18 (236)



















C. J. Cherryh     
  Ludzie z Gwiazdy Pella

Księga III


   
. 2 .    







    NORWEGIA: GODZ. 1400

    Cumowanie tylu statków nie mogło przebiegać szybko: najpierw
Pacyfik, po nim Afryka; Atlantyk; Indie. teraz nadeszło pozwolenie dla Norwegii
i Signy, obejmująca wzrokiem ze swego centralnego stanowiska cały mostek,
przekazała ten rozkaz Graffowi zasiadającemu za pulpitem sterowniczym. Norwegia,
zniecierpliwiona długim oczekiwaniem na swoją kolej, skwapliwie przystąpiła do
operacji cumowania; kiedy ruszała Australia, oni otwierali już dokerom z Pell
luki, do których ci mocowali rękawy zejściowe; gdy do doku, lekceważąc wyniośle
pomoc oferowaną przez pchacze stacji, wślizgiwał się supernosiciel Europa,
kończyli właśnie czynności związane z zabezpieczeniem statku na dłuższy postój.

    - Nie wygląda, żeby mieli tutaj kłopoty - oznajmił Graff. -
Informują, że po stronie doków spokój. Aż gęsto tam od służby bezpieczeństwa
komendanta stacji. Ani śladu spanikowanych cywilów. Uporali się.
    Była to pewna pociecha. Signy odprężyła się trochę; budziła się
w niej iskierka nadziei, że zwycięży rozsądek, przynajmniej na czas
porządkowania przez Flotę swoich spraw.
    - Komunikat - poinformował komunikator. - Ogólne pozdrowienie
dla Floty w doku od komendanta stacji; witamy na pokładzie. Czy możecie jak
najszybciej stawić się przed radą stacji?
    - Europa odpowie - mruknęła i po chwili oficer łącznikowy
Europy uczynił to, prosząc o trochę zwłoki.
    - Do wszystkich kapitanów - usłyszała w końcu w kanale
awaryjnym, którego nasłuch prowadziła od dobrych kilku godzin. Był to niski głos
samego Maziana. - Prywatna konferencja w sali odpraw. Natychmiast. Zdajcie
dowodzenie swoim oficerom i proszę do mnie.
    - Graff. - Zerwała się z fotela. - Zastąp mnie. Di, daj mi
dziesięciu ludzi eskorty, ale już.
    Komunikator przekazywał dalsze polecenia z Europy dotyczące
wysłania z każdego statku na dok pięćdziesięciu ludzi w pełnym rynsztunku
bojowym; tymczasowego przekazania dowództwa nad Flotą drugiemu oficerowi
Australii, Janowi Meyisowi; zgłoszenia się rajderów statków stojących w doku do
wieży kontrolnej stacji po instrukcje podchodzenia, w celu ponownego
podczepienia do jednostek macierzystych. Radzenie sobie z tymi szczegółami
spadło teraz na głowę Graffa. Mazian miał im coś do powiedzenia, garść tak długo
oczekiwanych wyjaśnień.
    Wpadła do swojej kabiny tylko po to, aby wsunąć do kieszeni
pistolet i pognała do windy; w korytarzu zejściowym natknęła się na biegnących
żołnierzy, których Graff wysłał na doki... w rynsztunku bojowym byli od chwili
rozpoczęcia podchodzenia do stacji, rzucili się więc do śluzy, zanim echo głosu
Graffa ucichło w korytarzach Norwegii. Był z nimi Di; od biegnących oddzieliła
się jej eskorta i dołączyła do niej.
    Cały dok należał teraz do nich. Wysypali się nań w tym samym
momencie co żołnierze z innych statków i służba bezpieczeństwa stacji cofnęła
się zdezorientowana przed zdecydowanym naporem uzbrojonych żołnierzy precyzyjnie
rozstawiających się wedle ustalonego z góry perymetru. Wystraszeni robotnicy
dokowi biegali od jednego stanowiska do drugiego, nie bardzo wiedząc, gdzie są
