Wiezien nieba 03 Carlos Ruiz Zafon


Tytuł oryginału: El Prisionero del Cielo Przeło\yła: Katarzyna Kiss
Zawsze wiedziałem, \e wrócę do tego miasta, aby opowiedzieć historię człowieka, który zgubił swą
duszę i imię, pomiędzy ulicami Barcelony pogrą\onej w niespokojnym śnie w czasie popiołów i ciszy.
To słowa napisane ogniem w cieniu miasta przeklętych, słowa wyryte w pamięci tego, który powrócił z
martwych z obietnicą ukrytą w sercu i ceną przekleństwa.
Podnosi się kurtyna, cichną widzowie i zanim cień zamieszkujący jego przeznaczenie zejdzie z
rusztowań, trupa białych duchów wchodzi na scenę z komedią na ustach, błogosławiona niewinność
tego, który wierząc, \e akt trzeci jest ostatnim, przychodzi opowiedzieć nam Opowieść Wigilijną nie
wiedząc ze przewracając ostatnią kartkę farba jego oddechu powlecze go wolno i nieubłaganie w samo
serce mroku.
Julian Carax, Więzień Nieba
Wydawnictwo Lumiére, Pary\ 1992
CZŚĆ PIERWSZA
OPOWIEŚĆ WIGILIJNA
BARCELONA PASEO DE GRACIA
1
Barcelona, grudzień 1957r
Tego roku Bo\e Narodzenie przywitało nas ołowianymi chmurami i szronem. Niebieskawy półmrok
okrywał miasto, ludzie przechodzili opatuleni po same uszy rysując parą swoich oddechów wzory w
zimnym powietrzu. Niewielu w tych dniach zatrzymywało się, aby podziwiać wystawę księgarni
Sempere i Synowie, a jeszcze mniej odwa\yło się wejść i zapytać o tę zagubioną ksią\kę, która czekała
na nich całe \ycie, i której sprzeda\, co tu ukrywać, przyczyniłaby się do naprawienia wątpliwych
finansów księgarni.
- Myślę, \e to właśnie ten dzień. Dzisiaj nasze szczęście się odmieni - obwieściłem uniesiony na
skrzydłach pierwszej kawy tego dnia, czysty optymizm w stanie płynnym.
Mój ojciec, który ju\ od ósmej rano walczył z księgą rachunkową gimnastykując się z ołówkiem i
gumką, podniósł wzrok znad lady i obserwował niedoszłych klientów znikających w dole ulicy.
- Oby niebo cię usłyszało Danielu, bo jeśli tak dalej pójdzie i stracimy świąteczną sprzeda\, w
styczniu nie będziemy mieli, z czego zapłacić nawet rachunku za światło. Musimy coś zrobić.
- Wczoraj Fermin miał pewien pomysł  zagadnąłem. - Według niego to mistrzowski plan, aby
wyratować księgarnie od niechybnego bankructwa.
- Niech Bóg ma nas w swojej opiece.
Zacytowałem dosłownie: - Być mo\e, \e jeśli zacznę dekorować wystawę ubrany tylko w kalesony
jakaś niewiasta spragniona literatury i silnych emocji wstąpi wydać trochę grosza, poniewa\ jak mówią
ci, co się na tym znają, przyszłość literatury zale\y od kobiet, a jak mi Bóg miły jeszcze się taka nie
urodziła, która byłaby w stanie oprzeć się takiemu ciału.
Usłyszałem za plecami jak spada na ziemię ołówek ojca, więc się odwróciłem.
- Fermin dixit  dodałem.
Pomyślałem, \e ojciec zacznie się śmiać z pomysłu, Fermina, ale kiedy zobaczyłem, \e nie budzi się
ze swego zamyślenia, spojrzałem na niego spod oka. Sempere senior nie tylko nie widział w tym nic
śmiesznego, wydawał się wręcz rozwa\ać całkiem powa\nie taką mo\liwość.
