Tove Jansson O Filifionce, Która Wierzyła W Katastrofy
Tove Jansson O Filifionce, która wierzyła w katastrofy (ze zbioru: "W Dolinie Muminków") Tłumaczenie: Irena Szuch - Wyszomirska -----------------------------------------------------------------
Była sobie raz Filifionka, która prała swój duży szmaciany chodnik w morzu. Tarła go mydłem i szczotką aż do niebieskiego pasa i czekała na co siódmą falę, która przychodziła w sam raz, aby zmyć pianę. Potem prała go do następnego niebieskiego pasa; słońce grzało jej plecy, ona zaś stała na swoich szczupłych nogach w przezroczystej wodzie i tarła, i wciąż tarła. Był pogodny i bezwietrzny letni dzień, taki właśnie, jaki nadaje się na pranie chodników. Fale nadchodziły jedna za drugą, powolne i senne, aby jej pomóc, a wokół jej czerwonej czapeczki brzęczało kilka trzmieli, sądząc, że jest kwiatem. "Umizgujcie się do mnie, jeśli chcecie - pomyślała Filifion ka z goryczą. - Ja w każdym razie wiem, jak to jest. Świat przed katastrofą zawsze wygląda tak cicho i spokojnie". Doszła do ostatniego niebieskiego pasa na chodniku, poz woliła siódmej fali zmyć go, po czym wyciągnęła cały chodnik z wody. Skała pod wodą była gładka i czerwona, zaś w głębi tańczyły odblaski słońca. Tańczyły również na palcach Filifionki, złocąc wszystkie dziesięć. Zatonęła w rozmyślaniach. Mogłaby sprawić sobie nową czapkę w kolorze pomarańczowym. Albo na starej wyhaftować odlaski słońca złotymi nićmi. Lecz naturalnie nie będą przypominać tych prawdzi wych, bo przecież będą nieruchome. A zresztą, co komu z nowej czapki, gdy przyjdzie niebezpieczeństwo? Zginąć można równie do brze i w starej... Filifionka wywlokła chodnik na ląd, otrzepała go o skałę i z cierpką miną zaczęła po nim spacerować, żeby wycisnąć zeń wodę. Pogoda była zbyt piękna - co nie było naturalne. Coś musi się zdarzyć. Wiedziała o tym. Nisko nad horyzontem zbierało się to ciemne i straszne - gromadziło się, nadchodziło - coraz prędzej i prędzej... - I nie wiadomo nawet, co to jest - szepnęła Filifionka do siebie. Serce zaczęło jej walić, poczuła zimno na plecach; odwróciła się gwałtownie, jakby ktoś groźny nieoczekiwanie stanął za nią. Ale morze migotało jak przedtem, odblaski słońca ślizgały się żartobliwie po jego powierzchni, a letni wiatr muskał pocieszają- co jej pyszczek. Niełatwo jednak pocieszyć Filifionkę, którą - z nieznanych powodów - ogarnęła panika. Drżącymi łapkami rozpostarła chodnik, aby wysechł, i chwyciwszy mydło i szczotkę pobiegła w stronę domu nastawić wodę na herbatę: Gapsa obiecała zajrzeć koło piątej.
.oOo.
Dom Filifionki byÅ‚ duży i nieszczególnie piÄ™kny. KtoÅ› kiedyÅ› chcÄ…c siÄ™ pozbyć starych farb olejnych pomalowaÅ‚ go na ciem noszaro z zewnÄ…trz i na brÄ…zowo wewnÄ…trz. Filifionka wynajęła go (bez mebli) od pewnego Paszczaka, który jÄ… zapewniaÅ‚, iż jej bab ka zamieszkiwaÅ‚a w nim za mÅ‚odu zazwyczaj latem. A że Filifionka darzyÅ‚a swojÄ… rodzinÄ™ ogromnym uczuciem, uznaÅ‚a natychmiast, że i ona powinna tu mieszkać, aby uczcić pamięć babki. Pewnego wieczoru po wynajÄ™ciu domu, siedzÄ…c na werandzie dziwiÅ‚a siÄ™ bardzo, jak jej babka za mÅ‚odu musiaÅ‚a być niepodob na do siebie w późniejszym wieku. PomyÅ›leć tylko, że prawdziwa