Agenci Służby Bezpieczeństwa między prymasami Polski a "Solidarnością"
Kontakt operacyjny "Delegat"
SB otrzymywała informacje od ludzi, którzy mieli bezpośredni dostęp do najwyższych hierarchów polskiego Kościoła, Lecha Wałęsy oraz najważniejszych spraw opozycji w latach 80. Jednym z donosicieli był "Delegat"
Wniosek do MSW o wydanie paszportów delegatom „S” wyjeżdżającym do Watykanu
Członkowie delegacji „Solidarności” u Jana Pawła II, styczeń 1981 roku. Od lewej: ks. Henryk Jankowski, Stanisław Wądołowski, Bożena Rybicka, mecenas Władysław Siła-Nowicki, Tadeusz Mazowiecki (za papieżem), Ryszard Kuś (zastąpił Piotra Musioła), Anna Walentynowicz
W styczniu 1981 roku w Watykanie doszło do wyjątkowego spotkania: Jan Paweł II przyjął na audiencji delegację NSZZ "Solidarność" z Lechem Wałęsą na czele. Zdjęcia z tej wizyty obiegły cały świat. Kilka dni po powrocie delegacji Ministerstwo Spraw Wewnętrznych dysponowało szczegółowym raportem. Jednym z najważniejszych wątków był wpływ grupy doradców na Lecha Wałęsę. "(...) red. Mazowiecki, Bohdan Cywiński, Karol Modzelewski i Andrzej Celiński zaczęli prowadzić swoją destrukcyjną politykę, zmierzającą do oderwania delegacji od wpływów doradców kościelnych i narzucenia jej swoich koncepcji. (...) Bohdan Cywiński mieszkał poza miejscem pobytu delegacji i załatwiał sobie tylko znane sprawy. Podobnie niejasne sprawy załatwiali Mazowiecki, Modzelewski i Celiński". SB poznała też szczegóły z zachowania członków 18-osobowej delegacji. Wielostronicowy meldunek podpisany przez naczelnika Wydziału IV Komendy Wojewódzkiej MO w Gdańsku podpułkownika Aleksandra Świerczyńskiego zaczyna się tak: "Dnia 21 bm. uzyskano ze źródła k.o. [kontakt operacyjny - red.] "Delegat" następujące informacje na temat przebiegu wizyty NSZZ "Solidarność" w Rzymie i spraw z nią związanych". Kim był "Delegat"? Jaką rolę odegrał w historii Polski? Jaką rolę odgrywa dziś? Poszukiwania "Delegata" trwały kilka miesięcy. Na jego trop wpadliśmy niemal przypadkiem - jeden z rozmówców zwrócił nam uwagę na osobę, która z jednej strony miała dostęp do prymasów Stefana Wyszyńskiego i Józefa Glempa, a z drugiej - do Lecha Wałęsy. Dowiedzieliśmy się też, że występowała ona w aktach SB pod pseudonimem Delegat. Niemal jednocześnie była sekretarka Lecha Wałęsy i działaczka opozycyjnego Ruchu Młodej Polski Bożena Grzywaczewska (z domu Rybicka) udostępniła nam akta przekazane jej przez IPN wraz ze statusem osoby pokrzywdzonej. To właśnie z tych akt pochodzi meldunek o wizycie delegacji "S" w Watykanie. "Delegat" pojawia się też w dokumentach, które dotyczą I Zjazdu "Solidarności". SB zaplanowała wykorzystanie sieci agentury w celu "inspirowania delegatów do zajmowania postaw politycznie korzystnych, neutralizacji i dezaprobaty w stosunku do elementów ekstremalnych". Bezpieka szczególnie liczyła na "k.o. ps. "Delegat", który użyty będzie także do przekazywania prymasowi J. Glempowi odpowiednich opinii i sugestii na temat środowisk "S" i występujących tam tendencji". Próbując ustalić tożsamość "Delegata", rozmawialiśmy z Lechem Wałęsą, jego doradcami, z ludźmi związanymi z opozycją i Kościołem, wreszcie - z historykami z Instytutu Pamięci Narodowej. Rozmawialiśmy też z wysokimi funkcjonariuszami MSW z czasów PRL. Pierwszymi rezultatami poszukiwań dzielimy się dziś w "Plusie Minusie". Druga część zostanie opublikowana za tydzień. Ujawnimy działalność tajnego współpracownika SB, działającego w bezpośrednim otoczeniu prymasów Polski.
