Kobieta z parasolką


Kobieta z parasolką

Szliśmy zwartym krokiem po grząskim i wilgotnym niebie. Lepkie jesienne południe zalegało nad gwarną, brzydką ulicą. Nie było ciemno, raczej półmrok zachmurzonego sklepienia, trudno było radować bielmo oka - choć żaden z nas nie zamierzał umierać. Przypominało to raczej zmagania wiecznych tułaczy, którzy nie znają dnia ani godziny w swej podróży. Szliśmy przed siebie i na razie to wystarczało - przed siebie, ale w istocie ciągle wstecz…

„Gdzie pójdziemy” - ponagliłem kapitana, jak przystało na mnie upierdliwym pytaniem o drogę. No tak można było by się zastanowić: czy jest sens pytać Latającego Holendra dokąd zmierza? Dawno o tym zapomniał, nie miał celu, przed nami pozostał jedynie bezkres szarych chmur. Było to smutne: pusta popielata ściana, ocean westchnień bez żadnej wyspy, na której można byłoby zacumować okręt. Pozostało tylko brnąć przed siebie w nadziei, że za horyzontem coś może się znajdować. Za horyzontem mogło być tylko gówno, trzeszcząca kula zgniecionych szumów, w którą wpadały rozpędzone auta. Automobile z manifestu Marinettiego, nie znające strachu, zepsute do szpiku kości, metalowe rotwailery. Nasz okręt wyglądał przy nich nieco archaicznie, głupawo. Równie głupio jak zamknięta wschodnia brama wydziału, która będąc otwarta, pozwala by przechodzić na skróty. Niestety ktoś postanowił ją zamknąć - tak by droga do biblioteki była wyłącznie okrężna.

„Tu niedaleko fajny klub jest” - odpowiedział pogodnie, choć było widać ile wkłada w to wysiłku, jego oczy mówiły „to bardzo daleko, za daleko byś mógł tam płynąć sam”. Zapiął studencką, zniszczoną kapotę na jeden guzik po czym rozwinął żagle. Płynęliśmy nurtem Piotrkowskiej…

Zwinne przekręcił koło sterowe, Dżazga była przed nami. Kolejny smętny pub, naszprycowany melanżcholią pustych stolików. Butwiejący tandetnością światłocieni, nachalnie napraszających się odwiedzającym, próbując wczytać się w ich sumienie. Ile głów zostało złożonych w ofierze Bachusowi na srebrnym blacie barku, mogłem się tylko domyślać. Należało spojrzeć w zakręcone oko kelnera i spróbować się tego domyśleć ale wtedy było mi wszystko jedno, byłem z nim a on nie patrzył przed siebie.

Podpłynęła do nas młodziutka kelnerka kołysząca biodrami jak mątwa i podała nam dwa piwa. „Ładna” zarzuciłem grubiańsko, nie spojrzał na mnie, w tej chwili w ogólnie na mnie nie patrzył na mnie, za to z dużą prędkością opróżniał kufel. Spojrzał na zjawisko, które oddalało się od nas chwiejnym krokiem, oczami zoologa. Widział bowiem tylko głowonoga, miękkie stworzenie z galeretowatej substancji. Czytałem jak w myślach szeptał: W sytuacji zagrożenia mątwa wystrzeliwuje ciemnobrązową substancję, z worka czernidłowego. Tworzy się wówczas wokół niej ciemna osłona, która dezorientuje i zniechęca napastnika. Potrafią zmieniać barwę, dzięki czemu łatwo dostosowują się do koloru otoczenia.

Wyczułem pogardę wyślizgującą się z jego bystro zerkających oczu - z czasem jednak robiły coraz bardziej mętne, dochodził do siebie. W końcu źrenice kapitana zupełnie zastygły utkwione martwym punkcie pomiędzy ścianą o drzwiami. Zaczął mówić…

Mówił głównie o niej, do dziś nie wiem kim była ona - stanowiła zapewne esencję wszystkich znaczeń, trujący narkotyk, którym się odurzał. Odczytywałem jej z kształty papierosowego dymu, to była kobieta. Przez przymrużone powieki, dostrzegałem widmo tej istoty, kolejne sekwencję jej ruchu. Zwolnione posunięcia w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara, przestawiały dość zmyślnie złożoną animację. Z czasem zaczęło mi się wydawać, że warstwo przenika się w niej kilka a nawet kilkadziesiąt dziewczęcych gestów, niektóre z nich były bardzo radosne, inne zaś żałobne i piekielnie smutne. Czy wszystkie mogły należeć do jednej i tej samej istoty? Gdyby tak było uznałbym ten obraz prawdziwą symfonię - rapsod przesycony muzyką sfer. Ujrzałem jednak tylko niewyraźną impresję… kobietę z parasolką.

„Tak myślisz” - spytałem nieśmiało „Tak, dalej popłynę sam” - zamruczał. Potem widziałem go jeszcze parę razy, niestrudzonego w swej wędrówce, przeciwstawiającego się porywom wzburzonego morza uczuć. Stawiającego czoła macką potwora ludzkich namiętności. Patrzyłem jak zatacza coraz szersze kręgi zapuszczając się w kolejne niezbadane tereny. Z czasem zniknął - wciąż jednak jak wraca; widuje go w jej oczach…

12 Kwietnia 2010



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
KOBIETA Z PARASOLEM
kobieta z parasoklą
Kobieta z parasolką
0198 ac Claude Monet Kobieta z parasolka
kobieta z parasolka
5 żywienie kobiet ciężarnych
KOBIETA
Migracje kobiet
typy kobiet www prezentacje org 3
Ginekologia fizjologia kobiety i wczesnej ciÄ…ĹĽy I
Sposób żywienia kobiet przed i w ciąży2005
och te kobiety www prezentacje org
ZALECENIA ŻYWIENIOWE DLA KOBIET KARMIĄCYCH
kobiety2(1)
Zrozumieć kobietę
KOBIETA CIĘŻARNA
ciaza u kobiet z chorobami nerek

więcej podobnych podstron