19 (389)






Henryk Sienkiewicz "Potop"








J臋zyk polski:
 
 Henryk Sienkiewicz 揚otop"






 
Miecznik rosie艅ski ci臋偶k膮 mia艂 przepraw臋 z pann膮 Aleksandr膮, zanim zgodzi艂a si臋 p贸j艣膰 na ow膮 uczt臋, kt贸r膮 hetman dla swych ludzi wyprawi艂. Musia艂 tedy b艂aga膰 prawie ze 艂zami uporn膮 a 艣mia艂膮 dziewczyn臋 i zaklina膰, 偶e tu o jego g艂ow臋 chodzi, 偶e wszyscy, nie tylko wojskowi, ale i obywatele zamieszkali w okolicy Kiejdan, na d艂ugo艣膰 ramienia Radziwi艂艂a, maj膮 si臋 stawi膰 pod gro藕b膮 gniewu ksi膮偶臋cego, jak偶e wi臋c opiera膰 si臋 mog膮 ci, kt贸rzy na 艂ask臋 i nie艂ask臋 strasznego cz艂owieka s膮 wystawieni. Panna nie chc膮c nara偶a膰 stryja ust膮pi艂a.
Jako偶 zjazd by艂 niema艂y, bo wielu okolicznej szlachty wraz z 偶onami i c贸rkami przyp臋dzi艂. Lecz wojskowych by艂o najwi臋cej, a zw艂aszcza oficer贸w cudzoziemskiego autoramentu, kt贸rzy prawie wszyscy przy ksi臋ciu wytrwali. Sam on, zanim ukaza艂 si臋 go艣ciom, przygotowa艂 twarz pogodn膮, jak gdyby 偶adna troska nie zaci臋偶y艂a mu poprzednio - pragn膮艂 bowiem t膮 uczt膮 nie tylko we w艂asnych stronnikach i wojskowych ducha o偶ywi膰, ale okaza膰, 偶e og贸艂 obywateli po jego stronie stoi - a tylko swawolnicy opieraj膮 si臋 unii ze Szwecj膮; pragn膮艂 okaza膰, 偶e kraj cieszy si臋 z nim razem, wi臋c nie szcz臋dzi艂 zabieg贸w ni koszt贸w, by uczta by艂a wspania艂a i by echo o niej rozesz艂o si臋 jak najdalej po kraju. Zaledwie wi臋c mrok pokry艂 ziemi臋, setki beczek zap艂on臋艂o na drodze zamkowej i dziedzi艅cu, od czasu do czasu armaty grzmia艂y, a 偶o艂nierstwu przykazano wydawa膰 weso艂e okrzyki.
Ci膮gn臋艂y tedy jedna za drug膮 kolaski, karabony i bryki wioz膮ce personat贸w okolicznych i 搕a艅sz膮" szlacht臋. Dziedziniec zape艂ni艂 si臋 pojazdami, ko艅mi i s艂u偶b膮, b膮d藕 przyby艂膮 z go艣膰mi, b膮d藕 miejscow膮. T艂umy, strojne w aksamity i lamy, i kosztowne futra, zape艂ni艂y sal臋 tak zwan膮 搝艂ot膮", a gdy ksi膮偶臋 ukaza艂 si臋 wreszcie, ca艂y ja艣niej膮cy od drogich kamieni i z 艂askawym u艣miechem na ponurej zwykle, a przy tym wyniszczonej teraz chorob膮 twarzy, pierwsi oficerowie zakrzykn臋li jednog艂o艣nie:
- Niech 偶yje ksi膮偶臋 hetman! Niech 偶yje wojewoda wile艅ski!
Radziwi艂艂 rzuci艂 nagle oczyma po zebranym obywatelstwie chc膮c si臋 przekona膰, czy zawt贸ruj膮 okrzykowi 偶o艂nierzy. Jako偶 kilkana艣cie g艂os贸w z l臋kliwszych piersi powt贸rzy艂o okrzyk, za艣 ksi膮偶臋 zaraz pocz膮艂 k艂ania膰 si臋 i dzi臋kowa膰 za afekt szczery i 搄ednomy艣lny".
- Z wami, mo艣ci panowie - m贸wi艂 - damy rady tym, kt贸rzy chc膮 zgubi膰 ojczyzn臋! B贸g wam zap艂a膰! B贸g wam zap艂a膰!...
I chodzi艂 naok贸艂 po sali, zatrzymywa艂 si臋 przed znajomymi, nie szcz臋dz膮c w mowie tytu艂贸w: 損anie bracie" i 搈i艂y s膮siedzie" - i niejedna twarz chmurna rozpogadza艂a si臋 pod wp艂ywem ciep艂ych promieni 艂aski pa艅skiej.
