Wstęp Tadeusz Różewicz, debiutując w r. 1947 zbiorem poetyckim, zatytułował go "Niepokój". Później sięgnął po ten sam tytuł ponownie, opatrując nim z kolei tom wierszy wybranych z lat 1945-1961. Powtórzenie nie było przypadkowe, lecz wiązało się głęboko z charakterem twórczości autora. Krytyka odkrywająca ten charakter dochodzi często do przekonania, że również dzisiaj, kiedy dorobek prezentuje się z o wiele większym bogactwem, można tytułem debiutu objąć całość dzieła, zarówno wiersze, jak i prozę oraz utwory dramatyczne. Jest to bowiem całość w wyjątkowym stopniu jednorodna, odsłaniająca niezwykłą konsekwencję linii rozwojowej, wyprowadzonej z punktu wyjścia. Podstawowe problemy, tematy i motywy, które wyraził lub zapowiedział debiut, przechodzą nie tylko z jednego zbioru
wierszy do następnego, lecz także z wierszy do prozy, a z wierszy i prozy jednocześnie do dramatów. A przecież mimo tak mocnych, obsesyjnych nawet, jak się nieraz podkreśla, zazębień między poszczególnymi utworami krąg eksploatowany przez "szarego człowieka z wyobraźnią małą, kamienną i nieubłaganą" nie jest bynajmniej kręgiem, w którym nie ma rozwoju. Głęboko wrażliwa organizacja twórcza, jaką jest Różewicz, reaguje bardzo żywo na świat i współczesność. Toteż w nieustannej konfrontacji z rzeczywistością jednorodność problematyki i konsekwencja w jej podejmowaniu odnajdują ciągle na nowo swoje znaczenie, sprawdzane na materiale nowych obserwacji i doświadczeń. W tym właśnie tkwi uchwytny rozwój, który obserwujemy na przestrzeni dwudziestu lat działalności twórczej pisarza. Poezja Różewicza narodziła się z wstrząsu wywołanego ostatnią wojną i okupacją hitlerowską. Nie przedawnione znaczenie zbioru "Niepokój", najwybitniejszego w polskiej poezji debiutu powojennego, zawiera się w tym, że młody poeta, mówiący nie tylko w imieniu własnym: "ocalałem prowadzony na rzeź", "ja człowiek cyfrą na rzeź piętnowany, ja jeden z wielu", lecz również w imieniu tych wszystkich, "którzy żyjemy, którzy przeżyliśmy zapatrzeni w oczodół wojny", odkrywał i ukazywał z niespotykaną ani przedtem, ani potem wyrazistością podwójny sens wstrząsu wojny: "przerażenie i rozdarcie". Stąd w twórczości "świadka wojny", jak go nazwano, utrwalającego obok przejmujących świadectw martyrologii i cierpień także wszystko inne,
"co wyrzuciła z dna wielka fala - głęboka fala drugiej wojny światowej", tak wiele miejsca zajmują doświadczenia, których skutek streścił poeta w wyznaniu: "ja człowiek pobity w tej wojnie". Wstrząs wojenny i okupacyjny znajduje właśnie wyraz w "przerażeniu i rozdarciu" - przerażeniu, że wszystkie okrucieństwa były dziełem ludzkim, i rozdarciu nakazującym pytać się w zwątpieniu, co jest naturą ludzką, i czekać w rozpaczy odpowiedzi na pytanie, czy pojęcie i zasady moralności "to są nazwy puste". Zrodzone z tego niepokoju pytania zabrzmiały tym przenikliwiej, że pod naporem zawartego w nich napięcia wzruszeń i myśli znajdowały najbardziej bezpośrednie ujście. Poecie, który podjął tak istotną problematykę moralną, chodziło nie o piękno, lecz o prawdę. Aby dać jej najpełniejszy wyraz, Różewicz, przemawiając "ze zdławionym gardłem", sięga wyłącznie po fakty i zdarzenia, zjawiska i sytuacje, wyrzucając ze swojej relacji wszystko spośród dotychczasowych środków poetyckich, co byłoby niepotrzebną ozdobą lub kostiumem. Daleko posunięta asceza artystyczna, służąca nie tyle poetyckiemu przekazywaniu, ile bezpośrednio ujawnianiu materii treściowej, określa indywidualną sugestię poetyki Różewicza, która sprawia, że treść wierszy
zaczyna żyć@ w formie pierwotnej@ a raczej bez formy@ gdyż forma@ jest tym co zostało@ wyrzucone na zewnątrz@
Z twórczością autora "Niepokoju" często wiązano formułę "zarażenia śmiercią", wytykając nawroty do doświadczeń wyniesionych z wojny i okupacji,
przepełniające kolejne zbiory wierszy i prozy. Jeżeli nawet istotnie w ten sposób dawały znać o sobie urazy i kompleksy, to obsesja ta biła zz głębokiego źródła humanistycznego - źródła bólu i niepokoju. Nawrót w lata wojny nie był wyłącznie samą tylko sprawą pamięci ("ja dół pełen wspomnień a jedne leżą na drugich"), lecz również sprawą obowiązku.
Ale we mnie zebrały się obrazy@ niewypowiedziane@ którym nie nadano kształtu@ barwy znaczenia@ Ludzie z ustami zaklejonymi gipsem@ (...)@ Nie odciąłem się od nich@ wbrew pozorom@ Nie ja ich trzymam@ ale oni mnie zaciskają@ Zamordowani Sprawiedliwi@ trzymają mnie w rozwartych dłoniach@ I nie odchodzę@ uległy@ ich bezbronności.@
Kiedy w pewnym okresie poeta pod wpływem ataków na jego obsesje pamięci zanotował: "zbyt długo pasłem się na łąkach waszych cmentarzy, Umarli, odwróćcie się ode mnie, to jest sprawa między żywymi", spróbowano z tego rozpaczliwego zaklęcia wyciągnąć wniosek o istnieniu w jego twórczości dramatycznej dialektyki "czasu życia" i "czasu śmierci". W istocie zaś stosunek obowiązku pamięci do obowiązku udziału w życiu kształtował się zupełnie inaczej. Od początku niepokój moralisty odnajdywał swój głęboki sens: "człowiek pobity w tej wojnie" musi, nie zapominając niczego ze swych doświadczeń, zrekonstruować siebie, przywracając spustoszonemu wojną światu zamącone wskutek zbrodni hitlerowskich znaczenie podstawowych rozróżnień moralnych:
tu jest światłość tu ciemność@ tu jest prawda tu fałsz@ tu strona lewa tu prawa@
Niepokój o los człowieka postawionego jeszcze raz przed groźbą nowej wojny i zagłady wymaga właśnie pamięci o doświadczeniach wojny dopiero co przeżytej. Bo chociaż istotnie przyszłość to "sprawa między żywymi", ale nasuwa się pytanie, kto może powiedzieć o sobie, że jest żywy.
Kiedy przestajesz@ z dnia na dzień@ nienawidzić i kochać@ kiedy odkryjesz złoty środek@ zaczyna się konanie@
Moralistyka Różewicza wykazuje charakterystyczny rys, obecny zarówno w poezji (zaznaczony już w debiucie, a z czasem coraz bardziej nabierający siły), jak i w prozie, a wszechwładnie panujący w dramaturgii. Jest to tendencja do nieustannej demaskacji form, w jakich ludzie współcześni układają swoje życie, demaskacji pozornych wyborów, złotego środka i bierności. Najdobitniejszym i z pewnością najpełniejszym podsumowaniem tej tendencji był utwór dramatyczny "Kartoteka", którego poszczególne elementy znajdowały się w poprzedzających go wierszach oraz w opowiadaniach. Główna postać sztuki, "bohater", jak ironicznie zaznacza autor, jest "człowiekiem bez określonego dokładniej wieku, zajęcia i wyglądu". Ma on w twórczości Różewicza swoich sobowtórów w innych "bohaterach bez twarzy". Akcentowanie więc anonimowości urasta do rangi zabiegu, który należy podkreślić, bo staje się zagadnieniem. Warto przypomnieć, że również dawniej Różewicz używał określenia "szary człowiek", "ja jeden z wiewlu
ukryty wśród miliarda". Wtedy jednak była mowa o konkretnych doświadczeniach powszechnych, które właśnie dzięki konkretności i powszechności nadawały także "jednemu z wielu" rysy indywidualne. Anonim z "Kartoteki", jak i jego sobowtóry z wierszy i poematów, zostaje do końca anonimem, bo wszystko, co by mogło się stać doświadczeniem, przepływa przez niego. Do niego, a zwłaszcza do jego sobowtórów, da się odnieść zdanie poety: "Kto nie może złożyć swojego świata, ten żyje z dnia na dzień; nawet się nie domyśla, że go nie ma". Takim właśnie anonimom, którzy się nawet nie domyślają, że ich nie ma, użycza Różewicz swojego "ja" jako medium (przynajmniej na jakiś czas, zanim kontrapunktem ironii zaznaczy swój wobec nich dystans". Przez to medium, użyczone anonimom, którzy nie szukają doświadczeń czy nie są do nich zdolni, a tym samym nie mogą osiągnąć autentyczności istnienia, przepływa świat w postaci chaosu. "Rura kanalizacyjna przepuszcza przez siebie wszystko" - osądza poeta. Mediumiczna rola utworów z ostatniego okresu twórczości wprowadza pewne modyfikacje do poetyki Różewicza. Poematy rozwijają się na prawach kapryśnych, na poły pamiętnikarskich, na poły reportażowych zapisków, które ledwo nadążając za dyktandem chwili, w zadyszeniu jak gdyby zagarniają w siebie fakty, obrazy, wydarzenia, obserwacje z obyczaju współczesnego, zasłyszane lub wyczytane reminiscencje o sztuce i polityce, przedruki informacji z prasy i opinii z książek, jednym słowem chaos, który może być jednocześnie wszystkim i niczym. Mimo kontrastu między świadomą rygorystyczną zasadą
wyboru z wcześniejszych utworów i obecnym pozornym chaosem, mimo kontrastu między dawną zwięzłością i obecną rozlewnością, jedna cecha pozostaje niezmienna. Jest nią znana i nieubłagana wierność konkretowi, która, wychodząc z założenia, że "rzeczywistość jest wypełniona rzeczywistością", stara się "nie zostawić ani jednego miejsca, ani jednego pola dla wyobraźni", bo obawia się, że wyobraźnia, łatwa do zwiedzenia, może podsunąć "podobieństwa rzeczy jako rzeczy same". Stąd kontynuacja podejmowanych już wcześniej prób wierszy_collage.ów, stąd sięganie po dosłowność przekazów z życia codziennego, stąd kombinacje metody cytatów i szerokich przytoczeń informacyjnych, branych z gazet i książek. Odnosi się wrażenie, że Różewicz, przyjmując służbę jako medium anonima, chce również swoją poezję zbliżyć jak najbardziej do anonimowości. Eksperyment (bo z pewnością trzeba uznać za eksperyment oddanie twórczości w służbę, jako medium anonima zalewanego chaosem świata) jest ryzykowny: "Niech to wszystko samo stwarza się w ruchu." Ale mimo ryzyka kuszący: porazić Meduzę jej własnym odbiciem. Mimo przecież komplikacji nietrudno odróżnić, kiedy mówi medium, a kiedy brzmi głos poety. Nie tak trudno też zrozumieć, co myśli poeta, mówiąc: "Świat powstał z chaosu." Jego myśl jest jak najdalsza od stwierdzenia, że losem człowieka jest bierność i bezradność. Świadczy o tym zapamiętałe i bezlistosne obnażanie ludzi, nie zdobywających się na autentyczne istnienie, pozbawionych życia wewnętrznego. Demaskowanie pozorów, obnażanie atrap i manekinów, dokonuje się z taką
samą pasją w powstających równolegle sztukach teatralnych. Jest w tym osądzie pewnych form i przejawów życia współczesnego konsekwentny ciąg dalszy niepokoju moralisty, który przyszłość wiąże tylko z przywróceniem prawdziwego znaczenia zasadom moralnym. Czuje się to mocno, niezależnie od nie zamkniętej nieraz w świadomym zamierzeniu formy ostatnich utworów poetyckich. Toteż jeżeli poeta mówi: "każdy z was może dopisać początek i koniec", czytelnik wie, jakie dopełnienie jest odpowiedzią na to wezwanie. Hieronim Michalski
