Lovelace Merline Tajemnica medalionu

background image

MERLINE LOVELACE

TAJEMNICA MEDALIONU

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Doprawdy nie rozumiem, czemu się z nią nie ożeni? Anna tak mu się wiesza

na ramieniu, że każdy ślepiec by zauważył, jak bardzo jest w nim zakochana i marzy

tylko o tym, żeby otoczył ją ramionami i chronił przed całym złem tego świata -

mruknęła ironicznie Margarita Alfonsa de las Fuentes, sącząc szampana z

kryształowego kieliszka.

Stała oparta plecami o ozdobną balustradę tarasu, za którym rozciągała się

oświetlona teraz blaskiem księżyca panorama San Rico, stolicy Madrileño,

rozpostarta w dolinie pomiędzy morską zatoką a porośniętymi bujną tropikalną

roślinnością wzgórzami. Z tego miejsca miała także doskonały widok na barwny

tłum, który zebrał się w Pałacu Prezydenckim, aby powitać nowo przybyłego am-

basadora Austrii. Panie w eleganckich zwiewnych sukniach i panowie w dostojnych

smokingach wirowali na lśniącym parkiecie sali balowej w takt walca ,,Nad pięknym

modrym Dunajem’’.

Uwagę Margarity przykuwała zwłaszcza jedna z tancerek, a mianowicie jej

kuzynka Anna. Filigranowa, piękna Anna, o słodkich orzechowych oczach i lśniących

kruczoczarnych włosach, typowych dla Madrileńczyków. Gibka jak łodyga trzciny

cukrowej, głównego bogactwa niewielkiego państewka Madrileño, poruszała się z

background image

gracją, która niepomiernie irytowała kuzynkę. Wiele osób dało się zwieść słodkiej

twarzyczce i łagodnemu uśmiechowi, ale Margarita doskonale znała kapryśne

usposobienie Anny, która potrafiła solidnie dokuczyć każdemu, kto choćby w

najmniejszym stopniu sprzeciwił się jej woli.

Choć najpewniej jej partner w walcu za nic miałby jej humory, o ile w ogóle

by je zauważył. Gdyby Carlos ożenił się z Anną, tak niemiłosiernie by ją rozpuścił, że

siedziałaby cichutko w swoim luksusowym domu, podczas gdy on zajmowałby się

poważnymi męskimi sprawami. W efekcie spędzałby z nią niewiele czasu, więc nie

miałby okazji doświadczać jej złych nastrojów, a zatem Anna uchodziłaby w jego

oczach za milutką, cichutką żonkę.

Tylko że Carlos nie chciał się z nią żenić. Co więcej, zdecydował, iż za żonę

pojmie ją, Margaritę. Nawet uzyskał już zgodę jej ojca!

Ze złości aż zgrzytnęła zębami, po czym jednym haustem wychyliła resztę

szampana. Mimo iż od jej powrotu ze Stanów minęły trzy lata, wciąż nie mogła się

przyzwyczaić do sposobu, w jaki traktowano kobiety w jej ojczyźnie. Ilekroć udawało

jej się w jakiś sposób zmniejszyć męską dominację w którejkolwiek dziedzinie - na

przykład ostatnio, wbrew zdecydowanym protestom ojca, przyjęła stanowisko w

Ministerstwie Gospodarki - trafiała na kolejną, jeszcze większą przeszkodę.

Taką przeszkodą był Carlos. Carlos Caballero, wiceminister obrony

Madrileño, wysoki niemal na dwa metry, czarnowłosy, rewelacyjnie zbudowany, a

przede wszystkim irytująco pewny siebie. Znała go prawie od zawsze, a od ponad

roku stanowczo i regularnie odrzucała jego oświadczyny, mimo przejmujących

apelów matki, żądań ojca i... mrowienia w okolicach żołądka, jakie zawsze odczuwa-

ła, napotykając spojrzenie jego grafitowych oczu. Cóż z tego, że pochodził z tego

samego środowiska, że podczas służby wojskowej zdobył kilkanaście cennych

odznaczeń, że uważano go za jednego z najbardziej inteligentnych i obiecujących

wyższych urzędników Ministerstwa Obrony? Nie zmieniało to faktu, iż absolutnie nie

odpowiadał jej wyobrażeniom o idealnym mężu. Po pierwsze był konserwatystą. Po

drugie miał szalenie tradycyjne podejście do relacji damsko - męskich. Po trzecie był

nadopiekuńczy. To nic, że oprócz tego miał uśmiech, który wywoływał westchnienia

dziewcząt, a dorosłe kobiety przyprawiał o zawrót głowy. To nic, że jego ruchy miały

w sobie coś z kociej gracji. Nie wystarczał nawet fakt, że Margarita wprost oblewała

się żarem na myśl, jak by to było, gdyby znalazła się z nim w intymnej sytuacji...

Najistotniejsze było to, że Carlos był zwolennikiem tradycyjnego modelu

background image

małżeństwa, niestety wciąż tak rozpowszechnionego w madrileńskim społeczeństwie.

Tymczasem Margarita już raz pokazała swojej rodzinie, że nie podporządkuje się jej

nakazom i nie wyjdzie za narzuconego jej mężczyznę. W efekcie wyjechała do

Stanów, gdzie spędziła sześć lat i gdzie jako studentka wstąpiła do pewnej tajnej

organizacji. Oczywiście jej rodzice nie mieli o tym najmniejszego pojęcia, bo gdyby

się dowiedzieli, umarliby ze zgrozy. Przed trzema laty wróciła do kraju. Nie

potrafiłaby osiedlić się na stałe gdzieś indziej, za bardzo bowiem kochała swoją

ojczyznę.

Westchnąwszy, odwróciła się tyłem do rzęsiście oświetlonej sali balowej i

oparła łokcie na kamiennej balustradzie. Jak zawsze widok wzgórz porośniętych

gęstwiną tropikalnych roślin, białych budynków przykrytych ceglastymi dachami, a

także morza połyskującego srebrzyście w świetle księżyca, przyprawił ją o lekkie

drżenie serca. San Rico, stolica Madrileño, łączyła w sobie wszystko, co Margarita

kochała i nienawidziła w swoim rodzinnym kraju. Były tam miejsca tak piękne, że aż

zapierało dech w piersiach, lecz w ich pobliżu czaiła się złowieszcza dżungla;

niewyobrażalne bogactwo sąsiadowało z rozpaczliwą biedą; wykształcona,

kosmopolityczna elita bezwzględnie rządziła narodem analfabetów, nieznającym

demokratycznych idei i niesamodzielnym, co było efektem kilku wieków ucisku.

Margarita postawiła sobie za punkt honoru, że zrobi wszystko, co w jej mocy,

aby pomóc rodakom w osiągnięciu wyższego standardu życia. Jej zdaniem przede

wszystkim należało ukrócić działalność niezliczonych producentów oraz handlarzy

narkotyków, którzy od lat, owładnięci żądzą łatwych zysków, drwili sobie z prawa i

zwykłej przyzwoitości. Dlatego tak bardzo starała się o tę pracę w Ministerstwie

Gospodarki, a jeszcze jako studentka Uniwersytetu Stanu Pensylwania przyjęła pro-

pozycję wstąpienia do SPEAR...

- Czy wiesz, jak pięknie wyglądasz w promieniach księżyca?

Aksamitny męski głos, który nagle rozległ się niebezpiecznie blisko,

przyprawił ją o gęsią skórkę na plecach. Odwróciwszy się szybko, ujrzała przed sobą

Carlosa, który w doskonale skrojonym smokingu prezentował się tak korzystnie, iż

gęsia skórka rozprzestrzeniła się po całym ciele.

- Dziękuję - mruknęła, zła na siebie za gwałtowną reakcję.

Starała się nie przyznać sama przed sobą, że jest także zła na niego, bowiem

nigdy nawet nie próbował poprawić swoich notowań jakimkolwiek komplementem

dotyczącym jej intelektu. Ale przecież wcale nie zależało jej na jego komplementach,

background image

prawda?

Nieprzyjazny ton Margarity sprawił, że zdziwiony Carlos uniósł brwi.

- Podobasz mi się w czerwieni - dodał niezrażony. - A tym bardziej w tak

oszczędnie skrojonej sukni.

- Jak mi miło - odparła ze sztucznym uśmiechem, mimowolnie wygładzając

miękką tkaninę. - Wybierając ten fason, myślałam wyłącznie o tobie.

- Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości - powiedział spokojnie,

ignorując jej ciętą ripostę. - Uwielbiasz się ze mną droczyć, prawda, querida?

Jego nonszalancki uśmiech wywołał w niej niepokojące drżenie serca. Wcale

nie miała ochoty przyznać sama przed sobą, jak wielkie wrażenie robi na niej Carlos,

jak mocno jest poruszona jego bliskością.

- Ile razy mam ci przypominać, że nie życzę sobie, abyś nazywał mnie swoją

ukochaną? - zaatakowała, chcąc odwrócić jego i swoją uwagę od nazbyt emocjonalnej

reakcji na obecność Carlosa. - Nie jestem nią i nigdy nie będę!

- Och, myślę, że i tysiąc razy nie starczy. Co więcej, odpowiem ci na to

tysiąckroć, że ,,nigdy’’ to bardzo ryzykowne słówko. A ja jestem cierpliwy, bardzo

cierpliwy...

- Tak, tak, wiem, już to mówiłeś. - Machnęła lekceważąco ręką.

Jego niezłomna cierpliwość doprowadzała ją do furii. Był to jeden z

powodów, dla których Carlos nie miał u niej żadnych szans, marzyła bowiem o

mężczyźnie, który nie obawiałby się ponieść namiętności, a on był taki stateczny,

odpowiedzialny i opanowany.

- Tracisz czas - ostrzegła. - Przecież mówiłam ci już, że nigdy nie wyjdę za

mężczyznę, który zamierza chronić żonę przed każdym, nawet najlżejszym

podmuchem wiatru i przed każdą przeciwnością losu.

- Obowiązkiem każdego mężczyzny jest troska o jego kobietę - oświadczył z

przekonaniem. - Taki już jestem, Rito, i nie potrafię ani nie chcę tego zmienić - dodał,

zanim zdążyła skrytykować jego poglądy, ewidentnie wywodzące się z epoki

kamienia łupanego. - Tak samo jak ty. - Uśmiechnął się.

- Nie masz pojęcia, jaka naprawdę jestem.

Faktycznie nie wiedział o niej czegoś bardzo ważnego, podobnie zresztą jak

nie mieli o tym pojęcia jej rodzice ani przyjaciele. Nikt z nich nawet nie podejrzewał,

że należy do supertajnej amerykańskiej organizacji SPEAR, o której istnieniu

wiedziało zaledwie kilku członków rządu Stanów Zjednoczonych oraz paru

background image

kongresmanów. Tymczasem działalność SPEAR nie ograniczała się tylko do spraw

związanych z wewnętrznymi i zewnętrznymi problemami USA, ale także rozciągała

się na powiązania gospodarcze i finansowe.

Wprawdzie Margarita, tak jak wszyscy agenci, przeszła niesłychanie trudne

szkolenie, ale natychmiast po jego zakończeniu została odesłana do domu, ponieważ

zwerbowano ją do konkretnej misji, która dotyczyła jej ojczystego kraju. Dlatego już

od trzech lat przekazywała SPEAR informacje o handlu narkotykami na terenie

Ameryki Południowej. Szczególną satysfakcją napawała ją świadomość, iż swą

działalnością przyczyniła się do zlikwidowania kilku groźnych, bezwzględnie dzia-

łających grup przestępczych, które od lat pustoszyły kraj.

- Wiem o tobie wszystko, co powinienem wiedzieć, querida - odrzekł,

wzruszając ramionami. - I uważam, że stanowimy dobraną parę.

- A niby dlaczego? Dlatego, że mój stryj jest prezydentem Madrileño? I że,

jego zdaniem, powinieneś w najbliższych wyborach ubiegać się o fotel senatora?

Przez chwilę zdawało się jej, że ujrzała w jego oczach zniecierpliwienie i

złość, co sprawiło jej niejaką przyjemność. Jednak zaraz potem triumf ustąpił miejsca

zaniepokojeniu, ponieważ Carlos przysunął się jeszcze bliżej i teraz niemal przyciskał

ją do zimnej i kamiennej balustrady.

- Gdybym chciał się żenić tylko i wyłącznie z powodów politycznych,

wybrałbym bardziej uległą kandydatkę.

- Na przykład Annę? - zapytała szybko, chcąc kpiną pokryć zmieszanie, jakie

wywołał w niej zapach jego wody kolońskiej.

- Na przykład Annę - potwierdził. - Ale chcę ciebie, Margarito.

- Ale dlaczego? Czemu upierasz się przy poślubieniu kobiety, która cię nie

kocha?

- Może dlatego, że wcale mnie nie przekonała, jakoby nic do mnie nie czuła. -

Uśmiechnął się przekornie.

- Ojej - jęknęła bezradnie. - Naprawdę już nie wiem, co zrobić, żeby cię o tym

przekonać.

- Czy ja wiem? - Udawał, że się zastanawia. - Może zróbmy mały test.

To powiedziawszy, pochylił się lekko, opierając jednocześnie dłonie na

balustradzie. Jeszcze zanim Margarita poczuła na swoich wargach delikatny dotyk

jego ust, doskonale wiedziała, co zamierzał zrobić, mogła więc go powstrzymać

jednym krótkim zakazem. Mogła odwrócić głowę, a nawet powalić go na łopatki

background image

którymś z wielu chwytów, jakich nauczyła się podczas szkolenia w SPEAR.

Tymczasem postanowiła po prostu zachować niewzruszony wyraz twarzy, ponieważ

uznała, że tylko wykazując całkowity brak emocji, zademonstruje skutecznie swoją

obojętność.

Gdyby Carlos poprzestał tylko na lekkim muśnięciu jej warg, zapewne

udałoby jej się dokonać tego, co założyła, niestety objął ją ciasno w talii i przycisnął

mocno do siebie. Jego usta również wzięły udział w tym natarciu, tak że chcąc nie

chcąc, poczuła, jak rozkoszne ciepło rozlewa się po całym jej ciele. Na moment

zatraciła się w tym doznaniu, przez co zupełnie zapomniała, że miała całą swą

postawą okazywać zimną obojętność. Ze zgrozą poczuła, jak jej ciało przebiegł

dreszczyk, który z pewnością nie uszedł uwagi Carlosa, byli bowiem zbyt blisko

siebie, aby udało się ten fakt ukryć. Gdy podniósł głowę, nabrała głęboko powietrza,

gotowa zmiażdżyć go ciętym komentarzem, tymczasem ponownie odczuła drżenie.

Wibracje znów rozchodziły się po jej ciele, a ich epicentrum znajdowało się na

piersiach.

Dłoń Margarity natychmiast powędrowała ku płaskiemu złotemu

medalionowi, z którym nigdy się nie rozstawała, choć czasem wydawał się zbyt

skromny przy balowych sukniach, wymagających oprawy z lśniących brylantów. Gdy

jeszcze raz poczuła znajome wibracje, jej serce aż podskoczyło z podniecenia.

Był to sygnał od SPEAR. Koniecznie musiała teraz znaleźć jakieś ustronne

miejsce, gdzie mogłaby spokojnie skorzystać z miniaturowego nadajnika, który miała

w torebce.

- To było... całkiem przyjemne - oceniła z przekornym uśmiechem. - A teraz

pozwolisz, że cię opuszczę, ponieważ muszę wrócić na bal.

Całkiem przyjemne! Też coś! Carlos poczekał, aż Margarita zniknie mu z

oczu, po czym rozprostował zaciśnięte pięści.

On sam nie nazwałby tego pocałunku przyjemnym. Nerwy miał tak napięte, że

czuł się obolały na całym ciele. Jeszcze chwila, a porwałby tę upartą kobietę na ręce i

wyniósł w jakieś odludne miejsce, gdzie mógłby zerwać z niej ten skrawek materiału,

który nazywała sukienką, i kochać się z nią, grzebiąc ostatecznie szanse, by

kiedykolwiek zgodziła się zostać jego żoną.

Znał ją dobrze, obserwował, jak z inteligentnej, pełnej entuzjazmu dziewczyny

przeistoczyła się w pewną siebie, stanowczą kobietę. Nie był w stanie sobie

przypomnieć, kiedy zaczął marzyć, by została jego żoną. Od czasu jej powrotu ze

background image

Stanów czekał cierpliwie, aż Margarita znajdzie wreszcie złoty środek pomiędzy

liberalnymi poglądami rodem z USA a tradycyjnymi wartościami, którymi kierowali

się Madrileńczycy. Minął już rok, odkąd oświadczył się jej, licząc, że z czasem

uświadomi sobie, iż są sobie przeznaczeni. Teraz nie był pewien, jak długo jeszcze

będzie w stanie czekać z założonymi rękami. Rozum podpowiadał mu, że nie ma

innego wyjścia, jak zaakceptować fakt, iż Margarita musi sama odkryć drogę do

niego. Nie powinien jej do niczego nakłaniać, choćby był u granic wytrzymałości.

Nie mógł też zmusić jej do przyznania, że wcale nie jest jej tak obojętny, jak

utrzymywała. Tak więc pozostawało mu tylko cierpliwie czekać, od czasu do czasu

poddając ją delikatnej presji... Choć nie było to takie proste. Na wspomnienie

charakterystycznego ruchu głowy, z jakim odrzucała do tyłu lśniące czarne włosy,

robiło mu się sucho w gardle. Jedno było pewne.

Musiał za wszelką cenę nie dać po sobie poznać, jak silnie reagował na jej

obecność, uważał bowiem, że nie ma nic gorszego od mężczyzny, który pozwala, by

emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Ech, łatwiej pomyśleć, trudniej

wprowadzić takie postanowienie w życie...

Margarita aż drżała z niecierpliwości. Zwinnie przemykała między

zgromadzonymi gośćmi, nie zatrzymując się na pogawędki, posługując się pre-

tekstem, że natychmiast musi odnaleźć ojca. Przechodziła z jednego pomieszczenia

do drugiego, ale nigdzie nie mogła wypatrzeć ustronnego kącika, ponieważ tego

wieczoru rezydencja prezydenckiej pary tętniła życiem. W każdej sali, w każdym

przedsionku stały rozdyskutowane grupki wyższych urzędników państwowych,

dyplomatów i innych VIP - ów. Raz po raz mijała zabieganych adiutantów w

galowych mundurach i kelnerów, krążących wśród gości z tacami wypełnionymi

smakowitymi przekąskami oraz wykwintnym alkoholem.

Wreszcie udało jej się znaleźć puste pomieszczenie. Był to nieduży gabinet o

purpurowych ścianach, ozdobionych licznymi portretami byłych prezydentów w

bogato złoconych ramach. Tu zazwyczaj przyjmowano dyplomatów niższego szcze-

bla. Zaletą tego pokoju były solidne drzwi i ciężkie zasłony w oknach, więc Margarita

liczyła, że żaden dźwięk nie dotrze do niepożądanych uszu. Zamknąwszy dokładnie

za sobą drzwi, sięgnęła do torebki, aby wydobyć z niej niewielki, płaski przedmiot,

przypominający telefon komórkowy. Tylko ona i inni członkowie SPEAR wiedzieli,

iż w tej niepozornej obudowie kryje się supernowoczesny aparat do łączności

satelitarnej. Za pomocą przycisków na klawiaturze wprowadziła kod, po czym

background image

powiedziała kilka słów, by system identyfikacji głosowej ustalił jej tożsamość.

Chwilę później połączono ją z oficerem dyżurnym, którego głos rozpoznała

natychmiast, należał bowiem do wysokiego niebieskookiego Marcusa Watersa, z

którym zaprzyjaźniła się w szkole przetrwania wkrótce po zwerbowaniu jej przez

SPEAR. Marcus nieraz dawał jej do zrozumienia, że interesuje go coś więcej niż

przyjaźń, ale nigdy nie brała tego na serio. Tym razem jednak ze skupieniem i

powagą słuchała, co miał jej do powiedzenia.

- To bardzo ważne. Właśnie się dowiedzieliśmy, że wczoraj wasza policja

zgarnęła grubą rybę z mafii narkotykowej.

- Kogo? - spytała, zbyt podenerwowana tym, co się wydarzyło między nią i

Carlosem, aby mieć ochotę na jakiekolwiek zagadki.

- Jeśli stoisz, to lepiej usiądź - poradził Marcus. - Z opisu wynika, że to

Simon.

- Ten sam Simon, którego tropimy już od sześciu miesięcy? - spytała, nie

mogąc uwierzyć własnym uszom. - Ten, który toczy osobistą wojnę ze SPEAR?

- Właśnie ten - potwierdził, zadowolony z efektu, jaki zrobiła na niej ta

wiadomość. - Jonasz właśnie leci do San Rico.

Jonasz! Tajemniczy szef SPEAR - głos w słuchawce telefonu lub na taśmie

doręczonej w bukiecie kwiatów, podpis pod zaszyfrowanym telegramem...

Wiadomość, że Jonasz jest w drodze do San Rico, znacznie przyspieszyła tętno Rity.

- Chce, żebyś jak najszybciej pojechała do więzienia, w którym wasze władze

trzymają Simona. Masz dopilnować, by nie wymknął się w dziwny sposób... -

poinformował Marcus.

- Nie wszyscy nasi urzędnicy są skorumpowani - odparła z godnością.

- Oczywiście, że nie! - zgodził się szybko. - Odezwij się, jak tylko będziesz

miała Simona na celowniku.

- Jasne - obiecała, po czym schowała nadajnik do torebki, zastanawiając się

jednocześnie, w jaki sposób może szybko, a zarazem nie wzbudzając niczyich

podejrzeń, wydostać się z Pałacu Prezydenckiego. Przypomniała sobie o zazwyczaj

nieużywanym korytarzu, położonym nieopodal gabinetu, w którym się znajdowała.

Wkrótce stała już na placu przed głównym wejściem do pałacu.

Mieszkała zaledwie dwie przecznice dalej, na osiedlu nowych domków,

ciasno przytulonych do zbocza wzgórza. Kupiła to mieszkanie przed niespełna

czterema miesiącami, wbrew stanowczym sprzeciwom ojca i obawom matki, która

background image

uważała, że młoda dziewczyna nie powinna mieszkać sama. Margarita zdołała jednak

postawić na swoim.

Kilka razy miała okazję odwiedzić fortecę, która służyła za główne więzienie

w Madrileño, wiedziała więc, że mieszkające tam szczury rozmiarami przypominają

małe psy. Dlatego nie mogła się tam udać w balowym stroju, tylko musiała się

przebrać w białą bluzkę z długimi rękawami, grube dżinsy i buty z cholewkami. Tak

więc jej odwiedziny w więzieniu nieco się opóźnią.

Na szczęście nie musiała wymyślać pretekstu, by uzasadnić swoją wizytę,

ponieważ jako bratanica prezydenta mogła dostać się praktycznie wszędzie bez

większych kłopotów czy ograniczeń. Mimo to na wypadek, gdyby jednak ktoś zaczął

się dopytywać, przygotowała odpowiedź, że powodem jej odwiedzin jest konieczność

przesłuchania więźnia w celu zdobycia informacji potrzebnych do wykonania analiz

dla Ministerstwa Gospodarki.

Była tak podekscytowana misją, że nawet nie spojrzała za siebie na rzęsiście

oświetloną fasadę Pałacu Prezydenckiego ani nie pomyślała o mężczyźnie, którego

pozostawiła na tarasie.

Upewniwszy się jeszcze raz, czy na pewno włożyła do torebki nadajnik i

pistolet kaliber 38, Margarita ruszyła za oficerem, który poprowadził ją ciemnymi,

wilgotnymi korytarzami więzienia. Jeszcze niedawno podziemia fortecy, używane

niegdyś przez hiszpańskich kolonizatorów do przechowywania prochu i zapasów,

zapełnione były dziesiątkami więźniów politycznych, ale dzięki nowoczesnemu

stylowi sprawowania władzy, jaki preferował jej stryj, większość cel świeciła

pustkami. Mimo to panujący tu od wieków nieprzyjemny zapach nadal się

utrzymywał, drażniąc nozdrza osób przybywających ze świata zewnętrznego.

- Człowieka, z którym pani zamierza się zobaczyć, umieściliśmy w jednej celi

razem z draniem, który wykorzystywał zdesperowanych biedą ludzi do przerzucania

narkotyków - poinformował oficer. - Wysłałem strażnika, żeby przyprowadził go do

rozmównicy.

- Świetnie, bardzo dziękuję. - Uśmiechnęła się.

Obmyślała sposób na pozbycie się zarówno oficera, jak i strażnika, ponieważ

musiała porozmawiać z więźniem sam na sam, aby upewnić się, czy jest to ten

człowiek, którego poszukiwał SPEAR.

Eskortujący ją oficer otworzył drzwi, po czym odsunął się na bok. Margarita

pochyliła się, aby nie uderzyć głową w niską futrynę, a gdy znalazła się w słabo

background image

oświetlonym pomieszczeniu, zamarła na widok tego, co ujrzała. Mocno

zaczerwieniony na twarzy strażnik wpatrywał się w nią wytrzeszczonymi ze strachu

oczami. Na jego szyi zaciskało się silne ramię, a u skroni tkwiła przyciśnięta lufa

półautomatycznego pistoletu. Tuż za nim z ciemności wyłaniała się pokiereszowana

twarz, wykrzywiona w diabolicznym uśmiechu.

- Proszę, señorita de las Fuentes - odezwał się mężczyzna. - Spodziewałem się

pani wizyty.

ROZDZIAŁ DRUGI

- Carlos? A co ty tu robisz sam jak palec? - zdziwiła się Anna, zaglądając do

utrzymanego w tonacjach purpurowo - złocistych przedsionka.

- Szukam twojej kuzynki. Podobno widziano, jak tu wchodziła jakiś czas

temu.

Przez moment na twarzy Anny malował się wyraz irytacji, ale szybko ustąpił

miejsca słodkiemu uśmiechowi.

- A ja ci nie wystarczę? - zapytała, kokieteryjnie odrzucając włosy.

Niezaprzeczalnie urocza Anna była zdeterminowana, by osiągnąć swój cel,

jakim było zostanie jego żoną. Nie zrażał jej nawet fakt, że Carlos z podobną

determinacją dążył do poślubienia jej kuzynki. Podejrzewał, że Anna interesowała się

nim nie tylko z zazdrości o piękną Margaritę, ale także z fascynacji sporo starszym, a

zatem dużo bardziej doświadczonym mężczyzną. Może komu innemu pochlebiałoby,

że jest przedmiotem jej uwielbienia, być może znaleźliby się tacy, którzy zechcieliby

wykorzystać tę sytuację, ale Carlos nie czuł najmniejszej pokusy, aby ulec tym

uwodzicielskim sztuczkom. Anna była bardzo ładną młodą kobietą, ale miała jedną

ogromną wadę. Nie była Margaritą.

- Pozwól, że cię odprowadzę z powrotem na bal - zaproponował, zbliżając się

ku niej z uśmiechem. - Jestem pewien, że Miguel już cię poszukuje, jak zwykle

marząc o tańcu z tobą.

- Miguel! Phi! - prychnęła lekceważąco na wzmiankę o adiutancie Carlosa. -

Przecież to jeszcze chłopak. Prawie dziecko.

- Tak naprawdę Miguel jest sporo starszy od wielu pułkowników - sprostował.

- Na swój awans ciężko sobie zapracował, nie jak ci, którzy robią karierę dzięki

koneksjom.

- Nie rozmawiajmy więcej o Miguelu. - W głosie Anny dała się słyszeć nuta

background image

zniecierpliwienia. - Porozmawiajmy o nas - poprosiła, spoglądając na niego zalotnie

spod opuszczonych rzęs. Jednocześnie jej dłonie powędrowały na klapy smokingu

Carlosa.

- Nie ma żadnych nas - odparł, ujmując jej nadgarstki. - Wiesz przecież, że

poprosiłem twojego stryja o rękę Margarity.

- Wiem. I wiem także, że jeśli chodzi o mężczyzn, Margarita kieruje się tylko i

wyłącznie swoją własną opinią. Podobnie jak ja.

- To akurat zauważyłem - mruknął oschle. - Chodźmy, Miguel już pewnie

wpadł w panikę, że ktoś cię porwał.

- Nie chcę tańczyć z Miguelem! - zaprotestowała, tupiąc nogą. - A jeśli cię to

interesuje, to widziałam, jak Margarita opuszczała pałac niemal godzinę temu -

poinformowała nie bez satysfakcji.

- Naprawdę? - ucieszył się, bowiem z tego wynikało, że nie tylko on

potrzebował odrobiny samotności, aby pozbierać się po tym pocałunku. - A nie

mówiła, dokąd idzie?

- Nie. Ale kto wie, może poszła spotkać się z jakimś mężczyzną? -

zasugerowała przebiegle Anna.

- Nie sądzę. - Carlos uśmiechnął się do swoich myśli.

Podczas jednej z licznych sprzeczek Margarita oznajmiła mu, że nawet gdyby

mimo wszystko została jego żoną, i tak nie będzie jej pierwszym mężczyzną. Na myśl

o tym, by ktokolwiek inny miał jej dotykać, krew zawrzała w żyłach Carlosa, ale nie

mógł zaprotestować, bowiem sam nie przeżył swoich trzydziestu ośmiu lat w

celibacie. Pocieszał się jednak tym, że z natury wybredna Margarita nie wdawała się

w przelotne związki, pomijając jedną przygodę miłosną z czasów pobytu na uni-

wersytecie w Stanach. Podejrzewał, że abstynencja dokucza jej podobnie jak jemu,

jawiła mu się bowiem jako kobieta zmysłowa i namiętna. On zaś postanowił tę

namiętność rozpalić. Zaczynał wierzyć, że po części już mu się to udało, ponieważ

niemożliwe było, aby tak stopniała w jego ramionach, gdyby jej na nim nie zależało.

Zniecierpliwiony chwycił dłonie Anny, aby uwolnić się z jej objęć. Chciał jak

najszybciej odnaleźć Margaritę, odprowadzić ją do domu i tam dokończyć to, co

zaczęli na tarasie.

- Komendancie! - Zza pleców dobiegł go niespokojny głos Miguela.

Wprawdzie przyjmując nominację na wiceministra obrony, Carlos zrzekł się

tytułu komendanta oraz stanowiska dowódcy elitarnego oddziału antyterro-

background image

rystycznego, niektórzy z jego podwładnych wciąż nie mogli się przyzwyczaić do tej

zmiany, a i sam Carlos odruchowo reagował na swój dawny tytuł.

- Słucham?

- Panie komendancie, musi pan natychmiast wyjść - oznajmił Miguel Carreras,

wyglądający tego wieczoru wyjątkowo przystojnie w galowym mundurze ze złotymi

pagonami. - W fortecy... - Gwałtownie urwał, zauważywszy Annę, której dłonie nadal

spoczywały na piersi Carlosa.

W oczach adiutanta na chwilę pojawił się wyraz bólu i rozczarowania,

jednakże po upływie paru sekund Miguel zreflektował się i zwrócił kamienną twarz

ku swojemu przełożonemu.

- W fortecy zdarzył się pewien incydent - dokończył.

Carlos spokojnie wyplątał się z objęć pięknej dziewczyny, jednocześnie

postanawiając, że przy najbliższej okazji porozmawia ze swoim adiutantem i wyjaśni

mu całą sytuację, a przy okazji da parę rad, jak powinien postępować z Anną.

- Jaki incydent? - zapytał.

- Nie znam szczegółów, ale wiem, że jeden z więźniów, wezwany na

przesłuchanie, zaatakował strażnika i zagroził, że go zabije. Wtedy Margarita... to

znaczy señorita de las Fuentes zaofiarowała się jako zakładniczka.

- Co takiego?!

- Zabrał ją ze sobą - relacjonował wyraźnie poruszony Carreras. - Zażądał

dżipa i uciekł do dżungli.

Szpetne przekleństwo, które wyrwało się z ust Carlosa, wywołało rumieniec

na policzkach Anny.

- Przed chwilą poinformował mnie o tym kapitan straży więziennej. Czeka na

pana w Złotym Gabinecie - dokończył adiutant.

Carlos bez słowa wyszedł na korytarz. Na usta cisnęły się dziesiątki pytań.

Jakim cudem Margarita znalazła się w więzieniu? Dlaczego zgodziła się zostać

zakładniczką? Kim był ten więzień?

Carlos miał opinię nieustraszonego, ale teraz czuł obezwładniający strach.

Przecież Margarita nie miała pojęcia o niebezpieczeństwach czyhających w dżungli.

Wakacje spędzała na plantacji trzciny cukrowej należącej do jej ojca, więc z

pewnością nigdy nie przedzierała się przez gęste liany grubości męskiego ramienia

ani nie natknęła się na pająka wielkości dłoni. Jeśli nawet zdoła uciec porywaczowi,

ma niewielkie szanse, by przeżyć choćby jeden dzień w tropikalnym lesie.

background image

Na jego widok szef straży więziennej wyprężył się jak struna i zasalutował.

Choć w Madrileño od jakiegoś czasu panował ustrój demokratyczny, wszystkie

służby związane z bezpieczeństwem wewnętrznym podlegały Ministerstwu Obrony,

zatem Carlos był jego przełożonym.

- Proszę mówić - wycedził generał Caballero przez zaciśnięte zęby. - Ja na

razie tylko posłucham.

- To był jeden z tych przestępców, których złapano wczoraj - zaczął szef

straży. - W wyniku wspólnej akcji z Amerykanami.

- Wiem, co to była za akcja - potwierdził Carlos.

Oczywiście że wiedział. Otrzymawszy wiadomość o mającym się odbyć

przerzucie dużej ilości narkotyków, pracował non stop przez czterdzieści osiem

godzin, aby przeprowadzić skomplikowaną operację, w której brały udział miejscowe

siły i amerykańskie oddziały specjalne. Owocem tej akcji było zarekwirowanie

dwóch samolotów, aresztowanie sześciu pilotów, kilku szefów narkotykowych

gangów oraz kilkunastu przemytników. Policja miała pełne ręce roboty, gdyż

wszystkie procedury, związane z aresztowaniami, trwały cały dzień.

- Ten drań od samego początku nie chciał nam powiedzieć, jak się nazywa.

Brzydki jak noc, twarz ma całą w bliznach. Początkowo sądziliśmy, że to tylko

płotka, ale kiedy kazali nam go trzymać w areszcie o zaostrzonym rygorze...

- Kazali? Kto kazał? - przerwał mu Carlos.

- Amerykanie. Otrzymaliśmy polecenie przez telefon. Sądziłem, że pan wie... -

tłumaczył się szef straży.

Carlos nie wiedział, ale w tej chwili najważniejsze było to, by jak najszybciej

uwolnić Margaritę. Niestety, szef straży nie był w stanie wyjaśnić, w jakim celu

señorita de las Fuentes spotkała się z aresztowanym. Wiedział tylko tyle, że pojawiła

się w więzieniu i zażądała widzenia z nim.

- Co ciekawe, ten drań najwyraźniej się jej spodziewał. Znał jej nazwisko i

uśmiechnął się, gdy zaproponowała, że będzie jego zakładniczką. Jakby to wcześniej

przewidział.

Słysząc to, Carlos zbladł ze strachu, a także ze złości. Co ta Margarita

wyprawia!? - myślał gorączkowo. W co się wplątała?

- Więzień zamknął nas w sali przesłuchań - przyznał z wyraźnym wstydem

szef straży. - Ściany fortecy są tak grube, że dobijaliśmy się dobre dziesięć minut,

zanim nas znaleziono. Moi ludzie donieśli mi, że señorita de las Fuentes wyszła z tym

background image

przestępcą spokojnie, bez szarpania, tak jakby szli na spacer. Dopiero po naszym

uwolnieniu odkryto, że zabrał jeden z naszych dżipów.

- Więc nikt nie wie, w którym kierunku odjechali?

- Niestety nie, komendancie. - Mężczyzna spuścił głowę.

Carlos z trudem powstrzymał przekleństwo. Upewniwszy się, że przełożony

straży więziennej nie potrafi mu już nic więcej powiedzieć, odprawił go z polece-

niem, by natychmiast zaostrzył rygory w więzieniu, co zapobiegnie kolejnym

ucieczkom.

- Znajdź señora de las Fuentesa - rozkazał Miguelowi. - Poproś, żeby tu

przyszedł.

Wczorajsza operacja wydawała mu się coraz bardziej podejrzana. Ostrzeżenie

o przerzucie, niespodziewanie szybka pomoc ze Stanów, wreszcie ten dziwny telefon

w sprawie jednego więźnia... Było coraz więcej powodów, aby przypuszczać, że za

sprawą kryło się dużo więcej, niż dotąd sądził. Carlos uczył się trzy lata w Akademii

Wojskowej, potem pracował jako attaché wojskowy przy ambasadzie Madrileño w

Waszyngtonie, miał więc kilku wysoko postawionych przyjaciół. Sięgnął po telefon...

Gdy kwadrans później do gabinetu wszedł zaniepokojony ojciec Margarity,

Carlos był bliski furii, bo mimo czterech rozmów telefonicznych nie zdołał się

dowiedzieć, kto dzwonił do więzienia. Był jednak zdeterminowany, aby wszelkimi

sposobami dotrzeć do sedna sprawy.

- Co się stało? - zapytał Eduard de las Fuentes, lekko sapiąc po szybkim

marszu.

Ojciec Margarity był prawą ręką prezydenta. Najpierw pomógł mu w

wygraniu wyborów, a teraz wspierał w trudnym procesie długo oczekiwanych reform.

Cieszył się opinią dobrego, prawego człowieka, który wyznawał tradycyjne wartości,

a jednocześnie wyznawał postępowe poglądy w kwestii poprawy warunków życia w

Madrileño.

- Margaritę? Ten drań porwał moją Margaritę? - wykrztusił, gdy Carlos zdał

zwięzłą relację z wydarzeń w więzieniu.

- Jak się okazuje, sama zaofiarowała się jako zakładniczka w zamian za

jednego ze strażników.

- Ale... ale jakim cudem ona w ogóle znalazła się w więzieniu?

- Gdy odnajdę pańską córkę, poznam odpowiedź na to pytanie - odparł Carlos.

I nie tylko na to, myślał, zbiegając po stopniach wiodących do Pałacu

background image

Prezydenckiego. Obiecywał sobie też, że gdy już doprowadzi Margaritę w bezpieczne

miejsce i dowie się, w co się wplątała, wtedy albo udusi ją za to, że popełniła taką

głupotę, albo zaciągnie przed ołtarz, aby położyć kres dalszym tego typu wybrykom.

Jednak w tej chwili pierwsza opcja wydawała mu się bardziej prawdopodobna.

Dwie godziny później miał wystarczającą ilość informacji, by stwierdzić, że

zbiegły więzień najpewniej zdąża do ukrytej w dżungli jaskini, która służyła

handlarzom narkotyków za punkt przerzutowy. Tam zapewne czekali już na niego

uzbrojeni ludzie, których tajne służby obserwowały, gdy przekraczali granicę.

Carlos wręcz szalał z niepokoju o Margaritę, gdy w mundurze bojowym jechał

do bazy wojskowej położonej nieopodal San Rico. Kiedy na czele

dziesięcioosobowego oddziału znalazł się na lotnisku, helikopter był już gotowy do

odlotu. Żołnierze mieli na sobie panterki, a ich twarze umazane były zielono -

czarnymi barwnikami, tak że trudno ich było dostrzec na tle kadłuba wojskowego

śmigłowca. Gdy już znaleźli się w powietrzu, Carlos wyjął mapę i przedstawił

szczegóły swego obmyślanego naprędce planu.

