----------------------------------------- autor : Boles艂aw Prus tytu艂 : Stara bajka sygnatura : b00237 _______ )_______) Ze zbior贸w Biblioteki Sieciowej )_______) )_______) ----------------------------------------- Niniejszy plik przeznaczony jest jedynie do prywatnego u偶ytku. Jakiekolwiek u偶ycie go do cel贸w komercyjnych wymaga pisemnej zgody Poland.com SA -----------------------------------------
Stara bajka
Kiedy 艣p. s臋dzia Furdasi艅ski przeni贸s艂 si臋 tam, gdzie, wedle s艂贸w proboszcza, mia艂 pobiera膰 wiekuiste czynsze z kapita艂u swoich cn贸t i zas艂ug, na Furdas贸wce nie by艂o ani grosza d艂ugu.
Nie podoba艂o si臋 to jednak synowi i dziedzicowi zmar艂ego, kt贸ry zawsze mawia艂, 偶e w tych czasach tylko 呕ydzi i mechesy nie maj膮 d艂ug贸w, i - hipoteka zacz臋艂a si臋 obci膮偶a膰.
Zreszt膮 m艂ody pan Furdasi艅ski by艂 poczciwy ch艂opak. Wstawa艂 o sz贸stej i, jako rolnik z krwi i ko艣ci, hasa艂 konno po polach do 贸smej. Nieraz w tych wycieczkach upatrzy艂 sobie 艂adn膮 dziewczyn臋, kt贸rej w najbli偶sze 艣wi臋to kupowa艂 gorset i chustk臋, a nawet czasem, po up艂ywie roku, dawa艂 jej krow臋 i par臋set z艂otych got贸wk膮.
O 贸smej pi艂 艣niadanie, potem uczy艂 swego szpaka gada膰 lub gwizda膰, ko艂o po艂udnia jad艂 drugie 艣niadanie, po 艣niadaniu troch臋 drzema艂, o czwartej spo偶ywa艂 obiad, a po obiedzie albo znowu uczy艂 szpaka i rozmawia艂 z ekonomem, albo jecha艂 do s膮siad贸w na partyjk臋. Regularny tryb 偶ycia 艂ama艂 si臋 par臋 razy na rok, mianowicie w czasie karnawa艂u i w czasie wy艣cig贸w; wtedy bowiem pan Furdasi艅ski zabiera艂 karet臋, cztery konie, furmana, lokaja i ch艂opca i jecha艂 na ca艂y miesi膮c do Warszawy.
Niekiedy po up艂ywie miesi膮ca dw贸r sam wraca艂 na wie艣. By艂 to znak, 偶e pan Furdasi艅ski udaje si臋 za granic臋.
Marsza艂ek Mazaj艂o-Skrobejko, najbli偶szy s膮siad, kt贸ry mia艂 trzy doros艂e c贸rki, przez przyja藕艅 dla 艣p. s臋dziego cz臋sto upomina艂 dziedzica radz膮c mu, aby si臋 jak najrychlej 偶eni艂.
- My艣l臋 o tym - odpar艂 pan Furdasi艅ski. - W艂a艣nie kupi艂em meble.
Marsza艂ek spojrza艂 spod oka na fotele obite amarantowym aksamitem i na fortepian Bechsteina, okryty warstw膮 kurzu, i rzek艂:
- No tak, meble!... Ale niepotrzebnie karmisz tyle s艂u偶by w domu.
- A c贸偶, mam ich wygna膰? Przecie偶 na nas, na obywatelstwie, ci膮偶y obowi膮zek dostarczenia ludziom pracy, a偶eby nie kradli.
- Te w臋dr贸wki do Pary偶a tak偶e na nic - m贸wi艂 marsza艂ek.
- Co te偶 marsza艂ek baje! C贸偶 bym ja by艂 za Polak, 偶ebym cho膰 raz na kilka lat nie zajrza艂 do Pary偶a?... Pary偶 to jak Warszawa i Krak贸w.
- Wiede艅ska wystawa tak偶e zjad艂a sporo grosza...
- Obywatel u nas nie mo偶e by膰 tylko rolnikiem - odpowiada艂 pan Furdasi艅ski. - Musimy bada膰 przemys艂.
- No, ale Monako...
- Wszystko na 艣wiecie trzeba pozna膰! - przerwa艂 mu m艂ody dziedzic i zbli偶ywszy si臋 do okna, w kt贸rym wisia艂a klatka ze szpakiem, zagwizda艂 walca Straussa.
Poj臋tny ptak pochwyci艂 natychmiast melodi膮, lecz urwawszy j膮 w po艂owie od艣piewa艂 kilka takt贸w: Rachelo, kiedy Pan... a zako艅czy艂: Gdyby rannym s艂onkiem.
Poniewa偶 m艂ody dziedzic nie zmienia艂 trybu 偶ycia, wi臋c maj膮tek topnia艂 z godn膮 podziwu szybko艣ci膮. Nawet marsza艂ek straci艂 serce do syna swego przyjaciela i o艣wiadczy艂 publicznie, 偶e nigdy nie mia艂 zamiaru przyj膮膰 go za swego zi臋cia, a je偶eli wst臋powa艂 do Furdas贸wki, to tylko przez pami臋膰 dla 艣p. s臋dziego. Przy tym robi艂 coraz surowsze wym贸wki m艂odemu panu i co kilka zda艅 powtarza艂:
- Diabli wzi臋li Furdas贸wk臋!...
Przysz艂a nareszcie chwila, 偶e pan Furdasi艅ski nie obsia艂 p贸l, nie zap艂aci艂 procent贸w wierzycielom ani rat w Towarzystwie Kredytowym. Cugowe konie schud艂y, s艂u偶ba rozbieg艂a si臋, s膮siedzi zerwali stosunki, a m艂ody dziedzic - nie mia艂 mi臋sa na obiad.
Oty艂y marsza艂ek, us艂yszawszy o tym, dosta艂 ma艂ego ataku apopleksji. Tydzie艅 le偶a艂 w 艂贸偶ku, wreszcie pojecha艂 do pana Furdasi艅skiego z ostatni膮 wizyt膮.