- Ju偶 te偶 niepodobna - m贸wili ci, kt贸rzy do niedawna z niech臋ci膮 patrzyli na jego czyny - aby taki pan i tak wysoki senator nieszczerze ojczy藕nie 偶yczy艂; albo wi臋c nie m贸g艂 inaczej post膮pi膰, jak post膮pi艂, albo arcana w tym jakie艣 tkwi膮, kt贸re na po偶ytek Rzeczypospolitej wyjd膮.
- Jako偶 od drugiego nieprzyjaciela mamy ju偶 wi臋cej wytchnienia, kt贸ry nie chce si臋 powadzi膰 o nas ze Szwedami.
- Daj偶e Bo偶e, aby wszystko zmieni艂o si臋 na lepsze!
Byli wszelako i tacy, kt贸rzy trz臋艣li g艂owami albo wzrokiem m贸wili sobie wzajem : 揓este艣my tu, bo nam n贸偶 na gard艂o po艂o偶ono."
Lecz ci milczeli, gdy tymczasem inni, do przejednania 艂atwiejsi, m贸wili g艂o艣no, tak nawet g艂o艣no, 偶eby ich ksi膮偶臋 m贸g艂 dos艂ysze膰:
- Lepiej pana zmieni膰 ni偶eli Rzeczpospolit膮 pogr膮偶y膰.
- Niech偶e Korona my艣li o sobie, a my o sobie.
- Kto zreszt膮 nam da艂 przyk艂ad, je艣li nie Wielkopolska?
- Extrema necessitas extremis nititur rationibus!
- Tentanda omnia!
- Ca艂膮 ufno艣膰 w naszym ksi臋ciu po艂贸偶my i na niego we wszystkim si臋 zdajmy. Niech偶e Litw臋 i w艂adz臋 ma w r臋ku.
- Godzien on i jednej, i drugiej. Je艣li on nas nie wyratuje, zginiemy...W nim salus...
- Bli偶szy on nam ni偶 Jan Kazimierz, bo to nasza krew!
Radziwi艂艂 艂owi艂 chciwym uchem te g艂osy, kt贸re dyktowa艂a boja藕艅 lub pochlebstwo, i nie zwa偶a艂, 偶e wychodzi艂y one z ust ludzi s艂abych, kt贸rzy w niebezpiecze艅stwie pierwsi by go opu艣cili; z ust ludzi, kt贸rymi ka偶dy podmuch wiatru m贸g艂 chwia膰 jak fal膮. I upaja艂 si臋 tymi wyrazami, i sam siebie oszukiwa艂 lub w艂asne sumienie, powtarzaj膮c z zas艂yszanych zda艅 to, kt贸re zdawa艂o si臋 go najbardziej uniewinnia膰:
- Extrema necessitas extremis nititur rationibus!
Lecz gdy przechodz膮c mimo licznej grupy szlachty us艂ysza艂 jeszcze z ust. pana Jurzyca: 揃li偶szy on nam ni偶 Jan Kazimierz!" - w贸wczas twarz jego wypogodzi艂a si臋 zupe艂nie. Samo por贸wnanie i zestawienie go z kr贸lem pochlebia艂o jego dumie, wi臋c zbli偶y艂 si臋 zaraz do pana Jurzyca i rzek艂:
- Macie racj臋, panie bracie, bo w Janie Kazimierzu na garniec krwi tylko kwarta litewskiej, a we mnie nie masz innej... Je偶eli za艣 dot膮d kwarta garncowi rozkazywa艂a, to od was, pan贸w braci, zale偶y to zmieni膰.
- My te偶 garncem gotowi pi膰 zdrowie waszej ksi膮偶臋cej mo艣ci ! - odrzek艂 pan Jurzyc.
- O, to艣 mi wa艣膰 w my艣l utrafi艂. Weselcie si臋, panowie bracia! Chcia艂bym ca艂膮 Litw臋 tu sprosi膰.
- Trzeba by j膮 na to jeszcze lepiej okroi膰 - rzek艂 pan Szczaniecki z Dalnowa, cz艂owiek 艣mia艂y i ostry zar贸wno w j臋zyku, jak w szabli.
- Co wa艣膰 przez to rozumiesz? - pyta艂 ksi膮偶臋 utkwiwszy w niego oczy.
- 呕e serce waszej ksi膮偶臋cej mo艣ci od Kiejdan obszerniejsze.
Radziwi艂艂 u艣miechn膮艂 si臋 z przymusem i poszed艂 dalej.
W tej chwili te偶 zbli偶y艂 si臋 do niego marsza艂ek z doniesieniem, 偶e wieczerza gotowa. T艂umy pocz臋艂y p艂yn膮膰 za ksi臋ciem, jakoby rzeka, do tej samej sali, w kt贸rej niedawno unia ze Szwecj膮 zosta艂a og艂oszona. Tam marsza艂ek usadzi艂 wedle godno艣ci zaproszonych, wymieniaj膮c ka偶dego z imienia i urz臋du. Ale wida膰, 偶e rozkazy ksi膮偶臋ce by艂y i pod tym wzgl臋dem naprz贸d wydane, gdy偶 Kmicicowi dosta艂o si臋 miejsce mi臋dzy miecznikiem rosie艅skim a pann膮 Aleksandr膮.
