Wojtkowiak Nauki pomocnicze historii najnowszej


Wojtkowiak Zbysław
Nauki pomocnicze historii najnowszej. źródłoznawstwo. źródła
narracyjne.
Część pierwsza: Pamiętnik, tekst literacki,

Poznań 2001

S P I S T R E Ś C I
OD AUTORA
I - WPROWADZENIE CZYLI ZWYCZAJOWA ASEKURACJA AUTORA
wybrana literatura
II - MIEJSCE HISTORII NOWOŻYTNEJ W SCHEMACIE PERIODYZACJI DZIEJÓW
II-1; Zasady periodyzacji
II-2; Podział między Średniowieczem a Czasami Nowożytnymi
II-3; Historia Współczesna w obrębie Historii Nowożytnej
II-4; Specyfika badań historii najnowszej
II-5; Merytoryczna zawad uprawiania historii współczesnej
wybrana literatura
III - MIEJSCE NAUK POMOCNICZYCH HISTORII NOWOŻYTNEJ I NAJNOWSZEJ W
WARSZTACIE BADAWCZYM HISTORYKA
III-1; Zakres przedmiotowy
III-2; Elementarz warsztatowy
wybrana literatura
IV - MEMUARYSTYKA CZYLI PAMIĘTNIK JAKO ŹRÓDŁO HISTORYCZNE
IV-1; Dotychczasowa refleksja źródłoznawcza
IV-2; Próba typologii gatunku
IV-3; Specyfika gatunku
IV-4; Mnemotechnika pamiętnikarza
IV-5; Krytyka zewnętrzna pamiętnika
IV-5a; Autentyczność tekstu wspomnieniowego
IV-5b; Autentyczność narracji wspomnieniowej
IV-6; Wędrująca anegdota
IV-7; Roztrząsanie schematu krytycznego
IV-8; Weryfikacja wiarygodności pamiętnika
IV-9; Próba konkluzji
wybrana literatura
V - BELETRYSTYKA CZYLI FIKCJA LITERACKA JAKO ŹRÓDŁO HISTORYCZNE
V-1; Wprowadzające motto
V-2; Fantazja jako wytwór nie tylko wyobraźni
V-3; Sygnał nadany tytułem
V-4; Fikcja czy autopsja ?
V-5; Korzenie anegdoty
V-6; Zapożyczenie czy plagiat ?
V-7; Opowiadanie historyczne
V-8; "Klucz" powieściowy
V-9; "Klucz" nierozpoznany
V-10; Biografia literacka
V-11; Reportaż literacki
V-12; Czy fikcji literackiej należna jest krytyka rezerwowana dla źródła?
Wybrana literatura

OD AUTORA
Poniższy tekst powstawał przez lat wiele, pierwotnie będąc materiałem w
prowadzonych zajęciach z "Nauk Pomocniczych Historii Nowożytnej i Najnowszej".
Te zresztą zmieniały w tym okresie nie tylko swoją nazwę, ale i formułę
dydaktyczną. Wcześniej (lata siedemdziesiąte) będąc "ćwiczeniami", następnie
"proseminarium", zaś ostatnio "konwersatorium". Zamysł opracowania
kompendium, krystalizował się przez czas niejaki i w pierwotnej formie był
zrealizowany w latach 1996-1998. Długotrwałość wynikała zaś tak z opieszałości
autora, jak i z jego modestii .Otóż powracając wielokrotnie do tych samych
zagadnień, operując częstokroć tymi samymi przykładami na tyle się z nimi oswoił,
iż zdawały się dojmująco banalnymi.
I choć wrażenie takie nadal w nas pokutuje, zdecydowano się jednak na osąd
ogółu. Choćby dlatego, że co rusz napotykamy diametralnie odmienne - w naszym
mniemaniu mylne - pojmowanie problemów tu poruszanych. Tak w sferze
metodologii przedmiotu "Nauk Pomocniczych", jak w interpretacji
wykorzystywanych i tu właśnie powoływanych źródeł. Nadto poglądy odnalezione w
literaturze, a spotykane też w publicystyce i życiu ... politycznym, skłaniają do
zadufanego wyłożenia własnych racji. Właśnie ostatnio, w publicznej dyspucie o
zadaniach Instytutu Pamięci Narodowej, o kompetencjach Sądu Lustracyjnego,
poruszane są zagadnienia stricte źródłoznawcze ! W tym podstawowa kwestia -
pojmowanie autentyczności i wiarygodności materiału. Dla nas - źródła
historycznego. Oczywiście niniejsze uwagi nijak się mają do otaczającej nas
"burzy" i żadną miarą nie pretendują by w niej uczestniczyć. Tym nie mniej
wysłuchiwane " refleksje" prominentnych polityków i dziennikarzy; choćby o
"faktach medialnych", "braku konkretnych dowodów przy ogólnym wrażeniu", o
"znajomości treści dokumentu" jaki nie istnieje, a istnieć "musiał"- daje impuls. Z
pewnością nie do udziału w tej dyspucie, ale do sprowokowania adeptów
badających dzieje najnowsze - ku przemyśleniom. Do refleksji nad możliwościami
rozpoznania i otaczającej rzeczywistości i nieodległej przeszłości.
Książeczka niniejsza powstawała sukcesywnie, co widoczne choćby w
rozsianych odsyłaczach chronologicznych - o bieżących wydarzeniach - i w
przypisach, przywołujących aktualne głosy o tekstach przez nas już wcześniej
wywołanych. Jeżeli nasunie się podejrzenie mistyfikacji, tekst poniższy winien być
poddany krytyce autentyczności - choćby i metodami tu proponowanymi.
Nie tylko względy "techniczne" i finansowe sprawiły, że zamierzona całość
udostępniana będzie sukcesywnie - na raty. Niniejszym prezentujemy część
pierwszą, gdzie obok wprowadzenia, autor przedstawia swoje rozumienie
przedmiotu dyskursy - o źródłoznawstwie dziejów nowożytnych i najnowszych.
Dalej zaś dywaguje nad konkretnymi już kategoriami źródłowymi. Tutaj, nad
literaturą wspomnieniową i artystyczną kreacją literacka. W części drugiej, jaka
winna ukazać się w drugiej połowie roku niniejszego (AD 2001), prezentowane
będą uwagi o epistolografii i prasie codziennej, oczywiście również rozpatrywanych
jako źródło historyczne. Będzie to prosta kontynuacja wydania niniejszego, co
przejawi się choćby w ciągłości numeracji akapitów. Dlatego tutaj niekiedy
wywołujących tekst jaki, jeszcze światła nie ujrzał.
Wespół z Oficyną Wydawniczą zdecydowano też, że wbrew zastrzeżeniom
wyłożonym niżej - we "Wprowadzeniu" {I, IX}- wypada podjąć próbę naświetlenia
spraw źródłoznawczych, wobec wytworów i wynalazków czasów najnowszych.
Roztrząsanie walorów fotografii, filmu, fonografii, a także imponderabiliów życia
społecznego w XIX-XX stuleciu, będą jednak zredagowane i udostępnione w
zależności od odbioru (wcale nie akceptacji !) dwóch pierwszych części.
Bezwzględnie, całość mają zwieńczyć indeksy - osobowy i rzeczowy.
Poznań, luty 2001
I - W P R O W A D Z E N I E, CZYLI ZWYCZAJOWA ASEKURACJA AUTORA
[ pareant qui ante nos nostra dixerunt, Aelius Donatus ]
I.
Prezentując tekst niniejszy, jesteśmy winni czytelnikowi kilka wyjaśnień. I to
nie tylko w asekuracyjnych celach. Podejmujemy zadanie, na pozornie już
przetartym gruncie. Wreszcie bowiem dysponujemy polskimi skryptami, choćby w
tytułach sugerującymi analogiczną jak tu problematykę. Jednak porównanie
tamtych - choćby w "spisach treści" - z próbą tu podjętą, ujawnia odmienne
pojmowanie przedmiotu dyskursu. Zasadność naszego wykładu staramy się więc
wykazać w tekście, głównie w części II i III. Odmienność, wynika przede wszystkim
z własnych, osobistych doświadczeń dydaktycznych wielu już lat, oraz z równie
długich kontaktów autora ze środowiskiem profesjonalnych historyków -
nowożytników. Właśnie te doznania wpłynęły na kształt niniejszego wywodu,
którego autor z czasem coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu; o
niezbędności sformułowania nowego zestawu zagadnień - związanych z
warsztatem badawczym historyka dziejów najnowszych. I to niemal ab ovo !
Dlatego jesteśmy przeświadczeni o niezbędności właśnie e d u k a c y j n e j -
przywołania e l e m e n t a r z a warsztatowego. Choćby po to, aby ustalić
płaszczyznę porozumienia terminologicznego - między autorem i ewentualnym
czytelnikiem {III-2}. Pozwoli to jednoznacznie nakreślić zakres penetracji na
obszarze "Nauk Pomocniczych Historii Nowożytnej i Najnowszej".
Naraża to już na wstępie na zarzuty "wyważania otwartych drzwi"; " prawienia
komunałów" i oczywiście "infantylizacji wykładu akademickiego". Podejmujemy to
ryzyko ! Przekonani bowiem jesteśmy o konieczności objaśnienia pojęć i zagadnień
tylko z pozoru oczywistych.
Wcale też nie pragniemy zasłaniać się banalnym, bo stereotypowym
twierdzeniem o celowej próbie wywołania "twórczej dyskusji w środowisku".
Dlatego dywagacje kwitnących dziś nurtów; post modernizmu i ponowoczesności -
pozostawiamy metodologom i filozofom nauki. A także - należnej przecież
historykowi - ocenie przyszłych badaczy - nie tylko kultury.
Tutaj formuła wywodu odbiegać będzie od obecnie coraz to powszechniejszej
quasi scientyzacji języka narracji; właśnie w tekstach humanistycznych. Zresztą
nie tylko w tych teoretyzująco metodologicznych. Nie nadużywając modelowania
terminologii w naszej perswazji dydaktycznej, z premedytacją powracamy do wzoru
wyłożonego niegdyś przez Stanisława Kościałkowskiego.
Pamiętać wypada, że Jego "Historyka" - onegdaj (rok 1954) jakże "
niesłuszna" - właśnie od końca lat pięćdziesiątych stanowiła podstawę edukacyjną
zajęć uniwersyteckich. Takich, jakie poruszały problematykę warsztatu
badawczego historyka. I to na zajęciach, prowadzonych w uczelniach działających
w Polsce Ludowej !
Jak się wydaje, nie decydowała o tym kontestacja ówczesnych -"słusznych"
przecie wykładowców. Chyba również nie niedostatek - zresztą rzeczywisty -
krajowych odpowiedników takiej książki. Jej bezsporną zaletą była klarowność
wykładu, podpartego przykładami zaczerpniętymi z własnych doświadczeń
badawczych i dydaktycznych Autora. Przypomnienie tej właśnie narracji, wynika nie
tylko z osobistego sentymentu.
II.
Posiłkowanie się "egzemplami", jest odwieczną tradycją nauczania
uniwersyteckiego. Teraz i na tym miejscu, niezbędne są tedy pewne wyjaśnienia.
Wszystkie przywoływane niżej przykłady, zostały dobrane z premedytacją. Z
marginesu zagadnień historiograficznych. Nie jest bowiem naszym zadaniem
wyjaśnianie faktów - problemów historycznych, a tym bardziej polemika
merytoryczna. Stosując hierarchizację (Gerard Labuda) uznajemy, że niniejsze
wywody koncentrować się winny na:
1 - faktach źródłowych;
2 - faktach historiograficznych.
Z reguły nie będziemy wchodzić w sferę "faktów historycznych", a więc w
próby ustalania: "jak to naprawdę było ?" Takie wątpliwości sygnalizujemy tylko - i
to wyłącznie - wobec źródłoznawczych pytań o w i a r y g o d n o ś ć
wykorzystywanego przekazu.
Sprawa "faktu historycznego" będzie jedynie markowaną, dla rozjaśnienia
wykładu o sugerowanych tu mechanizmach skierowanych na ustalanie "faktów
źródłowych" i "historiograficznych".
W ujęciu skryptowym, tych "historycznych faktów" nie sposób zresztą
rozstrzygnąć. W naszym rozumieniu, w wykładzie unikać więc winniśmy dyskursu
merytorycznego nad faktami stricte historycznymi. W tu przytaczanych przykładach
- "konkretnych zagadnieniach" i w generaliach. Choćby dlatego, że taka dyskusja
wymaga niezbędnego, rzeczowego i rozbudowanego argumentowania.
Wykazywanego przynajmniej przypisami. Te zaś w ujęciach skryptowych są z
reguły pomijane.
Pewne ustępstwa wydają się jednak niezbędne. A to ze względu na tematykę
niniejszych roztrząsań. Mają mówić one głównie o p r a c y nad ź r ó d ł e m
historycznym. A podstawowym elementem takowej, jest s k r u p u l a t n e
trzymanie się t r e ś c i przekazu. Dlatego t e k s t y ź r ó d e ł tu wywoływanych,
opatrzono odsyłaczami do podstawy, z jakiej je przytoczono. I tylko w tych
momentach przypisy będą stosowane.
Poglądy innych, mogą być niekiedy markowane odsyłaczami, z reguły jednak
wynikać winny z selektywnie przedstawionej literatury przedmiotu. Ona zaś, nie
odzwierciedla w pełni podstawy erudycyjnej niniejszych wywodów. Z kilku
powodów.
III.
Zakład Źródłoznawstwa i Nauk Pomocniczych Historii, Instytutu Historii
Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu od lat zbiera materiały;
właśnie dla opracowania stosownej bibliografii. Niestety, stan obecny nadal jest
wysoce niezadowalający. Wynika to też z niejakich "rozterek", co do pojmowania
samego tematu, tu: ustalenia zakresu chronologicznego, a przede wszystkim
przedmiotowego "Nauk Pomocniczych Historii Najnowszej - Współczesnej".
