Thompson Vicki Lewis Co dwie mamuski to nie jedna

background image

VICKI LEWIS THOMPSON

Co dwie mamuśki to nie jedna

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Wyobraź sobie po prostu, że twoje nasienie
pewnego dnia utraciło żywotność! - Maureen
O’Malley zawołała do syna z kuchni, gdzie
przygotowywała właśnie garnek irlandzkiego stew.
- Co takiego? - Daniel omal nie wypuścił z rąk
ramki z fotografią, którą zdjął przed chwilą z półki
nad kominkiem, by uważnie się jej przyjrzeć. No
tak, pomyślał, ten cholerny hałas za oknem. Na
Brooklynie zawsze tak jest i pewnie dlatego nie
zrozumiał matki. Bo przecież nie mogła powiedzieć
nic na temat jego nasienia!
- Żywotność! Utraciło żywotność, rozumiesz? -
powtórzyła pani O’Malley. - Chodzi o to, jak
szybko te smyki potrafią w nim pływać - wyjaśniła
i po chwili pojawiła się w drzwiach kuchni. Przy
kości, rumiana, ubrana w kwiecisty fartuszek i z
chochlą w dłoni, mogłaby grywać dobrą mamuśkę z
reklam margaryny albo pączków. - Wiesz, że
pewnego dnia może się to przytrafić, prawda,
Daniel? - nie ustępowała.
- Posłuchaj, mamo, nie sądzę...
- Ależ to się przytrafia, z wiekiem coraz częściej. -
Wycelowała w niego warząchwią. - Czytałam o
tym w „Prevention", więc jeśli nie będziesz się
pilnował i ciebie może to spotkać, mój ty stary
kawalerze.

background image

Daniel zacisnął zęby. Od śmierci ojca matka miała
fioła na punkcie jego ożenku i - w perspektywie -
wnuków. Czasem, gdy był w lepszym nastroju,
rozumiał tę jej tęsknotę za tym, aby rodzina, która
nagle stała się tak nieliczna, zrobiła się większa.
Ślubował sobie cierpliwie znosić jej nalegania, ale
też nie zamierzał wcale stosować się do terminarza,
który chciała mu wyznaczyć. Ostatnio jednak
spokój przychodził mu z coraz większym trudem.
Dyskutowanie o jakości nasienia było, jak widać,
nową taktyką. Postanowił odwrócić uwagę matki
pierwszym przedmiotem, który miał pod ręką.
Uniósł ramkę.
- Co to jest?
- Zmieniasz temat.
- Bo należy go zmienić. Czemu trzymasz na
kominku ten obrazek?
Matka poczuła się zakłopotana.
- Po prostu przypomina mi Bridget Hogan. Dlatego
go kupiłam.
- Bridget? Czy ona nie była twoim najbardziej
zaciekłym wrogiem?
- Owszem, była. Ale wcześniej największą
przyjaciółką. Nigdy już później takiej nie miałam.
A ten portrecik to jakby ona sprzed trzydziestu łat.
- Naprawdę? - Daniel uniósł fotografię i przyjrzał
się uwiecznionej postaci. Miękkie kasztanowe loki

background image

opadały na szczupłe ramiona. Czerwone, zmysłowe
wargi odsłaniały biel zębów, iskierka w zielonych
oczach przywodziła na myśl słowa starej piosenki
„Kiedy śmieją się irlandzkie oczy".
Daniel był poruszony. Matka pod wpływem chwili
kupiła ten obrazek tylko dla pewnego podobieństwa
do dawnej znajomej. Oto jeszcze jeden przykład na
to, jak bardzo była samotna w swoim
wdowieństwie.
Cofnął się i odstawił fotografię na miejsce. Obok
stało jedno z jego zdjęć - zrobione, gdy ukończył
Nowojorską Akademię Policyjną.
- Wiesz, że nieźle wyglądasz w jej towarzystwie? -
Matka zbliżyła się do kominka.
- Pewnie. Przecież to urodzona piękność. Przy
takiej każdy facet wydaje się przystojny.
- Nie o to mi chodziło. Miałam na myśli to, że
bylibyście ładną parą.
- Mamo, czy moglibyśmy nie wracać już dziś do
tego tematu? - prychnął rozdrażniony. - Właśnie,
Bogu dzięki, skończyłem trzydzieści dwa lata.
Pamiętaj, że tata ożenił się z tobą, mając trzydzieści
pięć.
- I sam widzisz, do czego to doprowadziło. Bóg
obdarzył nas tylko jednym potomkiem.
Daniel objął matkę, usiłując obrócić w żart jej
smutek.

background image

- Co w tym złego, nie jesteś zadowolona ze swego
jedynaka?
- Jestem, wiesz o tym doskonale, ale ja marzyłam o
całym żłobku! Ech, nasienie twojego świętej
pamięci ojca musiało być chyba niezbyt żywotne...
Daniel

skrzywił

się

z

niezadowoleniem.

Najwyraźniej żywotność nasienia i szybkość
poruszania się w nim plemników była dla Maureen
O’Malley aktualnie najciekawszym zagadnieniem.
To minie, pocieszał się, W zeszłym tygodniu
zajmowała się rakotwórczymi właściwościami
aluminiowych garnków.
- Śmiej się, śmiej. A to jest stwierdzony fakt.
Pamiętaj tylko, że marnujesz czas.. I że bezdzietny
kawaler jest jak but bez sznurowadeł.
- Właśnie. Łatwo go zgubić i nie uciska za bardzo.
Matka odsunęła się i spojrzała groźnie na syna.
- Danielu Patricku O’Malley! Wychowałam cię nie
po to, żebyś zabawiał się uczuciami niewinnych
dziewcząt. Czas już, żebyś znalazł sobie jakąś
urodziwą pannę, i zaprowadził ją do ołtarza.
Zresztą na pewno już ktoś wpadł ci w oko, prawda?
Daniel coraz bardziej nabierał szacunku dla
cierpliwości ojca, który przeżył z matką wszystkie
te lata.
- No cóż, mamo, prawdę powiedziawszy, jest ktoś
taki - przyznał potulnie i podążył za Maureen do

background image

kuchni.
- Wiedziałam, że to przede mną ukrywasz! Kim ona
jest? Poznałeś ją na balu policjantów? Nie,
poczekaj... Założę się, że to było na sylwestra!
- Pudło! - Daniel uśmiechnął się pobłażliwie. -
Chodzi o tę dziewczynę z fotografii. Szukam
właśnie takiej jak ona.

- I co o tym sądzisz, St. Paddy? Powinnam zadzwo-
nić do Maureen O’Malley czy nie?
Rose Kingsford podniosła pysk pluszowego pieska
i

zajrzała

mu w oczy. St. Paddy był

przedstawicielem

szlachetnej

rasy

wilczarzy

irlandzkich - psem, którego (oczywiście żywego)
miała nadzieję kiedyś mieć na własność. St. Paddy,
maskotka nieco mniejsza od oryginału, spoglądał
na nią teraz pełnymi wyrazu brązowymi oczami.
- Nie można przecież być takim nieufnym i
nieużytym, prawda, piesku? Okay, zadzwonię do
niej. Myślę, że nic złego się nie stanie.
Z psiakiem pod pachą ruszyła na poszukiwanie
słuchawki bezprzewodowego telefonu. Tęskniła za
prawdziwym psem, ale zdawała sobie sprawę, że
trzymanie zwierzęcia tej wielkości, co wilczarz na
którymś tam piętrze nowojorskiego mieszkania
byłoby zbrodniczym egoizmem.
Rose nie zamierzała jednak spędzić tu całego życia.

background image

Mieszkanie w bloku to nie miejsce ani dla
wielkiego psa, ani dla dorastającego dziecka. Ona
zaś pragnęła mieć i jedno, i drugie. No, czasem
marzyła jeszcze o mężu, lecz w końcu porzuciła tę
myśl. Większość mężczyzn zwracała uwagę
wyłącznie na jej wygląd. Jak się zatem zachowają,
kiedy pojawi się pierwszy siwy włos i zmarszczki?
Poza tym coraz częściej zdarzało się jej wątpić, że
znajdzie kogoś, kto sprosta jej, wcale przecież
niewysokim, wymaganiom. Jak do tej pory na
swoich randkach spotykała albo cudownych
facetów, którzy przy bliższym poznaniu okazywali
się niedojrzali, albo z poważnymi typami
kompletnie pozbawionymi poczucia humoru i
odpowiedzialnymi aż do bólu zębów. Kombinacja
dojrzałości

i

radości

życia

zdawała

się

nieosiągalnym ideałem.
A zatem po rozpadzie małżeństwa rodziców (co
było dodatkowym argumentem przeciw szukaniu
partnera na całe życie) Rose postanowiła, że
zadowoli się wyłącznie dzieckiem. Tęskniła zawsze
za rolą matki, pragnęła syna lub córki i trochę
martwiło ją, że sprawa się tak odwleka.
Jeśli okazałoby się to konieczne, była nawet gotowa
na sztuczne zapłodnienie, choć w takim wypadku
wolałaby znać wcześniej dawcę nasienia, obejrzeć
go na własne oczy, może nawet poznać. Powinien

background image

to być bowiem, myślała, ktoś nieprzypadkowy.
Inteligentny, w miarę przystojny, nie obarczony
wadami genetycznymi...
Na razie taki kandydat nie pojawił się na
horyzoncie, lecz Rose nie traciła nadziei. W swoim
czasie rozpozna właściwego mężczyznę. Ma w
końcu na razie tylko trzydzieści lat. Jeszcze nie jest
za późno, choć bezpieczniej by się czuła, mając te
trzy, cztery lata mniej.
Znalazła słuchawkę na desce kreślarskiej pod
stosem wycinków z niedzielnymi komiksami
pochodzącymi z rozmaitych gazet na terenie całego
kraju.
- Pilnuj mojego dobytku - pouczyła pupilka,
umieściła go na taborecie, po czym wróciła z
telefonem do salonu.
Zmierzchało, więc zapaliła światło, wysunęła
antenkę i wybrała numer. Wyciągnęła się na sofie,
długie nogi wsparła o poduszki. Przytrzymując
słuchawkę między barkiem a policzkiem, zebrała
długie rude włosy w koński ogon, zatrzasnęła
spinkę.
- Halo? - odezwał się po chwili melodyjny kobiecy
głos, Rose wyprostowała się. Nie ma automatycznej
sekretarki?
Rzecz niespotykana w dzisiejszych czasach. A co
ciekawsze, głos Maureen O'Malley (jeśli to ona

background image

odebrała) przypominał głos matki Rose. Ten sam
charakterystyczny zaśpiew... Może i ona urodziła
się w Irlandii?
- Czy mogłabym rozmawiać z panią Maureen
O’Malley?
- Jestem przy telefonie.
Rose rozpromieniła się, słysząc wyraźny irlandzki
akcent. Jeszcze bardziej irlandzki niż mowa jej
matki. Ojciec, Anglik, całe życie walczył z tymi
językowymi naleciałościami.
- Tu Rose Kingsford. - Przycisnęła słuchawkę do
ucha. - Czy to pani poszukiwała mnie przez agencję
modelek?
- Ach, tak, oczywiście! To ty, Rose? Co za
cudowne imię! Irlandzkie, bez wątpienia. Masz
może jakichś przodków na Zielonej Wyspie? Na
pewno masz, skarbie.
- Tylko ze strony matki. - Rose rozluźniła się,
słysząc ten poufały ton. - Ojciec był Anglikiem. - A
matka mówi o nim „ten cholerny angol, którego
poślubiłam", dodała w myślach.
- Wiedziałam, że musisz być Irlandką! Zobaczyłam
twarz i od razu wiedziałam, że ta ślicznotka to
jedna z naszych! I widzisz? Miałam rację.
Rose sięgnęła po długopis i kartkę, leżące zawsze
pod ręką na stoliku do kawy. Rozmowa mogła ją
zainspirować do narysowania jakiejś karykatury, a

background image

przecież o rysowaniu karykatur i prowadzeniu
kącika satyrycznego w jakiejś gazecie marzyła,
odkąd znudziło jej się bycie modelką.
- Czy mogę w czymś pani pomóc, pani O’Malley?
- Ach, Rose! Właśnie o to mi chodzi. Sprawiłabyś
mi wielką przyjemność, gdybym mogła ci się po
prostu lepiej przyjrzeć. Może wpadniesz do mnie na
herbatę? Wiem, że jesteś bardzo zajęta, ale to nie
zabierze wiele czasu.
Rose przestała gryzmolić, odłożyła długopis, w jej
głowie rozdzwoniły się alarmowe dzwonki.
Chroniła swoją prywatność, wiedząc, że jako
modelka

narażona

jest

na

rozliczne

niebezpieczeństwa. Szaleńców w końcu nie
brakowało i niejedna z jej koleżanek po fachu miała
wątpliwą przyjemność być przez nich napastowana.
Odchrząknęła nerwowo.
- Jestem bardzo zajęta, pani O’Malley, żałuję, ale
nie mogę..,
- Ale widzisz, dziecino, jesteś łudząco podobna do
mojej drogiej przyjaciółki. Bridget rzuciła się z
Klifów Moher i utonęła, a ja tak bardzo za nią
tęsknię. Tego lata upłynie trzydzieści siedem lat od
tamtej chwili...
Rose przeszedł po plecach dreszcz grozy. Jej
własna matka miała na imię właśnie Bridget. Do
tego opowiadała kiedyś o dawno utraconej

background image

przyjaciółce, która rzuciła się pod pociąg. Też
jakieś trzydzieści siedem lat temu. Owa
przyjaciółka miała na imię... Maureen. To nie może
być zwykły zbieg okoliczności.
- Dobrze, pani O’Malley, muszę najpierw
sprawdzić mój plan zajęć. Mogłabym oddzwonić
do pani, najpóźniej do jutra.
- Och, świetnie, Rose. Będę czekała na telefon.
- Wobec tego do usłyszenia.
Rose rozłączyła się i szybko wystukała numer do
matki.

Trafiła

oczywiście na automatyczną

sekretarkę. A głos Bridget Kingsford był tak bardzo
podobny do głosu Maureen O’Malley!
- To ja - rzuciła w słuchawkę, gdy aparat po drugiej
stronie zaczął nagrywać - Nastaw czajnik, mamuś.
Jadę do ciebie.
Bridget Hogan Kingsford zajmowała mieszkanie na
trzecim piętrze, z widokiem na Central Park. Słony
miesięczny

czynsz pokrywała z alimentów

wypłacanych

jej

przez

niejakiego

Cecila

Kingsforda, który po dwudziestu pięciu latach
małżeństwa porzucił ją dla młodszej, lepiej
wykształconej i niemającej zmarszczek. Ich rozwód
był dla Rose bolesnym przeżyciem. Zrozumiała
wtedy, jak kończą się związki, w których
mężczyzna jest zainteresowany głównie urodą swej
partnerki.

background image

Mieszkanie otworzyła własnym kluczem, po czym
stanęła w progu i wykrzyknęła słowa powitania.
Stłumiona, niewyraźna odpowiedź wskazywała, że
matki należy szukać w sypialni. Rzeczywiście,
ubrana w jasnoniebieski strój do joggingu, Bridget
leżała tam na podłodze z nogami opartymi pionowo
o różową ścianę. Na twarzy miała ściągającą
maseczkę z zielonych limonek.
- Niech mnie drzwi ścisną, jeśli to nie dla
Freddy'ego Kruegera tak się męczysz! - Rose
klapnęła obok matki na podłodze.
- Nie rozśmieszaj mnie. - Bridget ledwie otwierała
usta, żeby nie zniszczyć pieczołowicie ułożonej
odżywczej warstwy.
- Mam takie nowiny, że ta skorupa i tak popęka ci
na twarzy. Ile jeszcze musisz to trzymać?
Bridget spojrzała na leżący obok minutnik.
- Osiem minut.
- Jadłaś coś?
- Nic.
- Ja też nie. - Rose podniosła się. - Podgrzeję coś w
mikrofalówce i nastawię herbatę.
Dziesięć minut później Bridget dostojnie wkroczyła
do kuchni. Zmyła z twarzy maseczkę, rozczesała
kasztanowe włosy. Miała pięćdziesiąt sześć lat, lecz
wyglądała na znacznie mniej. Cecil Kingsford
musiał być idiotą, że ją rzucił.

background image

- Co to za wieści? - spytała.
Rose rozstawiła zastawę do herbaty, wyłożyła jakiś
dietetyczny smakołyk na talerz, po czym przeniosła
wszystko na przykryty lnianym obrusem stolik.
- Lepiej najpierw usiądź - poradziła. Bridget z
impetem odstawiła filiżankę na blat.
- Dobry Boże, dziewczyno, jesteś w ciąży!
- Nie, nie, chodzi o coś zupełnie innego.
Matka podparła się pod boki, nie wiadomo -
szczęśliwa czy rozczarowana tą odpowiedzią.
- Więc pewnie znalazłaś kandydata do realizacji
tych swoich niecnych planów - westchnęła. -
Posłuchaj, Rose, musiałam chyba ciężko zgrzeszyć,
skoro w ogóle postało ci w głowie urodzić dziecko,
nie wychodząc za mąż. Twoja babka Hogan
przewróciłaby się w grobie.
- Mamo, to nie ma nic wspólnego z zachodzeniem
w ciążę. I wcale jeszcze nie wiem, czy w ogóle
mam taki zamiar - wymigała się od rozmowy na ten
temat, żałując po raz kolejny, że zwierzyła się
kiedyś matce ze swoich planów.
- Podaj, proszę, tę herbatę, to opowiem ci, co się
stało.
Bridget przyniosła na tacce czajniczek, dzbanuszek
do mleka i cukiernicę. Gdyby nie to, że matka
zawsze podawała herbatę w sposób tak
ceremonialny, Rose pomyślałaby, że ten rytuał ma

background image

przypomnieć córce o dobrych manierach. Choć bo-
wiem Bridget Kingsford zachowywała się jak
kobieta nowoczesna, to w głębi serca pozostała
tradycyjną irlandzką gospodynią. Uważała, że
panna do ślubu powinna zachować dziewictwo i w
głowie się jej nie mieściło, że można urodzić
dziecko bez wcześniejszego małżeństwa.
- No cóż, czy twoim zdaniem jestem już
wystarczająco spokojna? - Bridget usadowiła się na
krześle, rozpostarła serwetkę na kolanach, nalała
herbaty, - A może powinnam się jeszcze położyć?
Rose roześmiała się. Dzięki Bogu, jej matka miała
poczucie humoru. Gdyby nie to, rozwód wpędziłby
ją pewnie w głęboką depresję.
- Rozmawiałam dziś przez telefon z pewną kobietą
- zaczęła. - Przedstawiła się jako Maureen
O’Malley. Skontaktowała się z agencją, bo
zainteresował ją mój wizerunek, ten w ramce.
- Nic dziwnego. Świetnie wypadłaś na tym zdjęciu.
- Ona też tak uważa. Twierdzi, że przypominam jej
przyjaciółkę z młodości, która rzuciła się w
przepaść z Klifów Moher..
- Wielkie Nieba!
- ...i która miała na imię Bridget.
Na policzki matki wypłynął rumieniec, jej rozwarte
szeroko oczy wpatrywały się ze zdumieniem w
Rose.

background image

- Powtórz, proszę. Jak miała na imię ta kobieta?
- Maureen.
Starsza pani zerwała się od stołu, cisnęła serwetkę
na blat.
- A więc to ona - krzyknęła ze złością. - Zawsze
wiedziałam, że powinno się zamknąć jej gębę
Kamieniem z Blamey! Jak ona śmie twierdzić, że
rzuciłam się z Klifów Moher! Po niej naprawdę nie
można spodziewać się niczego dobrego!
Rose powstrzymała się przed dodaniem, że owa
kobieta, która według matki rzuciła się pod pociąg,
wciąż żyje i mieszka na Brooklynie.
- Czy ona wie, kim jesteś? - Bridget odwróciła się
do córki.
- Nie jestem pewna. Chyba nie. Chce się jednak ze
mną spotkać.
Bridget złapała się za głowę.
- Boże jedyny! Pozwól mi pomyśleć, pozwól
pomyśleć... Ona musi mieć jakiegoś asa w rękawie.
Zobaczysz, jeszcze wspomnisz moje słowa. Ta
baba jest kuta na cztery nogi. Gdyby nie wiedziała,
że jesteś moją córką, to po co chciałaby się z tobą
zobaczyć?
- Naprawdę nie mam pojęcia. Ale co właściwie
zaszło między wami, mamo?
- Co zaszło? Przez nią straciłam największą
życiową szansę. Nie zdobyłam korony Róży z

background image

Tralee. Och, oby jej dzieci do ostatniego pokolenia
miały pryszcze!
Rose powstrzymała się od śmiechu. Ilekroć matka
była czymś przejęta, zaczynała mówić barwnie i
dosadnie.
- Nigdy nie opowiadałaś mi ze szczegółami, jak
pozbawiła cię tego trofeum. O co chodziło?
- O co? To ona wpadła na ten wspaniały pomysł,
żeby opalić sobie ciało. W ostatniej chwili uznała,
że nasza skóra jest zbyt blada i że przyda nam się
trochę słońca. Pożyczyła kwarcówkę, ja kupiłam
olejek do opalania, jednak tuż przed konkursem
moja świętej pamięci matka odwiodła mnie od tego
idiotycznego pomysłu. Zrezygnowałam, ona nie.
Posmarowałam ją nawet tym olejkiem i tak spaliła
sobie twarz, że w ogóle nie przystąpiła do
konkursu.
- Poczekaj, mamo. Nie rozumiem. Więc czemu ty
go nie wygrałaś?
- Powiem ci, dlaczego, córuś, - Bridget spojrzała na
nią niczym wcielenie niewinności. - W tej
rywalizacji na równi z urodą liczyła się osobowość.
A Maureen rozpuściła plotkę, że ja rozmyślnie
dokonałam sabotażu, obawiając się konkurencji z
jej strony. Że to przeze mnie się poparzyła, rozu-
miesz? Zupełnie jakby to babsko z twarzą owcy
miało jakiekolwiek szanse! No ale ci idioci, którzy

background image

byli w jury, dali jej wiarę i nie przyznali mi
pierwszego miejsca.
- A czemu w takim razie obydwie twierdziłyście, że
ta druga popełniła samobójstwo?
- Widzisz - matka westchnęła, jakby mimo upływu
lat wciąż żywe były w niej te wspomnienia. -
Ostatnim razem, kiedy się widziałyśmy, wrzasnęła
do mnie: „Bridget! Dla mnie równie dobrze
mogłabyś być martwa!'. Odkrzyknęłam jej, że los
Maureen Keegan obchodzi mnie tyle samo. Dostała
wtedy tu, w Nowym Jorku, posadę niańki. Jakiś rok
później ja zaczęłam pracować jako modelka. Nie
podobało mi się, że mieszkamy w tym samym
mieście, więc wymyśliłam historię o tym, że rzuciła
się pod pociąg.

- A ona z kolei zrobiła z ciebie samobójczynię
skaczącą z Klifów Moher?
- To idiotyzm! Wie przecież, że panicznie boję się
wysokości. - Bridget znów zaczęła pospiesznym
krokiem

przemierzać

pokój. - Ona musi

podejrzewać, kim ty jesteś. Nie możemy dać się
nabrać.
- Nie sądzę, mamo, ale to bez znaczenia. I tak nie
mam zamiaru się z nią spotkać.
- Nie masz zamiaru? - zmartwiła się Bridget.
Ciekawe, przecież los dawnej przyjaciółki był jej

background image

podobno obojętny.
- Ależ musisz! Chcę się dowiedzieć, jak się jej
wiedzie.
- Naprawdę chcesz, żebym spotkała się z kobietą,
której nienawidzisz?
- Tak, chcę. - Bridget wyjrzała przez okno,
zastanawiała się chwilę nad czymś, wreszcie
odezwała się z ożywieniem:
- Tak, ta mała herbaciarnia na Czterdziestej Szóstej
będzie w sam raz. Siądziesz po jednej stronie, ja po
drugiej. Nie wypatrzy mnie poprzez gąszcz
difenbachii.
- Chcesz powiedzieć, że zamierzasz ukryć się w
kwiatach i nas szpiegować? Powiedz, że to
nieprawda.
Bridget skrzyżowała ramiona i spojrzała na córkę
wzrokiem osiemnastolatki.
- O ile znam Maureen Keegan, a znam nieźle tę
latawicę, to ona coś knuje. Zamierzam dowiedzieć
się dokładnie, o co jej chodzi.

No, to zaczynamy, pomyślała Rose, wchodząc dwa
dni później do herbaciarni. Było tak, jakby
zamieniły

się

rolami.

Córka

czuła

się

odpowiedzialna za to, co będzie, jeśli matka
zacznie zachowywać się w sposób kontrowersyjny i
gorszący.

background image

Trzeba przyznać, że żadna scena z filmu „Mission:
Impossible" nie wymagała takich przygotowań, jak
te, które zostały podjęte przed spotkaniem z
Maureen O’Malley. Wszystko zostało zaplanowane
w najdrobniejszych szczegółach, łącznie z
kapeluszem i ciemnymi okularami dla matki, na
wypadek gdyby jakimś trafem wpadła jednak na
Maureen.
Rose weszła do ciepłego wnętrza lokalu, rozpięła
trencz na widok zbliżającej się hostessy i odezwała
się z uśmiechem:
- Mam rezerwację na dwie osoby, na nazwisko
Kingsford.
- Tędy, proszę. - Dziewczyna wprowadziła ją do
sali ze smakiem udekorowanej antykami z
przełomu wieków.
Bridget już była na miejscu. Siedziała tyłem do
drzwi, a w wełnianym kapeluszu o szerokim
rondzie, nasuniętym głęboko na oczy osłonięte
ciemnymi szkłami, wyglądała jak Mata Hari.
Niestety,

hostessa

doprowadziła

Rose

do

sąsiedniego stolika, po tej samej stronie bujnej
roślinności i tuż obok matki. Wszystkie miejsca po
drugiej stronie były bowiem zajęte.
- Hm, obawiam się, że to będzie dla pani ogromny
kłopot, ale mam niezwykłą prośbę odnośnie tego
stolika.

background image

Hostessa odwróciła się z nieszczerym uśmiechem.
- Tak? Cóż mogę dla pani zrobić?
- Osoba, z którą mam się spotkać, jest ogromnie
sentymentalna. Ma... pewne wspomnienia związane
z tamtym stolikiem, rozumie pani? - Rose wskazała
na drugą stronę sali. Bridget popijająca herbatę
miałaby doskonały punkt obserwacyjny, gdyby tam
udało się usiąść.
- Ale tamten stolik jest zajęty.
- Widzę, może jednak te panie dałyby się namówić
na zmianę miejsca. - Rose posłała dziewczynie
słodkie spojrzenie (tak mniej więcej patrzył
pluszowy St. Paddy) i wetknęła w dłoń złożoną
dwudziestkę.
Hostessa spojrzała na nominał.
- Może dałoby się to załatwić - mruknęła. - Proszę
dać mi chwilkę czasu.
Rose spojrzała na zegarek. Rzeczywiście pozostała
jedynie chwilka. Oby Maureen nie okazała się
jedną z tych, które na umówione spotkania
przychodzą z wyprzedzeniem.
Kobiety zmuszone się przesiadać nie wyglądały na
zachwycone, lecz w końcu Rose usadowiła się tam,
gdzie chciała. Usiadła twarzą do wejścia. Maureen
powinna dostrzec ją bez kłopotu.
- Dobra robota, córuś - dobiegł ją poprzez liście
konspiracyjny szept.

background image

- Mamo, nie gadaj już, proszę. - Rose przysłoniła
dłonią usta. - Ta dziewczyna i tak pewnie myśli, że
brakuje mi piątej klepki. Nie chcę, żeby widziała,
że rozmawiam z liśćmi.
- Okay. Ale wiesz co?
- Mhm.
- Herbata nie jest już tutaj taka dobra, jak kiedyś.
- Cicho, mamo...
Rose miała jeszcze coś powiedzieć, jednak w tym
momencie wkroczyła do lokalu postawna kobieta
ubrana w zielony wełniany płaszcz, rozejrzała się
pospiesznie i od razu zatrzymała wzrok na niej. Na
rudych włosach starszej pani tkwił zielony
kapelusik z piórkiem. Nietrudno było się domyślić,
że oto na scenę wkroczyła Maureen Fiona Keegan
O’Malley.
- O słodki Jezu, o Panienko Święta, o Józefie... -
Rose usłyszała jeszcze zza zielonego przepierzenia
głos matki.
Tymczasem Maureen (która na szczęście nie
zwróciła uwagi na to pobożne westchnienie)
odsunęła kelnerkę i pomaszerowała wprost do
stolika Rose.
- Jesteś, dziecko drogie! Wyglądasz jeszcze
śliczniej niż na zdjęciu! Mogłabyś zająć drugie
krzesło, to na wprost okna? Będę mogła przyjrzeć
ci się w pełnej krasie.

background image

- Uważaj, to podstęp! - syknęła Bridget przez
gąszcz difenbachii.
- Słucham? To ty coś mówiłaś, Rose? - Maureen
spojrzała ze zdziwieniem.
- Och, nic. Tylko cichutko kichnęłam.
- Mój Boże, chyba coś nie tak z moim słuchem.
Daniel mówi mi, żebym to wreszcie skontrolowała,
lecz ja wszystko odkładam na później.
Zdjęła płaszcz, przewiesiła go przez oparcie krzesła
i usiadła na wprost dziewczyny z błogim
uśmiechem na twarzy.
- Daniel to pani mąż? - spytała Rose, pomna, że
matkę interesuje pewnie każdy szczegół. Dziwiło
ją, że Maureen może budzić takie złe emocje. Ją
samą oczarowała ta przemiła pani. Na pewno nie
miała twarzy owcy, a jej błękitne oczy były tak
piękne i tak szczere, że Rose zaczęła odczuwać wy-
rzuty sumienia z powodu całej tej oszukańczej gry.
- Nie, dziecko, mój mąż miał na imię Patrick, Panie
świeć nad jego duszą. Zmarł na służbie, dwa lata
temu, w czerwcu.
- Tak mi przykro... - Rose czuła się coraz gorzej.
- Z pewnością nie był to wesoły dzień, ale w końcu
mam jeszcze Daniela, który jest mi wielką podporą.
Daniel to mój syn.
- Rozumiem...
- I niech mnie diabli, jeśli to nie on stanął właśnie w

background image

drzwiach. Danielu! - Maureen pomachała ręką z
entuzjazmem.
No tak, wszystkie pozytywne uczucia wobec
Maureen wyparowały. Zamiast współczucia i
sympatii Rose poczuła niepokój i niesmak.
- Pozwól do nas, Danielu, mój chłopcze. Chcę,
żebyś kogoś poznał - zaszczebiotała pani O’Malley,
a przerażona Rose zamknęła oczy.
- A nie mówiłam? - przez gąszcz difenbachii
dobiegł ją szept matki.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- Mamo, to już naprawdę przesada! - odezwał się
niskim głosem świeżo przybyły. - Tym razem posu-
nęłaś się za daleko.
Głos był na tyle interesujący, że Rose otworzyła
oczy i przyjrzała się twarzy mężczyzny.
Spodziewała się zobaczyć jakąś ofiarę losu, która
musi liczyć na matkę w organizowaniu randek,
pomyliła się jednak. I to bardzo.
Daniel O’Malley okazał się wspaniałym okazem
bez mała dwumetrowego irlandzkiego samca.
Rozpięta skórzana kurtka, ręce wsparte na biodrach,
niepokojąco szeroka klatka piersiowa i oczywiście
wąska talia. Czarna czupryna potargana przez wiatr,
ciemnobrązowe gniewne oczy, zacięta mina.
Słowem - przystojniak jakich mało.
- Danielu - odezwała się Maureen karcącym tonem.
Najwyraźniej zbiła ją nieco z tropu reakcja syna. -
Gdzie się podziały twoje maniery? Przywitaj się z
Rose Kingsford. Tak jak przypuszczałam, Rose jest
Irlandką. Jej matka pochodzi stamtąd, co my.
Rose zignorowała gniewne pokasływanie zza
difenbachii i wyciągnęła rękę do tego celtyckiego
bóstwa.
- Miło mi pana poznać - odezwała się z uśmiechem.
Nigdy nie wypowiadała tej utartej formuły z
większą szczerością.

background image

Daniel spojrzał na nią przelotnie i jego gniew
natychmiast przerodził się w zmieszanie.
- Proszę wybaczyć. Jeszcze... jeszcze nigdy w życiu
nie czułem się tak niezręcznie. - Uścisnął jej dłoń.
- Proszę się... nie przejmować. - Rose spojrzała mu
w oczy, odwzajemniając mocny uścisk. Trwało to
krótko, lecz miała wrażenie, jakby niespodziewanie
porwał ją w ramiona. Jej serce łomotało, z trudem
łapała oddech.
Ten wewnętrzny niepokój miał swoje uzasadnienie.
Oto spotkała mężczyznę, którego mogłaby
poprosić, by został ojcem jej dziecka.
Nadeszła kelnerka, spojrzała na Daniela z
podziwem i spytała, czy ma zamiar przysiąść się do
obu pań.
- Tak - odpowiedziała za niego Maureen.
- Nie, to nie będzie konieczne - sprzeciwił się
Daniel.
- Daniel, wielkie nieba! - Maureen zaprotestowała.
- Możesz chyba usiąść i wypić z nami filiżankę
herbaty?
- Obawiam się, że nie - zaprzeczył spokojnie, lecz
na tyle stanowczo, iż kelnerka zajęła się innymi
gośćmi. Odwrócił się ku Rose. - To miło, że
mogłem panią poznać - powiedział, po czym
szybkim krokiem opuścił herbaciarnię.
- Daniel! - zawołała Maureen za synem, lecz ten

background image

nawet się nie zatrzymał. - No cóż - starsza pani
spojrzała na Rose - chyba wiem, o co chodzi. To ta
blizna sprawia, że jest chorobliwie nieśmiały w
obecności dam.
- Blizna? - Rose wyraźnie pamiętała wygląd
Daniela. - Nie zauważyłam żadnej blizny.
- Widzisz, dziecko, to jest... bardzo delikatna
kwestia.
- Tak?
- On ją ma... krótko mówiąc, no, na tyłku. To rana
od kuli.
- Jak to od kuli?
- Tak to. Daniel jest dowódcą oddziału policji
konnej. Wielu tym zuchom, z którymi pracuje,
prędzej czy później trafia się postrzał. Mój Patrick
miał na przykład trzy takie rany. Na szczęście
odniósł je, zanim się pobraliśmy. Trzeba dziękować
świętym, że zaraz po ślubie został detektywem, a ta
robota nie jest już tak niebezpieczna.
- Przecież mówiła pani, że zginął na służbie.
- Bo tak było. Został zabity przy biurku, kiedy pisał
jakiś raport. Upadł twarzą w pudełko pączków.
Drożdżowych, z lukrem.
Rose nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć. Na
szczęście zjawiła się kelnerka, wybawiając ją od
konieczności komentowania tych szczególnych
rodzinnych sekretów. Złożyły zamówienia. Ona -

background image

herbatę, Maureen - dodatkowo koszyk bułeczek.
- Oczywiście możesz się nimi poczęstować, moje
dziecko - odezwała się po odejściu kelnerki. -
Powinnaś chyba przybrać nieco na wadze. Nie chcę
przez to powiedzieć, że nie wyglądasz prześlicznie.
Ale wiem, że od modelek wymaga się, by były
bardzo szczupłe, wręcz chude, a tak się nie godzi.
Moja najlepsza przyjaciółka, Bridget, ta, którą tak
bardzo przypominasz, też taka była, nim spotkał ją
tragiczny koniec.
Po drugiej stronie kwietnego żywopłotu runął z
hukiem na podłogę dzbanek do herbaty. Zrobiło się
oczywiście spore zamieszanie, od razu podbiegła
kelnerka, goście przy innych stolikach z
zaciekawieniem odwrócili głowy.
- Mój Boże, taki kłopot. Współczuję jej... -
Maureen usiłowała przebić wzrokiem gęste liście.
- Niech pani nie patrzy w tamtą stronę - ostrzegła
Rose.
- Widziałam tę kobietę, wchodząc. Ona jest
trochę... no, nie tego, rozumie pani, co mam na
myśli. Jestem pewna, że wprowadziłybyśmy ją w
jeszcze większe zakłopotanie naszymi spojrzeniami
i komentarzami.
- Boże! - Maureen posłusznie odwróciła wzrok. -
Biedactwo! I tak dobrze, że wpuszczono ją do tego
lokalu.