- Tutaj lądujemy. - Wskazał palcem na mapie. - Mniej więcej kilometr na

zachód od jaskini, żeby nie wzbudzić podejrzeń okolicznych mieszkańców. O ile

będziemy mieli szczęście, dotrzemy do jaskini przed uciekinierem i tam na niego

poczekamy. Jeśli jednak zjawi się tam przed nami, zaatakujemy po zmroku, kiedy

najmniej się będzie nas spodziewać.

Każdy z tych scenariuszy był ryzykowny zarówno dla jego ludzi, jak i dla

Margarity. W tej sytuacji był to jednak najlepszy plan.

I zapewne by się powiódł, gdyby nie pechowa awaria helikoptera, przez co

musieli lądować trzy kilometry od ustalonego punktu. Perspektywa nocnej wędrówki

przez dżunglę nie napawała optymizmem co do pozytywnego zakończenia operacji.

- No już! Dalej! Wspinaj się!

Twarda końcówka lufy pistoletu bezlitośnie wbijała się w kręgosłup

Margarity, zmuszając tym samym do wspinaczki po stromym zboczu.

Zmrużyła oczy, spoglądając w kierunku wschodzącego słońca. Z daleka

słychać było szum wodospadu, w kierunku którego podążali.

Z każdym ruchem cierpiała niewysłowione katusze, nadwerężone stawy

usztywniały ramiona, a skurcze łydek unieruchamiały mięśnie. W dodatku tak bardzo

zaschło jej w gardle, że oddałaby niemal wszystko za łyk wody.

Przez całą noc jechali krętymi leśnymi drogami w kierunku górzystego serca

background image

dżungli. Po dwóch godzinach pełnego nadziei nasłuchiwania Margarita straciła

wszelką nadzieję, że grupa pościgowa podąża ich tropem. No cóż, niepotrzebnie się

łudziła. Powinna była się domyślić, że człowiek, którego od pół roku bezskutecznie

poszukuje SPEAR, dobrze zaplanuje ucieczkę.

Była zdecydowana mu tej ucieczki nie ułatwiać, toteż z premedytacją potknęła

się o kamień i padła na kolana. Ostra skała przecięła nogawkę dżinsów i jęk, który

wyrwał się z jej ust, wcale nie był udawany.

- Wstawaj! - wrzasnął porywacz, sapiąc ciężko z wysiłku. Opróżnił bidon już

przed paroma godzinami, więc głos miał zachrypnięty z pragnienia i zmęczenia. -

Nikogo nie oszukasz, udając słabą, bezbronną kobietkę. Wiem, jak was tam

trenowali.

Podpierając się na chropowatej skale, podniosła się z nieudawanym trudem.

- O jakim treningu mówisz? Co ty o mnie wiesz? Kim ty w ogóle jesteś? -

zasypała go pytaniami.

- Może ty mi powiesz? - Skrzywił się w sarkastycznym uśmiechu.

- Zgoda - mruknęła, ciężko opierając się o skałę. - Nazywasz się Simon.

- Bardzo dobrze - pochwalił, po czym podszedł do niej i przystawił lufę

pistoletu do jej szyi. - I obydwoje wiemy, kim ty jesteś, prawda? Jesteś tą suką, która

od paru lat krzyżuje mi szyki w Ameryce Łacińskiej i Południowej.

Margarita gorączkowo zastanawiała się, czy gdyby teraz zaatakowała Simona,

zdołałaby ujść z życiem, zwłaszcza mając na względzie tę lufę, która uciskała jej

przełyk, utrudniając oddychanie...

- Sporo czasu musiałem kombinować, by wreszcie wykapować, kogo Jonasz

ma w Madrileño - ciągnął.

Jonasz! To imię padło w rozmowie tak naturalnie, jakby była to zwykła osoba,

a przecież nawet nie wszyscy agenci SPEAR, a więc ludzie najwyższego zaufania,

wiedzieli o jego istnieniu.

- Dlaczego sądzisz, że pracuję dla SPEAR? - zapytała, chcąc zyskać trochę na

czasie.

- Mam swoje sposoby zdobywania informacji, podobnie zresztą jak SPEAR.

Bardzo mi zalazłaś za skórę, señorita de las Fuentes. Ty i ten przeklęty wiceminister

obrony.

- Carlos? - wyrwało się Margaricie.

- Tak, Carlos - warknął Simon. - Dzięki informacjom, które przekazywałaś

background image

SPEAR, i zbrojnym operacjom, które prowadził Caballero, prawie straciłem robotę w

tej części świata.

Wspomnienie silnych ramion Carlosa spowodowało, że poczuła miękkość w

kolanach. Dlaczego była tak głupia i poprzedniego wieczoru uciekła z jego objęć?

- Świetnie - oznajmiła, dumnie patrząc bandycie prosto w oczy. - Bardzo się

cieszę, że sprawiliśmy ci kłopot.

- Na twoim miejscu raczej bym się tak nie cieszył - odparował, przyciskając

mocniej lufę. - Moje kłopoty skończą się jeszcze dzisiaj.

Ignorując tę groźbę oraz własny strach, Margarita uważnie przyjrzała się

pokancerowanej twarzy Simona. Już w mroku więzienia wyglądał okropnie, ale w

pełnym słońcu prezentował się wręcz odrażająco. Jedno oko miał szklane, drugie

wodziło po twarzy Margarity, obserwując jej reakcję.

- Straszne, prawda? - spytał w końcu nie bez satysfakcji.

- Widziałam gorsze - odparła, wzruszając ramionami, nie chciała bowiem

okazywać mu żadnych ciepłych uczuć.

Biorąc pod uwagę dzisiejsze osiągnięcia chirurgii plastycznej, Simon mógł

bez większych problemów poprawić swój wygląd, a jednak obnosił blizny z

perwersyjną przyjemnością i dumą. Margarita doszła do wniosku, że z nieznanych

przyczyn obsesyjnie pragnął pamiętać o jakimś tragicznym wydarzeniu.

- Chcę, żeby Jonasz je kiedyś zobaczył - odrzekł, gdy go o to zapytała. -

Przeczucie mówi mi, że stanie się to już wkrótce - dorzucił z diabolicznym błyskiem

w oku. - Ruszaj się, señorita . Już dostatecznie dużo czasu zmarnowałem w tym

śmierdzącym zielonym szambie, które nazywacie swoją ojczyzną.

Ta obelga, rzucona pod adresem jej ukochanego kraju, sprawiła, iż z coraz

większą determinacją zaczęła obmyślać plan wyswobodzenia się z niewoli.

Postanowiła, że gdy tylko to się stanie, pod groźbą kulki w głowę każe Simonowi

odwołać tę grubiańską uwagę na temat Madrileño.

Kpiąc z groźnego wyrazu jej oczu, bandzior odsunął się i pistoletem pokazał,

aby ruszyła przed nim. Margarita posłusznie ponowiła marsz w górę stromej ścieżki.

Wiedziała, że za moment nadejdzie chwila jej triumfu. Musiała nadejść.

Słońce było już wysoko i palące promienie przebijały się nawet poprzez gęstą

tropikalną roślinność. Z tego upału Margarita coraz bardziej opadała z sił, dwa razy

potknęła się i padła na kolana, ale natychmiast bezwzględna ręka szarpnęła ją za

włosy do góry.

background image

W pewnym momencie poczuła na piersi wibrację medalionu. Prawie

zapłakała. Niestety, za pomocą tego urządzenia SPEAR mógł tylko wzywać ją, by

skontaktowała się z centralą, natomiast ona nie miała możliwości nadać komunikatu

zwrotnego, a tym samym podać swojego położenia.

Byli już bardzo blisko wodospadu, którego szum stał się wręcz ogłuszający,

gdy Simon skręcił w lewo i uszedłszy kilka kroków, odgarnął gęste pnącza,

odsłaniając wejście do jaskini. Margarita wiedziała, że teraz musi działać szybko i

natychmiast się uwolnić, bo gdy zjawią się koledzy Simona, nie będzie już potrzebna

jako zakładniczka. Widząc jej wahanie, bandyta pchnął ją z całej siły do środka, tak

że upadła boleśnie na wystające kamienie. Zgrzytając ze złości zębami, rozejrzała się

po ciemnym wilgotnym wnętrzu w poszukiwaniu węży, pająków i innych

nieprzyjemnych stworzeń.

- Wkrótce powinni tu dotrzeć moi kumple - oznajmił Simon, obojętny na ból,

który jej sprawił. - Teraz pójdę napełnić bidon, a ty masz tu czekać.

To powiedziawszy, zaniósł się nieprzyjemnym rechotem. Sięgnął do plecaka,

wyjął dwa kawałki mocnej liny i związał dłonie i stopy Margarity.

Zdawał się czerpać wyjątkową przyjemność z cierpienia, jakie jej sprawiał,

szarpiąc tak mocno, że aż musiała zacisnąć zęby, by powstrzymać okrzyk bólu.

Nawet nie drgnęła, gdy jego dłoń zacisnęła się na jej łydce.

- Bądź dobrą dziewczynką, a dostaniesz trochę wody - obiecał z obrzydliwym

uśmiechem. Jego dłoń powędrowała wyżej, aż do jej uda. - Zresztą jeszcze nie wiem,

może ci jej nie dam? Będziesz musiała o nią błagać. Lubię rozpalone, spragnione

kobiety...

- Rozumiem, że tylko przemocą i szantażem jesteś w stanie je zdobyć -

wypaliła, patrząc mu prosto w oczy.

W następnej chwili poczuła na policzku silne uderzenie, a w ustach smak

krwi. Obiecała sobie, że zrobi wszystko, by wpakować tego drania do więzienia,

zanim znów ją dotknie.

- Będziesz mnie jeszcze błagać - wycedził przez zaciśnięte z wściekłości usta.

- Długo i namiętnie.

Gdy tylko zniknął za zasłoną z pnączy, Margarita poruszyła się z trudem i

starając się nie narobić hałasu, zaczęła powoli, czołgając się, przeszukiwać jaskinię w

poszukiwaniu ostrych kamieni, którymi mogłaby przeciąć liny. W czasie treningu w

SPEAR udało jej się ujść cało z gorszych opresji, więc nie upadała na duchu, wierząc,

background image

że uratuje się i tym razem. To się dzieje naprawdę, to nie żadne szkolenie,

podpowiadał jej wewnętrzny głos, ale uporczywie go ignorowała. Tylko tego

brakowało, żeby zaczęła roztkliwiać się nad sobą i swoim losem. Nie miała czasu do

stracenia, a panika zmniejszała szanse na ocalenie. Tymczasem wciąż natykała się na

płaskie kamienie. Nie znalazła nic dostatecznie chropowatego, by przeciąć więzy.

Była już bliska rozpaczy, gdy jej palce odnalazły ostro zakończone pęknięcie

w skale. Modląc się w duchu, by udało jej się rozciąć linę, uniosła się na łokciu i

zaczęła pocierać nadgarstkami o kamień. Kręgosłup bolał ją niemiłosiernie od

niewygodnej pozycji, pot płynął strumieniami po skroniach, a na dłoniach

pokaleczonych o ostrą skałę pojawiły się krople krwi. Serce biło jej tak mocno, że

obawiała się, iż w tym dudnieniu nie usłyszy kroków zbliżającego się Simona.

Wreszcie sznur puścił. Margarita przez chwilę siedziała w bezruchu, sapiąc z wysiłku

i nie dowierzając własnemu szczęściu. Rozplątawszy linę krępującą stopy, oparła

głowę na kolanach i pozwoliła sobie na chwilę słabości.

Nie upłynęło nawet pół minuty, gdy szybko otarła oczy, a następnie podniosła

się cichutko. Wtedy jej uszu dobiegł chrzęst kamieni. Simon! O nie, tym razem nie

zamierzała się tak łatwo poddać! Szykowała się właśnie do ataku, kiedy na zewnątrz

rozległy się odgłosy strzelaniny, a po nich wrzaski małp i łopotanie skrzydeł dzikich

ptaków. W tej samej chwili w wejściu do jaskini pojawiła się jakaś postać.

Promienie słoneczne odbiły się w lufie pistoletu. Nie czekając na wystrzał,

Margarita rzuciła się z całej siły na mężczyznę.

ROZDZIAŁ TRZECI

Jeszcze długo Carlos z niedowierzaniem kręcił głową, wspominając to

zdarzenie. Siła, z jaką został zaatakowany przy wejściu do pieczary, była wprost

niewiarygodna. Właśnie ostrożnie poruszał się wąską ścieżką, gdy odgłosy

strzelaniny poinformowały go, że straże, jakie wystawił wokół stóp stromego

skalistego podejścia, starły się z wrogiem. W następnej chwili zza kurtyny pnączy,

spływającej, jak mu się zdawało, po skale, wypadła jakaś postać, która nieomal

zepchnęła go ze ścieżki w dół urwiska. Carlos zdołał jednak chwycić napastnika za

ramiona i odturlał na bok, dzięki czemu cudem uniknęli stoczenia się po stromej

skale. Szarpali się tak przez jakiś czas, aż w pewnym momencie poczuł, że się dusi.

To łokieć napastnika, wbity w jego szyję, tamował mu oddech. Dławiąc się, Carlos

szarpnął ramię nieznajomego i zamachnął się drugą dłonią, aby wymierzyć cios

background image

prosto w szczękę.

- Ty skończony draniu! - wysapał dziwnie znajomy głos.

Carlos w ostatniej chwili zdołał zmienić tor uderzenia i jego zaciśnięta pięść

wylądowała na ramieniu, a nie policzku... Margarity.

- Dios mio! - jęknęła cicho, po czym opadła bezsilnie na jego klatkę piersiową.

Upewniwszy się, że są w bezpiecznej odległości od krawędzi skały, Carlos

poderwał się na równe nogi, aby sprawdzić, czy nikt im nie zagraża. Miał wprawdzie

ochotę porwać Margaritę w ramiona i przeprosić za to, że tak silnie ją uderzył, ale

instynkt żołnierza zwyciężył. Odgłosy strzelaniny nasiliły się, co sugerowało, że

oddział wdał się w poważną wymianę ognia, ale trudno było ocenić, jak liczne były

siły wroga i ilu bandytów znajdowało się już w jaskini. Biorąc pod uwagę, że tyle

było niewiadomych, jedyną metodą obrony był atak.

Gestem nakazał Margaricie, aby nie podnosiła się z ziemi, po czym, trzymając

przed sobą dziewięciomilimetrową berettę, wpadł do jaskini. Rozejrzał się uważnie

dookoła, a gdy przekonał się, że nikogo nie ma, włożył pistolet do kabury i wybiegł z

powrotem. Serce mu się ścisnęło, gdy ujrzał Margaritę, która zwinięta w kłębek leżała

na ziemi.

- Rito! Kochanie! - zawołał, klękając przy niej. - Wybacz mi! Nie miałem

pojęcia, że to ty.

- Domyślam się... - wykrztusiła.

Z najwyższym trudem usiadła. Wyglądała naprawdę rozpaczliwie. Łzy

płynęły po brudnych policzkach, we włosy wplątały się liście i gałązki, a na

mankietach niegdyś białej bluzki widniały plamy krwi.

- Co ten drań ci zrobił?! - wykrzyknął, obejrzawszy jej nadgarstki.

Trach!

Pocisk odłupał kawałek skały tuż nad ich głowami. Świst przelatującej kuli

wciąż dźwięczał im w uszach, gdy Carlos jednym zwinnym ruchem rzucił się przed

siebie, aby osłonić Margaritę swoim ciałem. Seria z karabinu, wystrzelona chwilę

później, odłupała kilkanaście odłamków skały, które rozprysły się na wszystkie

strony.

Carlos zorientował się, że strzały padły nie od strony ścieżki, lecz od

wodospadu. Błyskawicznie chwycił Margaritę wpół i przeciągnął ją parę metrów,

gdzie na łuku ścieżki znajdował się duży głaz, za którym mogli się bezpiecznie

schronić.

background image

- To on! - Margarita nie miała żadnych wątpliwości. - To ten zbieg. Ma

półautomatyczny karabin, który zabrał w więzieniu strażnikowi.

Gdyby Carlos był sam, nie wahałby się ani chwili przed przystąpieniem do

ataku, ale teraz najważniejsze było bezpieczeństwo Margarity. W dole ścieżki

żołnierze walczyli z nieznaną liczbą bandytów, przed nimi zaś znajdował się

uzbrojony po zęby desperat, który przesuwał się w ich kierunku. Pozostał więc tylko

odwrót.

- Schodzimy - zarządził, ruchem głowy wskazując urwiste zbocze.

Margarita z przerażeniem spojrzała w dół przepaści, ale odważnie skinęła

głową. Carlos odpiął płócienny wojskowy pas, po czym włożył go na jej szczupłą

talię i mocno zaciągnął klamrę, a następnie mocnym szarpnięciem sprawdził, czy

zapięcie nie ustąpi pod ciężarem jej ciała.

- Przytrzymuj się pnączy - polecił, okręcając wokół nadgarstka końcówkę

pasa.

Zabrzmiała kolejna seria z karabinu. Carlos dał ostrożny krok w tył i

pociągnął za sobą Margaritę.

Zejście wzdłuż skalnej ściany nie mogło trwać dłużej niż minutę, ale

Margaricie wydawało się, że upłynęła cała wieczność, nim ponownie poczuła pod

nogami miękką ziemię. Elastyczne pnącza, które gęsto pokrywały ścianę, chroniły

przed dotkliwym poranieniem o chropowatą skałę, a także służyły jako liny.

Sprężyste łodygi utrzymywały ciężar ciał, a gdy któraś groziła zerwaniem, Carlos

przerzucał się na następną.

Trzeba przyznać, że wykazał się niezwykłą siłą i sprytem podczas tej

karkołomnej jazdy w dół po lianach, trzymając przy tym Margaritę za prowizoryczną

uprząż z paska. Ona nie była w stanie mu pomóc, ponieważ prawe ramię, porażone

jego ciosem, nadal zwisało bezwładnie, zaś lewa ręka zaplątała się w pasek.

Wreszcie skaliste zbocze zetknęło się z ziemią. Carlos ostrożnie opuścił

Margaritę, po czym sam położył się obok. Wyczerpani leżeli przez jakiś czas, sapiąc,

by wyrównać oddech. Margarita nie widziała nic, bowiem pot zalewał jej oczy.

Podniosła sprawne ramię, rękawem otarła oczy i spojrzała w górę na zieloną

gęstwinę. Z oddali słychać było huk wodospadu.

- Jak się czujesz? Wszystko w porządku? - zapytał Carlos, podnosząc się i

ciągnąc ją ze sobą.

- Będzie w porządku... bylebym tylko mogła... oddychać - wysapała, próbując

background image

rozplątać krępujący ją pasek.

- Czekaj, pomogę ci.

Szybko uwolnił ją z uwięzi, a Margarita przez chwilę głęboko wciągała

powietrze w płuca.

Po raz pierwszy przyjrzała się uważnie Carlosowi, ubranemu w szerokie

spodnie, oliwkowo - brązową panterkę oraz taką samą koszulę. Na wierzchu miał

oliwkową kamizelkę płócienną, zaopatrzoną w tuzin kieszeni i schowków. Jego twarz

była pomazana czarną i zieloną maskującą farbą. Wszystko to sprawiało, że ciężko

było go dostrzec na tle roślinności, nic więc dziwnego, że nie rozpoznała go, gdy z

impetem skoczyła na niego przez skalną szczelinę prowadzącą do jaskini. Owszem,

do tej pory widywała Carlosa w mundurze, ale był to mundur galowy, zaś od czasu,

gdy po objęciu stanowiska wiceministra zrezygnował z czynnej służby, nosił tylko

cywilne stroje. Teraz nawet jego głos brzmiał inaczej. Brakowało w nim ciepła,

żartobliwej nuty, wreszcie tej niewypowiedzianej sugestii, do której zdążyła się już

przyzwyczaić.

Kimże on był, że potrafił do tego stopnia się kontrolować? Margaritą miotały

różne emocje, od ogromnej radości z ocalonego życia, po wściekłość, że nie zdołała

obezwładnić i doprowadzić przed sąd Simona. Tymczasem Carlos potrafił bez

mrugnięcia okiem opracować operację uwolnienia jej z rąk bandyty, w ostatniej

chwili umknąć przed gradem pocisków, po czym zsunąć się po lianach wzdłuż

stromego skalistego zbocza. Jego samodyscyplina była bardzo irytująca.

- Zostań tutaj - zarządził, ponownie chwytając za łodygę pnącza. - Muszę

wrócić na górę, żeby przegrupować oddział. Gdy będzie po wszystkim, zrzucę ci linę,

żebyś mogła wspiąć się z powrotem.

Margarita zmarszczyła brwi. Jeśli wydawało mu się, że będzie tu siedzieć

bezczynnie, to się grubo mylił. Właśnie otwierała usta, by mu to oznajmić, gdy w

pobliżu rozległ się trzask, a potem wystrzały. Gigantyczna paproć, której liście

zwisały nad ich głowami, zatrzęsła się od kul.

- Dios! - jęknęła.

Carlos czym prędzej rzucił się w jej kierunku. Razem opadli na ziemię, po

czym podczołgali się, szukając schronienia pod pniem powalonego drzewa.

- Tam! - dobiegł ich męski głos. - Widziałem, tam się coś ruszało.

Sekundę później powietrze ponownie przeszyła seria z karabinu. Spróchniały

pień był marną osłoną, więc Carlos poderwał się i mocno złapawszy Margaritę za

background image

nadgarstek, pociągnął ją za sobą. Poczuła ostry ból w poranionej ręce, ale nie zamie-

rzała protestować.

Biegli co sił w nogach, a kule raz po raz szybowały nad ich głowami. Słyszeli

krzyki i jęki, a także głuche uderzenie ciała spadającego z dużej wysokości. Potem

zielona gęstwina wchłonęła wszystkie dźwięki. Paprocie wielkości małych drzew

smagały po twarzach, zwieszające się do ziemi liany bardzo utrudniały bieg, a

kolczaste ananasowce szarpały ubranie. Margaritę chwyciła kolka w boku, z ran znów

sączyła się krew, zaś suchy oddech zdawał się parzyć płuca. Na szczęście poszycie

znacznie się przerzedziło i teraz trzeba było jedynie uważać na powalone,

próchniejące drzewa.

Margarita wiedziała, że ta zmiana roślinności oznaczała, iż zbliżali się do

obszaru opanowanego przez figowce - dusiciele. Te przedziwne rośliny rozpoczynały

swe życie z nasion rozrzucanych na innych drzewach przez małpy oraz ptaki. Nasiona

puszczały korzenie, zwisające z konarów drzewa - żywiciela aż do samej ziemi,

tworząc wokół swojej ofiary coś na kształt klatki. Pnie figowca rosły pionowo w

górę, zagłuszając swych żywicieli rozłożystym listowiem, aż wreszcie nieszczęsne

drzewa umierały. Z czasem pozostawało po nich jedynie rozpadające się próchno,

porośnięte różnobarwnymi gatunkami mchu, paprociami oraz orchideami i epifitami.

Margarita zupełnie straciła rachubę czasu. Nie miała pojęcia, jak długo

wędrowali w półmroku, który panował w dżungli. Wreszcie Carlos zatrzymał się,

uważnie nasłuchując. Margarita nie miała żadnej szansy czegokolwiek usłyszeć, gdyż

wszystko zagłuszał jej własny, świszczący oddech. Jeszcze nigdy, nawet podczas

najbardziej forsownego treningu w SPEAR, nie była tak wyczerpana. Skłoniwszy się

do przodu, oparła dłonie na drżących z wyczerpania udach. Głębokie oddechy

przynosiły ulgę, a jednocześnie dotkliwie kłuły w płucach.

- Chyba ich zgubiliśmy - oznajmił Carlos.

Chrypka w jego głosie kazała Margaricie przyjrzeć mu się bliżej. Także i on

okazywał oznaki zmęczenia. Klatka piersiowa szybko wznosiła się i opadała, gdy z

trudem łapał oddech, zaś posklejane od potu włosy lepiły mu się do czaszki.

Zadowolona, że także niezłomny Carlos odczuwał skutki szaleńczej gonitwy, zdobyła

się na uśmiech.

- Właśnie zamierzałam ci podziękować, że przybyłeś mnie uwolnić, kiedy

kule znów zaczęły nam latać nad głowami - wyznała.

- Podziękować? - powtórzył, odwracając się gwałtownie w jej stronę. Z jego

background image

oczu biły pioruny. - Podziękować?! Dobre sobie. Niepotrzebne mi twoje

podziękowania!

- W takim razie je cofam. - Mocno zirytowana wzruszyła ramionami. W ciągu

ostatnich dwunastu godzin przeszła zbyt wiele, by bez słowa znosić takie traktowanie.

- Proponuję natomiast, żebyś zrobił użytek z tego nadajnika, który masz zatknięty za

pasek od spodni, i wyznaczył miejsce zbiórki swoim ludziom. - Odwróciła się, by

rozejrzeć się za wodą pitną. - Ja w tym czasie...

Carlos ni stąd, ni zowąd znalazł się tuż przed nią i zablokował jej przejście.

- W tej chwili chcę od ciebie tylko dwóch rzeczy - oświadczył tonem

nieznoszącym sprzeciwu. - Po pierwsze musisz mi coś wyjaśnić. Co tu się, u diabła,

dzieje? Co robiłaś wczoraj wieczorem w więzieniu?!

Niestety, nawet gdyby bardzo chciała, nie mogłaby odpowiedzieć na to

pytanie zgodnie z prawdą. Podobnie jak wszyscy agenci SPEAR, złożyła uroczystą

przysięgę, że nikomu nie wyjawi, iż należy do tej supertajnej organizacji. Jednak z

zaciętej miny Carlosa wywnioskowała, że musi natychmiast wymyślić jakąś

wiarygodną historyjkę.

- Może pamiętasz, że do moich obowiązków w Ministerstwie Gospodarki

należy analiza wpływu nielegalnego handlu narkotykami na madrileńską ekonomię?

Ten zbiegły bandzior jest najwyraźniej jakąś grubą rybą w narkotykowym kartelu,

więc pomyślałam, że będzie w stanie powiedzieć mi coś więcej o tym procederze.

Z twarzy Carlosa wyczytała, że nie dał się nabrać na takie wytłumaczenie.

Zresztą sama musiała przyznać, że zabrzmiało dość naiwnie.

- Czy naprawdę sądzisz, że w to uwierzę? Daj spokój... Wybiegłaś z balu tylko

po to, żeby przesłuchać więźnia, z którym równie dobrze mogłabyś się spotkać

następnego ranka?

- Nic mnie nie trzymało na balu - odparowała, dumnie unosząc brodę. -

Nudziło mi się, więc postanowiłam wyjść.

Jego zaciśnięte szczęki świadczyły o tym, że idealnie trafiła w czułe miejsce.

Przez chwilę Carlos wpatrywał się w nią z taką wściekłością, że zaczęła się

niepokoić. Niezłomnemu generałowi zaczęły puszczać nerwy... Szybko jednak

opanował się, przywołując obojętny wyraz twarzy.

- Kapitan straży więziennej powiedział, że zatrzymany rozpoznał cię, gdy

tylko stanęłaś w drzwiach rozmównicy - zmienił gładko temat. - Jakim cudem znał

twoje nazwisko?

background image

- A jakim cudem znał twoje? Być może korzystał z tego samego źródła

informacji.

- Wiedział o mnie?

- W jednej z nielicznych chwil, kiedy stawał się rozmowny, powiedział mi, że

twoje antynarkotykowe akcje pokrzyżowały mu szyki w Madrileño - oznajmiła.

Carlos uśmiechnął się z satysfakcją. Przez moment Margaricie wydawało się,

że wreszcie zakończy przesłuchanie, ale okazało się, iż się łudziła.

- To dobrze, to bardzo dobrze. Wracając jednak do rzeczy, powiedz, co za grę

prowadzisz? - Utkwił w niej badawcze spojrzenie.

- Nie prowadzę żadnej gry - odparła, w duchu przekonując samą siebie, że nikt

przy zdrowych zmysłach nie nazwałby grą tego, co jej się przydarzyło w ciągu

ostatnich dwunastu godzin.

Carlos przybliżył się do niej, wciąż wpatrując się w nią przenikliwym

wzrokiem. Wywołało to w niej lekki przestrach, ale resztkami silnej woli zdołała

powstrzymać się przed cofnięciem się o krok. Nie zamierzała zachowywać się jak

przerażona ptaszyna, z drugiej jednak strony starała się pohamować swą dumę, by

jeszcze bardziej nie zaogniać sytuacji. No cóż, Carlos był tu szefem i chciała to

uszanować. Poskutkowało, bo najwyraźniej to, co wyczytał w jej spojrzeniu, na jakiś

czas go usatysfakcjonowało, gdyż tylko uśmiechnął się ironicznie.

- Tak to się kończy, gdy uparta kobieta traktuje swą pracę w ministerstwie

zbyt poważnie - mruknął lekceważąco, zupełnie nie zdając sobie sprawy, jak wiele

przez takie gadanie traci w oczach kobiety, której pragnął ponad wszystko.

- Nie widzę w tym nic złego - prychnęła, mierząc go wyniosłym spojrzeniem.

- Traktuję moją pracę poważnie, bo chcę zrobić coś pożytecznego, zamiast siedzieć

potulnie w domu jak przystało na dobrą madrileńską żonę.

- Coś pożytecznego? - Zaśmiał się sarkastycznie. - Na przykład co?

Zaofiarować się jako zakładniczka zamiast strażnika więziennego? Na litość boską,

co cię skłoniło do podjęcia tej wariackiej, desperackiej decyzji?

- Nie mogłam dopuścić do jego śmierci.

- I dlatego pozwoliłaś, żeby porwał cię niebezpieczny przestępca? Kiedy

usłyszałem, co się stało, serce na moment przestało mi bić.

Zdumiona tym nagłym wyznaniem, uważnie przyjrzała się Carlosowi. Chyba

jeszcze nigdy nie widziała na jego twarzy takiej wściekłości. Nie rozumiała, dlaczego

tak emocjonalnie na to wszystko reagował.

background image

- Ty głuptasie! Co byś zrobiła, gdybym po ciebie nie przyszedł?

- To samo. - Wzruszyła ramionami. - Uciekłabym. Czyżbyś już zapomniał, że

kiedy pojawiłeś się przy jaskini, właśnie z niej wychodziłam?

- Nie. I nie zapomniałem też, jak się skuliłaś, kiedy uderzyłem cię w ramię.

Nie miałabyś najmniejszych szans, gdyby ten bandyta postanowił mieć z ciebie nie

tylko zakładniczkę. Zrobiłby z tobą wszystko, na co tylko przyszłaby mu ochota! -

zawyrokował z furią.

Margarita doszła do wniosku, że nie jest to najodpowiedniejszy moment, by

mu powiedzieć, iż Simon najpewniej miał takie plany. Ani że cios, który otrzymała w

ramię, dosięgnął ją w chwili największej słabości.

- Innym razem porozmawiamy o tym, czy sama dałabyś radę uciec. A teraz...

- Tak?

Przez chwilę nie odpowiadał. W jego pociemniałych oczach wciąż widać było

wściekłość, więc Margarita, wiedziona instynktem samozachowawczym, postanowiła

go więcej nie drażnić. Jednocześnie zupełnie inny instynkt podpowiadał jej coś

całkiem przeciwnego.

- Mówiłeś, że chcesz ode mnie dwóch rzeczy - przypomniała, nieco już

zniecierpliwiona tą rozmową. - O drugiej jeszcze nie wspomniałeś. O co chodziło?

Coś nieprzeniknionego w jego spojrzeniu sprawiło, że cofnęła się o krok. Nie

zdążyła odsunąć się jeszcze bardziej, gdy objął ją mocno w talii i przyciągnął do

siebie.

- O to - mruknął.

Nim zdążyła się zorientować, całował ją z takim żarem, że nie była w stanie w

żaden sposób zareagować. Jego niespokojna dłoń zaplątała się w jej włosy, a usta

napierały gwałtownie na jej wargi. Z dzikim nienasyceniem żarliwie przytulał ją do

siebie.

To nie był ten sam Carlos, którego wielokrotnie spotykała w San Rico. Wtedy

flirtował z nią w wyrafinowany sposób, przerzucał się słówkami, komplementował,

jak przystało na wykształconego, obytego mężczyznę, zajmującego wysoką pozycję

w państwie. Tamten Carlos nigdy nie tracił panowania nad sobą, nie poddawał się

emocjom ani namiętnościom, zaś ten Carlos całkowicie się zatracił w nieokiełznanym

ognistym pocałunku.

Być może ta chwilowa utrata kontroli wynikała z faktu, że przed chwilą

cudem uszli z życiem i teraz nadszedł moment, by rozładować nagromadzone

background image

napięcie. Byłaby to całkiem naturalna, choć w dość niekonwencjonalny sposób

wyrażona reakcja.

Dopiero po chwili Margarita zdała sobie sprawę, że w Carlosie odezwał się

instynkt rycerza, który po zdobyciu obozu wroga wyratował znajdującą się w opałach

białogłowę, po czym posadził ją na swoim rumaku i wywiózł do swojego zamku,

traktując ją jako nagrodę za męstwo. No cóż, wprawdzie nieraz marzyła o tym, że

pozbawi Carlosa samokontroli... ale miało to wyglądać zupełnie inaczej. Nie chciała

być niczyją nagrodą, tak samo jak nie pragnęła, by ktoś ratował ją z opresji. Jednakże

pod wpływem namiętnych pocałunków zaczynała już wątpić, czy na pewno

wiedziała, czego tak naprawdę chce.

Gdy wypuścił ją z objęć, czuła się zdezorientowana i wściekła. Jej policzki

płonęły jak w gorączce. Chcąc pokryć czymś zmieszanie, obrzuciła go lodowatym

spojrzeniem.

- Choć mam na to wielką ochotę, tym razem ci daruję i nie położę cię na

łopatki za tę nędzną prostacką manifestację męskiej agresji - oświadczyła dumnie.

Carlos uniósł z powątpiewaniem brwi, wyraźnie chcąc ją sprowokować. Tylko

wdzięczność, którą mimo wszystko czuła za to, że wyruszył jej na ratunek,

powstrzymywała ją przed rzuceniem się na niego z pięściami. A tak chętnie

wypróbowałaby na nim któryś ze wspaniałych ciosów, jakich nauczyła się podczas

szkolenia w SPEAR. Niestety, musiała na później odłożyć te marzenia. Jak i

wszystkie pozostałe...

- Pozwolisz, że wrócimy do tej dyskusji, gdy znajdziemy się z powrotem w

San Rico? - zaproponował z szerokim uśmiechem.

- Oczywiście, dzielny rycerzu. Trzymam cię za słowo - syknęła ze zjadliwą

ironią, obserwując, jak wyjmuje małe radyjko z jednej z licznych kieszeni kamizelki.

Faktycznie nie był to odpowiedni czas ani miejsce na jakiekolwiek kłótnie,

bowiem musieli jak najprędzej wydostać się z dżungli, co jednak nie okazało się

zadaniem prostym, gdyż radio odmówiło posłuszeństwa. Bez względu to, w jakiej

pozycji znajdowała się antena, wyświetlacz pozostawał ciemny.

- To dziadostwo powinno wytrzymać skok ze spadochronem, a popsuło się po

jednym zejściu z urwiska - zirytował się Carlos.

Margarita także czuła się podenerwowana, bo podobnie jak on nie mógł się

porozumieć ze swoimi żołnierzami, tak ona nie była w stanie skontaktować się ze

SPEAR. W obawie przed wykrywaczem metali pozostawiła w więziennej wartowni

background image

torebkę z nadajnikiem oraz pistoletem. Jedynym gadżetem, jaki miała przy sobie, był

medalion, który jakimś cudem przetrwał zjazd po lianach wzdłuż skalistej przepaści.

- Wygląda na to, że musimy się przespacerować - stwierdził Carlos,

niecierpliwym gestem chowając radyjko do kieszeni.

- Tą samą drogą, którą przyszliśmy?

- Nie, nie możemy tam wrócić - zdecydował po chwili namysłu. - Nie wiemy

przecież, kto zwyciężył w strzelaninie. Myślę, że najlepiej będzie ruszyć w kierunku

najbliższej wioski.

- Najbliższej, to znaczy...? - urwała, pełna najgorszych przeczuć.

- To znaczy, że czeka nas piętnastokilometrowa przechadzka - wyjaśnił.

Przerażona obrzuciła spojrzeniem bujną zieleń, która ich otaczała. Być może

była tu gdzieś jakaś ścieżka, ale Margarita nie potrafiła jakoś jej dostrzec. A

przedzieranie się przez tropikalną dżunglę naprawdę trudno było nazwać tak

sympatycznym skądinąd słowem jak przechadzka...

ROZDZIAŁ CZWARTY

Mając przed sobą perspektywę długiego wyczerpującego marszu, a także

wciąż czując zagrożenie ze strony Simona, Margarita sięgnęła do zasobów wiedzy,

którą zdobyła podczas jednego z licznych szkoleń SPEAR.

- Zanim wyruszymy w drogę, zróbmy przegląd wszystkiego, co przy sobie

mamy - zaproponowała. - Tak na wszelki wypadek - dodała, pochwyciwszy pełne

zaskoczenia spojrzenie Carlosa. - Nigdy nie wiadomo, co się może przydarzyć w

dżungli.

Nie miała zamiaru ani prawa wyznać mu, że należy do SPEAR, ale za nic nie

chciała, aby uważał ją za bezbronną, niezaradną, głupiutką kobietkę.

Carlos skinął głową na znak zgody, po czym zdjął kamizelkę i

przykucnąwszy, zaczął wykładać na ziemię zawartość kieszeni. Margarita przyklękła

obok, przypatrując się uważnie każdemu z przedmiotów i przysłuchując się

precyzyjnym wyjaśnieniom, do czego służą.

- Opracowałem ten zestaw, gdy dowodziłem oddziałami antyterrorystycznymi

- powiedział. - Miał być przydatny podczas szybkiego przemieszczania się w takim

terenie i w czasie nagłych ataków, natomiast oddziały wyznaczone do długich

operacji wyposażane są inaczej.

Margarita, której nieobce były te zagadnienia, szybko doceniła ogrom pracy,

background image

jaki został włożony w przygotowanie tego zestawu. Poza maczetą, schowaną we

wszytym w kamizelkę futerale, w jego skład wchodziły liczne przedmioty szczególnie

przydatne wtedy, gdy dochodziło do walki o przeżycie w gęstej dżungli. Była tam

moskitiera złożona w pokrowcu wielkości paczki papierosów, plastikowa sakwa, w

którą można było nałapać deszczówki, kieszonkowe urządzenie GPS, mały, składany

noktowizor, szwajcarski scyzoryk o niezliczonej liczbie tajemniczych końcówek,

miniaturowa apteczka pierwszej pomocy, zapas amunicji, a także para skarpetek.

Choć wydawało się to zabawne, że komuś chciałoby się dźwigać jeszcze dodatkowe

skarpetki, wbrew pozorom był to szalenie ważny element wyposażenia osoby, która

chciała cało i zdrowo powrócić z wyprawy w dżunglę. Wielu żołnierzy zostało

kalekami, zlekceważywszy tę istotną zasadę, że podczas marszu przez typowe dla

Madrileño tropikalne lasy bezwzględnie należy mieć na nogach suche skarpetki.

