Ostatnia Rozmowa z Fym em Smoleńskie Mnisterstwo Praedy jakuccy pl

background image

OSTATNIA ROZMOWA Z FYM-em

Smoleńskie Ministerstwo Prawdy

jakuccy.pl

część 1/4 (21.06.2012)

W blogosferze coraz częściej mówi się o Okęciu jako o kluczu do tragedii. Nas zastanawia brak zdjęć z odlotu, brak
jakichkolwiek relacji osób odwożących członków delegacji na lotnisko… Zwróciliśmy się też z pytaniem do fotogra-
ficznych agencji prasowych o odpłatne udostępnienie zdjęć z 10 kwietnia z Okęcia do opublikowania w naszej
książce. Wszystkie agencje odpowiedziały, że takich materiałów nie posiadają. Ani jednego zdjęcia z odlotu głowy
państwa! Do tego jeszcze „zepsuty” akurat tego dnia monitoring w wojskowym porcie lotniczym w stolicy. Ten kom-
pletny brak danych z lotniska rodzi różne domysły. Co takiego musiało się tam wydarzyć, że jest tak pilnie strzeżoną
tajemnicą?

Z Julią M. Jaskólską i Piotrem Jakuckim, publicystami niezależnymi, rozmawia Free Your Mind

FYM: Pierwsze pytanie musi dotyczyć sprawy, która stała się głośna w ub. roku, a potem jakoś ucichła. Co z Państ-
wa książką o tragedii z 10 Kwietnia? Myślę, że każdy, kto interesuje się śledztwem smoleńskim nie mógł nie
zauważyć i Państwa ubiegłorocznego, jedynego niestety (w tej materii), występu w TV Trwam i Radiu Maryja
(www.youtube.com/watch?v=4ShEDzmRIwI
), jak też tego, że zajęli się Państwo teorią maskirowki, a więc, by tak
rzec, „ufologią” . Oczywiście termin „ufologia” jest tu ukłonem w stosunku do tych „życzliwych komentatorów”,
którzy określają prace blogerów od maskirowki eleganckimi sformułowaniami typu „sekciarstwo”, „bajki” czy „fan-
tazjowanie” (że nie wspomnę o ciekawszych).
Tak się zresztą zastanawiam, czy nie jest to termin jak najbardziej trafny. Można by przecież już z perspektywy cza-
su (bite dwa lata) mówić o „niezidentyfikowanym obiekcie latającym” nad smoleńskim wojskowym lotniskiem „tam-
tego dnia”, nie sądzą Państwo? Obiekt ten widziany był (mimo „złowieszczej, straszliwej mgły”, a może dzięki niej?)
przez kilkunastu leśnych dziadków, wykazywał się rozmaitymi formami przestrzennymi, różnie się zachowywał, jak
to zwykle z UFO bywa. A to latał całymi godzinami, a to „cztery razy podchodził”, a to przemknął jak „taki cień”,
który „świsnął”, powiada mundurowy Tolja (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/cien.html
)), a to
tylko raz „lądował”, powiadają inni świadkowie. Ciągnął nawet za sobą warkocz komety (por. wypowiedź niejakiego
Rustama w filmie „10.04.10”), wybuchał „jak żółtko” (wyznanie pewnego radzieckiego muzealnika Anatolija w
„10.04.10”), powodował, że zatrwożeni świadkowie, sobotni działkowicze, łapali się za koła samochodowe, by nie
pofrunąć spod brzozy, nad którą wyjątkowo nisko leciał. Przypominał też „dziesięciopiętrowego kolosa” (por.
wypowiedź mechanika Siergieja (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-1.pdf
, s. 75)). I
tak dalej, bo to bardzo długa historia, jak Państwo wiecie.
Pech naturalnie sprawił, choć w przypadku UFO to sytuacja standardowa, że nikt tego „niezidentyfikowanego obiek-
tu latającego” nie sfilmował ani nie sfotografował. Na szczęście są te wspomniane relacje naocznych, radzieckich
świadków, no i ta przeprowadzana przez radzieckich badaczy identyfikacja „po upadku”, więc, co do UFO
wątpliwości wiele osób (z tytułami naukowymi i bez) już nie ma. No ale wracam do meritum: co z książką?
JMJ
: Od tamtej audycji w telewizji Trwam i Radiu Maryja minęła epoka. I co tu dużo mówić, od tego czasu z jednej strony
nie zbliżyliśmy się ani jotę do wyświetlenia prawdy o wydarzeniach z 10 kwietnia 2010 r., a z drugiej kłamstwo smoleńskie
ma się dobrze i robi karierę. Mamy pseudośledztwo prokuratury, która nie dysponuje dowodami bezpośrednimi i opiera się
tylko na danych rosyjskich oraz media tzw. głównego nurtu, lansujące tezę o tym, że 10 kwietnia wydarzył się na Siewier-
nym zwykły wypadek lotniczy, w którym zginęła para prezydencka i elita państwa.
Ale to, niestety, nie jest jedyny obszar dezinformacji smoleńskiej. Opozycja, zespół parlamentarny badający okoliczności
śmierci delegacji katyńskiej oraz media mieniące się niezależnymi, starają się utrwalić w świadomości opinii publicznej
przeświadczenie o tym, że polska delegacja zginęła na osławionej smoleńskiej polanie. Te dwie, jak to się teraz mówi, nar-
racje, prowypadkowa i prozamachowa, pozornie sprzeczne, w istocie się uzupełniają, i z powodzeniem, na zasadzie „dla
każdego coś miłego”, wychodzą naprzeciw oczekiwaniom opinii publicznej. W efekcie nie ma obecnie zapotrzebowania na
alternatywną wersję wydarzeń, ani gotowości na jej przyjęcie.
Dlatego doszliśmy do przekonania, że nie ma dziś klimatu do wydania książki, tak by wywołała ona jakikolwiek szerszy re-
zonans. Teren jest zagospodarowany, społeczeństwu podaje się na tacy albo wersję z wypadkiem lotniczym i brzozą, albo z
dwoma wybuchami na pokładzie, wszelkie inne poglądy są marginalizowane przez ich deprecjonowanie, bądź przez zamilc-
zanie. Skoro nawet głos intelektualisty takiego formatu jak prof. Jacek Trznadel przechodzi bez echa to o czym my
mówimy? Profesor Trznadel podniósł jeszcze w zeszłym roku kwestię autentyczności wraku. I co? Cisza, prawicowe media

background image

udały, że taka opinia w ogóle się nie pojawiła, mimo że nie mogła ujść ich uwadze. Tak właśnie jest z hipotezą maskirowki,
o której jako pierwszy już kilka tygodni po tzw. katastrofie, w lipcu 2010, pisał Krzysztof Cierpisz, a którą Pan, w swojej
książce „Czerwona strona Księżyca” gruntownie przeanalizował.
Proszę zwrócić uwagę, że nawet w prasie prawicowej, na którą nie jest podobno nałożony kaganiec poprawności politycz-
nej, nie zadaje się niewygodnych pytań, a jeśli już coś mimowiednie zostanie opublikowane, to zostaje błyskawicznie jako
nie przystające do przyjętej tezy zamiecione pod dywan. Nie spotkałam się np. z szerszym podjęciem kwestii braku foteli, o
której 31 maja 2012 r. mówił w „Naszym Dzienniku” dr inż. Wacław Berczyński, wieloletni pracownik Działu Wojskowo-
Kosmicznego Boeinga i innych koncernów lotniczych. Warto tę opinię przytoczyć: „Siedzenia samolotów zgodnie z norma-
mi międzynarodowymi projektuje się na działanie przyspieszenia9 g, czyli dziewięciokrotnego przyspieszenia ziemskiego.
Ono może się odkształcić, ale nie może złamać. A ja na zdjęciach nie widzę tych siedzeń. Gdy się ogląda zdjęcia z miejsc
katastrof, zawsze widać te fotele. Bywa, że samolot spada z ogromnej wysokości, rozbija się zupełnie, a te fotele są prawie
jak nowe. A tu na zdjęciach w ogóle nie widać foteli.”
W uzupełnieniu przypomnę katastrofę francuskiego Airbusa 330, który 1 czerwca 2009 r. wykonując lot AF447 z Rio de Ja-
neiro do Paryża, trafiony piorunem spadł do oceanu u wybrzeży Brazylii i osiadł na dnie. W wypadku ginie 228 osób, ale –
mimo że zderzenie z wodą przypomina upadek na beton, kadłub prawie nie ulega zniszczeniu. W 2011 r. podczas czwartej
akcji poszukiwawczej z użyciem statku ratowniczego, wyposażonego w bezzałogowe pojazdy podwodne odnaleziono wrak,
w tym tylną część przedziału pasażerskiego, wraz z fotelami i przypiętymi do nich pasami bezpieczeństwa pasażerami. Min-
ister środowiska i transportu Nathalii Kosciusko-Morizet w wypowiedzi dla Radia France Inter nie wykluczyła, że niektóre
ciała zostaną zidentyfikowane, gdyż panująca w głębinach niska temperatura i wysokie ciśnienie spowolniły proces
rozkładu.
Jaka była reakcja na słowa Wacława Berczyńskiego o fotelach, podważające przecież pośrednio zarówno oficjalną
wykładnię wydarzeń z 10 kwietnia, jak i tę z wybuchami lansowaną przez opozycję? Cisza, choć przecież powinno to
wywołać zainteresowanie dziennikarzy śledczych, czy naukowców. No chyba, że z powagą potraktujemy słowa eksperta
zespołu parlamentarnego, dr. Grzegorza Szuladzińskiego, że „jeżeli nie ma [foteli], no to znaczy, że ktoś je sobie wziął”.
Czy nie jest więc tak, że powstał wspólny front kłamstwa smoleńskiego, którego zadaniem jest urabianie opinii publicznej,
tak przez mainstream, jak i media prawicowe, które funkcjonują, mam wrażenie, jako swoisty wentyl bezpieczeństwa, a
więc jako niegroźne zupełnie dla status quo, ale za to przydatne do kanalizowania emocji? Do kogo więc miałaby trafić, a
przede wszystkim w jaki sposób dotrzeć, jako konsekwentnie zamilczana, jak można się spodziewać, nasza książka? To
jeszcze nie ten moment, co zresztą zasugerował nam jeden z wydawców.
Nadal więc nad książką pracujemy, zbieramy kolejne materiały, uaktualniamy ją, choć parę razy uznawaliśmy naszą pracę,
jak się dziś okazuje pochopnie, za ukończoną. Tak się jednak składa, że im dalej od 10 kwietnia tym więcej przybywa
znaków zapytania, nie mówiąc, że nasze spojrzenie ewoluuje, pod niektórymi opiniami, które wyrażaliśmy w swoich tek-
stach „na gorąco” tuż po tragedii, dziś już byśmy się nie podpisali. Tak czy inaczej więc pośpiech jest tu złym doradcą.
Uprzedzając być może Pana zarzut, że mija zbyt dużo czasu, odpowiem że Teresa Torańska, która pracuje nad książką-
zbiorem wywiadów na temat „katastrofy smoleńskiej”, stwierdziła niedawno, że wyda ją za parę lat. Jak sądzę, nie wynika
to li tylko z jej licznych zajęć…
PJ: Julia wspomniała tutaj o cudownym zniknięciu foteli ze smoleńskiego pobojowiska. A przecież jest jeszcze ważniejsza
rzecz: brak kokpitu samolotu, który ze względu na odmienną niż w samolotach rejsowych oraz w rządowej „sto dwójce”,
awionikę, jest czymś w rodzaju odcisku linii papilarnych tupolewa. Przypomnę, najczęściej przywoływany, przykład zama-
chu nad szkockim Lockerbie z grudnia 1988 r., gdy mimo upadku z nieporównywalnie większej wysokości duża część kok-
pitu boeinga ocalała. Na Siewiernym kokpitu nie było, choć jak pamiętamy, na początku wmawiano nam, że widziano kok-
pit na drzewie; potem utrzymywano, że na Siewiernym był, mimo że kwestionował to zarówno na stronie 90 raport MAK,
jak i późniejszy dokument komisji ministra Millera. Rosyjską tezę zaimportowali zresztą na polski grunt autorzy książki
„Ostatni lot”, wykazując się na stronie 174 o wiele lepszą wiedzą, niż specjaliści od Anodiny. U nich bowiem okazuje się,
że kabina pilotów już nie tylko uległa zniszczeniu. Według autorów ona „została dosłownie wtarta w ziemię”! „Niewykluc-
zone, że dzieła zniszczenia dopełnił urwany fragment centropłatu skrzydła, który rozciął kadłub niczym olbrzymi nóż. –
Trudno było rozpoznać, co jest fragmentem kabiny pilotów. To wszystko było dosyć mocno poskręcane i zmiażdżone –
stwierdził jeden z ekspertów, z którymi rozmawialiśmy” – piszą Osiecki, Białoszewski i Latkowski.
Niestety, podobnym tropem poszedł również zespół parlamentarny ministra Macierewicza. Jego przewodniczący 7 lipca
2011 r. stwierdził w rozmowie z nami, że obecność kokpitu jest udokumentowana, ba, jego „zdjęcia zostały opublikowane,
nie jest ich mało.”. Chodziło m.in. o wystawę zdjęć z „katastrofy smoleńskiej” prezentowaną w gmachu Parlamentu Eur-
opejskiego, a następnie w sejmie, oraz o raport MAK. Szkopuł w tym, że fotografia przedstawiała nie kabinę pilotów, jak
podpisywała zdjęcie np. „Gazeta Polska”, tylko wysuniętą przednią goleń podwozia, która w skład kokpitu nie wchodzi, no
i wbrew informacjom tygodnika nie było ono wcześniej nie publikowane. Wystarczyło zajrzeć chociażby do raportu
MAK…
W toku przygotowywania książki przeanalizowaliśmy kilkaset katastrof lotniczych różnego typu i nigdzie nie spotkaliśmy
takiej, w której jednocześnie występowałyby takie elementy jak to miało mieć miejsce 10 kwietnia na Siewiernym. W tym
m.in.: śmierć wszystkich pasażerów, brak ciał, brak kokpitu, brak foteli z ponad czterdziestometrowym przedziałem
pasażerskim, brak rozlanego, bądź płonącego paliwa, brak rowu w miękkiej ziemi po sunącym kadłubie samolotu, brak

