Dojechawszy bliżej wsi zwolnili kroku i ujrzeli szerokÄ… ulicÄ™ oÅ›wieconÄ… tak pÅ‚omieniem, iż szpilki można by na niej zbierać, bo po obu stronach paliÅ‚o siÄ™ kilka chaÅ‚up, a inne zajmowaÅ‚y siÄ™ od nich z wolna, gdyż wiatr byÅ‚ dość silny i niósÅ‚ iskry, ba! caÅ‚e snopki podobne do ptaków ognistych, na przylegÅ‚e dachy. Na ulicy pÅ‚omieÅ„ oÅ›wiecaÅ‚ wiÄ™ksze i mniejsze gromadki ludzi poruszajÄ…ce siÄ™ szybko w różne strony. Krzyk ludzki mieszaÅ‚ siÄ™ z odgÅ‚osem dzwonów ukrytego wÅ›ród drzew koÅ›cioÅ‚a, z rykiem bydÅ‚a, ze szczekaniem psów i rzadkimî wystrzaÅ‚ami z broni palnej. Podjechawszy bliżej żoÅ‚nierze pana WoÅ‚odyjowskiego ujrzeli rajtarów przybranych w koliste kapelusze, ale niezbyt wielu. Niektórzy ucierali siz gromadami chÅ‚opów zbrojnych w cepy i widÅ‚y, strzelajÄ…c do nich z pistoletów i wypierajÄ…c za chaÅ‚upy, na ogrody; inni wypÄ™dzali na drogÄ™ rapierami woÅ‚y,.krowy i owce. Inni, których zaledwie można byÅ‚o rozeznać wÅ›ród caÅ‚ych kÅ‚Ä™bów pierza, poobwieszali siÄ™ ptactwem domowym, trzepocÄ…cym jeszcze skrzydÅ‚ami w przedÅ›miertnych podrygach. Kilkunastu trzymaÅ‚o konie, każdy po dwa lub trzy, należące do towarzyszów zajÄ™tych widocznie rabunkiem chaÅ‚up. Droga do wsi schodziÅ‚a nieco z góry, wÅ›ród brzezinowego lasku, tak że laudaÅ„scy sami nie bÄ™dÄ…c widziani, widzieli jakoby obraz przedstawiajÄ…cy najÅ›cie wsi przez nieprzyjaciela, oÅ›wiecony pożarem, w którego blaskach dokÅ‚adnie można byÅ‚o odróżnić obcych żoÅ‚nierzy, wieÅ›niaków, niewiasty ciÄ…gnione przez rajtarów i broniÄ…cych siÄ™ bezÅ‚adnymi kupami mężów. Wszystko to poruszaÅ‚o siÄ™ gwaÅ‚townie, na ksztaÅ‚t lalek w jaseÅ‚kach, krzyczÄ…c, klnÄ…c, lamentujÄ…c. Pożar nad wioskÄ… trzÄ…sÅ‚ caÅ‚Ä… grzywÄ… pÅ‚omienia i huczaÅ‚ coraz straszliwiej. Pan WoÅ‚odyjowski, zbliżywszy siÄ™ z chorÄ…gwiÄ… do rozwartego na oÅ›cież koÅ‚owrotu, kazaÅ‚ zwolnić kroku. MógÅ‚ on uderzyć i jednym zamachem zgnieść nie spodziewajÄ…cych siÄ™ niczego napastników; ale maÅ‚y rycerz postanowiÅ‚ sobie “pokosztować Szwedów" w bitwie otwartej, zupeÅ‚nej, wiÄ™c naumyÅ›lnie czyniÅ‚ tak, aby go spostrzeżono. Jakoż kilku rajtarów, stojÄ…cych wedle koÅ‚owrotu, spostrzegÅ‚o naprzód zbliżajÄ…cÄ… siÄ™ chorÄ…giew. Jeden z nich skoczyÅ‚ do oficera, który staÅ‚ z goÅ‚ym rapierem wÅ›ród wiÄ™kszej kupy jeźdźców na Å›rodku drogi, i poczÄ…Å‚ mówić, coÅ› do niego ukazujÄ…c rÄ™kÄ… w tÄ™ stronÄ™, z której spuszczaÅ‚ siÄ™ ze swymi ludźmi pan WoÅ‚odyjowski. Oficer przysÅ‚oniÅ‚ oczy rÄ™kÄ… i patrzyÅ‚ przez chwilÄ™, nastÄ™pnie skinÄ…Å‚ i wnet donoÅ›ny odgÅ‚os trÄ…bki zabrzmiaÅ‚ wÅ›ród rozmaitych krzyków ludzkich i zwierzÄ™cych. A tu rycerze nasi mogli podziwiać sprawność szwedzkiego żoÅ‚nierza; zaledwie bowiem rozlegÅ‚y siÄ™ pierwsze tony, gdy jedni z rajtarów poczÄ™li wypadać co duchu z chaÅ‚up, drudzy porzucali zrabowane rzeczy, woÅ‚y, owce i biegli do koni. W mgnieniu oka stanÄ™li w sprawnym szeregu, na którego widok wezbraÅ‚o podziwem serce maÅ‚ego rycerza, tak lud byÅ‚ dobrany. ChÅ‚opy wszystko rosÅ‚e i tÄ™gie, przybrane w kaftany ze skórzanymi pasami przez ramiÄ™, w jednostajne czarne kapelusze z podniesionym koliskiem z lewej strony; wszyscy mieli jednakie gniade konie i stanÄ™li murem, z rapierami przy ramieniu, poglÄ…dajÄ…c bystro, ale spokojnie, w stronÄ™ drogi. Jednakże z szeregu wysunÄ…Å‚ siÄ™ oficer z trÄ™baczem chcÄ…c widocznie zapytać, co by byli za ludzie zbliżajÄ…cy siÄ™ tak wolno. Widocznie sÄ…dziÅ‚, iż to jakaÅ› radziwiÅ‚Å‚owska chorÄ…giew, od której nie spodziewaÅ‚ siÄ™ zaczepki. JÄ…Å‚ tedy machać rapierem i kapeluszem, a trÄ™bacz trÄ…biÅ‚ ciÄ…gle na znak, iż chcÄ… rozmowy. - A wypal no który ku nim z garÅ‚acza - rzekÅ‚ maÅ‚y rycerz-aby wiedzieli, czego siÄ™ majÄ… od nas spodziewać! StrzaÅ‚ huknÄ…Å‚, ale siekaÅ„ce nie doszÅ‚y, bo byÅ‚o zbyt daleko. Oficer widocznie myÅ›laÅ‚ jeszcze, iż to jakieÅ› nieporozumienie, gdyż poczÄ…Å‚ tylko mocniej krzyczeć i kapeluszem machać. - Dajcieże mu drugi raz! - zakrzyknÄ…Å‚ pan WoÅ‚odyjowski. Po drugim strzale oficer zawróciÅ‚ i ruszyÅ‚, choć niezbyt pospiesznie, ku swoim, którzy także zbliżyli siÄ™ rysiÄ… ku niemu. Pierwszy szereg laudaÅ„skich ludzi wjeżdżaÅ‚ już w koÅ‚o wrot. Oficer szwedzki zakrzyknÄ…Å‚, dojeżdżajÄ…c, na swoich ludzi; rapiery sterczÄ…ce aż do tej chwili przy ramionach rajtarów pochyliÅ‚y siÄ™ i zwisÅ‚y na pendentach - natomiast wszyscy naraz wydobyli pistolety z olster i wsparli je na kulach od kulbak, trzymajÄ…c lufy do góry. - DoskonaÅ‚y żoÅ‚nierz! - mruknÄ…Å‚ WoÅ‚odyjowski widzÄ…c szybkość i jednoczesność prawie mechanicznÄ… ich ruchów. To rzekÅ‚szy obejrzaÅ‚ siÄ™ na swoich ludzi, czy szeregi w porzÄ…dku, poprawiÅ‚ siÄ™ w kulbace i krzyknÄ…Å‚: - Naprzód ! LaudaÅ„scy pochylili siÄ™ ku szyjom koÅ„skim i ruszyli jak wicher. Szwedzi przypuÅ›cili ich blisko i naraz dali ognia z pistoletów, lecz salwa niewiele zaszkodziÅ‚a ukrytym za Å‚bami koÅ„skimi laudaÅ„skim, wiÄ™c zaledwie kilku wypuÅ›ciÅ‚o z rÄ…k trÄ™zle i przechyliÅ‚o siÄ™ w tyÅ‚, inni dobiegli i uderzyli siÄ™ z rajtarami pierÅ› o pierÅ›. Litewskie lekkie chorÄ…gwie używaÅ‚y jeszcze kopij, które w koronnym wojsku sÅ‚użyÅ‚y tylko husarii, ale pan WoÅ‚odyjowski, spodziewajÄ…c siÄ™ bitwy w ciasnocie, kazaÅ‚ je zatknąć poprzednio przy drodze, wiÄ™c zaraz przyszÅ‚o do szabel. Pierwszy impet nie zdoÅ‚aÅ‚ rozerwać Szwedów, lecz zepchnÄ…Å‚ ich w tyÅ‚, tak iż poczÄ™li siÄ™ cofać siekÄ…c i bodÄ…c rapierami, ludaÅ„scy zaÅ› parli ich zapamiÄ™tale przed sobÄ… wzdÅ‚uż ulicy. Trup poczÄ…Å‚ padać gÄ™sto. Ciżba czyniÅ‚a siÄ™ coraz wiÄ™ksza, szczÄ™k szabel wypÅ‚oszyÅ‚ chÅ‚opstwo z szerokiej ulicy, w której gorÄ…co od pÅ‚onÄ…cych domów byÅ‚o nie do wytrzymania, lubo domy ode drogi i opÅ‚otków oddzielone byÅ‚y sadami. Szwedzi, parci coraz potężniej, cofali siÄ™ z wolna, ale zawsze w dobrym porzÄ…dku. Trudno im zresztÄ… byÅ‚o siÄ™ rozproszyć, ponieważ silne pÅ‚oty zamykaÅ‚y drogÄ™ z obu stron. Chwilami próbowali zatrzymać siÄ™, ale nie mogli podoÅ‚ać. ByÅ‚a to dziwna bitwa, w której z przyczyny wÄ…skiego stosunkowo miejsca walczyÅ‚y wyÅ‚Ä…cznie pierwsze szeregi, nastÄ™pne zaÅ› mogÅ‚y tylko pchać stojÄ…cych w przedzie. Ale przez to wÅ‚aÅ›nie walka zmieniÅ‚a siÄ™ w rzeź zaciekÅ‚Ä…. Pan WoÅ‚odyjowski, uprosiwszy wprzód starych puÅ‚kowników i Jana Skrzetuskiego, aby w samej chwili ataku mieli dozór nad ludźmi, używaÅ‚ do woli w pierwszym szeregu. I co chwila jakiÅ› kapelusz szwedzki zapadaÅ‚ przed nim w ciżbÄ™, jakoby nurka dawaÅ‚ pod ziemiÄ™; czasami rapier, wytrÄ…cony z rÄ…k rajtara, wylatywaÅ‚ furkoczÄ…c nad szereg, a jednoczeÅ›nie odzywaÅ‚ siÄ™ krzyk ludzki przeraźliwy i znów kapelusz zapadaÅ‚; zastÄ™powaÅ‚ go drugi, drugiego trzeci, lecz pan WoÅ‚odyjowski posuwaÅ‚ siÄ™ ciÄ…gle naprzód, maÅ‚e jego oczki Å›wieciÅ‚y jak dwie skry zÅ‚owrogie, i nie unosiÅ‚ siÄ™, i nie zapamiÄ™tywaÅ‚, nie machaÅ‚ szablÄ… jak cepem; chwilami gdy nie miaÅ‚ nikogo na dÅ‚ugość szabli przed sobÄ…, zwracaÅ‚ twarz i klingÄ™ nieco w prawo lub w lewo i strÄ…caÅ‚ w mgnieniu oka rajtara ruchem na pozór nieznacznym, i straszny byÅ‚ przez te ruchy maÅ‚e, a bÅ‚yskawiczne, prawie nieczÅ‚owiecze. Jak niewiasta rwÄ…ca konopie zanurzy siÄ™ w nie tak, iż jÄ… zupeÅ‚nie zasÅ‚oniÄ…, ale po zapadaniu kiÅ›ci poznasz Å‚atwo jej drogÄ™, tak i on niknÄ…Å‚ chwilowo z oczu w tÅ‚umie rosÅ‚ych mężów, lecz tam, gdzie padali jako kÅ‚os pod sierpem żniwiarza podcinajÄ…cego źdźbÅ‚a od doÅ‚u, tam wÅ‚aÅ›nie on byÅ‚. Pan StanisÅ‚aw Skrzetuski i posÄ™pny Józwa Butrym zwany Beznogim szli tuż za nim. Na koniec szwedzkie tylne szeregi poczęły wysuwać siÄ™ z opÅ‚otków na obszerniejszy wirydarz przed koÅ›cioÅ‚em i dzwonnicÄ…, a za nimi wysunęły siÄ™ przednie. RozlegÅ‚a siÄ™ komenda oficera, który pragnÄ…Å‚ widocznie wprowadzić wszystkich naraz ludzi do boju, i wydÅ‚użony aż dotÄ…d prostokÄ…t rajtarów rozciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ w mgnieniu oka wszerz, w dÅ‚ugÄ… liniÄ™, chcÄ…c caÅ‚ym frontem stawić czoÅ‚o. Lecz Jan Skrzetuski, który nad ogólnym przebiegiem bitwy czuwaÅ‚ i czoÅ‚em chorÄ…gwi dowodziÅ‚, nie poszedÅ‚ za przykÅ‚adem szwedzkiego kapitana, natomiast ruszyÅ‚ naprzód caÅ‚ym impetem w Å›cieÅ›nionej kolumnie, która trafiwszy na sÅ‚abszÄ… już Å›cianÄ™ szwedzkÄ… rozbiÅ‚a jÄ… w mgnieniu oka jakoby klinem i zwróciÅ‚a siÄ™ pÄ™dem ku koÅ›cioÅ‚owi, ku prawej stronie, biorÄ…c tym ruchem tyÅ‚ jednej poÅ‚owie Szwedów, a na drugÄ… skoczyli z rezerwÄ… Mirski i Stankiewicz majÄ…c pod sobÄ… część laudaÅ„skich i wszystkich dragonów Kowalskiego. ZawrzaÅ‚y teraz dwie bitwy, lecz nie trwaÅ‚y już dÅ‚ugo. Lewe skrzydÅ‚o, na które uderzyÅ‚ Skrzetuski, nie zdążyÅ‚o siÄ™ sformować i rozproszyÅ‚o siÄ™ najpierwej; prawe, w którym byÅ‚ sam oficer, dÅ‚użej dawaÅ‚o opór, lecz rozciÄ…gniÄ™te zbytecznie, poczęło siÄ™ Å‚amać, mieszać, na koniec poszÅ‚o za przykÅ‚adem lewego. Wirydarz byÅ‚ obszerny, lecz na nieszczęście zagrodzony ze wszystkich stron wysokim pÅ‚otem, a przeciwlegÅ‚y koÅ‚owrot sÅ‚użba koÅ›cielna widzÄ…c, co siÄ™ dzieje, zamknęła i podparÅ‚a. Rozproszeni tedy Szwedzi biegali wkoÅ‚o, a laudaÅ„scy upÄ™dzali siÄ™ za nimi. Gdzieniegdzie bito siÄ™ wiÄ™kszymi kupami, po kilkunastu na szable i rapiery, gdzieniegdzie bitwa zmieniÅ‚a siÄ™ w szereg pojedynków i mąż potykaÅ‚ siÄ™ z mężem, rapier krzyżowaÅ‚ siÄ™ z szablÄ…, czasem strzaÅ‚ pistoletowy buchnÄ…Å‚. Tu i owdzie rajtar, wymknÄ…wszy siÄ™ spod jednej szabli, biegÅ‚ jak pod smycz