ks Józef Pierzchalski Medytacje o czystości


Medytacje o czystości

ks. Józef Pierzchalski

Ból samotności

Tym, co skłoniło trędowatego, aby wyszedł naprzeciw Jezusa, była boleśnie przeżywana samotność. Przypomnienie o konieczności nieustannego wychodzenia w stronę Boga, jest wyjątkową wartością doświadczanej samotności. Niezwykłe jest także odczuwanie wewnętrznej potrzeby przyjęcia w nią Tego, który ociera wszelką łzę. On skłania nas do zobaczenia, że bycie w relacjach z innymi ludźmi nie uwalnia od samotności.

Wszyscy w niej uczestniczymy. Ona jest odpowiedzią na różne przejawy zła. Najpierw boli, a później leczy. Najpierw czyni nas niewidomymi, a za czas jakiś otwiera oczy na rzeczywistość. Początkowo jej doświadczanie jest niezwykle bolesne, lecz w konsekwencji prowadzi do zrozumienia własnego życia i „przechodzącego” przez nie Boga.

Musimy przejść przez ból samotności, abyśmy w jej ranach spotkali Boga i odczuli Jego miłość. Czyż nie o miłość chodzi w naszym życiu? Ból jest doświadczaniem nieobecności tego, czego najbardziej nam potrzeba. Największy ból sprawia brak odczuwania, że jesteśmy kochani. Z nim łączy się nierozdzielnie czystości serca. Brak miłości i czystości to jedno. Gdy ich nie ma, przychodzi samotność jako odpowiedź Pana Boga na nasze najgłębsze potrzeby i pragnienia.

Samotność jest jednym z najbardziej bolesnych doświadczeń człowieka. Nie przyjmowana „rozrywa”, „pali”, niepokoi, pogrąża w poczuciu wielkiego bezsensu i bezwartościowości życia. Gdy uznamy jej prawo do obecności odkrywamy, że to, co początkowo było bolesne, przemienione zostało w radość, to, co jawiło się jako ciemne i odrażające, nabrało blasku i stało się przystępne. Właśnie wtedy, gdy odczuwamy pogrążanie się w beznadziejności, propozycją na przeżywanie życia staje się samotność. Bóg nas w niej dotyka, obejmuje, chroni. Nie jest ona kresem, ale początkiem cierpienia oczyszczającego i uwalniającego z bezsensu.

Chcąc zrozumieć przynajmniej niektóre wydarzenia z własnego życia, konieczne jest wejście w tunel, jaki samotność tworzy wokół nas. Zmusza ona do bycia ze sobą, z myślami pogrążającymi w poczuciu bylejakości życia i uczuciami, które wydają się odsłaniać jedynie jedną stronę codzienności, tę ciemną. Nie mieliśmy czasu na przebywanie ze sobą. Gdy pojawia się samotność zauważamy, że mamy czas, dużo czasu dla siebie. Są to rzeczywistości nierozdzielne. Gdy zyskujemy chwile na przybywanie z naszymi myślami i odczuciami, otrzymujemy dar, umiejętność przebywania z Bogiem. Mamy czas na chłonięcie tego, co On mówi. Wyraźnie odczuwamy sens słowa, a przede wszystkim klimat, w jakim to Jego słowo dociera do nas. Piękno słowa Pana skłania do powierzenia Jemu naszych myśli i odczuć, a przyjęcia tych, które budzą w nas upragnioną ciszę i pokój.

Odczujmy w sobie, że samotność jest nam dana dla zrodzenia tęsknoty za kimś, albo za czymś. Odsuwaliśmy od siebie prawdę. Była trudna do przyjęcia ze względu na formę, w jakiej docierała do naszych uszu, raniąc przede wszystkim serce. Odczujmy, że samotność przychodzi jako wyraz czyjejś tęsknoty, forma, w której jesteśmy oczyszczani z różnych form wewnętrznego oporu i zamknięcia się, a tym samym dorastania do tej wrażliwości, którą dawno już utraciliśmy, aby odczuć miłość, tęsknotę. Coś w nas umiera, coś odchodzi, pewne sprawy tracą na znaczeniu, słabną, a my wraz z nimi. Ale najpierw jest odczucie pustki. Nikogo nie ma, nie ma dla nas, jesteśmy sami. Bardzo wyraźnie dostrzegamy w samotności konsekwencję własnej biedy duchowej i moralnej.

Najczęściej nasze dążenia skupiają się na byciu kimś wartościowym, na takich relacjach z najbliższymi, które będą naszą dumą i stanowią głęboką potrzebę bycia osobami wyjątkowymi. Jednak tęsknota za człowiekiem, jak i pragnienie bycia doskonałym w wielu sprawach nie jest tęsknotą docelową i dążeniem, do którego zmierzamy w sercu. One jedynie przygotowują i podprowadzają pod tęsknotę za Bogiem. Czyż nie dostrzegamy pewnej prawidłowości w tym, że im większa samotność człowieka, tym większa też jego tęsknota? Tęskniąc za spokojem, ciszą, dobrą pracą, tęsknimy za bliskością Boga, za poczuciem bezpieczeństwa i miłością, która może nas wypełnić.

Niewątpliwie Jezus był w samotności trędowatego, lecz on tego nie odczuwał będąc całkowicie skupiony na przeżywaniu własnego bólu. Samotność boli, kiedy jest niechciana. Czyniąc z niej gościa oczekiwanego, radykalnie zmieniamy swoje odczucia, a przede wszystkim postrzeganie własnego życia w relacji do Boga. Należy oczekiwać na samotność, jako na ten stan ducha, który odnawia nas, oczyszcza i pozwala dostrzec w tym, co jest głupstwem dla świata, sposób objawia się Bożej mądrości i miłości.

Co się dokonuje w nas, zanurzonych w osamotnieniu i szukających światła zrozumienia, obijających się o wydarzenia życia? Oczekujemy na wewnętrzny spokój. Zastanawiamy się nad tym, co Bóg chciał nam powiedzieć przez utratę więzi z innymi. Nie mogąc się porozumieć z osobami bliskimi naszemu sercu, uciekamy w świat wyobrażeń i fantazji. Czujemy jak rozdarcie w naszych emocjach pogłębia się z dnia na dzień. Rodzi to kolejne źródło niepokoju i oczekiwań na to, co jeszcze może się wydarzyć.

Zrozumienie i akceptacja dla życia, które jest ciągiem nieoczekiwanych przeżyć, chroni nas przed popadnięciem w rozpacz. Pytania o sens wydarzeń, które bolą, stają się coraz częstsze. Odpowiedź na większość z nich nie przychodzi. Jedyna myśl, jaka się pojawia w takich chwilach, to świadomość braku naszej troski o więź z Bogiem. Niewierność wobec Niego osłabiła w nas to, co i tak było słabe. Źródłem odczuwanego zagubienia i pustki jest niewierność, bagatelizowanie daru czasu, brak trzymania się tego jednego, bo tylko jedno jest ważne. Nieopanowanie w sferze pragnień i potrzeb daje odczucie, że pozbawiamy się naszych najgłębszych wartości. Nie panując nad zachciankami skazujemy się na wielki zamęt zarówno duchowy i moralny. Przytłaczające ponad miarę jest poczucie wielkiej słabości i bezwartościowości własnego życia.

Nieczystość otwiera przed nami samotność. Ze swoją wszechobecną bezradnością stajemy się jak dzieci wołające o pomoc Ojca. Liżemy rany serca, które są konsekwencją naszej zachłanności wobec tego, co postrzegają zmysły i odczuwa ciało. Samotność jest ratunkiem, szansą na opamiętanie się, możliwością spotkania Boga bliskiego nam w naszym bólu. Jest ona dana i zadana po to, byśmy przestali lękać się Pana i doszli do rezygnacji z nieodpowiedzialności wobec własnego powołania. Samotność jest wielką przestrzenią dla spotkań z Bogiem. „Prawdziwa samotność jest udziałem w samotności Boga, który jest we wszystkich rzeczach” (T. Merton). Zanurzając się w niej, wchodzimy w bliskość Boga cierpiącego i miłującego.

On wychodzi na spotkanie samotnego. Cały człowiek woła Boga w samotności. Tęskni za Nim nasza dusza i ciało, nasze zmysły i wyobraźnia. One doświadczają przenikającego nas bólu. Nasza samotność jest wejściem w samotność Boga. On nas przywołuje po imieniu. Bóg w swojej samotności wzywa człowieka do szukania i odnalezienia się w Nim. Samotność nigdy nie jest bez Jezusa. On ją przenika. Wchodząc w samotność pozwalamy przenikać się Jezusowi. Boli przeżywanie samotności, ponieważ w niej i przez nią dokonuje się nasze oczyszczenie i oświecenie, jest to czas naszej najgłębszej przemiany.

Spotkanie dokonuje się we współodczuwaniu. Nie szukalibyśmy Boga, gdybyśmy nie odczuwali głębi samotności, w której rozlega się Jego wołanie. Do Boga prowadzi tęsknota za bliskością i pragnienie by On przeniknął nasze myśli swoimi myślami, nasze odczucia swoimi odczuciami Jesteśmy nasze pragnienia zapalił własnymi pragnieniami. Jesteśmy czystymi, gdy pozwalamy żyć i rozwijać się w nas tęsknocie, jaką Bóg odczuwa za nami. On tęskni za naszą miłością. Upomina się o nas, przypomina, że jest blisko, bliżej nas, niż my samych siebie.

Na straty pojawiające się w naszym życiu i osób bliskich reagujemy lękiem. Nie chcemy strat, dlatego żyjemy w permanentnym lęku przed nimi, a tym samym przed Bogiem. To, co budzi lęk, powinno zostać przyjęte, jak anioła zwiastowanie. Lęk nie przyjęty prowadzi do większej udręki, do odczuwania, iż jesteśmy bez Jezusa w naszej samotności. Odczucie bycia samemu, niepotrzebnym, niekochanym ma u swoich początków lęk. Kształtuje on nasz sposób myślenia o nas i znaczeniu doświadczeń, które mamy za sobą, ale i w których nadal trwamy. Lęk mówi mi o czymś istotnym. Dlatego potraktujmy lęk, jak anioła, który przed czymś ważnym ostrzega, na coś uwrażliwia, przypomina o sprawach, które nam spowszedniały. Lękamy się, że możemy coś utracić, być czegoś pozbawionymi, dlatego reagujemy w ten sposób. Życie takie skłania do przyjmowania pocieszenia od świata, z ciała, lub od złego ducha.

Najtrudniejszy jest lęk przed ludźmi, od których jesteśmy zależni. Czujemy się gorszymi i nie dorastającymi do tego, co mówią. To lęk każe nam się zamykać w ich obecności. Nie mamy odwagi ujawnić przed innymi czegoś, co skrywa nasza samotność i lękliwe myślenie. Obawiamy się, że komuś się nie spodobamy. Jest w nas silna, wewnętrzna potrzeba udowodnienia innym, że coś znaczymy. Lęk popycha nie tylko do zamykania się w sobie, izolowania się od innych, ale i sięgania po „chorą miłość” rozumianą jako nieczystość.

Samotność człowieka i uzależnienie wpływają na siebie wzajemnie. Im bardziej „wciągają” nas akty nieczyste, tym bardziej jesteśmy samotni. Jesteśmy „popychani” w stronę uzależnienia się od tego, co przyjemne, ekscytujące, pocieszające zmysły i ciało, nasze uczucia, choć na chwilę dając namiastkę złudnego zadowolenia i spełniania się. Gdy pojawia się uzależnienie od aktów nieczystych pogłębia się równolegle nasza samotność. W niej szukamy bez ograniczeń tego, co nieczyste. Odczuwamy coraz większą pustkę i bezsens życia. Nie cieszy ani praca ani modlitwa. Ta ostatnia zostaje ograniczona do minimum, ponieważ daje odczucie jak bardzo jesteśmy zmęczeni życiem i żałośni w tym, co z nim robimy, a właściwie, co nieczystość potrafiła uczynić z nami.

Gdy samotność boli staje się wezwaniem, a nawet powołaniem do zmiany dotychczasowego stylu życia. Przychodzi pomysł przeżywania jej jako łaski, w którą wprowadza nas Duch Święty, nie zaś jako konieczności, na którą jesteśmy skazani. Wyrzec się samotności byłoby równoznaczne z wyrzeczeniem się „łaski naszego Pana i daru jedności w Duchu Świętym”. Samotność niezagospodarowana przez odpowiadanie na łaskę, staje się miejscem kuszenia. Ono wprowadza w gwałtowne i nieopanowane zapotrzebowanie na realizację potrzeb seksualnych, doświadczenie pocieszenia cielesnego, postrzeganego jako jedyny sposób zapewnienia sobie odczuwania bliskości drugiej osoby. Wejście w akty nieczyste jest jedną z wielu prób, jakie podejmujemy w celu uwolnienia się od bólu samotności.

Konieczne jest to, aby Pan nas utrapił, wypróbował i pozwolił poznać, co kryje nasze serce. Dopuszcza na nas silne głody duchowe, uczuciowe i zmysłowe. On karmi nas w naszej samotności nie tym, czego oczekujemy. Oczekujemy na pokój serca, a pojawia się niepokój, wyglądamy wyciszenia, a przychodzi zamęt. Nasze pragnienia w spotkaniu z Jego miłością owocują niepokojem. On sam jednak przynosi pokój. Aby go przyjąć, konieczne jest odejście od własnego chcenia.

Pan wprowadza nas przez namiętności i straty w samotność dla poznania, że wszystko może do Niego doprowadzić. Stan naszego ducha znajduje się w korzystniejszym położeniu, choć tego nie odczuwamy. Samotność i namiętności pozbawiają złudzeń. Ich nagromadzenie się doprowadza z czasem do uświadomienia sobie, że nie żyjemy w rzeczywistości, jaką ona jest, lecz według własnych wyobrażeń lub tych, które inni w nas kształtują. Pomijanie rzeczywistości, brak krytycznego odniesienia do samego siebie sprowadza stan pokus skłaniających do aktów pozbawiających czystości serca. Nieczystość serca zmusza do odczuwania osamotnienia.

Osamotnienie zaznacza swoją obecność w upokorzeniu ciała własnego i drugiej osoby. Nieczystość jest postrzegana nie tylko jako upokorzenie człowieka, lecz jako doznanie zmierzające do doznania pocieszenia. Wynika stąd jednoznacznie, jak bardzo umysł człowieka może zostać zmącony przez interpretacje obce i szkodliwe dla jego ducha. Jesteśmy zdolni wytłumaczyć każde zło, które popełniamy, jako rzeczywistość konieczną dla siebie, w celu pełnego odczuwania życia i uczestniczenia w jego radości.

Czym jest osamotnienie? To brak głębokich, prawdziwych więzi z ludźmi. Tego problemu nie rozwiąże bliskość fizyczna z kimś drugim, ani przebywanie w korzystnej aurze z innymi, czy też doznania estetyczne wynikające z zobaczenia ciekawej wystawy lub połączone z wyprawą w góry. Osamotnienie jest czasem wołania, więcej lub mniej świadomego, o człowieka, o więź serca z drugim. Nie rozwiązujemy tego problemu przez patrzenie komuś w oczy, trzymanie za rękę lub wspominanie chwil miłych, jakie przyszło nam spędzić z naszymi przyjaciółmi na ostatniej wyprawie wakacyjnej. Przyjęcie daru osamotnienia jest złączone z przyzwoleniem drugiemu, na wejście do mojego serca. Powierzam się temu, który jest mi bliski, przy kim czuję się bezpieczny, potrzebny i kochany. Zauważam tę rzeczywistość przez praktykę dzielenia się z kimś moimi sprawami, porażkami i sukcesami. Jest to równocześnie taki stopień otwartości wewnętrznej, który pozwala drugiemu człowiekowi otworzyć się na mnie. Dlaczego pozostajemy osamotnieni? Ponieważ przeżywamy lęk przed drugim, jego wejściem w nasz obszar wrażliwości emocjonalnej, duchowej, który postrzegamy jako zastrzeżony dla nas samych. Skoro nie jesteśmy w stanie przyjąć w obszar własnej wrażliwości tego wszystkiego, co odnosi się do „bogactwa i biedy” drugiego człowieka, oraz odpowiedzialności za niego będziemy doświadczali osamotnienia, jako stanu paraliżującego nas we wszystkich innych obszarach życia.

Istnieje obawa przed ingerencją drugiego człowieka w moją wolność, możność samodzielnego stanowienia o sobie. Tymczasem umiejętność powierzenia siebie drugiemu jest wyrazem naszej najgłębszej wolności. Nie ginę przy drugim człowieku, lecz zachowuję przy nim swoją tożsamość, zdolność wyrażania poglądów, i dokonywania autonomicznych wyborów. Nie usiłuję zmieniać człowieka według mojego widzenia spraw. Wychodzę naprzeciw niego, aby stawał się sobą, zgodnie z „uposażeniem” naturalnym, emocjonalnym, duchowym, jakie otrzymał od Boga. Wchodzę w jego wrażliwość wewnętrzną nie po to, aby przede wszystkim ją zmieniać, lecz w tym celu, aby ją poznać. Poznanie człowieka dokonuje się, między innymi, przez wejście w jego wrażliwość i przyjęcie jej, okazanie szacunku dla tego, co jest dla drugiego ważne, mniej ważne czy nie ważne.

Wejście w relację z drugim człowiekiem, to proces polegający na zrozumieniu tego, kim on jest. Nie usiłuję go „nawracać”, zmieniać na siłę, niczego nie chcę przyspieszać w jego stawaniu się człowiekiem „duchowym”. Staram się razem z nim zobaczyć drogi wyjścia dobre i możliwe dla niego „tu i teraz”. W budowaniu więzi uwalniającej mnie od osamotnienia dodaję drugiemu sił, wspieram go, zachęcam, a równocześnie z cierpliwością czekam na jego czas przemiany. Równocześnie w tym wszystkim pozwalam, aby ktoś był dla mnie tym, kim ja jestem dla niego. Pozwalam, aby dodawał mi sił, wspierał, zachęcał i poznawał. Nie pozwalam jedynie na to, aby zastąpił mnie w wyborach.

Nie usiłuję na drugiego człowieka zrzucać wszystkich moich bezradności. Każdy z nas zostaje sam, lecz wiemy, że jest ktoś, na kogo możemy liczyć, na jego zrozumienie i wsparcie. Godzimy się na samotność, lecz nie na osamotnienie, ponieważ jest między nami więź. Cierpimy w samotności choćby z tej racji, że ktoś inny nie odpowiada na naszą troskę o niego, o jego życie. Ktoś odwraca się od nas i nie mamy z nim kontaktu, stajemy bezradni wobec jego zachowań. Będziemy samotni, lecz nie osamotnieni.

Kiedy może pojawić się osamotnienie między mną a innymi? Gdy pojawią się takie czynniki jak, interesowność i skuteczność za wszelką cenę. Wtedy tak z mojej strony jak i osoby drugiej jest dążenie do intensywnej pracy, chęć robienia ciągle czegoś nowego, współpracy z coraz to nowymi ludźmi, szukanie okazji do udowadniania sobie samemu własnej wartości. Ostatecznością, która może zaistnieć, są powierzchowne relacje emocjonalne dla udowodnienia sobie, że nie występuje taka rzeczywistość jak osamotnienie. W klimacie tak przeżywanego życia nawet modlitwa, służba innym może być traktowana jako ucieczka od osamotnienia. Broniąc się przed nim szukamy coraz to nowych form „robienia czegoś”. Z czasem dochodzimy do wniosku, że było to jedynie oszukiwanie samego siebie. Bowiem osamotnienie może uzdrowić więź przyjaźni i odpowiedzialności.

Wydaje się, że nie radzenie sobie z osamotnieniem wprowadza człowieka w niemożność doświadczania samotności jako stanu umożliwiającego doświadczenie Boga. To przecież w samotności istnieje możliwość nawiązania głębokiej relacji z Jezusem i pytania Go o to, czego nie powie mi o mnie drugi człowiek. Jedynie Bóg daje mi poczucie sensu i wskazuje na znaczenie tych wydarzeń, których nie jest w stanie zinterpretować mój przyjaciel. Tylko Bóg przenika mnie i zna mnie. To właśnie w samotności dokonuje się weryfikacja wszystkich naszych pytań, problemów i trosk. W niej dojrzewamy do usłyszenia, zrozumienia i przyjęcia przekonywującej odpowiedzi.

