Różewicz Wiersze i poematy


Tadeusz Różewicz

Wiersze i poematy

Wstęp
Tadeusz Różewicz, debiutując w
r. 1947 zbiorem poetyckim,
zatytułował go "Niepokój".
Później sięgnął po ten sam tytuł
ponownie, opatrując nim z kolei
tom wierszy wybranych z lat
1945-1961. Powtórzenie nie było
przypadkowe, lecz wiązało się
głęboko z charakterem twórczości
autora. Krytyka odkrywająca ten
charakter dochodzi często do
przekonania, że również dzisiaj,
kiedy dorobek prezentuje się z o
wiele większym bogactwem, można
tytułem debiutu objąć całość
dzieła, zarówno wiersze, jak i
prozę oraz utwory dramatyczne.
Jest to bowiem całość w
wyjątkowym stopniu jednorodna,
odsłaniająca niezwykłą
konsekwencję linii rozwojowej,
wyprowadzonej z punktu wyjścia.
Podstawowe problemy, tematy i
motywy, które wyraził lub
zapowiedział debiut, przechodzą
nie tylko z jednego zbioru

wierszy do następnego, lecz
także z wierszy do prozy, a z
wierszy i prozy jednocześnie do
dramatów.
A przecież mimo tak mocnych,
obsesyjnych nawet, jak się
nieraz podkreśla, zazębień
między poszczególnymi utworami
krąg eksploatowany przez
"szarego człowieka z wyobraźnią
małą, kamienną i nieubłaganą"
nie jest bynajmniej kręgiem, w
którym nie ma rozwoju. Głęboko
wrażliwa organizacja twórcza,
jaką jest Różewicz, reaguje
bardzo żywo na świat i
współczesność. Toteż w
nieustannej konfrontacji z
rzeczywistością jednorodność
problematyki i konsekwencja w
jej podejmowaniu odnajdują
ciągle na nowo swoje znaczenie,
sprawdzane na materiale nowych
obserwacji i doświadczeń. W tym
właśnie tkwi uchwytny rozwój,
który obserwujemy na przestrzeni
dwudziestu lat działalności
twórczej pisarza.
Poezja Różewicza narodziła się
z wstrząsu wywołanego ostatnią
wojną i okupacją hitlerowską.
Nie przedawnione znaczenie
zbioru "Niepokój",
najwybitniejszego w polskiej
poezji debiutu powojennego,
zawiera się w tym, że młody
poeta, mówiący nie tylko w
imieniu własnym: "ocalałem
prowadzony na rzeź", "ja
człowiek cyfrą na rzeź
piętnowany, ja jeden z wielu",
lecz również w imieniu tych
wszystkich, "którzy żyjemy,
którzy przeżyliśmy zapatrzeni w
oczodół wojny", odkrywał i
ukazywał z niespotykaną ani
przedtem, ani potem
wyrazistością podwójny sens
wstrząsu wojny: "przerażenie i
rozdarcie".
Stąd w twórczości "świadka
wojny", jak go nazwano,
utrwalającego obok przejmujących
świadectw martyrologii i
cierpień także wszystko inne,

"co wyrzuciła z dna wielka fala
- głęboka fala drugiej wojny
światowej", tak wiele miejsca
zajmują doświadczenia, których
skutek streścił poeta w
wyznaniu: "ja człowiek pobity w
tej wojnie". Wstrząs wojenny i
okupacyjny znajduje właśnie
wyraz w "przerażeniu i
rozdarciu" - przerażeniu, że
wszystkie okrucieństwa były
dziełem ludzkim, i rozdarciu
nakazującym pytać się w
zwątpieniu, co jest naturą
ludzką, i czekać w rozpaczy
odpowiedzi na pytanie, czy
pojęcie i zasady moralności "to
są nazwy puste".
Zrodzone z tego niepokoju
pytania zabrzmiały tym
przenikliwiej, że pod naporem
zawartego w nich napięcia
wzruszeń i myśli znajdowały
najbardziej bezpośrednie ujście.
Poecie, który podjął tak istotną
problematykę moralną, chodziło
nie o piękno, lecz o prawdę. Aby
dać jej najpełniejszy wyraz,
Różewicz, przemawiając "ze
zdławionym gardłem", sięga
wyłącznie po fakty i zdarzenia,
zjawiska i sytuacje, wyrzucając
ze swojej relacji wszystko
spośród dotychczasowych środków
poetyckich, co byłoby
niepotrzebną ozdobą lub
kostiumem.
Daleko posunięta asceza
artystyczna, służąca nie tyle
poetyckiemu przekazywaniu, ile
bezpośrednio ujawnianiu materii
treściowej, określa indywidualną
sugestię poetyki Różewicza,
która sprawia, że treść wierszy

zaczyna żyć@ w formie
pierwotnej@ a raczej bez formy@
gdyż forma@ jest tym co zostało@
wyrzucone na zewnątrz@

Z twórczością autora
"Niepokoju" często wiązano
formułę "zarażenia śmiercią",
wytykając nawroty do doświadczeń
wyniesionych z wojny i okupacji,

przepełniające kolejne zbiory
wierszy i prozy. Jeżeli nawet
istotnie w ten sposób dawały
znać o sobie urazy i kompleksy,
to obsesja ta biła zz głębokiego
źródła humanistycznego - źródła
bólu i niepokoju. Nawrót w lata
wojny nie był wyłącznie samą
tylko sprawą pamięci ("ja dół
pełen wspomnień a jedne leżą na
drugich"), lecz również sprawą
obowiązku.

Ale we mnie zebrały się
obrazy@ niewypowiedziane@ którym
nie nadano kształtu@ barwy
znaczenia@
Ludzie z ustami zaklejonymi
gipsem@ (...)@ Nie odciąłem się
od nich@ wbrew pozorom@ Nie ja
ich trzymam@ ale oni mnie
zaciskają@ Zamordowani
Sprawiedliwi@ trzymają mnie w
rozwartych dłoniach@
I nie odchodzę@ uległy@ ich
bezbronności.@

Kiedy w pewnym okresie poeta
pod wpływem ataków na jego
obsesje pamięci zanotował: "zbyt
długo pasłem się na łąkach
waszych cmentarzy, Umarli,
odwróćcie się ode mnie, to jest
sprawa między żywymi",
spróbowano z tego rozpaczliwego
zaklęcia wyciągnąć wniosek o
istnieniu w jego twórczości
dramatycznej dialektyki "czasu
życia" i "czasu śmierci". W
istocie zaś stosunek obowiązku
pamięci do obowiązku udziału w
życiu kształtował się zupełnie
inaczej. Od początku niepokój
moralisty odnajdywał swój
głęboki sens: "człowiek pobity w
tej wojnie" musi, nie
zapominając niczego ze swych
doświadczeń, zrekonstruować
siebie, przywracając
spustoszonemu wojną światu
zamącone wskutek zbrodni
hitlerowskich znaczenie
podstawowych rozróżnień
moralnych:

tu jest światłość tu ciemność@
tu jest prawda tu fałsz@ tu
strona lewa tu prawa@

Niepokój o los człowieka
postawionego jeszcze raz przed
groźbą nowej wojny i zagłady
wymaga właśnie pamięci o
doświadczeniach wojny dopiero co
przeżytej. Bo chociaż istotnie
przyszłość to "sprawa między
żywymi", ale nasuwa się pytanie,
kto może powiedzieć o sobie, że
jest żywy.

Kiedy przestajesz@ z dnia na
dzień@ nienawidzić i kochać@
kiedy odkryjesz złoty środek@
zaczyna się konanie@

Moralistyka Różewicza wykazuje
charakterystyczny rys, obecny
zarówno w poezji (zaznaczony już
w debiucie, a z czasem coraz
bardziej nabierający siły), jak
i w prozie, a wszechwładnie
panujący w dramaturgii. Jest to
tendencja do nieustannej
demaskacji form, w jakich ludzie
współcześni układają swoje
życie, demaskacji pozornych
wyborów, złotego środka i
bierności.
Najdobitniejszym i z pewnością
najpełniejszym podsumowaniem tej
tendencji był utwór dramatyczny
"Kartoteka", którego
poszczególne elementy znajdowały
się w poprzedzających go
wierszach oraz w opowiadaniach.
Główna postać sztuki, "bohater",
jak ironicznie zaznacza autor,
jest "człowiekiem bez
określonego dokładniej wieku,
zajęcia i wyglądu". Ma on w
twórczości Różewicza swoich
sobowtórów w innych "bohaterach
bez twarzy". Akcentowanie więc
anonimowości urasta do rangi
zabiegu, który należy
podkreślić, bo staje się
zagadnieniem. Warto przypomnieć,
że również dawniej Różewicz
używał określenia "szary
człowiek", "ja jeden z wiewlu

ukryty wśród miliarda". Wtedy
jednak była mowa o konkretnych
doświadczeniach powszechnych,
które właśnie dzięki
konkretności i powszechności
nadawały także "jednemu z wielu"
rysy indywidualne. Anonim z
"Kartoteki", jak i jego
sobowtóry z wierszy i poematów,
zostaje do końca anonimem, bo
wszystko, co by mogło się stać
doświadczeniem, przepływa przez
niego. Do niego, a zwłaszcza do
jego sobowtórów, da się odnieść
zdanie poety: "Kto nie może
złożyć swojego świata, ten żyje
z dnia na dzień; nawet się nie
domyśla, że go nie ma".
Takim właśnie anonimom, którzy
się nawet nie domyślają, że ich
nie ma, użycza Różewicz swojego
"ja" jako medium (przynajmniej
na jakiś czas, zanim
kontrapunktem ironii zaznaczy
swój wobec nich dystans". Przez
to medium, użyczone anonimom,
którzy nie szukają doświadczeń
czy nie są do nich zdolni, a tym
samym nie mogą osiągnąć
autentyczności istnienia,
przepływa świat w postaci
chaosu. "Rura kanalizacyjna
przepuszcza przez siebie
wszystko" - osądza poeta.
Mediumiczna rola utworów z
ostatniego okresu twórczości
wprowadza pewne modyfikacje do
poetyki Różewicza. Poematy
rozwijają się na prawach
kapryśnych, na poły
pamiętnikarskich, na poły
reportażowych zapisków, które
ledwo nadążając za dyktandem
chwili, w zadyszeniu jak gdyby
zagarniają w siebie fakty,
obrazy, wydarzenia, obserwacje z
obyczaju współczesnego,
zasłyszane lub wyczytane
reminiscencje o sztuce i
polityce, przedruki informacji z
prasy i opinii z książek,
jednym słowem chaos, który może
być jednocześnie wszystkim i
niczym. Mimo kontrastu między
świadomą rygorystyczną zasadą

wyboru z wcześniejszych utworów
i obecnym pozornym chaosem, mimo
kontrastu między dawną
zwięzłością i obecną
rozlewnością, jedna cecha
pozostaje niezmienna. Jest nią
znana i nieubłagana wierność
konkretowi, która, wychodząc z
założenia, że "rzeczywistość
jest wypełniona
rzeczywistością", stara się "nie
zostawić ani jednego miejsca,
ani jednego pola dla wyobraźni",
bo obawia się, że wyobraźnia,
łatwa do zwiedzenia, może
podsunąć "podobieństwa rzeczy
jako rzeczy same". Stąd
kontynuacja podejmowanych już
wcześniej prób
wierszy_collage.ów, stąd
sięganie po dosłowność przekazów
z życia codziennego, stąd
kombinacje metody cytatów i
szerokich przytoczeń
informacyjnych, branych z gazet
i książek. Odnosi się wrażenie,
że Różewicz, przyjmując służbę
jako medium anonima, chce
również swoją poezję zbliżyć jak
najbardziej do anonimowości.
Eksperyment (bo z pewnością
trzeba uznać za eksperyment
oddanie twórczości w służbę,
jako medium anonima zalewanego
chaosem świata) jest ryzykowny:
"Niech to wszystko samo stwarza
się w ruchu." Ale mimo ryzyka
kuszący: porazić Meduzę jej
własnym odbiciem. Mimo przecież
komplikacji nietrudno odróżnić,
kiedy mówi medium, a kiedy brzmi
głos poety. Nie tak trudno też
zrozumieć, co myśli poeta,
mówiąc: "Świat powstał z
chaosu." Jego myśl jest jak
najdalsza od stwierdzenia, że
losem człowieka jest bierność i
bezradność. Świadczy o tym
zapamiętałe i bezlistosne
obnażanie ludzi, nie
zdobywających się na autentyczne
istnienie, pozbawionych życia
wewnętrznego. Demaskowanie
pozorów, obnażanie atrap i
manekinów, dokonuje się z taką

samą pasją w powstających
równolegle sztukach teatralnych.
Jest w tym osądzie pewnych form
i przejawów życia współczesnego
konsekwentny ciąg dalszy
niepokoju moralisty, który
przyszłość wiąże tylko z
przywróceniem prawdziwego
znaczenia zasadom moralnym.
Czuje się to mocno, niezależnie
od nie zamkniętej nieraz w
świadomym zamierzeniu formy
ostatnich utworów poetyckich.
Toteż jeżeli poeta mówi: "każdy
z was może dopisać początek i
koniec", czytelnik wie, jakie
dopełnienie jest odpowiedzią na
to wezwanie.
Hieronim Michalski

Wiersze i poematy

Maska
Z tomu "Niepokój"
Maska

Oglądam film o karnawale
weneckim@ gdzie olbrzymie kukły
z potwornymi głowami@ śmieją się
bezgłośnie od ucha do ucha@ i
panna zbyt piękna dla mnie
który@ jestem mieszkańcem małego
miasteczka północy@ jedzie
okrakiem na ichtiozaurze.@
Wykopaliska w moim kraju mają
małe czarne@ głowy zaklejone
gipsem okrutne uśmiechy@ ale i u
nas wiruje pstra karuzela@ i
dziewczyna w czarnych
pończochach wabi@ słonia dwa lwy
niebieskie z malinowym jęzorem@
i łapie w locie obrączkę
ślubną.@
Ciała nasze krnąbrne i
nieskore do żałoby@ nasze
podniebienia smakują leguminę@
popraw papierowe wstęgi i
wieńce@ pochyl się tak: biodro
niech dotyka biodra@ twoje uda
są żywe@ uciekajmy uciekajmy.@
(1946)

Róża

Róża to kwiat@ albo imię
umarłej dziewczyny@
Różę w ciepłej dłoni można
złożyć@ albo w czarnej ziemi@
Czerwona róża krzyczy@
złotowłosa odeszła w milczeniu@
Krew uciekła z bladego płatka@
kształt opuścił suknie
dziewczyny@
Ogrodnik troskliwie krzew
pielęgnuje@ ocalony ojciec
szaleje@
Pięć lat mija od Twej śmierci@
kwiat miłości który jest bez
cierni@
Dzisiaj róża rozkwitła w
ogrodzie@ pamięć żywych umarła i
wiara.@

