. miał co chciał, a więc wojna skończona? Gdzież-tam, widząc, że
wojsko Maryi Teresy zaczyna zwyciężać Francuzów i Bawarczyków, rozpoczął w roku
1744 drugą wojnę ślązką. Powodziło mu się jak zawsze świetnie; zdobył nawet Pragę
Czeską i trzeba było dopiero zbierać zewsząd wszystkie wojska austryackie, żeby go z
Czech wyrugować. Fryderyk II. niezwykł był oddawać dobrowolnie, co raz zajął; toteż
gdyby się nie było udało wyparcie wojsk pruskich z Czech, Czechy należałyby z
pewnością także do Prus. Umarł tymczasem elektor bawarski, a następca jego zawarł
pokój. Marya Teresa mając teraz więcej wojska do dyspozycyi, postanowiła odzyskać
Ślązk, skoro król pruski sam zerwał pokój berliński. To jednak się nie udało, i Prusy w
warunkach pokoju drezdeńskiego (w Grudniu 1745) zatrzymały Ślązk.

Trzy lata jeszcze musiała Marya Teresa wojować z innymi nieprzyjaciółmi, zwłaszcza z
Francyą. Utraciła nieco posiadłości habsburskich we Włoszech, ale to było drobnostką
w porównaniu ze strasznem niebezpieczeństwem, które jej groziło z początku.
Monarchia habsburska utrzymała się, a korony czeska i węgierska zostały przy
dziedziczce Habsburgów.


Wojna siedmioletnia

Z królem Fryderykiem II. trzeba jej było stoczyć jednak jeszcze jedne wojnę, trzecią
ślązką, czyli siedmioletnią wojnę. Wybuchnęła ta wojna w roku 1756, a wywołała ją
sama Marya Teresa, żeby odzyskać Ślązk. Udało się cesarzowej pozyskać przymierze
Rosyi, a co więcej, Francyi, która w poprzednich wojnach ślązkich stała po stronie
Prus. W największej tajemnicy przygotowywano zwolna plany do wojny; ale król
pruski miał dobrą służbę dyplomatyczną; podczas gdy sprzymierzeni przekonani byli,
że cios tym razem dobrze będzie wymierzony i Prusy zdruzgoce, podczas gdy zwolna
gotowali się do rzeczy i oznaczyli sobie rok 1757 na tę wojnę, Fryderyk II. już w roku
1756 wiedział o wszystkiem i postanowił Austryę uprzedzić, póki jeszcze nie zupełnie
przygotowana. W Czerwcu 1756 kazał się w Wiedniu zapytać, czy to na niego
cesarzowa zbiera wojska i zażądał przyrzeczenia, że się nie będzie prowadziło z nim
wojny ani tego, ani przyszłego roku. Marya Teresa odmówiła dnia 21-go Sierpnia
jakichkolwiek wyraźnych zobowiązań. W tydzień potem Fryderyk II. zaczął wojnę, bo
on miał zawsze wojsko gotowe do boju każdej chwili.

Fryderyk II. szedł na Czechy prosto przez Saksonię, chociaż Saksonii wojny nie wydał.
Zażądał od Augusta III. jako elektora saskiego (był zarazem królem polskim), żeby się
z nim połączył, a przynajmniej pozostał neutralnym. Ale August III. był wrogiem Prus,
zaczęła się więc wojna w Saksonii. Sasi zupełnie pobici, cały kraj zajęty przez wojska
pruskie, a August III. ucieka do Warszawy. Fryderyk II. wkracza następnie do Czech.
Teraz jednak zaczęli się stawiać sprzymierzeńcy Maryi Teresy. Rzesza Niemiecka t. j.
cesarz z książętami, oburzeni najazdem Saksonii, uchwalili posiłki dla Augusta II.
Moskwa przyrzekła dać 100,000 żołnierza, a Francya 150,000 i nadto jeszcze 12
milionów guldenów rocznie! Nawet Szwecya wypowiedziała Fryderykowi wojnę! W
razie zwycięstwa miano pozostawić Fryderykowi tylko Brandenburgię i część Pomorza,
a resztę krajów jego mieli rozebrać pomiędzy siebie sprzymierzeńcy. Śląsk wróciłby w
takim razie pod panowanie Maryi Teresy, a Prusy (dawne książęce, lenno Polski) miały
przypaść państwu moskiewskiemu, które wówczas zaczynano już nazywać Rosyą.

Król Fryderyk II. bronił się dzielnie. Z początkiem roku 1757 napadł powtórnie na
Czechy, odniósł świetne zwycięztwo pod Pragą, ale gdy cesarskim nadeszły posiłki,
poniósł jednakże ciężką klęskę pod miastem Kolinem, w której poległo 14,000 pruskich
żołnierzy. Wkrótce potem wkroczyły do posiadłości Fryderyka wojska francuzkie,
odnosząc zwycięztwa w okolicach Wezery. Z drugiej zaś strony Moskale zajęli Prusy
książęce. Austryacy zdobyli Ślązk Górny i Łużyce, zajęli Wrocław, a nawet na krótki
czas Berlin. W tych opałach postanowił Fryderyk dać na razie spokój armii austryackiej
i rosyjskiej, a za to wszystkie swe siły zwrócić naraz przeciw Francuzom; ruszył tedy
na zachód i udało mu się; zadał bowiem francuzkiemu wojsku ciężką klęskę pod
Rossbach. Teraz nagle wraca szybko na Ślązk przeciw armii Maryi Teresy, znowu
odnosi zwycięztwo pod Lutolem; cały prawie Ślązk wraca pod jego władzę, tylko
Świdnica z okolicą zostaje jeszcze w ręku Austryaków. Po tych zwycięztwach opuścili
też Moskale Prusy książęce, a Anglia zawarła przymierze z królem Fryderykiem.

Z wiosną 1758 zdobył Fryderyk Świdnicę i wpadł na Morawy. Austryacki jenerał
Laudon zdołał odciąć go tutaj od Ślązka, tak, że Prusacy chcąc się wycofać, musieli
kołować przez Czechy i góry Olbrzymie, nim się dostali z powrotem na Ślązk średni.
Podczas tego Moskale zajęli na nowo Prusy książęce i wtargnęli do Marchii; dopiero
pokonani pod Zorndorf zabrali się do odwrotu. Teraz ruszył Fryderyk znowu na
Saksonią, ale tutaj poniósł ciężką klęskę pod Hochkirch. Szybko przeniósł się na Ślązk i
powetował sobie tutaj, dając skuteczną odsiecz Nysie i Koźlu, poczem jeszcze raz
próbował szczęścia w Saksonii. Równocześnie na zachodzie wojska pruskie złączone z
angielskiemi wyparły Francuzów z Hanoweru (który należał do króla angielskiego) i z
Westfalii, i zadały im klęskę pod Krefeldem.

W roku 1759 zebrało się nowe wojsko francuzkie, ale pobite w lecie pod Minden,
musiało się schronić za Ren. Z Rosyi szła nowa armia, maszerując przez Polskę, wbrew
woli narodu, za zezwoleniem Augusta III., który był elektorem saskim, i chciał
koniecznie wmieszać Polskę do tej wojny. Gdy ta rosyjska armia połączyła się z
austryacką, zadały obie razem pod Kundraczycami w Brandenburgii taką klęskę
Fryderykowi, że gdyby pomiędzy sprzymierzonymi było więcej zgody i jedności w
rozkazach ich wodzów, byłby Fryderyk chyba do reszty tę wojnę przegrał. Energiczny
dalszy pościg byłby może doprowadził nowe pruskie królestwo do ruiny. Ale tylko
Fryderyk był stanowczym i szybkim w postanowieniach i ruchach swoich a wodzowie
austryaccy byli powolni, dali Fryderykowi dosyć czasu do wytchnienia i uzupełnienia
wojska. Tymczasem zaś nastała coraz większa niezgoda między wodzami, z czego ten
w końcu był skutek, że Moskale się wycofali i wrócili do Polski. Austryacy zajęli za
pozwoleniem Augusta III. Saksonię i silnie się tu trzymali, Fryderyk rozpoczął wojnę
na nowo, ale na razie nic nie wskórał w Saksonii.

Nie zdołał też zdobyć Drezna, stolicy Saksonii, ani w r. 1760. A tymczasem
przybywało ze wschodu znowu nowe wojsko rosyjskie. Wódz austryacki Laudon, szedł
im naprzeciw, żeby się z nimi połączyć, wpadł po drodze na Ślązk, a zwyciężywszy,
zdobył Kłodzko; w dalszej jednak drodze doznał klęski pod Lignicą. Pomimo to zajęli
Austryacy i Moskale na krótki czas Berlin. Lepiej się wiodło Fryderykowi na południu;
zwyciężywszy pod Turgawą zapanował nad Saksonią.

W roku 1761 oszańcował się Fryderyk w warownym obozie pod Knigszelt na Ślązku i
tu się bronił od szturmów połączonych wojsk austryackich i rosyjskich dopóty, aż się
doczekał znów niezgody między sprzymierzonymi i odejścia Moskali. Stracił jednakże
jeszcze w tym roku Świdnicę, którą zdobył Laudon. Z końcem tego roku wojsko i kasa
Fryderyka były już zupełnie wyczerpane; zdawało się, ze dłużej nie wytrzyma, gdy
wtem śmierć carycy Elżbiety w pierwszych zaraz dniach roku 1762 zmieniła zupełnie
stan sprawy. Następca jej na tronie, car Piotr III. zmienił zupełnie politykę, skłonił
Szwecyę do pokoju z Fryderykiem, a sam nietylko zawarł z nim pokój, ale co więcej,
przymierze, i przysłał mu 20,000 wojska na pomoc. Nagle Rosya stawała się z wroga
Prus najlepszym ich przyjacielem! Dzięki temu poparciu odzyskał król pruski cały
Ślązk, tak, że tylko jeszcze hrabstwo Kłodzkie pozostało w ręku Maryi Teresy.

Car Piotr III. panował tylko kilka miesięcy. Uduszono go na rozkaz własnej żony,
Katarzyny, która po jego śmierci sama objęła władzę. Caryca Katarzyna odwołała
wprawdzie rosyjskie posiłki, ale pokój z Prusami utrzymała i zachowywała się
neutralnie. Austrya miała już tylko od Francyi pomoc; francuskie wojska poniosły
jednak klęskę w Czerwcu 1762, poczem Francya wycofała się zupełnie z tej wojny.
Prusom zaś pozostała pomoc Anglii, która tak była skuteczną, że Fryderyk mógł na rok
1763 przygotować wielką armię z 200,000 żołnierza. Książęta Rzeszy Niemieckiej
poczęli zawierać z Prasami pokój, tak, że w końcu Marya Teresa została sama. Nie
czekała tedy rozpoczęcia wojny na nowo, ale przystąpiła też do układów o pokój.
Zawarto go dnia 15. Lutego 1763 w Hubertusburgu, zgodziwszy się, żeby wszystko
było tak, jak przed wojną; nikt niczego nie zyskiwał, ani nie tracił. Siedmioletni rozlew
krwi okazał się zupełnie zbytecznym: Ślązk pozostawał przy Prusach.


Państwo polskie bez wojska

Przez tę wojnę cierpiała wiele Polska, chociaż w niej udziału nie brała. Już w roku 1748
przechodziła przez Polskę 30,000 armia rosyjska na pomoc Maryi Teresie, niszcząc kraj
w tym pochodzie. Król August III. protestował wprawdzie przeciw temu bezprawnemu
przemarszowi, ale bezskutecznie. Potem za siedmioletniej wojny w roku 1757 jenerał
Apraksyn, ruszając przeciw Fryderykowi, szedł znowu przez Polskę, karmiąc wojsko
polskim kosztem; przez cały też czas tej wojny uważały wojska rosyjskie Polskę za
jakąś podstawę operacyjną przeciw Prusom. Podobnież Fryderyk pruski nie robił sobie
żadnego skrupułu z ciągłego naruszania granic polskiego państwa; co więcej, przysyłał
werbowników, żeby mu w Wielkopolsce ściągali ludzi do jego wojska, a gdy nikt do
tego nie miał ochoty, urządzał w granicznych powiatach, formalne obławy na ludzi,
których gwałtem porywał nocą i do wojska przymuszał. Jeszcze na dobitkę
sprowadzała ta wojna klęskę ekonomiczną. Król pruski bowiem, nie mogąc podołać
wydatkom wojennym, chwycił się dawnego średniowiecznego środka na wzmożenie
skarbu: bicia fałszowanej monety i tą monetą zalewał Polskę.

Państwo polskie pozostawało w stanie zupełnego upadku, skoro wojska cudzoziemskie
mogły sobie maszerować przez nią, nie pytając o pozwolenie. Zapewne pomyślał sobie
każdy czytelnik: czemuż polskie wojsko na to pozwoliło? Odpowiedź na to pytanie da
nam sposobność porównania stanu rzeczy w Polsce z państwami innemi, a zwłaszcza ze
sąsiednimi Rosyą i Prusami.

W Polsce wojska prawie całkiem nie było, więc nie było komu bronić przemarszu
wojskom rosyjskim, nie było komu skarcić samowolne werbunki Fryderyka II. Dziś tak
to dziwnie brzmi: państwo bez wojska - dziś, kiedy w każdem większem mieście
przyzwyczajeni jesteśmy co kroku spotykać na ulicy żołnierza, kiedy dwie trzecie
części podatków idą na utrzymanie armii, która na skinienie rządu może się każdej
chwili uzupełnić do liczby miliona. Ale dawniej tak nie było! Dużo setek lat obchodziło
się chrześcijaństwo bez stałych armij, a były państwa i kwitnęły narody. Na wojny
ruszała szlachta; w Polsce pospolite ruszenie szlachty broniło ojczyzny. Dopiero, w
XV. wieku zmieniło się to. Najpierw we Francyi pomyślano o zawodowym żołnierzu.
Przypomnijmy sobie, co się mówiło o tych sprawach przy sposobności wojny
trzynastoletniej za króla Kazimierza Jagiellończyka, jak zaczęto używać żołnierza
zacieżnego. Zaciężnemi wojskami prowadzono wojnę trzydziestoletnią. Po tej wojnie
zaczęły rządy trzymać zacieżnego żołnierza zawsze i tak wprowadzono stałe wojska we
wszystkich państwach europejskich. Wojska te zaczęto powiększać coraz bardziej, ale
pomimo to były one bardzo jeszcze szczupłe w porównaniu z dzisiejszemi armiami.
Dopiero Fryderyk II. orzekł, że utrzymanie armii jest głównym celem państwa, przed
którym wszystko inne ustąpić musi. On jest ojcem militaryzmu.

Militaryzm jest koniecznie potrzebny, jeżeli się prowadzi politykę zaborczą. Kto chce
zdobywać, musi mieć potężną armię. W całej zaś Europie jedno tylko było państwo,
które nie pragnęło zdobywać, które nie czyhało na cudze, a więc obywatele tego
państwa sądzili, że się bez militaryzmu obejdą. Państwem tem była Polska. Wojsko
stałe było w Polsce bardzo nieliczne i stało tylko na granicy tatarskiej i tureckiej, żeby
ztamtąd nie dopuścić najazdu. W innych stronach, wzdłuż całej granicy, wojska stałego
całkiem nie było; po prostu dlatego, że nie przypuszczano, żeby ze strony
chrześciańskiej miał nastąpić najazd, skoro się do niego nie daje żadnej przyczyny.
Trzymano się w polityce uczciwości i wierzono w uczciwość innych.

Ta wiara w uczciwość - oto największy błąd Polski; czy to jednak było grzechem?


Upadek Polski

Były jednak w Polsce także inne błędy, które już stanowczo były grzechami. Nie mamy
zamiaru niczego zasłaniać. Urządzenie państwa stało się w tym okresie takiem, że dla
nie - szlachcica zamkniętą była droga do nauki, do urzędów i godności. Minęły już te
czasy, kiedy to mieszczanina a nawet chłopa chętnie przyjmowano do herbu
szlacheckiego. Wieśniak stał się zupełnie poddanym szlachcica, odkąd zakazano mu
wnosić przed sądami skargi na pana. Przepadła dlań nadzieja polepszenia sobie losu
przez emigracyę na Podole i Ukrainę, odkąd wojny kozackie zawieruszyły te
prowincye, które potem przeszły pod władzę turecką, a częściowo moskiewską; gdy zaś
Podole i przeddnieprska Ukraina wróciły pod panowanie polskie, zmieniły się już
tymczasem stosunki i tam taka sama panowała niewola, jak na zachodzie. Dola i
niedola chłopka zawisła od tego, czy trafił na dobrego, czy na złego pana; ale nie mógł
przestać być chłopem, bo już mu nie wolno było ani samemu przenieść się do miasta,
ani syna posłać na nauki. Słowem, zaczęło być w Polsce tak samo, jak przedtem już
było za granicą.

Gdyby kwitnęły miasta, zakazy te byłyby pewnie zostały na papierze. Ale miasta
pogrążone były w wielkim upadku; wyniszczone wojnami, nie mogły się już podnieść,
bo szlachta nie pozwoliła na żadną ustawę, któraby mogła podnieść materyalnie
mieszczaństwo. Swoją drogą, mieszczaństwo polskie samo sobie winno; nigdy o nic się
nie upominało, żadna a żadna myśl nie wyszła z tej warstwy, w ruchu narodowym nie
brało żadnego udziału i o swoje własne sprawy nawet się nie troszczyło. Zapanowało w
miastach najstraszniejsze niedołęztwo, z dawnych kupców porobili się ladajacy
kramarze, a z rzemieślników partacze. Za granicą, w ilużto państwach, ileżto razy był
prawdziwy i ciężki ucisk miast; ale mieszczanie bronili się i umieli się bronić, a
wydając z pośród siebie liczny zastęp intelligencyi, zyskiwali na znaczeniu i zmuszali
innych do szacunku, a następnie też do ustępstw politycznych. Kto sam sobie nie radzi,
trudno, żeby mu inni radzili! Trudno, żeby mieszczaństwo polskie miało coś znaczyć w
państwie, skoro składało się z nieuków; burmistrzowie podpisywali się w tych czasach
po większej części krzyżykami, bo pisać nie umieli! Szlachta była zaślepiona,
zapalczywa - a mieszczaństwo wielce niedołężne. Szlachta miała ciężki grzech na
sumieniu, że nie dotrzymano przysięgi Jana Kazimierza złożonej w katedrze lwowskiej,
ale jeszcze cięższy grzech mieszczaństwa, że się nie troszczyło o nic a nic, prócz łokcia
i kwarty i zamykając dobrowolnie oczy na wszystko, pozwoliło bez najmniejszego
głosu protestu, żeby szlachta opanowała całe państwo i miastom nawet prawa
dyktowała. Szlachta straciła poczucie obowiązku, ale mieszczaństwo straciło nawet
poczucie godności!

Nie trzeba też myśleć, że szlachta cała naprawdę rządziła państwem! Jak chłop był
niewolnikiem szlachcica, tak większa połowa szlachty była niewolnikami magnatów.
Magnat szlachcica uciskał, krzywdził, zabrał mu wieś, rujnował go i nie dopuścił do
żadnego urzędu, jeżeli ten szlachcic nie był posłusznym służką pańskim. Cała szlachta
wybierała posłów na sejm, ale jak? Biada temu szlachcicowi, który głosował inaczej,
niż mu "poradził" magnat z sąsiedztwa; na prawdę więc wyszło na to, że posłów po
prostu mianowali magnaci; oni też mieli w swem ręku sejm i króla. Oni trzęśli Polską i
robili, co chcieli. Gdyby między nimi była jedność, byliby przynajmniej w polityce coś
zrobili; ale między nimi były wieczne swary i zazdrość o dygnitarstwa i majątki. Oni to
najmowali niesumiennych ludzi, których kazali wybierać na posłów, po to tylko, żeby
taki poseł krzyczał "nie pozwalam" i zrywał sejm, jeżeli któremu z nich zagrażała na
sejmie jakaś nieprzyjemność. Oni to nie dopuścili do wzmocnienia władzy królewskiej,
żeby król nie mógł krótko ich trzymać. Szlachta była po większej części igraszką i
narzędziem w ich ręku; toteż niema sensu wołać "szlachta Polskę zgubiła", bo za to
odpowiedzialność spaść musi na tych, którzy mieli w ręku rządy, wpływy, dygnitarstwa
i majątki, na tych, którzy w tym okresie jedyni mieli na prawdę władzę. Magnaci
doprowadzili Polskę do poniżenia i upadku. W tym okresie nie wiele jest o nich
dobrego do powiedzenia; sprawiedliwość każe jednak zwrócić uwagę, że inaczej
bywało przedtem i zmienili się oni też potem.

Ale w czemże tkwi przyczyna tego wszystkiego złego? Czemże wytłumaczyć, że
szlachta, która miała w swem ręku wszystkie prawa, sama ich nie wykonywała, ale
robiła tak, jak kazali magnaci? Przecież według ustawy polskiej nie było osobnego
magnackiego stanu i najpotężniejszy książę nie miał według ustawy większych praw,
jak najuboższy szlachcic. Było przecież nawet przysłowie, że "szlachcic na zagrodzie
równy wojewodzie." Jak mieszczaństwo samo sobie winno, że stało się niczem, tak też
szlachta sama sobie winna, że była piłką w ręku wielkich panów.

Posiadać prawa, to nic nie znaczy, jeżeli się tych praw nie umie wyzyskać. Przypatrzmy
się, jak dziś się dzieje. Dziś lud ma prawa polityczne i jest równy zupełnie innym
stanom; a przecież rzadko kiedy lud te prawa wyzyskuje. Przypatrzmy się wyborom:
ludowi wolno głosować, jak mu się podoba, a za gwałcenie tej wolności są prawem
przepisane kary. A przecież nie przy każdych wyborach na Ślązku zwyciężał kandydat
ludowi miły i bardzo wielu daje głos na takiego kandydata, któremu w sercu wcale nie
są życzliwi. Otóż kropka w kropkę tak samo głosowała wówczas szlachta polska.

Do należytego korzystania z posiadanych praw potrzebną jest oświata. Kto niema
oświaty, ten daje się nastraszyć, skoro tylko ktoś na niego huknie; kto ma oświatę, ten
odpowie "nie masz tu prawa hukać" i robi swoje; a gdy hukający przekonają się, że
hukanie nic nie pomoże, dadzą temu spokój. Ale człowieka nieoświeconego można
wyposażyć wszelkiemi prawami, na nic mu się nie zdadzą, on i tak da się zwodzić i
będzie się wysługiwał pierwszemu lepszemu, kto na niego huknie.

Otóż szlachta polska bardzo a bardzo upadła pod względem oświaty. Za czasów saskich
stanowczo większa połowa szlachty była ciemnym tłumem; przestali się garnąć do
nauk, do literatury, rzadko kto z nich skończył szkoły. Upadek oświaty obniżył w nich
poczucie obowiązku, a w polityce nie dawał im odróżnić dobrego od złego; z tego
wypłynęła zła ustawa rządowa i przewaga magnatów, którzy śmiali się w kułak z
"głupiej szlachty". Tak jest, wszystkiego złego w Polsce źródłem jest upadek oświaty.
Ciemna szlachta i ciemne mieszczaństwo złożyli się na spółkę na upadek rządu, upadek
handlu, przemysłu i bezbronność państwa.

W czasie, kiedy sąsiedzi zabrali się do polityki zaborczej na wielka skalę, - trzeba było
przecież zrozumieć, że ci sąsiedzi uderzą prędzej, czy później na Polskę, nie
utrzymującą prawie całkiem stałego wojska. Jakżeż było można nie widzieć tego, co
było tak jasnem i prostem? Ha, można było nie widzieć i nie widziało się - bo się nie
miało oświaty.

Czyż wszyscy a wszyscy w Polsce byli ciemni, czyż nikt nie miał oświaty? Tak źle nie
było; ale głupich była większość, a za nimi stała władza skupiona w ręku
możnowładztwa. Obalić tę władzę nie było łatwą rzeczą i na to trzeba było czasu, a
przedewszystkiem trzeba było podnieść oświatę w narodzie. Byli tacy, którzy to
rozumieli wybornie; nawet w czasach największego upadku nie brakło rozumnych
patryotów, którzy dobrze wiedzieli, co robić i jak robić. Byli ludzie, którzy uważali za
cel swego życia: zmienić formę rządu w Polsce, zmienić złe ustawy. Ci postanowili
wprowadzić w Polsce tron dziedziczny, znieść prawo posła do zrywania sejmu, znieść
dożywotność dygnitarstw, a powiększyć za to wojsko, powiększyć skarb, pociągnąć
szlachtę do podatków i umniejszyć władzę szlachty nad ludem. A więc była nadzieja,
że stosunki w Polsce się zmienią, że zapanuje ład i porządek w rządzie.

Państwo będące w porządku, nie mogłoby się tak łatwo stać łupem sąsiadów.
Rozumiały to dobrze Rosya i Prusy. Otóż kiedy podczas wojny siedmioletniej państwa
te zawierały ze sobą przymierze dnia 8-go Czerwca 1762 roku, wśród artykułów tego
traktatu było także zobowiązanie, żeby nie dopuścić do zmiany ustawy w Polsce, żeby
utrzymać elekcyjność tronu i prawo zrywania sejmów. Zapamiętajmy sobie to dobrze!

Niemcy tak się lubią wyśmiewać z tych ustaw, tak szydzą z polskich nieporządków. A
któż-to był tych nieporządków protektorem i opiekunem? Kto to w roku 1782
zobowiązał się wypowiedzieć Polsce wojnę w razie, gdyby chciano w Polsce
wprowadzić porządek? Kto-to zawierał przymierza gwarantujące te nieporządki?



XII. Rozbiory odradzającej się Polski


Powiadają słusznie, że oliwa i prawda zawsze na wierzch wyjdą; choćby nie wiedzieć
jak mącić ciecz w naczyniu, oliwa wyjdzie na wierzch; chociażby nie wiedzieć jak
mącić sprawy publiczne, rozumniejsi dojdą wreszcie do swego, byle tylko pracowali
energicznie, a bez ustanku. Widzieliśmy, w jakim-to stanie upadku było społeczeństwo
polskie za czasów saskich; a jednak wkrótce miało się to samo społeczeństwo tak
podnieść, że znowu mogło służyć innym narodom za wzór cnót obywatelskich.

Mówiliśmy, jak-to Polska podczas wojny siedmioletniej służyła jakby za karczmę
zajezdną wszelkiemu cudzoziemskiemu żołdactwu: wojskom pruskim, saskim i
moskiewskim. Byli obywatele, którzy czuli doskonale to poniżenie godności państwa;
byli oni w mniejszości, ale nie zakładali rąk bezczynnie i zabrali się do dzieła; zabrali
się do siejby, poruczając żniwa szczęśliwszej przyszłości.


Szkoła Leszczyńskiego i ksiądz Stanisław Konarski

Pierwszym siewcą zdrowego ziarna na niwy polskie był król Stanisław Leszczyński, o
którego szkole w Lotaryngii już była mowa. Napisał on też dla Polaków książkę p. t.
"Głos wolny", w której wykazuje, jak szlachta powinna używać swoich wolności, żeby
się nie wyrodziły w swawolę i jakie zmiany trzeba zaprowadzić w rządzie, żeby Polska
znowu była potężnem mocarstwem. Wychował też w tym duchu grono młodzieży,
którą z Polski do siebie sprowadzał; śliczny przykład króla patryoty, który, chociaż nie
utrzymał się przy koronie, chociaż losem zmuszony przebywać na obczyźnie, pamiętał
jednak o obowiązkach względem ojczyzny i trudził się dla jej dobra. W szkole tej
kształciła się garstka młodzieży z najbogatszych rodów; pierwszym też jej skutkiem
było, że wśród magnatów przejrzał ten i ów, i że w tej warstwie narodu doczekaliśmy
się znowu dzielnych obywateli, jakkolwiek większość możnowładztwa ciągle jeszcze
była godną potępienia.