background image

- Pewnie następnym razem już nie wpuszczą. O,
jest nasza herbata...
Kelnerka zostawiła na stole parujący imbryk i
koszyk aromatycznych bułeczek, a Rose, nie tracąc
czasu, przystąpiła do zbierania potrzebnych jej
informacji.
- Niech mi pani opowie więcej o Danielu.
- Och! - ucieszyła się Maureen - przede wszystkim
musisz mi uwierzyć, że zazwyczaj nie jest taki
gwałtowny. No, chyba że ma do czynienia z
przestępcami. Jego tata zachowywał się tak samo,
kiedy trzeba było zaprowadzić porządek. Jak tylko
założy mundur, od razu staje się jakiś taki...
bardziej twardy.
- Hm, to interesujące. - Nie wiedzieć czemu, uwaga
ta zabrzmiała w uszach Rose nieco dwuznacznie.
- Ale gdy był małym chłopcem... - rozpromieniła
się Maureen. - Szkoda, że go nie widziałaś!
Uwielbiał goluśki latać po pokoju!
- Doprawdy? - Rose uśmiechnęła się do siebie.
Daniel zapadłby się pewnie pod ziemię, słysząc, co
wygaduje o nim matka.
- Jeszcze jak! A do tego od dziecka był wyjątkowo
bystry. Siostry mówiły, że mógłby zostać
kimkolwiek zechce. On jednak, jak jego ojciec,
wybrał robotę w policji. To już tradycja u
O’Malleyów.

background image

- Siostry? - Rose zainteresowała uwaga o
wrodzonych zdolnościach Daniela. - Rozumiem, że
ma pani córki?
- Nie - starsza pani smutno pokręciła głową -
chodzi o zakonnice ze szkoły, do której chodził. On
płatał

psoty,

a

siostrzyczki

wciąż

go

usprawiedliwiały: że się nudzi, że przecież musi
trochę się rozerwać i najważniejsze - że jest
zdolny... No i uzyskał najwyższą lokatę w akademii
policyjnej.
- To wspaniale! - Rose przeszła do następnego
punktu listy, którą już zdążyła ułożyć sobie w
głowie. - A niech mi pani powie... Trzeba mieć
świetną kondycję, żeby dostać się do policji,
nieprawdaż? - zapytała i z niepokojem spostrzegła,
że chrząkania dochodzące z drugiej strony
zielonego przepierzenia zamilkły i zrobiło się tak
cicho, jakby matka nie zamierzała uronić ani jednej
sylaby z rozmowy, którą jej córka prowadziła z
byłą przyjaciółką. Najwyraźniej domyśliła się,
czemu Rose zadaje tego typu pytania, i to napełniło
ją zgrozą.
- Rzeczywiście, trzeba. Ale dla Daniela to nie
problem - mówiła tymczasem Maureen. -
Odziedziczył po mnie świetny wzrok, a w robieniu
pompek nikt mu nie dorówna. Jest w świetnej
formie. W ogóle posiada wszystkie cechy idealnego

background image

syna za wyjątkiem jednej...
Rose odstawiła filiżankę w oczekiwaniu na
najgorsze. Jakaś dziedziczna choroba, zaczęła
zgadywać, albo jeszcze gorzej - Daniel jest
homoseksualistą, a jego matka oczekuje, że Rose
go „nawróci".
Jakby na potwierdzenie tego, że informacja nie jest
wesoła, Maureen westchnęła ciężko i wyznała:
- Ma już trzydzieści trzy lata. To najwyższy czas,
żeby się ustatkować u boku jakiejś miłej
dziewczyny. Powtarzam mu to do znudzenia, a on
na to, że pomyśli o tym, jak awansuje na detektywa,
tak jak mój Patrick. Sęk w tym, że póki co nie
zależy mu na tej nominacji. On lubi po prostu te
swoje konne patrole.
Rose uspokoiła się nieco i pokiwała głową ze
zrozumieniem. Myśli jej matki koncentrowały się
ostatnio wokół tego samego problemu. Z jednym
wyjątkiem: Rose nie określała żadnego terminu
zamążpójścia. Tu kończyły się podobieństwa.
- Mówię ci, dziecko, po mojemu to przez tę bliznę.
Ale jakaś dziewczyna musi wreszcie sprawić, że
zapomni i o tym, prawda? - Popatrzyła na Rose z
nadzieją.
Prawdę powiedziawszy, Rose wątpiła, że blizna ma
cokolwiek wspólnego z niechęcią Daniela wobec
małżeństwa. Prawdopodobnie nie dojrzał jeszcze do

background image

ustatkowania się - co czyniło go tym bardziej
atrakcyjnym kandydatem do zrealizowania jej
planów.
- Przykro mi, pani O’Malley - postanowiła być
szczera i nie pozwolić, by Maureen O’Malley robiła
sobie złudzenia - ale jeśli szuka pani kandydatki na
żonę, to ja nie jestem właściwą osobą.
- Daniel ci się nie podoba?
- No... tego nie powiedziałam. Po prostu ja też nie
jestem zainteresowana małżeństwem.
- A więc ci się podoba!
- Pani O’Malley, czy jakakolwiek zdrowa kobieta
mogłaby twierdzić coś przeciwnego?
Maureen uśmiechnęła się z matczyną satysfakcją.
- Cudownie, to dobry początek. - Wygrzebała z
kosmetyczki gruby mazak i jakąś karteczkę.
Nabazgrała coś na niej, podsunęła Rose. - To jego
numer, zadzwoń, jeśli chcesz.
- Dziękuję, może zadzwonię.
Przez gąszcz difenbachii dobiegł ich stłumiony jęk.
- Może mogłybyśmy jakoś jej pomóc? - Maureen
rzuciła okiem na kwiaty i szepnęła dyskretnie do
dziewczyny. - Wygląda na to, że ta kobieta
straszliwie cierpi. Może...
- Nie - zaprotestowała Rose. - Nie sądzę, żeby dało
się tu coś zrobić. Czytałam trochę na ten temat:
takim ludziom można jedynie zaszkodzić, mówiąc

background image

coś na temat stanu ich umysłów.
- Mimo wszystko rzucę na nią okiem, tak z daleka.
Ot, po drodze do toalety. Jeśli się okaże, że nie
toczy piany z ust, uznam, że wszystko w porządku,
zgoda? - zażartowała starsza pani.
Wcale niewykluczone z tą pianą, pomyślała Rose.
- Niech pani uważa i nie zakłóca jej spokoju -
dodała głośno, bo cóż więcej mogła zrobić?
Przecież nie będzie przekonywać Maureen, żeby
nie chodziła do toalety.
Gdy

jej

towarzyszka

maszerowała

przez

herbaciarnię, Rose wstrzymała oddech. Ale nic się
nie stało. Bridget pozostała nierozpoznana. Co nie
znaczy, że zaprzestała komentowania całej sytuacji
zza gęstego żywopłotu.
- Wiem, co kombinujesz! - rozległ się jej sceniczny
szept.
- Już ja cię znam, Rose!
- Mamo, co w tym złego, że chcę się spotkać z
takim przystojniakiem? Widziałaś go?
- Pewnie, że tak, wgapiałaś się w niego jak sroka w
gnat. A te twoje pytania - zupełnie jak na aukcji
koni!
- E, tam. I tak nie zechce się ze mną umówić. Po
tym, co się stało...
- Przyznaj się, robisz to wszystko z przekory. Bo
namawiam cię na małżeństwo, tak?

background image

- Oj, mamo. Załóżmy, że chcę umówić się na
randkę z przystojnym facetem. I co z tego? Cóż to
za nowina?
- Ciii... Idzie tu, wraca!
- Zyskujesz przecież w ten sposób szansę, czyż nie
tak?
- Szansę! Na piekło za życia! - wymamrotała
jeszcze Bridget, dosłownie w ostatniej chwili,
bowiem zaraz potem Maureen z powrotem usiadła
przy stoliku Rose.
- Chyba rozumiem, na czym polega problem tej
kobiety.
- Nachyliła się konfidencjonalnie ku Rose. -
Widziałaś „Śniadanie u Tiffany'ego", ten stary
film?
Rose przytaknęła.
- Ta biedaczka uroiła sobie chyba, że występuje w
tym filmie. Najwyraźniej uważa się za Audrey
Hepbura. Jaki ona ma strój!
Rose musiała zagryźć wargi, aby nie parsknąć
śmiechem. Po takiej uwadze matka pewnie przez
milion lat nie zechce się ujawnić i stare przyjaciółki
nie spotkają się już nigdy. W sumie szkoda. Jedyny
pożytek z tej maskarady to Daniel O’Malley. Może
chociaż ta sprawa nie jest jeszcze stracona.

W przeciwieństwie do matki Daniel nie miał nic

background image

przeciwko

automatycznym

sekretarkom.

gdy

następnego dnia wrócił do domu po służbie, a
lampka sygnalizująca nagraną wiadomość świeciła
się, był prawie pewien, że wie, co to za informacja.
Matka zdążyła już mu powiedzieć, że Rose
Kingsford zamierza do niego telefonować. Nieźle
się zresztą pokłócili, kiedy dowiedział się, że dała
tamtej dziewczynie jego numer. Kazał jej wynosić
się do diabła, trzymać z daleka od jego życia, i tak
dalej...
Wzdrygnął się. Boże, takie słowa do ukochanej
matki!
Przyrzekła nawet, że da mu spokój, ale to tak, jakby
młoda kobieta obiecała, że nie będzie się
odchudzać.
Przebrał się w dżinsy i bluzę, zrobił sobie kanapkę,
otworzył piwo. Nastawił wiadomości, zabrał się za
jedzenie, lecz ciągle zerkał na mrugające czerwone
światełko. O co może chodzić tej Rose Kingsford?
Matka powiedziała, że „wpadł jej w oko". On?
Ciągle nie mógł uwierzyć, że ukochana rodzicielka
wytropiła modelkę ze zdjęcia na kominku,
zorganizowała spotkanie, zwabiła go do lokalu pod
pretekstem pogawędki przy herbacie... I to
wszystko ona, poczciwa, cicha Maureen O’Malley.
Ojciec widać mocno musiał trzymać ją w cuglach,
za jego życia bowiem nie zdarzały się takie

background image

numery.
Zjadł i wypił, podszedł do okna w salonie,
popatrzył na wieczorny ruch na ulicy. W takich
chwilach czuł się lekko samotny, lecz to była cena
wolności, którą gotów był płacić. Kiedy pierwszy
raz musiał zawiadomić żonę policjanta, że została
wdową, poprzysiągł sobie, że zrobi wszystko, by
żadna kobieta nie musiała przez to przechodzić z
jego powodu. Przez kilka lat solidnie pracował na
awans. Gdy wreszcie nastąpi, a on zostanie
detektywem i zejdzie z linii ognia, może zdecyduje
się na ożenek. Tylko że kandydatkę znajdzie sobie
sam, bez pomocy matki.
Odwrócił się od okna, podszedł do telefonu,
nacisnął przycisk sekretarki. Z głośnika popłynął
wesoły, melodyjny głos. Poznałby go, nawet gdyby
się nie przedstawiła.
- Cześć, Daniel. Tu Rose Kingsford... Nacisnął
przycisk pauzy.
Rose Kingsford. Rose. Doskonałe imię dla kobiety
o roześmianych oczach, zadartym nosku i ognistych
włosach. I o uśmiechu, który może zawładnąć
każdym męskim sercem - albo je złamać.
Zadziwiające, jak doskonale ją pamiętał. Przecież
widział ją tylko chwilę, od której upłynęły aż
dwadzieścia cztery godziny. Po drodze miał dwóch
uzbrojonych bandziorów, próbę gwałtu, cztery

background image

rozbite samochody - a mimo to pozostała w jego
pamięci twarz tej dziewczyny. Zamykał oczy i już
stała przed nim, już trzymał jej delikatną dłoń...
Zwolnił przycisk.
- Początek znajomości wypadł raczej niefortunnie -
mówiła Rose. - Może spotkalibyśmy się na kolacji?
Odrobimy straty. We wtorek jestem wolna o
siódmej. Powiedzmy, że będę w tej małej włoskiej
restauracyjce w samym środku Village. Co ty na
to?
Wtorkowy wieczór. Akurat nie miał służby. I
przepadał za włoską kuchnią. Cholera, był niemal
pewien, że tę informację przekazała jej matka.
Tylko dlaczego Rose przystała na tę zmowę?
Przecież nie może myśleć o nim serio. Pytał parę
osób i wszyscy zgodnie twierdzili, że dobra
modelka wyciąga przynajmniej ze sto tysięcy
rocznie, a wiele z nich znacznie więcej. Ktoś, kto
wygląda jak Rose Kingsford i zarabia takie
pieniądze, nie może knuć intryg matrymonialnych
niczym prosta Irlandka z Brooklynu.
Czego więc od niego chce? A może matka
naopowiadała jej jakichś skandalicznych bredni i
dziewczyna zaprasza go na kolację z litości?
Zresztą, co za różnica? Może przecież dać sobie ze
wszystkim spokój i pozostawić te pytania bez
odpowiedzi. Akurat, może!

background image


Był deszczowy wtorkowy wieczór. Rose siedziała
w odizolowanym od reszty sali kąciku, wpatrywała
się w płomień lampki oliwnej stojącej na środku
przykrytego obrusem stołu, a jej żołądek zwijał się
w supeł. I to wcale nie z głodu. Pewnie, wcześniej
też zdarzało się jej zapraszać facetów na randki. W
końcu są lata dziewięćdziesiąte, a ona nie jest jakąś
trzęsącą się mimozą, która wycofuje się i czeka, aż
mężczyzna zrobi pierwszy krok. Lecz tym razem
było inaczej. Rezultat tego spotkania mógł
odmienić całe jej życie.
Zwabiła go tu, nie mówiąc wprost, o co jej chodzi,
bo doszła do wniosku, że nikt nie zareaguje dobrze
na szczere wyznanie o treści: „uważam cię za
doskonałego kandydata na ojca mojego dziecka".
Może niektórym, tym odpowiedzialnym, mogło to
pochlebiać, lecz akurat nie ci byli w jej typie.
Innych,

romansowych wyczynowców, mogła

radować zawarta w tym wyznaniu perspektywa
przygody na jedną noc, ale i tych z góry skreślała.
Intuicja podpowiadała jej, że Daniel nie należy do
żadnej z tych kategorii, musiała więc postępować
niezwykle delikatnie.
Choć nie wolna była od obaw, to jednak nie traciła
nadziei. Ostatnio wszystko szło znakomicie.
Zakończył się wreszcie remont jej prywatnej

background image

rezydencji za miastem, dwa pisma o tematyce
wiejskiej zgodziły się drukować komiks „St. Paddy
i Flynn" jej autorstwa i rysowała się szansa na to, że
za niecały rok zakończy karierę modelki i poświęci
cały czas rysowaniu. Wyobrażała sobie, że wtedy
rozpocznie życie na wsi, o czym zawsze marzyła.
Ciąża będzie dodatkowym bodźcem do rezygnacji z
pracy na wybiegu.
Oczywiście Daniel mógł się nie pojawić. Nagrała
na

sekretarkę

zaproszenie,

nie

dodając

zwyczajowego

zwrotu:

„bardzo

proszę

o

odpowiedź". Ryzyko to było jednak wkalkulowane
w całą operację: zostawiało Danielowi konieczny,
jej zdaniem, margines swobody. Będąc na jego
miejscu, doceniłaby taki gest.
Spojrzała na zegarek. Pięć po siódmej. Może
rzeczywiście nie przyjdzie? Na samą myśl poczuła
skurcz w żołądku. Jakby na przekór własnym
myślom zamówiła szklaneczkę chianti.
Wypiła wino, zrobiło się wpół do ósmej. Nic.
Zaczęła się denerwować. Pewnie, że nie
przymuszała go do potwierdzenia zaproszenia, lecz
grzeczność

nakazywałaby

poinformować

o

odmowie. No cóż, może facet o wyglądzie Daniela
O’Malleya otrzymuje tak wiele propozycji, że zmu-
szony jest wybierać spośród kilku kobiet w ciągu
tygodnia? A może ją po raz pierwszy w życiu

background image

zawiódł instynkt, może zaślepiła ją żądza?
Tak czy inaczej miała już dość pełnych wyrzutu
spojrzeń kelnera, który kilkakrotnie dopytywał się,
czy i kiedy ma zamiar zamówić posiłek; dość
siedzenia i czekania na kogoś, kto był tak
arogancki, że nawet nie raczył się odezwać; i wre-
szcie - dość mężczyzn jako takich.
Istnieją w końcu banki spermy.
Zostawiła na stole pieniądze za wino oraz suty
napiwek

mający

zrekompensować

„bezproduktywne" zajmowanie stolika przez tak
długi czas, po czym sięgnęła po płaszcz i z
wściekłością wbiła ręce w rękawy. Wyszła na
deszcz, zaczęła rozglądać się za taksówką.
Oczywiście wszystkie przejeżdżające były zajęte.
- Świetnie. Po prostu świetnie - mamrotała
gniewnie pod nosem.
- Rose!
Na dźwięk swojego imienia serce zabiło jej żywiej.
Odwróciła się i zobaczyła biegnącego ku niej
Daniela. Nie zwracał wcale uwagi na kałuże, jakby
jedynym jego celem było zdążyć, nim ona odejdzie.
Jej złość wyparowała natychmiast. Zaraz jednak
pomyślała, że rozsądniej będzie udawać oburzenie.
- Rose, tak mi przykro. - Jego oddech wydobywał
się z ust w postaci kłębów pary. - Jakieś cztery
przecznice dalej rozbiła się taksówka. Wpakowali

background image

się w nią jacyś turyści. Kiedy zorientowali się, że
jestem gliną... Cholera, miałem pieskie szczęście,
że akurat się tam znalazłem - przerwał na chwilę,
by zaczerpnąć tchu. - Pewnie już zjadłaś i wracasz
do domu.
Właściwie zamierzała zrobić mu scenę. Gdy jednak
ujrzała krople deszczu na jego rzęsach... Oczy,
które stopiłyby lód serca każdej kobiety...
Poddała się. Starła delikatnie wierzchem dłoni
kroplę, która popłynęła po jego policzku. On
odsunął mokry kosmyk z jej czoła.
- Mokniesz - powiedział.
- Ty też.
- To tylko deszcz. - Położył dłoń na jej ramieniu,
dotknął pewnym ruchem jej szyi.
Krew uderzyła do głowy Rose. Rozpoznała dotyk
mężczyzny, który wie, jak rozpalić kobietę. Była w
nim jakaś pewność siebie, jakaś bezczelność, która
czyniła wszystko jeszcze bardziej przerażającym i
jeszcze bardziej pociągającym.
- Chyba... pobierałeś już gdzieś jakieś nauki.
- Powiem ci tylko, Rose - przysunął się bliżej i
ogarnął ją spojrzeniem swych brązowych oczu - że
nauczycielki nigdy nie wyglądały tak jak ty.
Deszcz wciąż padał. Pocałowali się.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

A więc stało się, myślał Daniel, całując wilgotne,
absolutnie uległe wargi dziewczyny. Rose
smakowała winem i miodem, oddawała pocałunki
w sposób, jakiego nigdy jeszcze nie miał szczęścia
doświadczyć. Oboje zapomnieli w jednej sekundzie
o wszystkim.
I pewnie długo staliby tak, obojętni na deszcz,
gdyby nie samochód, który rozbryznął kałużę i
ochlapał ich bezlitośnie. Niespodziewany prysznic
wyrwał ich z transu. Odsunęli się od siebie i
spojrzeli po sobie ze zdumieniem, jakby dopiero
teraz uświadomili sobie, co zaszło.
Pierwsza roześmiała się Rose. Daniel dołączył do
niej już po chwili. Namiętni kochankowie
wyglądali teraz niczym zmokłe kury.
- Wejdźmy do środka i zamówmy jakieś spaghetti -
zaproponowała.
- Przede wszystkim wino.
- Wino?
- Mają świetne wino. Właśnie skosztowałem -
powiedział i znacząco dotknął końcem palca jej
wilgotnych ust.
- Ach... Panieński rumieniec, który wykwitł na jej
policzkach, rozbroił go zupełnie. Ujął dziewczynę
pod łokieć i poprowadził w kierunku restauracji.
Musiał zwalczyć w sobie nieprzyzwoite pragnienie,

background image

by zaciągnąć ją natychmiast do swojego
mieszkania. Wciąż nie wiedział, czego po nim
oczekuje Rose Kingsford, lecz był całkowicie
świadom, czego on chce od niej.
Restauracja była prawie pusta. Daniel zdjął kurtkę,
podał ją kelnerowi i zaproponował Rose, by zrobiła
to samo.
- Czy mógłby pan rozwiesić to do wyschnięcia?
- Jasna sprawa.
- Proszę też przynieść butelkę wina, tego samego,
które pani piła wcześniej.
Podkręcił knot w oliwnej lampce, by móc przyjrzeć
się dziewczynie.
Oparła podbródek na pięści, uśmiechnęła się
niepewnie.
- Więc jednak przyszedłeś.
- Mam słabość do włoskiej kuchni. Chyba zresztą
dobrze o tym wiesz.
Uśmiechnęła się szerzej, odsłoniła rząd białych
zębów. Daniel przysłonił oczy, jakby zasłaniał się
przed nagłym blaskiem.
- Uważaj... Od takich olśniewających uśmiechów
można oślepnąć.
Tym razem roześmiała się w głos.
- Naprawdę - zapewnił. - No więc wiesz już, że
lubię włoską kuchnię, orientujesz się, kiedy mam
wolne... Co jeszcze powiedziała ci matka?

background image

Rose wciąż milczała. W jej zielonych oczach
błyszczały tylko wesołe ogniki.
- No, dalej, przyznaj się.
- Jestem przesłuchiwana, panie policjancie?
- Sama tego chciałaś. Nie rozumiem, jak mogłaś
dać jej się namówić, ale skoro weszłaś już w
zmowę mającą na celu zaciągniecie mnie do
ołtarza, musisz się liczyć, że będę się bronił. -
Zaczerpnął powietrza. Prawdę mówiąc, jego ochota
do obrony malała z każdą sekundą. - Musisz
wiedzieć, że nie liczę się za bardzo na rynku
kandydatów na mężów.
- Mówiła mi o tym.
- Pewnie przedstawiła jakąś pokrętną interpretację.
Rose nie odpowiedziała, lecz patrząc jej w oczy,
odgadł, jakimi to powodami Maureen wyjaśniła
trwanie syna w stanie kawalerskim.
- Cokolwiek powiedziała, nie jest to prawdą. Jestem
sam, bo tak zdecydowałem.
- Podobnie jak ja.
Odchylił się do tyłu, udając zaskoczenie.
- Coś takiego. Nie wysuniesz żadnych argumentów
za błogim stanem małżeńskim?
- Mnie również nie interesuje małżeństwo.
- Czy moja świątobliwa matka wie o tym?
- Powiedziałam jej. Stwierdziła, że mimo to
zaryzykuje, i dała mi twój numer telefonu.

background image

Pojawiło się chianti, zamówili posiłek. Daniel
pociągnął łyk wina, odczekał, póki nastrój nie
stanie się znów bardziej intymny, a potem położył
obie dłonie na blacie i uważnie przyjrzał się
towarzyszce.
- A więc nie szukasz męża? - zapytał.
- Nie, to mnie w ogóle nie interesuje.
- Czego więc oczekujesz, Rose Kingsford? -
Spojrzał w jej oczy i nim jeszcze otworzyła usta,
już wiedział, że nie usłyszy całej prawdy. Bądź co
bądź dwanaście lat pracy w policji nie poszło na
marne.
- Wierz mi lub nie, ale mam kłopoty w kontaktach z
mężczyznami.
- Nieprawdopodobne.
- A jednak prawdziwe. - Upiła spory łyk. - Na
przykład ci supermęscy modele... Taki Chuck,
najlepszy z nich, jest gejem. Potem fotografowie.
Niektórzy z nich to naprawdę wspaniali faceci,
tylko że przeważnie żonaci. Inni z kolei to obleśne
typki, podszczypują dziewczyny na każdym kroku.
- Rzeczywiście brzmi to nieciekawie.
- Nie wiem - Rose westchnęła - może to jest
związane z naturą mojej pracy. Muszę wystawiać
swoje ciało na widok publiczny i większość
mężczyzn właśnie na nim koncentruje swoją
uwagę. Nie interesuje ich nic więcej i to mnie od

background image

nich odpycha. Poza tym pracuję bardzo
intensywnie. Gdy mam wolne, zwyczajnie nie chce
mi się szwendać po nocnych klubach, więc nie
mam zbyt wielu okazji, by poznać kogoś
normalnego.
- Czy zaliczyłaś mnie właśnie do tej grupy?
- Zaklasyfikowałam cię jako model de luxe.
Daniel omal nie zadławił się winem.
- Czy aby nie na wyrost? Znamy się niecałą
godzinę.
- Ufam swemu instynktowi. Ty, jako policjant,
chyba też.
- Dlatego tu jestem. I dlatego cię pocałowałem.
Przez chwilę oboje milczeli. Rose obserwowała
Daniela sponad krawędzi kieliszka, wreszcie
zapytała:
- Wiesz, ilu spotykanych przeze mnie mężczyzn
skupia na sobie moją uwagę?
- Nie mam pojęcia.
- Prawie żaden. Ale ty tak.
- Czuję się zakłopotany. Naprawdę nie wiem, skąd
ten wybór. A zważywszy jeszcze moje
zachowanie... Na usprawiedliwienie mogę tylko
powiedzieć, że matka postawiła mnie w potwornie
niezręcznej sytuacji. Pewnie gdybyśmy poznali się
normalnie, na jakimś przyjęciu, wydałbym ci się
kimś zwyczajnym, jednym z wielu.

background image

- Nie sądzę, Danielu O’Malley. - Znów posłała mu
jeden z tych obezwładniających uśmiechów. -
Naprawdę nie sądzę.
- A czy teraz, kiedy masz mnie przed nosem, nie
przeniesiesz mnie do kategorii tych obleśnych?
Cholera, naprawdę się boję, czy nie grozi mi spadek
do niższej klasy.
- Nie grozi. Wyluzuj się, przeszedłeś test
pozytywnie.
- Ekstra. Strasznie się cieszę. Mogłabyś wstać?
- Słucham?
Daniel uśmiechnął się niczym Elvis Presley i
pociągnął ją za rękę.
- Czy mogłabyś wstać? Czas na zaloty. Zdałem test,
więc powinienem dostać nagrodę.
Tym razem Rose nie obdarzyła go swym
uśmiechem. Przypatrywała mu się przez dobre
trzydzieści sekund, aż wreszcie pojął, że to koniec
zabawy. Nie miała ochoty na żarty. Dobrze, że w
porę się zorientował.
- Miałam ochotę zrobić to tylko raz - oznajmiła
chłodnym głosem, a on od razu stracił całą pewność
siebie.
Niech to diabli, chyba za szybko uwierzył w swoje
szczęście. Zbłaźnił się, a ona wzięła go za jakiegoś
szybkiego Billa. Dokładnie takiego, jaki budził w
niej niechęć i pogardę.

background image

Wygładziła mokre ubranie: skórzaną mini-
spódniczkę, wełniane wdzianko, kusą kamizelkę
obwieszoną złotymi łańcuszkami. Poprawiła botki
na wysokim obcasie, pokręciła z niesmakiem głową
i ruszyła do wyjścia.
Daniel zgarbił się przy stoliku i obserwował, jak to
cudo oddala się na tych swoich wspaniałych
nogach, jak prowokacyjnie kręci szczupłymi
biodrami... Ech, nic dziwnego, że zwykli faceci nie
mają u niej szans.
Gdy doszła do drzwi, odwróciła się nagle i
spojrzała za siebie. Miała niewielkie piersi, lecz
wypinała je tak kusząco, że Danielowi zaschło w
ustach z wrażenia. Zazwyczaj pociągały go kobiety
hojniej wyposażone przez naturę. Nie mógł pojąć,
że ktoś tak szczupły, jak Rose może tak na niego
działać. Widać cały sekret tkwi w sposobie
poruszania się. Ona umiała to robić.
Ruszyła z powrotem do stolika. Teraz widział ją z
przodu. Cholera, rozpalała go do szaleństwa. Ten
chód, te piersi, włosy, spojrzenie...
- No więc? - spytała, stając nad nim. - Co naprawdę
chciałeś powiedzieć? - Spojrzała władczo i
wyniośle. I rzeczywiście, w tej chwili był niczym
jej poddany, sługa i niewolnik.
- Masz rację - zdołał wykrztusić przez zaciśnięte
gardło. - Chyba trochę przesadziłem. Nie

background image

zdziwiłbym się, gdybyś wyszła.
Usiadła na powrót, uśmiechnęła się łaskawie, w
jednej chwili zniknęła cała jej wyniosłość i
arogancja.
- Ty wtedy, teraz ja. Jesteśmy kwita.
- Co masz na myśli?
- Nieważne. Wiesz, że obserwowałam cię od wielu
dni?
- Co takiego?
- Przypadek zdarzył, że pracowałam akurat w
twoim... rewirze, tak, zdaje się, to nazywacie,
prawda? Szaleję za facetami w mundurach. A kiedy
wsiadasz na tego wspaniałego konia...
- Do licha - pokręcił głową - nie zauważyłem cię.
- Posługiwałam się lornetką.
- No nie...
- Tak, tak - przytaknęła poważnie, jednak w jej
spojrzeniu było coś, co zdradzało, że Rose nie
mówi prawdy, albo też - całej prawdy. Bawiła się z
nim, czy jak? - Cóż, wiem, że wprawiłam cię w
zakłopotanie - odchrząknęła, jakby bała się, że za
chwilę rozszyfruje jej myśli i zamiary. - Ale to
dobry znak. Nie jesteś, w każdym razie, próżny.
Kiedy pojawił się kelner, Daniel pomyślał, że
chyba nigdy w życiu nie cieszył się tak na widok
zwykłego makaronu.
- Boże, ale jestem głodny! - Podniósł widelec do

background image

ust, pokręcił głową i powiedział: - Lornetka. To ci
dopiero.
- Nie bądź taki zdziwiony. Niezła z ciebie sztuka,
jak powiada moja matka.
- Twoja irlandzka matka - uściślił, przypominając
sobie

komentarze

własnej

wygłaszane

w

herbaciarni. - Skąd właściwie ona pochodzi?
- Z Tralee.
Przełknął kawałek wybornej pasty. Tak dobrej
nigdy jeszcze nie próbował. Niezły gust ma ta
Rose.
- Z Tralee? - powtórzył. - To dziwny zbieg
okoliczności, bo moja matka też pochodzi z Tralee.
Nie sądzisz, że mogły się znać?
- Jestem pewna, że nie - odparła szybko.
Zbyt szybko, przemknęło mu przez głowę. Hm, ta
zwariowana intryga zaczynała się zagęszczać.
- Czy twoja matka mieszka w Nowym Jorku?
- Mhm.
- I co? Są pomiędzy wami jakieś nieporozumienia?
- Powiedzmy, że nie możemy się porozumieć co do
tego, jak ma wyglądać moje życie.
- Niech zgadnę. Ona chce, żebyś znalazła sobie
jakiegoś miłego gościa i wreszcie się ustatkowała.
- Bingo!
- A co na to ojciec?
- On nie ma wiele do gadania. Są rozwiedzeni.

background image

- Z jego inicjatywy?
- Mhm - Rose pociągnęła kolejny łyk chianti.
No tak, to mogłoby wyjaśniać jej niechęć do
małżeństwa, pomyślał Daniel.
- Posłuchaj, nie wiem, czy wypada mi o to pytać,
ale...
- Wypada - odpowiedziała, wpatrując się w niego
ponad pełgającym ognikiem oliwnej lampki. Daniel
znów poczuł, że jest mężczyzną. - O co chciałeś
zapytać? - wymruczała.
Nie miał już teraz najmniejszego pojęcia, o co
chciał zapytać. Wszystkie pytania stały się
nieważne. Czuł, że jeszcze chwila, a rozpłynie się,
utonie w tym zielonym oceanie, gdy nagle odezwał
się jego pager. Wydobył go z kieszeni, sprawdził
numer.
A niech to! Posterunek!
- Wybacz, Rose. Muszę załatwić pilny telefon,
zaraz wracam.
Odszedł, modląc się w duchu, by nie wezwali go z
powrotem do pracy. Niestety, modlitwa nie została
wysłuchana.
Wracając do stolika, poprosił kelnera o
przyniesienie kurtki i rachunku.
- Jakieś kłopoty?
- Dzwonił kumpel, jest chory. Muszę wyjść, ale
mam nadzieję, że zostaniesz tu i dokończysz

background image

kolację.
- Nie martw się, dokończę, może nawet zjem twoją
porcję. - Nadszedł kelner z kurtką i rachunkiem.
Rose wyciągnęła rękę po papierek. - To dla mnie.
- Nie, nie - zaprotestował Daniel.
- Więc jak? - westchnął kelner i wzniósł oczy do
nieba.
- Daniel, to ja zaprosiłam cię na kolację.
Kelner zgrzytnął zębami i zamierzał podać
rachunek Rose, lecz Daniel był szybszy. Zabrał mu
go, odczytał sumę i schował do kieszeni.
- A ja zawsze płacę, kiedy jem kolację z kobietą.
Nieważne, kto zaprasza. - Sięgnął po portfel do
tylnej kieszeni.
- Nie pozwolę ci...
- Niech już pani się zgodzi - doradził kelner.
- Słyszysz? - Daniel wyjął kilka banknotów. -
Dziękuję. - Wcisnął je chłopakowi w dłoń i założył
kurtkę. - Zadzwonię do ciebie. Telefon ma
Maureen, prawda? - rzucił przez ramię i wybiegi z
restauracji.
- Zawsze tak mówią - skomentował kelner na
użytek Rose.
Tymczasem Daniel był już na ulicy i rozglądał się
nerwowo w poszukiwaniu taksówki. Deszcz ustał,
lecz wiatr był przenikliwie zimny. Zatrzymał
właśnie wysłużoną limuzynę, kiedy obok niego

background image

pojawiła się Rose. Była bez płaszcza.
- Daniel, ja płacę za kolację! - Próbowała wcisnąć
mu w garść pieniądze.
- Mowy nie ma! - Chwycił ją za ramiona i odwrócił
w kierunku drzwi. - Wracaj do środka, jest zimno.
- Bierzesz pan taksówkę, czy nie? - irytował się
kierowca.
- Spoko - rzucił Daniel przez ramię.
- Licznik bije...
- Daj spokój, Daniel! - Rose uwolniła się z jego
uścisku.
- Nie bądź taki staroświecki.
- No widzisz, właśnie taki jestem. - Spojrzał jej w
twarz.
- Słuchaj, wiem, że mogłabyś mnie sprzedać i kupić
ze dwa razy, ale pozwól mi zachować trochę
godności i zostaw ten rachunek mnie, okay?
- Nie obchodzi mnie, ile pieniędzy zarobiłeś, a ile
straciłeś. Nie w tym rzecz. Widzisz, ja naprawdę... -
urwała i zamknęła oczy zrezygnowana.
Przytulił ją szybko i zamruczał do jej ucha:
- Zapomnieliśmy o deserze - po czym pocałował ją,
przeklinając w duchu Toma Petersona, który musiał
zachorować akurat dziś. Gdyby nie to, ten wieczór
mógłby skończyć się całkiem inaczej.
Taksiarz zatrąbił, zrezygnowany Daniel zwiesił
głowę.

background image

- Idę, idę...
- Zgodzę się na twoją hojność pod jednym
warunkiem.
- Rose przytrzymała go za łokieć.
- Jakim?
- Następnym razem ja coś ugotuję.
Tylko przez ułamek sekundy zastanawiał się, jakie
mogą być następstwa takiej umowy. Jego ciało
natomiast nie miało co do tego żadnych
wątpliwości.
- W porządku.
- Następny wtorek, o tej samej porze?
- Masz to jak w banku.
- Zostawię ci adres na sekretarce.
- Tylko nie zapomnij.
- Spokojna głowa. Dobranoc, Daniel.
- Panie, to pana kasa - taksiarz znów odsunął szybę
- ale płacić za stanie przy gablocie na mokrym
chodniku, to trochę bez sensu, no nie? A zresztą
sam bym oświrował dla takiej babki.