Lament

Zwracam się do was kapłani@
nauczyciele sędziowie artyści@
szewcy lekarze referenci@ i do
ciebie mój ojcze@ Wysłuchajcie
mnie.@
Nie jestem młody@ niech was
smukłość mego ciała@ nie zwodzi@
ani tkliwa biel szyi@ ani
jasność otwartego czoła@ ani
puch nad słodką wargą@ ni śmiech
cherubiński@ ni krok elastyczny@
nie jestem młody@ niech was
moja niewinność@ nie wzrusza@
ani moja czystość@ ani moja
słabość@ kruchość i prostota@
mam lat dwadzieścia@ jestem
mordercą@ jestem narzędziem@ tak
ślepym jak miecz@ w dłoni kata@
zamordowałem człowieka@ i
czerwonymi palcami@ gładziłem
białe piersi kobiet.@
Okaleczony nie widziałem@ ani
nieba ani róży@ ptaka gniazda
drzewa@ świętego Franciszka@
Achillesa i Hektora@ Przez sześć
lat@ buchał z nozdrza opar krwi@
Nie wierzę w przemianę wody w
wino@ nie wierzę w grzechów
odpuszczenie@ nie wierzę w ciała
zmartwychwstanie@

Matka powieszonych

Ociera się o szorstką skórę
tłumu.@
Tu@ po ulicy chodzi@ matka
powieszonych@ czarna@ srebrną
głowę niesie@ w dłoniach@ ach
jaka ciężka bryła@ wypełniona
nocą@ rozsadzona światłem@
pomylona krąży@ i śpiewa i
śpiewa@ w butach z krzywym
obcasem@ z jałowym łonem@
zwiędłą piersią@ pomylona syrena
wyje@ do obrzękłego nad miastem
księżyca@
ołowianymi stopami stąpa@ po
betonie ulic@ matka
powieszonych@ z księżycem u
szyi@ idzie na dno@ ociera się o
szorstką łuskę tłumu.@

Ocalony

Mam dwadzieścia cztery lata@

ocalałem@ prowadzony na rzeź.@
To są nazwy puste i
jednoznaczne:@ człowiek i
zwierzę@ miłość i nienawiść@
wróg i przyjaciel@ ciemność i
światło.@
Człowieka tak się zabija jak
zwierzę@ widziałem:@ furgony
porąbanych ludzi@ którzy nie
zostaną zbawieni.@
Pojęcia są tylko wyrazami:@
cnota i występek@ prawda i
kłamstwo@ piękno i brzydota@
męstwo i tchórzostwo.@
Jednako waży cnota i występek@
widziałem:@ człowieka który był
jeden@ występny i cnotliwy.@
Szukam nauczyciela i mistrza@
niech przywróci mi wzrok słuch i
mowę@ niech jeszcze raz nazwie
rzeczy i pojęcia@ niech oddzieli
światło od ciemności.@
Mam dwadzieścia cztery lata@
ocalałem@ prowadzony na rzeź.@

Uczeń czarnoksiężnika

Po co otwarłem oczy@ Zalewa
mnie świat kształtów i barw@
fala za falą@ kształt za
kształtem@ barwa za barwą@
wydany na łup@ jadowitych
zieleni@ zimnych błękitów@
intensywnych żółtych słońc@
jaskrawych czerwonych homarów@
jestem nienasycony.@
Po co otwarłem uszy@ napełniły
mnie harmonie żywe@ echa głosów
umarłych@ nawet łza tnie ze
zgrzytem twarz@ jak diament
szkło@ i cisza naciągnięta jak
skóra@ na bębnach wojennych
grzmi@ nieszczęsny słyszę jak
trawa rośnie.@
Po co rozwiązałem język@
utraciłem milczenie złote@
gaduła nie powiem nic nowego@
pod słońcem.@
Otwarty na wskroś@ nie znam
zaklęcia@ nie zamknę się@ w
sobie sam.@

Żywi umierali

Zamurowani żywi umierali@

czarne muchy składały jaja@ w
mięsie ludzkim.@ Z dnia na
dzień@ ulice brukowali@
obrzękłymi głowami.@
Ojciec Aaron@ miał brodę z
pleśni i mchu@ a głowę z białego
światła@ które gasło drżąc@ nim
skonał jadł z dłoni@ więdnącymi
wargami@ i otwierał turkusowe
oczy.@
W małej izbie@ puchły ciała.@
Salcia sprzedawała jabłka@
srebrne pachnące sadem@ u wylotu
bramy@ która była z błękitu.@
Między bełkotem@ i rudą
plwociną@ między liszajem
ściany@ i trupem przechodnia@ z
okrutnym okiem@ między
kamieniem@ i wyciem obłąkanej@
stała Salcia w czerwonej sukni@
a barwy nasiąkały jadami@ i
jabłko gniło w dłoniach@
śniadych. Z zapachu@ wykręcał
się biały czerw.@ Jabłka więdły
jabłka gniły@ umierała matka.@
Nikt już jabłek do getta nie
nosił@ nikt już jabłek w getcie
nie kupował.@ Z dnia na dzień@
ciała spadały w dół.@

Z domu mojego

Z domu mojego@ kamień na
kamieniu@ kwiatek na tapecie@
ptaszek i gałązka@
Próg który rozdziela pustkę i
gruz@ na progu podkowa@
tego szczęścia nie przekroczę@
teraz i zawsze@
ściany tak otwarte@ jak strony
świata@
w jednej stronie jest wiatr@
który rozwiał dym i ojca@
w drugiej stronie jest wiatr@
który rozwiał dym i matkę@
w trzeciej stronie jest wiatr@
który rozwiał nawet imię brata@
w czwartej stronie jest wiatr@
który przeminął@
obracając się wkoło czulszy@
wskazuje nieomylnie na.@

Miłość

Kupiłem ci pelargonię@ niosę

doniczkę w różowej bibułce.@ Idę
ulicą@ ludzie biegną ludzie jadą
ludzie krzyczą@ ten sprzedaje@
cudowny płyn na porost włosów@
szkaplerze@ trujące cukierki@
pornograficzne obrazki.@ Obok w
czerwonym kościele@ grożą
jeszcze śmieszni piekłem@
obiecują niebo@ zachwalają wiarę
ojców naszych.@ Sprytny z rybim
okiem@ i brodą jak lisia kita z
miedzi@ nabił sto tysięcy
nędzarzy@ w butlę@ ogłosił
bankructwo@ Mrowisko się mrowi.@
Piszą anonimy składają fałszywe
świadectwa@ chorują na syfilis@
piją wódkę i eter@ gwałcą i
zarzynają@ obliczają saldo.@
Obywatele miasta obłudnicy@
witają kardynała@ karmazynowy
kardynał@ nie uczynił cudu@
wygwizdały go ptaki.@ Poeci
grają na katarynkach@ prowadzą
dialogi z Bogiem@ fałszują
monetę.@ Na uniwersytecie@
profesor pod parasolem@ w
czerwonym turbanie na głowie@
wykłada metafizykę@ radzi
wdychać pranę@ Bzdura obłuda
fałsz.@ Idę ulicą@ jestem ci
wdzięczny za miłość@ cieszę się
pelargonią@ w różowej doniczce.@
To jest prawda:@ Miłość
uszlachetnia@ jestem lepszy@
odrobinę lepszy@ wierzymy w to
oboje.@

Gwiazda żywa

Jakie dni mnie oplatają@
miękkie pachnące@ jak brody
kupców asyryjskich@ tyle dni
tyle dni@ misternie ułożonych@
Jakie noce mnie połykają@
ciemne jak przewód pokarmowy@
wymoszczone śluzową błoną z
różu@ tyle nocy tyle nocy@ w
brzuchu wieloryba@
Przyszedł mój przyjaciel@ z
dziurą w czole@ i obdarł brody
misterne@ rozpruł brzuch
rozkoszy@ wyciągnął ze mnie@
wiotki kręgosłup płaza@ i
wszczepił nowy biały mlecz@ jak
gwiazdę z żywego srebra.@

Widzę szalonych
Z tomu
"Czerwona rękawiczka"
Widzę szalonych

Widzę szalonych którzy@
chodzili po morzu@ wierzyli do
końca@ i poszli na dno@
teraz jeszcze przechylają@
moją łódź niepewną@
odtrącam te sztywne@ dłonie
okrutnie żywy@
odtrącam rok za rokiem.@

Kasztan

Najsmutniej jest wyjechać@ z
domu jesiennym rankiem@ gdy nic
nie wróży rychłego powrotu@
Kasztan przed domem zasadzony@
przez ojca rośnie w naszych
oczach@
matka jest mała@ i można ją
nosić na rękach@
na półce stoją słoiki@ w
których konfitury@ jak boginie
ze słodkimi ustami@ zachowały
smak@ wiecznej młodości@
wojsko w rogu szuflady już@ do
końca świata będzie ołowiane@
a Bóg wszechmocny który
mieszał@ gorycz do słodyczy@
wisi na ścianie bezradny@ i źle
namalowany@
Dzieciństwo jest jak zatarte
oblicze@ na złotej monecie która
dźwięczy@ czysto.@

Obcy

Deszcz jest samotny@
tak po tej wojnie@ ze
wszystkim@ ech pełno odpadków.@
Matka od której@ odcięli mnie@
po urodzeniu@ jest jak kamień.@
Wyszedłem z niej@ to ona -
obca kobieta@ niesie ubogi
pęczek marchwi@ i tak sobie
chodzimy@ każde w swoją stronę.@
Oczy mam pełne łez@ i
wykrzywione usta@ na ludzi
patrzę z daleka@
nie mogę się dźwignąć@ z ziemi
do nieba@
deszcz jest samotny i czysty@

opada i wznosi się wyżej.@

Ściana

Odwróciła twarz do ściany@
przecież mnie kocha@ dlaczego
odwróciła się ode mnie@
więc takim ruchem głowy@ można
odwrócić się od świata@ na
którym ćwierkają wróble@ i
młodzi ludzie chodzą@ w
krzyczących krawatach@
Ona jest teraz sama@ w obiczu
martwej ściany@ i tak już
zostanie@
zostanie pod ścianą@
ogromniejącą@ skręcona i mała@ z
zaciśniętą pięścią@
a ja siedzę@ z kamiennymi
nogami@ i nie porywam jej z tego
miejsca@ nie unoszę@ lżejszej
niż westchnienie.@

Powrót

Nagle otworzy się okno@ i
matka mnie zawoła@ już czas
wracać@
rozstąpi się ściana@ wejdę do
nieba w zabłoconych butach@
usiądę przy stole i
opryskliwie@ będę odpowiadał na
pytania@
nic mi nie jest dajcie@ mi
spokój. Z głową w dłoniach@ tak
siedzę i siedzę. Jakże im@
opowiem o tej długiej@ i
splątanej drodze.@
Tu w niebie matki robią@
zielone szaliki na drutach@
brzęczą muchy@
ojciec drzemie pod piecem@ po
sześciu dniach pracy.@
Nie - przecież nie mogę im@
powiedzieć że człowiek
człowiekowi@ skacze do gardła.@

Kopiec

Usypali nad nim kopiec@ z
przyjazdów i odjazdów@ z czasu i
przestrzeni@ z ludzi rzeczy
zdarzeń@ masła kawy gazet@ z
zielonych pluszowych albumów@
bromu kwiatów@ i sztucznego

śmiechu@
Prawie wszyscy się zjechali@
na stole liść miedziany leży@ tu
popiół sypią@
Matka rozgrzebuje kopiec@ i
wydobywa młodą głowę@ z jasnego
promienia@ z pachnącymi
tytoniem@ szerokimi ustami@
to On@ po którego nie wybiega
się@ przed dom@ który nie zasnął
w malinach@ który nie przyjedzie
jutro@
Matka żywcem pogrzebana@ w
powietrzu przy stole@ porusza
niemrawo@ palcami.@

Domek z kart

Moja dziewczyna@ dom
zbudowała@ z kart kolorowych@
moja dziewczyna@ nuci
piosenkę@ o białych różach@
chciałem ją kochać@ w oczy
zaglądać@ czyste niebieskie@
pomordowani@ z krzywym
uśmiechem@ zachichotali@
na moich dłoniach@ czerwone
plamy@ czerwone plamy@
na białych różach@ na białych
ścianach@ czerwone plamy@
mojej dziewczynie@ dom
rozwalają@ pomordowani@
karty rozdają@ z gnijącą
twarzą@ pomordowani.@

Ale kto zobaczy...

ale kto zobaczy moją matkę@ w
sinym kitlu w białym szpitalu@
która trzęsie się@ która
sztywnieje@ z drewnianym
uśmiechem@ z białymi dziąsłami@
Która wierzyła przez
pięćdziesiąt lat@ a teraz płacze
i mówi: "nie wiem... nie wiem"@
jej twarz jest jak wielka
mętna łza@ żółte ręce składa jak
przestraszona@ dziewczynka@ a
wargi ma granatowe@
ale kto zobaczy moją matkę@
zaszczute zwierzątko@ z
wytrzeszczonym okiem@
ten@
ach chciałbym ją nosić na
sercu@ i karmić słodyczą.@

Zaraz skoczę szefie

Pan szef powiedział:@ skoczcie
no chłopaki@ zaskrzypieli
chłopcy@ z rumianymi buziami@
zaskrzypieli@ drewnianymi
nóżkami.@
Pan szef wziął się pod boki@ i
powiada: biegiem maarsz@
jakże to panie szefie@ błoto
po kolana@ a tu nawet i kolan
nie ma@ tylko gładkie ładne
klocki@ i noc jest deszcz
jabłonie@ w deszczu w stodołach
siano@ suche jak świerszczyk.@
Szef pęcznieje siny szef@ no
no siądźcie sobie szefie@ w
sianie "nogi" fajne@ białe jak
droga mleczna@ i jak niebo
pachną oborą@ jakże przecież
psa@ z kulawą nogą nie wypędza
się@ w taką pogodę@ a tu nawet
jabłka nie ma@ w kolanie
strzaskane@ okrągłe i białe
jabłuszko.@
Szef się zmarszczył i
powiada:@ ty byku ty byku@
no no szefie rozepnijcie
kołnierz@ taki tam i byk@
siądźcie szefie@ zaraz nam
Mamusia mleko przyniesie@ i
rogaliki z masłem@ wiecie jestem
maminsynek@
poczekajcie panie szefie@
tylko sobie nóżki odkręcę@ bo
cholernie ciężkie choć
ulepszone@ nowoczesne@ a
skrzypią skrzypią@
zaraz skoczę szefie@ zaraz
skoczę do gardła@ z krzykiem
Mamo Mamo.@

Pokoje hotelowe

Pokoje hotelowe@ dotknięcia
zimnych@ obcych dłoni@
można tak wędrować z kąta w
kąt@ w poszukiwaniu miłości i
wiary@
ocierać się o meble@ rysować
na szybie kwiaty@ zwierzęta i
znaki@ zwierzenia uczuć@ zbyt
tkliwych niemęskich@ które
rozpływają się we łzach@
wtedy alarmujemy żywych@ za

naciśnięciem guzika@ wyskakuje
chłopak z pryszczami@ na twarzy@
niechętny i gnuśny@
wzrusza nas nadmiernie@
wciągamy go chciwie@ w rozmowę@
napełnieni łaską miłości@ możemy
głosić nowe prawdy@ ale ze
zdławionym gardłem@ z
wstydliwością człowieka
współczesnego@ prosimy o
szklankę herbaty@ żyjemy
nadzieją jego powrotu@
łatwiej nam iść przez kosmos@
z tym obcym wyrostkiem@ w
lakierkach.@

