Kojący dotyk Lennox Marion


ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Czy pani zwariowała?!

Do tej chwili na głównej ulicy nadmorskiej miejs­cowości Tambrine Creek nie było żywej duszy. Teraz, wczesnym rankiem, wszyscy zajmowali się swoimi spra­wami. Ally była święcie przekonana, że w samotności delektuje się urokiem miasteczka, a przede wszystkim widokiem reprezentacyjnej alei wysadzanej dębami, któ­re wyhodował jej pradziad sto lat wcześniej. Dęby właś­nie zaczynały gubić liście, które zaścielały chodniki ko­biercem w jesiennych barwach.

Nieznajomy przemówił akurat gdy wyjmowała liść ze splątanej grzywki. Zaskoczył ją tak bardzo, że omal nie spadła z drabiny.

Prawą ręką wyplątywała liść, w lewej trzymała puszkę z farbą, więc nie miała jak przytrzymać się szczebelków. Lecz musiała to zrobić, zatem instynktownie podjęła de­cyzję, z której czynności należy zrezygnować.

Według prawa Murphy'ego są wydarzenia, których nie da się uniknąć. Puszka upadła z wielkim hukiem tuż pod stopami nieznajomego, ochlapując jego buty błękitną farbą.

Przerażona Ally spojrzała w dół. Facet był zabójczo przystojny: wysoki, barczysty, o wyrazistych rysach twa­rzy. Miał ciemnoszare oczy i falujące kasztanowe włosy, może nieco przydługie. Jak na taką zabitą deskami dziurę był wyjątkowo elegancko ubrany - w klasyczne spodnie


6 MARION LEN1NOX

i kremową koszulę z krótkim rękawem. A do tego kra­wat! Gustowny, pomyślała z uznaniem.

Co jeszcze? Piękne buty. Na dodatek drogie. Teraz fantazyjnie ozdobione niebieską farbą. Rozpaczliwie szukała w myślach, co powiedzieć. On ją przestraszył, więc nie powinna się kajać. Jak ma zareagować?

Nadal wpatrywał się w buty z miną, jakby miał do nich żal, że sprawiły mu zawód. Po chwili podniósł wzrok.

Ally bezwiednie zacisnęła palce na drabinie. Zaraz facet przywołają do porządku. W jego spojrzeniu goto­wała się złość. Zamknęła oczy, przygotowując się na naj­gorsze. Cisza. Po czym:

- Powiedziałem, że nie chcę pani uderzyć. Ani zrz
cić z drabiny. Więc niech pani tak na mnie nie patrzy.
Z powodu zniszczonych butów nie warto uciekać się do
przemocy.

Po chwili zastanowienia uznała, że facet ma rację. Nie powinna była oczekiwać gwałtownej reakcji, ale tego odruchu nie wyzbędzie się do samej śmierci.

KOJĄCY DOTYK

- Ta jest bardzo dobra - powiedziała, w duchu przy­
znając mu słuszność.

Ile kosztuje rozkładana drabina? Na pewno dużo. A jej ile zostało? Około czterdziestu dolarów, które muszą wy­starczyć do pierwszego klienta.

Uśmiechnęła się lekko, a on z trudem zachował powa­gę. Wobec tego tytułem próby wyszczerzyła zęby, na co kąciki jego warg się uniosły, a w oczach rozbłysły wesołe iskierki. Jak on pięknie się uśmiecha!

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK



zaną przez niego stronę i znowu niebezpiecznie się za­chwiała, a on westchnął i chwycił drabinę. Teraz miał niebieskie obie dłonie.

Wcześniej zastanawiała się, jak wygląda jej sąsiad, a teraz uznała, że osoba idealnie pasuje do nazwiska.

Nie miała wyboru. Gdy znalazła się na dolnych szcze­blach, poczuła jego ciepło i delikatny zapach podobny do aromatu dymu z kominka. Zapach palonego drewna.

- Pan pali? - zapytała, a on zdumiony odsunął się

0 krok, przerywając tę przyjemną bliskość.

Tak, zastanawiała się głęboko, czy nie opuścić tego „Dr". Ale ma do tego prawo, więc jeśli zwabi to więcej klientów... Tambrine Creek to niewielkie miasteczko

1 mało kto wie, co to jest masaż. Jeśli medyczny tytuł
zachęci jego mieszkańców i odstraszy tych, którym ma­saż kojarzy się z czymś nieprzyzwoitym, to czemu nie?

- Doktor Westruther to ja.

Rozmowa zeszła na bardzo poważne zagadnienia, więc Ally wytarła ręce w obszerne spodnie.


10

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

11



- skonstatował, nie kryjąc zdumienia.

Nie tak sobie wyobrażała pierwsze spotkanie z dok­torem Rochesterem. Gdyby sprawy potoczyły się po jej myśli, mogłaby liczyć, że będzie w przyszłości polecał jej usługi swym pacjentom. I dlatego wynajęła dom tuż obok jego gabinetu. Gdy dwa tygodnie wcześniej przyje­chała do Tambrine Creek, by poszukać lokalu, w przy­chodni przyjął ją lekarz, który zastępował doktora Ro-chestera. Obiecał, że przekaże sprawę koledze, ale naj­wyraźniej tego nie zrobił.

Sytuacja się skomplikowała.

- Nie jestem stomatologiem. Fuj, zęby są obrzydliwe.

- Skrzywiła się z niesmakiem, po czym odsunęła drabinę,
by odsłonić całość napisu.

Za już namalowanym tytułem oraz nazwiskiem wid­niał naszkicowany ołówkiem napis: „Gabinet masażu".

- Masażystka - rzekł bezbarwnym głosem, a ona
przytaknęła. Nie spodobał się jej ten ton, więc czekała na
dalszy komentarz. - Otwiera pani gabinet masażu.

- Nie takiego jak w dzielnicy czerwonych latarni!

- odparła ze złością. - Zajmuję się masażem leczniczym i relaksacyjnym. I robię to profesjonalnie.

12

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

13



Kremplinie trudno się oprzeć, zwłaszcza gdy ta krem-plina robi wszystko, by cię udusić. Niespodziewanie gło­wa Ally została wtulona w największy biust świata. Upły­nęło kilkanaście sekund, zanim wywalczyła sobie dostęp do powietrza. Doris Kerr. Czy można zapomnieć o Doris?

Przez lata nosiła w pamięci wszystkich mieszkańców

tego miasteczka. A skąd wziął się ten Rochester? - za­stanawiała się, ściśnięta w kokonie z krempliny. Przy­bysz. Zjawił się tu pod jej nieobecność, która trwała dwadzieścia lat.

- Kiedy wczoraj wieczorem wyprowadzałam Chloe,
na murze było tylko „Dr A" - mówiła pani Kerr, która
w końcu ulitowała się nad Ally i teraz trzymała ją za
ramiona. - Pomyślałam, że to dobrze, że będzie drugi
lekarz, bo nasz doktor Rochester bardzo potrzebuje
wspólnika. Potem doczytałam się, że to będzie masaż.
Bez tego się obejdziemy, pomyślałam. Ale przed snem
zadzwoniłam do Freda, naszego radnego, i dowiedziałam
się, że to nic z tych rzeczy, że to jest masaż leczniczy,
a kiedy mi powiedział, kto otwiera ten gabinet, z radości
nie mogłam zasnąć. Kochana, tak się cieszę, że cię
widzę!

Ally w ostatniej chwili zdążyła rzucić Darcy'emu Ro-chesterowi dramatyczne spojrzenie, bo pani Kerr znowu przycisnęła ją do piersi.

14

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

15



Darcy Rochester bezradnie spoglądał na Ally.

16

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

17



-Taki mam zamiar.

To prawda, pomyślała. Ale powinna mu uprzytomnić, że ona także potrafi leczyć.

Ta rozmowa do niczego nie doprowadzi, pomyślała.

Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Szkoda słów. Wiedzieli o tym oboje.

W końcu odwrócił się i ruszył w stronę swojego gabi­netu. Zniknął w środku, trzaskając drzwiami. Zostały po nim niebieskie ślady na chodniku.

Ally zastanawiała się, co zrobić. Nic. Zadbać o własny interes. Uśmiechnęła się. Nareszcie jest wśród swoich i nikt nie zmąci jej radości.


KOJĄCY DOTYK

19



ROZDZIAŁ DRUGI

Przez kilka następnych dni Darcy pracował, jakby Ally Westruther w ogóle nie istniała. Co on ma wspól­nego z jakąś masażystką? Nic.

Co z tego, że całe miasteczko o niej mówi?

Był teraz bardziej zabiegany niż kiedykolwiek przed­tem. Dzięki temu nie myślał o tej niepokojącej kobiecie.

Po pogrzebie Charliego pogoda się załamała, więc rybacy, nie mogąc wypłynąć w morze, uznali, że nadarza się okazja złożyć wizytę lekarzowi. Na dodatek w komu­nie, która rozlokowała się na wzgórzach nad miastecz­kiem i której członkowie nie uznawali nawet szczepienia profilaktycznego dzieci, wybuchła epidemia ospy wietrz­nej. Troje maluchów miało poważne komplikacje, ale ich rodzice, chociaż odchodzili od zmysłów, odmawiali po­dania im leków. Chwilami wydawało mu się, że oszaleje. Ale tego nie było w programie. Jeśli przestanie przekony­wać ich o konieczności podawania płynów, te dzieciaki nie zostaną komiwojażerami ani astrofizykami lub czym­kolwiek, czym zostają dzieci pseudohipisów, jeśli zdoła­ją dożyć wieku dojrzałego.

Do tego wszystkiego całe miasteczko ruszyło obejrzeć szyld gabinetu Ally. Przy okazji przypominało się nie­którym, że powinni pokazać panu doktorowi swój stłu­czony łokieć albo pogawędzić z nim o Alzheimerze ma­musi. Oraz wypytać go, co sądzi o swojej sąsiadce.

Pani Kerr niewątpliwie poinformowała wszystkich

o sceptycznym nastawieniu Darcy'ego, w związku z czym każdy kolejny pacjent opowiadał mu o tłumach, które krzątają się przy urządzaniu gabinetu Ally. Ci naj­starsi, którzy ją pamiętali, byli zachwyceni jej powrotem.

Aluzja była bardzo czytelna: Nie zadzieraj z Ally West­ruther. Nawet jeśli ma większy szyld.

W porządku, nie będzie z nią zadzierał. Ani o niej myślał. Ale to okazało się niemożliwe.

Nawet jego personel... Betty, rejestratorka, z powodu Ally zalewała się łzami co najmniej dwa razy dziennie.

Był o tym przekonany. Co powiedziała? Niech pan zadzwoni na mój uniwersytet. Dobrze, może ma jakiś doktorat i zapewne ta uwaga o wyplataniu koszy była złośliwa, ale nie robi się doktoratu z masażu. Sprawdził to pięć minut po tym, jak się okazało, że jego buty są nie do odzyskania.

Oznacza to, że doktorat, na który Ally się powołuje, jest z czegoś ezoterycznego, jak obyczaje godowe żuków gnojaków w Północnym Baluczystanie albo analiza poró­wnawcza twórczości Byrona i Tennysona. Nie mogła się z tego utrzymać, więc nauczyła się masażu i używa tego tytułu, by zdobyć klientów.

To tylko domysły. W jej przypadku wszystko jest domysłem. Miejscowi cieszyli się wprawdzie z jej po­wrotu, lecz nikt nie wiedział, co się z nią działo przez dwadzieścia lat.

- Matka przywiozła ją jako kilkuletnie dziecko do
domu dziadka - mówiła Betty, układając na biurku karty


20

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

21



pacjentów. -Jej ojciec wylądował w więzieniu. Nie znam szczegółów, bo stary doktor Westruther nigdy o nim nie wspominał. Matka wkrótce znowu wyjechała, ale ją tu zostawiła. Potem doktor zmarł i wtedy zjawił się jej ojciec. Kilkanaście rodzin chciało ją przygarnąć, ale on powtarzał tylko: „To moje dziecko i pojedzie ze mną". Nigdy nie zapomnę jej buzi rozpłaszczonej na tylnej szybie jego gruchota. Jej serdeczna przyjaciółka Sue rozpaczała jak opętana. Ten człowiek wyglądał mi na brutala.

Brutal. Darcy skoncentrował się na historii choroby pani Skye. Na jakie badania ją skierować? Mimo to ciągle miał przed oczami twarz Ally. Przypomniał sobie, jak zareagowała, gdy był zły. Skuliła się. Okrutny ojciec? Zdaje się, że całkiem instynktownie rozwiał jej obawy.

Betty uśmiechnęła się szeroko. Miała sześćdziesiąt lat i była rejestratorką u trzech lekarzy, którzy jak sięgnąć pamięcią, byli na usługach Tambrine Creek i okolic. Znała wszystkich mieszkańców oraz ich życiorysy. Wie­działa, że jest niezastąpiona i może pozwolić sobie na każdą bezczelną odżywkę.

- Prędzej współczułabym Ally - odparowała. - To się
jej należy. Jej dziadek był bardzo surowy, ale obawialiś­my się, że ojciec jest jeszcze gorszy. Myślę, że nie miała
lekko.

Nie przyszło mu to do głowy.

- Ona nic nie ma - ciągnęła Betty bez litości. - Chło­pcy pomagają jej się urządzić. Nie chciała niczyjej pomo­cy, ale oni w taką parszywą pogodę muszą coś robić.
Pokój na dole już wyszykowali: pomalowane ściany, stół
do masażu rozstawiony, ogrzewanie działa. Wszystko jak
trzeba. Russ Ewing wysadził bezpiecznik, szlifując scho­dki przed domem, i musiał iść na górę, żeby go wymie­nić. Ona nikogo tam nie wpuszczała, ale teraz już wiemy
dlaczego. Śpi na materacu.

Schorzenia pani Skye schodziły na coraz dalszy plan, w miarę jak malała zdolność Darcy'ego do koncentracji.

22

MAR1ON LENNOX

KOJĄCY DOTYK

23



Darcy trochę zbyt energicznie odłożył kartę pani Skye na biurko. Marnuje czas, plotkując o kimś, kto absolutnie go nie interesuje.

- Bo gdyby miała, natychmiast wyburzylibyśmy ścia­nę między tymi budynkami. I ona by tu pracowała, a pod
jej drzwiami ustawiłaby się taka sama kolejka jak do
mnie. Temat uważam za wyczerpany.

Pierwsza płacąca klientka.

Wizyta Glorii Kerr sprawiła Ally ogromną przyjem­ność. Kobieta powiodła wzrokiem po świeżo pomalowa­nych ścianach i aż sapnęła z zachwytu.

- Dziecko, jak tu u ciebie ładnie! Doris powiedziała,
że tu jest jak w gabinecie
z amerykańskiego serialu i ka­zała mi tu przyjść. Od tygodnia tyram w ogrodzie. Koni­czyna poprzerastała mi trawnik, a ja nie chcę używać
chemikaliów, bo dostają się do wód gruntowych. Krzyż
mi pęka... Rozmasuj
esz go?