Maureen nie nadużywała zaufania, jakim obdarzył
ją syn, powierzając jej klucze do swego mieszkania.
Zrobił to, bowiem czasem, gdy przyjeżdżała z
Brooklynu na Manhattan po zakupy, potrzebowała
jakiegoś czystego i bezpiecznego miejsca, gdzie
mogłaby się odświeżyć. Chętnie korzystała z

background image

możliwości sprawdzenia, jak radzi sobie jej jedy-
nak, ale nigdy nie wściubiała nosa do szuflad, nie
przeglądała korespondenci i nie próbowała
dowiedzieć się więcej niż on sam był gotów jej
powiedzieć. Do tej pory zresztą mówił jej
wszystko, dopiero w zeszłym tygodniu stał się jakiś
tajemniczy. Czysty przypadek zrządził, że odkryła
dlaczego.
Tego dnia pojechała metrem do centrum na
wyprzedaż u Macy'ego. Wracając, jak zwykle,
wstąpiła do syna. Przygotowała sobie właśnie
filiżankę herbaty, mającą postawić ją na nogi, kiedy
zadzwonił telefon. Już miała odebrać, lecz z
głośniczka przy telefonie usłyszała głos Daniela i
przypomniała sobie o automatycznej sekretarce.
Głos syna brzmiał tak oficjalnie, że ilekroć go
słyszała, zawsze odkładała słuchawkę. Pewnie ten,
kto teraz dzwoni, zrobi to samo, myślała.
Połączenie nie zostało jednak przerwane.
Dzwoniła Rose Kingsford.
Tłumaczyła, jak do niej trafić, przypominała, że ona
i Daniel są umówieni we wtorek o siódmej.
Maureen zakryła dłonią usta, zupełnie jakby
dziewczyna po drugiej stronie kabla mogła usłyszeć
jej radosny chichot. Kolacja w domu u Rose!
Daniel nigdy dotąd nie posunął się tak daleko.
Skoro kobieta gotuje kolację dla mężczyzny, to

background image

znaczy, że chce zaprezentować mu swoje talenty w
prowadzeniu domu. Nic nie mogło jej bardziej
uradować.
Z radości odtańczyła na środku pokoju irlandzkiego
jiga. Od pierwszej chwili poczuła sympatię do tej
dziewczyny, a teraz proszę, romans się rozkręca!
Odnalazła plan miasta, wygrzebała okulary do
czytania, odszukała apartament Rose. W porządku,
mieszkała w dobrej dzielnicy. Czy nie warto byłoby
zobaczyć syna idącego do niej na spotkanie?
Ciekawe, czy kupi kwiaty. Jeśli kupi - to dobry
znak.
To znak, że jej syn uderza w konkury.
Nareszcie!

Coś niedobrego wisiało w powietrzu, Bridget
Kingsford była tego pewna. We wtorkowe
wieczory Rose wpadała zazwyczaj, by obejrzeć
swój ulubiony program w telewizji, teraz zaś, już
drugi raz z rzędu, odwołała wizytę, nie podając
powodu. Intuicja podpowiadała Bridget, że może
mieć to związek z Danielem O’Malley, i to
napełniało ją zgrozą.
Córka mieszkała daleko, ale może jeśli wpadnie do
niej - i to właśnie we wtorek wieczór - czegoś się
dowie? Niechby tylko miała okazję pogadać chwilę
z portierem, to już jej coś wytłumaczy. Bo przecież

background image

nie będzie siedzieć z założonymi rękami, podczas
gdy jej córka czyni starania, by począć nieślubne
dziecko. I to z kim? Z synalkiem jej odwiecznej ry-
walki!
Prędzej zatańczy z diabłem na schodach katedry
Świętego Patryka, niż do tego dopuści!

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Rose nie umiała gotować. Zawsze jednak marzyła,
że kiedyś się nauczy. Nie wyobrażała sobie, że
można być matką i nie umieć upiec czekoladowych
ciasteczek. To była zresztą jedna z jej ulubionych
fantazji na temat macierzyństwa: ciepła kuchnia
wypełniona aromatem piekącego się ciasta, małe
dziecko formuje swymi grubymi paluszkami
słodkie kuleczki i ostrożnie układa je na blasze...
Ech, szczęście...
Oczywiście akurat dzisiaj nie miała czasu, by
pobawić się w kucharzenie. Jak to zwykle bywa w
takich przypadkach, wtorkowa sesja zdjęciowa
przeciągnęła się i plan spokojnego gotowania
nawalił. Ze zdenerwowania Rose zacięła się nawet
w palec, a opatrzenie rany zabrało jej kolejnych
kilka minut.
Spojrzała na zegarek. Spodziewała się Daniela za
trzy kwadranse. Zgodnie z przepisem stew
powinien gotować się dobre dwie godziny, a ona
musiała jeszcze przecież podsmażyć mięso. Dzięki
Bogu, kupiła wcześniej butelkę przyzwoitego
cabemeta, która pozwoli wypełnić tę godzinę
oczekiwania na potrawę. Żeby jednak zdążyć,
musiała włożyć wszystko do garnka w ciągu
najbliższych pięciu minut.
Bluzkę i dżinsy miała wybrudzone mąką, jej oczy

background image

łzawiły od krojonej cebuli.
- O słodki Jezu, o Panienko Święta, o Józefie... -
powtórzyła słowa matki, które padały zwykle w
chwilach zdziwienia, przerażenia bądź gniewu.
Byle tylko zdążyć wstawić potrawę na gaz, wziąć
prysznic, przebrać się i odkorkować butelkę przed
przyjściem Daniela.
Przy winie, w trakcie rozmowy, nie zauważy nawet,
że kolacja jest spóźniona.
- Do przygotowania stew - zaczęła czytać na głos
przepis z „Kuchni irlandzkiej" - będą ci potrzebne
ziemniaki, mięso, marchew, pęczek pietruszki,
seler, liście laurowe, tymianek w małej torebce...
Tymianek w torebce? To bez sensu. Miała
przyprawy w papierowych torebkach, ale przecież
papier rozleci się w potrawie. To wiedziała nawet
ona. A plastikowy woreczek się roztopi. Co robić?
Zaczęła

biegać

po

mieszkaniu,

szukając

natchnienia. Już miała nawet sięgać po słuchawkę
telefonu, lecz w porę uświadomiła sobie, że lepiej
nie wtajemniczać matki w kulisy tego spotkania. I
w samo spotkanie w ogóle
Gdy znalazła się w sypialni, ujrzała rozbebeszoną
komodę, w której rano szukała w pośpiechu czystej
bielizny, i doznała olśnienia.
Nylon! Na pewno ani się nie rozpadnie, ani nie
rozpuści.

background image

Znalazła nowe pończochy z błyszczącą nitką,
zawahała się chwilę, lecz uznawszy, że błyskotki
nie będą miały znaczenia dla smaku potrawy,
śmiało oderwała koniec jednej nogawki i upchnęła
w niej przyprawy. Zadowolona z siebie, zawiązała
koniec woreczka i wrzuciła go do garnka.
- No, gotuj się szybko - rozkazała i odkręciła pełny
gaz. Teraz zostało jej dziewięć minut, żeby
doprowadzić się do ładu. Rzuciła się do sypialni - i
w tym samym momencie zabrzęczał domofon. A
więc stało się to, co musiało się stać. Zabrakło jej
czasu. Podniosła słuchawkę.
- Tak?
- Jest tu pan Daniel O’Malley, chce się z panią
zobaczyć - odezwał się Jimmy, portier, który
wieczorami sprawował nadzór nad budynkiem. -
Mam go wpuścić?
Rose spojrzała na swoje uwalane mąką ciuchy,
dotknęła tłustą dłonią zmierzwionych włosów.
Potrzebowała przynajmniej kwadransa, by stać się
słodką, kuszącą Rose Kingsford. Jeśli jednak każe
Danielowi czekać na dole, posądzi ją o próżność i
sztywniactwo. I będzie miał rację. Przyszedł
wprawdzie kilka minut za wcześnie, ale co z tego?
To nie spotkanie biznesowe, a romantyczna kolacja,
nie biuro, a prywatne mieszkanie.
A swoją drogą, czy nie przyszedł za wcześnie z

background image

premedytacją?
- Jasne, proszę wpuścić go na górę - zadecydowała.
Pobiegła po kartkę, nagryzmoliła zaproszenie do
środka, przypięła na drzwiach od zewnątrz. Wino!
Powinna jeszcze je odkorkować i postawić
kieliszek, by mógł sobie nalać, podczas gdy ona
będzie brała tusz, ubierała się i robiła makijaż.
Otworzyła szufladę, w której zazwyczaj znajdował
się korkociąg. Zazwyczaj, ale nie teraz. Były
nożyczki, kupony konkursowe z gotowych dań do
mikrofalówki, korki po szczególnie dobrych winach
wypitych z przyjaciółmi, zasuszone płatki róży
otrzymanej od matki na ostatnie urodziny,
wykałaczki, zapałki, wizytówki z nazwami
nowojorskich restauracji, które do tej pory
odwiedziła - wszystko, ale nie korkociąg.
Straciła już wszelką nadzieję, gdy spojrzała
odruchowo na blat, na którym stała butelka.
Korkociąg leżał obok.
- No! Mam cię wreszcie, mój śliczny!
Chwyciła nóż, odcięła osłonę, wkręciła korkociąg.
Pociągnęła z całej siły, ale korek ani drgnął,
- Wyłaź, no wyłaź, ty diabelskie nasienie! -
Chwyciła butelkę pomiędzy nogi i szarpnęła raz
jeszcze.
- Rose? Nie powinnaś zostawiać otwartych drzwi -
usłyszała tuż nad uchem.

background image

Wrzasnęła ze strachu, w tej samej chwili korek
wyskoczył z głośnym puknięciem i gdyby Daniel
nie stał tuż obok, butelka upadłaby pewnie na
podłogę. Nie upadła. Rozlała się jednak, plamiąc
przyniesiony przez niego bukiecik fiołków oraz
jego skórzane buty.
Rose natychmiast pobiegła do kuchni po gąbkę.
- Nie ruszaj się! - nakazała i uklękła, by wytrzeć
plamę.
- Hej, nie przejmuj się, nic się nie stało!
- To doskonała skóra, znam się na tym. Nie chcę,
żeby został ślad. - Zupełnie nie wiedziała, co
powiedzieć i co zrobić. Była zmieszana jak nigdy
dotąd.
- Naprawdę wszystko w porządku - powtórzył i
delikatnie postawił ją na nogi.
- Wcale nie. - Wyobraziła sobie, jak musi
prezentować się w jego oczach: wytytłana w mące,
w

brudnej

bluzce,

rozmazanym

makijażu.

Westchnęła ciężko i kiwnęła głową w stronę ku-
chni. - Gotowałam. To katastrofa. Lepiej tam nie
zaglądaj. Może w ogóle byś zamknął oczy na
piętnaście minut?
Daniel uśmiechnął się, lecz jego brązowe oczy
spoglądały na nią poważnie.
- Jeśli nadal będziesz zostawiać otwarte drzwi,
może przydarzyć się coś dużo gorszego.

background image

- Nie chciałam, żebyś czekał...
Wciąż trzymał ją mocno za ramiona, a to
przeszkadzało jej myśleć. Czuła zapach jego wody
toaletowej i ciepło dłoni przenikające przez cienki
materiał bluzki.
- Ja... za chwileczkę będę z powrotem.
- Zostawiłaś na drzwiach zaproszenie dla mnie. a
przy okazji dla każdego obwiesia, który mógł się
tutaj przyplątać. Nie można tak robić, Rose.
Do licha, nie dość, że nic nie układało się zgodnie z
planem, to teraz musiała jeszcze wysłuchać kazania
od mężczyzny, dla którego tak się starała i którego
zamierzała w sobie rozkochać. Rozkochać?
Przecież chciała tylko go uwieść, wykorzystać.
Dziecko, chodziło o dziecko...
Nie, to było ponad jej siły. Może inne nadają się do
takich wyczynów, ale nie ona.
- Niech więc mnie pan aresztuje, panie policjancie,
za karygodne zaniedbanie - powiedziała ze złością i
odwróciła twarz, by nie dojrzał łez, które pojawiły
się nie wiedzieć czemu w jej oczach.
- Aresztuje...? Hej, Rose, nie becz - zakłopotał się. -
Do diabła z tym wszystkim! - Przygarnął ją do
siebie. - Z całą tą mąką, i z tym wszystkim...
- Daniel, nie! Cała jestem...
- Zauważyłem. - Przycisnął wargi do jej ust.
Rose od razu poprawił się nastrój. Zniknął niepokój

background image

o rezultat jej kulinarnych starań, o wygląd, o miłe
przyjęcie. Nerwy spłynęły po niej niczym to
rozlane wino po butach Daniela.
Oderwał delikatnie usta od jej ust.
- Przepraszam, że cię ochrzaniłem.
- Pewnie miałeś rację.
- No tak, ale powinienem wziąć również pod
uwagę, że przygotowanie kolacji to praca, która
wykańcza psychicznie i robi człowieka drażliwym
jak cholera. Wiem coś o tym. - Roześmiał się cicho
i zaczął masować dłońmi jej plecy. Miało to ją
chyba uspokoić, ale działało na nią raczej pobu-
dzająco.
- Nie jestem najlepszą kucharką - przyznała z
bolesnym westchnieniem. - Co innego moja matka.
Powinnam się czegoś od niej nauczyć, ale na
razie...
- To nic strasznego - uśmiechnął się - a mówisz to
tak, jakbyś spowiadała się z serii zabójstw. Czy to
grzech, że nie lubisz gotować?
- Zgodnie z tradycją, w której zostałam wychowana
- a ty pewnie też - to jest grzech. Sam zresztą
powiedziałeś, że jesteś staroświecki.
- Posłuchaj, Rose, jeśli uważasz, że oczekuję od
wszystkich kobiet, że będą takie jak moja matka, to
jesteś w błędzie. Mogę sobie być typowym
irlandzkim gliną, ale innym stereotypom nie

background image

odpowiadam.
- Przecież tak się upierałeś, żeby zapłacić za
kolację.
- To całkiem inna para kaloszy. Zapłaciłem za nią,
bo nie zamierzam być twoim chłopczykiem,
zabawką, rozumiesz?
- Wielkie nieba! Nigdy nie zamierzałam...
- Może i nie. - Przestał masować jej plecy i spojrzał
wymownie. - Ale nie oszukujmy się, zajmujesz
trochę wyższą pozycję ode mnie. Chciałbym, żeby
to było jasne od samego początku: zawsze będę
płacił za siebie. Nie zapraszaj mnie więc na
weekend na Hawaje, bo mnie na to nie stać.
Zachichotała i odgięła się w tył w jego ramionach.
- Spokojnie, Daniel. Nie w tym tygodniu, zgoda?
- Dzięki - odparł z kwaśną miną.
- No, nie obrażaj się - spoważniała. - Jeśli chcesz
wiedzieć, to wcale nie jeżdżę na wakacje w tropiki.
Jeśli tam trafiam, to w ramach pracy. Ja naprawdę
jestem normalną dziewczyną. - Wysunęła się z
objęć Daniela i chwyciła go za rękę. - Chodź,
pokażę ci, jak spędzam wolny czas i na co wydaję
pieniądze.
- Jeżeli to niezgodne z prawem, to wolę o tym nie
wiedzieć.
Roześmiała się i poprowadziła go do pracowni.
- Masz spaczone poglądy na to, co robią ludzie o

background image

pokaźnych dochodach, glino.
- Glino z Nowego Jorku - uściślił i dumnie zadarł
głowę.

Przeszli

do

pracowni.

Daniel

z

zaciekawieniem zaczął przyglądać się jej rysunkom
rozłożonym na desce kreślarskiej, a Rose
uświadomiła sobie ze zdziwieniem, że zależy jej na
tym, by mu się spodobały.
- Daj kurtkę, powieszę ją, a ty zajmij się rewizją -
zaproponowała.
Zdjął czarną skórę i mogła teraz podziwiać, jak
wspaniale elegancka koszula podkreśla piękną
strukturę jego torsu. Palce same miały ochotę
porozpinać te guziki, sprawdzić, co znajduje się
pod spodem.
- Nie krępuj się - dodała i wykonała gest
ogarniający cały pokój. - Zaraz wracam.
Gdy wróciła, Daniel wciąż oglądał jej szkice. Nad
niektórymi chichotał, raz nawet roześmiał się w
głos. Sprawiło jej to przyjemność. Czując, że są
znacznie bliżej celu niż pięć minut temu, podeszła
do niego pewniejszym krokiem.
Odwrócił się i spojrzał z nieskrywanym podziwem
na jej rozkołysane biodra.
- To jest doskonałe, Rose. Znacznie lepsze niż te w
„Timesie".
- Jak do tej pory nikt nie podziela twojego poglądu,
ale udało mi sieje sprzedać do kilku lokalnych

background image

gazet.
- Poważnie? Moje gratulacje. - Odwrócił się do
stołu. - Nie potrzebuję pytać, skąd czerpiesz
inspiracje. Wysłuchujesz pewnie wielu irlandzkich
pogaduszek.
- Uważasz, że utrafiłam w ten klimat?
- Jeszcze jak! Na przykład ten St. Paddy... Zupełnie
jakbym słyszał własnego ojca. A te ich riposty - tak
właśnie matka zwracała się do taty.
- Moja babka też mówiła w ten sposób.
Odwiedziłam ją w zeszłym roku, kiedy robiliśmy w
Irlandii zdjęcia do kalendarza.
- Kalendarz z Irlandią? Nie widziałem takiego.
- Zbierasz kalendarze? - zdziwiła się.
- W zeszłym tygodniu przeglądałem magazyny o
modzie i kalendarze z modelkami. To moja
odpowiedź na twoje podchody z lornetką.
- Rozumiem - uśmiechnęła się lekko. - Może ten
kalendarz wyjdzie w przyszłym roku. To nawet nie
byłoby złe.
Przyda się honorarium, kiedy spadną moje
dochody. Niedługo zamierzam się wycofać.
- Zadziwiasz mnie. Odłożyłaś już tyle, żeby iść na
emeryturę?
- Nie chodzi mi o emeryturę. Chciałabym
utrzymywać się z rysowania.
- A ja myślałem, że jesteś kobietą, która nade

background image

wszystko przedkłada... - przerwał na chwilę -
relacje z innymi ludźmi.
- Nie to miałeś na myśli.
- Bo trudno to wyrazić.
- Zostawmy więc ten problem. - Przysunęła się do
niego bliżej. Powinna przybliżać się do celu, a takie
rozmowy...
- Niekoniecznie. - Odsunął się nieco i zajrzał jej w
oczy.
- Jestem dociekliwy. Jesteś intrygującą kobietą,
Rose. Znacznie głębszą niż podejrzewałem.
- Hm, czy to komplement?
- Oczywiście, że tak. Jesteś ambitna, zdolna,
wrażliwa.

Ale

też

sprytna,

konkretna

i

zdecydowana - nigdy nie pozwolisz, żeby emocje
przeszkodziły ci w realizacji mistrzowskiego planu.
- Czy to źle?
- Tego nie powiedziałem. Ja postępuję tak samo.
Pozwoliła, by jego ciemne oczy zawładnęły nią
całkowicie.
Nie mogła się powstrzymać, rozpięła górny guzik
jego koszuli.
- W takim razie znaleźliśmy się w doskonałej
sytuacji
- zamruczała.
- Na to wygląda.
- To dobrze, że się zgadzamy. - Odpięła następny

background image

guzik.
- A co z kolacją? Jeszcze jeden guzik.
- Musi się dogotować.
Daniel przybliżył usta do jej warg.
- To najlepsza wiadomość dzisiejszego wieczoru.

Maureen zamierzała tylko zobaczyć przez okno
taksówki, jak Daniel wchodzi do domu Rose, a
potem wracać do siebie. Kiedy jednak zniknął w
drzwiach, nie mogła tak po prostu odjechać. Miały
się oto przecież spełnić wszystkie jej marzenia i
chciała nacieszyć się tą chwilą.
- Proszę zajechać od frontu - zwróciła się do
kierowcy. - Wysiadam.
- Mam na panią zaczekać?
- Nie, dziękuję. - Odliczyła należną kwotę, dodała
napiwek i wsunęła pieniądze w specjalny otwór w
plastikowej przegrodzie oddzielającej przednie i
tylne siedzenia. - Wezwę inną taksówkę, jeśli
zajdzie potrzeba.
Wysiadła przed głównym wejściem i postała chwilę
na chodniku, spoglądając na rzędy oświetlonych
okien nad głową. Gdyby tylko wiedziała, które z
nich należy do Rose Kingsford. Choć pewnie taka
piękna modelka ma mieszkanie, którego okna nie
wychodzą na ulicę.
Zimna kropla deszczu trafiła ją w oko, potem

background image

spadła druga. Maureen otworzyła torebkę i wyjęła
składany czepek przeciwdeszczowy z cienkiej folii.
Troskliwie osłoniła nim włosy, mając nadzieję, że
to wystarczająca ochrona.
Padało jednak coraz gęściej, jakby dobry Bóg miał
zamiar ją utopić i ukarać za wścibstwo. Niebawem
stała już w kałuży. Nie było rady - trzeba było
wejść do budynku.
Pchnęła obrotowe drzwi i zatrzymała się, mrużąc
oczy. Wnętrze było tu niezwykle jasne. U sufitu
zwisał kryształowy żyrandol, na wytapetowanych
ścianach powieszono dwa miłe dla oka obrazy, pod
ścianami ustawiono kwiaty. Dwa krzesła z obiciami
w kolorze burgunda stały przy małym stoliku.
Maureen zastanawiała się przez chwilę, czy można
na nich usiąść, kiedy jej rozmyślania przerwał głos
portiera.
- W czym mogę pomóc, madam?
- Ja... hm... miałam się z kimś spotkać. -
Rozwiązała troczki czepka. - Pewnie coś musiało ją
zatrzymać. Chciałabym schronić się tu przed
deszczem. Jak panu na imię, młodzieńcze?
- Jimmy, madam. Mam zamówić dla pani
taksówkę?
Myślała o tym. Nie znosiła być z dala od centrum
wydarzeń,

ale

z

drugiej

strony

dłuższe

pozostawanie w tym budynku mogło okazać się

background image

kłopotliwe.
- Jeszcze nie w tej chwili. Poczekam trochę, Jimmy.
A jeśli moja znajoma nie przyjdzie, będę
zobowiązana za wezwanie taksówki.
- W porządku, proszę pani. - Jimmy uśmiechnął się
uprzejmie, czuła, że powinna porozmawiać z
portierem, żeby przypadkiem nie przyszło mu do
głowy, że ma do czynienia z jakąś bezdomną.
Zauważyła, że rozłożył na biurku książkę, podeszła
bliżej.
- Wygląda, jakbyś czegoś się uczył.
- Taak... Jutro mam egzamin z ekonomii.
- Ekonomista. - Pokiwała głową. - To niezły zawód.
Mój syn, Daniel, zdecydował się na akademię
policyjną. Patroluje konno ulice.
- Ach tak... - przerwał nagle i spojrzał ponad jej
ramieniem. - A, dobry wieczór, witam, pani
Kingsford!
- Dobry wieczór, Jimmy! - odpowiedziała na
pozdrowienie kobieta, która właśnie weszła do holu
i za plecami Maureen poszła w kierunku windy.
Pani Kingsford?
A więc to musi być matka Rose! Przyszła teściowa
Daniela!
Maureen O’Malley poczuła dreszczyk podniecenia.
Irlandzkie szczęście nie opuszczało jej tego
wieczora. Wiele można powiedzieć o dziewczynie,

background image

patrząc na jej matkę. Teraz mogła ją poznać, nie
ujawniając nawet, że jest matką narzeczonego.
Przywołała na twarz swój najpiękniejszy uśmiech,
odwróciła się i zamarła,
- To ty! - krzyknęła z przerażeniem.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Serca Daniela waliło jak oszalałe. Rose przytuliła
się do niego, rozchyliła kusząco wargi. Nigdy dotąd
nie otrzymał tak wspaniałego zaproszenia i teraz
gotów był natychmiast z niego skorzystać. Chciał
jej dotykać, wejść w nią, posiąść w najbardziej
intymny sposób. Nie pamiętał, żeby wyciągał
bluzkę z jej spodni, lecz musiał to przecież zrobić,
bo oto pieścił już jej gorącą, jedwabistą skórę.
Westchnął. Nie nosiła nic pod koszulką. Czuł w
dłoniach rozkoszny ciężar szczupłych piersi Rose i
myślał, że jeśli po coś się urodził, to po to, by
pieścić ją w ten sposób. Drżała i dyszała, była
równie przerażona gwałtownością własną, co
Daniela. Zdjęła mu koszulę i pociągnęła dłońmi po
jego plecach. Daniel jęknął, wtulił głowę w szyję
dziewczyny, poczuł upajającą woń wody kwiatowej
i... coś jeszcze.
Coś jakby swąd spalenizny.
Nie przyjął tego do wiadomości. Usta Rose
Kingsford miały niebiański smak, wzmagały apetyt
na resztę tego chętnego ciała. Nie chciał, żeby
cokolwiek mu przeszkadzało. Jaka spalenizna? To
na pewno tylko omam...
Ale nie było wątpliwości. Coś się paliło.
Oderwał usta od jej ust.
- Chyba... coś stało się w kuchni.

background image

Rose otworzyła zielone oczy. Zajrzał w nie i znów
wszystko inne przestało go obchodzić.
- A może mi się zdawało... - Przyciągnął na powrót
jej głowę.
- Nie! - Rose wyślizgnęła się z objęć Daniela i
wybiegła z pokoju. - Coś naprawdę się pali!
Daniel wpadł za nią do kuchni. Stała, kaszląc, nad
otwartym garnkiem, gęsty dym spowijał kuchnię.
- Nasza kolacja! - jęknęła, po czym chwyciła przez
grubą rękawicę dymiące naczynie i upuściła je z
hukiem do zlewu. - Wszystko na nic!
- Zawsze możemy gdzieś pójść.
- Nie chcę nigdzie iść! Chciałam przygotować miły,
domowy posiłek! - Uniosła pokrywkę, buchnęło
dymem jeszcze obficiej. - Zobacz! - zdumiała się
nagle. - To... to... To błyszczy!
- Błyszczy? - Jako policjant Daniel był już
świadkiem niejednego zdarzenia, lecz nigdy nie
spotkał się z tym, żeby błyszczało przypalone stew.
Podszedł bliżej i przyjrzał się zawartości naczynia.
W brunatnej bezkształtnej masie pływały srebrne
nitki. Zmieszany spojrzał na Rose.
- Niczego nie zamierzam ci tłumaczyć. - Sięgnęła
po pokrywkę.
Zachichotał i chwycił ją w ramiona.
- Ale ja żądam wyjaśnień: skąd się tu wzięły te
srebrne nitki?

background image

- Z moich pończoch. - Rose spuściła głowę. Daniel
wybuchnął szczerym śmiechem.
- Rose, skąd wzięłaś ten przepis?
- No, dalej, natrząsaj się ze mnie. Mówiłam ci, że
nie jestem dobrą kucharką. Ale przynajmniej
próbowałam.
- Jasne - opanował śmiech. - Doceniam te starania i
przepraszam, że się śmiałem. Ale jeśli mi nie
wyjaśnisz, co twoja bielizna robiła w garnku, skręci
mnie z ciekawości. Miej trochę litości, Rose.
- Przyrzekasz, że nie będziesz się śmiał?
- Przyrzekam.
- Upchnęłam w stopie trochę przypraw.
- Trochę? Musiałaś chyba władować w to pół kilo
tymianku!
- Daniel! Obiecałeś!
- W porządku - zacisnął wargi, by się nie
roześmiać, i spojrzał w sufit. - Po prostu były to
pończochy ze srebrną nitką, tak?
- Nie przypuszczałam, że wyjdą na wierzch!
- Oczywiście, że nie. Kto mógł przypuszczać?
Przyglądał się dziewczynie, tłumiąc śmiech. Oto
jedna z nowojorskich modelek, utalentowana
rysowniczka, bystra bizneswoman, namiętna
kochanka... i osoba tak słodko, tak kompletnie
bezradna w kuchni! Ta bezradna osoba usiłowała
ugotować dla niego coś, co miało być irlandzkim

background image

stew. Nawet nie wiedziała, jak bardzo mu to
pochlebia. Cisnęła rękawice na blat.
- Oczywiście, jak zwykle wszystko schrzaniłam!
- Wcale nie. - Zbliżył się do niej i ponownie wziął
ją w ramiona. - Jest uroczo. I zapowiada się
wspaniała noc.
- Daniel, bądź poważny. Uroczo?
- Mówię serio.
- Nieprawda. Kiedy wszedłeś, byłam utytłana
mąką. Zgniotłam twój bukiet, wylałam wino na
buty, wsadziłam do garnka pończochy...
- A wszystko dlatego, że usiłowałaś zrobić
wrażenie na takim przeciętnym facecie, jak ja.
Wiesz, Rose, jak się czuję z tego powodu? Czuję
się wyróżniony.
- Tak?
- Tak!
Przyciągnął ją do siebie, zetknęli się biodrami.
Oczy Rose ponownie zaszły mgłą.
- Zaprosiłam cię wprawdzie na kolację, ale... ale
może to nie był jedyny powód.
- Pozwól mi na brutalną szczerość. Nie dbam o tę
przeklętą kolację. Nie przyszedłem tu, żeby
napchać żołądek. Nie obchodzi mnie, czy umiesz
gotować, czy nie.
- Mhm - przytuliła się do niego zmysłowo - ale ja i
tak mam zamiar być dobrą gospodynią. I dobrą

background image

kochanką... - Spojrzała na niego tym swoim
spojrzeniem, od którego krew zaczynała szybciej
pulsować w jego żyłach.
Daniel przylgnął do jej warg, a ona oddała
skwapliwie pocałunek. Ruszyli w stronę salonu.
Rose zrzuciła buty, Daniel rozpiął pasek.
I właśnie wtedy zabrzęczał domofon.
- To nic... Nie zwracaj uwagi. - Rose podniosła
ręce, by łatwiej było pozbyć się spódnicy.
- Cholerne domy z ochroną. - Daniel odrzucił
koszulę na bok.
Jednak natrętne urządzenie wciąż brzęczało, a gdy
nie reagowali, po chwili rozdzwonił się telefon.
- Mam automatyczną sekretarkę...
- Dzięki niech będą Bogu za automatyczne
sekretarki. Rose, jesteś taka piękna...
- Dla ciebie. - Wsunęła się w jego objęcia.
- Panno Kingsford! - odezwał się nagle męski głos
z głośniczka sekretarki - chyba powinna pani zejść
na dół...
Oboje zamarli w bezruchu.
- ...bo pani matka uprawia właśnie zapasy z jakąś
kobietą o imieniu Maureen - dokończył Jimmy i się
rozłączył.
- O mój Boże! - Rose zaczęła natychmiast szukać
spódnicy, a gdy ją znalazła, wbiła się w nią i
ruszyła do drzwi.

background image

- Rose? - Daniel był nieco zdezorientowany.
- Zapnij pasek i chodź ze mną - powiedziała,
wpychając mu koszulę w spodnie. - pozapinaj się.
- Nie masz butów.
- Racja. - Wsunęła pantofle, porwała klucze ze
stołu, z ręką na klamce obejrzała się za siebie. -
Idziesz?
Uporał się szybko z paskiem i ruszył za nią.
- Cholera, nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że
wiesz, o co tutaj chodzi.
- Powiem ci w windzie. Nie ma czasu do stracenia.
Moja matka chodzi na siłownię i może twojej
zrobić krzywdę.
- Mojej matce? Krzywdę? - Daniel puścił się pędem
do windy. - Czemu przypuszczasz, że moja matka
szarpie się na dole z twoją? Skąd by się tu wzięła?
- Wydaje mi się, że one się znały. Jeszcze w Irlandii
- oznajmiła grobowym głosem Rose, czekając na
windę.
Daniel milczał przez chwilę.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że twoja matka to
Bridget Mary Hogan. Nie uwierzę.
- Może przekonasz się na dole. No, co jest? -
Stuknęła dłonią w przycisk na ścianie. - Gdzie jest
ta cholerna winda?!
- O rany... - Daniel nie mógł otrząsnąć się z
zaskoczenia. - Bridget Mary Hogan? Ta dwulicowa

background image

baba, której machlojki odebrały Maureen koronę
Róży z Tralee?
Rose spojrzała krzywo na towarzysza.
- Licz się ze słowami. Bo będę musiała ci
powiedzieć, że Maureen jest złośliwą plotkarą o
twarzy owcy, która podstępnie pozbawiła Bridget
tego wyróżnienia.
Winda wreszcie przyjechała. Rose weszła do
środka, lecz Daniel wciąż stał na korytarzu niczym
wrośnięty w ziemię.
- Nie. To nie mogło się zdarzyć...
- Posłuchaj, właź szybko do tej przeklętej windy, bo
na dole przydadzą się twoje mięśnie.
- Ale Bridget Hogan nie żyje! Rzuciła się w
przepaść dręczona wyrzutami sumienia z powodu
tego, co zrobiła.
- Podobnie jak twoja matka skoczyła pod pędzący
pociąg.
Daniel, zapnij proszę koszulę. Moja matka lubi się
oszukiwać, że wciąż jestem dziewicą.
Zrobił, o co prosiła, lecz jego ruchy były powolne i
niezgrabne jak u robota albo człowieka odurzonego
alkoholem.
- Czego jeszcze powinienem się dowiedzieć, żeby
ostatecznie zwariować? - zapytał.
Tego, że chcę, abyś został ojcem mojego dziecka,
odparła w myślach, jednak na głos powiedziała co

background image

innego:
- Moja matka była w herbaciarni w czasie naszego
pierwszego spotkania. W przebraniu. To ona
naciskała, żebym zgodziła się na rendez vous z
Maureen.
- A czy moja matka zdawała sobie sprawę, czyją
jesteś córką?
- Nie. - Rose zaczerpnęła powietrza, gdyż winda
właśnie się zatrzymała. - Zresztą nie wiem. Może
coś podejrzewała.
Drzwi rozsunęły się niczym kurtyna w teatrze, a
scena, którą ujrzeli, była gwałtowna i pełna
przemocy. Maureen i Bridget tarzały się po
podłodze,

wydając

niezrozumiałe

wrzaski.

