Cumowanie tylu statków nie mogło przebiegać szybko: najpierw Pacyfik, po nim Afryka; Atlantyk; Indie. teraz nadeszło pozwolenie dla Norwegii i Signy, obejmująca wzrokiem ze swego centralnego stanowiska cały mostek, przekazała ten rozkaz Graffowi zasiadającemu za pulpitem sterowniczym. Norwegia, zniecierpliwiona długim oczekiwaniem na swoją kolej, skwapliwie przystąpiła do operacji cumowania; kiedy ruszała Australia, oni otwierali już dokerom z Pell luki, do których ci mocowali rękawy zejściowe; gdy do doku, lekceważąc wyniośle pomoc oferowaną przez pchacze stacji, wślizgiwał się supernosiciel Europa, kończyli właśnie czynności związane z zabezpieczeniem statku na dłuższy postój.
- Nie wygląda, żeby mieli tutaj kłopoty - oznajmił Graff. - Informują, że po stronie doków spokój. Aż gęsto tam od służby bezpieczeństwa komendanta stacji. Ani śladu spanikowanych cywilów. Uporali się. Była to pewna pociecha. Signy odprężyła się trochę; budziła się w niej iskierka nadziei, że zwycięży rozsądek, przynajmniej na czas porządkowania przez Flotę swoich spraw. - Komunikat - poinformował komunikator. - Ogólne pozdrowienie dla Floty w doku od komendanta stacji; witamy na pokładzie. Czy możecie jak najszybciej stawić się przed radą stacji? - Europa odpowie - mruknęła i po chwili oficer łącznikowy Europy uczynił to, prosząc o trochę zwłoki. - Do wszystkich kapitanów - usłyszała w końcu w kanale awaryjnym, którego nasłuch prowadziła od dobrych kilku godzin. Był to niski głos samego Maziana. - Prywatna konferencja w sali odpraw. Natychmiast. Zdajcie dowodzenie swoim oficerom i proszę do mnie. - Graff. - Zerwała się z fotela. - Zastąp mnie. Di, daj mi dziesięciu ludzi eskorty, ale już. Komunikator przekazywał dalsze polecenia z Europy dotyczące wysłania z każdego statku na dok pięćdziesięciu ludzi w pełnym rynsztunku bojowym; tymczasowego przekazania dowództwa nad Flotą drugiemu oficerowi Australii, Janowi Meyisowi; zgłoszenia się rajderów statków stojących w doku do wieży kontrolnej stacji po instrukcje podchodzenia, w celu ponownego podczepienia do jednostek macierzystych. Radzenie sobie z tymi szczegółami spadło teraz na głowę Graffa. Mazian miał im coś do powiedzenia, garść tak długo oczekiwanych wyjaśnień. Wpadła do swojej kabiny tylko po to, aby wsunąć do kieszeni pistolet i pognała do windy; w korytarzu zejściowym natknęła się na biegnących żołnierzy, których Graff wysłał na doki... w rynsztunku bojowym byli od chwili rozpoczęcia podchodzenia do stacji, rzucili się więc do śluzy, zanim echo głosu Graffa ucichło w korytarzach Norwegii. Był z nimi Di; od biegnących oddzieliła się jej eskorta i dołączyła do niej. Cały dok należał teraz do nich. Wysypali się nań w tym samym momencie co żołnierze z innych statków i służba bezpieczeństwa stacji cofnęła się zdezorientowana przed zdecydowanym naporem uzbrojonych żołnierzy precyzyjnie rozstawiających się wedle ustalonego z góry perymetru. Wystraszeni robotnicy dokowi biegali od jednego stanowiska do drugiego, nie bardzo wiedząc, gdzie są potrzebni. "Do roboty!" wrzasnął Di Janz. "Dawać tu te węże!" I od razu rozjaśniło im się w głowach... stanowili niewielkie zagrożenie, bo stali za blisko i w porównaniu z żołnierzami byli bezbronni. Wzrok Signy przesuwał się po uzbrojonych strażnikach służby bezpieczeństwa