Gardner Erle Stanley Perry Mason 73 Sprawa niecierpliwych spatkobierców 2


Erle Stanley

GARDNER

Sprawa niecierpliwych spadkobierców

Tłumaczył Andrzej Milcarz

„KB”


PRZEDSŁOWIE

Po ulewnych deszczach wezbrały w Szkocji rzeki. Kiedy wody w końcu opadły, jeden ze strumieni wyrzucił na brzeg małe zawiniątko.

W tobołku tym były szczątki ludzkie. Parodniowe poszukiwania przyniosły jeszcze kilka takich znalezisk. Ktoś najwyraźniej rzucał pakunki z mostu we wzburzone fale powodzi.

Blisko miesiąc po pierwszym odkryciu, przy drodze, w pewnej odległości od strumienia, przechodzień natknął się na lewą stopę. Tydzień później na policję trafiło prawe przedramię wraz z dłonią.

Wszystko to oczywiście było w stadium zaawansowanego rozkładu.

Po zgromadzeniu szczątków w jednym miejscu stwierdzono, że dwie głowy zostały pozbawione oczu, uszu, nosa, warg i skóry. Wyrwane były również wszystkie zęby.

Nic ulegało wątpliwości, że ktoś umyślnie i umiejętnie w taki sposób poćwiartował dwa ludzkie ciała, by uniemożliwić identyfikację.

Przebywając w Glasgow miałem wyjątkową okazję przedyskutować tę sprawę z wybitnym ekspertem w dziedzinie medycyny sądowej, którego praca przyczyniła się tak bardzo do wyjaśnienia obu morderstw.

Ten specjalista to mecenas John Glaistcr, doktor nauk medycznych, członek Królewskiego Towarzystwa Ekspertów, zarazem lekarz i adwokat. Na wyliczenie wszystkich godności akademickich oraz stanowisk, jakie zajmował w długiej i błyskotliwej karierze, brak miejsca w tej niewielkiej notce.


Wystarczy powiedzieć, że jego udział w rozwiązaniu trudnej zagadki tych morderstw będzie odnotowany w historii medycyny sądowej. Cechy dystynktywne ciał zostały „zrekonstruowane” metodami naukowymi. Znakomita dedukcja określiła typ środowiska, z którego pochodziły ofiary, a wytrawna akcja detektywistyczna doprowadziła do ujęcia mordercy.

Mój przyjaciel profesor Glaister jest autorem Medycyny sądowej i toksykologii (E. & S. Livingstone, Ltd. Edinburgh & London; wydanie XI) - jednego z najkompletniejszych i najbardziej miarodajnych dzieł w tej dziedzinie nauki. Do tego opracowania odsyłam wszystkich, którzy chcieliby poznać więcej szczegółów na temat zagmatwanej sprawy morderstw, a także naukowych metod identyfikacji zwłok oraz schwytania zabójcy.

Profesor Glaister to człowiek prawdziwie oddany nauce - świetne nazwisko wśród badaczy. Wniósł znaczny wkład do wiedzy służącej ochronie żywych poprzez odsłanianie tajemnic zmarłych. Ten wybitny uczony oddaje się bezkompromisowemu poszukiwaniu prawdy z pełnym obiektywizmem, wolny od jakichkolwiek uprzedzeń.

Książkę tę dedykuję więc mojemu przyjacielowi Johnowi Glaisterowi, doktorowi medycyny i prawa, członkowi królewskich towarzystw naukowych

Erie Stanley Gardner


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Morderstwo nie zdarza się w próżni. To produkt chciwości, skąpstwa, nienawiści, żądzy zemsty i być może strachu. Tak jak kamień wrzucony do wody wywołuje kręgi, które biegną do najdalszych krańców stawu, zbrodnia odbija się na życiu wielu ludzi.

Światło słoneczne wczesnego poranka przesączało się przez okno pokoju w Phillips Memoriał Hospital.

Hałas uliczny, który nocą ścichł do lekkiego szumu, zaczął narastać. Po korytarzach coraz szybszym krokiem krążyły pielęgniarki, co świadczyło, że mają już moc pracy.

Był to czas mycia pacjentów, porannego pomiaru temperatury, pobierania krwi do badań. Następnie wjechały wózki z tacami śniadaniowymi. W powietrzu rozszedł się aromat kawy i owsianki - ale raczej słaby, jakby przepraszając za wdarcie się, chwilowe tylko zresztą, w aurę surowej aseptyczności.

Siostry ze strzykawkami pośpieszyły do chorych na salach chirurgii, by podać im środki przygotowawcze i uspokajające przed narkozą.

Lauretta Trent uniosła się do pozycji siedzącej i posłała pielęgniarce blady uśmiech.

ROZDZIAŁ DRUGI

W rezydencji Trentów, której rozległość przypominała o świetności minionej epoki, szefowa służby uważnie lustrowała sypialnię pani domu.

W tym właśnie momencie w wykafelkowanej łazience dwie dłonie zawisły na krótko nad umywalką.

Strużka białego proszku spłynęła z fiolki do misy umywalki.

Jedna dłoń odkręciła kurek i woda uniosła puder do odpływu.

Ten proszek nie będzie już potrzebny. Spełnił swoje zadanie.

W obszernych wnętrzach rezydencji kilka osób trwało w napiętej atmosferze oczekiwania: Boring Briggs - szwagier Lauretty z żoną Dianne. Gordon Kelvin - również szwagier Lauretty z żoną Mamine, przełożona służby, pokojówka, kucharka, pielęgniarka i George Eagan - szofer. Każda z tych osób inaczej przyjmowała zapowiedź rychłego powrotu Lauretty Trent, ale razem tworzyło to aurę tłumionego podekscytowania.

Teraz, kiedy poranne operacje zostały już zakończone i chirurdzy włożyli zwykłe ubrania, w szpitalu Phillips Memoriał nastała pora spokoju.


Pacjenci po zabiegach chirurgicznych znajdowali się na sali pooperacyjnej. Pierwszych spośród nich - lżejsze przypadki - okrytych kocami, odwożono już do pokojów chorych. Mieli zamknięte oczy i blade twarze.

Doktor Ferris Alton, średniego wzrostu i mimo pięćdziesięciu ośmiu lat wciąż smukły w talii, stanął w wahadłowych drzwiach pokoju Lauretty Trent. Rozjaśniła się na jego widok.

Pielęgniarka spojrzała przez ramię i, widząc lekarza, podeszła szybko do łóżka chorej. Czekała w gotowości na polecenia.

Lauretta Trent skinęła głową.

Doktor zmarszczył brwi i patrzył na nią zamyślony.

- Kiedy będzie pani w dobrej formie, przeprowadzimy serię testów alergologicznych. Tymczasem proszę zachowywać wielką ostrożność. Moją powinnością jest ostrzeżenie panią, że kolejnych ostrych zaburzeń serce pani może nie wytrzymać.


ROZDZIAŁ TRZECI

Droga była przygotowana - wszystko, co potrzebne, zrobione. Życie Lauretty Trent zależało od kobiety, którą widziała tylko raz i zapomniała nawet o jej istnieniu. A ta kobieta, Virginia Baxter, miała o niej tylko bardzo mgliste wspomnienie. Ze starszą panią zetknęła się przed dziesięciu laty, wykonując rutynowe czynności zawodowe.

Być może Virginia byłaby zdolna przypomnieć sobie to spotkanie, teraz jednak epizodzik tkwił głęboko w zakamarkach jej pamięci, przysypany śladami po mrowiu innych minizdarzeń i codziennych problemów całego dziesięciolecia.

Virginia przesuwała się właśnie w sznurze pasażerów przechodzących obok żegnającej ich stewardesy.

Pasażerowie opuścili samolot i wolno wchodzili w szerokie korytarze dworca lotniczego. Następnie przyśpieszyli kroku, kierując się ku wielkiej podświetlanej tablicy z napisem „Odbiór bagażu” i strzałką zwróconą w stronę ruchomych schodów.

Virginia Baxter wstąpiła na sunące w dól stopnie i przytrzymała się poręczy.

Przez ramię miała przerzucony płaszcz. Czuła zmęczenie.

Niewiele już brakowało jej do czterdziestki, ale zachowała zgrabną figurę i odpowiednio do niej się ubierała. Ciężko pracowała przez całe życie, przy kącikach oczu zaczynały pojawiać się drobne kurze łapki, a po obu stronach nosa ledwie na razie zarysowane bruzdy. Kiedy gasł uśmiech, który bardzo rozjaśniał jej twarz, czasami koniuszki ust lekko opadały.

Zeszła z ruchomych schodów piętro niżej i szybko zbliżyła się do obrotowej platformy, gdzie powinny pojawić się jej walizki.

Z pewnością znalazła się tam za wcześnie - wyładunek bagażu nie mógł trwać tak krótko - ale to właśnie było dla niej charakterystyczne; pędziła niemal nerwowym krokiem na miejsce, gdzie następnie musiała czekać kilka długich minut.

Wreszcie walizy i torby pokazały się na taśmie transportera, z której trafiały na obracającą się powoli platformę.

Pasażerowie zaczęli wyławiać swoje bagaże, tragarze oglądali metryczki i raz po raz przekładali ciężkie walizy z platformy na wózki ręczne.

Ludzi ubywało, na platformie pozostało już tylko kilka sztuk bagażu, zniknęły wózki, ale Virginia wciąż nic mogła wypatrzyć swoich rzeczy.

- Proszę pokazać mi bloczki.

Podała kartoniki.

- Zaczekajmy chwilę - powiedział tragarz. - Może jeszcze nie rozładowali samolotu. Kiedy jest wyjątkowo dużo bagażu, robią to w dwóch rzutach.

Virginia czekała niecierpliwie.

Po dwóch albo trzech minutach na taśmie transportera pojawiły się następne walizki.

- Są! Te dwie, to moje - wskazała Virginia. - Brązowa, ta duża na przedzie i podłużny neseser, zaraz za nią.


- Okay, łaskawa pani. Już je niosę.

Waliza i neseser zsunęły się z transportera na platformę obrotową. Tragarz sięgnął po nie, przez moment sprawdzał metryczki, po czym ułożył bagaż na wózku i pchnął go w stronę wyjścia.

- Jedną chwileczkę, proszę - mężczyzna, który do tej pory stał po drugiej stronie sali, zbliżył się pośpiesznie.

Tragarz spojrzał zaskoczony.

- Policja - mężczyzna wyjął z bocznej kieszeni skórzany portfelik, otworzył go i pokazał złotą blachę funkcjonariusza. - Jakieś kłopoty z tym bagażem?

Tajniak otworzył zamki. Tragarz pochylił wózek, by ustawić walizkę poziomo.


Virginia uniosła wieko i aż cofnęła się na widok tego, co było w środku. Na starannie poskładanym, sama to przecież robiła, płaszczu spoczywało kilka przezroczystych, plastykowych pojemników, wypełnionych porządnie upakowanymi woreczkami.

Jak na skinienie zza jednego z filarów wyłonił się fotoreporter prasowy z lampą błyskową.

Virginia starała się zachować spokój, a tymczasem fotoreporter wymierzył w nią obiektyw aparatu. Oślepił ją jaskrawy błysk flesza.

Dziennikarz pracował sprawnie i szybko. Wyciągnął żarówkę z lampy i na jej miejsce włożył nową. Sfotografował otwartą walizkę.

Tragarz pośpiesznie się wycofał, nie chciał znaleźć się w obiektywie.

Fotoreporter zrobił jeszcze jedno zdjęcie, a następnie odwrócił się i zniknął.

Tajniak poprowadził Virginię do czarnego sedana, który nie miał żadnych policyjnych oznaczeń i ulokował na tylnym siedzeniu. Tragarz położył obok walizę i neseser.

Virginia zauważyła radiostację policyjną w samochodzie. Tajniak chwycił mikrofon.

- Tu agent specjalny Jack Andrews. Wyjeżdżam z portu lotniczego z zatrzymaną. Mam walizkę z zakwestionowanym materiałem do zbadania. Jest godzina dziesiąta siedemnaście.

Policjant odwiesił mikrofon, po czym samochód szybko ruszył w kierunku centrum.

Na komisariacie Virginię oddano pod pieczę policjantki. Po piętnastu minutach oczekiwania jakiś funkcjonariusz przyniósł poskładany formularz.

- Nie utrudniać, bo będzie gorzej - policjantka ścisnęła mocniej rękę Virginii. - Palec wskazujący, proszę.

Pewna myśl błysnęła w głowie Virginii.

- Gdzie jest książka telefoniczna? Muszę się skontaktować z biurem Perry'ego Masona.

Parę chwil później Virginia została połączona z Delią Street, zaufaną sekretarką Masona.

Moment później w słuchawce rozległ się głęboki, modulowany głos Perry'ego Masona.

- Niech pani nie trudzi się wyjaśnianiem przez telefon. Proszę mówić jedynie, że jestem w drodze i nalegam na pozostawienie pani na miejscu. Poza tym niech pani z nikim nie rozmawia. Jest pani w stanie zapłacić kaucję?