pod drugÄ…. Tu i owdzie Szwed lub Litwin wydobywaÅ‚ siÄ™ spod obalonego rumaka i padaÅ‚ zaraz pod ciÄ™ciem czekajÄ…cej naÅ„ szabli. Åšrodkiem wirydarza biegaÅ‚y rozhukane konie bez jeźdźców, z rozdÄ™tymi od strachu chrapami i rozwianÄ… grzywÄ…, niektóre gryzÅ‚y siÄ™ ze sobÄ…, inne, oÅ›lepÅ‚e i rozszalaÅ‚e, zwracaÅ‚y siÄ™ zadem do kup walczÄ…cych i biÅ‚y w nie kopytami. Pan WoÅ‚odyjowski, strÄ…cajÄ…c mimochodem rajtarów, szukaÅ‚ oczyma po caÅ‚ym wirydarzu oficera; na koniec spostrzegÅ‚ go broniÄ…cego siÄ™ przeciw dwom Butrymom i skoczyÅ‚ ku niemu. - Na bok! - krzyknÄ…Å‚ na Butrymów - na bok! PosÅ‚uszni żoÅ‚nierze odskoczyli - maÅ‚y rycerz zaÅ› przybiegÅ‚ i starli siÄ™ ze Szwedem, aż konie przysiadÅ‚y na zadach. Oficer chciaÅ‚ widocznie sztychem zsadzić przeciwnika z konia, lecz pan WoÅ‚odyjowski podstawiÅ‚ rÄ™kojeść swego dragoÅ„skiego paÅ‚asza, zakrÄ™ciÅ‚ bÅ‚yskawicowym półkolem i rapier prysnÄ…Å‚. Oficer schyliÅ‚ siÄ™ do olster, lecz w tej chwili, ciÄ™ty przez jagodÄ™, wypuÅ›ciÅ‚ lejce z lewicy. - Å»ywym brać! - krzyknÄ…Å‚ WoÅ‚odyjowski na Butrymów. LaudaÅ„scy chwycili rannego i podtrzymali chwiejÄ…cego siÄ™ na kulbace, maÅ‚y rycerz zaÅ› sunÄ…Å‚ w gÅ‚Ä…b wirydarza i jechaÅ‚ dalej na rajtarach gaszÄ…c ich przed sobÄ… jak Å›wiece. Lecz już powszechnie poczÄ™li Szwedzi ulegać bieglejszej w szermierce i pojedynczej walce szlachcie. Niektórzy chwytajÄ…c za ostrza rapierów wyciÄ…gali je rÄ™kojeÅ›ciÄ… ku przeciwnikom, inni rzucali broÅ„ pod nogi: sÅ‚owo “pardon !" brzmiaÅ‚o coraz częściej na pobojowisku. Lecz nie zważano na to, bo pan MichaÅ‚ kilku tylko kazaÅ‚ oszczÄ™dzić, wiÄ™c inni widzÄ…c to zrywali siÄ™ znów do bitwy i marli, jak na żoÅ‚nierzy przystaÅ‚o, po rozpaczliwej obronie, okupujÄ…c obficie krwiÄ… Å›mierć wÅ‚asnÄ…. W godzinÄ™ później docinano ostatków. ChÅ‚opstwo rzuciÅ‚o siÄ™ hurmem, drogÄ… ode wsi, na wirydarz, chwytać konie, dobijać rannych i obdzierać polegÅ‚ych. Tak skoÅ„czyÅ‚o siÄ™ pierwsze spotkanie Litwinów ze Szwedami. Tymczasem pan ZagÅ‚oba, stojÄ…c opodal w brzezinie z wozem, na którym leżaÅ‚ pan Roch, m usiaÅ‚ sÅ‚uchać gorzkich jego wymówek, że choć krewny, tak niegodnie z nim postÄ…piÅ‚. - ZgubiÅ‚eÅ› mnie wuj z kretesem, bo nie tylko, że mnie kula w Å‚eb w Kiejdanach czeka, ale i haÅ„ba wiekuista na moje imiÄ™ spadnie. OdtÄ…d kto zechce powiedzieć: kiep, to może