"Pan Tadeusz" czyli Ostatni zajazd na Litwie. Historia szlachecka z roku 1811 i 1812 we dwunastu ksi臋gach wierszem. Adama Mickiewicza
J臋zyk polski:
揚an Tadeusz" czyli Ostatni zajazd na Litwie. Historia szlachecka z roku 1811 i 1812 we dwunastu ksi臋gach wierszem. Adama Mickiewicza
Tre艣膰 Zjawisko w papilotach budzi Tadeusza. - Za p贸藕ne postrze偶enie omy艂ki. - Karczma. - Emisariusz. - Zr臋czne u偶ycie tabakiery zwraca dyskusj臋 na w艂a艣ciw膮 drog臋. - Matecznik. - Nied藕wied藕.- Niebezpiecze艅stwo Tadeusza i Hrabiego. - Trzy strza艂y. - Sp贸r Sagalas贸wki z Sanguszk贸wk膮, rozstrzygniony na stron臋 jednorurki Horeszkowskiej. - Bigos. - Wojskiego powie艣膰 o pojedynku Dowejki z Domejk膮, przerwana szczuciem kota. - Koniec powie艣ci o Dowejce i Domejce.
R贸wienniki litewskich wielkich kniazi贸w, drzewa Bia艂owie偶y, 艢witezi, Ponar, Kuszelewa! Kt贸rych cie艅 spada艂 niegdy艣 na koronne g艂owy Gro藕nego Witenesa, wielkiego Mindowy I Giedymina, kiedy na Ponarskiej g贸rze, Przy ognisku my艣liwskim, na nied藕wiedziej sk贸rze Le偶a艂, s艂uchaj膮c pie艣ni m膮drego Lizdejki, A Wiliji widokiem i szumem Wilejki Uko艂ysany, marzy艂 o wilku 偶elaznym; 10 I zbudzony, za bog贸w rozkazem wyra藕nym Zbudowa艂 miasto Wilno, kt贸re w lasach siedzi Jak wilk po艣rodku 偶ubr贸w, dzik贸w i nied藕wiedzi. Z tego to miasta Wilna, jak z rzymskiej wilczycy, Wyszed艂 Kiejstut i Olgierd, i Olgierdowicy, R贸wnie my艣liwi wielcy jak s艂awni rycerze, Czyli wroga 艣cigali, czyli dzikie 藕wierz臋. Sen my艣liwski nam odkry艂 tajnie przysz艂ych czas贸w, 呕e Litwie trzeba zawsze 偶elaza i las贸w. Knieje! do was ostatni przyje偶d偶a艂 na 艂owy 20 Ostatni kr贸l, co nosi艂 ko艂pak Witoldowy, Ostatni z Jagiellon贸w wojownik szcz臋艣liwy I ostatni na Litwie monarcha my艣liwy. Drzewa moje ojczyste! je艣li niebo zdarzy, Bym wr贸ci艂 was ogl膮da膰, przyjaciele starzy, Czyli was znajd臋 jeszcze? czy dot膮d 偶yjecie? Wy, ko艂o kt贸rych niegdy艣 pe艂za艂em jak dzieci臋; Czy 偶yje wielki Baublis, w kt贸rego ogromie Wiekami wydr膮偶onym, jakby w dobrym domie, Dwunastu ludzi mog艂o wieczerza膰 za sto艂em? 30 Czy kwitnie gaj Mendoga pod farnym ko艣cio艂em? I tam na Ukrainie, czy si臋 dot膮d wznosi Przed Ho艂owi艅skich domem, nad brzegami Rosi, Lipa tak rozro艣niona, 偶e pod jej cieniami Stu m艂odzie艅c贸w, sto panien sz艂o w taniec parami? Pomniki nasze! ile偶 co rok was po偶era Kupiecka, lub rz膮dowa, moskiewska siekiera! Nie zostawia przytu艂ku ni le艣nym 艣piewakom, Ni wieszczom, kt贸rym cie艅 wasz tak mi艂y jak ptakom. Wszak lipa Czarnolaska, na g艂os Jana czu艂a, 40 Tyle rym贸w natchn臋艂a! wszak 贸w d膮b gadu艂a Kozackiemu wieszczowi tyle cud贸w 艣piewa! Ja ile偶 wam winienem, o domowe drzewa! B艂ahy strzelec, uchodz膮c szyderstw towarzyszy Za chybion膮 藕wierzyn臋, ile偶 w waszej ciszy Upolowa艂em duma艅, gdy w dzikim ost臋pie, Zapomniawszy o 艂owach usiad艂em na k臋pie, A ko艂o mnie srebrzy艂 si臋 tu mech siwobrody, Zlany granatem czarnej, zgniecionej jagody, A tam si臋 czerwieni艂y wrzosiste pag贸rki, 50 Strojne w brusznice jakby w koral贸w paciorki - Woko艂o by艂a ciemno艣膰; ga艂臋zie u g贸ry Wisia艂y jak zielone, g臋ste, niskie chmury, Wicher k臋dy艣 nad sklepem szala艂 nieruchomym, J臋kiem, szumami, wyciem, 艂oskotami, gromem: Dziwny, odurzaj膮cy ha艂as! mnie si臋 zda艂o, 呕e tam nad g艂ow膮 morze wisz膮ce szala艂o. Na dole jak ruiny miast: tu wywrot d臋bu Wysterka z ziemi na kszta艂t ogromnego zr臋bu; Na nim oparte, jak 艣cian i kolumn ob艂amy, 60 Tam ga艂臋ziste k艂ody, tu wp贸艂 zgni艂e tramy, Ogrodzone parkanem traw; w 艣rodek tarasu Zajrze膰 straszno, tam siedz膮 gospodarze lasu, Dziki, nied藕wiedzie, wilki; u wr贸t le偶膮 ko艣ci Na p贸艂 zgryzione jakich艣 nieostro偶nych go艣ci. Czasem wymkn膮 si臋 w g贸r臋 przez trawy zielenie, Jakby dwa wodotryski, dwa rogi jelenie I mignie mi臋dzy drzewa 藕wierz 偶贸艂tawym pasem, Jak promie艅, kiedy wpad艂szy ga艣nie mi臋dzy lasem. I znowu cicho艣膰 w dole. Dzi臋cio艂 na jedlinie 70 Stuka z lekka i dalej odlatuje, ginie, Schowa艂 si臋, ale dziobem nie przestaje puka膰, Jak dziecko, gdy schowane wo艂a, by go szuka膰. Bli偶ej siedzi wiewi贸rka, orzech w 艂apkach trzyma, Gryzie go; zawiesi艂a kitk臋 nad oczyma, Jak pi贸ro nad szyszakiem u kirasyjera; Chocia偶 tak os艂oniona, doko艂a spoziera; Dostrzeg艂szy go艣cia skacze gaj贸w tanecznica Z drzew na drzewa, miga si臋 jako b艂yskawica; Na koniec w niewidzialny otw贸r pnia przepada 80 Jak wracaj膮ca w drzewo rodzime dryjada. Znowu cicho. Wtem ga艂膮藕 wstrz膮s艂a si臋 tr膮cona I pomi臋dzy jarz臋bin rozsunione grona Kra艣niejsze od jarz臋bin zaja艣nia艂y lica: To jag贸d lub orzech贸w zbieraczka, dziewica; W krobeczce z prostej kory podaje zebrane Bru艣nice 艣wie偶e, jako jej usta rumiane; Obok m艂odzieniec idzie, leszczyn臋 nagina, Chwyta w lot migaj膮ce orzechy dziewczyna. Wtem us艂yszeli odg艂os rog贸w i ps贸w granie, 90 Zgaduj膮, 偶e si臋 ku nim zbli偶a polowanie, I pomi臋dzy ga艂臋zi g臋stw臋, pe艂ni trwogi, Znikn臋li nagle z oczu jako le艣ne bogi. W Soplicowie ruch wielki; lecz ni ps贸w ha艂asy, Ani r偶膮ce rumaki, skrzypi膮ce kolasy, Ni odg艂os tr膮b daj膮cych has艂o polowania Nie mog艂y Tadeusza wyci膮gn膮膰 z pos艂ania; Ubrany pad艂szy w 艂贸偶ko, spa艂 jak bobak w norze. Nikt z m艂odzie偶y nie my艣li艂 szuka膰 go po dworze, Ka偶dy sob膮 zaj臋ty 艣pieszy艂, gdzie kazano; 100 O towarzyszu sennym ca艂kiem zapomniano. On chrapa艂; s艂o艅ce w otw贸r, co 艣r贸d okienicy Wyrzni臋ty by艂 w kszta艂t serca, wpad艂o do ciemnicy S艂upem ognistym, prosto sennemu na czo艂o; On jeszcze chcia艂 zadrzema膰 i kr臋ci艂 si臋 w ko艂o, Chroni膮c si臋 blasku, nagle us艂ysza艂 stuknienie, Przebudzi艂 si臋; weso艂e by艂o przebudzenie. Czu艂 si臋 rze藕wym jak ptaszek, z lekko艣ci膮 oddycha艂, Czu艂 si臋 szcz臋艣liwym, sam si臋 do siebie u艣miecha艂: My艣l膮c o wszystkim, co mu wczora si臋 zdarzy艂o, 110 Rumieni艂 si臋 i wzdycha艂, i serce mu bi艂o. Sp贸jrza艂 w okno, o dziwy! w promieni przezroczu, W owym sercu, b艂yszcza艂o dwoje jasnych oczu, Szeroko otworzonych, jak zwykle wejrzenie, Kiedy z jasno艣ci dziennej przedziera si臋 w cienie; Ujrza艂 i ma艂膮 r膮czk臋, niby wachlarz z boku Nadstawion膮 