- To całkiem prawdopodobne ze Fermin trafił w sedno - zamruczał
Obserwowałem go niedowierzając, myśląc, \e mo\e posucha finansowa ostatnich tygodni naruszyła
zdrowy rozsÄ…dek mojego rodziciela.
- Tylko mi nie mów, \e mu pozwolisz spacerować w gatkach po księgarni.
- Nie, nie. Nie o to chodzi. Chodzi o wystawę. Teraz, kiedy o tym wspomniałeś wpadłem na pewien
pomysł& Mo\e jeszcze nam się uda uratować Bo\e Narodzenie.
Widziałem jak znika na tyłach sklepu skąd wyszedł wyposa\ony w swój oficjalny zimowy uniform:
ten sam płaszcz, szalik i kapelusz, który pamiętałem jeszcze z dzieciństwa. Bea podejrzewała, \e mój
ojciec nie kupił sobie \adnego nowego ubrania od 1942r. i wszystko wskazywało na to, \e moja \ona
miała rację. Mój ojciec uśmiechał się ukradkiem zakładając rękawiczki, a w jego oczach zapalił się ten
dziecięcy błysk, który pojawiał się tam tylko w obliczu wielkich przedsięwzięć.
- Mo\na wiedzieć, dokąd się wybierasz?
Ojciec puścił do mnie oko.
- To niespodzianka. Zobaczysz.
Odprowadziłem go do drzwi i zobaczyłem jak kieruje się sprę\ystym krokiem się w stronę Puerta
del Angel, jeszcze jedna figurka w szarym morzu przechodniów płynąc przez kolejną długą zimę cieni i
popiołów.
2
Wykorzystując to, \e zostałem sam zdecydowałem włączyć radio, aby nacieszyć się odrobioną
muzyki podczas porządkowania zbiorów na półkach według własnego uznania. Mój ojciec wierzył, \e
radio grające w księgarni, kiedy są klienci jest w złym guście, kiedy zaś włączałem je w obecności
Fermina, ten od razu zabierał się do podśpiewywania pieśni religijnych na ka\dą mo\liwą melodię, albo
jeszcze gorzej do tańczenia czegoś, co on sam określał jako  zmysłowe karaibskie rytmy - i po paru
minutach miałem nerwy na postronku. Zdawszy sobie sprawę z tych niedogodności, doszedłem do
wniosku, \e powinienem ograniczyć moje spotkania z falami radiowymi do tych rzadkich momentów, w
których oprócz mnie i dziesiątek tysięcy ksią\ek nie było nikogo więcej w sklepie.
Radio Barcelona puszczało tego dnia nielegalne nagranie koncertu wspaniałego trompecisty Luisa
Armstronga, który dał on w hotelu Windsor Palace na alei Diagonal trzy lata temu, wykonane przez
jednego z kolekcjonistów. W przerwach na reklamę spiker z zapałem określał ten styl jako llass i
ostrzegał, \e niektóre z jego bezwstydnych synkop" mogą nie być odpowiednie dla u\ytku rodzimego
słuchacza ukształtowanego na wodewilu, bolerach i właśnie wschodzącym ruchu ve-ve, które królowały
na falach radiowych.
Fermin miaÅ‚ w zwyczaju mówić, \e gdyby Isaac Albéniz urodziÅ‚ siÄ™ czarny, jazz zostaÅ‚by
wynaleziony w Camprodón, jak ciastka w puszce, i \e, razem ze szpiczastymi biustonoszami, które
nosiÅ‚a uwielbiana przez niego, Kim Nova w niektórych filmach, które oglÄ…daliÅ›my w kinie Fémina na
porannej sesji, ten dzwięk był jednym z największych osiągnięć ludzkości w XX wieku.
Nie mogłem zaprzeczyć. Pozwoliłem, aby reszta poranka upłynęła mi miedzy magią tej muzyki i
aromatem ksiÄ…\ek, smakujÄ…c zadowolenie i satysfakcjÄ™, jakÄ… daje dobrze wykonana praca.