W obojgu a偶 zadrga艂y serca, gdy us艂yszeli swe nazwiska razem wymienione, i oboje zawahali si臋 w pierwszej chwili: lecz przysz艂o im zapewne na my艣l, 偶e opiera膰 si臋 by艂oby to samo, co 艣ci膮ga膰 na si臋 oczy wszystkich obecnych, wi臋c siedli obok siebie. By艂o im 藕le i ci臋偶ko. Pan Andrzej postanowi艂 sobie by膰 oboj臋tnym, jakoby siedzia艂a ko艂o niego obca osoba. Wkr贸tce jednak zrozumia艂, 偶e ani on nie potrafi by膰 tak oboj臋tnym, ani ta s膮siadka nie jest tak obc膮, aby mogli zacz膮膰 z sob膮 zwyczajn膮 rozmow臋. Owszem, oboje to zmiarkowali, 偶e w tym t艂umie os贸b i najrozmaitszych uczu膰, spraw, nami臋tno艣ci on my艣li tylko o niej, ona o nim, i w艂a艣nie dlatego tak im trudno. Bo oboje nie chcieli i nie mogli wypowiedzie膰 szczerze, jasno i otwarcie wszystkiego, co im le偶a艂o na sercu. Mieli za sob膮 przesz艂o艣膰, ale nie mieli przysz艂o艣ci. Dawne uczucia, ufno艣膰, znajomo艣膰 nawet, wszystko by艂o potargane. Nie by艂o nic pomi臋dzy nimi wsp贸lnego opr贸cz uczucia zawodu i 偶alu. Gdyby i to ostatnie ogniwo p臋k艂o, byliby w艂a艣nie swobodniejsi; lecz czas tylko m贸g艂 przynie艣膰 zapomnienie, obecnie by艂o na to za
wcze艣nie.
Kmicicowi tak by艂o 藕le, 偶e prawie m臋k臋 cierpia艂, a jednak za nic w 艣wiecie nie by艂by odst膮pi艂 tego miejsca, kt贸re mu marsza艂ek wyznaczy艂. Uchem 艂owi艂 szelest jej sukni, baczy艂, udaj膮c, 偶e nie baczy, na ka偶dy jej ruch; odczuwa艂 ciep艂o bij膮ce od niej i wszystko to razem sprawia艂o mu jak膮艣 bolesn膮 rozkosz.
Po chwili pozna艂, 偶e i ona r贸wnie jest czujna, cho膰 niby na niego nie zwa偶a. Porwa艂a go nieprzezwyci臋偶ona ch臋膰 spojrzenia na ni膮, wi臋c zacz膮艂 strzyc uko艣nie oczyma, p贸ki nie ujrza艂 jasnego czo艂a, oczu nakrytych ciemnymi rz臋sami i bia艂ej, nie pomalowanej barwiczk膮 jak u innych pa艅 twarzy.
By艂o zawsze w tej twarzy co艣 tak dla niego poci膮gaj膮cego, 偶e a偶 serce w biednym kawalerze zadrga艂o z 偶alu i b贸lu. 撆籩by za艣 taka zawzi臋to艣膰 w tak anielskiej urodzie mie艣ci膰 si臋 mog艂a!" - pomy艣la艂 sobie. Lecz uraza by艂a zbyt g艂臋boka, wi臋c wkr贸tce doda艂 w duszy: 揘ic mi po tobie, niech ci臋 inny bierze!"
I nagle poczu艂, 偶e gdyby 贸w jaki艣 搃nny" spr贸bowa艂 tylko skorzysta膰 z jego pozwolenia, to by go na sieczk臋 posieka艂. Na sam膮 my艣l o tym chwyci艂 go gniew straszny. Uspokoi艂 si臋 dopiero, gdy sobie przypomnia艂, 偶e to przecie on sam, nie kto inny przy niej siedzi, ·i 偶e nikt, przynajmniej w tej chwili, o ni膮 nie zabiega.
揟edy jeszcze raz na ni膮 spojrz臋, a potem si臋 w drug膮 stron臋 zwr贸c臋"- pomy艣la艂.
I zn贸w pocz膮艂 strzyc ku niej z ukosa, ale w艂a艣nie w tej chwili ona uczyni艂a to偶 samo, i oboje spu艣cili co pr臋dzej oczy, upokorzeni ogromnie, jakoby na grzechu z艂apani.