background image

fragmentów bagaży, czy wyposażenia samolotu na okolicznych drzewach…
Proszę spojrzeć chociażby na katastrofę Tu-154 ze 163 osobami na pokładzie jaka miała miejsce w styczniu 1993 r. w New
Delhi podczas podchodzenia samolotu do lądowania. W warunkach poniżej minimum maszyna zahaczyła o część instalacji
naziemnej. Pękł kadłub, samolot zapalił się i odwrócił na plecy. Mimo to nikt nie zginął, nie uległy też zniszczeniu
przedział pasażerski i część kokpitu! Pisał o tym m.in. “Los Angeles Times” z 9 stycznia 1993 roku.
Weźmy przypadek Boeinga 737-800 (nr rejsu TC-JGE), linii Turkish Airlines, który 25 lutego 2009 roku podczas podchod-
zenia do lądowania na pasie amsterdamskiego lotniska Schiphol rozpadł się na trzy części, gdy przymusowo wylądował na
polu w pobliżu pasa lotniska. Spośród 135 osób zginęło 9 osób, a 50 zostało rannych, w tym 25 ciężko.
Idźmy dalej. Kokpit nie uległ zniszczeniu, a kadłub pękł na trzy części podczas awaryjnego lądowania 4 grudnia 2010 roku
Tu 154 dagestańskich linii lotniczych na lotnisku Domodiedowo w Moskwie. Tuż po starcie z moskiewskiego lotniska
Wnukowo do Mineralnych Wód na Kaukazie uszkodzeniu uległy trzy silniki. Podczas awaryjnego lądowania na najnowoc-
ześniejszym moskiewskim lotnisku samolot wpadł w poślizg i zsunął się z pasa startowego. Z kolei 1 stycznia 2011 roku w
Surducie po zapaleniu się paliwa, nastąpił wybuch silnika Tu 154 podczas kołowania na lotnisku przed startem do Moskwy.
Zginęły trzy osoby spośród ponad 120 pasażerów i członków załogi.
Takich przykładów jest więcej, są one jednak skrzętnie pomijane. Jeszcze ludzie zaczęliby kojarzyć za dużo.
Mamy więc do czynienia z uporczywym kierowaniem uwagi na Siewiernyj, tak ze strony rządu i prokuratury wojskowej,
mediów mainstreamowych, jak i opozycji. A posuwa się to do granic absurdu. W „Gazecie Polskiej” z 6 czerwca br. na
stronie tytułowej ukazało się zdjęcie, które ma być ostatnią fotografią śp. Lecha Kaczyńskiego wykonaną na pokładzie tupo-
lewa w dniu tragedii, a które w rzeczywistości jest dość słabym fotomontażem. Wcześniej pojawiły się zdjęcia, upublicz-
nione przez Zuzannę Kurtykę, które miałyby uwieczniać moment odlotu tupolewa z Okęcia. Dziwnym trafem jednak niko-
mu z zainteresowanych sprawą nie udało się dotrzeć do oryginałów tych zdjęć, nie widać też na nich postaci, które mogli-
byśmy rozpoznać. Trudno taki „materiał dowodowy” traktować poważnie. Zwłaszcza w dobie photoszopa.
W blogosferze coraz częściej mówi się o Okęciu jako o kluczu do tragedii. Nas zastanawia brak zdjęć z odlotu, brak jakich-
kolwiek relacji osób odwożących członków delegacji na lotnisko… Zwróciliśmy się też z pytaniem do fotograficznych
agencji prasowych o odpłatne udostępnienie zdjęć z 10 kwietnia z Okęcia do opublikowania w naszej książce. Wszystkie
agencje odpowiedziały, że takich materiałów nie posiadają. Ani jednego zdjęcia z odlotu głowy państwa! Do tego jeszcze
„zepsuty” akurat tego dnia monitoring w wojskowym porcie lotniczym w stolicy. Ten kompletny brak danych z lotniska
rodzi różne domysły. Co takiego musiało się tam wydarzyć, że jest tak pilnie strzeżoną tajemnicą?
FYM: Jak to się w ogóle stało, że zajęli się Państwo śledztwem smoleńskim? Dziennikarze przecież unikają tego jak
diabeł święconej wody. Nie ma bezpieczniejszych zajęć? Mówię o, podkreślam, śledztwie, nie zaś o „temacie
smoleńskim”. Ten ostatni bowiem bywa od 10 Kwietnia „eksplorowany” i „zagospodarowywany” na mnóstwo
sposobów – od wypadkowo-prześmiewczych czy satyrycznych zaczynając na naukowo-badawczo-wizualizacyjnych
kończąc. Co dla Państwa stanowiło taki impuls? Przecież tyle artykułów i książek już napisano „o Smoleńsku”! Kto
wie zresztą, czy już wszystko nie jest wyjaśnione (jak nie przez jednych ekspertów, to przez drugich), tzn. albo był na
Siewiernym wypadek, albo zamach. Co tu jeszcze drążyć?”
JMJ
: Chciałabym od razu wyjaśnić – my nie zajmujemy się śledztwem smoleńskim, gdyż by prowadzić śledztwo trzeba
dysponować dowodami i dotrzeć do świadków zdarzenia, a my ani nie mamy takich możliwości, ani ich nie szukamy. Nig-
dy też nie aspirowaliśmy do roli dziennikarzy śledczych. Jesteśmy publicystami, a to zasadnicza różnica. W przeszłości
pisywałam, Piotr zresztą też, o wielu aferach, ale nigdy nie starałam się dotrzeć do, dajmy na to, Jeremiasza Barańskiego ps.
„Baranina”, czy „Dziada”, szefa gangu wołomińskiego. Zresztą czy w Polsce dziennikarstwo śledcze istnieje?
W 2009 roku UNESCO opublikowało przewodnik dla dziennikarzy śledczych. Został przetłumaczony na kilka języków w
tym na arabski, rosyjski i chiński. Polskiego tłumaczenia nie ma. Mało tego, jak pisał 31 maja br. Marek Palczewski na blo-
gu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich na Salonie24, międzynarodowe organizacje dziennikarzy śledczych pomogły
uformować profesjonalne zespoły w Egipcie, Jordanii i Tunezji. Rząd w Warszawie nie angażuje się w promocję dzienni-
karstwa śledczego, by przyspieszyć walkę z korupcją, a robią to na przykład rządy w Beninie, Ghanie, Kenii, Mozambiku,
Nigerii i Ruandzie.
W Polsce nie ma dziennikarstwa śledczego, gdyż nikomu na tym nie zależy. Są, owszem, pojedyńczy dziennikarze tropiący
mniejsze lub większe afery, ale to wszystko. A i to nie wiem, czy dzieje się niezależnie, czy raczej w ramach rozgrywek kto
kogo. Nawet prawicowi dziennikarze śledczy, którzy mają rzekomo reprezentować inne, wyższe standardy, „swoich” nie
ruszają. Relacjonował Pan wysłuchania przed zespołem parlamentarnym badającym tragedię smoleńską i wie Pan dosko-
nale o czym mówię. Słowem jest jakaś salonowa atrapa dziennikarstwa śledczego nie naruszająca interesów, których nie
można naruszyć. Nikt nie chce ryzykować losu Anny Politkowskiej. Przesada? Niekoniecznie… Tyle tytułem wyjaśnienia.
A dlaczego zajęliśmy się tym tematem? Przyznaję, na początku jedynie obserwowaliśmy rozwój wypadków, jednak już od
pierwszego dnia pewne pytania nie dawały nam spokoju, chociażby to jakim samolotem, jakiem czy tupolewem, polska de-
legacja poleciała do Smoleńska. Zastanawiał nas też sposób relacjonowania wydarzeń, np. brak zdjęć z miejsca katastrofy i
to w czasach, kiedy korki na drogach są pokazywane z helikoptera. Można powiedzieć, że w ten sposób rodziła się nasza
smoleńska myślozbrodnia, by posłużyć się określeniem Orwella z „Roku1984”. O tym, jak silna jest polska Policja Myśli,
tropiąca ludzi uprawiających myślozbrodnię, a więc myślących inaczej niż każe Partia i Wielki Brat, pokazuje nie tylko
wszechobecna propaganda, ale także – zdawałoby się umożliwiający największą swobodę wymiany opinii – Internet, w

background image

którym blogerów prowadzących tzw. śledztwo obywatelskie, kontestujących oficjalną wykładnię rządowo-opozycyjną oraz
wykazujących, że na Siewiernym miała miejsce maskirowka, czyli że nie zginęła tam setka osób, a mamy jedynie do czy-
nienia z makabryczną inscenizacją, określa się mianem „ruskich agentów”. Prawda, że to szczególny dość paradoks, że
akurat tak się „komplementuje” tych, którzy dane podane przez stronę rosyjską w odróżnieniu nawet od opozycji odrzucają
uznając je za kompletnie niewiarygodne?
Wracając do książki. Pan przestawił hipotetyczny przebieg wydarzeń, więc nie ma sensu byśmy powielali zawartość „Czer-
wonej strony Księżyca”. Będziemy się na Pańską pracę powoływać, chociaż my przyjęliśmy od początku trochę inne jednak
założenie niż Pan, zależy nam raczej na ulokowaniu 10 kwietnia w kontekście wydarzeń krajowych i w geopolityce, na
wskazaniu prawdopodobnych motywów zbrodni. I tu pojawia się naturalnie wątek sprawstwa pośredniego i bezpośrednie-
go. O zamachu jako pierwszy wspomniał izraelski „Maariv” w tekście pt.: „Zapach likwidacji”; o sprawstwie rosyjskim,
powołując się na swoje źródła w NATO, wprost napisał rumuński portal internetowy Global News. Ale czy tylko ten kieru-
nek należy uznać za prawdopodobny?
W połowie maja 2010 r. przeprowadzaliśmy wywiad z ks. Stanisławem Małkowskim, kapelanem „Solidarności”, którego
Służba Bezpieczeństwa przeznaczyła do likwidacji i miał podzielić los ks. Jerzego Popiełuszki. Komentując wydarzenia 10
kwietnia stwierdził jednoznacznie, że mieliśmy do czynienia z zamachem stanu. Ale, co więcej, podkreślił że „był to nie
tylko zamach stanu, ale akt wojny przeciwko Polsce. Zamach stanu jest sprawą doraźną, wewnętrzną. Tutaj mamy nato-
miast sojusz czynników: wschodniego, centralnego i zachodniego. W wyniku tego – przynajmniej biernego – trójporozu-
mienia dokonała się zbrodnia o nazwie Katyń 2. Nasza sytuacja geopolityczna jest gorsza niż w latach 80., gdy mieliśmy
obrońców na Zachodzie, którym zależało na tym, by Polskę wykorzystać w grze przeciwko Związkowi Sowieckiemu,
mającej doprowadzić do rozkładu bloku wschodniego. Mieliśmy też szczerych przyjaciół, takich jak Ronald Reagan. Teraz
tych przyjaciół brak. Grozi nam strategiczne porozumienie rosyjsko-niemieckie. Zachód i USA grają razem z Moskwą.”
Czy ten scenariusz też nie może być prawdopodobny?
PJ: Mówienie w warunkach polskich o dziennikarstwie śledczym jest nieporozumieniem. 23 marca br. „Gazeta Polska Cod-
ziennie” poinformowała, że „podczas badań ciał Przemysława Gosiewskiego, wicepremiera w rządzie PiS, oraz prof. Janus-
za Kurtyki, prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, biegli nie potrafili określić przyczyny ich zgonu. Mało tego, ich ustalenia
są sprzeczne z ustaleniami rosyjskich patologów, potwierdzonymi później przez ówczesną minister zdrowia Ewę Kopacz
oraz premiera Donalda Tuska, którzy twierdzili, że ofiary katastrofy zmarły na skutek wielonarządowych obrażeń. Tymcza-
sem narządy wewnętrzne ekshumowanych ofiar nie zostały naruszone.”
Po takiej informacji, jeśliby istniało niezależne, a więc wolne od politycznych nacisków, dziennikarstwo śledcze, w prasie
powinno zawrzeć, informacja przecież – jako podważająca wszystkie dotychczasowe ustalenia dotyczące 10 kwietnia 2010
roku – jest wybitnie przełomowa. Znalazł Pan kontynuację tego wątku na pierwszych stronach gazet niezależnych, prawico-
wych, nieważne jak je zresztą nazwiemy, kontestujących działania rządu i prokuratury? Nie, ale nie mogło jej być, skoro
pojawiła się koncepcja wybuchów w tupolewie. Nie na miejscu byłoby więc stawianie pytania: „Czy mogła mieć miejsce
eksplozja, skoro narządy wewnętrzne ofiar nie zostały naruszone?”. Spotkał się Pan z przypadkiem, gdy po wybuchu
narządy wewnętrzne nie odnoszą obrażeń? Bo ja nie. Jesteśmy więc w domu: mamy kolejną odsłonę salonowej poprawnoś-
ci, tym razem bynajmniej nie autorstwa „Gazety Wyborczej” i Kancelarii Premiera.
Sytuacja dziennikarstwa w Polsce po 10 kwietnia 2010 roku jest, moim zdaniem, podobna do tej amerykańskiej po zama-
chach z 11 września 2001. Bodajże w 2006 roku mówił o tym David Boardman, redaktor naczelny „The Seattle Times” i
szef amerykańskiej organizacji Investigative Reporters and Editors na konferencji w Łodzi poświęconej prawnym, ekono-
micznym i profesjonalnym zagrożeniom, przed którymi stoi dziennikarstwo śledcze. Z jego analizy wynikało, że w Stanach
nastąpił wówczas zanik tzw. dziennikarstwa weryfikującego na rzecz dziennikarstwa przyjmującego do wiadomości.
Czy nie przerabiamy tego i u nas? Spójrzmy chociażby na – jak to się mówi – niezależne i demaskatorskie filmy, jakie
powstały po 10 kwietnia i były popularyzowane przez „Gazetę Polską”. Czy któryś z nich podał w wątpliwość Siewiernyj
jako miejsce katastrofy, zanalizował rozrzut szczątków maszyny, czy porównał przebieg katastrofy z innymi przypadkami
tego typu? Czy w filmach tych padają kluczowe pytania o na przykład okęcki blackout, o autentyczność wraku, albo o to
jak to możliwe, że zniknął cały kokpit, a jakimś cudem odnalazł się FMS? Nie wiem jaką rolę mają pełnić te obrazy, skoro
na przykład w filmie „10.04.10” zupełnie bezrefleksyjnie bierze się za dobrą monetę to co mówią „świadkowie” ze
Smoleńska. Dostrzegam poza tym w większości tych produkcji jakąś miałkość, odwoływanie się głównie do emocji, by nie
powiedzieć, że granie na nich. Pytanie, czy to eksploatowanie tematu na siłę prędzej czy później nie przełoży się także w
kręgach wyborców PiS-u na spadek zainteresowania tematem.

