Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 07 Księżniczka imprezuje

background image

MEG CABOT

KSIĘŻNICZKA IMPREZUJE

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 7

Tytuł oryginału

THE PRINCESS DIARIES, VOLUME VII, PARTY PRINCESS

background image

Mojej siostrzenicy Riley Sueham Cabot,

kolejnej księżniczce, która uczy się rządzić

background image

Nieuprzejmość i złość tych, którzy ją otaczali, nie mogła zrobić z niej osoby

nieuprzejmej i zlej. Księżniczka musi być uprzejma, powiedziała sobie.

Frances Hodgson Burnett Mała księżniczka

Przekład Wacława Komarnicka

background image

Papeteria Jej Wysokości

Księżniczki Amelii Mignonette

Grimaldi Thermopolis Renaldo

Szanowny Panie Doktorze Carlu Jung!

Zdaje sobie sprawę, że nigdy Pan nie przeczyta tego listu, przede wszystkim

dlatego, ze już pan nie żyje.

Ale i tak czuje się zmuszona napisać do pana, bo kilka miesięcy temu, w czasie

szczególnie trudnego okresu mojego życia, pewna pielęgniarka poinformowała mnie,

że powinnam się starać pełniej wyrażać moje uczucia.

Wiem, że pisanie listu do osoby zmarłej to niezupełnie to, o co chodzi, ale w

obecnej sytuacji mam obok siebie bardzo mało ludzi, z którymi mogłabym

porozmawiać o moich problemach. Głównie dlatego, że to właśnie ci ludzie są

przyczyną moich problemów.

Prawdę mówiąc, doktorze Jung, od lat piętnastu i trzech kwartałów usiłuje

osiągnąć samorealizację. Pamięta pan samorealizację, prawda? To znaczy powinien

pan - w końcu to pan ją wymyślił.

Chodzi o to, że za każdym razem, kiedy wydaje mi się, że jestem o krok od

samorealizacji, wydarza się coś takiego, co mi to wszystko psuje. Jak ten cały numer z

książęcym pochodzeniem. No bo dokładnie wtedy, kiedy uważałam, że już większym

dziwadłem być nie mogę - pach! - okazuje się, że jestem jeszcze i księżniczką.

Zdaję sobie sprawę, że wielu ludziom wcale się nie będzie wydawało, że to

jakiś problem. Ale bardzo chętnie zobaczyłabym, jak oni by zareagowali, gdyby każdą

wolną chwilę ich życia zajmowały lekcje dworskiej etykiety udzielane im przez ich

babkę o wytatuowanych powiekach, gdyby napastowali ich paparazzi albo gdyby

musieli uczestniczyć w nudnych oficjalnych imprezach państwowych w towarzystwie

ludzi, którzy nigdy w życiu nie słyszeli o serialu The OC i nie mają pojęcia, co się

ostatnio dzieje w związku. Setha i Summer, którzy wiecznie się rozstają, a potem się

godzą,.

Ale książęce pochodzenie to nie jedyna sprawa, która staje mi na drodze,

kiedy usiłuje osiągnąć samorealizacje. Jestem na przykład jedyna, pozostająca, przy

zdrowych zmysłach opiekunka, mojego małego brata - który ewidentnie ma pewne

background image

problemy rozwojowe, bo w wieku dziesięciu miesięcy nadal nie potrafi chodzić, nie

przytrzymując się czyichś (zazwyczaj moich) dłoni (chociaż wykazuje niezwykły dla

swojego wieku rozwój umiejętności werbalnych, ponieważ zna dwa słowa: „sa”, czyli

samochód, i „Ok”, czyli kotek - których używa wymiennie na określenie wszelkich

przedmiotów, nie tylko samochodów i kotów).

Ale to jeszcze nie wszystko. Dochodzi do tego fakt, że zostałam wybrana na

przewodnicząca, samorządu w swojej szkole... ale i tak ciągle jestem tam jedna, z

najmniej popularnych osób...

Albo to że wreszcie odkryłam, że mam prawdziwy talent (pisanie - w razie

gdyby Pan się nie zdążył zorientować z tego listu), ale nigdy nie będę mogła się

poświecić karierze pisarskiej, bo będę zbyt zajęta rządzeniem małym europejskim

księstwem. Nie żebym, jak mówi moja nauczycielka angielskiego, pani Martinez, która

twierdzi, że w wypracowaniach stale nadużywam przymiotników - kiedykolwiek miała

się doczekać publikacji, ani nawet chociaż zdobyć pracę jako asystentka scenarzysty

na planie jakiegoś serialu komediowego.

Na koniec dodam, że zdobyłam miłość mężczyzny swoich marzeń, po to tylko,

żeby teraz patrzeć, jak go pochłania bez reszty dystopia w filmach science fiction...

Prawie nigdy go już nie widuję.

Rozumie pan, do czego zmierzam? Za każdym razem, kiedy wydaje mi się, że

samorealizację mam w zasięgu ręki, okrutnym gestem wyrywa mi ją przeznaczenie.

Albo moja babka.

Ja się wcale nie skarżę, ja tylko mówię, że... No cóż, ile konkretnie musi znieść

człowiek, zanim może się uznać za kogoś, kto osiągnął samorealizację?

Bo ja totalnie uważam, że już chyba więcej nie dam rady znieść. Czy ma pan

jakieś wskazówki, które pomogłyby mi osiągnąć transcendencje przed ukończeniem

szesnastego roku życia? Bo bardzo by mi się przydały. Dziękuję.

Pańska przyjaciółka

Mia Thermopolis

PS Ach, tak. Zapomniałam. Pan nie żyje. Przepraszam. Z tymi wskazówkami to

już nieważne. Poszukam sobie w bibliotece.

Wtorek, 2 marca, po szkole, sala RZ

CODWUTYGODNIOWE POSIEDZENIE

CZŁONKÓW SAMORZĄDU SZKOLNEGO LiAE

background image

Obecni:

Mia Thermopolis, przewodnicząca

Lilly Moscovitz, wiceprzewodnicząca

Ling Su Wong, skarbniczka

Pani Hill, doradca samorządu z ramienia Rady Pedagogicznej

Lars van der Hooten, osobisty ochroniarz JKW M. Thermopolis

Nieobecni:

Tina Hakim Baba, sekretarz, wskutek konieczności nagłej przymiarki

nowego aparatu ortodontycznego, ponieważ stary został spuszczony w

toalecie przez jej młodszego brata.

(Co w sumie tłumaczy, czemu to ja piszę protokół. Ling Su nie może, bo ma

artystyczny charakter pisma, który bardzo przypomina lekarski charakter pisma, co

znaczy, że ludzkie oko nie jest go w stanie odczytać. A Lilly twierdzi, że ma zespół

urazowy nadgarstka po przepisaniu na komputerze opowiadania, które wysłała na

doroczny konkurs krótkich form literackich magazynu „Sixteen”.

Czy może powinnam raczej powiedzieć, pięciu opowiadań, które wysłała na

doroczny konkurs krótkich form literackich magazynu „Sixteen”.

Nie wiem, skąd ona wzięła czas na napisanie pięciu opowiadań. Ja ledwie

znalazłam czas, żeby napisać jedno.

Ale i tak uważam, że moje opowiadanie Nigdy więcej kukurydzy! jest całkiem

niezłe. Zawiera wszystko, co powinno się znaleźć w opowiadaniu: Miłość.

Wzniosłość. Samobójstwo. Kukurydzę.

(Czego więcej można by żądać?)

Wniosek o zatwierdzenie protokołu posiedzenia z dnia

15 lutego: zatwierdzony.

Sprawozdanie przewodniczącej: Mój wniosek o to, żeby szkoła pozostawała w czasie

weekendów otwarta i dostępna dla licznych kółek zainteresowań napotkał

zdecydowany opór ze strony szkolnej dyrekcji. Postawiono następujące

zastrzeżenia: koszt wynagrodzenia za nadgodziny dla bibliotekarki oraz koszt

wynagrodzenia za nadgodziny dla strażnika ochrony przy wejściu do szkoły,

który miałby sprawdzać, czy wchodzący do LiAE są faktycznie jej uczniami, a

background image

nie jakimiś bezdomnymi z ulicy.

Replika wiceprzewodniczącej: Sala gimnastyczna jest otwarta w weekendy na

potrzeby treningów sportowych. Strażnik ochrony na pewno mógłby

sprawdzać legitymacje uczniów sportowców tak samo jak uczniów, którzy

naprawdę przejmują się swoimi stopniami. Poza tym nie macie wrażenia, że

nawet średnio inteligentny strażnik ochrony będzie umiał odróżnić bezdom-

nych z ulicy od uczniów LiAE?

Replika przewodniczącej na replikę wiceprzewodniczącej: Wiem. Wspomniałam o

tym. Dyrektor Gupta przypomniała mi w odpowiedzi, że budżet treningów

sportowych został zatwierdzony już jakiś czas temu, a na bibliotekę w

weekendy budżetu nie ma. I że strażników ochrony zatrudnia się przede

wszystkim ze względu na posturę, a nie inteligencję.

Replika wiceprzewodniczącej na replikę przewodniczącej: No cóż, może w takim

razie należy przypomnieć dyrektor Gupcie, że znakomita większość uczniów

Liceum imienia Alberta Einsteina nie uprawia sportów, natomiast potrzebuje

tych dodatkowych godzin w bibliotece, i że budżet trzeba zweryfikować. I że

postura to nie wszystko. Replika przewodniczącej na replikę

wiceprzewodniczącej na wcześniejszą replikę przewodniczącej: Boże, Lilly,

zrobiłam to. Powiedziała, że się jeszcze zastanowi.

(Dlaczego Lilly musi być taka wojownicza na tych naszych posiedzeniach?

Przez to wychodzę w oczach pani Hill na osobę pozbawioną jakiegokolwiek

autorytetu).

Naprawdę myślałam, że Lilly już się pogodziła z tym, że nie zamierzam

rezygnować z pełnionej funkcji po to, żeby to ona mogła zostać przewodniczącą. To

było przecież całe miesiące temu i miałam wrażenie, że mi przebaczyła, kiedy na-

mówiłam tatę, żeby wystąpił w jej programie telewizyjnym, żeby mogła

przeprowadzić z nim wywiad na temat europejskiej polityki imigracyjnej.

I dobra, fakt, nie udało jej się w ten sposób uzyskać skoku wskaźnika

oglądalności, jak tego oczekiwała.

Ale Lilly mówi prosto z mostu; że to nadal jeden z najpopularniejszych

programów manhattańskiej kablówki ogólnego dostępu - zaraz po tym programie z

udziałem Anioła Piekieł, który demonstruje, jak gotować jedzenie na rurze

wydechowej - nawet jeśli ci producenci, którzy kupili prawa do jej programu, jeszcze

nie zdołali sprzedać go żadnej większej stacji.

background image

Sprawozdanie wiceprzewodniczącej: Pojemniki do segregowania odpadów już

przyjechały i zostały umieszczone obok wszystkich zwykłych koszy na śmieci

na terenie szkoły. Są to specjalistyczne pojemniki podzielone na trzy

segmenty: papier, butelki i puszki, z wbudowanym mechanizmem

zgniatającym w części na puszki. Wykorzystanie przez uczniów częste.

Powstał jednak pewien mały problem z naklejkami.

Replika przewodniczącej: Jakimi naklejkami?

Replika wiceprzewodniczącej na replikę przewodniczącej: Tymi na klapy

pojemników, z napisem: „Papier, puszki i baletki”.

R. przewodniczącej na r. wiceprzewodniczącej: One mają napis: „Papier, puszki i

butelki”, nie „baletki”.

Wiceprzewodnicząca: No właśnie nie. Rozumiesz?

Przewodnicząca: Okay. Kto zatwierdzał napis na naklejkach?

Wiceprzewodnicząca: To chyba nasza sekretarz. Która jest dzisiaj nieobecna.

Skarbniczka: Ale to nie wina Tiny, ona przeżywa teraz straszny stres z tymi ocenami

na półokres.

Przewodnicząca: Musimy zamówić nowe naklejki. Napis „Papier, puszki i baletki”

jest nie do przyjęcia.

Skarbniczka: Nie mamy pieniędzy na zamówienie nowych naklejek.

Przewodnicząca: Skontaktuj się z firmą, u której zamówione były naklejki, i

poinformuj ich, że zaszła pomyłka, którą trzeba natychmiast skorygować, i że

ponieważ to była pomyłka z ich strony, nie powinni żądać za to zapłaty.

Wiceprzewodnicząca: Przepraszam, Mia, ale ty piszesz protokół tego posiedzenia w

swoim pamiętniku?

Przewodnicząca: Tak. Co z tego?

Wiceprzewodnicząca: A nie masz takiej specjalnej księgi protokołów posiedzeń

samorządu szkolnego?

Przewodnicząca: Mam. Ale w pewnym sensie ją posiałam. Nie martw się. Przepiszę

protokół na komputerze po powrocie do domu. Wszyscy dostaną jutro

wydruki.

Wiceprzewodnicząca: zgubiłaś księgę protokołów posiedzeń samorządu szkolnego?

Przewodnicząca: No cóż, niezupełnie. To znaczy mniej więcej wiem, gdzie ona leży.

Tyle że w tej chwili nie mam do niej dostępu.

background image

Wiceprzewodnicząca: Więc gdzie ona leży?

Przewodnicząca: Zostawiłam ją w pokoju twojego brata w akademiku.

Wiceprzewodnicząca: A coś ty robiła z księgą protokołów posiedzeń samorządu

szkolnego w pokoju mojego brata w akademiku?

Przewodnicząca: Po prostu byłam u niego w odwiedzinach, okay?

Wiceprzewodnicząca: To wszystko, co tam robiłaś? Poszłaś w odwiedziny?

Przewodnicząca: Tak. Pani skarbniczko, czekamy teraz na pani raport.

(Nie no, dajcie spokój. O co chodzi z tym „To wszystko?” Przecież wyraźnie

widać, że chodziło jej o seks. I to jeszcze przy pani Hill! Jakby Lilly nie wiedziała

bardzo dobrze, na czym stoimy z Michaelem w tej kwestii!

A może ona się denerwuje tym, że Nigdy więcej kukurydzy! jest lepsze niż jej

wszystkie opowiadania? Nie, to niemożliwe. Nigdy więcej kukurydzy! opowiada o

wrażliwym, młodym samotniku, który wpada w taką rozpacz z powodu alienacji,

jakiej doświadcza w pewnej ekskluzywnej szkole średniej na Upper East Side, do

której go posłali rodzice, oraz tym, że w szkolnej stołówce upierają się, żeby dodawać

kukurydzy do chili, ignorując jego częste prośby, żeby tego nie robiono, że w końcu

skacze pod pociąg metra.

Ale czy to rzeczywiście lepsza fabuła niż w tych opowiadaniach Lilly, gdzie

młodzi ludzie obojga płci zaczynają się zapoznawać z własną seksualnością? Sama

nie wiem.

Wiem jednak, że pismo „Sixteen” raczej nie publikuje opowiadań z

niedwuznacznymi scenami. Owszem, drukują artykuły o kontroli urodzin i historie

dziewczyn, które złapały jakąś chorobę przenoszoną drogą płciową albo zaszły w

niechcianą ciążę, albo zostały sprzedane jako białe niewolnice czy coś.

Ale nigdy nie nagradzają takich historii w tych swoich konkursach na

opowiadanie.

Ale kiedy wspomniałam o tym Lilly, ona stwierdziła, że pewnie zrobią

wyjątek, jeśli opowiadanie okaże się szczególnie dobre, a jej opowiadania takie są -

przynajmniej według niej samej.

Mam tylko nadzieję, że oczekiwania Lilly nie są za bardzo nierealistyczne.

Bo, okay, pierwszą zasadą pisarską jest pisać o czymś, co się samemu zna z

doświadczenia, i owszem, nigdy nie byłam chłopakiem, nie nienawidziłam kukurydzy

i nie czułam się na tyle wyalienowana, żeby się rzucać pod pociąg metra.

Ale Lilly nigdy nie uprawiała seksu, a jej wszystkie pięć opowiadań mówi o

background image

seksie. W jednym z nich bohaterka uprawia seks z nauczycielem. Normalnie widać,

że ten kawałek nie został napisany z własnego doświadczenia. Bo poza trenerem

Wheatonem, który jest zaręczony z mademoiselle Klein i nawet by nie spojrzał na

żadną uczennicę, nie ma w tej szkole ani jednego nauczyciela płci męskiej, na którym

dałoby się choć na chwilę oko zawiesić.

(No cóż, myślą tak wszyscy poza moją mamą, ewidentnie, skoro najwyraźniej

uznała, że pan G. jest rzekomo tak seksowny - och! - że nie zdołała mu się oprzeć).

Raport skarbniczki: Nie mamy już żadnych pieniędzy.

(Zaraz. Co Ling Su powiedziała przed chwilą???????)

Wtorek, 2 marca, hotel Plaza,

lekcja etykiety

No cóż, no to już po wszystkim. Samorząd uczniowski Liceum imienia

Alberta Einsteina zbankrutował.

Jesteśmy spłukani.

Bez grosza.

Splajtowaliśmy.

Jesteśmy pierwszym samorządem w historii Liceum imienia Alberta Einsteina,

który wydał cały swój budżet w ciągu siedmiu miesięcy, kiedy zostały do przeżycia

jeszcze trzy.

Pierwszym samorządem w historii, któremu nie wystarczy pieniędzy na

wynajęcie Sali imienia Alice Tully w Lincoln Center na uroczystość rozdania matur

ostatniej klasie.

I najwyraźniej to moja wina, bo wyznaczyłam artystkę na skarbniczkę.

- Mówiłam ci, że nie umiem liczyć pieniędzy! - powtarzała raz za razem Ling

Su. - Mówiłam ci, że nie nadaję się na skarbniczkę! Mówiłam ci, żebyś mianowała

Borisa skarbnikiem! Ale ty się upierałaś przy tej swojej Władzy w Ręce Dziewczyn.

No cóż, tak się składa, że ta dziewczyna jest przy okazji artystką. A artyści nijak się

nie rozumieją na zestawieniach bilansowych i wpływach ze składek! My mamy na

głowie ważniejsze rzeczy. Na przykład sprawiać, żeby sztuka stymulowała umysły i

zmysły.

- Wiedziałam, że trzeba było wyznaczyć Shameekę na skarbniczkę - jęknęła

Lilly. Kilka razy. Chociaż przypomniałam jej, też kilkakrotnie, że tata Shameeki

zapowiedział jej, że wolno jej w jednym semestrze brać udział tylko w jednym

background image

zajęciu pozalekcyjnym, a ona już zdecydowała się wybrać cheerleading zamiast

udziału w samorządzie studenckim - decyzja, która z pewnością będzie ją dręczyć po

nocach, kiedy będzie się starała zostać pierwszą kobietą afroamerykańskiego

pochodzenia mianowaną do Sądu Najwyższego.

W gruncie rzeczy to nie jest wina Ling Su. To ja jestem przewodniczącą.

Jeżeli czegoś się w ogóle nauczyłam w tym całym książęcym interesie, to tego, że

władzy towarzyszy odpowiedzialność: można ją delegować, ile się chce, ale koniec

końców TO TY zapłacisz cenę, jeśli coś pójdzie nie tak.

Powinnam była uważać. Powinnam była trzymać rękę na pulsie.

Powinnam była położyć szlaban na te hiperdrogie pojemniki do segregowania

odpadów. Powinnam była kazać im kupić zwykłe, niebieskie. To był mój pomysł,

żeby wybrać te z wbudowanym zgniataczem.

O czym ja myślałam??? Dlaczego nikt nie spróbował mnie powstrzymać?

O mój Boże, ja już wiem, co to jest.

To moja własna, prywatna Zatoka Świń.

Poważnie. Na historii dowiedzieliśmy się wszystkiego o Zatoce Świń - pewna

grupa strategów wojskowych jeszcze w latach sześćdziesiątych wymyśliła sobie taki

plan, żeby zrobić inwazję na Kubę i obalić Castro, i namówiła prezydenta

Kennedy'ego, żeby się na to zgodził. Tyle że po dotarciu na Kubę przekonali się, że

wróg ma znaczną przewagę, a w dodatku nikt nie sprawdził, czy góry, w których

żołnierze mieli się bezpiecznie schronić, są istotnie po tej stronie wyspy (były po

przeciwnej).

Wielu historyków i socjologów przypisywało winę za Zatokę Świń

wystąpieniu zjawiska zwanego syndromem grupowego ogłupienia, które zachodzi

wtedy, kiedy pragnienie uzyskania jednomyślności przez wszystkich członków grupy

doprowadza do tego, że nikomu z nich nie chce się porządnie sprawdzić faktów - jak

wtedy, kiedy NASA przed startem promu kosmicznego Columbia nie chciała słuchać

inżynierów, którzy ostrzegali przed niebezpieczeństwem. Ale NASA udało się

sztywno trzymać wyznaczonej wcześniej daty startu.

I to jest najwyraźniej dokładnie to, co zaszło w przypadku naszych

pojemników na odpady.

Panią Hill - jak się nad tym zastanowić - powinno się nazwać wyzwalaczem

syndromu grupowego ogłupienia... No bo nie można powiedzieć, by wychodziła ze

skóry, żeby nas spróbować powstrzymać. To samo dotyczy Larsa, skoro już o tym

background image

mowa. Od czasu, kiedy kupił sobie swojego nowego sidekicka, w ogóle przestał

uważać na lekcjach, a teraz nie chce pomóc w sensownym rozwiązaniu tego

problemu, na przykład udzielając nam pożyczki w wysokości pięciu tysięcy dolarów,

których nam brakuje.

Moim zdaniem to jest zwykły wykręt, skoro będąc naszym doradcą, pani Hill

jest przynajmniej częściowo odpowiedzialna za to fiasko. Owszem, zgoda, ja jestem

przewodniczącą i w ostatecznym rozliczeniu odpowiedzialność spada na mnie.

Ale przecież nie bez powodu mamy doradcę. Ja mam tylko piętnaście lat i

dziesięć miesięcy. Nie powinnam musieć sama się borykać z całym tym ciężarem.

Pani Hill powinna chyba przejąć chociaż trochę tej odpowiedzialności. Gdzie ona

była, kiedy cały roczny budżet przepuszczałyśmy na najdroższe pojemniki do

segregowania odpadów z wbudowanym zgniataczem?

Powiem wam gdzie - podsycała swoje uzależnienie od swetrów haftowanych

we wzór amerykańskiej flagi poprzez oglądanie Home Shopping Network w pokoju

nauczycielskim i w ogóle nie zwracała na nas uwagi!

Och, świetnie. Grandmčre właśnie się na mnie rozdarła.

- Amelio, czy ty w ogóle uważasz na to, co mówię, czy po prostu mówię do

ściany?

- Oczywiście, że uważam, Grandmčre.

A tak naprawdę to muszę zacząć uważać na lekcjach ekonomii. Może wtedy

nauczę się trochę mocniej trzymać w garści swój portfel.

- Ach tak - powiedziała Grandmčre. - No to co ja mówiłam?

- Och. Zapomniałam.

- John Paul Reynolds - Abernathy Czwarty. Słyszałaś o nim kiedykolwiek?

O Boże. Znów to samo. Ostatni świr Grandmčre? Kupuje sobie posiadłość

nadmorską.

Tylko że, oczywiście, Grandmčre nie wystarczyłoby, że jest właścicielką

zwyczajnej nadmorskiej posiadłości. A więc kupuje sobie wyspę.

Tak właśnie. Swoją własną wyspę.

A ściśle mówiąc, wyspę Genowia.

Prawdziwa Genowia nie jest wyspą, ale ta, którą kupuje Grandmčre, jest. Leży

u wybrzeży Dubaju, gdzie pewna firma budowlana skonstruowała grupę wysp, które

razem tworzą kształt widoczny aż z pokładu promu kosmicznego. Na przykład kiedyś

zrobili grupę wysp w kształcie palmy i nazwali je Palma.

background image

A teraz robią taką grupę pod nazwą Świat. Są tam wyspy w kształcie Francji i

południowej Afryki, i Indii, i nawet New Jersey, a oglądane z góry wyglądają

zupełnie jak mapa świata, o tak:

background image
background image

Oczywiście, wyspy nie są zbudowane w odpowiedniej skali. Bo wtedy wyspa

Genowia byłaby rozmiaru mojej łazienki. A Indie byłyby rozmiaru Pensylwanii.

Wszystkie wyspy mają w sumie mniej więcej ten sam rozmiar - dość duże, żeby

umieścić na nich potężną posiadłość z domkami dla gości i basenem - żeby ludzie

tacy jak Grandmčre mogli sobie kupić wyspę w kształcie kraju, jaki sobie wybiorą, i

mieszkać potem na niej, zupełnie jak Tom Hanks w filmie Poza światem.

Tyle że on nie zrobił tego z wyboru.

Poza tym na jego wyspie nie było willi o powierzchni czterech i pół tysiąca

metrów kwadratowych, z supernowoczesnym systemem ochrony, klimatyzacją i

basenem, w którym jest wodospad, jak to będzie u Grandmčre.

Ale Grandmčre ma ze swoją wyspą pewien problem: nie jest jedyną osobą

startującą do przetargu.

- John Paul Reynolds - Abernathy Czwarty - powtarza teraz bardzo naglącym

głosem. - Nie mów mi, że go nie znasz. Chodzisz z nim do szkoły!

- Jakiś facet, z którym chodzę do szkoły, startuje do przetargu na sztuczną

wyspę Genowię? - Wydawało się to trochę niewiarygodne. Ja wiem, że mam

najmniejszą tygodniówkę w całym LiAE, bo tata się martwi, że mogłabym

przemorfować w kogoś takiego jak Lana Weinberger, która wszystkie swoje

pieniądze przepuszcza na przekupywanie bramkarzy, żeby ją wpuszczali do klubów,

do których nie mogłaby wejść legalnie z racji zbyt młodego wieku (tłumaczy to

całkiem logicznie, pytając, że skoro Lindsay Lohan to robi, to czemu ona ma nie

móc?). Poza tym Lana ma też własną kartę American Express, którą płaci za

wszystko - od latte w Delikatesach Ho, po stringi w Agent Provocateur - a jej tata po

prostu co miesiąc spłaca kartę. Lana to taka szczęściara.

Ale nieważne. Bo czy ktoś dostaje takie kieszonkowe, że może sobie kupić

wyspę?

- Nie ten chłopak, który chodzi z tobą do szkoły. Jego ojciec. - Grandmčre

zmrużyła powieki, co zawsze jest złym znakiem. - John Paul Reynolds - Abernathy

Trzeci bierze udział w przetargu przeciwko mnie. Jego syn chodzi z tobą do szkoły.

Jest o klasę wyżej od ciebie. Na pewno go znasz. Podobno ma ambicje teatralne,

podobnie jak jego ojciec, który jest kopcącym cygara, ordynarnym producentem.

- Przepraszam, Grandmčre. Nie znam żadnego Johna Paula Reynoldsa -

Abernathy'ego Czwartego. I w sumie mam nieco poważniejsze zmartwienia niż to,

czy ci się uda kupić tę wyspę, czy nie - poinformowałam ją. - Prawdę mówiąc, jestem

background image

spłukana.

Grandmčre się rozjaśniła. Ona uwielbia rozmawiać o pieniądzach. Bo to

często prowadzi do rozmawiania o zakupach, które są jej ulubionym hobby poza

piciem sidecarów i paleniem. Grandmčre jest najszczęśliwsza, kiedy może robić

wszystkie te trzy rzeczy naraz. Na jej nieszczęście, przy obowiązujących w Nowym

Jorku przepisach dotyczących palenia (określanych przez nią jako faszystowski dryl)

jedyne miejsce, gdzie może pić, palić i jednocześnie robić zakupy, to jej własny dom.

Tyle że wtedy pozostają zakupy przez Internet.

- Czy chcesz coś sobie kupić, Amelio? Coś nieco bardziej modnego niż te

okropne wojskowe buciory, w których nadal chodzisz pomimo moich zapewnień, że

nie podkreślają one kształtu twoich kostek? Może takie urocze mokasynki z wężowej

skóry od Ferragamo, jakie ci pokazywałam któregoś dnia?

- Ja nie jestem spłukana osobiście, Grandmčre - powiedziałam. Chociaż w

sumie, to jestem, bo dostając zaledwie dwadzieścia dolarów tygodniówki, z czego

powinnam opłacić wszystkie swoje rozrywkowe potrzeby, całą tygodniówkę tracę w

czasie jednego wyjścia do kina, jeśli zaszaleję, i na tabletki z ginkgo biloba, i na

napój gazowany. Boże broń, żeby mój tata mnie zaproponował kartę American

Express.

Tyle że, sądząc po tej historii z pojemnikami do segregowania śmieci, tata

chyba miał rację, nie dając mi dostępu do nielimitowanego kredytu.

- Chodzi mi o to, że zbankrutował samorząd Liceum imienia Alberta Einsteina

- wyjaśniłam. - Cały budżet wydaliśmy w siedem miesięcy zamiast w dziesięć. Teraz

mamy poważne kłopoty, bo powinniśmy zapłacić za wynajem Sali imienia Alice

Tully na czerwcową ceremonię wręczenia matur. Ale nie możemy, bo nie mamy

żadnych pieniędzy. A to znaczy, że Amber Cheeseman, która w tym roku ma

wygłosić mowę na wręczeniu matur, zabije mnie, i to najprawdopodobniej będzie

długa i bolesna śmierć.

Wiedziałam, że zwierzając się z tego Grandmčre, ponoszę pewne ryzyko. Bo

fakt naszego bankructwa to głęboko skrywana tajemnica. Poważnie. Lilly, Ling Su,

pani Hill, Lars i ja przysięgliśmy na własne życie, że nikomu nie powiemy prawdy o

tym, że szkolny samorząd ma pustą kasę, dopóki absolutnie nie uda się tego uniknąć.

Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuję, to postawienie w stan oskarżenia i śledztwo.

A wszyscy wiemy, że Lana Weinberger podskoczy na pierwszą okazję

pozbawienia mnie funkcji przewodniczącej samorządu. Tata Lany sam bez zmrużenia

background image

oka wyłożyłby pięć kawałków, gdyby uważał, że może tym wspomóc swoją

ukochaną córunię.

Moi krewni? Niekoniecznie.

Ale zawsze zostaje pewna szansa - niewielka - że Grandmčre jakoś się za mną

wstawi. Już to kiedyś zrobiła. A tak na marginesie, z tego co wiem, ona i Alice Tully

mogły być najlepszymi przyjaciółkami za czasów studiów. Może wystarczy, że

Grandmčre wykona jeden telefon i będę miała Salę imienia Alice Tully wynajętą za

darmo!!!!

Tylko że Grandmčre nie wyglądała tak, jakby miała zamiar w najbliższym

czasie wykonywać jakieś telefony w moich sprawach. Zwłaszcza kiedy zaczęła

wydawać te cmokające odgłosy językiem.

- Pewnie wydajesz wszystkie pieniądze na jakieś banialuki i bibeloty -

powiedziała, nawet nie do końca potępiającym tonem.

- Jeśli mówiąc banialuki i bibeloty - odparłam (zastanawiając się, czy te słowa

rzeczywiście istnieją, czy też nagle zaczęła mówić językami i skoro tak, to czy nie

powinnam wezwać jej pokojówki) - masz na myśli dwadzieścia pięć nowoczesnych

pojemników do segregowania odpadów, z osobnymi segmentami na papier, puszki i

butelki oraz z wbudowanym mechanizmem zgniatającym w części na puszki, nie

wspominając już o trzystu kompletach do elektroforezy dla laboratorium

biologicznego, których w żaden sposób nie mogę zwrócić, bo wierz mi, już o to

pytałam, to tak.

Grandmčre zrobiła taką minę, jakbym bardzo ją rozczarowała. Widać było

wyraźnie, że uważa pojemniki do segregowania odpadów za wyrzucanie pieniędzy w

błoto.

A ja nawet nie wspomniałam o całym tym problemie z naklejkami: puszki i

baletki.

- Ile potrzebujesz? - spytała zwodniczo swobodnym tonem.

Zaraz. Czy Grandmčre miała zamiar zrobić coś niesłychanego - i poratować

mnie pożyczką?

Nie. Niemożliwe.

- Niewiele - powiedziałam, myśląc, że to zbyt piękne, żeby było możliwe. -

Tylko pięć tysięcy. - W sumie to pięć tysięcy siedemset dwadzieścia osiem dolarów,

bo tyle Lincoln Center życzy sobie od szkół za wynajęcie Sali imienia Alice Tully,

która może pomieścić tysiąc osób. Ale nie zamierzałam rozpraszać się szczegółami.

background image

Siedemset dwadzieścia osiem dolarów już jakoś zbiorę, jeśli Grandmčre będzie

chciała wybulić pięć tysięcy.

Ale cóż. To było zbyt piękne, żeby się okazało prawdziwe.

- No cóż, a co szkoły robią w takiej sytuacji, kiedy muszą szybko zebrać

pieniądze? - Chciała wiedzieć Grandmčre.

- Nie wiem - powiedziałam. Nie mogłam pozbyć się uczucia porażki. Poza

tym skłamałam (a to dopiero coś nowego...), bo doskonale wiem, co robią szkoły,

które znajdą się w naszej sytuacji i muszą szybko zebrać jakieś pieniądze. Już to

przedyskutowaliśmy, szczegółowo, podczas posiedzenia samorządu, po szokującej

rewelacji Ling Su na temat stanu naszego konta bankowego. Pani Hill nie chciała

udzielić nam pożyczki (wątpię zresztą, żeby miała pięć tysięcy dolarów odłożone w

jakiejś skarpecie. Przysięgam, że nigdy nie widziałam, żeby miała na sobie dwa razy

to samo. A to oznacza bardzo wiele luźnych swetrów Quaker Factory, jak na jedną

nauczycielską pensję), ale ochoczo pokazała nam katalog wysyłkowy świec, który

miała gdzieś pod ręką.

Poważnie. To była cała jej ta wspaniała rada. Żebyśmy sprzedawali świece.

Lilly tylko spojrzała na nią i powiedziała:

- Sugeruje pani, że mamy wspierać nihilistyczną walkę pomiędzy tymi, którzy

lubią mieć, a tymi, którzy lubią mieć jeszcze więcej, w stylu Czekoladowej wojny

Roberta Cormiera, pani Hill? Bo wszyscy ją przeczytaliśmy na angielskim i wiemy

doskonale, co się może zdarzyć, jeśli zakłóci się porządek świata.

Ale pani Hill z urażoną miną powiedziała, że możemy ogłosić konkurs na to,

kto sprzeda więcej świec, nie narażając świat na kompletny upadek wartości ani nie

wykazując się szczególnym nihilizmem.

Ale kiedy przejrzałam ten katalog świec i zobaczyłam te wszystkie zapachy -

Truskawki i śmietana! Wata cukrowa! Kruche ciasteczko! - i te wszystkie kolory,

przeżyłam swój własny, prywatny atak nihilizmu.

Bo szczerze mówiąc, wolałabym, żeby klasa maturalna zrobiła mi to, co Obi

Wan Kenobi zrobił Anakinowi Skywalkerowi w Zemście Sithów (tzn. żeby odcięli mi

nogi mieczem świetlnym i zostawili mnie, żebym spłonęła żywcem na skraju krateru

z lawą), niż zapukać do drzwi naszej sąsiadki, Ronnie, i pytać ją, czy byłaby

zainteresowana kupnem ślicznej świecy o zapachu truskawek ze śmietaną, odlanej w

kształcie truskawki, za dziewięć dolarów dziewięćdziesiąt pięć.

A wierzcie mi, klasa maturalna jest jak najbardziej zdolna zrobić ze mną to, co

background image

Obi Wan zrobił Anakinowi. A już szczególnie Amber Cheeseman, która została w

tym roku prymuską i która mogłaby bez trudu nakłaść mi po łbie, bo tak się składa, że

chociaż jest o wiele niższa ode mnie, ma brązowy pas w hapkido.

To znaczy mogłaby mi nakłaść, gdyby stanęła na krześle albo gdyby ktoś ją

podniósł, żeby w ogóle mogła mnie dosięgnąć.

To w tym momencie posiedzenia samorządu szkolnego zmuszona byłam

powiedzieć słabym głosem: „Wnioskuję o zamknięcie zebrania”. Na szczęście

wniosek został jednomyślnie przyjęty przez wszystkich obecnych.

- Nasza doradczyni proponowała, żebyśmy sprzedawali w systemie

domokrążnym świece - powiedziałam z nadzieją, że Grandmčre, zniesmaczona wizją

wnuczki handlującej po domach podobiznami owoców z wosku, z miejsca wręczy mi

pięć tysięcy zielonych.

- Świece? - Grandmčre rzeczywiście miała nieco zniesmaczoną minę.

Ale z niewłaściwego powodu.

- Moim zdaniem dużo łatwiej byłoby sprzedawać słodycze. Rodzice

przeciętnego ucznia Liceum imienia Alberta Einsteina mają w pracy całe hordy

kolegów i znajomych, którym można bez trudu wcisnąć batoniki - powiedziała.

Miała rację, oczywiście, ale kluczowe jest tu słowo „przeciętny”. Bo jakoś

sobie nie wyobrażam mojego taty, który w tej chwili jest w Genowii, ponieważ trwa

sesja Parlamentu, jak rozdaje wkoło formularze sprzedaży świec (czy czegokolwiek

innego) i mówi: „Słuchajcie teraz wszyscy, to zbiórka pieniędzy na szkołę mojej

córki. Kto kupi najwięcej świec, automatycznie otrzyma szlachectwo”.

- Zastanowię się nad tym - powiedziałam. - Dzięki, Grandmčre.

A potem ona znów zaczęła gadać o Johnie Paulu Reynoldsie - Abernathym

Trzecim i o tym, że planuje urządzić to wielkie przyjęcie na cele charytatywne za

tydzień od tej środy i zebrać pieniądze na wsparcie dla genowiańskich hodowców

oliwek (którzy strajkują w proteście przeciwko zarządzeniom Unii Europejskiej

zezwalającym hipermarketom na zbytnie obniżanie cen), żeby zaimponować

projektantom Świata oraz innym uczestnikom przetargu na wyspy swoją

niewiarygodną hojnością. (A tak w ogóle, to za kogo ona się uważa? Za jakąś

Angelinę Jolie z Genowii?)

Grandmčre twierdzi, że potem wszyscy ją będą błagać, żeby zamieszkała na

sztucznej wyspie Genowii, a John Paul Reynolds - Abernathy Trzeci zostanie na

lodzie, ple, ple, ple.

background image

I łatwo jej mówić. No bo Grandmčre niedługo będzie miała własną wyspę, na

którą będzie sobie mogła uciekać. A gdzie ja się schronię przed gniewem Amber

Cheeseman, kiedy odkryje, że swoje przemówienie do maturzystów wygłosi nie z

mównicy w Sali imienia Alice Tully, tylko przy barze sałatkowym w Outback

Steakhouse na Zachodniej Dwudziestej Trzeciej?

Wtorek, 2 marca, poddasze

Właśnie myślałam, że ten dzień gorszy już być nie może... Ale nie, proszę,

kiedy tylko weszłam do domu, mama podała mi pocztę.

Zazwyczaj lubię dostawać pocztę. Bo zazwyczaj w poczcie dostaję różne fajne

rzeczy, na przykład ostatni numer „Psychology Today”, dzięki czemu mogę sobie

sprawdzić, na jakie nowe zaburzenia psychiczne cierpię. I wtedy mam do czytania w

wannie przed pójściem spać coś jeszcze oprócz lektury, przerabianej na angielskim

(w tym miesiącu: O, pionierzy! Willi Cather. Ziew).

Ale to, co wręczyła mi mama, kiedy weszłam do domu dzisiaj wieczorem, nie

było czymś fajnym ani czymś, co mogłabym sobie poczytać w wannie. Bo było o

wiele za krótkie.

- Dostałaś list z magazynu „Sixteen”, Mia! - powiedziała mama z wielkim

ożywieniem. - To na pewno w sprawie konkursu!

Ale ja od razu widziałam, że nie ma się czym ekscytować. Widać było, że ta

koperta zawiera złe wiadomości. Wyraźnie było widać, że w środku jest tylko jedna

kartka. Gdybym wygrała, na pewno załączyliby jakiś kontrakt, nie wspominając już o

mojej nagrodzie pieniężnej, prawda? Kiedy opowiadanie T.J. Burke'a o śmierci w

lawinie jego przyjaciela, Deksa, zostało wydrukowane w piśmie „Powder” w Aspen

Extreme, wysłali mu prawdziwy egzemplarz magazynu z jego nazwiskiem

wypisanym wielkimi literami na okładce. To w ten sposób się dowiedział, że mu coś

wydano.

Koperta, którą podała mi mama, wyraźnie nie zawierała kopii magazynu

„Sixteen” z moim nazwiskiem wypisanym wielkimi literami na okładce, bo była

zdecydowanie za cienka.

- Dzięki - powiedziałam, odbierając od mamy kopertę z nadzieją, że nie

zauważy, że zbiera mi się na płacz.

- I co tam piszą? - zapytał pan Gianini. Siedział przy jadalnym stole i karmił

swojego syna kawałeczkami hamburgera, mimo że Rocky ma zaledwie dwa zęby,

background image

jeden na górze, a drugi na dole, i tak się składa, że żaden z nich nie jest trzonowy.

Ale zdaje się, że nikomu w mojej rodzinie nie robi to żadnej różnicy, że Rocky

jeszcze w zasadzie nie umie żuć stałego pożywienia. Nie chce jeść jedzenia dla dzieci

- chce jeść albo to co ja, albo to co Gruby Louie - więc je to, co akurat mają na obiad

moja mama i pan G., a więc z reguły jakąś potrawę mięsną. Pewnie to wyjaśnia,

dlaczego Rocky mieści się w dziewięćdziesiątym dziewiątym percentylu, jeśli chodzi

o wzrost. Mimo moich nalegań mama i pan G. upierają się karmić Rocky'ego stałą

dietą składającą się z takich składników, jak kurczak Generała Tso i lasagne z

wołowiną. I argumenty? On to chyba lubi.

Jakby mało było tego, że Gruby Louie je wyłącznie Wytworną Ucztę

Kurczakowo - Tuńczykową, mój młodszy braciszek też wyrasta na mięsożercę.

A pewnego dnia na pewno wyrośnie na kogoś tak wysokiego jak Shaquille

O'Neal wskutek tych wszystkich szkodliwych antybiotyków, którymi przemysł

mięsny faszeruje swoje produkty przed ubojem.

Chociaż obawiam się, że Rocky przy okazji będzie miał też intelekt Ptaszka

Tweety, bo mimo tych wszystkich kaset wideo z Małym Mozartem, które mu

puszczałam, i wielu, wielu godzin, które poświęciłam na czytanie mu klasyków takich

jak Piotruś Królik Beatrice Potter i Kto zje zielone jajka sadzone Doktora Seussa,

Rocky nie wykazuje najmniejszych oznak zainteresowania czymkolwiek innym poza

ciskaniem smoczkiem z całej siły o ścianę, tupaniem po całym poddaszu (z parą rąk -

zazwyczaj moich - które trzymają go w pionie za szelki jego ogrodniczek Osh

Koshes... ćwiczenie, które, tak przy okazji, zaczyna u mnie powodować poważne bóle

krzyża) i darciem się: „Sa!” albo „Ko!” jak najgłośniej się da.

Z całą pewnością można to uznać za objawy poważnego zapóźnienia w

rozwoju społecznym. Albo zespołu Aspergera.

Mama jednak zapewnia mnie, że Rocky rozwija się normalnie jak na prawie

roczne dziecko i że powinnam się uspokoić i przestać być takim dzieciolizem (moja

własna matka przejęła teraz określenie, które ukuła dla mnie Lilly).

Jednak pomimo tej zdrady, pozostaję superczujna na objawy wodogłowia. Bo

nigdy nic nie wiadomo.

- No i co tam piszą, Mia? - Mama zaciekawiła się listem. - Chciałam go

otworzyć i zadzwonić do ciebie do babki, żeby ci przekazać nowiny, ale Frank mi nie

pozwolił. Powiedział, że powinnam szanować twoje osobiste granice i nie otwierać

twojej poczty.

background image

Rzuciłam panu G. spojrzenie pełne wdzięczności - a trudno zrobić coś takiego,

kiedy człowiek usiłuje się nie rozpłakać - i powiedziałam:

- Dzięki.

- Och, przestań - powiedziała moja mama z wyraźnym niesmakiem. - Ja cię

urodziłam. Karmiłam cię przez sześć miesięcy. Powinnam móc czytać twoją pocztę.

Co tam jest?

Tak więc drżącymi palcami rozdarłam kopertę, wiedząc z góry, co znajdę w

środku.

I bez żadnych niespodzianek, zobaczyłam na kartce maszynopisu:

Magazyn „Sixteen”
1440 Broadway
Nowy Jork, NY 10018

Szanowna Autorko,
dziękujemy Ci za pracę nadesłaną do magazynu „Sixteen”.

Zdecydowaliśmy wprawdzie nie publikować jej, ale doceniamy
Twoje zainteresowanie naszym konkursem.

Z poważaniem

Shonda Yost

Redakcja Literacka

Szanowna Autorko! Nawet nie chciało im się wypisać na maszynie mojego

imienia i nazwiska! Nie było tam żadnego dowodu, że ktoś z nich w ogóle przeczytał

Nigdy więcej kukurydzy!, a co dopiero zastanowił się poważnie nad jego znaczeniem!

Chyba mama i pan G. zauważyli, że nie podoba mi się to, co czytam, bo pan

G. powiedział:

- Jej, no to niefajnie. Ale następnym razem powalisz ich na kolana, tygrysku.

- Sa! - Rocky miał tylko tyle do dodania i rzucił kawałkiem hamburgera o

ścianę.

A moja mama stwierdziła:

- Zawsze uważałam, że magazyn „Sixteen” poniża młode kobiety, bo

prezentuje wizerunki nieprawdopodobnie chudych i pięknych modelek, co może

odbierać pewność siebie młodym czytelnikom i pogłębiać ich kompleksy na punkcie

własnego wyglądu. A poza tym artykuły w „Sixteen” trudno byłoby określić jako

pouczające. No bo, kogo to obchodzi, jakie dżinsy lepiej podkreślają twój typ

background image

sylwetki, biodrówki czy te z wysoką talią? A może by tak raz na odmianę nauczyć

dziewczyny czegoś praktycznego, na przykład że jak robisz to na stojąco, to i tak

możesz zajść w ciążę?

Wzruszona troską moich rodziców - i mojego brata - powiedziałam:

- Nie ma sprawy. Zawsze można spróbować w przyszłym roku.

Chociaż naprawdę wątpię, żebym kiedykolwiek zdołała napisać lepsze

opowiadanie niż Nigdy więcej kukurydzy! To się już totalnie nie powtórzy, żeby coś

mnie zainspirowało tak jak widok Faceta, Który Nie Cierpi Kukurydzy w Chili.

Siedział w stołówce LiAE i wydłubywał kukurydzę ze swojego chili, ziarnko po

ziarnku, z najsmutniejszą miną, jaką kiedykolwiek widziałam na ludzkiej twarzy.

Nigdy już nie będę świadkiem niczego równie poruszającego. No, może pomijając

minę Tiny Hakim Baba, kiedy dowiedziała się, że nie będą już kręcić Joan z Arkadii.

Nie wiem, kto napisał to coś, co „Sixteen” uznało za najlepsze opowiadanie

konkursowe, i naprawdę nie mam ochoty się chwalić, ale jej opowiadanie nie może

być tak frapujące i przykuwające uwagę, jak Nigdy więcej kukurydzy!

I to niemożliwe, żeby ona kochała pisarstwo tak jak ja.

Och, jasne, może jest w tym lepsza. Ale czy pisanie jest dla niej równie ważne

jak oddychanie, tak jak dla mnie? Szczerze w to wątpię. Pewnie siedzi teraz w domu,

a jej matka mówi: „Och, Lauren, to przyszło dzisiaj do ciebie z pocztą”, a ona otwiera

odręcznie napisany list z magazynu „Sixteen”, przegląda swój kontrakt i mówi: „Hm,

znów mi wydrukowali opowiadanie. A co mnie to obchodzi. Naprawdę chcę tylko

znaleźć się w drużynie cheerleaderek i żeby Brian zaprosił mnie na randkę”.

Widzicie, mnie pisanie obchodzi bardziej niż cheerleading. Albo Brian.

No cóż, okay, nie bardziej niż Michael. Albo Gruby Louie. Ale już blisko.

Więc teraz ta głupia, zakochana w Brianie Lauren chodzi sobie i podśpiewuje:

„La, la, la, właśnie wygrałam konkurs na opowiadanie magazynu »Sixteen«.

Ciekawe, co dziś leci w telewizji?” I nawet się nie przejmuje tym, że jej opowiadanie

przeczyta milion ludzi, nie wspominając o tym, że będzie mogła spędzić cały dzień,

towarzysząc prawdziwej żywej redaktorce i zobaczyć, jak to jest w zabieganym, peł-

nym pośpiechu świecie twardego dziennikarstwa dla nastolatek...

Chyba że to Lilly wygrała.

O Mój Boże. a jeśli to Lilly wygrała???????

O dobry Boże w niebiesiech. Proszę, nie pozwól, żeby to Lilly wygrała

konkurs na opowiadanie magazynu „Sixteen”. Ja wiem, że to źle modlić się o takie

background image

rzeczy, ale błagam Cię, Panie, jeśli istniejesz, czego wcale nie jestem pewna, bo po-

zwoliłeś im przestać puszczać Joan z Arkadii i wysłać do mnie ten wstrętny list z

odrzuceniem opowiadania, nie pozwól na to, żeby się okazało, że to lilly wygrała

konkurs magazynu „Sixteen” na opowiadanie!!!!!!!!

O mój Boże. Lilly jest dostępna. Właśnie do mnie pisze na ICQ.

WomynRule: KG, odezwał się dziś do ciebie Mag. 16?

O Boże.

GrLouie: Hm. Tak. A do ciebie?
WomynRule: Tak. Dostałam najdurniejszy list odmowny pod

słońcem. A dokładniej mówiąc, pięć. Widać, że nawet nie
przeczytali moich tekstów.

Dziękuję, Boże. Teraz w Ciebie wierzę. Wierzę, wierzę, wierzę. Już nigdy

więcej nie zasnę w czasie mszy w genowiańskiej kaplicy pałacowej, przysięgam.

Chociaż zdecydowanie nie zgadzam się z Tobą w całej tej kwestii grzechu

pierworodnego, bo to nie była wina Ewy, że ten gadający wąż ją nabrał, i och, tak,

uważam, że kobiety powinny móc zostawać kapłankami i że księżom powinno być

wolno żenić się i mieć dzieci, bo, halo? Oni byliby o wiele lepszymi rodzicami niż

mnóstwo innych ludzi, jak ta pani, która zostawiła swoje dziecko w samochodzie pod

supermarketem, i silnik chodził, kiedy ona grała sobie w jakiegoś pokera na wideo, a

ktoś jej ukradł ten samochód, a potem wyrzucił dziecko przez okno (dziecku nic się

nie stało, bo siedziało w takim specjalnym foteliku samochodowym, który sprężynuje,

i dlatego zmusiłam mamę i pana G., żeby kupili dla Rocky'ego fotelik tej firmy,

chociaż on drze się, jakby go żywcem ze skóry obdzierali, za każdym razem, kiedy

usiłują go do niego wsadzić).

Ale i tak. Wierzę. Wierzę. Wierzę.

GrLouie: Tutaj to samo. No cóż, to znaczy dostałam jeden

list. Ale mój też jest odmowny.

WomynRule: No cóż, nie traktuj tego za bardzo osobiście,

KG. To pewnie zaledwie pierwszy z wielu listów odmownych,
jakie dostaniesz w nadchodzących latach. Jeśli naprawdę chcesz
zostać pisarką. Nie zapominaj, że niemal każda Wielka Książka,
jaka dziś istnieje, została gdzieś kiedyś odrzucona przez
wydawcę. Może poza jedną Biblią. W każdym razie zastanawiam
się, kto wygrał.

GrLouie: Pewnie jakaś głupia dziewczyna o imieniu Lauren,

która wolałaby raczej znaleźć się w drużynie cheerleaderek,

background image

albo żeby jakiś facet o imieniu Brian zaprosił ją na randkę, i
w ogóle się nie przejęła tym, że niedługo zostanie publikowaną
autorką.

WomynRule: Hm... Okay. Dobrze się czujesz, Mia? Nie

bierzesz tego listu odmownego zbyt poważnie, mam nadzieję? W
końcu to tylko magazyn „Sixteen”, a nie „New Yorker”.

GrLouie: Nic mi nie jest. Ale pewnie mam rację. Co do

Lauren. Nie uważasz?

WomynRule: Uhm, taa, jasne. Ale posłuchaj, to wszystko

podsunęło mi totalnie świetny pomysł.

Okay, kiedy Lilly mówi, że ma totalnie świetny pomysł, nigdy tak nie jest. To

znaczy pomysł nie jest świetny. Jej ostatnim świetnym pomysłem było, żebym

startowała do wyborów na przewodniczącą samorządu szkolnego, i sami popatrzcie,

czym to się skończyło. I nawet mnie nie proście, żebym wam opowiadała jak kiedyś,

w pierwszej klasie podstawówki, wrzuciła moją lalkę Strawberry Shortcake na dach

letniego domu Moscovitzów pod Albany, żeby sprawdzić, czy wiewiórki przyciągnie

jej „bardzo jagodowy” zapach i czy zaczną gryźć jej plastikową buzię.

WomynRule: Jesteś tam jeszcze?
GrLouie: Jestem. Jaki to pomysł? Nie będziesz wrzucała

Rocky'ego na żadne dachy, i nic mnie nie obchodzi, jak bardzo
cię interesuje, co mogą mu zrobić wiewiórki.

WomynRule: O czym ty gadasz? Dlaczego miałabym wrzucać

Rocky'ego na jakiś dach? Wpadłam na pomysł, żebyśmy założyły
nasz własny magazyn.

GrLouie: Co?
WomynRule: Mówię poważnie. Założymy nasz własny magazyn.

