20 Elliot Robin Zagubiona w miłości


ROBIN ELLIOT

Zagubiona w miłości

ROZDZIAŁ PIERWSZY

I wtedy królik zjadł pelargonię.

Stało się to przysłowiową kroplą, która przepełniła kielich goryczy. Tego było już stanowczo za wiele dla nadszarpniętych bieżącymi wydarzeniami nerwów Kendry Smith. Ostatnie dni stanowiły jedno pasmo nieszczęść. Najpierw złapała gumę. Potem okazało się, że również zapasowe koło jest do niczego. Wiatr rozerwał jej parasolkę w czasie ulewnego deszczu. I jeszcze ta dziura w zębie, która spowodowała godzinę strachu u dentysty, odznaczającego się niezwykłym upodobaniem do czosnku. Zniszczenie czterech par rajstop, złamanie paznokcia i zgubienie ulubionej szminki uzupełniły plon minionego tygodnia.

Każda ta rzecz z osobna nie byłaby katastrofą, ale wszystkie razem doprowadziły ją do kresu wytrzymałości.

I wtedy właśnie królik zjadł pelargonię.

Kendra stała na swej zacisznej werandzie i patrzyła z przerażeniem, jak ostatni z pięknych czerwonych kwiatów ginie w pyszczku ogromnego białego królika. Jak zahipnotyzowana obserwowała zwierzę żujące leniwie i jednocześnie szybko poruszające noskiem w górę i w dół. Z najwyższym zdumieniem zauważyła, że całej czynności towarzyszy delikatne podzwanianie małego dzwoneczka, przyczepionego do błękitnej obroży na jego szyi.

- Co za absurd - wymamrotała do siebie, przyciskając rękę do czoła. Królik w kołnierzyku. Ciekawe, co jeszcze się zdarzy? Może wyciągnie zegarek i oświadczy, że spóźnił się na ważne spotkanie? Boże, była kompletnie załamana. - Sio! - wykrzyknęła, machając rękami. - Odejdź stąd!

Królik niespiesznie pokicał w kierunku uchylonych drzwi. Kendra poczekała, aż wyjdzie i podążyła za nim. Kiedy przechodziła przez mały trawnik przed domkiem, czuła się coraz bardziej jak Alicja w Krainie Czarów. Zwierzę zatrzymało się przy drewnianym ogrodzeniu oddzielającym jej domek od sąsiedniego i obejrzało się. Zupełnie tak, jak by chciało sprawdzić, czy Kendra ciągle jeszcze za nim podąża.

- Idę - powiedziała mimowolnie, choć wiedziała, że zachowuje się jak idiotka.

Tymczasem królik sprawiał wrażenie usatysfakcjonowanego. Poruszył noskiem i wcisnął się pod obluzowaną deskę w ogrodzeniu. Kendra opadła na kolana w gęstą, zimną trawę i zajrzała przez wąską szczelinę. Zwierzę pokicało ku tylnemu wejściu do sąsiedniego domku i zatrzymało się.

- Jeśli zadzwoni do drzwi, to chyba się zabiję - powiedziała do siebie Kendra. - Poza tym domek jest pusty.

Zaparło jej dech z wrażenia, kiedy oszklone drzwi nagle się otworzyły. Wytrzeszczyła oczy. Z domku wyszedł mężczyzna, ruszył w stronę królika, ukląkł przed nim i zaczął łaskotać go za uszami.

Mężczyzna był bardzo przystojny, dobrze zbudowany i opalony. Ciemne brwi, prosty nos i ostro zarysowany podbródek czyniły go niezwykle atrakcyjnym. Cudowny uśmiech odsłaniał perłowobiałe zęby.

Jego klatka piersiowa prezentowała się wspaniale: była opalona, szeroka i umięśniona, pokryta ciemnymi loczkami. Ręka o długich, smukłych palcach delikatnie pieściła uszy królika. Zwierzę zamknęło oczy i zdawało się uśmiechać.

Króliki się nie uśmiechają - Kendra próbowała przywołać się do porządku. Zresztą kto wie, do czego może być zdolny ktoś, kogo pieściła ta ręka. Zastanawiała się, kim był ten facet w dżinsowych szortach, odsłaniających w pełnej okazałości muskularne nogi, pokryte włoskami niby kurzem. Sąsiedni domek jeszcze wczoraj stał pusty. Może to włóczęga, który włamał się w poszukiwaniu noclegu. Nie, nie wyglądał na kogoś takiego. Nie spotkała dotąd wielu włóczęgów.

- Gdzież to się podziewałeś, Homerze? - spytał nieznajomy królika.

Homer? Kendra powtórzyła w myślach. Co za głupie imię dla królika. Głos, który pytał Homera o jego ranne zajęcia, brzmiał głęboko i ciepło, ale imię było głupie. Ten facet, ten apetyczny kąsek, ostentacyjnie wręcz seksowny, miał ulubieńca o imieniu Homer w absurdalnym błękitnym kołnierzyku z dzwoneczkiem. Jakikolwiek by zresztą był ten pieszczoszek Pana Kwintesencji Męskości, nie zmieniało to faktu, że zjadł jej pelargonie.

Kendra obserwowała, jak mężczyzna wstał, otworzył drzwi, cofnął się, by Homer mógł wejść, po czym zniknął we wnętrzu, podążywszy za królikiem.

Kendra wstała i potrząsnęła głową. Nie, to nie sen, wszystko, co widziała, zdarzyło się naprawdę. Faktem było, że jej pelargonie stały się śniadaniem królika. Chciała sprawiedliwości, zemsty i rekompensaty za całkowite zniszczenie pięknych kwiatów. Zastanawiała się, jak zbliżyć się do tego zabójczo przystojnego, tajemniczego mężczyzny. Tak czy inaczej dostanie go.

Przeszła szybko przez trawnik i z przyjemnością weszła do nagrzanego domku, pozostawiając za sobą rześkie październikowe powietrze. Kendra drżała z zimna, a wiejący od jeziora wiatr zapowiadał dalsze ochłodzenie.

Jak Pan Piękne Ciało mógł wytrzymać w taki ziąb w szortach? Kim był i dlaczego pojawił się tak nagle w sąsiednim domku? Zastanawiała się, czy było to rozsądne, by iść tam i zapukać do jego drzwi. Może był zbiegłym skazańcem? Z ulubieńcem - królikiem? Nie, to chyba nieprawdopodobne.

Oparta o parapet w swojej żółto-białej kuchni, Pogrążyła się w myślach. Jej błękitne oczy się zwęziły, a pełne usta ściągnęły w grymasie. Sięgające ramion falujące blond włosy opadały w nieładzie, potargane wiejącym od jeziora wiatrem. Luźna bluzka skrywała pełne piersi, a wypłowiałe dżinsy uwydatniały długie nogi i krągłe biodra.

Zdecydowała, że Pan Herkulesowy Tors powinien wiedzieć o zuchwałej działalności swego pupilka na jej werandzie. Nie było żadnego wytłumaczenia dla zachowania Homera. Kendra nie wiedziała, kim był nieznajomy, jednak postanowiła odpowiednio przygotować się do tego spotkania. Może była szalona, ale nie głupia. Musi się uzbroić.

Opuściła kuchnię i przeszła zdecydowanym krokiem do pokoju. Sportowe obuwie trzeszczało na mocno wylakierowanej podłodze. Minęła hol, by wejść do małej sypialni. Pokoik na tyłach domku zawierał jedynie podwójne łóżko, stary kredens i zbieraninę różnych rupieci. Pudła wypełnione były drobiazgami, dla których nie znalazła odpowiedniego miejsca, odkąd wprowadziła się do domku.

Po chwili szperania w swoich skarbach znalazła to, czego szukała. Kij do baseballa.

Przerzuciła kij nad głową, oparła go na ramieniu i wymaszerowawszy przez frontowe drzwi ruszyła do sąsiedniego domku. Na podjeździe zauważyła zaparkowane srebrne BMW, co znów nasunęło jej myśl, że Pan Muskularny był włóczęgą lub złodziejem. Wspięła się na schodki prowadzące na ganek i zastukała do drzwi.

Zdecydowała, że jeśli królik przemówi, czym prędzej wyjdzie i zapomni o piekielnych pelargoniach.

Nie przemówił.

Drzwi otworzył Pan Zmysłowy Uśmiech. Kendra otworzyła szeroko usta z wrażenia.

Z bliska wyglądał wprost niewiarygodnie. Był wyższy, szerszy w ramionach i bardziej opalony, niż jej się zdawało, gdy podglądała go przez dziurę w ogrodzeniu. Ogólnie robił dużo lepsze wrażenie niż początkowo.

- Cześć - powiedział nieznajomy. Jego uśmiech stawał się coraz bardziej olśniewający, a glos od mocy czterdziestu watów doszedł do stu. - Czym mogę służyć? Sprzedaje pani kije baseballowe?

- Co? - spytała nagle zakłopotana. - Och, to... Nie. Jestem tu, żeby złożyć skargę na pańskiego królika.

- Rozumiem - rzekł poważnie, lecz Kendra była pewna, że dostrzega cień rozbawienia w jego oczach.

- Może powinna pani wejść?

- Nie, dziękuję - powiedziała, spuszczając oczy.

- To nie jest konieczne. Chciałam tylko poinformować, że pański Homer zjadł sześć moich pelargonii. Czerwone pelargonie, wszystkie moje pelargonie.

- Homer? Przedstawił się? Jego maniery są doprawdy zadziwiające. Proszę wybaczyć. Nazywam się Joseph Bennett.

- Miło mi - odpowiedziała Kendra sucho. - Pański królik jest niebezpieczny.

- Zawsze są dwie strony medalu - odpowiedział Joseph uprzejmie. - Zanim wydamy wyrok na biednego Homera, musimy poznać fakty, pani?... panno?...

- Kendra Smith, pańska sąsiadka. Jakie fakty? Widziałam, jak Homer jadł moje pelargonie. Hm, jedną z nich. Pozostałe pożarł wcześniej.

- Proszę mówić mi: „Joseph", ja będą zwracał się do pani „Kendro". Jak to między sąsiadami. Więc twierdzisz, że Homer jest winowajcą?

- Oczywiście.

- Gdzie były te pelargonie?

- Na werandzie, na tyłach domku. - Nagły powiew wiatru spowodował, że Kendra zadrżała.

- Dlaczego nie wejdziesz? - spytał Joseph. - Mam gorącą kawę. I jeszcze kilka pytań dotyczących nagannego czynu Homera.

- Hm, ja...

- Możesz wziąć swój kij baseballowy - powiedział i otworzył drzwi. - Nawet przez myśl by mi nie przeszło, by porywać się na kobietę tak uzbrojoną. Kawy?

Kendra nie mogła się zdecydować. Czuła chłód, a Joseph Bennett wydawał się miłym facetem. Bez wątpienia był pełen męskości, ale również sympatyczny i przyjacielski. Poza tym chciała się upewnić, czy on będzie w stanie zastąpić jej pelargonie.

- No więc? - spytał.

- Dobrze, ale tylko jedna filiżanka.

Domek był bliźniaczo podobny do tego, który sama zajmowała. Podłogi pokrywała jednak warstwa kurzu, wszędzie pełno było pudeł i porozrzucanych rzeczy.

- Kuchnia jest w lepszym stanie - poinformował prowadząc. - Pewnie dlatego, że nie mam jeszcze zapasów. Przybyłem tu dopiero zeszłej nocy. Mam nadzieję, że nie zakłóciłem twego snu.

- Nic nie słyszałam - odpowiedziała Kendra i usiadła przy kuchennym stole. Homer stał przy drzwiach i patrzył na nią. - Czy nie jest ci zimno? - spytała Josepha. - Dziś rano jest naprawdę mroźnie.

- Nie, skąd. Czuję się świetnie - powiedział i postawił przed nią kubek z kawą. - Pochodzę z Włoch. W moich żyłach płynie gorąca krew.

Jestem pewna, że tak - pomyślała. Ten mężczyzna niewątpliwie ma gorący temperament. Powinnam pożyczyć mu swój kij baseballowy, by mógł oganiać się od kobiet.

- Gdzie twój kij? - spytał.

- Co? Och, trzymam go na kolanach. - Joseph roześmiał się i potrząsnął głową.

- Wracając do moich pelargonii... - powiedziała Kendra i łyknęła kawy.

- Ach tak. Pytanie brzmi: jak Homer dostał się na twój teren?

- Przez dziurę w ogrodzeniu.

- Utrzymanie ogrodzenia w porządku należy do właściciela domków. Powiedziałbym, że Homer nie jest winny zarzucanego mu czynu, zważywszy, że użył drogi, co do której mógł mieć uzasadnione podejrzenie, że jest legalnym przejściem. Następna sprawa: czy weranda była dostatecznie zabezpieczona przed intruzami?

- No nie całkiem. Drzwiczki są nieco wypaczone, ale...

- Znowu zaproszenie do wejścia. Wydaje się, Kendro Smith, że nie ma pani niepodważalnych argumentów przeciwko Homerowi.

- Ależ on zjadł moje pelargonie.

- Widziałaś tylko, jak zjadał jeden kwiat. To, że zjadł pozostałe, jest tylko twoim domysłem, a tego nie można użyć jako dowodu przeciwko oskarżonemu.

- Bawisz się w obrońcę czy co? - Kendra nie kryła irytacji.

- Tak - powiedział, podnosząc kubek. - Jestem prawnikiem, obrońcą w sprawach kryminalnych. Mój klient Homer Bennett padł ofiarą okoliczności od niego niezależnych. Zamykam sprawę i odkładam ad acta.

- Wnoszę sprzeciw - wykrzyknęła Kendra i uderzyła ręką w stół. - Co z moimi kwiatami?

- Czy możesz dostarczyć oświadczenia złożone przez wiarygodnych świadków pod przysięgą, że wcześniej posiadałaś sześć czerwonych pelargonii?

- Nie, ale...

- Sama widzisz, to tylko gołosłowne oskarżenie - uśmiechnął się. - Jestem gotów przedstawić świadków, którzy złożyliby zeznania w obronie Homera.

Pochyliła się do przodu, jej oczy zwęziły się ze złości.

Nie wiem, do czego on zmierza, ale jest chyba kompletnie pomylony - pomyślała.

Joseph nagle odchylił głowę i ryknął donośnym śmiechem, który zdawał się wstrząsać ścianami pokoju. Jego wesołość okazała się zaraźliwa i Kendra poczuła, że też się uśmiecha. Homer pokicał w stronę drzwi i zniknął.

- No widzisz - powiedział Joseph. - Nareszcie się uśmiechnęłaś. Powinnaś to robić stale.

- To niezbyt realne.

- Tak, wiem, że nie - nagle spoważniał. - Przynajmniej nie dla wszystkich. Nie zawsze jest nam wesoło.

Ich oczy się spotkały. Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie. Powstało między nimi jakieś dziwne napięcie. Rosło w powietrzu jak dym ze świeżo rozpalonego ogniska. Serce Kendry zaczęło bić szybciej. Czuła się porażona.

Wzrok Josepha powoli przesunął się na jej usta. Nie mogła powstrzymać się od myśli - co by było, gdyby on nagle przyciągnął ją do siebie i mocno, namiętnie pocałował?

Boże święty, co się ze mną dzieje?

- Tak - w końcu oderwała od niego wzrok i zaczęła wpatrywać się w swój kubek. - Jesteś niewątpliwie świetnym obrońcą. - Starała się, by jej głos brzmiał spokojnie. - Przypuszczam, że spędzasz tu urlop.

- Coś w tym rodzaju - odburknął i zaczerpnął duży łyk kawy.

- To raczej niezbyt odpowiednia pora na wakacje nad jeziorem. - stwierdziła.

- Ale ty tu jesteś - powiedział.

- Od sierpnia. Uczę w szkole w Bay City.

- To dwadzieścia mil stąd! Czy nie byłoby wygodniej mieszkać w Bay City? Poza tym dla pięknej, młodej kobiety życie w dużym mieście jest chyba bardziej atrakcyjne niż tu, w tej małej mieścinie. Nie ma tu specjalnie dużo rozrywek.

- Tak, istotnie, w Port Payne jest niezwykle spokojnie, ale jak dotąd bardzo mi to odpowiada.

- Co kto lubi - powiedział Joseph, wzruszając ramionami.

- Słusznie. Odnosi się to do wszystkiego, łącznie z wyborem pupilka.

- Widzę, że wracasz do Homera. - Uśmiechnął się. - Mój siostrzeniec wygrał go na loterii karnawałowej, Homer był wtedy mały jak myszka. Moja siostra wściekła się i kazała mi znaleźć sklep zoologiczny czy jakieś inne miejsce, żeby go tam umieścić. Byłem wtedy zajęty przy przedłużającym się procesie i przez ten czas Homer stał się ulubieńcem mojej gospodyni, jej jasnowłosym chłopczykiem - lub królikiem, jak kto woli. On sam uważa się za domowego kota. Ma roczek i jest szykownym małym facetem.

- I zjada pelargonie - dodała sucho.

- Nie jesteś wyrozumiała dla przestępców, którzy popełnili swoje pierwsze wykroczenie?

- Nie.

- Nie zapominaj, że stał się ofiarą nudy i zbiegu okoliczności. Jest niewinny, proszę pani.

Podniósł do góry ręce, żeby zademonstrować swoją szczerość.

- Trudno mi w to uwierzyć, proszę adwokata. Zawsze zabierasz go ze sobą na urlop?

- Nie, nigdy, ale moja gospodyni pojechała do swojej siostry. Homer i ja jesteśmy więc fruwającymi swobodnie samotnymi kawalerami.

Samotny? - pomyślała Kendra. Joseph Bennett nie będzie długo samotny w Port Payne, nie ma obawy. Nie zdążyła się jeszcze rozejść wiadomość, że jest w okolicy przystojny, samotny mężczyzna. Homer też okaże się atrakcją dla króliczych panienek z okolicy. Pomyślała, że dwaj panowie Bennettowie będą tu mieli wiele wrażeń.

- Od dawna pracujesz jako nauczycielka? - spytał Joseph uprzejmie.

- To mój pierwszy rok, a zważywszy, że mam dwadzieścia sześć lat, jestem już raczej poza rozkładem.

- Zmieniłeś zawód?

- Zbyt wiele było tych zmian - stwierdziła Kendra. Wstała, wzięła kij baseballowy do ręki. - No, ale muszę już iść. Dzięki za kawę. Mam nadzieję, że będziesz zadowolony z pobytu. Na długo zostajesz?

- To zależy - odpowiedział wymijająco. Odprowadził ją do drzwi. - Myślę, że wkrótce się zobaczymy. Jesteśmy przecież sąsiadami, których dzieli jedynie trawnik o rozmiarach znaczka pocztowego. Jestem pewien, że ciągle będziemy wpadać na siebie. Porozmawiam z właścicielem o naprawie ogrodzenia.

- Świetnie. Mam nadzieję, że to koniec przestępczego życia Homera. - Starała się zachować poważną minę.

- On jest niewinny, przecież mówiłem.

Oboje wybuchnęli śmiechem i ich oczy znów się spotkały. Kendra straciła na moment poczucie rzeczywistości, kiedy zatopiła wzrok w jego ciemnych oczach. Docierało do niej jedynie głuche łomotanie jej własnego serca.

- No, to do zobaczenia - pożegnał ją.

- Tak. Do widzenia. - Wyszła pospiesznie.

W bezpiecznym schronieniu swego domku Kendra oparła się plecami o drzwi. Kolana jej się trzęsły i serce waliło jak młotem.

W końcu ten Joseph Bennett nie jest znowu taki niezwykły - mówiła sobie, chcąc się opanować. Ale będzie stracona, kiedy tylko zacznie wpatrywać się w jego atramentowe oczy. Ten uśmiech. To ciało. Boże, musi być niesamowity w sali sądowej, gdy zaczyna mówić tym swoim spokojnym głosem. Emanuje od niego autorytet i siła. Sędziowie przysięgli od razu muszą być po jego stronie. Tak, Joseph Bennett był bez wątpienia niebezpieczny, przynajmniej dla niej, i należało go unikać.

Z trudem oderwała myśli od Josepha i zajęła się przygotowaniem brudnej bielizny do sobotniego prania w automacie w Port Payne. Zamierzała zrobić zakupy, odebrać pocztę, a potem spędzić wieczór przy kominku, oceniając prace swoich uczniów. Jej sobotnie plany mało się zmieniały, odkąd tu przybyła. To była spokojna i bezpieczna egzystencja, tak jak powiedziała Josephowi.

Sama kierowała swoim życiem i chciała, żeby tak pozostało. Nie było w nim miejsca na tęskne myśli o Josephie i jego zwariowanym króliku.

- Hej - powiedziała nagle. - A co z moimi pelargoniami? Homer nie jest niewinny.

Port Payne to cztery ulice na krzyż, pełne małych sklepików, oferujących różne niezwykłe rękodzielnicze wyroby. W jednym końcu miasteczka położonego nad brzegiem jeziora znajdowały się: sklep spożywczy, stacja benzynowa, poczta, pralnia i kilka innych typowych zakładów usługowych.

Dla większości mieszkańców Port Payne główne źródło utrzymania stanowiła turystyka. Prawdziwe mrowie przyjezdnych kręciło się jeszcze w sierpniu, kiedy Kendra tu przybyła. Po Święcie Pracy, obchodzonym na początku września, letnicy zaczęli masowo wracać do domów, a Port Payne stawało się z dnia na dzień coraz spokojniejszym miasteczkiem. Wiele sklepów było teraz zamkniętych, ponieważ ich właściciele wrócili na zimę do swoich domów w większych miastach. Niektórzy ze sklepikarzy mieszkali w Port Payne na stałe, ale dochody z letnich miesięcy stanowiły ich główne źródło utrzymania w okresie poza sezonem turystycznym. Ich sklepy były otwarte z myślą o tych nielicznych gościach, którzy wpadną na kawę. Właściciele byli zajęci przede wszystkim uzupełnianiem zapasów na przyszły sezon.

Kendra przebrała się przed wyjściem z domu. Luźną bluzkę zamieniła na czerwony sweter, na to nałożyła groszkowy żakiet. Potem zapakowała do samochodu kosz z brudną bielizną. Kiedy przybyła do miasteczka, pierwsze kroki skierowała do pralni. Tam spędziła następne dwie godziny z nosem w książce, przy sennym akompaniamencie pracujących automatów. Po zakończeniu załadowała pranie do bagażnika samochodu i poszła na pocztę, leżącą po drugiej stronie ulicy.

- Witaj, Kendro - powiedziała starsza kobieta zza lady.

- Dzień dobry, pani Howell. - Kendra uśmiechnęła się. Czy jest coś dla mnie?

- Kilka listów. - Pani Howell wręczyła jej koperty. - Właśnie ominęła cię przyjemność poznania twojego nowego sąsiada - dodała. - Do diabła, przystojny z niego chłopak. I uprzejmy. Powiedział, że będzie tu odbierał pocztę przez jakiś czas.

Kendra zaśmiała się.

- Spotkałam już pana Bennetta. Ten chłopiec musi mieć chyba jakieś trzydzieści pięć - trzydzieści sześć lat.

- To świetny wiek, akurat dla ciebie. Och, Kendro, on jest taki przystojny. Mówisz, że już go spotkałaś? To cudownie, kochanie. Cudownie.

Kendra zwróciła oczy ku niebu i westchnęła ciężko, po czym spojrzała na korespondencję. Zmarszczyła lekko czoło na widok listu od matki. Włożyła wszystko do torebki.

- Do zobaczenia - powiedziała i skierowała się do wyjścia.

- Powinnaś upiec ciasto na powitanie pana Ben-netta. Tak po sąsiedzku. Słyszysz, Kendro?

- Słyszę. Do widzenia - krzyknęła przez ramię i pospiesznie wyszła.

Stwierdziła, że Joseph Bennett był również w sklepie spożywczym.

- Miły młody człowiek - zauważył pan Frazier, kiedy podliczał rachunek Kendry. - Powiedział, że już miał przyjemność panią spotkać.

- Tak, to prawda. Spotkaliśmy się już - powiedziała.

Pan Frazier miał około siedemdziesiątki. Kendra nie widziała go jeszcze bez mocno wciśniętego na głowę podniszczonego rybackiego kapelusza. Do kapelusza przyczepione były „muszki" na ryby. Czekając w kolejce na podliczenie rachunku, Kendra przyglądała się zawsze bacznie tym błyszczącym, kolorowym ozdobom.

- Pochodzi z Detroit, wie pani?

- Co takiego? - Kendra oderwała wzrok od jego kapelusza.

- Ten Joseph Bennett jest z Detroit. Powiedział, że nie wie, jak długo to zostanie. Jest przynajmniej przyzwyczajony do chłodów.

- Jemu zawsze jest ciepło, ma temperament południowca.

Och, nie - po co to wypaplała?

- To prawda? - pan Frazier aż zamrugał, patrząc na nią znad okularów. Szeroki uśmiech wypłynął na jego pomarszczoną twarz.

- Miałam na myśli tylko to - Kendra poczuła, że rumieniec wypływa na jej twarz - co mówił, że jest z pochodzenia pół-Włochem i że nie odczuwa chłodu czy coś w tym rodzaju. - W podnieceniu zaczęła gestykulować.

- To wyjaśnia, dlaczego kupił wszystko, co jest potrzebne do przygotowania spaghetti. Przypuszczam, że zaprosi panią na degustację?

- Wątpię, panie Frazier. Ile jestem panu winna? - spytała, chcąc przerwać rozmowę.

- Powiedziałem panu Bennettowi, że pani również niedawno tu przybyła, tyle że z Kalifornii. Mamy nadzieję, że nie porzuci nas pani, gdy tylko zacznie padać śnieg?

- Nie zrobię tego - powiedziała, uśmiechając się.

- Mam kontrakt na cały rok szkolny w Bay City.

- Przyjemnie będzie tu panią widzieć przez zimę. Co prawda nie ma teraz w Port Payne wielu młodych ludzi, ale jeśli zostanie tu ten Joseph Bennett...

- Panie Frazier - przerwała mu - poproszę o rachunek.

Wkrótce zorientowała się, że jej sąsiad odwiedził każdy sklep w tym mieście. Bliźniaczki McCauley, stare panny koło sześćdziesiątki prowadzące miejscową aptekę, kipiąc z podniecenia powiedziały jej, że był „najwdzięczniejszym obiektem", jaki kiedykolwiek widziały, i że ona, Kendra, powinna się nim zająć, pokazać mu miasteczko i okolicę. Kendra wymamrotała, że nie pojmuje, o co chodzi, i pośpiesznie wyszła.

- Rany boskie - wyszeptała do siebie, kiedy była już na ulicy - ależ on tu namieszał! - Przypomniała sobie, jakie podniecenie wywołała w Port Payne wiadomość, że ona zostaje tu na zimę. Trudno się zresztą dziwić, każda nowość w tej sennej mieścinie wywołuje ożywienie wśród mieszkańców. Jednak te poczciwe dusze powinny porzucić swe płonne nadzieje dotyczące jej i Josepha. Nic z tego nie będzie.

- Kendro! Hej, Kendro!

Zobaczyła kobietę, która machała do niej ręką z drugiej strony ulicy.

- Cześć, Libby - zawołała.

- Chodź na herbatę.

- Chętnie. - Kendra uśmiechnęła się. - Już idę. Libby St. Simon, atrakcyjna rudowłosa kobieta pod czterdziestkę, prowadziła wspaniały sklep z witrażami. Wszystko wykonywała sama i sprzedawała w sezonie turystom. Od pięciu lat była wdową. Posiadała dom w Midland i w Port Payne i dzieliła swój czas między te dwie miejscowości. Kiedy przebywała w Midland, wykonywała na zlecenie większe projekty, takie jak drzwi czy okna witrażowe. Była sympatyczna i przyjazna. Kendra lubiła jej towarzystwo.

- Robi się mroźno - powiedziała Libby, zapraszając do środka. - Mam zaparzoną herbatę. Chodźmy na zaplecze i opowiedz mi wszystko o Josephie.

- Nie, ty też? - jęknęła Kendra i podążyła za przyjaciółką do przytulnego pokoiku na zapleczu.

Zsunęła z siebie żakiet i zagłębiła się w stojącym przy piecu, bujanym fotelu.

- Oczywiście, że ja również - powiedziała śmiejąc się Libby. - Widziałam go przez okno i zaraz zawołałam panią Howell, żeby dowiedzieć się, kim on jest. Przygotowuję się do roli starej, wścibskiej matrony. Całe miasteczko jest w stanie wrzenia. Joseph Bennett jest oficjalnie znany jako sąsiad Kendry.

- Nie przypuszczam, by ktokolwiek pomyślał o tym, że domki pana Andersona były jedynymi nad jeziorem, które wynajmuje się na zimę. Czy Joseph mógł się zatrzymać gdzie indziej?

Libby wręczyła jej kubek z herbatą.

- Ale zauważ, że jest aż osiem domków, a mimo to pan Anderson umieścił Josepha akurat obok ciebie. To prawie jak znak opatrzności, brak tylko błogosławieństwa - powiedziała zasiadając w drugim fotelu.

- Ludzie lubią romanse, nic na to nie poradzisz.

- Nie będzie żadnego romansu - ucięła sucho Kendra. - Czy ludzie nie mają nic lepszego do roboty jak bawić się w swatów?

- W zimie zdecydowanie nie - stwierdziła Libby z uśmiechem. - Ale Joseph jest wspaniały, przysięgam.

- Poczęstuj się. Jest twój.

- Nie kuś. Gdyby nie mój zaprzyjaźniony doktor z Midland, to kto wie? Ale posłuchaj, tobie dobrze by zrobiła odrobina flirtu, jakaś kolacja w restauracji.

- Nie, Libby. Jestem zadowolona z tego, jak zorganizowałam sobie życie.

- Ale co może ci zaszkodzić randka? Przez dwa ostatnie miesiące z nikim się nie spotykałaś.

- Byłyśmy przecież razem na kolacji w Bay City -zaoponowała Kendra.

- Tak, ale to co innego. Zauważ, że mówimy o bardzo atrakcyjnym mężczyźnie.

- Nie.

- Boże, ale jesteś uparta. Nie proszę cię, żebyś za niego wyszła. Chcę jedynie cię przekonać, że powinnaś gdzieś z nim pójść.

- Tak samo mówiła moja mama, i sama wiesz, jak to się skończyło.

- Z tego, co mi mówiłaś wynikało, że byłaś wtedy kim innym. Nie miałaś doświadczenia, nie wiedziałaś, jak postępować. Wyszłaś za mąż, mimo że bardziej zależało na tym twoim rodzicom niż tobie. Ale to już za tobą. Teraz jesteś niezależna, masz swoje życie, pracę. Nie ma na świecie powodu, dla którego musiałabyś zrezygnować z randki z kimś takim jak Joseph Bennett.

- Nie - rzekła Kendra zdecydowanie.

- Do licha. - Libby zmarszczyła czoło. - Wcale nie jesteś zabawna. Mimo wszystko jeszcze z tobą nie skończyłam. Nie poddam się tak łatwo.

- Zmieńmy temat. Zostajesz na weekend?

- Nie. Jadę do Midland. Jestem umówiona z doktorkiem. Kolacja. Dancing. Wiesz? Myślę, że będzie bajecznie. Chyba i ty powinnaś znaleźć miejsce na te sprawy w swym spokojnym życiu. Twój sąsiad wydaje się facetem skłonnym do romansów. Ach, co za ciało! Stwórz odpowiedni nastrój, a potem...

- Muszę iść - Kendra poderwała się nerwowo. - W samochodzie mam masę jedzenia. Zobaczymy się, jak wrócisz.

- Przynajmniej pomyśl o tym, żeby gdzieś z nim pójść. - Wstała, aby odprowadzić Kendrę.

- A na jakiej podstawie sądzisz, że on miałby ochotę mnie zaprosić?

- Czyś ty zwariowała? Jesteś atrakcyjną kobietą. Dlaczego miałby się samotnie tułać po barach w Bay City, kiedy po sąsiedzku ma cudowną kobietę?

- O rany - powiedziała Kendra i wciągnęła na siebie żakiet.

- Twierdzę, że byłaby to szampańska randka - powiedziała Libby rozmarzona. - Gdyby nie mój kochany doktorek... Nie, Joseph należy do ciebie. W każdym razie oczekuję relacji po powrocie.

- Nie będzie co relacjonować, poza tym, że mogę zamordować jego królika.

- Co takiego? - Libby spojrzała zdumiona.

- To długa i zabawna historia. No, do zobaczenia, Libby. Cześć.

- Przemyśl to, Kendro. Spokój jest nudny.

- O, ludzie! - jęknęła Kendra i pomaszerowała do samochodu.

Kiedy jechała do domu na jej twarzy malował się grymas niezadowolenia.

Spokój nie jest nudny - mówiła sobie. Jest po prostu spokojny. Miała dość życia, jakie prowadziła uprzednio - spotkań i imprez towarzyskich, na które wypada iść. Żyła dotąd w niespokojnym, uprzywilejowanym świecie i postępowała zgodnie z jego zasadami. Skutek był taki, że prawie zagubiła się w życiu. Teraz chciała być sobą, czynić to, co sama uważa za stosowne. Pragnęła, by zostawiono ją w spokoju.