Ostatni element zestawu stanowił lśniący półautomatyczny pistolet, który

Carlos wyjął z kabury i położył na dłoni, aby Margarita mogła mu się dokładnie

przyjrzeć.

- To jest beretta, typowe wyposażenie madrileńskiej armii - wyjaśnił. - Akurat

ten ma lufę niestandardowej długości. Została skrócona według moich szczegółowych

wskazówek.

Margarita wolała nie wyrywać się z informacją, że ukończyła z wyróżnieniem

szkolenie SPEAR dotyczące obsługi bardzo podobnego pistoletu. Nie chciała się też

zdradzić ze swoją fascynacją bronią, a zwłaszcza berettami.

- W magazynku mieści się dziesięć naboi - poinformował, wszystko dokładnie

demonstrując. - Doliczając do tego jeden nabój w środku pistoletu, który bez

przeładowania jest gotowy do wystrzału, otrzymujemy...

- Jedenaście - dokończyła. - Potrafię dodawać. Potrafię też strzelać. Ojciec

nauczył mnie w któreś wakacje - wyjaśniła szybko, widząc jego pytające spojrzenie. -

Ćwiczyliśmy na naszej plantacji.

Oczywiście pominęła milczeniem fakt, że miała wtedy osiem lat i ledwie była

w stanie udźwignąć ojcowską dubeltówkę, oraz że nauka zakończyła się po jednej

lekcji, bo matka, zauważywszy ogromne sińce na ramieniu córki, położyła kres

niebezpiecznej zabawie.

- Miejmy nadzieję, że tym razem nie będziesz musiała korzystać z tych

umiejętności - stwierdził z powagą w głosie.

Nie odpowiedziała, zajęta rozmyślaniem, że jej wybawiciel wybrał się do

background image

dżungli odpowiednio przygotowany, zaś ona, dumna agentka elitarnego SPEAR, nie

miała ze sobą praktycznie nic. Przeklęte wykrywacze metalu! Przynajmniej miała na

tyle rozsądku, żeby przed wyruszeniem do więzienia przebrać się w dżinsy i buty z

cholewkami. Żałowała tylko, że nie wybrała czegoś bardziej solidnego niż biała

koszula, która teraz była już niemal w strzępach. Zdegustowana własną

lekkomyślnością, podniosła się energicznie. Przede wszystkim zależało jej na tym,

aby jak najprędzej skontaktować się ze SPEAR. Sprawa była niezwykle pilna.

Agencja powinna jak najszybciej wysłać grupę pościgową za Simonem, którego

powtórne ujęcie było zadaniem priorytetowym. Poza tym chciała przekazać

Jonaszowi wszystko, czego udało jej się dowiedzieć o tym bandycie, w tym również

to, że jak Margarita podejrzewała, Simon dążył do jak najszybszego spotkania z

Jonaszem, z którym łączyły go jakieś tajemnicze porachunki.

- Myślę, że powinniśmy się już zbierać - stwierdziła, przeczesując palcami

włosy.

- Za chwilę. Najpierw chciałbym obejrzeć twoje nadgarstki.

- Już przestały krwawić. - Machnęła lekceważąco dłonią. - Zaraz zakryję

czymś zadrapania, żeby nie kusiły moskitów.

To powiedziawszy, nie namyślając się wiele, oberwała kawałek koszuli.

- Pozwól mi je obejrzeć - poprosił stanowczo.

Z trudem zdusiła spontaniczny protest, ponieważ zdrowy rozsądek

podpowiadał jej, że nie powinna wędrować po dżungli z nieopatrzonymi ranami, bo

to groziło infekcją, a w konsekwencji nawet śmiercią. Z drugiej jednak strony nie

czuła się gotowa, aby Carlos ponownie jej dotykał, bowiem wciąż nie doszła do

siebie po ostatnim pocałunku. Gdy pomyślała o tym, że znów miałby położyć na niej

dłonie, dostała gęsiej skórki. Dlatego, choć przystała na jego prośbę, zrobiła to z

wyraźną niechęcią i ociąganiem.

Ująwszy jej prawą rękę, podwinął rękaw bluzki, aby lepiej przyjrzeć się

ranom, na widok których aż syknął ze współczuciem. Margarita zerknęła w dół.

Głębokie rany prezentowały się gorzej, niż jej się wcześniej wydawało.

- Mam trochę proszku dezynfekującego. Powinien zapobiec zakażeniu -

oznajmił Carlos. - Zdejmij bluzkę.

- Słucham? - obruszyła się.

- Muszę mieć bandaż - wyjaśnił, niecierpliwie przewracając oczami. - Na

wypadek gdybyś jeszcze tego nie zauważyła, informuję, że ta bluzka i tak już do

background image

niczego innego się nie nadaje.

Owszem, zdążyła się zorientować, że bluzkę może spisać na straty, ale dopiero

teraz, gdy spojrzała po sobie, pojęła rozmiary zniszczenia. Na jej policzki wypłynął

intensywny rumieniec, kiedy zrozumiała, co przyciągało uwagę Carlosa.

Poprzedniego wieczoru tak się spieszyła, że przy przebieraniu się nie zmieniła

bielizny, wciąż więc miała na sobie czerwone koronkowe figi bikini oraz taki sam

biustonosz typu push - up, który więcej odsłaniał niż zakrywał. Ten komplecik, choć

uszyty z minimalnej ilości materiału, kosztował ją majątek, ale sądząc po

zachwyconym spojrzeniu Carlosa, był to opłacalny wydatek.

- O ile pamiętam, zdążyłem ci już wczoraj powiedzieć, jak bardzo mi się

podobasz w czerwonym. - Uśmiechnął się zawadiacko, sięgając do kieszeni kamizelki

po apteczkę.

- Naprawdę? Być może, ale kto by tam słuchał tych męskich bajdurzeń -

odparowała.

- Zdejmij bluzkę - ponowił prośbę, niezrażony jej złośliwą ripostą.

Chcąc nie chcąc, rozpięła nieliczne guziki, które jakimś cudem nadal trzymały

się materiału. W samym staniczku, ze złotym medalionem na szyi, Margarita czuła się

nieswojo, dlatego szybko wyciągnęła rękę, by mieć to jak najprędzej za sobą.

Wyjąwszy z apteczki saszetkę z pudrem, Carlos rozerwał ją zębami, po czym

posypał rany obfitą warstwą lekarstwa.

- Auuuu! - jęknęła. - Mogłeś mnie ostrzec, że będzie jeszcze bardziej bolało!

- Akurat. Wtedy byś się przestraszyła i nie dała się dotknąć, a tak najgorsze

już masz za sobą. Teraz druga ręka.

Posłusznie spełniła jego polecenie. Z zaciekawieniem przypatrywała się

Carlosowi, który w skupieniu opatrywał rany. Było to kolejne jego wcielenie, którego

do tej pory nie znała. W San Rico w wyrafinowany sposób zabiegał o jej względy,

potem, już w dżungli, z poświęceniem walczył o jej uwolnienie, a teraz z

niespodziewaną delikatnością i czułością dotykał obolałych nadgarstków. Była

zdumiona jego złożoną osobowością, a przecież jeszcze przed tygodniem uważała go

za niezbyt ciekawego człowieka, którego dominującą cechą był konserwatyzm,

zwłaszcza gdy chodziło o męsko - damskie relacje. Tymczasem okazał się wielce

intrygującym mężczyzną, który mógł fascynować kobiety. Margarita na razie nie

miała odwagi przyznać się sama przed sobą, jak bardzo ta fascynacja jej się udzieliła.

No cóż, gdy wróci do domu, będzie miała nad czym dumać...

background image

W tym czasie Carlos to, co zostało z bluzki, porwał na długie paski, które

wykorzystał jako bandaże, luźno owijając nadgarstki Margarity.

- Tak powinno być dobrze - ocenił, oglądając swoje dzieło.

Powoli przeniósł spojrzenie na jej twarz, po drodze zatrzymując się na chwilę

w okolicach piersi. Zirytowana Margarita uznała ten przystanek za zbyt długi i

zupełnie niepotrzebny.

- Zawsze nosisz ten medalion - zauważył, jakby jego zainteresowanie

ograniczało się do owej błyskotki, a nie pociągającego zagłębienia, w którym

spoczywała. - Czy ma dla ciebie jakieś specjalne znaczenie?

- Tak, przypomina mi o pewnych wydarzeniach. Czuję do niego wielki

sentyment - odparła bez wdawania się w niepotrzebne wyjaśnienia.

Carlos przyjrzał się jej krytycznie.

- Nie możesz tak wędrować - zdecydował. - Chyba że chcesz posilić sobą

moskity.

To powiedziawszy, zdjął koszulę i ofiarował ją Margaricie, sam zaś pozostał

w obcisłym podkoszulku z czarnej bawełny.

- Ale przecież ty też potrzebujesz ochrony! - zaprotestowała.

Wprawdzie w tym klimacie moskity były aktywne tylko rano i wczesnym

wieczorem, ale to wystarczyło, by uprzykrzyć życie każdemu, kto przebywał na

zewnątrz bez odpowiedniego ubrania.

- Jasne, dlatego wysmaruję sobie ramiona błotem. Chroni zarówno przed

oparzeniami słonecznymi, jak i przed insektami.

Mimo to Margarita wciąż wzdragała się przed włożeniem koszuli. Choć nie

było to w tej sytuacji zbyt racjonalne, instynktownie nie chciała zgodzić się na tak

intymny gest. Wszak przeniosłaby na siebie zapach Carlosa, przyjęłaby ciepło jego

ciała... Tak, to naprawdę było głupie, przecież chodziło tylko o to, by nie pożarły jej

moskity ani nie spaliło słońce, a jednak zdawało się jej, że wkładając koszulę Carlosa,

dokona pewnego symbolicznego i nieodwracalnego aktu, i już na zawsze pozostanie

związana z tym mężczyzną. Oczywiście wiedziała, że to absurd, ale nie była w stanie

odpędzić tej myśli.

Siłą woli zmusiła się do logicznego myślenia. Przecież nie mogła paradować

po dżungli w skąpym pasku czerwonej koronki! Po pierwsze jeśli chciała sprawić, by

Carlos wreszcie przestał twierdzić, że się z nią ożeni, nie powinna go kusić skąpym

strojem. Po drugie naraziłaby się na nieustanne ataki moskitów, co groziło

background image

zarażeniem się jedną z ciężkich chorób, przenoszonych przez te insekty. Po trzecie

równie groźne było tropikalne słońce przenikające przez zasłonę zieleni.

- Dziękuję - mruknęła z rezygnacją w głosie, sięgając po nieszczęsny

przyodziewek.

- Nie ma za co - odrzekł Carlos, poprawiając jej koszulę na ramionach.

Tak jak się spodziewała, męski zapach otulił jej ramiona niczym miękki szal.

Miała wrażenie, jakby uczestniczyła w pierwszym akcie dawno zapomnianego,

pierwotnego rytuału godowego... Otrząsnęła się gwałtownie. Co z nią się dzieje!

Przecież przed nimi długa, wyczerpująca i niebezpieczna droga, i tylko to miało

znaczenie.

- Czy wiesz, jak dostać się do tej wioski? - zapytała, chcąc za wszelką cenę

zmienić temat.

Skinąwszy głową, Carlos ponownie wyjął z kieszeni kamizelki miniaturowe

urządzenie GPS.

- Na szczęście zapamiętałem współrzędne. To maleństwo zaprowadzi nas

wszędzie, dokąd zechcemy, oczywiście jeśli okaże się bardziej wytrzymałe od radia.

Przycisnął włącznik i urządzenie obudziło się do życia. Obydwoje wydali

westchnienie ulgi. Margarita nie przyznała się do tego, ale od razu rozpoznała

miniaturowy komputer, działający poprzez satelity NAVSTAR, stanowiące główny

element znakomitego systemu GPS, opracowanego przez Ministerstwo Obrony

Narodowej Stanów Zjednoczonych. Zarówno wojskowe, jak i cywilne systemy

nawigacji korzystały z GPS, aby z dokładnością do kilku metrów obliczyć położenie

punktów na całym świecie.

Carlos zmarszczył brwi, przeliczając w myślach wynik.

- Jesteśmy dokładnie czternaście i pół kilometra na północny zachód od

wioski - oświadczył.

Biorąc pod uwagę warunki, w jakich miał się odbywać ich marsz, Margaritę

ogarnęło zwątpienie, czy kiedykolwiek powrócą do cywilizacji.

- Czternaście i pół kilometra w linii prostej - uzupełnił. - Musimy więc dodać

do tego... no, sporo. Diabli wiedzą, jakie czekają nas niespodzianki.

Rozejrzawszy się dokoła siebie, Margarita w milczeniu skinęła głową.

Wyjąwszy z futerału maczetę, Carlos ruszył pierwszy, silnymi ciosami torując

drogę przez tropikalną gęstwinę. Margarita chciała zaprotestować. Nie była przecież

słabą kobietką i mogła dawać zmiany jako przewodnik, jednak przemyślawszy

background image

sprawę, zdecydowała, iż lepiej będzie, jeśli tym razem podporządkuje się silnemu,

dzielnemu mężczyźnie, który świetnie się czuł w roli opoki dla bezradnej, kruchej

istotki. Wędrówka przez dżunglę nie stwarzała zbyt komfortowych warunków do

dyskusji o nierówności płci i związanych z tym stereotypów. Najważniejsze, aby cało

i zdrowo dostali się do wioski, i Margarita zamierzała przyczynić się do tego

wszystkimi dostępnymi sposobami.

Tymczasem przeprawa okazała się jeszcze trudniejsza, niż się spodziewała. W

okolicach wodospadu były odsłonięte miejsca, teraz jednak zwarta roślinność

pochłaniała prawie wszystkie promienie słoneczne i musieli przedzierać się w

półmroku. Grube liany, gęsto zwieszające się z konarów, tak bardzo tarasowały

przejście, że Carlos musiał metr po metrze torować drogę maczetą. Ziemię pokrywała

lepka warstwa butwiejących roślin, co niepomiernie utrudniało marsz, jako że przy

każdym kroku trzeba było wyrywać stopę z mazi. Nic więc dziwnego, że już po

kilkuset metrach Margarita poczuła ból w łydkach.

Ostre zbocza oraz gęsto porośnięte rowy uniemożliwiały poruszanie się w linii

prostej, więc ciągle zmieniali kierunek marszu i po pewnym czasie Margarita

kompletnie straciła orientację, a nie miała przy sobie kompasu, by ustalić strony

świata. Typowe dla klimatu tropikalnego krótkie ulewne deszcze także nie ułatwiały

im życia. Lecz nawet gdy nie padało, i tak cały czas byli mokrzy od potu, co było

skutkiem zabójczej podzwrotnikowej wilgoci.

Pomimo tych przeszkód Margarita nie mogła nie zachwycać się otaczającym

ją cudownym, tajemniczym pięknem tropikalnego lasu. Była oczarowana

pojawiającymi się raz po raz migotliwymi chmarami złocistych i czerwonych motyli,

ogromnymi turkusowymi i fioletowymi papugami, nurkującymi w masie soczyście

zielonych liści, a także wonnymi różnobarwnymi orchideami, porastającymi pnie

drzew.

Przedzierając się przez dżunglę, Margarita przypominała sobie wszystkie

wiadomości na jej temat ze szkoły podstawowej i średniej. Porastała osiemdziesiąt

procent powierzchni Madrileño i była zróżnicowana zarówno topograficznie, jak i

klimatycznie. Zupełnie inaczej prezentowały się gęste, spowite wieczną mgłą lasy,

porastające najwyższe partie gór, a inaczej pokryte bujną roślinnością doliny. Górskie

stoki obmywało ponad sto rzek i strumieni, które przecinały niższe partie dżungli, by

wreszcie wpaść do morza. Lasy Madrileño słynęły z obfitej fauny, a wyjątkowości

dodawał im fakt, że zamieszkiwały je gatunki niespotykane nigdzie indziej na

background image

świecie. Margarita pamiętała, że tylko w minionym roku pewien znany amerykański

entomolog skatalogował siedem gatunków owadów, które występowały jedynie tutaj.

Miała okazję się przekonać, że czytanie o fascynujących gatunkach insektów

to nie to samo, co spotkanie ich na swojej drodze. Z trudem udało jej się powstrzymać

okrzyk przerażenia, gdy udawszy się na stronę, zauważyła koszmarnie wielkiego

pająka, który wychynął spod liścia, aby jej się lepiej przyjrzeć. Ponieważ swymi

rozmiarami nie ustępował talerzowi, a w dodatku miał obrzydliwe włochate odnóża,

natychmiast uciekła, bez żenady ustępując pola bestii.

Wciąż jeszcze nie zdołała dojść do siebie po tym spotkaniu, gdy poczuła

charakterystyczne łaskotanie i wibrację. Zatrzymawszy się w pół kroku, plasnęła

otwartą dłonią w pierś. Carlos, usłyszawszy to, natychmiast odwrócił się na pięcie.

- Co się stało? - zaniepokoił się.

- To tylko komar - uspokoiła go, zasłaniając wibrujący medalion.

Skinąwszy głową, odwrócił się, aby kontynuować marsz.

Frustrowało ją, że nie mogła się skontaktować ze SPEAR. Jonasz na pewno

otrzymał już pełny raport o wydarzeniach poprzedniego wieczoru i teraz zamartwiał

się, czy Margarita przeżyła porwanie, a także poranną strzelaninę. Bardzo jej również

zależało, aby jak najprędzej otrzymał informacje, jakie dotąd zebrała. Coraz bardziej

tym strapiona, zapomniała o czających się na każdym kroku pająkach.

Niestety okazało się, że nie tylko z nimi przyszło się zmierzyć Margaricie tego

wieczoru. Podczas przerwy w marszu wypatrzyła powalony pień. Kopnęła go

energicznie, żeby wystraszyć skorpiony, które mogły się tam schronić.

- Uważaj, bo śluzorośla zaraz zaczną ci się wspinać po łydce - ostrzegł Carlos,

gdy już usiadła z westchnieniem ulgi.

Natychmiast zerwała się na równe nogi, rozglądając się gorączkowo w

poszukiwaniu tajemniczego i z pewnością jadowitego potwora. Na szczęście na pniu

dostrzegła ciemną, lepką substancję.

- Śluzo co? Co to takiego i gdzie jest? - Zmarszczyła brwi, podejrzewając, że

Carlos najzwyczajniej w świecie ją nabiera.

- Śluzorośla - powtórzył z uśmiechem, kucając przy pniu. - Inaczej śluzowce.

Ni to zwierzęta, ni to rośliny.

Zgarnąwszy palcem odrobinę ciemnozielonej galaretki, wyciągnął ku niej

rękę, aby mogła obejrzeć to coś z bliska.

- Żywią się bakteriami, które bytują w gnijącym drewnie. Zawsze pną się ku

background image

górze, do światła, a kiedy już znajdą się w zasięgu promieni słonecznych,

wykształcają zarodnię przypominającą kwiaty, w której powstają zarodniki -

wyjaśnił. - Popatrz tylko. - Wyciągnął do niej palec.

Margarita nie miała ochoty z bliska oglądać tej dziwacznej, wstrętnej

substancji. Zupełnie nie mogła pojąć fascynacji Carlosa.

- Dziękuję, stąd widzę wystarczająco dobrze.

- Zarodniki są przenoszone przez wiatr i zwierzęta - ciągnął niezrażony jej

obojętnością. - A gdy opadną na wilgotną powierzchnię, mnożą się i przekształcają w

śluźnię. I tak bez końca.

- Świetnie - prychnęła. - To świństwo mnoży się i mnoży. Śluzorośla, oto

czego światu potrzeba! Brrr... - Wzdrygnęła się.

Śmiejąc się z jej reakcji, Carlos dokładnie wytarł palec o mech, po czym

wstał.

- Cóż, nawet to ,,świństwo’’ pełni swoją rolę w ekosystemie, querida.

- A niech sobie pełni, byle jak najdalej ode mnie. Po cholerę toto żyje? Śliskie,

obrzydliwe i zjeść tego nie można - oznajmiła, wzruszając ramionami.

- Czyżbyś była głodna?

- Odrobinkę - skłamała.

W rzeczywistości była tak potwornie wygłodniała, że pochłonęłaby konia z

kopytami, gdyby nadarzyła się taka okazja. Ostatnio jadła tylko maleńkie kanapeczki

z bekonem i krewetkami na przyjęciu w Pałacu Prezydenckim. Wprawdzie

oszukiwała żołądek wodą z mijanych strumieni, ale raz po raz powracało

wspomnienie misek pełnych duszonej czarnej fasoli oraz skwierczących steków,

sprzedawanych niemal na każdym rogu ulicy w San Rico.

- Wytrzymasz jeszcze trochę? - zapytał z troską w głosie. - Chciałbym,

żebyśmy zaszli jak najdalej, póki jest jeszcze widno.

Podczas licznych szkoleń Margarita nieraz musiała przez kilka dni obywać się

w ogóle bez jedzenia, toteż wyrzucenie z pamięci steków i fasoli nie było dla niej

zadaniem niemożliwym. Zresztą miała niepowtarzalną okazję, by zrzucić parę kilo-

gramów. Ta myśl nieco ją pocieszyła.

- Ściemni się za trzy, cztery godziny - powiedziała. - Tyle spokojnie

wytrzymam.

- Będziemy musieli zatrzymać się dużo wcześniej - odparł Carlos, ruszając w

drogę. - Zanim słońce zajdzie, musimy przygotować obozowisko i znaleźć coś do

background image

jedzenia.

Wspomniawszy o obozowisku, nieświadomie przywołał temat, który

Margarita od paru godzin spychała na bok, starając się za wszelką cenę o nim nie

rozmyślać. Teraz jednak nie była już w stanie udawać sama przed sobą, że ta drażliwa

kwestia w ogóle nie istnieje.

Biorąc pod uwagę tempo, w jakim się posuwali, należało przypuszczać, że w

dżungli spędzą co najmniej jedną noc, a najpewniej dwie lub trzy, i naprawdę nie

mieli innego wyjścia, jak położyć się na ziemi pod jedną moskitierą. Na myśl o tym

Margarita czuła nerwowe skurcze żołądka, które nie miały nic wspólnego z głodem, a

jeśli już, to nie z takim, który można by zaspokoić duszoną fasolą czy stekami...

Tak mocno zadumała się o wspólnej nocy pod jedną moskitierą, że przegapiła

moment, gdy Carlos zatrzymał się jak wryty. Zderzyła się z jego plecami.

- O co... - zaczęła.

- Cofnij się!

Polecenie zostało wydane nieznoszącym sprzeciwu tonem, który jasno

oznajmiał, że dzieje się coś bardzo poważnego. Zaalarmowana Margarita rozejrzała

się bacznie dookoła, ale nie dostrzegła nic nadzwyczajnego, może poza

niebieskozieloną papugą, która nurkowała w gęstwinie liści na jednym z pobliskich

drzew.

- O co chodzi? - spytała szeptem. - Nic nie widzę.

- Cofnij się!

Powoli, ostrożnie wykonała krok do tyłu. Sprężyła się, gotowa do walki z

nieznanym wrogiem.

Carlos, starając się jak najmniej poruszać, wyjął z kabury berettę i

odbezpieczył ją. Stał bez ruchu niczym posąg, skupiony i czujny, gotowy do na-

tychmiastowej akcji.

Wystrzelił w tym samym w momencie, gdy smukłe, podobne do szczura

zwierzę o wystających kłach ruszyło do ataku, skacząc z niskiego konaru.

ROZDZIAŁ PIĄTY

To był margaj. Margarita rozpoznała go w tej samej chwili, gdy Carlos

pociągnął za spust pistoletu. Daleki kuzyn szczurów, zamieszkujących kanały

madrileńskich miast, odznaczał się długim, smukłym ciałem podobnym do łasicy,

długimi, drapieżnymi kłami oraz ostrymi szponami, którymi bez problemu rozrywał

background image

padlinę, stanowiącą jego główne pożywienie. Mimo że margaje przede wszystkim

gustowały w padlinie, atakowały także kurczaki, prosięta, a nawet dzieci. Po tym, jak

pięcioletnia dziewczynka została niemal zagryziona, rząd wyznaczył spore nagrody

dla wszystkich, którzy dostarczą skóry tych ssaków.

Wprawdzie Carlos, jako człowiek zamożny, nie potrzebował pieniędzy z

nagrody, ale podobnie jak reszta Madrileńczyków nie pałał sympatią do margajów.

Strąciwszy zwierzę z gałęzi pierwszym strzałem, kolejnym upewnił się, że na pewno

nie żyje, po czym odrzucił je daleko w chaszcze.

- Czemu to zrobiłeś?! - oburzyła się Margarita, której ponownie zaczęło

burczeć w brzuchu. - Przecież mogliśmy go zjeść na kolację!

- Znajdziemy coś innego.

- Ale...

- Znajdziemy coś innego! - przerwał jej bezceremonialnie.

Już miała wszcząć karczemną awanturę, gdy dostrzegła napięcie malujące się

na jego twarzy. Była gotowa przysiąc, że jego dłonie lekko drżały. A więc twardy,

stanowczy generał Carlos Caballero jednak czegoś się bał. Odkrycie, że nie był

odlany ze spiżu i miał swoje słabości, sprawiło jej niesłychaną przyjemność,

ponieważ wreszcie wydał jej się człowiekiem z krwi i kości, istotą podatną na

emocje.

Margarita w pogodnym nastroju kontynuowała marsz przez wilgotny gęsty

las, aż wreszcie po dwóch godzinach dotarli do strumienia, gdzie Carlos postanowił

rozbić obozowisko. W samą porę, gdyż zaczęła już opadać z sił, a duma nie

pozwalała jej narzekać ani prosić o odpoczynek.

- Mamy mniej więcej godzinę do zapadnięcia zmroku - oznajmił, oceniwszy

kąt padania promieni słonecznych.

W dżungli zmrok rzeczywiście zapadał w dosłownym tego słowa znaczeniu,

nagle i bez ostrzeżenia. W ciągu kilku minut robiło się ciemno, że choć oko wykol.

Ku ogromnemu zadowoleniu Margarity, Carlos natychmiast zabrał się za

zdobywanie pożywienia i zaczął rozglądać się po niewysokich drzewach, rosnących

na brzegu strumienia, z dala od figowców - dusicieli.

- Tam są plantany. - Wskazał ruchem głowy. - Wejdę na drzewo i utnę tyle

owoców, żeby wystarczyło nam na kolację i śniadanie. Czy możesz nazrywać paproci

na posłanie? Wybierz takie miejsce, by można było zawiesić moskitierę na niskiej

gałęzi. Dasz sobie radę?

background image

- Postaram się - odparła oschłym tonem, urażona, że w ogóle przeszło mu

przez myśl, by mogła sobie z takim zadaniem nie poradzić.

Oczywiście w naturalny sposób przypisał sobie rolę łowcy - żywiciela, ona

zaś miała, zgodnie z rozkazem, zadbać o obozowisko, czyli tymczasowe ognisko

domowe. Nie ma sprawy, niech będzie po jego myśli, nie zamierzała zniżać się do

dyskusji na ten temat. Zachowanie Carlosa tylko potwierdzało wcześniejsze

spostrzeżenie Margarity, dotyczące jego konserwatywnych poglądów o rolach kobiet

i mężczyzn.

Carlos wyjął pistolet z kabury, po czym położył go na płaskim, oszlifowanym

przez wodę kamieniu tuż przy brzegu strumienia.

- Zostawiam go tobie - oznajmił. - Tak na wszelki wypadek.

- Ale na drzewie mogą być margaje. Możesz potrzebować broni.

- Wezmę maczetę.

- Ale...

- Nie zostawię cię samej bez żadnego zabezpieczenia - stanowczo uciszył jej

protest. - Tylko uważaj, spust jest bardzo czuły, możesz niechcący wystrzelić.

- Dobrze, będę uważała - zapewniła z uśmiechem, choć ogarniała ją zimna

furia.

Jego nadopiekuńczość wywoływała w niej sprzeczne emocje. Z jednej strony

było jej miło, że ktoś tak o nią dbał, zarazem jednak nienawidziła, gdy traktowano ją

jak słabą, bezbronną kobietkę.

Obserwując jego wspinaczkę w poszukiwaniu plantanów, nie mogła się

nadziwić, że do tej pory nie zauważyła, jak świetnie był zbudowany. Owszem,

podziwiała jego barczystą sylwetkę, ale nigdy nie zwróciła uwagi na wyjątkową

rzeźbę mięśni. Być może to przeoczenie związane było z faktem, że do tej pory

widywała Carlosa tylko w garniturach lub w mundurze, lecz teraz gładko

przylegająca do ciała cienka elastyczna bawełna całkowicie zmieniała wygląd

męskich ramion...

Zebrawszy ogromne naręcze długich i rozłożystych liści paproci, zrzuciła je

na brzegu rzeki, po czym zawróciła, aby kontynuować zbiory. Nagle dobiegł ją jakiś

trzask. Margarita obróciła się na pięcie. Najpierw jej wzrok powędrował ku górze, w

poszukiwaniu Carlosa, potem ogarnęła spojrzeniem rosnące nieopodal krzewy, ale nie

dostrzegła nic podejrzanego. Chwilę później rozległ się ponowny trzask, tym razem

jeszcze głośniejszy. Ktoś lub coś przedzierało się przez chaszcze i robiło przy tym

background image

dużo hałasu. Wspomnienie pokiereszowanej twarzy sprawiło, że po jej plecach

przebiegł dreszcz. Cisnąwszy naręcze paproci, rzuciła się w kierunku kamienia, na

którym pozostawiła pistolet.

Nie zawołała Carlosa, bo w ten sposób zaalarmowałaby intruza. Postanowiła

wykonać manewr oskrzydlający i zajść go od tyłu, dlatego skryła się w paprociach,

by między wysokimi łodygami zakraść się niepostrzeżenie do krzaków.

Chwilę później powietrze przeciął odgłos wystrzału.

Carlos właśnie schodził z drzewa z kiściami plantanów, uwieszonymi na szyi,

gdy w konarach drzew wybuchła panika. Wielobarwny tłum papug, tukanów i

kwezali wzbił się w powietrze, zaś niewidoczne, schowane w listowiu małpy z

pełnym przerażenia krzykiem zaczęły skakać po konarach.

Carlos rozejrzał się błyskawicznie w poszukiwaniu Margarity, ale nigdzie jej

nie dostrzegł, więc czym prędzej zeskoczył na ziemię, wykorzystując do tego długą,

mocną lianę. Przedzierał się przez chaszcze, torując sobie drogę maczetą, której

ostrze raz po raz z cichym świstem przecinało powietrze. Poprzysiągł w głębi serca

śmierć temu, kto ośmielił się skrzywdzić Margaritę.

Nagle dostrzegł ją, stojącą tyłem do niego, zgiętą wpół. Wyglądało na to, że z

niemałym trudem coś ciągnęła przez krzaki. Carlos ze szczęścia nie mógł uwierzyć

własnym oczom. Na wszelki wypadek jeszcze raz rozejrzał się dokoła, czy nic jej nie

zagraża. Cicho postękując z wysiłku, ciągnęła coś w jego kierunku.

- Margarita! - zawołał stłumionym głosem. - Wszystko w porządku?

- Tak! - odpowiedziała, odwracając się ku niemu z uśmiechem. - Mamy

kolację.

- Co takiego?!

Wyprostowała się i dopiero wtedy ujrzał, że u jej stóp leżało ciało pekari,

tropikalnej odmiany dzika.

- Usłyszałam, jak coś kręci się w krzakach, więc podeszłam bliżej, żeby

sprawdzić co to - wyjaśniła, bardzo z siebie dumna.

Carlos musiał przyznać, że wśród obrazów, jakie przemknęły mu przed

oczami, gdy zjeżdżał po lianie, nie było potarganej Artemidy, antycznej bogini

łowów, ciągnącej na kolację dziką świnię.

- Nie wiem, które z nas było bardziej przerażone tym spotkaniem - wyznała ze

śmiechem. - Ale gdy zaatakował, uznałam, że lepiej nie zawierać bliższej znajomości

z jego szablami.

background image

Oceniwszy kły na jakieś dwadzieścia centymetrów długości, Carlos poczuł,

jak po plecach spływa mu strużka zimnego potu.

- Czy chcesz powiedzieć, że powaliłaś go jednym strzałem?

- Miałam szczęście - oceniła skromnie. Pochyliwszy się, złapała zwierzę za

tylne nogi. - Pomóż mi zaciągnąć go do obozowiska. Ty, generale, przygotujesz

kolację, a jak już się najemy, posprzątam - zarządziła.

Carlos zmarszczył brwi. Przewrotna aluzja Margarity do jego rzekomo

konserwatywnych poglądów dotyczących ról kobiet i mężczyzna była aż nadto

czytelna, ale nie zaprotestował. No cóż, to ona dostarczyła żywność, więc będzie jak

najbardziej sprawiedliwe, jeśli on zajmie się czyszczeniem i ugotowaniem dzikiego

prosiaka.

Półtorej godziny później Margarita oblizywała palce, po których spływał

smakowity sok, wyciekający z pieczeni. Jej spojrzenie raz po raz wędrowało od

siedzącego po drugiej stronie ogniska Carlosa do moskitiery, rozwieszonej nad

posłaniem z liści paproci. Widok białego namiotu znacząco przyspieszał jej puls, a

samopoczucia nie poprawiał fakt, że nieuchronnie zbliżał się czas spoczynku. Siłą

woli zmusiła się do myślenia o chwili obecnej, a nie o przyszłości. Podsumowując

kończący się dzień, mogła stwierdzić, że w skrajnie trudnej sytuacji poradzili sobie

naprawdę świetnie. Udało im się, przynajmniej do tej pory, umknąć niesłychanie

groźnemu bandycie, spuścili się po lianach z urwistej skały, pokonali spory odcinek

drogi, nie dali się pożreć pająkom, margajom ani innym stworom, no i mieli pełne

brzuchy. Zjadłszy smakowitą pieczeń z pekari, a także pieczone w liściach, obłożone

jagodami słodkie, podobne do bananów owoce plantanów, byli syci i przynajmniej

przez jakiś czas nie groziło im widmo głodu. Poza zasięgiem światła z ogniska, które

było dziełem Carlosa, panowały egipskie ciemności, więc nie musieli obawiać się, że

w nocy zostaną napadnięci przez Simona i jego bandę, bowiem prawdopodobieństwo,

by posługiwali się oni specjalistycznymi noktowizorami, było znikome. Niestety

równie mało było możliwe, by odnaleźli ich ludzie Carlosa.

Niepokój o losy oddziału wyraźnie malował się na jego twarzy. Odkąd usiedli

przy ognisku, Carlos ponuro milczał, a do tego kilka razy Margarita przyłapała go na

tym, jak ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w ciemność, wsłuchując się w

skupieniu w odgłosy dżungli.

Panująca wokół ciemność w niczym nie przypominała miejskiego, a nawet

wiejskiego mroku. Żadnych odcieni szarości, tylko absolutna czerń, a na jej tle

background image

trzepotały zielonkawe świetliste kształty. Margarita domyśliła się, iż były to robaczki

świętojańskie i inne świecące chrząszcze.

- Ilu ludzi wziąłeś ze sobą? - zapytała, przerywając milczenie.

- Jedenastu, w tym pułkownika Carrerasa - odparł Carlos, odrywając na chwilę

wzrok od otaczającej ich ciemności.

- Miguela?

Ogarnęło ją przerażenie. Odgłosy strzelaniny, które dobiegły ją tuż przed tym,

jak rzuciła się przez liany porastające wejście do jaskini, sugerowały, iż oddział

wpadł w poważne tarapaty. Modliła się w duchu, aby wszyscy żołnierze ocaleli.

Darzyła ogromną sympatią barczystego, małomównego adiutanta Carlosa, a ponadto

współczuła mu z powodu jego nieodwzajemnionego uczucia do kapryśnej,

trzpiotowatej Anny.

Przypomniała sobie parę, która wirowała w tańcu na balu w Pałacu

Prezydenckim. Czy to możliwe, żeby zeszłego wieczoru Anna flirtowała z Carlosem

w takt walca Straussa? Wydawało jej się, że od tego momentu upłynęła cała

wieczność... Wspomnienie to wywołało w niej ukłucie zazdrości, co niepomiernie

zirytowało Margaritę, bo jak mogła być zazdrosna o to, że jej kuzynka robiła słodkie

oczy do mężczyzny, któremu ona sama wielokrotnie odmówiła ręki?

- Miguel bez pamięci zakochał się w Annie - wyrwało jej się.

- Wiem. - Carlos skinął głową, wciąż pogrążony w smutnych rozmyślaniach.

- Ale jej się wydaje, że kocha ciebie.

To zadziałało! Poprzez dzielące ich płomienie Carlos utkwił w niej badawczy

wzrok.

- Czy to ci przeszkadza, querida?

- Nie - odparła z godnością. - A tobie?

- Ależ skąd! - roześmiał się. - Chyba nie ma mężczyzny, który by się nie czuł

pochlebiony tym, że wzbudza zainteresowanie młodej i bardzo urodziwej kobiety.

- Prawdziwy z ciebie dyplomata - odpowiedziała ze śmiechem. - Nic

dziwnego, że mojemu stryjowi tak bardzo zależy na tym, byś się ubiegał o miejsce w

senacie. Będziesz startował w wyborach?

- Jeszcze nie podjąłem decyzji. Widzisz, w głębi duszy jestem zwykłym

żołnierzem. Kocham wojsko i uważam siebie za niezłego dowódcę, mam też

odpowiednie wykształcenie, by na szczeblu rządowym uczestniczyć w pracach

związanych z armią. Dlatego wydaje mi się, że mogę więcej osiągnąć w

background image

Ministerstwie Obrony, ale...

Ich spojrzenia spotkały się. Margarita doskonale wiedziała, że Carlos myśli

dokładnie o tym samym co ona. Jej stryj ze wszystkich sił dążył do tego, by zastąpić

skorumpowanego opozycyjnego senatora kimś, komu będzie mógł ufać, kto będzie

wspierał jego program reform. Najlepiej kimś, z kim łączyłyby go więzy krwi.

- Czy to transakcja wiązana? - zapytała, chcąc wyjaśnić dręczącą ją od dawna

zagadkę. - Czy razem z fotelem senatora masz otrzymać mnie?

- Gdybym miał pewność, że twój stryj zdoła się wywiązać z takiej obietnicy,

już dawno zgłosiłbym swoją kandydaturę. - Uśmiechnął się zawadiacko.

W żadnym wypadku nie były to słowa, które chciała usłyszeć. Sama jednak

nie wiedziała, jakiej odpowiedzi się spodziewała i jaka by ją usatysfakcjonowała.

- Lepiej chodźmy już spać - zaproponował. - Chciałbym, żebyśmy jutro

wyruszyli natychmiast, gdy zacznie się rozwidniać.

Tego też Margarita wolałaby nie słyszeć.

- Nie powinniśmy trzymać na zmianę warty? - zasugerowała z mocno bijącym

sercem.

- Nie ma takiej potrzeby, bo śpię bardzo czujnie. Zresztą żaby i inne zwierzęta

dadzą nam znać, gdy ktoś się będzie zbliżał.

Wsłuchawszy się w nocne odgłosy dżungli, Margarita nie mogła nie przyznać

mu racji. Mieszkające tu stworzenia zdawały się zaakceptować już ich obecność, ale

gdyby na scenie pojawiły się drapieżniki, najpierw zamarłyby w milczeniu, a potem

podniosłyby taki krzyk, że zbudziłyby umarłego.