Nie jakiś głupi, o całowaniu po francusku i kaloryferku
Haydena Christensena, jak w magazynie „Sixteen”, ale magazyn
literacki, jak Salon.com. Tylko nie w Internecie. I dla
nastolatków. W ten sposób upieczemy dwie pieczenie na jednym
ogniu. Po pierwsze, będziemy miały gdzie publikować swoje
utwory. A po drugie, możemy sprzedawać magazyn i zarobić tych
pięć kawałków, których nam brakuje na wynajęcie Sali imienia
Alice Tully, i powstrzymać Amber Cheeseman przed zamordowaniem
nas.

GrLouie: Ale, Lilly... Żeby założyć nasz własny magazyn,

potrzebujemy pieniędzy. Wiesz o tym. Żeby zapłacić za druk i
inne takie. A my nie mamy ani grosza. To jest właśnie nasz

background image

problem. Pamiętasz?

Boże. Może ja mam tylko trzy z minusem z ekonomii, ale nawet ja wiem, że

żeby założyć jakiś interes, potrzebny jest kapitał. W końcu oglądałam Adepta, na

miłość boską.

Poza tym ja w sumie lubię co miesiąc oglądać sobie kaloryferek Haydena

Christensena w „Sixteen”. To sprawia, że prenumerata się opłaca.

WomynRule: Nie, jeśli namówimy panią Martinez, żeby

została naszym doradcą i pozwoliła nam korzystać ze szkolnej
fotokopiarki.

Pani M.! W głowie mi się nie mieściło, że Lilly porusza w rozmowie ze mną

temat pani M. Pani Martinez - moja nauczycielka angielskiego - i ja nie mamy

wspólnego zdania, jeśli chodzi o moją karierę pisarską. Chociaż przyznaję, ona sobie

trochę odpuściła od czasu tego całego zajścia na początku roku szkolnego, kiedy dała

mi czwórkę.

Ale niewiele.

Ja wiem na przykład, że pani M. nie dostrzegłaby w Nigdy więcej kukurydzy!

tego przykuwającego uwagę studium psychologicznego postaci i poruszającego

komentarza społecznego, które są w nim zawarte. Pewnie powiedziałaby, że

opowiadanie jest melodramatyczne i pełne banałów.

I dokładnie dlatego nie zamierzałam jej pokazywać tego opowiadania przed

publikacją w „Sixteen”. Tyle że teraz to chyba nigdy do tego nie dojdzie. To znaczy

do publikacji.

GrLouie: Lilly, nie chciałabym psuć ci dobrego nastroju,

ale bardzo wątpię, czy uda nam się zebrać pięć kawałków ze
sprzedaży literackiego czasopisma dla nastolatków. Bo wiesz,
nasi koledzy ledwie mają czas na czytanie lektur, na przykład
O, pionierzy!, a co dopiero jakichś zbiorów napisanych przez
uczniów opowiadań i wierszy. Moim zdaniem potrzebny jest nam
jakiś bardziej realny plan zdobycia gotówki niż zarabianie na
sprzedaży magazynu, który nawet jeszcze nie powstał.

WomynRule: No to co proponujesz w takim razie? Sprzedaż

świec?

Aaaaaaaaaacccccccccchhhhhhhhhh! Bo wiecie, poza świecami w kształcie

truskawek są jeszcze świece w kształcie bananów i ananasów. I ptaków. Ptaków

reprezentujących różne stany. Na przykład, dla Indiany jest świeca - kardynał, bo

kardynał jest ptakiem reprezentującym Stan Twardych Ludzi.

background image

Co gorsza - piszę to z wahaniem - jest nawet prawdziwa replika arki Noego, z

parą zwierząt każdego rodzaju (nawet z jednorożcami). Odlanymi w wosku.

Nawet ja nie zdołałabym wymyślić czegoś równie obrzydliwego.

GrLouie: Oczywiście, że nie. Po prostu uważam, że

powinnyśmy się trochę bardziej zastanowić nad całą sprawą,
zanim zabierzemy się do...

SkinnerBx: Cześć, Thermopolis. Jak leci?
Michael!!!! Michael do mnie pisze na ICQ!!!!!!
GrLouie: Przepraszam, Lilly, muszę spadać.
WomynRule: Dlaczego? Czy mój brat właśnie do ciebie

pisze?

GrLouie : Taa ...
WomynRule: Och. Ja wiem, czego ON chce.
GrLouie: Lilly, MÓWIŁAM ci, że my CZEKAMY z seksem...
WomynRule: Nie o to mi chodziło, głupku jeden. Chodziło

mi o to, że... A zresztą nieważne. Napisz mi e - maila, jak
już z nim pogadasz. Ja mówię poważnie o tym magazynie, KG. To
jedyna szansa, żebyś zobaczyła swoje nazwisko w druku - poza
stronami w „US Weekly” - Sławni ludzie są tacy sami jak my!

GrLouie: Zaraz - ty wiesz, czemu Michael do mnie pisze na

ICQ? Skąd wiesz? Co się dzieje? Powiedz mi, Lilly...

WomynRule: (niedostępna)
SkinnerBx: Mia? Jesteś tam?
GrLouie: Michael! Jestem tu. Przepraszam. Mam podły

dzień. Nie mamy w oficjalnej kasie ani grosza, a „Sixteen”
odrzuciło Nigdy więcej kukurydzy!

SkinnerBx: Zaraz... Rząd Genowii nie ma kasy? Nic o tym

nie widziałem w Netszkapie. Jak do TEGO doszło?

To dlatego mój chłopak jest taki cudowny. Nawet jeśli nie rozumie nic z tego,

co się dzieje w moim życiu, to i tak się o mnie troszczy.

GrLouie: Chodziło mi o szkolny samorząd. Jesteśmy pod

kreską na pięć tysięcy. A „Sixteen” mnie odrzuciło.

SkinnerBx: „Sixteen” odrzuciło Nigdy więcej kukurydzy!?

Jak mogli? Przecież to kapitalne opowiadanie!

Widzicie? Widzicie, dlaczego go kocham?

GrLouie: Dzięki. Ale chyba dla nich nie dość kapitalne,

żeby je opublikować.

SkinnerBx: No to są durni. A o co chodzi z tymi pięcioma

background image

tysiącami pod kreską?

Wyjaśniłam Michaelowi pokrótce sprawę tych bezzwrotnych pojemników na

odpady i to, że zostanę porwana i poćwiartowana przez Amber Cheeseman, jak tylko

się dowie, że będzie wygłaszała swoją mowę na rozdanie matur w Hell's Kitchen, a

nie w Lincoln Center.

SkinnerBx: Nie może być aż tak źle. Masz mnóstwo czasu,

żeby zorganizować pieniądze.

Zazwyczaj mój chłopak to najbystrzejszy z ludzi. To dlatego chodzi na

uniwersytet należący do Ligi Bluszczowej, gdzie zalicza program kursów, który

nawet dla Stephena Hawkinga, tego geniusza na wózku inwalidzkim, który odkrył

miniaturowe czarne dziury - oraz to, jak sprawić, żeby zakochała się w człowieku

jego własna pielęgniarka - stanowiłby wyzwanie, a co dopiero dla przeciętnego

studenta.

Ale czasami...

No cóż, czasami po prostu Nie kuma.

GrLouie: Czy ty kiedykolwiek widziałeś Amber Cheeseman,

Michael? Może ona ma metr dwadzieścia wzrostu i gada głosem
wiewiórki, ale umie rzucić przez ramię faceta o wadze stu kilo
w ułamku sekundy i ma przedramiona tak duże jak gorylica Koko.

SkinnerBx: Hej, wiem. Mogłabyś spróbować sprzedawać

świece. Któregoś roku zrobiliśmy tak, żeby zebrać kasę na Klub
Komputerowy!

Nieeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!!!! Tylko nie to! Ty też,

Michael??!!!!!!!!!!!!

SkinnerBx: Są takie świece w kształcie truskawek. W

grupach terapeutycznych mojej mamy i taty każdy kupił po
jednej. Pachną jak prawdziwe truskawki.

Aaaaaaaaaaaaaaarrrrrrrrrrrrrrgggggggggggggggg -

ghhhhhhhhh!

GrLouie: Super! Dzięki za wskazówkę!

Zmiana tematu. Już.

GrLouie: No a jak TOBIE minął dzień?
SkinnerBx: Nieźle. Oglądaliśmy THX 1138 na zajęciach i

dyskutowaliśmy o jego wpływach na późniejsze filmy o
dystopiach z tej samej epoki, takich jak Ucieczka Logana,
gdzie podobnie jak w THX 1138 młody człowiek usiłuje umknąć
ograniczeniom jedynego świata, jaki zna. A to mi przypomina...

background image

Co robisz w najbliższy weekend?

Och, fajnie! Randka! Dokładnie czegoś takiego potrzebowałam, żeby się

rozchmurzyć.

GrLouie: Idę gdzieś z tobą.
SkinnerBx: Miałem nadzieję, że powiesz dokładnie coś

takiego. Ale może zamiast gdzieś iść, zostaniemy w domu? Mama
i tata jadą za miasto na jakąś konferencję, a Maya musi iść na
pedikiur, więc zapytali mnie, czy nie mógłbym przyjechać do
domu na weekend i zostać z Lilly - wiesz, przez to, co się
stało ostatnim razem, kiedy ją zostawili samą w domu.

No, ja się nie dziwię. Bo ostatnim razem państwo doktorostwo Moscovitz

spuścili Lilly z oczu, kiedy wyjechali na weekend do swojego letniego domu w

Albany. Pozwolili Lilly zostać samej, bo miała do oddania jakąś pracę o Aleksandrze

Hamiltonie i potrzebowała dostępu do Internetu, którego nie mają w swoim letnim

domu, a Michael miał ostatnie zaliczenia, a gosposia Moscovitzów, Maya, musiała

pojechać do Republiki Dominikany, żeby znów wyciągnąć z więzienia swojego

siostrzeńca. Więc nikt z nich nie mógł z nią zostać, a Lilly zaprosiła do siebie

Normana, tego swojego prześladowcę, żeby zrobić z nim wywiad do odcinka Lilly

mówi prosto z mostu pod tytułem: Czemu tylko dziwadło, się mną interesują?

No cóż, Norman poczuł się urażony określeniem „dziwadło”, chociaż

dokładnie tym właśnie jest. Upierał się, że zdrowy podziw dla stóp jest w gruncie

rzeczy jak najbardziej normalny. A potem, kiedy Lilly poszła do kuchni przynieść im

po puszce coli, zakradł się do pokoju jej mamy i ukradł jej ulubione buty, szpilki od

Manolo Blahnika!

Ale Lilly zauważyła obcas wystający Normanowi z kieszeni kurtki i kazała

mu oddać szpilki. Norman tak się wściekł z powodu tego wszystkiego, że założył

teraz własną stronę internetową www.niecierpieLillyMoscovitz.com, na której jest

forum, i takie różne, gdzie ludzie, którzy nienawidzą Lilly i jej programu, mogą

zamieszczać różne teksty (a okazuje się, że jest zadziwiająco wielu ludzi, którzy

nienawidzą Lilly i jej programu). Poza tym jest też trochę osób, które nawet nie

wiedzą, kto to jest Lilly, ale dołączyły do forum, bo nienawidzą wszystkiego i

wszystkich).

Muszę powiedzieć, że po tym wszystkim jestem nieco zdziwiona, że państwo

doktorostwo Moscovitz w ogóle ją zostawiają bez rodzicielskiej opieki, nawet jeśli

będzie tam Michael.

background image

GrLouie: Fajnie! Totalnie przyjdę! Co będziemy robić?

Zrobimy sobie maraton filmowy?

Tylko, błagam, nie te obrzydliwe filmy, które musi oglądać w ramach tych

swoich ulubionych zajęć z science fiction. Już mnie zmusił do obejrzenia Brazil,

jednego z najbardziej przygnębiających filmów wszech czasów. Czy Blade Runner,

kolejny kawał dołującego kina, może pozostawać dużo w tyle?

GrLouie: Ooooch, to może obejrzymy sobie na DVD Buffy ze

szkoły średniej? Ja uwielbiam ten odcinek z balem maturalnym,
na którym dostaje tę błyszcząca parasolkę...

SkinnerBx: Myślałem raczej o tym, żeby zrobić imprezę.

Zaraz. Co? Czy on powiedział... imprezę?

GrLouie: Imprezę?
SkinnerBx: Taa. No wiesz. Impreza. Takie spotkanie,

ludzie się zbierają, żeby się razem bawić. W sumie tu w
akademiku nie bardzo możemy robić imprezy, bo nikt nie ma tak
dużego pokoju, żeby weszło do niego powiedzmy, tak z osiem
osób. Ale w mieszkaniu moich rodziców zmieści się ze trzy razy
tyle. Więc pomyślałem sobie, czemu nie?

Czemu nie? Czemu nie? Michael, bo my nie jesteśmy ludźmi imprezującymi.

My jesteśmy takimi ludźmi, którzy siedzą w domu i oglądają filmy na DVD. Czy on

zapomniał, co się stało, kiedy po raz ostatni zrobiliśmy imprezę? Albo, mówiąc

dokładniej, co się stało kiedy po raz ostatni JA zorganizowałam imprezę?

A poza tym wyraźnie czułam, że on nie mówi o cheetos i siedmiu minutach w

niebie. Mówił o imprezie dla studentów. Wszyscy wiedzą, jak wyglądają studenckie

imprezy. Przecież oglądałam Menażerię (która razem z Golfiarzami należy do

ulubionych filmów wszech czasów pana G., i za każdym razem, kiedy któryś z nich

leci w telewizji, one je musi oglądać, nawet jeśli puszczają je na jednym z tych

kanałów, gdzie wycina się wszystkie pikantniejsze kawałki, co pozbawia te filmy

praktycznie wszystkich wątków).

GrLouie: Ja w żadnym razie i pod żadnym pozorem nie

ubiorę się w togę.

SkinnerBx: Nie taką imprezę, głuptasie. Po prostu

normalną imprezę, no wiesz, z muzyką i jedzeniem. W przyszłym
tygodniu zacznie się półsemestr i wszyscy muszą sobie przed
zaliczeniami upuścić trochę pary. A poza tym, wiesz, Doo Pak
jeszcze nigdy nie był na żadnej prawdziwej amerykańskiej
imprezie.

background image

Kiedy usłyszałam tę zadziwiającą nowinę na temat współlokatora Michaela z

akademika, moje twarde, nienawidzące imprez serce nieco zmiękło. Nigdy jeszcze nie

był na żadnej prawdziwej amerykańskiej imprezie! Przecież to po prostu szokujące!

Oczywiście, że musimy zorganizować imprezę choćby po to, żeby pokazać Doo

Pakowi, jak wygląda prawdziwa amerykańska gościnność. Może mogłabym zrobić ja-

kiś wegetariański dip.

SkinnerBx: A pamiętasz Paula? No cóż, właśnie przyjechał,

tak samo jak Felix i Trevor, więc oni też przyjdą.

Serce przestało mi mięknąć. To nie to, że ja nie lubię Paula, Feliksa czy

Trevora, wszystkich członków kapeli Michaela, Skinner Box, która na razie zawiesiła

działalność. Tylko tak się składa, że ja wiem, że chociaż Paul, klawiszowiec,

przyjechał z Bennington, gdzie studiuje, na wiosenne ferie, to Felix, perkusista,

dopiero co skończył odwyk (nie żeby było w tym coś złego, ja się w sumie cieszę, że

znalazł pomoc, ale, halo? Odwyk w wieku osiemnastu lat? No już bez przesady). A

Trevor, gitarzysta, jest z powrotem w domu, bo go wywalili z UCLA za coś tak

skandalicznego, że nie chce nawet nikomu powiedzieć, co to było.

Moim zdaniem to nie są tacy przyjaciele, którzy powinni cię odwiedzać w

domu, kiedy nie ma rodziców. Bo mogliby „przypadkiem” podpalić mieszkanie.

Tylko tyle mówię.

SkinnerBx: I pomyślałem, że zaproszę jeszcze parę innych

osób z akademika.

Parę innych osób z akademika?

Serce jeszcze bardziej mi skamieniało. Bo wiedziałam, co to oznacza.

Dziewczyny.

Bo w akademiku Michaela mieszkają też dziewczyny. Widuję je w holu, kiedy

idę go odwiedzić. Noszą głównie czarne ciuchy, nie wyłączając beretów - beretów! - i

cytują fragmenty Monologów waginy, i nigdy nie czytają „US Weekly”, nawet w

poczekalni u lekarza. Wiem, bo raz kiedyś wspomniałam, że w którymś numerze

widziałam Jessicę Simpson bez makijażu, a one tak na mnie popatrzyły... Są zupełnie

jak te dziewczyny z Legalnej blondynki, które paskudnie traktowały Elle, kiedy

poszła do szkoły prawniczej, bo uważały, że jeśli ktoś jest blondynką i lubi ciuchy, to

musi być głupi.

Ja sama też spotkałam się z podobną formą dyskryminacji ze strony takich

dziewczyn, bo skoro jestem blondynką, a na dodatek księżniczką, to one

automatycznie zakładają, że muszę być głupia. Normalnie wiem, z czym musiała się

background image

na co dzień borykać księżna Diana.

Nie wydaje mi się, żebym mogła sobie poradzić na imprezie wśród takich

dziewczyn. Bo takie dziewczyny wiedzą, jak się zachowywać na imprezach. Potrafią

palić i pić piwo.

Nie cierpię palenia. A piwo śmierdzi tak samo paskudnie jak ten skunks,

którego kiedyś dziadek przejechał swoją półciężarówką, kiedy wracaliśmy do domu

po wystawie stanowej w Indianie.

Co temu Michaelowi odbiło? No dajcie spokój, impreza! Przecież to tak do

niego nie pasuje.

Ale z drugiej strony studia to czas poszukiwania własnej tożsamości i

odkrywania, kim naprawdę jesteś i co chcesz robić w życiu.

O mój Boże! A jeśli on teraz postanowił, że będzie imprezować????

Imprezowanie stanowi ogromną część doświadczeń studenta. Przynajmniej sądząc z

tych wszystkich filmów na Lifetime Channel, w których albo Kellie Martin albo

Tiffani - Amber Thiessen grają studentki prowadzące kampanię na rzecz zamknięcia

klubu studenckiego, w którym ich przyjaciółka czy współlokatorka z akademika

została zgwałcona na imprezie i/lub udusiła się na śmierć własnymi wymiocinami.

Ale to przecież nie jest ten rodzaj imprezy, o jaki chodzi Michaelowi. Prawda?

Zaraz. Rodzice Michaela nie pozwoliliby mu zorganizować takiej imprezy.

Nawet gdyby chciał. A przecież na pewno nie chce. Bo Michael nie cierpi

stowarzyszeń studenckich i mówi, że nic na to nie poradzi, ale nieufnością napawa go

każdy heteroseksualny facet, który zgadza się należeć do klubu nieprzyjmującego

kobiet.

Skoro już mowa o państwu doktorostwu Moscovitz:

GrLouie: Michael, czy twoi rodzice o tym wiedzą? 0 tej

imprezie?

SkinnerBx: Oczywiście. Myślisz, że zrobiłbym coś takiego,

nie pytając ich o zdanie? Wiesz, odźwierni totalnie by mnie
zakapowali.

Och, jasne. Odźwierni. Odźwierni w apartamentowcu Michaela widzą

wszystko i wiedzą wszystko. Zupełnie jak Yoda.

A plotkują jak C - 3PO.

Ale zaraz. Czy państwu doktorostwu Moscovitz to nie przeszkadza? Że

Michael urządza studencką imprezę w domu, kiedy ich nie ma... a za to jest Lilly?

To zupełnie do nich niepodobne.

background image

Nie, mnie się to totalnie w głowie nie mieści. Żeby robić imprezę, kiedy w

domu nie ma rodziców... To naprawdę duży krok naprzód. To zupełnie jak... dorośli.

SkinnerBx: Więc przyjdziesz, tak? Faceci próbowali mi

wmawiać, że nijak się nie zgodzisz. Przez to, że jesteś
księżniczką.

!
GrLouie: Księżniczką? Ale o co im chodziło? SkinnerBx:

Och, wiesz, nic takiego. To znaczy, że jesteś raczej mało
imprezowa.

Mało imprezowa? A co to w ogóle znaczy? Oczywiście, że jestem mało

imprezowa. Przecież Michael sam też jest mało imprezowy...

A przynajmniej do niedawna tak było. Dopóki nie poszedł na studia.

O Boże. Może powinnam mu powiedzieć, że nie mam nic przeciwko

imprezowaniu. Tylko przeciwko gwałtom na randkach i wymiotom.

GrLouie: Ja przecież lubię imprezować. To znaczy w

odpowiednich okolicznościach. To znaczy lubię imprezować jak
każda dziewczyna.

Bo to prawda. Nawet wcale nie kłamałam. Imprezowałam już. Może nie jakoś

tak ostatnio. Ale jestem pewna, że imprezowałam. Na przykład w czasie mojej

imprezy urodzinowej zaledwie w zeszłym roku.

I okay, skończyło się katastrofą, kiedy moja najlepsza przyjaciółka została

przyłapana na całowaniu się w szafie z pomocnikiem kelnera.

Ale mimo wszystko to jednak była impreza. Co znaczy, że jestem imprezową

dziewczyną.

No i dobrze, może nie imprezową w takim sensie, w jakim imprezową

dziewczyną jest Paris Hilton. Owszem, lubię red bulla i tak dalej. Cóż, może nie do

końca, bo raz wypiłam puszkę, którą wyciągnęłam z minibarku taty w apartamencie

w hotelu Plaza, i skończyło się na tym, że do czwartej rano nie mogłam zasnąć, tylko

tańczyłam do muzyki disco z kablówki.

Ale kto by w ogóle chciał być podobny do Paris? Ona bardzo często nawet nie

potrafi powiedzieć, gdzie jest jej własny pies. Rozumiecie, z tym całym

imprezowaniem trzeba znać umiar. Nie można imprezować przez cały czas. Bo

można wtedy zapomnieć, gdzie się zostawiło swojego pieska rasy chihuahua. Albo

ktoś mógłby puścić w obieg zawstydzające wideo z twoim, ekhm, imprezowaniem.

Ogranicz liczbę imprez - i red bulla - a automatycznie ograniczysz liczbę

background image

kompromitujących filmów wideo.

Tylko tyle chciałam powiedzieć.

SkinnerBx: Dokładnie coś takiego im powiedziałem.

Świetnie! To pogadamy później. Kocham cię....Nanoc!

SkinnerBx: (niedostępny)

O Boże. W co ja się wpakowałam?

background image

Papeteria Jej Wysokości

Księżniczki Amelii Mignonette

Grimaldi Thermopolis Renaldo

Szanowny Panie Doktorze Carlu Jung!

Zdaje sobie sprawę, że nadal pan nie żyje. jednakże ostatnio sytuacja jeszcze

się niespodziewanie pogorszyła, i to znacznie, i jestem obecnie przekonana, że nigdy

nie zdołam przekroczyć bariery własnego ego i osiągnąć samorealizacji.

Po pierwsze, odkryłam, że puściłam z torbami samorząd szkolny, i wkrótce

zostanę zamordowana przez małą, ale niezwykle silna, prymuskę klasy maturalnej.

Potem moje opowiadanie odrzucił magazyn „Sixteen”.

A teraz jeszcze mój chłopak uważa, że przyjdę na imprezę, która, organizuje w

mieszkaniu swoich rodziców pod ich nieobecność.

I trudno mi go w sumie winić za to, że tak uważa, bo ja w pewnym sensie

powiedziałam, że przyjdę.

Ale powiedziałam, że przyjdę, bo gdybym odmówiła, to wydałabym się

psujozabawą i nieimprezową księżniczką.

Oczywiście, w żaden sposób bym się na to nie zgodziła, gdybym sobie nie

przypomniała, że w marcu Michael nie może jeszcze poruszać ze mną kwestii seksu,

bo to miesiąc temu wypadał wyznaczony czas na takie rozmowy. Więc nie grozi mi, że

coś takiego będzie mu chodziło po głowie. No, wie pan, to znaczy w czasie imprezy.

Ale będę musiała udzielać się towarzysko wśród osób, których nie znam. Co w

gruncie rzeczy muszę robić przez cały czas w ramach obowiązków księżniczki

Genowii.

Jednak udzielanie się towarzysko wśród studentów to zupełnie co innego niż

udzielanie się towarzysko wśród dygnitarzy i różnych członków rodzin królewskich.

Na przykład dygnitarze i członkowie rodzin królewskich nie powiedzą, ci

oskarżycielskim tonem, że twoja limuzyna w znaczącym stopniu przyczynia się do

niszczenia warstwy ozonowej, bo wielkie samochody, na przykład sportowe wozy i

och, tak, limuzyny należące do arystokracji, wytwarzają, o czterdzieści trzy procent

więcej zanieczyszczeń powodujących globalne ocieplenie i o czterdzieści siedem

procent więcej spalin niż przeciętny samochód, tak jak wytknęła mi to w zeszłym

background image

tygodniu jakaś dziewczyna przed akademikiem Michaela, kiedy przyjechałam go tam

odwiedzić.

Czy można by trafu jeszcze gorzej?

Ja naprawdę potrzebują samorealizacji. Tak, i to natychmiast. Proszę o

pomoc.

Pańska przyjaciółka

Mia Thermopolis

Środa, 3 marca, godzina wychowawcza

W limuzynie, w drodze do szkoły dzisiaj rano, zapytałam Lilly, co też

przyszło do głowy jej rodzicom, żeby pozwolić Michaelowi na zorganizowanie w ich

mieszkaniu wielkiej imprezy, kiedy ich nie będzie w domu. A ona mi na to: „Nie

wiem. Czyż jestem stróżem Ruth i Morty'ego?”

Ruth i Morty to imiona rodziców Lilly. Uważam, że to z jej strony wielki brak

szacunku, że zwraca się do rodziców po imieniu. Nawet ja do nich nie mówię po

imieniu, a przecież prosili mnie o to milion razy.

Znam ich bardzo długo - niemal tak długo jak sama Lilly - ale nie umiem się

do nich zwracać inaczej niż: doktor Moscovitz. Czasem mówię: pan doktor

Moscovitz albo pani doktor Moscovitz (ale tylko za ich plecami), kiedy muszę jakoś

zaznaczyć, o które z nich mi chodzi.

Ale nigdy nie będę mówić do nich Ruth i Morty. Nawet wtedy, kiedy Michael

i ja się pobierzemy, a oni zostaną moimi teściami. Dla mnie na zawsze pozostaną

państwem doktorostwem Moscovitz.

- Ale oni zdają sobie sprawę, że ty tam będziesz, prawda? - spytałam Lilly. -

Na tej imprezie?

- O Bosz - powiedziała Lilly. - Jasne. Co się z tobą dzieje?

- Nic. Ja tylko... Trochę się dziwię, że twoi rodzice pozwalają Michaelowi

zorganizować imprezę, kiedy nie ma ich w domu. To wszystko.

- Taa, niech będzie - mruknęła Lilly. - Moim zdaniem Ruth i Morty mają teraz

większe zmartwienia.

- Na przykład?

Ale nigdy się nie dowiedziałam. Bo dokładnie wtedy limuzyna trafiła na jedną

z tych wielkich dziur w asfalcie przed wjazdem na FDR i obie z Lilly

podskoczyłyśmy na siedzeniu, waląc się głowami w szyberdach.

background image

I potem, kiedy dotarłyśmy do szkoły, Lilly kazała mi iść ze sobą do gabinetu

pielęgniarki, żeby nam dała zwolnienie z WF - u, bo pewnie mamy wstrząs mózgu.

Ale pielęgniarka tylko nas wyśmiała.

Założę się, że dałaby nam zwolnienie, gdyby wiedziała, że każą nam grać w

siatkówkę. Znowu. Dlaczego my nie możemy uprawiać jakichś luzackich dyscyplin,

jak pilates czy joga, tak jak uczniowie z podmiejskich szkół z internatem?

To strasznie nie fair.

Środa, 3 marca, ekonomia

No dobra, więc po tym, co się stało wczoraj z pieniędzmi samorządu, zacznę

jak najuważniej słuchać na tych lekcjach:

Niedostatek - pewien stan napięcia powstającego między naszymi

ograniczonymi zasobami a naszymi nieograniczonymi potrzebami i pragnieniami.

Niektóre przykłady zasobów, których pragniemy i potrzebujemy, a które są

ograniczone (występuje ich niedostatek), to:

Towary

Usługi

Zasoby naturalne

Fundusze na wynajem sal koncertowych, w których można zorganizować

ceremonię wręczenia matur.

Ponieważ wszystkie zasoby są ograniczone w porównaniu z naszymi

potrzebami i pragnieniami, jednostki tak samo jak rządy muszą podejmować

decyzje dotyczące tego, jakie towary i usługi mogą zakupić, a z jakich muszą

zrezygnować.

(Na przykład rząd może zdecydować, że społeczeństwo naprawdę potrzebuje

pojemników do segregowania odpadów z wbudowanym zgniataczem i z naklejką

Papier, puszki i butelki na klapie).

Wszystkie jednostki i rządy, z których każdy dysponuje różnym poziomem

(niedostatecznych) środków, tworzą część swojego systemu wartości

wyłącznie na podstawie problemu niedostatecznych zasobów.

(Gdyby tylko Amber Cheeseman zrozumiała, że recykling jest ważniejszy niż

jej przemówienie na uroczystości rozdania matur).

Zatem, ze względu na niedostatek zasobów, ludzie i rządy muszą podejmować

decyzje co do sposobu wydatkowania swoich środków.

background image

(Ale przecież ja dokładnie to zrobiłam!!! Zdecydowałam, jak wydatkować

środki LiAE - przeznaczając je na zakup pojemników do sortowania odpadów - a to

się naraz obróciło przeciwko mnie!!! Bo wydatkowałam je nieprawidłowo!!! Dla-

czego NIE PISZA O TYM W PODRĘCZNIKU????)

Środa, 3 marca, angielski

OMB, Mia! Słyszałam o tym, co się stało wczoraj na posiedzeniu! O tym

całym braku funduszy! W głowie mi się nie mieści, że te pojemniki do segregowania
odpadów okazały się na koniec takie drogie! A te naklejki Puszki i baletki! Nie mam
pojęcia, jak to się stało! Tak strasznie mi przykro! - Tina.

Nie ma sprawy. Naklejki Puszki i baletki zostaną wymienione. I znajdziemy

jakiś sposób, żeby je zdobyć. To znaczy pieniądze. Tylko nie mów o tym nikomu,
dobrze? Usiłujemy utrzymać to w sekrecie, dopóki nie podejmiemy konkretnych
decyzji.

Totalnie! Żywej duszy nie powiem! Ale miałam taki pomysł. Jak zebrać

pieniądze. Czy ty widziałaś te zapachowe świece, które zbierała orkiestra na
wycieczkę do Nashville?

NlE BĘDZIEMY SPRZEDAWAĆ ŚWIEC.
Ja tylko tak proponuję. Pomyślałam sobie, że one wyglądają całkiem fajnie.

Są na przykład takie milusie, w kształcie truskawek.

Żadnych świec.
Och, okay. Ale wiem, że mogłabym sprzedawać je na tony swoim ciotkom i

wujkom w domu, w Arabii Saudyjskiej.

Żadnych świec.
Okay! Rozumiem. Czy coś się stało? To znaczy poza tymi pieniędzmi? Bo nie

obraź się, ale wydajesz się trochę... przygnębiona. Przez te świece?

Nie chodzi o świece.
No to o co chodzi?
O nic. Rodzice Michaela wyjeżdżają na ten weekend z miasta i on urządza

imprezę w ich mieszkaniu, i chce, żebym przyszła.

No to powinnaś się cieszyć!
Cieszyć??? Czyś ty oszalała??? Tam będą studentki.
I co?
I co???Jak to: „ I co „??? Nie rozumiesz, Tina? Jeśli Michael zobaczy mnie na

tle stada studentek na imprezie, zda sobie sprawę, że ja nie jestem imprezową
dziewczyną.

Ale Mia, ty nie jesteś imprezową dziewczyną.

background image

Ja to wiem! Ja tylko nie chcę, żeby Michael o tym wiedział!
Ale Michael wie, że ty nie jesteś imprezową dziewczyną. Wiedział o tym, że

raczej nie jesteś imprezowa, kiedy cię poznał. No bo przecież ty nigdy nie byłaś
imprezowa. Ty nawet nie chodzisz na imprezy. Takie dziewczyny jak Lana
Weinberger - one chodzą na imprezy, ale nie takie dziewczyny jak my? Nas nawet
nie zapraszają na imprezy. My w sobotę wieczorem siedzimy w domu i oglądamy to,
co akurat leci na HBO. Albo czasem wychodzimy gdzieś ze swoimi chłopakami, albo
zostajemy na noc u przyjaciółek. Ale my nie chodzimy na imprezy. Przecież nie
jesteśmy popularne.

Dzięki, Tina.
No cóż, wiesz, o co mi chodzi. I co w tym złego, że ktoś nie jest imprezową

dziewczyną? Dlaczego nie miałabyś po prostu pójść na tę imprezę, dobrze się bawić
i poznać nowych ludzi?

Bo sam pomysł, że muszę spędzić wieczór z bandą studentek, które będą

uważały, że jestem jakąś durnowatą księżniczką, sprawia, że pocą mi się ręce.

Uuu. Ale one nie będą uważały, że jesteś jakąś durnowatą księżniczką, Mia,

kiedy cię już poznają. Bo ty nie jesteś żadną durnowatą księżniczką.

Halo, i ty mnie znasz?
No cóż, dobra. Jesteś księżniczką. Ale na pewno nie jesteś durna. Dobra,

ledwie ciągniesz z geometrii. Czy to świadczy o durnocie?

No właśnie, ja dokładnie o tym mówię! Te dziewczyny są BYSTRE, chodzą

na uniwersytet, który jest w Lidze Bluszczowej, a ja... ledwie ciągnę z geometrii.

Jeśli naprawdę nie chcesz iść, to czemu nie powiesz Michaelowi, że twoja

babka ma dla ciebie na ten wieczór inne plany?

Nie mogę! Michael tak się ucieszył, kiedy się zgodziłam!!!! Nie chcę mu znów

łamać serca. Wystarczy, że muszę to robić co trzy miesiące, kiedy mnie pyta, czy
zmieniłam zdanie co do tego całego seksu (jakby była na to jakaś szansa.
Rozumiem, on jest facetem, więc nie oglądał chwytającej za serce historii
niezamężnej nastoletniej matki zagranej przez Kirsten Dunst -
Ciężarna
piętnastolatka na Lifetime Channel). Zresztą, nieważne. Ja mam tylko piętnaście lat.
Nie jestem gotowa, żeby komuś oddać złotą gałąź mojego dziewictwa!

A przynajmniej nie do balu maturalnego! Na podwójnym puchowym łożu w

hotelu Four Seasons!

Dokładnie. I chociaż wiem, że Michael jest najwierniejszym i najuczciwszym z

chłopaków, to jeśli nie pójdę na imprezę, urok egzotycznych studentek, tańczących
sugestywnie na stoliku do kawy jego rodziców, może się okazać pokusą nie do
odparcia nawet dla niego! Czy teraz już rozumiesz mój kłopot?

Hej, dziewczyny. Wiecie co?

background image

Och! Cześć, Lilly!

Hm. Cześć, Lilly.

O czym gadacie?

O niczym.
O niczym.

Taa, jasne. Widać, że gadacie o niczym. Ale nieważne. Chyba jednak

znalazłam sposób na rozwiązanie naszych problemów finansowych. Wiecie, kto się

zgodził zostać doradcą naszego nowego magazynu literackiego?

Lilly, totalnie doceniam twój entuzjazm w tej całej sprawie, ale magazyn

literacki nie wygeneruje takich przychodów, żebyśmy zdołały odrobić to, co już
straciłyśmy. W sumie, biorąc pod uwagę koszt druku i tak dalej, w efekcie tylko
wydamy jeszcze więcej pieniędzy, których już nie mamy.

Magazyn literacki? To może być niezłe! I wtedy miałabyś gdzie opublikować

Nigdy więcej kukurydzy!, Mia.

Nie mogę pozwolić, żeby Nigdy więcej kukurydzy! ukazało się w szkolnym

magazynie literackim.

Och, pewnie twoje opowiadanie jest za dobre, żeby się ukazywać w

zwyczajnym szkolnym piśmie.

Wcale nie o to chodzi. Ja po prostu nie chcę, żeby Facet, Który Nie Cierpi,

kiedy Dodają Kukurydzy do Chili je przeczytał. No bo, dajcie spokój. On się w nim na
koniec zabua.

Och, to by było bardzo niezręczne! To znaczy, gdyby się zorientował, że to

jest o nim. Mogłabyś urazić jego uczucia.

Dokładnie.

Ciekawe, że wcale ci to nie przeszkadzało, kiedy chciałaś opublikować swoje

opowiadanie w „Sixteen”, magazynie o ogólnokrajowym zasięgu, który ma milion

czytelniczek.

Żaden szanujący się facet nie da się złapać z magazynem „Sixteen” w ręku, i

ty o tym wiesz, Lilly. Ale jest bardzo prawdopodobne, że przeczyta szkolny magazyn
literacki!

Nieważne. Posłuchaj, pani Martinez bardzo spodobał się pomysł szkolnego

mag. lit. Pytałam ją tuż przed lekcją i powiedziała, że jej zdaniem to świetny pomysł,

bo Liceum imienia Alberta Einsteina ma gazetę, ale żadnego czasopisma literackiego,

i że będzie to znakomita okazja dla wielu artystów, poetów i prozaików naszej

uczniowskiej społeczności, żeby opublikowali swoje dzieła.

Hm, taa, ale jeśli nie weźmiemy od nich opłat za drukowanie ich utworów, to

background image

nie wiem, jakim cudem mamy cokolwiek zarobić.

Czy ty nie rozumiesz, Mia? Możemy brać pieniądze za wydrukowane

egzemplarze. Założę się, że sprzedamy mnóstwo egzemplarzy!

Dzięki, Tina. Brak jadu w twojej uwadze stanowi całkiem odświeżającą

odmianę po negatywistycznej postawie niektórych innych osób.

Przepraszam. Naprawdę próbuję nie nastawiać się negatywnie. Ja tylko

usiłuję być praktyczna. Chyba lepiej wyszłybyśmy na sprzedaży świec.

Och, szkoda, że nie widziałaś takich ślicznych świeczek z arką Noego! Mają

tam te wszystkie zwierzątka, parami... Nawet maleńkie jednorożce! Czy jesteś
pewna, że nie chcesz wziąć pod uwagę sprzedawania świec, Mia?

Aaaaaaaaacccccccccchhhhhhhhhh!!!!
Och, przepraszam. Chyba jednak nie.

Środa, 3 marca, francuski

Słyszałam, co się dzieje - Shameeka.

Kto ci powiedział????

Ling Su. Strasznie się tym martwi. Nie wie, jak to się mogło stać. No, że tak

zawaliła sprawę.

Ach, sprawę pieniędzy. No cóż, to w sumie nie jej wina. Posłuchaj, usiłujemy

tak trochę trzymać to w sekrecie. Więc czy mogłabyś nikomu o tym nie wspominać?

Totalnie rozumiem. Kiedy maturzyści to odkryją, nie będą za szczęśliwi. A

zwłaszcza Amber Cheeseman. Może i jest mała, ale słyszałam, że silna jak goryl.

Taa, dokładnie o to mi chodzi. Dlatego usiłujemy nie rzucać się z tym w oczy.

Jasne. Będę milczeć jak grób.

Dzięki, Shameeka.
Cześć, dziewczyny. Czy to prawda? - Perin.
Czy co prawda?
Że samorząd studencki zbankrutował.
Kto ci powiedział?
Hm, słyszałam o tym od recepcjonistki w sekretariacie, kiedy zaniosłam

usprawiedliwienie. Ale nie martw się, nikomu nie powiem. Ona mówiła, żeby nie
powtarzać.

Och. No cóż. Tak. To prawda.
I zakładacie magazyn literacki, żeby pokryć straty?
A kto ci powiedział?
Lilly. Chciałam tylko powiedzieć, że chociaż moim zdaniem ten magazyn

literacki jest świetnym pomysłem, to kiedy w mojej poprzedniej szkole musieliśmy

background image

szybko zarobić trochę gotówki, sprzedawaliśmy takie cudne zapachowe świeczuszki
w kształcie prawdziwych owoców, i zarobiliśmy majątek!

Jaki fajny pomysł! Co ty na to, Mia?

Nie!

Środa, 3 marca, RZ

A dzisiaj w czasie lunchu Boris Pelkowski postawił swoją tacę obok mojej i

powiedział:

- Słyszałem, że jesteście bez grosza.

I ja kompletnie straciłam panowanie nad sobą.

- Ludzie, słuchajcie! - wrzasnęłam do wszystkich siedzących przy naszym

stole. - Musicie przestać o tym paplać! Usiłujemy utrzymać to w sekrecie!

A potem wyjaśniłam im, że bardzo sobie cenię własne życie i że wolałabym,

żeby nie zostało przedwcześnie zakończone przez rozwścieczoną maturzystkę

prymuskę (brązowy pas w hapkido, siła gorylicy w górnej części tułowia), (nawet

jeśli zabijając i/lub okaleczając mnie, wyrządziłaby mi w gruncie rzeczy przysługę,

skoro wtedy nie musiałabym żyć w upokorzeniu spowodowanym tym, że mój chłopak

mnie porzuci, bo nie jestem imprezową dziewczyną).

- Ona by cię nigdy nie zabiła, Mia - zauważył Boris pomocnie. - Lars by ją

wcześniej zastrzelił.

Lars, który prezentował ochroniarzowi Tiny, Wahimowi, wszystkie gry na

swoim nowym sidekicku, podniósł oczy, słysząc swoje imię.

- Kto planuje zabić księżniczkę? - spytał czujnie.

- Nikt - odpowiedziałam, zgrzytając zębami. - Bo zbierzemy pieniądze, zanim

ona się czegokolwiek dowie. Jasne???

Chyba moja powaga naprawdę musiała zrobić na nich wrażenie, bo

powiedzieli chórem:

- Okay.

A potem, na szczęście, Perin zmieniła temat.

- Oho, wygląda na to, że znów dodali kukurydzy - powiedziała, pokazując

palcem na Faceta, Który Nie Cierpi kiedy Dodają Kukurydzy do Chili. Bo siedział

sam na swoim zwykłym miejscu, z obrzydzeniem wydłubywał kukurydzę z chili, a

potem odkładał ją na tacę.

- Biedny facet - westchnęła Perin. - Robi mi się przykro, wtedy widzę, jak

siedzi tam samotnie. Wiem, jak to jest.

background image

Zapadła chwila bolesnej ciszy. Wszyscy wspominaliśmy, jak Perin siedziała

samotnie na początku roku szkolnego, bo była nowa. Dopóki jej nie

zaadoptowaliśmy.

- Rozumiem. - Tina zerknęła w stronę Faceta, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają

Kukurydzy do Chili. - Mnie to przypomina, że los, który go spotyka w opowiadaniu

Mii, mógłby go też spotkać w prawdziwym życiu.

!!!!!

- Może powinnyśmy go zaprosić, żeby z nami usiadł - powiedziałam. Bo

ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję, na dodatek do wszystkiego innego, to poczucie winy,

że przeze mnie jakiś facet popełnił samobójstwo.

- Nie, dzięki - sprzeciwił się Boris. - Ja mam już dość problemów z

trawieniem tego paskudnego jedzenia, żeby jeszcze musieć to robić w towarzystwie

prawdziwego dziwadła.

- Halo? - mruknęła pod nosem Lilly. - Poznajcie się. Kotle, to jest garnek.

Który ci przygania.

- Słyszałem. - Boris zrobił urażoną minę.

- Bo miałeś słyszeć - zanuciła śpiewnie Lilly.

A potem wyjęła plik ulotek ze swojego segregatora Hello Kitty. Widać

zajrzała do biura administracji i coś tam skopiowała. Zaczęła rozdawać kopie

obecnym.

- Porozdawajcie to w czasie popołudniowych lekcji - powiedziała. - Mam

nadzieję, że do jutra dostaniemy tyle zgłoszeń, że pierwszy numer uda nam się złożyć

jeszcze w tym tygodniu.

Spojrzałam na jasnoróżową ulotkę. Widniało na niej:

Hej, wy!

Macie powyżej uszu, kiedy media wam mówią, co jest modne, a co nie?

Macie dość tej papki, którą nam ciągle wciskają czasopisma dla młodzieży i

gazety naszych rodziców? Chcecie czytać historie napisane przez was samych, o

problemach, które rzeczywiście są dla was ważne?

W takim razie zgłaszajcie własne artykuły, wiersze, opowiadania, komiksy,

mangi, nowelki i zdjęcia do pierwszego w dziejach Liceum imienia Alberta Einsteina

magazynu literackiego

Różowy odbycik grubego Louie!!! Różowy Odbycik Grubego Louie

przyjmuje obecnie utwory do numeru 1, rocznik i.

background image

O mój Boże.

O mój Boże.

- Zanim zaczniesz się wypowiadać negatywnie w sprawie tytułu naszego

magazynu, Mia - odezwała się Lilly (chyba dlatego że musiała zauważyć, jak

pobielały mi wargi) - chciałabym tylko zaznaczyć, że jest ogromnie kreatywna i

oryginalna i nigdy nie będziemy musieli się martwić, że jakikolwiek magazyn

literacki na świecie mógłby mieć taką samą nazwę.

- Bo go nazwałaś od tyłka mojego kota!

- Tak - powiedziała Lilly. - Rzeczywiście. Dzięki filmom opartym na twojej

biografii twój kot jest sławny, Mia. Wszyscy wiedzą, kto to jest Gruby Louie. To

dlatego nasz magazyn będzie się sprzedawał. Bo kiedy ludzie zorientują się, że ma

coś wspólnego z księżniczką Genowii, będą go rozchwytywać jak gorące bułeczki.

Ponieważ, z powodów dla mnie tajemniczych, ludzie naprawdę się tobą interesują.

- Ale ten tytuł nie dotyczy mnie! - jęknęłam. - On dotyczy mojego kota! I jego

odbytu, mówiąc dokładniej!

- Tak - powiedziała Lilly. - Przyznaj, że to trochę niepoważne. Ale właśnie

dlatego przyciągnie uwagę. Ludzie nie będą mogli przejść obojętnie. Postanowiłam,

że na pierwszą okładkę zrobię zdjęcie zadka Grubego Louie, a potem...

Dalej coś mówiła, ale ja nie słuchałam. Nie mogłam tego słuchać.

Dlaczego musi mnie otaczać tylu wariatów?

Środa, 3 marca, geografia i środowisko

Kenny właśnie mnie poprosił, żebym przepisała nasze ćwiczenia na temat

stref wulkanicznych. Nie chodzi o to, żebym od nowa miała odwalić całą robotę

(chociaż to i tak nie byłoby „od nowa”, skoro w ogóle jej nie odrabiałam - to on ją

zrobił), ale żebym przepisała ćwiczenia na czystej kartce, która nie będzie

poplamiona pizzą, tak jak ta praca, którą dysponujemy obecnie. Bo Kenny odrabiał

wczoraj lekcje przy obiedzie.

Wolałabym, żeby Kenny nieco bardzie uważał na nasze prace domowe. Dla

mnie to pewien kłopot, tak je przepisywać. Wiecie, Lilly nie jest jedyną osobą, której

dokucza zespół urazowy nadgarstka. W końcu to nie ona musi wypisywać ludziom

tryliony autografów za każdym razem, kiedy wysiada z limuzyny przed hotelem

Plaza. Ludzie zaczynają się tam ustawiać w kolejce codziennie po południu, bo wie-

background image

dzą, że będę jechała na lekcję etykiety do Grandmčre. Przez cały czas muszę mieć

przy sobie pisak Sharpie tylko w tym jednym celu.

Wypisywanie raz za razem

Księżniczka Mia Thermopolis

to wcale nie bagatelka.

Szkoda, że moje nazwisko jest takie długie.

Może powinnam się przestawić na pisanie tylko:

JKW Mia

. Ale nie chciałabym

się wydać nadęta.

Kenny właśnie pokazał mi ulotkę o Różowym Odbyciku Grubego Louie i

spytał, czy moim zdaniem jego traktat na temat brązowych karłów mógłby się

nadawać do druku.

- Nie wiem - odpowiedziałam. - Ja nie mam z tym nic wspólnego.

- Ale to się nazywa jak twój kot - powiedział ze zdziwieniem.

- Taa - odparłam. - Ale ja i tak nie mam z tym nic wspólnego.

On mi chyba nie wierzy.

W sumie trudno go winić.

Praca domowa

Godzina wychowawcza: nie dotyczy

WF: UPRAĆ SPODENKI GIMNASTYCZNE!!!

Ekonomia: rozdział 8

Angielski: strony 116 - 132, O, pionierzy!

Francuski: écrivez un histoire comique pour vendredi

RZ: zdecydować, co na siebie włożę na imprezę

Geometria: ćwiczenia

Geografia i środowisko: spytać Kenny'ego

Środa, 3 marca, hotel Plaza

Z Grandmčre zdecydowanie coś jest nie tak. Zrozumiałam to w tej samej

chwili, w której weszłam do jej apartamentu. Była dla mnie zdecydowanie za miła.

Powiedziała coś w rodzaju: „Amelio! Jak się cieszę, że cię widzę! Siadaj! Poczęstuj

się czekoladką!” i podsunęła mi pod nos te trufle z Maison de Chocolat.

Och, jasne. Coś się kroiło.

Albo to, albo się upiła. Znowu.

LiAE naprawdę powinno zorganizować jakieś szkolenie na temat radzenia

sobie z dziadkami popadającymi w alkoholizm. Bo mnie by się przydało parę

background image

wskazówek.

- Mam dobre wiadomości - oświadczyła. - Chyba będę mogła ci pomóc w tych

twoich drobnych finansowych kłopotach.

Nie?! Niemożliwe!!! Grandmčre zdecydowała się na pożyczkę? Och, dzięki ci

Boże! Dzięki!

- Kiedy ja chodziłam do szkoły - ciągnęła - popularne było Mikado, wiesz?

Wystawiałyśmy to. Operetkę Gilberta i Sullivana. Dość trudna sprawa, zwłaszcza że

byłyśmy szkołą żeńską, a w tej operetce jest aż tyle wiodących ról męskich.

Pamiętam, że Genevieve - no wiesz, ta, która kiedyś maczała mi ukradkiem końce

warkoczy w kałamarzu - była strasznie rozczarowana, że musi zagrać rolę Mikada. -

Po twarzy Grandmčre przemknął złośliwy uśmieszek. - Wiesz, Mikado powinien być

dość postawny. Pewnie Genevieve złościła się, że obsadzono ją zgodnie z warunkami

fizycznymi.

Okay. A więc najwyraźniej nie zapowiadało się na żadną pożyczkę, a

Grandmčre chciała sobie tylko poprzynudzać trochę i powspominać, i zdecydowała,

że ja tego wszystkiego wysłucham.

Zastanawiałam się, czy w ogóle zauważy, że zaczęłam pisać SMS - y do

Michaela. Właśnie powinien kończyć zajęcia z analizy stochastycznej i optymalizacji.

- Ja, oczywiście, grałam główną rolę - ciągnęła Grandmčre w zadumie. -

Pierwsza naiwna, Yum - Yum. Ludzie mówili, że byłam najlepszą Yum - Yum, jaką

kiedykolwiek oglądali, ale jestem pewna, że chcieli mi tylko pochlebić. Ale i tak, z

moimi pięćdziesięcioma centymetrami w talii, w kimonie wyglądałam wręcz

absurdalnie zachwycająco.

SMS: Utknęłam u Gr.

- Nikt nie mógł się zdziwić bardziej niż ja, kiedy okazało się, że na widowni

był pewien reżyser z Broadwayu - seńor Eduardo Fuentes, jeden z najbardziej

wpływowych reżyserów teatralnych swojej epoki - który podszedł do mnie po

premierze i zaproponował, żebym zagrała główną rolę w przedstawieniu, które

właśnie reżyserował w Nowym Jorku. Oczywiście, nawet tego nie brałam pod

uwagę...

SMS: Tęsknię

- ...ponieważ wiedziałam, że przeznaczone mi są rzeczy o wiele ważniejsze

niż kariera w teatrze. Chciałam być chirurgiem albo może projektantką mody, jak

Coco Chanel...

background image

SMS: Kocham Cię

- Oczywiście, był zrozpaczony. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że

trochę się wtedy we mnie podkochiwał. Naprawdę wyglądałam nieźle w tym kimonie.

Ale oczywiście moi rodzice nigdy by się na to nie zgodzili. A gdybym rzeczywiście

pojechała z nim wtedy do Nowego Jorku, nigdy bym nie poznała twojego dziadka.

SMS: Zabierzcie mnie stąd.

- Powinnaś była słyszeć moją interpretację Trzech młodych panien: Trzy

młode panny ze szkoły to my...

SMS: O mój Boże, ona teraz śpiewa, przyślijcie pomoc.

- ...zadziorne zwykle takie panny są...

Na szczęście w tym momencie Grandmčre przerwała, bo złapał ją atak kaszlu.

- Ojej! Tak. Pozwól, że ci powiem, że tamtego roku byłam prawdziwą

sensacją.

SMS: To jest gorsze niż to, co mi zrobi AC, kiedy dowie się o $.

- Amelio, co ty wyczyniasz z tym telefonem komórkowym?

- Nic - powiedziałam, szybko naciskając klawisz: wyślij.

Grandmčre nadal była rozrzewniona swoimi wspomnieniami.

- Amelio. Mam pomysł.

O nie.

Widzicie, znam dwie osoby, od których nigdy nie chcę słyszeć słów: „Mam

pomysł”.

Jedna to Lilly.

Grandmčre to ta druga.

- Możesz zerknąć? - pokazałam na zegar. - Już szósta. No cóż, chyba będę się

zbierać. Nie masz przypadkiem w planach kolacji z jakimś szachem albo coś? I czy

czasem jutro nie przypadają twoje urodziny? Na pewno chciałabyś poświęcić im

chwilę refleksji...

- Siadaj, Amelio - rozkazała Grandmčre swoim najbardziej przerażającym

głosem.

Usiadłam.

- Uważam - powiedziała Grandmčre - że powinniście wystawić musical.

A przynajmniej przysięgam, że to właśnie usłyszałam.