Samotność to stan, w którym mogę powierzyć się Bogu. Jestem samotny, czyli zdolny do tego, aby On we mnie zamieszkał, mówił do mnie, objawiał mi swoją miłość, odpoczywał we mnie. Również w samotności człowieka, Bóg będąc samotny, czyli spragniony obecności człowieka, jego miłości, powierza się jemu. Tylko On może wypełnić moją samotność. Do tego nie jest zdolny człowiek-przyjaciel. W im większym stopniu staję się odpowiedzialny za innych, spotykam Boga w mojej samotności, który podziela moje pragnienia i zamiary. Wchodząc w samotność Boga utożsamiam się z Jego wrażliwością na człowieka. Doświadczając samotności Boga odczuwam przyjaźnie moją własną samotność, która od tej chwili staje się zamieszkałą.

Trędowaty człowiek w odosobnieniu mógł wejść w takie doświadczenie duchowe, jakiego nie miał będąc zdrowym. Bez czasu odosobnienia nasze życie duchowe jest niemożliwe. To w tym okresie życia Bóg nas naucza i uzdrawia, będąc naszym przewodnikiem. Wydaje się, że nasze doświadczenia, których celu i znaczenia nie rozumiemy są wprowadzaniem nas przez Boga w uzdrawiające i wychowujące działanie odosobnienia. Będąc w rzeczywistości tego świata trzeba nauczyć się do niego nie należeć.

To brak odosobnienia czyni nas nieczystymi. Doświadczanie samotności jest dla przywrócenia w nas równowagi pomiędzy naszym światem zewnętrznym i wewnętrznym. Istnieje możliwość odkrycia, że słuchamy bardziej ludzi niż Boga, myślimy o tym, co ludzkie, nie zaś o tym, co Boże. Myślenie, słuchanie, oglądanie tego, co ludzkie, bez równoległej troski o myślenie, słuchanie i oglądanie tego, co Boże wprowadza człowieka w niebezpieczeństwo utraty wewnętrznej wolności.

Życie bez samotności i ciszy jest dla nas destrukcyjne. Choć wielu uważa, że bycie samemu jest krzywdą, która rani i unieszczęśliwia. Bez ciszy nie ma w nas właściwej oceny samego siebie, ale i środowiska, w którym żyjemy. Tracimy skarb w postaci koniecznego dystansu do tego, co przeżyliśmy i aktualnie przeżywamy. Brak tej postawy sprawia, że chłoniemy w siebie to wszystko, co przychodzi ze świata, bez rozeznawania dobra i zła. Przez samotność odkrywamy, że posiadanie wielu wartości, cnót, umiejętności, dobrych relacji z innymi było czczą iluzją, nieporozumieniem. Wymuszone przez Boga odosobnienie jest szansą odkrycia, iż to, co naprawdę w naszym życiu posiadamy, co jest skarbem i perłą drogocenną, zostało nam darowane. W taki to sposób możemy, jako ludzie wierzący, przemieniać samotność w odosobnienie. Możemy w byciu samemu odkryć dar Boga i głębię Jego miłości, zamiast krzywdy.

Wszystko, co nas spotyka sprowadza samotność. Jest ona naszym powołaniem, miejscem odpoczynku, walki, poznania, ale i doświadczania pocieszenia pochodzącego od Boga. Doświadczanie samotności uwalnia od bezsensownego krążenia wokół siebie. W niej otwieramy się na widzenie, słyszenie i smakowanie rzeczywistości, które są z ducha. To, co boli, to również wewnętrznie nas otwiera.

Samotność jest spowodowana naszym zamknięciem się na Boga. Dzięki niej odkrywamy swoje miejsce przy Bogu i w Nim. I to jest nasz dom. Będąc u siebie mamy siłę do radowania się tym, co jest nam dane. Nie szukamy więcej. W Bogu otrzymujemy wszystko i to w nadmiarze.

W naszej samotności jesteśmy zdolni do gościnności, do przyjęcia tych, którzy boleśnie odczuwają stan własnego zagubienia. Uczymy się nie narzekać na braki, które są w nas i te dostrzegane w innych, podobnie samotnych. Samotność daje nam pewną przestrzeń wolności, w której nie boimy się, iż czegoś nam brakuje w kwestiach ducha czy moralności. Cieszymy się tym, co małe w naszym człowieczeństwie. Samotność uczy radości z małości. Z czasem możemy odczuć, że samotność to dobre miejsce dla zamieszkania, poczucia się „dotychczas siebie”. Miejsce dotychczas traktowane nieprzyjaźnie możemy przemienić jako korzystne dla własnego życia i rozwoju.

Osamotnieni tęsknimy za miłością. W samotności dojrzewamy do jej przyjmowania i okazywania. Ważne jest dojście do przyjęcia siebie samego we własnej samotności. Nie jest istotne to, czy ktoś nas przyjmuje z takim stanem ducha i emocji, lecz to, że my siebie przyjmujemy i okazujemy sobie te uczucia, za którymi od dawna tęskniliśmy. Spróbujmy zrezygnować z przewrażliwienia na punkcie własnej osoby. Nie szukajmy ośrodka naszego życia poza sobą, ale w nas samych. Potraktujmy samotność jako swoje powołanie. W niej nie mamy już nic do stracenia, lecz wiele do zaofiarowania. Świadomość tego, że samotność czegoś istotnego nas pozbawia, jest nieprawdą. To dzięki niej dokonuje się to, co jest podstawą i smakiem naszego życia, pogłębienie relacji z innymi. Samotność nie tyle nas od innych oddziela, lecz zbliża.

Samotność uzdalnia nas do wsłuchiwania się w Boga. Jest ona źródłem czystości i wolności, radości i pocieszenia. W niej wychowują się nasze zmysły na doświadczanie i przyjmowanie tego, co służy duchowi, a tym samym naszemu powołaniu i ostatecznemu przeznaczeniu. Warto uwierzyć w moc Boga działającą w ludzkiej samotności. Wiąże się to z koniecznością zweryfikowania postaw, w których często lgniemy do ludzi i zdarzeń, doświadczeń i planów, które uznajemy za ostateczne i niepodważalne.

Skąd nieczystość?

Nasze okaleczenia emocjonalne pokazują naszą przeszłość. Ból towarzyszący ich wspominaniu sprawia, że nie jesteśmy przygotowani na ich przyjęcie. Przeszłości nie można ukryć udając, że „wszystko w porządku”. Znajduje ona swój kształt w naszych gestach i słowach, tematach rozmów, do których często powracamy. Przeszłość wdziera się najmniej naszą teraźniejszość w chwilach najmniej oczekiwanych. Istotą problemu jest nie to, by zablokować jej wchodzenie, lecz tak ją przeżywać, aby nie mogła nam szkodzić. Przeżywać przeszłość rozpoczynamy od jej uświadomienia sobie i nazwania taką, jaką rzeczywiście była.

Czy nie są dla nas wzruszające te chwile, kiedy słuchamy innych jak z rozbrajającą otwartością i prostotą dziecka mówią o swojej trudnej przeszłości? Ból, jaki się w nas gromadzi przez wiele lat, nie pozwala milczeć, lecz zmusza do szczerości właściwej ludziom prawdziwym, dobrym i pokornym. Przychodzą chwile wielkiej tęsknoty i wołania za przemianą życia. Pragniemy takiego, w którym przeszłość nie będzie niszczyła naszej teraźniejszości i przyszłości.

Przeszłość wypełniona aktami nieczystymi (masturbacja, zdrady małżeńskie), czyni nas niezdolnymi do zachowania harmonii wewnętrznej między życiem duchowym a cielesnym. Presja przeszłości zmusza do postrzegania samych siebie jako osób bezużytecznych i opuszczonych przez innych w chwili, w której najbardziej byli nam potrzebni. Taki splot wydarzeń zmierza do tego, że bardzo tęsknimy za miłością i spokojem. Mogą nam w tym pomóc chwile odosobnienia.

Na wszelkie możliwe sposoby wypowiadamy nasze pragnienie życia w czystości. Nieczystość nie jest przyjemnością, lecz rozdzierającym bólem serca, świadomością niewierności Bogu, stanem odczuwania porażającej frustracji, jedną z nieudolnych prób przeżywania miłości. Nieczystość znajduje sobie miejsce w nas samych, ponieważ jest kłamliwa, my zaś łatwowierni w uznaniu tego, co przed nami roztacza. Przychodzi jako konsekwencja połowicznie przeżywanej czystości. Największym dla nas zagrożeniem jest połowiczność w przeżywaniu powołania chrześcijańskiego.

Nieczystość pojawia się na skutek niezdecydowania. Sami nie wiemy, czego chcemy, komu pragniemy służyć, za jakimi wartościami podążać. Niezdecydowanie doprowadza do poddawania się impulsom płynącym zarówno ze strony „świata”, jak i z ciała, które przy osłabieniu ducha upomina się o realizację własnych potrzeb w sposób nieodpowiedzialny.

Rygoryzm niczego nie zmienia, lecz popycha człowieka w stronę kolejnych aktów, których on nie chce. Bez wątpienia jest to tajemnica prowadzenia człowieka po bezdrożach życia. Nasz udział we własnej nieczystości jest sprawą bezdyskusyjną. Czym jest spowodowany? Wielką tęsknotą za miłością, której nie doświadczyliśmy w dzieciństwie i okresie dojrzewania. „Zły dotyk” może wprowadzić uczynków silną potrzebę uczynków nieczystych. Święci mówią o ludzkiej pysze, jako źródle wszelkiej nieczystości. Ponadto możemy wskazać, mówiąc o przyczynie: życie w pośpiechu, przemęczeniu, braku akceptacji, życie w lęku, w żalu, gniewie i buncie, w nieobecności modlitwy lub jej bylejakości oraz braku nadziei na przyszłość, a przede wszystkim w braku wiary, że Bóg udziela tego wszystkiego, czego potrzebujemy.

W małżeństwie nieczystość pojawia się wówczas, gdy na pierwszym miejscu stawia się dążenie do zaspokojenia własnych potrzeb, na drugim zaś planie pragnienie obdarowania swojego partnera. Jest spowodowana brakiem ofiarnej miłości, w której jesteśmy w większym stopniu nastawieni na branie niż na dawanie. Brak czułości uzewnętrznionej przez obojętność, oddala nas od tych, którzy pragną być blisko nas i umacniać w nas czystość przez miłość wzajemną i dobroć.

Czystość jest niemożliwa bez chwil odosobnienia, bez czasu przeznaczonego na uzdrawiające milczenie. Odosobnienie jest czasem wyłącznie dla Boga. Uwaga, skupienie na Chrystusie sprawiają, że tworzą się w nas dobre nawyki, w postaci potrzeby darowania czasu dla Boga. Nie żałując czasu wyłącznie dla Niego umożliwiamy zaistnienie takiej sytuacji, że On staje się dla nas kimś wyjątkowym.

Potrzebujemy nasze życie współtworzyć z innymi. Tym, co utrudnia realizację czystości jest brak dobrych relacji, zaniechanie współtworzenia życia z osobami nam najbliższymi. Rezygnacja z osobistego zaangażowania się we wspólne dzieła, jakimi są: małżeństwo i rodzina, wspólnota parafialna, wspólnota kapłańska czy zakonna, doprowadza do rodzenia się egoistów, którzy wolą „brać”, niż „dawać”, pragną „mieć”, lecz w żadnym wypadku „być”. Kładąc dość duży nacisk na życie „dla siebie”, z myślą jedynie „o sobie”, o tym, co dla nas przyjemne i korzystne, wchodzimy w obszar duchowego, moralnego i religijnego osłabienia. Trudno będzie zachować „czyste spojrzenie”, wierność ślubom małżeńskim, zakonnym czy kapłańskim, a na pewno pojawi się problem z opanowaniem namiętności.

Niektórzy nie wyobrażają sobie życia bez ubóstwiania seksualności. Inni zaś ją banalizują. To prowadzi w konsekwencji do tego, że trwanie w czystości staje się nie do uniesienia. Wchodzenie z łatwością z innymi osobami w relacje seksualne jest próbą zabezpieczenia siebie przed izolacją i samotnością. Tym, co skłania do nieczystości, jest utrata poczucia bezpieczeństwa.

Gdy wzrasta w nas świadomość własnej bezradności wobec problemów, czujemy się bardzo samotni i bezużyteczni. Pragnąc życia czystego potrzeba „wypełnienia siebie” treścią umożliwiającą rozwój życia duchowego. Jeśli tego nie ma, doświadczamy zmęczenia powołaniem (małżeństwo, kapłaństwo, życie zakonne), które wybraliśmy i uznaliśmy za dobre dla nas. Doświadczając frustracji i zmęczenia skłaniamy się do ucieczki w życie pozorne, a w konsekwencji do rezygnacji z życia w czystości.

„Każdy, kto chce zrobić dla innych ludzi czy dla świata, jeśli nie stanie się przedtem bardziej świadomy siebie samego, bardziej wolny, bardziej zintegrowany bardziej zdolny do kochania, nie ma praktycznie niczego, co mógłby innym ofiarować. Albo nic im nie przekaże, albo tylko zarazę swoich własnych obsesji, agresywności i egocentrycznej ambicji, zarazę swoich złudzeń, co do celów i środków” (T. Merton). Gdy służymy innym, troszczymy się o ich dobro. Kiedy nie ma w nas pragnienia służby może pojawić się ukryty egoizm, który każe nam używać innych dla zaspokajania własnych pragnień i celów.

Ludzki duch wyraża się przez ciało, a ciało jest formowane przez ducha. Naszym dążeniem winno być pragnienie osiągnięcia harmonii, zgody między cielesnością a duchowością. Potrzeba swoistego pojednania między dwiema sferami ludzkiego życia. Nie patrzymy w sposób lękowy na pragnienia i potrzeby ciała. To, bowiem co nas przygnębia budzi strach, jednocześnie uruchamiając potrzebę doznań w obszarze życia zmysłowego. Natura ludzka podpowiada, że czynnikiem dającym „pełną satysfakcję” jest życie erotyczne. Jest to fałszywy pogląd prowokujący do aktów pozbawiających wolności ducha. Bez myślenia w nurcie wiary potrzeby seksualne mogą nami manipulować.

Przeżycia o charakterze zmysłowym i cielesnym, a w konsekwencji powstające pod ich wpływem potrzeby skłaniają do wyborów przeciwnych uznanym wartościom. Niezbędna staje się asceza, która uczy wybierania nie tylko tego, co miłe, łatwe i przyjemne, lecz i tego, co przykre, trudne i wymagające, lecz prowadzące do dobra przywracającego pokój naszemu sercu.

Niezbędna jest asceza, dla przemiany naszych pragnień, potrzeb i uczuć. Nie chodzi o odrzucanie wszystkich radości tego świata, ale odkrywanie tych przyjemności, które służą rozwojowi nas samych, rozwojowi naszego powołania i życia duchowego. We wszystkim trzeba znaleźć umiar, odnosząc się do rzeczywistych naszych potrzeb i w ten sposób będziemy zdolni do uwolnienia się od nieuzasadnionych zachcianek i presji pożądań.

Skąd nieczystość? Z naszego związania się z czymś, przywiązania się do czegoś, braku dystansu do osób, poglądów, do samego siebie i własnych potrzeb. Taka sytuacja zmierza do uzależnienia się emocjonalnego. Uzależnienie się jest siłą niszczącą człowieka. Pochłania ona wszystkie nasze dobre pragnienia związane z miłością i czystością. Skłaniamy się do postawy przyzwolenia na zaistnienie w nas pragnień, których nie chcemy. Mówił o tym, św. Paweł: „Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę/…/ Bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać - nie. Nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę”. Dwie siły, które prowadzą człowieka do uwikłania się w nieczystość to, między innymi, tłumienie pragnień i potrzeb oraz uzależnienie się od okr.

Skąd nieczystość? Również z braku naszego skupienia się na życiu duchowym. Sposobem na życie w tym świecie jest „czyste serce”. Jest potrzebne, aby oddychać wiernością i być przyobleczonym w moc ducha. Czyste serce uszczęśliwia. Nie znajdujemy go w posiadanych pieniądzach, (choć znacznie ułatwiają życie), w sukcesach czy popularności. Łączy się ono z przyjaźnią, miłością i wewnętrznym pięknem człowieka.

Nieczystość pojawia się jako skutek braku życia tym, do czego jesteśmy powołani. Ona i matka powinna przeżywać autentycznie swoje bycie żoną i macierzyństwo, podobnie ojciec ojcostwo i bycie mężem. Ksiądz powinien żyć kapłaństwem, zakonnik - życiem konsekrowanym. Kiedy przestajemy żyć tym, do czego zostaliśmy powołani i przeznaczeni, wchodzimy w utratę poczucia bezpieczeństwa. Wówczas szukamy spełnienia w iluzorycznych pocieszeniach będących poza naszą drogą powołania.

Wśród wielu naszych doświadczeń pojawia się samotność. Przeżywanie jej dla wielu jest bardzo uciążliwe. Niektórzy od niej uciekają w doświadczanie tego, co przyjemne. Im bardziej jesteśmy wierni naszej samotności, tym bardziej odczujemy w sobie jej błogosławiony owoc. Zgoda na samotność jest jednym z wielu warunków umożliwiających przeżywanie życia w „czystości serca”. Lecz w tej samotności pojawiają się pokusy, myśli nas złorzeczące, podważające naszą dobroć. Potrzeba je wszystkie ze spokojem odsuwać i wsłuchiwać się w ten głos, który patrzy na nas w prawdzie i miłości. Odróżnimy go od wszystkich innych głosów, ponieważ ten przemawia do nas z łagodnością. Słuchajmy tego, który w nas, mówi dobrze o nas. Chcemy być błogosławieni, a nie przeklinani, szanowani, a nie ci, którym wymyślają. Konieczne jest byśmy sami siebie w ten sposób traktowali, zanim nasze oczekiwania zwrócą się w stronę innych. Odczujmy przed Bogiem, jak bardzo pragniemy być ludźmi błogosławionymi. Nieczystość pojawia się także jako skutek nie przeżywania prawdy o byciu umiłowanym przez Boga.

Nieczystość jest dramatem i tajemnicą ludzkiego istnienia. Nie wchodzimy w nią, dlatego, że jej chcemy. Pojawia się w sposób dla nas zupełnie niezrozumiały. Ona czeka na nas, jak towarzyszka życia wprowadzająca w dojrzałość i czystość. Nie można oprzeć się myśleniu, że jeśli chcemy być czystymi może pojawić się na drodze naszych najpiękniejszych i wzniosłych pragnień propozycja skłaniająca do nieczystości. Walczymy i zwyciężamy w Chrystusie. Ale też walczymy i ponosimy porażkę, wzywając Pana. Czy można ominąć rafy nieczystości? Czy doskonałość nie sąsiaduje z bezradnością, bezsilnością i ludzkimi łzami? Czyż upragniona przez nas czystość nie jest darem i tylko darem, bez udziału człowieka?

Żyjemy w czasach skupiania się na tym, co nieczyste. Głód miłości stawia nas w obliczu niepokojących pytań: czy jesteśmy do niej zdolni, czy ktoś nas pokocha takimi, jacy jesteśmy, czy nie będziemy wyśmiani z naszym wyglądem, sposobem wyrażania się, wykształceniem? Świat, w którym żyjemy skłania do „miłości” łatwej, szybkiej, bezosobowej, pozbawionej odpowiedzialności, nie liczącej się z godnością i niepowtarzalnością drugiego człowieka. Rozbudzenie wyobraźni, zmysłów, ludzkich żądz wyzwala przymus zajmowania się pragnieniami, które przeżywane przez człowieka, czynią go nieczystym.

Problemy nas przygnębiające, przez które czujemy się osaczeni, niekochani, nieudolni prowadzą do pragnienia bycia pocieszonym. Dla wielu okazuje się nieistotne to, że jest to iluzja pocieszenia i jedynie chwilowe doznanie „szczęścia”. Człowiek bierze z życia nieczystość nazywając ją miłością. Miłość jest wymagająca, odpowiedzialna, wierna, nie szukająca swego. Nieczystość dająca odczucie chwilowego pocieszenia rodzi w prawym człowieku frustrację, niesmak, uzasadnione poczucie winy. Zostaliśmy stworzeni do bycia czystymi przed Bogiem. Natomiast nieczystość „wywołuje zamieszanie w całym naszym życiu, zasmuca serce, przytłacza duszę, wyczerpuje ciało, rozdrażnia umysł, mąci wzrok, prowokuje niezgodę, powoduje utratę pokoju” (O.Pierre-Marie Delfieux).

Nieczystość zawiera w sobie znamiona ludzkiej rozpaczy. Człowiek doświadcza, że pójście tą drogą nie czyni go szczęśliwym, nie spełnia, nie nasyca, nie raduje w sposób trwały, a idzie nią, ponieważ odczuwa wewnętrzny przymus takiego postępowania. Szukamy miłości, cknimy za nią. Docelowo jest to działanie zmierzające do stawania się wolnym w sercu. Nieczystość czyni człowieka niewolnikiem pragnień, które zmuszają go do zachowań nie mieszczącym się w jego świecie wartości, których pragnienie całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całym swoim ciałem.