Filifionka, majÄ…ca poczucie piÄ™kna przyrody, osiadÅ‚a na tym jaÅ‚owym, okropnym wybrzeżu. Bez ogrodu, w którym można by zebrać coÅ›, z czego daÅ‚oby siÄ™ zrobić konfitury. Bez najmniejszego drzewka liÅ›ciastego, czy krzaczka, który można by przerobić na altankÄ™. Nawet bez przyzwoitego widoku. Filifionka westchnęła i patrzyÅ‚a z pustkÄ… w oczach na zielone o zmroku morze, obrzeżone rozlegÅ‚Ä… plażą z rozbijajÄ…cymi siÄ™ falami. Jak daleko siÄ™gnąć wzrokiem, wszÄ™dzie zielona woda, biaÅ‚y piasek i czerwone, wyschniÄ™te wodorosty. ByÅ‚ to w sam raz krajobraz do katastrof: ani jednego bezpiecznego miejsca. O, naturalnie, potem Filifionka dowiedziaÅ‚a siÄ™, że to wszystko byÅ‚o omyÅ‚kÄ…. WprowadziÅ‚a siÄ™ do tego okropnego domu na tym okropnym wybrzeżu zupeÅ‚nie niepotrzebnie. Babka bowiem, jak siÄ™ okazaÅ‚o, mieszkaÅ‚a w zupeÅ‚nie innym domu. Tak to w życiu bywa. Ale już byÅ‚o za późno: Filifionka zdążyÅ‚a napisać do caÅ‚ej rodziny o swojej przeprowadzce, uważaÅ‚a wiÄ™c, że nie wypada nic zmieniać. Mogliby uważać, że jest trochÄ™ zbzikowana. Filifionka zamknęła wiÄ™c za sobÄ… drzwi i staraÅ‚a siÄ™ urzÄ…dzić wnÄ™trze domu przytulnie w miarÄ™ możnoÅ›ci. Nie byÅ‚o to jednak Å‚atwe. Pokoje byÅ‚y tak wysokie, że sufit pozostawaÅ‚ zawsze w cieniu, a okna duże i poważne do tego stopnia, iż żadne ko ronkowe firanki na Å›wiecie nie mogÅ‚yby ozdobić ich i uczynić miÅ‚ymi. Nie byÅ‚y to okna do wyglÄ…dania, za to każdy mógÅ‚ Å‚atwo zajrzeć do Å›rodka - a tego Filifionka nie lubiÅ‚a. StaraÅ‚a siÄ™ urzÄ…dzić przytulne kÄ…ciki, lecz wszystko na nic. Meble gubiÅ‚y siÄ™. KrzesÅ‚a szukaÅ‚y schronienia pod stoÅ‚em, kanapa przerażona cofaÅ‚a siÄ™ ku Å›cianie, a krążki Å›wiatÅ‚a lamp byÅ‚y równie bezsilne, jak Å›wiateÅ‚ko latarki w ciemnym lesie. Jak wszystkie Filifionki miaÅ‚a masÄ™ ozdobnych bibelotów. MaÅ‚ych lusterek i fotografii rodzinnych w ramkach z aksamitu i muszelek, kotów, psów i Paszczaków z porcelany stojÄ…cych na szydeÅ‚kowanych serwetkach, piÄ™knych przysłów haftowanych jedwa biem lub srebrem, malutkich wazonów i przyjemnych kapturków na imbryczki do herbaty w ksztaÅ‚cie Mimbli - sÅ‚owem, moc tego wszys tkiego, co czyni życie Å‚atwiejszym, mniej niebezpiecznym i ogrom nym. Lecz w ponurym domu nad morzem wszystkie te piÄ™kne, ukochane rzeczy straciÅ‚y swój sens i spokój. PrezestawiaÅ‚a je ze stoÅ‚u na komodÄ™ i z komody na okno, ale nigdzie nie pasowaÅ‚y, nie byÅ‚y u siebie. StaÅ‚y jednak, zupeÅ‚nie zagubione. Filifionka zatrzymaÅ‚a siÄ™ w drzwiach i patrzyÅ‚a szukajÄ…c pocieszenia w przedmiotach, które byÅ‚y jej wÅ‚asnoÅ›ciÄ…. Lecz miaÅ‚y one w sobie tÄ™ samÄ… bezradność co ona. PoszÅ‚a do kuchni i roz paliÅ‚a ogieÅ„ pod czajnikiem, potem wyjęła najwytworniejsze filiżanki ze zÅ‚oconym brzegiem oraz paterÄ™, zdmuchnęła zrÄ™cznie okruchy z jej brzegu i na wierzchu ciastek poÅ‚ożyÅ‚a kilka maÅ‚ych lukrowanych ciasteczek, żeby zaimponować Gapsie. Gapsa pijaÅ‚a herbatÄ™ bez Å›mietanki, lecz Filifonka wyjęła również i babciny srebrny dzbanuszek w ksztaÅ‚cie Å‚odzi, a kostki cukru wsypaÅ‚a do pluszowego koszyczka z paciorkami na rÄ…czce. NakrywajÄ…c stół do herbaty czuÅ‚a siÄ™ zupeÅ‚nie spokojna - wszystkie myÅ›li o katastrofie oddaliÅ‚y siÄ™. Szkoda jednak, że w tej