Ale przecież musiałam się przesłyszeć. Bo nikt przy zdrowych zmysłach nie

powiedziałby czegoś takiego.

background image

Zaraz. Czy ja właśnie napisałam: „przy zdrowych zmysłach”?

- Musical? - Hm, Grandmčre ostatnio ograniczyła palenie. Nie rzuciła, skąd!

Ale lekarz powiedział jej, że jeśli nie ograniczy, koło siedemdziesiątki nie będzie już

wychodzić spod namiotu tlenowego.

Więc Grandmčre zaczęła ograniczać papierosy i pali tylko po posiłkach. A to

dlatego, że nie jest w stanie znaleźć namiotu tlenowego, który by pasował do któregoś

z jej strojów od wielkich projektantów.

Stwierdziłam, że widocznie plaster nikotynowy, który sobie przylepiła, zepsuł

się, czy coś, i wysyła czysty, nierozcieńczony dwutlenek węgla do jej krwiobiegu.

Bo to było jedyne wyjaśnienie, jakie mi przychodziło na myśl, tłumaczące

czemu mogła uznać, że to dobry pomysł, żeby Liceum imienia Alberta Einsteina

wystawiło jakiś musical.

- Grandmčre - powiedziałam - może powinnaś odkleić ten plaster. Powoli. A

ja tymczasem zadzwonię do twojego lekarza...

- Nie bądź śmieszna, Amelio - prychnęła, oburzona sugestią, że mogłaby

cierpieć na jakieś zaburzenia z powodu tętniaka mózgu czy udaru, a przecież w jej

wieku to wysoce prawdopodobne, jak podaje Yahoo! Zdrowie. - To zupełnie

normalny pomysł na zebranie funduszy. Ludzie od wieków organizują amatorskie

przedstawienia i koncerty, żeby zbierać środki na różne cele.

- Ale, Grandmčre... - zaczęłam wyjaśniać - Klub Dramatyczny już wystawia

tej wiosny jeden musical, Hair. Mają już próby i wszystko.

- I co? Odrobina konkurencji mogłaby ich nieco ożywić - powiedziała

Grandmčre.

- Och! - Jak ja miałam wyjaśnić Grandmčre, że jej pomysł jest kompletnie nie

na poziomie? No, prawie tak zły jak handel świecami? Albo założenie magazynu

literackiego i nazwanie go „Różowym Odbycikiem Grubego Louie”?

- Grandmčre, doceniam twoją troskę w sprawie mojego ekonomicznego błędu.

Ale nie potrzebuję twojej pomocy. Naprawdę, wszystko będzie dobrze. Sama znajdę

jakiś sposób na zarobienie gotówki. Lilly i ja już nad tym pracujemy, i obie...

- No to możesz powiedzieć Lilly - przerwała mi Grandmčre - że wasze

problemy finansowe się skończyły, bo twoja babka ma zamiar wystawić spektakl,

który sprawi, że ludzie będą błagać o bilety, wszyscy liczący się w Nowym Jorku

przedstawiciele środowisk teatralnych zapragną mieć swój udział w tym

przedsięwzięciu. To będzie zupełnie oryginalne przedstawienie, żeby można było

background image

wylansować wasze niezliczone talenty.

Musiała mieć na myśli talenty Lilly. Bo ja nie mam żadnych zdolności w tym

kierunku.

- Grandmčre - powiedziałam. - Nie. Mówię serio, naprawdę. Nie

potrzebujemy twojej pomocy. Poradzimy sobie, okay? Poradzimy. Cokolwiek

zamierzałaś, daj sobie z tym spokój. Bo przysięgam, jeśli znów się wtrącisz,

zadzwonię do taty. Nie łudź się, że tego nie zrobię!

Ale Grandmčre już się oddaliła, polecając pokojówce, żeby znalazła jej

rolodeksa... Najwyraźniej miała do wykonania kilka telefonów.

No cóż, powinno się dać ją bez trudu powstrzymać. Mogę po prostu

powiedzieć dyrektor Gupcie, żeby jej nie wpuszczała do szkoły. A przy tych

wszystkich nowych kamerach ochrony i tak dalej nie mogą twierdzić, że nie widzieli,

jak wchodziła - ona się nigdzie nie rusza bez limuzyny o wydłużonej karoserii i

łysego miniaturowego pudla. Więc nietrudno ją rozpoznać.

Środa, 3 marca, poddasze

Lilly mówi, że Grandmčre projektuje swoje uczucie bezradności wobec

groźby przebicia jej oferty zakupu sztucznej wyspy Genowia przez Johna Paula

Reynoldsa - Abernathy'ego Trzeciego na moje problemy z sytuacją finansową

szkolnego samorządu.

- To klasyczny przypadek przeniesienia - tyle mi powiedziała Lilly, kiedy do

niej zadzwoniłam, żeby ją po raz ostatni błagać o zmianę nazwy tego jej literackiego

magazynu. - Nie rozumiem, czemu się tym tak przejmujesz. Jeśli tak ją to

uszczęśliwia, to niech sobie wystawi to małe przedstawienie. Ja chętnie zagram

główną rolę... To dla mnie żaden problem wziąć na siebie jeszcze jeden obowiązek

poza funkcją wiceprzewodniczącej, rolą twórczyni i prezenterki Lilly mówi prosto z

mostu i wydawcy „Różowego Odbycika Grubego Louie”.

- Taa - powiedziałam. - W tej sprawie, Lilly...

- No cóż, to był mój pomysł, prawda? - przypomniała mi Lilly. - Czy nie ja

powinnam być redaktorem naczelnym? Ten magazyn będzie hitem, tyle już mamy

nadesłanych świetnych utworów.

- Lilly - powiedziałam, mobilizując wszystkie swoje starannie pielęgnowane

umiejętności przywódcze i przemawiając głosem spokojnym, opanowanym, takim,

jakim tata przemawia w Parlamencie. - Nic mnie nie obchodzi, czy będziesz

background image

redaktorem naczelnym i tak dalej. I uważam, że to świetnie, że się tym zajmujesz - że

stwarzasz forum, na którym artyści i pisarze z LiAE będą mogli wyrażać samych

siebie. Ale czy nie sądzisz, że powinnyśmy się skoncentrować na tym, jak zarobić

tych pięć kawałków, których nam brakuje na uroczystość rozdania...

- „Różowy Odbycik Grubego Louie” zarobi tych pięć kawałków - odparła

Lilly z pełnym przekonaniem. - Zarobi więcej niż pięć kawałków. Powali na kolana

rynek wydawniczy, który już nigdy nie będzie taki jak przedtem. Magazyn „Sixteen”

straci znaczenie, kiedy ludzie dostaną w ręce „Różowy Odbycik Grubego Louie” i

przeczytają uczciwe, nieokrojone kawałki z życia amerykańskich nastolatków, a po-

tem 60 Minut zacznie się dobijać do moich drzwi, błagając o wywiady, i nie wątpię,

że Quentin Tarantino poprosi o prawa do ekranizacji...

- Wow - powiedziałam, prawie nie słuchając. Czy ja jestem jedyną osobą,

która dostrzega wielki kłopot, w jakim się znajdziemy, kiedy Amber Cheeseman

zorientuje się, że nie mamy pieniędzy na opłacenie Sali imienia Alice Tully? - Te

utwory nadesłane do redakcji są dobre, tak?

- Fantastyczne. Nie miałam pojęcia, że nasi koledzy ze szkoły są tacy

utalentowani. A Kenny Schowalter napisał odę do swojej prawdziwej miłości, która

wycisnęła mi łzy...

- Kenny napisał jakąś odę?

- No cóż, on twierdzi, że to traktat na temat brązowych karłów, ale wyraźnie

widać, że to hołd złożony kobiecie. Kobiecie, którą kiedyś kochał i w tragicznych

okolicznościach utracił.

Hej! Kogo Kenny kochał kiedyś i utracił? Poza...

Mną?

Ale nie mogłam pozwolić, żeby ta nowina zbiła mnie z tropu! Najważniejsze

to nie zbaczać z tematu. Musiałam zmusić Lilly do zmiany nazwy jej magazynu

literackiego.

Och, i zarobić pięć tysięcy dolarów...

Ooooch! Michael pisze do mnie na ICQ!

SkinnerBx: Hej! No więc o co chodziło z tą twoją babką?

Naprawdę śpiewała?

GrLouie: Co? Ach, tak. I nie tylko. Co u ciebie?
SkinnerBx: Super. Bardzo się cieszę, że przychodzisz w

ten weekend.

Okay, no więc moje życie tak totalnie już się skończyło. Myślałam, że Amber

background image

Cheeseman stanie się przyczyną mojego zgonu, ale okazuje się, że umrę, zanim ona

zdoła odkryć, że przepuściłam pieniądze na jej uroczystość wręczania matur na

przyjazne dla środowiska pojemniki na odpady, bo będę musiała sama się zabić

wcześniej, bo tylko w taki sposób wykręcę się od pójścia na tę imprezę.

Bo ja nie mogę iść na tę imprezę. Nie mogę. Widzicie, ja wiem, co się stanie,

jeśli tam pójdę: będę strasznie nieśmiała i zastraszona przez tych wszystkich

inteligentniejszych, starszych ludzi i skończy się na tym, że będę siedziała sama w ką-

cie, a Michael będzie do mnie podchodził i pytał: „Czy wszystko w porządku?”, a ja

będę odpowiadała: „Tak”, ale on będzie wiedział, że kłamię, bo skrzydełka nosa będą

mi latały (Notatka dla samej siebie: Czy on wie o tym, że skrzydełka nosa mi latają,

kiedy kłamię? Sprawdzić), a potem odkryje, że nie jestem imprezową dziewczyną i że

w sumie jestem tym totalnym społecznym wyrzutkiem, za jakiego się uważam.

Poza tym ja nawet nie mam beretu.

Nie pozwolę, żeby do tego doszło. Po prostu mu powiem, że nie mogę przyjść.

Okay. No to jedziemy.

GrLouie: Michael, naprawdę mi przykro, ale...

Kasuj kasuj kasuj

Nie mogę odmówić. Bo co, jeśli on to odbierze osobiście? Jeśli sobie pomyśli,

że ja w ten sposób jego odrzucam?

Jeśli postanowi leczyć zranioną dumę w ramionach jednej z tych wstrętnych

dziewuch ze studiów????

Zaraz. Muszę się jakoś pozbierać. Michael nie jest taki. On by mnie nigdy nie

zdradził z żadną dziewczyną, choćby mu się nie wiem jak narzucała. Owszem, Craig

zdradził Ashley z Manny w Degrassi, kiedy Ashley nie chciała uprawiać z nim seksu.

To jednak nie znaczy, że Michael zrobiłby tak samo. Bo on jest lepszy niż Craig.

Który, tak przy okazji, cierpiał wtedy na dwubiegunowe zaburzenie afektywne. A

poza tym jest postacią fikcyjną.

Poza tym dziewczyny ze studiów nie noszą stringów. Bo uważają, że to

seksistowskie.

Tina ma rację. Muszę być z nim po prostu uczciwa. Muszę się zebrać na

odwagę i powiedzieć to.

GrLouie: Michael, ja nie mogę iść na twoją imprezę, bo ja

w sumie w ogóle nie lubię imprez, a poza tym uważam, że
totalnie się zanudzę w towarzystwie studentów, zwłaszcza że wy
ciągle gadacie o dystopijnych filmach SF...

background image

Kasuj kasuj kasuj

Nie mogę tego powiedzieć! O Boże. Co ja teraz zrobię????

GrLouie: Jasne! Nie mogę się doczekać!

Boże, jestem taką straszną kłamczucha.

SkinnerBx: A coś słyszałem, że ona w przyszłą środę

wydaje jakieś przyjęcie dla Boba Dylana?

GrLouie: Boba Dylana? Tego piosenkarza?
SkinnerBx: Taa. Bono i Elton John podobno też tam mają

być.

Przez chwilę myślałam, że może Michael nawdychał się biernie za dużo dymu

z marihuany. W akademiku o to nietrudno.

A potem przypomniałam sobie o imprezie charytatywnej Grandmčre w celu

zebrania pieniędzy dla genowiańskich hodowców oliwek.

GrLouie: Och, racja. Tak, to zabawne. Skąd się o tym

dowiedziałeś?

SkinnerBx: Z Netszkapy. Piszą, że organizuje coś pod

nazwą Aide de Ferme czy jakoś tak?

Pomoc dla farmerów. Powinnam była zgadnąć.

GrLouie: Och. Taa. Rzeczywiście.
SkinnerBx: No więc, czy jest jakaś szansa, żebyś mnie tam

przemyciła? Bardzo chciałbym zapytać Boba, czy nadal wierzy,
że jednostka potrafi zmienić znany nam świat za pomocą jednej
piosenki. Myślisz, że to się da zrobić? Obiecuję, że nie
narobię ci wstydu w obecności światowych liderów.

Och! Jakie to słodkie! Michael chce poznać sławnego człowieka! To takie do

niego niepodobne.

No, ale z drugiej strony, Bob Dylan nie jest taką znów przeciętną sławą.

Przecież on praktycznie wymyślił swój własny język. A przynajmniej tak to brzmi, ile

razy Michael puszcza jedną z jego płyt.

Poza tym Michaelowi na pewno przyda się trochę tej głębokiej muzycznej

mądrości. On nie ma chyba żadnego problemu ze zrozumieniem, co Bob Dylan mówi.

A dodatkowy bonus dla mnie: będę miała w przyszłą środę randkę!

I dobra, on mnie praktycznie wykorzystuje po to, żeby poznać Boba Dylana.

Ale nieważne.

Widzicie, to jest właśnie takie wspaniałe, kiedy ma się chłopaka. Jeszcze

przed chwilą był najgorszy dzień pod słońcem, a wystarczy, żeby chłopak cię gdzieś

background image

zaprosił i od razu: pfff! Złe rzeczy znikają. Naprawdę, to potężna siła.

GrLouie: To się chyba da załatwić.

Michael zaczął mi wtedy pisać bardzo miłe rzeczy, na przykład że jestem

takim skutecznym liderem, zarówno dla Genowii, jak i dla LiAE, i że nie może się

doczekać naszego spotkania w weekend, i co zrobi, kiedy mnie już zobaczy, i że jego

zdaniem jestem najlepszą pisarką na świecie, i że

Shonda Yost, redaktorka literacka magazynu „Sixteen”, jest chyba ćpunką na

cracku, skoro nie uznała Nigdy więcej kukurydzy! za najlepsze opowiadanie w tym

swoim konkursie.

I to wszystko było bardzo miłe, ale naprawdę nie przyczyniało się w żaden

sposób do rozwiązania problemu, który naprawdę mi ciążył:

Co ja mam zrobić z tą imprezą?

Ach, tak. I skąd wezmę pieniądze na wynajęcie Sali imienia Alice Tully?

Czwartek, 4 marca, w limuzynie

w drodze do szkoły

Jestem tak strasznie zmęczona. Wczoraj wieczorem właśnie się kładłam do

łóżka, kiedy dostałam wiadomość na ICQ. Myślałam, że to Michael pisze, że mnie

kocha. No, wiecie, po raz ostatni przed położeniem się spać.

Ale to był Boris Pelkowski. Akurat on, ze wszystkich ludzi na ziemi.

JoshBell2 : Mia! Czy ja dobrze słyszę, że twoja babka

organizuje w przyszłą środę wieczorem imprezę, na którą
zaprasza słynnego skrzypka i mojego osobistego artystycznego
idola, Joshuę Bella?

Na litość boską.

GrLouie: Joshua Bell chyba nie jest zainteresowany

nabyciem wyspy na Świecie wzniesionym u wybrzeży Dubaju,
prawda?

JoshBell2 : Nic mi o tym nie wiadomo. Mógłby sobie kupić

Indianę, wielki stan, z którego pochodzi, a tak się składa, że
jest to też miejsce narodzin wielu innych muzycznych geniuszy,
włącznie z Hoagy Carmichaelem i Michaelem Jacksonem. Gdyby to
nie był jakiś za duży kłopot, Mia - czy mogłabyś mnie wprowa-
dzić na tę imprezę? Ja muszę go poznać. Mam coś bardzo ważnego
do powiedzenia Joshui Bellowi.

No cóż. Może i Boris jest teraz seksowny, ale nadal jest dziwny.

background image

GrLouie: Chyba uda mi się znaleźć jakiś sposób, żeby cię

tam przemycić.

JoshBell2: Och, dzięki, Mia! Nawet nie wiesz, ile to dla

mnie znaczy. Jeśli cokolwiek kiedykolwiek mógłbym dla ciebie
zrobić - poza tym, żeby ćwiczyć w szafie na materiały pi-
śmienne, bo już to przecież robię - to daj mi znać!

Jakby to nie było wystarczająco niespodziewane, za chwilę odezwała się do

mnie Ling Su.

Painturgirl: Hej, Mia! Słyszałam, że w środę wieczorem

twoja babka robi imprezę i będzie na niej Matthew Barney, ten
kontrowersyjny artysta konceptualny.

GrLouie: Niech zgadnę: Matthew Barney kupuje sobie wyspę

na Świecie u wybrzeży Dubaju.

Painturgirl: Skąd wiedziałaś? Kupuje Islandię dla swojej

żony, Björk. Jest jakaś szansa, żebyś mnie tam wprowadziła,
żebym go mogła poznać?

GrLouie: Nie ma sprawy.
Painturgirl: Mia Thermopolis, jesteś wspaniała!

A potem pojawiła się wiadomość od Shameeki:

Beyonce_to_ja: Cześć, Mia!
GrLouie: Czekaj, już wiem: słyszałaś, że Beyonce

przyjdzie na imprezę, którą urządza moja babka w środę
wieczorem, żeby zebrać fundusze dla genowiańskich hodowców
oliwek, i chciałabyś, żebym cię tam przemyciła, żebyś mogła ją
poznać.

Beyonce_to_ja: W sumie to Halle Berry. Kupuje Kalifornię.

Beyonce też tam będzie????

GrLouie: Możesz się uważać za osobę zaproszoną.
Beyonce_to_ja:Naprawdę???? Jesteś niesamowita!!!!!!!!!!!!

A potem Kenny:

E=MC

2

: Mia, czy to prawda, że twoja babka robi imprezę w

przyszłym tygodniu, na której pojawi się światowej sławy
naukowiec, doktor Rita Rossi Coldwell?

GrLouie: Chyba tak. Chcesz przyjść?
E=MC

2

: A MOGĘ? Dzięki wielkie, Mia.

GrLouie: Nie ma za co.

A potem Tina:

Iluvromance: Mia, czy to prawda, że twoja babka robi

imprezę, na której będą te wszystkie sławy?

background image

GrLouie: Tak. A kogo chcesz spotkać?
Iluvromance: Wszystko jedno! Każda sława mi odpowiada!
GrLouie: Zrobione. Wal jak w dym.
Iluvromance: Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! Sławni lu-

dzie!!! Jestem taka podekscytowana!!!!!!

I wreszcie, na koniec, Lilly:

WomynRule: Hej! Co ja słyszę? Twoja babka zaprosiła

Benazir Bhutto na jakąś imprezę w przyszłą środę?

O nie! Tylko nie to. Jeszcze i Benazir? Ciekawe, co ona kupuje? Sztuczny

Pakistan?

GrLouie: Chcesz tam przyjść i ją poznać?
WomynRule: Wiesz, że tak. Ona i ja mamy parę spraw do

omówienia. Przede wszystkim jej poparcie dla talibanu w ciągu
tych wszystkich lat.

GrLouie: Czuj się zaproszona.
WomynRule: Super. Do zobaczenia jutro, KG.

Chyba to wszystko, co napisałam do Carla Junga - no, wiecie, że zostałam

przewodniczącą szkolnego samorządu, ale nadal jestem bardzo niepopularna -

okazuje się nieprawdą. Jestem całkiem popularna.

Dzięki mojej babce.

Czwartek, 4 marca, godzina wychowawcza

Ja ją zabiję.

Mówiłam jej nie. Osobiście i stanowczo powiedziałam jej, że nie.

Jak ona może mi to robić?

Znowu?

Czwartek, 4 marca, WF

Powaga. Jak ona to w ogóle zrobiła? Tak szybko?

One są wszędzie. Ściany są nimi oblepione. Otworzyłam swoją szafkę, i jedna

spadla mi w ręce.

Powtykała je do wszystkich szafek.

To musiało zająć godziny. Jak ona tego dokonała? Komu za to zapłaciła?

Boże. To mógł być ktokolwiek. Nawet jakiś nauczyciel. Przecież ledwie

zarabiają na życie. Ja wiem, bo widziałam, jak w domu walały się czeki z wypłatą

pana G.

background image

No tak, więc są wszędzie. Jasnożółte ulotki z napisem:

Przesłuchanie dzisiaj o 15.30

Hotel Plaza

Wielka Sala Balowa

Nowy, oryginalny musical

Warkocz!

Zapraszamy wszystkich

Niepotrzebne żadne wcześniejsze dokonania aktorskie

Już podsłuchałam, że jacyś członkowie Klubu Dramatycznego - ci, którzy

zajęci są próbami do Hair - patrząc chmurnie spod oka i kolczyków w brwiach,

mówią:

- Warkocz!? A co to jest Warkocz!? Nigdy nie słyszałem o tym musicalu. Czy

to jakaś nowa produkcja Andrew Lloyda Webbera?

Są wściekli, że ktoś wystawia spektakl - zwłaszcza taki, który ma w tytule

włosy - który mógłby odciągnąć ICH widownię.

I nie mogę powiedzieć, żebym się im dziwiła.

Ale nie mam zamiaru wyrywać się z informacją, że to moja BABKA jest

winowajczynią. Bo wiecie, Amber Cheeseman nie jest jedyną osobą z tej szkoły,

która mnie zabije jednym ciosem kantem dłoni. Niektórzy z tych teatralnych

typków... Oni wiedzą, jak władać szablą i tak dalej. Znają fechtunek.

A ja naprawdę nie potrzebuję, żeby mi rapierem przeszyto serce, dziękuję

uprzejmie.

Nawet mnie nie pytajcie, czy posługują się nunchaku.

Co tej Grandmčre wpadło do głowy? Co to jest Warkocz!?

I dlaczego ona w ogóle nie potrafi odczepić się i nie wtrącać w moje życie?

Przecież ja już mam dosyć problemów, dziękuję bardzo. Choćby dziś rano, kiedy

weszłam do pokoju Rocky'ego, żeby go pocałować na do widzenia przed wyjściem do

szkoły, bardzo radośnie pokazał na mnie palcem i wrzasnął:

- Sa!

Tak. Mój brat uważa, że jestem samochodem.

Dlaczego jestem jedyną osobą, która dostrzega, że to może być zwiastun

jakiegoś potencjalnego problemu????

Czwartek, 4 marca, ekonomia

background image

Okay, no więc teraz uważam:

Zadaniem ekonomii jest zrozumieć problem niedostatku. W jaki sposób

zaspokoić nieograniczone potrzeby ludzkości za pomocą ograniczonych i/lub

niedostatecznych dostępnych zasobów?

Nazywa się to użytecznością - korzyściami czy zaspokojeniem, jakie

jednostka wyciąga ze skonsumowania pewnego dobra lub usługi.

Im więcej konsumuje jednostka lub rząd, tym większa będzie łączna

użyteczność.

A zatem użyteczność Grandmčre musi być największa

NA CAŁYM WIELKIM ŚWIECIE.

Czwartek, 4 marca, angielski

O mój Boże. Lana wie.

Nie wiem, skąd się dowiedziała, ale wie. Wiem, że wie, bo podeszła do mnie

na korytarzu i powiedziała:

- Wiem.

!!!!!!!!!!!!!!!!!

I powiedziała to bardzo znaczącym tonem. Rozumiecie?

Tyle że... Ja nie wiem, CO ona wie. Czy ona wie, że to Grandmčre stoi za

konkurencyjnym musicalem?

Czy wie, że przepuściłam wszystkie pieniądze maturzystów?

Czy wie o tym, że - ach! - boję się, że Michael odkryje, że nie jestem

imprezową dziewczyną?

Ale skąd miałaby to wiedzieć? Nie zwierzałam się z tego lęku nikomu -

nikomu, poza Tiną Hakim Babą, ale jej powiedzieć coś w sekrecie, to jak kamień w

studnię. Ona nikomu nie powie.

A już zwłaszcza nie Lanie.

Zresztą, cokolwiek Lana wie, mówi, że nikomu nie powie...

...pod warunkiem, że spełnię jej żądanie.

Jej żądanie!!!!

Powiedziała, że mam się z nią spotkać na klatce schodowej trzeciego piętra

zaraz po lunchu, wtedy powie mi, czego chce za zachowanie milczenia.

background image

Nie wiem, skąd popularni ludzie wiedzą o klatce schodowej trzeciego piętra.

Myślałam, że to azyl wyłącznie dla geniuszków.

Boże, ciekawe, czego ona chce. No bo jeśli na przykład chce zostać moją

najlepszą przyjaciółką?

Poważnie! Jeśli ona chce, żebym udawała, że ją lubię, żeby jej zdjęcie mogło

znaleźć się w „US Weekly” obok mojego? Albo żebym ją zabrała na kolejny

arystokratyczny ślub, na który będę zaproszona, żeby mogła zawracać głowę księciu

Williamowi? No, wiecie, ona tylko czeka na okazję, żeby dopaść go na osobności i

udowodnić mu, że jej imię jest najczęściej wypisywanym imieniem na ścianach

męskiej toalety w LiAE (jak twierdzi Boris)?

Ale zaraz... A jeśli w ogóle nie o to chodzi? Jeśli ona wcale nie chce, żebym

udawała, że jestem jej przyjaciółką, ale zażąda, żebym zrezygnowała z funkcji

przewodniczącej samorządu szkolnego - żeby to ona mogła zostać przewodni-

czącą????

To jest totalnie możliwe. Ona nigdy tak naprawdę nie pogodziła się z faktem,

że ją pokonałam w tych wyborach. Ona tylko udawała, że jej to nie obchodzi - po

swojej przegranej opowiadała wszystkim, że funkcja przewodniczącej samorządu jest

w sumie obciachowa, i ona sama nie wie, co jej odbiło, że w ogóle startowała w

wyborach.

Ale jeśli zmieniła zdanie? Jeśli wcale nie uważa, że to obciach, i chce mi

odebrać moje stanowisko?

Chociaż, czy to by rzeczywiście było najgorsze? Przewodniczenie

samorządowi to w sumie masa roboty za darmo. Za te pojemniki na odpady nawet nie

usłyszałam jednego „dziękuję”.

Dobra, w naklejkach na klapach jest błąd, ale i tak...

Gdyby Lana zażądała mojego stanowiska, przynajmniej odzyskałabym

znaczącą ilość wolnego czasu. Wtedy może mogłabym popracować nad tą książką,

którą miałam zamiar zacząć pisać. Mogłabym przerobić Nigdy więcej kukurydzy! na

powieść. Mogłabym spróbować ją sprzedać jakiemuś prawdziwemu wydawcy. Nie

musiałabym się martwić, że Facet, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do

Chili ją przeczyta, bo kto w liceum ma czas czytać coś dla przyjemności? Nikt.

I wtedy mogłabym zostać publikowaną autorką i wystąpić w Book TV, i

wypowiadać się wnikliwie na temat symbolizmu i innych takich.

Boże. Byłoby cudownie.

background image

Ale zaraz. Lana nie może zostać przewodniczącą, nawet jeśli ja ustąpię ze

stanowiska. Jeśli ja ustąpię, Lilly, jako wiceprzewodnicząca, przejmie moją funkcję.

A więc to nie tego Lana chce. Musi chcieć ode mnie czegoś innego.

Tylko czego? Ja Nic nie mam. Ona na pewno o tym wie. Nic, poza tronem

Genowii, który mnie czeka któregoś dnia w przyszłości...

Czy to może być to, czego ona chce? Nie mojego tronu, ale na przykład

korony?

Ja nie mogę oddać mojego diademu. Tata by mnie zabił. Jest wart jakiś milion

dolców czy coś. To dlatego Grandmčre musi go trzymać w skarbcu w Plaza.

Zaraz - a jeśli ona chce dostać Michaela???

Ale dlaczego miałaby go chcieć? Nigdy go nie chciała. Kiedy jeszcze chodził

do LiAE, uważała chyba, że on jest zupełnie głupkowaty i niepociągający (czy

ktokolwiek wykazał się kiedyś większą ślepotą?)

Poza tym słyszałam, że ona się ostatnio spotyka z Daltonem z drużyny

koszykówki.

Lepiej, żeby nie chciała Michaela, tylko tyle powiem. Dobra, może sobie

wziąć mój tron.

Ale nie mojego chłopaka.

Mia, co się dzieje? - T.

Nic! Czemu uważasz, że coś się dzieje?

Bo wyglądasz, jakbyś właśnie połknęła skarpetę.

Tak? Nie chciałam. Nic się nie dzieje. Zupełnie nic.

Och. Myślałam, że coś się stało z Michaelem. Rozmawiałaś z nim już? O tym,

że nie jesteś imprezową dziewczyną?

Uch. Nie.

Mia! Z facetami trzeba postępować stanowczo. Jak mówi Ms. Dynamite w

Zgaś go! - Rozumiem, że go kochasz/l że jest ci smutno/Ale to nie znaczy, że
możesz zostać jego podnóżkiem.

Ja wiem!

Cześć, dziewczyny. Mamy masę zgłoszeń do pierwszego numeru. Pani

Martinez i ja spotykamy się w czasie lunchu, żeby zdecydować, co pójdzie do druku, a

co nie. Pierwszy rocznik „Różowego Odbycika Grubego Louie” będzie super.

Proszę, zmień tę nazwę.

Nie mogę, bo taka jest nazwa tego magazynu. Jesteś jedyną osobą, której się

nie podoba. No cóż, poza dyrektor Guptą. Ale przecież jej opinia się nie liczy. A przy

background image

okazji, KG, o co chodzi z tym całym Warkoczem!, który wystawia twoja babka?

Skąd wiesz, że to ona?

Och, a kto inny organizowałby przesłuchania w Plaza? Bosz. No? Co to jest?

Nie wiem. Kolejna intryga, za pomocą której moja szalona babka ma zamiar

mnie upokorzyć i zdenerwować.

Boże, a tobie kto nasikał do płatków dziś rano?

Nikt!!! Mam po prostu dosyć tego, że zawsze wtrąca się w moje życie!!!

Mia martwi się, że Michael odkryje, że ona nie jest imprezową dziewczyną.

Tina!!!!!!!!!!!!

No cóż, przepraszam, Mia. Ale to jest po prostu takie absurdalne. Nie

sądzisz, że to absurdalne, Lilly?

A co to jest imprezowa dziewczyna?

Oj wiesz. Jak Lana. Albo Paris Hilton.

Ach!!!! A dlaczego w ogóle miałabyś chcieć być podobna do Paris Hilton????

Nie chcę. To nie tym się martwię. Tylko...

Paris Hilton to jedna z tych kobiet, które są za ładne, żeby były prawdziwe.

Zgodzisz się, Tina?

Totalnie. Totalnie nie powinnaś myśleć, że ona ci zagraża, Mia.

Ona mi nie zagraża! Ja tylko...

Poczytaj to sobie:

Kobiety, które są za piękne,

żeby naprawdę istnieć,

i które powinny zostać zesłane

wszystkie razem

na bezludną wyspę,

żeby reszta normalnych ludzi

przestała mieć takie okropne kompleksy

Lilly Moscovitz

1. Paris Hilton. Zaraz - jest ładna, może jeść, na co ma ochotę, i nigdy nie tyje

ani w ogóle nie musi ćwiczyć, I do tego jest jeszcze dziedziczką fortuny?

Czy na tej ziemi nie ma żadnej sprawiedliwości? Okay, jest dobra dla

zwierząt i homoseksualistów i ewidentnie na tyle bystra, że znalazła sobie

narzeczonego, który spokrewniony jest z jedną z najbogatszych rodzin na

świecie. Ale czy ona kiedykolwiek próbowała wykorzystać swój rozum do

background image

czegoś więcej niż tylko udział w telewizyjnym reality show? A co z

lekarstwem na raka, Paris? Co ze sposobem na przetwarzanie wody

morskiej, żeby jej krople unosiły się w atmosferę i zwiększały stopień

odbijania promieni słonecznych, co obniży temperaturę i zahamuje proces

globalnego ocieplenia, a w rezultacie uratuje naszą planetę? Dalej, Paris,

wiemy, że mogłabyś to zrobić, gdybyś się postarała. Z twoimi pieniędzmi i

twoją głową naprawdę mogłabyś zmienić świat!

2. Angelina Jolie. Po prostu pozbądźmy się jej! Ona jest o wiele za piękna, z

tymi głupimi odętymi ustami i sterczącymi kośćmi biodrowymi. Nic mnie

nie obchodzi cała ta gadanina, że ukradła Brada Jennifer, ani ta

adoptowana sierotka z Etiopii, ani czy się kiedyś obściskiwała z własnym

bratem, czy nie. Pozbądźmy się jej! Jest za ładna!

3. Keira Knightley. O mój Boże. Jak ja jej nienawidzę! Ona jest o wiele za

piękna, żeby żyć! Już wystarczy, że miała okazję obściskiwać się z

Orlando w Piratach, a teraz jeszcze gra Elizabeth Bennett w kolejnej ekra-

nizacji Dumy i uprzedzenia? Przepraszam, ale ona się nie nadaje na Lizzie

Bennett. Lizzie Bennett miała być bystra, nie piękna. Przecież to cały sens

tej historii - że Lizzie nie jest tradycyjnie prześliczna, tak jak Kaira jest.

Boże! Po prostu niech spada na wyspę!

4. Jessica Alba. Była znośna w głównej roli w tym postapokaliptycznym

serialu telewizyjnym Cień anioła. Przynajmniej nigdy nie musiałyśmy

oglądać jej kaloryferka, bo w Seattle, gdzie toczyła się akcja serialu, jest

za dżdżyście, żeby można było nosić krótkie koszulki. A potem pojawił się

ten mały filmik o hiphopowej tancerce imieniem Honey, a potem Sin City i

Fantastyczna Czwórka, i pani Alba pokazywała nam non stop cały swój

kaloryferek. A potem jej imię zaczęło się pojawiać w piosenkach

Eminema. Czy nam to jest potrzebne? Czy trzeba nam, żeby najwybit-

niejszy poeta naszych czasów rozwodził się o Jessice Albie? Nie trzeba.

Wynocha mi stąd.

5. Halle Berry. Czy muszę mówić coś jeszcze? Och, jasne, ona usiłowała

wyglądać paskudnie w Monster's Ball - Czekając na wyrok. Szkoda, że jej

się nie udało. Halle Berry nie zdołałaby wyglądać paskudnie, nawet gdyby

od tego zależało jej życie. Wydaje się, że ona istnieje tylko po to, żeby nas,

resztę kobiet, wpędzać w poczucie niższości. Bye, bye, Halle Berry.

background image

6. Natalie Portman. Pewnie trzeba obsadzić kogoś naprawdę pięknego w roli

matki księżniczki Lei. Ale i tak. Czy oni musieli obsadzić kogoś tak

niemożliwie pięknego, że nawet te okropne kwestie w Ataku klonów - w

tej części, w której Amidala i Anakin tarzają się po wzgórzu wśród tych

dziwacznych krowopodobnych stworów - brzmią sensownie? Jasne, Na-

talie usiłowała się zrehabilitować, grając różne role w filmach

niezależnych, gdzie nie musiała ubierać się w obcisłe kostiumy. Ale to nie

ma znaczenia, na ile kolorów przefarbuje sobie pani włosy, panno

Portman. Nadal uważamy, że jest pani za ładna, żeby żyć.

7. Shannyn Sossamon. Po Obłędnym rycerzu jeszcze miałam wątpliwości.

Mówiłam sobie tylko: jak ktoś tak śliczny mógł żyć w średniowieczu? Ale

kiedy zobaczyłam Żyć szybko, umierać młodo, wiedziałam już: Shannyn

Sossamon jest o wiele za piękna, żeby grać dziewczynę, którą faceci

rzucają i bez przerwy zdradzają. To by się NIGDY nie mogło zdarzyć. Po-

zbądźmy się jej!

8. Thandie Newton. Mogłam ją znieść w roli Audrey Hepburn w tej przeróbce

Szarady, bo Audrey Hepburn też była za piękna, żeby żyć, więc należało

się spodziewać, że aktorka grająca tę rolę też musiała być piękna. I

mogłam ją jeszcze znieść w przygodowym SF Kroniki Riddicka, bo

przecież grała w sumie istotę z obcej planety. Ale kiedy pokazała się jako

dziewczyna doktora Cartera w Ostrym dyżurze, wiedziałam, że przyszła

pora - pora, żeby się jej pozbyć! Co Thandie Newton robi w telewizji? Ona

jest o wiele za ładna, żeby występować w telewizji! Powinna się trzymać

filmów na duży ekran! I nie ma mowy, żeby jakiś lekarz z Chicago

pojechał sobie do Kongo i wrócił z Thandie Newton. Okay??? Kobiety,

które wyglądają jak ona, nie jeżdżą do Kongo. Proszę mi ją zabrać z oczu!

9. Nicole Kidman. Okay, i kim niby jest ta Nicole Kidman? Mam uwierzyć, że

jest istotą ludzką? Bo moim zdaniem ona może być jedną z tych istot z

obcej planety, które wychodzą z ludzkich skór w filmie Kokon.

Pamiętacie? Bo Nicole promieniuje pięknem i światłem w taki sam sposób

jak ci kosmici. Hej, może ona jest jedną z tych istot z kosmosu, na które

czekają scjentolodzy, tych, które mają rzekomo po nas tu wrócić, żeby nas

uratować (no cóż, a przynajmniej wszystkich swoich wyznawców

scjentologów), zanim zniszczymy naszą planetę, nadmiernie eksploatując

background image

jej zasoby. Może to dlatego Tom Cruise się z nią ożenił. Nicole Kidman,

phone home! Powiedz statkowi - matce, żeby się pospieszyli!

10. Penélope Cruz. Kolejna kosmitka! Chociaż nie jaśnieje aż tak jak Nicole,

Penélope jest zdecydowanie za piękna, żeby być człowiekiem. Może to

dlatego Tom Cruise tak długo się z nią spotykał! On myślał, że ona może

być kosmitka, jak Nicole, ale potem się okazało, że Penélope po prostu

wygrała na loterii genowej i jest z natury taka prześliczna. Co się stanie,

kiedy Tom Cruise odkryje, że Kate Holmes też nie jest kosmitka? Czy ją

też porzuci? Ile zostało jeszcze nieziemsko pięknych KOBIET, Z

KTÓRYMI MÓGŁBY SIĘ OŻENIĆ/SPOTYKAĆ Tom? Dlaczego statek

- matka scjentologów nie pośpieszy się i nie wróci, żeby je wszystkie stąd

zabrać?????

Czwartek, 4 marca, francuski

Nieważne. To takie bezsensowne.

Odprężenie - każda międzynarodowa sytuacja, w której wcześniej wrogie

sobie narody, ale nie zaangażowane w otwartą wojnę, „ocieplają” swoje

stosunki i ich wzajemne groźby się zmniejszają.

Boże, byłoby cudownie, gdyby Lana chciała odprężenia.

Czwartek, 4 marca,

klatka schodowa trzeciego piętra

Okay, no więc ja tu jestem, a Lany nie ma.

Powiedziała: po lunchu. Jestem pewna, że tak właśnie powiedziała.

Teraz jest po lunchu.

No więc gdzie ona jest???

Boże, jak ja nienawidzę tego całego skradania się. Tak trudno mi było pozbyć

się tych ludzi. To znaczy nie Lilly, bo ona miała spotkanie z panią Martinez. Ale mam

na myśli Tinę i Borisa, i Perin, i wszystkich. Musiałam im powiedzieć, że idę tu, żeby

na osobności zadzwonić sobie do Michaela.

A Tina zrozumiała to tak, że ja chcę zadzwonić do Michaela i powiedzieć mu,

że nie jestem imprezową dziewczyną. Powtarzała co chwila: „Bądź dzielna, mała!”,

aż wreszcie Shameeka zaczęła pytać: „Dziewczyny, o czym wy gadacie?”

background image

Ale Tina ma rację. Muszę przestać okłamywać Michaela i powiedzieć mu

prawdę. Tylko muszę wymyślić, jak mu to powiedzieć, żeby nie wydać swojego

mrocznego sekretu - że nie jestem imprezową dziewczyną.

Ale jak??? Jak mam to zrobić? Można by pomyśleć, że taka notoryczna

kłamczucha jak ja nie będzie miała trudności z wymyśleniem jakiejś wymówki, która

pozwoliłaby mi się wykręcić z tego wszystkiego... Na przykład że muszę w ten

weekend wziąć udział w jakiejś specjalnej książęcej uroczystości.

Szkoda, że żadna koronowana głowa ostatnio nie umarła. Jakiś królewski

pogrzeb byłby idealną wymówką.

A skoro nikt ostatnio nie wyciągnął nóg, to może jakiś... ŚLUB?

Taa! Mogłabym powiedzieć, że jedna z moich kuzynek z rodu Grimaldich

znów wychodzi za mąż i muszę pojechać na ten ślub. Michael na pewno by mi

uwierzył, bo przecież nie czyta żadnych czasopism, które podają tego typu

wiadomości... Chyba że spróbuje to sprawdzić w Netszkapie.

Może po prostu wyślę mu SMS - a. Taa, zaraz mu napiszę SMS - a i powiem:

„Sorki, muszę jechać na weekend do Genowii! Żałuję, ale obowiązek wzywa! Może

następnym razem!”

Tyle że wziąwszy wszystko pod uwagę, chyba byłoby prościej, gdybym

zwyczajnie przestała kłamać. Bo niedługo nie będę w stanie spamiętać wszystkich

tych moich historyjek, pogubię się w nich i...

Ktoś idzie!!!

To Lana!!!

Czwartek, 4 marca, RZ

Okay. To było niesamowite.

A więc faktycznie chodziło o pieniądze. A ściślej, o to, że ich nie mamy. To

miała na myśli Lana, kiedy powiedziała, że wie.

A na koniec, w zamian za milczenie, chciała tylko, żebym ją zaprosiła na

imprezę Grandmčre. Tę ze zbieraniem funduszy dla genowiańskich hodowców

oliwek.

Powaga.

Byłam tak zaszokowana - wiecie, ja się naprawdę spodziewałam, że Lana

poprosi mnie o coś, co mi skomplikuje życie o wiele bardziej niż zwykłe zaproszenie

na jakąś imprezę - że powiedziałam:

background image

- Dlaczego miałabyś chcieć iść na to? Ty też chcesz poznać Boba Dylana?

Lana tylko popatrzyła na mnie jak na idiotkę (nic nowego) i odparła:

- Och, nie. Ale będzie tam Colin Farrell. Bierze udział w przetargu na Irlandię.

Wszyscy to wiedzą.

Wszyscy poza mną, jak widać.

Ale i tak udawałam, że wiem. Powiedziałam:

- Ach. Racja. Jasne. Taa. Okay.

A potem powiedziałam, że załatwię jej zaproszenie.

- Dwa zaproszenia - syknęła Lana, prawie tak samo jak Gollum syczał „mój

ssskarbie” we Władcy Pierścieni. - Tri - sha też chce pójść. - Trisha Hayes jest

największą popleczniczką Lany, coś jak Igor dla doktora Frankensteina. - Chociaż

jeśli jej się wydaje, że to ona poderwie Farrella, to się chyba naćpała.

Nie komentowałam tej ewidentnej rysy na ich bezwarunkowej, siostrzanej,

wzajemnej miłości. Zamiast tego powiedziałam:

- Och, taa, okay, dwa zaproszenia.

Ale wtedy, bo przecież nie potrafię utrzymać języka za zębami, dodałam:

- Ale, hm, jeśli nie pogniewasz się, że pytam... Skąd wiesz? No, o

pieniądzach?

Znów się skrzywiła i powiedziała:

- Sprawdziłam w sieci, ile kosztowały te głupie pojemniki na „puszki i

baletki”. A potem parę liczb do siebie dodałam. I wiedziałam, że musicie być bez

grosza.

Boże. Lana jest jeszcze bardziej przebiegła, niż kiedykolwiek mi się

wydawało. Przebiegła oraz o wiele lepsza z matematyki niż ja.

Może to ona powinna była zostać przewodniczącą.

W tym momencie należało się pożegnać. Zamiast tego musiałam powiedzieć:

- Aha, Lana. Mogę cię o coś zapytać?

A ona zmrużyła oczy:

- Co?

Nie mogłam uwierzyć w słowa, które wymknęły mi się z ust:

- Jak się, hm, imprezuje?

Na co Lana szeroko otworzyła wysmarowane błyszczykiem usta.

- Jak się co?

- No, wiesz - powiedziałam. - Imprezuje. Wiem, że ty chodzisz na wiele, hm,

background image

imprez. Więc tak się tylko zastanawiałam... Na przykład co się na nich robi? W jaki

sposób się, no, imprezuje?

Lana tylko potrząsnęła głową, a jej proste jak druty jasne włosy (ona nigdy nie

musi się martwić, że jej włosy będą przypominały znak drogi podporządkowanej),

zalśniły w świetle jarzeniówek.

- Boże - powiedziała. - Ty jesteś kompletnie niedorozwinięta.

Ponieważ była to niezaprzeczalna prawda, nic nie odpowiedziałam.

Najwyraźniej to był właściwy ruch, bo Lana kontynuowała:

- Po prostu tam idziesz. I, oczywiście wyglądasz fantastycznie. A potem

łapiesz jakieś piwo. Jeśli muzyka jest do przyjęcia, tańczysz. Jeśli jest tam jakiś fajny

chłopak, podrywasz go. To wszystko.

Zastanowiłam się nad tym.

- Nie lubię piwa - powiedziałam.

Ale Lana mnie zignorowała.

- I ubierasz się w coś seksownego. - Przemknęła spojrzeniem od moich

glanów aż po czubek głowy, a potem dodała: - Chociaż w twoim przypadku to może

być niełatwe zadanie.

A potem odeszła zamaszystym krokiem.

To nie może być aż tak proste. To znaczy imprezowanie. Po prostu idziesz,

pijesz, tańczysz i hm... podrywasz? Ta informacja w niczym mi nie pomaga. Co

robisz, jeśli grają szybkie utwory? Czy powinnaś je tańczyć? Wyglądam, jakbym

miała jakiś atak, kiedy usiłuję tańczyć szybko.

I co powinnaś zrobić z tym całym piwem, kiedy tańczysz? Odstawiasz je na

stolik do kawy czy co? Czy po prostu trzymasz je i tańczysz? A jeśli tańczysz szybko,

to czy ono się nie rozleje?

I czy powinnaś przedstawić się wszystkim obecnym w pokoju? Grandmčre

upiera się, że na przyjęciach powinnam zadbać, żeby z każdym z gości przywitać się

osobiście, uścisnąć mu rękę i zapytać o zdrowie. Lana nic o tym nie wspomniała.

Ani o ostatniej ważnej rzeczy: co powinnaś zrobić ze swoim ochroniarzem?

Boże. To całe imprezowanie jest jeszcze trudniejsze, niż mi się wydawało.

Czwartek, 4 marca, geometria

Właśnie przyszło mi do głowy coś okropnego. To znaczy jeszcze bardziej

okropnego niż te rzeczy, które zwykle przychodzą mi do głowy, na przykład że

background image

Rocky może cierpieć na rozpad osobowości albo że to znamię na moim prawym bio-

drze mi rośnie i zamieni się w stukilogramowy guz, jak ten, który urósł takiej pani,

którą widziałam w dokumentalnym filmie na Discovery Channel Zdrowie pod

tytułem Stukilowy guz.

A mianowicie to, że Lana być może osiągnęła już samorealizację.

Poważnie. No bo ten szantaż przed chwilką na klatce schodowej - przecież to

było niemalże piękne. To było klasyczne.

I okay, zrobiła to w sposób totalnie pokrętny i manipulatorski. Ale dostała to,

co postanowiła zdobyć.

Ona nie mogła osiągnąć samorealizacji. Nie, to by było totalnie

niesprawiedliwe.

Ale nie da się zaprzeczyć, że ona wie, jak zdobywać to, czego chce od życia.

Podczas gdy ja tylko dryfuję, przez cały czas wszystkich okłamując i zdecydowanie

nie dostając tego, czego pragnę.

Sama nie wiem. To znaczy, jasne, ona jest czystym, nieskażonym złem.

Ale trzeba by się nad tym zastanowić.

Przeciwległe kąty zewnętrzne - para kątów po zewnętrznej stronie dwóch

prostych przeciętych sieczną, ale leżących po przeciwnych stronach siecznej.

Czwartek, 4 marca, geografia i środowisko

Przed chwilą Kenny zapytał mnie, czy przepiszę nasz raport z ćwiczeń

lepkości. Bo cały zalał sosem Alfredo, kiedy wczoraj podczas kolacji uzupełniał

odpowiedzi.

To chyba niewielka cena za to, że nie muszę w sumie wiedzieć, co to jest ta

lepkość.

Praca domowa

Godzina wychowawcza: nie dotyczy

WF: UPRAĆ SPODENKI GIMNASTYCZNE!!!

Ekonomia: pytania na końcu rozdziału 8

Angielski: strony 133 - 154, O, pionierzy!

Francuski: przepisać histoire

RZ: obciąć czarną aksamitną spódnicę do kolan na

background image

mikromini na imprezę. Znaleźć beret!!!!

Geometria: rozdział 17, zadania ze stron 224 - 230

Geografia: a kto by się przejmował? Kenny odrobi.

Czwartek, 4 marca, Wielka Sala Balowa,

hotel Plaza

Mnóstwo ludzi przyszło na przesłuchania do musicalu. No, naprawdę

mnóstwo.

Co jest dziwne, jeśli pamiętać, że nikt z Klubu Dramatycznego nawet nie

może wziąć udziału w przesłuchaniach do Warkocza!, bo wszyscy są zajęci próbami

do Hair.

Co znaczy, że wszyscy ci ludzie, którzy pojawili się tu dzisiaj, to albo teatralni

neofici (co oznacza „początkującego albo świeżo nawróconego”, jak twierdzi Lilly),

tak jak Lilly i Boris, i Ling Su, i Perin (ale nie ma Shameeki, bo ona dostała

pozwolenie tylko na jedne zajęcia pozalekcyjne w semestrze).

Ale przyszedł też Kenny z paroma swoimi kumplami - naukowcami -

geniuszkami. I Amber Cheeseman, która podwinęła rękawy szkolnego mundurka,

żeby się chwalić gorylimi przedramionami.

Nawet Facet, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do Chili się pokazał.

Och. Naprawdę nie wiedziałam, że w LiAE jest tylu aktorów z ambicjami.

Chociaż jak się nad tym zastanowić, aktorstwo to jedna z tych profesji, gdzie

można zarobić tonę pieniędzy, nie mając żadnej prawdziwej inteligencji ani talentu,

jak to nam dowiodło wiele gwiazd filmu.

Więc nawet można zrozumieć, czemu ta droga kariery pociąga tak wielu ludzi.

Grandmčre zdecydowała się przeprowadzić to tak, jakby to było prawdziwe

przesłuchanie. Kazała swojej pokojówce porozdawać wszystkim wchodzącym

formularze zgłoszeniowe. Mieliśmy je wypełnić, a potem stanąć i dać sobie zrobić

zdjęcie polaroidem przez szofera Grandmčre, a potem podawać zdjęcie i formularz

maleńkiemu, strasznie staremu facetowi w wielkich okularach i z fularem na szyi.

Staruszek siedzi za długim stołem ustawionym jak w tym wideoklipie Jennifer Lopez

I'm Glad do filmu Flashdance - na środku sali. Grandmčre zasiadła obok niego, ze

swoim roztrzęsionym (mimo fioletowej zamszowej kurteczki lotniczej) mi-

niaturowym pudlem Rommlem na kolanach.

Podeszłam do niej, wymachując swoim formularzem i torbą od Number One

background image

Noodle Son, w której wcześniej schowałam prezent dla niej.

- Ja tego nie wypełnię - poinformowałam ją, z rozmachem kładąc formularz na

stole. - To twój prezent urodzinowy. Wszystkiego najlepszego.

Grandmčre wzięła ode mnie torbę - w środku były pikowane atłasowe

wieszaki na ubranie, zamówione specjalnie dla niej u Chanel (Nieważne. To tata

podsunął mi ten pomysł - i zapłacił za nie) i powiedziała:

- Dziękuję. Proszę, siadaj, droga Amelio.

Wiedziałam, że ta „droga” Amelia to było tylko z myślą o facecie siedzącym

obok niej, nie ze względu na mnie.

- W głowie mi się nie mieści, że to robisz - zaczęłam. - To znaczy... Czy

naprawdę w taki sposób chcesz spędzić urodziny?

Grandmčre tylko machnęła na mnie ręką.

- Kiedy będziesz w moim wieku, Amelio - powiedziała - wiek stanie się

czymś bez znaczenia.

Och, nieważne. Ona jest po sześćdziesiątce, nie po dziewięćdziesiątce.

Zamiast atłasowych wieszaków powinnam była kupić jej jeden z tych T - shirtów,

które widziałam dziś w mieście, takich z napisem: Królowa Sceny i logo Dairy

Queen.

Lilly pomachała do mnie, więc usiadłam z nią i z Tiną, i całą resztą. Lilly

zaraz się odezwała:

- No więc o co tu chodzi, KG? Robię z tego relację dla „Atomu”, więc niech

to lepiej będzie coś sensownego.

Lilly zawsze załapuje się na najlepsze zlecenia dla szkolnej gazety. Ja już

totalnie spadłam do pisania okazjonalnych artykulików - na przykład o koncercie

szkolnej orkiestry albo ostatnich nabytkach do biblioteki - bo jestem zbyt zajęta

obowiązkami przewodniczącej i księżniczki, żeby regularnie pisać i dotrzymywać

terminów.

- Sama nie wiem - powiedziałam. - Chyba dowiem się wtedy, kiedy i ty się

dowiesz.

- Tak nieoficjalnie - nalegała Lilly. - No dawaj. Kto to jest ten mały koleś w

okularach?