potrzebni. "Do roboty!" wrzasnął Di Janz. "Dawać tu te węże!" I od razu
rozjaśniło im się w głowach... stanowili niewielkie zagrożenie, bo stali za
blisko i w porównaniu z żołnierzami byli bezbronni. Wzrok Signy przesuwał się po
uzbrojonych strażnikach służby bezpieczeństwa stojących za liniami, starając się
przeniknąć ich nastawienie, i po pozostających w cieniu plątaninach lin i
suwnicach, gdzie mógł się czaić snajper. Otaczał ją oddział własny pod
dowództwem Bihana. Dała znak żołnierzom żeby szli za nią i ruszyła szybkim
krokiem wzdłuż rzędu stanowisk cumowniczych, gdzie splątany las rękawów
zejściowych, suwnic i ramp ciągnął się w dal, jak okiem sięgnąć po wznoszącej
się krzywiźnie doku, niczym lustrzane odbicia zasłaniane tylko co jakiś czas
przez gródź sekcji i górny horyzont... tam dalej dokowali kupcy. Żołnierze
zasłaniali ją własnymi ciałami przez całą drogę z Norwegii na Europę. Szła za
Tomem Edgerem z Australii i jego eskortą. Inni kapitanowie śpieszyli co sił w
nogach za nią.
    Zrównała się z Edgerem na rampie prowadzącej do śluzy Europy i
wkroczyli w nią razem. Keu z Indii dogonił ich, kiedy przeszli przez żebrowany
tunel i dotarli do windy, a Porey z Afryki niemal deptał Keu po piętach. Nie
odzywali się do siebie, każde z nich szło w milczeniu, chociaż być może myśleli
o tym samym i byli tak samo gniewni. Żadnych spekulacji. Wzięli ze sobą tylko po
dwóch ludzi z towarzyszących im żołnierzy, wtłoczyli się do kabiny windy i w
milczeniu wjechali na górę. Z windy przeszli korytarzem głównego poziomu do sali
odpraw; kroki w tych korytarzach, szerszych niż na Norwegii, odbijały się
głuchym echem. Było tu pusto: tylko kilku żołnierzy z Europy prężyło się na
warcie.
    W sali odpraw też nie było nikogo, ani śladu Maziana, tylko
jasne lampy płonące w pomieszczeniu świadczyły o tym, że spodziewano się ich
przy ustawionym tu okrągłym stole. "Zaczekajcie na zewnątrz", odprawiła swoją
eskortę Signy, tak jak uczynili to pozostali. Zajęli miejsca przestrzegając
starszeństwa, pierwszy usiadł Tom Edger, obok niego ona, trzy następne fotele
pozostały na razie puste, potem swoje zajęli Keu i Porey. Przybył Sung z
Pacyfiku, jego był fotel dziewiąty z kolei. Wszedł Kreshov z Atlantyku i usiadł
w fotelu numer cztery, po prawej ręce Signy.
    - Gdzie on jest? - przerwał w końcu milczenie Kreshov tracący
już cierpliwość.
    Signy wzruszyła ramionami i położyła splecione dłonie na stole,
patrząc na siedzącego naprzeciwko Sunga, ale nie widząc go. Najpierw pośpiech...
a teraz czekanie. Odciągnięci z pola walki, utrzymywani długo w niepewności... i
teraz znowu zmuszeni do czekania, zanim poznają przyczyny. Skupiła wzrok na
twarzy Sunga, na tej klasycznej wiekowej masce nigdy nie zdradzającej
zniecierpliwienia, ale płonące w niej oczy były ciemne. Nerwy, pomyślała. Byli
wyczerpani, zostali wyrwani z bitwy, przeszli skok, a teraz... To nie czas na
gruntowne lub daleko idące sądy.
    Wreszcie zjawił się Mazian przeszedł cicho za ich plecami i
zajął swe miejsce u szczytu stołu. Oczy miał spuszczone, twarz wymizerowaną, tak
jak wszyscy. Klęska? pomyślała Signy czując, że żołądek ściska jej się tak,
jakby nie mógł czegoś strawić. I wtedy Mazian podniósł głowę, ujrzała nikłe