fatalnej okolicy nie można znaleźć Å‚adnych i odpowiednich kwiatów. RosÅ‚y tu jedynie zÅ‚e, kolczaste krzaczki, a ich kwiaty nie pasowaÅ‚y do salonu. Filifionka z niezadowoleniem odsunęła wazon na kraniec stoÅ‚u i zrobiÅ‚a krok w stronÄ™ okna, by wyjrzeć, czy nie idzie Gapsa. Lecz nagle pomyÅ›laÅ‚a: "Nie, nie. Nie bÄ™dÄ™ wyglÄ…dać. Poczekam, aż zapuka. Wtedy pobiegnÄ™ otworzyć i bÄ™dziemy obie strasznie ucieszone i towarzyskie, i bÄ™dziemy masÄ™ rozmawiać... JeÅ›li wyjrzÄ™, może siÄ™ zdarzyć, że wybrzeże bÄ™dzie puste aż het do latarni morskiej. Albo że zobaczÄ™ maÅ‚y zbliżajÄ…cy siÄ™ punkcik, a ja nie lubiÄ™ rzeczy, które zbliżajÄ… siÄ™ nieuchronnie... A byÅ‚oby jeszcze gorzej, gdyby ten punkcik nagle zaczÄ…Å‚ siÄ™ zmniej szać i odszedÅ‚..." Filifionka zaczęła drżeć: "Co siÄ™ ze mnÄ… dzieje? - pomyÅ›laÅ‚a. - MuszÄ™ pomówić o tym z GapsÄ…. Może ona nie jest tym kimÅ›, z kim najchÄ™tniej chciaÅ‚abym mówić, ale przecież nie znam nikogo innego". RozlegÅ‚o siÄ™ pukanie do drzwi. Filifionka wybiegÅ‚a do sieni i zanim jeszcze otworzyÅ‚a drzwi, zaczęła mówić. - Ach, jaka piÄ™kna pogoda - zawoÅ‚aÅ‚a - morze, pomyÅ›leć tylko, morze... Takie niebieskie, takie życzliwe, bez jednej choćby zmarszczki! Jak siÄ™ pani ma, Å›licznie pani dzisiaj wyglÄ…da... Ach, mogÅ‚abym siÄ™ tego spodziewać... No tak, kiedy żyje siÄ™ w ten sposób, natura i to wszystko - temu to chyba należy zawdziÄ™czać, prawda?... "Bredzi jeszcze bardziej niz zwykle" - pomyÅ›laÅ‚a Gapsa zdej mujÄ…c rÄ™kawiczki (byÅ‚a bowiem prawdziwÄ… damÄ…), gÅ‚oÅ›no zaÅ› powiedziaÅ‚a: - WÅ‚aÅ›nie. Ma pani zupeÅ‚nÄ… racjÄ™, pani Filifionko. UsiadÅ‚y przy stoliku nakrytym do herbaty, a Filifionka tak byÅ‚a zadowolona z towarzystwa, że plotÅ‚a najzupeÅ‚niejsze gÅ‚upstwa i rozlewaÅ‚a herbatÄ™ na obrus. Gapsa chwaliÅ‚a ciastka i cukierniczkÄ™, i wszystko, co siÄ™ daÅ‚o, tylko o kwiatach w wazonie oczywiÅ›cie nie powiedziaÅ‚a nic. Gapsa byÅ‚a dobrze wychowana, a każdy widziaÅ‚, że ten dziki, zÅ‚y krzak nie pasowaÅ‚ do serwisu do herbaty. Po chwili Filifionka przestaÅ‚a mówić gÅ‚upstwa, a że Gapsa nie odezwaÅ‚a siÄ™, zrobiÅ‚o siÄ™ zupeÅ‚nie cicho. Nagle blask sÅ‚oÅ„ca na obrusie zgasÅ‚, a duże poważne okna wypeÅ‚niÅ‚y siÄ™ chmurami i obie panie usÅ‚yszaÅ‚y wiejÄ…cy od morza wiatr. GdzieÅ› daleko, nie gÅ‚oÅ›niejszy niż szept. - WidzÄ™, że upraÅ‚a pani swój chodnik, pani Filifionko - powiedziaÅ‚a Gapsa z uprzejmym zainteresowaniem. - Tak, woda morska jest przecież podobno dobra na chodniki - rzekÅ‚a Filifionka. - Kolory nie puszczajÄ… i chodnik ma porem taki Å›wieży zapach... "ChcÄ™, żeby Gapsa zrozumiaÅ‚a - pomyÅ›laÅ‚a. - ChcÄ™ komuÅ› powiedzieć, że siÄ™ bojÄ™, komuÅ›, kto mógÅ‚by mi odpowiedzieć: «Ależ, oczywiÅ›cie, rozumiem ciÄ™ Å›wietnie, że siÄ™ boisz. Albo: «Czegóż siÄ™ tu bać, na miÅ‚ość boskÄ…? W taki piÄ™kny, spokojny let ni dzieÅ„?. Å»eby powiedziaÅ‚ cokolwiek bÄ…dź, ale żeby coÅ› powie- dziaÅ‚". - Te ciasteczka upiekÅ‚am wedÅ‚ug przepisu babci - powiedziaÅ‚a Filifionka. Po czy pochyliÅ‚a sie nad stoÅ‚em i szepnęła: - Ten spokój jest nienaturalny. Oznacza, że stanie siÄ™ coÅ› okropnego. Wierz mi, kochana, jesteÅ›my bardzo maÅ‚e i nic nie znaczymy razem z naszymi ciasteczkami do herbaty i naszymi chod nikami