Gipsowa stopa

Lekarze mówili że byłaś@ jedną
nogą na tamtym świecie@ oglądam
ją przerażony@ przecież masz
taką małą stopę@ taka stopa jest
strasznie@ zagubiona w świecie@
gdzie są same ślepe uliczki@ i
rosną lasy białych lasek@
miałaś stopę różową i ciepłą@
jak zwierzątko i pięta była@ do
tupnięcia w ziemię@ a teraz
twoja stopa jest@ jak odlew z
gipsu na stoliku@ przy którym
załgany@ jegomość z ospowatą
twarzą@ sprzedaje balsamy
cudowne@ na odciski@
znam jego tajemnicę to on@
odrąbał nogi tej dziewczynie@
która sprzedaje na rogu
bukieciki@ on ją wepchnął pod
pociąg@ a teraz ze złym
uśmiechem@ wystawia stopę
umarłej córki@ pod parasolem
pstrym jak bukiet@
chodź ze mną do ogrodu@ musisz
biegać po ścieżkach@ chodź
prędzej musisz wycisnąć@ ślad
swej stopy na tym świecie@ chodź
ze mną@ chodź prędzej jest rosa@
na trawie i szkło ostre@ z
rozbitej butelki@
musisz cię skaleczyć@ do krwi
i krzyknąć@ abym nie chodził@ po
świecie samotny jak@ gipsowa
stopa po okrągłym@ stoliku
jegomościa@ z ospowatą twarzą@ z
wystrzępionymi nogawkami.@

Elegia prowincjonalna
Z tomu "Pięć poematów"
Elegia prowincjonalna

I. Przebudzenie

Przebudzony nagle nie wiesz@
kim jesteś dopiero stajesz się@
dochodzisz do siebie i oto@
widzisz że nie jesteś w drodze@
Nim dokładnie odczytasz@ widok
umowny za oknem@ wiesz
wszystko.@

II. Anioł
w drewnianej koszuli

Poborowi na drewnianych
koniach@ poborowi z zielonymi
kuferkami@ z kuflami które mają
odstające@ uszy i sumiaste białe
piany@ dziewczyny na łabędziach@
i poborowi na srogich lwach@
wymalowani pięknie poborowi@ z
kuferkami@ w których słodkie
białe placki@
dziewczyny w drewnianych
sukniach@ z białymi kolanami z
łopaktami@ sterczącymi jak
skrzydełka@ dziobią ciasto@
chłopcy wiodą gwiazdę@ chłopcy
wiodą gwiazdę@ z kolcem wbitym
między@ ogromny pień powietrza@
dokoła chłopcy i dziewczęta@
ich gesty są jak niezamierzone@
ciosy ich ruchy kaleczą
przestrzeń@
anioł w drewnianej koszuli@
który ma słodkie kolana@ ciche
wzniesienia źródła oczy@
między białymi owieczkami@
które mają różowe pyszczki@
anioł w drewnianej koszuli@
jest kwadratowy.@

III. Czerwony dywan

Jakże chce mi się śmiać z
tych@ którzy nie widzieli
czerwonego@ dywanika nad moim
łóżkiem@ a mówią życie życie@
którzy nie odkryli tajemnicy@
zielonego pączka@ ukrytego w
uśmiechu żony@ która wchodzi i
staje przede mną@ bezradna@ jak

ręce pełne kwiatów@
oto kultury i cywilizacje@ tak
doskonałe i piękne jak koła@ w
które jesteście wpisani@
oto ja który poznałem@ prawdę
zakrytą przed wami@ poznałem złą
tajemnicę@ rozwieszoną między@
ścianą i moim obliczem@
nie ma tu miłości ani
wyobraźni@ nie ma czułości ani
zwątpienia@ nie ma przeszłości i
przyszłości@ nie ma żalu@
żywi i umarli@ są jak pudełka
tekturowe@ jak piramida z
drewnianych klocków@ żona jest
jak ręka lewa@ albo sufit albo
gwiazda@
wspomnienie o przyjacielu@
jest tak bezbarwne@ jak
wspomnienie o@ lasce która
zginęła w poczekalni@
węch słuch smak wzrok i@
martwe ptaki z rozdziawionymi
dziobami@ odlatujące@
Jakże chce mi się śmiać z
tych@ którzy nie widzieli
czerwonego@ dywanika nad moim
łóżkiem@ a mówią życie życie@
oto dywan samolot@ który unosi
się nad wodami@ oto sąd
ostateczny@ staniecie przed nim@
i zdacie rachunek@ ze wszystkich
zmysłów.@

IV. Rozmowy

Moja ciotka mówi@ chciałabym
być mała jak "roboczek"@ i
siedzieć w szparce@
mówi panu Jezusowi rosną
włosy@ pan Jezus mruga panu
Jezusowi@ rosną paznokcie w
kaplicy@ temu srebrnemu panu
Jezusowi@ i mówi@ już mi bliżej
do nieba jak do ziemi@ na trumnę
nawet nie będzie@ wszystko
zechlał i poszedł@ z tą dziwą@ a
niech mnie owiną w gazetę@ i tak
pochowają.@

V. Ucieczka

Chmury z włochatymi gębulami@
w trawach wałęsają się tu@
wiatry ze spiczastymi pyskami@

węszą jak psy@
ale kto odgadnie że uciekam@
kiedy biorę bilet od kasjera@
który ma twarz za kratą@ kto
odgadnie że uciekam@
kiedy podchodzę w poczekalni@
do stolika czy można@ i brzydkie
dziewczyny@ ściskają kolanami
suknie@
znajomy urzędniczyna który@
pracuje w sądownictwie
trzydzieści pięć lat@ mówi mi
"jak człowiek pomyśli o
gwiazdach@ to mu się nic nie
chce"@
I kurczy się@ i dotyka czołem
szyby.@

VI. Ulica Kota w Worku

Bo to jest uliczka bez rąk@ i
nóg uliczka bez głowy@
W dzień rozmawiamy tkliwie@ z
drzewami które się karmią
światłem@ ale w nocy zostawiamy
drzewa@ na pastwę deszczu który
jest@ monotonny@
Bo to jest ślepa uliczka@
uliczka jak szklana kula@ bo to
jest uliczka bez rąk@
Chłop tu raz wjechał@ z furką
drzewa zabłądził ot tak@ dzieci
mówiły z wielką powagą koń@
mówiły u uśmiechem koń koń@
najmniejszy spytał@ mamusiu
dlaczego koń@
Bo to jest uliczka bez rąk@ i
nóg uliczka bez głowy@
Dorośli na niej pogrzebani@ w
ziemi po szyję w ubraniach@
skrojonych bardzo źle@ nie
podnoszą oczu do nieba@
Bo to jest ślepa uliczka@
uliczka jak szklana kula@ bo to
jest uliczka bez rąk@
Tylko ślepiec zręcznie wymija
mur@ tu tam tu@
Tam małe pociągi ryczą@ jak
stalowe cielęta@ do matki
przestrzeni@
Konduktor przykłada@ dwa palce
do daszka domku@ w którym
mieszkają zabawki@
chłopiec w niebieskich@
skarpetkach siedzi@ z

rozchylonymi ustami@
wskazuje i nazywa po imieniu@
pyta dlaczego dlaczego.@

Skrzydła i ręce

Kiedy odchodzę dalej@ nie
zatrzymuj mnie@ to jest droga w
światło@
ręce ze wszystkich stron@
ruchliwe ręce@ rozpraszają mnie
i roznoszą@
i zaczyna się tropienie@ i
zaczyna się gra@ świateł i rąk I
są cienie@
Na białych obłokach@ cienie
rąk i skrzydeł@ choć nie ma
między nami aniołów.@

Wodzę oczami
Z tomu "Czas który idzie"
Wodzę oczami

Płyną chmury nad domem@ w
którym życie moje schodzi@
czarne warcząc przewalają się@
nad ziemią@ jasne przemijają@
jakby ich nie było@
Wrastam w życie@ coraz głębiej
i szerzej@ nietrwały wodzę
oczami@ za chmurami@ i mocniej
kocham ziemię@ deptaną ludzkimi
stopami@

Obietnica

Ja to odejmę przeszłości@
Na skroni promień@ oko pełznie
w niebie@ wargi stulone@ ręce
rozplecione@ Ja to odejmę
przeszłości@
Ja człowiek pobity w tej
wojnie@ jak drzewo i trawa@ ja
wyziębiony@ jak podziemia
kościołów@ ja dół pełen
wspomnień@ a jedne leżą na
drugich@
Stworzę dla was obraz nowy@
pożywny i pełen ciepła@
Wy nie znacie naszej śmierci@
nie kryjecie pod korą@ ciemnych
korytarzy@ wy z twarzami w
słońcu@ dzieci moje@
Dla was milczę@ w środku
majowego pola@ Za ręce się

trzymamy@ trawa kłuje nasze
stopy@ kwiaty jasnym patrzą
okiem@
Ja to odejmę przeszłości@

Świadek
Z tomu
"Wiersze i obrazy"
Świadek

Ty wiesz że jestem@ ale nie
wchodź nagle@ do mego pokoju@
mogłabyś zobaczyć@ jak milczę@
nad białą kartą@
Czy można pisać@ o miłości@
słysząc krzyki@ zamordowanych i
pohańbionych@ czy można pisać@ o
śmierci@ patrząc na twarzyczki@
dzieci@
Nie wchodź nagle@ do mego
pokoju@
Zobaczysz niemego@ i
skrępowanego@ świadka miłości@
którą zwycięża śmierć@

Wspomnienie dzieciństwa

W świetle dnia@ był wesoły jak
ptak@ między jasnymi mieczami
słońca@ które nabiegły krwią@
Żółty latawiec błyskał@ w
przewalającym się dymie@ jak oko
smoka@
Chłopiec wierzył że jest
ptakiem@ leciał przez zielone
łąki@ i krzyczał@
W nocy ściga mnie@ jego szybki
oddech@
Stół na którym opieram głowę@
jest jak pień@ ściętego drzewa@

Równina
(fragmenty)
Z tomu "Równina"
Równina (fragmenty)

I

Tylko w szorstkich objęciach@
rzeczywistości@ bije serce@ i
strumień krwi@ jak słońce@
płynie przez zielone drzewo@
mojego życia@ Ciasno w piersiach
własnych@ otworzę się@ jak
równina@ przychylna ruchowi i

zmienności@ niech mnie napełni@
Ocean życia@
Zbyt długo pasłem się na
łąkach@ waszych cmentarzy
Umarli@ odwróćcie się ode mnie@
to jest sprawa między żywymi@
białorunne baranki@ drżące jak
gałązka ze światła ze snu@ niech
was połknie czarna rzeka@
gipsowe baranki@ z zamkniętymi
łagodnie pyszczkami@
Ocean życia@
Więc trzeba chodzić@ ze
wszystkimi latami@ z obrazami
które widziałem@ krajobrazami
które opuściłem@ Z ręką
gestapowca na twarzy brata@ z
wszystkimi twarzami umarłych@ z
twarzami żywych@ "których
oczodoły były jak pierścienie@
co się oprawą czernią niewidomą@
bo wyłupiono z nich drogie
kamienie"@
Ocean życia@
Więc trzeba chodzić z
wszystkimi owocami@ wszystkimi@
barwami owoców@ słowami@ które
nie zostały wypowiedziane@ z
czarnymi drzewami@ na śniegu@ z
nocami@ które będą@ i z tą jedną
która jest@
Uczeni mówią że wszystkie@
wypowiedziane słowa trwają@ w
eterze@ zachowały się w oceanie
powietrza@ ze swym ciepłem barwą
smakiem@ na zawsze@
Ale we mnie zebrały się
obrazy@ niewypowiedziane@ którym
nie nadano kształtu@ barwy
znaczenia@
Ludzie z ustami
zaklejonymigipsem@
Och jak kiełkuje@ jak rośnie
we mnie@ milczące ziarno@
umarłych owoców@ idzie do
światła@ przebija ślepą glinę@
mojego ciała@ przełamuje
zdrewniały język@
Są w nim słowa@ dziesięciu
młodych poetów@ którzy zginęli w
Warszawie@ oni nie zobaczą@ jak
zrastają się żebra@ katedry
świętego Jana@ jak rośnie
najmłodsza katedra@ w Europie@
jeszcze wilgotny@ gotycki kwiat@

pod pochmurnym niebem@ ojczyzny@
Jest w nim szept@ młodych
dziewczyn@ które nie będą
tańczyły@ w majową noc@ pod
koronami drzew@ dziewczyn@
których drobne kości@ i małe
czaszki milczą w ziemi.@

II

"Poeta mówi, że za Orfeuszem@
szły drzewa, morskie fale i
kamienie..."@ W nocy leżę@ z
twarzą w ciemności@ i ciężar
twojej głowy@ na sercu czuję@
ciężar góry lodowej@ czy ptaka
co odleci@ zapytuję@ kto za mną
idzie@ Nikt nie odpowiada@ pytam
z lękiem raz wtóry@ Kto za mną
idzie@ słyszę Jaka cisza dzwoni@
czy mieszkam w wielkim@ dzwonie
bez serca@ pytam po raz trzeci@
kto za mną idzie@
Słyszę łzy@ które płyną w
nocy@ z oczu zamkniętych@ I nie
uśniemy@
Wszystkie obrazy które
widziałem@ krajobrazy w których
żyłem@ opuszczają mnie@ zostaję
z tym jednym@ sam@ w świetle
lamp elektrycznych@ widzę ludzi
w szynelach@ koloru ziemi@
trzymają w rękach miski
blaszanki@ menażki garnki@ wielu
stoi@ z opuszczonymi rękami@
stoją jeden przy drugim@
stłoczeni na placu za miastem@
owinięci kolczastym drutem@
milczą przez wiele nocy i dni@
potem w świetle lamp
elektrycznych@ widzę trawę@
wygryzioną do korzenia@ i słyszę
głos nieludzki@ W świetle dnia
leży przy drutach@ kobieta@ z
rozwartymi palcami@ z których
wypadł kawałek chleba@
W milczeniu reflektorów@ widzę
plac pusty@ pokryty bielą wapna@
Nocą słyszeli ludzie@ furgony
którymi wywożono@ umarłych@ Tak
wyglądała zagłada@ obozu jeńców
radzieckich@ w jednym z naszych
miast@
Nie odciąłem się od nich@
wbrew pozorom@ Nie ja ich

trzymam@ ale oni mnie zaciskają@
Zamordowani Sprawiedliwi@
trzymają mnie w rozwartych
dłoniach@ I nie odchodzę@
uległy@ ich bezbronności.@