Wątpliwości w tej kwestii przedstawiamy w niniejszym tekście, będącym
propozycją do dyskusji. Tym nie mniej, nie możemy obecnie oferować czytelnikowi
bibliografii, podobnej tej, jaką prezentują choćby ostatnie wydania podręcznika
profesora Józefa Szymańskiego.
Słabym tylko usprawiedliwieniem, będzie odwołanie się do zadań jakie temu
tekstowi przypisujemy. A takowym ma być zasygnalizowanie s p e c y f i k i bazy ź r
ó d ł o w e j. A nadto - sugestia ewentualnych możliwości jej wykorzystywania.
Choćby na etapie pisania pracy magisterskiej.
IV.
Skrypt niniejszy jest bowiem ofertą składaną studentom, głównie kierunków
historycznych, którzy właśnie rozpoczynają swoją pracę badawczą nad dziejami
ostatniego półtora stulecia.
Jako że zadania te podejmowane są w końcowym przecież etapie studiów,
przyjąć wypada, że domniemywany lektor przeszedł już był odpowiedni cykl
edukacyjny. A więc winien być zorientowany w dorobku metodyczno-warsztatowym
badaczy dziejów dawniejszych. Pragmatyka wykładu - wprowadzającego dopiero w
zrąb zagadnień dotąd nie usystematyzowanych - nakazuje raczej sygnalizowanie
sprawy, niźli szczegółowe prezentowanie problemów.
Dlatego tutaj nie kusimy się o wyjaśnianie kwestii historycznych. Poprzestając
- jak wspomniano - na konstatacjach z etapu "faktów źródłowych". To zaś
jednoznacznie likuje nas poza grupą postmodernistów - choćby w pojmowaniu
natury "źródła historycznego" - jeżeli nie w ogóle w ujmowaniu istoty rozpoznania
przeszłości.
V.
Podobnie rzecz ma się w wyłożeniu elementarza metodycznego, jaki bodaj
już został przyswojony na innych, bardziej specjalistycznych zajęciach.
Skrypt akademicki bywa w tej komfortowej sytuacji, że nie tyle upraszcza, co
uogólnia konstrukcje innych. Ci na swoim miejscu, szczegółowo wywodzą własne
racje. Dlatego całą, uświadamianą przecież złożoność problematyki, z pełną
premedytacją tutaj upraszczamy. Naturalnie w e d u k a c y j n y m celu
niniejszego wywodu. Choćby też dlatego, by w sferze terminologii jasnym było - w
jakim rozumieniu występują dalej poszczególne pojęcia.
Uzurpujemy sobie tedy prawo do swoistej modyfikacji (weryfikacji ?) i
dobierania wygodne dla nas wywody specjalistów. Tutaj właśnie, w ustaleniach
dotyczących p o d s t a w o w y c h pojęć związanych i ze źródłoznawstwem i
metodologią pracy historyka. Siłą rzeczy upraszczając !
Preferujemy bowiem propozycje najbardziej instruktywne w wymowie d y d a
k t y c z n e j. Nie wchodząc w zawiłości nurtujące profesjonalistów, na użytek
niniejszego sugerujemy stosowanie terminologii zaczerpniętej z różnych "szkół
metodologicznych". Eklektyzm taki okazuje się jednak funkcjonalny właśnie dla
celów edukacyjno - wykładowych.
VI.
Butnie zaś mniemamy, że cześć II i III - przyjęta zgodnie z intencjami autora -
będzie t y l k o wprowadzeniem do właściwego wykładu. Tam, kolejno nakreślone
jest nasze rozumienie specyfiki p r a c y n a d ź r ó d ł a m i, charakterystycznymi
w badaniach dziejów najnowszych.
Opierając się na dobranych przykładach, niżej sygnalizujemy nie tyle
możliwości interpretacji źródeł, co nieporównywalne z innymi n i e b e z p i e c z e
ń s t w a. Właśnie trudności - ukryte w niedostrzeganiu rozmaitych sfer
informacyjnych, kodowanych w źródle narracyjnym.
VII
Z powyższego nie wynika odmienność pojmowania samego pojęcia ź r ó d ł o
z n a w s t w a. W rozumieniu, jakie przed laty sugerowano w programowym
artykule Brygidy Kno:
Są dwa sposoby widzenia źródeł historycznych. Pierwszy zdąża do
gromadzenia i ustalania faktów historycznych na podstawie źródeł, o drugim można
powiedzieć, że samo źródło rozpatruje on jako fakt historyczny. Ujmując rzecz
najbardziej lapidarnie, pierwszy punkt widzenia można by nazwać f a k t o g r a f i
c z n y m i p o ś r e d n i m, dla drugiego uciera się dziś określenie ź r ó d ł o z n a
w c z y (podkr. ZW).
Wówczas - rok 1958 - źródłoznawstwo widziano więc jako:
najwszechstronniejszą analizę źródła pod względem jego formy zawartości
historycznej, jego kompozycji, jego genezy, jego powiązań z bieżącą chwilą.
VIII.
Jak się zdaje, koresponduje to z niżej prowadzonym wywodem. Ale też z
trójwymiarowym pojmowaniem informacji, jakie wynosimy z przeszłości zawartej w
źródle{por. wyżej II}. Pochylając się nad źródłem wykorzystywanym przez
"historyka współczesności", wypada zastanowić się nad możliwościami
informacyjnymi tegoż źródła. Tak, aby optymalnie wyzyskać tkwiące w nim dane.
Niezbędne w odcyfrowaniu już "faktów historycznych".
Dlatego "źródłoznawstwo" jest tutaj traktowane l i t e r a l n i e, jako sposób; na
możliwie pełne wyłuskanie z materiału źródłowego d a n y c h, niezbędnych
historykowi w dociekaniu badanej przeszłości {por: III-1,10}.
IX.
W zamyśle pierwotnym było paralelne przeprowadzenie wykładu, gdzie obok
refleksji nad metodyką pracy nad źródłem znamionującym warsztat badawczy
"nowożytnika", zamierzano przedstawić użyteczność dla tegoż warsztatu - kanonu
nauk pomocniczych, jakie wypracowali mediewiści. Niestety, autora tej drugiej
części już nie stało. Nie rezygnując z takiego przedsięwzięcia - którego zamysł
markujemy w rozdziale III - poprzestajemy obecnie na zarysowaniu naszego
widzenia źródłoznawstwa w badaniach "historii współczesnej".
Właśnie dlatego tekst ten jest propozycją do dyskusji metodycznej, a
szczytnym jego spełnieniem byłaby przydatność w konkretnej pracy badawczej nad
historią najnowszą. Jak wspomniano, wszystko to jest kierowane do adeptów
badań historycznych, co będzie usprawiedliwieniem kolejnego zaniechania.
Otóż ograniczono się do prezentacji źródeł narracyjnych. P o m i n i ę t o zaś
te kategorie, jakie będąc wytworem czasów najnowszych - z pewnością są
źródłami historycznymi dla historii współczesnej. Mowa o fotografii, filmie, zapisie
dźwięku. Dotyczy to też wizualnych imponderabiliach otaczającej nas
rzeczywistości. Choćby reklamy handlowej i wytworów propagandy politycznej. Ich
analiza odsłania zapoznane dotąd sfery życia społecznego. Już teraz ukazuje
nowe horyzonty penetracji badawczej.
Jednakże. Te kategorie źródłowe - przynajmniej w obecnych i nie tylko
polskich warunkach - mało bywają wykorzystywane b a d a w c z o w
dociekaniach nad przeszłością. Nie tylko na etapie pisania prac magisterski,
chociaż tam w szczególności. Rezerwując sobie głos w tej materii na innym już
miejscu, przywołajmy kolejny argument nakazujący zaniechanie dywagacji nad tymi
źródłami.
Rozprawianie o specyfice niektórych kategorii źródeł współczesności,
wymaga odrębnej formy wywodu. Nie osiągalnej dla obecnego poziomu
wydawniczego. Dotyczy to zwłaszcza dywagacji nad filmem i zapisem dźwięku.
Bowiem dostępna tu postać zwerbalizowana, zaciemniała by istotę zagadnienia.
Innym utrudnieniom będzie rozpatrywanie ulotnych wytworów naszej codzienności.
Choćby reklam handlowych. Niezbędne w takim wykładzie byłoby operowanie
przykładem. To zaś jest sprzeczne z ... obowiązującym dziś prawem. Poczytana
być bowiem może za krypto reklamę; już to odżywek dla psów i kotów, bądź
szamponów, proszków do prania, czy łakoci dla dzieci.
Pozostajemy więc, przy typowych kategoriach "źródeł pisanych". Bowiem i
wokół nich refleksja metodyczna wydaje się nadal nie wystarczająca. Co
wykładamy na właściwym miejscu. Tu zaś sygnalizujemy tylko, że w dostępnych
opracowaniach główną uwaga skupiano wprawdzie na dociekaniach metodycznych
o prasie, listach, pamiętnikach. Wszelako traktowanych w aspekcie historycznego
rozwoju gatunków. Powoduje to, że adept - i nie tylko - skazany na takie źródło,
nierzadko staje przed nim bezradny.
X.
Materią naszych dociekań są wydarzenia zaszłe w najbliższym n a m
odcinku czasowym Dziejów. Twórcą tych wydarzeń jest człowiek - będący
przedmiotem i podmiotem D z i e j ó w. A nierzadko, jako współtwórca tychże, jest
żywą w y k ł a d n i ą h i s t o r i i - dzieje te o p i s u j ą c e j. W badaniach tej
przeszłości wykorzystujemy tedy jego dzieło.
Dlatego w produktach rzeczywistości - przeszłej i obecnej - szukać należy
autora tych wytworów - właśnie człowieka, którego tropimy po śladach, jakie uda
się odnaleźć i zinterpretować. A ślad takowy jest najwyraźniejszy, kiedy praca
człowieka zdominowana jest intelektem. W każdym razie, historycy najlepiej są
przygotowani do odbioru przekazów werbalnych, a więc opowieści naszych
poprzedników. Tedy w narracji szukać wypada najpełniejszego, bo nam
dostępnego opisu przeszłej rzeczywistości. Dlatego dociekania nad możnością
rozpoznania zanikłej już przeszłości, rozpoczynamy, pochylając się nad wytworami
człowieka w jakich zawarta jest jego autorefleksja - nad sobą i nad otaczającym go
światem.
Literatura wspomnieniowa celowo otwiera nasze uwagi. Wszak w tych
przekazach szukać wolno p e ł n e g o c z ł o w i e k a - jako twórcę i odbiorcę
rzeczywistości. Przecież i dla naszych przodków " pamiętnik" oznaczał "człeka który
wiele pamięta" .Ze swej natury pamiętnik będąc zapisem osobistego postrzegania,
winien więc oddawać indywidualny pogląd na o b s e r w o w a n ą i t w o r z o n
ą rzeczywistość. W autorelacji szukać wolno możliwie kompletnego wizerunku c z
ł o w i e k a - jako twórcę i odbiorcę tejże rzeczywistości.
Podstawowym detalem wyznaczającym specyfikę narracji wspomnieniowej
jest - przynajmniej w założeniu - a u t o p s j a autora. Ona ustala charakter
gatunku, ale nie tylko tej kategorii. Przecież autor jest obecny w każdym swoim
dziele, dlatego elementów refleksji osobistej doszukiwać się wolno w innych
formach przekazu narracyjnego. I w tym kierunku podążać będą dociekania nad
sferą informacyjną doszły do nas przekazów z przeszłości.
Przekonani jesteśmy tedy, że spostrzeżenia nad autentycznością i
wiarygodnością tekstu wspomnieniowego, mają odniesienia do spraw, związanych
wykorzystaniem innych źródeł narracyjnych. I przy nich odwoływać się można do
dywagacji snutych wokół pamiętnikarstwa.
XI.
Mniemać wypada, że przynajmniej część zagadnień niżej poruszanych,
zainspiruje do przemyśleń w trakcie dociekań magisterskich. Przemyśleń
dotyczących specyfiki wykorzystywanego właśnie materiału źródłowego. Jeżeli tak,
zadania stawiane przed tym tekstem, autor uważać będzie za spełnione.
W Y B R A N A L I T E R A T U R A
M. B l o c h, Pochwała historii czyli o zawodzie historyka, PWN, Warszawa 1960.
K. B o b o w s k i, K. B u r s k i, B. T u r o ń, Encyklopedia nauk pomocniczych historii
nowożytnej i najnowszej, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1973, 1975.
I. I h n a t o w i c z, Dorobek nauk pomocniczych historii XIX-XX w. w Polsce w świetle
nowych potrzeb [w:] Studia Źródłoznawcze, T. VIII (1963), s 1-14.
I. I h n a t o w i c z, Nauki pomocnicze historii XIX i XX wieku, PWN, Warszawa 1990.
I. I h n a t o w i c z, Vademecum do badań nad historią XIX i XX wieku, T I-II, PWN,
Warszawa 1967, 1971.
St. K o ś c i a ł k o w s k i, Historyka. Wstęp do studiów historycznych, Londyn 1951.
B. K dłoznawcze wczoraj i dziś [w:] Studia Źródłoznawcze, t. XXIV
(1972), s 85-96.
B. K cnicze w wykładzie uniwersyteckim [w:] Problemy dydaktyczne
Nauk Pomocniczych Historii, t. I; ( Aneks ), Katowice 1973, s 99-118.
Ch. L a n g l o i s, Ch. S e i g n o n o s, Wstęp do badań historycznych, Lwów 1912.
J. L e l e w e l, Pisma metodologiczne [w:] Dzieła, t. II(1) (Historyka, artykuły, otwarcia
kursów, rozbiory, Dzieje historii, jej badań i sztuki), opr. N. A s s o r o d o b a j, Warszawa
1964.