- Tak... nie za wysoką. Mam pewne zasoby, ale niewielkie.

- Już ruszam. Będę się starał, aby natychmiast stanęła pani przed pierwszym osiągalnym sędzią. Proszę spokojnie czekać.


0x08 graphic
ROZDZIAŁ CZWARTY

Peny Mason zdecydowanie wkroczył do akcji wyrywając Virginię Baxter z jej koszmarnego snu.

Virginia opowiedziała Masonowi o wypadkach tego ranka.

Mason trwał przez chwilę w zamyśleniu.

- Ale kwestia nazwiska... Jak miała pani oznaczoną walizkę? Były na niej inicjały, czy może nazwisko? Jak to wyglądało?

- Do rączki przyczepiony jest skórzany szyldzik, a w nim napisane na maszynie moje nazwisko i adres: 422 Eureka Arms Apartments.

- W porządku, wydobędziemy panią stąd za kaucją. Będę próbował załatwić wstępne przesłuchanie najprędzej, jak tylko się uda. Zmusimy przynajmniej policję do od krycia kart. - Jestem przekonany, że to wszystko to jakaś


pomyłka i zdołamy sprawę wyjaśnić bez większych trudności, ale będzie pani musiała jeszcze ścierpieć wiele rzeczy.

- Tam był fotograf. Proszę mi powiedzieć, czy coś może pojawić się w gazetach? - spytała niespokojnie.

- Fotograf?

Skinęła głową.

Na twarzy Virginii odmalowało się przerażenie.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Mason odprowadził Virginię Baxter na miejsce za barierką, w przedniej części sali sądowej.

Ogromnie rzadko zdarza się, by podejrzany zeznawał podczas rozprawy wstępnej. Jeśli jednak uznam, że jest choćby cień szansy na zakończenie sprawy przez tutejszego sędziego, zawalczę o dopuszczenie pani do głosu. Niech ten sędzia spojrzy na panią i zobaczy, jaką osobą jest pani naprawdę.


Mason chciał coś dodać, ale właśnie otworzyły się drzwi pokojów sędziowskich.

- Proszę wstać - podpowiedział Virginii.

Podnieśli się wszyscy obecni na Sali, a sędzia Cortland Albert zajął miejsce za stołem i popatrzył badawczo na pozwaną.

Jeny Caswell, jeden z młodszych asystentów prokuratora, często posyłany na przesłuchania wstępne, nie mógł doczekać się sprawy, która zwróciłaby na niego uwagę przełożonych. Bardzo się starał.

- Oskarżenie jest zawsze gotowe! - obwieścił teatralnie, odczekał chwilę i usiadł.

- Proszę wezwać pańskiego pierwszego świadka - polecił sędzia Albert.

Caswell wezwał tragarza z lotniska.

Caswell skinął na policjanta. Funkcjonariusz podszedł z walizką.

Sędzia Albert uśmiechnął się leciuteńko.

Cień popłochu przemknął przez oblicze Caswclla.

- Nie, proszę pana. Nie było czasu na załatwienie nakazu rewizji.


- No, wydaje mi się, że słowo „przeszukanie” nie padło.


Mason przeszedł do kabiny telefonicznej i zadzwonił do pokoju prasowego na komendzie policji.

- Który wydział?

Mason poinstruował dziennikarzy, jak trafić.

Mason odwiesił słuchawkę.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

Próbuję uczynić finał tej rozprawy równie fotogenicznym, jak scena aresztowania. Jeżeli mówi pani prawdę, oczyścimy pani nazwisko w taki sposób, że każdy, kto czytał pierwszy artykuł, przeczyta i tę relację i zapamięta, że wycofano wszelkie oskarżenia. Ale jeśli pani kłamie, ten test panią unicestwi.

Woźny z dwoma pomocnikami wtaszczył na salę rozpraw wagę lekarską, która stała normalnie w budynku więzienia i służyła do ważenia aresztantów.

Woźny zniknął za drzwiami pokojów sędziowskich: poszedł powiadomić Cortlanda Alberta, że wszystko jest szotowe.


Pół tuzina dziennikarzy w towarzystwie fotoreporterów rozepchnęło wahadłowe drzwi sali rozpraw. Jeden z nich podszedł do Masona.

Kiedy wy, prawnicy zrozumiecie wreszcie, że public relations oznacza zaproszenie szerokich kręgów społecznych do partnerstwa i polega na tym, by pozwolić czytelnikom gazet na zaglądanie wam przez ramię i obserwację, co robicie.

Za każdym razem, kiedy prawnicy są zbyt nadęci albo boją się ukazać publice swoje działania, psują opinię o sobie.

- Niech się pan uspokoi, kolego. Nie zabraniam panu zaglądać mi przez ramię, nie godzę się tylko na strzelanie we mnie z flesza. Stąd tylko krok do nieetycznego reklamiarstwa, a ja mam to gdzieś, staję sobie z boku.

Reporter popatrzył na Masona i w końcu uśmiechnął się szeroko.

Wszyscy podnieśli się, a sędzia wchodząc zauważył z pewnym zdziwieniem, a także odrobiną rozbawienia, że pustawa do tej pory sala wypełniła się niemal do granic. Publiczność składała się głównie z urzędników rozmaitych biur hrabstwa oraz dziennikarzy i fotoreporterów.

Detektyw Jack Andrews stał przy pulpicie i ważenie dowodów miało się właśnie rozpocząć.

Woźny sprawdził wagę.

- Dobrze. A teraz - polecił sędzia Albert - proszę położyć walizkę i neseser na wagę.

Woźny obydwie sztuki bagażu, opatrzone identyfikatorami sądowymi, umieścił na wadze. Uważnie przesuwał ciężarki na poziomej dźwigni, aż wybalansował przyrząd.

- Dokładnie czterdzieści sześć i jedna czwarta funta. Wysoki Sądzie - obwieścił prostując się.

Przez moment trwała napięta, dramatyczna cisza, a potem ktoś zaczął bić brawo.

-Nic wiem. Wysoki Sądzie. Jak zeznał świadek Andrews, woreczki zostały policzone, ale nie były ważone.

- No dobrze, zważmy je teraz. Macie je tutaj, na sali?

- Tak, Wysoki Sądzie.

Woźny sięgnął po walizki, by zdjąć je z wagi.

Funkcjonariusz Andrews wyjął z torby zapakowane w celofan woreczki i umieścił je na walizkach znajdujących się wciąż na wadze. Poziome ramię z ciężarkami wychyliło się ku górze.

Woźny przesunął ciężarki i wybalansował wagę.

- sędzia Albert popatrzył najpierw na asystenta prokuratora, a potem na Andrewsa.

- Nie, Wysoki Sądzie - odpowiedział Jeny Caswell.

- Uważamy, że skoro ten materiał został znaleziony w walizce pozwanej, ona jest odpowiedzialna. W końcu mogła to tam dołożyć już po zważeniu bagażu na lotnisku, nie było żadnych przeszkód. Mogła to zrobić równie łatwo jak ktokolwiek inny.

- Nie tak łatwo - nie zgodził się sędzia Albert. - Gdy walizki są ważone, odbywa się równocześnie odprawa pasażerów, a z wagi bagaże zdejmuje już personel lotniska i dostarcza je do samolotu. Zdaniem sądu przedstawiony dowód jest przekonujący i powództwo ulega oddaleniu.

Sędzia wstał i spojrzał po sali, do której wciąż jeszcze wchodzili ludzie.


-Sąd zamyka rozprawę - powiedział uśmiechając się. Jeden z reporterów podbiegł pośpiesznie.

- Panie sędzio, czy moglibyśmy zrobić panu zdjęcie przy tej wadze? Chcemy przygotować ilustrowaną relację do gazety, to byłby bardzo wymowny, atrakcyjny element.

Sędzia Albert zawahał się.

- Obrona nie ma żadnych obiekcji - głośno oświadczył Mason.

Sędzia Albert spojrzał na Jerry'ego Caswella, który jednak spuścił wzrok.

- Jeżeli potrzebny jest wam atrakcyjny element - uśmiechnął się znowu sędzia Albert - poproście raczej pozwaną, niech stanie tu obok mnie i swoich bagaży na wadze.

Dziennikarze i fotoreporterzy skupili się wokół wagi.

- Proszę zaznaczyć, że zdjęcia były robione po zakończeniu rozprawy - powiedział sędzia Albert. - Nigdy nic byłem przeciwny fotografiom z sądu, chociaż wiem, że wielu moich kolegów na nie nie zezwala. Poza tym, nic jestem przecież nieświadom hałasu, jaki uczyniono w chwili aresztowania tej pozwanej, toteż uważam, że przyzwoitość wymaga, by wiadomość o oczyszczeniu jej z zarzutów została równie szeroko rozpowszechniona.

Sędzia Albert stanął przed wagą i gestem ręki wskazał Virginii miejsce obok siebie.

Mason podprowadził zdenerwowaną podsądną.

operował ciężarkami... Nie, nie, proszę nie patrzeć na fotografa, tylko na wagę. Może się pani trochę odwrócić. O, to będzie najlepsza pozycja.

Sędzia Albert jedną rękę położył na ramieniu Virginii, a drugą przesuwał ciężarki po dźwigni wagi, tam i z powrotem. Szczęśliwi fotoreporterzy uwijali się, błyskając raz po raz fleszami.

Wreszcie sędzia wyprostował się, spojrzał na Masona, skinął na Caswella i poprowadził obu prawników nieco na bok, by nie mogli ich słyszeć dziennikarze.

- Ale nie były wiarygodne w tej sprawie - stwierdził sędzia Albert.

- Nie jestem tego pewien - odparował Caswell. - Otwarcie bagażu nie było przecież niemożliwe.

- I myślę, że miało miejsce - stwierdził kąśliwie sędzia Albert - ale sądzę, iż stało się to już po oddaniu walizki przez pannę Baxter personelowi linii lotniczych.

Ten sąd nie narodził się w końcu wczoraj. Dzień po dniu mamy tu do czynienia z podejrzanymi i mieliśmy okazję nauczyć się czegoś o naturze ludzkiej. Ta młoda kobieta nie jest handlarką narkotyków.

- Oglądanie jednego po drugim - Caswell nie dawał za wygraną - teatralnych popisów Perry'ego Masona też pozwala się czegoś nauczyć. W tej ostatniej scenie Wysoki Sąd dał swoje poparcie tym, którzy organom ścigania nic życzą niczego dobrego.


Caswell wyszedł nie odzywając się słowem do Masona.

- Chcę chwileczkę porozmawiać z panią.

Poprowadził ją do przyległej salki, podsunął krzesło i sam usiadł naprzeciwko.

- To był kawał drania, kłamczuch i oszust. Hulał z inną kobietą przez cały czas, kiedy ja stawałam na głowie, żebyśmy się jakoś urządzili. Posunął się nawet do tego, że pieniądze z naszego wspólnego konta wydał na samochód dla tej baby. A potem, bezczelny, powiedział mi, że człowiek nie może opanować swoich uczuć, najpierw kocha, a potem przestaje kochać i nic nie można na to poradzić.

- Ile razy popełni się w życiu błąd, najlepiej jest spróbować od nowa, z czystym koniem, a tę pomyłkę pozostawić za sobą.

Chciałem jednak porozmawiać o tym, że ktoś próbuje pani mocno zaszkodzić. Nie wiem kto, ale musi to być osoba obdarzona znacznym sprytem i najwyraźniej powiązana ze światem przestępczym. Ten ktoś uderzył raz. Uniknęła pani potrzasku, ale następne pułapki mogą zostać zastawione, ta osoba może uderzyć znowu. Nic podoba mi się ta perspektywa i jeśli możliwe jest, że to pani mąż, chciałbym go wyeliminować z tej areny. Jest, oczywiście, kobieta, w której pani mąż się zakochał i z którą, jak rozumiem, obecnie żyje. Czy pani ją zna? Wie pani, z jakiego środowiska się wywodzi?

coś, co wydaje się dziwne, proszę mnie natychmiast zawiadomić. - Jest pani wolna - poklepał ją po ramieniu.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Poprzedniej nocy miała miejsce prawdziwa posucha, jeżeli chodzi o wydarzenia, toteż relacja o ważeniu dowodów pojawiła się na eksponowanym miejscu.

Virginia Baxter czytała gazetę z rosnącym uczuciem ulgi. Dziennikarze nie mieli wątpliwości, że padła ofiarą kryminalnej intrygi, toteż starali się, by opis oczyszczenia jej z zarzutów znalazł się wśród najważniejszych wiadomości.

Fotoreporterzy, zawodowcy w każdym calu, zrobili świetny użytek ze swoich aparatów. Na zdjęciach pochylony nad wagą sędzia Albert krzepiącym gestem, po ojcowsku kładł rękę na ramieniu Virginii.

Słusznie stwierdzono, że jedno zdjęcie mówi więcej niż tysiąc stów. W tym wypadku twarz i poza sędziego nic pozwalały wątpić - był on pewien niewinności Virginii Bakier.