Pojedynek był bardziej wyrównany niż można się
było spodziewać. Bridget była zwinna, lecz
Maureen górowała nad nią wagą. Z kolei ciasna
odzież matki Daniela krępowała jej ruchy, podczas
gdy strój matki Rose zapewniał większą swobodę.
Dokoła nich niczym sędzia krążył Jimmy. Jedno z
krzeseł było przewrócone, dekoracja ze sztucznych
kwiatów roztrzaskana w drobny mak.
Daniel był przerażony, lecz momentalnie przyszedł
do siebie.
- Rozdzielę je. Niech każde zajmie się swoją
mamuśką. Jeśli nie dasz rady, ten chłopak ci
pomoże.

background image

- Okay.
Rose z ufnością patrzyła, jak jej gość przystępuje
do tego trudnego zadania. Kiedy but Bridget trafił
go w żołądek, skrzywiła się nieco. Trochę niżej, a
ten wyszkolony policjant zostałby wyłączony z
akcji.
- W porządku, drogie panie! - odezwał się głosem
człowieka nawykłego do wydawania poleceń. -
Może zrobimy małą przerwę?
- To mój Daniel! - zawołała Maureen. - Danielu,
zabierz ode mnie tę wariatkę!
- Mamo, to ty leżysz na niej. - Postawił obie
kobiety na nogi, wcisnął się pomiędzy nie. - Rose?
Jimmy? Możecie mi pomóc?
Rose natychmiast podbiegła do Bridget.
- Chodź, mamusiu. - Pociągnęła ją za rękę, lecz
Bridget zaparła się i nie dała odsunąć na bok.
- Maureen Fiona, jesteś zwykłą rajfurką! -
wrzasnęła w stronę rywalki.
- Tak? Wiedz Bridget, że mój Daniel poślubi raczej
kaczkę z Central Parku niż twoją córusię!
- W porządku, moje panie, proszę się cofnąć do
swoich narożników. - Daniel opasał matkę
ramionami i odsunął na bok.
Rose z kolei przytrzymała swoją i szepnęła jej do
ucha:
- Mamo! Co ty, u diabła, tutaj robisz?

background image

- Co ja robię? Ośmielasz się o coś mnie oskarżać,
młoda damo? Popatrz lepiej na siebie! Masz
zaczerwienione policzki. Całowałaś się!
Rose ściszyła głos.
- Na Boga, mam już trzydzieści lat.
- Wystarczająco dużo, żeby mieć rozum i nie
uganiać się za typami pokroju synalka Maureen
Keegan!
- Uważaj, Bridget! Wszystko słyszałam! - wydarła
się Maureen z drugiego końca holu. - Nikt nie
będzie znieważał mojego Daniela!
- Spokojnie, mamusiu. Nie teraz - uspokajał matkę
Daniel. - Rose! - zawołał - sądzę, że musimy
zamówić dwie taksówki.
- Zaraz zadzwonię. - Spojrzała na Jimmy'iego. -
Trzymasz ją?
- Tak. - Chłopak był bardzo przejęty. - Panno
Kingsford. nie wiem, co właściciele powiedzą na
ten bałagan.
- Nie martw się. Zaświadczę, że to nie twoja wina.
Nie miałeś szans, żeby tego uniknąć. - Wykręciła
numer radio taxi. - Moja mama pokryje koszty...
- Ja?! - wrzasnęła Bridget. - A co z nią? Zawsze
umiała się wywinąć. Naopowiadała sędziom tych
koszmarnych kłamstw i...
- A ty specjalnie spaliłaś mi twarz! - Szarpnęła się
Maureen. - No, puść mnie, Danielu! Czy pozwolisz,

background image

żeby w ten sposób mówiła do twojej matki?
- Puszczę cię, mamo. I zadzwonię po oddziały
specjalne, jeśli nie przestaniecie!
- Spokojnie, Daniel. Taksówki już jadą - Rose
próbowała załagodzić sytuację. - O, już są!
- Świetnie. Idziemy.
- Twoja kurtka. - Rose przypomniała sobie, że
zostawił ją w jej mieszkaniu.
- Odbiorę innym razem. - Spojrzał na nią przelotnie
i zniknął z naburmuszoną matką za obrotowymi
drzwiami.
Rose tylko odrobinę ucieszyła się z tej ostatniej
uwagi. Odebranie kurtki przy okazji spotkania w
bliżej nieokreślonej przyszłości to nie to samo, co
obietnica kontynuowania znajomości. A przecież
trudno było sobie wyobrazić, żeby po tym
wszystkim Daniel O’Malley nadal miał na to
ochotę.
- Wyszła. Już możesz mnie puścić, Jimmy -
odezwała się Bridget nieoczekiwanie spokojnym
głosem.
Rose zwróciła się do niej z gniewną miną.
- Mamo, jak mogłaś! I w ogóle co ty tutaj robisz,
szpiegujesz mnie?
- Sprawdzałam po prostu, czy jesteś w domu. -
Nawet

z

oberwanym

rękawem

płaszcza

przeciwdeszczowego i w rozdartych na kolanie

background image

spodniach Bridget potrafiła zachowywać się
wyniośle. - Udało mi się zdobyć bilety do Kennedy
Center na koncert poświęcony pamięci tego
muzyka jazzowego, którego tak lubisz. Chciałam ci
o tym powiedzieć, a że byłam w pobliżu...
- Gadka szmatka...
- Rose, twój język jest nie na miejscu.
- Przychodzi mi do głowy parę mocniejszych
określeń i zapewniam cię, mamo, że wszystkie one
znakomicie pasują do sytuacji.
- Panno Kingsford, zdaje się, że jest już druga
taksówka - wtrącił się Jimmy. W jego głosie znać
było ulgę.
- Dobrze. Wyjdziemy, kiedy odjadą tamci.
- Właśnie pan O'Malley wpychają do samochodu...
To znaczy, chciałem powiedzieć, że pomaga jej
wsiąść.
- W porządku. Posłuchaj, mamo. Jimmy teraz cię
puści. Obiecujesz wejść spokojnie do taksówki?
- Nie ma powodu, żebyś zwracała się do mnie
takim tonem, Rose. Twoja babka przewróciła by
się...
- Niewątpliwie nasza babunia od dawna kręci się w
grobie jak bąk - odgryzła się Rose. - Lecz na pewno
nie z mojego powodu. To ty urządziłaś całą tę
burdę. Więc jak, przyrzekniesz mi?
- Przyrzekam. - Bridget wygładziła odzież,

background image

poprawiła zmierzwione włosy. - wcale nie musisz
ze mną jechać, Rose. Wybieram się prosto do
domu.
- Wolę cię odwieźć. Mamy kilka spraw do
wyjaśnienia. Były już przy drzwiach taksówki, gdy
matka zatrzymała się i obejrzała z satysfakcją przez
ramię.
- Widziałaś to? Jeszcze pięć minut, a błagałaby
mnie o litość.
Rose przewróciła oczami.
- Dobrze, mamuś. Zabiorę cię jutro do Światowej
Federacji Zapaśniczej, chcesz?
Już w taksówce Bridget wybuchnęła śmiechem.
- No, dalej mamo, nie krępuj się... - Rose wzruszyła
ramionami.
- Powinnaś ją widzieć, kiedy powiedziałam jej, kim
jestem! - Bridget dosłownie krztusiła się ze
śmiechu. - Zupełnie jakby ktoś zdzielił ją młotem
między oczy. Jezusie, Mario, święty Józefie, to była
wspaniała chwila! Że też nie było przy tym kamery!
- Była. Cały incydent został sfilmowany. - Rose
uśmiechnęła się wbrew sobie. - Nad biurkiem
Jimmy'ego zainstalowane są kamery. Nagrywają
wszystko, co dzieje się na korytarzach.
- A więc musisz zdobyć dla mnie tę taśmę. Będę
miała rozrywkę na stare lata. Że też zabrakło mi
tych pięciu minut, żeby przyszpilić ją do podłogi!

background image

- Naprawdę żałujesz, że ci przeszkodziliśmy?
- Całe życie czekałam na ten moment! Jako
dziewczynki uważałyśmy, że przemoc fizyczna jest
poniżej naszej godności, ale teraz, kiedy jesteśmy
dorosłe...
- .. .nie musicie już strzec tej godności?
- Rose, stajesz się sarkastyczna?
- Ja?
- W każdym razie my też wam przeszkodziłyśmy.
Może to nawet ważniejsze niż ta nasza
niedokończona walka. Bo już raczej nie zobaczysz
się z Danielem O’Malley. Maureen postraszy go
wszystkim, łącznie z ekskomuniką, jeśli będzie
miał ochotę na kolejne spotkania. Już ja ją znam.
Rose westchnęła boleśnie.
- To nie będzie konieczne. Po tym, co się stało, sam
będzie mnie unikał.
- I bardzo dobrze. - Bridget poklepała córkę po
ręce, - Szczególnie jeśli chodzi o to, co plącze ci się
po głowie, córeczko. Maureen Keegan i ja babkami
tego samego dziecka! Gdyby do tego doszło,
rzuciłabym się z Empire State Building głową w
dół!
- Zapomniałaś, że cierpisz na lęk wysokości?
- Przezwyciężyłabym go jakoś.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Droga na brooklyn była daleka i Daniel z sa-
tysfakcją myślał, że to matka będzie płacić
rachunek za przejazd. Choć jednak wciąż był na nią
wściekły, to spoglądał z troską na swą rodzicielkę.
Miał nadzieję, że nie odniosła żadnych obrażeń.
Zapasy w miejscu publicznym! W tym wieku!
Słodki Jezu!
A jemu się zdawało, że nie zdoła go wprawić w
większe zakłopotanie niż wtedy, w herbaciarni.
- Nic ci nie jest? - zapytał, by przerwać
nieprzyjemne milczenie.
- Wystraszyła mnie, to fakt. - Matka w zamyśleniu
bawiła się guzikiem. - rozdarła mi rękaw.
- Mam gdzieś ten rękaw. Ważne, czy ty jesteś cała.
Matka sapnęła głośno, co miało wyrażać jej
dezaprobatę i oburzenie.
- Ja? Musiałby chyba nastąpić koniec świata, żeby
Bridget Hogan zdołała mnie pokonać! Danielu,
widziałeś przecież, że byłam od niej lepsza?
Jeszcze dwie minuty, a błagałaby o litość.
- Nie lekceważyłbym jej. Nieźle kopie. Zwłaszcza
jak na nieboszczkę, która od trzydziestu siedmiu lat
leży w grobie.
- Och, to cały ty. Wyciągać takie drobiazgi w takim
momencie... To był tylko niewinny wykręt.
- Niewinny? Okłamywałaś i tatę, i mnie, że

background image

skoczyła z klifów, nie mogąc znieść myśli o tym,
jak niecnie potraktowała cię podczas konkursu
piękności. Uśmierciłaś w naszych oczach swoją
dawną przyjaciółkę. I ty to nazywasz niewinnym
wykrętem?
- I tak powinna była to zrobić.
Daniel pokręcił głową ze zdumieniem. Odwrócił się
na siedzeniu, by móc spojrzeć matce prosto w
twarz.
- Nie powiesz mi chyba, że po trzydziestu siedmiu
latach wciąż żywisz do niej urazę?
Maureen spojrzała wyzywająco na syna. W
półmroku panującym w taksówce był skłonny
uwierzyć, że przeistoczyła się w zbuntowaną
nastolatkę.
- Nigdy nawet nie powiedziała „przepraszam"!
- Niewiarygodne. - Daniel zamknął oczy.
- Nie dość że skrzywdziła mnie, kiedy byłam
jeszcze jak ten świeżutki pączek, który dopiero ma
rozkwitnąć w całej swojej krasie, to na dodatek
teraz rujnuje moje złote lata!
- Na czym niby miałoby to polegać? Matka
pokręciła głową.
- Oj, Daniel, Daniel,.. Czasami myślę, że siostry
musiały się pomylić i przypisały tobie wyniki
testów należące do jakiegoś innego zucha. Zdarza
ci się być ciężkawym w myśleniu.

background image

- Więc po prostu wyjaśnij mi to.
- Cóż, to proste. Chodzi o Rose, o ciebie. Jak
możesz myśleć o małżeństwie z tą dziewczyną,
skoro okazała się ona córką tej podstępnej baby.
która tylko czeka, żeby wbić mi nóż w plecy?
Daniel przyjrzał się matce, w końcu wybuchnął
śmiechem. Śmiał się tak mocno, że aż zaczął się
krztusić,
- Dostałeś ataku? - zaniepokoiła się Maureen.
- Nie - odetchnął głęboko. - Po prostu bawi mnie to
wszystko. Sama mi ją podsunęłaś, przyznaj. Może
wreszcie przestaniesz mnie swatać. Cholera - znów
zachichotał - sam bym tego lepiej nie wymyślił...
- Dobrze ci się śmiać. Ale pomyśl lepiej o swojej
biednej matce. Moje gasnące oczy nie ujrzą już
wnuków, nie będzie komu przekazać cnót
irlandzkiej

gospodyni:

robienia

na

drutach,

gotowania, pielęgnowania ogrodu.
- Od kiedy to masz ogród?
- Nieważne, na ogrodnictwie się znam. Takich
rzeczy się nie zapomina. Ale to i tak bez znaczenia,
bo me będzie ani ogrodu, ani rodzinnych zdjęć, ani
uroczych przyjęć urodzinowych dla malców -
wyliczała coraz bardziej żałosnym głosem - ani
kolęd śpiewanych przy choince, ani..,
- Mamo - przerwał jej, bo i jemu serce się ścisnęło z
żalu. - Chyba jednak trochę przesadzasz. Zwłaszcza

background image

że nie jest to dla ciebie żadna nowina. Przecież nic
się nie zmieniło.
- Niestety. Poczekaj, aż skończysz pięćdziesiąt
sześć lat i nie będziesz miał oparcia we własnej
rodzinie, to mnie zrozumiesz.
- Jak mogę cię pocieszyć, skoro nie chcesz, żebym
widywał się z Rose Kingsford?
- Oczywiście, że nie chcę! - Schwyciła się za serce i
spojrzała na syna z przerażeniem. - Bridget Hogan
jako członek naszej rodziny, jako babcia szczypiąca
policzek mojego wnusia? O, nie! Już widzę jak
rozpuszcza tę najdroższą kruszynę nadmiarem
zabawek, słodyczy... I na pewno będzie się zwracać
do dziecka jakimś zdrobnieniem, od którego biorą
mdłości. „Ninuniu, malutki elfie..," A ja będę
musiała słuchać tego wszystkiego i patrzeć, jak ta
wredna baba…
- Mam więc rozumieć, że się nie zgadzasz.
- Prędzej mnie piorun spali, niż ty ożenisz się z
Rose Kingsford!
- Możesz się odprężyć, mamo. Nie zamierzam
żenić się z Rose. - Odchylił się na siedzeniu i
skrzyżował ręce na piersi.
- Bogu dzięki, wrócił ci rozsądek.
- Po prostu będziemy ze sobą chodzić. Bez
zobowiązań.
Matka sapnęła i ponownie chwyciła się za serce.

background image

- Ach, nie. Nie zrobisz mi tego.
- Widzisz, mamo. Gdyby nie ty, nie spotkałbym
Rose. Ale stało się i jeśli postanowię, że będziemy
się widywać, to tak będzie. A gdybym chciał ją
poślubić, to też postawiłbym na swoim. Pozwól
bowiem, że ci przypomnę, iż to ja będę się budził
przez następne czterdzieści parę lat u boku mojej
wybranki, a nie ty. Twoje szczęście, że ja nie
szukam żony, a Rose nie ugania się za mężem.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że po prostu
będziecie...
- Mamo, nie wiem, co będzie, naprawdę. Nie
chciałbym jednak, żebyś decydowała za mnie.
Proszę, niech to będzie nasza ostatnia rozmowa na
temat tego, z kim mam się spotykać i z kim mogę
się ożenić, dobrze?
Rose była szczęśliwa, że przez następne kilka dni
miała okazję pracować z Chuckiem. Wspólnie
pozowali do zdjęć mających przedstawiać młodą
parę, która spędza miesiąc miodowy za granicą i
nie może wyjść z zachwytu, jakie to wspaniałe
możliwości daje karta kredytowa.
Chuck, wysoki, świetnie umięśniony blondyn, był
ucieleśnieniem marzeń wszystkich kobiet. Tylko
Rose jednak wiedziała, że ów supermen zamieszkał
właśnie z Petem - od kilku miesięcy swoim
przyjacielem i kochankiem. Cóż, kiedyś miała żal,

background image

że taki wspaniały facet ma - jak sam się wyrażał -
„inną orientację", teraz jednak cieszyła się na myśl
o tym, że w czasie zdjęć nikt nie będzie jej
obmacywał, a w czasie przerw ma zapewnione
inteligentne, nienachalne towarzystwo. Poza tym
potrzebowała rady, a Chuck świetnie znał się na
sprawach sercowych.
Cala pierwsza przerwa między zdjęciami zeszła jej
na wprowadzaniu partnera w kulisy tej groteskowej
sytuacji, w jakiej ona i Daniel znaleźli się za sprawą
swych matek. Gdy jednak nadeszła pora lunchu,
mogła zapytać, co jego zdaniem powinna zrobić i
jak się zachować.
- Mam rozumieć, że nadal chcesz się z nim
spotykać - upewnił się Chuck. - Mimo że może to
rozjuszyć wasze krewkie mamuśki i sprawić, że
całkiem zatrują ci życie?
- Cóż, zaryzykuję.
- A wszystko dlatego, że...
- .. .wciąż mam jego kurtkę.
- Możesz ją odesłać przez gońca. Następny powód.
- jest uroczy, seksy i ma więcej niż dwie komórki w
mózgu.
- To rzadka kombinacja. Jesteś pewna, że to
heteryk?
- Chuck możesz mi wierzyć lub nie, ale jest jeszcze
na świecie paru heteroseksualnych facetów, którzy

background image

nie są palantami.
- No cóż - Chuck uśmiechnął się - jest też paru,
którzy nimi są. Nie wściekaj się, cieszę się, że w
końcu ci się udało...
- Nic się jeszcze nie udało. Nie wiem, czy nie
postanowił raz na zawsze wykreślić mnie ze swego
życia.

Jemu

zależy

na

prostym,

nieskomplikowanym związku, a tu się na to nie
zanosi.
- A czego ty potrzebujesz, Rose?
- Tego samego. - Nie mogła się przyznać, nawet
Chuckowi, że pielęgnuje w sobie marzenie o
natrafieniu na człowieka, który po prostu nadałby
się na ojca jej dziecka, zrobił swoje i usunął się na
bok. jedyną osobą, która znała tę tajemnicę, była
matka. Zresztą i jej niepotrzebnie o tym po-
wiedziała.
Chuck przełknął: kolejny kęs kanapki.
- Nie ma czegoś takiego jak nieskomplikowane
związki. Chyba że mówimy o życiu seksualnym
psów.
- Zgoda - Rose pociągnęła łyk z butelki - chodzi mi
jednak o to, że żadne z nas nie chce się angażować.
Żadnych

obrączek,

kościelnych

ceremonii.

Ustaliliśmy to na samym początku.
- Jedynie seks?
- Och, walisz prosto z mostu! Ma się rozumieć, że

background image

nie! Chodzi o miłe towarzystwo, wspólne
zainteresowania...
- Jakie na przykład?
- No cóż, na przykład... - Spojrzała na przyjaciela
skruszonym wzrokiem. - Choć właściwie do tej
pory chodziło nam właśnie o seks. Ale liczy się też
wzajemny

szacunek

-

dodała

szybko

-

zrozumienie... Doświadczyliśmy już wspólnie kilku
niezręcznych sytuacji. Daniel sprawdza się na
pierwszej linii ognia,
- Cholera! Mam nadzieję, że tak jest! Lubię to u
facetów z nowojorskiej policji! - Chuck zarechotał.
- Jest też coś więcej. Zobaczył mnie z najgorszej
strony i wcale nie był na mnie wściekły. To miły
facet.
- Świetnie. Ty też jesteś miła.
- Nie przypuszczam, żeby obwiniał mnie za to, co
wyprawiały nasze matki, ale nie wiem, czy zechce
narażać się na ryzyko powtórki.
Chuck zgniótł opakowanie kanapki i pięknym
lobem ulokował je w pobliskim koszu na śmieci,
- Chcesz, żeby wujek Chuck coś ci zaproponował?
- Mhm.
- Zaproś go więc na kilka dni do siebie na wieś. I
nic nie mówcie mamuśkom.
Rose wlepiła wzrok w resztkę wody w plastikowej
butelce.

background image

- Sama nie wiem. Drażni go różnica w naszych
dochodach,

mówił, że nie interesują go

ekstrawaganckie pomysły, na które go nie stać,
- Nie sądzę, żeby wyjazd na wieś podpadał pod tę
kategorię. A jeśli będzie marudził, powiedz mu, że
dom należy do jakiejś przyjaciółki. Nieco zmięknie,
jeśli spędzicie razem trochę czasu. Na początku
Pete wciskał mi ten sam kit i już myślałem, że
będziemy musieli zamieszkać na jakimś poddaszu
pełnym szczurów, żeby nie drażnić jego poczucia
niezależności, ale w końcu przepracowaliśmy jakoś
ten problem.
- I tak lepsze to, niż trafić na jakiegoś poszukiwacza
złota, no nie?
- Jasne, dziecino. Wracajmy. Gotowa na miesiąc
miodowy?
- Mówiłam ci, że żadne z nas nie ma ochoty na
ślub!
- Mówię o tych gościach od karty kredytowej. A
swoją drogą ciekawe, że nie załapałaś.
- Nie waż się mieszać do tego Freuda.
- Skoro tego sobie życzysz...
W środę Daniel dał nogę z roboty wcześniej.
Zamienił się z kumplem na dyżur w przyszłym
tygodniu, bo teraz i tak nie był w stanie myśleć o
niczym innym poza Rose Kingsford. Wrócił do
domu i chyba ze sto razy sięgał po słuchawkę, by

background image

wykręcić jej numer, za każdym razem jednak
rezygnował. Niezależnie od tego, co powiedział
matce, wciąż nie był przekonany, czy ma ochotę
kontynuować znajomość, która rodziła tak wiele
problemów. Bo maiki stanowiły zaledwie część
zagadnienia.
Poprzedniego wieczora słuchał tylko swoich
zmysłów. Nie zwracał specjalnej uwagi na
otoczenie, nie analizował, nie myślał. Mimo to
zdołał zorientować się, że ta kobieta ma pieniądze.
Duże pieniądze, zwłaszcza w porównaniu z nim.
Uzmysłowił sobie teraz, że do tej pory spotykał się
jedynie z dziewczynami, które zarabiały mniej
więcej tyle samo co on, i że nigdy nie przyszło mu
do głowy, iż wyjście na miasto z kimś
zamożniejszym może stanowić problem. A jednak
stanowiło. Okazało się, że jest staroświecki,
tradycyjny i konserwatywny. Wcale jednak nie był
z tego dumny, choć może, jako Irlandczyk, być
powinien. W głębi duszy czuł bowiem że za tą jego
konserwatywną postawą kryją się zwykłe kom-
pleksy i uprzedzenia.
Żeby zapomnieć o troskach, postanowił pójść do
kina. Był już w drzwiach, kiedy usłyszał telefon.
Cofnął się, podniósł słuchawkę, usłyszał głos Rose.
"Wystraszyła się chyba, gdy odebrał. Pewnie
myślała, że nagra się tylko na sekretarkę.

background image

- Cześć, Rose. Chodzi o kurtkę? Mogę odłożyć
słuchawkę i puścić maszynę, jeśli wolałabyś
załatwić to w sposób mniej osobisty -
zaproponował.
- Daj spokój. Nie kuś mnie. Nie masz pojęcia, jak
trudno było sięgnąć mi po słuchawkę.
- Wyobrażam sobie. Słuchaj, kurtkę możesz po
prostu przesłać...
- Och, kurtka! Zupełnie zapomniałam! Jest ci
potrzebna?
- Nie ma pośpiechu - uśmiechnął się do siebie od
ucha do ucha. Rose nie dzwoniła z powodu głupiej
kurtki! Co za szczęście!
- Mogę zamówić posłańca.
- Rose, to nieważne. Skoro nie dzwonisz w sprawie
kurtki, to w czym problem?
- Posłuchaj, Daniel: pobłądziliśmy od samego
początku.
- Tsk…
- Pewnie powinnam ci od razu powiedzieć o
naszych matkach.
- Pewnie powinnaś,
- O Jezu, okaż trochę dobrej woli. Nie zwalaj
wszystkiego na mnie. Nie chcesz ze mną gadać?
- Wczoraj wieczorem sto razy przymierzałem się,
żeby zadzwonić.
- Ale nie zrobiłeś tego.

background image

- Musiałem przemyśleć wiele rzeczy.
-

Rozumiem.

Odkrycie,

że jestem córką

ukochanego wroga twojej matki, musiało być dla
ciebie szokiem.
- Ukochany wróg? - Roześmiał się. - To ładne.
Wiesz, że ona od trzydziestu siedmiu lat hoduje w
sobie tę urazę.
- Moja matka tak samo. Zrobi wszystko, bylebym
tylko nie miała już z tobą do czynienia.
- Ale... - zawahał się - to nie dlatego dzwonisz,
prawda? Nie po to, żeby udowodnić jej, kto tu
rządzi?
- Nie. Mam nadzieję, że wyrośliśmy już z tego typu
zachowań. To dobre dla nastolatków.
- Nasze mamuśki są chyba na tym etapie.
- Fakt - zgodziła się Rose. - Zachowują się jak para
nieznośnych dzieciaków. Ale ja nie mara zamiaru
im ulegać. I dlatego dzwonię. Chciałabym...
chciałabym znów się z tobą zobaczyć - dokończyła
jednym tchem.
Wiedział, że Rose czeka na odpowiedz, lecz nie był
pewien, jakiej ma udzielić.
- Rozumiem - odezwała się. - Twoje milczenie jest
wymowne. Nie mam pretensji, że chcesz zakończyć
tę znajomość. Cześć, Daniel!
- Poczekaj!
- Na co?

background image

Serce waliło mu tak, jakby rzeczywiście musiał ją
gonić.
- Też chciałbym cię zobaczyć.
- Doprawdy?
W tym pytaniu nie słychać już było tej zażyłości,
która przed chwilą tak bardzo zaczęła mu się
podobać. I to on, do jasnej cholery, zerwał tę cienką
nić porozumienia!
- Oczywiście, że chce. Wybacz, że pozwoliłem ci
mieć jakieś wątpliwości. Ten problem to wyłącznie
mój problem.
- Jaki problem? Chodzi o twoją matkę?
- Nie, nie. Ona nie ma tu nic do rzeczy. Chodzi
raczej... - zmusił się, by to przyznać - chodzi o
twoje sukcesy. Właśnie uświadomiłem sobie, że
tylko idiota zrezygnowałby z kogoś takiego jak ty z
powodu, swojej głupiej męskiej dumy.
- Wczoraj wieczorem nie wydawałeś się specjalnie
przejęty moimi, sukcesami,
- Właśnie. Nie sądzę, żeby dochody miały
jakiekolwiek znaczenie, kiedy idziemy do łóżka.
Rose gwałtownie zaczerpnęła powietrza.
- Wiec będziemy się kochać?
- Jasne, jeśli uda mi się zdusić te moje idiotyzmy.
- Wiesz co?.,. Hmm... zabujałam się w tobie. Daniel
ożywił się nagle.
- A czy jesteś wolna dziś wieczorem?

background image

- Niestety - jęknęła żałośnie. - Obiecałam matce, że
pójdę z nią na balet. Ale mogłabym...
- Nie. Nie próbuj. Musimy spokojnie wymyśleć coś
innego. Powiedziałem wprawdzie matce, żeby nie
wtykała nosa w moje sprawy, ale nie wiem, czy
można jej ufać. Nie zdziwiłbym się, gdyby mnie
śledziła...
- Moja też zachowuje się, jakby zwariowała.
Myślałam, że moglibyśmy właściwie gdzieś
wyjechać...
Daniel natychmiast się zjeżył. O co jej chodzi?
Jakaś ustronna przystań dla kochanków? Nie da się
traktować jak jakiś żigolak, pozostanie sobą.
- A niby gdzie? - zapytał obojętnie.
- Znajoma... ma domek na wsi. Dała mi klucze,
możemy z niego skorzystać. Powiedz mi, kiedy nie
będziesz miał służby, to jakoś dostosuje mój
rozkład zajęć. To niedaleko, parę godzin
samochodem.
- No... tak się składa, że mam wolne od piątku do
niedzieli. Nieczęsto trafia się taki weekend... -
Podejrzewał, że nie powiedziała mu wszystkiego na
temat domku, ale przedstawiła to tak, że ostatecznie
mógł się zgodzić na ten wypad. Ostatecznie - dobre
sobie!
- Wspaniałe! Ja też nie mam nic ważnego. Aha,
może w piątek - stropiła się - ale mogę przełożyć na

background image

poniedziałek - dodała szybko.
Perspektywa rozkosznego sam na sam z Rose już
działała na wyobraźnię Daniela. Rozkosznego - pod
warunkiem, że rzeczywiście będą sami.
- Czy twoja matka wie, gdzie jest ten domek? -
wolał się upewnić,
- Wiem, o co ci chodzi - roześmiała się, - Nie
martw się, nie zwali się nam na kark. Kiedyś tam
była, lecz wątpię, by sama umiała trafić. Poza tym
ona nie umie prowadzić. Będziemy bezpieczni.
- Może wynająć samochód z szoferem.
- Nie będzie w stanie wskazać mu drogi. Najadłaby
się tylko wstydu, więc nie spróbuje. To jest
naprawdę odludzie, nie ma nawet adresu.
Właścicielka odbiera korespondencję na poczcie w
miasteczku. Niewiele osób w ogóle wie, że domek
należy do tej dziewczyny.
Daniel był prawie pewien, że tą dziewczyną jest
niejaka Rose Kingsford, lecz postanowił o to nie
pytać. Skoro znalazła sposób, żeby mogli być
wreszcie sami, to mógł jej tylko pogratulować i
podziękować. Czy było jakieś lepsze rozwiązanie?
Jego mieszkanie odpadało - matka miała klucze,
Pewnie mógłby je odebrać, ale nie życzył sobie
oglądać zapłakanej twarzy Maureen i nie chciał
pozbawiać jej azylu podczas zakupów w
śródmieściu. Mieszkanie Rose zaś juz wy-

background image

próbowali..,
- Więc jak będzie? - Rose przerwała jego myśli.
- Przepraszam, zamyśliłem się.
- Posłuchaj, jeśli masz jakieś skrupuły, odłożę
słuchawkę i nie ma sprawy. Powiedziałam już, nie
będę miała pretensji,.,
- Cicho bądź. Chcę pojechać z tobą do tego domku.
Bardzo.
- Świetnie.
- Ale ja będę prowadził.
- Masz samochód? To znaczy... - zreflektowała się,
że palnęła gafę - nie idzie mi o to, czy możesz sobie
pozwolić. Po prostu ostatnio wielu ludzi w
mieście...
- Mam - uciął. - Może też wezmę coś do jedzenia?
- Do jedzenia?
- Na wypadek, gdybyśmy mieli trochę wolnego
czasu.
- Och! - Oczyma wyobraźni widział, jak policzki
Rose stają się czerwone. - Pewnie, że będziemy coś
jeść. Ale na pewno znajdziemy jakieś zapasy.
Po tej uwadze Daniel nie miał już wątpliwości, że
dom należy do niej. Dom, a prędzej - wiejska
rezydencja. Znów jednak powstrzymał się od
komentarza.
- Nie zamierzasz chyba objadać przyjaciółki?
- Racja. Przywieź, co chcesz.

background image

- A co będzie, kiedy się okaże, że umiem także
gotować?
- Daniel!
- Przepraszam, nie mogłem sobie odmówić. To co?
Wpadnę po ciebie koło dziewiątej, unikniemy
korków, zgoda?
- Świetnie. Wymyślę jakąś bajeczkę dla mamusi. I
tak sporo podróżuję, więc nie powinno być z tym
kłopotu.
- A ja powiem, że muszę zaliczyć trzydniowe
szkolenie na temat postępowania policji wobec
tłumu. Zbliża się Dzień świętego Patryka, więc
zabrzmi to prawdopodobnie.
- Nasza wyprawa wygląda na jakieś nielegalne
przedsięwzięcie.
- Mam nadzieję, że nie wybierasz się tam tylko z
powodu tego „dreszczyku",
- Uspokój się. Pamiętasz, co się z nami działo
wczoraj?
- Mhm, jasne, że pamiętam...
- I to właśnie jest moja motywacja. Widzimy się w
piątek rano. Przyniosę kurtkę.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Kierowana jakimś impulsem, Rose zabrała na drogę
kilka kaset z irlandzką muzyką ludową. Nagrała je
dla siebie i dla matki podczas ostatniego pobytu w
Irlandii i od tamtej pory słuchała ich z prawdziwą
przyjemnością. Ku jej zaskoczeniu, muzyka
znalazła uznanie również u Daniela, który znał
nawet słowa kilku najbardziej popularnych
piosenek,
- Masz świetny głos! - zachwyciła się, kiedy
odśpiewali wspólnie pierwszy kawałek.
- Baryton. Oczekiwano, że będę tenorem, jak mój
irlandzki dziadek i wuj. Kiedy głos mi się zmienił i
stało się jasne, że nie będę tenorem, matka popadła
w rozpacz.
Rose roześmiała się.
- Tradycja: błogosławieństwo i przekleństwo
zarazem, czyż nie tak?
- Szczególnie dla Irlandczyków.
- Posłuchaj tylko... „The Titanic". Śpiewałam to na
obozie, kiedy byłam dzieciakiem.
- Wszyscy to śpiewali - Daniel uśmiechnął się.
Odśpiewali piosenkę o wielkim statku, idącym na
dno, a potem, ogromnie z siebie zadowoleni,
dokonali oryginalnej przeróbki „Danny Boy".
Po drodze zaczął padać drobny śnieg. Ruch, jak
zazwyczaj na autostradzie numer był spory, lecz

background image

Daniel prowadził swoją toyotę bez większego
wysiłku, dając dowód, że jest wytrawnym
kierowcą. Rose już dawno nie czuła się tak bez-
piecznie.
- „Kiedy śmieją się irlandzkie oczy...' - dobiegł ich
początek kolejnej piosenki i razem przyłączyli się
do wykonawcy. Oczywiście pomylili słowa i
wybuchnęli szczerym śmiechem.
- Boże, matka zabiłaby mnie, że nie nauczyłem się
tego na pamięć. To jedna z jej ulubionych piosenek.
- Moja też ją bardzo lubi.
- To daje do myślenia. - Daniel wyprzedził wlokącą
się ciężarówkę. - Wiesz co, to zupełnie bez sensu,
że nie mogą pozbyć się tych głupich uprzedzeń.
Mają przecież tyle wspólnego.
- Rzeczywiście. - Rose zaczęła się zastanawiać, jak
potoczyłyby

się sprawy, gdyby jej matka

zaprzyjaźniła się z Maureen O'Malley.
Biorąc pod uwagę, że Daniel był pierwszym
kandydatem na ojca - a właściwie: zaledwie dawcę
nasienia - zażyłość pomiędzy Maureen i Bridget nie
była najlepszym pomysłem. W pewnym sensie ich
wzajemna

nienawiść

zapewniała

realizację

dalekosiężnych planów jej Rose. A ona chciała w
perspektywie mieć dziecko. Cóż z tego, że teraz
dobrze jej z Danielem? Przecież naprawdę chodzi o
dziecko. Kropka.

background image

Z drugiej strony nie mogła nie myśleć o tym, jak
ponowne nawiązanie kontaktów między obiema
paniami wzbogaciłoby ich życie. Dobra córka,
która nie myśli tylko o sobie, powinna zadbać o tę
przyjaźń, nie bacząc na własne problemy. Dla
dobra matki.
Tymczasem Daniel śpiewał kolejną balladę - piękną
pieśń o miłości. Spoglądał na swą towarzyszkę,
uśmiechał się do niej półgębkiem, jakby chciał
podkreślić, że nie przypadkiem śpiewa z takim
zapałem tę akurat piosenkę, i wtórował kasecie
swoim głębokim barytonem.
Czulą się dziwnie. Żaden mężczyzna nigdy dotąd
jej nie śpiewał. Usiłowała sobie wmówić, że słowa
te nic nie znaczą.
Ot, po prostu trochę poezji. Serce podpowiadało
jednak co innego. A kiedy Daniel chwycił ją za
rękę, całkowicie uwierzyła sercu.
Muzyka grała, Daniel śpiewał, a Rose pogrążyła się
w od dawna zapomnianych marzeniach. I
pomyśleć, że tak właśnie może być przez najbliższe
dwa dni.
- To gdzie jest ten zjazd? - przerwał nagle i wyrwał
ją z rozmyślań.
Rose rzuciła okiem na znaki na autostradzie.
Właśnie minęli zjazd na boczną drogę, która wiodła
do rezydencji.

background image

- O rany, przykro mi, właśnie go przejechaliśmy.
Następny będzie za pięć kilometrów. Przepraszam
cię, Daniel
- Hej, przestań mnie przepraszać. Mam być zły,
kiedy kobieta gapi się na mnie z takim zachwytem,
że gubi drogę?
Wyprostowała się na siedzeniu.
- Wcale nie gapiłam się na ciebie z zachwytem!
- Aha, zachwycałaś się, jak nie wiem co. Przyznaj:
ta piosenka zmąciła ci wzrok.
- No dobra, mam do niej słabość. Ale że ty
przypadkiem ją zanuciłeś, to jeszcze nie znaczy,..
- Dobra, dobra. Nie ma co się tak bronić, - Mrugnął
do niej okiem. - Uwielbiam być adorowanym. A ty
wyglądasz na całkowicie zaabsorbowaną moją
osobą.
Rose wzniosła oczy ku niebu.
- Aż dziw bierze, że w tym samochodzie znalazło
się miejsce dla mnie i bagaż - masz niezwykle
wybujałe ego.
Daniel uśmiechnął się tylko czułe do dziewczyny i
zawtórował kolejnej piosence, która zabrzmiała z
głośników odtwarzacza:
- „Podaruj mi serduszko swe, o moja słodka
Peggy..."
- Jesteś niemożliwy! - zganiła go, lecz nie mogła
opanować śmiechu, patrząc na błazenadę czynioną

background image

na jej użytek.
Skręcili w następny zjazd. Daniel włączył
kierunkowskaz i zamierzał dołem przejechać na
drugą stronę, by wrócić na autostradę, gdy Rose
dostrzegła przy drodze ręcznie wymalowany szyld:
„łagodne olbrzymy - szczeniaki wilczarzy
irlandzkich na sprzedaż".
- Poczekaj! - Położyła dłoń na ramieniu mężczyzny.
- Czy widzisz to, co ja?
- To o szczeniakach? - Zatrzymał gwałtownie auto.
- Jest strzałka! Powinniśmy je zobaczyć!
- Te pieski? - spytał, oglądając się zarazem z
gniewem do tyłu, gdzie kierowca jadącego za nimi
wozu zaczął przeraźliwie trąbić.
- To drago nie potrwa. Obiecuję.
Daniel wzruszył ramionami, włączył prawy
kierunkowskaz i wjechał za strzałką w wiejską
drogę.
- Mnie to nie robi różnicy, tylko zastanawiam się,
czemu tak bardzo ci na tym zależy.
- Od lat marzę o wilczarzu. I teraz nagle okazuje
się, że ktoś w mojej okolicy hoduje takie psy.
- W twojej okolicy, powiadasz?
Spojrzała w jego przenikliwe brązowe oczy i od
razu się domyśliła, że Daniel odgadł prawdę.
- Tak, to mój domek - przyznała się z
westchnieniem rezygnacji, - Ale nie jest jeszcze

background image

spłacony - uzupełniła pospiesznie. Skłamała -
płaciła teraz jedynie za remont; dom i ziemię
nabyła za gotówkę.
- Jest bardzo duży?
- Mały, bardzo mały. - Tym razem była to prawda.
Trzy malutkie sypialnie, niewielka kuchnia,
łazienka, przytulny salonik. Chociaż pokrycie
dachu

strzechą

i

wstawienie

okien

z

antywłamaniowego szkła kosztowało majątek.
- Pocieszam się tylko, że taki mały wiejski domek
nie wygląda jak willa na południu Francji. - Daniel
podjechał pod front dwupiętrowego budynku
należącego zapewne do hodowcy wilczarzy. - To
chyba tutaj - zawyrokował. - Masz gotówkę
- Na razie nie będę żadnego kupowała. Chcę tylko
nawiązać kontakt, dowiedzieć się, kiedy będzie
następny miot.
- Czyli nie wchodzimy do środka? - spytał, podając
Rose okrycie.
- Oczywiście, że wchodzimy! Chcę je zobaczyć.
- Nie masz wielkiego doświadczenia w kupowaniu
zwierzaków.
- Nie rozumiem? - zdziwiła się.
- Gdybyś miała trochę praktyki, poczekałabyś na
hodowcę i dowiedziała się wszystkiego na
zewnątrz.
- Nie rozumiem. Czemu nie miałabym rzucić okiem

background image

na te psiaki
- Bo wyjdziesz stąd z jednym z nich za pazuchą.
- Wykluczone! To naprawdę tylko wstępna wizyta.
Posądzasz mnie o brak silnej woli?
- Nikt nie potrafi okazać silnej woli, kiedy w grę
wchodzą małe pieski.
- Ja potrafię.
- Przekonamy się? - Pocałował ją i wysiadł z samo-
chodu.
Godzinę później wrócili na autostradę. Daniel
taktownie milczał. Rose siedziała z błogim i nieco
głupawym wyrazem twarzy. Na tylnym siedzeniu
stał koszyk z pieskiem.
Daniel nie miał serca, żeby wyperswadować jej
zakup. Prawdę mówiąc, omal sam nie zdecydował
się na pieska, choć już sama cena powinna
powstrzymać go od zrobienia takiego głupstwa.
Hodowca zaprowadził ich do stodoły, gdzie dzie-
sięć szczeniaków rozkosznie baraszkowało w
towarzystwie

kurcząt.

