Angelsen Trine Córka morza 16 Zakazane uczucia


Angelsen Trine

ZAKAZANE UCZUCIA

SAGA CÓRKA MORZA XVI

Miłość nie ustala żadnych praw, Ona je wszystkie łamie.

Sigrid Undset

Rozdział 1

Ciarki przeszły Elizabeth na odgłos krzyku kobiety, jaki doleciał z poddasza. Towarzyszyły mu trzaski i szarpanina, a po chwili ze schodów zwalił się z hukiem jakiś mężczyzna. Jens pierwszy znalazł się przy nim.

- Na miłość Boską, co z tobą? - zapytał, pochylając się nad leżącym, ale nie usłyszał odpowiedzi. Nieszczęśnik z poszarzałą twarzą nie otwierał oczu. Goście weselni, usłyszawszy hałas, wylegli do korytarza.

- Co się stało? - dopytywali się, zaglądając z ciekawością Elizabeth przez ramię.

- Nie wiem... Ni z tego ni z owego spadł ze schodów - wyjaśniła zdezorientowana.

Mężczyzna leżał w dziwnej pozycji. Chyba się nie zabił, pomyślała, dotykając jego twarzy lepkiej od potu, i dreszcz ją przeniknął. Muzyka w izbie stopniowo cichła, ludzie tłoczyli się, by lepiej widzieć.

- Słyszysz mnie? - powtórzył Jens, klepiąc mężczyznę po policzku, po czym przyłożył ucho do jego piersi.

Mężczyzna poruszył się, a na jego twarzy pojawił się grymas. Jens się wyprostował. Tymczasem Jakob, który zdołał utorować sobie drogę pomiędzy stłoczonymi gośćmi, huknął gromkim basem:

- Co tu się dzieje?

Jens poklepał mężczyznę po policzku, tym razem nieco mocniej, po czym wyjaśnił pośpiesznie Jakobowi:

- Zwalił się ze schodów.

- Ocknąłeś się? Coś cię boli? - dopytywał się Jakob nieszczęśnika. Mężczyzna wymamrotał coś niezrozumiale i chwycił się za głowę.

- Dasz radę wstać? - upewniał się Jens.

- U licha, pewnie, że dam radę - odburknął, i opierając się o najniższy stopień, dźwignął się z wysiłkiem. Potrząsnął lekko głową, jakby próbował sobie przypomnieć, jak się tu znalazł, i warknął:

- Diablica jedna!

Elizabeth zdążyła zauważyć, że na górze, u szczytu schodów, stoi Elen, gdy w korytarzu zjawili się zdenerwowani rodzice dziewczyny.

- O co tu chodzi? - pytali, rozglądając się wokół siebie. - Elen, widziałaś, co się stało? - W końcu dostrzegli córkę.

Tymczasem mężczyzna zachwiał się i oparł o ścianę. Przez chwilę rozmytym wzrokiem wodził po weselnikach, wreszcie wskazał na Elen i wybełkotał:

- Złamanego grosza bym za nią nie dał! Biedny Olav, szkoda go, współczuję, że się z nią ożenił!

- Uważaj, co mówisz! - warknął Jens i złapał go za kołnierz. Pijak na moment zawisł nogami w powietrzu.

- Spokojnie - zagrzmiał Jakob, rozdzielając mężczyzn. - Zabierz go do kuchni, Jens, i napój mocną kawą. To mu dobrze zrobi.

Matka Elen zaczęła się pospiesznie przeciskać do bladej jak kredą córki. Panna młoda cały czas stała nieruchomo w tym samym miejscu. Nagle rozległo się trzaśnięcie drzwiami i tupanie, a do korytarza napłynął chłód zimowej nocy.

- A co tu tyle ludzi? - zagadnął wesoło Olav, zaraz jednak gwałtownie spoważniał. Nie zdążył jeszcze o cokolwiek zapytać, gdy odezwał się pijany mężczyzna.

- No, proszę, jest i pan młody! Żal mi ciebie, chłopie. Skąd mogłeś wiedzieć, w co wdepnąłeś, oświadczając się Elen. Udaje niewiniątko, ale zapewniam cię, że to tylko pozory. - Mężczyzna patrzył Olavowi prosto w oczy, jakby na podkreślenie wagi swoich słów. Olav pobladł, ale gestem dłoni powstrzymał Jensa, który chciał wyprowadzić pijaka za kark.

- Znam Elen od dawna... I to baaardzo dokładnie - zarechotał mężczyzna, odchylając głowę.

- Zabierz go stąd - rzekł Olav i odwrócił się, dotknięty do żywego. Jakob pociągnął pijanego mężczyznę za sobą do kuchni. Gdy drzwi za nimi się zamknęły, w korytarzu zaległa cisza. Tylko Elen szlochała w ramionach matki.

- No już dobrze, dobrze, wejdźmy lepiej do środka - pocieszała matka cicho, prowadząc córkę do jednego z pokoików na górze.

Olav, dyszał ciężko i zaciskał pięści, aż pobielały mu kłykcie. Poruszał szczękami, jakby przeżuwając słowa, ale nie był w stanie ich z siebie wydobyć.

- Idź do niej - odezwała się Elizabeth.

Chłopak na moment uchwycił jej spojrzenie, po czym w paru susach znalazł się na górze. Ojciec Elen, czerwony na twarzy, wytrzeszczał oczy i jakby szukając wsparcia, zwrócił się do Jensa:

- Chyba nie zamierzacie zatrzymać tu tej, tej... kreatury. Jens pokręcił głową.

- Jak tylko trochę wytrzeźwieje, zaraz go stąd odeślemy - wyjaśnił. - Wracajmy teraz do izby. Napijmy się koniaku. Przedstawienie skończone! - rzucił głośno do gości. - Rozejdźcie się, proszę!

Elizabeth poczuła nagle, że ktoś obejmuje ją w talii. Drgnęła, i odwróciła się gwałtownie. To Kristian. Nie zauważyła, kiedy się pojawił.

- Awantura, co?

Pokiwała tylko głową, bo i cóż miała powiedzieć.

Goście, szepcząc między sobą, niechętnie wracali do izby. Najwyraźniej mieli nadzieję, że to nie koniec zajścia, a bardzo nie chcieli, by coś im umknęło. Elizabeth stała i zastanawiała się bezradnie, jak mogłaby pomóc. Nikt jednak nie zwracał na nią uwagi. Usłyszała, jak Jens nakazał grajkom, by znów zabrzmiała muzyka i wnet z izby rozległy się dźwięki skrzypiec.

- Czyżby pojawił się dawny ukochany? - szepnął jej Kristian do ucha. Elizabeth zarumieniła się gwałtownie.

- Kogo masz na myśli? - spytała ochryple, nie patrząc na męża.

- No, tego mężczyznę, który się zwalił ze schodów. Wiele na to wskazuje. Mówił... że zna Elen. No i... - słowa zawisły w powietrzu. - A co myślałaś?

Elizabeth oblała się potem i poczuła, że pali ją nie tylko twarz, ale i szyja. Kristian odsunął się lekko i popatrzył na nią uważnie.

Nie od razu zareagowała, bo wciąż dźwięczały jej w uszach słowa Jensa: „Już dawno powinienem ci o tym powiedzieć. Od razu gdy przybyłem do Dalsrud”.

Co właściwie chciał jej wyznać? Nie miała odwagi” o tym myśleć. Bała się, że zyska pewność co do swoich podejrzeń. Zorza polarna, wino i muzyka dziwnie na nią podziałały. A także obecność Jensa. Przez wiele lat nie byli tak blisko siebie. Poczuła się jakoś... dobrze.

- Nie odpowiadasz? - ponaglił ją Kristian.

- Co takiego? - Dobrze wiedziała, o co mu chodzi, starała się jednak zyskać nieco na czasie.

- Źle mnie zrozumiałaś! Nie sądziłaś, że mówię o Elen.

- Czyżby? - zaśmiała się. - Ale to nie jest teraz ważne, Kristian. - Spoważniała nagle i popatrzyła w stronę schodów prowadzących na poddasze. - Zastanawiam się, co się tam wydarzyło. Czy myślisz, że w tym, co wykrzykiwał ten mężczyzna, tkwi odrobina prawdy? Kristian uchwycił ją mocniej w pasie i odparł:

- Nie sądzę, to na pewno tylko pijacki bełkot. Jak trochę wytrzeźwieje, to go od razu stąd odprawią. Może któryś z gości odwiezie go po drodze do domu.

Zamyślona pokiwała głową. W izbie znów rozbrzmiewała muzyka, ze strychu zaś nie dochodziły żadne odgłosy. Co tam się teraz dzieje? Cicha sprzeczka? Wyjaśnienia mające na celu rozmycie prawdy? Najwyraźniej jakaś zatajona ponura tajemnica wyszła na jaw, i to w takim dniu! Dlaczego pewnych rzeczy nie da się zachować tylko dla siebie?

Elizabeth żałowała, że nie może jakoś pomóc Elen. Domyślała się, co ta dziewczyna teraz przeżywa. Niechętnie ruszyła za Kristianem do weselnych gości.

Na środku izby tańczyło tylko kilka par. Kobiety zgromadzone w niewielkich grupkach szeptały z ożywieniem, nachylając się do siebie. Elizabeth zauważyła ojca Elen, obok Jensa, lensmana i jeszcze jakiegoś mężczyznę. Pozwoliła odejść na chwilę Kristianowi, ponieważ przywoływali go jacyś znajomi. Tymczasem do niej podeszła Maria.

- Biedny Olav - rzekła ze smutkiem.

- Obojga ich szkoda - odparła Elizabeth, ogarniając spojrzeniem izbę. Dostrzegła Dorte, rozgrzaną i podekscytowaną, z rudymi loczkami na czole. Swymi zielonymi oczami lustrowała pomieszczenie, sprawdzając, czy wszyscy goście mają pod dostatkiem jedzenia i czy dobrze się bawią.

- Oczywiście. Czy nie tak powiedziałam? - potwierdziła pośpiesznie siostra i nie czekając na odpowiedź, dodała jednym tchem: - Jak sądzisz, o co chodziło temu typkowi?

- Nie myśl o tym, Mario. To tylko pijacki bełkot. Spróbuj też przekonać o tym gości. Nagle Elizabeth zauważyła żonę lensmana; pulchna kobieta najwyraźniej zmierzała w ich kierunku.

- Dobry Boże, chroń mnie od złego - mruknęła pod nosem, rozbawiając siostrę, która powiódłszy za nią wzrokiem, wybuchnęła śmiechem. Oczy lensmanowej lśniły z podniecenia. Pałała w nich żądza sensacji.

- I co, zrobiło się gorąco, gdy zjawił się dawny adorator? - rzuciła dama, kiwając głową, a podwójny podbródek zatrząsł się nad jej obfitą piersią.

- To się okaże - odparła szybko Maria. - Chyba nie nam to oceniać.

- Zdaje się, że ktoś o ciebie pytał - lodowato zauważyła żona lensmana, napotykając wzrok Marii.

- Czyżby? Znajdzie mnie, jeśli to coś ważnego.

- Napijemy się czegoś? - zapytała Elizabeth, zamierzając odejść, tymczasem lensmanowa podchwyciła jej słowa i podeszła do dwóch wolnych krzeseł, mówiąc:

- Tu możemy sobie usiąść.

Elizabeth stłumiła ciężkie westchnienie i niechętnie poddała się pulchnej damie, która usadziła ją przy stole. Jakiś młodzieniec poprosił Marię do tańca, dziewczyna uśmiechnęła się więc i szybko odeszła z nim na środek izby. Odprowadzając spojrzeniem siostrę, Elizabeth zastanawiała się, co oznaczało to współczucie Marii dla Olava. Czyżby siostra wciąż jeszcze darzyła go uczuciem, a te wszystkie pochwały pod adresem Elen, jaka to ona miła i dobra, były tylko pustymi słowami?

- ... i słyszałam to z wielu źródeł - dotarły do niej słowa żony lensmana.

- Przepraszam, nie dosłyszałam co pani mówiła - rzekła Elizabeth, napotykając spojrzenie błękitnych oczu lensmanowej.

- Powtarzam tylko, że od kilku już osób słyszałam to o Elen.

- Uważam, że nie powinna pani tego mówić.

- Słucham? Czego? - zapytała lensmanowa, zaciskając usta, a jej pulchna twarz nabrała surowości.

- Uważam, że to bardzo nieładnie powtarzać o kimś niesprawdzone pogłoski - orzekła Elizabeth stanowczo. - Przecież nie ma pewności, czy to prawda. Po co więc dzielić się tym z innymi. Kobieta wstrzymała oddech i poczerwieniała na twarzy. Elizabeth przez moment pomyślała, że otyła dama dostanie ataku serca i za chwilę padnie trupem.

- Sugerujesz, że rozpuszczam plotki? - wydobyła wreszcie z siebie lensmanowa.

- Ależ skąd - odparła Elizabeth, napotykając nad stołem wzrok Bergette. Przyjaciółka z trudem kryła rozbawienie. Zdradziła ją drżąca dłoń, w której trzymała filiżankę. - Mówię tylko, że lepiej zachować dla siebie takie pogłoski.

Lensmanowa zgromiła ją wzrokiem, zmrużyła powieki i jednym haustem wychyliła wino z kieliszka. Elizabeth wstała pośpiesznie, tłumacząc się, że musi wyjść za potrzebą.

Skierowała się w stronę drzwi, ale nim opuściła izbę, dostrzegła jeszcze Jensa, który obejmował ramieniem Linę. Podniósł wzrok, a gdy na ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały, ciało Elizabeth przeniknął prąd. Znów powrócił niepokój. Co Jens chciał jej powiedzieć?

- Nie odwiózłby ktoś tej kreatury? - zawołał tymczasem Jakob, zaglądając do środka.

Któryś z gości podniósł się, skinął na żonę, i oboje ruszyli po przymusowego pasażera. Pożegnali się z Jakobem i prowadząc między sobą klnącego i bełkoczącego pijaka, opuścili budynek.

Po ich wyjściu Elizabeth nieco bezradna pozostała w korytarzu. Udało jej się uwolnić od towarzystwa żony lensmana, i teraz wcale jej się nie śpieszyło do powrotu do izby. W pewnej chwili z góry doleciał ją trzask otwieranych i zamykanych drzwi, po czym na schodach rozległy się kroki. Olav zatrzymał się, gdy ją zauważył. Zmęczony i smutny, trzymał się kurczowo poręczy, drugą dłoń ukrył w kieszeni.

- No i co tam? Jak poszło? - zapytała Elizabeth. Spojrzał na nią i pokręcił głową, a na jego ustach pojawił się grymas.

- Nie w taki sposób zamierzałem świętować swój ożenek.

- Rozumiem - odchrząknęła, zastanawiając się, co powiedzieć, bo bardzo chciała go jakoś pocieszyć. Po dłuższej chwili kłopotliwego milczenia Olav odezwał się z rezygnacją:

- Cóż, postarajmy się nie psuć nastroju w tych ostatnich godzinach, jakie pozostały do końca wesela. Elizabeth przytaknęła i spytała:

- Jak ci pomóc? Powiedz tylko. Czy mogę coś dla ciebie zrobić?

- Dziękuję, ale nie sądzę. - Uśmiechnął się przelotnie i po przyjacielsku poklepał ją po ramieniu.

- Za chwilę będziemy się zbierać do domu. Spróbujemy wyciągnąć więcej gości. - Widząc smutek na twarzy Olava, Elizabeth zrobiło się go nagle strasznie żal.

- Dziękuję - odparł cicho. - Ale zostańcie tak długo, jak tylko macie ochotę. Bardzo sobie cenię wasze towarzystwo.

- Tak czy inaczej musimy niebawem wracać. Jest już późno.

Skinął głową, potem wyprostował się i wszedł do izby, by stanąć twarzą w twarz z weselnymi gośćmi.

Rozdział 2

Ze stodoły słychać było stłumione postukiwanie młotka. Elizabeth popatrzyła na stojące otworem wrota, łudząc się, że Jens nie marznie tam w środku. Może powinna pójść go o to zapytać? Albo zanieść mu sweter? Szybko odsunęła od siebie tę myśl. Troszczenie się o Jensa to już nie jej sprawa, lecz Liny.

Poczuła bolesne ukłucie w piersi. Nie potrafiła sobie poradzić z tymi uczuciami delikatnymi niczym jedwabne nitki. Wystarczyło nawet lekkie muśnięcie, a już zbierało jej się na płacz.

Zacisnęła mocno skrzyżowane na piersi ręce, jakby chciała się przed tym obronić.

Jens zajął się zbijaniem stołu i krzeseł. Po ślubie mieli się wprowadzić z Liną do nowej chaty, którą trzeba było wyposażyć. Potrzebowali też łóżka. Tam dzielić będą pieszczoty, tam rodzić się będą im dzieci. Elizabeth usiłowała powstrzymać natłok myśli. Kiedyś Jens robił meble dla niej. Przypomniała sobie narożną szafę i łóżko dla Ane, które mała dostała w prezencie na Boże Narodzenie, kiedy już wyrosła z kołyski. Jens strugał też łyżki, chochle, dzieże i inne potrzebne w gospodarstwie domowym przedmioty. Miał takie zręczne ręce.

Oparła się czołem o szybę i poczuła przyjemny chłód. Od chuchania utworzyła się cienka warstewka rosy, przysłaniając widok. Cofnęła się i odruchowo napisała literę J, po czym wpatrywała się, jak powoli znika. Wytarła szybę, w obawie, że litera stałaby się widoczna, gdyby szyba ponownie zaparowała.

Co ja robię? - zastanowiła się nagle. Jeśli już, powinnam napisać K, pierwszą literę imienia męża. Nic dziwnego, że ludzie zachodzą w głowę i rozpowiadają plotki. Mieszkam przecież pod jednym dachem z dwoma swoimi mężami. Z jednym dzielę łoże, a drugiemu udzielam gościny.

Wprawdzie nikt nie powiedział jej tego wprost - z wyjątkiem żony lensmana, naturalnie - zauważyła jednak, jak ludzie na jej widok pochylają się i coś do siebie szepczą. A niech sobie gadają, pomyślała ze złością. Wkrótce Jens poślubi Linę i nie będą mieli już o czym plotkować. Westchnęła i ogarnęła spojrzeniem budynki położone nieco dalej, na skraju wsi.

Nie, nie przestaną gadać i dzielić się swoimi uwagami na temat pierwszego męża Elizabeth Dalsrud, którego wszyscy zdążyli uznać za zmarłego, a on tymczasem wrócił i ożenił się z jedną z jej służących. Uśmieją się pewnie, choć tak naprawdę nie ma w tym nic do śmiechu. Westchnęła znowu, jeszcze ciężej. Cóż, ludzie już tacy są, tego się nie zmieni.

Podczas wesela Olava i Elen Jens nawet słowem nie wspomniał, co chciał jej powiedzieć. Miała ochotę go o to spytać, ale póki co jeszcze nie nadarzyła się po temu okazja.

- La, la, la, la... - nuciła Lina na melodię walca, poruszając się tanecznym krokiem po kuchennej podłodze. Elizabeth zauważyła, że dziewczyna wprost promienieje szczęściem.

- Cóż za uroczy kawaler - zażartowała, wskazując na garnek z ziemniakami, który Lina trzymała w rękach.

- Muszę trochę poćwiczyć przed weselem - uśmiechnęła się Lina i z trzaskiem postawiła garnek na kuchennej ławie.

Elizabeth nie odpowiedziała. Obiecała obojgu wyprawić wesele w Dalsrud. Lina wprawdzie się wzbraniała, ale Elizabeth uparła się, powtarzając, że skoro Amanda i Ole mieli tu wesele, to Lina nie może być gorsza. Teraz jednak uświadomiła sobie, że chyba nazbyt pochopnie złożyła tę obietnicę.

Bardzo tego żałowała, czuła bowiem, że trudno jej będzie spokojnie obserwować ponowne zaślubiny pierwszego męża.

Kristian zresztą sądził z początku, że żartuje.

- Jens ma mieć u nas wesele? - pytał z niedowierzaniem, gdy mu to oznajmiła.

- Tak, Amanda przecież też miała - odpowiedziała podniesionym głosem, który zabrzmiał jakoś nienaturalnie. Zaśmiał się i przyjrzał się jej z uwagą.

- Amanda wychodziła za mąż za Olego - odparł w końcu.

- Myślisz, że tego nie pamiętam? - odezwała się z narastającą irytacją. - Nie jestem głupia!

- Przecież niczego takiego nie mówię - rzekł Kristian ze spokojem, kładąc dłonie na jej ramionach. Prychnęła tylko zagniewana i odeszła, ale później przeprosiła go za swoje zachowanie. Tłumaczyła się, że jest zmęczona pracą i dlatego tak łatwo ją wyprowadzić z równowagi. Ale tak naprawdę już wtedy zaczęła żałować złożonej obietnicy.

Jens nie krył wątpliwości, gdy dowiedział się o wszystkim od Liny. Elizabeth wielokrotnie musiała więc zapewniać, że z radością wyprawi im wesele.

- Co się tak zamyśliłaś? - zapytała Lina, spojrzawszy na nią uważnie, a na jej szczupłej twarzy pojawiła się niepewność.

- Zastanawiam się, jaki tort upiec na wesele.

Na widok rozpromienionej w uśmiechu Liny poczuła się usprawiedliwiona ze swego kłamstwa.

- Będziemy mieli tort?

- Oczywiście. Poproszę Helene, by się tym zajęła. Jej najlepiej wychodzą wypieki. Lina zalała ziemniaki wodą, postawiła garnek nad ogniem i rzekła z ociąganiem:

- Rozmyślałam o Elen. Co tam się wydarzyło podczas wesela, jak sądzisz? Elizabeth wzruszyła ramionami.

- Nic. Jakiś pijak wywołał awanturę i tyle. Może zazdrościł Olavowi, kto wie? Niestety, takie sytuacje się zdarzają. Do kuchni weszła Maria. Położyła na ławie wiązkę ryb i od razu zajęła się ich czyszczeniem.

- Sporo dziś złowili. Część ryb zasypałam już solą - rzekła do Elizabeth. Lina zaś ciągnęła dalej, jakby nie zauważyła przyjścia Marii.

- Pewnie tak było. Tylko dlaczego on spadł ze schodów? Czyżby Elen go popchnęła? Elizabeth dostrzegła kątem oka, że siostra odkłada nóż i marszcząc brwi, odwraca głowę.

- Zapewne tak - odpowiedziała, uchwyciwszy spojrzenie Marii. - Albo sam spadł, był przecież kompletnie pijany.

- Ciekawe, co oni robili na poddaszu? - zastanawiała się dalej Lina.

Elizabeth zamyśliła się, przypominając sobie tamto zdarzenie. Najpierw usłyszała krzyk kobiety dolatujący z góry, a potem ten straszny rumor, gdy mężczyzna staczał się ze schodów.

- Pewnie Elen poszła po coś na górę - odparła, bawiąc się guzikiem przy bluzce. - A ten typ wszedł za nią i... może był nachalny, więc Elen odepchnęła go z całej siły. Lina pokręciła gwałtownie głową.

- Coś się w tym wszystkim nie zgadza.

- Co takiego? - spytała Maria. Lina przygryzła kciuk.

- Dlaczego wykrzykiwał o niej takie rzeczy? Chyba nie odważyłby się jej oskarżać, gdyby to nie była prawda?

- Był pijany w sztok, a w takim stanie ludzie gadają różne głupoty - skwitowała Elizabeth.

- To dlaczego Elen się nie broniła?

- Zapewne miała jakieś powody - odparła Elizabeth, po czym sięgnęła po talerze i zaczęła nakrywać do stołu.

- Uważam, że nie powinniśmy tego dłużej roztrząsać - wtrąciła Maria, wbijając nóż w tuszę. Lina zamilkła i wyszła do korytarza nalać wody do saganka. Elizabeth postawiła na stole duży półmisek. Nagle przypomniała sobie, że zanim usłyszała krzyk kobiety, trzasnęły drzwi, a to by oznaczało, że Elen przebywała razem z mężczyzną w pokoju na poddaszu. Ale dlaczego? Co się właściwie wydarzyło tamtego wieczoru? Czyżby Elen się maskowała i udawała inną niż jest naprawdę? Może mimo wszystko w słowach tego mężczyzny kryła się odrobina prawdy?

- Złościsz się na mnie? Elizabeth napotkała w lustrze spojrzenie Kristiana i zapytała zdziwiona:

- Skąd ci to przyszło do głowy?

Rozczesała włosy przeciągłymi ruchami, po czym zaplotła je na nowo.

Kristian rzucił niedbale ubrania i wślizgnął się pod okrycie. Najchętniej kazałaby mu je złożyć i przewiesić przez oparcie krzesła. Tyle czasu poświęciła, by uszyć i poprasować mu odzież, a on ciska ją byle jak! Dlaczego nie szanuje jej pracy?

- Jestem po prostu zmęczona - odparła, zawiązując wstążkę u dołu warkocza.

- Dlaczego nie przyjmiesz kilku służących do pomocy? - odpowiedział, gdy już się położyła.

- Poradzimy sobie!

- Otóż nie. Masz tyle codziennych obowiązków, a trzeba przecież jeszcze przygotować prowiant na zimowy połów i wyprawić wesele. Najmij kilka ubogich dziewek, to ci pomogą, a przy okazji trochę je dokarmisz przez ten czas, gdy będą u nas pracowały. Przecież lubisz pomagać ludziom. Elizabeth uśmiechnęła się i pogładziła go palcem po policzku.

- Pomyślę o tym - zapewniła i wyciągnęła rękę, by skręcić knot. Kristian przysunął się bliżej, próbując rozpiąć guziki przy jej nocnej koszuli.

- Czemu się tak grubo ubrałaś?

- Bo jest mi zimno. Chciałabym mieć taką zasłonę wokół łóżka, zwłaszcza zimą. Byłoby cieplej. Uciekła się do takiej wymówki, by jakoś zbyć męża i odwrócić jego uwagę od tego, czego się domyślał.

- Wystarczy napalić w piecu - odparł, gładząc ją po brzuchu.

- To zbytek - prychnęła i odsunęła jego rękę.

- Jednak jesteś na mnie zła - stwierdził. - Nie zapominaj, że cię dobrze znam. Westchnęła w duchu.

- Nie, jestem po prostu zmęczona, Kristian. Zimno mi i boli mnie głowa.

- Znam lekarstwo zarówno na chłód, jak i na ból głowy. Po nim zaśniesz błogim snem.

Zrozumiała, że się nie wykręci, pozwoliła mu więc ułożyć się wygodniej. Jego bliskość i pieszczoty sprawiały jej przyjemność, jednak czegoś w nich brakowało. Nie doznała oszałamiającego uczucia, które by ją przyprawiło o zawrót głowy, które wywołałoby drżenie ciała i pozwoliło zapomnieć o otaczającym świecie. W takich chwilach, gdy zdawało jej się, że są tylko we dwoje, wydawała z siebie głośne jęki, nie obawiając się, że ktoś ich usłyszy. Teraz wzdychała i poruszała biodrami, wiedząc, że Kristianowi się to podoba, przyjmowała jego pocałunki i odwzajemniała pieszczoty. Jej ciało reagowało właściwie, była gotowa na przyjęcie męża, ale myślami błądziła gdzieś daleko. Poczuła ulgę, gdy Kristian skończył i ciężko dysząc, przesunął się na swoją stronę łóżka.

- Chodź tu - wyszeptał, pragnąc, by wtuliła się w jego ramię.

Poddała się mu, nie odczuwała niechęci, przeciwnie, przyjemnie było tak leżeć. Mogłaby trwać w takiej pozycji przez całą noc.

- Było ci dobrze? - zapytał. - Tak.

- Na pewno?

- Na pewno.

Wiedziała, że się uśmiechnął, wtuliła się więc mocniej w jego tors.

Co się ze mną dzieje? - zastanawiała się uporczywie. Jestem zmęczona, ale nie z tego powodu przecież zobojętniałam na pieszczoty Kristiana. Nie budzi we mnie uczuć równie gorących jak kiedyś. Może to przejściowe? Tak, na pewno. Trzeba w to wierzyć. To minie. Zbyt wiele spraw mnie teraz pochłania. Wesele, zimowy połów... Kristian ma rację. Powinnam nająć dodatkowe służące, i to jak najszybciej. I z tym przekonaniem zasnęła.

Nie trwoniąc czasu, już następnego przedpołudnia wybrała się do Słonecznego Wzgórza. Dość dawno nie odwiedzała rodziców Christena. Przekazywała im jedynie pożywienie i odzież.

Wciąż boleśnie przeżywała śmierć malca. Spodziewała się, że kiedyś nadejdzie taki czas, że w pamięci pozostaną jedynie miłe wspomnienia. Na razie jednak wciąż doskwierała jej tęsknota za maleńkim chłopcem, który powinien żyć i wyrosnąć na dorosłego mężczyznę. Żałoba po śmierci Christena zbiegła się z żałobą po dziecku, które sama straciła. Z głębokim westchnieniem zapukała do drzwi, które uchyliły się niemal natychmiast, i zobaczyła w nich spoglądającą z ciekawością dziewczynkę. Mała szybko jednak umknęła w głąb izby i wślizgnęła się do łóżka, a do Elizabeth podeszła gospodyni z najmłodszym synkiem na rękach.

- Dzień dobry - powitała ją ciepło i odgarnęła z twarzy potargane włosy.

- Dzień dobry, niech będzie pochwalony! - pokiwała głową Elizabeth i rozejrzała się po brudnej izbie, w której unosił się kwaśny odór. Jeśli chodzi o porządek, to nic się tu nie poprawiło.

- Niech siądzie - zaproponowała kobieta, podstawiając gościowi krzesło.

Elizabeth ledwie powstrzymała się, by nie zgarnąć brudu z siedzenia. Była pewna, że po wyjściu cuchnąć jej będą włosy i ubrania.

- Przyniosłam co nieco - rzekła, wręczając węzełek z jedzeniem. - Nie miałam czasu przejrzeć odłożonych ubrań - dodała przepraszająco.

Tak naprawdę, nie była pewna, czy ma coś do oddania. Ostatecznie, jak często można pozbywać się odzieży.

Dziewczynka zeskoczyła z łóżka i z wyciągniętą rączką podbiegła do mamy. Włożyła do buzi otrzymaną kromkę chleba i uciekła z powrotem do łóżka, w którym najwyraźniej czuła się bezpiecznie. Elizabeth zdążyła zauważyć, że mała ma podarte pończoszki na kolanach i na piętach, a jej sukienka popruła się na ramieniu.

- Serdecznie wam dziękuję - odezwała się kobieta po chwili, bo grzebiąc w węzełku, na moment chyba o niej zapomniała.

Elizabeth uśmiechnęła się do chłopczyka, którego mama posadziła na podłodze. Gdy po raz pierwszy odwiedziła Słoneczne Wzgórze, był zaledwie niemowlęciem, maleńkim i tak chudziutkim, że w pierwszej chwili przestraszyła się, że uszło z niego życie. Teraz malec trochę się zaokrąglił, ale strasznie był umorusany. Ma teraz pewnie ze trzy latka, pomyślała.

- Przyjdziesz do mnie na kolana? - zapytała, wyciągając do niego ręce.

Uśmiechnął się, ale pokręcił głową i schował się za spódnicą mamy. Elizabeth zakłuło serce, gdy zauważyła, jak bardzo jest podobny do Christena.

- Proszę!

Kobieta podała też kromkę chleba dziewczynce, chyba dwunastoletniej, która siedziała w kącie przy ojcu. Dziewczynka przyjęła chleb bez słowa.

- Co z twoim mężem? - zapytała Elizabeth, skinąwszy w stronę łóżka; gospodarz leżał nieruchomo i nawet się nie odezwał. Kobieta pokręciła tylko głową i westchnęła z rezygnacją.

- Zdaje mi się, że z dnia na dzień jest z nim coraz gorzej. Robi pod siebie i trzeba go pielęgnować jak małe dziecko, ale jeść mu daj! - Westchnęła znowu i nachyliła się, by wziąć na ręce synka. Mały przez cały czas ciągnął ją za spódnicę.

- Przyjdziesz do mnie na kolana? - zapytała Elizabeth i uśmiechnęła się do dziewczynki siedzącej na łóżku.

Dziewczynka popatrzyła na nią badawczo, po czym z ociąganiem zeszła z łóżka i podeszła do Elizabeth, ta posadziła ją sobie na kolanach i zapytała:

- Pamiętasz mnie? Kiedy byłam tu ostatnio, myślałaś, że jestem aniołem.

Dziewczynka pokiwała głową i uśmiechnęła się zawstydzona, a Elizabeth zauważyła, że z kromki chleba została już tylko skórka.

- W węzełku jest też trochę sera i mięsa - zwróciła się do gospodyni, kobieta jednak nie zareagowała. Może nie przywykła do tego, by obkładać kromki i rozdzielała jedzenie bez większych ceregieli. Elizabeth chętnie przytuliłaby dziewczynkę, ale mała była brudna i cuchnęło od niej. Włosy miała potargane i lepkie, na szczęście chyba bez wszy.

- He masz teraz lat? - zapytała.

- Siedem.

Elizabeth zdziwiła się, bo dziewczynka wyglądała na dużo młodszą. Wreszcie uznała, że pora przedstawić gospodyni sprawę, z którą przybyła. Uchwyciwszy wzrok kobiety, oznajmiła:

- Potrzebuję służących do pomocy. Kobieta patrzyła na nią wyczekująco.

- W Dalsrud mamy teraz tyle roboty - ciągnęła Elizabeth. - Trzeba przygotować prowiant na zimowy połów, no i czeka nas wesele.

- Duże? - zainteresowała się kobieta.

- Tak, jedna z moich służących, Lina, wychodzi za mąż.

- A, ta, która bierze ślub z waszym poprzednim mężem.

Słowa te boleśnie dotknęły Elizabeth, choć przecież wyrażały prawdę. Ileż się kryło w nich cierpienia! Przez ponad dziesięć lat Jens nie miał pojęcia, kim jest. Był przekonany, że nazywa się Andreas Sandberg. W tynf czasie poznał Linę. Ludzie dobrze o tym wiedzą, a mimo to opowiadają plotki.

- Tak - odparła tylko i nabrawszy powietrza w płuca, dodała: - Jak już wspomniałam, potrzebujemy kilku dziewcząt do pomocy we dworze, dlatego przyszłam zapytać, czy nie przysłałabyś do nas na parę tygodni swoich córek.

- Na parę tygodni? - spytała kobieta i skinąwszy głową w stronę dziewczynki, która karmiła ojca, rzekła: - Jeśli już, to tylko ona by się nadała.

- A ta to nie? - zapytała Elizabeth. Kobieta roześmiała się.

- Z takiej małej nie byłoby wielkiego pożytku we dworze. Zresztą żadna z nich nie ma odpowiednich ubrań, by pokazać się wśród takich ludzi jak wy.

- Z tym sobie poradzimy - weszła jej w słowo Elizabeth. - Znajdzie się też dla nich odpowiednia praca. Kobieta nadal spoglądała z powątpiewaniem.

- Dostaną zapłatę? To znaczy, będą miały u was wikt?

- Na pewno nie będą narzekać na zapłatę.

- W takim razie zgoda. Dzieci, spakujcie się! Starsza dziewczynka wstała i w ciągu paru minut zapakowała do węzełka ubrania na zmianę.

- A moje rzeczy? - spytała młodsza siostra.

- Twoje też wzięłam - odpowiedziała.

- Tylko mi się tam zachowujcie jak należy - upomniała je matka. - I nie przynieście nam wstydu. Zawsze trzeba ładnie podziękować za posiłek i nie garbić się przy stole. Taka okazja nieprędko wam się znów trafi.

Elizabeth przypomniała sobie, jak jej własna matka użyła podobnych słów, gdy wyprawiała ją do Dalsrud na posadę służącej. Zebrała się do wyjścia, zatrzymała się jednak w drzwiach i zapytała kobietę:

- Wydawało mi się, że macie jeszcze jedno dziecko?

- Tak, syna. Jest najstarszy spośród rodzeństwa. Skończył szesnaście lat i dostał posadę parobka we dworze. Raz po raz przynosi nam tu trochę jedzenia i oddaje część wypłaty.

Kobieta uśmiechnęła się zakłopotana, po czym poklepała pośpiesznie córeczki po policzkach. Nieco dłużej pochyliła się nad młodszą. Może więc mimo wszystko w tej brudnej zgorzkniałej wieśniaczce tliła się odrobina matczynej miłości?

W drodze do Dalsrud dziewczynki nie odzywały się wiele, choć Elizabeth zagadywała je co chwila, by je trochę ośmielić.

- Dostaniecie wspólną izdebkę, tuż przy kuchni - mówiła. - Pracować będziecie w oborze, a także pomagać przy porządkach w domu i przy praniu. Na pewno sobie poradzicie. Potraficie pewnie też trochę prasować i cerować? Starsza skinęła głową, zaciskając wąskie bezbarwne usta.

- Dobrze, to trochę mi pomożesz.

- Ja też umiem! - zapewniła młodsza.

Elizabeth zebrała lejce w jednej dłoni i pogłaskała dziewczynkę po policzku. Starsza siostra miała ciemne cienkie warkocze, mała zaś była blondynką. Elizabeth uznała, że obu jest potrzebna porządna kąpiel.

Na miejscu w Dalsrud przedstawiła dziewczynki domownikom. Helene zdążyła przygotować dla nich pokoik i nakryć do stołu, domyślając się, że są głodne. Zasępiła się, gdy zobaczyła, jakie są zaniedbane i chude, zaraz jednak uśmiechnęła się do nich łagodnie i powitała je serdecznie. Larsowi i Jensowi zlecono nanoszenie wody do budynku pralni.

- Mamy we dworze taki zwyczaj, że służba po przybyciu do nas bierze porządną kąpiel - skłamała Elizabeth.

- W pachnącym mydle? - dopytywała się młodsza z sióstr, popijając chciwie mleko.

- Tak, skąd wiesz?

- Christen nam o tym opowiedział, zanim zachorował i anioły przyszły go zabrać.

Elizabeth poczuła gulę w gardle. Ane siedziała, podpierając dłońmi brodę i przyglądała się uważnie nowo przybyłym.

- Pożyczę wam ubrania, kiedy te będą w praniu - zaproponowała.

Starsza dziewczynka uśmiechnęła się po raz pierwszy i wypowiedziała szeptem podziękowanie. Elizabeth westchnęła bezgłośnie. Lody zostały przełamane.

Dziewczynki ze Słonecznego Wzgórza szybko się oswoiły z nowym otoczeniem, a ich pomoc okazała się bardzo przydatna. Niczym pracowite mróweczki od rana do wieczora ciągle czymś się zajmowały. Elizabeth chwilami musiała je prosić, by trochę odpoczęły i zrobiły sobie przerwę, jak inni. Wówczas jednak dziewczynki sięgały natychmiast po robótki. W końcu Elizabeth zaprzestała upomnień i postanowiła, że na koniec dołoży im parę monet do wypłaty.

Srebra zostały starannie wyczyszczone przez zwinne dziecięce dłonie, obrusy wymaglowane. Adamaszek i len niełatwo było wygładzić i jeśli uprzednio nie nakropiło się porządnie tych tkanin, pozostawały zagięcia i trzeba było pracę wykonać od nowa. Okna zostały wymyte, a kąty wyszorowane, nawet te najciemniejsze.

- Nawet jeśli w kątach pozostanie trochę brudu, to nikt tego nie zauważy, gdy na dworze ciemno - mówiła Lina.

- Muszę mieć pewność, że jest czysto - skwitowała Elizabeth, ucinając wszelkie uwagi. Sama doglądała wszystkiego i jak zwykle nie oszczędzała się przy pracy. Jens obserwował ją posępnym wzrokiem.

- Nie, tak być nie powinno - zagadnął ją któregoś dnia, gdy zostali w jadalni sami. Elizabeth wytarła kieliszki, tak że błyszczały i wstawiała je właśnie do szafki.

- O co ci chodzi?

Stał przy drzwiach, by szybko się wymknąć, w razie gdyby się ktoś pojawił. Bogiem a prawdą nie miał w jadalni nic do roboty, na dworze czekała go inna praca.

- Za bardzo się angażujesz w to wesele, Elizabeth. Zupełnie niepotrzebnie. Moglibyśmy przecież urządzić przyjęcie w Linastua i...

- Rozmawialiśmy już o tym - przerwała mu Elizabeth. - Wydaje mi się, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy. Amanda i Ole...

- Tak, tak, wiem, słyszałem! - Jens rozłożył ręce, jakby chciał powstrzymać potok słów płynący z jej ust.

Elizabeth sięgnęła po kolejny kieliszek, obejrzała dokładnie pod światło, po czym odstawiła. Jens oparł się o ścianę i skrzyżował ramiona na piersi.

- Robimy im przysługę.

- Jak to? Komu?

- No, ludzie we wsi będą mieli przynajmniej o czym rozmawiać przez parę kolejnych pokoleń. Rozłożyła ręce i zaśmiała się serdecznie. Jens odsłonił białe zęby i rzucił:

- Powinnaś się częściej uśmiechać.

Nie skomentowała tego, ale rozbawiona odstawiła ostatni kieliszek do szafki. Nie musiała nic mówić, oboje dobrze wiedzieli, o co chodzi. Znali się wszak od podszewki. - °

Tego wieczora Elizabeth nie opierała się, gdy po zgaszeniu lampy Kristian zaczął ją tulić. W ciemnościach poddawała się z radością jego delikatnym pieszczotom. Pozwoliła mu całować piersi i brzuch. Drżąc z pożądania, oddawała mu pocałunki. Uciszyła go, słysząc, jak szepcze jej imię, a potem przywarła doń całym ciałem. Gdy jednak przetoczyły się przez nią fale rozkoszy, widziała przed oczami inną twarz.

Rozdział 3

Przemierzając dziedziniec, Elizabeth usłyszała hałas w kuchni. Zatrzymała się i wytężyła słuchy by wyłowić dolatujące słowa. Potem weszła pośpiesznie do budynku i chwyciwszy się pod boki, zawołała od progu:

- A co to za awantura? Możecie mi powiedzieć, co tu się dzieje? Helene i Lina umilkły gwałtownie i popatrzyły na nią.

- Pokłóciłyśmy się - wyjaśniła Helene.

- O co?

- Gdzie będzie nocować moja mama, gdy tu przyjedzie - dodała Lina. - Uważam, że...

- Twoją mamę umieścimy w pokoju na górze, a Jens przeniesie się na ten czas do Larsa, do izby dla parobków. I tyle.

- Ale ja myślę, że mama mogłaby zamieszkać w naszej nowej chacie, a nie zajmować tu miejsce - pośpiesznie wtrąciła Lina. Elizabeth uniosła brwi i zgromiwszy ją wzrokiem, odparła zdecydowanym tonem:

- Nie słyszysz, co mówię? To już postanowione. Twoja mama będzie naszym gościem i tak też ją przyjmiemy. Jens już od jakiegoś czasu mieszka z nami we dworze i nie stanie mu się krzywda, gdy na ten czas przeniesie się do Larsa.

Lina spuściła wzrok, a Elizabeth zrobiło się jej żal.

- Nie martw się tym, Lino. Chyba nic się nie stanie, jeśli twoja mama przez parę nocy wygodnie się wyśpi. Czyżby cię to męczyło? Lina pokiwała głową i zaśmiała się.

- Przepraszam, Elizabeth i stokrotne dzięki.

- Nie ma za co, a tak przy okazji, twoje rodzeństwo też przyjedzie?

- Nie, to za daleko, zresztą ktoś musi przypilnować domu. Pod nieobecność mamy przeniesie się do nich sąsiadka. - Wszystko będzie dobrze.