Tytuł w jednej z gazet brzmiał: BYŁA SEKRETARKA ADWOKATA UWOLNIONA OD ZARZUTU PRZEMYCANIA NARKOTYKÓW.

Autor innego artykułu wiele miejsca poświęcił dywagacjom związanym z pracą Virginii w kancelarii adwokackiej. Biuro to w gruncie rzeczy niewiele miało do czynienia z przestępstwami, prowadziło obsługę prawną sprzedaży nieruchomości, akty notarialne. Dziennikarz puścił jednak, wodze fantazji, pisząc, że Victoria Baxter zajmująca się sprawami kryminalnymi, w których obrońcą był Dclano Bannock, w najczarniejszych snach nie widziała siebie na ławic oskarżonych, z tak poważnym zarzutem.


Zszokowała Virginię wiadomość podana przez pewną popołudniówkę. Reporter przytoczył informacje charakteryzujące tło sprawy, wymienił między innymi firmę, w której pracował Colton Baxter. Były to te same linie lotnicze, które przewoziły ostatnio jego żonę Virginię i jej feralną walizkę. Gazeta nadmieniała, że państwo Baxterowie są w separacji. Dziennikarzom nie udało się dotrzeć do Coltona Baxtera.

Virginia przeczytała to dwa razy, a potem odruchowo chwyciła za telefon i wykręciła numer biura Masona. Spojrzała na zegarek i przerażona chciała odłożyć słuchawkę, ale, ku swojemu zdumieniu, już miała na linii Delię Street.

- Ile kosztowałoby zdobycie dowodów?

Ledwie zdążyła odłożyć słuchawkę, gdy odezwał się dzwonek do mieszkania.

Virginia uchyliła nieco drzwi.

W progu stał mężczyzna lat około czterdziestu pięciu. Miał ciemne, pofalowane włosy, krótko przystrzyżone wąsy i intensywnie błyszczące, czarne oczy.

- Nic wiem. Jakaś firma, która handluje używanymi meblami biurowymi. Ja zatrzymałam maszynę do pisania, z której korzystałam w pracy. Wszystko inne zostało sprzedane.

że papiery trzeba zachować. Przypominam sobie teraz, prosiłam go, żeby segregatory z dokumentami zachować nietknięte.

Virginia Baxter otaksowała mężczyznę wzrokiem i w końcu zdjęła łańcuch z drzwi.

- Niech pan wejdzie - zaprosiła. - Może znajdę w moim starym diariuszu. Trzymam je latami - zaśmiała się nerwowo. - To nie żadne sentymentalne pamiętniki, takie rzeczowe zapiski. Głównie o pracy; gdzie, od kiedy, za ile, terminy, podwyżki i tym podobne. Pamiętam, że zapisywałam różne sprawy w tych dniach, gdy zmarł pan Bannock. Och, momencik, już wiem, Julian Bannock mieszkał koło Bakersfield.

Virginia wstała i skierowała się do drzwi.

- Dziękuję pani bardzo - Menardowi nie pozostało nic innego jak wyjść.

Patrzyła za nim i gdy tylko zamknęła się kabina windy, rzuciła się ku schodom.

Kiedy zbiegła na dół, zdołała zobaczyć, jak jej gość wskakuje do ciemnego samochodu, który parkował przy samym hydrancie. Wszystkie inne miejsca postojowe były zajęte.

Próbowała odczytać numer rejestracyjny, ale wóz odjechał tak błyskawicznie, że zobaczyła niewiele.

Oczy utkwiły jej na pierwszej z cyfr, którą było wyraźne zero. Wydawało jej się, że numer zamykała dwójka, ale co do tego była równie niepewną, jak co do marki samochodu. Chyba oldsmobile, w wieku od dwóch do czterech lat... Oddalił się z wielką szybkością.

Virginia wróciła do mieszkania, weszła do sypialni i zaczęła przerzucać stare diariusze. Znalazła adres Juliana Bannocka w Bakersfield, numer skrytki pocztowej z dopiskiem w nawiasie „telefonu brak”.

Natomiast jej własny telefon odezwał się po krótkiej chwili.

W ciągu godziny było jeszcze pięć telefonów, w tym impertynencje od najwyraźniej pijanego mężczyzny i głos kobiety, która chciała przede wszystkim opowiedzieć komuś swoją własną historię.

W końcu Virginia przestała reagować na telefon, który dzwonił aż do jej wyjścia na kolację.

Następnego ranka poprosiła firmę telekomunikacyjną o nowy, zastrzeżony numer telefonu.


ROZDZIAŁ ÓSMY

Virginia stwierdziła, że nie może wyrzucić z pamięci tych dokumentów.

Julian Bannock gospodarował na rancho. Bracia nigdy nie byli ze sobą szczególnie blisko. Julian pragnął zamknąć wszystkie sprawy firmy Delana i pozbyć się jej jak najprędzej.

Virginia wiedziała, że były liczne sprawy spadkowe, wiele umów, ale gdy przekazała klucze Julianowi Bannockowi, nic myślała już o kancelarii.

Jednak rozmowa o dokumentach zasiała w niej niepokój, a w tym, co mówił George Menard, brzmiała fałszywa nuta. Wszystko wydawało się normalne do momentu, gdy zapytała go, co robi. Wtedy nagle zaczął kręcić. Była pewna, że kłamał.

Mimo wszystko czuła się trochę odpowiedzialna za te dokumenty.

Zadzwoniła na informację z pytaniem o Juliana Bannocka w Bakersfield. Powiedziano jej jednak, że nadal nie ma telefonu.

Próbowała zapomnieć o sprawie, ale nic mogła. Jeśli ten Menard coś knuje...

Może dałoby się zdobyć jakieś informacje idąc tropem numeru rejestracyjnego jego samochodu, lecz bez pomocy Perty ego Masona nie umiała tego zrobić. Do adwokata jednak się nie zwróciła, bo bała się, że za często zawraca mu głowę.

Zdecydowała się więc pojechać do Bakersfield i porozmawiać z Julianem Bannockiem.

Wyruszyła o świcie. W Bakersfield rozpytała się i powiedziano jej, że Julian Bannock mieszka jakieś dziesięć mil za miastem.


Odnalazła jego skrzynkę na listy i trzysta metrów dalej wjechała na podwórko, wokół którego stały jakieś szopy, stodoła i dom pod cienistymi drzewami. Był tam traktor, kultywatory, brony, kosiarka, wszystko zgromadzone raczej bezładnie.

Pies szczekając podbiegł do samochodu, a z domu wyszedł Julian Bannock.

Chociaż był w roboczym kombinezonie, a ona widziała go wcześniej tylko w wyjściowym ubraniu, rozpoznała Bannocka natychmiast.

- Jasne.

Julian Bannock poprowadził Virginie do stodoły, w której pachniało sianem i panował względny chłód.

- Bannock zatrzymał się zdumiony przed bezładnym stosem papierzysk.

- Ale facet narobił bałaganu - stęknął.

Virginia patrzyła przerażona.

Poszukiwacz musiał porozcinać sznurki wszystkich paczek i po pośpiesznym przeglądnięciu każdej z nich rzucał po prostu na kupę. Usypał stos o średnicy dwóch metrów i wysokości powyżej metra.

Virginii chciało się płakać, kiedy patrzyła na dokumenty starannie przez nią samą sporządzone, o które zawsze bardzo dbała, teraz zmięte, brudne, poszarpane mysimi zębami.

- Oj, chciałbym powiedzieć temu Smithowi parę słów!

- Julian Bannock niełatwo wpadał w gniew, ale tym


razem był mocno wzburzony. Schylił się i podniósł kawałek sznurka. Wszystko pocięte ostrym nożem. - Ktoś powinien nauczyć faceta odrobiny manier.

- Nie. Wciąż jeszcze zachowała się część oryginalnego porządku, kolejność w poszczególnych plikach. Gdzieś tu musi być spis wszystkich dokumentów według numerów. To znaczy, był na pewno. No, więc przyjadę z kartonami i wszystko zapakuję.

0x08 graphic
-Wiem - roześmiała się - ale my farmerzy musimy być przyzwyczajeni do odrobiny kurzu od czasu do czasu.

- Święta racja - Julian Bannock zaśmiał się również.

Virginia wsiadła w samochód i niebawem znalazła się w Bakersfield. Zadzwoniła do Perry'ego Masona, który właśnie wchodził do biura.

Virginia opowiedziała o Bannock, dokumentach, wizycie nieznajomego mężczyzny, podała jego rysopis, scharakteryzowała, jak mogła, samochód, którym przyjechał.

- Mógł mieć dwa do czterech lat. Chyba był to oldsmobile. Numer rejestracyjny zaczynał się od zera. Próbowałam odczytać cały, ale samochód za szybko od jechał.

Virginia scharakteryzowała rodzaj dokumentów.

Skoro jednak wszystkie paczki są rozcięte, to znaczy, że nic znalazł tego, czego szukał.

- Dobrze. Zanim pani wróci do Bannocka, dowiemy się czegoś o tym człowieku, którego interesują dokumenty dawnej kancelarii... A proszę mi powiedzieć Virginio, co z testamentami?


Virginia odwiesiła słuchawkę, poszła do supermarketu, skąd wyniosła dwa kartony i następnie wróciła na rancho. Julian Bannock był wyraźnie podenerwowany.

- Powiedziałem, że nie udostępniamy nikomu tych dokumentów. On na to, że sprawa jest bardzo ważna, więc poinformowałem go, że sekretarka brata będzie tu mniej więcej za godzinę i jak chce, to może na nią zaczekać.

- Co on na to?

- Od razu się poderwał. Powiedział, że nie może czekać.

- To jest mój adwokat. On mnie instruuje, jestem z nim w kontakcie i będę robić dokładnie to, co mi poradzi.

Zamierzałam uporządkować wszystkie te akta, ale nie mam teraz czasu. Muszę tylko wyłowić dokumenty z numerami od pięciu do sześciu tysięcy, rozglądnijmy się, gdzie one są.

Virginia posłała mu uśmiech, wskoczyła do samochodu, rzuciła karton z aktami na tylne siedzenie i odjechała.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Virginia dotarła do biura Perry'ego Masona tuż po dwunastej w południe.

- Dzień dobry, panno Baxter - powitała ją recepcjonistka Gestie, - Czekają na panią. Zadzwonię, żeby wiedzieli, że już pani jest.

Moment później do Virginii wyszła Della Street.

- Proszę tędy, Virginio. Mamy dla pani pewne informację.

Wprowadziła Virginię do gabinetu Masona. Zamyślony adwokat marszczył brwi.

I rzeczywiście po paru sekundach Paul Drakę w umówiony sposób zapukał do drzwi. Otworzyła mu Della.

Virginia w towarzystwie Drake'a zeszła na parking i otworzyła samochód. Paul włożył akta do kartonu. Z pudłem na ramieniu i Virginią u boku powrócił do biura Masona.

Mason rozłożył akta na biurku i wraz z Delią Street. Paulem Drake'em i Virginią Baxtcr przeglądali je pośpiesznie.


Della poprosiła o wyjście na miasto, wybrała numer i podała słuchawkę Masonowi.

Della Street poprosiła Gertie ponownie o wyjście na miasto, raz jeszcze wykręciła numer szpitala i przekazała słuchawkę Masonowi.

Czas jakiś w słuchawce było cicho. Potem rozległ się zmęczony glos, w którym pobrzmiewała cicha nuta zniecierpliwienia.

Chcę więc panu zadać pytanie. Czy jest pan całkowicie pewny diagnozy, którą postawił pan Lauretcie Trent?

- Dobry Boże! - wtrącił doktor Alton.

Mason zamilkł, czekając, aż lekarz coś powie.

Długa cisza zapanowała na linii.

- Przecież nikt nie chciałby chyba otruć Lauretty Trent - odezwał się wreszcie Alton.

- Skąd pan wie?

Znowu nastąpiła cisza.

Zakładam, że pacjentka jest w dobrej sytuacji finansowej i związane z tymi krokami wydatki nie będą problemem?

Alton raptownie się rozłączył.

- Drake zmarszczył brwi.

- Wyjątkowo, w określonych okolicznościach, tak. Jeżeli nie ma oryginału, zakłada się, że testament został zniszczony przez testatora, co jest równoznaczne z unieważnieniem dokumentu. Ale jeśli, na przykład, dom stanął w płomieniach, testator zginął w pożarze i równocześnie spalił się oryginał testamentu? Co wtedy? Po wykazaniu, że zapis ostatniej woli zmarłego był w mocy w momencie jego śmierci, postanowienia testamentu mogą zostać ustalone na podstawie kopii. Ale to nie to, o czym myślę.