ku s艂o艅cu dla ochrony wzroku, Palce drobne, zwr贸cone na 艣wiat艂o r贸偶owe, Czerwieni艂y si臋 na wskro艣 jakby rubinowe; Usta widzia艂 ciekawe, roztulone nieco, 120 I z膮bki, co jak per艂y 艣r贸d koral贸w 艣wiec膮, I lica, cho膰 od s艂o艅ca zas艂aniane d艂oni膮 R贸偶ow膮, same ca艂e jak r贸偶e si臋 p艂oni膮. Tadeusz spa艂 pod oknem; sam ukryty w cieniu, Le偶膮c na wznak, cudnemu dziwi艂 si臋 zjawieniu, I mia艂 je tu偶 nad sob膮, ledwie nie na twarzy, Nie wiedzia艂, czy to jawa, czyli mu si臋 marzy Jedna z tych mi艂ych, jasnych twarzyczek dziecinnych, Kt贸re pomnim widziane we 艣nie lat niewinnych. Twarzyczka schyli艂a si臋 - ujrza艂, dr偶膮c z boja藕ni 130 I rado艣ci, niestety! ujrza艂 najwyra藕niej, Przypomnia艂, pozna艂 w艂os 贸w kr贸tki, jasnoz艂oty, W drobne, jako 艣nieg bia艂e, zwity papiloty, Niby srebrzyste str膮czki, co od s艂o艅ca blasku 艢wieci艂y jak korona na 艣wi臋tych obrazku. Zerwa艂 si臋; i widzenie zaraz ulecia艂o, Przestraszone 艂oskotem; czeka艂, nie wraca艂o! Tylko us艂ysza艂 znowu trzykrotne stukanie I s艂owa: <<Niech Pan wstaje, czas na polowanie, Pan zaspa艂>>. Skoczy艂 z 艂贸偶ka i obu r臋kami 140 Pchn膮艂 okienic臋, 偶e a偶 trzas艂a zawiasami I rozwar艂szy si臋 w obie uderzy艂a 艣ciany; Wyskoczy艂, patrzy艂 wko艂o, zdumiony, zmieszany, Nic nie widzia艂, nie dostrzeg艂 niczyjego 艣ladu. Niedaleko od okna by艂 parkan od sadu, Na nim chmielowe li艣cie i kwieciste wie艅ce Chwia艂y si臋; czy je lekkie potr膮ci艂y r臋ce? Czy wiatr ruszy艂? Tadeusz d艂ugo patrzy艂 na nie, Nie 艣mia艂 i艣膰 w ogr贸d; tylko wspar艂 si臋 na parkanie, Oczy podni贸s艂 i z palcem do ust przyci艣nionym 150 Kaza艂 sam sobie milcze膰, by s艂owem kwapionym Nie rozerwa艂 my艣lenia; potem w czo艂o stuka艂, Niby do wspomnie艅 dawnych, u艣pionych w nim, puka艂, Na koniec gryz膮c palce do krwi si臋 zadrasn膮艂 I na ca艂y g艂os: <<Dobrze, dobrze mi tak!>> wrzasn膮艂. We dworze, gdzie przed chwil膮 tyle by艂o krzyku, Teraz pusto i g艂ucho jak na mogilniku: Wszyscy ruszyli w pole; Tadeusz nadstawi艂 Uszu i r臋ce do nich jak tr膮bki przyprawi艂, S艂ucha艂, a偶 mu wiatr przyni贸s艂, wiej膮cy od puszczy, 160 Odg艂osy tr膮b i wrzaski poluj膮cej t艂uszczy. Ko艅 Tadeusza w stajni czeka艂 osiod艂any, Wzi膮艂 wi臋c flint臋, skoczy艂 na艅 i jak op臋tany P臋dzi艂 ku karczmom, kt贸re sta艂y przy kaplicy, K臋dy mieli si臋 rankiem zebra膰 ob艂awnicy. Dwie chyli艂y si臋 karczmy po dw贸ch stronach drogi, Oknami wzajem sobie gro偶膮c jako wrogi; Stara nale偶y z prawa do zamku dziedzica, Now膮 na z艂o艣膰 zamkowi postawi艂 Soplica. W tamtej, jak w swym dziedzictwie, rej wodzi艂 Gerwazy, 170 W tej najwy偶sze za sto艂em bra艂 miejsce Protazy. Nowa karczma nie by艂a ciekawa z pozoru. Stara wedle dawnego zbudowana wzoru, Kt贸ry by艂 wymy艣lony od tyryjskich cie艣li, A potem go 呕ydowie po 艣wiecie roznie艣li: Rodzaj architektury, obcym budowniczym Wcale nie znany; my go od 呕yd贸w dziedziczym. Karczma z przodu jak korab, z ty艂u jak 艣wi膮tynia: Korab, istna Noego czworogranna skrzynia, Znany dzi艣 pod prostackim nazwiskiem stodo艂y; 180 Tam r贸偶ne s膮 zwierz臋ta, konie, krowy, wo艂y, Kozy brodate; w g贸rze za艣 ptastwa gromady I p艂az贸w cho膰 po parze, s膮 te偶 i owady. Cz臋艣膰 tylnia, na kszta艂t dziwnej 艣wi膮tyni stawiona, Przypomina z pozoru 贸w gmach Salomona, Kt贸ry pierwsi 膰wiczeni w budowa艅 rzemie艣le Hiramscy na Syjonie wystawili cie艣le. 呕ydzi go na艣laduj膮 dot膮d we swych szko艂ach, A szko艂 rysunek widny w karczmach i stodo艂ach. Dach z dranic i ze s艂omy, 艣piczasty, zadarty, 190 Pogi臋ty jako ko艂pak 偶ydowski podarty. Ze szczytu wytryskaj膮 kru偶ganku kraw臋dzie, Oparte na drewnianym licznych kolumn rz臋dzie; Kolumny, co jak wielkie architekt贸w dziwo, Trwa艂e, chocia偶 wp贸艂 zgni艂e i stawione krzywo Jako w wie偶y piza艅skiej, nie pod艂ug model贸w Greckich, bo s膮 bez podstaw i bez kapitel贸w. Nad kolumnami bieg膮 wp贸艂okr膮g艂e 艂uki, Tak偶e z drzewa, gotyckiej na艣ladowstwo sztuki. Z wierzchu ozdoby sztuczne, nie rylcem, nie d艂utem, 200 Ale zr臋cznie ciesielskim wyrzezane sklutem, Krzywe jak szabasowych ramiona 艣wiecznik贸w; Na ko艅cu wisz膮 ga艂ki, co艣 na kszta艂t guzik贸w, Kt贸re 呕ydzi modl膮c si臋 na 艂bach zawieszaj膮 I kt贸re po swojemu <<cyces>> nazywaj膮. S艂owem, z daleka karczma chwiej膮ca si臋, krzywa, Podobna jest do 呕yda, gdy si臋 modl膮c kiwa: Dach jak czapka, jak broda strzecha roztrz臋艣niona. 艢ciany dymne i brudne jak czarna opona, A z przodu rze藕ba sterczy jak cyces na czole. 210 W 艣rodku karczmy jest podzia艂 jak w 偶ydowskiej szkole: Jedna cz臋艣膰, pe艂na izbic ciasnych i pod艂u偶nych, S艂u偶y dla dam wy艂膮cznie i pan贸w podr贸偶nych; W drugiej ogromna sala. Ko艂o ka偶dej 艣ciany Ci膮gnie si臋 wielono偶ny st贸艂 w膮ski, drewniany. Przy nim sto艂ki, cho膰 ni偶sze, podobne do sto艂a Jako dzieci do ojca. Na sto艂kach doko艂a Siedzia艂y ch艂opy, ch艂opki, tudzie偶 szlachta drobna, Wszyscy rz臋dem; Ekonom sam siedzia艂 z osobna. Po rannej mszy z kaplicy, 偶e by艂a niedziela, 220 Zabawi膰 si臋 i wypi膰 przyszli do Jankiela. Przed ka偶dym ju偶 szumia艂a siw膮 w贸dk膮 czarka, Ponad wszystkimi z butl膮 biega艂a szynkarka. W 艣rodku arendarz Jankiel, w d艂ugim a偶 do ziemi Szarafanie, zapi臋tym haftkami srebrnemi, R臋k臋 jedn膮 za czarny pas jedwabny wsadzi艂, Drug膮 powa偶nie sobie siw膮 brod臋 g艂adzi艂; Rzucaj膮c wko艂o okiem, rozkazy wydawa艂, Wita艂 wchodz膮cych go艣ci, przy siedz膮cych stawa艂 Zagajaj膮c rozmow臋, k艂贸tliwych zagadza艂, 230 Lecz nie s艂u偶y艂 nikomu, tylko si臋 przechadza艂. 