część 2/4 (22.06.2012)

Działanie „seryjnych samobójców”, choć może lepsze byłoby tu określenie „szwadrony śmierci”, ma na celu pozby-
wanie się osób, które często przez przypadek lub z racji pełnionych obowiązków dowiedziały się zbyt dużo. Być może
taka właśnie była przyczyna „samobójstwa”, Grzegorza Michniewicza, który powiesił się na sznurze od odkurzacza
23 grudnia 2009 roku.

background image

Z Julią M. Jaskólską i Piotrem Jakuckim, publicystami niezależnymi, rozmawia Free Your Mind

FYM: Wspomniałem o niebezpiecznym zajęciu, choć wydawać by się mogło, że chodzi o zwykłą lotniczą katastrofę, a
nie np. poruszanie się po terenie takiej katastrofy, na którym może eksplodować paliwo i wybuchnąć pożar
zagrażając potencjalnym świadkom zdarzenia (nawiasem mówiąc, Bogu dziękować, iż tej ewentualności nie brał pod
uwagę „polski montażysta”, biegnąc na Siewiernyj po „upadku” – „jak ten pies ogrodnika”). Czemu zajmowanie się
śledztwem smoleńskim to takie niebezpieczne zajęcie? Jak Państwo sądzą?
JMJ
: Mamy do czynienia z zagadką, choć to może nie najszczęśliwsze określenie, z serii Gibraltar, zabójstwo prezydenta
Kennedy’ego, czy 11 września 2001 roku. Przy wszystkich różnicach i nieporównywalności przypadków, już dziś można z
dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że tak jak w przypadku śmierci generała Sikorskiego, tak i przy zamachu
smoleńskim prawda ma najprawdopodobniej nigdy nie ujrzeć światła dziennego, a zmowy milczenia nie uda się naruszyć
przez kolejne dziesięciolecia.
Warto może zatrzymać się na chwilę przy podobieństwach pomiędzy katastrofą gibraltarską, a smoleńską. W obu tych wy-
padkach przekonuje się nas, że miały miejsce tragiczne wypadki. Ale jeśli tak, to dlaczego Anglicy o kolejne pół wieku
przedłużyli utajnienie akt dotyczących śmierci generała Sikorskiego. Czy dlatego, że jak mówił w programie Dariusza Ba-
liszewskiego z lutego 2008 roku Antoni Chudzyński, były sekretarz ministra Tadeusza Romera, major brytyjskiego kontr-
wywiadu MI 6, „nigdy nie było żadnej katastrofy gibraltarskiej”? Zdaniem Chudzyńskiego w samolocie, który został
wyłowiony z wód Gibraltaru, w ogóle nie było ciała generała Sikorskiego, a Naczelny Wódz i premier Rządu Polskiego na
Uchodźstwie miał zostać zamordowany wcześniej w Pałacu Gubernatora. O tej i innych sprzecznościach pisze także w
swoich książkach, m.in. „Zamach” i „Po zamachu” Tadeusz A. Kisielewski.
Co ponadto ma wspólnego Gibraltar ze Smoleńskiem? Otóż, w obu przypadkach wiemy, że doszło do tragedii, znamy bi-
lans strat, ale wiemy też, że nie było tak jak się nam to przedstawia, bo przedstawiany scenariusz kłóci się z logiką i zdro-
wym rozsądkiem. W jednym i drugim przypadku jest całe mnóstwo dziur i niekonsekwencji w oficjalnych wersjach,
sprzeczne są też relacje świadków. W przypadku 10 kwietnia jedni, jak na przykład Jacek Sasin, widzieli ciała ofiar na Sie-
wiernym, inni, jak dajmy na to operator Sławomir Wiśniewski, nie widzieli szczątków poległych na sugerowanym miejscu
zdarzenia. No i w obu przypadkach jest też podawany do publicznej wiadomości zupełnie niejasny i nieprawdopodobny
przebieg „katastrofy”. Katastrofy takie się po prostu nie zdarzają.
Pyta Pan o niebezpieczeństwa związane z zajmowaniem się 10 kwietnia. Mamy tu do czynienia z potężnymi grupami
interesów, zarówno tymi krajowymi – konfidenci, służby specjalne, agentura wpływu – jak i międzynarodowymi… Kto stoi
na ich drodze, ten popełnia „samobójstwo”. Czy do dziś pojawił się jakiś wiarygodny świadek związany ze sprawą śmierci
Lecha Kaczyńskiego i wymordowania delegacji? I Pan i ja wiemy, że nie. Ludzie się boją, a milczenie jest polisą na życie.
Elementy odstraszające, myślę tu chociażby o przypadkach Grzegorza Michniewicza i Eugeniusza Wróbla, działają bardzo
mocno na wyobraźnię, gdyż pokazują, jak bardzo długie ręce mają „seryjni samobójcy”.
Ponadto dziwnym trafem sprawy tego typu kończą się z reguły nie wykryciem sprawców i umorzeniami postępowań. Po
tragedii był jednak jeden wyjątek, do którego nawiązał profesor Jacek Trznadel w artykule „Mój komentarz późniejszy”
(kwiecień-maj-lipiec 2011 roku): „Naliczono już przez ostatni rok kilka tragicznych zgonów powiązanych w ten czy inny
sposób ze sprawą smoleńską. Tylko jedno wydarzenie było całkowicie obnażone i jawne. W atmosferze politycznej
„posmoleńskiej”, morderca, przeciwnik PiS-u, chcąc zamierzyć się na Jarosława Kaczyńskiego, dokonał znanego mordu w
biurze łódzkim PiS-u. Użył skutecznie broni palnej, a potem noża, ale druga zaatakowana ofiara przeżyła. To morderstwo
polityczne tak ewidentne i głośne, w efekcie społecznym odegrało jednak w jakimś sensie rolę maskującą, pozwalającą
mniej myśleć ludziom o innych sprawach wysoce podejrzanych.” W tym konkretnym wypadku odwrócono uwagę od mor-
derstwa dokonanym na Eugeniuszu Wróblu. Można powiedzieć, stary dobrze sprawdzono sposób: przykryć niewygodne
wydarzenie innym, typu „Tomek zatruty grzybami”, „poszukiwania małej Madzi”, które lokuje się w centrum uwagi, mimo
że tego typu nieszczęścia nie są odosobnione w Polsce. Społeczeństwo jednak daje się nabierać, tym bardziej gdy gra się
czułych strunach, nie każdy zna przecież mechanizmy tej dezinformacji…
Rzecz jasna, pozbywanie się niewygodnych świadków nie dotyczy wyłącznie Polski. Przypomnę spalenie żywcem w rozpa-
lonym piecu hutniczym pułkownika GRU Olega Pieńkowskiego, uznawanego za najbardziej wartościowego szpiega
amerykańskiego i brytyjskiego doby zimnej wojny. Można przywołać zamordowanie w Londynie przez KGB i bułgarskie
KDS dysydenta Georgi Markowa. Tu wykorzystano tzw. bułgarski parasol, zakończony wysuwaną igłą, z której po wbiciu
w ciało wystrzeliwała kulka, zawierająca około pół miligrama rycyny. Najbardziej spektakularnym, w rozumieniu –
odstraszającym – morderstwem było jednak otrucie byłego podpułkownika KGB/FSB Aleksandra Litwinienki polonem po-
danym w herbacie.
Sygnał jasny – występowanie przeciw systemowi nie popłaca.
PJ: Podobnych przykładów można wymienić więcej, nie wszystkie kończyły się eliminacją fizyczną, że wspomnę tylko
porwanie w Rzymie i uwięzienie w Izraelu Mordechaja Vanunu, który wcześniej w wywiadzie dla „London Sunday Times”
ujawnił światu fakt posiadania przez Tel-Awiw broni jądrowej.
Ale generalnie działanie „seryjnych samobójców”, choć może lepsze byłoby tu określenie „szwadrony śmierci”, ma na celu
pozbywanie się osób, które często przez przypadek lub z racji pełnionych obowiązków dowiedziały się zbyt dużo. Być
może taka właśnie była przyczyna „samobójstwa”, Grzegorza Michniewicza, który powiesił się na sznurze od odkurzacza
23 grudnia 2009 roku. Oficjalną wersję w wątpliwość podawał podczas przesłuchania kierowca Michniewicza. „Czy to bo-