i wszystkim tym, co jest ważne, lecz zawsze zagrożone przez to nieubÅ‚agane... - O - powiedziaÅ‚a Gapsa z zażenowaniem. - Tak, tak, przez to nieubÅ‚agane - mówiÅ‚a Filifionka szybko. - To, czego nie można uprosić, z czym nie można dyskutować, czego nie można zrozumieć i o czym siÄ™ nic nie wie. To, co siÄ™ czai w ciemnym pokoju i przychodzi skÄ…dÅ› z dala i czego nigdy nie widać, aż już jest za późno. Czy pani to czuÅ‚a kiedyÅ›? Niech pani powie, że przeżyÅ‚a to pani już kiedyÅ›. Moja kochana, niech pani powie... Gapsa, zaczerwieniona, obracaÅ‚a w Å‚apkach cukierniczkÄ™ i żaÅ‚owaÅ‚a, że w ogóle tu przyszÅ‚a. - Teraz, późnym latem, bywajÄ… bardzo gwaÅ‚towne wichury - powiedziaÅ‚a w koÅ„cu ostrożnie. Filifionka, zawiedziona, popadÅ‚a w milczenie. Gapsa, odczekawszy chwilÄ™, mówiÅ‚a dalej, trochÄ™ poirytowana: - SuszyÅ‚am bieliznÄ™ w piÄ…tek i proszÄ™ mi wierzyć, że mu siaÅ‚am biec aż do furtki za mojÄ… najlepszÄ… powÅ‚oczkÄ… na jasiek, taki byÅ‚ wiatr. Jakiego pani używa Å›rodka do prania, pani Fili fionko? - Nie pamiÄ™tam - odparÅ‚a Filifionka i poczuÅ‚a siÄ™ od razu okropnie zmÄ™czona, bo Gapsa nawet nie próbowaÅ‚a jej zrozumieć. - Czy pozwoli pani jeszcze herbaty? - Nie, dziÄ™kujÄ™ - odparÅ‚a Gapsa. - ByÅ‚a to doprawdy bardzo miÅ‚a wizyta. Obawiam siÄ™, że muszÄ™ już ruszać do domu. - Tak, tak - odrzekÅ‚a Filifionka. - Rozumiem. Nad morzem pociemniaÅ‚o i sÅ‚ychać byÅ‚o pomruk fal na brzegu. ByÅ‚o trochÄ™ zbyt wczeÅ›nie, aby zapalić lampÄ™, ale zbyt ciem no, aby mogÅ‚o być przyjemnie. Chudy nos Gapsy byÅ‚ bardziej zmarszczony niż zwykle, można by byÅ‚o sÄ…dzić, że nie czuje siÄ™ dobrze. Ale Filifionka nie wstaÅ‚a, żeby pomóc jej wyjść, nic nie mówiÅ‚a i siedziaÅ‚a spokojnie, kruszÄ…c lukrowane ciasteczko na drobne kawaÅ‚ki. "To przykre" - pomyÅ›laÅ‚a Gapsa, wzięła niepostrzeżenie swojÄ… torebkÄ™ z komody i wsunęła jÄ… pod ramiÄ™. A na dworze wzmagaÅ‚ siÄ™ wiatr poÅ‚udniowo-zachodni. - MówiÅ‚a pani o wietrze - odezwaÅ‚a siÄ™ nagle Filifionka. - O wietrze, który porywa bieliznÄ™. Ale ja mówiÄ™ o cyklonach, o taj funach, droga Gapso. O trÄ…bach powietrznych, tornadach, burzach piaskowych... O falach, które porywajÄ… domy... Ale przede wszys tkim mówiÄ™ o sobie samej i o moich lÄ™kach, chociaż wiem, że to nie wypada. Wiem też, że to siÄ™ źle skoÅ„czy. MyÅ›lÄ™ o tym przez caÅ‚y czas. Nawet kiedy piorÄ™ chodnik. Czy pani odczuwa podobnie? - Zazwyczaj dobrze robi ocet. - powiedziaÅ‚a Gapsa, wpatrujÄ…c siÄ™ w swojÄ… filiżankÄ™. Szmaciane chodniki nie tracÄ… koloru, jeÅ›li siÄ™ wleje trochÄ™ octu do pÅ‚ukania. Wówczas Filifionka rozgniewaÅ‚a siÄ™, co byÅ‚o u niej rzeczÄ… niezwykÅ‚Ä…. CzuÅ‚a, że musi sprowokować GapsÄ™ w jakiÅ› sposób, chwyciÅ‚a siÄ™ wiÄ™c pierwszego lepszego pomysÅ‚u, jaki jej wpadÅ‚ do gÅ‚owy, i wskazujÄ…c na paskudny krzaczek w wazonie zawoÅ‚aÅ‚a: - Niech pani spojrzy, jaki Å‚adny! I pasuje w sam raz do ser wisu! Gapsa rozzÅ‚oÅ›ciÅ‚a siÄ™ również i najwyraźniej znudzona tym wszystkim zerwaÅ‚a siÄ™ mówiÄ…c: - Ani trochÄ™! Jest za duży i za kolczasty i za pstry i zupeÅ‚nie nie pasuje na proszonÄ… herbatkÄ™! Po czym obie panie powiedziaÅ‚y sobie "Do widzenia" i Fili fionka zamknÄ…wszy drzwi wróciÅ‚a do salonu. ByÅ‚a smutna i rozczarowana, miaÅ‚a