Bialoszewski Obroty rzeczy wybór


BALLADY RZESZOWSKIE

Ballada o miejscu odartego konia

Z zielonego lasów pierza

prowadzi chłop zwierza.

Idzie koń! Idzie koń!

W dziurawym cieniu liści - gniady,

w kalinowej lampie - cały blady,

na paprociach srebrny,

po łące - zesiwiał.

Taki koń! Taki koń!

Wiedzie chłop

jego bok.

Koń widokiem kiwa.

Góry, doły

do ich koła -

druga końska głowa.

Takie doły! Takie góry!

Każda góra

przy lazurach.

Jedna jest nie byle która,

ma na sobie Krosno,

tam od rana

wielki jarmark

łyska się i łyska.

Do niej koń! Do niej koń!

W drodze kamień Kamieńca

w lewych, prawych odmieńcach,

w czerwonych rumieńcach.

W jednym przegubie

gorzelnia kipi,

wlewa do wody

okowitę.

Wypił ją koń.

Upił się koń.

Leży na trawie.

W boku ma banię.

Chłop myśli: wieczne spanie.

Odarł go ze skóry

i odszedł ze skórą

do krośnieńskiej góry.

Odarty koń!

Odarty koń!

Zerwał się koń.

Czerwony latał.

Widzieli z murów.

Wchodzili na jabłoń.

Stali na skale Kamieńca.

Wołali ODRZYKOŃ! ODRZYKOŃ!

Barbara z Haczowa

- Barbaro z popiołu i srebra...

- Jestem z drewna.

- Barbaro spod szarego gontu...

- Jestem spod błękitu.

- Błękit masz na sukni

jeszcze niedojrzały,

a twój domek

to srebro i popioły.

- To wapienny tynk.

- Tynk?

- To wapienny tynk.

- Barbaro z cynobrem u głowy

w sukni opalowej

z płaszczem niebieskawym,

ale jeszcze jesteś

prócz tego, co tynkowali,

z popiołu i srebra dalej...

- A? Uderzają w deski

mojej kapliczki

jabłka.

- Tak, Barbaro,

niby jabłonie,

a jeszcze

kiedy głowę skłonisz...?

- Kiedy głowę skłonię?

Pokrzywy? - bez srebra.

A! łopuchy srebrne

ale tylko

po jednej stronie!

- Po jednej stronie,

bo po drugiej zieleń,

Barbaro.

A popiołu i srebra

na coś chyba zostało?

- ...Na kamienie!

- jesteś rozmowna,

Barbaro barokowa.

- Barokowa?

- Tak. Taka ruchliwa

dokoła.

- Prócz tego jestem święta

we wszystkich sukni skrętach.

- Wiem.

- A tam niżej rzeka

za plecami moimi

ucieka

i zawsze jakoś

pozostaje.

- Słyszę.

- A w bok, na wysokościach

siwe drzazgi poukładali

Panu Bogu Haczowskiemu.

- Widzę na wysokościach,

Barbaro przydrożna,

siwy kościół.

- O to to!

Jakem przydrożna,

nie znajdziesz w nim

gwoździa;

są za to

po pierwsze - pajęczyny,

po drugie - kurzu a kurzu,

po trzecie - dwa anioły,

co kopciły świecami,

po czwarte - belki

wedle andrzejowego krzyża

powiązane,

po piąte - same kołki

od sobót po izbicę,

po szóste - pusto,

po siódme - malowidła,

na suficie

na ścianach,

nad drzwiami czarni Żydzi

(Pan Jezus ze świątyni wygania)

i wszystko z drewna,

jakem drewniana,

i mówię ci...

Mówiła, długo mówiła

od tego kościoła na ustach

czerwonych - siwa.

Pamiętam - oczy malowane

mrużą się jeszcze:

- Belki od wschodu patrzą twarzami,

ale twarze wyjadł deszcz... -

mówiła długo

wszystko, co słyszała

moja znajoma z Haczowa

pod kościołem napotkana

świątkowa łopianowa...

Dukla amaliowa

Ćmy

czy nuty nocne

Lgną

na linie okien.

Dwór

jak szkło zabrzęczał

Cień

z szybami zmieszał.

W rokokowej Dukli bije dzwon

dzwon krynolin

Wysiadają z karet w błocie, błysk

błysk, ukłony.

Dłoń

w łabędziach gestu

Twarz

w koronkach szeptu

Biały uśmiech

z alabastru.

Dziś oto

Francuskim ogrodem szumna

Od teatru na wyspie na koturnach

Błękitna od kolebki

Z domu i męża rokokowa

Pani Amalia z Brühlów Mniszchowa

Podaje siurpryz

Wazy i wazony

Bukolicznych nastrojów pachnidła.

Aleje z akacji

Wydłużają jazdy

i majątki.

Znienacka menuet więdnie

Rwie się z peruk pajęczyna

Ziewnięcia układają się w pamlety

Odlatują wachlarze

Oddudniają karoce.

Pudrem kurzu zarasta

Szpinet i posadzka.