A. M a l e w s k i, J. T o p o l s k i, Studia z metodologii historii, PWN, Warszawa 1960.
J. M a t e r n i c k i, Wielokształtność historii. Rozważania o kulturze historycznej i
badaniach historiograficznych, PWN, Warszawa 1990
J. M a t u s z e w s k i, Terminologia rozpraw metodologicznych [w:] Historyka, t. II
(1969), 139-144.
B. M i ś k i e w i c z, Wstęp do badań historycznych, PWN, Warszawa 1978.
B. M i ś k i e w i c z, Wprowadzenie do badań historycznych, Polski dom Wydawniczy
Maciej Bombicki, Poznań 1993.
W. M o s z c z y ń s k a, Metodologii historii zarys krytyczny, PWN, Warszawa 1968.
S P t a s z y c k i, Encyklopedia nauk pomocniczych historii i literatury polskiej, Lublin
1921.
J. S e r c z y k, Podstawy badań historycznych, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu
im. M. Kopernika, Toruń 1963.
M. H. S e r e j s k i, Przeszłość a teraźniejszość. Szkice i studia historiograficzne,
Ossolineum 1965.
J. S z y m a ń s k i, Dzielić czy integrować nauki pomocnicze historii [w:] Historika, t.
IX(1979), s 3-16.
J. S z y m a ń s k i, Nauki pomocnicze historii, PWN, Warszawa 1983.
A. Ś w i e ż a w s k i, Warsztat naukowy historyka. Wstęp do badań historycznych,
Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 1978.
J. T o p o l s k i, Metodologia Historii, PWN, Warszawa 1982.
J. T o p o l s k i, Wprowadzenie do historii, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1998.
Tradycje i perspektywy nauk pomocniczych historii w Polsce. Materiały z sympozjum w
Uniwersytecie Jagiellońskim dnia 21-22 października 1993 roku profesorowi Zbigniewowi
Perzanowskiemu przypisane, red: M. R o k o s z, Wydawnictwo UJ, Kraków 1995.


aaa
II - MIEJSCE HISTORII NOWOŻYTNEJ I NAJNOWSZEJ W SCHEMACIE
PERIODYZACJI DZIEJÓW
[Mąż roztropny wystrzega się dawania wiary każdemu poduszczeniu, źle bowiem jest i
każdemu wierzyć i nikomu, gdy to drugie jest bezpieczniejsze, to tamto szlachetniejsze,
Mistrz Wincenty Kadłubek]
II-1 [ zasady periodyzacji ]
II-1,1; Podejmując zagadnienie, wypada nakreślić chronologiczny obszar
naszej penetracji. Nie tylko dla zadość uczynienia wymogom akademickiej
skrupulatności. Jak bowiem sądzimy, sprawa wiąże się, z dotąd nie uświadamianą
do końca - choć co rusz podnoszoną - specyfiką warsztatu badawczego
nowożytnika.
Sama kwestia periodyzacji, dla historyka nie stanowi istotniejszego problemu.
Przynajmniej badawczo. Zajmujemy się przecież człowiekiem, grupą ludzką,
społeczeństwem (jak by to nie określać) w działaniu - a więc w czasie i przestrzeni.
Także we wszystkich przejawach tej działalności. Zaś przedmiot dociekań jest
oczywiście warunkowany czasami, kiedy wypadło mu działać.
Jednak dla historyka - ta ludzka aktywność - jest obiektem poznawania
niezależnie i od okresu w jakim się ją rozpoznaje i dla czasów, w jakich obiekt ten
funkcjonuje. A więc wówczas, gdy dzisiejszy badacz analizuje:
środowisko Perypatyków;
kulturę artystyczną mieszkańców średniowiecznej Florencji;
życie naukowe renesansowego Wilna;
rozwój teatru w okresie stanisławowskim;
aktywność kulturalną mieszkańców Zielonej Góry po 1945 roku.
Zagadnienia te n i e r ó ż n i ą się przecież niczym w p r z e d m i o c i e
dociekań, jakim jest aktywność społeczności. W pewnym wycinku jej życia. Tak jest
przynajmniej w ujęciu modelowym. Odmienność postawy badawczej wynika bodaj
t y l k o z charakteru i zasobności materiału źródłowego. Jedynie wymogi
edukacyjne wykładu o działalności ludzkiej w przeszłości sprawiają, że czas i
przestrzeń - w jakich postrzegamy obiekt naszych dociekań - dzielimy i na okresy i
na mniejsze obszary. Zasady tych podziałów usiłujemy uzasadniać, racjonalizując
zgodnie z hierarchią wyznawanych wartości. A więc także z obowiązującymi
doraźnie regułami. Kryteria takie widoczne są przejrzyście, właśnie w próbach
periodyzacji dziejów.
II-1,2; Podręczniki i ujęcia monograficzne mówiące o historii konkretnych
państw lub regionów, umieszczają przedmiot dociekań - człowieka - w
wyodrębnionym obszarze działania. Ale też w wydzielonych odcinkach czasowych;
w " Średniowieczu", lub "feudalizmie"; "epoce kapitalizmu", lub "dobie rozbiorów",
itp.
Dla czasów mniej nam odległych, przedziały ulegają dalszemu
różniczkowaniu. Choćby na etapy "przed" i "po" Zjazdach partyjnych, czy też
innych epizodach - jakoby przełomowych. Wyznacznikiem bywają też kadencje
gremiów ustawodawczych i urzędujących przywódców. Ale i wydarzenia z obszaru
nauki, techniki, nawet meteorologii (klęski elementarne).
Cezury nie zawsze są do końca argumentowane, co częściowo wynika z
przekonania o ich oczywistości. Kryteria najwyraźniej bywają efektem próby
racjonalnego (?) łączenia wyszukanych przesłanek obiektywnych, z doraźnymi
potrzebami dydaktycznymi. I nie zawsze należy to wiązać z koniunkturalnym
(choćby politycznie) wpasowywaniem się w obowiązujące normy kulturowe, czy
"systemy reżimowe".
II-1,3; Przypomnieć wypada, jeszcze inną, do niedawna rozpowszechnioną
dyrektywę metodologiczną. Właśnie w niej znajdujemy próbę racjonalnego
rozwikłania " dylematu periodyzacyjnego". Bowiem wyróżnik był tam - wcale nie
pozornie - zdecydowanie bardziej zobiektywizowanym. Wynikał bowiem z
akcentowania przemian w obszarze tzw. "bazy".
Uwzględniając sposoby zawiadywania "środkami produkcji", dzieje ludzkości
rozkładają się wówczas na "epoki". Wyznaczającym zaś, podstawowym
probierzem ma być - dominujący w danej epoce - społeczny stosunek do tychże
środków produkcji.
Wydzielone epoki "wspólnoty pierwotnej", "niewolnictwa", "feudalizmu", "
kapitalizmu", "socjalizmu", "komunizmu" wynikały z wcale racjonalnych przesłanek.
W każdym razie zdawało się już, że kryteria periodyzacji opierać się będą na
rzeczowych, zobiektywizowanych badawczo wyróżnikach.
Wyłuskanie tych wyróżników z e ź r ó d e ł okazywało się jednak
trudniejsze. Zaś niedomogi metodologiczne, a przede wszystkim uwarunkowania
polityczne i kunktatorstwo "quasi naukowe" badaczy - owocowały nie najlepszymi
efektami. Problem jednak nie tyle w samych - obecnie jakoby uwłaczających -
konotacjach etycznych i ideologicznych.
Chyba również nie w dyskredytujących tamtą historiografię usiłowaniach
wykazania choćby "przesłanek systemu kapitalistycznego w Rosji" - już w XVI
wieku, bądź w "udowadnianiu" istnienia społeczeństwa socjalistycznego w ZSRR -
od 1936 roku. Nie mające przecież związku z prawidłowym wywodem naukowym,
takie elaboraty "tamtej epoki" nie mogą przysłaniać samej propozycji
historiozoficznej. Operowała ona przecie wyznacznikami, mającymi znamiona o b i
e k t y w n i e w e r y f i k o w a l n y c h. Z kolei, dopuszczając zrozumiałą - choć
nie do końca - a synchroniczność rozwoju poszczególnych państw (regionów),
umożliwiała wyjaśnienie przyczyn tak "opóźnień", jak "przyspieszeń".
Przyznać też wypada, że proponowany schemat chronologiczny był w
zasadzie skorelowany z siatką, nałożoną według kryteriów kulturowo - politycznych.
{-SCHEMAT I-}
Wulgaryzacja dyrektywy metodologicznej, przynajmniej na jakiś czas
usunęła tę propozycję z wykładów szkolnych i akademickich. Co nie oznacza
całkowitej jej nieprzydatności. Należy tylko, odrzuciwszy wcześniejsze
uwarunkowania (także pojęciowe), bez namiętnie rozpatrzyć kryteria - kwalifikatory
"epok materializmu historycznego".
Powróćmy tedy do kulturowo-politycznych wyznaczników periodyzacji
dziejów, szukając w nich przekonywujących zasad podziałów tychże.
II-2 [ Przedział między Średniowieczem a Czasami Nowożytnymi ]
II-2,1; Zastanawia już samo wyznaczanie momentu przejścia od "
Średniowiecza" w "Czasy Nowożytne". Obok wielokroć akcentowanego roku 1492 (
najpowszechniej uzasadnianego "odkryciem Ameryki"), spotykamy choćby rok
1450 ( Gutenberg), 1453 (upadek Konstantynopola), 1505 (Konstytucja Nihil Novi),
nawet 1517 (tezy Lutra).
Jest zrozumiałe, że każdą z tych propozycji opatrzyć można niezmiernie
silnymi argumentami. Przemawiającymi za jej zasadnością, ale i zarzutami
wykazującymi "słuszność" zupełnie innych dat. Jednakże nawet dla antagonistów
jest oczywiste, że nie sposób założyć, by przedmiot ich dociekań - społeczność
europejska XV wieku umówiła się, by 31 grudnia któregoś tam roku - zakończyć
okres "mrocznego Średniowiecza " i wejść w "jaśniejszą Erę Nowożytną".
Trywialna oczywistość takiego "rozumowania", inaczej będzie się rysowała, kiedy
przejdziemy do cezur czasów nam bliższych {zob. II-3, 2-3}.
Pozostając przy przełomie "Średniowiecza w Odrodzenie", wspomnijmy dwie
klasyczne pozycje historiografii; o "Jesieni Średniowiecza" i o "Kulturze Odrodzenia
we Włoszech". Ten sam przedmiot (kultura intelektualna i artystyczna XIV-XV
stulecia), autorzy rozpoznawali niemal równocześnie. Odmienne tytuły
sygnalizowały różnicę - właśnie kryteriów - przyjmowanych przez Johana Huizinge i
Jacoba Burckhardta.
II-2,2; "Przełom epok", to oczywiście proces rozłożony w czasie. Nie sposób
tedy bezceremonialnie wskazać na to jedno - jedyne wydarzenie, mające rzekomo
przełom ten wyznaczyć. Tym mógł być wynalazek (?) druku, ale i upadek
Bizancjum; początek podboju Nowego Świata, także reformy ustrojowe. A również
początki Reformacji. Te woluntarystyczne przecież kryteria, wynikają z
rozpatrywania sfery kulturowo-politycznej egzystencji społecznej. Tej, jaką
materializm historyczny mianował "nadbudową".
Jednak nawet przy różnym wyznaczaniu momentu "przełom Średniowiecze //
Odrodzenie", bodaj że dostrzegamy prawidłowości. Nie ulega bowiem wątpliwości:
społeczność Europy z drugiej połowy XVI wieku była czymś zupełnie odmiennym,
od społeczeństwa z połowy poprzedniego stulecia. Nie tylko z naturalnych, bo
biologicznych powodów.
To właśnie konsekwencje wydarzeń, sugerowanych podawanymi datami,
wytworzyły ową społeczność o wykształcających się strukturach stanowych, stającą
przed nowymi perspektywami i zagrożeniami. Do tego bogatszą materialnie i
kulturowo od antenatów sprzed stulecia.
II-2,3; Gdyby się jednak upierać -przynajmniej dla edukacyjnej jasności- nad
m o m e n t e m d e c y d u j ą c y m proces taki s y m b o l i z u j ą c y ? Jaka jest
argumentacja, opowiadających się za którąkolwiek z tych dat ?
Pytamy, gdyż jest to nie bez znaczenia dla poniższych uwag. Jako "korytarz z
Średniowiecza w Erę Nowożytną" najpowszechniej podawany jest rok 1492.
Najczęściej też, argumentowane jest "odkryciem Ameryki". Jak by bez znaczenia
był fakt, że sam "odkrywca" zmarł najgłębiej przekonany, iż dopłynął nową drogą
do Indii. Zaś kwestia kulistości ziemi - przynajmniej elitom naukowym - była od
dawna wiadoma. I już przed stuleciami, nadspodziewanie dokładnie wyliczono
obwód tejże kuli. Najwyraźniej, wybór oceniającego, wynika z jego aktualnej
(dzisiejszej) świadomości - o znaczeniu dokonań Kolumba.
Chociaż nie licuje to z "powagą naukową skryptu akademickiego", dopuścić
wolno wyniki domniemanego sondażu, prowadzonego w początkach 1493 roku;
między mieszkańcami Kastylii, Małopolski i Lombardii bądź Piemontu. Z dużym
prawdopodobieństwem wolno dopuścić, że indagowani wówczas o najważniejsze
wydarzenie właśnie minionego 1492 roku - odpowiedzieli by:
zdobycie Grenady;
śmierć króla Kazimierza;
śmierć Lorenza d'Medici.