Wiersze i poematy
Maska Z tomu "Niepokój" Maska
Oglądam film o karnawale weneckim@ gdzie olbrzymie kukły z potwornymi głowami@ śmieją się bezgłośnie od ucha do ucha@ i panna zbyt piękna dla mnie który@ jestem mieszkańcem małego miasteczka północy@ jedzie okrakiem na ichtiozaurze.@ Wykopaliska w moim kraju mają małe czarne@ głowy zaklejone gipsem okrutne uśmiechy@ ale i u nas wiruje pstra karuzela@ i dziewczyna w czarnych pończochach wabi@ słonia dwa lwy niebieskie z malinowym jęzorem@ i łapie w locie obrączkę ślubną.@ Ciała nasze krnąbrne i nieskore do żałoby@ nasze podniebienia smakują leguminę@ popraw papierowe wstęgi i wieńce@ pochyl się tak: biodro niech dotyka biodra@ twoje uda są żywe@ uciekajmy uciekajmy.@ (1946)
Róża
Róża to kwiat@ albo imię umarłej dziewczyny@ Różę w ciepłej dłoni można złożyć@ albo w czarnej ziemi@ Czerwona róża krzyczy@ złotowłosa odeszła w milczeniu@ Krew uciekła z bladego płatka@ kształt opuścił suknie dziewczyny@ Ogrodnik troskliwie krzew pielęgnuje@ ocalony ojciec szaleje@ Pięć lat mija od Twej śmierci@ kwiat miłości który jest bez cierni@ Dzisiaj róża rozkwitła w ogrodzie@ pamięć żywych umarła i wiara.@
Lament
Zwracam się do was kapłani@ nauczyciele sędziowie artyści@ szewcy lekarze referenci@ i do ciebie mój ojcze@ Wysłuchajcie mnie.@ Nie jestem młody@ niech was smukłość mego ciała@ nie zwodzi@ ani tkliwa biel szyi@ ani jasność otwartego czoła@ ani puch nad słodką wargą@ ni śmiech cherubiński@ ni krok elastyczny@ nie jestem młody@ niech was moja niewinność@ nie wzrusza@ ani moja czystość@ ani moja słabość@ kruchość i prostota@ mam lat dwadzieścia@ jestem mordercą@ jestem narzędziem@ tak ślepym jak miecz@ w dłoni kata@ zamordowałem człowieka@ i czerwonymi palcami@ gładziłem białe piersi kobiet.@ Okaleczony nie widziałem@ ani nieba ani róży@ ptaka gniazda drzewa@ świętego Franciszka@ Achillesa i Hektora@ Przez sześć lat@ buchał z nozdrza opar krwi@ Nie wierzę w przemianę wody w wino@ nie wierzę w grzechów odpuszczenie@ nie wierzę w ciała zmartwychwstanie@
Matka powieszonych
Ociera się o szorstką skórę tłumu.@ Tu@ po ulicy chodzi@ matka powieszonych@ czarna@ srebrną głowę niesie@ w dłoniach@ ach jaka ciężka bryła@ wypełniona nocą@ rozsadzona światłem@ pomylona krąży@ i śpiewa i śpiewa@ w butach z krzywym obcasem@ z jałowym łonem@ zwiędłą piersią@ pomylona syrena wyje@ do obrzękłego nad miastem księżyca@ ołowianymi stopami stąpa@ po betonie ulic@ matka powieszonych@ z księżycem u szyi@ idzie na dno@ ociera się o szorstką łuskę tłumu.@
Ocalony
Mam dwadzieścia cztery lata@
ocalałem@ prowadzony na rzeź.@ To są nazwy puste i jednoznaczne:@ człowiek i zwierzę@ miłość i nienawiść@ wróg i przyjaciel@ ciemność i światło.@ Człowieka tak się zabija jak zwierzę@ widziałem:@ furgony porąbanych ludzi@ którzy nie zostaną zbawieni.@ Pojęcia są tylko wyrazami:@ cnota i występek@ prawda i kłamstwo@ piękno i brzydota@ męstwo i tchórzostwo.@ Jednako waży cnota i występek@ widziałem:@ człowieka który był jeden@ występny i cnotliwy.@ Szukam nauczyciela i mistrza@ niech przywróci mi wzrok słuch i mowę@ niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia@ niech oddzieli światło od ciemności.@ Mam dwadzieścia cztery lata@ ocalałem@ prowadzony na rzeź.@
Uczeń czarnoksiężnika
Po co otwarłem oczy@ Zalewa mnie świat kształtów i barw@ fala za falą@ kształt za kształtem@ barwa za barwą@ wydany na łup@ jadowitych zieleni@ zimnych błękitów@ intensywnych żółtych słońc@ jaskrawych czerwonych homarów@ jestem nienasycony.@ Po co otwarłem uszy@ napełniły mnie harmonie żywe@ echa głosów umarłych@ nawet łza tnie ze zgrzytem twarz@ jak diament szkło@ i cisza naciągnięta jak skóra@ na bębnach wojennych grzmi@ nieszczęsny słyszę jak trawa rośnie.@ Po co rozwiązałem język@ utraciłem milczenie złote@ gaduła nie powiem nic nowego@ pod słońcem.@ Otwarty na wskroś@ nie znam zaklęcia@ nie zamknę się@ w sobie sam.@
Żywi umierali
Zamurowani żywi umierali@
czarne muchy składały jaja@ w mięsie ludzkim.@ Z dnia na dzień@ ulice brukowali@ obrzękłymi głowami.@ Ojciec Aaron@ miał brodę z pleśni i mchu@ a głowę z białego światła@ które gasło drżąc@ nim skonał jadł z dłoni@ więdnącymi wargami@ i otwierał turkusowe oczy.@ W małej izbie@ puchły ciała.@ Salcia sprzedawała jabłka@ srebrne pachnące sadem@ u wylotu bramy@ która była z błękitu.@ Między bełkotem@ i rudą plwociną@ między liszajem ściany@ i trupem przechodnia@ z okrutnym okiem@ między kamieniem@ i wyciem obłąkanej@ stała Salcia w czerwonej sukni@ a barwy nasiąkały jadami@ i jabłko gniło w dłoniach@ śniadych. Z zapachu@ wykręcał się biały czerw.@ Jabłka więdły jabłka gniły@ umierała matka.@ Nikt już jabłek do getta nie nosił@ nikt już jabłek w getcie nie kupował.@ Z dnia na dzień@ ciała spadały w dół.@
Z domu mojego
Z domu mojego@ kamień na kamieniu@ kwiatek na tapecie@ ptaszek i gałązka@ Próg który rozdziela pustkę i gruz@ na progu podkowa@ tego szczęścia nie przekroczę@ teraz i zawsze@ ściany tak otwarte@ jak strony świata@ w jednej stronie jest wiatr@ który rozwiał dym i ojca@ w drugiej stronie jest wiatr@ który rozwiał dym i matkę@ w trzeciej stronie jest wiatr@ który rozwiał nawet imię brata@ w czwartej stronie jest wiatr@ który przeminął@ obracając się wkoło czulszy@ wskazuje nieomylnie na.@
Miłość
Kupiłem ci pelargonię@ niosę
doniczkę w różowej bibułce.@ Idę ulicą@ ludzie biegną ludzie jadą ludzie krzyczą@ ten sprzedaje@ cudowny płyn na porost włosów@ szkaplerze@ trujące cukierki@ pornograficzne obrazki.@ Obok w czerwonym kościele@ grożą jeszcze śmieszni piekłem@ obiecują niebo@ zachwalają wiarę ojców naszych.@ Sprytny z rybim okiem@ i brodą jak lisia kita z miedzi@ nabił sto tysięcy nędzarzy@ w butlę@ ogłosił bankructwo@ Mrowisko się mrowi.@ Piszą anonimy składają fałszywe świadectwa@ chorują na syfilis@ piją wódkę i eter@ gwałcą i zarzynają@ obliczają saldo.@ Obywatele miasta obłudnicy@ witają kardynała@ karmazynowy kardynał@ nie uczynił cudu@ wygwizdały go ptaki.@ Poeci grają na katarynkach@ prowadzą dialogi z Bogiem@ fałszują monetę.@ Na uniwersytecie@ profesor pod parasolem@ w czerwonym turbanie na głowie@ wykłada metafizykę@ radzi wdychać pranę@ Bzdura obłuda fałsz.@ Idę ulicą@ jestem ci wdzięczny za miłość@ cieszę się pelargonią@ w różowej doniczce.@ To jest prawda:@ Miłość uszlachetnia@ jestem lepszy@ odrobinę lepszy@ wierzymy w to oboje.@
Gwiazda żywa
Jakie dni mnie oplatają@ miękkie pachnące@ jak brody kupców asyryjskich@ tyle dni tyle dni@ misternie ułożonych@ Jakie noce mnie połykają@ ciemne jak przewód pokarmowy@ wymoszczone śluzową błoną z różu@ tyle nocy tyle nocy@ w brzuchu wieloryba@ Przyszedł mój przyjaciel@ z dziurą w czole@ i obdarł brody misterne@ rozpruł brzuch rozkoszy@ wyciągnął ze mnie@ wiotki kręgosłup płaza@ i wszczepił nowy biały mlecz@ jak gwiazdę z żywego srebra.@
Widzę szalonych Z tomu "Czerwona rękawiczka" Widzę szalonych
Widzę szalonych którzy@ chodzili po morzu@ wierzyli do końca@ i poszli na dno@ teraz jeszcze przechylają@ moją łódź niepewną@ odtrącam te sztywne@ dłonie okrutnie żywy@ odtrącam rok za rokiem.@
Kasztan
Najsmutniej jest wyjechać@ z domu jesiennym rankiem@ gdy nic nie wróży rychłego powrotu@ Kasztan przed domem zasadzony@ przez ojca rośnie w naszych oczach@ matka jest mała@ i można ją nosić na rękach@ na półce stoją słoiki@ w których konfitury@ jak boginie ze słodkimi ustami@ zachowały smak@ wiecznej młodości@ wojsko w rogu szuflady już@ do końca świata będzie ołowiane@ a Bóg wszechmocny który mieszał@ gorycz do słodyczy@ wisi na ścianie bezradny@ i źle namalowany@ Dzieciństwo jest jak zatarte oblicze@ na złotej monecie która dźwięczy@ czysto.@
Obcy
Deszcz jest samotny@ tak po tej wojnie@ ze wszystkim@ ech pełno odpadków.@ Matka od której@ odcięli mnie@ po urodzeniu@ jest jak kamień.@ Wyszedłem z niej@ to ona - obca kobieta@ niesie ubogi pęczek marchwi@ i tak sobie chodzimy@ każde w swoją stronę.@ Oczy mam pełne łez@ i wykrzywione usta@ na ludzi patrzę z daleka@ nie mogę się dźwignąć@ z ziemi do nieba@ deszcz jest samotny i czysty@
opada i wznosi się wyżej.@
Ściana
Odwróciła twarz do ściany@ przecież mnie kocha@ dlaczego odwróciła się ode mnie@ więc takim ruchem głowy@ można odwrócić się od świata@ na którym ćwierkają wróble@ i młodzi ludzie chodzą@ w krzyczących krawatach@ Ona jest teraz sama@ w obiczu martwej ściany@ i tak już zostanie@ zostanie pod ścianą@ ogromniejącą@ skręcona i mała@ z zaciśniętą pięścią@ a ja siedzę@ z kamiennymi nogami@ i nie porywam jej z tego miejsca@ nie unoszę@ lżejszej niż westchnienie.@
Powrót
Nagle otworzy się okno@ i matka mnie zawoła@ już czas wracać@ rozstąpi się ściana@ wejdę do nieba w zabłoconych butach@ usiądę przy stole i opryskliwie@ będę odpowiadał na pytania@ nic mi nie jest dajcie@ mi spokój. Z głową w dłoniach@ tak siedzę i siedzę. Jakże im@ opowiem o tej długiej@ i splątanej drodze.@ Tu w niebie matki robią@ zielone szaliki na drutach@ brzęczą muchy@ ojciec drzemie pod piecem@ po sześciu dniach pracy.@ Nie - przecież nie mogę im@ powiedzieć że człowiek człowiekowi@ skacze do gardła.@
Kopiec
Usypali nad nim kopiec@ z przyjazdów i odjazdów@ z czasu i przestrzeni@ z ludzi rzeczy zdarzeń@ masła kawy gazet@ z zielonych pluszowych albumów@ bromu kwiatów@ i sztucznego
śmiechu@ Prawie wszyscy się zjechali@ na stole liść miedziany leży@ tu popiół sypią@ Matka rozgrzebuje kopiec@ i wydobywa młodą głowę@ z jasnego promienia@ z pachnącymi tytoniem@ szerokimi ustami@ to On@ po którego nie wybiega się@ przed dom@ który nie zasnął w malinach@ który nie przyjedzie jutro@ Matka żywcem pogrzebana@ w powietrzu przy stole@ porusza niemrawo@ palcami.@
Domek z kart
Moja dziewczyna@ dom zbudowała@ z kart kolorowych@ moja dziewczyna@ nuci piosenkę@ o białych różach@ chciałem ją kochać@ w oczy zaglądać@ czyste niebieskie@ pomordowani@ z krzywym uśmiechem@ zachichotali@ na moich dłoniach@ czerwone plamy@ czerwone plamy@ na białych różach@ na białych ścianach@ czerwone plamy@ mojej dziewczynie@ dom rozwalają@ pomordowani@ karty rozdają@ z gnijącą twarzą@ pomordowani.@
Ale kto zobaczy...
