Sandacz marzenie wielu wędkarzy


http://jurek.webnode.com/products/sandacz-z-opadu-/


Sandacz - marzenie wielu wędkarzy...



Zwany nie bez powodu nieprzewidywalnym, mętnookim rozbójnikiem. To ryba, która pewnie w największym stopniu zmusza nas do intensywnego myślenia. Jej nieprzewidywalność zaskoczyła już niejednego wędkarza, któremu wydawało się że w wystarczającym stopniu zgłębił wiedzę o jej sposobie żerowania. Jest wielu, którym zdarza się łowić tego drapieżnika, jednak niewielu może z czystym sumieniem powiedzieć że wie o co w tym wszystkim chodzi.



Często niektórzy wędkarze uważają że zachowanie sandacza jest zbliżone do zachowania szczupaka. Nic bardziej mylnego, ponieważ szczupak jest drapieżnikiem mającym instynkt żarłoka i dowcipnie mówiąc weźmie nawet na starego kapcia (jeżeli żeruje). Wystarczy że przeciągniemy mu go koło nosa. Krótko mówiąc atakuje zawsze i właściwie wszystko co znajdzie się w zasięgu jego wzroku. Trzeba oczywiście oddać szczupakowi że jest rybą o wiele waleczniejszą. Jego ewolucje podczas holu mogą dostarczyć nie lada emocji, Sandacz natomiast stawia największy opór przy zacięciu i pod koniec holu, kiedy zbliża się do płycizny. Środkowa faza holowania nie jest nacechowana wielkimi emocjami. Jednak to ON jest dla mnie i dla wielu atrakcyjniejszy, choćby z tego powodu że żaden atak nie jest identyczny, a samo kuszenie go do współpracy wymaga dużej wiedzy i cierpliwości.



Kiedyś, kiedy nasze wody zasobne były w tego drapieżnika nie mieliśmy do dyspozycji współczesnych zabawek. (może i dobrze) Łowiło się go metodą gruntową na żywą lub martwą rybkę i właściwie (no może nie do końca) teoria nie była nam specjalnie potrzebna. Uważam tak ponieważ nasze możliwości były ograniczone, choćby tym że przy takiej metodzie to sandacz poszukiwał nas (a raczej naszej przynęty). Ograniczaliśmy się do zarzucenia zestawów i pokornego czekania na ewentualne branie. Prawdziwa rewolucja dokonała się w momencie pojawienia się na rynku sztucznych, gumowych przynęt, zwanych twisterami i riperami.









To właśnie te przynęty w połączeniu ze znajomością zachowań sandacza dały nam o wiele skuteczniejszą broń do połowu tej ryby. Skończyły się czasy grzecznego czekania na mętnookiego. Staliśmy się myśliwymi mogącymi przetrząsać znaczne połacie wody w jego poszukiwaniu. Już nie jesteśmy jedynie zdani na szczęście, polegające na tym że sandacz znajdzie naszą rybkę. Dzięki tym przynętą to my zaczęliśmy poszukiwać sandacza. Pomijając fakt że dzięki tym zmianą robimy to coraz bardziej skutecznie, to przestaliśmy również wygniatać stołki. Mamy możliwość swobodnego przemieszczania się, odkrywania ciekawych zakątków naszych łowisk i tym samym większe szanse na kontakt z tym drapieżnikiem.




Tak to już w życiu jest że jeden wynalazek prowokuje do wprowadzania dalszych ulepszeń, czego w przypadku sandacza dowodem jest choćby plecionka, czy współczesne spinningi. Kolejną właśnie rewolucją było doskonalenie spinningu, co doprowadziło w końcu do pojawienia się na rynku bez wątpienia najlepszych spinningów do metody łowienia z opadu. Mowa oczywiście o tak zwanej wklejance, spiningu z bardzo progresywną akcja. Tu właściwie możemy już opisać nasz zestaw do połowu sandacza.