呕yd stary i powszechnie znany z poczciwo艣ci, Od lat wielu dzier偶awi艂 karczm臋, a nikt z w艂o艣ci, Nikt ze szlachty nie zani贸s艂 na艅 skargi do dworu: O c贸偶 skar偶y膰? mia艂 trunki dobre do wyboru, Rachowa艂 si臋 ostro偶nie, lecz bez oszuka艅stwa, Ochoty nie zabrania艂, nie cierpia艂 pija艅stwa, Zabaw wielki mi艂o艣nik; u niego wesele I chrzciny obchodzono; on w ka偶d膮 niedziel臋 Kaza艂 do siebie ze wsi przychodzi膰 muzyce, 240 Przy kt贸rej i basetla by艂a, i kozice. Muzyk臋 zna艂, sam s艂yn膮艂 muzycznym talentem; Z cymba艂ami, narodu swego instrumentem, Chadza艂 niegdy艣 po dworach i graniem zdumiewa艂 I pie艣niami, bo biegle i uczenie 艣piewa艂. Chocia偶 呕yd, dosy膰 czyst膮 mia艂 polsk膮 wymow臋, Szczeg贸lniej za艣 polubi艂 pie艣ni narodowe; Przywozi艂 mn贸stwo z ka偶dej za Niemen wyprawy Ko艂omyjek z Halicza, mazur贸w z Warszawy; Wie艣膰, nie wiem czyli pewna, w ca艂ej okolicy 250 G艂osi艂a, 偶e on pierwszy przywi贸z艂 z zagranicy I upowszechni艂 w贸wczas w tamecznym powiecie Ow膮 piosenk臋, s艂awn膮 dzi艣 na ca艂ym 艣wiecie, A kt贸r膮 po raz pierwszy na ziemi Auzon贸w Wygra艂y W艂ochom polskie tr膮by legijon贸w. Talent 艣piewania bardzo na Litwie pop艂aca, Jedna mi艂o艣膰 u ludzi, ws艂awia i wzbogaca: Jankiel zrobi艂 maj膮tek; syt zysk贸w i chwa艂y, Zawiesi艂 d藕wi臋cznostrunne na 艣cianie cymba艂y; Osiad艂szy z dzie膰mi w karczmie, zatrudnia艂 si臋 szynkiem, 260 Przy tym w pobliskim mie艣cie by艂 te偶 podrabinkiem, A zawsze mi艂ym wsz臋dzie go艣ciem i domowym Doradc膮; zna艂 si臋 dobrze na handlu zbo偶owym, Na wicinnym: potrzebna jest znajomo艣膰 taka Na wsi. - Mia艂 tak偶e s艂aw臋 dobrego Polaka. On pierwszy zgodzi艂 k艂贸tnie, cz臋sto nawet krwawe, Mi臋dzy dwiema karczmami: obie wzi膮艂 w dzier偶aw臋; Szanowali go r贸wnie i starzy stronnicy Horeszkowscy, i s艂udzy s臋dziego Soplicy. On sam powag臋 umia艂 utrzyma膰 nad gro藕nym 270 Klucznikiem Horeszkowskim i k艂贸tliwym Wo藕nym; Przed Jankielem t艂umili dawne swe urazy, Gerwazy gro藕ny r臋k膮, j臋zykiem Protazy. Gerwazego nie by艂o; ruszy艂 na ob艂aw臋, Nie chc膮c, aby tak wa偶n膮 i trudn膮 wypraw臋 Odby艂 sam Hrabia, m艂ody i niedo艣wiadczony; Poszed艂 wi臋c z nim dla rady tudzie偶 dla obrony. Dzi艣 miejsce Gerwazego, najdalsze od progu, Mi臋dzy dwiema 艂awami, w samym karczmy rogu, Zwane pokuciem, kwestarz ksi膮dz Robak zajmowa艂; 280 Jankiel go tam posadzi艂; wida膰, 偶e szanowa艂 Wysoko Bernardyna, bo skoro dostrzega艂 Ubytek w jego szklance, natychmiast podbiega艂 I rozkaza艂 dolewa膰 lipcowego miodu. S艂ycha膰, 偶e z Bernardynem znali si臋 za m艂odu K臋dy艣 tam w cudzych krajach. Robak cz臋sto chadza艂 Noc膮 do karczmy, tajnie z 呕ydem si臋 naradza艂 O wa偶nych rzeczach; s艂ycha膰 by艂o, 偶e towary Ksi膮dz przemyca艂, lecz potwarz ta niegodna wiary. Robak wsparty na stole wp贸艂g艂o艣no rozprawia艂, 290 T艂um szlachty go otacza艂 i uszy nadstawia艂, I nosy ku ksi臋dzowskiej chyli艂 tabakierze; Brano z niej, i kicha艂a szlachta jak mo偶dzerze. <<Reverendissime, rzek艂 kichn膮wszy Sko艂uba, To mi tabaka, co to idzie a偶 do czuba; Od czasu jak nos d藕wigam (tu g艂asn膮艂 nos d艂ugi), Takiej nie za偶ywa艂em (tu kichn膮艂 raz drugi); Prawdziwa bernardynka, pewnie z Kowna rodem, Miasta s艂awnego w 艣wiecie tabak膮 i miodem. By艂em tam lat ju偶...>> Robak przerwa艂 mu: <<Na zdrowie 300 Wszystkim Waszmo艣ciom, moi Mo艣ciwi Panowie! Co si臋 tabaki tycze, hem, ona pochodzi Z dalszej strony, ni偶 my艣li Sko艂uba Dobrodziej; Pochodzi z Jasnej G贸ry; ksi臋偶a paulinowie Tabak臋 tak膮 robi膮 w mie艣cie Cz臋stochowie, K臋dy jest obraz tylu cudami ws艂awiony Bogarodzicy Panny, Kr贸lowej Korony Polskiej; zowi膮 j膮 dot膮d i Ksi臋偶n膮 Litewsk膮! Koron臋膰 jeszcze dot膮d piastuje kr贸lewsk膮, Lecz na Litewskim Ksi臋stwie teraz syzma siedzi! >> 310 <<Z Cz臋stochowy? rzek艂 Wilbik, by艂em tam w spowiedzi, Kiedym na odpust chodzi艂 lat temu trzydzie艣cie; Czy to prawda, 偶e Francuz go艣ci teraz w mie艣cie, 呕e chce ko艣ci贸艂 rozwala膰 i skarbiec zabierze, Bo to wszystko w Litewskim stoi Kuryjerze?>> <<Nieprawda, rzek艂 Bernardyn, nie, Pan Najja艣niejszy Napoleon katolik jest najprzyk艂adniejszy; Wszak go papie偶 nama艣ci艂, 偶yj膮 z sob膮 w zgodzie I nawracaj膮 ludzi w francuskim narodzie, Kt贸ry si臋 troch臋 popsu艂; prawda, z Cz臋stochowy 320 Oddano wiele srebra na skarb narodowy Dla Ojczyzny, dla Polski; sam Pan B贸g tak ka偶e, Skarbcem Ojczyzny zawsze s膮 Jego o艂tarze; Wszak偶e w Warszawskim Ksi臋stwie mamy sto tysi臋cy Wojska polskiego, mo偶e wkr贸tce b臋dzie wi臋cej, A kt贸偶 wojsko op艂aci? czy nie wy, Litwini? Wy tylko grosz dajecie do moskiewskiej skrzyni>>. <<Kat by da艂, krzykn膮艂 Wilbik, gwa艂tem od nas bior膮>>. <<Oj, Dobrodzieju!>> ch艂opek ozwa艂 si臋 z pokor膮, Pok艂oniwszy si臋 ksi臋dzu i skrobi膮c si臋 w g艂ow臋, 330 <<Ju偶 to szlachcie, to jeszcze bieda przez po艂ow臋, Lecz nas dr膮 jak na 艂yka>>. - <<Cham, Sko艂uba krzykn膮艂, G艂upi, tobie膰 to lepiej, ty艣, ch艂opie, przywykn膮艂 Jak w臋gorz do odarcia; lecz nam urodzonym, Nam wielmo偶nym, do z艂otych swob贸d wzwyczajonym! Ach, bracia, wszak to dawniej szlachcic na zagrodzie... (揟ak, tak, krzykn臋li wszyscy: rowny wojewodzie!") Dzi艣 nam szlachectwa przecz膮, ka偶膮 nam drabowa膰 Papiery i szlachectwa papierem probowa膰>>. <<Jeszcze Waszeci mniejsza, zawo艂a艂 Juraha, 340 Wasze膰 z pradziad贸w ch艂op贸w uszlachcony szlacha, Ale ja, z kniazi贸w! pyta膰 u mnie o patenta, Kiedym zosta艂 szlachcicem? sam B贸g to pami臋ta! Niechaj Moskal w las idzie pyta膰 si臋 d臋biny, Kto jej da艂 patent rosn膮膰 nad wszystkie krzewiny>>. <<Kniaziu, rzek艂 呕agiel, 艣wie膰 Wa艣膰 baki lada komu, Tu znajdziesz pono mitry i w niejednym domu>>. <<Wa艣膰 ma krzy偶 w herbie, wo艂a艂 Podhajski, to skryta Aluzyja, 偶e w rodzie bywa艂 neofita>>. <<Fa艂sz! przerwa艂 Birbasz, przecie偶 ja z tatarskich hrabi贸w 350 Pochodz臋, a mam krzy偶e nad herbem Korabi贸w>>. <<Poraj, krzykn膮艂 Mickiewicz, z mitr膮 w polu z艂otym, Herb ksi膮偶臋cy, Stryjkowski g臋sto pisze o tym>>. Za czym wielkie powsta艂y w ca艂ej karczmie szmery; Ksi膮dz Bernardyn uciek艂 si臋 do swej tabakiery, W kolej cz臋stowa艂 m贸wc贸w, gwar zaraz ucichn膮艂, Ka偶dy za偶y艂 przez grzeczno艣膰 i kilkakro膰 kichn膮艂. Bernardyn korzystaj膮c z przerwy m贸wi艂 daléj : <<Oj, wielcy ludzie od tej tabaki kichali! Czy uwierzycie Pa艅stwo, 偶e z tej tabakiery 360 Pan jenera艂 D膮browski za偶y艂 razy cztery?>> <<D膮browski?>> zawo艂ali. - <<Tak, tak, on jenera艂; By艂em w obozie, gdy on Gda艅sk Niemcom odbiera艂, Mia艂 co艣 pisa膰; boj膮c si臋, a偶eby nie zasn膮艂, Za偶y艂, kichn膮艂, dwakro膰 mi臋 po ramieniu klasn膮艂: 揔si臋偶e Robaku, m贸wi艂, Ksi臋偶e Bernardynie, Obaczymy si臋 w Litwie, mo偶e nim rok minie; Powiedz Litwinom, niech mi臋 czekaj膮 z tabak膮 Cz臋stochowsk膮, nie bior臋 innej, tylko tak膮">>. Mowa Ksi臋dza wzbudzi艂a takie zadziwienie, 370 Tak膮 rado艣膰, 偶e ca艂e huczne zgromadzenie Milcza艂o chwil臋; potem na p贸艂 ciche s艂owa Powtarzano: <<Tabaka z Polski? Cz臋stochowa? D膮browski? z ziemi w艂oskiej?