Opustoszałe komnaty

Z lustrem przy lustrze

Szepcą sobie w muszle

Złocone anegdotki

Porcelanowe plotki

Komódkowe tajemnice.

A to znaczy

Pani Amalia

Wchodzi w pejzaże snu.

Ktoś dotyka koronek jej dekoltu

Bonne nuit

Ma chérie.

Ścieram ci z oczu dukielskie pastele.

Tam miasto w bryłach korony

Gniazdo strusich piór

Uczta nowin.

Czy pamiętasz?

Były w Warszawie trzy damy

Trzęsły królewskim manszetem,

Intryga brzęczała jak szpinet

Aż... pękły struny.

Tak, Madame,

Puławy, Arkadia i ty,

Ty tutaj

Ma pauvre .

Zrywa się pani Amalia

Z szumów pościeli,

Kroki jej plącze menuet

Kto

z tych bram dukielskich

W próg

Potockiej Szczęsnej

Wysłał

w maskach zbrodnię

Błyszczał

śmierci złotem?

Stepy. Żydzi. Mokro.

Dukla - Krystynopol.

Wiedeń - Czerwona Ruś.

Żenienie żonatego.

Namowy:

Jedynaczka narzeczoną,

Co zrobić z żoną?

Jechała muzyka cygańska.

Liściki. Spisek pański.

Mniszchowie - Potoccy.

Duszą poduszkami.

Pomocy!

Nikt.

Krew do wody.

Człowiek nie ryba.

Woda wyda.

Szczęsnego

Szykowali na króla polskiego,

Pochowany w mundurze oficera rosyjskiego.

Pani do głębi dna zmierza,

Zapląsała menuetem poloneza.

W rokokowej Dukli

Krzyk luster

Szloch kryształów

Wśród stłuczonych mgieł

Mon Dieu!

Princessa rzuciła się do stawu.

Zanieśli ją

W kamiennych szafranach

przyćmionych

Na wieczny szum luster.

Złożyli

W boskim salonie

Magdaleny z Magdali i Dukli,

Której sama naniosła

Muszli,

Nazawieszała ażurów, koszyków,

Gron.

Książkę

Z palcem miejsce zaznaczającym

Odłożyła.

To jeszcze nic.

Sen w czepcu opadający.

I wór pieniędzy pod głową

Bo mówili na ludowo

Że z biednej rodziny.

To jeszcze nic.

Ale falbany - falbany

To rondo oszalałe

Sól smaku i elegancji

Dukielskie zwierciadło Francji.

I cóż

Magdaleno

Z teatrum ołtarza

Fioletów i różu jawnogrzesznico,

Módl się w girlandach ukłonu

Do rokokowego Tronu

Za topielicą

Z wody dna,

Za marmurowym niewodem

Za chłodem

Rzeźbionym,

Choćby

Pour passer le temps.

„Memento animae, Amaliae”

Motowidła odrzykońskie

Święte Dragie i Panagie

z oczyma jak owies.

A trzy dziewki w jednym oknie

patrzą na Kamieniec.

Od Międlipost

pan płoszy most.

Czaplim piórem płoszy.

Skaczą dyle po trzy.

Przekręcają dziopy głowy.

Przekręczają naraz trzy.

Matka leci do drogi,

nim pan wejdzie w proga,

daje pieroga.

Od Prokopa, Makarego

brody wiszą ze lnu

namaszczone niebiescieńkim

bielmem.

Pan patrzy:

trzy,

a na nich brody

do przędzenia.

Pan patrzy:

trzy

gliniane łupy

do pomaczywania.

A która mnie zachce

niech skubnie te wiechcie

niech mi na niedzielę

ślubną z nich koszulę

udzieje!

Przetykają wrzeciona

po glinach.

Wywijają poturaki

między dwa patyki.

Motowidło

jak skrzydło

świętego Gawryła.

Trzy gliniane miski

od maczania wyschły.

Fruwa w niciach każda.

Nie skubnęła kołacza.

Hulają kądziele

nawet w niedzielę.

Matka idzie na mszę:

Za co Boga macie?!

Matka wraca ze mszy.

Przeklina wszytkie trzy.

Córki w skały rosną.

Jeszcze chwilę furkocą.

Już na wieki posną

nad Krosno.

Pan z piórem na koń.

Odjeżdża Odrzykoń.

Zmiłuj się, Cerkiewna

z żółtego drewna.

Zmiłuj się, Czerwony

od srebra.

Słone rozstaje

Pani Bronisławie Solińskiej

On jej cały gościniec

wysypał solą,

ale pani w dwa po ślubie

już innego wolą.

On jej dywanami

obrzucił podworzec,

ale pani ucieka

z innym przez Żarnowiec.

Koło u kolasy

zawrotnie się kręci,

uciekają w ruskich świętych,

w siwą stronę cerkwi.

Sól z gościńca starta

przez małżeńskie lata,

ale pan jej nie zapomniał

i rozpuścił konia,

Na żołędnym koniu

pan kolasę goni,

nie zadmucha ruski anioł

spopod ruskiej bani.