- Virginio, chcę, aby pojechała pani do domu. Być może


zadzwoni do pani ten mężczyzna, którego prawdziwe nazwisko już pani zna, George Eagan, szofer Lauretty Trent. Pamięta pani, że przedstawił się jako George Menard. Więc jeśli zadzwoni, proszę bardzo uważać, żeby on się nie zorientował, że pani już wie, kim on naprawdę jest. Proszę udawać naiwną, łatwowierną i może trochę łasą na pieniądze. Gdyby pani wyczuła, że chce zrobić jakąś propozycję, proszę przejawić odrobinę zainteresowania i grać na zwłokę. Jeśli zadzwoni, proszę mnie natychmiast powiadomić, a gdybym był nie do złapania, Paula Drake'a. Od razu, gdy tylko będzie pani mogła zadzwonić. I proszę powiedzieć, czego facet chce.

Della Street przytrzymała Virginii drzwi.

- Niech pani po prostu nie pozwoli poznać temu szoferowi - przestrzegał jeszcze raz Mason - że wie, kim


on jest. Proszę grać naiwną, ale niech on czuje, że pani może dać się skusić jakąś propozycją.

Virginia Baxter posłała mu uśmiech i opuściła kancelarię.

Della Street cicho zamknęła drzwi.

- Sądzisz, że ten szofer przyjdzie znowu? - spytał Drake.

Wracaj do swojego biura, Paul, postaw na nogi operatora przy telefonie i bądź też gotów na natychmiastowe wysianie człowieka do Virginii Baxter w razie potrzeby.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Czarnowłosy mężczyzna z przystrzyżonym wąsikiem i czarnymi, świdrującymi oczami czekał w samochodzie zaparkowanym przed blokiem Virginii.

Virginia zauważyła auto, rozpoznała kierowcę, wpatrzonego w skupieniu w bramę budynku i przejechała spokojnie obok jak gdyby nigdy nic.

Cztery przecznice dalej zatrzymała się na stacji benzynowej i zadzwoniła do kancelarii Masona.

Odwiesiła słuchawkę, podjechała pod swój blok i weszła frontową bramą, na pozór zupełnie nieświadoma obecności mężczyzny z wąsikiem w samochodzie po drugiej stronie ulicy.

Po paru minutach odezwał się dzwonek. Upewniła się, że łańcuch jest założony na drzwi, a następnie lekko je uchyliła. Napotkała spojrzenie bardzo czarnych oczu.

0x08 graphic
Wszedł i usiadł.

- Chcę wyłożyć karty na stół - oświadczył.

Uniosła brwi.

- Parę lat temu pan Bannock legalizował co najmniej jeden testament Laurctty Trent. Mam jednak wrażenie, że były dwa testamenty. Więc z pewnych przyczyn, na których omawianie nie chciałbym obecnie poświęcać czasu, ogromnie ważne jest, abyśmy te testamenty odnaleźli. A przynajmniej ten późniejszy testament.

- Są jeszcze inni ludzie tym zainteresowani.

Znowu uniosła brwi.

Wyciągnął z kieszeni portfel i wyjął banknot studolarowy. Odczekał chwilę, dołączył drugi. Potem, celebrując, powtarzał to, aż na stole znalazło się pięć studolarowych banknotów.

Dalej będzie oświadczenie, że ostatnio testatorka przekonała się, iż jej krewni powodują się wyłącznie egoistycznymi interesami. Wobec tego zapisuje siostrze Dianne sto tysięcy dolarów, siostrze Maxine sto tysięcy dolarów, szwagrowi Boringowi Briggsowi dziesięć tysięcy dolarów i szwagrowi Gordonowi Kelvinowi dziesięć tysięcy dolarów. Natomiast całą resztę majątku, po uregulowaniu zaległych płatności i kosztów pogrzebu, przekazuje swojemu wiernemu i oddanemu szoferowi George'owi Eaganowi, który pozostawał lojalny przez wszystkie lata.

Briggs i jego żona Dianne również po tysiącu dolarów, bo, odnotuje pani, Lauretta Trent jest pewna, że powodują się oni wyłącznie egoistycznymi pobudkami i nie mają dla niej prawdziwego uczucia. Reszta majątku, po uregulowaniu zaległych płatności i kosztów pogrzebu, zostaje zapisana wiernemu i oddanemu szoferowi George'ow Eaganowi.

Chciała coś powiedzieć, ale powstrzymał ją gestem uniesionej ręki.

Virginia Baxter zawahała się, następnie wspomniała instrukcje Masona i podeszła do biurka. Wyjęła z szuflady kilka arkuszy papieru firmowego z nadrukowanym nazwiskiem Dclano Bannocka, podłożyła nowiuteńką kalkę, wkręciła kartki w maszynę i zaczęła pisać.

Pół godziny później, gdy skończyła, gość schował do kieszeni kopie obu dokumentów.

- Teraz, Virginio, proszę zniszczyć te oryginały. Zresztą ja sam je zniszczę - poskładał kartki i również włożył do kieszeni.

Podszedł do drzwi i przystanął, by ukłonić się Virginii Baxter.

- Grzeczna dziewczynka - powiedział.

Patrzyła za nim, aż wszedł do windy, następnie zatrzasnęła drzwi, podbiegła do telefonu, wykręciła numer kancelarii Masona i pośpiesznie opowiedziała, co zaszło.

- Dobrze. Proszę jak najprędzej przyjechać z tymi kalkami do mojego biura.


ROZDZIAŁ JEDENASTY

Virginia siedziała przy biurku naprzeciw Masona, który uważnie oglądał arkusze kalki.

- Delio, przygotuj kartonową teczkę odpowiedniego formatu. Włóż kalkę do środka, żeby się nie załamywała i nie zmięła, a potem wsadź wszystko do koperty i zaklej.

Gdy Della to zrobiła, Mason zwrócił się do Virginii:

Mason przypatrywał się, jak Virginia pisze.

- A teraz proszę chwilowo zapomnieć o swoim samochodzie, bo i tak nie znajdzie pani miejsca do zaparkowania, a czas leci.

Proszę wziąć taksówkę. Tę kopertę proszę zanieść prosto na pocztę, zaadresować do siebie i wysłać listem poleconym.

Wzięła kopertę i ruszyła do drzwi.

Kiedy wyszła, Della Street popatrzyła z uniesionymi brwiami na Masona.

A Delano Bannock nie żyje. Może ktoś życzyłby śmierci także Virginii Baxter.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Mason miał już zamykać kancelarię, gdy zatelefonował doktor Alton.

Po paru minutach była z powrotem anonsując: - Doktor Ferris Alton. Lekarz wkroczył, nerwowy i energiczny.

- Naprawdę cieszę się, że mogę pana poznać - powiedział ściskając dłoń adwokata. - Muszę omówić tę sprawę z panem osobiście i to jest powód, dla którego pana kłopoczę.


Przy okazji, mam tutaj dwie sterylne fiolki z materiałem, który chciał pan dostać, to jest ścinki paznokci i kilka włosów z cebulkami. Albo ja to dam do zbadania, albo pan.

- Czy była sporządzana dokumentacja dietetyczna? - spytał Mason.

w czasie kuracji nie było żadnych zadrapań. I dlatego, powiedziałem, paznokcie trzeba króciutko obciąć. Poprosiłem, żeby to wszystko wyjaśnić pacjentce. Powiedziałem również, że chcę zbadać laboratoryjnie włosy, aby sprawdzić, czy nie mamy tu - do czynienia z alergią wywoływaną przez szampon lub płyn koloryzujący, zwłaszcza jeśli swędzenie występowało już wcześniej i pacjentka wydrapała mikroranki, którymi kosmetyki mogły przenikać do naczyń krwionośnych. Poleciłem pielęgniarce pobranie ścinków paznokci i włosów do sterylnych fiolek.

- Znam laboratorium - powiedział Mason - które specjalizuje się w medycynie sądowej i toksykologii. Dostaniemy od nich wyniki bardzo szybko; nie tylko ilościowe, ale przede wszystkim odpowiedź, czy jest obecny arszenik.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Mason i Della poszli na przyjemną, relaksującą kolację. Della Street poprosiła w laboratorium, by dać znać o wynikach do restauracji, kierownik sali w lokalu też był uprzedzony, że Mason spodziewa się ważnego telefonu.

Della zadowoliła się małym befsztykiem z pieczonymi ziemniakami, natomiast Mason zamówił najgrubszy płat rzadko spotykanego mostka wolowego, butlę mocnego guinnessa, sałatkę jarzynową i pieczone faszerowane ziemniaki.

Wreszcie adwokat odsunął talerz, wypił ostatni łyk Guinnesa, uśmiechnął się znad szklanki do Delii i powiedział:

- To prawdziwa przyjemność siedzieć przy kolacji, wiedząc, że się nic traci czasu, czas jest w pełni wykorzystany. Laboratorium robi dla nas analizę, mamy Paula Drake'a w pełnej gotowości do... Oho! - adwokat przerwał. - Idzie tu Pierre z telefonem.

Kierownik sali z godnością sunął ku stolikowi, świadomy, że patrzy na niego z ciekawością wiele oczu, bo niesie aparat dla znakomitego gościa.

0x08 graphic
Próbki paznokci nie pozwalają nic powiedzieć o tak długim okresie; ale również zawierają arszenik.

Adwokat odłożył słuchawkę i wypisał czek, dodając napiwek do rachunku. Kierownikowi sali wręczył jeszcze oprócz tego dziesięć dolarów.

Adwokat skinął na Delię Street. Wyszli z restauracji, po czym Mason zatrzymał się przy automacie telefonicznym, wrzucił monetę i wykręcił numer doktora Altona.

Nastąpiła długa chwila napiętej ciszy i wreszcie doktor Alton wystękał:

Gdy tylko powiadomię o wszystkim Laurettę Trent, stanę się obiektem ataków rodziny, która będzie nalegać na sprawdzenie moich diagnoz przez innego lekarza. Kiedy ich lekarz potwierdzi nasze podejrzenia, rodzina oskarży mnie, a przynajmniej będzie dawać do zrozumienia, że próbowałem przyśpieszyć moment objęcia spadku.

- W porządku. Spotkamy się na miejscu.

Adwokat odwiesił słuchawkę.

- Powiadom Paula Drake'a, Delio. Jedziemy tam. Nie możemy pozwolić, by doktor Alton jadt tę żabę samotnie.


ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Mason znalazł Alicia Drive bez trudu. Jechał powoli i wkrótce po prawej stronie, na wzniesieniu, zobaczył okazały, biały dom, do którego łukiem wiódł podjazd.

Na ulicy, tuż przed wylotem tego podjazdu, stał samochód z włączonymi światłami postojowymi. Dawała się dostrzec sylwetka kierowcy.

- Obydwa samochody wprowadzamy na podjazd? - spytał Mason.

- Tak myślę. Pojadę pierwszy, a pan za mną. Tam przy budynku jest szeroko na trzy samochody. Pan po prostu stanie za mną.

Doktor Alton zawahał się na moment, zgarbił się i ponury pomaszerował do swojego auta. Dwa samochody przesunęły się pod wejście do budynku. Mason pomógł Delii wysiąść i poprowadził ją po kamiennych stopniach pod drzwi.

Doktor Alton nacisnął na dzwonek.

Chyba Alton spodziewał się, że drzwi otworzy służąca, bo aż cofnął się na widok tęgiego mężczyzny kolo pięćdziesiątki, który przywitał go pytaniami:

Mężczyzna skierował podejrzliwe, niebieskie oczka na Perry'ego Masona i Delię Street.

Mason, uśmiechnięty, ujął Delię Street pod ramię i poprowadził ją do holu i dalej ku zakręconym schodom, w ślad za doktorem.

- Hej, zaczekajcie! - krzyknął mężczyzna. - Co to jest?

Doktor Alton odwrócił się, zmarszczył brwi i podjął decyzję.

Następnie, po momencie ledwie dostrzegalnego wahania, dodał:

- A to pan Boring Briggs, szwagier mojej pacjentki.

Briggs nie zwrócił w ogóle uwagi na tę prezentację.

Nie było mnie tutaj. Wróciłem zaledwie przed paroma minutami i widzę, że lekarz i prawnik wchodzą do domu o tak późnej godzinie, cóż, myślałem, iż należy mi się jakaś informacja. To wszystko.

- Idziemy do góry - powiedział doktor Alton głosem pełnym służbowej godności. - Tędy, proszę.

Szerokim mchem ręki lekarz wskazał schody i sam wszedł na nie pierwszy. Mason i Della Street podążali za nim.

Briggs został pod schodami i patrzył na nich do góry, marszcząc twarz w zamyśleniu.

Doktor Alton dotarł na górę i szybkim krokiem mszył wzdłuż korytarza. Potem wyraźnie zwolnił. Zapukał do drzwi. Otworzyła kobieta. Tym razem Alton natychmiast dokonał prezentacji.

Doktor Alton wszedł do pokoju, zostawiając otwarte drzwi dla Delii Street i Perry'ego Masona.

- Jak się miewa pacjentka? - spytał.

Wzrok pielęgniarki napotkał wejrzenie lekarza. Cichym głosem odpowiedziała:

- Przepadła.

Na twarzy doktora Altona pojawiło się przerażenie.

- Poleciłem pani - doktor Alton zmarszczył brwi - zachować środki ostrożności w zakresie diety i...

