Leman Kelvin Jak wychowac dziecko i nie oszalec

Kelvin Leman





Jak wychować dziecko i nie oszaleć



Rozdział 1

Tam jest dżungla!

Chwyć lianę!


W dzisiejszych czasach wychowywanie dziecka jest przeraźliwie trudne.

Ze zgrozą oglądałem doniesienia o strzelaninie w Littleton, w stanie Colorado, której ofiarą padło wielu nastolatków na terenie własnej szkoły. Parę miesięcy później uzbrojony mężczyzna wtargnął na teren przedszkola w Południowej Kalifornii. Te wydarzenia dotarły na czołówki gazet, lecz w wielu miejskich ośrodkach podobne wypadki zdarzają się zbyt często, żeby trafić na łamy prasy. Dzieci są narażone na niebezpieczeństwo dosłownie wszędzie. A kto wie, jakie tragedie niesie nowe tysiąclecie?

Strzelanina nie jest jedynym moim zmartwieniem. Dzieci stają się zakładnikami ordynarnych programów telewizyjnych, gier video z elementami przemocy i szkół, które niczego pożytecznego nie uczą. Czy mogą przejść przez to wszystko z czystym sercem, silne duchem, pewne siebie i przepełnione troską o drugiego człowieka? Czy można wychować dobre dzieci w tych szalonych czasach?

Oczywiście, że można. Ale jest to przeraźliwie trudne.

Wielu znanych mi rodziców sądzi, że to właśnie oni są niebezpieczni, że zrobią coś strasznego, co na zawsze spowoduje wypaczenia u ich dzieci. Obawiają się, że będą zbyt wymagający lub zbyt pobłażliwi, zbyt opiekuńczy lub zbyt oziębli. Rodzicielstwo paraliżuje ich, nie są w stanie pomóc swoim dorastającym dzieciom, gdyż są zbyt przerażeni, żeby cokolwiek zrobić.

Pamiętam strach, kiedy wziąłem na ręce moje pierwsze dziecko, dziewczynkę. Była pełnym radości zawiniątkiem, ale trzymałem ją ostrożnie, jakby była delikatną chińską porcelana, obawiając się, że wyrządzę jej krzywdę. Faktem jest, że w ciągu tych 27 lat, które minęły od tamtej chwili, popełniałem błędy, podobnie zresztą jak moja żona. Jestem pewien, że niekiedy zdarzało nam się skrzywdzić małą Holly, ale mimo wszystko pomogliśmy jej dorosnąć. Obecnie jest piękną młodą kobietą, mężatką, opiekunem nauczycieli języka angielskiego w szkole średniej. Hura! Udało się nam!

Oczywiście nie możemy sobie pozwolić na wytchnienie - oprócz niej jest jeszcze czwórka małych Lemanów. Kiedy piszę tę książkę, najmłodsze ma siedem lat, więc tkwimy w tym wychowawczym interesie po uszy. I w dalszym ciągu nas to przeraża, szczególnie, kiedy widzimy, co się dzieje wokół nas.

Mam jednak dla was dobrą wiadomość: Będziecie popełniać błędy w wychowaniu, tak samo jak Sande i Kevin Lemanowie - macie to jak w banku! Może nie popełnicie tych samych błędów, ale i tak będzie ich sporo. Stale pamiętam dzień, kiedy moja jedenastoletnia córka popatrzyła na mnie ze złością i powiedziała:

- Wiesz, co powinieneś zrobić? Przeczytać swoją własną książkę!

Błędy są częścią wyprawy, której na imię «rodzicielstwo». Ale dobrą wiadomością jest to, że można się na nich uczyć. Możesz stać się dobrym rodzicem, wychowując dzieci w atmosferze odpowiedzialności i budując między wami pełną radości więź.

Hilary Rodham Clinton zaczerpnęła tytuł swojej książki ze starego porzekadła: „Do wychowania dziecka potrzeba całej wioski”. Wydaje mi się, że ma to pewien sens - wszyscy możemy skorzystać z pomocy innych w opiece nad naszymi dziećmi. Ale problem polega na tym, że nie mieszkamy w wiosce, lecz w dżungli. Przedzieramy się przez nią, chwytając się kolejnych lian, trzymając się ich kurczowo za wszelką cenę. Żeby wychowywać dzieci nie potrzebujemy wyręki społeczeństwa, nie potrzebujemy szkół, nie potrzebujemy, by rządzący mówili nam, jak mamy to robić, nie potrzebujemy nawet kościołów, by zastępowały nas w wychowywaniu dzieci... Potrzebujemy do tego rodziców. Wszystkich pozostałych - społeczeństwa, szkoły, rządzących i kościoła - potrzebujemy po to, żeby wspierali rodziców w ich wysiłkach.

Takie jest moje wezwanie, które do was kieruję. Wyjdź na ring i stań się rodzicem. Zdobądź się na postanowienie, że twoja rodzina będzie dla ciebie najważniejsza, i poświęć się jej. Podejmij wysiłek troszczenia się o własne dzieci. To nie będzie łatwe. To nie będzie zabawa. Ale będzie warto.

Pamiętaj, że nigdy nie zostaniesz doskonałym rodzicem. Nawet nie musisz być świetnym rodzicem. Ale namawiam cię, abyś poświęcił czas i zadał sobie trud, żeby stać się dobrym rodzicem. Możesz to osiągnąć, a ta książka ci w tym pomoże.


Czas przedstawić koncepcję

Nadeszła pora, żeby wyjaśnić termin, który nazywam: dyscyplina praktyczna. Jest to spójny, stanowczy i oparty na szacunku sposób, w jaki rodzice mają kochać i uczyć swoje dzieci dyscypliny (zwróć uwagę, że użyłem określenia «uczyć dzieci dyscypliny», a nie «karać», oraz określenia «kochać», a nie «zamęczać z miłości»). Dyscyplina praktyczna oscyluje pomiędzy stylem autorytarnym a pobłażaniem, pozwalając dzieciom na dokonywanie wyborów, lecz jednocześnie ucząc ich odpowiedzialności za swoje decyzje.

Jestem - podobnie jak inni - rad, że nie żyjemy w średniowieczu, kiedy dzieci miały być widziane, ale nie słyszane (już nie mówiąc o jakimkolwiek absorbowaniu swoją osobą uwagi dorosłych). Odczuwam także ulgę, że nie pławimy się w nadmiernej pobłażliwości lansowanej w latach 50. i 60. XX wieku, kiedy to wielu rodziców błędnie sądziło, że dyscyplinowanie dzieci prowadzi do uszkodzenia ich młodej psychiki.

Widzę, że w dzisiejszych czasach wiele rodzin miota się między tymi skrajnościami. Jako terapeuta rodzinny prowadzę cotygodniowe spotkania z rodzicami i ich dziećmi. Odbywam także wiele podróży i wygłaszam odczyty na temat wychowywania dzieci, dyscypliny i poradnictwa, których adresatami są rodzice i nauczyciele. Widzę i słyszę, że w zbyt wielu współczesnych domach skądinąd wykształceni rodzice w dalszym ciągu nie dostrzegają różnicy między dyscypliną a karą bądź między pobłażliwością a wyrażaniem uczuć. Zadają pytania:


  1. Jak mam właściwie kochać moje dzieci?

  1. Jak mam szanować moje dzieci?

  1. Jak mam sprawić, żeby były odpowiedzialne za swoje postępowanie?

  1. Jak mam sprawić - bez uciekania się do fizycznej bądź słownej przemocy - żeby robiły to, co według mnie powinny robić?

  1. Co z biciem? Czy to konieczne? W jakim stopniu? Jak często?


W tej książce opisuję metodę, jaką jest dyscyplina praktyczna. Jest to próba udzielenia rozsądnej i konkretnej odpowiedzi na większość pytań nurtujących rodziców.

Pewnego razu, kiedy po programie Club 700 wracałem do domu samolotem, zagadnął mnie siedzący obok biznesmen. Nie przepadam za rozmowami w czasie lotu, ale on widocznie tak spędzał czas w podróży. Przez chwilę gawędził o tym i owym, aż w końcu zapytał:

- A czym pan się zajmuje?

Zawsze waham się, czy powiedzieć, że jestem psychologiem i chrześcijańskim kaznodzieją, bo ludzie czują się wtedy zazwyczaj wystraszeni. Odpowiedziałem więc:

- Brałem udział w programie.

Wypytywał mnie dalej, więc opowiedziałem mu o prezentowanych w programie założeniach dotyczących kształtowania rodziny.

- To naprawdę niezłe - powiedział. - Skąd taki młody mężczyzna czerpie taką mądrość? (Byłem od niego młodszy).

- Prawdę mówiąc, wziąłem to z pewnej książki - odparłem.

Natychmiast sięgnął do kieszeni i wyciągnął notatnik elektroniczny, by zapisać tytuł i autora tej genialnej książki.

- To Biblia - powiedziałem powoli. - B-I-B-L-I-A.

Prawda jest taka, że dyscyplina praktyczna jest zainspirowana właśnie Pismem Świętym. Jej podstawę stanowi krótki fragment zaczerpnięty z Nowego Testamentu, w którym święty Paweł pisze:

Dzieci, bądźcie posłuszne w Panu waszym rodzicom, bo to jest sprawiedliwe. Czcij ojca twego i matkę - jest to pierwsze przykazanie z obietnicą - aby ci było dobrze i abyś długo żył na ziemi. A [wy] ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je w karności, napominając jak [chce] Pan. (Ef 6, 1-4)* [*Za: Biblia Tysiąclecia, Pallottinum - Poznań 1997. Przekład z języka angielskiego (z oryginału książki): „Dzieci, bądźcie posłuszne waszym rodzicom; tak należy postępować, ponieważ Bóg dał im władzę nad wami. Szanujcie waszego ojca i waszą matkę. To jest pierwsze z Dziesięciu Bożych Przykazań, które kończy się obietnicą. A oto obietnica: Jeżeli będziecie szanowali waszego ojca i waszą matkę, wasze życie będzie długie i pełne łaski.

A teraz słowo do was, rodziców. Nie pomstujcie i nie łajajcie waszych dzieci, wywołując w nich złość i urazę. W zamian za to wychowujcie je w dyscyplinie opartej na miłości, którą sam Pan pochwala, udzielając wskazówek i zbożnych rad” (przyp. tłum.)].

Słowa, na które pragnę zwrócić szczególną uwagę, to: «bądźcie posłuszne», «to jest sprawiedliwe» oraz «wychowujcie je w karności».

W tym momencie być może usiłujecie umieścić mnie na pewnego rodzaju skali. Zastanawiacie się, jak bardzo stanowczy powinni być - moim zdaniem - rodzice; czy jestem zwolennikiem kar cielesnych, czy nie. No cóż, uważam, że i klaps ma swoje miejsce, ale w większości przypadków nie powinno to być miejsce pierwsze. Jednocześnie mocno wierzę w to, że kiedy karzemy dzieci, ich psychika nie jest zagrożona. Metoda obchodzenia się z dziećmi jak z jajkiem odeszła wraz z wczesnymi wymysłami doktora Spocka* [*Dr Benjamin McLane Spock - amerykański pediatra, autor bestsellerowego, rewolucyjnego poradnika na temat opieki i wychowania dzieci Common Sense Book o Baby and Child Care (1946) - Dziecko, pielęgnowanie i wychowanie (przyp. tłum.)].

Podstawą dyscypliny praktycznej jest miłość. Jedną z najdziwniejszych rzeczy, z jaką często się spotykam, jest fakt, że dzieci nie czują się kochane w swoich własnych domach. Terapeuta rodzinny, Craig Massey, przeprowadził badania na 2.200 nastolatkach wywodzących się z domów chrześcijańskich, na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Zaskakująca liczba 79 procent badanych twierdziła, że odczuwa brak miłości w swoim domu. Podstawowym warunkiem tego, żeby dyscyplina zadziałała, jest zapewnienie dziecku poczucia, że naprawdę jest kochane. Budowana na fundamencie miłości dyscyplina praktyczna bazuje na udzielaniu wskazówek i na działaniach zmuszających dziecko do nauczenia się i przejęcia odpowiedzialności za własne poczynania.


Siedem zasad dyscypliny praktycznej

Waham się przed podaniem dokładnej liczby «kroków» czy «tajników» dyscypliny praktycznej, ponieważ to nie jest takie proste. Często trzeba uciekać się do metody prób i błędów. Dalsza część książki poświęcona jest przedstawieniu szczegółów wcielania w życie dyscypliny praktycznej jako sposobu na wychowanie; trudno jest ująć całość zagadnienia w kilka chwytliwych haseł. Ale pozwólcie, że - mając to na uwadze - podam wam siedem zasad, na których oparta jest dyscyplina praktyczna.


1. Ustal zdrowa władzę nad dziećmi.

Rodzina to nie demokracja. Rodzice muszą mieć władzę. W szóstym rozdziale Listu do Efezjan św. Paweł pisze o tym, że Bóg dał rodzicom władzę nad dziećmi. Nie jest to więc władza, którą sobie uzurpowaliśmy, lecz władza dana wam przez Boga.

Jeśli traktujemy dzieci jako centrum całej rodziny, to uczymy je, że są centrum wszechświata, że ich szczęście jest sprawą najwyższej wagi. Nic bardziej błędnego. Zbyt wiele jest wychuchanych dzieci, które wchodząc w życie doznają szoku, że świat nie obraca się wokół nich. Te które w domu są książętami czy księżniczkami, w prawdziwym życiu są jedynie pionkami i trudno im się z tym pogodzić. Najlepszym przygotowaniem do życia jest dom, w którym dzieci są cenionymi członkami rodziny - a nie początkiem i końcem wszystkiego.

Dzieci potrzebują, żeby rodzice byli rodzicami. One chcą, żeby rodzice byli rodzicami. Demonstrowanie siły i buntu to testowanie waszej gotowości do bycia rodzicami. Jeśli ty sam nie narzucisz władzy rodzicielskiej, to nikt tego za ciebie nie zrobi. Ani szkoła, ani media, ani tym bardziej ich rówieśnicy. Nie bój się rządzić w swoim domu. To, co powiesz, jest święte.

Ale twoja władza musi być zdrowa. W świetle tego, co napisano w Liście do Efezjan, nie możesz „pobudzać do gniewu waszych dzieci”. Twój autorytet musi działać raczej w oparciu o miłość, a nie w oparciu o siłę.


2. Niech dzieci ponoszą odpowiedzialność za swoje czyny.

Rodzicielstwa wszyscy uczymy się w domu. Powinniśmy na co dzień pokazywać dzieciom, że to, co robią, pociąga za sobą pewne konsekwencje - czasem pozytywne, a czasem negatywne. Jest to jedna z najistotniejszych nauk, jaką sobie przyswoją.

- Już jestem spóźniona, napisz mi usprawiedliwienie - mówi córka w drodze do samochodu.

- Co mam napisać? - pytasz niewinnie. - Że Ashley spóźniła się dzisiaj do szkoły, bo... co?

- Muszę mieć usprawiedliwienie - prosi córka i zaczyna się martwić, że tym razem nie wyratujesz jej z opresji.

- No cóż, a ja muszę mówić prawdę - odpowiadasz. - Więc mam napisać: „Ashley spóźniła się, ponieważ przez dwadzieścia minut wisiała na telefonie z przyjaciółką, zamiast przygotowywać się do szkoły. Proszę potraktować ją tak, jak się traktuje dzieci, które spóźniają się bez ważnego powodu” - czy tak?

- Mamo!

Ashley uważa, że jesteś niedobra, ale tak naprawdę dajesz jej dobry i wartościowy prezent. Udowadniasz jej, że jej postępowanie ma znaczenie. Odmawiasz wybawienia jej z tarapatów, w jakie sama się wpędziła. Jeśli zaczęłabyś ją usprawiedliwiać, przyzwalałabyś jej, by nadal zachowywała się nieodpowiedzialnie. Ale ty szanujesz jej decyzje do tego stopnia, że pozwalasz jej zmierzyć się z ich konsekwencjami. Zmuszasz ją do tego, żeby była odpowiedzialna za to, co robi.


3. Pozwól, żeby nauczycielem była rzeczywistość.

Jeśli kot wbiega na ulicę, którą jedzie samochód, wkrótce staje się rozjechanym kotem. Wszystkim jest z tego powodu przykro, ale faktem jest, że gdyby się zatrzymał i obejrzał w obie strony, żyłby dalej. To cenna lekcja, jaką dzieci mogą wynieść dzięki obserwacji lub doświadczeniu.

Dlatego moim ulubionym zwierzątkiem domowym jest złota rybka. Jeśli nie dasz jej jeść, to zdechnie. Dzieci uczą się, że muszą troszczyć się o zwierzątka i rzeczy powierzone ich opiece; w przeciwnym razie je stracą. Sztuczne oddychanie nie ożywi zdechłej rybki. Nie możesz odwrócić procesu umierania, bez względu na to, jak bardzo tego pragniesz. Dzieciom może być bardzo przykro, ale właśnie w ten sposób się uczą. (Faktem jest, że nawet jeśli troszczysz się o rybki jak należy, to i tak czasem zdychają). Może to być też okazja do przybliżenia dzieciom zagadnień związanych z życiem i śmiercią.

Szukaj takich chwil, z których płynie nauka. Czasami życie samo podsuwa nam doskonałe materiały na lekcje poglądowe. Może pozwolisz dzieciom pójść spać naprawdę późno, żeby same mogły się przekonać, jak bardzo zmęczone będą następnego dnia (potem jednak do ciebie należy ustalenie odpowiedniej dla nich pory kładzenia się spać).

Nie bój się pozwolić dzieciom na niepowodzenia. Zbyt wielu rodziców obawia się, że porażka urazi dziecięcą ambicję. W konsekwencji rodzice oszukują, zmieniają zasady, udają, że dziecko nie przegrało, lub powstrzymują je przed spróbowaniem czegoś nowego. Obwiniają się o to, że nie chronią swoich pociech przed porażkami, i takie poczucie winy prowadzi do różnego rodzaju błędnych decyzji. (Idźcie na dni otwarte szkoły i poszukajcie paru prac, które uczniowie wykonali naprawdę samodzielnie).

Wasz dom powinien być miejscem, gdzie dziecko może ponieść porażkę - i uczyć się na własnych niepowodzeniach. Otoczcie je miłością, pokażcie, jak wiele dla was znaczą, ale nie starajcie się sami naprawiać ich błędów. Nasze zadanie jako rodziców nie polega na przymykaniu oczu na wybryki dzieci - my musimy mieć je szeroko otwarte. Rzeczywistość to doskonały nauczyciel i jeśli wpoisz dzieciom, żeby właśnie z niej czerpały naukę, to takie lekcje będą przynosiły owoce przez całe życie.


4. Kładź większy nacisk na działanie niż na słowa.

Twoje dzieci doskonale wiedzą, co w danej sytuacji chcesz powiedzieć. W połowie przypadków mogą nawet powiedzieć to za ciebie. „Pospiesz się, bo ci autobus ucieknie”. „Uważaj, bo sobie wybijesz oko”. „Nie będę więcej powtarzać...” Ale oczywiście powtarzasz to jeszcze raz... i jeszcze raz... i jeszcze raz.

Kusi nas, by uczyć słowami. „Tym razem ci daruję, ale żeby to było ostatni raz”. Co - według ciebie - bardziej przemawia: słowa „żeby to było ostatni raz” czy darowanie? Zawsze działanie powinno być na pierwszym miejscu.

Kiedy mój syn, Kevin, był w ósmej klasie, poprosił mnie, żebym pomógł mu przygotować się do dyktanda. Normalnie chętnie bym to zrobił, ale była godzina 10 wieczorem, a ostatnie dwie godziny spędził on przed telewizorem. Odmówiłem, tłumacząc, że powinien był najpierw zająć się nauką i teraz jest już za późno.

Może pomyślicie, że byłem zbyt surowy. Mógłbym pewnie pogrozić mu palcem i powiedzieć: „W porządku, ale następnym razem nie będę taki dobry”. Te słowa na nic by się nie zdały, zaś moje działanie nauczyło go odpowiedzialności. I wiecie co? O świcie usłyszałem, że wstał i uczył się do sprawdzianu.

Stosując dyscyplinę praktyczną musisz jasno określić swoje oczekiwania. Niech dzieci wiedzą, na czym polega ich odpowiedzialność w odniesieniu do rodziny.

Nie musisz się powtarzać. Niech przemówią twoje czyny.


5. Broń własnej bramki - nie strzelaj do niej.

Dzieci mają wytrzymałość maratończyków. Wiedzą, że jeśli nie przestaną jęczeć, błagać, wykłócać się, to w końcu cię zamęczą i postawią na swoim. Musisz ich przetrzymać. Wynajdą milion powodów, dla których twoje postanowienia są „po prostu niesprawiedliwe!”. Ale to ty jesteś szefem. Tak postanowiłeś i tego się trzymaj. Nie ulega wątpliwości, że twoje decyzje nie zawsze będą nosić znamię mądrości Salomona, ale musisz wpoić dzieciom, że ma być tak, jak ty mówisz. Ulegnij, a następnym razem będą jęczeć jeszcze bardziej. Przetrzymaj je, a pojmą, że nie ma sensu marudzić.

Istnieją pewne wyjątki. Pamiętaj, że nawet twój autorytet nie jest ostateczny - w przeciwieństwie do Boskiego. Więc jeśli zaczynasz przypuszczać, że inna decyzja byłaby mądrzejsza czy słuszniejsza, zmień zdanie.

Kiedyś rozmawiałem z kobietą, której córka chciała odejść ze szkoły prywatnej, by uczęszczać do szkoły publicznej razem z przyjaciółmi. Kobieta była zdania, że córce nie spodoba się w szkole publicznej, ale postanowiła, że pozwoli jej podjąć decyzję. Wyjaśniwszy swoje zastrzeżenia, rodzice postawili warunek: „Nie wolno ci zmienić zdania. Jeśli rozpoczniesz naukę w szkole publicznej, będziesz musiała się tam uczyć do końca roku”. Córka stwierdziła stanowczo, że właśnie tak chce zrobić.

Parę dni po rozpoczęciu nauki zaczęła zmieniać zdanie. Znienawidziła szkołę publiczną i zatęskniła za prywatną, do której chodziła wcześniej. Ale mama, powstrzymując się przed «a nie mówiłam», twardo obstawała przy swoim. Dziewczyna musiała pozostać w szkole, której nie znosiła. Dokonałaś wyboru i musisz ponieść konsekwencje. Oto dobry przykład dyscypliny praktycznej, prawda?

Otóż nie do końca. Rodzice byli bliscy strzelenia gola do własnej bramki. Jeśli chodzi o sprawy tak istotne jak wykształcenie, musisz podejmować właściwe decyzje, nawet jeśli oznaczałoby to zmianę zasad (w tym przypadku powątpiewam przede wszystkim w słuszność dawania córce wolnej ręki). W każdym razie tam, gdzie twarde trzymanie się raz podjętej decyzji mogłoby w poważnym stopniu zagrozić zdrowiu czy dobru dziecka, lepiej jest się wycofać.


6. Więzi mają pierwszeństwo przed zasadami.

Zasady dyscypliny praktycznej nie są żelazne. Zawsze istnieje pole manewru. Ludzie domagają się gotowych recept na to, jak być dobrym rodzicem, tymczasem rodzicielstwo bardziej przypomina sztukę. To nie kółko i krzyżyk. Czasami kierujesz się przeczuciem, ale cel zawsze pozostaje ten sam: wpajanie dzieciom, żeby kochały bliźnich, żeby dobro innych stawiały zawsze na pierwszym miejscu, żeby dawały, a nie tylko brały, i żeby zdawały sobie sprawę, że to, jak wygląda ich życie, nie jest obojętne.

Jeśli w waszym domu dyscyplina sprowadza się jedynie do porozlepiania haseł na ścianach, to ona nie zadziała. Oczywiście możesz zmusić dzieci do posłuszeństwa, jednak nie wyrosną z nich kochający i odpowiedzialni dorośli. Zasady mają wartość, kiedy wyrażają istniejące w rodzinie więzi. Więzi, które wskazują, że między członkami rodziny panuje miłość. Kiedy dzieci widzą zaangażowanie rodziców w sprawy rodzinne, same również zaczynają się angażować.

Ubiegłego lata moje najmłodsze córki, dwunastoletnia Hannah i siedmioletnia Lauren, leciały do domu w Arizonie z Buffalo w stanie Nowy York. Miałem w Buffalo pewne sprawy do załatwienia, ale postanowiłem polecieć z dziewczynkami, żeby upewnić się, że bezpiecznie dotrą na miejsce. Potem miałem złapać następne połączenie lotnicze z powrotem do Buffalo. Kiedy przedstawicielka obsługi lotu dowiedziała się o moich planach, powiedziała:

- Może nam pan zaufa? Oferujemy usługę, w obrębie której zajmujemy się dziećmi w czasie lotu i dostarczamy je bezpiecznie rodzicom oczekującym na lotnisku. Możemy to dla pana zrobić.

- To jest nie państwa obowiązek, ale mój - odparłem.

Moja więź z córkami miała pierwszeństwo przed sprawami zawodowymi i one o tym wiedziały. Wierzcie mi, że jest to najistotniejszy element dyscypliny, jaki mogłem wnieść w życie moich dzieci. Jeśli sygnalizuję swe zaangażowanie w nasze wzajemne relacje, to one sygnalizują swoje. To samo może mieć miejsce w twoim przypadku - kiedy zrezygnujesz z awansu, ponieważ spowodowałoby to rewolucję w waszym życiu domowym; kiedy odłożysz podróż służbową po to, żeby zobaczyć występ szkolny syna; kiedy planujesz wakacje tak, by nie kolidowały z meczami drużyny, w której gra twoja córka. Nie znaczy to, że dzieci mają być pępkiem świata, ale wzajemne więzi w rodzinie mają być na pierwszym miejscu. Jeśli będziesz tak postępował, twoje dzieci będą postępowały podobnie.

Mam okazję obserwować wielu rodziców, którzy posyłają swoje dzieci na wszelkie możliwe zajęcia dodatkowe. Dzieci te stale noszą przy sobie plan zajęć, żeby się nie pogubić w tych wszystkich próbach, lekcjach, spotkaniach itp. Efekt jest taki, że rodzice widują swoje dzieci jedynie w samochodzie, kiedy przewożą je z miejsca na miejsce. (W którejś z moich książek jeden rozdział zatytułowałem: Ratunku, jestem taksówkarzem, a nie mam żółtej bryki!* [*W USA taksówki są koloru żółtego]. Nic dodać, nic ująć, prawda?) Twój dom ma być domem, a nie hotelem. Budowanie więzi z dziećmi ma być sprawą nadrzędną wobec innych zajęć. Podoba mi się powiedzenie mojego przyjaciela, Josha McDowella: „Zasady bez więzi prowadzą do buntu”. Nie możesz mieć hotelu z listą zasad i nazywać go «domem». Życie jest zbyt krótkie, by pozwolić sobie na niewykorzystanie tego ważnego okresu, gdy dziecko dorasta na naszych oczach. Nie wahaj się zrezygnować z niektórych zajęć nadobowiązkowych. Ten czas jest ci potrzebny do budowy życia rodzinnego.

Reguła więzi przed zasadami oznacza również, że kształtujesz jedyne w swoim rodzaju związki z każdym swoim dzieckiem. Poświęć trochę czasu, żeby zrozumieć, kim ono jest, jakie ma zainteresowania, zdolności i strukturę emocjonalną. Dzieci są wyczulone na punkcie sprawiedliwości i będą się skarżyć, jeżeli nie będziesz ich traktować tak samo. Muszą wiedzieć, że każde z nich kochasz jednakowo, nawet jeśli wyrażasz to uczucie uwzględniając odmienność każdego z nich. Namiętnego kibica zabierz na mecz piłkarski, a marzącego o karierze aktorskiej - na spektakl. Melomanowi załatw lekcje gry na gitarze, a informatykowi - daj komputer. Przez jakiś czas dzieci będą porównywały metki, ale wkrótce pojmą, że każde z nich liczy się dla ciebie w wyjątkowy sposób.

Kiedy nasza starsza córka wychodziła za mąż, zarówno panna młoda, jak i pan młody znaleźli czas, żeby wyrazić rodzicom swoje podziękowanie. Holly powiedziała tylko parę słów, ale one wyrażały wszystko: „Kochaliście mnie po prostu taką, jaka jestem”.


7. Żyj w zgodzie z zasadami.

W dzisiejszych czasach wiele mówi się o wpajaniu dzieciom zasad, tymczasem gdzie nie spojrzymy, widzimy ośmiolatków oglądających wulgarny serial Miasteczko South Park, dziesięciolatków kołyszących się w takt przepojonych erotyzmem tekstów Spice Girls i dwunastolatki pacykujące się na podobieństwo Britney Spears. Dla zbyt wielu dzisiejszych dzieci oszustwa i kłamstwa są w porządku, pod warunkiem że nie zostaną na nich przyłapane - a jeśli zostaną przyłapane, ich odpowiedzią jest jedynie wzruszenie ramionami i komentarz: „No i co z tego?”. Społeczeństwo szuka wyjścia z takiej sytuacji.

Oto reguła numer jeden: Postępuj w zgodzie ze swoimi zasadami.

Twoje dzieci uczą się obserwując cię. Czego się nauczą? Co robisz, kiedy kasjerka wyda ci dwudziestkę zamiast dziesiątki? Chowasz nadwyżkę do kieszeni, bo dlaczego by nie? A dziecko cię obserwuje. Czego nauczy się mały Jaś o uczciwości? Kiedy na szosie kierowca zajeżdża ci drogę, czego nauczą się dzieci od ciebie? Kiedy atrakcyjna osoba odmiennej płci przechodzi obok, kiedy twoi kumple zaczynają, się z kogoś nabijać, kiedy sędzia podejmie błędną decyzję podczas meczu ligi juniorów - jakie wartości dostrzegą w tobie twoje dzieci?

Nie możesz skarżyć się na społeczeństwo, jeśli sam nie jesteś lepszy.


Niedawno nasza najmłodsza córka, Lauren, obnosiła się z dziesięciodolarówką. To dużo pieniędzy jak na siedmiolatkę. Jednak nie dostała ich ode mnie.

- Lauren, skąd masz te pieniądze? - zapytałem.

Stanęła jak wryta, z oczyma jak spodki i wymamrotała:

- Znalazłam je.

- Gdzie znalazłaś?

- Na drodze.

Dzięki Bogu, nie jest przekonującą kłamczuchą. Sande podeszła do nas i zaczęła drążyć sprawę.

- Lauren, powiedz prawdę, gdzie znalazłaś te pieniądze?

- W torbie.

- Jakiej torbie?

- W kuchni.

- Kochanie, ważne, żebyś powiedziała prawdę. Gdzie były te pieniądze?

Wszystko zaczęło układać się w całość. Daliśmy Kris - naszej drugiej, zamężnej córce - dwadzieścia dolarów na zakupy. Położyła torbę z zakupami na stole w kuchni, z resztą pieniędzy (w sumie jakieś piętnaście dolarów) w środku. To, co było w siatce, zostało wyjęte, a pieniądze zostały; i Lauren je znalazła. Rzeczywiście, już wyciągała z kieszeni resztę zdobyczy: przywłaszczony pomięty pięciodolarowy banknot.

Jak należało postąpić? Jaka kara byłaby zgodna z duchem dyscypliny praktycznej? Myślę, że mogliśmy ukarać ją karą pieniężną lub zabrać jej coś innego, ale «taka kasa» była dla Lauren czymś zupełnie nowym. Czuliśmy, że nie bardzo zdaje sobie sprawę z tego, w co się wpakowała. Jednakże jakąś naukę musiała z tego wynieść.

Wieczorem, kiedy układałem ją do snu, opowiedziałem jej historię o chłopcu, który coś ukradł. Wymyśliłem ją na poczekaniu, ale bardzo się do tego przyłożyłem. Chłopiec został uwięziony. Chciałem, żeby Lauren zrozumiała, na czym w rzeczywistości polega kradzież. Nazajutrz w samochodzie zapytałem ją:

- Co się dzieje z ludźmi, którzy kradną?

- Idą do więzienia - odpowiedziała.

Dobrze, pojęła o co chodzi. Ale przez następnych kilka dni wracałem do tematu kradzieży i kłamstwa. Musiała zrozumieć, że takie zachowanie jest nie do przyjęcia zarówno w naszym domu, jak i w życiu.

Niektórzy powiedzieliby, że Lauren nie została ukarana. Nigdy nie ukaraliśmy jej za wzięcie tych pieniędzy, ale daliśmy jej nauczkę. Trafiliśmy na moment, z którego płynie nauka, i wykorzystaliśmy go. W tym wypadku słowa bez działania wystarczyły. Jeśli kiedyś to się powtórzy (a wątpię, żeby tak się stało), idę o zakład, że działanie będzie szybkie i mocne.

To właśnie mam na myśli mówiąc, że dyscyplina praktyczna przypomina sztukę. Kluczem jest spowodowanie, żeby dzieci zrozumiały sytuację, dostrzegły konsekwencje swego zachowania i żeby w przyszłości dokonywały lepszych wyborów. Nie musisz przesadzać. Znam mężczyznę, który za przyniesienie złych ocen zmuszał swoich dwóch synów do kopania dwumetrowych dziur na podwórku. Jaki był cel takiego postępowania? Ukazać synom, że jeśli nie poprawią się w nauce, to przez resztę życia będą kopać doły. Oto najlepszy przykład nieproporcjonalnej reakcji!

Wierzę, że dyscyplina praktyczna to wcielanie w życie słów z Listu do Efezjan, a nie frustrowanie dzieci własną niekonsekwencją, popadaniem to w pobłażliwość, to znowu w surowość. Dyscyplina praktyczna wymaga cierpliwości, umiejętności i poświęcenia w kierowaniu dziećmi i w uczeniu ich; stosowanie dyscypliny nie polega na rozładowywaniu swych emocji, na wyładowywaniu złości.

Miłość Boga do nas jest bezwarunkowa. Bóg po prostu nas kocha - takich, jacy jesteśmy: niedoskonałych i skłonnych do popełniania błędów. Bóg pragnie, żebyśmy kochali nasze dzieci w ten sam sposób - bezwarunkowo. Miłość bezwarunkowa jest zasadą numer jeden dla rodziców, którzy chcą wprowadzać dyscyplinę praktyczną. Sama rzeczywistość jest warunkowa: Jeśli robisz pewne rzeczy, musisz liczyć się z pewnymi konsekwencjami. Ale bezwarunkowa miłość pomoże nam przebrnąć przez trudne lekcje, jakie niesie z sobą codzienność.

Rodzice muszą być świadomi istotnego rozróżnienia. Nie przestajesz kochać swoich dzieci, kiedy wymierzasz im karę. Kochasz je wtedy nawet bardziej, ponieważ skłaniasz je do czerpania nauk płynących z konkretnych sytuacji. Przygotowujesz je do tego, by były w życiu odpowiedzialne.

A oto reguła numer dwa: Musisz być gotowy poświęcić czas, by wprowadzić w życie zasady dyscypliny praktycznej. W czasie moich kontaktów z rodzicami i ich pociechami nieustannie obserwuję, że dorośli poświęcają zbyt mało czasu na wychowywanie dzieci. Żyjemy w świecie, w którym wszystko możemy dostać natychmiast. Ulice są obstawione bankomatami oferującymi gotówkę natychmiast. Ludzie chodzą z komórkami i pagerami i nie muszą czekać, żeby z kimś porozmawiać. Kuchenki mikrofalowe serwują obiady w przeciągu kilku sekund, a nie godzin. Jest więc rzeczą oczywistą, że ludzie również od swoich dzieci oczekują natychmiastowego dobrego zachowania.

Jednak sprawy wyglądają inaczej. Ktoś ujął to kiedyś w następujący sposób: „Rodzicielstwo jest długoterminową inwestycją, a nie krótkoterminową pożyczką”. Rodzicielstwo zawiera w sobie ukłucie porażki i rozczarowanie, gdy chybiliśmy o włos, lecz zawiera w sobie także radość z odniesionego sukcesu. To transakcja wiązana, szczególnie jeśli stosujesz dyscyplinę praktyczną.


Odegraj role

W dzisiejszych czasach pełno jest tak zwanych ekspertów, którzy uważają, że obecność rodziców w życiu dzieci nie jest istotna. Twierdzą, że ważniejsze są kontakty z rówieśnikami, że wzorzec zachowań dziecięcych jest zdeterminowany biologicznie. Przekazujemy dzieciom geny, a następnie usuwamy się w cień. Tyle współczesna doktryna.

A ja wam powiem, że mamy tu do odegrania ważną rolę. Jeśli macie wątpliwości, odwiedźcie najbliższy zakład karny. Popytajcie więźniów, ilu z nich pochodzi z domów, w których rodzice kochali się i szanowali. Przekonajcie się, jaki wpływ na ich zachowanie miały ich domy.

Albo odwiedźcie osobę, którą darzycie szacunkiem, i chcielibyście, by wasze dzieci ją naśladowały. Zapytajcie, w jakim stopniu jej rodzice wpłynęli na jej sukces. Oczywiście można znaleźć parę «samorodków», którym powiodło się mimo niewłaściwego wychowywania, ale przekonacie się, że w większości wypadków to rodzice wskazują dzieciom drogę, którą podążają.

Zbyt wielu rodziców zbyt szybko uległo opinii, że są nieważni. «Eksperci» zastraszyli ich do tego stopnia, że boją się być rodzicami. Więc się poddają. Przekazują swoje obowiązki nauczycielom, wychowawcom, opiekunom duchowym lub osobom sławnym. Niektórzy z nich są w porządku, ale nie są wami. To nie oni są odpowiedzialni za rozwój waszego dziecka i za jego dobro. To wy jesteście za to odpowiedzialni.

Pozwólcie, że was o coś zapytam. Gdyby ktoś zapukał do waszych drzwi i chciał pożyczyć od was samochód, zgodzilibyście się na to? Dlaczego więc powierzylibyście komuś obcemu własne dziecko? Wszyscy daliśmy się nabrać na pogląd, że dodatkowe zajęcia są dla dzieci dobre. Błąd! Dzieci są nadmiernie obciążone zajęciami, a to prowadzi do różnego rodzaju napięć w rodzinie.

Kiedy rodzice nie zachowują się jak rodzice, dzieci zaczynają chodzić samopas. Można je zobaczyć, jak szaleją po centrach handlowych, plączą się przed supermarketami, szydzą, palą i klną jak zgraja szewców. „Gdzie są ich rodzice?” - zastanawiacie się. Te dzieci być może też się nad tym zastanawiają. Rozpaczliwie potrzebują wychowania, ale ich mamusie i tatusiowie boją się za to zabrać.

Niedawno podpisywałem książkę w księgarni w Walden, kiedy zauważyłem chłopca - na oko sześcioletniego - idącego w moim kierunku. Krzyczał i machał rękami, strącając z półek książki. Jego matka wyglądała na umęczoną lub znudzoną, nie mogłem ocenić, na jaką bardziej. Powiedziała monotonnym głosem:

- Nie dotykaj tych książek. Nie są twoje.

Jej prośba nie wpłynęła na jego zachowanie.

Wtedy matka dostrzegła mnie i książkę, którą podpisywałem - była to właściwie wcześniejsza wersja niniejszej książki. Przeczytawszy tytuł, rzekła:

- Ojej, to coś dla mnie.

Miała rację. Gdybym miał wtedy trochę oleju w głowie, dałbym jej tę książkę, ale zanim na to wpadłem, ona już była w drzwiach, pędząc za synkiem do następnego sklepu.

Nie chciałbym oceniać tej rodziny na podstawie tak krótkiej obserwacji, ale wydaje mi się, że ta kobieta się poddała. Przestała pełnić w stosunku do syna rolę matki, a stała się ochroniarzem, a może sprzątaczką. Może dała się zastraszyć «ekspertom», którzy orzekli, że nie będzie w stanie wpłynąć na syna. Może próbowała dać temu malcowi wybór - wybór między dobrym a złym zachowaniem. Może nie chciała poskramiać jego twórczego zapału. Nie wiem, dlaczego się poddała, ale musi ona ponownie stać się prawdziwym rodzicem.

I o to was proszę. Weźcie na siebie ten obowiązek. Nie zrzucajcie go na szkoły czy na telewizję. Zechciejcie wpływać na życie waszych dzieci. Wierzcie lub nie, ale wasze dziecko chce tego. Każdy przejaw buntu jest błaganiem: „Wychowuj mnie! Traktuj mnie tak, jakbym był dla ciebie ważny!”.

Dzieci potrzebują wytycznych. Potrzebują parametrów. Wychowanie bezstresowe stwarza potwory, które zagrażają zarówno im samym, jak i domowej harmonii. Kiedy dzieci się buntują, same czują się z tym źle. Szukają sposobu, żeby temu zaradzić.

Ale czy nadmierne napominanie nie wpłynie niekorzystnie na ich ambicję? To kolejna bzdura lansowana przez «ekspertów». Są to ci sami ludzie, którzy nie chcą, żeby szkoły wystawiały stopnie, ponieważ niższa nota mogłaby sprawić komuś przykrość. A z pewnością nie chcemy, żeby komuś się nie powiodło. Słyszałem o pewnym szkolnym systemie, w którym wykluczono wszystkie oceny niedostateczne. I tak, jeśli dziecko sobie nie radzi, otrzymuje świadectwo mówiące, że «robi postępy». Jak więc dzieci mają się nauczyć, skoro nie pozwalamy im na porażki?

Nauczyciele uczący pisać wypracowania przestali poprawiać błędy ortograficzne, żeby nie podciąć skrzydeł inwencji swoich podopiecznych. W wyniku tego dzieci piszą z błędami. W niektórych grach zespołowych natomiast nie liczy się zdobytych goli, bo mogłoby to obniżyć samoocenę tego, kto przegrał.

A skąd bierze się dobra samoocena? Z wygranego meczu czy konkursu ortograficznego? Nie, te sukcesy sprawiają dzieciom radość, która szybko ulatuje. Czy dobra samoocena bierze się z udawania, że zawsze wszystko robią jak należy? Nie! Trwała samoocena pojawia się wtedy, kiedy dziecko uczy się, że należy - do rodziny, społeczeństwa, grupy przyjaciół. Kiedy zdaje sobie sprawę, że może się do czegoś przyczynić, coś z siebie dać, to właśnie wtedy dostrzega, jakie jest ważne. Dzieci mogą znieść różne porażki pod warunkiem, że wiedzą, na czym stoją.

Zbyt wielu rodziców nader gorliwie zapewnia dzieciom wszystko i chroni je przed każdym negatywnym doświadczeniem. Należy nauczyć dzieci dawać. Niech wniosą coś do rodziny. Niech poznają swoje obowiązki. Wyznaczmy im pewne standardy i pomóżmy je osiągnąć. W ten sposób poprawimy ich samoocenę.

Nie pozwólcie «ekspertom» wychowywać waszych dzieci. Jeśli czujecie się niekompetentni, to oni zrobią wszystko, żeby to poczucie w was ugruntować. Ale wychowanie nie jest aż tak skomplikowane, jak usiłują wykazać to specjaliści. Wymaga ono pewnego wysiłku, ale nie jest do tego potrzebny żaden tytuł naukowy. Kiedy w grę wchodzą twoje dzieci, to ty jesteś ekspertem. Więc podejmij ten trud.

Siebie również zaliczam do grupy obcych, którzy nie powinni kierować waszym życiem. Jeśli natrafisz w tej książce na coś pomocnego, zapamiętaj to. Wolno ci modyfikować moje sugestie tak, jak chcesz. Jeśli to, o czym piszę, nie odnosi się do twojej sytuacji, pomiń to. Wykorzystaj pomysły, które mogą być ci pomocne. To ty najlepiej znasz swoje dzieci. Ty osądź, co może się sprawdzić, darząc bezwarunkową miłością ten specjalny dar od Boga - swoje dzieci.


Zastawów się:

  1. Które aspekty współczesnego życia utrudniają ci wychowywanie dzieci?

  1. Przejrzyj siedem zasad dyscypliny praktycznej. Które najtrudniej jest zrozumieć?


Wypróbuj:

  1. Przedyskutuj zasady dyscypliny praktycznej ze współmałżonkiem. Wspólnie zdecydujcie, czy zaczniecie wcielać je w życie. A może wolicie najpierw przeczytać resztę książki, żeby przekonać się, jak to działa?



Rozdział 2

Brak konsekwencji albo efekt jo-jo w wychowywaniu

Czy pamiętasz ten niezwykły dzień, kiedy przyszło na świat twoje pierwsze dziecko? Nigdy nie zapomnę przeżycia, jakiego doświadczyłem obserwując narodziny mojej córeczki. Jakąż radość sprawiała mi świadomość, że miałem swój udział w stworzeniu tego cudownego daru Boga! Moja żona, Sande, cieszyła się razem ze mną. Wszystkie obawy i pamięć o bólu, jaki przeżywała w ciągu godzin porodu, uleciały, kiedy dano jej do potrzymania maleńką Holly - mającą pięćdziesiąt cztery centymetry wzrostu i tak słodką, jak słodkie potrafią być tylko niemowlęta. Przez następnych parę dni pokazywałem Holly z dumą wszystkim przyjaciołom i szybko doszedłem do wniosku, że jest ona najpiękniejszym bobaskiem na całej porodówce.

Po trzech dniach przywieźliśmy Holly do domu; na tę okazję przyjaciele powiesili na domu ogromny napis: WITAJ W DOMU, HOLLY! Stwierdzenie, że byłem podekscytowanym młodym tatą to mało powiedziane. Moja żona ciągle jeszcze wypomina mi pierwszą noc, kiedy to umieściliśmy kosz z Holly obok naszego łóżka. Podkręciłem wtedy ogrzewanie tak bardzo, że w domu było ponad 30 stopni! No dobrze, podkręciłem trochę za bardzo. Chciałem być pewien, że Holly nie zmarznie. Byłem świeżo upieczonym rodzicem i wiedziałem, co do mnie należy: opieka nad tą całkowicie bezbronną istotką.

Nie ma zatem co się dziwić, że byłem zaskoczony, kiedy w tym samym tygodniu lekarz Sande poradził nam: „Chciałbym, abyście już w pierwszych tygodniach zaczęli zostawiać córeczkę z opiekunką”. Musiałem go poprosić, żeby to powtórzył. Poza tym, że polecenie to było trudne, wydawało się całkowicie niestosowne. W okresie, kiedy malutka najbardziej nas potrzebowała, doktor sugerował, abyśmy ją zostawili i poszli się zabawić.

Jednak wielokrotnie już dziękowałem Bogu za tę radę. Opierając się na wieloletnim doświadczeniu, lekarz zdawał sobie sprawę, że jeżeli mamy z Sande prawdziwie kochać Holly, to musimy utrzymać silną uczuciową więź między sobą. Wiedział, że im silniejszy jest nasz związek jako męża i żony, tym lepsi będą z nas rodzice. Tak więc w tych wczesnych tygodniach zaczęliśmy rozwijać w naszym domu istotny element dyscypliny, jakim jest miłość. I te pierwsze tygodnie okazały się doskonałym momentem na wprowadzenie dyscypliny w życie nasze i naszego dziecka.

Ale nie było to łatwe. Nie jest łatwo zostawić niemowlę. Podstawową trudnością było znalezienie do niego opiekunki. Młodzi rodzice mają skłonność zakładać, że jedyną opiekunką nadającą się do opieki nad ich dzieckiem jest pielęgniarka, i to specjalizująca się w pediatrii, lub - oczywiście - babcia! Ale posłuchaliśmy rady lekarza i zmusiliśmy się do tego, żeby przynajmniej raz na tydzień wychodzić z domu i zostawiać Holly z opiekunką.

Boję się pomyśleć, co by było, gdybyśmy zignorowali zalecenie lekarza i podporządkowali wszystkie nasze poczynania potrzebom pierwszego dziecka. Holly byłaby podobna do wielu dzieci, jakie co tydzień spotykam w gabinecie. Zostały one wychowane w zgodzie z filozofią, która mówi „Kochaj, kochaj, kochaj... Jeśli tylko będę kochać małego Buforda wystarczająco mocno, to wszystko będzie dobrze”. Ale tak nie jest. Dzieci, które otoczono miłością pozbawioną elementów dyscypliny, zachowują się często lekceważąco oraz/lub są zbyt uzależnione od swoich rodziców.


Czym opieka nie jest

Zbyt wielu rodziców ulega opinii, że opieka polega na robieniu za swoje dzieci wszystkiego i na podejmowaniu za nie wszelkich decyzji. Można usłyszeć, jak złapani w tę pułapkę ojcowie i matki mówią: „Nie obchodzi mnie, że masz piętnaście lat! Stój spokojnie, zapnę ci koszulę”. Jeżeli chcecie katastrofy i chaosu, to wyręczajcie dzieci we wszystkim. W ten sposób pozbawicie je sposobności do stanięcia na własnych nogach, do nauczenia się obowiązkowości i odpowiedzialności - dwóch filarów niezbędnych do kształtowania zrównoważonego człowieka dorosłego.

Ale wróćmy na moment do małej Holly. Czy doktor poradził nam, abyśmy zaniedbywali Holly lub abyśmy nie okazywali jej troski, pieszczot, czułości i tak dalej? Oczywiście, że nie. To wszystko jest absolutnie konieczne. Opiekuńczą miłość, okazywaną dziecku w pierwszych tygodniach i miesiącach jego życia przez rodziców, a w szczególności przez matkę, psychologowie nazywają «czasem kształtowania się więzi». W tym właśnie czasie rodzic okazuje całkowicie bezbronnemu dziecku, że jest kochane i otoczone opieką. Badania pokazały, że w pierwszym okresie życia brak dotyku, pieszczot i czułości może uszkodzić osobowość małego dziecka.

Lekarz podpowiadał nam, że rodzice muszą wprowadzać w życie dziecka dyscyplinę już w okresie jego niemowlęctwa.

Holly była maleńka, kiedy zapoczątkowaliśmy zwyczaj, że raz w tygodniu wychodzimy gdzieś razem, zostawiając ją z opiekunką. Wprowadzając w życie dziecka jakąś systematyczność - na przykład w kwestii karmienia czy spania - wprowadzamy w jego życie ład. Można tu być elastycznym; dziecko i tak nauczy się systematyczności. I w miarę jak uczy się ono porządku, uczy się także odpowiedzialności; uczy się, jakie jest jego miejsce w ogólnym schemacie życia rodziny i jakie są jego obowiązki.

Prowadząc wykłady na temat życia rodzinnego, rodzicielstwa i dyscypliny w USA i w Kanadzie, często słyszę pytania, które można sprowadzić do jednego: „Dlaczego my, rodzice, nie możemy podejmować za nasze dzieci wszystkich decyzji? Przecież my wiemy, co jest dla nich najlepsze”.

Współczuję tym, którzy zadają takie pytania, ponieważ sam jestem rodzicem. Rodzice naprawdę uważają, że wiedzą, co jest dobre dla ich dzieci. Chcą otoczyć je swą miłością i troską, by oszczędzić im życiowych wpadek i niepowodzeń. Jednak powinni jednocześnie chcieć nauczyć je, że wolno im popełniać błędy. Dzieci muszą wiedzieć, że mają prawo do niepowodzeń. Muszą mieć okazję do podejmowania decyzji dotyczących ich własnego życia.


Despoci decydują o wszystkim

Kiedy przedstawiam na seminariach koncepcję prawa do błądzenia, wielu rodzicom koncepcja ta się nie podoba. Kilka tygodni temu, w czasie wygłaszania odczytu nt. Ustanawianie autorytetu Bożego i rodzicielskiego w życiu domowym, pewien mężczyzna zerwał się i przerwał mi: „Hej, panie Leman, posunął się pan za daleko! Dość już się nasłuchałem podobnych bzdur, wielkie dzięki! Ja wiem, co jest dobre dla moich dzieci i będę za nie decydował. Nie mam zamiaru pozwalać dzieciakowi, żeby sam decydował o czymś, co może mieć wpływ na jego życie”.

Rozumiałem, co ten ojciec czuje, ale wiedziałem również, że musi się zastanowić, co tak naprawdę mówi. Zapytałem go więc: „Kto zdecyduje za niego, czy przyjmie Boga Wszechmogącego?”. Ojciec usiadł. Wiedział, że taką decyzję może podjąć jedynie w swoim własnym imieniu.

Chciałem, żeby ten ojciec zobaczył, że istnieją wybory, których człowiek musi dokonać sam. Tak naprawdę to dzieci, w miarę jak dorastają, powinny coraz częściej podejmować decyzje samodzielnie. Sądzę, że we współczesnych domach dzieci powinny mieć okazję dowiedzieć się o sobie czegoś więcej. Dom powinien być miejscem, gdzie mogą one popełniać błędy, próbując czegoś, o czym zdecydowały samodzielnie.

Czy pamiętacie fragment z Listu do Efezjan, który cytowałem w rozdziale pierwszym? Szczególnie przemawiają do mnie trzy pierwsze wersy. Jest to taki cytat, który ma się ochotę wyciąć, przykleić na lodówce lub na nocnej szafce w dziecinnym pokoju:


Dzieci, bądźcie posłuszne w Panu waszym rodzicom, bo to jest sprawiedliwe. Czcij ojca twego i matkę - jest to pierwsze przykazanie z obietnicą - aby ci było dobrze i abyś długo żył na ziemi.

(Ef 6, 1-3)


Ale nie zapominajmy o następnym wersie. Wiele mówi on o tym, jak korzystamy z naszej władzy nad dziećmi, jak za nie decydujemy, czy pozwalamy im decydować i jak uczymy ich w domu odpowiedzialności:


A [wy] ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je w karności, napominając jak [chce] Pan.

(Ef 6, 4)


Despotyzm wydaje się skuteczny

Pismo Święte poucza nas, żebyśmy korzystali z władzy nad dziećmi, ale zauważmy, że nie każe nam być despotami. Wielu z nas wywodzi się z domów autorytarnych albo przynajmniej miało rodziców wychowywanych w ten sposób. W systemie autorytarnym dzieci mają niewielką role do spełnienia. Robią po prostu to, co im się każe, i siedzą cicho. W domostwach autorytarnych panuje typowe przekonanie co do hierarchii ważności, według której mężczyźni są lepsi od kobiet, a dorośli są lepsi od dzieci.

Był czas, jakieś 40-60 lat temu, kiedy nasze społeczeństwo popierało koncepcję despotyzmu. Ale to się zmieniło. Obecnie dzieci nie postrzegają siebie jako gorsze od dorosłych. Nauczyły się mówić głośno i otwarcie i często mają odczucie, że dorównują dorosłym. Istnieją oczywiście okoliczności, w których wszyscy jesteśmy sobie równi - w szczególności przed Bogiem. Ale kiedy dzieciom wydaje się, że znaczą tyle, ile dorośli w kwestii funkcjonowania domu i odgrywania w nim konkretnej roli, pojęcie władzy nabiera dziwnych kształtów i przekręcone zostaje jego znaczenie.

Co tydzień otrzymuję dowody na to, że współczesne dzieci tak naprawdę nie są przygotowane do właściwych reakcji ani na despotyzm, ani na pobłażliwość. W obu przypadkach przeszkadza ich poczucie, że «są równe» mamie i tacie. Ciągle dostrzegam problemy z dyscypliną domową zarówno tam, gdzie despotyzm jest na porządku dziennym, jak i tam, gdzie zbyt pobłażliwi rodzice pozwalają dzieciom na wszystko.

Despotyzm charakteryzuje przekonanie, że to my wiemy, co jest dla dzieci najlepsze; podejmujemy za nie wszelkie decyzje, a one nie mają żadnej możliwości dokonywania wyborów, przed jakimi stawia je życie. Rodzic-despota na poparcie swych słów «ja wiem najlepiej» często używa siły, a to nie ma nic wspólnego z karnością (dyscypliną opartą na miłości), o której jest mowa w Liście do Efezjan. Prawdopodobnie najczęściej błędnie używanym (żeby nie powiedzieć: przekręcanym) wersetem z Pisma Świętego jest werset: „Oszczędzaj rózgi, a zepsujesz dziecko”. Tymczasem tekst ten brzmi w następujący sposób: „Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go - w porę go skarci” (Prz 13, 24).

Żydzi wierzyli w dyscyplinę, ale kiedy autorzy biblijni używali słowa «rózga», mieli na myśli raczej korygowanie i wskazywanie właściwej drogi, a nie klapsy i bicie. Dla przykładu: Pasterz używał rózgi po to, by owce prowadzić, a nie bić. Dobrze znamy werset z Psalmu 23: „Twój kij i Twoja laska właśnie mnie pocieszają”. Wątpię w to, że dobrze byśmy się czuli, gdyby rózga Pana spadała na nasze głowy lub pośladki za każdym razem, kiedy zbłądzimy.

Kolejną rzeczą, która mnie martwi w «filozofii używania rózgi» jest to, że chodzi w niej bardziej o kontrolowanie dzieci niż o troskliwe ich wychowywanie. Widuję aż nazbyt wielu rodziców, którzy chcą dobrze, ale za bardzo zdominowali swoje dzieci. W ich umysłach panuje dziwny zamęt co do tego, czy dzieci są wychowane dobrze czy źle. Rodzice zdają się preferować dzieci potulne, miłe i łatwo dające sobą kierować - trochę na podobieństwo szczeniaków.

Mnie również zależy na tym, żeby moje dzieci były dobrze wychowane, ale nie jestem pewien, czy chciałbym, żeby inni mogli je z łatwością kontrolować. Chcę, żeby moje dzieci były przygotowane do życia. Chcę, żeby były przygotowane do wejścia w ten burzliwy świat, w którym będą poddawane najróżniejszym wpływom swych rówieśników. Chcę, żeby potrafiły stanąć na własnych nogach, żeby były odpowiedzialne i dojrzałe i żeby same myślały za siebie. Jeśli jednak wtedy, kiedy są w młodym wieku, będę chciał je kontrolować i dominować nad nimi, to wyrządzę im dużą krzywdę. Wolę koncepcję dyscypliny praktycznej, która daje dzieciom wiele okazji do samodzielnego podejmowania decyzji, a nie ma lepszego miejsca do uczenia się dokonywania wyborów jak dom. Uważam, że dom powinien być takim miejscem, gdzie dzieci uczą się przeżywać niepowodzenia i tego, jak się po nich pozbierać i iść dalej.

Ilekroć krytycznie odnoszę się do despotyzmu i nadużywania «rózgi», tylekroć mówię też, iż wierzę w stosowanie dyscypliny z miłością. Czasami - tę decyzję musimy podjąć ostrożnie i wtedy, kiedy jest to naprawdę niezbędne - sprawienie lania jest krokiem koniecznym. Więcej na ten temat powiem w rozdziale piątym. Niezbędne jest, żeby rodzic - za każdym razem, kiedy dyscyplinuje dziecko - niezwłocznie udzielał mu rady i wskazówek, jakich ono potrzebuje, by stać się osobą wiarygodną i odpowiedzialną. Jeśli rodzic zaniecha takiego działania, popada w drugą skrajność: w nadmierną pobłażliwość.


Pobłażliwość rodzi bunt

Pobłażliwy rodzic mówi: „Och, zrób to po swojemu. Zrób, jak chcesz. Będzie w porządku”. Lata praktyki w poradnictwie rodzinnym podpowiadają mi, że w środowisku pobłażliwym dzieci się buntują. Buntują się, ponieważ czują złość i wściekłość na rodziców za brak wskazówek i za brak ustaleń, co im wolno, a czego im nie wolno. Wielu rodziców może się tu ze mną nie zgodzi, ale sądzę, że dzieci chcą, aby w ich życiu panował porządek i nawet jeżeli mają okazję do robienia «czego tylko dusza zapragnie», to i tak w końcu zwracają się ku ogólnie akceptowanym normom zachowania.

W badaniach obejmujących klasy szkoły podstawowej pozwolono dzieciom przez 30 dni jeść na stołówce to, na co miały ochotę. Badania wykazały, że chociaż - tak jak przypuszczano - przez pierwszy okres dzieci rzucały się na słodycze i na inne niezdrowe jedzenie, to po paru tygodniach powracały do całkiem zbilansowanej diety. Uważam, że badanie to uwidacznia potrzebę porządku i harmonii w życiu dziecka. Nie twierdzę, że dzieci powinny mieć nieograniczoną swobodę robienia co tylko chcą, ale sądzę, że w pewnych sytuacjach dziecko, mając swobodę wyboru, uczy się wybierać w sposób mądry i odpowiedzialny.

Pewnego razu siedziałem w gabinecie z rodzicami jedenastoletniego Ryana, którzy skarżyli się, że wszystkie swoje kosztowności (łącznie z portfelami) muszą trzymać w skrytce bankowej. Powód był prosty: Ryan okradał rodziców ze wszystkiego. Nałogowo korzystał z automatów do gier, a oprócz tego lubił pozwalać sobie na różne przyjemności.

Złe zachowanie Ryana można by zrozumieć, gdyby jego rodzice nie dawali mu żadnych pieniędzy, ale Ryan zawsze dostawał kieszonkowe.

Być może rodzice byli dla niego nieuprzejmi? Też nie, nie w tym tkwił problem.

Pewnego dnia, kiedy oboje uczestniczyli w sesji terapeutycznej, matka dała mi wskazówkę, której szukałem. Oświadczyła mi z dumą:

- Wie pan, nigdy nie zostawialiśmy Ryana samego w domu.

- A to szkoda - brzmiała moja odpowiedź.

Z początku matka nie zrozumiała, o co mi chodzi, ale w miarę rozmowy zaczęła rozumieć, co miałem na myśli. Bez przerwy obserwując Ryana, rodzice odebrali mu szansę, żeby stanął na własnych nogach i poczuł się odpowiedzialny. I tak w wieku lat jedenastu, zachowywał się całkowicie nieodpowiedzialnie, raniąc rodziców.

Klasycznie pobłażliwi rodzice Ryana nie mogli pojąć, co się dzieje. Mówili mi: „Dajemy Ryanowi wszystko, o co prosi, staramy się robić dla niego wszystko”.

Jakże błędne pojmowanie miłości rodzicielskiej! Miłość nie polega na dawaniu dziecku wszystkiego, czego ono chce. Jednej rzeczy jestem coraz bardziej pewien: Nasze społeczeństwo wychowuje coraz więcej dzieci, które biorą. Nie znają one znaczenia słowa «dawać», ale bez przerwy powtarzają: „Daj mi, daj mi, daj mi!”.


Złoty środek

Powiedzieliśmy sobie w skrócie o skrajnych sposobach wychowywania: despotycznym i pobłażliwym. Czujemy to instynktownie, a w oparciu o liczne przykłady przekonaliśmy się, że żadna skrajność nie jest dobra. Jednakże wielu rodziców błądzi między nimi - raz są pobłażliwi, raz nagle wpadają w gniew despotów. Widuję wielu rodziców miotających się w ten sposób, a później dziwią się, że dziecko często zachowuje się jak jo-jo.

Co więc mogą zrobić rodzice? Jak mają zaprzestać tego balansowania pomiędzy despotyzmem a pobłażliwością? Jak mają znaleźć złoty środek, który zadowoli zarówno ich, jak i ich dziecko? Jest wiele określeń na ten złoty środek, ale ja najbardziej lubię określenie «autorytatywny». Nie mylcie pojęcia «autorytatywny» z pojęciem «autorytarny» (władczy). Dzieli je cała przepaść znaczeniowa. Autorytatywni rodzice nie dominują nad dzieckiem i nie decydują za nie. Wykorzystują natomiast założenia dyscypliny praktycznej, która jest tak pomyślana, żeby można było wychowywać dziecko „w karności, napominając jak [chce] Pan” (Ef 6, 4).

Jak to działa? Załóżmy, że siedmiolatek psuje zabawkę należącą do innego dziecka. Co powinieneś uczynić?

Jakiego rodzaju dyscyplinowanie należałoby zastosować w tej sytuacji? Uważam, że musi ono być adekwatne do rzeczywistości. A rzeczywistość wygląda następująco: Kto zniszczy czyjąś własność, musi za nią zapłacić.

Możecie pomyśleć, że doktor Leman żartuje. Siedmiolatek ma zapłacić? Otóż wcale nie żartuję. Siedmiolatek ma pieniądze. Pochodzą one z kieszonkowego albo z bankowej lokaty. Zadziwiające, jak wielu dzieciom założono lokaty, zanim ukończyły one siedem lat życia. Dziadkowie i babcie z wielką pieczołowitością dbają o utrzymanie płynności na rachunkach ich wnuków.

Tak wiec, jeżeli siedmiolatek zniszczy innemu dziecku zabawkę, to możecie zdyscyplinować go z miłością - pociągając go do odpowiedzialności. Nauczy się, że tego rodzaju postępowanie będzie go kosztować.

Oczywiście moglibyście dać mu klapsa, a nawet solidne lanie. Moglibyście na niego nakrzyczeć, poniżyć go i odesłać do jego pokoju. To wszystko nazwałbym «karą». Kara koncentruje się na dziecku i mija się z rzeczywistym problemem. Kiedy bowiem karzemy dziecko, dajemy mu do zrozumienia, że go nie lubimy lub nie kochamy. Ale stosując dyscyplinę praktyczną możemy wymóc na nim odpowiedzialność za jego czyny jednocześnie pouczając je, jakie są konsekwencje błędnego wyboru.

I tak, jeżeli w moim domu dziecko zepsuje zabawkę (bez względu na to, do kogo ona należała), nie biegnę zaraz do sklepu, by kupić następną. Nauczyłoby je to po prostu nieodpowiedzialności. Nasze dzieci szybko doszłyby do wniosku, że wolno im niszczyć, co tylko chcą, a zawsze znajdzie się ktoś, kto kupi im nową zabawkę. To nie tak. Dobra dyscyplina zawsze oparta jest na realizmie sytuacji. A w tej sytuacji realizm podpowiada: „Zepsułeś zabawkę, więc za nową zapłacisz ze swego kieszonkowego”.

W rozdziale czwartym opowiem więcej o wykorzystaniu kieszonkowego jako narzędzia do nauki i dyscypliny. Będziecie zaskoczeni, jak to wszystko sprawdza się w praktyce. W wielu sytuacjach możesz pozwolić, żeby to rzeczywistość była nauczycielem; wystarczy, że odsuniesz się na bok i pozwolisz jej działać.

Moim zdaniem wychowywanie i dyscyplinowanie dzieci w sposób autorytatywny wymagają zachowania trzech warunków:

1. Dyscyplinuj poprzez działanie. Kara powinna być szybka, bezpośrednia i skuteczna; powinna ściśle nawiązywać do przewinienia. Przykładem jest to, o czym wspomniałem przed chwilą. Kiedy zabawka ulega zniszczeniu, ma być zastąpiona, odkupiona lub naprawiona.