Pan za kołem skacze:

już cię wnet zobaczę!

nic nie mówią cerkwie,

jeno Solny płacze.

W roztrzęsionym oknie

pani głowę cofnie,

nie pomogą jej Paraski

ani ruskie krokwie.

Dopadł koń do koła.

Ta o litość woła.

Pan posypał litość jak sól,

Krzyż wystawił na swój ból:

Boże przebacz - po ramionach.

Ejże, ruskie banie

zobaczyły panią,

a szpaczkowy chłopak-anioł

wybałuszył ruskie gały,

zaświstał skrzydłami.

Wraca we dwór pan,

ciśnie klamkę sam,

frasobliwy w pięknym pasie,

cały się w posadzce kładzie,

żarnowiec zasiał.

Stara pieśń na Binnarową

Prowadź nas, przenico,

złota błyskawico,

przez fiolety owych wzgórz

między blaski kukuruz

z żółcielami pospołu,

słonecznikiem upału,

miodem rozlanym powietrza -

dywanami spod Biecza.

Wyjdźcie, stłoczone w kapliczce

świątki z dziwacznym licem,

pokażcie najbliższą drogę

fiołkowym i żółtym rękawem.

Już woda z rowem zakręca.

Kończy się droga gorąca.

Wierzby zgromadzone

dmuchają w pnie spękane.

Widać czarne prawie

bożych ścian modrzewie.

A szparami zapachy się leją

od pajęczyn, kwiatów i drewien.

O Anioły-Stróże,

o deski w różnym kolorze -

od kaplicy swojej wyjdźcie,

tęczę z drewna nam pokażcie,

w skrzyp cichuśki i lekkuśki

odemknijcie drzwi kościoła.

Otworzyły!

O pajęczyno kolorów!

Bogarodzica Dziewica,

złotem gotycka Maryja

nad ołtarzem płonąca

koralami u szyi,

u twego syna Gospodzina

cała Jerozolima:

na ścianie

po prawej stronie

w żółtościach,

w kolcach zieleni

skręcone - głowa przy głowie

orszaki wielkopiątkowe

farbami i kurzem się trzęsą

na kusych nogach.

Kyrie elejson!

Adamie - ty boży kmieciu,

Ewo - z tej samej kłody,

we dwoje ołtarz dźwigacie,

aż pogrubiały wam łokcie.

Kyrie elejson!

A po prawej stronie

białe, zapylone

trzy Maryje poszły,

drogie maści niosły...

Gdy na drodze były,

tak sobie mówiły:

Jest tam kamień niemały,

a któż go nam odwali?

- - Grób święty

zarósł pajęczynami - -

- - - anioły siedzą

zakurzone, białe -

śpiewają:

...Nie trwóżcie się, Dziewice,

ujrzycie Boga lice...

Wstał z martwych, tu go

nie,

tylko jego odzienie...

Alleluja!

Gdy prowadzili ołtarz,

święty Michał stał na szczycie,

trzymał miecz zapylony

i wagę z przydrożnym kurzem.

Ale pułap kwieciesty

kościoła

był za niski

dla archanioła,

więc przefrunął ponad chór,

wziął miecz, wagę,

na niej - kurz

i tak czuwa.

Drewniany Michale Archaniele,

ty na drewnianych aniołów czele,

Stróżu Stróżów malowanych

i

posiwiałych od śniegu

niecałych po zacieku...

Oto pomniejszone Stróże

o tęczowym kolorze

wśród kaplicy swojej

trzeszczą w cytry i wiole

rano, wieczór, we dnie, w nocy

ludzkim śpiewom do pomocy.

Śpiewy zostały

w kalinie, w jęczmieniu...

w makówkach -

pod ołtarzami...

Gdy potrącić je,

roznosi się pył po sumie:

...Ty przez aniołów...

...ty przez aniołów...

...ty przez aniołów...

Cisza.

W nawie

na cieniach zastrzałów

ostatnia tajemnica:

po lewej ręce

zbawieni,

po prawej

potępieni,

a wszyscy

przyprószeni...

Amen.

BALLADY PERYFERYJNE

Ballada o wyplataczce krzeseł

Jej powołanie - tajemnicze:

musi pleść.

Nie przedostaje się przez Wisłę,

sam na lewy brzeg.

Jej - jednym łykiem

przeciąga życie

równiutko, gładziutko

jak krem.

Z kremowego...

Z łyka - osnowa

Z łyka - wątek.

(Z łyk herbaciny.)

Dawne przez dawniejsze

raz igłą, raz miną - w krześle

przesadza - aż trzeszczy.

Żądłuje dratwą

roi w krem kratkę

komórkuje ramkę

wosku plastrem.

Przełapuje - pion - bok - skosami

do prawej od lewej do prawej

pojedynczo lub na dubelt

trzy dni w jednym ulu dłubie.

A jest:

rąk lnianych

rzęs białych

oczu lnianych

zmarszczek białych

włosów lnianych

rąbków, strzępków

stołeczka siwego

i w zaplecenia posłannictwie

na sam raz: gdy się krzesło wypchnie.