ale kto zobaczy moją matkę@ w sinym kitlu w białym szpitalu@ która trzęsie się@ która sztywnieje@ z drewnianym uśmiechem@ z białymi dziąsłami@ Która wierzyła przez pięćdziesiąt lat@ a teraz płacze i mówi: "nie wiem... nie wiem"@ jej twarz jest jak wielka mętna łza@ żółte ręce składa jak przestraszona@ dziewczynka@ a wargi ma granatowe@ ale kto zobaczy moją matkę@ zaszczute zwierzątko@ z wytrzeszczonym okiem@ ten@ ach chciałbym ją nosić na sercu@ i karmić słodyczą.@
Zaraz skoczę szefie
Pan szef powiedział:@ skoczcie no chłopaki@ zaskrzypieli chłopcy@ z rumianymi buziami@ zaskrzypieli@ drewnianymi nóżkami.@ Pan szef wziął się pod boki@ i powiada: biegiem maarsz@ jakże to panie szefie@ błoto po kolana@ a tu nawet i kolan nie ma@ tylko gładkie ładne klocki@ i noc jest deszcz jabłonie@ w deszczu w stodołach siano@ suche jak świerszczyk.@ Szef pęcznieje siny szef@ no no siądźcie sobie szefie@ w sianie "nogi" fajne@ białe jak droga mleczna@ i jak niebo pachną oborą@ jakże przecież psa@ z kulawą nogą nie wypędza się@ w taką pogodę@ a tu nawet jabłka nie ma@ w kolanie strzaskane@ okrągłe i białe jabłuszko.@ Szef się zmarszczył i powiada:@ ty byku ty byku@ no no szefie rozepnijcie kołnierz@ taki tam i byk@ siądźcie szefie@ zaraz nam Mamusia mleko przyniesie@ i rogaliki z masłem@ wiecie jestem maminsynek@ poczekajcie panie szefie@ tylko sobie nóżki odkręcę@ bo cholernie ciężkie choć ulepszone@ nowoczesne@ a skrzypią skrzypią@ zaraz skoczę szefie@ zaraz skoczę do gardła@ z krzykiem Mamo Mamo.@
Pokoje hotelowe
Pokoje hotelowe@ dotknięcia zimnych@ obcych dłoni@ można tak wędrować z kąta w kąt@ w poszukiwaniu miłości i wiary@ ocierać się o meble@ rysować na szybie kwiaty@ zwierzęta i znaki@ zwierzenia uczuć@ zbyt tkliwych niemęskich@ które rozpływają się we łzach@ wtedy alarmujemy żywych@ za
naciśnięciem guzika@ wyskakuje chłopak z pryszczami@ na twarzy@ niechętny i gnuśny@ wzrusza nas nadmiernie@ wciągamy go chciwie@ w rozmowę@ napełnieni łaską miłości@ możemy głosić nowe prawdy@ ale ze zdławionym gardłem@ z wstydliwością człowieka współczesnego@ prosimy o szklankę herbaty@ żyjemy nadzieją jego powrotu@ łatwiej nam iść przez kosmos@ z tym obcym wyrostkiem@ w lakierkach.@
Gipsowa stopa
Lekarze mówili że byłaś@ jedną nogą na tamtym świecie@ oglądam ją przerażony@ przecież masz taką małą stopę@ taka stopa jest strasznie@ zagubiona w świecie@ gdzie są same ślepe uliczki@ i rosną lasy białych lasek@ miałaś stopę różową i ciepłą@ jak zwierzątko i pięta była@ do tupnięcia w ziemię@ a teraz twoja stopa jest@ jak odlew z gipsu na stoliku@ przy którym załgany@ jegomość z ospowatą twarzą@ sprzedaje balsamy cudowne@ na odciski@ znam jego tajemnicę to on@ odrąbał nogi tej dziewczynie@ która sprzedaje na rogu bukieciki@ on ją wepchnął pod pociąg@ a teraz ze złym uśmiechem@ wystawia stopę umarłej córki@ pod parasolem pstrym jak bukiet@ chodź ze mną do ogrodu@ musisz biegać po ścieżkach@ chodź prędzej musisz wycisnąć@ ślad swej stopy na tym świecie@ chodź ze mną@ chodź prędzej jest rosa@ na trawie i szkło ostre@ z rozbitej butelki@ musisz cię skaleczyć@ do krwi i krzyknąć@ abym nie chodził@ po świecie samotny jak@ gipsowa stopa po okrągłym@ stoliku jegomościa@ z ospowatą twarzą@ z wystrzępionymi nogawkami.@
Elegia prowincjonalna Z tomu "Pięć poematów" Elegia prowincjonalna
I. Przebudzenie
Przebudzony nagle nie wiesz@ kim jesteś dopiero stajesz się@ dochodzisz do siebie i oto@ widzisz że nie jesteś w drodze@ Nim dokładnie odczytasz@ widok umowny za oknem@ wiesz wszystko.@
II. Anioł w drewnianej koszuli
Poborowi na drewnianych koniach@ poborowi z zielonymi kuferkami@ z kuflami które mają odstające@ uszy i sumiaste białe piany@ dziewczyny na łabędziach@ i poborowi na srogich lwach@ wymalowani pięknie poborowi@ z kuferkami@ w których słodkie białe placki@ dziewczyny w drewnianych sukniach@ z białymi kolanami z łopaktami@ sterczącymi jak skrzydełka@ dziobią ciasto@ chłopcy wiodą gwiazdę@ chłopcy wiodą gwiazdę@ z kolcem wbitym między@ ogromny pień powietrza@ dokoła chłopcy i dziewczęta@ ich gesty są jak niezamierzone@ ciosy ich ruchy kaleczą przestrzeń@ anioł w drewnianej koszuli@ który ma słodkie kolana@ ciche wzniesienia źródła oczy@ między białymi owieczkami@ które mają różowe pyszczki@ anioł w drewnianej koszuli@ jest kwadratowy.@
III. Czerwony dywan
Jakże chce mi się śmiać z tych@ którzy nie widzieli czerwonego@ dywanika nad moim łóżkiem@ a mówią życie życie@ którzy nie odkryli tajemnicy@ zielonego pączka@ ukrytego w uśmiechu żony@ która wchodzi i staje przede mną@ bezradna@ jak
ręce pełne kwiatów@ oto kultury i cywilizacje@ tak doskonałe i piękne jak koła@ w które jesteście wpisani@ oto ja który poznałem@ prawdę zakrytą przed wami@ poznałem złą tajemnicę@ rozwieszoną między@ ścianą i moim obliczem@ nie ma tu miłości ani wyobraźni@ nie ma czułości ani zwątpienia@ nie ma przeszłości i przyszłości@ nie ma żalu@ żywi i umarli@ są jak pudełka tekturowe@ jak piramida z drewnianych klocków@ żona jest jak ręka lewa@ albo sufit albo gwiazda@ wspomnienie o przyjacielu@ jest tak bezbarwne@ jak wspomnienie o@ lasce która zginęła w poczekalni@ węch słuch smak wzrok i@ martwe ptaki z rozdziawionymi dziobami@ odlatujące@ Jakże chce mi się śmiać z tych@ którzy nie widzieli czerwonego@ dywanika nad moim łóżkiem@ a mówią życie życie@ oto dywan samolot@ który unosi się nad wodami@ oto sąd ostateczny@ staniecie przed nim@ i zdacie rachunek@ ze wszystkich zmysłów.@
IV. Rozmowy
Moja ciotka mówi@ chciałabym być mała jak "roboczek"@ i siedzieć w szparce@ mówi panu Jezusowi rosną włosy@ pan Jezus mruga panu Jezusowi@ rosną paznokcie w kaplicy@ temu srebrnemu panu Jezusowi@ i mówi@ już mi bliżej do nieba jak do ziemi@ na trumnę nawet nie będzie@ wszystko zechlał i poszedł@ z tą dziwą@ a niech mnie owiną w gazetę@ i tak pochowają.@
V. Ucieczka
Chmury z włochatymi gębulami@ w trawach wałęsają się tu@ wiatry ze spiczastymi pyskami@
węszą jak psy@ ale kto odgadnie że uciekam@ kiedy biorę bilet od kasjera@ który ma twarz za kratą@ kto odgadnie że uciekam@ kiedy podchodzę w poczekalni@ do stolika czy można@ i brzydkie dziewczyny@ ściskają kolanami suknie@ znajomy urzędniczyna który@ pracuje w sądownictwie trzydzieści pięć lat@ mówi mi "jak człowiek pomyśli o gwiazdach@ to mu się nic nie chce"@ I kurczy się@ i dotyka czołem szyby.@
VI. Ulica Kota w Worku
Bo to jest uliczka bez rąk@ i nóg uliczka bez głowy@ W dzień rozmawiamy tkliwie@ z drzewami które się karmią światłem@ ale w nocy zostawiamy drzewa@ na pastwę deszczu który jest@ monotonny@ Bo to jest ślepa uliczka@ uliczka jak szklana kula@ bo to jest uliczka bez rąk@ Chłop tu raz wjechał@ z furką drzewa zabłądził ot tak@ dzieci mówiły z wielką powagą koń@ mówiły u uśmiechem koń koń@ najmniejszy spytał@ mamusiu dlaczego koń@ Bo to jest uliczka bez rąk@ i nóg uliczka bez głowy@ Dorośli na niej pogrzebani@ w ziemi po szyję w ubraniach@ skrojonych bardzo źle@ nie podnoszą oczu do nieba@ Bo to jest ślepa uliczka@ uliczka jak szklana kula@ bo to jest uliczka bez rąk@ Tylko ślepiec zręcznie wymija mur@ tu tam tu@ Tam małe pociągi ryczą@ jak stalowe cielęta@ do matki przestrzeni@ Konduktor przykłada@ dwa palce do daszka domku@ w którym mieszkają zabawki@ chłopiec w niebieskich@ skarpetkach siedzi@ z
rozchylonymi ustami@ wskazuje i nazywa po imieniu@ pyta dlaczego dlaczego.@
Skrzydła i ręce
Kiedy odchodzę dalej@ nie zatrzymuj mnie@ to jest droga w światło@ ręce ze wszystkich stron@ ruchliwe ręce@ rozpraszają mnie i roznoszą@ i zaczyna się tropienie@ i zaczyna się gra@ świateł i rąk I są cienie@ Na białych obłokach@ cienie rąk i skrzydeł@ choć nie ma między nami aniołów.@
Wodzę oczami Z tomu "Czas który idzie" Wodzę oczami
Płyną chmury nad domem@ w którym życie moje schodzi@ czarne warcząc przewalają się@ nad ziemią@ jasne przemijają@ jakby ich nie było@ Wrastam w życie@ coraz głębiej i szerzej@ nietrwały wodzę oczami@ za chmurami@ i mocniej kocham ziemię@ deptaną ludzkimi stopami@
Obietnica
Ja to odejmę przeszłości@ Na skroni promień@ oko pełznie w niebie@ wargi stulone@ ręce rozplecione@ Ja to odejmę przeszłości@ Ja człowiek pobity w tej wojnie@ jak drzewo i trawa@ ja wyziębiony@ jak podziemia kościołów@ ja dół pełen wspomnień@ a jedne leżą na drugich@ Stworzę dla was obraz nowy@ pożywny i pełen ciepła@ Wy nie znacie naszej śmierci@ nie kryjecie pod korą@ ciemnych korytarzy@ wy z twarzami w słońcu@ dzieci moje@ Dla was milczę@ w środku majowego pola@ Za ręce się
trzymamy@ trawa kłuje nasze stopy@ kwiaty jasnym patrzą okiem@ Ja to odejmę przeszłości@
Świadek Z tomu "Wiersze i obrazy" Świadek
Ty wiesz że jestem@ ale nie wchodź nagle@ do mego pokoju@ mogłabyś zobaczyć@ jak milczę@ nad białą kartą@ Czy można pisać@ o miłości@ słysząc krzyki@ zamordowanych i pohańbionych@ czy można pisać@ o śmierci@ patrząc na twarzyczki@ dzieci@ Nie wchodź nagle@ do mego pokoju@ Zobaczysz niemego@ i skrępowanego@ świadka miłości@ którą zwycięża śmierć@
Wspomnienie dzieciństwa
W świetle dnia@ był wesoły jak ptak@ między jasnymi mieczami słońca@ które nabiegły krwią@ Żółty latawiec błyskał@ w przewalającym się dymie@ jak oko smoka@ Chłopiec wierzył że jest ptakiem@ leciał przez zielone łąki@ i krzyczał@ W nocy ściga mnie@ jego szybki oddech@ Stół na którym opieram głowę@ jest jak pień@ ściętego drzewa@
Równina (fragmenty) Z tomu "Równina" Równina (fragmenty)
I
Tylko w szorstkich objęciach@ rzeczywistości@ bije serce@ i strumień krwi@ jak słońce@ płynie przez zielone drzewo@ mojego życia@ Ciasno w piersiach własnych@ otworzę się@ jak równina@ przychylna ruchowi i
zmienności@ niech mnie napełni@ Ocean życia@ Zbyt długo pasłem się na łąkach@ waszych cmentarzy Umarli@ odwróćcie się ode mnie@ to jest sprawa między żywymi@ białorunne baranki@ drżące jak gałązka ze światła ze snu@ niech was połknie czarna rzeka@ gipsowe baranki@ z zamkniętymi łagodnie pyszczkami@ Ocean życia@ Więc trzeba chodzić@ ze wszystkimi latami@ z obrazami które widziałem@ krajobrazami które opuściłem@ Z ręką gestapowca na twarzy brata@ z wszystkimi twarzami umarłych@ z twarzami żywych@ "których oczodoły były jak pierścienie@ co się oprawą czernią niewidomą@ bo wyłupiono z nich drogie kamienie"@ Ocean życia@ Więc trzeba chodzić z wszystkimi owocami@ wszystkimi@ barwami owoców@ słowami@ które nie zostały wypowiedziane@ z czarnymi drzewami@ na śniegu@ z nocami@ które będą@ i z tą jedną która jest@ Uczeni mówią że wszystkie@ wypowiedziane słowa trwają@ w eterze@ zachowały się w oceanie powietrza@ ze swym ciepłem barwą smakiem@ na zawsze@ Ale we mnie zebrały się obrazy@ niewypowiedziane@ którym nie nadano kształtu@ barwy znaczenia@ Ludzie z ustami zaklejonymigipsem@ Och jak kiełkuje@ jak rośnie we mnie@ milczące ziarno@ umarłych owoców@ idzie do światła@ przebija ślepą glinę@ mojego ciała@ przełamuje zdrewniały język@ Są w nim słowa@ dziesięciu młodych poetów@ którzy zginęli w Warszawie@ oni nie zobaczą@ jak zrastają się żebra@ katedry świętego Jana@ jak rośnie najmłodsza katedra@ w Europie@ jeszcze wilgotny@ gotycki kwiat@
pod pochmurnym niebem@ ojczyzny@ Jest w nim szept@ młodych dziewczyn@ które nie będą tańczyły@ w majową noc@ pod koronami drzew@ dziewczyn@ których drobne kości@ i małe czaszki milczą w ziemi.@
II
"Poeta mówi, że za Orfeuszem@ szły drzewa, morskie fale i kamienie..."@ W nocy leżę@ z twarzą w ciemności@ i ciężar twojej głowy@ na sercu czuję@ ciężar góry lodowej@ czy ptaka co odleci@ zapytuję@ kto za mną idzie@ Nikt nie odpowiada@ pytam z lękiem raz wtóry@ Kto za mną idzie@ słyszę Jaka cisza dzwoni@ czy mieszkam w wielkim@ dzwonie bez serca@ pytam po raz trzeci@ kto za mną idzie@ Słyszę łzy@ które płyną w nocy@ z oczu zamkniętych@ I nie uśniemy@ Wszystkie obrazy które widziałem@ krajobrazy w których żyłem@ opuszczają mnie@ zostaję z tym jednym@ sam@ w świetle lamp elektrycznych@ widzę ludzi w szynelach@ koloru ziemi@ trzymają w rękach miski blaszanki@ menażki garnki@ wielu stoi@ z opuszczonymi rękami@ stoją jeden przy drugim@ stłoczeni na placu za miastem@ owinięci kolczastym drutem@ milczą przez wiele nocy i dni@ potem w świetle lamp elektrycznych@ widzę trawę@ wygryzioną do korzenia@ i słyszę głos nieludzki@ W świetle dnia leży przy drutach@ kobieta@ z rozwartymi palcami@ z których wypadł kawałek chleba@ W milczeniu reflektorów@ widzę plac pusty@ pokryty bielą wapna@ Nocą słyszeli ludzie@ furgony którymi wywożono@ umarłych@ Tak wyglądała zagłada@ obozu jeńców radzieckich@ w jednym z naszych miast@ Nie odciąłem się od nich@ wbrew pozorom@ Nie ja ich
trzymam@ ale oni mnie zaciskają@ Zamordowani Sprawiedliwi@ trzymają mnie w rozwartych dłoniach@ I nie odchodzę@ uległy@ ich bezbronności.@
III