>> - a偶 na koniec razem, Jakby my艣l z my艣l膮, wyraz sam zbieg艂 si臋 z wyrazem, Wszyscy jedynog艂o艣nie, jak na dane has艂o, Krzykn臋li: <<D膮browskiego! >> Wszystko razem wrzas艂o, Wszystko si臋 u艣cisn臋艂o: ch艂op z tatarskim hrabi膮, Mitra z Krzy偶em, Poraje z Gryfem i z Korabi膮; Zapomnieli wszystkiego, nawet Bernardyna, 380 Tylko 艣piewali krzycz膮c: <<W贸dki, miodu, wina!>> D艂ugo si臋 przys艂uchiwa艂 ksi膮dz Robak piosence, Na koniec chcia艂 j膮 przerwa膰; wzi膮艂 w obiedwie r臋ce Tabakierk臋, kichaniem melodyj臋 zmiesza艂 I nim si臋 nastroili, tak m贸wi膰 po艣piesza艂: <<Chwalicie m膮 tabak臋, Mo艣ci Dobrodzieje, Obaczcie偶, co si臋 wewn膮trz tabakierki dzieje>>. Tu, wycieraj膮c chustk膮 zabrudzone denko, Pokaza艂 malowan膮 armij臋, malenk膮 Jak r贸j much; w 艣rodku jeden cz艂owiek na rumaku, 390 Wielki jako chrz膮szcz, siedzia艂, pewnie w贸dz orszaku; Spina艂 konia, jak gdyby chcia艂 skaka膰 w niebiosa, Jedn臋 r臋k臋 na cuglach, drug膮 mia艂 u nosa. <<Przypatrzcie si臋, rzek艂 Robak, tej gro藕nej postawie, Zgadnijcie, czyja?>> - Wszyscy patrzyli ciekawie.- <<Wielki to cz艂owiek, Cesarz, ale nie Moskali, Ich carowie tabaki nigdy nie bierali>>. <<Wielki cz艂owiek, zawo艂a艂 Cydzik, a w kapocie? Ja my艣li艂em, 偶e wielcy ludzie chodz膮 w z艂ocie, Bo u Moskal贸w lada jenera艂, Mospanie, 400 To tak 艣wieci si臋 w z艂ocie jak szczupak w szafranie>>. <<Ba, przerwa艂 Rymsza, przecie偶 widzia艂em za m艂odu Ko艣ciuszk臋, naczelnika naszego narodu: Wielki cz艂owiek! a chodzi艂 w krakowskiej sukmanie, To jest czamarce>>. - <<W jakiej czamarce, Mospanie? Odpar艂 Wilbik, to przecie偶 zwano taratatk膮>>. <<Ale tamta z fr臋zlami, ta jest ca艂kiem g艂adk膮>> Krzykn膮艂 Mickiewicz; - zatem wszczyna艂y si臋 swary O r贸偶nych taratatki kszta艂tach i czamary. Przemy艣lny Robak widz膮c, 偶e si臋 tak rozpryska 410 Rozmowa, j膮艂 j膮 znowu zbiera膰 do ogniska, Do swojej tabakiery; cz臋stowa艂, kichali, 呕yczyli sobie zdrowia, on rzecz ci膮gn膮艂 dalej: <<Gdy cesarz Napoleon w potyczce za偶ywa Raz po raz, to znak pewny, 偶e bitw臋 wygrywa; Na przyk艂ad pod Austerlic; Francuzi tak stali Z armatami, a na nich bieg艂a 膰ma Moskali; Cesarz patrzy艂 i milcza艂; co Francuzi strzel膮, To Moskale pu艂kami jak trawa si臋 艣ciel膮. Pu艂k za pu艂kiem cwa艂owa艂 i spada艂 z kulbaki; 420 Co pu艂k spadnie, to Cesarz za偶yje tabaki; A偶 w ko艅cu Aleksander, ze swoim braciszkiem Konstantym i z niemieckim cesarzem Franciszkiem, W nogi z pola; wi臋c Cesarz widz膮c, 偶e po walce, Spojrza艂 na nich, za艣mia艂 si臋 i otrz膮sn膮艂 palce. Oto偶, je艣li kto z Pan贸w, co艣cie tu przytomni, B臋dzie w wojsku Cesarza, niech to sobie wspomni>>. <<Ach! zawo艂a艂 Sko艂uba, m贸j Ksi臋偶e Kwestarzu! Kiedy偶 to b臋dzie! wszak to ile w kalendarzu Jest 艣wi膮t, na ka偶de 艣wi臋to Francuz贸w nam wr贸偶膮; 430 Wygl膮da cz艂ek, wygl膮da, a偶 si臋 oczy mru偶膮, A Moskal jak nas trzyma艂, tak trzyma za szyj臋; Pono nim s艂o艅ce wnidzie, rosa oczy wyje>>. <<Mospanie, rzek艂 Bernardyn, babska rzecz narzeka膰, A 偶ydowska rzecz r臋ce za艂o偶ywszy czeka膰, Nim kto w karczm臋 zajedzie i do drzwi zapuka; Z Napoleonem pobi膰 Moskal贸w nie sztuka. Ju偶ci on Szwabom sk贸r臋 trzy razy wym艂贸ci艂, Brzydkie Prusactwo zdepta艂, Anglik贸w wyrzuci艂 Het za morze, Moskalom zapewne wygodzi; 440 Ale co st膮d wyniknie, wie Asan Dobrodziéj? Oto szlachta litewska wtenczas na ko艅 wsi臋dzie I szable we藕mie, kiedy bi膰 si臋 z kim nie b臋dzie; Napoleon, sam wszystkich pobiwszy, nareszcie Powie: 揙bejd臋 si臋 ja bez was, kto jeste艣cie?" Wi臋c nie do艣膰 go艣cia czeka膰, nie do艣膰 i zaprosi膰, Trzeba czeladk臋 zebra膰 i sto艂y pownosi膰, A przed uczt膮 potrzeba dom oczy艣ci膰 z 艣mieci; Oczy艣ci膰 dom, powtarzam, oczy艣ci膰 dom, dzieci! >> Nast膮pi艂o milczenie, potem g艂osy w t艂umie: 450 <<Jak偶e to dom oczy艣ci膰? jak to Ksi膮dz rozumie? Ju偶ci my wszystko zrobim, na wszystko gotowi, Tylko niech Ksi膮dz Dobrodziej ja艣niej si臋 wys艂owi>>. Ksi膮dz pogl膮da艂 za okno, przerwawszy rozmow臋; Ujrza艂 co艣 ciekawego, z okna wytkn膮艂 g艂ow臋, Po chwili rzek艂 powstaj膮c: <<Dzi艣 czasu nie mamy, Potem o tem obszerniej z sob膮 pogadamy; Jutro b臋d臋 dla sprawy w powiatowym mie艣cie I do Waszmo艣ci贸w z drogi zajad臋 po kwe艣cie>>. <<Niech te偶 do Niehrymowa Ksi膮dz na nocleg zd膮偶y, 460 Rzek艂 Ekonom, rad b臋dzie Ksi臋dzu pan Chor膮偶y; Wszak偶e na Litwie stare powiada przys艂owie: Szcz臋艣liwy cz艂owiek, jako kwestarz w Niehrymowie!>> <<I do nas, rzek艂 Zubkowski, wst膮p, je偶eli 艂aska; Znajdzie si臋 tam p贸艂sztuczek p艂贸tna, mas艂a faska, Baran lub kr贸wka; wspomnij, Ksi臋偶e, na te s艂owa: Szcz臋艣liwy cz艂owiek, trafi艂 jak ksi膮dz do Zubkowa>>. <<I do nas>> rzek艂 Sko艂uba. - <<Do nas>>, Terajewicz, <<呕aden bernardyn g艂odny nie wyszed艂 z Pucewicz>>. Tak ca艂a szlachta pro艣b膮 i obietnicami 470 Przeprowadza艂a Ksi臋dza; on ju偶 by艂 za drzwiami. On ju偶 pierwej przez okno ujrza艂 Tadeusza, Kt贸ry lecia艂 go艣ci艅cem, w cwa艂, bez kapelusza, Z g艂ow膮 schylon膮, bladym, pos臋pnym obliczem, A konia ustawicznie bod艂 i kropi艂 biczem. Ten widok bardzo ksi臋dza Bernardyna zmiesza艂; Wi臋c za m艂odzie艅cem kroki szybkimi po艣piesza艂 Do wielkiej puszczy, kt贸ra, jako oko si臋ga, Czerni艂a si臋 na ca艂ym brzegu widnokr臋ga. Kt贸偶 zbada艂 puszcz litewskich przepastne krainy, 480 A偶 do samego 艣rodka, do j膮dra g臋stwiny? Rybak ledwie u brzeg贸w nawiedza dno morza; My艣liwiec kr膮偶y ko艂o puszcz litewskich 艂o偶a, Zna je ledwie po wierzchu, ich posta膰, ich lice, Lecz obce mu ich wn臋trzne serca tajemnice: Wie艣膰 tylko albo bajka wie, co si臋 w nich dzieje. Bo gdyby艣 przeszed艂 bory i podszyte knieje, Trafisz w g艂臋bi na wielki wa艂 pni贸w, k艂贸d, korzeni, Obronny trz臋sawic膮, tysi膮cem strumieni I sieci膮 zielsk zaros艂ych, i kopcami mrowisk, 490 Gniazdami os, szerszeni贸w, k艂臋bami w臋偶owisk. Gdyby艣 i te zapory zm贸g艂 nadludzkim m臋stwem, Dalej spotka膰 si臋 z wi臋kszym masz niebezpiecze艅stwem; Dalej co krok czyhaj膮, niby wilcze do艂y, Ma艂e jeziorka, traw膮 zaros艂e na po艂y, Tak g艂臋bokie, 