- Kiedy się myłaś w rzece, dla większego bezpieczeństwa ogrodziłem nasze

posłanie - dorzucił.

- Ogrodziłeś? Czym?

Jego uśmiech nie wróżył dobrze ewentualnym napastnikom.

- Zaostrzyłem kilka patyków więcej niż potrzebowaliśmy do upieczenia

pekari.

Margarita była pełna podziwu dla jego przemyślności oraz zmysłu

organizacyjnego. Lata doświadczenia w jednostkach specjalnych nauczyły go wielu

użytecznych trików, które mogła od niego przejąć.

Wtedy Carlos wstał i przeciągnął się, a myśli Margarity powędrowały

zupełnie innym torem. Wcale nie chciała zachwycać się jego muskularną sylwetką, to

ta obcisła koszulka sprawiła, że nie była w stanie skupić się na niczym innym.

background image

- Idę zmyć błoto - oznajmił. - Potem zgaszę ognisko i przyjdę do ciebie.

Ta ostatnia informacja znacznie przyspieszyła bicie serca Margarity.

Odprowadziła Carlosa wzrokiem aż do chwili, gdy zniknął w ciemnościach, ale nawet

wtedy nie była w stanie zapanować nad swoim pulsem. Oczywiście zdawała sobie

sprawę, że zachowuje się absurdalnie. Po pierwsze już dawno przestała być

wstydliwą niedoświadczoną dziewczynką, więc nie powinna rumienić się po same

uszy na myśl o dzieleniu posłania z mężczyzną. Po drugie, choć ich dzisiejszy

pocałunek wytrącił ją z równowagi, Carlos wciąż był tym samym opanowanym,

godnym zaufania i honorowym człowiekiem, więc wydawało się niemożliwe, aby

nagle zażądał od niej czegoś, czego nie była gotowa mu dać.

Czy aby rzeczywiście? Jeszcze tego ranka Margarita wyśmiałaby każdego, kto

miałby co do tego jakiekolwiek wątpliwości, ale teraz, sprzątając obozowisko, nie

była wcale przekonana, że nie ma się czego obawiać. Carlos był zupełnie inny niż

subtelny uwodziciel, którego znała w San Rico. Pobyt w dżungli odarł go z

wyrafinowania, odsłaniając bezwzględnego, szorstkiego żołnierza. Elegancki

dygnitarz podobał się jej, to prawda, ale nie było w tym żadnej ekscytacji. Natomiast

twardy generał, radzący sobie zarówno z okrutnym i zdeterminowanym wrogiem, jak

i z dziką dżunglą, zrobił na niej ogromne wrażenie. Margarita byłaby naiwna, gdyby

utrzymywała, iż jest inaczej. Nowy Carlos napawał ją prawdziwym lękiem, o ile

bowiem świetnie sobie radziła i trzymała na wodzy wiceministra obrony, o tyle nie

miała pewności, czy starczy jej sił, by zachować tę przewagę nad komandosem.

Szybko zakończyła sprzątanie obozowiska, nie miała bowiem zbyt wiele

pracy. Od razu po kolacji zapakowali pozostałe jedzenie, a następnie schowali je w

bezpiecznym miejscu, by nie posiliły się nim zwierzęta. Uporawszy się z

uprzątnięciem liści, które służyły za naczynia, udała się w kierunku namiotu z

moskitiery.

Z bijącym sercem zdjęła buty, po czym ułożyła się wygodnie ma miękkim

posłaniu z liści paproci. Wielofunkcyjna bojowa kamizelka Carlosa posłużyła za

poduszkę, zaś pusty worek na wodę chronił krzyż przed wilgocią ziemi, odczuwaną

nawet poprzez grubą warstwę liści.

Niestety nic nie było w stanie ochronić Margarity przed dreszczem, jaki

przebiegł jej ciało, gdy Carlos wszedł pod moskitierę i położył się na posłaniu.

Upewniwszy się, że obydwie części siatki zachodzą na siebie, dzięki czemu nie było

najmniejszego prześwitu, przysunął się do Margarity na tyle blisko, że jego klatka

background image

piersiowa dotykała jej pleców. Wreszcie wtulił twarz w jej szyję, zaś ramieniem objął

ją w talii.

- Rozluźnij się - szepnął.

Ciekawe, jak miała się rozluźnić, czując na karku jego ciepły oddech, a na

udach jego uda?! Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w żar, jaki pozostał z

ogniska. Za każdym razem, gdy jego klatka piersiowa podnosiła się przy wdechu, a

opadała przy wydechu, ubywało jej samokontroli. Była tak skoncentrowana na

swoich myślach i doznaniach, że aż podskoczyła ze strachu, gdy usłyszała głęboki,

stłumiony głos Carlosa.

- Nie obawiaj się, nie zedrę z ciebie ubrania i nie zacznę się z tobą kochać -

zapewnił.

- Nie obawiam się tego - skłamała. - Ale tak z ciekawości... Czemu nie?

Liście paproci zaszeleściły, gdy podnosił ramię, aby oprzeć na nim głowę.

Pochyliwszy się nad jej twarzą, utkwił spojrzenie w jej oczach.

- Kiedy będę się z tobą kochać...

- Kiedy?! - powtórzyła oburzona.

- Czyżbyś miała jakieś wątpliwości? Przecież to oczywiste. Nie mam

najmniejszych wątpliwości, że kiedyś to nastąpi. - Uśmiechnął się szeroko. - Ale nie

tak, na ziemi, jak zwierzęta, nadstawiając uszu, czy nie zbliża się bandyta lub

drapieżnik.

A więc jednak po części był tym dawnym Carlosem, który potrafił się

kontrolować niezależnie od okoliczności. Mimo że szanse, aby ktokolwiek ich

zaatakował, były znikome, trzymał pragnienia i emocje na wodzy. Margarita powoli

traciła rozeznanie, z którym wcieleniem Carlosa miała do czynienia, sądziła bowiem,

że wciąż jest tym nieprzewidywalnym, dzikim mężczyzną, który rankiem całował ją

do utraty tchu, zapomniawszy o całym świecie.

- Jesteś bardzo pewny siebie - odparła z jawną ironią.

- Owszem.

Tak mocno wbiła paznokcie w dłonie, że aż odcisnęły się na nich różowe

półksiężyce. Świerzbiła ją ręka, by w drobny mak strzaskać tę jego cholerną męską

pychę.

- A co byś zrobił, gdybym ci powiedziała, że myślałam o tym, by zedrzeć z

ciebie ubranie?

- A myślałaś?

background image

Odwróciła się twarzą do niego. Tym razem nie miała zamiaru ukrywać

prawdy. Emocje dławiły ją za gardło. Każde miejsce, w którym ich ciała stykały się,

zdawało się płonąć żywym ogniem.

- Tak - przyznała bez owijania w bawełnę.

Uśmiech spełzł z jego ust, zaś w czarnych oczach pojawił się nieodgadniony

wyraz.

Margarita miała wrażenie, że bicie jej serca słuchać w promieniu kilku

kilometrów. Choć wcześniej dobiegały ją odgłosy dżungli - rechot żab, popiskiwanie

ptaków, nawoływania małp - teraz nie docierało do niej nic, tak była skoncentrowana

na tym, co działo się między nią a leżącym obok mężczyzną. Przez chwilę była bliska

tego, by zrealizować to, co przed chwilą wyznała. Wystarczyło tylko, aby wsunęła

dłonie pod jego koszulkę, dotknęła ciepłego muskularnego ciała... Zanim ostatecznie

poddała się szalonemu impulsowi, Carlos pochylił głowę.

- Nie tu, nie na ziemi - szepnął, muskając delikatnie jej usta. - Nie jak

zwierzęta. Ale niedługo, mi amor. Już niedługo.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Carlos miał za sobą wiele nieprzespanych nocy. Podczas służby w oddziale

komandosów spał na piasku tak gorącym, że parzył mu skórę przez ubranie, a także

na zimnym, powoli wciągającym w głąb błocie. Zdarzyło mu się także drzemać na

asfalcie w oczekiwaniu na samolot, który miał zabrać jego oddział na miejsce akcji.

Kiedyś spędził czterdzieści osiem godzin na konarze drzewa, zawieszony piętnaście

metrów nad ziemią, obserwując znajdujące się na dole obozowisko bandy groźnych

przestępców. Jednakże teraz, trzymając w ramionach Margaritę i czekając, aż zmorzy

ją sen, podejrzewał, iż ta noc dołączy do listy przeżyć, których za żadne skarby nie

chciałby doznawać powtórnie.

W końcu zmęczenie wzięło górę, Margarita powoli rozluźniła się, zmiękła, aż

wreszcie, wymamrotawszy kilka słów, zasnęła w jego objęciach.

W przeciwieństwie do niej Carlos z każdą chwilą czuł się mniej senny.

Wciągając powietrze, wdychał jej zapach, toteż starał się jak najrzadziej oddychać. Za

każdym razem, gdy się poruszyła w jego ramionach, wyzywał siebie od głupców.

A przecież mógł ją mieć! Gdy odwróciła się do niego, spojrzała mu w oczy i

przyznała, że chciałaby zedrzeć z niego ubranie, niemal stracił resztki samokontroli.

Czy naprawdę uważała, że miał serce z kamienia?! Nie domyślała się, że pragnął jej

background image

każdą komórką swojego ciała?! Wbrew temu, co jej powiedział, był bardzo blisko od

zaspokojenia tego pragnienia na liściastym posłaniu, nie zważając na niebezpie-

czeństwo. Powstrzymała go przed tym jedynie instynktowna potrzeba zapewnienia

opieki kobiecie, którą uważał już za swoją. Nie chciał kochać się z nią po raz

pierwszy, wsłuchując się w odgłosy dżungli, nie zamierzał też narażać jej zdrowia i

życia.

Zmęczony, z piekącymi oczami, odwrócił się na plecy, układając głowę

Margarity na swojej piersi. Wpatrzony w ciemność, czekał na wschód słońca jak na

wybawienie.

Dzień, podobnie jak zmrok, pojawia się w dżungli nagle. W parę sekund

ciemność ustępuje miejsca jasności. Gdy pojawiło się słońce, w jednej chwili

zwierzęta obudziły się do życia, skrzecząc, piszcząc, ćwierkając, wrzeszcząc i

mrucząc. Najgłośniejsze były małpy, których liczne stada nawoływały się tubalnymi

głosami. Mimo że działo się to tuż obok, Margarita absolutnie nie zamierzała się

budzić. Carlos wspaniałomyślnie ofiarował jej jeszcze chwilę snu, a sam zajął się

obserwacją kropel rosy, które spływały po gałęziach drzewa, opadały na moskitierę, a

następnie łączyły się w cienkie strumyczki podążające ku ziemi. Odprowadził

wzrokiem kilka takich kropel, zanim delikatnie potrząsnął ramieniem Margarity.

- Rito - szepnął.

Mruknęła coś nieprzytomnie w odpowiedzi.

- Już ranek - poinformował.

- Mmm...

- Musimy ruszać - nalegał.

- Jeszcze minutkę.

Jak się mógł spodziewać, minutka przeciągnęła się do dwóch, a potem do

pięciu. Carlos poruszył ramieniem, w którym niemal stracił czucie pod jej ciężarem.

W geście protestu przytuliła się jeszcze mocniej i ukryła twarz na jego piersi.

- Domyślam się, że nie jesteś rannym ptaszkiem. - Uśmiechnął się.

- Zanim nie poczuję kofeiny, nie wiem, jak się nazywam - wymruczała w jego

koszulkę.

- Postaram się to zapamiętać.

Ta obietnica sprawiła, iż Margarita podniosła w końcu głowę.

- Tak dla porządku, kolejnej rzeczy, której nie należy się po mnie spodziewać

z samego rana, to błyskotliwej wymiany zdań - zapowiedziała z kwaśną miną.

background image

Carlos odsunął moskitierę i sięgnąwszy po buty, potrząsnął nimi, aby wysypać

ewentualnych nieproszonych gości.

- Idę się opłukać w rzece - oznajmił. - Zostawiam ci pistolet, ale proszę, raczej

unikaj następnego spotkania z pekari czy innym dużym stworzeniem.

- Zgoda, powiedz im to samo.

Gdy odchodził, siedziała po turecku na liściastym materacu, przypatrując mu

się zmrużonymi oczami. Odniósł wrażenie, że tego ranka nie była wobec niego zbyt

przyjaźnie nastawiona. Carlos musiał przyznać, że on również nie był w najlepszym

nastroju. Winą za złe samopoczucie obarczał nieprzespaną noc, a także konieczność

spędzenia kilku godzin w jednej pozycji, bowiem nie chcąc budzić Margarity, cały

czas leżał na wznak. Podążając w kierunku rzeki, wykonywał ćwiczenia gim-

nastyczne. Znalazłszy się na brzegu, rozebrał się i wszedł do zimnej, wzburzonej

wody. Aby pobudzić krążenie krwi, zanurzył się kilka razy, a następnie natarł ciało

zerwanymi po drodze liśćmi mimozy. Gdy poczuł mrowienie skóry, wywołane kon-

taktem z lodowatą wodą oraz chropowatymi liśćmi, wróciły mu energia i dobry

humor. Ubrawszy się ponownie, szybko przeczesał palcami mokre włosy i żwawym

krokiem powrócił do obozowiska. Margarita siedziała w kucki przy żarzącym się

ognisku, pochłonięta splataniem kawałków liany. Carlos zastanawiał się, jak to

możliwe, aby w wojskowej koszuli i w dżinsach wyglądała lepiej niż w czerwonej

jedwabnej sukni?

- Zrobiłam plecak - oznajmiła, pokazując luźną plecionkę z łodyg i liści. -

Zmieścimy tu tyle mięsa, że powinno nam wystarczyć na jakieś dwa dni.

Jej pomysłowość zrobiła na nim ogromne wrażenie, podobnie zresztą jak

smakowity zapach, który dobiegał z ogniska. Margarita uśmiechnęła się, widząc jego

głodną minę.

- Upiekłam pozostałe plantany i jagody na śniadanie - wyjaśniła, przesuwając

patykiem niewielkie pakieciki z liści, leżące na rozżarzonych węgielkach. - Gdy

zrywałam liany, znalazłam też kilka owoców mango. Jedz, a ja pójdę się obmyć.

Zacisnął zęby, by nie wyskoczyć z propozycją, że umyje jej plecy.

- Tylko się pospiesz - polecił. - Musimy zaraz ruszać.

- Rozkaz, generale!

- Kiedy wrócisz, jeszcze raz chciałbym posypać twoje rany proszkiem

antyseptycznym.

- Rozkaz, generale! - zawołała ponownie, tym razem dodając fantazyjny salut.

background image

Carlos z uśmiechem zasiadł przy ognisku i szybko pochłonął owocowe

śniadanie.

Niedługo po tym, jak wyruszyli, wędrówka stała się na tyle trudna, że stracili

wszelką ochotę na żarty. Ponieważ oddalili się od strumienia, musieli łapać

deszczową wodę podczas krótkich tropikalnych burz. Pełny pojemnik na wodę przy

każdym kroku obijał się o udo Carlosa, dodatkowo go obciążając. Margarita niosła

własnoręcznie upleciony plecak, a także pistolet, jako że Carlos nie mógł ich

ubezpieczać, ponieważ był zajęty torowaniem drogi maczetą.

Nie minęło pół godziny, a ubrania lepiły im się do ciała od potu i deszczu. Nie

minęło pół dnia, a zużyli cały zapas energii, jaki udało im się odbudować podczas

nocnego odpoczynku. Wciąż musieli kluczyć, gdyż raz po raz natykali się na strome

urwiska i głębokie wąwozy, które musieli omijać, nakładając sporo drogi. Nogi

odmawiały im posłuszeństwa, dłonie piekły od skaleczeń, których nie dało się

uniknąć podczas zsuwania się po zboczach i wspinaczek.

Margarita szybko straciła poczucie czasu oraz orientację przestrzenną. Była

tak zmęczona, że miała wrażenie, iż gorące, lepkie powietrze parzy jej płuca przy

każdym wdechu. Gdy już myślała, że nie da rady zrobić ani kroku, Carlos zarządził

przystanek.

Nie miała pojęcia, która jest godzina, ale sądząc po ilości światła,

wpadającego przez gęsty baldachim liści, było wczesne popołudnie.

- Jak dużo przeszliśmy? - zapytała z ciekawością.

Była tak zmęczona opędzaniem się od moskitów oraz przedzieraniem przez

chaszcze, że odnosiła wrażenie, jakby wędrowali od tygodnia, a nie od paru godzin.

- Niewiele ponad siedem kilometrów - odparł Carlos, skonsultowawszy się z

urządzeniem GPS.

- Żartujesz, prawda? - Margarita nie wierzyła własnym uszom.

- A jak myślisz? Oczywiście, że nie! - odrzekł zniecierpliwionym tonem,

ponieważ był w nastroju dalekim od żartów.

- Jesteś pewien, że dobrze odczytałeś wynik?

Nawet nie zadał sobie trudu, aby odpowiedzieć na to pytanie.

Oznaczało to, że do wioski zostało im około sześciu kilometrów. Zdruzgotana

Margarita opadła ciężko na powalony pień. Teraz, gdy dowiedziała się, jak długa

jeszcze czekała ich droga, obolałe od dźwigania plecaka ramiona dokuczały jej ze

zdwojoną siłą.

background image

- Dasz radę? - Carlos przyjrzał jej się uważnie spod oka.

- Dam - potwierdziła.

- Jestem zaskoczony, jak świetnie sobie radzisz w tak trudnych warunkach.

Wzięła jego słowa za komplement, więc uśmiechnęła się lekko.

- Jesteś w lepszej formie, niż sądziłem - dodał pozornie lekkim tonem, który

obudził w niej podejrzliwość.

Zrozumiała ukryte pytanie, które czaiło się za tym pozornie niewinnym

stwierdzeniem. Miała ochotę stuknąć się w głowę za to, że cały czas nie udawała

słabej, przerażonej i mdlejącej z wysiłku kobietki.

- Regularnie uprawiam gimnastykę i codziennie biegam - odparła.

- Kiedy? - Nie dawał za wygraną.

- Proszę? - żachnęła się.

Postawiwszy stopę na pniu, Carlos oparł łokieć na kolanie, a następnie zajrzał

jej prosto w oczy.

- Kiedy się gimnastykujesz i uprawiasz jogging, Rito? Z tego co wiem,

zazwyczaj przychodzisz do pracy pierwsza i pracujesz do późna, a przynajmniej

zawsze tak mówisz, kiedy chcę się z tobą umówić na kolację. A więc ciekaw jestem,

kiedy to wszystko robisz? Gimnastyka, bieganie, to pochłania sporo czasu. Masz

świetną kondycję, znakomicie radzisz sobie podczas tego piekielnego marszu. Jak to

osiągnęłaś? I kiedy?

- Rano biegam i gimnastykuję się, a po powrocie z pracy uprawiam w domu

aerobik - odparła wymijająco, próbując rozmasować obolałe ramiona. - Pomaga mi

się zrelaksować.

Prawdę mówiąc ćwiczenia, jakie codziennie wykonywała, były równie

relaksujące, co spanie na łóżku najeżonym gwoździami, ale uznała, że nie musi

zwierzać się Carlosowi z tego, co robi wieczorami, gdyż była to jej prywatna sprawa.

Już miała mu to powiedzieć, gdy odsunąwszy jej dłonie, wziął się za masaż jej

ramion. Początkowo chciała zaprotestować, ale szybko zrezygnowała, czując, jak pod

jego wprawnymi palcami stwardniałe z wysiłku mięśnie ponownie nabierają

elastyczności.

- Uciekasz groźnemu przestępcy, jednym strzałem zabijasz dziką świnię, a do

tego przez dwa dni wędrujesz przez dżunglę i to wszystko bez słowa skargi -

mruknął. - Znam niewiele kobiet, które mogłyby się pochwalić choćby jednym z

takich osiągnięć, ale ani jednej, która mogłaby ci dorównać.

background image

- Hmm...

- To samo dotyczy mężczyzn - dodał.

Bardzo chciała przedstawić jakieś wiarygodne wyjaśnienie, ale nie mogła się

skupić, gdyż jego dłonie czyniły cuda na jej ramionach.

- Najlepiej do działania motywuje nas desperacja, a ja właśnie jestem

zdesperowana - odparła wreszcie po dłuższej chwili zastanowienia. - Muszę przyznać,

że sama się sobie dziwię. Nigdy bym nie przypuszczała, że sobie poradzę w tak

niezwykłej sytuacji. Oczywiście z twoją pomocą, bo gdybym była sama, na pewno

bym już nie żyła - dodała, by pogłaskać jego męską próżność.

Carlos zignorował jej lizusostwo.

- Naprawdę dziwisz się sobie?

- Tak... Och, zrób tak jeszcze raz, proszę, proszę! - wykrzyknęła, gdy jego

palce zaczęły kreślić koła między jej łopatkami.

Carlos spełnił jej prośbę, na moment zawieszając rozmowę, ale absolutnie nie

zamierzał odpuścić. Bardzo nie lubił, gdy traktowano go jak naiwniaka, a poza tym

sprawa dotyczyła Margarity, była więc pierwszej wagi. Wszystko, co dotyczyło tej

kobiety, było najważniejsze na świecie. Kochał ją, ale teraz był naprawdę wściekły.

Starannie ukrywała coś przed nim, bawiła się z nim w kotka i myszkę. Nienawidził

tego, doprowadzało go to do furii.

Chwilę jeszcze masował obolałe ramiona Margarity, wreszcie przestał.

- Czy masz mnie za głupca, Rito? - zapytał, odwracając jej głowę ku sobie.

Była tak zaskoczona tym pytaniem, że natychmiast otworzyła oczy. W jego

spojrzeniu dostrzegła ledwie tłumioną wściekłość.

- Powiedz mi, jaką grę prowadzisz? - wycedził. - O co w tym wszystkim

chodzi, do diabła?

Będąc tak blisko niego, niemalże twarz przy twarzy, z całego serca pragnęła

mu o wszystkim opowiedzieć - o SPEAR, o rozmowie telefonicznej z Marcusem

Watersem, o wizycie w więzieniu, o Simonie i jego zagadkowej żądzy zemsty na

Jonaszu. Przeklinając złożoną przed laty przysięgę milczenia, powiedziała

spokojnym, wyważonym tonem:

- Nie prowadzę żadnej gry.

Na jego twarzy odmalowała się furia... lub może było to rozgoryczenie, że nie

ufała mu na tyle, aby wyznać prawdę?

- Odpoczęłaś już? - Zmienił temat. - Powinniśmy ruszać.

background image

- Carlos...

- Musimy jeszcze przejść kilometr, zanim zapadnie zmrok - przerwał jej ostro.

To powiedziawszy, gwałtownie odwrócił się i zawzięcie machając maczetą,

zaczął wycinać ścieżkę przez chaszcze.

Wściekła i nieszczęśliwa Margarita, chcąc nie chcąc, ruszyła śladem pana

generała.

Kolejna noc minęła im podobnie jak poprzednia. Posiliwszy się zimną

pieczenią oraz owocami awokado, ułożyli się na osłoniętym moskitierą posłaniu z

liści i miękkich gałązek. Wtulona w ramiona Carlosa, Margarita czuła, że pomimo

fizycznej bliskości byli sobie bardziej obcy niż poprzedniego wieczoru. Z całego

serca pragnęła odwrócić się, wziąć w dłonie jego twarz i stopić pocałunkami ten

chłód, który wciąż gościł w jego oczach. Siła tego pragnienia nie pozwalała jej

zasnąć, mimo wyczerpania całodzienną wędrówką.

Nie rozumiała, skąd brała się ta potrzeba pocieszenia i utulenia Carlosa,

bowiem nigdy dotąd nie doświadczyła tego uczucia. No tak, ale do tej pory Carlos

nigdy nie odsunął się od niej tak bardzo. Dopiero teraz pojęła, jak bardzo

przyzwyczaiła się do okazywanych jej względów, do jego zainteresowania i podziwu.

Przypomniała sobie, że jej matka zwykła mawiać, iż żona nie powinna kłaść

się spać, czując gniew do swojego męża, jeśli nie chce się obudzić również

zagniewana. Ponieważ piękna Maria de las Fuentes od trzydziestu lat cieszyła się

nieustanną adoracją swojego małżonka, Margarita podejrzewała, że matka miała

rację, powtarzając tę maksymę. Gdyby tylko było to takie proste... Gdyby tylko była

w stanie pokornie przyjąć rolę typowej madrileńskiej żony, posłusznie czekającej na

męża w domu wśród gromadki dzieci.

Na myśl o dzieciach ogarnęła ją dziwna nostalgia. Dzieci, jej... ich dzieci...

Margarity i Carlosa... Poczuła ucisk w gardle. Leżała bez ruchu, wpatrzona w

ciemność, zastanawiając się, jak to się stało, że po raz pierwszy myśl o dzieciach nie

wzbudziła w niej buntu. Wręcz przeciwnie, ogarnęło ją niespotykane wzruszenie, gdy

wyobraziła sobie, jak trzyma przy piersi dziecko Carlosa. Czy faktycznie wychodząc

za mąż, straciłaby swoją tożsamość, tak jak jej się do niedawna wydawało? Słuchając

miarowego oddechu Carlosa, czując na swojej skórze mocne bicie jego serca, miała

ochotę zmierzyć się z tymi uprzedzeniami.

Zaniepokojona tak nagłą zmianą swoich poglądów, poruszyła się niecierpliwie

na posłaniu.

background image

- Śpij - mruknął rozkazującym tonem Carlos.

- Próbuję.

- To próbuj mocniej! - Silne ramię zacisnęło się na jej talii.

Ta absurdalna odpowiedź w innych okolicznościach wywołałaby wściekłą

awanturę, ale Margarita błyskawicznie zorientowała się, dlaczego Carlos obejmował

ją tak kurczowo, a jednocześnie starał się trzymać jak najdalej od niej. Otworzyła

szeroko oczy. Ciepło jego ciała parzyło jak ogień. Wystarczyłoby poruszyć biodrami,

odwrócić się...

- Śpij, do diabła! - warknął, jakby posiadł zdolność czytania w jej myślach.

Następnego ranka jego nastrój nie uległ poprawie. W ponurym milczeniu

Carlos torował drogę przez krzaki, a gdy tylko zdarzyło mu się spojrzeć w kierunku

Margarity, natychmiast odwracał wzrok. Była jeszcze bardziej zagubiona niż do tej

pory, nie potrafiła bowiem określić, jakie żywiła wobec niego uczucia. Poza tym była

na niego zła, że tak się przed nią zamknął. Tym bardziej, że pragnął jej w takim

samym stopniu, jak ona jego. Na wspomnienie ciepła jego ciała robiło jej się miękko

w kolanach. Niech diabli porwą jego żelazną samokontrolę! Jakie takie pocieszenie

stanowił jedynie fakt, że Carlos nie mógł zasnąć tak długo jak ona, a więc niemal całą

noc.

Zatrzymali się tylko dwukrotnie, raz około południa na posiłek oraz mniej

więcej godzinę przed zachodem słońca. Z westchnieniem ulgi zdjęła z ramion ciężki

plecak, natomiast Carlos wspiął się na poszarpaną granitową skałę, aby sprawdzić,

czy gdzieś nie unosi się dym, co byłoby widomą oznaką, że są blisko celu. Jak się

okazało, zauważył dym, ale w przeciwnym niż wioska kierunku.

- Idą za nami - oznajmił grobowym głosem, znalazłszy się ponownie na dole.

- Zbiegły więzień i jego ludzie? - upewniła się.

- Podejrzewam, że tak - potwierdził. - Nikt z mojego oddziału nie byłby na

tyle nierozsądny, żeby rozpalić ogień za dnia.

- Jak daleko są?

- Półtora do dwóch kilometrów.

Poczuła się rozczarowana, ponieważ kilometr w dżungli oznaczał godzinę

marszu, a więc byli zbyt daleko, by zorientować się, kto naprawdę rozpalił to

ognisko. Przeczucie podpowiadało jej, że był to Simon.

- Musi mu bardzo na tobie zależeć, skoro ściga cię z taką determinacją -

zauważył Carlos, mierząc ją chłodnym spojrzeniem.

background image

Simonowi nie zależało personalnie na niej, była mu potrzebna tylko po to, by

za jej pośrednictwem mógł dotrzeć do szefa SPEAR.

- Podejrzewam, że obydwoje jesteśmy mu potrzebni - odparła, sięgając po

plecak. - Mówiłam ci, że wini cię za swoje ostatnie niepowodzenia w Madrileño.

Była to tylko część prawdy, ale Margarita obłudnie tłumaczyła sobie, że

lepsza część prawdy niż całe kłamstwo.

- Lepiej chodźmy, póki jeszcze jest widno - zarządził.

Zarzuciwszy pasek plecaka na lewe ramię, próbowała odnaleźć drugi, gdy

pleciony worek uderzył ją w plecy. Zamarła z ręką wyciągniętą za siebie. Wrażenie,

że coś wspina się jej na plecy, zaparło jej dech w piersiach. Boże, spraw, żeby to nie

była żmija, modliła się w duchu. Ani wąż koralowy, ani boa.

Poczuła woń cuchnącego oddechu, i w tej samej chwili szorstkie futro otarło

się o jej kark. Gdy zdała sobie sprawę, że to margaj wskoczył jej na plecy, poczuła

silne uderzenie. To Carlos z impetem rzucił się na nią, aby zerwać z jej ramion nie-

proszonego gościa.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Dla kogoś, kto tak jak Carlos wręcz nienawidził wszelkiej maści

drapieżników, widok margaja wspinającego się na plecy Margarity był jak senny

koszmar. W ciągu sekundy, jaką zajęło mu rzucenie się do ataku, zarejestrował

zadarty pysk zwierzęcia, obnażone zęby oraz zakrzywione ostre szpony. W następnej

sekundzie jego dłoń zacisnęła się mocno wokół szyi margaja. Carlos obrócił się w po-

wietrzu, by nie przygnieść Margarity, która pchnięta przez niego upadła na trawę.

Na szczęście chwycił zwierzę za kark, więc nie miało szansy się obrócić i

ugryźć go. Adrenalina płynąca w żyłach Carlosa kazała mu trzymać drapieżnika na

odległość wyciągniętej ręki, aby nie mógł sięgnąć jego twarzy. Kątem oka zauważył,

że Margarita z rozdzierającym szlochem pada na kolana, wolał jednak nie odrywać

spojrzenia od wijącego się, skrzeczącego stworzenia, które z furią waliło ogonem na

prawo i lewo. Leżąc na plecach, cały czas trzymał rękę maksymalnie wyciągniętą

przed siebie, jednocześnie starając się sięgnąć po maczetę, która tkwiła w pochwie.

Świst kuli przeciął powietrze. Ułamek sekundy później zwierzę nie żyło.

Zatrzepotały skrzydła przerażonych ptaków, rozległy się piski uciekających małp.

Carlos utkwił zszokowane spojrzenie w zakrwawionym ciele drapieżnika. Gdy

po jakimś czasie wreszcie dotarło do niego, co się stało, pełnym obrzydzenia gestem

background image

odrzucił martwego margaja. Już zaczął się podnosić, gdy Margarita przypadła do

niego i jednym ruchem zmusiła go do położenia się z powrotem.

- Leż spokojnie! - nakazała, dokładnie oglądając jego twarz i szyję. - Ugryzł

cię?

- Nie...

- Nie ruszaj się - przerwała mu w pół słowa. - Czytałam, że margaje roznoszą

wściekliznę.

- Nie przejmuj się mną, Rito. Lepiej powiedz, co z tobą.

- Wszystko w porządku. Mówiłam ci, nie ruszaj się!

Z determinacją w oczach zdjęła z niego kamizelkę, aby dokładnie obejrzeć

ramiona.

- Czy czułeś ugryzienie? Tutaj? A może tutaj?

Och! - jęknęła, wpatrując się intensywnie w jego lewe ramię.

Carlos za moment zamarł w bezruchu.

- Nie, to tylko zadrapanie - westchnęła z ulgą, a następnie powróciła do

szczegółowego badania.

Gdy przystąpiła do zdejmowania koszulki z Carlosa, zdecydował, że musi ją

zatrzymać, zanim rozbierze go do naga.

- Nie ugryzł mnie - oznajmił, chwytając ją za nadgarstki. - Złapałem go za

szyję, więc nie miał szans dosięgnąć mnie zębami.

- Jesteś pewien?

- Tak, jestem pewien - zapewnił solennie.

Jego słowa zaczęły docierać powoli do Margarity. Wpatrzyła się w Carlosa

pełnym nadziei spojrzeniem. Margaj nie zdołał go ugryźć. Wszystko było w

porządku. Nie groziło mu niebezpieczeństwo. Gdy w pełni zrozumiała znaczenie tych

informacji, nastąpiła w niej opóźniona reakcja na szok, jakiego doznała. Całym jej

ciałem wstrząsnął silny dreszcz, po nim nastąpił kolejny, jeszcze silniejszy i dłuższy.

Do tej pory klęczała, ale teraz uda odmówiły jej posłuszeństwa, więc usiadła na

piętach. Nie była w stanie dłużej powstrzymywać łez. Po raz pierwszy od czasów

dzieciństwa gorzko się rozpłakała.

- Rito, nie płacz! - poprosił Carlos, obserwując, jak raz po raz wstrząsają nią

spazmatyczne szlochy. - Nie płacz, wszystko jest w porządku.

- Nieprawda! Nic nie jest w porządku!

Wyszarpnąwszy dłoń, zaczęła tłuc pięścią w jego klatkę piersiową, jakby to

background image

była wina Carlosa, że margaj postanowił przejechać się na gapę w jej plecaku.

- Przecież mógł mieć wściekliznę - szlochała. - Mogłeś umrzeć w strasznych

męczarniach! Tu, na moich oczach!

- Rito, na litość boską! - Ponownie chwycił ją za nadgarstek. - Przed chwilą

zastrzeliłaś tego drania z precyzją, której mogłoby ci pozazdrościć wielu strzelców

wyborowych, a teraz szlochasz jak rozhisteryzowana panienka?

- Nie rozmawiajmy o tym! - krzyknęła, znów zalewając się łzami. - W ogóle

nie rozmawiajmy. Lepiej... - Zawahała się. W jej zapłakanych oczach pojawił się

niezwykły blask. - Lepiej mnie pocałuj.

Nie czekając na odpowiedź, żarliwie przywarła do jego ust. Ze względu na

specyficzny stan emocjonalny, w jakim się znajdowała, nie był to najzgrabniejszy

pocałunek, jaki Carlos w życiu otrzymał, ale z całą pewnością najszczerszy i

najbardziej namiętny. Z głębokim westchnieniem przytulił się do niej, niesiony

nagłym przypływem uczuć.

Margarita wymruczała coś niezrozumiale wprost w jego usta. Pieszczoty stały

się coraz bardziej gwałtowne, pocałunki coraz gorętsze, dłonie coraz bardziej

niecierpliwe...

To nie tak miało wyglądać, przemknęło przez myśl Carlosowi, gdy

gorączkowo rozpinał guziki wojskowej koszuli, którą pożyczył Margaricie. Resztki

cywilizowanych odruchów podpowiadały mu, że powinien przerwać ten miłosny

spektakl i zaczekać, aż znajdą się w bardziej romantycznym miejscu, ale wystarczył

jeden rzut oka na skąpą czerwoną bieliznę, aby zapomniał o wszelakich skrupułach...

Zawahał się jeszcze raz, aż wreszcie przekroczyli niewidzialną granicę i nie było już

odwrotu. Żadne z nich nie wiedziało, co może ich czekać po drugiej stronie. Oboje

jednak rzucili wyzwanie losowi. Nie chcieli już dłużej na siebie czekać, dlatego

zespoleni w jedno, oddali się rytmowi natury.

Margarita nigdy do tej pory nie doznała tak wielkiej, obezwładniającej

rozkoszy. Miała wrażenie, że wyzwolona energia rozszczepiła ją na tysiące drobnych

cząsteczek. Była tak wyczerpana, że nawet nie miała siły otworzyć oczu. Pragnęła

jedynie, bezpieczna i nasycona miłością, zasnąć w ramionach Carlosa.

- Przepraszam. - Jego cichy głos wyrwał ją z krainy nirwany.

Podniósłszy powieki, przyjrzała się uważnie jego przygnębionej twarzy.

- Za co? - spytała zdumiona.

- Nie powinienem był... Ja nigdy... - plątał się. - Nigdy jeszcze nie przestałem

background image

tak bardzo nad sobą panować.

Uznała, że nie był to najlepszy moment, aby wyznać mu całą prawdę. Otóż

gdyby nadal się powstrzymywał, osobiście wydrapałaby mu oczy.

- Nie zraniłem cię? - zapytał łamiącym się głosem.

- Ależ skąd! - zapewniła żarliwie.

- Następnym razem będzie lepiej - obiecał, nieco się od niej odsuwając.

Margarita nie była w tej chwili w stanie wyobrazić sobie, by kiedykolwiek

mogło być lepiej niż tym razem. Jeśli było idealnie, to co, ma być jeszcze bardziej

idealnie? Przecież to nielogiczne. Z drugiej strony, czy w miłości jest miejsce na

logikę? Uśmiechnęła się do siebie.

Carlos podniósł się, aby pozbierać rozrzucone ubrania.

- Następnym razem będziemy się kochać w prawdziwym łóżku - obiecał,

naciągając spodnie.

W głowie Margarity zadźwięczał sygnał ostrzegawczy. Jeszcze nie doszła do

siebie po szaleńczych erotycznych ekscesach, a on już myślał o następnych. To tempo

trochę ją przerażało. Zaniepokojona sięgnęła po koszulę.

- Następnym razem nie będziemy się spieszyć - zapewnił, jakby potrafił czytać

w jej myślach. - Będziemy kochać się tak powoli, tak słodko, że zaczniesz umierać z

rozkoszy.

- Teraz też o mały włos nie umarłam - zauważyła z przekornym uśmiechem,

ale Carlos zdawał się nie podzielać jej rozbawienia. - Nie dzielmy skóry na

niedźwiedziu - dodała dla rozluźnienia atmosfery. - Mamy jeszcze do przebycia kilka

kilometrów dżungli, więc na razie nie planujmy, co zrobimy, gdy się z niej

wydostaniemy.

- Mam swoje zasady! - żachnął się. - Nie jestem jakimś chłystkiem, który

zabawi się raz z kobietą, a potem odchodzi w siną dal.

- Och, na litość boską! - jęknęła, doprowadzona do rozpaczy jego uporem. -

Mamy dwudziesty pierwszy wiek! Przecież to, że raz się kochaliśmy, nie znaczy od

razu, że mamy razem zamieszkać...

- Raz? - prychnął z niedowierzaniem. - Jeśli sądzisz, że zdarzyło nam się to po

raz pierwszy i ostatni, to znaczy, że jesteś jeszcze bardziej skołowana niż ja.

Musiała w duchu przyznać mu rację, było bowiem bardzo prawdopodobne, że

nie poprzestaną na tym jednym razie. Faktycznie jednak czuła się oszołomiona,

bowiem od momentu, gdy poczuła na ramieniu nieszczęsnego margaja, targały nią

background image

silne emocje o skrajnie różnym zabarwieniu - strach o własne życie, a zaraz po nim

trwoga o życie Carlosa, następnie przemożna ulga, a na koniec gwałtowne pożądanie.