Niemal też pewne, że odpowiedzi takich, udzieliła by tylko co bardziej
oświecona część "respondentów". Europejska społeczność żydowska, akcentowała
by bodaj wygnanie swych współwyznawców z półwyspu Pirenejskiego. Jakie zaś
miejsce zajmował by wyczyn genueńskiego Żyda w służbie Izabeli Kastylijskiej ?
Sprawa zupełnie nieodgadniona. Nie jest wykluczone bowiem, że w ogóle by go
tam zabrakło.
II-2,4; Co zrozumiałe, wobec tempa obiegu ówczesnej informacji. Ale nie
tylko dlatego. Dla mieszkańca choćby ówczesnych wielkopolskich Pyzdr, znaczenie
wydarzeń bez wątpienia określała jego prywatna ocena, a więc - znów dopuśćmy:
śmierć bliskiej osoby;
utrata dobytku w wyniku grabieży;
pożar części rodzinnego miasta;
wyjazd i udana transakcja na jarmarku poznańskim;
wybór brata do ławy miejskiej;
wiadomość o pogrzebie wojewodę poznańskiego Macieja z Bnina,
wreszcie: zgon władcy Kazimierza Jagiellończyka ale i etc., itd., itp.
U domniemanego "respondenta", hierarchia taka wynikała z osobistego,
doraźnego stosunku do wymienionych zdarzeń. Tych, jakich był doświadczył i
innych, o jakich skądinąd się dowiadywał. Dopiero perspektywa czasu pozwalała
na odmienne już porządkowanie informacji. Stworzona tym sposobem - inna
stratyfikacja - kształtowana była nie tylko osobistą oceną. Także bezwolną
akceptacją poglądów innych, tzw. ogółu.
Głos opinii, może zupełnie inaczej hierarchizować wypadki wcześniej
bagatelizowane, bądź wręcz nie uświadamiane. Co więcej, nierzadko właśnie te
wcześniej nie rozpoznane fakty, później umieszczane bywają, na wcale wysokim
miejscu w hierarchii wydarzeń {por.IV-5,18}.
II-2,5; Jesteśmy wszyscy w takiej właśnie sytuacji, co pozwala na niejaką
dowolność w kreowaniu cezur czasowych. Korzystajmy więc z tego.
Choćby na użytek niniejszego wykładu, roboczo zaakcentujmy jedną z
wymienionych wyżej dat. Dla interesującej nas problematyki źródłoznawczej (i z
pewnością nie tylko), wymowne jest proponowanie "Gutenberga". Właśnie jako
rubieży Średniowiecza. Druk bowiem - bez większej przesady - jest dla ludzkości
wynalazkiem na miarę opanowania konstrukcji koła !
Pismo utrwalając myśl - informację, umożliwia przekazywać ją osobom
postronnym. Znane było oczywiście od zarania cywilizacji. Jednak niemal jako
sacrum ! W średniowiecznej Europie (może poza częścią Rusi), znajomość
pisania i czytania dana była tylko nielicznej elicie intelektualnej. Obieg informacji
praktycznie zamykał się więc w tym tylko kręgu. Upowszechnienie druku, to
początek lawinowego narastania sfery informacyjnej. O konsekwencjach do dziś
odczuwalnych, choć nie zawsze uświadamianych. Już techniczna możliwość
multiplikacji identycznego tekstu, otwierała nowe horyzonty. Ale też stawiała nowe
wymogi. Autor musiał odtąd zdawać sobie sprawę z konsekwencji zwielokrotnienia
kręgu odbiorców swego trudu. Wcześniej czytelnik był dlań mniej lub bardziej
rozpoznanym. Teraz stawał się anonimową, wielu set osobową ( przynajmniej), nie
rozpoznawalną masą. Zmuszało to do moderacji języka, zaś nade wszystko, do
przyjęcia takich konwencji wykładu, by treść była przez tego - nieznanego
czytelnika - zrozumiana. A intencje przekazu właściwie odebrane. Nie zgłębiamy tu
procesu komunikacji masowej, chociaż zjawisko to, właśnie z upowszechnieniem
druku narastać zaczęło. Nie ulega jednak wątpliwości. Rozpowszechnienie druku,
będące przejawem i rezultatem upowszechniania umiejętności czytania i pisania,
usytuowało społeczność w zupełnie innym miejscu kulturowym, niźli tym przejętym
od przodków.
Ludzie potrafią większą ilość informacji odebrać i dalej przekazywać. Samo
nakręcająca się spirala informacyjna, wywołuje pogłębioną r e f l e k s j ę nad
sobą i otoczeniem; nad przeszłością i przyszłością.
II-2,6; W tym miejscu dotykamy kwestii dla źródłoznawstwa elementarnej.
Druk wywołał brzemienne w skutkach zjawiska kulturowe (czyż wyobrażalny jest
Luter, bez Gutenberga ?). Nade wszystko zaś, człowiek posiadłszy już sztukę
czytania i pisania, daje temu wyraz - pozostawiając świadectwa tej sztuki, a więc ź
r ó d ł a historyczne.
Właśnie od "Odrodzenia" notujemy lawinowy napływ źródeł p i s a n y c h.
Obok kategorii spotykanych od dawna (pamiętniki, listy) przetwarzane są stare
formy (narracja literacka już w językach narodowych), ale i pojawiają się kategorie
całkowicie nowe: choćby czasopiśmiennictwo i jego już najnowsze, techniczne
przetworzenia. Upowszechnienie tych form intelektualnej działalności człowieka,
rozpoczęło się właśnie w okresie eufemistycznie nazywanym "Czasami
Nowożytnymi". Miano takie nie będzie tedy bez pokrycia, gdy jako kryterium
przyjmiemy właśnie fenomen druku. Ze wszystkimi jego konsekwencjami.
II-3 [ Historia Współczesna w obrębie Historii Nowożytnej ]
II-3,1; Przydługi wywód w tak oczywistej sprawie, jest wprowadzeniem do
postawienia kolejnego - bodaj ważniejszego - pytania. O granice określające
początek tego, co nazywać będziemy "historią najnowszą" ? Zrozumiałe jest jej
traktowanie, jako wycinka dziejów nowożytnych - przedziału czasowo nam
najbliższego.
Jeżeli właśnie człowiek - badacz-historyk, wyznacza terminus ad quo dla
dziejów najnowszych, to jakim sposobem określać wypadnie termin a quem ?
Propozycje, jakie w tej materii znajdujemy w podręcznikach, jeszcze bardziej są
rozbieżne.
Zastanawiać winny sugerowane cezury, wyznaczające ramy chronologiczne
"historii najnowszej". Nie tyle przez zrozumiałe usiłowania powiązań rzeczowości
kryteriów, z doraźnymi potrzebami polityczno - ideologicznymi. Intryguje też
notowana w podręcznikach mobilność tej rubieży.
II-3,2; Jeszcze w końcu lat czterdziestych, dowiadywaliśmy się, że "Czasy
Nowożytne" poczęły się "od Rewolucji Francuskiej" (to dzieje powszechne), lub od
"III rozbioru Polski" (to dzieje ojczyste). Sugerowały to podręczniki szkolne,
wskazując jakby kompromisowo na "Kongres Wiedeński", jako wyznacznik
chronologiczny dla obu tych płaszczyzn dziejowych.
W latach następnych, granicę przesuwano już na "Rewolucję
Październikową", lub "zakończenie I wojny światowej". Później spotykaliśmy cezurę
"II wojny światowej", zaś ostatnio akcentuje się wydarzenia sprzed lat zaledwie
piętnastu, dziesięciu, siedmiu.
Widoczne "pełzanie" rubieży chronologicznej jest znamienne. Wcale też nie
musi wynikać, z jakiegoś tam koniunkturalizmu. Niejednokrotnie deklarujący jedną
z dat, bywa głęboko przekonany o przełomowym znaczeniu wydarzeń przez się
wskazanych. Przyznajmy, że każde z tu przywołanych, było przecież
niebagatelnym momentem w dziejach społeczności. Nie tylko polskiej, europejskiej.
Żywiąc takie przeświadczenia, mimowolnie upodabniamy się do
domniemanego mieszkańca XV-to wiecznych Pyzdr. Tak jak on, wartościujemy
wypadki według skali, danej nam w chwili - kiedy ocenę wystawiamy. Zaś ta skala,
po niejakim czasie może ulegać wcale gwałtownym przewartościowaniom.
II-3,3; Bynajmniej nie doraźne zmiany postaw politycznych wywołują te
przetasowania. Dla mieszkańca Pyzdr - już w latach trzydziestych naszego wieku -
przełomowym w skali makro mogło być "zakończenie I wojny światowej", lub
"Powstanie Wielkopolskie". W kolejnych dziesięcioleciach, wskazywał by on
zapewne już rok 1939 bądź 1945.
Daty te, w latach pięćdziesiątych, sugerował by bodaj jego syn, inaczej
jednak to akcentując: może "wyzwoleniem Wielkopolski przez Armię Czerwoną", "
zakończeniem II wojny". Przypuszczalnie "Hiroszimą", "Poczdamem", nawet
"Manifestem Lipcowym". Tego syn z kolei, akceptując po części ojcowskie rubieże,
punkt ciężkości lokuje na roku 1956 (XX Zjazd KPZR, "wypadki poznańskie",
"Październik" w Polsce i na Węgrzech, może "konflikt sueski").
Natomiast przy końcu stulecia, dla ich potomka, gradacja wydarzeń
przełomowych, rysować się będzie zgoła inaczej. Choćby dlatego, że te
akcentowane przez pradziada, dziadka, ojca są dlań równie zamierzchłymi, co
niemal... bitwa grunwaldzka. I jest to w pełni zrozumiałe.
II-3,4; Percepcja chronologiczna nie jest nam dana naturalnie, a wynika z
aprobaty kwantyfikacji, obowiązującej wśród kształtującego nas środowiska. To
tylko sztucznie narzucana quasi uczoność, nakazuje porządkowanie faktów. Także
w siatce chronologicznej.
Właśnie dzięki szkolnym naukom "wiemy", że bitwę o Głogów toczono przed
bitwą legnicką, obie zaś były pokaźnie w c z e ś n i e j s z e od bitwy pod Lenino;
że koronację Stefana Batorego p o p r z e d z a ł a ucieczka Walezego; a
wydarzenia Poznańskiego Czerwca b y ł y w c z e ś n i e j, niż tragiczny grudzień
na Wybrzeżu. Porządkowanie wynika też z wartościowania wydarzeń. Oblężenie
Głogowa bardziej wiążemy z najazdem wojsk Henryka V, niźli z walkami
radzieckiego I Frontu Ukraińskiego. Gdy walki o Kołobrzeg utożsamiane będą ze
zmaganiami w roku 1945, a nie z niespodziewanym zwinięciem oblężenia przez
Szwedów w 1754. I odnosi się to do wszystkich " faktów". Tych, jakich byliśmy
współtwórcami i odleglejszych, do jakich szukamy odniesień. Zrozumiałe tedy, że
kolejne pokolenia mogą dezawuować jedne, zaś sakralizować inne "fakty
historyczne".
Dla polskiego dwudziesto paro latka końca wieku, "stan wojenny" jest
przecież słabo zarysowaną mozaiką epizodów z życia rodzinnego. Sprawy te nie
są jednak historią dla jego rodziców, którzy wcześniej byli uczestnikami, lub "tylko"
obserwatorami wypadków z lat 1976, 1970, 1968. Dla nich z kolei, nie doznaną
przeszłością będą doświadczenia wojenne ojców; z obozu jenieckiego, konspiracji
w AK, lub AL, spod Tobruku, czy walk o Kołobrzeg. Zupełnie zaś zamierzchłymi
dlań, to przeżycie dziadów spod Verdun, powstania wielkopolskiego, budowy portu
gdyńskiego.
W kręgu cztero pokoleniowej rodziny inaczej postrzegane więc bywa
"c o j e s t h i s t o r i ą" ?
Gdzie każdy ma własne jej wyobrażenie. I swoją rację po temu ! Czyż właśnie
taka wizja - odbiór - dziejów, nie powinna kreślić zakresu chronologicznego "Historii
Współczesnej" ? Będzie ona wtedy przesuwała się, wraz z narastaniem nowych
pokoleń, nowych doświadczeń, nowego wartościowania.
II-3,5; C z ł o w i e k jest p r z e d m i o t e m i p o d m i o t e m
D Z I E J Ó W
jakich naukowe zbadanie czyni "HISTORIĘ".
Tedy ż y c i e c z ł o w i e k a traktować wypada, jako w y z n a c z n i k historii
współczesnej.
Tutaj "życie człowieka" pojmowane jest nie tyle indywidualnym żywotem
jednostki, co losem pokoleniowym. Ten z kolei, choć wspólny całej populacji,
odmienny bywa w szczegółach osobistych. Świadome życie jednostki jest - samo
przez się - źródłem historycznym. Przecież właśnie Człowiek jest i wytworem i
współtwórcą i obserwatorem ("kronikarzem" !) przeżywanej rzeczywistości {zob.III-
2,2}. Za Protagorasem z Abdery powtórzmy uczenie ?????????????????????? .
Uznanie losów ludzkich - pokoleniowych właśnie - jako rubieży "historii
współczesnej; dziejów najnowszych", rozjaśnia wątpliwości wyżej notowane.
Konsekwencją tego winna być pokorniejsza postawa badacza, dzieje te
rozpatrującego.