Ally zamierzała oficjalnie otworzyć gabinet dopiero następnego dnia o dziewiątej rano, to znaczy otworzyć drzwi i czekać, aż ktoś przyjdzie, ale w oczach Glorii wyczytała błaganie, a w portmonetce miała równiutko sześćdziesiąt pięć centów. Dobrze byłoby zjeść kolację.

Nagrzała ręczniki i poprosiła panią Kerr, by wybrała sobie olejek. Masaż trwał godzinę, tym bardziej że star­sza pani miała sporo guzków po zapaleniach kostno-sta-wowych oraz żylaki, które należało omijać. Dłonie Ally

poruszały się bezbłędnie i cierpliwie, przynosząc ulgę obolałemu karkowi i spracowanym ramionom.

- Masz cudowne palce - szepnęła Gloria Kerr, wsta­jąc ze stołu. - Magiczne. Takie ciepłe i delikatne. Czuję
się wyśmienicie.

To w dużej mierze kwestia kontaktu fizycznego, po­myślała Ally. Gloria była siostrą Doris. Jej mąż umarł, zanim Ally wyjechała, a jej jedyny syn Bili był gburowatym rybakiem, który przytulał matkę tylko w dniu jej urodzin i z okazji Dnia Matki. Nikt więcej jej nie dotykał.

Masaż nie zastąpi dotyku kochających rąk, ale po­maga uruchomić bolące stawy. Ally zapełniła pani Kerr parę samotnych godzin w zamian za sprawozdanie z ży­cia miasteczka przez minionych siedemnaście lat.

Dzięki masażowi Gloria będzie tej nocy lepiej spała. Ally z kolei przyjęła zapłatę ze świadomością, że w pełni na nią zasłużyła. Stojąc w progu, patrzyła, jak klientka odchodzi lekkim krokiem. Pomogła jej.

Co więcej, ma pieniądze. I nareszcie się naje!

- Czy pani wie, że pani Kerr ma artretyzm?
Odwróciła się gwałtownie, by ujrzeć Darcy'ego na

progu jego przychodni. Wybierał się z wizytą domową. Wyglądał jak prawdziwy lekarz, gdy z czarną lekarską torbą ruszył w stronę mercedesa zaparkowanego na ulicy. Nowiutki mercedes, pomyślała z goryczą. A ona jeź­dzi obdrapanym stuletnim samochodem dostawczym.

24

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

25



- wycedziła przez zęby, a on oniemiał. - Wiem, co robię. Uważam, żeby nie wyrządzić krzywdy - tłumaczyła, sta­rając się załagodzić sytuację. - Pomogłam jej.

- Ona bierze leki. Jeśli próbuje pani ingerować...
Dlaczego on tak się czepia?

Cholera. Niepotrzebnie mu to wygarnęła. Normalnie nie jest taka pyskata. Dlaczego ten facet wyprowadza ją z równowagi? Bo stoi na progu lecznicy dziadka i pioru­nuje ją wzrokiem.

peutką, a nie szarlatanką. Kieruję się tą samą zasadą co inni lekarze. Przede wszystkim nie szkodzić. Myślę, że lepiej będzie, jak pan wsiądzie do tego luksusowego auta i pojedzie tam, dokąd ma jechać. Bo ja mam co robić.

Zdecydowanie. Musi kupić stek. Wielki stek. Niemal czuła, jak przez kieszeń parzą ją pieniądze od Glorii Kerr.

Lecz Darcy stał i patrzył na nią jak na kosmitkę. O co chodzi? - zaperzyła się.

- Duża ryba w małym stawie - rzuciła wesoło.
Może jednak należałoby zmienić temat. Nie mogła

pojąć, dlaczego ilekroć się spotkają, muszą się kłócić. Dlaczego na widok tego człowieka przestaje być pacy-fistką?

W pewnym sensie odpowiadała jej ta sytuacja. Ob­lanie go farbą przy pierwszym spotkaniu pozwoliło jej go obrażać. A może stało się to wtedy, gdy rzucił jej wściek­łe spojrzenie, a ona ze strachu aż się skurczyła, na co on dał jej do zrozumienia, że nie będzie żadnych konsek­wencji?

Sprzeczka dla samej sprzeczki była dla niej nowością, która nagle jej się spodobała.


26

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

27



Jak on pięknie wygląda. Jak bardzo ważny pan doktor. Jak balon, który aż się prosi, by go przekłuć.

Spojrzał na nią spode łba, zerknął na zegarek, po czym znowu spiorunował ją wzrokiem. Ona tymczasem za­stanawiała się, dlaczego dokuczanie mu sprawia jej przy­jemność.

To prawda, ale ona nie jadła lunchu. A ma w kieszeni na porządny stek.

- Wie pani co? - zaczął. - Nie jadłem lunchu...
Ale heca!

- Po drodze chciałem wpaść do sklepu po kanapkę.
Przechodziła pani wietrzną ospę?

Dziwne pytanie.

Wodziła wzrokiem to na niego, to na mercedesa.

Potem spojrzała po sobie. Była ubrana w dżinsy i T-shirt, ale czuła, że nie jest to strój, jakiego ten facet oczekuje od kobiety, z którą się umawia.

Randka z ospą wietrzną? No, do tego jeszcze kanapka. Gratis. Oraz przejażdżka bardzo eleganckim samochodem.


28

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

29



Piętnaście minut później mknęli na północ. Po drodze Ally pochłonęła dwie piętrowe grzanki z szynką, podwój­nym serem i pomidorem. Darcy zadowolił się kanapką z sałatą. Jakie to prozaiczne. Skończył jeść pierwszy i teraz od czasu do czasu zerkał na Ally, która delek­towała się czekoladowym shakiem.

- Pierwszy raz w życiu widzę takiego chudzielca z ta­kim apetytem.

-Krótko pan żyje.

przy głównej ulicy w takim miasteczku jak Tambrine Creek, to być może... Aha, na pewno, w grudniu po południu.

- Postawiłem pani grzanki - przypomniał jej.
Odstawiła kubek po shake'u, położyła dłonie na kola­nach i wbiła wzrok w przednią szybę.

- To by ją obraziło - wyjaśniła.
- Tak, ale...


30

MARION LENNOX

- Za pierwszym razem ją przyjmę. Wezmę od niej
gotówkę, bo nie mogę sobie pozwolić na udzielanie kre­dytów, ale mogę jej wyjaśnić, że częste masaże nie są
wskazane dla osób tak zdrowych jak ona oraz zapropono­wać jej zabiegi w dniach poprzedzających wypłatę renty.
Nigdy zaraz po wypłacie. Może być?

Darcy milczał przez dłuższą chwilę.

31

KOJĄCY DOTYK

Już powiedziałem, że mi się tu podoba.

- rzekł poważnie. Zerknąwszy w jego stronę, zauważyła,
że kłykcie palców zaciśniętych na kierownicy aż mu po­
bielały. Oho, kryje się za tym jakiś dramat, pomyślała. To
znaczy, że oboje przed czymś uciekamy. - Jesteśmy na
miejscu - oznajmił Darcy, wjeżdżając na polną drogę.

- Oni tu mieszkają? - spytała z niedowierzaniem,
a on przytaknął. - Ta ziemia należy do Garetha Hatfielda.
Przynajmniej kiedyś do niego należała.

~ Gareth Hatfield? Pierwszy raz o nim słyszę.

- Hatfield... Jego syn przyjaźnił się z moim ojcem.

- Zawahała się, po czym zaczęła jeszcze raz. - Stary
Hatfield był bardzo bogaty. Wykupił całą ziemię w okoli­cy, a potem ją sprzedawał z ogromnym zyskiem. Miejs­cowi twierdzili, że na pewno znajdzie jakiegoś naiw­ niaka, któremu sprzeda i tę działkę, więc może już mu się
to udało. Czy teraz jest tu woda? Dawniej były tutaj same
kamienie.

- Wodę trzeba nosić z rzeki.

Ally w milczeniu rozglądała się po okolicy. W zaroś­lach dostrzegła prymitywne szałasy.

Ogarnęła ją fala wspomnień. Taka komuna... tutaj... teraz... Zorientowała się jednak, że Darcy bardzo uważnie obserwuje jej reakcję. Co powiedział? Że kobiety gotują.

32

MARION LENNOX

innego. - Z wysiłkiem panowała nad swoim głosem. -Zwłaszcza kiedy mogę zjeść to, co ugotuję. Gdzie są ich samochody?

- Takich jak pani Morrison?

33

KOJĄCY DOTYK

Ally...

KOJĄCY DOTYK

35



ROZDZIAŁ TRZECI

Wszedłszy do szałasu, Ally doznała szoku. Zdążyła już zapomnieć, jak koszmarnie może to wyglądać. Przede wszystkim uderzył ją potworny smród. Różne smrody.

Po podwórku wałęsały się świnie, a przy drzwiach leżała kupa gnoju, nad którą bzyczała chmara much. Wewnątrz śmierdziało dymem i wszystkimi dawno goto­wanymi potrawami.

Na pewno brakuje tu dezodorantów. Nie, uznała po chwili, proszku do prania. Ten zaduch ją obezwładniał, jednocześnie przywołując doznania z przeszłości.

Darcy wszedł do środka pewnym krokiem. Bez pu­kania, bo nie było tam drzwi, tylko otwór między des­kami.

- Jak one się czują? - zapytał, nim Ally zdążyła oswoić się z mrokiem.

Dym z ogniska rozpalonego pośrodku szałasu wydo­bywał się na zewnątrz dziurą w dachu. Średniowiecze, pomyślała ze ściśniętym gardłem. Jak... jak...

Z ciemnościach dostrzegła kobietę w spódnicy do ziemi i z długim warkoczem. Była zaniedbana i... chyba zrozpaczona. W tej samej chwili spod brudnych koców na jednej z ław wydobył się cichy płacz. Chore dziec­ko? Wygląda jak dziewczynka, uznała Ally, gdy jej wzrok przeniknął zasłonę dymu. Dziecko miało sześć lub siedem lat, jego głowa spoczywała na poduszce z sizalowego worka.

Kobieta nie powitała Darcy'ego. Nawet na niego nie spojrzała. Stała ze wzrokiem wbitym w ziemię.

- Stan Jody się pogorszył - szepnęła.

Wielki Boże. Ally nie mogła się otrząsnąć. Niemoż­liwe, że to się powtarza... Darcy przykląkł przy chorej.

Darcy przysiadł na piętach. Czekał, aż termometr na­ciągnie. Do szałasu weszła kura i zaczęła grzebać nieopo­dal paleniska. Darcy wyjął termometr i się skrzywił.

36

MARION LENNOX

- Składającej się z trzech kobiet i czterech mężczyzn.

Kobieta podniosła dłoń do ust.

- Opieka społeczna działa bardzo opieszale. A jak w koń­cu ktoś się zjawi, to on zachowuje się tak sensownie,
że ten ktoś odchodzi w przekonaniu, że panuje tu do­
skonały porządek.

- Ale tak nie jest, prawda?

- N-nie - zająknęła się. - Ale ja jestem sama. Nie
mogę... O wszystkim decyduje grupa.

37

KOJĄCY DOTYK

Ally wpatrywała się w chore dziecko i czuła, że lada chwila eksploduje. Jerry. Jerome. On jest tutaj?

To był wypadek.

- Sam się poparzył i wdało się zakażenie, którym nie
pozwoliliście mi się zająć.

Ally oparła się o jeden ze słupów podtrzymujących konstrukcję szałasu, bo ziemia pod nią się zakołysała. Poczuła, że robi się jej niedobrze. Jerome Hatfield. To on. Jerome jest tutaj.

Mały Sam umarł z powodu poparzeń. Boże, ile jeszcze osób ten człowiek skrzywdził?

- Jerry jest w ostatnim szałasie? - zwróciła się do


38

MARION LENNOX

Margaret, która patrzyła na nią ogromnie zdziwiona jej gniewem.

Darcy jednym susem znalazł się przy Ally i chwycił ją za ramię.

Gdy dotarło do niej, że Darcy ma związane ręce, po­stanowiła skoncentrować się na Jody i jej potrzebach.

Margaret kocha dziecko, myślała, spoglądając na ko­bietę, ale czy mocniej kocha Jerry'ego?

Kto potrafi go kochać?

- Margaret, nie wierzę, że chcesz być z Jerrym, skoro
on naraża życie twojego dziecka na ryzyko. - Podeszła

39

KOJĄCY DOTYK

bliżej i chwyciła kobietę za ramiona, by spojrzeć jej w oczy. - Nie wierzę w to.

Gdy nie zareagował, wyjęła mu telefon z etui na pasku spodni. Wybrała jakiś numer i wyszła z szałasu.

- Jeśli chcesz zobaczyć, co potrafi masażystka, kiedy
postanowi nie szkodzić, to chodź i patrz - rzuciła mu przez
ramię. - Trzeba skończyć z tą tragedią. Natychmiast.


40

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

41



Ruszył za nią, bo nie miał wyjścia.

Już nic gorszego nie może się wydarzyć, pomyślał. Alternatywą była śmierć Jody, a on postanowił nie dopuś­cić do powtórki historii Sama. Do śmierci chłopca doszło w pierwszym miesiącu jego pracy w Tambrine Creek, lecz do tej pory miał wyrzuty sumienia, że nie zrobił więcej. Wezwał opiekę społeczną, zamiast osobiście tym się zająć, co okazało się fatalne w skutkach.

Lecz o co chodzi Ally? Spoglądał na tę szczupłą kobietę w spłowiałych dżinsach, poplamionym farbą T-shircie i... klapkach! Długie jasne włosy kołysały się miarowo na jej plecach, z każdym krokiem akcentując jej wzburzenie.

Skojarzyła mu się z Dawidem kroczącym na pojedy­nek z Goliatem. Czy ma ją zatrzymać?

Chyba nie. Sytuacja osiągnęła punkt krytyczny.

Nie miał wątpliwości, że przyczyną gniewu Ally jest sytuacja chorego dziecka. Zatem zareagowała za szybko i zbyt gwałtownie.

Jak ona nazwała Jerry'ego? Hatfield? On znał go jako Jerry'ego Dwyera. Co ona o nim wie?

W tej chwili on może być tylko obserwatorem. Wpadł do szałasu mężczyzn dwie sekundy po Ally, ale ona już działała. W pozostałych dwóch mieszkalnych szałasach panował brud i smród, za to w szałasie medytacyjnym było jaśniej i czyściej. Na rozłożonych na ziemi matach, w kręgu zapalonych świec, klęczało czterech mężczyzn.

Lecz ich blask stopniowo zanikał, ponieważ Ally gasi­ła je, wgniatając w pył.

- Co jest..?!