III

Przez ulicę Żabią@ przez
polskie miasto@ idzie Róża@
idzie w bieli piór@
To nie zabawa karnawałowa@
jeszcze długo będzie unosił
wiatr@ pierze z pościeli@ ludzi
którzy@ odeszli@
Nie odcisną kształtu swego
ciała@ na trawie majowych łąk@
na fali która drży@ nad
szafranowymi płetwami ryb@ nie
odcisną kształtu@ swego ciała na
sianie@ kiedy przez puste
klepisko@ przelatują z piskiem
czarne błyskawice@ jaskółek@
Nie odcisną kształtu swego
ciała@ na żadnej pościeli@
Przez ulicę Żabią@ w Polsce@
idzie Róża@ idzie przez bruki
nierówne@ koło domów z
gwiazdami@ których okna zabite
deskami@ idzie przez dom boży@ w
którym dzikie koty@ znalazły
legowisko@
Idzie wśród piór świecących@ w
ten czarny dzień@ idzie przez
wasze miasta neutralni Szwedzi@
przez wasze domy teatry
świątynie@ idzie przez wasze
wsie neutralni Szwajcarzy@ przez
wasze miasteczka@ czysta jak
łza@
Przeszła jak przechodzą
chmury@ po niebie po ziemi bez
śladu@
Przechowałem w sobie@
uderzenia jej serca@ milczenie
oczu@ ciepło i barwę ust@ ucisk
wnętrzności@ uda pierzchające@ w
cieniu miłości@ kształt głowy@ i
rudy zmrok opadających włosów@ i
małe słońce uśMiechu@ Przeszła
jak przechodzą chmury@ lecz od
czego pada ten długi
niezmierzony@ cień@

IV

Ja w domu swoim@ w dziesięć
lat po wojnie@ gdy nocą@ słyszę
kroki@ wiersz przerywam@ mam
chwilę strachu@ ciągle idą po
mnie@ od lat piętnastu@ idą w
nocy po mnie@ słyszę ich oddech@
ciepły i cuchnący@ tchnienie
padliny@ na majowej łące@
to skrzypią buty@ i czarne
rzemienie@ Odkładam pióro@ i
oddech wstrzymuję@
Ja człowiek@ cyfrą na rzeź
piętnowany@ ja jeden z wielu@
pot ocieram z czoła@ gdy nocą
słyszę kroki@ I zamykam oczy@
które widziały nazbyt wiele@
O ciało ludzkie@
najpiękniejszy prochu.@

VI

Jest we mnie noc lipcowa w
sadzie@ kiedy się zrywa wiatr i
deszcz ustaje@ Zielona
okiennica@ stuka w ścianę@
Biegniemy w środku nocy@ do
ogrodu@ ja i mój zmarły brat@
Przez mokre trawy@ biegniemy pod
drzewa@ Widzę usta które śmiech
otacza@ i rękę co trzyma owoc@
rozgryziony@ czuję smak deszczu@
i wiatru@ i księżycowa zastyga
polewa@ na ciemnym dzbanie
ziemi@ Po latach noc nadchodzi@
noc okupacji@ noc straszna noc
długa@ widzę brata@ schodzi do
podziemi@ ginie.@
(1954)

Moje usta
Z tomu "Srebrny kłos"
Moje usta

KOńczy się ten dzień@
Kończy się kolacją@
czyszczeniem zębów@ pocałunkiem@
ułożeniem rzeczy@
więc to był jeden dzień@ z
tych najcenniejszych dni@ które
nigdy nie wracają@
co mnie spotkało@
Przeszedł minął@ od rana do
nocy@ podobny do zeszłego@
Dniu mój@ jedyny@ co ja

zrobiłem@ co ja zrobiłem@
A może tak trzeba@ wychodzić
rano@ po południu wracać@
powtarzać kilka ruchów@ układać
wiele rzeczy@
Dniu mój@ brylancie
najpiękniejszy w świecie@ domie
złoty@ błękitny wielorybie@ łzo
w moich oczach@
O niezbyt jasne myśli@ kiedy
stoję z rękami w kieszeniach@ i
patrzę przez szare pręty
deszczu@ za którymi zazłocił się
klon@
Moje usta@ które mówiły@
prawdę kłamały@ powtarzały
twierdziły@ zaprzeczały żebrały@
krzyczały szeptały@ płakały
śmiały się@
Moje usta@ układające się@
dokoła wypowiedzianych@
niezliczonych słów@

Ojciec

Idzie przez moje serce@ stary
ojciec@ Nie oszczędzał w życiu@
nie składał@ ziarnka do ziarnka@
nie kupił sobie domku@ ani
złotego zegarka@ jakoś nie
zebrała się miarka@
Żył jak ptak@ śpiewająco@ z
dnia na dzień@ ale@ powiedzcie
czy może@ tak żyć niższy
urzędnik@ przez wiele lat@
Idzie przez moje serce@
ojciec@ w starym kapeluszu@
pogwizduje@ wesołą piosenkę@ I
wierzy święcie@ że pójdzie do
nieba@
(1954)

Nad wyraz

Co ty robisz@ wyszły z
ciemności@ Czemu nie chcesz@ w
pełnym świetle żyć@
Wojna się we mnie otwiera@
powieka@ miliona rozpadłych lic@
Co tam składasz@ co dźwigasz@
krwią umazany@
Składam słowa@ dźwigam mój
czas@
Już tak długo@ trwa
bezsłoneczna praca@ trwa@

Nad wyraz ciężka@ do
wypowiedzenia@ jest jedna łza@

Ciemne źródła

I. Tron

Szła@
w kapeluszu@ lecącym@ jak ogon
rajskiego ptaka@
w światłach@
obwieszona klejnotami@
fałszywymi szkiełkami@
pobrzękując złotymi@ i srebrnymi
łańcuchami@
spętana@
czasem wchodziła@ do naszego
mieszkania@ do kuchni@ siedziała
ze zgaszonym okiem@ jakby
zapatrzona@ w swoje wnętrze@ bez
dna@ na zawsze zamknięte@
nagle odrzucała głowę@ w
białym gołębiu szyi@ gruchał@
wybuchał śmiech@
przecięty@ rozpadał się
opadał@ drgał@
Kiedy zbliżaliśmy się@ do jej
krzesła tronu@ matka mówiła@
"Zostawcie ją dzieci@ niech
sobie siedzi@ biedna"@
siedziała@ ze słodkim
nieruchomym okiem@ zapalała się
i gasła@ wychodziła@ z naszego
mieszkania@ z małej ciemnej
kuchni@ z naszego życia@

II. Obrączka

Przychodziła do kościoła@ w
białym welonie@ niosła śmiecie i
kwiaty@ na łonie@
Kłania się słania@ czerpie
dłonią@ szuka po ziemi@ szuka po
niebie@ w oczach ludzi@ kogoś
woła i prosi@ przygarnia do
siebie@
szuka narzeczonego@ który ją
oszukał@ i ulotnił się@
niebieski ptak@
Wyciąga rękę@ do Pana Boga@ do
drzew do koni@ do kanonika@
wyciąga rękę@ do ptaków i
dzieci@ do wody kwiatów@ obłoków
i śmieci@ kto weźmie@ małą
rączkę@ kto weźmie@ białą

rączkę@ i założy obrączkę@
Pocałunki od ust@ odejmowała@
i dokoła rozdawała@ za nią
biegły dzieci@
Ona w uśmiechu@ pięknie
rozkwitała@ bo na palcu obrączkę
miała@ taką jasną jak słońce@
taką wielką jak słońce@
Ludzie nic nie mówili@ głowami
kiwali przechodzili@

III. Świat jest wielki

Zabrakło miejsca@ dla tego
dziecka@ więc je@ ze siebie
wyrwała@ i ze świata zgładziła@
Chodziła w koszuli po
podwórku@ chodziła boso po igle
mrozu@ chodziła tańczyła@
chodziła sama@ po świecie@
Drzewka otulone@ w słomiane
kołderki spały@ ptaki w ciepłe
kraje odleciały@ świat jest
wielki@
Ona płakała śpiewała@ kilka
słów@ "Mam diabła mam diabełka@
mam takiego diabełka@ tu"@
palcem na płaską pierś@
pokazywała@ i cichutko śmiała
się łkała@ chodziła boso po kuli
ziemskiej@ chodziła tańczyła@ po
naszym małym podwórku@
Ludzie mówili@ "Czy takiej źle
na świecie@ o niczym już nie
myśli"@

IV. Herszlik stolarz

Bardzo się bałem przejścia@
między ślepymi ścianami@ domów@
Tu fruwał@ Herszlik stolarz@
pomylony@
Przykręcała się śruba@
podatkowa@ przykręcała się
mocniej@ przyciskała@ okrutnie
świeciła@
To był dobry człowiek@ stolarz
Herszlik@ sprzedawał meble na
raty@ pracował od świtu@ do
nocy@ umarła żona@ zostawiła mu@
sześcioro dzieci@ a jak
umierała@ to nic nie mówiła@
tylko patrzyła@
Przykręcała się śruba@ mocniej
i mocniej@ aż spod niej wyleciał

ptak@ człowiek beztroski@
pozbawiony ciężaru@ i zmysłów@
Szedłem w białym ubranku@
kiedy on wleciał@ do
przyścianka@ unosił się nade
mną@ rozkrzyżowany@ czarny@ i
skrzeczał@
moje małe serce stanęło@ ale
on mnie pogłaskał@ po głowie@ i
odleciał@ Ludzie mówili@ "Dobrze
takiemu na świecie@ nic go już
nie obchodzi"@
(1955)

Gotyk 1954

Żebra umarłego Boga@
sklepione@ nad słowami@
wierzących@ ślepo@
Bóg@ jeż niebieski@ nabity na
tysiąc iglic wież@ katedr
banków@ ocieka krwią@ ludzi@ nie
własną@
z worem złota u szyi@ ciągną
go@ na swoje dno@ skazani@

Prędzej
Z tomu "Poemat otwarty"
Prędzej

Odległość która dzieli@
patrzących@ od tamtego
człowieka@ jest wielka@ nie
dochodzą tu głosy@ widać tylko
ruchy@ które się powtarzają@
ciemne ruchy@ na jasnej
zasłonie@
chodzi po pokoju@ podnosi ręce
do góry@ łamie ręce@ dotyka
palcami twarzy@
co się tam działo@
miał usta otwarte@ może wzywał
pomocy@ otwarte są usta
przerażenia@ i usta śmiechu@
usta boleści@ i usta rozkoszy@
co się tam działo@ tam walił
się świat@ jednego człowieka@
szczęście całego życia@ leżało w
gruzach@
czy poruszając tak rękami@
składał co się złożyć nie mogło@
czy nie móógł znaleźć@ jednego
listka nadziei@
człowiek spadał@ chwycił się
za gardło@

co robił ten człowiek@
wznosząc ręce@ czy walczył czy
się poddawał@ czy schodził na
dno@ czy spadając wznosił się@
ludzie już biegli@ zbliżali
się@
kiedy mu ręce odjęto@ jego
twarz była@ jak rozbite
zwierciadło@
(Sierpień 1955)

Drewno

Drewniany Chrystus@ z
średniowiecznego misterium@
idzie na czworakach@
cały w czerwonych drzazgach@
w cierniowej obroży@ z
opuszczoną głową@ zbitego psa@
jak to drewno łaknie@

W środku życia

Po końcu świata@ po śmierci@
znalazłem się w środku życia@
stwarzałem siebie@ budowałem
życie@ ludzi zwierzęta
krajobrazy@
to jest stół mówiłem@ to jest
stół@ na stole leży chleb nóż@
nóż służy do krajania chleba@
chlebem karmią się ludzie@
człowieka trzeba kochać@
uczyłem się w nocy w dzień@ co
trzeba kochać@ odpowiadałem
człowieka@
to jest okno mówiłem@ to jest
okno@ za oknem jest ogród@ w
ogrodzie widzę jabłonkę@
jabłonka kwitnie@ kwiaty
opadają@ zawiązują się owoce@
dojrzewają@ mój ojciec zrywa
jabłko@ ten człowiek który zrywa
jabłko@ to mój ojciec@
siedziałem na progu domu@
ta staruszka która@ ciągnie na
powrozie kozę@ jest
potrzebniejsza@ i cenniejsza@
niż siedem cudów świata@ kto
myśli i czuje@ że ona jest
niepotrzebna@ ten jest
ludobójcą@
to jest człowiek@ to jest
drzewo to jest chleb@
ludzie karmią się aby żyć@

powtarzałem sobie@ życie ludzkie
jest ważne@ życie ludzkie ma
wielką wagę@ wartość życia@
przewyższa wartość wszystkich
przedmiotów@ które stworzył
człowiek@ człowiek jest wielkim
skarbem@ powtarzałem uparcie@
to jest woda mówiłem@
gładziłem ręką fale@ i
rozmawiałem z rzeką@ wodo
mówiłem@ dobra wodo@ to ja
jestem@
człowiek mówił do wody@ mówił
do księżyca@ do kwiatów deszczu@
mówił do ziemi@ do ptaków@
milczała ziemia@ jeśli
usłyszał głos@ który płynął@ z
ziemi wody i nieba@ to był głos
drugiego człowieka@
(1955)

Poemat otwarty
(fragmenty)

I. Mur

Przez ten mur który@
budowaliśmy razem@ z dnia na
dzień@ dorzucając słowo@ do
milczenia@ przez ten mur@
przebić się nie możemy@
zamurowani@ własnymi rękami@
umieramy z pragnienia@ słyszymy
jak obok@ porusza się to drugie@
słyszymy westchnienia@ wzywamy
pomocy@
nawet łzy uciekają@ w głąb
naszych ciał@

II. Co było ukryte

Co było ukryte@ jest odkryte@
wchodziliśmy w siebie@ jak się
wchodzi@ w ziemię powietrze@
ogień wodę@ ciała nasze drżały@
oczy nasze były zamknięte@
Kiedy spałeś@ w ciepłym
brzuchu nocy@ z wystudzonymi
ustami@ zwinięty w kłębek@
móiwłam do serca@ cicho cicho
głupie@ gdzie chcesz wyskoczyć@
on tu zostanie@ na zawsze@ nie
przebudzi się@

III. To się złożyć nie może

Wstawanie rano@ kładzenie się
do łóżek@ wybieranie z
jadłospisu@ przymierzanie
rękawiczek@ całowanie się@
rodzenie dzieci@ spacerowanie@
granie w karty@ granie na
patefonie@ picie wódki@ picie
czarnej kawy@ smarowanie@
szczotkowanie@ masowanie@
ozdabianie@ noszenie waty w
ramionach@ noszenie
pierścionków@ noszenie wąsów@
oglądanie się w lustrze@
mruganie@ robienie min@ robienie
kariery@ robienie tego i owego@
To jest umieranie@ oglądanie
się@ za pośladkami kobiet@
klaskanie i mlaskanie@
opowiadanie dowcipów@ zmiana
otoczenia@ leczenie wątroby@
oczu zębów włosów@ wszystkich
organów@ głaskanie psów@
kibicowanie@ podziwianie
sztucznych ogni@ ziewanie@
mówienie ciągłe@ szybkie
mówienie@ szydercze uśmiechy@
udawanie@ czytanie dzienników@
oglądanie obrazów@ kupowanie
orzechowej sypialni@ noszenie
zegarka@ noszenie wąsików@
noszenie kapelusza@ nadymanie
się i płaszczenie@ wchodzenie@
wychodzenie@ wypełnianie@
kłamanie@
To jest umieranie@
oglądanie słonia@ oglądanie
małp@ wspominanie@ opowiadanie
snów@ oczekiwanie@ zdejmowanie
kapelusza@ granie na trąbce@
zamykanie oczu@ marszczenie
czoła@ pokazywanie kolan@
malowanie rzęs@ kupowanie
kwiatów@ to wszystko@ i sto
innych czynności@ i sto tysięcy
innych czynności@
To wszystko jest składanie@
które się złożyć nie może@

IV. Czekam

Jak ten czas się dłuży@ jak
nam się dłuży@ ten czas@
Już późno położę się@ czy coś
mówiłeś@ nic nie mówiłem@

zdawało mi się@
jeszcze jest czas@ powiedzcie
sobie wszystko@ co układaliście
od rana@ od wielu lat@
Widziałam we śnie ogromną
rybę@ najpierw poruszyła się
woda@ potem ciemny grzbiet@ ryba
płynęła szybko@ z czerwoną od
krwi głową@ wywróciła się@
zaświeciła jasnym brzuchem@
krwawymi skrzelami@ jak
wachlarzami@ poruszała szybko na
piasku@ co znaczy ten sen@ co
znaczy ta ryba@ pewno coś złego
mnie spotka@ teraz czekam tylko@
na złe wiadomości@ słucham
kroków na schodach@ pukania do
drzwi@ patrzę na jego usta@
biorę do ręki list@ otwieram
drzwi@ naszego domu@ i zawsze
czekam@ na złą wiadomość@

Rozebrany
Z tomu "Formy"
Rozebrany

wszystkie wspomnienia obrazy
uczucia wiadomości@ pojęcia
doświadczenia które składały się
na mnie@ nie łączą się ze sobą
nie stanowią całości@ we mnie@
tylko czasem dopływają do mnie
do brzegu@ mojej pamięci
dotykają skóry@ lekko dotykają
stępionymi pazurami@ Nie będę
kłamał@ nie stanowię całości
zostałem rozbity i rozebrany@
któż się pochyli kto
zainteresuje tymi fragmentami@
ja sam jestem tak bardzo zajęty@
kto może sobie przypomnieć formę
mojego wnętrza@ w tym
zamieszaniu gorączkowym ruchu@
na korytarzu gdzie tysiąc drzwi
otwiera się i zamyka@ kto
odtworzy formę która@ nie odbiła
się ani w białej kredzie@ ani w
czarnym węglu@ ja sam zapytany
nagle@ nie mogę sobie
przypomnieć@
mówią o mnie że żyję@
(sierpień 1956)

Niejasny wiersz
Pamięci L. S.