Fermin wziął wolne tego ranka, aby  według niego  dokończyć przygotowania do ślubu z
Bernardą przewidzianego na początek lutego. Kiedy pierwszy raz o tym wspomniał zaledwie dwa
tygodnie temu, wszyscy mówiliśmy mu, \e za bardzo się spieszy, i \e pośpiech nie prowadzi do niczego
dobrego. Ojciec próbował przekonać go do przeło\enia ślubu o dwa, trzy miesiące, argumentując, \e
śluby powinny odbywać się latem i przy ładnej pogodzie, ale Fermin uparł się przy tej dacie utrzymując,
\e gatunek zaprawiony w surowym suchym klimacie dolin, estramadurskich, pocił się obficie, gdy
nadchodzi śródziemnomorskie lato według niego półtropikalne, i nie widzi sensu celebrować swego
ślubu z plamami wielkości grzanki pod pachami.
Ju\ zacząłem myśleć, \e musi być w tym coś dziwnego skoro Fermin Romeo de Torres \ywy
sztandar cywilnej opozycji wobec Świętej Matki  Kościoła, banków i dobrych zwyczajów w tej
Hiszpanii mszy i NO - DO lat 50  tych, przejawiał podobny pośpiech w udaniu się do wikariatu. W
swojej przedmał\eńskiej gorliwości posunął się do zawarcia przyjazni z nowym proboszczem kościoła
Santa Ana, Jacobo kapłanem pochodzącym z Burgos o dość swobodnych poglądach i manierach
emerytowanego boksera, którego zaraził swoim zamiłowaniem do gry w domino.
Fermin rozgrywał z nim historyczne partie w barze Almirall ka\dej niedzieli po mszy, a kapłan
śmiał się z ochotą, kiedy mój przyjaciel zapytywał go miedzy jednym kieliszkiem a drugim wina z
Montserrat, czy jest zupełnie pewny, \e zakonnice mają uda i czy jeśli je mają są one tak miękkie i
smakowite jak podejrzewał od młodości.
- Doprowadzi pan w końcu do tego, \e go ekskomunikują  napominał go mój ojciec.  Na
zakonnice ani siÄ™ nie patrzy, ani siÄ™ ich nie dotyka.
Ale przecie\ ksiądz jest prawie gorszym hultajem ni\ ja  protestował Fermin. - śeby nie sutanna&
Wspominałem tą rozmowę nucąc do wtóru trąbki mistrza Armstronga, kiedy usłyszałam
pobrzękiwanie dzwonka zawieszonego nad drzwiami księgarni, podniosłem wzrok spodziewając się
zobaczyć ojca, powracającego ze swojej sekretnej misji, albo Fermina gotowego do przejęcia
popołudniowej zmiany.
- Dzień dobry  doszedł mnie od progu niski i załamujący się głos.
"
Synkopa (termin muzyczny)  przesunięcie akcentu z mocnej na słabą część taktu przez wydłu\enie wartości
nuty nieakcentowanej (słabej metrycznie) o część wartości nuty akcentowanej znajdującej się na mocnej części
taktu (mocnej metrycznie).
3
W świetle padającym z ulicy jego sylwetka była podobna do pnia drzewa wysmaganego przez
wiatry. Gość miał na sobie ciemny garnitur o starodawnym kroju i wparty na lasce sprawiał ponure
wra\enie. Zbli\ył się kilka kroków wyraznie kulejąc. W blasku lampy stojącej na ladzie ukazała się
twarz poorana zmarszczkami czasu. Gość przyglądał mi się przez kilka chwil, mierząc mnie bez
pośpiechu. Jego wzrok miał w sobie coś z drapie\nego ptaka, cierpliwy i szacujący.
- Czy pan Sempere?
- Jestem Daniel, pan Sempere to mój ojciec, ale w tej chwili go nie ma. Czy mogę w czymś pomóc?