Wśród wychowanków Leszczyńskiego najbardziej się odznaczył ksiądz Stanisław
Konarski; przebywając przez dłuższy czas na lotaryńskim dworze, przejął się myślami
zacnego króla - wygnańca i postanowił życie całe poświęcić wyłącznie na usługi
Ojczyzny. Konarski najlepiej pojął tę prawdę, że cały upadek Polski wyniknął z upadku
oświaty. Pisał on też dzieła polityczne, w których nakłaniał do lepszej formy rządu, ale
przedewszystkiem starał się o reformę szkół i dokonał rzeczywiście wielkich rzeczy w
tym kierunku. Ksiądz Konarski należał do zakonu Pijarów, który bardzo podupadł; on
go podźwignął, wytknąwszy mu jako cel: nauczanie młodzieży. Ułożył reformę
Zakonu, dodając do trzech zwykłych ślubów jeszcze czwarty: "nauczania aż do
śmierci." Uzyskawszy dla swej reformy potwierdzenia stolicy apostolskiej, stał się
filarem świetnego odrodzenia tego zgromadzenia, które odtąd wiele sobie zdobyło
zasług około oświaty, w Polsce i za granicą.

W Polsce reforma Konarskiego stała się kamieniem węgielnym narodowego
odrodzenia; szkoła jego warszawska stała się wkrótce wzorem dla wszystkich innych w
całym kraju. Uczono znacznie więcej, niż poprzednio, a uczono gruntownie i zawsze z
tą myślą, żeby naukę stosować do praktycznych potrzeb obywatelskiego życia. Uczeń
szkoły pijarskiej znał doskonale historyę, geografię i urządzenia wszystkich państw w
Europie, znał sposób życia i stan nauk za granicą i mógł to wszystko porównywać ze
stanem własnego kraju. Toteż każdy uczeń tych szkół przejęty był myślą, że po to się
uczy, ażeby dorósłszy poprawiać urządzenia krajowe, zmieniać i usuwać wszystko, co
złe. Dorastało w tych szkołach nowe pokolenie, które miało zmienić zupełnie tok spraw
publicznych, pokolenie pełne godności, honoru miłości ojczyzny i poświęcenia.
Chociaż do okoła źle się jeszcze działo, ksiądz Konarski spoglądał śmiało w przyszłość,
mając znaczną część szlacheckiej młodzieży w swem ręku.

Ale to pokolenie dorastało dopiero zwolna, a zanim skończyło szkoły, dojrzało i dostało
się do urzędów i majątków, rządziło tymczasem jeszcze pokolenie starsze, zepsute,
wśród którego zaledwie było kilkunastu wybitniejszych, z tych, co-to wyrosnęli pod
wpływem myśli Leszczyńskiego, a na ich czele rodzina Czartoryskich. Czartoryscy
stanęli na czele stronnictwa reformy; pierwsza magnacka rodzina otrząsnęła się z
gnuśności saskich czasów i zabrała się do pracy około odrodzenia ojczyzny. Zamiarem
tego grona obywateli było wprowadzić przepisy co do porządku obrad sejmowych, t z.
regulamin sejmowy, zabronić zrywania sejmów i wydać ustawę, żeby odtąd zawsze to
było prawem, co większość na sejmie uchwali, nieoglądąjąc się na sprzeciwianie się
mniejszości; chcieli też zaprowadzić ministerstwa skarbu i wojny, które nazwali
komisyami. Poparł Czartoryskich w Wielkopolsce Andrzej Zamojski, wojewoda
inowrocławski magnat bardzo rozumny i zacny.


Ostatni król Polski

Gdy do tej reformy werbowano w całym kraju stronników, których obok zabiegów
partyi Czartoryskich jednały dobrej sprawie także książki pisane przez księdza
Konarskiego, nastało bezkrólewie z powodu śmierci Augusta III. Sasa w roku 1763.
Zależało teraz niezmiernie na roztropnym wyborze następcy. Najlepiej byłoby, żeby się
tron dostał jednemu z Czartoryskich: Michałowi lub Augustowi. Ale o tem trudno było
myśleć, bo znaczna jeszcze część szlachty nie życzyła sobie reformy państwa. Gdy się
Czartoryscy rozglądają za kandydatem do korony, okazało się wtem, że Rosya ma już
gotowego kandydata w osobie Stanisława Augusta Poniatowskiego. Kandydaturę tę
wysunęła caryca Katarzyna; znała ona dobrze Poniatowskiego z dawniejszych lat z
Petersburga, gdzie Poniatowski był przez niejakiś czas posłem, a zarazem jej
kochankiem. Chciała go mieć królem polskim dlatego, że dobrze go znając, wiedziała,
iż to człowiek samolubny, tchórzliwy i bardzo a bardzo słabego charakteru. Liczyła też
na to, że znajdzie w nim powolne narzędzie do swoich planów w Polsce. Szczęśliwym
dla niej wypadkiem Poniatowski był właśnie krewnym Czartoryskich; matka jego była
ich siostrą. Czartoryscy nie bardzo byli zbudowani i wcale nie uradowani, że na tronie
ma zasiąść taka paradna lalka, ale trudno było wojować ż Katarzyną. Pocieszali się też
tem, że to przecież ich siostrzeniec, może tedy zyskają wpływ na niego. Poniatowski
przyrzekał też Czartoryskim wszystko, co tylko chcieli, tak, że ci uznali go wreszcie za
swego kandydata. Myśleli sobie, że caryca Katarzyna bardzo się zawiedzie, bo nie ona,
lecz oni będą mieli króla w swem ręku, a tak Moskwa sama im dopomoże. Chcieli
wyzyskać ten zbieg okoliczności i zaczęli sami udawać przyjaciół Katarzyny, żeby
mieć jej poparcie do tej lub owej sprawy, ażby nadszedł czas, kiedy zamiary ich
dojrzeją, a kraj wzmocniony pozbędzie się opieki carycy i Moskali powyrzuca. Zaczęli
tedy "politykować", tak, jak się zawsze robiło u innych narodów i myśleli, że polityką
swoją wywiodą w pole Moskwę. Próba nie udała się. Okazało się, że Polak tylko
szlachetnością czegoś dokona; do krętych ścieżek niezdatny, nigdy niczego wielkiego
krętą drogą nie zrobi. W krętactwie Polak zawsze był i będzie partaczem, bo to nie
nasza natura! Toteż polityka Czartoryskich ze Stanisławem Augustem Poniatowskim i z
carycą Katarzyną była partactwem; okazało się w końcu, że Czartoryscy grubo się
oszukali.


Rosya i Prusy przeszkadzają naprawie rządu w Polsce

Dnia 31-go Marca 1764 roku zawarła Rosya i Prusy tajemną umowę, przez którą
zobowiązały się nie dopuścić do korony polskiej nikogo innego, jak tylko Stanisława
Augusta Poniatowskiego; widać, że państwa te miały niepłonną nadzieję, iż ten król
będzie bardzo wygodny do poprzedniej ich zmowy z roku 1762. Co za zbieg
okoliczności, bo właśnie na tym samym królu opierali Czartoryscy nadzieję reformy.
Na pierwszym zaraz sejmie próbowali szczęścia i poddali swoją reformę pod obrady;
sejm zgadzał się na wszystko, bo przeciwników zmuszono do opuszczenia placu, ale
gdy doszło do znoszenia najgorszego ze wszystkich praw, nieszczęsnego prawa
zrywania sejmów przez jednego choćby tylko posła, który krzyknął: "nie pozwalam!"
gdy do tego doszło, przymierze rosyjsko - pruskie nie dopuściło do zbawiennej
uchwały! Na inne rzeczy przystali i siedzieli cicho, bo wszystko inne i tak na nic się nie
zdało, póki wystarczało mieć w sejmie jednego przekupionego człowieka, który sejm
zrywał. Najlepsze prawa pozostawały przez to prawie tylko na papierze; jeden głos
niesumienny lub nierozumny miał prawo wszystko obalić. To zgubne prawo utrzymało
się nadal dzięki staraniom Fryderyka II. zwanego Wielkim, który nie chciał dopuścić do
poprawy w Polsce.

Na drugim sejmie w roku 1766 radzono o skarbie i podatkach. Chodziło o sprawiedliwy
rozkład podatków, o ulgi dla mieszczaństwa i ludu wiejskiego, a ukrócenie zbytnich
wolności szlachty. Sejm składał się ze samej tylko szlachty, ale stanowczo większość
pochwalała te projekty. Porządny skarb państwowy byłby doprowadził do porządnego
wojska stałego i tego też chciało coraz liczniejsze stronnictwo Czartoryskich. Ale też
tego właśnie nie chciały Rosya i Prusy. Dnia 11-go Listopada 1766 roku oświadczyli
posłowie tych państw, że w tych sprawach nie zezwolą na głosowanie większością
głosów, ale wymagają zachowania starego zwyczaju jednomyślności, t. j. żeby
sprzeciwienie się choćby jednego tylko posła unieważniało uchwałę. Inaczej
wypowiedzą Polsce wojnę, a do tego Polska jeszcze przygotowana nie była. Znowu
więc Katarzyna i Fryderyk II. przeszkodzili reformie.

Ponieważ stronnictwo reformy silniejszem było z roku na rok, postanowili sąsiedni
monarchowie zadać mu klęskę przez wywołanie wojny domowej. Poruszyli
stronnictwo staroszlacheckie, żeby się zawiązało w zbrojną konfederacyą w obronie
dawnej szlacheckiej swawoli; stanęła też konfederacya Radomska pod przewodem
Karola Radziwiłła, sławnego głupca i pijanicy; Katarzyna i Fryderyk II. zawarli z nimi
sojusz. Za pozór do działania posłużyła sprawa t. z.. dyssydentów, t. j. niekatolików, a
więc drobnych resztek protestantów, jacy jeszcze w Polsce zostali i schyzmatyków, o
ile nie nawrócili się na unię; ci bowiem nie mieli przystępu do sejmu i senatu od
czasów Władysława IV., używając zresztą swobody wyznania. W rzeczywistości nie o
nich jednak chodziło, ale o pognębienie stronnictwa reformy. I rzeczywiście, gdy
konfederacyą radomska zwyciężyła i opanowała następny sejm w roku 1768,
zapewniono wprawdzie wszystkie prawa dyssydentom, ale też zarazem postanowiono,
że w Polsce na zawsze ma pozostać tron elekcyjny, że sejm może wydawać prawa tylko
jednomyślnością, a jeden glos wystarcza do zerwania go. Tak dzięki przemocy Prus i
Moskwy upadła reforma Czartoryskich.

Pomimo, że przy wyborach na ten sejm dopuszczano się największych gwałtów z
pomocą wojsk moskiewskich, jednakże wybrano tu i ówdzie posłów ze stronnictwa
reformy. W imieniu tego grona zaprotestował przeciw sejmowi z roku 1768 Józef
Wybicki, poseł pruski (z Prus królewskich czyli Zachodnich). Świadczy to pięknie o
rozumie i patryotyzmie ziemi pruskiej, że wybierała takich posłów.

Gwałty rosyjskie doprowadzały patryotów do rozpaczy. Gwałt trzeba gwałtem
odpierać, innej rady nie ma; do tego jednak trzeba siły, a Polsce ówczesnej
rozpoczynającej dopiero odrodzenie, daleko było do tego, żeby można było pokonać i
Prusy i Moskwę. Do tego trzeba było przedewszystkiem jedności w narodzie, a
tymczasem połowa dopiero szlachty była za reformą. Trzeba było czekać cierpliwie, aż
wyrośnie nowe pokolenie, kształcone w pijarskich szkołach. Wiedzieli o tem
Czartoryscy i radzi nie radzi musieli przycichnąć, żeby jeszcze bardziej nie pogarszać
sprawy. Tak kazał rozum polityczny.


Konfederacya Barska

Ale całe tłumy szlachty patryotycznej nie zdolne były rozumować na zimno i w
najlepszej chęci, z wiarą w dobrą sprawę, porwały za broń, zawiązawszy patryotyczną
konfederacyą barską pod przewodem braci Puławskich. Celem konfederacyi było:
wyrzucić z Polski załogi moskiewskie. Konfederaci barscy dokazywali cudów męztwa;
cztery lata nękali Moskali i pruskie posiłki, przysyłane czasem Rosyi na pomoc przez
Fryderyka II. Ale cóż? Konfederaci nieśli krew i mienie na usługi ojczyzny, ale czyż to
mogło zastąpić regularną armię? Ruch ten sam w sobie zacny i bardzo chwalebny, był
jednak ze względów politycznych przedwczesnym. Mogło się to było udać w takim
tylko razie, gdyby król stanął na czele konfederatów Barskich; przykład majestatu
byłby może porwał za sobą cały naród, za królem musieliby iść hetmani, za hetmanami
to drobne wojsko, które Polska posiadała, a które podczas wojny łatwo było
powiększyć. Rosya była właśnie zajęta wojną z Turcyą. Francya przysłała
konfederatom drobne posiłki; byłaby przysłała większe, gdyby na czele przedsięwzięcia
stał sam król. Prusy zaś takżeby inaczej się zachowywały, gdyby Fryderyk II. widział,
że to cały naród powstaje z królem na czele! Ale Stanisław August, zawsze tchórzem
podszyty, zdatny był bardzo na jakiego wysokiego urzędnika w kancelaryi, do piórka i
deklamacyi, ale do szabli na nic. Głowę też miał za słabą do noszenia korony, do tego
stanowczo miał za mało rozumu i za mało charakteru.

Król Stanisław August sam pomagał rozbrajać konfederatów barskich; a w obec tego
walka ich z góry skazaną była na bezskuteczność.

W roku 1769 odbyła się walna narada przywódców konfederacyi barskiej w miasteczku
Białej, na samej granicy ślązkiej; zjechało się 34 marszałków wojewódzkich; wybrano
tam naczelną władzę, t z. generalicyę, która osiadła już za granicą polską, na Górnym
Ślązku, w Cieszynie, który pozostawał pod panowaniem Habsburgów. Barscy zwrócili
się teraz przeciw Stanisławowi Augustowi, żeby go pozbawić tronu; jakkolwiek
niezdatny i niegodny król w zupełności na to zasługiwał, jednakże pomysł ten był
niepolityczny, bo powiększał zamęt w skołatanym kraju. Kilku konfederatów
spróbowało nawet porwać króla z Warszawy do obozu, gdzie miano mu dać do wyboru
albo przystąpienie do konfederacyi, albo złożenie korony. Sprawa się nie udała, a
tchórzliwy Stanisław August rozpisał listy do wszystkich monarchów, że konfederaci
go chcieli zabić! Prusy i Rosya były zawsze gotowe bronić tego żywota, dla nich tak
drogocennego.


Pruski projekt rozbioru Polski

Fryderyk II. już na cały rok przedtem wystąpił z myślą rozbioru Polski, której on jest
autorem. Widząc, że naród coraz bardziej się budzi, bał się, czy potem nie będzie za
późno, żeby urwać coś z prowincyj polskich, a przedewszystkiem Prusy królewskie,
owe Prusy, tak bardzo potrzebne do usprawiedliwienia tytułu "króla pruskiego". Posyła
więc pod koniec roku 1769 do Petersburga z propozycyą, żeby przystąpić do rozbioru
Polski. Caryca Katarzyna dała jednak odpowiedź odmowną, dla tego, że nie chciała się
z Fryderykiem dzielić.

Tymczasem Marya Teresa zajęła w roku 1770, nie wypowiedziawszy wojny, krainę
zwaną Spiżem. Niewielka ta kraina jest na południe Tatr, po stronie węgierskiej, a
należała do Polski od czasów Władysława Jagiełły. (Ludność tam do dziś dnia jest
polska). Zajmując Spiż, pomylili się urzędnicy Maryi Teresy jakoś co do granic tej
krainy i zajęli trzy razy więcej, bo całą ziemię nowotarską, choć ta jest na północy Tatr,
a nie na południu! Zdaje się, że ten rabunek podczas pokoju umówiony był także
jeszcze w roku 1769 na zjeździe Fryderyka II. z synem i współrządcą Maryi Teresy,
Józefem II.; zjazd ten odbył się na Ślązku w Nysie. Widocznie postanowiono przed
rozbiorem Polski urządzić sobie małą próbę. Zaraz po zajęciu Spiżu przez Habsburgów
zaczął Fryderyk II. gromadzić wojska na granicy polskiej, którą raz wraz przekraczał i
wkraczał zbrojne do Warmii, do Prus królewskich i do Wielkopolski. Nie śmiał tam
jeszcze wojska osadzić na stałe, z obawy przed Rosya, która mogłaby połączyć się z
Polską przeciw niemu. Posyła tedy do Petersburga powtórnie; tym razem rodzonego
brata, księcia Henryka, żeby carycę koniecznie nakłonić do rozbioru. Ale w
Petersburgu nie miano jeszcze ochoty dzielić się zdobyczą. Dopiero gdy Austrya
zaczęła się zmawiać na Rosyę z Turcyą, musiała caryca zapewnić sobie na wszelki
wypadek przyjaźń Prus i ostatecznie przystała na podział. Józef II. proponował
wtenczas Fryderykowi II., żeby mu oddał Ślązk, a za to zabrał sobie większy kawał
Polski. Ale nie przystał na to król pruski, lecz chciał koniecznie, żeby Austrya także
wzięła udział w robiorze; miał przy tem to na myśli, żeby Austrya, raz do rozbioru
przyłożywszy rękę nie mogła Polakom służyć za oparcie przeciw Rosyi lub Prusom.

Austrya dała się złapać, a skutki tego fatalne być miały dla dynastyi Habsburgów, jak to
później zobaczymy.

Austrya, gościnna dotychczas dla generalicyi konfederacyi barskiej, kazała im opuścić
Cieszyn z początkiem roku 1772. Zaraz potem, dnia 6-go i 19-go Lutego 1772
podpisano w Petersburgu i w Wiedniu dwa układy rozbiorowe pomiędzy trzema
ościennemi dworami; kilka miesięcy trwały jeszcze targi, co kto ma zabrać; 5-go
Sierpnia zgodzili się nareszcie i zawarli traktat, ale trzymali go jeszcze w tajemnicy.
Dopiero we Wrześniu wydali manifesty, które niespodzianie zaskoczyły naród polski;
zaraz też wojska trzech państw wkroczyły do upatrzonych z góry prowincyj.

Rosya zabierała kraj między rzeką Dźwiną, Dnieprem i Druczą, t j. województwo
inflanckie i Ruś Białą. Austrya kraj zwany dzisiaj Galicyą, a nadto jeszcze spory kawał
kraju koło Zamościa i Hrubieszowa. Prusy zabierały prawdziwe Prusy (dzisiejsze t. z.
Prusy Zachodnie, a po polsku Królewskie) z wyjątkiem miasta Gdańska, województwo
chełmińskie z wyjątkiem miasta Torunia, województwo malborskie i część
Wielkopolski aż po rzekę Noteć.

Było obowiązkiem Stanisława Augusta stanąć choć teraz na czele narodu; choćby miał
zginąć w walce, było to teraz jego królewskim obowiązkiem. Ale ten król miał przejść
do historyi shańbiony. Państwa rozbiorowe żądały, żeby sejm zatwierdził ten pierwszy
rozbiór. Król sejm zwołał. Naród po większej części nie chciał wybierać na ten sejm
posłów; wybrano też zaledwie 102 posłów; za mała liczba, żeby uchwały tego sejmu
mogły być ważne. Państwa rozbiorowe znalazły sobie wyrodnego Polaka, godnego
hańby wieczystej Adama Ponińskiego, który zupełnie im się zaprzedał. Ten zajął się
gorliwie wyborami na ten sejm, starając się, żeby wybierano przekupionych wyrodków;
sypał też dukatami i sam grubo się obłowił na tym szafunku judaszowskiego grosza.

Sejm zwołano do Warszawy, którą obsadziły zawczasu wojska austryackie, pruskie i
moskiewskie. Pod bagnetami tych państw obradujący sejm nie był wolnym, a więc
uchwały jego nie mogą mieć dla historyi żadnego znaczenia. Przeprowadzono wybór
Ponińskiego na marszałka. Zdrajca przystępuje do zagajenia sejmu. Natenczas powstał
z protestacyą poseł nowogrodzki, Tadeusz Rejtan i nie dopuszcza do zagajenia; przez
kilkadziesiąt godzin nie opuścił ani na sekundę sali, żeby stwierdzać, że sejm jeszcze
nie zagajony, a więc niczego uchwalać nie można, kilku innych posłów przyłączyło się
do niego. Żołnierze państw zaborczych okalają salę sejmową; otwierają drzwi i
błyskają bagnetami. Rejtan rzuca się na próg i woła: "Chyba po moim trupie!" żołnierze
przeszli przez jego ciało i z bronią w ręku otoczyli posłów.

Pomimo takich gwałtów i pomimo to, że miano znaczną cząść posłów przekupionych,
trzeba było ten sejm siedm razy przerywać i odraczać. Dopiero po dwóch latach udało
się państwom rozbiorowym zyskać potwierdzenie traktatów; tak długo sejm umyślnie
się przeciągał. Dnia 11-go Kwietnia miał król podpisać, ale zabrakło nagle kałamarza,
który ktoś sprzątnął Ponińskiemu. Natenczas ten polski Judasz wyciąga ołówek i podaje
królowi, a król niedołęga i niecnota podpisuje.


Odrodzenie społeczeństwa polskiego

Tyle dokazała hałastra, która wychowała się za najgorszych czasów saskich, a teraz
stała u steru. Ale też zbliżał się już koniec panowania złych i głupich. Pierwszy rozbiór
otworzył oczy niejednemu Polakowi, zwłaszcza, gdy mocarstwa rozbiorowe ponowiły
w roku 1773 znowu zastrzeżenie, żeby w Polsce nie dopuścić dziedziczności tronu. Z
podwójnym wysiłkiem pracowali odtąd patryoci nad tem, ażeby coraz więcej obywateli
pozyskać dla swych zamiarów poprawy urządzeń państwowych. Najlepszym środkiem
do tego było wychowanie młodzieży, jak o tem świadczyli już dorośli wychowankowie
szkół pijarskich.

W roku 1774 powstała tak zwana komisya edukacyjna; było to pierwsze w całej
Europie ministerstwo oświaty. Komisya ta tak wybornie wywiązała się ze swego
zadania, że słusznie nadano jej przydomek "wiekopomnej." Rzeczywiście, w całej
Europie nie było nigdzie tak dobrze urządzonych szkół, jak polskie z końcem XVIII.
wieku. Co dawniej robił Konarski, to teraz rząd sam brał w swoje ręce; sprawa szła
odtąd szybciej i na większą skalę, a coraz większy postęp społeczeństwa był
widocznym owocem tych zabiegów. Szczęściem, że Rosya i Prusy nie wtrącały się
przynajmniej w sprawy szkolne.

Rząd, który tak dbał o szkoły, pamiętał też o skarbie i wojsku, chcąc jedno i drugie
poprawić i wzmocnić. Ale Rosya i Prusy założyły protest oświadczając, że nie pozwolą,
żeby państwo polskie miało dochodów więcej, jak 36 milionów złotych polskich, (złoty
polski znaczy pół marki dzisiejszej pruskiej), ani wojska więcej, jak 30 tysięcy.
Państwa te groziły, że inaczej zaraz powiększą swoje zabory.

Pomimo, że Rosya i Prusy dokładały wszelkich starań, żeby Polskę utrzymać w stanie
upadku, postęp jednakże był widoczny. Szlachta coraz bardziej wykształcona,
przestawała uciskać lud wiejski; za zabicie chłopa ustanowiono karę śmierci,
pozwolono synów chłopskich oddawać do szkół lub do rzemiosł do miasta. Coraz
więcej było takich, którzy sami, choć szlachcice, wołali o zniesienie pańszczyzny;
coraz częściej zdarzało się, że ten i ów szlachcic sam od siebie uwalniał chłopów z
poddaństwa, i oddawał im gospodarstwa za umówionym czynszem; powstawały nawet
szkółki wiejskie. Zmora ciemnoty okresu saskiego ustępowała; budziła się do życia na
nowo szlachetna natura narodu.

Budziło się też z wiekowego snu mieszczaństwo polskie; coraz lepsze ustawy
zapewniały miastom rozwój przemysłu i handlu, ludzie zaczęli się znowu bogacić i
garnąć do oświaty. Znaczna ilość mieszczańskich synów kończyła wyższe nauki, niosąc
światło w swoje szeregi. Mieszczanin polski poczuł znowu swoją godność, a przejęty
ufnością do patryotycznego i oświeconego szlachcica, wyczekiwał dnia, w którym sejm
zrówna go zupełnie z szlachcicem, dopuści do urzędów i godności.

Podniosła się literatura i nauka polska. Powstaje cały szereg poetów z biskupem
Krasickim na czele; mnożą się uczeni, reformują się uniwersytety w Krakowie i w
Wilnie. Książek wychodzi co roku więcej, coraz lepszych.


Sojusz pruski

W roku 1787 wybuchła wojna rosyjsko - turecka; Austrya stanęła po stronie Rosyi,
podczas gdy przymierze prusko - rosyjskie dobiegło właśnie do końca. Zaczęły się
zawikłania polityczne pomiędzy Rosyą a Prusami; postanowiono w Polsce z tego
skorzystać i teraz przeprowadzić reformę państwa zupełną. Dotychczas bowiem
przeszkadzała temu zgodność obydwóch tych państw w tem, żeby do reform
politycznych w Polsce nie dopuścić. Teraz Rosya zajęta była Turkami, a Prusy przeciw
niej źle usposobione.

W Prusiech panował po śmierci Fryderyka II., zwanego Wielkim, od roku 1786, król
Fryderyk Wilhelm II. On sam zaproponował Polsce przymierze. Cóż mogło być
lepszego dla Polski, jak to rozdwojenie dwóch nieprzyjaciól ? Sojuszem z Prusami
można było w danym razie oprzeć się Moskwie; tak rozumowali posłowie sejmu z roku
1788 i na przymierze chętnie przystali, ciesząc się, że będą mogli przecież nareszcie
powiększyć wojsko polskie. Prusy nie miały teraz nic przeciw temu. Uchwalono więc
podnieść armię polską do liczby stutysięcy, ażeby mieć się czem bronić w razie
powtórnego zamachu na państwo. W Październiku 1789 poseł pruski przedłożył plan
odebrania Galicyi od Austryi, za co Polska miała ustąpić Prusom dwóch miast:
Gdańska i Torunia, wyłączonych od zaboru przy pierwszym rozbiorze. Zamiana była
dla Polski bądź-cobądź korzystna; ale gdy Polska ustawiła 16,000 wojska na granicy
Galicyi, Prusy się nie spieszyły i powoli wycofały z tego przedsięwzięcia. Król
Fryderyk Wilhelm II. przestał się o Toruń i Gdańsk układać z Polską, a zaczął się
układać z Austryą.

Sejm pracował tymczasem dalej nad reformą wewnętrzną. Postanowiono, że wszystkie
uchwały mają zapadać większością głosów.