2. Rodzice muszą słuchać, co dzieci mają dopowiedzenia. W słuchaniu tkwi wielka moc, ale niewielu z nas z niej korzysta. Zbyt łatwo jest nie słuchać - naszych dzieci, współmałżonka, kogokolwiek. A kiedy próbujemy usłyszeć, co dzieci do nas mówią, to nie staramy się tak naprawdę wczuć w ich problem, co oznacza, że nie słuchamy ich wcale. Poważną lekcję tego, co znaczy nie słuchać, dostałem w rozmowie z własną córką. Gościłem wtedy jako psycholog w programie Toni Tennille Show, emitowanym przez telewizję publiczną. Zaprosiłem Holly, naszą najstarszą córkę, żeby poszła ze mną zobaczyć program. Holly powiedziała:

- Tatusiu, naprawdę bardzo bym chciała tam pójść.

- Cóż, kochanie, właśnie dlatego ci to proponuję - odparłem. - Pomyślałem sobie, że chciałabyś widzieć, jak wygląda kręcenie programu i jak tak naprawdę jest w studio telewizyjnym.

Zapadła kilkusekundowa cisza, a kiedy popatrzyłem na Holly, miała łzy w oczach.

- Holly! Co się stało?

- Tatusiu, ja nie o tym myślałam - odrzekła.

- A o czym?

- Tatusiu, czy jak już wystąpisz w programie, to czy i ja będę mogła wystąpić i zaśpiewać piosenkę?

Aha! Było jasne, że nie słuchałem. Owszem, Holly powiedziała, że chce pójść do studia, lecz ona chciała wystąpić w programie. Chciała zaśpiewać w telewizji publicznej! Nie nastroiłem się na jej częstotliwość. Ale kiedy w końcu zacząłem odbierać na jej falach, podjąłem ogromny wysiłek, by pomóc jej w zrozumieniu rzeczywistości. Łagodnie, acz stanowczo wyjaśniłem, że nie mam możliwości załatwienia jej występu w programie, ale że miałem nadzieję, że będzie mi towarzyszyć. W końcu zrozumiała!

Ten krótki incydent może uchodzić za «brak porozumienia». Ja jednak wolę go postrzegać jako świetny przykład tego, że prawdziwe słuchanie wymaga ćwiczenia. Musimy wczuwać się w swoje dzieci i rozumieć, jak postrzegają one świat (przyjrzymy się temu bliżej w następnym rozdziale).

3. Rodzice powinni poświęcić się swoim dzieciom. Dawanie siebie (a nie rzeczy) jest istotnym składnikiem dyscypliny praktycznej. Wiele razy rodzice pytają mnie przepraszającym tonem: „Co mam dzieciom do zaoferowania?”. Zawsze odpowiadam: „Siebie”.

Prawda jest taka, że dzieci chcą nas. Pragną naszego czasu. Ale czas jest cenny i większości z nas zbyt często go brakuje. Czy to nie ironia losu, że brakuje nam czasu dla własnych dzieci? Wydaje się nam, że później to nadrobimy. Być może uda się nam poświęcić im więcej czasu za kilka miesięcy albo jak minie początek roku i w pracy się uspokoi. Jednak czasu nigdy w magiczny sposób nie przybywa. Kiedy tak pędzimy przez życie, czas staje się coraz cenniejszy. Zanim się spostrzeżemy, nasze dzieci stają się nastolatkami, a potem dorastają i odchodzą. Tymczasem my nie zdążyliśmy nawiązać z nimi bliskiego kontaktu. W zamian za to usiłowaliśmy narzucić im dyscyplinę, nie wiedząc, kim one tak naprawdę są.

Często słyszę, jak rodzice mówią o «jakości czasu». Rozumiem, co mają na myśli, ale w całej mojej prywatnej praktyce ani razu nie słyszałem, żeby którykolwiek z moich młodych pacjentów (czyli dzieci) wspomniał o «jakości czasu». Dziecko wie tylko tyle, że potrzebuje twojego czasu i twojej uwagi - nieważne, czy po to, żebyś patrzył, jak fika koziołki lub biega w kółko, czy po to, żebyś je zabrał na Big Maca. Starając się znaleźć czas dla swoich dzieci nie martw się zbytnio o to, ile w nim «jakości». Poświęć im cały czas, jaki możesz im poświęcić, a jakość zatroszczy się o siebie sama. Kiedy poświęcasz dzieciom czas, poznajesz je. Będziesz w stanie zbudować podstawy dla dyscypliny połączonej z działaniem i uczuciem.

Podsumowując: Nie zapominaj, że dzieci oczekują, żeby rodzice je dyscyplinowali. Jeśli dyscyplinowanie jest przepełnione miłością, to będzie przejawiać się w instruowaniu, nauczaniu, radzeniu, a przede wszystkim we wpajaniu odpowiedzialności za czyny.

Jeżeli rodzic nie dyscyplinuje dziecka, zachęca je do buntu. Przyzwala na to, by lekceważyło rodziców. Dziecko może nawet znienawidzić rodziców, jeżeli ci nie są stanowczy i go nie dyscyplinują.

Ale jeśli zdobędziemy się na stanowczość, efekt jest ogromny. Poniższa notatka jest tego dowodem. Została napisana przez tę samą małą dziewczynkę, którą mieliście okazję poznać na początku tego rozdziału. Jest tą samą dziewczynką, którą zaczęliśmy «ćwiczyć w dyscyplinie» od pierwszych tygodni jej życia, zostawiając ją raz w tygodniu z opiekunką i wychodząc z domu, żeby utrzymać nasze małżeństwo w dobrej kondycji.

Kiedy Holly miała siedem lat, dostałem od niej na Dzień Ojca taką oto karteczkę. Oryginał wisi na ścianie w moim gabinecie:


Ortografia Holly pozostawia nieco do życzenia, ale dla taty treść kompensuje te braki z nadwyżką. Oczywiście podoba mi się linijka „Najwspanialszy ojciec na świecie”, ale większe wrażenie robi na mnie coś innego. Ciekawi mnie, że Holly posłużyła się słowem «dyscyplinuje», zamiast «karze». Dzieci chcą, abyśmy je dyscyplinowali, ponieważ jeśli je dyscyplinujemy, to znaczy, że nam na nich zależy.


Zastanów się:

  1. Jakie są trzy style wychowania? Który z nich najbardziej przypomina twój styl?


  1. Jaka jest różnica między stylem autorytatywnym a autorytarnym?


Wypróbuj:

  1. Słuchaj. Zapytaj dzieci, co sądzą o sobie, o swoich zajęciach, o szkole, rodzinie, wydarzeniach dnia. Naprawdę słuchaj, co mają ci do powiedzenia.

  1. Spędzaj z dziećmi czas. Wygospodaruj w swoim grafiku czas specjalnie dla nich.

  1. Spędzaj czas bez dzieci. Postaraj się o dobrą opiekunkę i zaplanuj wychodne.




Rozdział 3

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia

Gdy myślimy o dyscyplinie praktycznej, zawsze dobrze jest się zatrzymać i zadać sobie pytanie: Na czym to polega?

Jako uczeń szkoły średniej zostałem pewnego razu wezwany do sądu w sprawie wypadku samochodowego, którego byłem świadkiem. Pamiętam, że mając siedemnaście lat zastanawiałem się, jakie to dziwne, że dwóch innych świadków wypadku może być tak ślepych. Ja wiedziałem, że mam rację. Winnym wypadku był samochód niebieski, a nie czerwony, który został wskazany przez nich. I niebieski jechał na wschód, a nie na zachód!

Na sali sądowej zetknąłem się bezpośrednio z koncepcją często nazywaną «okiem świadka». Wychowywanie dziecka w oparciu o dyscyplinę również zawiera element «oka świadka». Jednym z podstawowych celów dyscypliny praktycznej jest nauczenie dziecka myślenia i wyciągania wniosków. Lecz żeby ci się to udało, musisz zrozumieć, jaka jest rzeczywistość - szczególnie dla dziecka. Niezależnie od tego, co myślisz lub wiesz o danej sytuacji, to jeśli chodzi o dyscyplinę, rzeczywistość jest taka, jak postrzegają dziecko. Tak naprawdę to nie jest istotne, co się dokładnie wydarzyło albo co się dzieje. Istotne jest, jak widzi to dziecko. Postrzeganie sytuacji przez dziecko jest rzeczywistością, z którą musisz się zmierzyć.

W tym rozdziale chciałbym opowiedzieć o trzech z pozoru niezwiązanych ze sobą sprawach. Wszystkie trzy dają jednak istotny wgląd w to, w jaki sposób dzieci się uczą i czym jest rzeczywistość - taka, jaką one ją widzą.


Dzieci uczą się poprzez kolejność narodzin* [*Więcej na temat kolejności narodzin i jej wpływu na rozwój osobowości i szczęście małżeńskie znajdziesz w moich książkach New Birth Order Book i Sex Begins in the Kitchen, wydanych przez wydawnictwo Ravel].

W rozdziale drugim dowiedzieliśmy się, jak postrzegają nas dzieci, kiedy postępujemy z nimi niekonsekwentnie, szamocząc się między despotyzmem a pobłażliwością. Najlepszym rozwiązaniem pośrednim jest podejście autorytatywne, które - moim zdaniem - uosabia dyscyplina praktyczna. Wykorzystując je musimy być o wiele bardziej świadomi percepcji dziecka i musimy nauczyć się je rozumieć, jak i odnosić się do każdego dziecka (i jego potrzeb) z osobna.

Dlatego uważam, że istotne jest zrozumienie, iż kolejność narodzin ma ogromny wpływ na to, w jaki sposób każde dziecko w twojej rodzinie uczy się i postrzega rzeczywistość. Ponieważ każde dziecko obserwuje otoczenie z innej pozycji w rodzinie, można śmiało stwierdzić, że każde z nich postrzega swą rodzinę w odmienny sposób. Na przykład pierwsze dziecko uczy się naśladując jedynie dwa modele: mamę i tatę. Te dorosłe modele często robią wszystko tak dobrze, że nie ma się co dziwić, że pierworodne dziecko ma tendencje do zachowywania się jak «mały dorosły».


Sporo badań psychologicznych poświęcono cechom osobowościowym dzieci; badano dzieci, które różniły się pod względem kolejności przyjścia na świat w rodzinie. Dzieci pierworodne są często zdobywcami. Zaczynają wcześniej chodzić i mówić i we wcześniejszym wieku mają duży zasób słownictwa. Nie dziwi więc, że później - w szkole średniej, na studiach i w życiu dorosłym - w wyższych sferach aż roi się od pierworodnych.

Dzieci pierworodne bywają perfekcjonistami i podchodzą do nowych sytuacji i wyzwań z ostrożnością. Nie lubią popełniać błędów. Być może przypominasz sobie chwile, kiedy siedziałeś w klasie i znałeś odpowiedź na pytanie, ale z takich czy innych względów nie chciałeś się zgłosić. To częsta cecha dzieci pierworodnych. Mają one rzadką potrzebę posiadania racji i bycia «doskonałym» w każdej sytuacji.

Dzieci, które urodziły się jako drugie z kolei, bywają w wielu sprawach odwrotnością pierworodnych. Drugie dziecko ma zazwyczaj łatwiejsze życie niż jego starszy brat czy starsza siostra, który/która zapewne był/była swego rodzaju królikiem doświadczalnym. Zasadniczo rodzice eksperymentują ze swoim pierwszym dzieckiem. Z reguły pierworodne jest wychowywane według bardziej surowych zasad. Są w nim pokładane większe nadzieje niż w kolejnych dzieciach. Dlatego też dzieci pierworodne często wydają się być bardziej rzetelne i bardziej sumienne niż dzieci, które urodziły się po nich.

Dzieci drugie z kolei często kończą jako dziecko «środkowe». Ponieważ lądują «w środku», prawie w każdej sytuacji bywają mediatorami. Środkowe dzieci za wszelką cenę unikają konfliktów, ale pod żadnym względem nie są słabeuszami. Wiedzą zazwyczaj jak walczyć o swoje, ponieważ wylądowały pomiędzy dwiema bardzo ważnymi w rodzinie osobami - najstarszą i najmłodszą. Rodzice niechętnie się do tego przyznają, ale zdają się poświęcać środkowemu dziecku mniej uwagi; dlatego też w rozmaitych sytuacjach staje się ono bardziej niezależne.

Trzecie dziecko często kończy jako najmłodsze. Bywa otwarte, urokliwe i lubi manipulować. Ponieważ jest «pieszczoszkiem» całej rodziny, jest wyćwiczone w manipulowaniu innymi. Zapytajcie jakieś pierworodne dziecko, a powie wam, że pieszczoszkowi całej rodziny ujdzie na sucho nawet morderstwo!

Oczywiście wszystkie moje spostrzeżenia dotyczące dzieci urodzonych w pierwszej, drugiej i trzeciej kolejności mówią jedynie o przejawianych przez nie skłonnościach. Kolejność przyjścia na świat naszych dzieci nie daje nam gwarancji, że będą one postępować lub rozwijać się w określony sposób, niemniej jednak wiele badań potwierdza słuszność tych uogólnień. Istotne jest, żeby rodzice zdali sobie sprawę z tego, że każde dziecko ma inną percepcję życia i rzeczywistości, a w dużej mierze percepcja ta zależy od tego, jako które dziecko przyszło ono na świat. Należy też zauważyć, że wraz z każdymi narodzinami lub z każdym pojawieniem się w rodzinie kogoś nowego, zmienia się cała rodzina. Wraz z narodzinami kolejnego dziecka rodzina jako jednostka staje się zupełnie inną, nową strukturą.

Podstawowe pytania, jakie rodzice powinni sobie zadać, gdy pojawia się dziecko, są następujące: Czy staramy się, żeby każde nasze dziecko czuło się przez nas kochane i doceniane? Czy jesteśmy świadomi nacisków i tarć w rodzinie?

Istnieje na przykład kwestia «detronizacji» pierworodnego dziecka w momencie narodzin kolejnego. W mojej praktyce obserwuję stały syndrom: Pierwsze dziecko skupia nadmierną uwagę rodziców. Za bardzo się na nim koncentrują. Pierwszemu dziecku robi się tysiące (zdawać by się mogło) zdjęć. Każdy jego ruch utrwala kamera. Jest absolutnym pępkiem świata. Potem pojawia się malutki braciszek albo malutka siostrzyczka i dziecko nagle spada z piedestału. Nie wolno mu dotykać dzidziusia. Nie może ono pomagać karmić czy przytulać nowego przybysza. A mamusia nie ma teraz dla niego czasu, bo jest zbyt zajęta małym «intruzem».

Są dwa sposoby, żeby pomóc dziecku pierworodnemu poczuć się mniej odsuniętym: jeden to rozmawianie z nim, a drugi - angażowanie go. Mama powinna w czasie ciąży rozmawiać z pierwszym dzieckiem i wytłumaczyć mu, co się dzieje i co dojrzewa w jej brzuszku. Może pozwolić dziecku poczuć, jak nienarodzone maleństwo kopie.

W każdy możliwy sposób, na wiele miesięcy przed pojawieniem się drugiego dziecka, matka powinna przygotować swoje pierworodne na przyjście małej siostry lub małego brata, tak aby było ono świadome, że narodziny nowego dziecka zabiorą nieco maminego czasu.

Kiedy drugie dziecko się pojawi, rodzice powinni robić wszystko, żeby w opiekę nad nim angażować starszą pociechę. Nawet jeśli pierwsze dziecko jest zaledwie dwulatkiem, matka powinna pozwolić mu dotykać maleństwo, pieścić je i pomagać na różne sposoby. Już nawet samo pozwolenie dziecku, żeby pomogło potrzymać butelkę podczas karmienia może mieć duże znaczenie.

I kiedy mama zajęta jest niemowlęciem, powinna stale zapewniać starsze dziecko, że też jest bardzo ważne. Nie zapominajcie również o tatusiu, który wraz ze starszym dzieckiem może zrobić coś specjalnego, żeby poczuło się ono wyróżnione i kochane.

W miarę pojawiania się kolejnych dzieci, każde z nich będzie szukało sposobu określenia swojego miejsca w rodzinie, a w końcu także i w społeczeństwie. Jeśli dziecko będzie się czuło kochane, doceniane i otoczone opieką, to jego samopoczucie też będzie dobre. I kiedy nadejdzie czas na pójście do żłobka lub przedszkola, będzie o wiele lepiej przygotowane do stoczenia nowej batalii.

Rodzice powinni zdawać sobie sprawę z tego, że na osobowość każdego dziecka największy wpływ będzie miało to spośród rodzeństwa, które jest do niego najmniej podobne. Weźmy na przykład chłopca, który ma zdolnego i wygadanego starszego o półtora roku brata. Załóżmy, że starszy brat świetnie sobie radzi w szkole (co nie jest rzadkie w przypadku pierwszych dzieci). Drugie dziecko może czuć się zniechęcone powodzeniem brata i nie radzić sobie tak dobrze z obowiązkami szkolnymi. Może być tak samo uzdolnione, ale będzie czuć się onieśmielone lub zagrożone osiągnięciami starszego brata. Wycofuje się więc ze szkolnej rywalizacji, która nie jest ani bezpieczna, ani przyjemna. Drugie dziecko szuka uznania zazwyczaj w innych dziedzinach. Jeśli starszy brat jest typem mola książkowego, to może ono spróbować szczęścia w sporcie. Jest wiele dróg, którymi dzieci mogą podążyć. Typowe jest to, że drugie dziecko często wybiera taką dziedzinę, w której nie będzie musiało rywalizować łeb w łeb ze starszym bratem czy ze starszą siostrą.

Jedna rzecz jest pewna: Każde dziecko jest niepowtarzalne. Bóg stwarza każdego obdarzając go specjalnymi przymiotami i jego własną osobowością. Moje najstarsze córki, Holly i Kris, dzieli różnica osiemnastu miesięcy. Zawsze z ciekawością obserwowałem, kiedy wchodziły do sklepu i wybierały zabawkę lub słodycze. Holly - gdybyśmy jej na to pozwolili - stałaby przez godzinę i rozważała każdą możliwość. Czytałaby instrukcję, porównywałaby wagę i cenę itd. Natomiast Krissy decydowała, czego chce, w ciągu paru minut. Oto prosta ilustracja tego, że pierwsze dziecko (Holly) jest ostrożne, podczas gdy drugie (Krissy) przypomina błyskawicę.

Obserwuj swoje dzieci i zwróć uwagę, czym różnią się od siebie. I - co istotniejsze - uświadom sobie, jak na te różnice reagujesz. Czy masz skłonność do faworyzowania któregoś dziecka, choćby w najbardziej subtelny sposób? Dzieci są zdumiewająco spostrzegawcze. I pamiętaj o tym, co powiedziałem na początku tego rozdziału: Dla dziecka rzeczywistością jest to, co ono postrzega. Jest absolutnie niezbędne, żebyśmy każdemu z dzieci dawali do zrozumienia, że je kochamy i troszczymy się o nie tylko dlatego, że są takie, jakie są. Jeśli dyscyplina praktyczna ma się sprawdzić w twoim domu, to ideałem, do którego zawsze musisz dążyć, jest bezwarunkowa miłość do każdego dziecka. Dlatego też rzeczą absolutnie konieczną jest dyscyplinowanie dziecka poprzez uczynienie go odpowiedzialnym za swe postępowanie, a nie karanie go z użyciem słownej czy fizycznej przemocy.


Dzieci uczą się poprzez «próby sił»

Każda młoda matka wie, jak frustrujące może być siedzenie w domu przez cały dzień z jednym lub kilkorgiem dziećmi. Zazwyczaj w taki czy inny sposób zaczyna jej to doskwierać. Nierzadko można usłyszeć dwie matki gawędzące przy kawie, z których jedna mówi na przykład tak: „Przepraszam, Mary Jane, ale muszę iść zrobić siusiu”. Niejedna młoda matka wyznała mi, że marzy jej się normalna rozmowa z kimś dorosłym.

Dlatego jestem zdania, że młodzi rodzice powinni znaleźć w tygodniu czas tylko dla siebie. (Pamiętacie, jak pewien lekarz poradził nam, abyśmy poszukali niani dla Holly, kiedy miała zaledwie parę tygodni?) Jedną z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek wymyślono, jest wprowadzony w wielu kościołach program o nazwie: Wolny ranek dla mamy. Młode matki przyprowadzają swoje dzieci do kościoła i zostawiają je pod dobrą opieką, podczas gdy same mogą przez ten czas robić to, na co mają ochotę. Nie przychodzi mi do głowy inny sposób, w jaki kościół może praktycznie służyć społeczności, niż ten: pomóc matkom oderwać się na kilka godzin od swoich pociech.

Wierzę również, że nie ma lepszego sposobu na okazanie żonie swej miłości jak pomaganie jej przy dzieciach, kiedy to tylko możliwe. Tatuś może wrócić wcześniej z pracy i pozwolić mamie, by miała chwilę dla siebie. Może zabrać dzieci do lekarza lub pomóc w jakikolwiek inny sposób. Może od czasu do czasu powiedzieć: „Kochanie, siądź do stołu, a ja podam kolację”. W ten sposób, panowie, okazujecie żonie miłość. Często powtarzam ojcom, którzy odwiedzają mój gabinet: „Miejsce mężczyzny jest w domu”.

Wyrwanie się choćby na parę godzin dla wielu matek może być czymś wspaniałym, ale niektóre będą się zastanawiać: „A jeżeli dziecko będzie mnie potrzebować?”. O to właśnie chodzi. Twoje dziecko nie potrzebuje ciebie przez cały czas. Rodzice i dzieci potrzebują regularnych mini wakacji. Zawsze powtarzam młodym matkom, żeby wypoczywały tyle, ile mogą (zazwyczaj słyszę w odpowiedzi ich histeryczny śmiech, ale ja wiem, co mówię). Matki muszą być dla siebie sprawiedliwe, a nie stawać się niewolnicami swoich dzieci. Jeżeli mama jest zawsze pod ręką, żeby zaspokoić każdą potrzebę dziecka, to dziecko szybko staje się emocjonalnym kaleką, któremu wydaje się, że może istnieć tylko z matką przy boku. Kolejnym elementem syndromu «mama jest zawsze przy mnie» jest to, iż dziecko przekonuje się, że opłaca się płakać i marudzić. Dziecko uczy się, że może użyć łez, żeby manipulować mamusią i tatusiem, wciągając ich nadmiernie w swoje życie.

W mojej praktyce często obserwuję jak dzieci testują zakres własnych wpływów. Psychiatra Alfred Adler nazywa to «zachowaniem celowym». Adler spostrzega, że każde zachowanie społeczne ma jakiś cel. W przypadku dzieci cel jest zwykle związany z problemem przystosowawczym: żeby utrzymać rodziców na dystans albo niepotrzebnie ich angażować. Przełożywszy to na jeżyk współczesny, powiemy: Dziecko urządza swego rodzaju próbę sił, żeby przekonać się, kto będzie dominował, kontrolował i kto «będzie szefem». Po każdej próbie sił dziecko stopniowo uczy się, co na rodziców działa, a co nie.

Adler podkreśla, że bardzo nieśmiałe dziecko może mieć silną osobowość. Dziecko wykorzystuje swoją nieśmiałość, żeby wzbudzić współczucie rodziców i wciągnąć ich w swoje życie. Przez «wciągnąć» rozumiem «wciągnąć nadmiernie». Wszystkie dzieci są skupione na sobie i zawsze obchodzi je tylko ich własna osoba. Szczególnie w młodym wieku wydaje się, że nigdy nie dość im mamy i taty i że zrobią wszystko, żeby utrzymać ich na postronku troski i trwogi. Pokażcie mi nieśmiałe dziecko, a ja raczej będę w stanie wykazać, że ma ono bardzo silny charakter.

Niektóre dzieci mogą uciekać się do łez i napadów złości, żeby zmusić rodziców do konkretnych zachowań. Dzieci mogą nawet stać się małymi tyranami, jeśli będą tak bez końca angażować dorosłych w swe życie.

Uzasadnieniem tych zachowań jest to, że dzieci zawsze chcą zwracać na siebie uwagę. Chcą naszej uwagi, potrzebują uwagi dorosłych i w taki czy inny sposób tę uwagę zdobędą. Zapytajcie jakiegoś nauczyciela, czy dzieci chcą zwracać na siebie uwagę. Zawsze wam odpowie: „Oczywiście, że tak!”. I zdobywają tę uwagę - za pomocą albo pozytywnych, albo negatywnych środków. Jeśli dziecko nie odnajdzie swojego miejsca w szkole posługując się środkami pozytywnymi, to może zwracać na siebie uwagę uciekając się do środków negatywnych; odnosi to taki skutek, że nauczyciele zwracają uwagę rodzicom tego dziecka na to, że musi ono pracować nad sobą.

Inną wykorzystywaną przez dzieci bronią jest symulowanie zniechęcenia. Niektóre dzieci dochodzą do perfekcji w graniu na maminym współczuciu; urządzają próbę sił pod pozorem użalania się.

Wszystkie tego typu zachowania są przez psychologów określane mianem «władcze». Zachowanie władcze jest sposobem, w jaki dziecko komunikuje rodzicom lub innym dorosłym: „Kontroluję cię. Mam nad tobą przewagę. Mogę wygrać. Mogę cię zmusić, żebyś zrobił to, co chcę”.

Władcze zachowanie dziecka jest dla rodziców szczególnie uciążliwe. Większość z nich doskonale zdaje sobie sprawę, kiedy dziecko ich nabiera. Wzbierają w nas uczucia krzyczące: „Nie możesz mi tego robić! Nie wiesz, kim jestem? Jestem twoim ojcem - jestem twoją matką!”.

Wiele problemów istniejących między rodzicami a dziećmi zaczyna się właśnie wtedy, kiedy dziecko zaczyna eksperymentować z władzą. Gdy dziecko dochodzi do tego etapu (od drugiego roku życia), zaczyna pojmować, że ma władzę, i zaczyna sprawdzać - z całych sił - ograniczenia narzucane na niego w obrębie rodziny. Jednym z klasycznych przykładów próby sił są napady złości. Jeśli rodzice potrafią poradzić sobie z tą początkową demonstracją siły, unikną wielu problemów w późniejszym okresie. Kiedy dziecko swoim zachowaniem oznajmia: „Mamo, tato, będę was kontrolował”, lepiej, żeby byli przygotowani do szybkiej rozprawy, i to za pomocą działania, a nie słów.

Załóżmy, że dziecko złości się, kiedy jesteś zajęta gotowaniem obiadu. W jaki sposób uporasz się z tym za pomocą działania, a nie słów? Rzecz jasna, nie prosisz i nie błagasz, żeby dziecko przestało. I oczywiście nie przekupujesz go ciastkiem lub inną nagrodą. To wszystko umocniłoby go po prostu w postanowieniu zdobycia nad tobą władzy.

A co z laniem? Czy to działa? Zazwyczaj odpowiedź jest przecząca. Lanie tylko podgrzewa sytuację, a dziecko przekonuje się, że i tak do pewnego stopnia kontroluje rodziców, nawet kosztem ich negatywnej reakcji. W rozdziale piątym powiem więcej na temat lania jako uzasadnionego narzędzia dyscyplinowania. W tym miejscu chciałbym podkreślić fakt, że lanie przynosi mało korzyści, kiedy napad złości już trwa.

Uważam, że najlepszym sposobem radzenia sobie z napadem złości jest wyprowadzenie dziecka do jego pokoju. Zamknij za nim drzwi i niech wie, że może się złościć w samotności i że kiedy się uspokoi, może wrócić do reszty rodziny. Może będzie konieczne nawet usunięcie dziecka z domu. Niech wie, że może się wyzłościć na podwórku, a kiedy mu przejdzie, może do was wrócić.

Co osiągamy przez izolację? Sygnalizuje ona dziecku: „W porządku, masz napad złości i nie będę cię powstrzymywać. Ale nie będziesz miał nade mną kontroli i nie będziesz zmuszał mnie do słuchania twoich wrzasków. Kiedy się uspokoisz, będziemy mogli znowu być razem”.

Kiedy usiłujesz powstrzymać atak złości prośbą, tłumaczeniem, łajaniem lub biciem, zazwyczaj kończy się na tym, że dziecko jest jeszcze bardziej pobudzone i wymyka się spod kontroli (właściwie to ono kontroluje sytuację, ale tobie wydaje się, że jest odwrotnie). Ale jeśli masz odwagę wziąć dziecko i umieścić je w pokoju czy poza domem, to możesz być prawie pewien, że napad złości zniknie jak ręką odjął. Dlaczego? Dlatego, że wyeliminowałeś niezbędny element: odizolowałeś siebie od sceny, jaką dziecko urządza dla ciebie.

Oto kwintesencja dyscypliny praktycznej. Czynisz dziecko odpowiedzialnym za wybór złego postępowania. Dajesz mu prawo do niewłaściwego zachowania, ale nie w towarzystwie. Dałeś dziecku jasno do zrozumienia: „Jeśli chcesz, możesz się tak zachowywać, ale będziesz to robił w samotności i nie będziesz zakłócał życia mojego i innych”.

Takie podejście rzadko nie przynosi rezultatów. Dzieci nie interesuje demonstrowanie władczego zachowania bez widowni. Cały sens urządzania próby sił polega na tym, żeby zaangażować w nią mamę lub tatę. Jeśli nikt się na to nie zgadza, to całe przedsięwzięcie przestaje być dobrą zabawą.

Możesz powiedzieć: „W porządku, to może dobry sposób na radzenie sobie z wybuchem złości w domu, ale co mam zrobić, kiedy jesteśmy w sklepie?”.

Rozumiem ten problem - naprawdę. Sam kilka razy przez to przeszedłem. Co masz zrobić, kiedy jesteś w trakcie zakupów lub stoisz w kolejce do kasy, a dziecko zaczyna szaleć? Oto trzyletni Festus - kopiący, wrzeszczący, gryzący i tłukący pięściami o podłogę. Co zrobić? Jeśli schylisz się i ze złością mu przyłożysz, atak wściekłości tylko się nasili. Podniesione głosy ściągną coraz więcej ludzi, którzy chcą pooglądać sobie ciebie w klasycznej walce z dzieckiem o dominację.

Radzę matkom i ojcom, którzy muszą zareagować na takie publiczne wybuchy gniewu, żeby zrobili rzecz śmiałą: Po prostu przejdź obok dziecka (z pewnością jest pokusa wielka, żeby przejść po dziecku, ale tobie chodzi o efekt, a nie o odwet). Przejdź obok dziecka i skieruj się ku drzwiom. Brzmi łatwo, ale może to być najdłuższa droga w twoim życiu. Zrób jednak kilka kroków, a podejrzewam, że twój maluch pójdzie za tobą prosząc, żebyś zaczekała. Dlaczego? Ponieważ napad złości nie jest wiele wart, jeśli nie ma publiczności, która by podziwiała jego występ.

Oczywiście publiczność może składać się z innych kupujących, którzy już zaczęli oglądać ciebie i Festusa. Trzymaj się i nie daj sobą manipulować. Możesz być pewien, że dla dziecka prawdziwą publicznością jesteś ty, a nie inni. Może ono próbować wprawić cię w zakłopotanie przed nimi, ale jeśli tego nie kupisz, ono natychmiast przestanie to sprzedawać. Po prostu przejdź obok i odejdź mrucząc coś w rodzaju: „Ach te dzieci bez opieki...”.

A co jeśli twoje dziecko nie pójdzie za tobą? Idź wolno, zawsze mając je na oku. Jeśli to konieczne, zatrzymaj się przy drzwiach i zacznij coś wertować albo przeglądać listę sprawunków. Nie spuszczaj dziecka z oczu, ale utrzymuj sporą odległość, żeby nie miało przed sobą publiczności, o jaką mu chodzi, czyli ciebie. W końcu (przed upływem tygodnia?) odkryje, że się «zgubił»!

Jeśli napady złości będą się powtarzać przy innych okazjach, może będziesz musiał/musiała zostawiać dziecko w domu. Zorganizuj opiekunkę i dokładnie wytłumacz dziecku, dlaczego zostaje w domu. Powiedz po prostu: „Mamusia zostawia cię w domu, ponieważ jesteś w sklepie niegrzeczny. Kiedy próbuję cię uspokoić, nie mam czasu na zrobienie zakupów. Kiedy będziesz grzeczniejszy, znów pójdziemy razem”.

Bez względu na to, jak zareagujesz na umyślne zachowanie się dziecka, pamiętaj, że za każdym razem, kiedy podejmuje ono próbę sił, wybiera się także na wyprawę naukową. Odkrywa rzeczywistość. Jeśli jego zachowanie będzie mu uchodzić na sucho, nauczy się, że rzeczywistość to kontrolowanie i manipulowanie mamą i tatą w takim stopniu, w jakim to tylko możliwe. Ale jeśli jego zapędy nie przyniosą żadnych owoców, pozna inną rzeczywistość. Pozna rzeczywistość, która zakłada odpowiedzialność za własne uczynki i dowie się, że zachowanie niedozwolone się nie opłaca.


Dzieci uczą się obserwując

Dzieci uczą się postrzegając rzeczywistość własnymi oczyma i obserwując zachowanie otaczających je dorosłych. Oczywiście pierwszymi wzorcami są mama i tata. W miarę jak dzieci dorastają ich wzorcami stają się: dziadkowie, rodzeństwo, wujkowie i ciocie, nauczyciele, koledzy, wdowa mieszkająca obok i wiele innych osób.

Niektórzy rodzice mogą się ze mną nie zgodzić, ale uważam, że mama i tata zawsze pozostają głównymi wzorcami dla swoich dzieci. Zdaję sobie sprawę z tego, że wpływ grupy rówieśników jest ogromny. Wiem również, że w miarę upływu lat dzieci często bywają pod wrażeniem jakiegoś nauczyciela, trenera lub nawet gwiazdy filmowej czy sportowca. Ale osobami, z którymi obcują na co dzień, są ich rodzice. Dzieci naprawdę uczą się poprzez obserwację i - wierzcie mi - obserwują o wiele uważniej, niż wam się zdaje.

Jak więc mają zachowywać się rodzice, skoro codziennie pełnią rolę «modeli zachowań»? Oczywiście wszyscy znają odpowiedź: Być dobrym przykładem, być konsekwentnym, bo uczynki przemawiają mocniej niż słowa, i tak dalej. Uważam jednak, że prawdopodobnie najlepszym sposobem na to, żeby stać się dobrym wzorcem, jest szczerość.

Dzieci wchodzą w życie jako osoby całkowicie szczere. Z czasem mogą nauczyć się oszukiwania i przebiegłości, ale na początku ich podejście do życia jest bardzo otwarte i szczere.

Pamiętam jak raz odkryłem, że lokalna gazeta rezygnuje z kolumny porad, którą redagowałem, na korzyść porad o diecie autorstwa Richarda Simmonsa. Kiedy moja córka, Holly, dowiedziała się o tym, powiedziała: „O, świetnie!

Uwielbiam Richarda Simmonsa!”. Tak, dzieci potrafią być szczere do bólu, nawet gdy w grę wchodzi ego ich tatusia.

Czasami szczerość dzieci może spowodować zakłopotanie osoby, której ta szczerość dotyczy. Kiedy mój syn, Kevin, miał prawie cztery lata, pewnego dnia w drodze z przedszkola zatrzymał się z mamą na lody. Kiedy Sande i Kevin zajadali się lodami, przy sąsiednim stoliku usiadła pewna pani. Zamówiła kawę i lody i zapaliła papierosa. Dym zaczął lecieć prosto na Kevina i moją żonę. Większość nie palących zna tę mękę z restauracji lub innych miejsc użyteczności publicznej. Zazwyczaj cierpią w milczeniu, ale nie Kevin. Rzucił on na kobietę wrogie spojrzenie i powiedział: „Proszę pani, pani dym leci na moje lody!”.

Moja żona skuliła się w sobie i oblała się rumieńcem. Winowajczyni zgniotła papierosa, wymamrotała pospiesznie przeprosiny i jeszcze szybciej wyszła.

Nie ma wątpliwości, że dzieci, przy każdej nadarzającej się okazji, są absolutnie szczere. A jednak wielokrotnie obserwuję, jak rodzice usiłują wybić z głowy lub wyperswadować dzieciom szczerość. Uważam, że to poważny błąd. Rodzice powinni zrobić wszystko, żeby pielęgnować w dzieciach szczerość. A najlepszym sposobem nauczenia je szczerości jest bycie szczerym. Nalegam na rodziców, żeby od początku byli wobec dzieci jak najbardziej bezpośredni i szczerzy. Z jakiegoś powodu sądzimy, że dzieci nie są w stanie poradzić sobie z prawdą. W rozmowie z nimi mamy tendencje do «zatajania». Nie mówimy im wszystkiego, co się dzieje, ponieważ sądzimy, że są za małe, żeby zrozumieć. Oczywiście w niektórych sytuacjach skrytość jest niezbędna, zwykle jednak zachęcam rodziców, żeby dzielili się z dziećmi swoimi prawdziwymi uczuciami, problemami czy zmartwieniami.

Niektórzy rodzice nie są do tej rady przekonani. Czy nasze obawy i niepokoje nie spowodują, że dziecko będzie niespokojne i strachliwe? Oczywiście istnieje taka możliwość, jeśli tylko skarżysz się lub zamartwiasz i wszystko widzisz w czarnych kolorach. Ale rodzic może podzielić się z dziećmi odrobiną tego, co przeżywa - strachem, obawami i troskami. Jeśli twoje dzieci będą widzieć cię takim, jaki jesteś, docenią fakt, że nie jesteś maszyną. Przekonają się, że jesteś prawdziwą osobą, która ma uczucia i potrzeby i - tak! - niepowodzenia. Mówiąc w skrócie, dziecko dowie się, że jesteś bardzo podobny do niego. Powie sobie: „Mama wie, jak to jest się bać i być zmartwionym. Wie, kiedy się boję i kiedy jestem zmartwiony”.

Może to trochę przerażać rodziców, których wyćwiczono, żeby wyglądali na takich, którzy nad wszystkim panują i są «kompetentni». Jestem jednak przekonany, że ważne jest, aby nasze dzieci widziały naszą niedoskonałość. Moim zdaniem jest to najlepsza droga do wpojenia dziecku prawdziwej wiary w Boga. Kiedy dziecko dowiaduje się, że jego rodzice są naprawdę zależni od Bożej łaski i że potrzebują Bożej pomocy, przekona się, że Bóg jest bardzo realny i nie jest tylko «wierzeniem», o którym dyskutuje się jak o czymś abstrakcyjnym. Zawsze proponuję, żeby rodzice wspólnie z dziećmi modlili się, dzieląc się z serca płynącymi myślami i uczuciami. Modlitwa to wspaniały sposób porozumiewania się z dzieckiem w sprawach związanych z rzeczywistością życia.

Szczerość jest pewnym wyzwaniem, ale ufam, że warto podjąć to ryzyko. Oto niektóre powody:

  1. Dzięki naszej szczerości dzieci uczą się, że bycie niedoskonałym jest czymś normalnym. Błędy, smutki i niepowodzenia nie czynią z nas osoby dziwacznej czy gorszej. Wprost przeciwnie, tylko silna osoba przyznaje się do słabości.

2. Jeśli jesteś z dzieckiem szczery, masz ogromną szansę zbudować między wami poczucie intymności i silną więź rodzic-dziecko. Będąc szczery, obdarzasz dziecko swym zaufaniem, dopuszczasz je do swego prywatnego świata, do którego wstęp mają nieliczni. W rezultacie mówisz dziecku: „Ufam ci. Cenię twoje zdanie. Wiem, że dasz sobie radę”.

3. Szczerość daje okazję do dzielenia się z dzieckiem wiarą w Boga. Nie musisz jedynie mówić o modlitwie i zaufaniu do Boga. Możesz zachęcić dziecko, żeby pomodliło się razem z tobą. Nie ma lepszego podejścia do rzeczywistości.


Rodzice potrzebują planu gry

Oczywiste jest, że dzieci uczą się też na wiele innych sposobów, o których nie było mowy w tym rozdziale. Zwróciłem jednak szczególną uwagę na kolejność przyjścia dzieci na świat oraz na zachowania celowe i na modelowanie zachowań, aby podkreślić wagę uświadomienia sobie, że dzieci są odrębnymi indywidualnościami oraz że każde z nich odkrywa świat i uczy się go patrząc własnymi oczyma. Dyscyplina praktyczna opiera się na zrozumieniu wyjątkowości każdego dziecka, ale nie jest ona cudownym lekiem na wszystko. Dyscyplinę praktyczną oboje rodzice muszą realizować w sposób spójny i skoordynowany. Jeżeli tylko jedno z nich usiłuje wcielać ją w życie, skutki będą mizerne. Pewien mędrzec powiedział, że możesz zmylić dorosłego, ale nigdy nie zmylisz dziecka. Znając z praktyki tysiące takich przykładów, całkowicie się z nim zgadzam. Dzieci są niesamowicie spostrzegawcze. Jeżeli zauważą, że mama inaczej rozumie dyscyplinę niż tata, to zrobią wszystko, żeby doprowadzić do ich konfrontacji.

Darzę miłością wszystkie dzieci, ale miłość nie sprawia, że jestem ślepy. Dlatego z naciskiem powtarzam: „Zetknęliśmy się z przeciwnikiem, tylko tak się składa, że przeciwnik ten jest mały!”. Pod wieloma względami dzieci są naszymi przeciwnikami. Działają powodowane egoizmem i chęcią postawienia na swoim. Jeśli widzą choćby najmniejsze rozbieżności między mamą a tatą, znajdą sposób na wbicie między nich klina. Ostrzegam rodziców, żeby się mieli na baczności, bo w przeciwnym razie dzieci sprawią, że zrobicie lub powiecie coś, czego później będziecie żałować.

Kiedy tylko mam okazję, zachęcam rodziców, żeby w kwestii wychowywania mówili jednym głosem. W Liście do Filipian (2, 2) święty Paweł zachęca chrześcijan, żeby działali mając „te same dążenia, tę samą miłość i wspólnego ducha”. Gdy rodzice nie zgadzają się ze sobą, powinni to «załatwić» za zamkniętymi drzwiami. Przedyskutujcie sprawę, a kiedy wyjdziecie i będziecie rozmawiać z dziećmi oraz podejmować decyzje mające wpływ na ich życie, niech widzą, że się ze sobą zgadzacie.

Rodzina mieszka razem, ale każdy jej członek uczy się indywidualnie. Każde twoje dziecko postrzega świat z jedynej w swoim rodzaju perspektywy. Pierworodne widzi rzeczy inaczej niż dziecko urodzone jako ostatnie. To, które przyszło na świat między nimi, ma jeszcze inny, sobie tylko właściwy sposób postrzegania rzeczywistości. Bez względu na to, na którym szczeblu drabiny urodzeń stoją, możecie mieć pewność, że wasze dzieci będą testować, próbować i wykorzystywać wszelkie dostępne im środki, żeby zyskać możliwie największe wpływy. Są czujne i ani na chwilę nie spuszczają was z oczu. Co widzą w waszym domu? Właśnie tego się nauczą.

Zastanów się:

  1. W jaki sposób dzieci w twojej rodzinie powielają charakterystyczne cechy jedynaków lub pierwszych, środkowych i ostatnich pod względem urodzenia dzieci? Które najbardziej przypomina ciebie?

  1. W jaką próbę sił próbowały wciągnąć cię twoje dzieci?

  1. Jeśli dzieci przyjrzałyby się twojemu życiu w dniu wczorajszym, czego by się nauczyły?


Wypróbuj:

  1. Rozmawiaj z dziećmi szczerze o swych błędach i zmartwieniach. Zrób postanowienie, żeby powiedzieć dziecku o tym, co cię smuci.

  1. Spróbuj przewidzieć następne władcze zachowanie się twego dziecka. Bądź przygotowany na to, że podejmie ono kolejną próbę sił. Zapisz swoją reakcje.

  1. Zastanów się, czy faworyzujesz któreś z dzieci. Czy kolejność przyjścia na świat twoich dzieci ma wpływ na traktowanie ich przez ciebie? Czy to sprawiedliwe? Jeżeli coś nie gra, zaplanuj dokładnie, jak to zmienić.

  1. Opowiedz coś dzieciom. Może to być wymyślona przez ciebie historyjka albo prawdziwa historia z twego dzieciństwa. Możesz zawrzeć w tym opowiadaniu jakąś myśl przewodnią, jak na przykład: mówienie prawdy, przyjaźń, dzielenie się, kradzież, nieposłuszeństwo. To świetny sposób na przemycenie «reklamy» właściwego postępowania.



Rozdział 4

Dlaczego system nagród i kar nie zdaje egzaminu?

Większość z nas, wychowanych w domach tradycyjnych, doświadczyła najczęściej stosowanej metody kontrolowania dziecięcego zachowania, to jest metody nagradzania i karania. Oba te środki są wykorzystywane w kontaktach z ludźmi w każdym wieku i w każdej pozycji społecznej. Nagroda od dawna jest zachętą, by zmusić innych do zachowywania się tak, jak my tego chcemy. Jeśli nie jesteśmy w stanie zjednać ich sobie przez nagradzanie, to uciekamy się do karania.


Dlaczego taki system się wie sprawdza?

Niektóre teorie wychowania głoszą, że jeśli nagradzamy dobre zachowanie, a karzemy złe, to dzieci bardzo szybko pojmują różnicę i stają się aniołkami. Wielu rodziców trzyma się kurczowo tego rozróżnienia, lecz w praktyce obserwuję sporo przykładów na to, że ten system po prostu nie działa. Kary i nagrody mogły przynosić efekty dawniej, ale nie potrzeba specjalnej wiedzy psychologicznej, żeby dostrzec, iż w nowym tysiącleciu ta teoria raczej się nie sprawdza.

Istnieje ku temu kilka powodów. Chyba najważniejszym z nich jest silnie wyeksponowana demokratyzacja życia społecznego. Gdy tylko u dzieci rozwinie się zdolność rozumienia, zaczynają uważać, że są równe wszystkim - także rodzicom. Od przedszkola przez szkołę średnią i uczelnię wyższą dzieci uczy się, że stworzono je równymi i że mają prawo głośno wyrażać swoje opinie. Doszły nawet do wniosku, że mogą «domagać się swoich praw». Były przypadki rozpraw sądowych, w których dzieci z różnych powodów oskarżały własnych rodziców. A nawet wygrywały!

Istnieje oczywiście dobra strona takiej demokratyzacji. Bóg stworzył nas wszystkich jako jednostki. Z pewnością każdego kocha jednakowo, bez względu na jego wiek. Każdy z nas został przez Stwórcę obdarzony pewnymi niezbywalnymi prawami.

Ale gdy dzieci zaczynają wierzyć, że mają tyle samo władzy, co dorośli, i że nie muszą podporządkowywać się ich autorytetowi, zaczynają się poważne kłopoty. W wielu szkołach nauczyciele rozpaczają z powodu problemów z dyscypliną. A skąd biorą się problemy z dyscypliną? Z domu, w którym mama i tata poddali się i pozwolili małemu Festusowi rządzić.

Aby system nagród i kar był skuteczny, osoby nagradzane i karane muszą go akceptować. Rodzice i nauczyciele stale używają tego systemu i nadal będą go używać, ale problem polega na tym, że dzieci nie akceptują go bez zastrzeżeń. Mogą mu się podporządkować, lecz tak naprawdę nie pomaga im to w rozwoju i w dorastaniu.

Jeśli system nagród i kar przestał być skutecznym narzędziem dyscypliny, to co powinno zająć jego miejsce? Sądzę, że odpowiedź znajduje się w Liście do Efezjan, w którym jest mowa o „karności (dyscyplinie opartej na miłości)” (6, 4).

Święty Paweł przestrzegał rodziców przed wychowywaniem dzieci w sposób, który wywołuje niechęć i złość (do czego prowadzi system nagród i kar). Rodzice powinni zwrócić uwagę raczej na metody inne niż stosowanie nagród i kar, czyli na zachętę i dyscyplinę praktyczną.


Zachęta zamiast nagrody

Między zachętą a nagrodą istnieje subtelna, lecz istotna różnica. Jest pewne, że nagradzanie sprawdza się w przypadku małych dzieci. Powiedz przeciętnemu trzylatkowi, że dostanie lizaka, jeżeli zrobi, o co prosisz, a posłucha cię! Powiedz swojemu dwunastoletniemu dziecku, że dostanie pięć dolarów, jeżeli zrobi porządek w ogrodzie, a istnieje szansa, że to zrobi. Ale wcześniej czy później każdy rodzic zada sobie pytanie: „Czy chcę, żeby moje dzieci robiły wszystko w zamian za nagrody?”. Oto dlaczego moje dwunastoletnie dziecko powinno na przykład zrobić porządek w ogródku:


1. Jest członkiem rodziny.

  1. Ogródek trzeba posprzątać.

  1. Chcę, żeby było zaangażowane w sprawy rodziny i że by czuło się współodpowiedzialne za jej funkcjonowanie.


Jasne jest, że zapłacenie pięciu dolarów za uporządkowanie ogrodu jest zupełnie inną formą motywacji niż trzy wymienione wyżej. W końcu jest to dom nie tylko mamy i taty, ale całej rodziny. Wszyscy domownicy w nim mieszkają. Jeżeli chodzi o różnego rodzaju prace domowe, to może lepiej motywować dzieci do ich wykonania używając zachęt innych niż finansowe. Jeśli używacie systemu nagród jako głównego sposobu motywowania dzieci, to istnieje niebezpieczeństwo, że wychowacie «poszukiwaczy marchewek», czyli osoby, które ilekroć zrobią coś dobrego, właściwego lub godnego zauważenia, będą oczekiwać marchewki (nagrody).

Aby zilustrować, jak to działa, przejdźmy do przykładu dwunastoletniego Justina i pięciodolarowej «marchewki». Otóż Justin znakomicie wywiązuje się z podjętego zadania i otrzymuje pięć dolarów. Mama jest zadowolona, bo ogród jest uporządkowany, a Justin - bo ma o pięć dolarów więcej. Koniec problemu, nieprawdaż? Otóż nie! Jakieś siedem dni później Justin znowu posprzątał w ogrodzie i mówi:

- Mamo, a moje pięć dolarów?

Mama patrzy nieco zaskoczona i mówi:

- Justin, nie bardzo wiem, o czym mówisz. O co ci chodzi, kochanie?

- No jak to, mamo, tydzień temu dałaś mi pięć dolarów za posprzątanie ogrodu, a teraz znowu go posprzątałem. I chciałbym dostać pięć dolarów, które mi się należą.

Może mieliście do czynienia z podobną sytuacją u siebie w domu. Sprawa jest raczej oczywista. Jeżeli zaczniemy płacić dzieciom za obowiązki, które powinny wykonywać po prostu dlatego, że są częścią rodziny, to wkrótce okaże się, że to do niczego nie prowadzi. Nie przeczę, że czasem jest zasadne, aby dzieci otrzymały zapłatę za wykonanie jakiegoś specjalnego zadania. Jednak w pracy obserwuję, że powszechnym zjawiskiem jest to, że rodzice płacą dzieciom za wykonywanie wszystkich czynności związanych z utrzymaniem domu. Jeśli wpadłeś w taką pułapkę, to najwyższy czas, by z niej wyjść i porozmawiać o wprowadzeniu zasad, które na pierwszym planie stawiają samodyscyplinę, pokorę i pełnienie dobrych uczynków bez oczekiwania na uznanie wyrażone w zapłacie gotówką.


Zachęta eksponuje działanie

Nagroda i zachęta to dwa odrębne, choć bliskie sobie, pojęcia. Różnica między nimi istnieje przede wszystkim w podejściu rodziców do ich dzieci i w przyjętych w rodzinie podstawowych zasadach postępowania. Wróćmy jeszcze do Justina i ogrodu. Jak wobec dwunastolatka, który zrobił porządek w ogrodzie, zachowałaby się mama w domu, gdzie większy nacisk kładzie się na zachętę niż na nagrodę? Przede wszystkim nie machałaby marchewką. Po prostu poprosiłaby go o zrobienie porządku, ponieważ trzeba go było zrobić. Przypuśćmy, że Justin zrobił go, i to starannie. Co by zrobiła i powiedziała mama?

Sądzę, że reakcja osoby propagującej zachętę wyglądałaby mniej więcej tak: „Justin, dobra robota. Założę się, że jesteś z siebie dumny. Musiałeś włożyć w to sporo pracy! Ogród wygląda naprawdę świetnie. Doceniam twoją pracę. Dziękuję, kochanie”.

Jeszcze raz przyjrzyjmy się tym słowom. Zwróćmy uwagę, że nacisk położono na pracę, a nie na Justina. Mama nie mówi: „Jesteś grzecznym chłopcem, bo tak ładnie posprzątałeś”. Dobrze jest unikać utożsamiania bycia grzecznym lub dobrym z jakością pracy wykonanej przez dziecko. Przypuśćmy, że Justin wykonał pracę po łebkach (jest to całkiem możliwe w przypadku dwunastolatka). Jeśli wykonałby pracę źle, to nie znaczy, że on stałby się zły. Mama musiałaby uznać, że ogród jest nie do przyjęcia. Musiałaby spróbować zachęcić Justina, aby bardziej się postarał.

W naszym przykładzie Justin spisał się jednak dobrze i mama może mu to powiedzieć. Ale nie wiąże jego wartości jako człowieka z tym, co zrobił. Dziękuje mu, docenia jego pracę i dodaje, że ogród wygląda znakomicie. W ten sposób zachęca Justina do dobrego wykonywania innych prac po prostu dla satysfakcji, a nie dla pieniędzy lub dla jakiejś etykietki, która mówi, że jest dobry lub wartościowy.

Próbuję tutaj dotrzeć do tego, że musimy zrobić wszystko, co tylko jest w naszej mocy, żeby zachęcić nasze dzieci do rzetelnego wykonywania wszelkich prac i musimy pomóc im dostrzec, że są kochane nie tylko wtedy, kiedy wykonują polecenia. To, czy kochamy nasze dziecko i czy je akceptujemy, nie może być uwarunkowane jego postępowaniem. Dyscyplina praktyczna zawsze szuka miłości bezwarunkowej. Najwyższym wzorem jest dla nas sam Bóg, który kocha nas bezwarunkowo, miłością bezwzględną. Zawsze możemy do Niego przyjść, nawet wtedy, kiedy coś zawaliliśmy. Może bardziej prawdziwe jest stwierdzenie, że możemy do Niego przyjść zwłaszcza wtedy, kiedy coś zawaliliśmy.

W domu, w którym stosuje się zachętę i kocha się bezwarunkowo, dziecko styka się ze słowami i czynami, które niosą komunikat: „Kocham cię - bez względu na wszystko! Nie zawsze mi się podoba to, co mówisz albo robisz, ale moja miłość do ciebie nigdy się nie skończy”. Takie podejście różni się zupełnie od: „Kocham cię, jeżeli...” albo „Kocham cię, kiedy...” - innymi słowy: mama będzie kochać Justina, jeżeli posprząta ładnie ogród; mama będzie kochać Justina, kiedy posprząta ładnie ogród.

Jak stwierdza Josh McDowell w swojej świetnej książce Girers, Takers and Other Kinds of Lovers, kochanie dzieci „jeżeli i kiedy coś zrobią” nie jest właściwym sposobem kochania. McDowell zaznacza, że jedynym prawdziwym sposobem kochania jest po prostu kochanie. Bez żadnych «jeżeli», «kiedy» czy «ale». Po prostu w każdy możliwy sposób dajesz dziecku do zrozumienia, że je kochasz. Dzieci muszą wiedzieć, że są kochane bez względu na to, jak sobie radzą w różnych sferach życia.

Pamiętaj, że podstawową różnicą między nagrodą a zachętą jest to, że nagroda skupia się na dziecku:

O, jesteś naprawdę grzecznym chłopcem, że pozmywałeś. Masz tu pieniążka”.

O, jesteś naprawdę grzecznym chłopcem, że posprzątałeś u siebie. Możesz posiedzieć do dziesiątej”.


Podobne stwierdzenia jedynie utwierdzają dziecko w przekonaniu, że jest kochane, ponieważ robi pewne rzeczy. Za wszelką cenę unikajcie podobnych nonsensów. W zamian za to używajcie zachęty, która skupia się na zachowaniu dziecka. Reagując pozytywnie na zachowanie dziecka dajemy mu odczuć, że jest kochane bezwarunkowo.


Dyscyplina praktyczna wie jest kara.

Trudno nam odróżnić nagrodę od zachęty, lecz jeszcze trudniej jest oddzielić dyscyplinę od kary. Podobnie jak nagroda, kara skupia się na dziecku. I podobnie jak zachęta, dyscyplina skupia się na zachowaniu dziecka.

List do Efezjan uczy nas, abyśmy wychowywali dzieci „w karności, napominając jak [chce] Pan”. Ale co oznacza ta «karność (dyscyplina oparta na miłości)»? Słowa te zdają się sobie przeczyć. Chcemy okazywać dziecku naszą miłość, ale są okoliczności, kiedy musimy je zdyscyplinować. Moim zdaniem te dwa słowa idą w parze i mają sens, jeżeli rozumiemy, czym jest dyscyplina praktyczna. Odkryłem, że jest wiele sposobów na zdyscyplinowanie dziecka. Metody te mają sens, są bezpośrednie i szybkie i są ukierunkowane na działanie. Co ważniejsze, przynoszą o wiele lepsze rezultaty niż tradycyjne karanie.

Na przykład, mama rozmawia przez telefon, a sześciolatek zaczyna dokazywać. Jest głośny, kapryśny i wychodzi z siebie, żeby rozmowę mamy uprzykrzyć lub nawet uniemożliwić. Mama przez parę minut nie zwraca na niego uwagi, aż w końcu wybucha. „Przepraszam na moment, Marge, mam mały problem” - mówi. Łapie sześciolatka za szyje, wlepia mu kilka klapsów, tarmosi go i wtrąca do pokoju, krzycząc: „Siedź tu, dopóki się nie nauczysz, jak trzeba się zachowywać!”.

Co tak naprawdę zaszło podczas tej znajomo wyglądającej scenki? Mama starała się być cierpliwa, ale straciła panowanie nad sobą. W końcu sprawiła dziecku lanie, żeby je ukarać, i teraz siedzi ono w pokoju rozgoryczone, złe i zniechęcone. W jaki sposób moglibyśmy osiągnąć pożądany skutek stosując dyscyplinę praktyczną?

Powróćmy do pierwszej chwili, gdy maluch zaczął przeszkadzać mamie w rozmowie. To wtedy powinna była zareagować - szybko i zdecydowanie. Powinna była powiedzieć: „Marge, przepraszam na chwilę, muszę pomówić z Tylerem”.

Potem mama mogła była wziąć Tylera stanowczo, ale bez szarpania, i wyprowadzić do drugiego pokoju lub do ogrodu. Tak postępując zademonstrowałaby, że Tyler może dalej zachowywać się tak, jak się zachowywał, ale nie tam, gdzie mama rozmawia przez telefon. Mama mogła dać mu to do zrozumienia mówiąc po prostu: „Rozmawiam przez telefon i nie chcę, żebyś mi przeszkadzał. Pobaw się teraz sam; powiem ci, kiedy skończę, a jeśli będziesz czegoś potrzebował, to spróbuję ci pomóc”.

Zauważcie jednak, że nie ma tu mowy o biciu, a mama panuje nad swoimi emocjami. I przez cały czas Tyler byłby dyscyplinowany, a nie karany. I byłby to właściwy rodzaj dyscypliny. Jedno wiem, jeśli chodzi o sześciolatki: nie lubią być izolowane. Chcą słyszeć wszystko, co się dzieje. Ale dla dziecka absorbującego, które po prostu musi zadręczać mamę lub tatę, kiedy ci rozmawiają przez telefon, izolacja jest doskonałym środkiem dyscyplinującym.


Dlaczego karanie jest nieskuteczne?

Wychowując własne dzieci i doradzając innym rodzicom w kwestii wychowywania ich potomstwa przekonałem się, że dyscyplina zawsze ma przewagę nad karą. Gdyby kara miała poskutkować, nie trzeba byłoby karać dziecka więcej niż jeden raz za jedno przewinienie. Gdyby kara naprawdę skutkowała, dziecko wiedziałoby, jak ma postępować, już po pierwszym razie. Ale kara nie skutkuje. Nam się tylko wydaje, że skutkuje; jej efekty są doraźne, gdyż w głowie dziecka zbierają się myśli, takie jak: „Dobra, mamo, tym razem wygrałaś, ale ja ci jeszcze pokażę!”.

Karanie uczy dzieci, że my - ich rodzice - jako więksi i silniejsi, możemy ich przestawiać z kąta w kąt; że możemy wymusić na nich wykonanie naszej woli. A skoro nam to wychodzi, umacniamy się w przekonaniu, że wymuszanie naszej woli na dzieciach jest najzupełniej w porządku. W przypadku niektórych rodziców problem jest jeszcze poważniejszy. Żeby się usprawiedliwić, że mamy zbyt ciężką rękę, zawsze wracamy do naszego ulubionego hasła: „Dzieci, macie słuchać rodziców”. Ale wymuszanie własnej woli na dziecku nie jest zgodne z Pismem Świętym. Mówiliśmy już o znaczeniu słowa «rózga» w Piśmie Świętym i o tym, że ludzie nie tylko błędnie cytują Pismo („oszczędzaj rózgi, a zepsujesz dziecko”), ale i błędnie stosują to, co autorzy biblijni mieli na myśli, pisząc o rózdze (p. wyżej, rozdział drugi).

Nie znajdziemy lepszego przykładu stosowania dyscypliny niż postępowanie Jezusa w czasie Jego ziemskiego nauczania. Nigdy nie bił On swoich uczniów po głowie. Zawsze zwracał się do nich w sposób bezpośredni, był sprawiedliwy i stanowczy. Nigdy nie podnosił głosu ani nie wywoływał awantur, nigdy nie udzielał wymijających odpowiedzi. Ale zawsze dawał uczniom wybór. Pozwalał im, by sami uczyli się odpowiedzialności. Jezus był wzorcowym nauczycielem dyscypliny praktycznej.

Co prawda miał do czynienia z dorosłymi, a nam chodzi o dyscyplinowanie dzieci, niemniej jednak założenia są takie same. Dyscyplinowanie dzieci jest trudne i wymaga pewnych umiejętności. Jest to jeden z podstawowych powodów, dla których napisałem tę książkę. Chcę pomóc rodzicom przyswoić sobie umiejętność dyscyplinowania dzieci w każdej sytuacji. Chcę pomóc rodzicom okazywać dzieciom szacunek przy jednoczesnym wpajaniu im szacunku dla rodziców. Rodzice zawsze powinni starać się postępować tak, aby umacniać w dziecku gotowość do okazywania im szacunku. Dlaczego? Ponieważ nie tylko sprzyja to budowaniu rodziny, lecz także wzmacnia strukturę społeczeństwa.

Nie napotkałem w Piśmie Świętym zasady, która nie przyczyniałaby się do rozwoju ludzi i ich społeczności, jeśli chcą oni żyć w oparciu o te ogólnie przyjęte normy postępowania. Przykazanie wyraźnie mówi: „Czcij ojca swego i matkę swoją, a będziesz długo żył i będzie ci się dobrze powodziło na ziemi” (Wj 20, 12). A święty Paweł powtórzył naukę płynącą z tego przykazania: „Dzieci, bądźcie posłuszne w Panu waszym rodzicom, bo to jest sprawiedliwe. Czcij ojca twego i matkę - jest to pierwsze przykazanie z obietnicą - aby ci było dobrze i abyś długo żył na ziemi” (Ef 6, 1-3).

Jest jasne, że Słowo Boże podpowiada rodzicom, jak postępować mądrze. Jeżeli stosują się do tych wskazówek, to wszyscy żyją dłużej i są szczęśliwsi. Jeśli jednak nie bierzemy tych wskazówek pod uwagę lub uciekamy się do takich krańcowych zachowań, jak despotyzm czy pobłażliwość, to nie dzieje się najlepiej.

Jednym z podstawowych powodów, dla których karanie na dłuższą metę nie przynosi efektów, jest to, że Bóg nie przewidział karania w rodzinie. Kiedy Bóg zwraca się do swoich dzieci (wierzących), kładzie nacisk na karcenie, upominanie i dyscyplinę (zob. np. Hbr 12,5-11). Skoro Pan Bóg nas stworzył, to wie, jak z nami postępować. Wskazał na dyscyplinę, dzięki której uczymy się zachowywać i żyć w taki sposób, jaki Bóg mógłby zaaprobować.


Nauczenie dziecka wymaga czasu

Księga Przysłów przypomina nam: „Ćwicz młodego według potrzeby drogi jego; bo gdy się zestarzeje, nie odstąpi od niej” (22, 6). «Wyćwiczenie» dziecka oznacza poświęcenie czasu i energii na nauczenie go właściwego zachowania się w każdej sytuacji. Ale najważniejsze jest to, jak dziecko zachowuje się, gdy rodziców nie ma w pobliżu. Co powoduje, że dziecko zachowuje się właściwie, gdy nie ma przy nim mamy ani taty? Czy jest to lęk przed karą czy sumienie dziecka?

Jestem zdania, że jeśli w stosunku do dziecka kierujesz się zasadami dyscypliny opartej na miłości, to jego sumienie będzie kształtowane w taki sposób, że coraz większe będzie prawdopodobieństwo, iż zachowa się ono poprawnie również wtedy, gdy cię przy nim nie będzie. Ale żeby wychować je we właściwy sposób, musisz stosować zachętę i dyscyplinę, a nie nagrodę i karę. Rodzice, którzy uciekają się do nagrody i kary jako dwóch czynników motywujących zachowanie dziecka, tak naprawdę nie pomagają mu w kształtowaniu dobrego sumienia. W zamian za to dzieci uczą się: „Będę grzeczny, jak mama i tata są w pobliżu, ale jak sobie pójdą, to będę robił, co mi się podoba”.

Stosowanie dyscypliny praktycznej nie gwarantuje nam, że dziecko zawsze będzie małym aniołkiem, ale mogę zagwarantować, że zaowocuje większą szczerością i lepszym porozumieniem między wami.

Najlepszym sposobem na właściwe ukształtowanie sumienia dziecka jest nauczenie go odpowiedzialności. Odpowiedzialności uczymy poprzez dawanie wskazówek lub - jeśli wolimy - poprzez wprowadzanie zasad. Wskazówki wyznaczają pewną granicę i ważne jest, żeby dziecko rozumiało, gdzie ona przebiega i dlaczego została wyznaczona. Do nas, rodziców, należy spokojne dyscyplinowanie dzieci, z gotowością na przedyskutowanie z nimi przyczyn i skutków danej sytuacji.

Kolejnym ważnym etapem w procesie kształtowania sumienia dziecka jest wyjaśnienie mu pojęcia «przebaczenie». Musimy nauczyć dzieci przebaczać i dać im szansę na wyrażenie skruchy z powodu naruszenia zasad obowiązujących w rodzinie. Sami również musimy umieć wyrażać skruchę. Jedynym sposobem nauczenia dziecka mówić «przepraszam» jest używanie tego słowa przez nas samych. Dzieci zawsze uczą się przez naśladowanie przykładu rodziców. Uwierzcie mi, prawdę mówi stare porzekadło: „Dzieci zwracają o wiele większą uwagę na nasze czyny niż na nasze słowa”.