Pierwszy podniósł się Jerry. Był to zwalisty mężczyz­na pod sześćdziesiątkę, odziany w fioletowy kaftan. Miał

długie włosy i brodę niemal do pasa. Darcy już wcześniej orzekł, że Jerry wygląda trochę jak szaleniec. Budził powszechny strach. Ally jednak się go nie bała. Kopnęła ostatnią świeczkę i stanęła z nim twarzą w twarz.

Może powinien teraz porwać Jody? Nie, musi pozo­stać z Ally. Poza tym Margaret podniesie krzyk. On i tak zabierze Jody do szpitala, ale najpierw musi pogadać z Jerrym.

Ally zwróciła się do pozostałych mężczyzn:

42

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

43



-Tak jest. Córka Tony'ego Lindforda. Nie dowierzał własnym oczom.

Olbrzym wziął głęboki wdech.

- Wynoś się z mojego domu!
Puściła to mimo uszu.

Mężczyzna przyłożył dłoń do twarzy. Rana była zaog­niona i wyglądała na bardzo bolesną.

- Śmiertelnie się ciebie bałam. Kiedyś. Ale ci się


44

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

45



wymknęłam. A wy możecie zrobić to teraz. Ten człowiek jest zwyczajnym kłamcą i oszustem. Jeśli dobrze wytęży­cie słuch, usłyszycie szum silnika. Jerry, to policja. Jest już blisko. Wezwałam ich przez telefon. Co najmniej w dwóch krajach wydano nakazy aresztowania Jerome'a Hatfielda. Powiedziałam policji, gdzie jesteś. Zaraz zo­staniesz aresztowany.

Cisza.

Ciskając przekleństwa, mężczyzna w fioletowym kaf­tanie zniknął w zaroślach. Wszyscy stali jak wryci. Do­piero po chwili jeden z mężczyzn jęknął cicho i ruszył za wodzem.

Gdy zajechał wóz policyjny, Ally stała pośrodku gru-

pki przerażonych kobiet i dzieci. Darcy nie mógł jej pomóc, ponieważ natychmiast zajął się chorymi. Pod­łączył Jody do kroplówki, korzystając z tego, że jej matka była zbyt skołowana, by protestować. Sytuacja powoli wracała do normy pod czujnym okiem Ally.

Gdy Darcy wyszedł z szałasu, w którym leżała Jody, Ally dawała policjantom dokładne wskazówki co do kry­jówki Jerry'ego oraz podawała im powody, dla których należy go aresztować. Była tego cała lista plus nakazy aresztowania i przestępstwa popełnione za granicą.

Przez kilka następnych minut zajmowali się wyłącznie niesieniem ludziom medycznej pomocy. Gdy przyjechała Betty, w jednej osobie rejestratorka i pielęgniarka, Darcy przeniósł Jody do samochodu i pomógł wsiąść Margaret.

- O mnie się nie martw - powiedziała Ally. - Wrócę
z policją.


46

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

47



Dlaczego ona się uśmiecha?

Na wargi cisnęło mu się mnóstwo pytań, ale nie miał czasu ich zadać, bo musiał zjeżdżać na dół.

Godzinę później do szpitala przyjechała Berty z dwój­ką dzieci, których stan też go niepokoił: Marigold miała ropiejącą ranę na ramieniu i powiększone węzły chłonne, a David wysoką temperaturę. Dzieci przyjechały bez matek.

Marigold i David zostali umyci i położeni do łóżek. Byli zdumiewająco grzeczni. Wystarczy je nawodnić, podać im antybiotyk i wszystko będzie dobrze, myślał z ulgą. Posadził przy nich pielęgniarkę, która w równej mierze co on była zadowolona z rozwoju sytuacji. Całe miasteczko niepokoiła ta komuna mieszkająca na wzgó­rzach, ale do tej pory wszyscy czuli się bezradni.

Do tej pory. Aż zjawiła się Ally.

W trakcie sprzątania Betty zdała mu relację z dalszego przebiegu wydarzeń.

- Ally powiedziała policjantom, jak dotrzeć do jas­kiń. Złapali go prawie od razu. Zanim zjechałam na dół.

Sierżant otrzymał potwierdzenie wszystkich zarzutów. Ally nic nie przesadziła, jest kilka nakazów aresztowania.

Betty urodziła się w Tambrine Creek i wiedziała o wszystkich wszystko.

Popatrzył na dwójkę dzieci, które w szpitalnych łóżkach


48

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

49



wyglądały jak aniołki. Marigold zasnęła wyczerpana cho­robą, lecz David obserwował ich bacznie.

Dzikie kocięta? Wcale nie dzikie, raczej przestraszone.

- Nie martw się, stary. - Darcy mrugnął do chłopca.
- Ty się nie martwisz, prawda? Twoja mama jest pod
dobrą opieką. Jutro rano ją zobaczysz.

David przytaknął.

- Ally obiecała mamie gorący prysznic i grzanki.
I powiedziała, że jeżeli pojadę z Berty do szpitala, dam się
umyć i położyć do łóżka, to też dostanę grzankę. I jeszcze
coś takiego jak czekolada, ale do picia. Ally powiedziała,
że pan rozdaje najlepszą taką czekoladę pod słońcem.

Jak poskromić dzikie kocięta? Shakiem czekolado­wym. To oczywiste. Dlaczego sam o tym nie pomyślał?

Marilyn Lewis mieszkała sama. Miała już dwa zawały i należał się jej bajpas, ale ona nie chciała o tym mówić. Ze strachu. Bała się nawet samego bólu serca. Obiecał, że do niej zajrzy. Jeśli nie dotrzyma obietnicy, staruszka jest gotowa ze strachu postarać się o kolejny zawał.

Pojechał do Marilyn Lewis. Dlaczego ta baba nie chce bajpasa? Wcześniej zadzwoniła do niego jej sąsiadka i powiedziała, że pani Lewis źle wygląda. Zatelefonował do pani Lewis z propozycją, że wyśle po nią karetkę, ale odmówiła.


50

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

51



Nieprawda. Gdyby nie to, że należało w trybie nagłym przewieźć małą Jody do szpitala, Darcy już kilka godzin wcześniej odwiedziłby panią Lewis.

Ją też trzeba hospitalizować. Jak ją do tego przekonać, zastanawiał się po drodze. Nie musiał jednak uciekać się do perswazji, bo gdy wpuściła go do domu, tuż przy drzwiach dostrzegł spakowaną walizeczkę.

- Już myślałam, że pan nigdy tu nie dotrze - ofuknęła
go. - A ja przez ten czas bym umarła.

Przyjrzał się jej podejrzliwie.

- Jak będziemy w szpitalu.
Przyszło mu na myśl, że zaryzykuje.

To wyjaśnia, dlaczego starsza pani tak pospiesznie spakowała walizeczkę. Niby boi się operacji, ale za wszelką cenę chce być tam, gdzie coś się dzieje. Po­przednie jej pobyty w szpitalu były bardzo nieciekawe,

ale teraz zanosi się na to, że będzie w samym centrum wydarzeń.

Darcy'ego zatkało. Masaż w szpitalu...?!

- Nie. - Pomógł jej wsiąść do samochodu.
Przez jakiś czas jechali w milczeniu
.

Jeny i ojciec Ally byli kumplami? Kolejne pytanie bez odpowiedzi.


KOJĄCY DOTYK

53



ROZDZIAŁ CZWARTY

Dotarł do schroniska dopiero wieczorem, o dziesiątej. W głównej sali przed kominkiem zastał tylko Ally oraz kobietę, która siedziała w fotelu. Ally delikatnie masowa­ła jej głowę.

- Doktorze, spóźnił się pan. Wszyscy już śpią - rzek­ła z uśmiechem. - Lorraine też zaraz zaśnie.

Też bym zasnął, gdybym czuł te palce we włosach, pomyślał.

- Tak, doktorze - szepnęła potulnie Ally, na co Lor­raine cicho się roześmiała.

Lorraine się śmieje. Od śmierci Sama Darcy co mie­siąc odwiedzał komunę, ale przez te wszystkie lata Lor­raine nawet się nie uśmiechnęła. Patrzył na nią z nie­dowierzaniem. Oto poczwarka przemienia się w motyla.

54

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

55



cudowny. Bohater. Z takim imieniem i nazwiskiem nie miał wyjścia.

Posłała mu uśmiech. Lorraine zrobiła to samo. Jakby zawiązały jakiś babski spisek. Wpatrywały się w niego, jak w... przystojniaka z okładki romansidła. Matko świę­ta! Poczuł, że musi uciec z tej sali, zanim stanie w pą­sach.

Bez przesady, pomyślał Darcy. W ten sposób Ally próbuje przywrócić godność tej kobiecie.

- Ja tam się znalazłam przypadkiem - mówiła Ally.
- Teraz już niczym się nie przejmuj. Dzieci są w dobrych
rękach. Podobnie jak wasza przyszłość. Rano przyjdzie
Elsa z dokumentami. A teraz śpij już do oporu.

Zostali sami.

Schronisko wybudowano na przystani. Wielka sala na parterze służyła rybakom do odbywania narad, kiedy istotna była trzeźwość myślenia i pub nie był do tego najlepszym miejscem. Stały tam ciężkie wyściełane fote­le ustawione przed ogromnym kamiennym kominkiem. Z okien rozciągał się widok na morze i latarnię morską.

Darcy obserwował Ally, usiłując dostosować się do sytuacji. Była tą samą kobietą, którą parę godzin temu

zobaczył na progu jej domu. Przez ten czas zdążyła być w buszu, przegonić parę kur, wykąpać kilkoro dzieci, pocieszyć paru dorosłych, może nawet trochę popłakać. Jest wykończona, pomyślał. Ale ciągle... piękna.

56

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

57



- No właśnie. Wieź mnie do domu. Do woreczków
z herbatą -jęknęła tonem męczennicy. - Na co ja narze­kam? Rozgrzeje mnie satysfakcja z dobrze wykonanej
roboty.

-Wsadzenie Jerry'ego do pudła sprawiło ci aż taką przyjemność?

Patrzył na jej stopy w klapkach, gdy nagle przypo­mniał sobie, że podczas akcji na wzgórzach Jerry kopnął pieniek, który uderzył ją w nogę.

Popchnął ją lekko na fotel, w którym wcześniej sie­działa Lorraine, po czym włączył stojącą nieopodal lam­pę. W jej świetle Ally wyglądała bardzo młodo. I chyba czegoś się bała.

- Nic mi nie jest.

Przykląkł i skierował stopę bliżej światła.

58

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

59



gbwę i czuł, jak coś bardzo mocno chwyta go za gardło. - Masz rację, wielka. Ale wyjdzie.

Ally już się podnosiła z fotela, gdy spiorunował ją wzrokiem. Rzuciła mu obrażone spojrzenie i... usiadła.

Przetarł piętę wacikiem, odczekał chwilę, by Ally się przygotowała, po czym wstrzyknął środek znieczulający. Ally przygryzła wargę, po czym kiwnęła głową.

Ally zastygła w bezruchu z nogą opartą na stołeczku. Stracił nadzieję, że czegokolwiek się dowie, ponieważ pustym wzrokiem zapatrzyła się w ogień. To jest ból, pomyślał, ale to nie stopa ją boli. Przemówi?

Czekał cierpliwie.

- Ojciec zawarł znajomość z Jerrym na długo przed
tym, jak się urodziłam - zaczęła. - Jerome, widziałeś go
przecież, ma przytłaczającą osobowość. Mieszkał w mie­ście, a przebywał tutaj, kiedy stary Hatfield objeżdżał
swoje ziemie. Kiedy ojciec wyprowadził się do miasta,
odszukał go, a potem nawet razem mieszkali. Na farmie
w Nowej Południowej Walii. Tak to się zaczęło. Widzia­łeś jego towarzyszy. Mój ojciec był taki jak oni.


60

MAR1ON LENNOX

KOJĄCY DOTYK

61



0 dwadzieścia lat starszy i wyjechał stąd, zanim ona się
urodziła. Przyjechał tu w jakichś sprawach rodzinnych.
Matka zaszła z nim w ciążę. Dziadek był wściekły. On
łatwo nie wybaczał. Kazał jej ciążę przerwać, więc uciek­ła z moim ojcem. Pierwsze lata życia spędziłam z Jerrym

i jego ludźmi.

To znaczy, że wiodła taki sam żywot jak Jody i Mari-gold. I dlatego zna to na pamięć. Darcy zastanowił się.

- Czy Jerry... coś ci zrobił? - zapytał półgłosem.
Ściągnęła brwi.

Darcy delikatnie przeciągnął paznokciem wzdłuż jej stopy.

położeniu drzazgi, po czym sięgnął po skalpel, a Ally zamknęła oczy. Na wszelki wypadek. - Czy to znaczy, że od dwunastego roku życia byłaś w komunie Jerry'ego?

- Tak, ale on miał kłopoty. Pewnego razu przywiózł
mnie na wzgórza. Wiedział, że tu jest odludzie. Chodziło

o jakieś narkotyki. Kazał mi siedzieć na szczycie i wypat­rywać ludzi, których się spodziewał. Ukrywał się przez
trzy dni, a ja czułam się beznadziejnie samotna. Siedzia­łam na tej górze ze świadomością, że na dole jest moje
miasto.

i mnie zabierze. Nie miałam wyboru. Siedząc na tej
górze, byłam wściekła, jak wściekły potrafi być dwunas­tolatek, któremu kazano robić coś, na co nie ma ochoty.
Obserwowałam Jerry'ego. Czułam, że robi coś wbrew
prawu. Wypatrzyłam jego kryjówki. I wszystko zapamię­tałam. Twarze, numery rejestracyjne. Podsłuchiwałam.
Miałam komplet danych. Ale zamieszani w to byli rów­nież moi rodzice. Nie mogłam nic zrobić, nie narażając
ich. - Zerknęła na niego niepewnie, lecz on skupił się na
usuwaniu drzazgi.

Powinien był się domyślić, że Ally nie należy do ka­tegorii biernych ofiar.

- Pomylił się - wyrzuciła z siebie. - Dziadek ćwiczył
ze mną karate... Wiedział, co robi, prawda? Wyrwałam
mu się. Uciekłam do buszu. Biegłam kilka godzin, aż
dotarłam do najbliższego miasteczka, a tam mówiłam


62

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

63



i mówiłam, i mówiłam. Nie wiem, dlaczego mi uwierzyli. Byłam brudna, posiniaczona i wygłodniała... i dyszałam nienawiścią. Ostatecznie policjanci ruszyli na wzgórza i aresztowali Jerry'ego.

Racja. Jest w trakcie zabiegu.

To nieprawda, pomyślał, patrząc jej w oczy. Ona ciąg­nie za sobą taki wielki bagaż, a on potraktował ją jak trzpiotkę z niebieskim szyldem i stołem do masażu. Było mu głupio.

- Przez pół dnia nie robię nic innego. Mam wprawę.
Powinien odwieźć ją do domu, ale nie do pustej lo­
dówki.

Spojrzał na nią z uznaniem.

64

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

65



- Od moich czasów sporo się zmieniło w szkołach
masażu.