Ale zanim zdążyła zapytać mnie o coś jeszcze, Grandmčre wstała - zrzucając

biednego Rommla z kolan na posadzkę sali balowej, gdzie ślizgał się przez chwilę,

zanim znalazł na gładkiej nawierzchni oparcie dla swoich łapek - i powiedziała

background image

zwodniczo łagodnym głosem (zwodniczo, bo Grandmčre, oczywiście, nie jest

łagodna):

- Witam. Dla tych, którzy mnie nie znają, jestem Clarissa, księżna wdowa z

Genowii. Niezmiernie się cieszę, widząc, że dzisiaj tylu z was przybyło na

przesłuchania. Nie wątpię, że nasz spektakl okaże się dla Liceum imienia Alberta

Einsteina oraz dla świata teatru ważnym, historycznym wydarzeniem. Ale zanim

powiem na ten temat coś więcej, proszę mi pozwolić przedstawić, bez dalszych

ceregieli, znanego na całym świecie reżysera teatralnego, seńora Eduardo Fuentesa.

Seńor Eduardo Fuentes! Nie! To niemożliwe!

A jednak... a jednak. To był ten najsłynniejszy reżyser, który tyle lat temu

poprosił Grandmčre, żeby pojechała z nim do Nowego Jorku i zagrała główną rolę na

Broadwayu!

Wtedy musiał być jakoś po trzydziestce. Teraz ma chyba ze sto lat. Jest taki

stary, że wygląda jak skrzyżowanie Larry'ego Kinga z rodzynką.

Seńor Eduardo usiłował wstać z krzesła, ale był na to zbyt rachityczny i słaby,

więc tylko zdołał unieść się nieco ponad siedzenie. Grandmčre natychmiast go

posadziła niecierpliwym pchnięciem, a potem ciągnęła swoje przemówienie. Prawie

słyszałam, jak jego kruche kostki trzaskają pod naciskiem jej dłoni.

- Seńor Eduardo Fuentes wyreżyserował niezliczoną liczbę sztuk i musicali

dla wielu słynnych światowych scen, włącznie z Broadwayem i londyńskim West

Endem - poinformowała nas Grandmčre. - Powinniście wszyscy czuć się niezwykle

zaszczyceni perspektywą pracy z tak znakomitym i szanowanym profesjonalistą.

- Dziękuję - udało się wtrącić seńorowi Eduardo Fuentesowi. Zamachał

dłońmi i zamrugał oczyma oślepionymi jasnym światłem lejącym się z sufitu sali

balowej. - Dziękuję bardzo, bardzo. To wielka dla mnie przyjemność patrzeć na tyle

młodych twarzy, rozjaśnionych ożywieniem i...

Ale Grandmčre nie miała zamiaru pozwalać nikomu, nawet światowej sławy

reżyserowi po osiemdziesiątce, by skupiał uwagę na sobie.

- Panie i panowie - przerwała mu - weźmiecie udział, jak powiedziałam, w

przesłuchaniu do premierowego spektaklu, który nigdzie jeszcze nie był wystawiany.

Jeśli zostaniecie obsadzeni w tej sztuce, w gruncie rzeczy przejdziecie do historii.

Niezmiernie się cieszę, witając was tu dzisiaj, ponieważ musical, którego fragmenty

będziecie czytać, został napisany prawie w całości - tu skromnie spuściła rzęsy -

przeze mnie.

background image

- Och, super - powiedziała Lilly, gorliwie bazgrząc w swoim reporterskim

notatniku. - Słyszysz to, KG?

Owszem, słyszałam. Grandmčre napisała sztukę? Sztukę, którą my mamy

wystawić, żeby zebrać pieniądze na uroczystość rozdania matur LiAE?

Normalnie przepadłam. Przepadłam.

- Utwór ten - ciągnęła Grandmčre, unosząc plik kartek, najwyraźniej

scenariusz - jest dziełem całkowicie oryginalnym i, mówię to bez fałszywego wstydu,

genialnym. Warkocz! to w sumie klasyczna historia miłosna, opowiadająca o parze

młodych ludzi, którzy muszą pokonać niezliczone trudności, aby być razem. Co

sprawia, że Warkocz! jest jeszcze bardziej frapujący, to fakt, że został oparty na histo-

rycznych wydarzeniach. Wszystko, co dzieje się w tej sztuce, kiedyś rzeczywiście się

wydarzyło. Tak! Warkocz! to historia niezwykłej młodej kobiety, która, chociaż

spędziła całe życie jako prosta dziewczyna z ludu, pewnego dnia została

nieoczekiwanie przywódczynią. Tak, poproszono ją, aby objęła tron małego kraju, o

jakim zapewne słyszeliście - Genowii. A imię tej dzielnej kobiety? Ależ oczywiście,

to sama...

Nie. O mój Boże, nie. Na rany boskie, nie. Grandmčre napisała sztukę o mnie.

O moim życiu. Ja się zabiję. Ja się...

- ...Rozagunda.

Zaraz. Co? Rozagunda?

- Tak - ciągnęła Grandmčre. - Rozagunda, prapraprapra - i tak dalej, babka

naszej obecnej księżniczki, która w obliczu zagrożenia wykazała się niezwykłą

odwagą i została za swoje wysiłki nagrodzona tronem kraju obecnie znanego jako

Genowia.

O Mój Boże.

Grandmčre napisała sztukę o życiu mojej przodkini Rozagundy.

I chce, żeby moja szkoła ją wystawiła.

Tak publicznie.

- Warkocz! jest właściwie historią o miłości; Ale opowieść o wielkiej

Rozagundzie to coś więcej niż zwykły romans. Ten utwór to... - Tu Grandmčre

przerwała, trochę dla dramatycznej pauzy, trochę po to, żeby popić wody ze szklanki

stojącej przed nią na stole. Wody? A może czystej wódki? Nigdy się nie dowiemy.

Chyba że podejdę tam i pociągnę sobie spory łyk. - ...musical.

O Mój Boże.

background image

Grandmčre napisała musical o życiu mojej przodkini Rozagundy.

Rzecz w tym, że ja uwielbiam musicale. Piękna i bestia to chyba moje

ulubione przedstawienie broadwayowskie wszech czasów, a to przecież musical.

Musical o księciu, na którego rzucono czar, i zaczytanej w książkach

piękności, która jednak nauczyła się go kochać.

Nie mówi o feudalnym podżegaczu wojennym i dziewczynie, która go udusiła

na śmierć.

Najwyraźniej nie byłam jedyną osobą, która zdała sobie z tego sprawę, bo

Lilly podniosła szybko rękę i zawołała:

- Przepraszam?

Grandmčre zrobiła zaskoczoną minę. Nie przywykła, żeby jej przerywać,

kiedy ciągnie jedną ze swoich mówek.

- Proszę zaczekać z pytaniami, aż skończę - rzekła Grandmčre, nieco

zmieszana.

- Wasza Wysokość! - Lilly nie zwracała na to uwagi. - Czy chce nam pani

powiedzieć, że ta sztuka, Warkocz!, rzeczywiście opowiada historię prapraprapra... i

tak dalej babki Mii, Rozagundy, w roku 568 zmuszonej poślubić wodza Wizygotów

Alboina, który podbił Włochy na własność?

Grandmčre najeżyła się jak Gruby Louie, kiedy skończy mi się Uczta

Kurczakowo - Tuńczykowa w Kawałkach i muszę mu dać jedzenie o innym smaku,

na przykład Podroby Indycze.

- Dokładnie to usiłuję wam wyjaśnić - powiedziała sztywno. - O ile

pozwolicie mi mówić dalej.

- Taa - powiedziała Lilly. - Ale musical? O kobiecie, którą zmuszono do

małżeństwa z mężczyzną, który nie dość, że morduje jej ojca, to jeszcze w noc

poślubną każe jej pić wino z czaszki zamordowanego ojczulka? A w rezultacie ona go

zabija (to znaczy męża)? Nie uważa pani, że ten materiał jest nieco przyciężki na

musical?

- A ten musical, którego akcja rozgrywa się w bazie wojskowej w czasie

drugiej wojny światowej. To nie jest przyciężki temat? O ile pamiętam, nazywa się

Południowy Pacyfik. - Grandmčre uniosła brwi. - A co z musicalem o wojnach

wielkomiejskich gangów w Nowym Jorku w latach pięćdziesiątych? West Side Story,

taki chyba nosi tytuł...

Wszyscy obecni na sali zaczęli szeptać - wszyscy poza seńorem Eduardo

background image

Fuentesem, który chyba się zdrzemnął. Nigdy przedtem o tym nie pomyślałam, ale

Grandmčre miała w pewnym sensie rację. Mnóstwo musicali ma w sumie dość

poważne tło, jeśli się nad tym zastanowić. Cóż, gdyby się uprzeć, można by

powiedzieć, że Piękna i Bestia opowiada o straszliwie zniekształconym potworze,

który porywa i więzi młodą dziewczynę z ludu.

To całkiem w stylu Grandmčre zniszczyć jedyną opowieść, którą zawsze

całym sercem uwielbiałam.

- A może także - ciągnęła Grandmčre ponad szeptami zebranych - może ten

musical o ukrzyżowaniu pewnego człowieka z Galilei... Taki utwór pod tytułem Jesus

Christ Superstar?

W całej sali balowej dały się słyszeć stłumione okrzyki zdziwienia.

Grandmčre dobiła przeciwnika i dobrze o tym wiedziała. Teraz jedli jej z ręki.

Wszyscy, poza Lilly.

- Przepraszam - odezwała się znów Lilly - ale kiedy dokładnie ten, hm,

musical ma zostać wystawiony?

Dopiero wtedy Grandmčre straciła nieco - zaledwie odrobinę - rezon.

- Za tydzień od dzisiaj - powiedziała z czymś, co mogę określić wyłącznie

jako udawany spokój.

- Ależ, Wasza Wysokość! - zawołała Lilly, przekrzykując szepty i okrzyki

wszystkich zgromadzonych, pomijając seńora Eduardo Fuentesa, który, oczywiście,

nadal drzemał. – Nie może pani przecież oczekiwać, żeby obsada opracowała cały

spektakl do przyszłego tygodnia. My chodzimy do szkoły - mamy lekcje do

odrabiania. Ja osobiście jestem redaktorką szkolnego magazynu literackiego, którego

pierwszy numer zamierzam wydać w przyszłym tygodniu. Nie mogę zrobić tego

wszystkiego oraz nauczyć się na pamięć całej sztuki.

- Musicalu - szepnęła Tina.

- Musicalu - poprawiła się Lilly. - To znaczy... jeśli dostanę rolę. To jest... to

jest niemożliwe!

- Nic nie jest niemożliwe - zapewniła nas Grandmčre. - Czy potraficie sobie

wyobrazić, co by się stało, gdyby nieżyjący już John F. Kennedy uznał, że to

niemożliwe, żeby człowiek postawił stopę na Księżycu? Albo gdyby Gorbaczow

powiedział, że niemożliwe jest zburzenie muru berlińskiego? Albo kiedy mój mąż

nieboszczyk w ostatniej chwili doprosił króla Hiszpanii i dziesięciu jego partnerów do

gry w golfa na uroczysty obiad. Czy ja powiedziałam: „niemożliwe”? Przecież to by

background image

wywołało międzynarodowy skandal! Ale słowa „niemożliwe” w moim słowniku nie

ma. Kazałam kamerdynerowi wyłożyć jeszcze jedenaście nakryć, kucharzowi

rozwodnić zupę, a mistrzowi piekarskiemu ubić jeszcze jedenaście sufletów. I obiad

był tak wielkim sukcesem, że król i jego przyjaciele zostali na kolejne trzy dni, i przy

stołach do bakarata przegrali setki tysięcy dolarów, które poszły na dofinansowanie

biednych głodujących sierot Genowii.

Nie mam pojęcia, co ta Grandmčre wygaduje. W Genowii nie ma żadnych

głodujących sierot. W czasie panowania mojego dziadka też ich nie było. Ale

nieważne.

- I czy ja już wspominałam - Grandmčre rozgląda się po sali balowej,

wypatrując wdzięczniejszych słuchaczy - że za udział w przedstawieniu dostaniecie

dodatkowe stopnie z angielskiego? Już to załatwiłam z waszą dyrektorką.

Szepty, które przybrały już wątpiący ton, nagle rozbrzmiały nowym

ożywieniem. Amber Cheeseman, choć już podnosiła się do wyjścia - najwyraźniej ze

względu na konieczność pamięciowego opanowania roli w tak krótkim czasie -

zawahała się, zawróciła i znów usiadła na swoim miejscu.

- Ślicznie - powiedziała Grandmčre, wręcz promieniejąc na ten widok. - A

zatem... Może zaczniemy przesłuchania?

- Musical o kobiecie, która dusi mordercę swojego ojca własnymi włosami -

mruczała pod nosem Lilly, bazgrząc w notatniku. - No to teraz już nic mnie nie

zaskoczy.

Nie była jedyną osobą wytrąconą z równowagi. Seńor Eduardo też miał

mocno niepewną minę.

Ach nie, zaraz. On sobie tylko poprawiał maseczkę tlenową.

- Najważniejsze są oczywiście dwie role, Rozagundy i złego wodza, którego

dusi włosami, Alboina - wyjaśniła Grandmčre. - Ale pozostają jeszcze role ojca

Rozagundy, jej pokojówki, króla Włoch, zazdrosnej kochanki Alboina i dzielnego

kochanka Rozagundy, kowalczyka Gustawa.

Zaraz. Rozagunda miała kochanka? Jak to się stało, że żadna z książek o

historii Genowii, które czytałam, nie wspomina o tym?

I gdzie on się podziewał, kiedy jego dziewczyna zabijała jednego z

najbrutalniejszych socjopatów, jacy kiedykolwiek chodzili po tej ziemi?

- A więc, bez dalszej zwłoki - zawołała Grandmčre - zacznijmy przesłuchania!

Podniosła ze stołu dwa zgłoszenia z doczepionymi zdjęciami, nawet nie

background image

patrząc na seńora Eduarda, który leciutko pochrapywał.

- Czy mogę prosić na scenę Kennetha Schowaltera i Amber Cheeseman? -

powiedziała.

Tyle że, oczywiście, nie było tam żadnej sceny, więc na moment zapanowało

zamieszanie, zanim Kenny i Amber zorientowali się, gdzie mają stanąć. Grandmčre

wskazała im miejsce przed długim stołem, za którym drzemał seńor Eduardo, a

Rommel lizał sobie intymne miejsca.

- Gustaw - powiedziała, podając Kenny'emu kartkę. A potem: - Rozagunda. -

Podała kartkę Amber.

- A teraz - oświadczyła Grandmčre - próba!

Lilly obok mnie trzęsła się i usiłowała nie roześmiać głośno. Nie wiem, co ją

tak rozśmieszyło w tej całej sytuacji.

Chociaż w pewnym sensie zrozumiałam, czemu się śmieje, kiedy Kenny

zaczął mówić:

- Nie trwóż się, Rozagundo! Albowiem choć dziś w nocy oddasz mu swe

ciało, wiem, że twe serce moje zawsze będzie.

A już naprawdę zrozumiałam, dlaczego Lilly się śmieje, kiedy zaczęła się

muzyczna część przesłuchania i Kenny został poproszony o odśpiewanie wybranej

przez siebie piosenki - jakiś facet akompaniował na fortepianie ustawionym w rogu

sali - i zdecydował się zaśpiewać Baby Got Bock Sir Mix - a - lot. Jakoś tak zaśpiewał

to: „Trzęś, trzęś, trzęś tym zdrowym tyłkiem, mała”, że łzy śmiechu popłynęły mi po

twarzy (chociaż musiałam to robić bardzo cichutko, żeby nikt nie zauważył).

Zrobiło się jeszcze gorzej, kiedy Grandmčre powiedziała:

- Och, dziękujemy bardzo, młody człowieku.

Bo przyszła kolej na Amber, która wybrała sobie piosenkę Celine Dion My

Heart Will Go On z Titanica, piosenkę, do której Lilly ułożyła taki taniec, który

pokazuje palcami, oparty na „wodnym tańcu” z hotelu Bellagio w Las Vegas, gdzie

wykonywany jest niemal co godzinę w tej wielkiej fontannie przed wejściem do

hotelu dla rozrywki turystów, spacerujących wzdłuż Strip.

Śmiałam się tak bardzo (chociaż cicho), że nawet nie słyszałam, jak

Grandmčre wywołała nazwisko kolejnej kandydatki do roli Rozagundy.

A przynajmniej dopóki Lilly nie trąciła mnie jednym z tańczących palców.

- Amelia Thermopolis Renaldo, proszę bardzo! - powtórzyła Grandmčre.

- Wszystko fajnie, Grandmčre - zawołałam, nie ruszając się z miejsca - ale ja

background image

nie oddałam zgłoszenia. Pamiętasz?

Grandmčre spojrzała na mnie złym okiem, a wszyscy inni wstrzymali oddech.

- No to po co tu siedzisz? - spytała lodowatym tonem. - Jeśli nie masz zamiaru

brać udziału w przesłuchaniu?

Och, bo od półtora roku spotykam się z tobą codziennie w hotelu Plaza po

lekcjach, pamiętasz?

Ale zamiast tego odparłam:

- Jestem tu, żeby kibicować przyjaciołom.

Na co Grandmčre powiedziała tylko:

- Nie strój sobie ze mnie żartów, Amelio. Ja nie mam na to cierpliwości ani

czasu. Wstawaj. Już.

Powiedziała to swoim najbardziej książęco - wdowim głosem - głosem, który

świetnie znam. To ten sam głos, którego używa na moment przed wyciągnięciem

jakiejś totalnie żenującej historii z mojego dzieciństwa, żeby mnie publicznie

upokorzyć - opowiadając na przykład, jak uderzyłam klatką piersiową o boczne

lusterko limuzyny, kiedy jeździłam na rolkach na podjeździe pod jej chateau,

Miragnac, a potem zauważyłam, że jakoś tak opuchłam i pokazałam to tacie, a tata

powiedział: „Och, Mia, to chyba nie jest opuchlizna. Chyba zaczyna ci rosnąć biust”,

a Grandmčre przez całą resztę mojego pobytu u niej każdemu opowiadała, że jej

wnuczka wzięła własny biust za obrzmienia po uderzeniu.

Cóż, jak się nad tym zastanowić, nie była to wcale aż tak wielka pomyłka,

skoro dzisiaj nie jest o wiele większy niż wtedy.

Ale totalnie widziałam, że wywali tę historię przy wszystkich, jeśli nie zrobię

tego, co mi kazała.

- Dobra - powiedziałam przez zaciśnięte zęby i wstałam, a w tej samej chwili

Grandmčre wywołała nazwisko kolejnego faceta, którego chciała posłuchać.

I tak się stało, że tym facetem był John Paul Reynolds - Abernathy Czwarty.

Który wstał i okazał się...

...Facetem, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do Chili.

Czwartek, 4 marca,

w limuzynie w drodze do domu

Oczywiście, ona wszystkiemu zaprzecza. To znaczy Grandmčre. Temu, że

chce wystawić tę sztukę - przepraszam, musical - żeby podlizać się Johnowi Paulowi

background image

Reynoldsowi - Abernathy'emu Trzeciemu, obsadzając jego synka w głównej roli.

Ale czy jest jakieś inne wyjaśnienie? Czy ja naprawdę mam uwierzyć, że ona

robi to po to, żeby pomóc mi wybrnąć z mojego małego finansowego kłopotu?

Taa. Jasne.

Kiedy przesłuchania się skończyły, totalnie ją z tym skonfrontowałam.

- A jak to ja cię niby tym razem wprawiam w zażenowanie, Amelio? - chciała

się dowiedzieć, kiedy wszyscy już poszli i zostałyśmy tylko ja i ona, Lars i reszta jej

personelu - no i seńor Eduardo, oczywiście, i Rommel. Ale oni obaj spali. Trudno

było powiedzieć, który chrapał głośniej.

- Bo masz zamiar dać - o mało go nie nazwałam Facetem, Który Nie Cierpi,

kiedy Dodają Kukurydzy do Chili - Johnowi Paulowi Reynoldsowi - Abernathy'emu

Czwartemu główną rolę w twojej sztuce tylko po to, żeby jego tata poczuł się wobec

ciebie zobowiązany i może odstąpił od przetargu na tę sztuczną wyspę Genowię! Ja

wiem, co ty knujesz, Grandmčre. W tym semestrze uczę się ekonomii, więc wiem

wszystko o niedostatku i użyteczności. Przyznaj się!

- Warkocz! to musical, nie sztuka - tylko tyle odpowiedziała mi na to

Grandmčre.

Ale nie musiała mówić nic więcej. Samo jej milczenie jest już przyznaniem

się do winy! John Paul Reynolds - Abernathy Czwarty jest wykorzystywany!

Oczywiście, on nic o tym nie wiedział. A jeśli nawet wiedział, to mu to

niespecjalnie przeszkadzało. Dziwne, ale pomijając awersję do kukurydzy, Facet,

Który Nie Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do Chili, jest całkiem pogodny. „J.P.” -

poprosił Grandmčre, żeby tak go nazywała - jest prawie przerażająco wielki (trochę

podobny do ochroniarza granego przez Adama Baldwina (który wcale nie jest krew-

nym Aleca), ma przynajmniej z metr osiemdziesiąt pięć. Jego miękkie brunatne włosy

wyglądają na o wiele mniej zmierzwione i o wiele bardziej błyszczące, kiedy nie

patrzy się na nie w zdecydowanie niekorzystnym oświetleniu stołówki.

A z bliska, jak się okazuje, J.P. ma też zadziwiająco niebieskie oczy.

Zobaczyłam je - oczy J.P. - z bliska, bo Grandmčre kazała nam przerobić

scenę, w której Rozagunda właśnie udusiła Alboina i zaczyna od tego świrować, a

Gustaw wpada do sypialni, śpiesząc na pomoc swojej ukochanej, nie chcąc, żeby

zniewolił ją jej świeżo poślubiony małżonek, ale nie zdając sobie sprawy, że:

a) już upiła faceta do nieprzytomności, więc w ogóle nie mógłby jej zniewolić,

i

background image

b) zabiła go, kiedy zasnął, opity tą całą genowiańską grappą.

No cóż. Lepiej późno niż wcale.

Nie mam pojęcia, dlaczego Grandmčre kazała mi brać udział w tej farsie

zwanej przesłuchaniem, skoro i tak widać wyraźnie, że ma zamiar obsadzić J.P. jako

Gustawa - tylko po to, żeby udobruchać jego ojca. Chociaż, szczerze mówiąc, J.P. był

naprawdę dobry, w aktorstwie oraz w śpiewie (wykonał totalnie prześmieszną

interpretację The Safety Dance Men Without Hats). I że obsadzi Lilly jako

Rozagundę. No bo Lilly była zdecydowanie najlepsza wśród dziewczyn (jej wersja

Bad Boyfriend Garbage powaliła wszystkich na kolana) i ma najwięcej doświadczenia

w całym tym występowaniu, ze względu na swój program telewizyjny i tak dalej.

Poza tym świetnie zabiła Alboina - co jest całkowicie zrozumiałe, bo jeśli jest

w LiAE ktoś, kto byłby zdolny udusić człowieka warkoczem, to na pewno jest to

Lilly. Och, i może Amber Cheeseman.

Ale przez cały czas mojego przesłuchania Grandmčre się darła: „Mów

wyraźnie, Amelio!” albo: „Nie odwracaj się plecami do widowni, Amelio! Twoje

pośladki nie są tak wymowne jak twarz!” (Co wywołało atak zduszonych śmiechów z

tej strony sali, gdzie siedzieli moi przyjaciele).

I wcale nie zrobiło na niej wrażenia moje wykonanie Barbie Girl Aquy (a już

zwłaszcza refren: C'mon Barbie/Let's go party, który w gruncie rzeczy jest mocno

ironiczny, biorąc pod uwagę moją kompletną niezdolność do tego. To znaczy do

imprezowania).

Naprawdę o co w tym wszystkim chodzi? Przecież ona i tak nie ma zamiaru

mnie obsadzić, więc po co te krzyki? Zresztą co ja w ogóle wiem o aktorstwie? Poza

tym małym epizodem, kiedy grałam mysz w Lwie i Myszy w czwartej klasie

podstawówki, raczej nie jestem osobą, którą można by nazwać doświadczoną w

sztukach dramatycznych.

To była totalna ulga, kiedy Grandmčre wreszcie pozwoliła mi usiąść.

A potem, kiedy wracaliśmy na nasze miejsca, J.P. powiedział do mnie:

- Hej, to było śmieszne, nie?

A ja mu nie odpowiedziałam ani słowem!!!

Bo taka byłam zaskoczona!!!!!!!

Bo dla mnie J.P. jest Facetem, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do

Chili. Nie jest żadnym Johnem Paulem Reynoldsem - Abernathym Czwartym. Facet,

Który Nie Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do Chili nie ma nazwiska. On jest po

background image

prostu... Facetem, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do Chili. Facetem, o

którym napisałam opowiadanie. Opowiadanie odrzucone przez magazyn „Sixteen”.

Opowiadanie, które pewnego dnia chciałabym przerobić na powieść.

Opowiadanie, pod koniec którego Facet, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają

Kukurydzy do Chili rzuca się pod pociąg metra.

Jak ja mam rozmawiać z facetem, który rzuca się pod metro - nawet jeśli była

to tylko moja fikcja literacka?

Co gorsza, wychodząc po przesłuchaniach, Tina (With You Jessiki Simpson)

odezwała się:

- Hej, wiesz co? Ten Facet, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do

Chili jest w sumie niezły. Jeśli akurat nie świruje przy kukurydzy.

- Taa - zgodziła się Lilly. - Rzeczywiście. Jest niezły.

Czekałam, aż Lilly doda coś w rodzaju: „Szkoda, że jest takim dziwadłem”

albo „Gdyby nie ta cała kukurydza”. Ale ona tego nie zrobiła. Nie zrobiła tego.

!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Moje przyjaciółki uważają, że Facet, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają

Kukurydzy do Chili jest niezły! Facet, którego ja zabiłam w swoim opowiadaniu!

I to wszystko wina Grandmčre. Gdyby nie wbiła sobie do głowy, żeby kupić

tę głupią sztuczną wyspę, nigdy by jej nie wpadło na myśl, żeby napisać musical - a

co dopiero go wystawiać na scenie - dla mojej szkoły, a ja nigdy bym nie poznała

Faceta Który Nie Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do Chili, nie mówiąc już o

odkryciu, że przezywają go J.P., i że w przeciwieństwie do postaci z mojego

opowiadania nie jest samotnikiem - egzystencjalistą, ale w sumie całkiem fajnym

facetem, który nieźle śpiewa i którego moje przyjaciółki uznały za całkiem

interesującego (i mają rację, rzeczywiście taki jest).

Boże, jak ja jej nienawidzę.

No cóż, fakt, źle jest nienawidzić ludzi.

Ale ja jej nie kocham, ujmijmy to w ten sposób. W sumie, na liście ludzi,

których kocham, Grandmčre nie znajduje się nawet w pierwszej piątce.

CI, których kocham,

po kolei

zależnie od tego, jak mocno ich kocham

1. Gruby Louie

background image

2. Rocky

3. Michael

4. Moja mama

5. Mój tata

6. Lars

7. Lilly

8. Tina

9. Shameeka/Ling Su/Perin

10. Pan G.

11. Pavlov, pies Michaela

12. Państwo doktorostwo Moscovitz

13. Młodsze rodzeństwo Tiny

14. Pani Holland, moja nauczycielka wychowania obywatelskiego z zeszłego

półrocza

15. Buffy, postrach wampirów

16. Ronnie, nasza sąsiadka z przeciwka

17. Boris Pelkowski

18. Dyrektor Gupta

19. Rommel, pies Grandmčre

20. Kevin Bacon

21 000. Pani Martinez

22 000. Odźwierny w hotelu Plaza, który kiedyś nie chciał mnie wpuścić do

środka, bo nie byłam wystarczająco elegancko ubrana.

23 000. Trisha Hayes

24 000 000. Lana Weinberger

25 000 000 000. Grandmčre

I wcale się tego nie wstydzę. Sama sobie na to zasłużyła.

Czwartek, 4 marca, poddasze

Zgadnijcie, co dzisiaj zrobił na kolację pan G.?

Och, tak. Chili.

Nie było w nim kukurydzy, ale zawsze.

Może to ja powinnam rzucić się pod pociąg metra.

Czwartek, 4 marca, poddasze

background image

Wiedziałam, że zostanę zarzucona e - mailami w tej samej chwili, w której

włączę komputer. I miałam rację.

Od Lilly:

WomynRule: Czy twoja babka w ogóle zdaje sobie sprawę, że temat tej jej

sztuczyny praktycznie nie nadaje się dla widzów poniżej osiemnastego roku życia?
Jest tam próba gwałtu, nieumiarkowane spożywanie alkoholu, morderstwo, sceny
przemocy - chyba jedyne, czego nie ma, to przekleństwa, a to tylko dlatego że akcja
toczy się w roku 568. I czy ty zauważyłaś, jak fałszowała Amber Cheeseman?
Totalnie pobiłam ją na łopatki. Jeśli nie dostanę roli Rozagundy, to będzie parodia
sprawiedliwości. Zostałam stworzona do tej roli.

Od Tiny:

Iluvromance: Fajnie było dzisiaj! Naprawdę chciałabym dostać rolę

Rozagundy. Wiem, że jej nie dostanę, bo Lilly tak dobrze wypadła na przesłuchaniu,
że tę rolę na pewno ma w kieszeni. Ale tak fajnie byłoby zagrać księżniczkę. Wiem,
dla ciebie to nic, bo ty w prawdziwym życiu grasz rolę księżniczki i tak dalej. Ale dla
kogoś takiego jak ja. Wiem, że Lilly ją dostanie. Mam tylko nadzieję, że nie dostanę
roli kochanki Alboina. Nie chciałabym grać jakiejś kochanki. Poza tym mój tata
chybaby się nie zgodził.

Od Ling Su:

Painturgirl: Okay, ja widzę, że Lilly dostanie rolę Rozagundy, ale jeśli

przypadnie mi rola kochanki, to chyba będę krzyczeć! Azjatyckie aktorki zawsze
muszą odgrywać seksualne niewolnice. Albo, co gorsza, zwyczajne służące... jak ta
pokojówka Rozagundy. Przydzielanie ról według kryteriów rasowych jest nie fair!
Kategorycznie się na to nie zgadzam. Mam nadzieję, że nie uważasz mojej
interpretacji Hollaback Girl Gwen Stefani za zbyt wojowniczą. Poza tym, czy twojej
babce potrzebna będzie pomoc przy scenografii? Bo ja totalnie dobrze maluję zamki
i inne takie.

Od Perin:

InoigoGrlFan: Ale dzisiaj było super! Chociaż nie wypadłam za dobrze. Byłam

po prostu zbyt zaskoczona. Wiesz, kiedy twoja Grandmčre kazała mi czytać rolę
Gustawa zamiast Rozagundy. Zwłaszcza po tym jak zaśpiewałam Nas nie dogoniat
Tatu. Ale to na pewno dlatego, że na przesłuchanie zgłosiło się o wiele więcej
dziewczyn niż chłopaków. Chyba nie sądzisz, że ona mnie uważa za chłopaka,
prawda???

Od Borisa:

JoshBell2: Mia, jak sądzisz, czy twoja babka zgodziłaby się dodać do

musicalu scenę, w której Gustaw wyjmuje skrzypce i gra serenadę pod oknem

background image

Rozagundy? Bo ja naprawdę uważam, że to by dodało przedstawieniu pewnej
emocjonalnej głębi, gdyby tak się zdarzyło, że to ja zagram Gustawa. Jeśli chodzi o
historyczne realia, to rebec, instrument, z którego wywodzą się skrzypce, znany był
już pięć tysięcy lat przed naszą erą. ja wiem, że She Will Be Loved Maroon 5's nie
było najbardziej udanym wyborem, ale Tina powiedziała, że twojej babce nie
spodoba się jedyna inna piosenka, jaką pamiętam, to znaczy Eminema Cleaning Out
My Closet.

Od Kenny'ego:

CzerwKarzeł: Mia, zmartwiła mnie sugestia twojej babki, kiedy wracałem na

swoje miejsce po przesłuchaniu, że ktokolwiek zagra rolę Gustawa kowalczyka,
powinien mieć na twarzy nieco zarostu. To zabrzmiało prawie tak, jakby dawała do
zrozumienia, że ja zarostu nie posiadam, podczas gdy ja naprawdę mam zarost, tyle
że bardzo jasny. Mam nadzieję, że twoja babka nie będzie się kierowała
uprzedzeniami wobec blondynów.

Od Shameeki:

Beyonce_to_Ja: Wszyscy mówią wyłącznie o tych dzisiejszych prze-

słuchaniach! Wygląda na to, że Lilly dostanie główną rolę (a to mi nowina). Szkoda,
że nie mogłam tam być. Czy to prawda, że był tam Facet, Który Nie Cierpi, kiedy
Dodają Kukurydzy do Chili????

Poważnie. Jakby zapomnieli, że mają jeszcze jakieś inne zmartwienia poza

tym, kto dostanie role Gustawa i Rozagundy.

Na przykład że nadal jesteśmy spłukani.

Chyba to dla nich nie jest takie ważne, bo to nie oni przewodniczą

samorządowi.

Jedną rzecz powiem na temat sztuki napisanej przez Grandmčre: nie mogła

lepiej wybrać tematu. Ta historia doskonale ukazuje problemy koronowanych głów, a

mianowicie, że kiedy przychodzi do podejmowania decyzji o randze państwowej,

człowiek jest całkiem sam. Tak jak Rozagunda w tej sypialni tysiąc pięćset lat temu.

Tak jak ja teraz. I cała odpowiedzialność spada na mnie.

To wszystko za dużo dla jednej samotnej nastolatki. Potrzebuję, żeby mi ktoś

pomógł, żeby mi ktoś powiedział, co należy zrobić. Czy powinnam po prostu

wyjaśnić sprawę z Amber, zwierzyć się jej i od razu ponieść karę?

Czy może jest jakaś szansa, że uda mi się zdobyć pieniądze, zanim ona się

połapie?

W takich chwilach zdaję sobie sprawę, jak w gruncie rzeczy niedostateczny

jest mój system rodzinnego wsparcia. No bo, ja nie mogę zwrócić się o radę w tej

background image

sprawie do mojej matki. To ona jest odpowiedzialna za to, że co najmniej raz na

miesiąc wyłączają nam kablówkę, bo ona zapomina zapłacić rachunek - a

przynajmniej tak było, póki pan G. się nie wprowadził.

I nie mogę zwrócić się do taty. Jeśli odkryje, że totalnie zawaliłam sprawę

budżetu szkolnego, nie będzie jakoś specjalnie zachwycony perspektywą przekazania

mi budżetu państwowego. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuję, to seria wykładów

mojego taty na temat racjonalnego planowania komunalnego.

Już powiedziałam Grandmčre i sami widzicie, co dobrego z tego wynikło. Do

kogo jeszcze mogłabym się zwrócić, poza Michaelem, naturalnie?

A wszyscy wiemy, jak bardzo pomocny on się okazał w tej sprawie.

Skoro mowa o Michaelu, to jedyny dzisiejszy e - mail, który nie dotyczył

przesłuchań do Warkocza!, był właśnie od niego. A to też tylko dlatego, że on już nie

chodzi do LiAE, więc nie ma pojęcia o tym, co się tam dzieje:

SkinnerBx: Hej, Thermopolis! jak leci? Zastanawiałem się, czy nie miałabyś

ochoty wpaść jutro na maraton filmów SF. Muszę kilka obejrzeć, żeby się
przygotować do tych dodatkowych zajęć z historii dystopii w filmach SF, a skoro w
sobotę wieczorem mamy imprezę, to pomyślałem, że powinienem je obejrzeć, póki
jest jeszcze trochę czasu. Chcesz posiedzieć ze mną?

Oczywiście, byłoby to bardzo niewłaściwe, gdybym powiedziała to, co

chciałam powiedzieć, a mianowicie: „Michael, kocham cię nad życie, żyję tylko dla

ciebie, tylko dzięki tobie zachowuję zdrowe zmysły w tych huraganach codzienności i

nic nie sprawi mi większej przyjemności niż obejrzenie z tobą jutro wieczorem paru

filmików o dystopii w SF”.

Bo trochę głupio mówić takie rzeczy w e - mailach.

Ale tak właśnie myślałam.

GrLouie: Bardzo chętnie.
SkinnerBx: Świetnie. Możemy coś zamówić z Number One

Noodle Son.

GrLouie: A ja mogę zrobić jakiś dip.
SkinnerBx: Dip? A po co?
GrLouie: Na imprezę! Czy na imprezach nie serwuje się

dipów?

SkinnerBx: Och. Taa. Ale ja po prostu myślałem, że

zamówię coś w sobotę po południu.

Wyjechałam z tym dipem tylko po to, żeby okazać entuzjazm dla imprezy

Michaela, ale widać mój plan kompletnie spalił na panewce. Nie poddawałam się

background image

jednak, bo nie mogłam pozwolić, by Michael się domyślił, że wcale nie jestem tą

imprezą zachwycona.

GrLouie: Dip domowej roboty to zawsze coś lepszego. Mogę

go zrobić i zostawić u ciebie na noc w lodówce, żeby się
dobrze przegryzł. Tak się cieszę na tę imprezę.

SkinnerBx: Ach. Okay. Jak sobie tylko życzysz. To do

zobaczenia jutro wieczorem.

GrLouie: Nie mogę się doczekać!

Chociaż, prawdę mówiąc, mogę... i na imprezę, i na te filmy SF. Bo filmy,

które Michael musi oglądać na te zajęcia, to prawdziwy koszmar. Dajcie spokój,

Zielona pożywka? Przepraszam, ale to obrzydlistwo.

Poza tym wiele z tych filmów zawiera naprawdę przerażające sceny, a

przerażające filmy już mi kompletnie pogięły psychikę. Poważnie. Moim zdaniem

przerażające filmy są odpowiedzialne za połowę, jeśli nie więcej, mojej nerwicy.

Jak mnie pogięły przerażające filmy

1. Nie mogę znieść krzeseł odsuniętych od stołu, bo przypominają mi Ducha i

muszę je z powrotem przysuwać. To samo z wysuniętymi szufladami.

2. Nie mogę patrzeć na te czerwono - białe kominy fabryczne po przeciwnej

stronie FDR, żeby nie pomyśleć o biednym Melu Gibsonie w Teorii

spisku.

3. Nie mogę przejść przez żaden most, żeby nie myśleć o Przepowiedni. To

samo dotyczy widoku fabryk chemicznych.

4. Po obejrzeniu Blair Witch Project, nie mogę już:

a) chodzić do lasu,

b) obozować na świeżym powietrzu,

c) wchodzić do ciemnych piwnic.

Nie mówię, że kiedykolwiek robiłam coś z tych rzeczy. Ale teraz naprawdę

nie mogę.

5. Przez długi czas nie mogłam oglądać telewizji, żeby nie wyobrażać sobie,

że z telewizora wyjdzie ta dziewczyna i zabije mnie jak w Kręgu i Kręgu

2.

6. Za każdym razem, kiedy widzę jakąś boczną aleję, spodziewam się, że leży

w niej trup. Ale to pewnie dlatego, że oglądałam za wiele odcinków Prawa

i porządku, a nie przez te filmy.

7. Nawet mi nie wspominajcie o wodzie gotującej się w garnku na kuchence

background image

(królik Whitey w Fatalnym zauroczeniu).

8. Małe białe pieski = Skarb z Milczenia owiec.

9. Jakikolwiek supernowoczesny, pozbawiony okien budynek na odludziu,

gdzie na pewno pobierają organy od ludzi w śpiączce jak w filmie Coma.

10. Pola kukurydzy = film Znaki. I tak wszyscy zginiemy.

11. Po Titanicu już nigdy, przenigdy nie odważę się na morski rejs.

12. Ile razy widzę na drodze cysternę z benzyną, jestem pewna, że zginę, bo

kiedy w filmie pojawia się taka cysterna, zaraz wybucha.

13. Jeśli jedzie za nami ciężarówka z naczepą, zawsze zakładam, że będzie

chciała nas staranować jak w Pojedynku.

14. Nie mogę przejeżdżać przez Tunel Holland, żeby nie myśleć, że zacznie

przeciekać jak w Tunelu.

15. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdecyduję się na dzieci, a to przez Dziecko

Rosemary. Zdecydowanie nigdy nie zamieszkam w Dakocie. Nie wiem,

jak Yoko Ono to znosi.

16. Nigdy nie zaadoptuję dziecka dzięki Synalkowi.

17. Nigdy nie dam sobie zrobić znieczulenia ogólnego, chyba że do jakiejś

poważnej operacji. Przez film Obudziła się w ciąży.

18. Owszem, omówiłam ten temat z mechanikami od napraw wind, i wiem, że

jeśli się nie umieści bomby na szczycie wagonika, jak w Speed -

niebezpieczna prędkość, to jest niemożliwością, żeby wszystkie

podtrzymujące windę liny pękły naraz. Ale i tak. Nigdy nic nie wiadomo.

19. Dzięki Szczękom nigdy więcej nie wypłynę na ocean.

20. Telefon? Na pewno dzwoni ktoś, kto się zaczaił w twoim własnym domu.

Widzicie? Mnie te filmy pogięły. Imprez też pewnie nie cierpię, tylko dlatego

że tak mnie straumatyzował film Zabójczy kurort, który oglądałam z Michaelem,

spodziewając się, że to jakaś komedia, jak Straż wiejska. Tymczasem okazało się, że

to horror o młodych ludziach, którzy giną w ośrodku wypoczynkowym, zazwyczaj w

trakcie imprez.

Michael nie zdaje sobie sprawy, jak wielkie jest moje poświęcenie. No, że w

ogóle się zgadzam oglądać to, co zamierza mi jutro wieczorem puścić.

Podejrzewam nawet, że jednym z głównych powodów, dla których nie

przekroczyłam jeszcze własnego ego i do tej pory nie osiągnęłam samorealizacji, są

psychiczne blizny po obejrzeniu tych wszystkich filmów. Zastanawiam się, czy

background image

doktor Carl Jung wiedział o tym, kiedy wymyślił samorealizację. Ale czy oni w ogóle

mieli wtedy, kiedy on żył, jakieś filmy?

background image

Papeteria Jej Wysokości

Księżniczki Amelii Mignonette

Grimaldi Thermopolis Renaldo

Szanowny Panie Doktorze Carlu Jung!

Cześć. Wiem, że nadal pan nie żyje, ale tak się zastanawiałam - kiedy pan

wymyślał te cala, samorealizacje, czy wziął pan pod uwagę filmy, które mogą, pogiąć

ludzka, psychikę? Bo bardzo trudno jest przekroczyć własne ego, kiedy bez przerwy

myśli się o takich rzeczach jak cysterny z benzyna, wybuchające na autostradach.

I co z nastolatkami? My mamy specyficzne troski i lęki, których dorośli

wyraźnie są zupełnie pozbawieni. Na przykład nigdy nie widziałam, żeby jakiś dorosły

zamartwiał się z tego powodu, że pewna prymuska z maturalnej klasy

prawdopodobnie wyda na niego wyrok śmierci.

I co z chłopakami? Na gałęziach jungowskiego drzewa samorealizacji nie ma

ani słowa o chłopakach. Ja rozumiem, że aby zebrać owoce życia (zdrowie, szczęście,

zadowolenie), trzeba zacząć pracą od korzeni {współczucie, miłosierdzie, zaufanie).

Ale czy naprawdę można ufać swojemu chłopakowi, kiedy na przykład planuje

zrobienie imprezy, na która zaprasza dziewczyny ze studiów, które często palą i

prawie bez przerwy cytują Nietzschego?

Ja wcale nie chcą pana krytykował, ani nic. Ja tylko naprawdę chciałabym to

wiedzieć. Czy pan kiedyś oglądał Come? To było naprawdę okropnie przerażające. I

wyobrażam sobie, że gdyby ją pan kiedykolwiek obejrzał, to mógłby pan zrewidować

niektóre ze swoich poglądów na samorealizacją. Na przykład całą tą kwestią

zaufania. Zgoda, wiem, że dobrze jest ufać własnemu lekarzowi - do pewnego stopnia.

Ale czy można naprawdę mieć jakąkolwiek pewność, że on nie ma zamiaru

specjalnie wywołać u człowieka śpiączki, żeby pobrać od niego organy i sprzedać je

jakiemuś bogaczowi z Boliwii?

Nie. Nie można. Wiec, rozumie pan? Na tej całej pańskiej teorii jest pewna

rysa.

No i co ja mam z tym wszystkim teraz zrobić?

Nadal pańska przyjaciółka

Mia Thermopolis

background image

Piątek, 5 marca, w limuzynie w drodze do szkoły

Jeśli Lilly jeszcze raz zrobi jakąś uwagę o tym, że jej interpretacja Rozagundy

sprawi, że Julia Roberts w roli Erin Brockovich wyda się aktorką z amatorskiego

teatrzyku, to chyba eksploduje mi głowa, przestrzeli ten szyberdach i wyląduje w East

River.

Piątek, 5 marca, godzina wychowawcza

Właśnie ogłosili przez radiowęzeł, że w południe zostanie wywieszona przy

biurze administracji lista z obsadą musicalu.

Takie to już moje szczęście. Atmosferę można by kroić nożem. I wcale nie

tylko dlatego, że wszyscy się denerwują, czy dostaną wymarzone role.

Ale Klub Dramatyczny dostaje kompletnego szału, że ktoś będzie wystawiał

jakiś konkurencyjny musical. Twierdzą, że skontaktują się z autorami Hair i

zawiadomią ich o tym, co robi Grandmčre - bo wiecie, nazwa jej musicalu jest aluzją

do ich przedstawienia.

Mam nadzieję, że to zrobią.

Chociaż jeśli Grandmčre zostanie pozwana do sądu i będzie musiała przerwać

prace nad przedstawieniem, to ja znów będę musiała wrócić do sprzedawania świec,

żeby zebrać tych pięć tysięcy, które są mi potrzebne.

Z drugiej strony, nie ma żadnej gwarancji, że muzyczna wersja historii mojej

przodkini Rozagundy w ogóle zdoła zarobić pięć tysięcy dolarów. No bo kto by

kupował bilet na sztukę napisaną przez moją babkę? Raz wygłosiła przemówienie,

żeby zebrać pieniądze dla genowianskich jednostek policyjnych do spraw zwierząt.

Wiecie, co powiedziała? Że najlepszą rzeczą, jaką można zrobić dla zwierzęcia, jest

unieśmiertelnienie go przez obdarcie ze skóry i użycie jego futra jako uroczego

chodniczka lub narzuty na tapczan.

Więc sami rozumiecie, co mam na myśli, kiedy to mówię.

Piątek, 5 marca, WF

Lana właśnie mnie zapytała, czy mam już dla niej te zaproszenia. Zapytała

mnie o to, kiedy wkładałam bieliznę po prysznicu po meczu siatkówki, a więc w

chwili, kiedy człowiek jest wyjątkowo odsłonięty i bezbronny.

Powiedziałam, że nie miałam jeszcze okazji się tym zająć, ale że się zajmę.

A Lana popatrzyła wtedy na moje majtki z Jimmym Neutronem i powiedziała:

background image

- Jasne, dziwaku.

I odeszła, zanim zdążyłam jej wyjaśnić, że noszę bieliznę z podobizną

Jimmy'ego Neutrona, bo on mi trochę przypomina mojego chłopaka.

Chodzi mi o jego geniusz. Nie o fryzurę.

Ale chyba to i tak nie ma znaczenia. Bardzo wątpię, żeby Lana zrozumiała -

nawet jeśli to ona nosiła kiedyś piłkarskie spodenki swojego faceta pod szkolną

spódnicą.

Piątek, 5 marca, ekonomia

Popyt = ile (ilościowo) jakiegoś produktu czy usługi chcą nabyć

konsumenci.

Podaż = ile może zaoferować rynek.

Równowaga = kiedy popyt równa się podaży, mówi się, że gospodarka

znajduje się w równowadze. Ilość dóbr dostarczanych jest dokładnie równa

ilości dóbr pożądanych.

Nierównowaga = ile razy cena albo jakość nie odpowiada popytowi/podaży.

(A więc, w zasadzie, samorząd uczniowski LiAE znajduje się ostatnio w

stanie nierównowagi, bo nasze fundusze [zero] nie równają się popytowi - koszt

wynajmu Sali imienia Alice Tully - 5728,00 dolarów).

Alfred Marshall, twórca Zasad ekonomii (ok. 1890): „Ekonomia jest z jednej

strony nauką o zamożności, a z drugiej, ważniejszej strony, nauką o

człowieku”.

Ha. A więc w ten sposób ekonomia staje się w zasadzie nauką społeczną. Jak

psychologia. Bo w sumie nie dotyczy liczb. Dotyczy ludzi i tego, co są gotowi dać

(albo zrobić), żeby dostać to, czego chcą.

Jak Lana, na przykład. Która była gotowa wykapować mnie przed Amber,

gdybym jej nie załatwiła tych zaproszeń na imprezę Grandmčre.

To był klasyczny przykład podaży (ja miałam podaż) oraz popytu (jej popytu

na zaproszenia).

Cóż, wszystko to razem każe mi uznać, że Lana Weinberger być może wcale

jeszcze nie osiągnęła samorealizacji.

background image

Ona jest po prostu naprawdę niezła z ekonomii!

Piątek, 5 marca, angielski

Jeszcze jedna lekcja i pojawi się lista z obsadą! Och, mam taką nadzieję, że

Boris dostanie rolę Gustawa! On jej tak bardzo pragnie!

Ja też mam nadzieję, że ją dostanie, Tina! Mam nadzieję, że wszyscy

dostaną te role, których pragną.

A jakiej roli pragniesz ty, Mia?
Ja???? Żadnej!!! Przecież ja nawet nie oddałam fotografii ani nie wypełniłam

formularza, pamiętasz? W takich rzeczach jestem beznadziejna. To znaczy w
aktorstwie i takich różnych.

Ależ nie pomniejszaj się! Naśladowanie Chiary idzie ci naprawdę świetnie. I

uważam, że jako Rozagunda byłaś znakomita! Nie masz ani odrobiny ochoty na tę
rolę?

Nie, naprawdę. Ja jestem pisarką, nie aktorką. Pamiętasz??? Ja chcę pisać

teksty które będą wypowiadać na scenie inni. No cóż, niezupełnie, bo na pisaniu dla
teatru zupełnie się nie da zarobić. Ale rozumiesz, o co mi chodzi.

Och, racja. To brzmi sensownie.

No cóż, mogę tylko powiedzieć, że jeśli nie dostanę roli Rozagundy, to wszyscy

będziemy wiedzieli, że to się stało przez słowo na N.

Nagość???? A gdzie tam są rozbierane sceny????

Nie, ty idiotko. Nepotyzm. Faworyzowanie członków własnej rodziny.

Ale to się nie zdarzy, bo Mia wcale tak naprawdę nie uczestniczyła w

przesłuchaniu i ona nawet nie chce żadnej roli. Więc wszystko będzie dobrze, Lilly! O
rany, mam nadzieję, że wszyscy dostaniemy role, na których nam zależy - nawet jeśli
to oznacza brak roli!

Podpiszę się pod tym!

Piątek, 5 marca, lunch

Alternatywny Wiosenny Musical

Liceum imienia Alberta Einsteina

Warkocz!

Obsada:

Chór

Amber Cheeseman, Julio Juarez,

Margaret Lee, Eric Patel

Lauren Pembroke, Robert

Sherman

background image

Ling Su Wong

Ojciec Rozagundy

Kenneth Schowalter

Pokojówka Rozagundy

Tina Hakim Baba

Król Włoch

Perin Thomas

Alboin

Boris Pelkowski

Kochanka Alboina

Lilly Moscovitz

Gustaw

John Paul Reynolds - Abernathy

Czwarty

Rozagunda

Amelia Thermopolis Renaldo

Pierwsza próba dzisiaj o 15.30

Hotel Plaza, Wielka Sala Balowa

Ja wiem, że powinnam korzystać ze swojej komórki wyłącznie w sytuacjach

awaryjnych. Ale w tej samej chwili, w której zobaczyłam tę listę, zrozumiałam, że to

taka właśnie sytuacja. Poważnie awaryjna. Bo Grandmčre nie zdaje sobie sprawy z

powagi tego, co zrobiła.

Zadzwoniłam do niej na komórkę.

- Halo, dodzwonili się państwo do Clarissy, genowiańskiej księżnej wdowy.

Albo robię zakupy, albo znajduję się obecnie w salonie piękności, więc nie mogę

odebrać telefonu. Proszę zostawić wiadomość i swój numer po sygnale, a postaram

się wkrótce oddzwonić.

Boże, ale jej nagadałam. To znaczy jej skrzynce głosowej.

- Grandmčre! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz, obsadzając mnie w głównej

roli w swoim musicalu? Wiesz, że nawet nie chciałam brać udziału w przesłuchaniach

do niego i że nie mam absolutnie żadnego talentu aktorskiego!

Tina, stojąca obok mnie, cały czas ciągnęła mnie za rękaw i mówiła:

- Ale twoja interpretacja Barbie Girl była świetna!

- No cóż, okay, może i umiem śpiewać - wrzasnęłam do telefonu - ale Lilly

jest o wiele lepsza! Lepiej oddzwoń do mnie natychmiast, żeby to wszystko odkręcić,

bo popełniasz ogromny błąd. - Ten ostatni fragment dodałam ze względu na Lilly,

która wprawdzie przyjęła to wszystko bardzo spokojnie (po przeczytaniu listy

zniknęła na długą chwilę w łazience), ale nadal miała czerwone obwódki wokół oczu,

kiedy dołączyła do nas w kolejce po lunch.

- Nie martw się - powiedziałam do Lilly. - Rola Rozagundy jest ci

przeznaczona, naprawdę.

background image

Ale Lilly udawała, że jej to nie obchodzi.

- Nieważne. I tak mam dosyć roboty. Nawet nie wiem, skąd bym wzięła czas,

żeby nauczyć się na pamięć tego tekstu.

Co jest po prostu absurdalne, bo Lilly ma fotograficzną pamięć wzrokową i

prawie sto procent pamięci słuchowej (co sprawia, że strasznie trudno się z nią kłócić,

bo czasami wyciąga rzeczy, które powiedziałaś tak z pięć lat temu i nawet nie

pamiętasz, że coś takiego mówiłaś. Ale ona pamięta. I to dokładnie).