Księga Przysłów zawiera jeszcze jedną prawdę o uczeniu dzieci. Dosłowny przekład z hebrajskiego brzmi: „Ćwicz młodego według potrzeby drogi jego” (22, 6). Nie oznacza to, że masz pozwolić dziecku, żeby zawsze stawiało na swoim i robiło, co chce (pobłażliwość). Wspomniany fragment mówi, że każde dziecko jest inne. W rozdziale trzecim zwróciliśmy uwagę na fakt, że każde dziecko postrzega świat z własnej perspektywy. Ma określony temperament, określoną osobowość, reaguje na otaczający je świat i na różne wydarzenia w określony sposób.

Gdy mówimy o dyscyplinowaniu dzieci, musimy pamiętać, że każde stworzenie Boże zostało stworzone jako jedyne w swoim rodzaju. Każdy z nas jest inny. Nie jestem tak naiwny, żeby przypuszczać, że wszystkie metody dyscyplinowania będą tak samo skuteczne wobec każdego dziecka.

Niektóre dzieci mają silniejszą wolę i są bardziej aktywne, więc w danej sytuacji będą potrzebować innego środka dyscyplinującego niż dziecko, które jest mniej aktywne. Ucząc dziecko w sposób dla niego właściwy okazujemy mu, że jesteśmy świadomi jego odmienności i że każda sytuacja musi być rozpatrywana zgodnie z jego potrzebami i temperamentem. Dyscyplina praktyczna jest metodą dającą swobodę potrzebną do wychowywania dziecka w sposób dla niego najkorzystniejszy. Każde dziecko jest wyjątkowe. Oprzyj się pokusie porównywania swojej córki lub swojego syna z innymi dziećmi.


Od kieszonkowego do odpowiedzialności

Do nauczenia dziecka odpowiedzialności potrzeba nie tylko czasu, lecz także strategii. Jedną z najlepszych znanych mi strategii jest wykorzystanie kieszonkowego jako środka pomagającego w kształtowaniu u dzieci odpowiedzialności. Kieszonkowe to oczywiście stary wynalazek. Ale to, w jaki sposób kieszonkowe bywa wykorzystane i w jaki sposób jest dawane, może mieć ogromny wpływ na zachowanie się dzieci. Proponuję rodzinom, które przychodzą do mnie na konsultacje, żeby każde dziecko w rodzinie otrzymywało inną kwotę (chyba że macie bliźnięta). Wiek jest równie dobrym jak inne kryterium zróżnicowania wysokości kieszonkowego i logiczne jest, że im starsze jest dziecko, tym wyższe powinno być jego kieszonkowe.

Proponuję także, by kieszonkowe postrzegać jako część rodzinnego budżetu. Każde dziecko powinno mieć kieszonkowe, tak jak mama i tata mają pieniądze na cotygodniowy lunch. Kieszonkowe jest praktycznym i skutecznym sposobem na to, by nauczyć dziecko, jak sobie radzić z pieniędzmi, umacniając w nim poczucie własnej wartości. Bez względu na to, czy mamy sześć, czy sześćdziesiąt lat - kiedy słyszymy w kieszeni brzęk mówiący „Hej, mam własne pieniążki” - rośniemy we własnych oczach.

Kolejną oczywistą zasadą jest wypłacanie kieszonkowego co tydzień lub co miesiąc tego samego dnia. Powinno to być coś, czego dzieci mogą się regularnie spodziewać.

Obserwuję jednak, że rodzice często nie rozumieją jednej rzeczy, mianowicie tego, że każde dziecko powinno móc wydać te pieniądze na to, na co chce. Dawanie dziecku kieszonkowego i mówienie mu, jak ma je wydać, to powrót do despotyzmu, o którym była mowa w poprzednich rozdziałach. Despota podejmuje za dziecko wszystkie decyzje, łącznie z tymi, na co ma wydać - bądź co bądź własne - pieniądze. Wtedy dziecko nie ma okazji nauczyć się, jak posługiwać się pieniędzmi ani jak być odpowiedzialnym. Żeby nauczyć je odpowiedzialności, musisz stworzyć środowisko, w którym będzie ono czuło, że może bezpiecznie testować, odkrywać i uczyć się. Przyswojenie sobie niektórych zasad postępowania będzie trudne, a kieszonkowe to dobre narzędzie do rozpoczęcia tej nauki.

Za każdym razem, kiedy mówię o kieszonkowym, mówię też o odpowiedzialności. Ponieważ dziecko jest odpowiedzialnym członkiem wspólnoty domowej, powinno otrzymywać kieszonkowe. I ponieważ jest odpowiedzialnym członkiem rodziny, powinno mieć pewne obowiązki i zadania. Możecie określić te zadania siedząc przy rodzinnym stole lub podczas innej specjalnej okazji. Rodzice muszą jednak uważać, żeby kieszonkowe nie stało się odpowiednikiem zapłaty za wykonanie zadania. Dziecko zaś powinno zrozumieć, że ma pewne obowiązki. Powinno wiedzieć, że otrzymuje kieszonkowe tylko dlatego, że jest członkiem rodziny. Niemniej jednak kieszonkowe nie jest całkowicie bezwarunkowe. Jako odpowiedzialny członek rodziny, każde dziecko ma swoje zadania, polegające na tym, by pomagać rodzinie sprawnie funkcjonować.

Z jednej strony uważam, że dzieci powinny mieć swobodę wydawania kieszonkowego jak chcą, jednak z drugiej strony kieszonkowe powinno być wykorzystane jako okazja do nauczenia ich oszczędzania i zarządzania. W naszym domu dajemy dzieciom możliwość zaoszczędzenia pewnej kwoty. Jeżeli dziecko chce odłożyć pewną sumę w banku, powiększam tę kwotę o drugie tyle. Wpoiliśmy również dzieciom to, jak ważne jest oddawanie Bogu części swoich pieniędzy. Próbujemy unaocznić dzieciom, że najlepiej by było, gdyby część swojego kieszonkowego oddawały Bogu, część oszczędzały, a resztę wydawały wedle własnego upodobania.

W jaki więc sposób kieszonkowe staje się narzędziem uczącym odpowiedzialności? To bardzo proste. Wyobraźmy sobie, że dziecko dostaje kieszonkowe w wysokości dolara i za całą kwotę kupuje słodycze. Załóżmy jeszcze, że kupuje te słodycze towarzysząc mamie w zakupach w supermarkecie. Pamiętajcie o zasadzie: część Panu Bogu, część do banku, a reszta na własne przyjemności. Będzie to wymagało od was prawdziwej dyscypliny, żeby pozwolić dziecku kupić cukierki za siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt centów i je zjeść. Nie sugeruję, abyście pozwalali na to tydzień w tydzień, ponieważ w grę wchodzi tu coś więcej niż wydanie kieszonkowego - zdrowie i odżywianie. Sądzę jednak, że warto byłoby pozwolić dziecku przepuścić kieszonkowe w ten sposób przynajmniej przez kilka tygodni. Dzięki własnemu doświadczeniu nauczy się ono, że nie ma sensu być rozrzutnym i pierwszego dnia wydawać na cukierki pieniędzy przeznaczonych na cały tydzień. W ciągu tygodnia na pewno przyjdzie dziecku ochota na coś innego niż słodycze, ale nie będzie miało na to pieniędzy; i tutaj właśnie rodzice mają wspaniałą okazję do wykorzystania sytuacji jako nauczyciela i środka dyscyplinującego.

Oto kilka dni później jesteście w innym sklepie i dziecko pyta:

- Mamo, mogę kupić te gumę do żucia bez cukru?

Patrzysz dziecku prosto w oczy i mówisz:

- Oczywiście, Brian. Masz przecież kieszonkowe.

Ale Brian patrzy z zakłopotaniem i mówi:

- Ale mamo, całe kieszonkowe wydałem w poniedziałek.

- No cóż, kochanie - odpowiadasz. - Odłóż gumę i wrócimy po nią w sobotę. Kupisz ją sobie, jak dostaniesz następne kieszonkowe.

Powyższy przykład moim zdaniem pokazuje, jak można wykorzystać kieszonkowe jako strategiczne narzędzie do nauczenia dziecka odpowiedzialności. Kieszonkowe jest doskonałym sposobem nauczenia dziecka podejmowania mądrych decyzji na co dzień. Po kilku złych doświadczeniach większość dzieci uczy się, że nie należy wydawać rozrzutnie od razu całej sumy. Niektóre zaczynają nawet odkładać trochę na przysłowiową czarną godzinę.


Jak sprawić, żeby zadania były wypełniane

Nie lekceważ związku, jaki istnieje między kieszonkowym a przypisanymi dziecku zadaniami lub obowiązkami. Każde dziecko powinno od najwcześniejszych chwil mieć określone obowiązki domowe. Nawet trzylatek może pomóc w nakrywaniu do stołu. Oczywiście stół będzie wyglądał tak, jakby nakrywał go trzylatek, ale ważne jest, żeby dać dziecku możliwość wykonywania odpowiednich dla niego obowiązków.

Kiedy przydzielimy każdemu obowiązki, stajemy w obliczu problemu: Co się stanie, jeżeli dziecko nie wywiąże się ze swoich obowiązków i nie wypełni swoich zadań? W domach tradycyjnych, gdzie królują kary i nagrody, mama zabiera się za dziecko. Wrzeszczy, dopóki zadanie nie zostanie wykonane. Jeśli zaistnieje konieczność, ucieka się do silniejszych środków: szlaban na przyjemności, brak kolacji, a nawet lanie. Ale w domu, w którym stosuje się dyscyplinę praktyczną, na porządku dziennym są zachęta i dyscyplina. Jeżeli dziecko nie wywiąże się ze swoich zadań w wyznaczonym czasie, mama i tata szybko i spokojnie przystępują do rozwiązania sprawy. Jako przywódcy i szefowie w domu, muszą podjąć decyzję, jak należy postąpić. Jedna możliwość, to znalezienie kogoś, kto wykona owo zadanie. Na przykład, jeżeli mary Brian nie wyniesie śmieci, to może zrobić to jego siostra. Czy jest to narzucanie siostrze zadania? Raczej nie. Siostrzyczka dostanie za swój trud część kieszonkowego Briana!

Zwróćmy uwagę: W tym przypadku działa dyscyplina praktyczna. Brian traci część kieszonkowego, ale nie odebraliście mu pieniędzy, żeby go «ukarać». Po prostu zwrócił on te pieniądze do rodzinnego budżetu, żeby ktoś inny wypełnił jego obowiązek. Brian może postrzegać to jako karę, więc musicie stanowczo i delikatnie wyjaśnić mu, że kara nie ma tu miejsca. W budżecie domowym jest określona ilość pieniędzy i jeżeli istnieje konieczność wynajęcia kogoś, Brian musi dołożyć część kieszonkowego, żeby zadanie zostało wykonane. Jeżeli Brian jest spostrzegawczy, wkrótce nauczy się, że tracenie pieniędzy przez zapominalstwo, niedbalstwo czy wojowniczość nie jest dobrym sposobem postępowania. Nie koniec na tym; zobaczy również, jak jego pieniądze wędrują do brata lub siostry, a to naprawdę boli. Jest duża szansa, że Brian drastycznie zmieni swoje zachowanie i zacznie wykonywać swoje zadania na czas.

Przerzucenie obowiązku na siostrę jest w tym przypadku doskonałym sposobem, żeby rzeczywistość stała się nauczycielem. Czy nie na tym to wszystko polega? Jeżeli mama i tata nie pójdą do pracy, to nie dostaną pieniędzy. To proste.

Jestem pewien, że polem do przećwiczenia zachowań, które mogą być przydatne w dalszym życiu dziecka, powinien być dom. Musimy uczyć dzieci odpowiedzialności za swe czyny. W zbyt wielu domach nie robi się tego. Mama i tata zawsze znajdą się pod ręką, żeby przypomnieć, namówić, przekupić. Tak, być może polecenia zostają - w końcu - wykonane, ale za jaką cenę? Częścią tej ceny jest to, że rodzice bez przerwy narzekają, przed czym jasno przestrzega List do Efezjan. Większym zagrożeniem jest to, że poprzez ciągłe gderanie, namawianie i przekupywanie rodzice wpajają dzieciom, że kiedy rozpoczną one dorosłe życie, też zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie je popychał, motywował i nagradzał za ich zachowanie. A w życiu wcale tak nie jest. Możemy wyposażyć dzieci we wspaniałe, przydatne w życiu narzędzie, ucząc je odpowiedzialności i obowiązkowości. Możemy - jak mówi stare porzekadło - nauczyć je stać na własnych nogach.


Różnorodność i odpowiedzialność

Zanim zakończymy omawianie tematu obowiązków i odpowiedzialności, powinniśmy dobrze przyjrzeć się kwestii zróżnicowania zadań. Złą stroną obowiązków jest to, że muszą być wypełnione, a dobrą - że mogą się zmienić. Buford nie musi do końca życia wynosić śmieci. Kiedy dorośnie, zadanie to może przejąć jego młodszy brat lub młodsza siostra.

Prawdę powiedziawszy, wielu rodziców zaskakuję proponując im, by starszym dzieciom przydzielali mniej obowiązków. Moje rozumowanie jest następujące: Kiedy dziecko dorasta i idzie do szkoły średniej, musi sprostać o wiele większym wyzwaniom, takim jak nauka i zajęcia nadobowiązkowe. Sądzę, że prace domowe nastolatka powinno się ograniczyć, przerzucając ich część na dzieci młodsze. W przypadku wielu znanych mi rodzin ma miejsce coś odwrotnego. Starszym dzieciom narzuca się obowiązki i z roku na rok dowodzą one swojej odpowiedzialności, podczas gdy ich młodsze rodzeństwo ma tych obowiązków mniej.

Jeśli macie dzieci w wieku od kilku do kilkunastu lat, to zastanówcie się nad tym przez chwilę. Jakie obowiązki miał wasz szesnastoletni syn, kiedy miał dziesięć lat? Porównajcie je z obecnymi obowiązkami waszej dziesięcioletniej córki. Zauważyłem, że w wielu rodzinach, które do mnie przychodzą, jest tak, że kiedy dzisiejszy szesnastolatek był dziesięciolatkiem, miał więcej obowiązków, niż ma jego dziesięcioletnia dziś siostra.

Rodzice powinni modyfikować obciążenia związane z pracami domowymi i powinni mieć świadomość, że mają umożliwić młodszym dzieciom wniesienie własnego wkładu w życie rodziny na równi z pozostałymi jej członkami.

Jak już powiedziałem, nastolatkowie powinni być - jeśli to możliwe - mniej obciążeni zajęciami w domu, by mieć czas na naukę, dodatkowe zajęcia, sporty i wszystkie obowiązki związane ze szkołą średnią. Nie twierdzę, że nastolatkowie powinni siedzieć i nic nie robić, podczas gdy ich bracia i siostry wykonują wszystkie prace domowe. Poza tym zwolnienie nastolatków z niektórych obowiązków może okazać się niemożliwe. Być może nie mają brata ani siostry, którzy mogliby ich zastąpić, bądź istnieje jakiś inny powód. Jednakże rozsądną regułą, do której zastosowania usilnie rodziców namawiam, jest podzielenie obowiązków między rodzeństwem i jak największe odciążenie nastolatków, przy jednoczesnym wpajaniu młodszym dzieciom obowiązkowości i odpowiedzialności.

Naturalnie jeśli nastolatek zostanie uwolniony od części swoich obowiązków i zadań, musi on być odpowiedzialny za wykorzystanie swojego czasu. Marnowanie go, opuszczanie się w nauce, lenistwo są nie do przyjęcia. Porozmawiaj z nastoletnim dzieckiem o jego obowiązkach. Wytłumacz mu, że chcesz zmniejszyć jego domowe obowiązki po to, żeby mógł sprostać poważniejszym obowiązkom szkolnym.


Nigdy nie jest za późno, żeby wprowadzić zmiany

Pewnie zastanawiacie się, dlaczego tak dużo czasu poświęcam na wyznaczanie zadań i obowiązków. W wielu współczesnych domach, szczególnie na obszarach podmiejskich Ameryki, przydzielanie dzieciom obowiązków jest czymś niemal zapomnianym. Wielu dorosłych pamięta, jak dorastali w środowisku wiejskim, gdzie ich obowiązki były jasno określone. Zadania, jakie im powierzano, miały znaczący wpływ na sytuację rodziny, a nawet na jej budżet. Jednakże w obecnych czasach poszliśmy w innym kierunku: kształcenia i łagodnego traktowania dzieci. Łatwiej jest wynająć ogrodnika, niż zagonić Jasona, żeby wykosił trawnik. Z braku czasu, jak i z wygody nie stwarzamy dzieciom okazji, żeby nauczyły się w domu obowiązkowości i odpowiedzialności poprzez wypełnianie pewnych określonych codziennych lub cotygodniowych prac. Uważam, że ogromnym wyzwaniem dla współczesnych rodziców jest sprawiedliwe rozłożenie obowiązków rodzinnych na wszystkich członków rodziny. Obciążenia te mogą się od czasu do czasu zmieniać (na przykład, gdy dzieci podrastają), ale każdy powinien być za coś odpowiedzialny.

Jeśli uważacie, że należycie do tej kategorii rodziców, którzy nie przyłożyli się do stworzenia dzieciom okazji, aby nauczyły się odpowiedzialności poprzez wypełnianie obowiązków w domu, to nigdy nie jest za późno, żeby to naprawić. Ale proponuję, abyście zaczęli od drobnych zmian.

Siądźcie i przedyskutujcie to z dziećmi, pozwalając im wybrać zadania. Zróbcie listę wszystkich prac, jakie są do wykonania. Spiszcie wszystko i przydzielcie poszczególne zadania. Pozwólcie dzieciom wybrać zadania, ale jeśli się spierają i kłócą, będziecie musieli przydzielić je według własnego uznania, koniecznie z uwagą: „Spróbujemy w ten sposób i zobaczymy, jak to się sprawdzi”. Przypominajcie dzieciom, że wyznaczone obowiązki nie są karą dożywotnią i ich zakres może się zmieniać. Pamiętajcie, że chodzi wam o to, żeby nauczyć dzieci obowiązkowości i odpowiedzialności.

W tym rozdziale wiele miejsca poświęciłem obowiązkowości i odpowiedzialności. Przyglądaliśmy się różnicom między zachętą a nagrodą oraz między dyscypliną a karą. Może powinniśmy baczniej przyglądnąć się temu, jak dyscyplina praktyczna działa wtedy, kiedy dziecko nie słucha. Co się dzieje, jeżeli dzieci z nami nie współpracują? Mam ulubione powiedzonko, które cytuję na wykładach i w czasie sesji terapeutycznych: „Czasami musisz pociągnąć za dywan; niech się małe sępy powywracają”.

Rodzice zazwyczaj uśmiechają się, kiedy wyobrażą sobie swoje «małe sępy» powywracane. Oczywiście ostrzegam ich, że kiedy «ciągną za dywan», muszą to robić w sposób, który dziecko czegoś nauczy, a nie zrani. W następnym rozdziale dokładnie przyjrzymy się temu, jak należy «ciągnąć za dywan».


Zastanów się:

  1. Czym dyscyplina praktyczna różni się od systemu nagród i kar?

  1. W jaki sposób można zachęcić dziecko lub skorygować jego zachowanie, nie określając go mianem «dobry» lub «zły»?

Dlaczego jest to istotne?


Wypróbuj:

  1. Przećwicz słowa zachęty. Co powiesz zamiast «dobra dziewczynka» lub «dobry chłopiec»? Przećwicz sformułowania, które zachęcają, w których nie ma przypinania etykietek. „Dobra robota - teraz już wiesz, o co chodzi”.

  1. Podziel obowiązki. Jeśli dotąd tego nie zrobiłeś, podziel obowiązki rodzinne, przydzielając dzieciom stosowne zadania. Porozmawiaj o odpowiednim kieszonkowym.



Rozdział 5

Pociągnij za dywan; niech się małe sępy powywracają

Czyny przemawiają głośniej niż słowa”.

To powiedzenie stało się frazesem, ale - jak wszystkie frazesy - bywa prawdziwe, szczególnie w przypadku wychowywania dzieci. Nasze dzieci zwracają uwagę na to, co robimy, ale nie zawsze zwracają uwagę na to, co mówimy. Dlatego powtarzam: „Czasami musisz pociągnąć za dywan; niech się małe sępy powywracają”.

Jeżeli jesteś matką, możesz wzdrygnąć się, kiedy twój dar od Boga nazywam «małym sępem». I być może «pociąganie za dywan» bardziej przypomina karanie (i czyni pobojowisko) niż dyscyplinowanie. Proszę o chwilę cierpliwości. Jestem z Tucson, a my w Arizonie uważamy, że małe sępy są fajne - szczególnie te, które gnieżdżą się na huśtawce w naszym ogrodzie. Co do tego, że «pociąganie za dywan» jest karaniem i czyni pobojowisko - nie zgodzę się. Jest ono kluczem do tego, żeby dyscyplina praktyczna zdała egzamin. Pokażę wam dlaczego.

Kilka lat temu odbywałem sesje terapeutyczną z dziesięcioletnim Erykiem. Mieszkał on na wsi i ogromnie lubił zwierzęta. Bez zgody rodziców kupił (za własne pieniądze) od kolegi dwie małe świnki. Przyniósł świnki do domu i pokazał mamie, która oznajmiła mu, że musi się ich pozbyć. Eryk wypróbował na rodzicach wszystkie sztuczki: już wydał pieniądze i nie może ich odebrać, będzie się świnkami zajmował, wychowa je, sprzeda i nawet zarobi trochę pieniędzy i tak dalej.

Ale mama Eryka po prostu nie chciała się zgodzić, żeby świnki zostały w domu. Eryk uparcie obstawał przy tym, żeby pozwolono mu je zatrzymać. Kiedy cała sprawa z wolna zmieniała się w świńską aferę, rodzice Eryka przyszli do mnie na konsultacje.

Moja propozycja była szybka i krótka: pozbyć się świnek. Ich reakcja wspaniale ilustruje dylemat, w jakim stawiają się rodzice, którzy nie chcą «pociągnąć za dywan». Chcieli wiedzieć, w jaki sposób mieli pozbyć się świnek, które należały do Eryka. I dokąd mieli je zaprowadzić?

Sprowokowałem rodziców Eryka uwagą, że ich dziecko zachowało się nieodpowiedzialnie przynosząc do domu dwa zwierzaki bez ich zgody. Przypomniałem im, że jako jego rodzice, mają nad nim władzę. Jeśli dziecko przekracza granicę i swoimi czynami mówi: „Nie macie nade mną władzy - zrobię, co mi się podoba”, to rodzice muszą działać szybko i zdecydowanie - «pociągnąć za dywan».

Rodzice Eryka pojęli w czym rzecz i pozbyli się świnek. Nawiasem mówiąc, pozbyli się ich w dość łatwy sposób, znajdując inną rodzinę, która chciała je zabrać - za darmo. Oczywiście Eryk nie był zadowolony. Stracił pieniądze, jakie wydał na świnki. I być może to była najlepsza nauczka w całym tym zajściu. Była to konsekwencja, na której poniesienie rodzice musieli przystać.

Gdy Eryk wrócił do domu i odkrył, że świnek nie ma, był wściekły. Naprawdę szalał. Ale (rodzice powiedzieli mi to później) to «pociągnięcie za dywan» rzeczywiście zwróciło uwagę Eryka. Doprowadziło do pozytywnych zmian w jego zachowaniu.

Jestem pewien, że zdążyliście się domyślić, że incydent ze świnkami nie był jedynym występkiem w życiu Eryka. Próbował on już wielokrotnie udowodnić, że «może postawić na swoim». Rodzicom Eryka nie było jednak łatwo patrzeć, jak stracił on wszystkie pieniądze, jakie zarobił pomagając w ciężkich pracach na sąsiedniej farmie. Niemniej jednak była to doskonała lekcja, nawet jeśli nie przyszła łatwo. Rodzice okazali wielką cierpliwość, starając się przekonać syna, żeby pozbył się świnek. Istniało spore prawdopodobieństwo, że chłopak będzie mógł oddać je na farmę, skąd pochodziły. Jego kolega mógł nawet zwrócić za nie pieniądze. Ale Eryk tak się upierał, żeby postawić na swoim, że nawet nie próbował ich oddać; i zapłacił za to.

Mimo że «wyciągnięcie dywanu» spod Eryka było rzeczą przykrą, to był to najlepszy sposób, w jaki rodzice mogli zastosować dyscyplinę (i okazać mu miłość). W swojej pracy i podczas prowadzonych w całym kraju wykładów miałem okazję przekonać się, że rodzicom wmówiono wiele rzeczy. Słyszeli opinie psychologów, że psychika dziecka jest tak delikatna, że nie wolno go w żaden sposób krzywdzić ani ranić. Zgadzam się z tekstem Listu do Efezjan. Nie powinniśmy dzieci zniechęcać ani „pobudzać ich do gniewu” (Ef 6, 4). Ale twierdzenie, że dzieci są za delikatne, by czerpać naukę z dyscypliny opartej na miłości, jest niemądre.

Jak wspomniałem w rozdziale poprzednim, dzieci nieustannie sprawdzają swoich rodziców. Nie testują nas z czystej złośliwości; tak naprawdę to chcą tylko wiedzieć, czy nam na nich zależy. Jeśli jesteśmy stanowczy i dowodzimy, że zależy nam na nich, to może im się to nie podobać, ale będą nas szanować i cenić. Powtórzę jeszcze raz: Stanowcze dyscyplinowanie to nie jest karanie. W tej konkretnej sytuacji z Brykiem i świnkami utrata pieniędzy (nie mówiąc o stracie świnek) była doskonałą nauczką. Niestosowne - i prawdopodobnie mało skuteczne - byłyby krzyki, wyzwiska lub bicie. I ten moment jest równie dobry jak każdy inny, żeby powiedzieć o najbardziej tradycyjnej formie «dyscypliny», czyli o karach cielesnych. Zastanawiacie się może, czyje aprobuję. Czytajcie dalej.


Czy pociągniecie za dywan» wymaga klapsa?

Owszem, uważam, że lanie pasuje do mojej teorii pociągania za dywan. Ale lanie może być stosowane tylko w odpowiedniej sytuacji. Na przykład klaps w pupę może być dobrym środkiem dyscyplinującym wobec dzieci w wieku od dwóch do siedmiu lat, kiedy są one absolutnie uparte i zbuntowane.

Ostrożnie jednak z biciem dzieci poniżej dwóch lat. Moim zdaniem dzieci półtoraroczne lub młodsze w ogóle nie powinny być bite. Takie małe dziecko nie rozumie, co się dzieje. Tak naprawdę to dzieci w wieku poniżej półtora roku nie posiadają jeszcze wykształconego w pełni myślenia pojęciowego. Nie rozumieją znaczenia słowa «nie». (Tak, wiem, wydaje się, że rozumieją, ale o wiele lepiej rozumieją wyraz twojej twarzy). Kiedy mówisz do półtorarocznego dziecka: „Chodź tutaj”, to jest to skuteczny sposób na to, żeby pobiegło w odwrotnym kierunku. Dzieci w tym wieku są przekorne, to znaczy, że lubią postępować odwrotnie niż im proponujemy. Pokazanie zabawki albo przytulanki jest bardziej odpowiednim sposobem przywołania dziecka do siebie.

Kiedy dzieci osiągną wiek dwóch lat, zaczynają myśleć koncepcyjnie. Wyrastają również z etapu przekory. Wiele matek nie zgodziłoby się ze mną, ponieważ one dobrze wiedzą, co to jest «straszny dwulatek». Niemniej jednak w wieku dwóch i więcej lat większość dzieci rozumie prośbę: „Chodź tutaj”, chociaż dziecko może być przekorne i nie posłuchać. Wszyscy znamy sytuacje, kiedy dziecko zmusza nas do gry w otwarte karty. Jednak idę o zakład, że w sytuacji, gdy wygrać może albo rodzic, albo Festus, górą będzie rodzic. Jeżeli konieczne jest lanie, to trzeba je sprawić. Obserwując różne rodziny zauważyłem, że jeżeli mały Festus postawi na swoim, to gra jest skończona i całe dyscyplinowanie idzie na marne.


Dobre i złe sposoby sprawiania lania

Istnieją jednak dobre i złe sposoby sprawiania lania. Napisano o tym całe tomy, ale przedstawię tutaj niektóre podstawowe zasady.

Istotne w czasie sprawiania dziecku lania jest panowanie nad własnymi emocjami. Mimo że słowa zdają się temu przeczyć, lanie to coś, co musi być robione z miłością. To prawda, że w trakcie dawania lania możecie nie czuć się bardzo kochającymi rodzicami, ale żeby okazać miłość, trzeba okazać opanowanie.

Istnieje przepaść między jednym lub paroma dobrymi klapsami a biciem dziecka w ataku furii, czemu zazwyczaj towarzyszą krzyki i ubliżanie.

Drugą podstawową zasadą, którą należy stosować przy dawaniu lania, jest coś, co nazywam «czasem pojednania». Niektórzy autorzy książek o dyscyplinie i wychowaniu wykazują, iż kiedy dziecko dostanie lanie, czuje, że dług został spłacony i że sytuacja została wyjaśniona, a rachunki wyrównane. Nie czuję się zbyt pewnie poprzestając na tym. Uważam, że jeżeli dajesz dziecku lanie, to masz obowiązek dokładnie mu wyjaśnić, dlaczego je dostało. Następnym obowiązkiem jest wysłuchanie dziecka. Moment zaraz po otrzymaniu lania może być dobry, żeby dziecko opowiedziało o swoich emocjach: Co je doprowadziło do złości, co sprawiło, że powiedziało to, co powiedziało, lub że zrobiło to, co zrobiło, i tak dalej. Rodzic, podobnie jak dziecko, może z takich sytuacji wynieść korzyść. I może przekonać się, że działał pochopnie i być może sprawił lanie ze złego powodu. Jeśli tak było, rodzic winien jest dziecku natychmiastowe przeprosiny.

Jednak kluczem do pojednania jest kontakt fizyczny. Przytul dziecko i opowiedz mu o tym, co czujesz. Wyjaśnij, co cię zmartwiło. Wytłumacz, co cię rozzłościło i dlaczego lanie było konieczne. I wytłumacz dziecku, czego oczekujesz od niego w przyszłości.

Możliwe, że dziecko będzie chciało przeprosić lub okazać skruchę. Może powiedzieć coś takiego: „Mamusiu, przepraszam”. Jeśli tak się stanie, dodaj mu otuchy, okazując mu czułość i miłość. Możesz powiedzieć, że tobie jest również przykro, ale że miałaś obowiązek dać mu lanie, żeby go nauczyć, jak ma postępować.

Zawsze staraj się dodać dziecku otuchy, szczególnie gdy jest w wieku od dwóch do siedmiu lat. W trakcie «pojednania» powiedz mu, że je kochasz. Wytłumacz, że będą jeszcze sytuacje, kiedy będzie postępował niewłaściwie, ale nawet wtedy nie przestaniesz go kochać i troszczyć się o niego.

To tyle, jeżeli chodzi o ogólne zasady dotyczące bicia. Ale wielu rodziców chciałoby wiedzieć, kiedy i dlaczego powinni sprawiać lanie. Uważam, że lanie jest szczególnie pomocne w przypadku małych dzieci, kiedy w grę wchodzi ich bezpieczeństwo. Na przykład, dwuipółlatek może ciągle podchodzić za blisko krawędzi basenu lub innego niebezpiecznego miejsca. Jeżeli umyślnie nie przestrzega maminego polecenia, to sprawienie mu lania i odsunięcie go w bezpieczne miejsce może okazać się bardzo skuteczne.

Jeżeli powtórzy swe złe zachowanie, być może konieczne będzie powtórne lanie i odizolowanie go od basenu poprzez zatrzymanie go w domu.

Te same zasady obowiązują w przypadku dzieci, które bez przerwy wbiegają na ulicę i nie słuchają przestróg, żeby były ostrożne. Niektórzy specjaliści od wychowania radzą, żeby nigdy nie bić dziecka ręką. Radzą, żeby użyć linijki lub kijka. Nie zgadzam się z takim podejściem. Wierzę, że miłość i dyscyplina idą ręka w rękę (zamierzona dwuznaczność). Księga Przysłów (13,24) mówi, że jeżeli kochasz swoje dziecko, to je dyscyplinujesz. Ta sama ręka, która przeprowadza dziecko przez ruchliwą ulicę, musi czasem wyegzekwować posłuszeństwo, żeby pomóc dziecku pojąć pewne rzeczy.


Zadbaj o to, żeby dzieci czuły się kochane

Zarówno lanie, jak i każda inna forma dyscyplinowania są bardziej skuteczne, jeżeli dziecko czuje się kochane. Podoba mi się rada umieszczona w książce Larry’ego Tomczaka God, the Rod, and the Child’s Body (Bóg, rózga i ciało dziecka). Muszę przyznać, że początkowo tytuł mnie odrzucił, ale traktowanie przez autora kwestii bicia jako „sztuki czułej troski” ma sens. Tomczak udziela praktycznych porad, jak sprawić, żeby dziecko czuło się kochane. Obejmują one następujące kwestie:


1. Upewnij się, że postrzegasz dziecko tak, jak Bóg je postrzega - jako „dar”, „nagrodę” i „strzały w kołczanie” (Ps 127, 4) - a nie jako zaburzenie, przypadek czy «wakacje podatkowe».

2. Szanuj dziecięce podejście do życia. Nie traktuj się niezbyt poważnie. Odkryj na nowo zabawę. Razem ze swym dzieckiem chodź na bosaka po mokrej trawie. Wsiądź na karuzele. Odegraj historyjkę, zamiast ją tylko przeczytać.

3. Podtrzymuj z dzieckiem kontakt wzrokowy. Dziecko posiada silną potrzebę skupiania na sobie uwagi; kiedy jest w centrum zainteresowania, czuje się szanowane, ważne i kochane. „Tatuś (mamusia) naprawdę troszczy się o mnie... o to, co mówię... o to, co robię”.

4. Wyrażaj swoją miłość poprzez gesty. Regularne przytulanie, całowanie, siadanie blisko siebie, czochranie włosów, łaskotanie, opieranie się o siebie, obejmowanie... są absolutnie konieczne do zapewnienia dziecku bezpieczeństwa emocjonalnego i podbudowania jego samooceny. Gesty te wyrażają myśl: „Lubię cię i lubię z tobą być”. To są cegiełki budujące silną, zdrową więź emocjonalną.

5. Wyćwicz się w umiejętności słuchania. Słuchanie wymaga samodyscypliny, szczególnie w odniesieniu do dzieci, które potrafią sto razy opowiedzieć tę samą historyjkę o Kubusiu Puchatku. To wymaga oczu, uszu, umysłu i serca. To oznacza klękanie, by znaleźć się na ich poziomie i nawiązać kontakt wzrokowy. Ważne jest, abyśmy jako rodzice reagowali na uczucia dziecka. Odżywki takie jak: „Nie teraz, jestem zajęta” albo „Powiesz mi później” dają dziecku do zrozumienia: „Nie jestem dla mamusi i tatusia tak ważny, jak inne rzeczy”.

6. Spędzajcie razem czas. Nic nie zastąpi czasu regularnie spędzanego razem na robieniu zwykłych rzeczy (takich jak jedzenie, praca, spacer, modlitwa, jazda samochodem, pływanie, zakupy) lub na «tworzeniu wspomnień» i robieniu rzeczy niezwykłych (wizyty w zoo, w sklepie ze zwierzętami, w parkach rozrywki lub odwiedzenie kogoś znajomego w szpitalu; gry planszowe, gra w piłkę, piknik, kemping, jazda na rowerze, wspinaczka, sklejanie modelu samolotu, szycie ubranka dla lalki, wizyty w muzeach, zwiedzanie pobliskiej remizy strażackiej i wizyta w biurze tatusia).


Szczególnie podoba mi się to, co Larry Tomczak mówi o słuchaniu i spędzaniu wspólnie czasu. Spędzanie czasu z dziećmi tworzy niesamowite wspomnienia. Dziecko w okresie rozwoju jest bardzo chłonne. Postaraj się codziennie dawać dziecku wspaniały prezent: siebie! I słuchaj. Wszyscy rodzice spoglądają wstecz i zdają sobie sprawę z tego, jak szybko czas ucieka. Wykorzystaj go mądrze. Słuchaj swoich dzieci, kiedy są małe, a będziesz mógł się spodziewać, że kiedy będą starsze, też będą z tobą rozmawiać!


Szacunek obustronny

Bicie może być sposobem na dyscyplinowanie dziecka, ale upewnij się, że robisz to z troską o to, aby się poprawiło, a nie tak, że może poczuć się odrzucone. Jak mówi Larry Tomczak, jeżeli uznasz, że konieczne jest sprawienie dziecku lania, to nie rób tego tak, żeby je poniżyć czy skrępować, albo w sposób okrutny czy gwałtowny.

Mimo że bicie jest pewną metodą dyscyplinowania, to uważam, że aby pomóc dziecku coś zrozumieć, raczej nie powinno się zaczynać od «pociągnięcia za dywan». Sądzę, że najlepszym nauczycielem życia są rzeczywiste doświadczenia. Nie twierdzę, że lanie nie jest rzeczywiste, ale moim zdaniem życie podpowiada wiele innych sposobów stosowania dyscypliny praktycznej.

Takim sposobem jest na przykład wykorzystanie możliwości dokonywania wyboru: Pozwól dzieciom wybierać. Wiele przepychanek między rodzicami a dziećmi wynika z walki o władzę. W stosunkach rodzic-dziecko zdarza się, że występuje różnica zapatrywań. Mama każe Megan założyć tę sukienkę, a Megan mówi, że jej nie założy. Mama mówi, że mają założyć, a Megan znów się sprzeciwia. I wojna gotowa.

Jak można uniknąć podobnej utarczki? Jak mama powinna nauczyć córkę, żeby szanowała wolę rodziców? Oczywista odpowiedź jest taka: Niech mama sama okaże córce trochę szacunku. A jak może to zrobić bez narażenia na szwank swego autorytetu? Jedna możliwość to posegregowanie ubrań Megan: ubrania do szkoły i do zabawy są po jednej stronie, a ubrania do szkoły niedzielnej, do kościoła i na specjalne okazje - po drugiej. Wtedy Megan może wybierać i czuje, że ma pewną kontrolę nad własnym życiem.

Można przy tym sortowaniu ubrań posunąć się jeszcze dalej i podzielić rzeczy szkolne na kilka kategorii, a ubrania do zabawy umieścić też w osobnej kategorii.

Dokonując posezonowego przeglądu dziecięcej garderoby możesz odłożyć rzeczy, które są za małe bądź już nie pasują z innych względów. Możesz zaangażować w to dziecko.

Poprzez takie proste działania pozwolisz dziecku podejmować coraz więcej samodzielnych decyzji. Możliwość dokonywania samodzielnych wyborów wzmocni jego samoocenę i pewność siebie. Dziecko czuje się szanowane i w zamian za to bardziej szanuje rodziców. Jeżeli rodzice dadzą dziecku trochę swobody w wyborze ubrania, to dziecko często samo przyjdzie pokazać, jak się ubrało, i poprosi rodziców o aprobatę. Jest to tylko prosty przykład podstawowej zasady: Jeżeli dobrze wywiązujemy się z roli rodziców i mądrze korzystamy z naszego autorytetu, to nasze dzieci będą szanować nas i nasze zdanie.


Nie żądaj szacunku - zaskarb go sobie

Jest pewne, że szacunku dziecka nie zdobywa się w oparciu o jedno proste działanie, jakim może być na przykład pozwolenie dziecku na decydowanie o tym, w co się ubierze. Podobnie jak większość rzeczy w życiu, zyskanie sobie szacunku nie jest łatwe. Rodzice muszą być świadomi i tego, że nie mogą żądać szacunku od swoich dzieci. Och, przypuszczam, że uważacie, iż możecie go żądać i wskazujecie na szósty rozdział Listu do Efezjan, który jasno mówi, że dzieci mają szanować swoich rodziców. Ale niekoniecznie wywrze to wrażenie na małym Snookie czy Cletusie. Żeby zdobyć szacunek drugiej osoby (a trzeba pamiętać, że nasze dziecko jest osobą), trzeba na niego zapracować. Nie da się przyrządzić szacunku w kuchence mikrofalowej - potrzeba na to czasu.

Pamiętam, jak pewnego razu odwiedziłem piętnastoletnią dziewczynkę, która usiłowała popełnić samobójstwo. Jej rodzina skontaktowała się ze mną niezwłocznie i poprosiła o złożenie jej wizyty. Odwołałem inne zajęcia i poszedłem prosto do szpitala. Kiedy zbliżałem się do jej pokoju, w mojej głowie tłoczyły się pytania: Dlaczego dziewczyna chciała odebrać sobie życie? Jakim przeszkodom i problemom musiała stawić czoło?

Kiedy znalazłem się w jej pokoju, zastałem śliczną dziewczynę, która była zupełnie rozbita, pogrążona we łzach i głębokiej depresji. Zapytałem, czy wie, kim jestem. Potwierdziła. Usiadłem obok niej przy łóżku i po prostu zapytałem:

- Czy chcesz o tym porozmawiać?

Nie odpowiedziała. W zamian za to wpatrywała się w sufit, a wyraz jej twarzy mówił jasno: „Nie, nie chcę o tym rozmawiać”.

Wyczułem, że sprawdza, czy naprawdę mi na niej zależy, czy też zostałem przysłany przez rodziców w charakterze szpiega.

- Jeżeli nie chcesz, to nie musimy o tym rozmawiać - powiedziałem. - Tak naprawdę to nie musisz się ze mną spotykać ani mnie tutaj znosić, ale martwię się o ciebie i o twoją rodzinę i jeżeli jest coś, co mógłbym zrobić, to chcę to zrobić.

Mówiłem dalej i opowiedziałem jej trochę o swoim życiu. Podzieliłem się z nią paroma prywatnymi przemyśleniami o nastolatkach, z którymi pracowałem, i o problemach, jakie widziałem w rodzinach. Kiedy mówiłem, przestała płakać i zaczęła na mnie patrzyć. O mało nie roześmiałem się na głos, bo wiedziałem, że nawiązanie kontaktu wzrokowego z tą nieszczęśliwą dziewczyną było przełomem. Kiedy tak rozmawialiśmy i dawałem jej do zrozumienia, że jej nie potępiam, zaczęła się otwierać. I kiedy zaczęła dzielić się tym, co w niej było, wyszło rzecz jasna na jaw sporo wrogości i złości. W czasie naszej rozmowy wrogość i złość częściowo uleciały i na koniec zapytałem ją, czy mogę przyjść nazajutrz, żeby ją zobaczyć.

- W porządku - odrzekła i pomachaliśmy sobie na do widzenia.

Wróciłem nazajutrz i wyglądała trochę lepiej. Wydawała się być w trochę lepszym humorze, ale ciągle w depresji. Kończąc naszą drugą rozmowę wyraźnie podkreśliłem, że nie musi ze mną więcej rozmawiać ani mnie oglądać. Sama miała o tym zdecydować. Chciałem ją odwiedzać, ale pod warunkiem, że będę mógł jej pomóc.

Wtedy zadała mi pytanie:

- Jak pan uważa, co powinnam zrobić z moim problemem?

W tym momencie wiedziałem, że przebiłem się przez wszystkie zapory. Teraz pytała mnie o zdanie. Zadając to pytanie mówiła: „Cenię twoją opinię. Powiedz mi, co ty o tym sądzisz”.

W końcu zaskarbiłem sobie szacunek dziewczyny. Zrobiłem, co należało, i teraz chciała wiedzieć, co moim zdaniem powinna zrobić. To właśnie jest szacunek.

Łatwo byłoby tak po prostu wejść do niej i być bardzo «profesjonalnym». Łatwo byłoby jeszcze bardziej pogłębić jej poczucie winy, które i tak już odczuwała. W zamian za to musiałem być łagodny, delikatny i rozumiejący. Musiałem jej pokazać, że mi na niej zależy, i tak naprawdę było!

Koniec tej historii jest pomyślny. Młoda dama przemyślała sobie wszystko, przezwyciężyła pewne przeszkody, które stały na jej drodze, i w stosunkowo krótkim czasie poczyniła spore postępy.

W pewnym sensie oczywiście łatwiej jest terapeucie zdobyć szacunek zdesperowanej nastolatki w szpitalu niż rodzicowi zdobywać szacunek małego Festusa (czy małej Zeldy) przez 24 godziny na dobę i 365 dni w roku. Ale można i trzeba to osiągnąć. A jednym ze znaków sygnalizujących, że zdobyłeś szacunek dziecka, są słowa: „Hej, mamo (tato), co o tym myślisz?”.

Rzecz jasna, nie zawsze będziesz się z dzieckiem zgadzać. Ale dopóki macie dla siebie miłość i szacunek, wasza więź będzie się umacniać. Często mówię rodzicom małych dzieci, że to dobra pora na budowanie wzajemnego szacunku. Będzie to jak oszczędności w banku, które przydadzą się, gdy twoje dziecko stanie się nastolatkiem i tarcia między wami zaczną się nasilać.


Od dawania wyboru do pociągania za dywan

Możecie zapytać: „Co ma wspólnego budowanie szacunku i dawanie wolnej ręki z «pociąganiem za dywan»?”. Bardzo wiele, jak pokazuje poniższy przykład.

Wybory muszą być dokonywane we właściwym kontekście. Przecież nie dyskutujesz z dwunastolatkiem o tym, czy może prowadzić wasz samochód. Nie mówisz sześciolatkowi, że może wybierać, czy chce się pobawić samochodzikiem-ciężarówką czy bronią tatusia. Ale dzieci mogą same podejmować wiele spośród drobnych decyzji, jeśli tylko pozwolimy im na to. Możemy dziecku dać wybór, co chciałoby zjeść: „Matthew, masz ochotę na kanapkę z tuńczykiem czy na kanapkę z masłem orzechowym i galaretkę?”

Dajemy Matthew wybór, ale uczymy go, że kiedy już podjął decyzję, nie ma prawa jej zmienić. Jeśli chcemy zastosować dyscyplinę praktyczną, musimy pokazać Matthew, że jeżeli zmieni zdanie, to spowoduje to pewne konsekwencje. Tak jest w życiu. Innymi słowy, musimy wymagać, żeby był odpowiedzialny za swój wybór.

A co się dzieje w wielu domach? Typowa scenka jest taka: Kiedy Matthew wybierze kanapkę z masłem orzechowym i galaretkę, a mama to wszystko przygotuje, on zmienia zdanie i chce kanapkę z tuńczykiem. Więc mama zabiera kanapkę z masłem orzechowym i galaretkę (i próbuje zachować je na następny dzień) i posłusznie robi kanapkę z tuńczykiem.

Czego mama uczy Matthew pozwalając mu zmienić zdanie? O ironio, uczy go nieodpowiedzialności, ponieważ sama postępuje nieodpowiedzialnie. Oto wspaniała okazja, żeby rzeczywistość wpłynęła na życie Matthew i nauczyła go zasady, z której będzie mógł korzystać przez całe życie. Chodzi mi o rzecz następującą: Daj Matthew wybór między zjedzeniem tego, co wybrał najpierw (kanapka z masłem orzechowym i galaretka), a niejedzeniem w ogóle. Jeżeli Matthew postanowi nie jeść kanapki z masłem orzechowym i galaretki, nie wmuszaj w niego. Odstaw to i spróbuj zachować na później. Ale dla Matthew lunch już się skończył. Może się teraz pobawić albo robić to, na co ma ochotę, ale nic innego do jedzenia nie dostanie.

Matthew może wzruszyć ramionami i iść się bawić, ale wkrótce rzeczywistość da mu nauczkę. Da o sobie znać w postaci głodu.

Przed kolacją - być może nawet sporo przed kolacją - Matthew zjawi się z powrotem w kuchni biadoląc, jaki jest głodny. To istotny moment z przynajmniej dwóch powodów: 1° Mama może poczuć ukłucie winy i współczucia dla syna, ale musi się modlić o wytrwałość i nie może się poddać. 2° Musi wyjaśnić synowi, dlaczego nie może on nic dostać do jedzenia do czasu kolacji. Musi powiedzieć mu jasno i prosto, że podejmowanie decyzji jest ważne - nawet w tak prostych sprawach, jak wybór kanapki. Może powiedzieć coś w rodzaju: „Tak, wiem, że jesteś głodny. Skoro nie jadłeś lunchu, musisz być głodny jak wilk! No to masz szczęście. Zjemy kolację za jakieś dwie i pół godziny, jak tylko tatuś wróci z pracy. Idź się teraz pobawić i do zobaczenia o wpół do siódmej”.

I tak oto, trzymając się za brzuch, Matthew wraca do zabawy głodny. Może uronić łzę lub dwie albo przynajmniej powiedzieć, jaka mama jest okropna. Ale teraz nadszedł czas, żeby dokończyć «pociąganie za dywan», które zaczęło się w porze lunchu, kiedy mama zabrała kanapkę z masłem orzechowym i galaretkę, ale odmówiła zrobienia kanapki z tuńczykiem. Teraz, kiedy Matthew musi przez kilka godzin stawiać czoło prawdziwemu głodowi, dywan faktycznie został pociągnięty.

I czego nauczy się Matthew? Nauczy się, że decyzja, by nie zjeść tego, co przygotowała mama, jest decyzją głupią. Kiepską decyzją jest zmiana zdania, kiedy jest już za późno. Dobrą decyzją jest trzymanie się swojego zdania, nawet jeśli wydaje się nam, że w danej chwili wolałoby się coś innego.


Chwytanie sępa za dziób

Czy to wszystko brzmi podle i okrutnie? Niektóre matki, które szukają u mnie porady, oskarżają mnie o to, że mam zimne, «męskie» podejście do sprawy. Mówią: „Dobrze panu, ojcu, mówić, niech dziecko chodzi głodne. Pan siedzi w pracy i nie musi pan patrzyć mu w oczy”. Mówię tym matkom, że je rozumiem. W naszym domu Sande i ja staramy się dzielić obowiązek «pociągania za dywan», kiedy to tylko możliwe. A na stwierdzenie, że jestem «zimny», uśmiecham się i mówię, że nic nie jest dalsze od prawdy i zachęcam protestującą matkę, żeby zapytała moje dzieci, czy jestem zimny i okrutny. Sande i ja «pociągaliśmy za dywan» i pozwalaliśmy naszym sępom się wywracać przez całe ich życie - i wygląda na to, że wcale im to nie zaszkodziło. Powód? Kochamy je z całych sił i one o tym wiedzą!

Nie uważamy «pociągania za dywan» za formę kary lub odwetu. Nie «pociągamy za dywan» po to, żeby dominować nad dziećmi lub podkreślić, że jesteśmy od nich ważniejsi. «Pociągamy za dywan» z miłością (i czasami wymaga to ogromnego poświęcenia, ponieważ jest to bolesne). Byłoby łatwiej tylko je przytulać, głaskać i rozpieszczać, ale to nie nauczyłoby ich odpowiedzialności i obowiązkowości, jaka będzie im potrzebna, by sprostać wymaganiom stawianym przez życie. Nadejdzie dzień, kiedy twoje dzieci będą za duże, aby otaczać je tak wielką czułością i pieszczotami. I wtedy, gdy będą się stawać odpowiedzialnymi i obowiązkowymi dorosłymi, twoja miłość nadal będzie wyraźnie obecna w ich życiu.

Lubię też myśleć o «pociąganiu za dywan» jako dobrym sposobie naśladowania mistrza w stosowaniu dyscypliny praktycznej - naszego Pana. Racja, nauczał On, żeby nadstawiać drugi policzek, ale wielokrotnie też chwytał byka za rogi i doprowadzał rzeczy do końca. Był uprzejmy i współczujący, ale równocześnie był stanowczy i bezpośredni, kiedy «pociągał za dywan» w przypadku Piotra, Jakuba i Jana, bogatego młodzieńca i wielu innych.

I tym właśnie jest dyscyplina praktyczna: przejściem do czynów, chwytaniem byka za rogi (bardziej dokładnie: chwytanie naszych małych sępów za dzioby) i «pociąganie za dywan» z uprzejmością i współczuciem. Nie ma lepszego sposobu na okazanie prawdziwej miłości.

Przypominam sobie pewną rodzinę, którą wodził za nos pięcioletni Todd. «Pociąganie za dywan» było dla nich pomysłem zupełnie nie do przyjęcia, szczególnie dla jego mamy.

Todd był oczkiem w głowie całej rodziny i - jak wiele dzieci urodzonych jako ostatnie - był rozkapryszony. Lubił tylko niektóre rzeczy, szczególnie jeśli chodziło o jedzenie. Lubił ziemniaki puree, ale nie gotowane lub pieczone. Lubił naleśniki ułożone na talerzu obok siebie, a nie jeden na drugim. Todd był faktycznie wybredny i trochę przypominał perfekcjonistę.

Rzecz jasna podczas posiłków miały miejsce rozmaite przepychanki. Starszy brat i siostra Todda zazwyczaj zjadali to, co im podano, ale nie Todd. Czas rodzinnego posiłku potrafił on zamienić w miniwojnę.

Ojciec Todda nie podzielał jego kapryśnego podejścia do naleśników czy ziemniaków. Wychowywano go tak, że nie wolno mu było się odzywać, kiedy do niego nie mówiono, i miał robić to, co mu kazano, i kwita. Posiadanie dziecka, które buntowałoby się przy czymś tak prostym jak zjedzenie albo niezjedzenie posiłku, było ponad jego siły. Pięść lądowała na stole i górę brał terror. Ale to rzadko powodowało, że Todd zjadał, co miał do zjedzenia.

Próbowałem pomóc tym rodzicom radząc im, żeby dawali dzieciom wybór. Wytłumaczyłem, że stół rodzinny to doskonałe miejsce, by dzieci same zdecydowały, czy chcą jeść czy nie. Pomogłem im opracować prostą strategię i wcielili ją w życie.

Tego wieczora na kolację serwowano smażonego kurczaka. Todd rzucił nań okiem, pociągnął nosem i powiedział: „Tego nie lubię! Nie lubię kurczaka!”.

Mama była zaskoczona, bo Todd zjadł w ubiegłym tygodniu dwie porcje kurczaka, ale nie powtórzyła swojego rutynowego tłumaczenia: „Ależ kochanie, oczywiście, że lubisz. Dopiero co w zeszłym tygodniu zjadłeś dwie porcje, a poza tym, jeśli zjesz kurczaczka, to dostaniesz na deser swoje ulubione truskawkowe ciasteczko”.

Wyjaśniłem mamie, że takie tłumaczenie jest bezużyteczne, a nawet szkodliwe. Nie pomaga ani trochę. Mama spokojnie zabrała więc talerz Todda, podeszła do zlewu i jednym ruchem dłoni pozbyła się kolacji Todda.

Nie jestem pewien, co się działo w głowie Todda, ale może pomyślał: „Mama wreszcie pękła. Mówiła, że doprowadzam ją do szału, i tak się w końcu stało. Zawsze mi powtarza, jakie jedzenie jest drogie, a dopiero co wyrzuciła moją kolację do śmieci”.

Czy działanie mamy było zbyt radykalne? Czy powinna była to z Toddem przedyskutować i próbować go przekonać? Próbowała już wielokrotnie. Wierzę, że jej czyn był słuszny. I zawsze sprawdza się w odniesieniu do dzieci, które nie jedzą tego, co się im podaje. Mają prawo wyboru: jeść czy nie jeść. I dzięki temu uczą się odpowiedzialności. Jeżeli wolą grymasić i wybrzydzać, wiedzą, że do końca dnia nie będzie żadnych przekąsek ani przysmaków. Mogą wstać od stołu. Mogą się pobawić, odrobić zadanie; mogą zrobić wszystko, co zwykle robią - kary nie będzie. Ale jest dyscyplina. A dyscyplina mówi: „Mama i tata nie będą cię przekupywać. Nie mamy zamiaru się sprzeczać, krzyczeć czy walić pięścią w stół. Po prostu już więcej się w ten sposób nie bawimy. Jeśli nie chcesz jeść, to kolacja skończona. Nie ma ciasteczek, słodyczy ani niczego podobnego. Jest tylko dobranoc i do zobaczenia przy śniadaniu”.

Matka Todda powiedziała mi później, że następnego dnia zjadł on jedno z najobfitszych śniadań w swoim życiu. Po tym pierwszym jej heroicznym geście (używam słowa «heroiczny», ponieważ wiem, ile ją to kosztowało), zaczęła pozwalać Toddowi na dokonywanie wyboru, ale nie wchodziło w grę grymaszenie. A życie w rodzinie w niesamowity sposób zmieniło się na plus.

Jeżeli rodzice są na tyle odważni, by «pociągnąć za dywan», to dają dzieciom szansę dokonania wyboru - właściwego lub niewłaściwego. Moim zdaniem dom powinien być miejscem, gdzie można dokonywać dobrych lub złych wyborów. Jednocześnie dom powinien być ostatnim miejscem, gdzie karze się dzieci za dokonywanie błędnych wyborów. W nazbyt wielu domach obserwuję, że rodzice robią wiele zamieszania z powodu drobiazgów. Jeżeli rozleje się mleko albo spaghetti spadnie na stół, to nie potrzeba używać ostrych słów, podnosić głosu, dawać klapsa czy solidnego lania. Potrzeba za to ścierki i miłego słowa, które uświadomi dziecku, że wypadki się zdarzają.

Oczywiście dzieci nie zawsze uważają, że «pociągnięcie za dywan» i wyznawanie zasady «działać zamiast mówić» jest sprawiedliwe. Tak jak wspomniałem w poprzednim rozdziale, są one mistrzami we wzbudzaniu w rodzicach poczucia winy. Spierają się z biegłością wytrawnych prawników o to, co jest sprawiedliwe, a co nie; czy zostali ostrzeżeni czy nie. Ale rodzice muszą być stanowczy. Powinni ustalić zasady postępowania i uświadomić dziecku, że jeżeli je przekroczy, «pociągną za dywan».

Na przykład, rodzice często skarżą się, że ich dzieci psują zabawki. Mówię im, że jeśli widzą, jak mały Brandon ze wszystkich sił stara się zniszczyć swoją grę wideo, to trzeba mu ją po prostu spokojnie odebrać. Owszem, mały Brandon może się rozpłakać, lecz ty osiągniesz kilka rzeczy. Ocalisz zabawkę i pokażesz Brandonowi, że zabawki kosztują i nie należy ich psuć. Co ważniejsze jednak, utrzymujesz w domu porządek i uczysz Brandona szacunku do własnych i twoich rzeczy.

Odebranie zabawki małemu dziecku, które stara sieją zniszczyć, nie jest karą. Nie oznacza: „Nie kocham cię”, „Nie zależy mi na tobie”. Oznacza: „Jako twój rodzic nie mogę pozwolić na psucie zabawki. Zabawki dużo kosztują i nie wolno ich niszczyć tylko dlatego, że takie masz widzimisię”.

Co jednak zrobić w sytuacji, gdy dziecko faktycznie zepsuje zabawkę (lub coś innego)? Jeżeli dziecko jest na tyle duże, że dostaje kieszonkowe, doskonałym rozwiązaniem jest spowodowanie, żeby zapłacił za nową zabawkę z własnych pieniędzy. Oto kolejny przykład, w jaki sposób kieszonkowe może posłużyć do nauczenia obowiązkowości i odpowiedzialności. Jeśli jest mowa o «pociąganiu za dywan», to oczywiście nie chodzi o to, żeby dziecku stała się jakaś krzywda. Ale kiedy uzmysłowisz dziecku, że złe decyzje i złe zachowanie uderzają je po kieszeni, to dajesz mu przedsmak rzeczywistości.


Wszystko jest łatwiejsze od dyscypliny praktycznej

Cały ten rozdział poświęciłem właściwie zilustrowaniu jednej kwestii: że dyscyplina praktyczna jest najtrudniejsza. O wiele łatwiej jest być pobłażliwym i machnąć ręką. Łatwiej jest nawet ukarać, ponieważ pozwalasz sobie wtedy na luksus wyładowania swych emocji. Zazwyczaj nie musisz potem wracać do sprawy i upewniać się, czy dziecko wyniosło z tego jakąś naukę. Lubimy myśleć, że sprawiając małemu Brandonowi lanie, wymyślając mu i odsyłając go do pokoju, «dajemy mu nauczkę». Niestety, zazwyczaj uczymy Brandona jedynie tego, żeby następnym razem nie dał się złapać; jeśli bowiem zostanie przyłapany i ukarany, to potem przyczai się i poczeka, aż w taki czy inny sposób będzie się mógł na nas odegrać.

Dyscyplinowanie dzieci wymaga od rodziców prawdziwego poświęcenia, wytrwałości i odwagi. Nigdy nie jest to łatwe, ale zawsze warto próbować. I to się opłaca. Przychodzi mi na myśl list otrzymany od pewnej kobiety z Chicago. W jej rodzinie pojawił się typowy problem: Dzieci domagały się nadmiernej uwagi z jej strony. Prawie w każdej rodzinie znajdzie się przynajmniej jedno dziecko, które bardzo skutecznie potrafi zmonopolizować na sobie uwagę rodziców i rówieśników. Czasami robi to w sposób pozytywny poprzez dobre zachowanie, przynoszenie dobrych stopni i tak dalej, ale często robi to w sposób negatywny, a jednym z ulubionych jego zajęć jest gnębienie mamy i taty.

I właśnie z tyranią ze strony obydwojga jej dzieci musiała się zmagać ta pani. W liście wspomniała, że była na moim seminarium w Chicago i szczególnie zainteresowała ją moja teoria «pociągania za dywan».

W liście pisała:


Kiedy rozmawiałam z przyjaciółką przez telefon, dzieci zachowywały się okropnie. Przynajmniej dwa razy prosiłam, żeby się uspokoiły. Za trzecim razem przypomniałam sobie, co pan mówił, i postanowiłam działać, a nie tracić czasu na bezproduktywne gadanie. Odłożyłam słuchawkę i wyprowadziłam dzieci z domu. Następnie wróciłam do rozmowy i rozmawiałam przynajmniej przez dwadzieścia minut.

Kiedy się odwróciłam i spojrzałam przez okno kuchenne, zobaczyłam małą rączkę z karteczką. Było tam napisane: „Mamusiu, kochamy cię - odbiór”. Potem odwrócili kartkę, a na drugiej stronie było: „Przepraszamy. Czy możemy już wejść?”.


Pamiętam, że z przyjemnością czytałem jej słowa i napisaną przez dzieci karteczkę, dołączoną do listu. Wysłałem do tej pani podziękowanie, że zachciała podzielić się ze mną swoim doświadczeniem. Napisałem jej, że postąpiła bardzo odważnie i zwróciłem szczególną uwagę na linijkę, w której pisała, że teraz, ilekroć rozmawia przez telefon, zachowanie dzieci jest zupełnie inne. Skąd ta zmiana? Ponieważ zaczęła działać. Chwyciła małe sępy za dzioby. Powiedziała im, że mogą się dalej okropnie zachowywać, jeśli chcą, ale będą musiały robić to poza domem - szczególnie wtedy, kiedy mama rozmawia przez telefon.

Morał z tej historii nie może być bardziej jasny. Nasze dzieci faktycznie zauważają, kiedy działamy stanowczo, i dyscyplina praktyczna zaczyna odnosić skutek. Oczywiście łatwo byłoby tej młodej matce poddać się błaganiom dzieci, kiedy próbowała odsunąć je na bok. Pewnie zawodziły: „Mamusiu! Będziemy grzeczni. Prosimy, nie wyprowadzaj nas. Już będziemy grzeczni”.

Gdyby wtedy matka ugięła się, przegrałaby całą bitwę. Ale zawzięła się i wytrzymała. Wy możecie postąpić tak samo. Nigdy nie obawiajcie się «pociągnąć za dywan» i pozwólcie, żeby małe sępy się poprzewracały. Gwarantuję wam, że wylądują właściwie - i wy też!


Zastawów się:

  1. Co sądzisz o biciu? Jaka jest twoja reakcja na zalecenia zawarte w tej książce?

  1. W jaki sposób możesz zaskarbić sobie szacunek dzieci?


Wypróbuj:

  1. Policz swoje konflikty. Jakie bitwy staczasz z dziećmi najczęściej? Czy są kwestie, do których wracacie? Wypisz je.

  1. Pociągnij za dywan». W jaki sposób mógłbyś «pociągnąć za dywan» w codziennych konfliktach, które wymieniłeś? Jakie środki mógłbyś zastosować? Zrób konkretne plany.



Rozdział 6

Niebezpieczeństwo - Super Rodzic w akcji

  1. Co mogę zrobić, żeby moje dziecko bardziej siebie lubiło? Wygląda na nieszczęśliwe.

  1. Jak mam sprawić, żeby moje dziecko zrealizowało swoje możliwości? Wiem, że może osiągnąć więcej.

  1. Jak mam sprawić, żeby moje dziecko było odpowiedzialne?

  1. Martwię się. Widzę, że moje dziecko schodzi na złą drogę - jest dopiero w czwartej klasie, a już zadaje się z niewłaściwymi osobami.

  1. Co zrobić z Joshem? Już się buntuje, a tak bardzo staraliśmy się wychować go dobrze i po Bożemu.


Co tydzień słyszę od rodziców tego rodzaju uwagi. Wyrażają one rodzicielską troskę o dzieci i ja również ją podzielam. Jako rodzic też martwię się o swoje dzieci. Też jestem bombardowany poradami, jak być dobrym rodzicem. Wydano całe tony książek, artykułów, broszur, kaset, filmów i kaset wideo, które mówią nam, dlaczego i jak powinniśmy się stać Super Rodzicami. I zapewne w niektórych miejscach tej książki wyrażam się dokładnie tak jak reszta ekspertów:


- Absolutnie nie róbcie tego... Koniecznie zróbcie to.

- Bądź szybszy od pocisku, kiedy używasz czynów, a nie słów.

- Bądź silniejszy niż lokomotywa, kiedy wprowadzasz zasady dyscypliny praktycznej.

- Problemy pokonuj jednym susem, będąc rodzicem kochającym, troskliwym i świadomym uczuć swoich dzieci.


Rozumiem, że rodzice mogą czuć się sfrustrowani poradami «ekspertów». Sam miałem podobne odczucia - a podobno zaliczam się do specjalistów! Rodzicielstwo jest trudnym zadaniem. Moja pierwsza książka traktująca o rodzicielstwie nosiła tytuł Parenting without Hassles - Well, Almost (Rodzicielstwo prawie bez problemów). Mimo że byłem pewien, że rodzicielstwo jest o wiele łatwiejszym zadaniem, niż wielu ludzi sądzi, to wiedziałem, że wszystkie nieporozumienia nie znikną.