Zgodzono się na dziedziczność tronu w łonie dynastyi; potem dopuszczono mieszczan
do nabywania dóbr i do oficerskich stopni w wojsku, włościanom pozwolono
przesiedlać się według upodobania i zapewniono im opiekę prawną. Dnia 28-go
Września 1790 zrzucono gwarancyę rosyjską, istniejącą od roku 1717, t. j. prawo
Rosyi, żeby wszelkie zmiany formy rządu musiały mieć jej zezwolenie, tudzież, że
Rosya prowadziła sama polskie interesy przy zagranicznych dworach monarszych.
Odrzucenie jawne tej "gwarancyi rosyjskiej" było krokiem śmiałym, bo wyzywało
niejako Moskwę do walki; ale parł do tego poseł pruski Lucchesini, zaręczając w
imieniu swego króla za poparcie Prus. Ponieważ król Stanisław August nie miał
prawego potomka, zabrano się zaraz do wyboru następcy, żeby uniknąć bezkrólewia.
Następcą tym miał być elektor saski; na niego bowiem największa była zgoda i król
pruski go sobie życzył.

Tymczasem król Fryderyk Wilhelm II. zawarł z Austryą ugodę dnia 27-go Lipca 1790;
nadzieja odzyskania Galicyi z pomocą Prus była pogrzebana. Pomimo to nie przestał
poseł pruski napierać się o Gdańsk i Toruń i nie chciał nawet zawrzeć z Polską traktatu
handlowego, pókiby tych dwóch miast nie otrzymał. Za cóż miano teraz odstępować
Prusom te miasta?


Konstytucya Trzeciego Maja

Wśród tej zmiany stosunków dojrzały prace sejmowe. Z licznych jego uchwał zebrała
się cała ustawa rządowa, którą ogłoszono uroczyście dnia 3-go Maja 1791 roku. Jestto
owa sławna Konstytucya Trzeciego Maja, której wspomnienie napawa dumą Polaka.

Konstytucya Trzeciego Maja zaprowadziła w Polsce wzorowy porządek, uchyliwszy i
zniósłszy wszystkie grzechy okresu saskiego. Dla ludu wiejskiego niezmiernie ważna,
ponieważ zatwierdziła z góry wszelkie umowy o uwłaszczenie i oczynszowanie
włościan; orzekała wyraźnie, że ktokolwiek na ziemi polskiej stanie, wolnym jest
człowiekiem. Celem tej konstytucyi było, żeby powiększyć ilość obywateli w Polsce;
dotąd tylko szlachcic był obywatelem; odtąd każdy miał mieć dostęp wolny do
obywatelstwa. Oczywista, że wszystkie dawniejsze wadliwe prawa, jak zrywanie
sejmów, elekcyjność tronu itp. zupełnie zniesiono.

Co za radość była w narodzie, że nareszcie udało się przeprowadzić dzieło, dawno już
zamierzone; nareszcie nie obawiano się, że poprawa rządu i państwa pociągnie za sobą
drugi rozbiór; wszak Prusy były w przymierzu z Polską. Uznał konstytucyę ten król
pruski i zobowiązał się jej bronić; uznał ją cesarz Leopold I. Obaj ci monarchowie
uznali też elektora saskiego następcą tronu w Polsce. Od innych dworów europejskich
nadchodziły powinszowania, że Polska znowu się odrodziła! Jedna Rosya stała na
boku, ale sama wojną turecką jest zaprzątnięta, a gdy ją ukończy, nic nie poradzi, bo w
obronie Ojczyzny stanie nietylko naród polski, ale też sprzymierzeniec, król pruski, a
cesarz, skoro uznał Konstytucyę, także Rosyi na zabór nie zezwoli. Tak myślano, więc
też radość nie miała granic. Miasta urządzały illuminacyę, po wsiach bito we dzwony.
Szlachta na znak, że mieszczan uważa za równych sobie, zapisywała się licznie do
ksiąg miejskich, na mieszczan niejako przechodząc; sypały się we wszystkich
prowincyach uwłaszczenia włościan. Cała Polska powtarzała sobie z zapałem hasło
"król z narodem - naród z królem", w radosnem uniesieniu, że król Stanisław August
zaprzysiągł tę Konstytucyę, ślubując jej bronić własnem życiem.


Prusy i Rosya urządzają drugi rozbiór Polski

Dnia 6-go Stycznia 1792 zawarła Rosya pokój z Turcyą, a 17-go Lutego wysłano z
Petersburga do Berlina notę dyplomatyczną przeciw następstwu elektora saskiego na
tronie polskim. Król Fryderyk Wilhelm II. odpowiedział na tę notę... nawiązaniem
rokowań z Rosya, które to rokowania skończyły się... drugim rozbiorem Polski.

Dnia 10-go Maja 1792 zaprotestowała Rosya przeciw Konstytucyi Trzeciego Maja.
Zaraz też wkroczyły wojska rosyjskie do Polski, zanimby rząd mógł zebrać i urządzić
tę armię, której powiększenie sejm uchwalił. Caryca Katarzyna głosiła, że przysyła
swoje wojsko w obronie pogwałconych dawnych wolności szlacheckich. Ponieważ
złych nigdzie nie braknie, byli tedy i w Polsce tacy magnaci, którzy nie życzyli sobie
wcale nowej ustawy rządowej, znoszącej już ich starą gospodarkę. Nie wielu już
wprawdzie było takich, którzy woleli "stare czasy"; nie śmieli oni ani pisnąć, póki nie
wkroczyło wojsko rosyjskie. Ale widząc Moskali, zaraz się z nimi połączyli i poddali
pod protekcyę carowej, zawarłszy w tym celu konfederacyę w Targowicy. Stąd nazywa
się ich Targowiczanami, a wyraz ten oznacza w Polsce największą hańbę w sprawach
publicznych. Caryca tego tylko potrzebowała: ta garstka głupców lub zaprzedańców
posłużyła jej za pozór, że Polacy sami wzywają jej pomocy celem obrony swych
"zagrożonych wolności", ukróconych przez króla i sejm.

W chwili, gdy wojska rosyjskie wkraczały znowu do Polski, było polskiego wojska
dopiero 45,000; trudno było więcej zebrać i urządzić w ciągu jednego roku od
ogłoszenia Konstytucyi. Siostrzeniec królewski, książę Józef Poniatowski, zacny
bardzo obywatel, a dobry jenerał, staczał z przeważającemi siłami nieprzyjaciela
zaszczytne .bitwy: na grobli Boruszkowieckiej, pod Zieleńcami i pod Dubienką.
Tymczasem wysłano posłów do Wiednia i do Berlina; do Wiednia, żeby cesarz
zaprotestował przeciw najazdowi moskiewskiemu, a do Berlina po coś więcej, bo
przecież było przymierze z Prusami, przecież Prusy miały bronić Konstytucyi polskiej!
Ale w Wiedniu nowy cesarz, Franciszek II., nie troszczył się o sprawy polskie, zajęty
właśnie wojną francuską. W Berlinie był ten sam król, jak w roku 1788 i 1791, ale tam
jakoś zapomniano o tem, co posłowie pruscy mówili przedtem w Warszawie.

Wtem dniu 24-go Lipca rozchodzi się dziwna wieść, że król Stanisław August sam
przystąpił do Targowiczan. Tak jest, on to zrobił; może myślał, że przez to udobrucha
jako Rosyą. Ale Rosya tymczasem ułożyła się już z Prusami o drugi rozbiór; od lipca
właśnie toczyły się o to układy! Odkąd zaś król przystąpił do Targowicy, zakazał
wojsku polskiemu bić się z Moskalami.

I tym razem także myśl rozbioru wyszła znowu od króla pruskiego; jesienią układy te
dojrzały, a w Styczniu 1793 wkroczyły do Polski wojska (sprzymierzonego) króla
pruskiego i zajęły Poznań, Wschowę i Toruń.

Otwierają się teraz oczy nawet niektórym Targowiczanom, zrywają się, ogłaszają
pospolite ruszenie, ale już było za późno odpędzać biedę, którą sami sprowadzili. Sejm
zwołany do Grodna na 17-go Czerwca 1793 musiał wysłuchać znowu żądań Moskwy i
Prus, żeby podpisać drugi rozbiór i odstąpić tym państwom zabrane już ziemie. Sejm na
to nie chciał przystać. Wtenczas biorą się państwa rozbiorowe na sposób: Rosya udaje,
że jeżeli się jej podpisze oddanie zabranego kraju, natenczas ona dostarczy posiłków,
żeby odebrać Prusom, co one zabrały. Z dwojga złego wybierając mniejsze, podpisano
Rosyi, co chciała, dnia 22-go Lipca, w tej nadzieji, że teraz będzie można uratować
przynajmniej zabór pruski. Ale obiecanka ta była grą ułożoną z góry pomiędzy dworem
petersburskim a pruskim. Teraz dopiero Rosya sama zaczęła się domagać ustępstw dla
Prus, a gdy oszukany sejm nie chciał na to przystać, po dwóch miesiącach oporu
sejmujących wprowadzono na salę sejmową żołnierzy rosyjskich z nabitą bronią, cały
gmach sejmowy otoczono wojskiem, i całe miasto Grodno i okolicę zajęto wojskiem.
Podpisano wtedy, ale z tem wyraźnem i uroczystem zapewnieniem, że się ustępuje
tylko gwałtowi i przemocy.

Podpis pierwszego rozbioru był wyłudzony fałszywemi obietnicami, a drugi przemocą
bagnetów wymuszony. Jeden i drugi przeto nieważny.

Austrya w drugim rozbiorze nie brała udziału. Rosya i Prusy nie poprzestały jednakże
na tem. Ażeby zniszczyć do szczętu dzieło Trzeciego Maja, zażądały, żeby wojsko
polskie zmniejszyć do 15,000. Znaczyło to, że nigdy nie pozwolą Polsce się podnieść.


Tadeusz Kościuszko

Rozpacz ogarnęła naród w obec tego barbarzyńskiego żądania. Wojskowi nie chcieli
przyzwolić na zmniejszenie pułków i postanowili nie wydać z rąk tej broni
przeznaczonej na obronę ojczyzny. Żałowali teraz, że w roku 1792 usłuchali rozkazu
królewskiego, kiedy-to Stanisław August, przystąpiwszy do Targowicy, kazał im
zaprzestać wszelkich kroków nieprzyjaznych względem wojsk rosyjskich. Ale czyż
posłuszeństwo względem króla nie jest największą cnotą żołnierza? W straszliwym
stanie była Polska, skoro nawet spełnienie obowiązku mogło wyjść na szkodę w tych
dziwnych, niesłychanych okolicznościach.

Teraz jednakże wojskowi już się nie pytali o króla. Sami postanowili prowadzić dalej
wojnę o niepodległość, upatrzywszy sobie wodza w osobie sławnego Tadeusza
Kościuszki.

Był to wychowanek warszawskiej szkoły kadeckiej, w której tak się odznaczył, że go
na koszt rządowy wysłano za granicę na uzupełnienie wojskowego wykształcenia.
Poświęcił się głównie inżynieryi wojennej. Wróciwszy do Polski po pierwszym
rozbiorze zaciągnął się do wojska i niebawem z porucznika postąpił na kapitana
inżynieryi wojskowej. Marzył ciągle o tem, żeby mu dane było użyć swej wiedzy i
zdolności w obronie ojczyzny przeciw najeźdźcom. Rozumiał doskonale, że żołnierz
wtenczas dopiero jest należycie wypróbowany, gdy przejdzie przez ogniową próbę
wojny; na wojnie bowiem dopiero odbiera prawdziwe praktyczne wykształcenie.
Dlatego to postanowił wziąć udział w jednej szlachetnej i słusznej wojnie zagranicznej,
skoro się nadarzała do tego sposobność - w Ameryce.


Wojna o niepodległość w Ameryce

Od 300 już lat osiedlali się w północnej Ameryce europejscy wychodźcy, pochodzący
przeważnie z Anglii, a opuszczający ojczyznę, już to dla prześladowań religijnych, już
to z braku zarobku. Nie minęło jedno stulecie, a już liczono około miliona białych
przybyszów osiedlonych w 13 koloniach, które się szybko rozszerzały i rosły w
zamożności, bo między osadami panowała zgoda i posłuszeństwo dla wybranych
przewodników. Każda kolonia sama się rządziła i tworzyła jakby osobne państewko,
ale nad wszystkiemi angielski rząd rozciągnął zwierzchnictwo, co z początku wcale
uciążliwem nie było. Następnie jednakże Anglia zmieniła się; Anglicy z narodu
przeważnie rolniczego zamienili się na kupiecki a spostrzegłszy niespodziany rozkwit
amerykańskich osad, chcieli ciągnąć także z nich jak największe zyski dla samych
siebie, bez względu na to, czy to będzie z dobrem, czy z krzywdą kolonij. Odtąd rząd
angielski począł coraz częściej przypominać Amerykanom, że są poddanymi Anglii, a
zwierzchnictwo to stawało się coraz dokuczliwszem. Zakazano osadnikom
amerykańskim sprowadzać sobie towary zkądinąd, jak tylko z samej Anglii lub za
angielskiem pośrednictwem; swoje zaś towary wolno im było sprzedawać także tylko
Anglikom, co zaś najgorsza, zakazywano im wyrabiać te towary, które wyrabiano w
Angli i na handel z Ameryką; słowem, cały handel północno - amerykański zagrabili
Anglicy dla siebie. Do pilnowania tych ustaw ustanowili strażników i celników, których
Amerykanie z własnych podatków musieli opłacać.

Oburzało to Amerykanów, że wydaje dla nich przepisy angielski sejm w Londynie,
oddalony o tysiąc mil, do którego ani nie wysyłali posłów, ażeby strzedz swych praw a
bronić się przed krzywdami. Gdy po różnych próbach okazało się, że te stosunki nie
zmienią się na lepsze, wszystkie osady porozumiawszy się zgodnie ogłosiły
niepodległość Stanów Zjednoczonych Ameryki północnej.

Hasło niepodległości wzbudziło sympatye dla sprawy amerykańskiej wśród ludów
europejskich, gdzież zaś te sympatye miały być większe, jak wśród Polaków,
pogrążonych właśnie w ciężkich zapasach o utrzymanie niepodległości! Kilku też
oficerów polskich pospieszyło do Ameryki zaraz z początku; pomiędzy nimi był też
nasz Kościuszko.

Na samym wstępie odznaczył się przy obserwowaniu stolicy, za co kongres
amerykański mianował go pułkownikiem. Przez siedm lat oddawał Kościuszko
Amerykanom wielkie usługi w tej wojnie o niepodległość; on to wybierał i oznaczał
miejsce, gdzie się miało oszańcować wojsko, gdy dzięki jego przezorności odniosło
świetne zwycięztwo pod Saratogą. On to uczynił niezdobytą warownię z przylądka
West-Point, on ocalił wojsko amerykańskie w niebezpiecznej przeprawie przez rzeki
Yadkin i Dan. W roku 1783 nareszcie musiała Anglia uznać niepodległość Stanów
Zjednoczonych. Kongres amerykański uznając zasługi Kościuszki mianował go wtedy
generałem brygady, przyznał mu 12,000 dolarów wynagrodzenia i dał na własność
znaczny kawał ziemi. Oficerowie zaś amerykańscy obdarzyli go honorową odznaką
orderu Cyncynata.

Kościuszko odznaczył się niepospolitą wiedzą, zdolnościami, a także nieustraszonem
męztwem. Kilkanaście razy zdarzyło się, że wśród wiru walki i gradu kul wypadło mu
kierować robotami inżynieryi wojskowej, żeby wstrzymać atak wroga lub podsunąć się
pod jego stanowisko; a czynił to zawsze spokojny, z zimną krwią, jakby na ćwiczeniach
był, a nie na wojnie. Wszystkie te zalety uznali Amerykanie, ale nadto jeszcze poznali
się na innych przymiotach, rzadkich u wojskowych. Oto Kościuszko był skromny i
ludzki! Nie bawił się nigdy w wielkiego pana, choć nim był na prawdę, nie patrzał z
góry na maluczkich, nie dokuczał podwładnym, pamiętając zawsze, że oprócz niego są
jeszcze inni ludzie na świecie. Serce miał proste a miłość bliźniego w uczynkach. Sam
sobie sławy nie robił, w skromności swej za nic prawie nie miał swych talentów; toteż
tem większą sławę zrobił mu świat, a sława jego coraz bardziej wzrasta ciągle na obu
półkulach.


Bitwa pod Dubienką

Wróciwszy do kraju osiadł Kościuszko w swojej wiosce litewskiej, w Siechnowicach.
Chłopom swoim był ojcem, nie panem, zaraz umniejszył robociznę, a w końcu zniósł ja
całkiem, uwłaszczając swych poddanych, których uważał odtąd za braci i sąsiadów. Na
sejm konstytucyjny przyjechał do Warszawy. W roku 1789 powołano go do wojska
narodowego w stopniu generała. W wojnie w obronie Konstytucyi Trzeciego Maja był
generałem dywizyi, pod rozkazami naczelnego wodza, którym był siostrzeniec
królewski, zacnej pamięci książę Józef Poniatowski. Kościuszko ułożył plan wojny,
którego jednak niestety nie przyjęto! Jakim zaś był wodzem, okazało się w bitwie pod
Dubienką nad rzeką Bugiem, w której pięciotysięczny oddział Kościuszki oparł się 18-
tu tysiącom Moskwy, wytrzymawszy najprzód 7-godzinną kanonadę 60 wielkich dział
nieprzyjacielskich, przeciw którym mógł wystawić tylko 10 armatek mniejszego
kalibru; poczem zniósł do szczętu jazdę moskiewską a piechotę zmusił po trzech
atakach do cofnięcia się.

Zwycięztwo było pewne! Wtem Moskale przekraczają pobliską granicę austryacką;
któż się mógł spodziewać, że Moskale coś podobnego zrobią, że do obrotów wojennych
użyją sobie pochodu przez posiadłości innego państwa; jestto rzecz zakazana surowo
prawem narodów. Teraz myśleli Moskale, że oskrzydlą Kościuszkę przeważającemi
siłami z trzech stron. Kościuszko umiał sobie zrobić na prędce nowy plan, zaskoczony
tą nieprzewidzianą nieuczciwością przeciwnika. A jednak pozostał zwycięzcą! Dążąc
do nowej pozycyi, oddalonej o 2 mile, szedł krok za krokiem, walcząc nieustannie; była
to ciągła bitwa w marszu, a w tym marszu stracił Moskal 4000 ludzi, podczas gdy z
Polaków poległo tylko 900. Bitwa pod Dubienką okryła też imię Kościuszki
nieśmiertelną sławą. Co za szkoda, że nie Kościuszko był naczelnym wodzem, ale
książę Józef, który choć zacny i bardzo Ojczyznę miłujący, nie miał jednak zdolności
na samodzielnego wodza. Bądźcobądź, po tej bitwie słuchanoby już zapewne rad i
wskazówek Kościuszki; zdawało się, że wszystko pójdzie na lepsze, gdy wtem w sześć
dni po zwycięztwie pod Dubienką król Stanisław August przystąpił do konfederacyi
Targowickiej, zakazał wojsku dalszej wojny z Moskalami, a rozkazał łączyć się z nimi i
słuchać rozkazów moskiewskich wodzów!

Za ciężkie grzechy czasów saskich dał Bóg Polsce w czasach odrodzenia takiego króla,
który sam własnemu narodowi wytrącał broń z ręki!

Kościuszko dostawszy ten rozkaz zaraz z wojska wystąpił. Wszyscy dobrzy i szlachetni
widzieli w nim bohatera narodowego. Kasztelanowa Kossakowska postanowiła wyrazić
tę powszechną cześć przez to, że zapisała mu dobra ziemskie, dające rocznego dochodu
20,000 złotych. Kościuszko daru tego nie przyjął, mówiąc, że robił tylko to, co było
jego obowiązkiem, i wyjechał do Lwowa. Lwów był już pod władzą austryacką. Rząd
austryacki kazał mu we 12 godzin ze Lwowa wyjeżdżać; schronił się wtedy do
Zamościa, ale i ztąd go wygnano; wyjechał więc za granicę.


Kościuszko Naczelnikiem Narodu

Tymczasem w kraju przygotowywano się do nowej wojny. Kościuszko przybył na
granicę, czekając hasła. Generał Madaliński dał hasło tem, że się oparł królewskiemu
rozkazowi, żeby rozpuścić znaczną część swej brygady, przeszedł Wisłę, a znosząc po
drodze pruskie oddziały podsunął się pod Kraków, z którego uciekli przerażeni
Moskale. Wtenczas przybył do Krakowa Kościuszko i tutaj na rynku dnia 24-go Marca
1794 roku przed zgromadzonym ludem i wojskiem ogłoszono uroczyście manifest
powstania. Kamień pamiątkowy oznacza dziś miejsce, na którem stał Kościuszko i
składał przysięgę, że władzy sobie powierzonej użyje jedynie na obronę całości granic,
na odzyskanie zupełnej niepodległości i powszechnej wolności całego narodu. W
kościele OO. Kapucynów, w kaplicy Loretańskiej poświęcił broń swoją.

Kościuszko miał teraz najwyższą władzę nie tylko wojskową, ale też cywilną. O
zdradzieckiego króla troszczyli się już teraz tylko zdrajcy. Jak Targowiczanie wysilali
się wraz z Prusami i Moskwą, żeby zatrzeć wszelki ślad Konstytucyi Trzeciego Maja,
tak przeciwnie powstanie Kościuszkowskie starało się o to, żeby przeprowadzić
przepisy tej Konstytucyi i dalej prowadzić dobrze rozpoczęte dzieło.

Perłą Trzeciego Maja była troskliwość o lud wiejski. Kościuszko znany już był, jako
przyjaciel ludu wieśniaczego. Skoro się tylko rozniosło, że on stanął na czele
powstania, zaraz chłopi z okolic krakowskich zaczęli się zgłaszać i przynosili nawet
ciężko zapracowany grosz na ofiarę Ojczyzny. Nie brakło też do wojaka ochotników z
pomiędzy wieśniaków; w krótkim czasie zebrało się 500 chłopów, których zwano
kosynierami, dlatego, że byli uzbrojeni w kosy. Poruszył sią lud w ziemi krakowskiej i
dzięki temu poparciu odniósł Kościuszko pamiętne zwycięztwo pod Racławicami dnia
4-go Kwietnia 1794 roku. W bitwie tej kosynierzy zdobyli moskiewskie armaty;
odznaczyli się przedewszystkiem Wojciech Bartosz, zwany Głowackim, Gwiździcki,
Krzysztof Dębowski i Stach Świstacki, wszystko wieśniacy ziemi krakowskiej. Bartosz
pierwszy wpadł na nieprzyjacielską bateryę i zabrał sam cztery armaty, przysłoniwszy
panewki swoją krakuską; za to został chorążym i uwolniony był wraz z swemi dziećmi
na zawsze od wszelkich powinności. Kościuszko zaś przywdział na cześć kosynierów
krakowską chłopską sukmanę.

Po zwycieztwie racławickiem nastał wielki popłoch między załogą moskiewską w
Warszawie. Moskale wiedzieli nazbyt dobrze, że mieszczaństwo warszawskie niczego
nie pragnie goręcej, jak wygnać z miasta nieproszonych gości. Generał moskiewski,
Igelstrm, postanowił tedy podstępem zapewnić sobie dalsze panowanie w stolicy.
Zbliżał się właśnie Wielki Tydzień. Wydał tedy Moskal rozkaz, "żeby nabożeństwo" w
Wielki Piątek odbyło się we wszystkich kościołach równocześnie o jednej godzinie.
Tymczasem miano przed kościoły pozaciągać armaty, wymierzyć je prosto ku drzwiom
świątyń Pańskich, a gdy lud będzie w ten sposób uwięziony, miano tymczasem rozbroić
wojsko polskie, opanować zbrojownię, dokonać rewizyj po domach, uwięzić
gorliwszych patryotów a nawet ich wymordować. Patryoci dowiedzieli się jednak
szczęśliwem trafem o tym planie; postanowili tedy zamach ten uprzedzić i uderzyć na
Moskali o jeden dzień wcześniej, t. j. w Wielki Czwartek.

Wśród Warszawiaków odznaczył się wówczas szewc Jan Kiliński, którego
wspomnienie jest tem dla mieszczaństwa polskiego, czem pamięć Głowackiego dla
wiejskiego ludu. On-to był jakby sprężyną wszystkich patryotycznych przygotowań, a
wśród walki wyrósł na pułkownika. W Wielki Czwartek kierował ludem warszawskim
na spółkę z rzeźnikiem Józefem Sierakowskim. Nazajutrz wieczorem nie było już w
mieście ani jednego Moskala.

W pięć dni potem powstało Wilno, stolica Litwy, a lud wiejski na Litwie, Żmudzi, a
nawet w Kurlandyi, która była tylko przez pół polską ziemią, okazywał taki sam zapał,
jak wieśniacy krakowscy. Widząc to Kościuszko, ogłosił prawo uwalniające zupełnie
od pańszczyzny rodziny tych włościan, którzy szli do szeregów narodowego wojska;
całemu zaś stanowi włościańskiemu zmniejszył liczbę dni roboczych, żeby stopniowo
dojść do zupełnego uwolnienia, jak to polecała Konstytucya Trzeciego Maja.

Tymczasem spotkały się wojska polskie z moskiewskiemi pod Szczekocinami. O kilka
mil od tego miejsca stało 24,000 Prusaków, nad granicą oznaczoną drugim rozbiorem.
Kościuszko przypuszczał, że to ostrożność pruskiego rządu na wypadek, gdyby
powstanie zwróciło się przeciwko Prusom. Ale tego zamiaru Naczelnik polski niemiał;
zresztą sam akt powstania, ogłoszony w Krakowie, zwracał się tylko przeciw Moskwie.
Prusom nikt wojny nie wypowiedział i nawzajem też Prusy wojny także nie
wypowiadały i zachowywały się neutralnie, t. j. nie mieszając się ani na jedną, ani na
drugą stronę.

Dnia 6-go Czerwca 1794 uderzył tedy Kościuszko na Moskali pod Szczekocinami; w
dwie godziny odniósł zupełne zwycięztwo, Moskale zaczynają się cofać. Teraz byłoby
wojsko polskie ścigało nieprzyjaciela, a starłszy go do szczętu, mając już w swem ręku
Warszawę, możnaby pomyśleć o przeniesieniu wojny do dalszych prowincyj. Ale pod
Szczekocinami nie skończyło się na pobiciu Moskali; właśnie, gdy już bitwa zupełnie
wygrana, zjawia się niespodzianie 24,000 żołnierza pruskiego (chociaż król praski
wojny nie wypowiedział). Wojsku polskiemu groziła zupełna zagłada; ocalił je jednak
Kościuszko przytomnością umysłu, powstrzymawszy silne natarcie pruskie, kosynierzy
zaś złamali zupełnie pruską jazdę. O odniesieniu drugiego zwycięztwa nad dwoma
nieprzyjaciółmi trudno było myśleć; nieliczne zastępy Kościuszki były już zmęczone, a
wojsko pruskie duże i świeże. Trzeba było zabrać się do odwrotu, chodziło tylko o to,
żeby go dokonać bez wielkich strat i niepozwolić wrogom wyzyskać zwycięztwa. I to
się Naczelnikowi powiodło; wycofał wojsko w zupełnym porządku, ciągle się
odstrzeliwając, a przyprawił przy tym odwrocie nieprzyjaciela o takie straty, że król
pruski pisał do swego syna, że niechciałby już więcej mieć takich zwycięztw, jak pod
Szczekocinami.