Elizabeth poklepała ją po ramieniu i wyszła. Zza uchylonych drzwi salonu dolatywał śmiech i wesołe rozmowy. Podeszła bliżej i zajrzała do środka. Maria i dwie siostry ze Słonecznego Wzgórza stały wokół klawikordu, a Ane siedziała i uderzała w klawisze. Elizabeth, oparta o framugę, przyglądała się dziewczynkom.

- Spróbujcie zgadnąć, jaka to melodia! - rzekła Ane.

- Kolęda „Raduję się w wigilijny wieczór” - odpowiedziała szybko młodsza z sióstr ze Słonecznego Wzgórza.

- A to? W salonie popłynęły melancholijne i piękne dźwięki utworu „Dla Elizy”.

- No, to... dla Ane-Elise - krzyknęła starsza z sióstr. - Zagraj teraz coś, a ja zaśpiewam jak ta dama w operze, o której opowiadałaś. Ane grała dalej, a dziewczynka śpiewała głośno i fałszywie na wymyśloną melodię.

- Dla Ane-Elise, co to mieszka w Daaaalsruuud... - zaczęła, ale zaraz dostała ataku śmiechu. Ane też śmiała się tak, że nie mogła trafić we właściwe klawisze.

Elizabeth z rozbawieniem podglądała dziewczynki. W ciągu zaledwie dwóch tygodni siostry zmieniły się nie do poznania. Starsza, z natury bardziej powściągliwa, śmiała się teraz chętnie i często i nie bała się odezwać w liczniejszym gronie. Obie dziewczynki szybko się wszystkiego uczyły, a do ich pracy nigdy nie było żadnych zastrzeżeń. Gdyby tylko mogła, Elizabeth chętnie zatrzymałaby je na stałe, ale na co dzień nie potrzebowała więcej służących. Może kiedyś zatrudni je znowu, gdy będzie więcej pracy.

- Smutno wam, że jutro wracacie do domu? - zapytała Maria. Odpowiedziała młodsza z sióstr:

- Tak. Ja to bym chciała tu zawsze pracować.

- Ale chyba tęsknisz za rodziną?

- Tak, ale przecież mogłabym ich czasem odwiedzać. To niedaleko.

- W każdym razie będziemy się raz po raz spotykać w szkole - pocieszyła ją Ane. Elizabeth uznała, że powinna wyjść z ukrycia.

- Tu sobie siedzicie? - zapytała łagodnie. Dziewczynki ze Słonecznego Wzgórza poderwały się natychmiast i dygnęły, ale zauważyła, że z trudem powstrzymują się od śmiechu.

- Za kilka dni przybędzie mama Liny, trzeba więc przygotować dla niej pokój. Ten, w którym do tej pory spał Jens.

- A Jens gdzie się przeniesie? - zapytała Ane.

- Do izby dla parobków, do Larsa. Podzielcie się może po dwie i posprzątajcie tam i powleczcie pościel.

Dziewczynki posłusznie ruszyły do pracy, rozmawiając wesoło i chichocząc. Ledwie zniknęły, rozległo się stukanie do drzwi. Elizabeth otworzyła i stanęła oko w oko z młodzieńcem w wieku konfirmacyjnym. Chłopak zdjął szybko czapkę i, mnąc ją w rękach, ukłonił się nisko i wyjąkał:

- Niech będzie pochwalony. Mogę z wami porozmawiać?

- Wejdź do środka, bo zmarzniesz - rzekła Elizabeth i odsunęła się na bok, by zrobić mu miejsce. Chłopak nieśmiało stanął w środku tuż przy drzwiach, wykręcając nerwowo czapkę.

- Co cię do nas sprowadza? - zagadnęła go Elizabeth.

- Ja... - zaczął i mrugając powiekami, zagryzł wargę. Zebrał się jednak w sobie i dodał: - Przynoszę ze Słonecznego Wzgórza nowinę, że tata... nie żyje. Elizabeth zasłoniła usta dłonią.

- Och nie! Bardzo wam współczuję - wypowiedziała w pierwszym odruchu. - Muszę uprzedzić dziewczynki. - Wchodząc po schodach na poddasze, odwróciła się jednak i spytała: - Kiedy to się stało?

- Przed południem. Mama mówi, że całkiem stracił czucie, a potem nagle uszło z niego życie. Ale nie cierpiał, po prostu zasnął. Tak mówi mama. - Głos mu się załamał i, zawstydzony, spuścił głowę. Elizabeth popatrzyła na jego czerwone zmarznięte dłonie ściskające wełnianą czapkę.

- Wejdź do środka i ogrzej się trochę - poprosiła, wskazując mu drzwi do izby. Usiądź sobie przy piecu, a ja poproszę Helene, żeby ci przyniosła gorącej kawy. Ukłonił się znowu i chciał zaprotestować, ale Elizabeth uprzedziła go.

- Przyprowadzę twoje siostry.

Dziewczynki zdążyły zmienić pościel i właśnie zabierały się do uprzątnięcia rzeczy Jensa. Elizabeth zastanawiała się, co powiedzieć. Jak przekazać dzieciom taką nowinę? Przypomniała sobie, co sama czuła, kiedy umarli jej rodzice. A Maria? Jak ona rozpaczała! Nie dało się jej pocieszyć? Nie pomogły zapewnienia, że mama i tata są szczęśliwi pośród aniołów. Maria chciała, by wrócili do niej, na ziemię.

Ileż cierpienia są w stanie znieść te dzieci? Z powodu nędzy i biedy straciły najpierw brata, a teraz ojca. To niesprawiedliwe, że...

Elizabeth nagle zauważyła, że dziewczynki wpatrują się w nią wyczekująco.

- Nadeszła wiadomość, że wasz tata nie żyje - odezwała się cicho i usiadła na brzegu łóżka, uważnie obserwując, jak zareagują. Starsza z sióstr objęła młodszą ramieniem i zapytała cienkim głosem:

- Bardzo cierpiał?

- Nie, po prostu zasnął.

- Skąd wiecie?

- Wasz brat mi powiedział. Przyszedł po was i czeka na dole.

Dziewczynki szybko minęły Elizabeth i zeszły po schodach. Ruszyła za nimi niepewnie. Chłopiec wstał, gdy tylko weszły do izby. Na stole przed nim stał duży kubek z kawą, a na talerzu zjedzona do połowy kromka. Dziewczynki stanęły na środku, a starsza zapytała:

- Słyszałam, że umarł tata?

- Tak, przed południem odszedł do Christena - odparł powoli chłopak, ale tym razem głos mu nie zadrżał.

Zapadła cisza. Elizabeth zastanawiała się, czy powinna teraz zostawić ich samych, na wszelki wypadek jednak została. Chłopiec odezwał się znowu:

- Dla niego lepiej. Jest teraz u Pana i już nie cierpi. Już nigdy nie zazna głodu ani chłodu. Elizabeth zerknęła na dziewczynki i aż się wzdrygnęła, usłyszawszy słowa chłopca.

- Musicie wracać do domu, żeby pomóc mamie - dodał. - Tatę trzeba umyć, ubrać i ułożyć w trumnie.

- Pojadę z wami - zaproponowała pośpiesznie Elizabeth, a zerknąwszy na chłopca, spytała:

- Nie wiesz, czy są przygotowane deski na trumnę?

- Tak, stoją w chlewie - odparł chłopiec.

- Poproszę Larsa, by zbił trumnę.

Ale ostatecznie to Jens podjął się tego, tłumacząc, że Kristian z Larsem mają inne pilne zajęcie. Dziewczynki w milczeniu spakowały swój skromny dobytek i cicho pożegnały się z Marią i Ane.

- Możecie nas odwiedzić, kiedy tylko zechcecie - rzekła Maria. - Wiem, co to znaczy stracić kogoś, kogo się kochało. Jeśli będziecie chciały z kimś porozmawiać, to wiecie, gdzie mnie szukać. Dziewczynki w milczeniu pokiwały głowami i wsiadły do sań razem z Elizabeth. Gdy już dojeżdżali na miejsce, starsza dziewczynka nagle odezwała się zawstydzona:

- Zapomniałyśmy oddać ubrania, które pożyczyłyśmy od Ane!

- Możecie je sobie zatrzymać - odparła Elizabeth. - Ane tak powiedziała. Ich twarzyczki spłonęły rumieńcem, nic jednak nie odrzekły.

W Słonecznym Wzgórzu panował zwykły bałagan i cuchnęło równie mocno jak zazwyczaj. Na szczęście twarz zmarłego była zakryta. Elizabeth i Jens złożyli wdowie kondolencje i zaofiarowali swą pomoc. Kobieta pokiwała tylko głową, mruknęła coś niezrozumiale i siadła z powrotem na stołku w kącie, kołysząc popłakujące dziecko. Dziewczynki podeszły do zmarłego ojca i ostrożnie odsłoniły mu twarz.

- Wygląda zupełnie jakby spał - odezwała się młodsza dziewczynka. - Może on tylko udaje?

- Nie, on odszedł do Boga - wyjaśniła jej siostra.

- Przyszły po niego anioły?

- Tak, zabrały go do nieba. Elizabeth, nieco zakłopotana, rozejrzała się wokół.

- Pójdę zbić trumnę - oznajmił Jens i opuścił izbę. Zdaje się, że i on poczuł się niepewnie. Elizabeth najchętniej wyszłaby razem z nim, ale było to oczywiście niemożliwe. Wzięła się więc w garść i zwróciła się do chłopca, najstarszego spośród rodzeństwa:

- Mógłbyś nanosić wody, żebym mogła umyć zmarłego? Skinął głową i posłusznie zabrał się do pracy. Do Elizabeth podeszły zaś dziewczynki.

- Trzeba wyszorować cały dom - rzekła starsza. - Nie może być takiego bałaganu.

Elizabeth pogłaskała ją po włosach, zrozumiawszy, że dziewczynka przez te tygodnie spędzone w Dalsrud zdążyła przyswoić sobie inne nawyki. Zerknąwszy na matkę, zapytała:

- Co będzie z mamą? Wygląda, jakby postradała rozum.

- Zajmiemy się wszystkim po kolei - rzekła Elizabeth, udając większy optymizm niż ten, który naprawdę czuła.

Młodzieniec nanosił wody, którą następnie podgrzali na palenisku. Elizabeth delikatnie obmyła zmarłego, a w jego skrzyni, którą niegdyś zabierał na zimowe połowy, znalazła odświętny strój. Przy ubieraniu zwłok spociła się i namęczyła, rozbolały ją plecy, ale nie chciała prosić dziewczynek o pomoc. Wolała im tego zaoszczędzić. Gospodyni siedziała nadal pogrążona w apatii i przyglądała się bez słowa, nie proponując wcale pomocy.

Splecione dłonie zmarłego Elizabeth ułożyła mu na piersi. Modlitewnika rodzina w Słonecznym Wzgórzu nie posiadała. Ostrożnie wyjęła dwie miedziane monety, które przed wyjazdem z Dalsrud na wszelki wypadek wsunęła do kieszeni, i przykryła nimi powieki zmarłego. Mimo że dzieci widziały już ciało ojca, zasłoniła mu ponownie twarz, nim odeszła.

Kiedy Jens wniósł trumnę, wymościła ją zwykłą pościelą pozbawioną ozdobnych koronek i wspólnie ułożyli w niej zmarłego. Wydał jej się dziwnie lekki, ale pewnie w ostatnim okresie życia nie jadł wiele. Zresztą w tym domu nigdy się nie przelewało.

- Pomogę wam - rzekł młodzieniec, chwytając za trumnę. Wspólnie przenieśli ją do szopy, gdzie stać miała aż do wiosny, gdy odtaje ziemia i będzie można dokonać pochówku.

- Porozmawiam z pastorem - rzekł chłopak, który wydał się Elizabeth nagle taki poważny i dorosły. Teraz on jest mężczyzną w tym domu, na nim spoczywa odpowiedzialność za rodzinę.

Przyjrzała mu się uważniej, zauważyła delikatny meszek nad górną wargą i na brodzie. Szesnaście lat, pomyślała i przypomniało jej się, jak wyglądał w tym wieku Jens. Położyła młodzieńcowi dłoń na ramieniu i patrząc mu w oczy, przykazała:

- Pracuj pilnie i nie zaniedbuj swojej posady! Dziewczynki są dzielne i poradzą sobie z prowadzeniem domu. Pokiwał głową i wyjaśnił:

- Zaciągnąłem się na łódź rybacką i wszystko, co zarobię na zimowych połowach, przeznaczę na rodzinę. Teraz do mnie należy ich utrzymanie.

- Dobrze. Jestem pewna, że dacie sobie radę. Elizabeth wypowiedziała te słowa z przekonaniem, bo tylko w taki sposób mogła dodać tym biedakom odwagi.

Stali przez chwilę nieruchomo, ale ponieważ mróz szczypał niemiłosiernie, czym prędzej skierowali się z powrotem do izby. Dziewczynki tymczasem zabrały się za porządki. Szybkimi ruchami szorowały drewniane ściany, podłogę i łóżka. Zapach szarego mydła drażnił nozdrza. Elizabeth domyśliła się, skąd dziewczynki wzięły mydło. Wkładała je za każdym razem, gdy przesyłała do Słonecznego Wzgórza paczki z jedzeniem i ubraniami. Do tej pory pewnie go tu nie używano.

Starsza z sióstr wstała i otarła ręką pot z czoła. Do pracy przebrała się w swoje stare ubranie. Domyślając się, że Elizabeth zwróciła na to uwagę, szybko wyjaśniła:

- Tę ładną sukienkę odłożyłam na pogrzeb.

Nadeszła pora, by wracać do domu. Elizabeth zebrała się do wyjścia, ale w drzwiach gwałtownie przystanęła i rzekła zawstydzona:

- Całkiem bym zapomniała o waszej zapłacie! - Wsunęła dłoń do kieszeni i wyjęła mieszek. Położyła na ławie odliczone monety, zapewniając: - Zapracowałyście uczciwie na każdy grosz.

- Serdecznie dziękujemy. Obie dziewczynki podeszły do Elizabeth i dygnąwszy, kolejno uścisnęły jej dłoń.

- W tym samym ubraniu, co się żenił, poszedł do trumny - odezwała się nagle ich matka. Elizabeth drgnęła i popatrzyła na nią. Dziewczynki powiodły wzrokiem w tym samym kierunku.

- Potrzebuje trochę czasu - tłumaczyła matkę starsza z sióstr. - Ale my sobie i tak poradzimy - dodała, obrzucając Elizabeth pełnym powagi dorosłym spojrzeniem. - Myślę, że tacie jest tam lepiej niż tu. Prawda?

- Owszem, z pewnością.

Wracali do domu w milczeniu. Elizabeth była zadowolona, że Jens się nie odzywa. Tyle różnych myśli krążyło jej po głowie. Potrzebowała spokoju, by poukładać sobie to wszystko, co tego dnia przeżyła.

W dniu, gdy spodziewali się przybycia matki Liny, służąca kręciła się niespokojnie, nie mogąc sobie znaleźć miejsca.

- Jestem taka ciekawa, ale też się denerwuję - rzekła, po raz kolejny podchodząc do okna w kuchni. - Co będzie, jeśli mama nie przyjedzie, albo jeśli po drodze złapała ją niepogoda.

- Przecież fiord jest zupełnie spokojny - rzuciła oschle Elizabeth. - Usiądź i napij się kawy, no i uspokój się. Przecież to twoja matka, chyba się jej nie boisz?

- Oczywiście, że się nie boję - prychnęła Lina, siadając na krawędzi krzesła. - Chciałabym tylko, żeby wszystko odbyło się, jak należy. W końcu to pierwsza wizyta mamy w Dalsrud, będzie chciała sprawdzić, jak się sprawuję w pracy. Nigdy w życiu nie była w takim pięknym dworze jak ten. Na pewno zrobi wielkie oczy, będzie się wszystkiemu przyglądać i głośno dziwić. Co sobie pomyśli o niej Kristian?

- Że przypomina zupełnie mnie, kiedy się tutaj wprowadziłam - odparła Elizabeth, podając Linie kawę. - Gdybym cię tak dobrze nie znała, pomyślałabym, że się wstydzisz własnej matki.

- Ależ nie! Nie myśl tak! Strasznie kocham moją mamę!

- Wiem - uśmiechnęła się Elizabeth. - Napij się kawy, Lino! Lina wychyliła parę łyków, ale zaraz odstawiła filiżankę na spodeczek i poderwała się.

- Całkiem zapomniałam, że w nowej chacie jeszcze nie wszystko jest przygotowane. Trzeba powlec pościel i...

- Zajmę się tym - odparła Elizabeth. - To będzie taka mała niespodzianka. Jak pójdziecie tam po weselu, na pewno wszystko będzie zrobione.

Lina podziękowała z uśmiechem, ale Elizabeth domyśliła się, że dziewczynę nadal coś martwi. W końcu ją o to zapytała. Lina spuściła wzrok i wydusiła z siebie:

- Nie powiedziałam o czymś Jensowi. To tak jakbym skłamała.

- A o czym? - rozległ się od drzwi głos Jensa.

Obie aż podskoczyły.

- A co ty się tak podkradasz i zachodzisz ludzi znienacka! - nakrzyczała na niego Elizabeth. Podszedł bliżej i usiadł.

- Co to za kłamstwo, Lino? Dziewczyna spuściła wzrok i długo wpatrywała się w blat stołu, nim wreszcie odważyła się odezwać:

- Wiesz, jak się ma dużo pracy... dzień ucieka za dniem i ani się nie obejrzysz, a już jest wieczór, a potem kolejny dzień pracy. Czasem człowiek się czegoś boi i odsuwa to od siebie na później.

- Do czego zmierzasz? Powiedz wreszcie! - ponaglił ją Jens.

- Obiecałam ci, że wyjaśnię mamie w liście, kim jesteś naprawdę. Nie zrobiłam tego.

- Co? - Jens huknął pięścią w stół. - A więc ona nie wie, jakie jest moje prawdziwe imię? Nie wie, że kiedyś byłem mężem Elizabeth? Lina wzdrygnęła się i spuściwszy wzrok, odparła stłumionym głosem:

- Nie.

- Na miłość Boską! - zaczął Jens.

- Nie złość się na mnie, Jens - odezwała się Lina ze łzami w oczach. Elizabeth odchrząknęła i wtrąciła się do rozmowy.

- To chyba nie koniec świata. Jak przyjedzie twoja mama, pozwolimy jej trochę odpocząć, a potem porozmawiamy z nią w salonie. My troje, no i Kristian. Jens spojrzał na nią, a potem przeniósł wzrok na Linę i rzekł:

- Przepraszam cię. Niepotrzebnie się tak zdenerwowałem. Może nawet lepiej wyszło?

Lina zerknęła na niego nieśmiało, uśmiechnęła się i wsunęła swą drobną dłoń w jego dłoń. Kiedy Jens pocałował ją leciutko, Elizabeth poczuła bolesne ukłucie w piersi. Wstała pośpiesznie, by przynieść dzbanek z kawą. Chyba nigdy nie przywyknie do tego, że u boku Jensa jest teraz Lina, a nie ona.

Elizabeth nie poszła na brzeg, gdy przybiła łódź. Pośpiesznie nakryła do stołu w jadalni, mimo że Lina protestowała głośno:

- Mama nie jest przyzwyczajona do takiego przepychu. Może lepiej zjedlibyśmy w kuchni?

- Bzdura. Twoja mama spędzi u nas kilka dni, chyba więc wolno mi okazać jej gościnność? Zresztą to nasze pierwsze spotkanie, nie wiadomo kiedy znów trafi się sposobność, by się zobaczyć. Dla mnie jest to prawdziwa przyjemność. Lina musiała w końcu ustąpić.

- Jesteś gotowa, Elizabeth? - zapytał Kristian, wsunąwszy głowę przez uchylone drzwi. Elizabeth uśmiechnęła się, i chwyciwszy męża za rękę, wyszła na schody powitać gościa.

- Witamy w Dalsrud - rzekli oboje zgodnym chórem. Kobieta ukłoniła się nisko i ścisnąwszy stanowczo wyciągnięte dłonie gospodarzy, przedstawiła się: Gebora. Miło mi was poznać. Przywitała się też i ukłoniła Ane i Marii, zauważając jak obie bardzo są podobne do Elizabeth.

- Postawcie tu gdzieś mój kuferek - rzekła jednym tchem, wskazując na kąt w korytarzu. Jens i Lars posłuchali jej.

- Pomyślałam sobie, że przenocuję w którejś z tych izb, które widziałam obok. A może w oborze? Lina spłonęła rumieńcem i posłała matce rozpaczliwe spojrzenie.

- Mamo, przecież to szopy na torf.

Elizabeth, z trudem powstrzymując wybuch śmiechu, załagodziła pośpiesznie:

- Łatwo pomylić, Geboro. Przygotowaliśmy dla ciebie pokój na górze, później go zobaczysz.

- Może powieszę wierzchnią odzież? - zaproponowała Helene.

- Bardzo dziękuję, ale poradzę sobie z tym sama - rzekła Gebora i podała Helene rękę. Ukłoniwszy się, jej także się przedstawiła.

Elizabeth obserwowała ją zafascynowana, bo do złudzenia przypominała Linę, tyle że była starsza. Miała włosy rudoblond ze srebrnymi nitkami, zadarty nos i twarz wychłostaną wiatrem. Filigranową sylwetkę i szybkie ruchy. Gebora zdjęła z głowy czarną chustkę, złożyła ją dokładnie i odłożyła razem z kurtką na stołek.

- Po takiej uciążliwej podróży dobrze będzie się trochę posilić. Zaraz zjemy obiad - rzekła Elizabeth. Jens podał ramię swej przyszłej teściowej i razem weszli do jadalni. Gebora zatrzymała się tuż za progiem i otworzyła usta ze zdumienia. Klasnąwszy w dłonie, zawołała:

- Wielkie nieba. Spodziewacie się pewnie gości? Nie będę wam przeszkadzać i robić bałaganu. Już zamierzała odwrócić się na pięcie, gdy Lina chwyciła ją za ramię.

- Mamo, to wszystko jest przygotowane na twoje przybycie. Jesteś gościem. Obiad zjemy tutaj wszyscy razem. Gebora popatrzyła niepewnie na Elizabeth, ta jednak uspokoiła ją:

- To prawda, proszę bardzo, siadajcie! Siadła z ociąganiem, zaraz też Helene wniosła jedzenie.

- Mięso w zwykły wtorek - mamrotała Gebora, wpatrując się w plastry szynki ułożone na półmisku.

- Może trochę wina? - zaproponował Kristian, podnosząc karafkę z czerwonym winem.

- O nie! Stokrotne dzięki - odpowiedziała pośpiesznie Gebora. - Nigdy nie próbowałam czegoś takiego. Lepiej bym się trzymała wody, tak jak przywykłam.

- Jak minęła podróż? - zapytała Maria, podając jej miskę z ziemniakami.

- O, to długa droga - uśmiechnęła się Gebora zakłopotana. Zupełnie niepotrzebnie z mojego powodu czekali państwo z obiadem.

- Tego by jeszcze brakowało! - odparła Elizabeth. - I proszę, mówcie mi po imieniu. Gebora powoli odprężyła się i rozmowa potoczyła się swobodnie. O pogodzie, o dworze, o najnowszych wieściach z Kabelvaag i wreszcie o czekającym ich weselu.

- Już to mówiłam wcześniej, ale chętnie powtórzę - rzekła Gebora. - To prawdziwe szczęście od Boga, że Andreas i Lina się spotkali.

Wszyscy wymienili znaczące spojrzenia, gdy Gebora posłużyła się niewłaściwym imieniem Jensa. Na szczęście Elizabeth zdążyła uprzedzić domowników, jaka jest sytuacja, nikt więc nie poprawił gościa. Wszyscy jednak myśleli o tym samym: Jak Gebora zareaguje, gdy dowie się prawdy o swym przyszłym zięciu?

- Szkoda tylko, że nic o sobie nie pamiętasz - ciągnęła Gebora. - Ale nie martw się, nadejdzie dzień, że wszystko się ułoży.

Posłała mu nad stołem serdeczny uśmiech, który świadczył o tym, jak wielką go darzy sympatią. Ane, chrząknąwszy, zagadnęła gościa:

- Miło nam, że wreszcie mamy okazję cię poznać, Geboro. Bardzo się na to cieszyliśmy.

- E, co tam we mnie ciekawego. Ale ja to nigdy bym nie pomyślała, że kiedyś was zobaczę i przekonam się na własne oczy, jaki to wspaniały dom! No i że Andreas i Lina wreszcie wykażą rozum i pójdą do pastora! - Zaśmiała się i popiła łyk wody. - Nie wiem, czy słyszeliście, jak oni się poznali? Otóż kiedyś, późnym wieczorem, rozległo się pukanie, a gdy otworzyliśmy, okazało się, że stoi tam zziębnięty, ledwie żywy biedak. Wzięliśmy go do chaty, zdjęliśmy z niego przemoczone ubrania i napoiliśmy gorącym mlekiem. Mnie się zdaje, że Lina od razu się w nim zakochała. A ja od tamtej pory traktuję go jak syna.

Elizabeth znów poczuła ukłucie w piersi, słuchając tej opowieści o Jensie, jej pierwszym mężu, któremu życie uratowały dwie kobiety. Jedną z nich wnet poślubi.

- Proszę się częstować - rzekła, zmuszając się do uśmiechu. - Jedzenia jest dość. Lina ostrożnie wytarła usta i rzekła:

- Bardzo się cieszę, że pokażę ci naszą nową chatę, mamo.

- Może pójdziemy tam jutro? - zaproponowała Gebora. - Pojutrze ślub, a następnego dnia po weselu wracam do domu.

- Musisz wyjeżdżać tak szybko? - spytała Lina, która miała nadzieję, że mama nieco dłużej zabawi w Dalsrud.

- Och, wiesz, że w Kabelvaag zostali inni, którzy mnie potrzebują.

- Rozumiem - odparła Lina, spuszczając wzrok. Gdy skończyli posiłek, Helene, Ane i Maria zajęły się sprzątnięciem ze stołu, a pozostali przeszli do salonu.

- No, no, no - wyszeptała Gebora, rozglądając się bez żenady dookoła. - Lina opowiadała, jak tu wygląda, ale ja nie wyobrażałam sobie, że jest aż tak pięknie.

Elizabeth przypomniało się, jak przyjechała do chorej mamy i opisywała jej dokładnie dwór w Dalsrud. „Szyby w oknach są przejrzyste jak dzień, powiedziała. Na podłogach leżą grube dywany, a na ścianach coś, co nazywa się tapetą”.

Mama tylko kręciła głową z niedowierzaniem, słysząc o takim bogactwie i przepychu.

Helene przyniosła kawę i słodkie ciasteczka. Rozmowa szła teraz nieco oporniej. Elizabeth zerknęła na Jensa i lekko skinęła głową na znak, by podjął trudny temat. Ten odkaszlnął i zaczął od dłuższego wstępu:

- Gebora. Jest coś, o czym musimy ci powiedzieć. - O?

- Tak się złożyło, że odzyskałem pamięć. Klasnęła w dłonie i popatrzyła na niego ufnie i z radością.

- Ależ to wspaniale, Andreas! Chyba nic lepszego nie mogło ci się zdarzyć - promieniała.

- Nie nazywam się Andreas Sandberg lecz Jens Rask.

- Nazwisko nikomu nie przynosi ujmy, chyba że kogoś zwą złodziejem - zaśmiała się Gebora.

- Mamo, posłuchaj uważnie, bo to nie wszystko - rzekła Lina.

- Chyba nie stało się nic złego? - Gebora wyprostowała się, a uśmiech na jej twarzy zgasł gwałtownie. Jens wypił parę łyków kawy, wreszcie zdobył się na odwagę i opowiedział o wszystkim, poczynając od dnia katastrofy na morzu. Gdy skończył, Gebora, której naznaczona wiatrem i słońcem twarz pobladła, wyszeptała:

- To nie do wiary! Czyli że Andreas jest twoim mężem? Wpatrywała się w Elizabeth, jakby ją po raz pierwszy zobaczyła na oczy.

- Nie, był moim mężem - poprawiła ją Elizabeth. - Teraz jestem żoną Kristiana, a Jens poślubi Linę.

- Ależ moja droga, przecież on nie może ożenić się z Liną, jeśli... - zamilkła, wpatrując się po kolei w ich twarze. Prawda wydawała się dla niej zbyt trudna do przyjęcia.

- Owszem, może - spokojnie włączył się do rozmowy Kristian. - Wszystko zostało załatwione z lensmanem i pastorem.

- W takim razie poddaję się.

- Ktoś ma ochotę na likier? - zapytała Elizabeth i nie czekając na odpowiedź, poszła po kieliszki. Wszyscy potrzebujemy czegoś na wzmocnienie, zadecydowała w myślach, po czym nalała Geborze, Linie i sobie likieru, a Kristianowi i Jensowi koniaku.

- Wypij proszę. To najlepsze lekarstwo na uspokojenie - zachęciła Geborę. - Powinno ci pomóc. Gebora opróżniła kieliszek i nie protestowała, gdy Elizabeth napełniła go ponownie. Poprzestała dopiero na trzecim.

- Wielkie nieba, smaczne to lekarstwo! Nigdy jeszcze takiego nie próbowałam - rzekła i popatrzyła na Elizabeth swymi ufnymi oczami. - A teraz powiedzcie mi, dlaczego nikt mnie wcześniej o tym nie uprzedził? Lina popatrzyła na nią zawstydzona i wyznała cienkim głosem:

- Powinnam ci była o tym napisać, mamo, ale bałam się, jak to przyjmiesz.

- Cóż, widocznie tak miało być. - Gebora uśmiechnęła się i mrugnąwszy do Jensa, dodała: - Gdybym dowiedziała się prawdy z listu, nie dostałabym takiego dobrego lekarstwa.

Elizabeth oparła się wygodnie na sofie, a Kristian objął ją ramieniem. Powinno jej ulżyć, że wszystko się tak dobrze ułożyło. Czemu więc nie odczuwa radości? Wychyliła likier jednym haustem. Najwyraźniej i jej potrzebne jest lekarstwo na uspokojenie.

Następnego dnia Elizabeth spakowała pościel, obrusy, ścierki i na wszelki wypadek kawałek szarego mydła. Gerbora szybko przywykła do rytmu dnia w Dalsrud, ale oznajmiła:

- Nie usiedzę tu z założonymi rękoma. Nie macie dla mnie jakiejś roboty? Mogę choćby robić skarpety na drutach.

Elizabeth pokiwała głową i zaprowadziła ją do izby tkackiej. Postanowiła, że pozwoli zabrać kobiecie do domu wszytko, co zrobi, ale nie powiedziała jej tego od razu, pewna, że Gebora by się sprzeciwiła.

Teraz kobieta siedziała w kuchni i dziergała, gawędząc z dziewczynkami. Widać było, że się dobrze czuje.

Elizabeth spakowała wszystko do plecaka i włożyła wełniane rękawice.

- To ja idę! - krzyknęła, a po chwili drzwi wejściowe zatrzasnęły się za nią.

Skierowała się w stronę wydeptanej wąskiej ścieżki prowadzącej stromym zboczem pod górę. Trzeba było mocno wysilić mięśnie podczas wspinaczki. Elizabeth zatrzymała się po drodze, by złapać oddech, i omiotła spojrzeniem zaśnieżoną wieś. Na szczęście tego dnia mróz nie był zbyt silny. Może poprószy śnieg i zrobi się biało i czysto na ten wyjątkowy dzień, gdy Lina pójdzie do ślubu, pomyślała. Prawdziwa zimowa panna młoda!

Elizabeth wsunęła dłonie pod rzemienie plecaka i ruszyła dalej.

W chacie panował chłód, zapaliła więc szybko ogień w palenisku i nastawiła sagan z wodą. Podłożyła sporo torfu. Niewielka izba szybko się nagrzała. Lina już wcześniej porządnie wysprzątała pomieszczenie, ale Elizabeth jeszcze raz przetarła ścierką ławy, blat stołu i listwy w oknie, tak by pachniało czystością.

Rozłożyła na stole i na ławach obrusy, które na szczęście po drodze się nie wygniotły, cofnęła się o krok i popatrzyła krytycznym okiem. Tak, w izbie od razu zrobiło się przytulniej. Potem powiesiła firanki w oknach, a na koniec powlekła pościel. Wykrochmalony i zdobiony koronkowymi wstawkami komplet przyniosła z Dalsrud.

Wygładziwszy prawie niewidoczne zagniecenia, popatrzyła zadowolona. Siadła przy palenisku, by trochę odpocząć. Zrobiło jej się przyjemnie ciepło i nie chciało jej się wstawać, ale pilnowała płomieni. Od tamtej pory, gdy Nikoline podpaliła szopę z torfem, Elizabeth nabrała jeszcze większego respektu przed ogniem. Nigdy nie zapomni tego okropnego pożaru!

Latem Lina nazrywa kwiatów i wstawi do wazonu na stole. Dzwoneczki, wierzbówkę kiprzycę, jaskry, albo bukiet wrzosów na zimę. Z czasem małe dziecięce nóżki będą dreptać tu po podłodze, a w izbie zabrzmią wesołe głosy i radosny śmiech. Maluchy o aksamitnych policzkach i pulchniutkich rączkach będą się wspinać Jensowi na kolana i nazywać go tatą.

Lina zapakuje mu do skrzyni prowiant na zimowe połowy, będzie z nim dzielić stół i łoże.

Elizabeth drgnęła, czując chłodny powiew. Gdy podniosła wzrok, ujrzała stojącego w drzwiach Jensa.

- Przyszedłeś tu? - zapytała i serce jej mocniej zabiło.

- Długo nie wracałaś, postanowiłem więc sprawdzić, co z tobą.

- Ktoś cię tu po mnie przysłał? - Nie.

- Właściwie zrobiłam już to, co Namierzałam, ale rozgrzej się trochę, zanim ruszymy do dworu. Nie ma takiego pośpiechu.

Pewnie zapomniał włożyć rękawic, bo zmarzły mu dłonie. Mimo to nie przysunął ich do ognia. Gdy siadł z boku, by rozgrzać plecy, ich kolana zetknęły się. Elizabeth poczuła, jak przenika ją prąd. Gwałtownie zapragnęła musnąć palcem jego usta i złożyć na nich pocałunek.

- Jak ładnie tu wszystko zrobiłaś - pochwalił, rozglądając się wokół. Posklejane rzęsy tylko przydawały mu uroku.

- Dziękuję - odparła, odwracając wzrok.

Czy zauważył, jak drżę? - zastanawiała się gorączkowo. Co on sobie o mnie myśli?

- To miała być dla was niespodzianka po przyjęciu weselnym. Lina wie, że tu jestem, ale nie powiedziałam jej, co zamierzam zrobić.

- Cała ty - stwierdził z uśmiechem. Zęby wciąż miał nieskazitelnie białe. Pewnie wciąż czyści je dokładnie każdego dnia i płucze usta słoną wodą.

Skąd mi się biorą te wszystkie głupie myśli? - przeraziła się. Chciała wstać, ale osunęła się na podłogę. Jens zerknął na nią pytająco.

- Zrobiło mi się za gorąco - wyjaśniła. Siadł obok niej i wyciągnął swoje długie nogi.

- Przypomniał mi się jeden dzień w Dalen - rzekł zamyślony, bawiąc się kawałkiem drewna. Elizabeth znowu poczuła przyspieszone bicie serca.

- To było chyba wkrótce po naszym ślubie. Leżeliśmy nago przy palenisku. Jego słowa wywołały w niej burzę uczuć.

- Pamiętam - odparła pośpiesznie, unikając jego wzroku, pewna, że słyszy, jak dudni jej serce. - A jutro poślubisz Linę - dodała łamiącym się głosem.

Zamknął jej dłoń w swej dłoni i przysunął się bliżej. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna wstać, nie uczyniła tego jednak i nie cofnęła dłoni.

- Na weselu Olava chciałem ci coś powiedzieć - wyznał. Pokiwała głową i wstrzymała oddech.

- Nie zapomniałem tego, co nas łączyło, Elizabeth. Ich spojrzenia spotkały się.

- Kocham cię równie mocno, jak wtedy, gdy byłaś moją żoną. Nawet kiedy straciłem pamięć, wiedziałem, że gdzieś jest jakaś Elizabeth, którą kocham. W przebłyskach pojawiał mi się twój obraz, czułem twój zapach i smak twoich ust. Przez wszystkie te lata usiłowałem cię odnaleźć. Tylko to trzymało mnie przy życiu.

- A co z Liną? - wyszeptała cicho, drżąc na całym ciele.

- Darzę Linę przyjaźnią. To miła dziewczyna, ale moje serce bije tylko dla ciebie.

Pogładziła każdą bruzdę i każde zadrapanie na jego dłoni, a potem odwróciła ją wnętrzem do góry i rozpoznała znajomy wzór linii. Jak wygląda wnętrze dłoni Kristiana? Nie wiedziała.

- Elizabeth, nie mogę ożenić się z Liną. Nie mogę jej tego zrobić.

- Musisz! Inaczej bardzo byś ją skrzywdził - odparła, patrząc mu prosto w oczy. - A ja jestem żoną Kristiana.

- Kochasz go? Zawahała się, choć od dawna wiedziała to, co teraz wreszcie odważyła się wyrazić na głos:

- Nie tak jak ciebie.

Przyciągnął ją do siebie i objął swymi silnymi ramionami. Pozwoliła mu na to. Wciągnęła w nozdrza zapach wełny, morza i powietrza, charakterystyczny zapach Jensa, którego nigdy nie zapomniała.

- Oboje będziemy mieć innych małżonków, ale mimo to łącząca nas więź nigdy nie osłabnie. Ja na zawsze pozostanę twój.

- A moje serce zawsze będzie biło najmocniej dla ciebie - odparła, nie radząc już sobie dłużej z powstrzymywaniem łez.

- Nie płacz, Elizabeth - rzekł. - Przecież jesteś córką morza!

Uśmiechnęła się przez łzy, przypominając sobie imię, które jej niegdyś nadał.

Rozdział 4

Kościół powoli wypełnił się wiernymi. Biedacy, zdjąwszy czapki, sadowili się na twardych ławkach z tyłu, skąd uważnie przyglądali się tym, którzy ubrani w futra i nowe skórzane buty ze skrzypiącymi zelówkami, posuwali się w stronę ołtarza i z racji wyższego statusu, zajmowali miejsca na samym przedzie.

Elizabeth puściła ramię Kristiana i ściskając w dłoni modlitewnik, skierowała się do ławki po tej stronie, gdzie zwykle siadały kobiety. Ściągnęła rękawiczki i przesunęła się nieco w bok, by zmieściły się też dziewczynki.

Pogrążona w rozmyślaniach wróciła pamięcią do spotkania z Jensem.

- Czy po tym wszystkim potrafimy spojrzeć innym w oczy? - zapytała go, gdy dotarli do dworu.

- Nie zrobiliśmy nic złego - odrzekł ze spokojem, ale jego spojrzenie zdradzało, że odczuwa taki sam niepokój jak ona. - Wyznaliśmy sobie jedynie szczerze, co do siebie czujemy i co myślimy. Chyba gorzej byłoby, gdybyśmy to w sobie tłumili. Miłością nie da się sterować. Ona podąża własnymi drogami.

- My dwoje należymy do siebie - powiedziała i natychmiast pożałowała swych słów. Poczuła się tak, jakby dopuściła się jeszcze większej zdrady wobec Liny i Kristiana. W tym samym momencie na schody wyszła Lina, by opróżnić wiadro z wodą.

- Tutaj stoicie? - zaszczebiotała i rozpromieniła się w uśmiechu.

Elizabeth oblała się potem i przeniknął ją głęboki żal. Nie była w stanie udawać przed Liną, że wszystko jest po staremu. Weszła więc pośpiesznie do budynku, burknąwszy pod nosem, że czeka ją robota przy krosnach. Słyszała jeszcze, jak Lina pyta Jensa, gdzie był, a on tylko się roześmiał i zbył ją, odpowiadając:

- Tu i tam.

Tylko Elizabeth znała go na tyle dobrze, by wyłowić w jego śmiechu fałszywe nuty.

Wieczorem rozebrała się szybko i włożyła koszulę nocną. Nie rozczesała nawet porządnie włosów, nie zważając na to, że następnego dnia będą splątane. Nie miało to w tej chwili żadnego znaczenia. Kristian przytulił się, pogładził ją po brzuchu i dotknął piersi.

- Nie dziś - oznajmiła, uwalniając się z jego objęć.

- Dlaczego?

- Źle się czuję, Kristian. Mam mdłości i skręca mnie w żołądku.

Nie kłamała. Rzeczywiście było jej niedobrze. Wszystkie te kłamstwa, przemilczenia, tęsknota i wstyd przyprawiały ją o chorobę. Rozpaczliwie rozmyślała o tym, jakie to wszystko jest bolesne i trudne.

- Żebyś mi tylko się nie rozchorowała, moja Elizabeth, bo liczę na to, że przetańczymy razem całą noc. Chciała go prosić, by przestał się do niej tak zwracać, ale ugryzła się w język. Przecież należała do niego. Na dobre i na złe.

- Do jutra na pewno mi przejdzie. Muszę po prostu trochę odpocząć - powiedziała i odwróciła się do niego plecami, w nadziei, że da za wygraną. Poczuła na karku ciepły oddech, dotyk jego warg i usłyszała cichy szept: „Dobranoc”. Po chwili Kristian już spał, ona zaś długo leżała, nie mogąc zmrużyć oka.

Ktoś zaszurał nogami, ktoś inny odkaszlnął, a jeszcze inni rozmawiali szeptem. Ucichło dopiero, gdy wyszedł pastor. Jego słowa jednak zupełnie nie docierały do Elizabeth. Pragnęła, żeby ten dzień już minął, choć zdawała sobie sprawę, że być może od tej pory będzie jej jeszcze trudniej.

Jak zdołam przetrzymać wszystkie te dni i lata? - zastanawiała się w duchu. - Boże, dopomóż!

Kiedy obudziła się rankiem, miała nadzieję, że to tylko zły sen. Za nic w świecie nie chciała zranić Kristiana, pozwalając, by się domyślił jej prawdziwych uczuć wobec Jensa. Jakże przewrotny bywa los! Czasem buntowała się, dlaczego tak często sobie z niej kpi.

Zerknęła na Kristiana, który siedział z pochyloną głową i przewracał strony modlitewnika. Przed wyjściem uczesał włosy na mokro, ale teraz znów grzywka opadała mu na oczy. Podziwiała piękny szlachetny profil, z ostro zarysowanymi kośćmi policzkowymi i silny podbródek. Tak, Kristian jest przystojnym mężczyzną, którego wiele kobiet jej zazdrości.

Znów wróciła myślami do Jensa. Gdyby życie inaczej się ułożyło! Gdyby nie poślubiła Kristiana...

Tylko kto wie, czy wówczas zdołałaby przetrwać z dziewczynkami niechybny głód i choroby. Miała do wyboru, ślub z Kristianem lub ubóstwo. Poza tym wszyscy sądzili, że Jens nie żyje, że utonął podczas sztormu.

Nie powinno się mówić źle o zmarłych, mimo to Elizabeth pomstowała w duchu na kobietę z Wyspy Topielca, obarczając ją odpowiedzialnością za wszystkie nieszczęścia. Gdyby Lawina powiedziała prawdę jej i Jensowi! Ale wewnętrzny głos podpowiadał jej, że nic by to nie pomogło.

No to przynajmniej Kristian nie powinien zataić, że Jens żyje, buntowała się dalej.

To też na nic by się zdało, stwierdziła, wzdychając w duchu. Przecież byłam już wtedy jego żoną. Los sobie z nas zakpił i tak zagmatwał nitki, że wszystkich nas usidlił. Jensa, Linę, Kristiana i mnie. Nikt nie może się uwolnić.

Elizabeth zamyśliła się i straciła poczucie czasu. Psalmy i modlitwy uszły jej uwagi, choć wstawała i siadała razem ze wszystkimi wiernymi. Ocknęła się dopiero, gdy Jens i Lina stanęli przed pastorem.