uczucie, że przyjÄ™cie siÄ™ nie udaÅ‚o. Krzaczek staÅ‚ na samym Å›rodku stoÅ‚u - szary, kolczasty i obsypany ciemnoczerwonymi kwiatami. Nagle Filifionce wydaÅ‚o siÄ™, że to nie tyle kwiaty nie pasujÄ… do serwisu, lecz po prostu serwis nie pasuje do niczego. PrzestawiÅ‚a kwiaty na parapet okna. CaÅ‚e morze byÅ‚o odmienione. StaÅ‚o siÄ™ szare, fale miaÅ‚y biaÅ‚e zÄ™by i szarpaÅ‚y ze zÅ‚oÅ›ciÄ… piaszczysty brzeg. Niebo byÅ‚o czerwonawe i ciężkie. Filifionka dÅ‚ugo staÅ‚a w oknie, sÅ‚uchajÄ…c, jak wzmaga siÄ™ wiatr. Wtem zadzwoniÅ‚ telefon. - Czy to pani Filifionka? - zapytaÅ‚ ostrożnie gÅ‚op Gapsy. - OczywiÅ›cie, że to ja - odpowiedziaÅ‚a Filifionka. - Tu nikt inny nie mieszka. Czy dobrze doszÅ‚a pani do domu? - O tak, tak - odparÅ‚a Gapsa. - Zdaje siÄ™, że teraz znów trochÄ™ dmucha. - MilczaÅ‚a chwilÄ™, po czy dodaÅ‚a życzliwie: - Pani Filifionko? Te okropnoÅ›ci, o których pani mówiÅ‚a... ZdarzajÄ… siÄ™ pani czÄ™sto? - Nie - odpowiedziaÅ‚a Filfifionka. - A wiÄ™c tylko czasem? - WÅ‚aÅ›ciwie nigdy - odpowiedziaÅ‚a Filifionka. - Ja tylko tak czujÄ™. - Aha - odrzekÅ‚a Gapsa. Tak, chciaÅ‚am podziÄ™kować pani za miÅ‚e przyjÄ™cie. WiÄ™c nigdy siÄ™ pani nic nie zdarzyÅ‚o? - Nie - rzekÅ‚a Filifionka. - To miÅ‚o, że pani zadzwoniÅ‚a. Mam nadziejÄ™, że siÄ™ kiedyÅ› zobaczymy. - I ja mam takÄ… nadziejÄ™ - powiedziaÅ‚a Gapsa i odÅ‚ożyÅ‚a sÅ‚uchawkÄ™. Filifionka siedziaÅ‚a przez chwilÄ™ marznÄ…c i patrzÄ…c na tele fon. "NiedÅ‚ugo moje okna poczerniejÄ… - myÅ›laÅ‚a. - Można by je zasÅ‚onić kocami. Można by też odwrócić lustra do Å›ciany". Ale nie zrobiÅ‚a, siedziaÅ‚a tylko sÅ‚uchajÄ…c, jak wiatr huczy w kominie. ZupeÅ‚nie jak maÅ‚e, bezdomne zwierzÄ™. Tymczasem o poÅ‚udniowÄ… Å›cianÄ™ domu zaczęła odbijać siÄ™ sieć Paszczaka, lecz Filifionka nie miaÅ‚a odwagi wyjÅ›c i zdjÄ…c jej. Dom zaczÄ…Å‚ drżeć, wiatr uderzaÅ‚ weÅ„ raz po raz i sÅ‚ychać byÅ‚o, jak sztorm nabiera rozpÄ™du i gna w podskokach nad morzem. Z dachu zsunęła siÄ™ wolno dachówka i rozbiÅ‚a o skaÅ‚y. Fili fionka drgnęła, potem wstaÅ‚a. Szybko weszÅ‚a do sypialni. Lecz sypialnia byÅ‚a za duża, nie czuÅ‚a siÄ™ tu pewnie. PomyÅ›laÅ‚a o spiżarni. ByÅ‚a dostatecznie maÅ‚a, by można sie tam byÅ‚o czuć bez piecznie. ChwyciÅ‚a w objÄ™cia koÅ‚drÄ™, przebiegÅ‚a korytarz i kopniÄ™ciem otworzyÅ‚a drzwi do spiżarni; dyszÄ…c zamknęła je za sobÄ…. Tu odgÅ‚osy sztormu nie dochodziÅ‚y tak wyraźnie. I nie byÅ‚o okna, tylko maÅ‚y lufcik. WyminÄ…wszy po omacku worek z kartoflami owinęła sie koÅ‚drÄ… i przycupnęła tuż przy Å›cianie pod półkÄ… z konfiturami. Jej wyobraźnia zaczęła malować wÅ‚asny sztorm o wiele czarniejszy i dzikszy od tego, który wstrzÄ…saÅ‚ domem. Fale stawaÅ‚y siÄ™ biaÅ‚ymi smokami, wyjÄ…ca trÄ…ba morska ukrÄ™ciÅ‚a z wody czarny sÅ‚up ma horyzoncie - lÅ›niÄ…cy filar, który pÄ™dziÅ‚ wprost na niÄ…, coraz bliżej i bliżej... Jej wÅ‚asne sztormy byÅ‚y zawsze najstraszniejsze. I w gÅ‚Ä™bi duszy Filifionka byÅ‚a trochÄ™ dumna ze swoich katastrof, przeżywanych zupeÅ‚nie samotnie. "OsioÅ‚ z tej Gapsy - pomyÅ›laÅ‚a sobie. - Zwariowana kobieta, która nie potrafi myÅ›leć o niczym innym, jak tylko o ciasteczkach do herbaty i poszewkach na jaÅ›ki. Na kwiatach też siÄ™ nie zna. Najmniej zaÅ› rozumie mnie. Siedzi tam teraz i myÅ›li, że ja nigdy niczego nie przeżyÅ‚am. Ja, która co dzieÅ„ przeżywam koniec Å›wiata i która mimo to nadal ubieram sie i rozbieram, i jem, i zmywam, i przyjmujÄ™ wizyty, jak gdyby nigdy nic!" I Filifionka wytknęła nos z koÅ‚dry, spojrzaÅ‚a w ciemność i rzekÅ‚a: - Ja wam pokażę! Nie wiadomo, co chciaÅ‚a przez to powiedzieć. NastÄ™pnie wlazÅ‚a pod koÅ‚drÄ™ i zasÅ‚oniÅ‚a sobie uszy Å‚apkami.