偶e ludzie dna ich nie do艣ledz膮 (Wielkie jest podobie艅stwo, 偶e diab艂y tam siedz膮). Woda tych studni sklni si臋, plamista rdz膮 krwaw膮. A z wn臋trza ci膮gle dymi zion膮c wo艅 plugaw膮, Od kt贸rej drzewa wko艂o trac膮 li艣膰 i kor臋; 500 艁yse, skar艂owacia艂e, robaczliwe, chore, Pochyliwszy konary mchem ko艂tunowate I pnie garbi膮c brzydkimi grzybami brodate, Siedz膮 woko艂o wody, jak czarownic kupa Grzej膮ca si臋 nad kot艂em, w kt贸rym warz膮 trupa. Za tymi jeziorkami ju偶 nie tylko krokiem, Ale daremnie nawet zapuszcza膰 si臋 okiem; Bo tam ju偶 wszystko mglistym zakryte ob艂okiem, Co si臋 wiecznie ze trz臋skich oparzelisk wznosi. A za t膮 mg艂膮 na koniec (jak wie艣膰 gminna g艂osi) 510 Ci膮gnie si臋 bardzo pi臋kna, 偶yzna okolica, G艂贸wna kr贸lestwa zwierz膮t i ro艣lin stolica. W niej s膮 z艂o偶one wszystkich drzew i zi贸艂 nasiona, Z kt贸rych si臋 rozrastaj膮 na 艣wiat ich plemiona; W niej, jak w arce Noego, z wszelkich zwierz膮t rodu Jedna przynajmniej para chowa si臋 dla p艂odu. W samym 艣rodku (jak s艂ycha膰) maj膮 swoje dwory Dawny Tur, 呕ubr i Nied藕wied藕, puszcz imperatory. Oko艂o nich na drzewach gnie藕dzi si臋 Ry艣 bystry I 偶ar艂oczny Rosomak, jak czujne ministry; 520 Dalej za艣, jak podw艂adni szlachetni wasale, Mieszkaj膮 Dziki, Wilki i 艁osie rogale. Nad g艂owami Soko艂y i Or艂owie dzicy, 呕yj膮cy z pa艅skich sto艂贸w, dworscy zausznicy. Te pary zwierz膮t g艂owne i patryjarchalne, Ukryte w j膮drze puszczy, 艣wiatu niewidzialne, Dzieci swe 艣l膮 dla osad za granic臋 lasu, A sami we stolicy u偶ywaj膮 wczasu; Nie gin膮 nigdy broni膮 sieczn膮 ani paln膮, Lecz starzy umieraj膮 艣mierci膮 naturaln膮. 530 Maj膮 te偶 i sw贸j sm臋tarz, k臋dy bliscy 艣mierci, Ptaki sk艂adaj膮 pi贸ra, czworonogi sierci. Nied藕wied藕, gdy zjad艂szy z臋by strawy nie prze偶uwa, Jele艅 zgrzybia艂y, gdy ju偶 ledwie nogi suwa, Zaj膮c s臋dziwy, gdy mu ju偶 krew w 偶y艂ach krzepnie, Kruk, gdy ju偶 posiwieje, soko艂, gdy o艣lepnie, Orze艂, gdy mu dzi贸b stary tak si臋 w kab艂膮k skrzywi, 呕e zamkni臋ty na wieki ju偶 gard艂a nie 偶ywi, Id膮 na sm臋tarz. Nawet mniejszy zwierz, raniony Lub chory, bie偶y umrze膰 w swe ojczyste strony. 540 St膮d to w miejscach dost臋pnych, k臋dy cz艂owiek go艣ci, Nie znajduj膮 si臋 nigdy martwych zwierz膮t ko艣ci. S艂ycha膰, 偶e tam w stolicy, mi臋dzy zwierz臋tami Dobre s膮 obyczaje, bo rz膮dz膮 si臋 sami; Jeszcze cywilizacj膮 ludzk膮 nie popsuci, Nie znaj膮 praw w艂asno艣ci, kt贸ra 艣wiat nasz k艂贸ci, Nie znaj膮 pojedynk贸w ni wojennej sztuki. Jak ojce 偶y艂y w raju, tak dzi艣 偶yj膮 wnuki, Dzikie i swojskie razem, w mi艂o艣ci i zgodzie, Nigdy jeden drugiego nie k膮sa ni bodzie. 550 Nawet gdyby tam cz艂owiek wpad艂, chocia偶 niezbrojny, Toby 艣rodkiem bestyi przechodzi艂 spokojny; One by na艅 patrzy艂y tym wzrokiem zdziwienia, Jakim w owym ostatnim, sz贸stym dniu stworzenia Ojce ich pierwsze, co si臋 w ogr贸jcu gnie藕dzi艂y, Patrzy艂y na Adama, nim si臋 z nim sk艂贸ci艂y. Szcz臋艣ciem, cz艂owiek nie zb艂膮dzi do tego ost臋pu, Bo Trud i Trwoga, i 艢mier膰 broni膮 mu przyst臋pu. Czasem tylko w pogoni zaciek艂e ogary, Wpad艂szy niebacznie mi臋dzy bagna, mchy i jary, 560 Wn臋trznej ich okropno艣ci ra偶one widokiem, Uciekaj膮 skowycz膮c, z ob艂膮kanym wzrokiem; I d艂ugo potem, r臋k膮 pana ju偶 g艂askane, Dr偶膮 jeszcze u n贸g jego strachem op臋tane. Te puszcz sto艂eczne, ludziom nie znane tajniki W j臋zyku swoim strzelcy zowi膮: mateczniki. G艂upi nied藕wiedziu! gdyby艣 w mateczniku siedzia艂, Nigdy by si臋 o tobie Wojski nie dowiedzia艂; Ale czyli pasieki zwabi艂a ci臋 wonno艣膰, Czy uczu艂e艣 do owsa dojrza艂ego sk艂onno艣膰, 570 Wyszed艂e艣 na brzeg puszczy, gdzie si臋 las przerzedzi艂, I tam zaraz le艣niczy bytno艣膰 tw膮 wy艣ledzi艂, I zaraz obsaczniki, chytre nas艂a艂 szpiegi, By pozna膰, gdzie popasasz i gdzie masz noclegi; Teraz Wojski z ob艂aw膮, ju偶 od matecznika Postawiwszy szeregi, odwr贸t ci zamyka. Tadeusz si臋 dowiedzia艂, 偶e niema艂o czasu Ju偶 przesz艂o, jak ogary wpad艂y w otch艂a艅 lasu. Cicho; - pr贸偶no my艣liwi nat臋偶aj膮 ucha; Pr贸偶no, jak najciekawszej mowy, ka偶dy s艂ucha 580 Milczenia, d艂ugo w miejscu nieruchomy czeka; Tylko muzyka puszczy gra do nich z daleka. Psy nurtuj膮 po puszczy jak pod morzem nurki. A strzelcy obr贸ciwszy do lasu dwururki Patrz膮 Wojskiego: ukl膮k艂, ziemi臋 uchem pyta; Jako w twarzy lekarza wzrok przyjaci贸艂 czyta Wyrok 偶ycia lub zgonu mi艂ej im osoby, Tak strzelcy, ufni w sztuki Wojskiego sposoby, Topili w nim spojrzenia nadziei i trwogi. <<Jest! jest!>> wyrzek艂 p贸艂g艂osem, zerwa艂 si臋 na nogi. 590 On s艂ysza艂! oni jeszcze s艂uchali - nareszcie S艂ysz膮: jeden pies wrzasn膮艂, potem dwa, dwadzie艣cie, Wszystkie razem ogary rozpierzchnion膮 zgraj膮 Do艂awiaj膮 si臋, wrzeszcz膮, wpadli na trop, graj膮, Ujadaj膮. Ju偶 nie jest to powolne granie Ps贸w goni膮cych zaj膮ca, lisa albo 艂anie, Lecz wci膮偶 wrzask kr贸tki, cz臋sty, ucinany, zjad艂y; To nie na 艣lad daleki ogary napad艂y, Na oko goni膮, - nagle usta艂 krzyk pogoni, Doszli zwierza - wrzask znowu, skowyt, - zwierz si臋 broni 600 I zapewne kaleczy, 艣r贸d ogar贸w grania S艂ycha膰 coraz to cz臋艣ciej j臋k psiego konania. Strzelcy stali, i ka偶dy ze strzelb膮 gotow膮 Wygi膮艂 si臋 jak 艂uk naprz贸d, z wci艣nion膮 w las g艂ow膮; Nie mog膮 d艂u偶ej czeka膰! Ju偶 ze stanowiska Jeden za drugim zmyka i w puszcz臋 si臋 wciska; Chc膮 pierwsi spotka膰 zwierza: cho膰 Wojski ostrzega艂, Cho膰 Wojski stanowiska na koniu obiega艂, Krzycz膮c, 偶e czy kto prostym ch艂opem, czy paniczem, Je偶eli z miejsca zejdzie, dostanie w grzbiet smyczem. 