Niczym rażona gromem, uchwyciła się kurczowo ławki, oddychając z trudem. Słuchała pastora, którego każde słowo zadawało jej ból.

- Jensie Rask, pytam cię, czy chcesz pojąć za żonę stojącą u twego boku Linę córkę Monsa? Kiedy Jens potwierdził, poczuła się tak, jakby otrzymała cios w brzuch, i na moment musiała zamknąć oczy. Jensowe „tak” dudniło jej w głowie niczym echo z przeszłości, kiedy to jej przyrzekał miłość po grób.

- Wychodzimy - usłyszała głos Ane. Córka ciągnęła ją za rękaw.

Elizabeth drgnęła i zauważyła, że wszyscy już niemal podnieśli się z miejsc i tylko ona z dziewczynkami nadal siedzi.

- Zamyśliłam się - odpowiedziała, siląc się na uśmiech.

Po wyjściu z kościoła podobnie jak inni musiała podejść i złożyć gratulacje młodej parze. Uśmiechnęła się do Liny i uścisnąwszy jej dłoń, wypowiedziała słowa życzeń. Trudniej było z Jensem, zwłaszcza, że przytrzymując odrobinę za długo jej dłoń, wpatrywał się w nią intensywnie. Musiała się niemal wyrwać, by ustąpić miejsca następnym.

Zauważyła wielu znajomych. Z Heimly przybyli wszyscy. Elizabeth pokiwała do nich nad głowami tłoczących się na dziedzińcu gości, którzy tupali nogami, by nie zmarznąć. Wielu pośpieszyło w stronę sań, by uchronić się przed chłodem, a może po prostu nie mogli się doczekać smacznego jadła, które czekało w Dalsrud. Do Elizabeth podeszła Gebora i zawołała z ożywieniem:

- Na miły Bóg, ile ludzi było w kościele! Nikogo wprawdzie nie znam, ale... - uśmiechnęła się. - ... Z ciekawością obejrzałam sobie stroje, zwłaszcza tych bogatych. Uśmiałam się w duchu, bo niektórzy strasznie wysztafirowani. O, popatrz na tę grubą tam z boku - rzekła.

- Ciii... to żona lensmana - szepnęła Elizabeth, ale nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

- Tak czy inaczej jest tłusta i wyfiokowana - zachichotała Gebora, po czym odeszła w stronę pary nowożeńców.

Elizabeth odprowadziła ją wzrokiem, a potem przeniosła spojrzenie na Jensa, który uśmiechał się do Liny, przyjmował gratulacje i kiwał do znajomych. Podszedł do niej Kristian i zapytał cicho:

- Coś cię dręczy? Nie wyglądasz na zadowoloną.

- Też mi pytanie! - odparła, siląc się na wesołość.

Kristian jednak się nie roześmiał, czuła na sobie jego uważne spojrzenie. Podniosła wzrok i zmusiła się do uśmiechu, mówiąc:

- Dobrze będzie wrócić do domu, bo już tu zmarzłam.

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Wciąż uśmiechając się sztucznie, odparła:

- Oczywiście, że nic mnie nie dręczy.

Nie odezwał się więcej, ale Elizabeth wiedziała, że jej nie uwierzył. Za dobrze ją zna. Coś jej mówiło, że mąż tak łatwo się nie podda. Zresztą wcale jej to nie dziwiło.

Dwie dziewczynki ze Słonecznego Wzgórza stały w drzwiach i, dygając, odbierały od gości wierzchnie ubrania. Elizabeth zauważyła, że są czyste i zadbane.

Najwyraźniej podczas krótkiego pobytu w Dalsrud nabrały nowych nawyków, co ją bardzo cieszyło.

To Kristian podsunął jej myśl, by nająć do pomocy obie siostry, sama miała jednak pewne wątpliwości, w związku z tym, że dopiero co umarł im ojciec. Powinna jednak była wiedzieć, że biedaków nie stać na to, by pogardzić pożywieniem i zapłatą. Dziewczynki chętnie się stawiły. Do przygotowania jedzenia najęła inne służące, które dobrze się na tym znały, i wraz z Helene potrafiły zadbać, by na weselu nie zabrakło gościom jadła ani trunków.

W korytarzu wisiały grube niedźwiedzie futra, czarne chusty, samodziałowe kurtki, a obok miękkich skórzanych rękawiczek leżały szare wełniane. Elizabeth w pełni zdała sobie sprawę, że nie jest to zwyczajne wesele. Jens wywodzi się z zamożnej rodziny, która utrzymuje stosunki towarzyskie zarówno z lensmanem, jak i z pastorem, Lina zaś jest ubogą służącą. To, że Jens wcześniej był mężem Elizabeth, tylko przydawało niezwykłości tej uroczystości. Może postąpiłam niestosownie, urządzając takie huczne wesele we dworze? - zastanowiła się. Może jednak byłoby lepiej ograniczyć się do skromnego przyjęcia w Linastua, tak jak chciał Jens?

- Witaj, Elizabeth - rzekła Dorte i uścisnęła jej dłoń, a na obsypanej piegami twarzy pojawił się promienny uśmiech.

Przywitawszy się z przyjaciółką, Elizabeth zamieniła z nią parę stosownych do okoliczności zdań, a potem ustawiła się przy drzwiach, by przyjąć pozostałych gości. Indianne przybyła z Benjaminem, ale póki co nie zauważyła na ich palcach obrączek. Gdy zagadnęła Indianne o zaręczyny, ta wykręciła się zakłopotana, a Benjamin tylko mrugnął porozumiewawczo i stwierdził, że czas pokaże.

Olav z Elen, którzy weszli jako następni, speszyli się nieco na jej widok, ale przywitali się uprzejmie.

Żadne z nich nie wspomniało o awanturze, do jakiej doszło na weselu młodych. Elizabeth zauważyła jednak ciekawskie spojrzenia gości, szepczących coś między sobą. Najwyraźniej ta sprawa nie przestała budzić emocji wśród mieszkańców okolicy. Niektórzy usłyszeli tę historię dopiero teraz, ale liczyli na to, że tego wieczoru dowiedzą się czegoś więcej. Ostatecznie w okolicy tak niewiele się na co dzień dzieje, o czym można by poplotkować.

Elizabeth zerknęła w stronę lensmana z żoną i towarzyszącego im doktora.

Gebora ukradkiem przyglądała się wszystkim, a sądząc po jej promiennym uśmiechu, świetnie czuła się wśród nieznajomych. Pewnie nigdy jeszcze nie uczestniczyła w takim przyjęciu, pomyślała Elizabeth. Będzie miała o czym opowiadać przyjaciołom i znajomym w Kabelvaag.

Kristian pełnił nienagannie honory gospodarza. Witał gości, zagadywał, dla każdego znajdował jakieś miłe słowo, Elizabeth jednak przez cały czas czuła, że uważnie ją obserwuje. Zwłaszcza po przybyciu państwa młodych długo nie spuszczał z niej wzroku. Ale może była przewrażliwiona? Może męczyły ją wyrzuty sumienia? Gdyby nie zdradziła się przed Jensem ze swych uczuć, a on przemilczał, co naprawdę do niej czuje, wszystko byłoby o wiele prostsze. Nie o wszystkim w życiu należy mówić, pomyślała zmęczona. Chcieli wprawdzie być jedynie uczciwi wobec siebie i nazwali słowami to, co w sobie tłumili. Czuła się jednak obnażona i miała wrażenie, że ich uczucia zostały wystawione na widok publiczny.

Odczuła ulgę, gdy obiad dobiegł końca i zgodnie z tradycją zostały wygłoszone wszystkie uroczyste mowy. Elizabeth wstrzymała oddech, gdy Jens zabrał głos i zwrócił się do Liny. Ale przemówienie było proste i żadne tajemnice nie wyszły na jaw. Powiedział dokładnie tyle, by zaspokoić ciekawość gości.

Zresztą większość z nich słyszała już wcześniej o tym, w jakich okolicznościach Jens poznał Linę i się z nią zaprzyjaźnił. Podkreślił, że przyjaźń jest chyba najsilniejszym spoiwem ich związku.

Elizabeth wpatrywała się w jeden punkt na ścianie tuż nad głową Jensa, bo bała się, że zdradziliby się, gdyby ich spojrzenia się spotkały. Była pewna, że nie uszłoby to uwagi gości. Niełatwo zachować pozory w taki dzień i nie dać po sobie poznać prawdziwych uczuć.

Do kawy podano smakowite ciasta, a także krem z moroszek. Bagienne maliny przechowywali w piwnicy pod warstwą tłuszczu, by nie spleśniały. Elizabeth osobiście przyrządziła krem i dopilnowała, by wśród owoców nie zaplątały się kawałki tłuszczu. W błyszczących karafkach podano nalewkę z porzeczek i rabarbaru. Bardziej wykwintne wina, wraz z mocniejszymi trunkami najróżniejszych gatunków, pozostawiono na później. Jadalnię i salon wypełnił zapach kawy i tytoniu.

Goście podzielili się na grupki. Niektórzy zawierali nowe znajomości, a inni, mniej śmiali, trzymali się znajomych.

- I jak? Dobrze się bawisz? - zapytał Kristian, podszedłszy do Elizabeth i delikatnie pogładził ją w policzek.

- Uhm - odparła, zanurzając wargi w nalewce z rabarbaru. - Wydałam już za mąż dwie służące. Pozostała tylko Helene. Objął ją w talii. Przez tkaninę sukni czuła ciepło jego dłoni.

- Jens przygotował bardzo ładną mowę - zauważył.

- Owszem - odparła, wychylając kolejny łyk. Trunek cudownie łagodził jej myśli. Pilnowała jednak, by nie przeholować i zachować jasny umysł.

- Zaraz zaczną grać - rzekł Kristian.

- W takim razie nie odchodź daleko - odparła Elizabeth i uszczypnęła go w bok, zadowolona, że jest przy niej.

Zaśmiał się i odwrócił głowę, zdążyła jednak dostrzec jego zranione spojrzenie. Zrobiło jej się przykro. Zrozumiała, że Kristian wszystkiego się domyślił, albo przynajmniej coś podejrzewa. Wsunęła więc swą dłoń do jego dłoni i rzekła:

- No to teraz nalejmy sobie wina i poszukajmy jakichś sympatycznych gości do rozmowy. Jak wesele, to wesele!

Podążył za nią ochoczo, trzymając ją za rękę. Może swym dobrym humorem uśpiła jego podejrzenia. Gdyby znał prawdę!

Zabrzmiały dźwięki muzyki i na środek wyszła do tańca młoda para. Gebora znalazła sobie miejsce w pobliżu i teraz zarumieniona przytupywała do rytmu. Elizabeth zmusiła się do uśmiechu, dołączając do ogólnej wesołości. Jens ujął w talii zarumienioną i rozpromienioną Linę i ruszyli w tany, a szeroki dół sukni otoczył ich niby obłok. Na swym pierwszym weselu Elizabeth nie tańczyła. Nie znała wówczas kroków, zresztą w Dalen nie było miejsca na tańce.

- Mogę prosić? - zwrócił się do niej Kristian i ukłonił się nisko. Nie mogła mu odmówić, więc pozwoliła się poprowadzić na środek.

- Co z wami? - krzyknął Kristian do pozostałych gości. - Nie podpierajcie kątów! Prosimy do nas! Niektórzy posłuchali zachęty i wnet zaroiło się od tańczących par. Geborę też ktoś poprosił do tańca. Kristian z miną właściciela otoczył ramieniem Elizabeth. Tańczyli razem przy wielu okazjach w ciągu minionych lat i dobrze znali kroki. Przytuleni głowami, jasna przy ciemnej, blisko siebie. Piękna para... Zrobiło się późno. Gościom błyszczały już mocno oczy. Hałaśliwe rozmowy i głośne wybuchy śmiechu zagłuszały muzykę. Elizabeth czuła, że i jej wino uderzyło do głowy. Zrobiło jej się lekko na duszy, a zmartwienia uleciały i życie wydało jej się weselsze. Lina siadła zdyszana obok niej. Policzki miała zarumienione, a oczy lśniły jej jak gwiazdy.

- Nigdy nie zapomnę tego dnia - zaszczebiotała i położyła Elizabeth na ramieniu swą szczupłą dłoń.

- O, zapewne - zaśmiała się w odpowiedzi. - W końcu zostałaś żoną Jensa! W spojrzeniu Liny pojawiło się lekkie zdziwienie, które równie szybko zniknęło.

- To bardzo miło z twojej strony, że urządziłaś nam takie wspaniałe wesele. A mama, biedulka, całkiem straciła głowę. Zdaje się, że nie może się doczekać, by wrócić do domu i o wszystkim opowiedzieć. Elizabeth nic nie odpowiedziała, wychyliła za to parę łyków trunku, który odpędzał złe myśli.

- Próbowałaś tego? - spytała, unosząc kieliszek.

- Trochę.

- Wypij więcej.

Elizabeth nalała Linie i nie przejmując się tym, że parę kropli spadło jej na sukienkę, ze śmiechem wzniosła toast. Lina tylko zamoczyła usta i obracając kieliszek w dłoni, zagadnęła:

- Elizabeth, muszę z tobą o czymś pomówić.

- Mów.

- Trochę się boję tej nocy. To znaczy... wiesz, to nasza noc poślubna i... Elizabeth najchętniej odwróciłaby się na pięcie i odeszła. Nie mogła nawet o tym myśleć, a co dopiero tego słuchać.

- Zatańczysz? - Jens ukłonił się przed nią. Elizabeth spojrzała na niego i na Linę, a potem na Kristiana. Lina pokiwała głową i uśmiechnęła się, Kristian zaś prowadził ożywioną rozmowę z lensmanem i w ogóle na nią nie zwracał uwagi.

- Nie wiem, czy to wypada...

- Dlaczego? - zaśmiała się Lina, jakby usłyszała jakiś wesoły żart.

Nim się zorientowała, Elizabeth znalazła się na samym środku izby. Jens ujął ją mocno w pasie, ich ciała zlały się w jedno, a nogi same ruszyły do tańca. Poruszali się zgrabnie, jakby często tańczyli ze sobą. Jens szeptał jej coś do ucha, ale nie rozróżniała słów. Czuła jego gorący oddech. Wciągnęła w nozdrza znajomy zapach, jakby pragnąc się nim nasycić, jakby po raz ostatni znaleźli się tak blisko siebie. Twarze gości rozmyły się niczym we mgle. Nagle wydało jej się obojętne, co powiedzą o nich ludzie. Chciała rozkoszować się tą chwilą, która już nigdy nie powróci. Bo nigdy już więcej Jens nie weźmie jej w ramiona, nigdy już nie poczuje dotyku jego ciała. Zbliżała się noc, noc poślubna. Odtąd Jens należeć będzie do Liny. Na zawsze. To ona będzie go dotykać, czuć jego pieszczoty na swym nagim ciele, jego wargi dotykać będą jej ust. Nigdy więcej ust Elizabeth. Wyrwała się z jego objęć, gdy tylko umilkła muzyka.

- Dziękuję za taniec - wymamrotała i poczuła na sobie przenikliwy wzrok Kristiana na drugim końcu izby. - Zrobiło mi się trochę słabo - dodała i wyszła na korytarz. Nie kłamała. Stanęła tam i oparła się o poręcz. W głowie jej się kręciło, zebrało jej się na mdłości.

- Nie powinnam pić tyle wina - wymruczała zawstydzona, sięgając po swoją kurtkę.

Orzeźwiający zimowy chłód przywrócił jej szybko jasność myślenia. Włożywszy do ust garść śniegu, rozejrzała się wokół uważnie. Potrzebowała paru minut na osobności, by się uspokoić. Nie zniosłaby teraz pytań Kristiana. Zeszła po schodach, ale w tym momencie otworzyły się na oścież drzwi wygódki, a na dziedzińcu rozległy się pijackie śpiewy.

Elizabeth zawróciła niechętnie i weszła z powrotem do budynku. Odłożyła kurtkę i pośpiesznym krokiem ruszyła na poddasze.

Tam przynajmniej nie natknę się na pijanych głupców, pomyślała i skierowała się do suszarni.

Zamierzała otworzyć szerzej uchylone drzwi, gdy nagle doleciały ją jakieś głosy i tłumiony śmiech.

Jeśli to najęte służące się tu zabawiają, to dam ja im nauczkę, pomyślała z gniewem. Już miała wkroczyć do środka, gdy nagle rozpoznała głos żony lensmana! Westchnienia, jęki, przerywane charakterystyczną duńską mową doktora nie pozostawiały najmniejszej wątpliwości, co dzieje się za drzwiami.

Elizabeth poczuła, jak krew uderza jej do głowy. Ze też nie mają wstydu! Ileż to razy słyszała pogardliwe uwagi o nieprzyzwoitych służących, które dały się zaciągnąć do łóżka temu czy innemu, a tymczasem ludzie o takiej pozycji społecznej zabawiają się jakby nigdy nic na strychu gospodarzy. Jak można być tak bezczelnym?

Elizabeth stała bezradnie, zastanawiając się, co robić. Przecież nie może tam wtargnąć i ich stamtąd wyrzucić. Byłoby to nazbyt upokarzające dla nich wszystkich.

W tej samej chwili otworzyły się drzwi wyjściowe i w korytarzu odbiło się echem pijackie zawodzenie. Elizabeth, przytrzymując brzeg spódnicy, pośpieszyła na schody. Głośne śpiewy na pewno nie uszły uwagi tych dwojga. Jeśli więc zachowali resztki rozumu, powinni czym prędzej wrócić na dół do gości. Z otwartych drzwi do izby popłynęła muzyka, zaraz jednak ucichło, gdyż drzwi zatrzasnęły się ponownie. Elizabeth czym prędzej zbiegła na dół i poprawiła włosy i suknię. Postanowiła napić się kawy, a potem odszukać Kristiana. Tymczasem w korytarzu zjawił się lensman na lekkim rauszu i zagadnął:

- O, jest i gospodyni. Jak się miewasz, Elizabeth? Poczuła od niego woń cygar i koniaku.

- Dziękuję, dobrze. Szuka lensman kogoś? - zapytała, zastanawiając się, jak go 'nakłonić, by wszedł z powrotem do izby.

- Nie, chciałem tylko... - urwał nagle, kierując uwagę w stronę rozbawionej pary schodzącej po schodach.

Pobladł gwałtownie, po czym twarz mu spurpurowiała. Elizabeth oblała się potem i znów ją zemdliło. Para zatrzymała się na schodach i w milczeniu wpatrywała się w lensmana.

- Przepraszam, wracam do środka - mruknęła Elizabeth i przecisnęła się do drzwi. Nie miała najmniejszej ochoty być świadkiem tego, co za chwilę zostanie powiedziane. Niech tych troje rozstrzygnie to między sobą. Gdy tylko znalazła się w izbie, podszedł do niej Kristian i zapytał:

- Gdzie byłaś? Nie miała ochoty odpowiadać, rzekła jednak z uśmiechem:

- Na dworze. Chyba wypiłam za dużo wina. Zaśmiał się cicho.

- Wypij jeszcze trochę, jesteś wówczas taka zabawna.

- Głuptas! Przynieś mi lepiej kawy.

Kristian skinął na służącą, która w jednej chwili stanęła przed Elizabeth i podała jej kubek parującej kawy. Popijała małymi łyczkami i czuła, jak napój parzy i rozgrzewa jej żołądek.

- Lepiej się już czujesz?

Pokiwała głową i rozejrzała się dokoła. Jacyś goście tańczyli, najwyraźniej straciwszy poczucie czasu.

Inni zerkali na duży stojący zegar i powoli zbierali się do wyjścia. Do izby wszedł lensman z żoną i doktor. Elizabeth usiłowała wyczytać coś z ich twarzy, bo choć usunęła się, to prawdę powiedziawszy, była bardzo ciekawa. Wszyscy troje uśmiechali się i gawędzili. Zachowywali się całkiem zwyczajnie.

Pewnie tylko ona zauważyła lekkie napięcie na twarzy lensmana i czerwone plamy na szyi jego żony damulki.

Do gospodarzy podszedł Jens z Liną.

- To my już pójdziemy - oświadczyła Lina i zaczerwieniła się po cebulki włosów. Kolana ugięły się pod Elizabeth, z trudem utrzymała równowagę. W sercu kłuło ją boleśnie.

- Lars był w Linastua i napalił - dodała Lina.

- Bardzo miło z jego strony. Przynajmniej nie... nie zmarzniecie - zająknęła się Elizabeth. Muszę zachowywać się tak jak wszyscy, powtarzała sobie. A stoję tu jakby to był pogrzeb, a nie wesele.

Kristian powiedział chyba coś wesołego, bo zaśmiał się, przyprawiając Linę o jeszcze większy rumieniec. Elizabeth na moment uchwyciła spojrzenie Jensa. Nie wyglądał radośnie, spoglądał, jakby żegnał się na zawsze, jakby wszystko miało się zaraz skończyć.

Elizabeth wyszła za nimi na schody, a za nią tłoczyli się inni goście. Pomachała na pożegnanie w tę ciemną zimową noc. Oczy miała suche, ale czuła się tak, jakby straciła go znowu. Tylko że teraz sprawiało to jej jeszcze większy ból. A w każdym razie inny.

Rozdział 5

Dopiero gdy znaleźli się poza zasięgiem wzroku weselnych gości, Jens objął Linę ramieniem. Zawstydził się, że z tym zwlekał, ale wolał się nie zastanawiać, dlaczego tak postąpił.

- Zimno ci? - zapytał, pocierając jej ramię.

- Nie. Ciepło się ubrałam, zanim wyszliśmy.

Czuł, że dziewczyna drży, ale udając, że tego nie zauważa, przyciągnął ją mocniej do siebie. Może się denerwuje?

- Ile pięknych prezentów dostaliśmy! - rzekła z radością. - A pieniądze przydadzą nam się na zakup inwentarza.

Jens pokiwał głową, przypominając sobie stół uginający się od ślubnych podarków. Była tam pościel, obrusy, kubki, naczynia, a nawet nosidło na wodę. Elizabeth utkała dla nich szmaciane chodniki, a także serwetki na stół. Tylko srebra nikt nam nie podarował, uśmiechnął się w duchu Jens. Ale na cóż srebro w skromnej chacie!

Dotarli do ścieżki, która skręcała w głąb lasu, gdy z oddali doleciał dźwięk dzwoneczków. Zapewne wielu gości odjeżdżało już do domu. Sanie sunęły jedne za drugimi, i dzwoniły dzwonki przy końskich uprzężach. Zatrzymali się na chwilę i zapatrzyli w mrok.

- Pośpieszmy się, bo zmarzniemy - rzekł Jens i ruszył przodem, bo wąską, pnącą się stromo ścieżką trzeba było iść gęsiego.

Wspinali się w milczeniu, by nie tracić sił. Dopiero gdy dotarli do celu, Jens odwrócił się do Liny. Dziewczyna miała zarumienione policzki, a jej drobna twarzyczka tonęła w czarnej chuście.

- Otwórz, proszę, jesteś tu gospodynią. Zaśmiała się i sięgnęła po klucz, ale zawahała się i zapytała niepewnie:

- A może lepiej ty, jako gospodarz...

- Otwórz, bo zamarzniemy - zachęcił ją i odsunął się na bok.

Weszli do chaty, gdzie dzięki Larsowi, nie całkiem się wychłodziło. Przy palenisku stała skrzynka wypełniona po brzegi torfem, a w szafce był zapas jedzenia.

- Och, jak pięknie! - Lina aż zasłoniła dłonią usta i rozglądała się wokół rozszerzonymi ze zdumienia oczyma. - Kto to wszystko zrobił?

- Elizabeth.

Lina pogładziła serwetki, dotknęła firanek, a gdy ujrzała pościel z koronkami, zaczerwieniła się i szybko odwróciła wzrok.

- Jak miło z jej strony - rzekła ochryple. Jens pokiwał głową, ale nic nie odpowiedział.

- Może zagotuję kawy? - zaproponowała Lina, nie zdejmując chusty.

- Nie, dziękuję, najadłem się i napiłem. Zauważył jej niepewność. Rozglądała się po izbie, jakby szukała sobie zajęcia.

Odwrócił się do paleniska i oparty o kamienny gzyms, dorzucił torfu. Zalała go fala wspomnień. Elizabeth była tak samo zdenerwowana w noc poślubną, mimo że wówczas tego nie rozumiał. Uparła się, żeby najpierw wysprzątać kuchnię, a do snu włożyła koszulę nocną zapiętą wysoko pod szyją. Biedna Elizabeth. Długo nie mogła otrząsnąć się z koszmaru gwałtu, jaki zadał jej Leonard.

- Nie zdejmiesz kurtki? Ocknął się na dźwięk jej głosu, otrząsając się ze wspomnień.

- Zdejmę, chciałem się tylko trochę rozgrzać - skłamał.

- Zamyśliłeś się - zauważyła i obrzuciła go uważnym spojrzeniem.

- Tak to wyglądało? - zaśmiał się i powiesił kurtkę na oparciu krzesła. - Chyba jestem trochę zmęczony. To był długi dzień. Długi i piękny - dodał pośpiesznie, wywołując uśmiech na twarzy Liny.

- Chyba trzeba iść spać - stwierdziła. Odwrócona do niego plecami wyjęła spinki z upiętych wysoko włosów i rozpuściła je.

Przyglądał się, jak rudoblond kaskada spłynęła na plecy i ramiona dziewczyny, która wydała mu się młodsza i bardziej krucha. Nigdy jej takiej nie widział.

- Nie rozbierasz się? - zapytała.

- Ależ tak... Nie mogłem oderwać od ciebie oczu. Tak pięknie wyglądasz w rozpuszczonych włosach. Spuściła wzrok i znów odwróciła się do niego plecami.

- Możemy zdmuchnąć świecę?

Posłuchał jej prośby. W pogrążonej w ciemności izbie tylko ogień w palenisku rzucał lekką poświatę. Usłyszał słabe stuknięcie odstawianych przez Linę butów, mignęła mu biała koszula nocna, którą wkładała przez głowę.

Ona pierwsza wsunęła się pod okrycie, on zaś położył się po chwili obok i zachowując pewną odległość, popatrzył na nią.

- Jesteśmy teraz małżeństwem - wyszeptała lekko drżącym głosem.

- Tak - odparł, domyślając się, do czego zmierza. Do niego jednak należało uczynienie pierwszego kroku.

- Boisz się? - zapytał i delikatnie pogładził ją po policzku.

Tak.

- Będę ostrożny, Lino - zapewnił, ale pożałował zaraz swoich słów, bo zdawało mu się, że zabrzmiały głupio.

Przysunął się i pocałował jej usta i czoło. Delikatnie przygryzł płatek ucha, równocześnie pieszcząc dłonią jej biodra i brzuch. Wyczuwał zdenerwowanie Liny. Leżała spięta i odpychająca. Rozwiązał tasiemki przy dekolcie nocnej koszuli i podwinął jej dół. Lina nie uczyniła żadnego gestu, by mu pomóc, a gdy dotknął jej dłoni, wyczuł zaciśniętą pięść. Nachylił się i ujął w usta brodawkę, która skuliła się pod muśnięciem języka.

- Co robisz? - zapytała.

- Cii, to normalne - rzekł, zaciskając dłoń wokół piersi znacznie drobniejszych niż u Elizabeth.

- Nie! - sprzeciwiła się i go odepchnęła.

Nie nalegał. Obsypywał teraz pocałunkami jej szyję, a dłonie błądziły w okolicy szczupłych ud. Nie spieszył się, głaskał ją i pieścił, póki nieco się nie odprężyła. Ale gdy pogładził kępkę włosów, znów zacisnęła uda.

- Cii, będzie cudownie - szeptał. - Nie obawiaj się, Lino - spróbował ponownie, a wówczas ona z ociąganiem rozchyliła nogi. Jęknęła cichutko pod wpływem pieszczot. Jego ciało także zareagowało. Pod przymkniętymi powiekami widział jednak Elizabeth. To jej włosy łaskotały go w policzek, czuł smak jej ust, dotykał jej ciała. Wreszcie wróciła kobieta, do której tęsknił przez lata, a która jawiła mu się tylko w snach. Dyszał ciężko i drżał, z trudem panując nad pożądaniem. Minęło tyle czasu. Zesztywniała, gdy powoli wdzierał się w jej łono, odpychała jego tors, szepcząc: „nie”.

- Tylko z początku trochę zaboli - przekonywał, zanurzając dłonie w jej gęstych włosach. Miękkie jak jedwab miała tylko Elizabeth. Przeczesywał je palcami, wciągał w nozdrza przyjemną woń mydła i wchodził coraz głębiej. Jęczała, przyciskając twarz do jego piersi, ale nie stawiała dłużej oporu.

Elizabeth, Elizabeth śpiewało mu w duszy. Przypomniał sobie, jak tańczyli ciasno przytuleni, jej piersi i wąską talię, wciąż czuł jej gorący oddech.

Osunął się ciężko na drobne ciało Liny.

Dopiero gdy jęknęła słabo, ocknął się i zalała go fala wstydu.

- Wybacz - rzekł, kładąc się obok niej.

- Nie było tak strasznie, jak się obawiałam - wyszeptała mu w odpowiedzi.

- Nie powinienem się tak śpieszyć - tłumaczył się, odgarniając włosy z jej policzka. Ale tak naprawdę wyrażał skruchę z tego powodu, że wyobrażał sobie, iż kocha się z Elizabeth, za którą tak tęsknił. Zaschło mu w ustach i chętnie napiłby się wody, ale nie chciał paradować przed Liną nago, mimo że w izbie panował mrok. Nie miał pojęcia, dlaczego się tak nagle zawstydził.

- Jesteś miły, Jens. Lepszy mąż nie mógłby mi się trafić - odpowiedziała, ujmując jego dłoń. - Dziękuję, że mnie zechciałeś. Powinien wyznać jej coś miłego, ale nie umiał znaleźć odpowiednich słów, a nie chciał kłamać.

- Ja też dziękuję - odparł w końcu. - Ale teraz już śpijmy. Pokiwała głową zadowolona.

Przytulił ją do siebie i czuł jak powoli odpręża się w jego ramionach, choć długo nie zasypiała. On sam leżał z otwartymi oczyma, wpatrując się w mrok. Ogień dawno już zgasł w palenisku, nim wreszcie sen przyniósł Jensowi ukojenie. Obudził się pierwszy. W izbie wciąż było ciemno, ale przypuszczał, że niebawem nadejdzie poranek. Lina spała głębokim snem, nie poruszyła się nawet, gdy nakrył ją futrzanym okryciem.

Biedna mała Lina, pomyślał. Obym tylko dał radę być dla ciebie dobrym mężem. Wprawdzie nigdy nie zdobędziesz mego serca, ale będę się bardzo starał.

Wymknął się z łóżka, włożył ubranie i zabrał się za rozpalanie ognia. Nie jest w stanie wykrzesać w sobie takich uczuć do Liny, jakie miał wobec Elizabeth. Zrozumiał to już dawno, gdy tylko odzyskał pamięć. Ale kochał Linę na swój sposób, jak przyjaciela. Może będzie im ze sobą dobrze, o ile nie zdradzi się przed nią ze swych prawdziwych uczuć. Do końca życia przyjdzie mu się zmagać z tęsknotą. Bo ta, którą kocha, należy do innego i nigdy jej nie dostanie.

Wyjął jedzenie i nakrył do stołu. Na obrusie postawił dzieżę na chleb z napisem: Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj, ser i masło. Przyniósł kankę z mlekiem, która chłodziła się na zewnątrz. To pierwszy dzień ich wspólnego życia, nie będą więc jeść kaszy.

Jens krzątał się po ciemku. Ugotował kawę, wystawił filiżanki ze złotym brzegiem, które podarowała im Elizabeth. Nie pasowały do skromnej izby, ale koiły jego wyrzuty sumienia. Uczyni wszystko, co możliwe, by być dobrym mężem dla Liny.

Gdy śniadanie już było gotowe, obudził ją pocałunkiem. Na stole stały dwie świece, a jedna na ławie.

W palenisku trzaskał wesoło ogień. Lina usiadła na łóżku i, zdumiona, rozejrzała się wokół siebie.

Odgarnęła potargane włosy i zmarszczyła czoło.

Jens usiadł na brzegu łóżka i ująwszy jej drobną dłoń, powiedział:

- Wszystkiego najlepszego.

- Słucham?

- To pierwszy dzień naszego małżeństwa. Trzeba to uczcić. Dlatego przygotowałem dla nas śniadanie. Chodź! Spuściwszy nogi na podłogę, uśmiechnęła się, mówiąc:

- Jaki ty jesteś miły i dziwny, Jens.

- Już ja ci dam dziwnego - zaśmiał się, trącając ją lekko w bok. - Owiń się kocem i chodź jeść! Rozchichotana usadowiła się przy stole, a gdy napotkała wzrok Jensa, jej niebieskie oczy rozbłysły. Jens odwzajemnił uśmiech, zadowolony, że postąpił właściwie. Za późno, by odwrócić się od Liny. Teraz musi spróbować uszczęśliwić ją w miarę swoich możliwości. Postanowił, że brzemię własnej tęsknoty będzie dźwigać bez szemrania.

Rozdział 6

Gdy mężczyźni wypłynęli na zimowe łowiska, Elizabeth odczuła niejaką ulgę. Upłynęło parę tygodni rozłąki. Wiedziała, że z czasem nasili się jej tęsknota i ogarnie ją przejmujący lęk. Bezradność dokucza szczególnie boleśnie, kiedy za oknem szaleje zamieć, wicher przegania po niebie ciemne chmury, gwiżdże w węgłach domu, a morze się gotuje. Trudno jej wówczas znaleźć sobie miejsce czy skupić się na robocie. Spokój spływa na nią dopiero kiedy po ustaniu żywiołu do drzwi nie zapuka lensman ani pastor. Tak jest każdej zimy. Chyba nigdy do tego nie przywyknie, bo nie da się przecież oswoić nagiego strachu, ale musiała się z tym pogodzić. Elizabeth często szukała samotności na szkierach, gdzie mogła swobodnie odetchnąć, pomyśleć na głos, a czasem się wypłakać. Tam tylko mewy były świadkami jej słabości, a one nie rozsiewały plotek ani nie zadawały niewygodnych pytań. Czasami spacerowała sobie brzegiem, tak jak tego dnia, ubrana ciepło, by nie zmarznąć. Podniosła płaski kamień i rzuciła, ale od razu spadł na dno. Jens świetnie puszczał kaczki. Potrafił tak rzucić kamieniem, że parę razy odbijał się od powierzchni wody, pozostawiając rozchodzące się kręgi. Dobrze, że Jens wyjechał i nie muszę widywać go każdego dnia, pomyślała. W głębi serca żałowała, że wyjawiła mu swoje uczucia. Gdyby przemilczała, on też nic by jej nie powiedział i wszystko zostałoby po staremu.

Rzuciła znów kamieniem. Wcześniej nie zastanawiała się nad swoimi uczuciami. Nie chciała się sama przed sobą przyznać do tego, że wciąż kocha Jensa. Kamień spadł z pluskiem i zniknął wśród spienionych fal. Czy tak było lepiej?

- Nie - wyszeptała, kręcąc głową. - Kiedyś i tak wyszłoby to na jaw.

Kątem oka dostrzegła nadchodzącą brzegiem Linę. Westchnęła poirytowana. Najchętniej udałaby, że jej nie widzi i poszła dalej. Wyprostowała się jednak i odsunęła od siebie tę myśl.

- Tak myślałam, że cię tutaj znajdę - zagadnęła ją z daleka Lina. - Zauważyłam, że często tu przychodzisz.

- Lubię od czasu do czasu pobyć sama - odparła Elizabeth znacząco, nie zdążywszy ugryźć się w język. Lina pokiwała głową ze zrozumieniem.

- Ja też. Żeby spokojnie pomyśleć. Elizabeth zacisnęła zęby.

- Cicho się zrobiło we dworze - ciągnęła Lina, związując mocniej chustkę.

- Jak każdej zimy - skwitowała Elizabeth, zapatrzona w dal. Gdy jednak Lina przestała się odzywać, odwróciła głowę w jej stronę i spytała przestraszona:

- Co ty, płaczesz, Lina? Nagle uleciała z niej wszelka irytacja.

- Tak strasznie tęsknię za Jensem! - rozszlochała się na dobre Lina, ocierając łzy wierzchem dłoni. - Jest tak daleko! Boję się, że zginie i stracę go na zawsze.

- Ależ, moja droga - pocieszała ją Elizabeth, przytulając do siebie. Lina uczepiła się jej kurczowo i wypłakiwała na ramieniu gospodyni.

- Nie wytrzymam tak długo bez niego!

- Dobrze już, dobrze - mruczała Elizabeth. - Przecież dopiero co wypłynęli, Lino! Czas szybko płynie. Zresztą to nie jest wasze pierwsze rozstanie.

Chętnie by powiedziała: „Ty przynajmniej jesteś jego żoną”, ale na szczęście zdołała powstrzymać te słowa. Podobno Bóg słyszy myśli człowieka. A jeśli zechce ją za to ukarać? Ciarki jej przeszły po plecach i spojrzała pośpiesznie na bezkresne morze. Gdzieś tam, daleko Kristian wyciąga sieci. Zamknęła oczy, błagając Stwórcę o wybaczenie.

- Modlę się za Jensa co wieczór - płakała Lina. - Proszę Boga, by go chronił, jego i wszystkich pozostałych. Ale Bóg ma pewnie już dość tych próśb zanoszonych przez wszystkie żony rybaków.

- Na pewno nie. Boga nie nużą nasze modlitwy - rzekła Elizabeth i odsunęła służącą lekko od siebie. - Wytrzyj teraz łzy. Musisz przywyknąć do tego, że mężczyźni płyną zimą na łowiska.

- Tak, ale mój ojciec... - zaczęła Lina.

- Wiem, utonął. Nie on jeden, ale trzeba żyć dalej, pomimo strachu i przerażenia.

- To niesprawiedliwe - westchnęła Lina tonem dziewczynki, a nie prawie dwudziestosiedmioletniej kobiety.

- Życie nie jest sprawiedliwe. Nigdy nie było i nie będzie - dodała oschle Elizabeth. - Los jednych doświadcza bardziej, a innych mniej. Lina chwyciła Elizabeth pod rękę i niczym przyjaciółki ruszyły z powrotem w stronę dworu.

- Trochę dziwnie było wyprowadzić się z Dalsrud - przyznała, spoglądając na wyłaniające się budynki. - Tak długo mieszkałam tu razem z wami. Przywykłam do gwaru i obecności ludzi. Nagle wokół mnie zrobiło się całkiem cicho.

Elizabeth nie odezwała się. Przypomniała sobie ciszę w Dalen. Ileż to razy doskwierała jej tam samotność. Chwilami miała wrażenie, że się dusi. Tymczasem w Dalsrud dla odmiany często wydawało jej się za tłoczno, dlatego wychodziła na spacery, by odetchnąć swobodniej i poczuć się wolna.

- Tęsknię też za mamą - ciągnęła Lina. - Te dni przed weselem były takie miłe. A teraz Jens wyjechał, a ja śpieszę się, jak mogę, do Dalsrud. Elizabeth przystanęła i zamyśliła się, po czym siląc się na łagodność, rzekła:

- Tak to jest stać się dorosłym, Lino.

- Doświadczać samotności?

- Nie, radzić sobie z samotnością i tęsknotą.

Obawiała się, że Linę rozgniewają jej słowa, a w najgorszym razie rozpłacze się na nowo, ale służąca przyjęła to ze spokojem.

- Między mną a Jensem nie wszystko jest tak, jak powinno - odezwała się znienacka. Elizabeth sądziła w pierwszej chwili, że się przesłyszała, dlatego poprosiła o powtórzenie. Lina zwiesiła głowę i wbiła wzrok w ziemię.

- Zauważyłam, że on mnie nie kocha tak mocno jak ja jego. Elizabeth zrobiło się gorąco i nie miała odwagi napotkać spojrzenia dziewczyny. Czyżby Lina domyśliła się, że uczucie Jensa do mnie nie wygasło? - zastanawiała się nerwowo. - W końcu byliśmy kiedyś małżeństwem i nie rozstaliśmy się z własnej woli!

- E tam, zdaje ci się - odparła chrapliwie.

- Nie mam wprawdzie doświadczenia z innymi mężczyznami, ale tyle to potrafię zauważyć. Wydaje mi się nawet, że wypowiedział inne imię, kiedyś, gdy... - zamilkła i zaczerwieniła się po cebulki włosów.

Elizabeth zrozpaczona zacisnęła dłonie. Czy Lina nie rozumie, że nie jestem właściwą osobą, do takich zwierzeń? Lina jakby czytając w jej myślach, powiedziała:

- Jesteś mądra i rozsądna, Elizabeth. Tylko tobie ufam.

Elizabeth opanowała zdenerwowanie, ale zastanawiała się gorączkowo, co powiedzieć, by uspokoić dziewczynę.

- Wszystkich nas nachodzą podobne odczucia. Gdy człowiek kogoś bardzo kocha, staje się niepewny i boi się stracić... to co ma - dodała, w nadziei, że była dość przekonująca.

- Jesteś pewna?

- Całkowicie. Słyszałam takie zwierzenia od wielu osób. Lina uśmiechnęła się. Piegowaty, zadarty nos poczerwieniał z zimna.

- Dziękuję, Elizabeth. Tak się cieszę, że mam ciebie.

- Nie ma za co.

Ruszyły dalej pogrążone we własnych myślach, a zimny północny wiatr szarpał ich spódnicami i chustami.

Elizabeth podniosła się ze stołka, zamierzając przecedzić mleko. Powoli się wyprostowała i popatrzyła ukradkiem na Linę. Służąca w ostatnim czasie pobladła i wyszczuplała, a pod oczami pojawiły się sine podkówki. Elizabeth próbowała różnych ziołowych naparów na wzmocnienie i pobudzenie apetytu, ale nie skutkowały. Pytała, czy Linę coś boli, ale ta odpowiadała jedynie, że nie ma siły, że ją mdli i kręci jej się w głowie. I że wciąż jest zmęczona.

Elizabeth nie dziwiło to, skoro dziewczyna prawie nie jadła.

Lina skończyła i wstała powoli jak staruszka. Musiała się oprzeć o krowi bok, zanim przeszła parę kroków.

- Nic ci nie lepiej? - zapytała Elizabeth i wzięła od Liny wiadro.

- Nie, ale chyba mi z czasem przejdzie - uśmiechnęła się słabo dziewczyna i otarła czoło.

- Gorąco ci? - Elizabeth pogładziła ją po policzku.

- Pocę się strasznie, gdy mnie mdli.

Z kurnika przyszła Ane. Elizabeth popatrzyła uważnie na córkę, która ostatnio bardzo wyrosła i wyszczuplała. Latem skończy trzynaście lat. Tylko dwa dzielić ją będą od dorosłości. Ane zastrzegała się, że nie jest zainteresowana narzeczeństwem ani małżeństwem, ale Elizabeth zauważyła, że dziewczyna bardziej zwraca uwagę na swój wygląd. Nie związywała już chustki pod brodą, ale z tyłu.

- Przecież nie mogę wyglądać jak staruszka - prychnęła, gdy Elizabeth ją o to spytała któregoś dnia. Z koszem jajek Ane podeszła do nich i oparłszy się o ścianę, popatrzyła na Linę badawczo:

- Mnie się zdaje, że spodziewasz się dziecka. Elizabeth poczuła, jak przenika ją lodowaty chłód. Tylko nie to, pomyślała. Lina i Jens nie mogą mieć...

- Niemożliwe, mam miesiączkę. - Lina pokręciła głową gwałtownie. Elizabeth wypuściła bezgłośnie powietrze przez nos.

- W takim razie uważam, że powinnaś pójść do doktora - orzekła Helene, która także dołączyła do rozmowy.

