Tomasz Łysiak Cienka czerwona linia Sposoby na opornych

background image

Autor:

Tomasz Łysiak

Źródło:

Gazeta Polska Codziennie

Cienka czerwona linia. Sposoby na opornych

Dodano: 15.03.2014 [09:05]

foto: Valentin Ramirez/PD
Historia „od białego caratu do czerwonego” nie skończyła się wraz z upadkiem komunizmu,
gdyż był to upadek pozorowany. Kłamstwo rosyjskie, następnie bolszewickie i sowieckie, a
teraz znów rosyjskie, jest cały czas wykwitem tego samego kłamstwa „założycielskiego”.
Punktem zaś zwrotnym w historii współczesnej nie była Gruzja - pisze Tomasz Łysiak w
„Gazecie Polskiej”.

Na początku marca jedna z rosyjskich gazet, nawiązując do wypowiedzi sekretarza stanu USA
Johna Kerry’ego, określiła działanie Stanów Zjednoczonych przekroczeniem „czerwonej linii”.
Mały erudycyjny żarcik moskiewskich dziennikarzy przemknął niezauważony, choć był powtarzany
przez wiele innych mediów. Samo nawiązanie do terminu „cienka czerwona linia” może się
oczywiście jankesom kojarzyć z książką Jonesa czy

filmem

Malicka, ale przecież – dla

Brytyjczyków – to bezpośrednie nawiązanie do wydarzenia z czasów wojny krymskiej, które
miało miejsce praktycznie równo 160 lat temu na Taurydzie.
W 1854 r. w trakcie bitwy pod
Bałakławą oddziały szkockie, odziane w kilty oraz tradycyjne czerwone kurtki mundurowe,
rozciągnęły się szeroko, wzdłuż wzgórz. Utworzyły „czerwoną linię”. Rosjanie atakowali ją
kilkakrotnie, lecz bezskutecznie. „Cienka czerwona linia” stała się więc frazeologicznym symbolem
zmagań bojowych o Krym, walki, która oczywiście z punktu widzenia politycznego miała o wiele
większy wymiar niż tylko dotyczący miejscowych zwycięstw i porażek. Wojna krymska miała na
nowo wytyczyć pewien układ sił, stanowiła konflikt europejski, w którym Rosja nie tylko testowała
zwartość różnych koalicji zachodnich, wytrzymałość Turcji czy wreszcie lojalność Austrii, ale także
chciała wyznaczyć sobie pewien obszar oddziaływania poprzez pokaz siły. To jej się nie udało.

Sceny sprzed lat

„Cienka czerwona linia” przywołana przez rosyjską gazetę wskazuje być może na poczucie humoru
przyjaciół Moskali, a nawet samego „nastajaszcziego” przyjaciela Polski, czyli Władimira
Putina
. Tak niby mimochodem można nawiązać do wojny sprzed półtora wieku, aby przypomnieć
przez przywołanie tamtego konfliktu, że Krym jest i był rosyjski.

Gdy jednak mamy się zanurzyć w historycznych wspominkach, wydarzenia, które obecnie
obserwujemy na ekranach telewizorów, budzą skojarzenia ze smutną przeszłością Polski. Nasze

background image

państwo zostało przecież rozebrane w sposób podobny do tego, jaki się teraz odbywa na Ukrainie.
Ten rozbiór Ukrainy jest naszym historycznym doświadczeniem. Niektóre obrazy budzą grozę
szczególną, wywołują wydawałoby się dawno umarłe duchy z zasypanych mrokiem niepamięci
kurhanów. Co rusz na współczesnych ulicach krymskich miast widać kozaków w futrzanych
czapkach, wziętych jakby wprost z XIX-wiecznych rycin. Widzieliśmy te czapy w Warszawie
w roku 1861, gdy kozackie oddziały rozpędzały bezbronnych manifestantów na Krakowskim
Przedmieściu.
Nie na darmo zresztą czapy używane są do dzisiaj przez rosyjskich żołnierzy. To akt
świadomy i symboliczny – nawiązanie do zwycięskiej, imperialnej przeszłości. Duch Moskala –
kozaka – bijącego batem znowu jest obok nas. Bardzo blisko naszych granic.