Przyjdzie taki dzień, w którym zrozumiemy, że dopóki nie będziemy się „zawsze modlić i nie ustawać”, dopóty nasze serca nie będą czyste.

Konieczność uporządkowania uczuć

Pragnąc czystości trzeba nam wolności od skłonności hedonistycznych, głębokiego poczucia odpowiedzialności za siebie oraz brak zaborczości wobec drugiego człowieka i przyzwolenia na to, aby był wobec mnie wolny. Sfera uczuć jest silniejsza od sfery racjonalnej w człowieku. Decydują o nas uczucia zawierające w sobie ogromną energię.

Gdy pojawia się kryzys w życiu człowieka, uczucia zaczynają nad nim dominować. Kroki, jakie zaczynamy stawiać, bardzo często są bardzo nierozważne. Izolujemy się od tych, którzy mogliby powiedzieć nam o swoim niepokoju. Pojawia się chęć zdystansowania do osób, z którymi dotychczas żyliśmy w rodzinie czy wspólnocie kapłańskiej lub zakonnej. Uzasadnione staje się powiedzenie, że „uczucia odbierają rozum”. Dosłownie mówiąc namiętności, żądze, potrzeba doznania przyjemności pozbawia człowieka myślenia przewidującego, rozważnego. To, co uniemożliwia realizację uczuć nazywanych „zakochaniem się” czy też „kochaniem” traktuje się jako gorset, który należy zniszczyć, aby poczuć się „wolnym”. Iluzją jest wówczas mówienie o podejmowaniu dojrzałej decyzji. W sytuacji, gdzie człowiek jest zdominowany przez sferę uczuć i namiętności, pożądań i fantazji erotycznych, nie ma oglądu rzeczywistości takiej, jaką ona jest, lecz taką, jaką w wymiarze idealnym sobie wyobraża. Odejście od praktykowania czystości wprowadza na drogę euforycznego myślenia i odczuwania. Rozum, a tym samym myślenie kierujące się zasadami wiary „idzie na wygnanie”.

Pragnąc czystości nie możemy tłumić naszych uczuć. Jeśli one zostaną stłumione, wówczas nasz organizm będzie się buntował, działając niezależnie od naszej woli, wywołując problemy emocjonalne. Tłumiąc uczucia doprowadzamy się do stanu zachwiania równowagi wewnętrznej. Uczucia należy poznawać i przyjmować, bez osądzania siebie. Tymi uczuciami, jakie się w nas pojawiają, należy się modlić. Modlące się ciało i umysł i serce i wyobraźnia i uczucia - stają się kochającymi. Czystymi stajemy się przez wielbienie Chrystusa również tym, co jest naszym niepokojem. Potrzeba zwrócenia się jesteśmy miłością ku temu, co jest naszą cielesnością, uczuciowością i zmysłowością.

Miłość nie znosi dystansu. Jeśli mówimy, że kochamy Boga, powinniśmy „obejmować” Go swoimi uczuciami. Dramat życia nieczystego jest związany z nieumiejętnością kochania Boga swoimi uczuciami, okazywania czułości temu, który jest Miłością. Oddawanie Panu tego wszystkiego, co jest naszym przeżywaniem w sferze uczuć łączy się bezpośrednio z przejmowaniem miłości, jaka jest nam dana. Jesteśmy zależności od tego, komu okazujemy wiele swoich uczuć, jesteśmy tym też zamieszkujemy, ta osoba udziela nam pokoju lub niepokoju, wprowadza nas w wyciszenie lub w wewnętrzne wzburzenie.

My wszyscy szukamy spełnienia jednej z podstawowych tęsknot naszego życia, jaką jest tęsknota za bliskością i uczuciem. Tymczasem odczuwamy ogromną bezsilność wobec tych uczuć, które usiłują wydostać się nam spod kontroli, a są nimi miłość, nienawiść, odrzucenie, przyciąganie przez innych, wdzięczność i żal. Coś trzeba zrobić z naszą obojętnością na dobro i zło. Rzeczy nie mają się dobrze, kiedy nie ekscytuje nas piękna myśl lub niezwykła idea, albo perspektywa zobaczenia czegoś wyjątkowego. Stan nasz jest niezwykle trudny wobec obojętności na szerzący się wulgaryzm słowa, chore pomysły innych oraz niszczące poglądy, którym ulegamy zarówno my, jak i osoby nam bliskie. Co trzeba zrobić z własną gnuśnością, będącą szokującym nałogiem, polegającą na tym, że wiele szlachetnych spraw stało się dla mnie rzeczywistością, na którą reaguję obojętnie.

Możemy dojrzewać uczuciowo, gdy będziemy żyli w pogłębionej jedności i bliskości. Te dwie cechy: jedność i bliskość z innymi mówią o naszej wolności wewnętrznej. Jesteśmy słabi, stąd konieczność bycia razem, ani jesteśmy oddaleniu od siebie, powodowanym nadmierną lękliwością o nasze życie moralne i duchowe. Chodzi nam o duchową bliskość, która nie ma na uwadze realizacji własnych pożądań, potrzeb seksualnych czy pragnienia zjednoczenia fizycznego. Duchowa bliskość absorbuje umysł, serce i ciało. Nie odnajdziemy się w sobie, ale i poza sobą, jeśli nie będzie w nas tego wielkiego pragnienia bliskości, jakie ożywia serce Boże. On pragnie coraz większej bliskości z nami. Stąd targani jesteśmy niepokojami, niedosytem, samotnością. To, co nas męczy jest środkiem do przemiany, do odrodzenia przez wejście w bliskość z Jezusem.

Chcąc uporządkować uczucia winniśmy mieć wizję własnego życia, ideały, które prowadzą do przemienienia w Chrystusie. Owa wizja umożliwia piękne życie mimo zranień, będących nieodłącznym składnikiem ludzkiego poszukiwania miłości. W naszym zranieniu jest zarówno „wielki nieporządek” jak i zapowiedź „wielkiej miłości”, pocieszenia przez Boga. „On zrani, On też uleczy”. Trzeba pozwolić, aby Bóg stał się naszym obrońcą jesteśmy tarczą jesteśmy schronieniem. Konieczne jest zaprzestanie szukania tego wszystkiego jesteśmy człowieku, „który zbawić nie może”. Bliskość jesteśmy Bogiem do jeden jesteśmy wyznaczników realizowania się naszego zbawienia, naszej wolności.

Porządkowanie uczuć to proces trwający do końca życia łączący się jesteśmy reperacją rozerwanych sieci, w które nie pozwalamy „złowić się” naszemu Panu. Więzi zerwane trzeba odbudowywać. Niedotrzymane obietnice oczekują na realizację. Bóg, którego zawiedliśmy, nie zniechęcił się, ani nie załamał naszą postawą. On jest wytrwały w oczekiwaniu! Kształtujemy nasze uczucia przez powroty do wierności temu, co było naszą obietnicą Bogu. Potrzeba naszego uwierzenia, że powracanie do wierności jest kształtowaniem wiary. Niewierność i niepowodzenia przez stałe powroty do Boga mogą wpłynąć na silną więź jesteśmy Nim.

Należy uczyć się okazywania współczucia sobie, Panu Bogu i tym, z którymi żyjemy. Porządkowanie uczuć, to uczenie się współodczuwania z innymi. Prowadzi ono do naszego wskrzeszenia z martwych. Niewrażliwość uczuciowa jest szczególnym rodzajem śmierci duchowej. Powrót człowieka do życia w sferze uczuciowej i duchowej jest złączony z przyjęciem daru wpółodczuwania, współcierpienia i miłości. Te dary są w nas źródłem nowego życia.

Tym, co porządkuje uczucia jest dobrze dobrana literatura, nie tylko o tematyce religijnej. Chodzi w niej o przyjmowanie uczuć, wejście w nieznane nam dotychczas smakowanie życia, przez kontakt z literaturą piękną. To samo dotyczy wpatrywania się w obrazy, uczestniczenie w spektaklach teatralnych, uczenie się radosnego słuchania utworów wielkich kompozytorów. Wspomnieć należy, że literatura religijna doprowadziła wielu ludzi do Boga. Należy dopuścić, abyśmy nie tylko my czytali tekst, lecz by tekst czytał nas, odsłaniając te obszary w nas, do których jeszcze nie dotarliśmy. Czytanie książek może prowadzić do tęsknoty za głębszym i piękniejszym życiem od tego, jakie aktualnie przeżywamy. Nie chodzi w żaden sposób o negację wszystkiego, co jest naszym obecnym życiem, lecz o otwartość na to, co może przyjść. Literatura to szczególne miejsce spotkania i przeżywania tego, co piękne, będące potrzebą naszej duszy i serca, umysłu, uczuć i wyobraźni.

Uporządkowanie uczuć dokonuje się również jesteśmy uznaniu, że nie potrzebujemy wyjątkowych radości jesteśmy naszym życiu. Znaczną uwagę potrafimy zwracać na to, co nas podnieca, ekscytuje, fascynuje, albo wrzuca jesteśmy udręczenie i smutek duszy. Konieczne jest uzmysłowienie sobie, co dla mnie jest ważne. Może tylko modlitwa, post, medytacja i praca? Nie można na wszystko, co nas spotyka, co mamy do wykonania odpowiadać z taką samą siłą zaangażowania. Są sprawy, na które trzeba być obojętnym. Ważne jest powracanie do myśli: „zostaw”. Co powinniśmy zostawić, aby nie rozmieniać się na drobne w naszych przeżyciach? Są, bowiem i takie wydarzenia, które wymagają całościowego naszego otwarcia się na nie.

Należy powrócić do praktykowania radości z dawania. Szczęście nasze nie jest zależne od tego, co posiadamy, lecz od tego, czym się dzielimy. To, co dajemy, jest nam pomnożone, dodane w obfitości. Dawanie uwalnia nas od nieuporządkowanego brania, pozbawiania innych tego, co nam się nie należy, czego nie powinniśmy brać nawet, jeśli ktoś chce nam dać coś z siebie. Zarówno w dawaniu jak i przyjmowaniu obowiązuje zasada odpowiedzialności i zdolności zagospodarowania otrzymanego daru. Posiadamy jedynie to, co przyjęliśmy w wolności. W dawaniu jest dla nas ukryty skarb radości i pocieszenia.

Potrzeba dając, nie ranić własnymi namiętnościami, a przyjmując, samemu nie ubożeć duchowo i moralnie. Porządkowanie uczuć dokonuje się przez dawanie siebie innym. „Kiedy nasze serce jest przepełnione uprzedzeniami, zmartwieniami, zazdrościami, nie ma w nim zbyt wiele miejsca dla obcego” (Henri J.M. Nouwen).

Nasze poczucie wartości nie możemy uzależniać od ludzi, od relacji z nimi, które są tak zmienne. Uzależnieni od osób bliskich, przyjaciół stajemy się smutnymi. Konieczne jest uniezależnienie się od ich listów, telefonów, obecności. Nie jesteśmy krytyczni, co do naszych kontaktów z niektórymi osobami. Nie uwzględniamy tych uczuć, jakie intensywnie w nas pracują, a które nie są bez znaczenia dla osoby spotkanej, która wyczuwa nasze zaangażowanie uczuciowe.

Pokochać siebie słabego, nieczystego, nie radzącego sobie z własną cielesnością, seksualnością, wyobraźnią, to warunek otwarcia się na innych ludzi i nawiązanie dobrych relacji i pogłębionych więzi. Nieczystość zamyka na bliskie nam osoby, na samych siebie. Wzrastająca nieufność będąca konsekwencją nieumiejętności radzenia sobie z problemami prowadzi do podejrzliwości wobec innych, dostrzegania problemów tam, gdzie one nie występują. Stając się nadwrażliwymi, jesteśmy uciążliwymi w relacjach z innymi. Szukamy tych, których możemy oskarżyć.

Zranienie wynikające między innymi z naszego odrzucenia przez innych, z braku miłości ze strony tych, od których spodziewaliśmy się jej, nie musi wprowadzać nas w nieczystość będącą formą rozpaczy, opłakiwania tych braków, które w sobie głęboko i boleśnie odczuwamy. Zranienie może skłaniać do szukania miłości, która w nas zamieszkała. Trzeba chcieć szukać nie daleko, lecz blisko, w sobie samym. „Bóg jest bliżej mnie, niż ja samego siebie, jest we mnie” - mówił św. Augustyn. Człowiek zraniony ma czas na użalanie się nad sobą i czas na słuchania tych, którzy się użalają. Jest czas doświadczenia smutku i doświadczenia radości, czas rezygnacji i czas odejścia od niej w stronę nadziei.

Prowadzić życie uporządkowane, to żyć tak, że chcemy być tam, gdzie Bóg chce abyśmy byli. Uporządkowanie życia uczuciowego służy dostrzeżeniu stanu własnego życia wewnętrznego. Wówczas możliwe jest poznanie, jaka jest różnica między tym, czego my chcemy, a czego chce od nas Bóg. Trzeba umieć wycofać się z miejsca, w którym Boga nie ma. One, bowiem są zagrożeniem dla życia w czystości serca. Dążenie do porzucenia wszystkiego, co nie głosi we mnie i przeze mnie chwały Bożej jest czymś, co powinno nas przynaglać. Gdy porzucamy życie dla chwały Bożej, żyjemy na własną chwałę. Jest to znak oddalania się od Boga i przyjmowania zranienia od świata. On zaś rani nas tym, co posiada w nadmiarze: nie uporządkowaniem, zamętem, złą mową, chciwością, nieczystością, gniewem i buntem, życiem w żalu i nieustannym niepokoju.

Porządkując uczucia szukamy zrozumienia tego, czy to, co przeżywamy jest przeżywaniem z Bogiem czy bez Niego. To, co robimy dla własnego uznania, akceptacji sprawia, że towarzyszy nam odczucie nieobecności Boga. Robienie wszystkie na Bożą chwałę uspokaja nas wewnętrznie i daje nam poczucie spełnienia. Życie dla siebie i jedynie z myślą o swoich sprawach potęguje w nas głód przeżywania coraz więcej tego, co jest ze świata.

Początek formularza

Dół formularza

Czystość zależna od pragnień

Możemy być czystymi, ponieważ Bóg żyje w nas i nas kocha. Jego mocą zbliżamy się do miejsca i czasu, gdzie dokonuje się nasze oczyszczenie. Trędowaty przypomniał nam, że będąc ludźmi nieczystymi, możemy marzyć o wyjściu z tego stanu ducha, ponieważ nie przestaliśmy być Umiłowanymi braćmi i siostrami Jezusa.

Czystość jest możliwa dla tego, kto uwierzył, że Bóg może uczynić go czystym. Potrzeba zobaczenia wielkich możliwości twórczych w ogromnych słabościach własnego ducha i ciała. Jezus nie oczekuje od nas nadzwyczajnej siły, umożliwiającej przeciwstawienie się wszelkiej słabości, nieczystości i złu. Chce naszego odnowionego spojrzenia na to, co dotychczas było przedmiotem pogardy i napełniało nieopisanym lękiem, skłaniając do ucieczki. Zniechęca nas słabość, nieudane życie (naszym zdaniem), klęski, doświadczanie pogardy ze strony innych, przykrości i cierpienia.

Słabość jest częścią prawdy o ludzkiej naturze. W słabości przyjętej w imię Pana, jest nasza siła, jest mądrość do innego spojrzenia na wszystko, co się z nią łączy. Szczycimy się, gdy jesteśmy w stanie przezwyciężyć jedną czy drugą pokusę. Czystość jest podobnie jak świętość niemożliwa do osiągnięcia przez człowieka w oparciu o jego ludzkie siły. Co jest zasadniczym problemem? Boimy się nieczystości, więc przed nią uciekamy. Ucieczka zaś najczęściej kończy się naszą porażką, czyli upadkiem w grzech nieczysty. Możemy poradzić sobie z nieczystością, mając odniesienie do Pana, do Jego mocy, która uwalnia od lęku. Jeśli chcę być czysty, powinienem uczyć się wolności od lęku.

Nieczystość jest próbą, przed którą stajemy zdolną wypełnić nasze serce obawą o to, czy będziemy w stanie jej sprostać. Nie my sami, lecz z Tym, który nas umacnia wołając, płacząc, kontemplując, żebrząc, nasłuchując słowa Pana. Trzeba spotkać się z prawdą o tym, że jesteśmy słabymi ludźmi, niezdolnymi bez pomocy Ducha Świętego żyć w czystości myśli, pragnień, uczuć, wyobrażeń. Chcemy być postrzegani jako silni, a przede wszystkim, chcemy sami we własnych oczach za takich uchodzić. Uważamy, że słabość nie powinna być naszym udziałem w codzienności.

Przyglądając się z uwagą trędowatemu uświadamiam sobie, że jego spotkanie z Jezusem jest wypełnione „po brzegi” - „Chcę”. Pragnienie Boga i pragnienie człowieka tworzą najpiękniejszą melodię posłuszeństwa i wierności. „Chcę” jest równie ważne jak „Wierzę”. „Chcę” można byłoby zastąpić zwrotem „Ufam Tobie”. Jakie jest nasze „Chcę”, „Ufam Tobie”, taka i kondycja duchowa, moralna i emocjonalna. To słowa będące kluczem do czystości człowieka.

Wiele razy staję przed Bogiem mówiąc o tym, czego chcę i czego nie pragnę. On wie, co jest dla mnie lepsze. Wyrażenie mojego chcenia nie jest aktem sugerującym Bogu, co powinien uczynić, lecz ujawniającym moje oczekiwania, które On może dotknąć i przemienić. Nie nadając naszym odczuciom i myślom kształtu wyznania, jesteśmy narażeni na kuszenie przez złego ducha manipulującego naszą wrażliwością. Pozbawiając się szczerego zwierzania przed Bogiem ze spraw pomyślnych i trudnych, dobrych pragnień i złych zamiarów, możemy odkryć, że wszystko, przez co przechodzimy sprzysięgło się przeciwko nam. I ludzie, których uznawaliśmy za swoich serdecznych przyjaciół i Bóg, który mówi, że nigdy nas nie opuszcza. Nie powierzając Bogu swoich spraw nie odczuwamy, że mieszkamy w Nim, a On w nas.

Znamienny jest fakt, że nieczystość nie pozbawia nas zdolności bycia odważnymi oraz znajdowania rozwiązań uwalniających z chorób ducha. Cierpienie upokarzając odsłania proste rozwiązania. Potrzebne jest cierpliwe oczekiwanie. Niezastąpiona w takich chwilach jest Ewangelia Jezusa Chrystusa. Będąc w stanie wewnętrznej nieczystości uciekamy od jej słuchania i rozważania. Naraz dostrzegamy to, że nic nam ona nie mówi. Jesteśmy niecierpliwi i żądający nagłych, oczekiwanych przez nas zmian wewnętrznych.

Im więcej się modlimy, tym większa jest nasza tęsknota za czystością. Nasza czystość staje się nieustanną modlitwą. Oczekiwanie na nią, wołanie o nią, tęsknota za nią jest połączona z kontemplacją Oblicza Pana. Uzdrowienie do bycia czystymi przyjść może przez wzrastającą w nas potrzebę spędzania większej ilości czasu z Bogiem i tylko z Nim. Gdy jest w nas pragnienie Boga, ono jest równocześnie odczuwalne w ciele, umyśle, sercu i duszy. Cały człowiek staje się przepełniony, przeniknięty niezwykłym pragnieniem Boga, który stwarza go w ten sposób do „nowego życia, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości”. Pragnienie Boga jest nierozdzielnie złączone z pragnieniem czystości. Realizacja pragnienia Boga przez dążenie do bliskości z Nim, myślenie o Nim, radowanie się Nim w swoim umyśle, sercu, ciele jest przyjmowaniem daru czystości. Pragnienie życia w czystości jest niczym innym jak silnym pragnieniem bycia kochanym.

Czystość jest możliwa, gdy nasze pragnienie Boga, kieruje wszystkimi innymi pragnieniami w nas. Jeśli owo pragnienie nie ma wpływu na pozostałe pragnienia, odnoszące się do codzienności człowieka, wówczas ludzkie ciało, umysł, wyobraźnia, serce i dusza stają się jego wrogami. Brak wpływu pragnienia Boga na inne pragnienia doprowadzić może człowieka do wewnętrznego chaosu a do nawet rozpaczy. Stąd ważne jest to, aby nie eliminować pragnień, jakie w sobie odkrywamy, lecz porządkować je tak, aby wszystkie mogły oddać się Bożej służbie.