Stan sprawy polskiej zmienił się zupełnie, gdy niespodzianie bez wypowiedzenia
wojny, miano do czynienia nietylko z Moskwą, ale też z Prusami. O tem nikt nie myślał
i nie mógł myśleć, bo któż prowadzi wojnę bez wypowiedzenia? A tymczasem
wkroczyły do tej reszty polskiego państwa, która jeszcze została po dwóch rozbiorach,
dalsze jeszcze armie pruskie. Jeden oddział pruski ruszył na Kraków i zajął go, a 40,000
Prusaków posuwało się z drugiej strony pod Warszawę; Moskale mieli tylko 9.000.
Rozpoczęło się oblężenie; obroną miasta kierował sam Kościuszko, przyczem
odznaczył się tak samo, jak w podobnych okazyach w Ameryce. Dwa miesiące trwało
oblężenie, ale nic nie wskórali; z początkiem Września Prusacy nagle zwinęli obóz i
odeszli, poczem i Moskwa musiała ustąpić.

Skoro król pruski wystąpił przeciw sprawie polskiej i to nawet bez wypowiedzenia
wojny, mieli więc Polacy nawzajem, prawo wystąpić przeciw Prasom. Wielkopolska,
siedząca dotychczas cicho, ruszyła się i zaczęło się także tutaj powstanie. Pod
Włocławkiem zatopiono amunicyę i ciężkie działa, które król pruski posyłał pod
Warszawę. Mając powstanie na tyłach swej armii, wolał ją Fryderyk Wilhelm zawczasu
odwołać z pod Warszawy. Armia ta poszła na Ślązk. Kościuszko zaś posłał do
Wielkopolski generała Henryka Dąbrowskiego; ten odniósł zwycięztwo pod
Łabiszynem i zdobył szturmem Bydgoszcz.

Natenczas caryca Katarzyna wyprawia do Polski nową wielką armię i daje jej na
dowódzcę najlepszego ze swoich generałów, Suwarowa, wsławionego niedawno w
wojnie z Turkami. Kościuszko postanowił tedy rozprawić się prędko z tem wojskiem,
zanim ono dojdzie pod Warszawę; nie można było żadną miarą dopuścić, żeby
Suwarow połączył się z dawniejszem wojskiem moskiewskiem, które było w kraju pod
generałem Fersenem; cała nadzieja polegała na tem, że się pobije osobno najpierw
jednego, potem drugiego. Więc połowę prawie wojska wyprawił na Litwę, naprzeciw
Suwarowa; ale wysłany tam jenerał Sierakowski, choć bił się mężnie, nie umiał jednak
wykonać trafnie rozkazów Naczelnika i nie zdołał przeszkodzić przeprawie Suwarowa
przez Bug.

Obydwa wojska moskiewskie Fersena i Suwarowa, były coraz bliżej siebie. Kościuszko
postanawia sam teraz pójść na Suwarowa, ale powodzenie tej wyprawy zależeć musiało
od tego, żeby równocześnie ktoś znowu dopilnował Fersena i nie dał mu przeprawić się
na prawy brzeg Wisły. Miał tego pilnować Adam Poniński, syn owego herszta
zdrajców; syn zgłosił się na prostego żołnierza do wojska Kościuszki, żeby zmyć plamę
z nazwiska rodzinnego; że zaś miał wykształcenie wojskowe, wkrótce więc postąpił na
oficera, a sprawujac się dobrze, dosłużył się wyższych stopni i był już pułkownikiem.
Kościuszko szczerze mu życzył, żeby się odznaczył i przywrócił honor nazwisku. Ale
Poniński tak pogmatwał sobie rozkazy Naczelnika, że ani jednego porządnie nie
wykonał: Fersen przeprawił się przez Wisłę, łudząc Ponińskiego kilku fałszywemi
marszami. Nie było rady; zamiast ruszać dalej naprzeciw Suwarowa, gdzie już był
generał Sierakowski, musiał się Kościuszko zająć poprawianiem błędów Ponińskiego i
przyjąć bitwę z Fersenem, żeby go znowu przerzucić na lewy brzeg Wisły. Było to
Kościuszce bardzo nie na rękę i wbrew wszystkim jego planom, tem bardziej, że miał
przy sobie w tej chwili zaledwie 5,800 ludzi i 21 dział, podczas gdy wojsko Fersena
liczyło 14,000 żołnierza i 60 dział. Ale Polakom nie nowina była zwyciężać
przeważające siły. Ułożył więc prędko plan bitwy; cztery tysiące żołnierza miał
Poniński trzymać w odwodzie na stanowczą chwilę i tak manewrować, żeby Fersenowi
zastąpić z boku; natenczas zwycięztwo miało przypaść Polakom.

Dnia 10-go Października 1794 roku, przed wschodem słońca rozpoczęła się bitwa pod
Maciejowicami. Kosynierzy znowu górą, Kościuszko sam wydaje komendę i już się
łamie szyk nieprzyjacielski. Teraz nadejdzie Poniński i przypuści atak z drugiej strony,
jak umówiono. Ale Ponińskiego niema! Długie godziny przetrzymuje Kościuszko
bitwę, której nieda się jednak wygrać, jeżeli się nie spełni ułożonego planu, do którego
już wszystko zastosowane. Poniński się spóźnia; byle tylko doczekać, aż nadejdzie!
Wie o tem wojsko i choć co kwadransa ich mniej, stoją jak mur i giną na miejscu z
bronią w ręku, na tem samem miejscu, gdzie ich z początkiem bitwy ustawił Naczelnik.
Przecież Poniński musi nareszcie nadejść, byle doczekać na miejscu, stoją i padają od
kuł i bagnetów. Z jednego pułku (Działyńskiego) już tylko resztki zostały, ale i te
dotrzymują placu. Padają wprawdzie gęsto także Moskale, ale ich przeszło dwa razy
więcej, a armat mają trzy razy więcej. Kościuszko biegnie od pułku do pułku, już trzy
konie pod nim ubito, już on sam wreszcie ranny, ale ciągle jeszcze wydaje komendy, i
czeka Ponińskiego. Już pobito konie od dział; już wypróżniono amunicyę. Kościuszko
ranny, przebiega ciągle linię bojową, zagrzewa do wytrwałości i obiecuje, że Poniński
wkrótce naciągnie. Minęły jeszcze trzy gorące godziny, nie nadciągnął. Jeszcze ostatnia
godzina walki. Batalion pułkownika Krzyckiego, nie mając już ładunków, rzuca się na
bagnety, ale strzały armatnie z dział moskiewskich rzucają go pokotem. Kosynierzy
zaczynają się mieszać, kanonierzy polscy własnemi rękoma muszą obracać swoje działa
i wśród otaczającego ich nieprzyjaciela wystrzelali je przecież aż do ostatniego naboju.
Zaczyna się już nie bitwa, ale rzeź. Kościuszko przybiegł jeszcze na prawe skrzydło i
usiłował utworzyć czworobok; na jego głos zaczął się formować nowy front dwójkami,
gdy wtem dał się słyszeć głos trwogi. Oto konnica moskiewska ukazała się na tyłach
resztek polskiego wojska; Kościuszko rzuca się raz jeszcze w wir walki, aż pada z
konia zemdlony od ran i dostaje się do niewoli. Cała pierś jego pokryta była bliznami,
noga poszarpana od ostrza bagnetu, a głowa zraniona trzema krzyżującemi się z sobą
cięciami.

Bitwa skończyła się o godzinie pierwszej. O w pół do czwartej przybył Poniński, ale z
innej strony, niż mu kazano, a jak się pokazało, inną też całkiem szedł drogą, niż mu
rozkazał Naczelnik. Nieposłuszeństwem tem dopuścił się ciężkiej zbrodni; w zawodzie
wojskowym nieposłuszeństwo znaczy prawie to samo, co zdrada. Nazwisko Ponińskich
nie odzyskało tedy honoru.

Nie możemy spisywać tu dalszych losów Kościuszki, bo ta książka nie na jego życiorys
poświęcona.20) Wspomnimy tylko, że ten ludowy bohater pozostawał w niewoli w
Petersburgu aż do śmierci carycy Katarzyny w Listopadzie 1796. Uwolniony potem
przez cara Pawła I-go, wyjechał do Ameryki, morzem przez Szwecyę i Anglię,
przyjmowany w obydwóch tych krajach z największymi honorami, przez króla,
dygnitarzy i lud pospolity. W Ameryce Kongres Stanów Zjednoczonych obdarzył go
nowemi zaszczytami. Potem wrócił do Europy, gdy świtała nadzieja, że Polska odżyje,
sądząc, że Francya Polsce dopomoże; ale przejrzawszy nieszczerość Francyi, usunął się
od wszystkiego i zamieszkał w małem miasteczku szwajcarskiem, w Solurze, gdzie też
dokończył żywota w roku 1817. Ciało jego sprowadzono na Wawel, do królewskich
grobów, chociaż królem nie był, tylko prostym szlachcicem litewskim, a chodził nie w
koronie, lecz w prostej siermiężnej chłopskiej sukmanie. Za miastem zaś, na górze św.
Bronisławy, usypano wysoki kopiec na cześć szlachetnego obrońcy wolności.


Trzeci rozbiór Polski

Rany Kościuszki pod Maciejowicami były śmiertelną raną polskiej niepodległości.
Odkąd Kościuszko niezdatny był do walki, tryumf był już po stronie wrogów. W
następnym roku 1795, przystąpili oni do trzeciego rozbioru i resztę polskiej ziemi
pomiędzy siebie zagarnęli. Prusy dostały wtenczas Warszawę, a Austrya Kraków.
Jakiem prawem? Na to pytanie chrześcijańskiej odpowiedzi niema; może być tylko
odpowiedź: Siła przed prawem!

Zatrzymaliśmy się obszerniej nad historyą rozbiorów Polski, chociaż to nie dotyczy
bezpośrednio dziejów Ślązka, z bardzo prostej przyczyny: Na Ślązku jest lud polski ten
sam i taki sam, jak koło Warszawy. A czy warszawski, czy ślązki Polak, słyszy często,
jak nieprzyjaciele nasi próbują usprawiedliwić rozbiory i miotają na Polskę
najstraszniejszemi oszczerstwy, twierdząc, że Polska i tak niepotrafiłaby być dobrze
urządzonem państwem. Otóż, chociażby nie potrafiła, to Niemcom i Moskalom nic do
tego! Ale jest kłamstwem ten zarzut; bo rozebrano nie upadającą Polskę, ale właśnie
odradzającą się; temu odrodzeniu przeszkadzano z całych sił, a gdy widziano, że i tak
większość narodu jest za poprawą rządu, przystąpiono do rozbiorów właśnie dla tego,
żeby tej poprawy nie dopuścić. Rozbiór Polski jest hańbą historyi i zakałą cywilizacyi.

Od tego też czasu Europa spokoju niema i mieć go nie będzie, póki z rozbioru Polski
się nie poprawi.

Ale o tem się tu rozpisywać nie będziemy. Chodziło nam tylko o pouczenie
czytelników, że jeżeli ktoś powie, że Polskę trzeba było rozebrać, bo w niej były
wielkie nieporządki, można mu się roześmiać w oczy i powiedzieć: kłamiesz! Rozebrali
ją właśnie dla tego, że chciała zaprowadzić porządek, chciała toż zrobić z mieszczanina
i chłopa obywatela, ale nie dali! Konstytucya Trzeciego Maja wzywała do uwłaszczenia
ludu wiejskiego, Kościuszko chodził w sukmanie i głosił wolność chłopom; po
zwycięztwie lud byłby całkiem wolny, ale gdy Polacy przegrali, gdy cudzoziemcy
objęli rządy, może dali ludowi wolność? Gdzież tam, skasowali wszystko, co dawała
Konstytucya Trzeciego Maja; poddaństwo ludu utrzymali. Gdy szlachta polska chciała
na własną rękę uwłaszczać lud, zakazali, bronili, żeby nie musieli zrobić tego samego w
swoich własnych prowincyach. Tylko ciemnota ludu polskiego, który za mało czyta, za
mało się dowiaduje o historyę, sprawiła, że niewiedzącemu o tem wszystkiem można
pleść fałsze i obracać kota ogonem.

A teraz, cóż się przez ten czas działo ze Ślązkiem? Dawał też gruby podatek krwi,
chociaż nie za polską sprawą. W kilku słowach trzeba nam wspomnieć tutaj o wielkiej
rewolucyi francuzkiej, która wytoczyła sporo krwi całej Europie, a także niemało
Ślązkowi.


Rewolucya francuzka

Przykładem złego urządzenia państwa i społeczeństwa może być nie Polska, ale
Francya XVIII-go wieku. Dwie trzecie części ziemi były w ręku szlachty, która nie
płaciła żadnych podatków, podczas gdy wieśniak płacił ich tyle, że mu zaledwie
dziesiąta część dorobku zostawała w ręku. A przytem był niewolnikiem swego pana,
prostą jego własnością, którą wolno było każdej chwili zabić bezkarnie. Historyk
francuzki opowiada, jak panowie na polowaniu ogrzewali sobie nogi ciepłem
wnętrzności ludzkich, rozpruwszy w tym celu brzuchy dwom czy trzem chłopom;
prawo na to pozwalało, bo ci chłopi, to tak samo ich własność, jak zwierzę domowe lub
sprzęt jaki! Mieszczanina wolno było każdej chwili obić i też za to nie było kary.
Słowem, szlachta tylko była uważana za ludzi. Rząd zaś królewski był despotyczny, to
znaczy, że królowi wolno było wszystko, cokolwiek mu się zachciało; kto został
ministrem i rozkazy wydawał w imieniu królewskiem, był też naprawdę
wszechwładnym. Kto mu się nie spodobał, zamykał go do więzienia, nie potrzebując
nawet powiadać, za co? W wojsku prowadzono handel stopniami oficerskiemi,
sprzedając je więcej dającemu, podatki puszczano w dzierżawę przedsiębiorcom, którzy
sobie potrójnie wymierzali należytość; aż strach bierze czytać historyków francuzkich,
co za nadużycia się działy. Było dużo rzeczy podobnych bardzo do tych, które się dziś
dzieją jeszcze w Rosyi, gdzie do dziś dnia jeszcze przechował się rząd despotyczny.

W owych czasach w całej Europie były rządy despotyczne, oprócz jednej tylko Polski,
która miała zawsze rząd konstytucyjny. Ale nigdzie nie działy się takie nadużycia, jak
we Francyi. Dodajmy do tego straszne marnotrawstwo dworu, które sprowadzało
ogólne bankructwo państwa.

Właśnie te pieniężne kłopoty zniewoliły wreszcie niedołężnego króla Ludwika XVI., że
się odwołał do narodu po radę, i wezwał przedstawicieli różnych stanów na naradę. Ci
odpowiedzieli, że trzeba przedewszystkiem znieść despotyczną władzę królewską, że
król powinien podzielić władzę ze sejmem i dać narodowi sposób do kontrolowania
gospodarki rządu; że finanse ratować trzeba pociągnięciem szlachty do podatków, na co
zresztą znaczna część szlachty sama się zgadzała. Powstała o to wojna domowa, a król
choć poczciwy człowiek, ale nierozgarniony, nie umiał się zastosować i tak się
zachowywał, że mogło się wydawać, jakby nie chciał nic zmienić z tych starych
krzywdzących urządzeń. Wśród wojny domowej doszli do steru ludzie rewolucyjni,
krzykacze i pozbawieni religii. Zamiast zaprowadzić rządy monarchiczno -
konstytucyjne, oni postanowili całkiem znieść godność królewską. Nienawiść tych
ludzi zwróciła się najpierw przeciw Kościołowi katolickiemu (od tego zawsze
zaczynają wszyscy rewolucyoniści). Ogłosili wprawdzie równość wszystkich, ale toż
zarazem skonfiskowali wszystkie dobra kościelne, a księży ogłosili urzędnikami
państwa i kazali im przysięgać na nowe prawa umyślnie do spraw kościelnych wydane
(jak późniejsze pruskie "prawa majowe"); większość przysięgi odmówiła, ale znaleźli
się też tacy, którzy przysięgali i chcieli być księżmi nie papieskimi, ale rządowymi (jak
potem za kulturkampfu w Niemczech). Po ołtarzu przyszła kolej na tron. Króla złożono
z tronu, potem uwięziono, a nareszcie w roku 1793 ścięto. Rozumie się, że nie wszyscy
Francuzi godzili się na te bezprawia; ale rewolucyoniści zagarnęli rządy, a sprawowali
je w ten sposób, że zamykali do więzienia każdego, kto im się sprzeciwiał, wyrokami
śmierci zaś szafowali tak hojnie, jak nigdy przedtem świat tego nie widział. Można
powiedzieć, że cała Francya opływała potokami krwi, przelewanej bratobójczo.

Na obronę króla francuzkiego zawarli przymierze cesarz Franciszek II., władzca
Austryi, z królem pruskim Fryderykiem Wilhelmem II. Rozpoczęto wojnę w roku
1792, ale prowadzono ją bardzo niedołężnie; Francuzi wkroczyli do Niemiec, zajęli
Spirę, Moguncyę i Frankfurt nad Menem. Rewolucjoniści zemścili się potem na
uwięzionym królu i ścięli go dnia 21-go Stycznia 1793. Tak tedy stanęła konstytucja
francuzka kosztem hańby, królobójstwa, obrazy religii i strasznego przelewu krwi,
podczas gdy polska Konstytucya Trzeciego Maja nikogo żałobą nie okryła,
zaprzysięgana na nabożeństwie w kościele, wśród okrzyków: "naród z królem!"

W obronie praw tronu wybuchło powstanie w prowincyi francuzkiej Wandei; uznawali
oni królem małego synka ściętego króla, pod imieniem Ludwika XVII. Na dozorcę tego
chłopczyny wybrał rewolucyjny rząd najdzikszego człowieka, jakiego tylko mogli
wynaleść, rozbestwionego pijanicę, szewca (ale wcale nie porządnego rzemieślnika,
lecz takiego, który szewstwa się miał uczyć, ale się nie uczył niczego prócz pijaństwa);
ten tak dręczył dziecinę, że z wycieńczenia królewicz umarł.

Do przymierza przeciwko rewolucyjnej Francyi przystąpiła teraz cała Rzesza
Niemiecka, Anglia, Hiszpania i Holandya. Wojna toczyła się głównie na granicy
belgijskiej, a tymczasem we Francyi coraz srożsi tyranowie dochodzili do władzy.
Nastało panowanie motłochu; kto tylko zaliczał się do porządnych ludzi, nie był pewny
życia. Na czele rządu stanął Robespierre, który burzyć kazał całe miasta we Francyi,
gdy mu się sprzeciwiano; z pod gilotyny (francuzkiego narzędzia do ścinania głowy)
odnoszono dzień po dniu koszami głowy ludzkie; były dnie, że po 300 ludzi
mordowano. Stracono też królowę, nieszczęśliwą Maryę Antoninę. Zniesiono całkiem
religię, zakazano wszelkich nabożeństw, ażeby nic a nic nie przypominało Kościoła,
zniesiono nawet dawny kalendarz. Nareszcie przebrała się miarka; gdy nikt nie był
pewny życia przed Robespierrem, uknuto na niego spisek i zamordowano go w roku
1794. Równocześnie zaczęło się Francuzom powodzić w wojnie zagranicznej; pobili
Austryaków i Prusaków. Król pruski opuścił natenczas cesarza i zawarł na własną rękę
pokój w Bazylei w Kwietniu 1795. W pokoju tym odstępował Francyi wszystkich
swoich posiadłości na lewym brzegu Renu pod warunkiem, że mu Francya dopomoże
do wynagrodzenia sobie tego przez sekularyzacye biskupstw w Niemczech. Francja
bowiem, t. j. jej rząd rewolucyjny, miał zamiar wysłać wojska na Niemcy.

Po straceniu Robespierra mniej już przelewano we Francyi krwi własnych rodaków, ale
rząd nie przestał być rewolucyjnym; o przywróceniu religii nie było mowy. Na czele
stanęło teraz pięciu t. z. Dyrektorów Francyi; ten dyrektoryat stłumił powstanie
katolickie w Wandei, a następnie zabrał się do wojny zaczepnej przeciw Austryi. Z
dwóch stron ruszono na państwo Habsburskie. Jedna armia ruszyła przez Niemcy, a
druga przez Włochy. Armią włoską dowodził generał Napoleon Bonaparte, wódz
nadzwyczaj zdolny, jeden z największych wojowników w historyi całego świata. Gdzie
tylko wkroczyło wojsko francuzkie, zaraz ogłaszało republikę; w ten sposób w krajach
przez siebie zawojowanych ogłosili republiki w Hollandyi i dwie we Włoszech:
(Cisalpińską i Liguryjską). W pokoju zawartym w roku 1797 musiała Austrya odstąpić
Francyi Belgię (która też należała do krajów Habsburskich). Pokój ten nie ukończył
jednak wojen w Europie; w roku 1798 dotarli Francuzi do Rzymu, uwięzili Ojca św.
Papieża Piusa VI., a ogłosili republikę rzymską! W roku 1799 stanęło znowu
przymierze; czyli koalicya (druga) przeciw rewolucyi francuzkiej. Wzięły w niej udział
następujące państwa; Rosya (pod Pawłem I.), Anglia, Austrya, Portugalia, Neapol i
nawet Turcya. Prusy nie wzięły udziału; nowy król, Fryderyk Wilhelm III., postanowił
pozostać neutralnym (panował w latach 1797-1840).

W wojnie z drugą koalicyą zdobyli Francuzi z początku Neapol (i zrobili tam zaraz
republikę), ale wnet potem zaczęli przegrywać na wszystkie strony i utracili znaczną
część zdobyczy; we Włoszech wracało wszystko do dawniejszego stanu. Nie mieli
Francuzi Napoleona Bonapartego, bo ten generał bawił tymczasem w Egipcie, chcąc
ten kraj zdobyć, żeby ztamtąd zwalczać angielskie posiadłości zamorskie. Ale na wieść
o klęskach Francuzów wrócił Napoleon z Egiptu, obalił rządy Dyrektoryatu, a
zaprowadził natomiast rząd złożony z trzech zwierzchników zwanych konzulami,
przyczem sam ogłosił się pierwszym konzulem na 10 lat. Odtąd zaczynają się rządy
Napoleona we Francyi. Zaraz następnego roku, 1800, przechylił Napoleon szalę
zwycięztwa na stronę francuzka, a w pokoju. w Lunewillu w roku 1801 przyłączył do
Francyi wszystkie kraje na lewym brzegu Renu i zmusił koalicyę, że uznała cztery
republiki: w Holandyi, w Szwajcaryi i dwie w północnych Włoszech.

Napoleon chciał mieć przynajmniej porządek: przywrócił we Francyi katolicyzm (choć
sam w Boga nie wierzył) i papieżowi oddał państwo kościelne, choć uszczuplone.
Zaprowadziwszy porządek we Francyi, odegnawszy rewolucyonistów od rządu,
zapobiegł dalszej wojnie domowej; a wszyscy radzi byli, że się skończy przelew krwi
bratniej i już dalej nie pytali, jakie są jego zamiary, byle tylko w kraju nastał pokój.
Korzystając z tego, ogłosił się Napoleon konzulem dożywotnim; chociaż więc nie
przybierał monarchicznego tytułu, odtąd naprawdę był monarchą, a rządy jego były
prawie despotyczne.

Potęga jego polegała na wojsku. Niemcom dyktował prawa! Pod jego kierunkiem
zmieniało się urządzenie Rzeszy Niemieckiej w roku 1803. Zniesiono wtenczas
elektorstwa duchowne, z wyjątkiem jednego Mogunckiego, a sekularyzowano mnóstwo
dóbr kościelnych. Prusy dostały wówczas posiadłości biskupstw Paderbornskiego,
Hildesheimskiego, a znaczną część Monasterskiego i Erfurckiego (wynagrodzenie za
neutralność).

W następnym roku 1804, ogłosił się Napoleon cesarzem. Co z tego wyniknęło dla Prus,
zobaczymy w następnym rozdziale.

Za króla Fryderyka Wilhelma II. musieli Ślązacy oczywiście dostarczać także żołnierza
na wojny francuzkie; za Fryderyka Wilhelma III. mieli od tego spokój aż do roku 1806.
Zresztą zapisać chyba trzeba z tych czasów, że w roku 1788 wydał Fryderyk Wilhelm
II. srogi edykt religijny, mający dopilnować protestanckiej prawowierności i tego
samego roku zaprowadził cenzurę na książki, żeby nie wolno było nic drukować, co
rządowi nie miłe. Pod tym względem było za niego gorzej, niż za jego poprzednika,
Fryderyka II. Niewola ludu wiejskiego istniała w Pruskiem państwie nadal, aż do roku
1811. Polski lud na Ślązku w tych właśnie czasach najbardziej zaczął się
germanizować.



XIII. Pierwsza połowa XIX. wieku


Wojna z Napoleonem. Francuzi na Ślązku

Napoleon nie poprzestał na tem, że się głosił cesarzem francuzkim; następnego zaraz
roku, 1805, ogłosił się także królem włoskim. Natenczas powstała przeciw niemu nowa
koalicya, złożona z Anglii, Rosyi, Austryi i Szwecyi. Prusy pozostały znowu neutralne.
Niemcy podzieliły się na dwa obozy: za Napoleonem i przeciw niemu. Posiłków
dostarczyły Napoleonowi: Bawarya, Badenia, Wirtembergia, Hessya, Nassawia.
Francuzi zajęli Wiedeń. Pod Sławkowem (Austerlitz) stawili mu czoło cesarz niemiecki
Franciszek II. i car rosyjski, obecni tam osobiście; ztąd bitwę tę zowią bitwą trzech
cesarzy. Napoleon zwyciężył z temi posiłkami książąt niemieckich, którzy tam walczyli
przeciw własnemu cesarzowi. Za to otrzymały Bawarya i Wirtembergia godność
królewską od Napoleona. Po tem zwycięztwie rozprzęgła się już do reszty Rzesza
Niemiecka. Prawie wszyscy niemieccy książęta (z wyjątkiem Prus, Brunświku i
elektorstwa Heskiego) zawarli pomiędzy sobą związek, t. z. Związek Reński
(Rheinbund) i uznali Napoleona swoim protektorem. Widząc to cesarz Franciszek II.
złożył cesarską koronę i tak się skończyło katolickie cesarstwo "rzymskie narodu
niemieckiego" w roku 1806, żeby już nigdy nie powstać. (Dzisiejsze bowiem cesarstwo
jest zupełnie czemś innem; nie nazywa się "rzymskie", ale wprost "niemieckie" i nie
jest katolickiem, ale protestanckiem.)

Ostatni cesarz Franciszek II., zanim zrzekł się korony niemieckiej, ogłosił przedtem w
roku 1804 cesarstwem swoje habsburskie kraje dziedziczne; tak powstało cesarstwo
austryackie.

W roku 1806 Prusy wypowiedziały wojnę Napoleonowi, bo cesarz francuzki zabierał
się właśnie uderzyć na Prusy. Chciano go tedy uprzedzić, skoro już widocznie było, że
Napoleon koniecznie chce tej wojny. Wtenczas wydano w Prusiech po raz pierwszy
papierowe pieniądze. Ponoszono klęskę po klęsce; pod Saalfeld, Jeną, Auerstdt wojska
pruskie poszły w zupełną rozsypkę. Jenerałowie pruscy wydawali potem Francuzom
twierdze bez oporu, urzędnicy przechodzili na stronę francuzką, a kiedy w Listopadzie
1806 roku Napoleon wszedł do Berlina, siedmiu pruskich ministrów złożyło mu
przysięgę wierności. Król Fryderyk Wilhelm III. uciekł do Królewca. Do Napoleona
przyłączył się elektor saski i dostał za to także tytuł królewski. Z początkiem roku 1807
ukazał się oddział francuzki na Ślązku; w ciągu kilka dni poddał się Francuzom
Wrocław i wszystkie twierdze ślązkie.