1

To tylko tysiąc nici@ tysiąc
słabych@ przywiązali go@
tysiącem nici@
do tego świata@ ściętego
toporem@
przywiązali jednym włosem@ do
głupstwa do poetyki@
Przywiązali mnie@ do starych
krajobrazów@ do kości ojców@ do
zabobonów@
przywiązali do@ przywiązali
jednym włosem@
patrzcie do czego mnie@
przywiązali@ jednym włosem@ do
fałszerza słów@ drugim włosem@
do kościoła@ udawał że nie
czuje@ tych nici słabych@ mógł
zerwać każdy@ włos osobno każdą
nić@ białą i czarną@
odszedł łagodny@ nie rwał
nici@ zostawił te wszystkie@
powiązania@
odszedł ciągnąc za sobą@ sieć@

2

Przychodzi wielkie światło@
zimne i okrutne@ odcina Go
połyka@ wypluwa I ginie@
on który je wezwał@ który
czekał@ boi się@
Ach jak się czepia@ wszystkimi
rękami@ jak się uśmiecha
pokornie@ i zamyka oczy@ żeby
nie widzieć światła@ które
przychodzi@ i przecina więzy@
Więc mam zostać sam@ a gdzie
są te miłe drobiazgi@ ciepłe
kąciki@ ziarna drobnostki@ które
przywiązują do życia@ gdzie jest
jedna trawka@ podajcie mi jedną
zieloną trawkę@
żyłem w ciemnym mule@ lecz
byli w nim ludzie@ były
zwierzęta rośliny@ krajobrazy
gwiazdy@
był dom z oknami@ które się
otwiera i były@ schody po
których się schodzi@

3

Odszedł od swojej pracy@ było
to snucie@ z ciemności świata@
jasności i zgody@
ten miecz jest z jedwabiu@ ten
miecz który spada@ ten miecz
który wisi@ nad naszymi głowami@
czekał cierpliwie@
przywiązany do kobiety@ wina
obłoków drzew@ jakże okrutny
blask@ musiał ze siebie wydobyć@
aby przeciąć te wątłe nici@
wiązane przez słabe istoty@

4

Wysnułem ze siebie@ żałobę i
okryłem@ nią drzewa ptaki wodę@
wszystko tonie w moim@
bezbarwnym smutku@ słowa
zapadają się@ we mnie@ bez echa@
związany@ wlokłem się jeszcze@
nieruchomy@ wracałem@ zaczynałem
od początku@

5

Mówiłem jestem zwierzęciem@
mówiłeś jesteś moim zwierzęciem@
mówiłem jestem ciemnością@
mówiłeś jesteś ze mnie@
mówiłem że cię nie znam@ ale
mówiłem w tobie@ uciekałem od
ciebie@ niesiony przez ciebie@
mówiłem jestem cieniem@
mówiłeś jesteś moim cieniem@
mogę czekać i mogę odejść@ mogę
cię zabić@ bo ty jesteś we mnie@
uciekałem nie wiedząc@ że
ścigam za tobą@ to dobrze że
ciebie nie ma@ i nigdy nie
będzie@
chcę się odwrócić@ przemówić
do bliskich@ chcę się raz
jeszcze związać@ węzłami
nikłemi@
ach jak oni łatwo@ mnie z rąk
wypuszczają@
ach moje światło@ dobrze że
odchodzisz@ ach dobre światło@
dobrze że uciekasz@ wielkie
nieludzkie@ światło dobrze że
cię nie ma@ że nigdy nie będzie@

6

On wiedział@ on mógł
odpowiedzieć@
to było najważniejsze pytanie@
mówiliśmy o wielu sprawach@ o
ludziach i wierszach@
miałem zawsze to pytanie@
przygotowane ukryte@ odkładałem@
jeszcze czas myślałem@ później@
zadam mu to pytanie@ będę
wiedział@ o nic więcej już nie@
zapytam@
takich pytań się nie zadaje@

7

Czy będziemy tworzyli piękno@
czy przypomnę sobie@ jak się
pisze poezję@ to nie nasza wina@
że zamiast pięknych@ dobrych i
radosnych@ rodzimy potwory@
przecież to z wami@ z waszą
wyobraźnią@ z waszym
przerażeniem@ krzykiem i
milczeniem@ krzyżujemy się
łączymy@ tworzymy z wami@
potwory@ bez ust bez światła@
bez wiary bez honoru@ twarze
zalane łzami i wódką@ ślady po
obroży@ ślady po kiju@
tworzymy razem@ te formy
dzikie pokraczne@ warczenie i
pomruki@ jęki i mlaskanie@
klaskanie i milczenie@

8

Przychodzi wielkie światło@
zimne i okrutne@ odcina go
połyka@ wypluwa I ginie@
lękliwie się czepia@ słabymi
rękami życia@ ciemnej grudy
gnoju@ ciepłej rodzącej bez
przerwy@
szuka zerwanych nici@ z
pokornym uśmiechem@ chwyta
jeszcze@ oddech@ znów mówić nie
umie@
Przychodzi wielkie światło@
zimne obojętne@ odcina go
połyka@ wypluwa I ginie.@
(maj_lipiec 1957)

* * *
Z tomu
"Rozmowa z księciem"

*** (Nasze pomniki...)

Nasze pomniki@ są dwuznaczne@
mają kształt dołu@
nasze pomniki@ mają kształt@
łzy@
nasze pomniki@ budował pod
ziemią@ kret@
nasze pomniki@ mają kształt
dymu@ idą prosto do nieba@

Dopełnienie

Ta strona@ zwrócona do ludzi@
zatarta@ zmienna fałszowana@
daje wyobrażenie@ o moim
kształcie@
strona druga@ której nie zna
nikt@ która nigdy nie ujrzy@
światła@ której do śmierci i po
śmierci@ nie dotkną inni@
ta druga strona@ znana tylko
mnie@ żyje w ukryciu@ ale wpływa
na stronę@ jawną@ i przez nią
styka się@ z ludźmi@ którzy@
zdumieni@ którzy ubawieni@
którzy przerażeni@ wołają@
skąd to się wzięło u niego@ to
jest niepodobne do niego@ to
zupełnie inny człowiek@
w znanym wizerunku@ ujawnił
się rys nowy dwuznaczny@
zaskoczył@ i dopełnił@

Perswazja

Nie bój się@ to jest twój
pokój@ o widzisz stół a tu
szafa@ jabłuszko na stole@ boisz
się mebli@ głuptasku@ ten pan
już nie przyjdzie@
Ty boisz się krzesła@ starej
gazety pióra@ przesadzasz@
dziwaczysz@ chcesz się wyróżnić@
Uśmiechnij się@ ten pan już
nie przyjdzie@ spójrz nam w
oczy@ nie kryj się po kątach@
nie stój pod ścianą@ przecież
nikt ci nie każe@ stać pod
ścianą@
odezwij się@
(zima 1958)

Nowe porównania

Do czego porównasz@ dzień@ czy
do nocy@ do czego porównasz@
jabłko@ czy do królestwa@ do
czego porównasz@ ciało@ w nocy@
ciszę@ między ustami@ między@ do
czego porównasz oko@ rękę w
ciemności@ prawą do lewej@ zęby
język wargi@ pocałunek@ do czego
porównasz@ biodro@ włosy@ palce
u ręki@ oddech@ milczenie@
poezję@ w świetle dnia@

* * *
*** (Kto mi związał
ręce...)

Kto mi związał ręce@
stawiam znaki na drodze@
ten oznacza ptaka@ ten niebo@
ten oznacza ptaka@ bez nieba@
bez skrzydeł@ bez oka@
to nie są ręce złożone do
lotu@

Możliwe

Chodzę tak długo@ tymi
ulicami@ tak długo krążę@ między
domami@ dworcami barami@ tak
długo chodzę@ pod ścianami@ bo
myślę@ że zgubię siebie@
między różnymi@ nazwiskami
drobnymi@ ogłoszeniami ideami@
szyldami@
może na ławce@ albo w wagonie@
albo w poczekalni@ podrzucę
tego@ noworodka@ w pudełku po
kapeluszach@ i ucieknę@
tu był drogowskaz@

Walka z aniołem
Z tomu "Zielona róża.
Kartoteka"
Walka z aniołem

Cień skrzydeł rósł@ anioł
zapiał zanucił@ a jego wilgotne@
nozdrza dotykały@ moich oczu
ust@ walczyliśmy na ziemi@
ubitej z gazet@ na śmietniku
gdzie@ ślina krew i żółć@ leżała
wymieszana@ z gnojem słów@
cień skrzydeł rósł@ a były to
skrzydła@ dwa@ od ucha do ucha
ogromne@ różowe@ po obu stronach

głowy@ wśród chmur@ odchody
nasze pokryły@ boisko@ zmógł
mnie wreszcie@ skrępował olśnił
oślinił@ słowem i gawędząc@
optymistycznie@ wstępował w
niebo poezji@ złapałem go za
nogę@ spadł na mój śmietnik@ pod
mur@
tu jestem@ istota człeko-
kształtna@ z wybitymi na
światło@ oczami@
(1959)

Zielona róża

I
"...róży kwiatek
wyszyła zielono..."

Wielkie miasta@ rosną@
przeludnione@ wyludniają się@
przypływ@ i odpływ@ ławice
ludzi@ tak blisko obok@ jedno
przy drugim@ że widać rozkład@ z
urywków słów@ tu i tam@
rozrzuconych@ można sobie
wyobrazić wnętrze@ ale w roju@
bez matki@ zaczynamy żyć coraz
samotniej@ odległość od
człowieka do@ rośnie pod
neonami@ w przeludnionych
miastach@ ocierając się o siebie
do krwi@ żyjemy jak na wyspie@
zamieszkałej przez nieliczne
istoty@ zostajemy z garstką
najbliższych@ ale i oni
odchodzą@ każde w swoją stronę@
biorą ze sobą@ odkurzacze
kiepskie obrazy@ kobiety dzieci@
motory lodówki@ pewien zasób
wiadomości@ popioły pseudonimy@
jakieś resztki estetyki@ wiary@
coś w rodzaju boga@ coś w
rodzaju miłości@ jeszcze inni@
odchodzą do swoich jaskiń@ z
mięsem w zębach@ słabsi zostają@
przy barach stolikach@ jeszcze
słabsi@ opierają się na cieniach
słów@ ale te słowa są tak
przejrzyste@ że widać przez nie
śmierć@ nic@ odchodzimy@
ociągając się zamknięci@ i nikt
nie przyznaje się że odchodzi@
lepiej nie robić zamieszania@
więc wszyscy żyją wiecznie@

pamiętacie@ byliśmy otwarci@ w
czasach największego ucisku@
cudze cierpienie i cudza radość@
łatwo przenikały do naszego
wnętrza@ wasze życie biegło do
mnie@ ze wszystkich stron@ teraz
okrywają nas pancerze@ tylko
przez pęknięcia@ w twarzach@
można zobaczyć@

II

Jest we mnie@ jest coś
takiego@ Nie nie mogę@ opisać@
coś jest we mnie@ coś czego nie
było@ i rośnie@ nie to nie
rośnie@ podchodzi do gardła Nie@
podchodzi to jest nieruchome@ to
mnie wypełnia Nie@ nie wiem
dokładnie@ dobrze że zapominam@
ale co to jest@ mów po ludzku@
czy to jest miłość@ nie to nie
jest strach@ czy to jest
nienawiść@ idea tak to jest
puste@ Nie to nie jest idea@ to
jest już prawie wszędzie@ czy to
się do ciebie skrada@ czy idzie
otwarcie@ czy to milczy czy jest
wymowne@ czy to jest daleko
krzyczy@ o jeszcze jest daleko@
tak tak@ to jest jeszcze bardzo
daleko@ prawda powiedz mi@ że to
jest jeszcze daleko@
ale co powiedz co@ to jest już
we mnie@ tu i tu@ i tam@ ale
tego nie było we mnie@ wiem że
nie było@ wiem że nie było@ a
teraz to jest już w tobie@
podchodzi ci do gardła@ nic nie
czujesz@ powiedz mi prędko@
jakie to jest w tobie@ czarne
czy białe@ niewidome czy słońce@
nieme czy woła@ nic nie mówisz@
powiedz mi że to jewst daleko@
Nie@ mówisz że uciekniesz@ nic
nie mówisz@ powiedz@ nie możesz
mówić@ nie nie boję się bo
nigdy@ tego nie widziałem@ może
się przeniesiemy@ dobrze zaraz@
na inne miejsce@ zobaczysz że
wszystko@ będzie dobrze Nie@
mówisz że nie ma innego@ miejsca
że nie można się przenieść@ nic
nie mówisz@ mówię że nic jest w
nas@

(1959-1960)

Domek

Ja domek dla umarłych@
znaleźli tu swoje@ ostatnie
schronienie@
ruch rąk@ w moją stronę@ weź
mnie@ ze sobą weź@ nie puść@
zostałem otwarty@ i
zamieszkali@ w zimnym@ pustym@
ciemnym@
taka jest@ ich@ światłość
wiekuista@ takie grzechów
odpuszczenie@ ciała
zmartwychwstanie@
taki żywot wieczny@