Przez ulicę Żabią@ przez polskie miasto@ idzie Róża@ idzie w bieli piór@ To nie zabawa karnawałowa@ jeszcze długo będzie unosił wiatr@ pierze z pościeli@ ludzi którzy@ odeszli@ Nie odcisną kształtu swego ciała@ na trawie majowych łąk@ na fali która drży@ nad szafranowymi płetwami ryb@ nie odcisną kształtu@ swego ciała na sianie@ kiedy przez puste klepisko@ przelatują z piskiem czarne błyskawice@ jaskółek@ Nie odcisną kształtu swego ciała@ na żadnej pościeli@ Przez ulicę Żabią@ w Polsce@ idzie Róża@ idzie przez bruki nierówne@ koło domów z gwiazdami@ których okna zabite deskami@ idzie przez dom boży@ w którym dzikie koty@ znalazły legowisko@ Idzie wśród piór świecących@ w ten czarny dzień@ idzie przez wasze miasta neutralni Szwedzi@ przez wasze domy teatry świątynie@ idzie przez wasze wsie neutralni Szwajcarzy@ przez wasze miasteczka@ czysta jak łza@ Przeszła jak przechodzą chmury@ po niebie po ziemi bez śladu@ Przechowałem w sobie@ uderzenia jej serca@ milczenie oczu@ ciepło i barwę ust@ ucisk wnętrzności@ uda pierzchające@ w cieniu miłości@ kształt głowy@ i rudy zmrok opadających włosów@ i małe słońce uśMiechu@ Przeszła jak przechodzą chmury@ lecz od czego pada ten długi niezmierzony@ cień@
IV
Ja w domu swoim@ w dziesięć lat po wojnie@ gdy nocą@ słyszę kroki@ wiersz przerywam@ mam chwilę strachu@ ciągle idą po mnie@ od lat piętnastu@ idą w nocy po mnie@ słyszę ich oddech@ ciepły i cuchnący@ tchnienie padliny@ na majowej łące@ to skrzypią buty@ i czarne rzemienie@ Odkładam pióro@ i oddech wstrzymuję@ Ja człowiek@ cyfrą na rzeź piętnowany@ ja jeden z wielu@ pot ocieram z czoła@ gdy nocą słyszę kroki@ I zamykam oczy@ które widziały nazbyt wiele@ O ciało ludzkie@ najpiękniejszy prochu.@
VI
Jest we mnie noc lipcowa w sadzie@ kiedy się zrywa wiatr i deszcz ustaje@ Zielona okiennica@ stuka w ścianę@ Biegniemy w środku nocy@ do ogrodu@ ja i mój zmarły brat@ Przez mokre trawy@ biegniemy pod drzewa@ Widzę usta które śmiech otacza@ i rękę co trzyma owoc@ rozgryziony@ czuję smak deszczu@ i wiatru@ i księżycowa zastyga polewa@ na ciemnym dzbanie ziemi@ Po latach noc nadchodzi@ noc okupacji@ noc straszna noc długa@ widzę brata@ schodzi do podziemi@ ginie.@ (1954)
Moje usta Z tomu "Srebrny kłos" Moje usta
KOńczy się ten dzień@ Kończy się kolacją@ czyszczeniem zębów@ pocałunkiem@ ułożeniem rzeczy@ więc to był jeden dzień@ z tych najcenniejszych dni@ które nigdy nie wracają@ co mnie spotkało@ Przeszedł minął@ od rana do nocy@ podobny do zeszłego@ Dniu mój@ jedyny@ co ja
zrobiłem@ co ja zrobiłem@ A może tak trzeba@ wychodzić rano@ po południu wracać@ powtarzać kilka ruchów@ układać wiele rzeczy@ Dniu mój@ brylancie najpiękniejszy w świecie@ domie złoty@ błękitny wielorybie@ łzo w moich oczach@ O niezbyt jasne myśli@ kiedy stoję z rękami w kieszeniach@ i patrzę przez szare pręty deszczu@ za którymi zazłocił się klon@ Moje usta@ które mówiły@ prawdę kłamały@ powtarzały twierdziły@ zaprzeczały żebrały@ krzyczały szeptały@ płakały śmiały się@ Moje usta@ układające się@ dokoła wypowiedzianych@ niezliczonych słów@
Ojciec
Idzie przez moje serce@ stary ojciec@ Nie oszczędzał w życiu@ nie składał@ ziarnka do ziarnka@ nie kupił sobie domku@ ani złotego zegarka@ jakoś nie zebrała się miarka@ Żył jak ptak@ śpiewająco@ z dnia na dzień@ ale@ powiedzcie czy może@ tak żyć niższy urzędnik@ przez wiele lat@ Idzie przez moje serce@ ojciec@ w starym kapeluszu@ pogwizduje@ wesołą piosenkę@ I wierzy święcie@ że pójdzie do nieba@ (1954)
Nad wyraz
Co ty robisz@ wyszły z ciemności@ Czemu nie chcesz@ w pełnym świetle żyć@ Wojna się we mnie otwiera@ powieka@ miliona rozpadłych lic@ Co tam składasz@ co dźwigasz@ krwią umazany@ Składam słowa@ dźwigam mój czas@ Już tak długo@ trwa bezsłoneczna praca@ trwa@
Nad wyraz ciężka@ do wypowiedzenia@ jest jedna łza@
Ciemne źródła
I. Tron
Szła@ w kapeluszu@ lecącym@ jak ogon rajskiego ptaka@ w światłach@ obwieszona klejnotami@ fałszywymi szkiełkami@ pobrzękując złotymi@ i srebrnymi łańcuchami@ spętana@ czasem wchodziła@ do naszego mieszkania@ do kuchni@ siedziała ze zgaszonym okiem@ jakby zapatrzona@ w swoje wnętrze@ bez dna@ na zawsze zamknięte@ nagle odrzucała głowę@ w białym gołębiu szyi@ gruchał@ wybuchał śmiech@ przecięty@ rozpadał się opadał@ drgał@ Kiedy zbliżaliśmy się@ do jej krzesła tronu@ matka mówiła@ "Zostawcie ją dzieci@ niech sobie siedzi@ biedna"@ siedziała@ ze słodkim nieruchomym okiem@ zapalała się i gasła@ wychodziła@ z naszego mieszkania@ z małej ciemnej kuchni@ z naszego życia@
II. Obrączka
Przychodziła do kościoła@ w białym welonie@ niosła śmiecie i kwiaty@ na łonie@ Kłania się słania@ czerpie dłonią@ szuka po ziemi@ szuka po niebie@ w oczach ludzi@ kogoś woła i prosi@ przygarnia do siebie@ szuka narzeczonego@ który ją oszukał@ i ulotnił się@ niebieski ptak@ Wyciąga rękę@ do Pana Boga@ do drzew do koni@ do kanonika@ wyciąga rękę@ do ptaków i dzieci@ do wody kwiatów@ obłoków i śmieci@ kto weźmie@ małą rączkę@ kto weźmie@ białą
rączkę@ i założy obrączkę@ Pocałunki od ust@ odejmowała@ i dokoła rozdawała@ za nią biegły dzieci@ Ona w uśmiechu@ pięknie rozkwitała@ bo na palcu obrączkę miała@ taką jasną jak słońce@ taką wielką jak słońce@ Ludzie nic nie mówili@ głowami kiwali przechodzili@
III. Świat jest wielki
Zabrakło miejsca@ dla tego dziecka@ więc je@ ze siebie wyrwała@ i ze świata zgładziła@ Chodziła w koszuli po podwórku@ chodziła boso po igle mrozu@ chodziła tańczyła@ chodziła sama@ po świecie@ Drzewka otulone@ w słomiane kołderki spały@ ptaki w ciepłe kraje odleciały@ świat jest wielki@ Ona płakała śpiewała@ kilka słów@ "Mam diabła mam diabełka@ mam takiego diabełka@ tu"@ palcem na płaską pierś@ pokazywała@ i cichutko śmiała się łkała@ chodziła boso po kuli ziemskiej@ chodziła tańczyła@ po naszym małym podwórku@ Ludzie mówili@ "Czy takiej źle na świecie@ o niczym już nie myśli"@
IV. Herszlik stolarz
Bardzo się bałem przejścia@ między ślepymi ścianami@ domów@ Tu fruwał@ Herszlik stolarz@ pomylony@ Przykręcała się śruba@ podatkowa@ przykręcała się mocniej@ przyciskała@ okrutnie świeciła@ To był dobry człowiek@ stolarz Herszlik@ sprzedawał meble na raty@ pracował od świtu@ do nocy@ umarła żona@ zostawiła mu@ sześcioro dzieci@ a jak umierała@ to nic nie mówiła@ tylko patrzyła@ Przykręcała się śruba@ mocniej i mocniej@ aż spod niej wyleciał
ptak@ człowiek beztroski@ pozbawiony ciężaru@ i zmysłów@ Szedłem w białym ubranku@ kiedy on wleciał@ do przyścianka@ unosił się nade mną@ rozkrzyżowany@ czarny@ i skrzeczał@ moje małe serce stanęło@ ale on mnie pogłaskał@ po głowie@ i odleciał@ Ludzie mówili@ "Dobrze takiemu na świecie@ nic go już nie obchodzi"@ (1955)
Gotyk 1954
Żebra umarłego Boga@ sklepione@ nad słowami@ wierzących@ ślepo@ Bóg@ jeż niebieski@ nabity na tysiąc iglic wież@ katedr banków@ ocieka krwią@ ludzi@ nie własną@ z worem złota u szyi@ ciągną go@ na swoje dno@ skazani@
Prędzej Z tomu "Poemat otwarty" Prędzej
Odległość która dzieli@ patrzących@ od tamtego człowieka@ jest wielka@ nie dochodzą tu głosy@ widać tylko ruchy@ które się powtarzają@ ciemne ruchy@ na jasnej zasłonie@ chodzi po pokoju@ podnosi ręce do góry@ łamie ręce@ dotyka palcami twarzy@ co się tam działo@ miał usta otwarte@ może wzywał pomocy@ otwarte są usta przerażenia@ i usta śmiechu@ usta boleści@ i usta rozkoszy@ co się tam działo@ tam walił się świat@ jednego człowieka@ szczęście całego życia@ leżało w gruzach@ czy poruszając tak rękami@ składał co się złożyć nie mogło@ czy nie móógł znaleźć@ jednego listka nadziei@ człowiek spadał@ chwycił się za gardło@
co robił ten człowiek@ wznosząc ręce@ czy walczył czy się poddawał@ czy schodził na dno@ czy spadając wznosił się@ ludzie już biegli@ zbliżali się@ kiedy mu ręce odjęto@ jego twarz była@ jak rozbite zwierciadło@ (Sierpień 1955)
Drewno
Drewniany Chrystus@ z średniowiecznego misterium@ idzie na czworakach@ cały w czerwonych drzazgach@ w cierniowej obroży@ z opuszczoną głową@ zbitego psa@ jak to drewno łaknie@
W środku życia
Po końcu świata@ po śmierci@ znalazłem się w środku życia@ stwarzałem siebie@ budowałem życie@ ludzi zwierzęta krajobrazy@ to jest stół mówiłem@ to jest stół@ na stole leży chleb nóż@ nóż służy do krajania chleba@ chlebem karmią się ludzie@ człowieka trzeba kochać@ uczyłem się w nocy w dzień@ co trzeba kochać@ odpowiadałem człowieka@ to jest okno mówiłem@ to jest okno@ za oknem jest ogród@ w ogrodzie widzę jabłonkę@ jabłonka kwitnie@ kwiaty opadają@ zawiązują się owoce@ dojrzewają@ mój ojciec zrywa jabłko@ ten człowiek który zrywa jabłko@ to mój ojciec@ siedziałem na progu domu@ ta staruszka która@ ciągnie na powrozie kozę@ jest potrzebniejsza@ i cenniejsza@ niż siedem cudów świata@ kto myśli i czuje@ że ona jest niepotrzebna@ ten jest ludobójcą@ to jest człowiek@ to jest drzewo to jest chleb@ ludzie karmią się aby żyć@
powtarzałem sobie@ życie ludzkie jest ważne@ życie ludzkie ma wielką wagę@ wartość życia@ przewyższa wartość wszystkich przedmiotów@ które stworzył człowiek@ człowiek jest wielkim skarbem@ powtarzałem uparcie@ to jest woda mówiłem@ gładziłem ręką fale@ i rozmawiałem z rzeką@ wodo mówiłem@ dobra wodo@ to ja jestem@ człowiek mówił do wody@ mówił do księżyca@ do kwiatów deszczu@ mówił do ziemi@ do ptaków@ milczała ziemia@ jeśli usłyszał głos@ który płynął@ z ziemi wody i nieba@ to był głos drugiego człowieka@ (1955)
Poemat otwarty (fragmenty)
I. Mur
Przez ten mur który@ budowaliśmy razem@ z dnia na dzień@ dorzucając słowo@ do milczenia@ przez ten mur@ przebić się nie możemy@ zamurowani@ własnymi rękami@ umieramy z pragnienia@ słyszymy jak obok@ porusza się to drugie@ słyszymy westchnienia@ wzywamy pomocy@ nawet łzy uciekają@ w głąb naszych ciał@
II. Co było ukryte
Co było ukryte@ jest odkryte@ wchodziliśmy w siebie@ jak się wchodzi@ w ziemię powietrze@ ogień wodę@ ciała nasze drżały@ oczy nasze były zamknięte@ Kiedy spałeś@ w ciepłym brzuchu nocy@ z wystudzonymi ustami@ zwinięty w kłębek@ móiwłam do serca@ cicho cicho głupie@ gdzie chcesz wyskoczyć@ on tu zostanie@ na zawsze@ nie przebudzi się@
III. To się złożyć nie może
Wstawanie rano@ kładzenie się do łóżek@ wybieranie z jadłospisu@ przymierzanie rękawiczek@ całowanie się@ rodzenie dzieci@ spacerowanie@ granie w karty@ granie na patefonie@ picie wódki@ picie czarnej kawy@ smarowanie@ szczotkowanie@ masowanie@ ozdabianie@ noszenie waty w ramionach@ noszenie pierścionków@ noszenie wąsów@ oglądanie się w lustrze@ mruganie@ robienie min@ robienie kariery@ robienie tego i owego@ To jest umieranie@ oglądanie się@ za pośladkami kobiet@ klaskanie i mlaskanie@ opowiadanie dowcipów@ zmiana otoczenia@ leczenie wątroby@ oczu zębów włosów@ wszystkich organów@ głaskanie psów@ kibicowanie@ podziwianie sztucznych ogni@ ziewanie@ mówienie ciągłe@ szybkie mówienie@ szydercze uśmiechy@ udawanie@ czytanie dzienników@ oglądanie obrazów@ kupowanie orzechowej sypialni@ noszenie zegarka@ noszenie wąsików@ noszenie kapelusza@ nadymanie się i płaszczenie@ wchodzenie@ wychodzenie@ wypełnianie@ kłamanie@ To jest umieranie@ oglądanie słonia@ oglądanie małp@ wspominanie@ opowiadanie snów@ oczekiwanie@ zdejmowanie kapelusza@ granie na trąbce@ zamykanie oczu@ marszczenie czoła@ pokazywanie kolan@ malowanie rzęs@ kupowanie kwiatów@ to wszystko@ i sto innych czynności@ i sto tysięcy innych czynności@ To wszystko jest składanie@ które się złożyć nie może@
IV. Czekam
Jak ten czas się dłuży@ jak nam się dłuży@ ten czas@ Już późno położę się@ czy coś mówiłeś@ nic nie mówiłem@
zdawało mi się@ jeszcze jest czas@ powiedzcie sobie wszystko@ co układaliście od rana@ od wielu lat@ Widziałam we śnie ogromną rybę@ najpierw poruszyła się woda@ potem ciemny grzbiet@ ryba płynęła szybko@ z czerwoną od krwi głową@ wywróciła się@ zaświeciła jasnym brzuchem@ krwawymi skrzelami@ jak wachlarzami@ poruszała szybko na piasku@ co znaczy ten sen@ co znaczy ta ryba@ pewno coś złego mnie spotka@ teraz czekam tylko@ na złe wiadomości@ słucham kroków na schodach@ pukania do drzwi@ patrzę na jego usta@ biorę do ręki list@ otwieram drzwi@ naszego domu@ i zawsze czekam@ na złą wiadomość@
Rozebrany Z tomu "Formy" Rozebrany
wszystkie wspomnienia obrazy uczucia wiadomości@ pojęcia doświadczenia które składały się na mnie@ nie łączą się ze sobą nie stanowią całości@ we mnie@ tylko czasem dopływają do mnie do brzegu@ mojej pamięci dotykają skóry@ lekko dotykają stępionymi pazurami@ Nie będę kłamał@ nie stanowię całości zostałem rozbity i rozebrany@ któż się pochyli kto zainteresuje tymi fragmentami@ ja sam jestem tak bardzo zajęty@ kto może sobie przypomnieć formę mojego wnętrza@ w tym zamieszaniu gorączkowym ruchu@ na korytarzu gdzie tysiąc drzwi otwiera się i zamyka@ kto odtworzy formę która@ nie odbiła się ani w białej kredzie@ ani w czarnym węglu@ ja sam zapytany nagle@ nie mogę sobie przypomnieć@ mówią o mnie że żyję@ (sierpień 1956)
Niejasny wiersz Pamięci L. S.