610 Nie by艂o rady! wszyscy pomimo zakazu W las pobiegli, trzy strzelby hukn臋艂y od razu, Potem wci膮偶 kanonada, a偶 g艂o艣niej nad strza艂y Rykn膮艂 nied藕wied藕 i echem nape艂ni艂 las ca艂y. Ryk okropny! bole艣ci, w艣ciek艂o艣ci, rozpaczy; Za nim wrzask ps贸w, krzyk strzelc贸w, tr膮by doje偶d偶aczy Grzmia艂y ze 艣rodka puszczy; strzelcy - ci w las 艣piesz膮, Tamci kurki odwodz膮, a wszyscy si臋 ciesz膮; Jeden Wojski w 偶a艂o艣ci, krzyczy, 偶e chybiono. Strzelcy i ob艂awnicy poszli jedn膮 stron膮 620 Na prze艂aj zwierza, mi臋dzy ost臋pem i puszcz膮; A nied藕wied藕, odstraszony ps贸w i ludzi t艂uszcz膮, Zwr贸ci艂 si臋 nazad w miejsca mniej pilnie strze偶one Ku polom, sk膮d ju偶 zesz艂y strzelcy rozstawione, Gdzie tylko pozostali z mnogich 艂owczych szyk贸w Wojski, Tadeusz, Hrabia, z kilk膮 ob艂awnik贸w. Tu las by艂 rzadszy; s艂ycha膰 z g艂臋bi ryk, trzask 艂omu, A偶 z g臋stwy, jak z chmur, wypad艂 nied藕wied藕 na kszta艂t gromu; Wko艂o psy goni膮, strasz膮, rw膮; on wsta艂 na nogi Tylne i spojrza艂 wko艂o, rykiem strasz膮c wrogi, 630 I przednimi 艂apami to drzewa korzenie, To pniaki osmalone, to wros艂e kamienie Rwa艂, wal膮c w ps贸w i w ludzi; a偶 wy艂ama艂 drzewo, Kr臋c膮c nim jak maczug膮 na prawo, na lewo, Run膮艂 wprost na ostatnich stra偶nik贸w ob艂awy, Hrabi臋 i Tadeusza: oni bez obawy Stoj膮 w kroku, na 藕wierza wytkn臋li flint rury, Jako dwa konduktory w 艂ono ciemnej chmury; A偶 oba jednym razem poci膮gn臋li kurki (Niedo艣wiadczeni), razem zagrzmia艂y dwururki; 640 Chybili; nied藕wied藕 skoczy艂, oni tu偶 utkwiony Oszczep jeden chwycili czterema ramiony, Wydzierali go sobie; spojrz膮, a偶 tu z pyska Wielkiego, czerwonego dwa rz臋dy k艂贸w b艂yska, I 艂apa z pazurami ju偶 si臋 na 艂by spuszcza; Pobledli, w ty艂 skoczyli, i gdzie rzadnie puszcza, Zmykali; zwierz za nimi wspi膮艂 si臋, ju偶 pazury Zahacza艂, chybi艂, podbieg艂, wspi膮艂 si臋 zn贸w do g贸ry I czarn膮 艂ap膮 si臋ga艂 Hrabiego w艂os p艂owy. Zdar艂by mu czaszk臋 z mozg贸w jak kapelusz z g艂owy, 650 Gdy Asesor z Rejentem wyskoczyli z bok贸w, A Gerwazy bieg艂 z przodu o jakie sto krok贸w, Z nim Robak, cho膰 bez strzelby - i trzej w jednej chwili Jak gdyby na komend臋 razem wystrzelili. Nied藕wied藕 wyskoczy艂 w g贸r臋 jak kot przed chartami I g艂ow膮 na d贸艂 run膮艂, i czterma 艂apami Przewr贸ciwszy si臋 m艂y艅cem, cielska krwawe brzemi臋 Wal膮c tu偶 pod Hrabiego, zbi艂 go z n贸g na ziemi臋. Jeszcze rycza艂, chcia艂 jeszcze powsta膰, gdy na艅 wsiad艂y Rozjuszona Strapczyna i Sprawnik zajad艂y. 660 Natenczas Wojski chwyci艂 na ta艣mie przypi臋ty Sw贸j r贸g bawoli, d艂ugi, c臋tkowany, kr臋ty Jak w膮偶 boa, obur膮cz do ust go przycisn膮艂, Wzd膮艂 policzki jak bani臋, w oczach krwi膮 zab艂ysn膮艂, Zasun膮艂 wp贸艂 powieki, wci膮gn膮艂 w g艂膮b p贸艂 brzucha I do p艂uc wys艂a艂 z niego ca艂y zapas ducha, I zagra艂: r贸g jak wicher, wirowatym dechem Niesie w puszcz臋 muzyk臋 i podwaja echem. Umilkli strzelcy, stali szczwacze zadziwieni Moc膮, czysto艣ci膮, dziwn膮 harmonij膮 pieni. 670 Starzec ca艂y kunszt, kt贸rym niegdy艣 w lasach s艂yn膮艂, Jeszcze raz przed uszami my艣liwc贸w rozwin膮艂; Nape艂ni艂 wnet, o偶ywi艂 knieje i d膮browy, Jakby psiarni臋 w nie wpu艣ci艂 i rozpocz膮艂 艂owy. Bo w graniu by艂a 艂ow贸w historyja kr贸tka: Zrazu odzew d藕wi臋cz膮cy, rze艣ki: to pobudka; Potem j臋ki po j臋kach skoml膮: to ps贸w granie; A gdzieniegdzie ton twardszy jak grzmot: to strzelanie. Tu przerwa艂, lecz r贸g trzyma艂; wszystkim si臋 zdawa艂o, 呕e Wojski wci膮偶 gra jeszcze, a to echo gra艂o. 680 Zad膮艂 znowu; my艣li艂by艣, 偶e r贸g kszta艂ty zmienia艂 I 偶e w ustach Wojskiego to grubia艂, to cienia艂, Udaj膮c g艂osy zwierz膮t: to raz w wilcz膮 szyj臋 Przeci膮gaj膮c si臋, d艂ugo, przera藕liwie wyje, Znowu jakby w nied藕wiedzie rozwar艂szy si臋 gar艂o, Rykn膮艂; potem beczenie 偶ubra wiatr rozdar艂o. Tu przerwa艂, lecz r贸g trzyma艂; wszystkim si臋 zdawa艂o, 呕e Wojski wci膮偶 gra jeszcze, a to echo gra艂o. Wys艂uchawszy rogowej arcydzie艂o sztuki, Powtarza艂y je d臋by d臋bom, bukom buki. 690 Dmie znowu: jakby w rogu by艂y setne rogi, S艂ycha膰 zmieszane wrzaski szczwania, gniewu, trwogi, Strzelc贸w, psiarni i zwierz膮t; a偶 Wojski do g贸ry Podni贸s艂 r贸g, i tryumfu hymn uderzy艂 w chmury. Tu przerwa艂, lecz r贸g trzyma艂; wszystkim si臋 zdawa艂o, 呕e Wojski wci膮偶 gra jeszcze, a to echo gra艂o. Ile drzew, tyle rog贸w znalaz艂o si臋 w boru, Jedne drugim pie艣艅 nios膮 jak z choru do choru. I sz艂a muzyka coraz szersza, coraz dalsza, Coraz cichsza i coraz czystsza, doskonalsza, 700 A偶 znik艂a gdzie艣 daleko, gdzie艣 na niebios progu! Wojski obiedwie r臋ce odj膮wszy od rogu Rozkrzy偶owa艂; r贸g opad艂, na pasie rzemiennym Chwia艂 si臋. Wojski z obliczem nabrzmia艂ym, promiennym, Z oczyma wzniesionymi, sta艂 jakby natchniony, 艁owi膮c uchem ostatnie znikaj膮ce tony. A tymczasem zagrzmia艂o tysi膮ce oklask贸w, Tysi膮ce powinszowa艅 i wiwatnych wrzask贸w. Uciszono si臋 z wolna i oczy gawiedzi Zwr贸ci艂y si臋 na wielki, 艣wie偶y trup nied藕wiedzi: 710 Le偶a艂 krwi膮 opryskany, kulami przeszyty, Piersiami w g臋szcze trawy wpl膮tany i wbity, Rozprzestrzeni艂 szeroko przednie krzy偶em 艂apy, Dysza艂 jeszcze, wylewa艂 strumie艅 krwi przez chrapy, Otwiera艂 jeszcze oczy, lecz g艂owy nie ruszy; Pjawki Podkomorzego dzier偶膮 go pod uszy, Z lewej strony Strapczyna, a z prawej zawisa艂 Sprawnik i dusz膮c gardziel krew czarn膮 wysysa艂. Za czym Wojski rozkaza艂 kij 偶elazny w艂o偶y膰 Psom mi臋dzy z臋by i tak paszcz臋ki roztworzy膰. 720 Kolbami przewr贸cono na wznak zwierza zw艂oki I zn贸w trzykrotny wiwat uderzy艂 w ob艂oki. <<A co? krzykn膮艂 Asesor kr臋c膮c strzelby rur膮, A co? fuzyjka moja? g贸r膮 nasi, g贸r膮! A co? fuzyjka moja? niewielka ptaszyna, A jak si臋 popisa艂a? to jej nie nowina, Nie pu艣ci ona na wiatr 偶adnego 艂adunku, Od ksi膮偶臋cia Sanguszki mam j膮 w podarunku>>. Tu pokazywa艂 strzelb臋 przedziwnej roboty, Cho膰 male艅k膮, i zacz膮艂 wylicza膰 jej cnoty. 730 <<Ja bieg艂em, przerwa艂 Rejent otar艂szy pot z czo艂a, Bieg艂em tu偶 za nied藕wiedziem; a pan Wojski wo艂a: 揝t贸j na miejscu"; jak tam sta膰, nied藕wied藕 w pole wali Rw膮c z kopyta jak zaj膮c, coraz dalej, dalej, A偶 mi ducha nie sta艂o, dobiec ni nadziei, A偶 spojrz臋 w prawo: sadzi, a tu rzadko w kniei, Jak te偶 wzi膮艂em na oko, post贸j偶e, marucha! Pomy艣li艂em, i basta: ot, le偶y bez ducha; T臋ga strzelba, prawdziwa to Sagalas贸wka, Napis: 揝agalas London á Ba艂aban贸wka">>. 740 (S艂awny tam mieszka艂 艣lusarz Polak, kt贸ry robi艂 Polskie strzelby, ale je po angielsku zdobi艂)>>. <<Jak to, parskn膮艂 Asesor, do kro膰set nied藕wiedzi! To to niby Pan zabi艂? co te偶 to Pan bredzi?>> <<S艂uchaj no, odpar艂 Rejent, tu, Panie, nie 艣ledztwo, Tu ob艂awa; tu wszystkich wezwiem na 艣wiadectwo>>. Wi臋c k艂贸tnia mi臋dzy zgraj膮 wszcz臋艂a si臋 zawzi臋ta, Ci stron臋 Asesora, ci brali Rejenta; O Gerwazym nie wspomnia艂 nikt, bo wszyscy biegli Z bok贸w, i co si臋 z przodu dzia艂o, nie postrzegli. 