- Tak, oczywiście. Ja to wprowadziłam do jadłospisu. Dostała tylko suchą grzankę, którą sama przygotowałam


w elektrycznym opiekaczu. I dwa jajka na miękko, które również sama podawałam. Nie było w ogóle żadnych przypraw. Obawiam się, że posunęłam się za daleko. Nalegałam, żeby jadła jajka bez soli i powiedziałam, że pan nie pozwala na żadne przyprawy dzisiaj wieczorem.

Pielęgniarka otworzyła drzwi do przyległego pokoju. Była to duża sypialnia z różowymi tapetami i maskowanym oświetleniem. Obok łoża królewskich rozmiarów znajdował się telefon, a oprócz tego sześć wygodnych krzeseł. Drzwi do łazienki były otwarte, a na korytarz zamknięte.

Pielęgniarka pokręciła przecząco głową.

Doktor Alton pozamykał wszystkie drzwi.

- Czy pani odgadła, do czego były mi potrzebne te włosy i paznokcie?

Unikała jego wzroku.

Drzwi od korytarza otwarły się i Boring Briggs w towarzystwie innego mężczyzny wszedł do pokoju.

- Chcę wiedzieć, co się tu dzieje! - oświadczył.

Doktor Alton popatrzył na obu mężczyzn zimno i lekceważąco.

Kelvin, wysoki mężczyzna pod sześćdziesiątkę, o dystyngowanym wyglądzie robił wrażenie sfrustrowanego aktora. Postąpił krok do przodu, skłonił się lekko w pasie i z wielką godnością wyciągnął dłoń.

- Miło mi poznać pana, panie Mason - powiedział i dodał po chwili: - Mogę zapytać, co pan tu robi?


Adwokat patrzył promiennie na wściekłych szwagrów, którzy wymienili spojrzenia.

Doktor Alton wahał się przez ułamek sekundy.

Szwagrowie znowu spojrzeli po sobie.

- Nasze żony - powiedział Briggs - wyszły, ale spodziewamy się ich lada moment. Prawdopodobnie będą


w trochę korzystniejszym położeniu żądając od pana informacji.

- Żądając wyjaśnień - uzupełnił Kelvin.

- A jaka jest diagnoza właściwa? - spytał Gordon Kelvin.

- Ktoś rozmyślnie podał arszenik, próbując otruć panią Trent.

W kamienną ciszę, jaka nastąpiła, wkroczyły zamaszyście dwie kobiety, bardzo do siebie podobne. Wyglądały na panie, które spędziły w salonach piękności bardzo dużo czasu i zostawiły tam bardzo dużo pieniędzy. Najwyraźniej w minionym dniu też musiały odwiedzić takie miejsce.

Miały na sobie tyle ozdób, że poruszały się sztywno i niezgrabnie. Ale głowy miały podniesione i fryzury imponujące.

- Pani Briggs i pani Kelvin, pan Mason i panna Street, jego sekretarka - dokonał prezentacji doktor Alton.

Pani Kelvin, o przenikliwym, natarczywym spojrzeniu, prawdopodobnie kilka lat starsza od siostry, natychmiast przejęła inicjatywę.

Nastąpiła chwila ciszy, a potem spokojnie odezwał się znowu Mason.

- Powiadamiam o tym, ponieważ chcę ocalić życie mojej pacjentki - oświadczył doktor Alton. - Leczę ją wystarczająco długo, by wiedzieć coś o jej temperamencie. W chwili gdy powiem, że ktoś próbował otruć ją arszenikiem, rozpęta się tu burza.

Oświadczenie lekarza zostało przyjęte w milczeniu.

Zszokowani wymieniali spojrzenia.

- A czy ktoś zna postanowienia jej testamentu?

Znowu były tylko spojrzenia i wymowna cisza.

- wiedział, że pobiera pani próbki włosów i paznokci?

- Ona mu powiedziała - pielęgniarka nie miała wątpliwości. - Paplała naokoło uszczęśliwiona, że jej choroba może być rezultatem alergii. Musiała chyba być w świetnym nastroju.


- że muszę przeprowadzić testy na alergię. Powiedziałem, że objawy, które miała pani Trent, mogły być gwałtowną i ostrą reakcją alergiczną. Prosiłem o wytłumaczenie pacjentce, iż trzeba obciąć paznokcie, bo lekarstwo, które ordynuję, może spowodować swędzenie, a zadrapania byłyby bardzo niepożądane. Prosiłem też, by wspomnieć jej o prawdopodobnym czynniku alergogennym w postaci szamponu, zwykłego lub koloryzującego, skąd bierze się potrzeba przetestowania włosów.

- Znamy jednak kilka miejsc, w których ona może być. Jest parę restauracji, do których uczęszcza, parę przyjaciółek, które odwiedza. Proponowałbym siąść do telefonu i zacząć dzwonić. Trzeba oczywiście być bardzo, bardzo ostrożnym, żeby nie zdradzić się z tym, jak pilna jest ta sprawa. Najlepsze do tego będą obie panie. Zacznijcie obdzwaniać przyjaciółki, przepraszając za późną porę i prosząc o rozmowę z Laurettą. Jeżeli traficie na Laurettę, trzeba rozmawiać z nią spokojnie. Powiedzieć, że musi natychmiast wracać do domu, bo... siostra poczuła się źle i prosi bardzo, żeby przy niej być. Rzecz jasna siostra, która jako pierwsza skontaktuje się z Laurettą, powie, że chora jest ta druga. W ten sposób nie wzbudzimy podejrzliwości szofera, który inaczej mógłby próbować... no, mógłby czegoś próbować.

Patrzyli na niego przez chwilę, a potem Kelvin wyjaśnił:

- Zamierzam wyjaśnić jej dokładnie, co się stało. Wyłożę karty na stół i dopilnuję, by pielęgniarki były przy niej przez okrągłą dobę i kontrolowały absolutnie wszystko, co je i pije.

- To jest całkowicie uzasadnione - zgodził się Kelvin.

- Nie przypuszczam, by ktoś się z tym nie zgadzał.

Zwrócił się do pozostałych obecnych.

dorosła i zdolna kierować swoim życiem. Nie musi być pozbawiana wszystkich przyjemności po prostu dlatego, że doktor Alton powiedział, iż ktoś próbował ją otruć.

Rozległ się ostry dzwonek telefonu.

- To pewnie Lauretta dzwoni - zgadywała pani Kelvin. - Proszę podnieść, siostro, a potem oddać mi słuchawkę, chcę z nią porozmawiać.

Pielęgniarka odebrała telefon.

Mason patrzył na zaciekawione twarze osób zgromadzonych w pokoju.

Mason ruszył ku drzwiom.

Adwokat skłonił się i stanął obok drzwi, aby przepuścić przodem Delię Street.


ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Zawrócili i sklecili w bok do stacji.

Della weszła do budki, wykręciła informację i poprosiła o numer do motelu Saint's Rest. Mason zatankował tymczasem, a po chwili również był przy telefonie. Della uzyskała akurat połączenie z apartamentem numer 14. Mason przejął od niej słuchawkę.

Mason odwiesił słuchawkę, podał pracownikowi stacji kartę kredytową i podszedł do swojej sekretarki.

- Jedziemy. Della, musimy zacząć zbierać te wszystkie rzeczy do kupy.

Dotarli do Santa Monica, gdzie skręcili na szosę biegnącą wzdłuż plaży. Po lewej wysokie, wściekle fale tłukły o brzeg.

Mason zwolnił, żeby nie przegapić właściwego zjazdu i po pewnym czasie skręcił w boczną drogę, która serią ostrych łuków pięła się pod górę. Dodał gazu i z wielką zręcznością operując kierownicą prowadził wóz szybko, jednak stale w granicach bezpieczeństwa.


- Prawdopodobnie będzie z nią szofer.

Mason skinął głową.

Droga biegła już prosto i Mason zobaczył w niedalekiej odległości światła motelu.

- Dziwne miejsce na motel - zauważyła Della Street.

- To dla ludzi, którzy jadą nad jezioro na żagle i powędkować. Przy głównej szosie nie ma miejsca. Po jednej stronie ocean, po drugiej urwisko.

Mason wjechał na parking. Szli wzdłuż szeregu domków, aż odnaleźli apartament numer 14.

- Równie dobrze mogła pani obiecać milion.

Virginia poprowadziła ich na parking.

- Tutaj... A to dziwne, wydawało mi się, że stawiałam samochód na tym miejscu, pomiędzy tymi liniami. Jestem tego prawie pewna.

Mason podszedł do auta.

Adwokat podszedł do swojego samochodu, wyjął latarkę ze schowka, wrócił do auta Virginii Baxter i oświetlił wnętrze.


-Ma pani kluczyki?

Virginia podała kluczyki. Mason otworzył bagażnik.

- O rany! - wykrzyknęła zdumiona - ten błotnik jest cały pognieciony i... Niech pan spojrzy na przedni zderzak, pęknięty...

- Do samochodu, Virginio. Niech pani zapali silnik.

Posłusznie siadła za kierownicą i przekręciła kluczyk w stacyjce.

Mason ujął Delię Street pod ramię i pośpieszył do swojego wozu.

- Lepiej wsiądź, Delio, to musi odpowiednio wyglądać... Siedź nisko i trzymaj się mocno.

Virginia wyjechała poza posesję, zrobiła szeroką pętlę i zmierzała z powrotem ku motelowi.

Samochód Masona, bez świateł, sunął z przeciwnej strony i akurat w momencie, gdy Virginia wjeżdżała w bramę, gwałtownie skręcił w lewo.

Virginia zobaczyła drugie auto w świetle swoich reflektorów. Tupnęła w pedał hamulca. Rozległ się pisk opon. Zaraz potem był huk i brzęk tłuczonego szkła.

Pootwierały się okna w licznych pokojach motelowych. Z recepcji wybiegła kierowniczka. Najpierw zatrzymała się przed miejscem zderzenia, a potem podeszła do kierowców.

- O rany, co się stało?


- Pan... Dlaczego nie zapalił pan świateł? - pytała Virginia Baxter. - Nie powiedział mi pan...

- To ja dałem plamę - przyznał Mason. - Powinienem przecież jechać bramą wyjazdową.

Kierowniczka odwróciła się żwawo do Masona.

- Nie, nie mamy żadnego wolnego pokoju. I nie podajemy posiłków pijanym konsumentom. Niech pan tu zostanie i nie próbuje ruszać tych samochodów. Ja dzwonię po policję.

Kierowniczka odwróciła się i pomaszerowała do biura.


ROZDZIAŁ SZESNASTY

Harry Aubum, policjant drogówki wezwany przez kierowniczkę motelu był bardzo uprzejmy, bardzo sprawny i bardzo oficjalny.

Mason milczał, policjant przyglądał mu się.

- On pil - obwieściła kierowniczka.

Policjant spojrzał pytająco na Masona.

- Wypiłem koktajl przed kolacją, jakieś dwie godziny temu - przyznał Mason. - Potem już nic.

Policjant poszedł do swojego wozu i przyniósł gumowy balonik.

Harry Aubum zaniósł nadmuchany balonik do analizatora gazów. Wrócił po paru minutach.

- Dopuszczalny dla kierowców poziom alkoholu nie został przekroczony.

Mason wręczył policjantowi jedną ze swoich wizytówek.

- Zawsze może pan do mnie dotrzeć - powiedział.

z szosy i spadł do oceanu. Eaganowi udało się wydostać, ale Lauretta Trent utopiła się w samochodzie. Ciała jeszcze nie odnaleziono. Opis samochodu, który spowodował wypadek, pasuje do auta pani. Na pewno pani nic nie piła?

Popatrzyła na Masona szerokimi, wystraszonymi oczami.

- Ależ skąd - zapewnił adwokat.

Policjant zignorował to i przyglądał się Virginii.

Nadmuchała, a policjant znowu zaniósł go do swojego samochodu. Przez chwilę mówił coś do mikrofonu, po czym wysiadł z wozu.

- Czy pani brała dziś jakieś lekarstwa, panno Baxter? - spytał.

- zasugerował Mason.

- E tam, jestem gotowa przysiąc, że półtorej godziny.

Policjant zdawał się myśleć intensywnie.


0x08 graphic
- Mogę wiedzieć, skąd wzięto opis samochodu pani Baxter? - spytał Mason.

Policjant popatrzył zamyślony na adwokata, a potem odpowiedział:

- Wypadek widział przypadkowy kierowca. Ów świadek zauważył, że ten samochód zjechał z szosy i skierował się właśnie tutaj. Nasz informator powiedział, jak wyglądał tył samochodu i zapamiętał część numeru rejestracyjnego.

- Którą część?

Virginia zwróciła na niego rozzłoszczone oczy.

Policjant poszedł do swojego samochodu i sięgnął po mikrofon. Tym razem zostawił drzwi otwarte i słychać było wszystko, co mówił.

- Tu Aubum, radiowóz 215. Melduję z miejsca stłuczki przy tym motelu. Nie da się kompletnie nic powiedzieć o uprzednim stanie samochodu Virginii Baxter, ponieważ Peny Mason - przywalił w to auto swoim wozem. Perry


Mason jest najwyraźniej pełnomocnikiem pani Baxter, która powiedziała, że George Eagan, szofer Trent, zapłacił jej za podrobienie testamentu i planował morderstwo.