Samochód Josepha stał zaparkowany obok jego domku i Kendra popatrzyła z niechęcią w tę stronę. Jej sobotni wypad do Port Payne został nieprzyjemnie zakłócony z powodu Josepha, a ona nie miała ochoty na żadne zmiany we własnym życiu.

Uderzenie grzmotu powitało ją, gdy wysiadała z samochodu. Szybkie spojrzenie na niebo wystarczyło, by zauważyć gwałtownie zbierające się burzowo chmury. Zgarnęła z siedzenia torbę z zakupami i pośpieszyła do domku z nadzieją, że zdąży opróżnić samochód, zanim zacznie lać. Postawiła już stopę na stopniu prowadzącym na werandę. I wtedy je zobaczyła.

Sześć doniczek. Sześć doniczek zawierających sześć czerwonych pelargonii w pełnym rozkwicie.

- Och - westchnęła, ten widok zaparł jej dech W piersiach. - „Przepraszam. Homer" - przeczytała na głos i zaśmiała się. Wpatrywała się w sąsiedni domek przez dłuższą chwilę. Dopiero następne uderzenie pioruna wyrwało ją z odrętwienia. Zrobiła duży krok nad rzędem doniczek. Kilka minut później kwiaty zostały ustawione w pokoju pod oknem, Kendra ciągle jeszcze się uśmiechała. Rozładowała samochód, wyjęła łatwo psującą się żywność, potem rzuciła spojrzenie na niebo, zanim pobiegła do domku Josepha.

- Hej! - powiedział otworzywszy drzwi.

- Cześć - uśmiechnęła się do niego. - Czy mogę się widzieć z Homerem?

- Oczywiście - odrzekł poważnie, chociaż jego oczy iskrzyły się wesołością. - Wejdź, proszę.

- Dziękuję. - Weszła do środka.

- Poproszę Homera. Chyba że akurat pogrążył się w medytacji, bo wtedy nie będę śmiał mu przeszkadzać.

- Ależ rozumiem.

Kendra patrzyła na niego, jak znikał w sypialni, i doszła do zadziwiającego wniosku, że ten facet wygląda bardziej ponętnie, kiedy jest ubrany, niż w połowie obnażony. To było niesamowite, ale Joseph Bennett w wypłowiałych dżinsach i czarnym swetrze był kimś naprawdę godnym uwagi. Jego opalenizna, włosy i oczy wydawały się jeszcze ciemniejsze niż poprzednio. Otaczała go aura zmysłowości, silniejsza niż jakiegokolwiek innego mężczyznę, z którym się w życiu zetknęła. Wprawiał ją w zakłopotanie i nieco przerażał. Zdecydowała, że czym prędzej powie coś Homerowi i wróci do domu.

- Oto on - zaanonsował Joseph, niosąc Homera pod pachą. - Jego włosy są na całym moim swetrze.

- Cześć, Homer - powitała królika, starając się powstrzymać uśmiech. - Chciałabym podziękować ci za piękne kwiaty i kartkę z przeprosinami.

Królik szybko poruszał noskiem: w górę i w dół.

- Jemu jest bardzo przykro - powiedział Joseph. - A ja naprawiłem ogrodzenie i ten problem mamy już z głowy.

- Dziękuję za kwiaty, Joseph - uśmiechnęła się do niego.

- Byłem niezwykle zdziwiony, że można je kupić w Port Payne. - Postawił Homera na podłodze i spoglądał na niego z góry. - Nieważne. Zrobiłem sobie małą wycieczkę po miasteczku. Mieszkają tu mili ludzie. Wszyscy cię tu znają i lubią, Kendro. Wspominali o tobie wszędzie, gdzie byłem.

- Tak, miejscowi ludzie nie mają tu wiele do roboty jesienią. Teraz mówią o tobie. Twoje przybycie wywołało wiele emocji, może nie zwróciłeś uwagi... Ale w gruncie rzeczy to bardzo mili ludzie - powiedziała.

- Myślisz, że mogą nas swatać ze sobą? - Uśmiechnął się do niej.

- Jest taka możliwość. Mam nadzieję, że przestaną, kiedy zorientują się, że nic z tego.

- Tak myślisz? - zapytał podnosząc brwi.

- Oczywiście.

- No cóż, będziemy więc tylko przykładnymi sąsiadami. Czy jest gdzieś jakiś zazdrosny mężczyzna, który miałby coś przeciwko temu?

- Nie, nie ma nikogo takiego, ale...

- Świetnie, to rozwiązuje pewien problem.

- Problem? - spytała zaciekawiona.

- Spaghetti. Przygotowuję właśnie sos według specjalnej recepty mojej mamy. Sęk w tym, że będzie tego taka ilość, że z trudem znalazłbym miejsce w lodówce, aby to przechować.

- Przetnij receptę na pół.

- Lepszym rozwiązaniem byłoby, gdybyś ty przyszła na kolację. Powiedzmy o siódmej?

- Myślę, że niestety... - próbowała się wykręcić.

- Czy jesteś już umówiona?

- Nie, zamierzałam przejrzeć prace moich uczniów.

- Byli byśmy wdzięczni, ja i Homer - nalegał Joseph. - Nie musielibyśmy jeść spaghetti trzy razy dziennie przez cały przyszły tydzień.

- Homer je spaghetti?

- Pewnie. Wmówiłem mu, że jest z pochodzenia Włochem, jak ja, i uwierzył. Głupi królik.

Kendra zaśmiała się.

- To co, o siódmej? - spytał.

- Dobrze, wygrałeś - odpowiedziała w końcu.

- Zazwyczaj wygrywam, jeśli mi naprawdę na czymś zależy. Nagle spoważniał. - Potrafię być uparty. Wszystko zależy od tego, jak bardzo czegoś pragnę.

Lub kogoś - pomyślała Kendra, wpatrując się w jego oczy. Czy istnieje kobieta, która byłaby odporna na uwodzicielskie wdzięki Josepha Bennetta? Ale cóż może jej zaszkodzić spaghetti?

- Czy mam coś przynieść na kolację? - spytała.

- Tylko siebie - powiedział ciszej i lekko przeciągnął kciukiem po jej policzku. - Wystarczy, że sama przyjdziesz, Kendro Smith.

ROZDZIAŁ DRUGI

Zbliżała się ulewa. Kendra wykorzystała to jako pretekst, by wrócić do domu. Bezpieczna u siebie, rozpaliła ogień i próbowała się uspokoić. Nagle, jakby niezależnie od własnej woli, uniosła rękę i dotknęła miejsca na policzku, gdzie czuła jeszcze muśnięcie dłoni Josepha.

Opanował ją gniew. Zachowała się jak idiotka. Była w końcu dwudziestosześcioletnią rozwódką, nie jakąś tam niedoświadczoną nastolatką. Miała za sobą dwuletni staż małżeński. Następne dwa lata po rozwodzie spędziła nad książkami, aż ukończyła przerwane przez małżeństwo studia. Teraz, po raz pierwszy w życiu, była samodzielna, sama podejmowała decyzje dotyczące jej przyszłości. Przyszłości, w której nie było miejsca na roztkliwianie się z powodu przystojnego faceta, który dotknął jej policzka.

Zupełny nonsens - pomyślała wpatrując się w ogień. Reagowała na Josepha absurdalnie. Teraz odzyskała już zdolność samokontroli. Zjedzenie kolacji z mężczyzną, który posługiwał się królikiem jako przyzwoitką, nie miało w sobie nic romantycznego.

Świetnie - pomyślała wstając.

Rozpakowała torbę z zakupami, schowała wyprane rzeczy do szafy i komody, potem starła podłogę w kuchni. Deszcz bębnił w dach. Jedynym źródłem ciepła w domu, poza kominkiem, był grzejnik w sypialni. Grzejnik posiadał tylko jedną temperaturę: bardzo wysoką. Kiedy korzystała z niego w nocy, w sypialni było zbyt duszno i budziła się z bólem głowy. Zaplanowała, że w długie zimowe wieczory będzie przesiadywała przy kominku, a gdy będzie trzeba iść spać, wskoczy do łóżka pod stertę kocy.

Kendra sprawdziła, czy pelargonie mają dostatecznie wilgotną ziemię. Stanęła, wpatrując się w jasnoczerwone kwiaty. Ten widok przywołał wizerunek Josepha i jej ręka znów odruchowo podniosła się do policzka. Wyjrzała przez okno. Deszcz lał strumieniami i z trudem mogła zobaczyć cokolwiek na odległość większą niż metr. Skuliła się pod wpływem nagłego chłodu.

Pomyślała, że czuje się tak, jakby deszcz odgrodził ją od świata. Była zupełnie sama. Po raz pierwszy chyba od czasu, kiedy przybyła do Port Payne, miała poczucie osamotnienia. Nie, nie była samotna. To zrozumiałe, że musi przystosować się do innego stylu życia. Wspomnienie sztucznego świata, w którym żyła dotąd, utwierdziło ją w przekonaniu, że była tam, gdzie chciała. Nie, nie była samotna, tylko sama. I chciała, aby tak było.

Postanowiła, że będzie jednak miała swój wkład w dzisiejszą wspólną kolację. Nawet jeśli menu zostało już zaplanowane. Wszyscy przecież lubią ciasteczka czekoladowe.

Czy króliki też? - zastanowiła się. Te, które jedzą spaghetti, jadają pewnie też ciasteczka.

Kendra weszła do kuchni. Zapomniała o chwilowym przygnębieniu, dopóki nie zobaczyła swojej torebki leżącej na stole. Z westchnieniem opadła na fotel i wyciągnęła dwie koperty otrzymane od pani Howell. Jedna zawierała informację o prywatnym pokazie mody, który miał się odbyć w ekskluzywnym sklepie w Beverly Hills. Kendra wyrzuciła list i wolno otworzyła drugi, który pochodził od jej matki.

Cotygodniowe kazanie - pomyślała ponuro i rozcięła kopertę. Matka pisała, że Kendra powinna się opamiętać i wrócić do Kalifornii, gdzie jest jej miejsce, Demonstracja samodzielności była jedynie dziecinnym wybrykiem i na nikim nie zrobiła wrażenia. Matka pisała dalej, że Kendra jest ze Smithów z Beverly Hills i powinna zająć należne jej i wypracowane z takim trudem przez rodziców miejsce w hierarchii społecznej. Tam była kimś wpływowym i ważnym.

- Smith - wymamrotała, potrząsając głową. Tylko jej matka mogła zachowywać się tak, jakby nazwisko Smith było równie znane jak Kennedy czy Rockefeller. No, trudno. Nie wróci. Znalazła miejsce, gdzie chce być, i zostanie tu. I ma upiec ciasteczka czekoladowe.

Nagle zrobiło jej się lżej na sercu. Nie wiadomo dlaczego - czy że porzuciła męczące myśli o rodzinie, czy też, że miała w perspektywie kolację z Josephem. Uznała, że to zupełnie zrozumiałe, iż wizerunek Josepha ciągle pojawiał się jej przed oczyma. W końcu piekła ciasteczka czekoladowe dla niego, dla adwokata spraw kryminalnych z ulubieńcem- królikiem, który uważał się za kota.

Intrygujący z niego facet - myślała. Ciekawe, jak długo tu zostanie? W końcu przyjemnie byłoby mieć sąsiada przez pewien czas.

Miły sąsiad, znajomy, to wszystko, czego mogła od niego oczekiwać. Nie zamierzała być jego wakacyjną, przelotną przygodą. To prawda, że zrobił na niej oszałamiające wrażenie swoim wyglądem i zmysłowością, ale z tym już koniec. Odzyskała równowagę. Boże, to cudowne móc samej kierować swoim życiem.

Kendra energicznie zabrała się do pieczenia i wkrótce cały domek wypełnił słodki aromat. Łapczywie pochłonęła pełną garść jeszcze gorących ciasteczek, popijając mlekiem. Pozostałe ułożyła na talerzu i nakryła folią. Po sprzątnięciu kuchni skuliła się z książką na sofie przed kominkiem. Postanowiła, że prace uczniów poprawi jutro. Deszcz przestał padać. Było jednak chłodno, a niebo pozostało zachmurzone.

Przed siódmą zaczęła się przebierać. Stając na palcach próbowała przejrzeć się w lustrze nad łazienkową umywalką. Jej ciemne zamszowe spodnie były drogie i dobrze w nich wyglądała. Brązowa bluzka z jedwabiu podkreślała jej pełne piersi, a jasne włosy opadały falami na ramiona. Delikatny makijaż dopełniał całości. Niebieskie oczy iskrzyły się, kiedy wkładała zamszowy żakiet. Była ożywiona, kipiała energią i wiedziała, że prezentuje się atrakcyjnie. Perspektywa spędzenia wieczoru w towarzystwie przystojnego mężczyzny, miłego sąsiada stanowiła podniecające wyzwanie. Ciemny zamszowy komplet, spodnie z żakietem, i jedwabna bluzka wyglądały elegancko, podkreślały jej urodę.

Kendra sprawdziła jeszcze, czy ogień na kominku wygasł całkowicie, wzięła ciasteczka i wyszła.

- Och - westchnęła, kiedy chwilę potem jej buty tonęły w wilgotnej trawie. Przeszła przez trawnik na czubkach palców, skradając się jak złodziej.

- Powinnam była wziąć taksówkę - wymamrotała.

Joseph otworzył natychmiast, gdy tylko zapukała.

Kendra znów poczuła, że serce bije jej mocno. W saloniku, do którego ją wprowadził, płonął tylko kominek. Słabe oświetlenie podkreślało masywną sylwetkę gospodarza, czyniąc go pozornie jeszcze wyższym i potężniejszym, a także dziwnie groźnym. Wiedziała, że w tej chwili nie byłaby w stanie się odezwać, nawet gdyby jej życie miało od tego zależeć.

- Cześć, Kendro - powitał ją. - Wejdź szybko i ogrzej się.

Powiedział pająk do muchy - pomyślała, dławiąc w sobie prawie histeryczny chichot. Do licha, znów czuła, że traci głowę. Dlaczego ten facet tak na nią działa? Uśmiechnęła się do Josepha i weszła.

- Przyniosłam ciasteczka na deser. Mam nadzieję, że będą smakować tobie i Homerowi. Wypada się chyba z nim podzielić?

Joseph roześmiał się, a Kendra jęknęła cicho, bo poczuła nerwowy skurcz w żołądku.

- Dziękujemy - odpowiedział i wziął talerz. - Nie wiem, jak Homer, ale ja uwielbiam ciasteczka czekoladowe. Och, Kendro, wyglądasz wspaniale. Naprawdę świetnie.

- Och dziękuję ci, Josephie. - Dobrze. Powiedziała to głosem nieco znudzonym i nienaturalnym. - Ty również.

Znów zachichotał, a ona stwierdziła, że ma ochotę wyjść.

- Może zaczniemy od lampki wina - zaproponował.

- Chętnie.

- Usiądź przy kominku i rozgość się. Zaraz wracam.

Kendra kiwnęła głową i odprowadziła go wzrokiem do kuchni. Był ubrany w czarne luźne spodnie, czarny pulower wycięty w serek i błękitną koszulę. Wpatrywała się w jego wielką znikającą postać, potem opadła na sofę. Jak na razie, nie najlepiej - podsumowała ponuro.

Ale czegóż w końcu oczekiwała? Przez całe swoje dotychczasowe życie była ochraniana, rozpieszczana, pod troskliwą opieką. Och, podróżowała dużo po Europie, ocierała się o bogatych i znanych, przerzucana z jednego miejsca na drugie. Ale nigdy sama. Nawet na własnym ślubie czuła się jak piesek przekazywany nowym właścicielom.

- Proszę bardzo - przerwał jej rozmyślania i wręczył kieliszek czerwonego wina. - Myślę, że jest przyzwoite. - Usiadł obok. - Wznoszę toast - powiedział i podniósł kieliszek - za moją piękną sąsiadkę. Twoje zdrowie, Kendro Smith.

Kendra dotknęła jego kieliszka swoim i upiła łyk, ale nie patrzyła na Josepha. Odwrócił się do niej. Siedział blisko, zbyt blisko, tak, że czuła ciepło jego ciała. Zażenowana, wpatrywała się w swój kieliszek, jakby był najbardziej fascynującą rzeczą, jaką kiedykolwiek widziała.

- Kendro - zwrócił się do niej - odnoszę wrażenie, że wprawiam cię w zakłopotanie.

- Nie. Nie, ja...

- Czy chciałabyś wrócić do domu i wziąć swój kij baseballowy?

Spojrzała na niego, pewna, że z niej drwi. Zaskoczyło ją, że był zupełnie poważny. Patrzył na nią z taką troską i sympatią, o jaką go nie podejrzewała. Rozbroił ją tym spojrzeniem. Uśmiechnęła się.

- Nie, myślę, że jednak dziś nie będzie mi potrzebny.

- Świetnie - kiwnął głową. - Wyglądasz groźnie, kiedy go trzymasz. Już miałem stracha.

- Nie mogę sobie wyobrazić, że możesz się czegoś bać - powiedziała.

- Dlaczego? Bo jestem mężczyzną i do tego niezłej postury? Nie bałbym się bić z innym człowiekiem, ale są przecież różne rodzaje strachu.

- Tak, to prawda.

- Przepraszam na chwilę - powiedział wstając. - Muszę zajrzeć do spaghetti.

- Pachnie wspaniale.

- Pamiętaj tylko, że obiecałaś zjeść tonę.

- A jak się miewa Homer? Czyżby nie zamierzał uczestniczyć w kolacji?

- Obawiam się, że gdzieś padł. Musieliśmy w końcu nieco ogarnąć nasz domek z okazji dzisiejszego wieczoru. Jest wykończony i świat dla niego nie istnieje. Zaraz wracam. - Joseph skierował się do kuchni.

Jest wiele rodzajów strachu - Kendra powtórzyła w myślach jego słowa. Ale czego mógł obawiać się taki facet jak on? A może świat jest bardziej skomplikowany, niż sądziła? Pochopne oceny ludzi, oparte na mylących pozorach, często okazują się nieprawdziwe. Musiała się jeszcze wielu rzeczy nauczyć.

- Myślę, Kendro, że możemy już tego spróbować -zawołał gospodarz.

Wstała i poszła do kuchni.

- Czy mogę ci w czymś pomóc?

- Wyjmij, proszę, sałatę z lodówki, a ja w tym czasie wyjmę francuską bułkę z kuchenki.

Kilka minut później zajadali z apetytem, siedząc przy małym stoliku w pokoju. Sałata była krucha, spaghetti wyśmienite. Kendra nie szczędziła pochwał gospodarzowi.

- Dziękuję pani - odpowiadał z uśmiechem. - Moja matka zadbała, aby każde z nas umiało przygotować sos do spaghetti według jej receptury.

- Każde z nas? Czy masz na myśli rodzeństwo?

- Tak. Było nas ośmioro. Cztery dziewczynki, czterech chłopców. Byłem trzecim dzieckiem, ale pierwszym chłopcem - powiedział z dumą.

- To chyba wspaniale mieć taką rodzinę?

- Owszem, wspaniale, ale i hałaśliwie. Jak w zoo. Mieszkaliśmy na przedmieściach Detroit w starym domu z dużym podwórkiem, położonym wśród wysokich drzew. Idealne miejsce dla takiej dzieciarni. Byliśmy bardzo zżytym rodzeństwem, biliśmy się, kłóciliśmy, ale również bardzo się kochaliśmy. Nikt w okolicy nie śmiał zaczepić czy obrazić nas ani naszych sióstr, bo miał z nami do czynienia. A my byliśmy brutalni. - Zaśmiał się cicho. - Wkładaliśmy okulary przeciwsłoneczne z lustrzanymi szkłami, podciągaliśmy rękawy i dumnym krokiem podchodziliśmy do tych biedaków, którzy odważyli się obrazić którąś z naszych sióstr.

- Czy wasza matka wiedziała, co robicie?

- Pewnie. To ona kupiła nam okulary. Mówiła, że Włosi są zobowiązani do obrony honoru swoich kobiet.

- A wasz ojciec? - spytała.

- Cóż on? Kręcił głową i śmiał się. Prosił tylko, żeby nie wołać go na pomoc, kiedy wylądujemy w więzieniu po kolejnej bijatyce. To był spokojny człowiek, w przeciwieństwie do mamy, która trzęsła całym domem. Jako pierwszy męski potomek, dostałem imię po ojcu. On był starym dobrym Joe Bennettem, więc ja dla odróżnienia zostałem Josephem.

- Z tego, co mówisz, wynika, że miałeś bardzo udane dzieciństwo - powiedziała z nutą smutku w głosie Kendra.

- Tak, przynajmniej część.

- Więc dlaczego... Hm, to oczywiście nie moja sprawa, ale... wydaje mi się, że człowiek, który wychował się w szczęśliwej rodzinie, sam chciałby kiedyś taką mieć.

- Tak, to prawda. Ja zbyt wiele czasu poświęciłem własnej karierze. Czas ucieka. Kilka spraw, niestety, mi umknęło...

- Co masz na myśli?

- Ale dość o mnie! - przerwał nagle. - Słuchaj, czy czytałaś recenzje tego nowego filmu...

Reszta posiłku minęła przy miłej pogawędce o filmach, książkach i tym podobnych niewinnych sprawach. Kendra rozluźniła się. Znalazła w Josephie wdzięcznego rozmówcę. Chętnie słuchał jej opinii i dyskutował zażarcie, jeśli się z nimi nie zgadzał.

Kiedy na chwilę zapadła cisza, spojrzała na niego i stwierdziła, że bacznie jej się przygląda.

- Czy coś nie w porządku? - spytała.

- Ależ nie. Zastanawiam się tylko, dlaczego mówimy o wszystkim z wyjątkiem ciebie. Powiedz mi coś o sobie, Kendro Smith. Przysięgam, że nie było takich pięknych nauczycielek, kiedy ja chodziłem do szkoły. Podobno pochodzisz z Kalifornii. Jak to się stało, że znalazłaś się w Port Payne?

- Trafiłam na ofertę pracy w Bay City. Zgłosiłam się, zostałam przyjęta. Wzięłam kilka wolnych dni, żeby poznać okolicę. Odkryłam Port Payne. Potem tylko wynajęłam domek, wróciłam do domu, załadowałam samochód i oto jestem.

- Dlaczego?

- Słucham? - zaskoczył ją.

- Dlaczego jesteś akurat tu? Dlaczego jest to twój pierwszy rok pracy w szkole, w wieku dwudziestu sześciu lat? Kim jesteś? - pytał patrząc jej prosto w oczy.

- Jestem sobą. Zwyczajnie i po prostu. Nikim nadzwyczajnym.

- Czyżby? - podniósł brwi. - Nie ma nic nadzwyczajnego w twoim kostiumie zamszowym za pięćset dolarów i bluzce jedwabnej za sto dolarów? Chcesz mi wmówić, że twoje ubranie kupione w dobrych, drogich sklepach w połączeniu z elegancją i manierami to nic nadzwyczajnego? Nie musisz nic dodawać, twój wygląd mówi o tobie i twoim pochodzeniu społecznym dostatecznie dużo. Zapominasz, że jestem adwokatem i muszę widzieć więcej, niż ludzie chcą mi powiedzieć. Pytam więc jeszcze raz: kim jesteś, Kendro?

- Myślę, że to nie twój interes - powiedziała zirytowana. - A w ogóle, to nie podoba mi się twoje zachowanie.

- Dobrze, ale jak mam się dowiedzieć czegoś o tobie, nie zadając pytań? Sama nie chcesz nic mówić.

- Nie mam zwyczaju opowiadać o sobie osobom, które słabo znam.

- Chyba żartujesz. Myślę, że znasz mnie już całkiem nieźle. Jestem twoim sąsiadem. Mój królik zjadł twoje pelargonie. Znasz sekretny przepis rodzinny na sos do spaghetti - odliczał na palcach. - Gdzie mieszkasz w Kalifornii?

- W Beverly Hills.

- Tak, wszystko się zgadza. Proszę dalej.

- Daj spokój. Czy to przesłuchanie?

- Naprawdę tak to odbierasz? Nie zamierzałem przypierać cię do muru. Przepraszam, to nawyk. Ale naprawdę chciałbym wiedzieć, kim jesteś i co spowodowało, że jesteś w tym nijakim miejscu, ty, taka fascynująca i piękna.

- Fascynująca - powtórzyła i zaśmiała się. - Ja nigdy tak o sobie nie myślałam.

- Ale to prawda. Pozornie doświadczona, zrównoważona i pewna siebie. W rzeczywistości... Nie wiem dokładnie. Delikatna i pełna wrażliwości, ostrożna, prawie bojaźliwa. Dlaczego tak mówię? - Zamyślił się i popatrzył w bok. - Przypominasz płochliwą łanię, która nie wie, skąd może nadejść niebezpieczeństwo.

Emocje przepływały przez Kendrę jak strumienie, aby ostatecznie zmieszać się w kipiący wir w jej żołądku.

Słuchała tego, co mówił, z mieszanymi uczuciami. Była zła, bo Joseph był bez wątpienia zbyt śmiały, nawet arogancki. Chciał wiedzieć o niej więcej, niż miała ochotę powiedzieć. Była przerażona, czuła się tak, jakby pragnął obnażyć jej duszę. Z drugiej jednak strony podobało jej się to, że docenił nie tylko jej urodę, ale również zainteresował się jej wnętrzem, tym, co myśli i czuje.

Spoglądała na niego z obawą, że odkryje coś, co chciałaby ukryć.

- Twoje oczy - powiedział, jakby przeczuwając jej myśli, i dotknął jej dłoni - są zwierciadłem duszy. I mówią mi wiele. Teraz widzę w nich złość i strach. Ale i coś ciepłego i delikatnego. Swoją drogą, takie niebieskie oczy mogą zawrócić w głowie. Powiedz w końcu, kim jesteś i co przede mną ukrywasz?

- Byłam całkiem zagubiona - powiedziała, ściszając głos - a teraz odnalazłam siebie. Pochodzę z zamożnej rodziny, prowadziłam dotąd bardzo wygodne życie. Jestem z tych Smithów z Beverly Hills. Tak mówi moja matka, jakby nazwisko Smith znaczyło tyle samo co Rockefeller czy Kennedy. Przez dwa lata odgrywałam rolę żony niejakiego Jacka Florence. Teraz jestem znów Kendrą Smith, nauczycielką, człowiekiem, kobietą. Dokładnie tym, kogo widzisz przed sobą. Ot i wszystko.

- Widzę - uśmiechnął się - piękną młodą kobietę.

- Stawiam swoje pierwsze samodzielne kroki - powiedziała głośniej i podniosła głowę. - Ja nie uciekłam. Odwróciłam się po prostu, wyprostowałam ramiona, wyszłam i zamknęłam za sobą drzwi. Po prostu zerwałam z życiem, które mi nie odpowiadało. Było puste i zimne.

- Domyślam się, że rodzina nie pochwala twojego wyboru.

- Są wściekli jak wszyscy diabli. - Udało jej się uśmiechnąć. - Uważają, że to chwilowy napad złego humoru, eksplozja złości - powiedziała z kwaśną miną. - Kłapią językami, kręcą głowami i czekają, aż opamiętam się i wrócę.

- A co z twoim byłym mężem? Czy on również czeka na ciebie?

- Och, nie, Jack ożenił się powtórnie wkrótce po naszym rozwodzie. Potrzebował kogoś do prowadzenia domu na poziomie, gdy on będzie się piął po „szczeblach kariery".

- Kochałaś go?

- Nie - odpowiedziała z nutą złości. - Mieliśmy odmienne upodobania. Mnie, na przykład, nie odpowiadały nie kończące się przyjęcia i bale, wypady po zakupy do Paryża i Londynu. Nie imponują mi pieniądze. Mam na sobie drogie ubranie tylko dlatego, że jest wygodne i dobrze się w nim czuję. Nie po to, aby zrobić na kimś wrażenie. Nie wiem, jak ci to wszystko wytłumaczyć, żeby to miało jakiś sens. Byłam dotąd grzeczną córeczką, która robiła wszystko, czego od niej oczekiwano. I nagle przestałam nią być.

- Uważam, że postąpiłaś bardzo odważnie.

- Wcale nie jestem odważna. Umieram ze strachu, że ktoś zorientuje się, że nie wiem, co dalej robić. Zrozumiałam przynajmniej to, że wszystko zależy ode mnie i że sama muszę sobie radzić. Pewnego dnia złapałam gumę. Stałam na drodze jak idiotka i czekałam, aż ktoś to załatwi. W końcu dotarło do mnie, że to tylko moja sprawa. Podliczyłam swoją książeczkę czekową po raz pierwszy w życiu. Wpływy i wydatki nie bilansowały się, ale zamknęłam rozliczenie.

- To dobre dla ciebie - powiedział. - Panno Zagubiona i Odnaleziona, powiedziałbym, że radzisz sobie świetnie. Pierwsze kroki są zawsze trudne. Czasem można zbłądzić, ale trzeba uparcie podążać obraną drogą. To, co robisz, jest godne podziwu i szacunku.

- Och, dziękuję - wyjąkała, lekko się czerwieniąc.

- Dobrze, a teraz skończ spaghetti, zanim całkiem wystygnie. Pierwsza zasada rodziny Bennettów: zostaw pusty talerz.

- Tak jest, proszę pana - roześmiała się.

Kendra pomogła Josephowi posprzątać po kolacji. Kiedy skończyli, Joseph zgasił światło w kuchni i zaproponował jeszcze jedną lampkę wina przy kominku.

- Nie będę jeść przez tydzień - jęknęła i opadła na sofę.

Joseph roześmiał się i dołożył polano do ognia.

Płomień rzucał pomarańczową poświatę na ciemne ściany pokoju. Homer, który w końcu się pojawił, pokicał na dywanik przy kominku i pogrążył się we śnie.

Joseph wypił wino, odstawił kieliszek i usiadł obok Kendry na sofie, wyciągając rękę za jej plecami. Spojrzała na niego i zobaczyła, że wpatruje się w ogień nieobecnym wzrokiem. Ustawiła kieliszek na brzegu stołu i zrobiła to samo co on. Minuty mijały.

- Zagubiona i odnaleziona - powiedział w końcu cicho. Kendra drgnęła na dźwięk jego głosu. - Myślę o tym, w jaki sposób o sobie opowiadałaś. - Spojrzał na nią. - Wielu ludzi się gubi i nigdy nie odnajduje. Grają w tę grę dalej i udają, że wszystko jest w porządku.

- Tak jest łatwiej. Ja też tak żyłam całe lata, ale dłużej już nie mogłam. 1 dlatego tu jestem.

- I bardzo dobrze - zniżył głos i podniósł rękę, żeby dotknąć jej włosów. - Twoje włosy są jak złota przędza.

Kendra spojrzała na niego i ich oczy spotkały się. Tej chwili nie dałoby się zmierzyć w czasie. Serce Kendry zaczęło bić szybciej i dudniło echem w jej uszach. Joseph zaczął delikatnie przyciągać jej głowę do siebie i wiedziała, że chce ją pocałować. Odczuła nagły dreszcz podniecenia, które odsunęło wszelkie obawy.

Powoli, powoli zbliżył głowę i musnął jej usta w przelotnym pocałunku. Potem drugą ręką przyciągnął ją mocniej do siebie. Jego język błądził po jej wargach, aż wreszcie zdołał wśliznąć się w głąb ust. Przesunęła rękoma po jego klatce piersiowej. Czuła miękkość swetra i stalowe mięśnie pod spodem. Ich języki rozpoczęły miłosny taniec. Kendra z zamkniętymi oczami łapczywie syciła się smakiem pocałunków.

Joseph odchylił na chwilę głowę, po czym znów opadł na jej usta. Objęła go mocno za szyję. Czuła na sobie słodki ciężar muskularnego ciała. Chłonęła sobą pulsujące ciepło. Jego ramiona osunęły się na jej talię, a ręce wśliznęły pod żakiet, potem powędrowały do góry, na plecy. Przyciągnął ją bliżej do siebie.

Doznania przeszywały Kendrę z szybkością rakiety: słodki ból piersi przyciśniętych klatką piersiową Josepha, pulsujące wewnątrz niej ciepło, świadomość własnego ciała. Czuła się cudownie ożywiona i wolna. Rozkwitało w niej pożądanie. Z gardła wydobywał się cichy jęk.

- Ach, Kendro - Joseph westchnął chrapliwie. Wolno zsunął ręce z jej pleców, chwycił ją za ramiona i odsunął delikatnie od siebie. Spojrzał w jej oczy i odetchnął, jak ktoś, komu brakuje powietrza. - Twoje oczy są prawie szare - powiedział dotykając ręką jej policzka. - Tak bardzo mi smakujesz. Chciałbym cię jeszcze całować. Dobrze mi, kiedy trzymam cię w ramionach.

- Tak - wyszeptała nierównym głosem - ty też mi smakujesz. - Patrzyła na niego przez chwilę, potem przesunęła językiem po dolnej wardze.

- Do diabła - jęknął i znów przywarł do jej ust. Joseph zagłębił w ustach Kendry swój język i jednocześnie zdjął z niej żakiet. Fala chłodnego powietrza owiała jej rozgrzane ciało. Ręce Josepha rozpoczęły wędrówkę po jedwabnym materiale bluzki. Ona wczepiła palce w jego gęste włosy. Mocno przywarli do siebie w namiętnym uścisku.