W艂a艣nie dziedzic uczy艂 swego szpaka arii: La donna e mobile, kiedy zasapany marsza艂ek wbieg艂 do salonu i rzuciwszy si臋 na kanap臋 zacz膮艂:
- C贸偶 to, subhastuj膮 ci臋?..
- Podobno.
Marsza艂ek wzruszy艂 ramionami i podni贸s艂 oczy do nieba.
- A ile偶 ci zostanie z maj膮tku, je偶eli wolno spyta膰?... - rzek艂.
- Ze dwadzie艣cia tysi臋cy rubli...
- Te te te!... Towarzystwa masz dziesi臋膰 tysi臋cy. D艂ug贸w hipotecznych...
- Par臋 tysi臋cy rubli.
- Par臋?... - spyta艂 oburzony marsza艂ek. - Jest przesz艂o pi臋tna艣cie tysi臋cy rubli zapisanych... A rewersa?
- No, tych 艣mieci b臋dzie mo偶e na kilkaset rubli.
- Kilkaset? - krzykn膮艂 marsza艂ek. - Wszyscy 呕ydzi lamentuj膮, 偶e艣 bankrut i 偶e im nie zap艂acisz!... Pos艂uchaj - doda艂, usi艂uj膮c zapanowa膰 nad sob膮. - Przez pami臋膰 dla 艣p. ojca obrachowa艂em twoje d艂ugi i warto艣膰 maj膮tku nie wy艂膮czaj膮c powoz贸w i mebli. Ot贸偶 m贸wi臋 ci - nie masz nic!... Grosza st膮d nie wyniesiesz, jeszcze ci masa d艂ug贸w zostanie, bo za te grunta dadz膮 najwy偶ej po dwa tysi膮ce rubli za w艂贸k臋... Czeka ci臋 n臋dza.
- Wszystko na 艣wiecie trzeba pozna膰! - odrzek艂 spokojnie pan Furdasi艅ski.
Marsza艂ek podni贸s艂 si臋 z 艂oskotem.
- W艂adku - rzek艂 - czy przez pami臋膰 dla twego 艣p. ojca mog臋 co zrobi膰 dla ciebie?
- Owszem - odpowiedzia艂. - Mo偶e pan zechce przyj膮膰 ode mnie na pami膮tk臋 ten fortepian. Pyszny!... koncertowy Bechstein; ani razu na nim nie gra艂em...
Twarz marsza艂ka zrobi艂a si臋 fioletow膮. Zacisn膮艂 pi臋艣ci i wrzasn膮艂:
- Smar... Smaku nie masz acan!
Wybieg艂 z pokoju, a za chwil臋 przyszed艂 furman po czapk臋, kt贸rej wzburzony pan zapomnia艂.
Od tej chwili a偶 do dnia licytacji pan Furdasi艅ski by艂 ju偶 sam jak palec. Nie trac膮c jednak humoru chodzi艂 po pokoju i pali艂 fajk臋, a jego szpak gwizda艂 kawa艂ki rozmaitych melodii albo wo艂a艂:
- Diabli wzi臋li Furdas贸wk臋!...
Pan Furdasi艅ski oburzy艂 si臋.
- Wo艂aj - rzek艂 do szpaka - o艣le jaki艣, to, czegom ja ci臋 uczy艂:
Licytacja maj膮tku przynios艂a ca艂y szereg niespodzianek. Naprz贸d maj膮tek poszed艂 nie po dwa tysi膮ce, lecz po dwa tysi膮ce pi臋膰set rubli w艂贸ka, skutkiem czego, do艂膮czywszy sprzeda偶 mebli i zbytecznej garderoby, pan Furdasi艅ski nie tylko co do grosza sp艂aci艂 najmniejsze nawet d艂ugi, ale jeszcze sam wzi膮艂 do r臋ki oko艂o tysi膮ca rubli got贸wk膮. Po wt贸re maj膮tek kupi艂 ch艂op z tej samej wsi, Kuba Grzyb, i od razu na st贸艂 po艂o偶y艂 trzydzie艣ci osiem tysi臋cy rubli.
Widz膮c, 偶e ch艂op z siwymi w艂osami, nastroszonymi jak szopa, wydobywa z kobieli sturublowe bankocetle, pan Furdasi艅ski odezwa艂 si臋:
- I wy, Kubo, naprawd臋 kupujecie folwark?
Stary zdj膮艂 czapk臋 i pochyli艂 mu si臋 do n贸g.
- Patrzy艂by mi si臋 - rzek艂 - folwark cho膰by za pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy, bo mam kup臋 ho艂oty, ale, za pozwoleniem ja艣nie pana, wezm臋 i ten, bo zawdyk lepi, coby si臋 swoje zosta艂o przy swoich. Nowe pomiary to ta b臋d膮 jeszcze niepr臋dko, wi臋c trza kupi膰, kiej si臋 nadarza okazja.
- I sami b臋dziecie gospodarowali?... - spyta艂 pan Furdasi艅ski.
Stary znowu schyli艂 mu si臋 do kolan, a偶 siwymi lokami dotkn膮艂 ziemi.
- A bo ja g艂upi, ja艣nie panie - odpar艂 - rwa膰 si臋 do tego, czemu ja艣nie pan nie wydo艂a艂?... Ja tam, ju偶 do wezwania boskiego zostan臋 ch艂opem, a na ten folwark sprowadzam se wokumona a偶 spod Kalisza, tego Byd艂oskiego, co go jeszcze ja艣nie wociec za czasu pa艅szczyzny mia艂 pisarzem prewentowym.
- A c贸偶 to, bli偶ej nie mieli艣cie kogo?
- Dopraszam si臋 艂aski ja艣nie pana, to by艂o tak - m贸wi艂 ch艂op. - Jak ino 呕ydy wzi臋艂y gada膰, co Furdas贸wk臋 zlicytuj膮, to zaraz m贸j najstarszy zak艂ada艂 se, 偶eby ja艣nie pana uprosi膰 na rz膮dcego...
- No, ja nie... - przerwa艂 Furdasi艅ski rumieni膮c si臋.
- W艂a艣nie te偶 tak rzek艂a moja baba, 偶e ja艣nie panu nijako by膰 u ch艂opa w obowi膮zku, a jeszcze ja se pomy艣la艂em, 偶e kiedy on niebo偶e na swoim nie m贸g艂 wydo艂a膰, to mu na cudzym b臋dzie gorzej...