zmarszczki napięcia w kącikach jego ust i już wiedziała, że nie... Wciągnęła w
płuca powietrze w przypływie wściekłości. Rozpoznała to napięcie, tę maskę -
Conrad Mazian grał, studiował swoje miny tak samo, jak studiował zasadzki i
bitwy, grał raz gentlemana, raz gbura. Teraz przyoblekł maskę pokory, to była
najfałszywsza ze wszystkich twarzy, skromne ubranie, ani śladu orderowego złomu;
włosy, jego siwe od środków odmładzających włosy, były nieskazitelne, wychudła
twarz, tragiczne oczy... najbardziej zakłamane były te oczy, fałszywe jak u
aktora. Obserwowała tę wystudiowaną ekspresję, zdumiewającą elastyczność mięśni
twarzy, która zwiodłaby świętego. Przygotowywał się do manipulowania nimi.
Zacisnęła usta.
    - Dobrze się czujecie? - spytał. - Wszyscy?
    - Dlaczego się wycofaliśmy? - spytała wprost, zaskoczona
bezpośrednim kontaktem z tymi oczyma, w których w odpowiedzi zabłysły ogniki
rozdrażnienia. - Cóż to za powód, którego nie można było wyjawić przez
komunikator? - Nigdy nie kwestionowała, nigdy, w całej swojej karierze, nie
krytykowała rozkazów Maziana. Uczyniła to teraz i obserwowała, jak wyraz jego
twarzy przechodzi metamorfozę od gniewu do czegoś w rodzaju podziwu.
    - Dobrze - powiedział. - Dobrze. - Prześlizgnął się wzrokiem po
całej sali... znowu kilka foteli stało pustych. Było ich teraz dziewięcioro, z
czego dwóch na patrolu. Jego spojrzenie koncentrowało się kolejno na każdym z
obecnych. - Muszę was o czymś poinformować - podjął w końcu. - O czymś, z czym
przyszło nam się liczyć. - Nacisnął kilka klawiszy na konsoli przed swoim
fotelem, włączając identyczne ekrany na wszystkich czterech ścianach.
    Signy spojrzała na szkic sytuacyjny, który ostatni raz oglądali
przy Punkcie Omikronowym i poczuła niesmak w ustach; obserwowała, jak obszar się
powiększa, a znajome gwiazdy kurczą w tej rozleglejszej skali. Terytorium
Kompanii nie było tu już zaznaczone; nie należało już do nich; pozostała im
tylko Pell. W rozszerzającym się coraz bardziej polu widzenia pojawiły się
Gwiazdy Tylne. Sol jeszcze nie, ale o nią tutaj także chodziło. Signy dobrze
wiedziała, gdzie by się pojawiła, gdyby szkic dalej się rozszerzał. Zastygł
jednak, przestał rosnąć.
    - Co to jest? - zapytał Kreshov.
    Mazian pozwolił im tylko patrzeć.
    Długo.
    - Co to jest? - ponowił swoje pytanie Kreshov.
    Signy westchnęła, co w panującej ciszy wymagało świadomego
wysiłku. Czas jakby stanął, a Mazian pokazywał im w martwej ciszy to, co już
pogrzebali w swoich myślach.
    Przegrali. Rządzili tam kiedyś i przegrali.
    - Z pewnego żyjącego świata - zaczął Mazian niemal szeptem - z
pewnego żyjącego świata, skąd bierze się nasz początek, rodzaj ludzki sięgnął
tak daleko, jak daleko kiedykolwiek zawędrowaliśmy. Zwróćcie uwagę na jeden
wąski wycinek Kosmosu widoczny na tym szkicu, rzucony daleko od tego, co
znajduje się w posiadaniu Unii... Gwiazdy Tylne; Pell... i Gwiazdy Tylne. Realne
i biorąc pod uwagę personel przeciążający Pell... możliwe do wykonania.
    - A więc znowu ucieczka? - spytał Porey.
    Na szczęce Maziana drgnął mięsień. Signy uświadomiła sobie, że
serce wali jej mocno, a dłonie się pocą. To był prawie rozpad... wszystkiego.