Teraz, wiele lat później, jestem jeszcze większym realistą. Tematem tej książki jest dyscyplina praktyczna. I być może zdążyliście już zauważyć, że sugestia zawarta w tytule mojej książki jest błędna - wcale nie kreujesz umysłu twojego dziecka* [*Tytuł oryginału brzmi: Making children mind without losing yours (przyp. wyd.)]. Wykorzystując założenia dyscypliny praktycznej, towarzyszysz mu w podejmowaniu właściwych decyzji związanych z realiami życia. I wiesz, że dziecko musi mieć swobodę błądzenia. Niemniej jednak możesz być pewien, że podejmie więcej słusznych niż błędnych decyzji, kiedy nauczy się odpowiedzialności i obowiązkowości poprzez dyscyplinowanie samego siebie.

Czym różni się to, co mówię, od opinii pozostałych «ekspertów»? W pewnym sensie wcale się od nich nie różnię. Wielu psychologów i specjalistów od wychowywania dzieci wierzy w dyscyplinę, obowiązkowość, odpowiedzialność i konieczność pomagania dzieciom w podejmowaniu mądrych decyzji. Ale jestem przekonany, że dyscyplina praktyczna posiada cechy wyróżniające ją od innych metod wychowania i że powinno się ją stosować we wszystkich domach, w których są dzieci.


  1. Rodzice nigdy nie stosują kar - zamiast tego uciekają się do dyscyplinowania, treningu i uczenia.

  1. Jeżeli pojawi się «kara», ból czy konsekwencja czegoś, to nie rodzic jest ich sprawcą, lecz rzeczywistość. Twoje dziecko uczy się, jak funkcjonuje prawdziwy świat.

  1. Dyscyplina praktyczna to najlepszy znany mi system unikania niekonsekwentnego błądzenia między despotyzmem a pobłażliwością. Większość rodziców instynktownie czuje, że powinni być autorytatywni - dowodzić, ale rozumnie i sprawiedliwie. Trwanie przy złotym środku - autorytatywności najlepiej osiągać poprzez dyscyplinę praktyczną.

  1. Dyscyplina praktyczna jest najlepszym systemem uczenia odpowiedzialności i obowiązkowości na dłuższą metę. Dziecko uczy się przez podejmowanie samodzielnych decyzji, przez popełnianie błędów i przeżywanie swych porażek oraz przez odnoszenie sukcesów. Nie jest marionetką ani naśladowcą swoich rodziców - jest ich uczniem.

  1. Dyscyplina praktyczna jest przede wszystkim najlepszą drogą do uniknięcia syndromu Super Rodzica. Gdy chodzi o rodzicielstwo, większość z nas nie tylko chce się oderwać od ziemi, ale również chce, żeby nasze wysiłki osiągały jak najwyższe loty - niczym ptak, samolot czy nawet rakieta kosmiczna. Chcemy, żeby nasze rodzicielstwo się sprawdziło. Chcemy być skuteczni. Dlatego często ostrzegam rodziców: „Bądź ptakiem, bądź samolotem, ale nie bądź Super Rodzicem!”. Jeżeli stosujesz zasady dyscypliny praktycznej, to nie popełnisz czterech kluczowych błędów Super Rodzica.


Pułapki syndromu Super Rodzica

«Wielką Czwórkę»* [*Aluzja może dotyczyć czterech zwycięskich państw (USA, Wielka Brytania, ZSRR i Francja) - członków Międzynarodowego Trybunału w Norymberdze sądzącego zbrodniarzy wojennych albo tytułu jednego z powieści kryminalnych Agathy Christie (przyp. tłum.)] błędnych koncepcji wychowawczych spotyka się dość powszechnie, ale przekonałem się, że szczególnie podatne są na nią rodziny religijne. Super Mama czy Super Tata daje się złapać w pułapki syndromu Super Rodzica, gdy sądzi, że:


  1. Dzieci są moją własnością.

  1. Jestem sędzią i wyrocznią.

  1. Moje dzieci nie mogą przegrywać.

  1. Jestem szefem - ma być tak, jak ja chcę.


Wszystkie cztery koncepcje są błędne i trącą despotyzmem - takim stylem rodzicielstwa, w którym wiele jest kontroli, a mało miłości i wsparcia. Despotyczny rodzic jest «u władzy» i rządzi w sposób kategoryczny i stanowczy. Rodzic łatwo popada w taki styl, gdy towarzyszy mu przekonanie, że tresując dziecko spełnia wolę Boga, i gdy wierzy, że sam Bóg tego właśnie od niego oczekuje. Oczywiście niektórzy rodzice są większymi despotami niż inni, ale jest to rola, w którą wcielamy się zbyt łatwo, szczególnie gdy sprawy wymykają się spod kontroli i biorą w nas górę niecierpliwość, zniechęcenie lub zakłopotanie. Uważam, że byłoby dobrze, gdyby rodzice wiedzieli o istnieniu owych czterech pułapek syndromu Super Rodzica.


  1. Dzieci są moją własnością.

Uważam, że wszystkim rodzicom należy przypomnieć, że dzieci nie są ich własnością. Prawdą jest, że rodzicielstwo to długoterminowa inwestycja (nie mówiąc o kosztach). Ale dzieci nie należą do nas. Dyscyplina praktyczna przypomina nam, że nie powinniśmy starać się posiąść dzieci na własność ani ich zatrzymać. Przeciwnie, próbujemy pomóc im, żeby na własną rękę stawały się osobami odpowiedzialnymi i obowiązkowymi.

Nasze dzieci należą do Pana. On je nam powierzył, dając w Biblii konkretne wskazówki, jak je uczyć i jak ubogacać ich życie. Kiedy popadamy w syndrom Super Rodzica, to tak się angażujemy w życie naszych dzieci, że próbujemy nimi zawładnąć. Często przy tym bardzo je kochamy. Jak już wcześniej wspomniałem, despotyczny rodzic z reguły często dziecko kontroluje, a rzadko okazuje mu miłość i pomoc. W domach despotycznych owszem jest obecna miłość, ale przejawia się ona w łaskawości dyktatora. Dyscyplina praktyczna została pomyślana tak, żeby pomóc dziecku osiągnąć równowagę, która z jednej strony daje mu ciepło i miłość, a z drugiej - swobodę podejmowania samodzielnych decyzji. Dyscyplina praktyczna pomaga ukierunkować dziecko, ale nie prowadzi do posiadania go na własność ani do kontrolowania go.


  1. Jestem sędzią i wyrocznią.

Nie jesteśmy też sędziami ani wyroczniami. Jedynym sędzią jest Bóg i kiedyś osądzi On każdego z nas. Owszem, mamy władzę nad dziećmi, ale powinniśmy sprawować ją z wyczuleniem na sprawiedliwość i z miłością. Każdy dzień naszego życia i życia naszych dzieci obfituje w wyzwania. Ale dyscyplina praktyczna kładzie nacisk na to, że nie wolno nam osądzać naszych dzieci, chociaż one same często próbują nas do tego nakłonić. Dzieci posiadają naturalną skłonność do postrzegania mamy i taty jako nieomylnych i do uważania ich za instancję ostateczną, która pomoże im osiągnąć to, czego w danej chwili chcą. Często kusi nas, żeby tę rolę podjąć i rozwiązać ich problemy wydając słuszny wyrok.

Przyjrzyjmy się sześcioletniemu Ricky’emu i Bobby’emu, ośmiolatkowi. Kiedy nadchodzi czas, żeby położyć się spać, oni się tarmoszą, biją ze sobą. Tata już trzykrotnie kazał im się uspokoić. Ale Ricky i Bobby dalej się mocują i sprzeczają. W końcu Ricky (sześciolatek) zaczyna płakać. To wystarcza - przycisk gniewu zostaje włączony i tato wpada do pokoju z postanowieniem natychmiastowego załatwienia sprawy!

- W porządku, kto zaczął? - tato jest teraz sędzią i ma zamiar wykryć, komu należy się stosowna kara.

Jak można było się spodziewać, Ricky i Bobby pokazują na siebie nawzajem. Tato czuje się zagubiony w roli sędziego i mówi:

- Słuchajcie! Mam tego dość. Mówiłem wam trzy razy, że macie się uspokoić! ZROZUMIANO?

- Tak, tatusiu.

- Tak, tatusiu.

Tatuś wychodzi wściekły, trzaskając drzwiami tak, że dom trzęsie się w posadach. A co robią Ricky i Bobby za zamkniętymi drzwiami? Patrzą się na siebie z rączkami przy buziach, usiłując zdusić chichot. Bobby parska:

- Widziałeś, jak mu żyły wyszły na szyi? Nigdy nie widziałem, żeby tak się wściekł.

Tymczasem tatuś wraca do salonu i razem z mamą siadają przed telewizorem. Mama podsyca problem zwracając się do taty:

- John, wydaje mi się, że byłeś dla chłopców zdecydowanie za ostry.

John rzuca:

- A mnie się wydaje, że gdybyś dbała o dyscyplinę, nie musiałbym tego robić!

Teraz Super Mama i Super Tata mogą wrócić do oglądania telewizji w grobowej ciszy albo wszcząć własną awanturę. W prosty sposób wpadli w pułapkę zastawioną przez Ricky’ego i Bobby’ego, którzy bezustannie wciągają oboje rodziców we własne małe sprzeczki. Jak na ironię, chociaż tacie wydawało się, że występuje jako sędzia, to tak naprawdę był on obiektem manipulacji własnych dzieci! Jego pierwszym błędem było trzykrotne upominanie, zanim doprowadzili go do ostateczności i spowodowali, że popełnił drugi błąd, wpadając we wściekłość. Jego trzecim błędem było pytanie: „Kto to zrobił?”. To jasne, że w takiej sytuacji żaden z chłopców nie przyznał się do winy.

Co powinien był zrobić ojciec? Miał kilka możliwości, które dadzą się wyprowadzić z założeń dyscypliny praktycznej. Mógł skorzystać z tego, że w wyniku logiki następstw chłopcy będą musieli przez kilka kolejnych dni kłaść się wcześniej spać, jeśli nie przestaną się sprzeczać. Albo mógł zabrać jedno dziecko z pokoju i kazać mu spać gdzie indziej (więcej o tym w rozdziale 11, podrozdziale Bitwy w łóżku).

Bez względu na powagę sytuacji, rodzic nigdy nie powinien stawać się sędzią. Rodzice nie są przedstawicielami sądu. Prowadzą dom, w którym zachęta zajmuje miejsce nagrody, a dyscyplina zawsze góruje nad karą. Żeby grać rolę sędziego i wyroczni, musisz być Super Rodzicem; potrzebujesz szybkości wystrzelonego pocisku i mocy lokomotywy. Do tego jednak, żeby stosować dyscyplinę praktyczną, potrzebujesz mądrości, aby wskazywać dzieciom, jak podejmować dobre decyzje i aby pozwolić rządzić rzeczywistości.


  1. Moje dzieci nie mogą przegrywać.

Kiedy zaczynasz myśleć jak Super Rodzic, perspektywa porażki wcale nie jest atrakcyjna. Super Rodzic uważa, że mu nie wolno i nie może on ponieść porażki, ponieważ Bóg jest po jego stronie. Sądzi, że oczywiście jego dziecko także nie może ponosić porażek, a jeżeli coś mu się nie uda, to ciężko jest im się z tym pogodzić. Rozczarowanie jest przez dzieci odbierane jako przejaw warunkowego akceptowania ich, a to powoduje, że stres się nasila. Prawda jest taka, że nasze dzieci mogą ponosić porażki.

Uważam, że dzieciom od czasu do czasu powinno coś się nie udać, ponieważ porażka jest dla nich korzystna. Super Rodzicom trudno jest zaakceptować tę gorzką prawdę. Parę lat temu występowałem w programie radiowym z Abigail Van Buren, znanej z głośnego Droga Abby. Abby wzięła «Dziesięć przykazań dzieci dla rodziców» z mojej książki Parenting without Hassles - Well, Almost i przedrukowała je w swojej kolumnie. Podczas programu oświadczyła, że po druku otrzymała ponad siedemset listów od osób, którym nie podobało się przykazanie, które mówiło: „Proszę, daj mi wolność podejmowania decyzji, które mnie dotyczą. Pozwól mi na klęski, żebym mógł się uczyć na błędach. Wtedy któregoś dnia będę gotów do podejmowania takich decyzji, jakich będzie wymagało ode mnie życie”.

Uwaga Abby była oczywistym dowodem na to, że we współczesnych domach problem ten istnieje. Rodzice boją się pozwolić dzieciom na porażki. Nie twierdzę, że dziecko ma wiecznie przegrywać ani że ma zostać życiowym nieudacznikiem. Twierdzę, że uczymy się na błędach. Uczymy się przez podejmowanie własnych decyzji, więc jest rzeczą naturalną, że niektóre z nich są błędne i prowadzą do porażek.

Bez względu na to, ile przychodzi listów krytykujących to «siódme przykazanie», w dalszym ciągu uważam, że dom powinien być miejscem, gdzie wolno błądzić i gdzie traktuje się tę kwestię w sposób rzeczowy, a ból porażki rodzice łagodzą miłością i wsparciem.

Przypomina mi się ojciec Harlana; w szkole średniej i na studiach był on znakomitym zawodnikiem drużyny baseballowej. Mały Harlan bardzo się starał dostać do składu głównego drużyny ligi juniorów, lecz nie udało mu się to. Trafił za to do drużyny niższej ligi. Bez wiedzy i pozwolenia Harlana, jego ojciec poszedł do trenera i chciał o tym porozmawiać. W rezultacie jego ojciec stracił panowanie nad sobą i doszło do awantury. Świadkami całego zajścia byli niektórzy rodzice i wszyscy koledzy szkolni Harlana. Chłopiec też był przy tym obecny i poczuł się tak speszony, że całymi miesiącami nie chciał pokazać się w szkole. Skończyło się na tym, że opuścił drużynę niższej ligi i nie chciał już mieć nic do czynienia z baseballem.

Rodzicom jest ciężko poradzić sobie z porażką własnego dziecka. Chcemy, żeby nasze dzieci odnosiły w życiu sukcesy i żeby były szczęśliwe, ale musimy postawić sobie pytania: Kiedy i jak my odnosiliśmy sukcesy? Czy nie odnosiliśmy sukcesu często przez porażkę? Czy na wielu etapach naszego życia nie przechodziliśmy od niepowodzenia do sukcesu?

Ciekawą rzeczą jest, że życie każdego chrześcijanina rozpoczyna się od niepowodzenia. Kiedy przychodzimy zaczerpnąć zbawczej łaski Chrystusa, nie przychodzimy po nią przez zwycięstwo, ale przez przyznanie się do klęski. Jesteśmy grzesznikami i potrzebujemy Odkupiciela. Kiedy przyznajemy się do błędów i do tego, że potrzebujemy Chrystusa, wtedy odnosimy zwycięstwo.


  1. Jestem szefem - ma być tak, jak ja chcę.

Rodzic, który stosuje dyscyplinę praktyczną, sprawuje rzeczywistą władzę, ale nigdy nie jest szefem. W domu chrześcijańskim szefem jest Bóg. Rodzic zarządza jedynie tym, co Bóg mu powierzył. Stosując dyscyplinę praktyczną pomagasz dziecku stać się odpowiedzialnym i obowiązkowym, ale nie podejmujesz za niego decyzji. Kiedy zaczynasz myśleć jak Super Rodzic, zaczynasz decydować za dzieci, bo wydaje ci się, że wszystko wiesz najlepiej.

Prawdą jest, że rodzice przeważnie wiedzą więcej od swoich dzieci. Wiedzą, co dziecko powinno zrobić, ponieważ sami już przez to przeszli.

Ale dyscyplina praktyczna pomaga ci kierować dzieckiem, a nie dominować nad nim i dokonywać za niego wszystkich wyborów. Kierowanie wymaga większego wysiłku, ale bardziej się opłaca. Rodzic może podejmować za dziecko wszystkie decyzje, ale co się stanie, kiedy dziecko pójdzie do szkoły podstawowej, średniej, na studia i stanie się dorosłe? Często mam do czynienia z sytuacjami tragicznymi, których przyczyną są rodzice usiłujący przez cały czas decydować za dorosłe lub prawie dorosłe dzieci.

Nie tak dawno temu pracowałem z piętnastoletnią dziewczyną, którą nazwę tu «Sarą». Była nastolatką, której rodzice dokładnie wiedzieli, co jest dla niej najlepsze. Całkowicie ją usidlili. Nie miała żadnej swobody, była obserwowana, podejrzewana o najróżniejsze wybryki, nie ufano jej. Nigdy nie było dowodów na to, że Sara się buntowała ani że robiła coś złego. Rodzice nie mieli podstaw, żeby jej nie ufać, ale i tak jej nie ufali.

Sara mogła chodzić do kościoła, ale kiedy organizowano jakieś imprezy grupowe lub wycieczki, rodzice stanowczo się sprzeciwiali, by brała w nich udział. Nigdy nie chodziła na żadne spotkania.

W wieku piętnastu lat Sara zjawiła się w moim gabinecie - w ciąży. Wychodziła z domu przez okno, żeby spotkać się ze swoim dziewiętnastoletnim chłopakiem. Rodzice mieli dobre intencje, ale lekceważenie wolności, jakiej potrzebują dzieci, żeby nauczyć się samodzielności i żeby dojrzeć, spowodowało tragedię. Rodzice wyszli z siebie, kiedy w końcu do nich dotarło, że to oni przyczynili się do zaistniałej sytuacji. Sara zawsze postrzegała rodziców jako niewrażliwych i surowych. Ich postępowanie postrzegała jako karę i powiedziała sobie: „W porządku, mamo i tato, jeżeli wy macie prawo mnie karać, to ja mam prawo ukarać was”. I odegrała się na nich, przy okazji rujnując sobie życie.

Często obserwuję, jak rodzice wybierają dla swego dziecka szkołę i kierunek studiów. Następnie decydują, jaki zawód powinno ono wykonywać. Wielu rodziców angażuje się nawet w to, kogo ich dziecko powinno poślubić. Nie twierdzę, że rodzice nie powinni mieć zdania w kwestii wyboru dla ich dziecka szkoły, zawodu czy współmałżonka, ale rada i opinia to nie to samo, co kontrola i presja. A przecież w grę wchodzi jeszcze najistotniejsza ze wszystkich decyzja. Czy rodzic ma prawo podejmować za dziecko decyzję o przyjęciu wiary w Boga? Nawet Super Rodzic nie może tego dokonać!* [*Jeśli chodzi o chrzest dzieci, to Kościół katolicki chrzci nie tylko dorosłych, ale i niemowlęta, uważając, że chrzci się je w wierze tegoż Kościoła, wyznawanej publicznie przez rodziców i chrzestnych dziecka oraz innych uczestników obrzędu. Dzieci te mają być wychowywane w wierze, w której zostały ochrzczone (przyp. wyd.)]

Powyżej zaprezentowałem zaledwie kilka przykładów tego, że rozumowanie Super Rodzica zawsze przynosi opłakane skutki. Jeśli starasz się być Super Rodzicem, to możesz tylko przymnożyć problemów, a jeśli jesteście normalną rodziną - i tak macie do rozwiązania wystarczającą ich ilość. Oczywiście jeżeli starasz się być Super Rodzicem za wszelką cenę, nie przyznasz, że takie problemy istnieją. Nie ma nic złego w tym, że problemy się pojawiają. Wszyscy je mamy. Chodzi o to, jak na nie reagujemy.


Czy twoja rodzina jest zdrowa, czy

Wszystkie rodziny troszczą się o zdrowie swych członków. Nie jest niczym nadzwyczajnym fakt, że wydają one tysiące dolarów na właściwe odżywianie, na stosowną opiekę medyczną i tak dalej. Jednak nawet wykonując to wszystko można mieć niezdrowy dom. Chodzi o to, jak wy, rodzice, reagujecie na problemy będące częścią codziennego życia. Nie chcę nadużywać analogii ze zdrowiem, ale sądzę, że możemy spojrzeć na problemy tak, jak patrzymy na zarazki. Czy pozwalamy, żeby problemy zainfekowały naszą rodzinę i przekształciły się w poważną chorobę? Czy też potrafimy opanować chorobę, zwalczyć jej objawy i wyleczyć się?

Częstym przykładem niewłaściwego zachowania rodziców jest traktowanie dziecka jak czarnej owcy. Rodzice umawiają się na rodzinną sesję terapeutyczną, na którą przyprowadzają małego Buforda lub Cletusa i mówią mi: „Doktorze, to on. To on sprawia kłopoty. To on się buntuje przeciw kościołowi. To on przynosi kiepskie stopnie. Proszę go uleczyć!”.

A czarna owca zazwyczaj siedzi ze smętnie zwieszoną głową lub patrzy przez okno, znudzona na śmierć. Moja reakcja zazwyczaj zaskakuje rodziców. Mówię im, że jeżeli mają zamiar poczynić jakiekolwiek postępy w zmianie zachowania dziecka, to muszą najpierw zastanowić się nad zmianą własnego zachowania.

Jeżeli mam do czynienia z rodziną, która uważa, że ich dziecko to czarna owca, często proszę, żeby na spotkanie ze mną przyszła cała rodzina. Ważne jest, żeby rodzina postrzegała złe zachowanie dziecka niejako wyłącznie jego problem, bo jest to problem całej rodziny. Zazwyczaj istnieją jakieś powody, dla których dziecko właśnie tak się zachowuje, i często przyczyniają się do tego członkowie rodziny.

Na przykład nietrudno zauważyć, jak bardzo idealnemu dziecku opłaca się mieć czarną owce w postaci kogoś (brata lub siostry) młodszego o jakieś półtora roku (czasami czarną owcą bywa starsze dziecko). Kędy wzorowe dziecko robi coś dobrze, czarna owca wypada na jego tle jeszcze gorzej. W wielu rodzinach im przykładniej zachowuje się wzorowe dziecko, tym bardziej przyczynia się do pogorszenia samooceny i pewności siebie jego rodzeństwa - czarnej owcy. Wzorowe dziecko nigdy się do tego nie przyzna, ale z całą pewnością korzysta z tej sytuacji. Jego własną pozycję w rodzinie umacnia złe zachowanie czarnej owcy. Rodzice są jedynie ludźmi. Porównują i zastanawiają się, dlaczego mały Bufford nie może być taki, jaka jest jego wzorowa starsza siostra.

Pozostaje pytanie: No dobrze, ale co zrobić z Buffordem? Czy jego wzorowy brat lub wzorowa siostra mają zacząć zachowywać się jak czarne owce, żeby inne dzieci nie czuły się skrępowane?

Oczywiście, że nie, ale rodziny, a szczególnie rodzice, muszą zastanowić się, dlaczego Bufford miewa napady gniewu, ssie kciuk, zachowuje się aspołecznie i tak dalej. Próbuję pomóc rodzicom określić przyczyny (pozytywne lub negatywne) takiego zachowania się ich dziecka, a następnie uporać się z nim w inny sposób, niż robili to dotychczas. Reakcje rodziców i innych członków rodziny mogą w znacznym stopniu przyczynić się do umocnienia niepożądanego zachowania się dziecka. Reakcje rodziny mogą też wywołać zachowanie pożądane. Zależy to od tego, czy dana reakcja jest zdrowa czy niezdrowa. Poniższa tabela ilustruje, co mam na myśli. Podaje ona przykłady pozytywnych i negatywnych zachowań, zdrowych i niezdrowych reakcji na nie rodziców oraz wywołanego daną reakcją postrzegania siebie przez dziecko:



Zachowanie dziecka


Niezdrowa reakcja rodziców

Postrzeganie siebie przez dziecko

Zdrowa reakcja rodziców


Postrzeganie siebie przez dziecko

Dziecko «zapomina» o swoich obowiązkach i idzie bawić się z kolegami, (negatywne)


Jesteś taki nieodpowiedzialny!” „Do niczego nie dojdziesz, jeżeli nie nauczysz się robić tego, co do ciebie należy!”

Przez tydzień masz szlaban!”

Jestem zły. Nie jestem wiele wart”. „Karzą mnie, a to jest niesprawiedliwe”.


Naprawdę jest mi smutno, kiedy nie wypełniasz naszych poleceń. Musiałam nająć syna sąsiadów, żeby wykonał za ciebie te prace. Kosztowało to pięć dolarów i zostaną one potrącone z twojego kieszonkowego”. „Nie pójdziesz dziś na zbiórkę, bo musisz zostać w domu i zrobić to, co miałeś zrobić po południu”.

Mama jest na mnie zła, bo nie wypełniłem moich zadań”. „Jeżeli ich nie wykonam, to będę musiał zapłacić”. „Daje mi wybór”.


Dziecko pomaga mamie w zmywaniu i sprzątaniu kuchni.

(pozytywne)


Masz dolara za to, że pomogłeś

mamie”.

Och, jesteś takim

dobrym dzieckiem, bo pomogłeś

mamie”.

Mogę dostać pieniądze za pomaganie mamie”. „Mama mnie kocha pod warunkiem, że jestem dobry”.


Dzięki za ciężką pracę.

Doceniam to”.

Twoja pomoc bardzo mi ulżyła

w pracy”.

Dzięki. Kuchnia wygląda

świetnie, prawda?”

Jestem ważny. Należę do rodziny”.

Jestem odpowiedzialny i wykonuję dobrą robotę”.


Dziecko zostało przyłapane na wagarowaniu. (negatywne)


Jak mogłeś nam to zrobić?”

Jesteś krętaczem i kłamcą!”

Wylądujesz

w szkole specjalnej”.


Nie jestem dobry”.

Moi rodzice martwią się tylko o to, jak wyglądają przed nauczycielami”. „I tak skończę jako punk, więc równie dobrze mogę stać się nim już teraz”.

Przykro mi, że tak bardzo nie lubisz szkoły”.

Pogadajmy o tym, co cię gnębi”. „Może się mylę, ale wydaje mi się, że z różnych powodów szkoła jest ci potrzebna”.


Moi rodzice martwią się

o mnie”.

Chcą usłyszeć, co mam do

powiedzenia”.


Dziecko samo posprzątało pokój, (pozytywne)


Pokój wygląda w porządku, ale zapomniałeś powiesić sweter”. „Jesteś taki kochany, że pomogłeś mamusi sprzątając swój pokój”.

Bardzo ucieszyłeś Pana Boga”.

Nigdy nic nie robię dobrze”.

Mamusia mnie

kocha, bo posprzątałem

pokój”.

Pan Bóg kocha mnie tylko wtedy, kiedy

robię to, co mi każą”.


Twój pokój wygląda świetnie”.

Pewnie jesteś dumny ze swojej pracy. Dobra robota!” „Twój wysiłek się opłacił. Pokój wygląda wspaniale!”


Jestem odpowiedzialny. Mogę wykonać pracę bez mamy”. „Mogę sobie narzucić dyscyplinę. Potrafię to zrobić”.



Niezdrowe reakcje rodziców w dwóch negatywnych przykładach są łatwe do zaobserwowania. W obu przypadkach rodzic wysyła głośny i klarowny komunikat zaczynający się od słowa «ty». Oznajmia to dziecku: „Nie jesteś dobry, jesteś niewiele wart, rozczarowujesz nas i pakujesz się w dalsze kłopoty”.

Wiele dzieci stale słyszy takie komentarze i zamiast się poprawiać, stają się gorsze. Rodzice utrwalają złe zachowanie dziecka powtarzając mu, że nie jest dobre i nie będzie w stanie się poprawić, a dziecko tylko spełnia ich przepowiednie.

Zdrowszymi reakcjami na przewinienie dziecka są komunikaty zaczynające się od słowa «ja», które sygnalizują dziecku, że rodzic czuje się zraniony, zły i zmartwiony. Ale zamiast atakować dziecko, rodzic po prostu dzieli się z nim swoimi uczuciami i zmartwieniami i prosi dziecko o pomoc w naprawieniu sytuacji.

Przyjrzyjmy się teraz dwóm przykładom pozytywnego zachowania oraz zdrowym i niezdrowym reakcjom. Niezdrowe reakcje są powszechne. Mogą przypominać reakcje naszych własnych rodziców. Na przykład: „Jesteś takim dobrym chłopcem, bo pomagasz mamusi”.

Co w niej jest złego? Co jest złego w mówieniu dziecku, że jest dobrym chłopcem?

Sporo jest złego, choć trudno to zauważyć. Taki komentarz daje dziecku do zrozumienia, że jest kochane, ponieważ pomógł mamusi. Sugeruje, że jest kochane tylko wtedy, kiedy pomaga. Co może dziać się w umyśle dziecka, kiedy słyszy taki komentarz? Może sobie pomyśleć: „A gdybym nie pomógł, to nie byłbym kochany?”.

Nawet jeśli dziecko nie potrafi wyrazić tego słowami, to może sądzić, że miłość rodzicielska jest warunkowa: Jeśli się dobrze nie spisze, nie jest kochany. Rodzic powinien zawsze próbować uświadamiać dziecku, że jest kochane bez względu na to, czy pomaga, czy nie lub czy się spisuje dobrze czy źle.

Popatrzmy teraz na zdrowe reakcje: „Twoja pomoc bardzo ulżyła mi w pracy”, „Dzięki!”, „Kuchnia świetnie wygląda, prawda?”.

Te stwierdzenia wysyłają dziecku pozytywne sygnały. Dziecko słyszy, że jego praca została doceniona. Nacisk położony jest na pracę, a nie na dziecko. Słyszy, że pomogło mamie w pracy i mama jest mu za to wdzięczna. To sprawia, że czuje się dobre i wartościowe. A stwierdzenie, że kuchnia wygląda wspaniale, sygnalizuje mu, że jest zdolne do pracy - że może zrobić coś dobrego.

Przykłady w tabeli dają podstawowe pojęcie o tym, jaka jest różnica między zdrowymi a niezdrowymi reakcjami rodziców na typowe domowe problemy. Przyjrzyj się im i zastanów się, jakie są zazwyczaj twoje reakcje w odniesieniu do dzieci. Czy stosujesz zachętę i dyscyplinę z miłością, czy popadasz w niedobry zwyczaj chwalenia i karania?

Zachęcam wszystkich rodziców, żeby zapamiętali werset 6, 4 z Listu do Efezjan. Niech on stale przypomina im o różnicy między zdrowymi a niezdrowymi reakcjami na zachowanie się dzieci. Biblia wspaniale to ujmuje: „A wy, ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je w karności i napominając jak [chce] Pan”.

Tym jednym zdaniem święty Paweł w sposób idealny ukazał, na czym polega dyscyplina praktyczna. Rodzic opisany w Liście do Efezjan unika dominacji nad dzieckiem, próbując wychować je zgodnie z wolą Bożą. Niestety obserwuję nazbyt wiele mam i tatusiów, którzy usiłują stać się Super Rodzicami, ponieważ szczerze wierzą, że tego uczy Pismo Święte. Jak na ironię ci Super Rodzice polegają bardziej na sobie niż na Bogu. Pewnie mówią o pokładaniu ufności w Bogu, ale sposób, w jaki sprawują władzę rodzicielską, pokazuje, że ufają oni przede wszystkim sobie. Sprawowanie roli sędziego i wyroczni albo bycie ostateczną instancją wydaje się sprawiać im przyjemność. Tak bardzo kładą nacisk na doskonałość, że ich dzieci paraliżuje strach przed porażką.

Czasami zaś dążenie Super Rodzica do doskonałości może doprowadzić go do całkowitego wyniszczenia, gdyż zachowuje się on jak niewolnik całej rodziny. Często przytrafia się to matkom. Na przykład, pewnego razu udzielałem porady Michelle, 34-letniej perfekcjonistce, matce trzech córek, z których najstarsza była w gimnazjum. Córki Michelle rzucały się w oczy. Ich dobrane pod względem kolorystycznym ubrania były widoczne z daleka. Michelle krochmaliła i prasowała nawet plisy sukienek, żeby mieć pewność, że wyglądają schludnie.

Gdy do mnie trafiła, była kobietą całkowicie wyczerpaną - pod względem fizycznym i emocjonalnym. Wstawała codziennie o 5.30. Codziennie staczała batalie wyciągając dziewczęta z łóżek, upewniając się, czy mają umyte zęby, i tak dalej. O 6.45 nienagannie ubrana i zadbana, podawała rodzinie cztery różne śniadania. Dla jednej córki były naleśniki z borówkami, dla drugiej - jajecznica, a dla trzeciej - płatki. Tata jadał oczywiście swoje ulubione tosty.

Trwało to dość długo, lecz w pewnej chwili Michelle zaczęła tracić siły. Jej rodzina stała się cyrkiem, a ona była jego dyrektorem. Była skrajnym i pożałowania godnym przykładem matki chcącej dać rodzinie wszystko. To, co robiła, stało w sprzeczności z tym, co podpowiada psychologia, zdrowy rozsądek i mądrość Biblii. Po kilkutygodniowej terapii Michelle w końcu poczyniła postępy. Jej najbardziej znaczącym czynem było rozłożenie rąk i oznajmienie, że zaczyna strajk. Tak właśnie zrobiła; przestała być Super Mamą i sytuacja w domu błyskawicznie się poprawiła.

Jak na ironię Michelle - mimo że wierzyła, iż kocha swoją rodzinę, i na pewno starała się okazywać pozytywne uczucia - wcale nie osiągała zamierzonych celów. Podejmując tak wiele decyzji za swoje dzieci i stale je wyręczając, w rzeczywistości utrudniała im stanie się osobami samodzielnymi, które byłyby w stanie decydować za siebie, i osobami odpowiedzialnymi - przed innymi, a także przed Bogiem.


Ostateczny cel dyscypliny praktycznej

Najważniejsze pytania, jakie zadają mi rodzice podczas seminariów prowadzonych przeze mnie w USA i w Kanadzie, brzmią następująco: „Jak mam pomóc dziecku w jego rozwoju duchowym? Jak mam umacniać więź dziecka z Bogiem?”.

Uważam, że kluczem do odpowiedzi na te pytania jest koncepcja dyscypliny praktycznej, która jest oparta na czynach, a nie na słowach. Dzieci słyszą w domu wiele słów o Bogu. Wiele mówi się o Bogu na katechezie i w kościele. Ale dzieci nieczęsto widzą uczynki, które wynikałyby z relacji Bogiem. W miarę dorastania w swych domach i kościołach często spotykają się ze słabością i hipokryzją dorosłych. Obserwują ułomność swoich rodziców i innych osób.

Nie ma nic złego w tym, że ktoś jest ułomny, ale jest dużo złego w tym, że ktoś jest hipokrytą. Wierzę, że otwarte przyznanie się przed dziećmi do swej słabości jest wykorzystaniem doskonałej okazji do nauczenia ich, że człowiek jest zależny od łaski Bożej. Kiedy przyznaję się przed dziećmi, że nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania, i kiedy modlę się razem z nimi, widzą one moją zależność od Boga w sprawach życia codziennego.

Jednym z najlepszych sposobów pokazania (a nie tylko powiedzenia) dzieciom, że naprawdę polegasz na Bogu, jest modlitwa. Czy masz czas, żeby regularnie modlić się razem z dziećmi? Nie mówię tu o siadaniu na łóżku dziecka przed położeniem go spać i recytowaniu: „Aniele Boży...”. Moje dzieci nigdy nie słyszały tego rodzaju modlitwy. Kiedy się z nimi modlę, mówię o minionym dniu, o naszych potrzebach, konkretnych problemach - jakiekolwiek by one nie były. Modlę się z moimi dziećmi za babcię i dziadka, za mamę i tatę albo za brata lub siostrę. Dziękuję wraz z nimi za coś, za co w danym dniu jesteśmy szczególnie Bogu wdzięczni za spełnienie naszej prośby lub za udzielenie nam odpowiedzi.

Razem z dziećmi oddaję Bogu nasze słabości i niedociągnięcia. Moje dzieci nie słyszą, że dziękuję Bogu za to, że jestem doskonały. Słyszą, że polegam na Bogu i proszę Go o mądrość i siły.

Dzieci naśladują dorosłych. Dorośli są od nich o wiele więksi i mogą zrobić o wiele więcej. Dorośli spełniają codzienne potrzeby dzieci. Nie ma więc co się dziwić, że ojcowie i matki są przez małe dzieci postrzegani jako osoby właściwie doskonałe.

Oczywiście peleryna doskonałości szybko opada z naszych ramion. Ale dopóki oszukujemy dzieci tą maskaradą, krzywdzimy je. Ludzie doskonali wpędzają innych w zakłopotanie i trudno z nimi przebywać. Wydają się niedostępni, a jeżeli jest coś, co jako rodzic chciałbym moim dzieciom zaoferować, to jest to właśnie dostępność.

Przykro jest patrzeć na tak licznych rodziców, którzy - z poczucia dumy czy z egoizmu - zatajają przed dziećmi swe niedoskonałości. Kiedy rodzice są wystarczająco odważni, żeby w czasie modlitwy podzielić się z dziećmi swoimi wadami i brakami, dają doskonały przykład, jak polegać na Bogu. Jeżeli jesteś otwarty i przejrzysty przed Bogiem i dziećmi, mówisz: „Chociaż jestem o wiele starszy, ja też polegam na naszym Ojcu, który jest w niebie, i chcę, żebyście wy też na Nim polegali”.

Inną korzyścią płynącą z bycia otwartym przed Bogiem i dziećmi jest to, że będzie je to zachęcać do dzielenia się z tobą ich prawdziwymi uczuciami. Jest prawdopodobne, i będą chętniej dzielić się z tobą swoimi problemami i słabościami, jeżeli będą wiedzieć, że też je miałeś. Ich rozumowanie będzie następujące: „Mama nie będzie się o to złościć, bo jej też się to przytrafiło”.

Moim zdaniem czas modlitwy jest specjalną porą dla ciebie i dla twoich dzieci. Ważne jest, abyście podczas modlitwy przytulali swoje dzieci. Nie spieszcie się. Mówcie naprawdę z serca. Odejdźcie od wyszukanych modlitw i od pacierza, który znacie na pamięć. Nauczcie dzieci modlitwy płynącej z serca i nauczcie je modlić się w każdej potrzebie.

Pokaż dziecku, że polegasz w życiu na wszechogarniającej miłości i potędze Boga. Wyrób w sobie postawę podporządkowania się Panu, a nauczysz dziecko, jak podporządkować Bogu swoje życie.

Niech modlitwa stanie się w twoim domu wydarzeniem takiej samej wagi co uczęszczanie do kościoła i na lekcje religii. Znajdź czas na modlitwę przy posiłkach. Wykorzystaj każdą okazję, aby - zdobywając się na odwagę - podzielić się swoimi najskrytszymi myślami i odczuciami o Ojcu Niebieskim. Twoje dzieci nauczą się postępować tak samo.

Uważam, że wykształcenie w dziecku postawy uległości wobec Boga owocuje podwójnym dobrodziejstwem:


1° Podejmujesz konkretne kroki ku nauczeniu dziecka podejmowania decyzji, szczególnie podjęcia decyzji o przyjęciu Chrystusa jako Pana swego życia.

2° Wypełniasz rolę autorytatywnego rodzica, którego opis zawarł święty Paweł w Liście do Efezjan.


Zauważ, że powiedziałem «autorytatywnego», a nie «autorytarnego». Rodzic autorytatywny stoi na solidnym gruncie pomiędzy dwiema skrajnościami: pobłażliwością i despotyzmem. Jak pokazuje poniższa tabela, ani rodzic pobłażliwy, ani rodzic despotyczny nie pomoże dziecku nauczyć się podejmowania decyzji. Rodzic pobłażliwy odbiera dziecku poczucie własnej wartości i inicjatywę poprzez robienie wszystkiego dla dziecka. Rodzic despotyczny odbiera dziecku poczucie własnej wartości i niezależności poprzez robienie tak wielu rzeczy za dziecko.

Rodzic-despota kontroluje dziecko władzą autokratyczną, ale taki despotyzm skazany jest na niepowodzenie. Despota może sądzić, że jego dziecko «przestrzega zasad», ale tak naprawdę to czyni się on odpowiedzialnym za czyny dziecka. Autokratyzm pociąga za sobą bunt, ponieważ umacnia w dziecku dwa typy zachowania. Jednym jest zachowanie na pokaz, adresowane do rodziców i innych ważnych osób. Drugi typ zachowania objawia się wtedy, gdy dziecko przebywa na osobności lub w gronie przyjaciół. Uwierzcie mi, że oba zachowania mogą się radykalnie różnić.

Jednym z narzekań, jakie słyszę co tydzień, jest: „Mały Festus w domu jest inny, ale kiedy jest z kolegami, zawsze pakuje się w kłopoty”.

Kiedy określam styl rodziców jako autokratyczny i despotyczny, pytam łagodnie: „Czego się państwo spodziewają? Pozbawiliście dziecko szansy podejmowania życiowych decyzji. Kładliście nacisk na kontrolę, ale zaniedbaliście to, by nauczyć je niezależności i wpoić w nie pewność siebie w podejmowaniu decyzji”.

Uważam, że dom powinien być miejscem, gdzie dzieci mogą uczyć się podejmowania decyzji dotyczących ich życia i gdzie akceptuje się konsekwencje tych decyzji - tych właściwych i tych niewłaściwych. Dom to tak naprawdę wolny, bezpłatny uniwersytet, gdzie dzieci studiują życiowy program podejmowania decyzji. Używam słowa «wolny», ponieważ Bóg dał nam wolną wolę. Możemy podejmować decyzje, łącznie z tą, czy przyjąć Jego propozycję odkupienia i życia w wiecznej miłości, czy nie przyjąć. Wolność, jaką się cieszymy, jest wielkim dowodem na to, jak bardzo Bóg nas kocha.

Dom powinien odzwierciedlać tego rodzaju miłość. Bóg ma władze nad rodzicami, ale obdarza ich wolnością i miłością. Rodzice mają władzę nad dziećmi, ale dzieci również powinny cieszyć się wolnością i miłością.

Dla niektórych rodziców brzmi to groźnie. Z całych sił obstają przy kontrolowaniu. Uważają, że jeśli nie kontrolują dziecka, to wymknie się im ono z rąk, zostanie skrzywdzone, zejdzie na złą drogę itp. Ale jeśli się zatrzymasz i zastanowisz, to zrozumiesz, że rodzic nie ma innego wyboru - musi dać dziecku wolność. Nie twierdzę, że powinien je zaniedbywać albo pozwolić mu biegać po ulicy i dać się zabić. Ale u podstaw relacji dziecko - rodzic powinno leżeć pragnienie rodzica, żeby nauczyć dziecko odpowiedzialności, pokazać mu, jak należy w życiu postępować, i żeby dać mu wolność, by stało się osobą niezależną. Dziecko i tak stanie się niezależne i zamiast ten proces tłumić i krępować, trzeba go akceptować i wspierać.


Rodzic despota


Rodzic autorytatywny i odpowiedzialny


Rodzic pobłażliwy


1. Podejmuje za dziecko wszystkie decyzje.

1. Daje dziecku wybór i wskazówki.

1. Jest niewolnikiem dziecka.

2. Stosuje nagrody i kary, żeby kontrolować zachowanie dziecka.

2. Daje dziecku okazje do podejmowania decyzji.

2. Priorytetem jest dziecko, a nie współmałżonek

3. Postrzega siebie jako kogoś lepszego od dziecka.

3. Wprowadza konsekwentną dyscyplinę opartą na miłości.

3. Pozbawia dziecko poczucia własnej wartości i ambicji, bo robi za nie to, co ono może zrobić.

4. Rządzi w domu żelazną ręką; daje dziecku mało wolności.


4. Czyni dziecko odpowiedzialnym.


4. Dostarcza dziecku disneyowskich doświadczeń, wszystko mu ułatwia: odrabia za dziecko zadania, udziela za nie odpowiedzi itp.


5. Pozwala, by nauczycielem dziecka była

rzeczywistość.

5. Niekonsekwentnym wychowaniem doprowadza do buntu dziecka.

6. Okazuje dziecku szacunek, umacnia w nim poczucie własnej wartości, a przez to podbudowuje jego poczucie godności i ambicję.


Twoje dziecko niedługo stanie się nastolatkiem, a potem wejdzie w dorosłość. I tak wkrótce będzie robić, co mu się podoba (a stanie się to o wiele szybciej, niż przypuszczasz). Kiedy nasze dzieci staną się nastolatkami, to możemy polegać właściwie tylko na ich miłości i szacunku. Może będzie się nam wydawać, że mamy nad nimi władzę i kontrolę, ale ta iluzja szybko się rozwieje.

Stale mam do czynienia z rodzicami, którzy nie dali swym dzieciom wolności, a teraz, kiedy dzieci te stały się nastolatkami i dorosłymi, zbierają gorzkie żniwo. W książce tej kładę duży nacisk na to, żeby pomóc ci nauczyć dziecko jak najwcześniej podejmować mądre decyzje. Rodzic nie może mieć w życiu wspanialszego celu.


Zastanów się:

  1. Czy kiedykolwiek próbowałeś być Super Rodzicem? Jak? Jakie były tego wyniki?

  1. Czy pamiętasz cztery błędy w rozumowaniu Super Rodzica? Na które z nich jesteś narażony najbardziej?


Wypróbuj:

  1. Przestań być doskonały. I tak nie jesteś, więc możesz przestać udawać. Porzuć bezsensowne zadania, którym usiłujesz sprostać, żeby uszczęśliwić swoją rodzinę. Albo przyznaj się do ich niewypełnienia.

  1. Módl się z dziećmi. Pokaż im, że znajdujesz oparcie w codziennej modlitwie. Nie wygłaszaj kazań; po prostu pozwól, żeby Bóg zagościł w twoim domu. Bądź szczery przed Bogiem i zachęć dzieci, aby też były szczere.



Rozdział 7

Jak zostać najlepszym przyjacielem swego dziecka?


Po tej pory przyjrzeliśmy się podstawowym założeniom dyscypliny praktycznej. Obejmują one następujące zagadnienia:

Osoby stosujące dyscyplinę praktyczną starają się być konsekwentne, zdecydowane i szanują dzieci jako osoby.

Osoby stosujące dyscyplinę praktyczną wskazują kierunek, a nie używają siły; kładą nacisk na czyny, a nie na słowa.

Osoby stosujące dyscyplinę praktyczną czynią dzieci odpowiedzialnymi za swoje poczynania (jakie by one nie były), aby mogły czerpać naukę z doświadczenia. Poczynania te mogą przynieść porażkę lub sukces, ale dzieci będą obowiązkowe i odpowiedzialne za to, co robią.

Osoby stosujące dyscyplinę praktyczną pomagają dzieciom uczyć się. Zdają sobie sprawę z tego, że są najważniejszymi nauczycielami, jakich kiedykolwiek będą miały ich dzieci; są okoliczności i wydarzenia, z których płynie nauka.

Być może zżymacie się, kiedy używam określenia «osoba stosująca dyscyplinę praktyczną». W potocznym rozumieniu osoba stosująca dyscyplinę to ktoś surowy, despotyczny i - ogólnie mówiąc - nie jest przyjemnie z nią przebywać. Jednak mam nadzieję, że uda mi się w tej książce wykazać, że będąc osobą dyscyplinującą, staniesz się możliwie najlepszym przyjacielem swego dziecka. Osoba dyscyplinująca to ktoś, kto kieruje, trenuje i uczy drugą osobę, żeby pomóc jej stać się kimś dojrzałym, odpowiedzialnym i odnoszącym w życiu sukces.


Stawiaj zachowanie na drugim miejscu, przede wszystkim kochaj dziecko

W gruncie rzeczy dzieci pragną dyscypliny. Nie odrzucą cię dlatego, że jesteś osobą dyscyplinującą, pod warunkiem, że mają pewność, że ty sam ich nie odrzucasz. I na tym polega piękno koncepcji dyscypliny praktycznej. Dyscyplina praktyczna pomaga rodzicom dawać dzieciom do zrozumienia, że je kochają, chociaż nie zawsze podoba im się ich zachowanie. Moja praktyka i seminaria prowadzone w całym kraju nieustannie pokazują, że rodzice nie opanowali sztuki okazywania dziecku, że: „Kocham cię, ale nie podoba mi się to, co zrobiłeś”. Dziwnym trafem dzieci ciągle odbierają komunikat: „Nie podoba ci się, co zrobiłem, i za mną też nie przepadasz”.

Ale dzieci ciągle chcą czegoś więcej. Bezustannie nas sprawdzają, buntują się, próbują, na ile mogą sobie pozwolić, i przez cały czas zadają pytania: „Czy ty mnie kochasz? Czy kochasz mnie wystarczająco, żeby mnie zdyscyplinować i skorygować moje zachowanie, a jednocześnie nadal mnie lubić?”.

Przy stosowaniu dyscypliny praktycznej słowem kluczowym jest słowo «równowaga». Jeśli dziecko nie zachowuje się właściwie, musisz na to zareagować. Jeżeli zareagujesz w sposób nadmiernie pobłażliwy, dziecku wkrótce przyjdzie do głowy, że to ono rządzi w domu. Jeżeli zareagujesz w sposób nazbyt apodyktyczny, dziecko poczuje się zdeptane i poczeka na moment, kiedy będzie mogło odegrać się na tobie. To odegranie się może obejmować całą gamę zachowań, począwszy od zuchwałości lub nieposłuszeństwa, a na ucieczce lub samobójstwie skończywszy. Obserwuję powtarzające się tragedie zbuntowanych dzieci, które dosłownie niszczą swoje życie, usiłując zemścić się za despotyzm rodziców.

Niektóre dzieci wychowywane w domach despotycznych pozostają «grzecznymi chłopcami i dziewczynkami» aż do chwili, kiedy staną się poważnymi nastolatkami albo młodymi dorosłymi, i wtedy biorą odwet na rodzicach otwarcie się buntując, odrzucając wiarę itd. Miałem wielu dorosłych pacjentów, którzy zbuntowali się jeszcze później. Wiele kobiet i wielu mężczyzn przeżywających «kryzys wieku średniego» to osoby zmagające się ze szkodliwymi pozostałościami wychowania despotycznego.


Nigdy wie odkładaj porachunków

Dyscyplina praktyczna stara się nie kierować ani nadmierną pobłażliwością, ani nadmiernym despotyzmem. Chodzi w niej o konsekwencję i o ukierunkowanie na działanie. Rodzic stosujący dyscyplinę praktyczną nie odwleka porachunków. Nie trwa w niechęci, gniewie czy we frustracji. Kiedy zostaje złamana jakaś zasada lub ma miejsce innego rodzaju złe zachowanie, dziecko wie, że rozwiązanie sytuacji będzie natychmiastowe.

To rozwiązanie nie musi oznaczać natychmiastowego klapsa czy lania. Kara cielesna ma w wychowywaniu swoje miejsce, ale moim zdaniem zbyt wielu rodziców stosuje ją niepotrzebnie. Chodzi przede wszystkim o to, żeby dziecko dostrzegło, co złego zrobiło, i żeby dać mu okazję do wyrażenia skruchy oraz żeby wiedziało, iż postąpiono z nim sprawiedliwie.

W niektórych wypadkach dziecku może być naprawdę przykro i może ono okazać skruchę wobec osoby pokrzywdzonej. Jeżeli dziecko prosi o przebaczenie, to powinno je otrzymać. Istotne jest porozumienie się. Jeżeli to możliwe, dziecko powinno porozmawiać o zaistniałej sytuacji z mamą lub z tatą. To właśnie podczas rozmowy o złym zachowaniu lub złamaniu jakiejś zasady ma miejsce prawdziwe wychowywanie. W przypadku dyscypliny praktycznej nie dyscyplinujesz dziecka dla samego dyscyplinowania ani dla «utrzymania porządku». Twoim dalekosiężnym celem jest pomóc dziecku stać się obowiązkową i zdyscyplinowaną osobą, która nauczy się dyscyplinować się sama.


Wykorzystaj najpotężniejszego sprzymierzeńca

Jeżeli stosujesz dyscyplinę praktyczną, zawsze wykorzystuj swego najpotężniejszego sprzymierzeńca w tym względzie: naturalne lub logiczne konsekwencje. Pojęcie «naturalne konsekwencje» po raz pierwszy sformułował psychiatra Rudolf Dreikurs. Uważał on, że najlepszym sposobem uczenia dzieci jest pozwolenie, by uczyło je życie. Konsekwencje są naturalne przez to, że po prostu następują, jeżeli sprawy potoczą się w sposób naturalny. Pismo Święte trafnie opisuje naturalne konsekwencje w Liście do Galatów (6,7). Parafrazując nieco ten fragment, można powiedzieć: „Dziecko zbiera to, co posiało”. Na przykład:

Biegnij, kiedy powinieneś iść, a poślizgniesz się i zranisz kolano.

Połóż się późno, a spóźnisz się do szkoły.

Logiczne konsekwencje są nieco inne. Rodzice przedstawiają je dziecku wybiegając w przyszłość, przestrzegając dziecko, co się stanie, jeżeli pewne obowiązki nie zostaną spełnione. Na przykład:

  1. Jeżeli nie zjesz kolacji, to wyląduje ona w koszu (albo w psiej misce), a ty nie dostaniesz nic do jedzenia aż do śniadania.

  1. Wróć późno od kolegi, a jutro nie będzie ci wolno do niego pójść (albo następnym razem będziesz musiał wrócić wcześniej).

  1. Zapominaj o nakarmieniu kota, a znajdziemy mu nowy dom.


Wykorzystując naturalne i logiczne konsekwencje chętnie wyjaśniaj dziecku, o co chodzi, ale nie wracaj bez przerwy do podstawowych reguł i bez przerwy nie ostrzegaj, nie dawaj dodatkowych szans itd. Jednym z kluczowych zamierzeń jest wpojenie dziecku, że konsekwencje są realne i że życie nie zawsze daje drugą szansę.

Życie codzienne oferuje niezliczone możliwości zastosowania w praktyce naturalnych i logicznych konsekwencji pewnych działań. I za każdym razem, kiedy to robisz, bądź gotów na krytyczną «chwilę prawdy», w której konsekwencje te rzeczywiście nastąpią. Jeśli spuścisz z tonu lub staniesz się zbyt pobłażliwy, to twojej dyscyplinie zabraknie odniesienia do rzeczywistości, a - co za tym idzie - także efektów.


Żal może być bronią dziecka

Jako rodzic zdaję sobie sprawę z tego, że nie zawsze łatwo jest być twardym i obstawać przy naturalnych i logicznych konsekwencjach. To może być po prostu bolesne. Oto pozwalasz Bufordowi na długi sen, w rezultacie czego spóźnia się on do szkoły. Będzie narzekanie, łzy i żal, co nieodmiennie powoduje nerwową atmosferę w domu.

Często przestrzegam rodziców, że skrucha dziecka czasami bywa prawdziwa, a czasami jest zręcznie wykorzystywana jako skuteczna broń. Jeżeli dziecko bez przerwy łamie tę samą zasadę lub bez przerwy robi tę samą rzecz źle i za każdym razem mówi, że tego żałuje, to być może używa tej skruchy jako broni. Może ono zakładać: „Dopóki mówię mamie, że żałuję, dopóty będzie mi się udawać”. Pamiętaj, że dyscyplina praktyczna zawsze pyta o odpowiedzialność. Skrucha jest dobra, ale w wielu wypadkach jest niewystarczająca. Na przykład, kiedy dziecko zepsuje coś w domu w rezultacie nieprzestrzegania zasady «nie ma w domu szaleństw», może okazać wielką skruchę. Niemniej jednak powinno zostać obciążone odpowiedzialnością za zniszczoną rzecz.

Ta sama zasada odpowiedzialności powinna znaleźć zastosowanie w przypadku dziecka, które bez przerwy spóźnia się na kolację. Możesz przyjąć przeprosiny raz lub dwa razy, ale za trzecim razem dziecko powinno pójść spać bez kolacji.

Przypominam sobie dziewięcioletnią dziewczynkę, z którą odbyłem kilka sesji terapeutycznych. Bardzo czekała na weekend, który miała spędzić ze swoją koleżanką. Miała nocować w jej domu, następnego ranka zjeść tam śniadanie, a potem miały wybrać się gdzieś razem z mamą przyjaciółki.

Ale nasza dziewięcioletnia dziewczynka miała pewne domowe obowiązki, które powinna była wykonać najpóźniej w piątek wieczorem. Mama wcześniej określiła te obowiązki i wyznaczyła czas ich wykonania.

Piątek upłynął i wieczorem córka przypomniała mamie, że czas już jechać do koleżanki. Kłopot polegał na tym, że dziewczynka nie wykonała poleceń mamy. Tak naprawdę to większość z nich nie została nawet zaczęta. Mama spokojnie powiedziała:

- Kochanie, przykro mi, ale nie będziesz mogła pojechać.

Rzecz jasna, był płacz i scena, ale kiedy emocje opadły, córka wróciła do stołu i wciąż zapłakana zapytała:

- Ale dlaczego, mamusiu?

Mama spokojnie odpowiedziała:

- Ponieważ nie zrobiłaś tego, co do ciebie należy. Przykro mi, ale będziesz musiała zostać w domu i to dokończyć.

To, co następnie się wydarzyło jest znaczące i zainteresuje rodziców, którzy myślą o korzystaniu z dyscypliny praktycznej. Z całą przebiegłością, jaką dzieci zdają się posiadać, dziewięciolatka zaczęła nękać mamę:

- Ale mamo, przecież nie mówiłaś mi, że mam to zrobić! Dlaczego mnie nie uprzedziłaś?

Widzicie, jak łatwo jest stworzyć małego potwora lub - jeśli wolicie - małego sępa? Dzieci posiadają umiejętność zapędzania nas w kozi róg i wywoływania w nas poczucia winy. Znają niezliczone sposoby oznajmiania nam, że mamy je ostrzegać, przymilać się, pochlebiać, a nawet przekupywać. Wszystko to nonsens! Córka dokładnie wiedziała, jakie są jej obowiązki i do kiedy ma się z nich wywiązać. Jedyną różnicą było to, że matka nigdy wcześniej tak stanowczo nie obstawała przy przestrzeganiu zasad.

I tutaj właśnie dotykamy sedna sprawy w dyscyplinie praktycznej. Nadejdzie moment, kiedy trzeba twardo trzymać się ustaleń, co oznaczać będzie łzy i oskarżenia, i nękanie. Możesz zamknąć się w skorupie winy i pobłażliwości i ustąpić albo założyć zbroję despotyzmu. Żadne z tych posunięć nie przyniesie efektu.

Trzeba zrobić to, co zrobiła ta matka. Była spokojna, ale zdecydowana. Była stanowcza, ale czuła. Oczywiście w ten weekend nie należała do osób najbardziej lubianych przez dziewięciolatkę. Ale bardziej interesowało ją nauczenie córki odpowiedzialności niż to, żeby być przez córkę «lubianą». Tego wymaga uczenie odpowiedzialności, czasami musimy «pociągnąć za dywan» i pozwolić, żeby małe sępy się poprzewracały.

Skuteczna dyscyplina praktyczna pozwoli ci skoncentrować się bardziej na opanowaniu swych emocji, tak by emocje nie panowały nad tobą. Rzecz jasna, łatwiej jest to powiedzieć (albo - tak jak ja - napisać), niż zrobić, gdy wybite jest okno albo gdy na podłodze leży stłuczony flakon. Nie jest łatwo panować nad emocjami, gdy mała Courtney wraca późno i sprawia wrażenie, że pozjadała wszystkie rozumy, lub gdy odkrywasz, że czteroletni Cletus kąpie swoją dwuletnią siostrę w muszli klozetowej. Niemniej jednak wybuch gniewu niczego nie rozwiązuje. Tak naprawdę to w chwilach, gdy tracimy panowanie nad sobą i nie dyscyplinujemy z czułością, jesteśmy winni naszym dzieciom przeprosiny. To może być trudne, ale jest to niezwykle pomocne w czynnym wypełnianiu nauki Chrystusa, który kazał „przebaczać jak Bóg wam przebacza” (por. Ef 4, 32 i Koi 3,13).

W każdej sytuacji to do ciebie - jako rodzica - należy ocena tego, co się dzieje, i rozstrzygnięcie, jak postąpić. Kluczem do skutecznej interakcji z dziećmi jest chwila zastanowienia, zanim zacznie się działać. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie zawsze jest to łatwe, szczególnie że dyscyplina praktyczna wymaga zdecydowanego działania, a nie zwlekania. Ale w każdej sytuacji warto zastanowić się przez chwilę, co tak naprawdę się dzieje i co trzeba zrobić. Chwila zastanowienia (jeżeli trzeba, sam się oddal lub usuń dzieci z miejsca zdarzenia) zmniejsza prawdopodobieństwo działania pod wpływem gniewu i zwiększa prawdopodobieństwo zastosowania skutecznego rozwiązania dyscyplinującego.


Dziewięć sposobów na to, by zostać najlepszym przyjacielem swego dziecka

Oto dziewięć wskazówek, które warto pamiętać przy stosowaniu dyscypliny praktycznej i które pomogą stać się najlepszym przyjacielem swego dziecka:


  1. Reakcja rodzica powinna być adekwatna do tego, co się stało. Na przykład, dziecko przepuściło swoje kieszonkowe. Kiedy prosi o dodatkowe pieniądze przed końcem tygodnia, mówisz po prostu: „Przykro mi, musisz wziąć z kieszonkowego, a jeżeli już nic nie

  1. masz, to trzeba będzie poczekać do soboty”.

  1. Nigdy nie skłaniaj do posłuszeństwa biciem lub znęcaniem się. Pamiętaj, kija pasterskiego lub rózgi używano do prowadzenia owiec, a nie do bicia ich.

  1. Kiedy to tylko możliwe, wybieraj działanie.

  1. Staraj się zawsze być konsekwentny.

  1. Kładź nacisk na porządek. Praca ma pierwszeństwo przed zabawą, poranne obowiązki przed śniadaniem itd. Sprzyja to umacnianiu posłuszeństwa i podkreśla, że w całym królestwie Bożym istnieje potrzeba porządku - porządek jest istotny.

  1. Zawsze wymagaj od dziecka odpowiedzialności za swoje czyny.

  1. Zawsze dawaj dziecku do zrozumienia, że jest dobre, nawet jeśli jego zachowanie jest nieodpowiedzialne.

  1. Zawsze dawaj dziecku wybór, by umacniać współpracę, a nie współzawodnictwo.

  1. Jeżeli lanie jest absolutnie niezbędne, powinieneś je wymierzyć, ale tylko wtedy, gdy w pełni kontrolujesz swoje emocje. Zawsze powinno nastąpić po tym wyjaśnienie, dlaczego lanie było konieczne oraz znaczące słowa: „Kocham cię i zależy mi na tobie”.


To jest łatwe i skuteczne

Niejeden rodzic powtarzał mi: „Za dużo pan wymaga. Mam trudności ze zdyscyplinowaniem dziecka w oparciu o pańskie metody”.

Mówię tym rodzicom, że czuję to, co oni. Dyscyplina praktyczna jest prostą, bezpośrednią metodą, ale jest trudna. Nie jest łatwo zachować się jak matka dziewięcioletniej dziewczynki, która nie wywiązała się ze swoich obowiązków. Mała dziewczynka zaniedbała swoje obowiązki i nie mogła spędzić wieczoru u swojej przyjaciółki. Wypróbowała wszystkie znane sobie sztuczki, żeby wzbudzić w mamie poczucie winy, ale mama nie uległa. Była stanowcza, lecz okazała jej uczucie. Rozumiała sytuację, ale pozostała nieugięta i wymogła na dziecku odpowiedzialność.

Nacisk na odpowiedzialność nie jest czymś nowym. Sugeruje to wielu specjalistów zajmujących się problemem wychowania dzieci. Ale lubię myśleć, że dyscyplina praktyczna jest wyjątkowo skutecznym sposobem na osiągnięcie tego celu ze względu na nacisk kładziony na działanie, na gotowość «pociągnięcia za dywan» z humorem, ale i z niewzruszoną stanowczością. I to się opłaca. Dyscyplina praktyczna sprawdza się! Widzę codziennie, jak sprawdza się w moim domu. Widzę, jak działa w rodzinach poddawanych terapii i w tych, z którymi rozmawiam jeżdżąc po kraju. W drugiej części książki przyjrzymy się konkretnym problemom, zawirowaniom i kłopotom, żeby przekonać się, jak dyscyplina praktyczna może poprawić i umocnić twoją więź z dzieckiem - od zaraz.


Zastanów się:

  1. Ten rozdział mówi: „Będąc osobą dyscyplinującą staniesz się najlepszym przyjacielem swego dziecka”. Jak to możliwe?


  1. Co to są naturalne i logiczne konsekwencje? Dlaczego odgrywają ważną role w dyscyplinowaniu twojego dziecka?


Wypróbuj:

  1. Uświadom sobie, jakie mogą być korzyści z konsekwencji wynikających z postępowania twoich dzieci. Zastanów się, jakie naturalne i logiczne konsekwencje zachowania twojego dziecka możesz wykorzystać do zdyscyplinowania go.

Zaplanuj swoje postępowanie.



Rozdział 8

Kiedy rodzina nuklearna eksploduje


Gail była samotną matką borykającą się z wychowaniem dwóch synów, ale kiedy kościół opłacił jej uczestnictwo w seminarium nt. wychowania dzieci, nie pokazała się. Następnej niedzieli pastor zapytał ją o powód nieobecności.

- Być może zna już pani odpowiedź na wszystkie pytania - dogadywał jej.

- Ależ nie, pastorze. Wie pastor, że tak nie jest - odparła. - Ale kiedy zobaczyłam te wszystkie plakaty z obojgiem rodziców i kiedy pastor powtarzał, że seminarium jest dla matek i ojców, pomyślałam, że to nie dla mnie. Jest inaczej, kiedy jest się samotną matką.

Zbyt często my, autorzy poradników i wykładowcy formułujemy nasze rady tak, jak gdyby były one adresowane tylko do rodzin, w których są oboje rodzice - zwanych przez socjologów «rodzinami nuklearnymi». Wielu samotnych rodziców uważa, że ich niepełne rodziny nie spełniają norm, czują się wypchnięci poza nawias, jakby nasze starannie przetestowane wzorce miały zastosowanie tylko w hermetycznych laboratoriach. Przepraszam, jeśli to, co do tej pory napisałem w tej książce, tak zabrzmiało. Prawda jest taka, że samotni rodzice mogą wcielać w życie dyscyplinę praktyczną równie skutecznie. Dla wielu z nich może się to okazać właśnie tym, czego szukają.

Badania pokazują, że w Stanach Zjednoczonych prawie 30 procent dzieci wychowują samotni rodzice. Natomiast 20 procent żyje w rodzinach zastępczych lub - jak je nazywam - w rodzinach mieszanych. Ozzy i Harriet ustępują miejsca Brady Bunch i Murphy Brown* [*Bohaterowie popularnych amerykańskich seriali komediowych - osoby samotne, zajęte robieniem kariery zawodowej (przyp. tłum.)]. Rodziny nuklearne eksplodują i ich członkowie muszą dalej żyć w środowisku skażonym opadem radioaktywnym.