To jest tak okropnie nie w porządku! Jeśli ktokolwiek zasługuje na główną

rolę w Warkoczu!, to właśnie ona!

- Przynajmniej grając kochankę Alboina - powiedziała Lilly bardzo dzielnie -

będę miała tylko parę linijek tekstu... „Czemu chcesz się żenić z nią, która ciebie nie

pragnie, kiedy mogłeś mieć mnie, która cię uwielbiam?” - czy coś takiego. Więc

zostanie mi dużo czasu na sprawy, które naprawdę się liczą. Na przykład „Różowy

Odbycik Grubego Louie”.

Dobra, naprawdę żal mi Lilly, bo ona totalnie zasługuje na rolę Rozagundy.

Ale i tak ciągle nie cierpię tej nazwy!!!

Piątek, 5 marca,

lunch, trochę później

No więc wszyscy teraz ześwirowali, bo w drodze powrotnej z kolejki do

naszego stołu zatrzymałam się przy miejscu, gdzie J.P. siedział sam jak palec i

zaprosiłam go, żeby się do nas przysiadł.

Nie wiem, o co im chodzi. Zachowują się, jakbym nagle zdarła z siebie

ubranie i zaczęła przy wszystkich tańczyć hula. A tylko powiedziałam naszemu

znajomemu facetowi, z którym w najbliższej przyszłości będziemy spędzać sporo

czasu, że może z nami siedzieć przy lunchu, jeśli ma ochotę.

A on podziękował.

I po chwili John Paul Reynolds - Abernathy Czwarty stawiał swoją tacę z

lunchem obok mojej.

- Och, cześć J.P. - przywitała go Tina.

Rzuciła ostrzegawcze spojrzenie Borisowi, bo to on tak ostro się sprzeciwiał,

kiedy zaproponowałam, że zaproszę do nas J.P., wtedy kiedy był jeszcze dla nas

Facetem, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do Chili.

Ale Boris roztropnie powstrzymał się od wygłaszania uwag na temat osób

background image

nienawidzących kukurydzy.

- Dzięki - powiedział J.P., wślizgując się na miejsce, które mu zrobiliśmy przy

stoliku. Nie, żeby był gruby. On jest po prostu... duży. Wiecie, naprawdę wysoki i tak

dalej.

- I co sądzisz o tym falafelu? - J.P. spytał Lilly, która wyglądała na zdziwioną,

że mówi do niej facet, z którego przez ostatnie dwa lata, no cóż, kpiliśmy sobie.

Ale jeszcze bardziej się zdziwiła, kiedy zobaczyła, że oboje na swoich tacach

mają dokładnie to samo: falafel, sałatkę i czekoladowy napój Yoo - hoo.

- Jest niezły. - Spojrzała na J.P. z nieco dziwnym wyrazem twarzy. - Jeśli

dodasz do niego dość dużo tahini.

- Wszystko jest dobre - odpowiedział J.P. - jeśli się doda dużo tahini.

Święte słowa!!!!!!

Boris oczywiście odezwał się z wielce niewinną miną:

- Nawet kukurydza?

Tina rzuciła mu kolejne ostrzegawcze spojrzenie...

...ale było za późno. Zło już się stało. Boris najwyraźniej nie umiał nad sobą

zapanować. Zaczął złośliwie śmiać się w chusteczkę, udając, że wydmuchuje nos.

- No cóż - powiedział J.P, pogodnie chwytając przynętę - tego nie wiem. Ale

może gumki do ścierania też.

Perin rozjaśniła się na te słowa.

- Zawsze uważałam, że gumki mogą być smaczne po usmażeniu -

powiedziała. - No bo czasami, kiedy jem kalmary, właśnie to mi się przypomina.

Smażone gumki. Więc założę się, że z tahini też by dobrze smakowały.

- Och, jasne - odparł J.P. - Usmaż coś, a od razu robi się smaczne. Zjadłbym

nawet jedną z tych serwetek, gdyby ją usmażyć.

Tina, Lilly i ja wymieniłyśmy zaskoczone spojrzenia. J.P., jak się okazuje, jest

nawet... zabawny.

W taki dowcipny, a nie dziwaczny sposób.

- Moja babka robi czasami smażone pasikoniki - wtrąciła się Ling Su. - Są

całkiem zjadliwe.

- Widzicie - powiedział J.P. - Mówiłem wam. - A potem, patrząc na mnie,

dodał: - Nad czym tak pilnie pracujesz, Mia? Coś do oddania na następnej lekcji?

- Nie zwracaj na nią uwagi - parsknęła Lilly. - Ona po prostu pisze w swoim

dzienniku. Jak zwykle.

background image

- A więc to jest dziennik? - powiedział J.P. - Zawsze się trochę zastanawiałem.

- A potem, kiedy rzuciłam mu pytające spojrzenie, dodał: - No cóż, ile razy cię widzę,

nie odrywasz nosa od tego notesu.

Co może oznaczać tylko jedno: przez ten cały czas, kiedy my obserwowaliśmy

Faceta, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do Chili, on obserwował nas!

Co jeszcze dziwniejsze, otworzył swój plecak i wyciągnął liniowany notes

Mead z czarną marmurkową okładką, całą pokrytą napisami: Nie zaglądać! Prywatna

własność!

Zupełnie taki sam jak mój!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

- Je też jestem fanem liniowanych notesów Mead - wyjaśnił. - Tylko że ja nie

piszę pamiętnika.

- A co w nim jest, w takim razie? - spytała Lilly, jak zawsze gotowa zadawać

wścibskie pytania.

P.J. zrobił nieco zażenowaną minę.

- Och od czasu do czasu coś twórczo napiszę. To znaczy nie wiem, czy to jest

naprawdę twórcze. Ale, wiesz, nieważne. Próbuję.

Lilly zapytała go natychmiast, czy ma coś, co chciałby opublikować w

pierwszym numerze „Różowego Odbycika Grubego Louie”. Przerzucił parę kartek, a

potem spytał:

- A może to?

I odczytał głośno:

Niemy film

J.P. Reynolds - Abernathy Czwarty

Przez cały czas widzi nas

Cicha maszyna śledcza Gupty

Jakaż to mucha ma tyle oczu?

Za każdym zakrętem korytarza następna niespodzianka.

Szpiedzy Gupty nie są tak silni

Bo wiemy, że ich władza opiera się na strachu

Gdybym miał wybór, nie byłoby mnie tutaj

Niestety czesne mi opłacili aż do końca roku.

Wow. To znaczy... Wow. To było w sumie... Totalnie dobre. Nie rozumiem do

background image

końca tego wiersza, ale moim zdaniem mówi chyba o tych kamerach ochrony i o tym,

że dyrektor Gupcie się wydaje, że wie o nas wszystko, chociaż tak nie jest. Czy coś.

Tak naprawdę nie wiem, o czym jest ten wiersz. Ale na pewno jest dobry, bo

Lilly była pod prawdziwym wrażeniem. Próbowała namówić J.P., żeby dał go do

druku w „Różowym Odbyciku Grubego Louie”. Chyba uważa, że w ten sposób

można przywalić całej szkolnej dyrekcji.

Boże. Nieczęsto spotyka się faceta, który pisze wiersze. Albo w ogóle coś

czyta. Pomijając instrukcję do Xboksa.

Jakie to dziwne, pomyśleć, że Facet, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają

Kukurydzy do Chili, jest pisarzem, jak ja. A jeśli przez cały ten czas, kiedy ja pisałam

opowiadania o J.P., on pisał opowiadania o mnie? Na przykład jeśli napisał opo-

wiadanie Nigdy więcej wołowiny! - o tym, jak dodali mięsa do wegetariańskiej

lasagne, a ja przypadkiem zjadłam odrobinę i dostałam ataku prawdziwej furii?

Boże. To by było trochę... przykre.

Piątek, 5 marca, RZ

Grandmčre oddzwoniła zaraz po dzwonku sygnalizującym koniec przerwy na

lunch.

- Amelio - powiedziała świętoszkowatym tonem. - Chciałaś ze mną

rozmawiać?

- Grandmčre, co ty sobie myślisz, obsadzając mnie w tym swoim musicalu? -

spytałam ostro. - Wiesz, że ja nie chcę w nim występować. Przecież nie wypełniłam

zgłoszenia na przesłuchanie, pamiętasz?

- Czy to wszystko? - Grandmčre wydawała się rozczarowana. - Myślałam, że

masz korzystać ze swojej komórki wyłącznie w sytuacjach awaryjnych. Mnie się

raczej nie wydaje, żeby to była sytuacja awaryjna, Amelio.

- No cóż, i tu się mylisz - poinformowałam ją. - To jest sytuacja awaryjna.

Poważny kryzys w naszych stosunkach: twoich i moich.

Grandmčre chyba uznała, że to szalenie zabawna uwaga.

- Amelio - powiedziała - przypomnij mi, na co się skarżyłaś najbardziej od

momentu, kiedy odkryłaś, że jesteś księżniczką?

Musiałam się zastanowić.

- Że wszędzie chodzi za mną ochroniarz? - spytałam szeptem, żeby Lars nie

podsłuchał, bo nie chciałam urazić jego uczuć.

background image

- A co jeszcze?

- Że nigdzie nie mogę pójść, żeby nie wlekli się tam za mną paparazzi?

- Zastanów się jeszcze raz.

- Że w czasie wakacji muszę chodzić na te sesje Parlamentu zamiast pojechać

na obóz, jak moi przyjaciele?

- Lekcje etykiety, Amelio - powiedziała Grandmčre. - Nienawidzisz ich i nie

cierpisz. No cóż, domyślasz się?

- Czego?

- Lekcje etykiety zostają zawieszone na czas trwania prób do Warkocza! Co o

tym myślisz?

W jej głosie niemal było słychać to całe samozadowolenie. Była totalnie

przekonana, że mnie przegadała.

Nie miała pojęcia, że moja lojalność wobec przyjaciół przerasta moją

nienawiść do lekcji etykiety!

- Niezła sztuczka - poinformowałam ją. - Ale wolałabym się uczyć mówić w

pięćdziesięciu tysiącach języków „Proszę mi podać masło” niż patrzeć, jak Lilly nie

dostaje roli, na którą zasługuje.

- Lilly nie jest zadowolona ze swojej roli? - spytała Grandmčre.

- Tak! Ona jest najlepszą aktorką z nas wszystkich, powinna dostać główną

rolę! A ty jej dałaś tę głupią rólkę kochanki Alboina, gdzie ma wszystkiego ze dwie

linijki tekstu!

- W teatrze nie ma marnych rólek, Amelio - powiedziała Grandmčre. - Są

tylko marni aktorzy.

Co? Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi.

- Nieważne, Grandmčre - mruknęłam. - Jeśli chcesz, żeby ta twoja sztuka się

udała, powinnaś była obsadzić Lilly w głównej roli. Ona...

- A czy ja już wspominałam - przerwała mi Grandmčre - jak bardzo się

ucieszyłam, że miałam okazję poznać koleżankę, Amber Cheeseman?

Krew mi w żyłach normalnie stężała i stanęłam jak wryta przed wejściem do

sali RZ, z telefonem przytkniętym do ucha.

- C - co?

- Ciekawe, co powiedziałaby Amber - ciągnęła Grandmčre - gdybym jej przy

okazji wspomniała, że przepuściłaś pieniądze przeznaczone na jej ceremonię rozdania

matur na pojemniki do segregacji odpadów.

background image

Byłam tak zaszokowana, że nic nie powiedziałam, tylko stałam tam, a Boris

usiłował mnie ominąć z futerałem na skrzypce w ręku, mówiąc:

- Hm, przepraszam, Mia.

- Grandmčre - powiedziałam z trudem, bo w gardle kompletnie mi zaschło. -

Nie zrobisz tego.

Jej odpowiedź wstrząsnęła mną do głębi:

- Och, zrobię.

Grandmčre, chciałam krzyknąć, nie możesz szantażować swojej jedynej

wnuczki!!!!!!!!!!!! Co się z tobą dzieje????????

Ale, oczywiście, nie mogłam. Wykrzyczeć tego. Bo byłam już w sali RZ. Z

komórką przy uchu.

I chociaż to jest rozwój zainteresowań, i wszyscy na tych zajęciach i tak są

niesłychanie dziwaczni, to nie można tam chodzić po klasie i wrzeszczeć do telefonu.

- Pomyślałam, że to zmieni twój punkt widzenia - mruczała do telefonu

Grandmčre. - Ja, oczywiście, nic nie powiem twojej małej przyjaciółeczce na temat

stanu szkolnej kasy. Ale w zamian za to ty mi pomożesz rozwiązać mój obecny

kryzys, grając główną rolę w Warkoczu. Faktem jest, Amelio, że jako potomkini

Rozagundy nadasz tej roli pewien rys szczególnej autentyczności, czego nie mogłaby

zrobić twoja przyjaciółka Lilly - poza tym, tak przy okazji, jesteś o wiele

atrakcyjniejsza niż Lilly, która w pewnym oświetleniu przypomina często takiego

pieska z małą, płaską mordką.

Mopsa! A ja myślałam, że tylko ja to zauważyłam!

- Do zobaczenia na próbie dziś po południu - gruchała Grandmčre. - Och, i

jeśli wiesz, co dla ciebie dobre, młoda damo, nikomu nie wspomnisz o naszej małej

umowie. Nikomu, włącznie z twoim ojcem. Zrozumiano?

A potem odłożyła słuchawkę.

!!!!!!!!!!!!!!!!

W głowie mi się to nie mieści. Naprawdę nie mieści. Cóż, w głębi ducha

chyba zawsze to wiedziałam. Ale ona nigdy przedtem nie zrobiła tego tak jawnie.

Jednak muszę to chyba powiedzieć, skoro taka jest prawda:

Moja babka to zły człowiek. Tak. Zły.

Bo jaka kobieta posunęłaby się do szantażu, żeby wymusić coś na własnej

wnuczce.

Już wam mówię jaka: niedobra.

background image

Albo Grandmčre jest może socjopatką. To by mnie w najmniejszym stopniu

nie zdziwiło. Wykazuje wszelkie objawy. Może tylko poza częstym łamaniem prawa.

Ale chociaż Grandmčre nie łamie może praw federalnych, to z pewnością

przez cały czas łamie prawa wszelkiej przyzwoitości.

Kiedy skończyłam rozmawiać z Grandmčre, poczułam na sobie wzrok Lilly,

obserwującej mnie znad komputera, na którym składała pierwszy numer „Różowego

Odbycika Grubego Louie”.

- Coś nie tak, Mia? - spytała.

- Ta rola Rozagundy - wyjaśniłam jej. - Przykro mi, ale Grandmčre nie chce

ustąpić. Mówi, że muszę ją zagrać albo powie Sama Wiesz Komu Sama Wiesz Co i

ona mi skopie tyłek jak stąd do wieczności.

Ciemne oczy Lilly zalśniły za okularami.

- Och, tak powiedziała, tak? - Lilly nie wydawała się zdziwiona.

- Naprawdę mi przykro, Lilly - powiedziałam całkowicie szczerze. - Byłabyś o

wiele lepszą Rozagundą niż ja.

- Nieważne. - Lilly pociągnęła nosem. - Wystarczy mi moja rola. Naprawdę.

Ale ja widziałam, że ona tylko stara się być dzielna. A w środku cierpi.

I nie dziwię się jej. To wszystko jest zupełnie bez sensu. Jeśli Grandmčre

chce, żeby to przedstawienie odniosło sukces, to czemu nie chce obsadzić najlepszej

dostępnej aktorki? Czemu upiera się, żeby ta rola przypadła mnie, chyba najgorszej

aktorce w całej szkole - może z wyjątkiem Amber Cheeseman?

Och, no cóż. Kto pojmie, dlaczego Grandmčre robi choć połowę z tego, co

robi? Wyobrażam sobie, że kryje się za tym jakaś logika.

Ale my, zwykli śmiertelnicy, nigdy jej nie zrozumiemy. To przywilej

zarezerwowany wyłącznie dla innych kosmitów ze statku - matki, który podrzucił tu

moją babkę z tej złej planety, na której się urodziła.

Piątek, 5 marca, geografia i środowisko

Przed chwilą Kenny spytał mnie, czy nie przepisałabym naszej pracy

domowej na temat masy molowej, bo wczoraj wieczorem, odrabiając lekcje, poplamił

ją sosem seczuańskim.

Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Może to resztki szaleństwa szarpiącego mną

po rozmowie z Grandmčre. Może część jej podłości przeniosła się na mnie czy coś

takiego. Nie wiem, jak inaczej to wyjaśnić.

background image

W każdym razie cokolwiek to było, zdecydowałam się zastosować do tej

sytuacji teorię ekonomii. Pomyślałam sobie: dlaczego nie? Cała ta samorealizacja w

moim przypadku się nie sprawdziła. Czemu nie dać szansy staremu, poczciwemu

Alfredowi Marshallowi? Wszyscy inni to robią. Na przykład Lana.

I ona zawsze dostaje to, czego ona sama chce. Tak jak Grandmčre zawsze

dostaje to, na co ona ma ochotę.

Więc powiedziałam Kenny'emu, że nie zrobię tego, chyba że dzisiejszą pracę

domową też odrobi.

Spojrzał na mnie tak jakoś dziwnie, ale powiedział, że odrobi. Chyba spojrzał

na mnie dziwnie dlatego, że i tak odrabia prace codziennie.

Ach, nieważne. Nie mogę uwierzyć, że aż tyle czasu mi zajęło odkrycie, jak

działa społeczeństwo. Przez cały ten czas myślałam, że potrzebuję jungowskiej

transcendencji, żeby osiągnąć spokój ducha i zadowolenie.

Ale Grandmčre - i, o ironio, Lana Weinberger - pokazały mi, na czym polegał

mój błąd w myśleniu.

Otóż nie chodzi o to, że aby móc zebrać owoce radości i miłości, trzeba w

sobie obudzić i rozwinąć zaufanie i współczucie.

Nie. Tu chodzi o prawa popytu i podaży. Jeśli masz na coś popyt i potrafisz

znaleźć odpowiednią zachętę, żeby ludzie ci to dali, to wtedy oni zapewnią ci podaż.

I równowaga pozostanie stabilna.

To w pewnym sensie zadziwiające. Nie miałam pojęcia, że Grandmčre jest

takim ekonomicznym geniuszem.

Ani że kiedykolwiek ja nauczę się czegoś od Lany.

To w pewnym sensie rzuca nowe światło na wszystko.

I naprawdę mam na myśli - wszystko.

Praca domowa

Godzina wychowawcza: nie dotyczy

WF: spodenki gimnastyczne!!! Spodenki gimnastyczne!!!

Spodenki gimnastyczne!!!

Ekonomia: na poniedziałek przeczytać rozdział 9

Angielski: strony 155 - 175, O, pionierzy!

Francuski: vocabulaire 3éme étape

RZ: znaleźć taki stanik wodny, który mi kiedyś Lilly kupiła

background image

dla żartu. Założyć go na imprezę.

Geometria: rozdział 18

Geografia i środowisko: a kto by się przejmował? Kenny

odrobi! Ha!

Piątek, 5 marca, Sala Balowa,

hotel Plaza

Pierwsza próba Warkocza! była czymś, co Grandmčre nazwała „próbą

czytaną”. Mieliśmy przeczytać wspólnie scenariusz, w grupie. Każdy aktor czytał

głośno swój tekst, tak jakby występował na scenie.

Czy mogę tylko zauważyć, że próby czytane są szalenie nudne?

Pod scenariusz wetknęłam swój pamiętnik, żeby nikt nie widział, że zamiast

słuchać piszę. Chociaż trochę było mi niezręcznie wyciągać scenariusz spod notesu,

kiedy przychodził znak na jeden z moich tekstów.

Znak to ostatnia linijka poprzedzająca to, co ty sama masz potem powiedzieć.

Dowiaduję się dzisiaj mnóstwa rzeczy związanych z teatrem.

Na przykład tego, że chociaż Grandmčre napisała dialogi do Warkocza!, nie

napisała do niego muzyki. Muzykę skomponował jakiś facet o imieniu Phil. Phil to

ten sam gość, który grał na fortepianie, akompaniując nam wczoraj w czasie

przesłuchania. Grandmčre, jak się okazuje, zapłaciła Philowi masę pieniędzy, żeby

napisał muzykę, która będzie pasowała do jej tekstów.

Mówi, że wzięła jego nazwisko z tablicy ze spisem personelu Hunter College.

Ale Phil nie wygląda, jakby miał mnóstwo czasu, żeby się cieszyć

niespodziewanym napływem gotówki. Musiał zaliczyć nieprzespaną noc, żeby

skomponować muzykę do Warkocza! i wydaje mi się, że nie zdołał jeszcze odespać.

W czasie próby czytanej z trudem otwierał oczy.

I nie on jeden. Seńor Eduardo ani razu nie otworzył oczu po pierwszej linijce

tekstu (wypowiadanej przez Rozagundę: „Och, a jużci, cóż to za radość mieszkać w

tej sennej, spokojnej wiosce tuż przy morskim wybrzeżu” znak: pierwsza piosenka).

Możliwe, że seńor Eduardo już nie żyje.

No cóż, to nie byłoby takie złe. Wszyscy mogliby mówić: „Umarł, robiąc to,

co kochał najbardziej”, jak w tym okropnym filmie w telewizji, gdzie dziewczyna

spadła z drzewa i skręciła kark tego samego dnia, kiedy dostała nowego konia.

Ach, nie, właśnie zachrapał. Więc jeszcze żyje.

background image

No, moja linijka:

- Ach, Gustawie, nie śmiej zwać siebie wieśniakiem! Gdyż podkowy, jakie

kujesz dla naszych koni, dodają siły ich krokom, a miecze, jakie wykuwasz dla

naszego ludu, dodają mu odwagi w walce przeciwko tyranii!

A potem była kolej, żeby J.P. powiedział swoją linijkę. Wiecie, J.P. nie jest

złym aktorem. I nie mogłam nie zauważyć, że pod swoim scenariuszem schował swój

notes Mead.

Wiecie, co by było najdziwniejsze? Gdyby on pisał o mnie w tym samym

czasie, kiedy ja piszę o nim. Może J.P. to taka chłopięca odmiana mnie samej? Mamy

naprawdę dużo wspólnego - poza tym, że on nie jest z pochodzenia księciem.

Ale i tak porozmawiałam z nim trochę, zanim próba się zaczęła (bo

widziałam, że wszyscy pozostali go ignorują - no cóż, Boris i Tina byli zajęci

całowaniem się, co robią teraz o wiele częściej, bo Boris już nie nosi aparacika, a

Lilly przeglądała z Kennym swoje notatki redakcyjne do jego traktatu o brązowych

karłach, a Perin usiłowała przekonać Grandmčre, że jest dziewczyną, a nie facetem, a

Ling Su usiłowała nie dopuszczać do mnie Amber Cheeseman (co mi obiecała jako

członkini chóru). J.P. powiedział mi, że niespecjalnie interesuje się aktorstwem - że

zgłaszał się na przesłuchania do każdego przedstawienia wystawianego w LiAE, bo

jego mama i tata mają kompletnego świra na punkcie teatru i zawsze chcieli, żeby ich

syn jakoś się związał z artystycznym biznesem.

- Ale ja bym wolał zarabiać na życie pisaniem - powiedział J.P. - Nie żeby,

rozumiesz, było wiele zajęć dla poety. Ale chodzi mi o to, że raczej wolałbym być

pisarzem niż aktorem. Bo aktorzy, jak się nad tym zastanowić, mają za zadanie tylko

zinterpretować to, co napiszą inni. Nie mają żadnej władzy. Prawdziwa moc kryje się

w słowach, jakie wypowiadają, a te słowa napisał ktoś inny. To właśnie mnie

pociąga. Być siłą, kryjącą się za Juliami Roberts i Jude'ami Law tego świata.

!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

To jest takie niesamowite!!!! Bo ja powiedziałam kiedyś niemal dokładnie to

samo!!!! Chyba.

I naprawdę rozumiem, co on czuje - ta presja, żeby coś robić tylko po to, żeby

uszczęśliwić rodziców. Przykład? Lekcje etykiety. Och, i niezawalanie geometrii,

mimo że w żaden sposób na nic mi się w przyszłości nie przyda.

Jedyny problem w tym, że chociaż startował do wszystkich spektakli

wystawianych przez LiAE, nigdy nie dostał żadnej roli. Uważa, że to przez koteryjne

background image

układy w Klubie Dramatycznym.

- Myślę, że gdybym naprawdę chciał dostać rolę w jakimś ich przedstawieniu

- powiedział mi - mógłbym spróbować wkręcić się do ich paczki - wiesz, siadać z

nimi przy lunchu, wystawać z nimi na schodach pod szkołą, przynosić im kawę z

delikatesów, dać sobie założyć kolczyk w nosie, zacząć palić papierosy

aromatyzowane goździkami, takie rzeczy. Ale prawdę mówiąc, ja nie cierpię aktorów.

Oni są tacy pochłonięci sobą! Po prostu zmęczyła mnie rola widowni dla ich ciągłych

spektakli, rozumiesz? Bo tak to w sumie wygląda, kiedy z jednym z nich gadasz.

Jakby specjalnie dla ciebie recytowali jakiś monolog.

- No cóż - powiedziałam, myśląc o wszystkich tych historiach o nastoletnich

aktorach, jakie czytałam w „US Weekly”. - Może to dlatego, że nie czują się pewnie.

Wiesz, to się zdarza większości nastolatków. Ten brak wiary w siebie.

Nie wspominałam, że ze wszystkich nastolatków, z jakimi kiedykolwiek

rozmawiał J.P., ja jestem prawdopodobnie najmniej pewna siebie. Sądzę zresztą, że

mam dość powodów, żeby się czuć niepewnie. Bo ile znacie nastolatek, które nie

mają zielonego pojęcia, jak się imprezuje, i w dodatku są szantażowane przez własne

babki?

- Może - powiedział J.P. - A może jestem zbyt krytycznie nastawiony. Prawdę

mówiąc, chyba nie należę do takich typów, które lubią się łączyć w grupy. Jestem

raczej typem samotniczym. W razie gdybyś nie zauważyła.

J.P. uśmiechnął się do mnie szeroko z tymi słowami, takim trochę nieśmiałym

uśmiechem. Zaczynałam w pewnym sensie rozumieć, o co chodziło Tinie i Lilly,

kiedy powiedziały, że on jest niezły. On faktycznie jest niezły. W taki wielki,

niedźwiedziowaty sposób.

A co do aktorów, ma rację. Sądząc z tego, co widziałam, kiedy udzielali się w

talk - show, oni nigdy nie przestają mówić o sobie!

I okay. Rozumiem, że o to pyta prowadzący. Ale i tak.

Ups, znów moja kolej:

- Służko, przynieś mi najzacniejszej grappy z piwnic! Nauczę tego łajdaka, co

to znaczy igrać sobie z rodem Renaldo.

O Boże. Dopiero za dwie godziny zobaczę Michaela. Jeszcze nigdy bardziej

nie potrzebowałam poczuć zapachu jego szyi niż teraz. Oczywiście, nie mogę mu

powiedzieć, co mnie martwi - całej prawdy o tym, że nie jestem imprezową dziew-

czyną - ale przynajmniej mogłabym znaleźć nieco pociechy, stojąc obok niego w

background image

kuchni jego rodziców, kiedy będę robiła ten dip i słuchała pomruku jego głębokiego

głosu, którym będzie opowiadał o teorii chaosu czy czymś takim.

Proszę, niech to się już skończy.

Ups, znów moja kolej:

- W imię mojego ojca, ześlę cię lordzie Alboinie do piekła, gdzie miejsce

twoje!

Taa! Powinszowania i życzenia szczęścia! Alboin nie żyje! Zaśpiewajmy

finałową piosenkę, a potem ukłon i kurtyna! Hura! Możemy wszyscy iść już do

domu! Albo na randki!

Nie, zaraz. Grandmčre ma jeszcze jakąś ostatnią uwagę:

- Chciałabym wam wszystkim podziękować, że zgodziliście się dołączyć do

mnie w tej niezwykłej przygodzie, którą wspólnie przeżyjemy. Próby i spektakl

Warkocza! powinny stać się jednym z największych spełnień artystycznych, w jakich

kiedykolwiek weźmiecie udział. I uważam, że satysfakcja będzie o wiele większa, niż

kiedykolwiek oczekiwaliście...

Miło, że przy tych ostatnich słowach spojrzała dokładnie na mnie. Czemu ona

nie powie prosto z mostu: „A Amber Cheeseman zabije cię za przepuszczenie całej

kasy na ceremonię rozdania matur”.

- Jednak abyśmy mogli osiągnąć nasz cel, musimy pracować, i to ciężko -

ciągnęła. - Próby będą się odbywać codziennie i będą trwały do późnego wieczoru.

Będziecie musieli poinformować rodziców, żeby nie oczekiwali was na obiedzie

przez cały przyszły tydzień. I oczywiście do poniedziałku opanujecie na pamięć

swoje role.

Jej stwierdzenie wywołało jeszcze większe poruszenie i szepty. Rommel,

który najwyraźniej odczuł psychiczny niepokój przepełniający pomieszczenie, zaczął

w sposób nieopanowany wylizywać sobie intymne okolice, jak zawsze w chwilach

stresu.

- Wasza Wysokość, nie sądzę, żeby udało mi się do tego czasu nauczyć tych

wszystkich włoskich zwrotów - powiedziała nerwowo Perin.

- Nonsens - oświadczyła Grandmčre. - Nessum dolore, nessum guadagno.

Ale nikt w ogóle nie wiedział, co to znaczy, więc wszyscy zaczęli świrować.

Poza J.P. Powiedział głębokim, spokojnym, bardzo takim w stylu Bodyguarda

głosem:

- Hej, ludzie, spokojnie. Chyba damy radę. To będzie nawet zabawne.

background image

Potrwało parę chwil, nim jego słowa dotarły do zebranych. Ale kiedy tak się

wreszcie stało, Lilly, co najciekawsze, poparła go:

- Wiecie co? J.P. ma rację. Też uważam, że sobie poradzimy.

Na co Boris wybuchnął:

- Przepraszam, ale czy to nie ty skarżyłaś się, że nie wiesz, jak ci się uda

uporać przez weekend z pierwszym numerem szkolnego magazynu literackiego?

Lilly zdecydowała się zignorować tę uwagę. J.P. miał nieco zmieszaną minę.

- No cóż, nie przypominam sobie niczego takiego - powiedział - ale założę się,

że uda nam się jakoś spotkać jutro przed południem i może w niedzielę też, i zrobić

jeszcze parę prób czytanych, i do poniedziałku będziemy znali teksty na pamięć.

- Znakomity pomysł - powiedziała Grandmčre, klaszcząc w dłonie na tyle

głośno, że seńor Eduardo otworzył półprzytomne oczy. - Zyskamy więcej czasu na

pracę z choreografem i instruktorką śpiewu.

- Choreografem? - Boris zrobił przerażoną minę. - Instruktorką śpiewu? A

dokładniej mówiąc, ile czasu ma nam to zająć?

- Tyle - odpowiedziała gwałtownie Grandmčre - ile będzie potrzeba. A teraz

wracajcie do domu i trochę odpocznijcie! Radzę, żebyście zjedli porządną kolację,

musicie mieć siły na jutrzejsze próby. Stek, średnio wysmażony, mała porcja sałatki i

pieczony ziemniak z mnóstwem masła i soli to idealny posiłek dla aktora, który chce

zachować siły. Oczekuję, że wszystkich was tu zobaczę jutro o dziesiątej: I zjedzcie

porządne śniadanie - jajka na bekonie i mnóstwo kawy! Nie chcę, żeby mi tu ktoś

mdlał z wyczerpania! I udanej próby czytanej, moi drodzy! Wspaniale! Pokazaliście

tu wiele zdrowych, nieskażonych emocji! Dajcie sobie teraz nawzajem oklaski!

Powoli, jedna po drugim, zaczęliśmy klaskać - było oczywiste, że jak tego nie

zrobimy, to Grandmčre nigdy nas stąd nie wypuści.

Niestety, nasze oklaski zbudziły drzemiącego maestro. Czy tam reżysera. Czy

jak go zwać.

- Dziękuję! - Seńor Eduardo obudził się już na tyle, żeby uznać, że oklaski są

przeznaczone dla niego. - Dziękuję wam wszystkim! Ale nie zdołałbym tego

dokonać, gdyby nie wasza pomoc. Jesteście zbyt uprzejmi.

- No cóż - powiedział do mnie J.P. - Do zobaczenia jutro rano, Mia. Nie

zapomnij zjeść tego steku! I bekonu!

- Ona jest wegetarianką - przypomniał mu Boris, nadal zły, że opuści tyle

godzin gry na skrzypcach.

background image

- Wiem. To był żart. Przecież po tym cyrku, jaki odstawiła w stołówce z tym

mięsem w wegetariańskiej lasagne, chyba cała szkoła wie, że ona jest wegetarianką.

- Ach, taa? - powiedział Boris. - I kto to mówi? Facet, Który Nie Cierpi,

kiedy...

Musiałam zatkać Borisowi usta dłonią, zanim zdążył dokończyć.

- Dobranoc, J.P. - rzuciłam. - Do zobaczenia jutro!

A potem, kiedy wyszedł z sali, puściłam Borisa i wytarłam rękę w serwetkę.

- Boże, Boris - jęknęłam. - Ależ ty się ślinisz.

- Mam problem z nadmiernym wydzielaniem śliny - poinformował mnie.

- Teraz mi mówisz?

- Hej, Mia - zaczepiła mnie Lilly, kiedy szłyśmy do wyjścia. - Coś za mocno

reagujesz. I w ogóle, co się z tobą dzieje? Podoba ci się ten cały J.P. czy co?

- Nie - odpowiedziałam obrażona. Jezu, przecież ja się spotykam z jej bratem

już od półtora roku. Powinna już do tej pory wiedzieć, kto mi się podoba. - Ale

moglibyście przynajmniej miło go traktować.

- Mia po prostu czuje się winna - stwierdził Boris - bo go uśmierciła w swoim

opowiadaniu.

- Nieprawda - rzuciłam.

Ale jak zwykle, strasznie kłamałam. Bo czuję się winna, że uśmierciłam J.P. w

swoim opowiadaniu.

I niniejszym przysięgam, że nigdy już nie uśmiercę w swoich utworach żadnej

postaci wzorowanej na żywym człowieku.

Chyba że będę pisała książkę o Grandmčre, oczywiście.

Piątek, 5 marca, 10.00 wieczorem,

salon Moscovitzów

Okay, te filmy, które muszę oglądać z Michaelem... Są tak przygnębiające!

Dystopijna science fiction to po prostu nie dla mnie. Już samo słowo „dystopijny”

działa mi na nerwy. Bo dystopia to przeciwieństwo utopii, która oznacza spo-

łeczeństwo idealne albo totalnie pokojowe. Jak ta utopijna społeczność, którą

usiłowano zbudować w New Harmony w Indianie, gdzie mama mnie kiedyś

zaciągnęła, kiedy usiłowałyśmy na trochę uciec od babci i dziadka w czasie wizyty w

Versailles (tym w Indianie).

W New Harmony wszyscy usiedli razem i zaplanowali coś w rodzaju

background image

idealnego miasta, z tymi wszystkimi ładnymi budynkami i ładnymi ulicami, i ładnymi

szkołami, i tak dalej. Wiem, że to brzmi odpychająco. Ale wcale takie nie jest. New

Harmony jest całkiem luzackie.

Dystopijne społeczności natomiast nie są luzackie. Nie ma tam ładnych

budynków, ulic ani szkół. Wyglądają bardzo podobnie do tego, jak wyglądało Lower

East Side, zanim wprowadzili się tam ci wszyscy zamożni geniusze od firm

komputerowych i otworzyli te wszystkie bary tapas i apartamenty na wynajem za trzy

tysiące dolarów miesięcznie bez opłat. Wiecie, takie miejsca, gdzie najwięcej jest

stacji benzynowych i barów ze striptizem, a od czasu do czasu, na dokładkę, jakiś

diler narkotyków sterczący na rogu ulicy.

To w takich społecznościach żyli prawie wszyscy bohaterowie dystopijnych

filmów SF, które dziś oglądaliśmy.

Człowiek Omega? Dystopijne społeczeństwo spowodowało plagę, która omal

nie zabiła całej ludności i wszystkich (poza Charltonem Hestonem) zamieniła w

zombie.

Ucieczka Logana? Utopijne społeczeństwo, które zamienia się w dystopijne,

kiedy wychodzi na jaw, że dla wyżywienia populacji za pomocą ograniczonych

zasobów, jakie im pozostały po wojnie nuklearnej, rząd zmuszony jest zabijać

obywateli w dzień ich trzydziestych urodzin.

2001: Odyseja kosmiczna jest następna w kolejce, przynajmniej kiedy już

wyjdę z łazienki, ale poważnie obawiam się, że więcej już dziś nie zniosę.

Znoszę to wszystko jedynie dlatego, że mogę się zwinąć w kłębek obok

Michaela na kanapie.

I że w czasie nudnych kawałków się całujemy.

I że w czasie przerażających kawałków chowam twarz na jego piersi, a on

mnie ściśle otula ramionami i mogę sobie powąchać jego szyję.

I chociaż w normalnych warunkach zupełnie by mi to wystarczyło, to

pozostaje ten drobiazg, że kiedy sprawy między Michaelem i mną zaczynają się robić

naprawdę namiętne - na tyle że on naciska guzik pauzy na pilocie - słyszymy Lilly,

która po przeciwnej stronie korytarza wrzeszczy:

- Przeklinam cię, Alboinie, boś jest ordynarnym psem, za jakiego zawsze cię

miałam!

Chciałabym tylko zaznaczyć, że czasami trudno dać się porwać chwili. Na

przykład kiedy twój jedyny ukochany bierze cię w ramiona, a ty słyszysz, jak ktoś

background image

drze się:

- Poślubisz zatem tę pospolitą genowiańską dziewkę, chociaż mogłeś mieć

mnie, Alboinie? Fi!

I może dlatego Michael poszedł właśnie do kuchni przynieść trochę popcornu.

Wygląda na to, że 2001: Odyseja kosmiczna to może być nasz jedyny sposób na

zagłuszenie niekoniecznie słodkich tonów, które dobiegają z pokoju, gdzie Lilly i

Lars ćwiczą jej rolę.

Chociaż - biorąc pod uwagę że tak się teraz staram zbyt często nie kłamać -

powinnam chyba przyznać, że nie tylko wojownicze okrzyki Lilly powstrzymują

mnie przed poświęceniem Michaelowi pełnej uwagi, z punktu widzenia całowania.

Prawdę mówiąc, ta cała impreza ciąży mi niczym ten bananowy wąż Britney w czasie

rozdania nagród VMA.

To mnie ciągle dręczy. Naprawdę. Zrobiłam ten dip - francuski cebulowy, z

torebki Knorra - i wszystko, żeby tylko myślał, że nie mogę się doczekać jutrzejszego

wieczoru.

Ale jest dokładnie odwrotnie.

Chociaż przynajmniej mam pewien plan. Dzięki Lanie. Mniej więcej wiem, co

zamierzam robić w czasie imprezy. I mam już strój. No cóż, w pewnym sensie. Chyba

obcięłam tę spódnicę nieco za krótko.

Chociaż Lana pewnie powiedziałaby, że nie ma za krótkiej mini.

Ooooch, Michael wrócił i niesie popcorn. Czas na całowanie!

Sobota, 6 marca, 00.00

Niewiele brakowało: kiedy wróciłam dziś o północy od Moscovitzów, mama

na mnie czekała (no cóż, niezupełnie czekała na mnie. Oglądała sobie tę

trzyczęściową Ekstremalną chirurgię na Discovery Zdrowie, o facecie z

niesamowicie wielkim znamieniem na twarzy, którego nawet ośmiu chirurgów nie

mogło do końca usunąć. A on nie mógł włożyć maski na tę stronę twarzy, jak facet z

Upiora w operze, bo to znamię miało takie górki i dołki, i odstawało za bardzo, żeby

jakąś maskę dało się dopasować. Więc Christine powiedziałaby: „Och, totalnie widzę

te blizny pod twoją maską, głupku”. Poza tym on i tak na pewno nie dysponuje

podziemnym lochem, do którego mógłby ją zawlec. Ale nieważne).

Chociaż usiłowałam wśliznąć się do środka po cichutku, mama mnie

przyuważyła, musiałyśmy więc odbyć tę rozmowę, której naprawdę wolałabym

background image

uniknąć:

Mama (naciskając „mute” na pilocie): Mia, co ja słyszę? Twoja babka

wystawia jakąś sztukę o twojej przodkini Rozagundzie i obsadza cię w głównej roli?

Ja: Aha. Taa. No właśnie.

Mama: W życiu nie słyszałam czegoś bardziej absurdalnego! Czy ona sobie

nie zdaje sprawy, że ty ledwie ciągniesz z geometrii? Nie masz czasu na granie

głównej roli w żadnej sztuce. Musisz się skoncentrować na lekcjach. Masz już dość

zajęć pozalekcyjnych z tym samorządem szkolnym i lekcjami etykiety. A teraz

jeszcze to?

Ja: Musical.

Mama: Co?

Ja: To jest musical, nie sztuka.

Mama: Nic mnie nie obchodzi, co to jest. Jutro dzwonię do twojego ojca i

mówię mu, żeby położył temu kres.

Ja (przerażona, bo jeśli ona to zrobi, to Grandmčre totalnie puści farbę do

Amber Cheeseman na temat pieniędzy, a ja oberwę łokciem w grdykę. Ale tego też

nie mogę mamie powiedzieć, więc muszę skłamać. Znowu!): Nie! Nie rób tego!

Proszę, mamo! Ja naprawdę... och... mnie się to naprawdę podoba.

Mama: Co ci się podoba?

Ja: Ta sztuka. To znaczy musical. Ja naprawdę chcę w nim wystąpić. Teatr to

moje życie.

Mama: Mia, czy ty się dobrze czujesz?

Ja: Świetnie! Tylko nie dzwoń do taty, dobrze? On naprawdę w tej chwili jest

bardzo zajęty Parlamentem i wszystkim. Nie zawracajmy mu głowy. Naprawdę

podoba mi się ta sztuka Grandmčre. Jest zabawna i w ogóle, i to dla mnie fajna

szansa, żeby, hm, poszerzyć swoje horyzonty.

Mama: No cóż... Sama nie wiem...

Ja: Proszę, mamo. Przysięgam, że moje stopnie się nie pogorszą.

Mama: No cóż. Niech będzie. Ale jeśli mi przyniesiesz do domu chociaż jedną

tróję z klasówki, to dzwonię do Genowii.

Ja: Och, dzięki mamo! Nie martw się, nie przyniosę.

A potem musiałam iść do swojego pokoju i pooddychać przez chwilę do

papierowej torebki, bo wydawało mi się, że zaczynam hiperwentylować.

Sobota, 6 marca, 14.00,

background image

Sala Balowa, hotel Plaza

Okay, no więc aktorstwo jest chyba nieco trudniejsze, niż mi się wydawało.

Tak, napisałam niedawno, że ludzie zostają aktorami, bo to naprawdę łatwe zajęcie,

za które dostaje się kupę pieniędzy...

Może to i prawda. Ale okazuje się, że łatwe wcale nie jest. Trzeba pamiętać o

całej masie rzeczy.

Na przykład o układzie. To znaczy o tym, jak masz się poruszać po scenie,

wypowiadając swoje kwestie. Zawsze myślałam, że aktorzy po prostu to sobie

wymyślają w miarę grania.

Ale okazuje się, że reżyser mówi im, gdzie dokładnie mają stawać, a nawet

przy którym słowie w której kwestii mają zrobić krok. I jak szybko. I w jakim

kierunku.

A przynajmniej jeśli tym reżyserem jest Grandmčre.

Och, ona nie jest naszym reżyserem, oczywiście. A przynajmniej cały czas nas

o tym zapewnia. Seńor Eduardo, usadzony w kącie i okryty pod samą brodę jakimś

pledem, jest właściwym reżyserem tej sztuki. To znaczy musicalu.

Ale skoro on zapada w sen, gdy tylko uda mu się wykrztusić: „I... Gramy!” -

Grandmčre była taka miła, że przejęła jego obowiązki.

Ja nie twierdzę, że to nie był jej plan od samego początku. Ale z całą

pewnością nie przyznaje się do tego.

W każdym razie oprócz tego całego tekstu musimy jeszcze zapamiętać układ

ruchowy.

Ale ten układ to nie choreografia. Choreografia jest wtedy, kiedy tańczysz,

jednocześnie śpiewając piosenki.

Do tego Grandmčre zatrudniła zawodową choreografkę. Ma na imię Piórko.

Piórko jest podobno bardzo znana, bo zrobiła choreografię do kilku broadwayowskich

przebojów. Teraz musi być u niej bardzo krucho z forsą, skoro zgodziła się robić

choreografię do takiej nudy jak Warkocz! Ale nieważne.

Piórko w niczym nie przypomina tych choreografów, których widziałam w

filmach, na przykład Honey albo Światła sceny. W ogóle się nie maluje, twierdzi, że

jej trykot jest zrobiony z konopi i ciągle nam każe znaleźć nasze centrum ener-

getyczne i skoncentrować się na energii chi.

Kiedy Piórko mówi takie rzeczy, Grandmčre ma poirytowaną minę. Ale wiem,

że nie chce się drzeć, bo przy tak napiętych terminach trudno jej będzie znaleźć

background image

innego choreografa, jeśli Piórko się obrazi i rzuci pracę, do czego tancerze

najwyraźniej mają skłonności.

Ale Piórko nie jest taka zła jak nasza nauczycielka śpiewu, madame Puissant,

która zazwyczaj pracuje ze śpiewakami operowymi i która kazała nam wszystkim

ustawić się i wykonywać te ćwiczenia wokalne, czy wokalizy, jak ona je nazywa,

które obejmowały wyśpiewywanie: „Moja mamoooo, moja droooga” ciągle od nowa

na coraz bardziej wznoszącą się nutę, póki nie poczuliśmy, że „drga nam coś u

podstawy nosa”.

Zauważyłam, że Grandmčre darzy madame Puissant wielką aprobatą. A

przynajmniej nie przerywa jej co chwila. Jakby tego wszystkiego nie było dosyć,

musieliśmy jeszcze przetrwać przymiarkę kostiumów, a w moim przypadku również

przymiarkę peruki. Bo oczywiście Rozagunda musi mieć ten niesamowicie długi

warkocz, ponieważ taki jest, w sumie, tytuł sztuki.

To znaczy musicalu.

Mówię po prostu, że wszyscy martwili się opanowaniem pamięciowym

swoich ról na czas, a tu okazało się, że do wystawienia sztuki - to znaczy musicalu -

potrzeba o wiele więcej niż tylko nauczyć się roli na pamięć. Trzeba opanować układ

ruchów i choreografię, nie wspominając nawet o tych wszystkich piosenkach i o tym,

jak się nie potykać o własny warkocz (to znaczy o kawałek liny, ponieważ warkocz

nie jest jeszcze gotowy i Grandmčre przyczepiła mi do głowy jedną z tych

aksamitnych lin, które zagradzają Palmiarnię, żeby ludzie się tam nie wpychali, kiedy

jest jeszcze zamknięta przed południem.

Chyba trudno się dziwić, że dokucza mi lekka migrena. Chociaż nie gorsza niż

ta, której dostaję, kiedy wciskają mi na głowę mój diadem.

W tej chwili J.P. i ja mamy krótką przerwę, bo Piórko ćwiczy z chórem

choreografię do piosenki Genowia, którą mają śpiewać wszyscy poza nami. Okazuje

się, że Kenny nie dość, że nie umie grać ani śpiewać, nie umie też tańczyć, więc

zajmuje im to bardzo dużo czasu.

Ale to mi nie przeszkadza, bo mam dzięki temu czas, żeby zaplanować

strategię imprezową na dzisiejszy wieczór i porozmawiać z J.P., który, jak się

okazuje, sporo wie o teatrze. To dlatego, że jego ojciec jest słynnym producentem.

J.P. kręcił się po kulisach sceny od małego i spotkał mnóstwo sławnych ludzi.

- John Travolta, Antonio Banderas, Bruce Willis, Renée Zellweger, Julia

Roberts... w sumie w zasadzie wszyscy, których warto poznać - odparł, kiedy go

background image

zapytałam, co miał na myśli, mówiąc „mnóstwo sławnych ludzi”.

Nieźle! Założę się, że Tina zamieniłaby się z J.P. w nowojorską minutę, nawet

jeśliby to oznaczało zamianę w chłopca.

Zapytałam J.P, czy są jacyś sławni ludzie, których nie poznał, a chciałby, ale

on wymienił tylko jednego: Davida Mameta, sławnego dramatopisarza.

- No, wiesz - powiedział. - Glenngary Glen Rose. Seksualna perwersja w

Chicago. Oleana.

- Och, jasne. - Jakbym naprawdę wiedziała, o czym on mówi.

Powiedziałam mu też, że to i tak robi wrażenie - to, że poznał prawie

wszystkich z Hollywood.

- Taa - zgodził się. - Ale jak się nad tym zastanowić, to sławni ludzie są tylko

ludźmi, jak ty czy ja. To znaczy jak ja, w każdym razie. Bo ty - no cóż, jesteś sławna.

Musisz często się z tym spotykać. No, z tym, że ludzie myślą, że jesteś - sam nie

wiem... Kimś niepowtarzalnym. A tak naprawdę tak nie jest. To tylko taki sposób

postrzegania ciebie przez publikę. To musi być naprawdę trudne.

Czy kiedykolwiek padły z czyichś ust prawdziwsze słowa? Popatrzcie tylko, z

czym się borykam w tej chwili: z tym przekonaniem, że nie jestem imprezową

dziewczyną. Kiedy z całą pewnością nią jestem. Przecież idę dziś wieczorem na

imprezę, prawda?

I okay, totalnie się tego boję i musiałam poprosić o radę w tej sprawie

najpodlejszą dziewczynę w całej szkole.

Ale to nie znaczy, że nie jestem imprezową dziewczyną.

W każdym razie J.P, oprócz tego, że poznał wszystkich sławnych ludzi na

świecie (poza Davidem Mametem), był na wszystkich spektaklach, jakie

kiedykolwiek wystawiono, włącznie z - nie mogłam uwierzyć własnym uszom -

Piękną i Bestią.

I posłuchajcie tylko: to jest także jego ulubiony musical.

Nie mieści mi się w głowie, że po tak długim czasie, kiedy widziałam w nim

wyłącznie jako Faceta, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do Chili - tego

dziwaka ze stołówki - on okazuje się takim naprawdę fajnym, luzackim facetem,

który pisze wiersze o dyrektor Gupcie i lubi Piękną i Bestię, i chciałby poznać Davida

Mameta (ktokolwiek to jest).

Ale to chyba tylko wskazuje, jak nasz obecny system szkolnictwa,

przeładowany i anonimowy, utrudnia dorastającej młodzieży przełamanie przyjętych

background image

z góry założeń na temat kolegów i poznanie prawdziwego człowieka, który skrywa

się pod nadaną mu etykietką, czy to jest Księżniczka, Geniuszek, Aktorka, Mięśniak,

Cheerleaderka, czy Facet, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają Kukurydzy do Chili.

Ups. Próba chóru się skończyła. Grandmčre woła teraz główne postacie.

Co oznacza J.P. i mnie. Gramy mnóstwo wspólnych scen. A póki nie

przeczytałam scenariusza Warkocza!, nie przyszło mi nawet do głowy, że Rozagunda

miała chłopaka.

Sobota, 6 marca, 18.00,

w limuzynie w drodze do domu z hotelu Plaza

O mój Boże, jestem taaaaaka zmęczona, że z trudem otwieram oczy.

Aktorstwo jest strasznie trudne. I kto by przypuszczał? Bo wiecie, te dzieciaki z

Degrassi sprawiają, że wydaje się takie proste. Ale oni chodzą do szkoły i wszystko,

przez cały czas kręcenia tego programu. Jak oni to robią?

Oczywiście, nie muszą śpiewać, poza tymi odcinkami, w których jest

przesłuchanie do jakiejś kapeli czy coś. Okazuje się, że śpiewanie jest jeszcze

trudniejsze niż aktorstwo. A ja myślałam, że to rzecz, z którą będę miała najmniej

kłopotów, a to ze względu na moje intensywne prywatne treningi, w razie gdybym

musiała brać udział w karaoke w czasie trasy objazdowej, jak Britney w Crossroads.

No cóż, muszę wam tylko powiedzieć, że darzę całkiem nowym szacunkiem

Kelis, bo żeby umieścić na swojej płycie tę jedną, idealną wersję Milkshake, musiała

ją przećwiczyć pięć tysięcy razy. Madame Puissant kazała mi przećwiczyć „piosenkę

Rozagundy” przynajmniej tyle samo razy.

A kiedy już całkiem zachrypłam i nie mogłam śpiewać wysokich nut, kazała

mi złapać od spodu za fortepian, na którym akompaniował mi Phil, i ciągnąć w górę!

- Proszę śpiewać z przepony, księżniczko! - wrzeszczała co chwila madame

Puissant. - Żadnego oddychania klatką piersiową. Z przepony! Nie z klatki! Śpiewać

z przepony! W górę!!! Podnieś ten fortepian!!!

Byłam bardzo zadowolona, że przynajmniej poprzedniego dnia pomalowałam

paznokcie świeżym lakierem (żeby mnie mniej kusiło obgryzanie). Bo przynajmniej

za to nie mogła się na mnie drzeć.

A choreografia? Dajcie spokój. Niektórzy ludzie pogardzają cheerleaderkami

(no dobrze, ja też pogardzałam - pominąwszy Shameekę - ale już nie pogardzam). To

jest trudne!!! Zapamiętanie tych wszystkich kroków??? O mój Boże! Mogłabym teraz

background image

powiedzieć: „Piórko, zabierz sobie całą moją chi, bo ja już nie zrobię ani jednego

palce—pięta więcej!”

Ale Piórko nie miała dla mnie ani odrobiny miłosierdzia - a jeszcze mniej dla

Kenny'ego, który nie potrafiłby wykonać przejścia palce - pięta nawet za cenę

własnego życia.

I wiecie co? Jutro wszyscy mamy się stawić o dziesiątej rano na kolejną

dawkę tego samego.