stojących za liniami, starając się przeniknąć ich nastawienie, i po pozostających w cieniu plątaninach lin i suwnicach, gdzie mógł się czaić snajper. Otaczał ją oddział własny pod dowództwem Bihana. Dała znak żołnierzom żeby szli za nią i ruszyła szybkim krokiem wzdłuż rzędu stanowisk cumowniczych, gdzie splątany las rękawów zejściowych, suwnic i ramp ciągnął się w dal, jak okiem sięgnąć po wznoszącej się krzywiźnie doku, niczym lustrzane odbicia zasłaniane tylko co jakiś czas przez gródź sekcji i górny horyzont... tam dalej dokowali kupcy. Żołnierze zasłaniali ją własnymi ciałami przez całą drogę z Norwegii na Europę. Szła za Tomem Edgerem z Australii i jego eskortą. Inni kapitanowie śpieszyli co sił w nogach za nią. Zrównała się z Edgerem na rampie prowadzącej do śluzy Europy i wkroczyli w nią razem. Keu z Indii dogonił ich, kiedy przeszli przez żebrowany tunel i dotarli do windy, a Porey z Afryki niemal deptał Keu po piętach. Nie odzywali się do siebie, każde z nich szło w milczeniu, chociaż być może myśleli o tym samym i byli tak samo gniewni. Żadnych spekulacji. Wzięli ze sobą tylko po dwóch ludzi z towarzyszących im żołnierzy, wtłoczyli się do kabiny windy i w milczeniu wjechali na górę. Z windy przeszli korytarzem głównego poziomu do sali odpraw; kroki w tych korytarzach, szerszych niż na Norwegii, odbijały się głuchym echem. Było tu pusto: tylko kilku żołnierzy z Europy prężyło się na warcie. W sali odpraw też nie było nikogo, ani śladu Maziana, tylko jasne lampy płonące w pomieszczeniu świadczyły o tym, że spodziewano się ich przy ustawionym tu okrągłym stole. "Zaczekajcie na zewnątrz", odprawiła swoją eskortę Signy, tak jak uczynili to pozostali. Zajęli miejsca przestrzegając starszeństwa, pierwszy usiadł Tom Edger, obok niego ona, trzy następne fotele pozostały na razie puste, potem swoje zajęli Keu i Porey. Przybył Sung z Pacyfiku, jego był fotel dziewiąty z kolei. Wszedł Kreshov z Atlantyku i usiadł w fotelu numer cztery, po prawej ręce Signy. - Gdzie on jest? - przerwał w końcu milczenie Kreshov tracący już cierpliwość. Signy wzruszyła ramionami i położyła splecione dłonie na stole, patrząc na siedzącego naprzeciwko Sunga, ale nie widząc go. Najpierw pośpiech... a teraz czekanie. Odciągnięci z pola walki, utrzymywani długo w niepewności... i teraz znowu zmuszeni do czekania, zanim poznają przyczyny. Skupiła wzrok na twarzy Sunga, na tej klasycznej wiekowej masce nigdy nie zdradzającej zniecierpliwienia, ale płonące w niej oczy były ciemne. Nerwy, pomyślała. Byli wyczerpani, zostali wyrwani z bitwy, przeszli skok, a teraz... To nie czas na gruntowne lub daleko idące sądy. Wreszcie zjawił się Mazian przeszedł cicho za ich plecami i zajął swe miejsce u szczytu stołu. Oczy miał spuszczone, twarz wymizerowaną, tak jak wszyscy. Klęska? pomyślała Signy czując, że żołądek ściska jej się tak, jakby nie mógł czegoś strawić. I wtedy Mazian podniósł głowę, ujrzała nikłe zmarszczki napięcia w kącikach jego ust i już wiedziała, że nie... Wciągnęła w płuca powietrze w przypływie wściekłości. Rozpoznała to napięcie, tę maskę - Conrad Mazian grał, studiował swoje miny tak samo, jak studiował zasadzki i bitwy, grał raz gentlemana, raz gbura. Teraz przyoblekł maskę pokory, to była najfałszywsza ze wszystkich twarzy, skromne ubranie, ani