II-4 [ specyfika badania historii najnowszej ]
II-4,1; Sugerowaliśmy wyżej {II-1,1} brak zasadniczego rozdźwięku w
metodach badawczych nad przeszłością odleglejszą i bliższą nam w czasie. Tym
nie mniej, to właśnie historycy dziejów najnowszych wcale nierzadko podkreślają
odrębność swego trudu, akcentując kłopoty nie znane choćby mediewistom
Utyskiwania te nie zawsze przekonują, niekiedy świadcząc o nie najlepszej
orientacji w istocie naukowych dociekań nad przeszłością. Najczęściej zaś
badaczowi historii współczesnej doskwierają dwie dolegliwości. Jedną kategorią
takowych szykan będą udręki "źródłowo-materiałowe", drugą "męczeńsko-
posłannicze". Cudzysłowy niezbędne, skoro nie do końca aprobujemy zasadność
tych biadoleń. Reasumuje je zawodzenia w rodzaju:
Powiedziałbym, że pisanie historii Polski to zadanie heroiczne, gdyby nie fakt,
że właśnie heroizm to klątwa, która wisi nad polskim historykiem. Polskość to
pewna forma obsesji, której nie sposób wyeliminować.
II-4,2; Wyżej {II-2,5,6} wzmiankowano już, jak to dzięki "Gutenbergowi"
lawinowo narastać zaczęła ilość źródeł właśnie; świadectw o najróżniejszych
przejawach ludzkiej aktywności. Ta nawała, przytłaczająca badacza dziejów
najnowszych, jakoby jest wyróżnikiem jego nie pomniejszego trudu.
Konstatacja ta, tylko z pozoru jest zasadna - w swej pozornej oczywistości.
Rzeczywiście bowiem, ilość wyprodukowanego materiału - więc i potencjalnych
źródeł - przekracza możliwości jego spenetrowania. Tym bardziej rzeczowego
zanalizowania. Już nawet nie przez jednostkę, ale całe zespoły badawczo-
naukowe. Tedy "Nowożytnik" jest w sytuacji innej od mediewisty, któremu źródeł
nagminnie brakuje. Ilościowy wyróżnik nie może jednak stanowić argumentu; o
rzeczywistej odrębności warsztatowej. Tym bardziej, że obserwujemy swoistą
ambiwalencję w postawie historyka współczesności.
II-4,3; Dalej notujemy bowiem utyskiwanie nad b r a k i e m możności
sięgnięcia do źródeł niezbędnych, a jednak dla historyka nieosiągalnych. Ma to
niewątpliwie miejsce; w wypadku archiwaliów objętych regułą karencji. Pomińmy
wcale nierzadkie przypadki, kiedy oczekuje się na materiały, jakie rzekomo "tam
muszą być". Niejednokrotnie te nadzieje nie są spełniane, z najróżniejszych zresztą
względów.
Dotyczy to tak instytucji archiwalnych Moskwy i Warszawy, jak Londynu i
Watykanu. Wymarzonego dokumentu może bowiem nie stawać, jako że tam po
prostu go nie ma. Również z najróżniejszych powodów. Akta z czasem mogły
sczeznąć, bądź ich nigdy... nie było, gdyż takowych nie sporządzono. Zaś te
powstałe, przez nas pożądane dokumenty - właśnie tam (do wskazywanej
instytucji) nie trafiły. Również z rozmaitych powodów, choćby bałaganiarstwa
urzędniczego.
Zrozumiałym utrudnieniem jest brak dostępu do zachowanych dokumentów
objętych karencją archiwalną. Jej długość bywa różnie wyznaczana w
poszczególnych państwach i instytucjach. Historykowi - właśnie jako ś w i a d o m e
m u badaczowi - nie przystoi jednak zbytnie utyskiwanie nad takową dolegliwością.
Wdzięczny za przechowanie domniemanie cennego materiału, pozostawać może
w nadziei jego wykorzystania przez naukowych następców.
W tejże sprawie, "ku pogodzie ducha" należy przywoływać doświadczenia z
nieodległej przeszłości. Raz, kiedy wspomnimy losy polskich archiwaliów -
odzyskanych po traktacie ryskim, a zgorzałych później, w powstańczej Warszawie.
Bądź, gdy obecnie próżno oczekując na niezbędne "na teraz" akta z Moskwy,
przypomnimy sytuację z końca lat 60-tych. Wówczas identyczne oczekiwania -
jednak wobec brytyjskiego Foreing Office - nonszalancko zbyto londyńskim "never,
non comments". Wreszcie najświeższe (= jesień 1999), gdy w sześćdziesiąt lat od
wybuchu II wojny światowej, strona obecnych już ponownych sojuszników
politycznych "nie może odnaleźć" materiałów archiwalnych legendarnej "Enigmy" ! I
nadal oczekuje udostępnienia "pełnej dokumentacji, całkowicie wyjaśniającej"
tragedię gibraltarska 1943 roku.
II-4,4; W opozycji do tak wykładanych bolączek wynikających z "nadmiaru //
niedostatku" źródeł, w tej grupie utrudnień "źródłowo-materiałowych" spotykamy
jeszcze inne utyskiwanie. Właśnie przez nowożytników podnoszone.
Rozwój technik lat ostatnich powoduje z a n i k tworzenia przynajmniej
niektórych kategorii ź r ó d e ł pisanych. Już telefon i komputer pozwala zaniechać
notowania tradycyjne - na p i ś m i e. Utrwalanie różnych najróżniejszych poczynań
człowieka. Komunikacja telefoniczna, systemy faxowe, teraz internet nie
pozostawiają z reguły śladu po międzyludzkim porozumieniu. Dlatego dla
potomnych niedostępne będą wyniki doraźnych operacji komputerowych. W
najróżniejszych instytucjach, przedsiębiorstwach, domach prywatnych. Akurat
teraz, niepohamowany (?) rozwój komunikacji internetowej sugeruje zanik
dotychczasowych form. Nie tylko listów, ale i dokumentów urzędowych, co skłania
do kasandrycznych przepowiedni. Właśnie o nieuchronnym zaniku
dotychczasowych form komunikacji miedzy ludzkiej.
Wydaje się tedy, że stan ten usprawiedliwia żal metodyczno-warsztatowy,
wyrażany przez badaczy dziejów najnowszych. Małostkowo znów zauważmy; że
takowe niedogodności dokuczać będą głównie naszym naukowym następcom.
Nie ulega zaś wątpliwości. Problem przynajmniej w aspekcie technicznym
istnieje. Jesteśmy zaś na początku okresu, w jakim notowanie rzeczywistości,
ulega technicznym przekształceniom. W pewnej mierze kwestię wiązać wolno z
teoriami Georga Mc Luhana. Jako że w innym miejscu będzie ona podjęta - choć w
odmiennym aspekcie - tu odnotujmy tylko ten wieszczony od lat kilkunastu "koniec
ery Gutenberga". Notowany właśnie na gruncie produkcji źródeł, do jakich
wykorzystania przygotowali się dotąd historycy.
II-4,5; Należy jednak nadmienić: tak wyłożony zbiór utrudnień źródłowo -
warsztatowych, nie może być traktowany jako istotny wyróżnik s p e c y f i k i
badawczej dziejów najnowszych. W swej istocie przecie, sprawa jest tu
rozpatrywana w aspekcie arytmetyczno-administracyjnym. Akcentuje bowiem
wyłącznie uwarunkowania w dostępie do wykorzystanych materiałów źródłowych.
Z pewnością zaś problemy takie nie są wyłącznością poczynań badacza
dziejów najnowszych. Tym nie mniej, istniejące utrudnienia administracyjne, choć w
innym charakterze, przywoływane bywają - w "argumentowaniu" osobliwych ponoć
dolegliwości, ciążących na pracy badawczej. Właśnie w przedziale "historii
współczesnej".
II-5 [ merytoryczna zawada uprawiania historii współczesnej ]
II-5,1; W dywagacjach tych nagminnie spotykamy konstatacje: "Studia nad
dziejami najnowszymi skażone są bezprzykładnym naciskiem czynników poza
naukowych: administracyjnych, politycznych, personalnych".
W pierwszym odruchu skłonni jesteśmy to akceptować. W tym widząc
rzeczywistą specyfikę trudu takowych badań. Dostrzegamy bowiem
uwarunkowania w jakich przychodzi w roku 1998 rozpoznanie choćby:
- losów polskich oficerów i urzędników w ZSRR po 1939 roku;
- postawy aliantów na konferencji jałtańskiej;
- przejęcia władzy w ZSRR po śmierci Stalina;
- okoliczności wprowadzenia stanu wojennego w 1981 roku.
Wydaje się oczywiste, że dociekający tych spraw narażony jest na
utrudnienia, nieznane dywagującym o "powstaniu Listopadowym", o "unii
brzeskiej", czy " koronacji Przemysła II". Właściwie jednak dlaczego tak
powszechnie aprobowana jest ta, rzekoma oczywistość ?
II-5,2; Poza wspomnianymi wyżej przeszkodami w zdobywaniu materiałów
archiwalnych, składamy to na karb czynników zewnętrznych. Takowymi mają być:
1- doraźna presja najróżniejszych czynników, wpływających na wyniki -
konkluzje dociekań;
2- osobiste zaangażowanie emocjonalne wobec podjętego tematu;
3- niemożność oceny, wobec "braku zakończenia" rozpatrywanych wydarzeń.
Wszystkie te czynniki odgrywają niewątpliwą rolę w postępowaniu
badawczym. Czyż są one jednak domeną tylko badającego "dzieje najnowsze" ?
Podobne sprawy wpływają przecież także na dociekania historyka czasów
odleglejszych.
Zważmy postawę dzisiejszego badacza "Wielkiej Wojny z Zakonem 1409 -
1411". Co nie zawsze bywa dostrzegane, nie obce są mu również rzeczone
przeszkody. Opinia (przynajmniej polska) oczekuje od niego jednoznacznie
negatywnej oceny poczynań - właśnie Krzyżaków. On sam bywa zaangażowany
emocjonalnie wydarzenia opisywane, będąc nadto świadom, że nadal egzystuje
pogrobowiec Zakonu.
Przykład wydaje się wydumany, przez co też mało przekonywujący, w
porównaniu z utrapieniami gnębiącymi badacza "wydarzeń grudniowych 1981 roku"
w Polsce. Na niego bowiem, wymienione czynniki podobno oddziaływać mają
niepomiernie silniej. W takim wnioskowaniu, mimowolnie akcentujemy decydujące
znaczenie dwóch pierwszych - wyżej wymienionych - presji.
Pierwszą jest współczesna obecność osób, środowiska, instytucji, jakie
tworzyły badane wydarzenia. Wszystkie one mają jakoby silnie - pośrednio lub
bezpośrednio - oddziaływać na badacza. Drugą presją, ma być niemożność
historyka w wyzwoleniu się z osobistych doświadczeń, skłaniających do
mimowolnego subiektywizmu.
II-5,3; Wnioskowaniu takiemu nie sposób odmówić słuszności; jednak t y l k
o przy potocznym widzeniu dociekań nad historią ! Powszechnym jest przecież
mniemanie, o nieuniknionym rzekomo zdeterminowaniu - emocjonalnym i
politycznym - wszelkiego pisania o przeszłości w ogóle. Historii najnowszej w
szczególności.
Ma się to przejawiać w naciskach na badacza; instytucjonalnych,
administracyjnych. Te zaś mają f o r m o w a ć wizję dziejów przez niego
opisywanych. Co więcej, sam badający nie tylko tym wpływom n i e u c h r o n n i e
ulega, ale widząc to, samorzutnie p o d p o r z ą d k o w u j e swe dociekania. W
sposób, jaki oczekuje odbiorca. Ten z kolei, swoje wyobrażenia narzuca
historykowi rozmaitymi sposobami. W takiej sytuacji, tenże historyk pisze - ś w i a d
o m i e ! - ad usum Delphini.
Potwierdzeniem trafności takich mniemań, ma być przywoływana
historiografia tzw. "okresu zniewolenia", konsekwentnie wywodząca w tonacji
apoteozy " oczywistą słuszność dziejową" rządzącej właśnie klasy, warstwy
politycznej. Atoli zajmujemy się tu "tylko" n a u k ą historyczną, a więc
zobiektywizowanym, nie relatywnym kreowaniem jakiejś tam przeszłości.
Przywołane "wypracowania", do drugiej grupy należące, będą świadectwem -
właśnie źródłem historycznym - konformizmu autorów. Z nauką historyczną nie
mają zaś wiele wspólnego.
Problem niewątpliwie istnieje, gdy widzimy doraźne uwarunkowania, w jakich
dokonuje się dzisiejsze rozpoznanie "Dziejów Współczesnych". Tu przypomnieć
wypada, że nie jest to przypadłość czasów ostatnich, w jakich przede wszystkim
widzi się tak nie godną wulgaryzację nauki historycznej. Podobne wątpliwości
nurtowały przecie dziejopisów Średniowiecza. W XII wieku proboszcz z Bosau, a
autor "Kroniki Słowian" Helmold ubolewa, że "nigdy nie brakło wśród pisarzy
takich, którzy z obawy utraty majątku i udręk cielesnych nie śmieli publicznie głosić
o nikczemności książąt" im współczesnych. W tymże czasie wtóruje mu Kosman z
Pragi deklarując, że o współczesnych "aby nie podpaść w zarzut pochlebstwa, albo
obwinienie o umniejszenie czynów" lepiej nie pisać, przyjmując zasadę "Chwal
cnoty księcia, ale po jego śmierci". Reasumuje to jakby XVI-to wieczny Maciej
Stryjkowski w swej "Kronice która przedtem światła nie widziała" (1582). Zamierzał
tam wywieść dzieje Litwy, Żmudzi i Rusi od zarania po czasy sobie współczesne.
Na kartach co rusz to zapowiadał, lecz doszedłszy do panowania ostatnich
Jagiellonów staje się niezmiernie lakoniczny. Zbywając cały ten okres ogólnikami,
przejmująco szczerze usprawiedliwia się czytelnikowi: "żywych ludzi sprawy o
świeżej pamięci rzeczy, nie bardzo bezpieczne bywają na światło wydawane" ! A w
tym wyrazistym oświadczeniu nie był odosobniony.