- Ile ty masz lat? - Wzruszyła ramionami. - Chodź­my do Roberta, Siwobrody. W brzuchu mi burczy.

Robert spał, ale płytko. Gdy Ally otworzyła drzwi jego pokoju, jęknął.

- Do dzisiaj nie dostał nawet jednej aspiryny - szep­nęła, nie ukrywając złości. - Kilka lat temu dałoby się to
usunąć bez najmniejszych problemów.

Razem przyglądali się z bliska pokiereszowanej twa­rzy. Do tej pory Darcy widywał Roberta jedynie z dale­ka. Kobiety z opieki społecznej wymusiły na Jerrym comiesięczne wizyty lekarza, ale tylko dla dzieci. Doro­śli mieli prawo odmówić leczenia i nawet się do niego nie zbliżali.

- Przemyłam ranę i nałożyłam łagodny środek anty-
septyczny - rzekła Ally półgłosem. - Oby nie był zbyt
głęboki. Czeka go poważna operacja, a on strasznie się jej
boi. Mówiłam mu o przeszczepach skóry. Zapewniałam,
że można go uratować.

Skąd ona ma taki szeroki zasób wiedzy medycznej? Przerwała studia? Ukończyła je, ale została skreślona z rejestru lekarzy? Jeśli tak, to używanie tytułu „doktor" byłoby w jej przypadku tak nielegalne, jak i groźne.

Mężczyzna znowu zajęczał.

Uniósł wysoko brwi, a ona odpowiedziała mu tym samym.

także Lorraine i Penny, ale wystarczył masaż. Wątpię, żeby Robert zgodził się na masaż.

- Ja też w to wątpię. - Darcy dotknął jego ramienia.
Mężczyzna zerwał się jak smagnięty pejczem. W jego

oczach szalał strach. Był po czterdziestce, drobnej budo­wy i bardzo wychudzony, miał rzadkie rudawe włosy, które strzygł chyba sam, na dodatek bez lustra. Wygląda jak z przytułku dla bezdomnych, pomyślał Darcy.

- Spokojnie, Robercie. Jestem lekarzem.
Ujrzawszy Ally, mężczyzna wyraźnie się uspokoił.

W jaki sposób tej dziewczynie udało się zdobyć ich za­ufanie w tak krótkim czasie?

Jednak po liniach wokół jego oczu Darcy zorientował się, że to nieprawda.

66

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

67



- Darcy mówił półgłosem, by go nie przestraszyć - w naj­bliższych dniach wyekspediuję pana do szpitala w Mel­bourne, bo pańską twarzą musi zająć się bardzo dobry
chirurg.

- Na razie nie zagraża oku ani powiece. Można go usu­nąć. Chirurg wytnie zniszczoną tkankę, a ponieważ po­
wierzchnia nowotworu jest spora, konieczny będzie prze­
szczep. Wycina się wtedy kawałek skóry z uda i przy­szywa na miejsce, żeby ubytek ładnie się zagoił.

- Widząc w oczach mężczyzny przerażenie, Darcy poło­
żył mu ręce na ramionach. - Na razie wystarczy. Czy
mogę zrobić ci zastrzyk? Żebyś nie czuł bólu i żebyś spał
do rana.

- Żebym spał bez bólu i do rana? - zdziwił się Robert.

- Takie czary... - Darcy uśmiechnął się i puścił oko
do Ałly. - Powiem ci w tajemnicy, że chociaż pewna
masażystka potrafi rozwiązać najtrudniejsze problemy,
to lekarze też na coś się przydają. Mogę zrobić ten za­strzyk?

Widać było, że Robert kompletnie nie wie, co myśleć ani co powiedzieć, lecz w jego spojrzeniu nie czaił się już strach. Dano mu nadzieję.

Warto było go budzić, pomyślał Darcy. Obudziłby się przed świtem z powodu bólu i ze świadomością, że jego rak się rozrasta. Zapewne od miesięcy tak zaczynał się każdy jego dzień. Od czekania, kiedy nowotwór dotrze do oka. Obłęd.

Lecz teraz ujrzał światełko nadziei. Na jego zmasak­rowanej twarzy pojawił się grymas, który kiedyś zapew­ne był uśmiechem.

- Może oboje jesteście szaleńcami, ale co tam - mru­knął. - Niech mnie pan kłuje, doktorze. Niech działają
czary.


KOJĄCY DOTYK

69



ROZDZIAŁ PIĄTY

Gdy wsiedli do mercedesa, Ally kręciło się w głowie od emocji, które spotkały ją tego dnia.

Nienawiść do Jerome'a Hatfielda wzbierała w niej przez lata, aż osiągnęła punkt krytyczny. I wtedy Ally dokonała kilku dramatycznych zmian i zaczęła od nowa. Tak jej się wydawało. Tego dnia wszystkie złe wspo­mnienia wróciły do niej z taką siłą, że teraz czuła się kompletnie wypalona.

Darcy uniósł brwi.

- Kiedy miałam dwanaście lat, stałam na skale bezpo­średnio nad Jerrym, kiedy kąpał się w strumieniu. Tuż
pod nogami miałam wielki rozchwiany głaz. Pomyślałam
wtedy: „Co by było, gdyby spadł?" - Uśmiechnęła się
niemrawo. - Ale go nie popchnęłam, a Jerry dalej nisz­czył ludzi. - Wzruszyła ramionami. - Nie rozmawiajmy
o nim. Skupmy się na moim steku.

- Na tym, co w życiu najważniejsze.

Darcy mieszkał w drewnianym domku nieopodal szpi­tala. Gdy zamknął samochód i się odwrócił, Ally już otworzyła furtkę do ogrodu. Zamknięcie furtki było bar­dzo chytre. Jakim cudem...?

- Mieszkałam tu przez wiele lat - wyjaśniła, widząc
malujące się na jego twarzy zdumienie. - To jest dom
lekarza. A ja jestem jego wnuczką







Ona tu kiedyś mieszkała?

Ally przykucnęła, by przytulić oba uszczęśliwione spaniele. Piękny obrazek. Dwa psy i dziewczyna. Dziew­czyna, od której nie można oczu oderwać.

Emocje, jakie ją ogarnęły, gdy znalazła się w domu swojego dzieciństwa, wstrząsnęły jej jestestwem. Wtedy nie było tu psów. Dziadek mawiał, że psy człowieka ograniczają.

Za to Darcy ma aż dwa psy. Prześliczne. Spojrzała na niego, akurat gdy się uśmiechał, i pomyślała...

Lepiej skupić się na psach. Może teraz sprawi sobie psa? Może. Mieszkanie nad salonem jest bardzo ciasne. Wobec tego niech to będzie bardzo mały pies.

Darcy czekał w progu. Zawahała się przed drzwiami. Nie była tam przez siedemnaście lat. Pokochała to miejs­ce pomimo oschłości dziadka. Jeśli zaszły tam jakieś zmiany...

Nic się nie zmieniło. Weszła do kuchni, a tam było jak za dawnych lat. Tak, wszystko odnowione, ściany świeżo malowane, w oknach wiszą nowe zasłonki, ale też w krat-

kę. Nowością była lodówka i kuchenka mikrofalowa, ale stara kuchnia była w tym samym miejscu, a w rogu stał bujany fotel babci. Dziadek nikomu nie pozwalał na nim siadać, ale Ally bujała się na nim, gdy nie patrzył. Wyda­wało jej się wówczas, że mama jest niedaleko. Była pewna, że jej matka też w nim siadywała. Kuchnia kaflowa.

Niespodziewanie oboje uśmiechali się beztrosko, za­pominając o trudach i troskach minionego dnia.

Ally pospiesznie odwróciła wzrok. Oby zachowali się jak ludzie dorośli i puścili to w niepamięć, pomyślała przerażona. Co mają puścić w niepamięć?

Darcy otworzył zamrażarkę.

72

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

73



Stała tam dłuższą chwilę pod pretekstem, że czeka, aż psy zjedzą, ale tak naprawdę wpatrywała się w nocne niebo, wsłuchiwała w szum morza, wciągała zapach drzew i usiłowała oswoić się z przeświadczeniem, że znajduje się w nierealnym świecie. Może nie powinna tu wchodzić? Z powodu tego, co czuje do Darcy'ego?

Nonsens. Dlatego, że facet nosi takie romantyczne nazwisko, a wygląda jak hollywoodzki gwiazdor? Nie. Nie dlatego. Z powodu jego uśmiechu i tego, jakie robi na niej wrażenie.

Przysiadła na schodku i oparła brodę na kolanach. Nie, mężczyźni tak na nią nie działają. Nie jest zainteresowa­na romansem. Jeśli ma przetrwać, musi być niezależna.

Jekyll skończył pierwszy, podszedł do niej i otarł się o jej rękę. Pogładziła jedwabistą sierść, a on rzucił jej spojrzenie pełne uwielbienia.

- Bardzo mały piesek - szepnęła do siebie. - Malu­tki, droga Ally. Cokolwiek większego skończy się kata­strofą.

Kiedy Darcy zawołał ją na kolację, okazało się, że steki są wielkości talerza i rozpływają się w ustach.

- Milcz. Bo jem - oświadczyła z namaszczeniem.
Siedział cicho, ale bacznie ją obserwował, a w jego

oczach czaiły się pytania.

Przecież już mu powiedziała, że to koniec historii. Jeśli on zacznie zadawać jej kolejne pytania, pewnie mu na nie odpowie. Atmosfera tej kuchni, kuchni jej dzieciń­stwa, wytrącała ją z równowagi. Rozbrajała.

Rozejrzała się dokoła, szukając jakichś drobiazgów,

które coś jej powiedzą o gospodarzu. Odwróci jego uwa­gę od niej.

Na parapecie nad kominkiem dostrzegła fotografię w ramkach. Młoda szatynka o szarych oczach, szeroko uśmiechnięta. Śliczna.

Ally rozważała w myślach tę odpowiedź.

Większość ludzi na tym by poprzestała, pomyślała Ally. Ale czy ona kiedykolwiek zawróciła z drogi, która mogła doprowadzić ją do zguby? To jej specjalność.

74

MARION LENNOK

KOJĄCY DOTYK

75



zaczęła rodzić w domu, ale mnie nie wezwała. Zadzwoni­ła trzydzieści godzin później. Straciliśmy to dziecko. Ściągnąłem tu specjalistów, którzy przylecieli śmigłow­cem, ale... za późno.

W jego głosie pobrzmiewała złość. Wściekłość.

Wbrew sobie przykryła dłonią jego rękę.

- Nie dasz rady wszystkich uratować - powiedziała.

- Wiem, że to niemożliwe. Ale mogę próbować.
Zadzwoniła jego komórka. Wstał od stołu, przeprosił

Ally i wyszedł z kuchni. Czuła, że stopa boli ją coraz bardziej oraz że ogarniają senność. Z zawiścią spojrzała na psy drzemiące pod kuchnią. Miała ochotę powiedzieć: „Chłopaki, posuńcie się".

Darcy zakończył rozmowę. Odwróciła się, gdy sięgał po swoją torbę. Wiele lat spędziła z dziadkiem i doskona­le wyczuwała, kiedy zanosi się na coś niedobrego. Rzuci­ła mu kluczyki do samochodu, zanim o nie poprosił.

- Wzywają mnie do tego chłopaka, którego aresz­towano razem z Jerrym - wyjaśnił. - W celi policyjnej
próbował odebrać sobie życie. Właśnie go odcinają.

Nie miała nic do roboty, więc może pozmywać po kolacji. Bezskutecznie próbowała o niczym nie myśleć.

Kolejny dramat. Ona doprowadziła do aresztowania Jerry'ego, a ktoś inny z tego powodu usiłuje popełnić samobójstwo. Nie, on już musiał mieć takie skłonności. Odkręciła kran tak gwałtownie, że woda chlapnęła na podłogę. Znowu naszły ją wspomnienia. Ojciec...

Kiedy miała dwanaście lat i aresztowano Jerry'ego, ojciec stracił już resztki godności. Wkrótce potem umarł, a ona wyrzucała sobie, że się do tego przyczyniła.

- To nie twoja wina - szepnęła. - To on ich zniszczył,
a ty robiłaś, co mogłaś, żeby ich wyzwolić. Jeśli tym
razem jest za późno...

Zorientowała się, że płacze, więc gniewnym gestem otarła łzy. W tej samej chwili na kostce poczuła zimny psi nos. Odłożyła zmywanie i usiadła na podłodze, by przy­tulić Hyde'a.

- Muszę mieć psa.

Zadzwonił telefon. To pewnie chłopcy z karetki albo policjanci. Chcą się upewnić, że Darcy do nich jedzie. Uznała, że nie warto się fatygować. Jeden sygnał ustał, gdy rozdzwonił się drugi telefon. Ally podniosła się. Komórka Darcy'ego leżała na kuchennym stole. Dzwonił ten stacjonarny, na ścianie.

Darcy powinien już być na miejscu, więc kto się tak do niego dobija? Niechętnym gestem sięgnęła po słuchawkę.

- Jest pan, doktorze! - zawołał histeryczny kobiecy
głos. - Pani Lewis ma zawał! Jest na oiomie!

Ally stała ze słuchawką w dłoni.

Marilyn Lewis. Dawno, dawno temu pani Lewis pro­wadziła sklep spożywczy i zawsze miała lizaka dla małej Ally. Sue, jej córka, była najlepszą koleżanką Ally. To Marilyn, a nie jej rodzony dziadek, ją przytulała. I to ona układała ją do spania, gdy dziadek musiał w nocy jechać do pacjentów.

Nie ma wyboru. Rzuciła ścierkę na stół i wybiegła.

Na oddziale panował chaos. Dwoje zaaferowanych pielęgniarzy krzątało się koło łóżka chorej: Leonie się-


76

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

77



działa przy niej ze stetoskopem, a Paul bezskutecznie usiłował podłączyć monitor. Marilyn Lewis leżała bez ruchu z wzrokiem wbitym w sufit.

- Doktorze - zaczął Paul, lecz urwał. - Pani nie jest...
Zdecydowanie nie była doktorem Rochesterem, ale

już wkraczała do akcji.

- Jak długo?

Ale najpierw...

- Pani Lewis. - Potrząsnęła staruszką za ramiona.
- Słyszy mnie pani? - Może to tylko chwilowa utrata
przytomności.

Brak reakcji. Oddech? Przyłożyła rękę do klatki pier­siowej. Nieruchoma.

- Maska! - Wyciągnęła za siebie rękę, drugą szuka­ła pulsu. - Podłącz ten monitor!!! Maska! - powtórzyła.

Leonie w końcu się otrząsnęła i wykonała polecenie. Ally rozpoczęła wentylację workiem Ambu, nie odry­wając wzroku od klatki piersiowej pacjentki. Powtórzy­ła tę czynność. Pierś chorej lekko się uniosła, po czym opadła.

- Monitor gotowy - rzekł półgłosem Paul.

Linia na ekranie nie była zupełnie płaska. Wychylała się lekko. Migotanie komór.