background image

wiem zwyczajne, że w dużym domu, w którym nie brak odpowiedniego miejsca i wysokości, człowiek wiesza się niemal na
klamce, jak w więziennej celi? Za drzwiami pomieszczenia zobaczyłem przewrócony odkurzacz. Po lewej stronie odkurzac-
za zobaczyłem Grzegorza Michniewicza w dziwnej pozycji, niby klęczącego, siedzącego jednocześnie na piętach. Wokół
szyi Grzegorza Michniewicza widziałem zaciśniętą pętlę ze sznura odkurzacza, który zawiązany był na ukośnej belce w
przejściu z kuchni do pokoju”- zeznał.
Przypomnę, że Michniewicz, dyrektor generalny w Kancelarii Premiera Donalda Tuska, pełnomocnik ds. ochrony informac-
ji niejawnych i administrator danych, w latach 2000-2001 pełnomocnik ds. ochrony informacji niejawnych w Rządowym
Centrum Legislacji, miał najwyższe poświadczenia bezpieczeństwa, zarówno krajowe, jak i NATO oraz Unii Europejskiej.
Przez jego ręce przechodziły niemal wszystkie dokumenty kancelarii premiera, także tajne. Czy te „smoleńskie” także?
Czy zadziałały „szwadrony śmierci”? Michniewicz miał popełnić samobójstwo, mimo że wcześniej umówił się z rodziną na
wspólne spędzenie Wigilii. Co więcej, prokuratorzy który przejrzeli jego domowy komputer w pliku “Moje plany” znaleźli
dokładny plan zajęć na 23 grudnia. Michniewicz miał już kupiony bilet na świąteczny wyjazd do teściów, co w prokura-
turze potwierdziła Paulina T., pracownica jego biura: „22 grudnia Grzegorz Michniewicz mówił, że następnego dnia będzie
tylko do godz. 14, bo jedzie na święta (…). Według mnie nic, kompletnie nie wskazywało na to, że on może pozbawić się
życia (…). Chcę na zakończenie dodać, że ja nie wierzę, aby on popełnił samobójstwo.”
Śledztwo, jak w większości podobnych przypadków, umorzono, w decyzji uznano, że Michniewicz powiesił się „nagle pod
wpływem impulsu”. Ale jaki to mógł być impuls, skoro człowiek ten umawiał się z najbliższymi na Święta? “Z ustaleń do-
konanych przez „Wprost” wynika, że wieczorem 23 grudnia Michniewicz napisał także kilka SMS-ów do swojego
przełożonego, szefa kancelarii Tomasza Arabskiego. „Nie wiadomo jednak, czego dotyczyły, ani o której godzinie zostały
wysłane. Minister nie odpowiedział na nasze pytania w tej sprawie” – pisał tygodnik.
Temat został szybko bardzo skutecznie wyciszony w mediach.
Postawmy następne pytanie: czy Eugeniusz Wróbel, który miał oceniać raport MAK, został pocięty piłą na kawałki, dlatego
że nieopatrznie miał się podzielić opinią, że szczątki na Siewiernym nie należą do tupolewa o numerze bocznym 101?
A Dariusz Szpineta, zawodowy pilot, ekspert i prezes spółki lotniczej, który powiesił się 2 grudnia 2011 roku w łazience
ośrodka wczasowego w Indiach? Wcześniej parokrotnie wypowiadał się w mediach w sprawie Smoleńska, wskazując, że
lot Tu-154M był lotem wojskowym, wypowiadał się także w kwestii braku pozwolenia na wlot rządowego tupolewa w
rosyjską przestrzeń powietrzną. Pisał Pan zresztą o tym w tekście pt.: „Loty specjalne”. Jeżeli rzeczywiście nie było zgody,
to jakim cudem samolot mógłby znaleźć się na Siewiernym?
Kolejne zagadkowe wypadki. 6 czerwca 2011 roku w hiszpańskiej Asturii doszło do katastrofy dwóch awionetek. Pierwsza
pilotowana była przez wybitego architekta Stefana Kuryłowicza, który zaprojektował, a następnie realizował projekt m.in.
terminala Warszawa-Okęcie, oraz jego współpracownika Jacka Syropolskiego. W drugiej śmierć poniósł Janusz Zienie-
wicz, były kierownik działu łączności w PLL LOT, potem właściciel firmy Cerberis, zajmującej się zabezpieczeniami elek-
tronicznymi, która również obsługiwała Okęcie. Jak informowała Polska Agencja Prasowa w depeszy z 7 czerwca
ubiegłego roku „jedna awionetka z niewyjaśnionych przyczyn spadła na budynek na placu postojowym samolotów w Cas-
trillon. Budynek był wtedy pusty. Druga maszyna spadła do pokrytego eukaliptusami urwiska w pobliskich górach Bayas.
Znalezienie samolotu w górach było możliwe dzięki uaktywnieniu systemu lokalizacyjnego zainstalowanego w awionetce.
Według mediów lokalnych, w Asturii panowała wtedy gęsta mgła i padał deszcz. Widoczność była poniżej kilometra. Z po-
wodu niekorzystnych warunków atmosferycznych utrudniony był nawet ruch kołowy. Według rządowego komunikatu,
wszystkie awionetki były bardzo dobrze wyposażone i leciały na właściwej wysokości.”
W grudniu 2010 roku podczas przesłuchania przed smoleńskim zespołem parlamentarnym pracownik kancelarii Lecha
Kaczyńskiego Tomasz Szczegielniak powiedział rzecz niezmiernie interesującą, dotyczącą wydarzeń na Okęciu: “Nie
widziałem tego, no, z prostego powodu, że cały czas byłem wtedy w tym hanga… w termi… na terminalu i byliśmy zaję-
ci obsługą tych wszystkich osób, które miały towarzyszyć panu Prezydentowi.” Czy to tylko przejęzyczenie, czy faktycznie
Szczegielniak był w jakimś hangarze i zajmował się obsługą jakichś osób z delegacji? Dlaczego zespół tego tropu nie
podjął?
Jakoś tak się dziwnie składa, że mówiąc o Smoleńsku, wracamy do lotniska Okęcie. Co oznaczają słowa Szczegielniaka?
Czy to, że pasażerów tupolewa (i być może jaka?) zgromadzono w – zburzonym po 10 kwietnia – nowym hangarze? Czy
architekt Kuryłowicz zginął w katastrofie, gdyż np. znał rozkład tuneli pod Okęciem połączonych z hangarami?
Pytań jest mnóstwo. W tym kontekście dość interesująco brzmi oświadczenie generała Anatola Czabana z 10 sierpnia 2011
roku o przyczynach jego odejścia z wojska. Opisując swoje samopoczucie podkreślił: „Ludzie pytają, jak się czuję. Odpo-
wiadam – fatalnie – tak jakbym został w ciemnym przejściu podziemnym wrzucony do szczeliny, zasypany kamieniami i je-
dynym moim pragnieniem jest, aby krew wypłynęła na powierzchnię i wskazała miejsce zbrodni”.
O jakiej zbrodni mówi generał? Pytanie wciąż czeka na odpowiedź.
FYM: To, że mainstreamowi dziennikarze unikają pewnych „okołosmoleńskich” tematów (np. jakimś szóstym
zmysłem wiedzą, że nie należy szukać szczęścia na Okęciu), wydaje się zrozumiałe. W przeróżnych miejscach wszak
bywają lub wprost zasiadają „fachowcy wojskowi”, którzy pomagają różne skomplikowane i zawodowe, i życiowe
kwestie, że tak powiem, głębiej zrozumieć. Tacy wojskowi pedagodzy mogą np. podpowiedzieć (dobrodusznie, jak
nauczyciel historii, taki starej, peerelowskiej daty nauczyciel – uczniowi pytającemu o Katyń): „nie interesuj się”. No
ale tak wielu naukowców, tak wielu prawników, tak wielu policjantów, tak wielu urzędników np. kontrolerów NIK

background image

itd. też jakby wie, iż „nie interesuj się” ich obowiązuje.
Pytanie zatem ciśnie się na usta: a czemuż to nie wolno się interesować tak prostą sprawą, jak wylot dwóch rządo-
wych samolotów 10 Kwietnia ze stołecznego lotniska i ich przelot w związku z prezydencką delegacją? Co w tym
zainteresowaniu może być groźnego, skoro doszło li tylko do lotniczej katastrofy jednego z tychże statków powietrz-
nych? Czy spotkali się Państwo z jakimiś irracjonalnymi wprost lękami (tudzież innymi tajemniczymi stanami), w
które wpadały osoby dopytywane na okoliczność np. wylotów polskiej delegacji? Czy na Okęciu też jakby zaszły zja-
wiska a la UFO?”
JMJ
: Tak, spotkaliśmy się z takim stanem, odnoszącym się właśnie do lotniska Okęcie. Asystent posła Antoniego Maciere-
wicza, powiedział nam wprost w 2010 roku, że zespół nie będzie się tą kwestią zajmował. Dlaczego posłów nie
interesowały przyczyny nagłego zepsucia się monitoringu, identyczny przypadek miał przecież mieć miejsce na Siewier-
nym, dlaczego – mimo, że zespół nie ma uprawnień śledczych, więc nie może nikomu nakazać zjawienia się na posiedzeniu
– nie zaproszono na wysłuchanie osób pracujących tego dnia na lotnisku, tak cywilnym jak i wojskowym? Dziwię się temu,
gdyż nawet jeśli nie udałoby się otrzymać żadnych informacji, przynajmniej w przestrzeń publiczną poszedłby jasny sygnał,
że zespół rozpatruje wnikliwie każdy scenariusz, który może przybliżyć nas do prawdy o 10 kwietnia, a nie posiłkuje się
głównie danymi zza wschodniej granicy, a więc z raportu MAK, które w zależności od okoliczności albo uznaje za
kłamliwe, albo za wiarygodne.
Mówiliśmy już tutaj o tzw. seryjnych samobójcach. W ubiegłym roku poruszyliśmy ten temat z posłem Antonim Maciere-
wiczem, który zaprzeczył w rozmowie z nami, że śmierć Grzegorza Michniewicza może mieć jakikolwiek związek z tzw.
katastrofą smoleńską. Usłyszeliśmy natomiast, że tajemniczy zgon jeśli już, to należy łączyć z aferą hazardową. Gdzie
Rzym, gdzie Krym można zapytać, ale może też przewodniczący zespołu ma o wiele bardziej dogłębną wiedzę, niż nam
wszystkim się to wydaje. Być może, skoro dowiedzieliśmy się od niego też takiej ciekawej rzeczy jak ta, że dowodem na to,
iż na lotnisku w Smoleńsku miała miejsce katastrofa jest rozmowa, jaką Lech Kaczyński przeprowadził z pokładu samolotu
ze swoim bratem Jarosławem. Niestety dla nas, z uwagi na możliwość fałszowania, jak to miało miejsce choćby w przypad-
ku spreparowanych rozmów telefonicznych z udziałem pasażerów samolotów porwanych 11 września 2001 roku w USA,
nie może być to dowód ostateczny. Jeżeli jednak przewodniczący zespołu utrzymywał, że na Siewiernym kokpit tupolewa
„był przynajmniej przez 4 godziny, są jego zdjęcia, jest nawet zdjęcie, jak jest transportowany przez helikopter, gdzieś wy-
wożony ten kokpit, tak że to tak nie jest, że on zupełnie wyparował. Jego nie ma na miejscu tam na lotnisku, gdzie jest
złożony, no, zrzucony na taką bezkształtną kupę ten wrak samolotu, części samolotu, tam kokpitu rzeczywiście nie ma. No
ale gdzieś on istnieje” – to jest to naprawdę jakiś tajemniczy stan …
PJ: Na Okęciu, czy też w innych miejscach związanych z wydarzeniami 10 kwietnia, z przyczyn o których wspominaliśmy
już wcześniej, panuje jak przypuszczam, z perspektywy ponad dwóch lat od tragedii grobowe milczenie. Nikt więc nie
przekaże informacji i dlatego pozostaje wyłącznie tzw. biały wywiad. Między innymi dlatego też nasza książka nie będzie
miała charakteru śledczego. Zresztą prześledzenie okresu rządów PiS oraz przerwanej prezydentury Lecha Kaczyńskiego w
kontekście zmian geopolitycznych jest nie mniej ciekawe. Wnikliwa lektura źródeł pozwala zorientować się czyje interesy
były zagrożone i kto najbardziej skorzystał na zmianie kursu Polski po 10 kwietnia.

część 3/4 (22.06.2012)

Brak jakichkolwiek informacji dotyczących poranka 10 kwietnia na Okęciu jest tym bardziej zastanawiający, że z
jakichś tajemniczych względów przechodzi się nad tym do porządku dziennego. Czy w toku śledztwa prowadzonego
przez prokuraturę wojskową, bądź cywilną lub podczas prac sejmowego zespołu smoleńskiego, ta sprawa kogoś
zainteresowała? Chyba nie, inaczej coś by przeciekło do mediów. Nie mamy więc np. ani jednej relacji taksówkarza,
który odwoził któregoś z członków delegacji. A rozmowy telefoniczne? Co Pan robi, gdy ktoś z Pana rodziny odla-
tuje, a Pan nie może go odprowadzić na lotnisko? Naturalnie, dzwoni Pan do tej osoby, by spytać, czy wszystko w
porządku, czy nie ma opóźnienia w podróży. Albo osoba wybierająca się w podróż dzwoni, czy przysyła sms-a. A tu
nic, brak danych na temat jakiegokolwiek nawiązywania kontaktu z najbliższymi, tak jakby te osoby rozpłynęły się
we mgle.

Z Julią M. Jaskólską i Piotrem Jakuckim, publicystami niezależnymi, rozmawia Free Your Mind

FYM: Takie niezbyt ładne przysłowie powiada, że w domu powieszonego o pewnych sprawach się nie mówi. Np. o
sznurze. Nie wiem jak Państwu, ale mnie się nasuwa skojarzenie właśnie z sytuacją „domu powieszonego”. Jest to o
tyle dziwna sytuacja (w przypadku śledztwa smoleńskiego), że przecież do słynnej lotniczej katastrofy miało dojść na
Siewiernym, a nie na Okęciu, prawda? W czymże więc leży ten gigantyczny problem, jeśli chodzi o szczegółowe odt-
worzenie sytuacji na tym warszawskim lotnisku?
Już pomijam w tym momencie to, że zrazu nie sposób było ustalić, o której dokładnie godzinie co wyleciało, taki wi-
docznie był wzmożony ruch na Okęciu tamtego sobotniego ranka – jak i ustalić, „o który obiekt latający chodzi”, że
się tak wyrażę. Czy chodzi o „prezydenckiego jaka”, czy może raczej o „prezydenckiego tupolewa”. I nie byle kto
miał z takimi ustaleniami problemy. Przykładowo R. Grupiński (było nie było człowiek gabinetu ciemniaków i

background image

rządzącej koalicji) w programie radiowym Trójki 10 Kwietnia przed 10-tą rano powiada: „Rozmawiałem z ludźmi z
kancelarii premiera. Nie było jeszcze wtedy informacji na temat tego, czy rozbił się tu-154 czy jak…”
(http://centralaan-
tykomunizmu.blogspot.com/2011/03/komorki-milcza.html)
. Z kolei dansingbubek z tzw. centrum operacyjnego,
dzwoniący (ponoć niedługo po 9-tej pol. czasu) do amb. J. Bahra, mającego być na pobojowisku „pokatastrofalnym”,
na którym „brak oznak życia”, ma zapytywać „czy to na pewno ten samolot, czy nie ten?” (http://www.tvn24.pl/wia-
domosci-z-kraju,3/co-wiemy-jezus-maria-msz-publikuje-rozmowy-sikorskiego,214245.html
)?
Na mój, niekoniecznie chłopski, ale ciemny na pewno, rozum, jakoś ciężko wyjaśnić to, iż ani w kancelarii premiera,
ani w MSZ, ani w COP (http://freeyourmind.salon24.pl/294090,czas-na-nowa-narracje)
, ani – jak można by sądzić z
wywiadu

„Czerskiej

Prawdy”

z

legendarnym

B.