    - Posłuchajcie - syknął Mazian; maska opadła mu z twarzy. -
Posłuchajcie!
    Uderzył w inny przycisk. Zaczął mówić jakiś odległy,
zarejestrowany głos. Znała go, znała ten obcy akcent... znała.
    - Kapitanie Conradzie Mazian - tymi słowami rozpoczynało się
nagranie - mówi drugi sekretarz Segust Ayres z Rady Bezpieczeństwa, kod
rozpoznawczy Omar seria trzy, z upoważnienia Rady i Kompanii, przerwać ogień.
Przerwać ogień. Prowadzone są negocjacje pokojowe. W dowód naszych szczerych
intencji musi pan zawiesić wszelkie działania i czekać na dalsze rozkazy. To
polecenie Kompanii. W ramach wspomnianych negocjacji podejmowana jest kwestia
zagwarantowania bezpieczeństwa personelowi Kompanii, zarówno cywilnemu, jak i
wojskowemu. Powtarzam: kapitanie Conradzie Mazian, mówi drugi sekretarz Segust
Ayres...
    Głos urwał nagle pod naciśnięciem klawisza. Zapadła cisza.
Twarze zebranych zastygły w wyrazie niemej konsternacji.
    - Wojna się skończyła - wyszeptał Mazian. - Wojna się
skończyła, rozumiecie?
    Dreszcz wzburzył krew w żyłach Signy. Wokół nich roztaczał się
obraz tego, co stracili, sytuacji, w którą zostali mimowolnie wpędzeni.
    - Kompania zdecydowała się wreszcie coś zrobić - powiedział
Mazian. - Oddać im... to. - Uniósł rękę, żeby wskazać na ekrany gestem
obejmującym cały wszechświat. - Zarejestrowałem tę odezwę przekazaną ze statku
flagowego Unii, ten komunikat. Nadano go ze statku flagowego Seba Azova.
Rozumiecie? Podany kod jest legalny. Malłory, to ci przedstawiciele Kompanii,
którzy szukali transportu... oto co nam zgotowali.
    Wstrzymała oddech. Czuła, że uchodzi z niej całe ciepło.
    - Gdybym przyjęła ich na pokład...
    - Wiesz dobrze, że nie potraciłabyś ich powstrzymać.
Przedstawiciele Kompanii nie podejmują decyzji na własną rękę. Nie
przeszkodziłabyś temu, rozstrzeliwując ich nawet na miejscu... opóźniłabyś tylko
ten moment.
    - A to dałoby nam czas na przygotowanie się - odparowała.
Patrzyła w wyblakłe oczy Maziana i przypominała sobie każde słowo, jakie
zamieniła z Ayresem, każdy ruch, każdą intonację głosu. Nie zatrzymała tego
człowieka, pozwoliła mu to zrobić.
    - Tak więc udało im się jakoś zorganizować transport powiedział
Mazian. - Pozostaje pytanie, jakie porozumienia zawarli przedtem na Pell i na
jak wielkie ustępstwa poszli w rozmowach z Unią. Istnieje też możliwość, że ci
tak zwani negocjatorzy nie działają z własnej, nieprzymuszonej woli. Poddani
wymazaniu umysłu podpisaliby i powiedzieli wszystko, czego Unia by od nich
zażądała, bo znają kody sygnałowe Kompanii... i nie wiadomo, co jeszcze z nich
wyciągnięto, nie wiadomo, jakie kody, jakie informacje ujawnili, na jakie poszli
kompromisy, ile zdradzili tajemnic; naszych kodów wewnętrznych nie mogli im
przekazać, ale nie wiemy, które z kodów Pell nie są już tajemnicą... nie wiemy,
czy Unia nie znajduje się w posiadaniu wszystkich informacji, które pozwolą im
trafić tutaj jak po sznurku. Stąd moja decyzja o wycofaniu się z bitwy. Miesiące
planowania, tak, stracone stacje, stracone statki i przyjaciele, ogrom ludzkiego
cierpienia, wszystko to na nic. Ale muszę w tej sytuacji podjąć szybką decyzję.
Flota nie ucierpiała, Pell też nie; taki jest nasz aktualny stan posiadania, tę
sprawę trzeba postawić jasno. Przy Vikingu mogliśmy odnieść zwycięstwo i utknąć
tam na dłużej, a przez to stracić Pell... nasze źródło zaopatrzenia. Dlatego
właśnie nie podjęliśmy walki.
    Nikt się nie odezwał, nikt nie poruszył. Nagle wszystko nabrało
pełnego sensu.
    - Dlatego nie skorzystałem z komunikatora - podjął Mazian. -
Teraz wszystko zależy od was. Znajdujemy się na Pell, gdzie mamy możliwość
