beton


TW Nr 17 - Betoniarze kaskad NR 17 - 18 SIERPNIA RYBIE OKO FORUM RO Sklep wędkarski TW - Editorial nr 17 TW - Wejściówka BETONIARZE KASKAD W różny sposób starano się ujarzmić rzeki. Budowano tamy, jazy, układano wzdłuż brzegów kamienne i faszynowe opaski. Całe odcinki najeżano szeregiem ostróg i główek. Zmieniano koryta, przekopywano kanały, ba, tu i ówdzie próbowano wręcz odwrócić bieg rzeki. Czyniono tak od tysiącleci - pierwsze kamienne groble układali już ludzie paleolitu, zaś rzeka Nil jest pierwszą próbą ujarzmienia rzeki na skalę państwową. Od Nilu zależał cały starożytny Egipt, wezbrania rzeki stanowiły "być albo nie być" kilku milionów ludzi. To od systemów nawadniających, od prawidłowej irygacji uzależnione były zbiory i liczba trzody, czyli podstawa życia oraz gospodarki kraju rolniczego. Próby ujarzmiania Nilu znacznie jednak różniły się od dziewiętnasto i dwudziestowiecznego amoku, kiedy to ludziom wydawało się, że są w stanie zapanować nad naturą. Otóż rzece Nil oddawano cześć boską, czyli darzoną ją i jej kaprysy ogromnym szacunkiem podszytym obawami oraz podziwem. Boska rzeka miała prawo być nieprzewidywalna, mogła wygrywać z ludzkimi staraniami, mogła obalać wały, znosić jazy, zalewać ogromne obszary pól, burzyć ludzkie siedziby, odbierać życie... Ostatnie sto, może sto pięćdziesiąt lat to próby wygrywania z przyrodą.       Zaczęto kaskadować rzeki, postawiono na nich niezliczone zapory, stworzono sytemy retencyjne. Tu i ówdzie nawet zabetonowano brzegi rzek, zamieniając kilkudziesięcio a nawet kilkusetkilometrowe odcinki w kanały odprowadzające wodę i ścieki. Wydawało się, że niewiele brakuje do tego, by rzeki płynęły tak, jak chce tego człowiek i w taki sposób, jak on tego sobie życzy...       Dzięki Bogu, natura potrafi bronić się przed człowiekiem.>br> Zabetonowane rzeki co kilka, kilkanaście lat przypominają hydrotechnikom, że są wolne. Wylewają, wylewają straszliwie. Wyłażą ze swych sztucznych koryt, rwą wały, drogi, zwalają słupy elektryczne i telefoniczne, burzą domostwa. Powodzie wywoływane przez rzeki całkowicie uregulowane bywają dużo groźniejsze od tych na rzekach wolnych od regulacji czy regulowanych naturalnie, bez zmieniania struktury koryta, wałowanych szeroko, tak by nadmiar wysokiej wody miał gdzie się rozlewać, wsiąkać, miał skąd schodzić.       Tu i ówdzie w krajach zachodnich myśli się już o renaturalizacji niektórych odcinków skanalizowanych rzek. Człowiek myślący zaczyna kapitulować przed mocą przyrody, zdając sobie sprawę z tego, że przecież od niej zależy. Trwają prace studialne w Niemczech, Francji, krajach Beneluksu, natomiast w Wielkiej Brytanii zaczęto już uwalniać mniejsze rzeki z okowów hydrotechnicznej pychy.       Ludzie zaczynają doceniać siłę natury, zdają sobie sprawę, że od niej zależy los naszej planety. Nawet najbardziej zagorzali technokraci przestają z przyrodą walczyć i głoszą hasło, iż należy jej pomagać, wzmacniać jej siłę.       Mało co budzi taki podziw, jaki budzą rzeki. Lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte naszego stulecia, to okres, w którym rozwój przemysłu nie ograniczany myślą proekologiczną, zamordował wiele rzek.       Nieoczyszczone ścieki odprowadzane do ich wód zniszczyły niemal całkowicie życie biologiczne. Wyginęły ryby, roślinność, wycofały się inne zwierzęta - od przywodnych ssaków i ptactwa poczynając, po najmniejsze bezkręgowce. Niektóre, nawet wielkie, rzeki europejskie stały się kanałymi odprowadzającymi fenole, azotany, związki fosforu, metale ciężkie - czyli całą tę przemysłową i rolniczą chemię. Z żywych organizmów ostały się tylko bakterie beztlenowe oraz typu coli, bakterie kałowe, skutek nie oczyszczania ścieków komunalnych i bytowych.       Uderzono na alarm. Okazało się, że pierwsze zginęły rzeki uregulowane, przede wszystkim te ujęte w ramy sztucznie stworzonych brzegów, skanalizowane. Rzekom tym człowiek odebrał zdolności do samoobrony, do samooczyszczynia się. Pierwsi po rozum do głowy ruszyli Brytyjczycy, walcząc o Tamizę. Zmienił się sposób patrzenia na rzeki - do tej pory walczyło się z nimi, teraz podjęto bitwę o nie.       Na gwałt budowano oczyszczalnie ścieków, rozwijano technologie mechaniczne oraz biolologiczne. Zrezygnowano z regulacji na wielu odcinkach, ograniczając się jedynie do odnowy toru wodnego poprzez jego pogłębianie i stawianie ostróg wytyczających farwater.       Pozwolono rzekom na to, by broniły się same, przecierały podczas wezbrań po łąkach i piachach, po zarośniętych wilklinami wyspach, po zakrętach i łukach. Ograniczono jednocześnie ilość ścieków zatruwających wody, wprowadzono roślinność. Współpraca człowieka z rzeką po kilku setkach lat walki, przyniosła efekt w ciągu niespełna dziesięciu lat. W Tamizie zaczęto łowić pstrągi i łososie.       