1
To tylko tysiąc nici@ tysiąc słabych@ przywiązali go@ tysiącem nici@ do tego świata@ ściętego toporem@ przywiązali jednym włosem@ do głupstwa do poetyki@ Przywiązali mnie@ do starych krajobrazów@ do kości ojców@ do zabobonów@ przywiązali do@ przywiązali jednym włosem@ patrzcie do czego mnie@ przywiązali@ jednym włosem@ do fałszerza słów@ drugim włosem@ do kościoła@ udawał że nie czuje@ tych nici słabych@ mógł zerwać każdy@ włos osobno każdą nić@ białą i czarną@ odszedł łagodny@ nie rwał nici@ zostawił te wszystkie@ powiązania@ odszedł ciągnąc za sobą@ sieć@
2
Przychodzi wielkie światło@ zimne i okrutne@ odcina Go połyka@ wypluwa I ginie@ on który je wezwał@ który czekał@ boi się@ Ach jak się czepia@ wszystkimi rękami@ jak się uśmiecha pokornie@ i zamyka oczy@ żeby nie widzieć światła@ które przychodzi@ i przecina więzy@ Więc mam zostać sam@ a gdzie są te miłe drobiazgi@ ciepłe kąciki@ ziarna drobnostki@ które przywiązują do życia@ gdzie jest jedna trawka@ podajcie mi jedną zieloną trawkę@ żyłem w ciemnym mule@ lecz byli w nim ludzie@ były zwierzęta rośliny@ krajobrazy gwiazdy@ był dom z oknami@ które się otwiera i były@ schody po których się schodzi@
3
Odszedł od swojej pracy@ było to snucie@ z ciemności świata@ jasności i zgody@ ten miecz jest z jedwabiu@ ten miecz który spada@ ten miecz który wisi@ nad naszymi głowami@ czekał cierpliwie@ przywiązany do kobiety@ wina obłoków drzew@ jakże okrutny blask@ musiał ze siebie wydobyć@ aby przeciąć te wątłe nici@ wiązane przez słabe istoty@
4
Wysnułem ze siebie@ żałobę i okryłem@ nią drzewa ptaki wodę@ wszystko tonie w moim@ bezbarwnym smutku@ słowa zapadają się@ we mnie@ bez echa@ związany@ wlokłem się jeszcze@ nieruchomy@ wracałem@ zaczynałem od początku@
5
Mówiłem jestem zwierzęciem@ mówiłeś jesteś moim zwierzęciem@ mówiłem jestem ciemnością@ mówiłeś jesteś ze mnie@ mówiłem że cię nie znam@ ale mówiłem w tobie@ uciekałem od ciebie@ niesiony przez ciebie@ mówiłem jestem cieniem@ mówiłeś jesteś moim cieniem@ mogę czekać i mogę odejść@ mogę cię zabić@ bo ty jesteś we mnie@ uciekałem nie wiedząc@ że ścigam za tobą@ to dobrze że ciebie nie ma@ i nigdy nie będzie@ chcę się odwrócić@ przemówić do bliskich@ chcę się raz jeszcze związać@ węzłami nikłemi@ ach jak oni łatwo@ mnie z rąk wypuszczają@ ach moje światło@ dobrze że odchodzisz@ ach dobre światło@ dobrze że uciekasz@ wielkie nieludzkie@ światło dobrze że cię nie ma@ że nigdy nie będzie@
6
On wiedział@ on mógł odpowiedzieć@ to było najważniejsze pytanie@ mówiliśmy o wielu sprawach@ o ludziach i wierszach@ miałem zawsze to pytanie@ przygotowane ukryte@ odkładałem@ jeszcze czas myślałem@ później@ zadam mu to pytanie@ będę wiedział@ o nic więcej już nie@ zapytam@ takich pytań się nie zadaje@
7
Czy będziemy tworzyli piękno@ czy przypomnę sobie@ jak się pisze poezję@ to nie nasza wina@ że zamiast pięknych@ dobrych i radosnych@ rodzimy potwory@ przecież to z wami@ z waszą wyobraźnią@ z waszym przerażeniem@ krzykiem i milczeniem@ krzyżujemy się łączymy@ tworzymy z wami@ potwory@ bez ust bez światła@ bez wiary bez honoru@ twarze zalane łzami i wódką@ ślady po obroży@ ślady po kiju@ tworzymy razem@ te formy dzikie pokraczne@ warczenie i pomruki@ jęki i mlaskanie@ klaskanie i milczenie@
8
Przychodzi wielkie światło@ zimne i okrutne@ odcina go połyka@ wypluwa I ginie@ lękliwie się czepia@ słabymi rękami życia@ ciemnej grudy gnoju@ ciepłej rodzącej bez przerwy@ szuka zerwanych nici@ z pokornym uśmiechem@ chwyta jeszcze@ oddech@ znów mówić nie umie@ Przychodzi wielkie światło@ zimne obojętne@ odcina go połyka@ wypluwa I ginie.@ (maj_lipiec 1957)
* * * Z tomu "Rozmowa z księciem"
*** (Nasze pomniki...)
Nasze pomniki@ są dwuznaczne@ mają kształt dołu@ nasze pomniki@ mają kształt@ łzy@ nasze pomniki@ budował pod ziemią@ kret@ nasze pomniki@ mają kształt dymu@ idą prosto do nieba@
Dopełnienie
Ta strona@ zwrócona do ludzi@ zatarta@ zmienna fałszowana@ daje wyobrażenie@ o moim kształcie@ strona druga@ której nie zna nikt@ która nigdy nie ujrzy@ światła@ której do śmierci i po śmierci@ nie dotkną inni@ ta druga strona@ znana tylko mnie@ żyje w ukryciu@ ale wpływa na stronę@ jawną@ i przez nią styka się@ z ludźmi@ którzy@ zdumieni@ którzy ubawieni@ którzy przerażeni@ wołają@ skąd to się wzięło u niego@ to jest niepodobne do niego@ to zupełnie inny człowiek@ w znanym wizerunku@ ujawnił się rys nowy dwuznaczny@ zaskoczył@ i dopełnił@
Perswazja
Nie bój się@ to jest twój pokój@ o widzisz stół a tu szafa@ jabłuszko na stole@ boisz się mebli@ głuptasku@ ten pan już nie przyjdzie@ Ty boisz się krzesła@ starej gazety pióra@ przesadzasz@ dziwaczysz@ chcesz się wyróżnić@ Uśmiechnij się@ ten pan już nie przyjdzie@ spójrz nam w oczy@ nie kryj się po kątach@ nie stój pod ścianą@ przecież nikt ci nie każe@ stać pod ścianą@ odezwij się@ (zima 1958)
Nowe porównania
Do czego porównasz@ dzień@ czy do nocy@ do czego porównasz@ jabłko@ czy do królestwa@ do czego porównasz@ ciało@ w nocy@ ciszę@ między ustami@ między@ do czego porównasz oko@ rękę w ciemności@ prawą do lewej@ zęby język wargi@ pocałunek@ do czego porównasz@ biodro@ włosy@ palce u ręki@ oddech@ milczenie@ poezję@ w świetle dnia@
* * * *** (Kto mi związał ręce...)
Kto mi związał ręce@ stawiam znaki na drodze@ ten oznacza ptaka@ ten niebo@ ten oznacza ptaka@ bez nieba@ bez skrzydeł@ bez oka@ to nie są ręce złożone do lotu@
Możliwe
Chodzę tak długo@ tymi ulicami@ tak długo krążę@ między domami@ dworcami barami@ tak długo chodzę@ pod ścianami@ bo myślę@ że zgubię siebie@ między różnymi@ nazwiskami drobnymi@ ogłoszeniami ideami@ szyldami@ może na ławce@ albo w wagonie@ albo w poczekalni@ podrzucę tego@ noworodka@ w pudełku po kapeluszach@ i ucieknę@ tu był drogowskaz@
Walka z aniołem Z tomu "Zielona róża. Kartoteka" Walka z aniołem
Cień skrzydeł rósł@ anioł zapiał zanucił@ a jego wilgotne@ nozdrza dotykały@ moich oczu ust@ walczyliśmy na ziemi@ ubitej z gazet@ na śmietniku gdzie@ ślina krew i żółć@ leżała wymieszana@ z gnojem słów@ cień skrzydeł rósł@ a były to skrzydła@ dwa@ od ucha do ucha ogromne@ różowe@ po obu stronach
głowy@ wśród chmur@ odchody nasze pokryły@ boisko@ zmógł mnie wreszcie@ skrępował olśnił oślinił@ słowem i gawędząc@ optymistycznie@ wstępował w niebo poezji@ złapałem go za nogę@ spadł na mój śmietnik@ pod mur@ tu jestem@ istota człeko- kształtna@ z wybitymi na światło@ oczami@ (1959)
Zielona róża
I "...róży kwiatek wyszyła zielono..."