750 Wojski g艂os zabra艂: <<Teraz jest przynajmniej za co, Bo to, Panowie, nie jest 贸w szarak ladaco, To nied藕wied藕, tu ju偶 nie 偶al poszuka膰 odwetu, Czy szarpetyn膮, czyli nawet z pistoletu; Sp贸r wasz trudno pogodzi膰, wi臋c dawnym zwyczajem Na pojedynek nasze pozwolenie dajem. Pami臋tam, za mych czas贸w 偶y艂o dw贸ch s膮siad贸w, Oba ludzie uczciwi, szlachta z prapradziad贸w, Mieszkali po dw贸ch stronach nad rzek膮 Wilejk膮, Jeden zwa艂 si臋 Domeyko, a drugi Doweyko. 760 Do nied藕wiedzicy oba razem wystrzelili: Kto zabi艂, trudno dociec, strasznie si臋 sk艂贸cili I przysi臋gli strzela膰 si臋 przez nied藕wiedzi膮 sk贸r臋: To mi to po szlachecku, prawie rura w rur臋. Pojedynek ten wiele narobi艂 ha艂asu; Pie艣ni o nim 艣piewano za owego czasu. Ja by艂em sekundantem; jak si臋 wszystko dzia艂o, Opowiem od pocz膮tku historyj臋 ca艂膮>>. Nim Wojski zacz膮艂 m贸wi膰, Gerwazy sp贸r zgodzi艂; On nied藕wiedzia z uwag膮 doko艂a obchodzi艂, 770 Nareszcie doby艂 tasak, rozci膮艂 pysk na dwoje I w tylcu g艂owy, m贸zgu rozkroiwszy s艂oje, Znalaz艂 kul臋, wydoby艂, sukni膮 och臋do偶y艂, Przymierzy艂 do 艂adunku, do flinty przy艂o偶y艂; A potem, d艂o艅 podnosz膮c i kul臋 na d艂oni: <<Panowie, rzek艂, ta kula nie jest z waszej broni, Ona z tej Horeszkowskiej wysz艂a jednorurki (Tu podni贸s艂 flint臋 star膮, obwi膮zan膮 w sznurki), Lecz nie ja wystrzeli艂em. O, trzeba tam by艂o Odwagi; straszno wspomnie膰, w oczach mi si臋 膰mi艂o! 780 Bo prosto biegli ku mnie oba paniczowie, A nied藕wied藕 z ty艂u ju偶, ju偶, na Hrabiego g艂owie, Ostatniego z Horeszk贸w! chocia偶 po k膮dzieli. Jezus Maria! krzykn膮艂em; i Pa艅scy anieli Zes艂ali mi na pomoc ksi臋dza Bernardyna. On nas wszystkich zawstydzi艂; oj, dzielny ksi臋偶yna ! Gdym dr偶a艂, gdym si臋 do cyngla dotkn膮膰 nie o艣mieli艂, On mi z r膮k flint臋 wyrwa艂, wyceli艂, wystrzeli艂: Mi臋dzy dwie g艂owy strzeli膰! sto krok贸w! nie chybi膰! I w sam 艣rodek paszcz臋ki! tak mu z臋by wybi膰! 790 Panowie! d艂ugo 偶yj臋, jednego widzia艂em Cz艂owieka, co m贸g艂 takim popisa膰 si臋 strza艂em. 脫w g艂o艣ny niegdy艣 u nas z tylu pojedynk贸w, 脫w, co korki kobietom wystrzela艂 z patynk贸w, 脫w 艂otr nad 艂otry, s艂awny w czasy wiekopomne, 脫w Jacek, vulgo W膮sal; nazwiska nie wspomn臋: Ale mu nie czas teraz doje偶d偶a膰 nied藕wiedzi; Pewnie po same w膮sy hultaj w piekle siedzi. Chwa艂a Ksi臋dzu! dwom ludziom on 偶ycie ocali艂, Mo偶e i trzem; Gerwazy nie b臋dzie si臋 chwali艂, 800 Ale gdyby ostatnie z krwi Horeszk贸w dzieci臋 Wpad艂o w bestyi paszcz臋, nie by艂bym na 艣wiecie, I moje by tam stare pogryz艂 nied藕wied藕 ko艣ci; P贸jd藕, Ksi臋偶e, wypijemy zdrowie Jegomo艣ci>>. Pr贸偶no szukano Ksi臋dza; wiedz膮 tylko tyle, 呕e po zabiciu 藕wierza zjawi艂 si臋 na chwil臋, Poskoczy艂 ku Hrabiemu i Tadeuszowi, A widz膮c, 偶e obadwa cali s膮 i zdrowi, Podnios艂 ku niebu oczy, cicho pacierz zm贸wi艂, I pobieg艂 w pole szybko, jakby go kto 艂owi艂. 810 Tymczasem na Wojskiego rozkaz p臋ki wrzosu, Suche chrusty i pniaki rzucono do stosu; Bucha ogie艅, wyrasta szara sosna dymu I rozszerza si臋 w g贸rze na kszta艂t baldakimu. Nad p艂omieniem oszczepy z艂o偶ono w kozio艂ki, Na grotach zawieszono brzuchate kocio艂ki; Z woz贸w nios膮 jarzyny, m膮ki i pieczyste, I chleb. S臋dzia otworzy艂 puzderko zamczyste, W kt贸rym rz臋dami flaszek bia艂e stercz膮 g艂owy; Wybiera z nich najwi臋kszy kufel kryszta艂owy 820 (Dosta艂 go S臋dzia w darze od ksi臋dza Robaka), W贸dka to gda艅ska, nap贸j mi艂y dla Polaka; <<Niech 偶yje! krzykn膮艂 S臋dzia, w g贸r臋 wznosz膮c flasz臋, Miasto Gda艅sk, niegdy艣 nasze, b臋dzie znowu nasze!>> I la艂 srebrzysty likwor w kolej, a偶 na ko艅cu Zacz臋艂o z艂oto kapa膰 i b艂yska膰 na s艂o艅cu. W kocio艂kach bigos grzano; w s艂owach wyda膰 trudno Bigosu smak przedziwny, kolor i wo艅 cudn膮; S艂贸w tylko brz臋k us艂yszy i rym贸w porz膮dek, Ale tre艣ci ich miejski nie pojmie 偶o艂膮dek. 830 Aby ceni膰 litewskie pie艣ni i potrawy, Trzeba mie膰 zdrowie, na wsi 偶y膰, wraca膰 z ob艂awy. Przecie偶 i bez tych przypraw potraw膮 nie lada Jest bigos, bo si臋 z jarzyn dobrych sztucznie sk艂ada. Bierze si臋 do艅 siekana, kwaszona kapusta, Kt贸ra, wedle przys艂owia, sama idzie w usta; Zamkni臋ta w kotle, 艂onem wilgotnym okrywa Wyszukanego cz膮stki najlepsze mi臋siwa; I pra偶y si臋, a偶 ogie艅 wszystkie z niej wyci艣nie Soki 偶ywne, a偶 z brzeg贸w naczynia war pry艣nie 840 I powietrze doko艂a zionie aromatem. Bigos ju偶 got贸w. Strzelcy z trzykrotnym wiwatem, Zbrojni 艂y偶kami, bieg膮 i bod膮 naczynie, Mied藕 grzmi, dym bucha, bigos jak kamfora ginie, Znikn膮艂, ulecia艂; tylko w czelu艣ciach sagan贸w Wre para, jak w kraterze zagas艂ych wulkan贸w. Kiedy si臋 ju偶 do woli napili, najedli, Zwierza na w贸z z艂o偶yli, sami na ko艅 siedli, Radzi wszyscy, rozmowni, opr贸cz Asesora I Rejenta; ci byli gniewliwsi ni偶 wczora, 850 K艂贸c膮c si臋 o zalety, ten swej Sanguszk贸wki, A ten ba艂abanowskiej swej Sagalas贸wki. Hrabia te偶 i Tadeusz jad膮 nieweseli, Wstydz膮c si臋, 偶e chybili i 偶e si臋 cofn臋li: Bo na Litwie kto 藕wierza wypu艣ci z ob艂awy, D艂ugo musi pracowa膰, nim poprawi s艂awy. Hrabia m贸wi艂, 偶e pierwszy do oszczepu godzi艂 I 偶e spotkaniu z zwierzem Tadeusz przeszkodzi艂; Tadeusz utrzymywa艂, 偶e b臋d膮c silniejszy I do robienia ci臋偶kim oszczepem zr臋czniejszy, 860 Chcia艂 wyr臋czy膰 Hrabiego; tak sobie niekiedy Przymawiali 艣r贸d gwaru i wrzasku czeredy. Wojski jecha艂 po艣rodku; staruszek szanowny Weso艂y by艂 nadzwyczaj i bardzo rozmowny; Chc膮c k艂贸tnik贸w zabawi膰 i do zgody dowie艣膰, Ko艅czy艂 im o Doweyce i Domeyce powie艣膰: <<Asesorze, je偶eli chcia艂em, by艣 z Rejentem Pojedynkowa艂, nie my艣l, 偶e jestem zawzi臋tym Na krew ludzk膮; bro艅 Bo偶e! chcia艂em was zabawi膰, Chcia艂em wam komedyj臋 niby to wyprawi膰, 870 Wznowi膰 koncept, kt贸ry ja, lat temu czterdzie艣cie, Wymy艣li艂em - przedziwny! - Wy m艂odzi jeste艣cie, Nie pami臋tacie o nim, lecz za moich czas贸w G艂o艣ny by艂 od tej puszczy do poleskich las贸w. <<Domeyki i Doweyki wszystkie sprzeciwie艅stwa Pochodzi艂y, rzecz dziwna, z nazwisk podobie艅stwa Bardzo niewygodnego. Bo gdy w czas sejmik贸w Przyjaciele Doweyki skarbili stronnik贸w, Szepn膮艂 kto艣 do szlachcica: 揇aj kresk臋 Doweyce!", A ten nie dos艂yszawszy da艂 kresk臋 Domeyce. 