Ostrzegawcze światełka zapalały się raz po raz w głowie Kendry, ale nie zwracała na nie uwagi.

Potrzebowała tej chwili zapomnienia. Podniecających przeżyć, jakich nigdy nie zaznała. Czuła jego usta na swoich, łakomie chłonęła aromat, odurzający jak mocne wino. Dotknął jej piersi i przesunął kciukiem po naprężonej brodawce pod bluzką.

Wszystko, co robili, było złe, ale Kendra nie myślała o tym. To nagłe spotkanie płci sprawiło, że znów poczuła się kobietą z krwi i kości. Była w ekstazie i nie chciała tego przerwać.

- Kendro - Joseph z trudem oderwał się od jej usta. - Musimy z tym skończyć.

- Co? - spytała nieprzytomnie i zamrugała oczami.

- Boże, twoje oczy mówią mi tak wiele - jego głos był chrapliwy z podniecenia. - Pragniesz mnie tak bardzo jak ja ciebie.

- Ależ ja...

- Tak, wiem - powiedział. - Za dużo i za szybko. Odsunął się od niej i głęboko, niespokojnie odetchnął. Wpatrując się w ogień szepnął: - Wiem.

Wielkie nieba, cóż ja takiego zrobiłam? - pomyślała. Całowała się z Josephem Bennettem, bo miała na to ochotę. Absolutnie nie miała poczucia winy z powodu chwil przyjemności, jakich zaznała w jego ramionach. On też zdawał się nie mieć nic przeciwko temu.

- Założę się, że chciałabyś mieć ze sobą kij baseballowy - powiedział, ciągle jeszcze wpatrzony w płomienie.

- Nie - odpowiedziała. A potem zaśmiała się cicho.

Joseph odwrócił się, żeby na nią spojrzeć, i zmarszczył brwi.

- Myślisz, że żałuję albo mam wyrzuty sumienia? - spytała. - Ja chciałam tych pocałunków, świadomie w nich uczestniczyłam. Nie jestem dzieckiem, jak wiesz. Sama o sobie decyduję.

- Nie, na pewno nie jesteś dzieckiem - wyszeptał i westchnął. Wyciągnął się na sofie, przenosząc ręce nad głową. - Zupełnie nie.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała zirytowana.

- Czy kochałaś się kiedykolwiek z innym mężczyzną poza twoim mężem? - spojrzał na nią bacznie.

- Co za niegrzeczne pytanie, to nie twój interes, do diabła!

- Otóż myślę, że nie. Ponadto uważam, że dzieliłaś małżeńskie łoże z kimś, kogo nie kochałaś. Nie dałbym złamanego grosza za to, że było ci z nim dobrze.

- Jak śmiesz! Jesteś bezczelny - wykrzyknęła i poderwała się na nogi.

- Spokojnie. Zaczekaj - rzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu i złapał ją za rękę. - To dla mnie ważne.

Kendra usiadła obok niego sztywno i spojrzała na wielką dłoń, która ściskała jej nadgarstek. Joseph puścił jej rękę.

- Sadystyczne wybryki nie robią na mnie wrażenia, panie Bennett - rzuciła mu spojrzenie pełne niechęci.

- Kendro, to całkiem niewinna sprawa. Dlaczego mnie prowokujesz?

- Och, przepraszam - skrzyżowała ręce na piersiach. - Dla ciebie dyskutowanie o moim życiu intymnym, doświadczeniu seksualnym lub jego braku jest czymś niewinnym? Jakim prawem wtykasz nos w nie swoje sprawy? Pasujesz do tych prostaków z Port Payne, Których najbardziej interesuje cudze życie.

- Przestań, bo się doigrasz - powiedział, a jego oczy zwęziły się ze złości.

- Co jeszcze zamierzasz? Może założysz swoje okulary przeciwsłoneczne i mi przyłożysz?

- Do diabła, zamknij się i słuchaj. Uwierz mi, Kendro Smith. Wiem, że jesteś kobietą. Ale zauważ, że ja jestem mężczyzną, a nie mnichem. Mężczyzną.

- I co z tego?

- To, że moglibyśmy być już w moim łóżku, gdybym tego nie przerwał. Łatwo cię uwieść.

- Chyba żartujesz? - prychnęła pogardliwie.

- Czy zauważyłaś, że zdjąłem ci żakiet? - spytał.

- Oczywiście. Było za gorąco, tak blisko kominka.

- Rozumiem. Z tego samego powodu pozwoliłaś mi rozpiąć sobie bluzkę?

To pytanie zaskoczyło ją. Sięgnęła odruchowo do bluzki i spojrzała z przerażeniem.

- Och... - wydukała i drżącymi rękami zapięła guziki. - Nie zauważyłam, że ty... To znaczy... Och.

- Zostawmy to - powiedział łagodniejąc. - Tak, jesteś kobietą. Piękną i godną pożądania. Mam ogromną ochotę kochać się z tobą, ale nie chcę, żebyś miała wyrzuty sumienia, kiedy to się stanie. Stawiasz swoje pierwsze kroki, wychodzisz z ochronnego kokona, w którym dotąd żyłaś. Rozmawialiśmy o tym. Nie mam doprawdy pojęcia, skąd się wzięła ta moja wielka szlachetność, ale chcę cię uchronić przed pomyłką. Nie możemy się teraz kochać. Jeszcze nie teraz.

- Jeszcze nie? - zerwała się na równe nogi. - Co ty sobie wyobrażasz? Może zaznaczysz w kalendarzu dzień, kiedy to się może zdarzyć? Jesteś bezczelny. I wiesz co? Nie mam zamiaru iść z tobą do łóżka. Nigdy.

Joseph nagle wstał i zręcznym, silnym ruchem przyciągnął ją do siebie, jakby chciał pocałować.

Oczy Kendry rozszerzyły się najpierw w szoku, potem przymknęły. Ogarnęła ją nowa fala namiętności. Pochyliła się w jego stronę w niecierpliwym oczekiwaniu rozkoszy.

- Jeszcze nie. Nie teraz - powiedział szorstko i podniósł głowę. - Do licha, możesz faceta doprowadzić do szaleństwa. Nigdy przedtem nie spotkałem nikogo takiego jak ty. Kobieta - dziecko. Co mam z tobą zrobić?

- Nic - sięgnęła po żakiet. - Udawaj, że nie istnieję. I karm królika swoim spaghetti.

- Tak po prostu zapomnieć, że mieszkasz obok, tak? - spytał sarkastycznie.

- Dokładnie. - Przerzuciła żakiet przez ramię.

- A ty, Kendro, czy możesz ignorować moją obecność? Czy możesz zapomnieć, co czujesz, kiedy cię całuję? Ty chciałaś mnie, ja ciebie. To się nie może tak skończyć.

- Oczywiście, że może - stwierdziła i skierowała się do drzwi.

Joseph szybko przeszedł przez pokój i zagrodził jej drogę.

- Zabierz swoje zwłoki - rzekła wściekła.

- Nie, chcę ci zadać jeszcze jedno pytanie.

- W porządku. - Poddała się. - Nie, nie kochałam się z nikim poza moim mężem. Nie mam więc, jak widzisz, zbyt wielu doświadczeń w tej dziedzinie. Zadowolony?

- Doceniam tę informację - uśmiechnął się do niej. - Chociaż nie o to chciałem spytać. Zdecydowałem, że miałaś rację twierdząc, że to nie moja sprawa.

- Co takiego?

- Chciałem tylko wiedzieć, czy nie popłynęłabyś ze mną jutro na jezioro. Nie będzie chyba chłodniej niż dziś. Co ty na to?

- Nie rozmawiamy więc o seksie, tylko o łódkach? - spytała lekko rozbawiona.

- Tak. Zastanów się, może być przyjemnie. Jutro do ciebie zajrzę. A teraz chodź, odprowadzę cię do domu.

- Ależ nie musisz. Trafię sama.

- Nie dyskutuj ze sfrustrowanym seksualnie Włochem. - Otworzył drzwi i przepuścił dziewczynę.

- Wiedziałam, że rozmawiamy o seksie - wymamrotała Kendra.

Joseph zaśmiał się. Przeszli przez trawnik. Przed jej gankiem wepchnął ręce w kieszenie.

- Dobranoc - powiedział uprzejmie, bujając się w tył i w przód. - Takie frontowe ganki onieśmielają mnie. Przypominają pierwsze randki, kiedy nie wiedziałem, czy już powinienem pocałować dziewczynę, czy jeszcze nie. Jeśli chodzi o dzisiejszy dzień, to nie mogę się krzywić na frontowy ganek.

Wbrew sobie Kendra roześmiała się, choć nie wiedziała, z czego się śmieje.

- Dziękuję za pyszną kolację, Joseph.

- Dziękuję za... za cały wieczór - odpowiedział. Zobaczymy się jutro.

- Dobranoc.

Kendra weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.

ROZDZIAŁ TRZECI

Następnego ranka przy śniadaniu Kendra doszła do wniosku, że Joseph Bennett jest zdecydowanie bezczelnym facetem. Wścibskim i zuchwałym. Jakim prawem wypytywał o sekrety jej życia intymnego i kpił z doświadczeń seksualnych? Robił to z taką swobodą, jakby mówił o pogodzie.

Ale, mówiła sobie, jednocześnie był miły i autentycznie nią zainteresowany. Umiał i chciał jej słuchać.

Później, biorąc prysznic, przyznała się przed sobą, że z przyjemnością odwzajemniała jego pocałunki i pieszczoty, gdyż podniecały ją jak żadne dotąd. Był bez wątpienia najbardziej męskim i ponętnym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. W jego ramionach czuła się jak w niebie; jego pocałunki były nie do opisania. Przypomniała sobie cudowne dreszcze, których doznawała, gdy się całowali. Czuła się przy nim niewypowiedzianie szczęśliwa, że jest kobietą.

Kiedy ubrała się w dżinsy i różowy sweter, zaczęła się zastanawiać, co powinna zrobić z tą znajomością.

Zdecydowała, że musi dokładnie przemyśleć ten problem.

Podejrzewała, że Joseph jest bardzo doświadczony, jeśli chodzi o kontakty męsko-damskie. Jego pewność siebie ją peszyła. Powiedział jej, że łatwo mógłby ja uwieść, bo wyczuł, że ona pragnęła go tak samo jak on jej. Prawie ją zapewnił, że prędzej czy później znajdą się razem w łóżku.

- To było bardzo niegrzeczne z jego strony - powiedziała do siebie. Ale kobieca intuicja mówiła jej, że miał rację.

Joseph tak bardzo różnił się od Jacka, jej byłego męża. Był to zresztą jedyny mężczyzna w jej życiu, z którym mogła go porównać. Jej doświadczenia w tych sprawach nie przedstawiały się imponująco. Jack był dżentelmenem w każdym calu i w czasach narzeczeńskich dbał, żeby pozostała dziewicą do dnia ślubu. Potem przez dwa lata małżeństwa nie zdołał rozbudzić jej seksualnie w takim stopniu, w jakim osiągnął to Joseph w ciągu jednego wieczoru.

Miała cholerną ochotę iść z nim do łóżka.

- Mój Boże - westchnęła. - I co dalej? Nad tą znajomością należało się niewątpliwie dokładnie zastanowić.

A może mogłaby pozwolić sobie na małą romantyczną przygodę? Tylko czy ona będzie umiała zapomnieć o nim, pożegnać go bez żalu, kiedy nadejdzie czas rozstania? Skąd mogła wiedzieć? Dotąd nie miała takich problemów, żyła w innym świecie, tak zorganizowanym, że nie mieli do niej dostępu mężczyźni typu Josepha Bennetta. Nie mogła nawet teoretycznie rozważać takiej możliwości. Cocker-spaniel o imieniu Kendra żył w domu rodzinnym, potem z mężem, potem znów z rodzicami. Zawsze pod czujną opieką i kontrolą. Joseph nie należał do jej środowiska. W życiu, które prowadziła dotąd, nie mieli szans, aby się spotkać. A był najbardziej podniecającym facetem, z jakim się zetknęła.

- No więc? - powiedziała do siebie. - Co zamierzasz zrobić z tym facetem, Panno Niezależna? - Do diabła, teraz nie była przygotowana do podjęcia decyzji tej wagi. Miała inne sprawy na głowie. Musiała podliczyć swoją książeczkę czekową, ponieważ była bliska przekroczenia rachunku. Postanowiła, że ona i Joseph będą tylko zaprzyjaźnionymi sąsiadami. Przynajmniej do czasu. Musi to sobie jakoś zaplanować, wejść w tę rolę.

Kendra zebrała prace uczniów, które chciała poprawić, i usiadła przy kuchennym stole z kubkiem kawy w ręku. Spojrzała za okno. Dzień był słoneczny, pogodny i najprawdopodobniej chłodny. Zastanawiała się, czy to odpowiednia pogoda na przejażdżkę po jeziorze. Nigdy nie pływała łodzią wiosłową. Jachtem, statkiem rejsowym tak, ale nie łódką. Może byłoby przyjemnie?

- Odejdź - powiedziała do wizerunku Josepha, który pojawił się w jej wyobraźni. - Muszę w końcu sprawdzić te prace.

W godzinę później głębokie niezadowolenie malowało się na jej twarzy. Prace uczniów w większości wykazywały znikome zainteresowanie historią - przedmiotem, którego uczyła. Zadanie polegało na wybraniu i opisaniu postaci historycznych szczególnie przez nich podziwianych ze względu na zasługi dla kraju. To, co prezentowały wypracowania, dalekie było od oczekiwań Kendry. Miała niejasne uczucie, że uczniowie ją lekceważą - udowadniali, że kryminaliści czy gwiazdy rocka mają szczególne znaczenie dla społeczeństwa. Wypracowania były najlepszym dowodem na to, że uczniowie nie przykładali się do nauki. Nie było żadnej poprawy w stosunku do ich początkowych, wrześniowych wyników. Tylko kilka prac zasługiwało na uwagę.

Większość z jej podopiecznych pochodziła z niezamożnych rodzin i tylko parę osób zamierzało kształcić się dalej. Wszyscy liczyli dni do promocji i oczekiwali z niecierpliwością podniecającego życia poza rygorami szkoły średniej. Planowali prześlizgnąć się przez cały semestr, nie angażując się zbytnio w naukę. Ich niechętna postawa drażniła nową nauczycielkę.

Kendra westchnęła i potarła obolałe skronie. Martwiło ją, że nie ma z uczniami właściwego kontaktu. Ona, nauczycielka historii, nie potrafi spowodować, żeby zrozumieli ścisły związek między przeszłością i teraźniejszością. Połowę czasu lekcyjnego traciła na utrzymywanie spokoju w klasie, resztę poświęcała walce z rosnącym znudzeniem i niechęcią uczniów.

Oparta o kuchenny parapet, zjadła kanapkę z masłem orzechowym i popiła mlekiem. Odstawiła naczynia do zlewu i już miała usiąść z powrotem do pracy, gdy ktoś zapukał.

- Joseph - powiedziała i zadowolona pośpieszyła do drzwi.

- Hej - powitał ją z uśmiechem. - I co, zdecydowałaś się na przejażdżkę po jeziorze? Płyniemy?

- No pewnie. Czemu nie?

- Świetnie. To się zbieraj. Spotkamy się za kilka minut przy przystani.

- Dobrze - powiedziała.

W sypialni wciągnęła czerwone getry. Na różowy sweter włożyła luźną kremową bluzę, na to ciepłą kurtkę. Jeszcze rękawiczki, włóczkowy kapelusik, biało-zielony szalik pod szyję i już była gotowa. Uff! Czuła się jak wypchana poduszka. Była nieco zakłopotana swoim ubiorem. Joseph miał na sobie tylko dżinsy, błękitny sweter i chroniącą od wiatru cienką kurtkę. Wyszła kuchennymi drzwiami i ruszyła w stronę umówionego miejsca.

Teren za szeregiem domków obniżał się łagodnie do brzegu jeziora. Tam znajdowała się mała przystań. Joseph już czekał. Stał obok łódki prawie całkowicie pozbawionej farby. Gdy się zbliżyła, zmierzył ją Uważnie od stóp do głów i zaśmiał się.

- Myślisz, że nie zmarzniesz? - spytał.

- Mam nadzieję. Czy ta łódź będzie bezpieczna? Nie wygląda zbyt solidnie.

- Pewnie. Pan Anderson twierdzi, że to jedna z jego najlepszych. Chodź, poprawię ci szalik. Czerwień i zieleń... Wyglądasz jak bożonarodzeniowa choinka! - Uśmiechnął się i podszedł bliżej. Poczuła nagły przypływ ciepła. Jej policzki się zaróżowiły.

- Mocno wciśnij kapelusz, żeby wiatr ci go nie zerwał. - Dotknął delikatnie jego krawędzi. Potem zsunął ręce niżej i ujął jej twarz w swoje dłonie. Wpatrywali się w siebie zachłannie.

- Cześć, Kendro. - Jego głos sprawił, że nogi miała jak z waty.

Pocałował ją i przygarnął mocniej. Jego usta były gorące. Kendra zarzuciła mu ręce na szyję. Czuła jego bliskość, jego siłę. Wspięła się na palce, aby w pełni oddać mu pocałunek. Nie była świadoma zimnego wiatru. Zapomniała o wszystkim. W tej chwili liczył się tylko Joseph. Jego zapach, smak ust i ciepło, które z jego ciała przepływało na nią.

Po chwili puścił jej głowę, ale nie rozluźnił uścisku. Oddychał nierówno.

- Myślałem o tobie - powiedział patrząc jej w oczy. - Wczoraj wieczorem, dziś rano, bez przerwy. Marzyłem, aby cię pocałować, przytulić tak jak teraz. Co prawda w moich marzeniach mieliśmy na sobie nieco mniej ciuchów. Twój wizerunek nie opuszcza mnie od wczorajszego rozstania. Co ty ze mną wyprawiasz, Kendro? Doprowadzasz mnie do szaleństwa.

- Chyba powinnam cię przeprosić czy coś w tym rodzaju.

- Nie żartuj. - Przyciągnął ją bliżej. - Nie musisz przepraszać za to, że jesteś sobą. Po prostu nikogo takiego dotąd nie spotkałem.

- To brzmi tak, jakbym była wybrykiem natury.

- Bez wątpienia. - Podniósł jej podbródek jednym palcem.

- Jesteś niezwykłą, niespotykaną kobietą. I piękną. - Zniżył głowę do jej twarzy. - Bardzo piękną.

Musnął jej wargi, a potem ich usta połączył namiętny pocałunek. Jego gwałtowność świadczyła o sile ich pragnienia. Całowali się jak szaleni. Spijali aromat rozkoszy ze swych ust, jakby od tego zależał następny oddech i następne uderzenie ich serc.

- Rany boskie - powiedział Joseph i odsunął od niej głowę. - Zaczynam cię całować i zapominam o całym świecie. - Z ociąganiem uwolnił ją ze swych objęć. - Co z naszą przejażdżką?

- Ruszamy - wydusiła z siebie Kendra.

Obiecywała sobie niedawno, że nie będzie się z nim całować. Ale wystarczyło tylko, że jej dotknął... Być w jego ramionach, cóż to za uczucie. Joseph zepchnął łódkę do wody.

- Zrobione - zameldował i podał jej rękę.

Wzięła głęboki oddech, zanim ostrożnie postawiła nogę na łódce. Usiadła, a on odepchnął łódź od brzegu i wskoczył do środka.

- Masz mokre buty i nogawki spodni. Przeziębisz się.

- Ależ skąd! Jestem odporny i ciepłokrwisty. Zapomniałaś?

W chwilę potem łódka ruszyła ostro do przodu, a Kendra zapiszczała ze strachu.

- Co się stało? - zapytał.

- Jesteś pewien, że to nie utonie?

- Nie umiesz pływać?

- Umiem. Ale w tylu ciuchach to chyba nie jest najlepszy pomysł.

Joseph zaśmiał się.

- Zaufaj mi. Wiem, co robię.

Tak, na pewno wie - pomyślała. Bez wątpienia wiedział, co robił i dlaczego. Zazdrościła mu tej pewności siebie.

Kendra odpoczywała. Zbliżali się już do środka jeziora, kiedy Joseph wciągnął wiosła do łódki.

- Cudownie - powiedział. - Spójrz, jak słońce odbija się w wodzie. Ciepło ci?

- Tak, czuję się świetnie.

- Całe jezioro należy do nas.

- I pomyśleć, że wszyscy siedzą teraz przy kominkach i grzeją się. Nie wiedzą, co tracą.

- Tak, to prawda. Słuchaj, nie mówiłaś mi jeszcze, jakiego przedmiotu uczysz? - zapytał, zmieniając temat.

- Historii w starszych klasach szkoły średniej. Ale uczniowie nie wykazują zbytniego zainteresowania przeszłością.

- Potrafię to zrozumieć. Myślą o promocji i o tym, co przyniesie jutro. To, co zdarzyło się przed wiekami, nie jest dla nich ważne.

- Dokładnie tak - spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Taki jest ich stosunek do historii, ja z tym walczę. Ale skąd to wiesz?

- Domyślam się, bo w ich wieku czułem to samo. Poza historią nie znosiłem również fizyki i matematyki. To była dla mnie strata czasu. Ale przykładałem się do nauki, bo postanowiłem studiować prawo.

- Większość moich podopiecznych nie wybiera się na wyższe uczelnie. Staczam z nimi boje każdego dnia, aby pokonać ich niechęć do przedmiotu i do mnie. Wydaje mi się, że oni ciągle mnie sprawdzają, ponieważ jestem tu nowa. Naprawdę nie wiem, na czym polega mój błąd, ale nie potrafię do nich dotrzeć. Ta sytuacja bardzo mnie stresuje. Ale co ja ci się będę wyżalać... Dziwne, bo rzadko zdarza mi się takie gadulstwo. Znajomi twierdzą, że wszystko trzeba ze mnie wyciągnąć.

- To proste, ja naprawdę chcę cię słuchać i jak najwięcej o tobie wiedzieć. Pochlebia mi, że dobrze się ze mną czujesz. Już wiem, założę ciemne okulary i spotkam się z twoimi uczniami. Powiem im, że jeśli się nie ustatkują, to będą mieli do czynienia z bandą braci Bennett. Co ty na to?

- Myślę, że to świetny pomysł, ale obawiam się, że rada pedagogiczna nie wyrazi zgody - zaśmiała się. - Czy wszyscy twoi bracia są tak dobrze zbudowani jak ty?

- Tak, poza jednym. Matt jest mniej więcej o pięć centymetrów wyższy i o dziesięć kilogramów cięższy ode mnie. Zawsze mu mówię, że jest wspaniałym facetem. Mógłby mnie znokautować jednym ciosem.

- Czym się zajmuje?

- Jest księdzem katolickim. Oboje z matką nie mogą się doczekać chwili, kiedy będę miał dzieci.

- A twoi pozostali bracia i siostry? - spytała zaciekawiona. - Opowiedz mi o nich.

- Uważam, że my, Bennettowie, nie jesteśmy zbyt interesujący - powiedział skromnie.

- Och, proszę, nigdy nie znałam takiej rodziny.

- No więc - zaczął - najstarsza jest Angelica.

Słuchała opowieści o kochającej się, ale bardzo hałaśliwej rodzinie. Dowiedziała się, że najbliższy mu był o rok młodszy brat, Dawid.

- Dlaczego właściwie jesteś tu o tej porze roku? Często przyjeżdżasz w te strony?

- Nigdy tu nie byłem. Dawid z rodziną co roku spędza tu parę tygodni latem. To był jego pomysł, nie mój - odpowiedział gburowato i zmarszczył brwi. - To wszystko jest trochę skomplikowane. - Spojrzał na przeciwległy brzeg jeziora. - Popłyńmy i zobaczmy, jak tam jest.

- Dobrze - powiedziała, choć myślami była nieobecna.

Joseph coś przed nią ukrywał. Czuła to. Coś kręcił, w sprawie przyjazdu do Port Payne. Przedtem twierdził, że był to rodzaj urlopu. Dlaczego nie mówił wprost, o co chodzi? Oczywiście nie musiał się przed nikim tłumaczyć, ale bolało ją, że jej nie ufa, ponieważ wbrew postanowieniom coraz więcej dla niej znaczył.

Joseph wiosłował jednostajnie. Zbliżali się do drugiego brzegu. Widzieli już zabudowania. Standardowe domki były puste w sezonie zimowym. Ale jeden z większych domów był najwyraźniej zamieszkany, z komina wydobywała się smuga dymu.

- Naprawdę podoba mi się tu - powiedział patrząc na jezioro. - Nie sądziłem, że będę mógł tu długo wytrzymać. Dawid miał rację mówiąc, że na pewno będę zadowolony z pobytu. Czy nadal jest ci ciepło, Kendro?

- Tak - powiedziała. Po chwili wahania spytała: - Chciałabym wiedzieć, Josephie, choć masz prawo nie odpowiadać, dlaczego Dawid nalegał, abyś przy jechał do Port Payne?

Zauważyła, że był niezadowolony z tego pytania. Jego szczęki zacisnęły się, kiedy nagle z niepohamowaną siłą przyciągnął do siebie wiosła. Łódka poleciała do przodu, aż Kendra się zachwiała.

- Cholera, przepraszam - powiedział wściekły na siebie. - Nic ci nie jest?

- Oczywiście, że nie. Tylko trochę się przestraszyłam.

Joseph przestał wiosłować. Łódka zwolniła. Kołysała się lekko na fali. Ciągle nachmurzony, spoglądał gdzieś w bok, jakby nie mogąc się na nic zdecydować. Potem wziął głęboki oddech i spojrzał na Kendrę.

Minuty mijały. Siedziała sztywno, przygwożdżona jego wzrokiem. Słyszała plusk wody o dziób łódki.

- To dla mnie trudne - powiedział cicho - ale spróbuję ci to wytłumaczyć, myślę, że zrozumiesz. Oto ja, facet z reputacją dobrego mówcy, siedzę tu teraz i bezradnie szukam słów.

- Nie musisz mi nic wyjaśniać. Nie chcę, abyś Uważał, że jestem wścibska.

- Chcę, żebyś wiedziała. Zrozumiałem to. Ty byłaś szczera w stosunku do mnie. To dla mnie bardzo wiele znaczy. Jesteś wyjątkową kobietą, byłbym głupcem nie widząc tego. Zależy mi na tobie.

- Dziękuję - odrzekła.

- Jak powiedziałem, jestem najstarszym synem w dużej, bardzo zżytej i nieco staromodnej rodzinie. Byliśmy wychowywani w wierze, że cokolwiek zrobi każde z nas, będzie to miało wpływ na wszystkich. Jako najstarszy potomek męski sprawowałem opiekę nad resztą rodzeństwa. Uczyliśmy się w surowej katolickiej szkole. Gdy któreś narozrabiało, ja zmuszony byłem wymierzyć karę lub naprawić szkodę. Męczyła mnie ta odpowiedzialność.

- To nie wydaje się uczciwe - skomentowała Kendra.

- Nigdy tego nie kwestionowałem - powiedział. - Tak właśnie miało być i już. Ale mam taką naturę, że we wszystko, co robię, wkładam maksimum wysiłku. W studia, rodzinę, sport, teraz w pracę. Zawsze pełną parą.

- Pewnie dlatego jesteś takim dobrym adwokatem - domyśliła się.

- Możliwe. Tak było zawsze. Każdy mógł liczyć na moją pomoc. W zeszłym miesiącu skończyłem trzydzieści sześć lat i jak co roku poszedłem do lekarza na badania kontrolne. Boże, to był dla mnie prawdziwy szok - powiedział, wznosząc oczy.

- Joseph, o czym ty mówisz? - spytała zaniepokojona.

- Lekarz nie owijał w bawełnę. Poinformował mnie, że albo zwolnię tempo życia, zmniejszę obciążenie psychiczne, zacznę jeść i spać regularnie, albo w krótkim czasie mogę spodziewać się zawału.

- Wielkie nieba - wyszeptała.

- Byłem wściekły. Powiedziałem doktorowi, żeby poszedł do diabła.

- Dlaczego? Przecież chciał ci pomóc. Trzeba było go posłuchać.

- Tak, ale trudno mi było zaakceptować to, co mówił. Rozumiesz? - patrzył na nią rozgorączkowany, szukając potwierdzenia. - Trudno pogodzić się z faktem, że nie jest się już w pełni sprawnym. Joseph Bennett, ale już nie ten sam. Byłem wściekły... i śmiertelnie przerażony.

- Och, Joseph - Kendra czuła, że łzy napływają jej do oczu. - Rozumiem twoją reakcję.

- Tak - patrzył na nią przez dłuższą chwilę. - Mam nadzieję, że rozumiesz.

- Ale dlaczego przyjechałeś do Port Payne? Czy Dawid dowiedział się o tym, co mówił lekarz?

- Tak - uśmiechnął się. - Widzisz, ten lekarz to mój brat Rick. Kiedyś pracowałem do późna w nocy. Przyszli do mnie moi bracia: Dawid, Rick i Matt. Rick powiedział im o wszystkim. Stwierdzili, że nie mogą stać z boku bezczynnie i patrzeć, jak się zabijam. Próbowali mnie pouczać, wygłaszali kazania. O rany, ale mnie to wkurzyło! Wrzeszczałem na nich, przeklinałem, ale w końcu musiałem się uspokoić, mieli niestety przewagę - trzech na jednego. Poza tym uświadomiłem sobie, że oni martwią się o mnie, że mnie kochają.

- Tak, niewątpliwie dali tego dowód - powiedziała, ocierając łzę.

- Ale postąpili również paskudnie. Posłużyli się szantażem. Zagrozili, że powiedzą wszystko matce, jeśli nie zdecyduję się na wyjazd i odpoczynek. Do tego nie mogłem dopuścić, ona za bardzo by to przeżyła. Jej niepokój i nadmierna troska byłyby nie do zniesienia. Wyobraź sobie mamę Bennett pielęgnującą swojego trzydziestosześcioletniego synka. Jeszcze w szkole woleliśmy nawet chorzy iść do szkoły niż pozostać pod jej opieką. Nie było szansy na chwilę spokoju. Poddałem się więc, chcąc nie chcąc. Dawid załatwił wszelkie formalności i oto jestem.

- Czy nie lepiej byłoby ci gdzieś w cieplejszym klimacie? - spytała.

- Może, ale wtedy moi piekielni bracia nie mogliby mnie kontrolować. Rick ma tu przyjechać i sprawdzić, czy mój stan zdrowia się poprawia. Wtedy będę mógł wrócić. Od niego najwięcej mi się dostało. Powiedział, że nikt przy zdrowych zmysłach nie prowadziłby takiego trybu życia jak ja. Powinienem mu być wdzięczny. Na razie mam odpoczywać, jeść i spać.

- Czy możesz wiosłować?

- Pewnie. Umiarkowana aktywność fizyczna nie może mi zaszkodzić. Muszę jedynie unikać stresów. Początkowo myślałem, że umrę tu z nudów. Ale potem poznałem ciebie. Mówiłaś o sobie, o swoim życiu, podziwiałem cię. Zacząłem zastanawiać się nad sobą, uwierzyłem, że może i mnie uda się coś zmienić, odwrócić wyrok losu.

- To, co zdarzyło się tobie, może przydarzyć się każdemu - powiedziała delikatnie.

- Tak, ale inni jakoś sobie z tym radzą, podejmują walkę. Ja nawet nie mogłem znieść prawdy o sobie. To głupie, ale w wieku trzydziestu sześciu lat nie miałem ochoty na żadne zmiany. Przeraziłem się, gdy nagle się okazało, że nie jestem już tym, za kogo się przez tyle lat uważałem. Nie chciałem pogodzić się z faktem, że nie będę w stanie podołać dotychczasowym obowiązkom rodzinnym i zawodowym.

- To normalna reakcja. Broniłeś się przed faktami, które były dla ciebie niewygodne. Nie można zmienić przeszłości, ale przyszłość jest ciągle w twoich rękach, masz szansę inaczej pokierować swoim dalszym życiem. Musisz zadbać o siebie, jesteś tylko człowiekiem, nie tytanem. Rodzeństwo, którym się opiekowałeś, nie potrzebuje cię już tak bardzo jak przedtem. A szacunek twoich klientów nie wzrośnie, kiedy pewnego dnia z wyczerpania zasłabniesz na sali sądowej. Twoje ciało dało ci sygnał ostrzegawczy. Musisz zmienić tryb życia i dostosować się do nowych warunków.

- Nie podoba mi się to.

- To tylko dąsy.

- Do diabła, twoja obecność tutaj jest prawdziwym zrządzeniem losu. Moi bracia nie nasłali cię na mnie, prawda? Jesteś żywym dowodem, że można zmienić swoje życie, jeśli bardzo się tego chce. Nie będzie to łatwe w moim przypadku, ale jakoś spróbuję to zorganizować. Dziękuję ci, Kendro, że chciałaś mnie wysłuchać. W końcu masz swoje problemy.

- Każdy je ma. To bardzo pomaga, kiedy rnożna się przed kimś otworzyć, wyżalić.

- Osobliwa z nas para - powiedział z krzywym uśmiechem. - Obydwoje stoimy u progu nowego życia. Kto wie? Może dlatego tak dobrze się rozumiemy? Jak dwoje rozbitków. Słuchaj, myślę, że trzeba wracać. Robi się zimno.