Na pomoc Prusom przybyła Moskwa. Mordercza bitwa pod Pruską Iławą pozostała
nierozstrzygnięta, ale już w Maju zdobyli Francuzi Gdańsk, a Napoleon pobił Moskali
w bitwie pod Frydlandem.

Zdawało się, że królestwo pruskie runie i przepadnie; sami dworzanie królewscy
sądzili, że już wszystko przepadło. Ale bo też zdawało się, że losy całej Europy pójdą
nowemi tory, że Francya ułoży sobie na nowo mapę Europy według swojej woli. Nie
było już ani cesarstwa niemieckiego, ani Rzeszy niemieckiej, Prusy zniszczone,
Włochy zawojowane, Moskwa zwyciężona; na nowych tronach, przez siebie w różnych
krajach utworzonych, osadził Napoleon swych braci i całej Europie dyktował prawa. To
powszechne wstrząśnięcie Europy w jej posadach, te wielkie zmiany, musiały się także
odbić na narodzie polskim.


Legiony polskie i księstwo warszawskie

Dziesięć lat dopiero upłynęło było od ostatniego rozbioru, kiedy Napoleon rozpoczął
był w roku 1806 wojnę z Prusami i Rosyą. Rozbiory były nieważne, nie mogły one
przecież obowiązywać żadnego Polaka; każdemu zaś nasuwać mu się musiało pytanie,
co będzie, gdy Napoleon pobije oba te państwa zaborcze? Oczywiście, Polska w takim
razie mogłaby być wolną.

Tadeusz Kościuszko przestrzegał, żeby się z Napoleonem nie łączyć, bo mu nie trzeba
dowierzać. Ale ogół narodu zawierzył gwieździe Napoleona, a gdy cesarz francuzki
wydał w roku 1806 odezwę do narodu polskiego, żeby chwycili za oręż i wywalczyli
sobie niepodległość, zaufano mu. We Włoszech zaczęło się formować wojsko polskie,
zwane legionami, pod generałem Henrykiem Dąbrowskim, który wiódł je na północ, do
ojczyzny ze śpiewem wtenczas ułożonym: Jeszcze Polska nie zginęła! Dąbrowski
wszedł do Poznania; Warszawę opuścili Prusacy! Zdawało się wszystkim, że wstanie
znów królestwo polskie. Cóż dopiero za radość, gdy i Gdańsk został zdobyty! Drugie
państwo zaborcze, Moskwa, także pokonana pod Frydlandem! Jeszcze jedna i druga
taka bitwa, a odzyska się także tamte prowincye, Polacy pod zaborem moskiewskim
gotują się do powstania, gdy wtem Napoleon zawiera niespodzianie pokój w Tylży w
Lipcu 1807. Rosya nie straciła w tym pokoju ani piędzi ziemi, za to, że car obiecał
Napoleonowi pomagać mu w wojnie z Anglią. Warunki pokoju skrupiły się tylko na
Prusach. Zabrał Napoleon Prusom wszystkie kraje od Renu aż do rzeki Łaby (Elbe), i
utworzył z nich "królestwo westfalskie" dla jednego ze swych braci; nadto odebrano
Prusom wszystko, co w trzech rozbiorach zabrali na Polsce i z tych krajów utworzono
szczupłe " księstwo warszawskie". (Gdańsk został wolnem miastem). Dodać należy, że
kraje objęte księstwem warszawskiem zdobyli Polacy własną krwią, a nadto pomagali
Napoleonowi we wszystkich bitwach. Szczupłe to państewko polskie nie mogło
zadowolnić Polaków, ale przecież było czemś.

Dołożono tedy usiłowań z całych sił, żeby to księstwo warszawskie, choć małe, było
państwem porządnem. Teraz nikt nie przeszkadzał rządzić się Polakom, jak chcieli. A
więc postarano się o duże, silnie wyćwiczone wojsko i zabrano się do dalszej
organizacyi szkół, przerwanej trzecim rozbiorem. Patryotyzm, ofiarność i poświęcenie
obywateli nie znały granic. Nakładano na siebie dobrowolnie olbrzymie podatki, żeby
tylko jak najwięcej zrobić dla szkół i wojska; przewidywano bowiem nowe wojny, a
zatem trzeba było mieć armią. Malutkie księstwo warszawskie utrzymywało armię
przeszło stutysięczną; mnóstwo młodzieży zaciągało się w szeregi w miłej nadzieji, że
to wojsko zdobędzie wolność reszcie krajów polskich. Pokazało się, jakie postępy robi
naród od czasu, kiedy sobie nadał Konstytucyę Trzeciego Maja; obywatele księstwa
warszawskiego byli godnymi następcami tej Konstytucyi. Zakwitnęły też miasta,
podniósł się handel, przemysł i ogólny dobrobyt, a przedewszystkiem podnosiła się
bardzo oświata. Pod tym względem trzeba też było bardzo wytężyć siły, bo przez 10 lat
pruskiego panowania rząd o szkoły polskie nie tylko się nie troszczył, ale im
przeszkadzał.

Słusznie przewidywano, że niedługo nastanie nowa wojna. Już następnego roku 1808, o
mało co nie wydał Napoleon nowej wojny Prusom; dla księstwa warszawskiego byłoby
oczywiście rzeczą niezmiernie ważną, żeby nie dopuścić do zwycięztwa Prus, bo
inaczej Prusy znowuby zagarnęły polskie kraje. Do wojny jednak nie przyszło, a Polacy
nie tej wojny sobie życzyli, ale wojny z Moskwą. Z Prusami woleli mieć teraz pokój i
wojować z tem państwem nie mieli też żadnej przyczyny, o ile Prusy nie przekroczyły
granic księstwa.


Reformy w państwie pruskiem

Rząd pruski, widząc sromotny upadek państwa, ocucił się i zmądrzał. Ażeby rozbudzić
w ludności przywiązanie do tronu i do państwa, nadano teraz (teraz dopiero!) miastom
prawa, żeby się mogły rządzić same, zniesiono uwolnienia od podatków
uprzywilejowanych szlachciców, a wreszcie w roku 1811 zniesiono pańszczyznę. O
pieniądze była jednak wielka bieda; do tego stopnia, że powstał projekt, żeby część
Ślązka sprzedać! Na to jednak król nie przystał. Najbardziej pomagała królowi ta
okoliczność, że Francuzi strasznie się dawali we znaki ludności i powszechną przeciw
sobie wzniecali nienawiść. Można więc było mieć pewność, że w razie nowej wojny z
Francyą cała ludność niemiecka chwyci za. broń. Lepsi wśród Niemców zaczęli też
rozumieć, co to za hańba dla narodu, żeby tak ulegać Francuzom, a nawet z nimi się
łączyć, jak to połowa Niemiec zrobiła. Gotując się do przyszłej wojny z Napoleonem,
zaprowadzono też w Prusiech już w roku 1809 powszechną służbę wojskową.

Napoleon tymczasem wojował w drugiej stronie Europy, z Anglią, Hiszpanią,
Portugalią; wszystkie sprzymierzone i zależne odeń państwa musiały mu dostarczać
posiłków, a więc także księstwo warszawskie. Z nowym carem rosyjskim, z
Aleksandrem, zawarł jednakże Napoleon ścisły sojusz: nadzieja odzyskania tamtych
prowincyj znowu się oddalała.


Napoleon oszukuje Polaków

W roku 1809 wypowiedział Napoleonowi wojnę cesarz austryacki Franciszek. Przegrał
zupełnie; Austrya rozbita, poodrywano od niej sporo krajów. Księstwo warszawskie
tyle na tem zyskało, że dało się oderwać od Austryi także część polskiego zabranego
kraju, a mianowicie zachodnią Galicyę, którą przyłączono do Księstwa. Ale ten zysk
był także zarazem szkodą, bo robił z Austryi nieprzyjaciela. Nie z Austrya, i nie z
Prusami chcieli Polacy walczyć, ale z Moskwą.

Napoleon wojował teraz ze Szwecyą, a potem znowu z papieżem, z którym pokłócił się
o to, że go papież nie chciał słuchać w polityce. Napoleonowi od samej pomyślności
przewróciło się w głowie. Wziął Ojca św. Piusa VII. do niewoli, uprowadził go z sobą
do Francyi, gdzie zwierzchnik Kościoła żyć musiał z jałmużny.

Oburzyło to do żywego katolicki naród polski i zaczęli być tacy, którzy radzili zerwać z
Napoleonem, a zbliżyć się raczej do Rosyi. Projektowali, żeby zrobić teraz to, co się nie
udało za króla Zygmunta III. Jak wtenczas królewicz polski miał być carem, tak teraz
chciano, żeby car był królem polskim, a więc żeby zawrzeć unię pomiędzy państwem
rosyjskiem a polskiem; oczywiście pod tym warunkiem, że wszystkie dawne polskie
ziemie do polskiego państwa należeć będą i będą miały rząd zupełnie polski. Była to
myśl mądra, ale car chwycił się jej dopiero po niewczasie.

W roku 1812 doczekano się nareszcie, że Napoleon wypowiedział wojnę Moskwie.
Księstwo warszawskie musiało Napoleonowi dotrzymać sojuszu; reszta narodu
polskiego wahała się, czy zaufać temu wojownikowi. Ale Napoleon ogłosił publicznie,
że idzie na Moskwę, żeby wskrzesić państwo polskie w dawnych jego granicach. I tak
jeszcze się wahano, - ale car zachowywał milczenie, nie przyjął myśli unii, - więc
ostatecznie stanął naród po stronie Napoleona;
Skoro Eosya nie chciała zgodliwie ułożyć się z Polską, należało skorzystać ze
sposobności, żeby odbić, co swoje.

Półmilionowe wojsko Napoleona przeszło przez Niemen, Napoleon wkroczył do Wilna.
Polskie prowincye uwolnione były od Rosyan, ale Napoleon królestwa polskiego nie
ogłosił. Uważał sprawę polską, jako przedmiot targu politycznego, ale szczerym nie był
nigdy. Napoleon zawarł przymierze z Austryą i Prusami. Król pruski patrzał przedtem
obojętnie na pogrom Austryi, ale teraz przeciwko Rosyi posłał na pomoc swoje wojsko;
był zupełnie w wysługach Francyi.

Napoleon, zwycięzki, jak zawsze, dotarł aż do Moskwy, dawnej stolicy państwa!
Mogło się zdawać, że teraz podyktuje carowi warunki pokoju, że reszta ziem polskich
odzyska niepodległość. Ale jak mylne są rachuby ludzkie!

Wkroczył Napoleon do miasta Moskwy, ale to miasto było puste; ludność z niego
wyprowadziła się, postarawszy się, żeby w mieście nie zostało nic do jedzenia ani dla
koni, ani dla ludzi. Na kilkanaście mil do okoła cały kraj był wypalony i pusty! Na
trzeci dzień miasto zaczyna się palić od razu w kilku miejscach. To gubernator
moskiewski Roztopczyn głodnym i schorzałym Francuzom zapalił całe miasto nad
głowami, zostawiwszy w tym celu kilkunastu ludzi w skrytkach. Francuzi chcieli w
Moskwie przezimować; teraz jednak trzeba było wracać, choć byli zwycięzcami we
wszystkich bitwach. Równocześnie chwytają straszne mrozy, choć był dopiero
Listopad; Francuzi, do zimy takiej nieprzywykli i wcale na zimę do wojny nie
zaopatrzeni (bo mieli zimować spokojnie w Moskwie) padają po drodze, jak muchy.
Straszną była przeprawa przez rzekę Berezynę; żołnierz moskiewski robił swoje na
mrozie, jak nic, podczas gdy francuzki karabina porządnie nastawić nie zdołał. W
Berezynie zatonęła znaczna część wojska, a drugie tyle poszło w rozsypkę marznąc,
ginąc z głodu i strasznych chorób. Żadnej klęski nie poniósł cesarz francuzki, nie
przegrał żadnej walnej bitwy, a jednak z końcem Listopada miał koło siebie już ledwie
8.000 żołnierza! Czemże tu wojnę prowadzić? Siada więc na sanki i jedzie bez
wytchnienia do Paryża, żeby na przyszły rok przysposobić nową armię. Żadne, choćby
największe przegrane bitwy, nie mogły mu były tyle zaszkodzić, ile ten pożar Moskwy
i mrozy.

Widząc, że z Napoleonem krucho, odstąpił go król pruski i zawarł teraz przymierze z
Moskwą. Obydwa państwa ruszyły na Saksonię, która była po stronie francuzkiej;
udało im się zająć Drezno z końcem Marca 1813. Ale w miesiąc potem Napoleon
znowu był w Niemczech, mając już znów 120,000 wojska i Drezno odebrał, zadawszy
sprzymierzonym trzy ciężkie klęski, poczem pruskie i rosyjskie wojsko cofnęło się na
Ślązk. Wtenczas do przymierza przeciw Napoleonowi przyłączyła się także Austrya.
Zaczęła się teraz dopiero ciężka wojna. Na Ślązku stanęło 60,000 rosyjskiego i 40,000
pruskiego wojska i wyruszyło ztąd do środkowych Niemiec. A to była armia
najmniejsza; oprócz niej były dwie inne, znacznie większe, tak, że siły
sprzymierzonych dochodziły razem do pół miliona żołnierzy. I udało im się zwyciężyć
Napoleona w trzechdniowej krwawej bitwie pod Lipskiem 16-go, 18-go i 19-go
Października 1813 roku. Tamto w rzece Elsterze zginął książę Józef Poniatowski,
dowodzący pułkiem polskim. Po tej bitwie odstąpił Napoleona Związek Reński.
Sprzymierzeni podali Napoleonowi warunki pokoju, żeby Ren i Alpy tworzyły granicę
Francyi. Warunki te były bardzo dobre, bo dawały Francyi znacznie więcej, niż się jej
należało, ale Napoleonowi nie o Francyę chodziło, tylko o siebie; zaślepiony, myśląc,
że zawsze górą być musi, odrzucił te warunki. Sprzymierzeni wkroczyli tedy do
Francyi. Po wielu krwawych bitwach, staczanych ze zmiennem szczęściem, przegrał
Napoleon; sprzymierzeni wkroczyli do Paryża. Napoleon pobity musiał się zrzec
korony; dostał na mieszkanie i panowanie małą wyspę Elbę na morzu tyrheńskiem
blizko wybrzeży Włoch. Do Francyi wracała dawna dynastya królewska; koronę
otrzymał brat ściętego króla. Ojciec św. wracał do Rzymu.


Kongres wiedeński 1815 roku

Granice państw europejskich zmieniały się za czasów Napoleońskich niemal co roku;
żeby je ustalić, zwołali monarchowie kongres do Wiednia. Zjechali tam osobiście
cesarz austryacki i rosyjski, królowie pruski, bawarski, wirtemberski, duński; Anglia,
Francya, Hiszpania, Portugalia, Szwecya miały swoich posłów. Był to kongres
europejski. Kłócono się o Saksonię i Polskę. Saksonię całą chciały zagarnąć Prusy.
Austrya i Anglia życzyły sobie odbudowania Polski; sprzeciwiały się Rosya i Prusy. O
sprawę polską omal nie wybuchła wojna, w której Rosya i Prasy walczyłyby przeciw
Austryi, Anglii i Francyi. Ale niespodzianie pogodziła zwaśnionych wieść, że Napoleon
wrócił do Francyi!

Wrócił rzeczywiście; wylądował na wybrzeżu francuzkiem l-go Marca 1815 roku, w
kilka dni miał wojsko, a w trzy tygodnie zajął Paryż! Wojsko samo z siebie się zrobiło,
bo lud francuzki lgnął do niego, chociaż on nie był tego godzien. Wtenczas wszystkie
państwa (z wyjątkiem Szwecyi) zawarły przeciw niemu znowu przymierze, tak, że
zebrały wojsko mające przeszło milion żołnierzy. Napoleon jednak zwyciężał z
początku, dopiero 18-go Czerwca pobity został na głowę pod Waterloo w Belgii.
Wtenczas zrzekł się tronu dla swego czteroletniego syna, ale sprzymierzeni, zająwszy
powtórnie Paryż, przywrócili znowu dawną dynastyę królewską. Napoleon chciał uciec
do Ameryki, ale nie mogąc tego dokonać, oddał się sam w ręce Anglików. Zawieziono
go teraz na bezludną wyspę św. Heleny na Oceanie, tysiąc mil od Europy, gdzie żył
jeszcze przez 6 lat, do roku 1821.

Monarchowie wrócili na kongres wiedeński. Rosya i Prusy nie chciały ani słyszeć o
odbudowaniu Polski. Oba te państwa podzieliły pomiędzy siebie Księstwo
Warszawskie w ten sposób, że Prusy zabrały Poznańskie i Gdańsk, a resztę (prócz
Krakowa) dano carowi Aleksandrowi. Tej części Księstwa Warszawskiego nadano
szumny tytuł Królestwa Polskiego; car Aleksander koronował się też królem polskim.
Miasto Kraków z okolicą ogłoszono rzeczpospolitą i oddano pod dozór wszystkich
trzech państw rozbiorowych, Austryi, Prus i Rosyi, które utrzymywały w Krakowie w
tym celu swoich pełnomocników. Te same trzy państwa zawarły z sobą związek
polityczny, nazywany przez nich zuchwale świętem przymierzem. To przymierze
"święte" miało na celu utrzymanie despotyzmu w Europie.


Królestwo Polskie Kongresowe

W całej Europie bowiem dwa tylko były państwa, w których monarcha dzielił swą
władzę z narodem i pozwalał obywatelom na udział w rządzie. We Francyi, po wielkiej
rewolucyi, trudno było zaprowadzać na nowo despotyczne rządy jawnie i otwarcie;
pozostawiono tam tedy sejm, chociaż prawa jego krępowano coraz bardziej. Drugiem
państwem konstytucyjnem było owo małe Księstwo Polskie, utworzone na kongresie
wiedeńskim i dlatego zwane też zwykle Królestwem Kongresowem, albo krótko
Kongresówką. Niemożebne bowiem było przypuścić, żeby Polacy, którzy zawsze mieli
rząd konstytucyjny, którzy mieli za sobą świeżą jeszcze a świetną tradycyę Konstytucyi
Trzeciego Maja, znieśli cierpliwie w swojem państwie rząd despotyczny. Car
Aleksander despotyczny władca rosyjski, w tem Królestwie polskiem był monarchą
konstytucyjnym. Związek Kongresówki z Rosyą miał polegać tylko jedynie na
wspólności osoby monarchy. Zresztą rządy obydwóch państw były zupełnie od siebie
oddzielone. Królestwo Polskie miało swoje własne wojsko, a tak pielęgnowano tę armię
narodową, że powszechnie uważano Ją za najpiękniejsze i najbitniejsze wojsko w całej
Europie. Władza prawodawcza spoczywała w ręku sejmu, wykonawcza w ręku
ministrów odpowiedzialnych przed sejmem. Ponieważ Kraków od Kongresówki
oddzielono, założono tedy w Warszawie nowy uniwersytet, który wkrótce zajaśniał
blaskiem nauki. Administracya kraju, prowadzona wyłącznie przez Polaków,
znajdowała się w wzorowym porządku.

To małe "Królestwo", mniejsze o połowę od dawniejszego Księstwa Warszawskiego,
nie spełniało oczywiście nadzieji Polaków; ale łączyły się z tem inne nadzieje. A
mianowicie car Aleksander obiecywał, że do tego Królestwa przyłączy resztę ziem
polskich będących pod panowaniem rosyjskiem. Mawiał, że marzeniem jego jest
odbudowanie Polski, tylko na razie stosunki polityczne nie dopuszczają spełnienia tego
wielkiego dzieła; niechaj więc Polacy tak długo będą cierpliwi, aż nadejdzie chwila
sposobna. Car Aleksander potrzebował sympatyi Polaków i rzeczywiście zrobił wiele,
żeby na nią zasłużyć. We wszystkich bowiem polskich ziemiach do cesarstwa
rosyjskiego należących uszanował język polski, który był panującym w sądzie, w
urzędzie i w szkole, tak, że naprawdę w czasach po kongresie wiedeńskim Polakom
najlepiej się działo w zaborze rosyjskim. Naród polski mógł tam z początku rozwijać
zupełnie swobodnie swą kulturę; a że od czasów Konarskiego Polacy najbardziej
baczyli na szkoły, więc też jęli się do ich zakładania i udoskonalania na wielką skalę. W
Wilnie była jeszcze z czasów Batorego akademia; tę teraz ulepszono, sprowadzono
znakomitych profesorów i doprowadzono do tego, że stała się ona pierwszorzędnem
źródłem nauki na całym Wschodzie europejskim. Wszystko to było na wskroś polskie,
rząd rosyjski nie wtrącał się w polskie sprawy szkolne prawie całkiem; na czele
polskiego szkolnictwa stał Polak, książę Adam Czartoryski, godny człowiek, wzór
magnata - patryoty.

Kongres wiedeński, oddając ziemie polskie na nowo państwom zaborczym postanowił
wyraźnie, że na całej przestrzeni dawnego państwa polskiego ma język polski
zachować wszystkie swe prawa, a rządy obowiązane są dostarczyć Polakom środków
do cywilizacyjnego rozwoju swej narodowości, której odrębność należy uszanować.
Zastosował się do tego postanowienia z początku w zupełności car Aleksander.
Najmniej wypełniła to postanowienie kongresu Austrya; Prusy szły z początku średnią
drogą.


Austrya germanizuje księstwo Cieszyńskie

W Austryi na czele rządów stanął osławiony książę Metternich, wielki wielbiciel
despotyzmu i bezwzględny germanizator. Polaków nie dopuszczano do urzędów, nie
pozwalano zakładać wyższych szkół polskich. We Lwowie założył jeszcze poprzednio
cesarz Józef II. uniwersytet, ale ten był niemiecki. Młodzież wyjeżdżała na uniwersytet
do Krakowa, na co bardzo niechętnie patrzał rząd. Był nawet czas, że za przewodem
Metternicha myślano znieść ten stary uniwersytet Jagielloński w Krakowie.

Najbardziej jednak dawała się germanizacya we znaki Ślązkowi austryackiemu.
Księstwo Cieszyńskie, część Ślązka Górnego, kraj zupełnie polski, postanowiono z całą
świadomością przerobić na prowincyę niemiecką. Zaginęła między politykami
austryackimi nawet tradycya o tem, że księstwo to należy do państwa austryackiego
właściwie tylko, jako cząstka Korony Czeskiej. Czesi byli zresztą zupełnie
zgermanizowani i to do tego stopnia, że oni właśnie dostarczali rządowi największych
germanizatorów. W Galicyi np. cieszono się, jeżeli rząd przysłał na urząd jakiego
rodowitego Niemca; mówiono, że to wielka ulga i o wiele lepiej, niż zniemczały
Czech.21) Otóż Cieszyńskie wzięte było we dwa ognie germanizacyi: przez rząd i przez
Czechów.

Księstwo Cieszyńskie dał był cesarz Karol VI. jeszcze w r. 1722 księciu Leopoldowi
Lotaryńskiemu; syn jego Franciszek Szczepan nastąpił w Cieszyńskiem po ojcu w roku
1729. Wychowany na cesarskim dworze, ożenił się w siedm lat potem, w roku 1736, z
najstarszą córką Karola VI., z ową Maryą Teresą, o której poprzednio już była mowa.
W trzydzieści lat potem użyto księstwa Cieszyńskiego na posag dla córki Maryi Teresy,
imieniem Maryi Krystyny, gdy wychodziła za mąż za księcia saskiego Alberta. Książę
ten tytułował się odtąd księciem sasko - cieszyńskim. Żył do roku 1822. O kraj
troszczył się o tyle, o ile mu dostarczał dochodów. Zresztą rządami nie zajmował się
wcale i tak się tu wszystko działo, jak sobie w Wiedniu Metternich życzył. O ile zaś
potrzebował urzędników do swych olbrzymich dóbr, sprowadzał Niemców i tak powoli
samo miasto Cieszyn zaczynało przybierać postać niemiecką. Umierając w roku 1822
zapisał księstwo arcyksięciu austryackiemu Karolowi, po którym odziedziczył je syn
jego arcyksiążę Albrecht, który umarł 1895. Władza książęca była jednak coraz
mniejsza, a po roku 1848 straciła wszelkie polityczne prawa nad krajem; "księstwo
cieszyńskie" stało się tylko tytułem; niemniej przeto każdorazowy "książę" wielki ma
na ten kraj wpływ z tej prostej przyczyny, że większa połowa Cieszyńskiego jest jego
prywatnym majątkiem. Jak dotychczas, wszyscy ci książęta cieszyńscy byli zawsze
wielkimi germanizatorami.

Sąsiadujące z Cieszyńskiem księstwo Opawskie, ziemia czeska germanizowało się
podwójnie, bo dobrowolnie. Czesi tamtejsi przenosząc się często do Cieszyńskiego,
nieśli też z sobą niemczyznę. W Opawskiem tytuł książęcy posiadała rodzina
Lichtensteinów; cesarz Maciej nadał im to księstwo prawem lennem dziedzicznem w
roku 1613. Utrzymali się tam aż do dziś dnia; straciwszy znaczenie polityczne
wywierali jednak wielki wpływ przez przewagę majątkową i pomagali dzielnie do
germanizacyi, której ludność czeska chętnie zresztą ulegała aż do połowy tego wieku.

O ludzie polskim na Ślązku austryackiem nikt nie pomyślał. Uważano go za bydło
robocze; kto z pośród ludu chciał się wznieść wyżej, musiał zostać Niemcem, bo tylko
Niemcy mieli w Austryi znaczenie. Lud ten miał wprawdzie teraz w tem samem
państwie braci w Galicyi, z którą graniczył bezpośrednio, ale cóż z tego, skoro w
Galicyi tak samo nie było ani jednego urzędnika polskiego, ani jednej szkoły polskiej.
Jedynie duchowieństwo podtrzymywało tu choć trochę ducha narodowego, chociażby
przez to, że z Kościoła nie można było wyrugować polskiego języka, bo po niemiecku
nie rozumieliby kazania. I pastorowie protestanccy musieli z tego samego powodu
uwzględniać język polski. Ludowi polskiemu w Cieszyńskiem na dobre tedy wyszło, że
się po niemiecku nie uczył; inaczej byliby mu może zaczęli nasyłać niemieckich księży.

Czasy Metternichowskie, to najgorsze czasy dla Polaków w Austryi. Metternich
bowiem wiedząc, że Polacy z całej swej tradycyi dziejowej, z usposobienia i natury
swej, nie będą nigdy przyjaciółmi despotycznej formy rządu, upatrywał (i słusznie) w
Polakach największych wrogów swego systemu. Metternich tak zaś zajadłym był w
swem zaślepieniu do despotyzmu, że uważał za rewolucyonistę każdego, ktoby tylko
wspomniał o konstytucyi lub o sejmie. A Polacy w Kongresówce mieli konstytucyę i
sejm; było to też solą Metternicha, który nie mógł się doczekać, żeby te prawa odjęte
były Królestwu Kongresowemu. Dla niego Polak, a rewolucyonista, znaczyło to samo;
nienawidził Polaków za ich żarliwą miłość wolności.