880 Gdy na uczcie wni贸s艂 zdrowie marsza艂ek Rupeyko: 揥iwat Doweyko!" - drudzy krzykn臋li: 揇omeyko!" A kto siedzia艂 w po艣rodku, nie trafi艂 do 艂adu, Zw艂aszcza przy niewyra藕nej mowie w czas obiadu. <<Gorzej by艂o; raz w Wilnie jaki艣 szlachcic pjany Bi艂 si臋 w szable z Domeyk膮 i dosta艂 dwie rany; Potem 贸w szlachcic, z Wilna wracaj膮c do domu, Dziwnym trafem z Doweyk膮 zjecha艂 si臋 u promu; Gdy wi臋c na jednym promie p艂yn臋li Wilejk膮, Pyta s膮siada: kto on? - Odpowie: 揇oweyko". 890 Nie czekaj膮c, dobywa rapier spod kirejki: Czach, czach, i za Domeyk臋 podci膮艂 w膮s Doweyki. Wreszcie, jak na dobitk臋, trzeba jeszcze by艂o, 呕eby na polowaniu tak si臋 wydarzy艂o, 呕e stali blisko siebie oba imiennicy I do jednej strzelili razem nied藕wiedzicy. Prawda, 偶e po ich strzale upad艂a bez duchu, Ale ju偶 pierwej nios艂a z dziesi膮tek kul w brzuchu; Strzelby z jednym kalibrem mia艂o wiele os贸b, Kto zabi艂 nied藕wiedzic臋? dojd藕偶e! jaki spos贸b? 900 <<Tu ju偶 krzykn臋li: 揇osy膰! trzeba raz rzecz sko艅czy膰, B贸g nas czy diabe艂 z艂膮czy艂, trzeba si臋 roz艂膮czy膰: Dw贸ch nas, jak dw贸ch s艂o艅c, pono zanadto na 艣wiecie" A wi臋c do szerpetynek i staj膮 na mecie. Oba szanowni ludzie; co ich szlachta godz膮, To oni na si臋 jeszcze zapalczywiej godz膮. Zmienili bro艅; od szabel sz艂o na pistolety, Staj膮, krzyczym, 偶e nadto przybli偶yli mety; Oni na z艂o艣膰, przysi臋gli przez nied藕wiedzi膮 sk贸r臋 Strzela膰 si臋, 艣mier膰 niechybna! prawie rura w rur臋; 910 Oba t臋go strzelali. - 揝ekunduj, Hreczecha!" 揨goda, rzek艂em, niech zaraz d贸艂 wykopie klecha: Bo taki sp贸r nie mo偶e sko艅czy膰 si臋 na niczym; Lecz bijcie si臋 szlacheckim trybem, nie rze藕niczym, Dosy膰 ju偶 mety zbli偶a膰, widz臋, 偶e艣cie zuchy; Chcecie strzela膰 si臋 rury opar艂szy na brzuchy? Ja nie pozwol臋; zgoda, 偶e na pistolety; Lecz strzela膰 si臋 nie z dalszej ani z bli偶szej mety Jak przez sk贸r臋 nied藕wiedzi膮; ja r臋kami memi Jako sekundant sk贸r臋 rozci膮gn臋 na ziemi, 920 I ja sam was ustawi臋. Wa艣膰 po jednej stronie Stanie na ko艅cu pyska, a Wa艣膰 na ogonie," Zgoda! wrza艣li; czas? - jutro; miejsce? - karczma Usza. Rozjechali si臋. Ja za艣 do Wirgilijusza...>> Tu Wojskiemu przerwa艂 krzyk: <<Wyczha!>> Tu偶 spod koni Smykn膮艂 szarak; ju偶 Kusy, ju偶 go Soko艂 goni. Psy wzi臋to na ob艂aw臋 wiedz膮c, 偶e z powrotem Na polu 艂atwo mo偶na napotka膰 si臋 z kotem; Bez smyczy sz艂y przy koniach; gdy kota spostrzeg艂y, Wprz贸d nim strzelcy poszczuli, ju偶 za nim pobieg艂y. 930 Rejent te偶 i Asesor chcieli ko艅mi natrze膰, Lecz Wojski wstrzyma艂 krzycz膮c: <<Wara! sta膰 i patrze膰; Nikomu krokiem ruszy膰 z miejsca nie dozwol臋, St膮d widzim wszyscy dobrze, zaj膮c idzie w pole>>. W istocie, kot czu艂 z ty艂u my艣liwych i psiarnie, Rwa艂 w pole, s艂uchy wytkn膮艂 jak dwa r贸偶ki sarnie, Sam szarza艂 si臋 nad rol膮 d艂ugi, wyci膮gni臋ty, Skoki pod nim stercza艂y, jakby cztery pr臋ty, Rzek艂by艣, 偶e ich nie rusza, tylko ziemi臋 tr膮ca Po wierzchu, jak jask贸艂ka wod臋 ca艂uj膮ca. 940 Py艂 za nim, psy za py艂em; z daleka si臋 zda艂o, 呕e zaj膮c, py艂 i charty jedne tworz膮 cia艂o: Jakby jaka艣 przez pole suwa艂a si臋 偶mija, Kot jak g艂owa, py艂 z ty艂u jakby modra szyja, A psami jak podw贸jnym ogonem wywija. Rejent, Asesor patrz膮, otworzyli usta, Dech wstrzymali; wtem Rejent pobladn膮艂 jak chusta, Zblad艂 i Asesor, widz膮 - fatalnie si臋 dzieje, Owa 偶mija im dalej, tym bardziej d艂u偶eje, Ju偶 rwie si臋 wp贸艂, ju偶 znik艂a owa szyja py艂u, 950 G艂owa ju偶 blisko lasu, ogony - gdzie z ty艂u! G艂owa niknie, raz jeszcze jakby kto kutasem Mign膮艂: w las wpad艂a; ogon urwa艂 si臋 pod lasem. Biedne psy, og艂upia艂e biega艂y pod gajem, Zdawa艂y si臋 naradza膰, oskar偶a膰 nawzajem; Wreszcie wracaj膮, z wolna skacz膮c przez zagony, Spu艣ci艂y uszy, tul膮 do brzucha ogony I przybieg艂szy, ze wstydu nie 艣miej膮 wznie艣膰 oczu, I zamiast i艣膰 do pan贸w, sta艂y na uboczu. Rejent spu艣ci艂 ku piersiom zas臋pione czo艂o, 960 Asesor rzuca艂 okiem, ale nieweso艂o, Potem zacz臋li oba s艂uchaczom wywodzi膰: Jak ich charty bez smycza nie nawyk艂y chodzi膰, Jak kot znienacka wypad艂, jak 藕le by艂 poszczuty Na roli, gdzie psom chyba trzeba by wdzia膰 buty, Tak pe艂no wsz臋dzie g艂az贸w i ostrych kamieni. M膮drze rzecz wy艂uszczali szczwacze do艣wiadczeni: My艣liwi z tych m贸w wiele mogliby korzysta膰, Lecz nie s艂uchali pilnie; ci zacz臋li 艣wista膰, Ci 艣mia膰 si臋 w g艂os, ci, maj膮c nied藕wiedzia w pami臋ci, 970 Gadali o nim, 艣wie偶膮 ob艂aw膮 zaj臋ci. Wojski ledwie raz okiem za zaj膮cem rzuci艂, Widz膮c, 偶e uciek艂, g艂ow臋 oboj臋tnie zwr贸ci艂 I ko艅czy艂 rzecz przerwan膮: <<Na czym wi臋c stan膮艂em? Aha! na tym, 偶e obu za s艂owo uj膮艂em, I偶 b臋d膮 strzelali si臋 przez nied藕wiedzi膮 sk贸r臋. Szlachta w krzyk: 揟o偶 艣mier膰 pewna! prawie rura w rur臋!" A ja w 艣miech, bo mnie uczy艂 m贸j przyjaciel Maro, 呕e sk贸ra 藕wierza nie jest lada jak膮 miar膮. Wszak wiecie Wa膰panowie, jak kr贸lowa Dydo 980 Przyp艂yn臋艂a do Lib贸w i tam z wielk膮 biéd膮 Wytargowa艂a sobie taki ziemi kawa艂, Kt贸ry by si臋 wo艂ow膮 sk贸r膮 nakry膰 dawa艂; Na tym kawa艂ku ziemi stan臋艂a Kartago! Wi臋c ja to sobie w nocy rozbieram z uwag膮. <<Ledwie dnia艂o, ju偶 z jednej strony taradejk膮 Jedzie Doweyko, z drugiej na koniu Domeyko. Patrz膮, a偶 tu przez rzek臋 le偶y most kosmaty, Pas ze sk贸ry nied藕wiedziej porzni臋tej na szmaty. Postawi艂em Doweyk臋 na 藕wierza ogonie 990 Z jednej strony, Domeyk臋 za艣 na drugiej stronie. 揚ukajcie teraz, rzek艂em, cho膰 przez ca艂e 偶ycie, Lecz p贸ty was nie spuszcz臋, a偶 si臋 pogodzicie". Oni w z艂o艣膰; a tu szlachta k艂adnie si臋 na ziemi Od 艣miechu, a ja z ksi臋dzem s艂owy powa偶nemi Nu偶 im z Ewanieliji, z statut贸w dowodzi膰; Nie ma rady: - 艣mieli si臋 i musieli zgodzi膰. <<Spor ich potem w dozgonn膮 przyja藕艅 si臋 zamieni艂, I Doweyko si臋 z siostr膮 Domeyki o偶eni艂, Domeyko poj膮艂 siostr臋 szwagra, Doweyk贸wn臋, 1000 Podzielili maj膮tek na dwie cz臋艣ci r贸wne, A w miejscu, gdzie si臋 zdarzy艂 tak dziwny przypadek, Pobudowawszy karczm臋, nazwali Nied藕wiadek>>.