- Mam ochotę na filiżankę gorącej czekolady. Czy zechcesz mi towarzyszyć?

- Z przyjemnością. Uwielbiam gorącą czekoladę.

Kiedy dopłynęli, Joseph wyciągnął łódź na ląd. Potem otoczył ramieniem Kendrę i poprowadził w kierunku domku.

- Rozpalę ogień, a ty przygotuj coś do picia - powiedział, kiedy weszli.

- Najpierw muszę zdjąć z siebie kilka warstw ciuchów - stwierdziła i poszła do sypialni.

Zdjęła wierzchnie odzienie. Pozostała w dżinsach i różowym swetrze, a następnie skierowała się do łazienki, aby wyszczotkować włosy.

Jakie dziwne to wszystko - pomyślała. Dwoje obcych ludzi z odległych krańców kraju spotyka się tu, w tej małej mieścinie, na podobnym etapie życiowym. W chwili dokonywania zwrotu, reorganizacji celów i środków, zamykania jednych drzwi i otwierania innych. Ona - zbuntowana przeciwko egzystencji, która stała się jej udziałem nie z własnego wyboru. On - zmuszony przez swoje dotąd nadmiernie eksploatowane ciało do zmiany trybu życia. Kendra świetnie rozumiała jego, jego złość i zmieszanie.

Joseph jest uparty. Jeśli tylko zechce, nauczy się dbać o siebie. Może powinien się ożenić? Ciągła troskliwa opieka kobiety wyszłaby mu na dobre.

Joseph żonaty? Ciekawe, czym kierowałby się przy, wyborze żony? Nie powinno jej to interesować, ale musiała przyznać, że myśl o kobiecie w jego życiu trochę jej przeszkadzała. Czyżby przemawiała przez nią zazdrość?

- Nie bądź głupia - strofowała się. Cóż cię to może obchodzić?

Ogień wesoło trzaskał na kominku, kiedy weszła do pokoju. Po chwili czekolada była gotowa. Wręczyła gościowi jeden kubek, z drugim usiadła wygodnie na sofie.

- Nie jestem pewien, czy ogień będzie się dobrze palił - powiedział. - Za dużo tu popiołu. Palenisko należy regularnie oczyszczać.

- Naprawdę? Nigdy się tym nie zajmowałam. Nie musiałam.

- Upewnij się, że popiół wystygł, zanim... A zresztą ja to jutro zrobię, kiedy będziesz w szkole. Tylko zostaw mi klucze.

- Ależ Joseph, ja mogę sama...

- Nie ma sprawy. Chętnie się czymś zajmę. Oczyszczę ci kominek i rozpalę ogień, zanim wrócisz. Co ty na to?

- No cóż. Czy mam jakiś wybór? - uśmiechnęła się.

Cudowna propozycja - pomyślała. On czekający na nią w ciepłym, przytulnym domku u schyłku męczącego dnia. Absolutnie porywająca, ale i niebezpieczna perspektywa.

Nie wolno jej zbytnio angażować się w ten związek. To prowadzi tylko do cierpienia. Joseph nie zostanie w Port Payne dłużej, niż będzie musiał. Rick w końcu kiedyś przyjedzie i zabierze go z powrotem.

A Kendra pozostanie tu wtedy całkiem sama.

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Wspaniała - powiedział Joseph i odstawił puste kubeczki na koniec stołu. - Zrobiłaś pyszną czekoladę.

- Podgrzałam tylko czekoladowe mleko - uśmiechnęła się.

- Obiecuję zachować twój przepis w sekrecie - delikatnie pogładził jej kark. - Tuż obok przepisu na spaghetti mojej mamy.

- Czuję się zaszczycona - wyznała uroczyście.

- Jesteś cudowna - opuścił głowę, aby dosięgnąć jej ust.

Pocałunek był długi, zmysłowy i czekoladowy. Kendra otoczyła ramionami jego szyję i odwzajemniła pocałunek. Joseph przyciągnął ją do siebie mocno, tak jakby chciał zmiażdżyć jej piersi swoją klatką piersiową. Jego język wniknął głęboko w jej usta. Ręce wędrowały po jej swetrze, aby w końcu wśliznąć się pod spód i pieścić jej plecy.

Ciepłe ręce - pomyślała. I silne. Jego dotyk podniecał ją, ale pragnęła czegoś więcej.

Podniósł głowę, aby złapać oddech. Całował jej podbródek, a potem szyję. Kendra odchyliła głowę, żeby przyjąć jego uścisk. Wypełniały ją cudowne uczucia. Jego ręce przesunęły się do jej piersi. Przeciągnął kciukami po materiale stanika. Jej sutki nabrzmiały, a z gardła wyrwał się stłumiony jęk. Joseph zaczął podciągać jej sweter, ale nagle się zawahał. Poczuła, że drży. Tak bardzo chciał pohamować swoją żądzę, zapanować nad sobą. Otworzyła oczy.

- Chciałem tylko na ciebie popatrzeć - powiedział niepewnym głosem.

- Tak - wyszeptała.

Podniosła ręce i pozwoliła zdjąć z siebie sweter. Chwilę potem w ślad za nim spadł na podłogę stanik.

- Kendro - szepnął, potem z trudem przełknął ślinę. - Jesteś najbardziej wyjątkową kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem.

Nakrył dłońmi jej piersi, po czym nachylił głowę i zaczął pieścić ustami jeden sutek. Gorąca fala zalała ciało Kendry.

- Joseph - jęknęła i wtuliła się w jego ramiona.

Płynnym ruchem podniósł dziewczynę i opadł na sofę, pociągając ją na siebie. Objął w talii i przesunął wyżej. Jego usta znów przywarły do jej piersi, podczas gdy ona wczepiła palce w gęstwinę ciemnych jak noc włosów. Jego uda napierały na nią z pożądaniem.

Ona też go pragnęła. Czuła się rozbudzona jak nigdy przedtem, rozpalona wypełniającą ją rozkoszą.

Joseph znów odnalazł jej usta. Przylgnął do niej biodrami i z głębi jego gardła wydobył się ściszony jęk. Przyciskał jej usta swoimi i gładził krągłości odzianych w dżinsy pośladków. Kendra czuła jego naprężone w miłosnej gotowości ciało. Pocałunek stawał się coraz bardziej intensywny. Wybuch namiętności ogarnął ich swym płomieniem.

To było niebo.

To było piekło.

To była ekstaza.

Ale Kendra chciała czegoś więcej.

- Kochaj mnie, Josephie, błagam - wyszeptała. - Tak bardzo cię pragnę. Nigdy przedtem tego nie czułam.

Momentalnie znieruchomiał. Podniósł ją i odsunął od siebie na drugi koniec sofy. Opuścił nogi na podłogę. Wziął długi, przerywany oddech i podał jej sweter.

- Zakryj się - powiedział niecierpliwie. Rzucił w nią swetrem, ale nie patrzył w jej stronę. Nerwowo przeczesał włosy palcami. Oparł łokcie na kolanach, zacisnął pięści i wlepił wzrok w ogień.

- Josephie - jej głos drżał - czy coś się stało? Wyglądasz tak, jakbyś był zły.

Odwrócił się nagle. Nie mogła znieść spojrzenia jego ciemnych, rozgorączkowanych oczu.

- Ubierz się, do cholery - syknął. - Doprowadziłaś mnie do ostateczności. Zrób to, mówię.

Drżącymi rękoma Kendra wciągnęła sweter. Joseph najwyraźniej ją odtrącił. Nie chciał kochać się z nią. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, aby tak śmiało powiedziała mężczyźnie, że go pragnie, że chce się z nim kochać. Do dzisiaj. A on ją odpychał. Dlaczego? Była bliska łez, ale nigdy nie wybaczyłaby sobie, gdyby się rozpłakała. O nie! Rozpaczać nie będzie.

- Robisz mi wodę z mózgu - powiedział opryskliwie, ciągle jeszcze wpatrując się w ogień. - Moje ciało błaga o litość. Nie podoba mi się to, panno Smith. Absolutnie mi się nie podoba.

- Ach, ty - podniosła głos, gramoląc się na kolana - posłuchaj mnie, niedołęgo. Czy ja każdemu facetowi proponuję, żeby poszedł ze mną do łóżka? Otóż nie. Czy kiedykolwiek zdarzyło mi się czuć to, co z tobą, kiedy mnie całujesz i pieścisz? Nie. A ty mnie odtrącasz? To obrzydliwe. Ach, ty... - łzy stoczyły jej się po policzkach.

- Jak to - odtrącam cię? - zerwał się na równe nogi i pochylił się nad nią. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. - Więc tak to rozumiesz?

- Tak, myślę, że to, co zrobiłeś, jest jednoznaczne.

- Mylisz się. Okrutnie się mylisz. Próbowałem jedynie obronić cię przed samym sobą. Bałem się, że cię sprowokuję do zrobienia czegoś, czego potem możesz żałować.

- Jak śmiesz? - krzyknęła. - Nie masz prawa chronić mnie przed czymkolwiek. Boże, co za paranoja!

- Ja - kontynuował przez zaciśnięte zęby - broniłem także siebie przed tobą.

- Co takiego?

- Sama to przed chwilą powiedziałaś. Z nikim nie czułaś tego co ze mną. Kendro, ja nie chcę być dla ciebie jedynie kolejnym doświadczeniem w życiu niezależnej kobiety, takim jak podliczanie książeczki czekowej.

- Słucham?

- Nie mam pojęcia, dlaczego jest to dla mnie tak cholernie ważne. Tak, moja pani - powiedział i chwycił swoją marynarkę. - Kiedy się kochamy, staje się to dla mnie niezwykle istotne. Pragnę cię, pragnę aż do bólu, ale nie chcę być twoją przelotną przygodą.

- Ależ...

- Sam nie wiem, po co to mówię - mruknął do siebie, kierując się do drzwi. - Balansuję na krawędzi. Co się ze mną dzieje?

- Josephie, ja... - zaczęła Kendra i obróciła się na sofie.

Drzwi zatrzasnęły się głucho. Usiadła po turecku i skrzyżowała ręce na piersiach.

- Wielki Boże - powiedziała do siebie nachmurzona. - Jakie to wszystko skomplikowane. - Nie chciała, żeby Joseph ją chronił, miała po dziurki w nosie wszelkiej ochrony. Z drugiej jednak strony spodobało jej się, że chce się upewnić, czy ich związek nie stanie się krótkim, potem szybko zapomnianym, nic nie znaczącym romansem. Ale ta jego przemowa? Że niby ich miłość ma być niezwykła i ważna?

- Cóż za pomysł - powiedziała i uśmiechnęła się.

Jej spojrzenie padło na stanik, ciągle jeszcze leżący na podłodze. Schyliła się i podniosła go. Na chwilę wróciło wspomnienie jego pieszczot i poczuła, że robi jej się gorąco.

Och, cóż to była za rozkosz - zamyśliła się rozmarzona. Ile cudownych doznań kłębiło się w jej wnętrzu. Tak długo czekała na Josepha Bennetta. I wreszcie jest, zjawił się w jej świecie. Ona podejmowała tu decyzje i dokonywała wyborów. Przepełniona pożądaniem pragnęła się z nim kochać tej nocy. Wierzyła, że tak powinno być. To jej wybór i jej decyzja. Joseph nie był jedynie wakacyjną przygodą. Był Josephem.

Dobrze, ale co dalej? Pytanie wracało, jakby drażniąc się z Kendrą, ponieważ ona ciągle nie mogła znaleźć na nie odpowiedzi. Joseph wyszedł zły i sfrustrowany. Może zignoruje jej obecność przez resztę swego pobytu w Port Payne. Do diabła, nie chciała, żeby odszedł, żeby zniknął z jej życia równie szybko, jak się w nim pojawił. Pragnęła, żeby został, był blisko niej, żeby śmiał się do niej, rozmawiał z nią, kochał ją. Wywalczył sobie bowiem miejsce w jej samotnym świecie, znalazł drogę do jej serca, umysłu i duszy.

- Joseph, do licha - powiedziała - jeśli się do mnie więcej nie odezwiesz, wynajmę twoich braci, żeby cię pobili.

Westchnęła ciężko, po czym weszła do sypialni, aby się ubrać. Założyła stanik i cieplejszy sweter. Powinna teraz zjeść obiad i wrócić do sprawdzania uczniowskich prac, które ciągle leżały rozrzucone na kuchennym stole.

W kuchni zorientowała się, że nie rozmroziła mięsa na kolację. W pierwszej chwili pomyślała, żeby skorzystać w tym celu z kuchenki mikrofalowej, ale zaraz przypomniała sobie, że nie ma jej w wyposażeniu domku. Wypowiadając bardzo nieeleganckie słowa, Kendra przygotowała sobie jajka smażone z grzanką na obiad.

Wchodząc do pokoju po skończonym posiłku usłyszała, że Joseph uruchamia samochód i odjeżdża.

Dokąd on się wybiera o tej porze? - zastanawiała się niespokojnie. W niedzielny wieczór w Port Payne wszystko było już zamknięte. Chyba nie jechał do Bay City? Zamiast odpoczywać, jak zalecił mu Rick, szwendał się gdzieś po nocy, niczym bezpański pies. Zdecydowała, że był facetem zupełnie pozbawionym rozumu i że jego zdrowie było zagrożone.

Oparła ręce na biodrach i zwęziła oczy, próbując wyobrazić sobie Josepha w zadymionym barze. Aha! Może znajdzie się tam również kobieta, która się nim zaopiekuje. Jego bracia z pewnością by tego nie pochwalili.

Zmartwiona i wyczerpana całym dniem, opadła na sofę. Joseph był w kiepskim nastroju z powodu tego, co między nimi zaszło. Gdyby tylko dał jej szansę wytłumaczyć, że ona naprawdę go pragnęła i nie zamierzała uznać go za kolejne doświadczenie w swym życiu. Ale jego gorący włoski temperament wykluczał wszelką dyskusję. A teraz, wbrew zaleceniom lekarza, pojechał do miasteczka w poszukiwaniu uciech. Co za głupiec!

Westchnęła ciężko.

Ogień w kominku palił się coraz słabiej, w końcu zamigotał i zgasł.

- Cudownie - wymamrotała. Skąd miała wiedzieć, że należy regularnie usuwać popiół z paleniska, nigdy nie musiała tego robić.

- Czego jeszcze powinnam się dowiedzieć? - pytała siebie. Przynajmniej jedna sprawa była jasna jak słońce. Wszystko się zmieniło, ona również, odkąd Joseph Bennett pojawił się w jej życiu. Odkąd trzymał ją w ramionach. Całował i pieścił. On sprawił, że nigdy już nie będzie taka jak przedtem.

Wieczór wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Zajęła się wypracowaniami, ale tak naprawdę czekała na Josepha. Nasłuchiwała odgłosu jego samochodu. Temperatura w domku systematycznie spadała. Włączyła grzejnik w sypialni, potem wyłączyła go, gdy zrobiło się duszno. Miała nadzieję, że choć część ciepła pozostanie. Ale tak się nie stało.

Jeszcze o północy wyglądała przez okno. Ale domek Josepha był wciąż ciemny. Wtedy z westchnieniem poszła do łóżka. Zwaliła się na poduszkę w poszukiwaniu ciepła i ukojenia. Była przemarznięta, wszystko ją bolało i tęskniła za Josephem. Martwiła się o niego. Gdyby go zobaczyła, zastrzeliłaby go na miejscu!

Następnego ranka obudziła się w kiepskim nastroju. Była obolała, ponieważ spała skulona, głowa ją bolała, a w domku było zimno i wilgotno. Wyjrzała przez okno. Samochód Josepha stał na podjeździe. Zrobiła do niego głupią minę. Potem wykąpała się i ubrała. Wypiła filiżankę kawy na śniadanie. Wyszła i wsiadła do samochodu. Zziębnięta, pospiesznie włączyła ogrzewanie. Rzuciła spojrzenie w kierunku domku Josepha.

- Nic nie mów - powiedziała, nie wiadomo do kogo. Och, nie, co zrobi, jeśli on naprawdę się do niej nie odezwie? Do licha, nie zrobiła nic złego. Homer był lepiej traktowany, mimo że zjadł jej pelargonie.

Ona była zupełnie niewinna. Odwzajemniła jedynie pocałunki i pieszczoty mężczyzny, a on wpadł w histerię. Świetnie. Niech się dąsa. Ona nie zamierza się tym przejmować. W głębi duszy wiedziała jednak, że to nieprawda.

Dzień był okropny. Uczniowie byli bardziej niesforni niż zwykle. Kendra z trudem panowała nad sobą. W czasie drugiego śniadania jeden z nauczycieli spytał:

- Co my robimy w tym zoo?

Kendra pomyślała, że nie ma pojęcia. Jej ambitne marzenia o pracy nauczycielki kształtującej umysły młodego pokolenia Amerykanów rozwiały się w konfrontacji z grupą pewnych siebie nastolatków z różnokolorowymi włosami, odzianych w czarne skórzane kurtki.

Kendra wzięła dwie aspiryny, ponieważ ciągle bolała ją głowa, i powlokła się do klasy. Przez cały czas myślała o Josephie.

Myślała o nim również jadąc do domu wśród zapadającego zmroku.

Kiedy parkowała na podjeździe, spojrzała w kierunku jego domku i ciężko westchnęła. Było to westchnienie pełne znużenia i smutku. Miała ciężki dzień. Wciąż bolała ją głowa. Chciało jej się płakać.

Ale nie pozwoliła sobie na łzy. Stała na ganku z kluczem w ręku, kiedy ze zdumieniem zorientowała się, że w środku palą się światła. Spróbowała przekręcić gałkę u drzwi. Okazało się, że były otwarte. Pchnęła je.

- Och - westchnęła zaskoczona, gdy zobaczyła rozpalony na kominku ogień. Weszła i zamknęła za sobą drzwi.

- Cześć, Kendro - usłyszała. Joseph stał w drugim końcu pokoju. Jego głos był spokojny i łagodny. Poczuła, że coś ścisnęło ją w gardle.

- Och, Joseph - powiedziała łamiącym się głosem. Rzuciła torebkę i klucze na podłogę. - Joseph, ja... - jęknęła.

Długimi krokami pokonał dzielącą ich przestrzeń i chwycił ją w ramiona. Zanurzył twarz w jej włosach, a ona otoczyła ramionami jego tors. Wtuliła się w niego i upajała jego obecnością. Chłonęła jego zapach i ciepło.

Potem Joseph ją pocałował. Całował, dopóki nie osłabła w jego ramionach. Jej serce rozpoczęło znów szalony wyścig, a pożądanie przepełniło jej ciało. Pocałunek był gwałtowny i niecierpliwy. Ich ciała spotkały się w miłosnym zapamiętaniu.

Trzymając Kendrę w objęciach Joseph oparł się plecami o drzwi. Wyciągnął nogi do przodu, tak że dziewczyna znajdowała się jakby w kołysce jego ciała. Jego ręce błądziły po jej ciele, rozpalając płomienie namiętności. Oddychali szybko, nierówno.

Joseph podniósł głowę i ujął twarz Kendry w swoje dłonie. Wpatrywała się w niego i widziała w jego oczach to samo pragnienie, które sama odczuwała.

- To - powiedział w końcu - był diabelnie długi dzień.

- Tak - szepnęła. - To prawda.

- Tęskniłem za tobą, chciałem cię zobaczyć, przytulić i pocałować. Powiedzieć, jak bardzo mi przykro z powodu wczorajszego zamieszania.

- Martwiłam się o ciebie, Joseph. Gdzie byłeś?

- Umówiłem się na pokera z Fredem Frazierem i jego przyjaciółmi.

- Och, dzięki Bogu. Myślałam, że pojechałeś do Bay City i zapomniałeś o zaleceniach Ricka. Jak pan Frazier wygląda bez swego odwiecznego kapelusza?

- Ależ on go nigdy nie zdejmuje - uśmiechnął się.

- Chodź, usiądźmy. Podgrzałem spaghetti.

- Tylko się przebiorę i zaraz wracam. Dziękuję za wyczyszczenie kominka, za przygotowanie obiadu, za... wszystko. Naprawdę się cieszę, że tu jesteś.

- Nigdzie indziej nie chciałbym być. Wracaj szybko. Musimy porozmawiać. Nakrywam do stołu.

Kendra weszła do sypialni. Oparła się plecami o drzwi i wzięła głęboki oddech. Czuła jeszcze tlące się w niej iskierki pożądania.

- Musimy porozmawiać? - powtórzyła cicho, kiedy przebierała się w dżinsy i zielony sweter. Co Joseph zamierzał jej powiedzieć? Że powinni byli spotkać się w innym miejscu i w innym czasie? Że będzie najlepiej, jeśli przestaną się widywać?

- Kendro, idziesz? - zawołał z kuchni.

- Tak! - Otworzyła drzwi sypialni. - Cześć, Homer - dodała, prawie wszedłszy na królika. - Nie wiedziałam, że tu jesteś.

Homer poruszył noskiem i podążył za nią do kuchni.

- Usiądź - Joseph wskazał jej miejsce przy stole. - Naprawdę wyglądasz na zmęczoną.

- Bo jestem zmęczona - odpowiedziała i usiadła.

- Pachnie cudownie.

- Ten sos jest tym lepszy, im starszy. Czy twoi uczniowie dali ci dziś wycisk? - Usiadł naprzeciwko.

- Nie tylko dziś. Zawsze dają. Niektórym z tych mądrali należałoby porządnie wygarbować skórę. Gdybym tylko wiedziała, jak z nimi postępować!

- Prawdopodobnie robisz wszystko, co trzeba. Sama mówiłaś, że masz zajęcia z uczniami najstarszych klas. Oni po prostu myślą tylko o tym, jak stąd zwiać. Oczywiście, jest jeszcze taka możliwość, że szkoła nie jest dla ciebie właściwym miejscem.

- Chyba żartujesz. Zawsze chciałam uczyć historii. Jack twierdził, że to rozumie, ale nie chciał, żebym kontynuowała naukę. Uważał, że mam inne, ważniejsze obowiązki... takie jak pełnienie istotnych funkcji społecznych w Kalifornii. Po rozwodzie natychmiast pomyślałam o ukończeniu studiów.

- Świetnie, ale to niekoniecznie oznacza, że wybór zawodu był właściwy. Moja siostra Christine marzyła od dziecka, żeby być pielęgniarką. Kiedy była dzieckiem, ćwiczyła bandażowanie na każdym, kto tylko mógł ustać spokojnie. Po roku w szkole pielęgniarskiej wiedziała już, że to nie dla niej. Nie była wystarczająco odporna psychicznie. Nie wytrzymała ciągłego kontaktu z cierpieniem, chorobami, śmiercią. To żaden wstyd przyznać się do błędnego wyboru drogi zawodowej.

- Mój wybór był prawidłowy. Potrzebuję tylko czasu, żeby jakoś dotrzeć do tych dzieciaków.

- W porządku - powiedział delikatnie. - Nie chciałem cię urazić. To dopiero początek roku. Twoi uczniowie prawdopodobnie ustatkują się i wszystko się zmieni na lepsze.

- Mam nadzieję. Ale dość o tym. Co dziś robiłeś? - spytała i uśmiechnęła się. Niech mówi. Może wtedy zapomni o tym, co chciał jej powiedzieć, a czego nie chciała usłyszeć.

- Och, to był bardzo pracowity dzień. Najpierw musiałem pojechać do pana Andersona i przekonać go, że potrzebny mi klucz od twojego domku, żebym mógł oczyścić kominek. Potem czyściłem wspomniany kominek. Wyobraź sobie, że kiedy pojechałem do Port Payne, trzy osoby pytały mnie, czy już oczyściłem twój kominek.

- Ale numer - zaśmiała się. - Teraz dopiero będą mieli o czym plotkować.

- Tak. Potem malowałem szyszki sosnowe.

- Co takiego? - zdziwiła się.

- To co słyszysz. Włócząc się po miasteczku zawędrowałem do pani Willaby, która ma mały sklepik z pamiątkami z szyszek. Właśnie malowała następną partię, więc spytałem, czy mogę spróbować. Ona jest sympatyczną starszą niewiastą i zna kilka pieprznych dowcipów. Zadziwiające jest to, że naprawdę świetnie się bawiłem! I okazałem się świetnym malarzem szyszek sosnowych.

Kendra śmiała się cicho.

- Tak. Ale wiesz co? Naprawdę zajęty byłem przez cały dzień rozmyślaniem o tobie. W czasie gdy czyściłem kominek i malowałem szyszki. Patrzyłem na zegar i poganiałem czas, żebyś wreszcie wróciła... do mnie - dodał. Serce Kendry waliło, gdy Joseph zniżył nieco głos. Patrzył jej prosto w oczy, tak że czuła się jak sparaliżowana. - Miałem dziwne uczucie. Funkcjonowałem normalnie, rozmawiałem, śmiałem się, ale część mnie była ciągle przy tobie. Kiedy weszłaś do tego pokoju, poczułem, że ta brakująca część wróciła do mnie. Gdy wziąłem cię w ramiona, zrozumiałem, że nie mogę już niczego więcej pragnąć. Miałem uczucie doskonałego spełnienia.

- Joseph, ja...

- Słuchaj, Kendro - dotknął jej ręki. - Myślę, że zakochałem się w tobie.

W pierwszej chwili poczuła się jak po nagłym ciosie. Oddychała z trudem, lekko zamroczona. Wiadomość była cudowna, ale i przerażająca. Musiała coś odpowiedzieć. Coś kobiecego, wyszukanego i niezwykle dojrzałego.

- Och - zdołała wyjąkać.

- „Och"? Tylko tyle? - Zmarszczył brwi i odchylił się do tyłu na krześle. - To raczej zniechęcające, Kendro.

- Przepraszam. Jestem zaskoczona - szybko dodała. - Spodziewałam się, że zaproponujesz, abyśmy się więcej nie spotykali.

- Boże, skąd ci to przyszło do głowy?

- Bo to wszystko jest bez sensu. Pozostaniesz tu przez krótki czas. Poza tym wiele się w twoim życiu zmienia. Podobnie jak w moim. Sam mówiłeś, że nie możemy stać się dla siebie jedynie nowym, przelotnym doświadczeniem.

- Nie powinienem był tego mówić.

- Bardzo dobrze, że powiedziałeś. Uświadomiło mi to, że wyjedziesz, zanim zdążę cię przekonać, że zależy mi na tobie, nie na tym, żeby mieć kochanka. Nie uwiodłeś mnie. Zdawałam sobie sprawę ze wszystkiego, co robiłam. Pragnęłam cię, Joseph.

- Dlaczego?

- Co to za pytanie? - wyraz niezadowolenia pojawił się na jej twarzy.

- Rozsądne. Dlaczego chciałaś... Czy chcesz? Dlaczego chcesz kochać się ze mną?

- Ponieważ ja... ponieważ ty... Mój Boże, skąd mogę wiedzieć? Po prostu chcę i już.

- Czy to możliwe, pani Smith - nachylił się do niej - że zakochałaś się we mnie w tej samej chwili, kiedy ja w tobie?

- Skąd mogę wiedzieć.

- Czy myślałaś dziś o mnie? - spytał.

- Owszem.

- Mówiłaś, że wczoraj się o mnie martwiłaś. Dziś wyglądałaś na uszczęśliwioną, kiedy mnie zobaczyłaś.

- Bolała mnie głowa - powiedziała Kendra, oglądając swoje paznokcie.

- Co nie przeszkadzało ci całować się ze mną?

- Nie bądź niedelikatny.

- Myślę, że to jest właśnie to - powiedział Joseph, wpatrując się w sufit. - Miłość w swej najczystszej formie.

- Nie wiem, co powiedzieć.

- To oczywiste. Wykorzystałaś już roczny przydział swoich „och". Kendro, czuję się, jakbym wygrał milion dolarów. To przeznaczenie, nie rozumiesz? Byliśmy skazani na to, aby się tu spotkać. Przywiodły nas tu różne drogi. Ale los tak chciał.

- Przecież ty musisz wrócić do Detroit.

- Nie tak prędko. Mamy jeszcze dość czasu, żeby się lepiej poznać. Nie możemy od tego uciec. Nasze przyszłe szczęście zależy od tego, czy damy sobie szansę. Ale widzę, że masz wątpliwości.

- Nie wiem. To wszystko stało się tak nagle, trudno się w tym połapać.

- To prawda. Nasza znajomość przybrała zawrotne tempo. Ale zwolnimy, podejdziemy do tego spokojnie. Nie będę cię poganiał, Kendro. Kupiłem lody na deser. Chcesz?

- Nie, dziękuję - odpowiedziała nieobecna.

Czy ja go kocham? - zastanawiała się. Nie wiedziała, czy te wszystkie emocje, które odczuwała przy każdym kontakcie z nim, oznaczają miłość. A jeśli to prawda? Jeśli ona kochała jego, a on ją. Co wtedy? Nie mieszkali nawet w tym samym mieście. Właściwie nic o sobie nie wiedzieli. Było tak wiele pytań, na które należało znaleźć odpowiedź.

Kiedy Joseph zaczął pochłaniać ogromną porcję lodów, wstała i wzięła się do zmywania naczyń.

- Ja pozmywam - powiedział. - Zostaw. Jesteś zmęczona.

- Ale ty gotowałeś.

- Podgrzałem jedynie spaghetti. Jak twoja głowa? - spytał zatroskany.

- O wiele lepiej.

- Chodź, Kendro, usiądź. Powiedziałem, że pozmywam.

- Ja pozmywam, a ty wytrzesz. Zjedz lody, zanim się rozpuszczą. Nawiasem mówiąc, nie wiem, jak można jeść lody w taką pogodę.

- Nie przesadzaj. Do zimy jeszcze daleko. Poza tym ja...

- Tak, wiem - powiedziała i roześmiała się. - Masz gorącą krew, ty uparty Włochu.

- Właśnie - podniósł się, stanął za nią, otoczył jej talię rękoma i przytulił się do jej pleców. - Ładnie pachniesz.

- Weź ściereczkę do naczyń - poprosiła. Poczuła, jak dreszcz przebiegł po jej ciele.

- Mam zajęte ręce - podniósł je wyżej i dotknął piersi. Złożył serię pocałunków na jej szyi i jednocześnie delikatnie ugniatał jej piersi. - Bosko - szeptał wzdychając.

Kendra oparła się o niego plecami i zamknęła oczy. Ciepło wypełniało ją. Joseph przysunął się jeszcze bliżej, a ona mocno uchwyciła się brzegów zlewu.

- Och, Joseph - szeptała.

- Do diabła, nie! - jęknął, uchwycił jej ramiona i odsunął od siebie.

- Co się znów stało? - spytała zniecierpliwiona, odwracając się od niego.

Złapał ścierkę i zaczął pośpiesznie wycierać mokry talerz.

- Powiedziałem, że nie będę cię ponaglał. Powoli i spokojnie, pamiętasz?

- Sądziłam, że to ma pomóc mi rozeznać się w moich uczuciach. Ale jaki to ma związek z tym, czy pójdziemy do łóżka, czy nie? Myślałam, że uwierzyłeś mi, gdy mówiłam, że cię pragnę.

- Wierzę ci.

- Więc o co chodzi?

- Sama mówiłaś, że nasze stosunki są dla ciebie zbyt skomplikowane. Jeśli pójdziemy teraz do łóżka, to wszystko zagmatwa się jeszcze bardziej.

- Skąd możesz to wiedzieć? - spytała i podniosła głos.

- Nie mogę ryzykować! Do licha, Kendro, nie masz prawie żadnego doświadczenia z mężczyznami. Z wielu powodów twoje małżeństwo nie może się liczyć. Nie chcę, aby sprawy uczuciowe pomieszały ci się z fizycznymi. Chcę, żebyś uzyskała informację, że mnie kochasz, od twojego serca i umysłu, a potem dopiero od twego ciała.

- To szantaż, Josephie Bennetcie.

- Zakochani faceci podejmują desperackie kroki.

- Nie wiesz, czy jesteś we mnie zakochany - powiedziała z naciskiem i odwróciła się z powrotem do zlewu. - Myślisz, że tak jest, ale nie wiesz na pewno.

- Tak, jestem pewny.

Kendra odwróciła się gwałtownie do niego. Woda ściekała z jej mokrych rąk na podłogę, ale nie zwracała na to uwagi.

- Siedziałeś tam przy stole - wskazała palcem miejsce - i mówiłeś, że myślisz...

- Tak, ale teraz już wiem - przerwał jej - że cię kocham. Naprawdę cię kocham, Kendro.

- A czy to nie jest przypadkiem jeszcze jeden przykład na to, że zawsze musisz robić wszystko z pełnym zaangażowaniem? To dobre w sali sądowej. Może sam sobie nie zdajesz sprawy, że nie umiesz inaczej, nawet jeśli chodzi o uczucia?

- Ależ tak, jest dokładnie tak, jak mówisz - uśmiechnął się. - Kocham cię. To nawet ładnie brzmi. Joseph Bennett kocha Kendrę Smith. Fantystyczne. Czekałem trzydzieści sześć lat, żeby cię spotkać. To fakt. Dlaczego żartujesz z moich uczuć?

- Zwariuję przez ciebie, Joseph - powiedziała przez zaciśnięte zęby. - Nie potrafię sobie z tym poradzić.