PIOTR ADAMOWICZ, ANDRZEJ KACZYŃSKI
Raport "Delegata"
W styczniu 1981 r. delegacja będącej na ustach całego wolnego świata "Solidarności" z Lechem Wałęsą na czele pojechała do papieża Polaka Jana Pawła II. Dzięki agenturze SB już w kilka dni po powrocie szczegółowy raport z wizyty trafił na najważniejsze biurka w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych
W czasie sierpniowego strajku w 1980 roku, na słynnej bramie Stoczni Gdańskiej, obok obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej stoczniowcy umieścili portret Jana Pawła II. Pod koniec strajku ktoś wpadł na pomysł pielgrzymki do Rzymu, jeśli protest zakończy się sukcesem. Do jedynego wolnego związku zawodowego w bloku komunistycznym płynęły zaproszenia z całego świata. Uznano jednak, że pierwsza oficjalna delegacja kierownictwa "S" wyruszy do miejsca symbolicznego, ale zarazem politycznie neutralnego, czyli do papieża Polaka. Do Rzymu pojechało 18 osób, z Lechem Wałęsą na czele. Związkowa delegacja powróciła do kraju 19 stycznia. Już dwa dni później, 22 stycznia, powstał opisujący jej pobyt we Włoszech wielostronicowy meldunek do "Naczelnika Wydziału IV Departamentu IV Ministerstwa Spraw Wewnętrznych", podpisany przez podpułkownika Aleksandra Świerczyńskiego, naczelnika Wydziału IV Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Gdańsku. Przytaczamy ten dokument niemal w całości z zachowaniem pisowni oryginalnej. Wydział IV MSW zajmował się Kościołami i związkami wyznaniowymi. Natomiast skrót k.o. oznaczał kontakt operacyjny, czyli jedno z osobowych źródeł informacji Służby Bezpieczeństwa. Meldunek zaczyna się tak: "Dnia 21 bm. uzyskano ze źródła k.o. "Delegat" następujące informacje na temat przebiegu wizyty NSZZ "Solidarność" w Rzymie i spraw z nią związanych". Wizyta u prymasa "Dnia 11 i 12 stycznia br. Kapelan "S" ks. Henryk Jankowski przebywał na terenie Warszawy, gdzie wspólnie z Lechem Wałęsą przeprowadzili w Sekretariacie Episkopatu rozmowy i robocze ustalenia dot. wizyty we Włoszech i audiencji u Papieża" - donosił "Delegat". - "Bp Dąbrowski i ks. Orszulik przekazali Wałęsie niezbędne wytyczne i wskazówki odnośnie postawy, jaką winna zająć we Włoszech delegacja "S". Poinformowano Wałęsę, że jego najbliższymi doradcami będą doc. Kukołowicz oraz ks. Jankowski, z którymi ma konsultować wszystkie swoje działania. Poza tym ks. Jankowski i Wałęsa byli na rozmowie u Prymasa Wyszyńskiego (Wyszyński przebywał w tym czasie na wypoczynku pod Warszawą). Prymas udzielił Wałęsie rad odnośnie tego, jaki kierunek działalności winna przyjąć "S". Według Wyszyńskiego, nadrzędnym celem wszelkiej działalności winien być interes Ojczyzny i rzetelna praca dla wszystkich ludzi dla dobra Polski. Poza tym Wyszyński oświadczył Wałęsie, że przy "S" oraz przy jego osobie "kręcą się bardzo dziwni i nieciekawi ludzie", od których należy się uwolnić. Wałęsa zobowiązał się przestrzegać wszystkich ustalonych w Sekretariacie Episkopatu zasad wizyty i lojalności wobec doradców delegowanych przez Prymasa". Przemówienie dla Wałęsy "Na lotnisku delegację witali przedstawiciele trzech central związkowych. Już podczas powitania określili się oni jako rywalizujące między sobą grupy. W imieniu Stolicy Apostolskiej witał abp Copa, którego związkowcy włoscy popchnęli na plan dalszy, aby samemu odgrywać główną rolę". Później w dokumencie pojawia się szczegółowa informacja o tym, że część delegacji mieszkała osobno, a także, kto z ramienia Kościoła współdziałał z przedstawicielami prymasa. "Delegat" zauważył też w Rzymie "bardzo dużo różnych przedstawicieli prasowo-telewizyjnych z RWE i "Kulturą Paryską" włącznie". Autor donosu odnotował, że kilku z nich przedstawiało się nazwiskiem "Morawski" i "wszyscy oni się znali ze sobą". "Ponieważ Lech Wałęsa źle czyta opracowano mu na piśmie wystąpienia, ks. Jankowski i doc. Kukołowicz przygotowali go do wystąpienia na audiencji u Papieża w ten sposób, że pouczyli go co ma powiedzieć, pozostawiając mu swobodę w wyborze własnej formy przekazania tych ustalonych treści". "Audiencja rozpoczęła się w dniu 15 bm. od osobistej rozmowy Papieża z Wałęsą w apartamentach papieskich. Następnie Jan Paweł II przyjął żonę Wałęsy i jego ojczyma, który przyleciał z USA. Po tym Papież spotkał się z całą delegacją "S" w składzie... ". Tu padają nazwiska członków delegacji oraz "towarzyszących ekspertów Prymasa Polski". "Spotkanie Papieża z delegacją miało bardzo kurtuazyjny charakter. Po wstępnych powitaniach Papież podchodził kolejno do każdej osoby, a ta przedstawiała się imieniem i nazwiskiem, podając przy tym skąd pochodzi oraz co sobą reprezentuje". Podarunki dla papieża Zaplanowana na godz. 11 audiencja generalna w Sali Konsystorza opóźniła się prawie o godzinę. "Delegat" wylicza, kto był na niej obecny. "Przemówienie Wałęsy na tej audiencji było krótkie i uwzględniało tylko te treści, które zostały uzgodnione z doradcami. Wskazał on na apolityczny charakter "S", podkreślając że mają one ochraniać jedynie interes ludzi pracy i ich prawa obywatelskie. Wałęsa nadmienił również, że "S" swoich działań nie będzie wypełniać akcjami kościelnymi lecz będzie bronić interesów Kościoła, jeżeli zaistnieje taka potrzeba. Papież odpowiedział na