śladu orderowego złomu; włosy, jego siwe od środków odmładzających włosy, były nieskazitelne, wychudła twarz, tragiczne oczy... najbardziej zakłamane były te oczy, fałszywe jak u aktora. Obserwowała tę wystudiowaną ekspresję, zdumiewającą elastyczność mięśni twarzy, która zwiodłaby świętego. Przygotowywał się do manipulowania nimi. Zacisnęła usta. - Dobrze się czujecie? - spytał. - Wszyscy? - Dlaczego się wycofaliśmy? - spytała wprost, zaskoczona bezpośrednim kontaktem z tymi oczyma, w których w odpowiedzi zabłysły ogniki rozdrażnienia. - Cóż to za powód, którego nie można było wyjawić przez komunikator? - Nigdy nie kwestionowała, nigdy, w całej swojej karierze, nie krytykowała rozkazów Maziana. Uczyniła to teraz i obserwowała, jak wyraz jego twarzy przechodzi metamorfozę od gniewu do czegoś w rodzaju podziwu. - Dobrze - powiedział. - Dobrze. - Prześlizgnął się wzrokiem po całej sali... znowu kilka foteli stało pustych. Było ich teraz dziewięcioro, z czego dwóch na patrolu. Jego spojrzenie koncentrowało się kolejno na każdym z obecnych. - Muszę was o czymś poinformować - podjął w końcu. - O czymś, z czym przyszło nam się liczyć. - Nacisnął kilka klawiszy na konsoli przed swoim fotelem, włączając identyczne ekrany na wszystkich czterech ścianach. Signy spojrzała na szkic sytuacyjny, który ostatni raz oglądali przy Punkcie Omikronowym i poczuła niesmak w ustach; obserwowała, jak obszar się powiększa, a znajome gwiazdy kurczą w tej rozleglejszej skali. Terytorium Kompanii nie było tu już zaznaczone; nie należało już do nich; pozostała im tylko Pell. W rozszerzającym się coraz bardziej polu widzenia pojawiły się Gwiazdy Tylne. Sol jeszcze nie, ale o nią tutaj także chodziło. Signy dobrze wiedziała, gdzie by się pojawiła, gdyby szkic dalej się rozszerzał. Zastygł jednak, przestał rosnąć. - Co to jest? - zapytał Kreshov. Mazian pozwolił im tylko patrzeć. Długo. - Co to jest? - ponowił swoje pytanie Kreshov. Signy westchnęła, co w panującej ciszy wymagało świadomego wysiłku. Czas jakby stanął, a Mazian pokazywał im w martwej ciszy to, co już pogrzebali w swoich myślach. Przegrali. Rządzili tam kiedyś i przegrali. - Z pewnego żyjącego świata - zaczął Mazian niemal szeptem - z pewnego żyjącego świata, skąd bierze się nasz początek, rodzaj ludzki sięgnął tak daleko, jak daleko kiedykolwiek zawędrowaliśmy. Zwróćcie uwagę na jeden wąski wycinek Kosmosu widoczny na tym szkicu, rzucony daleko od tego, co znajduje się w posiadaniu Unii... Gwiazdy Tylne; Pell... i Gwiazdy Tylne. Realne i biorąc pod uwagę personel przeciążający Pell... możliwe do wykonania. - A więc znowu ucieczka? - spytał Porey. Na szczęce Maziana drgnął mięsień. Signy uświadomiła sobie, że serce wali jej mocno, a dłonie się pocą. To był prawie rozpad... wszystkiego.
- Posłuchajcie - syknął Mazian; maska opadła mu z twarzy. - Posłuchajcie! Uderzył w inny przycisk. Zaczął mówić jakiś odległy, zarejestrowany głos. Znała go, znała ten obcy akcent... znała. - Kapitanie Conradzie Mazian - tymi słowami rozpoczynało się nagranie - mówi drugi sekretarz Segust Ayres z Rady Bezpieczeństwa, kod rozpoznawczy Omar seria trzy, z upoważnienia Rady i Kompanii, przerwać ogień. Przerwać ogień. Prowadzone są negocjacje pokojowe. W dowód naszych szczerych intencji musi pan zawiesić wszelkie