A do tego wszystkiego targało nią dużo głębsze, potężniejsze uczucie, którego nie

potrafiła ani nie chciała nazwać nawet dla samej siebie. Potrzebowała czasu, aby

uporządkować ten natłok emocji. By zrozumieć, dlaczego perspektywa dzielenia

życia z Carlosem przyprawiała ją o drżenie rąk i przyspieszone bicie serca.

- Ta rozmowa niczego nowego nie wnosi, więc wydaje mi się, że powinniśmy

ją zakończyć - oznajmiła, sięgając po figi.

Potrząsnąwszy nimi energicznie, aby pozbyć się nieproszonych gości, czekała

z wymowną miną, aż Carlos odwróci się, by mogła się swobodnie ubrać. Ku jej

zdumieniu udawał, że nie rozumie, o co chodzi, zaś gdy posłała mu znaczące

spojrzenie, uśmiechnął się przekornie.

- Jak słusznie zauważyłaś, mamy już dwudziesty pierwszy wiek -

przypomniał.

Gdy jego wzrok powędrował niżej, ku szparze między niezapiętymi połami

koszuli, na policzki Margarita wypłynął gorący rumieniec. Była zła na siebie za takie

absurdalne zachowanie. Przecież zaledwie przed dziesięcioma minutami przeżywała

w ramionach Carlosa cudowne chwile miłosnego uniesienia, dlaczego więc teraz

nagle poczuła się tak bardzo skrępowana?

Zapinając guziki koszuli, doszła do wniosku, że czym innym jest pospieszne

rozbieranie się w przypływie namiętności, a czymś zupełnie innym ponowne

wkładanie ubrania pod bacznym okiem mężczyzny, który jeszcze tak niedawno

pomagał jej to ubranie zdejmować. Różnica wynikała z całkiem odmiennej sytuacji,

dlatego jej rumieniec był zupełnie zrozumiały.

- Pewne rzeczy pozostają niezmienne nawet w dwudziestym pierwszym

wieku, prawda? - zauważył nie bez satysfakcji.

To powiedziawszy, podniósł z ziemi kamizelkę oraz maczetę, a następnie

odszedł kilka kroków, by dać Margaricie choć trochę prywatności.

Naraz dobiegł ich głośny pisk. Carlos natychmiast odwrócił się w kierunku,

skąd nadlatywał ten nieprzyjemny dźwięk. Na pewno z bardzo bliska. Chwilę później

hałas rozległ się ponownie. Tym razem towarzyszył mu ogromny tumult, podniesiony

przez wystraszone ptaki, których setki w jednej chwili poderwały się do lotu.

Zakląwszy cicho pod nosem, Carlos narzucił szybko kamizelkę.

- Wkładaj buty - rozkazał, jakby była nieświadoma niebezpieczeństwa i

background image

potrzebowała specjalnej zachęty.

Nagle nad jej głową zaszeleściły liście, zatrzeszczały gałęzie, a następnie po

konarach przebiegło stado niedużych kremowych małp czepiaków. Uciekały w takim

tempie, że nie mogło być najmniejszych wątpliwości, iż coś je nie na żarty

wystraszyło. Margarita przyspieszyła sznurowanie butów, natomiast Carlos

przykucnął tuż obok niej i położywszy na ziemi berettę, zanurzył dłonie w miękkiej

ściółce.

- Rozejrzę się - oznajmił krótko, rozsmarowując błoto na ramionach i twarzy.

Bez słowa skinęła głową, starając się jak najprędzej zawiązać sznurówkę.

- Zostawiam ci pistolet. Tylko błagam, nie wpakuj mi przez pomyłkę kulki

między oczy, gdy będę wracał - zażartował.

- Jeśli wpakuję ci kulkę między oczy, to na pewno nie będzie to przez

pomyłkę - odparowała, przeładowując broń. - No to chodźmy - dodała, podnosząc się.

- Ale ty nigdzie nie idziesz - zaprotestował.

Margarita tylko wzruszyła ramionami. Nie chciało jej się nawet otwierać ust,

aby mu udowadniać absurdalność jego rozumowania. Podniosła wzrok ku górze, aby

przyjrzeć się niebu gdzieniegdzie prześwitującemu przez liście drzew.

- Zostało nam najwyżej pół godziny do zachodu słońca - oceniła. - Ponieważ

to ty masz jedyny noktowizor, nie mam innego wyjścia, jak pójść za tobą.

- Do licha, nie mam czasu się z tobą wykłócać! - zdenerwował się.

- A kto tu się kłóci? - zapytała z niewinną miną. - Dalej, komendancie,

idziemy! - I dodała z charakterystyczną zupacką artykulacją: - Rusz wreszcie ten swój

leniwy tyłek, generale!

Wystarczyło na nią spojrzeć, by domyślić się, iż Carlos miał dwa wyjścia.

Mógł albo pójść wraz z nią, albo wymierzyć jej cios na tyle silny, by straciła

przytomność i w ten sposób grzecznie została tam, gdzie jej nakazał.

Margarita zdawała się bezbłędnie czytać w jego myślach.

- Nic z tego. - Uśmiechnęła się słodko. - Przypominam, że właśnie dałeś mi

pistolet.

Musiał przyznać, że dotąd nikt nie odważył się z nim tak pogrywać. Wiadomo

jednak, że piękna kobieta może pozwolić sobie na wiele, a wobec zakochanego

mężczyzny, choćby nawet był generałem i komandosem, na wszystko.

Jeszcze się wahał, ale wiedział, że przegrał to starcie. Wreszcie z rezygnacją

wysmarował twarz Margarity resztką błota, którego przed chwilą użył do kamuflażu.

background image

Krzywiąc się niemiłosiernie, wypluła maź, która przypadkowo dostała się jej do ust.

Zawrócili w kierunku ścieżki, którą Carlos wyciął w krzakach przed niespełna

godziną, a która teraz wydawała im się całą wiecznością.

- Trzymaj się lewej strony przynajmniej piętnaście metrów za mną -

poinstruował. - Będę szedł po prawej. Kiedy usłyszysz taki sygnał - zademonstrował

stłumiony, niski świst - padnij twarzą w dół i czekaj, dopóki cię nie zawołam.

Skinęła głową. Wprawdzie w trakcie szkoleń SPEAR nie specjalizowała się w

akcjach w terenie, ale częsta współpraca z najlepszymi agentami nauczyła ją, że

podstawą przeżycia w takich sytuacjach jest absolutna współpraca w grupie. Nie

miała zamiaru narażać Carlosa lub siebie na niebezpieczeństwo tylko po to, aby

popisać się heroicznym czynem.

Pocałowawszy ją mocno na pożegnanie, Carlos zniknął w gęstwinie na prawo

od ścieżki. Postępując zgodnie z jego poleceniem, odczekawszy chwilę, weszła w

zarośla po lewej stronie. Z pistoletem gotowym do strzału, pochylając się jak mogła

najniżej, przemieszczała się w kierunku poprzedniego obozowiska. Z najwyższym

skupieniem wsłuchiwała się w dźwięki dżungli, wypatrując podejrzanego ruchu

wysokich, giętkich paproci.

Nie miała pojęcia, jak daleko się cofnęli, pięćdziesiąt, może siedemdziesiąt

metrów? Przedzieranie się przez chaszcze zmęczyło ją na tyle, że musiała na moment

przystanąć, aby otrzeć pot spływający jej z czoła. Wtedy właśnie do jej uszu dobiegł

umówiony sygnał. Niewiele myśląc, padła na twarz.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Margarita leżała plackiem twarzą przy ziemi, pilnie nasłuchując, co się wokół

dzieje. Wydawało jej się, że już całą wieczność pozostaje w bezruchu. Musiała

znajdować się w takiej samej pozycji dłuższą chwilę, bo z natury płochliwa maleńka

pomarańczowa żaba wyjrzała zza kępy mchu, z niekłamanym zdumieniem

przypatrując się dziwnej, rozpłaszczonej istocie.

Bardzo niepokojący było to, iż w dżungli panowała absolutna cisza, jakby

poza Margaritą nie było tu żadnego innego żywego stworzenia. Owady nie brzęczały,

ptaki nie ćwierkały ani nie trzepotały, małpy nie pohukiwały... Upiorna,

przygniatająca cisza wręcz świdrowała w uszach. Był to bardzo, bardzo zły znak...

W każdej chwili spodziewała się usłyszeć okrzyki, odgłosy strzelaniny, świst

kul i jęki rannych, tymczasem ciągle nic. Była coraz bardziej zdenerwowana,

background image

nienawidziła bowiem niepewności, dlatego by zająć czymś innym myśli, sięgnęła do

tyłu, aby sprawdzić, czy w kieszeni dżinsów nadal znajdowały się zapasowe naboje.

Wtedy dobiegł ją niespodziewany dźwięk.

Był to śmiech. Serdeczny męski śmiech.

Zamrugała zdumiona. Kolejny wybuch śmiechu. Zapewne okazało się, że to

ludzie Carlosa podążali ich tropem. Na myśl, że Miguel Carreras był cały i zdrowy,

odczuła niesłychaną ulgę. Z radosnym uśmiechem podniosła się, płosząc tym samym

małą pomarańczową żabkę.

- Wszystko w porządku, Rito - zawołał w tej samej chwili Carlos.

Otrzepując się ze ściółki, natychmiast wyszła z zarośli na ścieżkę.

Spodziewała się ujrzeć znajomą barczystą sylwetkę pułkownika, tymczasem jej

oczom ukazał się ktoś, kogo do tej pory nigdy nie widziała na oczy.

Obok Carlosa stał bardzo wysoki chudy mężczyzna o imponujących siwych

wąsach. Był ubrany w szeroką koszulę z białej bawełny oraz workowate lniane

spodnie, czyli w typowy strój wielu Madrileńczyków. Zdjąwszy z głowy mocno

zniszczony słomkowy kapelusz, gwizdnął przez szparę po brakujących przednich

zębach.

- Aj, przepiękna jest ta pańska kobieta, komendancie - pochwalił.

- O tak, to prawda - zgodził się Carlos, ignorując malujące się na jej twarzy

oburzenie. - Margarito, przedstawiam ci Alejandra Benevideza. Alejandro, to

Margarita de las Fuentes. Alejandro pochodzi z pobliskiej wioski, która jest tak mała,

że nie została odnotowana na mapie.

Przełożywszy pistolet do lewej ręki, Margarita podała mężczyźnie dłoń na

powitanie.

- Nawet pan sobie nie wyobraża, señor Benevidez, jak miło mi pana poznać.

- Bardzo proszę mówić mi Alejandro. - Mężczyzna wyciągnął ku niej rękę,

wytarłszy ją uprzednio w spodnie.

- Alejandro zaproponował, żebyśmy zatrzymali się w jego domu -

poinformował Carlos.

- Powinniśmy jak najprędzej wyruszyć - oznajmił Alejandro. - Jeśli mrok

zastanie nas w dżungli, nie dostaniemy się już dziś do wioski, bo wciągną windę.

Margarita nie miała pojęcia, o jakiej windzie mówił, ale gdy w poszukiwaniu

wyjaśnienia spojrzała na Carlosa, ten wzruszył tylko bezradnie ramionami i podążył

za przewodnikiem.

background image

Opuścili ścieżkę, którą wcześniej wyciął w zaroślach Carlos. Alejandro

prowadził ich tylko sobie znaną, niewidoczną dla niewtajemniczonych oczu dróżką.

Nie uszli nawet kilkunastu metrów, gdy niespodziewanie lunął rzęsisty deszcz,

przez co wędrówka stała się szalenie uciążliwa.

Wreszcie dotarli do krawędzi głębokiego wąwozu, na dnie którego płynęła

rwąca, sądząc z odgłosu, rzeka.

- Diablo! - mruknął pod nosem Alejandro. - Zabrali windę.

- Jaką znowu windę? - nie wytrzymała Margarita.

- Tylko nią można przedostać się na drugą stronę rzeki - wyjaśnił mężczyzna,

pokazując palcem do góry.

Mrużąc oczy, Margarita uniosła wzrok i zobaczyła grubą linę, która przecinała

ciemniejące niebo. Przyczepiona była do stojącego samotnie na krawędzi wąwozu

drzewa mahoniowego i znikała gdzieś w ciemnościach.

- Conceptión! - krzyknął Alejandro, niemal przyprawiając Margaritę o zawał

serca.

Najpierw rozległo się szczekanie psów, ale w końcu usłyszeli kobiecy głos:

- Alejandro, to ty?

- Tak. Prześlij mi windę.

Coś zaskrobało o pień mahoniowca. Przyjrzawszy się uważniej, Margarita

doszła do wniosku, że była to główna lina, dzięki której tajemniczy wehikuł mógł się

przemieszczać. Alejandro ciągnął sznur obydwiema rękami, aż parę chwil później

lekki stukot oznajmił przybycie niezwykłej windy.

Przyjrzawszy się temu wynalazkowi, Margarita stwierdziła, że nazwano ją

nieco na wyrost, składała się bowiem z dwóch zbitych na krzyż desek z przy-

twierdzonym na górze bloczkiem, który przesuwał się po linie. Nadal zastanawiała

się, jak to w ogóle działa, gdy Alejandro zaproponował jej, by jako pierwsza odbyła

podniebną podróż.

- Usiądź na poprzecznej desce i trzymaj się pionowej - podpowiedział. - To

bardzo proste.

Aż za proste, myślała z przekąsem. Miała poważne wątpliwości co do

trwałości drewnianej konstrukcji.

- Na pewno wytrzyma mój ciężar? - spytała nieufnie dzielna pani agent tajnej

organizacji.

- Ależ oczywiście - zapewnił Alejandro. - Jeżdżę tym dwa razy dziennie i

background image

jakoś żyję.

Akurat ten argument wcale nie podziałał na Margaritę uspokajająco, bowiem

mężczyzna był tak chudy, iż bez wątpienia ważył co najmniej dziesięć kilo mniej niż

ona. Wychyliwszy się poza krawędź skalnego ustępu, zerknęła n dno wąwozu, gdzie

jakieś piętnaście metrów pod nimi szumiała rzeka. Cóż, nawet jeśli wpadnie do wody,

nie zmoczy się bardziej niż do tej pory...

Carlos, stojący do tej pory w milczeniu u jej boku, zapytał, czy umie pływać.

- Jasne! Woda to mój drugi żywioł - zapewniła bez cienia przesady.

Wolałaby jednak nie demonstrować swoich umiejętności po ciemku i z

ciężkim plecakiem na ramionach, zwłaszcza iż w rzece pewnie mieszkały pijawki i

inne równie upiorne stworzenia. Po ostatnich doświadczeniach tropikalna fauna nie

wzbudzała w Margaricie zbyt wielkiego entuzjazmu.

- Zjechałbym pierwszy, ale wolę osłaniać tyły na wypadek, gdyby coś się stało

- wyjaśnił Carlos, mocnym pociągnięciem sprawdzając trwałość liny. Test wypadł

pomyślnie.

- Rozumiem - odparła, bezskutecznie próbując usiąść na poziomej desce, która

jak dla niej znajdowała się trochę za wysoko nad ziemią.

Nagle silne ręce pochwyciły ją w talii i uniosły w górę.

- Miłej przejażdżki, querida - powiedział Carlos, sadowiąc ją wygodnie. - Do

zobaczenia. Niedługo spotkamy się po drugiej stronie.

- Mam nadzieję! - odrzekła, mocno chwytając pionową deskę.

- Gotowa? - odezwał się Alejandro.

- Goto... Ojeeeej!

Czuła się, jakby znalazła się w wagoniku kolejki górskiej w lunaparku.

Prymitywne krzesełko jak strzała pomknęło w dół po zwisającej luźno linie.

Margarita zacisnęła powieki, przekonana, że zaraz wpadnie do wody, jednak gładko

dotarła do najniższego punktu, potem wolno podjechała wyżej, nieco się cofnęła, aż

w końcu zatrzymała się tuż nad powierzchnią wody.

- Trzymaj się mocno! - zawołał wesoło Alejandro, wyraźnie ubawiony jej

strachem. - Conceptión za chwilę wciągnie cię na brzeg.

Główna lina zatrzeszczała niepokojąco, a następnie drewniany bloczek zaczął

się przesuwać po sznurze. Po serii szarpnięć Margarita znalazła się po drugiej stronie

wąwozu, gdzie została przywitana przez żonę Alejandra, niewysoką, pulchną kobietę,

która przyjęła jej przybycie z takim spokojem, jakby obce osoby co najmniej kilka

background image

razy dziennie pojawiały się w tej zapomnianej przez Boga i ludzi wiosce. Nie miały

jednak czasu na rozmowę, gdyż jak najszybciej należało przetransportować mężczyzn

na drugą stronę rzeki. Gdy tak się stało, Conceptión zakasała spódnicę i bez słowa

poprowadziła gości ledwie widoczną ścieżką. Towarzyszyła im gromada psów, które

ujadały jak najęte, informując mieszkańców wioski o ich przybyciu. Kozy uciekały z

drogi, becząc i pobrzękując dzwonkami zawieszonymi na szyjach. Coś, co z daleka

przypominało wyjątkowo chudą krowę lub niespotykanej wielkości kota tygrysiego,

przypatrywało im się uważnie z bezpiecznej odległości.

Ścieżka była tak podmokła, że buty Margarity zapadały się aż po kostki, a

wszędzie wokół słychać było szmer cieniutkich strużek wody, które spływały po

zboczu w kierunku wąwozu. Nic dziwnego, że wszystkie domy w wiosce zbudowane

były na wysokich palach.

Wioska nie była duża, a prawdę mówiąc maleńka, składała się bowiem z

siedmiu zaledwie chylących się ku ziemi domostw. Nierówne, grubo ciosane stopnie

wiodły do zasłoniętych wodoodporną tkaniną otworów drzwiowych. W oknach nie

było szyb, a zniszczone dachy niezbyt dobrze chroniły przed deszczem. Jednak

mieszkańcy wioski, którzy zwabieni niezwykłym zamieszaniem jak jeden mąż

wyglądali ze swych chat, nie sprawiali wrażenia osób ogarniętych lękiem, że ich

domostwa lada moment rozsypią się jak domki z kart. Wkrótce na widok obcych

wylegli na środek wioski. Dorośli, dzieci, psy, kurczaki, a nawet jedno różowe prosię,

wszyscy stłoczyli się wokół przybyszów.

Podczas gdy Alejandro odpowiadał na niezliczone pytania sąsiadów,

Conceptión poprowadziła gości po schodkach do jednej z chat.

- Czujcie się jak u siebie w domu - powiedziała serdecznie sympatyczna

gospodyni, gestem zapraszając, aby weszli do środka.

Mocno pochyliwszy się, Margarita pierwsza weszła do jednoizbowej chaty,

oświetlonej jedynie migoczącymi płomykami świec. Za nią podążył Carlos,

Conceptión i jej mąż, a także pozostali mieszkańcy wioski, łącznie z psami,

kurczętami oraz prosiątkiem.

- Siadajcie, siadajcie - powiedział Alejandro. - Najpierw coś zjecie, a potem

opowiecie nam, co słychać.

Modląc się w duchu, aby zapadająca się lekko na środku pomieszczenia

podłoga nie ustąpiła pod ciężarem tak dużej liczby gości, Margarita zajęła wskazane

jej miejsce na ławce przy dużym, nieheblowanym stole. Mieszkańcy wioski rozsiedli

background image

się na podłodze wzdłuż ścian, natomiast Conceptión ustawiała na stole miski z ryżem,

czarną fasolą, talerze z tortillami oraz cynowe kubki pełne gorącej, słodkiej kawy.

Wszyscy obecni cierpliwie czekali, aż przybysze skończą posiłek, a potem

zasypali ich gradem pytań. Ponieważ nie mieli elektryczności, nie mogli słuchać radia

ani oglądać telewizji, zatem wszystkie wieści ze świata czerpali od przyjezdnych,

którzy, jak Carlos wywnioskował z rozmowy, pojawiali się nieczęsto. Ostatni raz

mieszkańcy wioski rozmawiali z kimś obcym przed miesiącem, dlatego głodni byli

nowinek z szerokiego świata.

- Widziałem dziś dym z ogniska - poinformował Alejandro. - Niezbyt daleko

od miejsca, gdzie was spotkałem. Wydaje mi się, że ktoś uparcie idzie waszym

śladem.

- To prawda - przyznał z powagą w oczach Carlos. - Ale nie wiemy, czy to

mój adiutant i reszta oddziału, czy też zbiegły więzień ze swoją bandą.

- A ten więzień jest groźny?

- Bardzo groźny - potwierdził Carlos. - W żadnym wypadku nie wolno go

lekceważyć. Jest grubą rybą w największym gangu narkotykowym w Ameryce

Południowej.

- To drań! - zawołało zgodnie kilku mieszkańców wioski. - Przychodzą nie

wiadomo skąd i okradają nas z naszych nędznych dochodów.

Margarita i Carlos nie komentowali tego, choć oczywiście domyślali się, że

zarówno gospodarze, jak i ich sąsiedzi trudnili się handlem narkotykami. Podobna

sytuacja miała miejsce na większości wiejskich obszarów Madrileño, gdzie ubodzy

wieśniacy traktowali przemysł narkotykowy jako jedyną szansę na zdobycie

pieniędzy, dzięki którym mogli się utrzymać oraz wykształcić dzieci. Nie mieli przy

tym żadnych wyrzutów sumienia, uważali bowiem, że skoro bogaci, znudzeni życiem

Amerykanie znajdowali przyjemność we wciąganiu do nosa proszku pochodzącego z

koki, a w dodatku byli gotowi za to słono zapłacić, to czemu by tego nie

wykorzystać? Dlatego właśnie Carlos uważał, iż należy ścigać najpotężniejszych

handlarzy, a nie takich biedaków jak mieszkańcy tej wioski, bo to ci najwięksi,

obracający milionami dolarów, wykorzystywali nędzę i nieszczęście innych.

Natomiast wprowadzane właśnie reformy gospodarcze miały zapewnić chłopom inne,

za to całkiem legalne, źródła dochodów.

- Toms i ja wybierzemy się jutro na drugą stronę rzeki, żeby sprawdzić, kto

was śledzi - zaproponował Alejandro, obejmując ramieniem szeroko uśmiechniętego,

background image

chudziutkiego chłopca w wieku siedmiu, najwyżej ośmiu lat. - To mój wnuk. Potrafi

się wspinać po drzewach zwinniej niż małpka.

- Czy mógłbyś też wysłać najszybszego biegacza do najbliższej wioski, w

której znajduje się radiostacja? - poprosił Carlos. - Jeśli okaże się, że to bandyci,

będziemy potrzebowali posiłków, bo ci ludzie są dobrze wyszkoleni i uzbrojeni po

zęby - dodał, widząc, że gospodarz szykuje się do gwałtownej przemowy. Najpewniej

chciał zapewnić, że mieszkańcy wioski bez problemu dadzą odpór całej hordzie

bandytów. - Na pewno mają przy sobie karabiny, a może także moździerze.

Wśród zebranych przeszedł pomruk. Mężczyźni przybrali wojownicze miny,

zaś kobiety wyglądały na zaniepokojone. Margarita domyśliła się, że z pewnością

mieli już kiedyś podobne kłopoty i zbrojna walka nie jest im obca.

- Już wszystkiego się dowiedzieliście, więc idźcie - zarządziła Conceptión. -

Nasi goście są przemoczeni i zmęczeni. Eliado, przynieś Carlosowi jakąś koszulę i

spodnie. Dałabym mu coś z rzeczy Alejandra, ale pękłyby w szwach.

Wysoki, barczysty młodzieniec pospiesznie wyszedł, aby spełnić jej

polecenie.

- A jeśli chodzi o ciebie, moja droga... - Zawahała się, mierząc Margaritę

wzrokiem od czubka głowy aż po mokre, zabłocone buty. - Tobie dam moją ślubną

suknię.

- Ogromnie dziękuję - odparła Margarita, wzruszona tym, że kobieta

zaoferowała jej tak cenną, pamiątkową rzecz. - Ale wystarczy mi coś skromniejszego.

- Nie, nie, koniecznie musisz ją włożyć - nalegała Conceptión. - Trzymałam ją

dla wnuczki, ale... - Urwała, marszcząc czoło.

- Ale Anuncia uciekła z jednym gringo, który przyjechał tu rok temu -

dokończył za nią mąż. - Był strasznie niezgrabny, potykał się o własne nogi, ciągle

gubił okulary, a w dodatku na okrągło zbierał mrówki.

- Mrówki! - prychnęła pogardliwie Conceptión, jakby to było ostatecznym

dowodem szaleństwa jej wnuczki.

Otworzyła duży pleciony kufer, z którego roztoczył się zapach kory cedru,

stosowanej do odstraszenia moli oraz zwalczania zarodków pleśni. Po krótkich

poszukiwaniach wydobyła nieco pożółkłą, ale niegdyś bez wątpienia białą bawełnianą

bluzkę oraz piękną, rozszerzającą się do dołu spódnicę, haftowaną wszystkimi

kolorami tęczy. Z rzewnym uśmiechem przesunęła dłonią po skomplikowanym

wzorze, złożonym z pnączy, kwiatów i różnobarwnych papug.

background image

- Zaczęłam ją haftować tego samego dnia, gdy zgodziłam się, by Alejandro

ubiegał się o moje względy. O tym, że się ze mną ożeni, wiedziałam długo przed nim

- wyjaśniła, spoglądając to na Carlosa, to na Margaritę. - A ty jak długo każesz mu się

uwodzić, zanim za niego wyjdziesz?

Carlos z wyraźnym zainteresowaniem przypatrywał się Margaricie, która nie

miała pojęcia, co odpowiedzieć.

- Zresztą ceremonia ślubna tak naprawdę znaczy niewiele - zlitowała się nad

nią gospodyni. - Minęły trzy lata, odkąd dopuściłam Alejandra do swego łóżka, gdy

ksiądz mógł wreszcie przyjechać do wioski i pobłogosławić nasz związek. Przy okazji

ochrzcił naszego syna i starszą córkę. Od chwili, gdy kobieta odda się mężczyźnie,

wszystko musi się jakoś samo ułożyć.

Adresatka tej życiowej mądrości z uporem wpatrywała się we własne buty,

aby uniknąć znaczącego spojrzenia Carlosa.

- Aha, znalazłam też koszulę nocną - oznajmiła Conceptión, podając

Margaricie zwój miękkiej białej materii. - Masz tu też suchą bieliznę. Obok łóżka

leży kora do wyszorowania zębów i mydło. Zostaw ten dzbanek na stole, Alejandro -

zwróciła się do męża.

- Conceptión, to przecież moja najlepsza tequila - zaprotestował.

- Nasi goście będą mogli jej spróbować, gdy już zostaną sami, jeśli oczywiście

będą mieli na to ochotę. Chodź, Alejandro, już późno, pozwólmy im odpocząć.

Gdybyście nas potrzebowali, będziemy u naszego syna - dodała, spoglądając na

Margaritę i Carlosa.

Gospodarz z wyraźnym ociąganiem postawił gliniany dzbanek na stole, po

czym podążył śladem energicznej żony. Wraz z nimi wyszły także psy, ujadaniem

wypędzając kurczaki oraz prosię.

W izbie zapadła cisza, przerywana jedynie dudnieniem deszczu w blaszany

dach. Przyciskając do piersi pachnące cedrem ubrania, Margarita niepewnie

spoglądała na przypatrującego się jej zza stołu Carlosa. Wolała nawet sobie nie

wyobrażać, jak w tej chwili się prezentowała. Cała w błocie, przemoczona, ubrana w

ogromną wojskową koszulę... Pocieszała się tym, że Carlos wyglądał wcale nie lepiej.

Mokre włosy sterczały mu na wszystkie strony, policzki i brodę porastał kilkudniowy

zarost, zaś porwana na ramieniu koszulka była przemoczona.

Nie mogła uwierzyć, że minęło zaledwie kilka godzin od chwili, kiedy w

przypływie namiętności zerwała z niego tę koszulkę i kompletnie straciła głowę w

background image

jego ramionach... Przypomniały jej się mądre słowa Conceptión: ,,Od chwili, gdy

kobieta odda się mężczyźnie, wszystko musi się jakoś samo ułożyć’’. A zaraz potem

pamięć podsunęła jej żarliwą obietnicę Carlosa: ,,Następnym razem będziemy się

kochać w prawdziwym łóżku. Żadnego pośpiechu. Będziemy się kochać tak powoli,

tak słodko, że zaczniesz umierać z rozkoszy’’.

Nagle zrobiło jej się gorąco. Gdy to mówił, sądziła, że będzie miała sporo

czasu na przemyślenie tego, co wydarzyło się w dżungli, na znalezienie kompromisu

między uczuciem, jakie rozpalał w niej Carlos, a pragnieniem niezależności. Lecz

teraz, gdy spoglądał jej prosto w oczy, była tak oszołomiona, że nie była w stanie

wyjaśnić, dlaczego aż tak bardzo zależało jej na owej niezależności... Ba, nawet z

trudem przypominała sobie, jak ma na imię... Czuła się bardzo nieswojo, nie była

bowiem przyzwyczajona do sytuacji, w której nie potrafiła się w pełni kontrolować.

- Jesteś przemoczona do suchej nitki - zauważył Carlos, przerywając jej

rozmyślania. - Lepiej się przebierz, bo jeszcze złapiesz zapalenie płuc.

Wciąż przyciskając do piersi pożyczone ubrania, rozejrzała się po niedużej

izbie. Jedynym w miarę odosobnionym miejscem była niewielka wnęka tuż za

osłoniętym moskitierą łóżkiem. Było tam ciemno, ale Margarita i tak nie czuła się

swobodnie, cały czas miała bowiem wrażenie, że Carlos ją obserwuje. Mimo iż w

pomieszczeniu utrzymywała się dość wysoka temperatura, gdy zdejmowała mokre

dżinsy i koszulę, wstrząsnął nią silny dreszcz, a na całym ciele pojawiła się gęsia

skórka.

Dobiegło ją ciche przekleństwo, a następnie brzęk glinianego naczynia

uderzającego o cynowy kubek. Domyśliła się, że to Carlos postanowił spróbować

tequilę Alejandra.

Zdjąwszy staniczek, zmoczonym ręcznikiem wytarła ciało z błota i brudu, a

następnie włożyła koszulę nocną, która zakrywała ciało od szyi aż do połowy łydek.

Pozbywszy się mokrych fig, włożyła miękkie bawełniane majtki, sięgające od talii do

pół uda. Oczywiście nigdy dotąd nie miała na sobie nic takiego, ale staromodna

bielizna okazała się bardzo wygodna. Poza tym sam fakt, że po raz pierwszy od

dwóch dni mogła się wreszcie przebrać w coś suchego i czystego, sprawił jej

niewysłowioną przyjemność.

Właśnie sięgała po kawałek kory, aby wyczyścić zęby, gdy na schodach

rozległo się donośne tupanie, a potem dały się słyszeć męskie głosy. Domyśliła się, że

to Eliado, zgodnie z umową, przyniósł ubrania. Chwilę później dobiegły ją dźwięki,

background image

które sugerowały, że Carlos również zaczął się przebierać.

Na zakończenie wieczornej toalety rozczesała włosy drewnianym

grzebieniem, po czym zaczęła się rozglądać za dogodnym miejscem do rozwieszenia

mokrych ubrań. Spostrzegła, że Carlos wykorzystał do tego celu wieszaki, które były

przybite do ściany niedaleko wejścia, więc podeszła, aby obok powiesić swoją odzież.

Odwróciwszy się, zauważyła Carlosa, który wygodnie usadowiony na ławce

przy stole, z wyrazem zadowolenia na twarzy pociągał tequilę z cynowego kubka. Po

raz kolejny w ciągu zaledwie trzech dni miała przy sobie innego mężczyznę. Prosta

biała koszula w wiejskim stylu miękko okrywała szerokie ramiona, zaś sprane jasne

spodnie zastąpiły oliwkowe bojówki. Siedząc okrakiem na drewnianej ławce, w

niczym nie przypominał dobrze jej znanego wiceministra obrony ani groźnego

generała - komandosa.

Ona także musiała przejść metamorfozę, gdyż Carlos przypatrywał się jej z

wyraźnym zainteresowaniem.

- W tej koszuli nocnej wyglądasz zupełnie inaczej niż dotychczas, querida -

zauważył z lekkim uśmiechem, błąkającym się w kącikach ust. - Jak mała

dziewczynka.

Od małej dziewczynki odróżniały ją tylko ponętne kobiece kształty, tak

doskonale widoczne w świetle płomyków świec pod lekko przejrzystą bawełnianą

tkaniną. Widząc zarys jej smukłego ciała, z wrażenia niemal upuścił kubek.

A on, naiwny, myślał, że to ta czerwona koronka doprowadziła go do

szaleństwa! Spoglądając teraz na tę z pozoru niewinną białą koszulę, a także rysujące

się pod nią długie, staroświeckie majtki, czuł, jak robi mu się coraz bardziej gorąco.

Jednym łykiem opróżnił kubek z ognistej zawartości.

- Conceptión miała rację, jest już bardzo późno. Gotowa do łóżka? - spytał.

To z pozoru całkiem zwyczajne pytanie wypowiedział drżącym z emocji

głosem. Oboje wiedzieli, że nie była to niewinna propozycja udania się na spoczynek.

Widział, że Margarita toczy wewnętrzną walkę, zauważył to w jej zagubionym

spojrzeniu. Wreszcie przymknęła oczy. Niemal czytał w jej myślach, niemal rozumiał

dręczące ją sprzeczne emocje. Niemal...

Jego uwagi nie uszedł ów szczególny moment, w którym skapitulowała. Tak

jak tego oczekiwał.

- Gotowa - odparła powoli, patrząc mu prosto w oczy.

Z triumfalnym uśmiechem porwał ją w ramiona.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Gdy Margarita obudziła się następnego ranka, przywitały ją lśniące,

migoczące promienie słoneczne. Wpadały przez szparę w moskitierze, rozpiętej nad

łóżkiem Alejandra i Conceptión, tworząc złocistą plamę na szorstkiej, ręcznie tkanej

pościeli.

Z błogim uśmiechem przysłuchiwała się pobekiwaniu kóz, pobrzękiwaniu

dzwonków zawieszonych na ich szyjach, a także rozdzierającemu pianiu koguta.

Przeciągnęła się rozkosznie, ziewając lekko. Wyciągnęła ręce, aby założyć je za

głowę, ale nagły ból w mięśniach przypomniał jej o forsownej wędrówce, jaką

niedawno odbyli. Ostatniej nocy dowiedziała się o mięśniach, o istnieniu których do

tej pory nie miała bladego pojęcia...

Zerknęła na sąsiednią poduszkę, która wciąż nosiła ślad po głowie Carlosa,

choć wyszedł tuż przed świtem, nakazując Margaricie, aby przespała się jeszcze

trochę. Chętnie usłuchała tego polecenia, bowiem po godzinach spędzonych w jego

objęciach była całkowicie wykończona. Gdy w swoim czasie obiecywał jej, że

następnym razem będą kochać się wolno i namiętnie, nie ostrzegł jej, co według

niego znaczy ,,powoli’’. Niespiesznymi pieszczotami doprowadzał ją na skraj

szaleństwa, aż zaczęła błagać o więcej i więcej. Rumieniła się gwałtownie, bowiem

ich krzyki mogły obudzić mieszkańców wioski. Łudziła się jednak nadzieją, że

wszyscy spali na tyle twardo, aby ich miłosne wyczyny pozostały niezauważone...

Nadzieję tę straciła, gdy tylko Conceptión stanęła w drzwiach chaty, niosąc

tacę z dzbankiem smakowicie pachnącej gorącej czekolady oraz talerze z całą furą

jedzenia. Gospodyni zdawała się być zaskoczona, widząc ją jeszcze w łóżku.

- Wybacz, proszę, nie chciałam ci przeszkadzać. Słyszałam... hm... słyszałam,

że obudziłaś się wcześnie rano, więc pomyślałam, że może miałabyś ochotę na

śniadanie.

Na twarz Margarity wypłynął purpurowy rumieniec. Co gorsza, mimo

dyskretnych poszukiwań nie mogła zlokalizować koszuli nocnej.

- Jest pod łóżkiem - podpowiedziała ze śmiechem Conceptión, stawiając

jedzenie na stole.

Oszołomiona smakowitym zapachem czekolady, Margarita zapomniała o

wstydzie i sięgnąwszy pod łóżko, podniosła koszulę i nałożyła ją pospiesznie, by jak

najprędzej dołączyć do siedzącej przy stole gospodyni.

background image

Śniadanie składało się z podsmażanych bananów polanych śmietaną, a także

podstawowego dania kuchni madrileńskiej, czyli czarnej fasoli w wywarze z warzyw.

Oblizując się z apetytem, Margarita zanurzyła świeżo upieczoną tortillę w gorącej

zupie.

- Pyszne - pochwaliła szczerze między jednym a drugim kęsem.

Conceptión szerokim uśmiechem przyjęła komplement.

- Nasze krowy są wprawdzie bardzo chude i nie nadają się na mięso, za to są

bardzo mleczne. Gdybyśmy tylko mogli to mleko dowieźć na targ zanim skwaśnieje...

- zasmuciła się.

Transport mleka przez góry i dżunglę rzeczywiście był zadaniem

niewykonalnym, dlatego machnęła lekceważąco ręką i sięgnęła po dzbanek z sokiem

ze świeżych pomarańczy, po czym rozlała napój do dwóch kubków.

- Aż mi wstyd, że się tak objadam - westchnęła Margarita, kończąc kolejną

tortillę. - Zjem jeszcze jedną, a resztę zostawię dla Carlosa.

- Nie musisz, jadł z Alejandrem, zanim wyszli - poinformowała gospodyni.

- Zanim wyszli? - powtórzyła, przerywając jedzenie. - Jak to? A dokąd poszli?

- Carlos, Alejandro i mały Toms przeprawili się na drugą stronę rzeki, żeby

wytropić tego, kto was śledzi.

Margarita nieomal zakrztusiła się tortillą z fasolą. A więc Carlos udał się do

dżungli na poszukiwanie osób, które wędrowały ich śladem. Wziął ze sobą tylko

Alejandra i Tomsa, ją zaś pozostawił w wiosce, aby nie narażać jej na

niebezpieczeństwo. Z jednej strony była mu wdzięczna za jego opiekuńczość, ale z

drugiej była wściekła, bo przecież razem tyle przeżyli podczas ostatnich dni, że powi-

nien był się z nią chociaż skonsultować!

- Na pewno nic im się nie stanie - pocieszyła Conceptión, sądząc, że

przyczyną jej smutku był niepokój o Carlosa. - Alejandro zna dżunglę jak własną

kieszeń i nie dopuści, żeby twój mężczyzna wpadł w pułapkę.

- Carlos nie jest moim mężczyzną - sprostowała. - Jak widać, należy tylko i

wyłącznie do siebie i sam o sobie decyduje.

Sceptyczne spojrzenie gospodyni powędrowało ku łóżku, na którym leżała

zmięta pościel. Conceptión była jednak zbyt delikatna, aby to w jakikolwiek sposób

skomentować.

- Zostawię cię, żebyś mogła się ubrać - stwierdziła i wstała. - Wszystkie

kobiety są na podwórzu i skubią kurczaki. Dołącz do nas, jeśli masz ochotę. Aha, dziś

background image

wieczorem urządzamy uroczystość na waszą cześć.