Pan Furdasi艅ski zacz膮艂 przest臋powa膰 z nogi na nog臋.
- Wi臋c wtedy - m贸wi艂 ch艂op - rzek艂em: bast! i zaraz se pomy艣la艂em o Byd艂oskim.
- 呕e艣cie o nim nie zapomnieli? - wtr膮ci艂 by艂y dziedzic - bo膰 on u nas nie mieszka ju偶 ze dwadzie艣cia lat.
- O, ja jego dobrze pami臋tam - rzek艂 ch艂op - bo on przecie nas bija艂. I tak by艂o, 偶e raz ja艣nie wociec kaza艂 nam kilku wyasygnowa膰 po dziesi臋膰 witek za to, 偶e艣my troch臋 zaniedbali sianokos. I kiedy na mnie przysz艂a kolej, Byd艂oski prawi: "Na艣ci, ch艂opie, dziesi臋膰 letkich witek za pa艅skie siano, co zgni艂o. A tera, ino se wci膮偶 ligaj, do艂o偶臋 ci pi臋tna艣cie mocnych za twoje zgnite siano." - Ha! - m贸wi臋 - panie pisarzu, co prawda, to prawda: zepsu艂em se siano przez jarmark! A on jak mi nie sypnie!... A偶, z przeproszeniem ja艣nie pana, w nosie mnie zakr臋ci艂o... Zara se wtedy zmiarkowa艂em, 偶e to cz艂ek sprawiedliwy - ko艅czy艂 ch艂op. - I rzek艂em teraz do baby: Byd艂oski b臋dzie u nas gospodarowa艂, bo ju偶 wtedy on dba艂 o nasze, kiedy艣my jeszcze sami nie dbali...
Wys艂uchawszy z oznakami niecierpliwo艣ci rozwlek艂ej mowy ch艂opa pan Furdasi艅ski cofn膮艂 si臋 do dworu. Chodzi艂 po pokoju dumaj膮c i pal膮c fajk臋, a szpak od czasu do czasu wrzeszcza艂:
- Diabli wzi臋li Furdas贸wk臋!...
Pan Furdasi艅ski z pocz膮tku tylko chrz膮ka艂, a w ko艅cu gniewnie zawo艂a艂:
- Dobrze zrobili, 偶e wzi臋li!
Istotnie, czu艂 tu jak膮艣 duszno艣膰 mo偶e dlatego, 偶e w艂a艣nie zbli偶a艂a si臋 pora letnich wycieczek, a mo偶e z innych powod贸w.
Nad wieczorem zobaczy艂 nastroszon膮 siwizn臋 Grzyba.
Stary ch艂op cierpliwie sta艂 przed gankiem trzymaj膮c czapk臋 w r臋ku. Pan Furdasi艅ski pr臋dko wyszed艂 do niego.
- A czego to chcecie, Kubo? - spyta艂.
Ch艂opu trz臋s艂a si臋 g艂owa. Nagle podbieg艂 do by艂ego dziedzica i obj膮艂 go za nogi.
- Osta艅cie z nami, ja艣nie panie - m贸wi艂 stary. - Chleba nam tu nie zabraknie, a pudworu oddam wam do 艣mierci.
Pana Furdasi艅skiego tak zamdli艂o w sercu, jakby przed 艣niadaniem. Zacz膮艂 mruga膰, ale cofn膮艂 si臋 do ganku i odpar艂:
- Nie mog臋... Nie wypada...
- Zaznacie wiele biedy na 艣wiecie - m贸wi艂 stary.
- Wszystko trzeba pozna膰...
Stary podbieg艂 ku wrotom i machaj膮c czapk膮 wo艂a艂:
- Dzieci, 偶ono, a chod藕ta 偶wawo, bo mnie nie s艂ucha!...
Wtedy przed ganek wypad艂a gromada starszych i m艂odszych ch艂op贸w i kobiet wielkim g艂osem zaklinaj膮c ja艣nie pana, a偶eby zosta艂.
Rzewnie zap艂aka艂 pan Furdasi艅ski, ale zarazem o艣wiadczy艂, 偶e jeszcze dzi艣 chce jecha膰 do kolei.
- Chowajcie mi tu szpaka - prosi艂 - dop贸ki miejsca nie znajd臋... Potem go odeszlecie...
Grzyb pozna艂, 偶e pan zaci膮艂 si臋.
- Ha! - rzek艂 - kiedy tak, to jed藕cie, ja艣nie panie. Ale, je偶eli wam bieda dokuczy, jak B贸g w niebie, dajcie mi zna膰. Zawdyk my, cho膰 ch艂opi, wam najbli偶si...
Gdy zesz艂y na niebie gwiazdy, najstarszy syn Grzyba zajecha艂 przede dw贸r porz膮dnym was膮giem.
Pan Furdasi艅ski wyni贸s艂 niedu偶y t艂omoczek i z zapalonym cygarem siad艂 na w贸z. Szpak, zbudzony 艣wiat艂em, ockn膮艂 si臋 i krzykn膮艂:
- Diabli wzi臋li Furdas贸wk臋!...
Ma艂e, lecz silne koniki w parcianej uprz臋偶y ruszy艂y z miejsca. Pana nie mia艂 ju偶 kto 偶egna膰, tylko g艂odne od paru dni psy podw贸rzowe, skaml膮c, podskakiwa艂y do wozu; lecz od go艣ci艅ca wr贸ci艂y znowu do dworu pilnowa膰 reszty dobytku. My艣la艂y, 偶e i dzisiaj ich pan wyjecha艂 tylko na partyjk臋 w s膮siedztwo...
Szlachcic siedzia艂 ostro na wozie w s艂awuckiej burce, w granatowej czapce z daszkiem na bakier, czerstwy, wyprostowany. Czasami, gdy wyjrza艂 na drog臋, kt贸ra gin臋艂a we mgle nocnej, chwyta艂 go za gard艂o jakby strach i 偶al. Ale wtedy mocno odchrz膮kn膮艂, g艂臋biej zaci膮ga艂 si臋 dymem i mrucza艂:
- Wszystko na 艣wiecie trzeba pozna膰.