mówić: Roch Kowalski. - I co prawda niewielu znajdzie, którzy by mu chcieli negować - odparÅ‚ ZagÅ‚oba - a najlepszy dowód, iż siÄ™ dziwujesz, żem ciÄ™ na hak przywiódÅ‚, ja, którym chanem krymskim tak krÄ™ciÅ‚ jak kukÅ‚Ä…. Cóż to sobie, chmyzie, myÅ›laÅ‚eÅ›, że ci siÄ™ pozwolÄ™ do Birż odprowadzić w kompanii zacnych ludzi i Szwedom w paszczÄ™kÄ™ nas wrazić, najwiÄ™kszych mężów, decus tej Rzeczypospolitej? - Toć ja nie z wÅ‚asnej woli waszmoÅ›ciów tam odwoziÅ‚em! - AleÅ› byÅ‚ pachoÅ‚kiem katowskim, i to jest dla szlachcica wstyd, to jest haÅ„ba, którÄ… obmyć musisz, inaczej wyprÄ™ siÄ™ ciebie i wszystkich Kowalskich. Być zdrajcÄ… to gorzej niż rakarzem, ale być pomocnikiem kogoÅ› gorszego od rakarza to ostatnia rzecz! - Ja hetmanowi sÅ‚użyÅ‚em! - A hetman diabÅ‚u! Masz teraz!... GÅ‚upiÅ› jest, Rochu, wiedz o tym raz na zawsze i w dysputy siÄ™ nie wdawaj, a mnie siÄ™ trzymaj za poÅ‚Ä™, to jeszcze na czÅ‚owieka wyjdziesz, bo to wiedz, że już niejednego promocja przeze mnie spotkaÅ‚a. DalszÄ… rozmowÄ™ przerwaÅ‚ im huk wystrzałów, bo wÅ‚aÅ›nie bitwa siÄ™ we wsi rozpoczynaÅ‚a. Potem strzaÅ‚y umilkÅ‚y, ale gwar trwaÅ‚ ciÄ…gle i krzyki dochodziÅ‚y aż do owego ustronia w brzezinie. - Już tam pan MichaÅ‚ pracuje - rzekÅ‚ ZagÅ‚oba. - Niewielki on, a!e kÄ…Å›liwy jak gadzina. NaÅ‚uszczÄ… tam tych zamorskich diabłów jak grochu. WolaÅ‚bym ja tam być niż tu, a przez ciebie muszÄ™ jeno nasÅ‚uchiwać z tej brzeziny. Taka to twoja wdziÄ™czność? Toż to jest uczynek godny krewnego? - A za co ja mam być wdziÄ™czny? - Za to, że tobÄ… zdrajca nie orze jak woÅ‚em, chociażeÅ› do orki najzdolniejszy, boÅ› gÅ‚upi, a zdrów, rozumiesz?... Ej, coraz tam gorÄ™cej... SÅ‚yszysz? To chyba Szwedy tak ryczÄ… jak cielÄ™ta na pastwisku. Tu pan ZagÅ‚oba spoważniaÅ‚, bo trochÄ™ byÅ‚ niespokojny; nagle rzekÅ‚ patrzÄ…c w oczy bystro panu Rochowi: - Kom u życzysz wiktorii? - Jużci, naszym. - A widzisz! A czemu nie Szwedom? - Bo też bym wolaÅ‚ ich prać. Co nasi, to nasi ! - Sumienie siÄ™ w tobie budzi... A jakżeÅ› to mógÅ‚ wÅ‚asnÄ… krew Szwedom odwozić? - Bom miaÅ‚ rozkaz. - Ale teraz nie masz rozkazu? - Jużci, prawda. - Twoja zwierzchność to teraz pan WoÅ‚odyjowski, nikt wiÄ™cej ! - Ano... niby to prawda! - Masz to czynić, co ci pan WoÅ‚odyjowski każe. - Bo muszÄ™. - On ci tedy każé wyrzec siÄ™ naprzód RadziwiÅ‚Å‚a i nie sÅ‚użyć