Czystość jest w zasięgu naszych możliwości wtedy, gdy decydujemy się na szukanie Boga. Czystość w człowieku rozwija się w zaciszu jego serca, a to jest możliwe, gdy szuka on Tego, który „mówi w milczeniu”. Nie moglibyśmy pragnąć szukania Pana, gdyby On pierwszy nie wyruszył na poszukiwanie nas. Jego tęsknota za nami, budzi w nas pragnienie czystości.

Niezwykła jest zależność, jaką spotykamy między modlitwą a czystością. Narastanie w nas pragnienia modlitwy i modlenie się powoduje, że całym umysłem, całym sercem, całą duszą i ciałem wyrywamy się ku Temu, który jest samą czystością i źródłem czystości człowieka. Trzeba zaufać, że nasze pragnienia Boga wprowadzają nas w intymną więź z Nim, która nie może być porównana z niczym innym, z jakimkolwiek ludzkim doświadczeniem miłości, pokoju i spełnienia. Dążenie do czystości winno być rozumiane i przeżywane jako komunia z Bogiem. Takie pragnienie komunii obecne w nas na pewno pochodzi od Pana. Bez komunii z Nim, życie nasze traci wszystkie barwy, przez co pojawia się w nas tęsknota za namiastkami pocieszenia.

Czystość jest możliwa, gdy żyjemy z innymi jak z braćmi, oraz troszczymy się o własne i innych, bliskich nam, życie duchowe. Istotą życia w czystości jest nasze zjednoczenie się z Bogiem już w wymiarze życia doczesnego. Dzięki temu przez zjednoczenie z Panem, żyjąc w czystości, w wymiar nadprzyrodzony.

Zycie czyste we wspólnocie małżeńskiej, rodzinnej, zakonnej i kapłańskiej jest nierozdzielnie związane z koniecznością, która z czasem staje się silną potrzebą wzajemnego wsłuchiwania w pragnienia i potrzeby innych. Do naszej czystości potrzebujemy jak powietrza, wody i chleba - kochania innych takimi, jakimi są i doświadczania tego, że inni nas kochają również z naszymi moralnymi i duchowymi biedami wraz z marginesem społecznego nieprzystosowania.

Dlaczego dzieje się tak, że pragnąc życia w czystości doświadczamy z tym wielu trudności? Boimy się miłości. Tłumimy w sobie pragnienie miłości, ponieważ przypuszczamy, że przyjęcie jej i rozwinięcie spowoduje wielkie cierpienie i doprowadzi do skomplikowania życia naszego i innej osoby. Tłumimy nasze pragnienia. Doprowadzać do tłumienia pragnienia miłości konsekwentnie łączy się z tłumieniem pragnienia Boga. Stłumione pragnienia będące podstawowymi dla naszego życia rzuca nas w objęcia pragnień niebezpiecznych, niebezpiecznych, którymi sobie nie możemy poradzić. Stają się one jakby rekompensatą pragnień stłumionych. Niebezpieczeństwo takiego postępowania z pragnieniami polega na tym, że możemy uzależnić się od pragnień będących zaprzeczeniem życia w miłości i czystości.

Początek uzdrowienia może zaznaczyć się w odkryciu naszych różnorodnych pragnień. Uznając i akceptując je w sobie, jesteśmy w stanie okazywać sobie szacunek. Nie można odrzucać siebie tylko dlatego, że wiele z tych pragnień jest nieuporządkowanych, mogących doprowadzić nas do niewierności Bogu. Uzdrowienie wewnętrzne staje się możliwe na drodze okazywania sobie szacunku, bez względu na to, w jakim stanie moralnym i duchowym się znajdujemy. Szacunek do siebie uwalnia nas od bezbronności wobec namiętności. Chcemy inaczej postępować, powraca pragnienie życia, co jest równoznaczne z pragnieniem czystości. Nieczystość jest stanem wegetacji, a nawet powolnego duchowego, moralnego i psychicznego umierania.

Wsłuchiwanie się we własne pragnienia, we własną seksualność może sprzyjać usłyszeniu w nich Jezusa. On daje siebie we wszystkich pragnieniach, jakie w sobie nosimy. Życie w czystości polega na przyjmowaniu Pana w pragnieniach, marzeniach i tęsknotach, w doświadczaniu pustki i słabości, które w sobie odkrywamy. Seksualność jest miejscem ofiarowania siebie, wypowiadania swojej miłości wobec Boga.

Odnowa myślenia

Istnieje konieczność nazywania rzeczy po imieniu. Mocne słowo „nierząd” zwracało uwagę w zagadnieniu czystości, na brak rządzenia sobą. Nieczystość jako termin określający postawę moralną człowieka, znikł z masowego pola widzenia.

Zmęczenie życiem, a szczególnie ludźmi, na których zawiedliśmy się; patrzenie na układy i układziki, które zmuszają do refleksji, czy jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie, są łatwym wstępem do rezygnacji z życia, poddania się prowadzącego do wewnętrznego wypalenia. Nieufność obecną w nas projektujemy na Jezusa. Czy nie ma dla nas nadziei? Co robić, skoro całe życie „wymknęło się nam z rąk”? Takie doświadczenie może być początkiem ożywienia naszej wiary. Czyż nie chodzi o to, aby własne życie wypuścić z rąk i zdać się całkowicie na prowadzenie przez Pana? Jeśli jakieś sprawy „wymykają się” z rąk, to może tak być powinno, mówi mi moja wiara. Trzeba oddać siebie w inne ręce niż własne. Niezbędne jest odejście od rezygnacji, która usiłuje nas opanować.

Doświadczamy w sobie takich obszarów życia, w których czujemy się całkowicie bezsilni. Jednym z nich może być nasza seksualność, emocjonalność, łatwość ulegania potrzebom zmysłowym. Szczerze chcemy odnosić zwycięstwo nad pokusami. Prawdziwe jest nasze dążenie do opanowania myśli i pragnień prowokujących do grzechu. Z bólem serca uświadamiamy sobie, że nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z nimi. Musimy uznać swoją bezsilność. Trzeba też prosić Boga, aby On nas uzdrowił. Jego obecność w mim wnętrzu jest już uzdrawiająca. Nie możemy uświadamiać sobie własnej słabości nie wpatrując się w Jezusa. Patrzenie na Pana (kontemplacja) chroni nas przez wycofaniem się z życia, depresją a nawet rozpaczą.

Wiara przypomina, że nie istnieje ona bez nadziei. Potrzeba jest gotowość przyjęcia nadziei. Jest ona dana każdemu, kto jej oczekuje, przeżywając bezsens życia. Wierząc, jesteśmy gotowi, aby dokonywały się w nas rzeczy nowe: nowe rozwiązania, nowe pomysły, nowe spojrzenie, nowe odczucia.

Pozostając wiernym swoim obowiązkom, podejmuję się tego, co pojawia się jako nieoczekiwane przeze mnie. To, co nas zaskakuje wprowadza niepokój, pozbawia dotychczasowych przyzwyczajeń. Sytuacje nieoczekiwane są utrudnieniem, ponieważ kolidują w podążaniu dotychczasowymi, utartymi szlakami. Nie jesteśmy przygotowani na przyjęcie nowych rozwiązań. Wiara zaś to nieustanne odnawianie się w swoim myśleniu. To patrzenie na rzeczywistość doczesną z perspektywy Bożej, duchowej.

Potrzebujemy zmiany, a właściwie przemiany w myśleniu o czystości. Prawdą jest to, że „czystość otwiera na wolność, kieruje ku radości, prowadzi do czułości, daje dobre samopoczucie, oddala zmęczenie, czyni dyspozycyjnym, usłużnym, wesołym, pogodnym i wreszcie - przywraca człowiekowi dorosłemu serce dziecka. Dobrze rozumiana czystość buduje małżeństwo, chroni przyjaźń, sprawia rozwój celibatu konsekrowanego” (O. Pierre -Marie Delfieux). Toska o czystość jest zarazem troską o niesienie światła Ewangelii. To dzięki czystości odnawia się w nas i nieustannie pogłębia radość, czułość i pokój serca. Trwając w czystości, trwamy w Bogu a Bóg trwa w nas.

Pojawiają się niepokojące pytania, usiłujące wmówić człowiekowi, że czystość prowadzi do osamotnienia. Otóż więź z innymi nie dokonuje się na mocy zjednoczenia cielesnego, lecz na mocy duchowego otwarcia się, spotkania i komunii osób, które doświadczają tych samych lub podobnych pragnień, będących impulsem w realizacji powołania. Więź między ludźmi oparta jest na ich sercu i duszy, nie zaś na tym, co cielesne i zmysłowe. To drugie wprowadza nas w osamotnienie mogące doprowadzić do świadomości bycia niekochanym. To dzięki przeżywanej samotności, w której szukamy Boga odkrywamy, że czystość jest doświadczaniem nieustannej komunii z tym, który jest samą czystością.

Przez czystość i komunię z Bogiem odkrywamy i postrzegamy ludzi jak naszych braci i siostry we wspólnocie ludzkiej. Braterstwo jest możliwe wtedy, gdy człowieka widzimy przez pryzmat jego godności i Bożego dziecięctwa. Nie ma zaś widzenia człowieka tak, jak widzi go Bóg bez nieustannego oczyszczania naszych zmysłów, pragnień, motywacji, chcenia.

Potrzebujemy myślenia opartego na miłości. To ono może korzystnie oddziaływać na strach odnoszący się do naszych uzależnień. Kiedy nasze myśli są uzależnione od strachu i konfliktów, nasze uczucia i ciało są bezradne wobec namiętności, które się pojawiają. Najbardziej niepokojące i niekorzystne dla naszych myśli są urazy. On wprowadzają nas w stan niepokoju. Konieczne staje się odrzucenie myślenia opartego na lękach. To one sprawiają, że pewne wydarzenia naszego życia otaczamy tajemnicą przed ludźmi, z którymi chcemy być blisko. Ukrywanie się ze swoimi słabościami jest najczęściej podyktowane pragnieniem akceptacji ze strony osób, na których nam bardzo zależy.

Widząc w sobie nieczystość, należy dążyć do patrzenia głębiej w siebie tam, gdzie jest miłość. Konieczne staje się uwolnienie od osądzania siebie i nieustannego obwiniania. Ten proces zobaczenia w sobie miłości może być długi i bardzo bolesny. Strach obecny w sferze myślenia należy potraktować jako rzeczywistość, przez którą musimy przejść, aby zobaczyć w sobie miłość, która od zawsze tam była. Szukanie szczęścia w ludziach, w pracy, w posiadanych przedmiotach wrzuca człowieka w błędne koło lęku i doświadczenie niedosytu, a tym samym niespełnienia się.

Warto również pamiętać, że nieczystość człowieka nie oznacza jakiegoś końca, lecz początek życia odnowionego. Nieczystość jest ciemnością. Warto w tej sytuacji pomyśleć, że nawet w największej ciemności możemy dostrzec światło Boga. On wprowadza ciemność w nasze życie, byśmy dostrzegli, że pewne sprawy „nie idą” po Jego myśli, natomiast nas samych prowadzą do tragedii. Wszystko w życiu człowieka, nawet największa tragedia, może stać się miejscem objawienia się spraw Bożych. Zatem przez naszą nieczystość Bóg o czymś ważnym informuje. Dlaczego tak? Nie znamy na to pytanie odpowiedzi. Możemy jednak przypuszczać, że często dopiero wówczas człowiek zaczyna myśleć, budząc się z duchowego czy moralnego uśpienia, gdy pojawi się w tych obszarach życia wielki dramat.

Istnieje nagląca konieczność przyjrzenia się naszym rozmowom z innymi. Być może jesteśmy na pozycji tych, którzy zawsze wiedzą, co powiedzieć i „wszystko wiedzą” na każdy temat. Osoby te prowadzą do niszczenia każdej rozmowy uniemożliwiając wymianę myśli. Odnowa naszego myślenia idzie w parze z przyzwoleniem na ujawnienie myśli przez innych, w naszej obecności. Wymiana słów jest dialogiem, jaki prowadzimy na płaszczyźnie myśli i uczuć. Odnowa myślenia dokonuje się równolegle z odnową naszego odczuwania.


Nieustępliwość w proszeniu


Naszym powołaniem jest proszenie Boga, gest wyciągniętych rąk w stronę nieba. Gdy prosimy jesteśmy nieustannie kształtowani i doświadczający miłości Jezusa. stwarzani na nowo, ponieważ prosimy. Naszym powołaniem jest akt pokory w którym uznajemy Boga za naszego Stwórcę i Pana. Proszenie jest aktem wyzwalającym od nas samych, od przekonania, że jesteśmy zdolni zaradzić wszelkim naszym namiętnościom. Porażki, jakie nas spotykają mogą być skutkiem zarozumiałości i dystansowania się wobec Boga. Wszystko jest darem. „Co masz, czego byś nie otrzymał, a jeśliś otrzymał to, czemu się chełpisz jakbyś nie otrzymał?” Jest w nas skłonność przypisywania sobie tego, co dobre. Nie chcemy myśleć o tym, że nasze zasługi nie są nasze.

Zastanawia nas to, dlaczego Bóg nie daje nam tego, o co Go prosimy. Odpowiedź nie jest prosta. Jedno możemy powiedzieć - mało otrzymujemy, ponieważ nie ma w nas silnych i wytrwałych pragnień. Jesteśmy zakładnikami zniechęcenia, które podpowiada nam, że nic więcej nie da się zrobić. Fatalizm umożliwia proszenie Boga raz jeden, no może drugi, lecz potem nakazuje stanowcze wycofanie się. Odejście od metody ciągłego „naprzykrzania się” Bogu wrzuca nas do jaskini użalania się nad sobą, z dala od znajomych i przyjaciół, opłakiwania własnej nieczystości i trudnego położenia.

Niezbędna jest świadomość, że doświadczając nieczystości jesteśmy ludźmi mogącymi świadczyć innym dobro. Jako człowiek zagubiony mogę odnaleźć się przed Bogiem, gdy przyjmę ze zrozumieniem i szacunkiem drugiego w jego zagubieniu. Szacunek dla słabych, dobroć wobec upadających w nieczystość, staje się dla nas miejscem umocnienia i zrozumienia braterstwa. Nieczyści są braćmi, którzy powinni „jeden drugiego brzemiona nosić” w wolności od wydawania sądów.

Czas powrotu

Trędowaty w swojej nieczystości i odrzuceniu nieustannie szuka kogoś, komu mógłby siebie powierzyć z całym zaangażowaniem. Zobaczył swoją szansę powrotu do życia w czystości, „upadając na kolana” przed Jezusem. Zdobył się na odwagę przyjścia do Nauczyciela, choć było to zabronione przez prawo. Sytuacja trudna skłania nas do posunięć heroicznych, na którą trudno byłoby się zdobyć przy naszym logicznym myśleniu i subtelnej trosce o przestrzeganie prawa.

Trędowaci mieszkali daleko od miast i wiosek. Byli zagrożeniem, więc ich izolowano. Chory człowiek nie tyle postanowił zlekceważyć zasady życia społecznego, lecz wiedziony wielką tęsknotą za czystością odważył się na krok w stronę Boga. Bez ryzyka nie ma czystości. Wymaga ona ryzyka, śmiałości, odwagi przy wszechobecnej jej negacji. Uznany za nieczystego, odtrącony przez ludzi, odczuł silną potrzebę do zmiany dotychczasowego stylu życia. Zobaczył Jezusa. Wiedział, że tylko On może mu pomóc. Stąd nieustępliwe wołanie, „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Dostrzegamy radość Pana. Cieszy się odwagą trędowatego. Mężczyzna nie narzuca Jezusowi swojego rozwiązania, swoich marzeń o wolności, mówiąc „Musisz mnie oczyścić”, lecz „Jeśli chcesz, możesz…”.

Czy zdobyłby się na powrót, gdyby nie wiedział, że jest ważny dla Boga? Odczuł swoją niepotrzebność ze strony ludzi, lecz Pan nigdy mu nie powiedział, że z niego zrezygnował. Ukrywał się w jaskini. Nie ona, która była chłodna i wilgotna, przysparzała mu najwięcej cierpienia, lecz ta, którą nosił we własnym sercu. Więcej boli to, co wewnętrzne, niż to, co zewnętrzne. Zwlekanie z podjęciem właściwej decyzji czyni nasze wnętrze chłodnym, a nas samych nieprzystępnymi i nadmiernie wrażliwymi na wydarzenia wokół nas.

Czas powrotu do Boga to chwile, w których odkrywamy, że już nic więcej nie możemy stracić, natomiast wiele możemy otrzymać. Odczucie potrzeby powrotu jest równoznaczne z zapotrzebowaniem na łaskę Jezusa. Potrzebujemy Jego dotknięcia, które przekonywuje, że nadal jesteśmy Jego braćmi.

Wielu z nas sądzi, że potrafi o siebie zadbać. Nie potrzebują Boga, ani Kościoła, ani kapłana, ani sakramentów świętych. Brak potrzeby Boga jest życiem w jaskini zimnej, ciemnej i budzącej ciągły niepokój. Jest to sytuacja, w której nie odczuwamy nadziei zdolnej „nieść nas” przez życie. Tęsknota za powrotem do Boga jest spowodowana napełnianiem się tym, co napełnić nas nie zdoła. Świat daje nam odczuć, że traktuje nas jedynie jako osoby cielesne, kończące swoje życie na ziemi.

Nieczystość serca wprowadza nas w odczucie bycia gorszym, przeświadczenie o tym, że jesteśmy odrzuceni przez innych, a życie na marginesie społeczeństwa, rodziny, wspólnoty czy znajomych jest naszym przeznaczeniem. Jest w nas silna potrzeba człowieka, któremu moglibyśmy powierzyć naszą „bolesną tajemnicę”. Powierzenie drugiemu tajemnic własnego serca i pozostanie niezależnym od niego, jest naszym ukrytym dążeniem. Nie możemy uzależniać się od tych, którzy znają nasze słabości. Będąc słabymi, mamy prawo do odczuwania szacunku i poruszania się w obszarze wolności, jaka jest dana człowiekowi przez Boga.

Powrót staje się koniecznością wraz z rozeznaniem, że tracimy kontrolę nad własnym życiem. Stajemy się zależnymi od przyjemności, które obiecują „niebo”, a w rzeczywistości pozostaje nam odczucie pustki, samotności i rozpaczy. Usiłujemy imponować sobie oraz innym naszą wydajnością pracy, osiągnięciami. Tymczasem nie to daje poczucie spełnienia. Nie chcemy być odizolowanymi od piękna, spokojnego wpatrywania się w nie. Tęsknimy za słuchaniem ciszy, której wielu ludzi nie znosi, pędząc za tworzeniem własnej wielkości. Nie odczuwamy bliskości ani Boga, ani człowieka. Mówimy, że zależy nam na przyjaźni, a tymczasem nie jesteśmy do niej zdolni, ponieważ nie umiemy składać własnego życia w ręce innych, powierzać je z zaufaniem. Brakuje nam czasu na stałe związki. Nie czujemy się przez to kochani i komukolwiek potrzebni. Nie możemy potrzeby tej zaspokoić przelotną znajomością czy kilkuletnim zamieszkaniem z kimś.

Popularność, sukces, bogactwo nie wypełnią w nas tęsknego oczekiwania za moralnym i duchowym bogactwem. Czyż nie jesteśmy duchowo i moralnie upośledzeni w tym znaczeniu, że nie wiemy gdzie powinniśmy szukać duchowego uzdrowienia? Chcemy dla kogoś być ważni, znaczący, potrzebni. Odczuwamy niedosyt w spotkaniu z człowiekiem, nawet z przyjaciółmi.

Nasze cierpienie jest wołaniem do Boga, również wtedy, gdy nie jesteśmy tego świadomi. Wielu zapewne było trędowatych w jaskini i wokół niej, lecz jeden z nich zdobył się na wyjście w stronę Pana. Trzeba zdobyć się na samotne wyjście z jaskini, choćby nikt inny nie chciał z nami pójść. Nawet wtedy, gdy nam się wydaje, że nie ma nadziei na zmianę życia. Nawet wtedy, gdy jesteśmy w jaskini naszego upadku powinniśmy pamiętać, że Jezus jest w pobliżu. Gdy zatęsknisz za Panem, posłyszysz Jego kroki. To tęsknota, marzenia, których nie jest zdolna zniszczyć w człowieku nieczystość pozwala wychylić się z jaskini upadku i poczucia rezygnacji.

Przez bardzo wiele upokorzeń trzeba przejść, żeby zrozumieć, że nie można igrać w życiu z nieczystością. Upokorzenia są dojrzewaniem do pokornego spojrzenia przede wszystkim na siebie i na własne życie. Czystym może być ten, kto uczy się życia przez upokorzenia. Pojawia się niechęć do samego siebie, do Boga, do własnej natury, która nie chce przyjąć określonych kanonów postępowania. Trzeba przez to wszystko przejść, co jest ciemnością i pomimo tego tęsknić za Bogiem, a tym samym za życiem w czystości.