W Warszawie stan膮艂 w Europejskim Hotelu, sprawi艂 nowy garnitur i stara艂 si臋 od艣wie偶y膰 zesz艂oroczne znajomo艣ci. Spostrzeg艂szy jednak po tygodniu, 偶e wyda艂 kilkaset rubli i straci艂 serca swoich, wyni贸s艂 si臋 do Hotelu Saskiego. Po paru tygodniach wyprowadzi艂 si臋 na Dziekank臋, a stamt膮d a偶 na Nowolipki, widz膮c z przera偶eniem, 偶e pieni膮dze uciekaj膮 mu jak woda ze spaczonej konewki.
Du偶o te偶 my艣la艂 o przysz艂o艣ci. Z pocz膮tku mia艂 zamiar o偶eni膰 si臋 z c贸rk膮 jakiego milionera, kupi膰 par臋 dom贸w i - mieszka膰 za granic膮. Potem zdecydowa艂 si臋 przyj膮膰 jak膮艣 posad臋, cho膰by dyrektora kolei albo cukrowni. Lecz w tydzie艅 p贸藕niej ju偶 zdziwi艂by si臋, gdyby kto chcia艂 utrzymywa膰, 偶e jemu, Furdasi艅skiemu, 偶adn膮 miar膮 nie wypada zosta膰 plenipotentem lub rz膮dc膮 jakiego maj膮tku. Za艣 w kilka dni zgodzi艂by si臋 i na posad臋 kasjera lub sekretarza przy jakiej艣 miejskiej instytucji.
Wreszcie z resztek pieni臋dzy zosta艂o mu nieca艂e trzysta rubli. Mieszka艂 ju偶 w brudnym zaje藕dzie na Nowolipkach, jada艂 pi臋膰dziesi臋ciogroszowe obiady i od艂o偶y艂 dwa ostatnie sturublowe banknoty do oddzielnego przedzia艂u w pugilaresie, przysi臋gaj膮c, 偶e tych nie wyda.
Jednocze艣nie da艂 do "Kuriera" og艂oszenie "o obywatelu ziemskim w sile wieku i kawalerze, kt贸ry posiada kaucj膮 i poszukuje odpowiedniego zaj臋cia" i - pilnie zacz膮艂 艣ledzi膰 cz臋艣膰 dziennik贸w, zatytu艂owan膮: Posady i prace.
Gdy opr贸cz dwu owych sturubl贸wek na kaucj膮, mia艂 nieca艂e dziesi臋膰 rubli maj膮tku, wpad艂o mu w oczy og艂oszenie:
"Do biura informacji potrzebny inkasent z kaucj膮. Pierwsze艅stwo maj膮 kawalerowie znaj膮cy prowincj膮."
Pan Furdasi艅ski zarumieni艂 si臋 z rado艣ci. By艂a to posada widocznie dla niego, gdy偶 jakkolwiek nie wiedzia艂 dobrze, co znaczy inkasent, lecz by艂 kawalerem i zna艂 prowincj膮... Ba! zna艂 Pary偶...
Poniewa偶 og艂oszenie to przeczyta艂 b臋d膮c w cukierni, wi臋c kaza艂 zaraz poda膰 zamiast czystej herbaty fili偶ank臋 kawy i kieliszek abricotiny; wypi艂 to duszkiem i pobieg艂 pod wskazany adres. Id膮c kupi艂 jeszcze cygar po dwadzie艣cia kopiejek, ale tylko pi臋膰 sztuk dla oszcz臋dno艣ci.
W kantorze znalaz艂 par臋 czarno lakierowanych sto艂贸w, na kt贸rych le偶a艂y stosy akt贸w, kas臋 ogniotrwa艂膮 i obok niej, na 艣cianie, kilka p臋k贸w kartek zapisanych liczbami. Wszystkiego pilnowa艂 cz艂owiek, kt贸ry siedz膮c na fotelu sk贸r膮 obitym czy艣ci艂 sobie paznokcie.
Na widok pana Furdasi艅skiego cz艂owiek z kantoru zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi. By艂 to jegomo艣膰 dziwnie ruchliwy, z nadzwyczaj bystrymi oczyma, 藕le uczesany, niedbale ubrany, ale bardzo grzeczny.
- Czym szanownemu panu mog臋 s艂u偶y膰? - zapyta艂 nisko k艂aniaj膮c si臋 i podsuwaj膮c panu Furdasi艅skiemu fotel, jedyny sprz臋t, na kt贸rym mo偶na by艂o usi膮艣膰.
Szlachcic zmiesza艂 si臋 i rzek艂 prawie pokornie, cho膰 chcia艂 nadrobi膰 min膮:
- Czyta艂em og艂oszenie o... tym inkasencie...
- Ach! tak - przerwa艂 gospodarz i pr臋dko usiad艂szy na fotelu zacz膮艂 znowu skroba膰 paznokcie.
Po chwili za艣, spod oka patrz膮c na suplikanta, zacz膮艂 pyta膰:
- Jakie pan ma kwalifikacje?
- Mia艂em wie艣 Furdas贸wk臋...
- Fiu! - gwizdn膮艂 gospodarz. - Ale ja si臋 pytam o kwalifikacje naukowe?
- By艂em w gimnazjum... Tak偶e za granic膮... Umiem nie藕le m贸wi膰 po francusku - doda艂 nieco g艂o艣niej pan Furdasi艅ski.
- Fiu!... a jak膮 kaucj膮 pan ma?
- Dwie艣cie rubli...
- Ma艂o. U mnie, panie, robi膮 si臋 interesa na setki tysi臋cy rubli. Mo偶na mie膰 du偶e dochody, ale... potrzeba z艂o偶y膰 kaucj膮. Nieraz b臋dziesz pan musia艂 podnie艣膰 z banku jakie艣 kilkana艣cie tysi臋cy... Musz臋 mie膰 pewno艣膰.
Pan Furdasi艅ski, zn臋kany przez widmo nadci膮gaj膮cej biedy, sta艂 jak ucze艅 na egzaminie.
- Widzi pan - rzek艂 zawstydzony - chwilowo nie mog臋...