Klichem

w

MON

(http://wyborc-

za.pl/1,111900,8951988,Szef_MON__W_dokumentach_wszystko_gra.html?as=4&startsz=x) nie wiadomo, co to za
obiekty latające z warszawskiego wojskowego lotniska wyleciały z Dowódcami i Prezydentem.
Rozumiem, że gdyby tych samolotów dla delegacji prezydenckiej było z dziesięć, to można by się pogubić w takim
natychmiastowym ustaleniu, kto wyleciał czym – ale przecież wylecieć miał tylko „jeden tupolew” z „całością dele-
gacji”, czyż nie? Czy więc ktoś się w kontroli lotów zagapił (może leciała jakaś powtórka ważnego serialu w TV) i
przeoczył ten jedyny wylot, czy może tych wylotów było trochę więcej niż jeden i stąd się „pokomplikowała sprawa”?
No, chyba że, jak sugerują niektórzy, 10 Kwietnia wyleciał tylko dziennikarski jak-40 – ale w takim razie gdzie by się
podział „prezydencki jak” i „prezydencki tupolew”, o których mówił rzecznik MSZ P. Paszkowski i dziennikarze?”
PJ
: A czy w ogóle mamy pewność, że delegacja wyleciała z Okęcia? A może wyleciał z niego wyłącznie Jak-40 z dzienni-
karzami? Przecież jeśli spojrzymy na relacje oficjalne, to się nic nie klei. Przypomnę, że na początku nikt, z ówczesnym
rzecznikiem MSZ Piotrem Paszkowskim na czele, nie wiedział, czy prezydent poleciał tupolewem, czy jakiem. My jedynie
wiemy, że o 7.27 wystartował „jakiś tupolew”. I to wszystko. Nie wiadomo, kto go pilotował, kto był na pokładzie… Ows-
zem, są nagrania z wieży, które zostały zabezpieczone na potrzeby śledztwa, ale co w nich jest też tego nie wiemy. Ciekawa
informacja z tym związana jest taka, że w Internecie, myślę tu m.in. o stronie http://www.liveatc.net, uważanej za główne
źródło, jeśli chodzi o dostęp do nagrań rozmów pilotów z wieżą, nie można znaleźć nagrań z wieży kontroli lotów Okęcia
(międzynarodowy kod – EPWA) z interesującego nas zakresu czasowego z 10 kwietnia. Niestety, na mail wysłany do
autorów strony w tej sprawie, nie doczekaliśmy się odpowiedzi… Pozostaje też otwarte pytanie, czy ze śmiercią delegacji
wiąże się zgon oficera nasłuchu i kontrwywiadu Marynarki Wojennej, którego znaleziono powieszonego 2 czerwca 2011
roku w Wejherowie? Tę wiadomość ogłoszono dopiero po miesiącu, razem z informacją, że rozmowy przeprowadzane w
tupolewie 10 kwietnia 2010 roku mogły być odbierane przez nasłuch tych służb.
JMJ: Ten brak jakichkolwiek informacji dotyczących poranka 10 kwietnia na Okęciu jest tym bardziej zastanawiający, że z
jakichś tajemniczych względów przechodzi się nad tym do porządku dziennego. Czy w toku śledztwa prowadzonego przez
prokuraturę wojskową, bądź cywilną lub podczas prac sejmowego zespołu smoleńskiego, ta sprawa kogoś zainteresowała?
Chyba nie, inaczej coś by przeciekło do mediów. Nie mamy więc np. ani jednej relacji taksówkarza, który odwoził któregoś
z członków delegacji. A rozmowy telefoniczne? Co Pan robi, gdy ktoś z Pana rodziny odlatuje, a Pan nie może go odpro-
wadzić na lotnisko? Naturalnie, dzwoni Pan do tej osoby, by spytać, czy wszystko w porządku, czy nie ma opóźnienia w
podróży. Albo osoba wybierająca się w podróż dzwoni, czy przysyła sms-a. A tu nic, brak danych na temat jakiegokolwiek
nawiązywania kontaktu z najbliższymi, tak jakby te osoby rozpłynęły się we mgle. Bo trudno przecież przyjąć do wiado-
mości, że nikt się ich podróżą nie interesował, szczególnie tak ważną wizytą jak upamiętnienie pomordowanych w Katyniu.
Czy ta dziwna sytuacja nie miała związku z tajemniczym komunikatem z wieczora 9 kwietnia, o którym w ostatnich wiado-
mościach informowały TVP1, TVP2, TVP Info? Można też go było znaleźć w telegazecie, a był podobny w treści do tego
odebranego przez brytyjski kontrwywiad tuż przed zamachem nad Lockerbie. Komunikat brzmiał dokładnie tak: „Dyżurna
Służba Operacji Sił Zbrojnych RP przekazała do Centrum Operacji Powietrznych w Warszawie informacje o zagrożeniu
atakiem terrorystycznym jednego z samolotów Unii Europejskiej”…
PJ: … a propos: z telegazety zniknął 10 kwietnia tuż po „katastrofie”. Dlaczego nad tym komunikatem zapadła cisza, skoro
mógł on by być jednym z kluczowych elementów rozwikłania smoleńskiej zagadki?
Czy spotkał się Pan z jakimiś analizami, skąd się ten komunikat wziął i którego samolotu z UE to ostrzeżenie mogło dotyc-
zyć? Nie wiem, być może prokuratura wojskowa, analizuje ten materiał, ale dziennikarze o to nie pytają, a ta część
Polaków, która wydarzeniami z 10 kwietnia 2010 roku jeszcze się interesuje – na przekór mediom i politykom, którzy robią
wiele, by wywołać u opinii publicznej zmęczenie tym tematem – o tym komunikacie już pewnie nie pamięta.
Dodam może jeszcze, że wbrew niektórym opiniom informacja Dyżurnej Służby Operacji Sił Zbrojnych RP nie była utaj-
niona. I jest to dziwne, gdyż z reguły tego typu ostrzeżenia, wychodzące od służb specjalnych, a Dyżurna Służba Operacji
Sił Zbrojnych RP jako organ wykonawczy Szefa Sztabu Generalnego WP zajmuje się m.in. zapobieganiem aktom terroru i
ich następstwom, są tajne. Potwierdził to zresztą w odpowiedzi na pytanie „Niezależnej Gazety Polskiej Nowe Państwo” (w
tekście Leszka Misiaka pt.: „Rozdział I – ostatnie ostrzeżenia”, numer 3/2011) rzecznik prasowy SG płk Andrzej Wiatrows-
ki. Stwierdził on, iż „przesyłane bądź otrzymywane informacje o zagrożeniu mają status dokumentów, które nie są rozpows-
zechniane. Nie mają one charakteru informacji publicznej.”
Dlaczego więc ten konkretny komunikat był opublikowany w mediach? Przecież do pewnego czasu można go było znaleźć
za pomocą wyszukiwarki Google, czy na stronach internetowych m.in. wprost24.pl, wolnemedia.net, wolnapolska.pl, nieza-
lezna.pl, newsweek.pl… Wielu blogerów (m.in. mailbox w styczniu 2011 roku), stawiało tezę, że komunikat został wydany

background image

specjalnie tak późno, by nie dotarł do opinii publicznej, a jedynie do zainteresowanych, by usprawiedliwił np. zmianę lot-
niska docelowego samolotu, czy też, z uwagi na konieczność zastosowania ochrony kontrwywiadowczej, zmianę sposobu i
czasu dowozu członków delegacji i zebranie ich na przykład w hangarze. Może warto zastanowić się, czy nie był to sygnał
do podjęcia jakiejś akcji, czy nie taki był cel upublicznienia komunikatu.
Istotną kwestię, dotyczącą zmian zawartości komunikatu podjął 11 lutego 2012 roku bloger Wunderman we wpisie pt.:
„Klucz do zrozumienia przyczyn katastrofy smoleńskiej”, opublikowanym na Salonie24, podkreślając, że „dopiero później
manipulowano jego treścią nadając mu taką formę: „… dzień przed katastrofą otrzymano ostrzeżenie o możliwości upro-
wadzenia statku powietrznego z lotnisk jednego z państw Unii Europejskiej”.Wobec tego twierdzono, że cała sprawa nie
mogła dotyczyć katastrofy smoleńskiej. Z tego drugiego tekstu łatwo wywnioskować, że był zmieniany post factum, już po
katastrofie. Zastanawia to, że taką wersję komunikatu przyjęła też Biała Księga w sprawie katastrofy smoleńskiej opracowa-
na przez Zespół pod kier. Antoniego Macierewicza. Ale przede wszystkim zastanawia co innego – dlaczego wykrzywiono
brzmienie pierwotnego komunikatu? W istotnym stopniu zmieniono jego sens?”
Właśnie, dlaczego?
JMJ: Skoro już jesteśmy przy komunikatach, to przypomnijmy jeszcze ujawniony w zeszłym roku przez Polsat News frag-
ment nagrania z Centrum Operacji Powietrznych, z którego wynikało, że na Siewiernyj leciał także Jak-40, pilotowany
przez gen. Andrzeja Błasika. Ta kwestia jednak też nie została podjęta przez media, i gdyby nie blogerzy śledczy w ogóle
by nie zaistniała. A to jest przecież tylko jeden z wielu przypadków przemilczania spraw nie pasujących do wersji lansowa-
nych przez obie strony, które za dogmat przyjęły w punkcie wyjścia tezę o tym, że delegacja poleciała jednym samolotem
na obchody rocznicowe i że wszyscy zginęli na Siewiernym.
Jeżeli jednak w założonym scenariuszu do katastrofy miało dojść na Siewiernym, to wszystkich należało umieścić w jed-
nym samolocie. Katastrofę tupolewa da się jeszcze od biedy wmówić społeczeństwu, ale już bajkę o rozbiciu dwóch
samolotów – nie za bardzo…
Można spytać, czy takie wprowadzenie w błąd milionów ludzi podejmujących na co dzień racjonalne decyzje jest możliwe?
Ależ oczywiście! Było to już nie raz grane. W 1938 roku radiosłuchacze w Stanach Zjednoczonych wpadli w panikę prze-
konani o inwazji Marsjan. Uciekali z domów, dzwonili na policję. A wszystko za sprawą sugestywnego radiowego
słuchowiska na podstawie powieści science fiction autorstwa Herberta George Wellsa „Wojna światów”. Tak jak wtedy
miliony uwierzyły w najazd Marsjan na Ziemię, tak w czasie mniej odległym miliony telewidzów na świecie uwierzyło w
to, że w wieże WTC w Nowym Jorku 11 września 2001 roku uderzyły samoloty pilotowane przez arabskich terrorystów.
Ten telewizyjny obrazek z ranka 10 kwietnia 2010 roku ze strażakiem na pobojowisku i szczątkami jakiegoś samolotu po-
malowanymi w polskie barwy też widocznie musiał być bardzo sugestywny, skoro wzięli go za autentyk również ci, którzy
nie wierzą w wypadek, a więc zdawałoby się są bardziej wnikliwymi obserwatorami.
FYM: Jak Państwo patrzą – już z tej perspektywy czasu – na to, co się wokół „sprawy smoleńskiej” dzieje? Czy
sądzą Państwo, że „wszystko ma się już ku końcowi”, tzn. zostaniemy z alternatywą: „wypadek lub zamach na Sie-
wiernym” i powoli „życie wróci do normy”, czy jednak nastąpi pęknięcie w tym dość grubym murze grobowego milc-
zenia wokół tragedii? Mnie nieustannie frapuje nie tylko to, jak można (fachowo) analizować przebieg katastrofy nie
dysponując materiałem dowodowym w postaci szczątków danego samolotu i dokładnych badań miejsca, ale też to,
jak można mówić o dokładnym przebiegu tejże katastrofy (z takimi a takimi skutkami), nie przeprowadziwszy kom-
pleksowych, specjalistycznych badań medyczno-sądowych dotyczących stanu zwłok ofiar. Możliwe jednak, że w sy-
tuacji, w której, tak jak to sygnalizowałem w rozmowie z Z. Białasem (http://centralaantykomunizmu.blog-
spot.com/2012/05/wywiad-dla-z-biaasa-cz-ii.html)
, nawet prokurator generalny A. Seremet marzy już tylko o zam-
knięciu śledztwa, bez konieczności pozyskiwania fragmentów wraku, rejestratorów itp. drobiazgów, bez koniecznoś-
ci przeprowadzania dalszych (poza dotychczasowymi trzema) ekshumacji, tudzież zebrania pełnej dokumentacji –
nie powinienem oczekiwać cudu.”
JMJ
: Skoro pewien elektryk rzekomo udowodnił, że przeskoczył ponad dwumetrowy płot, to dlaczego nie można prowad-
zić śledztwa smoleńskiego i przeprowadzać symulacji dotyczących rozpadu kadłuba samolotu, gdy wrak tupolewa spoczy-
wa na Siewiernym, a dowody są w rękach Rosjan? Dla logicznie myślącego człowieka jest to absurd, ale co to kogo ob-
chodzi, sprawa jest upolityczniona, a w polityce dowolne obchodzenie się z prawdą jest prawie nagminne. Opieranie się na
danych teoretycznych, nie uwzględniających np. stopnia zużycia elementów samolotu, powoduje ich zafałszowanie, a tym
samym fałszuje obliczenie końcowe. Nie bronię tu koncepcji pancernej brzozy, gdyż nie wytrzymuje ona krytyki, chcę
tylko powiedzieć, że nie można uznawać za wiarygodne obliczeń, opartych na nie zweryfikowanych danych wziętych z fab-
rycznej charakterystyki samolotu.
Jaką więc mamy gwarancję wiarygodności w przypadku badań prowadzonych z jednej strony przez prokuraturę, a z drugiej
przez ekspertów zespołu parlamentarnego? W przypadku profesora Biniendy na potwierdzenie fachowości przywołuje się
jego udział w wyjaśnianiu katastrofy promu „Columbia”. Tyle, że tam był zapis startu i przebiegu lotu do momentu katas-
trofy oraz parametry zachowań urządzeń pokładowych, były szczątki promu poddane badaniu i byli świadkowie. Dowodze-
nie mogło więc zostać przeprowadzone fachowo w oparciu o prawidłowe dane wyjściowe. Co z tego jednak miałoby wyni-
kać w odniesieniu do badania przypadku Siewiernego?
Mówi się więc o ładunkach wybuchowych w skrzydle, wykorzystując – mam wrażenie – to, że przeciętny odbiorca nie wie
np. że paliwo znajduje się w skrzydle i że gdyby doszło do wybuchu w tym miejscu to samolot zamieniłby się w jedną