II-5,4; Utyskiwania XVI-to wiecznego kronikarza - co rusz, choć
nieświadomie - powtarzane są przez dzisiejszych badaczy historii najnowszej. Nie
mają jednak większej siły przekonywania. A już na pewno nie w ujęciu m o d e l o
w y m. Tam przyjąć wolno wyzwolenie historyka od wszelakich nacisków
zewnętrznych. Bowiem w postępowaniu b a d a w c z y m , bez względu na tzw.
"etap polityczny" i rozpatrywany przedmiot, obowiązywać winna maksyma: sine irae
et studio !
##Modelowo wolno założyć sytuację, gdy analogiczne warunki dane będą
historykowi
1 - wielkiej wojny z Zakonem 1410 - 1411 roku;
2 - wojna w Zatoce Perskiej 1991 roku.
Cóż rzeczywiście różni ich pracę badawczą ? W założeniu będą dostępne
wszelkie istniejące źródła. Te zaś są oni władni właściwie zinterpretować. Zgodnie
z wymogami metodycznymi, koniecznymi w badaniach historycznych. Jednak przy
tym zważmy, co jest powinnością historyka jaka "upoważnia" go do " prawidłowej
rekonstrukcji" wydarzeń - z jakiejkolwiek przeszłości ?
1 - opierając się na wymowie źródeł odtwarza on "siatkę faktograficzną" =
>Fakt<;
2 - aby to wykonać, winien znać przyczyny -"genezę" badanych wydarzeń =
[G]
3 - aby je prawidłowo ocenić (umieścić na właściwym miejscu dziejowym)
winien znać konsekwencje - "reperkusje" tymi wydarzeniami wywołane = [R].
Zakładając rzeczony układ modelowy, zauważmy sytuację badających
równolegle, dwa różnoczasowe zdarzenia polityczne i społeczne: "Bitwę
Grunwaldzką " (= I) i "Pustynna Burza" (= II).
{-SCHEMAT 2-}
II-5,5; Ułomność dokonań historyka współczesności ujawniona jest w j e g o
b e z s i l e. Wobec rozpoznania konsekwencji, wywołanych badanym przez się
zjawiskiem. Niemoc ta nie wynika tylko niemożności uwolnienia się od
subiektywizmu. Tego osobistego, jaki płynie z indywidualnych doświadczeń i tego
środowiskowego, jaki modeluje poglądy badającego.
Wszystko to nie jest przecież obce mediewiście, badającemu "sprawy
Grunwaldu". Przynajmniej w modelu, proces ten nie zakończył się do chwili
obecnej. Nie sposób też oczekiwać - jak się dość powszechnie spodziewa - "
zakończenia" jakiegokolwiek zjawiska dziejowego. Co jakoby miało by umożliwiać
"obiektywną ocenę przeszłości". Mniemanie o tyle fałszywe, że tak założonego
"punktu krańcowego" nie sposób dociec (z pewnością, tylko ... "koniec świata" !?)
Ocena wydarzeń - zwłaszcza kalendarzowo nam najbliższych - wynika z nie
uświadamianego zadufania. Łatwo bowiem w 1997 roku ironizować nad hasłami
sprzed lat, choćby "nieśmiertelnych ideach Wielkiego Października". Równie łatwo
w 1967 roku było kategorycznie twierdzić o decydującym fakcie " utworzenia
światowego obozu socjalistycznego po II wojnie". Apodyktyczność tych werdyktów
wynikała wówczas - poza względami ideologicznymi - nie tylko z konformizmu
badacza. Przecie obecnie podobne mniemanie pobrzmiewa w " błyskotliwej"
konstatacji o "krótkim (bo trwającym od 1914 do 1989 roku) wieku XX". Obie są po
prostu objawem sporej chełpliwości - sit et nunc. Takiej przecie, jak uchwały
soborów średniowiecznych, zakazujących na przyszłość stosowania kuszy, gdyż
jak wieszczono i najpewniej wierzono, jej użycie w kolejnych wojnach, musi
doprowadzić do całkowitej zagłady chrześcijaństwa.
Nasza "pobłażliwość" wobec ówczesnego rozeznania, wynika z d z i s i e j
s z e j perspektywy. A przecież jest to analogia z obecnymi mniemaniami; o
konsekwencjach przyszłej, na razie szczęśliwie nie doszłej katastrofie nuklearnej.
Apokaliptyczne przyrównanie winno sugerować powściągliwość w pobłażliwym
ferowaniu ocen. Naszych antenatów, ale i naszych własnych i innych, nam
współczesnych.
II-5,6; Przewaga badacza "Grunwaldu", nad dociekającym sytuacje w Zatoce
Perskiej, na tym t y l k o polega. Przypomnijmy jednak - wyłącznie w założonym
modelu !
Nacisk zewnętrzny, niekiedy wręcz fizyczny, doskwierać może przecież
badaczom odległej przeszłości, czego dowodzą "intelektualne zmagania"
archeologów i historyków "minionego okresu"- dających stalinowską wykładnię
przyczyn ominięcia formacji niewolniczej w basenie słowiańskim. A obecnie ? W
końcu XX stulecia znamienici badacze z jednego kraju, bojkotują k o n f e r e n c j
ę n a u k o w ą na wiadomość, że przybyć tam mają uczeni z innego państwa. A
obie grupy różnią się poglądami na genezę organizmu państwowego, jaki przestał
istnieć przed z górą dwoma wiekami ! Lecz presja wcale nie musi wynikać z
uwarunkowań politycznych, czy kunktatorstwa naukowego. Z bardzo ludzkich,
osobistych wręcz powodów mediewista bywa zaangażowany emocjonalnie w
badaną problematykę. Zaś jego dociekania budzić mogą najżywsze emocje
otoczenia, czego dowodzi reakcja " plemienia kadłubkowego" na "Szkice
Historyczne XI wieku" Tadeusza Wojciechowskiego. Równie dobitni, jest to
widoczne w do dzisiaj w przywoływanym "casusie grunwaldzkim" {por. III-2,3}.
Chociaż dzisiejszy badacz j u ż w i e, jako że jest świadom
1 - jak realizowano postanowienia pierwszego pokoju toruńskiego;
2 - zna przyczyny, przebieg i zakończenie Wojny Trzynastoletniej;
3 - rozpoznaje konsekwencje sekularyzacji Prus;
4 - rozpoznaje stosunki Rzeczypospolitej z Królestwem Prus;
5 - rozpoznaje postawę II Rzeszy wobec problemu polskiego;
6 - zna stosunek Bractwa Zakonnego do rozbiorów Polski.
Badacz ten zna również wiele innych zjawisk, jakie nastąpiły p o
Grunwaldzie i co z wydarzeniem tym m o ż n a wiązać.
Jeśli w połowie XX wieku przywoływano doświadczenia "Grunwaldu", to w
końcu stulecia potrafimy (?) i te fakty umieszczać we "właściwym"(?) kontekście. I
konsekwencji drugiego pokoju toruńskiego i hołdu 1525 roku, a i wymowy płaszcza
zakonnego dla kanclerza Konrada Adenauera. Wszystko to widzimy w wymiarze
bodaj właściwszym, niż jest to dane badaczom II wojny światowej, czy egzegetom
"rewanżyzmu zachodnio niemieckiego". W latach 60-tych XX wieku, niby jasno
rysowały się dla nich stosunki PRL-NRD-NRF, a wobec tego i zagadnienie
rewizjonizmu zachodnio niemieckiego. W tym świetle i z takim zrozumieniem
umieszczać było wolno historykowi i "factum chlaminae" Adenauera. W
ćwierćwiecze później nie wypada wokół tego ironizować, skoro j u ż w i e m y (?),
jak dalej następowały wydarzenia.
II-5,7; Uświadomienie tej - przyrodzonej przecie - ułomności badacza "historii
współczesnej", skłaniać powinno ku pokorze we wnioskowaniu. Metodycznie zaś
obliguje do doskonalenia warsztatu badawczego, by maksymalnie rekompensować
przydane "trudności obiektywne". Jednym z elementów tego warsztatu, winna być
najskrupulatniejsza praca nad źródłem historycznym.
W Y B R A N A L I T E R A T U R A
T. B u k s i ń s k i, Problemy obiektywności wiedzy historycznej, PWN, Warszawa -
Poznań 1979.
J. C h a ł a s i ń s k i, Historia i socjologia [w:] Przegląd Socjologiczny, t. IX (1947), s
302-308.
B. C y w i ń s k i, Zatruta humanistyka. Ideologiczne deformacje w nauczaniu szkolnym
PRL, Warszawa 1980.
F. E n g e l s, O upadku feudalizmu i początkach rozwoju burżuazji, Książka i Wiedza,
Warszawa 1949.
M. H e l l e r, Kamienie milowe 70-letniej historii Związku Sowieckiego [w:] Zeszyty
Historyczne, nr 83 (1988), s 3-73.
Historia najnowsza jako przedmiot badań i nauczania, red: J. M a t e r n i c k i, PWN,
Warszawa 1990.
I. I h n a t o w i c z, Człowiek - informacja - społeczeństwo, PWN, Warszawa 1989.
H. J ę d r u s z c z a k, Kultura jako przedmiot badań historycznych. Refleksja
metodologiczna [w:] Pamiętnik XII Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich, cz. I,
Katowice, 1979, s 66-74.
Z.K. [ = A. F r i s z k e ], Historia najnowsza i historycy [w:] Zeszyty Historyczne, nr 56
(1981), s 93-114.
J. K a r p i ń s k i, Lekcja anatomii (makrosocjologia i sowietologia) [w:] Zeszyty
Historyczne, nr 95 (1991), s 3-19.
W. K u l a, Rozważania o historii, PWN, Warszawa 1958.
J. L e w a n d o w s k i, Funkcje specyficzne historycyzmu w krajach systemu
sowieckiego [w:] Zeszyty Historyczne, nr 23 (1973), s 3-17.
S. P i e k a r c z y k, Historia i czas - uwagi w związku z tendencjami w naukach
społecznych [w:] Pamiętnik X Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich, t. II, Warszawa
1968, s 172-188.
M. P i ł k a, Deformacja w wykładzie historii w podręcznikach dla szkół średnich [w:]
Zeszyty Historyczne, nr 61 (1982), s 3-31.
J. T o p o l s k i, Jak się pisze i rozumie historię. Tajemnice narracji historycznej, Oficyna
Wydawnicza Rytm, Warszawa 1996.
J. T o p o l s k i, Świat bez historii, PWN, Warszawa 1972.


III - MIEJSCE NAUK POMOCNICZYCH HISTORII NOWOŻYTNEJ I
NAJNOWSZEJ W WARSZTACIE BADAWCZYM HISTORYKA
[ indocti discant, et ament meminisse perit ]
III-1 [ zakres przedmiotowy ]
III-1,1; Przedmiot tak nazwany, zajmuje w dociekaniach specjalistów miejsce
szczególne. Zrozumiała dominacja problematyki nowożytnej w pracach
dzisiejszych badaczy, skłaniać winna do doskonalenia niezbędnego warsztatu
badawczego. A tym samym do uprawiania dyscypliny zwanej "Naukami
Pomocniczymi Historii". Tymczasem w tej materii - zresztą nie tylko w Polsce -
brakuje obszerniejszych rozważań. Kwestia poruszana jest głównie w sferze
edukacyjnej, jako przedmiot w obowiązujących programach studiów
humanistycznych.
Problem jest otwarty, jako że nie bardzo wiadomo; cóż dla dziejów
najnowszych będzie "naukami pomocniczymi" ? Można kwestię rozpatrywać przez
opracowywania tabel-przeliczników, ułatwiających rozpoznanie w metrologii lub
chronologii dziejów najnowszych. Można też ustalać walory obowiązujących
ówcześnie walut, funkcjonujących honorów i odznaczeń. Można także, obok
kalendariów, przygotowywać katalogi personalne (urzędnicy, dygnitarze XIX-XX
wieku, składy gabinetów), bądź instytucjonalne (urzędy państwowe, gremia
ustawodawcze).
Przedsięwzięcia takie są oczywiście niezmiernie pożyteczne i wdzięcznie
witane przez odbiorców. Jednak "badawczo" wydają się jałowe, jako samodzielne
dyscypliny naukowe. Te znamionować winna jednoznaczna odrębność przedmiotu
dociekań, a nade wszystko - dysponowanie wyspecjalizowanymi metodami
badawczymi.
III-1,2; Przedmiotowo biorąc, nieodzownym byłoby wyznaczenie takiego
zasięgu danej dyscypliny, aby wyraźniej rysowała się jej samodzielność
przedmiotowa. Oczywiście, jeżeli takowa istnieje.
Zastanawiać się jednak wypada nad zasadnością "utylizacji" doświadczeń
mediewistów A więc nad możliwością stosowania wypracowanego już kanonu nauk
pomocniczych, przygotowanego onegdaj dla badań nad "Średniowieczem" i w
części (po koniec wieku XVIII) "Czasami Nowożytnymi". W miarę dydaktycznych
potrzeb, pełny obraz tych dyscyplin, wyłożony był w podręcznikach Władysława
Semkowicza, Aleksandra Gieysztora, Józefa Szymańskiego. Jednakowoż. Czy
proponowany tam schemat warsztatowy będzie przydatny w badaniach nad XIX-
XX stuleciem ? Tylko z pozoru pytanie zdaje się być retorycznym.
III-1,3; Ze zrozumiałych względów, niektóre "klasyczne nauki pomocnicze",
na pewno nie wejdą w orbitę zainteresowań nowożytnika. Takimi będzie przecież
papirologia, kodykologia i paleografia. Chociaż właśnie ta ostatnia ma odpowiednik
w warsztacie badacza dziejów najnowszych. Już jako n e o g r a f i a - dyscyplina
zajmująca się pismem odręcznym XVI-XX wieku. Doszukiwać się wolno i innych
paraleli.