Panna Aleksandra toczy艂a r贸wnie偶 walk臋 z sob膮. Ze wszystkiego, co zasz艂o, z post臋powania Kmicica w Billewiczach, ze s艂贸w Zag艂oby i Skrzetuskiego, pozna艂a, 偶e Kmicic b艂膮dzi艂, ale nie by艂 tyle winny, nie zas艂ugiwa艂 na tak膮 pogard臋, na takie bezwzgl臋dne pot臋pienie, jak poprzednio s膮dzi艂a. Przecie on to tamtych zacnych ludzi od 艣mierci uwolni艂, przecie tyle w nim by艂o jakiej艣 wspania艂ej dumy, 偶e wpad艂szy w ich r臋ce, maj膮c przy sobie list, kt贸ry m贸g艂 go uniewinni膰, a przynajmniej od 艣mierci uchroni膰, nie pokaza艂 jednak tego listu, nie rzek艂 ani s艂owa i poszed艂 na 艣mier膰 z podniesion膮 g艂ow膮.
Ole艅ka, chowana przez starego 偶o艂nierza stawiaj膮cego pogard臋 艣mierci na czele wszystkich innych cn贸t, wielbi艂a m臋stwo z ca艂ego serca, wi臋c nie mog艂a si臋 oprze膰 mimowolnemu podziwowi dla tej rogatej, rycerskiej fantazji, kt贸r膮 mo偶na by艂o chyba razem z dusz膮 z cia艂a wyp臋dzi膰.
Zrozumia艂a i to, 偶e je艣li Kmicic Radziwi艂艂owi s艂u偶y艂, to z zupe艂n膮 dobr膮 wiar膮 - jak膮偶 wi臋c krzywd膮 by艂o dla艅 pos膮dzenie o rozmy艣ln膮 zdrad臋! A jednak ona pierwsza wyrz膮dzi艂a mu t臋 krzywd臋, nie oszcz臋dzi艂a mu ani obelgi, ani wzgardy - nie chcia艂a mu przebaczy膰 nawet wobec 艣mierci!
揘agr贸d藕 krzywd臋 - m贸wi艂o jej serce - wszystko si臋 mi臋dzy wami sko艅czy艂o, ale艣 mu to powinna wyzna膰, 偶e艣 go niesprawiedliwie s膮dzi艂a. D艂u偶na艣 w tym jeszcze i sobie..."
Lecz by艂o w tej pannie tak偶e dumy niema艂o, a mo偶e nawet i nieco zawzi臋to艣ci; wi臋c wnet jej przysz艂o na my艣l, 偶e 贸w kawaler pewnie ju偶 o takie zado艣膰uczynienie nie stoi, i a偶 rumie艅ce na twarz jej wytrys艂y.
揝koro nie stoi, niech偶e si臋 obejdzie" - rzek艂a sobie w duszy.
Wszak偶e sumienie m贸wi艂o dalej, 偶e czy pokrzywdzony o krzywd臋 stoi, czy nie stoi, wynagrodzi膰 j膮 trzeba; lecz z drugiej strony i duma przytacza艂a coraz nowe argumenta:
揓e艣liby s艂ucha膰 - co by膰 mo偶e - nie chcia艂, przysz艂oby si臋 tylko pr贸偶no wstydu naje艣膰. A po wt贸re: winien czy nie winien, rozmy艣lnie czyni czy te偶 przez za艣lepienie, do艣膰, 偶e ze zdrajcami trzyma, z nieprzyjaci贸艂mi ojczyzny, i pomaga im j膮 gubi膰. Na jedno ojczy藕nie wyjdzie, czy mu rozumu brak, czy uczciwo艣ci. B贸g go mo偶e uniewinni膰, ludzie musz膮 i powinni pot臋pi膰, i miano zdrajcy przy nim zostanie. Tak jest! Je艣li i nie winien, azali nie s艂uszna takim pogardza膰, kt贸ry tyle nawet rozmys艂u nie ma, 偶eby z艂o od dobrego, wyst臋pek od cnoty odr贸偶ni膰?..."
Tu gniew porwa艂 pann臋 i policzki jej pocz臋艂y pa艂a膰.
揨amilcz臋! - rzek艂a sobie. - Niech cierpi, na co zas艂u偶y艂. P贸ki skruchy nie widz臋, p贸ty mam prawo pot臋pia膰..."
Po czym zwr贸ci艂a wzrok ku Kmicicowi, jakby chc膮c si臋 przekona膰, czy skruchy ju偶 w jego twarzy nie wida膰. Wtedy to w艂a艣nie nast膮pi艂o spotkanie si臋 ich oczu, po kt贸rym tak zawstydzili si臋 oboje.
Skruchy Ole艅ka mo偶e w twarzy kawalera nie dojrza艂a, ale dojrza艂a b贸l i zm臋czenie wielkie; dojrza艂a, 偶e ta twarz by艂a tak wyblad艂a jak po chorobie; wi臋c lito艣膰 j膮 wzi臋艂a g艂臋boka, 艂zy jej nap艂ywa艂y przemoc膮 do oczu i schyli艂a si臋 jeszcze mocniej nad sto艂em, a偶eby wzruszenia nie zdradzi膰.