Wielkie miasta@ rosną@ przeludnione@ wyludniają się@ przypływ@ i odpływ@ ławice ludzi@ tak blisko obok@ jedno przy drugim@ że widać rozkład@ z urywków słów@ tu i tam@ rozrzuconych@ można sobie wyobrazić wnętrze@ ale w roju@ bez matki@ zaczynamy żyć coraz samotniej@ odległość od człowieka do@ rośnie pod neonami@ w przeludnionych miastach@ ocierając się o siebie do krwi@ żyjemy jak na wyspie@ zamieszkałej przez nieliczne istoty@ zostajemy z garstką najbliższych@ ale i oni odchodzą@ każde w swoją stronę@ biorą ze sobą@ odkurzacze kiepskie obrazy@ kobiety dzieci@ motory lodówki@ pewien zasób wiadomości@ popioły pseudonimy@ jakieś resztki estetyki@ wiary@ coś w rodzaju boga@ coś w rodzaju miłości@ jeszcze inni@ odchodzą do swoich jaskiń@ z mięsem w zębach@ słabsi zostają@ przy barach stolikach@ jeszcze słabsi@ opierają się na cieniach słów@ ale te słowa są tak przejrzyste@ że widać przez nie śmierć@ nic@ odchodzimy@ ociągając się zamknięci@ i nikt nie przyznaje się że odchodzi@ lepiej nie robić zamieszania@ więc wszyscy żyją wiecznie@
pamiętacie@ byliśmy otwarci@ w czasach największego ucisku@ cudze cierpienie i cudza radość@ łatwo przenikały do naszego wnętrza@ wasze życie biegło do mnie@ ze wszystkich stron@ teraz okrywają nas pancerze@ tylko przez pęknięcia@ w twarzach@ można zobaczyć@
II
Jest we mnie@ jest coś takiego@ Nie nie mogę@ opisać@ coś jest we mnie@ coś czego nie było@ i rośnie@ nie to nie rośnie@ podchodzi do gardła Nie@ podchodzi to jest nieruchome@ to mnie wypełnia Nie@ nie wiem dokładnie@ dobrze że zapominam@ ale co to jest@ mów po ludzku@ czy to jest miłość@ nie to nie jest strach@ czy to jest nienawiść@ idea tak to jest puste@ Nie to nie jest idea@ to jest już prawie wszędzie@ czy to się do ciebie skrada@ czy idzie otwarcie@ czy to milczy czy jest wymowne@ czy to jest daleko krzyczy@ o jeszcze jest daleko@ tak tak@ to jest jeszcze bardzo daleko@ prawda powiedz mi@ że to jest jeszcze daleko@ ale co powiedz co@ to jest już we mnie@ tu i tu@ i tam@ ale tego nie było we mnie@ wiem że nie było@ wiem że nie było@ a teraz to jest już w tobie@ podchodzi ci do gardła@ nic nie czujesz@ powiedz mi prędko@ jakie to jest w tobie@ czarne czy białe@ niewidome czy słońce@ nieme czy woła@ nic nie mówisz@ powiedz mi że to jewst daleko@ Nie@ mówisz że uciekniesz@ nic nie mówisz@ powiedz@ nie możesz mówić@ nie nie boję się bo nigdy@ tego nie widziałem@ może się przeniesiemy@ dobrze zaraz@ na inne miejsce@ zobaczysz że wszystko@ będzie dobrze Nie@ mówisz że nie ma innego@ miejsca że nie można się przenieść@ nic nie mówisz@ mówię że nic jest w nas@
(1959-1960)
Domek
Ja domek dla umarłych@ znaleźli tu swoje@ ostatnie schronienie@ ruch rąk@ w moją stronę@ weź mnie@ ze sobą weź@ nie puść@ zostałem otwarty@ i zamieszkali@ w zimnym@ pustym@ ciemnym@ taka jest@ ich@ światłość wiekuista@ takie grzechów odpuszczenie@ ciała zmartwychwstanie@ taki żywot wieczny@
Głos anonima
Tak długo kształtowałem@ siebie@ na kształt i podobieństwo@ niczego@ formowałem to oblicze@ na kształt i podobieństwo@ wszystkiego@ wreszcie zacierają się rysy@ moje słowa@ nie dziwią się sobie@
Pisałem
Pisałem@ chwilę albo godzinę@ wieczór noc@ ogarniał mnie gniew@ drżałem albo niemy@ siedziałem obok siebie@ oczy zachodziły mi łzami@ pisałem już bardzo długo@ nagle spostrzegłem@ że nie mam w ręku pióra@
Et in Arcadia ego Z tomu "Głos Anonima" Et in Arcadia ego
"Und wie man sagt, dass einer, dem ein Gespenst erschienen, nicht wieder froh wird, so konnte man ungekehrt von ihm sagen, dass er nie ganz ungl~ucklich werden konnte, weil er sich immer wieder nach Neapel dachte." (Goethe)
I. Wędrówka dusz
Było południe@ na ulicy bez nazwy@ uderzyło go słońce@ szedł ulicą wyludnioną@ zerwał się wiatr@ pędził śmieci papiery@ szurały szeleściły@ skóry ludzkie niedopałki@ skórki owoców południowych@ gniją aksamitne@ wargi otwierają się@ afisze mają piękne białe zęby@ zaludniło się@ olbrzymi dom obok tego domu@ drugi olbrzymi dom@ w cieniu markizy czerwony stolik@ przy białym stoliku śpi unosi się@ wielki brzuch z odciętą głową@ złożoną między ramionami@ pod stopą rozpalona płyta@ podbiegali do niego chłopcy@ aniołki w kolorowe paski@ kółka trójkąty palmy@ cherubin z rubinową wargą@ z brudnymi uszami@ podchodzili do niego@ brali walizkę@ inni im odbierali@ wkładali mu do ręki kartoniki@ plan miasta bileciki@ karty z nazwami hoteli@ szli obok szli za nim@ szli przed nim@ powtarzali nazwy@ wykrzykiwali wymawiali rękami@ słowa podnosili do góry@ ręce składali i rozkładali ręce@ mężczyzna w białej koszuli@ zrobił znak krzyża@ opuszczali go przymykali oczy@ błyskali białkami śpiewali@ zostało za nim dwóch admirałów@ jeden paź królowej@ to był wspaniały teatr@ została na nim@ Stazione Centrale Napoli@ cisza@ zatrzymał się w cieniu drzewa@ nie tu nie było drzewa@ zatrzymał się@ w cieniu samochodu ciężarowego@ cień odjechał@ uderzyło go słońce@ ulica wyludniała się@ wycierał dłonią twarz@ wycierał ręce chusteczką@ chusteczka pachniała@ skórką pomarańczową@ szedł prosto@ doszedł do
jakiegoś placu@ na placu stał pomnik@ drugi leżał na ławce@ z gazetą na twarzy@ drugi pomnik@ w kolorowych skarpetkach@ buciki stały pod ławką@ głowa nieznanego bohatera@ na cokole ociekała@ siwym ptasim pomiotem@ miał szablę i ostrogę@ ten trzeci pod pomnikiem@ co karmił gołębie@ był bez szabli@ na nodze miał but z ciężkim@ obcasem@ kopyto@ ulice zbiegały się@ i rozbiegały w mgnieniu oka@ stał związany pytał o nazwę@ wskazywano mu wiele ulic@ wskazywano mu kierunek@ ludzie uśmiechali się śpieszyli@ śpieszyli byli uprzejmi@ dwie dziewczyny@ dwoma językami lizały@ pagórki lodów ciepłymi@ językami lizały białe i różowe@ lody kipiały śmiechem@ wisiały grona cytryn@ z liściem sztywnym lakierowanym@ leżały banany wygięte@ pokryte czarnymi plamami@ brunatne figi@ różowe melony księżyce@ z wody i światła w skórze nosorożca@ z szeregami pesteczek w ustach@ obok tej głowy leżała druga głowa@ głowa na głowie i głowa przy głowie@ piramida głów wznosiła się@ do zbielałego nieba@ ślepe głowy kokosowych orzechów@ pokryte brunatnym włosem@ rozłupane ze śliną w białym wnętrzu@ wyszczerbiony brzeg kamiennego naczynia@ wygasłego wulkanu@ ciemna góra nad przeźroczystą zatoką@ poruszyła się i przyszła do niego@ przyszła do jego stóp@ zatoka zatoczyła łuk@ on był nieruchomy@ to był ten dom@ w tym domu był ten pensjonat@ trzeciej kategorii@ uniosła go winda@ krata z żelaznych gałęzi@ siwa kobieta@ prowadzi go korytarzem@ otwiera drzwi uśmiecha się@ wskazuje na dwa łoża@ złączone ze sobą@ daje mu klucz@ uśmiecha się wychodzi@
okiennice zamknięte@ pręgi światła drżą@ jak zebra u wodopoju@ dwa łoża w lustrze patrzy na@ swoją twarz w lustrze przymyka@ oczy lampa pod sufitem@ w lustrach lampy i twarze@ na niklowych prętach kolorowe@ ręczniki lustro nad umywalnią@ w szufladzie gazety po gościu@ który wyjechał dziś@ przed godziną szpilka do włosów@ to była kobieta@ strumień@ wody letniej wody@ chłodniejącej wody spływa@ z szumem po jego otwartych@ dłoniach przekręca klucz@ w szafie wieszaki kołyszą się@ w pachnącej obcą istotą@ szafie brzęczą wieszaki@ po zdjętych sukniach@ drewniane metalowe ramiona@ położył się zamknął oczy@ leży przykryty białym prześcieradłem@ myśli osypują się@ pęka nić która go łączy@ pęka nić która wiąże@ obrazy i słowa@ nie wiesz co ze mną zrobić@ czekaj tylko się rozpakuję@ zamknij oczy chcę się przebrać@ nie możesz oczu zamknąć@ co za głupie żarty@ przywiozłam list od Franka@ co to jest ananas ty jesteś ananas@ mówiłeś że mnie weźmiesz ze sobą@ ale wyjechałeś tak niespodziewanie@ siedzę w tej dziurze zabitej deskami@ i sama nie wiem czy jeszcze żyję@ kogo ja widzę co pan tutaj robi@ czy dawno na jak długo@ co słychać w Warszawie@ ach to jest stypendium@ coś mi się zdawało@ że się pan schował przed nami@ wśród tych rzeźb z marmuru@ cudowne obrazy@ jesteśmy w Wenecji razem@ nie mogę uwierzyć@ pocałuj mnie@ Pan jest Polakiem@ wypijmy@ jestem sam na świecie@ budzi się wystraszony@ ten pokój w jakim domu@ ten dom w jakim mieście@ to odbicie w jakim lustrze@ to miasto@ czy ono tam jest jeszcze @ za ścianą@ mówi do siebie@ gdzie jest Neapol@ to jest Neapol@
taki jest Neapol@ masz twój Neapol@ zobaczyć Neapol i umrzeć@ jak tu gorąco@ jak go palą stopy@ ciało się parzy@ w tej białej pościeli@ zobacz Neapol@ przez okna widać dachy@ i ściany i okna w ścianach@ i płaskie dachy w niebie@ blachę nieba niebieszczącą się@ białą zmętniałą@ brzęk i huk motorów@ co oni tam robią@ wiercą dziurę skroś ziemi@ przez ten dom@ a jeśli tego miasta nie ma za ścianą@ jeśli go tam nie ma@ jest tylko upał w pustce@ wrzask cuchnącej ryby@ maszyny świdry łupiące@ skorupę betonu pękanie@ krzyki śpiew słów nadmiar słów@ barokowe kościoły słów@ pył szuranie papierów@ a jeśli go tam nie ma@ tylko wir kłąb pędzący@ z zgiełku rozpalony do białości@ kula wybuchająca gasnąca@ szklana czarodziejska kula@ a w środku ten kretyn z olbrzymią głową@ pod zamkniętą katedrą@ z głową z której sączy się ślina@ dzwon huczący zawieszony na pajęczynie@ to miasto spada@ zbudził się przestraszony@ w lustrze była noc@ zamknął drzwi za sobą@ nad ulicą stało czarne niebo@ w niebie gwiazdy@ neony splątane@ pomnik był ciemny@ wszystkie pojazdy@ jechały na niego@ jeździły dokoła@ dookoła nieznanego bohatera@ pneumatyczne młoty i świdry@ rozwalały betonową skorupę@ płaski plac wyrzucał@ ze siebie świecący pył@ popiół lawę@ światła neonów spływały@ po pionowych ścianach nieba@ w wodzie światła leżały kobiety@ czarne i błyszczące foki@ tłuste wielkookie czerwone@ świecące czerwone i srebrne@ płynęły z wielkimi brzuchami@ w jedwabiu miękko@ żołnierza za rękę prowadzi karlica@ z buzią jak rajskie jabłuszko@ odgryza się koleżankom@ które czarne jedwabne rozdęte@ od światła od
światła stoją@ balony na uwięzi@ spadają gwiazdy@ gwiazdy z wargami rozchylonymi@ grającą szafę otaczają młodzi@ grająca szafa płacze drży@ grająca szafa śmieje się i śpiewa@ grająca szafa wypełniona@ muzyką głosem@ dusze wędrują@ z młodych ciał wychodzą@ w grające szafy wchodzą@ te dusze niewinne@ co grzechu nie znają@ nie znają pokuty@ automaty są niewinne@ automaty nie znają grzechu@ automaty nie będą potępione@ automaty mogą się zepsuć@ wędrują dusze w deszczu@ wychodzą z młodych ciał@ wchodzą w ciała gwiazd@ na wielkich afiszach@ to wszystko są dekoracje raju@ dekoracje piekła@ kościół jest jeszcze otwarty@ ołtarze są oświetlone@ w ołtarzu za szkłem leży błogosławiony@ kościotrup w liturgicznych szatach@ w rękawiczkach pantoflach kości@ w fioletowych pończochach kości@ twarz pozłacana@ przy klęcznikach skarbonki@ przed ołtarzami skarbonki@ przy wejściu i wyjściu skarbonki@ na chleb świętego Antoniego@ na beatyfikację sługi bożego@ na świece dla Dzieciątka@ na światło dla Serca Jezusa@ wielka staroświecka kłódka@ na ścianie koloru wątroby napis@ SS Messe per le Anime del Purgatorio@ ciała są zbawione@ ciała należą do świata zwierząt@ ciała są niewinne@ duch znalazł schronienie@ w Banco di Santo Spirito@ i osamotnione ciała@ wędrują po wielkim mieście@ pod bielmem nieba@ pod czarnym niebem@ pod cytryną słońca@ ciała są zawsze niewinne@ a dusze coraz mniejsze@ tak już malutkie że dwie dusze@ mieszczą się na końcu języka@ tej portowej dziewki@ niech nikt na nią nie rzuca kamieniem@ to Ewa wypędzona z raju@ wypędzona z