- Do doktora? - prychnęła Lina. - On ma co innego do roboty, niż mnie osłuchiwać.

- Nie, no pewnie. Tylko jak tak dalej pójdzie, to być może będzie musiał odwiedzić cię pastor z ostatnim namaszczeniem!

- Ależ, Helene - upomniała Elizabeth przyjaciółkę. - Zastanów się, co mówisz. To było doprawdy niestosowne. Lina roześmiała się tylko.

- Nie krzycz na nią! Helene chce dla mnie jak najlepiej, prawda? Tylko że mnie nic nie jest. Helene się nie odezwała.

- Wkrótce mi przejdzie - dodała Lina i zapatrzyła się nieobecnym wzrokiem w zakurzone okienko. - Na wiosnę mi się poprawi. Jak tylko stopnieją śniegi i wyjdzie słońce. Elizabeth poczuła ukłucie w sercu. Czy Lina jest chora z tęsknoty za Jensem? Cóż, każdy przeżywa strach na swój sposób, westchnęła.

- Wybiorę się do doktora - rzekła Elizabeth, wkładając dodatkową parę wełnianych pończoch.

- Czas najwyższy - odparła Helene, gwałtownymi ruchami zagniatając ciasto na chleb. - Domyślam się, że chcesz porozmawiać o Linie?

- Nie mogę patrzeć bezczynnie, jak się pogrąża w chorobie. Muszę się dowiedzieć, co jej dolega. Helena opuściła ręce i marszcząc brwi, popatrzyła na Elizabeth.

- Jak myślisz? Co jej właściwie jest?

- Może to melancholia - rzekła Elizabeth.

- Co? Mów jak człowiek.

- Ona tęskni za Jensem.

- Bóg jeden wie, jak ja tęsknię i zamartwiam się o Larsa, ale z tego powodu nie przestałam jeść!

- Ludzie są różni, Helene - odparła Elizabeth i włożywszy wełniane rękawice, otworzyła drzwi. - Szybko wrócę. Nie mów Linie, gdzie jestem.

Podjąwszy decyzję, odczuła ulgę. Doktor na pewno wyjaśni, czy takie objawy biorą się z silnej tęsknoty. A może ma na to jakieś lekarstwo? W każdym razie z pewnością udzieli jej porady. Zapukała do drzwi, które służąca otworzyła niemal natychmiast.

- Dzień dobry, chciałabym porozmawiać z doktorem - wyjaśniła Elizabeth.

- Niestety, akurat jest zajęty, ale może poczeka pani chwilę?

- Dobrze. Dziewczyna odsunęła się na bok i wpuściła ją do środka.

- Doktor przyjmuje gości w salonie, proszę więc usiąść sobie w korytarzu, gdzie zwykle czekają pacjenci. Elizabeth uśmiechnęła się i skinęła głową. Służąca dygnęła i dodała jeszcze;

- Doktor z pewnością za chwilę będzie wolny. Ja tymczasem pozwolę sobie wrócić na górę, bo robimy właśnie porządki na piętrze.

- Naturalnie, proszę wracać. Poradzę sobie. Elizabeth siadła na ławce ustawionej w narożniku dużego korytarza. Zdjęła rękawice i rozpięła kurtkę. Wprawdzie nie było zbyt ciepło, ale zdecydowała się zdjąć chustkę i wraz z rękawicami położyła z boku. Pomalowana na zielono ławka z wysokim oparciem, była złuszczona na siedzeniu, a podpórki całkiem się wytarły od rąk oczekujących tu pacjentów. Z salonu doleciały odgłosy głośnej rozmowy. Jej strzępy mimowolnie dotarły do uszu Elizabeth.

- To wstyd! - rozpoznała głos lensmana.

Jakiś kobiecy głos odpowiedział coś niewyraźnie. Czyżby to żona lensmana? - pomyślała ze zgrozą Elizabeth i w napięciu słuchała dalej.

- Powinienem od razu wyrzucić cię stąd na zbity pysk! Jak tylko się tu pojawiłeś! - wykrzykiwał wściekle lensman.

- Wybacz, proszę, słyszysz? - zawołał doktor.

- Mam ci wybaczyć? Ja ci pokażę wybaczenie! Romansowałeś z moją żoną, nadużyłeś mojego zaufania, ty... Nie znajduję słów na taką kreaturę jak ty!

Elizabeth wstrzymała oddech. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna czym prędzej się stąd wymknąć, czuła jednak w nogach ołów.

- Uspokój się, mój drogi! - słychać było pochlipywanie żony lensmana.

- Czy wy wstydu nie macie? Powiedzcie, proszę! - Lensman znów podniósł głos. - Oszukiwaliście mnie, Bóg raczy wiedzieć, jak długo. A kiedy was nakryłem, to każecie mi się uspokoić i wybaczyć?

- Nie to miałem na myśli. Nie musisz jednak tak krzyczeć, bo jeszcze ktoś usłyszy.

- Szkoda już się stała. Ludzie na pewno już was słyszeli i widzieli.

Elizabeth ciarki przeszły po plecach. Jeszcze nigdy nie słyszała lensmana tak rozgniewanego. Zwykle był spokojny i opanowany.

- Jak długo to trwa? Nie, właściwie nie chcę tego wiedzieć! Wtedy, na weselu w Dalsrud, nie z powodu bólu żołądka poszłaś na górę się położyć! Ucichło.

- Tak przypuszczałem, ty lafiryndro!

- Nie wolno ci tak mówić do własnej żony - odezwał się doktor przerażony.

- Mojej własnej żony - przedrzeźniał lensman. - Zdaje się, że mam ją na spółkę z innymi.

- Nigdy cię nie ma w domu - chlipała lensmanowa, a w jej głosie pobrzmiewała złość i rozpacz.

- Muszę przecież pracować! A może wydaje ci się, że powinienem siedzieć z tobą w salonie i haftować obrusy?

- Nawet gdy wracasz do domu, to zamykasz się w gabinecie i chowasz za gazetą. Całkiem przestałeś ze mną rozmawiać.

- Kaprysy! Zastanów się lepiej, co mają powiedzieć te wszystkie kobiety, które zostają same na całą zimę, gdy ich mężowie udają się na zimowe połowy? Jak myślisz, romansują z innymi?

- Proszę, mów nieco ciszej, bo jeszcze usłyszy cię moja służba.

- Pewnie niejedno słyszeli! - prychnął lensman. - A plotkary we wsi już dawno wzięły nas na języki. Rozległ się odgłos ciężkich kroków. Zapewne lensman wędrował bezradnie po salonie. Elizabeth wyobrażała sobie tych dwoje, na których lensman nie pozostawił suchej nitki. Siedzieli pewnie pokornie ze zwieszonymi głowami na krzesłach.

- Nie wiem, co robić - rzucił stłumionym głosem lensman.

- Jak to? - zapytała jego żona z drżeniem.

- Nie wiem, czy jestem w stanie tu dalej mieszkać. Naraziliście nas na wstyd.

- Przecież nie możemy się stąd wyprowadzić!

- A dlaczego nie? Już nic gorszego nie może mi się przytrafić.

- Targnę się na życie, jeśli ją stracę. Kocham ją! - zawołał rozdzierająco doktor.

- No to już! Zrób to od razu! Słyszałeś, co powiedziała, byłeś tylko namiastką! Pod moją nieobecność szukała pociechy w twoich ramionach. Chodź, idziemy!

- Ale...

- Żadnego „ale”. Wracamy teraz do domu i dokończymy tę rozmowę na osobności.

Nim Elizabeth zdążyła wykonać jakiś ruch, drzwi otwarły się na oścież i wypadł z nich rozwścieczony lensman, dosłownie ciągnąc za ramię swoją małżonkę.

- Błagam uniżenie, nie rób mi tego! - szlochał doktor, biegnąc za nimi, ale nie doczekał się odpowiedzi.

Trzasnęły drzwi wejściowe.

Elizabeth siedziała na ławce jak oniemiała. Bała się wykonać jakiś ruch, żeby nie zwrócić na siebie uwagi. Na szczęście doktor jej nie zauważył. Zdruzgotany, poczłapał z powrotem do salonu i po cichu zamknął za sobą drzwi.

A jeśli odbierze sobie życie? - myślała gorączkowo Elizabeth, zastanawiając się, co robić. Może powinnam tam wejść?

Odrzuciła jednak ten pomysł. Co miałaby mu powiedzieć? Że słyszała wszystko? Że nie powinien kończyć ze sobą? Że ma pomyśleć o przyszłości, bo któregoś dnia przestanie cierpieć?

Wstała z ociąganiem. Od długiego siedzenia nieruchomo na twardej ławce całkiem zesztywniały jej mięśnie. Usłyszawszy na piętrze stukanie drewniaków, otuliła się pośpiesznie chustką i zapięła kurtkę. Bała się, że służąca zejdzie na dół i zapyta ją, czemu siedzi w poczekalni, skoro goście już wyszli od doktora. Ciekawe, czy słyszała rozmowę? Chyba raczej nie.

Na palcach przeszła korytarzem i po cichu otworzyła drzwi. Jeśli doktor zechce odebrać sobie życie, to nikt nie zdoła go powstrzymać, pomyślała. Zresztą ma liczną służbę. Nic tu po mnie!

Koń zarżał cicho na jej widok. Szybko wskoczyła do sań, mocno pociągnęła wodze i pomknęła przez wieś.

- A co ty tak pędziłaś? - zdziwiła się Helene, gdy Elizabeth weszła do kuchni.

Ta zaś przewiesiła wierzchnie ubranie na oparciu krzesła i usiadła. Z ciężkim westchnieniem podparła rękoma głowę.

Helene odłożyła robótkę na stół.

- Coś się stało? - zapytała z niepokojem w głosie.

- Nalej mi najpierw kawy, zaraz ci wszystko opowiem. Helene podała jej kubek i usiadła obok. Elizabeth skrzywiła się lekko, przełykając gorzką kawę, i zerknąwszy na przyjaciółkę, rzekła:

- O tym, co ci teraz powiem, nikt nie może się dowiedzieć.

- Oczywiście - Helene pokiwała głową. - Za kogo mnie masz?

- Żona lensmana i doktor mieli romans.

- Jak to?

- Tak to, że lensmanowa zdradziła męża.

- Bój się Boga! To chyba nie może być prawda. Helene była tak zdumiona, że spadły jej oczka z drutów, odłożyła więc robótkę.

- Owszem, niestety. Elizabeth opowiedziała Helene o wszystkim i dodała ze skruchą:

- Wstyd mi za siebie. Siedziałam tam i najzwyczajniej w świecie podsłuchiwałam. Helene podrapała się w łydkę zamyślona.

- Pojedziesz do niego jeszcze raz, by poradzić się w sprawie Liny? - Jakoś mnie tam nie ciągnie. Chyba lepiej trochę odczekać. Helene pokiwała głową z namysłem.

- Może rzeczywiście? Ale trzeba mieć Linę na oku. Właściwie, to dobrze, że podsłuchałaś rozmowę u doktora. Przynajmniej nie powiesz niczego niestosownego, kiedy ich spotkasz. Ciekawe, co z nimi będzie?

- Kto to wie? Szczerze mówiąc, wiedziałam już wcześniej, że tych dwoje ma romans, ale nie spodziewałam się, że lensman ich przejrzy. Miejmy tylko nadzieję, że doktor nie popełni samobójstwa! Wydawał się strasznie zdesperowany.

- Tak czy inaczej, nic nie poradzisz - rzekła Helene zamyślona.

- Wiem, ale gdyby coś mu się stało, miałabym straszne wyrzuty sumienia.

- Nie tylko ty.

Pewnie największe wyrzuty sumienia miałby lensman i jego żona, pomyślała Elizabeth i popatrzyła nieobecnym wzrokiem na dziedziniec. Trudno powiedzieć, kto teraz przeżywa najtrudniejsze chwile. Że też miłość, która bywa tak cudowna, potrafi dostarczyć człowiekowi tyle cierpienia.

Parę dni później Elizabeth dała Linie wolne, bo służąca twierdziła, że ma w domu dużo do zrobienia. Przez to że ostatnio źle się czuła, nagromadziło jej się sporo zaległości.

Elizabeth przystała na to bez oporu, wiedziała bowiem, że poradzą sobie bez Liny. Ane stanowiła dużą wyrękę. Zresztą pod nieobecność mężczyzn, ubyły im trzy gęby do nakarmienia, a i o trzy osoby mniej kręciły się po izbie, wnosząc brud i zostawiając ślady na wyszorowanej podłodze. Mniej też było ubrań do prania. Jedyną uciążliwością dla kobiet było to, że musiały więcej dźwigać, ale do tego przywykły. I choć nie przyznawały się na głos, nie tęskniły aż tak strasznie za mężczyznami, którzy przysparzali im dodatkowej pracy.

- Przejdę się do Linastua - oznajmiła Elizabeth.

- Po co? - zdziwiła się Maria. - Lina ma przecież wolne i zdaje się, że robi porządki.

- Zapomniała zabrać jedzenia i jeszcze paru innych rzeczy. Równie dobrze mogę jej zanieść, żeby nie musiała sama dźwigać.

Maria tylko zerknęła na siostrę z ukosa, po czym skupiła się na ubijaniu masła.

Dość ciężko było wspinać się pod górę wąską ścieżką, więc Elizabeth robiła po drodze krótkie postoje.

Dużo myślała o tym, co się wydarzyło w domu doktora. Na szczęście do Dalsrud nie dotarły żadne wieści o tym, że doktorowi coś się stało, ani o tym, że lensman z małżonką opuścili wieś. Pewnie to wszystko były tylko czcze pogróżki wypowiedziane w zdenerwowaniu. Miała w każdym razie taką nadzieję, choć nie przestawała się zastanawiać, jakie skutki będzie miała ta historia.

Popatrzyła z daleka na chatę Liny i Jensa i ogarnął ją niepokój, gdy nie zauważyła unoszącego się z komina dymu. Może Lina wyszła odśnieżać, pomyślała, ale jakoś nie chciało jej się w to wierzyć.

Ostatni odcinek drogi pokonała biegiem, tak że plecak podskakiwał jej na ramionach i uderzał w plecy.

- Lina! - zawołała, wpadając do środka bez pukania.

- Coś się stało? - usłyszała głos dolatujący z łóżka. Spod futrzanego okrycia wystawały tylko oczy i czubek nosa.

- Chora jesteś? - zapytała, a z jej ust uniósł się obłok pary.

- Nie, tylko mi jakoś słabo.

- Ależ, moja droga, trzeba tu napalić! Elizabeth zdjęła plecak i sięgnęła po torf.

- Jak leżę, nie jest mi zimno.

Gdy w izbie powoli rozeszło się ciepło od ognia w palenisku, Elizabeth usiadła na brzegu łóżka i przemówiła do służącej:

- Lina, biedactwo, nie możesz tak się pokładać za każdym razem, gdy Jens będzie wypływał zimą na łowiska! Lina nie odpowiedziała. Wpatrywała się pustym wzrokiem przed siebie.

- Ugotować kawy? Przyniosłam trochę zmielonych ziaren i placuszki. Co na to powiesz?

- Nie jestem głodna.

Elizabeth, nie zważając na to, nastawiła imbryk i nakryła do stołu. Bez pozwolenia wyjęła odświętne filiżanki ze złotym brzegiem.

- Usiądź, proszę - rzekła, nalewając kawy. Lina nie odpowiedziała. Nawet się nie poruszyła.

- Chodź tu, są placuszki. Posmarowałam je grubo masłem i posypałam cukrem - kusiła Elizabeth. Podeszła i znów usiadła na łóżku. Wówczas Lina uchwyciła jej spojrzenie i dziwnie odmienionym głosem, zapytała:

- Czy możesz przysiąc, że już nie kochasz Jensa?

Elizabeth ciarki przeszły po plecach. Nie spodziewała się ze strony Liny takiego pytania. Chociaż dziwiło ją, że służąca nigdy nie zastanawia się nad tym, że ona i Jens byli kiedyś małżeństwem. Czuła, że musi odpowiedzieć natychmiast, zanim będzie to dla niej zbyt trudne.

- Przecież jestem żoną Kristiana.

- Nie o to pytałam.

- Po co ty się w ogóle nad tym zastanawiasz, Lino? Przecież Jens nie ożeniłby się z tobą, gdyby nadal mnie kochał.

- Rozumiem, nie chcesz odpowiedzieć. No, to jest dla mnie jasne, co czujesz. Elizabeth przełknęła ciężko ślinę i oznajmiła:

- Nie kocham już Jensa. Z trudem wytrzymała na sobie badawcze spojrzenie Liny.

- W takim razie ci wierzę - odpowiedziała cicho młoda kobieta, a na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. - No to teraz wstań - poprosiła Elizabeth i podała Linie rękę.

A kiedy siadała przy stole, miała nadzieję, że Bóg wybaczy jej to kłamstwo. Wypowiedziane zostało przecież w dobrej wierze. Prawda unieszczęśliwiłaby zbyt wielu ludzi, być może na zawsze.

Rozdział 7

Lina ogarnęła się trochę i siadła przy stole. W milczeniu obserwowała Elizabeth zranionym, a równocześnie podejrzliwym spojrzeniem. Chyba odpowiedź chlebodawczyni nie do końca ją jednak zadowoliła.

Trudno było znaleźć taki temat rozmowy, by nie wspominać przy tym Jensa. Elizabeth zrozumiała, że już nigdy nie będzie tak jak kiedyś, jakkolwiek by się starały. Zupełnie jakby cenny wazon spadł na podłogę i się potłukł. Nawet gdy się go sklei, pozostaną ślady, które przypominać będą o przykrym zdarzeniu.

Elizabeth podzieliła placek na kawałki, wychwalając Helene, która tym razem nie poskąpiła masła.

Słowa jej jednak brzmiały sztucznie. Na każdą jej próbę nawiązania pogawędki, Lina odpowiadała półsłówkami.

Poczuła ulgę, gdy wreszcie mogła się pożegnać. Tłumacząc się, że robota czeka i że nie chce przeszkadzać, zaczęła zbierać się do wyjścia. Lina zatrzymywała ją z wymuszoną uprzejmością.

Wiadomo, że nikt nie powie: „Dobrze, że już idziesz, bo tylko zawracasz mi głowę”, nawet jeśli tak myśli, jak teraz Lina.

Kiedy następnego dnia służąca pojawiła się w Dalsrud, Elizabeth właśnie wybierała się do sklepu.

Była to dobra wymówka, bo rzeczywiście brakowało już niektórych produktów. Dzięki temu na parę godzin uniknęła towarzystwa Liny.

Gdy tylko przekroczyła próg sklepu, Peder wyszedł jej na spotkanie i kłaniając się nisko, rzekł:

- Witam, pani Dalsrud, witam!

Elizabeth rozejrzała się wokół, zastanawiając się, czy to przypadkiem nie żart albo jakaś pomyłka. W sklepie było akurat wiele kobiet i dwóch staruszków. Kobiety otulone czarnymi chustkami, zerkały zaciekawione. Elizabeth zaśmiała się niepewnie.

- A cóż to za powitanie?

- A więc nie słyszała pani, że już przysłali? - spytał Peder.

- Co takiego?

- Proszę ze mną. Chodź tu! - pokiwał na pomocnika, który czytał jakąś starą gazetę. - Stań na chwilę za ladą, bo mam ważną sprawę.

Peder narzucił obszerny gruby sweter i otworzył jej drzwi. Uśmiechając się tajemniczo, nie zdradził jednak żadnych szczegółów. Elizabeth podążyła drobnymi kroczkami za właścicielem sklepu, który ruszył przodem. - Przysłali go przedwczoraj - rzucił przez ramię, a do kilku mężczyzn gawędzących nieopodal, zawołał: - Hej tam! Pomoglibyście?

Weszli do dużego magazynu, gdzie piętrzyły się skrzynie i beczki. Na belkach wisiały sieci rybackie, a także stare i nowe wiosła. Elizabeth nie zdążyła się dokładnie rozejrzeć, bo Peder podniósł rękę, a jego oczy rozbłysły radośnie.

- Tutaj jest! Elizabeth przyglądała się długo, wreszcie chrząknęła zakłopotana i zapytała:

- Przepraszam, co takiego?

- Skrzynia.

- To widzę, ale co w niej jest?

- Westfalka, którą zamówiliście.

Elizabeth zakryła usta dłonią.

- Naprawdę? Czy to znaczy, że Kristian...

- Owszem. Nie wiedziała pani? - zmarszczył czoło Peder.

- Nie. To znaczy, rozmawialiśmy o tym, ale... - zamilkła, nie chciała bowiem, by sklepikarz domyślił się, że zupełnie nie jest przygotowana na taką wiadomość.

Pewnie Kristian chciał, by to była niespodzianka dla niej, kiedy on już wróci z zimowych połowów. Pokazała mu w gazecie zdjęcie pięknego kuchennego piecyka z czarnej stali żeliwnej, ale on tylko pokręcił nosem, mruknął, że może kiedyś, że się zobaczy, że nie ma pośpiechu. No i marudził, że cena jest zbyt wysoka. Elizabeth uznała więc sprawę za zakończoną i nie rozmawiała o tym więcej. Tymczasem Kristian kupił westfalkę!

- Ale co z zapłatą... ? - spytała z ociąganiem. - Nie mam przy sobie tyle pieniędzy.

- Mąż sam ureguluje - odparł pośpiesznie Peder. Do magazynu weszli mężczyźni, których sklepikarz wcześniej prosił o pomoc. Elizabeth miała ochotę spytać, czy można otworzyć skrzynię, bo chciałaby natychmiast obejrzeć to cudo, ale się powstrzymała. Nie może zachowywać się jak dziecko, choć prawdę powiedziawszy, czuła się jak mała dziewczynka w wigilijny wieczór.

- Ale ja nie zmieszczę 'tej skrzyni na saniach. Jest za duża - uświadomiła sobie nagle.

- Zawieziemy - zaofiarowali się mężczyźni.

- No, to w takim razie ładujcie, a my poczekamy w sklepie - zadecydował Peder i znów ruszył przodem.

Elizabeth z daleka zauważyła klientów z nosami przyklejonymi do szyby, Kiedy jednak weszła wraz z Pederem do środka, gapie rozpierzchli się, udając pochłoniętych oglądaniem towarów. Jakaś kobiecina przypatrywała się uważnie sieci na flądry, a inna zajęta była mierzeniem o wiele za dużych butów. Elizabeth odwróciła się na bok, by nie parsknąć śmiechem.

- Coś więcej pani sobie życzy? - spytał Peder, gdy znów stanął za ladą.

Elizabeth wyliczyła pośpiesznie potrzebne przyprawy i poprosiła też trochę kawy i jakieś słodkości dla domowników. Uznała, że takie wydarzenie trzeba uczcić.

- Pewnie nie może się pani doczekać, żeby zacząć używać westfalki - spytał głośno Peder, zerkając, jak zareagują klienci.

Elizabeth uświadomiła sobie, że dla sklepikarza jest to chwila triumfu. Liczy zapewne na to, że przybędzie chętnych na zakup westfalek. Pokiwała głową.

- Owszem, ale będę musiała poczekać, aż mąż wróci z połowów.

Zapakowała zakupy, podziękowała i już miała odejść, gdy Pederowi przypomniało się nagle, że ma też dla niej listy. Schowała wszystko do worka i pożegnała się z uśmiechem.

W drodze powrotnej śmiała się do rozpuku. Jakże inaczej zachowywał się wobec niej Peder wtedy, gdy mieszkała w Dalen. Zawstydzona przyznała się przed samą sobą, że podoba jej się taka odmiana. W Dalsrud też domownicy rozpłaszczyli nosy na szybie, gdy dwie pary sań zajechały na dziedziniec, a po chwili wylegli na schody, trzęsąc się w cienkich ubraniach i drewniakach.

- Tyle nakupowałaś przypraw? - zażartowała Helene, wskazując na skrzynię, którą mężczyźni zdejmowali z sań.

- Co jest w środku? - dopytywała się niecierpliwie Ane, która wpadła na chwilę po kurtkę do korytarza i zaraz wybiegła ponownie.

- Cierpliwości. Wszyscy dowiedzą się w tym samym czasie. Poradzicie sobie z wniesieniem skrzyni do szopy? - spytała mężczyzn, którzy pokiwali głowami w odpowiedzi. - Odprowadzę konia do stajni, potem zobaczycie - uśmiechnęła się do domowników.

Kiedy wróciła ze stajni, skrzynia była już na miejscu, a wokół niej tłoczyły się wszystkie mieszkanki Dalsrud.

- Bardzo dziękuję za pomoc - zwróciła się do mężczyzn. - Kristian ureguluje z wami, kiedy wróci z połowu.

- Na pewno - odparli i uchyliwszy czapki, pożegnali się i odjechali.

- Ciekawe, co powie Kristian, kiedy po powrocie zobaczy, na co wydałaś pieniądze - zaśmiała się Maria z lękiem.

- To on to zamówił! Nie miałam o niczym pojęcia i dopiero w sklepie się dowiedziałam. Żebyście widziały, jaki Peder był przejęty, gdy pokazał mi skrzynię. Zaraz wezmę łom i przekonamy się, co jest w środku. Podważyła wieko, aż zatrzeszczało drewno. Wszystkie stanęły na palcach, by obejrzeć zawartość skrzyni. - Co to takiego? - zdziwiła się Ane.

- Och, to ten piec, który widziałyśmy w gazecie! - wykrzyknęła radośnie Helene.

- Tak, westfalka - poprawiła ją Elizabeth. - Nowiusieńka, ze zdejmowanymi fajerkami. Można w ten sposób regulować dopływ ciepła. A tam na dole, widzicie? Tam wkłada się torf.

- Jesteś pewna, że jest równie dobra jak palenisko? - zapytała Lina, przyglądając się podejrzliwie.

- Lepsza - zapewniała Elizabeth.

- Skąd wiesz? Pominęła milczeniem pytanie Liny i powiedziała:

- Zamknę teraz z powrotem skrzynię, a jak mężczyźni wrócą z połowów, westfalka stanie na swoim miejscu.

Elizabeth zerknęła na Helene, która oznajmiła rozpromieniona:

- Już nie mogę się doczekać, kiedy ją wypróbujemy. Dopiero, gdy wróciły do kuchni, Elizabeth przypomniało się o listach. Wyjęła je z worka i rozdzieliła.

- Tu jest list od Kristiana, Larsa i Jensa.

Siadła u szczytu stołu i choć trzymała w ręku list od Kristiana, zerknęła z zazdrością na Linę, która usadowiła się na skrzynce na torf. Helene pierwsza rozdarła kopertę spinką do włosów, po czym przebiegła wzrokiem linijki listu.

- A ty nie przeczytasz? - spytała Ane, przechylając się nad blatem stołu i podpierając brodę.

- Oczywiście, że przeczytam. Tak tylko trochę przeciągam, żeby przedłużyć napięcie i sprawdzam, jaki gruby jest list.

- Ja też tak zawsze robię - odezwała się cicho Maria. - To znaczy robiłam - dodała pośpiesznie. Elizabeth wyczuła żal w głosie siostry. A więc Olav nie został całkiem zapomniany, choć Maria usilnie wszystkich o tym przekonywała. Elizabeth wyjęła z koperty arkusiki papieru. Szybko przebiegła wzrokiem kartki, po czym rzekła:

- Mogę przeczytać na głos.

Droga Elizabeth,

Siedliśmy teraz całą załogą i każdy z osobna usiłuje sklecić parę słów do Was, które pozostałyście w domu. Wszyscy czujemy się dobrze, choć mnie często dokucza tęsknota za Wami. Połowy są udane, jedzenia i ubrań nam nie brakuje, więc nie ma powodu do narzekań. Wielu jest bowiem takich, co to mają gorzej. Czasem dzielimy się swoimi zapasami z innymi, których długi w tych miesiącach przekroczyły zyski.

Zdawało jej się, że słyszy głos Kristiana. Cieszyło ją, że podzielił się jedzeniem z biedniejszymi. Spodziewała się zresztą tego, dlatego tym razem zapakowała mu obficie skrzynię z prowiantem.

W niedziele odsypiamy, płyniemy do kościoła lub strugamy drewniaki i naprawiamy sieci. Dobrze nam to robi na zmęczenie. Dziękuję Bogu, że w swym miłosierdziu zachowuje mnie w zdrowiu. Zeszłej niedzieli Jens wybrał się w odwiedziny do Gebory, matki Liny.

Elizabeth wstrzymała oddech, gdy padło imię Jensa, i zerknęła na Linę, ale służąca w głębokim skupieniu czytała własny list.

- Czemu przerwałaś? - zapytała Ane.

- A co tobie tak spieszno? - zdziwiła się Elizabeth, odnajdując miejsce, gdzie się zatrzymała.

Muszę ci opowiedzieć coś miłego. Któregoś dnia udałem się do Wolffa, właściciela łowisk, żeby załatwić jakieś papiery. Krótka sprawa. Tymczasem zostałem zaproszony do jego salonów. Kiedy zaczęliśmy gawędzić i opowiedziałem mu, kim jestem, przypomniał sobie moje nazwisko. Uparł się, bym zwracał się do niego po imieniu. Zresztą okazuje się, że ma dopiero czterdzieści lat. Jest zaledwie siedem lat starszy ode mnie, a tak znakomicie prowadzi interesy!

Ane roześmiała się.

- Kristianowi się wydaje, że z niego taki młodzieniaszek! Tak naprawdę, jeden i drugi to już stary dziad.

- Cicho bądź, nie wolno ci tak mówić - zganiła córkę Elizabeth i czytała dalej:

Zostałem poczęstowany jedzeniem i kawą, a także koniakiem. Okazało się, że żona Wolffa, Anne-Benedicte, także świetnie zna się na interesach Niestety, ma kłopoty ze zdrowiem, cierpi na duszności.

Pozwoliłem sobie wspomnieć, że potrafisz przyrządzać lekarstwa, a ona wyraziła ochotę, by ich wypróbować.

Muszę już kończyć pisanie. Tęsknię za Wami wszystkimi i nie mogę się wprost doczekać powrotu do domu.

Najlepsze pozdrowienia Wasz Kristian Storvaagen, 1884

- No to już napięcie minęło - rzekła Elizabeth i złożyła kartki. - A co Lars pisze? Helene też doczytała do końca swój list i rozmarzona zapatrzyła się w okno.

- Takie tam rzeczy o połowach i o twardym życiu rybaków. Marzną, mokną, ale gdy myśli o mnie, od razu mu się robi cieplej. Czy to nie miłe? - stwierdziła ze śmiechem. - No i jeszcze pisze sporo o takich rzeczach, o których nie mogę wam powiedzieć - dodała, uśmiechając się tajemniczo.

- Powiedz! - ożywiła się Ane.

- Przestań! - ofuknęła ją Maria. - Ma prawo zachować coś dla siebie.

- Pisze też, że wielu rybaków nie dowierzało Kristianowi, który opowiadał, że właściciel łowisk ugościł go kawą i koniakiem - ciągnęła Helene. Elizabeth powiodła wzrokiem na Linę, która schowała swój list do kieszeni fartucha, i zapytała:

- A Jens napisał coś ciekawego? Dziewczyna poruszyła się niespokojnie.

- Takie tam różne.

- To znaczy? - dopytywała się Ane.

- To znaczy, że Lina nie ma ochoty ci o tym opowiadać - pouczyła ją znowu Maria.

- A tak, bo na pewno napisał, jak ją kocha i takie tam. W końcu są świeżo po ślubie. - Ane uśmiechnęła się, przekonana, że słusznie się domyśliła.

Elizabeth poczuła, jak ścisnęło ją w piersi i na chwilę musiała się odwrócić, zaraz jednak zdołała nad sobą zapanować i zarządziła:

- No to teraz zróbmy kawę i nakryjmy do stołu! Trzeba jakoś uczcić ten nowy piecyk do kuchni. W końcu to prezent dla nas wszystkich.

Rozłożyły ładny obrus haftowany w kwiaty. Elizabeth miała tylko nadzieję, że nikt go nie zaplami kawą, bo takie plamy trudno potem wywabić. Do błękitnej miseczki wsypała słodycze i postawiła obok babki, którą upiekła Helene. Przez cały czas zerkała w stronę paleniska. Jakże się cieszyła, że będzie można wreszcie się go pozbyć i wstawić w tamtym miejscu nowy piękny piecyk. Od razu zrobi się przestronniej i mniej się też będzie dymiło i brudziło. Tak przynajmniej słyszała.

- Wydaje mi się, że we wsi jeszcze nikt nie ma takiej westfalki - rzekła. - Bergette opowiadała kiedyś, że można przymocować tam taki zbiornik na wodę, dzięki czemu nie trzeba grzać specjalnie wody w saganie.

- Pewnie taki będzie następny zakup - zaśmiała się Helene. Lina odchrząknęła parę razy, a kiedy wszyscy popatrzyli na nią, oświadczyła:

- Muszę wam coś powiedzieć. Elizabeth ujęła jej dłoń.

- Coś się stało? Chyba w liście nie miałaś żadnych złych wieści?

- Nie. Jak wiecie, marnie się ostatnio czułam. Teraz mi już lepiej. Zresztą zrozumiałam, że spodziewam się dziecka.

Spodziewam się dziecka, dzwoniło Elizabeth w uszach.

- Jesteś pewna? - wyszeptała.

- Tak, całkowicie.

- Ale może się mylisz? Ane roześmiała się.

- Skoro mówi, że jest pewna, to znaczy że jest! Gratuluję Lino. Kim ja będę dla tego dziecka? Chyba trochę siostrą, skoro Jens jest też moim ojcem?

- Owszem, przyrodnią siostrą - uśmiechnęła się Lina.

Elizabeth przełykała głośno ślinę, gdy wszystkie wokół składały Linie powinszowania. W końcu zapanowała nad sobą i też wyciągnęła rękę, mówiąc:

- Pomogę ci przygotować wyprawkę dla dziecka. Zaraz jednak pożałowała tej obietnicy. Za nic w świecie nie będzie szyć ubranek dla dziecka Liny. Już teraz wiedziała, że będzie musiała znaleźć jakąś wymówkę, bądź usprawiedliwić się brakiem czasu.

Tak czy inaczej zadba o to, by temu dziecku niczego nie brakowało. Lina dostanie tyle tkanin, ile będzie potrzeba, a także najdelikatniejszą wełnę z sierści jagniąt.

- No to oprócz kuchenki mamy jeszcze jeden powód do świętowania - rzekła Maria i unosząc kubek z kawą, wzniosła toast za dziecko Liny.

- Nie rozumiem jednego - odezwała się Elizabeth. - Mówiłaś, że masz miesiączkę. Jak więc możesz być przy nadziei? Lina uśmiechnęła się.

- Z moją mamą było podobnie. W pierwszych miesiącach pojawiały się lekkie krwawienia, ale niegroźne.

Elizabeth zmusiła się do uśmiechu i wzniosła kolejny toast.

Lina urodzi Jensowi dziecko. Dziecko, którego ona sama nie powiła. Jakże to bolało! Elizabeth przepłakała niemal całą noc. Uspokoiła się dopiero o świcie. W kółko czytała list od Kristiana, aż w wielu miejscach rozpłynął się atrament. Pisał, że za nią tęskni, że tęskni do domu, i była mu wdzięczna za każde słowo listu. Po wielu latach małżeństwa z ręką na sercu mogła przysiąc, że kocha go całym sercem. Straciła jednak jego dziecko, a tymczasem Lina zaszła w ciążę z mężczyzną, którego Elizabeth kocha jeszcze bardziej niż Kristiana.

Rozdział 8

Lina wyciągnęła się i ziewnęła przeciągle, a potem z powrotem skuliła się pod okryciem. W izbie panował chłód. Z niechęcią myślała o tym, że powinna wstać i rozpalić ogień. Wysunęła ostrożnie rękę i pogładziła delikatnie puste miejsce na poduszce. Nie zmieniała powłoczki, choć dawno już przestała pachnieć Jensem. Postanowiła, że włoży świeżą tuż przed jego powrotem. Cały dom wyszoruje tak, że z daleka czuć będzie woń mydła. Już sobie wyobrażała, jak to będzie pięknie. Jens rozłoży ramiona i powie, że nie ma to jak wrócić do czystego domu. Zapewni, że nikt nie potrafi tak zadbać o dom jak ona. Potem ją obejmie, i roześmiany, zakręci się z nią dokoła. Wyszła spod przykrycia i boso nachyliła się nad paleniskiem, by wykrzesać ogień. Stopy jej zlodowaciały, nim wreszcie się udało to zrobić. Na szczęście niewielka izba szybko się nagrzewała. Zimna woda w dzbanku jej nie przeszkadzała. Kiedyś słyszała, że mycie w chłodnej wodzie jest zdrowe dla ciała i ducha. Daje moc i hartuje. Zatrzymała dłoń na brzuchu, gdzie dało się już wyczuć lekką wypukłość. Jak to będzie, kiedy brzuch jej urośnie, a dziecko będzie kopało i poruszało się w środku? Uśmiechnęła się i podziękowała Bogu, że już ustąpiły te okropne mdłości. Odzyskała wreszcie apetyt i wyglądała znacznie lepiej.

Wprawnymi palcami zaplotła włosy i zwinęła je w Węzeł na karku. Potem podeszła szybko do lusterka na ścianie. Lustro było pokryte ciemnymi plamkami i rysami, ale nadawało się jeszcze do użytku. Przyjrzała się sobie krytycznie. Czy Jens uważa, że jest ładna? Nienawidziła swoich włosów w nieokreślonym kolorze, ani jasnych, ani rudych. Nie mogła znieść zadartego nosa, pokrytego na domiar złego piegami, jakby ktoś rozsypał kryształki brązowego cukru. Była nazbyt chuda, tak przynajmniej uważała. Pomacała piersi, które wydały jej się jakoś większe. Ale może to tylko złudzenie? Czy wszystkie kobiety w ciąży mają podobne objawy? Mogłaby oczywiście zapytać Elizabeth, ale coś ją powstrzymywało.

Opuściła dłoń i jeszcze raz przyjrzała się uważnie swojemu odbiciu. Mimo tych wszystkich niedoskonałości urody, Jens powiedział, że jest ładna. Ale to było jeszcze w Kabelvaag. Czy nadal tak uważa? Kiedy dokładnie się zastanowiła, uświadomiła sobie, że nie powtórzył tego po przyjeździe do Dalsrud. Nie mówił też, że ją kocha.

Tak bardzo chciała być dla niego dobrą żoną. Pod każdym względem. Także w łóżku. Zagryzła wargę.

Pomimo braku doświadczenia, bo Jens był jej pierwszym mężczyzną, odniosła wrażenie, że spodziewał się czegoś więcej. Dlaczego nigdy na nią nie patrzył, gdy się kochali? Dlaczego zawsze zamykał oczy?

Lina poczuła, że znów żal chwyta ją za gardło. Szybko odwróciła się, wprawnym ruchem nalała wody do saganka i postawiła na ogniu, a potem wyszła na ganek i przyniosła kankę z mlekiem. Nalała trochę do kubka.

Na stole postawiła talerz, miseczkę z cukrem, łyżkę, po czym zabrała się do gotowania kaszy.

Nogą poprawiła przekrzywione dywaniki, a potem zdjęła garnek z ognia. Odrzucało ją od jedzenia lepkiej szarej kaszy o tak wczesnej porze, ale z cukrem smakowała lepiej. Cukier z Dalsrud, pomyślała z przekąsem, nie mogąc się doczekać dnia, kiedy przestaną być zależni od dworu, i sami sobie będą radzić.

Na wiosnę będzie już lepiej. Za część pieniędzy, jakie dostali w prezencie ślubnym, kupią kury i będą mieli własne jajka. A to, co Jens zarobi na połowach, przeznaczy się na porządną oborę. Ziemia zostanie zaorana, usunie się z pola kamienie i zbuduje ogrodzenie...

Przerwała rozmyślania. Na wiosnę, w maju, będzie w czwartym miesiącu ciąży. Dłonią mimowolnie dotknęła brzucha. Kiedy podzieliła się tą wiadomością we dworze, Elizabeth nagle ucichła. Zdawało jej się nawet, że przez jej twarz przemknął cień. Ale szybko pogratulowała jej i nawet zaofiarowała się uszyć ubranka dla dziecka.

Wróciła myślami do tego okropnego czasu, kiedy uciekła z Dalsrud, przekonana, że Elizabeth i Jens nadal się kochają.

Zarumieniła się, przypomniawszy sobie, że mogła zachować się tak dziecinnie. Cała wieś jej wtedy szukała, nawet wysłano kogoś do Kabelvaag, by sprawdzić, czy tam jej nie ma. Elizabeth zamartwiała się i odchodziła od zmysłów ze strachu, a gdy Lina wróciła, ze zdenerwowania wymierzyła jej siarczysty policzek.

Lina wyskrobała resztki kaszy z talerza i opróżniła kubek.

Wtedy odrzuciła całkiem swoje podejrzenia, że Elizabeth nadal coś czuje do Jensa. Wyszła przecież za mąż za bogatego gospodarza, po co miałaby pragnąć innego mężczyzny? Ale Jens...

Kiedy pojawiły się wątpliwości? Gdy się pobrali? Elizabeth tłumaczyła, że to dlatego, że jest bardzo zakochana. Uznała, że pewnie ma rację i starała się uspokoić. Ale potem przyszedł od Jensa list... Elizabeth stała pochylona nad kufrem w izbie tkackiej, kiedy do środka weszła Helene i usadowiła się na trzeszczącym stołku.

- Czego szukasz? - zapytała.

- Płótna i wełny - odpowiedziała Elizabeth, nie odwracając się do przyjaciółki.

- Po co?

- Lina potrzebuje ubranek dla dziecka. - Aha.

Zamilkły na dłuższą chwilę. Elizabeth wyciągnęła tkaniny, które już oglądała, przyjrzała im się uważnie na nowo i odłożyła na bok. Jedne wydawały jej się za grube, inne za cienkie dla niemowlęcia. Kiedy się wyprostowała, zakręciło jej się w głowie.

- Oj - zaśmiała się, opierając się o krosna, i odgarnęła kosmyk włosów z twarzy. Helene sięgnęła kłębek wełny i zahaczyła nitkę, która się poluzowała i odłożyła z powrotem.

- Obiecałaś Linie, że jej pomożesz z wyprawką dla dziecka.

- Zgadza się - odparła Elizabeth, z niechęcią w głosie, ale zaraz się uśmiechnęła i dodała: - Jasne, że maleństwo musi mieć ubranka. Amandzie też pomagałam, gdy się spodziewała Jonasa. Helene nadal się nie odzywała, ale Elizabeth miała wrażenie, że przyjaciółka przejrzała ją na wylot.

- Co z tobą? - zapytała rozgniewana.

- Wiem, że nie cieszysz się z tego dziecka.

- Co ty mówisz? Dlaczego nie miałabym się cieszyć? Przecież każde dziecko jest maleńkim cudem.

Helene spojrzała jej prosto w oczy.

- Nie próbuj mnie okłamywać, Elizabeth. Zbyt długo cię znam! Elizabeth odłożyła tkaniny i wełnę, po czym znowu sięgnęła po nie, żeby czymś zająć ręce.

- Skończ z tymi bzdurnymi oskarżeniami i idź na dół! - rzuciła ze złością.

Helene jednak ani myślała jej słuchać. Rozsiadła się wygodnie, rozprostowała nogi i skrzyżowała ręce na piersi.

- Przyznaj się, nadal coś czujesz do Jensa! I teraz zazdrość cię zżera, że oni spodziewają się dziecka. Elizabeth musiała się odwrócić. Udawała, że szuka czegoś w kącie. Przy okazji zerknęła pośpiesznie przez okno.

- Nie odpowiadasz - ciągnęła dalej Helene, nie ruszając się z miejsca.

- Nie mam zamiaru rozmawiać o takich bzdurach. Nie masz co robić?