Z jednej strony Margarita była zaszczycona, że mieszkańcy wioski zamierzali

zorganizować uroczystą kolację na ich cześć, z drugiej jednak czuła się niezręcznie,

widziała bowiem, że byli bardzo biedni i nie chciała ich pozbawiać cennego poży-

wienia. Mimo to nie zamierzała protestować, by nie sprawić im przykrości.

Choć urodzona i wychowana w luksusie, Margarita doceniała ciężką fizyczną

pracę. Zadbała o to jej matka, która nie znosiła bezczynności i nie potrafiła siedzieć z

założonymi rękami, gdy wokół wrzała robota. Jako młoda dziewczyna, zanim jeszcze

zdobyła serce syna właściciela ziemskiego, Maria de las Fuentes szorowała podłogi,

gotowała w wielkim kotle bieliznę pościelową oraz gracowała grządki w ogrodzie

przy kuchni. Dumna ze swego pochodzenia, uczyniła wszystko, co było w jej mocy,

aby jej dzieci doceniały ciężką pracę oraz tych, którzy ją wykonywali.

Szybko dokończywszy śniadanie, Margarita przeszła do wnęki, w której stała

miska z wodą. Chcąc jak najszybciej zmyć z siebie zapach Carlosa, który czuła przy

każdym ruchu, zaczęła z całej siły szorować ciało szorstkim ręcznikiem. Właśnie

wkładała staromodne majtki Conceptión, gdy na piersi poczuła znane wibracje.

Natychmiast przykryła medalion dłonią. To było takie frustrujące! Gdyby tylko

mogła się z nimi skontaktować! Jednocześnie bardzo budujący był fakt, że nawet po

upływie kilku dni nie stracili nadziei, że uda im się ją odnaleźć. Medalion wibrował

jeszcze mniej więcej przez minutę, po czym znieruchomiał, aby po kolejnej chwili na

nowo się uaktywnić. Sądząc, że może to być jakiś tajny kod, Margarita położyła dłoń

na piersi, wstrzymując jednocześnie oddech, ale po chwili wibracje ustały na dobre. Z

westchnieniem znów zaczęła się ubierać.

Przepiękny strój weselny, pożyczony przez Conceptión, absolutnie nie

nadawał się do skubania i zaparzania kurczaków, więc włożyła wciąż wilgotne dżinsy

oraz wojskową koszulę Carlosa. Ubrawszy się, wygładziła rozłożoną na materacach

pościel, po czym wyszła na dwór, aby dołączyć do kobiet.

Na podwórzu powitały ją salwy serdecznego śmiechu, złociste promienie

słońca oraz ściskająca za serce nędza. Zatrzymawszy się na werandzie, aby

przyzwyczaić oczy do ostrego światła słonecznego, Margarita rozejrzała się dokoła.

Główna droga wiodąca przez wioskę była zaledwie rozdeptaną, rozjeżdżoną błotnistą

dróżką, zaś stojące przy niej domy sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały spaść z pali,

na których je zbudowano. Wioskę oddzielały od dżungli osmalone kikuty pni drzew.

Wydawały się pełnić rolę strażników, których zadaniem było strzec zabudowania

background image

przed wchłonięciem przez żarłoczną dżunglę.

Mimo oczywistych trudności oraz zagrożeń, jakie niosło ze sobą mieszkanie w

tym malowniczym zakątku świata, kobiety nie wyglądały na specjalnie zatroskane.

Wokół fruwało pierze, a pracy towarzyszyła ożywiona dyskusja o młodym żonkosiu i

świeżo upieczonym ojcu, który tak bardzo rozochocił się na widok żony, że próbował

unieść jej spódnicę, choć miała dziecko przy piersi. Młoda kobieta, która bez

fałszywego wstydu wesoło opowiedziała o swym narowistym mężu, otrzymała od

sąsiadek kilka pouczających wskazówek wziętych prosto z życia.

- Rogerio też tego próbował, gdy karmiłam nasze pierwsze dziecko - wyznała

jedna ze śmiechem. - Więc wsypałam mu do piwa pokruszone nasiona nasturcji i

przez trzy dni z trudem podnosił się z łóżka, żeby dojść do toalety. Zrozumiał i

zostawił mnie w spokoju, aż byłam na niego znowu gotowa.

- Czyli jakiś tydzień później - zażartowała siedząca obok niej kobieta. - Ale

wcale ci się nie dziwię, bo twój Rogerio jest wyjątkowo dorodny. Podobnie zresztą

jak ten zabójczo przystojny Carlos, sądząc po odgłosach, które dziś w nocy dobiegały

z domu Conceptión... Co takiego? Czemu mnie szturchasz?

Kobieta podążyła wzrokiem za znaczącym spojrzeniem sąsiadki, a

zauważywszy stojącą nieopodal na werandzie Margaritę, wyraźnie się speszyła.

Jednak chwilę później pogodny uśmiech powrócił na jej twarz.

- Oczywiście nie miałam nic złego na myśli - zapewniła wesoło, przesuwając

się na ławce, aby zrobić miejsce dla nowo przybyłej. - Ale powiedz nam, moja droga,

czy ten twój Carlos jest taki męski, na jakiego wygląda?

- Nawet jeszcze bardziej - odrzekła ze śmiechem Margarita, sadowiąc się na

ławce.

Zirytowany, spocony i zmęczony Carlos czekał na swoją kolejkę podczas

przeprawy przez wąwóz. Alejandro był już na drugim brzegu, zaś mały Toms

znajdował się właśnie w połowie drogi, przytrzymując się mało stabilnej drewnianej

konstrukcji.

Dziadek słusznie porównał go poprzedniego wieczoru do małpki, bowiem

chłopiec miał niespotykane zdolności, jeśli chodzi o wspinanie się na drzewa i skały.

Niestety jego talenty tym razem na nic się nie zdały, bo choć Toms wiele razy

podciągał się na lianach i wspinał na wysokie drzewa, by sprawdzić, czy nad

baldachimem z liści nie unosi się dym zdradzający ludzką obecność, nie dostrzegł nic

podejrzanego. W śpiewie ptaków nie dosłuchali się żadnego ostrzegawczego dźwięku

background image

ani nie spostrzegli żadnych oznak niepokoju wśród zwierząt. Jedynym

potwierdzeniem, że faktycznie ktoś śledził Margaritę i Carlosa, zanim spotkał ich

Alejandro, był ślad po ognisku, a przy nim nadpalone papierki po cukierkach. Tak

więc zdołali ustalić tylko tyle, że podążająca ich tropem osoba miała słabość do

czekoladowych cukierków z kokosowym nadzieniem...

Ale któż to mógł być? Zbiegły więzień czy żołnierze? Ta niepewność

doprowadzała Carlosa do furii. Dziękował opatrzności, że zesłała im Alejandra, bo

gdyby nie to, że zboczyli z zaplanowanego szlaku, aby zajść do niezaznaczonej na

żadnej mapie wioski, zapewne stanęliby oko w oko z tym kimś, a instynkt

podpowiadał Carlosowi, że nie byłoby to miłe spotkanie. Niestety wielce praw-

dopodobne było, że skoro ktoś zadał sobie tyle trudu, aby śledzić ich przez kilka dni

w dżungli, na pewno tak prędko nie zrezygnuje i prędzej czy później odkryje tajemną

przeprawę na drugi brzeg wąwozu.

Jeśli był to bandyta, co było bardzo prawdopodobne, sprawa naprawdę

przedstawiała się groźnie. Musiał być bardzo zdesperowany, bo nie bacząc na

czyhające w dżungli niebezpieczeństwa, uparcie podążał ich śladem, a to oznaczało,

że traktował Carlosa i Margaritę jako śmiertelne zagrożenie, które za wszelką cenę

chciał zlikwidować. Innymi słowy, zabić. Gotów był walczyć z madrileńskim

wojskiem, byle tylko osiągnąć swój cel. Dlaczego jednak zbiegły więzień, zamiast

uciec do innego kraju, decydował się na tak ryzykowną akcję? I kim on był, u diabła?

Carlos nie znał nawet jego imienia.

W przeciwieństwie do Margarity...

Jej upór ogromnie irytował, a jednocześnie ranił Carlosa. Dlaczego nie była z

nim szczera? Teraz było dla niego zupełnie oczywiste, że wiedziała o tym przestępcy

dużo więcej, niż chciała się do tego przyznać. W ogóle wiedziała i potrafiła o wiele

więcej, niż sądził jeszcze przed tygodniem. Gotów był założyć się o ostatniego

centavo, że wcale nie na farmie ojca nauczyła się tak doskonale strzelać!

Kilka razy miał ochotę potrząsnąć nią mocno, by wydusić z niej prawdę. Co

więcej, ostatniej nocy przez moment zastanawiał się, czy nie posunąć się do podłego

co prawda szantażu. Chciał mianowicie powiedzieć jej, że jeśli nie wyzna mu

prawdy, nie dokończy tego, co tak chwacko zaczął i pozostawi ją z niezaspokojonym

pragnieniem. Jednak gdy spojrzał w niebieskie oczy Margarity i usłyszał swoje imię

wyszeptane przez nią, zapomniał o wszelkiej strategii i podstępnych knowaniach. Co

więcej, zapomniał o tym, co ich dzieliło, całkowicie oddając się temu, co zespalało

background image

ich w jedno.

Zaczynał poważnie powątpiewać, czy kiedykolwiek zdoła zaspokoić głód, jaki

wzbudzała w nim Margarita, bowiem po szalonej nocy nadal nie miał jej dość, tylko

przeciwnie, pragnął jeszcze bardziej. Była pierwszą kobietą, która zachwycała go bez

względu na to, czy miała na sobie skąpą czerwoną sukienkę, ogromną wojskową

koszulę, czy też długą, niby aseksualną bawełnianą koszulę nocną.

Podobała mu się nawet z pierzem we włosach! Na widok jej zarumienionej,

uśmiechniętej twarzy, okolonej burzą potarganych włosów, w które wplątały się

kurze pióra, aż potknął się z wrażenia i mało brakowało, by upadł jak długi.

Nieświadoma jego przybycia, wesoło śmiała się, gawędząc z kobietami,

jednocześnie skubiąc kurczaka z wprawą, o którą nigdy by jej nie podejrzewał.

Doprawdy nie było chyba na świecie zadania, któremu by nie sprostała. Wyglądało na

to, że potrafiła absolutnie wszystko.

Fakt, iż wiedział o niej tak mało, że wciąż miała przed nim sekrety,

jednocześnie intrygował go i drażnił. Dlatego zbliżając się do zabudowań, był

skrzywiony, jakby w ogóle nie cieszył go jej widok. Humoru nie poprawił mu także

sposób, w jaki go przywitała. Gdy tylko go ujrzała, natychmiast przestała się

uśmiechać, a jej spojrzenie stało się chłodne, wręcz lodowate. Przekazawszy na wpół

oskubanego kurczaka siedzącej obok kobiecie, wstała i ocierając dłonie o dżinsy,

podeszła do niego.

- I co, znaleźliście coś?

- Ślad po ognisku i parę papierków po cukierkach - odrzekł oschłym tonem,

domyślał się bowiem, jakie pytanie padnie za chwilę i był na siebie wściekły, że nie

potrafi na nie odpowiedzieć.

- Nie wiesz, kto rozpalił to ognisko?

- Nie - mruknął.

Przez moment rozważała w milczeniu jego odpowiedź.

- Czy nie sądzisz, że powinieneś był mnie poinformować o swojej wyprawie z

Alejandrem do dżungli? - zapytała zirytowanym tonem.

- Spałaś, kiedy wychodziłem - odparł, czując się nieswojo, gdyż prowadzili tę

rozmowę na oczach wszystkich. - Obudziłem cię wcześniej... - Przerwał mu

gwałtowny wybuch śmiechu jednej z kobiet. - No więc obudziłem cię, ale znowu

zasnęłaś. Pewnie wykończyła cię ta długa wędrówka przez dżunglę.

Znów wybuch śmiechu.

background image

- Coś ją na pewno wykończyło! - wesoło zawołała jedna z kobiet.

Zastanawiając się gorączkowo, o czym ten babski sejmik mógł dyskutować

podczas jego nieobecności, ujął Margaritę pod rękę.

- Może porozmawiamy o tym, kiedy będę się mył? - zaproponował. -

Alejandro mówił mi, że gdzieś tu w pobliżu jest staw.

Z przyczyn kompletnie dla niego niezrozumiałych, podwórze aż zadudniło od

śmiechu. Margarita zdawała się podzielać rozbawienie pozostałych kobiet, ponieważ

jej wargi zadrżały, mimo że bardzo starała się zachować powagę. Carlos zerknął na

Alejandra, ale ten zdawał się niczego nie pojmować.

- O co chodziło? - zapytał, gdy trochę się już oddalili.

- O nic.

Z tyłu wciąż dobiegał ich serdeczny śmiech, więc Carlos nie dawał za

wygraną.

- A jednak o coś musi chodzić - powiedział, hamując złość.

- To naprawdę nic wielkiego - odparła Margarita, rumieniąc się lekko. -

Chodzi o pewien zabawny incydent, która wydarzył się, gdy Elena i jej mąż ostatnim

razem kąpali się w tym stawie.

Starannie unikając jego spojrzenia, zniknęła w chacie Conceptión i Alejandra,

aby przynieść mydło oraz czyste ubrania. Carlos oczywiście nie musiał wiedzieć, że

w wyniku tego śmiesznego incydentu Elena po raz szósty zaszła w ciążę. Opowieść

młodej matki, jak kochali się pod wodą, starając się przy tym nie utonąć,

doprowadziła wszystkie kobiety do spazmatycznego śmiechu.

Opowieść Eleny przypomniała Margaricie o jej własnej głupocie, bowiem w

ogniu namiętności zapomniała o zabezpieczeniu, a ostatnie czego w tej chwili

potrzebowali, była niechciana ciąża.

Przez całą drogę nad staw Carlos milczał, pogrążony w rozmyślaniach, także

w wodzie trzymał się od niej na odległość, nie podzielając zainteresowań męża Eleny.

Margarita pływała niespiesznie, pozwalając, by woda unosiła i kołysała jej ciało, on

zaś szorował się energicznie, zmywając błotny kamuflaż. Zakończywszy toaletę,

niecierpliwym gestem przesunął dłonią po zaroście, który, jak domyślała się

Margarita, musiał podrażniać skórę twarzy w ciepłym i wilgotnym tropikalnym

klimacie.

- Muszę się jeszcze ogolić - oznajmił, potwierdzając jej przypuszczenia. - A

potem porozmawiamy.

background image

- O czym?

- Co powinniśmy dalej zrobić.

Namydliwszy starannie policzki i brodę, rzucił mydło Margaricie, a następnie

podszedł do brzegu stawu. Odprowadziła go spojrzeniem, po czym wyszła na brzeg,

ubrała się w ślubny strój Conceptión i usiadła na kamieniu. W tym czasie Carlos

ostrym nożem zgolił zarost z policzków i wziął się za brodę, ponieważ jednak nie

miał lusterka, zaciął się w kilku miejscach i na skórze pojawiły się lśniące czerwone

kropelki. Syknął zniecierpliwiony, a na szczęce pojawiła się cieniutka strużka krwi.

- Daj, pomogę ci - zaofiarowała się Margarita.

Uklęknąwszy przy nim, wzięła do ręki groźnie wyglądający nóż, nieco

mniejszy od maczety, ale równie ostry.

- Umiesz golić? Robiłaś to kiedykolwiek? - spytał zaniepokojony.

- O tak, wiele razy.

- Jak to? - Zmarszczył brwi. - Kogo?

- Mojego ojca - odparła spokojnie, w duchu odnotowując nie bez satysfakcji

jego ostry ton. - Zanim wreszcie dobrał sobie odpowiednią maszynkę elektryczną,

która goliła dostatecznie dokładnie, często prosił mamę, żeby go ogoliła. A kiedy była

zajęta, chętnie ją zastępowałam.

Wykonanie tej prostej czynności sprawiło jej dużo satysfakcji, a gniew, który

wcześniej czuła wobec Carlosa z powodu porannej wyprawy, powoli ustąpił miejsca

zwykłej radości z przebywania w towarzystwie mężczyzny, który stawał się coraz

ważniejszy w jej życiu.

Namydliła mu twarz, po czym wprawnym, zdecydowanym ruchem przesunęła

ostrzem po szyi. Pochyliła się do przodu, aby sięgnąć w trudno dostępne miejsce na

podbródku, przy okazji przyciskając piersi do nagiego ramienia Carlosa. Poczuła

lekkie drżenie, które sprawiło jej ogromną przyjemność. Prawdziwa sielanka: wokół

tropikalna dżungla, nikogo w pobliżu, tylko ona i on...

Żeby życie było takie proste, westchnęła w duchu. Żeby wszystko

sprowadzało się do prostych, czystych emocji, odruchów i czynności, a bylibyśmy

szczęśliwsi...

Wróciła do golenia. Całkowicie skupiła się na tym odpowiedzialnym zajęciu,

dlatego nie spostrzegła, że Carlos nagle zamarł. Po chwili gwałtownie odtrącił jej

dłoń uzbrojoną w nóż i utkwił w niej oskarżycielskie spojrzenie.

- Co to? - zapytał ostro.

background image

- Niby co? - Kompletnie nie miała pojęcia, w czym rzecz.

Bez słowa chwycił w dłoń skromną ozdobę, która wysunęła się zza dekoltu jej

bluzki.

- To! - warknął, podnosząc medalion na wysokość jej wzroku.

Dopiero w tym momencie dotarło do niej, skąd wzięło się to drżenie, które

początkowo błędnie przypisała emocjom. Przeklęty medalion znów zaczął wibrować!

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Dłoń Carlosa ponownie zamknęła się na medalionie. Margaricie wystarczyło

jedno spojrzenie w jego pociemniałe z wściekłości oczy, aby domyślić się, że tym

razem została przyparta do muru.

- Mów! - zażądał bez zbędnych ceregieli. - Ale tym razem chcę usłyszeć

prawdę.

Zawahała się. Przez tyle lat żyła w świętym przekonaniu, że nikt z zewnątrz

nie może wiedzieć o jej działalności w SPEAR, dlatego teraz było jej trudno wyznać

całą prawdę. Jednak nauczono jej też innej zasady, równie ważnej dla każdego agen-

ta, a mianowicie że gdy znajdzie się w sytuacji bez wyjścia, powinna zapomnieć o

wszelkich skrupułach i w pierwszym rzędzie ratować swoją skórę. A właśnie znalazła

się w beznadziejnej matni. Murem, do którego została przyparta, było kamienne

spojrzenie wiceministra obrony jej ojczystego kraju. Carlos trzymał ją na uwięzi,

czyli na cienkim złotym łańcuszku, coraz mocniej wrzynającym się jej w skórę na

karku.

- Mów! - powtórzył przez zaciśnięte zęby.

Dobrze, powie mu wszystko, zanim jednak to nastąpi, musi nieco

zrównoważyć siły. Nie odpowiadała jej rola owieczki prowadzonej na rzeź.

- Najpierw musimy coś ustalić...

- Niczego nie będziemy ustalać! - ryknął. - Gadaj!

Spojrzała na niego zimno.

- Pozwala pan sobie na zbyt wiele, panie ministrze. - Ostatnie słowo

powiedziała ze znaczącym naciskiem.

Carlos zrozumiał.

- A więc to oficjalna rozmowa?

- Tak, a zarazem całkowicie poufna. Nikomu, nawet prezydentowi, nie

zdradzisz tego, co ode mnie usłyszysz. Jeśli przyrzekniesz mi to, będę mówić. Inaczej

background image

nie powiem ani słowa.

- Mam zatajać prawdę przed moimi zwierzchnikami? Czy wiesz, w jakiej

sytuacji mnie stawiasz?

- Życie jest sztuką wyborów, więc wybieraj. - Nagle uśmiechnęła się lekko. -

A tak poza protokołem przypomnę ci, że twoim najwyższym zwierzchnikiem jest mój

stryj i gdyby dowiedział się tego, co ewentualnie ci wyznam, w rodzinie rozpętałoby

się piekło.

- W coś ty się wplątała?!

- Jedno ci mogę powiedzieć, zanim dasz mi swoje słowo. Wiedz, że stoję po

dobrej stronie, po tej samej co ty.

Carlos, mimo że ogarnięty furią, myślał logicznie. Był pewien, że Margarita

nie trzyma z przestępcami i pod tym względem całkowicie jej ufał. Z drugiej strony

był wysokim urzędnikiem państwowym i generałem, i oto stanął wobec dylematu:

może uzyskać być może ważne dla bezpieczeństwa kraju informacje, ale będzie

musiał zachować je tylko dla siebie, a w każdym razie zataić ich źródło. Lub nie

dowie się niczego.

Uznał, że lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć.

- Masz moje słowo.

- Od trzech lat pracuję dla tajnej agencji szpiegowskiej SPEAR.

Carlos przeklął pod nosem tak szpetnie, że Margarita natychmiast domyśliła

się, co sądził na temat organizacji, w której działała.

- A to, co to jest? - zapytał powoli, otwierając dłoń, w której spoczywał

medalion.

- To takie urządzenie, które informuje mnie, kiedy moi przełożeni chcą,

żebym się z nimi skontaktowała.

- Czyżbyś przez cały ten czas miała łączność ze SPEAR?!

- Nie. Medalion tylko odbiera sygnały, nie może ich wysyłać. - Nie uwierzył.

Nie ufał jej. Miał ku temu podstawy, a jednak było jej ogromnie przykro. - Uaktywnił

się dzisiaj już kilka razy. - Wyszarpnęła mu medalion z dłoni. - Być może to jakaś

zakodowana wiadomość, ale nie potrafię jej rozszyfrować.

Milczał. Między nimi wyrósł ogromny, nieprzebyty mur. Carlos oddalił się od

niej, zamknął się w sobie. Margarita była zdruzgotana. Cudowna więź, jaka ostatnio

powstała między nimi, właśnie rozpadła się w proch i pył.

- Zrozum mnie, Carlos. Nie wolno mi było zdradzić...

background image

- Tak, tak. Jak mogłaś komuś zaufać, skoro sama jesteś jednym wielkim

fałszem? Skoro udajesz kogoś innego, niż jesteś naprawdę?

- Nikogo nie udaję! - warknęła. - Jestem tajną agentką, generale. Jako

wojskowy powinieneś coś o tym wiedzieć.

- Tak, wiem, agentko specjalna Scully - prychnął ze złośliwą ironią, ignorując

urażoną minę Margarity. - Skoro już jednak dałem słowo, może mi wreszcie

wyjaśnisz, o co w tym wszystkim chodzi i jakie jest twoje zadanie?

- Podczas studiów w Stanach zostałam zwerbowana do SPEAR w bardzo

konkretnym celu, a mianowicie do walki z kartelami narkotykowymi w Ameryce

Środkowej. Od trzech lat biorę udział w różnych akcjach, ale mówić możemy tylko o

obecnej. Otóż...

- A ja, głupi, sądziłem, że to przez moje pocałunki drżałaś w moich

ramionach. - Skrzywił się ironicznie. - Drżałaś z pożądania, o tak, ale do informacji,

które zamierzałaś ode mnie wyciągnąć!

- Rzeczywiście jesteś głupi - syknęła z furią. - Czy wyciągałam od ciebie

jakieś tajne informacje? Mów!

- Nie - przyznał po chwili.

- A może domyślasz się, kto ci przekazał wiadomość o ostatnim przerzucie

narkotyków przez granicę?

- Ty?

- Owszem.

- No tak... a więc dziękuję. - Zamyślił się na chwilę. - Słuchaj, sprawa jest

poważna i muszę znać wszystkie szczegóły. Kim jest ten człowiek, który chciał cię

zabić? Skąd się wziął w Madrileño? Dlaczego strażnik sądził, że ten więzień cię zna?

Czemu SPEAR się nim interesuje?

- Jakieś ponad pół roku temu zorientowaliśmy się, że ktoś wypowiedział

prywatną wojnę SPEAR. Dopiero niedawno poznaliśmy jego imię. Nazywa się

Simon. Nikt nie wie, skąd się wziął, co do tej pory robił, wiadomo tylko, że ma liczne

powiązania z groźnymi grupami przestępczymi i terrorystycznymi.

- Oraz z kartelami narkotykowymi - uzupełnił. - I SPEAR wydelegował cię do

przesłuchania tego niebezpiecznego bandyty? Ktoś, kto wydał takie absurdalne

polecenie, powinien modlić się, żebym go nie spotkał.

- Absurdalne? Naprawdę pozwalasz sobie na zbyt wiele. Obrażasz mnie -

wycedziła. - Poza tym dobrze wiesz, że potrafię o siebie zadbać.

background image

- Och, naprawdę dużo potrafisz! Na przykład udowodnić kompletną ślepotę

facetowi, który naiwnie sądził, że się zakochał.

Facetowi, który naiwnie sądził, że się zakochał?! Margarita była oszołomiona.

- Carlos... - wykrztusiła z trudem.

- Dokończ swoją relację - powiedział zimno.

- Niewiele już zostało do powiedzenia. - Szybko zebrała się w sobie. - Nie

udało mi się nic wyciągnąć z Simona ani na temat jego przeszłości, ani motywów.

Wiem tylko, że traktuje swoje blizny jak wojenne medale i że chce jak najszybciej

pokazać je Jonaszowi.

- Jonaszowi?

- To szef SPEAR. Wiem o nim jeszcze mniej niż o Simonie, ale bezwzględnie

mu ufam.

- Więc jednak komuś ufasz - rzucił ironicznie i zaczął się ubierać.

- Słuchaj, Carlos, mam tego dość. Pracuję w tajnych służbach i obowiązują

mnie pewne zasady. Jeżeli tego nie rozumiesz, to nie wiem, jakim cudem dochrapałeś

się generalskich szlifów.

- Czy chcesz coś jeszcze dodać? - zapytał oschle.

A niby co? Tłumaczyć temu męskiemu szowiniście, że poważnie traktuje

swoją misję? Że jako tajna agentka nie mogła wcześniej powiedzieć mu o swojej

działalności? A na koniec, że go kocha i każdy dzień bez niego będzie dniem

straconym?

Och, nie poniży się do tego. Patrząc na zaciętą, wściekłą twarz Carlosa,

wiedziała jedno: pozostała jej tylko duma. I milczenie.

- W takim razie wracamy do wioski - powiedział. - Musisz się przebrać i

spakować rzeczy.

- Wyruszamy?

- Ty wyruszasz. Zięć Alejandra zabierze cię łódką w dół rzeki.

- A więc wszystko już zaplanowałeś - rzuciła chłodno.

- Tak.

- A sam co będziesz robił?

- Alejandro i ja wybieramy się z powrotem do dżungli. Nie wyjadę stąd, póki

nie dowiem się, co się stało z moimi ludźmi.

Zatrzymała się gwałtownie. Carlos także stanął i posłał jej miażdżące

spojrzenie.

background image

- Koniec dyskusji - warknął.

- Nigdy więcej do mnie tak nie mów - powiedziała, powoli cedząc słowa. - Idę

z wami. Moim obowiązkiem jest doprowadzić do aresztowania Simona.

- Podjąłem już decyzję.

- Ja też. Idę z wami.

- W żadnym wypadku! - warknął.

Świerzbiło ją, by przyłożyć w tę rozjuszoną generalską gębę, ale się

pohamowała i postanowiła spróbować perswazji.

- Twoi ludzie znaleźli się w dżungli z mojego powodu, dlatego bardzo

obchodzi mnie ich los. Poza tym przestań się oszukiwać i przyznaj, że mnie

potrzebujesz. Oboje dobrze wiemy, kto z nas jest lepszym strzelcem.

- Wiesz co? - wycedził przez zęby. - Dziś rano zastanawiałem się, czy nie

przywiązać cię do łóżka, żeby wreszcie wycisnąć z ciebie prawdę. Ciekawe, że teraz,

kiedy już wszystko wiem, ten pomysł wydaje mi się równie atrakcyjny.

Całkiem niespodziewanie Margarita zachichotała.

- To naprawdę świetny pomysł... ale odłóżmy go do czasu, kiedy będziemy już

w San Rico, dobrze? - Osiągnęła swój cel, bo Carlos zbaraniał. - Dlaczego się

dziwisz? Ja też kilka razy fantazjowałam na twój temat. Jak stwierdziły kobiety z

wioski, jesteś bardzo męski, Carlos, naprawdę bardzo męski...

To powiedziawszy, wyminęła go z podniesioną dumnie głową, w duchu

pękając z radości, bo wreszcie ostatnie słowo należało do niej. Oczywiście zdawała

sobie sprawę, jak trudno będzie jej odbudować wzajemne zaufanie, ale poradzi sobie

z tym, bowiem gorące spojrzenie, jakim właśnie obdarzył ją Carlos, nieźle rokowało

na przyszłość. Aby odnieść sukces, potrzebowała trochę cierpliwości, pomysłowości

oraz... paru godzin spędzonych wspólnie pod jedną moskitierą. Niestety w najbliższej

wyprawie towarzyszyć im będzie Alejandro, więc ostatni punkt planu będzie mogła

zrealizować dopiero po powrocie do San Rico.

Potrząsnęła energicznie głową, aby pozbyć się obrazów podsuwanych jej

przez zdradliwą wyobraźnię. Teraz przede wszystkim musiała się skupić na

niebezpiecznej wyprawie do dżungli.

Jak się okazało, wędrówka nie była im jednak pisana. Co więcej, niewiele

brakowało, by w ogóle nie wrócili do wioski.

Gdy wyłonili się z gęstego lasu, z przeciwnego brzegu wąwozu rozległa się

seria z karabinu maszynowego. Pociski dziurawiły ziemię, rozpryskując błoto i

background image

rozrzucając kępy trawy.

- Padnij! - rozkazał Carlos, brutalnie popychając ją ku ziemi, wskutek czego

Margarita po raz drugi wciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin wylądowała

twarzą w błocie.

W następnej chwili rzucił się na nią, by osłonić ją przed kulami. Przygnieciona

jego ciężarem, ledwie mogła oddychać. Na szczęście zaraz przesunął się, aby

wydobyć z kabury berettę. Wystrzelił cały magazynek tuż nad jej uchem, prawie ją

ogłuszając. Poprzez nieznośne dzwonienie w uszach usłyszała dobiegające z drugiej

strony wąwozu przekleństwa, a także towarzyszące im piski małp i pełne przerażenia

krzyki papug.

Przez minutę lub dwie leżała obok Carlosa, starając się uporządkować w

głowie te dźwięki oraz dostrzec cokolwiek przez gęste listowie. Wreszcie, gdy jej

słuch doszedł już jako tako do siebie, usłyszała donośne szeleszczenie paproci,

dochodzące z przeciwnego brzegu rzeki. Liany zakołysały się znacząco. To

napastnicy zbliżali się do skraju wąwozu... a więc do windy!

Jednocześnie domyślili się, co za chwilę może się wydarzyć. Przekląwszy pod

nosem, Carlos zmierzył wzrokiem zwisającą łagodnie linę, po której poruszała się

winda. Mieszkańcom wioski groziło śmiertelne niebezpieczeństwo, bowiem

nietrudno było się domyślić, jak ktoś taki jak Simon zamierzał ich potraktować,

gdyby tylko wpadli w jego ręce. Zdesperowany, sadystyczny bandzior musiał się już

bowiem zorientować, kto pomagał Margaricie i Carlosowi.

- Trzeba przeciąć linę - powiedział.

- Daj mi broń. Będę cię osłaniać.

Wahał się przez chwilę, nagle jednak oprzytomniał. Do diabła, choć był na nią

wściekły, Margarita nie była jego wrogiem, tylko sojusznikiem, uświadomił sobie.

Nie wolno mieszać prywatnych spraw z zawodowymi, to pierwsza zasada.

Wreszcie spojrzał na nią cieplej... i stał się cud. Znów byli razem, po jednej

stronie barykady. Teraz bez wahania powierzał jej swój los. Oczywiście na krótko, bo

walka zbrojna nie jest zajęciem dla kobiety, ale nie miał wyboru.

Gdy podał jej broń i zapasową amunicję, Margarita w duchu głęboko

odetchnęła. Ten gest miał dla niej nie tylko praktyczne, ale i symboliczne znaczenie.

- Przemieszczaj się przy samej ziemi - poinstruowała. - Chowaj się za

powalonymi pniami.

- Rozkaz! - Uśmiechnął się lekko.

background image

Dla Margarity ten uśmiech był jak objawienie.

W jednym momencie, leżąc w błocie pod obstrzałem bandy przestępców,

doszła do szalenie prostego wniosku: kochała Carlosa ponad życie.

Oczywiście doskonale zdawała sobie sprawę, że był to najgorszy moment na

takie wyznania, toteż na razie zatrzymała je dla siebie.

- Gotowy?

Carlos skinął głową. Ująwszy pistolet obiema dłońmi, ułożyła łokcie na

leżącym przed nią pniu, by nie stracić równowagi w momencie wystrzału.

Przypomniała sobie, że gdy zastrzeliła pekari, broń odskoczyła nieco w górę i w

prawo.

- Ruszaj! - rzuciła komendę.

Biegnąc zygzakiem i ukrywając się za wszelkimi możliwymi przeszkodami,

Carlos zdołał się dostać w pobliże liny obsługującej krzesełko, zanim ponownie

rozległy się strzały. Margarita z najwyższą trudnością mogła się skupić na

obserwowaniu, skąd napastnicy prowadzą ogień, bowiem stale zerkała na Carlosa,

żeby sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Wreszcie z bijącym sercem wycelowała i

oddała pojedynczy strzał. Rozległ się przerażający okrzyk, padło kilka chaotycznych,

krótkich serii, aż wreszcie zapadła cisza. Wiedząc doskonale, że minie zaledwie

chwilka, nim kto inny podejmie ostrzał, natychmiast zerwała się i pobiegła, by

dołączyć do Carlosa. Po chwili zauważyła Alejandra, który spieszył ku nim, niosąc

najstarszy i najbardziej zardzewiały karabin, jaki kiedykolwiek widziała. Za nim

podążali inni mężczyźni z wioski, wszyscy uzbrojeni w maczety.

- Czy to ci handlarze narkotyków? - wysapał.

- Tak!

- Te dranie do końca życia pożałują tego, że zaczęli strzelać w kierunku naszej

wioski!

- Mają przynajmniej jeden karabin maszynowy - sprowadził go na ziemię

Carlos. - I pewnie każdy ma rewolwer oraz pistolet maszynowy.

- Czy wiemy ilu ich jest?

- Na pewno o jednego mniej niż przed pięcioma minutami - odparł,

spoglądając ciepło na Margaritę. - Dzięki naszemu strzelcowi wyborowemu.

Mężczyźni przyjrzeli się jej z aprobatą.

- Musimy zdemontować windę - oznajmił Carlos. - Przykro mi.

- Nie ma sprawy. - Alejandro machnął ręką. - Zbudujemy następną. Mamy już

background image

praktykę, bo co jakiś czas spada.

- Jak to co jakiś czas spada? - Margarita nie wierzyła własnym uszom. -

Przecież wczoraj mówiłeś, że wozi cię w tę i z powrotem przynajmniej raz dziennie -

przypomniała.

- Bo tak jest. Wozi, póki nie spadnie, a potem przygotowujemy nową i znów

wozi.

- Tym razem sami pomożemy jej spaść - zadecydował Carlos. - Margarita i

Alejandro będą mnie osłaniać, kiedy pójdę przeciąć liny. Pozostali niech wyprowadzą

kobiety i dzieci do dżungli.

Na wszelki wypadek... Nie powiedział tego głośno, ale wszyscy dobrze

rozumieli, jak wielkie jest zagrożenie. Przecież mieli tylko jeden pistolet z

prawdziwego zdarzenia, nie licząc prehistorycznej strzelby Alejandra, zaś ich

przeciwnicy byli uzbrojeni po zęby w najnowocześniejszą broń. W bezpośrednim

starciu szanse tubylców były bliskie zeru.

Ze ściśniętym gardłem Margarita rozejrzała się dokoła. Jedyne drzewo w

okolicy, poza tym, na którym zaczepiona była lina, znajdowało się na środku wioski,

tak więc Carlos nie miał gdzie się schować na wypadek serii z karabinu, z czego

wynikał prosty wniosek, że jego życie zależało od ochrony, jaką mieli mu zapewnić

Alejandro i ona.

- Może wszyscy powinniśmy się wycofać do dżungli? - zaproponowała. -

Taktyczny odwrót jest w tym przypadku uzasadniony. Możemy ich atakować z

ukrycia, obmyślić wypady... - Urwała, gdyż po raz kolejny tego dnia poczuła na piersi

wibracje.

Czy SPEAR naprawdę sądził, że zagubiona w dżungli agentka nie ma nic

lepszego do roboty, jak tylko siedzieć i interpretować ich sygnały?! Margarita zaklęła

w duchu.

- Nasze domy to nie pałace, ale nikomu nie pozwolimy się z nich wyrzucić -

oświadczył dumnie Alejandro. - Jeśli trzeba, będziemy walczyć.

- Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie - uspokoił go Carlos, wyjmując

maczetę. - Wyprowadźcie kobiety i dzieci do dżungli. Domy odbudujecie, życia nie

przywrócicie. Rita ma rację, możemy działać tylko z ukrycia. Szybko, czas ucieka.

Parę chwil później, przytulona do pali, które podtrzymywały jeden z domów,

Margarita z bijącym sercem obserwowała, jak Carlos wprawnym ciosem maczetą

przecina konopną linę, po której przesuwała się winda. Zza drugiego domu czujnie

background image

wyglądał Alejandro, w każdej chwili gotowy do oddania strzału.

Gdy lina wpadła do wody, z przeciwnej strony wąwozu wystrzelono serię z

karabinu maszynowego, więc Margarita błyskawicznie wycelowała i nacisnęła spust

beretty. Przez chwilę zdawało jej się, że w gęstwinie mignęła oszpecona bliznami

twarz, zaraz jednak napastnicy schronili się w zaroślach, skąd ponownie otworzyli

ogień. W odpowiedzi zahuczała archaiczna strzelba Alejandra, na moment ogłuszając

wszystkich, którzy znaleźli się w jej zasięgu. Niezrażony tym Alejandro opróżnił cały

magazynek, po czym załadował strzelbę i dalej strzelał. Margarita gorączkowo

zastanawiała się, co będzie, kiedy skończy się amunicja, bowiem w magazynku

beretty pozostały tylko dwa naboje. Co będzie, jeśli nie uda im się zastrzelić

bandytów, a będą zmuszeni się wycofywać? Była tak skupiona na obmyślaniu planu

obrony, że Alejandro musiał kilka razy zawołać ją po imieniu, by zwróciła na niego

uwagę.

- Margarita! Margarita! Posłuchaj! Słyszysz?

Potrząsnęła głową, aby odblokować porażone hukiem strzelby uszy.

- Co takiego?

- Helikoptery.

Dopiero wtedy dosłyszała daleki odgłos wirujących śmigieł. Carlos, nieopodal

przyczajony w zagłębieniu, w tym samym momencie podniósł głowę, by przyjrzeć się

nadlatującym maszynom. Margarita nie miała możliwości ich dojrzeć, ponieważ

wciąż leżała pod podłogą domu, nie wiedziała więc, czy są to wojskowe śmigłowce,

czy też niosą na pokładzie kolejnych bandytów.

- Widzisz je? - zawołała do Carlosa, nie mogąc dłużej znieść niepewności.

- Tak!