.oOo.
Ale sztorm na dworze wzmagał się i około pierwszej po półno cy szybkość wiatru doszła do czterdziestu sześciu metrów na sekundę. A mniej więcej o drugiej zwalił się komin na dachu. Połowa spadła na ziemię koło domu, reszta zjechała na palenisko w kuch ni. Przez dziurę w dachu widać było ciemne nocne niebo, po którym sunęły wielkie chmury. Potem sztormowy wiatr wleciał do domu i już nie było widać nic poza fruwającym popiołem, łopoczącymi dziko firankami i obrusami oraz fotografiami ciotek i wujków, wirującymi w powietrzu. W ukochane przedmioty Filifionki jak gdy by nagle wstąpiło życie, wszystko wokół skrzypiało, szeleściło i dzwoniło, drzwi zamykały sę z łoskotem, a obrazy zjeżdżały na podłogę. Oślepiona i bliska obłędu Filifionka stała na środku salonu w trzepoczącej spódnicy i myślała: "To jest właśnie to. To już koniec. Nareszcie! Teraz już nie będę musiała dłużej czekać". Podniosła słuchawkę, żeby zadzwonić do Gapsy i powiedzieć jej... tak, powiedzieć coś, co by zdruzgotało Gapsę raz na za wsze. Chłodno i triumfująco. Ale przewód telefoniczny był zerwany. Filifionka słyszała tylko sztorm i odgłos sypiących się dachówek. "Jeżeli pójdę na strych, to może się zdarzyć, że dach zostanie zdmuchnięty - pomyślała. - A jeżeli zejdę do piwnicy, to cały dom może się na mnie zawalić. W każdym razie wszystko może się stać". Chwyciła porcelanowego kotka i przycisnęła go mocno do siebie. Wtem wicher otworzył okno i szkło posypało sie na podłogę. Ulewa uderzyła w mahoniowe meble, a piękny Paszczak z gipsu rzucił się ze swojego postumentu i rozleciał się na kawałki. Szklany żyrandol babci z potwornym trzaskiem rąbnął o podłogę. Słuchając, jak jej rzeczy żalą się i krzyczą, Filifionka zobaczyła w roztrzaskanym lustrze fragment swojego własnego pobladłego pyszczka i nie zastanawiając podbiegła do okna i wyskoczyła. Stwierdziła, że siedzi na piasku. Czuła na twarzy ciepły deszcz, a sukienka wzdymała się wokół niej i trzepotała jak żagiel. Mocno zacisnęła powieki. Wiedziała, że znajduje się w samym środku niebezpieczeństwa, zupełnie bezradna. Burza dudniła dalej, spokojnie i statecznie. Ale wszystkie niepokojace dźwięki zniknęły, wszystkie wycia, trzaskania, rozsypywanie się w kawałki, spadanie z hukiem i rozdzieranie się. Niebezpieczeństwo było więc wewnątrz domu, a nie na zewnątrz. Filifionka ostrożnie wciągnęła cierpki zapach morskich wodorostów i otworzyła oczy. Ciemność nie miała już tej gęstości jak tam, w salonie. Widziała morską kipiel i pasmo światła latarni przesuwające się wolno wśród nocy: mijało ją półkolem, wędrowało przez pia szczyste wydmy, gubiło się hen na horyzoncie i znowu wracało. Do- koła i dokoła chodziła to spokojne światło, nie spuszczając oka z burzy. "Nigdy jeszcze nie byłam na dworze sama w nocy - stwierdziła Filifionka. - Gdyby