Zacznijmy od spinningu i tu oczywiście warto wygospodarować trochę grosza i kupić porządną wklejankę. Powód jest prosty, blanki tego narzędzia są sztywne jak przysłowiowa pałka a wklejana szczytówka jest stosunkowo miękka, jednak bardzo elastyczna. Takie parametry w najlepszym stopniu pozwalają nam na wyczucie nawet najdelikatniejszych brań, jak i na szybkie i pewne zacięcie. W zależności od tego czy będziemy łowić z brzegu czy z łodzi, nasz spinningi będą różniły się długością. Przy połowie z łodzi w zupełności wystarczy nam długość od 2 do 2,4 metra i ważnym elementem jest aby nasz spinning wyposażony był w specjalną, krótszą rękojeść. Jest to o tyle istotne że ułatwia nam operowanie zestawem kiedy nasze ruchy ograniczają burty i ciasnota na łodzi. Do połowu z brzegu używać należy spinningów w przedziale 2,70 do 3,00 metrów z rękojeścią standardową. Ważną cechą wspólną jest to oby spinning był wyposażony w przelotki na wysokich stopkach, co w znacznym stopniu ma wpływ na długość rzutów i ograniczenie splątań. Spining dobieramy po kątem ciężaru wyrzutu, uzależniając to od rodzaju łowiska na jakim mamy zamiar wędkować. Prawdziwi pogromcy sandaczy mają w swojej kolekcji po kilka a nawet kilkanaście kiji i choć tego nie neguję to i tak uważam to za zbędna rozrzutność. Osobiście, oczywiście na własną odpowiedzialność mogę powiedzieć że stosuję najczęściej dwa modele. Jeden, kiedy łowię na rzece z dość dużym uciągiem i kiedy brzegi pozbawione są zwisających gałęzi utrudniających zarzucanie ma 3 metry i ciężar wyrzutu 8 - 40 g. Jeżeli niemożliwe jest swobodne operowanie kijem, używam krótszego tj. 2,70 m, jednak o tym samym ciężarze wyrzutu. Drugi na rzeki bardziej spokojne, to identycznej długości jednak ciężar wyrzutu 5 - 25, który moim zdaniem wystarcza w zupełności. Wklejanki mają jeszcze jedną cudowną zaletę. Mianowicie taką że są bardzo wytrzymałe (oczywiście nie na puknięcia w miejscu sklejania) a przy tym niesamowicie lekkie. Pozwala to na wielogodzinne obrzucanie łowiska, bez nadmiernego nadwyrężenia nadgarstka.





No właśnie faktem jest że nasze manewry z zasady trwają wiele godzin i dlatego nie bez znaczenia jest dobór odpowiedniego kręciołka. Widuje nad wodą wędkarzy używających multiplikatorów, jednak to mi wcale nie pasuje do sandacza. Kołowrotek o stałej szpuli, dobrze żeby był choć ze średniej półki. Właściwie to skoro zainwestowaliśmy w porządny spining, to nonsensem byłoby dopiąć do niego jakieś bazarowe paskudztwo. Daje gwarancje że nie będą to wyrzucone w błoto pieniądze. Samo łowienie poza skutecznością stanie się o wiele przyjemniejsze i nieraz się o tym przekonamy przy kolejnych zwijaniach i daj boże holach. Co jest istotne w kołowrotku? Przede wszystkim jego wielkość a co za tym idzie jego ciężar. Mając wciąż na uwadze że to długa i mozolna praca, polegająca na ciągłym zarzucaniu i zwijaniu, ciężar nie jest bez znaczenia. Kołowrotek musi być wyposażony w system idealnego nawijania plecionki, ponieważ od tego będzie zależała nasz celność, a przede wszystkim długość rzutów. Często bowiem tak się zdarza że ryby są tam gdzie nie możemy dorzucić, dlatego idealnie nawinięta plecionka zwiększy nasze szanse. Przy wyborze kołowrotka nie radzę się za bardzo sugerować ilością łożysk, choć wśród wielu wędkarzy istnieje niepotwierdzone przekonanie że czym więcej tym lepiej. Przy połowie sandacza i nie tylko najważniejszą rolę spełnia łożysko oporowe i to ono powinno być wysokiej klasy. Istotne jest również przełożenie kołowrotka. Jednym ze stosowanych prze zemnie, jest kołowrotek wyposażony w 5+1 łożysk, mieszczący na szpuli około 200 metrów plecionki 0,10 i o przełożeniu 5.0.1. Dość dobra klasa średnia i jestem z niego zadowolony. Oczywiście każdy w zależności od swojego portfela, musi dobrać sobie kołowrotek, pamiętając o podstawowych wymaganiach.