Głos anonima

Tak długo kształtowałem@
siebie@ na kształt i
podobieństwo@ niczego@
formowałem to oblicze@ na
kształt i podobieństwo@
wszystkiego@
wreszcie zacierają się rysy@
moje słowa@ nie dziwią się
sobie@

Pisałem

Pisałem@ chwilę albo godzinę@
wieczór noc@ ogarniał mnie
gniew@ drżałem albo niemy@
siedziałem obok siebie@ oczy
zachodziły mi łzami@ pisałem już
bardzo długo@ nagle
spostrzegłem@ że nie mam w ręku
pióra@

Et in Arcadia ego
Z tomu "Głos Anonima"
Et in Arcadia ego

"Und wie man sagt, dass einer,
dem ein Gespenst erschienen,
nicht wieder froh wird, so
konnte man ungekehrt von ihm
sagen, dass er nie ganz
ungl~ucklich werden konnte, weil
er sich immer wieder nach Neapel
dachte."
(Goethe)

I. Wędrówka dusz

Było południe@ na ulicy bez
nazwy@
uderzyło go słońce@
szedł ulicą wyludnioną@ zerwał
się wiatr@ pędził śmieci
papiery@ szurały szeleściły@
skóry ludzkie niedopałki@ skórki
owoców południowych@ gniją
aksamitne@ wargi otwierają się@
afisze mają piękne białe zęby@
zaludniło się@
olbrzymi dom obok tego domu@
drugi olbrzymi dom@ w cieniu
markizy czerwony stolik@ przy
białym stoliku śpi unosi się@
wielki brzuch z odciętą głową@
złożoną między ramionami@ pod
stopą rozpalona płyta@
podbiegali do niego chłopcy@
aniołki w kolorowe paski@ kółka
trójkąty palmy@ cherubin z
rubinową wargą@ z brudnymi
uszami@
podchodzili do niego@ brali
walizkę@ inni im odbierali@
wkładali mu do ręki kartoniki@
plan miasta bileciki@
karty z nazwami hoteli@
szli obok szli za nim@ szli
przed nim@ powtarzali nazwy@
wykrzykiwali wymawiali rękami@
słowa podnosili do góry@ ręce
składali i rozkładali ręce@
mężczyzna w białej koszuli@
zrobił znak krzyża@
opuszczali go przymykali oczy@
błyskali białkami śpiewali@
zostało za nim dwóch admirałów@
jeden paź królowej@
to był wspaniały teatr@
została na nim@ Stazione
Centrale Napoli@ cisza@
zatrzymał się w cieniu drzewa@
nie tu nie było drzewa@
zatrzymał się@ w cieniu
samochodu ciężarowego@ cień
odjechał@
uderzyło go słońce@
ulica wyludniała się@ wycierał
dłonią twarz@ wycierał ręce
chusteczką@ chusteczka
pachniała@ skórką pomarańczową@
szedł prosto@ doszedł do

jakiegoś placu@ na placu stał
pomnik@
drugi leżał na ławce@ z gazetą
na twarzy@ drugi pomnik@ w
kolorowych skarpetkach@ buciki
stały pod ławką@ głowa
nieznanego bohatera@ na cokole
ociekała@ siwym ptasim pomiotem@
miał szablę i ostrogę@ ten
trzeci pod pomnikiem@ co karmił
gołębie@ był bez szabli@ na
nodze miał but z ciężkim@
obcasem@ kopyto@
ulice zbiegały się@ i
rozbiegały w mgnieniu oka@ stał
związany pytał o nazwę@
wskazywano mu wiele ulic@
wskazywano mu kierunek@ ludzie
uśmiechali się śpieszyli@
śpieszyli byli uprzejmi@ dwie
dziewczyny@ dwoma językami
lizały@ pagórki lodów ciepłymi@
językami lizały białe i różowe@
lody kipiały śmiechem@
wisiały grona cytryn@ z
liściem sztywnym lakierowanym@
leżały banany wygięte@ pokryte
czarnymi plamami@ brunatne figi@
różowe melony księżyce@ z wody i
światła w skórze nosorożca@ z
szeregami pesteczek w ustach@
obok tej głowy leżała druga
głowa@ głowa na głowie i głowa
przy głowie@ piramida głów
wznosiła się@ do zbielałego
nieba@ ślepe głowy kokosowych
orzechów@ pokryte brunatnym
włosem@ rozłupane ze śliną w
białym wnętrzu@ wyszczerbiony
brzeg kamiennego naczynia@
wygasłego wulkanu@ ciemna góra
nad przeźroczystą zatoką@
poruszyła się i przyszła do
niego@ przyszła do jego stóp@
zatoka zatoczyła łuk@ on był
nieruchomy@
to był ten dom@ w tym domu był
ten pensjonat@ trzeciej
kategorii@ uniosła go winda@
krata z żelaznych gałęzi@ siwa
kobieta@ prowadzi go korytarzem@
otwiera drzwi uśmiecha się@
wskazuje na dwa łoża@ złączone
ze sobą@ daje mu klucz@ uśmiecha
się wychodzi@

okiennice zamknięte@ pręgi
światła drżą@ jak zebra u
wodopoju@ dwa łoża w lustrze
patrzy na@ swoją twarz w lustrze
przymyka@ oczy lampa pod
sufitem@ w lustrach lampy i
twarze@ na niklowych prętach
kolorowe@ ręczniki lustro nad
umywalnią@ w szufladzie gazety
po gościu@ który wyjechał dziś@
przed godziną szpilka do włosów@
to była kobieta@
strumień@ wody letniej wody@
chłodniejącej wody spływa@ z
szumem po jego otwartych@
dłoniach przekręca klucz@ w
szafie wieszaki kołyszą się@ w
pachnącej obcą istotą@ szafie
brzęczą wieszaki@ po zdjętych
sukniach@ drewniane metalowe
ramiona@
położył się zamknął oczy@ leży
przykryty białym prześcieradłem@
myśli osypują się@ pęka nić
która go łączy@ pęka nić która
wiąże@ obrazy i słowa@ nie wiesz
co ze mną zrobić@ czekaj tylko
się rozpakuję@ zamknij oczy chcę
się przebrać@ nie możesz oczu
zamknąć@ co za głupie żarty@
przywiozłam list od Franka@ co
to jest ananas ty jesteś ananas@
mówiłeś że mnie weźmiesz ze
sobą@ ale wyjechałeś tak
niespodziewanie@ siedzę w tej
dziurze zabitej deskami@ i sama
nie wiem czy jeszcze żyję@
kogo ja widzę co pan tutaj
robi@ czy dawno na jak długo@ co
słychać w Warszawie@ ach to jest
stypendium@ coś mi się zdawało@
że się pan schował przed nami@
wśród tych rzeźb z marmuru@
cudowne obrazy@ jesteśmy w
Wenecji razem@ nie mogę
uwierzyć@ pocałuj mnie@ Pan jest
Polakiem@ wypijmy@ jestem sam na
świecie@
budzi się wystraszony@ ten
pokój w jakim domu@ ten dom w
jakim mieście@ to odbicie w
jakim lustrze@ to miasto@ czy
ono tam jest jeszcze @ za
ścianą@ mówi do siebie@ gdzie
jest Neapol@ to jest Neapol@

taki jest Neapol@ masz twój
Neapol@ zobaczyć Neapol i
umrzeć@ jak tu gorąco@ jak go
palą stopy@ ciało się parzy@ w
tej białej pościeli@ zobacz
Neapol@ przez okna widać dachy@
i ściany i okna w ścianach@ i
płaskie dachy w niebie@ blachę
nieba niebieszczącą się@ białą
zmętniałą@ brzęk i huk motorów@
co oni tam robią@ wiercą dziurę
skroś ziemi@ przez ten dom@ a
jeśli tego miasta nie ma za
ścianą@ jeśli go tam nie ma@
jest tylko upał w pustce@ wrzask
cuchnącej ryby@ maszyny świdry
łupiące@ skorupę betonu pękanie@
krzyki śpiew słów nadmiar słów@
barokowe kościoły słów@ pył
szuranie papierów@ a jeśli go
tam nie ma@ tylko wir kłąb
pędzący@ z zgiełku rozpalony do
białości@ kula wybuchająca
gasnąca@ szklana czarodziejska
kula@ a w środku ten kretyn z
olbrzymią głową@ pod zamkniętą
katedrą@ z głową z której sączy
się ślina@ dzwon huczący
zawieszony na pajęczynie@ to
miasto spada@
zbudził się przestraszony@ w
lustrze była noc@
zamknął drzwi za sobą@
nad ulicą stało czarne niebo@
w niebie gwiazdy@ neony
splątane@ pomnik był ciemny@
wszystkie pojazdy@ jechały na
niego@ jeździły dokoła@ dookoła
nieznanego bohatera@
pneumatyczne młoty i świdry@
rozwalały betonową skorupę@
płaski plac wyrzucał@ ze siebie
świecący pył@ popiół lawę@
światła neonów spływały@ po
pionowych ścianach nieba@ w
wodzie światła leżały kobiety@
czarne i błyszczące foki@ tłuste
wielkookie czerwone@ świecące
czerwone i srebrne@ płynęły z
wielkimi brzuchami@ w jedwabiu
miękko@ żołnierza za rękę
prowadzi karlica@ z buzią jak
rajskie jabłuszko@ odgryza się
koleżankom@ które czarne
jedwabne rozdęte@ od światła od

światła stoją@ balony na uwięzi@
spadają gwiazdy@ gwiazdy z
wargami rozchylonymi@
grającą szafę otaczają młodzi@
grająca szafa płacze drży@
grająca szafa śmieje się i
śpiewa@ grająca szafa
wypełniona@ muzyką głosem@ dusze
wędrują@ z młodych ciał
wychodzą@ w grające szafy
wchodzą@ te dusze niewinne@ co
grzechu nie znają@ nie znają
pokuty@ automaty są niewinne@
automaty nie znają grzechu@
automaty nie będą potępione@
automaty mogą się zepsuć@
wędrują dusze w deszczu@
wychodzą z młodych ciał@ wchodzą
w ciała gwiazd@ na wielkich
afiszach@ to wszystko są
dekoracje raju@ dekoracje
piekła@
kościół jest jeszcze otwarty@
ołtarze są oświetlone@ w ołtarzu
za szkłem leży błogosławiony@
kościotrup w liturgicznych
szatach@ w rękawiczkach
pantoflach kości@ w fioletowych
pończochach kości@ twarz
pozłacana@ przy klęcznikach
skarbonki@ przed ołtarzami
skarbonki@ przy wejściu i
wyjściu skarbonki@ na chleb
świętego Antoniego@ na
beatyfikację sługi bożego@ na
świece dla Dzieciątka@ na
światło dla Serca Jezusa@ wielka
staroświecka kłódka@ na ścianie
koloru wątroby napis@ SS Messe
per le Anime del Purgatorio@
ciała są zbawione@ ciała
należą do świata zwierząt@ ciała
są niewinne@ duch znalazł
schronienie@ w Banco di Santo
Spirito@ i osamotnione ciała@
wędrują po wielkim mieście@ pod
bielmem nieba@ pod czarnym
niebem@ pod cytryną słońca@
ciała są zawsze niewinne@ a
dusze coraz mniejsze@ tak już
malutkie że dwie dusze@ mieszczą
się na końcu języka@ tej
portowej dziewki@ niech nikt na
nią nie rzuca kamieniem@ to Ewa
wypędzona z raju@ wypędzona z

arrasu tkanego w XVI wieku@ La
creazione di Eva@ a byli oboje
nadzy@ a nie wstydzili się@ i
postawił przed rajem rozkoszy@
cherubin i miecz płomienisty i
obrotny@ ku strzeżeniu droogi
drzewa żywota@
"znajdujemy się u końca pewnej
epoki@ muzyk ginie podobnie jak
zginął poeta"@ poeta który
zginął myśli@ kobieta jest jak
kwiat@ odłóż to piękne@ stare
porównanie@ na bok@ kwiat który
się śmieje@ kwiat który się boi@
kwiat z kwiatem we włosach@
kwiat który się sprzedaje@ kwiat
króry przychodzi i odchodzi@
kobieta jest jak kobieta@ kwiat
jest jak kwiat@ słowo stało się
ciałem@ ciało wypełnia noc@ od
brzegu do brzegu@ noc nie ma
brzegów@ kobieta jest jak kwiat@
odłóż to piękne@ stare
porównanie@ na bok@
w światłach elektrycznych@
orzechowe głowy orzechów@
kokosowych@ włochate głowy
ślepych małp@ małe banany odarte
ze skórki@ cytrynowe cytryny z
czarnymi listkami@ iskra światła
pryska po szkle@ po niklach po
kolorach soków@ bryły lodu na
lodzie otwarte ostrygi@ iskra
światła w plasterku cytryny@
światło topi się w lodzie@ topi
się bez przerwy@ ludzie płacą
wyciągają ręce@ biorą do siatek
do gazet@ rybki jak otwarte
nożyki@ tuńczyki granatowe ze
słojami drzewa@ głowę śpiącej
meduzy nogi ośmiornicy@ flaki
leżą na lodzie@ na zielonych
liściach@ jak padłe jagnięta@
cynobrowe wątroby@ serca i
ozory@ i dziwaczne ryby@ z
głowami jak czerwone młoty@ jak
jeże niebieskie@ płaskie jak
talerze@ ze złocistej skóry@
iskra czarna ikra@ w
elektrycznym świetle@ ptaszki
tyle ptaszków@ tyle ptaszków na
drucie@ który przebija umilkłe
gardziołka@ który przechodzi
przez otwarte dziobki@
Jest północ czas wracać@

odrzutowiec przekłuwa niebo nad
zatoką@ w anielskich włosach
świateł@ przechodzą Angielki@ w
ich białych szyjach śmieją się@
gołębie zasnęły słodko@ u stóp
bohatera@ cytryny świateł toczą
się po morzu@ marynarz stoi z
rękami w kieszeni@ ciało
portowej "mewki"@ tak smutne w
pościeli@ drobne jak ciało
dziecka@ żółty pergamin z
czarnymi oczami@ na stopniach
świątyni@ śpi kobieta z małymi@
okryła je gazetą@
w ślepej uliczce serce Jezusa@
przebite mieczem w girlandzie
żarówek@ muzykant skrzypce
zamknął@ w futerale@ usiadł przy
stoliku@ kelnerzy obrusy
składają@ żagle@ nad zatoką
gwiazdy i palmy@ jutro słońce
wybuchnie@ nad miastem@
jutro defilada@