arrasu tkanego w XVI wieku@ La creazione di Eva@ a byli oboje nadzy@ a nie wstydzili się@ i postawił przed rajem rozkoszy@ cherubin i miecz płomienisty i obrotny@ ku strzeżeniu droogi drzewa żywota@ "znajdujemy się u końca pewnej epoki@ muzyk ginie podobnie jak zginął poeta"@ poeta który zginął myśli@ kobieta jest jak kwiat@ odłóż to piękne@ stare porównanie@ na bok@ kwiat który się śmieje@ kwiat który się boi@ kwiat z kwiatem we włosach@ kwiat który się sprzedaje@ kwiat króry przychodzi i odchodzi@ kobieta jest jak kobieta@ kwiat jest jak kwiat@ słowo stało się ciałem@ ciało wypełnia noc@ od brzegu do brzegu@ noc nie ma brzegów@ kobieta jest jak kwiat@ odłóż to piękne@ stare porównanie@ na bok@ w światłach elektrycznych@ orzechowe głowy orzechów@ kokosowych@ włochate głowy ślepych małp@ małe banany odarte ze skórki@ cytrynowe cytryny z czarnymi listkami@ iskra światła pryska po szkle@ po niklach po kolorach soków@ bryły lodu na lodzie otwarte ostrygi@ iskra światła w plasterku cytryny@ światło topi się w lodzie@ topi się bez przerwy@ ludzie płacą wyciągają ręce@ biorą do siatek do gazet@ rybki jak otwarte nożyki@ tuńczyki granatowe ze słojami drzewa@ głowę śpiącej meduzy nogi ośmiornicy@ flaki leżą na lodzie@ na zielonych liściach@ jak padłe jagnięta@ cynobrowe wątroby@ serca i ozory@ i dziwaczne ryby@ z głowami jak czerwone młoty@ jak jeże niebieskie@ płaskie jak talerze@ ze złocistej skóry@ iskra czarna ikra@ w elektrycznym świetle@ ptaszki tyle ptaszków@ tyle ptaszków na drucie@ który przebija umilkłe gardziołka@ który przechodzi przez otwarte dziobki@ Jest północ czas wracać@
odrzutowiec przekłuwa niebo nad zatoką@ w anielskich włosach świateł@ przechodzą Angielki@ w ich białych szyjach śmieją się@ gołębie zasnęły słodko@ u stóp bohatera@ cytryny świateł toczą się po morzu@ marynarz stoi z rękami w kieszeni@ ciało portowej "mewki"@ tak smutne w pościeli@ drobne jak ciało dziecka@ żółty pergamin z czarnymi oczami@ na stopniach świątyni@ śpi kobieta z małymi@ okryła je gazetą@ w ślepej uliczce serce Jezusa@ przebite mieczem w girlandzie żarówek@ muzykant skrzypce zamknął@ w futerale@ usiadł przy stoliku@ kelnerzy obrusy składają@ żagle@ nad zatoką gwiazdy i palmy@ jutro słońce wybuchnie@ nad miastem@ jutro defilada@
II Blocco per note
Noc w Albergo Fiore@ Napoli@ przeglądam notatki@ Czas teraźniejszy@ to doskonały morderca@ przeszłości@ najokrutniejszy bo nie związany@ ze swoją ofiarą@ Wiedeń port lotniczy@ gość uśmiecha się do parówek@ das ist sch~on mówi@ do parówek@ Japończyk wysypał na dłoń@ pastylki jak ziarenka ryżu@ Hindus z brodą@ pogrążony w medytacji@ przechodzi mimo@ W muzeum watykańskim@ Sobieski pod Wiedniem@ przewodnik objaśnia siwe Amerykanki@ że to król polski który właśnie@ pod Wiedniem pobił Turków@ i uwolnił stolicę Austrii@ Wejście na kopułę@ Eingang zur Kuppel@ Ingresso alla Cupola@ przewodnicy kopulują pośpiesznie@ z pięknem w oczach turystów@ rodzą się z tego@ znudzone potwory@ uśmiechnięte żyrafy@ zdejmują pantofle@ z płonących nóg@ Spotkałem wczoraj znajomego@ z Warszawy@ to było piękne jak@ "przypadkowe spotkanie na stole@
sekcyjnym maszyny do szycia@ z parasolem"@ ta piet~a ta piet~a ta piet~a@ Piet~a di Michelangelo@ czy ta piet~a ta piet~a ta piet~a@ to oryginał z oryginalnego marmuru@ ależ naturalnie@ Kolossal fantastisch er fliegt@ to się odnosi do Boga Ojca@ w Kaplicy Sykstyńskiej@ Ktoś przyszedł@ ktoś mi przerwał@ zgubiłem wątek@ w Rzymie@ w Sykstyńskiej Kaplicy@ taki ruch gwar większy@ jak na dworcu kolejowym@ podziwia się Michała Anioła@ Sąd Ostateczny@ czy to piękno@ nie wiem jak wyrazić@ ten wstrząs@ musiałem głowę położyć na oparciu ławki@ w Sykstyńskiej Kaplicy@ widziałem niewidomego@ trzymała go za rękę@ jego żona Ewa@ jego oko@ objaśniała mu szeptem@ Sąd Ostateczny@ Stworzenie Świata@ Stworzenie Adama@ Wygnanie z RAju@ On podniósł twarz do góry@ głosy spadały@ na jego - w ciemność wzięte@ oczy@ a ja wielooki wielouchy@ otwarty na wszystkie strony@ łykałem głosy i barwy@ kobiety@ na grzędach@ znoszą jaja piękna@ od szumu@ głowa pękła@ 21 maja o godz. 12_ej@ byłem w Termach Caracalli@ przepraszam za chaos@ ale świat wyszedł z chaosu@ niech to wszystko samo się stwarza@ w ruchu@ czy myślałaś@ że wrócę zupełnie odmieniony@ nie trzeba udawać@ ile piękna przypada@ na głowę jednego człowieka@ na kuli ziemskiej@ ile prawdy na jedną głowę@ mięso trawi mięso@ kryzys współczesnej cywilizacji@ trwa tak długo@ lecz podejrzewam że nie ma kryzysu@ jestem mięsożerny@ czy pan życzy nogę czy pierś@ czy podać tatara@ jesteśmy przedmurzem@ proszę tatara najazdy tatarskie@ kwiat rycerstwa zginął@ tatara przyprawić@ pan życzy życzę tatara@ Et in Arcadia ego@ pan też udaje don Kichota@ te
wiatraki bez skrzydeł@ to zwykłe szalety@ proszę podejść bliżej@ pan mnie łapie za słowo@ ile mięsa ile prawdy@ przypada na jedną głowę@ co spada@ pytano mnie w nocy@ pańskie ostatnie życzenie@ ktoś odpowiedział za mnie@ kielicha szampana@ odwrócił się do ściany i umarł@ "W zestawieniu z wydarzeniami historycznymi@ o charakterze politycznym czy wojskowym@ wszystko wydaje się błahe...@ - mówi F. M. ... -@ W poczekalni można czytać@ co najwyżej gazety"@ Napisać rozprawę@ o tożsamości@ w nowej poezji@ rzeczywistość@ jest wypełniona@ rzeczywistością@ przez pęknięcia w rzeczywistości@ może przeniknąć wyobraźnia@ "w nas zaś powstaje złuda wyobraźni@ przez którą czasem chwytamy się@ podobieństwa rzeczy jako rzeczy samych@ jak to widać u śpiących i obłąkanych"@ Nie zostawić ani jednego miejsca@ ani jednego białego pola@ dla wyobraźni@ Malarz S. D.@ na konferencji prasowej@ wychodzi z olbrzymiego jaja@ albo ukazuje się we fraku@ pokrytym osiemdziesięcioma ośmioma@ kieliszkami każdy z nich jest napełniony@ likierem miętowym@ w jednym znajduje się zdechła mucha@ mnie to nie zadziwi@ widziałem różne rzeczy@ ale wróćmy do mej włoskiej podróży@ 21 maja o godzinie 12_ej@ byłem w Termach Caracalli@ słońce@ roztopiło mnie i wyssało@ słońce na mojej głowie@ nade mną w niebie@ leżą ceglane mamuty@ pod murami kwitną maki@ mury śpiewają@ gniazda jaskółek@ rudy kot jak kość@ patrzy turkusowym okiem@ w trawach czerwone maki@ pod bosą stopą chłodne@ gładkie kamyki w cieniu@ rzędy krzeseł jak w teatrze@ kolumny filary kapitele@ z gipsu i dykty@ tu w
nocy odbywają się przedstawienia@ olbrzymi samolot przeleciał@ kot pobiegł swoją drogą@ znów przeszły te kobiety@ widziałem je w katakumbach@ Catacombe di S. Callisto@ w katakumbach było dość wesoło@ restauracja świętego Kaliksta@ znajduje się naprzeciwko@ ceny są wysokie punkt jest dobry@ ta kobieta w czarnej sukni@ jest jak wąż@ ze skóry amerykańskiej albo angielskiej@ błyskawica wzdłuż grzbietu@ wąż jest zapięty na zatrzask@ zobaczyć jak zmienia skórę@ kelnerzy jak bielinki@ fruwają dokoła stolika@ rozkładają skrzydła@ z czarnymi kropkami@ po obiedzie znów można zejść@ do katakumb@ ale po co@ nastrój jest pogodny@ cóż męczennicy@ pod ziemią brak słońca@ czy mam sobie wyłupić oko@ które mnie gorszy od godziny@ przecież to wina@ tej cudnej gadziny@ rysuję rybę na stoliku@ lecz ona jest widocznie@ poganką oczywiście nie ryba@ przechodzi obok@ bukiet z pięciu zmysłów@ mam w tej chwili sto zmysłów@ wszystkie bodźce bodą mnie@ to istne byki@ kelnerzy z czerwonymi serwetkami@ biegają dokoła@ szpikują mnie cyframi@ broczę winem@ nade mną w słońcu@ stoją ich języki@ ociekające śliną@ Dnia 22 czerwca 1960 roku@ wysiadłem na dworcu kolejowym@ w Wenecji@ "In Venedig kennt mich vielleicht@ nur ein Mensch, und der wird@ mir nicht gleich begegnen"@ tu gwiazda@ była mym mieszkaniem@ gwiazda nad czarnym kanałem@ w nocy otwarłem okno@ złota gwiazda trzeciej kategorii@ padał deszcz@ to nazwa mojego hotelu@ Notturno sul Canale Grande@ w papierowej torbie płynę@ kanałem mniej reprezentacyjnym@ przez okno zamiast świateł i serpentyn@ wyfrunęły śmieci@ lecą opadają płyną@ nikt tutaj
nie śpiewa@ świateł jest mało wonie mniej wytworne@ wczoraj płakałem@ było tak pięknie@ a może się śmiałem@ upiory moje spały@ w Torcello widziałem piękne piekło@ na ścianach bazyliki kupiłem dwa morskie koniki@ pachną solą i wodorostami@ przynoszą szczęście@ więc jestem szczęśliwy@ Bazylika Świętego Marka@ dziewczyna okrywa ramiona@ głowę czarną koronką@ ta druga w spodniach@ stoi potępiona przez straż@ u wrót świątyni@ naczynie nieczyste@ za sprawką szatana@ w tych czerwonych pantalonach@ opiętych na pokuszenie@ Wenecja płonie@ deszcz Tintoretto złoto@ deszcz pada zieleń@ Tintoretto północ@ śpią gołębie i białe orkiestry@ płonie Lido i do mnie dochodzi@ trzask neonowych gałęzi@ w wystudzonym piasku@ formy po ciałach@ które stąd odeszły@ olbrzymie kukły z potwornymi głowami@ śmieją się bezgłośnie od ucha do ucha@ i panna zbyt piękna dla mnie który@ jestem mieszkańcem małego miasteczka północy@ jedzie okrakiem na ichtiozaurze@ Wykopaliska w moim kraju mają małe czarne@ głowy zaklejone gipsem okrutne uśmiechy@
III. Defilada
Albergo Fiore@ zbudził mnie właściciel@ dzień dobry panu@ Kowalczyk jestem@ po wojnie zostałem w Napoli@ generał mówi do mnie@ (to było przed wojną w Łodzi)@ sierżancie napijcie się z nami@ jestem na służbie panie generale@ ja was zapraszam mówi generał@ dzisiaj u nas defilada@ czy się pan wybiera@ tak dzisiaj obejrzę defiladę@ jutro Pompei i Wezuwiusz@ dziękuję panie Kowalczyk@ Jadą samochody@ w samochodach
siedzą żołnierze@ siedzą jeden przy drugim@ w hełmach stalowych siedzą szeregami@ w słońcu błyszczą bronie@ samochód za samochodem jedzie@ i wszystkie są jednakowe@ w jednakowych samochodach@ siedzą jednakowi żołnierze@ nie widać ich twarzy@ samochód za samochodem@ huk motorów białe opony@ ktoś nieznany to nakręcił@ wszystko porusza się sprawnie@ wieżyczka czołgu rozwarta@ sztandar powiewa na wietrze@ czołgi są ciężkie ogromne@ lufy armat ciemne milczące@ błyszczą pręty anten radiowych@ czołg za czołgiem grzechoce@ samochody pancerne@ kolczaste od karabinów maszynowych@ i sprzężonych działek@ w niebie świeci helikopter@ łagodny łuk zataczają@ samochody pancerne i czołgi@ potem jadą wozy czerwone@ wóz czerwony za czerwonym wozem@ wswzystkie dobrze nakręcone@ potem działa pontony i ciągniki@ cieszą się dzieci i dziewczęta@ a nawet ludzie poważni@ którzy byli w piekle@ a potem piękni żołnierze@ lekko biegną piękni żołnierze@ płyną pióra na wietrze@ czarne białe czerwone@ biegną pióra lecą żołnierze@ ktoś nakręcił pojazdy i ludzi@ rozwija się defilada@ w słońcu nad niebieską zatoką@ biegnie śliczne kolorowe wojsko@ lecą czarne pióra@ grają orkiestry i tańczą żołnierze@ nikt tutaj przecież nie będzie zabijał@ ten żołnierz w czołgu@ jest piękny jak anioł@ nigdy się nie spali@ miasto ze wzgórza wstępuje w niebo@ w niebie czerwień pompejańska@ świeci jak otwarte płuca@ nad przeźroczystą zatoką@ "Der Neapolitaner@ glaubt im Besitz des Paradieses zu sein@ und hat von den n~ordlichen L~andern@ einen sehr traurigen Begriff;@ Sempreneve, case di legno,@ gran ignoranza...@ Immer
Schnee, holzerne H~auser,@ grosse Unwissenheit.."@ * * * Opowiedz mi o@ włoskiej podróży@ Nie wstydzę się@ płakałem w tym kraju@ piękno dotknęło mnie@ byłem znów dzieckiem@ w łonie tego kraju@ płakałem@ nie wstydzę się@ Próbowałem wrócić do raju@ (1960-1961)
Kto jest poetą Z tomu "Nic w płaszczu Prospera" Kto jest poetą
poetą jest ten który pisze wiersze@ i ten który wierszy nie pisze@ poetą jest ten który zrzuca więzy@ i ten który więzy sobie nakłada@ poetą jest ten który wierzy@ i ten który uwierzyć nie może@ poetą jest ten który kłamał@ i ten którego okłamano@ poetą jest ten który jadał z ręki@ i ten który odrąbał ręce@ poetą jest ten który odchodzi@ i ten który odejść nie może@
Nic w płaszczu Prospera
Kaliban niewolnik@ nauczony ludzkiej mowy@ czeka@ z pyskiem w gnoju@ z nogami w raju@ obwąchuje człowieka@ czeka@ nic nadchodzi@ nic w czarodziejskim płaszczu@ Prospera@ nic z ulic i ust@ z ambon i wież@ nic z głośników@ mówi do niczego@ o niczym@ nic płodzi nic@ nic wychowuje nic@ nic żyje dostatnio@ w niczym@ nic czeka na nic@ nic grozi@ nic skazuje@ nic ułaskawia@ (1962)
* * * *** (W katedrze...)