Do kompletu brakuje nam linki i raczej nie opiszę tu żyłek. Łowię na plecionkę i z czystym sumieniem doradzam aby przy połowie sandacza ją stosować, nie oglądając się na nawet najlepsze żyłki. Powód jest prosty, jednak bardzo ważny przy metodzie połowu z opadu. Pomijam takie szczegóły jak to że jest mocniejsza i dlatego możemy stosować o wiele mniejsze przekroje. Żyłka jest tańsza i jest to również istotne, jednak jest bardziej elastyczna a tym samym bardziej podatna na rozciąganie, a to z pewnością nie ułatwia nam pełnego kontaktu z naszą przynęta. Plecionka poza wieloma, ma jedną szczególna cechę. Jest sztywna i nie ma tendencji do rozciągania. Zapewnia ona nam całkowitą kontrole nad naszą przynętą i nawet najdrobniejsze podskubywanie jest przenoszone na szczytówkę i wyczuwalne na dolniku naszego spinningu. Jeszcze jedna rzecz, nie należy przesadzać z grubością plecionki. Biorąc pod uwagę że ostatnio bardzo sporadycznie łowi się coś ponad wymiar, kierujmy się raczej zasadą że cieńsza dalej lata.




Co można napisać o przynętach? Ilu wędkarzy tyle najlepszych. Prześcigać się będziemy w radach dotyczących rozmiarów, a już kolorystyka to nie kończąca się powieść. Ja powiem tak: najlepsze są kopyta w rozmiarach od 5 do 9 cm, mój ulubiony, a raczej ulubiony przez sandacze, które udało mi się złowić kolor to żółta guma, 5 cm z czerwonym grzbietem. Nie proponuje ani nie sugeruje kolorów. Piszę o sobie i swoim łowisku, jednak na każdym łowisku panują inne warunki i dlatego trzeba przetestować całą gamę kolorów i wymiarów. Poza tym uważam że każdy ma w swoim pudełku gumę ostatniej szansy i ważne aby była dla każdego z nas szczęśliwa.



Sama technika łowienia metodą z opadu nie jest jakąś ścisłą regułą, w której czynności za każdym razem powtarzają się w idealnym porządku. Ogólnie polega ona na prowadzeniu naszej przynęty krótkimi, czasami dłuższymi skokami nad dnem. Możemy to robić kilkoma sposobami i raczej niema recepty który jest lepszy. Do najczęściej stosowanych po opadnięciu przynęty na dno, jest dwu trzykrotne zakręcenia naszym kołowrotkiem, po czym na naprężonej plecionce czekamy na swobodne opadnięcie przynęty na dno i czynność tą powtarzamy do skutku. Druga metoda ma ten sam cel, jednak do poderwania przynęty z dna używamy szczytówki, unosząc ją energicznym ruchem do góry. Po czym zwijamy luz i na naprężonej plecionce pozwalamy przynęcie ponownie opaść na dno. Dobrze jest czasami między kolejnymi skokami położyć przynętę w bezruch na parę sekund i ponownie ją poderwać. Musimy jednak zawsze pamiętać aby nasz plecionka była cały czas naprężona, ponieważ tylko tak możemy wyczuć branie. Branie sandacza z zasady następuje podczas opadu i charakteryzuje się momentalnym szarpnięciem, zatrzymaniem. Często tak jest że nasze zacięcie bywa niepotrzebne i sandacz zacina się sam. Powstaje zatem pytanie czy zacinanie jest wogóle potrzebne? Ano potrzebne i to zawsze. Sandacz ma w swoim zwyczaju nie tylko połykać rybkę, atakując ją od ogona. Właśnie przy takim ataku często zacina się sam. Jednym ze sposobów polowania sandacza jest atak w leżącą na dnie przynętę. Dociska ją wówczas, zanim ją połknie pyskiem do dna i właśnie dlatego tak ważna jest nieustannie naprężona plecionka i zacięcie przy każdym, nawet najdelikatniejszym pstryknięciu plecionki. Łowiący sandacze z pewnością nie raz mieli okazje wyholować mętnookiego zahaczonego za szczękę, jednak od zewnętrznej strony. To właśnie się zdarza po opisanym braniu i zacięciem we właściwym tempie. Dlatego nie bójmy się zacinać i róbmy to zawsze kiedy tylko zachowanie naszej szczytówki jest nienaturalne. Pamiętajmy jeszcze o jednym, czasami zdarzającym się ataku sandacza. Nie zawsze jest to pstryknięcie, czasami w niespodziewanym momencie nasza szczytówka odskoczy dostając nagłego luzu. Znaczy to że sandacz przywalił w naszą przynętę, płynąc ostro w kierunku zwijania i minimalnie zluzował naszą plecionkę. Należy ostro przywalić mu w nocha, bo mając choć minimalny luz, zdoła wypluć gumę.