- Widzę, że przepłakałaś całą noc, Elizabeth - ciągnęła Helene niezrażona. - Marii i Ane udało ci się wmówić, że bolała cię głowa, ale ja ci nie wierzę. A kiedy Lina wczoraj przyszła do dworu, uciekłaś, na górę i spędziłaś tu, w tkalni, całe przedpołudnie. Coś cię gnębi, Elizabeth. Dlaczego nie przyznasz się do tego? Przecież jesteśmy przyjaciółkami! Elizabeth obróciła się ze łzami w oczach.

- A nie przyszło ci do głowy, że wciąż cierpię z powodu straty dziecka? Że chociaż zachowuję się na pozór zwyczajnie, wciąż jestem pogrążona w rozpaczy? Gdy słyszę, że ktoś spodziewa się dziecka, wracają do mnie wszystkie te ponure wspomnienia. Jestem tylko człowiekiem, Helene. Też mam uczucia. Chciała już przypomnieć przyjaciółce, jak ona długo płakała przez Pala, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Uznała, że nie powinna rozdrapywać starych ran. Helene spuściła wzrok, gdy Elizabeth zarzuciła ją potokiem słów, ale po chwili podniosła oczy i rzekła skruszona:

- Rozumiem, Elizabeth! Oczywiście, że jesteś tylko człowiekiem. Właśnie dlatego uważam, że cierpisz z tego powodu, że Jensowi i Linie urodzi się dziecko. Ja w każdym razie na twoim miejscu tak bym się czuła.

- Cóż, ludzie są różni - orzekła Elizabeth i szybko wytarła oczy. Nie była gotowa na zwierzenia. W nocy postanowiła, że przestanie myśleć o Jensie i stłumi uczucia, jakie do niego żywi. Musi udawać, że ich rozmowa nigdy się nie odbyła, bo tylko w taki sposób zdoła znieść codzienne spotkania z Liną i Jensem, którzy mieszkają przecież po sąsiedzku i pracują we dworze. Helene otworzyła usta, by coś dodać, gdy nagle z dołu doleciało ich wołanie Marii.

- Elizabeth, gdzie jesteś, Elizabeth? Chodź tu natychmiast! Helena pierwsza zerwała się na równe nogi i wybiegła, a Elizabeth ruszyła tuż za nią.

- Co się stało? - zapytała.

- Lina! Obawiam się, że straciła dziecko.

- To nie może być prawda! - wyszeptała Elizabeth i zakręciło się jej w głowie. Musiała uchwycić się poręczy, by nie upaść. Niepewnym krokiem dotarła na dół i spytała: - Gdzie ona jest?

- W kuchni.

Elizabeth szarpnęła drzwiami tak mocno, że aż trzasnęły o ścianę. Uklękła przy ławie, na której przewrócona bokiem, leżała Lina. Służąca była blada jak kreda, a w szeroko otwartych oczach czaił się lęk.

- Co z tobą, Lina? Coś cię boli? Cisza.

- Krwawisz?

- Tak - odpowiedziała cienkim głosikiem.

- Coś ci się stało? Może dźwignęłaś coś ciężkiego, spadłaś z krzesła albo...

- Nie - odparła chrapliwie, zaciskając w dłoni niebieską apaszkę, której Elizabeth nigdy wcześniej u niej nie widziała. Może to chustka Jensa?

- Musimy cię przenieść do pokoju, Lino, bo tu ci niewygodnie. Helene, pomóż mi. Razem zaniosły Linę do łóżka.

- Bądź tak miła i wstaw wodę, Helene - poprosiła Elizabeth. Służąca po cichu zamknęła za sobą drzwi, a Elizabeth okryła Linę kocem.

- Bardzo krwawisz? - zapytała. - Boli cię? Lina rozpłakała się:

- Nie mogę stracić mojego dziecka! Pomóż mi, Elizabeth!

Elizabeth bardzo chciała zapewnić służącą, że wszystko będzie dobrze, ale zabrakło jej odwagi. Wszyscy wiedzieli, że zawsze dotrzymuje danego słowa. Tym razem jednak nie od niej to zależało. Wszystko było w rękach Boga. To On jest Panem życia i śmierci. Wstała i pogładziła Linę po policzku.

- Zrobię, co się da. Leż teraz spokojnie i nie ruszaj się, a ja przyniosę ci herbaty. Sięgnęła po swoje zapasy ziół i przyrządziła wywar.

- Co z nią? - zapytała Maria ostrożnie.

- Nie wiem. Jak to się stało?

- Wróciła chyba z wygódki z krzykiem, że traci swoje dziecko. Skulona, trzymała się za brzuch.

- To znaczy, że ją boli, ale jak ją pytam, nic mi nie odpowiada. Elizabeth nalała wywaru do kubka.

- Spróbuję ją nakłonić, by to wypiła - rzekła i skierowała się do pokoju. Lina leżała w tej samej pozycji, w której ją zostawiła, i nie zwracając uwagi na Elizabeth, szlochała niepocieszona.

- Mam dla ciebie herbatę ziołową, Lino. Wypij! Lina wbiła w nią swoje zaczerwienione i spuchnięte od płaczu oczy i odparła:

- Nie chce mi się pić. Elizabeth siadła na brzegu łóżka i przekonywała ją spokojnie:

- Wypij, proszę! Te zioła mogą pomóc, żebyś zachowała dziecko.

Tak naprawdę wiedziała, że po wypiciu ziół Lina poczuje zmęczenie i zaśnie. Ale w ten sposób uspokoi się, co zwiększy jej szanse na uratowanie ciąży.

Lina ociągała się przez chwilę, ale w końcu wzięła od Elizabeth kubek i wypiła chciwie. Potem otarła usta dłonią i położyła się z powrotem.

Elizabeth otarła jej łzy i głaskała ją po plecach, póki służąca nie przestała płakać i zasnęła. Wymknęła się z powrotem do kuchni, gdzie siedziała Helene z Marią i Ane i wpatrywały się w nią wyczekująco.

- Śpi. Stąpajcie więc na palcach, żeby jej nie obudzić - poprosiła Elizabeth i włożyła ciepłą kurtkę.

- Dokąd się wybierasz, mamo? - spytała Ane.

- Sprowadzę doktora.

- Tak z nią źle? - spytała Helene i szybko poprawiła się: - Chodzi mi o to, czy sama nie możesz jej jakoś pomóc?

- Chyba nie zawracam doktorowi głowy zbyt często - rzuciła oschle Elizabeth. - Poza tym, zapłacę mu za wizytę.

Nie miała czasu zaprzęgać sań, wyprowadziła więc ze stajni brązową klacz i dosiadła jej, podstawiwszy skrzynkę, żeby sięgnąć grzbietu. Nie pierwszy raz ludzie we wsi widzieli ją, jak uczepiona końskiej grzywy, galopuje przez wieś. Spieszyła się tak, kiedy Bergette miała rodzić, gnała też bryczką zaprzężoną w czarnego ogiera, kiedy zabierała Amandę do Dalsrud. Ta historia zapewne nie popadnie w zapomnienie, bo we wsi wciąż ludzie o tym gadają i ubarwiają swoje opowieści. Elizabeth nie zwracała uwagi na poruszające się firanki w oknach. Niech sobie gadają, plotkary! Teraz chodzi o Linę. Popędzała konia, trzymając się mocno grzywy, by nie spaść. W pełnym galopie skręciła na dziedziniec przed domem doktora i pośpiesznie uwiązawszy konia, pobiegła do głównego wejścia. Zastukała w duże podwójne drzwi, które niemal natychmiast otworzyła zdziwiona służąca.

- Co się dzieje? Pali się? - zapytała bezczelnie.

- Jest doktor?

- Nie, nic pani nie wie?

- O czym?

- Wyjechał z powrotem do Danii.

Poczuła się tak, jakby uszło z niej powietrze. Musiała oprzeć się o framugę, by nie upaść. Dlaczego właśnie teraz? - pomyślała rozżalona. Nie mógł zostać jeszcze trochę?

- Wejdzie pani do środka? - zapytała służąca, a Elizabeth bezwiednie przekroczyła próg.

- Doktor dawno wyjechał? - spytała, jakby to stanowiło jakąś różnicę.

- Wczoraj. Wie pani, dlaczego?

Elizabeth nie odpowiedziała. W ostatnim czasie często myślała o doktorze, lękając się, że odbierze sobie życie.

- Miał romans z pewną mężatką - wyjaśniła służąca nieproszona.

Elizabeth popatrzyła na dziewczynę z prościutkim przedziałkiem na głowie i ciasno zaplecionymi warkoczami. To nie była ta sama, z którą rozmawiała ostatnio.

- Wszystko wyszło na jaw i doktor musiał uciekać - dodała służąca. - Podobno mąż tej kobiety groził, że go zabije, ale nie wiem, czy to prawda. Zastanawiam się, kim jest ta kobieta. Jedni mówią, że to jakaś uboga dziewczyna, a inni, że bogata dama. Jak pani myśli?

- Nić mam o tym zielonego pojęcia, a ty też nie powinnaś się w to wtrącać - odparowała Elizabeth, która wreszcie doszła do siebie. Dziewczyna drgnęła i, zaczerwieniona, wyszeptała:

- Przepraszam.

- Wiadomo, kiedy przyjedzie nowy doktor? - zapytała Elizabeth. Służąca wzruszyła ramionami.

- Nie wiem, ale powiedziano mi, że może się zjawić lada dzień. Póki co, mamy pilnować porządku i zajmować się domem. Elizabeth otuliła się szalem i wyjaśniła:

- Muszę wracać do domu.

- Rozumiem - odparła dziewczyna ostrożnie. - Przepraszam, że zawracałam pani głowę. Mam nadzieję, że chory jeszcze nie umarł, to znaczy...

Elizabeth wspięła się na koński grzbiet i nie zwracając już dłużej uwagi na służącą, pogalopowała z powrotem przez wieś.

- I jak? - zapytała, wpadając prosto do kuchni w kurtce i butach.

- Ciągle śpi - odpowiedziała Helene.

- To dobrze, potrzebny jej teraz spokój.

- A gdzie doktor? - spytała Helene i zerknęła przez okno.

- Wyjechał.

- Dokąd?

- Do Danii.

- Przecież dopiero co tam był? - zdziwiła się Maria.

- Ale on wrócił na stałe do Danii!

Zauważywszy ich pytające spojrzenia, Elizabeth uznała, że lepiej od razu powiedzieć, co usłyszała od służącej. Prędzej czy później i tak dotrą do nich plotki.

- Okazało się, że doktor miał romans z mężatką.

- O, z kim? - zainteresowała się Ane.

- Nie wiem. Jedni mówią, że to bogata dama, inni, że uboga dziewczyna. Tak czy inaczej, nie będziemy tego przecież rozgłaszać. A co uważają na ten temat inni, nic nas nie obchodzi - dodała z naciskiem, patrząc wymownie na Ane. Córka to zauważyła i prychnęła poirytowana:

- Akurat ja chodzę i roznoszę plotki!

- Przecież nic takiego nie powiedziałam.

- Ale pomyślałaś.

- Nie, ostrzegałam cię tylko, Ane. Podobnie jak pozostałe. Jesteś już duża i słyszysz różne rzeczy, których nie należy powtarzać. Musisz więc to wiedzieć. Ane wzruszyła ramionami i odwróciła się demonstracyjnie.

- Co zrobimy z Liną? - zaniepokoiła się Helene. - Kiedy przyjedzie nowy doktor?

- Nie wiem - odparła Elizabeth i rozebrała się z grubych ubrań. Powiesiła je na oparciu krzesła, a obok postawiła buty. Zwykle bardzo pilnowała tego, by od razu odwieszać ubrania na miejsce, teraz jednak była zbyt zmęczona.

- Całe szczęście, że to dopiero początek ciąży - mruknęła Maria.

- A co to ma do rzeczy? Dla Liny to dziecko - rzekła Elizabeth, wbijając wzrok w siostrę.

- Przepraszam, nie myślałam, że... Elizabeth otarła twarz. Przesiąkła zapachem konia, obmyła się więc pośpiesznie wodą z mydłem.

- A nie mogłabyś podać jej jeszcze jakichś ziół? - zapytała Ane. - Może pomogą i Lina wyzdrowieje. Elizabeth pokręciła głową i wytarła ręce.

- Nie znam żadnego lekarstwa na taki kłopot.

Z pokoju dało się słyszeć jakieś odgłosy. Gdy Elizabeth otworzyła pośpiesznie drzwi, zobaczyła, że Lina obudziła się i zamierza wstać.

- Leż spokojnie - nakazała jej Elizabeth i popchnęła ją leciutko z powrotem na poduszkę.

- Ale ja krwawię! Tracę dziecko - płakała.

- Spróbuję zatrzymać krwotok - zdecydowała Elizabeth. - Tylko się teraz nie ruszaj!

Położyła dłonie na brzuchu Liny i skupiona, z zamkniętymi oczyma, po cichu, by Line nie zrozumiała słów, wypowiedziała regułę, której się kiedyś nauczyła. Tę, która ma powstrzymać krwawienie. Gdy umilkła, zobaczyła, że Lina wpatruje się w nią szeroko otwartymi oczyma.

- Co ty robisz? - spytała przestraszona.

- Zatrzymuję krwotok - odparła Elizabeth niskim obcym głosem.

- Myślałam, że to potrafią tylko Lapończycy.

- To się myliłaś.

Lina nie spuszczała z niej wzroku. Twarz służącej, jakby wyrzeźbiona w kamieniu, wyrażała powagę. Wpatrywała się długo w Elizabeth, aż tej zrobiło się nieprzyjemnie, a w końcu zapytała:

- Dlaczego nie zrobiłaś tego od razu?

- Myślałam, że krwotok sam ustanie. Lepiej nie ingerować za bardzo w siły natury.

- Ale... - głos Liny zabrzmiał niepewnie.

- Robiłam to tylko dwa razy w życiu i nie wiem, czy to podziała.

- A na co liczysz? Elizabeth poczuła się tak, jakby ktoś wymierzył jej policzek.

- A jak sądzisz, na co liczę? - opowiedziała pytaniem na pytanie i wstała po czyste kawałki płótna.

- Nie jestem pewna - doleciał ją słaby głos.

- Myślisz, że chcę, żebyś poroniła, Lino? Czy wówczas zajeździłabym prawie konia, by sprowadzić doktora? I robiłabym, co w mojej mocy, by ratować dziecko? W blasku stojącej na nocnym stoliku lampy Elizabeth dostrzegła, jak Linie błyszczą oczy.

- Pojechałaś po doktora?

- Tak, ale nie było go w domu - odparła, nie wyjaśniając szczegółów.

- Nigdy byś nie forsowała konia, gdyby nie chodziło o życie.

- Nie.

- Wybacz, Elizabeth, ale tak się boję i dręczy mnie niepewność.

- Masz tu czystą podpaskę. Później się umyjesz - odezwała się łagodnie Elizabeth i odwróciła się do komody, by nie krępować Liny.

- Chyba nie potrzebuję zmieniać podpaski. Przestałam krwawić.

Elizabeth zamknęła oczy w głębokiej wdzięczności, a potem zebrała zakrwawione płócienne szmatki, które dała Linie Maria.

- Udało się - rzekła Elizabeth. - Odpocznij teraz, Lino. Posiedzę tu przy tobie, aż zaśniesz.

- Jesteś na mnie zła za to, co powiedziałam?

- Nie, nie jestem - uśmiechnęła się Elizabeth i poklepała ją po dłoni. - Spij już.

Lina obróciła się do ściany i zamknęła oczy. Elizabeth złożyła dłonie i w myślach podziękowała Bogu. W końcu to On obdarzył ją tymi zdolnościami, i zapewne z Jego pomocą zatamowała krwotok. Siedziała przy Linie długo, póki nie nabrała pewności, że dziewczyna zasnęła. Dopiero wówczas wymknęła się na palcach do kuchni.

- Już jest dobrze - oznajmiła, czekającym niecierpliwie na wieści dziewczętom. - Lina nie straciła dziecka. Odetchnęły głośno z ulgą wszystkie trzy, jakby wypuściły z płuc długo wstrzymywane powietrze.

- Przyłożyłam dłonie i wypowiedziałam reguły na zatamowanie krwotoku - dodała. Wolała sama o tym wspomnieć, niżby się miały potem dowiedzieć od Liny. Ane popatrzyła na nią swymi jasnobrązowymi oczyma i spytała:

- Czy ja także mam takie zdolności?

- Nie, tylko nieliczni otrzymują taki dar. Ane podciągnęła kolana i objęła ramionami swe chude łydki.

- Gdyby ci się nie udało pomóc Linie, moglibyśmy posłać po Wiedźmę.

- Po Petrę Storli? Dlaczego?

- Kristian zawsze mówi, że na jej widok człowiekowi krew zastyga w żyłach. Elizabeth uśmiała się do łez, a ów śmiech przyniósł jej wielką ulgę.

Rozdział 9

Kapało z dachów, a dziedziniec zamienił się w grząskie błoto. Drzewa porastające zbocza wyciągały nagie gałęzie, które już za miesiąc, w maju, pokryją się puchatymi kotkami. Owce powiły jagnięta, drobne cudne kłębuszki z ogonkami i drobnymi loczkami, poruszające się niepewnie na chudych nóżkach. Ane nie mogła się doczekać, kiedy już trochę urosną i po raz pierwszy wypuści się je na pastwisko. Uważała, że to taki zabawny widok.

W Słonecznym Wzgórzu odbył się pogrzeb. W skromnej ceremonii wzięło udział tylko parę osób. Szarym drewnianym krzyżem zaznaczono miejsce pochówku gospodarza. Rodzina położyła obok pęk gałązek bazi, jako ostatnie pożegnanie. Taka jest kolej rzeczy, jakkolwiek by to bolało i jak trudno by to było zrozumieć.

W Dalsrud odbywały się postrzyżyny owiec. Do pomocy ochoczo stawiły się żony komorników. Wiedziały bowiem, że ich praca nagrodzona zostanie brzęczącymi monetami lub zapasami jedzenia. Elizabeth pouczyła wszystkie kobiety, w jaki sposób należy sortować wełnę, i nie tolerowała niedbalstwa. Osobno wkładało się skołtunioną grubą wełnę z ud i podbrzuszy, a osobno wełnę z grzbietów. Na jesieni, gdy zostaną ostrzyżone jagnięta, Elizabeth zamierzała oddać część wełny Linie na ubranka dla dziecka. Wszystko bowiem wskazywało na to, że udało się uratować ciążę. Elizabeth wyprostowała plecy, potarła bolący krzyż i poruszyła palcami zesztywniałymi od trzymania nożyc. Zaraz jednak znów się pochyliła i pracowała dalej. Myśli błądziły własnymi drogami. Lina dość szybko doszła do siebie i przyrzekła na wszystkie świętości, że odtąd będzie się bardzo oszczędzać. Elizabeth przykazała jej surowo, by o każdym nawet najdrobniejszym krwawieniu czy bólu natychmiast ją powiadomiła. Lina, z lęku, że podobne zdarzenie mogłoby się powtórzyć, nie wzbraniała się przed złożeniem obietnicy.

Kiedy już była na tyle zdrowa, że mogła wrócić do Linastua, Elizabeth zabrała się za uprzątnięcie pokoju, który służąca zajmowała podczas choroby. Ściągnęła brudną pościel i otworzyła okno, by przewietrzyć pomieszczenie. Zamierzała też przetrzeć podłogę, ale gdy się nachyliła, zauważyła w kącie list od Jensa. Zapewne wypadł z kieszeni Liny, kiedy ją przeniosły na łóżko. Elizabeth podpytywała Linę parę razy, co napisał Jens, dziewczyna jednak dawała jej do zrozumienia, że woli to zachować dla siebie.

Elizabeth zawahała się. Miała okazję przekonać się sama. Wystarczyło wyjąć list z koperty. Ale przecież słowa Jensa nie są przeznaczone dla niej lecz dla Liny, a czytanie cudzych listów to największy grzech. Przyjaciele sobie takich rzeczy nie robią. Czy Lina jest moją przyjaciółką? - zastanawiała się, drżącymi palcami rozkładając kartki. Pośpiesznie przemknęła wzrokiem po linijkach tekstu, a gdy skończyła, siadła ciężko na brzegu łóżka i zapatrzyła się przed siebie. W całym liście Jens nie napomknął nawet słowem, że kocha Linę lub że za nią tęskni. Opisywał połowy, codzienne życie rybaków, a także wspomniał, że odwiedził jej rodzinę. Dodał nawet, że Kristian został zaproszony na kawę przez samego właściciela łowiska. A na zakończenie przekazał pozdrowienia dla wszystkich.

Elizabeth pożałowała, że uległa ciekawości i przeczytała list, poczuła bowiem jeszcze większe współczucie dla Liny. Co ta biedaczka sobie pomyślała? Świeżo upieczona mężatka. Równocześnie Elizabeth nie potrafiła wykrzesać w sobie złości wobec Jensa. Na swój sposób był bowiem uczciwy.

Napisał tylko tyle, ile mógł, nie chciał kłamać. Traktował Linę jak przyjaciela. Stąd taki lapidarny styl.

Usłyszawszy kroki w korytarzu, Elizabeth pośpiesznie złożyła list, zastanawiając się gorączkowo, co z nim zrobić. Jeśli powiem szczerze, że go znalazłam, Lina będzie podejrzewać, że zapoznałam się też z jego treścią. Zraniłoby ją to bardzo, a przecież dość ma innych zmartwień. Elizabeth upuściła list z powrotem na podłogę.

- Zrobiłaś porządki? - zapytała Maria. - Ależ tu zimno!

- Chciałam tylko trochę przewietrzyć i całkiem zapomniałam zamknąć okna. Elizabeth manipulowała chwilę przy haczyku, ale wreszcie udało jej się zamknąć okno.

- O, tu leży jakiś list - usłyszała za plecami głos Marii. Elizabeth odwróciła się i robiąc zdziwioną minę, zapytała:

- Czyj list?

- Liny, od Jensa. Biedaczka, pewnie miała go w kieszeni przez cały czas i wypadł jej, gdy tu leżała. Schowam w swoim kufrze, i oddam, gdy przyjdzie.

- Dobrze, Mario, dopilnuj tego - rzekła Elizabeth, wkładając świeżą powłokę na pościel. Ze wstydu paliły ją policzki. Nigdy sobie tego nie wybaczy, że postąpiła tak podle i przeczytała list do Liny. Elizabeth przestała chodzić na spacery brzegiem morza, gdy się przekonała, że Lina też lubi się tamtędy przechadzać. Służąca czekała na Jensa i wypatrywała łodzi, niezależnie od pogody. Wielu rybaków już powróciło. Żony komorników z ulgą witały, mężów, całych i zdrowych. Odczuły też znaczną poprawę bytu, gdy przywieźli zarobione pieniądze, a i one zdołały odłożyć coś z zapłaty za strzyżenie owiec w Dalsrud.

Lina nie pozwoliła, by wspomnieć w listach o jej ciąży. Chciała sama powiedzieć Jensowi o dziecku, gdy się spotkają. Dlatego właśnie chadzała nad brzeg morza, nie zważając na śliskie od glonów kamienie i skały. Elizabeth denerwowała się na nią i upominała ze złością, że ze względu na dziecko powinna bardziej uważać. Lina uśmiechała się tylko i powtarzała niestrudzenie, że żadna kobieta w jej stanie nie siedzi przez całą zimę w czterech ścianach. Poza tym zawsze umiała poruszać się zwinnie, a morskie powietrze podobno jest zdrowe na wszelkie dolegliwości.

Elizabeth milkła więc, tłumiąc w sobie upomnienia, które miała na końcu języka, i szła posiedzieć na szkiery. Niepisane prawo w Dalsrud zakazywało innym tam chodzić. To miejsce było zarezerwowane dla Elizabeth.

Wreszcie mężczyźni wrócili. Zostali powitani bardzo oficjalnie, niemal jak obcy, uściskami dłoni i uroczystymi słowami. Powtarzały się te same co każdego roku pytania: Czy mieli dobry rejs, czy pogoda dopisała? Rybacy przekazywali pozdrowienia z daleka i z bliska, a do domów wnosili ciężkie skrzynie.

Elizabeth rejestrowała wszystko, co się wokół dzieje. Zerkając dyskretnie, zauważyła, że Jens przywitał się z Liną uprzejmie, ale bez czułości, za to co i rusz odwracał się w jej stronę. Jego stęsknione spojrzenie paliło ją w plecy, gdy jednak podnosiła na niego wzrok, udawał, że patrzy gdzie indziej.

Kiedy mężczyźni kąpali się, golili i strzygli włosy, kobiety zabrały się za przyrządzenie posiłku.

Dawno już nie jadły dobrej świeżej ryby i ślinka im ciekła na widok przywiezionych tarlaków, ikry i wątroby. Uznały jednak, że mężczyźni chętniej zjedzą solidną porcję mięsa po kilku miesiącach odżywiania się tym, co darowało im morze.

Wykąpani i czyści, z włosami uczesanymi na mokro zasiedli wokół stołu. Zapanowała ogólna wesołość, opowiadaniom nie było końca. Elizabeth wspomniała o przywiezionym ze sklepu piecyku, a Kristian obiecał, że postara się go jak najszybciej ustawić w kuchni.

Elizabeth jadła z apetytem drobne pomarańczowe jajeczka ikry i rozkoszowała się każdym kęsem.

Potem sięgnęła po wątróbkę i ryby. Nie żałowała sobie. Nic chyba tak nie smakowało, jak ta świeża ryba z zimowych połowów.

Gdy już się wszyscy najedli, mężczyźni wyjęli ze skrzyń prezenty. Elizabeth wstrzymała oddech, obawiając się, że Jens kupił Linie jedwabny szal.

Uznałaby to za zdradę, mimo iż dobrze wiedziała, że niesprawiedliwie.

Lina rozpromieniła się z radości, gdy odwinęła prezent.

- Jens, kochany jesteś! Marzyłam właśnie o szczotce do włosów i lusterku. Stare już się prawie nie nadaje do użytku. Nie to, żebym się bez przerwy przeglądała - dodała pośpiesznie - ale przydaje się, gdy się szykuję do kościoła, a i ty przy goleniu też przecież musisz spojrzeć w lustro.

Kristian ze swojej skrzyni wyjął tkaninę na suknię i koronki. Ane dostała papier nutowy, Maria książkę, Helene zaś piękną ramkę.

Dzień minął nadspodziewanie szybko. Kiedy zapadł wieczór, a Lina oznajmiła, że pora iść do domu, Elizabeth chciała zaprotestować i poprosić, by przenocowali we dworze. Ale zdołała się powstrzymać.

Nie mogła przecież zabronić im pójść do siebie, choć bardzo z tego powodu cierpiała. Lina chciała powiedzieć Jensowi o dziecku na osobności. Elizabeth wiedziała, jak służąca bardzo czeka na tę chwilę, gdy zostaną sami. Wszystkie się tego domyślały, bo nawet Ane, której zwykle trudno było cokolwiek utrzymać w tajemnicy, tym razem nic nie wypaplała.

Tego wieczoru Jens dowie się, że zostanie ojcem. Niełatwo jej było się z tym pogodzić.

Wieczornej toalecie poświęciła więcej czasu niż zwykle. Umyła się dokładnie pachnącym mydłem, a włosy wyczesała tak, że aż lśniły. Wcześniej napaliła w piecu, powlekła też czystą pościel. Tyle była winna Kristianowi. Zamierzała powitać go gorąco, tak jak na to zasługiwał. Jest jego żoną i mimo wszystko kocha go.

Wszedł na poddasze chwilę po niej.

- Jesteś naga? - zapytał, rozpinając guziki u koszuli.

- Tak - odparła.

Na nocnych stolikach po obu stronach łóżka postawiła lampy parafinowe, pamiętając, że Kristian lubi zapalone światło w sypialni.

- Tęskniłaś za mną? - spytał, wsuwając się pod okrycie. Nie musiała kłamać, odpowiadając:

- Tak, Kristian, tęskniłam i bardzo się o ciebie bałam.

- Za tym także tęskniłaś? - dopytywał się dalej, ściskając w dłoniach jej piersi, a potem obejmując wargami brodawkę.

Prąd przeniknął jej ciało, wygięła się w łuk i przywarła z jękiem do męża.

Chciała prosić o więcej, gdy cofnął usta, ale jego wargi błądziły dalej po nagiej skórze, całowały, sprawdzały smak i leciutko przygryzały. Szumiało jej w uszach i każdym skrawkiem ciała reagowała na dotyk Kristiana, który w kółko szeptał jej imię:

- Elizabeth, moja ty, Elizabeth...

Zamknęła oczy, przyjmując jego pieszczoty, skupiając się jedynie na doznaniach.

Jej dłonie także powędrowały w okolice jego bioder i przyrodzenia. Niecierpliwie położył się na niej, mamrocząc do ucha:

- Nie zdołam dłużej czekać.

- Nie szkodzi - odpowiedziała szczerze. Rozchyliła uda, otwierając się przed nim, a gdy w nią wniknął, splotła łydki wokół jego bioder i go przyjęła. Nie musieli przecież na tym poprzestać. Czekała ich długa noc.

Słońce posyłało gorące promienie z bezchmurnego nieba, a lekki wietrzyk poruszał schnącym na sznurze praniem. Ciasno obok siebie wisiały męskie spodnie i koszule. Jens stał niedaleko. Naprawiał sieci zaczepione na sosnowym pniu. Jego bliskość wywoływała u Elizabeth niemal fizyczny ból. Zastanawiała się, czy specjalnie rozłożył się tak blisko ze swoją robotą. Szybko jednak odrzuciła tę myśl. Skąd mógł wiedzieć, że to właśnie ona przyjdzie wieszać pranie. Stał odwrócony do niej plecami, nie widziała więc jego twarzy.

- Stęskniłem się za tobą - usłyszała nagle. Sądząc, że słuch ją mami, omal nie poprosiła, by powtórzył. Kiedy jednak się nie odezwała, spytał:

- A ty za mną tęskniłaś?

- Tęskniłam za wszystkimi, którzy wypłynęli w morze. Cierpiała, używając tak odpychającego tonu, ale nie miała innego wyjścia. Wieszała pranie nieśpiesznie. Rozkładała i prostowała kołnierze u koszul, sprawdzała, czy sprały się wszystkie plamy.

- Myślami byłem przy tobie każdego dnia - ciągnął Jens, jakby nie wyczuł jej chłodu.

- Domyślam się, że Lina wyjawiła ci nowinę.

- Tak, powiedziała mi, gdy tylko znaleźliśmy się sami.

- Zostaniesz ojcem, co ty na to?

- Na pewno nie ucieknę od odpowiedzialności za moje dziecko. Poza tym jestem żonaty, o czym wciąż chętnie mi przypominasz. Czyżby w jego głosie pobrzmiewała gorycz? Elizabeth nie miała pewności.

- Mam nadzieję. Lina opowiedziała ci, co się wydarzyło zimą?

- Tak, wspomniała, że zatamowałaś krwotok. Jest ci taka wdzięczna i wypowiada się o tobie bardzo ciepło. Mogła przecież...

- Nic nie mów - przerwała mu Elizabeth.

- Doszło między wami do nieporozumienia?

- Nie, ale nie lubię rozmawiać o moich zdolnościach - skłamała.

Uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał.

- Co ty właściwie czujesz do mnie, Elizabeth? - zapytał, zmuszając, by spojrzała na niego.

- Nie zadawaj mi takich pytań, Jens. Należę teraz do Kristiana, a ty do Liny. I tak musi być. Podniosła pusty kosz na bieliznę i już zamierzała odejść, gdy on odpowiedział:

- Może byłoby lepiej, gdybyśmy z Liną przenieśli się do Kabelvaag, wtedy nawzajem oszczędzilibyśmy sobie widoku.

- Nie! - wykrzyknęła bezwiednie, odsłaniając przed nim swoje prawdziwe uczucia. Równie dobrze więc mogła powiedzieć resztę. - Nie wyjeżdżaj, Jens! Nie zniosłabym tego!

- Masz przecież Kristiana.

- Tak i za nic w świecie nie chciałabym go zranić. On... zajmuje w moim sercu szczególne miejsce. - Ale?

- Ale ty jesteś jeszcze ważniejszy - wyznała i oddaliła się szybkim krokiem, złamawszy wszystkie obietnice, jakie wcześniej złożyła samej sobie.

Już wczesnym wieczorem zaczęło się chmurzyć. Zza szczytów nadciągnęły ciężkie, ołowiane chmury, zapowiadając niepogodę.

- Boże, dopomóż, znów zbiera się na sztorm - westchnęła Helene, pocierając ramiona. Oby tylko nie ucierpiały zabudowania. Jesteś pewna, Lino, że chcesz nocować dziś w chacie? Może byłoby lepiej, gdybyście zostali na noc we dworze?

Lina tymczasem ubrała się pośpiesznie i poganiała Jensa, że trzeba już iść. Im wcześniej tym lepiej. Elizabeth się nie odzywała, spoglądała jedynie w niebo, które chmurzyło się coraz mocniej i lada chwila należało się spodziewać błyskawic i grzmotów. Wcześnie położyli się do łóżka.

- Może zdążymy zasnąć, zanim rozszaleje się sztorm i nawet go nie zauważymy - rzekł z nadzieją Kristian. Tego wieczoru także pragnął Elizabeth, ona jednak go stanowczo odsunęła.

- Nie, Kristian, nie dziś, naprawdę nie chcę - wymawiała się.

Zostawił ją więc w spokoju i nie minęła chwila, a już spał. Elizabeth tymczasem leżała, nasłuchując zawodzenia wiatru i pojękiwań w węgłach domów. Dopiero, gdy już była pewna, że wszyscy domownicy zasnęli, wstała po cichu i ubrawszy się ciepło, wymknęła się z domu. Szła pochylona, chroniąc się przed uderzeniami wiatru i zmagając z żywiołem, nad którym tylko Bóg potrafił zapanować. Parła naprzód, krok za krokiem, wielokrotnie odrzucana przez ostre podmuchy, w końcu jednak dotarła do celu.

By wichura nie zmiotła jej do morza, przysiadła na zimnej skale z dala od brzegu. Morze kipiało i gotowało się. Niebo i woda zlały się w jedno. Pewnie takie same fale zmyły Jensa z pokładu tamtej nocy, pomyślała. Gdy zaginął, przeżyła prawdziwe piekło strachu. To wtedy nastąpił gwałtowny zwrot w jej życiu. A po tylu latach Jens wrócił i...

Rozłożyła ręce, a z jej ust wydobył się rozdzierający krzyk. Wykrzykiwała całą swą rozpacz, łzy mieszały się z zacinającym deszczem i bryzgami morskiej wody. Płakała, póki starczyło jej sił. Uspokoiła się na moment i na nowo wybuchała szlochem. Dopiero gdy poczuła, że wyrzuciła z siebie wszystko, wstała i zawróciła do domu. Wiatr ją teraz popychał. Elizabeth wiedziała, że dni nie staną się odtąd łatwiejsze, czuła jednak, że jakoś sobie poradzi. A z czasem... Z czasem nauczy się z tym żyć.

Żeby w kuchni mógł stanąć nowy piecyk, należało wyburzyć palenisko. Kristian uprzedził, że będzie przy tym straszny bałagan i doradził, by opróżnić wszystkie szafki i szuflady.

- Jesteś pewien, że sobie z tym poradzisz? - zapytała Elizabeth niepewnie.

- No wiesz, uważaj, co mówisz! - odparł z obrażoną miną i udawał, że chce ją uszczypnąć w pośladki. Wywinęła mu się ze śmiechem.

- A co tam słychać u Olava i Elen? Wiadomo coś? - zapytał Kristian i ze zmarszczonym czołem uważnie przyglądał się palenisku.

- Nie, od wesela z nimi nie rozmawialiśmy. Elizabeth postawiła na ławie stos talerzy i kazała Linie wynieść je do jadalni.

- Pewnie wszystko jest, jak należy, inaczej doszłyby do nas jakieś wieści - uznała Maria. Elizabeth poczekała, aż siostra i Ane wyjdą z kuchni, a potem zniżywszy głos, opowiedziała:

- Kiedy was nie było, Lina zachorowała. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że spodziewa się dziecka. Bałam się o nią, dlatego któregoś dnia wybrałam się do doktora, by mi coś poradził. I wtedy coś podsłuchałam.

- Co takiego? - zaciekawił się Kristian.

- U doktora był lensman z małżonką. Okazało się, że odkrył, że żona ma romans z doktorem. Chciałabym, żebyś o tym wiedział.

Kristian zmrużył oczy i odgarnął z czoła grzywkę. Obrócił się parę razy niespokojnie, wreszcie się odezwał:

- Nie pojmuję, że ludzie o tym statusie pozwalają sobie na takie zachowanie! Czyżby pani lensmanowa zapomniała, że przed pastorem, parafianami i Bogiem złożyła przysięgę i obiecała małżonkowi wierność, póki śmierć ich nie rozdzieli?

Elizabeth spuściła wzrok i wzruszyła ramionami. Poczuła się tak, jakby te słowa były skierowane do niej. Nie mam czystego sumienia, pomyślała.

- I co teraz? - spytał Kristian. - Co zamierzają zrobić?

- Jak już słyszałeś, Lina jest w ciąży, ale omal nie straciła tego dziecka. Pojechałam drugi raz do doktora, no i wtedy dowiedziałam się, że doktor wyjechał na stałe do Danii. Nikt się nie dowiedział, z kim miał romans.

- Ale ludzie wiedzą, z jakiego powodu wyjechał.

- Owszem. Póki co pozostaliśmy bez doktora - odparła Elizabeth, rozkładając dłonie. Podobno jednak lada dzień należy się spodziewać nowego.

- Co o tym sądzisz?

- No cóż, to smutne, że coś takiego się zdarza, co jednak mogę na to poradzić? Mam usiąść i płakać? Roześmiał się i pocałował ją w czoło.

- Nie, oczywiście, że nie. Tak tylko pytam, bo bardzo mną to wstrząsnęło. Znam lensmana od tylu lat.

- Jakoś to będzie - uznała Elizabeth i pogładziła go po ramieniu. Oby tylko ludzie we wsi nie zwietrzyli, że chodziło o jego żonę.

- Każdy zmaga się z własnymi kłopotami - odparł i pokręcił głową, a potem poprosił z uśmiechem:

- Możesz mi przynieść ten duży młotek? Albo nie, jest za ciężki nie powinnaś dźwigać, sam przyniosę.

- Za ciężki? - prychnęła Elizabeth i natychmiast wyszła na dziedziniec. Tam się dopiero zorientowała, że nie ma pojęcia, gdzie szukać młotka. Ale nie chciała wracać i pytać, więc rozejrzała się po wszystkich zabudowaniach gospodarczych. Bez skutku. Skierowała kroki do szopy na łodzie.

- Za ciężki - mruczała pod nosem z oburzeniem. - Gdyby widział, jak my, kobiety, tu harujemy, gdy oni są na zimowych łowiskach!

Chwyciła podwójne wrota i z wysiłkiem je otworzyła.

Słońce rozświetliło bezlitośnie wnętrze szopy. Elizabeth chciała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w gardle. Stała nieruchomo niczym słup soli, porażona tym, co ujrzała.

Lars pierwszy zareagował. Poderwał się i wciągnął opuszczone do kostek spodnie. Helene potrzebowała więcej czasu, by wygrzebać się z leżącej na podłodze sterty sieci. Spódnicę miała podniesioną wysoko, tak, że wszystko było na wierzchu, a rozpięta bluzka obnażała dorodne białe piersi ze sterczącymi sutkami. - Przepraszam - tłumaczył się Lars obrócony plecami, nerwowo zapinając rozporek. Helene obciągnęła spódnicę purpurowa na twarzy. Dopiero wtedy Elizabeth się opanowała. Zatrzasnąwszy za sobą wrota, ruszyła biegiem do domu. Zdyszana wpadła do kuchni z takim rumorem, że aż przestraszyła Kristiana, który właśnie odsuwał od ściany skrzynię na torf.

- Co się stało? - zapytał. - Nic! Podszedł do niej i zmarszczył brwi.

- No, powiedz!

- Przecież mówię, że nic!

- A gdzie młotek?

- Nie... nie znalazłam.

Ręce jej opadły i uświadomiła sobie, że musi o wszystkim powiedzieć mężowi. Oblała się wstydliwym rumieńcem i zrobiło jej się gorąco.

- Poszłam sprawdzić, czy młotek nie leży w szopie na łodzie i natknęłam się tam na Helene i Larsa, którzy...

- Którzy co?

- No wiesz.

- Nie.

- Byli nadzy i...

Zbyt późno zorientowała się, że Kristian stroi sobie żarty.

- A co ty się ze mnie wyśmiewasz? - rozgniewała się, widząc, jak trzęsą mu się ramiona, a oczy zaszły mu łzami.

- Jesteś taka zabawna, gdy się zawstydzisz. Wyobrażam sobie, jak zareagowałaś na ich widok. Pewnie też na nich nakrzyczałaś?

- Zamilcz, głuptasie! To nieprzyzwoite! Pomyśl, jakby tak ktoś inny ich zobaczył. Na przykład Ane? Nadal cię to bawi?

- To są dorośli ludzie - zaśmiał się Kristian, wycierając oczy. - A ja, na przykład, znam pewną osobę, która była ze mną w tym samym miejscu. Czyżbyś zapomniała? Elizabeth nie odpowiedziała. Ze złością wkładała filiżanki i spodki do balii.

- Gdzie Ane? - zapytała.

- Zdaje się, że poszła na strych z Marią i z Liną.

- Sam sobie poszukaj młotka - rzuciła krótko.

- Jest w szopie - odparł z uśmiechem Kristian.

- Sprawdzałam, nie było.

Wyszedł, nie przestając się zaśmiewać.

Elizabeth odstawiła balię i osunęła się na krzesło. Gdy przez okno zobaczyła rozbawionego Kristiana, mimowolnie się uśmiechnęła. Zaraz jednak spoważniała, bo znów przed oczyma pojawił jej się obraz Helene i Larsa. Jak oni mogli! Przecież to nieprzyzwoite, cokolwiek uważa na ten temat Kristian! Strasznie była zażenowana i czuła, że wciąż pali ją twarz.

Tymczasem wrócił Kristian i w prawej ręce niósł młotek. A więc jednak go znalazł!

Elizabeth zabrała się za dalsze porządki. Stoły w jadalni i salonie były już zapełnione naczyniami, na podłodze stały garnki i sagany. Na czas przebudowy, posiłki gotować się będzie na piecu chlebowym, a jeść będą w jadalni.

Gdy tak planowała w myślach, otworzyły się po cichu drzwi, a potem znów się zamknęły.

- Elizabeth! Obejrzała się gwałtownie i zadrżała, napotkawszy spojrzenie Jensa.

- Dlaczego ty mnie unikasz? - zapytał. Wolałaby usłyszeć w jego głosie zarzut, tymczasem pobrzmiewał w nim jedynie smutek.

- Nie rozumiem, o czym mówisz - odparła, przesuwając bez sensu kubki. Jeden omal nie spadł na podłogę. Cofnęła się więc i wytarła w fartuch spocone dłonie.

- Owszem, unikasz. Jeśli zaprzeczysz, to podam ci konkretne przykłady.

Poczuła się pochwycona w pułapkę. Nerwowo gniotła koronkę przy obrusie. Zebrawszy się jednak na odwagę, powiedziała mu:

- Tak jest lepiej, Jens. Ty masz teraz Linę, a ja Kristiana.

- Nie potrzebujesz mi bez przerwy o tym przypominać. Wiem o tym.

- To dlaczego wciąż do tego wracasz?

- Przecież musimy chyba ze sobą rozmawiać! Jesteśmy sąsiadami, a ja u was pracuję.