Kilometry łyka wnosi

w białym dzbanie

na czarno odbijanym

od róż emalii.

I tam ma nocną koszulę

w wieczny deseń krwi

na dowód delikti,

że

jej ją bił i bije i pije jak pił

i to nie z alkoholii

ale że kocha

ale że zazdrość

melancholie

bo ona ma całe ciało

lniane: a - o!

i z tym obiciem - jak emalię

i wszystkie za nią

na ziemi siadają

powietrze z podziwem

każdy łyka.

Z łyka - na skos.

Z łyka - poziom.

Z łyka - pion.

(Z łyk herbaciny.)

Raz brzeg

Siekierek,

Raz Mary-

mont,

ima łyko, okręcz czółenko

i ma - to lewe kółko z Wisłą.

I nie ma nic na imię, na nazwisko,

tylko w ogóle Okólna .

Przykęci się - musi pleść!

Nie pomoże: krzesło wynieść,

znajdzie: nadal służyć powinnoś .

Którym w kratę do roku

dokrzyżuje misję,

tam mają trzy dni,

tam mają doroczny dopust

na - jak się krzesło wypchnie.

Kiedyś - jej się skrzyły

całe garnitury,

słupki na kwiatki,

stoliki, kanapki,

konfesjonały.

Teraz - tylko te plecy

Teraz - tylko te zyce.

Że żal łapie za ręce.

Że w oczach żalu zarzewie.

W jednym ruszcie trzy dni grzebie.

Każdy zmrok zetlały

drożki palcom gubi,

każdy osiwia-

ły

ka...

łyka - na skos.

Z łyka los to...

(z łyk herbaciny)

...to posłannictwo

nieustające

choć się zwijają w łyko łokcie

gdy głową - w skok - o krzesło - zaśpi

choć nie wie, o co się ocknie

że przerwie, że zacznie

bo byle ledwie tknie

co łyku, co dratwie

czółenko - wie

jak tam te

i te

de

Ballada z Makaty

Jest sobie zielony ogród

na wszystkie pory

w rajskie szczypiory

w drzew kalafiory.

Panna tu leży w jarzynie

(myśli, że na mięcie),

za długie nóżki - podgięte,

obie lewe i przejęte,

łokcie podpierają brodę -

z boku widzianą urodę -

odwrotną urody modę;

nad urodą wieniec dziwny

krakowski z Pelcowizny.

Na co panna czeka

z zamyśleniem na flekach?

Anilinowe ptaszki

weselą ogród rajski.

Jeden chudy ptaszek

w palcach chłopca śpi,

jak do panny nadszedł -

zagrał fi-fi-fi!

A co to za plebejusz?

A co ma za kapelusz?

Kapelusz ma jak dudy...

A gra ten patyk chudy.

A słychać go za flety,

aż panna tupie we fleki.

Trzepoczą pantoflowe wstążki,

dygają rajskie widoczki.

Panna w tych bucikach

na leżąco fika,

stuka w pantofelki

oberki - sztajerki:

Raj tu nielichy,

graj pan - muzyki!

ja pantofelkami

radi-radi-ra!

Maj

mi po głowie

ow-

szem nie powiem

radi-radi-radi-

ra-ra!!

Graj, panie młody,

do końca pogody,

póki te ogrody

nie tracą urody,

a że te ogrody

nie zmienią urody

ody-rydy-rydy

uha!!!

Dwie kuźnie najpóźniejsze

U wielko-wielko-miejskiej - wielko-worowej

Grochowskiej

domów sypie się groch.

Między grochami przeszło 100

nagle luźniej:

dwie kuźnie;

maczki to?

E, dwa ogniki w gniazdach płotu,

dwie Wulkanowe komnaty,

wdzięczniej: dwojaki...

oj, Kupało

oj, Łado

co za baśń!

ej, Warszawo

ej, Prago...

Bujajcie nami - huśtawki dwie,

huśtajcie dotąd, gdzie

roku pańskiego

roku końskiego

targu na Grochowie

końskiego

stukano nimi

o Wołominy

a na końskie szczęście

pito w Kobyłce.

A jeszcze teraz tu koński rok.

One tu wstęp mają

jak w szarozłoty obrok,

zobaczonych kowali

torbami sobie przypinają,

zaś szczęściami wygiętymi

na nowo przytupują.

U rozstaja poprzód kuźni

bodą się dyszle,

dopóki panowie koniowie

do nich nie przyszli,

starzy panowie bogowie

na czterech nogach -

wożą ludek swój

po grochowych kamieniach...

Grochowska - Grochowska

wielki drąg

w mrowisku miasta.

A dwie kuźnie,

kiedy wieczór późny,

to patrzy do Grochowskiej

dwoje oczu końskich.

Filozofia Wołomina

1. Obecność niepewna

W nocy lepiej widać kości.

Uliczka jak chuda kość.

(Inne jak kość z jej kości.)