tak mama wiedziała..." Zaczęła pełznąć pod wiatr, w dół ku brzegowi, aby jak naj dalej odejść od domu Paszczaka. Kotka z porcelany wciąż jeszcze trzymała w łapce, uspokajała ją myśl, że ma coś, co ją chroni. Spostrzegła, że morze było teraz całe biało-granatowe. Grzebienie fal pędziły na wprost i niosło je jak dym na plażę. Ten dym miał smak soli. Za nią, z tyłu, roztrzaskało się coś wewnątrz domu. Ale nie odwróciła głowy. Skuliła się pod wielkim głazem i szeroko ot wartymi oczyma patrzyła prosto w noc. Już nie marzła. Najdzi wniejsze zaś było to, że nagle poczuła się zupełnie bezpieczna. Było to bardzo szczególne uczucie i Filifionka uznała, że jest nadzwyczaj przyjemne. Bo właściwie dlaczego się miałaby niepokoić? Katastrofa przecież nareszcie przyszła. Nad ranem sztrom się uciszył, lecz Filifionka niemal tego nie zauważyła. Siedziała, rozmyślając o sobie i o swoich katas trofach, i swoich meblach, i zastanawiała się, jak doprowadzić wszystko do ładu. Właściwie nie stało się nic poza tym, że komin się zwalił. Czuła jednak, że nic bardziej ważnego nie wydarzyło się jej dotąd w życiu. Nic, co by do tego stopnia przewróciło wszystko do góry nogami. Nie wiedziała, co powinna zrobić, żeby znowu stać się sobą. Sądziła nawet, że dawnej Filifionki juz nie ma, i nie była pewna, czy chce, żeby tamta wróciła. A co ztym wszystkim, co było własnością dawnej Filifionki? Z tym, co się połamało, zakopciło, rozpadło i zamokło? Ach, siedzieć i naprawiać teraz tydzień po tygodniu, kleić, cerować, szukać brakujących części... Prać i prasować, odmalowywać i martwić się, że nie wszystko można przywrócić do dawnego wyglądu, i zawsze wiedzieć, w każdym razie, że pęknięcia zostały i że wszystko przedtem było o wiele ładniejsze... O nie! A potem ustawić całe to nieszczęście w taki sam sposób, w jaki było ustawione w tych ciemnych ponurych pokojach, dalej łudzić się, że są przytulne... - Nie! Nie zrobię tego! - krzyknęła Filifionka prostując zesztywniałe nogi. - Jeżeli zacznę to wszystko porządkować, żeby wyglądało jak przedtem, to i sama stanę się taka jak przedtem, znowu będę sie bała... Czuję to. I znowu będą czaić się za mną cyklony, tajfuny... Spojrzała na dom Paszczaka. Stał. Wszystko, co uległo zniszczeniu, było wewnątrz domu, leżało tam i czekało, aby się tym zajęła. Żadna prawdziwa Filifionka nigdy nie zostawiła swoich pięknych odziedziczonych mebli na pastwę losu... - Mama powiedziałaby, że jest coś, co nazywa się obowiązkiem - mruknęła do siebie Filifionka. Był już ranek. Wschodni horyzont czekał na słońce. Nad morzem polatywały płochliwe wietrzyki, a niebo zasypywane było chmurami, które sztorm, zapominając o nich, zostawił po sobie. Przetoczyło się kilka słabych grzmotów. Pogoda była niespokojna, a fale nie wiedziały, dokąd chcą płynąć. Filifionka zawahała się. Wtedy ujrzała trąbę powietrzną. Nie była wcale podobna do tej z wyobraźni Filifionki - do czarnego, lśniącego słupa wody. Ta była prawdziwa, jasna, utworzona z wirujących białych chmur, które skręciły się ku dołowi w olbrzymią spiralę kredowobiałą tam, gdzie woda uniosła się z morza na jej spotkanie. Nie wyła i nie ciskała się. Była zupełnie cicha, zbliżała się powoli do brzegu kołysząc się