- Dlaczego jesteś niemiły, Jens, jakbyś... - szukała właściwego słowa, ale nagle ujrzała całą sytuację z jego perspektywy. Jej pierwszy mąż pracuje jako parobek we dworze, gdzie ona jest gospodynią. Z pewnością nie jest to łatwe dla kogoś tak dumnego jak Jens.

- Przepraszam, nie zamierzałem cię urazić - rzekł ze szczerością w głosie. - Po prostu nie chcę, żebyś traktowała mnie jak powietrze, Elizabeth.

Wypowiedział jej imię w taki sposób, że poczuła cudowny zawrót głowy. Wiedziała jednak, że musi być stanowcza.

- Którejś nocy nie mogłam zasnąć i dużo o tym myślałam. - Nie wspomniała mu, że poszła na szkiery w sztormową noc. - I uświadomiłam sobie wówczas, że musimy zachować dystans. Inaczej nie będzie dobrze.

- Proponowałem, że wyprowadzimy się stąd z Liną, ale ty nie chciałaś się na to zgodzić - odparł i nieproszony siadł na krześle. - Wiele ode mnie żądasz, Elizabeth, może więcej niż jestem w stanie wytrzymać. Chcesz, żebym był blisko, a zarazem unikasz mnie wzrokiem i ze mną nie rozmawiasz.

- Nie wolno nam tego robić - przerwała mu szarpana rozpaczą. - Oboje mamy małżonków.

- Przecież nie proszę cię, żebyś poszła ze mną do łóżka, Elizabeth! Chcę jedynie, byś mnie wciąż nie unikała i czasem zamieniła ze mną parę słów. Z jakiegoś powodu zabolały ją te słowa, ale to, co powiedział na końcu, było jeszcze gorsze:

- Obchodzi mnie Lina. Gdyby tak nie było, nie ożeniłbym się z nią.

- Wspaniale, to się jej trzymaj! Wstał i podszedł do niej. Przez cienką bluzkę poczuła jego ciepłe dłonie na swych ramionach.

- Nie złość się! - powiedział. - I tak ty najwięcej dla mnie znaczysz. Bała się, że głos ją zdradzi, że się rozpłacze, skinęła więc tyko głową.

- W takim razie zostawmy to tak, jak chcesz - rzekł zduszonym głosem. Tylko nie traktuj mnie jak powietrze, bo wówczas lepiej będzie mi stąd wyjechać. Obiecujesz? Pokiwała głową.

Trzasnęły drzwi wejściowe i z korytarza doleciały głosy Helene, Larsa i Kristiana. Elizabeth pośpiesznie otarła twarz i poprosiła:

- Idź już, Jens.

Bez słowa skinął głową i wyszedł, w korytarzu mijając się z tymi, którzy weszli rozgadani do kuchni. Helene podeszła do Elizabeth i wyciągając dłoń, poprosiła:

- Muszę koniecznie z tobą pomówić.

- Oszczędź mi tego! Uznajmy, że nic nie widziałam - odparła Elizabeth, a słysząc cichy śmiech Kristiana, zgromiła go wzrokiem.

- Ale posłuchaj! - prosiła Helene, chwytając ją za ramiona. - Lars chciałby coś powiedzieć. Elizabeth skinęła głową, skrzyżowała ręce na piersi. Niechętnie usiadła przy stole obok Kristiana. Lars odchrząknął.

- Poprosiłem Helene o rękę, a ona się zgodziła.

- Kolejne wesele? - wyrwało się Elizabeth. - Ależ to wspaniale! Bardzo się cieszę. Gratulacje! Kristian wstał i uścisnąwszy obojgu dłonie, zapytał:

- Na kiedy planujecie ślub?

- Po sianokosach - odparła Helene. Ale my nie chcemy żadnego wesela.

- Słyszał to kto? - oburzyła się Elizabeth.

- Poważnie - rzekła Helene. - Wystarczy, że wypijemy wspólnie z wami kawę przy kuchennym stole.

- A co, w salonie wam się nie podoba? - zażartował Kristian.

- Podoba. Dobrze już, niech będzie w salonie - roześmiał się Lars, odsłaniając dołki w policzkach. Dziewczęta zeszły ze strychu, niosąc wysuszoną bieliznę. Elizabeth spojrzała na kuchenne okno i stwierdziła, że są brudne szyby. Jak tylko Kristian upora się z piecykiem, trzeba będzie je umyć. Dobrze było znów uchwycić się zwyczajnych codziennych myśli.

Rozdział 10

Z izby dla parobków dochodziło postukiwanie i szuranie. Elizabeth zajrzała do środka i popatrzyła na odwróconego tyłem Jensa, na jego szerokie plecy i drgające pod koszulą mięśnie. Wzdłuż kręgosłupa spływał mu pot, odznaczając się ciemniejszym pasem na szarej tkaninie.

- Czemu jesteś tu sam? - zapytała. Jens odwrócił się z uśmiechem i odgarnął grzywkę opadającą mu na oczy.

- Lars i Kristian poszli wypuścić owce i jagnięta na pastwisko, więc się zaofiarowałem, że sam dokończę. Pokiwała głową i omiotła wzrokiem izbę.

- Zdjąłem już dwie koje, które stały Cu, przy ścianie - wyjaśnił Jens. - Zostały mi jeszcze te dwie. Przypuszczam, że Helene i Lars zechcą wstawić porządne łóżko.

- Kristian kupił niebieską farbę do ścian. Ładnie będzie, jak się pomaluje - stwierdziła Elizabeth. Stali tak oboje, próbując sobie wyobrazić, jak izba będzie wyglądać po remoncie.

Helene zapytała, czy nie znalazłoby się dla nich we dworze jakieś miejsce, które mogliby nazwać swoim. Wiadomo, że większość czasu nadal spędzać będą wraz z mieszkańcami Dalsrud, ale bardzo chciała, by z Larsem mieli własny kąt.

- Helene na pewno powiesi od razu firanki i ozdobi izbę, tak jak to wy, kobiety, lubicie - rzekł Jens. Elizabeth napotkała jego spojrzenie i zauważyła wesoły błysk w oku. Ucieszyła się, że Jens nie chowa do niej urazy po poważnej rozmowie, jaką odbyli.

- Jesteś gotowa zgodzić się na wszystko, byle zatrzymać Helene w Dalsrud - rzucił Jens z nagłą powagą. Zaskoczył ją i nie wiedziała w pierwszej chwili, co mu odpowiedzieć.

- Helene była moją pierwszą przyjaciółką, a przez te wszystkie lata dzieliłam z nią wiele trosk i radości. Usiadł na skrzyni i oparł się plecami o ścianę.

- Kiedy tu przybyłem, zdziwiłem się, że pozostawiłaś ją tu nadal na służbie.

- Ona sama tego chciała. Zresztą nie jest zwykłą służącą lecz pokojówką. Bardzo to podkreśla.

- Masz szczęście, że jest obok ciebie ktoś taki.

- Tak - odparła, a nawijając na palec pukiel włosów, zamyśliła się. - Tylu bliskich straciłam, oboje rodziców, Ragnę, ciebie... - urwała i zagryzła wargę. Jens milczał.

- To znaczy... chodziło mi o to... no wiesz, myślałam, że nie żyjesz - dodała, spuszczając wzrok. Uśmiechnął się lekko i podnosząc się z miejsca, odpowiedział:

- Rozumiem, co masz na myśli, Elizabeth. Doleciało ich głośne beczenie. Elizabeth skinęła w stronę owczarni i zauważyła z daleka córkę.

- Wypuszczają owce, a Ane, jak się słusznie domyślałam, jest z nimi. Usiłowała się roześmiać, ale onieśmielał ją jego badawczy wzrok. Otuliła się mocniej szalem i rzekła:

- Lepiej, bym wróciła do izby. Sprawdzę, co się tam dzieje.

Dopiero, gdy otwierała drzwi wejściowe budynku mieszkalnego, usłyszała, że Jens zabrał się znowu do pracy.

Lina stała w drzwiach prowadzących do pokoiku Helene i coś do niej mówiła.

- A czym wy się zajmujecie? - spytała Elizabeth, przystanąwszy obok Liny.

- Zrobiłam porządki w moim kufrze - odparła Helene i wyłożyła na łóżku parę powłoczek. - Przez długi czas sądziłam, że to wszystko nigdy mi się nie przyda - roześmiała się.

Elizabeth znała dobrze przyjaciółkę i wyczuła, że to wymuszony śmiech. Rzeczywiście, Helene nie miała lekkiego życia. Najpierw została zgwałcona przez Leonarda, a potem ten łajdak Pal Persa obchodził się z nią wyjątkowo brutalnie. Zasłużyła naprawdę, by wreszcie było jej dobrze, pomyślała Elizabeth.

- Szczęściara z ciebie. Trafił ci się taki wspaniały i miły narzeczony - mówiła Lina. - We wsi wiele służących ci zazdrości.

- Naprawdę? - zdziwiła się Helene, spoglądając na Linę.

- Mhm. Słyszałam, jak rozmawiały między sobą po nabożeństwie. A ja im od razu zapowiedziałam, że mają się trzymać od niego z daleka, bo jest twój.

Helene uśmiechnęła się i, zarumieniona, pochyliła się z powrotem nad kufrem. Tym razem wyjęła powłokę na kołdrę, ale gdy ją rozłożyła, jęknęła:

- Och, zobaczcie, jak pożółkła!

- Daj ją Marii - poradziła Elizabeth. - Jak będzie prała, to przy okazji odświeży ci tę pościel. A pozostałe, jak wyglądają?

- Dobrze, ale trochę czuć je stęchlizną. Chyba je później trochę przepłuczę i wywieszę na słońcu.

- Z czasem zaczniesz także szyć ubranka - rzekła Lina, kładąc dłoń na brzuchu. Była w czwartym miesiącu ciąży i wprawne oko potrafiłoby już dostrzec lekkie zaokrąglenie.

Helene znieruchomiała i spytała surowo:

- Co masz na myśli?

- Pewnie jak każda kobieta chciałabyś dorobić się gromadki dzieci.

- Jeszcze nie wyszłam za mąż, więc chyba nieco za wcześnie na takie plany - odparła Helene, a jej ruchy stały się gwałtowniejsze.

- Pójdziemy popatrzeć na jagnięta? Właśnie wypuścili je na pastwisko - zaproponowała Elizabeth i pociągnęła Linę za sobą. Służąca ruszyła za nią niechętnie, a gdy już schodziły ze schodów, zapytała Elizabeth:

- Co jej się stało? Chyba nie powiedziałam nic złego?

- Nie, nie - odparła Elizabeth, zastanawiając się gorączkowo, jakiego udzielić Linie wyjaśnienia. - Helene jest trochę wstydliwa, jeśli chodzi o te sprawy. Uważa, że najpierw należy wyjść za mąż, a dopiero później myśleć o dzieciach. Zresztą niektóre kobiety wolą na takie tematy nie rozmawiać. Lina wydawała się zaskoczona, ale Elizabeth zmieniła szybko temat i pociągnęła ją za sobą na łąkę. Postanowiła porozmawiać później z Helene i uprzedzić ją, co powiedziała Linie. Biedna Helene, westchnęła w duchu. Przez to, co zrobił jej Leonard, nigdy nie będzie mogła urodzić dzieci.

- Och, jakie cudowne! Widziałaś? - wyrwało się Linie, gdy podeszły do ogrodzonego pastwiska. Elizabeth powiodła wzrokiem ku jagniątkom, które podskakiwały, przewracały się, potrząsały łebkami, pobekiwały cieniutko i biegły do swoich mam.

- Pamiętasz, jak byłaś mała, Ane? - zagadnęła Elizabeth córkę, która też stała przy ogrodzeniu. - Zaprowadzałam cię do owczarni, żebyś obejrzała nowo narodzone jagniątka, i wybierałaś sobie jedno dla siebie.

Ane pokręciła głową.

- Strasznie marudziłaś, żeby ci pozwolić zabrać je ze sobą na poddasze.

- Zmyślasz - zaśmiała się Ane, zapinając guzik sweterka.

Latem skończy trzynaście lat, pomyślała Elizabeth i nagle ogarnął ją lekki smutek, że córka wnet rozpocznie dorosłe życie. Miała głęboką nadzieję, że była dobrą matką dla swego dziecka i zadbała nie tylko o to, by córka chodziła najedzona i ubrana, ale także ofiarowała jej odwagę, miłość i inne ważne cechy potrzebne w życiu. Ane dorastała pod kloszem, w każdym razie odkąd przybyły do Dalsrud, a życie bywa bezwzględne. Różnie może się jej ułożyć. Na drodze zatrzymała się bryczka, przerywając rozmyślania Elizabeth.

- Kto to jest? - zapytała i osłoniwszy oczy dłonią przed majowym słońcem, spojrzała w tamtą stronę.

- Nie mam pojęcia - odparł Kristian i skierował się w stronę bryczki. Elizabeth ruszyła za mężem, a gdy podeszli bliżej, rozpoznała znajomego mężczyznę i powitała go słowami:

- Dzień dobry. Jeśli się nie mylę, już się kiedyś spotkaliśmy.

- Owszem - odparł gość i zeskoczył lekko na ziemię. Uścisnął dłoń Kristianowi, a potem Elizabeth i przedstawił się:

- Torstein Jonsen, nowy doktor.

Gdy mężczyźni gawędzili miło, Elizabeth przyjrzała się ukradkiem doktorowi. Był mniej więcej tego samego wzrostu co Kristian, może odrobinę wyższy. Szczupły, ale nie chudy. Ubrany nienagannie w olśniewająco białą koszulę, szaroczarny garnitur w prążki i kamizelkę. Jasnobrązowe włosy miał w lekkim nieładzie.

- Elizabeth! Co ty, nie słyszysz? - zapytał Kristian i potrząsnął lekko jej ramieniem.

- Przepraszam - zarumieniła się, zerkając pośpiesznie na doktora, który uśmiechnął się do niej szaroniebieskimi oczami. Wydaje się teraz o wiele bardziej przystępny niż wówczas, gdy przybył do Dalsrud stwierdzić zgon Laviny.

- Nad czym się tak zamyśliłaś? - spytał Kristian.

- Nad izbą dla parobków - skłamała. - Remontujemy ją - dodała wyjaśniająco, spoglądając na doktora.

- Nasz gość powiedział właśnie, że przejął praktykę po starym doktorze - rzekł Kristian.

- No i dlatego wybrałem się na przejażdżkę po wsi, by przedstawić się tutejszym mieszkańcom - wtrącił doktor. - Muszę wykorzystać okazję, że na razie ludzie nie chorują, a pogoda dopisuje. Chyba nie ma piękniejszego miejsca jak Lofoty kiedy świeci słońce!

- Bardzo możliwe. Nie byłam nigdy w innych stronach, więc nie potrafię odpowiedzieć - odparła Elizabeth.

- Przyznam się, że i ja podróżowałem niewiele.

- Nie zaszedłby doktor do nas na chwilę? Zapraszamy na kawę - zaproponował Kristian.

- Bardzo chętnie, dziękuję. I proszę się zwracać do mnie po imieniu, Torstein.

Elizabeth natychmiast polubiła nowego doktora, wydawał jej się sympatyczny i bezpośredni. Wyszli pozostali domownicy i także się przywitali z gościem.

- Jak miło, że mogłem spotkać wszystkich mieszkańców Dalsrud - rzekł Torstein i powtórzył niektóre imiona, jakby naprawdę starał się je zapamiętać.

- A gdzie Maria? - spytała Elizabeth i rozejrzała się wokół.

- W pralni - powiadomiła Helene. - Pójdę po nią. W tej samej chwili na dziedzińcu rozległ się krzyk. Z pralni wybiegła Maria i, szarpiąc spódnicę, wrzeszczała wniebogłosy:

- Parzy, o Boże jak parzy!

Elizabeth pierwsza zareagowała. W kilku susach znalazła się przy siostrze, chwyciła wiadro stojące przy ścianie budynku i oblała ją zimną wodą.

- Trzeba zdjąć ubrania - usłyszała nad uchem głos Torsteina, który chwycił Marię na ręce i wniósł ją pośpiesznie do pralni. Elizabeth zdarła z Marii majtki, odsłaniając czerwone uda.

- Nie! - krzyknęła Maria, usiłując zakryć nagość.

- Leż spokojnie! Będzie dobrze - odezwał się opanowanym głosem Torstein i chwycił wiadro, które podała mu Helene. Elizabeth zanurzyła w zimnej wodzie jakieś leżące z boku poszewki.

- O, tak lepiej, prawda? - słychać było łagodny głos Torsteina, który zmieniał zimne okłady na udach Marii. Pokiwała głową, wykrzywiając z bólu twarz.

- Wszystko będzie dobrze, Maryjko - pocieszała ją Elizabeth, obejmując siostrę.

- Strasznie mnie szczypie - popłakiwała Maria.

- Przynieść może masło albo świeże jajko? - odezwała się od drzwi Lina.

- Nie, zimna woda jest najlepsza.

- A ja zawsze słyszałam... Elizabeth przerwała jej.

- Idź i nakryj do stołu w salonie. Zaraz tam przyjdziemy. Przyjemnie będzie napić się potem kawy.

- Mogę jakoś pomóc? - dopytywał się Kristian.

- Nie, dziękuję - odparła Elizabeth, posyłając mu uśmiech. - Poradzimy sobie.

- Lepiej już? - zapytał Torstein po chwili. Maria pokiwała głową.

- Tak, teraz już mi trochę ulżyło.

- W takim razie wniosę cię do domu i przyłożę okład z maścią.

Maria uśmiechnęła się blado i nie protestowała, gdy wziął ją na ręce. Jemu zresztą to także najwyraźniej nie sprawiało przykrości.

- Wygodnie ci tutaj? - zapytał, gdy Maria została ułożona w swoim łóżku w pozycji półleżącej, podparta poduszkami.

Doktor przyłożył okład z maścią, a Elizabeth zadbała o to, by pomóc siostrze przebrać się w suche ubrania.

- Poznaliśmy się w wyjątkowych okolicznościach - rzekł Torstein i poklepał dłoń Marii.

Elizabeth zauważyła, jak siostra pokraśniała i spuściwszy wzrok, mruknęła coś w odpowiedzi. Doktor chyba jej się spodobał. Dobrze by było, gdyby wreszcie udało jej się wyleczyć z miłości do Olava, pomyślała Elizabeth, choć równocześnie bała się, że Maria mogłaby przeżyć kolejny zawód.

- Odpocznij teraz i wypij napar z ziół, który ci przyrządziła siostra.

- Wierzy pan w zioła? - spytała Maria.

- Owszem, w gruncie rzeczy w skład wszystkich lekarstw wchodzą właśnie rośliny. Maria pokiwała głową, jakby dobrze o tym wiedziała.

- Przyślę tu Linę, żeby przy tobie posiedziała - oznajmiła Elizabeth, gdy doktor opuścił pokoik. - Przyjdę do ciebie później, teraz odpoczywaj. I pamiętaj, co mówił doktor, to ważne.

- Niesamowite, że zjawił się z wizytą akurat teraz - rzekła Maria, bawiąc się koronkową wstawką w poszwie.

- Spodobał ci się?

- Też mi coś, to tylko doktor, który udzielił mi pomocy. Tak samo zachowałby się zapewne wobec każdego, kto by się poparzył.

- Ale trzeba przyznać, że jest dość przystojny - zaśmiała się Elizabeth. Maria nie odpowiedziała, sięgając po kubek z naparem. Helene przyniosła kawę, ciasteczka i kanapki.

- Proszę się częstować - zachęciła.

Mężczyźni sięgnęli po kanapki bez zbędnego krygowania się, co bardzo spodobało się Elizabeth. Posmakowawszy świeżo zaparzonej kawy, zapytała doktora:

- Jak sądzisz, kiedy Maria wydobrzeje?

- Przy prawidłowej pielęgnacji dość szybko. Możliwe, że nawet nie pojawią się bąble.

- Rzeczywiście, mogło się to skończyć o wiele gorzej - stwierdził Kristian, nadgryzając duży kęs.

- To pewne - przytaknął Torstein. - Na szczęście oparzenie nie było takie rozległe, jak mi się w pierwszej chwili zdawało. Wszystko dzięki twojej szybkiej reakcji - zwrócił się do Elizabeth. - Dziękuję - odpowiedziała, mile połechtana pochwałą. Kristian skończył jeść i otrzepał okruchy ze spodni.

- Miejmy nadzieję, że spodoba ci się w naszej wsi - powiedział. - Bylibyśmy zadowoleni, gdybyś został tu na dłużej.

- Zapewne się tu osiedlę.

- Masz może w okolicy rodzinę? - zaciekawiło Elizabeth.

- Jeszcze nie - odparł z uśmiechem, odstawiając filiżankę. - Ale poznałem już wielu tutejszych mieszkańców i jestem pewien, że będzie mi tu dobrze.

- Nie wypowiadaj się zbyt pochopnie. Poczekaj na noce polarne i zimowe sztormy. Zobaczymy, czy wówczas nie zmienisz zdania - zaśmiał się Kristian.

- Spędzałem już kiedyś tu zimę i byłem oczarowany. Uważam zresztą, że te obawy przed nocą polarną są mocno przesadzone. Po pierwsze nie jest wówczas aż tak ciemno, a po drugie nie trwa to znów tak długo.

- Poczęstuj się proszę ciasteczkami - zachęcała Elizabeth, przytrzymując talerz.

- Dziękuję. Sięgnął dwa i jedno położył na spodeczku.

- Jesteś znajomym naszego poprzedniego doktora? - spytał Kristian.

- Nie, wcale go nie znałem - odparł i pochwalił smak ciastek, a popijając kawę, dodał: - Słyszałem to i owo od służących, ale trudno mi powiedzieć, ile w tym wszystkim prawdy.

- Ach, tak. A co mówią służące? - spytała Elizabeth, przełykając ślinę. Doktor ociągał się nieco, po czym odpowiedział:

- Domyślam się, że prędzej czy później i tak usłyszycie o tym we wsi, o ile już tego nie wiecie. Podobno mój poprzednik miał romans z jakąś ubogą dziewczyną.

Spojrzenia Elizabeth i Kristiana spotkały się na ułamek sekundy, po czym Elizabeth pokiwała głową, mówiąc:

- Też coś takiego słyszałam. Zdaje się, że mężatka?

- Nie, nie, przeciwnie, bardzo młoda, jeszcze przed konfirmacją. Tak przynajmniej mówią. Kiedy ludzie to zwęszyli, uciekła ze wsi, a doktor przeniósł się z powrotem do Danii. Elizabeth nie miała odwagi spojrzeć na Kristiana, obawiając się, że się zdradzi. Trudno wywnioskować, kto rozpuścił takie plotki, ale stawiały one w złym świetle przede wszystkim doktora. Skoro jednak i tak już wyjechał z Norwegii... Z czasem ludzie pewnie o wszystkim zapomną albo całkiem przeinaczą. Już obecna wersja zupełnie mija się z prawdą, pomyślała rozbawiona. Doktor podniósł się z miejsca i rzucił na koniec:

- Jak już mówiłem, powtarzam tylko to, co słyszałem. Ale teraz już na mnie czas. Było mi bardzo miło was poznać. Jeśli w każdym dworze tak mnie będą gościć, to szybko tu utyję.

Uścisnęli mu dłonie i podziękowali za to, że udzielił pomocy Marii. Kristian chciał zapłacić, ale Torstein pokręcił głową.

- Nawet nie ma mowy. Potraktujcie to jako przyjacielską przysługę. Nie przestając dziękować, odprowadzili go na dziedziniec, i popatrzyli, jak odjeżdża bryczką.

- Miły - stwierdziła Elizabeth. - Wydaje mi się, że wreszcie trafił nam się we wsi dobry doktor.

- Ufam, że masz rację - odparł Kristian i pogładził ją po policzku. Zresztą na ogół się nie mylisz. Dopiero późnym popołudniem Elizabeth trafiła się okazja, by porozmawiać w spokoju z Helene.

- Wracając do tego, co mówiła Lina... - zaczęła.

- Nie ma się czym przejmować - prychnęła lekceważąco Helene i zajęła jakąś robotą.

- Zapewne nie raz usłyszysz takie pytanie, kiedy już wyjdziesz za mąż. Chciałabym tylko, by cię to nie zaskoczyło.

- Co powiedziałaś Linie?

- Że jesteś pod tym względem trochę wstydliwa i nie chcesz rozmawiać o takich sprawach przed ślubem. Helene zaśmiała się cicho i odwróciła się do Elizabeth zafrasowana.

- Masz rację, pewnie wielu będzie się wtrącać w moje sprawy, ale ja przecież nie mogę wyjawić prawdy.

- Dlatego musisz się przygotować, Helene. Za jakiś czas powiesz, że nie wszystkim dane jest mieć dzieci. Helene zmarszczyła brwi zamyślona i przyrzekła:

- Tak zrobię, gdy nadejdzie pora.

- Tak, wszystko w swoim czasie.

Rozdział 11

Wreszcie przestało padać i na bezchmurnym niebie zaświeciło słońce. Na szczęście siano nie spleśniało, bo większość zdążyli zwieźć pod dach, zanim nastały ulewy.

Elizabeth pamiętała z dzieciństwa w Nydalen takie lata, gdy szare ciężkie chmury nie odpływały znad szczytów, a deszcz padał każdego dnia. Na zimę brakowało wówczas paszy dla zwierząt i zdarzało się, że trzeba je było zabić. Pozostał w niej niemal namacalny strach, że mogłoby się to powtórzyć. Odsunęła jednak od siebie ponure wspomnienia i wróciła do pracy. Przodem szli mężczyźni i kosili trawę, kobiety zaś podążały za nimi i grabiami rozrzucały ją na boki. Siano należało przerzucić wielokrotnie, by je przewietrzyć i osuszyć przed ułożeniem w kopy.

Elizabeth, popatrzyła na Marię idącą obok. Cieszyła się, że siostra tak szybko doszła do siebie. Co prawda nadal musi nosić opatrunek na udzie, ale już bez maści. Po poparzeniu nie powinny pozostać trwałe blizny. Elizabeth uśmiechnęła się do siostry, a potem odszukała wzrokiem Linę. Służąca była w szóstym miesiącu ciąży. Dość mocno przytyła. Elizabeth zauważyła, jak ociera twarz i odpina parę guzików przy szyi. Gdy sądziła, że nikt na nią nie patrzy, masowała sobie plecy i wykrzywiała twarz. - Chce ci się pić? - usłyszała głos Helene. Elizabeth nabrała wody z wiadra i popiła chciwie.

- Dzięki - rzekła, wycierając usta i szyję. - Lina piła?

- Tak. A co, niepokoisz się o nią?

- Mhm. Pracuje jak wół, nie przyjmując do wiadomości, że nie jest dość silna.

- Powiedziałaś jej to?

- Tak, ale myślisz, że to coś dało? W ogóle się nie słucha.

- Pewnie chce pokazać Jensowi, jaka z niej pracowita żona. Elizabeth prychnęła i zerknęła na Helene.

- Mówiła ci coś o tym?

- Nie, tak tylko sobie myślę. Byłaś pierwszą żoną Jensa. Chce ci pewnie dorównać. Może nie całkiem zdaje sobie sprawę z tej zazdrości.

- No, no! Ależ ty się zrobiłaś mądra! - stwierdziła Elizabeth, rozchylając usta w uśmiechu, i przyjrzała się uważnie Helene.

- Jako osoba postronna dostrzegam więcej niż ty.

- A może wiesz także, jak mam ją nakłonić do tego, by się trochę bardziej oszczędzała? Helene zaśmiała się i chwyciła wiadro postawione wcześniej na ziemi.

- Zaraz obiad, zawołam ją, żeby pomogła mi nakryć do stołu.

- Bardzo dziękuję.

Elizabeth odprowadziła spojrzeniem przyjaciółkę, która zagadnęła Linę, a w chwilę później odeszły razem w stronę domu. Helene po raz kolejny dowiodła swojej mądrości.

Elizabeth zabrała się do grabienia, rozmyślając nad tym, co jej powiedziała przyjaciółka. Może coś w tym jest, że Lina nadal jest zazdrosna? Może należałoby z nią o tym porozmawiać? Nie! Elizabeth odrzuciła ten pomysł. Lina mogłaby źle zrozumieć jej intencje. Zaswędział ją kark, pewnie jakieś źdźbła wpadły jej pod bluzkę. Włosy kleiły się jej do skroni, a ubrania do spoconego ciała. Boże, jak przyjemnie byłoby wziąć teraz orzeźwiającą kąpiel i włożyć czyste ubranie!

Nagle dostrzegła w pobliżu najstarszą dziewczynkę ze Słonecznego Wzgórza i przywołała ją, machając ręką.

- Chciała pani ze mną porozmawiać? - zapytała dziewczynka i dygnęła nisko.

- Ciekawa jestem jedynie, jak sobie radzicie - zagadnęła ją Elizabeth. - Nie miałam ostatnio czasu, żeby was odwiedzić.

- Bardzo dziękujemy za wszystko, co nam pani przysłała - odpowiedziała dziewczynka. - Teraz już sobie dobrze radzimy. W Dalsrud nauczyłyśmy się, jak dbać o czystość i jak przyrządzać jedzenie i bardzo nam się to teraz przydaje.

- Cieszę się, że to słyszę.

A więc matce Christena i jego rodzeństwu żyje się teraz lepiej. Zawsze to jakaś pociecha, pomyślała i chciała zapytać o coś jeszcze, ale w tej samej chwili zadźwięczał dzwon, wzywający wszystkich na posiłek.

Komornicy wytarli porządnie nogi i pokłonili się z pokorą, wchodząc do kuchni, zupełnie jakby przekraczali próg kościoła.

Kobiety zauważyły nowy piecyk, i przyglądając mu się uważnie, coś tam szeptały do siebie. Elizabeth udawała, że tego nie widzi, ale gdy któraś z komornic chciała go dotknąć, musiała ją powstrzymać. Chwyciła szczupłe ramię kobiety i uprzedziła, że piecyk jest gorący.

- Przepraszam - rzekła kobieta, cofając się szybko. Elizabeth tymczasem wyjaśniła głośno:

- To westfalka, taki nowomodny piec, w którym można zarówno wypiekać ciasto i chleb, jak i na nim gotować. Tu wkłada się torf - wyjaśniła i pokazała, jak wszystko działa. - Bardzo wygodny w użyciu, ale nie ukrywam, że trochę mi brakuje buzującego ognia w palenisku - dodała pośpiesznie.

Kobiety pokiwały głowami, zadowolone, że nadal mają w chacie palenisko.

Wreszcie wszyscy się usadowili, a na stole służące postawiły wielkie półmiski z parującymi flądrami, ziemniaki i złociste masło oraz podpłomyki.

Komornicy wpatrywali się zachłannie w smaczne jedzenie, i gdy tylko odmówili modlitwę, zaczęli się posilać.

Elizabeth wróciła myślami do czasów, kiedy w Dalsrud gospodarował i rządził Leonard. Wówczas komorników częstowano przesolonymi śledziami.

- Jak tam obora? - zagadnął Jensa Kristian.

- Powoli posuwam się z robotą - odparł Jens, odsuwając na brzeg talerza ości i skórę. - Pozostało mi właściwie tylko przykrycie dachu darnią, a gdy skończę, będziemy mogli zabrać kozy do siebie.

- Mogę ci pomóc, to dokończymy jeszcze dziś wieczór.

- Dziękuję, ale nie trzeba. Dość masz tu swojej roboty.

- Bzdura - prychnął Kristian. - Tego by brakowało.

Elizabeth popatrzyła ukradkiem i zauważyła, że wielu przysłuchuje się tej rozmowie. Pewnie trudno im zrozumieć, że obaj jej mężowie siedzą razem i gawędzą jak starzy przyjaciele, a ona jest tu gospodynią, żoną jednego z nich.

Skupiła się na posiłku. W ostatnim czasie Jens prawie nie spoglądał w jej stronę, a jeśli się odzywał, to tylko w zwykłych sprawach. Powinno ją to ucieszyć, bo przecież sama nalegała, by zachować dystans, a jednak ją to bolało. Może lękała się, że straci w nim także przyjaciela? Wiedziała, że to egoizm z jej strony, żądać od Jensa bliskiej przyjaźni, a równocześnie trzymać go na dystans.

Powinna raczej się cieszyć, że Kristian i Jens potrafią żyć obok siebie w zgodzie. Zwłaszcza, że Kristian w głębi serca skrywa zazdrość.

- Mamy gościa - odezwała się Ane, wyciągając szyję. Popatrzyli przez okno.

- Ktoś obcy - stwierdził Kristian i podniósł się z miejsca. - Wyjdę do niego.

Elizabeth ułamała podpłomyk, obserwując uważnie męża rozmawiającego z nieznajomym. Niewysoki pulchny mężczyzna w garniturze trzymał coś pod pachą, a w drugiej ręce miał walizeczkę. Kristian przywitał się z nim i, uścisnąwszy sobie dłonie, zaczęli rozmawiać. Obcy uśmiechał się, kiwał głową, pokazując palcem w różne strony.

- To chyba jakiś wędrowny kramarz - orzekła żona jednego z komorników, przeżuwając podpłomyki w niemal bezzębnych ustach.

- Nie, oni zazwyczaj noszą skrzynię na plecach i nie są tak elegancko ubrani - stwierdziła matka Amandy. Mnie się zdaje, że to pastor albo nauczyciel.

- Ty to byś nawet mnie pomyliła z pastorem - odcięła się pierwsza.

- Wcale nie!

Ane zachichotała, a Elizabeth odchrząknęła głośno, i popatrzyła surowo na siedzących przy stole. Natychmiast ucichło. Do kuchni wrócił tymczasem uśmiechnięty od ucha do ucha Kristian.

- Odwiedził nas fotograf - oznajmił, zajmując z powrotem swoje miejsce.

- Słucham? - Matka Amandy wpatrywała się w niego, nie rozumiejąc.

- Fotograf - powtórzył Kristian. - Zrobi nam fotografię. Poczeka, aż zjemy obiad. W tym czasie rozejrzy się wokół, by znaleźć najładniejszy motyw.

- Ale to chyba strasznie dużo kosztuje? - zapytała Lina.

- Owszem - odparł Kristian z wahaniem. - Trzeba będzie mu trochę zapłacić.

Jedli dalej w milczeniu, ale co i rusz ktoś zerkał przez okno. Na deser Helene przyrządziła zupę z rabarbaru. Pyszną brązową słodką zupę, którą wszyscy zjedli z apetytem. Ane odsunęła pustą miseczkę i uśmiechnęła się do Kristiana.

- Idziemy się teraz ustawić do obrazka?

- Do fotografii - poprawił ją Kristian.

- Przecież mówię. Idziemy? Elizabeth przeczesała dłonią włosy.

- Jak ja wyglądam? Nie nadaję się, żeby pozować do fotografii. Muszę się najpierw wykąpać.

- Nie ma na to czasu. Poza tym na fotografii nie będzie widać, czy pod bluzką nie zaplątało się jakieś źdźbło - stwierdził Kristian, ale na wszelki wypadek otrzepał koszulę.

Okazało się, że jednak dostali trochę czasu, by się przygotować. Podczas gdy fotograf ustawiał aparat i rozglądał się wokół uważnie, mieszkańcy dworu zdążyli się pośpiesznie obmyć i przeczesać. Komornicy stłoczyli się i z ciekawością obserwowali, gdy na dziedziniec wyniesiono krzesła.

- Usiądźcie tutaj - poprosił fotograf, wskazując miejsce pod ścianą budynku mieszkalnego, a następnie usadził ich po swojemu. Elizabeth i Kristiana pośrodku, z jednej strony Marię, a z drugiej Ane. Za nimi miała stanąć służba. Jens został ustawiony lekko na ukos od Elizabeth. Był tak blisko, że niemal czuła jego ciepło.

Fotograf podszedł do wielkiego aparatu, który wyglądał jak drewniana skrzynia, przykrył głowę czarną tkaniną i poprosił, by się nie ruszali.

- A może gospodarze mieliby ochotę na portret małżeński? - zaproponował. Elizabeth wahała się, ale Kristian był zdecydowany.

- Oczywiście, że tak.

Musieli więc usiąść blisko siebie, spojrzeć z powagą na drewnianą skrzynkę i przede wszystkim nie mrugać. Elizabeth poczuła się nieswojo. Komornicy gapili się, coś tam między sobą poszeptując i uśmiechali się, odsłaniając zepsute zęby. Zapewne długo nie trafi im się podobna zabawa. Fotograf rozejrzał się znowu i rzucił:

- Przydałoby się jeszcze zrobić fotografię w polu, jak stoicie z sierpami i kosami.

Nikt nie pojmował, na co to komu, mimo to poszli całą gromadą w pole i ustawili się dokładnie tak, jak fotograf im kazał.

Gdy wreszcie było po wszystkim, z prawdziwą ulgą pożegnali tego człowieka z aparatem! Odczuwali jednak pewne napięcie i zastanawiali się, jak wyjdą na fotografiach, i wciąż rozmowy schodziły na ten temat.

- Gdybyśmy wcześniej o tym wiedzieli! - utyskiwała Elizabeth. - Przygotowalibyśmy się przynajmniej. Jaki wstyd, że talerze z obiadu stały nieumyte, kiedy zaprosiliśmy fotografa na kawę. Przecież trzeba go było wprowadzić do salonu!

- Ale on się sam uparł, by usiąść w kuchni - odparł Kristian, nie podzielając zmartwień żony. Ane podparła dłońmi brodę i rzuciła:

- Nie był z niego taki znów wielki pan! Miał na sobie wyświechtany garnitur z poprzecieranymi łokciami.

- Kupię wszystkie trzy fotografie - zadecydował Kristian. - Powiesi się je w salonie, tak by przy okazji jakichś uroczystości, także komornicy zobaczyli, jak wyszli.

- Nie do wiary. Jak coś takiego w ogóle jest możliwe! - Helene wciąż nie mogła wyjść ze zdumienia. - Doprawdy to było duże przeżycie.

Skończyli pracę wcześniej niż zwykle i odesłali komorników do domu. Elizabeth stwierdziła z przekonaniem, że pogoda się utrzyma, ale udawała, że nie słyszy, gdy ktoś się dopytywał, skąd to może wiedzieć. Ale ona po prostu wiedziała. Trudno jej było jednak, a właściwie całkiem nie potrafiła tego wyjaśnić. Dlatego milczała. Sięgnęła po kubełek i oznajmiła, że wybiera się do Liny nazbierać trochę jagód. Kristian postanowił przyłączyć się do niej. W gruncie rzeczy nie bardzo miała ochotę na jego towarzystwo.

- Pomogę Jensowi przy dachu - wyjaśnił, więc Elizabeth ustąpiła i razem ruszyli pnącą się pod górę ścieżką. Elizabeth czuła, jak wszystko w niej protestuje. Z jakiegoś powodu Kristian nie pasował do tamtej chaty na parceli. To miejsce Liny i Jensa i trochę także moje, pomyślała nagle. Była przy budowie chaty, gdy Jens wypłynął na łowiska. Zresztą od początku był to jej pomysł, któremu Kristian się bardzo sprzeciwiał. Gdyby się nie uparła, nie byłoby Linastue. Przystanęła i uczepiła się ręką pnia jarzębiny.

- Zmęczyłaś się? - spytał Kristian.

- Trochę. To strome podejście i szybko zasycha człowiekowi w gardle - uśmiechnęła się krzywo i puściła drzewo. - Ale nie powinnam narzekać. Co ma powiedzieć ciężarna Lina? - Kiedy dotarli do niewielkiej parceli, Jens, który zdążył już się zabrać do roboty, krzyknął do nich na powitanie i pomachał ręką. Wydawał się trochę zdziwiony ich widokiem. Zszedł z wysłużonej drabiny, wytarł dłonie w spodnie i rzekł:

- Nie mam, niestety, czasu na przerwę w pracy, ale Lina zaraz was ugości.

- Przyszedłem pomóc - oświadczył Kristian. Jens podrapał się w głowę i rzekł skromnie:

- Ależ, niepotrzebnie, mówiłem przecież.

- Tak czy inaczej, pomogę ci, bo już mam dość tej kozy, którą trzymacie w mojej oborze. Okropnie meczy...

Jens roześmiał się, odsłaniając białe mocne zęby i poklepał Kristiana po ramieniu.

Lina wyszła z chaty i usłyszała słowa Kristiana. Brzuch zafalował jej pod fartuchem w zieloną kratkę. Rękawy bluzki miała podwinięte nad łokcie.

- Jesteś bardzo zajęta, czy miałabyś czas nazbierać ze mną jagód? - spytała Elizabeth. - Niedużo, tyle co na kolację.

- Chwileczkę, zaraz wezmę kubełek. Niedaleko od chaty leśne poszycie uginało się wprost od dużych soczystych jagód. Długo zbierały, nie odzywając się do siebie. Co druga jagoda znikała w ustach, barwiąc im wargi i zęby na granatowo. Patrząc na siebie nawzajem, chichotały jak młode dziewczyny.

- Pamiętam, jak przybyłam do Dalsrud - rzekła Lina, nagle poważniejąc. - Wzięłaś mnie na fiord i łowiłyśmy razem drobne sieje. Pamiętasz?

Elizabeth zwlekała z odpowiedzią. Nie miała ochoty wspominać tamtego razu i wolałaby, aby i Lina nie wracała do tego pamięcią. W końcu jednak skinęła głową.

- Opowiedziałaś mi o swoim pierwszym mężu, który utonął. Pomyśleć, że chodziło o Jensa! Gdybyśmy wtedy zrozumiały, jak sprawy się mają!

- Nie ma co się zastanawiać nad tym, co by było - odparła Elizabeth, zrywając szybko jagody. Zgniotła parę przypadkiem palcami, i po rękach spłynął jej sok jagodowy, plamiąc bluzkę. Takie plamy nigdy nie zejdą.

- Chciałam tylko powiedzieć, że to doceniam. Zachowałaś się miło, zabierając mnie na ryby. Ty, gospodyni dworu!

Elizabeth podniosła zdumiony wzrok, a potem ogarnęła spojrzeniem czubki drzew, znad których słońce posyłało im ostatnie promienie, jakby na pożegnanie od dnia, który minął.

W jego blasku zalśniły włosy Liny i ukazały się piegi na nosie i policzkach. Było jej z nimi do twarzy, wyglądała młodzieńczo.

Lina spojrzała zdziwiona, czując na sobie jej wzrok, i zapytała:

- O czym myślisz?

- Nie wyglądasz na swoje dwadzieścia siedem lat. Jestem pewna, że gdy skończysz sześćdziesiąt, wyglądać będziesz równie młodo.

- Chciałabym mieć taką nadzieję - zaśmiała się Lina, zaraz jednak ucichła i wytężyła słuch. Wysoko na zboczu rozległo się kukanie.

- Wiesz, że jeśli stanie się pod drzewem, na którym kuka kukułka i wypowie się jakieś życzenie, to ono się spełni? - spytała Elizabeth.

- Mam wszystko, czego mogłabym sobie zażyczyć - odparła Lina ze spokojem.

- Wiecie już, jakie imię nadacie dziecku? - spytała Elizabeth, gdy kubełki były prawie pełne.

- Jeszcze nie jesteśmy co do tego zgodni. Ja chciałabym, żeby dziecko otrzymało imię po Jensie, niezależnie, czy będzie to syn czy córka. Dziewczynkę nazwałabym Jensine, a chłopca Jendor albo... Elizabeth nie słuchała dalej. Żeby tylko nie nazwali córki Jensine! Przecież właśnie takie imię chciała nadać Ane, tylko że Jens nie wyraził zgody. Byłoby niesłuszne, gdyby dziecko Liny mogło się tak nazywać.