Polski namiestnik w Poznaniu

Przejdźmyż teraz do pruskiego panowania. Król Fryderyk Wilhelm III., zaprzysiągłszy
zapewnienia dane Polakom przez kongres wiedeński, dotrzymywał z razu przysięgi.
Dawał wprawdzie mniej, niż car Aleksander, ale też car chciał tylko schlebiać Polakom,
podczas gdy ten król pruski był przynajmniej szczery. W Poznaniu ustanowił swoim
namiestnikiem księcia Antoniego Radziwiłła, człowieka dobrej woli, choć średnich
tylko zdolności (zdatniejszy był do muzyki, niż do polityki); Polskę umiłował jednak
gorąco, co nawet na zewnątrz wyrażał strojem; do śmierci chodził w prostej czamarce i
aksamitnej czworograniastej czapce, a polski język był mu najmilszą mową. Na
stanowisku namiestnika Wielkopolski pomagało mu bardzo to, że był spokrewniony z
dynastyą Hohenzollernów; ożenił się bowiem w roku 1796 z synowicą króla Fryderyka
II., z księżniczką pruską Ludwiką, (córką księcia Ferdynanda pruskiego). Wychodząc
za mąż za Polaka, sprawiła mu miłą niespodziankę: oto wyjednała u panującego
wówczas króla Fryderyka Wilhelma II., że na dzień jej ślubu uwolnił niemal
wszystkich polskich jeńców wojennych, którzy od czasów wojny 1794 roku, kiedy pod
Kościuszką walczyli, uwięzieni byli w fortecach ślązkich. Na tym związku małżeńskim
polskiego magnata z księżniczką pruską opierali niektórzy Polacy wielkie nadzieje.
Generał Dąbrowski np. starał się królowi pruskiemu podsunąć myśl, żeby odbudował
królestwo polskie, którego tron mógłby zająć jeden z królewiczów pruskich; Dąbrowski
myślał, że Radziwiłł do tego króla skłoni. Ale w polityce małżeństwo nie znaczy nic a
nic, a kto o tem zapomina, ten jest lichym politykiem. Lichym też politykiem był
generał Dąbrowski; dobrym za to był wodzem. Widząc, że od pruskiego dworu nie
można się niczego spodziewać, poszedł za gwiazdą Napoleona i uformował we
Włoszech owe legiony, z któremi potem wkroczył do Poznania. Książe zaś Antoni
Radziwiłł nie wierzył Napoleonowi i w żadne stosunki z nim nie wchodził.

Książę Antoni miał kilkoro dzieci; starsza córka Eliza, słynęła z piękności i dobroci.
Zakochał się w niej młodszy królewicz, Wilhelm, syn Fryderyka Wilhelma III.,
późniejszy cesarz niemiecki Wilhelm I. Ojciec przystawał na to małżeństwo z Polką;
ale królewicz sam miał obawy, żeby mu to potem nie zawadzało w polityce, na
wypadek, gdyby miał zasiąść na tronie. Jakkolwiek bowiem był tylko młodszym
synem, przewidywał, że starszy brat mógłby umrzeć i jemu przypadłaby korona. Oddał
więc tę sprawę pod decyzyę rady ministrów, a ministrowie małżeństwu się sprzeciwili.
Zdaje się, że się postarano o to, żeby taką dali odpowiedź. Prusy bowiem nie były
jeszcze państwem konstytucyjnem i królewska wola była najwyższem prawem. Młody
królewicz Wilhelm w listach do swego przyjaciela pisywał wyraźnie, że Elizę
Radziwiłłównę bardzo kocha, ale też zwykle dodaje zaraz, że o małżeństwie trudno
myśleć. Zdaje się, że nie chciał się żenić dlatego, że tylko po matce była z krwi
królewskiej, ale nie po ojcu; niektórzy prawnicy pruscy bowiem twierdzili, że dzieci
książąt z domu Hohenzollernów wtedy tylko mogą rościć prawa do korony, jeżeli ich
matka była córką panującego książęcia; według tego zapatrywania dzieci zrodzone w
małżeństwie z Elizą nie miałyby prawa do tronu. Ale na zapatrywanie prawników była
prosta rada: wydać rozporządzenie królewskie! Wilhelm jednakże żenić się nie chciał,
bo w takim razie stanąłby niejako niżej od innych członków królewskiej rodziny. Nie
miałbo w sobie temperamentu polskiego króla Zygmunta Augusta, który także
Radziwiłłównę osadził na tronie, a nie bał się, że mu przez to ubędzie honoru pomiędzy
monarchami europejskimi! I nie ubyło mu nic!

Choć jednak królewicz Wilhelm postanowił się nie żenić, zajeżdżał jednak często do
Poznania, a w lecie do Ruhbergu na Ślązku, w hrabstwie Kłodzkiem, gdzie
Radziwiłłowie kupili sobie posiadłość na letnie mieszkanie. Aż do roku 1826 nie
powiedział Wilhelm otwarcie, że się nie myśli żenić, tylko zwlekał i przewlekał!
Księżniczka Eliza dobrze jednak wyszła na tem, że nie wyszła za królewicza Wilhelma.
Przypłaciła wprawdzie nieszczęśliwą swą miłość wczesną śmiercią, ale lepiej jej było w
grobie, niż byłoby na tronie, gdyby się jej życzenia były spełniły i zdrowie służyło.
Przypuśćmy, że Eliza byłaby żyła długo przy boku królewicza, który potem stał się
królem, potem jeszcze został cesarzem; przypuśćmy, że zostałaby pruską królową i
cesarzową niemiecką: nie bardzoby jej było miło, gdyby w państwie, którego była
królowa, dola Polaków była ciężką. Niechże nikt ani na chwilę nie przypuszcza, że
polska małżonka mogłaby wpływać korzystnie na pruskiego króla: w polityce
małżeństwo nie znaczy nic a nic.

Wpływ księcia Antoniego Radziwiłła był też coraz mniejszy na dworze berlińskim.
Metternich się sierdził, jak to Polak może być namiestnikiem polskiego kraju, car
Aleksander zaczął też powoli zrzucać maskę względem Polaków, a wpływ tych dwóch
państw oddziaływał na politykę pruską względem Polaków. Pozostawiono wprawdzie
język polski we wszystkich jego prawach, ale równocześnie zaczęto też obok niego
wysuwać niemczyznę.


Rządy policyjne w Prusiech

Zobaczmy teraz, jakie były sprawy państwa pruskiego za króla Fryderyka Wilhelma III.
po kongresie wiedeńskim; dotyczyły one bowiem z konieczności także Wielkopolski i
Ślązka.

Na kongresie wiedeńskim przyrzekł król w odezwie do swych poddanych, że nada
konstytucyę i zwoła sejm z przedstawicieli narodu. Postanowienie to zapadło 22-go
Maja 1815 roku. Ale pod wpływem "świętego przymierza", pod wpływem Metternicha
i cara Aleksandra przyrzeczenie to pozostało obiecanką. Co gorsza, zaczęto wkrótce
zapełniać więzienia zwolennikami konstytucyi i nastały jak najsurowsze rządy
policyjne. W roku 1819 ogłoszono surową cenzurę na wszelkie książki, żeby nie wolno
było ani słowa drukować o wolności i ani słówkiem zganić rządu; w uniwersytetach
zaprowadzono policyjny dozór nad profesorami i studentami; ustanowiono osobną
komisyą śledczą, któraby śledziła i więziła wszystkich okazujących niezadowolenie z
despotycznej formy rządu. Prawa te uchwalono na konferencyi ministrów państw
niemieckich w Karlsbadzie (w Czechach, a więc w państwie austryackiem, pod
kierunkiem Metternicha); nazywano je dla tego ustawami Karlsbadzkiemi.
Obowiązywały one aż do roku 1848. Oczywiście, że nie powiększały one bynajmniej
przywiązania do państwa i tronu. Nietylko Polakom, ale zupełnie tak samo Niemcom
dawały się te prawa ciężko we znaki.

Niemcy mieli jeszcze szczególny powód do niezadowolenia. Oto w roku 1817
zaprowadził król t. z. unię protestancką, to jest wspólne t. z. "ewangielickie" wyznanie
wiary dla kalwinów i luteranów. Dynastya Hohenzollernów, będąc kalwińską,
niechętnie widziała, że większość poddanych należy do luteranizmu; dlatego to
obmyślono to wspólne wyznanie wiary. Ilekroć rząd wtrąca się w sprawy sumienia,
zawsze się z tego wywiąże jaka bieda; bo rząd lubiałby, żeby sprawy kościelne były
płaszczykiem dla jego zamysłów. Jeżeli tak bywa ze sprawami Kościoła katolickiego,
cóż dopiero w obrębie protestantyzmu! Zaczęło się od tego, że w roku 1821 rząd króla
Fryderyka Wilhelma III. zakazał surowo używania wyrażeń "protestantyzm",
"protestanci", "protestancki"; potem roku 1824 narzucił król wszystkim pastorom
ułożoną przez siebie samego książkę liturgiczną (t. z. " agendę)", według której miano
odprawiać nabożeństwa w ten tylko sposób, jak król to kazał. Rozpoczęły się kłopoty;
niektórzy mieli wątpliwości, czy król posiada taką "władzę biskupią", żeby mógł
według swojego rozkazu urządzać liturgię. Król posunął się o krok dalej. Zażądał od
pastorów, ażeby wykładali ludowi, że tylko despotyczna władza zgodna jest z religią, a
wszelkie zachcianki konstytucyjne sprzeciwiają się duchowi chrześcijaństwa i
zasługują na potępienie. Wymagał na to przysięgi od pastorów, a który przysięgi
odmówił, szedł do więzienia, a przynajmniej tracił posadę.

A katoliccy poddani, którzy przeważali w dwóch stronach państwa, na zachodzie w
prowincyi nadreńskiej i na wschodzie w prowincyach polskich? Przyszła też i na nich
kolej, zabrał się rząd także do nich. Nietylko, że pilnowano z największą czujnością,
czy który ksiądz nie należy do zwolenników ruchu konstytucyjnego, ale posunięto się
dalej. Królowi zdawało się, że także w obec katolickich poddanych może wydawać
przepisy religijne. Jak wiadomo, Kościół cierpi małżeństwa mieszane pod tym tylko
warunkiem, jeżeli dzieci będą wychowywane w wierze katolickiej. Król zażądał jednak
zniesienia tego przepisu. Znosić taki przepis może tylko sobór powszechny i stolica
apostolska; wszyscy biskupi razem nie mają do tego prawa! To nie od biskupa zależy,
bo to nie biskupi jest przepis, ale przepis całego Kościoła; rozumie się tedy samo przez
się, że, biskupi nie mogli uczynić zadość woli królewskiej. Natenczas król wydał
rozkaz do duchowieństwa katolickiego, nakazując księżom udzielać ślubów
małżeństwom mieszanym bez jakichkolwiek zastrzeżeń co do wychowania dzieci.
Księża zapytali się oczywiście biskupów, co robić, a biskupi nie mogli odpowiedzieć
inaczej, jak tylko, że król pruski w rzeczach wiary i obyczajów zwierzchnikiem wcale
nie jest, a zatem niema też prawa rozkazywania; musieli oczywiście wezwać
podwładne duchowieństwo, żeby pozostało wiernem przysiędze kapłańskiej.
Rozpoczęło się prześladowanie; król kazał w roku 1837 uwięzić arcybiskupa
kolońskiego, a we dwa lata potem spotkał ten sam los także prymasa polskiego
Kościoła, arcybiskupa gnieżnieńsko - poznańskiego Dunina. Ten pierwszy kulturkampf
odpokutowała ciężko ludność polska w Poznańskiem i na Ślązku.

Następnego roku umarł król Fryderyk Wilhelm III. Pozostaje nam jeszcze przypatrzeć
się, jak za jego rządów wyglądały stosunki narodowe na Górnym Ślązku.


Język polski na Górnym Ślązku

Do Ślązka nie stosowało się całkiem postanowienie kongresu wiedeńskiego z roku
1815. Państwo pruskie zabrało Ślązk nie polskiej Koronie, ale czeskiej, a właściwie
domowi Habsburskiemu. Ponieważ większa część kraju była już zgermanizowaną,
zapomniano o dawnym związku historycznym, o tem, że czy Ślązk, czy Wielkopolska,
to jedno pod względem historycznym i narodowym. Kongres wiedeński, zastrzegając
prawa dla języka polskiego i rozwoju cywilizacyjnego polskiego narodu, miał też na
myśli tylko Wielkopolskę i Prusy Zachodnie (dawne Prusy Królewskie), ale nie Ślązk.
Na Ślązku uczono jednakże w szkołach języka polskiego. Fryderyk II. wymagał
wprawdzie od nauczycieli, żeby znali biegle język niemiecki, ale już w roku 1765
zaznaczył wyraźnie, że nauczyciele muszą znać także język polski, boby inaczej nie
mogli szkoły należycie prowadzić; toteż elementarze w szkołach górnoślązkich były
zawsze aż do czasów kulturkampfu bismarkowskiego, dwojakie: polskie i niemieckie.
Nie pochodziło to bynajmniej ztąd żeby Fryderyk II miał być przyjacielem Polaków,
ale tak kazał prosty rozsądek, jeżeli się chciało naprawdę mieć oświeconych
poddanych. Obowiązek znajomości obydwóch języków sprawiał, że otwierały się dla
Polaków posady nauczycielskie i nie mogli się wdzierać między polską ludność
niemieccy nauczyciele - germanizatorzy. Z początku trudno było o takich, którzyby
znali dobrze obydwa języki i mogli ich uczyć. Polacy bowiem górnoślązcy nie
potrzebowali dotychczas niemieckiego języka do niczego; za czasów habsburskich
spisywano dokumenty urzędowe po miastach i miasteczkach polskich po łacinie, albo
niby po czesku, z tej racyi, że to Ślązk był cząstką czeskiej korony; ale w tej
czeszczyźnie nie dużo było czeskiego, bo pod tym pozorem przemycano często język
polski. Kto chciał wyuczyć się na księdza, uczył się po łacinie, ale po niemiecku także
nic, bo nie mając niemieckich parafian nie potrzebował niemczyzny. Tylko kupcy
mający handlowe stosunki z Wrocławiem połapali trochę niemieckiej mowy; ale i
takich było nie wielu, bo Górny Ślązk miał wówczas handlowe stosunki bardziej z
Krakowem, niż z Wrocławiem. Ciężko więc było o nauczycieli umiejących po
niemiecku; Gliwiccy obywatele prosili o pozwolenie, żeby sobie mogli z Austryi takich
sprowadzić. Ustawa więc ta nie dała się z początku wykonać. Potem wyszedł jednak
rozkaz, żeby powydalać wszystkich nie znających niemczyzny; musieli się więc
nauczyciele zabrać do tego języka.

Nauczyciele ówcześni posiadali bardzo mało nauki; sami ledwie co więcej umieli, niż
czytać i pisać i ladajako trochę katechizmu; rachować nie każdy umiał. Nie było
bowiem z początku osobnych szkół dla kandydatów nauczycielskich; nauczycielem
bywał zwykle organista. Chodził po chrzcinach, weselach, pogrzebach, po kolendzie, a
co mu czasu zbyło, poświęcał szkole; biedaki to były, ledwie mieli wziąć co do ust i
byli raczej sługami gminnymi, niż urzędnikami. Poszanowania też dla nich nie było
prawie żadnego. Toteż gdy taki człowiek niewykształcony i zbiedzony nauczył się jako
tako po niemiecku, zdawało mu się, że on już niewiedzieć jakim panem, bo się potrafił
rozmówić z pruskim urzędnikiem; popisywał się więc szeroko znajomością obcego
języka, jak papuga i w szkole udawał mądrego na niemieckim elementarzu; dzieci po
niemiecku oczywiście nie nauczył (bo sam za mało umiał), ale wzbudzał w dziecięcych
główkach przekonanie, że niemiecki język jest czemś wyższem, jest jakby jakimś
tytułem czy orderem pasującym człowieka na pana. Lud zaś polski przyjmując to
zapatrywanie, stawał się mniej opornym na germanizacyę; zaczęło być coraz więcej
takich, którzy wyuczywszy się (n. p. w wojsku) po niemiecku, mówili już potem nawet
we własnym domu po niemiecku i zarazę niemczyzny dobrowolnie na Ślązku szerzyli.
Tak tedy niedowarzeni nauczyciele stali się pierwszym rozsadnikiem germanizacyi;
gdyby to byli ludzie na prawdę intelligentni, nakaz, żeby umieli po niemiecku, byłby
nic nie szkodził, bo człowiek intelligentny i tak zazwyczaj zna kilka języków, ale
dobrze wie, jakie ma obowiązki względem mowy ojczystej. Lecz ówcześni owi
prostaczkowie sami byli za mało oświeceni, żeby to zrozumieć.


Oderwanie części Ślązka od dyecezyi krakowskiej

Drugim stopniem do germanizacyi kraju było wycofanie części Ślazka z dyecezyi
krakowskiej. Dwa dekanaty: Bytomski i Pszczyński, należały z dawien dawna do
krakowskiej dyecezyi. W roku 1811 wymożono na biskupie krakowskim, Gawrońskim
(biskup ten był "rządowym"), że odstąpił zwierzchność nad temi dziekaństwami
biskupowi wrocławskiemu. Rzecz cała była oczywiście umówiona między rządem
pruskim, a austryackim; Gawroński, biskup nasadzony przez Austryę w czasach, gdy
Austrya była w sporze z Rzymem, dał się użyć za narzędzie. Czekali jednak dziesięć
lat, zanim stolica apostolska w roku 1821 umowę tę zatwierdziła. Odtąd dopiero cały
Górny Ślązk należy do dyecezyi wrocławskiej.

Ale już od roku 1811, kiedy Gawroński samowolnie ustąpił tych dwóch dekanatów
wrocławskiej dyecezyi, ustał napływ księży z krakowskiego seminaryum na Ślązk.
Rzecz to była niezmiernej wagi; to bowiem byli księża prawdziwie polscy, którzy czuli
się braćmi ślązkiego ludu. Wykształceni w polskim języku, znając polskie
piśmiennictwo i polską naukę, wiedzieli, że Polska jest przynajmniej równą Niemcom
w cywilizacyi; o niemiecką "kulturę" się nie troszczyli, bo mieli kultury dosyć bez
pomocy niemczyzny. Lud widział, że kapłan mówi czystym polskim językiem, czytuje
książki polskie, łacińskie, francuzkie, po niemiecku zaś nawet ani słówka nie umie, a
nie brakuje mu przez to ani wiedzy, ani ogłady. To wzbudzało w ludzie szacunek dla
polszczyzny. Nawzajem też ten ksiądz szerzył samą osobą swoją poszanowanie dla
języka ojczystego i narodowego poczucia. Rządowi było to nie na rękę. Chodziło o to,
żeby się pozbyć księży wychowanych w Krakowie. Przysłani na ich miejsce z
Wrocławia umieli po polsku tyle, ile się nauczyli niegdyś od rodziców, a raczej mniej,
bo tymczasem zapomnieli; a zatem kapłan, pleban, duchowny przewodnik polskiej
osady umiał nieraz po polsku mniej i gorzej, niż jego parafianie, ale za to umiał po
niemiecku doskonale! Nie mógł się dobrze rozmówić z parafianem, musiał się

489***************

właśnie najpiękniejszem narzeczem wśród wszystkich ludowych narzeczy polskich.

Dla rządu zaś największa z tego wygoda. Skoro ksiądz w polskiej parafii nie potrzebuje
mówić dobrze po polsku, więc można posłać także rodowitego Niemca. Trochę się
jakoś łamać języka poduczy, a choć nawet dobrze nie wymówi, choć co słowo, to błąd,
to nic; powie się, że to "po ślązku". Wszystko, co źle po polsku, będzie się nazywało
"po ślązku", chociaż do pięknego ślązkiego narzecza, o którem polscy uczeni pisali
książki, tak to podobne, jak chrypka do śpiewu.

W ten sposób dokonywała się zwolna germanizacya Górnego Ślązka. Nauczyciel
dmuchał w niemczyznę, a ksiądz kaleczył polszczyznę. Jedyną inteligencyą byli księża,
na których wpływano w rozmaity sposób, aby się stali także germanizatorami. To
najprzykrzejsza sprawa, ale o tem ciężko pisać.

Rząd pruski nie germanizował gwałtownie w owych czasach; ale umiał germanizować.
W końcu XVIII. wieku nie było na Górnym Ślązku ani jednej niemieckiej osady; około
roku 1840 miasta były już bardzo zniemczone, a lud wiejski upatrywał w niemczyźnie
coś wyższego.


Urządzenia administracyjne w państwie pruskiem

Nadzór nad miastami miała władza zwana królewską rejencyą (Knigliche Regierung);
było ich dwie: we Wrocławiu i w Głogowie. Ustanowione zostały w roku 1809.
Magistraty wszystkich miast podlegały tym wyższym urzędom. Miasta otrzymały w
roku 1808 ustawę zapewniającą im pewną władzę miejscową i dozór nad porządkiem w
mieście. Kiedy zaczęto w Prusiech zakładać księgi wieczyste (tj. katastr, t. z. księgi
gruntowe czyli tabule) - znane w Polsce już przedtem, - przysłano do tej czynności
urzędników niemieckich. Ci nie mogli sobie dać rady, bo nie umiejąc po polsku, nie
mogli się porozumieć ani z mieszczaństwem ani z ludem wiejskim. Nie chcąc jednak
stracić posady i zarobku, nie przyznawali się do tego, że są niezdatni do urzędowania
na Ślązku, i podawali swojej władzy raporty, że wszystko w porządku. Ale jaki tam
porządek był w ich księgach! Wpisywali, byle wpisać, nieraz najbłędniej w świecie i
tak z ustawy, która sama w sobie była naprawdę dobrą, miał lud ślązki tylko szkodę, bo
urzędnicy Niemcy powprowadzali zamęt i błędy w włościańskie stosunki majątkowe.
Niejeden ciężką poniósł stratę przez to, iż rządowi się zdawało, że wszyscy ludzie na
świecie muszą być Niemcami. Rząd chciał ludność zmusić, żeby się uczyła
niemieckiego języka. W roku 1813 wyszedł rozkaz z Berlina, żeby nie umiejących po
niemiecku nie dopuszczać do magistratów; ale długo to trwało, zanim ten rozkaz dało
się wykonać, boby inaczej nie mogło być magistratów, gdyż mieszczanin znający
niemczyznę należał do rzadkości.

W roku 1827 podzielono kraj na powiaty (Kreis); na czele powiatu stanęli natenczas
"landraci", a do pomocy dodano im t. z. stany powiatowe (Kreisstnde); była to rada
złożona z przedstawicieli wszystkich stanów. Należało do niej trzech właścicieli dóbr
większych, trzech sołtysów wiejskich i po jednym rajcy z każdego miasta w powiecie.
Landrat miał zwoływać tę radę, przynajmniej raz do roku. Ale tam obradowano tylko
po niemiecku; można więc było wybierać tylko znających ten język. I tak powoli się
zrobiło, że niemczyzna stała się jedyną furtką do godności i urzędów. Nie byłoby w tem
nic złego, że wymagano znajomości niemczyzny, bo czem się zna więcej języków, tem
lepiej; ale złe i straszna krzywda tkwiła w tem, że równocześnie język polski nie dawał
praw żadnych i nie uczyniono nic a nic, żeby mu zapewnić rozwój. Polski elementarz w
ludowej szkole był początkiem, ale też zarazem końcem polskiej nauki. W gimnazyum
już chłopiec zazwyczaj po polsku nie słyszał, ani nawet polskiej książki nie zobaczył.
Co więcej, tam przerabiano go na Niemca, tając przed nim, że naród polski ma swój
własny rozwój cywilizacyjny i tysiącletnią historyę.

W ten sposób tłumaczy się, że chociaż teraz do państwa pruskiego przyłączono inne
jeszcze polskie prowincye, a nawet Wielkopolskę, tę kolebkę polskiego państwa,
jednakże polskość na Ślązku nie tylko nic nie zyskała w tym okresie, ale nawet straciła
przez zerwanie związku z dyecezyą krakowską. Zdawało się, że łączność z narodem
zatraci się tutaj do reszty.

A łączność ta osłabiała się właśnie wtenczas, kiedy wzmocnienie jej mogło Górny
Ślązk podnieść bardzo wysoko pod względem cywilizacyjnym; ten kraj germanizował
się właśnie wtenczas, kiedy język polski i polska oświata dobiła się stanowiska
równego najoświeceńszym narodom Europy.


Oświata narodowa polska

Już podczas rozbiorów to samo pokolenie, które wydało z siebie Konstytucyę
Trzeciego Maja i Komisyę Edukacyjną, podniosło sławę ojczystego piśmiennictwa,
polskiej literatury i polskiej nauki. Pokolenie następne nie próżnowało. Nietylko
walcząc za Ojczyzną przebiegało z orężem w ręku wszystkie pobojowiska
Napoleońskie, ale niemniej też patrzało książki.

Podczas rozbiorów nie brakło nam poetów. Taki Ignacy Krasicki, książę biskup
warmiński, albo Trembecki, szambelan króla Stanisława Augusta, albo Franciszek
Karpiński, skromny dzierżawca wioskowy na Pokuciu w Gralicyi, mieliby zaszczytne
miejsce w każdej literaturze. Takich historyków, jak biskup Naruszewicz, nie wielu
było w Europie. Można śmiało powiedzieć, że literatura z czasów rozbiorów
wystarczyłaby już zupełnie, żeby światu wykazać, jak cywilizowanym Polacy byli
narodem, jak przemocą iście pogańską zabrano im wolność wtenczas właśnie, kiedy się
odradzali pod każdym względem. Jak za najlepszych Zygmuntowskich czasów, tak
samo w okresie rozbiorowym utrzymali oni łączność zupełną cywilizacyjną z całą
Europą, wśród której Niemcy wcale nie były na pierwszem miejscu.

Ale pokolenie następne miało jeszcze wyżej podnieść sztandar polski. Tak jest,
Opatrzność sprawiła, że pozbawieni niepodległości Polacy kroczyli i kroczą pomimo
tysiąca przeszkód ciągle naprzód i rozwijają coraz bardziej narodowego ducha;
sprawiła Opatrzność ten dziwny w historyi wyjątek, żeby zadać kłam oszczerstwu
wrogów.

Literatura okresu rozbiorowego opierała się jeszcze w znacznej części na francuzkiej; z
początkiem XIX. wieku odrzucono już zupełnie tę podpórką, o własnych siłach szło się
naprzód. A te własne siły czerpano z ludu, z poezyi ludowej! Poeci nasi wsłuchiwali się
w pieśni gminne, w wieśniacze podania i opowieści, w śpiewki prostego ludu, śpiewane
po wsiach przy pracy i zabawie. Zaczęto zbierać i spisywać te skarby rodzinnej poezyi
polskiej i na tej to podstawie oparli się wielcy poeci - artyści. Toteż poezya nasza XIX.
w. jest na wskroś narodową i chwyta za serce jednako szlachcica i chłopka. Nie można
tutaj dużo się o tem rozpisywać. Wspomnijmy tylko, że nowy ten okres rozwoju
narodowej literatury rozpoczął się od Kazimierza Brodzińskiego, który jest autorem
pięknego poematu wiejskiego pod tytułem: "Wiesław"; treść zaczerpnięta z życia ludu
w ziemi krakowskiej. Największym zaś poetą polskim, a zarazem jednym z
największych całego świata jest Adam Mickiewicz, autor sławnego na cały świat:
"Pana Tadeusza", arcydzieła literatury, a pisanego tak po prostu, że nawet dzieci je
czytają. O tej książce powiedział sam Mickiewicz, że marzeniem jego jest, żeby się
dostała kiedyś pod strzechy wieśniacze. Jak Kościuszko w chłopskiej chodził sukmanie,
tak podobnie największy nasz poeta chciał być blizkim ludu. Życzenie to zaczyna się
już spełniać.22) Jest dzisiaj sporo wieśniaków, którzy czytują chętnie "Pana Tadeusza."