A tymczasem uczta o偶ywia艂a si臋 z wolna.
Z pocz膮tku widocznie wszyscy byli pod ci臋偶kim wra偶eniem, lecz w miar臋 kielich贸w przybywa艂o fantazji ucztuj膮cym. Gwar wzmaga艂 si臋.
Na koniec ksi膮偶臋 wsta艂.
- Mo艣ci panowie, prosz臋 o g艂os!
- Ksi膮偶臋 pan chce m贸wi膰!... Ksi膮偶臋 pan chce m贸wi膰! - wo艂ano ze wszystkich stron.
- Pierwszy toast wznosz臋 za zdrowie najja艣niejszego kr贸la szwedzkiego, kt贸ry pomoc przeciw nieprzyjacio艂om nam daje i w艂adn膮c tymczasem t膮 krain膮, nie wprz贸d j膮 zda, a偶 spok贸j zaprowadzi. Wsta艅cie, mo艣ci panowie, bo to zdrowie pije si臋 stoj膮cy. Biesiadnicy wstali pr贸cz niewiast i spe艂nili kielichy, ale bez okrzyk贸w, bez zapa艂u. Pan Szczaniecki z Dalnowa pomrukiwa艂 co艣 do s膮siad贸w, a ci gry藕li w膮sy, by si臋 nie roze艣mia膰, widocznie dworowa艂 sobie z kr贸la szwedzkiego. Dopiero gdy ksi膮偶臋 wni贸s艂 drugie zdrowie 搆ochanych go艣ci", 艂askawych
na Kiejdany, kt贸rzy przybyli nawet i z dalekich stron, aby za艣wiadczy膰 o ufno艣ci swej w zamiary gospodarza - odpowiedzia艂 mu gromki okrzyk:
- Dzi臋kujemyl dzi臋kujemy z serca !
- Zdrowie ksi臋cia pana!
- Naszego Hektora litewskiego!
- Niech 偶yje! Niech 偶yje ksi膮偶臋 hetman, wojewoda nasz!
Wtem pan Jurzyc, ju偶 troch臋 pijany, zakrzykn膮艂 ca艂膮 si艂膮 p艂uc:
- Niech 偶yje Janusz Pierwszy, wielki ksi膮偶臋 litewski!
Radziwi艂艂 poczerwienia艂 ca艂y jak panna, kt贸r膮 dziewos艂臋bi膮, ale zmiarkowawszy, 偶e zgromadzeni milcz膮 g艂ucho i pogl膮daj膮 na niego ze zdumieniem, rzek艂:
- W waszej i to mocy, ale za wcze艣nie mi wa膰pan 偶yczysz, panie Jurzyc, za wcze艣nie!
- Niech 偶yje Janusz Pierwszy, wielki ksi膮偶臋 litewski ! - powt贸rzy艂 z uporem pijanego pan Jurzyc.
Pan Szczaniecki wsta艂 z kolei i wzni贸s艂 kielich.
- Tak jest! - rzek艂 z zimn膮 krwi膮. - Wielki ksi膮偶臋 litewski, kr贸l polski i cesarz niemiecki!
Zn贸w nasta艂a chwila milczenia - nagle biesiadnicy wybuchli naraz 艣miechem. Oczy wysz艂y im na wierzch, w膮sy porusza艂y si臋 na zaczerwienionych twarzach i 艣miech wstrz膮sa艂 ich cia艂a, odbija艂 si臋 od sklepie艅 sali i trwa艂 d艂ugo, a jak nagle powsta艂, tak nagle i obumar艂 na wszystkich ustach na widok twarzy hetma艅skiej, kt贸ra mieni艂a si臋 jak t臋cza.
Radziwi艂艂 pohamowa艂 jednak straszny gniew, kt贸ry pochwyci艂 go za piersi, i rzek艂:
- Wolne 偶arty, panie Szczaniecki!
Szlachcic wyd膮艂 usta i nie zmieszany wcale odpowiedzia艂:
- I to tron elekcyjny, a ju偶 te偶 za wiele nie mo偶em waszej ksi膮偶臋cej mo艣ci 偶yczy膰. Je艣li jako szlachcic mo偶esz wasza ksi膮偶臋ca mo艣膰 zosta膰 kr贸lem polskim, to jako ksi膮偶臋 Rzeszy Niemieckiej mo偶esz i na godno艣膰 cesarsk膮 by膰 podniesiony. Tak ci daleko lub blisko do jednego jak do drugiego, a kto ci tego nie 偶yczy, niech wstanie, wnet go tu na szable we藕mie...
Tu zwr贸ci艂 si臋 do biesiadnik贸w:
- Wsta艅, kto nie 偶yczysz cesarskiej niemieckiej korony panu wojewodzie wile艅skiemu!