Gość zignorował moje pytanie i zaczął spacerować po księgarni oglądając wszystko kawałek po
kawałku z zainteresowaniem graniczącym z chciwością. Jego mocne utykanie sprawiało wra\enie, \e
rany ukryte pod odzieniem to coÅ› powa\niejszego.
- Wspomnienia z wojny  powiedział przybysz, jakby czytał mi w myślach.
Śledziłem wzrokiem tą dziwną inspekcję, podejrzewając gdzie się zatrzyma.
Tak jak przypuszczałem przybysz zatrzymał się przed witryną z hebanu i szkła, relikwią z czasów
zało\enia księgarni w swoim pierwotnym stanie w roku 1888, kiedy to prapradziadek Sempere,
wówczas młodzieniec, który dopiero, co wrócił ze swoich indiańskich woja\y po karaibskich ziemiach,
wziął po\yczkę, aby zakupić dawny sklep z rękawiczkami i przerobić go na księgarnię.
Ta witryna, była honorowym miejscem w księgarni, gdzie chowaliśmy najcenniejsze egzemplarze.
Gość zbli\ył się do niej tak bardzo, \e jego oddech zaparowywał szkło. Wyciągnął szkła, które
zbli\ył do oczu i zaczął studiować zawartość witryny. Jego ruchy przywodziły mi na myśl łasicę
poszukującą świe\ych jajek w kurniku.
- Piękny egzemplarz  mruknął. - Na pewno swoje kosztuje.
To pamiątka rodzinna. W większości ma wartość sentymentalną  odparłem, dotknięty szacowaniem
i ocenianiem tego dziwnego klienta, który wydawał się wyceniać spojrzeniem nawet powietrze, którym
oddychaliśmy.
Po chwili schował szkła i odezwał się spokojnym głosem.
Rozumiem, \e pracuje pan z kawalerem o uznanym talencie.
Jako, \e nie odpowiedziałem od razu odwrócił się i obrzucił mnie jednym z tych spojrzeń, które
sprawiaj, \e ludzie starzeją się przedwcześnie.
- Jak pan widzi jestem sam. Ale jeśli mi pan powie, czego szuka z chęcią tego poszukam.
Przybysz uśmiechnął się do mnie uśmiechem, który mroził krew w \yłach i przytaknął.
WidzÄ™, \e ma pan w tej witrynie egzemplarz Hrabiego Monte Cristo.
Nie był to pierwszy klient, który zwracał uwagę na tą pozycję. Wygłosiłem, więc zwyczajową
formułkę przygotowaną na takie okazje.
- Ma pan dobre oko. To wspaniałe wydanie, numerowane i z ilustracjami Arthura Rackhama,
pochodzące z osobistej biblioteki pewnego kolekcjonera z Madrytu. To dzieło unikatowe i
skatalogowane.
Gość słuchał bez zainteresowania koncentrując cała swoją uwagę na uło\eniu hebanowych paneli na
półce, jasno dając do zrozumienia, \e nudzi go to, co mówię.
- Mnie wszystkie ksią\ki wydają się takie same, ale podoba mi się ta niebieska okładka 
odpowiedział pogardliwym tonem. - Chcę ją kupić.
W innych okolicznościach podskoczyłbym z radości, mogąc sprzedać prawdopodobnie najdro\szy
egzemplarz w całej księgarni, ale myśl, \e to wydanie miało trafić do rąk tego indywiduum wywracała
mi \ołądek do góry nogami. Coś mi mówiło, \e jeśli ten tom opuści księgarnie nikt ju\ nigdy nie
przeczyta z niego nawet pierwszego akapitu.
- To bardzo drogie wydanie. Jeśli pan sobie \yczy mogę mu pokazać inne wydania tego samego
dzieła w doskonałym stanie po bardziej przystępnej cenie.
Ludzie o małych duszach zawsze próbują pomniejszyć dusze innych, przybysz, który jak czułem
mógłby zmieścić swoją na czubku igły, rzucił w moim kierunku spojrzenie bezbrze\nej pogardy.