Boris powiedział dzisiaj wieczorem, kiedy wszyscy wychodziliśmy:

- W życiu nie musiałem tak ciężko pracować na jakiś dodatkowy stopień.

Co było bardzo trafną uwagą. Ale, jak zauważyła Ling Su, lepsze to niż

sprzedawanie po domach jakichś świec.

I wtedy musiałam ją uciszyć, bo niedaleko stała Amber Cheeseman!

Tyle że J.P. usłyszał, jak uciszam Ling Su, i zaczął pytać:

- Co? Po co ta wielka tajemnica? Możesz mi powiedzieć, przysięgam, że

zabiorę ją ze sobą do grobu.

Rzecz w tym, że kiedy ludzie spędzają ze sobą wspólnie tyle godzin, tak jak

my, odkąd zaczęły się te próby, w pewien sposób... pojawia się więź. To znaczy, nie

da się tego uniknąć. Po prostu aż tyle czasu spędzacie w swoim towarzystwie. Nawet

Lilly, która ma zdecydowanie antytowarzyskie tendencje, wrzasnęła, kiedy

wkładaliśmy płaszcze:

- Hej, ludzie! O mało nie zapomniałam! Wieczorem jest u mnie impreza!

Powinniście totalnie przyjść, rodzice są za miastem!

Uznałam, że to z jej strony dość śmiały krok - w końcu to impreza Michaela, a

nie jej, i nie wiem, czy będzie bardzo zachwycony, kiedy pojawi się cała banda

dzieciaków ze szkoły średniej (pomijając mnie, oczywiście).

Ale, rozumiecie, to przykład na to, jak się do siebie zbliżyliśmy.

I wyjaśnia też, czemu poczułam, że powinnam powiedzieć J.P. prawdę - że

nasz szkolny samorząd ma trochę za mało gotówki, żeby opłacić ceremonię rozdania

matur i że to przede wszystkim dlatego wystawiamy Warkocz!

Wydawało się, że J.P. jest zaskoczony czy wręcz zaszokowany - ale nie tym,

jak w pierwszej chwili myślałam, że tak namieszałam w naszym budżecie.

- Naprawdę? - spytał. - A ja tu sobie przez cały czas myślałem, że to taki

wyszukany podstęp ze strony twojej babki, która chce wyrolować mojego tatę z tego

przetargu na sztuczną wyspę Genowię.

background image

!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Po prostu gapiłam się na niego z otwartymi ustami, dopóki nie zaśmiał się i

nie powiedział:

- Mia, nic się nie przejmuj. Nikomu nie powiem. O tych pieniądzach na

rozdanie matur ani o spisku twojej babki.

Ale wtedy ja się bardzo zaciekawiłam i zaczęłam go wypytywać:

- A w ogóle dlaczego twój tata chce kupić tę wyspę?

- Bo może - odpowiedział J.P., i wcale przy tym nie żartował, chyba po raz

pierwszy, odkąd go poznałam. On w sumie nigdy nie wygląda, jakby się czymś

martwił czy przejmował - pomijając kukurydzę, oczywiście.

Od razu zrozumiałam, że dla Johna Paula Reynoldsa - Abernathy'ego

Czwartego temat Johna Paula Reynoldsa - Abernathy'ego Trzeciego był niemiły.

Więc przestałam się dopytywać. Właśnie tego typu rzeczy człowiek się uczy w czasie

lekcji etykiety - jak zmieniać temat, kiedy nagle sytuacja robi się niezręczna.

- No cóż, to do zobaczenia jutro - powiedziałam.

- A wybierasz się na imprezę do Lilly? - chciał wiedzieć.

- Och - odparłam. - Tak.

- No to może do zobaczenia jeszcze dziś.

Co było bardzo słodkie. No wiecie, że J.P czuje się w naszym towarzystwie na

tyle swobodnie, że mógłby chcieć przyjść na imprezę do Lilly. Nawet jeśli nie wie, że

to impreza Michaela, a nie Lilly.

W każdym razie mam teraz o wiele poważniejsze zmartwienia niż J.P. i Lilly,

i Grandmčre, i jej diaboliczne spiski w celu uzyskania panowania nad pewną wyspą.

Niedziela, 7 marca, 1.00 w nocy, poddasze

Tak mi wstyd. Poważnie. Jestem zażenowana do bólu. Chyba nigdy w życiu

jeszcze się tak nie wstydziłam.

Zgoda, wiem, że już to wcześniej mówiłam, ale tym razem naprawdę mówię

serio.

Przez chwilę naprawdę mi się tam wydawało, że ten mój plan działa. To

znaczy mój plan dowiedzenia Michaelowi, że naprawdę jestem imprezową

dziewczyną.

Nie do końca rozumiem, co poszło nie tak. Wszystko sobie zaplanowałam.

Zrobiłam dokładnie tak, jak mówiła Lana. Kiedy tylko dojechałam do mieszkania

background image

Lilly i Michaela, przebrałam się z ciuchów, które miałam na próbie, w ubranie

imprezowe;

- czarne rajstopy,

- czarną aksamitną spódnicę (przekształconą w mini - brzegi były trochę

nierówne, bo Gruby Louie łapał mnie za nożyczki, kiedy ją obcinałam, ale nieważne,

i tak wyglądała dobrze),

- czarne martensy,

- czarny top, który mi został po Halloween, kiedy przebrałam się za kota, a

Ronnie, sąsiadka z mieszkania obok, powiedziała, że wyglądam jak króliczek

„Playboya” o płaskiej klatce piersiowej, więc nigdy go już więcej nie wkładałam,

- czarny beret, który moja mama nosiła kiedyś, kiedy wykonywała akty

obywatelskiego nieposłuszeństwa ze swoimi znajomymi Guerrilla Girls,

- wodny stanik, którego oczywiście wcale tak bardzo nie napełniałam, bo

bałam się przecieków.

Poza tym użyłam czerwonej szminki i seksownie roztrzepałam sobie włosy,

jak Lindsay Lohan, kiedy wychodzi z nowojorskich klubów, takich jak Butter, świeżo

uniknąwszy spotkania ze swoim byłym, Wilmerem.

Ale zamiast od razu powiedzieć: „Bardzo seksowne” na widok mojego

nowego stroju, Michael - który otwierał drzwi pierwszym przychodzącym gościom -

tylko uniósł brwi, patrząc na mnie, jakby był czymś nieco zaniepokojony.

A Lars aż podniósł oczy znad swojego sidekicka, kiedy przechodziłam, i

zaczął coś mówić, ale potem najwyraźniej zmienił zdanie, bo wrócił do opierania się

o ścianę i oglądania różnych rzeczy w sieci.

A wtedy Lilly, która zajmowała się szykowaniem kamery, żeby sfilmować

zabawę do odcinka swojego programu Lilly mówi prosto z mostu o dynamice męsko -

damskich relacji w nowoczesnym środowisku wielkomiejskim, odezwała się:

- A ty niby za kogo się przebrałaś? Za mima?

Ale zamiast się na nią wściekać, tylko odrzuciłam głowę, tak jak robi to Lana,

i powiedziałam:

- Też się przyczepiłaś!

Bo usiłowałam zachowywać się dojrzale przy znajomych Michaela, którzy

właśnie wchodzili.

I chyba mi się udało, bo Trevor i Felix się odezwali:

- Mia?

background image

Zupełnie jakby mnie nie poznali. A Paul rzucił:

- Fajne patyki.

Co pewnie miało być komplementem na temat moich nóg, które wyglądają na

bardzo długie, kiedy mam na sobie krótką spódnicę.

Nawet Doo Pak powiedział:

- Och, księżniczko Mio, wyglądasz znakomicie bez tych rybaczek.

A J.P. - który pojawił się nieco później, w tej samej chwili co Tina i Boris -

powiedział:

- Pani, twoja piękność zawstydziłaby nawet najurokliwszy zachód słońca nad

Morzem Śródziemnym.

Co jest jedną z kwestii z naszej sztuki, ale nieważne, i tak było miłe.

I z tymi słowami złożył mi dworski ukłon, też prosto z naszej sztuki. To

znaczy z musicalu.

Michael był jedyną osobą, która nic nie powiedziała. Ale stwierdziłam, że po

prostu, był zbyt zajęty puszczaniem muzyki i dbaniem, żeby wszyscy goście poczuli

się swobodnie. I nie był za bardzo zachwycony, że Lilly zaprosiła Borisa i tych

innych, nie pytając go najpierw o pozwolenie.

Więc próbowałam mu jakoś pomóc. No, żeby sprawy toczyły się gładko.

Podeszłam do paru dziewczyn z jego akademika, które właśnie weszły - a żadna z

nich nie nosiła beretu ani nawet jakichś specjalnie seksownych ciuchów - i powie-

działam:

- Cześć, jestem dziewczyna Michaela, Mia. Macie ochotę na dip?

Nie wspominałam, że sama zrobiłam ten dip, bo nie wydaje mi się, żeby jakaś

prawdziwie imprezowa dziewczyna sama robiła dip. Na przykład wątpię, żeby Lana

kiedykolwiek zrobiła jakiś dip. Zrobienie dipu było z mojej strony złym posunięciem,

ale takim, które łatwo zatuszować, bo przecież nie musiałam mówić ludziom, że sama

go zrobiłam.

Studentki powiedziały, że żadnego dipu nie chcą, nawet kiedy je zapewniłam,

że zrobiłam go z niskotłuszczowego majonezu i kwaśnej śmietany. Bo ja wiem, że

studentki zawsze zwracają uwagę na linię, żeby nie przybrać tych przysłowiowych

siedmiu kilogramów studentki pierwszego roku. Chociaż tego im nie powiedziałam,

oczywiście.

Ale nie miałam zamiaru pozwolić, żeby ich odmowa spożycia dipu mnie

przygnębiła. Przecież chodziło mi tylko o to, żeby jakoś nawiązać z nimi rozmowę.

background image

Tylko że one jakby nie miały większej ochoty ze mną rozmawiać. A Boris z

Tiną całowali się na kanapie, a Lilly pokazywała J.P., jak działa jej kamera. Więc

właściwie nie miałam z kim rozmawiać.

No więc tak jakoś zdryfowałam do kuchni i wzięłam sobie piwo.

Stwierdziłam, że to właśnie zrobiłaby imprezowa dziewczyna. Bo Lana tak mi

powiedziała. Zdjęłam kapsel otwieraczem, który leżał gdzieś na wierzchu, i ponieważ

widziałam, że wszyscy inni piją piwo prosto z butelki, też się tak napiłam.

O mało się nie zakrztusiłam. Bo piwo smakowało jeszcze gorzej, niż

pamiętałam. Chyba gorzej niż pachniał ten skunks, którego dziadek potrącił

samochodem.

Ale skoro nikt inny się nie krzywił, próbowałam nad sobą zapanować i

zdecydowałam się popijać bardzo małymi łykami. Dzięki temu piwo było nieco

znośniejsze. Może to w taki sposób piwosze sobie z tym radzą. Popijając bardzo

małymi łyczkami. Więc popijałam małymi łyczkami, aż zauważyłam, że J.P. trzyma

kamerę Lilly i celuje we mnie. I w tym samym momencie schowałam to piwo za

siebie.

J.P. opuścił kamerę. Z bardzo zażenowaną miną powiedział:

- Przepraszam.

Ale nie z takim zażenowaniem, jakie ja sama poczułam, kiedy Lilly, która

stała obok niego, odezwała się:

- Mia, a co ty wyrabiasz?

- Nic - warknęłam zirytowanym głosem. Bo wyobrażałam sobie, że tak by się

poczuła imprezowa dziewczyna, gdyby jakaś przyjaciółka pytała ją, co robi. Chyba że

byłaby imprezową dziewczyną z Girls Gone Wild, bo w takim przypadku po prostu

podniosłaby spódnicę do kamery.

Ale ja uznałam, że nie jestem tego typu imprezową dziewczyną.

- Pijesz? - Lilly wydawała się zaszokowana. No cóż, może bardziej

rozbawiona niż zaszokowana. - Piwo?

- Próbuję się po prostu dobrze bawić - odpowiedziałam. Byłam boleśnie

świadoma spoczywającego na mnie spojrzenia J.P. Dlaczego miałabym z tego

powodu czuć się niezręcznie, nie mam pojęcia. Ale tak było. - Myślisz, że będąc w

Genowii, nic nie piję?

- Jasne - powiedziała Lilly. - Toast szampanem z zagranicznymi dygnitarzami.

Wino do obiadu. Ale nie piwo.

background image

- Nieważne. - Odsunęłam się od niej. I wpadłam prosto na Michaela, który się

odezwał:

- A, hej, więc tu jesteś.

- Och, no tak - odpowiedziałam, znów odrzucając włosy bardzo swobodnie i

zupełnie jak imprezowa dziewczyna. - Po prostu dobrze się bawię.

- A od kiedy ty pijesz piwo? - chciał wiedzieć Michael.

- Boże, Michael - odparłam ze śmiechem. - Nieważne.

- Mnie też powiedziała to samo - Lilly poinformowała brata, odbierając

kamerę J.P. i wycelowując obiektyw prosto w nasze twarze.

- Lilly - powiedział Michael. - Przestań filmować. Mia...

Ale zanim zdążył powiedzieć to, co miał do powiedzenia.

Party Shuffle na jego komputerze (podłączył głośniki w pokoju rodziców do

swojego twardego dysku) zaczęło odtwarzać pierwszą nieco wolniejszą piosenkę tego

wieczoru - Speedof Sound Coldplay - więc się odezwałam:

- Och, uwielbiam tę piosenkę.

I zaczęłam tańczyć, tak jak mi powiedziała Lana.

Prawdę mówiąc, wcale nie jestem nawet taką znów fanką Coldplay, bo w

gruncie rzeczy nie pochwalam, że lider tej kapeli pozwolił swojej żonie, Gwyneth

Paltrow, nazwać ich córeczkę Apple. Co się stanie z tym biednym dzieckiem, kiedy

pójdzie do liceum? Wszyscy będą się z niej wyśmiewać.

Ale chyba piwo, skunksowate czy nie, podziałało. Bo już wcale nie czułam się

ani trochę tak skrępowana jak wtedy, zanim zaczęłam je popijać. W sumie poczułam

się nawet dobrze. Chociaż byłam jedyną tańczącą osobą w tym całym pokoju.

Ale stwierdziłam, że nie ma sprawy, bo często się zdarza, że jak jedna osoba

zacznie tańczyć, tańczą potem wszyscy. Po prostu czekają tylko, aż ktoś przełamie

lody.

Ale tańcząc, nie mogłam nie zauważyć, że nikt do mnie nie dołącza. A przede

wszystkim Michael. Stał tam tylko i gapił się na mnie. Tak samo Lars. I Lilly, chociaż

ona to robiła przez obiektyw kamery. Boris i Tina przestali się całować i zaczęli się

na mnie lampić. Te dziewczyny ze studiów też się na mnie gapiły. Jedna z nich

pochyliła się i szepnęła coś do drugiej, a tamta zachichotała.

Stwierdziłam, że są zazdrosne, bo ja przynajmniej zadałam sobie jakiś trud,

żeby się ubrać na imprezę, z beretem i wszystkim, i tańczyłam dalej.

I to wtedy J.P. przyszedł mi na ratunek. On też zaczął tańczyć.

background image

Niezupełnie tańczył ze mną, bo mnie nie dotykał ani nic. Ale jakoś tak

podszedł do miejsca, gdzie tańczyłam, i zaczął przesuwać nogami, tak jak zwykle

tańczą wielcy faceci, jakby nie chcieli na siebie zwracać zbytniej uwagi.

Byłam taka podekscytowana, że ktoś wreszcie zaczął tańczyć, że jakoś tak

zachybotałam się (Piórko nauczyła nas nazywać to „shimmy” - to znaczy wtedy,

kiedy tak trochę kręcisz ramionami) bliżej niego, i uśmiechnęłam się do niego z

wdzięcznością. A on odpowiedział uśmiechem.

Rzecz w tym, że potem już chyba tańczyliśmy ze sobą. To znaczy tak się jakoś

zdarzyło, że tańczyłam z innym facetem. Na oczach mojego chłopaka. Na imprezie

wydanej przez mojego chłopaka.

Co pewnie należy uznać za paskudne.

Chociaż wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. W tamtej chwili byłam w

stanie myśleć tylko o tym, jak głupio się czułam, kiedy nikt nie chciał ze mną tańczyć

i jak szczęśliwa byłam, że J.P. - w przeciwieństwie do moich innych tak zwanych

przyjaciół - nie zostawił mnie tam samej jak palec, tańczącej na środku przy

wszystkich... a już zwłaszcza przy Michaelu.

Który nawet mi nie powiedział, że ładnie wyglądam. Ani że mu się podoba

mój beret.

A J.P. powiedział, że wyglądam piękniej niż najurokliwszy zachód słońca nad

Morzem Śródziemnym. J.P. podszedł do mnie i zaczął ze mną tańczyć.

A Michael tylko tam stał.

Kto wie, jak długo J.P. i ja tańczylibyśmy - podczas gdy Michael tylko tam

stał - gdyby wtedy drzwi wejściowe nie otworzyły się i nie stanęli w nich pan doktor i

pani doktor Moscovitz.

I okay, Michael przecież dostał ich pozwolenie na zorganizowanie imprezy, i

wcale się o to nie gniewali ani nic.

Ale i tak!!! Weszli do środka akurat wtedy, kiedy tańczyłam! Z innym

facetem! To było niesłychanie żenujące!!! Rodzice Michaela!!!!

Byłam prawie tak samo zawstydzona jak wtedy, kiedy weszli, a Michael i ja

całowaliśmy się na kanapie, w czasie ferii zimowych (no cóż, robiliśmy coś więcej,

nie tylko się całowaliśmy. Odchodziło tam trochę akcji pod T - shirtem, ale nad

stanikiem. Co, przyznaję, dla dziewczyny, która nie zamierza uprawiać seksu aż do

swojego balu maturalnego, jest nieco ryzykownym zachowaniem. Ale nieważne.

Prawdę mówiąc, na tyle się zajęłam tym całowaniem, że nawet nie zauważyłam, co

background image

Michael robi z rękami, a potem było już nieco za późno. Bo wtedy już mi się to

podobało. Więc właściwie, pomyślałam sobie, dzięki bogu, że państwo doktorostwo

Moscovitz weszli akurat wtedy. Bo kto wie, gdzie znalazłyby się ręce Michaela za

moment?

Teraz byłam jeszcze bardziej zażenowana niż wtedy, wierzcie mi lub nie.

Przecież ja tańczyłam! Z innym facetem!

I nawet nie wiem, czy to zauważyli, bo powiedzieli:

- Przepraszamy, nie przeszkadzajcie sobie.

I szybko przeszli korytarzem do swojego pokoju, zanim ktokolwiek z nas

zdążył się choćby przywitać.

Ale i tak za każdym razem, kiedy pomyślę, co mogliby zobaczyć, robi mi się

na zmianę zimno i gorąco - właśnie tak podobno czuł się Alec Guiness, kiedy oglądał

samego siebie w tej scenie z Gwiezdnych Wojen: Nowa nadzieja, gdzie Obi Wan

mówi o uczuciu silnego zakłócenia Mocy, jakby miliony głosów zakrzyknęły w

strachu i nagłe ucichły.

Co gorsza, jak tylko państwo doktorostwo Moscovitz poszli - ja totalnie

przestałam tańczyć, kiedy ich zobaczyłam, w gruncie rzeczy sparaliżowało mnie -

podeszła Lilly i szepnęła:

- Czy ty usiłowałaś tańczyć seksownie, czy co to było? Bo wyglądałaś trochę

tak, jakby ci ktoś wrzucił kostkę lodu za bluzkę a ty byś ja próbowała wytrząsnąć zza

ubrania.

Tańczyć seksownie! Lilly uznała, że ja tańczyłam seksownie! Z J.P.! Na

oczach Michaela!

Po tym, oczywiście, nie mogłam już utrzymać mojej maski imprezowej

dziewczyny. Po prostu odeszłam sobie i usiadłam w kącie na kanapie.

A Michael nawet do mnie nie podszedł zapytać, czy ja rozum straciłam, ani

nie poszedł wyzwać J.P. na pojedynek, ani nic. Zamiast tego poszedł za rodzicami,

pewnie żeby sprawdzić, czy wrócili wcześniej, bo coś się stało, czy też może ta

konferencja skończyła się wcześniej.

Siedziałam tam przez jakieś dwie minuty, słuchając, jak wszyscy wkoło mnie

śmieją się i dobrze się bawią, i czułam, że dłonie zaczynają mi się pokrywać zimnym

potem. Byłam otoczona ludźmi - otoczona nimi! - ale przysięgam, jeszcze nigdy w

życiu nie czułam się bardziej samotna. Seksowne tańce! Ja tańczyłam seksownie! Z

innym chłopakiem!

background image

Nawet Lilly przestała mnie filmować, widocznie uznawszy, że Doo Pak, po

raz pierwszy próbujący chipsów Cool Ranch Doritos, jest o wiele ciekawszy niż mój

dojmujący wstyd.

J.P. był jedynym, który potem odezwał się do mnie chociaż słowem - poza

Tiną, siedzącą na kanapie po przeciwnej stronie, która pochyliła się i powiedziała:

- Bardzo ładnie tańczyłaś, Mia.

Zupełnie jakbym tam odstawiła jakiś występ czy coś.

- Hej - powiedział J.P., podchodząc do miejsca, gdzie sobie usiadłam. - Chyba

o tym zapomniałaś.

Trzymał w ręku moje w trzech czwartych puste piwo! Substancja

odpowiedzialna za to, że sobie w ogóle wyobraziłam, że to może być dobry pomysł,

jeśli sobie seksownie potańczę z innym chłopakiem!

- Zabierz to ode mnie! - jęknęłam i schowałam głowę w kolanach.

- Och - powiedział J.P. - Przepraszam. Och... Nic ci nie jest?

- Nie - powiedziałam w stronę własnych ud.

- A czy mogę cokolwiek dla ciebie zrobić? - spytał.

- Czy możesz wywołać wir czasoprzestrzennego kontinuum, żeby nikt nie

pamiętał, jaką idiotkę przed chwilą z siebie zrobiłam?

- Hm. Obawiam się, że nie. A jak zrobiłaś z siebie idiotkę?

To było z jego strony bardzo słodkie - udawał, że nic nie zauważył i tak dalej.

Ale poczułam się od tego jeszcze gorzej.

I to dlatego zrobiłam ostatnią rzecz, która wydawałaby mi się możliwa:

zabrałam swoje rzeczy - i ochroniarza - i wyszłam stamtąd, zanim ktokolwiek mógł

zobaczyć, że płaczę.

I płakałam przez całą drogę do domu.

I teraz mogę tylko mieć nadzieję, że J.P. kłamał i że naprawdę wie, jak

wywołać wir w czasoprzestrzennym kontinuum, który sprawi, że wszyscy obecni na

tej imprezie zapomną, że ja tam w ogóle byłam.

A zwłaszcza Michael.

Który do tej pory musiał się już zorientować, że jestem, w najgorszym tego

słowa znaczeniu, dziewczyną imprezową.

O Boże.

Chyba potrzebna mi aspiryna.

background image

Niedziela, 7 marca, 9.00 rano, poddasze

Żadnych SMS - ów od Michaela. Żadnych e - maili. Żadnych telefonów.

To już oficjalne: jest tak zniesmaczony, że nawet nie chce mnie znać.

I ja mu się nic a nic nie dziwię. Poszłabym rzucić się ze wstydu w wody East

River, gdybym nie miała próby.

Przed chwilą zadzwoniłam do Zabar i korzystając z karty kredytowej mamy

(hm, bez jej wiedzy, bo ona nadal śpi, a pan G. zabrał Rocky'ego na spacer, żeby

kupić sok pomarańczowy), zamówiłam bajgle i wędzonego łososia, którego mają

dostarczyć do apartamentu Moscovitzów, w ramach moich przeprosin.

Nikt nie może się długo gniewać, jak dostanie bajgla „ze wszystkim” z Zabar.

Prawda?

Seksowne tańce! Co ja sobie wyobrażałam????

Niedziela, 7 marca, 17.00,

Wielka Sala Balowa, hotel Plaza

Niepotrzebnie się w ogóle martwiliśmy, że nie zdołamy się nauczyć na pamięć

ról do poniedziałku. Już znam swoją na wyrywki, tyle razy przećwiczyliśmy całość.

I stopy strasznie mnie bolą po tych wszystkich (wcale nie seksownych)

tańcach. Piórko mówi, że wszyscy musimy zdobyć coś, co się nazywa buty do jazzu.

Jutro ma nam przynieść kilka par.

Tylko że do jutra to mi stopy odpadną.

Poza tym gardło mnie boli od tego całego śpiewania. Madame Puissant kazała

nam popijać rozpuszczoną witaminę C na gorąco.

Phil, akompaniator, wygląda, jakby miał za moment paść. Nawet Grandmčre

zaczyna opadać z sił. Tylko seńor Eduardo, drzemiący na swoim krześle, sprawia

wrażenie wypoczętego. No cóż, seńor Eduardo i Rommel.

O Boże. Kazała im jeszcze raz przećwiczyć Genowio, moja Genowio.

Nienawidzę tej piosenki do szaleństwa. Dobrze, że ja w tym numerze nie występuję.

Czy ona nie widzi, że doprowadza nas na sam skraj załamania? Mój Boże, czy nie ma

jakichś zasad, które określają, ile godzin dziennie można zmuszać dziecko do pracy?

Och, nieważne. Przynajmniej nie muszę myśleć o upokorzeniach

wczorajszego wieczoru. W pewnym sensie. To znaczy Lilly nadal wykorzystuje

każdą okazję, żeby poruszyć ten temat: „Och, Mia, wielkie dzięki za bajgle” albo:

background image

„Hej, Mia, może udałoby ci się wpleść ten seksowny taniec w scenę zabijania

Alboina” lub: „A gdzie twój beret?”

Na co wszyscy, którzy tam nie byli, zaczynają pytać: „O czym ona mówi”, a

Lilly tylko się uśmiecha szalenie znacząco.

No i jeszcze pozostaje kwestia Michaela. Lilly mówi, że jego tam nawet nie

było, żeby móc odebrać te bajgle, kiedy zostały dostarczone. Wczoraj wieczorem po

imprezie wrócił do akademika, bo rodzice byli już w domu i nie potrzebowali, żeby

pilnował Lilly.

Wysłałam mu chyba ze trzy SMS - y z przeprosinami, że taki ze mnie głupek.

Ale dostałam wyłącznie to:

Musimy pogadać.

Co, oczywiście, może oznaczać tylko jedną rzecz...

Och, zaraz. J.P. podał mi przed chwilą karteczkę. Karteczkę dlatego, że nieco

wcześniej, kiedy pochylił się do mnie, żeby powiedzieć, że sznurowadło glana mi się

rozwiązało, nawrzeszczeli na nas za szepty.

J.P.: Nie jesteś na mnie wściekła, prawda?

Ja: A czemu miałabym być na ciebie wściekła?

J.P: Za to, że z tobą tańczyłem?

Ja: A czemu miałabym się wściekać na ciebie za to, że ze mną tańczyłeś?

J.P: No cóż, gdybyś miała przez to kłopoty ze swoim chłopakiem czy coś.

Zaczynało coraz bardziej wyglądać na to, że totalnie je mam - Ale to nie była

niczyja wina, tylko moja... A z pewnością nie J.P.

Ja: Nie. To było z twojej strony bardzo miłe. Dzięki temu nie czułam się

największym dziwadłem we wszechświecie, jestem taka głupia. W głowie mi się nie

mieści, że wypiłam to piwo. Byłam po prostu taka zdenerwowana, wiesz. Że nie

jestem wystarczająco imprezową dziewczyną.

J.P.: No cóż, jeśli to jakaś pociecha, wyglądałaś, jakbyś świetnie się bawiła.

Nie tak jak dzisiaj. Dzisiaj wyglądasz - no cóż, właśnie dlatego pomyślałem, że może

jesteś na mnie wściekła. Albo ze względu na wczorajszy wieczór, albo może przez to,

co powiedziałem wcześniej, kiedy wspomniałem o tej awanturze, którą zrobiłaś

wtedy w stołówce.

Ja: Nie. Dlaczego miałabym się o to gniewać? To przecież prawda. Zrobiłam

awanturę, kiedy odkryłam, że dodali mięsa do lasagne. Miała być wegetariańska.

J.P.: Wiem. Oni wszystko potrafią schrzanić w tej stołówce. Czy ty widziałaś

background image

kiedykolwiek, co oni robią z chili?

Ja: Chodzi ci o to, że czasem dodają kukurydzy?

J.P.: Taa, dokładnie. To jest po prostu nie do przyjęcia. W chili nie powinno

być kukurydzy. To nienaturalne. Nie sądzisz?

Ja: No cóż, tak naprawdę nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. Ja

na przykład lubię kukurydzę.

J.P: No cóż, a ja nie. Nigdy jej nie lubiłem, odkąd... zresztą nieważne.

Ja: Odkąd co?

J.P: Nie, nic. Naprawdę. Nic ważnego.

Ale oczywiście teraz musiałam się dowiedzieć.

Ja: Nie ma sprawy, możesz mi powiedzieć. Ja nikomu nie powtórzę ani słowa,

obiecuję.

J.P.: No cóż, to tylko... Pamiętasz, jak powiedziałem ci, że jedyny sławny

człowiek, którego chciałbym spotkać to David Mamet?

Ja: Taa...

J.P.: No cóż, moi rodzicie kiedyś go poznali. Byli u niego w domu na obiedzie

ze cztery lata temu. A ja byłem taki podekscytowany, kiedy się o tym dowiedziałem,

że zachowywałem się - no wiesz, tak jak się człowiek zachowuje, kiedy na dwanaście

lat i uważa, że cały świat kręci się dokoła niego: „A powiedziałeś mu o mnie, tato?

Powiedziałeś mu, że jestem jego największym fanem?”

Ja: Taa. I co powiedział twój tata?

J.P.: Powiedział: „Tak, synu, twoje imię faktycznie padło w czasie rozmowy”.

Okazuje się, że owszem, mój tata mu o mnie opowiedział. Opowiedział mu o tym, jak

to było, kiedy po raz pierwszy nakarmili mnie w dzieciństwie kukurydzą.

Ja: Taa?

J.P: I jak bardzo się zdziwili następnego ranka, kiedy w mojej pieluszce

znaleźli całe jej ziarna. Kukurydzy znaczy.

!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

No tak, coś takiego zdarzyło się za pierwszym - i jedynym - razem, kiedy

nakarmiliśmy Rocky'ego kukurydzą. Więc dokładnie wiem, jakie to obrzydliwe.

Ja: Ooooooooooohhhhhhhhhhh! Ups. To znaczy przepraszam. To musiało być

straszliwie żenujące. To znaczy dla ciebie. Że powiedzieli coś takiego o tobie

twojemu idolowi. Nawet jeśli byłeś tylko dzieckiem wtedy, kiedy to się wydarzyło.

J.P: Żenujące? Myślałem, że umrę ze wstydu! Od tamtej pory ani razu nie

background image

zdołałem przełknąć kukurydzy!

Ja: Och, w takim razie wszystko jasne.

J.P: Co jasne?

Ja: Nic. No ta twoja awersja do kukurydzy.

J.P.: Taa. Rodzice. Oni potrafią człowiekowi namieszać, wiesz?

Ja: Mów do mnie jeszcze.

J.P.: Żyć się z nimi nie da. Nie ma się za co żyć bez nich. A skoro przy tym

jesteśmy, co powiesz na taki wiersz:

Płacą za twoje jedzenie

Dach nad głową i szkołę

W zamian chcą decydować

Czy ci na cokolwiek pozwolą.

Nie masz żadnej kontroli

Władzy nad swym życiem

Przynajmniej do osiemnastki

Gdy wreszcie możesz uciec.

Ja: To jest świetne! Powinieneś wysłać ten wiersz do magazynu Lilly!

J.P.: Dzięki. Może go zgłoszę - razem z wierszem o dyrektor Gupcie. A ty

będziesz miała coś swojego w tym numerze? To znaczy w magazynie Lilly?

Ja: Nie.

Bo, oczywiście, jedyna rzecz, jaką ostatnio napisałam (poza notatkami w

pamiętniku) to Nigdy więcej kukurydzy! A ja już powiedziałam Lilly, że nie może

tego opublikować. Z czego teraz bardzo się cieszę, bo naprawdę nie wydaje mi się,

żeby J.P. mógł być zachwycony moim opowiadaniem. Cóż, biorąc pod uwagę

historię, którą mi właśnie opowiedział o tym, dlaczego nie lubi kukurydzy...

O Boże. Grandmčre mnie woła do sceny duszenia.

Chciałabym, żeby ktoś mnie udusił. Bo wtedy ja i Michael już nie

musielibyśmy gadać. Bo po prostu bym już nie żyła.

Niedziela, 7 marca, 21.00, poddasze

W głowie mi się to nie mieści. Czemu wszystko musi się układać coraz

gorzej? Po pierwsze, nadal nie udało mi się skontaktować z Michaelem. Nie odbiera

komórki i nie ma go w sieci, a Doo Pak mówi, że nie ma go też w pokoju i że on nie

ma pojęcia, gdzie może być „Mike”.

background image

Taa, a ja mam o tym całkiem niezłe pojęcie - może być gdziekolwiek, byle

dalej ode mnie.

Takie już moje szczęście, że z dwojga rodzeństwa Moscovitzów pisze do mnie

bez przerwy na ICQ akurat to, od którego ja chciałabym się znaleźć jak najdalej.

Właśnie dostałam odpowiedź od Lilly na moje przypomnienie, żeby czasem nie

zamieszczała Nigdy więcej kukurydzy! w swoim magazynie.

WomynRule: Och, przepraszam, ale ten tekst zostaje. To

mój najlepszy kawałek. A przy okazji, wkładasz na tę imprezę
swój beret?

GrLouie: Czy ty się wreszcie odczepisz z tym głupim

beretem? I na jaką imprezę? 0 czym ty w ogóle mówisz? Lilly,
nie możesz opublikować mojego opowiadania bez mojej zgody. A
ja cofam zgodę na publikację.

WomynRule: Imprezę Aide de Ferme, którą organizuje twoja

babka. I nie możesz cofnąć zgody. Bo kiedy jakiś kawałek jest
już raz złożony do biura redakcji „Różowego Odbycika Grubego
Louie”, staje się własnością „Różowego Odbycika Grubego
Louie”.

GrLouie: Okay, a) przestań tak go nazywać, b) Ten magazyn

nie ma żadnego biura redakcji. Biuro redakcji mieści się w
twojej sypialni. A Aide de Ferme jest przyjęciem na cele
charytatywne, a nie imprezą.

WomynRule: Miałam na myśli biuro redakcji w sensie

przenośnym. A teraz na poważnie. Skoro ty nie będziesz nosiła
beretu, to ja mogę włożyć?

To okropne. Biedny J.P.

I co się dzieje z rodzeństwem Moscovitzów? Ja mogę zrozumieć, czemu

Michael ma mnie dość, ale dlaczego Lilly zachowuje się tak dziwacznie w sprawie

tego opowiadania?

Gdybym nie była tak wycieńczona, zawróciłabym limuzynę i pojechała

najpierw do Lilly, żebym mogła jej wbić do głowy nieco rozumu, a potem do

Michaela, żeby móc go przeprosić osobiście.

Ale jestem zbyt zmęczona, żeby zrobić cokolwiek poza prysznicem i pójściem

do łóżka.

Poważnie, nie mam pojęcia, jak Paris Hilton to robi - występy w telewizji,

projektowanie własnej biżuterii i kosmetyków oraz imprezowanie co wieczór do

późnych godzin? Nic dziwnego, że wtedy zgubiła swojego psa i myślała, że został

background image

porwany...

Chociaż szanse, że kiedykolwiek zgubię Grubego Louie są raczej znikome, bo

on jest o wiele za ciężki, żeby go nosić ze sobą na małej poduszeczce, tak jak Paris

nosi Dzwoneczka. Poza tym gdybym kiedyś próbowała coś takiego zrobić, chybaby

mi pazurami poorał twarz.

Poniedziałek, 8 marca, godzina wychowawcza

No więc dzisiaj rano znów „pożyczyłam” kartę kredytową mojej mamy i

zamówiłam dla Michaela takie wielkie ciastko z dostawą do domu. Tym razem

zadbałam o to, żeby je wy. słać do niego do akademika. Kazałam ciastkarzowi

ozdobić podwójnie czekoladowe ciastko o średnicy trzydziestu centymetrów napisem

z lukru: Przepraszam.

Zdaję sobie sprawę, że wysyłanie komuś ciastka - nawet o średnicy trzydziestu

centymetrów z napisem z lukru: Przepraszam - jest żałośnie nieadekwatnym

sposobem wyrażania skruchy, że tańczyło się seksowne tańce z innym facetem.

Ale nie stać mnie na to, żeby zamówić dla Michaela to, na co naprawdę ma

ochotę, to znaczy wycieczkę promem kosmicznym.

Kiedy już zamówiłam ciastko, wyszłam ze swojego pokoju i znalazłam

Rocky'ego, który obiema piąstkami trzymał za futro Grubego Louie i wrzeszczał:

- Kii! Kii! Kii!

Biedny Gruby Louie wyglądał, jakby przed chwilą pożarł skarpetę.

Ale tak naprawdę przełykał własny impuls pochlastania pazurami mojego

młodszego braciszka na wstążki. Gruby Louie to taki dobry kot, on po prostu

pozwalał, żeby Rocky go trzymał za futro.

Ale to nie znaczy, że nie miał na swojej pomarańczowej mordce wyrazu

czystej paniki. Widziałam, że jeszcze parę sekund i nie wytrzyma.

Oczywiście przyszłam mu z pomocą i zawołałam:

- Mamo! Czy nie mogłabyś popilnować swojego dziecka przez jedną jedyną

minutę?!

Ale, oczywiście, mama nie zdążyła jeszcze wypić kawy, więc była zupełnie

niezdolna do kontrolowania swojego dziecka, a co dopiero dostrzeżenia, że cokolwiek

się dzieje, pomijając Diane Sawyer na ekranie telewizora, w który była wpatrzona.

Ona nie ma zielonego pojęcia, jakie to szczęście, że nadeszlam w samą porę.

Gdyby Gruby Louie rzeczywiście stracił panowanie nad sobą i rzucił się na

background image

Rocky'ego, mały mógłby dostać gorączki od zaniedbanych kocich zadrapań i umrzeć.

Gorączka po kocich zadrapaniach to superpoważna i totalnie lekceważona dziecięca

choroba. Jeśli się nie uważa, może spowodować anoreksję.

Nie sądzę, żeby w przypadku Rocky'ego ktoś zauważył anoreksję, bo on ma

rozmiary przeciętnego czterolatka, chociaż nawet nie skończył jeszcze roku.

Właściwie, gdyby Rocky, tak jak Gruby Louie, był pomarańczowy,

wyglądałby zupełnie jak Oompa Loompa.

Poważnie nie mam pojęcia, jak, mając na głowie mojego małego braciszka,

przyjaciół, rodziców, obowiązki księżniczki, babkę i te kłopoty z seksownymi

tańcami, kiedykolwiek zdołam osiągnąć samorealizację.

Poniedziałek, 8 marca, WF

Lana podeszła do mnie, kiedy przed chwilą byłam pod prysznicem, i zapytała,

gdzie są jej zaproszenia na imprezę charytatywną Aide de Ferme. Byłam taka

zmęczona - i przedramiona tak mnie bolały od duszenia Borisa, nie mówiąc już o

waleniu w tę głupią piłkę do siatkówki, chociaż trafiłam w nią tylko ten jedyny raz...

Bo przez resztę czasu po prostu się uchylałam, kiedy widziałam, że na mnie leci - że

powiedziałam:

- Przestań sikać w gacie, przekazałam sekretarce babki, odpowiedzialnej za

imprezę, listę nazwisk moich znajomych, okay? Ty i Trish dostaniecie zaproszenia.

Masz się tam tylko pojawić.

Miała taką nieco zaskoczoną minę. Chyba byłam trochę ostra.

Coraz wyraźniej widzę, że aktorki spotykają się z wieloma fałszywymi

oskarżeniami. Na przykład te, które rzekomo mają „temperamencik”. Cameron Diaz i

tak dalej. Jeśli ma połowę tego stresu co ja, to nie dziwię się, że świruje i kopie

fotografów, i rozwala im aparaty.

To tylko dowodzi, że to, co czasem uważamy za naganne zachowanie, może

być po prostu objawem totalnej frustracji spowodowanej tym, że ktoś jest zmuszany

do wysiłku przekraczającego jego fizyczne i umysłowe możliwości.

Tylko tyle powiem.

Poniedziałek, 8 marca, ekonomia

Elastyczność

Elastyczność to stopień, w jakim krzywa popytu lub podaży reaguje na

zmianę cen.

background image

Elastyczność różni się dla różnych produktów w zależności od tego, jak

niezbędny jest dany produkt konsumentowi.

Wydaje mi się, że w oczach Michaela straciłam wiele na elastyczności po tym

całym seksownym tańcu na imprezie.

A może to przez ten beret.

Poniedziałek, 8 marca, angielski

Wszyscy są zbyt zmęczeni, żeby choćby wymieniać notatki. Poza tym

ewidentnie nikt z nas nie czytał w weekend O, pionierzy!

Pani Martinez mówi, że naprawdę ją rozczarowaliśmy. Proszę się ustawić w

kolejce, pani M., proszę się ustawić w kolejce.

Poniedziałek, 8 marca, lunch

J.P. znów z nami siedzi. Jest jedyną osobą przy naszym stole (a przynajmniej z

osób grających w sztuce - to znaczy w musicalu), która nie popada w katatonię z

wyczerpania. Nawet napisał nowy wiersz. Oto on:

Zawsze chciałem

Zagrać w sztuce

Ale radość wartkiego tekstu

Z dnia na dzień maleje

Więc teraz jestem tu

Chcę zawrócić

Mam dość układów

Mam dosyć prób

Niech ktoś mi pomoże

Usłyszy moje prośby

Zabierze mnie z tego wariatkowa

To znaczy musicalu Warkocz!

Zabawne. Pośmiałabym się, gdyby przepona tak bardzo mnie nie bolała od

podnoszenia tego głupiego fortepianu.

Nadal ani słowa od Michaela. Wiem, że ma właśnie zaliczenie z historii

background image

dystopii w filmach SF. Więc to by wyjaśniało, czemu do mnie nie zadzwonił z

podziękowaniem za ciastko.

Z powodu zaliczeń. Wcale nie dlatego, że nie chce nigdy więcej w życiu ze

mną rozmawiać, ani oglądać mnie na oczy po tym moim seksownym tańcu.

Mam nadzieję.

Poniedziałek, 8 marca, RZ

Dobra, ona oszalała.

Poważnie. Co się z nią dzieje? Spodziewa się, że wszyscy jej pomożemy

poskładać ten jej głupi magazyn literacki - dosłownie, bo właśnie wtargała do środka

trzy tysiące siedemset kartek, które najwyraźniej mamy ułożyć stronami i pospinać

zszywaczem - ale nadal nie chce wycofać Nigdy więcej kukurydzy!

- Lilly - powiedziałam. - Proszę. My teraz znamy J.P My się z nim

przyjaźnimy. Nie możesz puścić tego opowiadania. To na pewno urazi jego uczucia!

Przecież ja mu się kazałam zabić pod koniec.

- J.P. jest poetą. - Tylko tyle odpowiedziała mi Lilly.

- I co z tego? Co to ma do rzeczy?

- Poeci przez cały czas się zabijają. To fakt statystyczny. Spośród wszystkich

literatów poeci mają najkrótszą średnią długość życia. Jest o wiele bardziej

prawdopodobne, że zabije się poeta niż prozaik. J.P. prawdopodobnie zgodziłby się z

twoim zakończeniem Nigdy więcej kukurydzy! - bo to i tak droga, którą kiedyś w

przyszłości wybierze.

- Lilly!

Ale ona się nie ugięła.

Odmówiłam segregowania stron i spinania zszywaczem z powodów

etycznych, więc zmusiła do tego Borisa.

Widać, że on nie ma na to ochoty. Jest zbyt zmęczony, żeby ćwiczyć na

skrzypcach.

Wiecie co? Zaczynam się zastanawiać, czy sprzedawanie świec nie byłoby

prostsze.

Poniedziałek, 8 marca, geografia i środowisko

Kenny nie był wczoraj wieczorem zbyt zmęczony, żeby zrobić nasze

ćwiczenia.

Ale był zbyt zmęczony, żeby je uchronić przed poplamieniem sosem marinara.

background image

Przepisałam je za darmo. Oficjalnie zrezygnowałam już z metod Alfreda

Marshalla. Może one działają stosowane przez Grandmčre i Lanę, ale w moim

przypadku nie przynoszą nic dobrego.

Nadal ani słowa od Michaela. A jego zaliczenia z historii dystopii w filmach

SF już powinno się było skończyć.

To już chyba oficjalna informacja.

On mnie nienawidzi.

Praca domowa

Godzina wychowawcza: nie dotyczy

WF: Uprać spodenki gimnastyczne!!! W głowie mi się nie

mieści, że zapomniałam!

Ekonomia:??? Jestem zbyt zmęczona, żeby się przejmować

Angielski: mtg (mam to gdzieś)

Francuski: mtg

RZ: i co jeszcze?

Geometria: mtg

Geografia i środowisko: mtg (Kenny mi powie)

Poniedziałek, 8 marca,

w limuzynie w drodze do domu z hotelu Plaza

To jest normalnie niewiarygodne.

Naprawdę. Już za wiele tego dobrego. Po tym wszystkim...

Okay. Muszę się wziąć w garść. Muszę się wziąć w garść.

Zaczęło się stosunkowo niewinnie. Wszyscy leżeliśmy tam sobie na podłodze

sali balowej, wykończeni po ostatniej próbie.

A potem ktoś - to chyba była Tina - powiedział:

- Hm, Wasza Wysokość? Moi rodzice chcieliby wiedzieć, gdzie będą mogli

kupić bilety na to przedstawienie, żeby mogli je na pewno zobaczyć.

- Nazwiska wszystkich waszych rodziców już zostały umieszczone na liście

gości - odparła Grandmčre ze swojego miejsca, gdzie siedziała i paliła papierosa

(najwyraźniej pozwala sobie teraz na palenie po próbach, tak samo jak na palenie po

posiłkach). - Na środę.

- Na środę? - zapytała Tina z nieco dziwną intonacją.

background image

- Zgadza się - odpowiedziała Grandmčre, wydychając obłok niebieskiego

dymu. Seńor Eduardo lekko zakaszlał przez sen, kiedy mijała go ta chmura.

- Ale czy nie w środę wieczorem ma się odbyć to przyjęcie charytatywne Aide

de Ferme? - spytał ktoś inny, chyba Boris.

- Zgadza się - odpowiedziała znów Grandmčre.

I wtedy to do nas wreszcie dotarło.

Pierwsza poderwała się na nogi Lilly.

- CO? - wykrzyknęła. - Chce nam księżna kazać występować w tej sztuce

przed tymi wszystkimi ludźmi, którzy przyjdą na księżny imprezę?

- To musical - odpowiedziała mrocznym tonem Grandmčre - - Nie sztuka.

- Powiedziała pani, kiedy pytałam w zeszłym tygodniu, że będziemy

wystawiać Warkocz! dokładnie za tydzień! - krzyknęła Lilly. - A to był czwartek!

Grandmčre zaciągnęła się papierosem.

- Ojej - powiedziała bez najmniejszego śladu poruszenia. - No to się

pomyliłam o jeden dzień, tak?

- Ja nie mam zamiaru - powiedział Boris, prostując się na całą swoją wysokość

- dać się udusić włosami jakiejś dziewczyny na oczach Joshui Bella.

- A ja nie mam zamiaru - oświadczyła Lilly - grać czyjejkolwiek kochanki na

oczach Benazir Bhutto - nieważne, ile czasu wspierała taliban!

- Nie chcę grać jakiejś pokojówki na oczach sławnych ludzi - zaprotestowała

słabo Tina.

Grandmčre bardzo spokojnie zgasiła papierosa na pustym talerzyku, który ktoś

zostawił na klapie fortepianu. Widziałam, że Phil nerwowo spogląda na kopcący

niedopałek. Najwyraźniej tak samo się obawia raka płuc od biernego palenia jak ja.

- A więc - powiedziała Grandmčre, a jej przepalony gitanami głos niósł się

bardzo donośnie w pustej sali balowej - to są podziękowania, jakie otrzymuję za to, że

do waszego nudnego, przeciętnego, zwyczajnego życia wprowadziłam nieco blasku i

sztuki.

- Uhm - odezwał się Boris. - W moim życiu jest już miejsce dla sztuki. Nie

wiem, czy jest pani tego świadoma, księżno, ale jestem koncertującym skrzypkiem i...

- Próbowałam - obwieściła Grandmčre, ignorując Borisa - zrobić coś, aby

ubarwić wasze nudne życie, waszą codzienną szkolną harówkę. Próbowałam

podarować wam coś znaczącego, czego moglibyście wyglądać z niecierpliwością. I

tak mi się odpłacacie. Odmawiając podzielenia się tym, nad czym tak ciężko

background image

pracowaliśmy, z innymi. Co z was za aktorzy????

Popatrzyliśmy na nią w osłupieniu. Bo przecież nikt z nas nie uważał się za

aktora.

- Czy nie zostaliście - pytała ostro Grandmčre - zesłani za tę ziemię z boskim

zobowiązaniem do podzielenia się swoimi talentami z innymi? Ośmielacie się

kwestionować ten boski plan, odmawiając światu prawa do obejrzenia waszych

artystycznych wysiłków? Czy to właśnie chcecie mi powiedzieć? Że pragniecie

sprzeciwić się woli boskiej?!

Tylko Lilly miała dość odwagi, żeby się odezwać.

- Och. Wasza Wysokość, nie sądzę, żebym sprzeciwiała się woli Bogini, o ile

Ona rzeczywiście istnieje, stwierdzając, że nie mam ochoty zrobić z siebie idiotki

przed bandą światowych liderów i gwiazd kina.

- Za późno! - wykrzyknęła Grandmčre. - Już to zrobiłaś! Bo tylko osioł czuje

się jak osioł! I w ogóle skąd ci się wzięło to określenie? Prawdziwa artystka nigdy nie

wstydzi się swojej pracy. Nigdy.

- Świetnie - powiedziała Lilly. - Nie wstydzę się. Ale...

- Ten spektakl - ciągnęła Grandmčre - w który wszyscy włożyliście tyle trudu,

jest zbyt ważny, żeby się nim nie podzielić z tyloma ludźmi, ilu nam się tylko uda

zgromadzić. A jaka okazja byłaby po temu bardziej stosowna niż przyjęcie na cele

charytatywne, żeby zebrać fundusze dla biednych hodowców oliwek z Genowii? Czy

wy tego nie widzicie? Warkocz! niesie przesłanie - przesłanie nadziei - i jest szalenie

ważne, żeby ludzie - a zwłaszcza genowiańscy farmerzy - to przesłanie usłyszeli. W

obecnych mrocznych czasach nasz spektakl pokazuje, że w ostatecznym rozliczeniu

źli nie zwyciężą i że nawet najsłabsi spośród nas mogą odegrać ważką rolę w

udaremnieniu ich zapędów. Gdybyśmy mieli odmówić ludziom tego przesłania, czy

w gruncie rzeczy nie przykładalibyśmy ręki do zwycięstwa zła?

- O Chryste! - usłyszałam, jak mruczy pod nosem Lilly.

Ale na wszystkich pozostałych te słowa zrobiły spore wrażenie.

Dopóki do nich nie dotarło, że środa wieczorem to już pojutrze.

A kilkoro z nas - no cóż, Kenny - nadal nawet nie opanowali choreografii.

I właśnie dlatego Grandmčre powiedziała, że mamy się przygotować na to, że

jeśli będzie trzeba, jutrzejsza wieczorna próba potrwa do samego rana.

Przemowa Grandmčre rzeczywiście robiła spore wrażenie. My naprawdę nie

możemy pozwolić, żeby złoczyńcy zwyciężyli.

background image

Nawet jeśli tymi złoczyńcami jesteśmy... no cóż, my sami.

I to dlatego powiedziałam przed chwilą Hansowi, żeby mnie zawiózł do Eagle

Hall, akademika, w którym mieszka Michael. Mam zamiar wybłagać od niego

przebaczenie, nawet jeśli będę musiała tarzać się po podłodze, jak Rommel, kiedy się

zorientuje, że czas na kąpiel.

Poniedziałek, 8 marca, w limuzynie

w drodze do domu z akademika Michaela

O mój Boże! O Boże!

Tylko tyle przychodzi mi na myśl.

A poza tym: ależ ze mnie idiotka.

Poważnie. No bo wszystkie wskazówki miałam w zasięgu ręki, a po prostu nie

umiałam ich złożyć w całość.

Okay, może jak to wszystko spiszę sobie jakoś porządnie, to będę to umiała

jakoś przetrawić.

No więc weszłam do Eagle Hall, gdzie mieszka Michael, i zadzwoniłam do

jego pokoju z recepcji. Był akurat u siebie - dzięki Bogu. Wydawał się nieco

zdziwiony, kiedy usłyszał mój głos w słuchawce, ale powiedział, że zaraz zejdzie na

dół, bo ochroniarze bardzo pilnują, żeby do akademika nie dostał się ktoś

niepowołany. Wpuszczają tylko mieszkańców. No i ich gości, ale wtedy mieszkaniec

akademika musi zejść na dół, a gość zostawia w recepcji legitymację i tak dalej.

Brałam to za dobry znak, że Michael w ogóle zgodził się zejść po mnie na dół

i wpisać do książki odwiedzin.

Póki go nie zobaczyłam.

I wtedy zrozumiałam, że nie ma w tym nic dobrego.

Bo Michael miał naprawdę smutną minę. To znaczy naprawdę smutną.

Owszem, wiedziałam, że on ma w tym tygodniu zaliczenia. To już w zasadzie

wystarczy, żeby człowieka przygnębić.

Ale Michael nie wyglądał, jakby go przygnębiały zaliczenia.

Wyglądał, jakby miał depresję, bo właśnie się przekonał, że jego dziewczyna

jest kompletną wariatką i będzie musiał z nią zerwać.

Mimo wszystko pomyślałam sobie, że może się mylę. Projektuję coś na niego,

czy jakoś tak.