To jest jej relacja.

Głos płynący z radiostacji był dostatecznie donośny, by na parkingu słyszeć każde słowo. Brzmiał w nim nawyk do wydawania poleceń.

- W tej sytuacji - nie pozwolił jej dokończyć - funkcjonariusz - jest pani aresztowana. Jeżeli będę musiał, nałożę pani kajdanki.

- A co będzie z tym zablokowanym wjazdem? - spytała kierowniczka. Przez cały czas gapiła się na zajście z rozdziawionymi ustami, w końcu jednak odzyskała glos.


0x08 graphic
- Przyślemy tu pomoc drogową - odpowiedział policjant. - Na razie mam inne rzeczy do zrobienia.

Zatrzasnął drzwi samochodu, zapalił silnik, wycofał się spod bramy i wyjechał na drogę z włączonym kogutem na dachu. Kierowniczka, Della i Mason wsłuchiwali się w cichnące w oddali wycie syreny.

Mason patrzył smętnie na rozbite samochody.

- Cóż - powiedział do Delii - jesteśmy chwilowo unieruchomieni. Pierwsza rzecz to zorganizować środek lokomocji.


ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Była dziesiąta rano. Mason niecierpliwym krokiem chodził tam i z powrotem po więziennym pokoju adwokackim.

Policjantka wprowadziła Virginię Baxter, następnie dyskretnie wycofała się poza zasięg uszu.

Zrobiła wielkie oczy ze zdumienia.

- Prokurator okręgowy Hamilton Burger i porucznik Tragg oświadczyli, że chcą, abym był tutaj dziś rano, bo pragną zadać pani kilka pytań, które powinienem słyszeć. No więc to oznacza coś fatalnego. Najwyraźniej mają dla pani jakąś paskudną niespodziankę. To znaczy również, że w końcu powiedziała im pani, iż chce się ze mną skontaktować i zrobili, co nakazuje prawo, to jest za dzwonili do mojego biura.


Pani Trent powiedziała kierowcy, że wskaże mu zjazd z szosy na drogę wiodącą do motelu w górach, gdzie czekała pani. Do tego momentu wszystko zdaje się wskazywać, że Lauretta Trent była tą osobą, która dzwoniła do pani i prosiła o spotkanie.


- Na miejscu zderzenia znaleziono stłuczone szkło reflektora. Policja porównała je ze szkłem pozbieranym we wjeździe do motelu, gdzie mieliśmy naszą stłuczkę. Niektóre kawałki pasowały do siebie jak ulał. W końcu policja zdołała ułożyć tego pucla. Poskładali z kawałków cale szkło reflektora. Brakuje tylko jednego trójkątnego fragmencika.

Drzwi otworzyły się gwałtownie i do pokoju wszedł prokurator okręgowy Hamilton Burger z porucznikiem Traggiem.

- Naopowiadała nam dużo o George'u Eaganie, szoferze Lauretty Trent. Ciekawa historia, ale nie wierzymy w to wszystko. Krewni Lauretty Trent również nam naopowiadali o szoferze ciekawych rzeczy, ale w szczegółach to się nie trzyma kupy. Zaczynamy przypuszczać, że twoja klientka może być z tymi krewniakami w zmowie. Usiłują wspólnie zdyskredytować Eagana i zamazać obraz całej sprawy, przy sposobności maskując ślady wcześniejszych prób zabójstwa, zbrodni, która została w końcu popełniona przez twoją klientkę.

Mężczyzna, który się ukazał, miał lat czterdzieści parę, czuprynę czarną jak węgiel, ciemną karnację, wydatne kości policzkowe i świdrujące, czarne oczy. Patrzył najpierw na Hamiltona Burgera, a potem przeniósł wzrok na Virginię Baxter i zdecydowanie potrząsnął głową.

- Zaraz, minutkę - powiedział Mason - jedną minutkę. Nie wciskajcie mi kitu. Jeżeli jest w stanie przyjść tutaj i rozpoznać moją klientkę albo jej nie rozpoznać, to może też odpowiedzieć na pytanie.

- Nie musi - zauważył Hamilton Burger.

- Pan ma własny samochód - Mason zignorował uwagę prokuratora i zwrócił się do szofera. - To jest olds z numerem rejestracyjnym ODT062.

- To rzeczywiście numer mojego samochodu - Eagan popatrzył ze zdumieniem na Masona - ale to nie jest olds tylko cadillac.

- Jeździł pan tym samochodem przedwczoraj?

Eagan wyglądał na jeszcze bardziej zaskoczonego. Powoli pokręcił głową.

Szofer wyszedł.

Hamilton Burger patrząc na Masona wymownie wzruszył ramionami.

0x08 graphic
Potrząsnęła głową.

- Ale tak naprawdę mi pan nie wierzy?

Mason patrzył na nią zamyślony.

- Gdyby była pani członkiem ławy przysięgłych i oskarżona opowiedziałaby taką historię, uwierzyłaby pani?

Virginia Baxter rozpłakała się.

Patrzyła na niego oczami pełnymi łez.

- Oczywiście pani zdaje sobie sprawę z mojego położenia. Z chwilą, kiedy przyjmę, że naprawdę zastawiono na panią pułapkę, jeden fałszywy element w pani wyjaśnieniach pozbawi mnie wszelkich szans. Wezbrana fala


wrogiej opinii publicznej zmiecie panią w mury więzienia. Najdrobniejszy fałsz oznacza klęskę.

Adwokat wyszedł.


ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Jerry Caswell, zastępca prokuratora okręgowego, który oskarżał Virginię w sprawie o posiadanie narkotyków i był głęboko przekonany, że wyrok, jaki wtedy zapadł, stanowił rażące naruszenie sprawiedliwości, poprosił o wystąpienie również w nowym procesie. Powierzono mu więc oskarżenie publiczne na rozprawie wstępnej.

Przystąpił do wykonywania swych powinności gorliwie i z ponurą determinacją, by tym razem nie Oddać Perry'emu Masonowi żadnych punktów, mimo jego sprytu i szybkości myślenia.

Jako pierwszego świadka wezwał George'a Eagana.

Szofer stanął przy pulpicie i poświadczył swoje personalia, adres i miejsce pracy.

- Proszę powiedzieć, co robił pan w środę wieczorem?

- brzmiało pierwsze pytanie Caswella.

- Wiozłem panią Laurettę Trent jej samochodem.

- Byliśmy w Venturze i wracaliśmy szosą wzdłuż wybrzeża.

- Nie musi pan podejmować prób douczania sądu w zakresie podstaw prawa karnego - przerwał mu sędzia Grayson. - Myślę, że w tym stanie rzeczy prima facie, dowód oparty na domniemaniu faktycznym, został przed stawiony. Jeżeli jednak pan Mason pragnie zająć stanowisko, że istnienie corpus delicti nie jest udowodnione, ma prawo tę kwestię drążyć.

Mason wstał i uśmiechnął się.

- Przeciwnie, Wysoki Sądzie, obrona uważa, że świadectwa właśnie przedstawione są wystarczające, by udowodnić śmierć Lauretty Trent. Nie zamierzamy w tej sprawie podejmować kwestii corpus delicti w związku z nieodnalezieniem zwłok. Jednakże Wysoki Sąd musi mieć w pamięci, że na corpus delicti składa się tu nie tylko dowód śmierci, ale i dowód śmierci w wyniku działania sprzecznego z prawem. Jak do tej pory wydaje się, że śmierć Lauretty Trent równie dobrze mogła być skutkiem wypadku.

- Dlatego właśnie - wyjaśnił Caswell - pragnę wycofać w tym momencie jednego świadka i wezwać innego. Z pomocą tego drugiego świadka będę mógł udowodnić, że mamy do czynienia ze zbrodnią.

- Dobrze - zgodził się sędzia Grayson. - Jednak obrona ma prawo do pytań do obecnego świadka w związku ze złożonymi właśnie zeznaniami, jeśli takie jest życzenie adwokata.


- Powołuję na świadka porucznika Tragga - ogłosił Caswell.

Tragg podszedł do miejsca dla świadków i został zaprzysiężony.

- Myślę, że to słuszna uwaga - poparł sędzia Grayson.

- Jednakże pan Mason ma sposobność wypowiedzieć się co do ewentualnego sprzeciwu.

- Nie będzie żadnego sprzeciwu - oświadczył Mason.

- Chcę, aby świadek powtórzył to, co powiedziała mu oskarżona, wszystko, co mu powiedziała.

- Tak.


- I z tej przyczyny był pan skłonny wierzyć we wszystko, co panu powiedziała?

- W obecności prokuratora okręgowego Hamiltona Burgera i w pańskiej obecności w rozmównicy więzienia okręgowego dokonaliśmy konfrontacji George ta Eagana z oskarżoną. Eagan oświadczył w jej obecności, że nigdy wcześniej jej nie widział, a ona oświadczyła, że to nie jest mężczyzna, który nachodził ją w mieszkaniu.

- Pan skłonił oskarżoną do wyjawienia tego wszystkiego informując ją, że prowadzi pan śledztwo w sprawie morderstwa, że chce pan ująć winnego, że nic przypuszcza pan, by ona mogła być winna. Taka miła, młoda kobieta nic mogła przecież popełnić zbrodni tego rodzaju. Więc sądzi pan, tak pan jej mówił, że ktoś próbuje wrobić ją w to, ale jeśli ona natychmiast przedstawi śledczemu wszystkie fakty, bez czekania na kontakt ze mną do rana, rzecz zostanie wyjaśniona, a panna Baxter pójdzie do domu i spędzi noc we własnym łóżku. Czy nie tak pan ją przekonywał?


Herman był wysokim, szczupłym mężczyzną z nosem jakoś podobnym do, żądła. Miał wodniste, niebieskie oczy, wydatne usta i kości policzkowe. Mówił zawsze z emfazą.

Zeznał pod przysięgą, że jechał wzdłuż wybrzeża na południe, w jakieś miejsce pomiędzy Oxnard i Santa Monica. W tym samym kierunku podążał przed nim wielki, czarny sedan i chevrolet jasnego koloru. Nie mógł się zorientować, jakiej marki był ten czarny sedan.

Zauważyłem tylko, że sedan został popchnięty i, chyba, mógł mieć wywrotkę.

Stamtąd zadzwoniłem do kalifornijskiej drogówki. Zgłosiłem wypadek. Powiedzieli, że zawiadomił ich już inny kierowca i radiowóz policyjny jest w drodze.

- Nie poszedł pan zobaczyć, czy drugi samochód został mocno uszkodzony i czy nie ma rannych?

- Obecnie chciałem powołać na świadka Gordona Kelvina - poinformował Caswell.

Kelvin z godnością podszedł do miejsca dla świadków, złożył przysięgę i poświadczył, że jest szwagrem zmarłej Lauretty Trent.

- Był pan na sali sądowej i słyszał relację o zeznaniach oskarżonej na temat kopii fałszywego testamentu, o której wykonanie się do niej zwrócono?

- Jeżeli Wysoki Sąd pozwoli - szybko ripostował Caswell - jest to bardzo istotna kwestia. Zamierzam wykazać, że to, co opowiada oskarżona, to są czyste wymysły i wymysłami być muszą, bo ze skalkowanej kopii sfałszowanego testamentu żadnego użytku zrobić się przecież nie da. Spodziewam się, że z pomocą tego świadka unaocznię, iż zmarła Lauretta Trent sporządziła testament wiele lat temu. Znajdował się w zalakowanej kopercie, którą powierzyła świadkowi z poleceniem otwarcia w dniu jej śmierci. Tak właśnie uczyniono i koperta została już otwarta. Zawierała ostatnią wolę Lauretty Trent, a więc nie ma w tej materii żadnych wątpliwości ani dwuznaczności i wszelkie kalkowane kopie innych testamentów są kompletnie bezwartościowe.

Świadek sięgnął do kieszeni i wyjął poskładany dokument.

- Wszystkie strony - powiedział - są oznaczone moimi inicjałami, inicjałami prokuratora okręgowego Hamiltona Burgera, bankiera i notariusza.

Sędzia Grayson oglądnął dokument bardzo uważnie i podał Perry'emu Masonowi, który, przyjrzawszy się, przekazał go Caswellowi.


Stwierdzam, że te cztery osoby, zamieszkałe w moim domu od kilku lat są mi bardzo bliskie; jestem ogromnie przywiązana do obu szwagrów, tak jakby byli moimi rodzonymi braćmi i oczywiście kocham moje siostry.

Zdaję sobie jednak sprawę, że kobiety, a w szczególności obydwie moje siostry, nie posiadają bystrości, wrodzonego talentu do biznesu, który czyniłby je zdolnymi do radzenia sobie z licznymi problemami mojego majątku.

Zatem wykonawcą mojej ostatniej woli wyznaczam i nominuję Gordona Kelvina.