działania i czekać na dalsze rozkazy. To polecenie Kompanii. W ramach wspomnianych negocjacji podejmowana jest kwestia zagwarantowania bezpieczeństwa personelowi Kompanii, zarówno cywilnemu, jak i wojskowemu. Powtarzam: kapitanie Conradzie Mazian, mówi drugi sekretarz Segust Ayres... Głos urwał nagle pod naciśnięciem klawisza. Zapadła cisza. Twarze zebranych zastygły w wyrazie niemej konsternacji. - Wojna się skończyła - wyszeptał Mazian. - Wojna się skończyła, rozumiecie? Dreszcz wzburzył krew w żyłach Signy. Wokół nich roztaczał się obraz tego, co stracili, sytuacji, w którą zostali mimowolnie wpędzeni. - Kompania zdecydowała się wreszcie coś zrobić - powiedział Mazian. - Oddać im... to. - Uniósł rękę, żeby wskazać na ekrany gestem obejmującym cały wszechświat. - Zarejestrowałem tę odezwę przekazaną ze statku flagowego Unii, ten komunikat. Nadano go ze statku flagowego Seba Azova. Rozumiecie? Podany kod jest legalny. Malłory, to ci przedstawiciele Kompanii, którzy szukali transportu... oto co nam zgotowali. Wstrzymała oddech. Czuła, że uchodzi z niej całe ciepło. - Gdybym przyjęła ich na pokład... - Wiesz dobrze, że nie potraciłabyś ich powstrzymać. Przedstawiciele Kompanii nie podejmują decyzji na własną rękę. Nie przeszkodziłabyś temu, rozstrzeliwując ich nawet na miejscu... opóźniłabyś tylko ten moment. - A to dałoby nam czas na przygotowanie się - odparowała. Patrzyła w wyblakłe oczy Maziana i przypominała sobie każde słowo, jakie zamieniła z Ayresem, każdy ruch, każdą intonację głosu. Nie zatrzymała tego człowieka, pozwoliła mu to zrobić. - Tak więc udało im się jakoś zorganizować transport powiedział Mazian. - Pozostaje pytanie, jakie porozumienia zawarli przedtem na Pell i na jak wielkie ustępstwa poszli w rozmowach z Unią. Istnieje też możliwość, że ci tak zwani negocjatorzy nie działają z własnej, nieprzymuszonej woli. Poddani wymazaniu umysłu podpisaliby i powiedzieli wszystko, czego Unia by od nich zażądała, bo znają kody sygnałowe Kompanii... i nie wiadomo, co jeszcze z nich wyciągnięto, nie wiadomo, jakie kody, jakie informacje ujawnili, na jakie poszli kompromisy, ile zdradzili tajemnic; naszych kodów wewnętrznych nie mogli im przekazać, ale nie wiemy, które z kodów Pell nie są już tajemnicą... nie wiemy, czy Unia nie znajduje się w posiadaniu wszystkich informacji, które pozwolą im trafić tutaj jak po sznurku. Stąd moja decyzja o wycofaniu się z bitwy. Miesiące planowania, tak, stracone stacje, stracone statki i przyjaciele, ogrom ludzkiego cierpienia, wszystko to na nic. Ale muszę w tej sytuacji podjąć szybką decyzję. Flota nie ucierpiała, Pell też nie; taki jest nasz aktualny stan posiadania, tę sprawę trzeba postawić jasno. Przy Vikingu mogliśmy odnieść zwycięstwo i utknąć tam na dłużej, a przez to stracić Pell... nasze źródło zaopatrzenia. Dlatego właśnie nie podjęliśmy walki. Nikt się nie odezwał, nikt nie poruszył. Nagle wszystko nabrało pełnego sensu. - Dlatego nie skorzystałem z komunikatora - podjął Mazian. - Teraz wszystko zależy od was. Znajdujemy się na Pell, gdzie mamy możliwość wyboru. Czy założymy, że to przedstawiciele Kompanii wystosowali tę... i że uczynili to świadomie? Z własnej woli? Że Ziemia nadal nas popiera...? Wszystko stoi pod znakiem zapytania, ale, przyjaciele, czy to naprawdę ma