Jakie rozwiązania proponuje dyscyplina praktyczna w takich sytuacjach? Czy istnieją jakieś szczególne sposoby okazywania miłości i stanowczości, «pociągania za dywan», egzekwowania odpowiedzialności - jeżeli jesteś samotnym rodzicem albo kiedy wychowujesz czyjeś dziecko? I tak, i nie. W pozostałej część książki mówię o tych przypadkach, ale istnieją jeszcze pewne dodatkowe zastrzeżenia, o których sobie tutaj powiemy.


Rozbite domy

Być samotnym rodzicem to najtrudniejsze zadanie na świecie. Jesteś żywicielem i konsumentem, dozorcą i gorylem, opiekunem i jędzą. Samotnie bierzesz na siebie obowiązki wychowawcze obojga rodziców, dodając je do pozostałych zajęć i obowiązków. Większość znanych mi samotnych rodziców pada z nóg.

W przeważającej liczbie przypadków któreś z rodziców zostaje osamotnione na skutek odejścia (śmierci)


współmałżonka, będącego zarazem rodzicem, lub rozwodu. W obu sytuacjach towarzyszy im ogromny ból oraz poczucie winy i gniew. Tak więc nie tylko zmagasz się z codziennym życiem, ale musisz też poradzić sobie z ładunkiem emocji - własnych i twoich dzieci! Nie jest to łatwe życie. (Dostrzegam, że na macierzyństwo decyduje się coraz więcej kobiet niezamężnych. W takiej sytuacji emocje są nieco inne, ale wcale nie jest im łatwiej).

Czy jesteś więc skazany na życie drugiej kategorii? Czy twoje dzieci zawsze będą napiętnowane tą sytuacją? Niekoniecznie. Znam wiele dzieci pochodzących z rozbitych domów, które wyrosły na odpowiedzialnych nastolatków i dorosłych i które są szczęśliwymi i dobrze radzącymi sobie w społeczeństwie ludźmi. Świadczy to o sile ich charakteru, o ciężkiej pracy rodzica i o działaniu łaski Bożej.


Zadbaj o siebie

Jeżeli jesteś samotnym rodzicem mającym pod opieką dziecko, to twój poziom stresu jest wyższy od przeciętnego. Zawsze masz na głowie dziesięć milionów rzeczy do zrobienia, a czasu tylko na dwanaście lub trzynaście. To szef każe ci zostać dłużej w pracy, to dzieci chcą pojechać na zakupy, to telefon z banku w sprawie opóźnienia w spłacie kredytu. Stale coś się dzieje.

Wiele żyjących w głębokim stresie osób uwija się jak w ukropie, lecz są tak do tego przyzwyczajone, że nawet nie zauważają, jak bardzo są zestresowane. Często potrzeba jakiegoś załamania - emocjonalnego, fizycznego lub w relacjach z innymi osobami - żeby to sobie uświadomić. Nie czekaj, aż to się stanie. Bądź świadoma, jak wielki jest twój stres, i zrób, co w twojej mocy, żeby choć trochę go zmniejszyć.

Przede wszystkim, zajmij się sprawami podstawowymi: odpoczynkiem, jedzeniem i sportem. Śpij siedem lub osiem godzin i jedz trzy porządne posiłki na dobę. Unikaj przekąsek, ale także modnych diet. Jeśli nie możesz iść do fitness klubu, to idź i pobaw się z dziećmi, ale znajduj czas na regularną aktywność fizyczną.

Następnie zajmij się rozkładem dnia. Znajdzie się mnóstwo rzeczy, na które po prostu nie będziesz miała czasu. Jeśli jesteś samotnym rodzicem, to jest oczywiste, że nie możesz zadowolić wszystkich. Naucz się odmawiać, gdy ludzie proszą cię o robienie czasochłonnych rzeczy. Inaczej zamęczą cię na śmierć; uleganie bowiem ich prośbom oznacza dla ciebie samobójstwo. Przyznaj sam przed sobą, że nie jesteś w stanie podołać wszystkiemu.

Zrób sobie wolne w chwilach szczególnie stresujących. Uważaj na te chwile, w których czujesz się szczególnie zestresowana/zestresowany i podejmij stosowne kroki, żeby nie wybuchnąć. Może jest coś - pora dnia, jakaś czynność, osoba lub pewne zachowanie dzieci - co zawsze powoduje, że czujesz się szczególnie zestresowana. W każdym razie zredukuj stres pozwalając sobie na odrobinę luzu, robiąc sobie miniwakacje.

Spróbuj zachęcić dzieci do pomocy. Znam jedną mamę, która zarządziła, że pierwsze pół godziny po jej powrocie do domu to «czas wytchnienia». Nie wolno było jej wtedy przeszkadzać. Po tym czasie z uśmiechem na ustach zajmowała się dziećmi, ale potrzebowała trzydziestu minut wypoczynku. Jej dzieci pojęły, że ich życie jest o wiele przyjemniejsze, jeśli pozwolą mamie na tę chwilę relaksu. Ty też potrzebujesz takiego czasu. Niech dzieci wiedzą, że czasem twoje potrzeby są ważniejsze.

Zadbaj o siebie. Znajdź przyjemności, które sprawią ci radość porównywalną z wygraniem miliona, gdy tymczasem kosztują tylko kilka dolarów. Zamów kolację, zrób sobie pedicure, weź gorącą kąpiel, idź z przyjaciółmi na koncert. Zaoszczędź trochę czasu i pieniędzy na własne proste przyjemności i nie czuj się z tego powodu winna.

Co to wszystko ma wspólnego z dyscypliną praktyczną? To punkt wyjścia. Musisz być silna, żeby dyscyplina praktyczna przynosiła skutki, więc musisz zatroszczyć się o siebie. Wcześniej wspomniałem, że rodzice powinni znaleźć dobrą opiekunkę do dzieci i od czasu do czasu oderwać się od nich. Ich związek musi być silny, jeżeli mają być dobrymi rodzicami. To samo dotyczy ciebie, z tym że teraz jesteś sama. Poświeć trochę czasu na nabranie sił. I od czasu do czasu odpocznij od dzieci.


Zrozum ból dzieci, ale mu się nie poddawaj

Rzecz jasna nie jesteś jedyną osobą, która cierpi. Twoje dzieci cierpią również. Ten ból będzie trwał bardzo długo, chociaż kiedyś zacznie zanikać. Przez pierwsze dwa lata daje znać o sobie na wiele różnych sposobów, a przez następnych kilka lat będzie się pojawiał od czasu do czasu. Niekiedy dzieci będą miały ataki gniewu. Jeżeli będziesz w pobliżu, wyżyją się na tobie. (Tak bywa z gniewem - nie zawsze wybiera adresata). Niektóre dzieci zamkną się w sobie, nie okazując swoich uczuć. Niektóre popadną w autodestrukcję, inne opuszczą się w nauce, a jeszcze inne nie zrobią nic, o co je poprosisz.

Jak możesz zdyscyplinować dziecko za to, że czuje się zranione? Wiesz, przez co przechodzi, i mu współczujesz. Możesz mieć poczucie winy za spowodowanie tego bólu (a jest ono źródłem większości niewłaściwych decyzji podejmowanych przez samotnego rodzica). Możesz chcieć zrekompensować im stratę rodzica przez zbytnią pobłażliwość.

Ale tak naprawdę to wcale im to nie pomoże. Pewne rodzaje zachowań, bez względu na uwarunkowania, są nadal nie do przyjęcia. Musisz wymagać od dziecka - nawet od cierpiącego dziecka - żeby wniosło swój wkład w poprawne funkcjonowanie rodziny. Tkwicie w tym razem i musicie sobie nawzajem pomagać. Wszyscy odczuwacie ból, ale nie ma żadnego wytłumaczenia dla działań destrukcyjnych. Bardziej niż kiedykolwiek musisz okazywać miłość swemu źle zachowującemu się dziecku („Rozumiem cię”) i jednocześnie stale wymagać, żeby zachowywało się właściwie. Jeżeli chcesz dać swojemu dziecku coś, co zrekompensowałoby jego ból, to po prostu bądź konsekwentnym kochającym rodzicem ze zdrowym podejściem do sprawy wychowania.


Niech dzieci wiedzą, że jesteś im oddana... na zawsze

Dzieci po rozwodzie ich rodziców szczególnie obawiają się odrzucenia. Przekonały się, że nie mogą zaufać dorosłemu, którego kochały. Może się to objawiać poprzez brak pewności, czy może ci zaufać, lub przez trudności z okazaniem miłości innym. Ponieważ dyscyplina praktyczna opiera się na wzajemnym zaangażowaniu (każdy członek rodziny wnosi swój wkład w jej funkcjonowanie), sytuacja może trochę się skomplikować.

Zrób wszystko, co w twojej mocy, żeby zachować poczucie rodzinnej więzi, bez względu na to, czy masz jedno dziecko czy jedenaścioro. Musicie umieć poświęcać się dla siebie nawzajem. Jesteś tym rodzicem, który pozostał, i na tobie spoczywa ciężar udowodnienia dzieciom, że będziesz z nimi na dobre i na złe; że nie znikniesz, gdy tylko sprawy zaczną układać się źle. Przezwyciężenie emocjonalnego nastawienia dzieci zajmie ci trochę czasu i może być frustrujące, ale powtarzaj im w kółko, że jesteś tu dla nich. Zapewniaj je o swoim oddaniu.


Przestrzegaj swoich zasad bez względu na eksmałżonka

Kiedy zdecydujesz się postępować zgodnie z zasadami dyscypliny praktycznej, trzymaj się tego - nawet jeżeli twój były mąż nie zgadza się na to. Niech dzieci wiedzą, że macie swoje «domowe zasady». Kiedy dzieci zostają z tobą, wiedzą, czego mają się trzymać. Jeśli w weekendy odwiedzają drugiego rodzica, mogą postępować według innych reguł. Ale w twoim domu słuchają twoich wskazówek.

- Ale tatuś mi na to pozwala!

- Możesz to robić u tatusia. Ale tutaj ci nie wolno.

Dzieci mogą przez jakiś czas narzekać, ale wkrótce przywykną. Mogą ci się nawet odgrażać, że wolą być z tatusiem. Nie daj się na to złapać. Trzymaj się zaplanowanej dyscypliny praktycznej tak długo, jak długo dzieci pozostają pod twoją opieką.

Trzymanie przez rodziców wspólnego frontu, nawet jeśli są rozwiedzeni, jest wskazane. Jeżeli pozostajesz w możliwie dobrych stosunkach ze swoim byłym mężem, to możesz - szczególnie gdy chodzi o dzieci - spróbować opisać mu metody dyscypliny praktycznej, które mógłby zastosować. Wyjaśnij, czego się spodziewasz od każdego z dzieci, i w jaki sposób będziesz wymagać od nich odpowiedzialności. Dla dobra dzieci twój eks-mąż powinien zgodzić się realizować twój sposób dyscyplinowania.

Ale nie jest to bezwzględnie konieczne. Wielu ludzi błędnie pojmuje dyscyplinę praktyczną, uważając ją za zbyt surową, i twój były mąż może obawiać się, że jesteś dla dzieci zbyt surowa. Niech cię to nie zniechęca. Postępuj zgodnie ze swoim planem.


Unikaj trójkątów

Załóżmy, że twój były mąż ma przyjechać po waszego syna w sobotę o godzinie 10, żeby zabrać go do parku. O godzinie 9.45 twój maluch jest całkowicie ubrany, spakowany i czeka na schodach. Mija 10.00, potem 10.30 i 11.00 - tatusia ani śladu. Dziecko pyta pochlipując:

- Dlaczego nie przyjeżdża? Przecież obiecał.

Oczywiście wszystko zaczyna się w tobie gotować. Twój były mąż rzadko dotrzymywał obietnic, a teraz dobija cię widok rozczarowanego synka. Już sięgasz po słuchawkę, żeby zmyć byłemu mężowi głowę.

Ale to nie twój problem. Tak naprawdę to jest to sprawa między twoim byłym mężem a waszym synkiem. Nie musisz się w to angażować. Podaj słuchawkę synkowi i powiedz:

- Nie wiem. Znasz jego numer. Zapytaj go sam.

Dzięki takiemu postępowaniu nie tylko ty unikasz wybuchowej sytuacji, ale twoje dziecko również dostaje cenną, choć bolesną lekcję. A czyj głos w słuchawce wywrze większy efekt na nieobecnym tatusiu - twój (zrzędzący) czy dziecka (płaczliwy i proszący)? Niech dziecko ma z drugim rodzicem swoje własne układy.

Często dzieci rozwiedzionych rodziców pełnią rolę gołębi pocztowych lub szpiegów. Krążąc między rodzicami przynoszą wiadomości (zazwyczaj nieprzyjemne) albo zbierają informacje.

- Powiedz temu swojemu beznadziejnemu ojcu, żeby tym razem przywiózł cię o jakiejś sensownej porze.

- Czy matka się z kimś teraz spotyka?

Jeśli masz jakąś sprawę do swego byłego małżonka, zwróć się do niego sama lub porozmawiaj z nim przez prawnika. Nie stawiaj dzieci między wami. Unikaj również pokusy zdobycia sympatii dzieci. Czasami rozwiedzeni rodzice znajdują pewną dozę satysfakcji w tym, że „dzieci bardziej mnie lubią”.

W rezultacie kiedy tylko mogą, wieszają psy na byłym współmałżonku. Jest to niewskazane; dzieci muszą nauczyć się szanować oboje rodziców tak, jak to tylko możliwe. (Ponadto twoje pragnienie bycia lubianą przez dzieci może podkopać dyscyplinę praktyczną. Jeśli dzieci są pionkami w jakiejś emocjonalnej rozgrywce, to mogą szybko nauczyć się wykorzystywać to przeciwko tobie: „Tatuś jest fajniejszy od ciebie. U niego mogę nie kłaść się spać aż do jedenastej!”).

Czasami dzieci albo eksmąż będą usiłowali wciągnąć cię w swoje wzajemne relacje. „Dlaczego tatuś już mnie nie kocha tak jak dawniej?” „Wydaje mi się, że od jakiegoś czasu Tyler jest na mnie zły. Dlaczego?” Oczywiście możesz w czymś pomóc, ale nie daj się wciągnąć w nieporozumienia między twoim byłym mężem a waszym dzieckiem, bo tak będzie dla ciebie bezpieczniej. Jeśli to tylko możliwe, niech kontaktują się ze sobą bezpośrednio.


Nic wyręczaj nikogo w rozwiązywaniu problemów

Jako samotny rodzic jesteś przyzwyczajona do samodzielnego zaspokajania potrzeb dziecka. Może to dość szybko przerodzić się w nadopiekuńczość, co spowoduje, że będziesz chciała osłonić dziecko przed rzeczywistością. Na dodatek samotni rodzice często mają poczucie winy za to, że ich dzieci znalazły się w sytuacji, która nie jest sytuacją wymarzoną. Chcą więc zrekompensować to dzieciom, chroniąc je przed dodatkowym cierpieniem.

Ale kluczem do dyscypliny praktycznej jest konieczność nauczenia się stawiania czoła rzeczywistości, zaś czasami - jak mówią - «rzeczywistość boli». Wiem, że niełatwo jest patrzeć, jak dziecko przynosi ocenę niedostateczną z historii, ponieważ zamiast pisać referat, oglądało telewizję, ale to nie oznacza, że powinnaś je wyręczać. Następnym razem zdecyduje mądrzej. Niełatwo jest patrzeć, jak twój syn zostaje usunięty z drużyny piłkarskiej, ale to nie oznacza, że masz dzwonić do trenera ze skargą. W następnym roku syn więcej się przyłoży - albo znajdzie dziedzinę, która bardziej odpowiada jego zainteresowaniom.

Rzeczywistość jest naprawdę dobrym nauczycielem, aczkolwiek wymagającym. A ty nie wyświadczasz dzieciom przysługi chroniąc je przed nią. Zwalcz pokusę rozwiązywania za nie wszystkich problemów. Niech odkryją kawałek rzeczywistości na własną rękę.


Nie szukaj zbytniego wsparcia u dzieci

Samotni rodzice często próbują przekazać dzieciom część obowiązków współmałżonka. Jeżeli chodzi tylko o wyniesienie śmieci, nie ma sprawy. Ale uważaj, żeby nie wykorzystywać dziecka jako powiernika. Dzieje się tak szczególnie wtedy, gdy chodzi o jedynaka. Wtedy robi się z tego «ty i ja przeciw światu». Regularne wylewanie swoich uczuć jest bardzo kuszące. Jednak taka sytuacja może doprowadzić do naruszenia dyscypliny praktycznej przez podważenie autorytetu rodzica. Jeżeli w jednej chwili jesteś pokrewną duszą, to trudno w drugiej być osobą dyscyplinującą. Nie twierdzę, że nie powinnaś być z dziećmi szczera i cieszyć się z ich towarzystwa. Powinnaś! Ale pamiętaj, że jesteś rodzicem.

I pamiętaj, że twoje dziecko jest tylko dzieckiem. Wiele twoich uczuć to uczucia z natury «dorosłe» - złożone i sprzeczne. Twoje dziecko nie jest gotowe na ich poznanie. Ty możesz poczuć ulgę zrzucając ciężar z serca przed słuchającym cię dzieckiem, ale teraz dziecko przejęło ten ciężar i może się pod nim ugiąć. Jeżeli martwisz się pieniędzmi, snujesz marzenia o własnym życiu uczuciowym albo masz pretensje do swojego eksmęża - zachowaj to dla siebie albo (to jeszcze lepsze rozwiązanie) poszukaj kogoś dorosłego, z kim mogłabyś o tym porozmawiać.

Jeśli masz kilkoro dzieci, to prawdopodobnie poszukasz oparcia w najstarszym, żeby pomagało ci przy młodszych. Nie ma w tym nic złego - Sande i ja często tak robimy (ale ułatwia to spora różnica wieku między naszymi dziećmi). Uważaj jednak, by nie składać na barki najstarszego zbyt wielu obowiązków. Nie może ono stać się «współrodzicem». Pozwól, żeby dziecko wykształciło w sobie naturalne zdolności przywódcze, lecz rodzicielską odpowiedzialność zachowaj dla siebie.


Uwaga na dziadków

Pewnego razu miałem do czynienia z 35-letnią samotną matką dwójki dzieci w wieku dwunastu i dziesięciu lat. Jej rodzice postanowili, że zabiorą całą rodzinę do Disneylandu i zapłacą za wszystko. Był to wspaniały prezent, ale kobieta miała w związku z tym nieco mieszane uczucia. Zgodziłem się z nią. Prezent był miły, ale i niebezpieczny.

W tym wypadku dziadkowie postępowaliby jak rodzice. Decydowaliby za swą dorosłą córkę i za jej dzieci. Podczas wycieczki to oni byliby u władzy, a nie ona. I jaką naukę wyniosłyby z tego dzieci?

Możliwe, że w danej chwili nie miałabyś nic przeciwko zafundowaniu wycieczki do Disneylandu. Mógł to być dobry pomysł, gdyby dziadkowie mimowolnie nie wykorzystali tej sytuacji do kierowania córką i jej dziećmi. Sądzę, że czuli się nieco winni z powodu jej trzech rozwodów (pewnie popełnili jakiś błąd wychowawczy), a teraz nie ufali jej, jeśli chodzi o wychowanie jej własnych dzieci, i chcieli przejąć odpowiedzialność za tę sprawę. (W rzeczywistości od czasu do czasu zajmowali się już dziećmi przez dwa lub trzy tygodnie z rzędu, kiedy córka potrzebowała odpoczynku).

Dziadkowie byli mili, ale chcieli kontrolować córkę, a ona pozwalała na to. Kiedy inni bez przerwy cię w czymś wyręczają, szybko nabierasz przekonania, że sama sobie nie poradzisz.

Zaproponowałem, że najlepiej będzie, jeśli córka weźmie na siebie rolę rodzica, a dziadkowie będą ją w tym wspierać. Wycieczka do Disneylandu nie umacniała jej w roli rodzica (jeżeli naprawdę chcieli pomóc, mogli dać jej pieniądze i pozwolić, żeby sama zabrała dzieci).

Ta historia odnosi się do wielu niepełnych rodzin. Dziadkowie - często pod wpływem niejasnego poczucia winy (i zwykle rzeczywiście chcąc pomóc) - uzurpują sobie rolę rodzica. Samotny rodzic, który i tak boryka się z życiem, pozwala im na to. Ale jest to pułapka kwestionująca faktyczny autorytet w rodzinie. Samotny rodzic i jego rodzice muszą współpracować, żeby umocnić szacunek między tym rodzicem a jego dzieckiem. Dziadkowie mogą pomagać, ale nie mogą przejmować steru.


Ostrożnie z własnym życiem uczuciowym

Od momentu rozwodu* [*W dzisiejszym świecie rozwody są niestety zjawiskiem częstym. Autor kieruje swoje rady również do osób rozwiedzionych (przyp. wyd)] lub śmierci, kiedy to stałaś się samotnym rodzicem, w twoim życiu pojawiła się głęboka wyrwa. Jest rzeczą naturalną, że chciałabyś znaleźć kogoś, kto pomógłby ci ją zapełnić. Ale musisz być ostrożna, kiedy twoje serce zaczyna się zwracać w stronę drugiego człowieka. Co tobą kieruje: uczucie czy potrzeba? W wyniku tragedii pojawiły się w tobie nowe potrzeby emocjonalne, które spowodują zaburzenie równowagi w każdym nowym związku. Według ekspertów, żeby emocjonalnie pogodzić się z tym, że doszło do rozwodu, potrzeba przynajmniej dwóch lat, a często nawet więcej. Jeśli zbyt szybko się z kimś zwiążesz, szykujesz sobie kolejną porażkę.

Musisz być szczególnie ostrożna również przez wzgląd na dzieci. Zapewne twój stan emocjonalny w znacznym stopniu wynika ze świadomości, że twoje dzieci potrzebują i ojca, i matki. Zdajesz sobie sprawę, że samotne macierzyństwo jest ciężkie dla wszystkich osób, których ono dotyka, i snujesz fantazje, że twój nowy towarzysz życia rozwiąże wszystkie te problemy. Ale rzuć okiem na dalsze strony tej książki, a przekonasz się, że przybrany rodzic to też nie bułka z masłem. Poślubienie niewłaściwej osoby - po raz kolejny - wyrządziłoby twojej rodzinie jeszcze większą szkodę. Więc nie spiesz się.

Wiele marzeń twoich dzieci jest podobnych do twoich. Widzą jak gawędzisz z sympatycznym kasjerem/kasjerką w supermarkecie i już zaczynają planować wesele. Jeżeli przyprowadzasz kogoś nowego do domu, mogę się założyć, że przyglądają mu się jako potencjalnemu tacie/mamie. Opłakując utratę kogoś bliskiego żyje się nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone. Kiedy w końcu dzieci zdają sobie sprawę, że ty i twój eksmąż to przeszłość, szukają kogoś, żeby obsadzić wakujące stanowisko, żeby wszystko wyglądało jak dawniej. Oczywiście nigdy nie będzie tak jak dawniej. Nie możesz się cofnąć. Jedyna droga prowadzi naprzód. Jednak presja ze strony dzieci może doprowadzić do rozpadu nowego związku.

Radziłbym utrzymywać własne życie uczuciowe w jak największym sekrecie. Nie dziel się z dziećmi szczegółami o randkach i nie przyprowadzaj swoich partnerów do domu, dopóki nie jesteś zaręczona. Byłoby to dla dzieci tylko źródłem rozczarowań. Najlepszym sposobem na to, abyście pozostali zdrową rodziną (i osobami), jest zaakceptowanie możliwości pozostania osobą samotną. Ty i twoje dzieci musicie nauczyć się radzić sobie jako rodzina funkcjonująca bez jednego elementu. Taka jest rzeczywistość. A jeżeli Bóg da ci nowego towarzysza życia, to tym silniejsza będziesz w nowym związku.

Connie poznała Ricka za pośrednictwem kolegów z pracy. Zaczęła się z nim spotykać. Mając dwóch synów z pierwszego małżeństwa, które zakończyło się dwa lata wcześniej, była gotowa na poważny związek. Rick zdawał się być dla niej doskonałym mężczyzną. Nawet jej ojciec - chociaż nie podobał się mu żaden z mężczyzn, z którymi dotąd się spotykała - wyraził swą gorącą aprobatę, kiedy przedstawiła mu Ricka.

Kiedy Rick zabrał jej synów na ryby, Connie pokochała go jeszcze bardziej. Dziewięcioletni Jake i jedenastoletni Jeffy naprawdę potrzebowali ojca, a Rick był typem człowieka aktywnego, który im imponował. Cała rodzina naprawdę oszalała na punkcie Ricka. Miło było na nich patrzeć.

Ale w pewnym momencie Connie zaczęła dostrzegać pewne problemy. Tajemnicze wyjazdy służbowe, nieprzekonujące wyjaśnienia. Z początku ignorowała te niepokojące ją sygnały, ale wkrótce zdała sobie sprawę, że Rick ją oszukuje. Kiedy w końcu doszło do konfrontacji, roześmiał się.

- Ach, tylko o to chodzi. Przecież jestem facetem. Nie jesteśmy małżeństwem ani nic w tym stylu. To nie jest nic wielkiego.

Oczywiście dla niej to było coś wielkiego. W myślach już podążała ku małżeństwu, ale teraz nacisnęła hamulec. Jej poprzedni mąż był oszustem. Nie zamierzała pozwolić, żeby historia się powtórzyła.

Jake i Jeffy zmartwili się, że nie zobaczą już Ricka. Connie w delikatny sposób wyjaśniła im sytuację, ale oni właściwie zaakceptowali już Ricka jako ojca. Skończyło się na tym, że obwiniali Connie za zerwanie tego związku, manifestując swój bunt, co na długie miesiące zatruwało atmosferę w domu.

To jeszcze bardziej pogorszyło życie Connie. Cierpiała rzecz jasna z powodu zdrady Ricka, a teraz musiała jeszcze codziennie staczać batalie z własnymi dziećmi. Martwiło ją, że nie była wystarczająco pociągająca, żeby podtrzymać zainteresowanie Ricka. Dlaczego miałby spotykać się z innymi kobietami? I czuła się winna, że dała dzieciom nadzieję, a następnie im ją odebrała. Ten uczuciowy galimatias wzmógł jej potrzebę znalezienia oparcia w drugim człowieku, która to potrzeba pchnęła ją w ramiona kolejnego mężczyzny.

Stan zamieszkał w okolicy niedawno. Był przystojny, nie był wcześniej żonaty. Nie był typem macho jak Rick; cechowała go stałość, był konsekwentny, miał dobrą pracę w firmie ubezpieczeniowej i perspektywę na awans. Connie dobrze się z nim czuła, gdy oprowadzała go po mieście i pomagała mu urządzić mieszkanie. On potrzebował jej, a ona jego. Dokładnie cztery miesiące po rozstaniu z Rickiem Connie wybrała się na pierwszą oficjalną randkę ze Stanem.

Wkrótce zaczęły się wspólne obiady z Connie i jej dziećmi trzy razy w tygodniu. Jake i Jeffy traktowali go z ostrożnością, ale w końcu przywykli do jego obecności, szczególnie gdy pomagał im w odrabianiu zadań. Connie zaczęła myśleć, że tym razem ten związek przetrwa. Czuła, że Stan to dobry materiał na męża, że trafiła na takiego mężczyznę, który zaopiekuje się nią i jej dziećmi.

Po sześciu miesiącach regularnego spotykania się Connie zaczęła się niecierpliwić. Chciała pogłębić ten związek, ale Stanowi zdawał się odpowiadać obecny stan rzeczy. Connie zdała sobie sprawę, że cała inicjatywa, żeby być razem, pochodzi od niej, a Stanowi jak gdyby nie zależało na tym, czy są razem czy nie. W jaki sposób taki świetny facet osiągnął wiek 37 lat pozostając kawalerem? Może ma problem z angażowaniem się w związek?

Connie postanowiła wziąć byka za rogi. Gdy pewnego wieczora siedzieli w salonie, wyłączyła telewizor i zaczęła mówić o swoim pragnieniu zawarcia ponownego małżeństwa. Nie muszą się spieszyć, zapewniła Staną, ale zdecydowanie chciała iść w tym kierunku. Nie dał jej zobowiązującej odpowiedzi. I więcej go nie zobaczyła. Przestał dzwonić. Przestał przychodzić do kościoła. Nie odpowiadał na telefony. Za bardzo go przycisnęła i uciekł przed koniecznością zaangażowania się.

Tym razem Jake i Jeffy nie okazywali zbytnio swych uczuć, ale w ciągu roku ich zachowanie znacznie się pogorszyło. Ich stopnie poleciały w dół. Jeffy wdawał się w szkole w bójki. Pewnego razu Connie dostała telefon z posterunku policji: Zatrzymano Jake’a za kradzież w sklepie.

Ciąg porażek sercowych był dla Connie bolesny, ale cierpiały też jej dzieci. Nie wiedziały, jak sobie poradzić z rozczarowaniem i spowodowanym przez nie gniewem. Ich emocje wymykały się spod kontroli i przejawiały się w różnych destrukcyjnych zachowaniach.

Historia Connie często się powtarza. Miałem do czynienia z wieloma rodzinami przeżywającymi podobne doświadczenia: zawiedzione nadzieje i rozdrapywanie ran. Dlatego mówię samotnym rodzicom, żeby byli bardzo ostrożni w kwestii mówienia dzieciom o swoich romansach. Rzecz jasna musisz brać pod uwagę swe emocje, gdy odczuwasz wielką potrzebę znalezienia nowego towarzysza życia, ale w sposób szczególny ochraniaj dzieci. Nie przywiązuj ich do siebie, kiedy wybierasz się na przejażdżkę karuzelą miłości.

Najlepsza rada dla samotnych rodziców jest następująca:

1° Nie umawiaj się.

2° Jeśli się umawiasz, rób to poza domem.

3° Nie przyprowadzaj go/jej do domu, dopóki na twoim palcu nie pojawi się coś, czym będziesz w stanie przeciąć szkło.

Z następnego rozdziału dowiesz się, że nawet jeśli nowe związki są udane, to często więcej problemów powodują, niż rozwiązują.


Zastanów się:

  1. W jaki sposób możesz okazać dzieciom zrozumienie w tych trudnych dla nich chwilach, nie pobłażając im? Dlaczego jest to ważne?

  1. Jakie są największe wyzwania stojące przed tobą jako samotnym rodzicem?

  1. Które z sugestii zawartych w tym rozdziale są dla ciebie najtrudniejsze do wypełnienia? Które są najłatwiejsze? Dlaczego?


Wypróbuj:

  1. Sporządź plan wprowadzenia w życie wybranej przez was najtrudniejszej i najłatwiejszej sugestii. Zrób dokładny harmonogram spotkań, ustal zasady postępowania, zaplanuj, z którymi osobami chcesz się spotkać, itd.



Rozdział 9

Rodziny się nie łączą; one się zderzają

W dawnych czasach rodzice mieli wiele dzieci. Teraz dzieci miewają wielu rodziców. Rozwody i powtórne małżeństwa są obecnie tak powszechne, że rodziny po przejściach są niemal wyznacznikiem nowego tysiąclecia. Dzieci często muszą nauczyć się żyć z nowymi rodzicami i z nowym rodzeństwem, co wcale nie jest łatwe.

Rodziny łączone wydają się wspaniałym pomysłem, dopóki nie spróbuje się tego na własnej skórze. „Ja mam dzieci, które potrzebują tatusia, ty masz dzieci, które potrzebują mamusi, więc wrzućmy wszystko do wspólnego worka”. Wydaje się, że ma to sens. Ale kiedy zajmiesz się dopracowywaniem szczegółów tworzenia nowego domu z dwóch odmiennych rodzin, czar pryska. Możesz nawet zatęsknić za prostotą bycia samotnym rodzicem.

Ostatnio po wykładzie w Minnesocie podeszli do mnie pewni małżonkowie i oświadczyli:

- Chcieliśmy panu tylko powiedzieć, jak wiele znaczy dla nas pańska książka Living in a Stepfamily without Getting Stepped on.

A ja w swej głębokiej pokorze spodziewałem się zaraz usłyszeć, jak moje błyskotliwe analizy sprawiły, że ich życie stało się wspaniałe i spokojne. Lecz oni zaskoczyli mnie swoją szczerością.

- Pańska książka przygotowała nas na «wieczory Armagedonu»* [*Armagedon: według Biblii równina, na której nastąpi ostateczna rozprawa sił Dobra z siłami Zła.], jakie od czasu do czasu przeżywamy - powiedzieli. - Życie w rodzinie łączonej jest bardzo trudne. Dziękujemy, że nas pan o tym uprzedził.

Ich uwagi otrzeźwiły mnie, ale trafiły w sedno. Nawet jeżeli wszystko robisz dobrze, to rodzina łączona i tak pozostaje strefą działań wojennych. Często powtarzam, że podczas ślubu pobierają się więcej niż dwie osoby. Myślę o sześciu, bo musicie wliczyć w to obie pary rodziców. W bardzo konkretnym sensie «poślubiacie» też swoich teściów. Czy wam się to podoba, czy nie, wchodzicie w inną rodzinę.

A co się dzieje, jeśli oboje - i panna młoda, i pan młody - mają dzieci? I tu ma miejsce «poślubianie» członków rodziny, tyle że ich liczba jest nieco większa. «Poślubiasz» mamę i tatę, syna i córkę swojego współmałżonka, a twój współmałżonek poślubia członków twojej rodziny. Twoje dzieci zyskują nagle nowych braci i siostry oraz dziadków. W tej jednej uroczystości może być zawieranych dwadzieścia albo trzydzieści «małżeństw»!

Problem polega na tym, że łączenie rodzin jest skomplikowane. Musisz wejść w tę sytuację z szeroko otwartymi oczyma. Jeżeli masz nadzieję, że to małżeństwo rozwiąże wszystkie twoje problemy samotnego rodzicielstwa, to zapomnij o tym. Właśnie otwierasz puszkę Pandory.

Jeśli tylko jedno z małżonków posiada dzieci, to sprawa jest odrobinę prostsza, ale w dalszym ciągu istnieją kwestie związane z połączeniem rodzin. Nowy ojciec albo nowa matka musi zapracować na prawo bycia rodzicem, a to może zabrać trochę czasu.

Ogólnie rzecz biorąc, na zespolenie się rodzin potrzeba od trzech do siedmiu lat. Od trzech do siedmiu lat! To oznacza, że do czasu, kiedy zaczniecie się czuć jak jedna rodzina, twój szóstoklasista może już opuścić dom. To długi proces. Pomoże ci w nim dyscyplina praktyczna, ale uważaj, jak ją stosujesz. Rozważ poniższe wskazówki.


Najpierw dyscyplinuj swoje dzieci

Pamiętaj że «relacje są przed zasadami», a ty nie masz jeszcze wystarczającej więzi emocjonalnej z dziećmi twojego współmałżonka. Trudno ci więc będzie stanowić prawo. A jeśli będziesz zmuszona «pociągnąć za dywan», to twoje przybrane dzieci poczują się dotknięte. Przez kilka pierwszych lat każdy rodzic powinien dyscyplinować wyłącznie własne dzieci. W końcu rodzina połączy się na tyle, że taki podział dyscyplinowania nie będzie już konieczny.

Jeśli jeden rodzic będzie surowszy od drugiego, to może to spowodować pewną nierównowagę. Rodzice powinni wprowadzać dyscyplinę praktyczną wspólnie, «porównując zasady» (patrz niżej). Ale odrobina nierównowagi jest lepsza od niechęci pasierba wywołanej nieodpowiednio zastosowaną przez przybranego rodzica dyscypliną.


Stwórz nowy dom

Jestem tu daleki od używania metafor. Kiedy łączycie swoje rodziny, przeprowadźcie się do nowego domu lub mieszkania. Jeżeli jedna rodzina przeprowadza się do drugiej, to jedni będą się czuli wyobcowani, a drudzy stłoczeni. O wiele lepiej jest zacząć nową przygodę w miejscu nowym dla wszystkich. Zdaję sobie sprawę z tego, że znalezienie innego mieszkania wymaga sporych zachodów, ale jest to jedna z wielu rzeczy, jaką trzeba wziąć pod uwagę przed połączeniem rodzin. Jeżeli jedna z rodzin już przeniosła się do domu drugiej, to prawdopodobnie już widzicie problemy. Rodzina «gospodarza» z niechęcią dzieli się «swoimi» pokojami, łazienkami, telewizorami, komputerami i telefonami. Rodzina «gości» nigdy tak naprawdę nie czuje się u siebie. Spróbuj jak najszybciej temu zaradzić znajdując dom, który dla wszystkich będzie nowym domem.


Porównuj zasady

Radzę to wszystkim parom bez względu na to, czy mają dzieci czy nie. Bądź świadom, że każde z was wzrastało z odmiennymi wyobrażeniami, co jest dobre, a co złe; co jest uprzejme, a co samolubne; co należy do kompetencji mamy, a co do kompetencji taty. Swój zestaw zasad otrzymałaś/otrzymałeś od rodziców, chociaż w miarę wzrastania mogłeś/mogłaś go nieco zmodyfikować. A w poprzednim małżeństwie miały miejsce kolejne adaptacje. Twoje dzieci wpoiły sobie pewne zasady i oczekiwania. Ale twój współmałżonek otrzymał odmienny zestaw zasad i oczekiwań, które też uległy pewnej modyfikacji, więc jego/jej dzieci mają inny kodeks postępowania niż twoje dzieci.

Co możesz zrobić? Porozmawiaj o tym ze współmałżonkiem i mówcie o tym nieustannie. Niech wszyscy w rodzinie mają swój wkład w dyskusję o tym, co jest dla niej dobre, a co złe. Ustal wspólną listę oczekiwań i obowiązków.

Jako przybrany rodzic zachowaj pewną pokorę. Nie wiesz, co powoduje, że twoje przybrane dzieci wybuchają. Możesz sądzić, że ci dokuczają, gdy tymczasem one tylko żartują. Możesz nie aprobować niektórych rzeczy, które dotąd wolno im było robić. Przyda się tutaj stara dobra metoda rozpoczynania wypowiedzi od słowa «ja» („[Ja] nie lubię, kiedy tak robisz”), ale nie zakładaj, że wiesz, jakie intencje przyświecają twoim przybranym dzieciom („Jesteś taki przekorny!”).


Nie muszą cię kochać; wystarczy że cię szanują - i na odwrót

Między przybranymi rodzicami a przybranymi dziećmi zdarzają się wojny totalne. Dzieci twojego współmałżonka mają wiele powodów, żeby cię nienawidzić, choć większość z tych powodów jest nieracjonalna. Mogą cię uważać za intruza, wchodzącego w rolę prawdziwego rodzica i nie potrafiącego tej roli sprostać. Mogą cię obwiniać o to, że przeszkadzasz ich rodzicom w ponownym zejściu się. Mogą czuć do ciebie niechęć za to, że kradniesz im ich matkę lub ojca (twojego współmałżonka) - dawniej cała uwaga ich rodzica była skupiona na nich, a teraz muszą się nim z tobą dzielić. Albo mogą mieć niewyobrażalnie wysokie oczekiwania związane z twoją osobą i mogą się czuć rozczarowane, że nie potrafisz sprostać tym oczekiwaniom.

Możesz próbować udowodnić swoją wartość, wyperswadować im te uczucia albo powiedzieć im, że je kochasz, ale pewnie wiele to nie zmieni. Jeżeli nadal odczuwają duży ból, winę za to przypiszą tobie. A im bardziej będziesz je zmuszać, żeby cię pokochały, tym mniej będą do tego skłonne. Miłości nie da się wymusić.

Ale możesz prosić o szacunek. Kiedy nawiązujesz z dziećmi więź jako ich przybrany rodzic, zrozum, jakiego rodzaju jest to związek, i nie wyolbrzymiaj swojej roli. (To by tylko zwiększyło ich niechęć). Z czasem może zdobędziesz miłość swoich przybranych dzieci, ale będzie to wymagać od ciebie wiele uporu. Póki co masz pozycję quasi-autorytetu. Owszem, dyscyplinowaniem ich będzie się zajmował ich własny ojciec, ale ty uczestniczysz w zajmowaniu się domem, więc muszą okazywać ci szacunek jako osobie współtroszczącej się o dom i jako komuś, kogo kocha ich rodzic.

Domaganie się szacunku doskonale mieści się w ramach dyscypliny praktycznej. Gdyby te dzieci przyszły do kogoś obcego i okazały rażący brak szacunku, wyproszono by je za drzwi. Taka jest rzeczywistość. Ty i twój współmałżonek powinniście ustalić pewne standardy szacunku, jaki twoje przybrane dzieci powinny ci okazywać; można tu stosować odpowiednie środki dyscyplinujące.

Ale najlepszym sposobem zdobycia szacunku jest okazywanie go. Czasami przybrani rodzice zwierzają mi się, że wcale nie kochają dzieci swojego współmałżonka. „W porządku” - mówię. Nie musicie ich kochać; po prostu je szanujcie. Są co najmniej istotami ludzkimi, które mieszkają w naszym domu. Są również potomstwem osoby, którą kochasz. Mają uczucia, ideały, marzenia i cele. Im więcej ich słuchasz, im większy szacunek im okazujesz, tym bezpieczniej czują się z tobą. I w końcu odwzajemnią ten szacunek.

Wiem, że czasami czujesz się jak na wojnie. Jesteście tak pełni konfliktów, że traktujecie przybranych członków rodziny gorzej niż potraktowalibyście w swym domu kogoś nieznajomego. Przestańcie walczyć i zacznijcie znów okazywać sobie zwykłą uprzejmość. Nie użalaj się nad brakiem miłości w tych relacjach. Dołóż wszelkich starań, abyście się wzajemnie szanowali, a miłość pojawi się sama.


Weź pod uwagę czynnik starszeństwa

Od dawna fascynuje mnie to, jak kolejność przyjścia na świat wpływa na naszą osobowość. Dzieci urodzone jako pierwsze, w środku czy na końcu posiadają inne cechy i kiedy uda ci się je określić, będziesz w stanie wszędzie je rozpoznać. Pewnego razu, kiedy przeprowadzano ze mną wywiad w ABC-TV na temat mojej książki The New Birth Order Book, zaskoczyłem czterech gospodarzy programu The View odgadując kolejność, w jakiej przyszli na świat. (Meredith Yieira* [*Meredith Yieira - współprowadząca talk-show The View.] szczególnie zaimponowało to, że odgadłem, iż ma starszych braci).

Ale jest to coś więcej niż gra towarzyska. Jest to ważna informacja dla tego, kto stara się tworzyć nowy związek. Parom będącym przed ślubem radzę, żeby zastanowiły się, w jaki sposób kolejność ich przyjścia na świat wpłynie na ich małżeństwo. Niektóre kombinacje się sprawdzają, a niektóre są mieszanką wybuchową. Sprawdza się to również w przypadku łączenia rodzin, z tym że trzeba wziąć pod uwagę większą liczbę kombinacji.

Urodzeni jako pierwsi bywają najbardziej odpowiedzialni, najszybciej dorastają. Często są ambitni i mają skłonności do perfekcjonizmu. Urodzeni jako ostatni bywają otwarci, chcą zwracać na siebie uwagę. Są «pieszczoszkami» całej rodziny i ta etykietka towarzyszy im przez całe życie. Urodzeni pośrodku są często zagubieni. Muszą się bardziej starać, żeby znaleźć swoje miejsce. Tak więc mimo że często są rozjemcami rozstrzygającymi spory rodzeństwa, stają się również outsiderami, są skryci i trudno ich rozgryźć. Jedynak może przejawiać w potrójnym nasileniu cechy dziecka urodzonego jako pierwsze, ale inni jedynacy w dziwny sposób kompilują cechy pierwszego dziecka, które upodabnia się do dorosłego, z cechami dziecka urodzonego jako ostatnie, domagającego się specjalnej uwagi.

Rzecz jasna rozmaite czynniki wewnątrz rodziny mogą wpłynąć na zmianę pozycji, jaką poszczególne dzieci w niej zajmują, ale powyższa teoria często się sprawdza. Szczegółowo piszę o tym w książce The New Birth Order Book. Tutaj chodzi mi o to, że w rodzinach łączonych sprawy są zazwyczaj postawione na głowie. Urodzony jako pierwszy w swojej rodzinie może ni stąd ni zowąd zyskać dwójkę starszego rodzeństwa. Pieszczoszek może będzie musiał dzielić z nowym dzieckiem zainteresowanie ze strony rodziny, jakim do tej pory cieszył się sam. Może to spowodować frustrację i chęć odegrania się - nawet jeśli dzieci nie zdają sobie sprawy z własnych uczuć. To tak, jakby były aktorami na scenie, a ktoś nagle zamienił im role. Nie wiedzą, którą rolę mają grać, i to wywołuje w nich niepokój.

Jest rzeczą ważną, żeby w nowej rodzinie znalazło się wyjątkowe miejsce dla każdego. Jeżeli jesteś świadom, jaką pozycję zajmowało każde dziecko w hierarchii przyjścia na świat, to będziesz w stanie służyć mu odpowiednim wsparciem. Dziecko, które przyszło na świat jako pierwsze, a teraz ma starsze rodzeństwo, może w dalszym ciągu czuć się odpowiedzialne. Nie przeocz jego przywódczej roli. I pamiętaj, żeby zwracać uwagę na dziecko, które było wcześniej najmłodsze, nawet jeśli obecnie jest w domu ktoś młodszy od niego. Urodzeni w środku mają zazwyczaj najmniej problemów z dostosowaniem się (nadal są w środku), a ty możesz wykorzystać ich talenty rozjemcze do rozwiązywania konfliktów między pozostałymi dziećmi.


Pozwól im boleć wad utraconą przeszłością

Rodziny łączone powstają po utracie kogoś bliskiego. Śmierć lub rozwód spowodowały rozpad wcześniejszej rodziny, a tu pojawia się nowy twór, który ma zastąpić poprzedni dom. Dzieci będą pełne sprzecznych uczuć. Z jednej strony żywiły nadzieję, że bolesną przeszłość można odwrócić. Oto szansa, żeby na nowo wszystko posklejać - nowy dom, podobny do starego - taką przynajmniej mają nadzieję. Ale szybko zdają sobie sprawę, że nie przypomina on dawnego domu. Zaczynają porównywać wszystkie nowości z rzeczami zapamiętanymi z przeszłości i to zestawienie nie wypada na korzyść rzeczy nowej.

- Ojczym nie pozwala mi robić tego, na co pozwalał

mi tato.

- Wolałem mieć pokój tylko dla siebie.

Kiedy dzieci pojmą, że nowe nie zastępuje im starego, będą wściekłe na ciebie, rodzica, że próbowałaś je oszukać.

Ilekroć starasz się, żeby wszystko było lepiej, to nic ci nie wychodzi.

Dzieci mogą walczyć o zachowanie wspomnień o tym, co było, i mogą walczyć z tobą, ponieważ uważają, że próbujesz te wspomnienia wymazać.

Kiedy ludzi dotyka strata, rzeczą normalną jest to, że cierpią. Klasyczne etapy cierpienia to: negacja, złość, szukanie kompromisu, depresja i w końcu akceptacja. (Generalnie sytuacja ulega pewnej poprawie z etapu na etap, ale jest też dużo miotania się). Musisz pozwolić dzieciom przez to przejść. W trakcie tego procesu mogą się wycofać i udawać, że wszystko jest jak dawniej, mogą podnosić na ciebie głos o każdą najmniejszą rzecz, mogą usiłować zniszczyć twoje nowe małżeństwo, żebyś mogła wrócić do poprzedniego małżonka, albo mogą odmówić udziału w rodzinnych przedsięwzięciach.

Jako rodzic musisz stale wyjaśniać im istotę nowej sytuacji. Przeszłość odeszła, ale nie została zapomniana. Wszystkim wam jest przykro z powodu utraty dawnej rodziny, ale nie możesz na zawsze przykuć się do przeszłości. Nowy układ nie zastępuje starego, ale jest całkiem nową przygodą. Potrzebujemy twojej obecności w nowej rodzinie, ponieważ taka jest w tym momencie rzeczywistość, której stawiamy czoło.


Radź sobie z gniewem

Fundament rodziny łączonej cementuje zaprawa gniewu, winy, zazdrości, gniewu, miłości, nieufności, gniewu, niepokoju i... czy wspomniałem już o gniewie? Jak już mówiłem, gniew jest jednym z etapów procesu ubolewania nad stratą. Ale gniew panoszy się także w domu, gdzie dzieci zmagają się z innymi dziećmi w poszukiwaniu swojego miejsca. Adresatem gniewu stanie się również przybrany rodzic, usiłujący zaprowadzić w rodzinie nowe zasady. Każdy chowa w zanadrzu topór wojenny.

Ludzie złoszczą się, gdy sądzą, że nie są traktowani sprawiedliwie. A rodzina łączona stwarza tyle nowych sytuacji: Jej członkowie muszą podejmować decyzje, jak podzielić się obowiązkami, okazać pozostałym względy, znaleźć w domu własny kąt, wygospodarować czas na telewizję lub na rozmowę telefoniczną, pobyć z rodzicami... - nawet Salomon by się pogubił. Każdy czuje, że jest w czymś pokrzywdzony, nie wspominając już o niesprawiedliwości wynikającej z konieczności życia w rozbitej rodzinie. Twoje dzieci mają w nosie muchy wielkości słonia.

Proponuję, żeby rodziny łączone robiły sobie cotygodniowe sesje złości. Niech każda osoba ma sposobność powiedzenia innym, co ją doprowadza do szału. Te spotkania mogą mieć charakter wybuchowy, więc będziecie musieli ustalić kilka podstawowych zasad, ale ważne jest żeby dzieci mogły dać upust swoim emocjom. Jeśli stłumią gniew w sobie, znajdzie on ujście w niezdrowy sposób.


Unikaj wszelkiego rodzaju trójkątów

W rozdziale ósmym przestrzegałem samotnych rodziców przed utrudnianiem relacji pomiędzy dzieckiem a byłym małżonkiem. Takie trójkąty nigdy nie są zdrowe. W rodzinach łączonych istnieje o wiele więcej trójkątów, których trzeba unikać. Jest tu twój były mąż i była żona twojego obecnego męża, i twoje dzieci, i dzieci twojego obecnego męża - sam zobacz, jak skomplikowana potrafi być geometria rodzinna.

Na porządku dziennym jest walka dziecka z przybranym rodzicem o «kontrolę» nad własnym rodzicem. Zewsząd słyszę o aktach sabotażu podejmowanych przez przybrane dzieci w celu rozbicia nowego małżeństwa. Załóżmy, że para planuje weekendowy wypad we dwoje. Dziecko będzie wtedy symulować chorobę, żeby pokrzyżować im plany. Regularnie pojawiają się próby postawienia pytania: „Kto jest ważniejszy: ja czy on/ona?”.

Możesz staczać i wygrywać te potyczki, ale moim zdaniem mądrzej będzie wyjść z tego trójkąta. To znaczy znajdź takie sposoby, które w widoczny sposób wpłyną na umocnienie więzi między twoim współmałżonkiem a jego dziećmi. Kiedy dzieci zrozumieją, że nie mają do czynienia z sytuacją albo-albo, będzie mniej powodów do walki.

Dzieci mogą również starać się przeciwstawić ciebie swojej prawdziwej mamie lub swojemu prawdziwemu tacie. Możesz poczuć się zraniona, ale nie daj się w to wciągnąć.

To nie są zawody. A dzieci cały czas będą odgrywać rolę swatki chcącej cię ponownie skojarzyć z twoim byłym mężem. Oto kolejny trójkąt, którego trzeba unikać.

Często trzeba będzie się wtrącić i rozstrzygać konflikty między twoimi dziećmi a dziećmi przybranymi, ale najlepiej by było, żeby dzieci - kiedy to tylko możliwe - same rozwiązywały swoje problemy. Kiedy się wtrącisz, uznają, że stoisz po tej lub po tamtej stronie. Właściwe zastosowanie dyscypliny praktycznej skłoni je do rozstrzygania konfliktów we własnym gronie.


Chwal indywidualność, ale wymagaj współpracy

Wszystkich członków rodziny powinno się cenić i traktować w sposób wyjątkowy. Wysłuchaj pomysłów i marzeń każdego, rozwijaj ich zainteresowania oraz chwal umiejętności. Jest to szczególnie istotne w rodzinach łączonych, w których dzieci szybko mogą poczuć się zagubione i niedoceniane.

Ale jedną z najlepszych rzeczy, jakie możesz zrobić, żeby dziecko poczuło się ważne, jest dać mu szansę współpracy na rzecz rodziny. Daj każdemu dziecku obowiązki do wypełnienia, może jakieś prace domowe. Przy rozdzielaniu obowiązków weź pod uwagę wiek, umiejętności i zainteresowania każdego dziecka. Tak naprawdę to dobrze jest porozmawiać o tym w gronie rodzinnym, pozwalając dzieciom wybrać sobie obowiązki. Będą współpracować chętniej, jeśli będą miały swój wkład w funkcjonowanie domu. Ale potem dopilnuj, żeby wywiązywały się ze swych powinności, gdyż w przeciwnym razie będą musiały stawić czoło dyscyplinie.


Przygotuj się na granaty rzucane przez byłego męża

Eksmężowie i eksżony potrafią uprzykrzyć nam życie. Co prawda nie wszyscy, bo znam kilka przypadków, kiedy małżonkowie rozstawali się po przyjacielsku. Ale eks-małżonkowie posiadają szczególne umiejętności zatruwania życia w sposób spektakularny, szczególnie przez podburzanie dzieci.

Twój były mąż może dzieci rozczarowywać, psuć, składać im niemożliwe do spełnienia obietnice, wpajać im złe nawyki lub nastawiać je przeciw tobie. Jeżeli w jakikolwiek sposób dzielisz z nim opiekę prawną nad dziećmi, to musisz odseparować je od niego, a następnie przystąpić do naprawiania wyrządzonych szkód.

Nie mam w rękawie żadnych łatwych rozwiązań. Musisz po prostu wiedzieć, że może się tak zdarzyć; i bądź z dziećmi zupełnie szczera w tym względzie. Nie zatruwaj ich więzi z twoim byłym mężem, ale pomóż im dostrzec rzeczywistość. Nie daj się wciągnąć w konflikt emocjonalny. On prawdopodobnie wie, na co jak reagujesz. Bądź obojętna na te matactwa i skup się na swoim nowym związku i na nowej rodzinie. Zrób co w twojej mocy, żeby przygotować dzieci twoje i przybrane do życia w otaczającym je świecie.


Pamiętaj, że silna wież małżeńska jest ostoja, całej rodziny

W rodzinie łączonej najpierw muszą się połączyć mąż i żona. Jeżeli ich związek jest silny, reszta jakoś pójdzie.

Oto ciekawe pytanie: Kto jest dla ciebie ważniejszy: twój mąż/ żona czy twoje dzieci? Rzecz jasna kochasz ich wszystkich, ale kto jest najważniejszy? W przypadku pierwszego małżeństwa nie ma przeważnie problemu z wyznaniem, że na pierwszym miejscu stoi małżonek. W końcu ta relacja była pierwsza.

Tak więc kiedy mówię, że silna więź małżeńska powinna być na pierwszym miejscu bo, stanowi trzon silnej rodziny, to ma to sens. Ale w rodzinie łączonej sprawa jest bardziej zawiła. Tutaj dłuższy staż ma więź z własnymi dziećmi. Twój współmałżonek jest osobą stosunkowo nową. Jak więc ten nowy związek może być ważniejszy od dzieci, w których żyłach płynie twoja krew?

Ale żeby twoja rodzina była w miarę stabilna, tak właśnie musi się stać. Twoja więź z małżonkiem musi oprzeć się na solidnych podstawach. Dzieci będą tę więź testować, zwalczać i odnosić się do niej z niechęcią. Jeżeli od samego początku nie dasz im jasno do zrozumienia, że małżonek jest dla ciebie najważniejszy, dzieci mogą doprowadzić do rozpadu tego związku.

Pojawienie się nowego towarzysza życia nie stawia cię od razu w sytuacji, która zmuszałaby cię do dokonania wyboru, chociaż dzieci mogą się przy tym upierać. Twoje małżeństwo nie pomniejsza statusu dzieci. Nie kochasz ich mniej dlatego, że obdarzasz miłością nową osobę (i nową rodzinę). Wykorzystaj każdą okazję, żeby pokazać dzieciom, jak bardzo je kochasz, ale jednocześnie niech wiedzą, jak bardzo kochasz swojego męża.


Stwórzcie zespół

Stworzenie udanej rodziny łączonej zależy od wysiłku wszystkich jej członków. Nie możesz żądać posłuszeństwa; musisz je sobie zaskarbić. Nie wymuszaj więc niczego, szczególnie na początku. Szanuj i słuchaj dzieci. Nie znasz odpowiedzi na wszystkie pytania - niech one o tym wiedzą. Nie podejmuj decyzji, które mają wpływ na innych członków rodziny, zanim tego wcześniej z nimi nie uzgodnisz. Stwórzcie zgrany zespół.

Integracja rodziny potrwa od trzech do siedmiu lat. Możesz przyspieszyć ten proces akceptując każdą osobę jako pełnowartościowego członka zespołu.


Zastanów się;

  1. Dlaczego ważne jest «stworzenie nowego domu» dla integrującej się rodziny? Oprócz zmiany miejsca zamieszkania (co jest wskazane), w jaki inny sposób można tego dokonać?

  1. Jakie są największe wyzwania dla waszej integrującej się rodziny?

  1. Które z powyższych sugestii wydają się dla was najtrudniejsze? Które są najłatwiejsze? Dlaczego?


Wypróbuj:

  1. Sporządź plan wprowadzenia w życie wybranej przez was najtrudniejszej i najłatwiejszej sugestii. Zrób dokładny plan spotkań, rozmów, określ zasady postępowania i wybierz osoby, z którymi chcesz się spotkać, itd.



Rozdział 10

Co robić, kiedy dzieci się buntują?

Kilka lat temu, można było zobaczyć dzieci bawiące się zwierzakami tamagochi. Potworki te były tak naprawdę miniaturowymi komputerami, którym - żeby prawidłowo działały - trzeba było zapewnić opiekę. Ich właściciele musieli naciskać pewne przyciski, żeby je nakarmić, wyprowadzać na spacer, a nawet pieścić. Jeżeli nie były odpowiednio traktowane, zaczynały się źle zachowywać, aż w końcu... przestawały działać. Przez jakiś czas te gadżety były istnym szaleństwem. Dzieci robiły przerwy podczas lekcji, spotkań, oglądania telewizji, żeby nacisnąć właściwy guzik, żeby uszczęśliwić te małe «stworzonka». Jestem przekonany, że wiele spośród tych dzieci narzekałoby i ociągało się, gdyby przyszło im karmić swe prawdziwe zwierzęta.

Czasami myślę, że rodzice chcieliby, żeby ich dzieci były jak te małe komputery. Często zwracają się do mnie dorośli, którzy chcieliby tylko «naciskać właściwe guziki». Przypisują mi rolę wyroczni i zakładają, że jeżeli postąpią zgodnie z moimi wskazówkami, to wszystkie ich problemy znikną.

Przykro mi, jeśli rozczarują was moje słowa, ale żadna z moich sugestii nie jest gwarantowaną receptą na doskonałe rodzicielstwo. Mając do czynienia z tysiącami rodzin na przestrzeni lat przekonałem się, że to, co sprawdza się w przypadku jednego dziecka, niekoniecznie musi się sprawdzać w przypadku innego.

To powiedziawszy, powtórzę po raz kolejny, że dyscyplina praktyczna się sprawdza. Jej założenia są logiczne i przemyślane. Ale nie musisz z niej korzystać zawsze w taki sam sposób i niektóre metody mogą okazać się lepsze od innych. Dyscyplina praktyczna jest bardziej sztuką niż nauką. Nie chodzi w niej o przyciskanie guzików; rezultaty pojawią się, tylko wtedy, gdy będzie stosowana w sposób subtelny i kreatywny, ze świadomością, że każde dziecko jest wyjątkowe.

W ostatnich trzech rozdziałach przedstawiłem sugestie, jak radzić sobie z codziennymi problemami w domu, jak w konkretnych sytuacjach korzystać z dyscypliny praktycznej. Ten rozdział dotyczy pewnych zachowań dzieci. Co powinieneś zrobić, kiedy postąpią w dany sposób? Następne rozdziały obejmują konkretne sytuacje rodzinne i strategie stosowane przez rodziców. W obrębie rozdziału tematy ułożone są w porządku alfabetycznym. Mam nadzieję, że staną się dla ciebie materiałem wielokrotnie wykorzystywanym, w miarę jak dzieciom będzie przybywało lat.


A może wreszcie zwrócisz na mnie uwagę?

Rodzice stosujący dyscyplinę praktyczną wiedzą, że dziecko zawsze stara się zwrócić na siebie uwagę. Począwszy od najwcześniejszych chwil naszego życia wszyscy w taki czy inny sposób staramy się być w centrum zainteresowania.

Niemowlęta na przykład szybko uczą się, że mogą zwrócić na siebie uwagę płaczem. Jeśli rodzice zawsze reagują na pierwsze odgłosy płaczu, to dziecko pojmuje, że - chociaż jest takie małe - dysponuje sporą władzą i wpływem na dorosłych.

W miarę jak dzieci dorastają, szukają bardziej pozytywnych sposobów zwracania na siebie uwagi. Jeśli nie uda im się zwrócić na siebie uwagi i zdobyć uznania w oparciu o działania pozytywne, to uciekają się do niezliczonych działań negatywnych, począwszy od biadolenia, ociągania się, stukania ołówkiem o blat, a skończywszy na czesaniu się podczas posiłku.

W bardzo wczesnym okresie życia dzieci mogą nabrać o sobie i o innych fałszywych wyobrażeń, które - jeżeli nie zostaną skorygowane - przetrwają do wieku dorosłego. Przykłady błędnego myślenia dzieci obejmują następujące przekonania: „Liczę się w życiu tylko wtedy, kiedy jestem zauważany. Liczę się w życiu tylko wtedy, kiedy mam kontrolę, dominuję albo wygrywam”.

Uważam, że są to zapatrywania błędne; są bowiem po prostu nieprawdziwe. Nie liczymy się w życiu tylko wtedy, kiedy zwracamy na siebie uwagę innych. Liczymy się już jako ci, którzy zostali stworzeni przez Boga. Musimy natomiast spotkać się z naszym Stworzycielem na Jego warunkach i zrozumieć Jego plan przygotowany dla nas na czas naszego życia na ziemi.

Istnienie naturalnego dziecięcego pragnienia skupiania na sobie uwagi jest istotnym powodem, dla którego rodzice powinni poświęcić czas, żeby nauczyć dzieci zasad, jakie obowiązują w relacjach między ludźmi. Musimy znaleźć czas, żeby dotrzeć do prywatnego świata każdego naszego dziecka. Musimy popatrzyć oczami dziecka i zobaczyć rzeczywistość, jaką widzi nasz syn lub nasza córka.

Jeśli chodzi o patrzenie oczami waszego dziecka, to proponuję, żebyście zabawili się w «psychologiczną zgadywankę»:

Usiądź ze swoim dzieckiem, popatrz mu prosto w oczy i powiedz: „Wiesz, kochanie, może się mylę, ale kiedy patrzę, jak się bijesz z bratem, to mam wrażenie, że tak naprawdę wcale nie jesteś tak bardzo na niego zły. Po prostu chcesz, żebym zwracała na ciebie większą uwagę - dlatego, że chcesz wiedzieć, że cię naprawdę kocham i że się o ciebie troszczę. Czy o to właśnie chodzi?”.


Boję się

Dzieci - szczególnie małe, poniżej szóstego roku życia - często się boją. Ich lęki przybierają różne nasilenie i formy: nocnych koszmarów, strachu przed ciemnością i inne. Większość rodziców spostrzega, że dziecięce lęki nasilają się w porze wieczornej, kładzenia się spać i w czasie samotnego przebywania w pokoju.

Istnieje kilka bardzo prostych sposobów, by pomóc dziecku w pokonaniu tych lęków. Są to między innymi zaświecenie lampki nocnej lub zostawienie światła w przedpokoju. Każdy rodzic powinien mieć świadomość, że większość lęków, które wywołują u dziecka koszmary, strachy nocne oraz budzące trwogę myśli i uczucia, jest bezpośrednim skutkiem tego, że pozwalamy mu na oglądanie przemocy w telewizji. Rodzice muszą mieć wyraźną świadomość szkód, jakie mogą powstać w wyniku zezwalania dzieciom na oglądanie drastycznych lub przerażających scen, programów i filmów. Doktor James Dobson przytacza wyniki badań na Uniwersytecie Cornell, z których wynika, że ojcowie wywodzący się z klasy średniej spędzają ze swymi dziećmi w wieku przedszkolnym przeciętnie 37 sekund dziennie - to mniej niż 5 minut tygodniowo! Dla porównania, wyniki badań pokazują, że dzieci spędzają przed telewizorem 54 godziny na tydzień!

Jednym z najlepszych sposobów na to, by pomóc dzieciom w uporaniu się z lękami, jest rozmowa z nimi o naszych własnych lękach. Kiedy sami byliśmy dziećmi, większość z nas czegoś się bała. Dobrze jest podzielić się tym swoim doświadczeniem z własnym dzieckiem. Opowiedz mu, jak rozpoznawałeś w swym życiu różne lęki i jak dawałeś sobie z nimi radę. Nigdy nie krytykuj i nie strofuj dziecka za to, że się boi. Cokolwiek powie, nie żartuj z niego, bez względu na to, jak zabawnie brzmiała jego wypowiedź. Pomóż dziecku zrozumieć, że wszyscy się czegoś boją i że z twoją pomocą może przezwyciężyć ten lęk.

Bądź jednak świadom tego, że dziecko może wykorzystywać strach - jak i poczucie winy - jako taktykę lub narzędzie manipulacji. Dzieci są mistrzami w nadmiernym angażowaniu w swe życie mamy i taty. Chcą zyskać monopol na rodziców i posuną się daleko, żeby to osiągnąć. Mogą stać się mistrzami w tej dyscyplinie w bardzo młodym wieku.

Jedna z propozycji, jakie przedstawiam rodzicom małych dzieci (poniżej piątego roku życia), dotyczy rutynowych czynności składających się na rytuał kładzenia się spać. Czas przed ułożeniem się dziecka do snu może być czasem na modlitwę i na opowiadanie bajki albo na posłuchanie jakiegoś nagrania. Daj dziecku jasno do zrozumienia, że będzie tylko jedna bajka lub jedno nagranie, a potem drzwi zostaną zamknięte i mają pozostać zamknięte, nie wolno ich otwierać (zob. Bitwy łóżkowe w następnym rozdziale).