Oprócz zapisów szczególnych, w niniejszym dokumencie wyliczonych, pozostawiam całość mojego majątku, po odliczeniu należnych płatności i kosztów pogrzebu, do równego podziału pomiędzy Dianne i Boringa Briggsa oraz Maxine i Gordona Kefoina.

Tu Caswell zrobił efektowną przerwę, obiegł wzrokiem uciszoną salę i przewrócił kartę testamentu.

- Daję, zapisuję i ofiarowuję mojej siostrze Dianne Briggs sumę pięćdziesięciu tysięcy dolarów, mojej siostrze Maxine Kehnn również sumę pięćdziesięciu tysięcy dolarów.

Jest wszakże parę osób - Caswell zrobił pauzę i popatrzył znacząco po sali - których lojalność i oddanie były nadzwyczajne.


Najpierw i przede wszystkim doktor Forris Alton.

Specjalizował się w internie, a nie w chirurgii, poświecił się więc gałęzi medycyny gorzej opłacanej...

Virginia Baxter chwyciła Masona za nogę nieco powyżej kolana i ścisnęła mocno.

Są jeszcze dwie osoby, których lojalność i oddanie zawsze robiły na mnie wielkie wrażenie. To mój szofer George Eagan i Anna Fritch, która pielęgnowała mnie w każdej chorobie.

Nie dbam o to, że moja śmierć stanie się wydarzeniem, które tych ludzi podniesie z ubóstwa do zamożności i nie chcę, aby ich lojalność nie doczekała się nagrody. Dlatego daję, zapisuję i ofiarowuję mojemu szoferowi George'owi Eaganowi sumę pięćdziesięciu tysięcy dolarów, w nadziei, że część tego kapitału pozwoli mu uruchomić własne firmę, a reszta będzie stanowić rezerwę. Podobnie daję, zapisuję i ofiarowuję takąż sumę pięćdziesięciu tysięcy dolarów Annie Fritch.

Tu Caswell obrócił kartkę raczej pośpiesznie, jak robi, się często, gdy widać już koniec ważnego dokumentu.

- Gdyby jakaś osoba, firma lub ktokolwiek inny za kwestionował niniejszy testament, gdyby ktoś zgłosił się mówiąc, że znajdował się ze mną w związku, że ma prawo do dziedziczenia, a ja przez przeoczenie lub z innego


powodu nie uwzględniłam go w testamencie, otrzyma sumę stu dolarów...

- Teraz - streszcza! Caswell - następuje akapit końcowy z datą. Dokument jest podpisany przez testatorkę. Jako świadek złożył podpis nie kto inny, jak nieżyjący już mecenas Delano Bannock oraz - Caswell wykonał zamaszysty obrót - oskarżona w tym procesie Virginia Baxter.

Virginia siedziała patrząc się na niego z otwartymi ustami.

Mason ścisnął ją za ramię i przywołał do rzeczywistości.

- Czy obrona ma pytania?

Mason wstał.

- Świadek znalazł ten testament w zalakowanej kopercie?

- Ponieważ miałem nieco kosztowności. Dom taki duży, Lauretta Trent ogólnie znana jako osoba niezwykle


bogata, chciałem więc mieć bezpieczne miejsce, w którym mógłbym trzymać biżuterię żony i gotówkę, którą akurat posiadałem.

- Dziękuję - powiedział Mason. - To wszystko.

Kelvin opuścił miejsce dla świadków.

Mason podszedł do stołu protokolanta.

- Czy mógłbym zobaczyć testament? - spytał. - Chciałbym sprawdzić kilka szczegółów.

Protokolant podał Masonowi dokument, a Caswell w tym momencie wywołał do zeznań kolejną osobę.


- Moim następnym świadkiem będzie policjant kalifornijskiej drogówki Harry Aubum.

Aubum, w mundurze, wszedł na salę i został zaprzysiężony. Oświadczył, że jest policjantem, który przybył na miejsce zderzenia dwu samochodów przed motelem Saint's Rest.

Mason przerzucał kartki testamentu i z obojętną miną zatrzymał się dłużej przy podpisach.

- To jest mój podpis - powiedziała mu Virginia z pewnym przestrachem - a to pana Bannocka. Och, panie Mason, teraz to wszystko pamiętam. Ten testament jest prawdziwy. Przypominam sobie różne drobiazgi. Tu na końcu strony jest malutki kleks. Zrobił się przy pod pisywaniu. Chciałam napisać na maszynie ostatnią stronę jeszcze raz, ale pan Bannock powiedział, że może tak zostać.

- Zostawmy to Caswellowi, musi wszystko zbadać.

Adwokat przeglądnął testament jeszcze raz, włożył do koperty i odniósł do protokolanta. Wydawało się, że nic zainteresował się specjalnie dokumentem, który rzucił niedbale na stół urzędnika, lecz skupił uwagę na zeznaniach świadka stojącego przy barierce.

Wrócił na miejsce i usiadł obok Virginii Baxter, która szepnęła do niego:

- Nie mogę pojąć, po co komuś zachciało się tej afery z podrabianiem dwu testamentów, skoro testament przecież był? Chyba musieli nie wiedzieć o jego istnieniu.


0x08 graphic
- Może ktoś chciał się dowiedzieć... Porozmawiamy o tym później, Virginio.

Harry Aubum składał zeznania głosem beznamiętnym, starając się po prostu opowiedzieć, co się stało w sposób maksymalnie bezstronny, ale zarazem stuprocentowo dokładny.

Poświadczył, że został skierowany przez radio do wypadku samochodowego, jaki zdarzył się przed motelem Saint's Rest. Po przybyciu na miejsce stwierdził, że w kolizji uczestniczyły samochody oskarżonej i Perry'ego Masona. Poprosił drogą radiową o sprawdzenie obu wozów w policyjnych kartotekach. Po krótkim czasie centrala odpowiedziała mu przez radio.

Aubum odszedł od barierki i przyniósł karton, z którego wyjął lampę samochodową. Kawałki szkła trzymały się razem dzięki taśmie klejącej, a poszczególne fragmenty miały oznaczenia cyfrowe od 1 do 7.

- Czy kiedykolwiek zwracał się pan do oskarżonej i prosił ją o informacje na temat testamentu?

Mason patrzył na Eagana w zamyśleniu.

- Czy wiedział pan, że Lauretta Trent zrobiła dla pana zapis w testamencie?

Świadek zawahał się.

- Proszę odpowiedzieć. Wiedział pan, czy nie wiedział?

- Pan sporo gotował, przygotowywał jedzenie dla Lauretty Trent?

- Czy wiedział pan, że czosnkiem można dobrze kamuflować smak arszeniku w proszku?

Sędzia Grayson zrobił wielkie oczy i pochylił się do przodu.

- Ale ona zapewniła pana, że zadba o to, by nie poniósł pan żadnej straty?

Eagan zawahał się.

Sędzia Grayson wyszedł.

Mason, Della Street, Paul Drakę i Virginia Baxter skupili się w kącie sali rozpraw.

- Na miłość boską - powiedziała Virginia - kim jest ten facet, który przyszedł do mnie po sfałszowany testament?

- To jest coś - pokiwał głową Mason - co musimy wyjaśnić.

Drakę wyjął notes.

- Lauretta Trent chciała - mówił Mason - by Eagan skręcił w lewo, w drogę do motelu Sainfs Rest. Miała jakiś powód, żeby tam pojechać. Kiedy Virginia powiedziała mi, że dzwoniła Lauretta Trent i namówiła ją na spotkanie w motelu Saint's Rest, pomyślałem, że panna Baxter padła pewnie ofiarą starego triku, że ktoś się podszył pod panią Trent, bo przez telefon nic jest to trudne. Skoro jednak chciała skręcić w lewo, w drogę do motelu, to może naprawdę ona dzwoniła do Virginii. Tylko teraz pytanie, dlaczego dzwoniła?

Drake wzruszył ramionami, a Mason kontynuował:

- Albo chciała przekazać Virginii jakieś informacje, albo chciała od Virginii informacje uzyskać. Wielce prawdopodobne jest, że to pani Trent pragnęła zdobyć informacje. Ktoś tę rozmowę telefoniczną musiał podsłuchać. Nie sądzę, żeby wchodził w grę podsłuch na linii. Ktoś to podsłuchał na jednym albo na drugim końcu. W mieszkaniu Virginii Baxter to wątpliwe, raczej w miejscu, z którego dzwoniła Lauretta Trent. Drakę kiwnął głową.

Moje wypytywanie o pięćdziesiąt tysięcy dolarów w torebce zachęci pewnie policję do powrotu na miejsce katastrofy i desperackich poszukiwań z udziałem nurków i oświetlenia podwodnego. Jeżeli torebka leży tam na dnie między głazami, znajdą ją. Ciało prądy oceaniczne mogły zanieść gdzieś daleko, torebka utknęłaby wśród kamieni. Następna sprawa to dziwne postępowanie spadkobierców. Ktoś nakłania Virginię do podrobienia kopii fałszywego testamentu, którą chce podłożyć pomiędzy kopie testamentów z archiwum Bannocka.

0x08 graphic
0x08 graphic
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Zaczynamy od pytania numer jeden: Dlaczego ktoś podłożył narkotyki do walizki Virginii Baxter?

Della Street pilnie wystukała pytanie na maszynie. Mason zaczął chodzić po pokoju tam i z powrotem.

- Pierwsza i najbardziej oczywista odpowiedź brzmi: Ta osoba chciała, aby Virginia Baxtcr została skazana za popełnienie przestępstwa.

Pytanie numer dwa: Dlaczego ta osoba chciała, aby Virginia Baxter została skazana za popełnienie przestępstwa? Pierwsza i najbardziej oczywista odpowiedź brzmi: Ta osoba wiedziała, że Virginia jest świadkiem sygnatariuszem testamentu Lauretty Trent. Zamierzała zrobić coś, co wskazywałoby, iż ten testament jest sfałszowany i dlatego chciała zniszczyć wiarygodność Virginii jako świadka.

Pytanie numer trzy: Dlaczego ktoś przyszedł do Virginii Baxtcr z propozycją napisania dwóch fałszywych testamentów?

Oczywista odpowiedź: Zamierzał podrzucić te kopie gdzieś, gdzie mogły być użyte z korzyścią dla niego.

Następne pytanie: Dlaczego te fałszywe kopie mogły być użyte z korzyścią dla niego? Co chciał z ich pomocą osiągnąć?

Mason zatrzymał się, pokręcił głową i powiedział:

- Odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista. Teraz mamy następujące pytanie: Dlaczego Lauretta Trent chciała rozmawiać z Virginią Baxter?

Oczywista odpowiedź brzmi: W jakiś sposób dowiedziała się, że oszuści próbują posłużyć się Virginią Baxter. Prawdopodobnie dotarła do niej wiadomość o podrobionych testamentach. Albo, być może, chciała tylko zapytać Virginię, gdzie znajdują się kopie testamentu z kancelarii Bannocka. Tu rodzą się jednak wątpliwości: Dlaczego Lauretta Trent miałaby akurat teraz zajmować się testamentem, który sporządziła całe lata temu? Gdyby chciała się upewnić, czy testament na pewno jest zgodny z jej aktualnymi życzeniami, powinna pójść do notariusza i w ciągu godziny dokonałaby rewizji dokumentu, po prostu miałaby nowy testament.

Mason chodził przez kilka minut tam i z powrotem, po czym powiedział:

- To są te pytania. Delio.

- Więc, wydaje mi się, masz odpowiedzi do większości z nich.


- Odpowiedzi oczywiste. Czy to są jednak odpowiedzi trafne?

- W każdym razie wydają się logiczne - powiedziała pokrzepiająco Della.

- Dopiszemy jeszcze jedno pytanie: Dlaczego w chwili śmiertelnego niebezpieczeństwa Lauretta Trent pamiętała o torebce? Albo inaczej: Dlaczego po wyłowieniu z oceanu samochodu nie odnaleziono w nim torebki Lauretty Trent?

I znowu przez parę minut Mason chodził w milczeniu tam i z powrotem.

- Wiesz, Delio, czasem nie można sobie przypomnieć czyjegoś nazwiska, czy jakiejś nazwy, a potem myśli się o czymś innym i nagle to nazwisko wyskakuje z pamięci. Może spróbuję pomyśleć o czymś innym przez chwilę i zobaczymy, co się stanie z tymi, pytaniami.

- Dobrze, a o czym innym chciałbyś pomyśleć?

- O tobie - roześmiał się. - Chodź, pojedziemy w jakieś spokojne miejsce, odpowiednie na miłą kolacyjkę. Co sądzisz o restauracji w górach, o stoliku przy oknie, za którym widać w dole światła wielkiego miasta? I tym uczuciu, że się jest daleko od wszystkich i wszystkiego?


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Della Street z uwagą przyglądała się siedzącemu po przeciwnej stronie stolika Perry'emu Masonowi.

Adwokat zjadł swój stek mechanicznie, jakby ledwie wiedział, co wkłada do ust. Następnie przystąpił do popijania kawy. Patrzył na pary kręcące się na parkiecie, ale wzrok kierował częściej na morze świateł w dolinie widocznej za wielkim oknem.