to przemówieniem, którego treść jest powszechnie znana. Delegacja przekazała Papieżowi swoje upominki i pamiątki z Polski - ziemię ze Stutthofu, Westerplatte, miejsca gdzie w 1970 zginęli robotnicy, model pomnika Poległych Stoczniowców, album ze zdjęciami z obchodów X rocznicy grudnia, model polskiego promu morskiego budowanego w Szczecinie, dwa blakiery gdańskie i inne. Ks. Jankowski przekazał od siebie Papieżowi krzyż z bursztynu, a ks. Goździewski kombatanckie symbole i znaki z okresu II wojny światowej umocowane na dużym kawałku kory. Papież okazał największe zadowolenie i satysfakcję z otrzymania urny, która zawierała ziemię z miejsc pamięci narodowej i zamierza ten dar umieścić na eksponowanym miejscu". Nieuzgodnione działanie "Podczas audiencji u Papieża ob. Bożena Rybicka pozwoliła sobie na nieuzgodnione działanie, które wywołało pewien niesmak. Przy powitaniu chciała ona przypiąć Papieżowi znaczek Ruchu Młodej Polski (Jan Paweł II miał w tym czasie przypięty przez Wałęsę znaczek "S"), lecz została przez niego odsunięta z tym znaczkiem. Papież znalazł takie wyjście z sytuacji, że kazał Rybickiej położyć ten znaczek na stole pomiędzy innymi, osobistymi prezentami. Pod wpływem sugestii ks. Jankowskiego, po audiencji doszło do ostrej rozmowy Wałęsy z Rybicką. Została ostrzeżona, że jeżeli raz jeszcze pozwoli sobie na samowolę, to wyłączy ją ze składu delegacji". Informując o licznych artykułach prasy włoskiej na temat wizyty, "Delegat" zauważył, że "były również oceny przedstawiające w zdeformowanej formie stosunki polskie i fakt audiencji "S" u Papieża. Ukazała się np. karykatura, jak Jan Paweł II jedzie na Wałęsie, trzymając go za wąsy". "Zanotowano również inny incydent prasowy: zmęczony Wałęsa usiadł dla odpoczynku w recepcji Hotelu Victoria i podparł głowę ręką, co wykorzystano do wykonania zdjęć. Następnego dnia zamieszczono to zdjęcie w prasie opatrzone podpisem, że tak wygląda pijany Wałęsa. Fakty te przekonały Wałęsę, że prasa zachodnia w pogoni za sensacją nie przebiera w środkach i przyznał rację kapelanowi "S", jego ostrzeżenia w tym zakresie były słuszne". Redaktor Mazowiecki prowadzi destrukcję "Taktykę postępowania Wałęsy i delegacji "S" ustalano codziennie wieczorem na każdy dzień następny" - relacjonował dalej "Delegat". - "Robione to było w oparciu o serwis prasy włoskiej, którą dostarczał ks. Sokołowski i o. Przydatek. Koncepcje te opracowywał doc. Kukołowicz i kapelan "S" i wg tego programowano postępowanie Lecha Wałęsy. Ks. Sokołowski i o. Przydatek robili dużo dobrej roboty na rzecz pozytywnego rezonansu spraw polskich w środowisku włoskim. Na czas spotkań "S" ze związkowcami włoskimi delegacja przeniosła się do rzymskiego Hotelu Victoria. Od tego czasu red. Mazowiecki, Bohdan Cywiński, Karol Modzelewski i Andrzej Celiński zaczęli prowadzić swoją destrukcyjną politykę, zmierzającą do oderwania delegacji od wpływów doradców kościelnych i narzucenia jej swoich koncepcji. Łamiąc ustalenia przyjęte przez Rząd i Episkopat dążyli oni do otwarcia delegacji "S" dla zachodnich ośrodków publicystyczno-propagandowych. Mieli oni jakieś własne kontakty w tych środowiskach i chcieli doprowadzić do penetracji grupy "S" przez ośrodki propagandowe. Bohdan Cywiński mieszkał poza miejscem pobytu delegacji i załatwiał sobie tylko znane sprawy. Podobnie niejasne sprawy załatwiali Mazowiecki, Modzelewski i Celiński". "Widząc tę sytuację doc. Kukołowicz pilnował Wałęsy, aby nie dał się on sprowokować (Kukołowicz zajął pokój hotelowy w bezpośrednim sąsiedztwie pokoju Wałęsy). Pomagał mu w tym ks. Jankowski, który dojeżdżał do hotelu z swego mieszkania w Corda Cordi. Następnie zdecydowano, że drugie spotkanie "S" z Papieżem (msza i śniadanie z Papieżem w dniu 18 stycznia br.) jest pretekstem do tego, aby przeprowadzić Wałęsę i całą delegację z Hotelu Victoria do domu im. Jana Pawła, a tym samym zneutralizować tendencje Mazowieckiego, Cywińskiego i Modzelewskiego. Plan ten spotkał się z dużym sprzeciwem Mazowieckiego, lecz ks. Jankowski i doc. Kukołowicz przeprowadzili Wałęsę do domu Jana Pawła". Wpływy ks. Jankowskiego "Na mszy i śniadaniu u Papieża bardzo źle zaprezentowała się Bożena Rybicka i ... (personaliów tej osoby nie ujawniamy, gdyż mieszka za granicą i nie udało nam się z nią skontaktować - P.A., A.K.). Bożena Rybicka przyszła sfatygowana po nieprzespanej nocy, uzewnętrzniając swoje zmęczenie i senność. Podobnie zmęczony przyszedł na mszę ... i usypiał podczas tego kameralnego nabożeństwa. Na śniadaniu u Papieża zachowywał się jak człowiek bardzo prymitywny. Wykazując duże łakomstwo nabierał na swój talerz duże ilości jedzenia, które następnie pozostawiał nie mogąc go zjeść. Opierał się o stół i prezentował niską kulturę". Wg k.o. "Delegat" Lech Wałęsa z wizyty we Włoszech wyniósł dużo konstruktywnych poglądów i dostrzegł, że w jego otoczeniu znajdują się ludzie nieodpowiedzialni i należy zrobić czystkę w "S". "Po powrocie do kraju - czytamy w meldunku - ks. Jankowski zdał relację Prymasowi z przebiegu wizyty, przekazując swoje opinie i spostrzeżenia na temat poszczególnych osób. Podobną relację przekazał w Sekretariacie Episkopatu. Można prognozować, że Prymas zajmie określone stanowisko wobec