W katedrze@ w róży@ w ołowiu@ twój kark biały@ odrąbany od ciemności@ kiedy podnosiłaś twarz@ usta podważone zębami@ krwawiły@ świeciły@ w tamtym boku@ wargi rozchylone@ szept podpływa przenika@ do muszli ucha wilgotny@ ciepły z twojego wnętrza@ poruszenie języka@ usta otwierają się@ cięccie toporem@ od nocy@ wzdłuż ciała@ do białego kręgosłupa@ rana@ budzi się@ ślepe w ślepym@ pożądanie@ porusza się@ rodzi@ rękę w ręce@ rodzi język w ustach@ włosy@ rękę we włosach palce@ (1961)
Biel
Biały baranek@ uciekł schował się w szafie@ beczy@ z chorągiewką wbitą w oko@ krew tryska@ z rozdartego pyszczka@ czarnymi płynie rzekami@ związali baranka@ udusili baranka@ ze skóry obłupili@ kości mu policzyli@ zęby mu wybili@ wrzucili do dołu@ kloacznego@ baranka nie narodzonego@ oszukali baranka@ opluli baranka@ skazali baranka@ powiesili baranka@ pogardą okryli@ śmiechem przebili@ kłamstwem nakarmili@ baranka białego@ który gładził@ grzechy tego świata@ baranek leży@ na sekcyjnym stole@ przystrojony zielenią@ nadziany nadzieją@ wkoło siedzą kupki nieczystości@ w białych pióropuszach@ którymi porusza@ wiatr dziejów@
O pewnych właściwościach tak zwanej poezji
Na przykład@ poezja traci moc@ już po północy@ trochę zmęczenia@
odmienia ją@ do niepoznania@ zamienia w garść słów@ pozbawionych życia@ w coś monstrualnego@ jak kwiat z papieru@ jak miłość z mięsa@ poezja traci wzrok@ o północy@ lub w samo południe@ po obiedzie@ poezji nie ma@ przy narodzinach@ i przy śmierci@ nie ma poezji@ o godzinie #;; dnia 1 marca 1961 roku@ nie ma poezji@ w człowieku zimnym@ i nie ma poezji@ w człowieku gorącym@ w letnim@ w letnim może żyć@ rozwijać się@ sączy się z pęknięcia@ ze skazy@
Z życiorysu Z tomu "Twarz" Z życiorysu
rok urodzenia@ miejsce urodzenia@ Radomsko 1921@ tak@ na tej kartce@ ze szkolnego zeszytu syna@ mieści się mój życiorys@ zostało jeszcze trochę miejsca@ zostało kilka białych plam@ tylko dwa zdania wykreśliłem@ ale jedno dopisałem@ po pewnym czasie@ dorzucę parę słów@ pytasz o ważniejsze@ wydarzenia daty@ z mojego życia@ spytaj o to innych@ mój życiorys kończył się@ już kilka razy@ raz lepiej raz gorzej@ (1965)
Drzwi
W ciemnym pokoju@ na stole stoi kieliszek@ czerwonego wina@ przez otwarte drzwi@ widzę krajobraz dzieciństwa@ kuchnię z niebieskim czajnikiem@ serce Jezusa w cierniowej koronie@ przeźroczysty cień matki@ w okrągłej ciszy@ pianie koguta@ pierwszy grzech@ białe ziarnko w zielonym@ owocu miękkie@ gorzkawe@
pierwszy diabeł różowy@ poruszający półkulami@ pod jedwabną suknią@ w groszki@ uchylają się@ w oświetlonym krajobrazie@ trzecie drzwi@ a za nimi we mgle@ w głębi@ trochę na lewo@ albo w środku@ nic@ nie widzę@ (1966)
Wiedza
Nic nigdy nie zostanie@ wytłumaczone@ nic wyrównane@ nic wynagrodzone@ nic nigdy@ czas niczego nie uleczy@ rany nie zabliźnią się@ słowo nie wejdzie@ na miejsce słowa@ groby nie zarosną trawą@ umarli umrą@ i nie zmartwychwstaną@ świat się nie skończy@ poezja powlecze się@ dalej@ w stronę Arkadii@ albo w drugą stronę@
* * * *** (Asyż gniazdo)
Asyż gniazdo@ na spękanej skale@ białe ptasie@ jaje@ niosłem@ ten krajobraz@ różowiejący@ do mojego@ miasta@ nie doniosłem@ trzeciego dnia@ twój uśmiech@ zaczął się psuć@ oddałem Cię ziemi@ spływa rzeka@ zapomnienia@ na oczy usta@ na twoje stopy@ obute w papierowe@ pantofle@
* * * *** (O świcie światło...)
O świcie światło@ rysuje węglem@ ziemistą twarz@ matki@ Rozpala pod blachą@ ognisko domowe@ trzask szczypki@ zapach zrębu żywiczny@ płomień szerzy się@ i huczy@ w oknie widzę niebo@ w niebie słońce@ dokoła stoją wasze twarze@ ich rysy@ nie będą już
powtórzone@ (1963)
Kamieniołom
Kamieniołom katedry@ milczał@ wewnątrz@ zawieszony na zworniku@ kopalny bóg@ świecił@ białymi żebrami@ na dnie@ przylepione śliną@ do opoki@ modliły się@ dziwaczne metafizyczne@ ssaki@
Szkic do erotyku współczesnego
A przecież biel@ najlepiej opisać szarością@ ptaka kamieniem@ słoneczniki@ w grudniu@ dawne erotyki@ bywały opisami ciała@ opisywały to i owo@ na przykład rzęsy@ a przecież czerwień@ powinno opisywać się@ szarością słońce deszczem@ maki w listopadzie@ usta nocą@ najplastyczniejszym@ opisem chleba@ jest opis głodu@ jest w nim@ wilgotny porowaty ośrodek@ ciepłe wnętrze@ słoneczniki w nocy@ piersi brzuch uda Kybele@ źródlanym@ przeźroczystym opisem@ wody@ jest opis pragnienia@ popiołu@ pustyni@ wywołuje fatamorganę@ obłoki i drzewa wchodzą@ w lustro wody@ Brak głód@ nieobecność@ ciała@ jest opisem miłości@ jest erotykiem współczesnym@ (lato 1963)
Larwa
Jestem martwy@ a nigdy nie byłem@ taki przywiązany do życia@ szczęki moje tak się zwarły@ na ciepłych gardziołkach@ na przegubach@ na pulsach na źródle@ moje palce@ zakrzywiły się@ zacisnęły@ w ciepłych@ w ciepłym@ jestem martwy@ a nigdy jeszcze@ nie mówiłem tyle@ o przyszłości@ o przyszłości która idzie@ o przyszłości bez której
życie jest@ podobno niemożliwe@ a przecież przywykłem@ Ja stygnący@ pokochałem ruch@ pragnę ruchu przenoszę się@ z miejsca na miejsce rozpięty@ między Paryżem i Pekinem@ Rzymem i Moskwą@ Warszawą i Hamburgiem@ rozkładam się@ coraz szybciej okazalej@ ogłuszony słucham@ równocześnie muzyki wszystkich epok@ wszystkich dźwięków oślepiony oglądam@ równocześnie obrazy wszystkich szkół@ ja martwy stwarzam@ w pośpiechu@ nowe formy@ które wpadają na siebie@ i zmiażdżone tworzą nowy kształt@ ja martwy@ nie kocham milczenia@ cenię jadło i napoje@ przywiązuję wagę@ do rozkładu zajęć@ żyję pełnią życia@ jestem tak żywy@ że nie mogę sobie wyobrazić@ śmierci drugiej@ ja martwy@ tak bardzo zajęty@ piszę ciągle@ choć wiem że odchodzi się@ zawsze@ z fragmentem@ z fragmentem całości@ całości@ czego@ czy jestem larwą nowego@ (1962-1963)
Spadanie
czyli "O elementach wertykalnych i horyzontalnych w życiu człowieka współczesnego"
Dawniej@ bardzo bardzo dawno@ bywało solidne dno@ na które mógł się stoczyć@ człowiek@ człowieka który się znalazł na dnie@ dzięki swej lekkomyślności@ lub dzięki pomocy bliźnich@ oglądano z przerażeniem@ zainteresowaniem@ nienawiścią@ radością@ wskazywano na niego@ a on czasem dźwigał się@ podnosił@ splamiony ociekał@ Było to solidne dno@ można powiedzieć@ dno mieszczańskie@ inne dno było przeznaczone@ dla pań inne dla panów@ w tamtych czasach bywały@ na
przykład kobiety upadłe@ skompromitowane@ bywali bankruci@ gatunek obecnie prawie@ nie znany@ swoje dno miał polityk@ kapłan kupiec oficer@ kasjer i uczony@ bywało niegdyś także drugie dno@ obecnie istnieje jeszcze mgliste@ wspomnienie@ ale dna już nie ma@ i nikt nie może@ stoczyć się na dno@ ani leżeć na dnie@ Dno o którym wspominają@ nasi rodzice@ było czymś stałym@ na dnie@ jednak@ było się kimś@ określonym@ człowiekiem straconym@ człowiekiem zgubionym@ człowiekiem który@ dźwiga się@ z dna@ z dna można też było@ wyciągać ręce wołać "z głębokości"@ obecnie gesty te nie mają większego@ znaczenia@ w świecie współczesnym@ dno zostało usunięte@ ciągłe spadanie@ nie sprzyja postawom@ malowniczym pozycjom@ niezłomnym@ La Chute Upadek@ jest możliwy jeszcze@ tylko w literaturze@ w marzeniu gorączce@ pamiętacie to opowiadanie@ o porządnym człowieku@ nie skoczył na ratunek@ o człowieku który uprawiał "rozpustę"@ kłamał bywał policzkowany@ za to wyznanie@ wielki zmarły może ostatni@ współczesny moralista francuski@ otrzymał w roku 1957@ nagrodę@ jak niewinne bywały upadki@ pamiętacie@ z dawnych bardzo dawnych@ czasów@ Wyznania@ Confessiones@ biskupa w Hippo Regius@ "W sąsiedztwie naszej winnicy była grusza pełna owoców, nie nęcących ani kształtem, ani smakiem. Do jej otrzęsienia i zabrania gruszek udaliśmy się, niecni młodzieńcy, późną nocą, przeciągnąwszy aż do tego czasu zgubnym zwyczajem zabawę na placu. Zabraliśmy stamtąd ogromną ilość nie na naszą
ucztę, lecz chyba aby rzucić wieprzom, choć nieco zjedliśmy; dopuściliśmy się tego tym chętniej, że nie było wolno. Oto serce moje, Boże, oto serce moje, nad którym się ulitowałeś, gdy znalazło się na dnie przepaści..." "na dnie przepaści"@ grzesznicy i pokutnicy@ święci męczennicy literatury@ baranki moje@ jesteście jak dzieci przy piersi@ które wejdą do Królestwa@ (szkoda że go nie ma)@ "- Czy ojciec wierzy w Boga? - zawołał znów Stawrogin. - Wierzę. - Jest powiedziane, że wiara góry przenosi. Gdy wierzysz, a każesz górze, aby się ruszyła, to się ruszy... przepraszam, że plączę. A jednak zaciekawia mnie: czy ojciec ruszy z miejsca górę?" takie pytania zadawał "potwór" Stawrogin@ a pamiętacie jego sen@ obraz Claude Lorraina@ w Galerii Drezdeńskiej@ "mieszkali tu piękni ludzie"@ Camus@ La Chute Upadek@ "Ach, mój drogi, dla człowieka, który jest sam, bez boga i bez pana, ciężar dni jest straszliwy" ten bojownik z sercem dziecka@ wyobrażał sobie@ że koncentryczne kanały Amsterdamu@ są kręgiem piekła@ mieszczańskiego piekła@ oczywiście@ "tu jesteśmy w ostatnim kręgu"@ mówił do przygodnego towarzysza@ w knajpie@ Ostatni@ ostatni moralista@ francuskiej literatury@ wyniósł z dzieciństwa@ wiarę w Dno@ Musiał głęboko wierzyć w Człowieka@ musiał głęboko kochać Dostojewskiego@ musiał cierpieć nad tym@ że nie ma piekła nieba@ Baranka@ kłamstwa@ zdawało mu się że odkrył dno@ że leży na dnie@ że upadł@ Tymczasem@
dna już nie było@ mimo woli zrozumiała to@ pewna panienka z Paryża@ i napisała wypracowanie@ o spółkowaniu witaj smutku@ o śmierci witaj smutku@ a wdzięczni czytelnicy@ po obu stronach@ tak zwanej dawniej@ żelaznej kurtyny@ kupowali jej...@ na wagę złota@ panienka pani ta@ panienka ta pani ta@ zrozumiała że nie ma Dna@ nie ma kręgów piekła@ nie ma wzniesienia@ i nie ma Upadku@ wszystko rozgrywa się@ w znajomej@ niezbyt wielkiej okolicy@ między@ Regio genus anterio@ regio pubice@ i regio oralis@ a to co było niegdyś@ przedsionkiem piekła@ zostało zmienione@ przez modną literatkę@ w vestibulum@ vaginae@ Zapytajcie rodziców@ być może pamiętają jeszcze@ jak wyglądało dawne@ realne Dno@ dno nędzy@ dno życia@ dno moralne@ "Dolce vita"@ czy Krystyna Keller@ żyła na dnie@ raport lorda Denninga@ stwierdza coś@ wręcz preciwnego@ Mons pubis@ z tego szczytu@ roztaczają się rozległe@ rosnące@ widnokręgi@ gdzie są szczyty@ gdzie otchłanie@ gdzie dno@ czasem mam wrażenie@ że dno dno współczesnych@ leży płytko tuż pod powierzchnią@ życia@ ale to chyba jeszcze jedno złudzenie@ być może istnieje w "naszych czasach"@ potrzeba budowy@ nowego przystosowanego@ do naszych potrzeb@ Dna@ Mondo Cane@ dlaczego ten obraz zrobił na mnie@ wielkie wrażenie rosnące jeszcze@ ciągle rosnące@ Mondo Cane ein Faustschlag ins Gesicht@ Mondo Cane film bez gwiazd@ Mondo Cane@ ludzie tam jedzą tańczą zabijają zwierzęta@ "robią miłość" tańczą modlą się konają@ kolorowy reportaż@ o agonii@ o agonii starych ludzi@ o kuchni chińskiej@ o agonii rekina@ o przyprawach@ o
uśmiercaniu starych@ samochodów@ pamiętam zgniatanie form@ zgniatanie metalu@ pisk i zgrzytanie@ unicestwianej karoserii@ metalowe wnętrzności samochodu@ cmentarz samochodów@ jeszcze jeden sposób malowania@ obrazów w takt niebieskiej muzyki@ w Paryżu odciskanie ciała na białych płótnach@ chusta świętej Weroniki@ oblicze sztuki@ usta milionerów usta ich kobiet@ smażone mrówki larwy owady@ czarne kopczyki na srebrnych misach@ wargi jedzących@ czerwone wargi w Mondo Cane@ świecące czerwone wargi wielkie@ poruszają się w Mondo Cane@ Następnie rozpoczęto dyskusję@ nad rozdziałem III schematu o Kościele@ o ludzie Bożym i laikacie@ kardynał Ruffini@ powiedział@ że pojęcie Ludu Bożego@ jest bardzo nieprecyzyjne@ ponieważ III rozdział@ nie otrzymał kwalifikowanej większości@ głosów został odesłany@ do Komisji Liturgicznej@ dla przepracowania@ "W sąsiedztwie naszej winnicy była grusza pełna owoców, nie nęcących ani kształtem, ani smakiem..." wyznał Augustyn czy zwróciliście uwagę że@ wnętrza nowoczesnych domów bożych@ przypominają@ poczekalnię dworca@ kolejowego lotniczego@ Spadając nie możemy@ przybrać formy@ postawy hieratycznej@ insygnia władzy wypadają@ z rąk@ spadając uprawiamy nasze ogrody@ spadając wychowujemy dzieci@ spadając czytamy klasyków@ spadając skreślamy przymiotniki@ słowo spadanie nie jest@ słowem właściwym@ nie objaśnia tego ruchu@ ciała i duszy@ w którym przemija@ człowiek współczesny@ zbuntowani ludzie@ potępione anioły@ spadały głową w dół@
człowiek współczesny@ spada we wszystkich kierunkach@ równocześnie@ w dół w górę na boki@ na kształt róży wiatrów@ dawniej spadano@ i wznoszono się@ pionowo@ obecnie@ spada się poziomo@ (1963)