- Ale myślę sobie, że chyba pozwolę zadecydować o tym Jensowi - ciągnęła Lina. - On zawsze podejmuje właściwe decyzje. Ale w takiej sytuacji dziecko dostanie pewnie imię po mamie lub tacie. Mam nadzieję, że mama będzie mogła przybyć na chrzciny dziecka, ale to nic pewnego. Położyła dłoń na wystającym brzuchu i dodała:

- Jeszcze trzy miesiące i będzie po wszystkim. Oby tylko Bóg okazał mi miłosierdzie tego dnia, gdy nastąpi rozwiązanie. Boję się. Elizabeth wstała i dotknęła ramienia Liny, jakby jej chciała dodać otuchy, a potem otrzepała spódnicę.

- Wracamy? - spytała. - Za chwilę zjedzą nas komary. Dach obory został skończony, a mężczyźni kładli darń na dachu wygódki, gdy zjawiły się kobiety.

- Ile zrobiliście! - stwierdziła z podziwem Elizabeth.

- Kristian śpieszy się ze względu na tę kozę - zażartował Jens. Weszły do izby, a Lina, odstawiwszy kubełek z jagodami na ławę, zaproponowała:

- Masz ochotę na herbatę?

- Nie, dziękuję, napiję się wody. Ale przyniosłam ci trochę kawy - rzekła, wyjmując z kieszeni spódnicy torebeczkę. - Warto mieć w zapasie, na wypadek gdyby trzeba było udobruchać męża - dodała, wręczając Linie niewielką paczuszkę.

- Jens nigdy nie jest naburmuszony, więc kawa raczej nie będzie mi potrzebna - odparła Lina, ale podziękowała parę razy za podarunek. - Będzie czym poczęstować gości.

Elizabeth wyjrzała przez okno na pracujących zgodnie mężczyzn. Jeden jasnowłosy, a drugi ciemny. Tak odmienni zarówno w sposobie bycia, jak i w wyglądzie. Obaj jej się spodobali i obu pokochała całym sercem. Jej dwaj mężowie.

- Będziecie mieć ładną wygódkę - stwierdziła, odwracając wzrok od okna. - A słyszałaś, gdzie się kiedyś ludzie załatwiali?

Lina pokręciła głową. Postawiła kubek z wodą przed Elizabeth, a swój przechyliła, popijając duszkiem.

- Przed wielu laty przy wszystkich zajazdach istniał obowiązek mocowania drąga pod ścianą.

- Po co?

- To był taki specjalny drąg, na którym ludzie siadali, gdy chcieli załatwić potrzebę. Na widoku wszystkich!

- Żartujesz chyba. - Lina zerknęła z powątpiewaniem.

- Ależ to prawda. Bergette czytała o tym w jakiejś książce i mi to opowiedziała. Był też jakiś przepis, który dokładnie określał, na jakiej wysokości należy przymocować ten drąg. Bo rozumiesz, dołem łaziły ciągle świnie, i mogło się pechowo zdarzyć, że świnia odgryzłaby mężczyźnie... No, wiesz co. Line wpatrywała się w nią zdezorientowana, wreszcie zrobiła wielkie oczy i wybuchnęła śmiechem.

- To najokropniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam!

- Ale jeśli drąg umieszczony był na prawidłowej wysokości, a któryś z gości pechowo stracił to i owo, to nie można było pociągać do odpowiedzialności właściciela zajazdu. Zaśmiewały się do rozpuku z tej historii i wymyślały inne zabawne szczegóły.

- A wiesz jak to wyglądało w eleganckich domach? - zapytała Elizabeth, ocierając łzy, bo popłakała się ze śmiechu.

- Nie.

- W salonie mieli krzesła z otworem w siedzeniu. Goście siedzieli sobie na nich przy stole, popijali herbatę i milo spędzali czas, a jak im się zachciało, to wystarczyło podciągnąć spódnicę. Lina znów wybuchnęła śmiechem.

- Nie mogę! Jakie to szczęście, że czasy się zmieniły. Wyobraź sobie, mieć w izbie wygódkę! Lina skrzywiła się i pokręciła głową z dezaprobatą.

Słońce całkiem już zaszło, gdy Kristian z Elizabeth, trzymając się za ręce, ruszyli w drogę powrotną do domu. Kasza z jagodami na pewno będzie wszystkim smakować, myślała Elizabeth i cieszyła się, że wybrali się do Linastua. Napięcie, które odczuwała w ostatnim czasie niczym zaciskającą się obręcz, powoli ustępowało. Gdy dotarli na skraj lasu, Kristian zatrzymał się nagle i spojrzawszy na nią z ukosa, rzekł:

- Nie mam jeszcze ochoty wracać.

- Jak to?

- A może byśmy poszli nad jeziorko tu, w pobliżu?

- Kąpać się? Teraz?

- A czemu nie? Cały dzień mi marudziłaś, że marzysz o kąpieli. Masz teraz okazję. Zmarszczyła nos.

- A komary? Poza tym na pewno zmarzniemy. Poczekajmy z tym do jutra. Urządzimy sobie kąpiel w balii w pralni.

- Tchórz z ciebie. Tam nie ma komarów, a po takim słonecznym dniu woda na pewno się nagrzała.

- Cofnij to, co powiedziałeś! - zaśmiała się i złapawszy go za włosy, przyciągnęła do siebie. - Nie waż się więcej nazywać mnie tchórzem!

- Nie, nie, proszę. Jesteś najodważniejszą kobietą, jaką znam.

- Dziękuję. W takim razie idziemy się wykąpać.

Kristian pobiegł przodem, a ona ruszyła za nim. Jagody w kubełku stukały o pokrywkę. Zatrzymali się nad jeziorkiem i popatrzyli na siebie, a oczy im rozbłysły.

Ptaki szczebiotały wysoko w koronach drzew, kukułka nadal kukała gdzieś na zboczu, a poza tym panowała całkowita cisza.

- Chodź! - wyszeptał Kristian i przyciągnął ją do siebie. Wpatrując się jej prosto w oczy, rozpiął jej błękitną bluzkę.

Kiedyś powiedziałam mu, że ma oczy niczym głębokie studnie, pomyślała. Rzeczywiście, nigdy nie wiadomo, co się w nich kryje na dnie, o czym on myśli...

Poczuła muśnięcie jego ust na uchu i szyi. Spódnica zsunęła się na ziemię. Pomogła mu zdjąć koszulę i spodnie. Po chwili stali całkiem nadzy.

- Rozpuść włosy - poprosił.

Posłuchała go, rozplotła warkocz i przeczesała włosy palcami, tak że spłynęły falami na plecy i ramiona.

- Wyglądasz jak huldra... albo jak elf. Tak, elf, który mieszka tu w lesie. Uśmiechnęła się i ująwszy jego dłoń, rzekła:

- Chodźmy się wykąpać.

Wchodzili do wody powoli, a gdy sięgała im do połowy ud, zatrzęśli się z zimna i ze śmiechem wbiegli głębiej i się zanurzyli. Elizabeth czuła się jak dzieciak, gdy ze śmiechem ochlapywali się nawzajem. W końcu zrobiło jej się chłodno, a na ciele pojawiła się gęsia skórka. Wyszli na brzeg, a gdy wykręcała mokre włosy, stwierdziła:

- Szkoda, że nie mamy się w co wytrzeć.

- A po co? - spytał i przyciągnął ją do siebie. - Rozgrzejemy się nawzajem.

Cudownie było przytulić się do jego nagiej skóry. Piersi dotykały jego torsu, a krople wody spływały po brzuchu i udach, łaskocząc i pieszcząc. Ujął w dłonie jej twarz, przywarł zgłodniałymi wargami do jej ust i zanurzył palce we włosach. A potem objął mocno w talii i dotknął pośladków. Jęknęła i chciała się cofnąć, ale trzymał ją mocno. Obrócił się tak, że znalazła się pod nim. Gdy zarzuciła mu ręce na szyję, domyślił się, że i nią zawładnęła namiętność. Po chwili rozchyliła uda i go przyjęła. Na moment świat wokół przestał istnieć.

- Najpiękniejsze, co mi się w życiu przydarzyło, to ty - wyszeptał Kristian, kiedy po chwili leżeli przytuleni na miękkim mchu. - Jesteś jak anioł.

- To wyjątkowe słowa - odparła, napotykając jego spojrzenie.

- Przyznam się, że kiedy zjawił się tu Jens, umierałem z zazdrości. Ty jednak udowodniłaś, że można ci ufać.

- Czyżbyś w to wątpił?

- Wiesz, gdy zazdrość weźmie górę, człowiek traci rozsądek - wyznał zawstydzony i umknął spojrzeniem. - Ale teraz Jens i Lina są małżeństwem. I to ty wszystkiego dopilnowałaś. Wstała i sięgnąwszy po swoje ubrania, stwierdziła:

- Tylko dlatego, że sami chcieli.

- A jak się czuje Lina? - zapytał Kristian i także zaczął się ubierać. - Wszystko dobrze?

- Mhm. Obejrzałam jej brzuch. Nie wydaje mi się, by dziecko było bardzo duże. Myślę, że powinna mieć lekki poród, bo jej miednica jest wystarczająco szeroka. Włożyła suknię, pończochy i buty, po czym zajęła się włosami.

- Jak myślisz, co powiedzą w domu, gdy zobaczą, że wracamy tak późno i do tego jeszcze z mokrymi głowami? Kristian wzruszył ramionami.

- Nic im do tego. Elizabeth chwyciła kubełek z jagodami i podała rękę mężowi.

- Wracajmy! Helene czeka z pewnością z kolacją. Ale gdy doszli do drogi prowadzącej w dół do Dalsrud, zamarli oboje.

- O, Boże - wyszeptała Elizabeth.

Rozdział 12

Kristian chwycił ją mocno za ramię i patrząc w tym samym kierunku, zawołał:

- Dobry Boże, dwór w Storli się pali!

- Trzeba pomóc - rzekła Elizabeth, rozglądając się wokół nerwowo.

- Biegnijmy do stajni! Pojedziemy konno.

- Nie, nie ma czasu, poza tym konie spłoszą się na widok ognia.

Kristian już dalej nie słuchał, tylko ruszył pędem w stronę Storligarden. Wyższy i silniejszy od żony, wyprzedził ją znacznie i szybciej dotarł na miejsce.

Elizabeth zobaczyła ustawiających się rzędem ludzi, wśród nich wielu znajomych, którzy przybiegli z pomocą, ale było ich jeszcze zbyt mało, by utworzyć łańcuch od brzegu morza. Pralnia, spichlerz i izba dla parobków, z której kiedyś zabrała ciężko chorą Amandę, stały już w płomieniach. Dostrzegła lensmana z potarganymi włosami i czerwoną od wysiłku twarzą. Ciekawe, czy jego żona też przyszła pomóc? Nigdzie nie było jej widać. Żebracy, których wyganiano ze Storligarden, również przybiegli z pomocą. Nosili wiadra, polewali wodą wściekły ogień, próbując go gasić, po czym wracali pędem znów nabrać wody.

Przy budynku mieszkalnym zobaczyła Petrę wraz z rodziną. Przez okna i drzwi wyrzucali meble i inne wyposażenie domu. Mimo panującego gorąca, Elizabeth poczuła, jak drży. Rozglądała się wokół rozpaczliwie, niepewna, jak mogłaby pomóc. Wtedy usłyszała głos Kristiana:

- Trzeba wyprowadzić inwentarz!

Nikt nie zareagował. Może nie słyszeli. Elizabeth rzuciła spojrzeniem na łąkę porastającą zbocze. Dzięki Bogu, o tej porze roku wszystkie owce pasą się na pastwiskach, przynajmniej nie ucierpią w pożarze.

- Ktoś może mi pomóc? - krzyknął ponownie Kristian. Elizabeth wreszcie wyrwała się z otępienia.

- Już idę - krzyknęła i pobiegła ku oborze i stajni.

- Powinnaś była wracać do domu - rzucił Kristian. - Tu jest niebezpiecznie. Elizabeth go nie słuchała, otworzyła tylko wrota stajni i podeszła do jednego z koni.

- Uważaj, żeby cię nie kopnął - ostrzegł Kristian.

- Zabierz krowy, jesteś silniejszy - odparła, nie patrząc na niego. Poklepała po karku konia, który wywracał ślepiami spłoszony.

- Spokojnie już, spokojnie - mruknęła, rozwiązując zwierzę. - Za plecami słyszała, jak Kristian ciągnie przerażoną krowę, która zapierała się i nie chciała iść za nim. Koń cofnął się, przebierając nogami i szarpiąc łbem tak, że grzywa zawijała się mu na karku.

- No, chodź już! - przemawiała do niego Elizabeth. Konie w Dalsrud lubiły jej głos. Liczyła, że te też się posłuchają. Koń jednak zatrzymał się w drzwiach, zarżał cicho i rozejrzał przerażony.

- Nic ci nie grozi - starała się uspokoić zwierzę Elizabeth, jednak głos jej zadrżał. Podszedł Kristian.

- Sąsiedzi zabierają zwierzęta do swoich obór - rzekł, wskazując skinięciem głowy.

Koń zdecydował się wreszcie i drobnymi krokami ruszył posłusznie za Elizabeth. Zaprowadziła go do jakiegoś mężczyzny, sama zaś biegiem wróciła.

- Myślałem, że będzie gorzej - odezwał się Kristian i odwiązał kolejną krowę. - Zwierzęta nie są jeszcze tak bardzo przestraszone.

Elizabeth tylko pokiwała głową. Z drugim koniem poszło jej łatwiej. Stara szkapa zapewne przeszła niejedno w swym długim życiu. Potężne kopyta uderzały ciężko o kamienną podłogę. Wyprowadzony na zewnątrz koń rozejrzał się ze spokojem na panujące wokół zamieszanie, poruszył nozdrzami, ale posłusznie ruszył za Elizabeth.

Stajnia i obora zostały opróżnione. Elizabeth zdjęła czerwoną apaszkę i wytarła twarz, po czym schowała chustkę do kieszeni. W tej samej chwili zauważyła Marię, która rozglądała się wokół rozpaczliwie i rozmawiała z jakąś nieznajomą. Elizabeth miała nadzieję, że przynajmniej Ane została w domu. Za młoda jest jeszcze, by pomagać przy gaszeniu pożaru.

Łańcuch ludzi podających sobie wiadra rozciągnął się nieco. Elizabeth pobiegła szybko w tamtą stronę, żeby się przyłączyć. Zauważyła, że wodę nabiera doktor. Czy Maria też go widziała? Starała się odszukać ją spojrzeniem, ale siostra zniknęła. Wokół słychać było krzyki i jęki, wydawane komendy, rzucane przekleństwa.

- Cholera, szopa na torf zajęła się ogniem! - zawołał ktoś.

Elizabeth nie miała czasu podnieść wzroku, bo wiadra wędrowały nieprzerwanie. Chwycić, podać dalej, kolejne wiadro, jedno tempo.

- Pilnujcie, żeby ogień się nie rozprzestrzenił - wrzasnął ktoś. Elizabeth wraz z pozostałymi ludźmi w rzędzie nie przerywali ani na chwilę, obawiając się, że pożar może się przenieść na sąsiednie dwory. A jeśli zapali się las?

Wiadra wędrowały z rąk do rąk, woda z pluskiem przelewała się przez krawędzie. Cenne krople. Najtrudniej mieli ci, którzy stali najbliżej ognia i dymu.

- Zajęły się kolejne zabudowania!

Elizabeth podniosła głowę i popatrzyła. Ciarki jej przeszły po plecach. W tej samej chwili zauważyła Jensa i Linę.

- Co ty tu robisz? W twoim stanie? - krzyknęła na Linę, ale w gardle całkiem jej zaschło.

- Pobiegła za mną - tłumaczył się Jens.

- Rozejrzyj się za Ane i zabierz ją stąd do Dalsrud! - zwróciła się do Liny, patrząc wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu.

- Tak, ale...

- Żadnego ale. Chcesz stracić dziecko? Zachowuj się, jak dorosła, a nie jak rozkapryszona panna! Ostre słowa przyniosły skutek. Lina odwróciła się i pobiegła, a po chwili zniknęła za polami, ciągnąc za sobą Ane. Elizabeth słusznie podejrzewała, że córka się też tu kręci.

- Pali się budynek mieszkalny!

Ludzie podający wiadra z wodą zamarli i patrzyli oniemiali na języki ognia sięgające coraz wyżej w tę jasną letnią noc, na kłębiący się dym, czarny i ciężki. Ogień strzelał, trzaskał, trzeszczał. Waliły się drewniane konstrukcje, a ku niebu, niczym świetliki, wzbijał się deszcz iskier.

Z daleka słychać było szloch i zawodzenie Petry, która rozpaczała z powodu strat. Ogień pochłonął dom, gospodarstwo, wszystko co posiadała. Dorobek całego życia. Jakieś kobiety odciągnęły ją na bok.

Ludzie jakby się ocknęli i podjęli na nowo gaszenie pożaru. Wiadra wędrowały teraz szybciej. Pracowali miarowo, w rytm szantowej pieśni, jak rybacy wciągający łódź na ląd.

Elizabeth nie włączyła się do okrzyków, nie pojmowała, skąd inni biorą na to siły. Ona sama marzyła tylko o tym, by ugasić pragnienie, wylać na głowę wodę z wiadra i ochłodzić się. Pot spływał jej po plecach i kapał do oczu. Mechanicznie podawała wiadro za wiadrem. Bolały ją ramiona, rwało ją w krzyżu, ale nie prostowała się w obawie przed jeszcze większym bólem. Nie czuła już upływu czasu, kręciło jej się w głowie i co chwila cofała się o krok, by nie upaść. Przed oczyma migali jej ludzie z osmolonymi twarzami i w brudnych ubraniach. Gdzie oni wszyscy biegli?

Ile czasu minęło? Na pewno wiele godzin, noc była jasna jak dzień. Elizabeth nie zwalniała tempa, ale przychodziło jej to z coraz większym trudem. Pieśń już dawno ucichła, ludziom brakowało sił.

Wtedy poczuła, jak ziemia się pod nią chwieje. Co się stało? Czy to ma jakiś związek z pożarem?

Przed oczyma zatańczyły jej mroczki, a potem całkiem pociemniało.

- Elizabeth, Elizabeth, słyszysz mnie? - dotarł do niej głos Kristiana. Pomrugała i poczuła na czole i na szyi chłodne okłady. Była tak strasznie spragniona.

- Przeforsowałaś się - rzekł Kristian i wziął ją na ręce.

- Pić... - wyszeptała, a on natychmiast przyłożył jej skopek z wodą do ust. Piła chciwie, a woda spływała jej po brodzie i szyi. Od razu poczuła się lepiej.

Dopiero po dłuższej chwili zauważyła skutki pożaru. Cały dwór spłonął doszczętnie. Pozostały jedynie żarzące się zgliszcza. W niektórych miejscach jeszcze buchały płomienie, w innych unosił się czarny gryzący dym.

- Pomagałaś do końca, więcej i tak już nie dało się zrobić - powiedział Kristian, jakby czytał w jej myślach. - Kiedy zemdlałaś, pozostali poddali się.

- Długo tak leżałam? - zapytała, gdy pomagał jej się podnieść. Kręciło jej się trochę w głowie, ale zdołała się utrzymać na nogach.

- Nie, tylko chwilę. Akurat podchodziłem do ciebie, gdy osunęłaś się na ziemię.

- Czy ktoś jest poszkodowany?

- Nie, ale rodzina Storlich straciła niemal cały dobytek. Uratowali jedynie inwentarz.

- Dobre i to. Nachyliła się do niego, a on objął ją ramieniem.

- Chodź już, Elizabeth. Wracamy do domu. Posłałem Larsa po kobyłę. Zerknęła na niego zdziwiona.

- Nie będziesz musiała iść pieszo. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, nie udając bohaterki. Siły całkiem z niej uleciały.

Elizabeth siadła na ławie i podciągnęła nogi pod brodę. Objąwszy je rękoma, zapatrzyła się przez okno.

Lina zaparzyła herbatę z ziół, a Helene z Ane i Marią zajęły się obrządkiem. Mężczyźni zaś poszli dogaszać pogorzelisko i pilnować, by ogień na nowo się nie zaprószył, czego się wszyscy bardzo obawiali.

W kuchni panowała cisza. Każdy był pochłonięty własnymi myślami. Wciąż mieli przed oczyma czarny słup dymu wzbijający się ku niebu w bladym świcie poranka. Gdyby Ane nadal była mała, powiedziałaby zapewne, że Panu Bogu prosto w oczy leci dym, pomyślała Elizabeth, zasłaniając usta kubkiem. Nie miała siły wyjaśniać, dlaczego się uśmiecha w obliczu takiej tragedii.

- Gdzie zamieszka teraz rodzina Storli? - zapytała.

- U pastora - odpowiedziała Helene.

- Ciekawe, jak długo pastor zechce udzielić im gościny - dodała Maria ponurym głosem. Elizabeth popatrzyła na nią pytająco.

- Pastor nie przywykł do tego, by mieć dookoła siebie tylu ludzi.

- Rzeczywiście, masz rację. Szybko może go to zmęczyć, a przecież jemu potrzebny jest spokój do pracy.

- Czeka go twardy orzech do zgryzienia - orzekła Helene. - Petra jest trudnym człowiekiem w obejściu, zresztą jak cała ta rodzina. Biedak. Elizabeth pokiwała głową.

- Odbudowa dworu może potrwać nawet rok, jak nie dłużej. Dlaczego nie pojadą do rodzinnego dworu Petry? Helene wzruszyła ramionami.

- Ktoś mówił, że wydzierżawili go na dłuższy czas. Pogrążone w rozmyślaniach, spoglądały przez okno na wschodzące słońce. Stare przysłowie mówi, że nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca. Okazuje się, że i przed wschodem nie wiadomo, co się może zdarzyć.

Elizabeth z trudem nadążała odliczać upływające dni. Ludzie wciąż rozmawiali o strasznym pożarze, dodając lub ujmując szczegółów, w zależności od tego, jak im pasowało. Przechwalali się na wyścigi własnym bohaterstwem, licytowali się, kto bardziej igrał ze śmiercią.

Mówiono, że ogień zaprószył się w pralni. Podobno iskry z pieca spadły na stertę starych szmat, co przy tej suszy i lekkim wietrzyku skończyło się tragedią. Z okazałego dworu ostało się tylko czarne zwęglone pogorzelisko.

Mieszkańcy Dalsrud bardzo się przejmowali dramatem sąsiadów, ale mieli też swoje powody do radości. Skończyły się sianokosy i mogli trochę odetchnąć i pójść do kościoła, by podziękować Bogu. Tego dnia zaraz po nabożeństwie miał się odbyć ślub Helene i Larsa. W kościele stawiło się więcej ludzi niż zazwyczaj.

Elizabeth siedziała razem z dziewczętami w kościelnej ławce i ocierała łzy radości. Helene wyglądała uroczo w czarnej sukni, którą sobie sama uszyła.

- Właściwie nie mam na co wydawać pieniędzy - powiedziała, postanowiwszy zakupić materiał z własnej wypłaty.

Wprost promieniała. Grube kasztanowe włosy zaplotła w warkocz i upięła w koronę, w którą pomykała narwane przez Ane kwiaty.

Lars także wyglądał elegancko w czarnym garniturze i z przyczesanymi na mokro włosami. Mimo powagi chwili, nie potrafił ukryć uśmiechu, a w jego policzkach pokazały się dołki, gdy wygłosił sakramentalne „tak”. Od tej chwili stali się prawowitymi małżonkami i mogli otwarcie okazywać swą miłość całemu światu.

Pastor pozostał przy ołtarzu po skończonej uroczystości i powiódł spojrzeniem po wiernych, a potem wygłosił krótką mowę:

- Zebraliśmy się tutaj, by młodych połączyć świętym węzłem małżeńskim i aby wysłuchać słowa Bożego. Przy tej okazji chciałbym przypomnieć wam o ogromnej tragedii, która dotknęła gospodarstwa Storli, a którą zapamiętamy na wiele dziesięcioleci.

Zamilkł i popatrzył na wiernych. Niektórzy pod tym bezpośrednim spojrzeniem pochylili głowy, a inni spoglądali pastorowi odważnie w oczy, nawet nie mrugnąwszy powieką.

- Rodzina Storli straciła cały dobytek - ciągnął pastor. - Naszym obowiązkiem jest wspomóc ich w potrzebie. Dlatego dzisiejsza składka przeznaczona jest w całości dla nich.

Przez zgromadzenie przebiegł cichy szmer. Ludzie szeptali coś zawzięcie między sobą. Kościelny podał czarny worek w ramie z brązowego drewna, do którego wrzucało się ofiary. Elizabeth wyjęła z sakiewki parę monet. Zauważyła, jak Petra zadarłszy głowę, rozgląda się wokół wyniośle. Kiedy worek na ofiary dotarł do Elizabeth, zauważyła z przerażeniem, że w środku są niemal same miedziaki, guziki i jakieś śmieci. Rozejrzała się dyskretnie wokół i zrozumiała gwałtownie, że ludzie nie współczują Petrze. Zamieszkała przecież w porządnym domu i ocaliła więcej, niż ci biedacy kiedykolwiek będą posiadać. Poza tym swym zachowaniem Petra przez lata zniechęcała ludzi do siebie. Ileż to służących i ilu parobków wypędziła i upokorzyła. A ilu pracowało u niej za nędzną zapłatę! Zresztą ci ubodzy ludzie nie bardzo mają się czym dzielić. Często wrzucali do worka na ofiary cokolwiek, żeby uniknąć wstydu.

Gdy kościelny zobaczył zawartość worka, tylko uniósł brwi i zmarszczył czoło, ale szybko się opanował i go przekazał do rąk tych, którzy znaleźli się w potrzebie.

Na dziedzińcu przed kościołem ludzie jak zwykle gawędzili w grupkach. Petra wraz z rodziną wyszli z kościoła na końcu, odbywszy uprzednio rozmowę zarówno z pastorem, jak i z kościelnym. Helene i Lars przy kościelnych schodach przyjmowali gratulacje i życzenia. Elizabeth z radością patrzyła na rozpromienioną przyjaciółkę, której życie do tej pory nie rozpieszczało. Kto jak kto, ale ona naprawdę zasługuje na odrobinę szczęścia i spokoju. Powiada się, że Bóg nigdy nie zamyka drzwi, nie otwierając nowych. Elizabeth coraz mocniej w to wierzyła.

Ani Petra, ani nikt ze Storligarden nie złożył życzeń młodej parze, co bardzo rozgniewało Elizabeth. Co prawda Helene w ogóle nie zwróciła na to uwagi, pochłonięta rozmową z innymi znajomymi, Elizabeth jednak nie mogła sobie darować, by nie podejść do sąsiadki.

- Dzień dobry, Petro. Co u wąs? - zapytała.

- Jeszcze się pytasz? - odparła Petra i aż poczerwieniała na kościstej twarzy. - Kiedy człowiek znajdzie się w potrzebie, nikt mu nie pomoże. Dziś się o tym przekonałam. Elizabeth poczuła, jak serce jej wali ze zdenerwowania, ale odpowiedziała spokojnym głosem:

- Dziś do kościoła przyszli w większości ubodzy komornicy, a oni niewiele mają na zbyciu.

- Oni może mają niewiele, my jednak nie mamy niczego! - wycedziła Petra, mrużąc oczy. Przypomina wronę, przemknęło Elizabeth przez myśl.

- A kiedy jeszcze mieliście wszystko, to nigdy nie odprawiliście z kwitkiem biedaków od drzwi? Nie powinna była tego mówić, jednak nie zdołała się w porę ugryźć w język. Przez moment zdawało się, że Petra wybuchnie, ona jednak prychnęła pogardliwie:

- A więc to ma być zemsta?

- Ależ skąd. Biedacy po prostu nie mają się czym podzielić. A gdy Petra milczała zaskoczona, Elizabeth ukłoniła się i pożegnała.

- Co mówiła Wiedźma? - zapytała Ane, ale Elizabeth zwlekała z odpowiedzią. Wolała, by ta krótka wymiana zdań pozostała między nią a Petrą. Rzekła więc tylko na odczepnego:

- Mówiła o pogodzie i takie tam. Po czym wsiadła do bryczki.

Było dokładnie tak, jak chciała Helene. Na przyjęciu weselnym zgromadzili się wyłącznie mieszkańcy Dalsrud. Elizabeth, spoglądając na przyjaciółkę, myślała, że takiej pięknej jej jeszcze nie widziała. I nie za sprawą sukni czy ładnie upiętej fryzury. To piękno promieniało z jej wnętrza. Śmiała się radośnie, a z Larsem nie mogli wprost oderwać od siebie oczu. Pod stołem trzymali się za ręce i szeptali sobie do ucha słowa przeznaczone wyłącznie dla nich dwojga.

Na obiad podana została pieczeń cielęca w brązowym sosie i ziemniaki. Gdy już wszyscy się najedli, Kristian podniósł się, stukając w kieliszek.

- Pozwolę sobie wygłosić krótką mowę w związku z dzisiejszą uroczystością. Helene! Twoja obecność w Dalsrud przez wszystkie te lata była dla nas prawdziwą radością. Zawsze traktowałem cię niemal jak siostrę, bo nigdy nie przyjmujesz z uniżoną pokorą poleceń gospodarzy, a zawsze mówisz to, co myślisz. Bardzo to sobie cenię. Zapewne z tego właśnie powodu od razu zaprzyjaźniłyście się z Elizabeth, bo pod tym względem jesteście bardzo do siebie podobne. Dlatego Lars, ostrzegam cię, nie będzie ci łatwo.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Elizabeth trąciła Kristiana w bok, udając obrażoną. Kristian spoważniał i mówił dalej:

- Skoro już cię uprzedziłem, dodam jeszcze, że na Helene zawsze możesz polegać, a ty Helene zawsze możesz liczyć na Larsa. Ale to już z pewnością wiesz. Ciebie, Lars, znam nieco krócej niż Helene, ale wiedz, że wszyscy cię tu od razu polubiliśmy.

Elizabeth spuściła wzrok i wychyliła mały łyk czerwonego wina. Kristian nie do końca mówił prawdę. Dobrze pamiętała, jaki był zazdrosny o tego nowego parobka. Z pewnością już o tym zapomniał. Ostatecznie nie ma sensu roztrząsać tego, co minęło.

- Na koniec chciałbym w imieniu swoim i Elizabeth podziękować wam, że zechcieliście pozostać w Dalsrud. Nie ukrywamy, że bardzo was potrzebujemy. Dalsrud bez was nie byłoby takie samo. Wzniesiono kolejny toast, ale Elizabeth wychyliła tylko maleńki łyczek. W głowie już jej szumiało od nadmiaru alkoholu, ale za to myśli płynęły bardziej beztrosko. Kłopoty i zmartwienia gdzieś uleciały. Lubiła ten stan. Po skończonym deserze wszyscy podeszli do stołu z prezentami w sąsiednim salonie.

- Och, popatrz tylko - westchnęła Helene, gładząc szafkę zrobioną przez Jensa. Otworzyła drzwiczki i wyjęła obrus.

- Sama go wyhaftowałaś, Lino? - zapytała i nie czekając na odpowiedź, rozłożyła i podniosła wysoko. - Jest śliczny, wykończony koronką i w ogóle. Bardzo, bardzo wam obojgu dziękuję.

- A to od Marii i ode mnie - odezwała się Ane, wskazując na cztery filiżanki z podstawkami.

- Razem kupiłyśmy w sklepie. Helene zalśniły oczy.

- Och nie, po co wydajecie swoje pieniądze!

- Bzdura - prychnęła Maria. - Peder w sklepie ma ich więcej, więc możecie sobie zażyczyć dodatkowe w prezencie na Boże Narodzenie.

- Jest ich akurat tyle, że wystarczy, kiedy przyjdziecie do nas na kawę - orzekł Lars i mrugnął do Ane. Helene przeczytała kartkę.

- To od Bergette - wyjaśniła, podnosząc duży półmisek z białej ceramiki w niebieskie kwiatki. - Pasuje do filiżanek! Ależ ona miła. Przysłała prezent, mimo że nie była zaproszona.

- Nie wiedzieliśmy z Kristianem, co wam kupić - odezwała się Elizabeth, podając kopertę. - Dlatego od nas dostajecie pieniądze. Sami zadecydujecie o ich przeznaczeniu.

Helene przekazała kopertę Larsowi, a gdy otworzył, zerknęła do środka.

- Ale to za dużo - zdumiał się Lars, wstrzymując oddech, po czym kłaniając się nisko, uścisnął ręce gospodarzy.

- Już dobrze - mruknął Kristian, trochę zażenowany, a uwolniwszy się rzekł: - Mam dla was coś jeszcze.

I wręczył fotografię. Helene wzięła ją do ręki i zdumiona zawołała:

- Ależ to my! Chodźcie popatrzeć!

Wszyscy się stłoczyli wokół niej i z niedowierzaniem wpatrywali się w fotografię. Uznali wspólnie, że to chyba jakiś cud, żeby uwiecznić na papierze chwilę, nie posługując się farbami ani pędzlem.

- Kiedy ją dostałeś? - zapytała Elizabeth.

- Przed paroma dniami - uśmiechnął się Kristian. - Pozostałe fotografie również.

Wyciągnął i podał do obejrzenia. Zdjęcia krążyły z rąk do rąk. Oglądano każdy detal i dyskutowano zawzięcie.

- Zupełnie nie widać, jacy jesteśmy spoceni i zakurzeni po ciężkim dniu pracy. Dziwne są też te kolory: czarny, szary, biały. Przecież to był taki słoneczny dzień pełen barw. Helene ustroiła się nawet w błękitną bluzkę. Dlaczego bluzka na fotografii nie jest niebieska?

Elizabeth uchwyciła własne spojrzenie na zdjęciu. Patrzyła z powagą przed siebie, trzymając ręce na podołku. Kristian miał dłonie oparte na udach. Za nią z prawej strony stał Jens. Nie mogła oderwać od niego wzroku.

Gwałtownie odłożyła fotografię i sięgnęła po swój kieliszek. W kilku łykach opróżniła go do połowy. Kiedy podano kawę, likier i ciastka, przy stole zapanował jeszcze weselszy nastrój. Opowiadano sobie zabawne historie i wspomnienia. Niektóre były prawdziwe, ale w większości przejaskrawione. Zaśmiewali się do łez, aż rozbolały ich brzuchy. W końcu Kristian zdecydował, że czas wypić coś porządnego i przyniósł koniak. Gdy mężczyźni wznieśli toast, Lina i Ane popijały sok, a pozostałe kobiety dolewały sobie czerwonego wina.

- Teraz czas na muzykę i tańce - orzekł Kristian po chwili i siadł do klawikordu. Na próbę powiódł palcami po klawiszach, przejrzał nuty, nim znalazł właściwe, a potem w salonie popłynęły dźwięki walca.

- Walc dla młodej pary! - roześmiała się Ane i zwróciła się do Helene i Larsa: - Zatańczcie! Podnieśli się trochę niechętnie, zaraz jednak odnaleźli rytm. Tańczyli przez chwilę sami, a potem Jens ukłonił się i poprosił do tańca Linę.

Elizabeth wlała do kieliszka resztę wina. Coraz bardziej jej smakowało, a w głowie zaszumiało jej przyjemnie.

- O nie, nie mam już siły - zaśmiała się Lina i usiadła zmęczona na krześle obok Elizabeth. - Jestem taka gruba i ciężka. Zatańcz lepiej z Elizabeth. Jens uchwycił spojrzenie swej pierwszej żony, ona jednak poderwała się i oznajmiła:

- Dziękuję, ale muszę przynieść wino. Zatańcz lepiej z kimś innym.

- Mogę prosić? - Jens ukłonił się nisko przed Ane. Zachichotała, wstała, dygnęła i dała się poprowadzić na środek.

Elizabeth pośpieszyła do wygódki. W ciszy nocy zachrzęścił piasek pod stopami. Znad brzegu doleciał krzyk ostrygojada, a na pastwisku zabeczały owce. Zamknęła się na haczyk i usiadła na desce. Ukrywszy twarz w dłoniach, usiłowała wyklarować myśli. Muszę się napić mocnej kawy i już trzymać się z dala od wina, postanowiła. Wiedziała aż za dobrze, że po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholu, ludzie stają się nadto rozmowni, i mówią więcej, niż powinni, a później tego żałują. Muszę się pilnować, zwłaszcza, gdy w pobliżu jest Jens, pomyślała.

Skierowała swe kroki z powrotem do domu, ale przypomniawszy sobie, że miała przynieść wino, zeszła do piwnicy. Głupio by wyszło, gdyby wróciła z pustymi rękoma. Męczyła się z zamkiem, ale w końcu udało jej się otworzyć. Tuż przy drzwiach stała lampa. Zapaliła ją i przyświeciła sobie drogę. W pomieszczeniu, gdzie przechowywali wino, panował chłód. Musiała się skupić, by odszukać właściwy gatunek wina. Uznała też, że skoro już tu przyszła, to weźmie dwie butelki. Zamierzała się odwrócić, gdy nagle wyczuła, że nie jest sama. Aż podskoczyła z przestrachu i omal nie wypuściła butelek z rąk.

- Jens! Co ty, chcesz żebym dostała ataku serca? - zaśmiała się z drżeniem.

Uśmiechnął się nieznacznie. Lampa umieszczona na półce oświetlała połowę jego twarzy. Gdy zrobił krok w jej kierunku, Elizabeth przycisnęła do piersi butelki.

- Co robisz? - zapytała cicho, gdy wziął je i odstawił na półkę obok lampy.

Mogłaby stawiać opór, wzbraniać się albo przynajmniej coś powiedzieć. Tymczasem stała nieruchomo, pozwalając, by głaskał ją po policzku. Mało tego, przymknęła oczy, rozkoszując się pieszczotą. Poczuła, jak ją obejmuje i przyciska do siebie. Poczuła jego oddech przy uchu, dotyk na policzku i wreszcie na ustach. Nawet wówczas, gdy ją pocałował, nie stawiała oporu tylko czerpała z tego rozkosz. Kolana miała jak z waty, szumiało jej w uszach, a ciało całkiem się poddało. Świat na moment przestał istnieć.

Ale równie szybko ta magiczna chwila minęła.

- Wybacz - odezwał się Jens chrapliwie i zniknął. Elizabeth została, wpatrując się w mrok, który go pochłonął. Drzwi do piwnicy stały otworem. Słychać było dźwięki klawikordu, śmiech, wesołe głosy i tupanie tańczących.

Musnęła palcem nabrzmiałe usta, na których wciąż czuła jego smak. Zabrała butelki z winem, zgasiła płomień lampy i wyszła.

- Co cię tak długo nie było? - spytała Maria, kiedy wróciła.

- Brzuch mnie rozbolał i musiałam pójść w ustronne miejsce.

- Ach tak. Już ci lepiej?

- Trochę lepiej, ale chyba się wcześniej położę. Wy się tu bawcie.

Życzyła dobrej nocy, nalegając, by nie przerywali zabawy. Dopiero skulona w łóżku pod okryciem, gorzko zapłakała.

Tydzień po weselu odwiedził ich doktor. Gdy zajechał konno na dziedziniec, kobiety siedziały na ławce pod ścianą domu, każda ze swoją robótką. Elizabeth poderwała się i wyszła mu na spotkanie.

- Dzień dobry! A co to, doktor wybrał się na konną przejażdżkę?

- Taka piękna pogoda! Aż trudno uwierzyć, że niebawem jesień. Zawsze tu na północy tak ładnie o tej porze roku?

- O, przeciwnie. Proszę poczekać na jesienne sztormy. Zdarza się, że wichura przewraca chaty i obory niczym domki z kart, a niektóre od ostrych podmuchów rozpadają się w drzazgi. Torstein zaśmiał się i zsiadł z konia. Miał na sobie długie obcisłe spodnie i błyszczące buty z cholewami. Elizabeth nie widziała jeszcze nigdy takiego dziwnego stroju i trudno jej było oderwać wzrok od doktora, bo trzeba przyznać, że prezentował się znakomicie.

- A jak czuje się siostra? - zapytał, zerkając nad jej głową.

- Dobrze. Przyszedł doktor ją obejrzeć?

- Mów mi po imieniu, Elizabeth - przypomniał jej. - Owszem, chciałbym się dowiedzieć, jak się goi poparzenie, skoro już tu jestem.

- Może wejdziemy do środka i siądziemy w salonie?

- Jeśli chodzi o mnie to niekoniecznie. Chętnie posiedzę tutaj z wami - stwierdził Torstein i dosiadł się do nich na ławce pod ścianą, wyciągając długie nogi.

Elizabeth zauważyła, jak patrzy na Marię, która siedziała ze spuszczonym wzrokiem, niewiele się odzywając.

- Mario, Torstein chciałby obejrzeć, jak się goją twoje rany po poparzeniu - rzekła Elizabeth. Zakrzątnęła się, przyniosła sok, ciastka i postawiła na niewielkim kamiennym stole.

- Już się zagoiły - odparła Maria i napotkała po raz pierwszy spojrzenie doktora.

- Jeśli pozwolisz, chciałbym jednak sam obejrzeć.

- W takim razie wejdźmy do środka. Helene prychnęła.

- Przestań zachowywać się jak dziecko, Mario. Odsłoń uda i po krzyku. Jesteśmy tu same kobiety, a doktor widział już nieraz gołe nogi. Maria popatrzyła na Elizabeth, jakby chciała się upewnić, co o tym sądzi siostra.

- Podnieś spódnicę - zadecydowała Elizabeth i usiadła.

- Hmm, wygląda bardzo dobrze - stwierdził Torstein i musnął palcem delikatnie brązowe ślady. - Skóra jest na razie cieniutka, ale z czasem wróci do dawnego wyglądu. Wyprostował się z uśmiechem.

Odbyło się to tak szybko, że Maria nie zdążyła się zawstydzić. Doktor zaś zmienił temat rozmowy.

- Same jesteście dziś we dworze?

- Mężczyźni poszli na górskie pastwisko doglądnąć owiec - odpowiedziała Elizabeth. - Stada nie będziemy jeszcze sprowadzać na dół, ale co jakiś czas trzeba sprawdzić, w jakim miejscu zwierzęta się pasą i czy czasem jakaś owca nie jest ranna.

- Rozumiem.

Doktor napił się trochę soku i założył nogę na nogę. Przeczesał dłonią włosy zwichrzone od szybkiego galopu i zatrzymał wzrok na pogorzelisku dworu Storlich.

- Zachowaliście się bohatersko podczas gaszenia pożaru.

- Tak jak wszyscy - odparła Elizabeth, przerabiając oczka w skarpecie.

- Mnie wysłali z Liną do domu - pożaliła się Ane, posyłając Elizabeth obrażone spojrzenie.

- Dobrze, że wróciłyście przypilnować Dalsrud. Iskry z pożaru mogłyby spaść na budynki, a wtedy trzeba by natychmiast wszcząć alarm. Poza tym pewnie musiałyście zadbać o tych, którzy wracali zmęczeni.

Ane pokiwała głową, zerkając na doktora nieufnie. Zaraz jednak się uśmiechnęła i wyprostowała dumnie.

- Rzeczywiście, to prawda. Przygotowałyśmy posiłek dla domowników. Byli zmęczeni i spragnieni. A jacy osmoleni! - dodała.

Elizabeth obserwowała doktora ukradkiem. Był nie tylko przystojny, ale i mądry. Dzięki niemu Lina i Ane poczuły się także ważne. Wypił do końca sok, chwaląc, że smakuje wyśmienicie, i zapytał Elizabeth, czy sama go przyrządziła.

- Nie, to Helene. Prawdziwy z niej skarb jeśli chodzi o gotowanie, przetwory i jeszcze wiele innych spraw.

Torstein uśmiechnął się i podziękował, gdy mu dolała. Posmakował ciastek i długo przeżuwał w milczeniu, nim zadał pytanie:

- Jacy tak naprawdę są ci Storli? Właściwie poznałem już wszystkich mieszkańców wsi, tylko z nimi nie miałem okazji porozmawiać. Elizabeth nie zdążyła odpowiedzieć, bo uprzedziła ją Helene.