background image

wielką pochodnię i nie byłoby mowy o tym, że ciała niektórych ofiar zachowałyby się bez znaczących obrażeń. Epatuje się
więc publiczność, poprzez wykorzystanie argumentum ad ignorantiam, szczegółami technicznymi, niezrozumiałymi dla
większości, tak by odwrócić uwagę od alogicznych, sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem elementów sytuacji, np. braku fo-
teli, kokpitu czy braku obrażeń narządów wewnętrznych u niektórych ofiar.
Jednocześnie szeroko stosuje się argumentum ad verecundiam, czyli zamykanie ust krytykom poprzez odwoływanie się do
tego, co powiedział autorytet. Najlepiej z tytułem naukowym. Profesorem był Bronisław Geremek, profesorem, zgodnie z
wykładnią salonu, jest Władysław Bartoszewski, Lech Wałęsa w pojedynkę obalił komunizm, zaś Tadeusz Mazowiecki to
„pierwszy niekomunistyczny premier”. I dlatego to, co mówią jest święte i nie może być kwestionowane.
Ależ to było piętnowane przez prawicę i tzw. niezależne media! A tymczasem w przypadku Smoleńska podobne chwyty er-
ystyczne stosowane są przez obie strony. Z jednej strony mamy ekspertów typu Tomasza Hypkiego, Wojciecha Łuczaka,
Tomasza Białoszewskiego. Z drugiej – Wiesława Biniendę, czy Kazimierza Nowaczyka. To przecież naukowcy, a w dodat-
ku z amerykańskich uczelni! I nie wypada pytać nawet, czy owi naukowcy mają osiągnięcia przydatne w wyjaśnianiu oko-
liczności tragedii 10 kwietnia . Mają rekomendację przewodniczącego zespołu parlamentarnego i opozycji, i to ma wystarc-
zać, a podawanie w wątpliwość trafności doboru stosowanych przez tych naukowców metod i przydatności wyników ich
badań do wykrycia okoliczności śmierci poległych 10 kwietnia ma wagę nieomal zdrady stanu.
Krótko mówiąc wszystko, co nie jest zgodne z wersją o zwykłym wypadku lotniczym z jednej strony, albo z drugiej z
hipotezą o wybuchach, „zamrożeniem” tupolewa na wysokości 15 czy26 metrów, jest albo ośmieszane, albo zamilczane na
śmierć. Nie daj Boże mówić o maskirowce, bo dostaje się etykietkę ruskiego agenta, albo paranoika.
PJ: Spirala kłamstwa smoleńskiego będzie nakręcana dalej. Nie ma liczącego się, wpływowego środowiska, które mogłoby
dać temu skuteczny odpór. Powstaną następne, nic nie wnoszące do sprawy filmy, pojawią się pewnie jakieś kolejne „ostat-
nie zdjęcia prezydenta”, i jakieś okolicznościowe publikacje przy okazji kolejnych rocznic, które nie będą o krok przybliżać
do prawdy.
Moim zdaniem, aby ten mur milczenia i zakłamania zburzyć potrzebny byłby współczesny odpowiednik Mitrochina,
Kuklińskiego oraz Reagana. Prawda o Smoleńsku pewnie spoczywa w sejfach nie tylko w Polsce, ale także w Moskwie,
Berlinie, czy Waszyngtonie, i oczywiście procentuje. Słowem zważywszy układ sił w geopolityce musiałby zdarzyć się ja-
kiś cud.
Prawo i Sprawiedliwość zapowiada, że do końca tego roku swoją pracę zakończy zespół badający katastrofę smoleńską i
przedstawi pełny raport. Zespół, jak powiedział Antoni Macierewicz, kończy badania dotyczące ostatnich 6 sekund lotu Tu
154M i będziemy się mogli się zapoznać z ich wynikami jeszcze przed wakacjami. Zastawiam się, czy opozycja zdaje sobie
sprawę z jaką odpowiedzialnością wiążą się tego typu deklaracje. Zwolennicy PiS, choć oczywiście nie tylko, na pewno w
najlepszej wierze czekają na wyjaśnienie w jakich okolicznościach zginął prezydent i cała prawie stuosobowa polska dele-
gacja. Na miejscu opozycji byłbym jednak zdecydowanie bardziej wstrzemięźliwy w zaciąganiu w tym przypadku kredytu
zaufania społecznego.
FYM: Dlaczego, Państwa zdaniem, głos prof. J. Trznadla oraz prof. M. Dakowskiego w sprawie maskirowki
smoleńskiej został przemilczany nawet przez media deklarujące się jako niezależne, a więc piszące o tym, o czym nie
chcą informować media „reżimowe”? Czy zaczynamy wchodzić w etap, w którym istnieje już tylko mainstream,
różnicujący się jedynie wedle kryterium politycznych sympatii/antypatii, a stosujący w istocie (zwierciadlane, dwu-
biegunowe) zasady selekcji i blokowania pewnych treści? Czy Państwa zdaniem pojawienie się (w polu zagadnień ba-
dawczych) teorii maskirowki na jesiennej konferencji smoleńskiej (http://www.konferencjasmolenska.pl/)
stanowi
już jakiś poważny przełom w całej sprawie śledztwa, czy to będzie nieznaczący epizod? A może są jakieś symptomy
pękania tamy?”
PJ
: Czy widzi Pan jakąkolwiek liczącą się siłę, której zależałoby na odejściu od obowiązującej narracji? Przecież w nią
wpisują się zarówno media mainstreamowe, czy też jak je Pan nazywa „reżimowe” – choć polemizowałbym, czy to określe-
nie jest właściwe – jak i te określające siebie jako niezależne. I to jest odpowiedź na Pana pytanie, dotyczące przyczyn zapi-
su nałożonego na m.in. profesorów Jacka Trznadla i Mirosława Dakowskiego. Przy sprawie smoleńskiej mamy tak na-
prawdę do czynienia z dwoma mainstreamami: rządowym z TVN i „Gazetą Wyborczą” oraz opozycyjnym z „Gazetą
Polską” i „Naszym Dziennikiem” na czele, które zadziwiająco zgodnie uznają dane przedstawione przez MAK za miaro-
dajne.
JMJ: Nie chcę być złym prorokiem, ale pojawienie się Pana publikacji „Czerwona strona Księżyca” na jesiennej konferenc-
ji poświęconej katastrofie smoleńskiej, która ma odbyć się 22 października w Warszawie, może służyć próbie zdezawuowa-
nia tej koncepcji. O tym może świadczyć fakt, że w materiałach konferencyjnych Pana materiał jest jedynym ujmującym 10
kwietnia z pozycji teorii dwóch miejsc, mimo że są także fachowe publikacje profesora Mirosława Dakowskiego, czy
Krzysztofa Cierpisza, których nikt merytorycznie nie podważył. Czy nie chodzi o to, by hipotezę dwóch miejsc zdeprecjo-
nować poprzez przypisanie jej do, przy całym szacunku dla Pana, anonimowego czyli ukrytego pod pseudonimem blogera,
który nie będzie mógł wystąpić oficjalnie podczas obrad i przedstawić analizowanej przez siebie hipotezy.
Proszę też zwrócić uwagę, że tematem konferencji jest „Mechanizm zniszczenia samolotu TU-154M w Smoleńsku w dniu
10.04.2010”, a nie okoliczności śmierci prezydenta RP i delegacji katyńskiej. Czy to nie mówi za siebie?
Nie chcę jednak przez to wszystko powiedzieć, że nie warto by Pan na przykład przygotował na konferencję referatu i np.
poprosił kogoś o jego przedstawienie. Było nie było wśród zadań badawczych i problemów naukowych organizatorzy kon-

background image

ferencji wymieniają „Ocenę prawdopodobieństwa hipotezy, według której śmierć pasażerów samolotu TU-154 nastąpiła w
innym miejscu niż wrakowisko pod Smoleńskiem, a samo wrakowisko i wszelkie informacje dostarczane przez stronę
rosyjską są jednie inscenizacją (ros. maskirowka)”.

część 4/4 (23.06.2012)

W jakim kraju żyliśmy, skoro mogło wydarzyć się coś tak niewyobrażalnego jak tragedia 10 kwietnia 2010 roku?
Sceneria posmoleńska nie jest przecież rezultatem śmierci prezydenta RP i delegacji, a wynikiem bierności większoś-
ci społeczeństwa, milcząco akceptującej poprzedzające eliminację Lecha Kaczyńskiego ataki na głowę państwa ze
strony m.in. Platformy Obywatelskiej. A przecież nie była to krytyka typowa dla normalnej walki politycznej, tylko
kampania nienawiści. Dlaczego było przyzwolenie społeczne na awanturnictwo Lecha Wałęsy, który mówił o Lechu
Kaczyńskim, że „durnia mamy za prezydenta” i razem z Donaldem Tuskiem i innymi liderami Platformy wzywał do
budowania nieposłuszeństwa obywatelskiego i usunięcia legalnie wybranych władz państwowych? A przyzwolenie
dla wybryków Palikota i Niesiołowskiego? Tego zjawiska socjologicznego nie można tłumaczyć ofensywą medialną
„Gazety Wyborczej”, czy koncernu Waltera. To także nie rząd Tuska, Agora, czy TVN wygasiły ten niesamowity
powrót narodowej solidarności przypominającej tę z roku 1980, a odrodzoną w dniach żałoby narodowej.

Z Julią M. Jaskólską i Piotrem Jakuckim, publicystami niezależnymi, rozmawia Free Your Mind

FYM: Nieprzypadkowo przeszedłem do pewnego szerszego kontekstu, odchodząc nieco od sprawy samego kwietnio-
wego zamachu na polską delegację, zastanawiam się bowiem, czy czasem nie jest trochę tak, iż to właśnie ów „szerszy
kontekst”… uniemożliwia
sprawne przeprowadzenie smoleńskiego śledztwa. Mamy z jednej strony instytucjonalne
dekretowanie „hipotezy wypadkowej” (radzieccy eksperci z Moskwy i znad Wisły), z drugiej zaś strony, także insty-
tucjonalne dekretowanie „hipotezy zamachowo-dwuwybuchowej” – w rezultacie natomiast, mimo pewnych różnic w
sposobie wyjaśniania „smoleńskiej katastrofy”, obie strony są zgodne, co do podstawowej rzeczy. Głoszą jednomyśl-
nie, iż, powiem obrazowo, „z Siewiernego nie należy odlatywać”, tzn. nie ma mowy o jakimkolwiek „zakwestionowa-
niu miejsca zdarzenia”, które już 10 Kwietnia D. Miedwiediew był łaskaw uznać, nomen omen, za… „mistyczne”
(„Dzisiejszy dramat jest tragicznym zbiegiem okoliczności, który sprawia, że jego miejsce staje się mistyczne”
http://wia-
domosci.dziennik.pl/artykuly/115489,miedwiediew-smierc-prezydenta-to-szok.html
).
Tymczasem, co zapewne warto przypomnieć samym najwierniejszym, bezkrytycznym wyznawcom tych hipotez, iż
już 10 Kwietnia pojawiły się natychmiast w przekazie medialnym: przeróżne dane, które uniemożliwiały
jednoz-
naczne ustalenie zarówno czasu zdarzenia, jak i jego przebiegu, a nawet… miejsca
(http://alan.polish.sal-
on24.pl/225685,tu-154m-rozbil-sie-no-wlasnie-gdzie
).\
Z czasem Zdarzenia było/jest chyba najwięcej cyrków. Godzina 10.56 rus. czasu (znalazłem nawet newsa o tym, iż do
„katastrofy” miało dojść 36 minut po 10.22, więc wypadałoby, iż o 10.58 http://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swia-
ta,2/bialorusini-ostrzegali-o-trudnych-warunkach,211449.html)
,

godzina

10.50

(http://4.bp.blogspot.com/-jwU-

KIPznnbA/TZGGyCCMkQI/AAAAAAAABQI/jj7NfBq0L1g/s1600/dezy+ruskie.png), godz. 10.40, a nawet 10.38…
(http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/bilokacja-o-838.html
).