wyboru. Czy założymy, że to przedstawiciele Kompanii wystosowali tę... i że
uczynili to świadomie? Z własnej woli? Że Ziemia nadal nas popiera...? Wszystko
stoi pod znakiem zapytania, ale, przyjaciele, czy to naprawdę ma jakiekolwiek
znaczenie?
    - A czemu nie miałoby mieć? - spytał Sung.
    - Spójrzcie na mapę, przyjaciele, spójrzcie na nią jeszcze raz.
Tutaj... tutaj jest świat. Pell. Czym bez niego byłaby władza? Czymże jest
Ziemia... jeśli nie światem? I tutaj musicie dokonać wyboru: podporządkowujemy
się rozkazom Kompanii, co do których nie mamy pewności, czy są wiarygodne, albo
zostajemy tutaj, gromadzimy środki, wchodzimy do akcji. Bez względu na rozkazy
Europa zostaje. Jeśli się dobrze postaramy, Unia dwa razy pomyśli, zanim wsadzi
tu swój nos. Nie mają załóg, które potrafią walczyć naszym stylem; mamy tu
dostęp do zaopatrzenia, mamy tu warunki. Ale namyślcie się, nie będę was
zatrzymywał, może jednak zostaniecie i dokonacie tego, czego, jak sądzę,
jesteście w stanie dokonać. I jeśli historia zapisuje, co przydarzyło się tutaj
Kompanii, to o Conradzie Mazianie może sobie pisać, co chce. Ja dokonałem
swojego wyboru.
    - To jest nas już dwóch - powiedział Edger.
    - Troje - zdecydowała się Signy, ale dopiero wtedy, gdy jej
uszu dobiegł pomruk aprobaty pozostałych.
    Mazian powiódł po nich wzrokiem i skinął głową.
    - A więc zostajemy, ale najpierw musimy poczynić pewne kroki.
Nie wiem, czy możemy liczyć na współpracę stacji. Sprawdzimy to. I nie wszyscy
jesteśmy jeszcze wtajemniczeni. Sung, chcę, żebyś osobiście udał się na Biegun
Póinocny i Tybet i przedstawił im całą sprawę. Wyjaśnij im to po swojemu. I
jeśli wśród którejkolwiek załogi lub żołnierzy znajdzie się większa liczba
dysydentów, damy im błogosławieństwo na drogę i pozwolimy odlecieć;
zarekwirujemy któryś ze stacjonujących tu statków kupieckich i odeślemy ich na
jego pokładzie. Zajęcie się tym pozostawiam poszczególnym kapitanom.
    - Nie będzie sprzeciwów - powiedział Keu.
    - Nie wiadomo - powiedział Mazian. - Teraz stacja, schodzimy i
rozmieszczamy na całym jej terenie swoją służbę bezpieczeństwa, kluczowe punkty
obsadzamy naszym personelem. Na przekazanie tego, co ustaliliśmy, swoim sztabom
wystarczy wam pół godziny. Bez względu na to, co postanowią, przed podjęciem
jakiejkolwiek akcji, czy to rekwizycji statku dla tych, którzy chcą odlecieć,
czy zajęcia stacji, musimy pewnie trzymać Pell w garści.
    - To wszystko? - spytał Kreshov, kiedy zapadło milczenie.
    - To wszystko - powiedział cicho Mazian kończąc odprawę.
    Signy odsunęła fotel i czując, jak inni depczą jej po piętach,
wyszła z sali zaraz za Sungiem, mijając ustawionych przy drzwiach strażników ze
służby bezpieczeństwa Maziana; na korytarzu dołączyli do niej dwaj ludzie z
osobistej eskorty. Mieszane uczucia wciąż jej nie opuszczały. Przez całe swe
życie służyła Kompanii, przeklinała ją, nienawidziła jej polityki i ślepoty, ale
teraz poczuła się nagle naga, miała wrażenie, że stoi z boku.
    Przyznawała sama przed sobą, że się boi. Była pilną studentką
historii i ceniła sobie jej lekcje. Najgorsze okropieństwa zaczynały się od
półśrodków, od namiastek, od kompromisów nie z tą co trzeba stroną, od
wzbraniania się przed zrobieniem czegoś, co trzeba było zrobić. Kosmos i jego
żądania były absolutami; i kompromis, z jakim Kompania przybyła na Pogranicze,
nie potrwa dłużej, niż to będzie wygodne dla silniejszego... a owym silniejszym
była Unia.
    Lepiej przysłużyli się Ziemi tym, co robili, perswadowała
sobie, niż wysłannicy Kompanii tym, co przehandlowali.

następny    









Wyszukiwarka