mu wiÄ™cej, jeno ojczyźnie. - Jakże to? - pytaÅ‚ pan Roch drapiÄ…c siÄ™ w gÅ‚owÄ™. - Rozkaz! - zakrzyknÄ…Å‚ ZagÅ‚oba. - SÅ‚ucham! - odrzekÅ‚ pan Roch. - To dobrze! W pierwszej okazji bÄ™dziesz Szwedów praÅ‚! - Jak rozkaz, to rozkaz! - odpowiedziaÅ‚ Kowalski i odetchnÄ…Å‚ gÅ‚Ä™boko, jakby mu wielki ciężar spadÅ‚ z piersi. ZagÅ‚oba również byÅ‚ zadowolony, bo miaÅ‚ swoje na pana Rocha widoki. PoczÄ™li wiÄ™c sÅ‚uchać zgodnie nadlatujÄ…cych odgÅ‚osów bitwy i sÅ‚uchali z godzinÄ™ jeszcze, póki wszystko nie ucichÅ‚o. ZagÅ‚oba coraz byÅ‚ niespokojniejszy. - Zaliby siÄ™ im nie powiodÅ‚o? - Wuj stary wojskowy i możesz takie rzeczy mówić! Gdyby ich rozbito, to by wedle nas wracali kupami... - Prawda!... WidzÄ™, że siÄ™ i twój dowcip na coÅ› przyda. - SÅ‚yszysz wuj tÄ™tent? Wolno idÄ…. Musieli Szwedów wyciąć. - Oj! a czy to jeno nasi? PodjadÄ™ albo co? To rzekÅ‚szy pan ZagÅ‚oba spuÅ›ciÅ‚ szablÄ™ na temblak, wziÄ…Å‚ pistolet w garść i ruszyÅ‚ naprzód. Wkrótce zobaczyÅ‚ przed sobÄ… czarniawÄ… masÄ™ poruszajÄ…cÄ… siÄ™ z wolna drogÄ…; jednoczeÅ›nie doszedÅ‚ go gwar rozmów. Na przedzie jechaÅ‚o kilku ludzi, rozprawiajÄ…c ze sobÄ… gÅ‚oÅ›no, i wnet o uszy pana ZagÅ‚oby odbiÅ‚ siÄ™ znany mu gÅ‚os pana MichaÅ‚a, który mówiÅ‚: - Dobre pachoÅ‚ki! Nie wiem, jaka tam piechota, ale i jazda doskonaÅ‚a! ZagÅ‚oba uderzyÅ‚ konia ostrogami. - Jak siÄ™ macie?! jak siÄ™ macie?! już mnie niecierpliwość braÅ‚a i chciaÅ‚em w ogieÅ„ lecieć... A nie ranny który? - Wszyscy zdrowi, chwaÅ‚a Bogu! - odrzekÅ‚ pan MichaÅ‚ - aleÅ›my dwudziestu kilku dobrych żoÅ‚nierzy stracili. - A Szwedzi? - PoÅ‚ożyliÅ›my ich mostem. - Panie Michale, musiaÅ‚eÅ› tam używać jak pies w studni. A godziÅ‚o siÄ™ to mnie, starego, na straży tu zostawiać? MaÅ‚o dusza ze mnie nie wyszÅ‚a, tak mi siÄ™ chciaÅ‚o szwedziny. Surowych bym ich jadÅ‚! - Możesz waćpan dostać i pieczonych, bo siÄ™ tam kilkunastu w ogniu przypaliÅ‚o. - Niech ich psi jedzÄ…. A jeÅ„ców wziÄ™liÅ›cie co? - Jest rotmistrz i siedmiu rajtarów. - A co myÅ›lisz z nimi czynić? - KazaÅ‚bym ich powiesić, bo jako zbójcy niewinnÄ… wieÅ› napadli i ludzi wycinali... Ale Jan powiada, że to nie idzie. - SÅ‚uchajcie mnie waszmoÅ›ciowie, co mi tu do gÅ‚owy przez ten czas przyszÅ‚o. Na nic ich wieszać - przeciwnie, puÅ›cić ich do Birż co prÄ™dzej. - Czemuż to? - Znacie mnie jako żoÅ‚nierza, poznajcie