- Wiem, kochanie - powiedział uspokajająco i pocałował ją w czoło. - Dlatego chcę zwolnić tempo naszej znajomości. Potrzebujesz czasu na przyzwyczajenie się do nowej sytuacji i rozeznania w swoich uczuciach do mnie. Ale bez, powtarzam, bez dodatkowego zawikłania całej sprawy przez nasze pójście teraz do łóżka. Spójrz, Kendro, jak zabrudziłaś podłogę.

- Co? - spytała nieprzytomnie.

- Podłoga. Jest cała w płynie do zmywania. Wsadź ręce z powrotem do zlewu. Wytrę to.

- Tak, oczywiście. - Zrobiła, jak powiedział. - Moje życie wymyka mi się spod kontroli.

- Ależ nie - odpowiedział nachylony nad podłogą.

- Może jest chwilowo nieco nieustabilizowane, ale nie poza kontrolą. Już - podniósł się. - Podłoga jest sucha.

- Czy jesteś absolutnie pewien, że mnie kochasz? - spytała, wpatrując się w wodę.

- Tak, Kendro, najzupełniej. To spadło na mnie nagle, niespodziewanie, jak przysłowiowy piorun z jasnego nieba. Ale cieszę się, co tam, jestem szczęśliwy. Wszystko będzie wspaniale, zobaczysz. Nie będę cię poganiał, przysięgam - zakończył poważnie.

- Ale kochać się ze mną nie będziesz.

- Nie.

- Bo troszczysz się o mnie i nie chcesz, abym miała mętlik w głowie.

- Coś w tym rodzaju.

- Nie mogę ci na to pozwolić - powiedziała drżącym głosem. - Zaszłam już za daleko, zbyt dużo mnie kosztowała moja wolność. Nie zawrócę z tej drogi dla ciebie ani dla nikogo innego. Nigdy więcej.

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Hej - powiedział Joseph i odwrócił ją delikatnie do siebie. - Nie zamierzam kontrolować twojego życia.

- Czyżby? - zapytała ze łzami w oczach.

- Nie. Proszę - wręczył jej ręcznik. - Wyprowadzę Homera i zaraz wracam. Musimy porozmawiać.

Kendra wytarła posłusznie ręce, odłożyła ręcznik i pociągnęła nosem.

On mnie kocha - mówiła sobie. Będzie wspaniale. Jej życie zmieni się i nabierze rumieńców. Nikt nie będzie jej współczuł, że jest ciągle sama. Że nie ma nikogo. Joseph był mężczyzną, który się jej podobał i podniecał ją jak nikt przedtem. Spowodował, że Uśmiech wrócił na jej twarz, a serce biło mocniej. Wystarczyło, że spojrzał na nią. I...

Ale czy ona go kochała?

Czy to możliwe?

Tak, do diabła, czemu nie. Czuła, że jej na nim należy. Ale nie może związać się z kimś, kto zamierza Wracać się w jej życie i ograniczać wywalczoną z takim trudem niezależność. Nie pozwoli, aby Joseph pozbawił ją prawa do podejmowania własnych decyzji. Niedoczekanie, prędzej od niego odejdzie. Ale czy będzie ją na to stać?

- Chodź - Joseph otoczył ją ramieniem i zaprowadził do pokoju. Usiadł na sofie i posadził Kendrę blisko siebie.

- Spójrz na mnie, Kendro. - Podniosła głowę. - Jesteś zła, widzę to. Wysłuchaj mnie, proszę.

- Dobrze, słucham - kiwnęła głową.

- Nie mam najmniejszego zamiaru zniewalać cię swoją miłością. Szanuję i podziwiam twoją niezależność. Już ci to mówiłem. Ja też próbuję się zmienić. Pierwszy raz w życiu zwolniłem tempo. Nie chcę pośpiechu. Nasze uczucie potrzebuje czasu, aby dojrzeć. Chciałbym, żebyś i ty mnie pokochała. Nie chcę cię stracić. Próbuję postępować najlepiej, jak umiem. Naprawdę.

- Traktujesz mnie jak dziecko. Mówisz mi, co powinnam robić. Myślę, że to nie jest najlepszy na mnie sposób. Wydaje ci się, że wiesz lepiej, co jest dla mnie dobre?

- Każdy mężczyzna, który jest coś wart, chce chronić kobietę, którą kocha - powiedział dobitnie.

- Och, Josephie - poczuła, że łzy znów napływają jej do oczu. - Nie rozmawiajmy o tym więcej - To ponad moje siły. - Zarzuciła mu ręce na szyję. - Pocałuj mnie i przytul mocno, proszę.

Wziął ją w ramiona.

Tak, tego właśnie potrzebowała. Czuć go blisko siebie. Upajać się cudownymi doznaniami. znów miała na niego ochotę.

Nie przerywając namiętnego pocałunku, wsunęła ręce pod jego sweter. Czuła silne, naprężone ciało. Dłonie wędrowały po jego owłosionej klatce piersiowej i brzuchu.

- Kendro - szepnął.

- Pozwól się dotykać - błagała, ściszonym głosem. - Ty mnie pieściłeś, pamiętasz?

- Tak, oczywiście, że pamiętam, ale...

- Teraz moja kolej, chcę cię pieścić. Zgoda?

Ściągnęła mu sweter przez głowę i rzuciła na podłogę.

- To chyba nie jest dobry pomysł. Czuję, że będą kłopoty - powiedział żartobliwie.

- Jesteś taki przystojny - wyszeptała i pochyliła się ku niemu. Dotknęła ustami jego muskularnej klatki piersiowej. Joseph jęknął i ścisnął ją mocniej.

Kendra podniosła głowę i zaczęła pieścić językiem jego dolną wargę. Przesunęła rękę poniżej jego swetra. On wplątał palce w jej włosy i mocno przywarł do jej ust.

Ogarniała ją fala namiętności. Pragnęła go każdą najmniejszą cząstką swego ciała. Westchnęła z rozkoszy. Przywarła do niego biodrami i zaczęła ocierać się o jego ciało. Ściszony jęk wyrwał się z głębi jego gardła.

- Kochaj mnie - szepnęła. - Chcę być twoja.

- Nie, Kendro - jego głos był chrapliwy z podniecenia. - Jeszcze nie teraz. Potrzebujemy czasu.

- Ale ja pragnę być z tobą, czuć cię głęboko w środku. Dlaczego mnie nie chcesz? Dlaczego?

- Ależ tak, cholera, chcę cię - powiedział. Wziął ją na ręce, wstał i pośpiesznie przeniósł do sypialni. Był wściekły. Usta miał zaciśnięte. Mięśnie twarzy napięte.

Postawił ją na podłodze i zapalił małą lampkę przy łóżku. Potem drżącymi rękoma zdejmował z niej wszystko i rzucał na podłogę. Stała przed nim obok sterty swoich ciuchów i wpatrzyła się w niego.

Joseph przyglądał się jej chciwie. Przemierzył wzrokiem każdy cal jej pięknego ciała, od głowy do pięt. W pokoju słychać było jego przyspieszony oddech. Na chwilę przymknął oczy. Kiedy je otworzył, wyraz bólu pojawił się na jego twarzy.

- Proszę cię, chodź - szepnęła.

Gwałtownym ruchem przyciągnął ją do siebie i prawie rzucił się na jej usta. Jego ręce wędrowały po jej plecach, aż w końcu opadły na pośladki... Ugniatał je rytmicznie. Potem podniósł ręce do jej piersi. Wypełnił dłonie ich ciężarem, pocierając delikatnie kciukami naprężone brodawki.

- Kendro - westchnął ciężko.

Odwrócił się i jednym ruchem ściągnął kapę z łóżka. Położyła się na chłodnym prześcieradle. On tymczasem nerwowymi ruchami ściągał z siebie ubranie.

Obserwowała go. Upajała się jego widokiem. Piękny, muskularny i opalony. Mężczyzna, którego kochała.

- Joseph - zawołała, wyciągając do niego ręce. Zauważyła, że on waha się przez chwilę.

- Powiedz - prosił - powiedz, że naprawdę tego chcesz.

- Tak, chcę. Pragnę cię. Chodź do mnie teraz. Proszę.

Wyciągnął się na łóżku. Potem przytulił się do niej, pieścił piersi i gładził atłasową skórę jej płaskiego brzucha. Ich usta i języki spotkały się w namiętnym pocałunku. Odczuwali oboje silne pożądanie i ogromną, niezmierzoną radość, bo choć byli blisko siebie, wiedzieli, że wkrótce będą jeszcze bliżej.

Joseph drżał lekko, kiedy przesuwała dłonią po jego plecach. Boże, jak ona kochała tego faceta.

- Proszę cię - szepnęła.

- Powiedz to jeszcze raz - zażądał.

- Pragnę cię.

Wszedł w nią z taką siłą, że na moment zamarła i wstrzymała oddech. Przywarli do siebie i zaczęli rytmicznie się kołysać. Byli tak blisko siebie jak nigdy dotąd, byli jednością. Bliżej, jeszcze bliżej... Zmierzali razem do nierealnego świata zmysłowych doznań.

- Josephie, och, Josephie!

Zadygotał wstrząsany dreszczami rozkoszy. Po chwili cała jego siła odpłynęła. Opadł na nią wyczerpany, szepcząc jej imię. Podniosła powieki, aby spojrzeć w jego ciemne oczy.

- Nie wiedziałam - szeptała. - Nie sądziłam, że to może być tak piękne.

Odsunął się od niej. Położył się na plecach. Oczy przesłonił ręką.

- Joseph?

Nie odpowiedział.

- Co się stało? Czy nie było ci ze mną dobrze?

- Dobrze? - spytał spokojnie. - To było niewiarygodne. Cudowne. Ale to nie powinno się było zdarzyć.

- Nie mów tak. Cieszę się, że się kochaliśmy. Było mi tak dobrze. Kocham cię.

- Naprawdę, to interesujące! - Nie podobał się jej sarkastyczny ton. - Przedtem wszystko było dla ciebie takie skomplikowane. Wystarczyło, że wskoczyliśmy do łóżka, i nagle doznałaś olśnienia. Teraz mnie kochasz. Do diabła.

- Ależ to prawda.

- Świetnie. Wiedziałem, że tak będzie. Nie należało mieszać tego z uczuciami, jeszcze nie teraz. Gdybyś mnie nie kusiła, nie straciłbym kontroli nad sobą, piekielna uwodzicielko! Czy sprawia ci przyjemność, że robisz ze mną, co chcesz?

- Nie, ja... - nie wierzyła własnym uszom.

- Tylko nie mów znowu, że mnie kochasz. Marzyłem, żeby to usłyszeć, zanim poszliśmy do łóżka. Teraz wszystko się skomplikowało. Nie wiem już, w co mam wierzyć.

- Uwierz mi, po prostu. Po cóż miałabym cię okłamywać?

- Ależ nie. Przecież jesteś przekonana, że mówisz prawdę - powiedział i wciągnął dżinsy. - Ale to tylko nastrój chwili. Nie miałaś dość czasu, aby się nad tym zastanowić. Chciałem ci w tym pomóc.

- Nie musisz mi w niczym pomagać.

- Cholera - chwycił ją mocno za ramię. - Skąd możesz wiedzieć, czego chcesz, przecież nie masz żadnego doświadczenia z mężczyznami! Kiedy mówisz, że mnie kochasz, przemawia przez ciebie tylko pożądanie. Nie rozumiesz? Te sprawy trzeba umieć rozdzielić.

- Joseph, to boli - próbowała uwolnić się z jego uścisku.

Puścił jej rękę, usiadł na sofie i kończył ubieranie się.

- Proszę - Kendra położyła mu rękę na plecach.

- Nie wściekaj się. To nic nie da.

- Chcę być teraz sam - powiedział znużonym głosem. - Zrobiłem coś wbrew sobie i źle się z tym czuję. Idę się przejść.

- Jest ciemno i zimno. Czy nie możemy o tym tu porozmawiać?

- Nie teraz. - Wstał i spojrzał na nią. - Przepraszam. Wiem, że to nie załatwia niczego, ale naprawdę jest mi przykro.

- Josephie - poczuła, że łzy napływają jej do oczu. - Nie powinno ci być przykro, nie ma powodu. Przeżyliśmy razem coś niezwykłego, pięknego. Musisz tylko uwierzyć, że cię kocham.

Patrzył na nią przez długą chwilę. Wyglądał na zmęczonego. Westchnął głęboko i wyszedł z pokoju. Kendra rozpłakała się.

- Och, Boże, co ja zrobiłam? - wyszeptała.

Położyła się z powrotem do łóżka i przykryła kołdrą. Doszła do wniosku, że popełniła błąd. Przepełniona egoizmem i dziecinną przekorą postawiła na swoim. Zmusiła go, aby postąpił wbrew swoim zasadom. Myślała tylko o sobie, nie starała się nawet zrozumieć jego racji. No i ma, czego chciała. Teraz on nie chce jej słuchać, nie ufa jej. Jak mogła być taka głupia! Wytarła łzy płynące po policzkach.

Dlaczego go nie posłuchałam? - zastanawiała się. - O czym teraz myśli, w czasie tego samotnego spaceru? Może dojdzie do wniosku, że należy z nią zerwać? Ale przecież się kochali.

- Och, Josephie - jęknęła, ukryła twarz w poduszce i znów wybuchnęła płaczem.

Następnego ranka wstała w ponurym nastroju. Po nie przespanej nocy podobnie jak poprzedniego dnia bolała ją głowa. A jednak coś się zmieniło. Dziś była kobietą zakochaną. Wspomnienia minionego wieczoru utwierdziły ją w przekonaniu, że tak jest istotnie. Tęskniła za Josephem Bennettem, który niepodzielnie zapanował w jej umyśle i sercu.

Kiedy się ubierała, zaczął padać deszcz i rozległy się odgłosy burzy. Przypomniała sobie, że musi kupić parasolkę, bo poprzednia się złamała.

W samą porę - pomyślała ponuro.

Przeglądając się w lustrze przed wyjściem stwierdziła, że szary sztruksowy kostium i czarna jedwabna bluzka idealnie pasują do jej kiepskiego samopoczucia.

Na zewnątrz było zimno i nieprzyjemnie. Nie zauważyła żadnych oznak życia wokół domku Josepha. Pośpiesznie wsiadła do samochodu i odjechała do szkoły.

W szkole z daleka ominęła pokój nauczycielski i poszła prosto do klasy. Siedziała i wpatrywała się w rzędy pustych jeszcze ławek. Próbowała myśleć o Josephie, ale łzy napływały jej do oczu. Wiedziała już, że będzie to kolejny długi i nieprzyjemny dzień.

- Dzień dobry - powiedziała, zmuszając się do uśmiechu na widok dwóch wchodzących chłopców.

- Nie widzę w nim nic dobrego - mruknął jeden.

Kendra pomyślała, że ma ochotę wyć.

O trzeciej zadźwięczał dzwonek oznajmiający koniec zajęć. Obserwowała niechętnie, jak uczniowie w pośpiechu opuszczają klasę. Z trudem opanowała się, by nie pokazać im języka. Sięgnęła po dziennik, uzupełniła listę obecności, przygotowała sprawdzian i przejrzała plan lekcji na następny dzień. O czwartej ubrała się i wyszła.

Było biało.

Śnieg? - zdziwiła się, patrząc z niedowierzaniem. Na to wygląda.

Szybkim krokiem podeszła do samochodu, złorzecząc na śnieg, którego mokre płatki wpadały jej za kołnierz.

- Nie śpiesz się tak - usłyszała nagle.

- Joseph - stanęła jak wryta.

Opierał się plecami o jej samochód. Miał na sobie skórzaną kurtkę, a jego włosy przysypane były śniegiem.

Co za wspaniały widok - pomyślała. Joseph zbliżył się do niej.

- Co ty tu robisz? - spytała. - Skąd wiedziałeś, w której szkole w Bay City pracuję?

Uśmiechnął się.

Boże, ten jego uśmiech - pomyślała. Niedawno obawiała się, że już go więcej nie zobaczy. Miała ochotę rzucić mu się w ramiona... Ale nie, nie zrobi tego. Postanowiła się zmienić.

- Co tu robisz? - powtórzyła pytanie.

- Chciałem się dowiedzieć, czy pójdziesz ze mną na obiad. Zadzwoniłem do departamentu szkolnictwa i powiedzieli mi, gdzie mogę cię znaleźć. Nie mogłem się ciebie doczekać. Czy całowanie nauczycielek na parkingach jest zabronione?

- Nic mi o tym nie wiadomo - powiedziała i uśmiechnęła się do niego uszczęśliwiona.

- Chodź tu, Kendro Smith - zawołał niecierpliwie.

Podeszła do niego, a on wziął ją w ramiona i przytulił z taką siłą, że aż jęknęła. Zarzuciła mu ręce na szyję, a on ją pocałował.

- Potrzebowałem tego - powiedział, gdy podniósł głowę. - Kocham cię.

- I ja...

- Chodźmy stąd, jest tak zimno. Zostaw samochód, pojedziemy moim.

I ja cię kocham - dokończyła w myślach. Zastanawiała się, czy przerwał jej celowo, czy tylko tak to wypadło. Czy był gotowy, aby uwierzyć w jej uczucie? O czym myślał w czasie tego długiego samotnego dnia, co postanowił? Pytania bez odpowiedzi cisnęły jej się do głowy.

- Dzwoniłem dziś do matki z San Francisco - powiedział.

- Co takiego? Skąd dzwoniłeś?

- Matka myśli, że tam właśnie jestem i że zbieram materiał dowodowy do następnej sprawy. Pytała, czy jest bardzo gorąco i czy są tu ładne dziewczyny. i jeszcze mnie ostrzegła, żebym nie rozmawiał z podejrzanymi mężczyznami, bo słyszała o tych facetach z San Francisco. Jest niesamowita - roześmiał się.

- Czy rozmawiałeś z braćmi?

- Z Dawidem. Mówił, że w pracy wszystko w porządku. Przejął sprawę, którą prowadziłem. Jest niezły. Da sobie radę.

- A Rick? Nie rozmawiałeś z nim?

- Nie. Kiedy wyjeżdżałem do Port Payne, powiedział, że nie chce mnie słyszeć przez co najmniej dwa tygodnie.

- Jak się teraz czujesz, Josephie?

- Świetnie. Tak naprawdę nigdy nie czułem się chory. Byłem tylko przemęczony. Rick twierdził, że potrzebuję snu i odpoczynku. Trzymam go za słowo, podobno jest znakomitym lekarzem.

- Jestem pewna, że tak. Odnoszę wrażenie, że wy, Bennettowie, wszyscy jesteście niezwykli.

- Tak, na przykład niezwykle lubimy wściekać się i krzyczeć - spojrzał na nią z uśmiechem.

- To prawda - zaśmiała się.

- Kendro, mam ci tyle do powiedzenia. Sporo o nas myślałem. Ostatniej nocy tyle razy przemierzyłem pokój wzdłuż i wszerz, że Homer w końcu miał dość mojego towarzystwa i zwiał do łazienki. Porozmawiamy później i wyjaśnimy sobie różne sprawy. Ale najważniejsze, że bardzo cię kocham.

Kendra wzięła głęboki oddech.

- I ja cię kocham, Josephie - powiedziała i spojrzała na niego.

- O! Jest restauracja. Co powiesz na gruby, soczysty stek?

- Świetnie.

Poczuła, że opanowuje ją gniew. Więc tak zamierzał to rozegrać. Całkowicie ignorować to, co ona mówi o swoich uczuciach. Udawać, że nie słyszy jej wyznań. Może to lepsze, niż gdyby zaczął się na nią wydzierać. Weszli do restauracji, kelner wskazał im stolik. Świece tworzyły przytulną atmosferę. W półmroku Joseph prezentował się imponująco. Kendra patrzyła na niego jak zahipnotyzowana.

- Słucham? - spytała, kiedy zorientowała się, że coś do niej mówi.

- Gdzie byłaś?

- Przyglądałam ci się.

Zamówili steki, pieczone ziemniaki i sałatę. Zrezygnowali z wina. Mieli przecież w perspektywie jazdę powrotną samochodem przy ciągle padającym śniegu.

- Kendro - powiedział, Joseph - zanim zaczniemy rozmawiać o nas, chciałbym ci o czymś powiedzieć.

- Słucham.

- Rozmawiałem z panem Andersonem.

- Czy coś nie w porządku z twoim domkiem?

- Nie, odpowiada mi taki, jaki jest. Ale nie o to chodzi. Widzisz, w Port Payne nie ma pługów śnieżnych. Kiedy zacznie porządnie sypać, drogi w miasteczku będą nieprzejezdne. Nie będziesz mogła dostać się do Bay City.

- Co takiego? Przecież muszę codziennie dojeżdżać do szkoły!

- Pan Anderson miał głupią minę, gdy mu to powiedziałem. Przysięgał, że o tym nie pomyślał, wynajmując ci domek na zimę.

- Boże, co ja zrobię?

Joseph odchylił się na krześle, skrzyżował ramiona i patrzył na nią milcząc.

- Zasnąłeś czy co? - spytała zniecierpliwiona.

- Nie odzywam się, bo chcę uniknąć kłopotów. Jeśli powiem, co według mnie powinnaś zrobić, oskarżysz mnie o manipulowanie twoim życiem.

- Josephie, proszę cię, przestań.

- W porządku. Jest chyba tylko jedno rozsądne rozwiązanie.

- Przeprowadzka do Bay City.

- Właśnie. I to najszybciej, jak będzie to możliwe. Śnieżyce mogą nadejść w każdej chwili. Pan Anderson zwróci ci pieniądze za wynajęcie domku.

- Myślę, że powinnam znaleźć jakieś lokum już w tym tygodniu. Będzie mi smutno, że ty będziesz tu, a ja tam... - powiedziała cicho.

- To już następny temat do dyskusji - przerwał. - Nie wiem, kiedy Rick pozwoli mi wrócić, ale myślę, że mam jeszcze trochę czasu. Krótko mówiąc, chciałbym pojechać z tobą do Bay City. Co ty na to?

Serce Kendry zabiło mocniej z radości. To było więcej, niż mogła oczekiwać. Cudownie byłoby obudzić się rano u jego boku po nocy pełnej miłości. Ale... To tylko na jakiś czas, na krótko. .Nie, teraz nie miała ochoty o tym myśleć.

- To brzmi wspaniale - uśmiechnęła się.

- Jesteś pewna, że tego chcesz?

- Absolutnie.

- Naprawdę? Nie chcesz tego przemyśleć?

- Po co? Już się zdecydowałam.

- Kapitalnie - powiedział, kiwając głową.

- Chcę ci coś wyznać. Nie znoszę tego domku. Abraham Lincoln może uznałby go za elegancki i wygodny, ale ja myślę, że jest okropny. Jestem zmęczona ciągłym czyszczeniem kominka, rozmrażaniem lodówki, brakiem gorącej wody z rana i kłopotami z ogrzewaniem. Nie mam natury pioniera. Możesz myśleć, że jestem rozpieszczona, ale lubię mieć ciepłą wodę w czasie porannego prysznica.

Joseph roześmiał się gdy kelner postawił na stole talerze z zamówionymi potrawami.

- Stek. Nareszcie jakaś zmiana. Mam dość spaghetti. Dobrze, że moja matka tego nie słyszy.

Przez chwilę delektowali się potrawą w milczeniu.

- Cieszę się, że nie będziesz musiała jeździć codziennie z Port Payne do Bay City i z powrotem. To strata czasu.

- Ale widoki są ładne.

- A jeśli po drodze zepsuje ci się samochód, będziesz skazana na czyjąś łaskę. To od początku nie był najlepszy pomysł - tu mieszkać, a tam pracować.

- Uważam, że zamieszkanie w Port Payne to była słuszna decyzja. - Chciała, aby to zrozumiał.

- Ależ nie musisz się usprawiedliwiać. Nawet cię wtedy nie znałem.

- Czy to znaczy, że interesuje cię tylko to, co stało się w moim życiu od dnia, kiedy cię poznałam?

- Boże, dziewczyno, znowu zaczynasz? Zachowujesz się tak, jak byś chciała, żebyśmy się znowu kłócili. Nie będę ci w tym pomagał. Lepiej jedz, bo wystygnie.

- Przepraszam, Josephie. Jestem przewrażliwiona. Odruchowo przyjmuję pozycję obronną. To dlatego, że rodzina nie chce pogodzić się z moim wyjazdem. W zeszłym tygodniu dostałam list od matki. Ciągle twierdzi, że postępuję głupio i że jak najszybciej powinnam wrócić do Kalifornii. Będzie się rozkoszować wiadomością o przeprowadzce do Bay City, bo pomyśli, że następnym moim krokiem będzie powrót do domu. Nie chciałam cię obarczać tym problemem.

- Nie szkodzi, mam szerokie ramiona. Udźwignę taki ciężar.

- Jeśli już o tym mówisz, to masz cudowne ramiona; Ale musiałeś to już słyszeć. Kobiety, które znałeś, nie były chyba ślepe?

- Kobiety. Jakie kobiety? - udawał niewiniątko.

- Nie żartuj. Wiesz, o co mi chodzi.

- Och, mój Boże... - Joseph roześmiał się. Śmiech Kendry zawtórował mu po chwili. Wziął jej rękę w swoje dłonie i spojrzał jej w oczy. - Cudowny dźwięk - powiedział. - Uwielbiam, kiedy się śmiejesz. Cieszę się, że będziemy razem. Tak wiele nas czeka.

- Wiele problemów - dodała szybko.

- Wiem. Nie unikniemy ich. Spełnienie naszych marzeń będzie wymagało wysiłku.

- Czy jeszcze żałujesz, że kochaliśmy się wczoraj? - spytała.

- Żałowanie tego byłoby głupotą. Nie podoba mi się tylko, że straciłem nad sobą kontrolę. Chyba nie mógłbym się powstrzymać, nawet gdyby ktoś przyłożył mi pistolet do głowy.

- To nie twoja wina. Ja cię po prostu uwiodłam.

- Tak, wiem. To nie mieści się w głowie. Zazwyczaj w takich sytuacjach zachowuję resztki samokontroli.

- Czyżby twój wspaniały wizerunek doznał uszczerbku?

- Został trafiony w samo serce. Ale dziś wieczór, panno Smith, będziemy się kochać za obopólną zgodą. Co o tym sądzisz?

- Cudownie - uśmiechnęła się ciepło.

- Ale zmieńmy temat. Mam pewien plan.

- Tak?

- Zostawisz swój samochód i wrócimy moim. Rano odwiozę cię do Bay City i podczas gdy ty będziesz w szkole, ja poszukam dla nas mieszkania. Powiesz mi tylko, jaka powinna być jego cena. Przejrzę anonse w gazecie i pójdę do agencji wynajmu lokali.

- To ci chyba zajmie trochę czasu.

- Owszem, ale jest wiele rzeczy, które muszę sprawdzić. Sąsiedztwo, rodzaj zamków przy drzwiach i oknach, oświetlenie na parkingach. Jak znajdę coś odpowiedniego, to po południu pojedziemy razem obejrzeć. Ciebie, o ile pamiętam, interesuje głównie sprawność centralnego ogrzewania i jakość wykładzin - uśmiechnął się z rozbawieniem.

- Och, dzięki - powiedziała.

Jej nie przyszłoby do głowy sprawdzenie oświetlenia na parkingu. Ale można się tego spodziewać po kobiecie, która nie ma dość rozsądku, aby kupić sobie nową parasolkę, i która wybiera zawsze najgorszy moment, aby powiedzieć facetowi, że go kocha. Do licha, kiedy w końcu zmądrzeje?

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Śnieg ciągle jeszcze padał, kiedy opuścili restaurację i wsiedli do srebrnego BMW Josepha. Samochód sunął po mokrych drogach. Kendra oparła się wygodnie, przymknęła oczy i zaczęła rozmyślać. Płynąca z radia senna muzyka rozmarzyła ją. Westchnęła z zadowoleniem. Było cudownie. Jechała z Josephem do domu. Potem usiądą razem przy płonącym ogniu kominka. Blisko, bardzo blisko siebie.

Jej dalsze życie zapowiadało się niezwykle obiecująco. Czekało ją wiele zmian. Perspektywa wspólnego życia z Josephem, dzielenia z nim przynajmniej przez pewien czas mieszkania i łóżka, przyjemnie ją podniecała.

Cieszyła się, że będzie się o nią troszczył i wspierał, jeśli zdarzą się jakieś kłopoty. Ale chciała, aby jej związek z Josephem opierał się na partnerskich zasadach. Żadnego wyręczania w podejmowaniu decyzji ani prowadzenia za rączkę. Nie była już dzieckiem i chciała to udowodnić.

Musiała przyznać, że Joseph okazał się człowiekiem przewidującym i zapobiegliwym. Być może zaoszczędził jej wielu przykrych doświadczeń. Odkrył niebezpieczeństwa wiążące się z mieszkaniem w jej domku zimą. Jej nie przyszłoby do głowy sprawdzać, czy mają pług śnieżny w Port Payne.

Tak, sporo mu zawdzięczała. Obiecał również zająć się wynajęciem odpowiedniego mieszkania. Nie miałaby do tego głowy. Wszystko to robił dla niej. Poczuła się znów jak cokerspaniel, albo raczej jak biały królik, którego powierza się czyjejś troskliwej opiece.

Kendra miała ochotę wrzeszczeć i tupać nogami, bo Joseph powinien pozwolić jej samej kierować swoim losem. Ale wyszłaby na idiotkę. Jego rozsądnym argumentem, przemawiającym za koniecznością przeprowadzenia się do Bay City, mogła przeciwstawić jedynie swój obłąkańczy upór. Musiała postępować rozważnie. Ograniczyć swoje żywiołowe reakcje. W końcu chciał jej tylko pomóc. Nie robił nic złego. Ale Kendra miała niemiłe wrażenie, że jest to zamach na jej niezależność. Musi się mocno trzymać swoich zasad. Nie może dla faceta, nawet takiego jak Joseph, zapomnieć o sobie.

Westchnęła głęboko.

- Jesteś zmęczona? - spytał i spojrzał na nią.

- Nie, skąd. Mam nadzieję, że zdążę pożegnać się z Libby przed wyjazdem. Właściwie to jest tu wiele osób, z którymi powinnam się pożegnać.

- Pomyślimy o tym. Kiedy nasi znajomi z Port Payne dowiedzą się, że wyjeżdżamy razem, będą mieli o czym rozmawiać w długie zimowe wieczory.

- To prawda. Dostarczymy im nie lada rozrywki.

Zaśmiał się cicho. Wkrótce zajechali na podjazd przed domkiem Kendry.

- Jesteśmy w domu - zakomunikował.

- W zimnym domu - stwierdziła, toteż gdy weszli, Joseph rozpalił ogień w kominku.

- Idę do siebie - powiedział po chwili. - Muszę odnaleźć Homera i wziąć prysznic. U ciebie nie starczy wody dla nas dwojga. Zaraz wracam. Pocałuj mnie na pożegnanie.

Pocałunek był długi i namiętny.

- Mocna rzecz - mruknęła do siebie, próbując opanować drżenie. Jospeh właśnie zamykał drzwi.

Szybko zrzuciła z siebie ubranie w wychłodzonej sypialni i weszła pod prysznic. Uśmiechnęła się, gdy strumienie ciepłej wody rozgrzały jej ciało. Tego właśnie potrzebowała.

Po kąpieli założyła welurową podomkę, wyszczotkować włosy i pospieszyła do pokoju, aby ogrzać się przy kominku.

- Już jesteś? - zatrzymała się zdziwiona. Klęczał przy grzejniku i próbował zdjąć zewnętrzną część.

- Nie było ciepłej wody. Nie było więc kąpieli.

- Co robisz?

- Chcę zmniejszyć ogrzewanie, bo się ugotujemy. Wiesz, do tego nie trzeba być specjalistą. Odkręciłem monetą już trzy śrubki. No, zrobione - powiedział, przykręciwszy z powrotem osłonę

Kendra z podziwem wpatrywała się w Josepha. Po prostu wyjął monetę z kieszeni i zrobił, co trzeba - myślała z niedowierzaniem.

- Skąd wiedziałeś, jak to zrobić?

- Obejrzałem wszystko dokładnie i chwilę się zastanowiłem, ot, i cała tajemnica. Taka temperatura jak teraz jest chyba lepsza.

- Pewnie. Gdybym musiała wybierać, nie wiem, co bym wolała: zamarznąć czy upiec się.

- Ciągle trzeba wybierać, kochanie - powiedział. Przyciągnął ją do siebie. - Nasza obecność w Port Payne też jest tego dowodem.

- Ale ty nie jesteś tu z własnej woli. Zostałeś zaszantażowany - uśmiechnęła się przekornie.

- Liczy się fakt, że tu jestem.

- I bardzo dobrze - założyła mu ręce na szyję.

Pochylił głowę, aby pocałować jej szyję, potem usta. Całował mocno, gorąco, po chwili zaczął zsuwać Podomkę z jej ramion.

- Jesteś cudowna - mruczał, wpatrując się w nią

Pożądliwie. Welurowa podomka była już na podłodze. Kendra leżała w jego objęciach. Ogarniało ją podniecenie. Pragnęła go. Całego. Teraz. Rozpięła mu koszulę.

Posadził dziewczynę na krawędzi łóżka i odrzucił kołdrę. Szybkim, niecierpliwym ruchem zdjął spodnie i slipy. Wyciągnął się wraz z nią na łóżku. Nie dotykał jej, napawał się jej widokiem.