- Aha!... no!... - przerwa艂 w艂a艣ciciel kantoru. - Pa艅skie szcz臋艣cie, 偶e mi si臋 podobasz. Siadaj wi臋c i napisz swoje curriculum vitae wymieniaj膮c osoby, kt贸re pana znaj膮. Ale powa偶ne osoby!...
Wsta艂 z fotelu i przysun膮艂 niedbale panu Furdasi艅skiemu papier i ka艂amarz, w kt贸rym atrament zg臋stnia艂 jak smo艂a, zapewne z ci膮g艂ego u偶ycia.
- Ale, ale - doda艂 - ja teraz musz臋 odnie艣膰 pewn膮 sum臋 do Banku Handlowego i na p贸艂 godziny zostawi臋 kantor pod pa艅sk膮 opiek膮. Wo藕ny ma dzi艣 pogrzeb...
Otworzy艂 z ogromnym trzaskiem kas臋 ogniotrwa艂膮 i pocz膮艂 z niej wydobywa膰 koperty nape艂nione r贸偶nokolorowymi warto艣ciami, mrucz膮c:
- Bank Polski trzy tysi膮ce... jutro o dziesi膮tej... Bank Dyskontowy dwa tysi膮ce osiemset jutro... O! jest Bank Handlowy...
Nagle zwr贸ci艂 si臋 do pana Furdasi艅skiego.
- Nie mo偶esz mi pan zmieni膰 dwie艣cie pi臋膰dziesi膮t gulden贸w na ruble?
- A ile偶 to trzeba? - odpar艂 zapytany gryz膮c pi贸ro.
- Dwie艣cie rubli z czym艣... Zreszt膮 daj pan tymczasem dwie艣cie.
Pan Furdasi艅ski wydoby艂 dwie ostatnie t臋cz贸wki, a w艂a艣ciciel kantoru odwr贸ciwszy si臋 do kasy liczy艂 guldeny.
- Pi臋膰dziesi膮t... sto... sto pi臋膰dziesi膮t... Zmienisz pan to u wekslarza obok. Ale... A po ile pan we藕miesz za guldena? - rzek艂 nagle i lekko wysun膮wszy z r臋ki panu Furdasi艅skiemu sturubl贸wki, z szybko艣ci膮 magika schowa艂 je do swej koperty.
- Czy ja wiem, ile mi dadz膮 - odpar艂 pan Furdasi艅ski.
- Wyborny inkasent! - za艣mia艂 si臋 w艂a艣ciciel kantoru. - Tym sposobem straci艂by艣 pan p贸艂 kopiejki na rublu, czyli rubla na dwustu i po kilku podobnych operacjach stopnia艂aby kaucja. Bo ja za pa艅skie omy艂ki p艂aci膰 nie my艣l臋.
No - doda艂 - ale na pierwszy raz mniejsza o to. Sam, jak b臋d臋 wraca艂, wymieni臋 panu u wekslarza guldeny. Teraz niech pan szybko pisze swoje curriculum vitae, a gdyby przyszed艂 jaki interesant, prosz臋 powiedzie膰, 偶e wr贸c臋 z banku dopiero za p贸艂 godziny.
Zamkn膮艂 kas臋, ogromn膮 kopert臋 wzi膮艂 pod pach臋 i wybieg艂.
Pan Furdasi艅ski zacz膮艂 pisa膰:
"Urodzi艂em si臋 w Furdas贸wce..."
Przekre艣li艂 i zacz膮艂 na nowo:
"Przyszed艂em na 艣wiat w maj膮tku dziedzicznym Furdas贸wka..."
Wi臋cej nie umia艂 doda膰 ani wyrazu. Wzi膮艂 wi臋c pi贸ro w z臋by i zamy艣lony opar艂 g艂ow臋 na r臋kach.
W tej chwili gwa艂townie otworzy艂y si臋 drzwi.
- Ha! mam ci臋, oszu艣cie!...
Pan Furdasi艅ski zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi i stan膮艂 oko w oko z jakim艣 zaperzonym cz艂owiekiem, kt贸ry trzyma艂 pot臋偶ny kij w gar艣ci, widocznie gotuj膮c si臋 do zadania nim ciosu.
Obaj panowie patrzyli na siebie przez kilka sekund, zdziwieni.
- Przepraszam! - b膮kn膮艂 gwa艂towny przybysz. - Ale... gdzie jest ten oszust?...
- Jaki oszust?...
- Ten... ten dyrektor kantoru... Dyrektor!... Hultaj, kt贸ry kradnie uczciwym ludziom kaucje i fa艂szuje weksle...
- On kradnie kaucje? - spyta艂 przera偶ony Furdasi艅ski.
- Czy mo偶e i pana naci膮gn膮艂? - spyta艂 na odwr贸t pop臋dliwy nieznajomy.
- W tej chwili wzi膮艂 ode mnie dwie艣cie rubli...
- Cha! cha!... - za艣mia艂 si臋 przybysz. - To on tu ju偶 nie wr贸ci. Ale ja znajd臋 go w knajpie...
I wybieg艂 wywijaj膮c kijem w spos贸b znacz膮cy.
Pan Furdasi艅ski sta艂 odurzony. By艂 n臋dzarzem, mia艂 nieca艂e dziesi臋膰 rubli... Nim jednak zd膮偶y艂 zebra膰 my艣li, wbrew przewidywaniom cz艂owieka z du偶ym kijem ukaza艂 si臋 - w艂a艣ciciel kantoru. U艣miechni臋ty nuci艂 co艣 pod nosem.
- C贸偶, curriculum vitae sko艅czone? - zapyta艂 pana Furdasi艅skiego. - Musisz pan zaraz obj膮膰 swoje obowi膮zki i posiedzie膰 tu do trzeciej, gdy偶 wypad艂 mi nag艂y interes do hipoteki.
- A moje dwie艣cie rubli? - rzek艂 ostro pan Furdasi艅ski.
- P贸jd膮 na kaucj膮 - odpar艂 najspokojniej dyrektor kantoru.
- B贸g zap艂a膰! - odpar艂 pan Furdasi艅ski. - By艂 tu dopiero kto艣 u pana tak偶e po kaucj膮... Szuka pana po ca艂ym mie艣cie i nazywa oszustem... Oddaj mi pan moje dwie艣cie rubli, to ostatni grosz...