Taki

„malutki"

ośmiotygodniowy pieseczek ważył dobre piętnaście
kilo i mógł bez problemu „załatwić" kurę, choć w
istocie żaden nie przejawiał morderczych
instynktów.
Gdy weszli, wszystkie psy natychmiast obiegły
kucającą Rose, a pewien brązowy samiec wsparł się
łapami o jej kolana i polizał ją w policzek.

background image

Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia.
Hodowca pożyczył im koszyk, dołożył kilka puszek
jedzenia dla psów, ostrzegł, żeby od początku nie
pozwalali psu spać z nimi w łóżku - i zainkasował
trzysta dolarów.
- Z początku nie będziecie mogli znieść tego
żałosnego pisku - tłumaczył - ale musicie być
twardzi, bo jak się drań przyzwyczai, to koniec.
Taki pies przybiera na wadze kilo w tydzień, a w
sumie może dojść nawet do setki. Wtedy całe łóżko
jest jego.
Daniel był wdzięczny za tę radę. Niezależnie od
tego, że psinka była urocza, nie chciał gościć jej w
łóżku dzisiejszej nocy. Miał inne plany.
„Chłopczyk" na tylnym siedzeniu zaczął skomleć,
zupełnie jakby wyczuł, o czym pomyślał Daniel.
Rose odwróciła się do pupilka i zaszczebiotała
słodziutko:
- W porządku, St. Paddy. Wszystko będzie dobrze,
zobaczysz.
St. Paddy przestał skomleć, słysząc głos swojej
nowej pani, ale gdy tylko zamilkła, zaczął od nowa
swój koncert.
- Spokojnie, maleńki - znów musiała go uspokajać -
ani się obejrzysz, a będziemy w domu.
Daniel był oczarowany głosem dziewczyny
przemawiającej do pieska. Zachwycony i

background image

jednocześnie nieco przestraszony. Zastanawiał się,
ile uwagi Rose poświęci jemu samemu, skoro w ich
życiu pojawił się St. Paddy, ale też cieszył się,
widząc, ile radości dostarcza jej to szczenię.
- To los zrządził, że minęliśmy tamten zjazd -
uśmiechnęła się do niego rozpromieniona.
- A może to mój cudowny śpiew przywiódł cię do
St. Paddy'ego?
- W porządku, wyznam ci coś, ale musisz obiecać,
że i ty będziesz ze mną samo szczery.
- Zawsze jestem.
- No więc tak, to twój śpiew spowodował moje...
roztargnienie.
- Roztargnienie? W pozytywnym sensie?
- Jak najbardziej. No już, już dobrze, malutki -
uciszyła psa, który znów zaczął jęczeć.
- Tak też myślałem.
- Dobrze, a teraz moja kolej. Z iloma kobietami o
imieniu Rose przepracowałeś ten numerek? A może
Peggy...?
- Z żadną.
- Z żadną? Taki irlandzki ogier jak ty?
Uniósł brwi, słysząc ten, hm, chyba komplement.
- Jeśli uważasz, że zmusisz mnie do pikantnych
wyznań, to jesteś w błędzie. Nigdy nie spotkałem
nikogo imieniem Rose, z wyjątkiem Rose Conners,
Urocza, ale bardzo leciwa dama, która grała w

background image

kościele na organach, gdzie ja jako dzieciak
śpiewałem w chórze.
- Akurat! Pewnie ta Rose Conners miała
dwadzieścia pięć lat, a ty uwiodłeś ją na poddaszu
kościoła.
Daniel skręcił w zjazd, który uprzednio przegapili.
- Rose! Skąd ci to przyszło do głowy? Myślisz, że
jestem jakimś Don Juanem?
- A nie? - przekomarzała się Rose. - Nie
pocałowałeś mnie po naszej pierwszej randce.
Pocałowałeś mnie przed nią. Pewnie powiesz, że i
to rzadko ci się zdarza.
- Nieczęsto. - Nie miał zamiaru wyjaśniać, że
jeszcze nigdy nie całował się z kobietą natychmiast
po zawarciu znajomości. Ale tamtego wieczora,
kiedy zobaczył Rose Kingsford stojącą przed
restauracją, wyglądała jak anioł zesłany na chwilę
na ziemię, by porazić swym blaskiem oczy śmier-
telnika. Deszcz w świetle latarni przemienił się w
strumień diamentów obmywających jej świetlistą
postać. Po prostu musiał ją pocałować. Choćby po
to, żeby przekonać się, czy jest istotą z krwi i kości.
- Nieczęsto? A mi coś mówi, że już nie raz ci się to
zdarzyło. To był pocałunek doświadczonego
mężczyzny. Uważaj - zmieniła ton na bardziej
rzeczowy - za znakiem stopu skręć w prawo. I
zwolnij, bo wjeżdżamy do miasta, a tu wszędzie są

background image

radary.
- Pocałunek doświadczonego mężczyzny? - Daniela
zaintrygowało to wyznanie. - Och, nie, do diabła! -
zaklął, widząc w lusterku wstecznym światła
migające na dachu policyjnego radiowozu. - Skąd
oni się tu wzięli, do cholery?
- Ostrzegałam.
Ostrzegała, to prawda, ale on rozmyślał o tym
pocałunku i nie zwrócił na to uwagi. Głupia
historia, pomyślał, zjeżdżając na pobocze. Wyjął z
kieszeni portfel, prawo jazdy.
- Zabawna sytuacja: gliniarz narusza przepisy -
zakpiła Rose.
- To nie było rażące wykroczenie. Dostosowałem
prędkość do sytuacji na drodze.
- Która była praktycznie pusta.
- No właśnie.
- Powtórz to w sądzie.
Pokazał jej język i odkręcił szybę: od strony
kierowcy zbliżał się do samochodu posterunkowy.
Przedstawił się, poprosił o dokumenty, wsadził w
nie nos. A potem wybuchnął gromkim śmiechem.
Daniel zazgrzytał zębami i spojrzał na chłopaka z
drogówki wzrokiem, który onieśmielał każdego.
Wyćwiczył to spojrzenie, służąc w policji. Spojrzał
na policjanta i wtedy go rozpoznał.
Tim Bettencourt!

background image

Kumpel z ostatniego roku Akademii Policyjnej.
- To ty, Tim? - Nie był jeszcze całkowicie pewien.
Funkcjonariusz zdjął ciemne okulary i wyciągnął
rękę na powitanie.
- Daniel O’Malley! Cześć, stary! Kopę lat! Jak leci?
- Znacznie lepiej niż dwie minuty temu. Zupełnie
zapomniałem, że się tutaj przeniosłeś. - Uścisnął
dłoń Tima, przedstawił go Rose. - Pozwól nam
pogadać przez chwilę na osobności - zwrócił się do
dziewczyny, po czym sięgnął po kurtkę i otworzył
drzwi. - To potrwa minutę - zniżył głos - poczciwy
Tim nie wlepi mi mandatu, ale pewnie nie chce się
do tego przyznać w twojej obecności.
Daniel zamknął drzwiczki, a pies znów zaczął
skowyczeć i drapać ściany swojego „więzienia".
- Zaraz, malutki, zaraz będzie po wszystkim. Daniel
załatwi tylko sprawę i od razu ruszamy do domu, a
raczej do miejsca, które stanie się domem, gdy
będziesz już za duży, by mieszkać ze mną w
mieście.
Kiedy tylko zorientowała się, że nie może, po
prostu nie może odjechać bez tego pieska o
wielkich brązowych oczach, przeprowadziła w
myślach szybkie kalkulacje. Jej umowa najmu
wygasa za trzy miesiące. Za trzy miesiące St. Paddy
będzie zbyt duży, by trzymać go w nowojorskim
bloku, a wtedy trzeba będzie przenieść się na wieś

background image

na stałe.
Nowy nabytek wciąż skomlał i drapał wiklinę
pazurami.
Rose wyjrzała przez okno i doszedłszy do wniosku,
że nie zanosi się na szybkie zakończenie pogawędki
pomiędzy policjantami, odezwała się do psa:
- W porządku, bratku, wypuszczę cię, ale zachowuj
się przyzwoicie.
Otworzyła koszyk. Pies wyskoczył nad podziw
żwawo, po czym od razu ulokował się na fotelu
Daniela. Chwilę potem zapiszczał pokornie i na
obiciu siedzenia pojawiła się mokra kałuża.
- St. Paddy, nie! - wrzasnęła Rose, biorąc psa na
kolana, podczas gdy Daniel otwierał właśnie drzwi
samochodu. - Daniel, nie... - zaczęła, ale było już za
późno. Usiadł i natychmiast poderwał się z
powrotem.
- Co, do jasnej...? - Trzymając się kierownicy,
usiłował nie dotknąć siedzeniem mokrego fotela.
- St. Paddy...
- Moja pani - spojrzał na nią z wyrzutem - twój pies
przecieka!
- Strasznie mi przykro! - Zagryzła wargę, by nie
wybuchnąć śmiechem. - Nie było cię długo, a
piesek strasznie chciał się wydostać.
- Wcale się nie dziwię. Miał sprawę do załatwienia.
- Masz w bagażniku ręcznik albo coś podobnego?

background image

- Chyba tak. Wsadź go lepiej z powrotem do klatki,
zanim otworzę drzwi.
Rose usiłowała wepchnąć szczeniaka do „budy",
lecz było to równie łatwe, co wtłoczenie z
powrotem do tuby wyciśniętej uprzednio pasty do
zębów.
- Przykro mi, nie zamierza tam wracać.
- Spokojnie, mamy czas. Mogę sobie powisieć.
- Naprawdę nie wiem, jak to zrobić. Nie sądziłam,
że on jest taki silny.
- Złap go za skórę na karku.
- Łatwo powiedzieć - poskarżyła się Rose, lecz w
końcu dopięła swego. - No, droga wolna -
oznajmiła wreszcie.
Daniel nie bez trudności wygramolił się z
samochodu. Znalazł w bagażniku koc, złożył go
kilkakrotnie i umieścił na siedzeniu.
- Nie masz nic gorszego? - spytała Rose.
- E, tam! - Machnął ręką. klapnął na fotel i zamknął
drzwi.
- Jest zbyt porządny!
- Rzeczywiście - uruchomił silnik - mam wiele
miłych wspomnień z nim związanych.
- Niech zgadnę; pewnie dostałeś ten koc od matki.
- Pudło! Sam wybrałem. Bardzo starannie.
- Sam wybierałeś koc na łóżko?
- Nie na łóżko, ale do samochodu.

background image

- No tak, powinnam była zgadnąć. I jeszcze śmiesz
udawać, że nie jesteś diabelskim uwodzicielem?
- Nie jestem uwodzicielem - mrugnął do Rose -
choć mówiono mi, że jestem boskim kochankiem.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Daniel jest wspaniałym kochankiem. Ta uwaga nie
zdziwiła za bardzo Rose. Mogła się tego spodzie-
wać i wiele sobie obiecywała, jeśli chodzi o ten
aspekt ich znajomości. Nie przypuszczała
natomiast, że znajdzie w nim tak wspaniałego
kompana.
Podobne uczucie koleżeństwa łączyło ją z
Chuckiem, lecz jak do tej pory jedynie tych dwóch
panów zdołało ją przekonać, że nie jest prawdą, iż z
mężczyzną można albo się przyjaźnić, albo
uprawiać z nim seks, i że te dwie sprawy są nie do
pogodzenia.
- Ładne miasteczko - zauważył, jadąc powolutku
swoją toyotą przez Main Street.
- Powinieneś przyjechać tu na Boże Narodzenie.
Domy pomalowane na biało, przystrojone
gałązkami i czerwonymi bombkami, wszędzie
migoczą światełka...
- Domyślam się, że ślicznie musi być również
latem, kiedy wszystko kwitnie.
- To prawda. Ale i tak najbardziej z tego
wszystkiego lubię lokalny tygodnik.
- Bo zamieszcza twoje historyjki?
- Właśnie.
- A mnie ujęła uczciwość tutejszej policji.
- Jak to? Wypisał ci mandat?

background image

- Jasne. Choć cały czas przepraszał, że musi to
zrobić. Cholernie wzruszające. Ale niech tylko
stary Timmy postawi nogę w moim mieście!
Przyskrzynię go za nieprawidłowe przechodzenie
przez ulicę!
- No cóż, miałam nadzieję, że jak tylko wyrwiemy
się z miasta i uwolnimy od opieki naszych
rodzicielek, życie łagodniej będzie nas traktowało.
- A nie traktuje? Jedziemy do ciebie, moja
mamuśka nie robi zamieszania, twojej też nie
widać. Całkiem udany dzień, Rose Erin Kingsford.
Roześmiała się. Kolejny plus na korzyść Daniela
O'Malley: mandat nie odebrał mu humoru. A wielu
facetom popsułby cały dzień.
- Skąd znasz moje drugie imię? - zainteresowała
się.
- Spytałem tego gościa na motorze.
- Hm, powiedział ci? Więc pewnie wiesz o moich...
- ...mandatach za przekroczenie szybkości? Jak
widzisz, Timmy dla nikogo nie robi wyjątków.
Opowiedział, jak to za pierwszym razem
zmiękczałaś jego serce swoją zgrabną nóżką
wystawianą przez wycięcie spódnicy. Źle trafiłaś.
Amerykański

policjant

jest

oczywiście

nieprzekupny.
- Ale bezczelny, że rozpowiada wokół takie
historie! - Rose najeżyła się, gotowa do obrony. W

background image

porę jednak dostrzegła szeroki uśmiech na twarzy
Daniela i złagodniała. - On nic takiego nie mówił.
Nabijasz się ze mnie.
- Ale może spróbowałabyś kiedyś takiego
przekupstwa wobec mnie? - Uniósł pytająco brwi,
- A dasz się skorumpować?
- Całkowicie,
Znów roześmiała się wesoło. Do licha, naprawdę
dobrze im było razem. Zamknęła oczy i
uśmiechnęła się błogo do siebie. Samochód
mruczał i kołysał, nareszcie byli sami (oczywiście,
nie licząc St. Paddy'ego), czekał na nich miły
domek...
- Rose? Może popilotujesz trochę? Wyjeżdżamy z
miasta.
- Jasne, już. - Otworzyła oczy. - Skręć w prawo za
następnym znakiem stop, przejedź przez most, a
potem w lewo aż do pierwszej dróżki. Nie jest
oznakowana.
- Nie żartowałaś, mówiąc, że niełatwo tu trafić.
- Takiego miejsca właśnie szukałam.
- Zamierzasz się kiedyś tu przeprowadzić, prawda?
- Tak.
Daniel zamilkł na chwilę.
- A... kiedy ma to nastąpić?
- Umowa wynajmu kończy mi się za trzy miesiące.
Ścisnął mocniej kierownicę.

background image

- Więc tylko tyle mamy czasu dla siebie? Trzy
miesiące? Zaskoczyło ją to pytanie.
- No... nie, oczywiście, że nie. Przyznam ci się, że
nie myślałam o tym w ten sposób?
- A w jaki sposób o nas myślałaś?
- Daniel - jej głos stał się nagle poważny i
rzeczowy, zupełnie jakby chciała ukryć zmieszanie,
które nagle ją ogarnęło - sądziłam, że nie będziemy
kwestionować charakteru łączących nas stosunków.
Myślałam, że pozwolimy sprawom toczyć się
własnym biegiem, że pozwolimy dojść do głosu
naszym emocjom i po prostu będziemy cieszyć się
chwilą...
- O kurcze, nieźle to brzmi. Ale brzmiało jeszcze
lepiej, kiedy wiedziałem, że będziemy mieszkać na
tej samej wyspie.
- Moja przeprowadzka nic nie zmieni. Naprawdę.
Wciąż mogę dojeżdżać do Nowego Jorku. A ty
możesz wpadać tutaj.
Daniel skręcił w przecinkę prowadzącą do domu
Rose.
- Mam nadzieję, że masz rację.
Serce Rose wypełnił nagły niepokój. Niepokój i
poczucie winy. Czy dobrze robi, ukrywając wciąż
przed Danielem swe prawdziwe zamiary? To, że
widzi go w roli ojca swego dziecka? I to takiego
ojca, który ma szybko usunąć się na bok?

background image

W fazie projektów plan ten wydawał się idealny,
lecz jego realizacja okazała się nad wyraz trudna,
jeśli w ogóle możliwa. A przecież Rose nie mogła
zrezygnować z dziecka. Coraz silniej uwierał ją
niezaspokojony instynkt macierzyński oraz troska o
zachowanie rodu. Była jedynaczką, córką
jedynaczki. Jeśli ona nie zadba o przedłużenie linii,
nie zrobi tego nikt inny.
Nie była już taka pewna, czy zwrócenie się z tym
do Daniela byłoby dobrym pomysłem. Znała go od
niedawna, ale na tyle dobrze, by zorientować się, że
taka propozycja wyprowadzi go tylko z równowagi.
Daniel angażował się głęboko w związki z innymi i
pomysł ojcostwa bez normalnych więzi rodzinnych
z pewnością wyda mu się wstrętny i niedorzeczny.
Oto fatalny błąd w rozumowaniu, który dostrzegła
dopiero teraz.
Minęli zakręt i po chwili ich oczom ukazał się
niewielki domek. Daniel przyhamował i zaczął
przyglądać się budowli.
- Wygląda jak irlandzka wiejska chata. W każdym
razie takie widziałem na zdjęciach, bo sam w
Irlandii nigdy nie byłem.
- Zrobiłam wszystko, żeby tak właśnie wyglądała.
Mam w środku oryginalne koronkowe zasłony i
mały kominek. w którym pali się torfem, choć ja
akurat używam drewna.

background image

- O rany! Nawet dach kryty jest strzechą! Czy ktoś
w okolicy w ogóle wie, jak się coś takiego robi?
- Długo szukałam wykonawcy. Wreszcie znalazłam
stolarza, który wyemigrował parę lat temu. To był
jego pierwszy słomiany dach w Stanach, ale z tego,
co wiem, niedługo potem założył własny interes i
ma niezłe wzięcie. Taka teraz jest moda.
Samochód wtoczył się na podjazd. Daniel wyłączył
silnik, popatrzył jeszcze chwilę na chatę, po czym
orzekł:
- Wymarzony dom dla ciebie, Rose! Gdybym
wcześniej nie wiedział, że należy do ciebie, od razu
bym się domyślił. Właśnie w takim miejscu
powinien mieszkać twórca St. Paddy'ego i Płynna!
- Dzięki, Daniel.
- Jestem wdzięczny, że mnie tu przywiozłaś. Teraz
wiem, że to miejsce naprawdę jest stworzone dla
ciebie.
- Oho, brzmi to tak, jakbyś przyjechał tu, żeby na
zawsze mnie zostawić, pierwszy i ostatni raz. Na
pewno będziemy mieli jeszcze wiele...
Odwrócił głowę i spojrzał na nią ze smutnym
uśmiechem.
- O co chodzi? Wątpisz w to?
- Widzę, że masz konkretne plany na przyszłość. To
dobrze. Zarobiłaś już swoje jako modelka, a teraz
możesz się poświęcić rozwijaniu innych talentów.

background image

Dobrze ci tutaj będzie.
- Daniel, nie mogę tego słuchać. Czemu mówisz o
tym ze smutkiem? Przecież nie wiesz, jak wszystko
się potoczy. Nawet jeśli będzie, tak jak mówisz, to
przecież nadal będziemy mogli...
- Jasne - przerwał jej nie z ironią, lecz ze smutkiem
- teraz też możemy. Ale prędzej czy później
zaczniemy poruszać się po innych orbitach, Rose.
Wiem o tym, nawet jeśli ty nie zdajesz sobie z tego
sprawy.
- Mylisz się. Ogromnie się mylisz.
Z tylnego siedzenia dobiegło ich skomlenie St.
Paddy'ego.
- No dobra, chodźmy lepiej do środka -
zaproponował Daniel, sięgając po kurtkę.
Rose zastanawiała się, skąd się im wzięło to nagłe
przygnębienie. Bo nie tylko on je czuł, ona także.
Czy było coś złego w tym, o czym mówił Daniel; w
tym, że jej rysunki zdobędą popularność, że
przyniosą jej duże pieniądze i że będzie sobie
mogła spokojnie żyć w tym uroczym domku?
Z dzieckiem.
Lecz bez Daniela.
No właśnie. Może to nie jej sława i nie jej
bogactwo są przeszkodą, która wyrośnie między
nimi, ale właśnie to dziecko. Dziecko bez ojca,
dziecko bez małżeństwa, dziecko bez stałego

background image

związku. To, co jeszcze niedawno było składnikiem
jej sielankowej wizji życia, nabrało nagle nowych
wymiarów.
- Chodź, St. Paddy. - Daniel wyjął szczeniaka z
samochodu. - Oto twoje przeznaczenie - mała, kryta
strzechą chatka. Szczęściarz z ciebie, bracie...
Rose zabrała płaszcz i torebkę i ruszyła za
Danielem w stronę domu. Rośliny wciąż jeszcze
obłożone były darnią, by nie ściął ich mróz, lecz i
tak pojedyncze żonkile przebijały się gdzieniegdzie
ku słońcu.
- Założę się, że twoja matka uwielbia to miejsce -
powiedział Daniel.
Rose wygrzebała klucze z torebki.
- O tak, masz rację. Pomagała mi we wszystkim: w
projektowaniu ogrodu, w zakupie mebli, doborze
kolorów. Mówiła, że dla niej to trochę jak powrót
do domu.
- Nigdy nie odwiedziła Irlandii?
- Nie. Kiedy była żoną mojego taty, nie miała
czasu. A teraz, po rozwodzie, nie chce tam wracać i
wyjaśniać wszystko znajomym, rodzinie. Wiem,
brzmi to trochę głupio, ale...
- Wcale nie. Wiem coś o tym. Wyrosłem w
podobnym środowisku.
- A więc witaj w domku Róży z Tralee! -
Otworzyła drzwi i przepuściła gościa przodem.

background image

Zastanawiała się, czy będzie czuł się nieswojo w
nowym otoczeniu, tymczasem Daniel wyglądał jak
typowy Irlandczyk, który właśnie powrócił do
domu, do miejsca, do którego przynależy.
Może było tak dlatego, że sprzęty, które wybrała,
nie były z gatunku delikatnych cacek. Przedmioty
nieco toporne, w stylu rustykalnym, miały swój
wdzięk, jednak nie onieśmielały swą nadmierną
kunsztownością czy bogactwem. W kredensie stały
zwykłe ceramiczne talerze i miski, solidny dębowy
stół wsparty był na prostych nogach. Kanapa i
krzesła, ustawione w pobliżu kominka, wyglądały
na wystarczająco duże i masywne, by udźwignąć
mężczyznę postury Daniela. Kupując to wszystko,
miała na uwadze brykające dziecko i wielkiego psa,
człowiek, który stał teraz na środku izby, nie był
przy tym brany pod uwagę. Musiała jednak
przyznać, że świetnie pasował do tego miejsca.
Postawił koszyk z pieskiem na sosnowej podłodze i
uważnie rozglądał się po wnętrzu.
- Podoba ci się? - spytała z lekkim niepokojem.
- Nie mam najmniejszego pojęcia o dekoracji
wnętrz, ale gdybym usiłował wyobrazić sobie
idealne mieszkanie, to właśnie tak musiałoby
wyglądać.
- Też tak uważam - ucieszyła się. - Kiedy jestem na
Manhattanie i wciąż muszę gdzieś pędzić,

background image

zamykam oczy i wyobrażam sobie, że jestem tutaj.
Stresy mijają jak ręką odjął.
St. Paddy podrapał w drzwiczki swojego więzienia.
- Powinniśmy chyba go wypuścić.
- Jasne. Mam tylko jedną uwagę. Opiekowałaś się
już kiedyś małym psiakiem?
- Nigdy. Nie pozwalali mi rodzice.
- W takim razie posłuchaj: miałem dwa psy,
trzymaliśmy je głównie w kuchni, póki nie
nauczyły się załatwiać na gazety. Jeśli więc...
- Rozumiem, o co ci chodzi. Trzeba go trzymać w
jednym pomieszczeniu, tak? Ale nie możemy
przecież tak po prostu zamknąć mu drzwi przed
nosem. To byłoby...
- Pamiętam też - nie dał jej skończyć - że
zagradzaliśmy im drogę deską, na tyle wysoką,
żeby nie mogły przez nią przejść. Jasne, że drzwi
były otwarte. Możemy zrobić mu posłanie w kącie
kuchni. Przydałaby się też butelka z gorącą wodą i
tykający zegarek; to mu zastąpi ciepło i bicie serdu-
szek swoich braciszków. Od razu się uspokoi.
- Słyszałam o tych sposobach. To rzeczywiście
działa?
- Czasami. - Uśmiechnął się. - A czasami nie i
wtedy pies doprowadza cię do szaleństwa.
- Hm, dobrze, że tu jesteś. Sama pewnie wszystko
bym pochrzaniła.

background image

- Ja też się cieszę, że tu jestem. - Spojrzał na nią
przelotnie i zaraz odwrócił wzrok. - To co?
Znajdzie się jakaś deska?
- Zostały jakieś po remoncie. Przejdź się na tył
domu i poszukaj, a ja przyniosę budzik z sypialni.
- Okay - rzucił Daniel, po czym objął Rose i
przyciągnął ją ku sobie. - Jeden na drogę -
zamruczał jej do ucha i zanim zdążyła się
zorientować, pocałował ją przelotnie w usta.
Pocałunek przypomniał Rose o tym, co miało stać
się później i dlaczego wyrwali się z Nowego Jorku,
i obudził w niej uśpione na chwilę pragnienia.
Poczuła słabość w kolanach, westchnęła, zarzuciła
mu ręce na szyję, jednak Daniel delikatnie uwolnił
się z jej objęć i powiedział:
- Spokojnie. Mamy czas. Na razie musimy
zainstalować szczeniaka.
- A co będzie, jeśli on... jeśli on będzie chciał, żeby
poświęcać mu ciągle uwagę?
- To jest dzieciak. A dzieci głównie śpią - pocieszył
ją, po czym mrugnął do niej okiem i wyszedł na
dwór.
Godzinę później Daniel uporał się z ustawieniem
barierki

dla St. Paddy'ego i wyładował

przywiezione z miasta wiktuały. Rose tymczasem
znalazła kartonowe pudło, mające służyć psu za
legowisko, oraz stary koc. St. Paddy wciąż biegał

background image

po

kuchni,

obwąchując

wszystko

z

zainteresowaniem.
- Co z gazetami? - zapytał Daniel.
- Przyniosę - odpowiedziała. Przeszła przez zaporę,
wyjęła całe naręcze gazet z kosza przy kominku, po
czym zabrała się za rozścielanie ich na kuchennej
podłodze.
- To lokalna prasa? - Daniel nachylił się, by jej
pomóc.
- Tak... St. Paddy! - roześmiała się, gdy piesek
usiłował wdrapać się na jej kolana.
- A wycięłaś swoje rysunki?
- Pewnie. Ale poczekaj... podsunąłeś mi pewien
pomysł. Mam kilka dodatkowych egzemplarzy.
Przyniosę jeden dla pieska.
- Może i jest wyrośnięty jak na swój wiek, ale
wątpię, czy umie już czytać.
- Nieważne. Chodzi o to, żeby mógł lepiej mnie
poznać, dowiedzieć się czegoś o swojej pani. -
Znalazła komiks z ostatniego wydania i
ceremonialnie

położyła

rysunki

przed

szczeniakiem. - Proszę, St. Paddy.
Piesek przyjrzał się papierkom z zaciekawieniem,
po czym zaczął energicznie merdać ogonem.
- Widzisz? Podoba mu się.
- No pewnie. Może chce, żebyś mu poczytała?
- A czemu by nie? - Rose usiadła na podłodze, co

background image

piesek natychmiast wykorzystał i polizał ją po
twarzy. - No dalej, Daniel! Ty czytasz kwestie St.
Paddy'ego, a ja będę Flynnem.
- Myślisz, że nadaję się do tej roli? Nie powinienem
być raczej słuchaczem?
- Nie bądź taki mądry. Siadaj na podłodze i czytaj.
To był w końcu twój pomysł.
- Mój, powiadasz? - Pokręcił z uśmiechem głową,
po czym opadł na czworaki i znalazł się nos w nos
ze szczeniakiem. - Oto Daniel O’Malley, psinko.
Superglina, który czyta psu komiksy. Zdajesz sobie
sprawę, co by się stało z moją reputacją, gdyby ktoś
się o tym dowiedział?
St. Paddy odpowiedział na to pytanie, liżąc Daniela
w nos.
- No dobra... Chodź tu, mały. - Objął ręką szyję
wiercącego się szczeniaka i zaczął czytać. Pies
uspokoił się od razu i ciekawie nadstawił uszu,
- Daniel! - krzyknęła z zachwytem Rose. - On
naprawdę słucha! Mam genialnego psa! Czytamy
razem czy wolisz sam zająć się wszystkim?
- Bez przesady...
Roześmiała

się

i

zaczęła

czytać

słowa

wypowiadane

przez

dobrego

duszka

swym

pięknym, melodyjnym, ćwiczonym głosem.
- Brzmi cudownie. - Daniel uśmiechnął się błogo, a
ona zarumieniła się, niespodziewanie zadowolona i

background image

zawstydzona z siebie samej.
- Jego głos tak właśnie brzmiał w mojej głowie.
- Oczywiście... - Wciąż z uwielbieniem wpatrywał
się w jej twarz.
- O rany... - Rose przerwała czytanie. - Nie patrz
tak na mnie, peszysz mnie.
- Ty speszona? Przecież twoja praca polega na tym,
że na ciebie patrzą.
- To zupełnie co innego. Nie patrz. Daniel zasłonił
pieskowi oczy.
- Nie patrz, maleńki, ona się wstydzi.
Rose roześmiała się i czytała dalej dymki z
komiksu na zmianę z Danielem. Ostatnią jej
kwestię nagrodził brawami i gromkim wybuchem
śmiechu.
- Dziękuję - skromnie spuściła oczy.
- Nie oddałbym tego za żadne skarby świata! To
co? Teraz pieseczek pójdzie lulu?
- Jasne.
Ale Paddy wcale nie zamierzał dać się uśpić. Wolał
się bawić.
- Usiądź na podłodze i popieść go troszkę, w końcu
zaśnie - doradził wreszcie Daniel. - Ja zrobię parę
kanapek.
- Fakt. Zupełnie zapomniałam. Taka ze mnie
gospodyni.
- Wydawało mi się, że w czasie tego weekendu ja

background image

mam zajmować się kuchnią. - Daniel wyjął z
lodówki wędlinę i sałatę. - Takie były uzgodnienia.
- A czym ja mam się zajmować?
- Mną - wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu.
Rose uklękła obok pieska i zaczęła czule do niego
przemawiać, jednak jej uwaga skupiona była na
Danielu, Patrzyła, jak kręci się po kuchni, jak
czarny lok opada mu na czoło, kiedy pochyla się
nad blatem, rozsmarowując musztardę na chlebie,
jak zgrabnie leżą na nim zwykłe proste dżinsy.
- Zjedz to, będziesz potrzebowała dużo energii. -
Skończył robić kanapki i podał jej połówkę.
- Doprawdy? - Takie uwagi przyspieszały bicie jej
serca, lecz nie była pewna, czy chce, żeby on o tym
wiedział.
- Jasne. - Ukucnął obok niej. - Jestem
superkochankiem, spytaj kogo zechcesz...
- Hmm... Superglina, a do tego superkochanek... -
Odgryzła kęs smakowitego sandwicza i zwróciła się
do pieska. - Słyszałeś, jakiego dzielnego mamy tu
zucha?
St. Paddy ziewnął rozdzierająco.
- Nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia -
skomentowała Rose.
- To chłopak. Udaje, że się nie przejmuje. Chłopaki
nigdy nie chcą przyznać, że ktoś jest w czymś od
nich lepszy.