- Petrę ludzie nazywają Wiedźmą.

- Ale my powinniśmy mieć dość wstydu, by nie opowiadać takich rzeczy - wtrąciła Elizabeth ostro.

- Phi! Doktor i tak by się o tym dowiedział! A skoro tak, równie dobrze może usłyszeć od nas - odburknęła Helene, migając drutami.

Elizabeth zerknęła na doktora, któremu trzęsły się ramiona od tłumionego śmiechu. Helene, jakby niczego nie zauważając, ciągnęła swą opowieść o tym, jak kiedyś Elizabeth uratowała życie Amandzie, zabierając umierającą dziewczynkę z walącej się starej izby dla parobków do Dalsrud. Elizabeth poczuła się nieswojo. Odchrząknęła i wyjaśniła, że uczyniła jedynie to, co było jej obowiązkiem wobec bliźniego, nic ponadto.

- O, wcale nie jestem tego taki pewien - rzekł Torstein. - Nikt inny nie zatroszczył się o dziewczynkę. Ty, Elizabeth jesteś chyba bardzo odważna i masz dobre serce.

Nie zdążyła tego skomentować, bo oto na dziedziniec weszli mężczyźni. Torstein wstał i opowiedział bez pytania, z jaką przybył sprawą. Elizabeth obserwowała rozmawiających ze sobą mężczyzn. Jens zachowywał się jak zwykle. Śmiał się często na całe gardło, wtrącał raz po raz jakąś uwagę, ale nie zwracał na nią uwagi. Od wesela Helene i Larsa tak się zachowywał. Czasem zastanawiała się nawet, czy sobie nie uroiła tego pocałunku, może tak gorąco go pragnęła, że wyobraźnia spłatała jej figla.

Rozdział 13

Dorte odstawiła na bok taczkę i odgarnęła rudy kosmyk, który łaskotał ją w policzek. Aż do późnego lata Bóg ich obdarzył piękną pogodą, ale wraz z nadejściem września powiało chłodem. Wiatr przenikał przez swetry i podwiewał spódnice. Znów trzeba więc było wkładać grube wełniane pończochy.

Na szczęście zdążyli sprowadzić z gór owce, bo kto wie, czy nie dojdzie do gwałtownego załamania pogody. Z tym nigdy nie wiadomo.

Ruszyła w dół na brzeg, gdzie Benjamin i Daniel pochłonięci byli własnymi zajęciami.

- Przyniosłam ci sweter, Daniel. Na morzu już jest zimno, boję się, żebyś nie zachorował. Zbyt późno zreflektowała się, że powinna uczynić to dyskretniej. Daniel poczerwieniał i spojrzał na nią wzrokiem, który mógłby zabić.

- Tak na poważnie, to w przyszłym roku wybieram się zimą na łowiska. Popłyniesz ze mną, żeby sprawdzać, czy jestem odpowiednio ubrany? Poczuła się tak, jakby otrzymała cios prosto w żołądek, a do oczu napłynęły jej łzy.

- Przepraszam, pomyślałam tylko... - odeszła pośpiesznie, nie dokończywszy. Popychając przed sobą taczkę, zatrzymała się dalej na brzegu. Przez zasłonę łez szukała otoczaków, pięknych wygładzonych przez fale kamieni, które morze wyrzuciło na brzeg. Używała ich do dekoracji wokół domu.

Za plecami usłyszała głos Benjamina:

- Gdybyś był moim synem, to spuściłbym ci lanie.

- Dlaczego? - zdziwił się Daniel.

- Jeszcze się pytasz? Nie masz szacunku dla własnej matki! Powinieneś się wstydzić, Daniel, jak mi Bóg miły. Nie wszystkim jest dane mieć kogoś, kto by o nich dbał i się troszczył. Ilu jest takich, co to nie mają ani ojca, ani matki.

- Ja też nie mam ojca, a przez tę matczyną troskę mam wrażenie, że się duszę.

Dorte chciała się odwrócić, ale coś ją powstrzymało. Udając, że nic nie słyszy, pracowała dalej jakby nigdy nic.

- Masz Jakoba - odrzekł Benjamin i głos mu zadrżał, gdy mówił dalej: - Co to, nie jest dość dobrym ojcem? Wolałbyś takiego, którego nic nie obchodzisz?

Dorte najchętniej kazałaby mu zamilknąć. Daniel był w gruncie rzeczy dobrym chłopcem, tyle że wszedł w trudny wiek. Trzynaście lat, jeszcze nie dorosły, a już nie dziecko. Jeszcze nie do końca uformowany fizycznie i umysłowo. Wiedziała jednak, że jeśli teraz się wtrąci, Daniel jeszcze bardziej się rozzłości. W milczeniu więc szukała odpowiednich kamieni i zastanawiała się, czy Indianne i Olav również zachowywali się podobnie, gdy byli w tym wieku. Zupełnie tego nie pamiętała. Może sama jestem sobie winna, bo za bardzo się krzątam wokół niego. „Przez tę matczyną troskę mam wrażenie, że się duszę”, powiedział. Serce jej się krajało na te słowa.

Mój mały Daniel, mawiała do niego w dzieciństwie. Tak długo była z nim sama. Dzieci Jakoba traktowała także jak własne, jednak nieco inaczej. Nikt prócz niej o tym nie wiedział, bo nie dawała im tego odczuć. Jakob przyjął Daniela, jakby to była krew z jego krwi i kość z jego kości. Szczodrze rozdzielał ciepło i doświadczenie życiowe. Rozmawiał ze wszystkimi po równo, z Danielem, Olavem i małym Fredrikiem. Do taczki wrzuciła ładny kamień. Ciekawe, jak z czasem zmieni się Fredrik. Ma teraz dziesięć lat i jest wierną kopią swojego ojca. Podobny z wyglądu, jak i z charakteru. Nie, Fredrik nie przysporzy jej dodatkowych siwych włosów, to dobry chłopiec.

- Przepraszam! Dorte wyrwana z zamyślenia, wzdrygnęła się i aż krzyknęła.

- Ależ mnie przestraszyłeś - odwróciła się z uśmiechem do Daniela. - Już jesteście gotowi do wypłynięcia? - zapytała, udając, że nie słyszała rozmowy.

- Tak, prawie. Chciałem cię tylko przeprosić. Chętnie pogłaskałaby go po policzku, ale w porę cofnęła rękę.

- W porządku, Daniel. Poczekam na was z kolacją. Uśmiechnął się i podrapał po rudej czuprynie, po czym wrócił do łodzi. Dorte odprowadziła go spojrzeniem, a potem chwyciła taczkę i ruszyła z powrotem w stronę domu. Tak najlepiej lubiła załatwiać trudne sprawy. Unikała długich mów i napuszonych słów.

Otoczaki ułożyła w miejscu, gdzie kończył się przybrzeżny piasek, a zaczynało pokryte trawą zbocze. Podpatrzyła to w Dalsrud i w innych dużych dworach. Z początku obawiała się, że będzie się to przesadnie rzucać w oczy, ale szybko porzuciła tę myśl. Teraz wokół domu wyglądało porządnie i czysto. Może z czasem posadzę więcej roślin pod budynkiem, pomyślała. Gdy tak podziwiała efekt własnej pracy, przyszła Elen.

- Pięknie tu poukładałaś - pochwaliła, obejrzawszy brzeg z otoczaków. Po głosie dziewczyny poznała, że mówi szczerze.

- Dziękuję - rzekła więc, nie odrywając wzroku od kamieni.

- Szkoda, że nic nie powiedziałaś, chętnie bym ci pomogła - dodała Elen.

- E, to nie była znów taka wielka robota. Odwróciwszy się do synowej, spytała wprost:

- A wam jak się układa?

Elen umknęła spojrzeniem, popatrzyła na domek na cyplu i niewielką chatę, w której mieszkała Mathilde, po czym spojrzała Dorte prosto w oczy i odpowiedziała:

- Jest nam razem bardzo dobrze.

Może nie powinnam pytać wprost, pomyślała Dorte. Ale zależało jej, żeby wiedzieć. Musiała uzyskać pewność, że jej dzieciom jest dobrze pod każdym względem.

- Po tym co się wydarzyło na waszym weselu, zauważyłam, że Olav zachowuje się wobec ciebie chłodno, i bardzo mnie to bolało. Zrozumiem, jeśli powiesz, że powinnam pilnować własnych spraw, ale najpierw muszę się dowiedzieć, czy jesteś z nim szczęśliwa. Czy jest dla ciebie dobry? Elen uśmiechnęła się i kładąc dłoń na ramieniu Dorte, odparła:

- Olav jest najmilszy na świecie. - A poważniejszym głosem dodała: - To, co tamten człowiek wykrzykiwał na weselu jest prawdą, miał mnie. Opowiedziałam o wszystkim Olavowi. Dorte zadrżała z zimna i otuliła się mocniej chustą. Popatrzyła na nadciągające chmury zwiastujące deszcz, a potem znów spojrzała na Elen i zapytała:

- Co się stało, zanim runął ze schodów?

- Próbował wziąć mnie siłą, więc odepchnęłam go tak mocno, jak zdołałam. Dorte uśmiechnęła się.

- Dobrze, że potrafisz się obronić.

Elen nie odwzajemniła uśmiechu, ale ciągnęła dalej z powagą:

- Olav był bardzo zawiedziony, ale mi wybaczył. Wydaje mi się, że nasze uczucie stało się przez to jeszcze silniejsze.

- To dobrze, Elen. W małżeństwie nie zawsze wszystko układa się bezboleśnie. Przynajmniej przekonaliście się, że dacie radę przetrwać sztormy, jeśli takie nadejdą. Poklepała synową po policzku i razem weszły do środka.

Przez kuchenne okno Dorte zobaczyła na brzegu Benjamina i Daniela. Odetchnęła z ulgą i przymknęła na chwilę oczy, by podziękować w myślach Bogu. Nie miała pojęcia, jak zdoła przetrzymać długą zimę, gdy Daniel wypłynie na łowiska. Miała jedynie nadzieję, że Pan w Niebiosach roztoczy swą opiekę nad jej mężczyznami.

- O, wrócili - zaszczebiotała Indianne, która także ich dostrzegła. - Wyjdę i porozmawiam przez chwilę z Benjaminem. Może zechce zjeść z nami kolację. I nim Dorte zdążyła się odezwać, dziewczyna wybiegła za drzwi.

Elen pomagała nakrywać do stołu. Poruszała się zwinnie i podśpiewywała sobie, krzątając się w tę i z powrotem. Kiedy wszedł Olav, położył dłoń na jej ramieniu, a ona z uśmiechem dotknęła tej dłoni. Dorte dobrze znała ten pełen pieszczoty gest. Jakob też się z nią tak witał. W korytarzu rozległy się głosy i do kuchni weszli razem Jakob i Daniel.

- Nie masz pojęcia, mamo, jakie złowiliśmy ryby! - zawołał od progu i podszedł prosto do miednicy umyć ręce. Zauważyła, że buty zostawił na zewnątrz. - Jestem pewien, że na morzu teraz mocno wieje - dodał, wycierając dłonie.

- Zarzuciliście sieci? - zapytała, starając się okazać zainteresowanie.

- Tak. - Jutro wyciągniemy pełną łódź ryb. Dorte słuchała Daniela, kończąc swoją robotę. Taki już jest ten mój syn, myślała. W jednej chwili pyskuje, ale zaraz tego żałuje i bardziej jest skłonny do zwierzeń. Takie wspomnienia starannie pielęgnowała. Jakob wtrącił tymczasem:

- Kiedy się jutro uporasz z rybami, może wybrałbyś się na cypel. Trzeba by pomalować chatę. Skoro z czasem ty w niej zamieszkasz, musisz zadbać, by nie niszczała. Daniel pokiwał głową ożywiony.

Jakob już dawno podjął taką decyzję. Zależało mu, by każde z dzieci dostało swoją część majątku, póki on jeszcze myśli jasno.

- Na jaki kolor? - spytał Daniel.

- Chyba na czerwono, będzie ładnie. Nazwiemy ją czerwoną chatą na cyplu.

- Ładnie - uśmiechnął się Daniel. Indianne weszła do kuchni sama.

- Musiał wracać do domu - wyjaśniła, napotykając pytające spojrzenia domowników i przecisnęła się na własne krzesło.

Złożyli dłonie, a Jakob odmówił modlitwę. Dorte zawsze dodawała od siebie parę słów w myślach. Prosiła Boga, by jej dzieci nigdy nie cierpiały głodu. Dopiero, gdy wszyscy poszli na spoczynek, Dorte usiadła przy kołowrotku. Jakob pokręcił głową.

- Ileż to razy ci mówiłem, że psujesz sobie oczy po ciemku. Powinnaś się wyspać, jak inni. Tylko się roześmiała, jak zwykle, gdy to powtarzał.

- Nie potrzebuję aż tylu godzin snu, a bardzo lubię tę ciszę, która zapada, gdy wszyscy się położą spać. Udało się jej zamienić parę słów z Indianne, nim i ona zniknęła na poddaszu.

- Benjamin wzbudza zaufanie. Chyba można na nim polegać - zagadnęła.

- Oczywiście - odparła Indianne, bawiąc się guzikiem przy mankiecie bluzki. - Wspomniał już o zaręczynach.

- Co ty powiesz? - Dorte poczuła ciepło i radość w sercu. - To dobrze. Bo już się obawiałam, że mogłabyś zajść w ciążę, nim pójdziecie do ślubu.

- Nie musisz się o to martwić. Benjamin nie jest taki jak inni. Nigdy nie zmusiłby mnie do czegoś, czego sama bym nie chciała. Dorte pokręciła się niespokojnie. Nie lubiła poruszać tego tematu, ale uznała, że to konieczne.

- Byłam już dorosła, kiedy spodziewałam się dziecka.

- Benjamin...

- Wiem, Indianne, ale on też jest tylko człowiekiem, tak samo jak i ty. Jak przyjdzie co do czego, my kobiety nie jesteśmy wcale lepsze.

- Uff, co ty mówisz - zaczerwieniła się Indianne i odwróciła się. - Potrafię się upilnować, a on, jak mówiłam, wspomniał o zaręczynach. Tylko że na razie jeszcze nie ustaliliśmy daty.

- Ty zawsze byłaś rozsądną dziewczyną, Indianne - rzekła Dorte i siadła z powrotem przy kołowrotku. - Teraz już kładź się do łóżka i śnij te swoje piękne sny.

Indianne pokiwała głową i skierowała się do drzwi. Położyła rękę na klamce i odwróciwszy się powoli, powiedziała:

- Cieszę się, że mam ciebie, Dorte. Żadna matka nie umiałaby tak porozmawiać z własną córką. I wyszła.

Dorte tymczasem siedziała zapatrzona w kuchenną szafę i łzy jej popłynęły po policzkach. Łzy radości. Powtórzyła w duchu słowa Indianne. Długo tak siedziała przy nieruchomym kołowrotku. W końcu wstała, wytarła policzki i zaśmiała się z siebie samej.

- Głupia baba - rzekła na głos i zgasiła płomień lampy. Jakob jeszcze nie spał. Czytał książkę, pewnie od kogoś pożyczył, ale gdy weszła, od razu ją odłożył.

- Coś długo nie przychodziłaś. Już chciałem zejść po ciebie i cię przyprowadzić.

Nic nie powiedziała, ale odwróciwszy się do niego plecami, rozebrała się. A kiedy weszła do łóżka i ułożyła się wygodnie na ramieniu męża, zapytał:

- Czy coś cię trapi?

- Dlaczego pytasz?

- Widzę łzy w twoich pięknych oczach.

- Indianne powiedziała, że jestem dobrą matką - odparła szybko, nim ścisnęło ją w gardle. Na chwilę zaległa cisza.

- Wiem to od trzynastu lat - odezwał się w końcu Jakob.

- Od trzynastu lat? - zdziwiła się, spojrzawszy na niego.

- Od tego dnia, kiedy urodziłaś Daniela. Zaśmiała się do niego i pogłaskała po zaroście.

- Nie zdjęłabyś nocnej koszuli, , Dorte? Tylko na tę noc. Przytulę cię, jeśli poczujesz chłód - poprosił. Zwlekała, ale w końcu spełniła jego prośbę.

- Możemy zgasić lampę? - zapytała.

- Nie, bo wówczas nie zobaczę, jaka jesteś piękna.

- Jakob, ja mam już czterdzieści cztery lata i od dawna nie jestem młodą dziewczyną.

- Właśnie dlatego. A ja mam pięćdziesiąt cztery.

Pogłaskał ją po brzuchu, który już nie był taki płaski i jędrny jak kiedyś. Straciła też szczupłą talię, z której zawsze była dumna.

- Tu leżał Daniel - wyszeptał Jakob. - Bezpiecznie i wygodnie, czekając, aż mama go przyjmie. A tu go karmiłaś - dodał, przesuwając dłoń na dorodną pierś, która nieco obwisła z czasem.

- Jakob, ja...

- Ciii.... Jesteś piękna. Jesteś dziełem stworzonym przez samego Boga. Czyżbyś miała zastrzeżenia co do jego pracy?

- Nie, to byłby grzech.

- To dobrze - rzekł, całując ją w szyję.

Poczuła na skórze łaskotanie zarostu i pozwoliła ułożyć się mężowi wygodniej. Popatrzył na nią swoimi ciemnobrązowymi oczyma pełnymi miłości.

- Każdego wieczoru dziękuję Bogu, że mi ciebie zesłał.

- Cii, Jakob - szepnęła, składając na jego ustach pocałunek, a potem zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła go do siebie. Nie czuła się już wprawdzie młoda, ale za to piękna i bardzo bogata.

Rozdział 14

- Co ty mówisz? Lina wybrała się do Mathilde? - Elizabeth nie wierzyła własnym uszom. Jens pokiwał głową.

- Czy ona zapomina w jakim jest stanie? Przecież spodziewa się dziecka! Ty chyba też straciłeś resztki rozsądku, skoro jej na to pozwoliłeś.

- Od kiedy brzemienne kobiety przestają się odwiedzać? O ile pamiętam, ty też nie zmieniłaś trybu życia po zajściu w ciążę.

- A, to co innego.

Elizabeth chwyciła wiadra z takim zamachem, że aż chlusnęła z nich woda.

- Daj, poniosę - zaproponował Jens.

- Poradzę sobie - odparła, ruszając szybkim krokiem. Jens roześmiał się.

- Cała ty, Elizabeth. Zrozumiała, o co mu chodzi, i zatrzymała się.

- Lina nie jest taka jak ja. Nie ma... tyle siły.

- Tak, tobie nikt nie dorówna.

Elizabeth poczuła ssanie w żołądku. Dostrzegła błysk w jego oku, ale trwało to zaledwie ułamek sekundy i zaraz wszystko wróciło do normy. Popatrzył w niebo, omiótł spojrzeniem szary fiord i podrapał się w ucho.

- Mam wziąć te wiadra? Elizabeth pozwoliła mu i razem ruszyli pod górę. Przy schodach zapytała:

- Jak ona tam pojechała?

- Doktor wybierał się w tamtą stronę i miał wolne miejsce w bryczce.

- A to przynajmniej jest w dobrych rękach.

- Przestań się zamartwiać - rzucił przez ramię. - Nic nie wskazuje na to, by tak szybko miała urodzić.

- Od kiedy z ciebie taka akuszerka?

- Od urodzenia Ane - zaśmiał się beztrosko, po czym wszedł z wiadrami do budynku.

Ten to potrafi się odciąć. Przed południem rozległo się pukanie do drzwi. Elizabeth szła właśnie do izby tkackiej na poddasze, zawróciła jednak, a gdy otworzyła drzwi, zobaczyła lensmana. Uchylił kapelusza i się przywitał.

- Dzień dobry - odpowiedziała. - Zapraszam do środka.

- Dziękuję. Sprowadza mnie do was pewna sprawa. Musimy porozmawiać. Można? Skinął głową w stronę drzwi do salonu.

- Oczywiście.

Elizabeth wzięła od niego kurtkę i powiesiła na haku, a kapelusz położyła na komodzie.

- Poproszę Helene, by zagotowała kawę.

- Nie, dziękuję, nie zajmę wiele czasu.

Ruszyła przodem do salonu i wskazała gościowi miejsce przy stole. Lensman poluzował kołnierzyk i jakoś nie kwapił się, by zacząć. A więc jednak mu się tak bardzo nie śpieszy, pomyślała, a na głos oznajmiła:

- Gorąca kawa dobrze wam zrobi. Na dworze dziś chłodno. Nim zdążył zaprotestować, wyszła z salonu i powiadomiła Helene o wizycie.

- Domyślam się, że lensman przybył z jakąś ważną sprawą - odezwała się do gościa, gdy wróciła.

- A skąd takie domysły?

- Sam lensman powiedział, że musi ze mną porozmawiać, wzbraniał się przed wypiciem kawy.

- Bystra z was kobieta.

- Dziękuję, już kiedyś lensman tak o mnie powiedział.

- Czyżby? Hmm. Wciąż jednak muszę pani przypominać, by zwracała się do mnie po imieniu. Uśmiechnął się szeroko, poruszając sumiastym wąsem.

- Dziękuję, nawzajem.

- No dobrze, przejdę od razu do rzeczy. Istnieje podejrzenie, że dwór w Storli został podpalony.

- Co takiego?

- Jest powód, by sądzić, że to nie było nieszczęście, lecz że ktoś podłożył ogień.

- Podobno pożar wybuchł w pralni. Iskry z pieca spadły na jakieś szmaty, czy nie tak?

- Owszem, tak sądziliśmy, ale ostatnio doszły nowe okoliczności.

- A można wiedzieć jakie?

Pokręcił głową.

- Ze względu na dobro śledztwa nie mogę na razie nic powiedzieć.

- Rozumiem - pokiwała Elizabeth głową, nie mając pojęcia, o co chodzi. Zaraz jednak uświadomiła sobie w pełni sens słów lensmana. - Jeśli to prawda, to znaczy, że podpalacz wciąż jest na wolności?

- Wiele na to wskazuje.

- O mój Boże - wyszeptała Elizabeth, zaciskając dłonie.

- Gdzie wtedy byłaś?

- Słucham?

- Gdzie byłaś, gdy wybuchł pożar? Elizabeth poczuła mrowienie na całym ciele i miała kłopoty, by spojrzeć lensmanowi prosto w oczy.

- Byłam... w lesie, razem z Kristianem. Dlaczego o to pytasz?

- Taką mam pracę. Może zauważyliście coś podejrzanego?

- W lesie? Nie. Nikogo nie spotkaliśmy.

- A co wy tam robiliście, przecież to był już wieczór.

- My...

Nie mogła przecież opowiedzieć całej prawdy. Miała się przyznać lensmanowi, że kąpała się nago z Kristianem w jeziorku, a potem kochali się na łonie natury? Zresztą, nie miało to żadnego związku z pożarem.

- Odwiedziliśmy tamtego popołudnia Linę i Jensa. Wracaliśmy od nich. Ponieważ wieczór był piękny, zatrzymaliśmy się po drodze na krótki odpoczynek. Mimo że jesteśmy małżeństwem od dawna, czasem dajemy się ponieść nastrojowi - dodała z uśmiechem.

Lensman jednak nie odwzajemnił uśmiechu. Wziął głęboki oddech, żeby zadać kolejne pytania, ale powstrzymał się przez chwilę, bowiem do salonu weszła Helene z tacą. Wprawnymi ruchami rozstawiła filiżanki, nalała kawy i bezgłośnie wyszła.

- Byliście więc z wizytą. O której godzinie przyszliście do Liny i Jensa, a o której opuściliście parcelę?

- Dokładnie nie wiem. Żadne z nas nie nosi zegarka. Poszliśmy do nich po południu. Kristian pomógł Jensowi przy wykończeniu dachu, a ja zbierałam z Liną jagody.

- Przyniosłaś je do domu?

- Tak... - odparła, ale zaraz przypomniało jej się, że odstawiła kubełek, gdy zauważyli pożar. - Nie - zgubiłam je gdzieś po drodze, kiedy dostrzegliśmy płomienie. - Popatrzyła lensmanowi prosto w oczy i zapytała: - A co to ma do rzeczy? Możesz powiedzieć? Już mówiłam, że ani nie widzieliśmy, ani nie słyszeliśmy niczego dziwnego. Wypił kawę i uśmiechnął się rozbrajająco.

- Spokojnie, Elizabeth, nikogo nie podejrzewam. Wykonuję tylko swoją pracę. Muszę posłuchać, co ludzie mają do powiedzenia. Inaczej nigdy nie złapiemy tego, co za tym stoi. A grozi mu kara jak za zabójstwo, ponieważ zagrożone było ludzkie życie. Elizabeth odetchnęła nieco i dolała lensmanowi kawy.

- Co będzie, jak złapiecie podpalacza?

- Trudno mi teraz to przewidzieć. - Napił się kawy i dodał: - Równie dobrze podpalaczem może się okazać kobieta. Elizabeth skuliła się.

- Zamierzasz przesłuchać też innych mieszkańców Dalsrud?

- Nie ma pośpiechu. A gdzie oni byli, jak się zaczęło palić? - zapytał, podnosząc się z miejsca.

- Tutaj. Poza Liną i Jensem, którzy byli u siebie w domu.

- Ale oni też szybko się zjawili na miejscu pożaru.

- Podobnie jak wszyscy mieszkańcy wsi - odparła Elizabeth i uścisnęła lensmanowi dłoń.

- Dziękuję, bardzo mi pomogłaś. - Ja?

- Hm. Zresztą... - urwał i mrużąc oczy, wyjrzał przez okno. - O ile dobrze pamiętam, z rodziną Storli nigdy nie łączyły cię szczególnie przyjazne stosunki - stwierdził, patrząc jej prosto w oczy. Elizabeth zrobiło się na przemian zimno i gorąco. Zastanawiała się, o co właściwie chodzi lensmanowi. Odpowiedziała więc pytaniem:

- A czy ci ludzie w ogóle się z kimś przyjaźnili? Jeśli masz na myśli tamtą sprawę z Amandą, to nie żałuję ani trochę, że ją wtedy od nich zabrałam. Zrobiłabym dziś dokładnie to samo. Właściwie gdybym ściśle trzymała się prawa, to złożyłabym na nich skargę.

- Ale chyba wszystko sobie wyjaśniliście?

- Phi. Petra nigdy mnie nie lubiła. Zresztą ona poza swoimi bliskimi nie lubi nikogo. Starałam się być miła, ale ona zawsze odwracała się do mnie plecami. - Elizabeth przymknęła oczy i ukradkiem zerknąwszy na lensmana, spytała: - Nie myślisz chyba, że z takiego powodu, podpaliłabym ich dwór?

- Nie, nie sądzę! - Pomachał ręką, jakby się wzbraniał. - Dziękuję za pomoc i za kawę. Elizabeth odprowadziła lensmana wzrokiem. Po chwili weszła Helene i zapytała cicho:

- Czego on właściwie chciał? Elizabeth odpowiedziała, nie odrywając wzroku od okna:

- Pytał o różne rzeczy w związku z pożarem.

- Dlaczego?

- Przypuszcza, że ktoś podłożył ogień. Nie mów jednak na razie nikomu o tym, proszę.

- Podejrzewa nas?

- Nie, zwariowałaś? - odparła, patrząc na Helene. - Wcale nie powiem o tym Kristianowi. Ma dość własnych kłopotów. Zresztą lensman pewnie już więcej się tu nie zjawi w tej sprawie.

Tymczasem do salonu weszła Lina zarumieniona na policzkach, przynosząc nowiny, którymi koniecznie chciała się podzielić.

Gdy Elizabeth wyraziła niepokój z powodu jej wyprawy, tylko pomachała ręką, zapewniając, że nigdy nie czuła się lepiej.

- Na pewno przenoszę ciążę o miesiąc - zaśmiała się, odbierając z rąk Elizabeth kubek z herbatą. - Dowiedziałam się, że Sofie świetnie się uczy w szkole. Jej nauczycielka jest z niej bardzo zadowolona.

Elizabeth bardzo się ucieszyła, że córka Mathilde tak dobrze sobie radzi, choć nie ma zbyt lotnych rodziców.

- Upiekła chleb, przygotowała jedzenie i posprzątała w domu jak należy - ciągnęła Lina. - Wybraliśmy się też do Heimly. Dorte i Jakob prosili, żeby was pozdrowić.

Elizabeth obserwowała Marię, która siedziała przy kołowrotku. Koło na moment zatrzymało się i musiała nim poruszyć na nowo.

- A jak im się wiedzie? - zapytała Maria. Elizabeth słyszała, że siostra stara się nadać swemu głosowi obojętny ton, jakby odpowiedź niewiele ją obchodziła.

- Bardzo dobrze. Sprowadzili owce z pastwiska, żadnej nie stracili. Poza tym wszyscy są zdrowi.

- A jak się układa Elen i Olavowi?

Pytanie z pozoru zwyczajne, ale Elizabeth wiedziała, ile w nim tłumionych emocji. Maria jednak nie całkiem się wyleczyła ze swej miłości do Olava.

- Wciąż tak samo zakochani - odparła Lina. - A może jeszcze bardziej. Wystarczy spojrzeć, jak na siebie patrzą. Elen zawsze była dość wylewna w okazywaniu uczuć, o czym teraz przekonuje się Olav. Ale nie wygląda na to, by miał coś przeciwko temu - dodała, śmiejąc się perliście. Maria wstała i wyszła pośpiesznie do spiżarni.

Lina chyba nie zauważyła tego, i dalej opowiadała o Danielu, Fredriku i innych mieszkańcach Heimly. Wkrótce Maria wróciła z kawałkiem cukru.

Włożyła go do ust i siadła z powrotem przy kołowrotku. Elizabeth westchnęła i zrobiło jej się serdecznie żal siostry. Maria chyba nigdy nie zdoła usunąć Olava ze swego serca. Współczuła jej, zwłaszcza że sama przeżywała podobną udrękę.

Nad wsią zapadł październikowy wieczór, ciemny i deszczowy. Siedzieli przy kuchennym stole nakrytym do kolacji i, pochyliwszy głowy, odmówili modlitwę przed posiłkiem. Nagle ktoś szarpnął drzwiami i do środka wpadł przemoczony do suchej nitki Jens. Z włosów kapały mu krople deszczu.

- Elizabeth, musisz natychmiast do nas przyjść! - wycharczał. - Dziecko! Kolana się pod nią ugięły.

- Dawno poczuła bóle?

- Nie wiem... jakiś czas temu. Nie chciała narzekać - jąkał się. - Mówiła coś, że to dopiero pierwsze skurcze, że to normalne.... Ale to było po południu.

Elizabeth wyjęła z szafki zioła i spakowała je szybko do torby, po czym wyszła za Jensem do korytarza, gdzie włożyła ciepłe ubranie.

- Weźmy może ze sobą lampę - zaproponowała i zapaliła ją, nim wyszli na deszcz. Patrząc na szerokie plecy Jensa, podążała za nim pośpiesznie, rozmyślając, jakie to wszystko nierzeczywiste. Jakie niewłaściwe. Nie Ona powinna pomagać Linie wydać dziecko na świat! Lina powinna mieć przy sobie kogoś innego, kogoś, kto nie darzy Jensa miłością.

Deszcz zacinał jej w twarz, z nagich gałęzi kapało, a na błotnistej ścieżce trzeba było mocno uważać, by się nie poślizgnąć. Na szczęście Jens oświetlał drogę.

Wreszcie dotarli do parceli, na której chata wydawała się jeszcze mniejsza niż zwykle i opuszczona. Za firankami świeciła się samotna lampa. Elizabeth przyśpieszyła i ostatni kawałek przebiegła. Lina na pół leżała, na pół siedziała w łóżku i rozpłakała się na ich widok.

- Tak długo was nie było! Elizabeth odłożyła skórzaną torbę i mocno ją przytuliła.

- Już dobrze, Lino, już dobrze. Jesteśmy, wszystko będzie dobrze.

- Nie, nie będzie! Strasznie mnie boli i okropnie się boję.

- Wiadomo, że się boisz. Wszystkie kobiety odczuwają strach przy pierwszym porodzie. Przyjmowałam wiele porodów, zarówno Bergette, Dorte i...

- Dorte też się bała? - spytała Line, a na jej twarzy pojawił się grymas.

- Tak, ona chyba najbardziej. Mimo że zwykle jest taka dzielna. Lina znów się wykrzywiła i, chwyciwszy wezgłowie łóżka, krzyknęła z bólu.

- Zagotować wody? - zapytał Jens chrapliwie.

- Tak, zagotuj - odparła, po czym znów odwróciła się do Liny. - Zajmę się tobą i od razu poczujesz się lepiej, a potem przygotuję wszystko na przyjęcie twojego dziecka. Uświadomiła sobie, że specjalnie powiedziała twojego dziecka.

Tak wolała myśleć o maleństwie, że jest Liny, a nie Jensa. Pomogła Linie zdjąć ubrania, włożyła jej czystą koszulę nocną i zaplotła na nowo włosy. Skończyła, gdy pojawił się kolejny skurcz i wstrząsnął jej drobnym ciałem.

- Oddychaj spokojnie, nie wstrzymuj oddechu podczas skurczu, bo poród będzie trwał dłużej - tłumaczyła Elizabeth.

- Sama spróbuj oddychać spokojnie, gdy masz wrażenie, że cię zaraz rozerwie. Elizabeth uśmiechnęła się i pogładziła ją po włosach.

- Muszę sprawdzić rozwarcie.

- Czy dziecko wnet się urodzi? - pytała Lina czerwona na twarzy i spocona, ale pozwoliła się zbadać.

- Jeszcze to trochę potrwa, bo rozwarcie jest niewielkie. Dziecko potrzebuje więcej miejsca, rozumiesz?

- O Boże, ja tego nie wytrzymam!

Podszedł Jens, ukucnął przy łóżku i chwycił Linę za rękę, mówiąc:

- Wytrzymasz, wiesz dlaczego? Bo jesteś najsilniejsza i najodważniejsza na świecie. Elizabeth wstała i przyniosła swoją torbę. Słowa Jensa odebrała jako zdradę. Pomrugała mocno powiekami i zmusiła się do spokoju. Kompletna ze mnie idiotka, pomyślała, sięgając po zioła, na głos zaś rzekła do Liny:

- Chyba już dość długo odczuwasz skurcze.

- Tak, zaczęły się po południu. Powtarzają się już tak często, że brakuje mi sił. A ty mówisz, że to jeszcze potrwa...

- Dostaniesz teraz herbatę ziołową, po której poczujesz się zmęczona i zaśniesz. Pozwoli ci to nabrać sił. Przyrządzała napar, starając się nie patrzeć na Jensa, który uspokajał Linę cichym głosem, słowami przeznaczonymi tylko dla niej. Podała Linie kubek z parującym naparem:

- Proszę, wypij, poczujesz się lepiej. Lina wypiła wszystko i opadła ciężko na poduszkę. Elizabeth poklepała ją po policzku.

- Spróbuj zasnąć, zanim nastąpi kolejny skurcz. Lina skinęła głową i przymknęła oczy.

- Chcesz kawy? - spytał Jens Elizabeth, zdejmując imbryk z paleniska. Elizabeth podziękowała i usiadła przy stole.

- Chyba oboje powinniśmy się napić, bo to może potrwać długo - rzekła ściszonym głosem. Nalał kawy do filiżanek ze złotym brzegiem, które im kupiła w sklepie. Najładniejsze, jakie posiadali.

- Boję się - wyznał Jens, wychyliwszy filiżankę do połowy. - Może powinienem sprowadzić doktora? Elizabeth pokręciła głową.

- Nie ma sensu. I tak nic więcej nie może tu zrobić. Jens milczał przez dłuższą chwilę, nie spuszczając wyroku z Liny. Wyglądało na to, że już zasnęła, bo ręka zwisała jej bezwładnie. Oddychała spokojnie i miarowo. Żeby tylko odpoczęła, pomyślała Elizabeth, bo czeka ją chyba długi i ciężki poród. Jens popatrzył na nią zatroskany.

- Jak myślisz, wszystko pójdzie dobrze? Ona jest taka szczupła i drobna. Elizabeth uśmiechnęła się, dodając mu otuchy.

- Na pewno wszystko pójdzie dobrze. Opowiadałam ci o Amandzie, pamiętasz? Urodziła dziecko bez niczyjej pomocy, a jest tak samo krucha jak Lina. A może nawet jeszcze drobniejsza.

- Dziecko było małe?

- Nie, duże i silne.

Elizabeth uderzyło, że siedzą i gawędzą jak para dobrych znajomych, sąsiedzi, których nie łączyła nigdy specjalnie bliska więź. W jej sercu tymczasem szalała gwałtowna zazdrość. To Ane należy do Jensa, a nie to nowe dziecko, którego oczekuje Lina. Oby tylko nie urodził się chłopiec, mały Jens!

- Wybraliście już imię dla dziecka? - usłyszała swój głos zadający pytanie, na które właściwie nie chciała znać odpowiedzi. Przynajmniej na razie. Póki co nie była na to gotowa.

- Nie, jeszcze nie uzgodniliśmy. Może lepiej poczekać i zobaczyć, co się urodzi.

- Uhm. A co byś wolał, syna czy córkę?

- To zupełnie bez znaczenia, byle dziecko było zdrowe i się dobrze rozwijało. Wstała i dolała jeszcze kawy. Ze skórzanej torby wyjęła woreczek z cukrem.

- Trzeba zjeść trochę cukru, bo dodaje człowiekowi sił i energii - oznajmiła. Wziął kawałek do ust i zapytał:

- Pamiętasz, jak na świat przyszła Ane?

- Jak mogłabym zapomnieć - zaśmiała się wzruszona. Uśmiechnął się zawstydzony.

- Wiesz, o czym myślę. Ależ to była noc! Zapatrzył się przed siebie.

- Biegałeś w kalesonach i grzałeś jakieś ogromne ilości wody, a potem spytałeś, po co nam jej tyle - zaśmiała się Elizabeth.

- A ty nie pozwoliłaś mi biec po pomoc, bo powiedziałaś, że to sprawa wyłącznie nas dwojga. Elizabeth poczuła, jak łzy kapią jej z oczu, gdy mówiła dalej:

- A kiedy organizm usunął łożysko... Omal nie umarłeś ze strachu.

- Nie miałem pojęcia, co to takiego. Myślałem, że to żołądek ci wypadł i że umrzesz - bronił się, po czym nagle spoważniał. Napotkała jego spojrzenie, intensywne i łagodne zarazem. - Byłaś taka dzielna... i taka młodziutka.

Elizabeth cofnęła wzrok i wypiła łyk kawy. Nie była pewna, czy da radę znieść tak gwałtowną zmianę nastroju. Otoczyły ich wspomnienia, które ich na nowo związały ze sobą. Jens przerwał ciszę.

- Wypijmy kawę, póki ciepła. Napełnił filiżanki i zerknął przez okno.

- Przestało padać. Może jutro poprawi się pogoda?

Podjęła ten bezpieczny temat, po który sięgają ludzie, gdy nie wiedzą o czym rozmawiać.

Lina długo spała, ale potem nastąpiły znacznie silniejsze skurcze niż wcześniej, szarpiąc bezlitośnie drobnym ciałem. Elizabeth masowała Linie plecy, spacerowała z nią po izbie, a Jens obejmował ją i pocieszał. Puszczał mimo uszu, gdy go przeklinała głośno. Przyjmował to bez najmniejszego grymasu, przyznając jej we wszystkim rację.

Jakże pragnęła uczynić więcej dla Liny, ale nie miała wpływu na siły natury. Trzeba było czekać.

Wreszcie wody odeszły.

- No, to teraz już zaczniesz rodzić - rzekła Elizabeth, sprawdzając rozwarcie. - Wkrótce już przytulisz po raz pierwszy swoje dziecko, Lino. Tylko staraj się tak, jak do tej pory.

Wieczór przeszedł w noc, a głośne krzyki Liny ustąpiły miejsca cichym jękom. Elizabeth spociła się, bolało ją całe ciało, domagając się odpoczynku.

Zawstydziła się jednak swoich pragnień, gdy wyobraziła sobie ból i zmęczenie Liny. Gdy nastąpiły bóle parte, musiała ostrzej przemówić do Liny, by nakłonić ją do współdziałania.

- Jeszcze kilka minut i będzie po wszystkim - tłumaczyła. - Już widzę gęste włoski na główce dziecka. No, przyj! Lina parła.

- Dobrze. Teraz oddychaj. Jeszcze trochę przyj! O, są już ramionka, zaraz będzie po wszystkim.

- Więcej już nie dam rady - szepnęła Lina i opadły jej powieki.

- Lino, jeszcze tylko trochę się wysil i już nie będę cię prosić o nic więcej - przemówił Jens z zastygłą twarzą.

Lina uchwyciła jego spojrzenie i wysiliła się po raz ostatni. Dziecko wyślizgnęło się wprost do rąk Elizabeth.

- Dziewczynka - rzekła, trzymając wrzeszczące maleństwo. - Zaraz ją umyję i wtedy ją przytulisz. Słyszała, jak Jens przemawia cicho do Liny, ale ona nie odpowiadała. Elizabeth odcięła i związała pępowinę. Maleństwo kręciło się, wymachując drobnymi zaciśniętymi piąstkami. Uspokoiło się dopiero, gdy zostało owinięte w pieluszkę. Elizabeth odczuła wielką ulgę, stwierdzając, że mała jest podobna do matki.

- Proszę - powiedziała, kładąc dziecko obok Liny, zauważywszy jednak, że kobieta zasnęła, podała maleństwo Jensowi. Z wielkim nabożeństwem wpatrywał się w swoją maleńką córeczkę.

- Jaka mała, Ane też taka była?

- Nie, mniejsza. To normalnej wielkości dziecko. Zważę ją trochę później.

Zostawiła Jensa z dzieckiem, sama zaś zaczęła gładzić i naciskać brzuch Liny, by usunąć z niej łożysko.

- Jens, przynieś więcej prześcieradeł - rzekła nagle i popatrzyła z lękiem na strumienie krwi. Jens także to zauważył.

- Taki silny krwotok chyba nie jest normalny? - zapytał, napotykając wzrok Elizabeth. Zwlekała z odpowiedzią, wsuwając złożone prześcieradła między uda Liny.

- Odpowiedz mi, Elizabeth - chwycił ją mocniej za ramię.

- Nie, to nie jest normalne - odpowiedziała bliska płaczu i dodała cicho: - Boję się, że coś poszło nie tak, jak należy.

- Ale na miłość Boską, zrób coś w takim razie! Zatrzymaj krwotok!

- Nie mogę! Jest zbyt silny.

- Chcesz jej tak po prostu pozwolić umrzeć? - wykrzyknął.

- Jens, nie jestem Bogiem tylko zwykłym człowiekiem. Nie potrafię nad tym zapanować.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Angelsen Trine Corka Morza 16 Zakazane Uczucia
Angelsen Trine Corka Morza 09 Niebezpieczne Uczucia
Angelsen Trine Córka morza 09 Niebezpieczne uczucia
Angelsen Trine Córka morza 09 Niebezpieczne uczucia
Angelsen Trine Córka morza Niebezpieczne uczucia
Angelsen Trine Córka morza Rozbitek
Angelsen Trine Córka morza Sztorm
Angelsen Trine Córka morza W płomieniach
Angelsen Trine Córka morza Zdradzona tajemnica
Angelsen Trine Córka morza Nocne cienie
Angelsen Trine Córka morza Wróg nieznany
Angelsen Trine Córka morza Żona dwóch mężów
Angelsen Trine Córka morza Niepokój serca
Angelsen Trine Córka morza Rywalki
Angelsen Trine Córka morza Czas ciemności
Angelsen Trine Córka morza Pod polarną zorzą
Angelsen Trine Córka morza Podejrzenia
Angelsen Trine Córka morza 12 Nocne cienie
Angelsen Trine Córka morza 01 Sztorm

więcej podobnych podstron