jako statystÄ™. Szwedów puśćmy, ale nie powiadajmy im, kto jesteÅ›my. Owszem, mówmy, żeÅ›my radziwiÅ‚Å‚owscy ludzie, że z rozkazu hetmana wyciÄ™liÅ›my ten oddziaÅ‚ i dalej bÄ™dziemy wycinali wszystkie. które spotkamy, bo hetman tylko przez fortel symulowaÅ‚, że do Szwedów przechodzi. BÄ™dÄ… siÄ™ tam oni za Å‚by brali i okrutnie kredyt hetmaÅ„ski przez to podkopiemy. Dalibóg, jeÅ›li ta myÅ›l nie jest warta wiÄ™cej od waszego zwyciÄ™stwa, to niech mi ogon jak koniowi wyroÅ›nie. Bo uważcie tylko, że i w Szwedów to ugodzi, i w RadziwiÅ‚Å‚a. Kiejdany od Birżów daleko, a RadziwiÅ‚Å‚ od Pontusa jeszcze dalej. Nim sobie wytÅ‚umaczÄ…, jak i co siÄ™ staÅ‚o, gotowi siÄ™ pobić! PowaÅ›nimy zdrajcÄ™ z najezdnikami, moÅ›ci panowie, a kto najlepiej wyjdzie na tym, jeÅ›li nie Rzeczpospolita? - Grzeczna to jest rada i pewnie zwyciÄ™stwa warta, niech kule bijÄ…! - rzekÅ‚ Stankiewicz. - U waÅ›ci kanclerski rozum - dodaÅ‚ Mirski - bo że im to pomiesza szyki, to pomiesza. - Pewnie, że tak trzeba bÄ™dzie uczynić - rzekÅ‚ pan MichaÅ‚. - Zaraz jutro ich puszczÄ™, ale dziÅ› nie chcÄ™ o niczym wiedzieć, bom okrutnie zmachany... GorÄ…co tam byÅ‚o na drodze jak w piekarni... Uf! caÅ‚kiem mi rÄ™ce zemdlaÅ‚y... Oficer nie mógÅ‚by nawet dzisiaj jechać, bo w pysk zaciÄ™ty. - Po jakiemu im tylko to wszystko powiemy? Co ojciec radzisz? - pytaÅ‚ Jan Skrzetuski. - Jużem i o tym pomyÅ›laÅ‚ -- odpowiedziaÅ‚ ZagÅ‚oba. - Kowalski mi mówiÅ‚, że miÄ™dzy jego dragonami jest dwóch Prusaków, dobrze umiejÄ…cych po niemiecku szwargotać i ludzi roztropnych. Niechże oni im to powiedzÄ… po niemiecku, który jÄ™zyk pewnie Szwedzi umiejÄ…, tyle lat siÄ™ w Niemczech nawojowawszy. Kowalski już nasz duszÄ… i ciaÅ‚em. Setny to chÅ‚op i niemaÅ‚y bÄ™dÄ™ miaÅ‚ z niego pożytek. - Dobrze ! - rzekÅ‚ WoÅ‚odyjowski. - BÄ…dźże który z waszmoÅ›ciów Å‚askaw tym siÄ™ zająć, bo ja już i gÅ‚osu w gÄ™bie nie mam od fatygi. OznajmiÅ‚em już ludziom, że zostaniemy tu w tej brzezinie do rana. Jeść nam ze wsi przyniosÄ…, a teraz spać! Nad strażami bÄ™dzie miaÅ‚ mój porucznik oko. Dalibóg, że już waszmoÅ›ciów nie widzÄ™, bo mi siÄ™ powieki zamykajÄ…... - MoÅ›ci panowie - rzekÅ‚ pan ZagÅ‚oba - jest tu stóg niedaleko za brzezinÄ…, pójdźmy do stoga, wywczasujemy siÄ™ jako susÅ‚y, a jutro w drogÄ™... Nie wrócimy tu już, chyba z panem SapiehÄ… na RadziwiÅ‚Å‚a.