background image

- A ty niby jesteś najlepszy?
- Pogłaszcz jeszcze trochę tę bestię, a jak uśnie,
dam ci odpowiedź.
- Och, muszę czekać tak długo? - przekomarzała się
Rose.
- Nie pożałujesz.
- Kobiety muszą za tobą szaleć.
- Wszystkie bez wyjątku.
- Łącznie ze mną.,. - Ugryzła następny kęs, ale
bardziej na pokaz, bo nie czuła już smaku jedzenia.
Patrzyła mu w oczy i czuła, że ta głupawa
rozmowa, którą prowadzili dla zabawy, działa na
jej wyobraźnię i drażni zmysły.
- Zasnął - cicho odezwał się Daniel, odkładając na
blat kanapkę. - Zabierz rękę. Bardzo powoli.
Rose wyplątała palce z mięciutkiej sierści. Jej
delikatne dłonie splotły się ze znacznie silniejszymi
dłońmi Daniela. Pomógł jej wstać i szepnął
namiętnie do ucha:
- Idę pierwszy. Chodź za mną. Tylko ciiicho...
Zabrzmiało to jak obietnica niebiańskich rozkoszy.
Nie
przestając patrzeć w jego roznamiętnione źrenice,
Rose zaczęła przesuwać się w stronę wyjścia.
Daniel wycofywał się tyłem, nie spuszczając oczu z
legowiska, w którym pochrapywał St. Paddy, a ona
- niczym zahipnotyzowana - podążała za nim krok

background image

w

krok. Ostrożnie przekroczyli przegrodę

umieszczoną w kuchennych drzwiach i wtedy
przypomniała sobie o szmacianym dywaniku, który
zdobił przedpokój. A zrobiła to dokładnie w chwili,
kiedy Daniel zaczepił nogą o jego krawędź i stracił
równowagę. Próbowała jeszcze go złapać, lecz był
zbyt ciężki i za moment oboje runęli z hukiem na
podłogę.
- Nic ci nie jest? - zaniepokoiła się, unosząc się
nieco, by spojrzeć na mężczyznę. Leżał pod nią,
lecz nie wyglądał ani na rannego, ani na
niezadowolonego.
- Szsz.., - Przytulił ją. - Nie ruszaj się. Może się nie
obudził.
- Ale., na pewno wszystko w porządku?
- Na pewno. Nic mi nie jest. Chyba nadal śpi.
Cicho...
Rose oparła policzek na jego piersi i zaczęła
słuchać gwałtownie bijącego serca. Rozpięła górny
guzik koszuli, wsunęła dłoń pod spód.
- Co robisz?
- Sprawdzam, czy masz całe żebra.
- Ach... Zmieniłem zdanie. Coś mnie boli. Może
naprawdę coś mi się stało? Lepiej zbadaj mnie
dokładnie.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Daniel nie miał złudzeń. To, co właśnie się zaczęło,
nie miało szansy przerodzić się w długi, wspaniały
romans. Rose potrzebowała akurat kogoś bliskiego,
a dzięki inwencji jego kochanej matki on nawinął
się pod rękę. Zmieniała zawód, przeprowadzała się,
wkraczała w nowe życie. W takich momentach
dobrze mieć kogoś, na kim można się oprzeć. Co
do tego jednak, że znudzi się jej ta przygoda z
policjantem, nie miał żadnych wątpliwości. Ot,
fanaberia bogatej panienki.
Zostawi go, a on będzie cierpiał jak diabli.
Wiedział o tym, a jednak tulił ją mocno do siebie.
Leżał na tym zrolowanym chodniku i otwierał dla
niej swe serce. Nie potrafił kochać się z kobietą, do
której nic nie czuł. A Rose zasługiwała, by dać jej
wszystko, co ma najlepszego. Nie tylko seks, także
miłość.
Palce Rose błądziły pod jego koszulą. Przewrócił ją
na bok i zaczął całować wszystkie piegi na tej
zadziornej irlandzkiej buzi. Dotknął wargami
ciepłej skóry, rozwiązał kokardę we włosach.
Pragnął nacieszyć się ich miękkością, blaskiem,
aromatem.
W sumie dobrze, że przeszkodzono im wtedy, w jej
mieszkaniu. Tutaj mieli lepsze warunki, to miejsce
było bardziej stosowne, by kochać się z Rose. Tu

background image

dopiero - w irlandzkiej chatce, pod krytym strzechą
dachem, za śnieżnymi koronkowymi zasłonami -
można było nacieszyć się w pełni wszystkimi
skarbami jej cudownego ciała. Rose była czysta i
słodka jak sama natura; była świeżą śmietanką,
prawdziwym miodem, połyskliwym strumieniem,
zieloną łąką. Dla chłopaka z miasta było to jak
rajska uczta. I Daniel skorzystał z zaproszenia,
Ze zdumiewającą łatwością zdejmował z niej
kolejne części garderoby, odsłaniał coraz więcej i
więcej i wciąż nie mógł uwierzyć, że oto ma przed
sobą Rose Kingsford w całej swej krasie. Skórę
miała tak delikatną, że nieomal przezroczystą, kości
tak kruche, że przypominała porcelanową figurkę,
którą stłukł kiedyś w dzieciństwie. A przy tym była
rozpalona, pragnęła go, dotykała niecierpliwie,
dając do zrozumienia, że wcale nie wymaga
delikatności.
On jednak nie zamierzał być brutalny. Dziewczyna
nie miała pojęcia, jak silne i niecierpliwe potrafią
być jego łapy, i nie zamierzał jej tego
demonstrować.
Chciał zanieść ją do sypialni, by pod plecami miała
miękki materac, a nie twardy chodnik, ale ona
rozpięła mu spodnie i zaczęła pieścić, jakby nie
chciała dłużej czekać. Jęknął, owładnięty jedynym
pragnieniem połączenia się z nią i zatopienia w

background image

słodyczy bez końca. Nie myślał już ani o sypialni,
ani o materacu. Chwycił dwie poduszki. Jedną
zwinął i podłożył dziewczynie pod głowę, drugą
wsunął pod szczupłe biodra. Westchnęła, silniej
zacisnęła palce na jego plecach. Wiedział, że
niedługo ulegnie mu ostatecznie, już za chwilę...
Lecz najpierw chciał zakosztować wszystkich jej
skarbów. Piersi. Nieduże, zgrabne piersi. Sterczały
zuchwale, kusiły ponad wszelkie wyobrażenie.
Wyzbył się przy nich na zawsze swego
szczeniackiego upodobania do bujnych biustów.
Wreszcie wsunął się pomiędzy szczupłe uda
dziewczyny. Była tak krucha, tak drobna, iż
obawiał się, że zrobi jej krzywdę, gdy da upust
wszystkim swym namiętnościom i pragnieniom.
Nigdy jeszcze nie czuł się tak oszalały z miłości,
nigdy krew nie pulsowała mu tak szaleńczo w
skroniach.
Pamiętać. Musi pamiętać, by się zabezpieczyć...
Nie było łatwo wydobyć i rozerwać mały
celofanowy pakiecik, nie przestając jednocześnie
całować Rose. Patrzył w jej zielone oczy i widział
w nich nieprzytomny zachwyt, oddanie i tęsknotę.
Tęsknotę za spełnieniem, które miało nadejść za
chwilę i wynieść ich wysoko ponad ziemię. Zatopił
się w jej szmaragdowym spojrzeniu, uniósł nad nią
jeszcze na chwilę....

background image

Krzyknęła i przycisnęła do siebie jego biodra. Jej
ciało drżało z oczekiwania.
- Taka chwila zdarza się tylko raz w życiu, Rose.
- Chcesz więc przedłużyć ją w nieskończoność?
Roześmiał się gardłowo. Nie przypuszczał, że w
takiej chwili może się śmiać. A jednak.
Zamknął oczy, opadł na nią z westchnieniem ulgi,
pchnął. Słysząc jęk partnerki, wycofał się szybko.
- Rose?
- Och, nie... To cudowne - szepnęła bez tchu. -
Wracaj. I wrócił. Wrócił do raju, wrócił do miejsca,
którego poszukiwał przez całe życie. A może to
tylko był sen?
- Daniel... - jej szept zdradzał jakąś obawę. -
Daniel.
- Jestem tu. Jestem...
Otworzył znów oczy i spojrzał w tę bezdenną
zieloną otchłań. Spojrzał i zobaczył w niej więcej
niż tylko rozkosz. Zobaczył coś, dzięki czemu
zrozumiał, że oto Rose otworzyła przed nim swoją
duszę.
- Możemy mieć kłopoty - szepnął.
- Wiem... Ale to nic - dodała i były to ostatnie
słowa, które padły między nimi.
Zaraz potem Daniel przyspieszył, Rose wygięła się
w łuk i nastąpiła eksplozja; potężny wybuch
rozkoszy, miłości i szczęścia. Myśl, która błysnęła

background image

mu w głowie w tej chwili, była szalona i zuchwała:
on. Daniel O’Malley, nie chciał, żeby jakikolwiek
inny mężczyzna posiadł kiedykolwiek w ten sposób
ciało Rose Erin Kingsford. Ciało - i serce.
Rose

leżała na skotłowanych ubraniach i

zastanawiała się, co, u diabła, robi wśród tego
bałaganu. Po raz. pierwszy od lat pozwoliła się
komuś tak omotać. Czułość Daniela, jego poczucie
humoru kazały jej poddać w wątpliwość doty-
chczasowe wyobrażenia na temat małżeństwa.
Może nie byłoby źle spędzać z kimś takim jak
Daniel wieczory i poranki?
Trudno, za późno. Zdecydowała wcześniej, czego
chce od życia, i będzie tego się trzymać: pragnie
dziecka, sukcesu zawodowego w nowej dziedzinie,
przeprowadzki na wieś. Psa już zresztą ma. Teraz
czas na resztę. Policjant z Nowego Jorku nie bardzo
pasował do tego obrazka.
Odwróciła głowę w jego stronę. Leżał z twarzą
ukrytą w jej włosach, lecz nie spał, czuła to
wyraźnie. Przejechała palcem po jego kręgosłupie.
Zadrżał.
- Mam szacunek dla facetów, którzy nie tylko się
chwalą, ale potrafią udowodnić, na co ich stać -
zamruczała. - Nie wypróbowałam wprawdzie
twojego koca, ale na chodniczku byłeś boski. Jak
prawdziwy Irlandczyk.

background image

Uniósł się na łokciu i spojrzał na nią poważnie.
- Zapamiętam to do końca życia.
- I jeszcze dłużej - zakpiła,
- No. dalej, strój sobie żarty z tego, co przeżyliśmy.
Ale mnie nie oszukasz. Widziałem twoje oczy i
wiem, że dowcipkujesz, bo jesteś przerażona, bo
nie wiesz, co się dzieje. Z tobą i ze mną.
- W porządku - spoważniała. - Boję się, Nigdy nie
czułam czegoś podobnego.
- Nie pasuję to do twojego schematu, prawda? --
spytał z ustami tuż przy jej wargach.
- A ja pasuję do twojego? -- Nie.
- I co teraz zrobimy?
- Jeszcze me wiem. - Spojrzał Rose w oczy. - Kiedy
cały świat rusza z posad, mądry człowiek stara się
przede wszystkim odzyskać równowagę i trzeźwe
myślenie. Coś wymyślę, ale na razie... nie wiem.
Wbrew jego oczekiwaniom Rose zamiast przejąć
się jego słowami, zachichotała. Skonfundowany
obejrzał się i podążył za jej wzrokiem. W tym
samym momencie St. Paddy zaszedł go od tyłu i
polizał po twarzy.
- Alarm! Więzienie rozbite!
- No i twoją teorię diabli wzięli.
- Wyjątek potwierdza regułę. Dobra. Miej go na
oku przez chwilę, a ja pójdę wziąć prysznic. Zaraz
coś wymyślimy. - Podniósł się i ruszył do łazienki,

background image

zupełnie nieskrępowany własną nagością.
Rose patrzyła, jak odchodzi. Rzeczywiście, na
lewym pośladku widać było różową bliznę. Nie
wyglądało jednak, żeby Daniel miał jakiś kompleks
z tego powodu. Uśmiechnęła się do siebie i zaczęła
się ubierać.
- Paddy i -zawołała.
Paddy zamruczał tylko, ale bynajmniej nie
przyszedł, zajęty czymś bez reszty. Rose przyjrzała
się dokładnie temu, co tarmosi w zębach, by się
przekonać, że to... slipy Daniela.
-

Paddy,

niee...

Oddaj

to

natychmiast!

Złodziejaszek zbliżył się odrobinę, jakby zapraszał
ją do igraszek.
- Oddaj. - Schwyciła materiał i zaczęła go ciągnąć,
podczas gdy piesek zadarł zad do góry. zaczął
kręcić ogonkiem jak szalony i przeciągać zdobycz
w swoją stronę.
- Rose? - W progu pojawił się Daniel. -
Potrzebuję... - przerwał, słysząc odgłos dartej
bawełny - jakiejś opaski na biodra - dokończył i
wrócił do łazienki.
- Daniel, tak mi przykro, odkupię ci je? - zawołała
za nim.
- Niedoczekanie twoje! - odkrzyknął z łazienki. -
Poza tym to będzie moja polisa ubezpieczeniowa.
- Słucham?

background image

- Jeżeli wygadasz się przed kimkolwiek, że
czytałem psu komiksy, ja rozpowiem, że
własnoręcznie rozdarłaś moje gatki.
- Nie zrobisz tego!
- Masz ochotę się przekonać?
Drzewa wokół domku napęczniały wilgocią, mokry
śnieg koło południa zamienił się w deszcz. Rose
postanowiła zatem, że wyprowadzając pieska na
pierwszy spacer, będą trzymać się drogi. Zwykła
chustka posłużyła za obrożę, sznurek do wieszania
bielizny zastępował smycz.
Wyszli na dwór, oślepiani przez późno
popołudniowe słońce. Drzewa puszczały pierwsze
pąki i w powietrzu czuć było zapowiedź wiosny.
Rose wciągnęła głęboko powietrze do płuc.
- Uwielbiam ten zapach.
- Och... - Daniel zaciągnął się świeżym powietrzem
z niejaką przesadą i zakasłał, udając, że się krztusi.
Walnęła go mocno w plecy.
- W porządku?
- Ehe - odchrząknął. - Do korzystania ze świeżego
powietrza trzeba przywyknąć, tak samo jak do
wdychania spalin.
- Pociągało cię kiedyś życie na wsi?
Natychmiast pożałowała tego pytania. Czy nie było
w nim ukryte drugie, znacznie bardziej osobiste?
- Nie zastanawiałem się nigdy nad tym. Może na

background image

wakacje? To całkiem dobry pomysł. Ale w ogóle to
jestem gliniarzem z wielkiego miasta. To moja
robota. Lubię ją.
Spodziewała się takiej odpowiedzi. Mimo to czuła
się rozczarowana.
- Ja natomiast uwielbiam wieś - powiedziała. -
Mama powiada, że mam duszę irlandzkiej dojarki.
- Nie powiesz mi chyba, że zamierzasz trzymać
krowę za domem?
- Myślałam o tym. - Roześmiała się. - I o koniu też.
- Dobry Boże!
- O co chodzi? Przecież sam jeździsz konno.
- Niby tak, ale nie trzymam go u siebie w
mieszkaniu.
- Daniel, nie próbuj mnie przekonać, że jesteś
niereformowalnym mieszczuchem. Widziałam cię
na koniu. Masz hopla na jego punkcie.
- Mów o nim Dan Foley, jeśli łaska.
- Słucham?
- Dan Foley. Nasze konie często noszą imiona
funkcjonariuszy,

którzy polegli na służbie.

Porucznik Dan Foley zginał w czasie obławy na
handlarzy narkotyków, jakieś dziesięć lat temu.
Dlatego nazwano tak mojego konia. Dobry sposób
na oddanie hołdu naszym bohaterom.
- Jakże urocze i sentymentalne!
- Gliniarze są bardziej sentymentalni niż ci się

background image

wydaje. Uwaga, Rose. Jakieś stworzenie na
godzinie drugiej. Trzymaj dobrze tego psa.
Rose ściągnęła smycz - w poprzek drogi kicał
królik. St. Paddy oczywiście szarpnął sznurek, aż
dziewczyna zachwiała się, lecz zdołała przywołać
psa do porządku.
- Niebawem nie da rady utrzymać go w ten sposób.
Co mówił hodowca? Że przybiera dwa kilo w
tydzień?
- Coś w tym rodzaju, kilo.
- Więc w końcu będzie cięższy od ciebie.
- Na to wygląda. Ale za to zrobi wszystko, żeby
mnie zadowolić. To taka rasa.
- Nie on jeden ma taką potrzebę.
- Czyżby? - Na plecach znów poczuła przyjemny
dreszczyk. Zatrzymała się i spojrzała na Daniela.
- Jasne. Zaraz spróbuję. Albo nie - ty mnie pocałuj!
- Na środku drogi?
- Na środku drogi i prosto w usta. I daj mi lepiej ten
sznurek. Zapomnisz się, szczeniak ucieknie, a ty mi
tego nigdy nie wybaczysz.
- Jak to, zapomnę się?
-- Zaraz zobaczysz. - Ich usta zetknęły się. Rose
jęknęła, otoczyła ramionami kibić kochanka,
przywarła do niego całym ciałem. - Wierz mi albo
nie, ale miałbym ochotę przywiązać psa do drzewa
i zaciągnąć cię do lasu - wyszeptał jej do ucha.

background image

- Ale tam jest błoto...
- No to co? Wysmarujemy się w błocie. Wszystko
mi jedno.
Ten obraz jeszcze bardziej rozpalił krew w żyłach
Rose. Przy tym facecie zupełnie traciła głowę.
Naprawdę była gotowa tarzać się w błocie, w
czekoladowym syropie i w bitej śmietanie!
- Cholera jasna! -Nagle Daniel odepchnął ją
gwałtownie. Na końcu przywiązanego do drzewa
sznurka była jedynie czerwona chustka. St. Paddy
czmychnął.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Szukali go pomiędzy drzewami rosnącymi wzdłuż
drogi, w krzakach i zagajnikach. Bezskutecznie.
Nie znaleźli ani śladu, nawet kłaczka brązowej
sierści. A przecież tak skrupulatnie uwiązała go do
tej prowizorycznej smyczy.
Serce podchodziło Rose do gardła. Pewnie
głupiutki psia-czek popędził za następnym
królikiem. Nie powinna była się całować, ani na
chwilę nie powinna była spuszczać go z oczu.
- St. Paddy! - nawoływała błagalnie. - Ach, Daniel,
przecież on nawet nie zna jeszcze swojego imienia!
- Nie szkodzi. - Daniel przeszedł na drugą stronę
drogi, by przeszukać tamtejsze zarośla. - Wołaj
dalej, może zareaguje na sam dźwięk twojego
głosu.
- St. Paddy!!!
- Poszedł tędy - oznajmił nagle Daniel, depcząc po
biocie, w którym zapadał się niemal po kostki. - Są
ślady. Pójdę za nimi, a ty zostań, na wypadek
gdyby...
- Nie ma mowy! - Rose ruszyła w ślad za nim, choć
jej trzewiki były znacznie mniej solidne niż buciory
Daniela i nie było wykluczone, że w końcu jeden z
nich ugrzęźnie w błocku na zawsze.
- W porządku, ale uważaj...
- Ty też. Daniel! - ostrzegła go o sekundę za późno.

background image

Przełażąc przez powalony pień, obejrzał się za nią,
nie zauważył sterczącego korzenia, potknął się i
runął jak długi.
Rose kucnęła obok niego.
- Nic ci się nie stało?
Uniósł się na dłoniach, wypluł zeschnięty liść.
- I jak tu nie kochać życia na wsi? - Podniósł ku
niej twarz tak wypapraną, iż wyglądał jak czart z
dziecięcego teatrzyku.
- Zdaje się, że miałeś ochotę wytapiać się w błocie.
- A ciebie to nie podnieca? Dobrze - podniósł się,
przetarł rękawem oczy i przyjrzał się uważnie psim
śladom. – Tędy - zadecydował w końcu.
Ślady St. Paddy'ego urywały się przed wielkim
spróchniałym pniem.
- Wydaje mi się, że jest w środku. Pewnie wlazł tu
za jakimś królikiem.
Rose kucnęła i zajrzała w czarną dziurę.
- St. Paddy! Choć, maleńki. Jesteś jeszcze za mały,
żeby chodzić samemu po lesie.
Cisza.
- Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. Może tam
jest żmija?
- Cokolwiek mogłoby siedzieć w tym pniu, na
pewno nie jest większe od niego. Pewnie wczołgał
się tam, zmęczył i zasnął. Spróbuję wsunąć się do
środka.

background image

- Jej! Pomyśl, na co możesz trafić!
- Najwyżej na jakieś wiejskie paskudztwo -
wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu. - Przecież
kochasz wieś.
- Stroisz sobie ze mnie żarty!
- Ja? Przecież mi też zaczyna się to podobać. -
Rozciągnął się na brzuchu i zajrzał od dołu do
dziury w pniu. - Pomyśl tylko, jakie będziemy mieli
używanie, kiedy trzeba będzie oczyścić mnie z tej
mazi. - Wsadził rękę głębiej w otwór.
- Hej, piesku, chodź no tutaj!
- Czujesz go?
- Nie - stęknął. - Szkoda, że nie mam dłuższej ręki.
Cholera, gdzie jest ten superglina, superkochanek i
supermen, kiedy naprawdę go potrzeba? Widziałaś
go gdzieś?
Rose spojrzała na leżącego w błocie mężczyznę,
który nie zważając na nic, właził coraz głębiej do
środka przegniłego pnia, żeby uratować jej
psiaczka, i myślała, że nie zna nikogo, kto gotów
byłby na takie niewygody i poświęcał się dla niej z
takim wdziękiem.
- Myślę, że znalazłam właśnie takiego supermena -
odparła miękko.
Po tych słowach Daniel zaczął chichotać.
- Co w tym takiego śmiesznego?
- Coś liże mnie po palcach. Założę się, że to twój

background image

szczeniak.
- To musi być on! Możesz go złapać?
- Nie, chyba, że chcesz, żebym wyciągnął go za
jęzor.
- Wiem! Cofaj pomału rękę. St. Paddy będzie cię
lizał i wypełznie za tobą na zewnątrz.
- Racja. Czy ktoś już ci mówił, że jesteś bardzo
zmyślna?
- Dzięki. Na ogół nie jest to pierwsze skojarzenie,
które przychodzi facetom na mój widok.
- Nie możesz ich za to winić. Jesteś taka piękna.
- Co niekoniecznie musi prowadzić do szczęścia.
- Mówisz tak, jakby uroda była jakimś kamieniem u
nogi.
- Bo czasami jest.
- Wiesz co, Rose? Chętnie pogadam o tym z tobą
innym razem. Teraz przygotuj się: pochyl się nade
mną i jak tylko ta bestia wystawi łeb, chwytaj ją za
kark, jak wtedy w samochodzie.
- Daniel, za to, co teraz robisz, nie wypłacę ci się do
końca życia.
- Nie wiem, czy będę chciał czekać tak długo.
- Brzmi obiecująco - mruknęła mu do ucha i
skoncentrowała uwagę na ciemnym otworze w
pniu.
Daniel wyciągnął rękę już po nadgarstek i właśnie
powoli wysuwał palce. Tuż za nimi pojawił się

background image

różowy jęzor. Rose poczekała jeszcze na uszy, po
czym rzuciła się, schwyciła psa i przycisnęła go do
siebie. Mocno wystraszony, zaczął wierzgać w jej
objęciach, aż straciła równowagę i upadła z nim w
pobliskie krzaki. Całe szczęście, że nie wypuściła
go z objęć.
Daniel przykucnął obok niej.
- Może ci pomóc, Rose?
- Proszę.
Bez wysiłku dźwignął ciężkie zwierzę i Rose mogła
wygramolić się z gęstwiny gałęzi, rozdzierając
sobie przy okazji kieszeń spodni. Otrzepała się,
mrucząc pod nosem jakieś złe słowa, po czym
spojrzała na Daniela.
Przemawiał cicho do pieska i tulił go w objęciach
niczym niesfornego berbecia. Jakim wspaniałym
byłby ojcem, przemknęło jej przez myśl. Jeśli
kiedykolwiek zdecydowałaby się na związek z
mężczyzną, to musiałby on być taki jak Daniel.
Ale to na razie sprawa przyszłości. Na razie nie
była gotowa do roli żony, za to aż nadto dojrzała do
roli matki. Tych kilkanaście minut strachu o St.
Paddyego przekonało ją, że opieka nad kimś małym
i bezbronnym to dla niej życiowa potrzeba.
- Wygląda na to, że nic mu nie jest. - Daniel
spojrzał na nią z uśmiechem.
Był umorusany, ale szczęśliwy. Rose wiedziała, że

background image

zachowa w pamięci ten obraz na zawsze.
Dzięki bogu wszystko skończyło się dobrze,
pomyślał Daniel, kiedy znaleźli się wreszcie w
domku Rose. Lepiej było stać w przestronnym holu
suchej chaty niż czołgać się po mokrej ziemi. Tym
bardziej że w chacie zaczęły się dziać rzeczy nad
wyraz ciekawe.
Oto Rose zdjęła podarte spodnie i w samej tylko
luźnej bluzie poszła po stary koc, by owinąć nim
pieska. Usiadła na podłodze, tuląc do siebie
zwierzaka, a Daniel mógł podziwiać jej szczupłe
nogi. Nie namyślając się długo, sam ściągnął dżin-
sy, odebrał psa od dziewczyny i zaniósł do łazienki,
by wykąpać go po tych przygodach. Rose weszła za
nim i odkręciła wodę.
- Ja to zrobię. Nie chcę, żeby cię podrapał -
powiedział Daniel i umieścił St. Paddy'ego w
wannie.
- Nie przejmuj się, drobne zadrapanie nie narazi na
szwank mojej kariery - uśmiechnęła się.
- Wcale nie chodziło mi o karierę. Po prostu szkoda
takiego pięknego ciała.
Rose przestała się uśmiechać.
- Widzisz, właśnie o to mi chodzi. Mężczyźni
zawsze widzą we mnie jedno.
- Ja widzę więcej. Uważaj! - krzyknął, bo St. Paddy
szarpnął się i zaczął wyłazić z wanny. Oboje

background image

musieli wytężyć wszystkie siły, by go tam
utrzymać. - Zróbmy tak: ty go myj, a ja będę
trzymał - zakomenderował Daniel.
- Dobra. Daj szampon. I przepraszam, że tak na
ciebie naskoczyłam.
Daniel mocnym chwytem unieruchomił zwierzaka i
podał Rose buteleczkę z szamponem.
- Wybaczam ci. Zdaje się, że spotykałaś dotąd
facetów, których interesował jedynie twój wygląd.
Ja do takich nie należę, choć nie powiem, że jest mi
obojętny. Wyznam ci coś, chcesz? Gdyby chodziło
wyłącznie o urodę, nie spędzalibyśmy razem tego
weekendu.
- Czemu więc traktujesz mnie jak nowy samochód?
Boisz się, że zarysujesz lakier?
- Dobre porównanie. Pewnie coś w tym jest. Nie
wiem. Nigdy nie byłem z kimś takim... doskonałym
- Nie jestem doskonała, zapewniam cię.
- W porządku, ale krucha i delikatna. - Pies zaczął
się szarpać, więc Daniel musiał wzmocnić uchwyt.
- Nie chcę być traktowana jak lalka z chińskiej
porcelany!
- Rozumiem. Chcesz być traktowana jak kobieta z
krwi i kości.
- Właśnie!
- Nie ma sprawy. Jak tylko umyjemy tego psa, sami
wskakujemy do wanny. Poszalejemy trochę.

background image

- A nie boisz się, że się zadrapię i nie będę już taka
delikatna i doskonała? Na podłodze się bałeś...
- Skąd wiesz?
- A te poduszki, które pode mnie podkładałeś?
- Lepiej zmieńmy temat, Rose. Nie przypominaj, co
było na podłodze, bo nie dokończymy tej toalety -
powiedział, czując, że zaczyna robić się ciasno w
jego slipkach.
- Rzucisz się na mnie i podrapiesz mnie w szale na-
miętności? Nie ma sprawy, mogę nawet mieć
blizny. Najlepiej w tym samym miejscu, gdzie ty
nosisz tę swoją, po kuli.
- Skąd wiesz, że to od postrzału?
- Twoja matka mi powiedziała. Twierdzi, że z tego
powodu wstydzisz się kobiet i nie możesz się
ożenić. Ale ja podobno mogę wyleczyć cię z
kompleksów.
- Boże najdroższy!
Z szelmowskim uśmiechem przyjrzała się jego
slipkom.
- Z tego, co widzę, mogłabym coś na to zaradzić.
- Drażnisz się ze mną, prawda? Chcesz mnie
doprowadzić do szaleństwa?
- To tak na ciebie działam?
- Lepiej daj ręcznik. Trzeba osuszyć tego psa. -
Błyskawicznie wytarł szczeniaka i zaniósł go do
kuchni.

background image

- Zaraz przyjdę - zawołała za nim.
- Liczę na to!
Gdy tylko piesek wlazł do swojego pudła,
natychmiast zasnął. Daniel miał nadzieję, że pośpi
na tyle długo, by udało się pobyć z Rose sam na
sam., Cholera, udowodni jej, że nie jest dla niego
porcelanową lalką.
Umył twarz i ręce nad zlewem, wytarł się
papierowym ręcznikiem i wrócił do łazienki. Rose
skończyła właśnie mycie wanny i puszczała świeżą
wodę. Opierając się o brzeg wanny, stała w pozie
tak prowokującej, że zaschło mu w ustach z
wrażenia.
- Zasnął? - spytała przez ramię.
- Padł jak zdmuchnięta świeczka.
- Możesz wykąpać się pierwszy.
- Możemy zrobić to jednocześnie.
- Nie wiem, czy się zmieścimy. - Przyjrzała mu się
z filuternym błyskiem w oku. - Trochę wyrośliście,
posterunkowy.
- Jakoś sobie poradzimy. - Zsunął slipy i stanął
przed nią w całej krasie. Jej oczy zaszły mgłą,
piersi stwardniały, co znać było nawet przez gruby
materiał bawełnianej bluzy. To była wspaniała
nagroda za jego wysiłki. Wsunął palce pod
delikatną tkaninę damskich majteczek i szybkim
ruchem pozbawił ją bielizny.

background image

- Daniel!
- Możesz powiedzieć, że podarłem je w przypływie
żądzy. - Wszedł do wanny, podał rękę dziewczynie.
Ściągnęła bluzę przez szyję i bez słowa poszła za
przykładem kochanka.
Ze zdziwieniem patrzyła, jak namydlą jej nogi, uda,
biodra, plecy, ramiona. Potem nabrał wody w
złożone dłonie i polewał nią jej ciało. Rose
zadrżała.
- Co ty wyprawiasz?
- Myję cię.
- Nigdy jeszcze...
- To świetny sposób.
Oddech dziewczyny stawał się coraz szybszy,
urywany. Zachęcony jej szybką reakcją, Daniel
zaczął pieścić ją śmielej, aż jęknęła tęsknie, jakby
gotowa do miłości. Zastanawiał się, czy umiałby
doprowadzić ją do końca samymi tylko piesz-
czotami. Może i tak, ale wolał, by zrobili to razem.
- Daniel... - szepnęła zduszonym głosem.
- Jestem, maleńka.
- Chodź...
Zawładnęła nim prymitywna żądza. Może sprawił
to okrzyk, który wydobył się z jej gardła, a może
wspomnienie pozy, w jakiej zastał ją, wchodząc
tutaj. W każdym razie stracił nad sobą kontrolę. Nie
myślał już o niczym i niczego nie brał pod uwagę,

background image

przestał myśleć racjonalnie. Pragnął tylko jednego -
posiąść ją natychmiast, tutaj, w tej wannie.
Uniósł się, chwycił ją za biodra i wszedł w nią
jednym ruchem. Oboje na to czekali i teraz oboje
krzyknęli z radości i zdumienia, jakby zaskoczyła
ich rozkosz, która przyszła tak nagle i z taką mocą.
Tym razem wszystko potoczyło się szybko. Jeszcze
chwila, jeszcze jedno pchnięcie, jeszcze jeden
spazm i stali się jednym ciałem, połączonym
wspólnym spełnieniem.
Kiedy Daniel mógł już trzeźwo myśleć, ogarnęła go
czułość. Czułość i wyrzuty sumienia. Nie miał
prawa zachować się w ten sposób, nie myśląc o
konsekwencjach. Wysunął się delikatnie z Rose,
otoczył ją ramieniem i wyszedł z wanny. Wziął
ogromny ręcznik, otulił nim dziewczynę.
No tak, teraz powinni porozmawiać o ewentualnych
następstwach tego, co właśnie się stało. Zupełnie
jednak nie miał na to ochoty, pragnął nacieszyć się
drwiła, tym szczęściem, które ich ogarnęło, gdy
razem poznali smak miłości. Wycierał delikatnie
partnerkę, troskliwie osuszał jej nogi i pośladki. Na
jednym z nich dostrzegł ślad po własnych
paznokciach.
- A jednak mnie podrapałeś?
- No cóż... Nasi przodkowie pomyśleliby, że to
piętno znaczące moją własność.

background image

- Potrzymaj lustro, niech się przyjrzę. - Zdjął z
toaletki lusterko, Rose spojrzała na siebie przez
ramię. - Wygląda na robotę fachowca.
- Bo masz do czynienia z mistrzem.
- Nie śmiej się, naprawdę mi się podoba. Mam
jeszcze jedną prośbę: nie jestem zbyt duża, żebyś
zaniósł mnie do sypialni?
- To zależy, jak mam się do tego zabrać.
- Nie rozumiem?
- Można to zrobić na przykład w ten sposób. -
Chwycił ją i przerzucił sobie przez ramię niczym
worek kartofli.
- Hola! To wcale nie jest romantyczne!
- Ale skuteczne - roześmiał się i poniósł Rose do
sypialni, by ułożyć ją na szerokim łożu, u którego
wezgłowia leżały obszyte koronką poduszki. -
Musimy pogadać, Rose. - Usiadł obok niej i wziął
ją w ramiona.
- Tak jak w wannie?
- To poważna sprawa. - Odsunął ją lekko od siebie i
spojrzał jej w oczy. - Straciłem panowanie... Trzeba
się zastanowić, jakie mogą być rezultaty.
- Nie miej pretensji do siebie. Mogłam cię
powstrzymać, gdybym chciała.
- Naprawdę?
- A co? - Uniosła brwi. - Gdybym protestowała,
wziąłbyś mnie siłą?