Choćby w przyrównaniu dyplomatyki średniowiecznej z nowożytną a r c h i w
i s t y k ą. Obie zajmują się podobnym w zasadzie przedmiotem - kancelarią, jej
funkcją i wytworami. Przesunięcie akcentów wynika bardziej z rozpoznawalnych
przemian na przestrzeni stuleci, niźli rzeczywiście odmiennej materii dociekań.
Sprawa przetransponowania na grunt badawczy dziejów najnowszych,
pozostałych, "wzorcowych" nauk pomocniczych, również zdaje się być godne
zastanowienia. Spełniać one winny reguły samodzielności, czego nie staje
opracowaniom tabelaryczno - leksykalnym. Wyłącznie w takiej postaci,
niepodobna ich kwalifikować w kategoriach "N A U K I". Tym nie mniej, kiedy
uważniej zważymy potrzebę zbadania dzisiejszych kontekstów - w jakich
funkcjonują "nauki pomocnicze historii współczesnej" - bardziej wyraziście rysować
się będzie samodzielność niektórych. Przynajmniej wtedy, gdy swój przedmiot
prezentują one w przejrzystym przełożeniu - choćby terminologii źródeł.
III-1,4; Bez wątpienia, przydatnym to będzie w
m e t r o l o g i i
ułatwiającej orientację w systemach pomiaru odległości, masy, powierzchni.
Przecież dla XIX-XX stulecia rozeznanie tej kwestii będzie nieodzowna badaczom,
wcale nie wyłącznie dziejów gospodarczych.
Mniej wyraźnie rysuje się konieczność refleksji nad
c h r o n o l o g i ą nowożytną.
Jednak nie tylko profan głowi się niekiedy, nad zasadnością świętowania rocznicy
Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej w dniu 7 listopada. A ostatnie -
z grudnia 1999 i grudnia 2000 roku - dywagacje końcu wieku ?! Przecie nawet
specjaliście kłopot sprawia ustalanie dnia tygodnia sprzed dziesięcioleci; wówczas
kiedy dysponuje tylko datą dzienną. Podobnie jak jest z lokalizowaniem
najróżniejszych świąt z nieodległej nawet przeszłości. Z "wędrownymi" datami
uroczystości państwowych, wynikającymi z onegdajszego klimatu politycznego;
choćby "odzyskanie niepodległości". Ale i datowaniem najróżniejszych rocznic - "
Zwycięstwa nad Faszyzmem" okazjonalnych "dni lasu", "kolejarza", a nawet
"Lotnictwa" czy "Wojska Polskiego". Przykłady zdają się banalne. Gdyby nie
uważniejsza lektura biogramów w opracowaniach naukowych (por: Polski Słownik
Biograficzny). Nieraz spotykamy tam rozmaite daty właśnie z życia postaci
przełomu XIX i XX wieku. A dane te opracowywane były przecież przez
"kompetentnych" badaczy.
III-1,5; Przyznajemy jednak, że "dylematy" podobne jeszcze nie
upełnomocniają, by tego rodzaju dociekania awansować do rangi samodzielnej
dyscypliny naukowej. Bardziej złożoną zdaje się kwestia przełożenia dla czasów
najnowszych, doświadczeń pozostałych "klasycznych" nauk pomocniczych:
heraldyki, genealogii, sfragistyki, numizmatyki, bibliologii wreszcie.
Sama rzeczywistość nas otaczająca, sit et nunc wskazuje, że tymi
zagadnieniami winni zająć się kompetentni specjaliści. Nie zaś domorośli
"heraldycy" = działacze samorządowi; "genealogowie" = politycy; "numizmatycy" =
publicyści. I to wcale nie dla obrony gabinetowej czystości nauki przed profanami.
Owszem. Aspekt ten powinien być uwzględniony, chociaż on właśnie ma
najmniejszą siłę oddziaływania. Przynajmniej w naszej rzeczywistości.
III-1,6; Przypomnijmy choćby na przykładzie
h e r a l d y k i
żałosne w swym dyletantyzmie dysputy sprzed niewielu laty - wokół herbu
Rzeczypospolitej Polskiej. Również najnowsze perturbacje - polityczne przecież ! -
z herbami niezależnych Republik Białoruskiej i Litewskiej. Ale i wrzawę wokół
herbów miast polskich. I to tak w dwudziestoleciu międzywojennym, jak w latach
pięćdziesiątych, także ostatnio.
Chodziło zaś i chodzi nadal "tylko" o przywracanie dawnej symboliki, bądź
przeciwnie, o wykoncypowanie innej. Albo też, nadawanie nowych znaczeń
znakom już zastałym. Cóż tedy mówić o herbach świeżo mianowanych ośrodków,
rozpisujących konkursy otwarte na godło akurat powołanego miasta ? Teraz
"regionu - województwa". Ta wywoływana, domorosła twórczość, z pewnością
daleka będzie od heraldyczno - historycznej poprawności. Pozostanie zaś trwałym
(?) śladem - właśnie źródłem ! - lokalnej tramtadocji, indolencji historycznej,
plastycznego bezguścia wreszcie.
Z pewnością zaś, właśnie heraldyczne dociekania należne są herbom
dopiero powstających organizmów państwowych. Choćby tworzonych państw
afrykańskich z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX stulecia.
Symbolika, kolorystyka, późniejsze transformacje, kryją mało chyba przez nas
rozpoznawalne znaki. Mówiące o tradycji, aspiracjach, przemianach tych
społeczności. Rzeczowa analiza ikonograficzno - heraldyczna rzuci wówczas
sporo nowego światła na te słabo rozpoznane zagadnienia.
Podobnie jest z przemianami heraldyki państwowej na terenach byłego
Związku Radzieckiego, Jugosławii czy Czechosłowacji. Argumentowane wywody w
tej materii, byłoby z wdzięcznością przyjęte przez czytelników, dla których
symbolika heraldyczna zakryta jest przecież szczelną zasłoną. To zaś prowadzić
może do braku zrozumienia bliższych i dalszych sąsiadów. Ze wszelkimi tego
konsekwencjami.
III-1,7; Zbliżone znaczenie będzie miała współczesna
b i b l i o l o g i a,
właśnie jako nauka o książce; jej powstawaniu i funkcjonowaniu w społeczeństwie
współczesnym. Nie tylko w aktualnych dziś sporach o transformacji polskiego rynku
wydawniczego, czy losach bibliotek publicznych. Zagadnienia te, choć związane z
bibliologią, są fragmentem dociekań nad "polityką kulturalną". Właściwe badania
stricte bibliologiczne dzisiejszej rzeczywistości wydają się jak najbardziej
potrzebne.
Choćby w śledzeniu losów książnic prywatnych i instytucjonalnych w okresie
ostatniego półwiecza. Nie tylko w aspekcie strat kultury europejskiej w "epoce
przełomów" - polskie zbiory ziemiańskie; biblioteki polskie i niemieckie po wojnach
światowych; rynek wydawniczy w "okresie zniewolenia" etc.
Akurat ostatnimi laty jesteśmy świadkami i współ winowajcami zatraty ź r ó d
ł o w e g o dokumentowania zjawisk, o jakich apodyktycznie się wypowiadamy.
Mimo że tego nie potrafimy do końca argumentować. Stosowne badania
bibliologiczne mogły by być w tym pomocne, przynajmniej w jakimś tam stopniu.
Jakże niepowtarzalną szansę dawała badaczom operacja kasacji (!?),
przekazywanie (?!), rozkradania wręcz (?!) zbiorów bibliotecznych po zanikłych
instytucjach społeczno - politycznych. W ciągu kilku ostatnich, najbliższych nam lat
zlikwidowano zespoły książkowe, wokół jakich narosło i pokutuje do dziś wiele
mitów. Rzecz nie tylko w konstatowaniu braku spodziewanych tytułów. W
bibliotekach Komitetów PZPR różnego stopnia, nie stawało klasyków marksizmu -
leninizmu, także dzieł przeszłych już " nieśmiertelnych twórców" doktryny, bądź
produkcji propagandowej minionych epok. Tłumaczyć to jeszcze wolno procederem
melioracji księgozbiorów, choć i ten mechanizm winien być rzeczowo rozpoznany.
Zaprzepaszczono jednak i inne szansę.
Zachowana dokumentacja (spisy biblio biorców, metryczki wypożyczeń),
pozwalała przecież na dowodne wykazanie zainteresowań politycznych,
kulturalnych i intelektualnych. Tych korzystających. Skład klientów biblioteki
Wojewódzkiego Ośrodka Propagandy Partyjnej przy Komitetach PZPR ujawniał
przecież ich preferencje (zaczytane egzemplarze "Złego" Leopolda Tyrmanda,
powieści Jacka Londona, ale i dzieł Szekspira z jednej strony i dziewiczo nietknięte
pozycje literatury społeczno-politycznej z drugiej). Analiza wniosła by więcej wiedzy
o poziomie intelektualnym członków Komitetu, niźli dywagacje bez pokrycia -
właśnie źródłowego. Z kolei, przebadanie dedykacji na książkach bibliotek
komitetowych sporo mówi o skrywanym dziś, bezwzględnym ówczesnym
serwilizmie wielu autorów, obecnie gorliwych "odkrywaczy" najróżniejszych
"kolorowych plam".
Jednak nie dla demaskatorskich celów taką - stricte bibliologiczną przecież -
analizę należało prowadzić. Kompetentne badania egzemplarzy książek z bibliotek
naukowych - choćby i uniwersyteckich - ukazać mogą sposoby recepcji ich
zawartości. Zaczytanie jednych, dewastacja innych, notatki nie dorso, porysowane
fotografie - ilustracje, zadziwiające podkreślenia. Wszystko to świadczyć może nie
tylko o kulturze czytelniczej. Również o poziomie intelektualnym przyszłych elit.
Kwestionariusz problemów związanych z współczesną bibliologią można
rozszerzać, w czym widzimy zasadność jej obecności, jeżeli nie w kanonie "nauk
pomocniczych historii najnowszej", to przynajmniej "kulturoznawstwa".
III-1,8; Jeszcze inny interes, nie tylko naukowy, widzieć wolno w prowadzeniu
kompetentnych badań
g e n e a l o g i c z n y c h.
Nawet w na poły snobistycznym, modnym obecnie doszukiwaniu się
szlacheckich antenatów. To przecież właśnie ostatnie półwiecze jest - nie tylko w
Polsce - okresem ogromnego przemieszczenia ludności. Tak dosłownego, bo
terytorialnego, jak i w stratyfikacjach społecznych. Co rusz też, ujawniana jest
niezbędność rozpoznania tego zagadnienia. I to wcale nie dla doraźnych,
koniunkturalnych i odpychających w istocie dociekaniach, choćby o "narodowym
pochodzeniu wiadomych ludzi".
Bez kompleksowych badań nad genealogią jednostek, rodzin, grup
społecznych nie zrozumiemy, ani fenomenu "awansu społecznego", ani genezy
obecnej "inteligencji", ani rzeczywistej stratyfikacji współczesnego społeczeństwa.
Dopiero wyniki dociekań - właśnie genealogicznych - mogą objaśnić problemy;
rzeczywiste bądź urojone. A takowe co rusz wyciągane są dla politycznych celów.
Już to o "chłopskich korzeniach współczesnej inteligencji polskiej", już o
funkcjonowaniu "nomenklatury". Także o proweniencji, przemieszczeniach i
fluktuacji najróżniejszych elit ostatniego półwiecza. Historyczno - socjologiczne
rozpoznanie mechanizmu mobilności społecznej w Polsce, wyjaśnić winno sporo
tych zagadnień. W konsekwencji zaś, to badania genealogiczne rozwiewać będą
wiele wątpliwości " nurtujące" doraźnie publicystów i polityków (politykierów ?).
Dlatego właśnie, nawet działania merkantylnych "Biur Genealogicznych" nie
wypada zbywać li tylko pobłażaniem. Jeżeli oczywiście swe zadania wykonują
zgodnie z kanonami metodologicznymi genealogii, traktowanej jako dyscyplina
naukowa.
III-1,9; Podobne uwagi zgłaszać wolno wobec pozostałych nauk
pomocniczych historii, wysublimowanych przez mediewistów Do tego stopnia, że z
czasem nabrały znamion samodzielności.
Tym nie mniej przyznajemy. Obecnie jeszcze nie dość wyraźnie rysuje się
nieodzowność uprawiania tychże dyscyplin. Właśnie na gruncie dziejów
najnowszych i nawet w sugerowanych wyżej zakresach. W Polsce zagadnienia te
podejmuje jedynie i to konsekwentnie, osamotniony Ireneusz Ihnatowicz. Dla
ogromnej rzeszy badaczy najbliższej nam przeszłości, problematyka ta niestety
nadal pozostaje bardziej marginesem, niźli meritum dociekań.
Czyżby więc - badaczowi dziejów najnowszych - w samej istocie zbędne
zdawały się "nauki pomocnicze historii współczesnej" ? Wnioskowanie z pewnością
pochopne, chociaż znikome zainteresowanie tymi kwestiami, jest co najmniej
zastanawiające. Tym bardziej, kiedy z jednej strony odnotowujemy szczególne
utyskiwania "nowożytników" , z drugiej dostrzeżemy specyfikę ich warsztatu
badawczego.
III-1,10; Wyżej {II-2,5} sygnalizowano już, jak dla dziejów nowożytnych i nade
wszystko najnowszych, zmienia się radykalnie się baza źródłowa. Tak w
kategoriach samych źródeł, jak i w ich obfitości. Sądzić by tedy należało, że
właśnie m e t o d y c z n a r e f l e k s j a badacza, na t a k i e źródła
skazanego, szczególnie na nie powinna być s k i e r o w a n a.
Nie potwierdza tego jednak rzeczywistość odzwierciedlana w polskiej
historiografii. Nie żywiąc złudzeń, co do możliwości wypełnienia tej niewątpliwej
luki, sygnalizujemy tylko fragment tego właśnie zespołu zagadnień.