- I te\ mają niebieskie okładki  dodałem.
Zignorował moją impertynęcką uwagę.
- Nie dziękuję. Chcę właśnie tą. Cena nie gra roli.
Przytaknąłem niechętnie i skierowałem się w kierunku witryny. Wyciągłem klucz i otworzyłem
przeszklone drzwi, czułem jego spojrzenie na moich plecach.
- Wszystko, co dobre zawsze jest pod kluczem  skomentował cicho.
Jest pan kolekcjonerem?
- Mo\na powiedzieć, \e tak, chocia\ nie ksią\ek.
Odwróciłem się z ksią\ką w ręku.
A co pan kolekcjonuje?
Po raz kolejny zignorował moje pytanie i wyciągnął rękę po ksią\kę. Musiałem opanować impuls
zabrania jej i odło\enia z powrotem do witryny zamkniętej na klucz. Mój ojciec nie wybaczyłby mi
gdybym zaprzepaścił taką sprzeda\ i to w tak cię\kim dla nas okresie.
- Kosztuje 35 peset  powiedziałem mając nadzieje, \e ta cyfra sprawi, \e zmieni zdanie.
Przytaknął bez mrugnięcia okiem y wyciągnął banknot 100 peset z kieszeni garnituru, który pewnie
nie kosztował nawet 1 pesetę. Zapytałem siebie czy te pieniądze nie są, aby fałszywe.
Obawiam siÄ™ ze nie mam reszty dla tak du\ego banknotu.
Poprosiłbym go \eby poczekał momencik a\ pobiegnę do banku rozmienić pieniądze, ale nie
chciałem zostawiać go samego w księgarni.
- Proszę się nie martwić. Jest prawdziwy. Wie pan jak mo\e się upewnić?
Przybysz uniósł banknot pod światło.
- Proszę zobaczyć znak wodny, te linie, teksturę&
Czy kawaler jest ekspertem od falsyfikacji?
Wszystko na tym świecie jest fałszywe, młodzieńcze. Wszystko oprócz pieniędzy.
Wło\ył mi banknot do ręki, zamknął nad nim moje palce i poklepał mnie po nich.
- Resztę zostawiam panu na konto przyszłej wizyty  powiedział.
- To du\o pieniędzy proszę pana, 65 peset&
- Miedziaki
- W ka\dym razie wypiszÄ™ panu pokwitowanie.
- Mam do pana zaufanie.
Przybysz obejrzał ksią\kę z obojętnością.
- Chodzi o podarunek. Chciałbym poprosić, aby go państwo dostarczyli osobiście.
Zawahałem się przez chwilę.
Normalnie nie zajmujemy się dostarczaniem przesyłek, ale w tym wypadku z przyjemnością to
zrobimy bez \adnych dodatkowych opłat. Mogę zapytać czy odbiorca znajduje się w Barcelonie?
- Tak dokładnie tutaj  odpowiedział.
Jego zimne spojrzenie zdradzało lata wściekłości i urazy.
- Czy \yczy pan sobie napisać jakąś dedykację albo notkę zanim ją zapakuję.
Gość z trudem otworzył ksią\kę na stronie tytułowej. Dopiero wtedy dostrzegłem, \e jego lewa ręka
jest sztuczna, zrobiona z malowanej porcelany. Wyciągnął wieczne pióro i zanotował kilka słów.
Obserwowałem go, kiedy kulejąc ruszył w kierunku drzwi.
- Czy byłby pan tak miły wskazać mi imię i adres osoby, której chce byśmy dostarczyli przesyłkę? 
Zapytałem.
- Wszystko jest w środku  powiedział nie odwracając się.