Oczywi艣cie nikt nie wsta艂. Nie 艣miano si臋 ju偶 r贸wnie偶, bo w g艂osie pana Szczanieckiego tyle by艂o bezczelnej z艂o艣liwo艣ci, 偶e wszystkich ogarn膮艂 mimowolny niepok贸j, co te偶 si臋 stanie...
Lecz nie sta艂o si臋 nic, jeno ochota do uczty si臋 popsu艂a. Pr贸偶no s艂u偶ba dworska nape艂nia艂a co chwila kielichy. Wino nie mog艂o rozp臋dzi膰 pos臋pnych my艣li w g艂owach ucztuj膮cych ani coraz wi臋kszego niepokoju. Radziwi艂艂 z trudno艣ci膮 r贸wnie偶 pokrywa艂 z艂o艣膰, bo czu艂, 偶e dzi臋ki toastom pana Szczanieckiego zmala艂 w oczach zebranej szlachty i 偶e umy艣lnie lub niechc膮cy szlachcic 贸w wszczepi艂 przekonanie w zebran膮 szlacht臋, i偶 wojewodzie wile艅skiemu nie bli偶ej do wielkoksi膮偶臋cego tronu jak do korony niemieckiej. Wszystko obr贸cone by艂o w 偶art, w po艣miewisko - a przecie uczta po to w znacznej cz臋艣ci by艂a wydana, aby umys艂y z przysz艂ym panowaniem radziwi艂艂owskim oswoi膰. Co wi臋cej, chodzi艂o Radziwi艂艂owi i o to, aby takie o艣mieszenie jego nadziei nie oddzia艂a艂o 藕le i na oficer贸w w spraw臋 wtajemniczonych. Jako偶 na ich twarzach malowa艂o si臋 g艂臋bokie zniech臋cenie.
Ganchof spe艂nia艂 kielich za kielichem i unika艂 wzroku ksi膮偶臋cego, a Kmicic nie pi艂, ale patrzy艂 w st贸艂 przed sob膮 z namarszczon膮 brwi膮, jak gdyby rozmy艣la艂 nad czym lub toczy艂 walk臋 wewn臋trzn膮. Radziwi艂艂 zadr偶a艂 na my艣l, 偶e w tym umy艣le lada chwila mo偶e zab艂ysn膮膰 艣wiat艂o i wydoby膰 prawd臋 z cieni贸w, a w贸wczas ten oficer, stanowi膮cy jedyne ogniwo 艂膮cz膮ce resztki polskich chor膮gwi ze spraw膮 radziwi艂艂owsk膮, potarga owe ogniwo, cho膰by z nim razem mia艂 sobie i serce z piersi wyszarpn膮膰.
Kmicic a偶 nadto ci臋偶y艂 ju偶 Radziwi艂艂owi i gdyby nie to dziwne znaczenie, jakie nada艂 mu zbieg wypadk贸w, by艂by od dawna pad艂 ofiar膮 swej zuchwa艂o艣ci i hetma艅skiego gniewu. Ale ksi膮偶臋 myli艂 si臋 pos膮dzaj膮c go w tej chwili o wrogie sprawie my艣li, bo pan Andrzej ca艂y by艂 zaj臋ty Ole艅k膮 i ow膮 g艂臋bok膮 rozterk膮, jaka ich rozdziela艂a.
Chwilami wydawa艂o mu si臋, 偶e kocha t臋 dziewczyn臋 obok siedz膮c膮 wi臋cej ni偶 艣wiat ca艂y, to zn贸w tak膮 do niej odczuwa艂 nienawi艣膰, 偶e zada艂by jej 艣mier膰, gdyby m贸g艂 - jej, ale zarazem i sobie.
呕ycie tak mu si臋 powik艂a艂o, 偶e sta艂o si臋 dla tej prostej natury zbyt trudnym. Wi臋c czu艂 to, co czuje dziki zwierz omotany sieci膮, z kt贸rej nie mo偶e si臋 wypl膮ta膰.
Niespokojny i pos臋pny nastr贸j ca艂ej uczty rozdra偶nia艂 go do najwy偶szego stopnia. By艂o mu po prostu niezno艣nie.
Uczta za艣 pos臋pnia艂a z ka偶d膮 chwil膮. Obecnym wydawa艂o si臋, 偶e ucztuj膮 pod dachem z o艂owiu, kt贸ry wspiera si臋 na ich g艂owach.
Tymczasem nowy go艣膰 wszed艂 do sali. Ksi膮偶臋 ujrzawszy go zakrzykn膮艂:
- To pan Suchaniec, od brata Bogus艂awa! Pewno z listami?
Nowo przyby艂y sk艂oni艂 si臋 nisko.
- Tak jest, ja艣nie o艣wiecony ksi膮偶臋!... Jad臋 prosto z Podlasia.