Wydawać by się mogło, że powrót do życia w czystości jest powodowany decyzją umysłu, który właściwie rozeznaje, co jest dobre, a co złe i podejmuje właściwy wybór. Powracamy do ludzkiej godności, jaką jest życie w czystości, czołgając się wewnętrznie, doznając równocześnie wielu porażek. Jedno jest w tym wszystkim ważne - konieczne staje się przekonanie, że Bóg udziela miłości, której szukam i która jest w stanie uspokoić i wypełnić moją tęsknotę. Czystość boli tak, jak nic innego w życiu nie boli. Jest ona wchodzeniem w bliskość Boga, a konkretnie rzecz ujmując, jest przyzwoleniem, aby Bóg przeniknął nasze życie, wszystkie jego obszary, szczególnie te, które nie zostały przez Niego dotychczas pocieszone uzdrowieniem. Obszary ludzkiego istnienia i działania nie dotknięte przez Pana z tej racji, że stawiamy stanowczy opór Jego pojawieniu się w nich, doprowadza nas do nieczystości.

W jakimś momencie życia zauważamy, że mamy dość życia pozornego, udawanego, jakim jest życie w nieczystości. Czymś właściwym jest odczucie niechęci, nie do siebie, lecz do takiego życia, w jakim się zanurzamy, a które obejmuje nas niepokojącym mrokiem. Żeby dostrzec problem własnej nieczystości, trzeba odczuć ból pojawiającego się w nas niepokoju, niedosytu i niespełnienia ze wszystkiego, kim jesteśmy i co robimy z naszym istnieniem.

Powracamy do Boga rozumianego między innymi jako życia w czystości, gdy poczujemy się bezpiecznie. Wraz z poczuciem bezpieczeństwa pojawia się w nas zdolność przyjmowania tego, co Bóg daje. Trzeba nam dorastać do tego, że bliskość Boga może nie pozbawiać nas poczucia bezpieczeństwa. Trwanie przy nim w tym stanie poprowadzi nas do odpoczynku w sercu. Niepokój serca jest stanem skłaniającym nas do ucieczki z domu Ojca.

Jest pewną „prawidłowością” nasze oddalanie się od Boga. Czymś, zatem koniecznym staje się powracanie do Niego. Odejście jest zapomnieniem, nie pamiętaniem o miłości. Moje serce znajduje dla siebie inne źródło przyjmowania pocieszenia. Powrót do Boga jest zmaganiem rozłożonym na całe nasze życie. Choćby nasze pobudki nie były czyste, szlachetne, nadprzyrodzone. Bóg przyjmuje mnie z taką motywacją powrotu, na jaką mnie teraz stać. Nie należy oczekiwać od siebie, że wraz z powrotem do Boga, zobaczymy nasze „czyste serce”. Dobrą motywacją do powrotu jest odczuwanie pustki i brak odczuwania szczęścia, spełniania się.

Doświadczanie nieczystości możemy porównać z włóczęgostwem. Człowiek nigdzie nie czuje się u siebie, ponieważ ciągle poszukuje kogoś, kto go pokocha. Nie dostrzega, że ci, którzy kochają, są tak blisko niego. Nie dostrzega ich, ponieważ nie takiej miłości od nich oczekuje. Jeszcze nie takiej, nie teraz. Będąc zabieganymi, zmęczonymi, sfrustrowanymi sięgamy po to, co nazywa się miłością, a faktycznie nią nie jest. Miłość sprowadza pokój, nieczystość zaś jego odwrotność. Co zrobić? Trzeba uwierzyć, że Bóg naprawdę nas kocha. Miłość Jego zaspokaja wszelkie ludzkie potrzeby. Żeby powrócić do czystości serca, a tym samym do miłości trzeba odważyć się zacząć wierzyć i przyjmować miłość, jaką Jezus ma do zaofiarowania.

Gdzie mam powrócić? Tam, gdzie mogę czuć się bezpieczny. Tam jest mój dom, moja przystań, tam na mnie czeka miłość. Poczucie bezpieczeństwa, którego z upragnieniem oczekujemy, daje wyłącznie Jezus. Powrót do domu jest powrotem do Niego. On naszą Miłością. Dzięki Jego miłości znajdujemy odpoczynek. Życie w nieczystości bardzo męczy, osłabia chęć życia, popycha w stronę rozpaczy. Nieczystość może stać się formą obsesji, obłędu, który mówi o naszej bezwartościowości. Powrót do Boga daje odpoczniecie, wyciszenie, odczucie, że zawsze byliśmy oczekiwani. Bóg nie stawia warunków wstępnych w rodzaju: „Przyjdź, gdy będziesz żył w czystości serca”. Przyjdź w takim stanie, w jakim teraz jesteś. Przyjdź do Mnie, będąc trędowatym.

Powracamy do Jezusa o wiele łatwiej, gdy był On nam naprawdę bliski. Trzeba powrócić do myśli i odczuć o bliskości Boga. Niech ta myśl o bliskości stanie się znowu ważna, nowa, pociągająca. Nie tyle trzeba myśleć o tym, że odszedłem od Niego, ale o tym, że bardzo pragnę powrócić. Zbyt częste myślenie o przeszłości, zniechęca do powrotu, rodzi w nas niewiarę, że to może się nam naprawdę udać. Warto zaufać przeczuciom. Dobre zawsze pochodzą od Boga.

Będziesz przeżywał rozdarcie pomiędzy chęcią powrotu do Boga a przyzwyczajeniem do praktykowania nieczystości. Nie lękaj się zostawić tego, co skłania do patrzenia na twój Egipt. Trudno rozstać się rolą bycia niewolnikiem. Równocześnie przywołaj to wszystko, co było i zobacz, że nie doświadczyłeś tego, czego najbardziej pragnęło twoje serce. Były chwile radości i cierpienia, szczęścia i smutku. Których chwil było więcej?

Coś powinno w tobie umrzeć, żeby mogło się narodzić nowe: nowe przeżycia, myśli, pragnienia, rozmowy. Niech przyjdzie nowe w tym, na co będziesz patrzył, co będziesz oglądał, czytał, o czym będziesz rozmawiał, jak zagospodarujesz swój wolny czas, po jaki relaks, rozrywkę będziesz sięgał, czy odnajdziesz w sobie siłę, żeby „tracić” czas dla Boga. Powracając przyjmij postawę człowieka obnażonego, bezbronnego, który prosi o ufność. To właśnie brak zaufania Bogu sprawił, że odszedłeś w dalekie strony, żyjąc rozrzutnie.

Wstęp do uzdrowienia

Nie wolno dopuścić do zamknięcia się w jaskini własnego wnętrza przez dołujące samopoczucie. Wyjście do innych, zdrowo myślących i czujących, wejście w środowisko osób „oddychających wiarą”, dzielących radość z innymi może stać się wstępem do uzdrowienia. Trzeba dopuścić do siebie miłość Boga i ludzi. Nie wolno lękać się miłości. „Miłość, która przychodzi do ciebie poprzez ludzi, jest prawdziwa i dana przez Boga” (Henri J.M. Nouwen). Nie zaprzeczajmy wbrew temu, co dzieje się wokół nas, że nie jesteśmy kochani. Zrezygnujemy z tego by, kochano nas w taki sposób, jaki nie jest możliwy dla bliskich nam osób. Nie trzeba rezygnować z miłości do człowieka, by kochać Boga. Bóg nie chce byś przestał kochać ludzi dla ciebie ważnych. To dzięki miłości do nich odkryjesz pewnego dnia, że właśnie miłość do nich jest niezwykłym wstępem kochania Jezusa. Kochają ci, którzy są wrażliwi na piękno, na prawdę i dobroć. Gdy nie kochamy, żyjemy Jesteśmy sposób nieprzemyślany, chaotyczny, pozbawieni sensu, celu i smaku życia.

Jesteśmy czystymi, gdy kochamy i świadomie przeżywamy naszą miłość. „Miłość przemienia pragnienie śmierci w pragnienie życia, negatywny obraz siebie w obraz pozytywny”(Jean Vanier). Nieczystość pojawia się jako konsekwencja niedopuszczania do siebie miłości. Stąd, niejako automatycznie oglądamy siebie takimi, jakimi nie jesteśmy zdolni siebie przyjąć. Cierpimy widząc, że nie jesteśmy kochani przez innych i nie kochamy siebie. Nie dopuszczając do siebie miłości pozwalamy „wrzucić” się w doświadczanie wewnętrznej ciemności. Nieczystość jest spowodowana usiłowaniem kochania siebie, okazywania sobie samemu uczuć, ciepła, bliskości w ciemności, w której trwamy. Negatywny obraz siebie skłania nas do nieprawdziwego pocieszania.

Wyrażanie sobie miłości jest gwarancją do czucia się bezpiecznym ze sobą, w sobie, z własnymi pragnieniami, namiętnościami i żądzami. Kochając, potrzebujemy określenia granic własnej miłości. Może nie jest nam znana zasada, iż nie musimy być na każde zawołanie. Nie jesteśmy powołani do zaspokajania wszelkich możliwych pragnień i oczekiwań tych, którzy się do nas zwracają. Dając siebie innym oczekujemy, że tyle samo, a może nawet więcej z ich strony otrzymamy. Tymczasem spotyka nas rozczarowanie w chwili, w której potrzebujemy realnego wsparcia, czyjejś obecności, czasu osoby, dla której nigdy go nie szczędziliśmy. Błędem jest rozumienie miłości polegające na konieczności zaspokajania innych w sposób nieograniczony.

Konieczne są granice dla naszych potrzeb. Zdolność oceny tego, co inni mogą dla mnie zrobić, ale i tego, co ja mogę i powinienem dla nich jest koniecznością, aby nie spotkało mnie rozczarowanie w miłości. To nie inni powinni zaspokajać wszystkie moje pragnienia, lecz to ja powinienem wychodzić naprzeciw tym pragnieniom przez miłość do siebie samego. Autentyczna trudność w kochaniu siebie przekłada się na to, że oczekuję w miłości wszystkiego od innych osób. Mogę oczekiwać na wzajemność w miłości wtedy, gdy nauczę się nad sobą panować, a także, gdy będę dawał siebie innym w taki sposób, by nie zapomnieć, kim jestem, jakie jest moje powołanie i ostateczne przeznaczenie. Poczucie własnej tożsamości jest warunkiem okazywania i przyjmowania miłości.

Potrzebujemy przynajmniej jednej osoby, którą ucieszy nasza obecność, która dostrzeże naszą wartość. Potrzebujemy dobrego zainteresowania się nami, naszym życiem, pracą i codziennością. Chcemy być dla kogoś. Pragniemy, aby inni przez słowa, gesty i życzliwość okazywali nam swoją czułość i zainteresowanie. Poprawa samopoczucia jest jednym z wielu czynników sprzyjających wychodzeniu z aktów nieczystych. Odczuwanie, że jesteśmy przez innych rozumiani, szanowani i kochani zaspokaja wiele z tych pragnień, które chcemy „osiągnąć” przez nieczystość. W taki sposób zostajemy pozbawieni potrzeby dokonywania aktów będących znakiem rozpaczy. Nieczystość jest skutkiem odczuwania bycia niekochanym.

Konieczna jest rezygnacja z obawiania się miłości, miłości głębokiej. Tam gdzie pojawia się miłość, pojawia się również ból. Obawiając się bólu, rezygnujemy z miłości. Bez względu na to, czy kochamy, czy też nie - odczuwamy ból. Lecz nie kochając, ból odczuwamy jest bezgraniczny i trudny do zniesienia. Nawet mając przed sobą perspektywę czyjejś zdrady, złamanego serca, odejścia, rozczarowań, śmierci - warto kochać. Odrzucenie przez osobę, która mówiła, że „kocha”, stawia cię przed koniecznością dokonania wyboru. Można się załamać, zniechęcić, zgorzknieć i obiecywać sobie, że nigdy nie pokocham, ale też mogę przyjąć na siebie swój ból i uznać, że to jest ważne doświadczenie prowadzące mnie do mądrości życia i umiejętności kochania.

Pod wpływem miłości nasze serce powiększa się. Jest zdolne przyjąć tych, którzy nie byli dotychczas zauważani. Zawsze jest tak, że gdy dajemy innym swoją miłość, to nawet wtedy, gdy odejdą, nie opuszczają twojego serca. Ludzie, których kochamy nie odchodzą, gdy odchodzą. Zawsze pozostaje ten „smak miłości”, jaką był przez nas otaczany. Ważne jest prawdziwe kochanie. Bardzo trudno znosimy rozstanie, czyjeś kłamstwa, gdy nasza miłość była szczera, mocna i głęboka. Ludzie, którzy nie cieszą się i nie cenią prawdziwej miłości, nie znajdują dla siebie miejsca na ziemi. Zawsze będą wędrować w poszukiwaniu namiastek, złudzeń, iluzji miłości. Można żyć naprawdę jedynie tam, gdzie jesteśmy kochani i kochamy.

Pragnąc uzdrowienia trzeba być nastawionym w większym stopniu na niesienie pocieszenia innym, niż na jego przyjmowanie. Nie chodzi też o to, aby samemu „błyszczeć”, choć taka potrzeba w doświadczaniu nieczystości pojawia się z dużą siłą, lecz pozwolić wyrażać się tym, którzy mają wiele do powiedzenia. Zauważając innych, pozwólmy im wzrastać: dzielić się tym, co w sobie noszą, dzielić ich radość i smutek, zagubienie i odnalezienie się, zrozumienie, do którego doszli i niepokój ciemności, jakiej doświadczają. Pozwólmy innym być przy nas silnymi, mądrymi, odkrywczymi, wolnymi, zaradnymi. Będzie to objawieniem wolności, w której my sami „żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”. Niech będzie w nas radość, że inni obok nas inaczej myślą, odczuwają, decydują. Dostrzeżmy w tym bogactwo różnorodności, objawiające moc, mądrość i miłość Boga.

Preludium do uzdrowienia staje się pojednanie ze sobą samym i z własną przeszłością. Zgoda na radosne i ciemne obszary życia jest ewidentnym objawieniem naszego rodzenia się „na nowo” do życia czystego. Istotne staje się i to, aby prosić o przebaczenie tych, których skrzywdziliśmy, zraniliśmy naszym nieopanowaniem pożądliwości, słowami, propozycjami i gestami, które wprowadziły zamieszanie w uczuciach i pragnieniach bliskich nam osób.

Odkryjmy radość z więzi z innymi. Uradujmy się ich innością. Niech będzie w nas silne pragnienie, aby ludzie, którzy nas otaczają byli wolnymi w duchu. To jest równocześnie droga radowania się naszą więzią z innymi i stopniowego jej pogłębiania. Dopuśćmy do naszej świadomości fakt, że mamy prawo dobrze różnić się od tych, którzy nas otaczają. Godząc się na ich inność, godzimy się na ich poglądy, korzystne dla nich doświadczenia i słabości, prowadzące do odkrywania źródeł mądrości. Z tym wszystkim wchodzą oni w nasz świat. Witamy ich z otwartymi ramionami, bez lęku.

Uzdrowienie uwalniające nas od nieczystości obejmuje przyzwolenie na to, abyśmy zarówno my, jak i bliskie nam osoby rozwijały się zgodnie z własnym rytmem i osobistymi możliwościami. Nie musimy „w tej chwili” osiągnąć to, czego bardzo pragniemy. Iluzją jest oczekiwanie na bycie zawsze odpowiedzialnie reagującym i skutecznym we własnym rozwoju. Życie w czystości wymaga przyjęcia tego, co w nas słabe. Słabość w wymiarze duchowym, moralnym i psychicznym może być wsparciem a nie osłabieniem naszych dążeń w stawaniu się czystymi. Droga do czystości, ubóstwa, posłuszeństwa, pokory, mądrości i miłości staje przed nami otworem. Nigdy nie możemy w smakowaniu piękna tych wartości powiedzieć dosyć, wystarczy, osiągnęliśmy pełnię, doszliśmy do granic naszych możliwości.

Potrzebujemy jasnego wyboru zmierzającego do uporządkowania własnej zmysłowości i uczuciowości. Taka decyzja może zrodzić się jedynie pod wpływem doświadczenia Boga i Jego miłości oraz silnego pragnienia podporządkowania Jemu całego naszego życia. Niezwykłe są słowa św. Teresy z Avila: „Niech przyjdzie, co chce, niech boli jak chce, niech szemrze, kto chce, niech własna nieudolność jęczy i mówi: nie dojdziesz, umrzesz w drodze, nie wytrzymasz tego wszystkiego, niech i cały świat się zwali groźbami”. Konieczne jest przekonanie, że czystość jest naszą drogą. Potem przychodzi piękny czas wierności wypełniony również trudnymi zmaganiami przy porządkowaniu sfery zmysłowo-emocjonalnej.

Konfrontacja z potrzebami seksualnymi może prowadzić do wewnętrznej walki łączącej się z poczuciem rezygnacji i świadomością podejmowania koniecznych ograniczeń. Z drugiej zaś strony jesteśmy powołani do odkrycia większych wartości, dla których warto zrezygnować z przyjemności seksualnych. Droga, która może i powinna być naszą opiera się na fascynacji czystością i miłością. Możemy wówczas opanować niekontrolowane odruchy pojawiające się w obszarze życia seksualnego, przez dążenie do przyjemności wyższych.

Uniżenie się i przeżycie prawdy o byciu „prochem przed Bożym obliczem” przywraca zdolność rozeznawania własnej grzeszności i świętości, uczciwości i mataczenia. Upokorzenie jest wstępem do przyjęcia darów czystości, miłości i pokoju. Nie ma życie bez upokorzeń. Podobnie jak nie istnieje miłość, która nie musiałaby przejść przez nie. Chcąc być czystym dla Pana, należy brać pod uwagę ewentualność przechodzenia przez silne pokusy i akty nieczyste.

Tak oto pojawia się w nas potrzeba zdążania za jeszcze słabym, a nawet nieśmiałym odczuciem, będącym wezwaniem Jezusa, „Przyjdź, jeśli chcesz być zdrowy”. Idziemy jako grzesznicy. Skruszeni, ale nie przerażeni. Nie ma potrzeby układania sobie słów, jakie Mu powiemy. Stając przed Jezusem, przychodzimy z Jego pragnieniem, które jest w nas większe od pragnienia grzechu. Miłość jest większa od grzechu, dlatego ona zwycięża wszelkie zło.

W tajemnicy ludzkiego uzdrawiania jest miejsce na „upadek” człowieka. To nic innego jak obecność u stóp Pana i „przysłuchiwanie się Jego mowie”. Szczególne miejsce odnawiające i ożywiające pokutujących. „Upadek” tak rozumiany staje się naszym wywyższeniem. „Upadek” z miłości i dla miłości wynosi nas na inny poziom przeżywania codziennych problemów. Jesteśmy tacy sami, a jednak inni: „Niby smutni, lecz zawsze radośni, niby nic nie mający, a jednak posiadający wszystko, niby ubodzy, a jednak wzbogacający wielu”.

Wiele rzeczy, którymi teraz się cieszymy, musimy stracić, gdyż one nie zapewnią nam tego wszystkiego, czego w naszym sercu potrzebujemy. Trzeba coś stracić, co teraz cieszy, aby odkryć prawdę o dobrym Bogu, obecnym i działającym w nas. „Początek uzdrowienia bierze się z solidarności w bólu” (Henri J.M. Nouwen). Potrzebne jest przyjęcie bólu i jego przeżywanie. Uzdrowienie dokonuje się przez zaangażowanie w to, co Bóg na nas w określonym przez siebie czasie dopuszcza. To, co wydawałoby się, że jest przeszkodą do uzdrowienia, jest narzędziem. I tak nieczystość może być drogą do stania się pokornym, a przez to również czystym w Chrystusie. Samotność, która boli może stać się domem zamieszkiwanym przez Ojca miłosierdzia i mnie, jego syna powracającego. To, co jest naszym brzemieniem, udręką może stać się miejscem naszego dorastania do wspólnoty odczuwania z bliźnimi.

Niezbędne jest powstrzymanie się przed sądzeniem tych, którzy doświadczają zniewalającej ich nieczystości. Stawiają opór, lecz kiedy on słabnie popadają w rezygnację. Potrzebne jest zrozumienie otoczenia, życzliwość i dobroć spowiedników oraz osobista troska o ciszę, modlitwę i piękne przyjaźnie.