Bójki

Wielu rodziców, z którymi rozmawiam, zdaje się sądzić, że niemożliwe jest, żeby dzieci nie biły się ze sobą. Ale znam też rodziny, w których bójki między rodzeństwem są sporadyczne. Jeżeli zrozumiemy przyczyny dziecięcych bójek, to możemy wpłynąć na poprawę sytuacji.

Przede wszystkim zdajmy sobie sprawę z tego, że jeżeli dwoje dzieci o coś walczy, to równocześnie ze sobą współpracuje. Nazwanie bójki «przejawem współpracy» może wydawać się dziwne, ale bójka tym właśnie jest. Niezwykle trudno jest walczyć w pojedynkę. Jak mówi stare porzekadło, „do tanga trzeba dwojga”. Żeby walka się wywiązała i trwała, druga osoba musi powiedzieć prowokujące słowo albo zrobić odpowiednią minę czy odpowiedni gest.

Odkryłem, że najlepszym sposobem radzenia sobie z bójką jest danie dzieciom tego, o co - jak twierdzą - im chodzi. Jeżeli chcą walczyć, niech walczą. Jednakże stale powtarzam rodzicom, że mają powiedzieć dzieciom, gdzie i pod jakim warunkiem mogą się bić. Bójka dzieci nie może zakłócać ciszy i spokoju pozostałym domownikom.

Gdy dwoje dzieci zaczyna się bić, najlepiej je wyprowadzić (kiedy są malutkie, wynieść) do innego pokoju albo do ogródka. Poinstruuj je, że mogą walczyć, dopóki nie rozstrzygną kwestii spornej. Zostaw je ich «walce». W większości przypadków, kiedy pozwolisz dzieciom na walkę, nie będą się bić. Po prostu stoją i patrzą na siebie. Jedno powie: „Dobra, ty zaczynaj”. A drugie na to: „Nie, to ty zacznij”.

Dzieje się zazwyczaj tak, że żadne z nich nie zacznie, bo aż tak bardzo nie zależy im na bójce. Ich bezustanne walki zwykle mają na celu wciąganie rodziców w ich dziecięce konflikty. Im szybciej rodzice nauczą się trzymać z dala od dziecięcych sporów, tym szybciej nauczą dzieci większej odpowiedzialności i obowiązkowości. Wielu nauczycieli mówi mi, że kiedy widzą bijące się dzieci, rozwiązują problem w następujący sposób: Dają dzieciom rękawice bokserskie, usuwają widownię, zaprowadzają je do sali gimnastycznej i mówią, żeby sobie nie przeszkadzali. W takich sytuacjach dzieci rzadko podejmują walkę. Zazwyczaj walczą bowiem po to, żeby przyciągnąć czyjąś uwag?- Potrzebują widowni - swoich kolegów albo, kiedy są w domu - rodziców. Zabierz widownię, a walka raczej się skończy-

Od każdej reguły są oczywiście wyjątki. Są przypadki, że dziecko wszczyna bójkę z innym dzieckiem, które całkowicie nie dorównuje mu pod względem wzrostu i siły, Pewna matka przyłapała swojego dwunastoletniego syna na duszeniu dziewięcioletniego brata, który już zaczynał sinieć. Chłopcy zostali przeniesieni do osobnych pokojów!

Często walka między dziećmi ma charakter słowny, nie fizyczny. Najpierw jest przekomarzanie się. Następnie zmienia się ono w przezywanie, a w końcu są zawody w krzyczeniu. Jeżeli ma to miejsce przy stole, to po prostu upomnij dzieci i powiedz im, żeby wstały od stołu i poszły do innego pokoju lub na dwór. Jeśli zainteresowane są bardziej przezywaniem się niż jedzeniem, to niech robią to gdzie indziej. Zazwyczaj dobrze jest odprowadzić je tam, gdzie chcesz żeby poszły, i potem przykazać im, żeby tam zostały, dopóki nie rozstrzygną sporu. Tylko wtedy, gdy rozstrzygną swoje problemy i są gotowe zachowywać się grzecznie, mógł wrócić do towarzystwa przy stole.

Pozwól, żeby rzeczywistość była ich nauczycielem. Jeżeli do czasu ich powrotu kolacja się skończy, nie będą jeść kolacji; dodatkowego posiłku też już nie dostaną. Spóźni się na kolację, bo toczyli ze sobą kłótnię, natomiast życie w społeczności wymaga traktowania innych z szacunkiem. Jeżeli nie są w stanie rozstrzygnąć swego nieporozumienia przed końcem kolacji, to kolacja skończy się bez nich. Przypomina to trochę sytuację, kiedy nie możesz się rano wybrać, a potem spieszysz się na autobus i kiedy jesteś już za rogiem, widzisz jak autobus właśnie odjeżdża.

W dyscyplinie praktycznej podkreśla się, że okoliczności życiowe wymagają, iż pewne rzeczy wykonuje się w określonym czasie. Jeżeli nie zmieścisz się w jednym czasowym, musisz poczekać na następny. Jeśli spóźnisz się na autobus, musisz poczekać na następny. Jeśli spóźnisz się na posiłek, musisz poczekać na następny.

Walka - słowna lub fizyczna - często ma miejsce podczas rodzinnej podróży samochodem. W takim wypadku najlepiej jest się zatrzymać. Jeśli to możliwe, wysiądź z samochodu, idź na krótki spacer i pozwól dzieciom dalej bić się ze sobą. Wkrótce przestaną. Jeśli opuszczenie samochodu nie jest bezpieczne, to po prostu powiedz dzieciom, że mogą bić się dalej, ale nie pojedziecie dalej, dopóki nie skończą.

Kluczowe jest tutaj zachowanie spokoju, niezłoszczenie się. Jeśli dzieje się to w drodze na zajęcia dzieci (zawody ligi juniorów, piłka nożna, lekcje muzyki itp.), to tym lepiej. Ich złe zachowanie pociągnie za sobą naturalne konsekwencje.

Uważam, że rodzice wykazują dużą odpowiedzialność, jeśli odmawiają prowadzenia samochodu w czasie, gdy ich dzieci biją się ze sobą. Sygnał wysyłany do dzieci w ten sposób jest następujący: „Dobrze, możecie bić się dalej, ale ja dalej nie pojadę, dopóki nie skończycie”. I bójka kończy się zazwyczaj w ciągu minuty albo jeszcze wcześniej. Jeżeli się nie kończy, to miej odwagę po prostu zawrócić do domu.

W każdym wypadku twoim celem jest zniechęcenie dzieci do bójki. Dzieci mają dostrzec, że bójka nie jest dobrym sposobem na rozwiązywanie problemów. Mają nauczyć się, że:


1. Bicie się nie wywoła żadnej reakcji mamy i taty, nawet tej negatywnej.

2. Jeśli się biję, mogę zostać zraniony.

3. Jeśli się biję, mogę nie pójść na trening, do parku itd.


Pamiętaj, że nie ma dobrego sposobu na wyeliminowanie rywalizacji między rodzeństwem. Realistycznie rzecz biorąc, możesz mieć nadzieję jedynie na jej zminimalizowanie. Konflikty w domu, szczególnie pomiędzy rodzeństwem, są czymś naturalnym. Ucząc dziecko rozwiązywania konfliktów w sposób pozytywny, tworzysz jego konstrukcję psychiczną, która jest pomocna w zmaganiu się z otaczającym światem.


Chyba zapomniałem

Czy twoje dziecko cierpi od czasu do czasu na chwilową utratę pamięci? Nie mam tu na myśli amnezji. Mam na myśli te sytuacje, kiedy prosisz je o wypełnienie danego polecenia, a ono odpowiada później na wpół przepraszająco: „Och, zapomniałem”.

Ważne jest, żeby zdać sobie sprawę z tego, dlaczego twoje dziecko bez przerwy «zapomina» - szczególnie o rzeczach, o których zrobienie prosiłaś. Czy dziecko ma coś z tego, że «zapomina»? Nie chodzi mi tutaj o dodatkowe kieszonkowe. Mówię o tym, że kolejna manipulacja uchodzi mu na sucho.

Jeżeli prosisz dziecko o zrobienie czegoś, a ono o tym «zapomina» i potem ty sama to robisz, to dziecko zyskuje to, czego oczekiwało. Ugruntowałaś w nim nawyk «zapominania» i jednocześnie uczyniłaś je o wiele słabszym. Po pierwsze osłabiasz jego pewność siebie. Osłabiasz też jego umiejętność myślenia i zapamiętywania rzeczy istotnych. Na dalszą metę osłabiasz jego zdolność bycia odpowiedzialnym i obowiązkowym.

Kiedy rodzice skarżą się na «zapominalstwo» swego dziecka, natychmiast nalegam, żeby nie pozwalali, by zapominanie stało się wymówką do niewykonywania poleceń w ogóle. Dyscyplina praktyczna nie przyjmuje żadnych wymówek. (Możesz uznać okoliczności łagodzące, ale nie ciągłe wymówki, które stają się regułą). Nawet jeśli jest to dla ciebie trudne i czujesz się «podle», pamiętaj, że w przyszłości twoje dziecko będzie pracowało dla osób, które nie przyjmą wytłumaczenia (czy przeprosin), że o czymś «zapomniało».

Tak więc zawsze trzymaj się podstawowej zasady: Jeśli poprosiłeś dziecko, żeby coś zrobiło, a następnie ono o tym «zapomniało», to i tak ma to zrobić. Jeśli oznacza to rezygnację z ulubionego programu telewizyjnego, spóźnienie się gdzieś (włączając w to szkołę) lub inne różne uciążliwości, to trudno. Nikt nie będzie tolerować wymówek twojego dziecka w jego życiu dorosłym i ty też nie powinnaś ich tolerować.


Kłamstwo

Rodzice, których znam, chcą, żeby ich dzieci mówiły prawdę. Kłamstwo martwi ich szczególnie i zastanawiają się, dlaczego dzieci czasem uciekają się do niego. Kłamstwo najczęściej występuje w dwóch sytuacjach:

1.Niektóre dzieci kłamią po to, aby spełnić swoje pragnienia. Ten rodzaj kłamstwa jest odzwierciedleniem dziecięcej fantazji. Małe dzieci fantazjują czasami o wyimaginowanych przyjaciołach, o spotkaniu z Rudolfem (Czerwononosym Reniferem) itd. Te «kłamstwa» to najczęściej pojedyncze przypadki i nie powinny być powodem do zmartwień.

2.Powodem większości kłamstw jest jednak lęk. Bez względu na to, jak bardzo dziecko jest kochane i akceptowane, boi się, że gdy powie rodzicom prawdę o jakimś swym przewinieniu, wtedy zdarzy się coś nieprzyjemnego, zostanie w jakiś sposób ukarane. U podstaw tego lęku leży obawa, że jeżeli powie prawdę, przestanie być kochane. Dziecko uważa, że musi być doskonałe, aby zasłużyć na miłość.

Blagi i niewinne kłamstwa są często spontaniczną próbą zatuszowania małych niedoskonałości. Jeśli rodzic jest despotą, to jego zachowanie daje podstawy do kolejnych kłamstw. Dziecko despotycznych rodziców często ugina się pod ciężarem ich nierealnych oczekiwań (nie mówiąc już o odczuwanym przez nie strachu). Tymczasem można zrobić coś innego, a mianowicie podzielić się z dzieckiem własnymi niedociągnięciami. Pomóż mu zrozumieć, że każdy z nas ma jakieś niedoskonałości. Pewnego razu przyszła do mnie moja dziewięcioletnia córka, Krissy, tonąc we łzach, bo zdała sobie sprawę z tego, że nakłamała osobie, która do mnie telefonowała. Była to właściwie moja wina. Nie zastanowiwszy się bowiem poprosiłem ją, żeby powiedziała, iż nie ma mnie w domu, chociaż byłem w łazience i goliłem się.

Czasami mamy mówią dzieciom, że nie mają czasu, żeby upiec ciasteczka czy zrobić lemoniadę. W rzeczywistości mają czas, ale brakuje im energii. Lepiej jest być szczerym i powiedzieć: „Jestem zbyt zmęczona” lub nawet: „Nie jestem teraz w nastroju”.

Większość rodziców, z którymi mam do czynienia, zdaje sobie sprawę z tego, że ich dzieci kłamią albo przynajmniej zaciemniają prawdę («niewinne kłamstwa»). Często rodzice rozstrzygają kwestię w ten sposób, że każą dzieciom powiedzieć prawdę, i na tym sprawa się kończy. Nie ma kary ani innej próby egzekwowania dyscypliny. Niestety czasem dziecko musi ponieść odpowiedzialność za kłamstwo, pewne konsekwencje muszą nastąpić. Daj mu wtedy jasno do zrozumienia, że chociaż skłamało i musi ponieść tego konsekwencje, to nadal je kochasz i masz nadzieję, że w przyszłości nie będzie czuło, że musi kłamać.


Oto w jaki sposób rodzice mogą zachęcać dziecko do tego, by przestało kłamać:

1.Zawsze ufaj dziecku. Daj mu szansę, by powiedziało prawdę. Kiedy powie prawdę, podziękuj mu i od tego momentu zachowuj się tak, jakby nic się nie stało, nie wracaj do tego, co było. Jeżeli konieczne jest poniesienie konsekwencji, skrupulatnie wytłumacz dziecku, dlaczego musi je ponieść, ale podkreśl, że prawda zawsze jest lepsza od kłamstwa.

2.Zawsze korzystaj ze sposobności, by pokazać dziecku, że kłamstwo nie popłaca. Jedno kłamstwo zawsze pociąga za sobą drugie. Lubię dzieciom powtarzać: „Jeżeli nie kłamiesz, nie musisz mieć doskonałej pamięci”. Kłamca zawsze musi pamiętać, co komu powiedział i w jaki sposób powinien zastąpić jedno kłamstwo następnym.


Niejedzenie

Wspomnieliśmy już o tym we wcześniejszych rozdziałach. Moja praca z rodzicami i dziećmi pokazuje, że co wieczór w amerykańskich domach ma miejsce zbyt wiele sprzeczek przy posiłku. Dzieje się tak również podczas śniadania i lunchu, ale zdaje się, że szczególnie kolacja jest porą, kiedy mały Rufus i mała Jessica postanawiają, że nie będą jeść.

Jestem głęboko przekonany, że jeśli dziecko nie chce jeść, to przekupstwo i nagradzanie nie zdadzą egzaminu. Nie pomoże też «samolocik», który wyszedł z użycia dwadzieścia lat temu (mówi się do dziecka: „Leci, leci samolocik” i tak w kółko).

Dyscyplina praktyczna proponuje prosty sposób radzenia sobie z dzieckiem, które nie chce jeść: Niech odpowiada ono za swój wybór. Wyrzuć jedzenie do kosza i pozwól dziecku wstać od stołu. To działa zarówno na dziesięcio-, jak i na trzylatków.

Właściwie wyrzucenie jedzenia i odesłanie dziecka od stołu jest tu najłatwiejsze. Trudne chwile są wtedy, kiedy musisz trwać przy swoim postępowaniu i odmówić dziecku jedzenia przez cały wieczór. Musisz pozwolić, żeby dziecko doświadczyło rzeczywistości głodu, skoro postanowiło nie jeść kolacji. Jeżeli zdecydujesz się odpowiedzieć na blef małego Rufusa, zabierz jedzenie i powiedz: „Koniec kolacji. Idź się pobawić”. Możesz mieć pewność, że wkrótce zdarzy się parę rzeczy:

1.Rufus wkrótce powróci narzekając, że jest głodny. Wtedy po prostu powiesz: „Ciekawe, dlaczego. Pewnie nie zjadłeś kolacji”.

2.Innym wydarzeniem, jakie prawdopodobnie nastąpi, będzie to, że następnego ranka dziecko zje obfite śniadanie. Wiem, że niektórzy z was pomyślą tak: „Co, pozwolić, żeby dziecko nie zjadło posiłku?”. Lekarz pediatra powie ci, że dziecko nie umrze, jeżeli nie zje posiłku - zaś to, że go nie zje, pomoże mu zrozumieć realia rzeczywistości.

Kiedy dziecko chce zagrać w grę «nie jestem głodny», ważne jest, aby nie dać się złapać w pułapkę, w którą dali się czasem złapać nasi rodzice, gdy byliśmy dziećmi. Nie stosuj przekupstwa, nagradzania, namawiania, proszenia, grożenia, krzyków czy bicia. Daj dziecku prawo do podjęcia decyzji i do poniesienia konsekwencji tego wyboru.

A jeżeli wyrzucanie jedzenia do śmieci jest wbrew twoim zwyczajom, to po prostu schowaj je do lodówki.


Samolubność

Oczywistą prawdą jest to, że nasze dzieci są małymi istotami skupionymi na sobie. Wielokrotnie kręcimy głowami zastanawiając się, dlaczego nasze dzieci potrafią myśleć tylko o sobie. Odpowiedź jest prosta. Są dziećmi, a dla dzieci charakterystyczne jest to, że myślą tylko o sobie. Dziecko musi dopiero się nauczyć, że ma myśleć także o innych.

Jak na ironię, mimo że jedną z podstawowych powinności rodziców jest nauczenie dzieci myślenia o innych, to jednocześnie jednym z kluczowych błędów popełnianych przez wielu rodziców jest skupianie się na dogadzaniu dzieciom i na uszczęśliwianiu ich. Nie twierdzę, że mamy starać się sprawiać dzieciom przykrość. Ale raz za razem obserwuję, że rodzice są tak pochłonięci uszczęśliwianiem swych dzieci i sprawianiem im przyjemności, że na żadną naukę «myślenia o innych, a nie tylko o sobie» nie ma już czasu.

Jednym z typowych tego przykładów jest dawanie dzieciom prezentów. Wiele podróżuję i rozumiem rodziców, którzy chcą z podróży przywozić dzieciom upominki. Sam tak robię. Ale jednocześnie staram się mówić rodzicom (sobie też), żeby nie zawsze przywozili dziecku prezent. Jeśli przywożenie prezentów staje się regułą, to dziecko postrzega prezent jako coś, co mu się należy. Ludzie nie mają «prawa» do prezentu. Prezent ma być symbolem przywiązania do drugiej osoby.

Przypominam sobie pewien wywiad w telewizyjnym talk show. Gospodarz programu zapytał mnie, jak moim zdaniem powinien postąpić ze swoim synem. Wyglądało na to, że jego dziewięcioletniemu synowi często nie podobały się prezenty, jakie prowadzący program przywoził mu ze swych podróży. Chłopiec był energicznym, uczuciowym i pod każdym względem „bardzo dobrym dzieciakiem”. Ale wkrótce przekształcił swoją «niechęć» do prezentów od ojca w pewnego rodzaju grę. Prawie zawsze, kiedy ojciec przywoził mu upominek, zaczynał narzekać. Ojciec w końcu czuł się winny i poirytowany, ponieważ ze wszystkich sił starał się przywieźć mu odpowiedni podarunek, który i tak się chłopcu nie podobał.

Poradziłem gospodarzowi programu, żeby następnym razem postąpił tak: Gdy tylko chłopiec okaże niechęć lub lekceważenie wobec prezentu, niech po prostu powie: „Przykro mi, że ci się nie podoba. Czy mogę go zabrać z powrotem? Z pewnością nie chcesz, żeby ci tu zawadzał” Następnie ojciec powinien prezent zabrać i coś z nim zrobić. Być może spodoba się starszemu lub młodszemu rodzeństwu. A może dziecko sąsiadów go doceni. Cokolwiek postanowi, ma to zrobić szybko. Jeżeli istnieje taka możliwość, może nawet zwrócić prezent tam, gdzie go kupił.

Przestrzegłem ojca, żeby zrobił to spokojnie i z miłością. Gdyby dziecko poczuło, że ojciec po prostu «szykuje odwet» lub daje upust zranionym uczuciom, dyscyplina praktyczna nie odniosłaby skutku. Oto co w tym wypadku ojciec próbował dać dziecku do zrozumienia: „Słuchaj, kocham cię. Przywożę ci prezenty, ponieważ chcę ci powiedzieć, jak bardzo cię kocham. Jeżeli prezenty ci się nie podobają, to rozumiem, że nie chcesz, żeby zagracały twój pokój”.

Zasugerowałem gospodarzowi programu jeszcze jedną rzecz. Jest to coś, co sam próbuję robić. Rodzice powinni wyzbyć się nawyku przywożenia prezentów za każdym razem, gdy gdzieś wyjeżdżają. Rodzic, który dużo podróżuje, może bowiem wykorzystywać upominki jako sposób na zmniejszenie swego poczucia winy. Prezenty powinny być przyjemnością dawaną raz na jakiś czas, a nie co tydzień, co miesiąc czy co wyjazd. Tak naprawdę to chcemy nauczyć dzieci tego, że powinny czuć się szczęśliwe, kiedy tatuś wraca do domu. Powinny doświadczyć radości z powodu powrotu taty do domu, a nie z otrzymania kolejnego prezentu.

Kolejnym sposobem na zwalczanie u dzieci egocentryzmu jest wpajanie im od wczesnych lat ich życia, że dawanie naprawdę jest czymś lepszym niż branie. Kiedy to tylko możliwe, powinno się je zachęcać do robienia czegoś dla innych. Na przykład, może jest w sąsiedztwie jakieś stare małżeństwo, któremu przydałaby się pomoc przy wykonywaniu różnych prac. Jeżeli naprawdę zależy ci na tym, aby twoje zabiegi w tej mierze odniosły skutek, niech niesienie pomocy innym stanie się przedsięwzięciem rodzinnym. Wszyscy - mama, tata i dzieci mogą pójść i wykonać jakieś prace z czystej życzliwości. Pokazanie dzieciom, jak nie być samolubnym, jest o wiele bardziej skuteczne niż mówienie o tym.


Seksualna eksploracja

Kiedy wygłaszam wykład i pojawia się temat seksu, na sali zalega cisza jak makiem zasiał. Myślę, iż jest to spowodowane tym, że - szczególnie w Ameryce - zawsze czuliśmy się nieswojo rozmawiając o seksie. Kiedy w gabinecie mam do czynienia z matkami i ojcami, często mówią, że ich dzieci odkryły genitalia i «dotykają się», i pytają mnie, co powinni z tym zrobić.

Moja pierwsza rada to: Nie panikować. Dzieci rzeczywiście odkrywają swoje genitalia prawie natychmiast po urodzeniu się i są zafascynowane dotykaniem się.

Ale w jaki sposób rodzice mają porozmawiać z dzieckiem, kiedy to się zdarzy? Uważam, że przede wszystkim należy dać dziecku do zrozumienia, że chęć dotykania się jest czymś bardzo naturalnym. Nawet bardzo małemu dziecku możesz wyjaśnić, że nie ma nic złego w dotykaniu siebie, ale że nie powinno się dotykać ciała drugiej osoby bez jej zgody.

Oczywiście zdarzają się sytuacje, kiedy inne dzieci «wyrażają zgodę» na to. Znane są zabawy dzieci w dom i karzą i «wzajemne badanie się». Jak w takiej sytuacji ma się zachować rodzic? Przede wszystkim musi zrozumieć, że motywacja do zabawy w lekarza wyrasta zazwyczaj z dziecięcej potrzeby przekonania się, czy wszyscy chłopcy i wszystkie dziewczynki są tak samo zbudowane. Jakieś 95 procent mężczyzn i kobiet, z którymi mam do czynienia w mojej prywatnej praktyce, przyznaje się do seksualnej eksploracji (zabawy w lekarza) z dziećmi tej samej płci; kiedy sami byli dziećmi.

Kiedy odkryjesz, że twoje dziecko lub dzieci bawić się w lekarza, to im spokojniej zareagujesz na to - normalne przecież - zachowanie, tym lepiej. Po prostu weź na stronę i wytłumacz mu, że jego ciekawość jest normalna. Jednakże przestrzeż je, że dotykanie innycJ1 może spowodować niemiłe wrażenia. Powiedz dziecku, że porozmawiasz z nim o ciele i o tym jak ono funkcjonuje. Powiedz, że kupicie książkę, która „pomoże nam znaleźć odpowiedzi na pytania, które zadajemy”.

Zalecam także, abyście powiedzieli innym rodzicom dzieci uczestniczących w zabawie w lekarza o «medycznej poradzie», jaką dałeś swemu dziecku, i w skrócie opisz im, jak zamierzasz postąpić.

A następnie zrób tak, jak powiedziałaś, że zrobisz - Kup stosowną książkę* [*Polecam Wonderful Story of How You Were Bom Sidonie? Gruenberg, wydaną przez Doubleday] i niech będzie ona punktem wyjęcia do dalszych dyskusji.

Gorąco zachęcam rodziców także do opowiedzenia dzieciom o czasach, kiedy sami bawili się w lekarza, gdy byli mali. Polecam to, ponieważ takie wyznanie umocni w dziecku przekonanie, że to, co zrobiło, jest naturalne i nie jest czymś, za


co powinno czuć się winne. Takie wyznanie stwarza wiele możliwości głębszego porozumienia. Zasada dyscypliny praktycznej głosi, że rodzice mają chętnie dzielić się z dziećmi własnymi doświadczeniami, żeby nawiązać z nimi szczery kontakt.

Nigdy nie karz dziecka za jego naturalną ciekawość swego ciała. Jeżeli zareagujesz gwałtownie i wywołasz w dziecku poczucie winy i lęk, to możesz zasiać w jego umyśle ziarno, które później zakiełkuje i wywoła nienormalne zachowania seksualne.

Zabawa w lekarza to jedna sprawa, ale co ma zrobić matka, która odkrywa, że jej pięcioletnia córka podnieca się siedząc na podłodze w czasie oglądania porannych niedzielnych kreskówek? Zawsze gdy zauważamy, że dziecko dotyka swoich genitaliów, najważniejsze jest nasze spokojne, ciepłe i pozytywne zachowanie. Nigdy nie krytykuj, nie potępiaj i nie histeryzuj, jeśli nie chcesz, żeby dzieci utożsamiały swoje genitalia z czymś niestosownym, złym czy brudnym.

Od najwcześniejszych lat życia dziecka próbuj - w każdy możliwy sposób - dać do zrozumienia, że wszystkie części jego ciała są dobre, wspaniałe i dane przez Boga. To, jakimi stworzył nas Bóg, jest częścią Jego planu odnośnie do naszego życia. Kiedy dzieci podrosną (powyżej szóstego roku życia), możesz zacząć rozmawiać z nimi o darze, jakim jest seks, i o tym, w jaki sposób mamusia i tatuś starają się o dzidziusia. Wspomniałem już o świetnej książce Sidonie Gruenberg. Inną dobrą pozycją jest How to Teach Tour Child about Sex autorstwa doktor Grace H. Ketterman (wyd. Revell)* [*W języku polskim wartościową pozycją jest książka Włodzimierza Fijałkowskiego i Roksany Jedrzejewskiej-Wróbel pt. Oto jestem, wydana przez Gdańskie Wydawnictwo Oświatowe (przyp. tłum.)].

Słuchacze wykładów często proszą mnie, abym podzielił się doświadczeniami, jakie ja i moja żona mieliśmy w trakcie wychowywania naszych dzieci, gdy zaczęły one odkrywać swe genitalia. Najbardziej zabawny incydent miał miejsce pewnego dnia, gdy pracowałem w gabinecie. Zadzwonił telefon i okazało się, że dzwoni Sande, bardzo wzburzona. Płakała i zdołałem wydobyć z niej jedynie to, że coś złego stało się z Kevinem, który miał wtedy dziewiętnaście miesięcy. Natychmiast przyszedł mi na myśl basen w ogrodzie i pomyślałem o najgorszym. Czy znalazła go utopionego w basenie? Nie, nie o to chodziło.

- No więc co się stało? - pytam. - Mów prędko.

- No więc - odpowiada. - Chodzi o jego ptaszka.

- Jego ptaszka?

- Tak - no wiesz, jego ptaszka.

- No więc co się stało z jego ptaszkiem? - zapytałem.

- Jest fioletowy! - wybuchła.

- Fioletowy? - powtórzyłem jak echo. - Co to znaczy, że jest fioletowy?

Sande zaczęła tłumaczyć, że mały Kevin zdjął pampersa, znalazł fioletowy mazak i stworzył małe dzieło sztuki na swoim «ptaszku». Następnie wmaszerował jak Napoleon do pokoju, żeby się zaprezentować mojej żonie. W tym miejscu wybuchnąłem śmiechem. Nie powinienem był, ale nie mogłem się powstrzymać.

- No dlaczego się śmiejesz? - zapytała Sande.

Zorientowałem się, że moje rozbawienie nie bardzo jej się podoba.

- Widzisz, kochanie - odpowiedziałem. - Mali chłopcy robią podobne rzeczy, nie powinnaś się tym przejmować.

Sande nie mogła uwierzyć własnym uszom.

- Robią? - zapytała - Czy naprawdę uważasz, że to w porządku?

- W wieku dziewiętnastu miesięcy to jest w porządku - zapewniłem ją. - Mam tylko nadzieję, że nie dostanie wysypki.


I w ten oto sposób moja żona dowiedziała się, że mali chłopcy robią „podobne rzeczy”. Wniosek z tej historii jest taki, że dzieci będą eksperymentować - same ze sobą, a czasami z innymi. Dyscyplina praktyczna domaga się, abyście zachowali spokój i nigdy nie dali dziecku do zrozumienia, że jego szczera ciekawość jest czymś brudnym lub perwersyjnym. Jednocześnie zawsze podkreślaj, że organy płciowe są sprawą intymną i że dał je nam sam Bóg w ramach swego cudownego planu dotyczącego naszego życia.


Słowa, od których puchną uszy

Pewnego dnia moja sześcioletnia córeczka nagle zmroziła wszystkich wypowiedzeniem przekleństwa. Jej matka popatrzyła na mnie, a ja na nią. Następnie oboje popatrzyliśmy na naszą córkę. Bez słowa podniosłem ją, zabrałem do jej pokoju i posadziłem na łóżku. Moja sześcioletnia córka była zaskoczona szybkim usunięciem jej z pokoju. Jej oczy przypominały piłeczki do ping-ponga. Popatrzyłem prosto w te oczy i powiedziałem:

- Krissy, tatuś i mamusią znają każde brzydkie i ordynarne słowo. Ale wolimy ich nie używać.

Oczywiście Krissy zalała się łzami i bardzo żałowała tego, co powiedziała. Zapewniliśmy ją, że jej przebaczamy, a następnie przeprowadziliśmy z nią rozmowę o tym, że usłyszy takie słowa w szkole lub na placu zabaw, że będzie widziała brzydkie wyrazy powypisywane na ścianach toalet i usłyszy je także z ust dorosłych. Takie są realia. Mimo że tego nie znosimy, nasze dzieci od najwcześniejszych lat są narażone na brzydkie, ordynarne i bluźniercze słowa i będą na nie narażone do końca życia.

Uważam, że kiedy słyszysz, jak dziecko przeklina lub mówi ordynarne słowa, najlepiej jest uświadomić mu, że znasz wszystkie słowa - każde z osobna - ale wolisz ich nie wypowiadać. Wytłumacz dziecku dokładnie, dlaczego postanowiłeś tych słów nie używać. Jeżeli w przekleństwa wplecione jest imię Boże, to wyjaśnij dziecku, że w twoim domu takiego jeżyka się nie używa, ponieważ jest wulgarny, prostacki i obraźliwy dla wszystkich, którzy to słyszą.

Powyższe podejście jest nieskończenie lepsze od tradycyjnego karania poprzez wymierzenie dziecku policzka, klapsa czy klasycznego «zmycia mu głowy». Wszystkie te metody mogą zmniejszyć twoje napięcie i gniew, ale nie będą miały nic wspólnego z dyscypliną czy wychowaniem.


Wymądrzanie się i odszczekiwanie

Jeżeli w twoim domu nie panuje dyktatura, to prawdopodobnie od czasu do czasu twoje dziecko pozwala sobie na odszczekiwanie się. Wielu rodziców, z którymi mam do czynienia, ma poważny problem z wymądrzaniem się ich dzieci. Chcą, żeby dzieci potrafiły kwestionować, sprzeciwiać się im i mówić, co czują, ale kiedy przekraczają niewidzialną, ale bardzo wyraźną granicę i stają się bezczelne, w głowie rodzica zapala się lampka. Cichy głosik mówi: „Nie możesz tak do mnie mówić. Nie wiesz, kim jestem? Jestem twoją matką!”.

Czasami rodzic komunikuje dziecku właśnie tę myśl, co z kolei prowadzi rzecz jasna do tego, że odszczekuje się ono jeszcze bardziej i jest jeszcze bardziej bezczelne.

Kiedy dziecko zaczyna brać nad tobą górę, nie powinieneś odwzajemniać się mu tym samym. Próba wywarcia na dziecko nacisku prowokuje jedynie zaciekłą walkę. Można sobie poradzić z odszczekiwaniem się dziecka na wiele różnych sposobów.

Jeżeli masz trudności z opanowaniem się, spróbuj na parę minut wyjść z pokoju. To komunikuje dziecku: „Nie mam zamiaru z tobą walczyć”. Krótka wizyta w sypialni lub włączenie radia (aby zagłuszyć odszczekiwanie się, jeśli jest to konieczne) pozwolą ci zapanować nad emocjami. Jednak uważaj, żeby twoja nieobecność nie trwała dłużej niż kilka minut. Nie chodzi ci o to, by dziecko doszło do wniosku, że może «wykurzyć mamę z pokoju», kiedy tylko zechce. I kiedy już odzyskasz opanowanie, musisz wrócić i stawić czoło sytuacji.

Jednym ze sposobów radzenia sobie z wymądrzaniem się dziecka jest po prostu stosowanie komunikatów w pierwszej osobie, które sygnalizują mu, że nie podoba ci się jego zachowanie i nie będziesz go tolerować. Jeżeli dziecko nie zmieni swego zachowania, to zostanie usunięte z pokoju i na krótko odizolowane.

Jeżeli nadal się odszczekuje, to znaczy, że prosi się o lanie. Jeśli dziecko ma siedem lat lub mniej, lanie może być jak najbardziej wskazane. Upewnij się tylko, że panujesz nad swoimi emocjami i że po sprawieniu dziecku lania dasz mu do zrozumienia, że je kochasz, ale nie wolno mu odzywać się do rodziców w ten sposób.

Przypuśćmy, że odszczekiwanie się dotyczy kwestii, co mała Jessica ma włożyć na przyjęcie urodzinowe. Jeżeli Jessica obstaje przy swoim wyborze zachowując się głośno i obraźliwie, to możesz «pociągnąć za dywan» i po prostu oznajmić: „Chyba nigdzie nie pójdziesz”.

Bez względu na to, jak rodzice postępują, uważam, że nigdy nie powinni akceptować odszczekiwania się. Co więcej, jest rzeczą istotną, żeby kobiety nie tolerowały niegrzecznego zachowania się swoich synów, a ojcowie - córek. Między matką a synem oraz między ojcem a córką istnieje bardzo silna więź. Tak naprawdę to rodzice pozwalają swemu dziecku zrozumieć, kim jest jako kobieta czy jako mężczyzna oraz co oznacza być kobietą lub mężczyzną.

Szczególnie ważne jest, żeby matki uczyły synów, iż kobiety należy szanować.

Badania psychologiczne pokazują, że mężczyźni poślubiają zazwyczaj te kobiety, które mają cechy osobowościowe przypominające im ich matki, zaś kobiety poślubiają mężczyzn o osobowościach przypominających im ich ojców. Wyniki tych badań świadczą jedynie o tym, że konieczne jest, aby rodzice byli świadomi wyjątkowości relacji matka-syn oraz relacji ojciec-córka. Kiedy rodzice są stanowczy wobec dzieci o przeciwnej płci, to tak naprawdę wiele uczą je o szacunku i miłości w małżeństwie. Może nie jest to w danej chwili oczywiste, ale kiedy mama nie pozwala, by odszczekiwanie się uszło małemu Bufordowi na sucho, a tata ukróca wybuch gniewu małej Jessiki, to tak naprawdę zwiększają oni szansę swego dziecka na to, żeby kiedyś było szczęśliwe w swoim małżeństwie.

Dyscyplina praktyczna całkowicie potwierdza zdanie: „Bóg nie stworzył żadnego z nas po to, by nim pomiatano!”.


Zwalanie winy

Jedną z najstarszych sztuczek stosowanych przez dzieci po to, by wciągać rodziców w swoje spory, jest wzajemne oskarżanie się. Problem ze zwalaniem winy jest taki, że jeśli wysłuchasz opowieści jednego dziecka, będziesz musiał wysłuchać opowieści ich wszystkich. Proponuję rodzicom, żeby nigdy nie słuchali niczego, co przypomina skarżenie. Oczywiście rodzic musi umieć odróżnić historyjkę, która ma sprowadzić kłopoty na brata lub na siostrę, od doniesienia o czymś bardziej poważnym. Na przykład, jeżeli dwunastolatek okłada swoją ośmioletnią siostrę, to dziewczynka ta powinna mieć możliwość zakomunikowania mamie, że jest bita. Ale najczęściej dzieci przychodzą po prostu z opowieściami o tym, co robi ich starszy brat albo co zrobiła ich siostra.

Kiedy wyczuwasz, że nikomu nie dzieje się żadna krzywda, powiedz prosto z mostu: „Kochanie, jestem pewna, że sobie z tym poradzisz. Ty i twoja siostra możecie sami dojść do porozumienia”. Zasygnalizuje to dziecku, że nie masz zamiaru się poddać i dać się wykorzystywać lub sobą kierować. Jeszcze raz podkreślam, że czasem skarga dziecka jest uzasadniona. Ale jeśli wyczuwasz, że próbuje ono tobą po prostu manipulować, by dopiąć swego, to musisz działać szybko, żeby temu zapobiec. W przeciwnym razie wpadniesz prosto w pułapkę. Będziesz biegać w kółko, a każde dziecko będzie chciało przeciągnąć cię na swoją stronę i uwikłać w ich konflikt.

Kiedy pozwalasz dziecku tak sobą manipulować, nieuniknione stanie się przyjęcie roli sędziego, który musi podjąć szybką decyzję w oparciu o nieliczne i stronnicze informacje, uzyskane od jednego lub od obojga dzieci. W takich warunkach dyscyplina praktyczna nie funkcjonuje prawidłowo. Jeśli to tylko możliwe, trzymaj się z daleka od dziecięcych nieporozumień i sprzeczek. Pozwól, żeby dzieci odpowiadały za swoje czyny. Kiedy pojawi się taka konieczność, zainterweniuj, ale takie przypadki powinny być ograniczone do minimum.

Znam pewną matkę, która miała następujący sposób, by w takich sytuacjach zachować odpowiedni dystans: Ilekroć któreś z trojga jej dzieci przychodziło na skargę, wysłuchiwała go z uwagą. Jeśli chodziło o proste „Brian mnie uderzył” lub „Vicki nie pozwala mi się bawić”, to odpowiadała: „Dziękuję” i nic nie robiła. Ale gdy skarga dotyczyła prawdziwego przewinienia lub konfliktu, w którym dwoje dzieci atakowało jedno, wtedy reagowała stosownym działaniem. Jej dzieci wkrótce zrozumiały, że kiedy tylko skarżą, są ignorowane, i przestały przychodzić z takimi doniesieniami. Przychodziły natomiast z bardziej poważnymi skargami.


Codzienna walka

Wychowywanie dzieci nie powinno być walką, ale dobrze wiecie, że często nią bywa. Czasami przypomina nawet totalną wojnę. Niektóre dzieci odkrywają, że mają władzę i ją wykorzystują. Sprawdzają cię na każdym kroku w wielu sytuacjach, z jakimi masz do czynienia na co dzień. Od chwili, kiedy wstaną, aż do położenia się spać, są gotowe stawiać na swoim wbrew tobie, więc musisz być na to przygotowana.

Wielu rodziców nie znosi pewnych pór dnia, ponieważ wiedzą, że wtedy mary Sean lub mała Sharisse będzie z nimi walczyć. Czy jest to: „Nie chce mi się jeszcze wstać”, czy: „Nie będę tego jeść”, czy: „Jeszcze tylko dziesięć minut, dobrze?” - dzieci będą naciągać granice twojej władzy na swoją korzyść. Jak zareagujesz?

Piękno dyscypliny praktycznej polega na tym, że przesuwa nieco punkt ciężkości w walce o władzę. Nie chodzi po prostu o sytuację: ty przeciwko twoim dzieciom. Jest to sytuacja: dziecko przeciwko rzeczywistości, a ty jesteś tu po to, by nadzorować konfrontację dziecka z rzeczywistością. Sharisse może nie chcieć rano wstawać, ale jeżeli spóźni się do szkoły, spowoduje to pewne konsekwencje.

Sean może nie chcieć jeść brokułów, ale jeśli ich nie zje, to będzie głodny. Tak naprawdę to nie walczysz z dziećmi, ale stajesz po ich stronie, kiedy stawiają czoło trudnym realiom życia. One rzecz jasna mogą nie postrzegać tego w ten sposób.

W tym rozdziale skupiam się na sytuacjach konfliktowych w rodzinie. Jak można zastosować dyscyplinę praktyczną w codziennych konfliktach?


Bitwy łóżkowe

Klasyczne problemy mają w wielu domach miejsce w porze kładzenia się do snu. Dzieci często mają opory przed położeniem się do łóżka oraz/lub ciężko jest im zasnąć, kiedy już znajdą się pod kołdrą.

Kluczem do rozwiązania problemu „Czy mogę nie kłaść się jeszcze spać?” jest użycie standardowej reguły dyscypliny praktycznej: bezpośredniego i szybkiego działania. Nie sprzeczaj się i nie negocjuj. Oświadcz: „O ósmej masz być w łóżku” czy o jakiejś innej wyznaczonej przez ciebie godzinie. I tego się trzymaj.

Jeśli chodzi o dzieci młodsze, to możesz wprowadzić stały zwyczaj czytania im książki lub odmawiania z nimi modlitwy. Ale kiedy rytuał dobiega końca, otul je i zamknij drzwi. Czas spać.

Władcze dziecko będzie cię testowało, krzycząc, kwękając lub marudząc w inny sposób. Spotykałem się z rodzicami, których dzieci mogły wrzeszczeć po cztery godziny. To może ogromnie irytować i w końcu osłabić wolę rodzica. Ale nie będzie dobrych efektów, jeżeli po prawie dwóch godzinach poddadzą się i pójdą zobaczyć, co się dzieje. Uczysz wtedy dziecko, że trzeba dalej wrzeszczeć; prędzej czy później mama albo tata się podda.

Jeżeli trudno ci opracować odpowiedni rytuał kładzenia dziecka do łóżka, to możesz pomyśleć o zastosowaniu magnetofonu z automatycznym wyłączaniem. Pobliska księgarnia może dysponować kasetowymi nagraniami bajek lub opowiadań, które pomogą dziecku przenieść się w krainę snów.

Czegokolwiek próbujesz, pamiętaj o kilku podstawowych zasadach:

1. Opracuj listę regularnych czynności wykonywanych codziennie przed snem.

2. Niech słuchanie nagrania będzie ostatnim etapem usypiania dziecka.

3. Kiedy dziecko już leży przykryte kołdrą, pod żadnym pozorem nie otwieraj drzwi do jego pokoju.

4. Jeżeli dziecko z jakiegoś powodu wstanie, będzie musiało samo ponownie ułożyć się do spania. Kiedy się zorientuje, że nie będzie powtórki wieczornego rytuału, prawdopodobnie nie będzie wstawać z łóżka.

5. Czas utulenia i modlitwy może być wspaniałą okazją do rozmowy o tym, co się wydarzyło w ciągu dnia (zarówno u dziecka, jak i u ciebie). Nie spiesz się, kiedy tulisz dziecko i modlisz się z nim. Jest to twoja codzienna szansa na okazanie mu swej miłości w ważnej chwili. Nie spiesz się, żeby zdążyć na program w telewizji. Dziecko jest ważniejsze.


Dzieci starsze (od siedmiu lat w górę) będą się uciekać do różnego rodzaju sztuczek, żeby uniknąć pójścia spać (szczególnie gdy ma się zacząć w telewizji jakiś ciekawy program). Będą się targować niczym dealerzy używanych samochodów, żeby wydusić z ciebie kilka dodatkowych minut. Nie daj się wciągnąć w tę grę. Zawrzyjcie jasny układ: „Jeżeli nie położysz się spać o wyznaczonej porze, to przez następnych kilka wieczorów będziesz kładł się wcześniej”. Albo: „Jeżeli nie położysz się spać o wyznaczonej porze, to przez tydzień nie będziesz oglądał ulubionego programu”. Grunt to się nie poddawać i nie wahać. Bądź miła i przyjacielska, ale postępuj jak generał Ulisses S. Grant. Jego motto brzmiało: „bezwarunkowa kapitulacja”.

Ale załóżmy, że twoje małe sępy położyły się spać we względnym spokoju, a po paru minutach dochodzą cię dziwne hałasy. (To typowy problem, gdy dwoje dzieci ma wspólny pokój). Nie możesz skupić się na pogawędce z mężem, na oglądaniu programu lub czytaniu gazety. Stuki i piski są zbyt głośne. I znów sytuacja wymaga działania - bezpośredniego i szybkiego. Jaki masz wybór?

Możesz skorzystać ze sposobu, którego sam kiedyś użyłem. Polecam go pod warunkiem, że wykażesz się zdrowym rozsądkiem i wielką ostrożnością. Nasze małe dziewczynki, Holly i Krissy, miały kłopot z zaśnięciem. Zanim się spostrzegły, znalazły się na werandzie w mało sprzyjających warunkach pogodowych (w Tucson lubi popadać). Postały na werandzie przez dokładnie dziewięćdziesiąt sekund i wtedy pozwoliłem im wejść do domu. Poszły cichutko do łóżek już bez zwlekania i marudzenia.

Jeżeli wystawianie dzieci na krótko za drzwi wydaje się zbyt radykalne lub jest niemożliwe ze względów praktycznych - oto inne pomysły: Zabierz dzieci z pokoju i umieść je w innym pomieszczeniu, takim jak kuchnia, pomieszczenie gospodarcze, być może nawet łazienka. Przykaż im, że mają tam siedzieć, dopóki nie dojdą do porozumienia. Pod żadnym warunkiem nie mogą mieć dostępu do telewizora, radia lub jakiejkolwiek zabawki czy innego sprzętu, którym mogłyby się zainteresować. Chodzi o to, żeby usiadły na osobnych krzesłach i miały «czas wolny» na dojście do porozumienia.

Innym sposobem jest rozdzielenie dzieci. Jeśli jedno z nich jest oczywistym winowajcą, zabierz je z pokoju i zaprowadź na krótko do innego pomieszczenia. I też ma siedzieć tam na krześle przez pięć czy dziesięć minut, aż będzie mu wolno wrócić spokojnie do łóżka.

Wyjściem ostatecznym jest bicie. Ale istnieje szansa, że nie będzie ono konieczne. Kiedy zaczniesz działać, twoje dzieci prawdopodobnie będą bardziej skłonne do tego, żeby się uspokoić. Siłowanie się i chichotanie w łóżku to dobra zabawa. Siedzenie ze sobą w pokoju - nie. Możesz wypracować własne najlepsze sposoby działania z wykorzystaniem czynów, a nie słów, żeby poradzić sobie z bitwami łóżkowymi. Istnieje wiele metod reagowania w oparciu o pozytywną dyscyplinę, z pominięciem gier, w które dzieci chcą cię wciągnąć, takich jak: ostrzeżenia, napominanie, wędrówki w celu uciszenia ich itd.

Dzieci muszą zrozumieć, że pora snu jest koniecznością, a nie czymś, co można negocjować. Mogą protestować: „Ale ja nie jestem śpiący”. Powiedz im: „Dobrze, nie jesteś śpiący, ale jest pora spania, więc do łóżka”. Niech wiedzą, że pod koniec dnia mama i tata potrzebują trochę czasu tylko dla siebie - na rozmowę lub na coś innego.


Grzeczność

Innym częstym pytaniem, które pada z ust matek jest: „Jak mam nauczyć dzieci grzeczności? Jak mam je nauczyć, żeby mówiły «dziękuję», «nie ma za co» i «proszę»?”.

Prawie wszyscy, których znam - inni terapeuci, nauczyciele i rodzice - zgadzają się, że uczenie bycia grzecznym trzeba rozpocząć bardzo wcześnie, tak żeby uprzejmość stała się dla dziecka drugą naturą. Radzę rodzicom, żeby razem postanowili, czego jeśli chodzi o grzeczność chcą dziecko nauczyć. Czy chcesz nauczyć dziecko mówić «Tak, proszę pana» i «Nie, proszę pani»? Innymi powszechnymi zwrotami grzecznościowymi, które znajdą się na liście, będą bez wątpienia: «Dziękuję», «Proszę», «Miło mi», «Czy mogę»...

Wszyscy mamy na ten temat pewne podstawowe wyobrażenia i możemy próbować wbijać je dzieciom do głowy. Ale chociaż nauka uprzejmości polega częściowo na poprawianiu dzieci i egzekwowaniu grzecznych odpowiedzi, to jednak nie ma dwóch zdań co do tego, że najlepszym sposobem na nauczenie dzieci grzeczności jest po prostu bycie uprzejmym. Kiedy rodzice dają przykład grzeczności - w relacjach między sobą oraz wobec dzieci - uczą je przykładem.

Jednym ze sposobów, w jaki uczymy grzeczności w naszym domu, jest zabawa podczas kolacji, którą nazywam «gra w centa». Wszyscy - łącznie z dorosłymi - otrzymują po pięć centów. Celem gry jest złapanie kogoś, kto nie stosuje dobrych manier przy stole (jedzenie z otwartymi ustami, brak serwetki na kolanach, łokcie na stole, sięganie po coś przed nosem innego, hałaśliwość). W czasie trwania kolacji każdy obserwuje każdego, żeby go przyłapać i otrzymać centa. Na przykład, moja córka widzi, że robię coś niewłaściwego, i zwraca mi uwagę, więc muszę daj jej centa. To wspaniała gra dla dzieci poniżej dziesiątego roku życia. Nasze dzieci ją uwielbiały. Ta gra stała się również punktem wyjściowym do dyskusji o tym, dlaczego coś jest niewłaściwe i jak można to zrobić lepiej.

Załóżmy, że twoje dziecko uraziło czymś inną osobę - dorosłego lub dziecko. Jak to podkreślałem w rozdziale piątym, najlepiej jest wkroczyć i «chwycić sępa za dziób». Innymi słowy, zająć się danym zachowaniem od razu.

Nie łajaj dziecka przy osobie, którą obraziło. Spróbuj wyprowadzić je z pomieszczenia lub przynajmniej odejdź z nim na bok i wtedy z nim porozmawiaj. Łagodnie, ale stanowczo wyjaśnij mu, co czujesz w związku z tym, co powiedziało lub zrobiło, i dlaczego tak się czujesz. Jeżeli dziecko jest wystarczająco duże (powyżej trzech lat), to niech wróci do obrażonej osoby i ją przeprosi. Jeżeli dziecko nie chce przeprosić, to możesz uciec się do innej formy dyscypliny, jaką jest odosobnienie: na jakiś czas odizoluj dziecko od innych.

Zawsze powinnaś starać się, żeby - jeśli w ogóle jest to możliwe - dziecko powiedziało «przepraszam», aby dać obrażonej osobie lub osobom do zrozumienia, że żałuje tego, co zrobiło.

Powtarzam: Najlepszym sposobem na nauczenie kogoś grzeczności jest być grzecznym. Jeżeli kiedykolwiek urazisz swoje dziecko lub małżonka, to nie wahaj się powiedzieć «przepraszam».

Grzeczność jest dobrym tematem do rozmowy przy kolacji lub o specjalnej porze, jaką może być pora kładzenia się spać. Porozmawiaj z dziećmi o okazywaniu sobie uprzejmości w taki czy inny sposób. (Możesz dowiedzieć się czegoś o tym, co dzieci rozumieją pod pojęciem «zwykłej grzeczności»!) Przedstaw konkretne pomysły okazywania uprzejmości innym i - co ważniejsze - pomóż dziecku zrozumieć, jak się czuje dana osoba, kiedy ktoś jest wobec niej uprzejmy, a jak - kiedy jest nieuprzejmy.


Korzystanie z nocnika

Wyrabianie w dziecku nawyków związanych z higieną osobistą jest zadaniem, które prawdopodobnie wymaga więcej dyscypliny praktycznej od ciebie niż od dziecka. Wszyscy znamy panią, której dziecko uczone było korzystać z nocnika, kiedy miało dziesięć czy czternaście miesięcy. W wielu przypadkach to nie dziecko jest przyuczane do nocnika, ale jego mama. Zanim zapamięta ona, aby w porę posadzić dziecko na nocniku, prawdopodobnie zaliczy parę wpadek. Oczywiście istnieją dzieci wyjątkowe, które potrafią korzystać z nocnika w bardzo wczesnym wieku, ale nie ma tu żadnej reguły. Nie ma jakiegoś magicznego dnia, w którym dziecko powinno umieć wydalać resztki przemiany materii do nocnika.

Każde dziecko jest wyjątkowe. Dla każdego przychodzi czas, kiedy opanowuje sztukę korzystania z nocnika. Większość dzieci zaczyna korzystać z nocnika w wieku od około osiemnastu miesięcy do dwóch lat. Upewnij się, że i ty - nie tylko dziecko - jesteś na to przygotowana.

Powtarzam rodzicom - szczególnie matkom - że najważniejsze jest to, aby ucząc dziecko korzystania z nocnika zachowywały spokój. Nie denerwuj się i nie bądź napięta. Dziecko wyczuje twój nastrój i też będzie zdenerwowane i napięte.

Oboje z żoną pamiętamy dzień, w którym oznajmiła ona jednej z naszych córek: „Od dzisiaj uczymy się korzystać z nocnika”. Sande miała już dość brudnych pieluch i uznała, że sytuacja wymaga pewnej «dyscypliny». Takie podejście spotkało się oczywiście z całkowitą porażką. Nasza córka wyczuła napięcie Sande i stosownie do niego zareagowała. Cała operacja skończyła się totalną klapą, mimo że żona zastosowała system nagród, dając córce cukierki, gdy tylko zbliżyła się do nocnika lub na nim usiadła. Skąd moja żona dowiedziała się o użyciu cukierków jako nagrody? Zgadliście. Z książki o sztuce korzystania z nocnika napisanej przez - znowu zgadliście - psychologa!

Po pierwszej klęsce wszyscy zapomnieli o nocniku i na parę miesięcy odzyskali spokój. Kiedy nasza córka miała jakieś dwa latka, moja żona uznała, że pora spróbować jeszcze raz. Tym razem posłuchała rady swojego ulubionego psychologa (mnie). Kupiła zwykły plastikowy nocnik i po prostu zostawiła go w łazience. Nasza córka «odkryła» nocnik i z wielkim entuzjazmem zaczęła go używać. W ciągu trzech dni nauczyła się z niego korzystać. Wynagrodziliśmy jej pojętność nagrodą - fikuśną bielizną (dla córeczki, nie dla żony).

Zawsze ostrzegam rodziców, że kiedy chodzi o naukę korzystania z nocnika, to dzieci mogą mieć sporą władzę nad rodzicami, którzy dotąd kontrolowali ich życie. Jeśli się nad tym zastanowimy, to wcale nie tak trudno jest pojąć, dlaczego dziecko wpada na pomysł kontrolowania dorosłych. My naprawdę zachowujemy się trochę głupio i mówimy głupie rzeczy, kiedy dziecko załatwi się do nocnika. Pochwalić dziecko owszem można, ale mówienie: „Och, popatrzcie na to!” albo „Zobaczcie, jaki śliczny prezent dostała mamusia od Festusa” jest przesadną reakcją na - bądź co bądź - podstawową czynność fizjologiczną.

Niektórzy rodzice usiłują przyuczyć dzieci do załatwiania się z wykorzystaniem nakładki na sedes. Lepszą metodą jest kupienie dziecku nocnika z oparciem; może on stać na podłodze i jest dostosowany do wzrostu dziecka. Dziecko będzie na nim siedzieć nie obawiając się, że spadnie. Jeśli twoje pierwsze wysiłki spełzną na niczym i dziecko nie zainteresuje się nocnikiem, to możesz odstawić go na jakiś czas i spróbować później.

Możesz też spróbować metody, która najbardziej mi się podoba. Moim zdaniem najlepszym sposobem nauczenia dziecka siadania na nocniku jest kupić mu nocnik, postawić go w łazience i nawet słowem o nim nie wspomnieć. Niech dziecko samo go odkryje. Jeśli użyje go prawidłowo, pochwal je. Przytul, porozmawiaj z nim i daj mu do zrozumienia, że jest duże i uczy się dorosłego zachowania.

O nauce korzystania z nocnika napisano całe tomy. Jeśli uważasz, że potrzebne ci są na ten temat jeszcze jakieś informacje, porozmawiaj z lekarzem pediatrą. Dyscyplina praktyczna podpowiada nam, że w nauce korzystania z nocnika ważne jest odprężenie i spokój, tak aby natura sama zadziałała. Nie ma bardziej naturalnej umiejętności i twoje dziecko posiądzie ją, gdy będzie na to gotowe. Cokolwiek zrobisz, nie daj się upokorzyć lub nabrać na opinie innych matek, które przeczytały poradnik Jak w niecałą godzinę nauczyć dziecko korzystać z nocnika. Wierzcie mi, w rzeczywistości nie da się tego zrobić.


Niebezpieczeństwa życiowe

W jaki sposób rodzic podchodzi do rozmowy o realiach życia w świecie, w którym zewsząd czai się niebezpieczeństwo?

Jednym z prostych sposobów, które można wykorzystać podczas jazdy samochodem, jest pokazywanie rozjechanych skunksów, przejechanych królików, potrąconych kotów, psów i jeleni, żeby w dramatyczny sposób unaocznić dzieciom, co się stanie, kiedy „nie oglądamy się w obie strony”.

Jeżeli masz basen, pamiętaj, że dzieci w wieku od trzech do sześciu lat często twierdzą, że potrafią pływać, gdy tak naprawdę nie potrafią. Dla dziecka «pływanie» może oznaczać chlapanie się w basenie. Zrób dzieciom z sąsiedztwa krótki test na pływanie, zanim w pełni skorzystają z twojego basenu. Starszym dzieciom uświadom, jak głęboka jest woda. Mądrze jest zakazać dzieciom nurkowania.

Sugeruję także, żeby od czasu do czasu czytać dzieciom - z dużą dozą ostrożności - wzmianki prasowe o utonięciach, szczególnie te dotyczące ich rówieśników. Nie przesadzaj z tym, ponieważ możesz źle wykorzystać czynnik strachu. Chodzi o wyrobienie u dziecka zdrowego podejścia do niebezpieczeństw związanych z wodą.

Jednym z niebezpieczeństw zagrażających dzieciom (w ostatnim czasie coraz częstszym) jest uprowadzanie dzieci. Jest wiele specjalnych komunikatów telewizyjnych informujących o zaginionych dzieciach i o porwaniach. Jak możesz ostrzec dziecko przed «niebezpiecznym nieznajomym»?

Tu również trzeba uważać, żeby dzieci za bardzo nie przestraszyć. Z drugiej jednak strony chcemy, żeby dzieci były świadome tego niebezpieczeństwa. Uważam, że podejściem realistycznym jest po prostu uświadomienie dzieciom, że nie wszyscy ludzie są tacy jak mama czy tata. Jest wielu ludzi miłych, ale jest też pewna liczba ludzi bardzo złych. Niech dzieci wiedzą, że ludzi spotyka nie tylko to, co dobre. Jeśli nie będą ostrożne, to złe rzeczy mogą się przytrafić również im.

Rodzice mogą dzieciom powiedzieć, że Bóg będzie je chronił, jeśli nauczą się myśleć i korzystać z rozsądku, jakim je obdarzył.

Porozmawiaj z dziećmi i nawet zainscenizuj sytuację, jak należy postąpić, kiedy nieznajomy proponuje przejażdżkę. Niech w twoim domu panuje żelazna zasada, że dzieci nigdy nie przyjmują propozycji przejażdżki z nieznajomym i oczywiście nigdy nie jeżdżą autostopem. (Kiedy byłem asystentem na Uniwersytecie w Arizonie, studentki korzystające z autostopu często padały ofiarą gwałtu).

Pomóż dzieciom wymyślić, co powiedziałby nieznajomy, żeby je zwabić do samochodu. Porywacze dzieci stosują następujące chwyty: „Twój piesek wpadł pod auto. Zawiozę cię do niego”. „Mama (lub tata) mieli wypadek i przysłali mnie, żebym cię zabrał”.

Zwróć dzieciom uwagę, że gdyby któreś z rodziców zostało ranne, na pewno nie przysłałoby po nie kogoś nieznajomego.

Przygotuj dzieciom także awaryjny plan działania na wypadek, gdyby kiedykolwiek zaczepił je nieznajomy. Powiedz im, żeby z nim nie dyskutowały ani nie rozmawiały. Powiedz, żeby grzecznie odrzuciły jego propozycję i szybko się oddaliły. Jeżeli nieznajomy będzie nieustępliwy, dziecko powinno pobiec po pomoc - na przykład do pobliskiego domu, w którym pali się światło lub widać kogoś przez okno.

Wiele szkół korzysta z pomocy rodziców, żeby zapewnić dzieciom pomoc na wypadek takiego zdarzenia. Na frontowym oknie wybranych domów umieszcza się wielką literę «E» (lub inny symbol), żeby zaznaczyć, że rodzice w nim mieszkający mają prawo i chęć niesienia pomocy dziecku w sytuacjach zagrożenia. Porozmawiaj o tym z dzieckiem, przejdźcie razem drogę powrotną ze szkoły i wskaż mu te domy, żeby z góry wiedziało, gdzie może szukać pomocy.

Zgodzę się, że smutnym znakiem naszych czasów jest konieczność ostrzegania dzieci o takich sprawach, ale statystyka pokazuje, że z roku na rok coraz więcej dzieci pada ofiarą gwałtów, przemocy, porwań, a nawet zabójstw. Taka jest rzeczywistość i powinieneś znaleźć czas, żeby pomóc dzieciom to zrozumieć. Staraj się ich nie przestraszyć, ale uświadomić je. Jeżeli dziecko jest na tyle duże, żeby przebywać z dala od ciebie, choćby przez krótki okres czasu, to pomóż mu nauczyć się, jak być odpowiedzialnym i jak podejmować szybkie decyzje, które pomogą mu uniknąć kłopotów.


O jedzeniu raz jeszcze

Wspominałem już w tej książce o problemach związanych z jedzeniem, ale tutaj chciałbym zaproponować strategię, która może okazać się pomocna we wcielaniu w życie dyscypliny praktycznej w porze krytycznej, jaką bywa pora kolacji; dla wielu rodzin jest to moment napięć, walk i niezadowolenia. Pora kolacji powinna być jedną z bardziej kojących, podbudowujących i umacniających chwil dnia, ale w zbyt wielu domach dzieje się dokładnie odwrotnie. Jak można temu zaradzić?

Po pierwsze, zadaj sobie trud zerwania ze zwyczajami, które stały się rutyną. Jest tak szczególnie w domach, w których dzieci nie chcą jeść, grymaszą przy jedzeniu itd. Niech wszyscy siądą do kolacji, ale nie zawracaj sobie głowy nakładaniem jedzenia na talerze dzieci. Niech dzieci poproszą, żeby podano im jedzenie. Niech wezmą dokładnie to, na co mają ochotę. Nie zmuszaj ich ani nie namawiaj do zjedzenia jarzyn czy do wypicia mleka.

Nie namawiaj ich ani im nie przypominaj, żeby skończyły jedzenie. Nie trać słów na historie o ludziach umierających z głodu na Dalekim Wschodzie. Twoje dzieci wiedzą, że nie ma szans, by wysłać im jedzenie, które twoja rodzina właśnie spożywa na kolację. Niektóre dzieci wiedzą nawet, że w wielu krajach wschodnich ludzie jedzą ryby i inne zdrowe rzeczy i że są w lepszej kondycji niż wielu przekarmionych i niewysportowanych Amerykanów.

Ogólnie rzecz biorąc, traktuj dzieci jak dorosłych, którzy wiedzą, ile mogą sobie nałożyć i zjeść.

Następnie usiądź wygodnie i słuchaj. Obserwuj jak przebiega rozmowa przy stole. Rozmawiaj o tym, co cię interesuje, i o tym, co interesuje pozostałych. Jeśli dzieci nie chcą opowiedzieć, co było w szkole, nie przejmuj się. Ale postaraj się ze wszystkich sił utrzymać swobodną i rozluźnioną atmosferę.

Bądź świadoma, że dzieci wkrótce połapią się, do czego zmierzasz i odpowiedzą atakiem. Zastawią pułapki i będą się starały wplątać cię w kontrowersję dotyczącą zjedzenia lub niezjedzenia posiłku. Zachowaj spokój i stanowczość. Nie mieszaj się w to, co jedzą. Przede wszystkim ciesz się swoim posiłkiem.

Dla rodziców, którzy - oboje - pracują, dodaję następujące wskazówki: Kiedy mam do czynienia z rodzinami, w których zawodowo pracuje tylko mama, przekonuję się, że dzieci w tych rodzinach mają samodzielnie przygotować kolację, nakryć do stołu, wynieść śmieci itd. Uważam, że w każdym domu dzieci powinny mieć swoje obowiązki, ale szczególnie pochwalam ich zaangażowanie w domach, w których oboje rodzice pracują. Kiedy oboje muszą pracować, a mama ma mało czasu na przygotowanie kolacji, wyznaczanie dzieciom zadań jest piękną okazją wcielania w życie zasad dyscypliny praktycznej.

A co się dzieje, gdy to nie zdaje egzaminu? Co wtedy, gdy mama i tata wracają do domu i widzą, że stół nie jest nakryty, śmieci nie są wyrzucone, a przygotowania do kolacji nie są nawet rozpoczęte? Dzieci są zajęte - wypadem z przyjaciółmi, najnowszą grą Nintendo itd. Co wtedy podpowiada dyscyplina praktyczna? Podpowiada, żeby użyć czynów, nie słów, ale nie takich czynów, jakie masz na myśli. Nie reaguj; niech nastąpią logiczne konsekwencje. Nie przypominaj i nie namawiaj, nie przekupuj ani nie groź i nie wybuchaj. Po prostu usiądź i poczytaj gazetę. Zrelaksuj się i odpręż po ciężkim dniu.

Prędzej czy później jedno z dzieci przyjdzie i zada oczywiste pytanie: „Kiedy będzie kolacja? A co jest na kolację?”.

Oto okazja dla mamy lub taty, by spokojnie oznajmić: „Kiedy kuchnia będzie gotowa, zacznie się kolacja. Teraz kuchnia wygląda tak, jakby nikt nie był dziś zainteresowany kolacją. Nie mogę przygotować kolacji w zabałaganionej i brudnej kuchni”.