- Daj偶e wa膰pan listy, a sam siadaj za sto艂em. Ichmo艣ciowie wybacz膮, 偶e czytania nie od艂o偶臋, cho膰 przy uczcie siedzimy, bo mog膮 si臋 znale藕膰 nowiny, kt贸rymi si臋 b臋d臋 chcia艂 z waszmo艣ciami podzieli膰. Panie marsza艂ku, prosz臋 tam pami臋ta膰 o mi艂ym po艣le.
To m贸wi膮c ksi膮偶臋 wzi膮艂 z r膮k pana Sucha艅ca paczk臋 list贸w i pocz膮艂 pospiesznie 艂ama膰 piecz臋膰 pierwszego z brzegu.
Obecni utkwili ciekawe oczy w jego twarzy i starali si臋 odgadn膮膰 z niej tre艣膰 pisma. Pierwszy list jednak偶e nie zwiastowa艂 widocznie nic pomy艣lnego, bo oblicze ksi膮偶臋ce zasz艂o krwi膮 i oczy zab艂ys艂y mu dzikim gniewem.
- Panowie bracia ! - rzek艂 hetman - ksi膮偶臋 Bogus艂aw donosi m i, 偶e ci, co woleli si臋 konfederowa膰 ni偶 na nieprzyjaciela pod Wilno i艣膰, teraz w艂o艣ci moje na Podlasiu pustosz膮. 艁atwiej偶e po wsiach z babami wojowa膰!.. Godni rycerze!... ani s艂owa!... Nic to! Nagroda ich nie minie!...
Po czym wzi膮艂 drugi list, ale zaledwie na艅 okiem rzuci艂, twarz rozja艣ni艂a mu si臋 u艣miechem triumfu i rado艣ci.
- Wojew贸dztwo sieradzkie podda艂o si臋 Szwedom! - zakrzykn膮艂- i w 艣lad za Wielkopolsk膮 przyj臋艂o protekcj臋 Karola Gustawa.
A po chwili znowu:
- Ow贸偶 ostatnia poczta! Dobra nasza, mo艣ci panowie! Jan Kazimierz pobit pod Widaw膮 i 呕arnowem !... Wojsko go odst臋puje! Sam on na Krak贸w si臋 cofa, Szwedzi id膮 za nim. Pisze mi brat, 偶e i Krak贸w musi upa艣膰.
- Cieszmy si臋, mo艣ci panowie! -rzek艂 dziwnym g艂osem pan Szczaniecki.
- Tak, cieszmy si臋! - powt贸rzy艂 hetman nie zauwa偶ywszy tonu, jakim si臋 Szczaniecki odezwa艂.
I rado艣膰 bi艂a od ca艂ej osoby ksi膮偶臋cej, twarz sta艂a si臋 w jednej chwili jakby m艂odsz膮, oczy nabra艂y blasku; dr偶膮cymi ze szcz臋艣cia r臋koma rozerwa艂 piecz臋膰 ostatniego listu, spojrza艂, rozpromieni艂 si臋 ca艂y jak s艂o艅ce i krzykn膮艂:
- Warszawa wzi臋ta!... Niech 偶yje Karol Gustaw!
Tu dopiero spostrzeg艂, 偶e wra偶enie, jakie owe wiadomo艣ci wywieraj膮 na obecnych, jest zupe艂nie inne od tego, jakiego sam doznawa艂. Wszyscy bowiem siedzieli w milczeniu, spogl膮daj膮c niepewnym wzrokiem przed siebie. Niekt贸rzy marszczyli brwi, inni pozakrywali twarze r臋koma. Nawet dworacy hetma艅scy, nawet ludzie s艂abego ducha nie 艣mieli na艣ladowa膰
rado艣ci ksi膮偶臋cej na wie艣膰, 偶e Warszawa wzi臋ta, 偶e Krak贸w upa艣膰 musi i 偶e wojew贸dztwa jedno po drugim odst臋puj膮 prawego pana i poddaj膮 si臋 nieprzyjacielowi. By艂o przy tym co艣 potwornego w tym zadowoleniu, z jakim naczelny w贸dz po艂owy wojsk Rzeczypospolitej i jeden z najwy偶szych jej senator贸w oznajmia艂 o jej kl臋skach. Ksi膮偶臋 zmiarkowa艂, 偶e trzeba z艂agodzi膰 wra偶enie.
- Mo艣ci panowie - rzek艂 - pierwszy bym p艂aka艂 razem z wami, gdyby sz艂o o szkod臋 Rzeczypospolitej, ale tu Rzeczpospolita szkody nie ponosi, jeno pana zmienia. Zamiast niefortunnego Jana Kazimierza b臋dzie mia艂a wojownika wielkiego i szcz臋艣liwego. Widz臋 ju偶 wszystkie wojny uko艅czone i nieprzyjaci贸艂 pobitych.