Mazowieckiego i Cywińskiego. Wprowadzenie przez bpa Kaczmarka do składu grupy "S" bpa Kluza, ks. Goździewskiego, a głównie ks. Dułaka jest próbą ograniczania wpływów ks. Jankowskiego w tym środowisku związkowym. Bp Kluz i ks. Goździewski nie odegrali w Rzymie żadnej roli i byli tylko tłem całej imprezy. Nie można wykluczyć tego, że bp Kaczmarek zlecił ks. Dułakowi, aby wykorzystał okazję do nawiązania, poza ks. Jankowskim, bezpośrednich kontaktów z działaczami "S", z perspektywą przyszłościowego eliminowania ks. Jankowskiego. Takie spostrzeżenia na ten temat zostały przekazane Prymasowi przez ks. Jankowskiego. Prymas miał go zapewnić, że jest on i pozostanie jego delegatem do "S" i nie musi się przejmować poczynaniami bpa Kaczmarka". Grzywaczewska: To żałosne - Wtedy, 25 lat temu, nawet przez myśl by mi nie przeszło, że do papieża jedzie z nami ktoś, kto zda raport! - mówi dziś Bożena Grzywaczewska, z domu Rybicka. - Byłam naiwna. Całość jest żałosna. Do Rzymu, specjalnie, żeby się z nami spotkać, zjechało wielu Polaków z emigracji. Wszyscy spotykali się ze wszystkimi. Nocą, bo tylko wtedy był czas, do 3 czy 4 rano chodziliśmy po Rzymie. Na mszę św. u papieża musieliśmy wstać o 5.30. Taka była przyczyna mojego "sfatygowania", jak to określił "Delegat". Zresztą mimo niewyspania płynnie przeczytałam podczas mszy pierwszą lekcję. Żadnej awantury z Wałęsą w sprawie znaczka nie pamiętam. W czasie spotkania z papieżem przedstawiał mnie właśnie Wałęsa. Wyjaśnił, że jestem z Ruchu Młodej Polski, a w czasie strajku byłam jedną z dziewczyn prowadzących codzienne modlitwy w intencji jego powodzenia. Znaczek RMP chciałam przekazać papieżowi jako pamiątkę i tyle. Wałęsa: Takie szczegóły! - Nieprawdopodobne! - mówi Lech Wałęsa. - Nawet tam u Ojca Świętego musieli kogoś mieć lub musiał im ktoś opowiedzieć! No, bo przecież nie z podsłuchu. Tak bym powiedział wtedy w 1981 r., dziś, po tych 25 latach różnych doświadczeń, powiem inaczej: nie jestem zdziwiony, bo oni musieli mieć te informacje. W moim mieszkaniu w latach 80. był zainstalowany podsłuch. Wiedziałem, że mam podsłuch, ale nie likwidowałem, bo i tak założyliby nowy. Lech Wałęsa ponownie zaczyna czytać meldunek "Delegata". I nagle mówi: - No nie. Takie szczegóły! To jednak nieprawdopodobne! Mazowiecki: To raczej wykluczone - Ależ z Bożeną Rybicką było wprost przeciwnie - mówi Tadeusz Mazowiecki. - Papież okazywał Bożence wielką serdeczność. Nie przypominam sobie żadnego takiego incydentu, żeby ją odtrącał albo odsuwał od siebie. Myślę, że zbliżyła się do Ojca Świętego z pamiątkami i ktoś, prawdopodobnie ks. Dziwisz, wskazał jej miejsce, gdzie ma je złożyć. Oboje wychodziliśmy z audiencji jako ostatni i na pożegnanie papież jeszcze Rybicką otoczył ramieniem i przygarnął do siebie. Powiedziałbym, że serdecznym stosunkiem wyróżniał ją spośród delegatów. - Źródło tej relacji zadeklarowało bardzo wyraźnie swoją opcję polityczną. Widać, że na tym mu szczególnie zależało - ocenia Mazowiecki. O fragmencie, że Kukołowicz i ks. Jankowski dyktowali Wałęsie sens przemówienia do papieża i podpowiadali, co ma mówić w wywiadach, ironizuje: - No to bardzo ważną rolę odegrali w Watykanie ci dwaj panowie. O kontaktach ze związkowcami włoskimi mówi: - To było w ogóle nie do pomyślenia - delegacja związku zawodowego "S" pierwszy raz wyjeżdża za granicę i unika spotkania z tamtejszymi związkowcami. To dopiero byłoby kompletnie niezrozumiałe na Zachodzie. Albo że zacznie rozróżniać: z chadekami się przywitamy, a z socjalistami już nie. Czy prymas Wyszyński mógł taką sugestię przedstawić Wałęsie lub zlecić podobną misję swoim zaufanym ludziom? - pytamy. Dawny redaktor naczelny "Tygodnika Solidarność" odpowiada: - Nie byłem przy tym, ale nie sądzę... To raczej wykluczone. Prymas mógł dać ogólną wskazówkę, żeby zachować ostrożność w nawiązywaniu kontaktów, prezentować się godnie, miarkować się politycznie itp. Ale radzić związkowcom, żeby uciekali przed związkowcami? - to by mu chyba przez myśl nie przeszło. Kto mógł być "Delegatem", Mazowiecki nie chciał zgadywać. Zamyślił się. - Pewnie niektórzy ludzie uważali, że z SB muszą się spotykać. Na przykład proboszczowie. Celiński: Niesmak - Witały nas trzy centrale: chadecka, socjalistyczna i komunistyczna, które na co dzień konkurowały, lecz spotkanie z "S" wszystkie potraktowały jako wspólne związkowe święto i dziękowały, że dzięki nam są razem - wspomina Andrzej Celiński, wtedy sekretarz Krajowej Komisji Porozumiewawczej "S". - To nie papież podchodził do członków delegacji, lecz oni zbliżali się do niego - mówi Celiński. - Wałęsa wszystkich kolejno przedstawiał. Nie przypominam sobie niczego drastycznego ze znaczkiem. Z audiencji wychodziłem jako jeden z ostatnich. Szło się do wyjścia tyłem lub bokiem, z głową zwróconą w stronę Jana Pawła II, który stał i za nami patrzył. W pewnej chwili Bożenka zawróciła od drzwi i podbiegła do papieża, a on też ruszył w jej stronę - tak, że to nie było wymuszone przez nią - i ją przygarnął do siebie, a ona położyła mu głowę na ramieniu. Arturo Mari zrobił im zdjęcie i Bożena je ma, bo raz mi je pokazała. Nigdy się nim nie chwaliła, a tym bardziej go nie publikowała, bo każdy z nas zdawał sobie sprawę, a