Więc przez całą drogę na górę, w windzie powtarzałam sobie, co mu mam

background image

powiedzieć. Jak mam się zachować, kiedy wyciągnie sprawę seksownych tańców. I

piwa. Miałam nadzieję, że bez większego trudu zdołam go przekonać, że cierpiałam

wtedy na chwilowe zaburzenia równowagi hormonalnej. Powinno się udać, bo teraz

jestem już lepiej przygotowana do aktorstwa, po całym ostatnim tygodniu.

Poza tym, cóż, jestem największą kłamczucha na świecie.

Ale ta sprawa z J.P. To mogło się okazać trudniejsze do wyjaśnienia. Bo sama

nie byłam pewna, czy to w ogóle rozumiem.

A potem, kiedy znaleźliśmy się na piętrze Michaela, Lars dyskretnie usiadł

sobie w kąciku telewizyjnym, gdzie leciał jakiś mecz, a my poszliśmy do pokoju,

który na szczęście okazał się pusty, bo współlokator Michaela, Doo Pak, był na

spotkaniu Stowarzyszenia Studentów Koreańskich.

- A więc - zaczęłam, kiedy już usiadłam na porządnie zasłanym łóżku

Michaela. Usiłowałam mówić zupełnie swobodnie. Chociaż wcale nie czułam się

swobodnie. W gruncie rzeczy czułam się tak, jakby cała krew w żyłach zamieniała mi

się w lód. Gdyby ktoś mi w tym momencie odrąbał ramię, jestem pewna, że

rozprysłoby się na tysiące kawałków zamiast krwawić, jak jeden z tych zamrożonych

facetów w kriogenicznym więzieniu w Człowieku Demolce (to też dystopia w filmie

SF).

Bo nagle byłam pewna, że Michael ze mną zerwie, ponieważ w czasie jego

imprezy okazałam się takim niedojrzałym dziwadłem.

I zanim się zorientowałam, co robię, usłyszałam własne słowa:

- Słuchaj, przepraszam cię za ten głupi seksowny taniec. Naprawdę, naprawdę

przepraszam. A między mną a J.P. nic hie ma. Poważnie. Chodziło tylko o to, że ja

ześwirowałam. Bo wiesz, wszystkie te superinteligentne dziewczyny ze studiów...

Michael, który usiadł naprzeciwko mnie na krześle przy biurku, zamrugał

oczami.

- Seksowny taniec?

- Tak - powiedziałam. - Ten, który zatańczyłam z J.P.

Michael uniósł brwi.

- A więc to właśnie było to? Seksowny taniec?

- Tak.

Czułam, że policzki zaczynają mnie palić. Czy mogłabym tylko powiedzieć,

że kiedy Buffy wykonała seksowny taniec w Bronze, żeby wywołać zazdrość Angela

w jednym odcinku, to - jestem pewna - Angel poszedł i zabił potem kilka wampirów

background image

tylko po to, żeby odreagować seksualną frustrację? A tymczasem mój chłopak nawet

nie zauważył, że na jego oczach tańczę seksowny taniec.

Usiłowałam nie zastanawiać się nad tym, co to może oznaczać dla przyszłości

naszego związku. Ani jak to świadczy o moich uzdolnieniach. W kierunku

seksownego tańca znaczy.

- To nie była do końca moja wina - upierałam się. - No cóż, to znaczy ten

seksowny taniec owszem. Ale zaprosiłeś mnie na imprezę, wiedząc, że będę tam

najmłodszą i najmniej inteligentną osobą. I spodziewałeś się, że jak ja się poczuję?

Byłam totalnie zastraszona!

- Mia - odezwał się Michael nieco suchym tonem. - Zdecydowanie nie byłaś

tam najmniej inteligentną osobą. A poza tym jesteś księżniczką. I ty byłaś

zastraszona?

- No cóż - powiedziałam. - Może i jestem księżniczką, ale i tak zdarza się, że

bywam zastraszona. Zwłaszcza przez starsze dziewczyny. Studentki. Które znają się

na... studenckim życiu. I bardzo mi przykro, że zachowałam się jak głupek. Ale czy

to, co zrobiłam, jest naprawdę takie niewybaczalne? Przecież ja tylko wypiłam jedno

piwo i zatańczyłam jakiś seksowny taniec z innym facetem. I ściśle rzecz biorąc, na-

wet nie tańczyłam z nim, tylko w pewnym sensie naprzeciw niego. I okay, może

koniec końców nie wypadło to zbyt seksownie. I zdaję sobie teraz sprawę, że ten

beret był pomyłką, To wszystko było totalnie niedojrzałe, wiem. Ale... - czułam, że

oczy napełniają mi się łzami. - Ale i tak mogłeś do mnie zadzwonić, zamiast urządzać

dwa ciche dni!

- Ciche dni? - powtórzył Michael. - O czym ty mówisz? Wcale nie urządzałem

ci cichych dni, Mia.

- Przepraszam - powiedziałam, walcząc z napływającymi łzami - ale

zostawiłam ci chyba z pięćdziesiąt wiadomości, a poza tym wysłałam ci bajgle oraz to

gigantyczne ciastko, a dostałam od ciebie tylko tego tajemniczego SMS - a: musimy

porozmawiać...

- Daj spokój, Mia. - Michael miał teraz trochę rozzłoszczoną minę. - Byłem

zajęty...

- Zdaję sobie sprawę z tego, że twoje zajęcia z historii dystopii w filmach SF

są szalenie absorbujące - przerwałam. - I wiem, że zachowywałam się jak idiotka na

twojej imprezie. Ale mogłeś przynajmniej...

- Mia, ja nie byłem zajęty nauką - teraz on mi przerwał. - I owszem, na mojej

background image

imprezie zachowywałaś się jak idiotka. Ale to też nie o to chodzi. Rzecz w tym, że

usiłowałem się uporać z rodzinną katastrofą. Moi rodzice... Moi rodzice postanowili

się rozejść.

Och. Co??????

Gapiłam się na niego, oniemiała. Uznałam, że musiałam się przesłyszeć.

- Słucham?

- Tak. - Michael wstał i odwróciwszy się do mnie plecami, przegarnął dłonią

włosy. - Moi rodzice postanowili dać sobie spokój. Powiedzieli mi w dzień imprezy.

Odwrócił się do mnie i zobaczyłam, że chociaż próbował tego nie okazywać,

jest mu przykro. Bardzo przykro.

I to wcale nie dlatego, że jego dziewczyna nie jest imprezową dziewczyną.

Ani za bardzo imprezową. Wcale nie z powodu którejś z tych dwóch rzeczy.

- Powiedziałbym ci wtedy - odezwał się. - Gdybyś jeszcze została. Ale kiedy

wyszedłem z ich pokoju, ciebie już nie było.

Patrzyłam na niego z przerażeniem, zdając sobie sprawę z całej głupoty, jaką

się wykazałam tamtego wieczoru. Uciekłam z jego imprezy, zawstydzona tym, że

dałam się przyłapać rodzicom Michaela na seksownym tańcu z innym facetem, i

założyłam, że on też tak samo tę sprawę traktował... bo z jakiego innego powodu tak

sobie wyszedł i mnie tam zostawił samą?

Ale teraz zrozumiałam, że miał bardzo ważny powód, żeby tak wtedy zniknąć.

Rozmawiał z rodzicami. Którzy wcale nie mówili mu, że powinien zerwać ze swoją

dziwkowatą, seksownie tańczącą dziewczyną.

Nie, oni go informowali, że się rozstają.

- Wcale nie pojechali na konferencję w ten ostatni weekend - ciągnął Michael.

- Okłamali mnie. Pojechali na maratonową sesję z terapeutą małżeństw. To była taka

ostatnia próba przekonania się, czy potrafią się jakoś dogadać. Która się nie udała.

Gapiłam się na niego. Czułam się tak, jakby ktoś mnie kopnął w żołądek. Nie

bardzo mogłam złapać oddech.

- Ruth i Morty? - Usłyszałam własny szept. - Rozstają się?

- Ruth i Morty - potwierdził. - Rozstają się. Wróciłam myślami do czegoś, co

powiedziała Lilly tego

dnia, kiedy walnęłyśmy się głowami w szyberdach limuzyny. Powiedziała, że

chyba Ruth i Morty mają teraz ważniejsze zmartwienia.

Rzuciłam Michaelowi skołowane spojrzenie.

background image

- Czy Lilly wie?

- Rodzice czekają na odpowiedni moment, żeby jej powiedzieć - odparł

Michael. - Nawet mnie nie chcieli nic mówić, ale... no cóż, czułem, że coś jest nie w

porządku. W każdym razie oni chyba uważają, że ten magazyn, nad którym pracuje

Lilly, i ta wasza sztuka...

- Musical - poprawiłam.

- ...którymi wydaje się w tej chwili strasznie przejęta, no cóż, pomyśleli, że

powiedzą jej o tym później. Ja niekoniecznie zgadzam się z ich decyzją, ale

postanowili załatwić to po swojemu. Więc proszę, nic jej nie mów.

- Ona chyba wie. W limuzynie któregoś dnia... powiedziała coś takiego.

- Nie zdziwiłbym się. Musi przynajmniej coś podejrzewać. Przez cały rok

widziała w domu ich kłótnie, podczas gdy ja byłem tu, w akademiku, nieco na

uboczu.

- O Boże - westchnęłam, czując przypływ współczucia dla Lilly. Nagle w

pewien sposób zrozumiałam, czemu się tak dziwnie zachowywała. Na przykład z tym

magazynem literackim. No bo skoro wiedziała, że jej rodzice się rozchodzą, to by

wyjaśniało jej wahania nastroju i ogólne świrowanie.

Szkoda, że nie miałam żadnej takiej wymówki dla własnych świrów.

- Michael - powiedziałam. - Nie miałam pojęcia. Zachowałam się tamtego

wieczoru jak kompletna wariatka. Myślałam, że czujesz do mnie niesmak. Że cię

rozczarowałam. Bo nie jestem imprezową dziewczyną.

- Mia - Michael pokręcił głową, prawie jakby on sam też nie mógł uwierzyć,

że to się wszystko dzieje. - Byłem na ciebie wściekły. Ja wcale nie chcę imprezowej

dziewczyny. Ja tylko chcę...

Ale zanim zdążył coś jeszcze powiedzieć, drzwi się otworzyły i do środka

wszedł Doo Pak, tak samo pogodny jak zawsze... a zwłaszcza na mój widok.

- Och, cześć, księżniczko! - zawołał. - Tak sobie pomyślałem, że tu jesteś, bo

widziałem Larsa przy telewizorze! Jak się dzisiaj czujesz? Dziękuję ci bardzo za to

wielkie ciastko z przeprosinami. Mike i ja jedliśmy je przez cały dzień.

Miałam zamiar powiedzieć: „Nie ma za co”. Miałam zamiar powiedzieć: „U

mnie świetnie, Doo Pak. A jak u ciebie?”

Chociaż wcale nie to chciałam powiedzieć. Chciałam powiedzieć:

- Spadaj, Doo Pak! Spadaj stąd! Michael, skończ to, co zacząłeś mówić.

Chcesz tylko czego???

background image

Bo wiecie, to zabrzmiało jak coś trochę ważnego - zwłaszcza biorąc pod

uwagę to „byłem na ciebie wściekły”, które usłyszałam tuż przedtem.

Ale wtedy zadzwonił telefon i Doo Pak go odebrał i powiedział:

- O, dzień dobry pani Moscovitz! Tak, Mike jest tutaj. Chce pani z nim

rozmawiać? Trzymaj, Mike.

I chociaż Michael pokazywał ręką, jakby podrzynał komuś gardło, i szeptał:

„Nie ma mnie tu”, było już za późno. Musiał wziął słuchawkę i powiedzieć:

- Uhm, mama? Taa, cześć. Nie, to nie jest dobry moment, czy mógłbym

oddzwonić do ciebie później?

Ale słyszałam, jak jego matka brzęczy i brzęczy w ten telefon.

A Michael, jak zawsze posłuszny syn, słuchał. A ja tam siedziałam i

myślałam: państwo doktorostwo Moscovitz się rozchodzą? To niemożliwe. To nie do

przyjęcia. To jest po prostu coś nienaturalnego, żeby oni się rozstawali. To zupełnie

tak, jakby... no cóż, jakbyśmy rozstawali się my z Michaelem.

Co być może właśnie się dzieje. Bo widzicie, wcale nie powiedział wyraźnie,

że mi wybacza. Za ten cały numer z J.P. Przyznał, że był wtedy na mnie wściekły, ale

nie powiedział, czy jeszcze jest.

O mój Boże. Czy żeby Moscovitzowie nie byli jedyną parą, która się właśnie

rozstaje?

Ale tego oczywiście nie mogłam się w żaden sposób dowiedzieć. A

przynajmniej nie w tamtej chwili, bo Michael nadal trzymał słuchawkę przy uchu i

mówił:

- Mamo. Mamo, ja wiem. Nie martw się.

I wtedy zrozumiałam, że dzieje się z nim - i z nami - coś takiego, czego żadne

ciastko z napisem: Przepraszam nie załatwi.

I zrozumiałam też, że nic więcej nie mogę teraz na to poradzić.

I dlatego wstałam i wyszłam. Bo co innego mogłam zrobić?

background image

Papeteria Jej Wysokości

Księżniczki Amelii Mignonette

Grimaldi Thermopolis Renaldo

Szanowny Panie Doktorze Carlu Jung!

Wiem, że nadal pan nie żyje. Ale moje sprawy pogorszyły się jeszcze bardziej.

I teraz nie martwię się już tak bardzo o to, czy uda mi się przekroczyć własne

ego i osiągnąć samorealizację.

Teraz martwię się o moich przyjaciół.

Och, mam też sporo własnych problemów, oczywiście. Ale właśnie się

dowiedziałam, że rodzice mojego chłopaka się rozstają. Doktorze Jung, to może

załamać takiego człowieka w rozkwicie młodości jak Michael. Nie tylko najwyraźniej

rozdziera mu to serce, ale poza tym może wywołać poczucie odrzucenia, które może

rzutował na mój związek z nim. Bo jeśli, wzorując się na przykładzie rodziców,

Michael uzna, że zakończenie jakiegoś związku jest sposobem na rozwiązanie

istniejącego w nim konfliktu?

To się totalnie może zdarzyć. Wiem, bo widziałam to raz w jakimś filmie.

A w naszym związku właśnie trwa konflikt, wywołany odtańczeniem przeze

mnie seksownego tańca w zupełnie nieodpowiednim momencie.

Czy sprawy mogłyby się potoczyć jeszcze gorzej?

Proszę przysłać jakąś pomoc.

Pańska przyjaciółka

Mia Thermopolis

Poniedziałek, 8 marca, północ,

poddasze

Wiecie, co mi to przypomina? Nigdy więcej kukurydzy! Poważnie. Ten

fragment, w którym bezimienny główny bohater spaceruje ulicami Manhattanu,

otoczony ludźmi, a przecież ostatecznie tak strasznie, zupełnie sam. Tak samotny, że

zdaje sobie sprawę, że nie pozostaje mu już nic innego, tylko rzucić się pod pociąg

metra.

Co, jak się nad tym zastanowić, jest szalenie egoistycznym postępkiem, bo ten

background image

biedny maszynista kierujący pociągiem do końca życia będzie miał uraz.

W każdym razie moje życie nagle zaczęło imitować moją sztukę!!!

Poważnie!!! Moja fikcyjna opowieść zaczyna się zamieniać w prawdę - tylko nie z

J.P. jako głównym bohaterem.

Ale ze mną.

Jak tylko wsiadłam do limuzyny, wysłałam Michaelowi długą wiadomość z

sidekicka Larsa, mówiąc mu, jak bardzo go kocham i jak strasznie mi przykro, i ze

względu na jego rodziców, i na to, że okazałam się taka niedojrzała i skoncentrowana

na sobie. I na ten seksowny taniec.

Naprawdę spodziewałam się, że kiedy dojadę do domu, dostanę bardzo

długiego e - maila, że on mnie też kocha i że przebacza mi za to, że w czasie imprezy

zachowywałam się tak idiotycznie.

Ale on nie odpisał.

Wcale.

W głowie mi się to nie mieści. Co ja mam teraz zrobić? Już mu wysłałam

ciastko z napisem: Przepraszam. Nie mam pojęcia, co jeszcze zrobić. Kupiłabym mu

tę przejażdżkę promem kosmicznym, gdybym myślała, że to coś pomoże. Ale nie

wydaje mi się.

Poza tym nie stać mnie na przejażdżkę promem kosmicznym. Nie mogę sobie

nawet pozwolić na zabawkę - model promu kosmicznego.

Jakby tego wszystkiego było mało, w głowie ciągle mi brzmią ostatnie słowa

Michaela: „Mia, ja nie chcę imprezowej dziewczyny. Ja chcę tylko...”

On chce tylko czego?

Prawdopodobnie nigdy się nie dowiem. Ale nie mogę przestać się martwić, że

czymkolwiek jest to coś, czego chce Michael, ja tym nie jestem.

I w tej chwili trudno mi nawet mieć do niego pretensje.

Wtorek, 9 marca,

w limuzynie po drodze do szkoły

Kiedy Lilly wsiadła do limuzyny, powiedziała:

- O mój Boże, a tobie co się stało?

A ja odpowiedziałam:

- Ale o co ci chodzi?

A ona na to:

background image

- Wyglądasz beznadziejnie. Co jest, w ogóle w nocy nie spałaś czy co? Twoja

babka cię zabije, dziś wieczorem mamy próbę kostiumową.

Więc najwyraźniej jeszcze nie wie, że ja wiem o jej rodzicach. Możliwe

nawet, że Michael się pomylił i Lilly sama o nich też nie wie. Nie do końca.

Chyba że faktycznie jest tak dobrą aktorką, za jaką się uważa.

A to znaczy, że nie mogę jej powiedzieć, dlaczego wyglądam beznadziejnie.

Lilly chybaby mnie odruchowo zabiła za to, że wiem, że jej rodzice się rozchodzą,

zanim ona w ogóle się o tym dowiedziała. Poza tym Michael prosił, żebym to

zachowała dla siebie.

Chyba mógłbym jej powiedzieć, że moim zdaniem Michael i ja rozstajemy się

ze względu na mój seksowny taniec z J.P.

Ale czy to nie za wiele spraw, z którymi musiałaby się w tej chwili uporać?

No bo jeśli ona wie o swoich rodzicach? Czy to naprawdę fair z mojej strony, żebym

oczekiwała, że upora się z ich rozstaniem oraz z moim? Jeśli w ogóle to jest właśnie

to, co się w tej chwili dzieje między mną a Michaelem?

Nie. To by było nie fair.

Więc zamiast powiedzieć jej prawdę, odezwałam się tylko:

- Nie wiem sama. Chyba się przeziębiłam.

- No to padaka - powiedziała Lilly. A potem opowiedziała mi, jak udało jej się

poukładać stronami i zszyć niemal dwadzieścia egzemplarzy magazynu. Zostało już

tylko dziewięćset osiemdziesiąt. Bo oczywiście Lilly uważa, że każda osoba ze

szkoły kupi jeden egzemplarz.

Nie zawracałam sobie głowy spieraniem się z nią. Po pierwsze, w środku

czułam kompletną pustkę, jakby zupełnie mnie to wszystko nie obchodziło.

A po drugie, ona znów była dla mnie totalnie wredna, kiedy ją jeszcze raz

poprosiłam, żeby usunęła z magazynu Nigdy więcej kukurydzy! Powiedziała:

- Ciekawe, gdzie byśmy byli dzisiaj, gdyby Woodward i Bernstein poprosili

„Post” o wycofanie artykułu o Watergate? Ha? Gdzie byśmy teraz byli?

Ale opublikowanie afery Watergate jest czymś zupełnie innym niż

opublikowanie Nigdy więcej kukurydzy! To pierwsze mogło obalić prezydenturę. To

drugie urazi czyjeś uczucia.

Nieważne. Lilly powiedziała:

- Twój kawałek jest na okładce. Dokładnie pod napisem „Różowy Odbycik

Grubego Louie”. „Opowiadanie napisane przez naszą własną księżniczkę z LiAE,

background image

Mię Thermopolis”. Nie mogę go usunąć, nie przerabiając okładki. I spisu treści.

Musiałabym na nowo zaprojektować okładkę, a potem ją wydrukować, i skopiować

tysiąc stron OD nowa. Nie zrobię tego. Po prostu nie.

Powiedziałam jej, że pomogę kopiować. Ale ona tylko pokręciła głową.

Nie mogę uwierzyć, że gotowa jest urazić uczucia przyjaciela, tylko dlatego że

nie chce jej się stać przy fotokopiarce przez chwilę dłużej. I to po tym wszystkim, co

dla niej zrobiłam. Na przykład chroniąc jej wrażliwą psychikę przed prawdą na temat

jej rodziców, a także prawdopodobnie na temat Michaela i mnie.

Och.

Wtorek, 9 marca, godzina wychowawcza

Nadal nie mieści mi się to w głowie. Bo przecież to zupełnie tak, jakby

rozstawali się Wilma i Fred Flinstonowie. Albo Homer i Marge Simpson. Albo Lana

Weinberger i Josh Richter.

No cóż, chociaż nie byłam zrozpaczona, kiedy oni się rozstali.

Byłabym zrozpaczona,

gdybym się dowiedziała,

że się rozstają:

Sarach Michelle Gellar i Freddie Prinze

Junior Kelly Ripa i Mark Consuelos

Jessica Simpson i Nick Lachey

Scooby Doo i Shaggy

Melissa Etheridge i Tammy Lynn Michaels

Bruce Springstin i Patti Scialfa

Russel i Kimora Lee Simmons

Ben Affleck i Matt Damon

Danny DeVito i Rhea Perlman

Will i Jada Pinkett Smith

Królowa Elżbieta i książę Filip

Tom Hanks i Rita Wilson

Kevin Bacon i Kyra Sedgwick

Gwen Stefani i Gavin Rossdale

Ellen DeGeneres i Portia de Rossi

background image

Hermiona i Ron

Jay - z i Beyonce

Tea Leoni i David Duchovny

Sandy i Kirsten Cohen

Tina Hakim Baba i Boris Pelkowski

Moja mama i pan G.

W głowie mi się nie mieści, że Moscovitzowie się rozstają. Przecież to

psychiatrzy ze szkoły jungowskiej. Jeśli oni nie potrafią stworzyć udanego związku,

to jaka nadzieja pozostaje dla reszty z nas?

background image

Papeteria Jej Wysokości

Księżniczki Amelii Mignonette

Grimaldi Thermopolis Renaldo

Szanowny Panie Doktorze Carlu Jung!

No cóż, już teraz rozumiem. Totalnie wszystko rozumiem.

Trochę mi to zajęto. Ale prawda wreszcie do mnie dotarła.

To zabawne, że przez cały ten czas uważałam, że transcendencja mnie

uszczęśliwi. Że poznając swoje prawdziwe ja, uzyskam na koniec to całkowite

szczęście. O kurcze, ale mnie pan nabrał. Musiał się pan zaśmiewać do rozpuku w

niebie, czy gdzie tam pan teraz jest. Bo przez cały czas pan wiedział, nie? Znał pan

prawdę.

A prawda jest taka, że nie ma żadnego jungowskiego drzewa samorealizacji.

Nie ma żadnego przekraczania swojego ego. Państwo doktorostwo Moscovitz

dowiedli tego właśnie swoim rozstaniem.

Prawda jest taka, że jesteśmy wszyscy zupełnie sami.

A potem się umiera.

Niech się pan nie martwi, Już zrozumiałam.

Więcej listów już do pana nie napiszę. Żegnam na zawsze.

Pańska była przyjaciółka

Mia Thermopolis

Wtorek, 9 marca, ekonomia

Użyteczność marginesowa = dodatkowa satysfakcja albo ilość użyteczności

uzyskana z każdej dodatkowej jednostki konsumpcji. Użyteczność marginesowa

zmniejsza się z każdym dodatkowym zwiększeniem konsumpcji danego dobra.

Innymi słowy, im mniej czegoś masz, tym bardziej tego pragniesz.

Zjawisko, które znam aż za dobrze.

Wtorek, 9 marca, angielski

Mia, nic ci nie jest? Wyglądasz, jakbyś zaczynała na coś chorować.

background image

Och, u mnie świetnie, Tina. Po prostu świetnie.

Och.

Okay, kłamię. Michaelowi jest przykro ze względu na ten seksowny taniec,

który wykonałam z J.P. Ale jeszcze bardziej jest mu przykro z powodu, który nie ma

nic wspólnego ze mną. Jaki to powód - nie mogę ci powiedzieć. Już mu przesłałam

ciastko z napisem: Przepraszam. Nie wiem, co jeszcze mam zrobić.

Mia, nic więcej nie powinnaś robić. Chłopcy różnią się od dziewczyn. Nie

lubią rozmawiać o swoich uczuciach. Prawdopodobnie najlepiej będzie zostawić go
w spokoju. Jakikolwiek jest ten powód, Michael znów będzie sobą, kiedy się z tym
upora. Jak Boris i jego Bartók.

Naprawdę tak myślisz? Tak trudno jest po prostu siedzieć tu i nic nie robić! I

kto nie lubi mówić o swoich uczuciach????

Ja wiem. Ale chłopcy tacy właśnie są. Trochę jak wybryk natury.

O czym rozmawiacie?

O niczym.

O niczym

Och, jasne. Znów o niczym. Nieważne. Słuchajcie. Lunch. Pomożecie mi

składać?

Jasne.

Nie'.!!! J.P. zobaczy to opowiadanie o nim!!!! On z nami teraz siedzi przy

lunchu!

Taa, a tak w ogóle to o co ci chodzi? Czy to już ci zostanie na zawsze, czy

tylko dopóki nie wystawimy tego musicalu?

Moim zdaniem chodzi o to, że ktoś tu leci na Mię.

CO????

Tak uważasz?

To nieprawda!!!!

Nie wiem sama, Mia. Jest ta sprawa z seksownym tańcem. I ja widzę, że on

się na ciebie bardzo często gapi, kiedy nie patrzysz.

Hm, a skąd wiesz, że nie gapi się NA mnie, Tina?

Och... No cóż, to możliwe, że on gapi się na ciebie, Lilly. Ale naprawdę

uważam, że...

A czy ty chcesz, żeby on się na ciebie gapił, Lilly?

Tego nie powiedziałam. Pytałam tylko, skąd Tina ma taką pewność, że nie

chodzi o mnie. Przecież bardzo często siadamy razem. Możliwe, że to na mnie on

background image

leci, nie na Mię.

O mój Boże. Tobie się podoba J.P.

Nieprawda!!!!!!!

Tak, prawda. Totalnie ci się podoba.

O mój Boże, a bardziej niedojrzałe mogłybyście jeszcze być??? Nie

zamierzam już więcej brać udziału w tej rozmowie.

O mój Boże. On jej się totalnie podoba.

Tak! Jasne, że tak?

To zadziwiające. J.P. nie wygląda na faceta w jej typie.

Bo jest przystojny, mówi po angielsku i pochodzi z zamożnej rodziny?

Racja. Ale on jest kreatywny. I wysoki. I bardzo dobrze tańczy.

No to ja tego nie rozumiem. Jeśli on jej się podoba, dlaczego miałaby

puszczać moje opowiadanie, skoro to urazi jego uczucia?

Nie wiem. Kocham Lilly, ale nie mogę powiedzieć, żebym ją rozumiała.

Taa. Można to odnieść do wszystkich Moscovitzów.

Och, Mia. I co zrobisz w kwestii Michaela?

Ja? Nic. No bo co ja mogę zrobić?

Tak dobrze znosisz to obecne ochłodzenie waszych stosunków. To znaczy

pomijając fakt, że masz taką minę, jakbyś miała za moment zwymiotować.

Bo ja wymiotuję, Tina. Tyle że wewnętrznie.

Wtorek, 9 marca, lunch

Dzisiaj przy lunchu J.P. odezwał się:

- Nic ci nie jest, Mia?

A ja na to:

- Nie. Dlaczego?

A on na to:

- Bo straciłaś kolory.

A ja na to:

- Kolory? Ale o czym ty mówisz?

A on na to:

- Sam nie wiem. Po prostu nie wyglądasz dobrze

To mi nie brzmi jak słowa wypowiedziane przez kogoś, kto żywi do mnie

skrywaną, płomienną namiętność.

Więc Tina na pewno jest w błędzie. Jemu podoba się Lilly.

background image

Byłoby fajnie, gdyby zaczęli się spotykać. Bo wtedy Lilly miałaby jakiś

powód do radości, kiedy już się dowie prawdy o rodzicach. I o Michaelu, i o mnie.

A poza tym wtedy Lilly miałaby mniej czasu, żeby próbować mnie

psychoanalizować w stołówce, tak jak to zaczęła robić przed chwilą:

Lilly: Co się dzieje, K.G.? Dlaczego nie skończyłaś swojego Diabelskiego

Doga?

Ja: Bo nie mam ochoty na Diabelskiego Doga.

Lilly: A odkąd to ty nie miewasz ochoty na Diabelskiego Doga?

Ja: Od dzisiaj. Wystarczy?

Reszta stolika:

- Ooooooooooooooo!

Ja: Przepraszam. Nie chciałam być niemiła.

Lilly: Rozumiem. Wszyscy wiemy, że coś jest nie tak, Thermopolis.

Zeznawaj.

Ja: Wszystko jest w porządku! Jestem tylko zmęczona, okay?

J.P.: Hej, czy ktoś chce obejrzeć moje odciski? Od tych nowych jazzowych

butów? Popatrzcie tylko.

Czy to tylko moja wyobraźnia, czy J.P. usiłował odwrócić uwagę Lilly, żeby

przestała się mnie czepiać?

Boże, on jest taki miły.

Muszę odebrać Lilly to opowiadanie. Tylko jak? Jak????

Wtorek, 9 marca, RZ

No cóż. To nie wyszło mi najlepiej.

I okay, może powinnam była po prostu dać sobie spokój z tym tematem, czy

on jej się podoba.

Ale i tak nie musiała mówić pani Hill, że próbowałam sabotować jej magazyn,

a potem zabierać to wszystko i własnoręcznie zszywać w pokoju nauczycielskim.

W moich żyłach krąży krew wielu pokoleń silnych, niezależnych kobiet. Jak

jedna z nich poradziłaby sobie z tą sytuacją? To znaczy, poza uduszeniem Lilly.

Wtorek, 9 marca, klatka schodowa, trzecie piętro

Kenny wziął przepustkę do łazienki i parę minut później ja też wzięłam

przepustkę do łazienki, i oboje zerwaliśmy się z geografii i środowiska, i spotkaliśmy

background image

się z Tiną, która urwała się z geometrii, i z Borisem, który zwiał z angielskiego, i z

Ling Su, która uciekła z malarstwa, i schowaliśmy się tutaj, żeby przećwiczyć

choreografię, która nadal nam nie bardzo wychodzi.

Mam wyrzuty sumienia z powodu tej ucieczki i rozumiem, że wykształcenie

to rzecz ważna.

Ale tak samo ważne jest niezrobienie z siebie idioty na oczach Bono.

Wtorek, 9 marca, Wielka Sala Balowa, hotel Plaza

Kiedy dziś po południu weszliśmy do sali balowej, stroiła tam instrumenty

cała orkiestra symfoniczna.

A poza tym dokoła biegali wszyscy ci dźwiękowej i oświetleniowcy, którzy

wrzeszczeli:

- Raz, dwa, trzy, próba mikrofonu. Raz, dwa, trzy, próba mikrofonu.

I była też scena.

Tak. Prawdziwa scena.

Zupełnie jakby ekipa programu Odmienimy twój dom pojawiła się tu w nocy i

skonstruowała tę wielką scenę, z kompletem ruchomych dekoracji, włącznie z

murami zamkowymi, plażą, sklepikami wioskowymi i kuźnią kowalczyka.

To było niewiarygodne.

Tak jak podły humor Grandmčre, kiedy weszliśmy.

- Spóźniłaś się! - wrzasnęła się na mnie.

- Och, taa, przepraszam, Grandmčre - powiedziałam. - Na Piątej Alei był

wypadek z udziałem powozu zaprzężonego w konia.

- Karygodny brak profesjonalizmu! - darła się Grandmčre, która najwyraźniej

zdecydowała się zignorować moje tłumaczenie. - Gdyby to był prawdziwy

broadwayowski show, wszyscy byście wylecieli na bruk! W teatrze nie ma żadnych

wymówek dla spóźnień!

- Hm - powiedział J.P. - Ten koń wpadł do dziury w asfalcie. Dziesięciu

taksówkarzy go wyciągało. Ale nic temu koniowi nie będzie.

Ta informacja sprawiła, że Grandmčre przeszła kompletną metamorfozę. Czy

raczej sprawiła to osoba, która jej przekazała tę informację.

- Och, John Paul - uśmiechnęła się. - Nie zauważyłam, że tu stoisz. Pozwól tu,

mój drogi, poznasz panią kostiumolog. Będziesz miał przymiarkę swojego stroju.

!!!!!

background image

Jezu!!! Nieważne, kto się podoba J.P., ja czy Lilly. Przynajmniej wyraźnie

widać, kto podoba się Grandmčre.

Włożyliśmy wszyscy swoje kostiumy i zaczęliśmy próbę kostiumową. Żeby

naszych głosów nie zagłuszyły wszystkie te sekcje smyczków i rogów, i inne takie,

musieliśmy sobie przyczepić te małe mikrofony, zupełnie jakby to było jakieś

profesjonalne przedstawienie. Czułam się naprawdę dziwnie, śpiewając do mikrofonu

- prawdziwego, a nie zrobionego ze szczotki do włosów, bo tak zazwyczaj sobie

śpiewam. Nasze głosy naprawdę się niosły.

Jestem w pewnym sensie zadowolona, że ćwiczyłam z madame Puissant

podnoszenie fortepianu tyle razy. Bo przynajmniej trafiam te wszystkie wysokie nuty.

Ale ta nasza próba na klatce schodowej nie pomogła Kenny'emu opanować

choreografii. Nadal jest beznadziejny. Zupełnie jakby jego stopy nie miały połączenia

z resztą nóg czy coś i nie przyjmowały komend wydawanych przez mózg. Grandmčre

kazała mu stawać za plecami chóru w czasie numerów tanecznych.

A teraz wygłasza „uwagi dla aktorów”. To właśnie robi po każdej próbie. W

czasie trwania przedstawienia robi notatki i zamiast nas zatrzymać, żeby coś

powiedzieć, odczytuje nam swoje notatki po zakończeniu całości. W tej chwili

instruuje Lilly, żeby nie podnosiła trenu sukni obiema rękami, kiedy schodzi po

stopniach zamku, witając Alboina. Dama, mówi Grandmčre, unosi tren sukni jedną

ręką.

- Ale ja nie jestem damą - mówi Lilly. - Jestem prostytutką, zapomniała

księżna?

- Kochanka - poprawia Grandmčre - nie jest prostytutką, młoda damo. Czy

Camilla Parker - Bowles była prostytutką? A madame Chang Kaj - szek? Evita

Peron? Nie. Niektóre z tych najważniejszych kobiecych wzorców do naśladowania

zaczęły karierę jako czyjeś kochanki. Ale to nie znaczy, że się kiedykolwiek

prostytuowały. I bardzo proszę się ze mną nie sprzeczać. Będziesz używała tylko

jednej dłoni, unosząc tren sukni.

A teraz przeszła do J.P. Oczywiście, on wszystko robi idealnie.

Chociaż ja naprawdę nie wiem, jak podlizywanie się dzieciakowi Johna Paula

Reynoldsa - Abernathy'ego Trzeciego ma go skłonić do odstąpienia od przetargu na

sztuczną wyspę Genowię.

A z drugiej strony, ja już sobie darowałam próby domyślania się, co się kryje

za postępowaniem Grandmčre. Ta kobieta to zdecydowanie enigma owinięta

background image

tajemnicą. Dokładnie wtedy, kiedy wydaje mi się, że już ją rozszyfrowałam, ona

wychodzi z jakimś nowym zwariowanym spiskiem.

Więc teraz powinnam chyba przyjąć wobec niego obojętną postawę.

Grandmčre nigdy mi nie zdradzi prawdziwych motywów kierujących jej

postępowaniem - na przykład dlaczego tak się upiera, żebym grała Rozagundę ja, a

nie ktoś, kto naprawdę zrobiłby to dobrze. To znaczy Lilly.

I nigdy mi nie zdradzi, dlaczego niby to uprzedzająco miłe traktowanie J.P.

miałoby jej pomóc wygrać tę jej wyspę. Właśnie przed chwilą musieliśmy wysłuchać,

jak mówiła:

- Naprawdę podobał mi się ten dyskretny ukłon, którym zakończyłeś ostatni

numer, John Paul. Ale czy mogłabym ci coś zasugerować? Moim zdaniem, byłoby

uroczo, gdybyś po ukłonie porwał Amelię w ramiona i ją pocałował, odchylając jej

tułów do tyłu. - Piórko, kochanie, pokaż mu, co miałam na myśli...

Zaraz. Co?????

Wtorek, 9 marca, w limuzynie,

w drodze do domu z hotelu Plaza

O mój Boże!!!!!!!!!!!!!! J.P. musi mnie pocałować!!!!!!!!!! w tej

sztuce!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

To znaczy w musicalu!!!!!!!!!!!!!!!!!

W głowie mi się to nie mieści. Przecież tego pocałunku nawet nie ma w

scenariuszu. Grandmčre najwyraźniej dodała go, bo - sama nie wiem, po co. On tu

niczego nie wnosi. Jest tylko głupim pocałunkiem na koniec między Rozagunda i

Gustawem.

Wątpię, żeby to było w ogóle historycznie uzasadnione.

Ale z drugiej strony to, że wszyscy mieszkańcy miasteczka i król Włoch

zbierają się razem po tym, jak Rozagunda zabiła Alboina i śpiewają o tym, jacy są

szczęśliwi, że on już nie żyje - to też raczej mało historycznie uzasadnione.

Grandmčre wie, że serce oddałam innemu mężczyźnie - nawet jeśli w obecnej

chwili nie układa się między nami najlepiej.

- Na miłość boską, Amelio - powiedziała, kiedy do niej podeszłam, cicho, bo

oczywiście nie chciałam, żeby J.P. wiedział, że nie jestem w stu procentach za tym

całowaniem. Nie chcę zdradzać swojego chłopaka, całując innego faceta - a

zwłaszcza faceta, który patrzył, jak wykonuję seksowny taniec niecały tydzień temu -

background image

ale nie chciałam też ranić uczuć J.P. Więc cicho zapytałam, czy postradała zmysły.

- Ludzie oczekują pocałunku między głównymi bohaterami na koniec

musicalu - ucięła Grandmčre. - Byłoby okrucieństwem ich rozczarować.

- Ale Grandmčre...

- I proszę cię, nie opowiadaj mi, że uważasz pocałunek z Johnem Paulem za

taką wielką zdradę twojego uczucia do Tamtego Chłopaka. - „Tamten chłopak” to

określenie Grandmčre dla Michaela. - To się nazywa aktorstwo, Amelio. Czy

uważasz, że sir Lawrence Olivier miał pretensje, kiedy jego żona, Vivien Leigh,

musiała całować się z Clarkiem Gable w Przeminęło z wiatrem? Z całą pewnością

nie. On rozumiał,

Że to gra aktorska.

- Ale...

- Och, Amelio, przestań! Ja nie mam na to czasu! Mam milion rzeczy do

załatwienia przed jutrzejszym przedstawieniem, trzeba wydrukować programy,

spotkać się z ludźmi z cateringu. Ja naprawdę nie mam czasu stać tu i sprzeczać się z

tobą. Macie się pocałować i basta. Chyba że chcesz, żebym zamieniła parę słów z

pewną członkinią chóru...

Rzuciłam spanikowane spojrzenie w stronę Amber Cheeseman. Nie mam

wyjścia, i Grandmčre to wie.

Może dlatego miała na twarzy ten nieznaczny, zarozumiały uśmieszek, kiedy

zamaszyście odeszła obudzić seńora Eduarda i odesłać go do domu.

A jakby tego wszystkiego było mało, kiedy przed chwilą wyszłam przed hotel

i ruszyłam w stronę limuzyny, z cienia wyłonił się J.P i zawołał mnie po imieniu.

- Och - powiedziałam zaskoczona. On na mnie czekał? No cóż, najwyraźniej.

Tylko... Po co? - Co się stało? Trzeba cię podwieźć do domu? Możemy cię podrzucić,

jeśli chcesz.

Ale J.P. powiedział tylko:

- Nie, nie potrzebuję podwiezienia. Chcę z tobą porozmawiać. W sprawie

pocałunku.

!!!!!!!!!!!!!!

Okay. No więc wcale od tego nie zaczęłam świrować.

Ale nie mogłam tego okazywać ani nic, bo w limuzynie czekała na mnie Lilly,

i ona totalnie widziała nas stojących na tym czerwonym dywanie, i opuściła okno, i

zawołała:

background image

- Hej, chodźcie! Muszę jechać do domu i spinać magazyn!

Boże, ona czasami bywa denerwująca.

- Posłuchaj, Mia - powiedział J.P., kompletnie ignorując Lilly, na co sobie jak

najbardziej zasłużyła. - Wiem, że masz teraz kłopoty ze swoim chłopakiem i że one

się zaczęły częściowo przeze mnie... nie, nie próbuj zaprzeczać. Tina już mi

powiedziała. Naprawdę się o ciebie martwiłem, bo przez cały dzień byłaś taka

przygnębiona, więc wydusiłem to z niej. Więc posłuchaj. Nie musimy się całować.

Kiedy będziemy tam na scenie w czasie przedstawienia, i tak możemy właściwie

robić to, co chcemy. Bo przecież twoja babka nie będzie mogła nas powstrzymać.

Więc chciałem ci tylko powiedzieć, że jeśli nie chcesz, to nie musimy. Ja się nie

obrażę ani nic. Totalnie cię rozumiem.

O mój Boże!

Czy ktoś kiedyś na całym świecie powiedział komuś coś milszego?????

To było takie przemyślane i dojrzałe. W przeciwieństwie do tego, jak ja go

potraktowałam!

I chyba dlatego to zrobiłam.

Wspięłam się na palce i pocałowałam Faceta, Który Nie Cierpi, kiedy Dodają

Kukurydzy do Chili, w policzek.

- Dziękuję ci, J.P. - powiedziałam. J.P. zrobił szalenie zaskoczoną minę.

- Za co? - spytał lekko łamiącym się głosem. - Ja tylko powiedziałem, że nie

musisz mnie całować, jeśli nie masz na to ochoty.

- Wiem. - Uścisnęłam mu rękę. - To dlatego cię pocałowałam.

I wskoczyłam do limuzyny.

Gdzie Lilly natychmiast zarzuciła mnie pytaniami:

Lilly: Co to miało być?

Ja: Powiedział, że nie muszę go całować.

Lilly: No to dlaczego go pocałowałaś?

Ja: Bo pomyślałam, że jest taki miły.

Lilly: O mój Boże. On ci się podoba.

Ja: Tylko jako przyjaciel.

Lilly: A odkąd to całujesz swoich przyjaciół płci męskiej? Borisa nigdy nie

całowałaś.

Ja: Och. Czy ty słyszałaś kiedykolwiek, że on ma problem z nadmiernym

wydzielaniem śliny? Ja nie wiem, jak Tina to znosi.

background image

Lilly: Co się między wami dzieje, Mia? Między tobą i J.E?

Ja: Nic. Mówiłam ci, że jesteśmy tylko przyjaciółmi.

I chociaż wiedziałam, że nie powinnam tego tematu poruszać, bo Lilly

wkrótce usłyszy fatalne nowiny na temat rozstania jej rodziców - jeśli w końcu ktoś

się zdecyduje jej o tym powiedzieć - ale totalnie go poruszyłam. Bo byłam już taka

wściekła.

Ja: Ciekawszym pytaniem jest, co się dzieje między tobą a J.P.?

Lilly: Mną? Ja go nie całowałam. Ani nie tańczyłam z nim seksownych

tańców. Ja go tylko lubię jak przyjaciela, tak jak ty twierdzisz, że go lubisz.

Ja: No to dlaczego nie usunęłaś tego opowiadania, które o nim napisałam, ze

swojego magazynu? Przecież ty wiesz, że to zrani jego uczucia. Gdybyś naprawdę go

lubiła jak przyjaciela, czemu miałabyś chcieć go zranić?

Lilly: Przecież to nie ja go zranię. To ty go zranisz. Ja tego opowiadania nie

napisałam.

Boże. Czemu ona musi mi to wypominać?

Środa, 10 marca, północ, poddasze

Żadnych e - maili od Michaela.

I żadnych innych wiadomości.

Zdaję sobie sprawę, że on ma w tej chwili dużo na głowie i że w zasadzie nie

może się koncentrować na mnie i na moich potrzebach. Nie spodziewałam się, że

wrócę do domu i znajdę wielki bukiet róż z wetkniętą karteczką z napisem: Kocham

cię.

Ale jakiś telefon z informacją, że nadal jeszcze ze sobą chodzimy, byłby mile

widziany.

Taa. Ale nic takiego nie nastąpiło. Wróciłam o domu, gdzie wszyscy już spali.

Znowu.

Rola aktorki oddanej swojej sztuce to nie przelewki. Teraz już wiem, jak musi

się czuć Meryl Streep, kiedy na czworakach wraca wieczorem do domu po próbach

kolejnego nagradzanego Oscarem filmu. Już nigdy nie będę myślała, że aktorstwo to

łatwy chleb.

W każdym razie idę za radą Tiny i dam Michaelowi trochę przestrzeni. Tak

jak ona daje ją Borisowi, kiedy musi nauczyć się jakiegoś nowego Bartóka.

I nie mogę powiedzieć, żebym miała do Michaela pretensje o to, że do mnie

background image

nie dzwoni ani nie e - mailuje. Bo najwyraźniej nie jestem najbardziej stabilną

emocjonalnie osobą, jaką zna. Nie wiem, o czym myślałam, usiłując dowodzić, że

jestem dziewczyną imprezową, skoro to oczywiste, że nią nie jestem. W gruncie

rzeczy usiłowałam po prostu manipulować Michaelem, a to nigdy nie jest dobry

pomysł. Chyba że nie Grandmčre albo Laną, które są mistrzyniami sztuki manipulacji

- a zwłaszcza manipulacji w zakresie popytu i podaży.

Ale to nie znaczy, że postępują właściwie.

Poważnie. Nawet jeśli umiesz coś zrobić dobrze, to jeszcze nie znaczy, że

powinnaś to robić.

Weźmy na przykład moje opowiadanie. No bo, jasne, umiem pisać.

Ale czy to mi daje prawo, żeby pisać opowiadania o ludziach, którzy

faktycznie żyją i którzy mogliby to opowiadanie przeczytać, i mogłoby im się zrobić

przykro?

Nie. To, że masz jakąś władzę, jeszcze nie znaczy, że powinnaś jej używać.

Albo, w każdym razie, nadużywać.

Bo to właśnie robią Grandmčre i Lana w ramach tego całego ekonomicznego

działania. Jeśli człowiek ma już tyle szczęścia, że posiada jakiś talent - jak mój, do

pisania - to jest jego moralnym obowiązkiem wykorzystywać ten talent w dobrym

celu.

I teraz już rozumiem, dlaczego tak wyszło z Michaelem. No wiecie, kiedy

tańczyłam ten seksowny taniec. Bo usiłowałam manipulować ludźmi. I to się na mnie

zemściło! Bo manipulowanie jest niedobre. Jest złe.

Jestem złym człowiekiem nadużywającym wiedzy ekonomicznej. Jestem...

Ktoś do mnie pisze na ICQ!!!!!!!!!!!!!!!

Niech to będzie Michael.

Niech to będzie Michael.

Niech to będzie Michael.

Niech to...

Och. To Lilly.

WomynRule: Wiesz, naprawdę nie powinnaś była go całować,

skoro nawet nic do niego nie czujesz. A jeśli on nabierze
fałszywych wyobrażeń? Już z nim seksownie tańczyłaś, a teraz
jeszcze zaczynasz go całować? Jak na osobę tak. bardzo
przejmującą się jego uczuciami, z całą pewnością czegoś tu

background image

sobie nie przemyślałaś do końca.

GrLouie: Ach, tak? No cóż, jak na kogoś, kto go lubi

wyłącznie jako przyjaciela, zdecydowanie bardzo się
przejmujesz tym, że mogłabym mu się podobać.

WomynRule: Tylko dlatego że myślałam, że spotykasz się z

moim bratem. Ale najwyraźniej jeden facet ci nie wystarczy.
Musisz mieć wszystkich.

GrLouie: Co??? Co ty wygadujesz? J.P. Mi się nie podoba .
WomynRule: Jasne, że nie. Założę się, że gdybym widziała

w tej chwili twój nos, latałyby ci skrzydełka.

GrLouie: OMB, ja nie kłamię. Lilly, ja kocham twojego

brata i tylko twojego brata. A ty to wiesz. Co się z tobą
dzieje?

WomynRule: (niedostępna)

O Boże. To dobrze, że rodzice nie powiedzieli jej jeszcze o swoim rozstaniu.

Jeśli ona tak reaguje, kiedy jeszcze o tym nie wie, to nie chcę się nawet zastanawiać,

jak zacznie się zachowywać, kiedy się dowie.

Chyba że ona wie, jak podejrzewa Michael, i tylko udaje, że nie wie. To by w

znacznym stopniu wyjaśniało jej obecne zachowanie.

Ale nieważne, przynajmniej wiem, co mam teraz robić. Moja misja jest,

nareszcie, jasna. Ogarnęło mnie uczucie spokoju.

A nie, zaraz, to tylko Gruby Louie zasnął mi na stopach.

Ale i tak jest nieźle. Bo mam plan.

Wiem jak powstrzymać J.P. przed przeczytaniem Nigdy więcej kukurydzy! Nie

wiem, co zrobię z całą resztą bałaganu w tym moim życiu.

Ale wiem, co mam zrobić z „Różowym Odbycikiem Grubego Louie”.

I prawdę mówiąc, moim zdaniem i Carl Jung, i Alfred Marshall przyjęliby ten

plan z aprobatą.

background image

Papeteria Jej Wysokości

Księżniczki Amelii Mignonette

Grimaldi Thermopolis Renaldo

Szanowny Panie Doktorze Carlu Jung!

Cześć. Przepraszam za mój ostatni list. Mnie wtedy trochę... wie pan... odbito.

No cóż, o tym wszystko powinien pan wiedzieć. W końcu całą swoją karierę

poświecił pan na badania nad takimi psycholami jak ja.

W każdym razie chciałam tylko powiedzieć, żeby się pan nie martwił. Sprawy

układają się lepiej. Chyba wreszcie coś zrozumiałam. No wie pan, te całą kwestie

transcendencji. To nie chodzi o to, co się dzieje wewnątrz człowieka. To chodzi o to,

że liczy się, to, CO UZEWNĘTRZNIASZ.

Nie, nie, nie chodzi mi o rozbieranie się. Ale mam na myśli to, co się

przekazuje dalej w świat. Chodzi o to, żeby być miłym dla innych i mówić prawdę, a

nie kłamać przez cały czas, i wykorzystywać swoje zdolności do czynienia dobra, a

nie zła. Na przykład jeśli twój chłopak robi imprezę, powinnaś po prostu iść i

postarać się dobrze bawić, a nie oszukiwać i manipulować, żeby on sobie pomyślał, że

jesteś imprezową dziewczyną.

A jeśli twoja przyjaciółka ma zamiar opublikować w magazynie opowiadanie,

które naprawdę mogłoby zranić czyjeś uczucia, to powinnaś ją powstrzymać.

Racja?

W każdym razie bardzo poważnie zamierzam przez resztę swojego życia

Mówić Prawdę i Robić Dobre Uczynki. Naprawdę tak zamierzam. Bo wiem już, że

tylko w taki sposób zdołam osiągnąć samorealizację i że ludzie tacy jak moja babka

czy Lana, którzy uciekają się do kłamstw i szantażu, i nadużywania praw podaży i

popytu, nigdy nie osiągną duchowego oświecenia.

W każdym razie, skoro teraz przysięgłam już iść Drogą Prawdy i tak dalej, czy

sądzi pan, że jest jakaś szansa, że ta cześć mojej samorealizacji, która przyjdzie

wskutek robienia wszystkich tych dobrych uczynków, mogłaby oznaczać, że uda mi się

uprosić mojego chłopaka, żeby mi wybaczył, że byłam taką idiotką? Bo ja za nim

naprawdę tęsknie.

Mam nadzieję, że nie proszę o zbyt wiele. Uczciwie nie chcę być samolubna.

background image

Tylko że wie pan. Ja go kocham i tak dalej.

Pańska pełna nadziei przyjaciółka

Mia Thermopolis

Środa, 10 marca,

godzina wychowawcza

A więc Lilly najwyraźniej nie ma zamiaru się do mnie odzywać. Nie czekała

na mnie dziś rano pod swoim domem, żebym ją zabrała i podwiozła do szkoły. A

kiedy podbiegłam i nacisnęłam domofon ich mieszkania, nikt nie odpowiedział.

Ale wiem, że nie leży w domu chora, bo przed chwilą widziałam ją pod

delikatesami Ho, jak płaciła za swoją sojową latte.

A kiedy do niej pomachałam, odwróciła się tyłem.

Więc teraz oboje Moscovitzowie mnie ignorują.

To bardzo fajny początek mojego pierwszego dnia na Drodze Prawości.

Środa, 10 marca, WF

Okay, ja wiem, że urywanie się z WF - u nie jest może najbardziej

bezpośrednią drogą do przekroczenia własnego ego.

Ale ja to robię naprawdę w dobrej sprawie!

Nawet Lars tak uważa. Co jest dogodne, bo będę potrzebowała jego pomocy,

żeby to wszystko przenieść. Bo ja nie mam takiej siły w przedramionach, żeby

dźwigać trzy tysiące siedemset kartek papieru.

A przynajmniej nie naraz.

Środa, 10 marca, ekonomia

Okay, a więc pewnie czeka mnie jeszcze spory kawał do przejścia na tej

Drodze Prawości. No bo ja totalnie myślałam, że robię dobrze.

Z początku.

Totalnie pamiętałam kombinację zamka szyfrowego Lilly z czasów, kiedy

dostała grypy i musiałam przynieść jej książki.