II Blocco per note

Noc w Albergo Fiore@
Napoli@ przeglądam notatki@
Czas teraźniejszy@ to
doskonały morderca@ przeszłości@
najokrutniejszy bo nie związany@
ze swoją ofiarą@ Wiedeń port
lotniczy@ gość uśmiecha się do
parówek@ das ist sch~on mówi@ do
parówek@ Japończyk wysypał na
dłoń@ pastylki jak ziarenka
ryżu@ Hindus z brodą@ pogrążony
w medytacji@ przechodzi mimo@
W muzeum watykańskim@ Sobieski
pod Wiedniem@ przewodnik
objaśnia siwe Amerykanki@ że to
król polski który właśnie@ pod
Wiedniem pobił Turków@ i uwolnił
stolicę Austrii@ Wejście na
kopułę@ Eingang zur Kuppel@
Ingresso alla Cupola@
przewodnicy kopulują
pośpiesznie@ z pięknem w oczach
turystów@ rodzą się z tego@
znudzone potwory@ uśmiechnięte
żyrafy@ zdejmują pantofle@ z
płonących nóg@
Spotkałem wczoraj znajomego@ z
Warszawy@ to było piękne jak@
"przypadkowe spotkanie na stole@

sekcyjnym maszyny do szycia@ z
parasolem"@ ta piet~a ta piet~a
ta piet~a@ Piet~a di
Michelangelo@ czy ta piet~a ta
piet~a ta piet~a@ to oryginał z
oryginalnego marmuru@ ależ
naturalnie@
Kolossal fantastisch er
fliegt@ to się odnosi do Boga
Ojca@ w Kaplicy Sykstyńskiej@
Ktoś przyszedł@ ktoś mi
przerwał@ zgubiłem wątek@ w
Rzymie@ w Sykstyńskiej Kaplicy@
taki ruch gwar większy@ jak na
dworcu kolejowym@ podziwia się
Michała Anioła@ Sąd Ostateczny@
czy to piękno@ nie wiem jak
wyrazić@ ten wstrząs@ musiałem
głowę położyć na oparciu ławki@
w Sykstyńskiej Kaplicy@
widziałem niewidomego@ trzymała
go za rękę@ jego żona Ewa@ jego
oko@ objaśniała mu szeptem@ Sąd
Ostateczny@ Stworzenie Świata@
Stworzenie Adama@ Wygnanie z
RAju@ On podniósł twarz do góry@
głosy spadały@ na jego - w
ciemność wzięte@ oczy@ a ja
wielooki wielouchy@ otwarty na
wszystkie strony@ łykałem głosy
i barwy@ kobiety@ na grzędach@
znoszą jaja piękna@ od szumu@
głowa pękła@
21 maja o godz. 12_ej@ byłem w
Termach Caracalli@ przepraszam
za chaos@ ale świat wyszedł z
chaosu@ niech to wszystko samo
się stwarza@ w ruchu@ czy
myślałaś@ że wrócę zupełnie
odmieniony@ nie trzeba udawać@
ile piękna przypada@ na głowę
jednego człowieka@ na kuli
ziemskiej@ ile prawdy na jedną
głowę@ mięso trawi mięso@ kryzys
współczesnej cywilizacji@ trwa
tak długo@ lecz podejrzewam że
nie ma kryzysu@ jestem
mięsożerny@ czy pan życzy nogę
czy pierś@ czy podać tatara@
jesteśmy przedmurzem@ proszę
tatara najazdy tatarskie@ kwiat
rycerstwa zginął@ tatara
przyprawić@ pan życzy życzę
tatara@ Et in Arcadia ego@ pan
też udaje don Kichota@ te

wiatraki bez skrzydeł@ to zwykłe
szalety@ proszę podejść bliżej@
pan mnie łapie za słowo@ ile
mięsa ile prawdy@ przypada na
jedną głowę@ co spada@ pytano
mnie w nocy@ pańskie ostatnie
życzenie@ ktoś odpowiedział za
mnie@ kielicha szampana@
odwrócił się do ściany i umarł@
"W zestawieniu z wydarzeniami
historycznymi@ o charakterze
politycznym czy wojskowym@
wszystko wydaje się błahe...@ -
mówi F. M. ... -@ W poczekalni
można czytać@ co najwyżej
gazety"@
Napisać rozprawę@ o
tożsamości@ w nowej poezji@
rzeczywistość@ jest
wypełniona@ rzeczywistością@
przez pęknięcia w
rzeczywistości@ może przeniknąć
wyobraźnia@ "w nas zaś powstaje
złuda wyobraźni@ przez którą
czasem chwytamy się@
podobieństwa rzeczy jako rzeczy
samych@ jak to widać u śpiących
i obłąkanych"@
Nie zostawić ani jednego
miejsca@ ani jednego białego
pola@ dla wyobraźni@
Malarz S. D.@ na konferencji
prasowej@ wychodzi z olbrzymiego
jaja@ albo ukazuje się we fraku@
pokrytym osiemdziesięcioma
ośmioma@ kieliszkami każdy z
nich jest napełniony@ likierem
miętowym@ w jednym znajduje się
zdechła mucha@ mnie to nie
zadziwi@ widziałem różne rzeczy@
ale wróćmy do mej włoskiej
podróży@ 21 maja o godzinie
12_ej@ byłem w Termach
Caracalli@ słońce@ roztopiło
mnie i wyssało@ słońce na mojej
głowie@ nade mną w niebie@ leżą
ceglane mamuty@ pod murami
kwitną maki@ mury śpiewają@
gniazda jaskółek@ rudy kot jak
kość@ patrzy turkusowym okiem@ w
trawach czerwone maki@ pod bosą
stopą chłodne@ gładkie kamyki w
cieniu@ rzędy krzeseł jak w
teatrze@ kolumny filary
kapitele@ z gipsu i dykty@ tu w

nocy odbywają się
przedstawienia@ olbrzymi samolot
przeleciał@ kot pobiegł swoją
drogą@ znów przeszły te kobiety@
widziałem je w katakumbach@
Catacombe di S. Callisto@ w
katakumbach było dość wesoło@
restauracja świętego Kaliksta@
znajduje się naprzeciwko@ ceny
są wysokie punkt jest dobry@ ta
kobieta w czarnej sukni@ jest
jak wąż@ ze skóry amerykańskiej
albo angielskiej@ błyskawica
wzdłuż grzbietu@ wąż jest
zapięty na zatrzask@ zobaczyć
jak zmienia skórę@ kelnerzy jak
bielinki@ fruwają dokoła
stolika@ rozkładają skrzydła@ z
czarnymi kropkami@ po obiedzie
znów można zejść@ do katakumb@
ale po co@ nastrój jest pogodny@
cóż męczennicy@ pod ziemią brak
słońca@ czy mam sobie wyłupić
oko@ które mnie gorszy od
godziny@ przecież to wina@ tej
cudnej gadziny@ rysuję rybę na
stoliku@ lecz ona jest
widocznie@ poganką oczywiście
nie ryba@ przechodzi obok@
bukiet z pięciu zmysłów@ mam w
tej chwili sto zmysłów@
wszystkie bodźce bodą mnie@ to
istne byki@ kelnerzy z
czerwonymi serwetkami@ biegają
dokoła@ szpikują mnie cyframi@
broczę winem@ nade mną w słońcu@
stoją ich języki@ ociekające
śliną@
Dnia 22 czerwca 1960 roku@
wysiadłem na dworcu kolejowym@ w
Wenecji@ "In Venedig kennt mich
vielleicht@ nur ein Mensch, und
der wird@ mir nicht gleich
begegnen"@ tu gwiazda@ była mym
mieszkaniem@ gwiazda nad czarnym
kanałem@ w nocy otwarłem okno@
złota gwiazda trzeciej
kategorii@ padał deszcz@ to
nazwa mojego hotelu@
Notturno sul Canale Grande@
w papierowej torbie płynę@
kanałem mniej reprezentacyjnym@
przez okno zamiast świateł i
serpentyn@ wyfrunęły śmieci@
lecą opadają płyną@ nikt tutaj

nie śpiewa@ świateł jest mało
wonie mniej wytworne@
wczoraj płakałem@ było tak
pięknie@ a może się śmiałem@
upiory moje spały@ w Torcello
widziałem piękne piekło@ na
ścianach bazyliki kupiłem dwa
morskie koniki@ pachną solą i
wodorostami@ przynoszą
szczęście@ więc jestem
szczęśliwy@
Bazylika Świętego Marka@
dziewczyna okrywa ramiona@ głowę
czarną koronką@ ta druga w
spodniach@ stoi potępiona przez
straż@ u wrót świątyni@ naczynie
nieczyste@ za sprawką szatana@ w
tych czerwonych pantalonach@
opiętych na pokuszenie@
Wenecja płonie@ deszcz
Tintoretto złoto@ deszcz pada
zieleń@ Tintoretto północ@ śpią
gołębie i białe orkiestry@
płonie Lido i do mnie dochodzi@
trzask neonowych gałęzi@ w
wystudzonym piasku@ formy po
ciałach@ które stąd odeszły@
olbrzymie kukły z potwornymi
głowami@ śmieją się bezgłośnie
od ucha do ucha@ i panna zbyt
piękna dla mnie który@ jestem
mieszkańcem małego miasteczka
północy@ jedzie okrakiem na
ichtiozaurze@ Wykopaliska w moim
kraju mają małe czarne@ głowy
zaklejone gipsem okrutne
uśmiechy@

III. Defilada

Albergo Fiore@ zbudził mnie
właściciel@ dzień dobry panu@
Kowalczyk jestem@ po wojnie
zostałem w Napoli@ generał mówi
do mnie@ (to było przed wojną w
Łodzi)@ sierżancie napijcie się
z nami@ jestem na służbie panie
generale@ ja was zapraszam mówi
generał@
dzisiaj u nas defilada@ czy
się pan wybiera@ tak dzisiaj
obejrzę defiladę@ jutro Pompei i
Wezuwiusz@ dziękuję panie
Kowalczyk@
Jadą samochody@ w samochodach

siedzą żołnierze@ siedzą jeden
przy drugim@ w hełmach stalowych
siedzą szeregami@ w słońcu
błyszczą bronie@ samochód za
samochodem jedzie@ i wszystkie
są jednakowe@ w jednakowych
samochodach@ siedzą jednakowi
żołnierze@ nie widać ich twarzy@
samochód za samochodem@ huk
motorów białe opony@
ktoś nieznany to nakręcił@
wszystko porusza się sprawnie@
wieżyczka czołgu rozwarta@
sztandar powiewa na wietrze@
czołgi są ciężkie ogromne@ lufy
armat ciemne milczące@ błyszczą
pręty anten radiowych@ czołg za
czołgiem grzechoce@ samochody
pancerne@ kolczaste od karabinów
maszynowych@ i sprzężonych
działek@ w niebie świeci
helikopter@ łagodny łuk
zataczają@ samochody pancerne i
czołgi@ potem jadą wozy
czerwone@ wóz czerwony za
czerwonym wozem@ wswzystkie
dobrze nakręcone@ potem działa
pontony i ciągniki@ cieszą się
dzieci i dziewczęta@ a nawet
ludzie poważni@ którzy byli w
piekle@
a potem piękni żołnierze@
lekko biegną piękni żołnierze@
płyną pióra na wietrze@ czarne
białe czerwone@ biegną pióra
lecą żołnierze@ ktoś nakręcił
pojazdy i ludzi@ rozwija się
defilada@ w słońcu nad niebieską
zatoką@ biegnie śliczne kolorowe
wojsko@ lecą czarne pióra@ grają
orkiestry i tańczą żołnierze@
nikt tutaj przecież nie będzie
zabijał@ ten żołnierz w czołgu@
jest piękny jak anioł@ nigdy się
nie spali@
miasto ze wzgórza wstępuje w
niebo@ w niebie czerwień
pompejańska@ świeci jak otwarte
płuca@ nad przeźroczystą zatoką@
"Der Neapolitaner@ glaubt im
Besitz des Paradieses zu sein@
und hat von den n~ordlichen
L~andern@ einen sehr traurigen
Begriff;@ Sempreneve, case di
legno,@ gran ignoranza...@ Immer

Schnee, holzerne H~auser,@
grosse Unwissenheit.."@
* * *
Opowiedz mi o@ włoskiej
podróży@
Nie wstydzę się@ płakałem w
tym kraju@
piękno dotknęło mnie@
byłem znów dzieckiem@ w łonie
tego kraju@ płakałem@ nie
wstydzę się@
Próbowałem wrócić do raju@
(1960-1961)

Kto jest poetą
Z tomu "Nic w płaszczu
Prospera"
Kto jest poetą

poetą jest ten który pisze
wiersze@ i ten który wierszy nie
pisze@
poetą jest ten który zrzuca
więzy@ i ten który więzy sobie
nakłada@
poetą jest ten który wierzy@ i
ten który uwierzyć nie może@
poetą jest ten który kłamał@ i
ten którego okłamano@
poetą jest ten który jadał z
ręki@ i ten który odrąbał ręce@
poetą jest ten który odchodzi@
i ten który odejść nie może@

Nic w płaszczu Prospera

Kaliban niewolnik@ nauczony
ludzkiej mowy@ czeka@
z pyskiem w gnoju@ z nogami w
raju@ obwąchuje człowieka@
czeka@
nic nadchodzi@ nic w
czarodziejskim płaszczu@
Prospera@ nic z ulic i ust@ z
ambon i wież@ nic z głośników@
mówi do niczego@ o niczym@
nic płodzi nic@ nic wychowuje
nic@ nic żyje dostatnio@ w
niczym@ nic czeka na nic@ nic
grozi@ nic skazuje@ nic
ułaskawia@
(1962)

* * *
*** (W katedrze...)