Otworzyłem ksią\kę i poszukałem strony z dedykacją zapisaną przez przybysza:
Dla Fermina Romeo de Torres, który powrócił z martwych
i ma klucze do przyszłości
13
Wtedy usłyszałem dzwonek znad wejścia, kiedy spojrzałem nieznajomego ju\ nie było. Podbiegłem
do drzwi i wyjrzałem na ulicę. Gość oddalał się kulejąc, gubiąc się miedzy sylwetkami przecinającymi
welon niebieskiej mgły, która unosiła się nad ulicą Santa Ana. Ju\ miałem go zawołać, ale ugryzłem się
w język. Najprościej byłoby po prostu pozwolić mu odejść, ale pokonał mnie instynkt, mój tradycyjny
brak ostro\ności i zdrowego rozsądku.
4
Wywiesiłem tabliczkę z napisem  ZAMKNITE i zamknąłem drzwi na klucz, gotowy śledzić
niezwykłego gościa. Wiedziałem, \e jeśli wróci mój ojciec  ten jeden raz, kiedy zostawił mnie samego
w księgarni i w obliczu komercyjnej posuchy  i odkryje, \e opuściłem miejsce pracy da mi niezła
reprymendę, pomyślałem jednak, \e zdołam wymyślić jakąś wymówkę po drodze. Wolałem znieść
łagodne wymówki ojca ni\ zmagać się z niepokojem, który zasiała we mnie złowieszcza wizyta
nieznajomego i niewiedza odnośnie stosunków, które łączyły go z Terminem.
Zawodowy księgarz ma niewiele okazji, aby nauczyć się w praktyce trudnej sztuki śledzenia
podejrzanego bez zostania odkrytym. Z wyjątkiem sytuacji, gdy większość jego klienteli staje się
niewypłacalna, mo\e tylko o tym przeczytać w relacjach policyjnych lub nowelach za 1 pesetę z półek
własnej księgarni. Habit nie czyni mnicha, ale przestępstwo lub jego podejrzenie, stwarzają detektywa,
szczególnie miłośnika kryminałów.
Kiedy śledziłem nieznajomego w kierunku Ramoli odświe\ałem sobie podstawowe informacje,
zaczynając od pozostawienia odpowiedniego dystansu, ukrywania się za kimś większej budowy i
posiadania zawsze w zasięgu wzroku odpowiedniej kryjówki w jakiejś bramie lub sklepie w razie gdyby
śledzony obiekt zatrzymał się obejrzał się bez ostrze\enia. Kiedy dochodziliśmy do Rambli nieznajomy
przeszedł przez główną ulicę i ruszył w kierunku portu. Pasa\ był ozdobiony tradycyjnymi ozdobami
bo\onarodzeniowymi i prawie wszystkie punkty handlowe przyozdobiły swoje wystawy światełkami,
gwiazdkami i aniołkami zwiastunami dobrobytu, który zgodnie z tym, co mówiło radio musiał być
prawdÄ….
W tamtych latach święta miały jeszcze ten posmak magii i tajemnicy. Rozproszone zimowe światło,
wyczekujące spojrzenia ludzi \yjących między cieniami i ciszą nadawał tym dekoracjom lekki zapach
prawdy, w który przynajmniej dzieci i ci, którzy nauczyli się zapominać mogli jeszcze wierzyć.
Mo\e właśnie, dlatego było dla mnie jeszcze bardziej widoczne, \e nie było w całej tej chimerze
osobnika mniej tu pasującego ni\ dziwny obiekt mojego śledztwa. Szedł powoli kulejąc i często
zatrzymywał się przy punktach sprzedawców ptaków lub kwiatów podziwiając papu\ki i ró\e jakby
nigdy wcześniej ich nie widział. Kilka razy zatrzymał się przy kioskach z prasą, przypatrywał się
okładkom periodyków i czasopism i obracał karuzele z pocztówkami. Wyglądało jakby nigdy wcześniej
tam nie był, zachowywał się jak dziecko lub turysta spacerujący po Rambli pierwszy raz, chocia\ dzieci
i turyści mają w sobie pewną szczyptę niewinności tego, który nie wie, dokąd idzie, ale nieznajomy nie
pachniał niewinnością nawet gdyby otrzymał błogosławieństwo od samego dzieciątka Jezus, którego
figurÄ™ minÄ…Å‚ obok koÅ›cioÅ‚a Belén.