Dyrektor oburzy艂 si臋.
- S艂owo honoru daj臋, 偶e to jaki艣 intrygant chce mi oficjalist臋 zba艂amuci膰. Ale nie wierz pan tym plotkom... S艂owo honoru...
- 呕膮dam moich dwustu rubli - m贸wi艂 do g艂臋bi wstrz膮艣ni臋ty pan Furdasi艅ski. - Je偶eli mi nie oddasz, zawo艂am policji...
Dyrektor od razu zmieni艂 ton.
- Fiu! kochanku - zawo艂a艂 - to艣 i ty taki dobry, jak inni! Masz niby to poczciw膮 min臋, a grozisz policj膮?... A gdzie dow贸d, 偶e艣 mi da艂 pieni膮dze?... Je偶eli ja jestem 艂otrem, kt贸ry nie zas艂uguje na ufno艣膰, to trzeba mie膰 kwit...
- Ja nie m贸wi臋, 偶e panu nie ufam... - przerwa艂 pan Furdasi艅ski, 艂ami膮c sobie palce w bezsilnym gniewie.
- A, je偶eli mi pan ufasz, wi臋c oddam ci pieni膮dze za par臋 dni...
- Chc臋 zaraz!...
- Nie ma g艂upich.
- Zrobi臋 panu awantur臋... p贸jd臋 do prokuratora!... - wo艂a艂 pan Furdasi艅ski nie wiedz膮c ju偶, co m贸wi.
- Kochany panie - odpar艂 dyrektor ch艂odno. - Mnie ju偶 robili awantury, nazywali oszustem, skar偶yli... To dla mnie chleb codzienny. Ale je偶eli ty chcesz awantury ze mn膮, wi臋c dobrze. Nie oddam ci pieni臋dzy, dop贸ki nie poka偶esz kwitu, 偶em je wzi膮艂, a jak b臋dziesz robi艂 wrzaski, ka偶臋 ci臋 zaprowadzi膰 do cyrku艂u.
Panu Furdasi艅skiemu zacz臋艂o m膮ci膰 si臋 w g艂owie. Dyrektor tymczasem usiad艂 na fotelu i, wydobywszy z kieszeni pilniczek, zacz膮艂 znowu skroba膰 paznokcie.
Wszelako osobliwy ten kantor by艂 domem niespodzianek. W tej bowiem chwili wesz艂a tu s臋dziwa kobieta, z w艂osami bia艂ymi jak mleko i niezwykle pi臋kn膮 twarz膮. Gdyby nie zaczerwienione od p艂aczu powieki i usta drgaj膮ce jakim艣 wielkim 偶alem, mo偶na by my艣le膰, 偶e to nie osoba 偶yj膮ca, ale ubrany czarno pos膮g Nioby.
Staruszka ruchem pe艂nym godno艣ci skin臋艂a g艂ow膮 panu Furdasi艅skiemu i szybko zbli偶y艂a si臋 do dyrektora, kt贸ry zerwawszy si臋 z fotelu sta艂 zmieszany.
Dama, z trudno艣ci膮 hamuj膮c wybuch p艂aczu, m贸wi艂a do dyrektora:
- Co艣 ty znowu zrobi艂, nieszcz臋sne dziecko?... Przed godzin膮 wpad艂 do mnie jaki艣 awanturnik i l偶y艂 ci臋... tak strasznymi wyrazami, 偶e... zemdla艂am z b贸lu...
I chwytaj膮c go za r臋k臋 doda艂a b艂agalnym tonem:
- Czy to mo偶e by膰 prawda, dziecko, co on m贸wi艂?... Tu co艣 dzieje si臋, o czym ja musz臋 si臋 dowiedzie膰, chocia偶... bodajbym pierwej by艂a w grobie...
P艂aka艂a cicho zas艂aniaj膮c chustk膮 usta. Dyrektor ze czci膮 posadzi艂 j膮 na fotelu i otar艂 pot, kt贸ry mu wyst膮pi艂 na czo艂o. By艂 prawie tak blady jak staruszka. Zwr贸ci艂 si臋 na chwil臋 do pana Furdasi艅skiego i szepn膮艂:
- Wyjd藕 pan st膮d...
Pan Furdasi艅ski nie ruszy艂 si臋. Widmo n臋dzy zrobi艂o go brutalem.
Staruszka m贸wi艂a p贸艂g艂osem:
- Tamten... awanturnik... twierdzi, 偶e艣 wzi膮艂 od niego jak膮艣 kaucj膮... Krzycza艂, 偶e艣 ty... o m贸j Bo偶e!...
- Kochana mamo - odpar艂 dyrektor - czy mama nie rozumie, 偶e to s膮 figle moich wsp贸艂zawodnik贸w?... Podkopuj膮 mi kredyt i burz膮 domowy spok贸j...
- Pokazywa艂 mi tw贸j kwit - szepn臋艂a matka.
- No, wielka rzecz! Wi臋c oddam mu pieni膮dze za p贸艂 roku, bo taki jest termin na zwrot kaucji. By艂 to niesumienny oficjalista, kt贸rego musia艂em oddali膰.
- Oddaj偶e mu dzi艣 cho膰 troch臋.
Dyrektor zawaha艂 si臋.
- Zreszt膮 - rzek艂 niecierpliwie - dam mu jakie艣 a conto w tych dniach.
- To mo偶e i mnie odda pan dwie艣cie rubli? - odezwa艂 si臋 pan Furdasi艅ski.
Staruszka zatrz臋s艂a si臋 i, ze wstr臋tem odwracaj膮c g艂ow臋 od nie znanego sobie cz艂owieka, zapyta艂a gwa艂townie syna:
- Dziecko, co to jest?... Co on m贸wi?...
Ale cyniczny w艂a艣ciciel kantoru tym razem milcza艂. G艂owa zwis艂a mu na piersi i opad艂y r臋ce.
Pan Furdasi艅ski pochwyci艂:
- Ostatnie dwie艣cie rubli wzi膮艂 ode mnie syn pani i m贸wi, 偶e ich nie odda, bo... nie mam jego kwitu!...