także zostaliśmy o tym pouczeni, że to audiencja prywatna i zdjęcia z niej nie są dla mediów. - Niesmak za to wzbudził ks. Jankowski ze swoim podarkiem - ciągnie Celiński - bo to był krzyż złoty, a nie bursztynowy. Owszem, zdobiony bursztynem - okazały złoty krzyż, odbiegający charakterem od pozostałych darów "S". "Niejasne sprawy", jakie według "Delegata" załatwialiśmy, to był np. obiad z Janem Kułakowskim, chadeckim działaczem związkowym, podówczas sekretarzem generalnym Światowej Konfederacji Pracy, a po 1990 roku przedstawicielem RP przy UE w Brukseli. Cywiński rzeczywiście gdzieś znikał i bardzo mnie to intrygowało. Któregoś razu powiedział mi - nie wymieniając nazwiska - że był z Janem Pawłem II na tarasie i on mu powiedział: "Pode mną miasto i świat, a nade mną już tylko Pan Bóg..." Cywiński należał do tej grupy ludzi, która mówiła do papieża "Wujku" i po prostu co wieczór wymykał się do Watykanu... Kukołowicz: Nie mam zastrzeżeń Były rzecznik episkopatu ks. bp Alojzy Orszulik nie pamięta okoliczności pierwszego wyjazdu delegacji "Solidarności" do Rzymu. Wskazuje na prymasa Wyszyńskiego. Współorganizatorem wyjazdu z ramienia prymasa był prof. Romuald Kukołowicz. Pokazany przez nas meldunek profesor czyta bardzo uważnie i ocenia: - Nie mogę wnieść żadnych zasadniczych zastrzeżeń. Z tym przypinaniem znaczka było inaczej. Ona chciała być blisko przy papieżu. Nie mogła. Znalazła pretekst i podeszła ze znaczkiem. Ale jest to prawie wierna relacja z pobytu w Rzymie. To może być ktoś z uczestników. Ale niekoniecznie. Relację musiał dyktować ktoś, kto miał bardzo dokładne wiadomości od wielu osób. Ja również nie wszystkie rzeczy pamiętam, bo nie wszędzie byłem. Tu nie ma nic o konferencji prasowej. Trzeba by się zastanowić, kto nie przyszedł na konferencję. Ks. Jankowski: Nie słyszałem o "Delegacie" Zapytaliśmy księdza prałata Henryka Jankowskiego, czy wśród dokumentów na jego temat, udostępnionych mu przez Instytut Pamięci Narodowej, znajduje się relacja "Delegata" z pielgrzymki do Watykanu. Prałat odparł, że takiego dokumentu sobie nie przypomina. - A czy w aktach z IPN spotkał ksiądz taki pseudonim informatora SB: Delegat? - Nie. Nie znam takiego pseudonimu. - A jak ksiądz skomentuje taki fakt, że wśród członków delegacji "Solidarności" znalazła się osoba, która w dwa dni po powrocie z wizyty u Ojca Świętego opowiedziała szczegółowo o tej pielgrzymce funkcjonariuszowi SB? - To poruszające - pada odpowiedź. - To świadczy o tym, jak głęboko sięgały macki bezpieki - dodaje po chwili ksiądz Jankowski. Rozmowy z esbekami Aby zweryfikować nasze informacje i wnioski, nawiązaliśmy kontakt z wysokiej rangi oficerami dawnej MSW. Idąc na spotkanie z nimi, mieliśmy własne przemyślenia, kim może być "Delegat", wzbogacone o przypuszczenia uczestników rzymskiej wizyty z 1981 roku. Nie były to łatwe rozmowy. A wtedy, gdy płynęły opowieści o pobudkach i postawie niektórych osób współpracujących z SB - wręcz nieprzyjemne. Po kilku godzinach rozmów pokazujemy rzymski meldunek. Zaraz po lekturze pierwszej strony pada pytanie: - Skąd to macie, przecież w Gdańsku powinno być wszystko zniszczone! - Widać coś zostało - odpowiadamy. Po lekturze drugiej strony, bez zapoznania się z całością, pojawia się uśmiech i pada nazwisko funkcjonariusza SB, który meldunek opracowywał. Przechodzimy do ostatniej strony, gdzie jest odpowiednia adnotacja. Zgadza się! Kilkusekundowe wahanie i pytanie: - Wiecie, kim był "Delegat"? - Mamy wytypowany pewien krąg - odpowiadamy. Znów krótkie wahanie, a po nim decyzja: - Dobrze, szkoda czasu na grę. Pada nazwisko "Delegata", które odpowiada naszym przypuszczeniom. Dowiadujemy się o okolicznościach podjęcia współpracy i różnych jej szczegółach. IPN: Niewątpliwie agentura O raporcie rzymskim i "Delegacie" rozmawiamy niezależnie z dwoma historykami IPN: dr. hab. Janem Żarynem, znawcą stosunków między państwem a Kościołem w PRL, i Grzegorzem Majchrzakiem, który przygotowuje doktorat o rozpracowaniu władz pierwszej "S" przez SB. Ich oceny są niemal identyczne. Twierdzą, że jest to ciekawy i ważny dokument świadczący o działalności agenturalnej "Delegata". Mimo że nie pochodzi on od tajnego współpracownika, lecz od kontaktu operacyjnego, to jednak ze względu na charakter zawartych tam informacji można śmiało powiedzieć, że mamy do czynienia z działalnością agenturalną. Być może samemu "Delegatowi" wydawało się, iż bierze udział w negocjacjach politycznych z SB - przedstawicielami władzy. Podstawowe pytanie brzmi bowiem tak: czy mamy do czynienia ze świadomą współpracą, czy też nieprzemyślanym gadulstwem? Trzeba jednak pamiętać, że rozmowy z funkcjonariuszami SB nie były bezkarne, gdyż nie interesował ich polityczny dialog z przedstawicielem Kościoła, a jedynie pozyskanie cennych informacji służących rozpracowaniu "Solidarności" i Kościoła katolickiego. Jakiś pozornie mało znaczący szczegół mógł zatem być istotniejszy dla SB niż długi wywód polityczny "Delegata". Bo dla Służby Bezpieczeństwa nie było informacji nieważnych, były jedynie mniej lub bardziej przydatne. Na przykład negatywne charakterystyki mogły być później wykorzystane w celu dyskredytowania niektórych osób. - Jest to informacja bardzo