- Jest szansa. Paul...

Wiedział, co do niego należy, był doświadczonym

pielęgniarzem, i teraz rytmicznie ugniatał klatkę piersio­wą pacjentki.

Leonie drgnęła. Nie miała wyboru, więc posłusznie przejęła od niej worek i zaczęła pompować tlen. Ally przez ten czas sięgnęła po defibrylator.

Pierwsze dwie próby nie przyniosły rezultatu, lecz linia na monitorze nie przestawała drgać. Migotanie ko­mór nie ustało. To rzadko przynosi oczekiwany efekt, pomyślała zrozpaczona. Za kolejnym razem niebieska linia drgała znacznie wyraźniej. Raz, drugi, trzeci...

- Serce pracuje - zameldowała.
To jeszcze nie koniec.

- Tlen na maksimum - rzuciła w chwili, gdy Paul już
otwierał usta.

Jak długo mózg był pozbawiony tlenu? Spoglądając na starszą panią, przypomniała sobie modlitwę, która prawie nigdy jej nie opuszczała w zawodowym życiu.

Boże, spraw...

Chwilę później, jakby w odpowiedzi na jej błaganie, pani Lewis zaczęła oddychać. Samodzielnie i miarowo. Chrapliwie wprawdzie, ale dla Ally był to najpiękniejszy odgłos.

Gdy otworzyła oczy, Ally dostrzegła w nich ból oraz strach. Starsza pani potrząsnęła głową, jakby chciała uwolnić się od maski.

- Niech pani leży spokojnie. To ja, Ally. Miała pani
zawał. Teraz już jest dobrze, ale proszę się nie ruszać.


78

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

79



Pani Lewis spojrzała nieco przytomniej, po czym... się uśmiechnęła.

Cisza. Raz jeszcze popatrzyła na nich, a oni tylko wymienili między sobą wystraszone spojrzenia.

- Pięć miligramów morfiny - powtórzyła. - I bez
komentarzy na temat uprawnień. Poproszę o strzykawkę
z pięcioma miligramami morfiny. Zaraz.

Na twarzy Paula pojawił się nieprzychylny grymas.

- Tak jest, pani doktor - mruknął i ruszył do szafki
z lekami.

Ally jeszcze przez dwadzieścia minut krzątała się przy pacjentce. Podłączyła kroplówkę i nie spuszczała jej z oka. Po dwudziestu minutach zadziałała morfina, a mo­nitor pokazywał prawidłową pracę serca.

Leonie gdzieś się ulotniła, za to Paul stale był w po­bliżu. Kilka razy chciał coś powiedzieć, lecz Ally za każdym razem kręciła głową. Nie była w nastroju do udzielania odpowiedzi.

W końcu usłyszała to, na co czekała. Szum silników na podjeździe, powitania Leonie i burkliwe odpowiedzi Darcy'ego. Nie chciała go teraz oglądać. Zrobiła, co do niej należy. Od tej chwili przestaje być lekarzem.

- Zmień mnie - poleciła Paulowi, po czym wyszła
z sali.

Znała ten szpital jak własną kieszeń. Tutaj się wy­chowywała. Jeśli pójdzie w prawo, natknie się na Dar-cy'ego. Wobec tego skręciła w lewo i przez szpitalną kuchnię wyszła na dwór.

Noc była ciepła, niebo wygwieżdżone, a w oddali szumiało morze. Lecz ona tego nie zauważyła. Ani pul­sującego bólu w stopie. Spod szpitalnych drzwi biegiem puściła się w stronę domu.

Tymczasem sierżant Matheson spisał się na medal.

Zamknął Jerry'ego i jego wiernego towarzysza Kevi-na w oddzielnych celach i przez cały czas ich pilnował. Jego czujność wzmógł rumor w celi Kevina. Okazało się, że mężczyzna wisi na kocu zaczepionym o stalową ramę drzwi. Sierżant zadziałał natychmiast. Podtrzymując bez­władne ciało, wezwał małżonkę, która podstawiwszy so­bie stołek, odcięła nieszczęśnika, po czym przystąpił do reanimacji metodą usta-usta. Gdy Kevin zaczął wreszcie oddychać, przyjechał Darcy.

Kevin miał szczęście. Miękki koc nie uszkodził mu tchawicy i nie popękały mu żebra, co często się zdarza w takich przypadkach. Darcy zaaplikował mu środek uspokajający i wydał polecenie odwiezienia mężczyzny do szpitala.

80

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

81



Policjant doskonały, pomyślał z uznaniem Darcy. I świetny psycholog.

Darcy jeszcze przez jakiś czas rozmawiał z Mathe-sonem i jego żoną, aby nieco ochłonęli. Zasłużyli na to. W końcu pomógł zapakować śpiącego Kevina do karetki i ruszył za nią do szpitala. Gdzie już czekała na niego kolejna odsłona tej dramatycznej nocy.

- Marilyn Lewis miała zawał? - Zanim Leonie zdą­żyła rozwinąć temat, ruszył na oddział, spodziewając się
najgorszego.

Lecz tam panował absolutny spokój. Szczegóły tego wydarzenia zrelacjonował mu Paul. Nie do wiary. Darcy zbadał pacjentkę, która smacznie spała. Gdyby nie zbież­ne relacje Paula i Leonie, nie uwierzyłby, że coś takiego może mieć miejsce.

Darcy westchnął.

Najchętniej by to zrobił, ale miał inne obowiązki.

Darcy popatrzył na niego ponuro, po czym ruszył do pracy. Opuścił szpital koło trzeciej nad ranem. Przejeż­dżając pod domem Ally, upewnił się, że w jej oknach nie świeci się światło.

Potem, już u siebie, długo nie mógł zasnąć dręczony pytaniami. Czy ona jest lekarzem? Czy nie ma jej w rejes­trze? Czy została z niego wykreślona z powodu, na przy­kład, narkotyków?

Dlaczego on ma o niej tak złe mniemanie?

- Za takie myślenie na pewno rzuciłaby we mnie
puszką z farbą - pożalił się Jekyllowi, który chrapał
w nogach łóżka. - Może na to zasłużyłem?

Pies otworzył jedno oko, machnął ogonem i natych­miast zasnął. Pod łóżkiem chrapał Hyde.


82

MARION LENNOX



- Jeśli Ally nie chce być lekarzem, to może nie powi­nienem zadawać żadnych pytań - zwrócił się do psów.

Brak odpowiedzi.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

W przeciwieństwie do niego Ally zasnęła natych­miast.

Świadomość, że uratowała życie pani Lewis, rozlewa­ła się przyjemnym ciepłem po jej ciele. Przyćmiła rów­nież okropności minionego dnia.

Jerry znalazł się za kratkami. Nie udało się wsadzić go przed laty, ale teraz prędko stamtąd nie wyjdzie. Wszys­cy, którym zmarnował życie, dowiedzą się o tym z gazet i pomyślą: To oszust. Szmata.

Może przy okazji złagodzi to w nich przeświadczenie, które im wpoił, że i oni są nic niewarci?

Ta pocieszająca myśl kazała jej wtulić twarz w po­duszkę z westchnieniem satysfakcji.

Obudziło ją łomotanie do drzwi. Ósma trzydzieści. Przecież wywiesiła kartkę z informacją, że gabinet roz­poczyna działalność o dziewiątej!

Może to pierwszy klient? Niemożliwe. Przed czasem? Wyskoczyła z łóżka i w rozciągniętym T-shircie podeszła do okna. Na dole stał Darcy obładowany paczkami w asy­ście obu spanieli i tłukł pięścią w drzwi.

- Otwarcie dopiero o dziewiątej - odezwała się pół­
głosem. - Jeśli chcesz masaż, przyjdź później.

Odstąpił od drzwi i spojrzał do góry.

84

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

85



Był cudowny. Na dodatek bez krawata. I czarująco się uśmiechał. Wczoraj zasypiała w błogim nastroju, a dzi­siaj ten nastrój udzielił się Darcy'emu. Co więcej, oba psy spoglądały na nią z taką samą nadzieją jak ich pan. Jeśli go nie wpuści, straci szansę na przytulenie ich.

- Trzy minuty. I ani mi się ważcie dotknąć bekonu!
Chwilę później otworzyła drzwi. Darcy już się nie

uśmiechał.

Poczuła się, jakby ktoś wymierzył jej policzek.

Nie patrząc mu w oczy, przejęła od niego paczki.

- Za mną, chłopaki - zwróciła się do psów. - Wasz
pan ma problemy z głową. Pomóżcie mi, dopóki nie
zacznie normalnie myśleć. Mam nadzieję, że i dla was
coś przytargał.

Nie odzywała się do niego, zajęta przygotowywaniem śniadania. Czuła jednak, że obserwuje ją tak, jakby nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia.

Dobrze mu tak. Niech i on poczuje się nieswojo.

- Wszedłem w Internecie na stronę Rady Lekarskiej.
Dzisiaj o szóstej rano - odezwał się w końcu.

Odwracała bekon na patelni.

- Super. Rewelacja. Też o tym myślałam. Koniecznie
o świcie. Zanim zasnęłam, pomyślałam sobie: jak wsta­nę, to zajrzę na stronę Rady Lekarskiej.

Czuła, że Darcy nie ma ochoty na żarty.

- Jesteś w rejestrze lekarzy - oznajmił.


86

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

87



Wtedy się odwróciła. Oparła się o kuchenkę i popa­trzyła na to, co i on widział. Jej mieszkanie składało się z jednego pokoju. Na podłodze zniszczone linoleum, na nim materac i rozgrzebana pościel. Nieładnie, pomyślała z niesmakiem. Nie pokazuje się gościom niepościelonego łóżka. Ale on przyniósł śniadanie.

Co jeszcze? Składany stół, jedno krzesło i kulawy fotel, który przysunęła do okna, by móc czytać w dobrym świetle. Do tego mała, zapuszczona łazienka.

To jest jej dom. Lecz z czasem w tym pokoju stanie drugi stół do masażu. Jeśli jej się powiedzie. Na razie...

Aby zyskać na czasie, przytuliła się do Jekylla.

W tej samej chwili, kiedy ona się wyprostowała, on wyciągnął rękę, by zakręcić gaz. Mimo woli otarła się


88

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

89



o niego. Nic, absolutnie nic nie poczułam, przekonywała się w duchu. Taki elektryzujący dreszcz nie może być przecież wywołany takim lekkim dotknięciem, ledwie muśnięciem.

Przytaknęła. Co się dzieje?

W końcu, w bardzo napiętej atmosferze, przygotowa­nia do śniadania dobiegły końca.

Dobre pytanie. Ale ona już podjęła decyzję i nic jej nie zmieni.

- Ty to pamiętasz.


90

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

91



- Darcy, nie uciekniesz od przeszłości.
Rozważał jej słowa, po czym jego twarz nieco się

rozjaśniła, jakby dokonał wielkiego odkrycia.

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że wróciłaś tu,
żeby stawić czoło przeszłości?

Uff. Był tak bliski prawdy, że Ally aż się skuliła.

kraju i odwiedzaliśmy miasteczka i wsie, gdzie zamierza­liśmy praktykować, gdy ona wyzdrowieje. Ale tak się nie stało. - Mówił głosem bezbarwnym, niemal szorstkim. - Pół roku po jej śmierci przeniosłem się do miejsca, które wspólnie wybraliśmy. Do Tambrine Creek. I ty to nazywasz ucieczką? - Ally zrobiło się głupio. - Ja nie uciekam, Ally. Za to ty... uciekasz od medycyny.

Cisza. Impas. Darcy patrzył na nią z rezygnacją.

Nagle z dołu dobiegł ich kobiecy głos.

92

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

93



- zawołał, po czym zamilkł.

Ally wyjrzała mu przez ramię.

Betty nie była sama. Na ulicy i na chodniku stała co najmniej połowa mieszkańców Tambrine Creek i okolic. Powiewali transparentami, chorągiewkami i balonikami. Niektórzy trzymali półmiski z kanapkami, inni koszyki z kieliszkami, jeszcze inni kartony z butelkami... szam­pana?

- Widzę, że zanosi się na przyjęcie!

- Jakbyś zgadła - powiedziała Betty. - Przeczytaj, co
jest na transparentach. Uciszcie się! -I tak byli cicho, ale
gdy Ally ukazała się w oknie, w tłumie zawrzało od
domysłów.

Doktor w sypialni masażystki! Ale heca!

Lecz Betty pełniła teraz funkcję przewodniczącej i nie to było jej w głowie. Przekazała półmisek sąsiadce i przy­brała pozę mówcy.

Betty rzuciła jej promienny uśmiech, a przy okazji nie

omieszkała zauważyć, że doktor stoi u jej boku, po czym zwróciła się do zebranych:

- Ally jest w Tambrine Creek. Z żalem żegnaliśmy ją
kilkanaście lat temu, więc z tym większą radością pono­
wnie ją tu widzimy. Cieszymy się, że postanowiła tu
osiąść i nie posiadamy się z radości, że jest godną następ­czynią naszego drogiego doktora Westruthera. - Uśmie­chnęła się jeszcze szerzej i wskazała na transparenty.

„Witaj, Ally", „Masaż to jest to" oraz „Kochamy doktor Westruther".

- Ally nie oczekiwała, że otwarciu jej gabinetu będą
towarzyszyły fanfary - ciągnęła Betty. - Ale takie wyda­
rzenie nie może obejść się bez uroczystości, tak jak nowy
dom jest nic niewart bez parapetówki. Ally, to jest inau­guracja twojej działalności. Założyliśmy też dla ciebie
zeszyt wizyt i wpisaliśmy do niego wszystkich chętnych.
Od jedenastej w dniu dzisiejszym do końca tygodnia
wszystkie godziny masz zajęte. A teraz zapraszamy cię
na wielkie party.

Dziewiąta rano w czwartek to zupełnie idiotyczna po­ra na przyjęcie, pomyślał Darcy, stojąc na progu swego gabinetu. To na pewno sprawka Betty. W tej samej chwili rejestratorka stanęła tuż obok.

94

MARION LENNOX

wstrząśnięci tym, że przez tyle czasu nikt nie skojarzył, że na wzgórzach mieszka Jerry Hatfield.

Biedne dziecko.

95

będzie, na wypadek gdyby coś się stało doktorowi. Więc kiedy zmarł, zawiadomiliśmy ją. Ale za późno, bo była już bardzo chora.

Spojrzał na nią spode łba, naśladując Ally.

Jego to nie dotyczy. Jeszcze pięć dni temu był w tym miasteczku jedynym lekarzem. Nic się nie zmieniło. Nie


96

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

97



ma prawa zmuszać jej do wykonywania tego zawodu. Mimo że nie rozumie jej decyzji, nie wolno mu niczego jej narzucać.

To odkrycie wcale mu nie ulżyło. Nagle poczuł się beznadziejnie samotny, jak w pierwszych miesiącach po śmierci Rachel. Sześć lat wcześniej.

Po co o tym myśleć? Otrząsnął się zdegustowany.