Nie zdążyła dopytać się o szczegóły, gdy czubki drzew zaczęły się kołysać, a

ryk silników zagłuszył wszelkie inne odgłosy.

Rozpętało się piekło.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Pierwszy helikopter osiadł na pobliskim wzgórzu, drugi po chwili dołączył do

niego. Wyskoczyli z nich ubrani w bojowe mundury komandosi, którzy natychmiast

otworzyli ogień i gęste zarośla po drugiej stronie wąwozu błyskawicznie się prze-

rzedziły. Gałęzie, ogromne liście paproci, a także mniejsze drzewka po prostu

znikały. Nawet pień ogromnego mahoniowego drzewa, do którego przyczepiona była

background image

lina windy, rozszczepił się na kilka mniejszych. Widać było gorączkowo

wycofujących się bandytów, kuśtykających, czołgających się, bądź pełzających.

- Wstrzymać ogień! - padła komenda.

Otarłszy rękawem błoto i pot z powiek, Margarita przyjrzała się komandosom,

których dowódca właśnie przebiegł obok niej, kierując się w stronę Carlosa. Chcąc

dołączyć do mężczyzn, wyszła spod drewnianej konstrukcji, lecz nagle

znieruchomiała, kątem oka spostrzegłszy jasny kształt poruszający się wśród krzaków

po drugiej stronie wąwozu. Jeden z bandytów wyskoczył z zarośli, przykląkł i

wycelował z karabinu. Simon! Rozpoznała go natychmiast, nie miała najmniejszych

wątpliwości. Z przerażeniem zauważyła, w którą stronę mierzył.

- Carlos! - krzyknęła ostrzegawczo.

Dowódca komandosów błyskawicznie rzucił się na niego i obaj upadli na

ziemię ułamek sekundy wcześniej, nim zabrzmiała seria. Simon zniknął w leśnej

gęstwinie.

- Druga drużyna do helikoptera! - zawołał ktoś za Margaritą. - Przerzut na

drugą stronę, bo nam uciekną.

Nie dbając o bezpieczeństwo, ruszyła biegiem w kierunku mężczyzn. Była tak

zatroskana o Carlosa, że nie zauważyła leżącego kamienia, toteż potknęła się i

wyłożyła jak długa.

- Nic ci się nie stało? - zaniepokoił się Carlos, który podbiegł, aby pomóc jej

się podnieść.

- Nie, tylko...

Zdumiona przypatrywała się stojącemu naprzeciw niej mężczyźnie ubranemu

jak komandos.

- Marcus! - zawołała, podnosząc się z kolan.

- We własnej osobie. - Z uśmiechem pochylił się, aby cmoknąć ją w prosto w

usta.

- Masz za to, że mnie tak przestraszyłaś, znikając bez śladu. Więcej dostaniesz

później, kiedy już wyłapiemy w dżungli tych twoich przyjaciół.

Zarumieniona i rozbawiona Margarita przedstawiła Marcusa Carlosowi,

którego wyraz twarzy nie wróżył nic dobrego.

- Marcus, to jest Carlos. Carlos Caballero - sprecyzowała.

- Domyśliłem się. - Wyciągnął rękę. - Ostatnio dużo o tobie słyszałem,

komendancie.

background image

- Naprawdę? Ciekawe, bo ja nigdy nie słyszałem o tobie - odparł lodowatym

tonem Carlos.

- Margarita i ja jesteśmy starymi przyjaciółmi - powiedział Marcus, jakby to

wyjaśniało, dlaczego nagle pojawił w madrileńskiej dżungli.

Carlos podejrzliwie uniósł brwi. Zanim jednak Marcus zaczął opowiadać

zmyśloną historyjkę o jego znajomości z señoritą de las Fuentes, a na pewno miał ją

w zanadrzu, bo tak nakazywały zalecenia SPEAR, spojrzenie Margarity przyciągnęła

ciemnobrązowa plama na jego rękawie.

- Marcus, czy to krew? - zapytała z przestrachem.

- Pewnie tak - przyznał, zerkając na ramię. - To tylko muśnięcie - dodał

lekceważąco.

- Trafili cię? - Carlos zmarszczył czoło.

- Ta kula była przeznaczona dla ciebie, przyjacielu, ale pomyliła adres. -

Marcus roześmiał się.

Margarita miała właśnie uściślić, iż sądząc po wielkości krwawej plamy było

to coś więcej niż tylko muśnięcie, ale w tym samym momencie nad ich głowami

rozległ się huk wirujących śmigieł. Komandosi stłoczyli się, by wsiąść na pokład

samolotu, ale jeden z nich za chwilę odłączył się od grupy i szybkim krokiem ruszył

w dół wzgórza.

- Miło znów pana widzieć, komendancie - powitał Carlosa z szerokim,

serdecznym uśmiechem.

- Nawzajem, Miguel! - Poklepał po ramieniu swojego adiutanta. - Ilu naszych

żołnierzy jest z tobą?

- Wszyscy - odparł z dumą pułkownik.

- Świetnie! Wiedziałem, że wyciągniesz ich z tej matni.

- Bez pomocy pewnie by mi się to nie udało - przyznał skromnie Miguel,

podnosząc głos, aby zagłuszyć wzmagający się hałas wirujących śmigieł. - Część

bandytów trzymała nas w potrzasku, a reszta poszła waszym tropem. Już kończyła się

nam amunicja, gdy señor Waters przyszedł nam z pomocą.

- Wygląda na to, że mam wobec ciebie podwójny dług wdzięczności -

zauważył Carlos.

- Kiedy tylko razem złapiemy Simona, twój dług zostanie spłacony z nawiązką

- obiecał Marcus.

- Znajdę go, muszę z nim wyrównać rachunki. - Carlos szybkim spojrzeniem

background image

obrzucił ramię Marcusa. - Miguel i ja zajmiemy się tym, a ty zatroszcz się o siebie.

Nawet najmniejsze zadrapanie może w dżungli doprowadzić do fatalnych skutków.

Nie było czasu na dłuższą rozmowę, ponieważ śmigłowiec był już gotów do

startu, toteż Carlos i Miguel szybko do niego podeszli i wskoczyli na pokład. Carlos

skinął głową w kierunku Marcusa, a następnie zawołał coś do Margarity, jednak ryk

silnika zagłuszył jego słowa.

- Zaczekajcie! - krzyknęła, biegnąc za nimi. - Lecę z wami!

- Marcus jest naprawdę ranny, choć nie przyznaje się do tego - powiedział

Carlos. - Dopilnuj, żeby obejrzał go lekarz. A w razie ataku na wioskę przejmiesz

dowództwo obrony. Jesteś tu potrzebna.

- Ale...

- Do zobaczenia w San Rico - przerwał jej stanowczo.

Po raz drugi w ciągu ostatnich kilku minut Margarita znalazła się w męskich

ramionach. Pocałunek Carlosa był równie krótki jak Marcosa, ale za to wprost płonął

od szaleńczej namiętności. Rozbudziwszy w niej pragnienia, Carlos odwrócił się na

pięcie i wrócił na pokład helikoptera, który natychmiast zaczął się podnosić. Powoli

skierował się ku wąwozowi, aż w końcu zniknął za drzewami.

Margarita z ciężkim westchnieniem odwróciła się do Marcusa, który również

śledził spojrzeniem oddalający się helikopter. Na jego ustach zagościł ten sam

czarujący uśmiech, który znała z czasów treningu przetrwania, kiedy to dzielili się

zebraną z liści wodą, a także cienkim kocem, ukradzionym niczego

niepodejrzewającemu wrogowi.

- No, no! - mruknął. - Wygląda na to, że mam poważną konkurencję. Chyba

powinienem zacząć się martwić.

W rzeczywistości nigdy nie łączyło ich nic więcej niż przyjaźń, ale Margarita

nie zamierzała prostować jego słów.

- Teraz powinieneś przede wszystkim martwić się o swoje zdrowie - odparła. -

Przypominam, że dostałeś w ramię, a kiedy podczas kursu pierwszej pomocy

zabawialiśmy się w chorego i doktora, odgrażałeś się, że jeśli jeszcze raz zbliżę się do

ciebie z igłą, natychmiast rzucisz SPEAR.

- Pamiętam! - skrzywił się niby to żartobliwie, ale coś jednak musiało być na

rzeczy. - Często mi się śnisz, carina. Zwykle są to miłe sny, no wiesz... ale czasami

przeistaczasz się w bestię ze strzykawką w ręku. Istny horror.

Marcus wprawdzie żartował, ale była to zwykła fanfaronada. Gdy

background image

przyciskając zranione ramię do tułowia, ruszył pod górę w kierunku drugiego

helikoptera, widać było, że jest bardzo osłabiony. Margarita zaniepokoiła się nie na

żarty. Objęła go wpół, aby było mu lżej iść.

- Jak nas znalazłeś? - spytała.

- Dzięki twojemu odbiornikowi.

Czyli słusznie podejrzewała, że częste wibracje medalionu miały szczególne

znaczenie. Okazało się, że gdy tylko Margarita przepadła bez wieści, zatrudnieni

przez SPEAR specjaliści od urządzeń naprowadzających pracowali dzień i noc, aby ją

odnaleźć.

- Dwa dni kombinowali, jak wzmocnić twój sygnał, abyśmy mogli go

namierzyć. Problem polegał na tym, że twój medalion jest odbiornikiem, który tylko

przy okazji emituje nikłe fale, i właśnie je musieliśmy wzmocnić na tyle, by...

- Rozumiem - rzuciła niecierpliwie.

- Kolejne dwa dni trwał montaż odpowiednio czułych anten w Madrileño.

Dostawałaś więc coraz potężniejsze sygnały, aż wreszcie zaczęliśmy odbierać twoje

fale. Dziwię się, że medalion się nie przegrzał i nie wypalił ci dziury na piersi.

- Też się zastanawiałam, czy do tego nie dojdzie. Wiedziałam, że coś

kombinujecie, ale dopiero teraz wiem, w czym rzecz. Drgania rzeczywiście były

coraz silniejsze. Dziś rano Carlos je wyczuł.

Marcus dyskretnie nie zapytał, w jakich okolicznościach do tego doszło.

- A więc już wie, że pracujesz dla SPEAR?

- Musiałam mu powiedzieć.

- Założyliśmy, że tak postąpisz, i nikt cię za to nie będzie winił. Wymagała

tego sytuacja. Oczywiście zebraliśmy informacje o Carlosie. Jest w porządku.

Wiemy, że to dobry i prawy człowiek.

- Tak - potwierdziła, zerkając na drugą stronę wąwozu, gdzie odleciał

helikopter.

- Czy ktoś jeszcze wie?

- Słucham? - Tak głęboko zamyśliła się nad tym, co może w tej chwili dziać

się z Carlosem, że nie dosłyszała pytania Marcusa.

- Czy ktoś jeszcze wie, że pracujesz dla SPEAR? - powtórzył, przypatrując się

jej z niepokojem.

- Tylko on. Zastrzegłam przy tym pełną dyskrecję, nawet przed prezydentem.

- Przystał na to? - zdumiał się Marcus.

background image

- Nie miał innego wyjścia.

- To dobrze. W takim razie musisz poznać oficjalny powód, dla którego tu

jestem, bo mogą cię o to pytać. Oczywiście Carlos domyśla się, że pracujemy razem,

ale wymogłaś na nim milczenie, więc ma związane ręce. A dla innych jest bajeczka. -

Skłonił się nisko. - Pozwól, że się przedstawię. Marcus Waters, łowca nagród, do

usług szanownej pani. Od miesięcy poszukuję Simona na zlecenie pewnego

milionera, którego córka prawie zmarła po przedawkowaniu narkotyków

dostarczonych przez gang Simona. Udało mi się przekupić jednego z jego ludzi,

zdobyłem odpowiednie informacje i dlatego tu jestem.

- Całkiem nieźle - pochwaliła. Rzeczywiście Marcus pasował do wizerunku

człowieka, który za pieniądze podejmie się najbardziej niebezpiecznego zadania, a

opowieść o narkomance i szukającym zemsty ojcu była całkowicie wiarygodna. - No

cóż, ty idź w objęcia konowała, a ja lecę na drugi brzeg.

- Carlos wydał ci inny rozkaz.

- Ja, Carlos i rozkaz? Chyba oszalałeś!

- Uff - sapnął Marcus. - On tu dowodzi. Nie przeginaj, wasze prywatne układy

nic tu nie znaczą.

- Tak, masz rację - przyznała niechętnie.

Zaraz potem wystartował helikopter. Pilot zbliżył się do krawędzi wąwozu i

wypuścił drugą grupę komandosów oraz zabrał na pokład rannych. Margarita

bezskutecznie wypatrywała Carlosa i Miguela, nie dostrzegła także Simona. Była

wściekła, że nie może brać udziału w walce... i swym celnym okiem osłaniać

ukochanego.

Ranni zostali odtransportowani do wioski, gdzie zajął się nimi lekarz, który

przybył wraz z komandosami.

- Masz szczęście - oznajmił, zwracając się do Marcusa. - Kula poszarpała

mięsień, ale nie uszkodziła kości.

- Rzeczywiście - mruknął, krzywiąc się, gdy płyn dezynfekujący zalewał

otwartą ranę. - Prawdziwy szczęściarz ze mnie.

Pozostawiwszy go w dobrych rękach, Margarita poszła pożegnać się z

Conceptión, Alejandrem oraz innymi mieszkańcami wioski.

- Bardzo cię przepraszam, że zniszczyłam twój ślubny strój. Niestety, tyle się

działo...

- Ważne, że spełnił swoje zadanie. - Uśmiechnęła się ciepło. - Sądząc po

background image

pożegnalnym pocałunku Carlosa, przyniósł szczęście także i tobie.

Być może... Wszystko rozegrało się tak szybko, że Margarita nie miała czasu

przemyśleć ostatnich wydarzeń. Pamiętała poszczególne sceny, ale nie umiała

wyciągnąć z nich wniosków. Pamiętała gniew Carlosa, gdy dowiedział się o Simonie

i o jej pracy w SPEAR. Nie zapomniała także chwili, gdy z jej oczu opadły łuski i z

całą jasnością zdała sobie sprawę ze swoich uczuć. Miała nadzieję, że uda jej się

wszystko uporządkować po powrocie do San Rico.

Z uśmiechem obiecała Conceptión, że gdy tylko wróci do domu, wyśle jej

nową sukienkę.

- Albo nie, lepiej będzie, jak ty i Alejandro odwiedzicie mnie w San Rico i

sama wybierzesz coś, co ci się będzie podobało - zaproponowała. - Wyślę po was

helikopter.

Byłaby bardzo szczęśliwa, mogąc chociaż w ten sposób odwdzięczyć się za

gościnność i serdeczność. Mając wciąż w pamięci swój karkołomny zjazd windą,

postanowiła także zafundować mieszkańcom wioski materiały potrzebne do

zbudowania porządnego mostu przez wąwóz. Złożywszy takie przyrzeczenie, dodała:

- Porozmawiam też z moim stryjem o wycięciu drogi przez dżunglę, żebyście

mogli dowieźć mleko na targ, zanim skiśnie.

Odpowiedział jej entuzjastyczny pomruk.

- A kim jest twój stryj? - spytał zaintrygowany Alejandro.

- Prezydentem Madrileño.

- Do licha, że też się nie domyśliłem! - wykrzyknął zaskoczony. - Wprawdzie

się przedstawiłaś, ale... Nie przypuszczałem... Tylu ludzi nosi nazwisko de las

Fuentes.

- Faktycznie, to bardzo popularne nazwisko - przyznała. - Któryś z moich

przodków musiał być wyjątkowo płodny - zażartowała.

Hałas silników przygotowującego się do startu helikoptera zmusił ją do

szybkiego pożegnania.

Kilka minut później byli już w powietrzu. Podczas gdy Marcus zajął się

przesłuchiwaniem jednego z lżej rannych ludzi Simona, Margarita nałożyła

słuchawki, aby przysłuchiwać się rozmowie pilota z załogą helikoptera, w którym

odleciał Carlos z oddziałem komandosów. Serce na moment zamarło jej w piersi, gdy

pilot helikoptera biorącego udział w akcji zbrojnej zakomunikował, że wypatrzyli

jakiś ślad w dżungli, więc grupa pościgowa, dowodzona przez Carlosa, zostanie

background image

spuszczona na ziemię, aby podążyć tym tropem. Śmigłowiec miał pozostać w

powietrzu i kontynuować poszukiwania.

Obława nadal trwała, gdy Margarita wylądowała na lotnisku w San Rico.

Ponieważ pilot przekazał przez radio, że ma na pokładzie rannych oraz señoritę de las

Fuentes, nikogo nie zdziwił widok karetek oraz limuzyn zaparkowanych wzdłuż pasa

startowego. Margarita z ociąganiem oddała pilotowi słuchawki. Zaczekała, aż ranni

zostaną wyniesieni z samolotu, po czym wyszła na płytę lotniska i natychmiast

została otoczona przez tłum krewnych i kuzynów. Po radosnym i nieco łzawym

przywitaniu z matką, ojcem, braćmi oraz bratowymi, padło nieuniknione żądanie, by

wyjaśniła, co do diabła robiła w więzieniu i dlaczego zaofiarowała się jako

zakładniczka w zastępstwie strażnika.

- Tato, proszę, później. Najpierw muszę zabrać Marcusa do szpitala. Potem

odpowiem ci na wszystkie pytania - wymigała się.

- Marcusa?

Cała rodzina jak jeden mąż odwróciła się ku brudnemu, zakrwawionemu

agentowi. Jej ojciec przyjrzał mu się szczególnie uważnie.

- To pan jest tym amerykańskim łowcą nagród? - upewnił się. - Tym, który

założył podsłuch jednemu z bandytów, a potem go przekupił?

- Tak, to ja - odparł Marcus bez mrugnięcia okiem.

Maria de las Fuentes, wciąż piękna i smukła, mimo że wydała na świat piątkę

dzieci, wyminęła męża, aby podziękować Marcusowi za jego odwagę.

- Musi pan zamieszkać razem z nami, póki nie dojdzie pan do zdrowia -

zdecydowała, po czym ucałowała go w policzek.

- Cóż...

- Zdecydowaliśmy, że Marcus zatrzyma się u mnie, aż będzie gotowy, by

ponownie wyruszyć na poszukiwania - wpadła mu w słowo Margarita. - W ten sposób

będziemy mogli spokojnie porozmawiać, a ja zdam mu relację z tego, czego się

dowiedziałam w ciągu ostatnich dni o tym bandycie.

Była to szczera prawda, ponieważ teraz było najważniejsze, aby jak

najszybciej przekazała wszystkie informacje dotyczące jej spotkania z Simonem.

Matka zmarszczyła lekko brwi, po czym znacząco rozejrzała się po twarzach

mężczyzn stojących w pobliży helikoptera.

- A gdzie jest Carlos? - zapytała niby od niechcenia.

- Został w dżungli.

background image

Osiem godzin później Carlos wciąż nie powrócił, zaś mieszkanie Margarity

zamieniło się w coś, co stanowiło połączenie szpitala i centrum dowodzenia. Jeden z

techników pracujących dla SPEAR zainstalował supernowoczesny komputer, który

dzięki bezpośredniemu połączeniu z tajną siecią wojskową, pozwalał na stałe

śledzenie grupy pościgowej. Poza tym zamontowane w komputerze głośniki

umożliwiały podsłuchiwanie każdej rozmowy pilotów śmigłowca z bazą.

Czekając na wieści z dżungli, Margarita zdała dokładne sprawozdanie ze

wszystkiego, co się działo w ciągu ostatnich kilku dni. Marcus porządnie ją

przemaglował, zadając setki szczegółowych pytań, dzięki czemu dotarli do

najdrobniejszych szczegółów. Marcus, by pracować na najwyższych obrotach,

zlekceważył zalecenia lekarza i odstawił środki przeciwbólowe, które wprawdzie

przynoszą ulgę, ale spowalniają reakcje i myślenie. Zresztą był tak podekscytowany,

że zdawał się nie odczuwać bólu. Błyskawicznie kojarzył informacje podane przez

Margaritę z tymi, które wyciągnął od bandytów przesłuchiwanych w drodze do San

Rico. Gdy po kilku godzinach morderczej pracy otrzymali sygnał od Jonasza,

przedstawili szczegółową relację z tego, co dotychczas ustalili. Szef zdawał się być

bardzo zadowolony z dotychczasowego przebiegu akcji, ponieważ wszystko

wskazywało na to, że udało im się rozbić największy kartel narkotykowy w całej

Ameryce Łacińskiej. Ponieważ Margarita i Marcus zidentyfikowali prawie

wszystkich hurtowników, było pewne, że ten haniebny proceder zostanie poważnie

ukrócony.

Jonasza bardzo zainteresowała też informacja, że Simon z demonstracyjną

dumą obnosił swoje blizny.

- Zaraz poproszę, żeby dodano tę informację do jego profilu psychologicznego

- obiecał. - Może dzięki temu wreszcie ustalimy motywy, jakimi się kieruje?

Przypomniawszy sobie złowrogi ogień, jaki płonął w spojrzeniu Simona,

Margarita zacisnęła kciuki za psychologów, którzy mieli zanalizować osobowość

bandyty.

- Może zdradził ci cokolwiek na temat swoich dalszych planów? - zapytał

Jonasz.

- To desperat. Wprawdzie zarabia krocie na narkotykach, ale nie to jest dla

niego najważniejsze. Jest w nim jakiś diabelski ogień, chodzi pewnie o zemstę.

Wyznał mi, że wszelkimi sposobami dąży do spotkania z tobą.

- Świetnie się spisałaś. Więcej nie mogłaś zdziałać. A na spotkanie z Simonem

background image

dobrze się przygotuję.

Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Jonasz był najbardziej

odpowiedzialną osobą, jaką znała. Kiedy przed laty zdecydował się całkowicie odciąć

od swego dotychczasowego życia, aby przyjąć funkcję dyrektora SPEAR, doskonale

wiedział, że jako szef tajnej organizacji wywiadowczej będzie musiał poświęcić jej

każdą minutę. Jonasz nigdy nikogo nie zawiódł, nie zlekceważył istotnej wiadomości,

nie wystawił bez potrzeby na niebezpieczeństwo żadnego agenta. Dlatego pochwała

w ustach takiego człowieka miała szczególne znaczenie, a także łagodziła wstyd, jaki

Margarita odczuwała za każdym razem, kiedy przypominała sobie, że dała się

uprowadzić Simonowi.

- Jakie są, twoim zdaniem, szanse, że Caballero znajdzie Simona? - zapytał

Jonasz.

Zawahała się.

- Szczerze mówiąc, małe - przyznała w końcu. - Przekonałam się na własnej

skórze, jak łatwo zagubić się w dżungli. Były chwile, kiedy wydawało mi się, że

nigdy się stamtąd nie wydostaniemy. Więc jak w takich warunkach skutecznie kogoś

wytropić?

A wszyscy troje wiedzieli, że Simon jest mistrzem ucieczki i kamuflażu.

Przecież SPEAR, mając do dyspozycji najnowszą technikę i najlepszych specjalistów,

przez kilka miesięcy nie potrafił go namierzyć.

- Ale Carlos jest jedyną osobą, która może go złapać - dodała z dumą w głosie.

Chwilę później Jonasz zakończył rozmowę. Margarita poczuła na sobie

uważne spojrzenie Marcusa.

- Nigdy się nie zakładam, ale teraz postawię wszystkie pieniądze, że ty i

Carlos wprawdzie zagubiliście się w dżungli, ale odnaleźliście... no, zbliżyliście się

do siebie.

- To prawda - przyznała. - Nawet bardzo. Dzika przyroda, brak wścibskich

oczu, nastrój chwili... To robi swoje.

- Dzika przyroda, nastrój chwili... A więc jest jakieś ale?

- Nie.

- Nie umiesz kłamać. - Roześmiał się. - To ja, Marcus, pamiętasz? Nie

zamydlisz mi oczu, carina. Powiedz, co cię dręczy? - Mógł być tylko jej

przyjacielem, a skryte marzenia i gorycz serca już dawno ukrył bardzo głęboko w

duszy.

background image

Margarita milczała, uznała bowiem, że to, co czuje do Carlosa, jest tylko i

wyłącznie jej sprawą. Żeby tylko jeszcze wiedziała, co do niego czuje...

Przygryzając dolną wargę, utkwiła spojrzenie w przeszklonych drzwiach,

które prowadziły na maleńki balkon. Za oknem rozciągał się zapierający dech w

piersiach widok na zatokę oświetloną czerwonymi promieniami zachodzącego słońca.

Jednak Margarita myślami przebywała w ciemnej, wilgotnej dżungli, wśród gęstych

zarośli i wielkich jak drzewa paproci.

Czy po powrocie do San Rico Carlos ponownie przemieni się w mężczyznę,

którego znała przed tą wyprawą? Czy znów stanie się pewnym siebie politykiem,

który z zarozumiałą dumą wygłasza konserwatywne opinie o instytucji małżeństwa?

Czy mimo tej zmiany wciąż będzie go tak mocno kochać?

Następnego wieczoru miała poznać odpowiedź na przynajmniej jedno z

nurtujących ją pytań...

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Marcus Waters, ogromnie sfrustrowany dwudziestoczterogodzinnym brakiem

jakichkolwiek informacji na temat wyniku pościgu za Simonem, właśnie

przygotowywał sobie kolejną filiżankę kawy w kuchni Margarity, gdy od drzwi wej-

ściowych doleciał go dziwny stukot. Natychmiast się sprężył. Mógł to być bezdomny

pies, zabłąkany przechodzień i jeszcze tysiące innych rzeczy. Ale mógł to być

również ogarnięty żądzą mordu Simon, który jakimś cudem wydostał się z dżungli i

pojawił się tutaj. Marcusowi wciąż zaciskały się pięści na wspomnienie beznamiętnej

relacji Margarity o dobie spędzonej w towarzystwie tego bydlaka. Opowiedziała mu o

wszystkim: skąd się wzięły głębokie rany na nadgarstkach, o brutalnym uderzeniu w

twarz, a nawet o zapowiedzi, że będzie musiała długo i namiętnie błagać choćby o

kroplę wody. Marcus obiecał sobie, że kiedy wreszcie dopadnie Simona, postara się,

by to on długo błagał o zmiłowanie.

I oto być może zwierzyna sama szła w sidła...

Z nadzieją, że to Simon czai się za drzwiami, Marcus wyjął z cholewki

pistolet i na palcach przeszedł do przedpokoju. Gdy znów rozległ się ów dziwny

stukot, przywarł plecami do drzwi wejściowych. Postanowił wykorzystać atut

zaskoczenia. Simon zjawił się tu, by zaatakować samotną kobietę, spotka go jednak

przykra niespodzianka.

Marcus gwałtownie otworzył drzwi i wycelował pistolet marki Smith &

background image

Wesson w postać, która stała na korytarzu. Bezwzględne spojrzenia czarnych i

niebieskich oczu spotkały się. Przez dłuższą chwilę mężczyźni stali w bezruchu.

- A niech cię, Caballero! - zawołał wreszcie Marcus. - Jeśli nie chcesz zginąć,

nie powinieneś pojawiać się bez zapowiedzi.

- Ciekawe, nawet nie widziałem, że powinienem się zapowiadać - odparł

zniecierpliwionym tonem Carlos. - Zwłaszcza tobie, Waters, i zwłaszcza w tym

domu. - Zajrzał do pokoju dziennego. - Zabawiasz się w anioła stróża?

- Tak - potwierdził Marcus, dumnie podnosząc głowę. - Postanowiłem, że póki

nie dasz znaku życia, nie spuszczę Margarity z oka.

Groźne spojrzenie Carlosa nieco złagodniało.

- To dobrze - pochwalił. - Właśnie tego spodziewałem się po tobie.

Dźwigając wielki plecak na jednym ramieniu, a na drugim ciężki nowoczesny

karabin, Carlos wkroczył do salonu. Bagaż wyglądał tak nieporęcznie, że Marcus

wreszcie się domyślił, skąd pochodził ów stukot, który go tak zaalarmował. Za-

trzasnąwszy drzwi, podążył śladem Carlosa.

- Co z Simonem? - zapytał.

Carlos w milczeniu potrząsnął przecząco głową.

- A niech to! - wyrwało się Marcusowi.

- Jeśli chcesz wiedzieć, mnie to też nie cieszy - warknął Carlos, mierząc go

lodowatym spojrzeniem.

- Przepraszam, nie bierz tego za krytykę. Po prostu cała ta sytuacja jest

cholernie frustrująca, bo SPEAR od paru miesięcy bezskutecznie próbuje go

namierzyć. Mimo że korzystamy z najbardziej nowoczesnych technik, wciąż bawi się

z nami w kotka i myszkę. Nie mamy pojęcia, gdzie nauczył się sztuki przetrwania, ale

opanował ją do perfekcji. Pracują nad nim najlepsi agenci i specjaliści, dla nas to

priorytetowa sprawa, ale wciąż pudło za pudłem.

Carlos zdjął karabin i oparł go o pokrytą kolorową, kwiecistą tkaniną sofę.

Chwilę później to samo zrobił z plecakiem.

- Wczoraj wieczorem byłem pewny, że go złapiemy - przyznał, a w jego głosie

pobrzmiewały furia i zniechęcenie. - Szliśmy jego śladem w dół głębokiego wąwozu.

Zmrok zastał nas na wąskiej, stromej ścieżce, więc musieliśmy przesuwać się powoli,

centymetr po centymetrze, plecami szorując po skale.

Marcus musiał przyznać, że nie było to łatwe zadanie, nawet przy użyciu

noktowizora.

background image

- Niestety kiedy dotarliśmy na dół, ślady się urwały - kontynuował opowieść

Carlos. - Podejrzewam, że wszedł do rzeki i dalej posuwał się z jej nurtem, żeby nie

można go było wytropić. Próbowaliśmy odnaleźć go z powietrza, ale roślinność była

zbyt gęsta, żeby wyśledzić ukrywającego się człowieka, który wie, jak zatrzeć

wszelki ślad. Do tego w tej cholernej dżungli zanikała łączność radiowa, więc

helikopter sobie, a my sobie... Fatalnie to wszystko się ułożyło. Mieć drania na

wyciągnięcie ręki i pozwolić mu się wymknąć... A przecież, do diabła, nie popełniliś-

my żadnego błędu!

- Traciliście łączność? To dlatego nie mogliśmy się z tobą skontaktować.

Martwiliśmy się o was. Margarita mówiła, że w dżungli łatwo stracić orientację i

kompletnie się zagubić.

- Skoro już mówimy o Margaricie... - Przerwał, uważnie przysłuchując się

dźwiękom, które dobiegały z łazienki. - Skoro właśnie o niej mówimy... Od jak

dawna jesteś w niej zakochany?

Marcus był przygotowany na różne pytania, nawet na wymówki, ale czegoś

takiego absolutnie się nie spodziewał. Uśmiechnął się z zażenowaniem. Pomyśleć, że

był przekonany, iż nic a nic po nim nie widać! Wprawdzie Margarita wciąż zdawała

się niczego nie domyślać, lecz Caballero przejrzał go na wylot w ciągu zaledwie kilku

minut. Oczywiście nie miał zamiaru zaprzeczać, bo na nic by się to nie zdało. Nie z

tym bystrzakiem Carlosem.

- Byłem zgubiony już w pierwszej chwili, gdy tylko spojrzałem w jej

niebieskie, podszyte granatem oczy - wyznał. - A gdy w szkole przetrwania

fantastycznie radziła sobie ze wszystkim, a nawet - tu lekko się uśmiechnął - bez

mrugnięcia okiem zjadła żuka, którego jej podsunąłem. Zaimponowała mi jak żadna

inna kobieta. Poznaliśmy się właśnie na tym treningu przetrwania. Niektóre zadania

wykonywaliśmy razem jako partnerzy. A potem w tym samym czasie zostaliśmy

przyjęci do organizacji.

- No tak, gdybyście znali się tylko prywatnie, dużo wcześniej dowiedziałbym

się o twoim istnieniu.

Świadomość, że Margarita dzieliła się z Carlosem wszystkim poza swą

działalnością w SPEAR, była dla Marcusa niezwykle bolesna, tym bardziej, że do

wczoraj nie miał pojęcia o jego istnieniu. To znaczy znał jego nazwisko i funkcję, ale

nic poza tym...

- A ty od jak dawna o niej myślisz?

background image

- Dużo dłużej niż ona o mnie - przyznał z krzywym uśmiechem Carlos. -

Długo znosiłem okrutne upokorzenia, zmieniło się to dopiero przed paroma dniami -

dodał, rujnując ostatnie nadzieje, jakie Marcus wbrew rozsądkowi jeszcze żywił.

Nie miał ochoty tego słuchać, ale zdawał sobie doskonale sprawę, że nadeszła

ostateczna pora, by pozbyć się resztek złudzeń. Przecież Margarita zawsze widziała w

nim tylko przyjaciela. Oczywiście nie zamierzał przyznawać się do porażki, nie przed

tym dumnym i przekonanym o swojej wartości Madrileńczykiem. Nie miał też

zamiaru ułatwiać mu zadania, podpowiadając, iż Margarita zaczęła mieć co do niego

wątpliwości. Niech sobie radzi sam.

Splótłszy ręce na piersi, przyglądał się Carlosowi w oczekiwaniu na dalszy

ciąg wojny psychologicznej, jaka się między nimi toczyła. Caballero tymczasem

przeszedł do kuchni, gdzie poczęstował się kawą.

- Nie myśl, że zapomniałem o długu, jaki mam wobec ciebie - odezwał się,

mierząc wzrokiem Marcusa.

- Nie masz wobec mnie żadnego długu.

- W samą porę dotarłeś do moich ludzi, by uratować ich od pewnej śmierci.

Bez ciebie ci bandyci rozstrzelaliby ich jak kaczki... Potem zasłoniłeś mnie i przyjąłeś

na siebie kulę Simona, której adresatem byłem ja. Mam wobec ciebie dług -

powtórzył, popijając kawę. - Tylko nie miej złudzeń, jego spłata z całą pewnością nie

będzie miała nic wspólnego z Margaritą.

Nieświadoma samczej wojny, która toczyła się w jej salonie, Margarita

rozkoszowała się ciepłą wodą, która łagodnie opływała jej ciało. Niestety wciąż

bolała ją głowa, a mięśnie ramion nadal były sztywne. Zmęczenie i napięcie dawały

wyraźnie znać o sobie. Od czasu, gdy obydwoje z Marcusem powrócili do

cywilizacji, spała co najwyżej godzinę. Przygotowanie sprawozdania z akcji w

dżungli zajęło im całe popołudnie, zaś wieczór, noc i cały kończący się dzień

upłynęły im na gorączkowym śledzeniu komunikatów radiowych dotyczących

Carlosa i jego ludzi. Ostatnia wiadomość, jaką otrzymali krótko przed północą, była

szczególnie niepokojąca, gdyż okazało się, że oddział po ciemku przemieszczał się

wąską stromą ścieżką, która prowadziła na dno wąwozu.

A co jeśli okaże się, że Simon wykorzystał dogodne położenie i wystrzelał ich

jak kaczki? Lub też wpadli w zasadzkę? Margarita długo trzymała nerwy na wodzy,

teraz jednak ogarnęła ją panika. Powinna była iść z nimi. Powinna była nalegać.

Powinna...

background image

Jakaś dłoń przesunęła szklane drzwi, prowadzące pod prysznic. Mimo że

woda zalewała jej oczy, Margarita nie miała najmniejszych wątpliwości, kto właśnie

wchodził do brodzika.

- Carlos! - zawołała radośnie, po czym rzuciła mu się na szyję, obsypując jego

twarz pocałunkami.

Nie zważała na to, iż dwudniowy zarost drażnił jej skórę. Była szczęśliwa, że

wreszcie się odnalazł cały i zdrowy.

- Nie znalazłeś go? - zapytała, gdy już nieco nacieszyła się jego widokiem.

- Niestety. Zgubiliśmy trop na dnie wąwozu. Przykro mi...

- To nic - zapewniła, głaszcząc go po mokrych włosach. - Simon od miesięcy

wodzi SPEAR za nos.

- Waters też tak twierdzi.

- Waters? - powtórzyła, nie mogąc skojarzyć osoby z nazwiskiem. - Ach,

Marcus...

Zupełnie zapomniała, że Marcus wciąż przebywa w jej mieszkaniu.

Gorączkowo zastanawiała się, jak wyjaśnić jego obecność Carlosowi, aby nie

wyglądało to tak, jakby się tłumaczyła.

- Lekarze chcieli zatrzymać go w szpitalu na obserwacji - zaczęła ostrożnie. -

Musieliśmy jednak natychmiast wziąć się do pracy, dlatego zaproponowałam mu,

żeby się u mnie zatrzymał.

- Bardzo dobry pomysł - pochwalił Carlos, czym zupełnie zbił ją z tropu.

Spodziewała się chłodu, wymówek, a tymczasem Carlos przygarnął ją do

siebie i zaczął wodzić wargami po jej szyi.

- Doszliśmy z Marcusem do wniosku, że będzie mu dużo wygodniej u mnie -

oznajmił, nie przestając jej pieścić.

- Jak to? - Chciała się odsunąć, ale nie pozwolił jej na to. Jego dłonie

powędrowały w dół, wzdłuż jej pleców, aby wreszcie zatrzymać się na pośladkach.

- Dałem mu klucze - poinformował beztrosko.

- Ale...

- Już się spakował i wyszedł.

Nie zdążyła się nawet dobrze zastanowić nad tą nagłą zmianą, gdy Carlos

przytulił ją mocno, no i zapomniała o całym bożym świecie, o bólu głowy,

zmęczeniu, Marcusie... W tej chwili liczył się dla niej tylko Carlos, jego pocałunki i

pieszczoty, a także miłość, którą starała się okazać mu każdym gestem.

background image

- Tęskniłam... - szepnęła, na co odpowiedział jej długim, namiętnym

pocałunkiem.

Dywan pewnie będzie sechł przez kilka dni, pomyślała z rozbawieniem kilka

godzin później, leżąc w miękkiej pościeli w ramionach Carlosa. Było jej tak dobrze,

że drżała na myśl o powrocie do rzeczywistości, którą porzucili gdzieś w drodze

między łazienką a sypialnią.

- Rito... - wymruczał Carlos, odgarniając kosmyk włosów z jej policzka.

- Hmm...?

- Kiedy zeszłej nocy szliśmy tą ścieżką na dno wąwozu...

Otworzyła oczy, aby przyjrzeć się jego muskularnym ramionom, przystojnej

twarzy, porośniętej lekkim zarostem, lśniącym miękkim włosom... Gdyby miała

jeszcze choć trochę siły, podniosłaby rękę, aby pogłaskać go po głowie, ale musiała

ograniczyć się tylko do ciepłego uśmiechu.

- Tak?

- Myślałem tylko o tym, że muszę dopaść Simona, żeby już nigdy cię nie

skrzywdził.

Była mu za to bardzo wdzięczna, choć wolałaby sama pojmać tego bandziora.

- Oddałbym życie, żebyś tylko była bezpieczna.

- Carlos... - zaczęła z głębokim wzruszeniem.

- Poczekaj - przerwał jej. - Pozwól mi mówić. To, co chcę teraz powiedzieć,

układałem sobie przez całą drogę do San Rico. Kocham cię, Rito.

- Ja... też cię kocham - wyszeptała.

- Chcę dzielić z tobą życie. Chcę być twoim mężem, kochankiem,

przyjacielem, kimkolwiek, byle tylko być przy tobie.