Rozbiorowa samoobsługa

Pierwszy akt naszych rozbiorów to Rejtan leżący na ziemi i rozdzierający szaty. Na obrazie Matejki
widać w

drzwiach

rosyjskich sołdatów, którzy mają karabiny założone na ramiona. Nie muszą z

nich nawet do nas mierzyć, wystarczy, że je mają i że nimi grożą. Reszta dokonuje się pod
przymusem oraz w wyniku wieloletniej

działalności

takich żmij rosyjskich jak Mikołaj Repnin,

który cały swój wysiłek i masę pieniędzy poświęcił na to, by Polska zgniła. Najgorsze, najbardziej
upokarzające jest jednak to, że rozbioru dokonaliśmy, w świetle prawa – sami…

Drugi akt, ten z 1793 r., był z dramatycznego punktu widzenia niezwykły – na sejmie w Grodnie
ambasador rosyjski Sievers zachowywał się, jak na namiestnika despotycznego imperium przystało
– z jednej strony, opłacał i uzależniał finansowo posłów oraz samego króla, z drugiej – postawił
działa wycelowane prosto w sejm. Miał – według instrukcji Katarzyny – doprowadzić do tego,
by sejm polski sam zrzekł się swojego terytorium i oddał je Prusom i Rosji.

Działa rosyjskich okrętów w Sewastopolu, rosyjscy żołnierze w mundurach „kupionych w sklepie z
militariami”
czy wreszcie sterowane z Moskwy demonstracje filorosyjskie – wszystko to dobrze
znamy z naszej historii.
Sprawy toczą się w zadziwiająco podobny sposób.
W nocy z 22 na 23 września 1793 r. Moskale aresztowali czterech posłów polskich. Sievers
tłumaczył to notą: „Częste upominania, które podpisany zmuszony był najjaśniejszym na sejm
skonfederowany zgromadzonym stanom, czynić z okazji mów bezczelnych…”.
I dalej pisał w
podobnym tonie, wspominając o „obłąkaniu” patriotów, tudzież o tym, że „odważyli się
odmalować w najczarniejszych barwach Konfederację Targowicką”.

Po ich aresztowaniu, w kolejnych pismach dyplomatycznych rosyjski ambasador ubolewał nad tym,
że Polacy nie respektują… „prawa”!

Milczenie na zgodę

Retoryka putinowska, choćby ta ze sławetnej konferencji prasowej, na której Putin zachowywał się
jak współczesny car, zdaje się być żywcem wzięta z pamiętników tamtej epoki.

Sejm w Grodnie, zanim zgodził się na rozbiór Polski, usiłował stawić opór. M.in. przez uparte
milczenie, które trwało do późnych godzin nocnych.
Generał Rautenfeld groził, słał pisma, biegał
tam i z powrotem, w końcu kazał w salę sejmową wycelować armaty. Gdy i to nie przyniosło
efektu, postanowił wziąć posłów głodem. Oświadczył, że nie wyjdą i nie dostaną posiłków, zanim
nie podpiszą. Zegar wybił trzecią w nocy. Rautenfeld chciał już wojsko wprowadzić na salę, gdy
poseł krakowski Ankwicz rozwiązał problem, stwierdzając, że… „milczenie oznacza zgodę”.

W ten właśnie prawie absurdalny, komiczno-tragiczny sposób sejm wydał zgodę na rozbiór.
„Milczenie oznacza zgodę”.

background image

Ostatni rozbiór był już faktycznym „finis Poloniae” i chociaż wbrew legendzie Kościuszko nie
wydał takiego okrzyku, spadając z konia, ale koniec Polski stał się rzeczywistością.