łagodnie. Teraz zaróżowiła się w świetle wschodzącego słońca. Ta trąba była nieskończenie wysoka, obracała się bezgłośnie wokół siebie samej i zbliżała się coraz bardziej i bardziej... Filifionka stała bez ruchu, zupełnie bez ruchu, ściskając porcelanowego kotka i myślać: "O, ty moja piękna, moja wspaniała katastrofo..." Trąba sunęła już nad plażą, całkiem niedaleko od Filifionki. Biały, majestatyczny słup minął ją, zamieniony teraz w słup pias ku i bardzo spokojnie uniósł dach domu Paszczaka. Filifionka zo- baczyła, jak dach jedzie w górę i znika. Potem zawirowały w po- wietrzu meble i też zniknęły. Zobaczyła wszystkie swoje bibeloty lecące wprost do nieba, serwetki na tacę i rodzinne zdjęcia, kap- turki na imbryk do herbaty i babciny dzbanuszek do śmietany w kształcie łodzi, i wyszywane srebrem i jedwabiem przysłowia, wszystko, wszystko, wszystko! - i myślała zachwycona: "O, jak wspaniale! Cóż ja poradzę, biedna, mała Filifionka, przeciwko wielkim siłom przyrody? Czy po czymś takim cokolwiek jeszcze będzie można zreperować? Nie! Nic! Wszystko jest wysprzątane! I wymiecione!" Trąba wędrowała uroczyście nad polami i Filifionka zobaczyła, jak zwęża się, pęka i rozprasza. Była już niepotrzeb na. Filifionka odetchnęła głęboko. - Teraz już nigdy nie będę się bała - powiedziała sobie. - Teraz jestem zupełnie wolna. Teraz mam chęć na wszystko. Postawiła kotka na kamieniu. Miał obtłuczone jedno ucho i olej na mordce. Nadawało mu to nowy wyraz, wyglądał nieco przeko rnie i zawadiacko. Słońce podnosiło się. Filifionka zeszła na wilgotny piasek i dostrzegła na nim swój szmaciany chodnik. Sztorm przybrał go wodorostami i muszelkami i żaden szmaciany chodnik na świecie nie był nigdy tak dobrze uprany. Filifionka zachichotała. Wzięła chodnik w obie łapki i wciągnęła go za sobą do wody. Dała nurka w wielką, zieloną falę, usiadła na chodniku i jechała na nim w perlistej pianie, znowu dała nurka i znowu - aż do samego dna. Ogromne fale jedna po drugiej przetaczały się nad nią, przezroczyście zielone. Potem Filifionka wybiła się na powierzch nię wody i na słońce i pluła i śmiała się, pokrzykiwała i tańczyła ze swoim chodnikiem w morzu. Jeszcze nigdy w życiu nie było jej tak wesoło. Gapsa wołała do niej dość długo, zanim Filifionka ją usłyszała. - Co za okropność! - krzyczała Gapsa. - Kochana, biedna pani Filifionka! - Dzień dobry! - odpowiedziała Filifionka wyciągając chodnik na brzeg. - Jak się pani miewa? - Wychodzę z siebie! - wybuchnęła Gapsa. - Co za noc! Myślałam tylko o pani, cały czas! Widziałam ją! Widziałam ją, jak szła! To przecież czysta katastrofa! - Jak to? - spytała niewinnie Filifionka. - Miała pani rację, ach, i to jaką rację - żaliła się Gapsa. - Mówiła pani przecież, że będzie katastrofa. Pomyśleć tylko, te wszystkie pani piękne rzeczy! I ten piękny pani dom! Całą noc usiłowałam dodzwonić się do pani, taka byłam niespokojna, ale przewody pozrywało... - To miło z pani strony - powiedziała Filifionka wyżymając wodę ze swojej czapki. - Ale to doprawdy zupełnie niepotrzebne. Jeżeli ktoś ma zmartwienie, powinien tylko dolać trochę octu do płukania, a szmaciane chodniki nie stracą koloru! I Filifionka usiadła na piasku, i śmiała się, i śmiała aż do łez.