Ona ma nawet tę stronę od śniegu

odpolerowaną, szarą i wydziobaną w pory.

To nad nią babka ukazuje się

w swym porze - w okienku,

siwa - nie jak wrona od kości,

ale jak drewniana od zegara kukułka,

bo kukułka wyskakuje na kościstym patyku,

a babka ma wydziobane usta po uśmiechu

i wystu, wykukuje niemo

swój czas pozasłoneczny

wyłączenie zrytmu

chudą kostką niezgody.

2. Mit naoczny

Budka piwa - stajenka Wołomina,

nad nią strzecha nie... markiza.

Pytacie o gwiazdę?

Jest

na jawie umlatarni

i prócz tego długa jak sznur

wisi i rozbija się o śnieg.

Markiza

przewleczona

gwiazdą.

Dla kogo szopa?

Wiem, sprawdziłem: dla trzech

pasterzy w waciakach,

stebnowanych króli,

dla nich tylko codnieje.

U drugich brzegów śniegu

czekam,

czy przyjdą i dziś.

Troi się nowy śnieg.

Co będzie, gdy nie przyjdą

i ten biały budkę z piwem zawiekuje?!

(Już to samo było

z granistosłupami świątyń, które

odbito z piasku.)

Nikt wtedy nie odgadnie jej obrządku.

Karuzela z madonnami

Wsiadajcie, madonny

madonny

Do bryk sześciokonnych

...ściokonnych!

Konie wiszą kopytami

nad ziemią.

One w brykach na postoju

już drzemią.

Każda bryka malowana

w trzy ogniste farbki

I trzy są końskie maści:

od sufitu

od dębu

od marchwi.

Drgnęły madonny

I orszak konny

Ruszył z kopyta.

Lata dokoła

Gramofonowa

Płyta,

Taka

płyta:

Migają w krąg anglezy grzyw

I lambrekiny siodeł,

I gorejące wzory bryk

Kwiecisto-laurkowe.

A w każdej bryce vis à vis

Madonna i madonna

W nieodmienionej pozie tkwi

Od dziecka odchylona

- białe konie

- bryka

- czarne konie

- bryka

- rude konie

- bryka

Magnifikat!

A one w Leonardach min,

W obrotach Rafaela,

W okrągłych ogniach, w klatkach z lin,

W przedmieściach i niedzielach.

I w każdej bryce vis à vis

Madonna i madonna.

I nie wiadomo, która śpi,

A która jest natchniona

- szóstka koni

- one

- szóstka koni

- one

- szóstka koni

- one

Zakręcone!

I coraz wolniej karuzela

Puszcza refren

I preryfe

rafa

elickie

madonny

przed

mieścia

wymieniają

konne piętro

- - - - - - - -

Wsiadajcie

w sześcio...!

Rozprawa o stolikowych baranach

Fantazjo warszawskiej Pragi,

masz assyryjskie rogi

i jedną nogę

czerwono

lakierowaną.

O bazar! bazar! bazar!

O baran! baran! baran!

To jego profil

- jak z lewej ręki -

i jego baranica piękna -

ach! dwa profile Nefretet

z liworyzacją tete à tete.

Cztery czerwone kropki uszu.

Babilony

trefione w srebra z tłuczonego lusterka

i czerwone chorągiewki,

kożuchów złote Homery,

lazurowe cokoły.

A dalej: barany

w koronkach brabanckich

i barany z Bizancjum,

i barany w koronach oryniackich...

Jaki zwrotnik?

Wiek który? - - Czas który?

Magie - religie - rytuały.

A to wszystko z jaskiń

pod miastem,

nieustanne Mentony gminne,

a to

nieprzerwane dylu-dylu

dyluwium

preryferyjne.

Tryptyk pionowy

Sny, moje sny!

Jak dzwon - ten próg.

Patyki cienia wiszą.

Brązowo gładzi,

szaro kłuje,

a pod palcami

rąk i nóg

tak samo

mnie

czy im

kurzą się pnie

piszczały

krosna

dziurami melodyjnymi:

1

W dole - w dole - z góry na dół

Cecylia gra na maglu,

kufry, klaty przesuwa,

drewniane zęby - jej męczeństwo - -

święta Cecylia w politurach,

koło - manuał - emmanuel

wał - interwał - fuga.

2

A ta Dorota - nosicielka,

a kosze jak skóra chleba,

w koszach węgle, na węglach drzewa,

schody w pręgach,

sęki na plecach - -

wysoka droga omdlewa.

3

U góry - szare szare mury,

u góry święta Weronika,

rozpięte ręce w strych - i w strych - -

w płachtach bielizny mokra twarz

wysycha i ucicha...

...Taki śnie mój! Stary sprzęcie,

w koronce korzenie masz i czub.

Na zawiasach dzwon się kręci

na zamknięcie

snu.

SZARE EMINENCJE

O mojej pustelni z nawoływaniem

1

Nie jestem godzien, ściano

abyś mię ciągle syciła zdumieniem...

to samo - ty - widelcze...

to samo - wy - kurze...