Cztery/trzy

razy

„podchodził”

(http://wiadomosci.dziennik.pl/artykuly/115485,piloci-nie-chcieli-ladowac-gdzie-indziej.html),

tylko

dwa

razy

podchodził (głosił to oficjalnie przecież sam Szojgu http://wiadomosci.dziennik.pl/artykuly/115545,ciala-ofiar-poja-
da-do-moskwy.html
), wyłącznie raz podszedł (do lądowania) (obecna wersja oficjalna).
Wypadek zdarzył się w Pieczersku („Do katastrofy prezydenckiego samolotu TU-154 doszło dwa kilometry do
Smoleńska, przed lotniskiem wojskowym w miejscowości Pieczersk” http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/ka-
tastrofa-pod-smolenskiem,211435.html)
, do wypadku doszło 2 km od pasa startowego (http://www.dziennik.com/wia-
domosci/artykul/polska-w-zalobie-prezydent-rp-i-najwazniejsze-osoby-w-panstwie-zgineli-w-ka)
, 1,5 km od, kilkaset
metrów od (http://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/bialorusini-ostrzegali-o-trudnych-warunkach,211449.html
),
a nawet… na samym lotnisku (W. Waszczykowski w jednym z telewizyjnych „wejść” 10 Kwietnia złapany przez
reporterów opowiadał im, iż nie da się z Polski wylecieć na „tamto lotnisko”, bo jest ono… zniszczone; por. też
http://freeyourmind.salon24.pl/303533,swiadek-bater;
http://freeyourmind.salon24.pl/380030,medytacje-smolenskie-
6-godzina-batera
).
Nadwiślański „Fakt” z rozpędu zwizualizował (w swym specjalnym wydaniu) „miejsce upadku” od strony zachodniej
smoleńskiego lotniska Siewiernyj (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-1.pdf, s. 72-
73). Nie muszę też chyba przypominać, że (mimo że „wyleciał jeden samolot”, istniały poważne problemy z ustale-
niem „listy pasażerów” oraz… ilości osób, które poleciały i „w wypadku” zginęły (http://freeyourmind.sal-
on24.pl/410648,medytacje-smolenskie-8-132
, http://wiadomosci.dziennik.pl/artykuly/115477,kwasniewski-katyn-to-
przeklete-miejsce.html)
.
A powinna być sytuacja prosta jak budowa ruskiego cepa. Tu a tu, o tej a o tej godzinie spadł taki a taki samolot z
takimi a takimi skutkami. Mówimy przecież o historii katastrofy lotniczej, do jakiej miało dojść w parusettysięcz-
nym mieście wschodniej Europy, nie zaś w jakichś niedostępnych rejonach świata, do których dopiero trzeba
wysyłać ekspedycje poszukiwawczo-ratownicze (nie mówiąc o telewizyjnych). Jak jednak wiemy, właśnie takiego

background image

prostego, jednoznacznego przekazu, wcale 10 Kwietnia nie było (rozpisywałem się o tym w „Czerwonej stronie
Księżyca”, więc tu nie wchodzę w szczegóły). I wracam do sedna mego pytania: czy sprawa śledztwa, a ściślej, rzetel-
nego
dochodzenia nie rozbija się o ten „szerszy kontekst”?
Wiele się już przetoczyło debat/dyskusji wokół sprawy ruskiej dezinformacji i jej nadwiślańskiej kontynuacji, czyli
po prostu rozwijania narracji narzuconej przez Moskwę. Dlaczego jednak od razu tak skwapliwie tę narrację w
Polsce przyjęto, powszechnie uznając (bez względu na różnice polityczne), że doszło do „lotniczej katastrofy we
mgle”? Dlaczego nie posypały się wywiady z ludźmi z kancelarii Prezydenta (zwłaszcza jeśli byli w stanie wydać oś-
wiadczenie o tym, iż wierzą, że członkowie delegacji… nie zginęli: „Głęboko wierzymy, że nie są prawdziwe nieofic-
jalne informacje o tym, że nie przeżył nikt z obecnych na pokładzie prezydenckiego samolotu, który rozbił się w so-
botę w Smoleńsku – takiej treści komunikat pojawił się na stronach internetowych Kancelarii Prezydenta”
http://wiadomosci.dziennik.pl/artykuly/115479,kancelaria-prezydenta-czekamy-na-informacje.html
), z osobami z
Okęcia, z dziennikarzami będącymi na miejscu, ze świadkami, którzy byli na pobojowisku (a nie z „leśnymi dziadka-
mi”)? Dlaczego zabrakło fachowych, wszechstronnych materiałów z samego „miejsca katastrofy”, skoro tylu ludzi
mediów było w Smoleńsku i Katyniu? Dlaczego od razu „wiedziano”, jakich określeń „nie używać” i czym „się nie
interesować”? Dlaczego od razu wiedziano, by pewnych pytań w ogóle nie stawiać? Takich np.: 1) jak to jest, że na
pobojowisku nie widać ciał i foteli blisko stu osób; jeśli nie widać, to gdzie one są? 2) Jak to mogło być, że nie doszło
do pożaru, skoro samolot miał tyle ton paliwa? 3) Dlaczego nie ma żadnego zapisu wideo samego momentu „pod-
chodzenia do lądowania” i samej katastrofy?
Pytania można mnożyć (szczególnie, że te sprawy pozostają aktualne do dziś), pytanie fundamentalne zaś jest takie
(wiem, że zabrzmi ono nie za wesoło): czy chciano w ogóle ustalić tamtego dnia (i potem), co/gdzie się stało z polską
delegacją, czy też… chciano tak pokierować świadomością Polaków, by uznali oni, iż wiadomym jest
, co się stało, po-
zostaje tylko do wyjaśnienia, jak
to się stało, ponieważ „prawda mogłaby być nie do przyjęcia”? To pytanie sobie za-
daję już od dłuższego czasu, mając coraz silniejsze przekonanie, iż wiele osób wie
(od 10 Kwietnia), że do katastrofy
smoleńskiej nie
doszło, lecz „wie” zarazem, iż tą tajemną wiedzą z Polakami nie można się podzielić, bo by tego „nie
wytrzymali”.
JMJ
: Pamięta Pan interpelacje i zapytania poselskie parlamentarzystów PiS o 10 kwietnia? Na przykład posłanka Jolanta
Szczypińska próbowała dowiedzieć się, o której tupolew wyleciał z Okęcia. Otrzymała odpowiedź, że zostanie to ujaw-
nione po zakończeniu śledztwa, a przecież tu akurat nie powinno być żadnych wątpliwości.
To, o czym Pan mówi pokazuje jak silna jest zmowa milczenia wokół Smoleńska. Z czego ona wynika mówiliśmy już
wcześniej. Możemy tylko postawić pytanie: „Dlaczego żadnemu z czynników politycznych i mediów nie zależy na podjęciu
przemilczanych aspektów tragedii smoleńskiej?”
PJ: Wie Pan jaka była reakcja na 10 kwietnia u zwykłych ludzi? Nie mieli wątpliwości, że był to zamach. Tyle, że
utożsamiali to pojęcie z atakiem na samolot i zamordowaniem członków delegacji pod Smoleńskiem, co zresztą
uprawdopodobnił film wpuszczony niemal od razu do Internetu, na którym słychać strzały z broni krótkiej. Był to, tak na-
prawdę, kolejny z elementów mający zatrzymać uwagę przy Siewiernym, podobnie jak późniejszy materiał z portalu eostro-
leka.pl.
Smoleńsk zmienił zasadniczo azymut polskiej polityki zagranicznej i wewnętrznej. Weźmy na przykład ruchy kadrowe po
10 kwietnia w armii i strukturach bezpieczeństwa takich jak Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. Przecież w dekapitacji
państwa straciliśmy nie tylko prezydenta RP, ale także kadrę dowódczą wojska już z pokolenia natowskiego, a nie mos-
kiewskiego. Ci ostatni wrócili na najważniejsze stanowiska, że wspomnę tylko gen. Stanisława Kozieja, obecnego szefa
BBN, byłego członka PZPR, który jak pisał m.in. „Nasz Dziennik” z 12-13 lutego 2011 roku w tekście „Szef BBN po so-
wieckim kursie”: „w sierpniu 1987 r. odbył kurs Sztabu Generalnego ZSRS, a szkolenie było zabezpieczane przez sowieck-
ie służby wojskowe GRU. Takie informacje wytworzone przez poprzedniczkę WSI – Wojskową Służbę Wewnętrzną,
znajdują się w Instytucie Pamięci Narodowej. Z informacji zgromadzonych w Instytucie ma wynikać, że kurs był organizo-
wany przez Akademię Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRS, tzw. woroszyłówkę. Jak ustalił portal niezalezna.pl, prze-
chodzący takie szkolenia żołnierze państw Układu Warszawskiego byli podczas nich sprawdzani, czy nadają się do służby
w wojsku pod kątem politycznym i czy mogą zajmować stanowiska dowódcze. Informacje te z pewnością nie byłyby nic-
zym wyjątkowym, ponieważ większość kadry oficerskiej czasów PRL była szkolona w sowieckich szkołach i na sowieck-
ich kursach. Jednak dziś gen. Koziej jest szefem BBN, które na XX-lecie tej instytucji zaprosiło do współpracy generała
KGB Nikołaja Patruszewa, sekretarza Rady Bezpieczeństwa prezydenta Rosji i przyjaciela Władimira Putina”.
Nie zapominajmy też o jakże ważnej sferze jak polityka finansowa. Sławomir Skrzypek jako szef Narodowego Banku Pols-
kiego blokował uruchomienie polskich rezerw finansowych przez rząd. Czy gdyby nie zginął i pozostał na stanowisku,
możliwe byłoby ich naruszenie przez ekipę premiera Donalda Tuska i wejście do Paktu Stabilizacyjnego?
JMJ: Czy jednak nie warto by się zastanowić, kiedy mogły się zacząć, nazwę to skrótowo, przygotowania do „operacji
Smoleńsk”? Może jednak nie była to np. jesień 2009 roku, ale początków należy szukać w podaniu rządu do dymisji przez
premiera Jarosława Kaczyńskiego dwa lata wcześniej? Wówczas, po wygranych wyborach parlamentarnych przez Plat-
formę Obywatelską, ośrodek prezydencki stał się ostatnim bastionem opozycji. Czy nie może być tak, że upadek rządu
został wyreżyserowany przez służby specjalne i agenturę wpływu, którym ten rząd przeszkadzał w realizacji wyznaczonych
celów? Afera gruntowa nie może być tu traktowana jako podstawowa przyczyna rozpadu koalicji PiS-Samoobrona-LPR.