Kształtowanie smaku

Człowiek idący w stronę Jezusa budzi nasz podziw. Będąc obciążonym „wielką biedą” odnajduje w sobie tęsknotę za przemianą. Nie wie jak i czy ona dokona się, ale podejmuje taką decyzję. Najważniejsze to iść naprzód, bez względu na to, co podpowiada nam nasze zniechęcenie i poczucie rezygnacji. Pozostanie na dotychczasowym miejscu skazuje nas na kolejne dni i lata wegetacji. Pójście „do przodu” jest ryzykowne, lecz bez takich decyzji nie istnieje nic wielkiego. Ryzyko jest wpisane w ludzki rozwój. Nie można przewidzieć scenariusza własnego życia. Nie jesteśmy w stanie większości spraw poukładać od początku do końca. Lęk działa hamująco. Taka jest jego funkcja. Trzeba mieć tego świadomość, ale równocześnie budzić w sobie pragnienie zmiany, będące równoznaczne z pragnieniem pięknego, twórczego życia.

Doświadczenie cierpienia uczy, że nie należy robić kroku wstecz, unikając go, lecz iść naprzód, usiłować z nim się zmierzyć, aby w nim spotkać Jezusa. W zranieniu, w cierpieniu, w nieczystości, w złej żądzy, w chciwości czeka na nas Pan. Nie oznacza to, że powinniśmy rozwijać nasze namiętności, lecz wtedy, kiedy się pojawią mimo naszej woli, nie traćmy ducha. Jezus oczekuje na nas w tym, co jest dobre, jak i w tym, co budzi Jego najgłębsze cierpienie powodowane naszą ludzką niewiernością.

Jesteśmy przekonywani, szczególnie w mediach, że ideał, jakim jest czystość, jest rzeczywistością nieosiągalną, że przyjaźń między kobietą i mężczyzną musi doprowadzić do kontaktu seksualnego. Nie należy ulegać poglądom fałszywych proroków. Warto sobie uświadomić, że życie w ciele można przeżywać w czystości zgodnie z Bożym zamysłem wobec człowieka. Jezus przyjął na siebie ludzkie ciało, nasze pragnienia, namiętności i seksualność. Jeśli chcemy spotkać Jezusa i przyjąć dar uzdrowienia, potrzeba przyjąć swoją cielesność jako Jego dar dla nas, wraz ze wszystkimi namiętnościami i pragnieniami. Seksualność, nasze namiętności z niej wynikające usiłują nas zatrzymać na przeżywaniu i używaniu tego, co jawi się jako konieczne dla właściwego funkcjonowania i rozwoju człowieka, dla jego zdrowia psychicznego.

Należy uwolnić się od obaw związanych z odczuwaniem pożądania, obecnością w naszym ciele pragnień seksualnych i myśli nieczystych. Chcąc być ludźmi wrażliwymi na Boga i na człowieka, odpowiedzialnie przeżywającymi swoją seksualność, powinniśmy iść w kierunku przemiany własnych pragnień. Trzeba nam uczyć się pragnąć dobrze. Może się to dokonać, kiedy nie będziemy uciekali od pragnień, jakie budzi w nas Duch Święty w czasie słuchania i rozważania słowa Bożego. Nie wszystkie pragnienia, które pojawiają się w naszym ciele możemy rozwijać, o nich rozmyślać, wgłębiać się w ich treść i emocje, jakie ze sobą przynoszą. Wystarczy, kiedy uświadomimy sobie ich obecność i to, z czym przychodzą. Podążanie naprzód w życiu duchowym to, między innymi, dokonywanie wyboru między pragnieniami. Dokonuje się on najpierw w rozeznaniu, a następnie w przyjęciu tych pragnień, w które chcę angażować się dla budowania mojej więzi z Chrystusem.

Niezwykle istotną sprawą w realizacji życia czystego jest położenie akcentu na „kształtowanie smaku, na smakowanie przeżywanych treści religijnych” (M. Kożuch SJ). To jest fundament umożliwiający nam oparcie się na czas próby, możliwość odwołania się do wartości estetycznych, moralnych i duchowych w sytuacji, gdy trzeba dokonać wybory za lub przeciw czystości. Brak „dobrego smaku” utrudnia nam możliwość otwarcia się i przyjęcia łaski Bożej, Jego pomocy. Możemy odczuwać smak żyjąc w wygodnictwie, w nieustannym używaniu życia, w banalności i płyciźnie poglądów, postaw, wyborów. Jakie jest to, na co patrzymy, czego słuchamy, jaka jest treść naszych rozmów, jakie książki czytamy lub ich nie czytamy taki jest nasz „smak”, do którego możemy się odwołać w kwestiach moralnych?

„Smak”, jakim człowiek „dysponuje” przekłada się na całą gamę pragnień. Jeśli czegoś pragniemy, to również usiłujemy do tej rzeczywistości dotrzeć, znaleźć ją, wejść w nią. Pragnąc żyć w czystości serca powinniśmy szukać tego, co nas przerasta i pociąga w stronę Boga. Mając płytkie pragnienia możemy odczuwać duszenie się w takim świecie. Bowiem pragnienia to określony świat, w którym zamieszkujemy. Nie posiadając pragnień wyższych, nie będąc nimi zainteresowani, jesteśmy niezdolni przekraczać siebie samych a także zdobyć się na codzienne wyrzeczenie, rezygnację czy straty dla osiągania wyższych celów przez realizację pragnień, jakie budzi w człowieku Duch Święty. Im wyższe w nas pragnienia, tym większa też zdolność do ofiary, poświęcenia się, rezygnacji ze spraw, które według naszych odczuć wywołują „niesmak”.

Rozwijanie w sobie „smaku” będącego wstępem do życia czystego, łączy się z decyzją na ofiarne wychodzenie naprzeciw innym, zapomnienie o sobie, szukanie tego, co piękne i chłonięcie piękna swoimi zmysłami. Myśląc o pięknie mamy na uwadze podporządkowanie wszystkiego największemu pięknu i Temu, który jest źródłem wszystkiego, co piękne - Jezusowi Chrystusowi. To jest piękne, co jest moralne, prawdziwe, dobre, rozwijające człowieka, umożliwiające dążenie do celu, jakim jest życie w niebie. Winniśmy zatrzymywać się nad tekstami z Ewangelii i rozważając je, doświadczali smaku duchowego. Upodobanie do tego, co duchowe rodzi się w nas przez rozbudzenie smaku, a tym samym odczuciu radości w rozważaniu o tym, co Boże. Uczucia ludzkie doświadczając smaku spraw duchowych, zostają uwolnione od smaku rzeczy zmysłowych i stają się obojętne na to, co jest „smakiem świata” przeciwnego Bogu.

Odczuwamy „smak Boga” przez modlitwę. To jest droga naszego duchowego oddychania. Tak realizuje się okazywanie miłości wzajemne, czułości i bliskości. Potrzebne staje się uświadomienie tego, że On daje nam siebie. Jego ofiara pobudza nas do ofiary. Dokonuje się to w sercu, w duszy, umyśle i całym ciele. Fakt, że Jezus stał się dla nas człowiekiem, rodzi radość.

Ważnym aktem z naszej strony wobec Boga, jest przyzwolenie na to, by dotykał nas jak chce i kiedy chce. Słowo Boże może nas zaboleć, zasmucić, ale też uradować, pobudzić do entuzjazmu.

Początek formularza

Dół formularza

Zobaczyć wspólnotę

Mimo naszego trądu Jezus pozwala nam zobaczyć wspólnotę otwartą na nas, wypełnioną Jego obecnością. Stan nieczystości budzi tęsknotę za odnalezieniem się przed innymi. Szukając uwolnienia od myśli potępiających nas, powinniśmy dotrzeć do tego miejsca we wspólnocie, które opuściliśmy w poszukiwaniu doświadczeń prowadzących do zerwania z nią jedności. Odejście od wspólnoty, pozostawienie na uboczu troski o jej rozwój, staje się równoznaczne z nieumiejętnością życia w czystości serca. Naszym obowiązkiem we wspólnocie jest wczuć się w tych, którzy żyją blisko nas. Dobrze zrozumieć, a równocześnie nie godzić się na wchłonięcie przez nią.

To nie inni każą nam żyć na obrzeżach wspólnoty, lecz sami skazujemy się na chorobliwy dystans przez myślenie podejrzliwe i nieufne. Życie jest nieustannym oscylowaniem pomiędzy podziwem i potępianiem siebie, między cnotami i wadami, między dobrymi i złymi czynami. „Większość ludzkiego cierpienia wynika z rozbitych relacji. Złość, zazdrość, rozżalenie i poczucie odrzucenia ma swoje źródło w konfliktach między ludźmi, którzy bardzo pragną jedności, wspólnoty i głębokiego poczucia przynależności” (Henri J.M. Nouwen).

Gdy zawodzimy w miłości wchodząc w nieczystość, potrzebujemy innych, potrzebujemy wspólnoty rozumienia i przebaczenia. Zawodzimy w miłości, gdy zaczynamy stronić od wspólnoty, od tych, którzy nas kochają i zaczynamy chodzić jedynie po jej obrzeżach. Należy zobaczyć wspólnotę, która nas nie oskarża, lecz potrzebuje naszej obecności. Inni dają nam siłę do życia w czystości wtedy, kiedy my ją tracimy i bliscy jesteśmy upadku. Otwartość i szczerość leczą.

Powrót do wspólnoty jest równoznaczny z przyjęciem tej mocy, której ona udziela. Myślę o wspólnocie ludzi otwartych, prawdomównych, współodczuwających z tym, który jeszcze nie dorasta do życia wartościami ewangelicznymi. Jednak, zanim znajdę się na nowo we wspólnocie wymiarze moich emocji i mojego ducha, powinienem nie czekać na specjalne zaproszenie do wejścia w nią. Wchodzę do niej, ponieważ jest to ten obszar troski o życie w wolności ducha, o stawanie się człowiekiem, który chce poczuć, że jest kochany i kocha, jest szanowany i szanuje, jest oczekiwany, dlatego przychodzi. Bywa i tak, że we wspólnocie czeka jedna osoba. To musi wystarczyć. Nie należy oczekiwać na wiele, wystarczy mało. Od tego „niewiele” rozpoczynamy swoją obecność i swoją przemianę.

Gdy wnosimy do grona znanych nam osób to, co w nas jest dobre, wzrastamy w czystości i miłości do nich. Gubimy się w czystości, gdy nie kochamy ludzi będących na wyciągnięcie ręki. Poszukujemy kogoś, kto zaspokoiłby nasze głody w miłości. Nikt z ludzi ich nie zaspokoi. Dając to, co w nas szlachetne i prawdziwe odkrywamy, że miłość przez nas upragniona zawsze w nas była. Nie dostrzegaliśmy jej w sobie, szukając poza sobą. W nas jest miłość złożona przez Boga wraz z darem życia, wiary i powołania.

Inwestowanie we wspólnotę własnych uczuć doprowadza do zaufania tym, w których się angażujemy. To jest niezwykły akt rodzenia, „rodzenia siebie” do pogłębionej relacji z innymi. Rodzimy się dla siebie „na nowo” z tej racji, że zmienia się w nas postrzeganie osób widzianych do tej pory jako tych, od których zawsze czegoś oczekiwaliśmy, a nawet żądaliśmy, na tych, których z własnej woli pragnę obdarować darem twórczego istnienia. Gdy szukamy wspólnoty szczególnej, która będzie odpowiadała na nasze potrzeby, nigdy jej nie znajdziemy i grozi nam ucieczka od tych, których postrzegamy jako niewrażliwych i obcych nam. Wnosząc we wspólnotę to, co było naszym najgłębszym oczekiwaniem zauważamy, że ona pod wpływem naszego ciepła i zaufania otwiera się na nas, jak piękny kwiat na pierwsze dotknięcia porannych promieni słońca. Trzeba dawać siebie, by dostrzec, że jest się obdarowanym. Trzeba kochać, być odkryć miłość innych do siebie.

Z czasem zauważamy, że wspólnota, w jakiej żyjemy nie zmieniła się, lecz zmieniło się nasze jej widzenie. Pretensje, nadmierne oczekiwania, złość, żądania kierowane pod adresem innych sprawiają, że owe namiętności przesłaniają nam rzeczywiste oblicze wspólnoty. Problem jest również w tym, że zachowujemy się niekiedy jak rozkapryszone dzieci, które chcą być w centrum uwagi innych. Kiedy tego nie otrzymują, ostentacyjnie pokazują jak bardzo czują się skrzywdzone. Coś z tego jest w postawie osób dorosłych. „Ponieważ nie odpowiadacie na moje oczekiwania idę tam, gdzie inni mnie zrozumieją i uszanują świat moich uczuć”. Rozpoczyna się czas „emigracji wewnętrznej”, poszukiwania środowiska, w którym znajdę miejsce dla wypełnienia moich uczuć takim ładunkiem wrażeń, które uznam za spełniający moje ludzkie głody.

Nie otrzymamy tego, czego potrzebujemy poza tymi, którzy dla nas są „stworzeni”, a my dla nich. Bóg dał nam tę, a nie inną wspólnotę, dla naszego przejrzenia, otwarcia uszu i zrozumienia. Ciągle szukamy siebie i tego, co dla nas dogodne. Nie tyle potrzeba opuszczać wewnętrznie wspólnotę, lecz przejrzeć i zobaczyć, że istnieje konieczność porzucenia chorego obrazu wspólnoty, jaki w sobie nosimy. To, co jest we mnie chore, sprzyja przynoszeniu chorych owoców miłości. Owocem chorej miłości jest życie w nieczystości. Nasze nadmierne oczekiwania wobec innych poważnie utrudniają, czy wręcz uniemożliwiają życie w czystości. Nie dawać naiwnych rad. W taki sposób przez bezsensowne rady, wprowadzamy innych w większe poczucie winy. Nie należy „pomagać” naiwnymi radami.

Konieczna jest nam prostota, będąca „znajdowaniem przyjemności i radości w małych, zwyczajnych sprawach życia” (Henri J.M. Nouwen). Potrzeba odkryć na nowo, lub dopiero po raz pierwszy, swoją wartość i niezbędność we wspólnocie, wspólnocie, której żyjemy. Jan Paweł II w Stanach Zjednoczonych użył niezwykłego określenia: „Nikt nie jest tak biedny, żeby nie miał nic do dania i nikt nie jest tak bogaty, żeby niczego nie potrzebował”. Mając na uwadze całą naszą biedę duchową i moralną jesteśmy zdolni do obdarowywania innych bogactwem serca, którego sami nie znamy. Wraz z dzieleniem się z innymi swoim wewnętrznym pięknem, sami je poznajemy i staje się ono dla nas umocnieniem do twórczego przeżywania życia we wspólnocie. Życie twórcze jest życiem prawdziwym, dobrym i pięknym. Tak wyraża się nasza „czystość serca”.

Wejście we wspólnotę domaga się od nas jasności wyborów, postaw, prezentacji przejrzystego dla innych punktu widzenia. Dla zachowania czystości serca niezbędna jest silna więź z ludźmi, z którymi żyjemy w rodzinie, wśród znajomych, sąsiadów, sąsiadów klasztorze, we wspólnocie kapłańskiej.

Wspólnota słabych jest szansą dla słabego. Wspólnota świadoma własnych słabości i przeżywająca je w prawdzie, bez udawania i ukrywania, staje się miejscem, w którym może żyć ten, który do niej powraca, po czasie „wewnętrznej emigracji”. Inni powinni uszanować naszą bezbronność. To samo powinno stać się z nami. Bezbronność może w człowieku wzbudzić troskę, ciepło i życzliwość będące atmosferą „dobrego domu”. W przyjęciu słabego jest możliwość dania mu siły do pokonania jego słabości.

Należy mówić we wspólnocie o tym, co nam się podoba i o tym, co się nie podoba. To jest dojrzałość. W takiej sytuacji można mówić o tym, że we wspólnocie spotykamy się najgłębiej, ponieważ mówimy jak myślimy i co czujemy naprawdę. Pozwalamy innym mieć swoje życzenia. Mamy również prawo do realizacji swoich pragnień, a nie być zabawką w rękach drugiej osoby. Wyrażamy swoje życzenia. Wyrażanie swoich życzeń jest drogą wychodzenia z lęku, z poczucia bycia kimś obcym w rodzinie, we wspólnocie. Wiele osób usiłuje tak żyć, aby innym się podobać. Mówią, jak nie myślą i postępują wbrew swoim przekonaniom. Wszystko po to, aby ktoś uznał, że jesteśmy przekonywujący, prawdziwi, właściwie myślący, autentyczni. Trzeba nauczyć się życia bez podpórek w osobach, które we wspólnocie „coś znaczą”, są uznawane za autorytet. Powinniśmy przestać umizgiwać się do innych. Odejść od postawy czynienia czegokolwiek, dlatego, że to się podoba określonym osobom. Nie opóźniajmy nadejścia czasu, w którym będzie wystarczał nam sam Bóg. We wspólnocie należy uczyć się bycia partnerem w odniesieniu do innych. To wymaga dorastania.

Należy siebie oraz innych wychowywać do relacji partnerskich. W nich jest miejsce dla przeciwników, ale nie osób wrogo do siebie nastawionych. Partnerzy to dwaj przeciwnicy, ale nie wrogowie. Jesteśmy inni. Każdy człowiek ma prawo do swojej inności. Musimy mieć dystans do tych, z którymi codziennie się spotykamy. Dobrze, że mamy przeciwnika. Mamy prawo do swoich życzeń, poglądów, które będą inne od ogólnie przyjętych, nakazach, prawowiernych czy obowiązujących. Mamy prawo do swoich życzeń. Możemy powiedzieć innym, co nam się nie podoba. I to jest dojrzałość, to jest spotkanie. Pozwalam innym mieć swoje życzenia. Mamy prawo realizować własne pragnienia, a nie być marionetką w rękach drugiej osoby. Nie przerażajmy się tym, że wyrażając swoje życzenia, spotkamy się z czyimś oburzeniem, a nawet obrażeniem. Nie musimy realizować pragnień innych osób. Wyrażanie swoich życzeń jest drogą wychodzenia z nieufności, zamknięcia się w sobie, a tym samym znakiem powracania do rodziny, wspólnoty. Konieczne jest uczenie się partnerstwa w relacjach. Jakże ważne jest dorastanie do stawania się dla innych partnerem.

Jeśli zdobędziemy się na zaufanie drugiej osobie, która może nam pomóc, biorąc tym samym określoną odpowiedzialność za nas, wchodzimy w doświadczenie piękna „komunii serc” z drugim człowiekiem. Warunkiem komunii jest prawda, szczerość, otwartość i zaufanie. Trzeba kogoś do siebie dopuścić. Konsekwencją tego, może być zranienie nas. Przez „rany” do siebie się zbliżamy. „Serce z kamienia” nie pociąga innych, jedynie „serce z ciała”, będące podatnym na zranienia. Dzięki zranieniom przenikamy się wzajemnie: Bóg przenika nas, my zaś odnajdujmy się w „ranach” Boga. Zranienia sprzyjają powstawaniu głębokich więzi między ludźmi. Są znakiem otwartego serca.

W twoim domu rodzinnym, we wspólnocie mieszka Bóg. Będąc z najbliższymi, bądź blisko z twoim Bogiem. Gdy w domu czy wspólnocie nie odczuwamy miłości, jest to prowokacja złego ducha, aby uciec, powrócić do tego, co było i szukać miłości tam, gdzie jej nie można znaleźć. Szatan aranżuje sytuacje, które nas wypychają z grona osób, z którymi żyjemy. Pokazuje ich przewrotność, głupotę, ograniczoność, wielką niechęć do nas. Często emigrujemy wewnętrznie w poszukiwaniu miejsca i osób, które stałyby się odpowiedzią na to, czego próżno szukamy tu, gdzie żyjemy.

„Samotność nie tylko pogłębia naszą wrażliwość na innych, lecz jest także miejscem narodzenia się prawdziwej wspólnoty” (Henri J.M. Nouwen). Konieczne jest doświadczenie samotności serca, aby można wejść w bliską relację z Jezusem oraz uporządkowaną relację z bliźnimi. Bez samotności serca stajemy się ludźmi interesownymi i egoistami. Mamy skłonność „przylegania” do innych w celu realizacji własnych potrzeb. Samotność serca kształtuje w nas umiejętność zachowania dystansu wobec intymności drugiej osoby, a równocześnie zrozumienie i szacunek dla jej przeżyć. Nie zaczynamy czegoś, czego nie będziemy mogli kontynuować w sferze ludzkich emocji, pragnień czy marzeń. Pogłębiony ogląd tego, jakie są konsekwencje wprowadzania innych we własną samotność odsłania przed nami „samotność serca”.