Jakże jednak tu nie ulec

twojej piramidzie mojego odosobnienia?

a twoim - brzękom nazwy

która nadziewa

moje ciasto ucha?

a waszym szarym - z was samych - drogom

w które i mnie zabieracie?

Tak

w mojej pustelni kusi:

samotność

pamięć świata

i to, że mam się za poetę.

Dziwię się

i dziwię siebie,

i komentuję wciąż żywoty otoczenia.

Więc nocą

mija dni czterdzieści

albo cały anachoreta,

a owe pychy

apetyty

swawolne wole

robią ze mnie gniazdo.

2

Kruk mi chleba nie przynosi.

a grota - numerowana,

wisi drzewo ze sznurków,

kwitnie papierami,

kwitnie ówiecznik ze stołowych nóg

a drugi świecznik - prawdziwy.

Ostatecznie - mówię z ludźmi.

Nie piszę dla samych szaf.

Więdz bądź - o ja! - garbaty

garbem pokory przed ziomkami

i garbem porozumienia.

Zrozumcie po ciemku:

brzęczy srebrna korona stołu,

słychać miasto w skrótach i ukosach.

zapalcie światło:

czy nie zamiesza się

każdy z was - w żółtej szklance,

dokoła której

ociera się półtora wymiaru?

Zgaście światło:

oto magazyn kontemplacji,

cały jesteś pokryty sercem,

rozgrzesz mnie!

Włóż, włóżcie papierow kwiaty do czajników,

pociągajcie za sznury od bielizny

i za dzwony butów

na odpust poezji

na nieustanne uroczyste zdziwienie...!

O obrotach rzeczy

A one krążą

I krążą.

Przebijają nas mgławicami.

Spróbuj schwycić

ciało niebieskie

któreś z nich

zwanych pod ręką ...

A czyj język

najadał się całym smakiem

Mlecznej kropli przedmiotu?

A kto wymyślił,

że gwiazdy głupsze

krążą dokoła mądrzejszych?

A kto wymyślił

gwiazdy głupsze?

Podłogo, błogosław!

Buraka burota

i buraka

bliskie profile skrojone

i jeszcze buraka starość, którą kochamy,

i nic z tej nudnej fisharmonii

biblijnych aptek

o manierach

i o fornierach w serca, w sęki

homeopatii zbawienia...

tu nie fis

i nie harmonia,

ale dysonans

ach! i flet zaczarowany

w kartofle - flet

w kartofle rysunków i kształtów zatartych!

to stara podłoga

podłoga

leżąca strona

boga naszego powszedniego

zwyczajnych dni

i takie słowo koncertujące

w o-gamie

w tonacji z dna

naszej mowy...

Podłogo nasza,

błogosław nam pod nami

błogo, o łogo...

Swoboda tajemna

Przekazywali sobie ściany

jak plazmę życia.

Hodowali w rodzinie

pra-szafy

pra-klamki.

Gdy rozkręciły się zwoje schodów,

gdy poszedł dom

na dno,

czuli: szafa została w ich małej wątrobie,

mysleli prawie: kredens istnieje

poprzez powiedzenie.

wystarczy zaskrzeczeć ustami -

śmieją się drzwi...

Krajobrazem rozłupanym na syntezy

szli do podłogi obiecanej,

którą obiecywał

każdy sam sobie.

Nie zaśpiewali Eklezjasty.

Marność jest dla wybranych.

Wybranych jest mało

Albowiem - wybiera

każdy -

sam siebie.

Szare eminencje zachwytu

Jakże się cieszę,

że jesteś niebem i kalejdoskopem,

że masz tyle sztucznych gwiazd,

że tak świecisz w monstrancji jasności,

gdy podnieść twoje wydrążone

pół-globu

dokoła oczu,

pod powietrze.

Jakżeś nieprzecedzona w bogactwie,

łyżko duszlakowa!

Piec też jest piękny:

ma kafle i szpary,

może być siwy,

srebrny,

szary - aż senny...

a szczególnie kiedy

tasuje błyski

albo gdy zachodzi

i całym rytmem swych niedokładności

w dzwonach palonych

polanych biało

wpływa w żywioły

obleczeń monumentalnych.

Sztuki piękne mojego pokoju

1. Szkoła śpiewu

Szafo szafo Semiramido

piramido

Aido

opero w trzech dzwiach!

A od każdych rozwidnień

zaświeceń

błyszczysz w cztery płaskie świece.

Gdybym umiał śpiewać w tobie

ach

spróbuję arii O szafo...

Jeden powiedział:

taki żydowski kloc -

ta szafa to Golem.

I kto wie?

Kto zna jej noc?

I jej żyrandole?

2. Szkoła tańca

Pod moją różową tapetą

arcy-moja różowa

na trzy takty

pufa.

- -

Gramy Fredrę albo Moliera.

Ona (wybiera, podrzuca tekst): ...O Klaro!

Ja: O Klaro, kiedyż przyjdzie chwila wypłakana...

Ona (podpowiadając): ...sroga sercu rana...