background image

- Powiedzmy, że starałbym się ciebie przekonać.
Rose, ja nigdy nie czułem... nigdy tak bardzo nie
chciałem...
- Mnie również nie zdarzyło się nic takiego...
Daniel zaczerpnął tchu i odważył się na jeszcze
jedno wyznanie.
- Decydując się na ten weekend, myślałem, że to
poryw zmysłów, świetna zabawa bez komplikacji
na przyszłość. Ale teraz... wszytko wygląda
zupełnie inaczej.
- Ja też jestem zaskoczona.
- Dzięki za szczerość. - Pocałował piegi na jej
nosie. - A swoją drogą, na przyszłość musimy
bardziej uważać. Jakaś wpadka to ostatnie, czego
nam trzeba w tej chwili.
- Jasne, ale też bez przesady. Nie zaszkodzi nam
odrobina szaleństwa. Nie ma sensu tego zmieniać.
- Odrobina szaleństwa? - Daniel poczuł, że krew
znów żywiej krąży w jego żyłach. - Tylko
odrobina?
- Chodź do mnie, mój superkochanku. I nie martw
się. Po jednam razie nie zachodzi się tak od razu w
ciążę, prawda?
- Z Irlandczykami nigdy nic nie wiadomo.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Maureen O’Malley biła niezadowolona, że Daniel
musiał wyjechać na szkolenie akurat w ten week-
end, W parafii urządzano wspólny podwieczorek i
miała nadzieję, że namówi syna, by z nią poszedł.
Miały tam być przynajmniej trzy młode Irlandki, z
którymi mogłaby go puknąć. Było to ważne
szczególnie teraz, kiedy Rose Erin Kingsford
okazała się kompletnym niewypałem.
Kończyła właśnie przygotowywać wieprzowe
casserole, kiedy zadzwonił telefon. To pewnie Fran
Kavanagh, pomyślała. Umawiali się, że pojadą do
kościoła jedną taksówką ze względu na nie
najlepszą pogodę. Wytarła ręce w fartuch i pobiegła
do aparatu.
- Sapiesz, Maureen, jakbyś miała nadzieję, że to
jakiś facet.
- To ty! ? - Maureen bezbłędnie rozpoznała ten
głos. - Jak śmiesz!? - wykrzyknęła i rzuciła
słuchawkę na widełki.
Po chwili telefon zadzwonił ponownie.
- Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać, Bridget
Hogan! - wrzasnęła i znów chciała przerwać
połączenie.
- Ale to chodzi o Daniela! - usłyszała godny siebie
wrzask z drugiej strony.
Przerażona pani O’Malley przycisnęła słuchawkę

background image

do ucha.
- Co z nim? Nic mu się nie stało?
- Fizycznie nic, ale jego dusza jest w straszliwym
niebezpieczeństwie.
Maureen odetchnęła z ulgą.
- Pewnie, że troszczę się o jego duszę, ale przede
wszystkim chcę, żeby żył. Przestraszyć kogoś do
pół śmierci - to zupełnie w twoim stylu, Bridget
Hogan. Myślałam, że miał wypadek. Wiesz
przecież, że jest policjantem.
- I zdarzy się wypadek, jeśli nie położymy kresu
temu, co się dzieje.
- Boże, zawsze byłaś pierwsza do układania
przerażających historyjek. Skończ tę gadkę i wal, o
co chodzi, jakby powiedział mój Daniel.
- Nie jest mi łatwo - Bridget westchnęła ciężko. -
Nie jest łatwo mówić tak o krwi z mojej krwi, o
ciele z mego ciała. Moja córka, Rose... Rose chce
mieć dziecko, nie wychodząc za mąż.
- Niemożliwe!
- Niestety. Chce wychować je zupełnie sama. Nie
wiem, skąd przyszedł jej do głowy taki pomysł.
- Nie wiesz? To ja ci powiem. Wyszłaś za jakiegoś
protestanckiego Brytyjczyka zamiast za porządnego
irlandzkiego katolika. Ot, i cały sekret, ty stara
ropucho!
- Zamilcz, Maureen, bo powyrywam te sztywne

background image

kłaki z twojego pustego łba! Cecil nie ma z tym nic
wspólnego! Zresztą - zawahała się - może to
rzeczywiście jego wina. W każdym razie teraz nie
ma to nic do rzeczy. Musimy ich powstrzymać!
- Ich? - Maureen zrobiło się słabo.
- W tym swoim bezeceństwie upatrzyła sobie
twojego Daniela na ojca.
- Cooo...? On nigdy by się na coś takiego nie
zgodził!
- A jeśli nie będzie o niczym wiedział? Jeśli ta
bestyjka go po prostu uwiedzie?
- Jeśli oszuka Daniela w ten sposób, to sama ukręcę
jej łeb! Bogu dzięki, że póki co wyjechał na
szkolenie.
- A ty jesteś głupia gęś i uwierzyłaś, że jest tam
naprawdę?
Maureen wyprostowała się gwałtownie.
- Nie. Nie okłamałby własnej matki!
- Tak jak Rose nie okłamałaby nigdy mnie.
Sprawdziłam to. Wydusiłam z agencji, że nie ma
żadnej sesji zdjęciowej, jak mi powiedziała, tylko
po prostu wzięła wolne.
- Twoja krew. Nie dziwi mnie, że zełgała.
- Najpierw zadzwoń na posterunek, a dopiero
potem pleć androny, ty stara jędzo! No, sprawdź
sama, czy twój bobasek ma jakieś szkolenie.
- Nie muszę tego robić i nie zrobię.

background image

- Znam cię, Maureen, i doskonalę wiem, że zrobisz,
jak tylko odłożę słuchawkę. Zapisz sobie lepiej mój
numer. Oddzwonisz i zastanowimy się, co robić.
- Nie zadzwonię. Daniel jest na szkoleniu.
- W porządku, przekonamy się, zgoda? - odparła
Bridget i podyktowała swój numer.
- Do widzenia. Zaręczam cię, że nie usłyszymy się
już nigdy więcej - pożegnała się Maureen i odłożyła
słuchawkę.
Pięć minut później trzymała ją z powrotem.
- Jak myślisz, dokąd mogli pojechać?
- No, no, no, któż to może dzwonić?
- Dobrze wiesz.
- Czyżby to była mamuśka, której chłopiec nigdy
nie kłamie?
- Bridget Mary, nie zmieniłaś się ani o jotę!
Powiesz mi wreszcie, gdzie twoim zdaniem mogą
być, czy mam przyjechać i tak ci dołożyć, że
zrobisz się wreszcie grzeczna?
- Posłuchaj, ty zakuty łbie: wiem dokładnie, dokąd
pojechali. Rose ma mały domek na wsi, jakieś
dwie, trzy godziny jazdy na północ od miasta.
- Co? Mają schadzkę? - sapnęła Maureen.
- A dajże ty spokój! Kto dzisiaj mówi „mieć
schadzkę"? W każdym razie musimy tam pojechać.
Masz samochód?
Maureen pomyślała o starym pontiaku, który

background image

należał kiedyś do męża, a teraz stał bezużytecznie
w podziemnym garażu. Daniel usiłował namówić ją
nawet na sprzedanie auta, lecz ona ciągle nie mogła
się zdecydować. Nie mówiła o tym synowi, ale
trzymała wóz po to, by zejść czasami na dół, usiąść
po stronie pasażera i wyobrażać sobie, że za chwilę
pojawi się Patrick i ruszą gdzieś przed siebie.
- No... jest samochód Patricka, mojego męża.
- Umiesz prowadzić?
Przypomniała sobie kilka samotnych przejażdżek.
Miała drobne kłopoty na zakrętach i przy cofaniu,
ale nie zamierzała się do tego przyznawać. Po co
dawać Bridget oręż do ręki?
- Pewnie, że potrafię,
- Świetnie. Wpadnij więc po mnie i jedziemy.
- Teraz? Za godzinę zrobi się ciemno. Zabłądzimy
na tej wsi.
- Nie zabłądzimy!
- Zabłądzimy!
- No dobra. Zresztą pewnie do tej pory i tak jest już
po wszystkim. Jestem pewna, że zajęli się sobą
zaraz po przyjeździe. I tak byłybyśmy za późno,
więc faktycznie nie ma sensu jechać po nocy.
Pozostało nam tylko przemówić im do rozumu i
zaproponować jedyne honorowe wyjście. Mam
oczywiście na myśli...
- Małżeństwo? - Maureen aż zgrzytnęła zębami.

background image

- Czarny dzień, no nie? Nie ma rady: i ja. i ty
musimy zastanowić się nad naszymi przyszłymi
relacjami. Bądź u mnie o ósmej. Zanotuj adres...
Maureen zapisała nazwę, ulicy i numer domu na
odwrocie rachunku za światło. Central Park. A więc
musi dojechać do samego centrum Manhattanu.

St. Paddy spał bite dwie godziny, więc Rose i
Daniel mieli dość czasu by nacieszyć się sobą w
sypialni.
Zmęczeni miłością, zjedli prosty posiłek naprzeciw
małego kominka, a potem otworzyli butelkę wina i
rozpoczęli partię szachów. Mniej więcej w połowie
gry piesek zaczął skrobać w deskę, Rose obwiązała
mu szyję chustką (tym razem już porządnie) i
wyprowadziła na chwilę na dwór. Gdy wróciła,
Daniel dorzucał drew do kominka.
St. Paddy, szczęśliwy z powodu pomyślnego
załatwienia swej fizjologicznej potrzeby, pokręcił
się chwilę po pokoju, po czym z wigorem
zaatakował but Daniela.
- Paddy, nie! - Rose usiłowała odciągnąć
szkodnika,
- Zostaw - zaoponował Daniel. - Wyrzynają mu się
zęby, musi coś gryźć.
- Mam w szafie trochę starych buciorów.
- Nie. Przywyknie do gryzienia butów i będzie

background image

kłopot. Daj jakieś szmaty, zrobimy mu gałgan.
Rose znalazła kilka odpowiednich kawałków i
Daniel zrobił z nich gryzak dla psiny. St. Paddy od
razu zaczął „obrabiać" nową zabawkę, a oni mogli
wrócić do gry.
- Sporo wiesz o psach - rzuciła Rose, wykonując
ruch skoczkiem.
- Mówiłem ci. że moja rodzina miała sporo
zwierząt. - Zbił konia pionkiem.
- Nie żal ci ich towarzystwa? - Goniec Rose
wyeliminował skoczka Daniela.
- Czy ja wiem? Zwierzaki jakoś nie pasują do
kawalerskiego życia. - Obronił zagrożonego
hetmana.
- Więc wybrałeś sobie pracę, dzięki której musisz
jeździć konno.
- Po prostu poszedłem w ślady ojca. - Wzruszył
ramionami.
- Wiesz, co przyszło mi do głowy? Czułbyś się
wspaniale, gdybyś zajmował się tytko zwierzętami,
niekoniecznie zaś przestępcami. - Rose wykonała
kolejne posunięcie gońcem. - Szach.
- Poczekaj, Rose, czy to ma być zaproszenie?
- A chcesz, żeby tak było? - Podniosła wzrok znad
szachownicy. Zupełnie zapomniała o grze.
- Sam nie wiem. - Westchnął i przeczesał palcami
czuprynę. - To wszystko... - zatoczył ręką koło -

background image

jest bardzo pociągające. Ale nie mogę sobie na to
pozwolić przy mojej pensji.
- Ale ja mogę. Co za różnica, kto zarabia?
- W moim świecie to cholernie ważna różnica.
- Więc ten twój świat zatrzymał się gdzieś w
dziewiętnastym wieku. Mam zostać ukarana za to,
że w moim zawodzie zarabia się więcej niż w
twoim? Nie będziemy się spotykać, bo modelka jest
lepiej opłacana niż ten, kto strzeże porządku?
- Ja się nie skarżę.
- A mi woda sodowa nie uderza do głowy. Cóż, nie
zrezygnuję z tego domku i nie wyrzeknę się
wszystkiego, by zadowolić twoje męskie ego. Jeśli
mnie chcesz, musisz zaakceptować mnie całą, także
moje pieniądze.
- Pokochaj mnie i pokochaj mój portfel? - Daniel
odstawił kieliszek wina. - Rose, ja...
W tej samej chwili St. Paddy podskoczył, trącił
szachownicę i powywracał wszystkie figury.
- Hej, ty! - Daniel złapał szczeniaka i
przekoziołkował z nim po podłodze. - Miałem
wygraną partię, a ty wszystko popsułeś.
- Terefere! Wiedziałeś, że przegrywasz, więc go
uszczypnąłeś, żeby wywrócił szachownicę -
powiedziała Rose z pretensją.
Rozczarowana była jednak wcale nie z powodu
przerwanej partii szachów. Chciała wiedzieć, co

background image

Daniel miał do powiedzenia, nim St. Paddy
wkroczył do akcji. Czy zamierzał powiedzieć coś
na temat ich związku? Uświadomiła sobie teraz, że
właśnie na to czeka. To dziwne, nie planowała
niczego, a zdarzyło się wszystko. Wszystko, co
potrzeba, by porzucić myśl o Danielu jako dawcy
nasienia i wynajętym ojcu jej dziecka. Rysowało się
oto nowe rozwiązanie: gdyby tak mogła mieć i
dziecko, i Daniela!
Spojrzała na niego. Wciąż tarzał się z psem po
dywanie jak mały chłopiec. W pewnym momencie
przycisnął Paddy'ego do podłogi, uspokoił
głaskaniem po plecach, po czym uśmiechnął się do
niej i sięgnął po wino.
- Na dziesięciopunktowej skali przyjemności
zapasy z psem można ocenić na siódemkę.
- Doprawdy? Co może być lepszego? - spytała
prowokacyjnie.
- Galopować na Danie Foleyu po ulicach Nowego
Jorku. Nie zdarza mi się to zbyt często, ale
ostatecznie zasługuje na notę „dziewięć".
- Co z dziesiątką? - miała nadzieję, że padnie
spodziewana odpowiedź.
-

Zaliczyłem kiedyś kurs spadochronowy.

Wyskoczyć z samolotu lecącego na czterech
tysiącach metrów. To z pewnością zasługuje na
dziesiątkę.

background image

- Ach tak... - Zapatrzyła się w żar kominka.
- Rose? Odwróciła głowę.
- Kochanie się z tobą jest poza skalą - uśmiechnął
się czule. - Nie znam tak wielkich liczb. I czy nie
sądzisz, że dawno już tego nie robiliśmy?
- Fakt - poczuła znajome mrowienie na skórze -
minęły ponad trzy godziny.
- Nie pozwólmy, żeby zrobiły się cztery.
- Trzeba zanieść Paddy'ego do kuchni.
- Ja to zrobię. - Pocałował ją jakby na zachętę. - Ty
idź i wygrzej to puchowe łoże.
Rose zapaliła w sypialni dyskretne światło,
rozebrała się i wsunęła pod kołdrę. Zamknęła oczy i
uśmiechnęła się smutno do siebie. Uświadomiła
sobie, że już nigdy nie będzie mogła położyć się w
tym łóżku, nie myśląc o Danielu i o tym, co
wspólnie przeżyli w ciągu ostatnich kilkunastu
godzin. Bez niego to schronienie nie będzie już
tym, czym było dawniej - ustroniem, gdzie
odzyskiwała siły i spokój ducha. Jej przemyślny
plan, w którym Daniel O’Malley miał być jedynie
narzędziem do realizacji ściśle określonego celu,
wziął w łeb.
- Jak tam St. Paddy? - spytała, gdy owo „narzędzie'
pojawiło się po kilku minutach obok niej.
- Śpi. Budzik spełnia swoje zadanie.
- Świetnie. - Patrzyła, jak się rozbiera, i już się

background image

cieszyła na myśl o czekających ją rozkoszach.
- W raju nie może być lepiej niż tu. - Wślizgnął się
do łóżka i zamruczał, przytulając ją mocniej do
siebie, - Jesteś słodziutka, Rosie.
- Nikt nie nazywa mnie Rosie.
- Teraz już tak. - Ucałował koniuszek jej piersi. -
Dotykaj mnie, Rosie. Tam, gdzie najbardziej lubię.
- Wedle rozkazu, panie posterunkowy.
- Och... proszę, wyjdź mi na spotkanie.
- Jestem. Jeszcze jakieś rozkazy?
- Tylko jeden: kochaj mnie!
- Kocham! - odpowiedziała bez wahania.
Daniel wziął głęboki oddech i spojrzał na
dziewczynę, starając się widzieć wyraźnie przez
zasnute mgłą pożądania oczy.
- Nie będę pasował do twojego życia..,
- A może ja chcę, żeby znalazł się w nim ktoś
właśnie taki?
- To musisz mnie przekonać.
- Jak?
- Kochając się ze mną co najmniej milion razy!

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Daniel nie mógł usnąć. Leżał współświadomy do-
znanej

rozkoszy,

trzymał

w

ramionach

najpiękniejszą kobietę świata, a jego serce
przepełniała radość. Zdawał sobie sprawę, że będą
musieli przezwyciężyć pewne trudności, jeśli mają
na serio myśleć o trwałym związku. Ale ta
dziewczyna warta była wielu wyrzeczeń. Dla niej
gotów był zrezygnować ze służby w oddziale
konnym, choć chyba jeszcze nie gotów do odejścia
z policji na dobre.
Oczywiście, gdyby zdecydował się zamieszkać z
nią tutaj, tak cholernie daleko od miasta, byłyby i
zalety takiego rozwiązania. Najważniejsze, że spory
dystans oddzielałby ich od nieznośnych matek.
Boże, bał się nawet pomyśleć, jak zareagowałyby
na wieść o zaręczynach. Musieliby chyba wyprawić
dwa wesela: jedno dla Maureen, drugie dla Bridget.
A więc ślub?
Myśl o małżeństwie - jakimkolwiek małżeństwie -
wydawała mu się dotąd nie do zaakceptowania,
teraz nie widział alternatywy. Rose była kimś, kogo
zawsze pragnął spotkać: inteligentna, twórcza,
troskliwa, piękna...
W jego myśli wdarło się nagle dobiegające z kuchni
skomlenie.
Rose poruszyła się i przylgnęła mocniej do

background image

kochanka.
- St. Paddy musi czuć się bardzo samotny.
- Trudno.
- Daniel, to brzmi tak żałośnie...
- Tak, ale pamiętaj, co mówił hodowca. Nie trzeba
zwracać uwagi na te piski.
Pogłaskał Rose po włosach i poprawił się na łóżku.
Leżeli przez chwilę, słuchając płaczu pieska.
Wreszcie Daniel nie wytrzymał.
- Nie jestem chyba dobry w te klocki.
- Ani ja.
Usiadł, mamrocząc pod nosem przekleństwo.
- Trzeba być chyba psychopatą, by nie zareagować.
Co komu zawiniła ta psina? Idę po niego.
- Jesteś pewien? Kilo w tydzień, pamiętaj.
Hodowca mówił, że raz wziąć go do łóżka, to tak,
jakby wyjąć jednego chipsa z otwartej paczki i
liczyć na to, że następnego nie weźmie się do ust.
- No to przyniosę tu to pudło i zmuszę, żeby w nim
spał. To pierwsza noc, musi być śmiertelnie
wystraszony.
Wyszedł, zapalił światło w kuchni, zamrugał
oślepiony

blaskiem.

St.

Paddy

stał

za

prowizorycznym przepierzeniem i z radością
merdał ogonkiem na jego widok.
- Tylko na jedną noc! - pouczył pieska swoim
najbardziej surowym policyjnym tonem i uwolnił

background image

go z zamknięcia. Szczeniak zatańczył radośnie i
nawet pozwolił się wziąć na ręce i zanieść do
sypialni. Pudło stanęło obok łóżka, Paddy został do
niego wpakowany, a Daniel wrócił do łóżka i do
Rose.
Ledwie się ułożyli, znów rozległo się skomlenie.
Rose zaczęła chichotać.
- Leż na dole i śpij! - Daniel odezwał się surowo. -
Nie zwracaj na nią uwagi. Ona nie szanuje mojego
autorytetu, ale po tobie spodziewam się czegoś
innego. Złaź, Paddy! - rozkazał, gdy szczeniak
oparł łapy o materac.
- Oj, Daniel. Spójrz tylko na niego. Biedactwo!
Chce spać razem z nami.
- Nie ma mowy!
„Biedactwo" położyło łeb na łapach i spojrzało na
nich smutno.
- Czy to nie zmiękczy twojego serca?
- To lepszy cwaniak, Rose. Wszystko już sobie
obmyślił. Wie, że jeśli zademonstruje ci taki widok,
to mu ulegniesz.
- Przecież to ty pozwoliłeś mu wyjść z kuchni. No,
spójrz tylko na jego mordkę!
Daniel odwrócił się na bok.
- Nie zwracam na niego uwagi. Zostaje w kartonie.
St. Paddy westchnął z głębi psiego serca. Potem
jeszcze raz. z większym zapałem.

background image

- Daniel...
- Nie, Rose.
Paddy, jakby czując, że jest bliski zwycięstwa,
zaczął gramolić się niezgrabnie na materac. W
pewnym momencie stracił oparcie dla łap i zwalił
się ciężko do pudła. Wydał z siebie nawet krótkie
„uch", które zabrzmiało całkiem po ludzku.
Daniel obejrzał się przez ramię.
- No dobrze. Wygrałeś, oszuście. - I wciągnął psa
na łóżko.
Dzięki Bożej opatrzności ruch na drogach nie był w
sobotni poranek tak duży, jak zazwyczaj. Maureen
ściskała kierownicę wielkiego pontiaka, który pełzł
w stronę Zachodniego Central Parku, i z satysfakcją
spoglądała na policjantów na motorach, którzy
jechali przed nią. Jak to miło, że zgodzili się
eskortować ją do domu Bridget. Z początku, kiedy
usłyszała policyjne syreny, myślała, że idzie o te
kubły od śmieci, które poprzewracała przy
wyjeździe z garażu, ale im nie o to szło. Po prostu
rozpoznali stary wóz Patricka O'Malleya i
zaproponowali, że bezpiecznie przeprowadzą
wdowę po zasłużonym policjancie aż do Central
Parku.
Wezwali nawet dwóch kolegów. Dwa motory z
przodu, dwa z tyłu - zupełnie jak dyplomatyczna
eskorta. Miała nadzieję, że Bridget wyjrzy przez

background image

okno. Będzie pod wrażeniem, nie ma co gadać.

Rose obudził zapach kawy podstawionej pod nos.
Otworzyła oczy i ujrzała nad sobą Daniela.
- Dzień dobry. - Uśmiechnęła się do niego.
- Dzień dobry. - Odstawił filiżankę na stolik.
- Gdzie St. Paddy? - Rose oparła się na łokciu.
- Je śniadanie, był już na dworze.
- Och, dzięki, Wiesz co? To był chyba sen - rzuciła
mu szelmowskie spojrzenie - bo to raczej
niemożliwe, żeby jakieś włochate cielsko leżało na
poduszce między nami, prawda?
- Musiało ci się przyśnić.
- Uch! - Wypiła łyk kawy. - Wspaniała!
Rozpieszczasz mnie, miły. Zwykle rano piję zwykłą
neskę.
- Kiedy jestem w pobliżu, nie wolno ci tego robić.
Zdarzało mi się aresztować ludzi za mniejsze
prowokacje.
Wypiła kolejny łyk aromatycznego płynu.
- A czy macie ze sobą kajdanki, panie
posterunkowy?
- Najpierw chcesz, żebym cię podrapał, a teraz
wołasz o kajdanki. Może mam wezwać szwadron
specjalny?
- Jeśli sam nie zapanujesz nad sytuacją...
- To brzmi jak wyzwanie.

background image

- Jesteś gotów je przyjąć?
Odstawił filiżankę i przewrócił dziewczynę na
łóżko.
- Można tak powiedzieć. Wyobraź sobie, że jesteś
w areszcie domowym. - Unieruchomił ją swoim
ciężarem.
- Zawsze tak postępujesz z aresztantami?
- Tylko z tymi, którzy są seksy...
- Och, prawdziwy Irlandczyk. - Przyciągnęła go do
siebie.
- Poczekaj. - Złapał Rose za nadgarstek,
powstrzymując jej zapędy. - Nie możesz mnie
uwodzić, kiedy gotuję!
- Gotujesz?
- Tak. Znowu się przypali.
- Nie dbam o spalone jedzenie. - Sięgnęła do guzika
jego dżinsów.
- E, ja też mam to gdzieś. Daj, sam zrobię to
szybciej.
- Najadłam się przez ciebie straszliwego wstydu -
skarżyła się Bridget. - Jak mogłaś zajechać przed
mój dom w ten sposób? Myślałam, że to sam
papież!
Maureen jechała autostradą numer 7 z prędkością
sześćdziesięciu kilometrów na godzinę.
- Papież nie fatygowałby się do ciebie, kochana.
- Kto wie? On dla każdego ma czas. Na Boga, zjedź

background image

wreszcie z tego awaryjnego pasa! Prowadzisz jak
stara baba.
- Nieprawda! Ty, zdaje się, w ogóle nie potrafisz
jeździć? Więc możesz się wypchać, Bridget Hogan!
Ja tu rządzę.
- Jezusie, Mario, Józefie święty! - Bridget chwyciła
się za głowę. - W co ja się wpakowałam?
- Jeśli mnie pamięć nie myli, chodzi tu o twoją
córkę, więc nie traktuj mnie z góry. To krew z
twojej krwi wpuściła nas w te maliny.
- Boże jedyny, to wszystko przez MTV.
Zdemoralizowali całe pokolenie. Maureen, jedź
może trochę szybciej. Ten facet, który właśnie nas
wyprzedził, pokazywał jakieś nieprzyzwoite gesty.
- Chodzi ci o to, że pokazał mi palec. Dlaczego
sądzisz, że to wulgarne?
Bridget popatrzyła krytycznie na towarzyszkę.
- Wierz mi, Maureen. Taki gest jest wulgarny. Z
pewnością nie było to pozdrowienie ani wyraz
uznania dla twojej jazdy. Co innego kciuk, co
innego środkowy palec. I nie tak

blisko tej bariery, na Boga! - Bridget zacisnęła
pięści i zamknęła oczy.
- Ucisz się wreszcie, ty ropucho! Stale wrzeszczysz
i mnie pouczasz!
- Mówiłaś, że umiesz prowadzić.

background image

- Przecież prowadzę!
- Jezu słodki, zginiemy w tym blaszanym pudle.
Umrę przez tę samą babę, która zrujnowała mi
życie. Uwzięła się na mnie. A wszystko z powodu
drobnego incydentu z lampą kwarcową.
-

Drobnego incydentu? Miałam poparzenia

drugiego stopnia! Strupy na nosie!
- Musiałaś źle użyć tego płynu.
- Sam płyn był zły, dobrze o tym wiedziałaś!
- Nie wiedziałam.
- Wiedziałaś.
- Nie.
- Kłamczucha, kłamczucha...
- Nic nie słyszę - Bridget zatkała sobie uszy.
- A mnie nic nie obchodzą twoje strachy. - Maureen
pokazała jej język.
Zapadło milczenie. Jechali w ciszy jakiś czas, w
końcu pani O’Malley przypomniała sobie, że tylko
Bridget zna drogę.
- Zamierzasz powiedzieć mi, gdzie mam skręcić?
- Po prawej stronie powinien być zagajnik...
- Ale nie jesteś pewna, co? Polujemy na dzikie gęsi,
ale nie masz bladego pojęcia, gdzie ich szukać!
- Po prostu... nie jestem pewna.
- Powinnam ukręcić ci łeb, Bridget Hogan! -
Odwróciła się w stronę towarzyszki.
- Na Boga, nie zdejmuj rąk z kierownicy!

background image

Maureen zachichotała z satysfakcją i chwyciła z
powrotem

za

kółko.

Przyspieszyła

do

siedemdziesiątki, żeby zwiększyć atmosferę grozy,
i powiedziała:
- Przestraszyłam cię, no nie?
- Och, widziałam już moją matkę zstępującą z
niebios na moje spotkanie, perłowe wrota i brodę
świętego Piotra...
-

No dobrze. Dość tego. Pilnuj zjazdu,

jakiegokolwiek. Mam dość tej autostrady i tych
wyścigowych kierowców.
- Oni też mają ciebie szczerze dosyć - zamruczała
Bridget. - O! Tam! To chyba ten właściwy! Jest i
zagajnik.
- Minęliśmy już z dziesięć takich zjazdów,
wszystkie były podobne jak ziarnka grochu.
- Zjedź tym zjazdem, Maureen.
- Niech ci będzie. Pewnie wylądujemy na jakimś
pastwisku, ale skręcam. - Wykonała szeroki łuk. Z
tyłu rozległ się pisk hamulców innego samochodu.
- Uważaj! Omal na kogoś nie wpadłaś! Nie bierz
tak zakrętów!
Maureen była przerażona, ale za nic nie chciała dać
tego po sobie poznać.
- O co ci chodzi? Nie widziałaś tych napisów na
tyłach ciężarówek? „Uważaj na zakrętach.
Zachowaj odstęp".

background image

- Maureen, my nie jedziemy ciężarówką.
- Wiem, ale następnym razem przyczepię sobie taki
napis do zderzaka.
- Nie będzie żadnego następnego razu! Stanowisz
zagrożenie na drodze.
- E, bez przesady. - Maureen uśmiechnęła się
diabolicznie. - A poza tym zaczyna mi się to
podobać.

Daniel smażył nową porcję jajecznicy na bekonie, a
Rose siedziała przy kuchennym stole, popijała
kawę, obserwowała kochanka i drapała Paddy'ego
za uchem.
- Nie pamiętam, kiedy byłam taka szczęśliwa -
wyznała.
- Z powodu tego, że robię ci śniadanie i lubię
gotować? - zażartował. - To samoobrona.
Większość kobiet, które znałem, nie dałaby się
zaciągnąć do kuchni, a ja lubię domowe jedzenie.
Nałożył na talerze bekon, jajka, bułeczki
posmarowane masłem. Usiadł naprzeciw Rose.
- Wygląda wspaniale - pochwaliła go. - Już raz
zawiodłeś się na moich talentach kulinarnych,
prawda? - spytała, wspominając stew doprawiony
srebrną nitką.
- Co innego talenty kulinarne, co innego twój
wygląd.

background image

- Aha, po prostu chciałeś pójść ze mną do łóżka?
- No pewnie! Przyznaj, że ty myślałaś tak samo.
- Przyznaję. - Kiwnęła głową i schowała twarz w
dłoniach. Tak, chciała wykorzystać Daniela.
Pragnęła tylko dziecka, swojego dziecka, nie ich.
To był kretyński pomysł. Chciała mu o tym
powiedzieć, lecz zawahała się w ostatniej chwili.
Jak zareaguje na tę wieść? Czy nie zerwie się ta
delikatna więź, która powstała pomiędzy nimi?
- Jeśli chodzi o seks, było cudownie - zaczęła. - Ale
teraz...
- .. .chodzi o coś więcej - dokończył za nią.
- No właśnie. - Spojrzała mu w oczy. Nachylił się i
pocałował ją w usta.
- Pogadamy jeszcze na ten temat. Teraz bierzmy się
za śniadanie póki ciepłe.
Tak, muszą koniecznie porozmawiać, jeszcze dziś,
pomyślała Rose i uniosła widelec do ust. Już miała
skosztować cudownie pachnącej jajecznicy, gdy w
ostatniej chwili coś ją powstrzymało.
- Daniel, czy słyszysz to, co ja? Syrena. Chyba się
zbliża.
- Pewnie stary Tim ściga jakiegoś zbrodniarza,
który jechał o dziesięć kilometrów za szybko.
Nieważne, jedzmy.
- Czekaj, to rzeczywiście coraz bliżej.
- Mhm, pewnie na tej drodze przecinającej twoją

background image

ścieżkę...

Na potężniejący dźwięk syreny nałożył się
przeraźliwy klakson. Rose i Daniel spojrzeli po
sobie i pobiegli do saloniku, żeby wyjrzeć przez
okno na plac przed domem. Właśnie wjeżdżał nań
zielony pontiak, a za nim policyjny wóz patrolowy
z włączoną syreną i błyskającym światłem na
dachu.
- O Boże...
- Wiesz, co to za auto?
- Niestety. - Odparł i skrzywił się, widząc, jak
pontiak uderza w tylny zderzak jego zaparkowanej
toyoty. - Przyjechała moja mamusia.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Kiedy otworzyły się drzwi po stronie pasażera,
Rose jęknęła ze zgrozą.
- Moja też.
- No i Tim. Wiedziałem, że zawsze mogę na niego
liczyć.
- Daniel ruszył ku drzwiom. - Boże, mogła się
zabić. Nie mówiąc już o twojej matce i tysiącach
innych osób.
- Nie wiedziałem, że Maureen umie prowadzić.
- Czy ktoś mówił, że umie? Widziałaś, co zrobiła z
moim wozem? - Pokręcił głową. - Zawsze miała
kłopoty z odróżnieniem hamulca od gazu.
- Ale jak one nas tu znalazły? Nie, to nie może być
prawda.
- Spójrz na jaśniejsze strony tego wydarzenia -
rzucił Daniel przez ramię. - Tim prawdopodobnie je
aresztuje. Zdaje się, że próbowały mu uciec.
- Och, Daniel! Nie możemy na to pozwolić!
- Możemy nie mieć wyboru. Cholera, ciekawe, jak
wygląda to twoje śliczne miasteczko po tym, jak
moja matka przejechała przez nie swym ogromnym
pontiakiem. Poczekaj!
- Daniel zatrzymał się tak gwałtownie, że Rose
wpadła na niego. - Widzisz? Odkłada na bok
bloczek z mandatami! Niech to jasny gwint!
Wyłgała się od płacenia! Chyba będę musiał

background image

poważnie porozmawiać z Timmym.
- Chcesz go namówić, żeby jednak wlepił jej
mandat?
- Do diabła, nie. Mam zamiar oprotestować mój
własny.
- Poczekaj - Rose zniżyła głos. - Mamy teraz
większe problemy niż twój mandat. Zachowujmy
się wobec nich przyjaźnie, jakbyśmy byli wielce
radzi widzieć je u siebie, w towarzystwie Tima,
oczywiście.
- Mam udawać, że się cieszę? Z czego? Z tego, że
moja matka postanowiła mnie nakryć jak
piętnastolatka,

została

piratem

drogowym,

rozwaliła mi zderzak, a teraz korumpuje uczciwego
funkcjonariusza?
- Nic nie osiągniemy, jeśli będziemy się wściekać.
- Będę się wściekać!
- Proszę, nie. Przynajmniej dopóki nie dowiemy się,
o co naprawdę im chodzi.
- No dobrze - westchnął ciężko. - Ale robię to tylko
dla ciebie, Rose. Pamiętaj.
- Pójdę pierwsza. Mamo! - Rose wyszła na podjazd.
- O, jest i pani O’Malley! Jak miło was widzieć!
Ach, Tim! świetnie, że jesteś! Co cię sprowadza?
- Pomyślałem, że odstawię te panie do celu ich
podróży. Teraz zza pleców Rose wystąpił Daniel.
- Rzeczywiście potraktowałeś je po królewsku:

background image

światła, syrena... Typowa eskorta tak nie wygląda,
Tim.
- No... - Tim spiekł raka. - Tak szczerze, to
chciałem je zatrzymać, ale chyba nie bardzo miały
na to ochotę.
- Mamo - Daniel zwrócił się do matki ze
zdumieniem. - Usiłowałaś uciec przed wozem
policyjnym?
- Nie tylko usiłowałam. Zrobiłam to! - W oczach
Maureen zapalił się szatański ognik. - Patrick
zawsze uwielbiał ten pojazd. Teraz mu się nie
dziwię. Ale nie przejmuj się, synku. Wszystko już
wyjaśniłam. Widzisz, gdyby nie twój ojciec,
posterunkowego Tima nie byłoby na świecie,
Bridget trzepnęła ją po ręce.
- Na miłość boską, Maureen! To brzmi tak, jakby
Patrick kręcił się koło jego matki.
- Mój Patrick? Nigdy w życiu! Jeśli nie wiecie, to
powiem wam, kochani, że mój Patrick, świeć Panie
nad jego duszą, otrzymał kulę przeznaczoną dla
ojca Tima. Ot, i cała historia. Opowiedziałam ją
posterunkowemu, a on oczywiście odmówił
wypisania mandatu wdowie po Patricku O’Malleyu.
- A jakie to przywileje przysługują potomkowi
Patricka O’Malley'a, panie posterunkowy? - zapytał
Daniel. - Mnie wypisałeś mandat.
- To prawda. Ale wtedy nie znałem jeszcze tej

background image

historii. Słyszałem, że ktoś kiedyś ocalił życie
mojemu tacie, ale nie wiedziałem kto. Teraz wiem.
- Więc jak będzie z moim mandatem? - spytał
Daniel.
- Przykro mi, stary, już się rozliczyłem. Jeśli chcesz
pójść do wydziału komunikacji, może coś uda się
załatwić...
- Mniejsza z tym. - Daniel machnął ręką. - Moje
pieniądze przydadzą się naszemu państwu.
- No właśnie. Pani O’Malley powiedziała, że
zatroszczysz się o naprawę szkód.
- Chodzi ci o mój samochód? - Daniel udał, że nie
rozumie aluzji.
- Nie, skąd. Jest na przykład taka tablica powitalna
przy wjeździe do miasta, a właściwie była, bo teraz
to tylko kupa drewna na podpałkę. Albo parę tych
donic, które stoją na chodniku przy Main Street...
- Jechała po chodniku?
- Bridget mnie zdekoncentrowała - pospieszyła z
wyjaśnieniami Maureen. - Darła się jak wiedźma.
- Bo jechałaś prosto na ten pomnik!
- Ja zapłacę za tę tablicę - zaoferowała się Rose.
- Nie, nie zrobisz tego. - Daniel spojrzał na nią
dziewczynę ostrzegawczo. - To moja matka i moje
rachunki do wyrównania.
- Ale to spory wydatek. Powinieneś dać sobie
spokój z tym twoim...