Zatrzymał się wtedy wyraznie zainteresowany kakadu o ró\owawym upierzeniu, która spoglądała
spod oka z wnętrza klatki z jednego ze sklepów ze zwierzętami usytuowanego przy wylocie ulicy
Puertaferrisa. Nieznajomy zbli\ył się do klatki tak samo jak do wystawy księgarni i zaczął szeptać do
kakadu jakieś słowa. Ptak, egzemplarz o du\ej głowie i rozmiarach koguta w bogatym upierzeniu
prze\ył siarczany oddech nieznajomego i przysłuchiwał mu się z uporem i koncentracją, wyraznie
zainteresowany tym, co mu recytował. Aby rozwiać wszelkie wątpliwości kakadu kiwała zawzięcie
głową i wyraznie podekscytowana podnosiła grzebień z ró\owych piór.
Po upływie paru minut nieznajomy wyraznie usatysfakcjonowany ptasią wymianą zdań ruszył w
dalszą drogę. Nie minęło 30 sekund, kiedy przechodząc obok sklepu z ptakami zauwa\yłem pewne
zamieszanie; przera\ony sprzedawca w pośpiechu zakrywał klatkę kakadu pokrowcem z materiału,
poniewa\ ptak zaczął powtarzać z doskonałą dykcją rymowankę Franco, cabrito no se te levanta el
pito", oczywiście nie miałem \adnych wątpliwości, od kogo się tego nauczył. Przynajmniej miał pewne
poczucie humoru i przekonania wysokiego ryzyka, co w tamtych czasach było tak rzadkie jak spódnice
powy\ej kolan.
Rozproszony tym incydentem, pomyślałem, \e straciłem go z oczu, ale szybko dojrzałem jego
opatulonÄ… sylwetkÄ™ przed wystawÄ… jubilera Bagués. PodszedÅ‚em po kryjomu do budek skrybów, które
otaczały wejście do pałacu Virreina i pilnie go obserwowałem. Oczy błyszczały mu jak rubiny
przedstawienie ze złota y kamieni szlachetnych za szybą ze szkła pancernego wydawało się budzić w
nim po\ądanie, jakiego nie byłby w stanie wzniecić ni cały rządek tancerek z La Criolla" w latach swojej
świetności.
List miłosny, podanie, prośba do wybranej osoby, list do krewnych ze wsi, młodzieńcze?
Skryba zamieszkujący budkę, którą wybrał sobie na kryjówkę wynurzył się z niej jakby był
księdzem spowiednikiem i patrzył na mnie wyczekująco gotowy zaoferować mi swoje usługi. Nad
okienkiem wisiała taka ogłoszenie:
Oswaldo Darío de Mortenssen
Literat i Myśliciel
Piszemy, listy miłosne, podania, testamenty,
poematy, \yczenia, prośby, nekrologi, hymny,
dysertacje, błagania, podania
i wszelkiego rodzaju kompozycje we wszystkich stylach i rozmiarach.
10 centów za zdanie (rymy extra)
Zni\ki specjalne dla wdów, kalek i nieletnich.
- No i co powiesz młodzieńcze? List miłosny z gatunku tych, co to sprawiają, \e dziewczęta w
godnym tego wieku moczÄ… halki z po\Ä…dania? Specjalnie dla pana obni\Ä™ cenÄ™.
Pokazałem mu obrączkę. Skryba Oswaldo wzruszył ramionami niezra\ony.
- Czasy się zmieniły  argumentował. - Gdyby pan wiedział ilu \onatych i mę\atek przychodzi do
mnie&
Przeczytałem jeszcze raz ogłoszenie, który brzmiał mi jakoś znajomo, ale nie wiedziałem skąd
- Pana imiÄ™ brzmi znajomo&
- Miałem lepsze czasy. Mo\e z tamtego okresu.