background image

Jak było naprawdę powiedziałby może Andrzej Lepper, ale „popełnił samobójstwo”…
FYM: Rozwijając ten ostatni wątek, wydaje mi się niemożliwe, by „nie wiedziano” (w takich instytucjach, jak te wy-
mienione wcześniej w naszej rozmowie), jakie samoloty wyleciały z Polski, w jakiej kolejności, o jakich godzinach i…
dokąd zmierzały. Wojskowe stołeczne lotnisko to nie budka dyżurnego w jakiejś wioseczce zabitej dechami, który
podpity śpi i nie wie, jaki akurat pociąg za oknem po torach przelatuje. Wiedzieć, co się działo na Okęciu musieli
także pracownicy kancelarii Prezydenta współorganizujący uroczystości katyńskie, jak i (przynajmniej niektórzy)
parlamentarzyści oczekujący w Katyniu. Wiedzieć musieli też ówcześni pracownicy Okęcia. Wiedzieć musiał 36 splt,
rzecz jasna. I tak dalej. Tak się jednak dziwnie stało, że ta wiedza… „nie wyciekła”. I właściwie pilnuje się do dziś,
by nie wyciekała.
JMJ
: Dlatego tym bardziej nasza uwaga powinna być skoncentrowana na Okęciu… W pierwszej z brzegu zajezdni autobu-
sowej, czy tramwajowej dyżurny dysponuje grafikiem wyjazdu pojazdów na trasy. Tym bardziej zastanawia blackout w
wojskowym porcie lotniczym.
PJ: Myślę, że kluczowe pytanie to nie: ile samolotów i dokąd wyleciało. Mamy pewnik, że wyleciał jak z dziennikarzami i
„jakiś tupolew”. Podstawowa kwestia jest taka: co działo się na Okęciu i czy delegacja opuściła w ogóle lotnisko. I czy ktoś
widział ją wsiadającą do samolotu. Relacje „świadków” z Okęcia, z którymi mogliśmy się dotychczas zapoznać, brzmią nie-
wiarygodnie. Nie widzieliśmy też jeszcze żadnych zdjęć z odlotu delegacji dotąd nie widzieliśmy fotografii, która
przedstawiałaby na przykład parę prezydencką wsiadającą 10 kwietnia wczesnym rankiem do tupolewa. A mówienie o tym,
że cała delegacja mogła wsiąść na pokład jednego samolotu uważam za uwłaczające pamięci gen. Andrzeja Błasika, który
jako wzorowy dowódca nigdy nie dopuściłby się takiego złamania procedur.
FYM: Wspominając o szerszym kontekście, mam też na myśli nie tylko początek, ale i „koniec” śledztwa
smoleńskiego – tego w oficjalnym, siewiernieńskim (czy to „wypadkowym”, czy „zamachowo-dwuwybuchowym” wy-
miarze). Czy możemy założyć tak, iż „ponad podziałami” politycznymi panuje zgodność, co do tego, iż „nie ma spra-
wy” tragedii delegacji? „Nie ma sprawy” ciał ofiar? „Nie ma sprawy” dalszych ekshumacji? Czyli, że o ile z jednej
strony toczy się „zażarta walka” między zwolennikami „hipotezy wypadkowej”, a zwolennikami „h2w”, to w pew-
nym momencie zwierają oni szyki i razem „odpierają” wroga nr 1, czyli teorię kwestionującą obie te hipotezy?
JMJ
: Ta „zażarta walka”, o której Pan wspomniał to, odnoszę wrażenie, kolejny spektakl odgrywany na scenie politycznej.
My patrzymy na 10 kwietnia jako na największą po wojnie tragedię narodową i dekapitację państwa. Dla polityków nato-
miast nie ma z pewnością, jak można po z górą dwóch latach stwierdzić, sprawy dalszych ekshumacji. Proszę zwrócić
uwagę, że nawet opozycja poza jednym wyjątkiem, mam na myśli czas, w którym domagano się udziału amerykańskiego
patologa Michaela Badena w przeprowadzeniu autopsji m.in. ciała Przemysława Gosiewskiego, raczej nie podnosiła postu-
latu zbadania ciał wszystkich ofiar, w odróżnieniu od nieustannego koncentrowania się na ostatnich sekundach lotu i to
lotu, który mógł w ogóle nie mieć miejsca. Mamy tu więc niewątpliwie porozumienie ponad podziałami. Czym spowodo-
wane? Mam pewne przypuszczenia, ale być może zbyt daleko idące, i dlatego wolałabym je zachować dla siebie.
PJ: Nieraz zastanawiałem się jaką cezurą jest dla nas 10 kwietnia 2010 r., jaki etap tego dnia się definitywnie skończył.
Obok innych aspektów widzę i taki, że to był przełomowy moment również i z tego względu, że zmusił wielu z nas do poz-
bycia się rozmaitych złudzeń. Może stopniowo, nie od razu, ale za to z pełnym przekonaniem. Dotyczy to także oceny
polityków. To porozumienie ponad podziałami w kwestii smoleńskiej tragedii obnażyło elity, uświadomiło mi dobitnie jak
nigdy dotąd, że my ich właściwie nie mamy. Kłania się hasło z PRL- u: „Sama opozycja – to nie propozycja”.
FYM: Może należałoby więc postawić pytanie tego typu: w jakim my kraju właściwie żyjemy po „katastrofie
smoleńskiej”, skoro sama historia z tragedią tak wysokiej rangą delegacji, z losami tak ważnych dla Polski (i
niezastąpionych, jak to widzimy od dwóch lat) osób, jest coraz bardziej zagmatwana i mroczna? Przypomina mi się
maj 2010 – defilada na „placu czerwonym” w Moskwie i „spontaniczna” akcja „palenia zniczy” czerwonoarmistom
w Polsce. Czy 10 Kwietnia nie dokonał pewnego „zamknięcia” epoki? Czy to, że tak wielu naszych rodaków od
dwóch lat doskonale „wie”, iż na pewne tematy się „nie rozmawia”, pewnych tematów się „nie rusza”, pewnymi rzec-
zami się „nie należy interesować”, nie jest potwierdzeniem, iż dziś „Wielkiego Brata” nawet nie trzeba uruchamiać
we wszystkich obszarach życia społecznego, gdyż sami obywatele „wiedzą jak funkcjonować”? Tzn. sami (bez czujne-
go spojrzenia politycznego policjanta) się pilnują
?
JMJ
: Spytam inaczej: w jakim kraju żyliśmy, skoro mogło wydarzyć się coś tak niewyobrażalnego jak tragedia 10 kwietnia
2010 roku? Sceneria posmoleńska nie jest przecież rezultatem śmierci prezydenta RP i delegacji, a wynikiem bierności
większości społeczeństwa, milcząco akceptującej poprzedzające eliminację Lecha Kaczyńskiego ataki na głowę państwa ze
strony m.in. Platformy Obywatelskiej. A przecież nie była to krytyka typowa dla normalnej walki politycznej, tylko kampa-
nia nienawiści. Dlaczego było przyzwolenie społeczne na awanturnictwo Lecha Wałęsy, który mówił o Lechu Kaczyńskim,
że „durnia mamy za prezydenta” i razem z Donaldem Tuskiem i innymi liderami Platformy wzywał do budowania
nieposłuszeństwa obywatelskiego i usunięcia legalnie wybranych władz państwowych? A przyzwolenie dla wybryków Pali-
kota i Niesiołowskiego? Tego zjawiska socjologicznego nie można tłumaczyć ofensywą medialną „Gazety Wyborczej”, czy
koncernu Waltera. To także nie rząd Tuska, Agora, czy TVN wygasiły ten niesamowity powrót narodowej solidarności
przypominającej tę z roku lu1980, a odrodzoną w dniach żałoby narodowej. Platforma przecież jak gdyby nigdy nic, mimo
że za tragedię smoleńską ponosi co najmniej polityczną odpowiedzialność, wygrała najpierw wybory prezydenckie, a
następnie parlamentarne. To nie są wypadki przy pracy, wydaje się raczej że błędy leżą po stronie opozycji. Proszę po-

background image

patrzeć, gdyby władze stolicy tylko chciały to nie byłoby już nawet comiesięcznego, dziesiątego każdego miesiąca, marszu
pamięci. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu nie obroniliśmy, podobnie mogą zostać spacyfikowane inne formy upamięt-
niania ofiar 10 kwietnia.
Na razie jednak w sytuacji gdy rząd dokonuje zamachu na emerytury, wprowadza kolejne podwyżki i nowe podatki, w tym
zapowiada w oficjalnym dokumencie wprowadzenie podatku katastralnego, zajmowanie się przez opozycję ostatnimi se-
kundami lotu tupolewa plus kontestowanie przez nią działań rządu w kwestii śledztwa w sprawie tzw. katastrofy z 10 kwiet-
nia 2010 roku, może być dla PO paradoksalnie wygodne a już na pewno niegroźne. PiS zapowiada ofensywę na jesień tego
roku. A co będzie teraz? Wakacje polityczne, czy udowadnianie kolejnych wstrząsów i wybuchów w samolocie? Dlaczego
Prawo i Sprawiedliwość nie chce stanąć na czele ruchu protestu społecznego wobec polityki rządu Tuska? Dziś wyborów
nie wygra się już hasłami odwołującymi się do tragedii 10 kwietnia, to było możliwe dwa lata temu, a tylko podjęciem
tematów społecznych i ekonomicznych. Skoro chce się nad Wisłą zrealizować scenariusz Orbana, to trzeba w końcu zacząć
go naśladować, o ile oczywiście opozycja chce w ogóle przejąć władzę, bo i to paradoksalnie nie jest już takie oczywiste
jak kiedyś.
PJ: Problem ten jest znacznie szerszy. Bezsprzecznie skończył się jakiś etap, np. budowania świadomości patriotycznej i
szacunku dla własnego państwa, myślę że nieprędko doczekamy sytuacji, gdy prezydentura i rząd będą w rękach opcji,
którą generalnie można określić niepodległościową, która opowiadała się za solidaryzmem społecznym, jak również za od-
cięciem pępowiny PRL-u.
Podzielam zdanie Julii, że różnego typu porażek obozu prawicowego nie można tłumaczyć wyłącznie siłą propagandy salo-
nu. Weźmy lustrację i dekomunizację, której nie przeprowadzono do dziś. O torpedowanie oczyszczania życia publicznego
z agentury różnej postaci oskarża się – i słusznie, jeśli weźmiemy pod uwagę chociażby próby zlikwidowania Instytutu Pa-
mięci Narodowej i usunięcia ze stanowiska śp. Janusza Kurtyki – Platformę Obywatelską i front antylustracyjny PO i SLD.
Jako adwokat diabła postawię jednak kwestię tak: od lat 90., do sukcesu braci Kaczyńskich, którym udało się zlepić obóz
niepodległościowy pod szyldem PiS, prawica wstrząsana była kolejnymi rozłamami, pączkowaniem partyjek, których
członkowie, by użyć słów Jacka Kurskiego, mieścili się w jednej windzie. Czy któryś z liderów prawej strony pokusił się
kiedyś o diagnozę tej sytuacji? Czy prawica poddana została sprawdzeniu pod kątem agentury w niej ulokowanej, której za-
daniem było doprowadzanie do podziałów i kłótni, szczególnie przed wyborami? Otóż nie, pomijam tu zawartość tzw. listy
Macierewicza z 1992 roku, gdyż to zupełnie inna kwestia.
Prawica ponosi porażki, bo nie może przebić się do społeczeństwa – to kolejne tłumaczenie. Ja tę kwestię odwrócę: dlacze-
go prawicy nie udało się do dziś stworzyć silnych mediów alternatywnych wobec mainstreamu? Czy nie jest przypadkiem
tak, że PiS, który jest najsilniejszą i jedyną liczącą się siłą opozycyjną w Polsce nie potrafił wykorzystać znakomitego z
punktu widzenia praktyki politycznej układu nasz prezydent-nasz premier i był silny głównie w sferze frazeologii patrio-
tycznej? Spójrzmy chociażby na likwidację Wojskowych Służb Informacyjnych. Wypominamy prezydentowi Bronisławowi
Komorowskiemu, że jako jedyny poseł Platformy Obywatelskiej – abstrahuję tutaj od działań PO w obronie tego środowis-
ka – głosował przeciwko likwidacji WSI, a ja spytam o skuteczność tej operacji. Czy raport z likwidacji Wojskowych Służb
Informacyjnych spowodował polityczne trzęsienie ziemi? Czy czyjeś interesy zostały przy tej okazji naruszone, no i czy
któryś z prominentnych oficerów WSI trafił za kratki za nadużycia, w tym finansowe, albo czy poniósł konsekwencje za
współpracę ze służbami sowieckimi, czy rosyjskimi? Nikt. A jeśli tak, to akcja ta była porażką, medialną wydmuszką. Oc-
zywiście wiem, co powiedzą bezkrytyczni zwolennicy PiS-u. Że gdyby nie przegrane wybory w 2007 roku, to wszystko
wyglądałoby inaczej, a aneks do raportu z likwidacji WSI zmiótłby układ ze sceny politycznej.
Krytykę trzeba zacząć od siebie, a nie od wrogów. Dotyczy to również sprawy smoleńskiej, o której rozmawiamy.
Mówimy: obowiązuje narracja neosowiecka, oburzamy się na działania rządu. A czy stawiamy sprawę, dlaczego np. zespół
parlamentarny stał się teatrem jednego aktora i nie formułuje żadnych wniosków, które mogą być uznane za
niepodważalne? Właśnie jego przewodniczący ogłosił, że we wrześniu zostanie przedstawiona analiza ostatnich sześciu se-
kund lotu tupolewa. A przepraszam, w oparciu o jakie dane? Rosyjskie? Ciekaw jestem skąd ta wiara w prawdziwość
zapisów czarnych skrzynek i FMS? Skąd ten upór z Siewiernym jako miejscem katastrofy i wybuchach na pokładzie samo-
lotu? Taka hipoteza jest niezwykle korzystna dla Rosjan, przy przyjęciu tezy o ich odpowiedzialności, gdyż w żaden sposób
nie może być ona zweryfikowana.

FYM: Bardzo dziękuję Państwu za rozmowę.

zebrane przez serwis Obywatelskie nieposłuszeństwo - obnie.info


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Zapis ostatniego dialogu załogi z wieżą, !! Smoleńsk - analiza wydarzeń
Oskarżam Moskwę – rozmowa z Arturem Górskim, !! Smoleńsk - analiza wydarzeń
Gazeta Polska ma nagranie rozmowy ze śp, Smoleńsk i Polska, Polska
Zapis ostatniego dialogu załogi z wieżą, !! Smoleńsk - analiza wydarzeń
A jesli nasz swiat jest ich rajem Ostatnie rozmowy z Philipem K Dickiem ajesli
Benedykt XVI Ostatnie rozmowy
OSTATNIA ROZMOWA Leppera
Rozmowy ze stanowiska kierowania lotów w Smoleńsku, Katastrofa pod Smoleńskiem
Rosja nie jest wiarygodna w tym śledztwie(rozmowa z Mariuszem Pilisem), Katyń - Smoleńsk 2010, Katyń
Ostatnie, tragiczne sekundy lotu Tupolewa, rozmowy z wierzy
Ostatnie, tragiczne sekundy lotu Tupolewa, rozmowy z wierzy
Transkrypcja rozmów telefonicznych na SKP (startowym punkcie dowodzenia) lotniska Smoleńsk (Północny
Rozmowa Kwalifikacyjna dopięta na ostatni guzik

więcej podobnych podstron