Komuś zaufać

Paraliżuje nas strach przed niezrozumieniem naszych problemów, uznaniem ich za banalne a nawet śmieszne. Rezygnujemy z myśli, które wcześniej zachęcały do szczerości i otwartości. Jesteśmy obciążeni dylematem: szczerość czy naiwność. Każde otwarcie się na drugiego jest wielkim ryzykiem. Obszar problemów, między którymi upływa nasze życie to wewnętrzne walki, nieumiejętność radzenia sobie z mnóstwem zahamowań, nawyków, namiętności, zachcianek, irracjonalnych oczekiwań. Patrzymy, a nie widzimy, słuchamy a nie słyszymy, podejmujemy decyzje a nie odczuwamy grożącego nam niebezpieczeństwa, wchodzimy w relacje z ludźmi a nie mamy świadomości tego, że jesteśmy manipulowani. Konieczne jest ocena tego, czy otaczający nas ludzie, są rzeczywiście tymi, których pragnie dla nas Bóg. Niezbędne okazuje się rozeznawanie tego wszystkie, co dokonuje się w nas i wokół nas. Nawet te niepokojące napięcia mogą stać się dla nas miejscem zawierania pięknych i głębokich przyjaźni.

Musimy komuś zaufać. Brak zaufania jest równoznaczny z nieumiejętnością słuchania Boga i człowieka. Należy słuchać i rozeznawać, jakim słowom możemy dać wiarę, które propozycje pochodzą od ducha dobrego a które od złego. Zaufanie komuś jest otwarciem na jego propozycje i poglądy. Jest to zgoda, aby ktoś miał wpływ na nasze przeżycia. Dajemy właśnie jemu swój czas, chcemy z nim przebywać, nie czując się przymuszonymi. Ten, któremu ufamy, ten nam towarzyszy w drodze. Poznajemy go, a przez to on poznaje nas. Pozwalamy się poznać.

Kiedy komuś zaufam, wówczas chcę i potrafię uczyć się od niego. Uczymy się od tych, których darzymy naszym zaufaniem. To, że komuś ufam staje się moją siłą do bycia czystym dla Pana. Czym jest owo uczenie się, które korzystnie wpływa na naszą czystość? Jest to nabywanie umiejętności radowania się, trwania w pokoju, dążenia do niego, szukania i podejmowania tego, co będzie służyło naszemu pokojowi. Potrzeba uczyć się modlitwy, a wraz z nią nabywać umiejętności przeżywania żalu i lęku, obojętności innych na nas i gniewu, złości i przyjmowania upadków. Ten, któremu możemy zaufać „do końca” jest tym, który nie chce nad nami panować, lecz służyć nam. Źródłem życia w czystości jest pokorna służba w zdrowiu i chorobie, w pomyślności i niepowodzeniu.

Stajemy się zdolnymi do praktykowania życia w czystości przez to, że nie usiłujemy nad nikim panować, nikomu nie okazujemy swojej wyższości. Jest to sposób, aby uzmysłowić sobie, że jesteśmy uczniami ubogiego i bezbronnego Jezusa. Radosne jest bycie ubogim i bezbronnym w Jezusie Chrystusie, z Nim i dla Niego. Usiłowanie panowania nad innymi, dominowanie w sprawach, w których odczuwamy, że nasze możliwości są większe od innych może prowadzić nas do próby kontrolowania innych, zamiast ich kochania. Niewątpliwie w miłości, a tym samym trosce o drugiego człowieka zawiera się obecność, patrzenie i czuwanie nad drugim, za którego czuję się odpowiedzialny. Rzecz jednak w tym, aby mój bliźni odczuł, że ma obok siebie brata lub siostrę, nie zaś tego, który będzie go strofował jego zagubieniu.

Możemy komuś zaufać, gdy jesteśmy zdolni do miłości. Ta zdolność jest z Boga, który pierwszy nas umiłował. Gdy jesteśmy umiłowani, wraz z całym bogactwem wartości duchowych, moralnych i uczuciowych otrzymujemy zdolność do ufności. Kochając ludzi, dając innym odczuć naszą miłość wprowadzamy ich w doświadczenie trudnego daru zaufania i umiejętności posługiwania się nim.

Czystość jest takim stanem ducha ludzkiego, w którym człowiek odczuwa pocieszenie i prowadzenie przez Boga samego. Można, nie popadając w przesadę wysunąć twierdzenie, że akty nieczyste są przez nas czynione, dlatego ponieważ nie przyjmujemy pocieszenia od Boga i nie pozwalamy się Jemu prowadzić. Pozwolić się prowadzić, to pójść Jezusową drogą pokory. Nie wiemy, co wyniknie dla nas z tego prowadzenia. Jedno jest ważne, trzeba pozwolić się prowadzić do miejsc i sytuacji dla nas nieznanych, które mogą łączyć się z naszym dużym bólem i smutkiem.

Mamy świadomość, że droga w realizowaniu czystości ewangelicznej, nie zawsze prowadzi w górę, czyli tam, gdzie się spodziewamy. W miejsce wpinania się na szczyty duchowej przemiany, mogą pojawić się doświadczenia związane ze schodzeniem w dół, po stromym zboczu połączone z bolesnymi i niezrozumiałymi dla nas upadkami. Wzrastać nie oznacza zawsze w każdej sytuacji piąć się w górę, ale schodzić w niziny. Droga rozwoju nie musi prowadzić nas w górę. Czyż Jezus nie był postrzegamy jako ten, który, gdy zawisł na krzyżu, upadł najniżej. On zszedł do swoich umiłowanych. Wraz z zejściem w dół dokonała się tajemnicza i pełna mocy wędrówka w górę, której siłą napędową stało się pragnienie wypełniania woli Ojca.

Żeby żyć w czystości serca, umysłu i działania potrzebna jest rezygnacja z ludzkiej siły. Przeświadczenie o tym, że jesteśmy w stanie sami sobie poradzić, często prowadzi do odczucia porażającego smaku porażki. Siłą wierzących Jezusowi jest pokora. On był przed Ojcem jako mocny i słaby, radosny i pełen dramatycznego lęku przed śmiercią. Jedno i drugie doświadczenie stanowi o wewnętrznej sile Jezusa i naszej. Jezus uniżył się. Siłą usprawniającą nas do bycia czystymi jest uniżanie się „aż do śmierci”. Uniżanie się wzmacnia nas, natomiast wywyższanie osłabia duchowo, moralnie i uczuciowo.

Jeśli jesteśmy zdolni pójść za Jezusem dokądkolwiek nas poprowadzi, to jest w nas także zdolność do opowiedzenia się za życiem w czystości. Wybieranie tego, co naszym zdaniem może być dla nas lepsze, korzystniejsze, wyróżniające, nobilitujące sprawia, że tracimy wewnętrzną moc, ponieważ nie wybieramy tego, co jest z Ducha Bożego, lecz to, co wynika z potrzeb naszego ciała, z pożądań.

Spotkanie człowieka, który słucha, to spotkanie przyjaciela. Dla niego jest ważne, co mówimy, ponieważ jest to istotne dla nas. Nasz przyjaciel „zdejmuje” z nas napięcie, z jakim sobie nie możemy poradzić. Takie działanie jest wstępem do uzdrowienia duchowego. Przyjazne traktowanie człowieka przez człowieka podprowadza pod odkrycie przyjaźni Boga. Jesteśmy wówczas wprowadzeni w doświadczenie czystości serca, potrzebę szczerości i otwartości dającej nam posmak duchowej wolności. Przyjaciół znajdujemy zarówno wtedy, gdy rozpiera nas radość jak i wówczas, gdy odczuwamy stres i narastającą niechęć do życia. Stajemy się przyjaciółmi innych nie tylko przez to, co miłe i, pociągające, i ujawniające naszą wewnętrzną łagodność wychowaną na rozważaniu słowa Bożego, cnotą jest nazwane , jak i przez otwieranie cuchnących własnych ranach , niewierności. Nasza duchowa i moralna bieda jest miejscem najgłębszych spotkań z ludźmi, posiadającymi podobnie jak my doświadczenie „odradzającej i pouczającej grzeszności”.

Potrzebujemy kogoś, kto nas przyjmie w swój świat przeżyć pięknych i bolesnych, kto pokaże własne ograniczenia i przyjmie nasze, kto udzieli impulsu do pójścia dalej w szczerości i prawdzie. Jesteśmy spragnieni człowieka prawdziwego, który ucieszy się naszym życiem i dopuści do radości swoim istnieniem.

Dociera do nas, w miarę upływu lat, a w większym stopniu na miarę doświadczeń ta prawda, że nieczystość najlepiej zobrazować pokazując kondycję człowieka. Kim jest nieczysty? To człowiek ubogi, ułomny, chromy i niewidomy. Potrzebuję przyjęcia samego siebie, przez okazanie szacunku i zrozumienia dla takiej kondycji duchowej, moralnej i psychicznej, w jakiej obecnie się znajduję. Potrzebuję być najpierw przyjacielem samego siebie, aby inni mogli mnie w taki sposób postrzegać i przyjmować. Traktowanie siebie jako nieczystego pozwoli uznać w nieczystych moich braci i moje siostry.

Będąc nieczystymi możemy i powinniśmy być dla innych. Życie w takim stanie ducha i serca jest nadal życiem. Nieczystość nie jest „przerwą w życiorysie”, czasem przerwy od praktykowania odpowiedzialności. W dążeniu do stawania się czystymi potrzebujemy przyjaciela, w którym znajdziemy wsparcie w postaci patrzenia na nas nie przez pryzmat naszej nieczystości, lecz godności, jaką w sobie mamy, a której nie tracimy przez nieczystość. Jest ona jedynie osłabiona i w przyjaźni potrzebuje skutecznego wzmocnienia.

Nieczystość ujawnia w nas „zatwardziałość serca”. Szczególnie staje się to dotkliwe w relacjach z osobami najbliższymi. Podwyższona temperatura niecierpliwości, kłótliwość, tracenie szybko równowagi wewnętrznej są niekorzystnym wstępem do praktykowania nieczystości. Możemy odczuć narastający w nas opór przed innymi, ich potrzebami, poglądami i rozwiązaniami, które, jak nam się wydaje, usiłują nam narzucić. Odczuwamy, jakby ktoś chciał nas pozbawić wolności, którą cenimy sobie ponad wszystko. Nieczystość wzmaga w nas stany podejrzliwości, nieufności i dystansu do innych. Stąd relacja z kimś, kto będzie mógł nam powiedzieć o nas to, czego nie pozwalamy innym osobom jest czymś niezwykłym i bardzo korzystnym dla naszego uzdrowienia.

Nieczystość skłania do zabiegania o to, aby obraz nas samych w oczach innych był bardzo korzystny. Zabiegamy o uznanie, będące pocieszeniem w zmęczeniu, wytworzonym przez nieczystość serca. Nawet bliskiej nam osobie nie pozwalamy, aby pokazywała nam nasze słabe strony. Stawiamy opór trosce innych o nasze sprawy. Przychodzi chwila, w której potrzeba naszego przyznania się, iż jest moment, gdzie pomoc życzliwego nam człowieka się kończy, a rozpoczyna się etap, w którym niezbędne jest szczególne działanie Ducha Świętego. On przemienia serce i uwalnia od zatwardziałości, ucisza lęki i stwarza w nas „serce z ciała”. Serce z ciała może być otwarte, odczuwające ból i dopuszczające do zamieszkania w nim kogoś drugiego. Zamieszkiwanie człowieka, choćby bardzo kochanego, to za mało. Potrzebujemy zamieszkiwania w nas Boga. Niezbędne jest do tego świadome i dobrowolne przyzwolenie.

Nieczystość, która doprowadza do „zatwardziałości serca”, powoduje wielkie osamotnienie i samotność. Niemożność kochania wynika z braku wolności, którą stwarza w nas nieczystość. Trudno o pogłębione relacje z innymi, ponieważ nasze patrzenie na człowieka wymaga uzdrowienia. Wraz z uzdrawianiem patrzenia, myślenia i odczuwania, dokonuje się uzdrowienie serca. Ta rzeczywistość staje się możliwa, gdy zapłaczemy nad sobą i odkryjemy kochające Oblicze Ojca..

Jest w nas skłonność do przywłaszczania sobie drugiego człowieka. Tymczasem istnieje nagląca potrzeba radowania się innymi bez rozwijania w sobie potrzeby ich posiadania. Cała atmosfera życia wypełnionego handlem, widzenie wszędzie „towaru” prowadzić może do sytuacji, że w taki sposób będzie również traktowany człowiek. Dlatego przyjaźń wymaga od nas zerwania z tym, co dominujące jest w naszej kulturze. Patrzenie na innych ludzi nie może łączyć się z ich „pożeraniem”. Św. Tomasz mówił: „Gdzie miłość tam wzrok”. Mówił on też, że kiedy pożądamy, patrzymy na drugiego niczym lew spoglądający na jelenia jako na posiłek do pożarcia.

Może pojawić się w nas, w związku z pragnieniami seksualnymi, zdolność do okłamywania samych siebie. Przekonujemy siebie oraz innych, że w naszych relacjach z określoną osobą chodzi jedynie o dobro, wzajemną pomoc, udzielenie wsparcia psychicznego, wysłuchanie, wypełnienie tej luki, jaka się zrodziła w nas, odczuwanej jako bolesne osamotnienie.

Okazywanie współczucia to dzielenie czyjegoś „czucia”, tego, co w człowieku jest najtrudniejsze - cierpienia. Jezus współczując wchodzi w dzielenie z trędowatym chwil trudnych. Nie odwraca od niego głowy, nie patrzy z przerażeniem na jego gnijące ciało. Jest z nim w jego cierpieniu. Współcierpieć, ulitować się nad drugim to nie wypowiadać łatwych i szybkich ocen odnoszących się do postępowania innych. Zdystansowanie się do własnej niecierpliwości, gdy spotykamy kogoś, kogo spotkało nieszczęście, jest widzeniem dalej niż widzą nasze oczy i usłyszeniem głębiej niż słyszą nasze uszy. Nie na miejscu są postawy umoralniające, pouczające w stylu: „Gdybyś mnie posłuchał, to do tego by nie doszło”; „A przecież ci mówiłem, lecz ty zawsze wiesz lepiej”; „Skoro nawarzyłeś piwa, to teraz je wypij”.

Jezus otwiera się na ból trędowatego. Zamieszkuje w bólu człowieka. Nie ucieka od sytuacji, od miejsc wypełnionych jego moralną, duchową, psychiczną czy ekonomiczną biedą. Patrząc na życie nasze oraz naszych znajomych stwierdzamy, że takie doświadczenia oczyszczają i uzdrawiają ze znieczulicy, przywracają też wiarę w obecność Jezusa cierpiącego z cierpiącymi i płaczącego z płaczącymi. Otwarcie się w tych sytuacjach na Niego i zaufanie, że On wie, co czyni, to zobaczenie Go tam, gdzie nie spodziewaliśmy się Go spotkać i usłyszenie w czymś, w czym nigdy Go nie słyszeliśmy. Nie słyszymy płaczu Boga w płaczu dziecka, którego pijani rodzice nie karmią, nie przewijają, nie prowadzą na spacer. Nie słyszymy skargi Jezusa w skargach kobiety, nie będącej w stanie nakarmić swoich ośmioro dzieci. Potrzeba zrobić to w danej chwili i konkretnej sytuacji, co możemy zrobić. Zawsze istnieje możliwa opcja polegająca na tym, aby narzekać na bogatych, na system pomocy społecznej, który nie funkcjonuje, na niewrażliwość innych. Gdy ja słyszę i ja widzę i ja boleśnie odczuwam to wszystko, uczynię w moim obszarze możliwości to, co zmniejszy ludzkie cierpienie. Patrzenie na cierpienie nie jest przyczynkiem do osłabienia naszej nadziei. Nadzieja zrodzona z wiary dojrzewa i oczyszcza się poprzez trudności.

Nie lubimy słuchać ludzi rozczarowanych, którzy przelewają się w swoich pretensjach i zarzutach wobec innych. Nie chodzi o to, aby natychmiast pocieszać i łagodzić ból płynący od drugiego. Potrzeba dość znacznego wysiłku, aby nie mierzyć innych własną miarą. Wszyscy w sposób podobny reagujemy. Jest w wielu z nas skłonność pokazywania dobra, jakie może wyniknąć z cierpienia osób drugich. Nie wiemy, co z danej sytuacji może się wyłonić. Depresja jednych prowadzi do przemiany na lepsze, innych popycha w stronę dokonania samobójstwa.

Przekonując, że ktoś powinien sobie z daną sytuacją poradzić, ponieważ jest ona prosta i już wiele podobnych przeżywał, skazujemy człowieka na większe cierpienia. Sytuacja sytuacji nie jest podobna. To, co wydaje się być możliwe biorąc „na rozum”, inaczej przedstawia się od strony serca. Wysuwając zarzut, że ktoś nie przyjmuje cierpienia z radością i poddaniem się woli Bożej, sprowadzamy na niego nieuzasadnione poczucie winy, a tym samym powiększamy zakres jego cierpienia. Potrzebna jest nam zgoda na to, że w człowieku są uczucia gniewu, złości, negatywnej reakcji na Boga. Drugiemu człowiekowi nie zależy na błyskotliwych, racjonalnych, logicznych argumentach. On chce, byśmy razem z nim przeżywali jego ból, rozumiejąc nieumiejętność przyjęcia przez niego jakiejkolwiek argumentacji wiary. Pomagamy człowiekowi, gdy pozwolimy mu na to, aby odczuwał cierpienie i smutek, by przeżywał swoje zagubienie tak, jak w danej chwili to odczuwa. Nie można drugiemu pomóc szybko uwolnić się od żalu, niepewności czy obaw. Nietaktem są żarty wypowiadane w dobrej wierze, dla stworzenia dobrego samopoczucia człowieka cierpiącego. Żartujemy, ponieważ sami znaleźliśmy się w sytuacji wewnętrznego dyskomfortu i nie wiemy jak się zachować, ani też, co mądrego w tej sytuacji powiedzieć. Im bardziej jesteśmy zażenowani, w tym większym stopniu odczuwamy zagubienie. Chcąc opuścić miejsce, w którym czujemy się osaczeni przez ból człowieka cierpiącego, mówimy o sprawach, jakie powinniśmy w tej chwili załatwić. A wystarczy być, tylko być, słuchając mówiącego, lub wtedy, kiedy milczy, nie wypełniać ciszy swoim „mówieniem dla mówienia”. Żeby cierpieć z cierpiącymi, trzeba uczyć się z nimi trwania w ciszy.

Nieumiejętność przeżywania własnego bólu pozbawia nas zdolności wczuwania się w ból osób spotkanych. Niechęć do cierpienia prowadzi do niechęci wobec cierpienia, jakie noszą inni. Problemy innych przerażają nas. Obawiamy się, że one mogą i nas spotkać. Nie możemy narzucać innym tego, jak powinni przeżywać swoje cierpienie. Nie jesteśmy panami uczuć innych, a tym samym nie wolno nam manipulować uczuciami człowieka cierpiącego. Udzielając rad, które nie mają nic wspólnego ze stanem zdrowia drugiego, możemy pogrążać go w głębokiej frustracji. Spiesząc się z dostarczaniem pocieszenia chcemy dla siebie samych określone cierpienie zamknąć, gdyż za bardzo zaczyna nam uwierać. Unikając stosowania niedorzecznych słów pocieszenia powstrzymamy się przed traktowaniem człowieka cierpiącego jak przedmiot.

Istnieje konieczność zaufania Bogu nawet wtedy, kiedy człowiek nie ma możliwości uchwycenia się czegokolwiek, co byłoby przekonywujące, że określone rozwiązanie może się powieść. Z drugiej strony niezbędne jest otwarcie się na drugiego człowieka. Lecz owo otwarcie się oznacza również umiejętność zamknięcia się. Szukamy tych, którzy potrafią zachować tajemnicę. Tylko z nimi chcemy dzielić się swą wiedzą odczuwając bezpieczeństwo. Bez zachowania tajemnicy nie ma troski o wspólnotę, gdyż tym, co ją tworzy jest zaufanie. Ludzie, którzy umieją zachować tajemnicę, pociągają nas ku sobie. Z nimi możemy budować prawdziwe przyjaźnie i trwałe związki, których podstawą jest miłość. Dobre relacje nasze z innymi wymagają przede wszystkim wzajemnego otwarcia się, a także szacunku do tego, co w kimś drugim wyjątkowe i niepowtarzalne.