- To prawdziwe imiÄ™?
- Nom de plumme.** Artysta potrzebuje nazwiska na miarÄ™ swego interesu. W akcie urodzenia mam
Jenaro Rebollo, ale z takim nazwiskiem, kto by mi powierzył napisanie listu miłosnego& No, co
zainteresowany ofertą dnia? Piszemy list pełen pasji i pragnienia?
- Mo\e przy innej okazji
Skryba przytaknął zrezygnowany. Podą\ył za moim spojrzeniem i zmarszczył czoło zaintrygowany.
- Obserwuje pan kulawego, prawda?
- Zna go pan?
Od jakiegoś tygodnia widzę go przechodzącego tędy ka\dego dnia, zatrzymującego się przed
wystawą tego jubilera i patrzącego z takim podziwem jakby zamiast pierścionków i naszyjników
wystawiali tam tyłek Bella Dorita  wyjaśnił.
- Rozmawiał pan z nim kiedyś?
- Jeden z kolegów parę dni temu pisał dla niego list, brakuje mu kilku palców&
- Kto to był?
- Skryba popatrzył na mnie z wahaniem, obawiając się utraty potencjalnego klienta.
"
Franco koziołku kuśka ci nie staje (przypis tłumacza)
"
La Criolla, słynny lokal transwestytów w dzielnicy chińskiej w Barcelonie
**
Pseudonim
- Luisito. Ten, który przy Casa Bethoven, ten, który ma twarz seminarzysty.
W ramach wdzięczności zaoferowałem mu kilka monet, ale wzbraniał się je przyjąć.
- Zarabiam na \ycie piórem, a nie kłapiąc dziobem. Tego mamy a\ za du\o na tym wybiegu. Jeśli
kiedyś będzie pan potrzebował usług typu gramatycznego, to tu mnie znajdzie.
Wręczył mi wizytówkę, na której powtarzał się napis z ogłoszenia.
- Od poniedziałku do soboty od ósmej do ósmej  dodał. - Oswaldo \ołnierz słowa do pańskich
usług gotowy słu\yć pomocą w listownej sprawie.
Schowałem ją i podziękowałem mu za pomoc.
- Gołąbek panu odlatuje  ostrzegł.
Odwróciłem się i zauwa\yłem, \e nieznajomy podjął swoją marszrutę. Pośpieszyłem za nim i
Å›ledziÅ‚em go w dół Rambli a\ do wejÅ›cia na targ Boquería, gdzie siÄ™ zatrzymaÅ‚ przyglÄ…dajÄ…c siÄ™
przedstawieniu straganów, ludzi wchodzących i wychodzących, rozładowujących ró\ne specjały.
Zobaczyłem jak kuśtykał w stronę lady baru, Pinocho i z trudnością niepozbawioną pewnej dozy
entuzjazmu wspiął na jeden z taboretów. Przez około pół godziny próbował raczyć się przysmakami,
które serwował mu ulubieniec lokalu, Juanito, odniosłem jednak wra\enie, \e zdrowie nie pozwalało mu
zbytnio cieszyć nimi podniebienie, cieszył raczej oczy, jakby zamówienie tapas* i ró\nych dań, których
prawie nie mógł spróbować przypominały mu lepsze czasy. Podniebienie nie czuje smaku tylko go
pamięta. W końcu zrezygnowany wobec swojej gastronomicznej abstynencji i zastępczej przyjemności
obserwowania jak inni degustują i się oblizują, nieznajomy zapłacił rachunek i podjął swą podró\ a\ do
wejścia w ulicę Hospital gdzie zrządzeniem losu niepowtarzalnej geometrii Barcelony, zbiegały się w
jednym punkcie jeden z największych teatrów starej Europy i jeden z najbardziej znanych i
zrujnowanych domów publicznych na półkuli północnej.
*
Typowe Hiszpańskie przekąski podawane w barach np. do piwa.


Wyszukiwarka