Jeszcze przed jedenastą był z powrotem, głównie z po­wodu pani Lewis. Wszystkie dokumenty związane z jej wyjazdem były już podpisane, więc czekał tylko na jej córkę.

Kevin spał spokojnie. Jak się obudzi, trzeba będzie go namówić na wizytę u psychiatry, ale na razie niech śpi, bo sen to bardzo dobry lekarz. Na koniec zajrzał do Jody. Też spała. Przy jej łóżku siedziała Margaret, jedząc ciast­ko. Wyglądała na wniebowziętą, więc uznał, że nie nale­ży jej przeszkadzać w tym pierwszym od wielu lat spot­kaniu z taką słodyczą.

Potem wylądował śmigłowiec i prawie jednocześnie przyjechała Sue, córka pani Lewis. Gdy pacjentkę uloko­wano na pokładzie, Darcy podszedł do Sue, by się z nią pożegnać.

- Żałuję, że nie miałam czasu porozmawiać z Ally - powiedziała - ale muszę lecieć z mamą. Proszę jej podziękować w moim imieniu.

Lekarz ze śmigłowca machał w stronę Sue, by wsiada­ła. Uśmiechnęła się do Darcy'ego i podała mu rękę.

Na tym kończyły się jego szpitalne obowiązki. Powi­nien się cieszyć, więc dlaczego jest taki niespokojny? Od dzisiaj może nie zwracać uwagi na Ally niezależnie od jej kwalifikacji. „Proszę ją ode mnie uściskać. To jej bardzo dobrze zrobi." Uściskać.

Obydwa spaniele dreptały za nim.

- Może powinienem jej was wypożyczyć?

Jekyll i Hyde zgodnie pomachali ogonami, jakby taka odmiana bardzo im odpowiadała, a on poczuł coś, co zdecydowanie, absolutnie nie miało nic wspólnego z za­zdrością. W żadnej mierze.


98

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

99



Jest zazdrosny o to, że ona będzie do nich się tulić?

W recepcji czekała na niego Betty. Siedziała przy biurku

ze splecionymi ramionami niczym strażnik, które­go

zadaniem jest nikogo nie wpuścić. Pogładziła psy,

po czym gestem kazała im położyć się w

ich koszach, od­czekała, aż wykonają jej polecenie,

po czym oznajmiła:

Otworzył szeroko oczy.

KOJĄCY DOTYK

101



ROZDZIAŁ SIÓDMY

Ally o niczym nie wiedziała. Berty doprowadziła oszo­łomionego Darcy'ego do jej gabinetu.

- Przyszedł pierwszy klient! - zawołała w górę scho­dów, po czym wyszła pospiesznie, trzaskając drzwiami.

Ally stanęła na półpiętrze jak wryta.

Do tej pory oglądał ją tylko w dżinsach. Teraz miała na sobie luźne spodnie do pół łydki oraz obszerną bluzę z podwiniętymi rękawami; włosy związała w węzeł, a wargi pomalowała różową pomadką w tym samym odcieniu co bluza.

Podziwiał ją w milczeniu.

Wahał się, lecz uznał, że to napięcie koniecznie trzeba rozładować. Najlepiej rozmową.

Ally się rozpromieniła.

- Dziadek dostawał ryby. Rybacy nie mieli pienię­dzy, więc płacili w naturze. Za szpitalem urządziliśmy
z dziadkiem cmentarz dla ryb. Dziadek często oddawał je
do szpitalnej kuchni, aż pacjenci zaczęli narzekać, że
jadłospis jest mało urozmaicony.

Atmosfera stała się odrobinę bardziej swobodna.

- Tym razem obdarowali ciebie moją osobą, którą
masz wymasować - podsumował. - Nie likier i nie ryby.

Napięcie znowu raptownie skoczyło.

102

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

103



gazety do czytania. Możesz też poddać się masażowi. Dlaczego się wykręcasz? Boisz się, że cię zbałamucę? Uniósł wysoko brwi.

Rozbierał się bardzo powoli. Czuł się dziwacznie. To zły pomysł. Idiotyczny. Gdy kładł się na podgrzanym stole i przykrywał ciepłym ręcznikiem, przez żaluzję do pokoju wdarły się promienie słońca. Idealne miejsce na salon masażu, pomyślał, mimo że myślenie o czymkol­wiek innym niż masaż w wykonaniu Ally szło mu wyjąt­kowo trudno.

Dolną połowę ciała przykrył ręcznikiem, a na obnażo­nych plecach czuł pieszczotę słonecznych promieni.

104

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

105



Położyła dłonie na jego plecach i przez dłuższą chwilę tkwiła w bezruchu. Nawiązywała z nim kontakt. Potem bardzo ostrożnie zdjęła ręcznik. Ten, który okrywał ple­cy. Drugi pozostał na miejscu.

- Myśl tylko o tym strumieniu - szepnęła.
Usłyszał, że rozciera olejek w dłoniach, po czym jej

ręce znowu znalazły się na jego plecach, muskały je, długimi pociągnięciami rozprowadzając ciepły olejek po jego skórze. Raz za razem.

Nacisk jej dłoni stawał się coraz mocniejszy. Darcy czuł obezwładniający zapach olejku, a dłonie Ally spra­wiały, że rozkoszne ciepło zaczęło ogarniać jego kark, ramiona, łopatki...

- To jest relaksująca rozgrzewka - wyjaśniła.
Faktycznie. Już czuł ogarniającą go senność.

- Teraz następny etap. - Jej dłonie na chwilę spoczęły
na jego plecach, jakby zastanawiały się nad kolejnym
krokiem, by po chwili wziąć się do pracy. Tym razem
skupiły się na mięśniach. Ani na chwilę nie przerywały
kontaktu z jego ciałem. Ally przez cały czas przemawiała
do niego niemal szeptem, a jej głos splatał się z muzyką,
pluskiem wody i uczuciem ciepła.

Chwilami prawie zasypiał, kiedy indziej był do głębi świadomy każdego jej ruchu. Odwróciła go na plecy, a on

ledwie to odnotował. Zaczęła masować szyję, policzki, podbródek. Stała za jego głową, więc mógł się delek­tować jej zapachem. To ten olejek tak pachnie, nie Ally, pomyślał.

Poczuł się zawiedziony, gdy jej palce opuściły jego twarz. Znowu okryła go ręcznikami i przez chwilę za­trzymała dłonie na jego piersi, gładząc ją delikatnie, jakby na pożegnanie.

Zdjęła mu z oczu maseczkę, którą mu nałożyła, poło­żywszy go na plecach. Nie unosił powiek, by czar nie prysł, i lekko oszołomiony zastanawiał się, co się stało. Pozbył się czegoś, z czego nie zdawał sobie sprawy, że mu ciąży. Napięcia. Tego, które nie dawało mu spokoju od śmierci Rachel. Czuł się... wolny.

Wystarczył masaż? Tylko masaż?

- Idę na górę - szepnęła Ally, a on starał się otrząsnąć
z zauroczenia. - Poleź spokojnie przez parę minut, żeby
dojść do siebie, a potem możesz się ubrać. Zejdę na dół,
jak usłyszę, że się ruszasz.

Nie spodobało mu się takie rozwiązanie.

- Muszę iść - szepnęła, cofając się na krok.
Patrzyła mu prosto w oczy, a on powtarzał w myślach:

Ally, Ally... Ogarnęła go ogromna radość, która nie miała nic wspólnego z masażem. A może miała?


106

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

107



Godzina i czterdzieści minut! Jak to możliwe?!

- Zejdę, jak się ubierzesz.

Nie miał do niej żalu, ponieważ sprawy zaczęły wy­mykać się spod kontroli. Może i on powinien uciekać.

O nie. Nie teraz, kiedy czuje, że ogromny głaz spadł mu z serca, a on nawet nie wiedział, że go dźwiga.

Przez minione lata zmagał się ze smutkiem po śmierci Rachel. Wydawało mu się, że robi postępy. Zdawał sobie sprawę, że jest samotny, ale nie miał czasu tym się zająć. Poza tym nikt nie dorównywał Rachel.

Nie zamierzał porównywać Ally i Rachel. To jest nie­wykonalne, bo te kobiety są diametralnie różne.

Dwie różne... miłości?

Leżał w promieniach słońca i słyszał, jak Ally na gó­rze myje ręce, przygotowując się na przyjęcie następne­go klienta. Pacjenci!

Zszedł ze stołu i znowu znalazł się w świecie nie­rzeczywistym. Za sprawą masażu? Ally słusznie nazwała to masażem leczniczym. Oswojenie się z tym odkryciem zabierze mu trochę czasu, ale już teraz wie, że to, co robi Ally, ma ogromną wartość. Jeśli dzięki niej można uwol­nić się od trosk...

Claire Manning. Jej mąż umiera na raka. Ona bardzo go kocha, ale ma jeszcze czwórkę małych dzieci i pracę w pełnym wymiarze godzin. Wymagania małżonka do­prowadziły ją do omdlenia. Pan Manning leży przed telewizorem i tylko stale się domaga, by przy nim ska­kano.

Pani Manning musi tu przyjść, postanowił Darcy, wkła­dając buty. Tylko kto za to zapłaci?

Rotarianie. Oni od dawna chcą jej pomóc. Może nawet udałoby się ich namówić, by w formie darowizny wyku­pili ze trzy masaże tygodniowo, a on rozdzieli to między najbardziej potrzebujących pacjentów?

Pan Proody. Ofiara epidemii polio pół wieku temu. Ledwie chodzi o kulach. Jest sam jak palec. Taki masaż raz w tygodniu złagodziłby te wszystkie przykurczę...

Czuł, że jest tak przejęty, jakby odkrył nowy lek.

- Ubrany? - Ally stała u podnóża schodów, a jemu aż
zaparło dech w piersiach.

W głowie miał zamęt. Przez tyle lat ograniczał się do roli obserwatora, aż tu nagle znalazł się na zupełnie in­nym terytorium.

Dobre sobie. Czy ona ma świadomość, co się dzieje z jego emocjami?


108

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

109



Pacjenci! Skup się na pacjentach.

Zrobił z siebie durnia. Jego świat się zakołysał, a on nie miał pojęcia, jak temu zapobiec.

Wyjdź i się zastanów. Oddal się od jej uśmiechu, do­tyku i zapachu. Weź głęboki oddech.

KOJĄCY DOTYK

111



ROZDZIAŁ ÓSMY

Jak po czymś takim można wrócić do normalnej pracy? - denerwowała się Ally. Jednak bez większego trudu przełączyła się na tryb profesjonalny. Jej klientami byli teraz po kolei: prezes klubu Rotarian, jego małżonka, aptekarka oraz dyrektorka miejscowej szkoły podsta­wowej.

Sprawdzają mnie, pomyślała, masując pergaminową skórę dyrektorki. Jeśli wyjdą stąd zadowoleni, będzie to oznaczało, że jej działalność jest pożyteczna.

Masując i klepiąc przedstawicieli śmietanki towarzys­kiej Tambrine Creek, myślami stale wracała do Darcy'ego. Do jego ciała, uśmiechu i zakłopotania, gdy nie zgodziła się z nim umówić.

Był potwornie zmieszany. Czy zdawał sobie sprawę, jak ona na niego reaguje? Na pewno nie. I nie powinien się tego domyślać. Wdawać się w romans z lekarzem, który leczy to miasteczko, który mieszka w domu dziad­ka... O, nie. Co to, to nie.

Czy powinna tu wracać? Nie wiadomo. Gdy dyrektor­ka szkoły wyszła, uznała, że powodem tak serdecznego przyjęcia jest jej życiorys. Ci ludzie pragnęli jej pomóc. Pomogą też jej matce. Przygryzła wargę. Jak długo?

Przeliczyła pieniądze. Może już wkrótce będzie ją stać na wynajęcie godziwego lokum oraz opłacenie kogoś, kto będzie czuwał przy matce, gdy ta nie będzie w formie.

Ciężkim krokiem powlokła się na górę. Pięć masaży to

trochę za dużo jak na jeden dzień, ale za te pieniądze warto było tak się zmęczyć. Na dodatek ma co jeść, bo z porannego bankietu zostało mnóstwo przysmaków.

Telefon zadzwonił akurat w chwili, gdy zasiadała w fotelu przy oknie.

- Widziałem, jak u ciebie na dole zgasło światło.
To się zdarza - powiedziała z rezerwą. - Zawsze

gaszę światło pod koniec dnia. Ty chyba też.

Zimne parówki.

112

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

113



Taka bezpośredniość stawała się nieznośna. A zara­zem... pociągająca?

Na jej widok się uśmiechnął. Spuściła roletę tak szyb­ko, jakby zobaczyła tam mordercę. Co on wyprawia?

- Sam siebie wytrąca z równowagi - mruknęła pod
nosem. Ona wie, co robi. Ma plan na życie. Bez Dar-
cy'ego.

Sięgnęła po kolejną parówkę i położyła się na łóżku. Stwierdziwszy, że nie ma nic do roboty, postanowiła przez resztę wieczoru być obrażona na cały świat.

Taka postawa nawet jej odpowiadała, ale nie przy­spieszała upływu czasu. Przez kilka poprzednich dni po­rządkowała swoje nowe lokum, więc teraz panował w nim porządek. Co by tu zrobić? Powinna była poży­czyć jakąś książkę z biblioteki. I dlaczego nie ma tu telewizora? Ma jeszcze trzy podręczniki masażu! Nudne.

Darcy już chyba odjechał. Wyjrzała przez okno. Ani śladu mercedesa. To dobrze.

Dobiegała ósma. Można by... pójść do pubu? Albo do schroniska! Przez całą dobę nie miała wiado­mości od Lorraine i Margaret. Muszą być zdezorientowa-

ne. Przez całe łata wykonywały polecenia Jerry'ego, a te­raz otworzyła się przed nimi perspektywa samodzielnego życia. Na pewno są przerażone.

Warto do nich zajrzeć. Może przyda się im masaż? A może będą miały ochotę porozmawiać o Jerrym? To nie jej problem, ale to przecież ona zburzyła ich dotych­czasowy tryb życia. Jeny nadal przebywa w Tambrine Creek. Na razie nikt nie wie, dokąd go odesłać, ponieważ nakazy jego aresztowania wydano w trzech stanach w Australii oraz w USA.

Świadomość, że jest blisko, to dla nich dodatkowe obciążenie, pomyślała, przypominając sobie chaos, jaki zapanował w komunie, kiedy aresztowano go, gdy miała dwanaście lat. Jej matka okazała się wtedy bezwzględnie lojalna wobec niego, mimo że na to nie zasługiwał. Popa­dła wówczas w depresję.

Lepiej tego nie wspominać i zająć się czymś konkret­nym. Przejdzie się do schroniska, na chwilę, aby się upewnić, że wszystko jest w porządku. Tego się spodzie­wała. Wiedziała, że przez cały dzień odwiedzali ich prze­różni urzędnicy oraz reporterzy. Na pewno są zmęczeni i zapewne już układają się do snu.