Adam Mickiewicz

Mickiewicz urodził się na Litwie w roku 1798, z niezamożnej szlachty. Na uniwersytet
uczęszczał we Wilnie: były to właśnie czasy rozkwitu tego uniwersytetu; wielcy uczeni
byli profesorami (np. bracia Śniadeccy do nauk przyrodniczych i astronomii, Lelewel
do historyi), a rząd nie przeszkadzał ani profesorom, ani młodzieży w rozwijaniu
narodowej nauki i kultury. Były to właśnie te czasy, kiedy car Aleksander schlebiał
jeszcze Polakom i udawał, że jest najszczerszym przyjacielem. Młodzież polska
trzymała się dzielnie; rozumiejąc swój obowiązek, żeby z lat młodych skorzystać dla
dobra całego społeczeństwa, któremu następnie mieli nauką służyć, nie trwonili
drogiego czasu na bylejakiej zabawie, nie oddawali się lekkomyślności, ale pilnowali
książki, przestrzegając przytem pilnie obyczajności i czuwając nad sobą wzajemnie,
żeby obowiązki swe wypełniać sumiennie. Założyli w tym celu stowarzyszenia
Filaretów i Filomatów, co po grecku znaczy: stowarzyszenia przyjaciół cnoty i
przyjaciół nauki. Rzecz prosta, że gdy lata uniwersyteckie przeszły pod temi hasłami, z
młodzieży tej wyszedł liczny zastęp obywateli, o których słychać potem w historyi.

Perłą tej młodzieży był Adam Mickiewicz. Ubogim będąc, nie miał się z czego
utrzymać; korzystał więc ze stypendyum, które dostał pod warunkiem, że zostanie
potem profesorem gimnazyalnym. Skończywszy nauki, wyjechał na posadę w
litewskiem mieście Kownie. W roku 1822 wydał pierwsze dwa tomy swych utworów,
któremi zdobył sobie od razu naczelne miejsce w polskiej poezyi.

Wtem nagle, spokojnego profesora i cichego poetę zabierają do więzienia. Cóż się
stało? Oto w Petersburgu zmienia się polityka. Car Aleksander zaczyna zrzucać maskę.
"Święte przymierze", zawarte celem gnębienia wolności ludów, trwało już ośm lat,
okazało się pewnem i skutecznem w niejednej sprawie w Europie. Car doszedł tedy do
przekonania, że może bezpiecznie przestać udawać; równocześnie zaczął łamać
Konstytucyę Kongresowego Królestwa Polskiego, a na Litwie prześladować
narodowego ducha, tego polskiego ducha, który nigdy nie mógł się pogodzić z
despotyzmem. Z obawy, żeby nie wywołać wojny, udawał Aleksander przez całe lata
wielkiego zwolennika konstytucyjnej formy rządu i łudził Polaków, że zaprowadzi ją
nawet sam we wschodnich prowincyach. Aż dopiero, kiedy wszystkie rządy
europejskie, nawet królewski rząd francuzki, przejęły się już duchem Metternicha, aż
car nabrał pewności, że w razie jakiego kłopotu poprą go rządy innych państw, zaczął
inaczej mówić o Konstytucyi w Polsce. Równocześnie, jakby na jakie hasło, zaczęły się
w Warszawie próby ścieśniania konstytucyjnych praw, a w Wilnie próby dokuczania
uniwersytetowi, tej głównej warowni polskości.

Zdarzyło się, że jeden ze studentów gimnazjalnych, młody chłopczyk w piątej klasie,
napisał dnia 3-go Maja na tablicy szkolnej kredą: Wiwat Konstytucya Trzeciego Maja!
Rząd, żeby tylko mieć jakiś pozór do zrobienia początku, zaraz zrobił z tego wielką
zbrodnię polityczną; zaczęły się śledztwa, aresztowania chłopców szkolnych, potem
młodzieży uniwersyteckiej. Rząd udawał, że trafił na ślad spisku, sprzysiężenia, ale to
sprzysiężenia wielkiego, niebezpiecznego bardzo dla carskiego państwa.23) Bardzo
niebezpieczne: szesnastoletnie dzieci przecież tam należały! Rząd udawał, że się dzieci
bardzo przeląkł. Zaczęto śledztwo rozszerzać wstecz, na poprzednie lata, na tych,
którzy przedtem byli na uniwersytecie. Wiedziano doskonale o Towarzystwach
przyjaciół cnoty i nauki; ale teraz udawano, że to były towarzystwa tajne i że miały na
celu propagandę polityczną. Uwięziono dawnych członków towarzystwa, teraz już
księży, lekarzy, profesorów, obywateli wiejskich. W ten sposób dostał się do więzienia
Mickiewicz.24)

Winy w nich żadnej znaleść nie można było; cały proces był śmieszny. Ale rząd
potrzebował wyroku. Więc powywożono ich na Sybir i do głębokiej Rosyi, tak
dorosłych jakoteż i dzieci ze szkolnej ławy. Mickiewicz należał do tych, których
spotkała jakoś najlżejsza kara; skazano go na wygnanie z ziem polskich, przeznaczając
na urzędowanie w właściwej Rosyi. Bawił on przez jakiś czas w Odessie, zwiedził
Krym, potem mieszkał w Moskwie, nareszcie w Petersburgu. Pisywał przez ten czas i
drukował dalej swoje utwory. Aż nareszcie znowu przyczyna do prześladowania:
poemat jego "Konrad Wallenrod" (z czasów walk Litwy z Krzyżakami) nie spodobał
się rządowi; miano go uwięzić powtórnie. Mickiewicz dowiedział się jednak o tem
zawczasu i zdążył szczęśliwie wyjechać za granicę. Zwiedził Niemcy, Szwajcaryę,
Włochy; Rzym wywarł na nim wielkie wrażenie.

Gdy w Rzymie bawił, doszła go wiadomość, że w Warszawie wybuchnęło powstanie.


Powstanie 1831 roku

Rzeczywiście, car Aleksander zmieniwszy się zupełnie, robił wszystko, co tylko mógł,
żeby obrażać uczucia polskie. Następca jego Mikołaj, konstytucyę łamał coraz bardziej,
tak, że w końcu istniała ona tylko na papierze. Równocześnie prześladowanie polskości
na Litwie i Rusi, rozpoczęte owym procesem w uniwersytecie wileńskim, wzmagało się
coraz bardziej. Widocznem było, że car Mikołaj, który nie zadawał sobie nawet trudu
udawania, dąży do zagłady polszczyzny we wschodnich prowincyach Polski, a w
Kongresowem Królestwie chce nietylko znieść konstytucyę, ale znieść wogóle to
Królestwo i przyłączyć je do Rosyi, jako prostą prowincyę caratu. Ta ostatnia już i
jedyna na stałym lądzie europejskim konstytucya była mu solą w oku; Polaków zaś
nienawidził z całej siły. A właśnie w roku 1830 były we Francyi i w Belgii rewolucye o
konstytucyę i w obydwóch tych krajach zwyciężyły stronnictwa konstytucyjne. To
dodawało otuchy Polakom. Przez kilka lat konstytucya polska była jedyną, bo we
Francyi zostało jej prawie tylko wspomnienie; teraz zaś Francya i Belgia wywalczyły
sobie prawa; dodawało to nadzieji, że może też i Polska je sobie wywalczy.

Dnia 29-go Listopada 1830 roku wybuchło to powstanie we Warszawie. Z początku nie
żądano niczego, jak tylko poszanowania konstytucyi i dotrzymania zobowiązań
kongresu wiedeńskiego. Gdy jednak car niczego nie przyrzekał, sejm zebrany w
Warszawie ogłosił w Styczniu 1831 roku, że car Mikołaj przestał być królem polskim i
rozpoczęła się wojna o zupełną niezależność od Rosyi. Moskale z początku uciekli;
potem dopiero wrócili z wielką armią pod okrutnym generałem Dybiczem. Popełniono
z polskiej strony ten gruby błąd, że nie rozszerzono powstania od razu na wschodnie
prowincye, na Litwę, Podole i Wołyń, żeby tam Moskali zająć, a starać się wypierać ich
coraz dalej na wschód; polskie wojsko z Królestwa powinno było ruszać na wschód, jak
najdalej na wschód, żeby jak najwięcej Polski oczyścić od Moskali, a walkę prowadzić
tam, daleko od Warszawy, żeby w razie przegranej w jednej prowincyi, mieć jeszcze
wolne inne na zachodzie. Skoro już ogłoszono detronizacyę cara z polskiego tronu,
trzeba było działać zaczepnie. A tymczasem chwycono się taktyki obronnej, czekano,
aż Dybicz przyjdzie do Królestwa, żeby go z wielkim trudem wypędzać. Teraz dopiero
rozszerzono powstanie na wschodnie prowincye, kiedy już one zajęte były przez
wojska carskie, kiedy pomiędzy Warszawą a Wilnem była potęga wojskowa Dybicza!

Wojsko polskie, jak zawsze, dokazywało cudów męztwa. Niemieccy i rosyjscy
oficerowie studyują często historyę tej polskiej wojny i nadziwić się nie mogą
dzielności polskiego żołnierza. Sami Moskale wyrażają się z największym szacunkiem
o polskiem wojsku. Pod Grochowem stanęło 70,000 Moskali przeciwko 45,000
Polakom; dział mieli Moskale dwa razy więcej, niż w polskim obozie. A jednak Polacy
oparli się skutecznie i przez sześć dni staczając krwawe walki, nie dali się złamać.
Wkrótce potem odniesiono dwa zwycięztwa pod Wawrem i Dębem Wielkim. Dopiero
pod Ostrołęką poniosły polskie zastępy klęskę, ale tylko skutkiem bardzo już wielkiej
przewagi wojsk rosyjskich; klęskę tę jednak drogo okupili Moskale, bo armia Dybicza
była odtąd wysilona. Moskale mieli bez porównania więcej szkody w wojsku z tego
zwycięztwa, niż Polacy z klęski, była to klęska taka, że wszystkie historye wojenne
oddają zaszczytne wspomnienia z tego boju polskim żołnierzom, a nie rosyjskim.
Stanowczą też ta bitwa nie była, a rząd carski musiał przysyłać drugą armię pod
generałem Paskiewiczem. Ten przybył spiesznie, bo wschodnie prowincye były w ręku
rosyjskiem. Paskiewicz zdobył Warszawę i powstanie stłumił. Zniesiono w
Kongresówce konstytucyę, a zaprowadzono ustawę zwaną statutem organicznym, który
zapewniał krajowi osobny zarząd; ale i tego nie dotrzymano.

Upadek powstania 1831 roku oddziałał też na politykę pruską w obec Polski. W
Poznaniu zniesiono polskie namiestnictwo i odwołano księcia Radziwiłła.

Uczestnicy powstania opuszczali po większej części kraj i chronili się przed
prześladowaniem za granicę. W ten sposób powstała emigracya polska, której główną
siedzibą był Paryż. Tam zebrał się po powstaniu kwiat polskiej inteligencyi, tam też
znalazł się Mickiewicz.

Mickiewicz pragnął wziąć udział w powstaniu i walczyć także za niepodległość
Ojczyzny. Wybrał się z Rzymu na północ i po wielu trudach dostał się do
Wielkopolski, zkąd chciał się przedostać za pruską granicę. Zanim się okoliczności tak
ułożyły, żeby mógł swój zamiar wypełnić, powstanie chyliło się ku końcowi. Dobrze
się stało, że nie był w powstaniu; mógł był zginąć w walce, a piórem swem więcej
dobrego zrobił Ojczyźnie, niż byłby jej zrobił tem, że miałaby o jednego żołnierza
więcej. Talentu wojskowego nie miał, więc mógłby być tylko zwykłym żołnierzem,
podczas gdy w literaturze był i pozostanie na wieki naczelnym wodzem.

W Paryżu napisał Mickiewicz swoje arcydzieło: "Pana Tadeusza", w którem tak
pięknie opisał wszystkie polskie stany i całą przyrodę wiejską. Rząd francuzki
mianował go profesorem uniwersytetu.

Obok Mickiewicza jaśnieją jeszcze trzej inni wielcy poeci, Zygmunt Krasiński, Juliusz
Słowacki i Antoni Malczewski. Ci są najwięksi; mniejszych, ale również jeszcze bardzo
dobrych, było kilkunastu. Nie brakło też uczonych, którzy zakładali Towarzystwa
naukowe i przyczyniali się do postępu umiejętności w Europie. Światła w narodzie było
coraz więcej, mimo to, że to był naród pokonany, że nikt mu nie pomagał, ale
przeciwnie, wszystkie trzy zaborcze rządy przeszkadzały. Właśnie te lata, od roku 1831
aż do 1867 były okresem najgorszym, najnieprzychylniejszym dla rozwoju
polszczyzny. W kraju nie można było nic zrobić z powodu ucisku; dlatego to robiło się
wszystko na emigracyi, tam się drukowało najlepsze książki (które do Polski trzeba
było przemycać po kryjomu przez granicę) i tam się zakładało towarzystwa.
Warszawskie Towarzystwo Naukowe znieśli Moskale, a uniwersytet polski otaczali
coraz ściślejszym "dozorem", coraz bardziej go krępowali, aż wreszcie zamienili na
rosyjski. Niema się czemu dziwić, że przez długie lata naród miał oczy zwrócone na
emigracyę, jakby na swoje naczelnictwo, zkąd wychodziły hasła, a nieraz nawet
rozkazy.

Młodzież zaś, kształcąca się w kraju po roku 1831 nie próżnowała także; toteż ten
wielki rozkwit literatury i nauki nic nie ucierpiał na przegranem powstaniu. Chociaż
Moskale pozamykali szkoły, chociaż na Litwie, Podolu, Wołyniu, zaprowadzili język
rosyjski, nie zabrakło nam pisarzów narodowych, ani książek polskich, i jest ich dzięki
Bogu, do dziś dnia coraz więcej. Przed żadnym europejskim narodem, ani nawet przed
francuzkim, nie potrzebuje się Polak zawstydzić ze swoją literaturą.


Powszechny ucisk polskości

Na Litwie i Rusi rozpoczął się po roku 1831 ucisk religijny, a mianowicie car zniósł
unię i kazał wszystkich unitów zapisać jako schyzmatyków. Zaczęło się od Białej Rusi.
Polityka ta trwa do dziś dnia; za naszych czasów przyszła kolej na dyecezyę Chełmską,
która też wydała liczny poczet męczenników.

Rzecz oczywista, że Polacy przemyśliwali o tem, jakby poprawić swoją dolę. Mówiono
sobie: nie udało się powstanie raz, może się udać drugi raz, byle tylko lepiej wszystko
przygotować. Znaczna część narodu sądziła, że tylko same rządy państw zaborczych,
związane "świętem przymierzem", skłonne są gnębić Polskę, ale że narody, niemiecki i
rosyjski, jęcząc same pod despotyczną władzą swych rządów i za ten despotyzm
szczerze je nienawidząc, sprzyjają polskiemu narodowi, jako obrońcy wolności. Polacy
byli zawsze zanadto skłonni do ufności i do uwierzenia cudzym pięknym słówkom. Za
czasów Sobieskiego wierzono Austryi, potem w okresie rozbiorowym ufano
przymierzu pruskiemu, następnie wierzono Napoleonowi, później carowi
Aleksandrowi, wreszcie stronnictwu konstytucyjnemu w różnych krajach Europy.
Sądzono, że skoro ludy europejskie odzyskają wolność obywatelską, gdy nastaną czasy
konstytucyjne, gdy narody same będą stanowiły o polityce, że wymierzą
sprawiedliwość Polsce. Było to wielkie złudzenie; stronnictwa konstytucyjne bardzo
chętnie przyjmowały pomoc Polaków, ale doszedłszy do władzy ani palcem nie ruszyły
dla polskiej sprawy.

Ruchy narodowe, dopominające się o konstytucyę, powtarzały się coraz częściej w
różnych stronach Europy. Zanim jednak upomniały się o konstytucyę także w Berlinie i
w Wiedniu, zniknął ostatni ślad niepodległości polskiej. A mianowicie w roku 1846
zajęły wojska austryackie Rzeczpospolitę Krakowską. Szkody z tego nie było dla
narodu po prawdzie żadnej, bo ta maleńka rzeczpospolita nie miała i tak żadnego
znaczenia i za uboga była, żeby coś u siebie większego zrobić. Straciło tylko
sukiennictwo i płóciennictwo na Górnym Ślązku, które w niektórych okolicach (n. p. w
Żorach) utrzymywało się prawie wyłącznie z dostaw do Krakowa. Odkąd Kraków
przeszedł pod rząd wiedeński, zajął przemysł austryacki miejsce gómoślązkich
dostawców.

Tegoż roku 1846, zdarzyło się coś, co jest niesłychanem nawet w pogańskiej historyi, a
co doskonale wykazuje, jaka to potęga jest w narodzie polskim, że pomimo takich
gwałtów nietylko nie przestaje istnieć, ale owszem ciągle się rozwija! Oto książę
Metternich, podejrzywając szlachtę galicyjską, że się przygotowuje do powstania,
podmówił na nią chłopów, żeby mordowali, palili i rabowali. W urzędach austryackich
płacono po 5 florenów za dostawionego szlachcica. Rząd rozpuścił pogłoskę, że
szlachta zamierza mordować chłopów i zabrać im grunta, podczas gdy rząd, jeżeli mu
lud dopomoże przeciw szlachcie, posiadłości szlacheckie rozda pomiędzy lud. W kilku
powiatach zachodniej Galicyi nastała rzeczywiście rzeź. Lud ciemny, umyślnie przez
rząd trzymany w głupocie (szkół polskich po wsiach nie wolno było zakładać), upojony
świetnemi obietnicami, a jeszcze bardziej wódką, rzucił się na dwory i rabował. Tego
samego zaś roku ginął ten lud, jak muchy od głodu, który spadł nań, jak dopust boży za
karę, wtenczas właśnie, kiedy myśleli, że będą opływali w dostatkach. Bardzo wielu z
nich skończyło życie samobójstwem z rozpaczy; ci zaś, którzy przeżyli te czasy, nigdy
ich nie lubili wspominać, przejęci uczuciem wstydu i żalu. Metternich myślał, że na
wieki wykopie przepaść pomiędzy ludem, a szlachtą i inteligencyą, że raz na zawsze tą
kainowską zbrodnią oderwie lud w Galicyi od idei narodowej polskiej. I cóż za skutek?
Oto od tego czasu zaczyna się krzewić w tym ludzie duch narodowy, bo lud przejrzał,
dokąd go prowadzili wrogowie Polski, opamiętał się, a dziś, potomkowie morderców z
1846 roku gotowi sami ponosić ofiary dla tej samej sprawy, przeciw której dopomogli
niegdyś Metternichowi. Dziś chłop galicyjski głośno woła, że jest tak samo Polakiem,
jak każdy szlachcic polski. Ta jest siła ruchu narodowego, że nic a nic przemódz go nie
zdoła; bo ten ruch narodowy opiera się nie na ludzkiej rachubie, ale na prawie boskiem,
które powołuje do życia narody.

Ohydne kajnostwo 1846 było ostatnią już sztuczką despotyzmu. Przebrała się miarka
cierpliwości; nawet Niemcy, naród wobec rządu ze wszystkich najpotulniejszy,
postanowili chwycić za broń i z orężem w ręku upomnieć się o prawa konstytucyjne.
Na rok 1848 umówiły się stronnictwa konstytucyjne w całej Europie, żeby w stolicach
wszystkich państw wywołać rewolucye i zmusić rządy do ustępstw. Ruch ten
powszechny przygotowany był jednak dosyć niedbale, toteż nie wszędzie się powiódł, a
w kilku miejscach złączył się z różnemi niepotrzebnemi zachciankami socyalistycznemi
a antyreligijnemi, jak np. w Paryżu. We Francyi ruch ten potoczył się wówczas dalej,
niż pierwotnie zamierzano i nastąpiło niespodziewanie ogłoszenie (drugiej)
rzeczpospolitej; trwała ona krótko, bo tylko do roku 1852, poczem Francya została
znowu powtórnie cesarstwem pod Napoleonem III.

W Marcu tegoż roku 1848 wybuchły rewolucye w Wiedniu i w Berlinie. W Wiedniu
wypędzono Metternicha, zmuszono rząd do zwołania sejmu. Równocześnie nastąpiło
powstanie węgierskie, które ledwie z pomocą Rosyi zdołano stłumić. Abdykował
wtenczas cesarz Ferdynand I. na rzecz swego bratanka, panującego do dziś dnia
Franciszka Józefa I.


Rewolucya berlińska

W Prusiech panował od roku 1840 król Fryderyk Wilhelm IV. Ten zaczął rządy swe
bardzo rozumnie od ogólnego ułaskawienia za wszelkie rzekome przestępstwa
polityczne, za które ojciec jego więził najporządniejszych i najrozumniejszych
obywateli. Uwolniono też z więzienia arcybiskupów kolońskiego i poznańskiego. Ale o
nadaniu konstytucyi, o rządach parlamentarnych król słyszeć nie chciał i przez kilka lat
dawał odmowne odpowiedzi na wszelkie żądania tego rodzaju. Dopiero w roku 1847
widząc, że wśród poddanych szerzy się coraz większe niezadowolenie, przystał na
zwołanie sejmu z całego pruskiego państwa: ale sejm ten miał mieć tylko prawo
uchwalania podatków i układania petycyj, t. j. próśb do tronu; w sprawach
ustawodawczych miał mieć tylko glos doradczy, ale nie miał prawa uchwalania praw
według swojej myśli; nadto jeszcze sejm ten tak miał być urządzony, że szlachta
musiała w nim mieć zawsze przewagę. Toteż nikt z tego sejmu nie był zadowolony,
tem bardziej, gdy król oświadczył, że nigdy nie przystanie, żeby jego władzę królewską
miały ograniczać jakiekolwiek prawa sejmowe. Proszono, żeby przynajmniej taki sejm
zwoływany był regularnie co dwa lata i żeby król zgodził się na zasadę, iż rząd nie
może pobierać podatków, którychby sejm nie uchwalił; ale król ani na to przystać nie
chciał i nie było już mowy o powtórnem zwołaniu sejmu. Król zniechęcił się zupełnie i
postanowił rządzić dalej zupełnie bez udziału obywateli.

Wielkie powstało niezadowolenie w całem państwie, a to tem bardziej, że właśnie
urodzaje tego roku były bardzo liche, bieda pomiędzy ludnością wielka, a zwłaszcza
największa na Górnym Ślązku. Większe miasta wysyłały ciągle deputacye do króla,
żeby wysłuchał głosu ludu. W Berlinie lud zaczął się zgromadzać na publiczne narady
pod gołem niebem i kilka razy były krwawe utarczki z wojskiem. Nareszcie w Marcu
1848 sami Berlińczycy wyprawili deputacye do pałacu królewskiego; żeby uspokoić
umysły, zwołał tedy król sejm na dzień 2-go Kwietnia. Wydał zarazem proklamacyę,
obiecując zaprowadzenie reform. Natenczas ludność berlińska tłumnie cisnęła się pod
pałac, wykrzykując wiwaty na cześć króla. Nagle, ni ztąd, ni z owad, wypadły od strony
zamku dwa strzały, które podobno przez pomyłkę czy nieuwagę wystrzelił któryś z
żołnierzy; na straży bowiem stało wojsko. Przerażeni i oburzeni Berlińczycy zaczynają
wołać, że zdrada i trzeba się pomścić. Po mieście obiegały pogłoski, jakoby wojsko
urządzało rzeź wśród bezbronnych obywateli. Zaczęli się tedy mieszczanie zbroić,
przygotowywać do obrony; po ulicach ustawiano barykady, których w kilku godzinach
stanęło około dwóchset. Wojsko musiało zdobywać mozolnie jedne barykadę po
drugiej, od domu do domu, z ulicy na ulicę brodząc w krwi bratniej. Było to dnia 18-go
Marca. Nazajutrz wojsko było panem miasta. Król jednak postąpił bardzo rozumnie i
szlachetnie; kazał wojsku wyjść całkiem z miasta, a swoje osobiste bezpieczeństwo
powierzył gwardyi obywatelskiej złożonej z mieszczan berlińskich; ogłosił też zupełną
amnestyę za walki uliczne z 18-go Marca. Ale pospólstwo niemieckie zachowało się
niegodnie wobec swego króla; lżono go publicznie. Gdy król chciał sprawić uroczysty
pogrzeb żołnierzom poległym pod barykadami, nie dopuszczono do tego; ale gdy się
odbywał pogrzeb tych, którzy polegli na barykadach, zmuszono króla, że z odkrytą
głową musiał stać na balkonie, póki nie przeszedł cały bardzo długi kondukt, który
umyślnie skierowano pod okna zamkowe. Względem królewicza Wilhelma
(późniejszego cesarza) zachowywano się w taki sposób, że nie był pewny swego życia;
zbiegł tedy do Anglii, a rewolucyoniści ogłosili jego pałac własnością publiczną. To już
doprawdy nie był ruch konstytucyjny, ale rewolucyjny: żydzi brali w tem bardzo
gorliwy udział. Na czele ruchu stanęli ludzie, którym widocznie zależało na tem, żeby
nie dopuścić do zgody pomiędzy królem a narodem. Tak bywało zresztą nie tylko w
Berlinie, ale w całej Europie, z wyjątkiem jednej Warszawy, gdzie to w roku 1791 przy
Konstytucyi Trzeciego Maja całe miasto wołało na jeden głos: "król z narodem, naród z
królem!"

Dnia 22-go Maja 1848, zebrał się sejm pruski w Berlinie. Ale nieszczególnych ludzi
wybrali sobie Niemcy na posłów; radzili przez cztery miesiące i nawet planu
konstytucyi spisać nie potrafili; królewskiego zaś projektu przyjąć nie chcieli. A
tymczasem w Berlinie pospólstwo dopuszczało się coraz gorszych gwałtów; zachodziły
słuszne obawy, żeby Berlin nie stał się widownią wypadków podobnych, jak Paryż.
Król więc przeniósł sejm do miasta Brandenburga. Było to już 9-go Listopada.
Większość posłów odmówiła jednak królowi posłuszeństwa i postanowiła obradować
dalej w Berlinie. Natenczas sprowadził król do Berlina 15,000 wojska i przemocą
zmusił sejm do posłuszeństwa. Posłowie zmówili się wtenczas, że na żadne a żadne
podatki nie przystaną. W Brandenburgii zebrali się nareszcie 27-go Listopada, ale tak
się kłócili, że już czwartego dnia musieli się rozejść. Opozycya bowiem sejm opuściła,
a reszta była zbyt nieliczna, żeby coś dla dobra kraju uchwalić. Wtenczas król sam
ogłosił swój projekt konstytucyi i do narad nad nim zwołał nowy sejm na 26-go Lutego
1849. Po długich naradach i różnych kłopotach zgodzono się wreszcie na treść
konstytucyi, którą ogłoszono 31-go Stycznia 1850 roku.


Związek Niemiecki

Rewolucya 1848 roku, nie ograniczyła się na samo państwo pruskie, ale była też w
całej Rzeszy Niemieckiej. To tu jednakże nie należy do rzeczy; wspomnimy tylko, że
sejm Rzeszy obradujący we Frankfurcie ofiarował królowi pruskiemu cesarską koronę;
ale Fryderyk Wilhelm IV. nie przyjął jej, bo wiedział, że wywołałoby to wojnę z
Austryą i niektóremi mniejszemi państwami Rzeszy. Ostatecznie nie zdziałano
wtenczas nic celem zjednoczenia Niemiec. W roku 1851 stanęło nareszcie na tem, że
się wznowił Związek Niemiecki w tej formie, w jakiej się urządził podczas kongresu
wiedeńskiego roku 1815. Związek ten składał się z 39 udzielnych państw i czterech
wolnych miast. Jedności w tym Związku nie było wcale.