Della Street położyła dłoń na ręce adwokata. Ścisnęła palce, jakby chciała mu dodać otuchy.

- Martwisz się, prawda?

Błysnął ku niej oczami, zamrugał, uśmiechnął się ciepło.

- Adwokat to nie lekarz. Lekarz ma rzesze pacjentów. Ma młodych, takich, których można wyleczyć, ma starych cierpiących na choroby nieuleczalne. To naturalna kolej rzeczy, że ludzie zmierzają od narodzin do śmierci. Lekarz nie może tak przejmować się swoi mi pacjentami, by cierpieć razem z nimi. Z adwokatem jest inaczej. Ma mniej klientów. Większość ich problemów jest do pokonania, jeżeli tylko adwokat wie dobrze, co ma robić. Ale nawet w sprawach nic do wygrania adwokat zawsze może klientowi jakoś pomóc, stosując właściwą taktykę.


Adwokat znowu patrzył na parkiet, wodził oczami za jedną z par, a potem przeniósł wzrok na światła w dolinie.

Nagle zwrócił się ku Delii Street i zakrył swoją ręką jej dłoń.

- Dziękuję ci za twoją lojalność, Delio. Nie mówię o tym często. Pewnie traktuję twoją obecność i pomoc jako coś oczywistego, jak powietrze, którym oddycham i jak wodę, którą piję, ale to nie znaczy, że nie doceniam wszystkiego, co robisz.

Pogłaskał jej dłonie.

Ścisnęła na moment jego rękę i, czując że przyciągają uwagę, cofnęła dłoń.

Mason znowu wpatrywał się w odległe światła i nagle zrobił okrągłe oczy.

- Olśnienie? - spytała.


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
- Mój Boże - powiedział i milczał przez parę sekund. - Dziękuję ci za inspirację, Delio.

Uniosła pytająco brwi.

Przerwał jej kręcąc głowa.

Adwokat milczał przez chwilę zamyślony, a potem powiedział:

Mason odepchnął krzesło, poderwał się i wypatrywał kelnera.

- Idziemy, Delio, mamy sporo do zrobienia.

Kelnera wciąż nie było widać, Mason położył więc na stoliku trzydzieści dolarów.

- To wystarczy na rachunek i napiwek - powiedział.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Paul Drake siedział w kącie swojego zagraconego gabinetu. Na biurku miał cztery telefony. Obok walał się papierowy talerz z resztkami hamburgera i poplamiona, tłusta chusteczka papierowa.

Przyciskał słuchawkę do ucha i popijał kawę z dużego, papierowego kubka, gdy wszedł Mason i Della Street.

- W porządku - powiedział do telefonu - rób, co się da. Bądź ze mną w kontakcie.

Drake odłożył słuchawkę i przyglądał się adwokatowi i jego sekretarce surowym wzrokiem.

- Nic, co by nam pomogło. Jest facet, który się zameldował, ale nie spal. To pewnie ten, którego szukamy, ale nazwisko i adres, które podał, są lipne, numer rejestracyjny samochodu też...

- Ale był to oldsmobile, prawda?

Drake uniósł brew.

- To się zgadza. Paul, ile masz wtyczek w kręgach policyjnych?

- Całkiem sporo. Ja im daję cynk, oni mi dają cynk. Oczywiście nic nie uszłoby mi na sucho. Zamknęliby mnie i zabrali prawo jazdy zaraz w pierwszej minucie, gdybym zrobił coś nieetycznego. Jeżeli pytasz w związku z taką sprawą, to ja...

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Mason i Della siedzieli w gabinecie adwokata. Della zaparzyła wielki dzban kawy z myślą o Paulu Drake'u. Mason chodził po pokoju tam i z powrotem z kciukami wsuniętymi za pasek od spodni i pochyloną do przodu głową.

W końcu zatrzymał się, po prostu ze zmęczenia opadł na fotel i gestem poprosił o kawę.

Della napełniła mu filiżankę.

Rozległo się umówione pukanie do drzwi. Della skoczyła na równe nogi, ale Mason był szybszy. Otworzy! Drake'owi, na którego twarzy wyraźnie malowało się zmęczenie.

- Myślę, że mam twojego faceta. Peny.


Della zerwała się z fotela, ale Drakę posadził ją tam Z powrotem.

- Mowy nie ma. To nie jest miejsce dla dam.

Della Street patrzyła błagalnie na Perry'ego Masona.


Mason zastanawiał się przez moment.

- Okay, chodź, Della, ale na swoja własną... Jak jesteś przygotowany jako ochroniarz, Paul?

Drakę odchylił połę płaszcza, by pokazać zawieszone pod pachą olstro z pistoletem.

- Jeżeli będzie się robić gorąco - powiedział - możemy machnąć im moimi referencjami, a jeśli pójdą na całość, możemy użyć tego.

- Mamy do czynienia z mordercą - przypomniał Mason. Pogasili światła w gabinecie adwokata, zamknęli drzwi na klucz i wsiedli do samochodu Drake'a.

Pojechali do dzielnicy spelunek, która o tej porze kipiała nocnym życiem.

Drakę od czasu do czasu spoglądał z powątpiewaniem na Delię...

Zaparkowali pod blokiem mieszkalnym, który był celem ich wyprawy. Przeszli niewiele więcej niż dwadzieścia metrów, Della cały czas w obustronnej asyście barczystego adwokata i muskularnego detektywa. Po schodach wspięli się na półpiętro, gdzie w małej, słabo oświetlonej wnęce stał kontuar z tabliczką BIURO i dzwonkiem. Z tylu na hakach wisiały klucze.

Szli pomnym, ciemnym i śmierdzącym korytarzem. Drake znalazł numer 5 i wskazał szparę pod drzwiami.

- Światło się pali - powiedział.

Mason mocno i zdecydowanie zastukał do drzwi. Przez chwilę nie było żadnej odpowiedzi, a potem rozległ się głos mężczyzny, stojącego najwyraźniej tuż za progiem.


Mason przysunął się do Drake'a.

Mason poszedł długim, zatęchłym korytarzem do budki telefonicznej, w której wszystko prześmiardło dymem papierosowym.

Wykręcił numer na komendę policji.


- O co chodzi, Peny? Znalazł pan jakieś nowe zwłoki?

- Nie, jeszcze nie trup. Ale trup może być trochę później.

- Gdzie pan jest?

Mason podał mu adres.

- Chyba znam ten bajzel. Zaraz tam będziemy.

Mason stanął obok budki telefonicznej.

Dwaj mężczyźni wyszli ze schodów, rozglądnęli się dookoła, spostrzegli Masona i ruszyli ku niemu. Adwokat zrobił dwa kroki do przodu. Mężczyźni jeszcze raz otaksowali jego wzrost i szerokość w barach, popatrzyli po sobie, bez słowa zawrócili i zbiegli na ulicę.

Parę chwil później na korytarzu ukazał się Tragg w towarzystwie umundurowanego policjanta. Przywitał Masona uprzejmym, lecz i badawczym spojrzeniem.

Mason zaprowadził Tragga z policjantem pod numer pięć.

- A, wygląda na to, że mamy kworum - powiedział porucznik na widok Paula Drake'a i Delii Street.

Mason ponownie zastukał do drzwi.

- Wynoście się - rozległo się ze środka.


- Porucznik Tragg z Wydziału Zabójstw z policjantem - ogłosił Mason.

Dał się słyszeć odgłos odsuwanych krzeseł, a potem drzwi uchyliły się nieco. Ponad wciąż założonym łańcuchem czarne oczy świeciły się w wystraszonej twarzy. Utkwił wzrok w mundurze policyjnym, a potem spojrzał na Tragga.

- Mogę zobaczyć pana dokumenty?

Tragg wyjął z kieszeni skórzane etui, otworzył i potrzymał Fiskowi przed nosem nie wypuszczając ani na chwilę z ręki.

W pokoju stało zapadnięte łóżko, fotel, krzesło. Podłogę przykrywał dywan cienki jak papier z dziurami wydeptanymi przed tandetną toaletą z krzywym zwierciadłem.

- Co się dzieje? Przecież wy, ludzie, powinniście dawać mi ochronę.


- Kto chciał wrobić Virginię Baxter w narkotyki i dlaczego pojechał pan do Saint's Rest i zabrał jej samochód? - spytał Mason.

- oświadczył Fisk. - Drzwi otworzyłem tylko przed przedstawicielami prawa.

Przez moment czarne oczy patrzyły na Masona z lekceważeniem.

- To jest coś, co można sprawdzić - zwrócił uwagę adwokat.

Fisk nagle jakby skarlał.

- Nie potrzebuję dowodów. Jutro stanie pan przed sądem jako świadek. Gazety wydrukują pańskie zdjęcie i opiszą pana wyczyny jako policyjnego kapusia i wtyczki. Tutejsze kręgi przypilnują wtedy pana znacznie lepiej, niż ja mógłbym to zrobić. No, proszę państwa, idziemy stąd.

Mason odwrócił się i ruszył ku drzwiom. Przez dłuższą chwilę Fisk stał nieruchomo, a potem przyskoczył do Masona i chwycił go za rękaw.

- Nie, nic! Zaraz, niech pan zaczeka, możemy coś załatwić.

Od Masona przeszedł do porucznika Tragga.

- Chłopaki nieraz dawałem wam cynk. Możecie mi przecież pomóc. Zabierzcie tego adwokata, bo się przypiął jak pijawa. Wyciągnijcie mnie z miasta.

Mason i Tragg wymienili spojrzenia, po czym Tragg zwrócił się do Fiska.

No więc najpierw trzeba było Baxter jakoś wsadzić do ciupy i załatwić jej wyrok za narkotyki. Zrobiłem, co trzeba. Przekupiłem faceta, żeby pozwolił mi podejść pod samolot i osobiście odebrać bagaż, bo mam bardzo ważną przesyłkę. Od razu rozpoznałem walizkę tej dziwki i powiedziałem, że zgubiłem numer od mojego kwitu bagażowego. Powiedzieli, że mogę zaglądnąć do paru podobnych walizek, żeby poznać po rzeczach, która jest moja. I w tym zamieszaniu udało mi się te narkotyki podłożyć. Myślałem, że to już wszystko. Ale tak to jest z dziwkami. Jak się człowiek z nimi zacznie zadawać, to przepadł. Musiałem więc zabrać jej samochód i czekać, aż George pokaże się na szosie. Potem go stuknąłem. To okropne, ale ostatnio był z niego taki ważniak, a poza tym, no przecież z czegoś trzeba żyć.

zajęte. Kazali mi mocno walnąć wóz Trent, najlepiej z przodu, ale samochód Baxter miał się nadawać do dalszej jazdy, musiałem więc uderzyć tyłem.

Mason kiwnął głową.

- Niech pan mnie weźmie do aresztu, panie poruczniku - Fisk wyciągnął ręce do skucia. - Będzie potrzebna ochrona. Zwykłych bandziorów się nic boję, ale nie można dać sobie rady z tymi od big boya:

- Kto to jest big boy? - spytał Tragg.

Fisk trząsł się z przerażenia.

0x08 graphic
0x08 graphic
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Mason, Della Street i Paul Drakę wrócili do kancelarii tuż po północy.

- My ją wyciągnęliśmy - poprawił śmiejąc się Mason.

Winda zatrzymała się na piętrze adwokata.

dedukcji i o tym, że Tragg pozwolił Masonowi asystować, gdy odkrywał kluczowego świadka w sprawie morderstwa pani Trent.

Mason ujął Delię Street pod ramię i poprowadził do kancelarii.

Dało się słyszeć nieśmiałe pukanie do drzwi. Weszła wysoka, siwowłosa kobieta.

Popatrzyła pytająco na Delię Street.

„KB”



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 73 Sprawa niecierpliwych spadkobierców
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 50 Sprawa szantażowanego męża
Gardner Erle Stanley Perry Mason 50 Sprawa szantażowanego męża
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 86 Sprawa odłożonego morderstwa
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 84 Sprawa podzielonego domu
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 38 Sprawa nerwowej żałobniczki
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 66 Sprawa falszywego obrazu
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 11 Sprawa kulawego kanarka
Gardner Erle Stanley Perry Mason 31 Sprawa samotnej dziedziczki 2
§ Gardner Erle Stanley Perry Mason 69 Sprawa zakochanej ciotki
Gardner Erle Stanley Perry Mason 49 Adorator panny West
Gardner Erle Stanley Sprawa niecierpliwych spadkobiercow
Gardner, Erle Stanley Mason 67 The Case Of The Blonde Bonanza
Gardner, Erle Stanley Mason 04 The Case Of The Howling Dog
Gardner, Erle Stanley Mason 30 The Case Of The Lazy Lover
Gardner, Erle Stanley Mason 09 The Case Of The Stuttering Bishop
Gardner Erle Stanley Sprawa haczyka z przynętą
Gardner Erle Stanley Sprawa zakochanej ciotki

więcej podobnych podstron