Ja: Pani na imię Klara?

Ona: Czy to postać rzeczy zmienia?

Ja: Ach, pani się zarumienia...

A jest zawsze przecież otulona

w warszawskiego księstwa amaranty

więc co chwila

jako czwarty

z trzema jej turniurami

tańczymy kadryla...

I tak schodzi mój czas delikatny.

3. Szkoła nieprzyzwyczajenia

Firanka - na zwierzęta nastroju

pajęczyna z okazji świata.

Uczepiony jej

pająk

mojego pokoju

soir - espoir

a to - już się rozwidnia.

Wieczorem

dotknąć kroju krzesła -

brzdąknąć na byle linii siennika -

posmakować suchy okruch sufitu -

to wpadają stadami

wszystko co się skojarzy

jak ćmy -

czego by nie pomyśleć.

Tyle ich! Tyle ich!

Aż krążymy i my -

i wołamy (ja, piec, sienniki):

Aniołki - aniołki

siadajcie na ścianie

tu tu!!!

Siadają.

Śpiewają gamę:

do

my

sły

rze

czy

wi

sto

ści

rze

czy

wi

sto

ści

do

my

sły

- - Uczepiony jej pająk mojego pokoju

a to - już się rozwidnia.

Puste oka mrugają firankę.

Teraz tylko - przeznaczenie

welon Ananke -

albo bogini zmęczenia

byleś tylko nie zesłała

do rzeczy przyzwyczajenia.

Włóż, włóżcie papierowe kwiaty do czajników,

pociągajcie za sznury do bielizny

i za dzwony butów

na odpust poezji

na nieustanne uroczyste zdziwienie!...

POKREWIEŃSTWA

Do NN***

nagle

wycinasz się

z pomieszanych form ulicy

wypukłością nóg

twarzy

zbliżasz się - pół

mijam cię - pół

jakże mi szkoda

tej zawsze jednej strony nie widzianej!

odchodzisz - pół

ruch innych

kroi cię

w coraz drobniejsze

kawałki

niec mi z ciebie nie zostało

nagle

Od ziemi nie odrosnąć

Wieczorem

wracam

sztywną

przezroczystą,

wieczorem

wracam

lunetą,

podejrzewam

sztuczne zimne dziecko gwiazd

o siebie,

chrzęszczą mi

szklane rurki oddechu

od połączenia z

prze-stworzami

- stworzonego

przetworzonego

schowaj mnie

przed obcymi matkami,

moja matko od nóg,

moja gwiazdo.

Zielony: więc jest

Jesteś... nie jesteś...

wierzyć w ciebie czy wątpić

z czego byś nie był -

albo gdybyś nawet

z niczego był

- - zielonyś -

od księżycowej glazury

pejzazu zimowy

po prostu fajans

trochę zamieszkały

i zimny - -

z ornamentami drzew i mgły

na brzegu

A gdy nic nie wiem o tobie

ani o robaku mikropustki

który cię gryzie

ani o nazwaniu cię śniegiem

krańcem miasteczka

spodem

miesięcznej nocy

możesz mi zagrać

najpiękniejszą część niepokoju

LIRYKA SPRZED ZAŚNIĘCIA

Świadectwo snu

Za płotami łóżek

my - bydy kinowe

snu.

Nie możemy tupać

ani klaskać.

Co najwyżej

krzyczymy małpim językiem,

naszym starym narzeczem,

o rzeczach najnowszych.

I naprawdę

przeżywamy wtedy

własną cywilizację.

Liryka śpiącego

fruwam

fruwam

na trapezach przyśnień

fruwam

w latającym cyrku rzeczy

nad tobą

nad jawnym

nad zwykle przytomnym

jestem wszystkimi

i bywam wszystkim rzeczami

ale nie tobą

byle nie tobą

mój leżący na dnie

moja góro oddechów

która stopniejesz

przebudzeniem

mój ty

który spłyniesz

Moje jakuby znużenia

Arturowi Sandauerowi

Wyżej

hejnały kształtu zamieszkiwania dotyku

wszystkie pogody zmysłów...

Najniżej - ja

to z moich piersi wyrastają

schody rzeczywistości.

I nic nie czuję.

Nic soczystości.

Nic koloru.

Nie tylko nie jestem

którymś z testamentowych bohaterów

ale gorzej niż flądra

przylepiona do dna na zdychanie

z uciekającymi w górę

pękami balonów oddechu

gorzej niż kartoflana matka

która wypuściła

olbrzymie jelenie rogi kłączy

i sama - skurczona

prawie do zniknięcia.

Uderz mnie

konstrukcjo mojego świata!!

AUTOPORTRETY

Autoportret odczuwany

Patrzą na mnie,

więc pewnie mam twarz.

Ze wszystkich znajomych twarzy

najmniej pamiętam własną.

Nieraz mi ręce

żyją zupełnie osobno.

Może ich wtedy nie doliczać do siebie?

- - -

Gdzie są moje granice?

- - -

Porośnięty przecież jestem

ruchem albo półżyciem.