Patrzeć w Oblicze Jezusa

Trędowaty stając przez Jezusem patrzy na Jego Oblicze. Patrzenie z miłością najgłębiej wyraża tajemnicę serca. Spojrzeniem powiemy więcej o naszych pragnieniach niż kunsztownie dobieranymi słowami. Pragnienia nas opisują, nasze wnętrze, subtelne marzenia i nadzieje. Nie istniejemy, nie oddychamy bez wielkich i małych pragnień. Niesiemy w sobie radosną nadzieję będąc wypełnionymi pragnieniami Bożego Serca. Muszą zostać one wydobyte na zewnątrz nas w jeden zasadniczy sposób, przez kontemplację. Potrzeba na kogoś patrzeć z miłością. Pojawia się naturalna potrzeba zmiany kierunku naszego patrzenia z siebie na kogoś kochanego. Gdy przestajemy nieustannie wpatrywać się w samych siebie, co jest równoznaczne z ciągłym „lizaniem własnych ran”, powoli i bardzo nieśmiało napływają nowe, ożywiające nas piękne odczucia. Szybko „rozlewa się” w umyśle, sercu i ciele nowa energia do życia, zapał pozbawiony widzenia przeszkód, którymi tyranizował lęk.

Trędowaty widząc Jezusa z daleka dokonał wyboru. Patrzenie jest pociągające, przyciągające do osoby, na którą patrzymy. W taki sposób ktoś drugi zamieszkuje w naszym sercu, przechodząc przez wyobraźnię znajduje porozumienie z naszymi emocjami. Kontemplacja jest do zamieszkania w naszym sercu tego, na którego patrzymy z miłością, tęsknotą i oczekiwaniem. Patrząc na Pana odczuwamy, że jest nam bliski. Zawsze takim był. Brak odwagi w patrzeniu sprowadza sytuację chorobową. Gdy zabraknie kontemplacji, wtedy wszystko, co w nas dobre, szlachetne i mądre poddaje się sile rozpraszającej. Odczuwamy narastającą słabość i odczucie pustki. Gdy patrzymy na Pana poznajemy, że w Nim zamieszkujemy.

Niezwykłe staje się nasze doświadczenie domu. On jest schronieniem, On poczuciem bezpieczeństwa, pokojem i ciszą, łagodnością i zrozumieniem. Dla kogoś jesteśmy ważni na zawsze. Patrząc na Jezusa przyjmujemy Jego moc w podejmowaniu decyzji. Trędowaty z daleka zobaczył. Odległości w naszej relacji do Boga to sprawa względna. Odczucie, że jesteśmy daleko jest jedynie naszym subiektywnym doświadczeniem. Bóg zawsze jest blisko. Nie możemy żyć bez „patrzenia” na Jezusa, bez „przysłuchiwania się” Jemu, bez „przeżywania” Jego Osoby. Nie ma w nas życia, gdy nie kochamy. Potrzebujemy świadomości tego, jak ważne jest „patrzenie z miłością”. Ono winno wyrażać nas, nasze wnętrze: lęk i zagubienie, radość i uwielbienie.

Są chwile, w których wszystkie, znane nam dotychczas sposoby radzenia sobie z problemami tracą na znaczeniu. Poza jednym, systematycznie przez nas pomijanym - patrzeniem na Jezusa i dążeniem w Jego kierunku, jak Piotr na falach jeziora Galilejskiego. Dopóki szedł w stronę Mistrza i patrzył na Niego utrzymywał się na wodzie, gdy skierował swój wzrok pod nogi patrząc z przerażeniem, po czym idzie, zaczął tonąć. Przeżywanie czystości możemy porównać do „chodzenia po wodzie”.

Gdy patrzymy na Pana, będąc w stanie wewnętrznego zbrudzenia, trądu duszy, odkrywamy w sobie nową energię umożliwiającą przyjście, zbliżenie się do Niego. Biegniemy w stronę wypełnienia Jego pragnień, jak Maryja po Zwiastowaniu anielskim „pełna łaski i Ducha Świętego”. Czyż patrzenie na Pana nie jest przyjmowaniem mocy Ducha Świętego? Przeżyć uzdrowienie, to uwolnić się z diabelskiej izolacji polegającej na zamknięciu się w sobie i narzekaniu na własną nieczystość. Konieczne jest wyjście poza obszar, jaki inni nam stworzyli uznając, że z nas już nic nie będzie. A może jest tak, że sami sobie wmawiamy, że nas nikt nie oczekuje, nie kocha i nie potrzebuje? Tymc co pozwala powrócić do wspólnoty ludzkiej, jest patrzenie na Pana, który nigdy ze mnie nie zrezygnował. Miłość nie rezygnuje, nie podaje się zwątpieniu.

Patrzenie na Jezusa przywraca upragniony pokój serca. W tym pokoju możemy wybrać wszystko, czym nasze serce dotychczas nie żyło. Równocześnie uświadamiamy sobie, że będąc trędowatymi przed Bogiem nie możemy zbliżyć się do Niego, nie będąc przez Niego przywołanymi. Jako nieczysty mogę być powołany przez Jezusa do życia w czystości. Jezus wyraża swój dar oczyszczenia przez ciepły gest wyciągniętej ręki nad człowiekiem pokrytym trądem. Ręka Jego stała się na podobieństwo namiotu pasterskiego rozpiętego nad nieczystym, aby uwierzył, że Bóg wszystko może.

Przez brak czułych spojrzeń, ciepłych gestów, przyjaznego dotyku stajemy się ludźmi nieczystymi. To nas tworzy, co daje poczucie bezpieczeństwa, odczucie pokoju, co jest wyraźnym znakiem akceptacji dla nas i naszego życia. Błogosławieństwo dla nieczystego, od którego uciekano omijając z daleka, którego się obawiano. Niewątpliwie jest ono wyrazem przywracania go wspólnocie. Trzeba patrzeć w oblicze Jezusa, pozwolić się Jemu błogosławić, żeby powrócić do wspólnoty i być jej błogosławieństwem. Kontemplacja Oblicza Jezusa prowadzi do odczucia, że jesteśmy kochani bez żadnych warunków wstępnych i bez żadnych ograniczeń. Taka świadomość jest fundamentem, na którym możemy budować nasze życie w czystości. Miłość Jezusa nie wprowadzi nigdy w doświadczenie opuszczenia, zdrady, odrzucenia czy zerwania z nami więzi. Przeświadczenie o Bożej miłości uwalnia od lęku i obawy o własną przyszłość. „Czystość jest owocem kontemplacji oblicza Boga, na co dzień/…/ Mądre rozeznanie tego, kim jestem, co mnie stanowi, złączone z coraz pełniejszym poznawaniem siebie, musi stać się moim chlebem powszednim” (M. Kożuch).

Poznając Jezusa przez kontemplację Jego oblicza, poznaję Jego serce, a to jest miłość. Wpatrywanie się w Oblicze, jest kontemplacją tej miłości, jaką Jezus ma do nas. Poznając Boga przestajemy się obawiać Jego samego i naszej przyszłości. Wtedy nie tyle skupiamy się na czymś, co mogłoby nas zaniepokoić, lecz na miłowaniu Pana. Miłość chroni od złego. Ten stan ducha sprawia, że nie pojawia się zainteresowanie pokusą, która przychodzi i usiłuje w nas „zamieszkać”. Doświadczenie miłości Jezusa i pragnienie odpowiadania sprawia, że nie jesteśmy zainteresowani pomysłami i obrazami, jakie usiłuje wprowadzić pokusa w naszą wrażliwość. Nie znajdują one „siły przebicia”. Nie wnoszą, bowiem smaku większego od tego, jaki zrodził się w nas pod wpływem kontemplacji i wyłaniającej się z niej miłości.

Należy odkryć to, że dobrze się czujemy, wpatrując się w Oblicze Pana. „Panie, dobrze nam tu być”. Doświadczamy, że naszym powołaniem nie jest na miejscu pierwszym rozwiązywanie mnóstwa problemów, jakie rodzą się każdego dnia, lecz kontemplacja, która wielu problemom wynikającym z działania złego ducha, nie pozwala w nas zaistnieć. Zaangażowanie się nadmierne w rozstrzyganie codziennych spraw powoduje, że nasze serce staje się obce dla Boga. Kontemplacja przenosi nasze zainteresowanie z tego, co jest dążeniem do bycia ważnym, bycia efektownym, posiadającym władzę, na obszar tego, co jest miłowaniem Boga, troską o bliźniego, życie przebaczeniem, przyzwolenie na „przepasanie nas i poprowadzenie tam” gdzie zamierzył Pan.

Ważne jest to, byśmy przez kontemplację poczuli się dobrze ze sobą i z Bogiem. Poczuć, że jestem u siebie, to wejść w doświadczenie bezpieczeństwa, jakie daje mi Bóg, dla zachowania przeze mnie czystości. On jest gwarantem mojego bezpieczeństwa, On jest tarczą za którą się chronię. Dlatego przyzwalam na „przepasanie mnie i prowadzenie”. W tym zawiera się również tajemnica Jego pocieszania człowieka. Z takiego pocieszania rodzi się moc i siła do zanurzania się w czystości, którą jest sam Pan.

Codzienne wpatrywanie się w Oblicze Ojca uwalnia od przerażenia się złem, jakie nas zewsząd otacza. Postrzeganie zła bez posiadanego zaplecza w postaci modlitwy kontemplacyjnej sprawia, że ulegamy przerażeniu i przekonaniu, co do jego wszechobecności. Pragnienie przebywania w obecności Boga „wygrywa” z pragnieniami nieczystymi. Stąd wsłuchiwanie się w głos Boży, patrzenie w Boże piękno wyrażane choćby w ikonach, pomaga smakować w tym, co zaspokoi umysł i wszystkie zmysły człowieka. Nie należy skupiać się na obawach, które na każdego przyjść muszą. Należy je traktować jako jeden z czynników wzmacniających naszego ducha w stawaniu się czystymi. Niezwykłe jest to, aby w swoim myśleniu ulec przeświadczeniu, że i „szatan nosi kamienie na budowę świątyni”, naszej świątyni ducha.

Związek człowieka z Bogiem jest naturalny. Gdy człowiek traci związek z Bogiem, traci najwięcej. Prawdziwa otchłań zaczyna się od utraty więzi z Bogiem. Nie zauważamy straty największej - brak obecności Boga. Kto traci Boga, traci wszystko. To jest piekło. Człowiek nosi to wszystko. W człowieku jest niebo i w człowieku jest piekło. Nosimy w sobie niebo lub piekło. Życie bez Boga jest piekłem w człowieku. Największa strata jest w tym, że nie widzi się straty, własnych strat.

Jeśli nie przyjmuje Boga do swojego życia jako Ojca, wtedy w jego życiu pojawia się smutek. Uciekamy w to, co ludzkie, nie wchodząc w relację z Bogiem. Gdzieś człowiek musi się przytulić. Nieosiągalna jest do końca jedność z człowiekiem. Człowiek bez Boga jest śmiercią. Cokolwiek bez Niego robi, to źle. „Beze mnie nic nie możecie uczynić”. Głód Boga w nas, jest największym głodem, jaki nosimy w sobie, Człowiek nie może się zlać z Bogiem. Człowiek jest bardzo bezradny. Jedyne rozwiązanie jest w Chrystusie, gdyż Bóg stał się człowiekiem. W Nim łączy się maksymalna więź z Ojcem. Nigdy nie opuścił łona Ojca. Ten, który jest na łonie Ojca, o Nim pouczył. On wtulony w Ojca. Z drugiej strony jest człowiekiem. Nikt tak nie rozumie człowieka, jak Chrystus. Bo wziął na siebie nasze grzechy, nasze smutki.

Najpiękniejszą duchowością jest droga dziecięctwa duchowego. Być jak dziecko, jak niemowlę. Ja nie muszę wykonywać ćwiczeń, ale wtulić się w Boga, w ramiona Ojca. Nie muszę zasługiwać, a by On mnie kochał. Całkowita ufność w Jego dobroć. Musimy być nieustannie na łonie Ojca. Wychodząc od swojej depresji można znaleźć Boga.

Patrząc na oblicze Jezusa należy pozwolić ogarnąć się Jego uczuciami, zarówno swój umysł, serce jak i ciało. Odczuwanie bliskości Jezusa prowadzi do radości Nim w naszym ciele. Zauważamy, że tym, co utrudnia nam dostęp do Niego jest wstyd i poczucie winy. Uczynki nasze są dobre i złe, lecz my jesteśmy dobrymi ludźmi. Nie dowierzamy temu, że jesteśmy dobrzy i kochani przez Boga. Powstrzymuje nas przed tym lęk wobec osób, od których byliśmy i jesteśmy zależni. Bywa tak, że ciągle się kogoś lękamy, a przez to zamykamy się na nich. Takie postępowanie stało się mechanizmem ujawniającym się w relacji do Boga. Zamykanie się we własnych uczuciach, we własnym ciele, prowadzi do napięcia, bolesnego skurczu. Żyjemy tak, jakbyśmy innych za naszą obecność przepraszali. Zachowujemy się tak, jakbyśmy potrzebowali zgody na to, jacy jesteśmy.

Myśl o Jezusie wprowadza spokój. Był wolny od ludzkich spojrzeń, myślenia, ocen, jakie wystawiali. Każdy człowiek był Mu bratem. Również ten, który wydał Go na śmierć krzyżową, w którego serce wypełnione było nienawiścią. Jezus miał wielką niechęć do układów, znajomości, utrzymywania relacji jedynie z tymi, którzy przez innych byli uważani za godnych szacunku. Całe nasze myślenie i przeżycia znajdują swoje odniesienie do ciała. Ciało jest niszczone złym myśleniem o sobie i rzeczywistości otaczającej. Niszczą je uczucia, którym dajemy prawo obywatelstwa. W tak utrapionym i poranionym ciele trudno doświadczyć czułej miłości Jezusa. Patrząc na Niego w ikonie, w tabernakulum, wiszącego na krzyżu, w obrazach Ewangelii zaczynamy odczuwać, że nadeszła chwila uwolnienia nas przez Niego z krępujących więzów. Patrzenie na Pana umożliwia widzenie szerzej, głębiej i dalej tego wszystkiego, czym dotychczas żyliśmy. Odczuwamy spływający na nas powiew wolności. Patrzenie umożliwia widzenie i odczuwanie i życie w tym, co dla człowieka nie jest możliwe, ale nie dla Boga. „Dla Boga wszystko jest możliwe”. Nie jest rzeczą możliwą stąpanie po wodzie bez wpatrywania się w oblicze Jezusa i podążania w Jego stronę. Żyć w czystości serca, to chodzić „po wodzie”. Kontemplacja (miłosne wpatrywanie się w oblicze Pana) jest dla człowieka źródłem życia w czystości.

Po wielu latach błądzenia możliwy jest powrót do Boga, czas na zmiany. Konieczna jest decyzja spotkania się z Jezusem takimi, jakimi jesteśmy. Odczytajmy na nowo słowa Jego: „Nie lękaj się, Ja jestem z tobą”. Jezus chce nam dać nowe serce i nowego ducha, a także nowe myślenie, odczuwanie i nowe ciało. Miłość Boża przemienia serce wypełnione strachem i niedowierzaniem w serce kochające i pełne ufności. Kim jestem, bym mógł pragnąć i oczekiwać takiej przemiany? Jaka jest moja tożsamość? Moją tożsamością jest dziecięctwo Boże. Ono ułatwia przyjmowanie zarówno radości jak i bólu. W nim jesteśmy zdolni do przyjmowania pochwał uznania, ale i słów krytyki a nawet „odrzucenia i podeptania przez ludzi”. Jesteśmy zanurzeni i zakorzenieni poza tym, co ludzie o nas myślą i mówią, a także poza tym, co nam czynią. Jeśli jest pochwała, wielbimy Pana za to, co czyni w nas i przez nas. Jeśli jest krytyka szukamy prawdy i uczymy się odczuwania Boga we wrażliwości tych, którzy ją kierują pod naszym adresem.

Jesteśmy własnością Boga, Jego dziećmi, przyjaciółmi, uczniami, braćmi i siostrami. Otaczanie się ludźmi, którzy wspierają w nas rozwój dziecięctwa Bożego jest równoznaczne z troską o życie w czystości serca. Serce czyste jest w Bogu. Nie oznacza to, iż będzie wolne od pokus, które przychodzą wraz z pochwalą lub krytyką. Pojawiające się pochwały nie odnosimy do siebie, ponieważ one są uwielbieniem Boga i Jego chwałą. Doświadczenie krytyki przeżywamy z Jezusem, ponieważ nie należymy do samych siebie. To, co nas spotyka jako dzieci Boga, spotyka również Ojca. Przeżywanie wszystkiego w Nim, z Nim i dla Niego jest aktem nieustannej modlitwy. Jego bliskość chroni przed popadnięciem w zniechęcenie i chęć ucieczki od Boga i ludzi.

Przeżywanie uznania i krytyki w osamotnieniu sprawia, że ludzie mają nad nami władzę. Jesteśmy podatni na manipulację. Nie dają nam oni tego, co daje Bóg. Czujmy się zawiedzeni i oszukani. W takiej sytuacji również jesteśmy w stanie doświadczyć, że jedynie Bóg daje nam pełne poczucie bezpieczeństwa tam, gdzie człowiek nie może dotrzeć w naszym wnętrzu.

Istotną sprawą jest to, by nie pozwolić się zdominować ludziom i ich problemom. Uznanie, że pewne osoby są niezbędne w naszym życiu, że one są warunkiem naszego dobrego samopoczucia i ułatwieniem w realizacji zleconych nam zadań, wskazuje na to, że nie jesteśmy naprawdę wolnymi. Otaczamy się tymi, którzy dają nam akceptację, okazują podziw i zrozumienie. Jest to sytuacja stąpania po „cienkim lodzie”. Człowiek jest bardzo zmienny w swoich poglądach i odczuciach na osoby najbliższe. Ich ocena nie powinna stanowić dla nas zasadniczego odniesienia. Podstawą do oceny przeżywanego przez nas czasu może być jedynie ten, który jest źródłem niezawodnej, bezinteresownej miłości.

To nie inni kierują mną, jak powinienem postąpić, w jaki sposób zaplanować dzień, czy przeżyć czas odpoczynku. Osobami posiadającymi zasadniczy wpływ na styl i ukształtowanie dnia, nie powinniśmy być my sami. Jeśli planujemy poza Bogiem, prowadzimy z Nim nieuświadomioną walkę o to, w czyich rękach jest nasze życie.

Żyć w duchu kontemplacji, to powtarzać wręcz nieustannie, nie tyle w myślach i słowami, lecz postępowaniem: „Bądź wola Twoja, Panie”. Zmęczenie, zniechęcenie do życia, odczuwanie wypalenia się wskazuje na to, że Bóg nie kieruje naszym życiem, nie wypełniamy tym samym Jego woli. Wybory nasze prędzej czy później są zdominowane przez emocje, namiętności i uczucia. Odczuwanie siły żądz, presji potrzeb seksualnych, które żądają zaspokojenia, jest kwestią krótkiego okresu czasu. Dlatego wpatrywanie się w oblicze Jezusa i słuchanie Jego głosu jest dla nas źródłem siły odnawiającej i przemieniającej. Owocem kontemplacji jest to, że mówimy ustami Jezusa, patrzymy Jego oczami, słuchamy Jego uszami, dotykamy Jego dłońmi. To daje odczucie radości i miłości Boga, a pogardę i obrzydzenie dla tego, co nieczyste.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
2 Skąd nieczystość ks Józef Pierzchalski (Medytacje o czystości)
9 Komuś zaufać ks Józef Pierzchalski (Medytacje o czystości)
8 Zobaczyć wspólnotę ks Józef Pierzchalski (Medytacje o czystości)
3 b Czystość zależna od pragnień ks Józef Pierzchalski (Medytacje o czystości)
1 Ból samotności ks Józef Pierzchalski (Medytacje o czystości)
7 Kształtowanie smaku ks Józef Pierzchalski (Medytacje o czystości)
5 Czas powrotu ks Józef Pierzchalski (Medytacje o czystości)
10 Patrzeć w Oblicze Jezusa ks Józef Pierzchalski (Medytacje o czystości)
4 Odnowa myślenia ks Józef Pierzchalski (Medytacje o czystości)
ks Józef Warzeszaka Teologia dogmatyczna sem II 2
Bolewski Jacek ks Prosta praktyka medytacji
Ks Józef Frank ŚW WINCENTY PALLOTTI
ks Józef Warzeszaka Teologia dogmatyczna sem I
ks Piotr Ostaski Dlaczego czystość przed ślubem
Wypracowanie Cierpienie i zło , które jednych odrzucało od Boga innych przynaglało do wpadnięcia w
Ks Józef Warszawski Ojciec Paweł Biogram ks Józefa Warszawskiego Biogram Tomasza Strzyżewskiego
Ks Józef Stagraczyński Przeznaczenie (zadanie) Kościoła
Ks Józef Stanisław Adamski SI Usposobienie duszy do nawiedzin Bożych Kazanie na święto Nawiedzenia

więcej podobnych podstron