Taka odpowiedź uczy dzieci, że porządek jest ważny. Jeśli nie chcą pomóc w utrzymaniu porządku w domu, kolacji nie będzie.

Jeszcze jedno, nie pozwólcie dzieciom na to, żeby «zjadły kolację» chwyciwszy pierwszą lepszą paczkę krakersów lub chipsów i zapychając się nimi przed telewizorem. Niech wiedzą, że nie ma żadnego jedzenia, dopóki obowiązki, które miały zostać wykonane, nie zostaną wykonane.


Poranne wstawanie

Z tego, co słyszę na sesjach terapeutycznych i wiem z pytań otrzymywanych w listach, można odnieść wrażenie, że wiele amerykańskich domów stanowi strefę działań wojennych - szczególnie nad ranem. Wydaje się, że wyciągnięcie małego Bufforda z łóżka i wyprawienie go na czas do szkoły to bitwa na śmierć i życie. Kiedy ojcowie lub matki zwracają się do mnie z problemem: „Co mam zrobić, żeby dziecko wstało”, przypominam im o jednej z podstawowych zasad dyscypliny praktycznej: Nie możesz zmuszać innej osoby do zrobienia czegoś. Zamiast je zmuszać postępuj z nim tak, żeby rzeczywistość sprawiła, iż zrobi ono to, co powinno zrobić.

Tak więc w wypadku problemu „Nie mogę ich rano wyciągnąć z łóżek” najlepszym sposobem postępowania jest całkowite zrzucenie z siebie odpowiedzialności za to, że dzieci zaspały. Innymi słowy, ogłoś rozejm. Nie będziesz już więcej nękać dzieci, żeby wstawały.

Czy sugeruję, żeby pozwolić dzieciom zaspać i spóźnić się na pierwsze lekcje? Absolutnie tak. Niech rzeczywistość postawi dziecko na nogi. Po parokrotnych próbach dobudzenia dziecka zakończonych fiaskiem po prostu odmów współpracy. Nie zgadzaj się być człowiekiem-budzikiem. Powiedz dziecku, że będzie musiało wymyślić sobie jakiś sposób, żeby rano wstawać. Będzie musiało podjąć stosowne decyzje co do tego, w jaki sposób zwlec się rano z łóżka i wyprawić się do szkoły. Jeśli dziecko nie dotrze do szkoły na czas, rzeczywistość da o sobie znać na różne sposoby. Przede wszystkim będą kłopoty z nauczycielami. Prawda, nauczyciele mogą zadzwonić do ciebie, ale ty po prostu przekażesz tę wiadomość dziecku. Nie pozwól, żeby nauczyciele cię upokarzali, wywoływali w tobie poczucie winy czy w jakiś inny sposób zmuszali cię do tego, byś znów odgrywała rolę człowieka-budzika.

Jednym z najprostszych rozwiązań problemu wstawania jest kupienie dziecku własnego budzika. Daj mu go i naucz je, jak go nastawiać. Jeżeli zapomni nastawić budzik, poniesie te same konsekwencje, jakie ponosisz ty, kiedy zapomnisz nastawić budzik przed ważnym spotkaniem.

Może zechcesz włączyć w swój plan nauczyciela lub nauczycieli. Zadzwoń do szkoły i powiedz, że twoje dziecko się spóźni, ponieważ zaspało, i że twoim zdaniem byłoby dobrze, gdyby jego spóźnienie wywołało określone konsekwencje. Kiedy Bufford dotrze do szkoły, jego nauczyciel mógłby powiedzieć: „Bufford, widzę, że się spóźniłeś. Ale masz szczęście; będziesz mógł nadrobić te stracone dwadzieścia minut na długiej przerwie; trochę popracujesz, kiedy reszta dzieci wyjdzie się pobawić”.

Oczywiście pozwolenie na to, by Bufford zaspał do szkoły, ani nie jest łatwe, ani nie rodzi miłej perspektywy. Reakcje mogą być różne, począwszy od zawstydzenia, a na odczuwaniu niewygody skończywszy. Na przykład może się okazać, że będziesz musiała odwieźć Bufforda do szkoły, ponieważ autobus odjedzie, zanim będzie on gotowy do wyjścia. (Z drugiej jednak strony, jeżeli szkoła jest wystarczająco blisko, niech Bufford cierpi niewygody - niech idzie do szkoły na piechotę).

Wygranie bitwy «nie mogę ich rano dobudzić» może być trudne, ale jeżeli wytrzymasz przez kilka dni lub może tydzień albo dwa, to ci się to opłaci. Wybór należy do ciebie - możesz nadal pełnić rolę budzika i brać na siebie odpowiedzialność, która tak naprawdę powinna spaść na dziecko, albo możesz zrzucić tę odpowiedzialność na dziecko i pozwolić mu, żeby poranne budzenie się i wstawanie stało się jego obowiązkiem.

Może jednak jesteś jednym z tych szczęśliwców, których dziecko wstaje rano na pierwsze wezwanie bez szczególnych problemów. Jeśli obdarzono cię takim błogosławieństwem, zignoruj moje uwagi o kupowaniu budzika i trwaj w tym błogostanie. Później, kiedy dziecko podrośnie, może zechce mieć własny budzik, ale będzie on służył jego własnej wygodzie, a nie jako narzędzie dyscypliny.


Praca domowa

W wielu szkołach na terenie całego kraju nakłanianie dzieci do odrabiania zadania domowego staje się problemem już od trzeciej klasy. Większość nauczycieli twierdzi, że jeżeli dziecko sprawnie wykorzystuje czas, to znaczną część zadań domowych może odrobić w czasie wolnym, kiedy przebywa jeszcze w szkole. Oczywiście wiele dzieci woli bawić się lub spędzać czas inaczej i zadaną pracę muszą wykonać w domu.

I tu zaczyna się bitwa. Rodzicom, którzy są zaangażowani w dziecięce problemy z zadaniem domowym, proponuję kilka podstawowych reguł:

1. Pamiętając o podstawowej zasadzie dyscypliny praktycznej, nie zmuszamy dziecka do odrobienia zadania. Próbujemy natomiast zapewnić mu warunki sprzyjające nauce. Są domy, w których mama i tata tylko tyle mają do zrobienia. Niektóre dzieci posiadają wystarczającą motywację, żeby dobrze odrobić zadanie i przy niewielkiej współpracy ze strony mamy lub taty skończą zadanie bez problemów.

Jeśli to możliwe, zapewnij dziecku specjalny pokój do nauki, ale jeśli jest to nieosiągalny luksus, ma ono zasiąść do nauki w swym własnym pokoju. Dziecko powinno mieć tam biurko i miejsce, gdzie będzie mogło rozłożyć swe książki i zeszyty.

Dobrym pomysłem jest też wyznaczenie czasu, w którym dzieci mają odrabiać swe zadania. Pora po kolacji, od 18.30 do 20.00, od poniedziałku do czwartku, byłaby odpowiednia dla dzieci od czwartej do ósmej klasy. Młodsze dzieci mogłyby odrabiać lekcje w tym samym lub nieco krótszym czasie, gdzieś między 18.30 a 19.00 lub 19.15. Rzecz jasna godziny te mogą ulegać zmianie w zależności od warunków domowych.

Mama może pomóc dziecku starając się nie hałasować, kiedy mały Bufford się uczy. Odgłos odkurzania, na przykład, nie będzie sprzyjać odrobieniu zadania.

2. Kolejną istotną sprawą, o której rodzice muszą pamiętać, jest to, że nie powinni odrabiać zadania za dziecko. Niektórzy rodzice uśmiechają się na myśl o odrabianiu zadania, ale znam wielu rodziców, którzy to robią - i to regularnie. (Jednymi z najgorszych przestępców są tu rodzice, którzy są także nauczycielami. Po kolacji zamieniają dom w pseudoszkołę).

Gorąco namawiam rodziców, żeby się powstrzymywali przed zbytnim angażowaniem się w odrabianie zadania domowego ich dziecka. Jeżeli od czasu do czasu poprosi ono o pomoc, to co innego. Ale każdy musi zrozumieć, co dokładnie znaczy wyrażenie «od czasu do czasu». Jeśli będziesz nieuważny, to wkrótce większość godzin wieczornych w dni powszednie będziesz spędzać nad zadaniem twego dziecka. Jeżeli tak jest, to coś nie gra. Spotkaj się z nauczycielem dziecka lub z psychologiem i porozmawiajcie o tym. Postanów, że będziesz się trzymać z dala od zadań domowych swego dziecka i że będziesz wspierać nauczyciela w każdy możliwy sposób, tak by dziecko samo odrabiało zadanie.

Czasem może okazać się to trudne, ponieważ rodzice posiadają naturalną skłonność do pomagania swemu dziecku (które może faktycznie mieć kłopoty). Zawsze istnieje też element dumy rodzicielskiej - niezadowolenie z naciąganej oceny dobrej lub dostatecznej, kiedy rodzic wie, że może pomóc Buffordowi tak, aby dostał on ocenę bardzo dobrą, a nawet celującą.

Zdrowy rozsądek podpowiada: Niewielka pomoc - tak, nadmierna pomoc - nie, ciągła pomoc - w żadnym wypadku! Na przykład, jeżeli dziecko przychodzi i prosi, żebyś przepytała je z pisowni słówek, to je przepytaj. Zabiera to stosunkowo mało czasu i mieści się w kategorii pomagania, a więc nie jest wyręczaniem dziecka. Ponadto pokazujesz przez to dziecku, że interesujesz się tym, co ono robi.

3. Załóżmy, że dziecko nie chce odrabiać zadania. Przypuśćmy, że zorganizowałeś miejsce do nauki i uczyniłeś wszystko, żeby w domu było cicho, a mimo to dziecko nie odrabia pracy domowej. Twój następny krok to ukazanie mu logicznych konsekwencji (patrz rozdział siódmy). Najlepszym sposobem na uniknięcie logicznych konsekwencji jest rozmowa z dzieckiem i wspólne ich określenie.

Na przykład, jeżeli dziecko nie odrobi lekcji i otrzyma zły stopień, to nie będzie mogło bawić się po szkole albo po kolacji; albo nie będzie mu wolno chodzić na nadobowiązkowe zajęcia czy treningi. Powtarzam: Porozmawiaj z dzieckiem o tym, co według niego będzie sprawiedliwe, i wypracujcie porozumienie, które dla obojga będzie miało sens.

Pamiętaj też, że oceny, jakie dziecko dostaje, są jego, a nie twoje. Koniecznie porozmawiaj z dzieckiem o jego stopniach. Oglądając kiepskie świadectwo swojego dziecka, możesz powiedzieć: „Przykro mi, że nie lubisz się uczyć”. To będzie szczera uwaga, a nie krytyczny czy potępiający komentarz.

Jeżeli postępy dziecka wydają się marne, okaż cierpliwość. Niektóre dzieci nie radzą sobie dobrze w niektórych klasach, ale później idzie im znacznie lepiej. Jako rodzic chrześcijański zostałeś obdarzony przez Boga władzą i odpowiedzialnością, żeby właściwie pokierować swym dzieckiem. Zawsze wpajaj mu następującą hierarchię wartości:


  1. Bóg

  1. Rodzice

  1. Dom i rodzina

  1. Szkoła

  1. Zajęcia dodatkowe


Rówieśnicy

W miarę dorastania naszych dzieci coraz większą rolę w ich życiu zaczyna odgrywać grupa rówieśników. Jej wpływ zaczyna być widoczny już w pierwszej lub drugiej klasie.

Aby rodzice dobrze wypełniali swą misję, muszą zdać sobie sprawę z tego, że dzieci chcą się identyfikować z jakąś grupą społeczną. Dzieci identyfikują się albo ze swoją rodziną, albo z grupą rówieśników, czyli z innymi dziećmi - z sąsiedztwa lub ze szkoły. Możecie być tego pewni.

Wyzwaniem dla rodziców jest codzienne zapewnianie dzieci, że należą one do rodziny. Poczucie przynależności jest jednym z podstawowych elementów samooceny. Jeżeli dziecko czuje się dowartościowane w domu, będzie mniej podatne na wpływ rówieśników. Oto kilka prostych sposobów na to, żeby dziecko czuło: „Należę do rodziny. Mama i tata naprawdę mnie kochają”.

1. Nich dzieci mają prawo głosu w kwestii rodzinnych zajęć, wyjść, wycieczek i wakacji. Zapytaj je, co chciałyby robić. Bądź gotów na kompromis.

2. Zapytaj ich o zdanie w sprawie problemów, jakim wy - rodzice i inni członkowie rodziny - musicie sprostać. Problemy mogą mieć charakter duchowy, finansowy

lub emocjonalny. Kiedy pytasz ich o zdanie, mówisz:

Cenię twoją opinię. Jesteś wartościowy i ważny w rodzinie”.

3. Uważam, że zapewniamy dziecku poczucie przynależności, kiedy dzielimy się z nim obowiązkami domowymi. Nie wyznaczaj zadań tak, jak gdyby były one czymś nieprzyjemnym, czym każdy musi być obarczony. Pomóż dzieciom dostrzec, że dobre wypełnianie obowiązków pozwala być dumnym z tego, jak wygląda wasz dom. Z pewnością wygląd domu jeszcze przez kilka lat nie będzie plasował się wysoko na ich liście priorytetów, ale kiedy zaczną przyprowadzać kolegów - szczególnie kiedy zaczną chodzić do szkoły średniej i nawiązywać kontakty z osobami płci przeciwnej - sytuacja może radykalnie się zmienić. W rzeczy samej, mały Festus może przeistoczyć się w młodego Czyścioszka, dbającego o to, żeby dom dobrze się prezentował na przyjście przyjaciół.

4. Niech dziecko ma możliwość wpływania na ustalanie reguł (rodzinnych zasad) i bądź gotów do negocjacji. Wymaż ze słownika zwroty takie, jak: «Zrobisz to, bo ja tak mówię», «Dopóki tutaj mieszkasz, masz robić tak, jak ja każę». W zamian za to bądź skłonny do argumentowania, przekonywania i wyjaśniania dziecku, dlaczego uważasz, tak jak uważasz, i dlaczego robisz to, co robisz. Jeśli nie szczędzisz czasu na wyjaśnienie dziecku przyczyn wprowadzenia jakichś zasad, to komunikujesz mu: „Cenię cię jako osobę. Uważam, że jesteś człowiekiem odpowiedzialnym”.


Jeśli chcesz wiedzieć więcej na temat wpływu grup rówieśniczych, zapoznaj się z następującymi pozycjami. Każdy z trzech autorów przyjmuje nieco inny punkt widzenia, ale wszystkie te książki dobrze ukazują rzeczywistość, z jaką twoje dziecko już się styka lub zetknie się wkrótce w ramach swych kontaktów z rówieśnikami, i podpowiadają, w jaki sposób możesz sprawić, żeby dziecko czuło się w domu pewniej i bardziej akceptowane:

  1. How to Really Love Your Teenager, Ross Campbell (Chariot Victor)

  1. Preparing for Adolescence, James Dobson (Gospel Light)

  1. Rightfrom Wrong, Josh McDowell (Word).


Rywalizacja między rodzeństwem

Niewiele rodzin posiadających więcej niż jedno dziecko jest wolnych od kłopotów związanych z rywalizacją między rodzeństwem. Uważam, że częściowo problem bierze się stąd, że rodzice mają tendencje do traktowania wszystkich dzieci w jednakowy sposób. Możecie być pewni, że tak przynajmniej widzą to dzieci. Jeśli jedno dziecko coś dostaje, natychmiast pragnie tego drugie dziecko.

W wielu sytuacjach moje własne dzieci usiłowały naciągać mnie w ten sposób. Holly mawiała: „Tatusiu, dlaczego ona to dostała, a ja nie? Dlaczego Krissy wolno to robić, a mnie nie?”.

Czasami drażniłem się trochę z Holly i «pociągałem za dywan» mówiąc coś okrutnego w rodzaju: „No cóż, pewnie dlatego, że mama i ja kochamy ją o wiele bardziej niż ciebie!”.

Jeśli Holly w dalszym ciągu mnie dręczyła i domagała się równego traktowania, w końcu rzucałem jej wyzwanie w rodzaju: „W porządku, Holly, jeżeli naprawdę chcesz, żebym cię traktował dokładnie tak jak twoją siostrzyczkę, Krissy, to od dziś kładziesz się o 8.30, a nie o 9.00, a twoje kieszonkowe wynosi dwa dolary pięćdziesiąt centów, a nie trzy dolary”.

W takiej sytuacji Holly decydowała, że nie chce być zawsze traktowana tak samo jak jej siostrzyczka. Powyższy przykład zdał egzamin, ponieważ Holly była starsza od Krisy i cieszyła się liczniejszymi przywilejami, takimi jak dłuższe siedzenie wieczorami czy większe kieszonkowe. Pozwoliliśmy Krissy zrobić coś, co według Holly ona też mogła zrobić i to wywołało problem. Ale co się dzieje, kiedy młodsze dziecko domaga się tych samych przywilejów, co jego starszy brat lub starsza siostra? Zasada dyscypliny praktycznej, do której zawsze należy się odwoływać, mówi, że kochasz swoje dzieci jednakowo, ale traktujesz je odmiennie, zgodnie z tym, co na danym etapie rozwoju dziecka uważasz za stosowne dla niego i sprawiedliwe.

Jedną z głównych przyczyn kryjących się za rywalizacją rodzeństwa jest to, że dzieci chcą dla siebie tego, co na świecie najlepsze. Chcą mieć pewność, że ich brat czy siostra nie dostanie więcej od nich, ale jednocześnie chcą być traktowane w sposób odmienny - jako ktoś wyjątkowy. Rodzice zbyt łatwo dają się złapać w pułapkę wydawania sądów.

Większość z tego, o czym była mowa w podrozdziale Bójki, odnosi się do współzawodnictwa między rodzeństwem. Jak już wspomniałem, nie da się całkowicie wyeliminować rywalizacji, więc powinniście poszukać sposobów na minimalizowanie i kontrolowanie jej. Zgadzanie się na to, aby dziecko dało upust frustracji i negatywnym uczuciom odnoszącym się do rodzeństwa, jest podejściem zdrowym i w dłuższej perspektywie doprowadzi do zmniejszenia wrogości, złości i rywalizacji.

Rzecz jasna, chodzi o to, żeby nad tym panować i nie pozwolić, by sprawy wymknęły się spod kontroli. Zgodnie z podstawowymi zasadami dyscypliny praktycznej, w przypadku rywalizacji między rodzeństwem należy spróbować nakłonić dzieci do tego, aby zastanowiły się nad sytuacją i - jeśli to w ogóle możliwe - doszły do porozumienia. Na przykład, jeśli dwoje dzieci, siedmio - i ośmiolatek, sprzeczają się, zabierz je z salonu, zaprowadź do pustego pokoju i każ im tam pozostać, dopóki się nie pogodzą.

Pamiętaj zawsze o tym, że większość słownych utarczek między rodzeństwem adresowana jest do rodziców. Chcą, żebyśmy interweniowali i zaangażowali się. Jedno dziecko rzuca bratu lub siostrze złośliwą odżywkę, w zamian otrzymuje wulgarną odpowiedź i zanim się zorientujesz, cała rodzina znajduje się w epicentrum wojny. Jeżeli dzieci chcą być przykre, jeśli chcą wrzeszczeć i krzyczeć na siebie, to niech robią to na zewnątrz lub w innym odległym pomieszczeniu. Nie wolno im się tak zachowywać przy stole ani w salonie.

Kolejną kluczową wskazówką dyscypliny praktycznej, którą należy zapamiętać, jest to, że dzieci - świadomie bądź nie - będą zastawiać na rodziców pułapki, aby ich wciągnąć w swe kłótnie i zaangażować do rozstrzygania sporów. Jednakże odpowiedzialny rodzic korzysta z zasad dyscypliny praktycznej, nakazujących trzymać się na uboczu i pozwolić dzieciom, żeby - w miarę możliwości - same doszły do porozumienia.

W domach tradycyjnych, w których funkcjonuje system nagród i kar, dzieci zastawiają pułapki na siebie nawzajem. Chcą, żeby rodzice interweniowali i ukarali brata lub siostrę. Twoje decyzje w najlepszym razie będą w 50 procentach sprawiedliwe i zazwyczaj doprowadzą do powiększenia zamieszania i wrogości, a nie do rozwiązania problemów.

Słyszałem z ust najmłodszych dzieci wiele opowieści o tym, jaką frajdę sprawiało im wrabianie starszego rodzeństwa i naciskanie przycisków wywołujących w starszym bracie lub w starszej siostrze odruch bicia. Następnie z doskonałym wyczuciem czasu i z teatralnymi gestami godnymi Oscara, najmłodsze dziecko zaczynało krzyczeć, jęczeć i wrzeszczeć, tak by przekonać rodziców, że grozi mu śmierć.

Zazwyczaj rodzice reagowali bezzwłocznie i surowo karali starsze rodzeństwo. Młodsze dziecko musiało co prawda znieść ból sporadycznych kuksańców od starszego brata czy od starszej siostry, ale zawsze czuło, że na nie zasłużyło.

Dlaczego? Ponieważ tak naprawdę cieszył je widok rodzica okładającego brata lub siostrę.

My, psycholodzy, często mamy do czynienia z rodzinami, w których obserwujemy, jak najstarsze dziecko zdaje się iść przez życie patrząc na rodzeństwo «oglądając się przez ramię». Fachowy termin to «detronizacja». Problem detronizacji jest bardziej jaskrawy, gdy między rodzeństwem jest mała różnica wieku, a zaostrza się jeszcze bardziej, jeśli dzieci są tej samej płci.

Choć może nie jest to doskonałe rozwiązanie w każdej sytuacji, to nadal uważam, że najlepszym sposobem na zapewnienie indywidualnego i sprawiedliwego traktowania dzieci jest «nadanie prawa pierwszeństwa» najstarszemu dziecku. Oznacza to, że najstarsze dziecko ma więcej swobody i przywilejów, ale jednocześnie ma więcej obowiązków.


Telewizja - potwór

W dzisiejszych czasach telewizja staje się dla rodziców coraz dotkliwszym problemem. Kanały telewizyjne są pełne wręcz szkodliwych programów, począwszy od tych, w których pełno przemocy i erotyki, a skończywszy na zwykłych marnych programach w kiepskim stylu. Martwi mnie nie tylko to, że dzieci oglądają w telewizji to, co oglądają, ale także to, że dzieci nie oglądają tego, czego nie oglądają. Pokażcie mi program, w którym ludzie nie byliby ukazani jako niepozbierani bufoni, lub program, w którym mama i tata szanowaliby się nawzajem, a dzieci czułyby respekt przed każdym dorosłym, łącznie z rodzicami, czy też program, w którym pokazano by tragiczne skutki przygodnego seksu. Nawet te programy, w których nie ma brzydkiego języka, seksu czy przemocy, często wypaczają nasze wyobrażenie o tym, jak powinno wyglądać życie rodzinne.

Choć tematyka programów telewizyjnych bywa problematyczna, to jednak telewizja daje okazję do skutecznego zastosowania dyscypliny praktycznej. Oto kilka kroków, które powinieneś podjąć:

1. Ustanów zasady oglądania telewizji w twoim domu. Dowiedz się, co twoje dzieci chcą oglądać, i sam obejrzyj niektóre z tych programów. Jeśli któreś z nich nie są do zaakceptowania, powiedz dzieciom, co o nich sądzisz i dlaczego tak uważasz.

Określenie «do zaakceptowania» jest bardzo subiektywne. Najważniejsze jest, abyś określił, co w twoim domu jest w telewizji do zaakceptowania, i tego się trzymaj.

2. Kolejną istotną zasadą dotyczącą oglądania, telewizji jest ograniczenie czasu spędzanego przez dzieci przed telewizorem. Za każdym razem kładź nacisk na regułę dyscypliny praktycznej, według której praca zawsze wyprzedza zabawę, a zadanie ma być zrobione, zanim wolno będzie włączyć telewizor.

3. Czuwaj nad tym, jakie programy są oglądane, nawet wtedy, gdy jesteś nieobecny. Na rynku są już dostępne urządzenia pozwalające zaprogramować wybrane programy nawet z tygodniowym wyprzedzeniem. Tego rodzaju urządzenie jest szczególnie przydatne w rodzinach rozbitych, gdzie dzieci przez dłuższy czas muszą być w domu same.

4. Poświęć trochę czasu na lekturę programu telewizyjnego. Zaznacz programy, które są wartościowe dla całej rodziny. Niech to będzie wydarzenie. Zróbcie popcorn i razem dobrze się bawcie.

5. Zapoznaj się z innymi propozycjami telewizji. Chrześcijańscy rodzice często narzekają na telewizję kablową, ale ja bardzo ją lubię. Ogólnodostępne stacje telewizyjne pokazują głupawe i sugestywne programy, zaś telewizja kablowa oferuje wiele programów o charakterze popularnonaukowym dla całej rodziny. Oprócz kilku sieci kablowych skierowanych specjalnie do dzieci, wiele sieci kablowych i telewizji satelitarnych oferuje programy o charakterze religijnym na kanałach takich jak CBN i PAX. Rzućcie też okiem na kasety wideo dla dzieci w przykościelnych wypożyczalniach lub w innych sprawdzonych źródłach. Począwszy od Yeggie Tales, a skończywszy na disneyowskiej klasyce, powinniście znaleźć kasety, które uczą i bawią w pozytywny sposób.


Terror podróżowania

Wyobraźmy sobie, że wakacje postanowiliście spędzić podróżując po kraju. Jeśli chodzi o dzieci, to można rozważyć następujące opcje: (a) zostawić je w domu, (b) wysłać je na obóz, (c) zabrać je ze sobą, (d) wysłać je przesyłką priorytetową. Jeżeli wybraliście odpowiedź (c) - zabrać je ze sobą, to pewnie już wiecie, że podróżowanie z dziećmi bywa trudne.

Jednym z niezawodnych sposobów na dotarcie do celu jest wiezienie dzieci «na jelenia» z przodu samochodu. Jeśli jesteś wystarczająco dorosły, by pamiętać, że dawniej samochody miały z przodu ochraniacze, to być może jesteś w stanie wyobrazić sobie małego Bufforda czy Festusa przywiązanego nad światłami samochodu, co gwarantowałoby dotarcie na miejsce bez bójek, dogadywania i 47 postojów. Ale pewnie nie dysponujesz ochraniaczami albo nie skłaniasz się ku tak radykalnym rozwiązaniom, więc proponuję, żeby w trakcie podróży z dziećmi pamiętać o kilku podstawowych sprawach:


l. Jeżeli masz małe dzieci (poniżej piątego roku życia), nagraj na kasetę wszystkie ich ulubione historyjki. Mogą one słuchać ich całymi godzinami i chociaż ty możesz być trochę znudzony słuchaniem ciągle tych samych bajek, to jest to i tak nieporównanie lepsze od słuchania docinków czy narzekań. Zabierz także jedną lub dwie puste taśmy, żeby dzieci same mogły coś nagrać. Dźwięk własnego głosuje upaja.

2.Dzieci często proszą o coś do jedzenia i picia. Mądry rodzic zabiera ze sobą popcorn. Jest świetny na przemianę materii u dzieci. Zostaje po nim trochę śmieci, ale łatwo je posprzątać. Popcorn jest o wiele lepszy niż batoniki czekoladowe. Jest zdrowszy i nie zostawia plam (pod warunkiem, że nie zawiera zbyt dużo tłuszczu).

Zabierz także coś do picia. Uważaj, bo dzieci pakują w siebie za dużo cukru. Napoje dietetyczne są równie, a nawet bardziej szkodliwe, gdyż zawierają środki chemiczne. Doskonałe są małe soczki jabłkowe lub ananasowe, jak również woda mineralna.

3.Wielu rodziców zna gry umilające podróż, takie jak liczenie słupów telefonicznych, krów itd. Może to też być szukanie tablic rejestracyjnych z innych stanów.

Innym doskonałym sposobem na «zabicie czasu» jest rysowanie: Zabierz zmywalne i nietoksyczne pisaki oraz papier. Nie bierz ze sobą kredek woskowych. Topią się na słońcu i bardzo niszczą tapicerkę auta.

Kolejnym dobrym produktem, jaki można zabrać dla dzieci (szczególnie poniżej piątego roku życia) są Colorforms - małe plastikowe figurki, które można przylepiać na szyby. Są idealne do użycia w samochodzie, a nawet w pociągu czy w samolocie, ponieważ można je potem łatwo zdjąć. Dzieci potrafią godzinami zabawiać się Wielkim Ptakiem czy Misiem Yogi i tuzinem innych znanych z kreskówek postaci.

4.Nie unikniemy okrzyku: „Chce mi się siusiu „- zazwyczaj co parę mil. Oto jeden ze sposobów na ograniczenie częstotliwości takich okrzyków do minimum: Za każdym razem, kiedy się zatrzymujesz, bez względu na powód, zabierz dziecko, żeby zobaczyło toaletę.

Dzieci są zafascynowane toaletami. Uwielbiają do nich zaglądać - czy chcą z nich skorzystać, czy też nie. A co drugi raz będą chciały z niej skorzystać. Pomaga to wyeliminować niektóre z nieplanowanych postojów.

5.Unikaj obiecywania podczas podróży. Niczego dzieciom nie obiecuj. Nie ma ku temu powodu, a może to sprowadzić na ciebie różnego rodzaju kłopoty. Obiecywanie, że „tam nie będzie padało” lub że „dojedziemy na miejsce przed południem” może cię kosztować ból głowy. Dzieci mają pamięć niczym słonie, a ty nie musisz co chwilę wysłuchiwać, że „przecież obiecałeś...”

6.Nie pluj na dzieci. Wiem, że zabrzmi to trochę niewiarygodnie, ale mówię poważnie. Wielu rodziców może się znaleźć w takiej sytuacji, że będą musieli doprowadzić dziecko do czystości. Ponieważ nie mają niczego pod ręką, używają w tym celu własnej śliny, żeby za pomocą chusteczki wytrzeć buzię Buffordowi.

Jeśli mam jakieś przerażające wspomnienia z własnego dzieciństwa, to jest to właśnie ślina mamusi na mojej twarzy. Żebyście nie musieli pluć, weźcie ze sobą pojemnik z nawilżonymi chusteczkami.

Wszystkie powyższe rozwiązania noszą nazwę «sztuczki dla odwrócenia uwagi». Dzieci pełzające po sobie (i po was), domagające się uwagi mamy lub taty dają się rodzicom we znaki (i z czasem doprowadzają ich do szału). Te pomysły są po to, żeby dzieci zajęły się sobą, a rodzice mieli chwilę wytchnienia. Przy odrobinie planowania i przygotowania możesz uczynić tę podróż po kraju o wiele przyjemniejszą - i dla siebie, i dla nich.



Rozdział 12

Sposób na sukces


W dzisiejszych czasach żołnierzy szkoli się przy pomocy specjalistycznych gier komputerowych. Krąży historia o rekrucie, który zdobywał niezliczoną liczbę punktów w symulowanej wojnie pancernej. Zaintrygowany dowódca przyszedł pooglądać młody narybek i natychmiast zauważył, w czym problem.

- Synu, zabijasz swoich żołnierzy.

- Tak - odparł żołnierz nie odrywając palców od klawiszy strzału - ale w ten sposób wygrywam.

Czasami rodzice tak bardzo chcą wygrać batalię o wychowanie, że strzelają do własnych żołnierzy - dzieci. Owszem, musisz konsekwentnie obstawać przy swoim, nawet gdyby dzieci wymyśliły milion powodów, abyś zmienił swoją decyzję. Jednak ostateczne zwycięstwo nie jest równoznaczne z wykazaniem, że masz rację, ale z tym, żeby dzieci «wyszły na ludzi» radzących sobie w różnych sytuacjach życiowych.

W codziennym natłoku problemów wychowawczych będziecie musieli podjąć wiele trudnych decyzji. Prześledziliśmy typowe zachowania dzieci i sytuacje, które przywodzą na myśl działania wojenne. W tym rozdziale skupię się na ogólnych metodach wychowawczych opartych na zasadach dyscypliny praktycznej (oraz przedstawię parę metod, których powinniście unikać).


Aktywne słuchanie

Dyscyplina praktyczna opiera się zarówno na działaniu, jak i na słuchaniu. Kiedy pojawia się problem, należy najpierw wysłuchać dziecka. Wyobraź sobie, że twój dziewięcioletni syn tupie i złości się na kolegę z sąsiedztwa, nauczyciela lub na trenera. Co masz w tej sytuacji powiedzieć? Co powinieneś zrobić?

Uważne słuchanie dziecka polega na tym, że go nie poprawiasz, nie prawisz mu kazań ani nie grozisz. Po prostu dajesz mu do zrozumienia, że widzisz jego problem. Możesz powiedzieć coś w tym stylu: „Słuchaj, wyglądasz na zmartwionego. Chcesz o tym pogadać?”.

Jeżeli dziecko wypada z pokoju i trzaska drzwiami, to łatwo zgadnąć, że teraz nie chce o tym rozmawiać. Za chwilę (może za pół godziny) wyjdzie skruszone i chętnie skorzysta z twojej propozycji.

Jeśli dziecko sygnalizuje, że chce porozmawiać, to twoim następnym posunięciem powinno być zareagowanie na jego uczucia. Na przykład, dziecko może powiedzieć: „Nigdy na nic mi nie pozwalasz!”.

Odpowiedź, która zasygnalizowałaby dziecku, że jesteś świadoma jego uczuć, mogłaby brzmieć następująco: „Jesteś zły i gniewasz się na mnie”. Niewłaściwą reakcją na zarzut dziecka „Nigdy na nic mi nie pozwalasz” byłoby coś w rodzaju: „Nie waż się tak do mnie mówić, młody człowieku. Nie wiesz, kim jestem? Jestem twoją matką!”.

Co powinien powiedzieć rodzic, kiedy usłyszy: „Mamusiu, nie potrafię tego zrobić”? Rodzic, który nie wsłuchał się w uczucia dziecka, zareaguje zniechęcającą odpowiedzią w stylu: „Oczywiście, że potrafisz. Przecież w zeszłym tygodniu to zrobiłeś”. Ale jeżeli naprawdę wsłuchasz się w uczucia dziecka, to twoja odpowiedź może być następująca: „Wygląda na to, że to naprawdę jest dla ciebie za trudne”.

Dla większości rodziców jest oczywiste, że do ich podstawowych obowiązków należy poprawianie lub pouczanie dziecka, aż poda ono właściwe rozwiązanie lub wskaże właściwą odpowiedź. Jeśli zaczniesz pielęgnować w sobie umiejętność aktywnego słuchania, to coraz rzadziej będziesz musiał dziecko pouczać i sam udzielać właściwych odpowiedzi. Oprzesz się pokusie szybkiego rozwiązywania problemów dziecka. I coraz większy nacisk będziesz kładł na empatię - na dawanie dziecku do zrozumienia, że wiesz, jak się czuje, i że jego uczucia cię obchodzą.


Ataki złości

Częstym pytaniem, stawianym podczas mych ogólnokrajowych seminariów z cyklu Family Living, jest: „Czy rodzic w ogóle powinien się złościć?”.

Oczywiście, że rodzice powinni się złościć! Pytanie tylko, czy powinniśmy się złościć na nasze dziecko, czy na to, co ono robi. Kiedy rozgraniczymy te dwie sprawy, zaobserwujemy, że nasza złość wywoła inny skutek wtedy, gdy złościmy się na dziecko, zaś inny wtedy, gdy okazujemy niezadowolenie z tego, co ono zrobiło.

Rodzice muszą mieć możliwość okazania złości na to, co robi ich dziecko. Na przykład, wyobraź sobie, że właśnie posprzątałaś cały dom, a twój pięciolatek wyciągnął Wszystkie zabawki i zostawił je w salonie. W takim momencie masz ochotę zrobić pożytek z płuc i okazać, jak bardzo jesteś zła z powodu zaistniałej sytuacji. Ważne jest, w jaki sposób komunikujesz, że jesteś zła. Możesz stwierdzić coś takiego: „Jestem bardzo zła, kiedy widzę te porozrzucane po pokoju zabawki. Przez dwie godziny sprzątałam dom. Mogłabym wrzeszczeć ze złości!”.

Oto szczera wypowiedź o tym, jak czuje się mama z powodu nieodpowiedzialnego zachowania się pięciolatka. Czy mama zasugerowała, że nie kocha dziecka? Nie. Po prostu przesłała mu w pierwszej osobie komunikat, że jest zła. Nie przesłała mu żadnego komunikatu w drugiej osobie, mówiącego: „Jesteś niegrzecznym dzieckiem. Nie znoszę, kiedy jesteś blisko mnie”.

Z pewnością dobrze by było, gdyby mama usiadła z pięciolatkiem (po pozbieraniu wszystkich zabawek) i jeszcze trochę z nim porozmawiała. Mogłaby wyjaśnić mu swoje uczucia złości i frustracji. Mogłaby spróbować wytłumaczyć mu, że ciężko pracuje, żeby zrobić w domu porządek, a kiedy on robi bałagan, to czuje się zniechęcona. Wszystko to powinna wyjaśnić trzymając pięciolatka na kolanach, oko w oko, cały czas trzymając go i głaskając, i dając mu do zrozumienia, że jest kochany i akceptowany.

Więcej na temat radzenia sobie ze złością i koncentrowania się na zachowaniu dziecka, a nie na nim samym, znajdziesz w podrozdziale Komunikacja.


Dodawanie otuchy

Rodzice często mają do czynienia z dzieckiem, które z jakiegoś powodu jest strapione, nieszczęśliwe lub płacze. Kiedy, według zasad dyscypliny praktycznej, mamy podejść do niego i pocieszyć je, a kiedy nasza reakcja powinna być inna?

Na przykład, co robić, kiedy dziecko wraca do domu zapłakane z powodu kiepskiego świadectwa? Zdrową reakcją mamy lub taty mogłoby być stwierdzenie: „Jesteś niezadowolony ze swoich ocen i dlatego jesteś zniechęcony. Boisz się, że mama i tata będą mieli gorsze mniemanie o tobie, ponieważ dostałeś złe oceny”. Niezdrową reakcją natomiast byłoby stwierdzenie: „Powinieneś płakać, kiedy przynosisz takie stopnie. Ja wstydziłabym się pokazać takie stopnie moim rodzicom. Za moich czasów...”

Używszy wyrażenia «za moich czasów» zablokowałeś w świadomości dziecka drogę do porozumienia. Również okazując niezadowolenie z jego złych stopni potwierdziłeś jedynie jego obawy i dałeś mu powód do płaczu.

Kiedy pojawiają się problemy, które są przyczyną płaczu dziecka, należałoby postąpić zgodnie z poniższymi wskazówkami:


1.Słuchaj. Posłuchaj uważnie, co dziecko ma do powiedzenia i - co ważniejsze - co dziecko czuje.

2.Zareaguj na dziecięce odczucia. Na przykład, zdrową reakcją rodzica, wspomnianą wyżej, było stwierdzenie: „Jesteś niezadowolony ze swoich ocen i dlatego jesteś zniechęcony”. Tego rodzaju uwaga sygnalizuje dziecku, że wiesz, jak ono się czuje. Najlepszą reakcją jest nie współczucie, ale empatia - danie synowi czy córce do zrozumienia, że wiesz, jak on/ona się czuje, i że nieraz sam tak właśnie się czułeś.

3.Nie obawiaj się dotykać dziecka. Dotyk mówi, że je rozumiesz i że ci na nim zależy. W wielu sytuacjach jeden dotyk zastępuje wiele słów.

Na początku mojej drogi zawodowej przekonałem się, że kiedy dziecko odczuwa presję, może zacząć płakać. Płacze często, gdyż takie zachowanie utrwaliło się w nim już wcześniej. Wie, że kiedy sytuacja staje się trudna, wystarczy uronić kilka łez i dorośli się wycofują.

Parę lat temu prezentowałem nauczycielom i terapeutom techniki rodzinnej terapii grupowej. Prezentacji tej - z udziałem prawdziwej rodziny - przyglądało się blisko sto osób. Pracowałem z około ośmioletnim chłopcem i widziałem, że był on bliski łez. Nie przerwałem mojej wypowiedzi. Po prostu wyciągnąłem rękę i dotknąłem jego nogi. Dziecko pociągnęło parokrotnie nosem, zebrało się w sobie i mogliśmy kontynuować prezentację terapii.

Jestem pewien, że gdybym przerwał swą wypowiedź i słowami okazał dziecku współczucie z powodu łez, które widziałem w jego oczach, to zaczęłoby ono naprawdę płakać i musiałbym przerwać sesję.

Natomiast dotykając dziecko, oznajmiłem mu: „Rozumiem. Wiem, że to jest ciężkie. Wiem, jak się czujesz. Nie czujesz się teraz dobrze, ale będziemy kontynuować prezentację, ponieważ musimy uporać się z tym problemem”.

W ten sam sposób mogą postąpić rodzice ze swymi dziećmi. Zwykły dotyk mówi dzieciom, że rodzice rozumieją ich kłopoty.

4. Zawsze szukaj rozwiązań alternatywnych. Często gdy rodzic widzi płaczące dziecko lub słyszy jego skargę, kusi go, żeby problem rozwiązać w sposób szybki i prosty - z punktu widzenia osoby dorosłej. Często dyscyplina praktyczna pomaga dziecku w rozwiązywaniu problemów. Zastanów się, jakie są możliwości, i namów dziecko, żeby również zastanowiło się nad nimi. Załóżmy na przykład, że rodzina planuje w sobotę piknik, ale wszystkich budzi odgłos straszliwej ulewy. Piknik odpada i dziecko zaczyna płakać, tak że nie może się uspokoić.

Przytul dziecko i okaż mu, że też jesteś rozczarowana, a potem zapytaj, czy nie mogłoby wymyślić jakiegoś innego sposobu na spędzenia dnia. Może kiedy indziej pojedziecie na piknik? Jeżeli dziecko jest małe, odłożenie przyjemności na później nie przemówi do niego. Być może da się zorganizować piknik w domu (zważ, że musicie mieć w salonie wystarczającą przestrzeń, żeby stworzyć scenerię pikniku!)

Cokolwiek zrobisz, nie karz dziecka za jego rozczarowanie. Ale jednocześnie nie proponuj rozwiązania, które przyszłoby do głowy tylko dorosłemu lub myślenia w stylu: „No cóż, czasami zdarza się, że pada deszcz. Będziemy po prostu musieli poczekać na inny dzień”.

5.Daj dziecku wybór. Gdy rozważycie wszystkie możliwości, pozwól, żeby dziecko samo dokonało wyboru - nie wybieraj za niego. Kiedy podejmujesz decyzję za dziecko, okazujesz mu brak szacunku. Dyscyplina praktyczna uczy dziecko dokonywania wyboru w sposób odpowiedzialny.

6.Nigdy nie przyjmuj usprawiedliwień. Kiedy zaczynasz akceptować dziecięce wymówki, tak naprawdę zachęcasz je, żeby wskazywało palcem na wszystkich, tylko nie na siebie. Zachęcasz je, żeby zawsze szukało winnego poza sobą i unikało odpowiedzialności.

7.Postrzegaj dziecięce błędy jako budulec, a niejako klęskę czy powód do frustracji. Dziecko uczy się na błędach i ty też możesz uczyć się na błędach. Dyscyplina praktyczna pokazuje, że niepowodzenia i błędy życiowe nie są czymś negatywnym, lecz pozytywnym. Pomagają dziecku nauczyć się, jak następnym razem wybrać lepiej.

8.Zachęcaj dziecko do zaangażowania się. Jeżeli razem z dzieckiem zastanawiacie się nad problemem, wyegzekwuj od niego, by zaangażowało się w rozwiązanie danej kwestii własnymi siłami.

9.Bądź gotów ponownie ocenić problem po wyborze przez dziecko rozwiązania. Możesz to zrobić w kilku etapach.

Nie pozwól dziecku, żeby ugrzęzło w poczuciu niepowodzenia. Zawsze okazuj mu gotowość do wsparcia go i do udzielenia mu odpowiedniej pomocy, kiedy okaże się to niezbędne. Jednakże przede wszystkim pozwól mu spróbować samodzielnie uporać się z problemem.


Przypominam sobie pewną sytuację, kiedy Sande i ja zabraliśmy troje najstarszych dzieci do biblioteki publicznej. Holly była w czwartej klasie i potrzebowała pomocy w odnalezieniu encyklopedii. Poprosiła nas o pomoc, lecz my delikatnie zasugerowaliśmy, żeby porozmawiała z bibliotekarką i żeby bibliotekarka pokazała jej, jak znaleźć potrzebne materiały. Krissy i Kevin poszli sami poszukać książek, które chcieli pożyczyć, podczas gdy Sande i ja szukaliśmy swoich.

Tymczasem Holly porozmawiała z bibliotekarką i otrzymała pomoc, o jaką jej chodziło, i wszystko potoczyło się gładko. Uważam, że gdybyśmy pomogli Holly poszukać to, czego potrzebowała, skończyłoby się to jakimś nieporozumieniem. Co więcej, nie nauczyłaby się, jak korzystać z biblioteki i jak prosić o pomoc bibliotekarkę.


Komunikacja

Bez dobrej komunikacji techniki dyscypliny praktycznej polegające na działaniu nie przyniosą pożądanych wyników. Poniżej przedstawiam osiem zasad dobrego porozumiewania się z dziećmi:

1. Pomyśl zanim się odezwiesz. Staraj się bezwarunkowo zaakceptować dziecko takim, jakie jest. Spotykaj się z dzieckiem w jego świecie. Jezus zawsze spotykał się z ludźmi na ich gruncie i postępował z nimi stosownie do ich potrzeb. Zawsze szukaj sposobów na otwarcie drzwi pomiędzy tobą a dziećmi. Jedną z najprostszych i najlepszych metod jest stosowanie następujących zwrotów: „Wiesz, kochanie, może się mylę...” lub „Może nie nadążam za twoim rozumowaniem, ale...”. Tych kilka słów czyni wiele, żeby nastawić dziecko na odbiór. Jest prawdopodobne, że wysłucha tego, co masz do powiedzenia, ponieważ nie przychodzisz do niego, by prawić mu kazania, i nie występujesz z pozycji silniejszego ani też mu nie grozisz.

2.Kładź nacisk na pozytywne aspekty sytuacji. Niech wypowiadanie słów zachęty i komplementów stanie się twoją «drugą naturą». Zawsze szukaj sposobów na pogłębienie porozumienia z dziećmi. Podkreślanie pozytywnych aspektów sytuacji jest równie łatwe jak podkreślanie aspektów negatywnych; nie zabiera też więcej czasu, a przynosi o wiele lepsze rezultaty. Na przykład, twoja córka bierze udział w pokazie gimnastycznym i w pięciu występach osiąga bardzo dobre wyniki, a w jednym - słabszy. Możesz powiedzieć: „W tych pięciu występach, kiedy tak dobrze ci szło, pomyślałem sobie, że się świetnie bawisz i że gimnastyka naprawdę ci się podoba. Naprawdę świetna robota. Moje gratulacje”. Nie ma potrzeby wspominać o występie, który się nie udał. Jeśli sama do tego nawiąże, możesz powiedzieć: „Tak, to było dla ciebie trudniejsze, ale jak będziesz więcej ćwiczyć, to następnym razem ci się uda. Naprawdę podoba mi się to, co zrobiłaś w tych pięciu. Moim zdaniem szczególnie dobrze wypadłaś na równoważni”.

3.Kiedy masz do czynienia z sytuacją, która wzbudza reakcje negatywne, podejdź do niej w sposób pozytywny, rzeczowy. Jeden z takich sposobów ilustruje przykład z pod punktu 2, sugerujący, jak należałoby potraktować zły wynik w jednym z występów gimnastycznych. Innym przykładem może być sytuacja, kiedy czterolatek wraca do domu z czymś, co do niego nie należy. Jasne jest, że zabrał to z podwórka sąsiadów. Nie krzycz na niego, nie pouczaj i nie zachowuj się, jak gdyby był Wrogiem Publicznym Numer Jeden. Po prostu powiedz w rzeczowy sposób: „Buford, to do ciebie nie należy. Zanieśmy to z powrotem i oddajmy właścicielowi”.

Następnie weź Buforda za rękę, zaprowadź do domu sąsiadów i każ mu zwrócić zabrany przedmiot. Zaproponuj, żeby przeprosił za to, że go zabrał, i żeby obiecał, że więcej tego nie zrobi. W drodze powrotnej do domu powiedz coś w stylu: „Założę się, że jesteś zadowolony, że to oddałeś. Chodź, pohuśtamy się trochę”.

4.Poświęcaj dziecku czas. Poświęcając dziecku czas komunikujesz mu, że naprawdę zależy ci na nim. Mam na myśli czas specjalny - co tydzień spędzasz go z innym dzieckiem, z każdym osobno. Dla większości z nas stanowi to spore wyzwanie - ale sprawa jest warta zachodu. Mama i tata powinni naradzić się, jak pomóc sobie nawzajem, żeby znaleźć czas na przebywanie z każdym dzieckiem z osobna. Owszem, będzie to trudne, ale zapewniam, że zauważycie w waszych wzajemnych relacjach ogromną zmianę na lepsze.

5.Zawsze miej świadomość, że nie musi ci się podobać to, co dziecko robi, ale zawsze powinieneś dawać mu odczuć, że je kochasz i że ci na nim zależy. Możesz powiedzieć parę prostych słów, takich jak: „Chcę, żebyś wiedział, że jest mi bardzo przykro, kiedy tak do mnie mówisz. Wiem, że ci smutno, ale nie powinniśmy tak odzywać się do siebie, nawet wtedy kiedy jesteśmy zdenerwowani. Co o tym sądzisz?”, „Czy wiesz, dlaczego tak krzyknęłam, żebyś się zatrzymał, gdy wbiegałeś na ulicę? Gdyby potrącił cię samochód i byś zginął, byłabym bardzo, bardzo nieszczęśliwa. Za bardzo cię kocham, żeby pozwolić, aby coś podobnego ci się przytrafiło”.

Gdy dzieci źle się zachowują, złość jest naturalnym odczuciem. Nie obawiaj się okazywać złości. Ale pamiętaj, że twoja złość musi odnosić się do czynu czy zachowania dziecka, a nie do dziecka.

6.Jeżeli «wybuchniesz» na dzieci, poproś je o przebaczenie. Osiągniesz przez to dwie rzeczy. Po pierwsze zyskasz o wiele lepsze porozumienie z nimi. Po drugie pokażesz, jak prosić o przebaczenie, i pomożesz dzieciom nauczyć się tej trudnej sztuki.

Kiedy przyznajesz się do własnych błędów, zacznij od słów: „Nie miałam racji...”, „Jestem ci winna przeprosiny...”, „Źle osądziłam...”, „Nie pomyślałam...”. Wszystkie te zwroty pokazują dziecku twoją szczerość i gotowość do przyznania się do niedoskonałości. Nie obawiaj się, że dziecko straci do ciebie szacunek. Wprost przeciwnie, będzie dokładnie na odwrót.

7.Pamiętaj, że wyniki nie zawsze widać od razu. Rodzicielstwo jest obowiązkiem długoterminowym. Nie poddawaj się, jeżeli twoje dziecko nie zawsze reaguje na metody dyscypliny praktycznej. Jeśli postanowisz jakoś dyscyplinować swoje dziecko, możesz posłużyć się metodą opartą na Piśmie Świętym (Ef 6, 4); na dłuższą metę metoda ta się opłaci.

8.Codziennie proś Boga o wskazanie twojej drogi i drogi twoich dzieci. Módl się, aby Boża dobroć była widoczna w twoim życiu, tak aby twe dzieci dostrzegły, że masz osobistą relację z wszechmogącym Bogiem.


Kooperacja

Matki stale pytają mnie o to, jak sprawić, żeby dzieci lepiej wypełniały swoje obowiązki, żeby były punktualne itd. Uważam, że stosując dyscyplinę praktyczną można szybko i w bezpośredni sposób zwrócić uwagę dziecka na to, jak ważna jest współpraca w domu. Przede wszystkim trzeba wpoić dziecku, że jeżeli nie współpracuje z tobą, to ty też możesz odmówić współpracy z nim. Z takimi realiami dziecko spotka się w życiu - czy to w szkole, czy później, kiedy podrośnie i będzie pracować i będzie miało własną rodzinę.

Pamiętam spotkanie z matką, której czterolatek urządzał płacz i awantury, po to by dominować w domu. Pewnego popołudnia matka poprosiła go, żeby pozbierał swoje zabawki. Prośba była sensowna. Zabawek nie było zbyt wiele i chłopczyk dokładnie wiedział, gdzie trzeba je położyć. Ale mary Jimmy odparł: „Są za ciężkie”.

W tej chwili mama nie miała czasu zareagować - miała umówioną wizytę u dentysty. Zostawiła więc nietknięte zabawki na podłodze i zabrała ze sobą dziecko do dentysty.

W drodze powrotnej Jimmy zaczął męczyć mamę o loda. Ale przejeżdżając obok budki z lodami mama odwróciła się do Jimmy’ego i spokojnie oznajmiła: „Kochanie, dziś nie możesz dostać lodów. W domu czekają jeszcze na ciebie obowiązki. Mam na myśli twoje zabawki”.

Gdy wrócili do domu, zastali zabawki w miejscu, gdzie wcześniej zostały rozrzucone. Jimmy zrozumiał, o co chodzi. Położył zabawki na miejsce.

Ten przykład pokazuje działanie dyscypliny praktycznej:


1.Matka kochała dziecko tak bardzo, że nie poddała się jego widzimisię.

2.Nie dała się wykorzystać ani sobą manipulować. To ona miała nad dzieckiem władzę, a nie na odwrót.

3.Nie «wygładzała» dróg życiowych dziecka wyręczając je w obowiązkach. Gdyby sama pozbierała zabawki (co z pewnością zrobiłaby o wiele szybciej niż dziecko), uczyłaby je nieodpowiedzialności.

4.Ten incydent to dla dziecka podstawowa lekcja współpracy: Jeżeli nie współpracujesz z mamą, to mama nie będzie współpracować z tobą. Nie chodzi tu jednak o zasadę «oko za oko», ale o wpojenie dziecku normy, że jeśli nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, to nie może mieć tego, czego chce.

Załóżmy, że czterolatek wrócił do domu i nadal nie chce pozbierać zabawek. Matka może dalej stosować zasady dyscypliny praktycznej i nie pozwolić mu na robienie czegoś innego, dopóki jej polecenie nie zostanie wykonane. Nie będzie zabawy, telewizora, przekąsek ani słodyczy. Dyscyplina praktyczna kładzie nacisk na porządek: A (obowiązek) jest przed B (nagrodą lub słodyczami).

Inną istotną sprawą było to, że matka zachowała spokój, ale była stanowcza. Nie krzyczała na dziecko. Można krzyczeć, a nawet bić dziecko, żeby zmusić je do współpracy, i czasem będzie się wydawać, że przynosi to owoce. Ale uzyskanie posłuszeństwa poprzez upokarzanie, nakłanianie i straszenie nie prowadzi do współpracy. Uczy natomiast dziecko upokarzać innych, co zapewne będzie robić, kiedy dorośnie. W przypadku dyscypliny praktycznej zawsze chodzi o okazanie szacunku i dziecku, i sobie. Zawsze trzeba starać się pokazać dziecku, że współpraca to droga dwukierunkowa, a nie droga jednokierunkowa, po której tylko ono może odbywać przyjemną przejażdżkę.


Mądra zachęta

Spotykam wielu rodziców, którym trudno uchwycić różnicę pomiędzy zachęcaniem dzieci, a chwaleniem ich. Przecież wiele książek zaleca rodzicom, by często wygłaszali słowa uznania i pochwały pod adresem dzieci. Faktem jest, że w zbyt wielu domach jeden z problemów polega na tym, że dzieci nigdy nie słyszą słów uznania czy pochwał, są zazwyczaj krytykowane i słyszą raczej komentarze dotyczące tego, czego nie zrobiły, a nie tego, co zrobiły dobrze.

Rozumiem motywację, jaka przyświeca surowym rodzicom, kiedy decydują się pochwalić swoje dzieci, ale nad pochwały przedkładam zachęty. Choć trudno to zrozumieć, pochwała może być bardzo zniechęcająca. Ostatecznie to jedynie Bóg jest godzien pochwały. Ludzie potrzebują zachęt, a nie pochwał.

Zachęta skupia się na wysiłkach osoby, na poczynionym postępie, na poczuciu odpowiedzialności, na wytrwałości i docenieniu tego, że postęp nastąpił. Oto przykłady słów zachęty adresowanych do dzieci:

  1. Jestem pewna, że sobie z tym poradzisz.

  1. Cieszę się, że nauka sprawia ci przyjemność.

  1. Jak to ładnie z twojej strony - kuchnia wygląda wspaniale!

  1. Widzisz, teraz zaczynasz rozumieć!

  1. Wygląda na to, że te dodatkowe ćwiczenia przyniosły skutek - moje gratulacje!

  1. Jak się czujesz? Sporo już zrobiłeś.

A oto - dla kontrastu - kilka przykładów, jak brzmią pochwały:


  1. Jesteś dobrym chłopcem.

  1. Mamusia jest z ciebie dumna, kochanie. Występ świetnie ci dzisiaj poszedł.

  1. Zjadłaś całą kolację. Jaka dobra dziewczynka! Teraz możesz zjeść deser.

  1. Masz trzy oceny bardzo dobre i jedną dobrą! Jestem taka szczęśliwa. Następnym razem może ta dobra zamieni się w bardzo dobrą!

  1. Ładnie się dziś zachowałeś na zbiórce harcerskiej. Masz tu pięć dolarów, żebyś wiedział, że to dla mnie bardzo ważne.


Jak już wcześniej wspomniałem, do książki Parenthood without Hassles - Well, Almost dołączyłem coś, co nazwałem „Dziesięcioma przykazaniami dzieci dla rodziców”. Wszystkie te «przykazania» są zapisane w formie słów skierowanych przez małe dziecko do rodziców. Jedno z nich mówi: „Żeby rosnąć, potrzebuję twojej zachęty, a nie pochwał. Proszę, nie przesadzaj z krytyką. Pamiętaj, że możesz krytykować rzeczy, które robię, nie krytykując mnie”.

Proponuję rodzicom, aby uświadamiali sobie to, co mówią do dzieci. Czy twoje uwagi przypominają chwalenie czy raczej mają dziecko zachęcać? Różnica jest subtelna, ale ogromnie istotna. Pochwała tak naprawdę może zniszczyć lub umniejszyć czyjeś poczucie własnej wartości, szczególnie dziecka. Pochwała sugeruje dziecku, że jest kochane warunkowo. Budzi w dziecięcej świadomości pytania: „Czy jestem kochany i chwalony dlatego, że przyniosłem dobre stopnie lub posprzątałem kuchnię? A co by było, gdybym tego nie zrobił?”.


Miłość

Choć niełatwo w to uwierzyć, to cały czas mam do czynienia z rodzicami, którzy z trudnością mówią dzieciom słowa:

«Kocham cię». Być może wychowali się w domach, gdzie nie mówiono im, że są kochani, toteż ciężko im przychodzi dzielić się z własnymi dziećmi swymi najskrytszymi myślami i uczuciami. Ale jeśli dyscyplina praktyczna ma być ci pomocna, to musisz nauczyć się okazywać miłość.

Mamy pięcioro dzieci i nie przypominam sobie ani jednego dnia z ich życia (odkąd nawiązałem z nimi kontakt), w którym nie usłyszałyby ode mnie słów «kocham cię». Nie tylko im to mówię, ale i okazuję. Przychodzą mi na myśl trzy sposoby na okazanie dziecku, że jest kochane:


1.Dyscyplinuj dzieci. Nie mam na myśli karania; mam na myśli korygowanie ich zachowania - czego niekiedy potrzebują - z miłością.

2.Dotykaj dzieci. Przytulaj je i pieść. Dotyk może zdziałać cuda!

3.Okazuj zainteresowanie tym, co interesuje dziecko. Tak wiele dzieci żyje w swoim świecie, podczas gdy mama i tata zdają się żyć w swoim.


Wspominałem już o badaniach przeprowadzonych przez terapeutę rodzinnego, Craiga Massey’a, który wykazał, że 79 procent spośród 2.200 badanych dzieci z rodzin chrześcijańskich czuło się niekochanych. Jedno badanie niekoniecznie odzwierciedla odczucie ogółu, niemniej jednak w jakiejkolwiek grupie badanych wynik mówiący o tym, że 79 procent osób nie czuje się kochane, jest niezrozumiały; a tym bardziej nie mieści się to w głowie, kiedy badanie dotyczy domów chrześcijańskich. Jak to możliwe? Dlaczego tak się dzieje, że w domach, w których rodzice prawdopodobnie utrzymują więź z Bogiem w Chrystusie i mają pojęcie o Bożej miłości, dzieci czują się niekochane? Myślę, że jedną z podstawowych przyczyn takiego stanu rzeczy jest to, że rodzice po prostu nie umieją okazywać swym dzieciom miłości. Trudno im pogodzić się z tym, że ich dzieci dorastają i uczą się sami podejmować decyzje. Może to wyglądać na paradoks, ale jednym ze sposobów okazywania dziecku miłości jest dawanie mu wolnej ręki w podejmowaniu decyzji. Dawanie wolnej ręki również w błądzeniu. Kiedy pojawią się niepowodzenia, to będzie to właśnie czas na powiedzenie «kocham cię» i okazanie tego poprzez przytulenie, pieszczotę i uśmiech.


Pomyłki

Nie będę mówić tu o pomyłkach popełnianych przez dzieci. Powiem o pomyłkach popełnianych przez ciebie. Co robi rodzic, kiedy popełni błąd? Wiem, że gdy w grę wchodzi rozwiązywanie problemów dzieci, łatwo jest naszkicować schemat postępowania krok po kroku, ale nieobce mi są również odczucia frustracji i niepowodzenia, kiedy sprawy nie układają się wedle określonego schematu. Wiem, jak to jest, kiedy plany, motywacje i przekonania nie mają szans na realizację. Życie nie jest doskonałe i my też nie jesteśmy doskonali.

Przypominam sobie pewne wydarzenie, kiedy moja córka, Krissy, mając sześć lat, uczyła się jeździć na rowerze. W pewnej chwili doszedłem do wniosku, że posiadła ona umiejętność samodzielnej jazdy na dwóch kółkach. Robiła parę kroczków, wskakiwała na rower, parokrotnie kręciła pedałami i zeskakiwała z roweru. Wyglądało na to, że potrzebowała tylko pewności siebie, żeby utrzymać się na siodełku i pedałować dalej.

Więc pewnego sobotniego ranka tatuś postanowił, że dziś Krissy nauczy się «naprawdę jeździć na rowerze».

Arbitralna decyzja, że nadszedł dzień, w którym Krissy miała nauczyć się tego, czego chciałem, była moim pierwszym błędem. Zabrałem ją na ulicę na osiedlu, na którym mieszkamy.

Obiema rękami podtrzymywałem ją na rowerku. Trochę popedałowała i podjechała pod wzniesienie, i zaczęła zjeżdżać po drugiej stronie tego wzniesienia. Teraz pedałowała spokojnie, a ja biegłem truchtem obok niej, w dalszym ciągu utrzymując rower w równowadze. Puszczałem już rower na parę sekund, żeby przekonać się, że Krissy prawidłowo balansuje, i rzeczywiście dobrze jej to wychodziło. Podjechaliśmy jeszcze kawałek i postanowiłem (bez porozumienia się z Krissy) puścić ją, żeby resztę drogi w dół pokonała samodzielnie. Kiedy ją puściłem, nabrała prędkości, straciła panowanie nad kierownicą i wpadła wprost na krzak kaktusa. Może wcześniej nie zwróciliście na to uwagi, ale mieszkamy w Tucson, w Arizonie, gdzie rosną jedne z najbardziej kolczastych na zachodzie kaktusów. Biedna mała Krissy przewróciła się na takiego kaktusa i długo usuwaliśmy kolce z małego sześcioletniego ciałka.

Oczywiście, cierpiałem bardziej niż ona, ale to wcale nie poprawiło samopoczucia Krissy. Sporo czasu upłynęło, zanim znów wsiadła na rower - przynajmniej rok.

Ponieważ o tym, iż Krissy potrafi już jeździć na dwóch kółkach zdecydował jej tata, cała przygoda pozwoliła jej nauczyć się dwóch rzeczy:


1.Trzymaj się z dala od dwukołowych rowerów - są niebezpieczne.

2.Trzymaj się z dala od taty - jest jeszcze bardziej nie bezpieczny!


Tamtego dnia ja też coś zrozumiałem. Zrozumiałem, że przeszkodziłem Krissy nauczyć się jeździć na rowerze po swojemu i w swoim tempie. Chcąc być dobrym i pomocnym tatusiem, wtrąciłem się i próbowałem zmusić ją, by w moim tempie nauczyła się jazdy na rowerze i skończyło się to katastrofą.

Opowiadam to, żeby pomóc wam zrozumieć następujące sprawy:


1.Nigdy nie zmuszaj dziecka, żeby robiło więcej, niż jest w stanie zrobić. Może się zdarzyć, że przekroczymy tę granicę. Usiłując wyrobić w dziecku odpowiedzialność i obowiązkowość możemy wymagać od dziecka czegoś, co jest ponad jego aktualne możliwości.

2.Wymagaj od dziecka odpowiedzialności, ale nie stosuj niepotrzebnego nacisku. Skąd wiesz, że stosujesz nie potrzebny nacisk? Nie ma pewnego ani gwarantowanego sposobu, żeby się tego dowiedzieć - będziesz musiał po prostu dostroić się do swego dziecko i po rozumieć się z nim (patrz podrozdział Komunikacja}.

3.Dyscyplina praktyczna działa w obie strony. Chcesz, żeby dziecko rozumiało, jaka jest rzeczywistość, ale ty również musisz zrozumieć rzeczywistość - szczególnie rzeczywiste umiejętności, obawy i słabości twojego dziecka. Mówiąc w skrócie, dyscyplinę praktyczną stosuje się zawsze z dużą dozą miłości.


Powtarzanie

Rodzice często znajdują się w potrzasku. Czują, że muszą przypominać dzieciom o zrobieniu albo o nierobieniu pewnych rzeczy. Rodzic przypomina, ale dziecko słyszy wyłącznie «zrzędzenie».

Dyscyplina praktyczna niesie ze sobą rozwiązanie tego problemu: Po prostu przestań przypominać.

Kiedy proponuję to rodzicom, patrzą na mnie, jak gdybym postradał zmysły. Zadają bardzo logiczne pytania: „A co złego jest w tym, że o czymś dziecku przypominam? Czy każdy z nas od czasu do czasu nie potrzebuje przypomnienia?”.