background image

- A ja myślę, że to ty powinnaś dać sobie z tym
spokój - powiedział spokojnie, lecz Rose wyczuła,
co kryje się pod tym na pozór spokojnym
stwierdzeniem, i uznała, że pora się wycofać. To
był czuły punkt, a teraz, jak jeszcze nigdy do tej
pory, musieli trzymać się razem. - Okay. Oszacuj
koszty - Daniel zwrócił się do Tima. - Niedługo się
z tobą skontaktuję.
- Świetnie. No to na razie. - Tim zasalutował i
odjechał.
- Mamo! Co ty sobie wyobrażasz? - Daniel
doskoczył do matki, gdy zostali w czwórkę. -
Mogłaś zginąć!
- Obie o mało nie zginęłyśmy! - wtrąciła Bridget.
Odpowiedź Maureen zaskoczyła wszystkich,
łącznie z nią samą.
- Mój wnuk nie będzie bękartem! - oznajmiła i
dumnie zadarła głowę. - Dopóki żyję, do tego nie
dopuszczę!
Żołądek Rose ścisnął się ze strachu. Spojrzała na
matkę i miała już pewność: Bridget ją wydała.
- Jaki wnuk? Jakim bękartem? O czym ty, na Boga,
mówisz?
- Oj, synku, synku... - Pani O’Malley spojrzała na
niego karcąco. - Nie mogłam uwierzyć, że
zgodziłeś się wziąć udział w takim grzesznym
przedsięwzięciu. Danielu Patricku O’Malley, to

background image

skandal, że mogłeś w ogóle o tym pomyśleć. Kiedy
jednak stwierdziłam, że okłamałeś mnie co do tego
weekendu, nie mogę być już niczego pewna. Ta
bezwstydna kobieta mogła cię do tego namówić. -
Wycelowała palec w Rose.
Bridget złapała Maureen za ramię.
- Nie nazywaj mojej córki „bezwstydną kobietą"!
To ty jesteś bezwstydna, uganiając się jak rajfurka
za żoną dla swego synalka!
- Zaraz, zaraz... - Daniel usiłował się wtrącić, -
Może powiecie wreszcie, o co, do cholery, tu
chodzi?
Jednak Maureen nie zwracała uwagi na jego
wyraźne zmieszanie.
- Myślałam, że to porządna irlandzka dziewczyna -
zaczęła biadolić,
- Jest porządna!
- Porządna? To zwykła... - nie dokończyła, bowiem
w tym samym momencie Bridget wymierzyła jej
policzek.
- Mamo! - Rose rzuciła się z przerażeniem ku
swojej rodzicielce.
- Puść mnie! Zaraz jej...
- Prędzej ja tobie! Masz ochotę na rozróbę? -
Maureen zamierzyła się na rywalkę.
Na szczęście w ostatniej chwili chwycił ją Daniel, a
Rose przytrzymała Bridget.

background image

- Więc zgodziłeś się dać jej to dziecko, nie biorąc
ślubu?
- Maureen dyszała ciężko. - Synu... - jęknęła
boleśnie.
- Posłuchaj, mamo, tego już za wiele. - Daniel
zrobił surową minę. - Nie wiem, o czym mówisz,
ale...
- Co, nie wyjawiła ci swojego planu? Nie szkodzi,
Bridget była tak dobra, że o wszystkim mnie
poinformowała. Rose nie chce męża, ale chce mieć
dziecko, rozumiesz? Zostałeś wybrany na ojca, a
raczej na byka rozpłodowego!
- Nie wierzę. Ona nie mogłaby wymyśleć czegoś
takiego. Rose usłyszała te słowa i poczuła się tak,
jakby pękło jej serce.
- To sam ją spytaj - podpowiedziała Maureen.
Daniel uwolnił matkę, zmieszany spojrzał na Rose.
- Wiem, że jej się wszystko pomieszało, ale...
- Nie wszystko - odezwała się Rose cichym głosem.
Spojrzała na niego błagalnie, jakby prosiła o
wyrozumiałość. - Od pewnego czasu szukam
mężczyzny, który mógłby zostać ojcem mojego
dziecka. Nie chciałam za niego wychodzić. Ani za
nikogo innego. Nie myślałam o banku i
anonimowym dawcy, bo pragnęłam... bo szukałam
kogoś... kto mógłby...
- Odwaga opuściła ją nagle, Rose odwróciła wzrok.

background image

- Kto mógłby co? - w głosie Daniela znać było
napięcie.
- Kto zgodziłby się dać życie mojemu dziecku bez
dalszych zobowiązań.
Daniel wyglądał tak, jakby dowiedział się, że za
pięć minut nastąpi koniec świata i rozpocznie się
sąd ostateczny.
- I uznałaś, że właśnie ja na to pójdę?
- Ja... zanim naprawdę cię poznałam... sądziłam...
Ale od chwili kiedy zrozumiałam, jakim jesteś
człowiekiem... Daniel, ten weekend sprawił, że
przemyślałam wszystko od nowa! Teraz nic takiego
nie przyszłoby mi już do głowy. Przenigdy! To był
kretyński pomysł! Wstydzę się go!
- Tak? A kiedy zmieniłaś zdanie? - spytał cicho. -
Bądź dokładna. I szczera.
- W pewnej chwili... wczoraj... w pewnej chwili.
- Zanim wykąpaliśmy St. Paddy'ego? Czy później?
- Później. - Spuściła głowę.
- Rozumiem. Jakie to wygodne. Zmieniłaś zdanie,
jak już dostałaś to, czego chciałaś. Tylko tyle dla
ciebie znaczyłem, prawda?
- Nie! - Twarz Rose płonęła. - Daniel, proszę, nie
mówmy o tym w obecności naszych matek!
- Tak nowocześnie myśląca osoba nie powinna
czuć się skrępowana tym tematem - odparł
chłodnym tonem.

background image

Rose zrozumiała, że to koniec. Już nigdy nie uda jej
się go przekonać. Oszukała go, a on więcej jej nie
uwierzy. Jest zgubiona, ostatecznie zgubiona.
- Chwileczkę, moi drodzy - odezwała się Bridget. -
Jesteśmy tu, by zażądać od was ślubu. Niechże nasz
wnuk urodzi się w przyzwoitym domu.
- Tak. Mimo fatalnych stosunków między nami,
odłożymy spory na bok - dodała Maureen.
- Cóż przykro mi, że zawiodę dwie tak pobożne
niewiasty. Zdaję sobie sprawę, jak to jest dla was
ważne, drogie mamy, ale musicie mi wybaczyć. Dla
mnie sprawa nie podlega dyskusji. Zostałem
wykorzystany i... - nie dokończył. - Słabo mi się
robi - zwrócił się do Rose - kiedy pomyślę, jak
starannie to wszystko przygotowałaś.
- Daniel, proszę cię. Nie...
- Koniec dyskusji. Masz to, czego chciałaś. Bez
żadnych zobowiązań. Nie policzę ci nawet za
wyjątkowo dobry materiał genetyczny.
Kwadrans później Daniel odjechał ze swoją matką.
Ustalili z Rose, że ona zawiezie Bridget do miasta
jego toyotą, a potem odstawi mu wóz pod dom i
wróci do siebie taksówką. Nie zaproponował, żeby
wstąpiła. Nie mówił też nic o spotkaniu w
jakimkolwiek innym terminie.
Rose najzwyczajniej w świecie ryczała. Matka
próbowała ją pocieszać, w końcu jednak zaczęła

background image

pochlipywać razem z córką. St. Paddy siedział
między nimi i przestraszony spoglądał to na jedno,
to na drugie zalane łzami oblicze.
- Muszę przestać - stwierdziła Rose, wycierając
zaczerwieniony nos. - Wystraszymy St. Paddy'ego.
- Psa? A co z twoją biedną matką? Jestem
kompletnym wrakiem! Więc ty rzeczywiście go
kochasz?
- Kocham - chlipnęła Rose.
- I gdybyśmy tu nie przyjechały i nie wygadały się,
to umówilibyście się na następną randkę?
- Nie wiem tego na pewno, ale... ale... ale wszystko
szło w tym kierun... ku... uuu... - Rose znów ukryła
twarz w dłoniach. - Och, mamo, on jest dokładnie
taki, jakiego szukałam. Nie chciałam małżeństwa,
pamiętasz? A on... a on odmienił moje poglądy.
Tylko jemu się to udało. A teraz...
- To wszystko moja wina. Gdybym nie wtykała w
to swojego nosa, wszystko by się ułożyło.
- Nie obwiniaj się. To ja powinnam była wyjawić
mu prawdę. Też byłby zły, ale może potrafiłabym
go przekonać. Tacy mężczyźni nienawidzą takich
układów... I właśnie dlatego tak go kocham! Już nie
chcę być samotną matką! Bridget położyła rękę na
dłoni córki.
- Widzisz, dziecko, mnie się nie udało znaleźć
dobrego męża, ale to nie znaczy, że tobie się nie

background image

powiedzie.
- Już przepadło. Nie wyobrażam sobie, żeby było
wielu podobnych do Daniela.
- A czy on cię kocha? - Bridget ścisnęła rękę córki.
- Zaczynał kochać, jestem tego pewna. Ale teraz
prędko mu przejdzie. A ja... nawet nie chcę myśleć,
jakie ma teraz o mnie wyobrażenie.
- Rose, muszę cię o coś zapytać. - Bridget zawahała
się. - Tam na podwórku, podczas waszej rozmowy,
on powiedział... Spytam wprost: czy mogłaś zajść
w ciążę?
W Rose drgnęła jakaś radosna struna, lecz zaraz na
powrót ogarnęło ją przygnębienie.
- Nie sądzę. To byłoby cudowne, ale... - urwała,
zaraz jednak postanowiła dokończyć tę kwestię.
Skoro matka miała odwagę zapytać, ona musi mieć
odwagę odpowiedzieć. - Tylko raz kochaliśmy się
bez zabezpieczenia. To musiałby być wyjątkowy
traf.
- Albo Irlandczyk. Dziewczyna roześmiała się
przez łzy.
- On powiedział to samo.
- Wiesz co? Sądzę, że powinnaś się z nim
skontaktować, kiedy tylko wrócimy do miasta.
Przekonaj go, że nie chodziło ci tylko o jedną noc.
- Nie. Już mi nie uwierzy. Nie mogę do niego
zadzwonić.

background image

- Uparta irlandzka gadka. Rose uśmiechnęła się
przez łzy.
- Wiem, że tylko w połowie jestem Irlandką, ale to
chyba jest większa połowa.
- To może ja zadzwonię?
- Nie! Nawet o tym nie myśl, mamo! Musisz mi
przyrzec, że będziesz trzymała się od niego z
daleka.
- Ale...
- Nic nie kombinuj! Przyrzeknij!
- W porządku. Przyrzekam.

Cisza w aucie była nie do zniesienia. Daniel i
Maureen zamienili ze sobą słowo jedynie wtedy,
gdy musieli zatrzymać się na stacji benzynowej.
Zapytał matki, czy chce się odświeżyć. Odmówiła.
Wyjechali ze stacji, wrócili na autostradę. Daniel
włączył radio, ale na wszystkich pasmach
nadawano piosenki o miłości. Cholera, nie były mu
teraz do niczego potrzebne.
- Powinieneś się cieszyć, że wreszcie poznałeś
prawdę - Maureen zdobyła się w końcu na otwarcie
ust.
- Jasne.
- Nie mogłam pozwolić, żebyś wpakował siew taki
układ.
- Rozumiem.

background image

- Daniel? - Spojrzała na niego uważnie. - Co miałeś
na myśli, mówiąc, że dostała to, czego chciała.
- Nic.
- Czy ona może być z tobą w ciąży? Och, Boże,
gdyby tak było!
- Prawdopodobnie nie.
- Ale jest jakaś szansa?
- Nie sądzę.
- Nie owijaj w bawełnę. Jest taka możliwość czy
nie? Znam się na tym. Możesz mówić zupełnie
otwarcie. Czytałam, że te z baranich jelit są mniej
skuteczne od lateksowych. Wiesz, o czym mówię,
prawda? Więc jak było?
Daniel wydął policzki. Wpierw dowiaduje się, że
Rose potraktowała go jak bank spermy, a teraz
matka zamierza dyskutować o stosowanych przez
niego prezerwatywach. Był u kresu wytrzymałości.
- Daniel? No powiedz, proszę.
- Wiesz co, mamo? Nie będziemy ciągnąć tej
rozmowy. Ani teraz, ani w przyszłości. Cokolwiek
zaszło pomiędzy nami, to wyłącznie sprawa Rose i
moja. Już kiedyś cię prosiłem, żebyś trzymała się
od tego z daleka.
- Synku, trzymasz tę kierownicę, jakbyś chciał
przełamać ją na pół. Zakochałeś się w tej
dziewczynie, prawda?
- Mamo!

background image

- W porządku. Sama wiem. Wsiąkłeś po uszy.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Wtorek, w samo południe, Statua Wolności.
Bądź w muzeum. Koło nogi.
B.H.K
Był wtorkowy poranek. Po wejściu na pokład statku
spacerowego Maureen jeszcze raz przeczytała
zapisaną na karteczce wiadomość. Obiecała
Danielowi nie wtrącać się w jego sprawy, ale skoro
tak już się złożyło, że ma spotkać się z Bridget, a
tamta poruszy temat dzieci, to przecież nie-
grzecznie byłoby nie odezwać się do niej ani
słowem.
Po kilkunastu minutach żeglugi statek przybił do
stóp gigantycznej figury wznoszącej pochodnię ku
niebu. Maureen przepchnęła się przez tłum, poczuła
na twarzy powiew wiatru. Wiedziała dokładnie, o
jakie miejsce chodziło Bridget. Wewnątrz budynku
znajdowała się ogromna lewa stopa posągu, replika
oryginału tej samej wielkości. Tyle że tutaj mosiądz
był wypolerowany i nie pokrywała go patyna.
Maureen rozejrzała się w poszukiwaniu matki Rose
i natychmiast dostrzegła ją obok wielkiego palca u
nogi.
- Więc jednak przyszłaś - odezwała się Bridget.
- Oczywiście, że przyszłam. Coś z tym trzeba
zrobić.
- No właśnie. Ze względu na nasze dzieci, no i

background image

ewentualnie na wnuka.
- Rzeczywiście myślisz, że Rose jest przy nadziei? -
Maureen chwyciła się za serce.
- Kochali się bez prezerwatywy, jeden raz, wiem to
na pewno - Bridget wyszeptała jej sekret prosto do
ucha.
- Jak to bez prezerwatywy!
- Ciii... - Bridget zatkała jej usta. - Jezusie, Mario,
Józefie Święty! To miało być tylko do twojej
wiadomości, a ty wrzeszczysz na całe gardło.
- Wcale nie wrzeszczę! - Maureen odepchnęła rękę
Bridget.
- A właśnie, że tak! - głos Bridget załamał się
dziwnie. Pani O’Malley spojrzała na nią uważnie i
uświadomiła sobie, że dawna przyjaciółka robi
wszystko,

żeby

nie

parsknąć

śmiechem.

Uśmiechnęła się i po chwili sama zaczęła
chichotać.
Chwilę później obie rechotały donośnie, podpierały
się pod boki, a łzy płynęły po ich policzkach
strumieniami.
- Och, och... Nikt mnie jeszcze tak nie rozśmieszył,
odkąd wyjechałam z Irlandii - wykrztusiła wreszcie
Bridget, ocierając oczy. - „Jak to bez
prezerwatywy!" - sparodiowała słowa Maureen.
Znów zaniosły się śmiechem.
- To były świetne czasy - powiedziała Maureen,

background image

która tym razem pierwsza doszła do siebie.
- Tak... Może powinnyśmy zapomnieć o tej Róży z
Tralee?
- To dobry pomysł.
- Mamy teraz co innego na głowie. Trzeba sprawić,
żeby Daniel i Rose znów się zeszli.
- To nie będzie łatwe. Daniel jest upartym
Irlandczykiem.
- A Rose to uparta Irlandka. Ale obmyśliłam
pewien plan. W czasie parady z okazji Dnia
świętego Patryka Rose będzie jechała kabrioletem.
Wynajął ją jeden z browarów, bo wygląda, jakby
urodziła się na Zielonej Wyspie.
- Rozumiem. A Daniel będzie miał służbę
patrolową. Też tam będzie.
- Bystra jesteś. Najlepiej byłoby, gdyby znalazł się
tuż przy trasie pochodu. Dowiedz się, kto nimi
dowodzi, a ja nakłonię Cecila, żeby wykonał parę
telefonów i załatwił sprawę.
- Cecila? Twojego męża?
- Mojego byłego męża. Zna wielu ludzi na
wysokich stanowiskach w tym mieście. Chociaż to
angol, to na pewno by nie chciał, żeby jego córka
urodziła nieślubne dziecko. Jestem pewna, że
pomoże zastawić nam te sidła.
- Wiesz, że oni mogą nas zabić za następną
interwencję?

background image

- Wiem. Ale ty, Maureen, jesteś gotowa
zaryzykować.
- Jeśli ty jesteś, to ja też. - Wyciągnęła dłoń,
Bridget zrobiła to samo. Po chwili splotły palce,
zupełnie jakby ostatni raz robiły to wczoraj, a nie
trzydzieści siedem lat temu.
- Wszyscy za jednego!
- Jeden za wszystkich!
Maureen odwróciła oczy. Nie chciała, żeby
przyjaciółka widziała jej łzy. Zawsze wzruszała się
bardziej niż Bridget.
W dzień Świętego Patryka Rose ubrała się w ob-
cisły zielony kostium z kołnierzem ze sztucznego
futra. Miała siedzieć w czasie parady na bagażniku
samochodu, na zrolowanym dachu, wystawiona na
widok publiczny oraz podmuchy wiatru hulającego
po Piątej Alei.
Przygotowała się na chłód. Pod żakiet włożyła
ciepłą koszulkę, lecz niestety nic nie mogła zrobić z
nogami: spódniczka sięgała ledwie do pół uda,
zgodnie z wymaganiami przedstawiciela firmy
Hannigan, która ją wynajęła. Skoro decydują się już
na dziewczynę ze wspaniałymi nogami - tłumaczyli
- to nie będą ubierać jej w spodnie.
Rose nie znosiła być traktowana jak przedmiot, lecz
po latach pracy w tej branży potrafiła ze stoickim
spokojem przyjmować tego typu uwagi. Poza tym

background image

browar Hannigan płacił tyle za jej występ na
paradzie, że mogła zgodzić się na drobne
niedogodności.
Jeszcze niedawno ucieszyłaby się z hojnego
wynagrodzenia. Lubiła mieć pieniądze, bo uważała,
że pomogą jej wcielić w życie ten najważniejszy
plan. Teraz plan legł w gruzach. Nie interesował jej
już domek za miastem, coraz trudniej było rysować
zabawne historyjki. Rose zobojętniała na wszystko
Lata praktyki robiły jednak swoje. Uśmiechała się
promiennie, machała do tłumów zgromadzonych
wzdłuż trasy parady i była dla nich zapewne
uosobieniem radości i szczęścia. Zazdrościła
ludziom ciepłych płaszczy i okryć. Siedemnasty
marca okazał się najchłodniejszym dniem w tym
roku w Nowym Jorku. Tak naprawdę cierpiała
jednak nie tylko z powodu chłodnego powietrza;
także w jej sercu panował przenikliwy ziąb.
Jak na ironię wydawało się jej, że zewsząd otaczają
ją konne patrole. Jeden z oddziałów pilnował czoła
pochodu, kiedy jeszcze byli na miejscu zbiórki, lecz
nie dostrzegła wśród policjantów Daniela. Więcej
konnych ustawiło się na trasie przemarszu, żeby
mieć oko na tłum. Rose przyglądała się każdemu z
jeźdźców bardzo uważnie, lecz i wśród nich nie
wypatrzyła ukochanego. Może to i dobrze? I tak by
ją zignorował, była o tym święcie przekonana.

background image

Gdy ogon pochodu dotarł do katedry Świętego
Patryka, spojrzała w prawo i wtedy go dostrzegła.
Ten zarys ramion, linia bioder... Siedział na koniu i
prezentował się jeszcze lepiej niż go zapamiętała.
Serce dziewczyny zaczęło walić jak oszalałe, nie
miała jednak czasu, by kontemplować widok
Daniela, bowiem z lewej strony dobiegł ją krzyk.
Krzyk nazbyt dobrze znajomy.
- Maureen Fiona! Mogłam się tego spodziewać!
Zasłaniasz mi i psujesz całą przyjemność!
Na schodach katedry stała jej matka i próbowała
zepchnąć w dół matkę Daniela.
- Nie rozpychaj się, Bridget Hogan! To ty stoisz mi
na drodze, stara wiedźmo!
Ludzie śmiali się w głos, słuchając tej kłótni. Rose
znów spojrzała na Daniela. Ciekawe, jak on
zareaguje na to zamieszanie. Daniel jednak nie
reagował. Tkwił jak posąg na koniu i przyglądał się
paradzie, całkowicie ignorując dwie wariatki na
stopniach kościoła.
Pochyliła się do przodu, jakby chciała w ten sposób
przyspieszyć przejazd jej pojazdu. Jak na ironię
cały orszak zatrzymał się w tym właśnie miejscu.
- Przyjechałaś samochodem, Maureen? - zawołała
tymczasem Bridget tak głośno, że słychać ją było
pół przecznicy dalej. - Chyba nie, bo
zaparkowałabyś na stopniach katedry, ty łamago!

background image

- Wiesz, co ja na to? O, zobacz! - pani O’Malley
wykonała gest, którego nie powstydziłby się łobuz
wypuszczony z poprawczaka.
Rose odwróciła wzrok ze wstydem, myśląc
jednocześnie, jakie piekło musi przeżywać teraz
Daniel.
Kierowca kabrioletu odwrócił się ze śmiechem:
- Widzi pani? Niezłe przedstawienie, co nie?
Pewnie te dwie Irlandki popiły sobie piwa.
Poczekajmy, może dadzą sobie po japie.
Rose zesztywniała na myśl, że matki mogą przejść
do rękoczynów. Nie. To niemożliwe, żeby
wszczęły burdę na schodach katedry Świętego
Patryka...
A jednak.
- Ja ci pokażę! - wrzasnęła Bridget. - A masz, ty
stara owco o siwym pysku!
- Uważaj, bo nie trafisz, ślepa wiedźmo!
- A właśnie że trafie!
Zaczęły wymieniać ciosy, a rozochocony tłum
otoczył je wianuszkiem.
- Niech pan pozwoli mi wyjść - poleciła Rose
kierowcy. - Muszę im pomóc. - Zeszła ze swojego
miejsca,

przeklinając

niewygodną

krótką

spódniczkę,
- Hej, to nie twój interes, laluś. Zostaw to glinom.
- Sama wiem lepiej. Chcę wyjść.

background image

Z poziomu ulicy nie widziała już tak dokładnie
całej sceny, wystarczyło jednak kierować się
odgłosami bójki i przekleństwami, by przecisnąć
się do krewkich mamusiek.
- Natychmiast przestańcie! - Przepchnęła się przez
tłum gapiów i schwyciła matkę za rękę. - Mamo!
Bridget nawet na nią nie spojrzała.
- Nie ma mowy, córuś. Nie przestaniemy, zanim to
się nie rozstrzygnie.
- Mamo, przestań! - Rose chwyciła matkę w pasie i
pociągnęła ze wszystkich sił. Na próżno.
Kątem oka dostrzegła gniadą końską pierś torującą
sobie drogę przez tłum. Po chwili z wierzchowca
zsiadł Daniel i rozdzielił kobiety z wprawą, którą
zaprezentował

uprzednio

w

domu

Rose.

Zadziwiające, ale tym razem obie panie usłuchały i
trzymały się na dystans. Daniel chciał coś powie-
dzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował i
potrząsnął jedynie głową.
O dziwo, Maureen - której kapelusik był
przekrzywiony, a u płaszcza brakowało dwóch
guzików - nie zmartwiła się pojawieniem się
rozjemcy. Przeciwnie, uśmiechnęła się do niego i
przemówiła:
- No, Daniel, nie stój tak, jakbyś zapomniał języka
w gębie. Czas pogadać z kobietą, którą kochasz.
Zobacz, synku, jest tu Rose.

background image

Rose krzyknęła i wlepiła spojrzenie w swoją matkę.
- To było ukartowane! - orzekła oskarżycielskim
tonem.
Zgromadzeni ludzie parsknęli śmiechem, słysząc tę
nowinę.
- Trzeba było tak zrobić - odezwała się Maureen. -
Oboje jesteście zbyt uparci, by sami się umówić i
wyjaśnić sobie wszystko.
Daniel spojrzał na Rose. Podszedł do niej i stanął z
nią twarzą w twarz.
- Pamiętasz? - spytała. - Powiedziałam, że je zabiję.
Zrobię to i żaden sąd mnie za to nie skaże.
- Śmierć to dla nich za mało. Ja bym je posłał na
tortury.
- Już dość nas torturowaliście! - odezwała się
Maureen. - Teraz koniec dąsów, bierzcie ślub i
dawajcie nam szybko tego wnuka, na którego tak
czekamy.
- Tak, ślub, choćby jutro! - zawtórowała Bridget.
Pod Rose ugięły się kolana.
- To nie może być prawda. - Spojrzała na Daniela. -
To chyba jakieś obce kobiety, które przebrały się za
nasze matki.
- Hej, koleś! - krzyknął do Daniela ktoś z tłumu. -
Te dwie panie zadały sobie mnóstwo trudu, żeby
was ze sobą spiknąć. To jak, zamierzasz się teraz
oświadczyć tej młodej damie czy nie? No, dawaj!

background image

Jest dziś święty Patryk czy nie?
Tłum przy klasnął i zaczął pogwizdywać i
pokrzykiwać dla dodania mu odwagi.
- Słuchaj, Daniel, ja... - Rose próbowała coś
powiedzieć, jednak okrzyki były zbyt głośne.
- Nie pozwól mu się wykręcić! - Głos Bridget
okazał się wystarczająco donośny, by mogła go
słyszeć. - Mówiłaś, że go kochasz. Maureen
twierdzi, że z wzajemnością. Zmuś go po prostu,
żeby powiedział to na głos.
- Powiedz jej! Powiedz! - podchwycił tłum. -
Powiedz, powiedz, powiedz!
Rose ukryła twarz w dłoniach.
Nagle rozległ się policyjny gwizdek i okrzyki
umilkły. Daniel wyjął gwizdek z ponurą miną, Rose
otworzyła oczy. Spodziewała się, że powie coś w
stylu: „Proszę się rozejść, dość tego zbiegowiska",
lecz on po chwili uśmiechnął się i zapytał
donośnym głosem:
- Hej, ludzie, jak człowiek może się oświadczyć,
kiedy robicie taki harmider?
Tłum zgotował mu owację.
Kiedy na powrót ucichło, odwrócił się do niej,
klęknął na jedno kolano i spytał:
- Rose Erin Kingsford, czy wyjdziesz za mnie?
- Ach, Maureen! - krzyknęła Bridget. - Oświadczył
się jej na stopniach katedry Świętego Patryka! Czy

background image

to nie wspaniałe?
- Wyjdziesz? - powtórzył Daniel. - Kocham cię -
powiedział z całym przekonaniem. - Byłem
zarozumiałym, upartym idiotą. Wyjdź za mnie,
Rosie.
Oparła się o niego, jakby bała się, że bez pomocy
ukochanego upadnie na ziemię.
- Wyjść za ciebie? - przemówiła wreszcie. - Wyjść
za ciebie, Danielu Patricku O’Malley, to dla mnie
zaszczyt.
- Pocałuj ją teraz! - zakrzyknął ktoś z tłumu.
- Świetny pomysł - zgodził się Daniel. Stanął na
nogi i chwycił dziewczynę w objęcia.
- Daniel! - Rose usiłowała protestować. - Czy
wolno ci robić to na służbie?
- Nie wolno. Ale mamy dziś Dzień świętego
Patryka, a ja jestem Irlandczykiem. Kochasz mnie,
Rosie?
- Kocham, ty wariacie!
I wtedy zrobił to, na co czekała od tak dawna.

background image

EPILOG

Bridget i Maureen rzucały monetą i wypadło, że
pokaz przezroczy z podróży do Irlandii odbędzie
się u tej drugiej.
- Uważam, że powinnaś powiesić ten irlandzki
kalendarz na ścianie koło telefonu - oznajmiła
Bridget, rozglądając się po mieszkaniu przyjaciółki.
- Widziałabyś go w czasie każdej naszej rozmowy.
Co to? Jeszcze nie oprawiłaś tych rysunków z
„New Yorkera"? Można by pomyśleć, że nie ob-
chodzi cię, że twoja synowa publikuje w takim
prestiżowym piśmie.
Maureen sprawdziła jagnięcy stew i dopiero potem
odpowiedziała przyjaciółce.
- Dobrze wiesz, dlaczego nie są oprawione. Wesele,
nasza podróż do Irlandii, oczekiwanie na dziecko...
Byłam tak zajęta, że nie miałam czasu, żeby się
przeżegnać.
- To dlatego, że nie potrafisz planować. Gdybyś
lepiej rozłożyła sobie zajęcia, to... O! Dzwonek!
Już są! Projektor zainstalowany?
- Oczywiście, ale nie mamy za dużo slajdów do
pokazania.
- To nie ja wrzuciłam rolkę filmu do guinnessa.
- Nie, ale to ty zaczęłaś się kołysać, kiedy śpiewali
„Irlandzką różę". Potrąciłaś mnie.
- Nieprawda!

background image

- Widzisz, jak się zachowujesz? Kłócisz się ze mną,
a nasze biedne dzieci stoją za drzwiami.
- To są twoje drzwi! Idź, wpuść ich, u Boga Ojca!
Już za chwilę Maureen zajęta była oglądaniem
synowej, która wyglądała, jakby połknęła dynię.
Przywitała się też z synem, który z kolei wyglądał,
jakby połknął reflektor - taki bił od niego blask.
Stew dochodził w piekarniku, Bridget pokazywała
slajdy z podróży. Maureen nawet nie usiłowała ich
oglądać - większość była niedoświetlona. Cóż
jednak z tego, skoro na przyszły rok zrobiły sobie
rezerwację na następną wycieczkę?
- Wybraliście już w końcu imię? - spytała Maureen,
gdy

po

kolacji

zasiedli

przy

ulubionym

czekoladowym deserze.
Rose spojrzała na Daniela.
- Sama możesz im powiedzieć - powiedział i
wzruszył ramionami. - Przestańmy się wreszcie
targować.
- Co to? Czy sądzicie, że mogłybyśmy nie zgodzić
się z waszym wyborem? - zapytała Bridget z
oburzeniem.
- Co za pomysł! - dołączyła się Maureen. - To
wasze maleństwo i możecie nazwać je, jak chcecie.
Przecież nigdy nie próbowałyśmy narzucić wam
swego zdania.
- Jestem zresztą pewna, że wybraliście ładne imiona

background image

- dodała Bridget. - No, powiedzcie jakie?
- Jeśli to będzie chłopiec - wyznała wreszcie Rose -
to będzie miał na imię Patrick Cecil.
- Nie będę się kłócić. Cecil jest twoim ojcem, ale
nie zasługuje na pierwsze miejsce. Niech będzie
Patrick, a potem Cecil - przytaknęła Bridget.
- A jeśli dziewczynka - ciągnęła dalej Rose - to
będziemy mieli... Bridget Maureen.
- Co? Ona pierwsza? - wrzasnęła Maureen, nim
zdążyła ugryźć się w język. - Rzucaliście monetą
czy jak?
Daniel chrząknął z zakłopotaniem.
- Zadecydowaliśmy, że tak będzie sprawiedliwie,
mamo. Jeśli chłopczyk odziedziczy pierwsze imię
po tacie, to dziewczynka powinna je dostać po
matce Rose.
- Nie widzę w tym żadnej logiki...
- Pewnie, że jej nie ma - zgodziła się Bridget. - Ale
jak ładnie oni to uzasadniają.
- Próbowaliśmy nawet kombinacji z waszymi
imionami... - powiedziała Rose.
- Tak - przyznał Daniel - ale Maurit i Bridgeen nie
brzmią tak dobrze.
- Oczywiście, Danielu.
- Dobrze ci mówić - Maureen spojrzała krzywo na
przyjaciółkę - bo twoje imię znalazło się na
pierwszym miejscu. Ale ja uważam, że jedynym

background image

uczciwym sposobem rozstrzygnięcia tego sporu jest
rzut monetą. Co wy na to?
- Rzucać monetą, żeby wybrać imię dla dziecka? -
zaoponowała Bridget.
- Tak będzie sprawiedliwie, moja droga.
- Nie byłabym tego taka pewna, kochanie.
- Wiecie co, moje drogie? - przerwał im Daniel. -
Chyba powinniśmy już iść. Zapomniałem nakarmić
Paddy

s

ego.

- To ten pies, który sypia z wami w łóżku? -
zainteresowała się Bridget.
- No cóż - Rose zrobiła głupią minę - kupiliśmy już
nowe łóżko. A właściwie dwa: jedno do
mieszkania, drugie do domku.
- Boże, chyba nie pozwalacie mu włazić na te
nowe? - zaniepokoiła się Bridget.
- Pewnie, że nie. Wyleguje się na starych.
- Słyszałaś kiedyś coś takiego? - Bridget spojrzała
na przyjaciółkę. - Żeby odstępować łóżko psu...
- Nigdy - odparła Maureen. - A poza tym ciągle
zostawiają go bez opieki. Taką bestię!
- No właśnie, mamo. Jeśli zaraz nie wrócimy do
domu, Paddy może kogoś pożreć - przerwała jej
Rose. - Jest głodny.
- Mówisz poważnie?
- Nigdy nic nie wiadomo. - Daniel poparł żonę,
pomagając jej założyć płaszcz.

background image

- Głupio się czułam, zwalając winę na pieska, który
nie skrzywdził nigdy nawet muchy - powiedziała
Rose do Daniela, kiedy wracali taksówką na
Manhattan.
- Ja też, ale to ostudzi ich zapał, żeby do nas
wpadać bez zapowiedzi.
- Całkiem dobrze przełknęły to imię dla dziecka,
nie sądzisz?
- W każdym razie talerze nie latały w powietrzu. W
sumie jednak nie ma się o co spierać. Mam nadzieję
na chłopca.
- Wiesz przecież, że na USG wyszła dziewczynka.
- Może się mylą..,
- Ja w każdym razie wolę dziewczynkę. I
zamierzam dać jej imiona po naszych matkach. To
w końcu ich sprawka.
- Może nie tak do końca. Sami też mieliśmy w tym
udział. Rose przysunęła się do męża, aby
taksówkarz jej nie słyszał.
- Naprawdę jesteś przekonany, że to się stało
podczas tamtej kąpieli?
- Nie całkiem. Ale już wtedy wiedziałem, że
będziesz moja. I wiesz co? Teraz też mam na to
ochotę. Lekarz nie będzie miał żadnych obiekcji?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Thompson Vicki Lewis Co dwie mamuski to nie jedna
005 Thompson Vicki Lewis Co dwie mamuski to nie jedna
Thompson Vicki Lewis Co dwie mamuśki to nie jedna
005 Thompson Vicki Lewis Co dwie mamuśki to nie jedna
05[1] Thompson Vicki Lewis Co dwie mamuśki to nie jedna
Thompson Vicki Lewis Miłość i Uśmiech 05 Co dwie mamuśki to nie jedna
Vicki Lewis Thompson Co dwie mamuśki to nie jedna
Co dwie gowy to nie jedna, zwizki frazeologiczne w naszym jzyku
Bulyczow Kir Co dwa buty to nie jeden
Bułyczow Kirył Co dwa buty to nie jeden
Bulyczow Kir Co dwa buty to nie jeden
Co wolno Owsiakowi to nie tobie, Ruch Narodowy
HT018 Thompson Vicki Lewis Szalony weekend
Thompson Vicki Lewis Boże Narodzenie w Connecticut
HT063 Thompson Vicki Lewis Strzala Kupidyna
HT170 Thompson Vicki Lewis Ulubieniec kobiet
051 Thompson Vicki Lewis U ciebie czy u mnie

więcej podobnych podstron