Gdy weszła do środka, znalazła się w samym centrum pandemonium. Na podłodze w kuchni głośno wymioto­wała mała dziewczynka, na kanapie jęczał i wił się z bólu chłopiec, nad którym pochylała się Penny, a z pokoju nieopodal dobiegał płacz trzeciego dziecka. Co tu się dzieje?!

Podbiegła do Marigold, podniosła ją z podłogi i pod­prowadziła szybko do zlewu. Dziewczynka zwymioto­wała jeszcze raz i drugi, aż w końcu w jej żołądku zabrakło treści.


114

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

115



- Mamo... -jęczała.

Ally rozejrzała się za Lorraine, lecz ujrzała tylko, jak Penny podaje wiadro Davidowi.

Podtrzymując Marigold, poprowadziła ją do pokoju, gdzie stały piętrowe łóżka. Na jednym z nich siedziało jeszcze dwoje dzieci, a trzecie pochylało się nad wia­drem.

No tak. Czy to jest sytuacja nagła?

Co ją to obchodzi? Jest masażystką, nie lekarzem. Nie. Jest lekarzem, czy jej się to podoba, czy nie. I wie, na czym polega zagrożenie życia.

- Co oni jedli? - zawróciła się do kierowniczki.

Cornelia nie była zbyt rozgarnięta, więc musiała po­ważnie się zastanowić. Tymczasem Marigold zaczęła wy­rywać się, bardzo słabo, w stronę Lorraine.

- Mama też jest chora. - Ally mocniej przytrzymała
dziewczynkę. - Też boli ją brzuch. Macie szczęście, że
jestem lekarzem.

Jak to? Drugi raz w ciągu dwóch dni przyznała się, że

jest lekarzem? To bardzo poważny wyłom w jej postano­wieniu!

No tak, tam mogły być bakterie. Jeśli rzeczywiście, to i ona sama może za jakiś czas skręcać się z bólu. Pewnie jednak salmonella nie ma z tym nic wspólnego.

Przypomniała sobie jadłospis ustalony przez Jerry'e-go. Na pewno go nie zmienił, bo po co? Dysponował ich zasiłkami, więc był bardzo oszczędny, by jak najwięcej mieć dla siebie. Jego ludzie, co do jednego, byli poważnie niedożywieni. I dlatego wietrzna ospa zebrała takie obfite żniwo.

Lorraine jęknęła, chwytając się za brzuch. Patrzyła na Ally z niedowierzaniem.

- Zjadłam sześć ekierek - wyznała.


116

MARION LENNOX



ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Darcy wszedł do schroniska i stanął jak wryty na widok Ally szorującej podłogę w kuchni. Obok stało wiadro z gorącą wodą.

- Ally... - powiedział półgłosem.
Ujrzawszy go, przysiadła na piętach.

118

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

119



rzaty, bo tam jest najlepsza ortopedia. Pojedzie z nim Robert.

- Nic tylko śpi po tym środku, który mu zaaplikowałeś.

- Dobre i to. - Popatrzył na nią, jak klęczy na pod­łodze ze szczotką w ręce. Wygląda jak... Jak co? Jak Ally.

- Zależy mi na tym, żeby go operowano jak najszybciej.
Nie udało mi się podrzucić go śmigłowcem razem z panią
Lewis, za to pojedzie z Willem. I z Kevinem, bo w jego
przypadku nie obejdzie się bez psychiatry. We dwóch
będzie im raźniej.

Rozejrzał się po schludnej świetlicy, zaglądając do sypialni, skąd dochodził czyjś przyciszony głos.

- Dopiero teraz to poczułaś?
Rzuciła mu nienawistne spojrzenie.

- Organizowałem zakwaterowanie.
Przyjrzała mu się.

- To nie mój interes - oznajmiła. - Obejrzyj tymcza-


120

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

121



sem swoich pacjentów, bo ja muszę pędzić do domu, żeby się umyć.

Puścił to mimo uszu, tym bardziej że oboje zdawali sobie sprawę, jak absurdalne jest to stwierdzenie.

Jej rysy złagodniały.

Oparłszy się o zlew, Ally miętosiła ściereczkę.

- Skąd wiesz?


122

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

123



- Miejscowi wiedzieli, że twoja mama jest w szpitalu psychiatrycznym. To dlatego oddano cię rodzinie zastęp­czej...

Chyba rzeczywiście się zagalopował.

- Opowiedz mi o sobie i medycynie - zaproponował.

Milczała tak długo, że zwątpił, czy w ogóle się ode­zwie, a jednak...

124

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

125



On był neurochirurgiem, ja położnikiem. Oboje odnieś­liśmy sukces. A mama siedziała. I tylko patrzyła... Tej samej nocy podjęła próbę samobójczą.

Widział jej twarz, a na niej mieszaninę radości, zaże­nowania i nadziei. Nadziei na przyszłość. Nie, ona nie musi mu niczego mówić. On to wie.

Wie, że się w niej zakochuje. Nieprawda. Już ją kocha. Nie miał pojęcia, kiedy to się stało, ale taka była prawda. Po śmierci Rachel nie wyobrażał sobie, by mógł znowu kogoś pokochać. Być może słusznie, bo to, co czuł do Ally, było czymś całkiem innym niż miłość do Rachel.

To samo, ale inne?

Dwie wspaniałe kobiety i dwa wspaniałe uczucia. Jed­no umarło sześć lat wcześniej, drugie jest cudownie żywe.


126

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

127



Do Ally, dziewczyny, która rzuciła wyzwanie całemu światu i nie ustaje w walce. Stoi teraz przed nim zmęczo­na, wojownicza, brudna i spracowana. Najpiękniejsza ko­bieta pod słońcem.

Chciał ją porwać w ramiona, lecz czuł, że ona nie jest jeszcze gotowa.

W ciszy, która zapadła, słychać było jedynie kapanie wody do zlewu. Nie, to nie to kapanie tak go niepokoi, lecz jej strach. Ale on musi jej to powiedzieć.

- Czy wiedziałaś, że ojciec Jerry'ego miał tu sporo
gruntów?

Przytaknęła, nadal nieufna.

128

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

129



Jest cała spięta, pomyślał, jakby zaraz miała rzucić się do ucieczki.

Rozważała w myślach to rozwiązanie.

- Tak, chyba tak.

Nadal nie miał pewności, jak to przyjęła, ale musiał kontynuować.

Wydała mu się tak zagubiona, że miał ochotę ją przy­tulić.

- Ally, nieopodal przystani stoi rybacka chata. Kie­dyś należała do Elspeth Murdoch, która umarła rok temu
i zapisała ją miastu. Jeśli kiedyś wywalczymy jakieś
dotacje, powstanie tam centrum informacji turystycznej,
ale na razie stoi pusta, umeblowana i bardzo ładna. Po­
myśleliśmy o niej w kontekście ludzi Jerry'ego, ale jest
za mała. Potem ty nam przyszłaś do głowy.

- Na razie nie mam pieniędzy na czynsz.
Uśmiechnął się, za wszelką cenę starając się rozłado­
wać napięcie widoczne w jej oczach.

- Ty masz wyrzuty sumienia z powodu matki. - Nie
odrywał wzroku od jej oczu. - Mieszkańcy Tambrine
Creek podobnie czują się wobec ciebie. Dużo tu poczucia
winy. Wielu ma sobie za złe, że się nie domyślili, kto
mieszka na wzgórzach. Inni, że dawno temu nie przeciw­
stawili się twojemu dziadkowi, a później twojemu ojcu.



130

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

131



Błąd. Ally błyskawicznie się zamknęła.

- Co to ma znaczyć? - zasyczała.
Zawahał się.

- Wiem, że to może wydawać się absurdalne. I zdecy­dowanie przedwczesne. Ale wystarczy, że na ciebie spoj­rzę. Twoja uroda, odwaga, poczucie humoru... Ally, nic
na to nie poradzę. Podbiłaś moje serce.

Jej rysy stężały. Przewidywał, że tak zareaguje.

Zaskoczyła go tak bardzo, że aż się uśmiechnął.

132

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

133



- Nie śmieję się.

- To dlaczego drwisz ze mnie?

W pokoju obok ktoś zakasłał, po czym rozległy się odgłosy torsji.

- To znowu Marigold - stwierdziła Ally. - Idź do niej.
Ale tam czuwała Betty i ona go nie wzywała.

Potrzebuję cię - rzekł półgłosem.

- Odpuść sobie. - Gdy podniosła na niego wzrok,
postąpił krok do przodu. - Darcy, nie rób tego.

Nie może pozwolić jej odejść. Nie tak. Musi jej poka­zać, co czuje. Że jest istotą ludzką, a nie żądnym władzy, zachłannym samcem.

Omijając go, Ally znalazła się tuż obok. Podniósł ręce i ujął w dłonie jej twarz. Delikatnie. Jeśli jej się to nie podoba, w każdej chwili może się odsunąć. I wyjść.

Ale ona przystanęła.

- Nie rób ze mnie potwora - poprosił cicho. - Ko­cham cię. Kocham cię i będę czekał tak długo, jak to
będzie konieczne.

Pocałował ją, musnął wargami lekko jak piórko. Poczuł niewyslowioną, cudowną słodycz. Tego się spodziewał.

Kocha ją. Ta pewność z każdą chwilą przybierała na sile. Teraz była jak okrzyk triumfu. Lub jak rozkoszny szept, ciepło, które objęło jego serce. Spijał to ciepło z jej warg, a ono przepełniało go czymś, o czym nawet nie wiedział, że mu tak bardzo tego brakuje.

Boże, jak on ją kocha. Ona tymczasem rozchyliła wargi, a jej palce dotknęły jego policzka.

Oto moja przystań, nie miał co do tego wątpliwości. Oaza spokoju. Ally. Lecz ten pocałunek nie mógł trwać wiecznie. Oboje pamiętali o chorym dziecku za ścianą.

Ally odsunęła się. Patrzyła na niego zamglonym wzro­kiem, jakby ujrzała go po raz pierwszy. Milczeli, lecz nadal prowadzili niemą wymianę zdań. Coś się zmieniło. Ona wie, że jego serce należy do niej, ale się tego boi. Widział to wyraźnie.

Jest potrzebny przy łóżku chorego dziecka.

- Ally, możesz. Zaufaj mi. Naprawdę. Oboje może­my. - Rzucił jej przeciągłe spojrzenie, po czym się od­
wrócił.

Marigold czeka. Medycyna czeka.

Nim dotarł do sypialni, Ally już nie było.


KOJĄCY DOTYK

135



ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Szła przed siebie. Szła i szła. Co się dzieje? Co ona zrobiła?! Pozwoliła się pocałować. Dlaczego?

Nie miała w planach romansu z Darcym Rochesterem. Absurdalny pomysł.

Darcy jest wspaniały. Nadal czuła na wargach jego smak. Jeszcze nikt nie sprawił, że miała wrażenie, jak­by odnalazła swoją drugą połowę.

To bardzo głupie uczucie. Pozbawione sensu.

Nogi same poprowadziły ją do przystani. Bolała ją pięta, ale ona za wszelką cenę musiała obejrzeć dom.

Nieopodal mola stał zespół trzech segmentów, przy czym każdy miał innego koloru okiennice: żółte, fioleto­we i niebieskie. Okna wychodziły na przystań i zacumo­wane tam kutry. W dwóch domach ze skrzynek na kwiaty wylewały się kaskady pelargonii; w środkowym skrzynki były puste. Dom pani Murdoch. Idealne rozwiązanie.

Ona jednak nie może na nie przystać.

Zeszła do przystani i usiadła w jednym z kutrów. Pod­ciągnęła kolana pod brodę i zapatrzyła się w mrok.

Tutaj przychodziła w dzieciństwie, aby przemyśleć różne problemy. Tutaj też podjęła decyzję, że zostanie lekarzem. Że będzie żyła jak dziadek.

Czy potrafi do tego wrócić? Do medycyny? Jeśli będzie blisko Darcy'ego, jeśli tu osiądzie, zo­stanie w to wciągnięta. To nieuniknione. Co wtedy stanie się z matką?

Matka jest ledwie piętnaście lat od niej starsza, a parę miesięcy wcześniej Ally odkryła coś, co ją zdumiało. Elizabeth okazała się zdolna do przyjaźni.

Ucząc się wspólnie masażu, odkrywały siebie. Matka miała niezwykłe poczucie humoru, długo hamowane przez ludzi, którzy nie potrafili się cieszyć. I podobnie jak Ally kochała muzykę, której przez prawie trzydzieści lat nie wolno było jej słuchać.

Teraz wymieniały poglądy, śmiały się razem i cie­szyły efektami swojej pracy. Elizabeth wreszcie zaczy­nała żyć.

I nagle zjawia się Darcy.

- Jeśli pozwolę sobie go kochać, to co będzie z mamą?
Stanie się znowu kimś z zewnątrz. Jej córka i zięć

zajmą się medycyną, a ona znowu będzie tylko temu się przyglądać. Będzie tkwić w Tambrine Creek, podczas gdy jej córka będzie pochłonięta miłością do lekarza.

Podniosła się, oparła o barierkę i spojrzała w czarną morską otchłań.

- Matka poświęciła mi prawie trzydzieści lat życia.
Nie mam wyboru. Wycofam się, zanim będzie za późno.
Odkładanie tego na potem tylko wszystko jeszcze bar­
dziej skomplikuje.


136

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

137



Skuliła się, bo nad wodą było całkiem chłodno. A mo­że wszędzie byłoby jej zimno? Czując się chora, ruszyła w stronę domu.

W oknach na górze świeciło się światło. Jak to? Na pewno je zgasiła. Darcy?

Nie, nie ma jego auta. Poza tym by się nie odważył. Co więcej, zamknęła drzwi na klucz. Iskierka nadziei, że on tam jest, że ją przekona, że znajdzie rozwiązanie tego dylematu, zgasła.

Drzwi były zamknięte. To znaczy, że jednak nie zgasi­ła światła. Powlokła się na górę.

Otworzyła drzwi do pokoju i ujrzała... matkę, która leżała na materacu, czytając podręcznik masażu.

- Mama...?

W wieku czterdziestu pięciu lat Elizabeth była starszą wersją córki. Były tego samego wzrostu. Jeszcze dwa lata temu Elizabeth była przeraźliwie chuda, teraz jednak miała tak samo doskonałą figurę jak Ally. Miała krótko przycięte blond włosy przetykane siwymi pasemkami, piękne piwne oczy i ujmujący uśmiech. Ubrana była w dżinsy i bluzę, niemal tak samo jak Ally.

- Skądże. Zrobiłaś to, co ja powinnam zrobić, kiedy miałaś cztery lata, ale ja stchórzyłam. Wydawało mi się, że ciągle kocham twojego ojca. Tak, rozsypałam się.