- Kocham cię, Josephie - szepnęła. - I pragnę cię. - Sięgnęła po niego, rozpalona jego wzrokiem.

Zawahał się przez moment, po czym opadł na jej usta. Jego ręka, to narzędzie rozkoszy i słodkiej tortury, wędrowała po jej ciele. Potem usta podążyły za dłonią. Całował i pieścił jej piersi. Drażnił językiem nabrzmiałe brodawki. Cudowne doznania miotały jej ciałem.

- Josephie, proszę - jęknęła zniecierpliwiona.

Wszedł w nią wolno i spokojnie. Wypełnił swoją męskością wilgotną głębię jej ciała. Kendra uniosła biodra, wychodząc mu na spotkanie.

Jopseph był delikatny. Drażniło to jedynie jej zmysły, więc schwyciła go mocno za ramiona. Pragnęła go aż do bólu. Wygięła się w łuk, a on wtargnął głębiej uderzając z całą siłą.

- Czy tego pragnęłaś?

- Tak, właśnie tego.

- Kocham cię, Kendro.

I odpłynęli w podróż do krainy niejasnych dźwięków i zamazanych kolorów. Balansowali na krawędzi rzeczywistości, dopóki nie wstrząsnęły nimi spazmy rozkoszy. Wtedy, nasyceni sobą, opadli na łóżko, szepcząc słowa miłości. Pocałował ją delikatnie, a ona przytuliła się do niego.

- Niewiarygodne - powiedział. - Miłość z tobą jest nie do opisania. - Zatopił rękę w jej jedwabistych włosach.

- Mnie też jest z tobą cudownie. Może to dlatego, że się kochamy.

- Słuchaj, Kendro, ty... - próbował jej przerwać.

- Nie, to ty mnie posłuchaj. Powiedziałeś, że w życiu ciągle musimy wybierać. Czasem słusznie, czasem nie, ale zawsze są to nasze własne decyzje. Ja też dokonałam wyboru. Wybrałam miłość do ciebie. Potrzebowałam czasu, aby to wszystko ogarnąć i pozwolić dojrzeć uczuciu. Musisz mi uwierzyć. Zrobię wszystko, żeby cię przekonać, że to prawda. Boli mnie, że za każdym razem, gdy próbowałam ci powiedzieć, że cię kocham, udawałeś głuchego. Jak możemy być razem, jeśli mi nie ufasz?

Zapadła cisza. Słychać było jedynie szemranie grzejnika.

Kendra położyła rękę na torsie Josepha. Czuła miarowe uderzenia jego serca pod swoją dłonią. Błagała w myślach, żeby wreszcie się odezwał, żeby powiedział, że jej wierzy.

- Jestem bardzo szczęśliwy, Kendro - oznajmił w końcu. - Właśnie mnie wybrałaś, mnie kochasz. Ja też cię kocham.

- Och, Josephie - spojrzała na niego przez łzy.

- Powiedz to jeszcze raz. Powiedz, że mnie kochasz. Czuję, się tak, jakbym to słyszał po raz pierwszy w życiu.

- Kocham cię. Kocham. Kocham - powtarzała.

- Teraz nic nas już nie rozdzieli - powiedział.

- Czy możesz mi wybaczyć, że sprawiłem ci tyle bólu swoim głupim uporem?

- Już o tym zapomniałam.

- Więc mamy to już z głowy - zamknął jej usta swoimi. Dług, długo później zasnęli.

Następnego ranka wyślizgnęła się z łóżka jak złodziej. Nie chciała obudzić Josepha. Potargany, nie ogólny, na wpół obnażony był dla niej nadal niezwykle pociągający i męski. Spędziła dobrych dziesięć minut gapiąc się na niego. Leżał na plecach. Miała nieodpartą ochotę pogłaskać go po czarnych loczkach na klatce piersiowej. Nawet pogrążony w słodkim śnie zdawał się emanować siłą. Uwierzył, że ona go kocha. To było wspaniałe. To sprawiało, że nawet ten ponury ranek był cudowny. Wzięła prysznic, ubrała się i zrobiła kawę. Z parującym kubkiem w ręku usiadła na brzegu łóżka.

- Obudź się, Josephie. Musisz wstać. Nie mogę się spóźnić do szkoły. Przyniosłam ci kawę.

- Zaraz - wymamrotał, ziewnął i otworzył oczy. - Ślicznie wyglądasz.

- Dziękuję. A teraz usiądź i napij się kawy.

Kendra podała mu kubek. Ich oczy się spotkały.

- Nie patrz tak na mnie - powiedział - albo zaraz znajdziesz się w tym łóżku.

- To brzmi wspaniale, ale niestety jest nierealne. Muszę iść do szkoły i kształtować umysły młodego pokolenia.

- Jak tam małe potworki?

- Jak zwykle hałaśliwe i znudzone. Wydaje mi się, że większość z nich nie uzyska promocji na następny semestr.

- To ich wybór, pamiętaj. Widocznie nie zamierzają studiować.

- Nie wiem, może to jednak moja wina.

- Wykluczone. Nie wierzę. A teraz pozwól, że wystartuję. Ubieram się i lecę do domu skończyć toaletę. Ale przedtem mnie pocałuj.

- Z przyjemnością, panie Bennett.

Pocałowała go z namiętną pasją.

Joseph wrócił gotowy do drogi w rekordowo krótkim czasie. Wyruszyli do Bay City.

- Życz mi szczęścia w poszukiwaniu mieszkania. O której po ciebie przyjechać? - spytał zaparkowawszy przed szkołą.

- Powiedzmy, o wpół do piątej. Zdążę uporać się z papierami.

- Pasuje. Do zobaczenia. - Pocałował ją szybko. - Kocham cię.

- Ja ciebie też - powiedziała uśmiechnięta. Kiedy samochód odjeżdżał z parkingu, pomachała mu jeszcze na pożegnanie.

- O rany, niezła sztuka - usłyszała z tyłu. Kendra odwróciła się.

- Cześć, Ruth.

- Coś przede mną ukrywasz - powiedziała koleżanka. - Jak się nazywa?

- Joseph Bennett.

- Mam nadzieję, że zabierze cię z tego wariatkowa - znacząco spojrzała na szkołę. - Może i mnie by stąd zabrał. To mój czwarty rok pracy tutaj i czuję, że dłużej już nie wytrzymam. A ty jak sobie radzisz?

- Niespecjalnie - zmarszczyła brwi. - Czuję się bardziej nadzorczynią niż nauczycielką.

- Otóż to. Poważnie się zastanawiam, czy podpisać umowę na następny rok. Jako nauczycielka matematyki mogę się łatwo zaczepić w jakiejś prywatnej firmie. - A co z tobą?

- Ja chcę uczyć. Zawsze o tym marzyłam. Ale nie sądziłam, że to tak będzie wyglądać. Jestem zniechęcona.

- Więc zabieraj swojego faceta i jeźdźcie gdzieś na słońce, cieszcie się życiem.

- A ja to co? Mam być jego ozdobą? Muszę coś osiągnąć w życiu.

- Nie obrażaj się, Kendro, ale może praca w szkole nie jest twoim powołaniem. Z twoim wykształceniem szybko znajdziesz pracę gdzie indziej.

- Nie - zdecydowanie odpowiedziała Kendra. - Chcę uczyć.

- Zobaczymy - stwierdziła Ruth z powątpiewaniem.

Kendra nie była zadowolona z tej rozmowy. Chciała być nauczycielką i będzie. I to niezłą. Tylko musi zdobyć jeszcze trochę doświadczenia. Teraz nie wszystko układa się najlepiej, ale to minie. Ona się nie podda. Desperacko pragnęła sukcesu. Zawsze przecież marzyła, aby pracować w szkole. Ale... Musiała przyznać, że to, z czym się codziennie stykała w pracy, dalekie było od jej wyobrażeń.

Odsunęła od siebie niepokojące myśli i powitała uczniów wchodzących właśnie do klasy. Nie potrafiła jednak zapomnieć o Josephie. Próbowała nie zastanawiać się nad tym, że ich wspólny pobyt w Bay City mógł nie potrwać długo... Pomyślała, że jeśli się kochają, to znajdą sposób, by być razem.

- Tylko Joseph i ja - powiedziała pod nosem w czasie swojej pierwszej lekcji. - No i Homer.

- Homer? - spytał któryś z uczniów. - Żona Abrahama Lincolna miała na imię Homer?

- Och, przepraszam - zaśmiała się. - Nie słyszałam pytania.

- Kto to jest Homer? - spytała jedna z dziewcząt.

- Królik - odpowiedziała Kendra.

- Wolałabym raczej psa niż jakiegoś głupiego królika. Psy można tresować do różnych pożytecznych prac, jak wyszukiwanie narkotyków czy bomb.

- Mój wujek jest policjantem - wtrącił inny uczeń.

- Zabiera psy na patrole.

Zatonęła w fotelu i obserwowała swoich uczniów ze zdziwieniem. Wymiana zdań przerodziła się w ożywioną dyskusję na temat wykorzystania psów dla celów społecznie użytecznych.

- Na przykład dobermany - powiedział któryś chłopak. - To są dopiero mądre psy. Każdemu żołnierzowi w armii powinno się przydzielić jednego dobermana.

- To nierozsądne - zaoponowała dziewczyna.

- Państwo musiałoby płacić za wyżywienie i tresurę tych psów.

To było naprawdę cudowne. Jej uczniowie naprawdę myśleli samodzielnie i brali udział w lekcji i... Ona była im zupełnie niepotrzebna. Nie wiedziała, czy powinna się wtrącać, aby odzyskać kontrolę nad klasą, czy pozwolić raczej, aby dyskusja rozwijała się żywiołowo. Nawet jeśli była nie na temat.

Zadzwonił dzwonek na przerwę. Kendra została w pustej klasie i wtedy uświadomiła sobie, że zapomniała im zadać pracy domowej.

Tkwiła przez jakiś czas na swoim miejscu. Nagle otrząsnęła się. Ciekawe, czy Joseph znalazł mieszkanie - pomyślała.

Szybko przejrzała plan lekcji na następny dzień. Wypełniła listę obecności i zamknęła dziennik.

- Czy mogę wejść, nawet jeśli nie mam nic dla pani nauczycielki?

- Joseph - podniosła się i pospieszyła w jego stronę. - Jak mnie znalazłeś?

- Wystarczyło trochę poczarować sekretarkę -uśmiechnął się i wciągnął ją w swoje ramiona.

- Och nie, nie tutaj - wyzwoliła się z jego objęć. - Uczniowie kręcą się jeszcze po korytarzu.

- Do diabła - powiedział. - Gdzie twoje poczucie humoru? Więc tak wygląda ta izba tortur - zmienił temat i rozejrzał się po klasie. - Niewiele się zmieniło od czasu, kiedy ja byłem uczniem. Te same pokiereszowane ławki i ponure okna. Jak aniołki sprawowały się dzisiaj?

- W ostatniej klasie odbyła się interesująca dyskusja na temat, co prawda, nie bardzo zgodny z przedmiotem naszych zajęć. Takie małe odstępstwo od programu. Ale dość o tym. Co z mieszkaniem?

- Pozwól, że zadam ci pytanie. Lubisz historię, prawda? Studiowanie przeszłości, grzebanie w faktach?

- Oczywiście, przecież wiesz.

- Więc nauczanie nie jest dokładnie tym, na czym ci zależy. To tylko dodatek.

- Nigdy nie myślałam, że będę musiała staczać boje, aby zmusić uczniów do nauki historii. Byłam naiwna sądząc, że mogą być tak zainteresowani przeszłością, jak ja. Dobry dowcip. Ale dlaczego pytasz?

- Tak tylko, zastanawiam się - powiedział. - Wrócimy do tego później.

- No dobrze, a co z mieszkaniem?

- Możesz już wyjść?

- Jestem gotowa.

- Więc chodźmy - powiedział kierując się do drzwi.

Kendra schwyciła torebkę, płaszcz i pospieszyła za nim.

W samochodzie, zamiast włączyć silnik, Joseph wziął ją w ramiona, przytulił i pocałował.

- Ciągle o tobie myślę, gdziekolwiek jestem i cokolwiek robię. A kiedy jesteś już w moich ramionach, pragnę cię całej, szaleję za tobą. Do diabła, porozmawiajmy lepiej o mieszkaniach.

- No więc? - powiedziała Kendra, z trudem łapiąc oddech. - Co z mieszkaniem?

- Ogólnie mówiąc, sytuacja jest kiepska. Sprawdziłem wszystkie domy z ogłoszeń w gazecie, ale żaden nie był dla nas odpowiedni. Potem spotkałem się z pośrednikiem z biura wynajmu lokali. Zaoferował mi jedno mieszkanie.

- I co?

- Obejrzałem je. Jest niezłe, przyjemne. Odpowiada wszelkim naszym wymaganiom. Umeblowane, na czwartym piętrze, w nowym budownictwie. Są nawet grube brązowe wykładziny, tak jak chciałaś.

Była coraz bardziej podniecona.

- Czy mogę je zobaczyć?

- Pewnie - odpowiedział - możesz teraz, jutro, kiedy zechcesz.

- Co to znaczy?

- Wynająłem je.

- Co takiego? -jej oczy rozszerzyły się. - Wynająłeś dla mnie mieszkanie, którego nawet nie widziałam? Jak mogłeś coś takiego zrobić?

- Zwyczajnie. Za pomocą książeczki czekowej.

- Nie żartuj, to wcale nie jest śmieszne.

- Posłuchaj, zaraz tam pojedziemy, zobaczysz je. Na pewno ci się spodoba. Musiałem działać szybko, Kendro, nie było czasu na zastanawianie się. Wynająłem je na moje nazwisko.

- Co?

- Mam kredyt w Detroit. Wszystko zostało sprawdzone i załatwione z tamtejszym bankiem. - Włączył silnik. - Masz kwaśną minę, ale uspokój się i pomyśl. Musiałem zdecydować od razu, gdybym się wahał, to mieszkanie byłoby już wynajęte przez kogoś innego.

Kendra opadła na oparcie nachmurzona. Wcale jej się to nie podobało. Była kiedyś w podobnej sytuacji. Po powrocie z miesiąca miodowego jej były mąż Jack wręczył jej klucze do kompletnie umeblowanego domu. Nie miała już na nic wpływu. A teraz znowu to samo. Joseph nie miał prawa wynająć mieszkania bez jej zgody. Ale z drugiej strony, co by ją czekało, gdyby nie znalazła szybko czegoś w Bay City, a śnieg odciął Port Payne od reszty świata? Tak by się niewątpliwie stało, gdyby ujęła się ambicją i odrzuciła jego propozycję. Było jej przykro, zdecydował sam. Ale przeczuwała, że postąpił słusznie.

Nie omyliła się. Mieszkanie okazało się bardzo przyjemne. Jasne, przestronne i dobrze ogrzane. Spełniało wszelkie ich potrzeby. Utrzymany w jasnych kolorach wystrój powodował, że we wnętrzach panowała pogodna atmosfera. Była tu sypialnia, salonik, kuchnia i jadalnia. Wszystko, co było potrzebne do szczęścia.

Kendra błądziła po pokojach. Musiała przyznać, że bardzo jej się tu podobało. Powinna rzucić się w ramiona Josepha, powiedzieć mu o tym, podziękować. Ale podświadomie wciąż była zagniewana i to ją powstrzymywało.

- Co o tym sądzisz? - spytał niecierpliwie.

- No cóż, jest niezłe.

- Tylko tyle? Czy nie zasługuję nawet na twój uśmiech?

- Nie chciałabym, abyś myślał, że jestem niewdzięczna, ale...

- Wiem - przerwał jej. - Ale ostateczna decyzja powinna należeć do ciebie.

- Tak. Tak mi się wydaje.

- A czy nie wydaje ci się, że masz ochotę coś zjeść? Bo mnie tak. Może pojedziemy do Port Payne, zabierzemy trochę naszych rzeczy i wrócimy tu na noc?

- Świetny pomysł.

- Ale proszę, rozchmurz się. Rozumiem, że cała sprawa nie została załatwiona tak, jak powinna. Zrobiłem to jednak dla ciebie. Nie na złość tobie. Wydaje mi się, że wiem, co czujesz. Niezależność jest ważna, ale nie można z niczym przesadzać, bo to prowadzi do absurdu.

- Och, wiem, że to ty masz rację. Dochodzimy w końcu do tych samych wniosków. Tylko ty zawsze jesteś przede mną, wyprzedzasz mnie o krok. Nie mogę mieć do ciebie o to pretensji, ale do siebie. Nie działam tak szybko jak ty.

Przeszedł przez pokój i mocno przytulił ją do siebie.

- Czy to naprawdę dla ciebie takie ważne, kto ostatecznie podejmuje decyzję? Przecież się kochamy. A poza tym czuję, że mieszkanie ci się podoba. Wiesz co? Ty za to zdecydujesz, co i gdzie będziemy jeść na obiad.

- Och, Josephie - uśmiechnęła się - zawsze znajdziesz sposób, żeby przekonać mnie, że zachowuję się jak idiotka.

- Wcale nie mam takiego zamiaru.

- Ależ wiem. Jestem naprawdę zachwycona tym mieszkaniem. Jest wspaniałe, dzięki.

- Proszę o dowód wdzięczności.

- Z przyjemnością.

Całowali się długo i żarliwie. Kendrę przepełniło uczucie rozkoszy.

- Słuchaj, czy właściciel mieszkania wie o istnieniu Homera? - przypomniała sobie nagle.

- Jasne. Jest tu małe podwórko z trawnikiem, gdzie królik może pobiegać. Chodźmy już. Umieram z głodu. A więc, co wybrałaś? Hamburgery? Kurczaki?

Wychodząc jeszcze raz rozejrzała się wokół. Było tu naprawdę miło. Miała już lepszy nastrój. Czuła, że nie ma powodu się dąsać.

Ku jej zdziwieniu Joseph nie miał nic przeciwko temu, aby każde z nich pojechało swoim samochodem. W ten sposób będą mogli zabrać więcej rzeczy z Port Payne.

- Tym razem nie będzie problemu, kto ma prowadzić - stwierdziła.

- Żadnego.

- To pocieszające.

- Ale masz jechać przede mną, tak abym nie stracił cię z oczu na pustej drodze.

- Nie bój się. Nie będę ci uciekać.

Po hamburgerach z frytkami, które pochłonęli w pośpiechu, wyruszyli w drogę.

W swoim domku Kendra pozbierała rzeczy, które uznała za niezbędne w nowym mieszkaniu w Bay City i załadowała wszystko do samochodu. Wzięła również trochę jedzenia.

- Jak ci idzie? - spytał Joseph, przechodząc przez trawnik.

- Nieźle. Myślę, że następnym razem zabierzemy już wszystko.

- Nie ma problemu. Wpadniemy na weekend, weźmiemy resztę rzeczy i pożegnamy się ze wszystkimi. Widzę, że wzięłaś również swój słynny kij baseballowy.

- Och, Boże. Nie mam już w samochodzie miejsca na pelargonie.

- To nic. Weźmiemy je następnym razem. Teraz jedźmy. Wkrótce zacznie się ściemniać, a my musimy się jeszcze na parkingu rozpakować.

Kendra zamyśliła się na moment. Wprowadzała się do tego domku wypełniona tyloma marzeniami. Rzeczywistość okazała się jednak bardziej skomplikowana, niż sądziła. Ugrzęzła na drodze do samodzielności, a praca nauczycielki nie dała jej tyle satysfakcji, ile się spodziewała.

Ale poznała i pokochała wspaniałego faceta i, mimo że przyszłość była ciągle niejasna, mogła mieć nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży. Razem mieli szansę.

Nagły powiew chłodnego wiatru spowodował, że zadrżała. Zarzuciła płaszcz na ramiona.

- Kendro! Gdzie jesteś? - zawołał Joseph z samochodu.

- Tutaj. Zamykam drzwi. - Ciągle jeszcze stała na ganku.

- Wszystko w porządku? To ruszamy. Ty jedziesz pierwsza, ja za tobą. Na miejscu rozładuję samochody.

- Nie przesadzaj. Sama mogę wyjąć swoje rzeczy.

- To był dla ciebie wystarczająco ciężki dzień. Pomyśl lepiej o długiej kąpieli w wannie pełnej piany.

- Cudowna perspektywa, ale zdążę to zrobić później. Najpierw wszystko wypakuję - stwierdziła zdecydowanie.

- Nie ma mowy. To nasze zadanie, moje i Homera. Ty możesz zająć się pościeleniem łóżka - zniżył głos. - Naszego łóżka. Mam nadzieję, że znajdę cię w nim pachnącą i świeżą po kąpieli.

- To nieuczciwe - powiedziała, udając obrażoną. Jej policzki zaróżowiły się.

Joseph wyciągnął ręce i przyciągnął Kendrę do siebie.

- Ale kochasz mnie jeszcze, prawda? - spytał, prawie dotykając wargami jej ust.

- Pewnie, że tak.

- Więc jedźmy.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Rano, po przebudzeniu Kendra stwierdziła, że nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. Wyłączyła hałaśliwy budzik.

Ach tak - ziewnęła. Nowe mieszkanie w Bay City. A ten facet śpiący obok to Joseph. I ona kocha tego faceta.

Uśmiechnęła się na wspomnienie poprzedniej nocy. Joseph przyszedł do łazienki, kiedy się kąpała w wannie pełnej piany. Bez słowa wziął gąbkę i zaczął myć ją całą, plecy, ramiona, piersi, a potem... Było rozkosznie.

- Bosko - powiedziała do siebie, myśląc o niedawnych podniecających przeżyciach.

- Hm? - wymamrotał przez sen Joseph. - Z kim rozmawiasz?

- Ze sobą. Przepraszam, że cię obudziłam. Muszę się przygotować do wyjścia. Ale ty jeszcze śpij.

Przesunął ręką po obnażonym brzuchu dziewczyny. Następnie zaczął pieścić jej piersi.

- Znam przyjemniejsze sposoby spędzania czasu - powiedział ochrypłym głosem.

- Ale ja nie mogę się spóźnić.

- Zdążysz, bo nie musisz jechać do Bay City. Już tu jesteś - stwierdził z nieodpartą logiką.

- Zapomniałam. Masz rację, zdrzemnę się jeszcze pół godziny.

- Świetnie. Ty śpij, a ja będę robił swoje. Skrócony kurs anatomii metodą Braille'a.

Kendra roześmiała się i przywarła do niego. Joseph objął ją i mocno pocałował. Potem się kochali.

Kiedy jechała do szkoły, jej oczy iskrzyły się jeszcze Radością, a policzki były lekko zaróżowione.

Poza tym jednak ani tego dnia, ani następnego nic się nie zmieniło. Nie zaszła żadna radosna zmiana W zachowaniu uczniów. Wykazywali tak samo nikłe zainteresowanie historią jak przedtem. Byli niesforni i hałaśliwi. Nie doszło więcej do jakiejkolwiek interesującej dyskusji. Z dnia na dzień Kendra czuła się Coraz bardziej rozgoryczona i zniechęcona.

Joseph wyszukiwał sobie rozmaite zajęcia. W czwartek był w Port Payne i przywiózł pozostałe rzeczy, w tym również pelargonie . Ustawił je rzędem na parapecie, tak, aby Homer nie mógł ich dosięgnąć. W piątek zrobił zakupy i zainstalował telefony w pokoju i sypialni. Wydał na to sporo pieniędzy.

Kendra nalegała, żeby wydatki dzielili po połowie. Joseph zbył ją, obiecując mgliście, że jakoś to załatwią. Powoli zaczęła tracić optymizm dotyczący ich związku. Może była przewrażliwiona, ale czuła, że coś jest nie tak.

Starała się nie kwestionować jego działań. Wiedziała, że chciał jej tylko pomóc. W przeciwieństwie do niej miał dużo wolnego czasu i musiał go czymś wypełnić. Nie mogła mieć żadnych pretensji. To byłoby dziecinne i głupie. A jednak...

Zrozumiała, że czeka tylko na pretekst, aby wyżyć się na nim za swoje stresy i niepowodzenia. Gdyby tylko mogła się odprężyć.

W piątek wieczorem wyciągnął ja do kina na film science fiction.

- Dlaczego nic nie mówisz? Czy masz jakiś kłopot? - spytał, gdy wrócili z kina.

- Nie.

- Nie uważasz, że te dzieciaki występujące w filmie były wspaniałe? Boże, jak ja lubię dzieci. Chciałbym mieć z tobą dziecko.

- Chyba żartujesz! - wykrzyknęła. - Ty wyjedziesz do Detroit, a ja zostanę tutaj i będę próbowała wytłumaczyć władzom szkolnym, dlaczego jedna z ich niezamężnych nauczycielek robi się z dnia na dzień coraz grubsza? Jak sobie to wyobrażasz?

- Zwariowałaś - usiadł obok niej. - Pojedziesz ze mną jako moja żona.

- Co takiego? Podpisałam umowę na cały rok.

- Jestem prawnikiem. Wiem, jak należy zrywać umowy. Nie chciałbym zostawiać cię tu samej, kiedy będę musiał wrócić do Detroit. Zamierzałem o tym z tobą porozmawiać. Myślę, że mogłabyś rozwiązać umowę z radą szkolną przed Bożym Narodzeniem, z końcem pierwszego semestru. Pobralibyśmy się w święta, a potem można się już będzie postarać o dziecko.

Kendra spojrzała na Josepha, jakby go zobaczyła po raz pierwszy.

- Nie mam zamiaru zrywać umowy - wycedziła przez zęby z wściekłością. - Poza tym nie przypominam sobie, żebyś mnie prosił o rękę. I nie mam ochoty mieć dziecka.

- Uspokój się. Nie musimy dziś o tym rozmawiać. Czy ty się dobrze czujesz? Jesteś bardzo blada.

- Czuję się świetnie - wykrzyknęła i zerwała się na równe nogi. - Chyba się trochę zagalopowałeś. Nie jestem kwiatkiem, który można przestawiać wedle życzenia.

- Co to, do diabła ma znaczyć?

- Nie cierpię tego brązowego telefonu - wykrzyknęła i rozpłakała się.

- Och, mój Boże - jęknął Joseph, podniósł się i otoczył ją ramionami. Oparła głowę na jego piersi, twarz ukryła w jego swetrze. - No, już dobrze. Nie płacz. Zaraz dostaniesz aspirynę i pójdziesz do łóżka. Musisz odpocząć, jutro wszystko będzie wyglądało inaczej.

- Nie. Nie chcę - wyrwała się z jego objęć. - Mam dość twojej troskliwości. Czuję, że tracę kontrolę nad własnym życiem. To ty mi ją odbierasz. Podejmujesz za mnie decyzje, wyprzedzasz moje działania. Nie mogę mieć pretensji, bo robisz to wszystko dla mnie i tak, jak sama bym to zrobiła. Ale jak mam się uczyć samodzielności, kiedy ty wyręczasz mnie we wszystkim? Zatroszczyłeś się, żebym nie została w Port Payne na zimę. Ja nie miałam dość rozsądku, aby o tym na czas pomyśleć. To nieprawda, że nie podoba mi się ten telefon. Wygląda jak ogromny kawałek tortu czekoladowego. Ale to nie ja go wybrałam. - Znowu się rozpłakała.

- Kendro, kochanie, nie płacz - zrobił krok w jej kierunku.

- Nie - żachnęła się. - Musisz mnie wysłuchać.

- Próbuję, ale to, co mówisz, nie ma sensu. Jesteś przemęczona.

- Powoli odbierasz mi moje własne życie, Josephie. - Otarła łzy z policzka. - Mówisz o mojej przyszłości, jakby wszystko było już ustalone. Mam przerwać pracę, bo ty chcesz się ze mną ożenić, przeprowadzić mnie do Detroit i mieć ze mną dziecko.

- Kocham cię - powiedział z irytacją. - Od jakiegoś czasu głowię się, co zrobić, abyśmy mogli być razem. Czy to coś złego?

- Tak. Nie. Nie wiem. Chciałabym po prostu móc wypowiedzieć się w sprawach, które mnie dotyczą, a nie dowiadywać się, jaką ty podjąłeś decyzję. Moja praca jest dla mnie ważna i...

- Tak, wiem o tym. I wiem również, że masz w pracy problemy, które cię stresują. Czy naprawdę nie miałabyś ochoty tego rzucić? Szkoda twojego wykształcenia i twojej pracy na walkę z tymi wyrostkami.

- Ale...

- Będziemy razem, jako mąż i żona. Chcę, abyś była ze mną.

- A co z tym, czego ja chcę?! - krzyknęła.

Joseph znieruchomiał na chwilę i zbladł. Jego oczy pełne były złości. Wziął głęboki oddech i wolno wypuścił powietrze. Na jego twarzy pojawił się wyraz rezygnacji.

- Myślałem - powiedział dziwnie nieswoim głosem - że chcesz być ze mną. Jako żona i matka naszych dzieci. Myślałem, że się kochamy.

- Ależ tak, kocham cię, ale... Nie wiem, jak ci to wyjaśnić. Potrzebuję czasu, żeby to wszystko zrozumieć. Na razie czuję się nieszczęśliwa i rozgoryczona.

Nagle zadzwonił telefon. Kendra wzdrygnęła się.

- Ten telefon nie ma prawa dzwonić. Nikt nie zna naszego numeru.

- Owszem, moi bracia znają - odburknął i podniósł słuchawkę. - Tak. Cześć... Co?... Kiedy?... Matt, co z nim?

Oczy Kendry rozszerzały się powoli.

- Co się stało Josephie? - wyszeptała.

- W jakim szpitalu?... Słuchaj, zaraz tam jadę. Nie, nie będę tu siedział i czekał na telefon... Nie interesuje mnie, co mówi Rick. Jadę... Będę za około trzy godziny. Tak, będę uważał. Boże święty - jęknął, kiedy odłożył słuchawkę.

- Co się stało, Josephie? - powtórzyła z naciskiem.

- Chodzi o Dawida - powiedział. - Miał wypadek samochodowy. Musze jechać do Detroit. - Wstał i skierował się do sypialni.

- Słyszałam, co on mówił. Masz zostać tutaj. Nie możesz prowadzić w takim stresie. Ja cię zawiozę.

Joseph wyciągnął walizkę z szafy i zaczął bezładnie wrzucać w nią swoje rzeczy.

- Josephie, czy słyszysz, co mówię? Pozwól, że ja zawiozę cię do Detroit.

- Nie - odpowiedział - lepiej pojadę sam. Będziesz miała okazję, aby się zastanowić, czego właściwie chcesz. Zaopiekuj się Homerem, dobrze?

- Dlaczego jedziesz i narażasz się na niebezpieczeństwo, kiedy to nie jest konieczne?

- Ponieważ kocham mojego brata i chcę być przy nim. Dla niego gotów jestem poświęcić wszystko.

Kendra miała oczy pełne łez.

- Zadzwoń do mnie, kiedy dojedziesz na miejsce. I jedź ostrożnie, proszę cię, Josephie.

- Będę się starał. No, muszę iść - spojrzał na nią. Nagle rzucił walizkę i marynarkę na podłogę. Przyciągnął Kendrę do siebie i zamknął w swoich ramionach. Potem mocno pocałował. - Do diabła, cokolwiek postanowisz, nie zapomnij, że bardzo cię kocham.

I wyszedł. Przez dłuższą chwilę stała wpatrując się w zamknięte drzwi. Miała ciągle przed oczami jego twarz. Opuszczał ją pełen niepokoju nie tylko o brata, ale również o ich związek. Zraniła go swoim wybuchem.

- Co ja zrobiłam? - szepnęła, kiedy zrozumiała, że jej pretensje przysporzyły mu dodatkowych cierpień.

Dźwięk dzwoneczka przywrócił ją do rzeczywistości. Spojrzała w dół i zobaczyła Homera. Podniosła go i wtuliła twarz w jego futerko.

- Och, Homer - prawie zaszlochała. - Kocham go. Naprawdę. - Postawiła królika na podłodze, a on pokicał do drzwi.

- Dobrze. Wyjdziemy na krótki spacer. Ale potem nie ruszę się już na krok od telefonu. Ach, ten apetyczny czekoladowy telefon.

Przemarzła na dworze i z przyjemnością wróciła do nagrzanego mieszkania. Wzięła ciepłą kąpiel i otulona w podomkę skuliła się na sofie. Czuła się dziwnie. Nagle straciła pewność, kim jest i czego chce. Wiedziała tylko jedno: kocha Josepha Bennetta.

- Biedak - powiedziała do siebie. - Zakochał się w wariatce.

Spojrzała na telefon. Nie powinien był wyruszać sam w podróż w tym stanie psychicznym. Zdenerwowany stanem Dawida i sceną, jaką mu urządziła. Rick chciał przecież, aby Joseph został w Bay City. Ale gdzie tam. On by nie wytrzymał. Uparciuch. Teraz pędził przed siebie dociskając gaz, ponieważ...

,,Ponieważ kocham mojego brata i chcę być z nim. Dla niego gotów jestem poświęcić wszystko".

„Gotów jestem poświęcić wszystko..."

„Gotów jestem poświęcić wszystko..." - powtarzała w myślach.

- Dość tego - powiedziała głośno, zdecydowana porzucić dręczące myśli. Napije się herbaty, weźmie dwie aspiryny i poczeka w łóżku na telefon.