Zdarza się że sandacz nie żeruje intensywnie i nasze skakanie gumą po dnie nie przynosi efektów. Wówczas możemy zmienić długość naszych skoków, możemy wprowadzić dodatkowy element. Możemy zamiast skakać gumą, prowadzić ją flegmatycznie po dnie, raz szybciej, raz wolniej. Możemy połączyć te dwie techniki i na przemian szorować po dnie, podrywać i zatrzymywać gumę na parę sekund w bezruch. Możliwości jest o wiele więcej, jednak ogólna zasada polega na tym żeby w jak największym stopniu zmylić sandacza. Jest to drapieżnik nie zawsze skory do zabawy, dlatego należy prowadzić naszą przynętę w taki sposób, aby miał złudzenie że oto trafia mu się łatwą zdobycz. Należy upozorować że przepływająca mu przed nosem zdobycz jest wolna, łatwa do upolowania, a wówczas nie odmówi sobie przekąski. Można by nawet powiedzieć że czym dziwaczniej zachowuje się nasza guma w wodzie, czym bardziej wygląda na zmęczoną, łatwiejszą do upolowania, tym prawdopodobieństwo brania będzie większe. Każdy z nas musi wypracować swoją niezawodną technikę. Potrzeba do tego cierpliwości, zrozumienia zachowania sandacza, wielu godzin spędzonych nad wodą. Każda kolejna wyprawa nas czegoś nauczy, każda kolejna godzina ze spinningiem w ręku przybliży nas do mistrzostwa i przecież o to chodzi...





Skoro mniej więcej opisałem już na co i jak łowić sandacza wypadałoby w kilku słowach napisać gdzie wogóle szukać mętnookiego rozbójnika. To również nie jest tak oczywiste, właściwie jak wszystko co jest związane z połowem sandacza. Ogólnie przyjęło się uważać że sandacz za dnia siedzi w zagłębieniach, na skrajach podwodnych główek, między kamieniami czy zatopionymi konarami. Po zmierzchu wypływa na płytsze wody, w miejsca dużych skupisk drobnicy i tam poluje. Jednak z doświadczenia wiem że jest to drapieżnik na tyle nieprzewidywalny że nie rzadko zdarza się go łowić w najmniej spodziewanych miejscach. Pewnie wiąże się to z jego lenistwem i w rzekach w których znajdują się blisko brzegu, stare drewniane burty, warto go szukać blisko. Zazwyczaj jest tak że od brzegu do zatopionej burty występuje płycizna, a zaraz za burtą jest głębia, to pewnie dlatego sandacz lubi mieć zaraz za nią swoje królestwo. Ma dość głęboką wodę i bardzo blisko do miejsca bogatego wieczorową porą w drobnice. Lenistwo, wygodnictwo a może po-prostu cwancyk...



Mój śp. dziadzio powtarzał mi zawsze: poznaj swoje łowisko, poznaj zwyczaje ryb a dostaniesz nagrodę. Do dziś się posługuje tą mądrą radą i wierzcie mi że to najlepsza droga do sukcesu, choć czy najłatwiejsza i najkrótsza...

Na koniec jeszcze mały apel !!!



Nie jestem 100% No Kilowcem, dlatego nawet nie będę próbował namawiać kogokolwiek do wypuszczania wszystkich złowionych sandaczy. Poproszę natomiast o rozwagę i przestrzeganie okresu ochronnego a szczególnie wymiarów. To nic nie kosztuje, a może być bardzo pożyteczne i z czasem sprawiać przyjemność.



jurcys (Jurek Borus)



Tagi:

Sandacz z opadu
1
Tematy do dyskusji: SANDACZ Z OPADU
Nie znaleziono żadnych komentarzy.
Nazwisko
Tytuł

Read more: http://jurek.webnode.com/products/sandacz-z-opadu-/
Create your own website for free: http://www.webnode.com/pl/

Wyszukiwarka