Strach poniewczasie

Od wielu już lat „Gazeta Polska” ostrzega przed zaborczym, silnym, wziętym jeszcze z poprzednich
epok imperializmem rosyjskim. Historia „od białego caratu do czerwonego” nie skończyła się wraz
z upadkiem komunizmu, gdyż był to upadek pozorowany. Kłamstwo rosyjskie, następnie
bolszewickie i sowieckie, a teraz znów rosyjskie, jest cały czas wykwitem tego samego
kłamstwa „założycielskiego”.
Punktem zaś zwrotnym w historii współczesnej nie była Gruzja.
Chociaż tam Rosjanie zobaczyli jedynego współczesnego męża stanu, który ma odwagę wprost,
zdecydowanie i odważnie przeciwstawić się neoimperialnym zakusom Putina. Tym punktem
zwrotnym, wojną wypowiedzianą cywilizowanemu światu, stała się katastrofa smoleńska.

Jeśli kraj europejski, który na terenie rosyjskim straci swojego prezydenta, całą elitę, ministrów,
generałów, nie jest w stanie zabrać wraku, dokonać rzetelnego śledztwa, znaleźć przyczyny
katastrofy, a co więcej – kuli uszy po sobie i przyjmuje wersję rosyjską jako swoją, to znaczy dla
Rosjan bardzo wiele. Był to swojego rodzaju test Europy. Po nim właśnie Putin zorientował się,
że może sobie pozwolić dosłownie na wszystko.
A teraz, na Ukrainie, realizuje z żelaznym
spokojem, krok po kroku, to, co założył sobie, wymyślił i przygotował wiele lat wcześniej.
Dopiero teraz, gdy już „Putin ante portas”, rząd polski zaczyna panicznie reagować, zwołuje na
gwałt spotkania z sojusznikami, błaga o

pomoc

, doprasza się samolotów.

Należy jednak postawić zasadnicze pytanie: dlaczego nie podjęto energicznych działań w sytuacji,
gdy coraz więcej poszlak, a następnie dowodów zaczęło wskazywać, że – poprzez wydarzenia w
Smoleńsku – dokonano agresji na nasze państwo? Czy sama ewentualność, sama możliwość
takiego biegu wypadków nie powinna budzić największych zastrzeżeń, prowokować do
drobiazgowego śledztwa? Tymczasem w sprawie smoleńskiej po prostu, ot tak sobie, niejako
„spod palca” uwierzono Rosjanom. Jakby się zmienili.
Jakby twarz Putina nie była ciągle tą
samą twarzą rosyjskiego kozaka w futrzanej czapie, który unosi nad sobą bat, by uderzyć sługę.

„Cienka czerwona linia” została przekroczona już kilka lat temu, w kwietniu 2010 r., na lotnisku
Siewiernyj. Tylko trzeba było tę linię zauważyć.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czerwone wino sposobem na witalność i piękną cerę, Uroda, fitness, PRZEPISY NA DOMOWE KOSMETYKI(1)
fizjologia na wyścigu, Czerwoną linią przerywaną zaznaczono rosnące wraz z obciążeniem zapotrzebowan
Tomasz Łysiak Rekonstrukcja jako metoda O bolszewickim sposobie sprawowania władzy
Tomasz Hajduk Sposób na ratowanie Mixu
C++ 50 efektywnych sposobów na udoskonalenie Twoich programów
michalpasterski pl 10 sposobw na nieograniczon motywacj
3 dietetyczne sposoby na nadmierne pocenie się!
SUPER SPOSÓB NA ZARABIANIE, pliki zamawiane, edukacja
7 prostych sposobów na podrasowanie Twojego CV, szukanie pracy
Sposob na wewnetrzny spokoj, MEDYTACJE
Sposoby na kolkę, Dzieci
Sposoby na szkolnych brutali, PSYCHOLOGIA
SPOSÓB NA KRWIOPIJCĘ, NAUKA, WIEDZA
Cytryna – sposób na naturalne piękno, Bliżej natury, Zawsze piękna i młoda
Sposoby na rozładowanie smutku
Program partnerski najszybszym sposobem na zarabianie w internecie

więcej podobnych podstron