A kiedy otworzyłam drzwi do jej szafki, stos kopii „Różowego Odbycika

Grubego Louie”, numer 1, rocznik I leżał tam sobie i czekał na sprzedaż w czasie

dzisiejszego lunchu.

Tak łatwo było je zabrać.

No cóż, niezupełnie tak łatwo, bo swoją wagę miały. Ale Lars i ja

background image

podzieliliśmy stos magazynów między sobą i zaczęłam się gorączkowo rozglądać,

szukając jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy je ukryć - jakiegoś miejsca, gdzie Lilly

nigdy by ich nie znalazła, bo to przecież jasne, że będzie szukać jak wściekła - kiedy

wpadły mi w oko drzwi do męskiej łazienki.

Rozumiecie? Przecież nie będzie ich tam szukać!

No wiec Lars i ja władowaliśmy się tam, z tym wielkim naręczem papieru, a ja

ledwie zdążyłam zarejestrować fakt, że w męskich łazienkach w LiAE nie ma luster

nad umywalkami ani drzwi w kabinach w toalecie (co jest moim zdaniem kompletnie

seksistowskie, bo czy chłopcy nie potrzebują prywatności albo czy nie chcą czasem

sprawdzić, czy włosy im się dobrze układają?), zanim zdałam sobie sprawę, że nie

jesteśmy tam sami.

Bo przy jednej z umywalek stał John Paul Reynolds - Abernathy Czwarty i

wycierał dłonie w papierowy ręcznik!!!!!!

- Mia? - J.P spoglądał to na mnie, to na Larsa. - Och, cześć. Co jest grane?

Oboje z Larsem zamarliśmy bez ruchu.

- Hm, nic - odpowiedziałam.

Ale J.P. mi nie uwierzył. Najwyraźniej.

- Co to jest to wszystko? - zapytał, wskazując na wielkie naręcza papierów,

pod którymi oboje się uginaliśmy.

- Hm - powiedziałam, rozpaczliwie szukając jakiejś wymówki.

A potem przypomniałam sobie, że podobno mam kroczyć Drogą Prawdy i że

przysięgłam na pamięć doktora Carla Junga, że już nigdy nie skłamię.

No więc nie miałam wyboru i musiałam powiedzieć:

- No cóż, prawdę mówiąc, to są kopie mojego opowiadania dla „Różowego

Odbycika Grubego Louie”, które wykradłam z szafki Lilly i mam zamiar schować w

męskiej łazience, bo nie chcę, żeby ktokolwiek je przeczytał.

J.P. uniósł brwi.

- Dlaczego? Uważasz, że opowiadanie nie jest dobre?

Naprawdę chciałam powiedzieć: tak.

Ale skoro przysięgłam mówić od tej pory wyłącznie prawdę, zmuszona byłam,

powiedzieć:

- Niezupełnie. Prawdę mówiąc, napisałam to opowiadanie o, hm, o tobie. Ale

to było kiedy cię jeszcze nie znałam! I ono jest naprawdę głupie, i żenujące, i ja nie

chcę, żebyś je przeczytał.

background image

J.P. uniósł brwi jeszcze wyżej.

Ale nie wyglądał, jakby się złościł. Wyglądał - w sumie, wyglądał, jakby mu

to wszystko pochlebiło.

- Napisałaś o mnie opowiadanie, hm? - Oparł się o jedną z umywalek. - Ale

nie chcesz, żebym je przeczytał. No cóż, rozumiem twój dylemat. Ale i tak nie

wydaje mi się, żeby ukrywanie ich, nawet w męskiej łazience, zdało egzamin. Ona na

pewno poprosi kogoś, żeby tu sprawdził, nie sądzisz? To jest pierwsze miejsce, w

którym bym poszukał, na miejscu Lilly.

Rzecz w tym, że kiedy to powiedział, zrozumiałam, że ma rację. Schowanie

tych kopii w męskiej łazience nie powstrzyma Lilly przed znalezieniem ich.

- No to co ja mam z nimi zrobić? - zajęczałam. - To znaczy gdzie ja mam to

schować, żeby ona tego nie znalazła?

J.P. zastanawiał się nad tym przez moment. A potem wyprostował się i

powiedział:

- Idźcie za mną.

I wyminął nas, wychodząc z łazienki na korytarz.

Popatrzyłam na Larsa. Wzruszył ramionami. A potem poszliśmy za J.P. do

holu, gdzie zobaczyliśmy, że wskazuje nam ręką...

...jeden z pojemników do segregacji odpadów. Jeden z tych zamówionych

przeze mnie, na którym widniał napis: Papier, puszki i baletki.

Skuliłam ramiona z rozczarowaniem.

- Ona tu totalnie zajrzy - jęknęłam. - Tu jest nawet napisane papier.

- Nie - powiedział J.P. - jeśli włożymy je do zgniatacza.

I zużyty papierowy ręcznik, którym wytarł sobie ręce, wrzucił do części

pojemnika na puszki...

...w którym zgniatacz natychmiast obudził się do życia i zaczął swoje

zgniatanie, rozdzierając papierowy ręcznik na strzępki.

- Voilŕ - powiedział J.P. - Twój problem został rozwiązany, raz na zawsze.

Ale kiedy wreszcie wewnętrzne urządzenie do zgniatania puszek ucichło,

spojrzałam na stos magazynów trzymany na rękach.

I wiedziałam, że nie będę mogła tego zrobić. Po prostu nie mogłam.

Niezależnie od tego, jak strasznie nie podobała mi się ta okładka i kryjące się pod nią

opowiadanie mojego autorstwa, wiedziałam, że nie mogę zniszczyć czegoś, nad czym

Lilly tak ciężko pracowała.

background image

- Księżniczko? - Lars przestąpił z nogi na nogę pod ciężarem stosu

magazynów i wskazał w stronę korytarzowego zegara. - Zaraz będzie dzwonek.

- Ja... - Spojrzałam znad połyskujących różowo okładek magazynu na J.P. i

znów opuściłam oczy. - Ja nie mogę tego zrobić, J.P. Przepraszam, po prostu nie

mogę. Byłoby jej tak przykro... A ona w tej chwili przechodzi naprawdę trudny okres.

Nawet jeśli sama jeszcze o tym nie wie.

J.P. pokiwał głową.

- Hej - powiedział. - Ja rozumiem.

- Nie - sprzeciwiłam się. - Chyba nie rozumiesz. Moje opowiadanie o tobie

jest naprawdę bardzo głupie. To znaczy naprawdę głupie. I wszyscy je przeczytają. I

dowiedzą się, że to o tobie. Co przyznaję, robi ze mnie idiotkę, nie z ciebie durnia.

Ale ludzie mogą... no... wiesz... Śmiać się. Kiedy przeczytają. A ja naprawdę nie chcę

urazić twoich uczuć, tak samo jak nie chcę urazić uczuć Lilly.

- O mnie tak bardzo bym się nie martwił - powiedział J.P. - Jestem

samotnikiem, pamiętasz? Nie obchodzi mnie, co o mnie myślą ludzie. Poza

nielicznymi wyjątkami.

- No to... - Skinęłam w stronę trzymanego naręcza papierów. - Jeśli je odłożę,

skąd je wzięłam, a Lilly zacznie je sprzedawać podczas lunchu, nie przejmiesz się?

- Ani trochę - powiedział J.P.

I nawet pomógł Larsowi i mnie wepchnąć je z powrotem do szafki Lilly.

A potem zadzwonił dzwonek i wszyscy zaczęli wylewać się na korytarz i

musieliśmy powiedzieć sobie do widzenia, żeby się nie spóźnić na następną lekcję.

A najsmutniejsze jest to, że Lilly nigdy się nawet nie dowie, jak bardzo J.P.

dla jej dobra się poświęcił. On ją totalnie lubi. To takie oczywiste.

Środa, 10 marca, angielski

Hej, denerwujesz się dzisiejszym wieczorem? Naszym wielkim debiutem? Ja

tam się denerwuję!

Mówiąc prawdę, nie miałam okazji nawet się nad tym zastanowić.
Serio? O mój Boże - Michael nadal się do ciebie nie odezwał?
Nie.
Pewnie ma zamiar cię zaskoczyć wielkim bukietem róż po dzisiejszym

przedstawieniu!

Szkoda, że nie mieszkam w Tinalandii.

background image

Środa, 10 marca, lunch

Weszłam do stołówki i ona tam była. W kiosku, który sobie urządziła, pod

tymi wszystkimi szyldami, które reklamowały dzisiejszą sprzedaż pierwszego numeru

nowego szkolnego magazynu literackiego.

Wiedziałam, że muszę się zachować. Ze względu na trudną sytuację domową

Lilly. Albo na to, że sytuacja stanie się niedługo trudna, nawet jeśli Lilly tego jeszcze

w tej chwili nie wie.

Więc podeszłam do niej i się odezwałam:

- Proszę jeden egzemplarz.

A Lilly odparła bardzo urzędowym tonem:

- Będzie się należało pięć dolarów.

Totalnie nie mogłam uwierzyć własnym uszom.

- Pięć dolarów??? Żartujesz sobie???? Na co Lilly powiedziała:

- No cóż, wydawanie magazynu nie jest rzeczą tanią. To ty ciągle nudziłaś, że

musimy odrobić te pieniądze, które przepuściliśmy na pojemniki na odpady.

Wyłuskałam z kieszeni pięć dolarów. Ale miałam wątpliwości, czy pismo jest

tego warte.

Nie było. Poza moim opowiadaniem i traktatem Kenny'ego o brązowych

karłach było tam parę mang, jeden z wierszy J.P. i... wszystkie pięć opowiadań, które

Lilly napisała na konkurs magazynu „Sixteen”. Wydrukowała pięć własnych

opowiadań w swoim magazynie!

Nie wierzyłam własnym oczom. Dobra, wiem, że Lilly ma o sobie całkiem

niezłe mniemanie, ale...

Dokładnie wtedy weszła dyrektor Gupta. Ona nigdy nie wchodzi do stołówki.

Plotka głosi, że kiedyś wdepnęła w resztki lasagne i tak ją to zbrzydziło, że nigdy

więcej już nie postawiła stopy w stołówce.

Ale dzisiaj weszła do stołówki i nie zwracając uwagi na żadne potrawy, w

jakie mogłaby wdepnąć, podeszła prosto do kiosku Lilly!

- Oho - powiedziała do mnie Ling Su. - Wygląda na to, że ktoś podpadł.

- Może Gupcie nie podoba się ilustracja na okładce - zasugerował Boris.

- Och. Myślę, że prędzej nie odpowiada jej to opowiadanie autorstwa Lilly -

powiedziała Tina, podnosząc swój egzemplarz. - Czy wy to czytaliście? To jest

totalnie nie dla ludzi poniżej osiemnastego roku życia!

background image

W zasadzie nie przeczytałam żadnego z tych opowiadań Lilly. Ona mi tylko o

nich opowiadała. Ale nawet pobieżny rzut okiem na treść pokazał mi, że...

Och, taa. Lilly podpadła, i to bardzo.

Wszystkie egzemplarze „Różowego Odbycika Grubego Louie” zostały

skonfiskowane przez trenera Wheetona, który przyniósł sobie w tym celu wielki

czarny plastikowy worek na śmieci...

- To jest odebranie nam prawa wolności wypowiedzi! - wołała Lilly, kiedy

dyrektor Gupta wyprowadzała ją ze stołówki. - Ludzie, nie siedźcie tak! Wstańcie i

protestujcie! Nie pozwólcie się stłamsić!

Ale wszyscy siedzieli tylko na swoich miejscach i żuli. Uczniowie LiAE są

totalnie przyzwyczajeni do tłamszenia.

Trener Wheeton, zauważywszy egzemplarz magazynu Lilly w moich rękach,

podszedł do mnie i powiedział:

- Przepraszam, Mia. Zadbamy, żebyś odzyskała pieniądze.

Wrzuciłam go do worka.

Bo co innego miałam zrobić?

J.P. i ja popatrzyliśmy na siebie.

Nie jestem pewna, czy mi się to nie przywidziało, ale wydawało mi się, że on

się śmiał.

Cieszę się, że ktoś umie znaleźć w tym wszystkim coś zabawnego.

A wtedy Tina wzięła mnie na bok.

- Słuchaj, Mia - powiedziała cicho. - Nie chciałam nic mówić przy reszcie, ale

chyba coś właśnie zrozumiałam. Kiedyś czytałam taki romans, gdzie bohaterka i jej

zła siostra bliźniaczka, obie naraz zakochały się w tym samym facecie, bohaterze

książki. I ta zła bliźniaczka robiła różne rzeczy, żeby ta bohaterka źle wypadła w jego

oczach. To znaczy w oczach bohatera.

- Taa?

Ale co to miało wspólnego ze mną, zastanawiałam się. Ja nie mam siostry

bliźniaczki.

- Widzisz, pamiętasz, jak prosiłaś Lilly, żeby usunęła Nigdy więcej

kukurydzy!, a ona nie chciała się na to zgodzić, chociaż wiedziała, że to urazi uczucia

J.P.

Do czego ona zmierzała?

- Taa?

background image

- No cóż, a jeśli Lilly odmówiła wycofania twojego opowiadania, dlatego, że

chciała, by J.P. je przeczytał? Bo wiedziała, że jeśli je przeczyta, to wścieknie się na

ciebie i potem już cię nie będzie lubił. A wtedy będzie mógł polubić ją zamiast ciebie.

Najpierw chciałam powiedzieć: „Nie, Lilly nigdy by mi czegoś takiego nie

zrobiła”.

Ale wtedy przypomniałam sobie ostatnie słowa, które do mnie wypowiedziała

w czasie jazdy limuzyną do domu z Plaza:

„To nie ja go zranię. To ty go zranisz. To nie ja napisałam to opowiadanie”.

O mój Boże! Czy Tina mogła mieć rację? Czy Lilly lubi J.P., ale myśli, że on

woli mnie? Czy to dlatego była taka uparta i nie wycofała Nigdy więcej kukurydzy!?

Nie. To przecież niemożliwe. Bo Lilly nie zachowuje się dziwnie i zaborczo w

sprawach chłopaków. Ona po prostu taka nie jest.

- Ja nie mówię, że ona to robiła świadomie - powiedziała Tina, kiedy o tym

wspomniałam. - Ona prawdopodobnie nawet sama przed sobą nie przyznała się, że

lubi J.P. Ale podświadomie to może być powód, dla którego nie chciała wycofać

twojego opowiadania.

- Nie - powiedziałam. - Daj spokój, Tina. To szaleństwo.

- Naprawdę? - spytała Tina. - Zastanów się nad tym, Mia. Czego Lilly ostatnio

nie przegrała, konkurując z tobą? Najpierw przewodnicząca samorządu. Potem rola

Rozagundy. A teraz to. Ja tylko mówię, że to by wiele wyjaśniało.

No cóż, to by rzeczywiście wiele wyjaśniało. Gdyby było prawdą. Ale nie jest.

J.P. wcale mnie nie lubi w taki sposób, a Lilly wcale w taki sposób nie lubi jego.

A nawet gdyby tak było, to ona nigdy by mi czegoś takiego nie zrobiła. Bo to

ona jest siódmą w kolejności osobą na liście osób, które kocham najbardziej na całym

świecie. I jestem pewna, że na jej liście jestem trzecia. Albo może czwarta. To

dlatego, że ona nie ma chłopaka, młodszego rodzeństwa, macochy ani ojczyma, ani

żadnych zwierząt.

Środa, 10 marca, RZ

Lilly wróciła. Wygląda naprawdę blado. Najwyraźniej, dyrektor Gupta

zadzwoniła do jej rodziców.

Którzy przyjechali do szkoły. Na spotkanie.

Nie wiem, o czym rozmawiali na tym spotkaniu. Ale najwyraźniej Lilly ma

przedstawić zawartość następnego numeru „Różowego Odbycika Grubego Louie”

background image

pani Martinez, zanim pozwolą jej go sprzedawać. Bo Lilly wcale nie pokazała pani

Martinez swoich opowiadań.

Ani mojego.

Ani nazwy magazynu. Którą zmieniono na Zyn.

Tak po prostu. Zyn.

Co brzmi, jak powiedziałam Lilly, chcąc być miła, całkiem chwytliwie.

Lilly nie odpowiedziała mi nic. Żadnego: „dzięki” ani „przepraszam”.

A ja nie mówię do niej nic w rodzaju: „Chcesz pogadać?” „Przepraszam”.

I żałuję, że nie mogę.

Ale po prostu boję się tego, co usłyszę w odpowiedzi.

Środa, 10 marca, klatka schodowa,

trzecie piętro

Dla mnie to chyba jakiś dzień bicia rekordów w łamaniu szkolnych zasad. Bo

Kenny i ja totalnie zerwaliśmy się z geografii i środowiska i jesteśmy tu teraz z Tiną,

po raz ostatni ćwicząc choreografię przed wieczornym przedstawieniem.

Kenny mówi, że tak się denerwuje, że chce mu się wymiotować. Tina też.

Ja? Mówiąc prawdę - a jest to teraz moją życiową misją, aby mówić wyłącznie

prawdę - mogłabym zwymiotować własne jelita, tak jestem przerażona.

Bo dzisiaj wieczorem będę musiała zrobić coś, czego nie zrobiłam jeszcze

nigdy w życiu. To znaczy pocałować chłopaka.

To znaczy innego chłopaka niż Michael.

No cóż, okay, pomijając Josha Richtera, ale on się nie liczy, bo to było zanim

Michael i ja zaczęliśmy ze sobą chodzić.

Wychodzi na to, że dzisiaj wieczorem będę zdradzać swojego chłopaka.

I okay, ja wiem, że to nie jest prawdziwa zdrada, skoro to tylko sztuka - to

znaczy musical - i my tylko gramy role, i wcale się sobie nawzajem nie podobamy ani

nic.

Ale mimo wszystko. Ja będę całowała innego mężczyznę. Mężczyznę, przed

którym zaledwie w zeszłą sobotę wykonywałam seksowny taniec. Na oczach mojego

chłopaka.

A nawet jeśli Michael się nie dowie o tym całowaniu, ja będę wiedziała.

Co ja mogę na to poradzić? Jak mam nie czuć, że go w pewien sposób

zdradzam?

background image

Zwłaszcza jeśli skończy się na tym - i to jest to, czego boję się najbardziej - że

mi się spodoba. To znaczy całowanie J.P.

O Boże. W głowie mi się nie mieści, że to w ogóle napisałam.

Oczywiście, że mi się nie spodoba. Ja kocham tylko jednego chłopaka,

Michaela. Nawet jeśli on w obecnej chwili niekoniecznie to uczucie odwzajemnia.

Nigdy by mi nie sprawiło przyjemności całowanie się z kimś innym. Nigdy.

O Boże. Dlaczego on do mnie nie dzwoni?????

Środa, 10 marca, prapremiera spektaklu

Jeszcze nie zadzwonił.

A tu jest taka masa ludzi.

Mówię poważnie.

Nie mogę ich w sumie rozpoznać, bo Grandmčre nie pozwala nam wyglądać

zza kurtyny. Mówi:

- Jeśli wy możecie widzieć widownię, to widownia widzi was.

Twierdzi, że to nieprofesjonalne pokazywać się w kostiumie przed

rozpoczęciem spektaklu.

Biorąc pod uwagę, że to amatorska produkcja, Grandmčre ma kompletnego

bzika na punkcie naszego profesjonalizmu.

Ale i tak widzę, że jest tam ze dwadzieścia pięć rzędów krzeseł, a w każdym

jest ze dwadzieścia pięć miejsc, i wszystkie są zajęte. A to by dało razem... pięć

tysięcy widzów!

A nie, zaraz. Boris mówi, że to tylko sześćset dwadzieścia pięć osób.

Ale to i tak mnóstwo ludzi. I nie wszyscy z nich mogą być naszymi krewnymi,

prawda? Najwyraźniej tam gdzieś siedzą jacyś sławni ludzie. Według Netszkapy, w

której to sobie sprawdziłam tuż przed wyjściem do Plazy, bilety na przyjęcie

charytatywne Aide de Ferme Grandmčre są wyprzedane - donacje dla genowiańskich

hodowców oliwek płynęły szerokim strumieniem przez cały tydzień od gwiazd filmu

i muzyków rockowych. Najwyraźniej impreza charytatywna Grandmčre - ze swoim

muzycznym hołdem złożonym genowiańskiej historii - jest najmodniejszym

miejscem, w jakim się można znaleźć dziś wieczorem.

Mogę się totalnie mylić, ale wydaje mi się, że widziałam Prince'a - to znaczy

artystę, kiedyś znanego jako Prince - który właśnie się domagał miejsca przy

przejściu.

background image

A reporterzy? Jest ich tu na pęczki, skuleni koło orkiestry, z kamerami

gotowymi do akcji. Już widzę jutrzejsze nagłówki wybite wielką czcionką na

pierwszej stronie „Post”: Księżniczka gra księżniczkę. Albo co gorsza: Księżniczka

się kłania.

Aż się wzdrygnęłam.

Jak znam życie, zrobią J.P. i mnie zdjęcie w czasie pocałunku i to zdjęcie

wybiorą sobie na stronę tytułową.

I Michael je zobaczy.

A wtedy totalnie ze mną zerwie.

Okay, jestem taką płytką osobą, że zamartwiam się, że mój chłopak ze mną

zerwie, kiedy on obecnie przechodzi najboleśniejszy chyba kryzys osobisty swojego

życia i najwyraźniej ma o wiele poważniejsze zmartwienia niż przejmowanie się

swoją głupią dziewczyną - licealistką.

I dlaczego ja się w ogóle tym martwię, kiedy powinnam się koncentrować na

występie? Przynajmniej według Grandmčre.

Wszyscy za kulisami są naprawdę zdenerwowani. Amber Cheeseman stoi w

kącie i robi sobie jakąś rozgrzewkę hapkido, bo to uspokaja. Ling Su wykonuje

ćwiczenia oddechowe, których się nauczyła na jodze w Y. Kenny chodzi tam i z po-

wrotem, mrucząc:

- Palce - pięta - obrót. Palce - pięta - obrót. Jazzowe ręce, jazzowe ręce,

jazzowe ręce. Palce - pięta - obrót.

Tina pomaga Borisowi powtórzyć rolę. Lilly siedzi cicho zupełnie sama i

usiłuje nie zaplątać się w długi biały tren swojego kostiumu.

Nawet Grandmčre znów złamała swoje zasady i pali papierosa, mimo że

ostatni posiłek jadła parę godzin temu.

Tylko seńor Eduardo jest spokojny. To dlatego że śpi na krześle w pierwszym

rzędzie, a obok niego drzemie jego równie wiekowa żona. To były jedyne dwie

osoby, które rozpoznałam, zanim Grandmčre przyłapała mnie na zerkaniu.

Dwie minuty do podniesienia kurtyny.

Grandmčre właśnie zwołała nas wszystkich do siebie. Gasi papierosa i mówi:

- No cóż, dzieci. Stało się. Nadeszła chwila prawdy. Wszystko, nad czym z

takim trudem pracowaliście przez ostatni tydzień, zmierzało właśnie do tej chwili.

Czy odniesiecie sukces? Czy będziecie się potykać i zrobicie z siebie głupków przed

rodzicami i przyjaciółmi, nie wspominając o sporej liczbie sławnych gości? Tylko wy

background image

o tym zadecydujecie. To zależy wyłącznie od was. Ale zrobiłam dla was wszystko, co

możliwe. Napisałam coś, co prawdopodobnie jest najlepszym musicalem wszech

czasów. Na materiał nie możecie zwalać winy. Tylko na samych siebie, od tej chwili.

A teraz, dalej, dzieci. Wasza kolej rozwinąć skrzydła, tak jak ja kiedyś - i polecieć! A

więc lećcie, dzieci! Lećcie!

A potem mówi do walkie - talkie, które ma przy sobie, a którego nikt z nas

wcześniej nie zauważył:

- Na litość boską, już siódma, grajcie wreszcie tę uwerturę.

I odzywa się muzyka...

Środa, 10 marca, prapremiera spektaklu

O mój Boże, oni szaleją z zachwytu! Poważnie! Jeszcze w życiu nie

słyszałam, żeby widownia tak głośno klaskała! Dostają kota! A my nawet jeszcze nie

doszliśmy do finału!

Wszyscy radzą sobie tak świetnie! Boris nie zapomniał tekstu - i odśpiewał

swoją Piosenkę watażki idealnie:

Będę zabijał i rabował

Robię to przecież co dzień

Żadnej roboty innej nie chcę

Ach jak ja lubie mordować

Chór:

Jedziemy lasem w noc czy w dzień

A na mój widok, w oczach kmieci

Pojawia się paniczny łęk

Ach, jak ja kocham takie życie!

A Kenny wcale nie pokręcił choreografii. No cóż, okay, trochę pokręcił, ale

nie na tyle żeby ktoś zauważył.

I można by było usłyszeć brzęczenie muchy, kiedy Lilly śpiewała swoją

piosenkę!

Skąd miałam wiedzieć

Kiedy matka mu mnie sprzedawała

background image

Że pewnego dnia nauczę się

Kochać go tak bardzo?

Choć on tylko gwałci i plądruje

Dla mnie zawsze było cudem

Że gdy skończy wojenne rzemiosło

Do mnie wraca po miłość i pociechę

Trzymała tę widownię w garści! Jej głos aż drżał, pełen znaczeń, zupełnie jak

uczyła ją madame Puissant! I pamiętała, żeby tren unosić tylko jedną ręką, kiedy

wchodziła na schody.

A J.P. praktycznie dostał owację na stojąco za piosenkę kowalczyka.

Jak ktoś taki jak ona

Pokochał takiego jak ja?

Choć mogła mieć każdego

Wzięła mnie na swojego?!

Jak ona mogła

Pokochać mnie?

A ta piosenka, którą śpiewam, zanim duszę Borisa, była taka potężna!!!

Normalnie słyszałam, jak ludzie na widowni - ci, którzy nie są zaznajomieni z

genowiańską historią - aż sapnęli, kiedy śpiewałam: „Więc tym warkoczem/otoczę w

krąg/gruby kark jego/niech sczeźnie drań”. Poważnie.

Chociaż zmierzch kończy już dzionek

Co jutro przyniesie nie wie z nas nikt

Leżę tu na łożu nienawiści

I czekam na chwilę swego przeznaczenia...

Chór:

Ojcze, Genowio, razem będziem walczyć

Ojcze, Genowio, przyszłość powstaje dziś!

background image

Przeżegnam się i polecę

Panu Śmierć ojca pomszczę, to przysięgłam

I tym warkoczem okręcę mu szyję

Poranek zoczy, że zło już nie żyje!

I wtedy, kiedy śpiewałam ten drugi refren: „Ojcze, Genowio, razem będziem

walczyć/Ojcze, Genowio, przyszłość powstaje dziś!”, jestem prawie pewna, że

słyszałam, jak Grandmčre - Grandmčre, uwierzycie? - cicho chlipnęła!

No cóż, okay, może to tylko lekki nieżyt nosa. Ale i tak.

Och, czas już na wielki finał! No tak. Pora na wielki pocałunek.

Naprawdę mam nadzieję, że Tina się myli i że J.P. wcale mnie w taki sposób

nie lubi. Bo nieważne, co się stanie, moje serce należy do Michaela, i tak już będzie

zawsze. Nie, żeby pocałowanie kogoś w czasie przedstawienia - to znaczy musicalu -

było zdradą. Bo totalnie nie jest. J.P i ja tylko...

A w ogóle gdzie jest J.P? Powinniśmy trzymać się za ręce i wybiec razem na

scenę, z wyrazem radości na twarzach, a potem on ma mnie pocałować.

Ale jak ja mogę trzymać go za rękę i wbiec z nim na scenę, kiedy jego tu nie

ma????

To jakieś szaleństwo. Był tu po ostatnim numerze. Gdzie on się...

Och, wreszcie idzie.

Zaraz - to ktoś przebrany w kostium J.P. Ale to nie jest J.P.

Środa, 10 marca, wielkie przyjęcie

O mój Boże. W głowie mi się nie mieści, że TO się w ogóle dzieje.

Poważnie. To było jak sen. Bo kiedy wyciągnęłam rękę do J.P, żeby wybiec z

nim na scenę, zorientowałam się, że trzymam za rękę Michaela.

- Michael? - nie powstrzymałam okrzyku. Chociaż nie wolno nam rozmawiać,

bo nasze mikrofony mogą to wyłapać. - A co ty tu...?

Ale Michael przyłożył palec do ust, pokazał na mój mikrofon, a potem złapał

mnie za rękę i zaciągnął na scenę...

Dokładnie tak, jak robił to J.P. w czasie prób.

A potem, kiedy wszyscy śpiewali: „Genowio! Genowio!”, Michael, przebrany

w kostium J.P., porwał mnie w ramiona, przechylił w tył i dał mi najdłuższy filmowy

pocałunek w usta w całym moim życiu.

Nikt nie zauważył, że to nie J.P., dopóki nie przyszła kolej na ukłony na

background image

proscenium, kiedy wszyscy się chwytamy za ręce i kłaniamy widowni.

- Michael! - zawołałam znowu. - Co ty tu robisz?

W tym momencie nie musieliśmy już się przejmować mikrofonami, bo

widzowie klaskali tak głośno, że i tak nic by nie usłyszeli.

- Jak to co tu robię? - zapytał Michael z szerokim uśmiechem. - Czy ty

naprawdę myślałaś, że będę stał bezczynnie, kiedy ty się będziesz całowała z jakimś

innym gościem?

I to wtedy minął nas J.P. i powiedział:

- Cześć, stary. Niezły numer.

I wyciągnął dłoń, którą Michael lekko przyklepał.

- Zaraz - powiedziałam. - Co tu się dzieje?

I to wtedy weszła między nas Lilly i objęła mnie ramieniem za szyję.

- Och, K.G. - powiedziała. - Wyluzuj.

I wtedy opowiedziała, jak ona i jej brat - przy pomocy J.P. - wymyślili ten

plan, żeby Michael i J.P. zamienili się w czasie finału, żeby to Michael, a nie J.P.

mógł być tym, który mnie pocałuje.

I dokładnie tak potem zrobili.

Ale jak im się udało zrobić to za moimi plecami, nigdy się nie dowiem. Nie

no, serio.

- Czy to znaczy, że mi wybaczasz tamten seksowny taniec? - zapytałam

Michaela, kiedy już pozdejmowaliśmy brody i warkocze i zostaliśmy sami za

kulisami. Wszyscy inni już zeszli na widownię, gdzie gratulowały im rodziny - albo

różne sławne osoby, o których poznaniu marzyli.

Ale na co mi sławni ludzie, skoro osoba, którą podziwiam najbardziej na

świecie, stała dokładnie naprzeciwko mnie?

- Tak, wybaczam ci tamten seksowny taniec - powiedział Michael, mocno

mnie obejmując. - Jeśli ty mi wybaczysz, że ostatnio byłem takim nieobecnym

chłopakiem.

- To nie twoja wina. Martwiłeś się rodzicami. Totalnie rozumiem.

Na co on odpowiedział po prostu:

- Dzięki.

I to mi kazało zrozumieć, właśnie tam i wtedy, że tworzenie dojrzałego

związku nie ma nic wspólnego z piciem piwa i seksownymi tańcami. Ma natomiast

wiele wspólnego z możliwością liczenia na to, że druga strona nie zerwie z tobą, tylko

background image

dlatego że pewnego wieczoru zatańczyłaś z jakimś facetem na jakiejś imprezie, ani

nie weźmie tego do siebie osobiście, jeśli nie możesz dzwonić tak często, jakbyś

chciał, bo jesteś zajęty radzeniem sobie z zaliczeniami i rodzinnym kryzysem.

- Naprawdę mi przykro, Michael - powiedziałam - mam nadzieję, że między

twoimi rodzicami sprawy się jakoś ułożą. I, hm, tak serio... To, co się zdarzyło na

twojej imprezie... To piwo, ten beret, ten seksowny taniec... nic takiego się już więcej

nie powtórzy.

- No cóż, ten seksowny taniec to mi się w sumie całkiem podobał - przyznał

Michael.

Wybałuszyłam na niego oczy.

- Naprawdę?

- Naprawdę. - Michael pochylił się, żeby mnie pocałować. - Jeżeli mi

obiecasz, że następnym razem zatańczysz go tylko dla mnie.

Obiecałam. No coś takiego.

A kiedy wreszcie Michael odsunął głowę, żeby zaczerpnąć powietrza,

powiedział nieco drżącym głosem:

- Mia, prawdę mówiąc, ja nie chcę imprezowej dziewczyny. Ja zawsze

chciałem tylko ciebie.

Och. A więc to to zamierzał wtedy powiedzieć.

- A teraz może byśmy zdjęli te głupie kostiumy i dołączyli do zabawy? Co ty

na to? - spytał Michael.

A ja powiedziałam, że bardzo chętnie.

Środa, 10 marca, nadal wielkie przyjęcie

Teraz trwają mowy. Przemawiają twórcy Świata. I dopiero po jakiejś minucie

przypomniałam sobie, że przecież właśnie po to Grandmčre zorganizowała swoją

imprezę. Nie po to, żeby zebrać pieniądze dla genowiańskich hodowców oliwek ani

nawet nie po to, żeby wystawić sztukę. To znaczy musical.

Tylko żeby podlizać się ludziom, którzy będą decydować, kto dostanie którą

wyspę. Jak tu zdecydować, kto bardziej zasługuje na Irlandię: Bono czy Colin

Farrell? Jak rozstrzygnąć, kto powinien dostać Anglię - Elton John czy David

Beckham?

Chyba ostatecznie sprawę rozstrzygnie to, kto zaoferuje więcej pieniędzy. Ale

i tak cieszę się, że nie muszę być osobą, która będzie musiała podjąć tę decyzję,

background image

gdyby, powiedzmy, oferty okazały się równe.

Ale wiem, że zdecydowano już, kto dostanie Genowię. To się stało dość

oczywiste, kiedy J.P., totalnie czerwony i onieśmielony, został zaciągnięty do

miejsca, gdzie stałam w pobliżu Grandmčre, przez wielkiego, łysiejącego, palącego

cygaro faceta.

- Tu jest! - huknął wielki łysiejący facet - jak się szybko zorientowałam, John

Paul Reynolds - Abernathy Trzeci, czyli tata J.P. - Młoda dama, którą pragnąłem

poznać, księżniczka Genowii, osoba odpowiedzialna za to, że mój tu obecny chłopak

wylazł ze swojej skorupy!!! Jak się masz, kochana?

Byłam pewna, że tata J.P. ma na myśli Grandmčre. No, wiecie, bo to ona

obsadziła J.P. w swoim spektaklu, co, jak sądzę, można uznać za „wyciągnięcie go ze

skorupy”.

Ale, ku swojemu zdziwieniu, zobaczyłam, że pan Reynolds - Abernathy

Trzeci spogląda na mnie, a nie na Grandmčre.

Grandmčre miała taką minę, jakby poczuła jakiś niemiły zapach. Pewnie

chodziło o to cygaro.

Ale powiedziała tylko:

- John Paul. To jest moja wnuczka, jej wysokość księżniczka Amelia

Mignonette Grimaldi Thermopolis Renaldo (Grandmčre zawsze przestawia moje

nazwiska. To sprawa między nią a moją mamą).

- Miło mi pana poznać - powiedziałam, wyciągając rękę...

Która zupełnie zniknęła w wielkiej, mięsistej łapie Johna Paula Reynoldsa -

Abernathy'ego Trzeciego.

- No wspaniale - powiedział, pompując energicznie moją dłonią z góry na dół,

a J.P. stał obok ojca z rękoma wciśniętymi głęboko w kieszenie z taką miną, jakby

chciał umrzeć. - No wspaniale. Bardzo się cieszę, mogąc poznać dziewczynę, która -

przepraszam, księżniczkę, która - jest pierwszą osobą w tej snobistycznej szkółce,

która zaprosiła mojego chłopca do stołu na lunch!

A ja tam tylko stałam, spoglądając to na J.P., to na jego ojca. W pewien

sposób nie mieściło mi się to w głowie. Nikt w LiAE nie zaprosił nigdy J.P. do

swojego stołu w czasie lunchu.

Z drugiej strony, on sam powiedział, że niechętnie się przyłącza do ludzi. I

naprawdę dziwnie zachowywał się w sprawie tej kukurydzy w chili. A jeśli się nie

zna kryjącej się za tym historii... cóż, można to uznać za dziwactwo. Przynajmniej

background image

dopóki się go lepiej nie pozna.

- Proszę tylko spojrzeć, ile to dla niego zmieniło! - ciągnął pan Reynolds -

Abernathy Trzeci. - Jeden mały lunch i chłopak dostaje główną rolę w szkolnym

musicalu! I nawet ma teraz przyjaciół! Przyjaciół studentów! Jak się nazywa tamten

facet, J.P.? Ten, z którym wczoraj cały wieczór przegadałeś przez telefon? Mike?

J.P. twardo wbijał wzrok w podłogę. Nie miałam mu tego za złe.

- Taa - powiedział. - Michael.

- Właśnie, Mike - ciągnął pan Reynolds - Abernathy Trzeci. - A tu mamy

księżniczkę. - Uszczypnął mnie w podbródek. - Dzieciak sam jadał lunch, odkąd

zaczął się uczyć w tej szkole dla zarozumialców. Miałem zamiar go przenieść, gdyby

to dłużej potrwało. A teraz jada lunche z księżniczką! Coś niebywałego. Clarisso,

masz niezwykle udaną wnuczkę!

- Dziękuję ci, John Paul - powiedziała Grandmčre z wdziękiem. - A sama

chciałabym zaznaczyć, że masz uroczego syna. Jestem pewna, że daleko zajdzie w

życiu.

- Cholerna racja, że zajdzie - powiedział pan Reynolds - Abernathy i teraz

uszczypnął w podbródek J.P. - Jada lunche z księżniczkami. No cóż, chciałem tyko

podziękować. Aha, i powiedzieć ci, że wycofałem się z przetargu na tę wyspę - jak

ona się nazywa? A, racja! Genowia! „Razem zwyciężymy!” Świetny tekst, tak przy

okazji. W każdym razie, co to ja... Aha, jest cała twoja, Clarisso, ze względu na to,

jaką przysługę twoja mała wnuczka wyrządziła mnie i temu mojemu dzieciakowi.

Grandmčre wybałuszyła oczy tak, że omal jej nie wyszły na szypułkach.

Rommel też, tak mocno go ścisnęła.

- John Paul, jesteś zupełnie pewien? - spytała Grandmčre.

- Stuprocentowo - odparł John Paul Reynolds - Abernathy Trzeci. - To

pomyłka, że w ogóle startowałem do tego przetargu. Nigdy nie zależało mi na

Genowii, ale trzeba było tej dzisiejszej sztuki, żebym zdał sobie z tego sprawę. To ta

druga, ta gdzie mają wyścigi samochodowe...

- Monaco - podpowiedziała Grandmčre chłodno, wyglądając, jakby zwąchała

coś jeszcze obrzydliwszego niż dym z cygara. Ale ona tak zawsze wygląda, kiedy

ktoś wspomina najbliższych sąsiadów Genowii.

- O, to to. - Tata J.P. miał minę pełną wdzięczności. - Muszę sobie zapamiętać.

Kupuję ją dla mamy J.P., wiesz, jako prezent na rocznicę ślubu. Ona uwielbia tę

aktorkę, tę, która była tam księżną, jak jej tam było?

background image

- Grace Kelly - podpowiedziała Grandmčre jeszcze zimniejszym tonem.

- No właśnie. - Pan Reynolds - Abernathy Trzeci złapał syna za ramię. -

Chodź, mały - powiedział. - Podjemy sobie, zanim ci, ekhm, ludzie - gapił się prosto

na Cher, która faktycznie miała na sobie dość skąpy strój, ale niewątpliwie jest

człowiekiem - wszystko nam pożrą.

Kiedy tylko znaleźli się poza zasięgiem słuchu, odwróciłam się do Grandmčre

i powiedziałam:

- Okay, przyznaj się. Wcale nie wystawiłaś tej sztuki, żeby zabawić masy,

które przyszły, żeby zebrać pieniądze na genowiańskich hodowców oliwek, ale żeby

ojciec J.P. zaciągnął u ciebie dług wdzięczności i zdecydował się odstąpić od

przetargu na sztuczną wyspę Genowię, tak?

- Może z początku - powiedziała Grandmčre. - Ale później, przyznaję, trochę

mnie porwał nurt wydarzeń. Wiesz, Amelio, jak się raz połknie bakcyla, to on już

zostaje w organizmie. Nigdy nie zobojętnieję całkowicie na urok sztuki dramatycznej.

A zwłaszcza nie teraz, kiedy - spojrzała w stronę tych wszystkich reporterów i

krytyków teatralnych, którzy czekali, aż złoży swoje oświadczenie - musical okazał

się takim sukcesem.

- Nieważne - powiedziałam. - Odpowiedz mi jeszcze tylko na jedno pytanie.

Dlaczego to było dla ciebie takie ważne, żebyśmy się pocałowali z J.P. na koniec? I

na odmianę powiedz mi prawdę, a nie te bzdety o widowni, która domaga się

pocałunku na zakończenie musicalu.

Grandmčre poprawiła Rommla w ramionach, żeby móc się przyjrzeć swojemu

odbiciu w wykładanej brylantami puderniczce, którą wyciągnęła z torebki.

- Och, na litość boską, Amelio - powiedziała, sprawdzając, czy makijaż jest

nadal idealny. - Masz prawie szesnaście lat i w całym twoim życiu całowałaś się tylko

z jednym chłopakiem.

Odkaszlnęłam.

- Z dwoma, tak po prawdzie - powiedziałam. - Pamiętasz Josha...

- Pfuit! - powiedziała Grandmčre, zamykając z trzaskiem puderniczkę. - W

każdym razie jesteś o wiele za młoda, żeby poważnie traktować tamtego chłopaka.

Księżniczka musi pocałować wiele żab, zanim stwierdzi na pewno, że znalazła

swojego księcia.

- I ty miałaś nadzieję, że John Paul Reynolds - Abernathy Czwarty okaże się

moim księciem... - powiedziałam. - Bo w przeciwieństwie do Michaela ma bogatego

background image

tatę... I ten tata stawał przeciw tobie w przetargu o sztuczną wyspę Genowię.

- Taka myśl przemknęła mi przez głowę - powiedziała wymijająco

Grandmčre. - Ale na co ty narzekasz? Oto twoje pieniądze.

I jakby nigdy nic wręczyła mi czek na dokładnie pięć tysięcy siedemset

dwadzieścia osiem dolarów.

- Pieniądze, które rozwiążą twój niewielki finansowy problem - ciągnęła

Grandmčre. - To tylko mały procent tego, co udało nam się dzisiaj zebrać.

Genowiańscy farmerzy nie zauważą, że czegoś brakuje.

W głowie mi się zakręciło.

- Grandmčre! Mówisz poważnie?

Już nie muszę się martwić, że Amber Cheeseman wbije mi przegrodę nosową

w płat czołowy mózgu! To tak, jakby sen stał się rzeczywistością.

- Widzisz, Amelio! - Grandmčre bardzo była z siebie zadowolona. - Ty

pomogłaś mnie, ja pomogłam tobie. Tak się postępuje w rodzie Renaldich.

Co mnie w sumie rozśmieszyło.

- Ale ja ci załatwiłam twoją wyspę - powiedziałam, czując, że rośnie we mnie

bąbelek triumfu. Tak, triumfu. - To ja zaprosiłam J.P., żeby siadał z nami przy lunchu,

i to dlatego jego tata wycofał się z przetargu. Wcale nie musiałam się zniżać do

skomplikowanych łgarstw ani do szantaży czy duszenia warkoczem, co jest, jak

rozumiem, drogą Renaldich. Ale jest jeszcze inna droga, Grandmčre. Może będziesz

miała ochotę kiedyś ją wypróbować. Nazywa się: „Bądź dla ludzi miła”.

Grandmčre spojrzała na mnie i zamrugała zdumiona.

- A gdzie by była Rozagunda, gdyby była miła dla lorda Alboina? Uprzejmość

- powiedziała - do niczego cię w życiu nie doprowadzi, Amelio.

- Au contraire, Grandmčre - powiedziałam: - Uprzejmość załatwiła ci sztuczną

wyspę Genowię, a mnie pieniądze, których potrzebowałam...

I pozwoliła odzyskać chłopaka, dodałam w duchu.

Ale Grandmčre tylko przewróciła oczami i powiedziała:

- Czy moje włosy wyglądają jak trzeba? Idę teraz do fotografów.

- Wyglądasz świetnie - odparłam.

Bo co mi szkodzi zachować się miło?

Jak tylko Grandmčre pochłonął tłum reporterów, zbliżył się J.P., który

przyniósł mi kieliszek musującego cydru. Wzięłam go od niego z wdzięcznością i

napiłam się. Od całego tego śpiewania człowiekowi chce się pić.

background image

- A więc - powiedział J.P. - To był mój tata.

- On cię chyba naprawdę kocha - powiedziałam dyplomatycznie. Bo

nieuprzejmie byłoby powiedzieć: Boże, miałeś rację! On jest żenujący! - Pomijając

kwestię kukurydzy.

- Taa - powiedział J.P. - Chyba. Nieważne. Zła na mnie?

- Zła na ciebie? - zawołałam. - Dlaczego ty mnie zawsze pytasz, czy jestem na

ciebie zła? Jesteś chyba najfajniejszym facetem, jakiego znam!

- Poza Michaelem - przypomniał mi J.P, oglądając się na Michaela, który

ucinał sobie pogawędkę od serca z Bobem Dylanem... Niedaleko miejsca, w sumie,

gdzie Colin Farrell ignorował Lanę Weinberger i Trishę Hayes. Które zgodnie

odymały usta z tego powodu.

- No cóż, oczywiście - powiedziałam do J.P. - Poważnie, to było takie słodkie,

to co dla mnie zrobiłeś... I dla Michaela. Naprawdę nie wiem, jak mam ci dziękować.

Nie wiem, czy zdołam ci się kiedykolwiek odwdzięczyć.

- Och - uśmiechnął się J.P. - Jestem pewien, że coś wymyślisz.

- Ale mam jedno pytanie. - Wreszcie zebrałam się na odwagę, żeby zapytać go

o coś, co nie dawało mi spokoju już od jakiegoś czasu. - Jeśli tak strasznie nie lubisz

kukurydzy, to po co w ogóle bierzesz to chili w stołówce?

- No cóż, nie cierpię kukurydzy. Ale uwielbiam chili.

- Och. Okay. To do zobaczenia jutro - powiedziałam i lekko pomachałam mu

ręką na pożegnanie. Chociaż w ogóle tego nie rozumiałam.

Ale, wiecie, doszłam do wniosku, że i tak w sumie rozumiem mniej więcej z

piętnaście procent tego, co do mnie mówią ludzie. Na przykład to, co przed chwilą

powiedziała do mnie Amber Cheeseman przy barze z kawiorem:

- Wiesz, Mia, po tym wszystkim, co o tobie czytałam, myślałam, że się

okażesz sztywna jak kij. A z ciebie jest naprawdę imprezowa dziewczyna!

Tak więc chyba określenie „imprezowa dziewczyna” bywa przez ludzi różnie

rozumiane.

A sekundę później jakoś tak chyłkiem podeszła do mnie Lilly. Gdybym nie

znała prawdy - no wiecie, o jej rodzicach - mogłabym powiedzieć:

- Hej, Lilly! A co ty wyrabiasz, podchodząc tak chyłkiem? To do ciebie nie

pasuje.

Ale skoro wiedziałam, że musi się czuć przygnębiona - teraz widać już było

wyraźnie, że wie - powiedziałam tylko:

background image

- Cześć.

- Cześć. - Lilly patrzyła przez salę na Borisa, który potrząsał dłonią Joshui

Bella tak mocno, że mógł ją za chwilę połamać. Za nim stały dwie osoby, które

mogły być wyłącznie panią i panem Pelkowskimi, oboje uśmiechali się promiennie

do idola swojego syna, a za nimi moja mama i pan Gianini oraz rodzice Lilly

przysłuchiwali się uważnie czemuś, co im opowiadał Leonard Nimoy. - Jak leci?

- W porządku - powiedziałam. - Rozmawiałaś z Benazir?

- Nie pokazała się - odparła Lilly. - Ale ucięłam sobie miłą pogawędkę z

Colinem Farrellem.

Uniosłam brwi.

- Naprawdę?

- Taa. On się ze mną zgadza, że IRA należy rozbroić, ale ma dość radykalne

poglądy na temat tego, jak powinno się to zrobić. Ach, a potem pogadałam sobie

jeszcze z Paris Hilton.

- A o czym rozmawiałaś z Paris Hilton?

- Głównie o procesie pokojowym na Bliskim Wschodzie. Chociaż powiedziała

też, że mam świetne buty - powiedziała Lilly.

I obie spojrzałyśmy na czarne kozaki Converse, na których narysowała

mnóstwo srebrnych gwiazd Dawida, żeby podkreślić swoje żydowskie pochodzenie, i

które włożyła specjalnie na dzisiejszą okazję.

- Są ładne - przyznałam. - Słuchaj, Lilly. Dzięki. Za to, że pomogłaś mi

wyprostować sprawy z Michaelem.

- Od czego ma się przyjaciół? - Lilly wzruszyła ramionami. - I nie martw się.

Nie powiedziałam Michaelowi, że pocałowałaś J.P.

- Ależ to nic nie znaczyło! - zawołałam.

- Nieważne - powiedziała Lilly.

- Nie znaczyło - upierałam się. I wtedy, bo wydało mi się, że to będzie

właściwe, dodałam: - Słuchaj. Naprawdę mi przykro ze względu na twoich rodziców.

- Wiem - powiedziała Lilly. - Powinnam była... Ja już od jakiegoś czasu

wiedziałam, że coś się między nimi nie układa. Morty, odkąd skończył szkołę

podyplomową, coraz bardziej odchodził od neopsychoanalitycznej szkoły psychiatrii.

On i Ruth od lat się o to kłócili, ale do kryzysu doszło po artykule w „Psychology

Today”, w którym jungowskim psychiatrom oberwało się za esencjalizm. Ruth

uważa, że postawa Mortyego wobec neopsychoanalizy jest wyłącznie efektem

background image

kryzysu wieku średniego i że Morty zaraz zacznie kupować sobie ferrari i jeździć na

urlopy do Hamptons. Ale Morty upiera się, że jest na krawędzi dokonania znaczącego

przełomu. Żadne z nich nie chce ustąpić. Więc Ruth poprosiła Morty'ego, żeby się

wyprowadził, dopóki nie uporządkuje swoich priorytetów. Albo nie wyda tej pracy.

- Och - powiedziałam. Bo nie miałam pojęcia, jak na to zareagować. Czy pary

się faktycznie rozpadają z takich powodów? Słyszałam już o ludziach, którzy się

rozwiedli, bo jedna osoba wiecznie gdzieś gubiła nakrętkę od pasty do zębów.

Ale żeby się rozstawać ze względu na różnice metodologiczne w pracy?

No, nieważne. Przynajmniej nigdy nie będę się musiała martwić, że to spotka

Michaela i mnie!

- Ale i tak nie powinnam była dusić tego wszystkiego w sobie - ciągnęła Lilly.

- Powinnam była ci powiedzieć. Przynajmniej łatwiej byłoby ci zrozumieć, dlaczego

zachowywałam się ostatnio jak taka idiotka.

- Ale przynajmniej - powiedziałam śmiertelnie poważnie - miałaś jakąś

wymówkę. Że świrowałaś i tak dalej. A jaką ja mam?

Lilly się roześmiała. O to mi chodziło.

- Przepraszam, że nie chciałam wycofać twojego opowiadania. Miałaś

absolutną rację. To było wredne wobec J.P. Nie wspominając, że obraźliwe w

stosunku do twojego kota.

- Taa. - Obejrzałam się za siebie, gdzie J.P. stał niedaleko Doo Paka, który bez

tchu opowiadał o czymś Eltonowi Johnowi. - J.P. to naprawdę fajny facet. I wiesz

co...? - No cóż, czemu nie? Na razie uprzejmość jeszcze mnie nie zawiodła. -

...Wydaje mi się, że mu się podobasz.

- Zamknij się - warknęła Lilly. Wcale nie takim apatycznym głosem, jakim

odzywała się do tej pory. - Ja już sobie dałam spokój z facetami. Nic nie wnoszą w

moje życie, poza kłopotami i bólem serca. Właśnie przed chwilą mówiłam Davidowi

Mametowi...

- Zaraz - przerwałam. - Tu jest David Mamet?

- Taa - powiedziała Lilly. - Kupuje sobie sztuczną wyspę Massachusetts czy

coś. A co?

- Lilly - odezwałam się z ożywieniem. - Podejdź do J.P. i powiedz mu, że

chcesz go komuś przedstawić. A potem zaprowadź go do Davida Mameta.

- Dlaczego?

- Nie pytaj. Po prostu to zrób. Przysięgam, że nigdy tego nie pożałujesz.

background image

Założę się, że zaraz potem zaprosi cię na randkę.

- Naprawdę uważasz, że ja mu się podobam? - spytała Lilly, przyglądając się

J.P. niepewnie.

- Zdecydowanie - odparłam.

- No to spróbuję - powiedziała Lilly z nagłą determinacją. - Od razu.

- Trzymam kciuki.

I poszła.

Ale nie udało mi się zobaczyć, jak zareagował J.P., bo w tej samej chwili

Michael podszedł do mnie i objął mnie w talii.

- Cześć. Jak Bob? - spytałam.

- Bob - powiedział Michael - to niesamowity luzak. A co u ciebie?

- A wiesz co? Świetnie.

I raz w życiu, dla odmiany, nie kłamałam.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 07 Księżniczka imprezuje
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki Księżniczka imprezuje
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki Księżniczka imprezuje
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 07 i trzy czwarte Walentynki
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 07 i pół Urodziny Księżniczki
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 07 i pół Urodziny Księżniczki
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 07 i trzy czwarte Walentynki
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 07 i pół Urodziny Ksężniczki
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 07 i trzy czwarte Walentynki
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 07 i pół Urodziny Księżniczki
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 07 i trzy czwarte Walentynki
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 07 i pół Urodziny Księżniczki
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 07 i trzy czwarte Walentynki

więcej podobnych podstron