Owszem, z pewnością większość ludzi potrzebuje, aby °d czasu do czasu im o czymś przypomnieć, ale problem z rodzicami polega na tym, że sprawy wymknęły się im spod kontroli. W wielu domach schemat jest następujący: Mama i tata nieustannie o czymś dzieciom przypominają albo namawiają je do robienia tego, co należy do ich codziennych obowiązków. Radzę rodzicom, żeby zerwali z tym zwyczajem. Jeżeli przez cały czas o czymś dziecku przypominasz lub namawiasz je do zrobienia czegoś, o czym ono wie, że ma być zrobione - to uczysz je nieodpowiedzialności.

Na przykład, jeśli bezustannie wołasz dziecko na kolację, to uczysz je po prostu tego, że pierwsze wezwanie się nie liczy. Może ono kontynuować oglądanie telewizji albo budowanie modelu samolotu, a mama ponowi wołanie trzy-, lub czterokrotnie. Dziecko idzie dopiero wtedy, gdy poziom decybeli wzrasta do określonego pułapu, bo wie, że żarty się skończyły.

Dla każdego rodzica jest to bardzo trudne. Wybór jest prosty: Możesz wyszkolić dzieci, żeby reagowały od razu, kiedy poprosi się je o zrobienie czegoś, albo możesz je wyszkolić, żeby nie reagowały na pierwszą prośbę lub na pierwsze ostrzeżenie i dalej beztrosko się bawiły, dopóki naprawdę się nie zniecierpliwisz.

Jak więc wcielać w życie zasady dyscypliny praktycznej w kwestii przypominania i namawiania? Daj dzieciom do zrozumienia, że prosisz o coś tylko raz. Nie wyrażaj się o nich bez szacunku, mówiąc, że są głupi, skoro to, co mówisz, nie dociera do nich za pierwszym razem. Powiedz im, że nie zamierzasz powtarzać swej prośby bez końca; jeśli nie posłuchają od razu, uciekniesz się do czynów, a nie do słów. Niech poznają, jakie będą konsekwencje, jeżeli - na przykład wołani na kolację - nie przyjdą od razu. Nie dostaną kolacji.

Powtarzam - wybór należy do ciebie. Twoje podejście do dzieci może być zdrowe albo niezdrowe. Bezustanne przypominanie, nakłanianie i namawianie jest niezdrowe dla wszystkich zainteresowanych.


Przymusowa przerwa

Mówiąc «przymusowa przerwa» mam na myśli przerwanie zajęcia dziecka i spowodowanie, aby usiadło na krześle lub poszło do swojego pokoju - żeby się chwilę zastanowić.

Rodzice często pytają mnie, czy przymusowa przerwa to dobra rzecz, czy to dobry sposób stosowania dyscypliny. Zawsze odpowiadam, że tak. W ciągu dnia są takie chwile, kiedy mama lub tata potrzebują trochę czasu, żeby zadbać o porządek w domu. Mały Festus lub Felicia powinni wtedy usiąść albo pójść do swojego pokoju, aby trochę podumać i uspokoić się.

Kiedy ogłaszasz któremuś ze swoich dzieci przymusową przerwę, mówisz mu po prostu: „Twoje zachowanie jest tak okropne, że teraz przez jakiś czas pobędziesz sam”.

Kiedy mówię o przymusowej przerwie, zawsze dodaję ostrzeżenie: Jeżeli izolujesz dziecko, nie przesadź z tym. (Cztery miesiące izolacji to jest za długo, choć zdaję sobie sprawę, jakie to czasem kuszące.) Pięć do dziesięciu minut zazwyczaj wystarczy, by dzieci w wieku od sześciu lat w górę zdołały ochłonąć. Dzieciom przedszkolnym wystarczy około dwóch minut.

Pamiętaj o tym, że chwilowe odosobnienie nie jest karą, ale sposobem na to, by pomóc dziecku zrozumieć, że jest odpowiedzialne za swoje czyny. Kiedy jego czyny stają się nieodpowiedzialne, musi zatrzymać się i zrozumieć, co robi. Jeżeli zachowanie dziecka się poprawi - to dobrze. Ale jeśli od razu wraca ono do tego, co spowodowało zamieszanie lub problem, może trzeba będzie zarządzić kolejną przerwę.

Za każdym razem, kiedy uważasz, że przerwa jest niezbędna, ważne jest, żeby odbyć z dzieckiem krótką rozmowę. Zapytaj małą Felicię: „Jak się teraz czujesz? Jesteś już gotowa, żeby wrócić i bawić się jak należy? Naprawdę wszyscy chcemy, żebyś do nas wróciła - jeśli jesteś gotowa”.

Odbywając taką rozmowę dotykaj dziecko. Obdarzaj je pieszczotą i czułością tłumacząc mu, dlaczego zostało odizolowane i dlaczego tamto jego zachowanie jest nie do przyjęcia.


Ostatnie słowo

Dzieci są jak mokry cement. Poświęcamy zbyt mało naszego cennego czasu na to, by ukształtować je na odpowiedzialnych i kochających ludzi. To, jak z nimi postępujesz w tym właśnie czasie, formuje je na resztę życia.

Nie mówię tego, żeby was przerazić, ale żeby postawić przed wami wyzwanie. Jako rodzice macie przed sobą niesamowicie ważne zadanie. Nie chcę, żeby to, co mówię, brzmiało jak stara płyta, ale moje przesłanie jest całkiem proste: Wszystko zależy od was.

Ostatnio przypomniano mi, jak wpłynąłem na życie jednej z moich córek, Hannah, która obecnie ma trzynaście lat. Jej klasa dostała kiedyś zadanie, by porównać swoich ojców do jakiegoś przedmiotu. Hannah powiedziała nam, że kilkoro dzieci napisało coś w stylu „Mój ojciec jest skałą” i wymieniło cechy, dzięki którym ich ojcowie kojarzyli im się ze skałą. Ale Hannah napisała:

Mój tato jest jak lody,

Gładki i lekki, stały i słodki,

Pełen smaków, fascynujący, kolorowy i słodki,

Odżywczy jak chłodny letni wiatr

Łatwo się rozpływa, płynie prosto do serca

Nigdy się nie znudzi

Zawsze ma różne polewy

Uszczęśliwia mnie różnymi smakami

Panuje nad pudełkiem z lodami i chce; żebym panowała nad sobą

Zawsze jest go jeszcze trochę więcej


Byłem poruszony analogią Hannah. Pokazała mi, że coś robię dobrze (z pewnością nie wszystko; na następnych stronach podzielę się z wami jedną z moich najpoważniejszych klęsk). Ale istnieje między nami więź miłości, stanowiąca kontekst dla dyscypliny praktycznej, którą w tej książce opisałem. Znam wielu ojców, którzy nie chcieliby być „lodami”. Dokładają wielu starań, aby być w swym domu „skałą”. Nie chcą „łatwo się rozpływać i płynąć prosto do serca”. Wydaje mi się, że właśnie o to proszę rodziców - zarówno ojców, jak i matki - żeby trochę się rozpływali, byli prawdziwi, okazywali dzieciom miłość i szacunek i żeby pozwolili, aby wasze życie rodzinne było „pełne smaku”.

Powyżej starałem się zaprezentować wam podstawowe zasady dyscypliny praktycznej wraz ze wskazówkami zastosowania ich w sytuacjach, z którymi mamy w naszej rodzinie do czynienia na co dzień. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie napisałem o wszystkim. Problemy związane z wychowaniem dzieci są naprawdę liczne. Starałem się jednakże nawiązać do tych spraw, w których rodzice często proszą mnie o pomoc.

Dołożyłem starań, żeby przedstawić zarys metody wychowawczej; możesz ją modyfikować i zmieniać w zależności od twojej osobowości. Być może nie zawsze będziecie chcieli skorzystać z rozwiązań, które tu zaproponowałem. Ważne jest, żeby działać - szybko i zdecydowanie, żeby nauczyć dziecko odpowiedzialności za swoje czyny.

Jednym z najtragiczniejszych doniesień prasowych, jakie kiedykolwiek czytałem, był artykuł zatytułowany Ranny chłopiec wygrywa odszkodowanie w kwocie 810.000 dolarów. Artykuł ten mówił o tym, jak dwunastoletni chłopiec stracił część lewej stopy próbując przejechać się wolno jadącym pociągiem towarowym. Sędzia nakazując wypłatę 810.000 dolarów odszkodowania orzekł, że chłopiec ma otrzymywać miesięczne raty począwszy od osiemnastego roku życia, aż do śmierci. Adwokat występujący w imieniu chłopca oparł swoją argumentację o zarzut zaniedbania, którego dopuściły się władze miasta, ponieważ urzędnicy wiedzieli, że w ogrodzeniu przy torach jest dziura i „powinni byli przewidzieć, że dzieci będzie kusiło, żeby tamtędy chodzić”.

Historia ta jest tragiczna z dwóch powodów: Po pierwsze, młody chłopak został kaleką na całe życie, a po drugie - i to jest jeszcze bardziej tragiczne - sąd wydał wyrok na korzyść nieodpowiedzialności. W wieku dwunastu lat dziecko powinno zastanowić się, zanim przejdzie przez płot i wskoczy na pociąg towarowy. Podobną ironię dostrzegłem w reklamie, którą czytałem kilka lat temu. Reklama mówiła: „Nie pozwól, żeby dziecko wstąpiło na złą drogę!”. Ogłoszenie to upomina kierowców, żeby nie zostawiali kluczyków w samochodach, ponieważ zachęci to młodych do kradzieży! Czy nie sądzicie więc, że pora już na dyscyplinę praktyczną?

Nie twierdzę, iż stosowanie dyscypliny praktycznej daje wam żelazną gwarancję, że nigdy nie będziecie mieli problemów lub że wasze dzieci nigdy nie zachowają się w sposób drastycznie zły. Dyscyplina praktyczna nie gwarantuje, że wasze dzieci staną się wierzące. Ale korzystając z reguł i metod leżących u podstaw dyscypliny praktycznej, uczycie dzieci za pomocą działania, a nie słów i pomagacie im wyrobić w sobie obowiązkowość i odpowiedzialność za swoje decyzje.

Podejmowanie decyzji - szczególnie decyzji istotnych - jest o wiele trudniejsze dla dziecka, które cieszyło się zbyt dużą swobodą i które robiło «co mu się podoba». Równie trudne jest to dla dziecka przygniecionego jarzmem despotyzmu, za które podejmowano wszystkie decyzje. Ale dziecko wychowane w dyscyplinie praktycznej ma szansę przekonać się, co znaczy kochający autorytet.

Wiem, co sobie pomyśleliście: „Doktorze Leman, to tylko teoria. Gdybym skończył psychologię, może potrafiłbym wcielić ją w życie”.

Wierzcie mi, ja - tak zwany ekspert - wiem, jakie to jest trudne. Dzieci bez przerwy nas sprawdzają i nie zawsze zaliczamy testy z wyróżnieniem. Ciągłe pamiętam wypadek, kiedy Holly była w okresie przekory. Wpadła w koszmarny humor i zupełnie się zbuntowała. Musiałem ją zanieść do pokoju i powiedzieć: „Holly, masz tu zostać, dopóki się nie uspokoisz i nie będziesz się zachowywać, jak należy”.

Zgodnie z poradami kierowanymi pod adresem rodziców (patrz podrozdział Przymusowa przerwa w poprzednim rozdziale), Holly miała siedzieć spokojnie przez kilka minut, zrozumieć, że odpowiada za swoje czyny, i w znacznie lepszym humorze dołączyć do reszty rodziny. Nie całkiem to się udało. Po trzydziestu sekundach moja mała córeczka wybiegła z pokoju, dopadając mnie z powrotem i ze wszystkich sił starając się uprzykrzyć mi życie. Z powrotem zaprowadziłem ją do pokoju z tym samym poleceniem: „Holly, chciałbym, żebyś mogła być znów z mamusią i ze mną, ale jeszcze nie jesteś na to gotowa”.

Wyszedłem i zamknąłem za sobą drzwi, mając pewność, że tym razem Holly zrozumie. Ale Holly nie była nastrojona na rozumienie. Tym razem izolacja trwała krócej niż trzydzieści sekund; Holly wróciła i znów zaczęła mi się naprzykrzać.

Sytuacja stawała się rozpaczliwa. Spróbowałem już klapsa, ale to tylko rozjuszyło Holly. Postanowiłem uciec się do mojej ostatecznej broni: Gałki do Drzwi Doktora Kevina Lemana. To mój własny wynalazek, który jest po prostu zwyczajną gałką do drzwi, odwróconą tak, że można ją blokować od zewnątrz. Powinienem był jej użyć za pierwszym razem, kiedy umieściłem Holly w pokoju, ale błędnie założyłem, że będę w stanie nakłonić ją do współpracy. Jedno przekręcenie zamka i Holly była bezpieczna - przynajmniej tak mi się wydawało.

Jak to było do przewidzenia, Holly błagała, zawodziła, krzyczała i w ogóle sprawiała wrażenie, że jest poddawana okrutnym torturom. Trwało to zaledwie minutę lub coś koło tego, a potem Holly się uciszyła. Kiedy gratulowałem sobie odwagi zastosowania «kochającego autorytetu», zadzwonił dzwonek u drzwi. Traf chciał, że była to moja mama, która wpadła z nieoczekiwaną wizytą i chciała się widzieć właśnie z Holly!

Babcia przywitała się ze mną i od razu zapytała, gdzie jest jej «mała księżniczka». Ukradkiem rzuciłem okiem na drzwi do pokoju Holly i z przerażenia prawie zaparło mi dech. Spod drzwi wypełzły białe paluszki, które bezgłośnie wyrażały błaganie o pomoc. Bystre oko babci natychmiast spostrzegło rączkę Holly, odcinającą się na jasnobłękitnym dywanie. Babcia przeszyła mnie miażdżącym spojrzeniem i rzuciła:

- Chyba nie zamknąłeś mojej ukochanej wnuczki na

klucz?

- Zamknąłem, mamo.

Babcia wycedziła z pogardą:

- Ty, ty psycholog, ty! - to było wszystko, co przeszło

jej przez gardło, po czym oddaliła się z godnością.

Stałem tam dalej, wpatrując się w paluszki Holly, które w dalszym ciągu wysyłały całemu światu komunikat SOS. Nie widziałem jej buzi, ale mogłem sobie wyobrazić, jak leży na brzuchu z szelmowskim uśmieszkiem na twarzyczce cherubina. Wygrałem bitwę, ale nie miałem pewności co do tego, czy wygram wojnę. Przeczekałem jeszcze parę minut i otworzyłem drzwi. „Jesteś już gotowa, żeby wyjść i dołączyć do nas?” - zapytałem. Moja dwuipółletnia córeczka skinęła szybko główką i przemaszerowała obok mnie w poszukiwaniu babci, która siedziała w salonie i pod nosem nadawała na psychologów oraz na los, który pokarał ją synem psychologiem.

Kiedy parę minut potem zaglądnąłem przypadkiem do salonu, Holly siedziała zwinięta na kolanach babci. Spróbowałem je przyjaźnie pozdrowić, ale obie obdarzyły mnie chłodnym i lekceważącym spojrzeniem. Resztę dnia spędziłem nie czując się ani kochającym tatusiem, ani autorytetem!

Przytaczam tę historię, żeby podkreślić jeden istotny punkt: Wychowując dzieci przeżyjecie wiele momentów, kiedy sprawy nie będą się układać książkowo - czy to będzie chodziło o tę książkę, czy też o inną, napisaną przez innego eksperta w dziedzinie wychowania. Moje starcie z Holly i z babcią sprawiło, że wcale nie czułem się jak profesjonalista, który radzi sobie z każdym rodzinnym kryzysem. Musiało upłynąć jeszcze kilka lat, zanim Holly napisała mi tę cenną notatkę, którą wam wcześniej przytoczyłem:

Mój ojciec jest najwspanialszy, bo jesteś najlepszy, troskliwy, kochający, NAJLEPSZY!!!!!!”

I dlaczego powiedziała, że jestem najlepszy? Ostatnia linijka zapisku odkrywa ten sekret:

Nawet kiedy mnie dyscyplinujesz, kocham cię tak samo”.

Holly nie rozumiała zasad i teorii, którymi kierowaliśmy się w wychowaniu naszych dzieci, ale mogła zrozumieć, że jest dyscyplinowana z miłością. Napisałem tę książkę, żeby pomóc wam jak najskuteczniej dyscyplinować z miłością. Nie musicie być doskonali. Będzie wiele sytuacji, kiedy będziecie się czuli sfrustrowani i zniechęceni. Będą sytuacje, kiedy wasze dzieci lub współmałżonek (albo może babcia) wzbudzą w was poczucie winy lub sprawią, że ze wstydu będziecie się chcieli zapaść pod ziemię.

To są chwile, w których potrzeba odwagi bycia niedoskonałym, tak jak to było w moim przypadku, kiedy małe paluszki wypełzły spod drzwi. Nie poddawajcie się. Trzymajcie się planu gry, zawsze pamiętając, że rodzicielstwo to bardzo długa gra i jedno potknięcie lub niepowodzenie nie przesądza o wyniku. O wyniku zadecyduje wasze zaangażowanie w takie wychowanie dzieci, żeby stały się one obowiązkowe i odpowiedzialne za swoje decyzje: wychowywanie „w karności, napominając jak [chce] Pan”.


Jeszcze jedno

Oto mała sugestia, co zrobić, jeśli zepsują się wasze relacje z synem lub z córką. Nie znajdziecie tej sytuacji nigdzie indziej. Jest to oryginalna myśl oparta na ponad trzydziestoletnim doświadczeniu w pracy z rodzicami i ich dziećmi.

Prowadziłem właśnie wykład dla grupy dyrektorów w Los Angeles, kiedy podszedł do mnie nienagannie ubrany biznesmen.

- Doktorze Leman - powiedział - jestem panu winien przeprosiny.

- Przeprosiny? Za co?

- Widzi pan, miał pan odczyt w naszym oddziale w Gotham (oddział Organizacji Młodych Prezesów w Nowym Jorku), a w tym czasie mieliśmy różne problemy z naszym

szesnastoletnim synem. Zapytałem pana, co możemy zrobić, i pan nam powiedział, ale zrobił pan to w sposób tak lapidarny, że pomyślałem, że nas pan zbywa.

Natychmiast odparłem:

- Och, pamiętam, co państwu poradziłem. Powiedziałem, żebyście przestali zadawać pytania, prawda?

- Byliśmy w końcu tak zdesperowani, że posłuchaliśmy pańskiej rady, i po dwóch tygodniach mieliśmy w domu inne dziecko.

Wiecie jak to jest, kiedy rodzice bezustannie zadają dzieciom pytania:

- Kochanie, jak ci minął dzień?

- W porządku.

- Co było dziś w szkole?

- Nic.

A później rodzice domagają się od nastolatków dalszych odpowiedzi:

- Gdzie byłeś?

- Poza domem.

- Co robiłeś?

- Nic.

Kiedy się wycofujesz i przestajesz być typową dociekliwą mamą lub typowym dociekliwym tatą, pozwalasz swemu dziecku opowiadać, co tak naprawdę dzieje się w jego życiu. Rodzice, musicie wiedzieć jedno: Dzieci nie tylko chcą należeć do waszej rodziny - one muszą należeć do waszej rodziny. Wierzcie lub nie, ale one chcą, żebyście je akceptowali, żebyście im pomagali i oczywiście żebyście je kochali. Nie zapominajcie jeszcze o jednym - o dyscyplinowaniu. Ale dyscyplina to nie coś, co przekazujecie dzieciom. Dyscyplina to sposób na życie.


Przewodnik po dyskusji

Możesz poprawić swoje umiejętności wychowawcze rozmawiając z innymi rodzicami. Wszyscy stajemy w obliczu podobnych wyzwań i zmagamy się z takimi samymi problemami związanymi z dziećmi. Pora o tym porozmawiać!

Poniższe strony dają ci okazję do porównania doświadczeń. Mogą cię także podtrzymać na duchu w trudnym, choć bardzo satysfakcjonującym przedsięwzięciu wychowywania dzieci na szczęśliwych i zdrowych dorosłych. Ten przewodnik poprowadzi cię przez trzy etapy analizy każdego rozdziału tej książki.

Po pierwsze, odwołaj się do treści konkretnego rozdziału. Będzie to sposobność do przemyślenia zawartych w nim treści i do rozmowy o konkretnych przykładach zaczerpniętych z waszego życia. Opowiedzcie sobie nawzajem, jakie sprawy «wyglądają znajomo».

Po drugie, zareaguj na treść. Bardziej szczegółowe rozważenie dwóch lub trzech cytatów zaczerpniętych z tekstu powinno wywołać głębszą dyskusję - lub nawet polemikę.

Po trzecie, zastanówcie się wspólnie. Znajdziecie tu konkretne pytania odnoszące się do kwestii poruszanych w danym rozdziale. Wybierzcie jedno z nich lub więcej, w zależności od tego, ile macie czasu.

Pamiętajcie, że wasza dyskusja będzie bardziej owocna, jeśli założycie, iż ma być ona jak najbardziej otwarta.

Innymi słowy, czasami zadacie pytanie, które «brzmi znajomo» i poświecicie całe spotkanie na udzielanie nań odpowiedzi. Innym razem zechcecie przejść do rozmowy na temat sposobów rozwiązywania trudnych sytuacji. Zawsze zaczynajcie i kończcie spotkanie modlitwą i dzielcie się funkcją prowadzącego. (Dobrym rozwiązaniem jest cotygodniowa zmiana prowadzącego dyskusję).

A może przygotujecie małą przekąskę? Jednak bez względu na to, w jaki sposób zechcecie wykorzystać ten przewodnik, życzę wam wszystkiego najlepszego na drodze odkrywania błogosławionych wzlotów i upadków rodzicielstwa.

Pamiętajcie, celem jest bycie dobrym rodzicem - niekoniecznie wspaniałym. A oto znak, że jesteś dobrym rodzicem, według Midasa Mufflera: „Jeżeli jesteś dobrym rodzicem, uda ci się wychować dobre dziecko!”.

Dr Kevin Leman


Rozdział l

Tam jest dżungla! Chwyć


Zagadnienia do omówienia

  1. Wybierz fragment rozdziału, który miał na ciebie szczególny wpływ. Opowiedz innym członkom grupy, dlaczego dana kwestia «brzmi znajomo».

  1. Jakie wydarzenie lub przeżycie przychodzi ci na myśl w związku z następującymi tematami poruszonymi w rozdziale: (1) Wykorzystanie dyscypliny praktycznej w wychowaniu dzieci, (2) Dawanie i otrzymywanie miłości bezwarunkowej! Przedyskutujcie to.


Praca z tekstem

Jak zareagujesz na poniższe cytaty? W każdym przypadku powiedz, w jakim stopniu odnoszą się one - lub mogłyby się odnosić - do sytuacji w twojej rodzinie. Jeśli to możliwe, podaj przykład z własnego doświadczenia odnoszący się do poruszanej kwestii.


Ze strony 20: „Nie bój się pozwolić dzieciom na niepowodzenia. Zbyt wielu rodziców obawia się, że porażka urazi dziecięcą ambicję. W konsekwencji rodzice oszukują, zmieniają zasady, udają, że dziecko nie przegrało lub powstrzymują je przed spróbowaniem czegoś nowego. Obwiniają się o to, że nie chronią swoich pociech przed porażkami, i takie poczucie winy prowadzi do różnego rodzaju błędnych decyzji”.


Ze strony 28: „Miłość Boga do nas jest bezwarunkowa. Bóg po prostu nas kocha - takich, jacy jesteśmy: niedoskonałych i skłonnych do popełniania błędów. Bóg pragnie, żebyśmy kochali nasze dzieci w ten sam sposób - bezwarunkowo. Miłość bezwarunkowa jest zasadą numer jeden dla rodziców, którzy chcą wprowadzać dyscyplinę praktyczną.


Po wspólnego zastanowienia

Przedyskutujcie jedno lub więcej z poniższych pytań, w zależności od ilości czasu, jaki macie do dyspozycji:

1.Dr Leman rozpoczyna od prezentacji typowych obaw rodziców. Kiedy najbardziej obawiałeś się popełnić błąd w kontaktach z własnym dzieckiem?

2.W jaki sposób my, rodzice, możemy uczyć się na błędach?

3.Czy - według ciebie - do wychowania dziecka „potrzeba całej wioski”? Czy zgadzasz się w tej kwestii z opinią doktora Lemana? Wyjaśnij swoje stanowisko.

4.Jakie są różnice między rodzicem dobrym a doskonałym?

5.Jak wyjaśniłbyś różnicę między dyscypliną a karą; między pobłażliwością a wychowywaniem z miłością?

6.Przedstaw w jednym zdaniu definicję dyscypliny praktycznej. Które aspekty takiej metody wychowania dziecka mają według ciebie sens? Jakie obawy wzbudza w tobie ta metoda?

7.Sprawdźcie, czy potraficie w swej grupie nazwać wszystkie siedem zasad dyscypliny praktycznej (bez zaglądania do tekstu). Która zasada najbardziej przystaje do waszej obecnej sytuacji, jeśli chodzi o wychowanie dzieci?

8.Doktor Leman mówi: „Dzieci są nadmiernie obładowane zajęciami dodatkowymi”. Czy dostrzegasz ten problem we własnej rodzinie? Jak rodzice mogą sobie z nim poradzić?

9.Dlaczego pobłażliwość «stwarza potwora»? Własnymi słowami streść zaproponowane w rozdziale rozwiązanie alternatywne.

10.Czy masz jeszcze inne spostrzeżenia po przeczytaniu tego rozdziału? Jakie nowe pytania postawiłeś sobie po lekturze tego tekstu? Czy chciałbyś zastanowić się nad nimi? Wyjaśnij to.


Rozdział 2

Brak konsekwencji albo efekt jo-jo w wychowywaniu


Zagadnienia do omówienia

  1. Wybierz fragment rozdziału, który miał na ciebie szczególny wpływ. Opowiedz innym członkom grupy, dlaczego dana kwestia «brzmi znajomo».

  1. Jakie wydarzenie lub przeżycie przychodzi ci na myśl w związku z następującymi tematami poruszonymi w rozdziale: (1) Nadmierny despotyzm lub zbytnia pobłażliwość, (2) Znalezienie pośredniego rozwiązania pomiędzy dwoma skrajnościami! Przedyskutujcie to.


Praca z tekstem

Jak zareagujesz na poniższe cytaty? W każdym przypadku powiedz, w jakim stopniu odnoszą się one - lub mogłyby się odnosić - do sytuacji w twojej rodzinie. Jeśli to możliwe, podaj przykład z własnego doświadczenia odnoszący się do poruszanej kwestii.


Ze strony 35: „Jeżeli chcecie katastrofy i chaosu, to wyręczajcie dzieci we wszystkim”.


Ze strony 40: „Lata praktyki w poradnictwie rodzinnym podpowiadają mi, że w środowisku pobłażliwym dzieci się buntują. Buntują się, ponieważ czują złość i wściekłość na rodziców za brak wskazówek i za brak ustaleń, co im wolno, a czego im nie wolno. [...] dzieci chcą, aby w ich życiu panował porządek”.


Ze strony 46: „[...] ani razu nie słyszałem, żeby którykolwiek z moich młodych pacjentów (czyli dzieci) wspomniał o «jakości czasu». Dziecko wie tylko tyle, że potrzebuje twojego czasu i twojej uwagi - nieważne, czy po to, żebyś patrzył, jak fika koziołki lub biega w kółko, czy po to, żebyś je zabrał na Big Maca. Starając się znaleźć czas dla swoich dzieci nie martw się zbytnio o to, ile w nim «jakości»„.


Do wspólnego zastanowienia

Przedyskutujcie jedno lub więcej z poniższych pytań, w zależności od ilości czasu, jaki macie do dyspozycji:

1.Jaki jest «jeden istotny składnik» skutecznej dyscypliny w domu? Jakie dowody na to znajdujesz teraz we własnym domu? A w domu rodzinnym, w którym się wychowałeś?

2.Jak wygląda «miłość bez dyscypliny»? Czy możesz podać przykłady z życia wzięte?

3.Kiedy zaczynamy wprowadzać dyscyplinę w życie dziecka? Dlaczego? Jak?

4.Dlaczego istotna jest dla dzieci świadomość, że mogą popełniać błędy? Czy jako dziecko miałeś do tego prawo?

5.W jaki sposób dzieci uczą się podejmować decyzje? Jak uczą się obowiązkowości i odpowiedzialności? Jak radzą sobie z tym twoje dzieci?

6.Wymień niektóre różnice miedzy rodzicem autorytatywnym a autorytarnym.

7.Kiedy ostatnim razem uczyniłeś dziecko odpowiedzialnym za jego działanie i sprawiłeś, że naprawdę poniosło konsekwencje, o których pisze doktor Leman? Opowiedz o tym.

8.Jaka jest różnica między słyszeniem, co dziecko mówi, a słuchaniem go?

9.Co w praktyce oznacza dla ciebie «dawanie dziecku siebie», tak jak to proponuje doktor Leman?

10.Czy masz jeszcze inne spostrzeżenia po przeczytaniu tego rozdziału? Jakie nowe pytania postawiłeś sobie po lekturze tego tekstu? Czy chciałbyś zastanowić się nad nimi? Wyjaśnij to.


Rozdział 3

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia


Zagadnienia do omówienia

  1. Wybierz fragment rozdziału, który miał na ciebie szczególny wpływ. Opowiedz innym członkom grupy, dlaczego dana kwestia «brzmi znajomo».

  1. Jakie wydarzenie lub przeżycie przychodzi ci na myśl w związku z następującymi tematami poruszonymi w rozdziale: (1) Reagowanie na dziecięcy sposób postrzegania, (2) Zrozumienie, w jaki sposób dzieci się uczą! Przedyskutujcie to.


Praca z tekstem

Jak zareagujesz na poniższe cytaty? W każdym przypadku powiedz, w jakim stopniu odnoszą się one - lub mogłyby się odnosić - do sytuacji w twojej rodzinie. Jeśli to możliwe, podaj przykład z własnego doświadczenia odnoszący się do poruszanej kwestii.


Ze strony 61: „Bez względu na to, jak zareagujesz na umyślne zachowanie się dziecka, pamiętaj, że za każdym razem, kiedy podejmuje ono próbę sił, wybiera się także na wyprawę naukową. Odkrywa rzeczywistość. Jeśli jego zachowanie będzie mu uchodzić na sucho, nauczy się, że rzeczywistość to kontrolowanie i manipulowanie mamą i tatą w takim stopniu, w jakim to tylko możliwe. Ale jeśli jego zapędy nie przyniosą żadnych owoców, pozna inną rzeczywistość. Pozna rzeczywistość, która oznacza odpowiedzialność za własne uczynki i dowie się, że zachowanie niedozwolone się nie opłaca”.


Ze strony 63: „Z jakiegoś powodu sądzimy, że dzieci nie są w stanie poradzić sobie z prawdą. W rozmowie z nimi mamy tendencje do «zatajania». Nie mówimy im wszystkiego, co się dzieje, ponieważ sądzimy, że są za małe, żeby zrozumieć. Oczywiście w niektórych sytuacjach skrytość jest niezbędna, zwykle jednak zachęcam rodziców, żeby dzielili się z dziećmi swoimi prawdziwymi uczuciami, problemami czy zmartwieniami”.


Po wspólnego zastanowienia

Przedyskutujcie jedno lub więcej z poniższych pytań, w zależności od ilości czasu, jaki macie do dyspozycji:

1.Które miejsce pod względem kolejności narodzin zajmowałeś w swojej rodzinie? Czy w twoim przypadku charakterystyka doktora Lemana odpowiada rzeczywistości? Wyjaśnij to.

2.W jaki sposób cechy związane z kolejnością przyjścia na świat ujawniają się w twoich dzieciach? Jak twoje własne spostrzeżenia na temat kolejności narodzin pomogą ci być lepszym rodzicem?

3.Podaj przykład, kiedy dziecko nauczyło się przez «próbę sił» czegoś złego. Następnie podaj przykład, kiedy mogłoby nauczyć się czegoś dobrego.

4.Jaka jest - według doktora Lemana - najważniejsza cecha rodzica? Dlaczego warto ją posiadać?

5.Czy dzielisz się z dziećmi swymi lękami i obawami, w miarę jak dorastają? Co może cię powstrzymać przed taką otwartością?

6.Przyjrzyj się ponownie trzem przyczynom, dla których warto zaryzykować szczerość w relacjach z dziećmi. Które z tych przyczyn cenisz sobie najbardziej? Dlaczego?

7.Czy zgadzasz się z tym, że dziecka nie da się oszukać? Jakie są twoje doświadczenia w tym względzie?

8.Doktor Leman z czułością mówi o dzieciach: «przeciwnicy». Co to oznacza? Wymień największe nie bezpieczeństwo, jakie mogą spowodować dzieci. Jak można go uniknąć?

9.Czy masz jeszcze inne spostrzeżenia po przeczytaniu tego rozdziału? Jakie nowe pytania postawiłeś sobie po lekturze tego tekstu? Czy chciałbyś zastanowić się

nad nimi? Wyjaśnij to.


Rozdział 4

Dlaczego system nagród i kar nie zdaje egzaminu?


Zagadnienia do omówienia

  1. Wybierz fragment rozdziału, który miał na ciebie szczególny wpływ. Opowiedz innym członkom grupy, dlaczego dana kwestia «brzmi znajomo».

  1. Jakie wydarzenie lub przeżycie przychodzi ci na myśl w związku z następującymi tematami poruszonymi w rozdziale: (1) Stosowanie nagród i kar, (2) Promowanie odpowiedzialności poprzez kieszonkowe i zadania! Przedyskutujcie to.


Praca z tekstem

Jak zareagujesz na poniższe cytaty? W każdym przypadku powiedz, w jakim stopniu odnoszą się one - lub mogłyby się odnosić - do sytuacji w twojej rodzinie. Jeśli to możliwe, podaj przykład z własnego doświadczenia odnoszący się do poruszanej kwestii.


Ze strony 73: „[...] nacisk położono na pracę, a nie na Justina. Mama nie mówi: „Jesteś grzecznym chłopcem, bo tak ładnie posprzątałeś”. Dobrze jest unikać utożsamiania bycia grzecznym lub dobrym z jakością pracy wykonanej przez dziecko”.


Ze strony 77: „Karanie uczy dzieci, że my - ich rodzice - jako więksi i silniejsi, możemy ich przestawiać z kąta w kąt; że możemy wymusić na nich wykonanie naszej woli. A skoro nam to wychodzi, umacniamy się w przekonaniu, że wymuszanie naszej woli na dzieciach jest najzupełniej w porządku”.


Ze strony 86: „Większym zagrożeniem jest to, że poprzez ciągłe gderanie, namawianie i przekupywanie rodzice wpajają dzieciom, że kiedy rozpoczną one dorosłe życie, też zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie je popychał, motywował i nagradzał za ich zachowanie. A w życiu wcale tak nie jest”.


Do wspólnego zastanowienia

Przedyskutujcie jedno lub więcej z poniższych pytań, w zależności od ilości czasu, jaki macie do dyspozycji:

1.Jak opisałbyś różnicę między nagrodą a zachętą?

2.W jaki sposób kształtuje się «poszukiwacza marchewek»? Czy masz go w domu?

3.Poświęć trochę czasu na przypomnienie sobie dwóch lub trzech prawdziwych historii, które w jasny sposób ilustrują różnicę między karaniem a dyscyplinowaniem dziecka.

4.Odczytajcie na głos fragment z Listu do Hebrajczyków 12, 5-11. Jak Bóg traktuje swoje dzieci, kiedy dorosną? Które z podanych zasad wychowywania stosujesz?

5.Jaki jest najlepszy sposób, by właściwie ukształtować sumienie dziecka?

6.Czy dajesz dzieciom kieszonkowe? Dlaczego dajesz (albo nie dajesz)? Jakie jest twoje zdanie na temat sposobów wykorzystania kieszonkowego, zaproponowanych przez doktora Lemana?

7.Kiedy ostatnio dzieliłeś się z dziećmi domowymi obowiązkami? Co, według ciebie, poradziłby ci doktor Leman?

8.Czy masz jeszcze inne spostrzeżenia po przeczytaniu tego rozdziału? Jakie nowe pytania postawiłeś sobie po lekturze tego tekstu? Czy chciałbyś zastanowić się nad nimi? Wyjaśnij to.

Rozdział 5

Pociągnij za dywan niech się małe sępy powywracają.


Zagadnienia do omówienia

  1. Wybierz fragment rozdziału, który miał na ciebie szczególny wpływ. Opowiedz innym członkom grupy, dlaczego dana kwestia «brzmi znajomo».

  1. Jakie wydarzenie lub przeżycie przychodzi ci na myśl w związku z następującymi tematami poruszonymi w rozdziale: (1) ‹‹Pociągnięcie za dywan», (2) Zaskarbienie sobie szacunku dziecka! Przedyskutujcie to.


Praca z tekstem

Jak zareagujesz na poniższe cytaty? W każdym przypadku powiedz, w jakim stopniu odnoszą się one - lub mogłyby się odnosić - do sytuacji w twojej rodzinie. Jeśli to możliwe, podaj przykład z własnego doświadczenia odnoszący się do poruszanej kwestii.


Ze strony 93: „[...] rodzicom wmówiono wiele rzeczy. Słyszeli opinie psychologów, że psychika dziecka jest tak delikatna, że nie wolno go w żaden sposób krzywdzić ani ranić [...]. Ale twierdzenie, że dzieci są za delikatne, by czerpać naukę z dyscypliny opartej na miłości, jest niemądre”.


Ze strony 109: „Moim zdaniem dom powinien być miejscem, gdzie można dokonywać dobrych lub złych wyborów. Jednocześnie dom powinien być ostatnim miejscem, gdzie karze się dzieci za dokonywanie błędnych wyborów. W nazbyt wielu domach obserwuję, że rodzice robią wiele zamieszania z powodu drobiazgów”.


Ze strony 110: „Cały ten rozdział poświęciłem właściwie zilustrowaniu jednej kwestii: że dyscyplina praktyczna jest najtrudniejsza. O wiele łatwiej jest być pobłażliwym i machnąć ręką. Łatwiej jest nawet ukarać, ponieważ pozwalasz sobie wtedy na luksus wyładowania swych emocji. Zazwyczaj nie musisz potem wracać do sprawy i upewniać się, czy dziecko wyniosło z tego jakąś naukę”.


Do wspólnego zastanowienia

Przedyskutujcie jedno lub więcej z poniższych pytań, w zależności od ilości czasu, jaki macie do dyspozycji:

1.Co oznacza «pociągnięcie za dywan»? Kiedy zaobserwowałeś takie działanie?

2.Kiedy, zdaniem doktora Lemana, sprawienie lania jest stosowne, a kiedy nie? Opisz dobre i złe sposoby sprawiania lania. Które z podanych wskazówek okazały się najbardziej pomocne tobie?

3.Jak sprawić dziecku lanie z miłością?

4.Które spośród sześciu podanych sposobów okazywania dziecku, że jest przez ciebie kochane, masz zamiar zastosować w najbliższym czasie lub stosować częściej?


5.Jaka siła tkwi w dawaniu dzieciom możliwości wyboru? Jak może to zadziałać w twojej rodzinie?

6.Zaproponuj kilka praktycznych sposobów, w jaki rodzice mogą zaskarbić sobie szacunek dzieci.

7.Czy podobała ci się historia Todda i wyrzuconej kolacji? Jak wyglądałoby to w twoim domu? Czy masz własne pomysły, jak sobie radzić z dzieckiem grymaśnym?

8.Czy prawdą jest, że - jak twierdzi doktor Leman - dyscyplina praktyczna jest najtrudniejsza?

9.Czy masz jeszcze inne spostrzeżenia po przeczytaniu tego rozdziału? Jakie nowe pytania postawiłeś sobie po lekturze tego tekstu? Czy chciałbyś zastanowić się nad nimi? Wyjaśnij to.


Rozdział 6

Niebezpieczeństwo - Super Rodzic w akcji!


Zagadnienia do omówienia

  1. Wybierz fragment rozdziału, który miał na ciebie szczególny wpływ. Opowiedz innym członkom grupy, dlaczego dana kwestia «brzmi znajomo».

  1. Jakie wydarzenie lub przeżycie przychodzi ci na myśl w związku z następującymi tematami poruszonymi w rozdziale: (1) Bycie Super Rodzicem, (2) Budowa nie zdrowej rodziny! Przedyskutujcie to.


Praca z tekstem

Jak zareagujesz na poniższe cytaty? W każdym przypadku powiedz, w jakim stopniu odnoszą się one - lub mogłyby się odnosić - do sytuacji w twojej rodzinie. Jeśli to możliwe, podaj przykład z własnego doświadczenia odnoszący się do poruszanej kwestii.


Ze strony 124: „Jeżeli mam do czynienia z rodziną, która uważa, że ich dziecko to czarna owca, często proszę, żeby na spotkanie ze mną przyszła cała rodzina. Ważne jest, żeby rodzina postrzegała złe zachowanie dziecka nie jako wyłącznie jego problem, bo jest to problem całej rodziny. [...] często przyczyniają się do tego członkowie rodziny”.


Ze strony 129: „Super Rodzice polegają bardziej na sobie niż na Bogu. Pewnie mówią o pokładaniu ufności w Bogu, ale sposób, w jaki sprawują władze rodzicielską, pokazuje, że ufają oni przede wszystkim sobie. Sprawowanie roli sędziego i wyroczni albo bycie ostateczną instancją wydaje się sprawiać im przyjemność. Tak bardzo kładą nacisk na doskonałość, że ich dzieci paraliżuje strach przed porażką”.


Ze strony 131: „Nie ma nic złego w tym, że ktoś jest ułomny, ale jest dużo złego w tym, że ktoś jest hipokrytą. Wierzę, że otwarte przyznanie się przed dziećmi do swej słabości jest wykorzystaniem doskonałej okazji do nauczenia ich, że człowiek jest zależny od łaski Bożej”.


Do wspólnego zastanowienia

Przedyskutujcie jedno lub więcej z poniższych pytań, w zależności od ilości czasu, jaki macie do dyspozycji:

1.Jak scharakteryzowałbyś syndrom Super Rodzica?

Opowiedz, czy kiedykolwiek cierpiałeś na tę przerażającą dolegliwość.

2.Przeanalizuj cztery typy błędnego rozumowania, w które popadają Super Rodzice. Które najbardziej ci doskwierają? Jakie rady ma doktor Leman dla rodziców popełniających te błędy?

3.Dlaczego «posiadanie dzieci na własność» jest tak kuszące?

4.Jak postąpiłbyś z Rickym i Bobbym, którzy nie chcą położyć się spać? Krótko mówiąc, co trzeba zrobić, żeby przerwać grę «w sędziego», jaką uprawiamy z dziećmi?

5.Doktor Leman twierdzi, że porażka służy dobru dzieci. Czy zgadzasz się z tym? Kiedy ty, jako człowiek dorosły, nauczyłeś się czegoś dzięki porażce?

6.Jakie mogą być efekty podejmowania za dziecko wszystkich decyzji? Jaka jest inna możliwość?

7.Jak zareagowałeś na historie o Super Mamie Michelle? Czy jako rodzic przejawiasz podobne tendencje?

Jeżeli tak, to porozmawiaj z kimś o tym, w jaki sposób mógłbyś zastrajkować.

8.Czy masz jeszcze inne spostrzeżenia po przeczytaniu tego rozdziału? Jakie nowe pytania postawiłeś sobie po lekturze tego tekstu? Czy chciałbyś zastanowić się nad nimi? Wyjaśnij to.


Rozdział 7

Jak zostać najlepszym przyjacielem swego dziecka?


Zagadnienia do omówienia

  1. Wybierz fragment rozdziału, który miał na ciebie szczególny wpływ. Opowiedz innym członkom grupy, dlaczego dana kwestia «brzmi znajomo».

  1. Jakie wydarzenie lub przeżycie przychodzi ci na myśl w związku z poruszonym w tym rozdziale tematem: Jak zostać najlepszym przyjacielem swego dziecka!

Przedyskutujcie to.


Praca z tekstem

Jak zareagujesz na poniższe cytaty? W każdym przypadku powiedz, w jakim stopniu odnoszą się one - lub mogłyby się odnosić - do sytuacji w twojej rodzinie. Jeśli to możliwe, podaj przykład z własnego doświadczenia odnoszący się do poruszanej kwestii.


Ze strony 141: „Niektóre dzieci wychowywane w domach despotycznych pozostają «grzecznymi chłopcami i dziewczynkami» aż do chwili, kiedy staną się poważnymi nastolatkami albo młodymi dorosłymi, i wtedy biorą odwet na rodzicach otwarcie się buntując, odrzucając wiarę itd.

Miałem wielu dorosłych pacjentów, którzy zbuntowali się jeszcze później. Wiele kobiet i wielu mężczyzn przeżywających «kryzys wieku średniego» to osoby zmagające się ze szkodliwymi pozostałościami wychowania despotycznego”.


Ze strony 143: „Wykorzystując naturalne i logiczne konsekwencje chętnie wyjaśniaj dziecku, o co chodzi, ale nie wracaj bez przerwy do podstawowych reguł i bez przerwy nie ostrzegaj, nie dawaj dodatkowych szans itd. Jednym z kluczowych zamierzeń jest wpojenie dziecku, że konsekwencje są realne i że życie nie zawsze daje drugą szansę”.


Ze strony 145: „Dzieci posiadają umiejętność zapędzania nas w kozi róg i wywoływania w nas poczucia winy. Znają niezliczone sposoby oznajmiania nam, że mamy je ostrzegać, przymilać się, pochlebiać, a nawet przekupywać. Wszystko to nonsens!”


Do wspólnego zastanowienia

Przedyskutujcie jedno lub więcej z poniższych pytań, w zależności od ilości czasu, jaki macie do dyspozycji:

1.Kiedy dałeś dziecku do zrozumienia: „Kocham cię, ale nie podoba mi się to, co zrobiłeś”? Dlaczego tak trudno jest to zrobić?

2.Jakie jest podstawowe pytanie, które dzieci bez przerwy stawiają rodzicom? W jakim stopniu sam nadal je stawiasz (bez względu na to, czy twoi rodzice jeszcze żyją czy nie)?

3.Opisz, na czym polega «równowaga» w dyscyplinie praktycznej. Oceń, w którym miejscu «skali» pomiędzy pobłażliwością a despotyzmem się znajdujesz.

4.Co znaczy «nie odkładać porachunków» z dziećmi? Czy możesz dać konkretny przykład takiego «odkładania porachunków»?

5.W jaki sposób rozżalenie może być bronią dziecka? Co można zrobić, kiedy ta broń jest wycelowana w nas? (Ustosunkuj się do historii o dziewięcioletniej dziewczynce, która nie wywiązała się ze swoich obowiązków.)

6.Dlaczego, kiedy stanowczo opowiadamy się za odpowiedzialnością, musimy pogodzić się ze spadkiem na liście osób najbardziej lubianych przez nasze dzieci? Co ci najbardziej pomaga w chwilach, gdy dzieci wzbudzają w tobie poczucie winy?

7.Czy masz jeszcze inne spostrzeżenia po przeczytaniu tego rozdziału? Jakie nowe pytania postawiłeś sobie po lekturze tego tekstu? Czy chciałbyś zastanowić się nad nimi? Wyjaśnij to.


Rozdział 8

Kiedy nuklearna rodzina eksploduje


Zagadnienia do omówienia

  1. Wybierz fragment rozdziału, który miał na ciebie szczególny wpływ. Opowiedz innym członkom grupy, dlaczego dana kwestia «brzmi znajomo».

  1. Jakie wydarzenie lub przeżycie przychodzi ci na myśl w związku z następującymi tematami poruszonymi w rozdziale: (1) Bycie samotnym rodzicem, (2) Pomoc samotnym rodzicom”? Przedyskutujcie to.


Praca z tekstem

Jak zareagujesz na poniższe cytaty? W każdym przypadku powiedz, w jakim stopniu odnoszą się one - lub mogłyby się odnosić - do sytuacji w twojej rodzinie. Jeśli to możliwe, podaj przykład z własnego doświadczenia odnoszący się do poruszanej kwestii.


Ze strony 155: „Przez pierwsze dwa lata daje znać o sobie na wiele różnych sposobów [...]. Niekiedy dzieci będą miały ataki gniewu. Jeżeli będziesz w pobliżu, wyżyją się na tobie. (Tak bywa z gniewem - nie zawsze wybiera adresata). Niektóre dzieci zamkną się w sobie, nie okazując swoich uczuć. Niektóre popadną w autodestrukcję, inne opuszczą się w nauce, a jeszcze inne nie zrobią nic, o co je poprosisz”.


Ze strony 160: „I pamiętaj, że twoje dziecko jest tylko dzieckiem. Wiele twoich uczuć to uczucia z natury «dorosłe» - złożone i sprzeczne. Twoje dziecko nie jest gotowe na ich poznanie. Ty możesz poczuć ulgę zrzucając ciężar z serca przed słuchającym cię dzieckiem, ale teraz dziecko przejęło ten ciężar i może się pod nim ugiąć”.


Do wspólnego zastanowienia

Przedyskutujcie jedno lub więcej z poniższych pytań, w zależności od ilości czasu, jaki macie do dyspozycji:

1.Doktor Leman twierdzi, że większość rodziców samotnych musi zmagać się z emocjami w związku ze stratą współmałżonka. Porozmawiajcie o zmienności nastrojów, jaka ma miejsce w domach rozbitych.

2.Jak troszczysz się o siebie? Kiedy zdajesz sobie sprawę z tego, że zbyt mało troszczysz się o siebie? (Wymień typowe objawy niedbania o siebie).

3.Doktor Leman sugeruje, żeby zrozumieć żal dziecka, ale nie ulegać mu. Co ta sugestia oznacza dla dębie w praktyce?

4.Jeśli jesteś samotnym rodzicem, co sądzisz o pomyśle wprowadzenia «zasad domowych»? Czy wprowadziłeś je w swoim domu? Jeżeli nie, spróbujcie opracować w grupie parę zasad, które mógłbyś wypróbować.

5.Co autor ma na myśli pisząc o unikaniu związków w trójkącie?

6.Gdzie leży granica między korzystaniem z pomocy starszego dziecka przy opiekowaniu się młodszym rodzeństwem a robieniem z niego współrodzica?

7.Zastanów się nad wskazówkami doktora Lemana dotyczącymi życia uczuciowego samotnego rodzica. Które spośród jego uwag uważasz za najbardziej pomocne?

8.Czy masz jeszcze inne spostrzeżenia po przeczytaniu tego rozdziału? Jakie nowe, pytania postawiłeś sobie po lekturze tego tekstu? Czy chciałbyś zastanowić się nad nimi? Wyjaśnij to.



Rozdział 9

Rodziny się nie one się. Zderzają


Zagadnienia do omówienia

  1. Wybierz fragment rozdziału, który miał na ciebie szczególny wpływ. Opowiedz innym członkom grupy, dlaczego dana kwestia «brzmi znajomo».

  1. Jakie wydarzenie lub przeżycie przychodzi ci na myśl w związku z następującymi tematami poruszonymi w rozdziale: (1) Łączenie rodziny, (2) Radzenie sobie z rodzinnymi konfliktami! Przedyskutujcie to.


Praca z tekstem

Jak zareagujesz na poniższe cytaty? W każdym przypadku powiedz, w jakim stopniu odnoszą się one - lub mogłyby się odnosić - do sytuacji w twojej rodzinie. Jeśli to możliwe, podaj przykład z własnego doświadczenia odnoszący się do poruszanej kwestii.


Ze strony 174: „Ale najlepszym sposobem zdobycia szacunku jest okazywanie go. Czasami przybrani rodzice zwierzają mi się, że wcale nie kochają dzieci swojego współmałżonka. W porządku - mówię. Nie musicie ich kochać; po prostuje szanujcie. Są co najmniej istotami ludzkimi, które mieszkają w waszym domu. Są również potomstwem osoby, którą kochasz. Mają uczucia, ideały, marzenia i cele. Im więcej ich słuchasz, im większy szacunek im okazujesz, tym bezpieczniej czują się z tobą. I w końcu odwzajemnią

ten szacunek”.


Ze strony 179: „Zewsząd słyszę o aktach sabotażu podejmowanych przez przybrane dzieci w celu rozbicia nowego małżeństwa. Załóżmy, że para planuje weekendowy wypad we dwoje. Dziecko będzie wtedy symulować chorobę, żeby pokrzyżować im plany. Regularnie pojawiają się próby postawienia pytania: „Kto jest ważniejszy: ja czy on/ona?”.

Możesz staczać i wygrywać te potyczki, ale moim zdaniem mądrzej będzie wyjść z tego trójkąta. To znaczy znajdź takie sposoby, które w widoczny sposób wpłyną na umocnienie więzi między twoim współmałżonkiem a jego dziećmi. Kiedy dzieci zrozumieją, że nie mają do czynienia z sytuacją albo-albo, będzie mniej powodów do walki”.


Do wspólnego zastanowienia

Przedyskutujcie jedno lub więcej z poniższych pytań, w zależności od ilości czasu, jaki macie do dyspozycji:

1.Zastanów się nad wskazówkami doktora Lemana dotyczącymi łączenia rodzin; niech każda osoba wybierze jedną lub kilka wskazówek i scharakteryzuje je innym uczestnikom spotkania.

2.Doktor Leman pisze, że w trakcie jednego ślubu związek zawiera przynajmniej sześć osób. Co to oznacza?

3.Czy zaskakuje cię to, jak długo trwa zazwyczaj łączenie rodzin? Co, twoim zdaniem, powoduje, że łączenie rodzin jest tak trudne? Skorzystaj z doświadczeń lub obserwacji innych osób.

4.Co oznacza w rodzinie łączonej określenie «porównywanie zasad»? Jakie przynosi korzyści?

5.Dlaczego powinniśmy zabiegać o szacunek przybranych dzieci, zaś o ich miłość niekoniecznie?

6.Jakie kroki można przedsięwziąć, żeby pomóc dzieciom poradzić sobie z żalem za utraconą przeszłością? Dlaczego niesie to ze sobą ryzyko dla dorosłych?

7.Jakie «granaty» może powrzucać do nowej rodziny były małżonek? Przedstaw fikcyjne sytuacje wybuchowe, a następnie przedyskutujcie w grupie możliwe reakcje i rozwiązania.

8.Czy masz jeszcze inne spostrzeżenia po przeczytaniu tego rozdziału? Jakie nowe pytania postawiłeś sobie po lekturze tego tekstu? Czy chciałbyś zastanowić się nad nimi? Wyjaśnij to.



Rozdział 10

Co robić, kiedy się buntują?


Zagadnienia do omówienia

  1. Wybierz fragment rozdziału, który miał na ciebie szczególny wpływ. Opowiedz innym członkom grupy, dlaczego dana kwestia «brzmi znajomo».

  1. Jakie wydarzenie lub przeżycie przychodzi ci na myśl w związku z poruszonym w tym rozdziale tematem: Radzenie sobie z nieodpowiednim zachowaniem dziecka! Przedyskutujcie to.


Praca z tekstem

Jak zareagujesz na poniższe cytaty? W każdym przypadku powiedz, w jakim stopniu odnoszą się one - lub mogłyby się odnosić - do sytuacji w twojej rodzinie. Jeśli to możliwe, podaj przykład z własnego doświadczenia odnoszący się do poruszanej kwestii.


Ze strony 190: „Każdy rodzic powinien mieć świadomość, że większość lęków, które wywołują u dziecka koszmary, strachy nocne oraz budzące trwogę myśli i uczucia, jest bezpośrednim skutkiem tego, że pozwalamy mu na oglądanie przemocy w telewizji. Rodzice muszą mieć wyraźną świadomość szkód, jakie mogą powstać w wyniku zezwalania dzieciom na oglądanie drastycznych lub przerażających scen, programów i filmów. [...] ojcowie wywodzący się z klasy średniej spędzają ze swymi dziećmi w wieku przedszkolnym przeciętnie 37 sekund dziennie - to mniej niż pięć minut tygodniowo! Dla porównania, wyniki badań pokazują, że dzieci spędzają przed telewizorem 54 godziny na tydzień!”


Ze strony 204: „Od najwcześniejszych lat życia dziecka próbuj - w każdy możliwy sposób - dać dziecku do zrozumienia, że wszystkie części jego ciała są dobre, wspaniałe i dane przez Boga. To, jakimi stworzył nas Bóg, jest częścią Jego planu odnośnie do naszego życia. Kiedy dzieci podrosną (powyżej szóstego roku życia), możesz zacząć rozmawiać z nimi o darze, jakim jest seks, i o tym, w jaki sposób mamusia i tatuś starają się o dzidziusia”.


Ze stron 207: „[Rodzice] chcą, żeby dzieci potrafiły kwestionować, sprzeciwiać się im i mówić, co czują, ale kiedy przekraczają niewidzialną, ale bardzo wyraźną granicę i stają się bezczelne, w głowie rodzica zapala się lampka. Cichy głosik mówi: „Nie możesz tak do mnie mówić. Nie wiesz, kim jestem? Jestem twoją matką!”.


Do wspólnego zastanowienia

Przedyskutujcie jedno lub więcej z poniższych pytań, w zależności od ilości czasu, jaki macie do dyspozycji:

1.Które, spośród jedenastu zachowań przedstawionych w tym rozdziale, najbardziej pasują do sytuacji w twoim domu? Jak sobie radziłeś do tej pory? Jakie wskazówki najbardziej ci się przydadzą?

2.Co ma na myśli doktor Leman pisząc o patrzeniu oczyma dziecka?

3.Doktor Leman pisze, że jednym z najlepszych sposobów na to, by pomóc dziecku w walce z jego lękami,

jest mówienie o swych własnych lękach. Czy zgadzasz się z tym? Opowiedz o swych lękach z dzieciństwa. Jak reagowali na nie twoi rodzice? Co najbardziej pomogło ci przezwyciężyć te lęki?

4.Dlaczego rodzeństwo kłóci się ze sobą? Ustosunkuj się do niektórych propozycji doktora Lemana, dotyczących zapobiegania takim kłótniom.

5.Dlaczego dziecku «opłaca się» zapominać?

6.Przedyskutuj wyjątkowość relacji matka-syn oraz relacji ojciec-córka. Jaka powinna być w tych relacjach postawa rodziców?

7.Jak rozwiązujesz problem skarżenia w twoim domu? Czy twoja metoda jest skuteczna? Opowiedz o niej.

8.Czy masz jeszcze inne spostrzeżenia po przeczytaniu tego rozdziału? Jakie nowe pytania postawiłeś sobie po lekturze tego tekstu? Czy chciałbyś zastanowić się nad nimi? Wyjaśnij to.



Rozdział 11

Codzienna walka


Zagadnienia do omówienia

  1. Wybierz fragment rozdziału, który miał na ciebie szczególny wpływ. Opowiedz innym członkom grupy, dlaczego dana kwestia «brzmi znajomo».

  1. Jakie wydarzenie lub przeżycie przychodzi ci na myśl w związku z następującymi tematami poruszonymi w rozdziale: (1) Radzenie sobie z codziennymi bitwa mi, (2) Nauczenie się strategii wspólnego z dziećmi rozstrzygania konfliktów! Przedyskutujcie to.


Praca z tekstem

Jak zareagujesz na poniższe cytaty? W każdym przypadku powiedz, w jakim stopniu odnoszą się one - lub mogłyby się odnosić - do sytuacji w twojej rodzinie. Jeśli to możliwe, podaj przykład z własnego doświadczenia odnoszący się do poruszanej kwestii.


Ze strony 222: „[...] statystyka pokazuje, że z roku na rok coraz więcej dzieci pada ofiarą gwałtów, przemocy, porwań, a nawet zabójstw. Taka jest rzeczywistość i powinieneś znaleźć czas, żeby pomóc dzieciom to zrozumieć. Staraj się ich nie przestraszyć, ale uświadomić je”.


Ze strony 230: „Aby rodzice dobrze wypełniali swą misję, muszą zdać sobie sprawę z tego, że dzieci chcą się identyfikować z jakąś grupą społeczną. Dzieci identyfikują się albo ze swoją rodziną, albo z grupą rówieśników, czyli z innymi dziećmi - z sąsiedztwa lub ze szkoły. Możecie być tego pewni.”.


Ze strony 219: „Jeśli się nad tym zastanowimy, to wcale nie tak trudno jest pojąć, dlaczego dziecko wpada na pomysł kontrolowania dorosłych. My naprawdę zachowujemy się trochę głupio i mówimy głupie rzeczy, kiedy dziecko załatwi się do nocnika. Pochwalić dziecko owszem można, ale mówienie: „Och, popatrzcie na to!” albo „Zobaczcie, jaki śliczny prezent dostała mamusia od Festusa” jest przesadną reakcją na - bądź co bądź - podstawową czynność fizjologiczną”.


Do wspólnego zastanowienia

Przedyskutujcie jedno lub więcej z poniższych pytań, w zależności od ilości czasu, jaki macie do dyspozycji:

1.Jak wygląda w waszym domu wieczorny rytuał kładzenia dziecka (dzieci) spać? Czy zapobiega on bitwom łóżkowym?

2.Czy przy waszym stole zdałaby egzamin «gra w pensa»? Jeśli ktoś spróbował - proszę o wrażenia!

3.Doktor Leman pisze: „Nie możesz zmuszać innej osoby do zrobienia czegoś”. Jeśli to prawda, to jaka jest inna możliwość niż przymus - według dyscypliny praktycznej? Przypomnij sobie na przykład poranne budzenie Buforda do szkoły.

4.Wymień sugestie dotyczące radzenia sobie z problemami związanymi z zadaniami domowymi. Zastanów się, czy zastosowanie ich mogłoby być skuteczne w twoim domu.

5.Doktor Leman proponuje, aby pomóc dziecku poczuć, iż «należy» do rodziny. Ustosunkuj się do tej propozycji. Które z podanych sposobów zastosujesz? Dlaczego?

6.Czy telewizor jest w waszym domu «potworem»? Jeśli tak, oceń zaproponowane środki zaradcze. Czy masz jakieś inne pomysły?

7.Opowiedz o swym najgorszym i najlepszym doświadczeniu związanym z podróżą twej obecnej rodziny albo rodziny, z której pochodzisz. Co najlepiej przeciwdziała koszmarom podróży?

8.Czy masz jeszcze inne spostrzeżenia po przeczytaniu tego rozdziału? Jakie nowe pytania postawiłeś sobie po lekturze tego tekstu? Czy chciałbyś zastanowić się nad nimi? Wyjaśnij to.



Rozdział 12

Sposób na sukces


Zagadnienia do omówienia

  1. Wybierz fragment rozdziału, który miał na ciebie szczególny wpływ. Opowiedz innym członkom grupy, dlaczego dana kwestia «brzmi znajomo».

  1. Jakie wydarzenie lub przeżycie przychodzi ci na myśl w związku z poruszonym w tym rozdziale tematem: Strategie wychowawcze w stosowaniu dyscypliny praktycznej! Przedyskutujcie to.


Praca z tekstem

Jak zareagujesz na poniższe cytaty? W każdym przypadku powiedz, w jakim stopniu odnoszą się one - lub mogłyby się odnosić - do sytuacji w twojej rodzinie. Jeśli to możliwe, podaj przykład z własnego doświadczenia odnoszący się do poruszanej kwestii.


Ze strony 243: „Jeśli zaczniesz pielęgnować w sobie umiejętność aktywnego słuchania, to coraz rzadziej będziesz musiał dziecko pouczać i sam udzielać właściwych odpowiedzi. Oprzesz się pokusie szybkiego rozwiązywania problemów dziecka. I coraz większy nacisk będziesz kładł na empatię - na dawanie dziecku do zrozumienia, że wiesz, jak się czuje, i że jego uczucia cię obchodzą”.


Ze strony 247: „Nigdy nie przyjmuj usprawiedliwień. Kiedy zaczynasz akceptować dziecięce wymówki, tak naprawdę zachęcasz je, żeby wskazywało palcem na wszystkich, tylko nie na siebie. Zachęcasz je, żeby zawsze szukało winnego poza sobą i unikało odpowiedzialności”.


Ze strony 251: „Pamiętaj, że wyniki nie zawsze widać od razu. [...]. Nie poddawaj się, jeżeli twoje dziecko nie zawsze reaguje na metody dyscypliny praktycznej. Jeśli postanowisz dyscyplinować jakoś swoje dziecko, możesz posłużyć się metodą opartą na Piśmie Świętym (Ef 6, 4); na dłuższą metę metoda ta się opłaci”.


Do wspólnego zastanowienia

Przedyskutujcie jedno lub więcej z poniższych pytań, w zależności od ilości czasu, jaki macie do dyspozycji:

1.Kiedy ktoś ma problem, należy go wysłuchać i zareagować na jego uczucia. Czy nie masz z tym kłopotów? Czy możesz podać jakiś przykład?

2.Dlaczego istotne jest rozróżnienie pomiędzy złoszczeniem się na dziecko a złoszczeniem się na to, co ono robi? Jakie znaczenie ma to, czy wypowiedź jest w pierwszej czy w drugiej osobie?

3.Jakie są istotne różnice między pochwałą a zachętą? Dlaczego pochwała może działać zniechęcająco!

4.Łatwo czy trudno przychodzi ci powiedzenie dziecku (dzieciom): „Kocham cię”? A współmałżonkowi? A sobie?

5.Doktor Leman pisze, że dyscyplina praktyczna działa w obie strony. Co to znaczy? Jaką rolę odgrywa tu miłość?

6.Prześledź wskazówki dotyczące zastosowania «przymusowej przerwy». Jakie, twoim zdaniem, ma ona zalety, a jakie wady?

7.Czy masz jeszcze inne spostrzeżenia po przeczytaniu tego rozdziału? Jakie nowe pytania postawiłeś sobie po lekturze tego tekstu? Czy chciałbyś zastanowić się nad nimi? Wyjaśnij to.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Leman Kelvin Jak wychować dziecko i nie oszaleć
Leman Kelvin Jak wychować dziecko i nie oszaleć
Leman Kelvin Wychować dziecko i nie oszaleć
Kelvin Leman Wychowac dziecko i nie oszalec
Leman Kelvin Wychowac dziecko i nie oszalec[1]
Rodzice Jak wychować dziecko mądre, radosne, otwarte
Jak wychowywać dziecko
rodzice Jak wychować dziecko mądre, radosne, otwarte
Jak wychowac dziecko zdrowe emocjonalnie i osobowosciowo

Trudne tematy dla mamy i taty czyli jak wychować dziecko na człowieka ebook
JAK POMÓC DZIECKU NIE PIĆ ALKOHOLU
jak wychowac szczesliwe dziecko, Teoria dla nauczycieli, Dla rodziców
Jak wychowywać małe dziecko, Wychowanie przedszkolne
Wychowywanie dziecka autystycznego nie jest sprawą prostą ani łatwą
jak umożliwic dziecku z niepelnosprawnoscia ruchowa udzial w lekcjach wychowania fizycznego 2
Jak rozmawiać z dzieckiem o seksie, wychowanie

więcej podobnych podstron