cenna, gdyż mamy do czynienia z wyjazdem zagranicznym ograniczonej liczby osób, podczas którego nie można zastosować techniki operacyjnej, czyli podsłuchu. Relację, czyli meldunek sporządzono na podstawie rozmowy lub pisemnego doniesienia - ocenia Grzegorz Majchrzak. Podobnego zdania jest Jan Żaryn. Nie tylko Rzym W archiwum Instytutu Pamięci Narodowej są też inne dokumenty dotyczące "Delegata". Pochodzą z okresu bardzo ważnego - i dla niezależnego związku, i dla komunistycznej władzy - wydarzenia, jakim był I zjazd "S", przeprowadzony we wrześniu i październiku 1981 r. "Delegata" wymienia m.in. "Plan działań operacyjnych Wydziału IV SB KW MO w Gdańsku w odniesieniu do I Krajowego Zjazdu NSZZ "Solidarność"", zatwierdzony 31 sierpnia 1981 r. przez szefa gdańskiej SB płk. Sylwestra Paszkiewicza. Przygotowując się do zjazdu, SB zaplanowała użycie sieci agentury w celu "inspirowania delegatów do zajmowania postaw politycznie korzystnych, neutralizacji i dezaprobaty w stosunku do elementów ekstremalnych". Wykorzystać w tym celu zamierzała przede wszystkim "k.o. ps. Delegat, który użyty będzie także do przekazywania prymasowi J. Glempowi odpowiednich opinii i sugestii na temat środowisk "S" i występujących tam tendencji". W innym dokumencie, planie dalszych działań operacyjnych związanych ze zjazdem, podpisanym przez płk. Władysława Kucę, naczelnika Wydziału III Departamentu III "A" MSW, SB chwali się: "Podejmowano działania ofensywne polegające na wzmocnieniu pozycji Lecha Wałęsy i ograniczeniu wpływu ekstremistów na przebieg zjazdu. M.in. poprzez wytypowanego do tego celu t.w. ps. Delegat, informowano Wałęsę o zamiarach wobec jego osoby działaczy ekstremistycznych i grup antypaństwowych". Porównując oba dokumenty, warto zwrócić uwagę na jedną drobną, ale ważną różnicę. "Delegat" raz jest kwalifikowany jako k.o. (kontakt operacyjny), innym razem jako t.w. (tajny współpracownik). Może osoba kryjąca się pod tym pseudonimem została przekwalifikowana z "kontaktu" na "współpracownika", ale może to być jedynie błąd oficera przygotowującego materiały dla pułkownika Kucy. Zadanie operacyjne - Z punktu widzenia SB jest to osoba szalenie interesująca, ponieważ ma dostęp do prymasa Glempa i najprawdopodobniej także do Lecha Wałęsy. Ma wpływać na Glempa, na jego spojrzenie na "Solidarność", odpowiednio nastawiać prymasa. Równocześnie ma wpływać na Lecha Wałęsę w celu wzmocnienia jego pozycji w związku - mówi Grzegorz Majchrzak. - Ma za zadanie dostarczenie Wałęsie informacji o działaniach przeciwko niemu, podejmowanych przez jego konkurentów i przeciwników w związku. Na zjeździe "Solidarności" SB miała kilkudziesięciu tajnych współpracowników, ale wybiera do wykonania tego zadania kontakt operacyjny. Jakiej rangi musiał to być k.o., skoro wybrano właśnie jego, a nie t.w.? - zastanawia się Majchrzak. I dodaje, że jeśli był to tylko k.o., to niewątpliwie mamy do czynienia ze świadomą współpracą, ponieważ "Delegat" przyjmuje do wykonania zadania operacyjne. Jak zauważa autor głośnej książki "Oczami bezpieki" dr Sławomir Cenckiewicz, po otrzymaniu informacji o "spiskowcach" Wałęsa podjął pewną kontrakcję. - W tej grze SB na zjeździe chodziło o to, żeby Wałęsa został wybrany ponownie na przewodniczącego. Cała zabawa polegała na tym, żeby został wybrany, ale niewielką przewagą głosów. W myśl zasady, że lepszy umiarkowany Wałęsa niż któryś z jego przeciwników, ekstremistów, z punktu widzenia władzy - dodaje Majchrzak. Kto był "Delegatem"? - Na podstawie dokumentów można stwierdzić, że mamy do czynienia z osobą pochodzącą z Gdańska, gdyż jest prowadzona przez gdańską SB. Osobą wywodzącą się z szeroko rozumianych kręgów kościelnych, gdyż prowadzi ją Wydział IV - ocenia Majchrzak. Z jego oceną zgadza się Jan Żaryn. Domyślamy się, kto mógł być "Delegatem". Wielotygodniowa praca, liczne rozmowy i wywiady, analizy źródeł, uzyskana w ich trakcie wiedza sprawia, że nasze wnioski graniczą z pewnością. Taką na 90 procent. Zwykle w trudnych sprawach wystarczy przekonanie stuprocentowe. Ale naszym zdaniem w sprawach działalności SB i jej ludzi przekonanie musi być znacznie większe. Dlatego nie publikujemy imienia i nazwiska "Delegata". Może sam opowie, jak było? A może za kilka miesięcy czy za kilka lat światło dzienne ujrzą nowe dokumenty związane z jego działalnością? I wtedy już z pełną odpowiedzialnością będzie można ujawnić, kim był "Delegat". Ale może być i tak, że jego nazwisko nigdy nie ujrzy światła dziennego.
PIOTR ADAMOWICZ, ANDRZEJ KACZYŃSKI
Rzeczpospolita - 07.08.2006
Sprawa kontaktu operacyjnego "Delegat"
Jeszcze jeden ślad informatora bezpieki
Wstrząs, zaskoczenie, niedowierzanie, niesmak - to reakcje po opisaniu przez "Rzeczpospolitą" działalności informatora Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie Delegat. Dotarliśmy do kolejnego dokumentu, który potwierdza istnienie "Delegata" i jego współpracę z bezpieką
W artykule "Kontakt operacyjny "Delegat"" ujawniliśmy w sobotę, że SB dostawała informacje od ludzi, którzy mieli bezpośredni dostęp do najwyższych hierarchów polskiego Kościoła, Lecha Wałęsy i najważniejszych spraw opozycji w latach 80. Jednym ze źródeł SB był tzw. kontakt operacyjny o pseudonimie Delegat.