- A co z moją pracą dla SPEAR? - zapytała. - Co z fotelem senatora, o którym

stryj marzy dla ciebie? Nie jestem pewna, czy będę w stanie poświęcić wszystko, co

jest mi drogie, aby stać się potulną żoną polityka.

- Jak ci już mówiłem, lubię moją pracę w Ministerstwie Obrony i nie

zamierzam kandydować na senatora - przypomniał. - A co do twojej działalności w

SPEAR... - Zamyślił się, utkwiwszy spojrzenie w znienawidzonym medalionie.

Ciarki przeszły go na myśl, że wystarczył jeden sygnał, by Margarita

pospiesznie opuściła jego ramiona i ruszyła na następną, śmiertelnie groźną akcję.

Jednakże w ciągu ostatnich dni udowodniła, że potrafi znaleźć wyjście z każdej,

nawet pozornie beznadziejnej sytuacji.

background image

- No cóż, w dżungli poznałem cię z zupełnie innej strony, Margarito, i muszę

powiedzieć, że jestem pod dużym wrażeniem. Podziwiam cię, jesteś niesamowita.

Margarita była zbyt inteligentna, by nie domyślić się, że swoimi dążeniami i

oczekiwaniami postawiła go przed nie lada dylematem.

- Podziwiasz mnie, a jednocześnie nie potrafisz się pogodzić z moją pracą w

SPEAR.

- Nie będę ukrywał, że ciarki mnie przechodzą, gdy pomyślę, na co się

narażasz - przyznał. - I niespecjalnie mi się podoba, że ty i Waters możecie nagle

gdzieś przepaść na kilka tygodni podczas następnej tajnej akcji.

- Pomiędzy Marcusem i mną nic nie ma - zapewniła szybko. - Jesteśmy tylko

przyjaciółmi.

Carlos dyskretnie przemilczał ten problem. Wprawdzie nie miał zamiaru

dopuścić, by Marcus stanął między nimi, zarazem jednak nie chciał sprawić mu

przykrości, ujawniając jego uczucia, które starał się za wszelką cenę ukryć.

- Myślę, że będę w stanie jakoś pogodzić się z tym, co robisz dla SPEAR. Nie

podoba mi się to, ale mogę z tym żyć.

- Do tej pory Jonasz trzymał mnie za biurkiem. Wiesz, analiza informacji,

konstruowanie hipotez, planowanie akcji i ich koordynacja... - odparła w zamyśleniu.

- Teraz pierwszy raz wzięłam udział w operacji w terenie. Zawsze o tym marzyłam,

ale...

Widać było, jak bardzo starała się znaleźć jakiś kompromis, pogodzić ich tak

bardzo sprzeczne dążenia. Dlatego też Carlos zwalczył w sobie chęć przekonania jej

do pracy w centrali. Nie zamierzał niczego narzucać Margaricie. Jak na

konserwatystę i męskiego szowinistę, było to postępowanie naprawdę niezwykłe. No

cóż, generał Caballero nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się zmienił podczas

ostatnich kilku dni...

- Jakoś to zorganizujemy - obiecał z przekonaniem.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

- Jakoś sobie to zorganizujecie z Carlosem.

Margarita westchnęła, bowiem optymizm matki wprost nie znał granic. Dolała

sobie kolejną porcję mrożonej kawy, dodając nieprzyzwoitą ilość likieru. Oparłszy się

o poręcz krzesła, wystawiła twarz w kierunku słońca, które wlewało się do pełnego

kwiatów patio domu jej rodziców.

background image

Maria de la Fuentes przez cały ostatni tydzień snuła różne plany dotyczące

przyszłości córki. Zresztą nie tylko ona zajmowała się tym fascynującym tematem,

ale również ojciec Margarity, jej bracia, wujowie, kuzyni i wtajemniczeni znajomi.

Wszyscy uznali bowiem fakt, że Carlos przeniósł się do apartamentu Margarity, za

sygnał, aby rozejrzeć się za prezentami ślubnymi. Wszyscy oprócz Anny, która ponad

stołem piorunowała wzrokiem Margaritę.

- Czy zamierzasz zaprzepaścić jego szanse na fotel senatora, nie kryjąc się z

tym, że razem mieszkacie? - rzuciła kąśliwie kuzynka. - To nie są Stany, ale

Madrileño.

- Anno!

Reprymenda ciotki jeszcze bardziej rozjuszyła Annę.

- A co, może nie mam racji? Margarita go nie docenia. Nigdy go nie

doceniała. Ja o wiele bardziej nadaję się na jego żonę.

- Poza jednym drobiazgiem: on ciebie nie chce - skwitowała Margarita.

Twarz Anny zapłonęła.

- Zmuszę go, żeby mnie zechciał!

- Nie radzę - wycedziła Margarita.

Anna poczerwieniała jeszcze bardziej i poderwała się z krzesła.

- I tak go nie będziesz miała! Nie dopuszczę do tego! Nieważne, czy go

kochasz i czy chcesz z nim być, czy też nie.

To zabolało. No cóż, Anna zawsze wiedziała, jak dokuczyć bliźnim. Margarita

nic nie powiedziała, gdy kuzynka pospiesznie je opuściła.

- Nie pozwól jej się wtrącać w wasze sprawy - poradziła ze spokojem Maria. -

Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Nawet tu, w Madrileño, nikt nie będzie utrącał

kandydatury Carlosa tylko dlatego, że zamieszkaliście razem. Chociaż na pewno

lepiej by wyglądało, gdybyście się pobrali, zanim kampania rozpocznie się na dobre.

- Och, z całą pewnością.

Niezrażona zgryźliwym tonem Margarity, Maria zmieniła temat.

- Kiedy ten łowca posagów, który się wokół ciebie kręci, wreszcie wróci do

Stanów?

- On wcale nie jest łowcą posagów.

Niewinny wyraz twarzy matki ani na chwilę nie zmylił Margarity. Maria nie

potrafiła pogodzić się z tym, że jej córka spędzała z Marcusem wiele godzin,

pomagając mu w ujęciu zbiega. Jak do tej pory, mimo ogromnych wysiłków, nie

background image

przyniosło to żadnego efektu. Marcus i Carlos stworzyli zespół koordynujący

poszukiwania. Margarita także włączyła się do tych prac, wziąwszy w ministerstwie

urlop. Była tak zajęta, że z trudem znajdowała chwile na złapanie oddechu. Niestety

większość śladów prowadziła donikąd. Mogła winić za to tylko i wyłącznie siebie.

Jak kraj długi i szeroki, rozeszła się wieść, że obiecała drogę i mostek pewnej

zagubionej w dżungli wiosce. Telewizja przygotowała o tym program, w którym

wspomniano również o dramatycznych wydarzeniach związanych z handlarzami

narkotyków i dołączono portret pamięciowy Simona. Teraz każdy lokalny przywódca

w całym Madrileño próbował to wykorzystać, by również zdobyć jakąś inwestycyjną

dotację dla swojej wioski. Napłynęły dziesiątki raportów o oszpeconym norte

americano, obracającym się wśród handlarzy narkotyków. Niestety, wszystko to były

fałszywe tropy.

- A do Stanów Marcus prawdopodobnie wróci już wkrótce - odpowiedziała na

pytanie matki. - Chyba że odkryjemy coś w tej rybackiej wiosce, do której wybieramy

się dzisiaj po południu.

- Czy Carlos nie sprzeciwia się temu, że spędzasz z tym mężczyzną tyle

czasu? - zdumiała się Maria.

- Nie.

Postawa Carlosa była naprawdę zaskakująca. Niczego nie narzucał

Margaricie, z góry akceptował jej działania, był łagodny i wyrozumiały.

Początkowo sądziła, że wynikało to z obietnicy, iż nie będzie ingerował w jej

pracę dla SPEAR, potem jednak nabrała pewnych podejrzeń. Podejrzewała, że Carlos

i Marcus, by zapewnić jej bezpieczeństwo, za jej plecami uzgodnili, by nigdy nie

pozostawała sama. Było bardzo możliwe, że psychopatyczny Simon nienawidził

Margarity i pragnął się na niej zemścić za to, że umknęła z jego rąk. Chore umysły

często reagują w ten sposób. Tak więc nagły desperacki atak na nią był bardzo praw-

dopodobny. Wprawdzie uważała, że potrafi się obronić przed każdym

niebezpieczeństwem, ale mężczyźni jakoś nie podzielali tego poglądu.

W ciągu dnia pracowała więc w centrum dowodzenia, które z Marcusem

urządzili w gabinecie Carlosa, lub z obstawą wyruszała w teren, by zbadać ślady, zaś

w nocy... Nie ośmieliła się myśleć o nocach spędzonych w ramionach Carlosa w

obecności matki, bowiem Maria natychmiast spostrzegłaby dziwny, pozornie niczym

nieuzasadniony rumieniec na twarzy córki.

- Carlos to dobry człowiek - powiedziała cicho pani de la Fuentes. -

background image

Cieszyłabym się, gdybym go zobaczyła w senacie i byłabym dumna, mając takiego

zięcia.

Margarita postanowiła skomentować tylko pierwszą część wypowiedzi matki.

- Myślę, że nie będzie ubiegał się o to miejsce w senacie. Powiedział mi, że

praca w Ministerstwie Obrony całkowicie mu odpowiada.

- Twój stryj ma ciągle nadzieję, że Carlos jednak zdecyduje się kandydować.

Potrzebuje kogoś mądrego, silnego i zaufanego.

- I należącego do rodziny.

- To też.

Przez jakiś czas w milczeniu obserwowały kolibra, który zastygł w locie i

spijał nektar z kwiatów hibiskusa, pnącego się po ścianach patio. Malutki ptaszek

wisiał w powietrzu, mieniąc się zielenią na tle pomarańczowoczerwonych płatków.

Zafascynowana precyzją i aerodynamiką tego lotu, Margarita sięgnęła po kawę.

- Wiesz co? - powiedziała nagle Maria. - Jeśli Carlos nie będzie się ubiegał o

senatorski fotel, może ty powinnaś?

Margarita zakrztusiła się kawą. Łapiąc oddech, próbowała zorientować się,

czy matka mówiła poważnie.

- Jesteś inteligentna i wykształcona, pochodzisz z rodziny, która od dawna

piastuje wysokie stanowiska. A co więcej, udowodniłaś swoje kompetencje, pracując

w Ministerstwie Gospodarki.

- Ale...

- Jeśli zostaniesz senatorem, to z Carlosem, który jest przecież wiceministrem

obrony, będziecie mogli dużo zrobić dla Madrileño. Należycie do nowego pokolenia,

poznaliście inne kraje i dobrze wiecie... ja zresztą też... jak wiele trzeba w naszym

kraju zmienić. A nie jest to zadanie dla ludzi starych. - Maria mówiła z coraz

większym zapałem. - Twój stryj i ojciec robią, co mogą, by Madrileño przebudziło się

i stało się państwem nowoczesnym, ale to dopiero początek drogi. A kiedy przejdą na

emeryturę, nastanie wasz czas. Jeśli ludzie tacy jak wy przejmą władzę, w naszej

ojczyźnie nastanie dostatek i pokój, w innym jednak przypadku wróci stare.

Kochanie, wiem, jak bardzo cierpią prości ludzie, gdy w kraju panuje

niesprawiedliwość. Wiem też, jak wiele dobrego można dla nich zrobić, gdy ma się

szczere intencje, energię i głowę na karku. A ty, Carlos i wam podobni to wszystko

macie. Nie przegapcie tej szansy. Nie zlekceważcie tego obowiązku...

Zaniemówiła. Nie spodziewała się usłyszeć tego od swojej matki, skromnej i

background image

wyznającej tradycyjne wartości kobiety, która całe swoje życie troszczyła się o dom,

podczas gdy jej mąż zajmował się poważnymi męskimi sprawami.

- Dlaczego patrzysz, jakbyś zobaczyła ducha, niña? - Twarz Marii

rozpromieniła się tym ciepłym uśmiechem, który najpierw zdobył serce Eduarda

wiele lat temu, a teraz pozwalał utrzymywać serdeczne kontakty z dziećmi. -

Myślałaś, że będę oczekiwać od córki, by dokonywała takich samych wyborów, jak ja

przed laty? Och, moja maleńka, choć tak bardzo jesteś do mnie podobna, to jesteś

zupełnie inna, bowiem czasy są inne. Musisz sama decydować o sobie i podążać za

swoim sercem, gdziekolwiek cię skieruje. Za sercem i sumieniem...

Margarita wpatrywała się z miłością w swoją matkę. Ta mądra kobieta

rozumiała tak wiele...

- To niezwykłe, co powiedziałaś, mamo. Dziękuję.

- Och, nie dziękuj, tylko przemyśl to wszystko. No cóż, to są twoje wybory,

ale mam nadzieję, że z podobnym zapałem będziesz służyć swojej ojczyźnie, jak teraz

pracujesz dla tej tajnej organizacji, do której należysz.

- Organizacji? Jakiej organizacji? Mamo, o czym ty mówisz? - Margarita była

ogromnie zaskoczona i spłoszona.

- Och, kochanie, wystarczy dodać dwa do dwóch... Te ostatnie wydarzenia...

Ale bądź spokojna, nie wiem, co to za organizacja i wcale nie jestem ciekawa -

odparła Maria. - Proszę cię jednak o jedno. Pomyśl o tym, co ci powiedziałam.

Margarita myślała o tym intensywnie, jadąc do rybackiej wioski oddalonej o

dwadzieścia cztery kilometry na południe od San Rico. Nawet serpentyny i stromo

opadające zbocza wzdłuż górskiej, krętej drogi nie przerwały jej rozmyślań. Za to

Marcus był pod wrażeniem. Siedział za kierownicą, zwinnego bmw należącego do

Carlosa, na zmianę mamrocząc przekleństwa pod adresem wijącej się drogi oraz

pogwizdując z zachwytu na widok wspaniałego krajobrazu.

- Spójrz tylko na to!

Margarita oderwała się wreszcie od rozmyślań o niezwykłej rozmowie, jaką

tego dnia odbyła z matką. Kiedy ujrzała krajobraz, który wywołał taką reakcję

Marcusa, uśmiechnęła się pogodnie. Madrileño w całej swojej krasie leżało u ich

stóp. Pokryte dżunglą góry schodziły kaskadami ku brzegom iskrzącego się,

turkusowego morza, a na dole wiła się złocista wstęga plaży. Obok rzędów

wyciągniętych na brzeg łodzi suszyły się rozwieszone na palach sieci, a

przytwierdzone do nich różnokolorowe pływaki radośnie pobłyskiwały w

background image

promieniach popołudniowego słońca. Nieopodal w cieniu palm leżała bezładnie

rozrzucona osada krytych strzechą chat. Sielankowy obraz spokojnej wsi, niestety,

zmieniał się wraz ze zbliżaniem się do celu wyprawy. Coraz wyraźniej ujawniało się

oblicze prawdziwej biedy.

Za ostrym zakrętem Marcus skręcił z głównej drogi i zaczął poruszać się w

żółwim tempie w dół grzbietu zbocza, bowiem nawierzchnia stawała się coraz gorsza.

Resztki asfaltu, dziury, kamienie i piasek. Na kilkaset metrów przed osadą wszelkie

podobieństwo do drogi zniknęło całkowicie.

- Te zniszczenia powstały zapewne podczas ostatniego huraganu - powiedziała

Margarita.

- I być może to jest powód, dla którego otrzymaliśmy zgłoszenie o pojawieniu

się Simona.

Ludzie dowiedzieli się o wielkodusznej bratanicy prezydenta i zobaczyli

swoją szansę na otrzymanie nowej drogi - zauważył sceptycznie Marcus.

- Możliwe - przyznała.

By nie zapaść się po kostki w sypkim piachu, zdjęła sandały i wrzuciła je do

plecionej słomkowej torby. Beżowa sukienka bez rękawków powiewała na wietrze.

Marcus szedł obok niej, a jego buty chrzęściły na piasku i muszlach. Ubrany był w

koszulę, którą kupił sobie na bazarku w San Rico. Była luźna, kolorowa, typu

hawajskiego. Trochę na nim wisiała, opadając na bawełniane spodnie w kolorze

khaki. Całości dopełniała czapka baseballówka noszona daszkiem do tyłu i żółte

lustrzanki przeciwsłoneczne. Gdy się patrzyło na tego blondyna, wyglądał bardziej

jak absolwent szkoły średniej na wakacjach niż jak tajny agent wykonujący swoje

zadanie.

- Fu! - Zmarszczył nagle nos. - Czuć, że mieli dzisiaj udane połowy.

Smród psujących się na słońcu rybich wnętrzności był pierwszym sygnałem,

że osada tak malowniczo prezentująca się z góry traci wiele ze swego uroku przy

bliższym poznaniu. Przedzierając się przez piasek, Margarita dostrzegła, że strzechy

były już poszarzałe, mocno nadgryzione zębem czasu i musiały stanowić lokum dla

wielu owadów i gekonów. Umieszczone wysoko na palach zardzewiałe beczki

zapewniały zapas pitnej wody. Psy leniwie wylegiwały się na piasku, a niewielkie

owłosione świnie ryły wśród odpadków w śmietnikach pod domami. Przynajmniej

elektryczność tu dotarła. Pojedyncza linia, rozciągnięta między palmami, wchodziła

do największej chaty, na której umieszczona była antena telewizyjna. Ze środka

background image

dochodziły latynoamerykańskie rytmy. Okiennice otwarto i podparto w taki sposób,

by jak najlepiej wyłapywały podmuchy bryzy. Gdy psy wyczuły obcych, zaczęły

warczeć i szczekać, co spowodowało, że mieszkańcy oderwali się od swoich prac i

zajęli się obserwowaniem przybyszów. Kilku ogorzałych od słońca i wiatru rybaków

porzuciło naprawianie sieci i zbliżyło się do Margarity i Marcusa, a za nimi

postępowały kobiety i maleńkie dzieci, które jeszcze nie chodziły do szkoły. Stryj

Margarity wprowadził obowiązkowe nauczanie nawet w najmniejszych, zagubionych

w dżungli wsiach Madrileño.

Wieśniacy powitali Margaritę i Marcusa z serdecznością charakterystyczną

dla większości mieszkańców tego kraju, gdy zaś dowiedzieli się, kim są goście, przez

grupę przebiegł szmer podniecenia.

- Naprawdę jesteś bratanicą prezydenta? - wykrzyknął jeden z rybaków,

zerkając na towarzyszy. - Tą, która buduje drogę do wsi?

- Tak, to ja - przyznała, ignorując wymowny uśmiech Marcusa. - Powiedziano

nam, że widzieliście człowieka, którego poszukujemy, tego Amerykanina z bliznami

na twarzy i szklanym okiem.

Część z nich skinęła głowami, a młoda kobieta z dzieckiem na ręku

powiedziała:

- Tak. Zszedł z gór późno w nocy. On i jeszcze jeden.

- Kiedy?

- Dwie noce temu. Zapłacili Ramonowi, żeby ich zabrał na łódź -

dopowiedział przyprószony siwizną rybak.

- Dokąd ich zabrał?

- Na większą łódź. - Mężczyzna wskazał na morze. - Czekała na nich.

Marcus i Margarita spojrzeli na siebie. Potrzebowali czegoś więcej, niż

określenia ,,większa łódź’’.

- Który z was to Ramon? - spytał Marcus.

- Mąż jeszcze nie wrócił - odpowiedziała młoda kobieta, tuląc dziecko do

piersi. - Z tego co mówił Paulo, powinien być lada chwila.

Zaprosiła ich do domu, zaproponowała lemoniadę i piwo na ugaszenie

pragnienia. Marcus z radością poprosił o piwo, jednak grzecznie odmówił odwiedzin

w chacie.

- Czy możecie nam powiedzieć, w którym miejscu ci ludzie wyszli z dżungli?

- zapytał.

background image

- Było późno - powiedział jeden z rybaków. - Nie widzieliśmy ich, dopóki psy

nie zaczęły ujadać, ale myślę, że to było gdzieś tam.

- Dziękuję. Rozejrzymy się tam.

Margarita i Marcus, popijając ciepłe piwo, ruszyli wzdłuż plaży, którą

obmywały morskie fale.

- Po dwóch dniach tropikalnych deszczów nie znajdziemy tu żadnych śladów -

powiedziała.

- Jasne że nie.

- Po co więc idziemy?

Marcus uśmiechnął się szelmowsko.

- Ta plaża jest taka piękna, pomyślałem więc, że miło będzie się

przespacerować w towarzystwie jeszcze piękniejszej kobiety...

- Jak widać, tropikalne słońce szkodzi ci na mózg. - Roześmiała się.

- Taak? Czy myślisz, że skoro poznałem cię podczas wojskowych ćwiczeń,

nie potrafiłem dostrzec w tobie delikatnego kwiatu?

- Tak właśnie myślę. - Delikatny kwiat prychnął i wysforował się do przodu,

lecz szybko został schwytany przez Marcusa i objęty za odsłonięte ramiona.

- A jeśli powiem, że myślałem o czymś więcej niż tylko o spacerze plażą?

Jego wypłowiałe od słońca jasne brwi uniosły się znacząco ponad okulary

przeciwsłoneczne, co w Margaricie wywołało jeszcze gwałtowniejszy wybuch

śmiechu.

- Wtedy miałabym już całkowitą pewność, że tropikalne słońce kompletnie ci

nie służy...

- Właśnie tak byś to ujęła?

Cały Marcus, z tym swoim łobuzerskim uśmieszkiem i wiecznym droczeniem

się. Ale tym razem w jego głębokim barytonie wychwyciła specyficzną nutę, której

do tej pory nigdy jeszcze nie słyszała.

- Jak się układa między tobą i Caballero?

Pytanie padło tak niespodziewanie, że zupełnie ją zaskoczyło. Czy tego dnia

było coś w powietrzu? Najpierw matka, a teraz Marcus.

- Nieźle - odparła wymijająco.

- Czy powiedział ci, o czym rozmawialiśmy tamtej nocy, kiedy po raz

pierwszy pokazał się w twoim mieszkaniu?

Margarita sięgnęła pamięcią wstecz, ale jedyne, co mogła sobie przypomnieć,

background image

to Carlos wchodzący pod prysznic i...

- Nie.

Nastąpiła długa cisza. Marcus obserwował ją zza okularów.

- Margarita, ja... - zaczął niepewnie.

- Hej!

Ten krzyk spowodował, że Marcus się odwrócił.

Margarita zauważyła, że mały chłopczyk biegnie plażą w ich kierunku.

- Ramon, señorita ! Ramon nadpływa! - zawołał.

Mrużąc oczy, przeszukała pomarszczone falami morze.

- Tam! To musi być łódź Ramona. - Wskazał ręką. - Chodźmy.

Godzinę później byli już w San Rico. Radość z sukcesu wyprawy wręcz ich

rozpierała. Dzięki Bogu Ramon miał wyśmienitą pamięć i przypomniał sobie numer

rejestracyjny łodzi, na którą zawiózł Simona i jego towarzysza. Opony aż zapiszczały,

kiedy Marcus skręcił w ulicę wiodącą do głównego placu San Rico.

- Zatrzymaj się tutaj - zakomenderowała Margarita, kiedy ich oczom ukazała

się ozdobna fasada siedziby Ministerstwa Obrony. - Możemy pójść do biura Carlosa i

skorzystać z jego telefonu. Będzie bliżej, a to bezpieczna linia, nikt nas nie podsłucha.

- Dobra.

Weszli do ministerialnego gmachu i ruszyli na drugie piętro. Jak przystało na

wiceministra obrony, Carlos zajmował narożne biuro z widokiem na główny plac

miasta. Ponieważ Margarita bywała tu już kilkakrotnie, a przy tym była osobą dość

znaną wśród pracowników administracji państwowej, dlatego poufale zbyła gestem

dłoni sekretarkę, która zerwała się na równe nogi na ich widok.

- Czy minister jest u siebie?

- Tak, ale ma gościa - nerwowym głosem poinformowała sekretarka.

- Na pewno się nie obrazi, gdy mu przerwiemy. Mamy bardzo ważne

informacje.

- Señorita de las Fuentes! Proszę mi pozwolić go powiadomić.

Sekretarka sięgnęła po słuchawkę w tym samym momencie, kiedy Margarita

przekręcała mosiężną gałkę. Naparła na ciężkie dębowe drzwi, otworzyła je i stanęła

jak wryta. Carlos był z kimś w gabinecie, w porządku, tylko dlaczego ta osoba była

owinięta wokół niego jak bluszcz?

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

background image

Margarita potrzebowała tylko jednego spojrzenia na udręczoną twarz Carlosa,

żeby zorientować się w sytuacji. Anna, słodka, fałszywa mała Anna skorzystała z

okazji, że jej kuzynka wyjechała na trochę dłużej, i natychmiast zabrała się do

realizacji swojego przewrotnego planu. Z wielkim zapałem, wprost niezmordowanie

próbowała przekonać do siebie Carlosa.

Krew zawrzała Margaricie. Ruszyła przez skąpany w słońcu pokój.

- Lepiej, żebyś się od niego odlepiła, zanim do was dojdę - wysyczała.

Pełne łez oczy urodziwej kuzynki zrobiły się duże i okrągłe. Gwałtownie

złapała powietrze, wypuściła z objęć Carlosa i schowała się za jego szerokimi

plecami. Usatysfakcjonowana tym, że jej słowa odniosły skutek, Margarita podparła

się pod boki i spiorunowała wzrokiem Carlosa.

- Tak, ustaliliśmy, że będziemy nad pewnymi sprawami pracować, lecz wcale

nie miałam na myśli tego, byś tulił moją głupiutką kuzynkę za każdym razem, gdy do

ciebie przybiegnie cała we łzach i pełna żalu nad sobą.

Spojrzał na nią z zaciekawieniem.

- Skąd wiedziałaś, że tak właśnie było?

- Bo znam Annę. - Margarita zaczęła się powoli uspokajać. - I znam ciebie.

Chociaż bywasz irytujący wprost nie do zniesienia, to nie jesteś takim mężczyzną,

który flirtowałby z jedną kobietą, podczas gdy... Podczas gdy...

- Kocha inną - dokończył za nią z delikatnym uśmiechem.

Margarita zaśmiała się pogodnie. Po jej wściekłości nie pozostał nawet ślad.

- Tak. Prawie tak bardzo jak ona kocha ciebie.

Uszczęśliwony Carlos odetchnął, po czym ruszył w jej stronę. Cichy szloch za

plecami i szarpnięcie za marynarkę spowodowały, że się zatrzymał, odwrócił i ostro

spojrzał na Annę. Gdy ta odskoczyła jak oparzona, znów ruszył w kierunku

Margarity.

I wtedy zobaczył dziwny błysk w oczach Marcusa. Rozpacz, pożegnanie ze

złudzeniami, bezbrzeżna samotność...

Trwało to ułamek sekundy, bo oto Marcus już ukrył się za maską lekko

drwiącego uśmieszku.

- Jeśli już skończyliście z tymi romantycznymi zwierzeniami, to może

weźmiemy się do pracy? Chcielibyśmy skorzystać z twojego telefonu. Sprawa jest

bardzo pilna.

- Oczywiście.

background image

Carlos odprowadził Annę do wyjścia. Nie patrzyła na niego, kiedy zamykał za

nią drzwi.

- Powinieneś był mi powiedzieć, że kochasz Margaritę - wyszeptała,

pociągając nosem.

Robił to dziesiątki razy, by jednak nie przedłużać żenującej sceny, nie

wypomniał tego Annie.

- Myślałam... - Zaszlochała. No cóż, nie dość, że została odtrącona, to jeszcze

na oczach Margarity! - Myślałam...

- Może poszukałabyś Miguela? - zaproponował delikatnie. - Myślę, że jest

gdzieś na dole, w...

- Jest tutaj.

Krępy oficer gwałtownie wparował do gabinetu. Jego oczy ciskały gromu.

Spojrzał na zapłakaną Annę, a potem na szefa.

- Co pan jej zrobił?

Zanim Carlos zastanowił się, jaką dać odpowiedź, żeby z jednej nie

skompromitować nieszczęsnej dziewczyny, a z drugiej nie sprowokować do jakiegoś

szaleńczego czynu krewkiego i śmiertelnie zakochanego oficera, Anna jeszcze raz

pociągnęła nosem, odrzuciła włosy do tyłu, a potem powiedziała:

- Nie zrobił niczego, o co bym go nie prosiła.

Z wysoko podniesioną głową przeszła obok zdumionego pułkownika, a na

koniec wypaliła:

- Gdybyś choć raz spróbował mnie pocałować, Miguelu Carrerasie, zamiast

robić maślane oczy jak zakochany szczeniak, to może nie potrzebowałabym o nic

prosić Carlosa.

Zupełnie zbity z pantałyku Miguel najpierw pogapił się na swojego szefa, po

czym odwrócił się na pięcie i pobiegł za ukochaną.

- Anno, zaczekaj!

- Mam czekać?! Mam dosyć czekania! Mam dosyć twojej... um...!

Carlos posłał sekretarce rozbawione spojrzenie i dyskretnie przesunął się w

kierunku drzwi. Widok adiutanta obejmującego wpół Annę, podczas gdy gawiedź

złożona z umundurowanych żołnierzy, którzy akurat byli na korytarzu, szczerzyła

zęby z uciechy i pogwizdywała, uradował go niepomiernie.

Gdy jednak wrócił do gabinetu, natychmiast stracił humor. Marcus przyciskał

do ucha słuchawkę telefonu, a Margarita stała tuż przy nim.

background image

- Ustalcie, do kogo należy ta łódź. Trzeba zająć się jej właścicielem, rodziną,

znajomymi - mówił Marcus. - Numery łodzi przekażcie marynarce i lotnictwu, niech

zaczną poszukiwania. Jeśli jest na Morzu Karaibskim, to ją znajdziemy. Myślę, że

Simon jest nasz.

- Chciałabym być przy tym! - entuzjazmowała się Margarita.

- Nie ma problemu. Myślę, że po tym wszystkim, co przeżyłaś przez tego

drania, Jonasz z pewnością się zgodzi. Ale...

Jego wzrok spoczął na Carlosie, który stał nieruchomo w drzwiach, a później

ponownie na Margaricie.

- Czy jesteś pewna, że chcesz działać w terenie? Wspaniale się sprawdzasz w

centrum dowodzenia.

- Papierkowa robota - mruknęła niechętnie.

- Cóż - powiedział Marcus pogodnie - to twoja szansa, zapracowałaś na nią.

Rozumiem, że palisz się do brudnej roboty. Powiedz tylko słowo, maleńka.

Widząc wahanie na jej twarzy, Carlos poczuł ucisk w dołku. Przekonywał sam

siebie, że potrafi stać z boku i się nie wtrącać. By zatrzymać przy sobie Margaritę,

musiał zaakceptować fakt, że jego ukochana będzie brać udział w akcjach grożących

śmiercią. Przecież taki miała zawód, była świetnie wyszkolona, odważna i kochała tę

robotę... Zmuszając się do uśmiechu, powiedział:

- Jesteście na tropie Simona?

- Już nam nie umknie - odpowiedziała z błyskiem w oku. - Mamy numery

łodzi, która dwa dni temu zabrała Simona i jednego z jego ludzi z wybrzeża

Madrileño.

- Dobra robota.

- SPEAR próbuje odnaleźć łódź i wyśledzić, dokąd zmierza - dodał Marcus. -

Satelity penetrują Morze Karaibskie, komputery analizują dane, marynarka i

lotnictwo zaraz wezmą się do roboty... - Dobiegł go głos ze słuchawki. - Tak, jestem.

Czego się dowiedzieliście?

Carlos podszedł i stanął obok Margarity. Wyczuwał podniecenie, którym

wprost emanowała. Wiedział, że ją traci. Przynajmniej na kilka najbliższych dni,

tygodni, czy też nawet miesięcy, w zależności od czasu trwania operacji. Później

znowu ją odzyska... aż do chwili, kiedy SPEAR ponownie ją wezwie. Wytrzyma to,

przyrzekał sobie. Do licha, musi się udać.

- A niech to!

background image

Marcus rzucił słuchawkę na widełki. Jego policzki pałały z emocji.

- Mamy go! Złożono do kupy sygnały świetlne i radiowe oraz mapy

satelitarne, no i namierzono ptaszka. Opuścił wody terytorialne Madrileño i płynie w

kierunku wyspy Cascadilla.

- Cascadilla?! - Margarita w lot zdała sobie sprawę ze znaczenia tej

informacji. - O co tu chodzi? Simon zwariował! Przecież tam jest awaryjne centrum

dowodzenia SPEAR. Ten szaleniec pcha się w paszczę lwa. Albo też...

- Albo Simon planuje coś naprawdę niezwykłego. Wiemy przecież, że

obsesyjnie chce się zemścić na SPEAR. Do diabła, czeka nas niezła zabawa! Ten drań

jest zupełnie nieprzewidywalny.

- Czyżby to nie była ucieczka, ale atak? - nabrzmiałym od emocji głosem

zapytała Margarita.

- Wkrótce się przekonamy. O dwudziestej pierwszej przyleci po nas samolot.

Następny przystanek: Cascadilla.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Na niebie świecił księżyc. Carlos usiadł na kamiennej balustradzie. Z cygara

snuła się powyginana smużka wonnego dymu. Szmer rozmów dochodził przez

otwarte tarasowe drzwi. Z wnętrza dobiegała również muzyka kwartetu smyczkowe-

go, który został zaproszony, aby uświetnić przyjęcie z okazji powitania nowego

attaché kulturalnego Australii w Madrileño. Carlos jednak nie dbał o to, co dzieje się

w rezydencji prezydenckiej, bowiem jego myśli kierowały się w stronę lotniska, które

było widać z tarasu. Światła na pasie startowym lśniły w ciemnościach czerwienią i

bielą, a drogi do kołowania podświetlone były na niebiesko. Samolot miał wylądować

o dwudziestej pierwszej, czyli piętnaście minut temu. Do tej pory Margarita i Marcus

powinni już zapakować swoje bagaże i wyposażenie, więc samolot powinien

wystartować lada moment. Carlos odprowadził Margaritę na lotnisko. Musi się

przyzwyczajać do jej nagłych, niezapowiedzianych wyjazdów. Musi się przyzwy-

czajać do pustego mieszkania. Obracając w palcach cygaro, próbował sam siebie

przekonać, że godziny, które razem spędzili przed jej odjazdem na lotnisko,

zrekompensują nadchodzące samotne noce. Była taka kochająca, taka pełna pasji...

- Carlos?

Odwrócił gwałtownie głowę.

Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przed sobą miał znajomą drobną

background image

sylwetkę w płomiennoczerwonej sukni wieczorowej.

Światło, bijące przez otwarte drzwi, połyskiwało w spływających falami

włosach. Carlos poczuł, że ma zaciśnięte gardło. Zdołał jedynie powiedzieć

schrypniętym głosem:

- Podobasz mi się w czerwieni, kochanie.

- Słaby z ciebie komplemenciarz, bo się powtarzasz. Już to od ciebie

słyszałam - odpowiedziała z uśmiechem, przybliżając się.

Jej twarz była skryta w cieniu, ale księżyc oświetlał łagodne linie odkrytych

ramion i szyi. Zajęło chwilę, zanim wychwycił brak czegoś, co zawsze się tam

znajdowało. Złotego medalionu.

- Myślałem, że wyjeżdżasz z Marcusem.

- Też tak myślałam. Byłam już nawet na lotnisku.

- Dlaczego więc nie poleciałaś?

- Bo zgodziłeś się, żebym mogła opuścić cię w każdej chwili. I nagle zdałam

sobie sprawę, że wolę zostać. Czy zaakceptujesz takie wyjaśnienie?

- Może być - zgodził się bez entuzjazmu.

Carlos wyrzucił za balustradę cygaro i przytulił Margaritę. W tym momencie

nie wyobrażał sobie, żeby mógł kochać ją jeszcze mocniej. Kiedy uwolniła się na

chwilę z jego ramion, jej oczy lśniły tym cudownym, niepowtarzalnym blaskiem.

Wtedy już wiedział, że się mylił. Kochał ją mocniej z każdym oddechem.

- Chyba będzie lepiej, jeśli się ze mną ożenisz - oznajmiła niespodziewanie. -

Wprawdzie moja matka zapewniała mnie, że w dzisiejszych czasach nikt nie

powinien mieć nam za złe, że mieszkamy razem, ale...

- Twoja matka to niezwykle mądra kobieta! - krzyknął z entuzjazmem.

- Bardzo mądra. - Przyjrzała mu się uważniej. - Powiedziała również, że

powinnam kandydować do senatu, o ile oczywiście ty nie masz zamiaru tego zrobić.

- Świetnie, jeśli tylko tego chcesz.

- I co, nie masz nic przeciwko temu?

Margarita naprawdę się zdumiała. Była pewna, że pokłócą się o to ze sto razy,

zanim postawi na swoim... bo oczywiście już zdecydowała, że będzie kandydować i

nic, nawet opór Carlosa, nie było w stanie zmienić jej planów... a tu proszę, wszystko

idzie jak po maśle.

- Będę się tym szczycił - zapewnił szczerze. No cóż, wolał mieć żywą żonę,

choćby noszącą tytuł senatora, niż otrzymać kondolencyjny list o śmierci agentki

background image

Margarity Alfonsy de las Fuentes... czy raczej Caballero... poległej na polu chwały w

walce z najgorszymi szumowinami, jakich nosiła ziemia.

Wzdrygnął się na tę myśl, lecz zaraz się uśmiechnął. Zgodziłby się nawet na

to, by Margarita została chińskim cesarzem, byle tylko stolicę Państwa Środka

przeniosła do San Rico i nadal z nim mieszkała...

No i nie rozczarował się.

- A kiedy skończy się kadencja mojego stryja, kto wie, może wystartuję w

wyborach prezydenckich?

- Będziesz wspaniałą głową państwa. - Śmiał się, ale zarazem wierzył w to, co

mówił. Nagle spoważniał. - Możesz to osiągnąć, kochanie. Z twoją energią,

inteligencją i uczciwością masz szanse tak wiele zrobić dla Madrileño. Tyle tu trzeba

zmienić... Już teraz możemy wspólnie się tym zająć.

- To była jedna z przyczyn, dla których nie wsiadłam do samolotu. Ale nie

główna.

- Nie? A jakie są te pozostałe? - Była tylko jedna.

Opierając dłoń na czarnej satynowej klapie smokingu, wspięła się na palce i

sięgnęła do jego ust. - Ty, mi amor. Ty.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Lovelace Merline Tajemnica medalionu
Lovelace Merline Rok trudnej miłości 07 Tajemnica medalionu
Lovelace Merline Rok trudnej miłości 07 Tajemnica medalionu
Lovelace Merline Modelka DzieciSzczescia3
Baxton Alen Tajemniczy medalion
Lovelace Merline Dzieci szczęścia 03 Modelka
Lovelace Merline Romans ściśle taj
793 DUO Lovelace Merline Lot do miłości
Lovelace Merline Noworoczne postanowienie
11 Lovelace Merline Hrabina i traper
Lovelace Merline Dzieci szczęścia Modelka
Baxton Alen Tajemniczy medalion
Lovelace Merline Zdobycz pirata
0495 DUO Lovelace Merline Wino i słońce Prowansji
Lovelace Merline Modelka DzieciSzczescia3
793 DUO Lovelace Merline Lot do miłości
793 Lovelace Merline Lot do miłości
Lovelace Merline Lot do miłości 2
Lovelace Merline Lot do miłości

więcej podobnych podstron