jakiekolwiek znaczenie? - A czemu nie miałoby mieć? - spytał Sung. - Spójrzcie na mapę, przyjaciele, spójrzcie na nią jeszcze raz. Tutaj... tutaj jest świat. Pell. Czym bez niego byłaby władza? Czymże jest Ziemia... jeśli nie światem? I tutaj musicie dokonać wyboru: podporządkowujemy się rozkazom Kompanii, co do których nie mamy pewności, czy są wiarygodne, albo zostajemy tutaj, gromadzimy środki, wchodzimy do akcji. Bez względu na rozkazy Europa zostaje. Jeśli się dobrze postaramy, Unia dwa razy pomyśli, zanim wsadzi tu swój nos. Nie mają załóg, które potrafią walczyć naszym stylem; mamy tu dostęp do zaopatrzenia, mamy tu warunki. Ale namyślcie się, nie będę was zatrzymywał, może jednak zostaniecie i dokonacie tego, czego, jak sądzę, jesteście w stanie dokonać. I jeśli historia zapisuje, co przydarzyło się tutaj Kompanii, to o Conradzie Mazianie może sobie pisać, co chce. Ja dokonałem swojego wyboru. - To jest nas już dwóch - powiedział Edger. - Troje - zdecydowała się Signy, ale dopiero wtedy, gdy jej uszu dobiegł pomruk aprobaty pozostałych. Mazian powiódł po nich wzrokiem i skinął głową. - A więc zostajemy, ale najpierw musimy poczynić pewne kroki. Nie wiem, czy możemy liczyć na współpracę stacji. Sprawdzimy to. I nie wszyscy jesteśmy jeszcze wtajemniczeni. Sung, chcę, żebyś osobiście udał się na Biegun Póinocny i Tybet i przedstawił im całą sprawę. Wyjaśnij im to po swojemu. I jeśli wśród którejkolwiek załogi lub żołnierzy znajdzie się większa liczba dysydentów, damy im błogosławieństwo na drogę i pozwolimy odlecieć; zarekwirujemy któryś ze stacjonujących tu statków kupieckich i odeślemy ich na jego pokładzie. Zajęcie się tym pozostawiam poszczególnym kapitanom. - Nie będzie sprzeciwów - powiedział Keu. - Nie wiadomo - powiedział Mazian. - Teraz stacja, schodzimy i rozmieszczamy na całym jej terenie swoją służbę bezpieczeństwa, kluczowe punkty obsadzamy naszym personelem. Na przekazanie tego, co ustaliliśmy, swoim sztabom wystarczy wam pół godziny. Bez względu na to, co postanowią, przed podjęciem jakiejkolwiek akcji, czy to rekwizycji statku dla tych, którzy chcą odlecieć, czy zajęcia stacji, musimy pewnie trzymać Pell w garści. - To wszystko? - spytał Kreshov, kiedy zapadło milczenie. - To wszystko - powiedział cicho Mazian kończąc odprawę. Signy odsunęła fotel i czując, jak inni depczą jej po piętach, wyszła z sali zaraz za Sungiem, mijając ustawionych przy drzwiach strażników ze służby bezpieczeństwa Maziana; na korytarzu dołączyli do niej dwaj ludzie z osobistej eskorty. Mieszane uczucia wciąż jej nie opuszczały. Przez całe swe życie służyła Kompanii, przeklinała ją, nienawidziła jej polityki i ślepoty, ale teraz poczuła się nagle naga, miała wrażenie, że stoi z boku. Przyznawała sama przed sobą, że się boi. Była pilną studentką historii i ceniła sobie jej lekcje. Najgorsze okropieństwa zaczynały się od półśrodków, od namiastek, od kompromisów nie z tą co trzeba stroną, od wzbraniania się przed zrobieniem czegoś, co trzeba było zrobić. Kosmos i jego żądania były absolutami; i kompromis, z jakim Kompania przybyła na Pogranicze, nie potrwa dłużej, niż to będzie wygodne dla silniejszego... a owym silniejszym była Unia. Lepiej przysłużyli się Ziemi tym, co robili, perswadowała sobie, niż wysłannicy Kompanii tym, co przehandlowali.