Wieczór ciągnął się w nieskończoność. Wydawało się, że czas stanął w miejscu. Wstawała, przechadzała się po pokoju, potem znowu opadała na sofę, i tak w kółko. Błagalnym wzrokiem spoglądała na telefon. Tymczasem minęły już cztery godziny od chwili, gdy Joseph opuścił mieszkanie. Nagle ostry dźwięk telefonu wdarł się w niezmąconą ciszę. Kendra chwyciła za słuchawkę.

- Halo? - zawołała bez tchu.

- Tu Joseph.

- Dzięki Bogu. Dojechałeś szczęśliwie?

- Tak.

- A Dawid? Co z nim?

- On... Kendro, on jest w stanie śpiączki - rzekł łamiącym się głosem. - Lekarze nie dają gwarancji, że z tego wyjdzie.

- Och, kochany. Tak mi przykro. Czy są wszyscy?

- Tak, wszyscy oprócz ciebie. Nie, przepraszam. To nie było uczciwe. Do diabła, wydaje mi się, że rodzina oczekuje, że coś na to poradzę. A ja nic nie mogę zrobić. Mam ochotę walić głową w ścianę. Kochamy go wszyscy, ale cóż możemy pomóc.

- Josephie, ja... - łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Zapragnęła pojechać do niego i spróbować go pocieszyć. Ale nie, to stworzyłoby dodatkowe problemy. Teraz on musi zająć się tylko bratem.

- Boże - jęknął kompletnie wyczerpany. - Gadam bez sensu. Staram się jakoś trzymać, ale to nie takie proste. Zadzwonię później. Kocham cię. Do usłyszenia, Kendro.

- Josephie, ja... - Przerwał jej odgłos odkładanej słuchawki. - ...też cię kocham - dokończyła.

I rozpłakała się. Płakała nad Josephem, który cierpiał z powodu swojego brata. Płakała nad Dawidem, którego wcale nie znała. Płakała nad sobą, gdyż czuła się zagubiona w labiryncie własnego życia. W końcu odrętwiała i wykończona powlokła się do sypialni. Tam rzuciła się na łóżko i zasnęła.

Następnego dnia o jedenastej Joseph zadzwonił znowu. W stanie Dawida nie było poprawy.

- Czy przespałeś się trochę? - spytała.

- Jeszcze nie. Rick zaraz mnie stąd zabiera. Może będę mógł trochę odpocząć. Muszę już iść. Zadzwonię później.

- Trzymaj się, uważaj na siebie. Kocham cię, Josephie.

- Tak. Ja ciebie też. Pa!

Kendra z westchnieniem odłożyła słuchawkę. Dotknęła jej po chwili jeszcze raz, jakby chciała wrócić do przerwanej rozmowy. Joseph wydawał się bardzo zmęczony. Powinna być z nim, objąć go, przytulić. Wierzyła jednak, że jego bracia zatroszczą się o to, aby mógł odpocząć. Swoją drogą, jak mocno umieli kochać ci Bennettowie. A jeden z nich kochał ją.

Około drugiej po południu Kendra wyszła z Homerem na krótki spacer. Po powrocie podjęła dyżur przy telefonie. Miała nadzieję, że brak wiadomości przez ostatnie parę godzin oznacza dobrą wiadomość. Była jednak zupełnie wyczerpana i nagle poczuła, że musi z kimś porozmawiać. Zadzwoniła do informacji i poprosiła o numer telefonu w sklepie Libby w Port Payne. Nie miała pojęcia, czy ją zastanie. Mogła wyjechać na weekend.

- Tu Kendra. Ja... Libby, ja... - zaczęła niepewnie, kiedy Libby podniosła słuchawkę.

- Hej, co się dzieje? - spytała przyjaciółka.

- Wszyscy są tu niezwykle podnieceni z powodu waszego wspólnego wyjazdu do Bay City. Tak się cieszę, kochanie, że coś się zmieniło w twoim życiu. Ale co z tobą? Wydaje mi się, że jesteś zdenerwowana.

- Brat Josepha miał wypadek. Joseph pojechał do Detroit. A ja siedzę tu, czekam na wiadomości i odchodzę od zmysłów. Nie mogę nic dla niego zrobić, jedynie zaopiekować się Homerem.

- Kim? Nieważne. Nastaw wodę na kawę. Zaraz przyjadę. Podaj adres.

- Och, naprawdę? Bardzo się cieszę. Jesteś kochana - Kendra aż podskoczyła z radości na sofie.

Kiedy Libby się zjawiła, Kendra uścisnęła ją serdecznie na powitanie i przedstawiła Homera.

- On myśli, że jest kotem - wyjaśniła.

- Cześć, Homer. Przystojny z ciebie facet. Taki niezwykły pupilek ma zapewne niezwykłego pana. Czy mam rację sądząc, że jesteś w nim zakochana?

- W Homerze?

- W Josephie! Boże, Kendro, jesteś niemożliwa. Usiądź i opowiedz mi wszystko.

- Dobrze, tylko przyniosę kawę.

- Nie - powiedziała Libby i prawie pchnęła ją na sofę. - Ja to zrobię. Homer, ty diable, nie puszczaj do mnie oka. Pewnie twój pan cię tego nauczył.

Wkrótce wróciła z kuchni z kawą i ciasteczkami. Postawiła filiżanki na stole, po czym zasiadła w drugim końcu sofy.

- No więc? Dlaczego jesteś taka roztrzęsiona?

Kendra opowiedziała jej o wszystkim. O tym, jak Joseph wkroczył w jej samodzielne życie i wywrócił je do góry nogami. O jego dalekosiężnych planach dotyczących ich dwojga i o jej obawach. O swoich stresach związanych z pracą w szkole i o frustracjach wynikających z nadopiekuńczości Josepha. O tym wreszcie, że nie wie już, kim jest, czego chce i jak ma postępować.

- No tak - powiedziała Libby, kiedy Kendra skończyła.

- Czy nie wygląda na to, że postradałam zmysły?

- Myślę, że nie. Mówisz jak zakochana kobieta, to pewne. A Joseph po prostu wie, czego chce, i zdecydowanie dąży do celu.

- To wszystko nie jest wcale zabawne. Problem polega na tym, że nie potrafię mu wytłumaczyć tego, co czuję. Zawsze wychodzę na idiotkę, ilekroć próbuję mu wyjaśnić, o co mi chodzi. Kocham go, a jednak ciągle mam tyle wątpliwości. Dla niego nie istnieją przeszkody.

- Doskonale cię rozumiem, ale ja jestem kobietą. Nie chcę przez to powiedzieć., że faceci są mniej pojętni. Oni po prostu są inni. Jednak, wracając do sprawy, czy ty czasem nie przesadzasz z tą twoją samodzielnością?

- Co? - spytała zaskoczona. - nie spodziewałam się, że to od ciebie usłyszę.

- Posłuchaj, Kendro. Kiedy zmarł mój mąż, zostawił mi w spadku ogromny dom i członkostwo w zarządzie swojej firmy. Czułam się w obowiązku przejąć to po nim i poprowadzić dalej. Po sześciu miesiącach stwierdziłam, że to nie dla mnie. Sprzedałam wszystko i wyjechałam.

- I co dalej?

- Kupiłam mieszkanie w Midland, sklepik w Port Payne i zajęłam się witrażami. Wreszcie robiłam to, co lubiłam. Byłam w zgodzie ze sobą.

- Ależ Libby, to jest właśnie to, co ja próbuję osiągnąć. Zawsze marzyłam o tym, żeby być nauczycielką. Ciężko pracowałam, aby zdobyć ten zawód i uzyskać niezależność.

- Po co?

- Po co? - Kendra zmarszczyła brwi. - Ponieważ chciałam zmienić swoje życie, wyrwać się ze świata, który był mi obcy.

- Czy jesteś pewna, że ten lepszy świat, w którym chciałaś się znaleźć, istnieje naprawdę? A może jest wytworem twojej wyobraźni? Czy ty nie próbujesz na siłę udowodnić swoim rodzicom, że będziesz wspaniałą nauczycielką, tylko dlatego, że oni nie zaakceptowali twojego wyjazdu? Czy nie chcesz im pokazać, że dasz sobie radę sama, bez ich pomocy? Ale może praca w szkole nie jest twoim powołaniem? Zastanów się. Więcej odwagi i niezależności wymaga podjęcia nowej decyzji niż kurczowe trzymanie się starej.

- Czuję, że zaraz się rozpłaczę - Kendra pociągnęła nosem.

- Możesz sobie popłakać, ale musisz wiedzieć, kiedy przestać. Myślę, że Joseph rzeczywiście powinien trochę zwolnić tempo, starać się ciebie zrozumieć, iść na kompromis. Ty jednak też wykaż czasem dobrą wolę i chęć porozumienia. Po co upierasz się, aby dalej tkwić w szkole, skoro ta praca nie daje ci zadowolenia? Dlaczego nie możesz pogodzić się z faktem, że facet, który cię kocha, chce się tobą opiekować i...

- I chronić mnie - dokończyła.

- Właśnie tak, do diabła. Cóż to za cudowne uczucie, kiedy się wie, że ktoś się o ciebie troszczy. Pomyśl o tym, kochanie. Musisz być szczera wobec samej siebie. Od tego zależy twoje przyszłe szczęście.

- O Boże - westchnęła Kendra. - Dziękuję ci, Libby, jesteś wspaniałą przyjaciółką. - Uścisnęła ją.

- Joseph może zostać twoim najlepszym przyjacielem, tak jak jest kochankiem, ale musisz mu na to pozwolić. Pamiętaj, podejmuj rozważne decyzje i bądź w zgodzie ze sobą, a wszystko się dobrze ułoży.

- Tak, mam nadzieję. Dziękuję.

Kiedy Libby już wyszła, Kendra zamyśliła się nad jej słowami.

- Tak - powiedziała do siebie - dość tego chaosu. - Musi w końcu zaprowadzić ład w swoim życiu i odnaleźć w nim siebie. Musi się dowiedzieć, kim naprawdę jest Kendra Smith.

Homer pokicał w kierunku drzwi.

- Znów chcesz wyjść? - spytała królika. - Czy na podwórku dzieje się coś, o czym nie wiem?

Padał śnieg. Odetchnęła głęboko chłodnym powietrzem. Całe otoczenie się zmieniło, odkąd przybyła tu z Kalifornii. Tylko ona nie zmieniła się naprawdę. Próbowała żyć inaczej, ale nie bardzo jej to wychodziło. Nadszedł czas, aby zdecydować, jak dalej zorganizować swoje sprawy.

O szóstej po południu Joseph zadzwonił jeszcze raz.

- Kendro, Dawid się obudził, wyszedł ze śpiączki. Jest lepiej.

- Och, to cudownie, Josephie. Dzięki Bogu. Czy Pozwolili ci się z nim zobaczyć?

- Na kilka minut. Jest połamany, posiniaczony, obandażowany od stóp do głów. Ale jestem dziś szczęśliwy, wszyscy Bennettowie są szczęśliwi. Kendro, jak ja za tobą tęsknię. Marzę o tym, aby cię przytulić i pocałować.

- Och - westchnęła i poczuła lekkie podniecenie.

- Znowu to twoje „och" - Joseph roześmiał się.

- Mogę jeszcze dodać, że też tęsknię za tobą. Gdybyś był tutaj, zacałowałabym cię całego na śmierć. A potem...

- Przestań, bo się wykończę, taką mam na ciebie ochotę.. Lepiej już mów swoje „ach".

- Nie jesteś ciekawy, co jeszcze mogłabym ci zaproponować?

- Nie. Muszę zmienić temat, mając na uwadze swoją równowagę emocjonalną. Słuchaj, mówiłem ci, że Dawid przejął moją sprawę, kiedy ja wyjechałem do Port Payne. Ponieważ nie można jej już odroczyć, teraz ja muszę się nią zająć.

- Ale chyba nie wolno ci jeszcze wracać do pracy?

- Gdy dowiedzieliśmy się, że Dawid wyzdrowieje, Rick zaciągnął mnie do swego gabinetu i przebadał. Nic mi nie dolega. Jestem zdrów jak ryba. Moja sprawa jest zamknięta.

- Naprawdę? Tak się cieszę.

- Tak. Rick twierdzi, że zawdzięczam to jedynie jego Medycznemu geniuszowi. Tak więc, Kendro, muszę tu jeszcze zostać i przygotować się do rozprawy w następnym tygodniu. Wymaga tego dobro naszego klienta.

- Oczywiście, rozumiem.

- Słuchaj, wiem, że zasługujesz na wszystko, co najlepsze z mojej strony. Kocham cię.

- Chciałbyś już teraz wrócić do Bay City i porozmawiać o nas

- Ale nie mogę. Przepraszam.

- Ależ kochany, naprawdę to rozumiem.

- Mówiłaś przed moim wyjazdem, że potrzebujesz czasu, aby przemyśleć wiele rzeczy! Do diabła, nie jestem zadowolony z tego, że nie mogę być teraz przy tobie. Nie mogę wpłynąć na twoje decyzje, przekonać cię, jak bardzo jesteś mi bliska. Śmiertelnie się boję, że będziesz chciała pozbyć się mnie ze swojego życia.

- Jak możesz tak myśleć? Przecież cię kocham.

- Tak, wiem. Ja też cię kocham. Zadzwonię jutro. Czy Homer traktuje cię dobrze?

- Jest w porządku.

- Cieszę się z tego. Myśl o mnie, Kendro. Dobranoc.

- Dobranoc, Josephie - powiedziała miękko i odłożyła słuchawkę. O tak, na pewno będzie o nim myślała i będzie za nim bardzo tęskniła. Ale jeszcze więcej będzie myślała o sobie. O swoich problemach. I o swojej przyszłości.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Kiedy w niedzielny ranek Kendra wyszła z Homerem na spacer, zaparło jej dech z wrażenia. Całe Bay City wyglądało jak z bajki. Przysypane było śnieżnym pyłem. Dziewczyna stała, gapiąc się jak dziecko, dopóki nie zaczęły jej marznąć nogi. Wtedy zrobiła ze śniegu kulkę. Postanowiła zabrać ją do domu i przechować w zamrażarce. Wiedziała, że zachowuje się głupio, ale nie przejmowała się tym. Była to w końcu pierwsza śnieżna kula, jaką zrobiła w życiu, i z tego choćby względu zasługiwała na upamiętnienie.

Wkrótce potem zadzwonił telefon.

- Cześć! Tu Joseph Bennett. Nie mogę długo rozmawiać. Śpieszę się do biblioteki prawniczej.

- Jak miło - powiedziała Kendra i uśmiechnęła się do słuchawki.

- Jak nudno. To jedyna rzecz w mojej pracy, której nie cierpię. Grzebię w starych księgach, gdy muszę odszukać sprawy podobne do tej, nad którą akurat pracuję. Tobie by się to spodobało. O ileż prostsza byłaby moja praca, gdyby ktoś mógł robić to za mnie - mówił szybko, nie dając jej dojść do słowa. - Przyjemnie było z tobą pogadać. Kocham cię. Cześć!

- Joseph! - zawołała, ale połączenie zostało już przerwane.

Biblioteka prawnicza? - powtórzyła. Joseph potrzebował kogoś do grzebania w archiwach spraw sądowych. Czy próbował jej powiedzieć, że ona mogłaby to robić?

Spokojnie - mówiła sobie. Uspokój się. Historie starych spraw. Boże, jakie to musi być pasjonujące.

- A teraz do roboty - powiedziała zdecydowanie. -Muszę w końcu przygotować te arkusze ocen na radę pedagogiczną.

Przez całe popołudnie Kendra zajmowała się papierkami. Wypisywała stopnie. Czuła się zniechęcona. Wielu uczniów wypadło bardzo słabo. Jeśli nie zdołają się poprawić do końca semestru, mogą nie otrzymać promocji.

- Dlaczego im zupełnie nie zależy na nauce? -zadawała sobie na głos pytanie. - Dlaczego nie potrafię tego zmienić?

Zadzwonił telefon. Była pewna, że to Joseph. Powitała go radośnie, ale okazało się, że tym razem nie on chciał z nią rozmawiać.

- Kendro? - spytał męski głos.

- Tak.

- Mówi Rick Bennett.

- Boże, czy Josephowi coś się stało? - wykrzyknęła. - Podobno powiedziałeś mu, że już jest zdrowy.

- Bo jest, ale tylko dzięki temu, że był moim pacjentem. Tak, ma się świetnie. Stoi tu obok.

- Dlaczego więc to ty do mnie dzwonisz?

- On nie jest w stanie wymówić słowa. Ma zapalenie krtani, nawdychał się kurzu w bibliotece. Wiesz coś o tego rodzaju przybytkach?

Kendra uśmiechnęła się.

- Dziwne miejsca, te biblioteki prawnicze - kontynuował Rick. - Są naładowane historią... i kurzem, oczywiście. Biedny Joseph, wykańcza swoje gardło. Ciągle mu powtarzam, żeby trzymał się z daleka od biblioteki i kurzu. Ale czy on mnie posłucha? Nie, do diabła, nigdy. No dobra. Musimy iść. Trzeba odwiedzić Dawida i uspokoić go, bo gotów roznieść szpital, jeśli nie pozwolę mu wyjść. Mam nadzieję, że Matt się nim zajmie. Joseph i ja będziemy go wspierać. Aha, miałem ci przekazać od Josepha, że bardzo cię kocha. Tak, Kendro, on ciebie kocha.

- Dziękuję, Rick. Powiedz mu, że ja też go kocham.

- Czy to nie cudowne? Ale nie muszę go od ciebie całować? Co ja z nim mam! Gdyby tylko chciał posłuchać i trzymał się z daleka od historii i kurzu. Do zobaczenia, Kendro. Cześć.

- Do widzenia - powiedziała. Ta rozmowa sprawiła, że serce dziewczyny zaczęło bić mocniej. Może rzeczywiście mogłaby znaleźć miejsce u boku Josepha, a zarazem pracować w dziedzinie, która ją pasjonuje? Boże drogi, jak ona kochała tego faceta.

W poniedziałek o siódmej zadzwonił następny Bennett.

- Cześć, Kendro. Tu Matt Bennett.

- Cześć, Matt. Czy nie powinnam raczej zwracać się do ciebie „proszę ojca"?

- Nie, nie ma potrzeby. Zawsze w takiej sytuacji oglądam się, żeby sprawdzić, czy mój ojciec za mną nie stoi. No, ale do rzeczy. Joseph prosił, aby ci powtórzyć, że cię kocha. Już odzyskuje głos, ale jeszcze się boi mówić przez telefon. Twierdzi, że ktoś mógłby go wziąć za zboczeńca dyszącego do słuchawki i wezwać policję. Nie chce straszyć ludzi.

Roześmiała się.

- Słuchaj, Kendro, mam pewien problem. Pewnie nie przypuszczałaś, że księża też mają problemy. Ale wierz mi, już sam fakt, że należę do rodziny Bennettów, jest problemem. No więc chodzi o to, że przygotowuję się do mszy, którą mam odprawić w domu poprawczym. Chciałbym przedstawić tym młodym ludziom, którzy zbłądzili w życiu, takie sytuacje historyczne, w których podejmowano walkę z trudnościami, z przeciwnościami losu czy z naciskami społecznymi, aby je w końcu przezwyciężyć. Jednym słowem, trochę dydaktyki. Muszą wiedzieć, że są jeszcze inne wartości poza tymi, które oferuje im współczesny świat. Może to odwróci ich uwagę od pokus narkomanii i przestępczego życia. Rozumiesz, o co mi chodzi?

- Tak, oczywiście.

- Historia nie jest moją mocną stroną. Przyznaję, że trochę mnie nudzi.

- I jest zakurzona - dodała Kendra uśmiechając się.

- No właśnie. Możesz mi pomóc? Znasz pewnie jakieś nieugięte w swych dążeniach postacie historyczne, którymi mógłbym się posłużyć jako przykładami?

- Masz czym pisać?

- Jestem gotowy i zamieniam się w słuch.

Przez następne pół godziny opowiadała mu przez telefon o walkach społecznych w przeszłości.

- Fantastycznie - podsumował Matt. - Uratowałaś mi życie.

- Cieszę się, że mogłam ci pomóc.

We wtorek rano Kendra otrzymała w szkole zaklejoną kopertę. Było to pismo od pani Jane Fletcher. Dyrektorka szkoły życzyła sobie porozmawiać z Kendra w swoim gabinecie po zakończeniu lekcji.

Jane Fletcher, tęga kobieta po pięćdziesiątce, miała miły głos i zazwyczaj chętnie się uśmiechała. Ale tym razem, kiedy Kendra usiadła naprzeciwko jej biurka, zwróciła się do dziewczyny z poważną miną:

- Przejdę od razu do rzeczy, Kendro. Jestem zaniepokojona liczbą ocen niedostatecznych z twojego przedmiotu na półrocze.

- Mnie również to martwi - odparła Kendra. modląc się w duchu, aby jej głos brzmiał spokojnie.

- Porównywałam wystawione przez ciebie oceny ze stopniami z innych przedmiotów. Niektórzy uczniowie mają słabe wyniki ze wszystkiego. Ich promocja stoi pod znakiem zapytania. Ale wielu z tych, którzy u ciebie otrzymali oceny niedostateczne, ma zupełnie przyzwoite stopnie z innych przedmiotów. Zastanawiam się, dlaczego tak jest.

- Rozumiem.

- Co się stało, Kendro? Kiedy zaczynałaś u nas pracę, byłaś pełna energii i zapału. Powiedz, w czym mogę ci pomóc?

- Potrzebuję czasu, żeby przyzwyczaić się do nowych warunków. - Przerwała i wzięła głęboki oddech. - Nie, to nieprawda. - Spojrzała prosto w oczy pani Fletcher. - Moja miłość do historii pozostała bez zmian, ale obawiam się, że nie umiem przelać jej na uczniów. Są znudzeni i nie mogę ich za to winić. Niestety, obawiam się - jej głos zadrżał lekko - że dydaktyka nie jest moim powołaniem. Czas się do tego przyznać.

Pani Fletcher przyglądała się jej w milczeniu.

- Moja droga - powiedziała w końcu - przykro mi to mówić, ale wydaje mi się, że masz rację. Nie pasujesz tu, Kendro.

- Ale zawarłam kontrakt z radą szkolną do czerwca. Nie mogę go teraz zerwać. To byłoby nieodpowiedzialne z mojej strony.

- Jest wielu wykwalifikowanych nauczycieli, którzy szukają pracy. Myślę, że bez kłopotu w ciągu paru dni znajdę zastępstwo. Mam nadzieję, że następna praca da ci więcej satysfakcji.

- Dziękuję, pani Fletcher. - Kendra wstała. - Jestem bardzo wdzięczna.

- Do widzenia, kochanie. Dam ci znać, kiedy pojawi się już ktoś na twoje miejsce.

- Do widzenia - Kendra wyszła pospiesznie, bo czuła, że łzy cisną jej się do oczu.

Wolna! Wolna! Wolna! Nareszcie. Zabrała swoje drobiazgi i wyszła ze szkoły. Ten koszmar się skończył. Przyznała się do błędu. I nic się nie stało. Słońce nie przestało świecić, a ziemia krążyć. Nie należała do osób, które łatwo zniechęcają się trudnościami, ale zdecydowała się iść za głosem serca. Nie będzie dłużej dla zasady zmuszać się do czegoś, co jej nie odpowiada. Tak bardzo chciałaby już teraz podzielić się nowinami z Josephem.

Po powrocie z pracy Kendra wzięła Homera na ręce i głośno cmoknęła go w nos. Była w dobrym nastroju. Stwierdziła, że Homer również się uśmiecha. Potem zabrała go na zimowy spacer.

Kiedy Joseph zadzwonił o dziewiątej, wydawał się bardzo zmęczony.

- Czuję się świetnie - zapewnił ją. - Nawet odzyskałem głos. Ale przyznaję, że to gorączkowy tydzień. Wiesz, te przygotowania do procesu. Dawid chce uczestniczyć w sprawie na bieżąco, więc biegam nieustannie do szpitala i przekazuję mu wiadomości, bo inaczej się wścieka. Cholera, dzwoni drugi telefon. Muszę odebrać.

- Jeszcze jesteś w biurze?

- Tak. Muszę kończyć. Kocham cię. Pa!

- Josephie, ja... Do widzenia - powiedziała. Nie miała okazji powiedzieć mu o zmianach, jakie zaszły w jej życiu zawodowym. Nieważne, opowie o tym osobiście. Teraz pochłonięty jest procesem. Tak bardzo chciałaby zobaczyć go w sali sądowej. Musi prezentować się wspaniale. - Chwileczkę - powiedziała do siebie. - Właściwie jestem już wolna. Kiedy tylko znajdzie się zastępstwo, ruszam w drogę. Zobaczymy pana Bennetta w akcji - mrugnęła do Homera.

W środę wieczorem zadzwonił Joseph. Był niezwykle zaabsorbowany procesem. Stwierdziła, że to również nie jest dobry moment na informowanie go o tym, iż przestała uczyć. Powie mu, gdy spotkają się w Detroit.

- Dobrze się czujesz, Josephie?

- Co? Ach tak, tak. Czekam na telefon od prokuratora. Mój klient jest oskarżony o usiłowanie zamordowania żony, by dobrać się do jej polisy ubezpieczeniowej. Ale mam świadka, który dostarczy facetowi niepodważalnego alibi.

- Naprawdę? To lepsze niż w kinie.

- W gruncie rzeczy to prosta historia zazdrosnej żony, która miała dość męża zabawiającego się na boku.

- Więc oskarżyła go o próbę zabójstwa? - spytała zaciekawiona.

- Tak.

- Ale on jest niewinny?

- Był z kochanką, tancerką topless w nocnym lokalu. Czy wspomniałem już, że mój klient ma siedemdziesiąt osiem lat?

- Boże święty.

- Ja i Dawid postanowiliśmy, że damy prokuratorowi ostatnią szansę, aby wycofał oskarżenie. Właśnie o tym rozmawiałem, dlatego nie chcę dłużej blokować telefonu.

- Tak, oczywiście.

- Tęsknię za tobą, Kendro.

- Ja za tobą też.

- Kocham cię.

- I ja ciebie kocham. Dobranoc, Joseph - powiedziała i odłożyła słuchawkę.

Wycofać oskarżenie? - pomyślała. Wtedy nie będzie procesu. Nieważne. I tak, gdy tylko będzie mogła, pojedzie do Detroit.

W czwartek po lekcjach pani Fletcher zjawiła się w klasie Kendry i przedstawiła jej młodego nauczyciela, który miał zająć jej miejsce. Z uczuciem ulgi Kendra wręczyła mu dziennik i opuściła szkołę.

Następnego ranka wstała bardzo wcześnie. Ubrała się, a potem spakowała walizkę. Przy śniadaniu przestudiowała mapę w poszukiwaniu najlepszej drogi do Detroit. Przed wyjściem postanowiła jeszcze podlać pelargonie. Właśnie skończyła, kiedy nagle stanęła jak wryta na środku pokoju. Usłyszała, że ktoś otwiera drzwi. Po chwili do mieszkania wszedł Joseph.

- Joseph? - wyszeptała. - Co tu robisz? Śmiertelnie mnie przestraszyłeś.

- Jak to? Przecież tu mieszkam. Nie pamiętasz? Oskarżenie pod adresem mojego klienta zostało wycofane, rozprawa się nie odbyła. Widzę, że się gdzieś wybierasz? - jego spojrzenie padło na stojącą przy drzwiach walizkę.

- Tak, właśnie zamierzałam...

- Co zamierzałaś? - lekko zdenerwowany ściągnął marynarkę i rzucił ją na fotel. - Wyruszyć w nieznane w celu zdobycia nowych doświadczeń niezależnej kobiety? - dodał z nutą sarkazmu. - A może zamierzałaś przeprowadzić się do szkoły, żeby nasiąknąć jej atmosferą i lepiej zrozumieć swoich uczniów?

- Przestań, proszę. - Była zirytowana. - Jesteś zmęczony po podróży. Najpierw odpocznij, a potem porozmawiamy.

- Nie zmieniaj tematu. Chcę wiedzieć, co się tutaj dzieje.

- Wybierałam się do Detroit - wykrzyknęła. - Chciałam ci zrobić niespodziankę.

- Powiedziałem ci przecież wczoraj, że prokurator może wycofać oskarżenie.

- Chciałam być przy tobie.

- A co z pracą?

- Nie pracuję już w szkole.

- Ach, tak - pokiwał głową. - Czy dobrze zrozumiałem? Kiedy zaproponowałem, abyś odeszła ze szkoły z końcem semestru, to wściekłaś się na mnie. A teraz, ponieważ jesteś bardzo samodzielna, sama się zwolniłaś. Tak po prostu zrezygnowałaś ze swego wymarzonego zawodu?

- To nie było dokładnie tak. Rozmawiałam z panią Fletcher, dyrektorką szkoły, i doszłyśmy do wniosku, że szkoła nie jest moim przeznaczeniem. Nie nadaję się na nauczycielkę.

- Ale kiedy spróbowałem ci to zasugerować, wybuchłaś gniewem. Oskarżyłaś mnie o mieszanie się w twoje życie. Nie mogę w to uwierzyć - powiedział. - Tylko wyjechałem, a ty już podjęłaś decyzję.

- Tak, zrobiłam to. Postanowiłam być ze sobą szczera i stwierdziłam, że wybierając ten zawód, popełniłam błąd.

- Czy masz jeszcze dla mnie jakieś rewelacje?

- Jeszcze ci mało?

- Żartuję. Czy znajdujesz dla mnie miejsce w swoich nowych planach?

- Na razie nie mam jeszcze żadnych planów. Myślałam, że może mogłabym współpracować z tobą i przygotowywać twoje sprawy sądowe od strony historycznej.

- Naprawdę chciałabyś tego? - spytał chłodno. - W takim razie jeden zero dla Bennetta.

- Dlaczego taki jesteś? Myślałam, że moja decyzja sprawi ci radość. W końcu zmieniam całe moje dotychczasowe życie.

- W tym rzecz, moja kochana. Ty podjęłaś tę decyzję. Mnie gotowa byłaś zmieszać z błotem, gdy proponowałem, abyś to zrobiła. Ale wszystko jest w porządku, kiedy to wyszło od ciebie. Oczekuję, że mnie zawiadomisz, jak zdecydujesz się wyjść za mnie i mieć ze mną dziecko.

Kendra poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Wszystko wyszło nie tak, jak chciała. Cóż to za koszmar - pomyślała.

- No dobra, dość tego. Muszę się przespać. Liczyłem godziny do naszego spotkania, a teraz... Cholera! - przeklął i zamknął za sobą drzwi od sypialni.

- Do diabła z tobą - powiedziała i oparła ręce na biodrach w wyzywającej pozie. Dlaczego się tak złościł?

Zrobiła dokładnie to, czego chciał. Zrezygnowała z pracy.

Urażona męska duma - podsumowała po namyśle.

Jeszcze niedawno było odwrotnie. To ona czuła się urażona, kiedy Joseph szybciej orientował się w każdej sytuacji i wiedział lepiej, co należy zrobić. Wydawało jej się, że on kierował jej postępowaniem i okradał ją z prawa do niezależnej decyzji. Po wyjeździe Josepha do Detroit przemyślała wszystko spokojnie i zrobiła tak, jak proponował. Ale uprzednio odrzuciła jego pomoc przy rozwiązaniu umowy o pracę. Rozwiała złudzenia, że chce wyjść za niego za mąż i mieć z nim dziecko. Choć w gruncie rzeczy pragnęła tego. Nie potrafiła okazać choćby cienia aprobaty dla jego propozycji.

Jednak bez względu na trudności i nieporozumienia oboje zdążali w jednym kierunku - ku wspólnej przyszłości. I nigdy przedtem nie byli bliżej celu niż w tej chwili. Nareszcie wszystko w ich życiowej układance zaczęło do siebie pasować. Mogła być żoną Josepha i matką jego dziecka, a swoją miłość do historii przenieść na archiwa spraw sądowych. Zdecydowała, że nareszcie wie, kim jest i co chce robić.

- Jestem dorosła i wiem, co robię - powiedziała do siebie. - Nareszcie.

Poszła do kuchni. Zdecydowała, że musi się czymś zająć albo oszaleje. Kiedy on się obudzi, wszystko sobie wyjaśnią. A na razie całe mieszkanie wypełnił aromat pieczonych czekoladowych ciasteczek. Kendra przypomniała sobie pierwszy wieczór z Josephem. Takie same ciasteczka przyniosła wtedy na ich wspólną kolację.

Bardzo wiele zdarzyło się od czasu, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Homera zjadającego jej pelargonie.

Spotkała Josepha i przeżyła z nim najpiękniejsze chwile w swoim życiu. Był jedynym mężczyzną, którego naprawdę kochała. Rozbudził w niej kobietę, pokazał, ile radości może dawać miłość. Zrozumiała wiele i dojrzała do tego, aby stać się równorzędną partnerką w ich wspólnym życiu.

Kendra poczęstowała Homera świeżo upieczonym ciasteczkiem i posprzątała kuchnię. Wtedy w drzwiach pojawił się rozespany Joseph. Miał potargane włosy.

- Ciasteczka - powiedział. - Ale pachną!

- Poczęstuj się. - Spojrzała na niego. Wyglądał bardzo pociągająco. Zapragnęła, by ją przytulił. - Chcesz mleka?