Sprawa utworzenia tego Związku dotykała także interesów polskich, gdyż prowincye
polskie gwałtem do niego wciągano wbrew woli ludności, ale tu już koniec naszego
opowiadania. Kończymy na nadaniu konstytucyi, bo czasy następne to już czasy
zupełnie inne. Odtąd lud sam poczyna zwolna się uczyć, jak ma stanowić o swoim
losie. Nie nauczył się tego jeszcze do dziś dnia, ale przecież postępy jakieś są.


Zakończenie

Rok 1850 jest też granicą historyczną co do Ślązka, co do Polaków ślązkich. Odtąd lud
polski poczyna się budzić, a chociaż bardzo powoli, zmierza jednak pewnym krokiem
ku odrodzeniu narodowemu. Lud ten, wzorowy pod względem spełnienia obowiązków
względem państwa pruskiego, lepszy pod tym względem nieraz od niemieckich
poddanych króla pruskiego, nałykał się jednak sporo gorzkich pigułek. Ale zaczął żyć,
ruszać się. Do tego czasu działo się z nim prawie zawsze to, co o nim postanowili ci,
którzy ledwie że wiedzieli o jego istnieniu. Odtąd ma on sposoby, żeby się sam
odezwać, a choć sposoby te są niedostateczne i nie zawsze skuteczne, dają jednak
sposobność do ćwiczenia sił. Od czasu konstytucyi stało się obowiązkiem ludu
górnoślązkiego, żeby sam był czynny przy tworzeniu historyi Ślązka. Historya dalszych
lat, to odpowiedź na pytanie, jak lud górnoślązki spełniał ten obowiązek względem
swego kraju.

Na to pytanie nie da się krótko odpowiedzieć. To już nie historya królów i kongresów,
wojen i pokojów, ale historya ruchu ludowego; ciekawsza zapewne od tamtej, ale też
wymagająca obszerniejszego wykładu. Za duży to przedmiot, żeby go zbyć można w
krótkości. Chcąc te sprawy opisać tak, żeby wszystko ocenić sprawiedliwie, żeby
zważyć wszystko i wszystkich na rzetelnej wadze, trzeba niejedno dokładnie
wyłuszczyć; gdyby w tej książce chcieć to pisać dalej, musiałaby ta książka być
większą jeszcze prawie o połowę. A to zresztą nie było celem tej książki, bo to jest
ogólna historya Ślązka, a ta kończy się na roku 1850. Potem jest już tylko historya
ruchu ludowego na Górnym Ślązku; niemieckie zaś części Ślązka osobnej swej historyi
całkiem już nie mają, stanowiąc tylko cząstkę ogólnej historyi niemieckiej.

My dziś żyjemy właśnie w samym środku historyi tego polskiego ruchu ludowego. Nie
wiemy, jaki będzie koniec, - (bo nie wiemy, czy spełnimy dobrze nasze obowiązki) -
ale przydałoby się zapewne przejrzeć to, co się dotychczas zrobiło. Może się kiedyś
znajdzie taka historya ruchu ludowego na Gtórnym Ślązku. Ale ta historya byłaby
zupełnie a zupełnie niezrozumiała dla czytelnika, któryby nie znał historycznej
przeszłości Ślązka. Bo czyż byłby dziś ten ruch ludowy, gdyby nie to, że przodkowie
nasi siedzieli tu od wieków i zawsze byli Polakami? Trzeba więc koniecznie znać
naprzód historyę Ślązka.

Losy historyczne Ślązka tak się łączą z przeróżnemi zdarzeniami w historyi, że z
konieczności trzeba było czytelnikom opowiadać dużo z historyi całej Polski, z historyi
Austryi, Niemiec, Czech, a nawet Węgier, Rosyi, Szwecyi i Turcyi. Mieliście
sposobność poznać trochę różne narody i różne państwa; mieliście sposobność poznać
zalety i wady polskiego narodu. Sąd o tem wszystkiem do was należy; bądźcież
sędziami sumiennymi, pomni nietylko praw ludzkich, ale też jeszcze bardziej bożego
prawa przyrodzonego i nadprzyrodzonego. Sądźcie, jak na chrześcijan przystało,
pamiętając, że sprawiedliwość i uczciwość powinna być przymiotem każdego,
prostaczka i króla, gminy i państwa, rodziny i narodu.

Ten cel tej książki, żebyście wiedzieli, czytelnicy mili, dlaczego jesteście Polakami; a
jesteście nimi od prapradziadów waszych, jesteście nimi od lat tysiąca. Wyście nie od
dziś Polakami; bo wy jesteście kością z kości i krwią z krwi tych Polaków, którzy tu
pierwsi kraj zaludnili, którzy pierwsi krzyż zatknęli, pługiem zorali skiby i miasta
najdawniejsze założyli. Z tego bądźcie dumni.

Autor zaś tej książki, żegnając się z braćmi Ślązakami, kończy słowami księdza Skargi:
"Nie tylko dla tego kochamy Polskę, Ojczyznę naszą, żeśmy się w niej urodzili i że nas
żywi, ale że jest postanowienia Bożego." Postanowienia Bożego to jest rzeczą, że Ślązk
jest krainą polską.

Wy zaś bracia Ślązacy, wiedzcie, że ruch ludowy nie tylko dziś jest u was, ale w całej
Polsce. Blizkim jest czas, że lud całej Polski, gdzie tylko wolno mu było uczyć się
czytać po polsku, dowie się o Was. Oby się wtenczas dowiedział tylko jak najlepszych
rzeczy i pod religijnym i pod narodowym względem; oby z Was mógł sobie czerpać
wzór. Kto wie, czy nie do tego właśnie wiedzie Was Opatrzność, czy nie dla tego Was
najpierw oderwać pozwoliła od Ojczyzny, ale też najpierw także ocucić Wam się
pozwoliła. Ja w to wierzę, że takie jest przeznaczenie Ślązaków w historyi polskiej.

Łaskawemu czytelnikowi dziękując za uwagę, kończę wyrażeniem radości, że miałem
sposobność pisać dla ludu polskiego. Inne książki dla uczonych pisane, ważą w moich
oczach o wiele mniej; ta mnie najbardziej cieszy, a zapewne też najdłużej czytającym
będzie przydatną.

Komu zaś czytanie się podobało, niech pamięta, że powinien dzieci swoje nauczyć
czytać i pisać po polsku.


W Krakowie, w Lutym 1896 roku.
Dr Felix Koneczny.


BIBLIOGRAFIA

Prof. dr hab. Feliksa Koniecznego

WYKAZ PRAC PROF. FELIKSA KONECZNEGO
(zamieszczony w: Feliks Koneczny, O ład w historii, Nortom, Wrocław 1999, s. 111-117)

DZIAŁ HISTORII

1. Polityka Zakonu Niemieckiego w latach 1389-96, 65 s., Uniwersytet Jagielloński,
Kraków 1889.
2. Jagiełło i Witold, 1893, 212 s., autor, Kraków.
3. Dzieje Śląska, 1897, 127 s., Gebethner, Kraków; wyd. II, 494 s., Bytom 1931.
6. Dzieje Polski za Piastów, 1902, 408 s., Księgarnia Wydawnicza, Kraków.
7. Dzieje Polski za Jagiellon6w, 1903, 358 s., Towarzystwo Oświaty Ludowej,
Kraków.
8. Geografia historyczna. 1905, 99 s., Macierz Polska, Lwów.
9. Dzieje Polski, 1908, 370 s., Katolik. Bytom.
10. Dzieje Rosji, t. I, 1917, 507 s., Wenede, Warszawa.
11. Tadeusz Kościuszko, 1917 i 1922, 388 s., Rzepecki, Poznań.
12. Czeskie a polskie prawa do Cieszyna, 1919, s. 100, Kopytowski, Warszawa.
13. Skrót do historii Polski, 1920, 80 s., Zawadzki, Wilno.
14. Dzieje Rosji, skrót, 1921, 293 s., Arct, Warszawa.
15. Dzieje Polski popularne, 1922, 300 s., Księgarnia św. Wojciecha, Poznań.
16. Dzieje administracji w Polsce, 1924,338 s., Szkoła Policji, Wilno
17. Litwa a Moskwa (dzieje Rosji t. II), 1924,304 s., Towarzystwo Przyjaciół Nauk,
Wilno.
18. Święci w dziejach narodu polskiego. t. I, 1937, t. 2, 1938, t. 3, 1938, t. 4. 1939,
Tow. gw. Michała, Miejsce Piastowe; wyd. II -1985 i wyd. III -1988, Michalineum
Warszawa.

Rękopisy

I. Dzieje Rosji, t. III, s. 245, nieukończone, wydane TRD, Londyn 1984.

Broszury i odbitki

1. Kazimierz Wielki, protektor Kościoła ryskiego, 1887, Pamiętnik Słuchacza UJ.
2. Dzieje narodu polskiego dla młodzieży, 1889, Muzeum, Kraków.
3. O pierwotnej polskości Ziemi Chełmskiej i Rusi Czerwonej, 1920, Kopytowski,
Warszawa.
4. Polska między Wschodem a Zachodem, 1920, Tydz. Spoi., Kraków; 1928, Lublin.
5. Skrót do dziejów włościaństwa w Polsce, 1921, Zawadzki, Wilno.
6. Dzieje Litwy i Rusi (teksty źródłowe), 1924, S-ka Wyd., Kraków.
7. Jerzy Semenowicz Ostrogski (1458-9), 1925, Ateneum, Wilno.
8. Geneza uroszczeń Iwana III do Rusi, 1926, Ateneum, Wilno.
9. Sprawa z Mengli Girejem, 1927, Ateneum, Wilno,
10. Sprawa ks. Geldrii w r. 1389, 1930, Ateneum, Wilno. 11. Vitoldiana, 1931,
Ateneum, Wilno,

Artykuły PPK

1. Letuwa i Litwa, Przegląd Powszechny, 1922, nr 463, Kraków.
2. Historia, Przegląd Powszechny, 1933, jubil., Kraków.
3. Tadeusz Kościuszko, Kwartalnik Historyczny, t. XXXIV, s. 154, Kraków.
4. Rzut oka na polskie dzieje gospodarcze, Polska w Kulturze Powszechnej 1918, s.
268-287, Kraków.
5. Warunki pracy kulturalnej w Polsce porozbiorowej, Polska w Kulturze
Powszechnej, 1918, s. 366-412, Kraków.
6. Rzekoma koalicja Litwy Z Tatarami przeciw Moskwie w 1840 r., Ateneum
Wileńskie, 1923.
7. Wiadomości z r. 1447 o stanie ludu wiejskiego, Ateneum Wileńskie, 1929.
8. Demografia a historia administracji, "Życie Urzędnicze", 1925, nr 138, Warszawa.
9. Mosty w dawnym prawie polskim, "Życie Urzędnicze", 1925, Warszawa.
10. Granice Letuwy przed unią Z Polską, Rzeczpospolita, 1928, nr 138, Warszawa.

DZIAŁ CYWILIZACJI I FILOZOFII

1. Polskie Logos i Ethos, 2 t., 1921,608 s., Ks. św. Wojciecha, Poznań,
2. O wielości cywilizacji, 1935, 320 s., autor, Kraków; wyd. ang. On the plurality of
civilisations, Londyn 1962.
3. Rozwój moralności, 1938, 388 s., Tow. Wiedzy, Lublin.

Rękopisy

1. Cywilizacja bizantyńska, 693 s., wydane TRD, Londyn 1973.
2. Cywilizacja żydowska, 691 s., wydane TRD, Londyn 1974.
3. Państwo w cywilizacji łacińskiej, 245 s., wydane TRD, Londyn 1981.
4. Prawa dziejowe, 500 s., wydane TRD, Londyn 1982.
5. O ład w historii, 50 s., wydane TRD, Londyn 1977.

Broszury i odbitki

1. Kościół w Polsce wobec cywilizacji, 1928, Aten. Kapłań., Włocławek.
2. Zawisłość ekonomii od etyki, 1933, Życie Gospod., Lwów.
3. Tło cywilizacyjne odsieczy wiedeńskiej, 1933, Aten. Kapłań., Włocławek.
4. Napór Orientu na Zach6d, 1937, Tow. Wiedz Chrz., Lublin.
5. Protestantyzm w życiu zbiorowym, 1938, Akcja Katol., Warszawa.
6. Kościół jako polityczny wychowawca narodów, 1938, Akcja Katol., Warszawa
7. Warunki postępu moralności, 1936, Przegl. Filoz., t. IV, Warszawa.
8. Do metodologii nauki o cywilizacji, 1926, odczyt, s. 7, Lwów.

Artykuły

1. Teoria Grunwaldu, Przegl. Powsz., 1910, Kraków.
2. Warunki parlamentaryzmu, Przegl. Powsz., 1924, Kraków.
3. Różnolitość cywilizacyjna Słowiańszczyzny, Przegl. Powsz., 1925/6, Kraków.
4. Etyki a cywilizacja, Przegl. Powsz., 1933, Kraków.
5. Bizantynizm niemiecki, Przegl. Powsz., 1927, Kraków.
6. Z rzekomych syntez religijnych, Przegl. Powsz., 1930, Kraków.
7. Geneza i istota kultury rosyjskiej, Kwartalnik Historyczny, t. XXX.
8. Stosunki religijne na Bał kanie, Miesięcznik Kościelny, 1914, Poznań.
9. Cztery cywilizacje w Polsce, Rzeczpospolita, 1927, Warszawa.
10. O granicach pożyteczności, Rzeczpospolita, 1928, Warszawa.
11. Religia a cywilizacja, Aten. Kapłań., 1926, t. 17, Włocławek.
12. Chrześcijaństwo wobec ustrojów życia zbiorowego, Aten. Kapłań., 1932,
13. O kierunek polskości, Tęcza, 1928, Poznań.
14. O przemianie sił duchowych, Tęcza, 1928, Poznań.
15. Nauka a polityka, Tęcza, 1929, nr 2, Poznań.
16. Szczęście a państwo, Tęcza, 1929, nr 17, Poznań.
17. Rasa a cywilizacja, Tęcza, 1929,32/33, Poznań.
18. Różne typy cywilizacji. Kultura i cywilizacja dz. zbior., 1937, Lublin.
19. Geneza judeocentryzmu, Myśl Narodowa, 1929, Warszawa.
20. Państwo a metody życia zbiorowego, Myśl Narodowa, 1930, Warszawa.
21. Rozmnożenie bolszewizmu, Myśl Narodowa, 1930, Warszawa.
22. Dwoistość Niemiec, Myśl Narodowa, 1930, Warszawa.
23. Tło polityczne renesansu włoskiego, Myśl Narodowa, 1930, Warszawa.
24. Czy polityka należy do cywilizacji, Myśl Narodowa, 1931, Warszawa.
25. Elephantiasis prawodawstwa, Myśl Narodowa, 1932, Warszawa.
26. Przywileje żubrów, Myśl Narodowa, 1933, Warszawa.
27. Amoralność życia gospodarczego, Myśl Narodowa, 1933, Warszawa.
28. Harmider etyk, (skonfisk.), Myśl Narodowa, 1936, Warszawa.
29. Rodowód monizmu prawniczego, Myśl Narodowa, 1936, Warszawa.
30. Cywilizacja bizantyńska, Myśl Narodowa, 1937, Warszawa.
31. Prawda a cywilizacja, Myśl Narodowa, 1937, Warszawa.
32. O nierówności religij, Tygodnik Warszawski, 1946.
33. Religia sprawą najbardziej publiczną, Tygodnik Warszawski, 1946.
34. Trzy monizmy lub dualizmy, Tygodnik Warszawski, 1946.
35. U źródeł kultury polskiej, Tygodnik Warszawski, 1946.
36. Co to jest naród, Tygodnik Warszawski, 1947.
37. Historyzm a ludowość, Tygodnik Warszawski, 1947.
38. Polskie Logos a Ethos (o etykę w życiu publicznym), Tygodnik Warszawski, 1947.
39. Ślubowanie i ciąg dalszy, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
40. Zwierzchnictwo moralności, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
41. Potrójna walka o byt, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
42. Więcej dobrobytu, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
43. Ekonomia i etyka, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
44. Administracja obywatelska, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
45. Samorządy gospodarcze, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
46. Samorządy oświatowe, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
47. Gmina zbiorowa czy pojedyncza, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
48. Samorząd gminy wiejskiej, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
49. Ustrój gminy, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
50. Okręg i powiat, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
51. Województwo, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
52. Od czego zacząć? , "Niedziela", 1946, Częstochowa.
53. Warunki powodzenia, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
54. Szczęście prywatne i publiczne, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
55. Prawa przyrody i prawa ducha, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
56. Przeciwieństwa przyrody a ducha, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
57. Przemienność sił, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
58. Słowo o wolnej woli, "Niedziela", 1946, Częstochowa.

DZIAŁ "RÓŻNE"

1. Głos w sprawie ludowej, 1896, 127 s., Gebethner, Kraków.
2. Zycie i zasługi A. Mickiewicza, 1898, 175 s., Czytelnia Polska, Kraków.

Broszury i odbitki

1. Geneza pedagogiki, 1889, Muzeum, Kraków.
2. Fr. Palacky, wskrzesiciel narodu, 1898, Ognisko, Kraków.
3. W sprawie górnośląskiej, 1903, Kraków.
4. Słowianoznawstwo a słowianofilstwo, 1913. Towarzystwo Słowiańskie, Kraków.
5. Kultura czynu u Staszica, 1926, Księga Zbior., Lublin.
6. Uwagi o Józefie Gołuchowskim, 1929, Uniw. S. Batorego, Wilno.
7. Pajdokracja, 1912, red. "Słowa", Warszawa.

Artykuły

1. "Heleniusz", wizerunek Rzplitej polskiej, Przegląd Powszechny, VI, 855, Kraków.
2. O ks. Stan. Sokołowskim, studium do dziejów kaznodziejstwa w Polsce w XVI w.,
Przegląd Powszechny, VII, 546, Kraków. ,
3. Uwaga o szkolnictwie państwowym, Przegląd Powszechny, 1930, nr 463, Kraków.
4. Spuścizna naukowa Al. Jabłonowskiego, Kwartalnik Historyczny, t. XXVIII, s. 138.
5. Wpływy polskie w zachodniej Słowiańszczyźnie, Polska w kulturze powsz., 1918,
104-152, Kraków.
6. Wpływy literatury polskiej w Słowiańszczyźnie, Polska w kulturze powsz., 1918,70-
94, Kraków.
7. O potrzebie studiów historycznych dla postępu administracji, Życie Urzędnicze,
1925, Warszawa.
8. Klio a biurokracja, Życie Urzędnicze, 1925, Warszawa.
9. Dedukcja czy indukcja w administracji, Życie Urzędnicze, 1925, Warszawa.
10. Urbanizacja Kraju, Kalendarz Powszechny inf. Policji Państw., 1925, Wilno.
11. Siedem tez szkolnych, Rzeczpospolita, 1928, nr 97/99, Warszawa.
12. O beatyfikację Hozjusza, Aten. Kapłań., 1926, t. 17, Włocławek.
13. Jeszcze o św. Stanisławie, Tygodnik Warszawski, 1946.
14. Metody oświaty a nauki, Tygodnik Warszawski, 1947.
15. Szkoła państwowa, Tygodnik Warszawski, 1948.
16. Katolicki ruch oporu, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
17. Małorolni, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
18. Rzemieślnik na wsi, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
19. Trochę wspomnień o rzemiośle, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
20. Twórczość rzemiosła, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
21. Cechy, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
22. Rzemiosło a waluta, "Niedziela", 1946, Częstochowa.
23. Co wskrzesić Z ekonomii średniowiecznej, Biblioteka Polskiego Towarzystwa
Ekonomicznego, 1935, t. VIII, Lwów.
24. Słowianofilstwo a handel, (red. Koneczny), Świat Słowiański, 1905, Kraków.
25. Spór czesko-polski na Śląsku, Świat Słowiański, 1905, Kraków.
26. Propaganda zgody Z Rosją, Świat Słowiański, 1905, Kraków.
27. Czy będzie sąd?, Świat Słowiański, 1905, Kraków.
28. Czego chce rząd rosyjski?, Świat Słowiański, 1906, Kraków.
29. Swary uniwersyteckie we Lwowie, Świat Słowiański, 1906, Kraków.
30. Anarchia w Kongresówce, Świat Słowiański, 1906, Kraków.
31. Oliwa do ognia (spór polsko-ruski), Świat Słowiański, 1906, Kraków.
32. Polityczne znaczenie Moraw, Świat Słowiański, 1906, Kraków.
33. Czesi i Słoweńcy wobec nowej ery, Świat Słowiański, 1907, Kraków.
34. Słowianofilstwo bez ustępstw, Świat Słowiański, 1907, Kraków.
35. Problem zgody Z Rosją, Świat Słowiański, 1907, Kraków.
36. Czy można dogodzić Rusinom? , Świat Słowiański, 1907, Kraków.
37. Słowiańska obrona Wielkopolski, Świat Słowiański, 1908, Kraków.
38. Sergiusz Szarapow w sprawie polskiej, Świat Słowiański, 1908, Kraków.
39. Co robić wobec Rusinów? , Świat Słowiański, 1908, Kraków.
40. Przed konfederacją praską, Świat Słowiański, 1908, Kraków.
41. Sprawa słowiańska a polska, Świat Słowiański, 1908, Kraków.
42. Rosja a Austria, Świat Słowiański, 1909, Kraków.
43. Rozwój polityczny w Czechach, Świat Słowiański, 1909, Kraków.
44. Prusofilstwo i madziarofilstwo, Świat Słowiański, 1909, Kraków.
45. Błąd Koła Polskiego, Świat Słowiański, 1909, Kraków.
46. Dr Kramar na tle neoslawizmu, Świat Słowiański, 1909, Kraków.
47. Wyniki odwiedzin czeskich, Świat Słowiański, 1909, Kraków.
48. Słowo o prognozie politycznej, Świat Słowiański, 1909, Kraków.
49. Siła i słabość Austrii, Świat Słowiański, 1910, Kraków.
50. Rzekomy separatyzm morawski, Świat Słowiański, 1910, Kraków.
51. Polska a kwestia litewska, Świat Słowiański, 1910, Kraków.
52. Kluby czeski a słowiański, Świat Słowiański, 1910, Kraków.
53. Przykłady sugestii politycznej, Świat Słowiański, 1911, Kraków.
54. W Polsce o Madziarach, Świat Słowiański, 1911, Kraków.
55. Niepotrzebny ferment wśród Słowaków, Świat Słowiański, 1911, Kraków.
56. Ed. Kołodziejczyk Bibliografia słowianoznawstwa polskiego, Świat Słowiański,
1911, Kraków.
57. Franciszek Palacky, Świat Słowiański, 1912, Kraków.
58. Słowianoznawstwo a słowianofilstwo, Świat Słowiański, 1913, Kraków.
59. Typ wielkopolski, Świat Słowiański, 1913, Kraków.
60. Problem Polski obok Prus, Świat Słowiański, 1913, Kraków.
61. O pierwotnej polskości Rusi Czerwonej, Świat Słowiański, 1913, Kraków.
62. Stosunek Czechów do Austrii, Świat Słowiański, 1913, Kraków.
63. Z panslawizmu i neoslawizmu rosyjskiego, Świat Słowiański, 1913, Kraków.
64. Doniosłość sprawy śląskiej, Świat Słowiański, 1913, Kraków.
65. Vrchlicky jako tłumacz "Dziadów", Świat Słowiański, 1913, Kraków.
66. W sprawie neollyryzmu, Świat Słowiański, 1914, Kraków.
67. Likwidacja polska w Austrii, Świat Słowiański, 1914, Kraków.
68. Problem Austrii bez Polak6w, Świat Słowiański, 1914, Kraków.
69. O podstawach polskiego i czeskiego programu, Świat Słowiański, 1914, Kraków.
70. Tło programu polsko-czeskiego, Świat Słowiański, 1914, Kraków.
71. O granice dwóch kultur, Świat Słowiański, 1914, Kraków.
72. Słowiańskie wyznanie wiary Polaka, Świat Słowiański, 1914, Kraków.


UZUPEŁNIENIE W OPARCIU O SPISY GŁÓWNYCH BIBLIOTEK
KRAJOWYCH

1. Polska w kulturze powszechnej, (F.K., red.), t. 1,2, Kraków 1918.
2. Czeskie a polskie prawa historyczne dla Cieszyńskiego, 38 s., Warszawa 1919,
3. Dzieje narodu polskiego opowiedziane dla młodzieży, Warszawa-Kraków 1905
4. Oświęcimskie niemieckie czy też Cieszyńskie polskie ? , Kraków 1917.
5. Sprawy społeczne i ekonomiczne na Śląsku polskim, Lwów 1909.
6. Historyczność polskich praw do Księstwa Cieszyńskiego, 12 s., Kraków 1917,
7. Walter von Plettenberg, Wydz. Fil. Hist. AU, t. 18, 76 s., Kraków 1891.
8. Nowiny Z historiografii polskiej, 1897, Kraków.
9. Plebiscyt na Śląsku Cieszyńskim, 1919, Cieszyn.
10. Teatr Krakowski (recenzje F.K.), 1907, Kraków.
11. Konserwatyzm chłopski, 1938, Warszawa.
12. Oświata a dobrobyt w Galicji, 1903.

Ponadto

I. W Bibliotece Ul znajdują się:

1. List F.K. do red. Rudolfa Starzewskiego, pisany w imieniu Związku Literackiego w
Krakowie (1894).
2. List 1.1. Kraszewskiego do F.K. (1883).
3. Listy (3) Zygmunta Sarneckiego do F.K. (1890-92)

II. W Archiwum Ul znajdują się inne listy F.K. i do F.K.


O FELIKSIE KONECZNYM

1. Zob. Polski Słownik Bibliograficzny, z. 59, Wrocław-Warszawa-Krak6w 1968.
2. Kierunki nr 19/101, 1958 , artykuł A. Hilckmana o F.K. (tłum. z franc.).
3. Kierunki nr 22/104, 1958 , artykuł M. Nowińskiego o F. K.
4. W. Ogrodziński, Dzieje piśmiennictwa śląskiego, s. 347-348, Katowice 1965.
5. Bibliografila historyczna M. i M. Friedbergów, dodatek do Kwart. Historycznego za
lata: 1929-1936; oraz pojedyncze numery Kwart. Historycznego
6. Księga pamiątkowa ku uczczeniu 350 rocznicy założenia i 10 rocznicy wskrzeszenia
Uniwersytetu Wileńskiego, 1929, t. II, s. 176-177, Wilno.

GŁÓWNE CZASOPISMA, W KTÓRYCH F. KONECZNY PUBLIKOWAŁ SWOJE
PRACE

Ateneum Kapłańskie,
Ateneum Wileńskie,
Głos Narodu (F.K. był redaktorem przez rok),
Muzeum,
Myśl Narodowa,
Przegląd Polski (Kraków -recenzje teatralne F.K. 1896 XI- 1905 III),
Przegląd Powszechny,
Świat,
Świat Słowiański (F .K. był redaktorem w latach 1905-1914),
Tęcza,
Tygodnik Warszawski.

Uwaga:

W "Notatce od wydawcy" jest mowa o tym, że bibliografia ta "jeśli idzie o artykuły, nie
wydaje nam się kompletna". Wydawca twierdzi, że posiada artykuł Konecznego pt.:
Jęrzej Giertych. Tragizm losów Polski, t.I, Pelplin 1936, s.X, 343 (w warszawskiej
"Myśli narodowej", 1937, nr 24, s.276.)
Wyjaśnienie: "Artykuł jest recenzją książki, która ukazała się po konfiskacie jako tom
pierwszy. Tomem drugim była część skonfiskowana".



Wyszukiwarka