I zarówno Tamiza, jak i Ren, Rodan, Sekwana oraz cała masa nieżywych dotąd rzek zaczęły być postrzegane jako środowiska biologiczne, które mają prawo do naturalnych zachowań. Muszą wzbierać, muszą opadać, muszą mieć okresy gorsze i lepsze, bezpieczne dla ludzi, dla ryb, dla najbliższej okolicy oraz niebezpieczne dla wszystkich.       Taka jest bowiem kolej rzeczy, prawo przyrody. Natura potrafi znieść drobne korekty, szczególnie jeśli podczas ich wprowadzania pomyśli się o gratyfikacjach dla niej w zamian za ograniczenia, jakie się na nią nakłada.       W zamian za częściową regulację trzeba dać rzece nowe oczyszczalnie, za uwięzienie w sztucznym korycie należy podarować jej przyłączone do nurtu stawy i jeziorka, w których bujnie będzie kwitło życie, za skaskadowanie trzeba jej zapłacić stałym usuwaniem osadów dennych a nawet sytemami natleniającymi.       Wśród ludzi walczących o rzeki we wszystkich krajch myślących nowocześnie i proekologicznie zawsze znajdowali się, znajdują i będą znajdować wędkarze. W niejednym kraju zachodnim udało im się stworzyć silne lobbies ochroniarskie. Wędkarze mają wpływ na parlamenty, ich głosy słyszane są przez rządy i lokalne władze.       To właśnie wędkarze zachodni zauważyli, że oprócz ujarzmiania hydrotechnicznego rzek od dziesiątków lat trwało ujarzmianie mentalne, myślowe, rozumowe. Przejrzano literaturę wędkarską i stwierdzono, że pełno w niej prób zawładnięcia przyrodą, odbierania wolności naturze. W próbach systematyzowania krain rzecznych, szufladkowania gatunków, tabulacjach rybich obyczajów dostrzeżono "hydrotechniczny" sposób rozumowania.       Literatura wędkarska - przede wszystkim zdaniem Anglików - została obwałowana, skanalizowana, oderwana od środowiska naturalnego. Należy renaturalizować wędkarstwo - orzekli Brytyjczycy i natychmiast zaczęli hasło to wdrażać w życie.       Bynajmniej nie chodziło im o powrót do wędzisk klejonych, kołowrotków typu nottingham i końskiego włosia na szpuli, lecz o coś, co niektóre środowiska nazwały łowieniem z głową pod wodą, łowieniem ekologicznym, tudzież łowieniem zapatrzonym w przyrodę.       W prasie brytyjskiej pokazały się pierwsze artykuły uwzględniające prawo rzek do naturalnych zachowań, zaczęto się zastanawiać nad wydaną już literaturą i nad sposobem myślenia, jaki literatura ta narzuciła wędkarzom niemal na całym świecie. Wzorzec, szablon, systematyka, sztampa - wszystko to porównywano do hydrotechnicznej walki z rzekami trwającej nieprzerwanie od połowy dziewiętnastego wieku.       Przeciwstawiono walce tej pełną akceptację rzecznej rzeczywistości. Na tej akceptacji - twierdzą Anglicy - powinno opierać się nowoczesne wędkarstwo. Jego podstawą jest staranna obserwacja rzeki oraz zależności, jakie występują między rzeką a rybami. Podstawą jest całościowe podejście do środowiska naturalnego, otwarcie się na nie oraz na... siebie samego, na własne doświadczenia. Wędkarz powinien nauczyć się kojarzyć, myśleć indywidualnie, dociekać samodzielnie i uciekać od schematów, z których korzystał dotychczas. Literatura wędkarska natomiast - podkreślają zwolennicy nowego myślenia - powinna być wymianą doświadczeń indywidualnych, nie zaś próbą wyjaśniania i arbitralnego narzucania autorskich przemyśleń.       Bardzo przejąłem się brytyjskimi odkryciami. Kilka lat temu zacząłem w ten właśnie sposób patrzeć na nasze rzeki i na nasze ryby. Nie przestałem przy tym czytywać i szanować autorów podchodzących do wędkarstwa w sposób technicystyczny czy wręcz naukowy. Korzystanie z ich doświadczeń, z ich odkryć znacznie skróciło moją drogę nad rzekę. Pozwoliło też stwierdzić, że Anglicy znów nie odkryli Ameryki, że po prostu nazwali coś, co od pokoleń było stosowane, co tysiące wędkarzy czyniło, czyni i czynić będzie. Z głową pod wodą łowił mój dziadek, proekologicznie na rzekę umieją patrzeć nawet emeryci siedzący u wylotu komunalnego kolektora... Tak jak oni, nikt chyba nie potrafi zaakceptować rzecznej rzeczywistości. Taką, jaką ona jest tu i teraz.       Te kilka lat łowienia z głową pod wodą zmieniło jednak całkowicie moje spojrzenie na rzeki, na ryby w niej pływające. Całkowicie przewrócił się mój system wartości i postrzegania, nabrałem dystansu do wędkarstwa w ogóle, jak i do swojego wędkowania. Akceptuję kaprysy wód i ryb, nie wymyślam sobie, gdy wracam znad wody o kiju. Paradoksem jest jednak fakt, że od pierwszego spojrzenia na rzekę, jako na coś wolnego, nieujarzmionego, godnego szacunku i starannej obserwacji, coraz częściej wędkowanie moje kończy się powodzeniem... Jacek Jóźwiak   All righs reserved, teksty, rysunki i zdjęcia powierzone przez autorów do publikacji wyłącznie na tych stronach internetowych

Wyszukiwarka