Staruszce 艂zy obesch艂y.
- Dziecko - zapyta艂a - czy to prawda?
Dyrektor ukradkiem rzuci艂 gro藕ne spojrzenie na pana Furdasi艅skiego, ale milcza艂. By艂 bardzo zmieniony.
Staruszka wsta艂a z fotelu i g艂osem spokojnym a stanowczym rzek艂a:
- Trzeba zaspokoi膰 tego pana.
- Nie mam pieni臋dzy - szepn膮艂 syn.
- Wi臋c daj mu rewers i p艂a膰 ratami, ale sp艂a膰 go... Sp艂a膰 ich wszystkich, bo...
Nie doko艅czy艂a i nie spojrzawszy na syna wysz艂a z kantoru.
By艂a chwila ciszy. Przerwa艂 j膮 dyrektor chwytaj膮c gniewnie za papier i pi贸ro. Napisa艂 kwit i poda艂 go panu Furdasi艅skiemu.
- Masz pan - rzek艂 - kwit na twoje dwie艣cie rubli. Nikt ci nie da dzi艣 za to ani grosza, ale ja go sp艂ac臋 po pi臋膰 rubli tygodniowo, pocz膮wszy od listopada. Teraz... sam nie mam nic...
Ale - doda艂 topi膮c w nim spojrzenie drapie偶nego ptaka - domu pan nie nachod藕... matki mi nie dr臋cz... Bo przysi臋gam ci, b臋dziesz tego 偶a艂owa艂!...
Wskaza艂 mu drzwi i mrukn膮艂:
- Pierwsza rata w listopadzie...
Pan Furdasi艅ski wyszed艂 oburzony. Nie wiedz膮c dlaczego, by艂 pewien swoich dwustu rubli, ale - w ratach tygodniowych i dopiero w listopadzie. Teraz, przy ko艅cu wrze艣nia, by艂 n臋dzarzem.
Na my艣l o tym ciarki go przesz艂y; nie trac膮c jednak humoru rzek艂 do siebie na ca艂y g艂os:
- Wszystko na 艣wiecie trzeba pozna膰!...
A偶 obejrza艂y si臋 dwie id膮ce przed nim 艂adne panienki. Jeszcze kilka dni mieszka艂 na Nalewkach. Rano i wiecz贸r pija艂 herbat臋 w swoim zaje藕dzie, a na obiad kupowa艂 w mie艣cie kilka bu艂ek i serdelk贸w. W tej epoce mo偶na go by艂o spotka膰 w Saskim Ogrodzie, gdzie chodz膮c po g艂贸wnych alejach, z kwiatkiem w dziurce od guzika, na poz贸r przypatrywa艂 si臋 swoim kolorowym kamaszom i nuci艂 kilka wyraz贸w z arii 艁aski! - ale dusz臋 mia艂 pe艂n膮 rozpaczy.
Jednego dnia gospodarz zajazdu poda艂 mu rachunek. Nale偶a艂o si臋 siedem rubli. Pan Furdasi艅ski z min膮 Rotszylda zap艂aci艂 pi臋膰 rubli, a na dwa kaza艂 zaczeka膰, gdy偶 obecnie nie ma drobnych. 呕yd zgodzi艂 si臋 bez trudno艣ci wiedz膮c, 偶e ma w swej mocy t艂omoczek i paszport lokatora.
Pan Furdasi艅ski wyszed艂 na miasto. Maszerowa艂 krokiem austriackiego porucznika; ust臋puj膮c damom wygina艂 si臋 w spos贸b pe艂en wdzi臋ku; obraca艂 w r臋ku laseczk臋 jak Kupido. Ale w g艂owie nie m贸g艂 powi膮za膰 dwu my艣li. Chwilami zdawa艂o mu si臋, 偶e tam ju偶 nic nie ma, tylko rozlegaj膮 si臋 echa hucz膮cego miasta. Czasami rzuca艂 si臋 nagle w bok, jakby chc膮c gdzie艣 uciec, bo przywidzia艂o mu si臋, 偶e za nim chodzi wielki wstyd przebrany za zwyk艂ego cz艂owieka.
On, kt贸ry przed trzema miesi膮cami sp艂aci艂 wierzycielom trzydzie艣ci osiem tysi臋cy rubli, dzi艣 nie ma czym sp艂aci膰 dwu rubli za hotel!... Z ca艂ej ojcowskiej fortuny zosta艂 mu t艂omoczek w zastawie u 呕yda i - dwie dziesi膮tki got贸wk膮.
Chc膮c mie膰 jeszcze drobniejsz膮 monet臋 wszed艂 do sklepiku i rzek艂:
- Chcia艂bym kupi膰 bu艂k臋... dla pieska... Mo偶e mi pani wyda dwugroszniakami.
Sklepikarka, wydawszy mu po偶膮dane dwugroszniaki, pomy艣lala, 偶e elegant ten musi mie膰 dobre serce, bo gdy m贸wi艂 o bu艂ce, to si臋 jakby zach艂ysn膮艂, pewnie z wielkiej lito艣ci nad pieskiem.
Jedn膮 noc przep臋dzi艂 spaceruj膮c po g艂贸wnych ulicach miasta. W dzie艅 drzema艂 par臋 godzin, rozparty jak ksi膮偶臋, na 艂awce w Saskim Ogrodzie, zjad艂 swoj膮 bu艂k臋 i, z min膮 bardzo wspania艂膮, kaza艂 sobie poda膰 kufel wody ze studni, ale - nic nie zap艂aci艂. Drug膮 noc przep臋dzi艂 r贸wnie偶 na spacerze, a o wschodzie s艂o艅ca zasn膮艂 tak twardo na 艂awce w Alejach Jerozolimskich, 偶e go ledwie obudzi艂 milicjant 艣miej膮c si臋 z tego: "co pan tak wiele wypi艂..."
Potem ju偶 straci艂 rachub臋 czasu, trapi艂a go bowiem senno艣膰 i gor膮czka, przy kt贸rej nawet zapomnia艂, 偶e mu si臋 je艣膰 chce.