- Nie wiedziałem o istnieniu "Delegata" - powiedział wczoraj kardynał Stanisław Dziwisz, metropolita krakowski. W styczniu 1981 roku jako sekretarz Jana Pawła II współorganizował spotkania delegacji "Solidarności" z polskim papieżem. To właśnie o tych spotkaniach "Delegat" informował SB. - Myślałem, że ten, kto przychodzi do Ojca Świętego, przychodzi zawsze z czystymi zamiarami. Nigdy nie myślałem, że ktoś mógłby z takiej okazji nadużyć zaufania Ojca Świętego i tych, którzy z nim szczerze rozmawiali. To dla mnie duża nowość. Ale takie były czasy, że ci, którzy szpiegowali, byli gdzie tylko mogli być.
Pytany o to, co powinien teraz zrobić "Delegat", kardynał Dziwisz odparł, że w tej sprawie nie może się wypowiadać, bo - jak podkreślił - nie wie, kim był i czy taka osoba w ogóle istniała.
Zaskoczenia nie kryje metropolita gdański abp Tadeusz Gocłowski: - Choć system był diabelski i zbrodniczy, to jednak materiał o "Delegacie" robi duże wrażenie.
- Cieszę się, że coraz poważniejsze sprawy wychodzą na światło dzienne. Mimo że SB wydawało się, że zniszczyła niemal wszystkie dokumenty dotyczące ciemnych tajemnic PRL - mówi Lech Wałęsa. Były lider "Solidarności" i prezydent domyśla się, kto mógł być "Delegatem", ale nie chce snuć spekulacji.
Członek Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, znawca historii PRL prof. Andrzej Paczkowski uważa, że można ufać opublikowanym przez "Rz" materiałom. - Nie miałem ich w ręku, więc trudno mi się wypowiedzieć, ale wiem, że dziennikarze przedstawiali je historykom, którzy dobrze znają dokumenty SB. Nie widzę powodów, żeby przyjmować z góry, że to są jakieś sfałszowane rzeczy - podkreśla Paczkowski.
Dawna opozycjonistka Bożena Grzywaczewska, od której dostaliśmy raport SB o wizycie w Watykanie delegacji "Solidarności", domyśla się, kto mógł przekazywać informacje bezpiece. - Ta osoba i inne podobne powinny zachować choć trochę pokory i uważać na to, co teraz robią i mówią - uważa Grzywaczewska.
Oprócz relacji z Watykanu zachował się też inny archiwalny ślad działalności "Delegata". To kilkustronicowy dokument SB - materiał uzyskany od tego kontaktu operacyjnego zimą 1981 roku. Dotyczy spotkań u prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego oraz w Sekretariacie Episkopatu Polski. Mówi o przygotowaniu zamiany ekspertów prymasa delegowanych przez niego do współpracy z "Solidarnością" oraz o sprawie mało znanego działacza związkowego ze Stoczni Gdańskiej. Dokument ten potwierdza zarówno istnienie "Delegata", jak i jego umocowanie oraz zakres działalności.
PIOTR ADAMOWICZ, ANDRZEJ KACZYŃSKI
Myślałem, że ten, kto przychodzi do Ojca Świętego, przychodzi zawsze z czystymi zamiarami. Nigdy nie myślałem, że ktoś mógłby z takiej okazji nadużyć zaufania Ojca Świętego i tych, którzy z nim szczerze rozmawiali
kardynał Stanisław Dziwisz
SPRAWA "DELEGATA"
Tożsamość informatora ukryta w archiwach IPN
Ludzie "Solidarności", o których informował bezpiekę "Delegat", nawet jeśli domyślają się, kim był informator, na razie wolą o tym milczeć
Anna Walentynowicz nie wie, które ze źródeł SB mogło mieć pseudonim Delegat. - Mogę się tylko domyślać, o kogo chodzi, ale nie będę podawać żadnych nazwisk, bo nie zamierzam nikogo oczerniać - powiedziała w sobotę. Walentynowicz wskazuje, że w aktach bezpieki pseudonim Delegat przewija się nie tylko raz, w związku z wizytą w 1981 r. delegacji "S" w Watykanie, ale też w sierpniu tego samego roku, gdy SB planowała rozpracowanie pierwszego Krajowego Zjazdu "Solidarności".
Tadeusz Mazowiecki ani w pierwszej rozmowie z "Rz", jeszcze przed napisaniem artykułu, ani wczoraj nie chciał domyślać się, kim mógł być "Delegat". Mazowiecki zwraca uwagę, że kontaktem operacyjnym SB mógł zostać ktoś, kto od spotkań z funkcjonariuszami MSW nie mógł się uchylić, jak dyrektor fabryki i rektor wyższej uczelni. KO zostawali też często ci, którzy sądzili, że mogą unikać SB - tak bywało np. z proboszczami.
Andrzej Celiński, który był sekretarzem delegacji "Solidarności" do Watykanu, ma "niemal pewność" co do tego, kim był "Delegat". O swoich domysłach postanowił nie mówić publicznie: - W 1981 r. pojechało nas do Watykanu niewielu, więc krąg tych, którzy wchodzą w grę, jest ograniczony. Z informacji, których udzielał "Delegat", wynika, że to człowiek bardzo marnych właściwości - uważa Celiński.
Inny członek delegacji do Watykanu, wiceprzewodniczący "Solidarności" Stanisław Wądołowski ze Szczecina był - jak podaje PAP - wyraźnie poruszony publikacją "Rzeczpospolitej". - To było oczywiste, że SB chciała wszystko o nas wiedzieć. Nie byliśmy igłami w stogu siana, byliśmy ciągle obserwowani, znano każdy nasz ruch. Ale żeby wśród osób tak dobranych znalazł się ktoś taki? To nieprawdopodobne. Byliśmy wszyscy tak zafascynowani osobą Ojca Świętego, że nie zwracaliśmy uwagi na szczegóły, o których opowiadał SB "Delegat". Nie mam pojęcia, kto ile jadł podczas śniadania z papieżem, nie zauważyłem też, by Bożenka Rybicka została w jakikolwiek sposób zdeprecjonowana. Nieprzyjemnie czytać takie rzeczy. To żenująca i trudna dla nas wszystkich sytuacja. Wydawało się, że pojechaliśmy do Ojca Świętego po błogosławieństwo, żeby mieć siłę dalej budować "Solidarność".