W katedrze@ w róży@ w ołowiu@
twój kark biały@ odrąbany od
ciemności@
kiedy podnosiłaś twarz@ usta
podważone zębami@ krwawiły@
świeciły@ w tamtym boku@ wargi
rozchylone@
szept podpływa przenika@ do
muszli ucha wilgotny@ ciepły z
twojego wnętrza@
poruszenie języka@
usta otwierają się@ cięccie
toporem@ od nocy@ wzdłuż ciała@
do białego kręgosłupa@ rana@
budzi się@ ślepe w ślepym@
pożądanie@ porusza się@ rodzi@
rękę w ręce@ rodzi język w
ustach@ włosy@ rękę we włosach
palce@
(1961)

Biel

Biały baranek@ uciekł schował
się w szafie@ beczy@ z
chorągiewką wbitą w oko@ krew
tryska@ z rozdartego pyszczka@
czarnymi płynie rzekami@
związali baranka@ udusili
baranka@ ze skóry obłupili@
kości mu policzyli@ zęby mu
wybili@ wrzucili do dołu@
kloacznego@ baranka nie
narodzonego@
oszukali baranka@ opluli
baranka@ skazali baranka@
powiesili baranka@ pogardą
okryli@ śmiechem przebili@
kłamstwem nakarmili@ baranka
białego@ który gładził@ grzechy
tego świata@
baranek leży@ na sekcyjnym
stole@ przystrojony zielenią@
nadziany nadzieją@ wkoło siedzą
kupki nieczystości@ w białych
pióropuszach@ którymi porusza@
wiatr dziejów@

O pewnych właściwościach
tak zwanej poezji

Na przykład@
poezja traci moc@ już po
północy@ trochę zmęczenia@

odmienia ją@ do niepoznania@
zamienia w garść słów@
pozbawionych życia@ w coś
monstrualnego@ jak kwiat z
papieru@ jak miłość z mięsa@
poezja traci wzrok@ o północy@
lub w samo południe@ po
obiedzie@
poezji nie ma@ przy
narodzinach@ i przy śmierci@
nie ma poezji@ o godzinie #;;
dnia 1 marca 1961 roku@
nie ma poezji@ w człowieku
zimnym@ i nie ma poezji@ w
człowieku gorącym@
w letnim@ w letnim może żyć@
rozwijać się@ sączy się z
pęknięcia@ ze skazy@

Z życiorysu
Z tomu "Twarz"
Z życiorysu

rok urodzenia@ miejsce
urodzenia@ Radomsko 1921@
tak@ na tej kartce@ ze
szkolnego zeszytu syna@ mieści
się mój życiorys@ zostało
jeszcze trochę miejsca@ zostało
kilka białych plam@
tylko dwa zdania wykreśliłem@
ale jedno dopisałem@ po pewnym
czasie@ dorzucę parę słów@
pytasz o ważniejsze@
wydarzenia daty@ z mojego życia@
spytaj o to innych@
mój życiorys kończył się@ już
kilka razy@ raz lepiej raz
gorzej@
(1965)

Drzwi

W ciemnym pokoju@ na stole
stoi kieliszek@ czerwonego wina@
przez otwarte drzwi@ widzę
krajobraz dzieciństwa@ kuchnię z
niebieskim czajnikiem@ serce
Jezusa w cierniowej koronie@
przeźroczysty cień matki@
w okrągłej ciszy@ pianie
koguta@
pierwszy grzech@ białe ziarnko
w zielonym@ owocu miękkie@
gorzkawe@

pierwszy diabeł różowy@
poruszający półkulami@ pod
jedwabną suknią@ w groszki@
uchylają się@ w oświetlonym
krajobrazie@ trzecie drzwi@ a za
nimi we mgle@ w głębi@ trochę na
lewo@ albo w środku@
nic@ nie widzę@
(1966)

Wiedza

Nic nigdy nie zostanie@
wytłumaczone@ nic wyrównane@ nic
wynagrodzone@
nic nigdy@
czas niczego nie uleczy@ rany
nie zabliźnią się@ słowo nie
wejdzie@ na miejsce słowa@
groby nie zarosną trawą@
umarli umrą@ i nie
zmartwychwstaną@
świat się nie skończy@
poezja powlecze się@ dalej@ w
stronę Arkadii@ albo w drugą
stronę@

* * *
*** (Asyż gniazdo)

Asyż gniazdo@ na spękanej
skale@ białe ptasie@ jaje@
niosłem@ ten krajobraz@
różowiejący@ do mojego@ miasta@
nie doniosłem@
trzeciego dnia@ twój uśmiech@
zaczął się psuć@ oddałem Cię
ziemi@
spływa rzeka@ zapomnienia@ na
oczy usta@ na twoje stopy@ obute
w papierowe@ pantofle@

* * *
*** (O świcie światło...)

O świcie światło@ rysuje
węglem@ ziemistą twarz@ matki@
Rozpala pod blachą@ ognisko
domowe@
trzask szczypki@ zapach zrębu
żywiczny@ płomień szerzy się@ i
huczy@
w oknie widzę niebo@ w niebie
słońce@ dokoła stoją wasze
twarze@ ich rysy@ nie będą już

powtórzone@
(1963)

Kamieniołom

Kamieniołom katedry@ milczał@
wewnątrz@ zawieszony na
zworniku@ kopalny bóg@ świecił@
białymi żebrami@
na dnie@ przylepione śliną@ do
opoki@ modliły się@ dziwaczne
metafizyczne@ ssaki@

Szkic do erotyku współczesnego

A przecież biel@ najlepiej
opisać szarością@ ptaka
kamieniem@ słoneczniki@ w
grudniu@
dawne erotyki@ bywały opisami
ciała@ opisywały to i owo@ na
przykład rzęsy@
a przecież czerwień@ powinno
opisywać się@ szarością słońce
deszczem@ maki w listopadzie@
usta nocą@
najplastyczniejszym@ opisem
chleba@ jest opis głodu@ jest w
nim@ wilgotny porowaty ośrodek@
ciepłe wnętrze@ słoneczniki w
nocy@ piersi brzuch uda Kybele@
źródlanym@ przeźroczystym
opisem@ wody@ jest opis
pragnienia@ popiołu@ pustyni@
wywołuje fatamorganę@ obłoki i
drzewa wchodzą@ w lustro wody@
Brak głód@ nieobecność@ ciała@
jest opisem miłości@ jest
erotykiem współczesnym@
(lato 1963)

Larwa

Jestem martwy@ a nigdy nie
byłem@ taki przywiązany do
życia@ szczęki moje tak się
zwarły@ na ciepłych
gardziołkach@ na przegubach@ na
pulsach na źródle@ moje palce@
zakrzywiły się@ zacisnęły@ w
ciepłych@ w ciepłym@
jestem martwy@ a nigdy
jeszcze@ nie mówiłem tyle@ o
przyszłości@ o przyszłości która
idzie@ o przyszłości bez której

życie jest@ podobno niemożliwe@
a przecież przywykłem@
Ja stygnący@ pokochałem ruch@
pragnę ruchu przenoszę się@ z
miejsca na miejsce rozpięty@
między Paryżem i Pekinem@ Rzymem
i Moskwą@ Warszawą i Hamburgiem@
rozkładam się@ coraz szybciej
okazalej@
ogłuszony słucham@
równocześnie muzyki wszystkich
epok@ wszystkich dźwięków
oślepiony oglądam@ równocześnie
obrazy wszystkich szkół@ ja
martwy stwarzam@ w pośpiechu@
nowe formy@ które wpadają na
siebie@ i zmiażdżone tworzą nowy
kształt@ ja martwy@ nie kocham
milczenia@
cenię jadło i napoje@
przywiązuję wagę@ do rozkładu
zajęć@ żyję pełnią życia@ jestem
tak żywy@ że nie mogę sobie
wyobrazić@ śmierci drugiej@
ja martwy@ tak bardzo zajęty@
piszę ciągle@ choć wiem że
odchodzi się@ zawsze@ z
fragmentem@ z fragmentem
całości@ całości@ czego@ czy
jestem larwą nowego@
(1962-1963)

Spadanie

czyli "O elementach
wertykalnych i horyzontalnych w
życiu człowieka współczesnego"

Dawniej@ bardzo bardzo dawno@
bywało solidne dno@ na które
mógł się stoczyć@ człowiek@
człowieka który się znalazł na
dnie@ dzięki swej
lekkomyślności@ lub dzięki
pomocy bliźnich@ oglądano z
przerażeniem@ zainteresowaniem@
nienawiścią@ radością@
wskazywano na niego@ a on czasem
dźwigał się@ podnosił@ splamiony
ociekał@
Było to solidne dno@ można
powiedzieć@ dno mieszczańskie@
inne dno było przeznaczone@
dla pań inne dla panów@ w
tamtych czasach bywały@ na

przykład kobiety upadłe@
skompromitowane@ bywali
bankruci@ gatunek obecnie
prawie@ nie znany@ swoje dno
miał polityk@ kapłan kupiec
oficer@ kasjer i uczony@
bywało niegdyś także drugie
dno@ obecnie istnieje jeszcze
mgliste@ wspomnienie@ ale dna
już nie ma@ i nikt nie może@
stoczyć się na dno@ ani leżeć na
dnie@
Dno o którym wspominają@ nasi
rodzice@ było czymś stałym@ na
dnie@ jednak@ było się kimś@
określonym@ człowiekiem
straconym@ człowiekiem
zgubionym@ człowiekiem który@
dźwiga się@ z dna@
z dna można też było@ wyciągać
ręce wołać "z głębokości"@
obecnie gesty te nie mają
większego@ znaczenia@ w świecie
współczesnym@ dno zostało
usunięte@
ciągłe spadanie@ nie sprzyja
postawom@ malowniczym pozycjom@
niezłomnym@
La Chute Upadek@ jest możliwy
jeszcze@ tylko w literaturze@ w
marzeniu gorączce@ pamiętacie to
opowiadanie@
o porządnym człowieku@
nie skoczył na ratunek@ o
człowieku który uprawiał
"rozpustę"@ kłamał bywał
policzkowany@ za to wyznanie@
wielki zmarły może ostatni@
współczesny moralista francuski@
otrzymał w roku 1957@ nagrodę@
jak niewinne bywały upadki@
pamiętacie@ z dawnych bardzo
dawnych@ czasów@ Wyznania@
Confessiones@ biskupa w Hippo
Regius@
"W sąsiedztwie naszej winnicy
była grusza pełna owoców, nie
nęcących ani kształtem, ani
smakiem. Do jej otrzęsienia i
zabrania gruszek udaliśmy się,
niecni młodzieńcy, późną nocą,
przeciągnąwszy aż do tego czasu
zgubnym zwyczajem zabawę na
placu. Zabraliśmy stamtąd
ogromną ilość nie na naszą

ucztę, lecz chyba aby rzucić
wieprzom, choć nieco zjedliśmy;
dopuściliśmy się tego tym
chętniej, że nie było wolno.
Oto serce moje, Boże, oto
serce moje, nad którym się
ulitowałeś, gdy znalazło się na
dnie przepaści..."
"na dnie przepaści"@
grzesznicy i pokutnicy@ święci
męczennicy literatury@ baranki
moje@ jesteście jak dzieci przy
piersi@ które wejdą do
Królestwa@ (szkoda że go nie
ma)@
"- Czy ojciec wierzy w Boga? -
zawołał znów Stawrogin.
- Wierzę.
- Jest powiedziane, że wiara
góry przenosi. Gdy wierzysz, a
każesz górze, aby się ruszyła,
to się ruszy... przepraszam, że
plączę. A jednak zaciekawia
mnie: czy ojciec ruszy z miejsca
górę?"
takie pytania zadawał "potwór"
Stawrogin@ a pamiętacie jego
sen@ obraz Claude Lorraina@ w
Galerii Drezdeńskiej@ "mieszkali
tu piękni ludzie"@
Camus@ La Chute Upadek@
"Ach, mój drogi, dla
człowieka, który jest sam, bez
boga i bez pana, ciężar dni jest
straszliwy"
ten bojownik z sercem dziecka@
wyobrażał sobie@ że
koncentryczne kanały Amsterdamu@
są kręgiem piekła@
mieszczańskiego piekła@
oczywiście@ "tu jesteśmy w
ostatnim kręgu"@ mówił do
przygodnego towarzysza@ w
knajpie@ Ostatni@ ostatni
moralista@ francuskiej
literatury@ wyniósł z
dzieciństwa@ wiarę w Dno@ Musiał
głęboko wierzyć w Człowieka@
musiał głęboko kochać
Dostojewskiego@ musiał cierpieć
nad tym@ że nie ma piekła nieba@
Baranka@ kłamstwa@ zdawało mu
się że odkrył dno@ że leży na
dnie@ że upadł@
Tymczasem@

dna już nie było@ mimo woli
zrozumiała to@ pewna panienka z
Paryża@ i napisała wypracowanie@
o spółkowaniu witaj smutku@ o
śmierci witaj smutku@ a
wdzięczni czytelnicy@ po obu
stronach@ tak zwanej dawniej@
żelaznej kurtyny@ kupowali
jej...@ na wagę złota@ panienka
pani ta@ panienka ta pani ta@
zrozumiała że nie ma Dna@ nie ma
kręgów piekła@ nie ma
wzniesienia@ i nie ma Upadku@
wszystko rozgrywa się@ w
znajomej@ niezbyt wielkiej
okolicy@ między@ Regio genus
anterio@ regio pubice@ i regio
oralis@
a to co było niegdyś@
przedsionkiem piekła@ zostało
zmienione@ przez modną
literatkę@ w vestibulum@
vaginae@
Zapytajcie rodziców@ być może
pamiętają jeszcze@ jak wyglądało
dawne@ realne Dno@ dno nędzy@
dno życia@ dno moralne@ "Dolce
vita"@ czy Krystyna Keller@ żyła
na dnie@ raport lorda Denninga@
stwierdza coś@ wręcz preciwnego@
Mons pubis@ z tego szczytu@
roztaczają się rozległe@
rosnące@ widnokręgi@
gdzie są szczyty@ gdzie
otchłanie@ gdzie dno@
czasem mam wrażenie@ że dno
dno współczesnych@ leży płytko
tuż pod powierzchnią@ życia@ ale
to chyba jeszcze jedno
złudzenie@ być może istnieje w
"naszych czasach"@ potrzeba
budowy@ nowego przystosowanego@
do naszych potrzeb@ Dna@
Mondo Cane@ dlaczego ten obraz
zrobił na mnie@ wielkie wrażenie
rosnące jeszcze@ ciągle rosnące@
Mondo Cane ein Faustschlag ins
Gesicht@ Mondo Cane film bez
gwiazd@ Mondo Cane@ ludzie tam
jedzą tańczą zabijają zwierzęta@
"robią miłość" tańczą modlą się
konają@ kolorowy reportaż@ o
agonii@ o agonii starych ludzi@
o kuchni chińskiej@ o agonii
rekina@ o przyprawach@ o

uśmiercaniu starych@ samochodów@
pamiętam zgniatanie form@
zgniatanie metalu@ pisk i
zgrzytanie@ unicestwianej
karoserii@ metalowe wnętrzności
samochodu@ cmentarz samochodów@
jeszcze jeden sposób malowania@
obrazów w takt niebieskiej
muzyki@ w Paryżu odciskanie
ciała na białych płótnach@
chusta świętej Weroniki@ oblicze
sztuki@ usta milionerów usta ich
kobiet@ smażone mrówki larwy
owady@ czarne kopczyki na
srebrnych misach@ wargi
jedzących@ czerwone wargi w
Mondo Cane@ świecące czerwone
wargi wielkie@ poruszają się w
Mondo Cane@
Następnie rozpoczęto dyskusję@
nad rozdziałem III schematu o
Kościele@ o ludzie Bożym i
laikacie@ kardynał Ruffini@
powiedział@ że pojęcie Ludu
Bożego@ jest bardzo
nieprecyzyjne@ ponieważ III
rozdział@ nie otrzymał
kwalifikowanej większości@
głosów został odesłany@ do
Komisji Liturgicznej@ dla
przepracowania@
"W sąsiedztwie naszej winnicy
była grusza pełna owoców, nie
nęcących ani kształtem, ani
smakiem..." wyznał Augustyn
czy zwróciliście uwagę że@
wnętrza nowoczesnych domów
bożych@ przypominają@
poczekalnię dworca@ kolejowego
lotniczego@
Spadając nie możemy@ przybrać
formy@ postawy hieratycznej@
insygnia władzy wypadają@ z rąk@
spadając uprawiamy nasze
ogrody@ spadając wychowujemy
dzieci@ spadając czytamy
klasyków@ spadając skreślamy
przymiotniki@
słowo spadanie nie jest@
słowem właściwym@ nie objaśnia
tego ruchu@ ciała i duszy@ w
którym przemija@ człowiek
współczesny@
zbuntowani ludzie@ potępione
anioły@ spadały głową w dół@

człowiek współczesny@ spada we
wszystkich kierunkach@
równocześnie@ w dół w górę na
boki@ na kształt róży wiatrów@
dawniej spadano@ i wznoszono
się@ pionowo@ obecnie@ spada się
poziomo@
(1963)




Wyszukiwarka