Chwilami, kiedy z zadart膮 g艂ow膮, w pomi臋tym kapelusiku na bakier i z min膮 wielkiego zarozumialca, przechodzi艂 mi臋dzy t艂umem 艂adnych kobiet i ludzi sytych, zajmuj膮cych legalne mieszkania, budzi艂a si臋 w nim 艣wiadomo艣膰 losu. W贸wczas zr臋cznie obraca艂 mi臋dzy palcami czarn膮 laseczk臋, ozdobion膮 biustem go艂ej panny, i mrusza艂:
- Wszystko na 艣wiecie trzeba pozna膰!...
Nareszcie, pewnego wieczora, id膮c Nowym 艢wiatem do placu Aleksandra, a偶eby stamt膮d wr贸ci膰 Nowym 艢wiatem na Krakowskie Przedmie艣cie, uczu艂, 偶e - trzeba umrze膰. Nie by艂o to uczucie przykre, ale takie, jakiego cz艂owiek do艣wiadcza na贸wczas, kiedy nagle zechce mu si臋 i艣膰 do teatru albo na spacer. W paroksyzmach gor膮czki zdawa艂o mu si臋, 偶e jest ma艂ym ch艂opcem i 偶e, jako taki, t臋skni ju偶 za swoj膮 matk膮 i ojcem.
Wymijaj膮c boczn膮 ulic臋, us艂ysza艂 jaki艣 艂oskot, dzwonienie i po艣wistywanie i - ca艂kiem nieprzytomny wyobra偶a艂 sobie, 偶e to 艣mier膰 daje mu zna膰 o sobie. By艂by nawet przysi膮g艂, 偶e jakie艣 g艂osy pot臋偶ne i niecierpliwe wo艂aj膮 pr臋dko:
"Tu jestem... Tu jestem... Tu jestem!..."
Skr臋ci艂 w lewo i bieg艂 ulic膮 na d贸艂, a nogi mu si臋 pl膮ta艂y. Z granatowego nieba wychyla艂y si臋 do niego figlarne gwiazdy.
Nagle pociemnia艂o mu w oczach, uderzy艂 o co艣 g艂ow膮 i - ju偶 nic nie widzia艂.
By艂 dzie艅, kiedy si臋 ockn膮艂. Le偶a艂 na tapczanie w obszernej izbie, po kt贸rej chodzili ludzie o surowych twarzach, z zawini臋tymi r臋kawami, usmoleni jak kominiarze. Tapczan i 艣ciany izby dr偶a艂y, w powietrzu rozlega艂 si臋 huk, dzwonienie, po艣wistywanie i ha艂a艣liwe g艂osy wo艂aj膮ce:
"Tu jestem... Tu jestem..."
Do pana Furdasi艅skiego zbli偶y艂 si臋 m臋偶czyzna nieusmolony i w surducie. Wzi膮艂 go za puls, popatrzy艂 bystro w oczy i kaza艂 mu po艂kn膮膰 kieliszek lekarstwa, kt贸re wygl膮da艂o na bardzo mocn膮 w贸dk臋.
Chory oprzytomnia艂, a w贸wczas surdutowy jegomo艣膰 rzek艂:
- Zdaje mi si臋, 偶e pan Furdasi艅ski?
- Tak.
- Pan by艂e艣 w szko艂ach w Piotrkowie?
- Tak.
- No, to jeste艣my szkolni koledzy. Ale musia艂e艣 pan przynajmniej tydzie艅 nie je艣膰. Co to znaczy?...
Chory przypomnia艂 sobie wszystko. Usiad艂 na tapczanie i schwyciwszy jegomo艣cia za r臋k臋 szepn膮艂:
- Jestem w bardzo z艂ym po艂o偶eniu... Szukam zaj臋cia...
- Znajdziemy. Jakiego pan chcesz?...
- Str贸偶em zostan臋.
- No, nie. Zostaniesz pan na pocz膮tek, magazynierem w tej fabryce. Tymczasem p贸jdziesz pan do szpitala.
W par臋 tygodni p贸藕niej pan Furdasi艅ski zajmowa艂 ju偶 now膮 posad臋. Obezna艂 si臋 z obowi膮zkami bardzo pr臋dko i - otrzyma艂 trzydzie艣ci rubli pensji miesi臋cznej. Zaraz napisa艂 na wie艣 po swego szpaka, kt贸rego mu odes艂ano, a przy okazji i fajk臋 na kr贸tkim cybuszku, kt贸rej zapomnia艂 we dworze.
Pierwszego listopada stawi艂 si臋 w jego izdebce dyrektor kantoru informacyjnego. Doni贸s艂 mu, 偶e ju偶 zupe艂nie zbankrutowa艂 i - wyp艂aci艂 pierwsz膮 rat臋 w kwocie pi臋ciu rubli.
Odt膮d odnosi艂 mu nale偶no艣膰 co tydzie艅 i wkr贸tce tak polubi艂 pana Furdasi艅skiego, 偶e mu raz powiedzia艂:
- Wiesz pan co? Ci艣nij do licha fabryk臋 i - uformujemy sp贸艂k臋. Ja mam zdolno艣ci do interes贸w, a pan tak膮 poczciw膮 min臋, 偶e si臋 na ni膮 ka偶dy z艂apie...
A gdy pan Furdasi艅ski milcza艂, eks-dyrektor, gwa艂townie 艣ciskaj膮c go za r臋k臋, zawo艂a艂 tonem g艂臋bokiej wiary:
- Pomy艣l pan o tym... Przysi臋gam ci, 偶e okpimy ca艂膮 Europ臋!...
Ale pan Furdasi艅ski nie zgodzi艂 si臋 na zawi膮zanie sp贸艂ki z niezwyk艂ym przedsi臋biorc膮. Biega wi臋c po fabryce od sz贸stej rano do dziesi膮tej wiecz贸r, a gdy znajdzie kwadrans wolnego czasu, wymyka si臋 do izdebki. Tam z wielkim zadowoleniem pali swoj膮 fajk臋 na kr贸tkim cybuszku i przypatruje si臋 szpakowi, kt贸ry zagwizdawszy kilka wyj膮tk贸w z oper wrzeszczy:
- Diabli wzi臋li Furdas贸wk臋!...
- Cha! cha! - 艣mieje si臋 jego pan - ale nas zostawili!