Zawsze jednak

pełza we mnie

pełne czy też niepełne,

ale istnienie.

Noszę sobą

jakieś swoje własne

miejsce.

Kiedy je stracę,

to znaczy, że mnie nie ma.

- - -

Nie ma mnie,

więc nie wątpię.

Autoportret radosny

Nie myślcie, że jestem nieszczęśliwy.

Cieszę się, że myślę.

Myślcie, że się cieszę.

Świadomość jest tańcem radości.

Moja świadomość tańczy

przed lampą deszczu

przed łupiną ściany

przed sklepem spożywczym z wiecami kapusty

przed ustami mówiących przyjaciół

przed własną ręką nieoczekiwaną

przed niewydrążoną rzeźbą rzeczywistości -

w przepychu najlepszej zabawy

i najwznioślejszego nabożeństwa

nieoddzielnie

moja świadomość tańczy.

A kiedy porwie się taniec,

zwyczajem każdego kłębka,

pójdę do nieba -

gdzie się nic nie czuje,

gdzie od początku byłem, zanim byłem,

gdzie już do końca będę, gdy nie będę,

tam - radość nie do opisania.

. . . . .

To wszystko.

Szare pytanie

Biele zaszły szmaragdową szarością:

biały papier z kubkami na stole

kawałek pościeli

imbryk.

Jakiż blask

zaćmił mi okno?

Co tam słychać

dziś

w dole miasta?

Który to dzień stworzenia świata

i jakich ludzi?

GROTESKI

Ach, gdyby, gdyby nawet piec zabrali... Moja niewyczerpana oda do radości

Mam piec

podobny do bramy triumfalnej!

Zabierają mi piec

podobny do bramy triumfalnej!!

Oddajcie mi piec

podobny do bramy triumfalnej!!!

Zabrali.

Została po nim tylko

szara

naga

jama

szara naga jama.

I to mi wystarczy:

szara naga jama

szara naga jama

sza-ra-na-ga-ja-ma

szaranagajama

Ballada o zejściu do sklepu

Najpierw zeszedłem na ulicę

schodami,

ach, wyobraźcie sobie,

schodami.

Potem znajomi nieznajomych

mnie mijali, a ja ich.

Żałujcie,

żeście nie widzieli,

jak ludzie chodzą,

żałujcie!

Wstąpiłem do zupełnego sklepu;

paliły się lampy ze szkła,

widziałem kogoś - kto usiadł,

i co słyszałem?... co słyszałem?

szum toreb i ludzkie mówienie.

No naprawdę

napawdę

wróciłem.

Dwa przekłady

1. Przekład z parasolki

Ja

wrona

miękki dzwon

galanteryjny szpon

takt ronda

galanteryjny szpon

takt - rona

to deszcz - to on

toon

ton

-

Rozpiąć mnie sufitowo

nad żarówką

a zaświecę tamta

indiańska -

natchnione

słońce

dyletanta

2. Przekład z materaca

Pasy - Matissy - Bonnard

Chór z trąbkami - pode mną

zatopione skręcenia

śpią ślimaki śpią

Pasy - Matissy - Bonnard

Studium klucza

Klucz

ma

zapach wody gwoździowej

smak elektryczności

a jako owoc

to on cierpki

niedojrzały

będący cały w sobie

pestką.

Zaznaczam: mogłem się przesłyszeć

Tekla Tekla Tekla Tekla

Teklo, zegar cię woła...

Nie ma Tekli,

wyjechała Tekla.

Jakże Tekla wyjechała,

kiedy krzesła zamknięte

doniczki zamknięte

żyrandole zamknięte -

jakże ona wyjechała?

Tekla Tekla Tekla Tekla

Teklo, zegar cię woła...

Nie było Tekli,

nie było,

nawet gdyby lustro w lustrze

w lustrze lustro

lustro w lustrze -

nie było jej,

nie było.

Teklo...

I zegar usnął.

Miron Białoszewski, Obroty rzeczy, Obroty rzeczy, PIW, Warszawa 1956

8/8



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Miron Białoszewski Obroty rzeczy
Miron Białoszewski obroty rzeczy
DONOSY RZECZYWISTOŚCI Miron Białoszewski, DONOSY RZECZYWISTOŚCI Miron Białoszewski
Miron Białoszewski DONOSY RZECZYWISTOŚCI FRAGMENTY
Białoszewski Miron Donosy rzeczywistości(1)
D19190295 Rozporządzenie o wyborach poselskich do Sejmu Ustawodawczego Rzeczypospolitej Polskiej w
Białoszewski Miron Donosy rzeczywistości
Barańczak St , Rzeczywistość Białoszewskiego
Organy wladzy Rzeczypospolitej Polskiej sejm i senat
W7 WZNACNIACZ OPERACYJNY RZECZYWISTY
122 Organy wladzy Rzeczypospolitej sady i trybunalyid 13886 ppt
Czynniki warunkuj ce wybor metod nauczenia odpowiednich dla

więcej podobnych podstron