Podejmowałam takie idiotyczne decyzje. Tyle straciłam. Ale wtedy byłam innym człowiekiem. - Ally pomogła jej wstać z materaca. Uściskały się na powitanie. - Zabrało mi dziesięć lat zrozumienie, że potrafię wyzwolić się od Jerry'ego, że dużo da się naprawić. - Ally spoglądała na nią z niedowierzaniem, ale ona mówiła dalej. - Najpierw przeczytałam o tym w gazecie, a potem masowałam Esther, która słyszała w radiu obszerny wywiad z sierżan­tem Mathesonem.

Może.

Potem leżały już na materacu. Elizabeth spała, ale Ally jeszcze wpatrywała się w ciemność.

138

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

139



Pewien znajomy nauczył mnie otwierać wszelkie zamki, wiec wśliznęłam się przez okno.

Matka jest tutaj. Taka ożywiona, a to znaczy, że cieszy się z powrotu do rodzinnego miasta.

Dobrze po północy rozdzwonił się telefon.

Darcy zagwizdał z uznaniem.

Dlaczego nie odkładam słuchawki, przeszło jej przez głowę.

Ally, odłóż słuchawkę. Jednak dalej go słuchała.

- To nieprawda - szepnęła.

On ją kocha. Ta słodka myśl nie dawała jej spokoju. Gdyby potrafiła zrobić ten jeden krok...

Nie jest sama...

To prawda. Na materacu śpi matka, gdzieś tam w do­mu lekarza jest Darcy.

Darcy.

Jej miłość?


KOJĄCY DOTYK

141



ROZDZIAŁ JEDENASTY

Zasnęła koło trzeciej nad ranem, a obudziła się o wpół do dziewiątej.

- Ratunku! O dziewiątej mam klienta!
Matka smażyła bekon.

Chryste.

Tylko tutaj tak szybko udało się jej zdobyć wielu

klientów. Ponieważ dla miejscowych była „naszą Ally".

Nie zostanie „naszą Ally", pomyślała. Nie jako le-

karz. Medycyna pchnęła jej matkę do próby samobójczej. Nie może po raz drugi podjąć takiego ryzyka.

142

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

143



Znowu to samo. Ci miejscowi wszystko wiedzą. Pe­wnie poprzedniego wieczoru za dużo dotarło do uszu Betty.

Kiedy o pierwszej myła ręce, by udać się na poszu­kiwanie lunchu oraz matki, zadzwonił telefon.

Głos Elizabeth kazał jej domyślać się najgorszego.

Ally już wkładała buty, gdy nagle doznała olśnienia.

O czym ona mówi?

To był Jerry, a jej matka zalewa się łzami!

- Tobie ciągle na nim zależy... - szepnęła Ally z prze­rażeniem. - Po tylu latach.

Pochlipywanie natychmiast ustało.

Drzwi do komisariatu stały otworem, jakby wszyscy opuścili go w pośpiechu. Pewnie są w szpitalu, pomyś­lała, lecz w tej samej chwili z głębi dobiegło ją niewybredne przekleństwo. Weszła do środka.

Najpierw ujrzała pęk kluczy w kałuży krwi, potem Darcy'ego w celi. Pochylał się nad Jerrym.

- Kevin, on nie żyje - mówił, odwracając głowę. -
Uspokój się. On nie żyje.

Kevin siedział skulony w kącie biura. Popatrzył na nią jak na zjawę.

- Musiałem to zrobić. Musiałem - powtarzał.

Ally popatrzyła na Darcy'ego. Zorientowała się, że Darcy z całych sił ugniata klatkę piersiową więźnia. Powiedział, że nie żyje, ale go reanimuje.

Jerry nie umarł. Raz jeszcze spojrzała na nóż, po czym podeszła do Kevina i przyklękła przed nim.

- Zabiłeś go - powiedziała cicho, przesuwając się
tak, by zasłonić obu mężczyzn w celi.

Tak, zabiłem - powtórzył tępo.

- To znaczy, że się skończyło - przemawiała pół-


144

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

145



głosem. - Wszystkie okropności już się nie powtórzą. Już nie musisz robić nic więcej. Teraz my się tobą zaopieku­jemy. - Położyła mu rękę na zakrwawionym ramieniu.

- To ja doprowadziłam do jego aresztowania. Pozwól
mnie teraz tym się zająć. Proszę, oddaj mi ten nóż.

Spojrzał na nią nieprzytomnie i jak posłuszne dziecko spełnił jej prośbę.

Z celi nie dochodziły żadne odgłosy, lecz ona nie ruszyła się z miejsca. Jeśli zmieni pozycję, Kevin zoba­czy Jerry'ego...

Na szczęście z ulicy usłyszała wycie policyjnej syre­ny. Zgrzytnął ręczny hamulec. Rozległy się energiczne kroki. Powoli się podniosła, trzymając nóż za plecami. Nie spuszczała wzroku z Kevina.

- Sierżancie, tu jesteśmy - rzekła równym głosem.

- Kevin zabił Jerry'ego - poinformowała. - Myślę, że
powinien wrócić do szpitala. Odwiezie go pan?

Bystry facet. Rozejrzał się, błyskawicznie przejął od niej nóż i wsunął go w szparę za biurkiem, po czym ukląkł przed Kevinem.

- Niech pani pomoże doktorowi - polecił jej. - Zajmę
się nim.

Przez trzy godziny ratowali życie człowieka, którego Ally darzyła serdeczną nienawiścią.

Otrzymał cios w klatkę piersiową, a potem, gdy opadł na kraty, Kevin uderzał na oślep tak, że Jerry miał nogi podziurawione jak rzeszoto. Rany były tak głębokie, że każda z nich mogła okazać się śmiertelna.

Jeszcze na samym początku z pomocą przyszła im Betty, która własnym samochodem przywiozła pojem­niki z kroplówką i olbrzymią torbę opatrunków.

Pracowali w trójkę. Zakładali tampony, gdzie się dało,

by zatamować upływ krwi, a on nie umierał. To zdumie­wające. Gdy w końcu płyn w kroplówce kapał z ma­ksymalną prędkością, Darcy usiadł na podłodze. Jerry dostał szansę.

- Ma przemieszczoną tchawicę - mruknął Darcy,
a Ally, która przylepiała ostatni plaster, przyłożyła palec
do szyi rannego i przytaknęła. - Płuco. - Darcy sięgnął po
stetoskop. Skrzywił się, osłuchując Jerry'ego. - Powie­trze z płuc wydostaje się prosto do klatki piersiowej.

Fatalnie. Niedługo przyciśnie serce oraz drugie płuco, a wtedy... zgon.

Miała na to jedną odpowiedź.

Trudno było uwierzyć, że ten zabieg wykonał prowin­cjonalny lekarz, który oglądał taką operację raz, pięć lat wcześniej.

Potem przez następne godziny go zszywali. Chyba ma szansę przeżyć, pomyślała Ally, odsuwając się w końcu od stołu i zdejmując maskę.


146

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

147



Ally wyszła na dwór, by zaczerpnąć świeżego powie­trza. Wydarzenia minionych godzin nie mieściły się jej w głowie. Pomagała ratować życie Jerry'ego. Na rozkaz matki. Gdzie ona teraz jest?

Nie zastała jej w schronisku ani w domu, gdzie wzięła prysznic i się przebrała. Nareszcie poczuła się jak czło­wiek.

Raz jeszcze ruszyła na poszukiwanie matki. Instynk­townie skierowała się w stronę przystani, bo sama naj­chętniej tam by się znalazła.

Ujrzała ją na dziobie najstarszej łodzi.

- Wiedziałam, że tu cię znajdę.

Matka odwróciła głowę i uśmiechnęła się, jakby się jej spodziewała.

Ally długo milczała.

Matka popatrzyła na nią zdumiona.

Cierpliwie czekała na odpowiedź. Już się nauczyła, że matka mówi tyko to, co chce powiedzieć.

Ally nie chciała tego słuchać. Objęła matkę i mocno ją przytuliła.

- Po tej próbie samobójczej przychodziłaś do mnie
do szpitala. Czesałaś mnie, dotykałaś mojej twarzy, ma­sowałaś mi ręce, gładziłaś. Poczułam się, jakby nagle


148

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

149



rozbłysło światło. Dotykałaś mnie. A ja ciebie. Rozu­miesz, co mam na myśli?

- Masz bardzo sympatycznego adoratora.
To stwierdzenie ściągnęło Ally na ziemię.

To nie jest mój adorator.

Ally wstrzymała oddech.

- Chciałaś powiedzieć do domu dziadka. Do naszego
domu. Mamo, jak możesz? Tam jest tyle wspomnień...

Lecz każdy ma inne wspomnienia.

- Moja matka - zaczęła Elizabeth - kochała ten dom.

- Ujęła dłoń córki. - A ja w tym domu piekłam najlepsze
grzanki.

- O wilku mowa... - Wstała i zamachała ramionami.

Darcy stał na brzegu w asyście Jekylla i Hyde'a.

Podała rękę Darcy'emu, który pomógł jej wysiąść z chybotliwej łodzi.

- Dziękuję za uratowanie Jerry'ego. Nikt z nas nie
chciałby mieć jego śmierci na sumieniu. - Popatrzyła na
Ally z czułością, po czym zniżając głos, zwróciła się do
Darcy'ego. - Teraz zajmij się ratowaniem mojej córki.
Ona tu siedzi i czeka, aż ją ktoś uratuje. Do dzieła!


KOJĄCY DOTYK

151



ROZDZIAŁ DWUNASTY

Zostali sami.

Ally patrzyła na matkę, która odchodziła z psami Dar-cy'ego. Skakały u jej boku, jakby uznały ją za swoją pa­nią. Niewiarygodne, pomyślała Ally.

- Właśnie. Nie zauważyłem, że on ciągle ma ten nóż
i nie przyszło mi do głowy, że on myśli, że Jerry nie żyje.
Wykazałem skrajną głupotę. - Zawahał się i jakby dla

dodania sobie odwagi, ujął jej dłonie. - Potem ty się zjawiłaś. Moja Ally. Zauważyłaś nóż i mu go odebrałaś. -Pochylił się, by ją pocałować. - Dzielnie się spisałaś -szepnął.

To niemożliwe. To chyba sen.

Dech jej zaparło, ale niespodziewanie w tej samej chwili doznała łaski wiary. To prawda. Darcy siedzi tuż obok i ją kocha. Kocha ją bezwarunkowo.

- Żartujesz.

- Nie. Szybko się uczę. Uważam, że już w tej chwili
mogę zostać twoim mężem. Znam się na ziołach. Co


152

MARION LENNOX

KOJĄCY DOTYK

153



chcesz do masażu? Andżelikę przeciwko podagrze i wzdęciom czy cyprys na uporczywy katar? Zachichotała.

Milczała, a on ją obejmował i czekał na odpowiedź. To jest to, co liczy się najbardziej. Jego dotyk. Jego miłość.

Rzuciła mu przeciągłe spojrzenie. Teraz jest jej ruch. Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go. Był to pocału­nek z głębi serca, a zarazem początek jej nowego życia.

Rzadko się zdarza, by matka była druhną na ślubie własnej córki.

- Jestem twoją przyjaciółką, nie dorosłam jeszcze do
roli matki panny młodej - tłumaczyła Elizabeth.

Ślub odbył się w miejscowym kościele, gdzie połą­czono węzłem małżeńskim, ochrzczono i wyprawiono pogrzeby kilku pokoleniom ich przodków.

Elizabeth wyglądała pięknie i promieniała szczęś­ciem. Ally prezentowała się oszałamiająco. Można by pomyśleć, że są bliźniaczkami.

Dlaczego nie? Elizabeth emanowała nowo odkrytą wiarą w siebie. Jej niewielki gabinet masażu prospero­wał: miała więcej klientów, niż mogła przyjąć.

Jednym z jej faworytów był Robert, który teraz do­chodził do siebie po rozległym przeszczepie skóry. Wró­cił do Tambrine Creek i osiadł na farmie, która zaczynała

przynosić zyski. Elizabeth wpadała tam co wieczór, a Ro­bert odprowadzał ją do domu.

To musi trochę potrwać, myślała Ally, obserwując tę znajomość. Na razie żadne nie ma odwagi zaufać drugie­mu. Ale Robert okazał się zapalonym farmerem i za jakiś czas na pewno będzie miał własną farmę. Wówczas zade­cyduje, z kim spędzi resztę życia.

Siedział teraz w jednej z pierwszych ławek. Ally wie­działa, że gdy będzie szła do ołtarza, jego wzrok powęd­ruje na Elizabeth, nie na nią.

Tak być powinno, westchnęła zadowolona.

W jej orszaku, bardzo licznym, panował okropny za­męt. Znalazły się w nim wszystkie dzieci ze wspólnoty. Marigold, Jody, David, Tommy, Deirdre, Lilly i maleńka Dot, dla których stała się ukochaną ciocią. Śliczne ubran­ka na tę okazję uszyły dla nich panie z koła gospodyń, wkładając w nie dużo czasu oraz serca.

Nie widziała jeszcze Darcy'ego, ponieważ sierżant Matheson pilnował ciężkich dębowych odrzwi, które miał otworzyć w stosownej chwili. Mimo to potrafiła go sobie wyobrazić. Będzie boski.

Odmłodniał, pomyślała. Zniknęły zmarszczki wokół je­go oczu, ponieważ teraz pracują razem i dzielą się brze­mieniem, które przestało być ciężarem. Ponieważ medy­cyna okazała się cudowna, a życie usłane różami.

Amatorów masażu przekazała matce, pozostawiając sobie zaledwie kilka osób: tych, których Elizabeth oba­wiała się masować z przyczyn zdrowotnych, oraz tych, którzy kategorycznie domagali się, by robiła to Ally.

Wszystko układało się po jej myśli.

Nawet wiadomości na temat Jerry'ego. Przeżyje. I sta­nie przed sądem.


154

MARION LENNOX

Huknęły stuletnie organy: „Marsz weselny" Mendels­sohna w wykonaniu niezastąpionej Doris Kerr, która niemiłosiernie fałszowała.

Nie to jest najważniejsze.

Otwarły się dębowe odrzwia.

Przed ołtarzem czekał na nią Darcy. Jej Darcy.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
205 Lennox Marion Miłość i spadek
178 Lennox Marion Pod wspolnym dachem
132 Lennox Marion O jedno dziecko za duzo
Lennox Marion O jedno dziecko za dużo
Lennox Marion Wysoka fala
61 Lennox Marion Najlepszym lekarstwem jest zona
205 Lennox Marion Milość i spadek
Lennox Marion Szafirowa Zatoka
316 Lennox Marion Tajemnica Doktor Sary
Lennox Marion Dlaczego uciekasz Cari
078 Lennox Marion Dlaczego uciekasz Cari
701 Lennox Marion Księżna Rose
Lennox Marion Księżna Rose 2
Lennox Marion Najlepszym lekarstwem jest żona
0718 Lennox Marion Milioner dla Molly
Lennox Marion Na ratunek miłości
701 Lennox Marion Księżna Rose

więcej podobnych podstron