Nawet jej nie pocałował od przyjazdu, a tak bardzo za nim tęskniła.

- Wyspany?

- Tak. Czuję się nieźle. Daj tego mleka. Hej, Homer, bracie, co słychać?

Gdy Kendra postawiła na stole talerz z ciasteczkami, Joseph zasiadł przy nim ze szklanką mleka. Zapadła męcząca cisza.

- Słuchaj, Josephie - nie wytrzymała. - Czy nie uważasz, że powinniśmy porozmawiać?

- Chcesz znać moje zdanie? - spytał z nutą złośliwości. - Nie wierzę w cuda.

Kendra pomyślała, że musi się bardzo pilnować, żeby mu nie przyłożyć. Podjęła jeszcze jedną próbę.

- Nie chciałabym upraszczać sprawy, ale myślę, że oboje jesteśmy ofiarami nieporozumienia. Rozmawiamy, a mimo to nie możemy się dogadać.

- No więc mów - powiedział i schrupał następne ciasteczko.

- Powiedziałeś mi kiedyś, że nie powinno mieć dla nas znaczenia, kto podejmuje decyzję, dopóki jesteśmy oboje zadowoleni z tego, co z niej wynika. Czy nadal tak uważasz?

- Tak.

- No więc zrezygnowałam z pracy. Jestem wolna i mogę jechać z tobą do Detroit. Chcę wyjść za ciebie i mieć z tobą dziecko. Nasze marzenia mają szansę się spełnić. Czy to przestało być dla ciebie ważne?

- Nie, nadal jest ważne. Ale nie wyobrażam sobie życia z osobą, przy której muszę uważać na to, co mówię. Albo dostaje mi się za nadmierną troskliwość, albo za ograniczanie suwerenności i despotyzm. Mam już chyba guza mózgu od zastanawiania się, co będzie następnym powodem awantury.

- Zmienię się, przyrzekam.

- I mam w to wierzyć? Powiedz sama, co, do diabła, może mi dać gwarancję? Nigdy cię nie zrozumiem. Kocham cię, ale nie jestem pewien, czy umiałbym z tobą żyć.

- Jest tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać - powiedziała drżącym głosem. - Trzeba spróbować.

- Tak myślisz?

- Zamieszkamy razem w Detroit, ale bez ślubu. Będę z tobą pracować.

- To nie spodoba się mojej rodzinie. - Nareszcie się uśmiechnął.

- Och - Kendra zmarszczyła brwi - nie chciałabym narazić się twojej rodzinie.

- Jestem dorosły. Będą musieli się z tym pogodzić. Powiedz, Kendro, o co właściwie nam poszło?

Kendra pomyślała: Wszystkiemu winna duma. Duma, brak porozumienia i błędny wybór.

- Wiem tylko, że cię kocham - mówił dalej Joseph. - Jestem zmęczony tą ciągłą szarpaniną. Ale może masz rację. Powinniśmy spróbować żyć we dwoje. Właściciel mieszkania pewnie popuka się w czoło, kiedy mu zakomunikuję, że jutro się wyprowadzamy.

- Jesteś mi bardzo drogi, Josephie. Gdybym nie wierzyła w naszą miłość, nie zdecydowałabym się na to, żeby razem wyjechać do Bay City.

- Nic nie mów - powiedział i pogładził ją po policzku. - Pragnę cię, Kendro. Tak bardzo, że aż boli.

Kendra ujęła jego dłoń i wtuliła w nią twarz.

- Ja też cię pragnę. - Pomyślała, że chce być z nim już na zawsze.

Joseph wstał. Trzymając się za ręce poszli do sypialni.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Joseph mieszkał w Westland, na przedmieściu Detroit. Miał duży, wygodnie umeblowany apartament z obszernym tarasem. Było to nieocenione miejsce, zwłaszcza dla Homera. Ze sposobu, w jaki królik poruszał się po całym mieszkaniu, Kendra domyśliła się, że czuł się tu naprawdę u siebie.

W przeciwieństwie do niej. Kiedy poprzedniego dnia w Bay City zdecydowali się na wyjazd do Detroit, dziewczyna była pełna zapału i z optymizmem myślała o przyszłości. Doznania miłosne ostatniej nocy ugruntowały ich wzajemną więź. Byli spokojni i pewni jedno drugiego.

Potem czekała ich zmora pakowania i opróżniania mieszkania. Z żalem obserwowała, jak Joseph wyjmuje jej kulę śnieżną z zamrażarki i rozpuszcza ją w zlewie. Na pocieszenie obiecał, że wkrótce razem ulepią jej pierwszego bałwana. Śmiali się, rozmawiali o przyszłości i wykorzystywali każdą okazję, aby się tulić i całować. Było im dobrze ze sobą. Ale w czasie długiej, męczącej podróży do Detroit dobre samopoczucie Kendry ulotniło się jak kamfora. Znów była pełna wątpliwości.

Kiedy dojechali, Joseph oprowadził ją po mieszkaniu. Powiedział, żeby się rozpakowała i bez skrępowania zajęła tyle miejsca w szafach i szufladach, ile będzie potrzebowała. Gospodyni przychodziła raz na tydzień. Ale teraz na jakiś czas wyjechała.

- No, dobrze - rzekł w końcu, udzieliwszy Kendrze wstępnych informacji. - Wpadnę teraz na chwilę do biura i sprawdzę, co się tam dzieje, a ty rozgość się tymczasem. Może zajrzę jeszcze do Dawida.

- W porządku. Powiedz mi, gdzie mogę umieścić pudła z moimi rupieciami?

- Te, w których przechowywałaś kij baseballowy? - uśmiechnął się. - Wrzuć je na razie do drugiej sypialni. No to do zobaczenia. - Wziął marynarkę i pośpiesznie skierował się do drzwi.

- A gdzie całus na do widzenia?

- Och, zapomniałbym. Przepraszam - przyciągnął ją do siebie i przygniótł jej usta swoimi. - Pa!

Ten facet - pomyślała smętnie - mało nóg nie pogubi, tak się spieszy, żeby się ode mnie uwolnić. Zanim wyjechali z Bay City, wiele razy zapewniał ją, że powinni zamieszkać u niego. Teraz wydaje się zakłopotany jej obecnością, jakby nie wiedział, co z tym fantem począć. Kendra westchnęła ciężko i zaczęła wyjmować swoje rzeczy. Gościnna sypialnia była jasna i przestronna. Urządzona była na jasnobrązowe z pomarańczowymi dodatkami. Narzuta na łóżku w tych właśnie kolorach była z tego samego materiału co okienne zasłony. Puste pudła powędrowały w kąt sypialni, a ukochane pelargonie stanęły rzędem pod ścianą pokoju. Kiedy otworzyła drzwi na taras poszukując Homera, królik wykicał z mieszkania na znajomy wybieg.

- Dobrze, zostań na zewnątrz - zamknęła czym prędzej drzwi. Było bardzo zimno. - I ty mnie opuszczasz. No trudno.

Szwendała się po pokojach i próbowała sobie wmówić, że to teraz również jej dom. Czuła się tu obco, jak ktoś, kto wpadł tylko z wizytą. Stwierdziła, że musi się czymś zająć, żeby dłużej o tym nie myśleć. Postanowiła przygotować obiad dla Josepha.

To zajęcie nieco ją odprężyło. Znalazła w zamrażarce mały kawałek wołowiny na pieczeń. Rozmroziła ją w kuchence mikrofalowej, a potem upiekła z jarzynami. Przygotowała sałatkę i napój wiśniowy. Smakowite zapachy z kuchni rozniosły się po całym mieszkaniu. Kendra nakryła odświętnie do stołu. Postawiła nawet świeczki w porcelanowych świecznikach, które znalazła w kredensie. I czekała.

Starała się przygotować wszystko na wpół do siódmej. Do tego czasu Joseph zdąży chyba załatwić swoje sprawy.

Po zakończeniu pracy w kuchni urządziła sobie pyszną kąpiel w wannie pełnej piany. Przyjemnie rozgrzana i zrelaksowana, wytarła się i narzuciła na siebie satynową podomkę. Miękki materiał uwydatniał krągłości jej ciała. Wyglądała w niej bardzo seksownie.

Wychodziła właśnie z łazienki, gdy usłyszała, że drzwi się otwierają. Wszedł Joseph, a za nim, o zgrozo, obcy mężczyzna, niezwykle do niego podobny.

- Cześć - powiedział Joseph z dziwnym wyrazem twarzy, mierząc dziewczynę wzrokiem od góry do dołu. - Kendro, przedstawiam ci Ricka. Rick, to jest Kendra.

- Cześć - Rick uśmiechnął się. - My się już prawie znamy. Mam nadzieję, że spodoba ci się w Detroit. Czy naprawdę zamierzasz współpracować z Josephem i Dawidem?

- Tak, pewnie - odburknął Joseph, zanim Kendra zdążyła się odezwać. - Dlaczego się nie ubierzesz? - zwrócił się do niej.

- Już idę. Miło było cię poznać, Rick - dodała jeszcze i wyszła z pokoju. - Zaraz wracam.

Co za wstyd - pomyślała, kiedy znalazła się w sypialni. Czuła, że policzki jej płoną. Skąd mogła, u diabła, wiedzieć, że Joseph przyprowadzi swojego brata? Przebrała się w dżinsy i sweter i wróciła do pokoju z przyjaznym, jak jej się zdawało, wyrazem twarzy.

- Kolacja gotowa. Mam nadzieję, Rick, że przyłączysz się do nas.

- Prawdę mówiąc, zjedliśmy już z Dawidem - powiedział Joseph.

- Mimo wszystko dziękuję, Kendro - Rick był uprzejmy. - Wpadłem na chwilę, bo chcę pożyczyć rakietę tenisową od Josepha. Zamierzam pograć jutro rano w klubie.

- Życzę powodzenia - uśmiechnęła się blado. - Przepraszam na chwilę. Muszę zajrzeć do kuchni.

Wyjątkowo niezręcznie i hałaśliwie wyjmowała potrawę z piecyka. Słyszała jeszcze przez pewien czas rozmowę, a potem odgłos zamykanych drzwi. Po chwili zjawił się Joseph. Oparł się o framugę drzwi i przyglądał się.

- Rick twierdzi, że znalazłem się w niezręcznej sytuacji - powiedział.

- Naprawdę? Nie wiem, o czym mówisz.

Właśnie nakładała na półmisek mięso z jarzynami.

- Nie spodziewałem się, że coś ugotujesz - powiedział.

- Nie spodziewałam się, że jadasz poza domem -odparła, nie patrząc na niego.

- Ale chętnie jeszcze coś zjem. Szpitalne posiłki nie są zbyt wyszukane. Jedliśmy zresztą głównie dla towarzystwa. A twoja pieczeń wygląda i pachnie wspaniale. Zjem z przyjemnością. Potem możesz z powrotem założyć tę satynową szatę, w której powitałaś Ricka. Bardzo mi się podobała. A teraz poproszę o pełny talerz tych smakowitości.

- Josephie - powiedziała cicho.

- Tak?

- Kocham cię.

- Chodź tutaj - wyciągnął do niej ręce. Kendra przebiegła przez pokój i rzuciła się w jego objęcia. On ukrył twarz w pachnącej chmurze jej włosów.

- Przepraszam cię, Kendro - powiedział. - Rick mówi, że mam trociny zamiast mózgu. Za długo byłem sam. Nie jestem przyzwyczajony do czyjegoś towarzystwa na co dzień. Jeszcze nie potrafię się dostosować. Ale popracuję nad tym.

- Myślę, że jeśli chodzi o wspólne życie, to musimy się jeszcze wiele nauczyć.

- Tak, z pewnością - powiedział cicho. - Mam tylko nadzieję... że...

- Że co? - odchyliła głowę, żeby na niego spojrzeć.

- Że ty naprawdę tego chcesz. Że chcesz, żebyśmy byli razem. Nie chciałaś, żebym ci pomagał. Nie chciałaś, żebym się tobą opiekował. A ja uważam, że jeśli mamy być ze sobą, to muszę troszczyć się o ciebie.

- Zgadzam się na wszystko. Chcę być z tobą. Może trudno ci w to uwierzyć, ale przekonasz się.

Joseph kiwnął głową bez przekonania.

- Napijesz się czegoś? Nie przypuszczam, żebyś miał rzeczywiście ochotę na drugi obiad.

- Właściwie masz racje - powiedział i pocałował ją.

Kendra z zapamiętaniem przywarła do niego, pragnąc choć na chwilę pozbyć się wątpliwości, które ją dręczyły. Zdawała sobie bowiem sprawę, że oboje potrzebują dużo czasu, cierpliwości i uczucia.

Sama zjadła spóźniony obiad, a Joseph przygotował drinki. Powiedział, że Dawid opuści szpital za mniej więcej dwa tygodnie, ale i tak przez dłuższy czas nie będzie w stanie wrócić do pracy.

- Kiedy będzie się już lepiej czuł, przejrzymy nasze sprawy i część z nich spróbujemy przekazać innym prawnikom. Potrzebna będzie nam twoja pomoc.

- Nie mogę się tego doczekać.

- Proszę cię o jedno. Powiedz mi, jeśli ta szperanina w archiwach nie będzie ci odpowiadać.

- Pewnie. Przyrzekam, że będę zupełnie szczera we wszystkich sprawach, które dotyczą naszego wspólnego życia.

- Świetnie. A więc jutro pojedziemy do biblioteki. Uprzedzam, że to ponure miejsce.

Kendra odniosła jednak odmienne wrażenie. To miejsce wydało jej się cudowne. Jej oczy błyszczały z podniecenia, kiedy błądziła wzdłuż regałów pełnych opasałych tomów akt. Joseph chciał ją wypróbować. Postępując według jego wskazówek bez trudu odnalazła cztery podobne sprawy.

- O rany, ale z ciebie spryciula - powiedział zaskoczony wynikiem testu. - Nie myślałem, że tak szybko sobie poradzisz.

- Kiedy zaczynam pracę?

- W poniedziałek rano, jeśli chcesz.

- Świetnie. To takie ekscytujące. A tak przy okazji, panie Bennett, gdzie jest ten kurz, o którym tyle słyszałam?

- Myślę, że od ostatniego razu, kiedy tu byłem, zdążyli trochę posprzątać.

- Na to wygląda - uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek. - Jesteś podstępny. Ale mimo to kocham cię, ty diable.

- Tak to na ciebie działa? Strach pomyśleć, co będzie, jak spędzisz tu parę dni. Chyba nie zdołam się od ciebie uwolnić. Nic z tego nie rozumiem, Kendro Smith. Historia jest cholernie nudna.

- Historia, Josephie Bennett, to moja druga miłość. Po tobie, oczywiście.

- Zobaczymy, co będziesz mówić w poniedziałek wieczorem.

I tak to się zaczęło. W poniedziałek rano pojechali razem do kancelarii Josepha. Sekretarka wprowadziła Kendrę w tajniki sprawy, nad którą miała pracować. Potem pojechała do biblioteki. Wzięła głęboki oddech, zanim weszła do cichej, przestronnej sali.

O pierwszej wróciła do kancelarii, żeby przekazać Josephowi zdobyte informacje, czekała na niego do piątej, ale się nie zjawił, więc wróciła do domu. Przyjechał o szóstej. W czasie obiadu paplała bez opamiętania o wrażeniach z nowej pracy. Była niezwykle podniecona. Praca wydała jej się bardzo interesująca. Joseph w czasie całego posiłku nie odezwał się ani słowem.

- Czy coś się stało? - spytała wreszcie.

- Nie. Cieszę się, że podoba ci się to grzebanie w starociach. To akurat dla ciebie. Pójdę nakarmić Homera.

Odprowadziła go wzrokiem do drzwi. Bez wątpienia miał jakiś problem. Obserwował ją, słuchał i czekał. Może spodziewał się, że Kendra zacznie narzekać na nową pracę, na niego i na ich związek w ogóle. Kochał ją, ale nie wierzył, że ona zna samą siebie, że naprawdę wie, czego chce. Postanowiła mu to udowodnić. Będzie to wymagało od niej cierpliwości, ale poświęci się, ponieważ go kocha.

Dni mijały.

Kendra pracowała pilnie. Zebrane w archiwum informacje przetwarzała na szczegółowe raporty, które miały posłużyć przy nadchodzących procesach. Dawid wyszedł ze szpitala i przebywał w domu. Był podobno nieznośny i jego żona mówiła, że doprowadza ją do obłędu. Kendra poznała cały klan Bennettów i wkrótce bardzo go polubiła. Mama Bennettowa była dokładnie taka, jak opisywał Joseph. Kendra była nią oczarowana. Nawet jeśli ta pani miała coś przeciwko układowi, jaki panował między Kendra a Josephem, nie dała jej tego odczuć. Dziewczyna odniosła wrażenie, że rodzina zaakceptowała ją jako partnerkę Josepha.

Z pozoru wydawać się mogło, że wszystko jest w porządku. Pracowali, jedli, kochali się. Ale zdarzało się, że nie mogąc spać w nocy leżała i wpatrywała się w ciemność. Czasem wyczuwała na sobie jego wzrok. Świdrujący i natarczywy, jakby chciał znaleźć drogę do jej duszy. Domyślała się, że Joseph żyje w ciągłym napięciu.

Minęły już trzy tygodnie od dnia, kiedy zamieszkała w Detroit. Obudziła się w nocy i znów nie mogła zasnąć. Słyszała obok jednostajny oddech Josepha. Wstała ostrożnie, aby go nie obudzić, i poszła do kuchni. Tam przygotowała sobie filiżankę gorącej czekolady. Z głębokim westchnieniem usiadła przy stole.

Bez perspektyw - pomyślała o nich dwojgu. Właśnie tego brakowało w ich życiu. Perspektyw. Nigdy nie rozmawiali o przyszłości. Ich współpraca na polu zawodowym układała się bez zarzutu. Joseph chwalił ją i doceniał jej wysiłki. Dzielili między siebie prace domowe do czasu powrotu gosposi. Uczestniczyli w spotkaniach towarzyskich. Ale nie mieli, planów, marzeń, które szeptaliby sobie w chwilach zbliżeń. Na rodzinnych spotkaniach Joseph sprytnie omijał wszelkie tematy dotyczące przyszłości. W czasie obiadu w Święto Dziękczynienia puścił mimo uszu uwagę matki, że w tym roku wysokie dziecinne krzesełko stoi puste.

- Och, Joseph - westchnęła. - Jak długo jeszcze będę żyć w takiej pustce?

- Co ty tu robisz o tej porze? - rozespany Joseph pojawił się nagle w drzwiach kuchni.

- Miałam ochotę na czekoladę. Chcesz?

- Nie, dziękuję. Nie możesz spać?

- Nie.

- Dlaczego? - spytał i usiadł naprzeciwko. - Jest prawie pierwsza. Co się dzieje? Źle się czujesz?

- Nie, świetnie. Prawie.

- Co to znaczy?

- Och, Josephie - westchnęła. - Czuję się, jakbym żyła w otchłani. Nie rozmawiamy o niczym, co nie dotyczy spraw sądowych. Nie mamy żadnych planów, żadnej przyszłości.

- Czego ty ode mnie chcesz? Mam podać datę, kiedy rozwieją się moje wątpliwości i obawy?

- Oczywiście, że nie, ale... Kocham cię i chcę być z tobą. Dlaczego mi nie wierzysz?

- Nie wątpię w twoją miłość.

- A ja nie mam już pretensji o to, że się o mnie nadmiernie troszczysz. Mogę nawet dzwonić i informować cię, że dojechałam szczęśliwie do biblioteki. Co mam jeszcze zrobić, żeby cię przekonać, jak bardzo jesteś mi bliski? Chcę za ciebie wyjść i mieć z tobą dziecko. Chcę, aby nasze dziecko siedziało na wysokim krzesełku za rok w Święto Dziękczynienia. Ale czy z tobą można coś planować? Nie rozmawiasz ze mną nawet o planach na przyszły tydzień.

- Daj spokój, Kendro.

- Nie, Josephie - powiedziała łamiącym się głosem. - Daj mi skończyć. My nie żyjemy w realnym świecie. Ludzi, którzy chcą być razem, powinna łączyć nie tylko miłość, ale również nadzieja, wspólne cele, marzenia. Nasza znajomość nie ma takich solidnych fundamentów. Proszę cię, Josephie, dajmy sobie szansę, przecież na nią zasłużyliśmy. Chcę, żebyś się ze mną ożenił.

Słyszała głuche dudnienie swego serca. Patrzyła na Josepha. Jego twarz zdradzała, że stacza wewnętrzną walkę. Złość, zmieszanie, cierpienie. Minuty mijały. On milczał.

- Nie - powiedział wreszcie spokojnie.

- Nie mogę tak dłużej żyć - szepnęła, łzy rozbłysły w jej oczach. - Nie mogę znieść tej pustki, tego chłodu. Tego związku bez jutra.

Joseph przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, potem wstał z wysiłkiem i nic nie mówiąc wyszedł z pokoju.

Kendra zastygła bez ruchu. Łzy płynęły jej po policzkach. Kilka minut później usłyszała odgłos zamykanych drzwi frontowych. Joseph odszedł.

Zakryła twarz rękoma i zaszlochała.

Już prawie zaczynało świtać, kiedy wstała i chwiejnym krokiem doszła do sypialni. Trzęsącą się ręką podniosła słuchawkę i zadzwoniła do Matta. Opowiedziała mu wszystko.

- Mówię ci to nie dlatego, że jesteś księdzem, ale ponieważ jesteś bratem Josepha. Muszę mieć pewność, że nic mu się nie stanie. Nie pozwalaj mu się przepracowywać.

- Słuchaj, Kendro, twój wyjazd niczego nie załatwi.

- Ale ja nie potrafię uczynić Josepha szczęśliwym. Chce mieć żonę i dziecko, ale nie wierzy, że mu się to uda ze mną. Nie wierzy we mnie. Kiedy się poznaliśmy, byłam zagubiona. Musiałam odnaleźć swoją drogę. Popełniłam błędy, również w stosunku do niego. Kocham go, ale on nie wierzy, że naprawdę chcę z nim być. Moje odejście będzie najlepszym rozwiązaniem. Uważaj na niego, Matt.

- Przyrzekam. Ale najpierw mu przyłożę.

- To chyba księżom nie przystoi - próbowała się uśmiechnąć.

- Zrobię to jako brat. To grzech, że on jest tak głupio uparty. Dokąd pójdziesz?

- Wrócę do Port Payne, a potem zdecyduję, co dalej. Szkoda, bo odpowiadała mi praca w bibliotece. Może rozejrzę się za podobnym zajęciem. Ale nie w Detroit. Za dużo wspomnień.

- Przykro mi w związku z całą tą sprawą, Kendro.

- Dzięki. Wszyscy Bennettowie byli dla mnie bardzo mili.

- Z wyjątkiem jednego drania.

- Jest po prostu zbyt dumny. Ale zawsze będę go kochać. Do widzenia, Matt.

- Niech cię Bóg prowadzi, Kendro Smith.

Wykąpała się, ubrała i spakowała jedną tylko walizkę. Reszta nie wydawała jej się ważna. Nic nie było teraz ważne. Podlała jeszcze pelargonie i pożegnała się z Homerem.

- Cześć - powiedziała. - Zaopiekuj się Josephem. Zrób to dla mnie, dobrze?

Postawiła królika na podłodze obok jednej z pelargonii, którą podarowała mu na pożegnanie. Wzięła walizkę i wyszła.

Kendra zdawała sobie sprawę, że jej samotny powrót do Port Payne wywoła lawinę plotek i spekulacji. Ale nie przejmowała się tym. Chciała, żeby wszyscy zostawili ją w spokoju.

Zimowa aura pomogła w spełnieniu jej życzenia. Śnieg, który spadł w nocy, zasypał drogi i odciął ją od reszty świata. Następne trzy dni spędziła na wspominaniu Josepha. Rozpamiętywała chwile spędzone z nim, płakała, uśmiechała się do jego wizerunku, który wciąż miała przed oczami. Czwartego dnia rano obudził ją dźwięk huczącego motoru. Zerknęła zaciekawiona zza zasłony.

- Pług śnieżny - wymamrotała do siebie. - Mój Boże, więc Port Payne jest już bliżej świata.

Ku jej zdumieniu mężczyzna, który kierował pługiem, wyskoczył z maszyny i skierował się biegiem do jej domku. Otworzyła drzwi z trzaskiem.

- Czym mogę panu służyć? - spytała uprzejmie.

- Pani Kendra Smith?

- Tak, zgadza się.

- Przesyłka do pani. Proszę poczekać. Mam to przy sobie. - Wyciągnął z kieszeni małą brązową torebkę i wręczył jej. - Życzę miłego dnia.

- Ale... - powiedziała oszołomiona. - Kto... - zdążyła jeszcze wyjąkać, lecz mężczyzna biegł już z powrotem w kierunku pługa. Zamknęła drzwi i spojrzała na dziwny upominek.

- Przypuszczam, że jest tylko jeden sposób, aby przekonać się, co jest w środku - powiedziała do siebie.

Brązowa torebka zawierała jabłko. Nic więcej. Żadnej kartki.

Dziwne - pomyślała. - Bardzo dziwne.

Przez cały ranek tak często spoglądała na zagadkową przesyłkę, że zaczęła obawiać się, iż straci rozum. Ponieważ drogi był już przejezdne, postanowiła wybrać się do Port Payne. Zaparkowała przed sklepem spożywczym.

- Hej, Kendra - zawołała do niej pani Howell, stojąc w otwartych drzwiach poczty. - Chodź do mnie, kochanie, mam coś dla ciebie.

- Już idę.

Pani Howell wyjęła brązową torebkę. Kendra spojrzała z niedowierzaniem.

- Skąd pani to ma? Czy ktoś prosił, aby mi to przekazać?

- Och, to był... Mój Boże, zapomniałam. Ach, ta moja pamięć. Przepraszam, ale nie pamiętam.

- Dobrze - sięgnęła do torebki.

- Co to jest, kochanie?

- Ul. Drewniana miniaturka ula. Nic z tego nie rozumiem. Co to za głupie dowcipy?

- No cóż, w końcu to prezent - powiedziała poważnie pani Howell. - Mam do ciebie prośbę, Kendro. Czy mogłabyś przy okazji podrzucić te listy siostrom Mc Cauley do apteki? Mam nadzieję, że będzie ci po drodze.

- Słucham? A tak, oczywiście. Czy jest pani absolutnie pewna, że nie pamięta pani, kto...

- Niestety, mam kompletną pustkę w głowie.

- No tak - powiedziała Kendra i opuściła pocztę.

Fakt, że bliźniaczki Mc Cauley też miały dla niej brązową torebkę, niespecjalnie ją zaskoczył.

- Czy mam szansę dowiedzieć się, kto to dla mnie zostawił?

- Żadnej. To jakaś podejrzana sprawa. Nie chcemy mieć z tym nic wspólnego - powiedziała jedna z sióstr.

Kendra przyjrzała im się uważnie, zanim otworzyła torebkę.

- Tym razem mamy tu coś słodkiego - uśmiechnęła się. Był to mały torcik waflowy, oblewany czekoladą.

- Życzymy smacznego, panno Smith - odezwała się druga z sióstr. - Kochanie, czy idąc dalej mogłabyś wpaść do sklepu spożywczego i powiadomić pana Fraziera, że przysłano już dla niego lekarstwo? Prosił o wiadomość.

- Oczywiście. Nie pominę go w żadnym wypadku. - Kendra zebrała swoje skarby i wyszła ze sklepu.

Pani Willaby zatrzymała Kendrę, zanim ta zdążyła zrobić parę kroków. Brązowa torebka, którą otrzymała od niej, zawierała czerwoną różyczkę.

- Jaka piękna - westchnęła z zachwytem. Pożegnała panią Willaby i ruszyła dalej. - Całe miasto jest w zmowie. Co oni knują? - mruczała pod nosem, wchodząc do sklepu spożywczego.

- Dobrze, panie Frazier, proszę mi dać tę brązową torebkę - powiedziała.

- Proszę bardzo - powiedział rozpromieniony. Zawierała obrączkę. Kendrę zatkało z wrażenia.

- Czy to już wszystko? - odezwała się wreszcie. -Mogę wrócić do domu?

- Niezupełnie. Libby prosiła, żebyś wpadła do jej sklepu z witrażami.

- W porządku. Ja się zabiję - stwierdziła i pokręciła głową. Pan Frazier odprowadził ją do drzwi.

To musiała być jakaś gra. Ludzie w Port Payne nie byli głupcami. Domyślili się zapewne, że jej samotny powrót do miasteczka oznacza, iż coś popsuło się między nią a Josephem. Postanowili więc zgotować jej rozrywkę. Odwrócić jej uwagę od poważniejszych spraw i nieco rozweselić. To ładnie z ich strony. Poczuła się wzruszona ich troską. Powinna być im wdzięczna. No tak, ale co oznaczały te prezenty? A może była ważna ich kolejność, którą tak rygorystycznie starali się zachować. Najpierw jabłko. Potem ul, torcik, róża i obrączka.

- Nie, ta łamigłówka jest dla mnie za trudna. Nie łapię tego.

Zaraz. Nagle zatrzymała się w miejscu. A może... Jabłko - to J, ul - U, Torcik - T, Róża - R, obrączka - O. Pierwsze litery wyraźnie układały się w wyraz: JUTRO. To może oznaczać tylko jedno.

- Joseph - wyszeptała. - Joseph! - wykrzyknęła i puściła się biegiem do Libby.

Zjawił się jak spod ziemi, kiedy była już przed jej sklepem.

- Josephie!

- Kendro - jęknął i wyciągnął do niej ręce.

Podbiegła do niego, jakby nagle wyrosły jej skrzydła, a on mocno chwycił ją w ramiona. Wszystkie skarby w brązowych torebkach posypały się na ziemię. Na powitanie całowali się tak mocno, że Kendra zupełnie straciła oddech.

- Kendro - odezwał się Joseph - proszę, wybacz mi wszystko. To, że byłem uparty jak osioł i że nie wierzyłem w ciebie. Wybacz zdziwaczałemu staremu kawalerowi. Tak długo byłem sam, że kiedy nagle pojawiłaś się w moim życiu, perspektywa zmian przeraziła mnie. Może nie uwierzysz, ale zakochałem się po raz pierwszy w życiu, Kendro. Teraz boję się przyszłości bez ciebie. Byłem głupcem.

- Och, Josephie.

- Jutro bez ciebie nie ma dla mnie sensu. Nie chcę nawet o tym myśleć. Tylko z tobą moje życie będzie miało jakąś wartość.

- Kocham cię, Josephie. Nigdy cię nie opuszczę.

- Teraz już wiem. Miałem dość czasu, żeby wiele spraw przemyśleć i zrozumieć. Po raz pierwszy chyba zastanowiłem się nad twoimi słowami. Oczekiwałaś ode mnie tylko tego, abym w ciebie uwierzył i abym dał nam szansę na wspólną przyszłość. Czy zechcesz jeszcze dzielić ją ze mną? Czy wyjdziesz za mnie, Kendro Smith?

- Tak, kochany, po stokroć tak - powiedziała. Łzy spływały jej po policzkach.

Joseph pocałował ją szybko, potem podniósł w górę zaciśniętą pięść w zwycięskim geście. Na ten jakby umówiony znak drzwi okolicznych sklepów otworzyły się i znajomi mieszkańcy wyszli na ulice.

- No, udało się - powiedziała Libby. Z uśmiechem zbliżyła się do nich. - Zgrane mamy tu towarzystwo w Port Payne. Macie szczęście. Razem z Homerem.

- Dziękuję, Libby - odpowiedziała Kendra przez łzy.

- Dziękujemy wszystkim. Jesteście wspaniali - wykrzyknął Joseph.

Wywołało to żywą reakcję zgromadzonych. Zaczęli klaskać i machać do nich rękoma.

- Chodźmy do domu, Kendro - Joseph pociągnął ją za sobą. - Rodzina nie zamierza się do mnie odezwać, dopóki nie wrócę z tobą. Ucieszą się na twój widok. Poza tym wysokie dziecinne krzesełko ciągle czeka na następnego użytkownika. Mamy z tym związane pewne plany, pamiętasz? Uwielbiam cię, Kendro.

- Ja ciebie też, Josephie - powiedziała, przysuwając się do niego. - Kocham cię. I Homera. I wszystkich Bennettów. I całe moje nowe życie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Zagubiona, Fan Fiction, Zagubiona miłość, #Rozdziały#
Zagubiona, Fan Fiction, Zagubiona miłość, #Rozdziały#
143 Elliott Robin Idealna żona
143 Elliot Robin Idealna żona
057 Elliott Robin Gwiazdkowy prezent
057 Elliott Robin Gwiazdkowy prezent
20 Miller Julie Intryga i Milosc Bardzo dobry czlowiek
57 Elliot Robin Gwiazdkowy prezent
Elliott Robin Gwiazdkowy prezent
Elliot Robin Gwiazdkowy prezent
Joan Elliott Pickart Zagubione dusze
Zagubieni w milosci
Elliot Robin Idealna żona
57 Elliot Robin Gwiazdkowy prezent
Zagubieni w milosci e 0d0c
Zagubieni w milosci e 0d0c
20 Morze miłości

więcej podobnych podstron