- Ma wasza ksi膮偶臋ca mo艣膰 racj臋! - odrzek艂 Szczaniecki. - Kubek w kubek to samo powiadali Radziejowski i Opali艅ski pod Uj艣ciem. Cieszmy si臋, mo艣ci panowie! Na pohybel Janowi Kazimierzowi!...
To rzek艂szy pan Szczaniecki odsun膮艂 z 艂oskotem krzes艂o, wsta艂 i wyszed艂 z sali.
- Win najlepszych, jakie s膮 w piwnicach! - zakrzykn膮艂 ksi膮偶臋.
Pan marsza艂ek pobieg艂 spe艂ni膰 rozkazy. W sali zawrza艂o jak w ulu. Gdy pierwsze wra偶enie min臋艂o, szlachta pocz臋艂a rozprawia膰 nad wiadomo艣ciami i dyskutowa膰. Wypytywano pana Sucha艅ca o szczeg贸艂y z Podlasia i przyleg艂ego Mazowsza, kt贸re ju偶 Szwedzi zaj臋li.
Po chwili wtoczono do sali smoliste ankary i pocz臋to odbija膰 w nich gwo藕dzie. Humory o偶ywi艂y si臋 i stopniowo stawa艂y si臋 coraz lepsze.
Coraz cz臋stsze g艂osy j臋艂y powtarza膰: 揝ta艂o si臋! nie ma ju偶 rady!"-"Mo偶e b臋dzie lepiej! Trzeba si臋 zgodzi膰 z fortun膮!" - 揔si膮偶臋 nie da nas ukrzywdzi膰!" - 揕epiej nam ni偶 innym... Niech 偶yje Janusz Radziwi艂艂, wojewoda nasz, hetman i ksi膮偶臋!"
- Wielki ksi膮偶臋 litewski! - krzykn膮艂 znowu pan Jurzyc.
Ale tym razem nie odpowiedzia艂o mu ju偶 milczenie ani 艣miech - owszem, kilkadziesi膮t zachryp艂ych gardzieli rykn臋艂o naraz:
- 呕yczym tego! Z serca i duszy 偶yczym! Niech nam 偶yje! Niech panuje!
Magnat wsta艂 z twarz膮 czerwon膮 jak szmat purpurowy.
- Dzi臋kuj臋 wam, panowie bracia!... - rzek艂 powa偶nie.
W sali od 艣wiate艂 i oddech贸w ludzkich uczyni艂o si臋 duszno jak w 艂a藕ni.
Panna Aleksandra przechyli艂a si臋 przez Kmicica ku miecznikowi rosie艅skiemu.
- S艂abo mi - rzek艂a - chod藕my st膮d.
Jako偶 twarz jej by艂a blada, a na czole l艣ni艂y krople potu.
Lecz miecznik rosie艅ski rzuci艂 niespokojnym wzrokiem na hetmana w obawie, czy mu porzucenie sto艂u nie b臋dzie za z艂e poczytane. W polu by艂 to odwa偶ny 偶o艂nierz, lecz z ca艂ej duszy ba艂 si臋 Radziwi艂艂a.
Tymczasem, na domiar z艂ego hetman rzek艂 w tej chwili :
- Wr贸g m贸j, kto ze mn膮 wszystkich toast贸w do dna nie spe艂ni, bom dzi艣 wes贸艂!
- S艂ysza艂a艣? - rzek艂 miecznik.
- Stryju, ja nie mog臋 d艂u偶ej, mnie s艂abo! - rzek艂a b艂agalnym g艂osem Ole艅ka.
- To odejd藕 sama - odpowiedzia艂 miecznik.
Panna wsta艂a usi艂uj膮c wymkn膮膰 si臋 tak, aby niczyjej uwagi nie zwr贸ci膰; lecz si艂 jej brak艂o i chwyci艂a w niemocy za por臋cz krzes艂a.
Nagle obj臋艂o j膮 silne rycerskie rami臋 i podtrzyma艂o ju偶 prawie mdlej膮c膮.
- Ja wa膰pann臋 odprowadz臋! - rzek艂 pan Andrzej.
I nie pytaj膮c o pozwolenie obj膮艂 jej kibi膰 jakoby 偶elazn膮 obr臋cz膮, lecz ona ci臋偶y艂a mu coraz bardziej, wreszcie nim doszli do drzwi, zwis艂a bezw艂adnie na jego ramieniu.
W贸wczas on wzi膮艂 j膮 na r臋ce, tak lekko jak dziecko, i wyni贸s艂 z sali.
 

 







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
17 19 indd(1)id389
TI 99 08 19 B M pl(1)
19 Nauka o m贸zgu
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
0 19 431547 9 i
34 (19)
0 19 431547 9 l
Ma艂a konstytucja z 19 lutego 1947 roku
19 (135)

wi臋cej podobnych podstron