Wądołowski potwierdza, że o składzie delegacji decydował Lech Wałęsa. - Pamiętam, jak 4 grudnia 1980 roku Wałęsa powiedział: pojedziesz ze mną do papieża. Wskazałem na Mariana Jurczyka, który był wówczas szefem szczecińskiego regionu "S", jednak Lech zdecydował, że to będę ja - wspomina działacz.
Ks. prałat Henryk Jankowski, inny uczestnik wyjazdu, od soboty dzielił się z dziennikarzami swoimi przypuszczeniami co do tożsamości informatora SB w delegacji "Solidarności". - Mógł to być któryś z polskich księży pracujących w Watykanie - domyślał się najpierw Jankowski. Z czasem skłonny był raczej podejrzewać osobę świecką. W niedzielę prałat oświadczył, że za około trzy tygodnie ujawni, kim był "Delegat". Wcześniej zapowiadał, że w tym terminie poda do wiadomości publicznej - rozszyfrowane przez IPN - nazwiska osób, które donosiły na niego, a znalazły się w dokumentacji, którą dostał z IPN. Jankowski mówił wcześniej "Rz", że w papierach bezpieki nie spotkał pseudonimu Delegat i nie zetknął się z nim w innych okolicznościach.
Na to, że "Delegat" sam się ujawni, nie liczy prof. Andrzej Paczkowski: - W mojej dotychczasowej praktyce nie spotkałem się z tym, żeby ktoś taki przyznał się, chyba że został do tego zmuszony dowodami. Nie przypuszczam, żeby w tej sprawie miało zdarzyć się inaczej.
- Nie wiem, kim jest wymieniany w artykule "Rz" agent "Delegat", ale domyślam się na podstawie dziennikarskich informacji - mówi dr Łukasz Kamiński z IPN. Zaznacza, że nie może brać odpowiedzialności za ludzkie losy i nie będzie ujawniać swoich domysłów. IPN nie prowadzi śledztwa w sprawie domniemanego agenta "Delegata". Historyk z IPN widzi dwie możliwości rozwoju tej sprawy. "Delegat" sam się ujawni albo trzeba cierpliwie czekać na odkrycie nowych śladów jego działalności. - Na razie materiał dowodowy jest dość słaby - uważa Kamiński. - Jedna relacja i małe fragmenty dwóch innych dokumentów, planów działań SB wobec "Solidarności".
Jak można odkryć ślady działalności "Delegata"? Szef pionu historycznego Instytutu Pamięci Narodowej profesor Jan Żaryn: - Pokrzywdzeni przez służby PRL mają prawo ujawniać dokumenty bezpieki na swój temat, które dostali z IPN. Na ich podstawie dziennikarskie śledztwa mogą też prowadzić media.
PIOTR ADAMOWICZ, ANDRZEJ KACZYŃSKI
Andrzej Celiński, sekretarz pielgrzymki "S" do Watykanu - To był człowiek o miernych właściwościach. Delegacja "S" była dość wąska, więc krąg osób wchodzących w grę jest ograniczony. Nie ma dowodów na to, że "Delegat" jest osobą duchowną. Prawie na pewno wiem, kto to jest. Ale nie powiem
Lech Wałęsa, były prezydent - Sam dobierałem tych ludzi. I znalazł się wśród nich ktoś, kto udawał patriotę, a był agentem SB. Oszukał mnie, gorzej: oszukał Ojca Świętego. Wiedziałem, że bezpieka nas śledzi, nasyła agentów. Ale że jeden dostał się aż tam? Nieprawdopodobne
ksiądz Henryk Jankowski, były kapelan "Solidarności" - Trudno jest mi powiedzieć, kto był agentem "Delegat". Może to był któryś z polskich księży pracujących w Watykanie? Ale "Delegatem" mogła być również jakaś świecka osoba. Wkrótce, za około trzy tygodnie, ujawnię, kim był
Rzeczpospolita - 14.08.2006
"Delegat" i inni
Walka SB z kościołem
Nieznany wątek z dziejów walki SB z Kościołem i jego hierarchią przybliża publikacja z najnowszego, 48., numeru kwartalnika "Karta". Są to obszerne fragmenty paszkwilu na prymasa Stefana Wyszyńskiego, który na zamówienie SB opracował były ksiądz. Jak pisze "Karta", MSW poszukiwało agentów m.in. wśród eksksięży, niedoszłych kapłanów, a także duchownych, którzy popadli w konflikt ze zwierzchnikami. Według autora paszkwilu z wypowiedzi kardynała Wyszyńskiego przebija niezłomna wiara w upadek komunizmu i zwycięstwo Kościoła. "Nie wie, albo udaje, że nie wie, jak bardzo i szeroko jest krytykowany z powodu niepotrzebnego zadzierania z przeciwnikiem, który go w każdej chwili może zmiażdżyć i Kościołowi ciężko dokuczyć" pisał agent. Sobotnie "Życie Warszawy" podało, że władze partyjne w pierwszych miesiącach stanu wojennego chciały zorganizować proces pokazowy jednemu ze znanych księży. Miał o tym wiedzieć Wojciech Jaruzelski, a wybór padł na duchownego, któremu SB nadała pseudonimy Delegat i Libella. Rewelacjom tym zaprzeczyli stanowczo zarówno gen. Jaruzelski, jak i ks. prałat Henryk Jankowski, którego, według publikacji m.in. w "Życiu Warszawy", miały dotyczyć te pseudonimy. To kompletne bzdury - skomentował informację "ŻW" ksiądz Henryk Jankowski.