Zastanowienia wymaga kwestia krytycznej refleksji nad kategoriami
narracyjnych źródeł pisanych. Te bowiem nagminnie spotykamy w bazie
dowodowej rozpraw, mówiących o dziejach najnowszych. Brak takiej refleksji jest
szczególnie dotkliwy i ... widoczny w wynikach naukowych wielu monografii.
Źródłoznawstwo historii najnowszej rozumiemy tedy jako zespół p y t a ń
w o b e c wykorzystywanych dotychczas przekazów.
Pytań, umożliwiających odpowiedź przydatną w "odtwarzaniu" najbliższej
nam w czasie przeszłości. Zapytania, oraz sposoby ich rozwikłania, formułować
wypada zgodnie z kanonem krytyki źródła. Na gruncie historiografii polskiej, jak
dotąd nie sformułowano jeszcze takiego postulatu edukacyjnego. Zresztą odrobinę
inaczej był on już konstruowany przed laty, ale przez mediewistę (Brygida K

{por. Wprowadzenie, VII}.
Jak się zdaje, zagadnienie to jest w ogóle obce historykom-praktykom,
badającym dzieje najnowsze. Przynajmniej zasygnalizowanie, bądź przypomnienie
wydaje się tedy potrzebne. Nade wszystko adeptom podejmującym dopiero trud
rozwikłania zagadek historii współczesnej.
III- 2 [ elementarz warsztatowy ]
III-2,1; W tej sytuacji wypada też przypomnieć choćby podstawowe pojęcia
związane z pracą wokół źródła historycznego. Mimo niejakich "zagrożeń" {zob.
Wprowadzenie, V} z tego wynikających, należy tego dokonać. Przynajmniej dla
orientacyjnego wyznaczenia płaszczyzn porozumienia - między autorem i
czytelnikiem niniejszego. Zestawmy tedy pojęcia spotykane w warsztacie historyka
pracującego nad źródłem.
Świadomi uproszczeń, nieomal trywializacji - odnotujmy pojęcia, jakie
występować będą niżej. Z pełnym przeświadczeniem większej złożoności
zagadnienia. Ale i ze świadomością narastającego ostatnio przemieszania
terminologicznego w wykładzie akademickim. Fala quasi scientyzacji narracji
naukowej powoduje bowiem zaciemnienie porozumienia na linii nadawca -
odbiorca.
III-2,2; Tedy tutaj, jako roboczą, traktować będziemy definicję źródła
historycznego, zaproponowaną onegdaj przez Gerarda Labudę. Dlatego
Źródłem historycznym nazwiemy wszystkie pozostałości psychofizyczne i
społeczne, które będąc wytworem pracy ludzkiej, a zarazem uczestnicząc w
rozwoju życia społeczeństwa, nabierają przez to zdolności odbijania tego rozwoju.
Jak widać, z pełnego tekstu pierwotnego wypreparowało się tylko część.
Proceder wydaje się uzasadnionym, gdyż przedtem uzupełniano tę definicję,
mówiąc o charakterze źródła "umożliwiającym naukowe odtworzenie rozwoju
społecznego". W tym miejscu i dzisiaj zaciera to przejrzystość wykładu. Jeszcze w
1958 roku była to - choć nie do końca - zwyczajowa epoce inkrustacja stylistyczna.
Powiązany z proponowaną tam k l a s y f i k a c j ą, zwrot ten pozwalał zaniechać
wtrętu o p r z y c z y n a c h p o w s t a w a n i a ź r ó d ł a. A czynnik ten nazbyt
często jest akcentowany w innych definicjach. Jednakże b a ł a m u t n i e, skoro
dopiero analiza tego - konkretnego źródła - upoważniać może wnioskowanie, o
celu j e g o sporządzenia.
Propozycja Labudy pozostaje aktualną z innego jeszcze powodu. W związku
z sugerowaną klasyfikacją na
1 - źródła ergotechniczne;
2 - źródła socjotechniczne;
3 - źródła psychotechniczne,
jest to definicja o t w a r t a.
Wskazuje bowiem, że źródłem historycznym jest k a ż d y wytwór przeszłej
rzeczywistości. Może jednak tę rzeczywistość odzwierciedlać tylko w tej sferze
(sferach), z jakiej wynikało p o w s t a w a n i e tegoż źródła, Wypada tylko (!?)
odszukać stosowny "klucz", by elementy tejże rzeczywistości ze źródła wydobyć. Z
tego zaś wysuwać należy kolejną dyrektywę, moderującą nieco zakusy badacza.
Źródło dostarcza t y l k o tych informacji, jakie w nim m o g ą b y ć notowane -
zgodnie ze sferą działalności człowieka, jaka t o właśnie k o n k r e t n e źródło
w y t w o r z y ł a.
Kwalifikator "życia społecznego" w znacznym stopniu przesądził o
późniejszych modyfikacjach definicji Gerarda Labudy. Źródłu historycznemu
przydawano więc wyróżnik "stanów przyrodniczych", rozszerzając już jego
pojmowanie na "wszelkie źródła poznawania historycznego - wszelkie informacje o
przeszłości" (J. Topolski). Jak wynika - przynajmniej z doświadczeń dydaktycznych
- wywołuje to kolejne nieporozumienia.
Bodaj wbrew intencjom autora, sugestia Topolskiego najczęściej odbierana
jest e k s t e n s y w n i e ! Dlatego źródłem h i s t o r y c z n y m jest dla mniej
zorientowanych "wszystko to, co informuje" ! Błędne pojmowanie istoty definicji,
owocuje - zresztą nie tylko u adeptów - równie wadliwym wnioskowaniem. Wydaje
się zaś, że literalne przyjęcie sformułowania Gerarda Labudy, pozwala takowych
nieporozumień uniknąć.
Proponowana przezeń definicja, swą otwartością, uwzględnia przecież,
sugerowaną u innych i "efektywność" i "potencjalność" źródła. Także "pośredniość"
i "bezpośredniość". Tutaj, na wystarczającym poziomie heurezy akademickiej,
akceptacja definicja Labudy wydaje się instruktywne. Co bowiem istotne w procesie
edukacyjnym, jej przyjęcie nie zaciemnia obrazu, nagminnie spotykanego w
dywagacjach - także profesjonalistów. Niejednokrotnie bowiem, widzimy tam
przemieszanie i przemienne stosowanie takich pojęć jak:
źródło historyczne;
źródło informacji;
kanał informacyjny.
Zgodnie z przyjętą propozycją, sprawa zdaje się bardziej przejrzystą.
Przynajmniej na oczekiwanej tu płaszczyźnie porozumienia: autor- czytelnik.
Ilustruje to uproszczony przykład.
III-2,3; Swoistym polskim fenomenem, jest powszechna społecznie
świadomość, że "bitwę pod Grunwaldem stoczono15 lipca1410 roku". Znajomość
tej daty, zdecydowanie przytłacza inne wydarzenia, te z bliższej i odleglejszej
przeszłości. Przyczyn takiej właśnie erudycji trudno dociec. Tu nie one są
najistotniejsze.
Ważniejszą jest inna kwestia. Otóż pytani o podstawy swej wiedzy,
respondenci z reguły powołują się właśnie na ź r ó d ł a. Wyszczególniając,
zależnie od wykształcenia i okoliczności indagacji, w rozmaitych kontekstach:
kronikę Długosza;
podręczniki szkolne;
monografie historyczne (powiedzmy: S. M. Kuczyńskiego, Wielka wojna z
Zakonem 1409-1411).
"Krzyżaków" Henryka Sienkiewicza;
obraz Matejki;
film Aleksandra Forda;
Nie trzeba chyba wyjaśniać, że sporo tych odpowiedzi dawano na wyrost.
Jako żywo, znajomość i "Annales" i "Banderiae Pruthenorum" nie jest
rozpowszechniona. Chyba tak, jak i dzisiejsze oczytanie w dziełach Henryka
Sienkiewicza. Prędzej już w literaturze stricte naukowej.
Tym nie mniej i taka domniemana quasi erudycja nie jest tu dla nas
najistotniejszą. Zastanawia natomiast, że wszelkie tak powoływane przekazy
uznawane są za "źródła historyczne". Zgodnie z przyjętą definicją, wszyscy tak
mniemający mają racje, ale t y l k o w n i e u ś w i a d a m i a n e j sobie części.
Pominąwszy Długosza - o czym niżej - wymieniane przekazy są źródłami
historycznymi, ale n i e w odniesieniu do f a k t u h i s t o r y c z n e g o; jakim był
"Grunwald 1410".
O b r a z Jana Matejki j e s t źródłem historycznym; o talencie malarskim
Mistrza; jego orientacji w dziedzinie historii sztuki; a i poglądów historiozoficznych,
przekazywanych odbiorcy w całym matejkowskim cyklu ikonograficznym. Ale też
źródłem do... układów towarzyskich i społeczno - politycznych Galicji, w okresie
powstawania dzieła. Także o owoczesnych sympatiach czy antypatiach malarza i
jego małżonki ( sportretowanie współczesnych, jako bohaterów bitwy).
P o w i e ś ć Henryka Sienkiewicza j e s t źródłem historycznym; o talencie
pisarskim; ale i jego postawie politycznej na przełomie XIX-XX wieku i ...
odniesieniach polsko - niemieckich w tym czasie. To te czynniki, oprawione
geniuszem literackim autora zaowocowały, że następnym pokoleniom Polaków,
jako oczywistość jawi się identyfikacja Krzyżak = Niemiec. Powieść "Krzyżacy" to
również źródło historyczne - o erudycji naukowej Sienkiewicza jako historyka
(doskonała znajomość Długosza i innych źródeł XV wieku) i ... lingwisty. To
przecież ówcześni językoznawcy dopatrywali się w gwarze podhalańskiej
największej ilości elementów archaicznej polszczyzny. Tedy i Maćko z Bogdańca
mówił podobnie współczesnemu Sienkiewiczowi bacy spod Poronina.
F i l m f a b u l a r n y reżyserowany przez Aleksandra Forda j e s t źródłem
historycznym; o możliwościach przełożenia materii literackiej na język obrazu; o
kondycji kinematografii polskiej lat 50-tych; o układach - nawet grzecznościowych -
tam panujących; o talencie ówczesnych scenografów, kostiumologów i oczywiście
aktorów. Jest jednak źródłem historycznym o stosunku propagandy PRL-u wobec...
ówczesnej NRF ! To tylko w filmie rycerze zakonni wznoszą okrzyk "Heil, Heil !" -
na wieść, że przeciwnik wstępuje w pole. Nie donosił o tym Długosz, nie pisze
Sienkiewicz. Jednak w 450 lat po Grunwaldzie, ponownie zadziałała asocjacja
propagandowa - narzucona onegdaj, właśnie przez powieściopisarza. Teraz już
Krzyżak = Niemiec = hitlerowiec ! Co po części zrozumiałe, wobec do dziś
pokutujących przekonań, stereotyp ten pieczołowicie kultywujących.
Intrygującym źródłem historycznym są p o d r ę c z n i k i szkolne i
uniwersyteckie. Ukazują bowiem owoczesny poziom historiografii naukowej;
przygotowanie naukowe autorów; ale też doraźne trendy polityczne. Przecież 15
lipca 1410 roku stoczono bitwę pod Grunwaldem tylko w podręcznikach polskich,
bowiem w litewskich wrzała ona pod Żalgiris, pod Dombrowną w białoruskich, pod
Tanenbergiem w niemieckich.
M o n o g r a f i e stricte n a u k o w e, to również ź r ó d ł o historyczne
mówiące o erudycji autora i współczesnym mu stanie badań. Lecz także o
poglądach politycznych i postawach etycznych środowiska. Rzecz nawet nie w
zrozumiałym zaangażowaniu emocjonalnym naukowców. Signum temporis jest
wyraźne, kiedy w radzieckiej dysertacji naukowej z końca lat czterdziestych,
znajdujemy konstatacje; jak pod Grunwaldem pułki ruskie: smoleńskie,
nowogródzkie, grodzieńskie (sic!), wspomagane oddziałami Polaków, Czechów i
Litwinów, odparły Teutońską nawałę (W. T. Paszuto) !
III-2,4; Zgodnie z przyjętą definicją źródła historycznego, w powyższych
przykładach widzimy źródła informacji - kanały informacyjne, ilustrujące " doraźny"
wizerunek przeszłej rzeczywistości - tu bitwy grunwaldzkiej.
Jednak wszystkie te przekazy, wszakże nie będąc wytworem tegoż
wydarzenia przecież n i e spełniają w y m o g ó w stawianych źródłu
historycznemu. Akurat według sugestii Gerarda Labudy.
Czy takowym będzie "Kronika" Długosza, urodzonego wszak pięć lat po
wypadkach opisywanych pół wieku później ? Jako taka, przynajmniej formalnie
winna być wyeliminowana z pocztu "źródeł grunwaldzkich". Przywołać tu jednak
należy nasze dywagacje {II-4,5} o cezurach chronologicznych "historii
współczesnej". Akceptując sugerowany tam terminus a quem wyznaczany
świadomym życiem człowieka w społeczności w jakiej działa, sprawa się chyba
rozjaśnia.
Jan Długosz nie był świadkiem wydarzeń, kształtowało go jednak ś r o d o w
i s k o, dla którego "Grunwald" nie był żadną historią. Jedni w samej bitwie brali
udział (choćby ojciec kronikarza, czy kardynał Oleśnicki), inni funkcjonowali w
warunkach przez "Grunwald" i pierwszy pokój toruński wytworzonych. Nadto sam
kronikarz opisywał i z autopsji heraldycznie analizował trofea pobitewne. Dlatego
też, w percepcji Jana Długosza, sytuacja przezeń relacjonowana, mieściła się w
ramach j e g o " historii współczesnej". Przez to właśnie j e g o "Annales" noszą
d l a n a s znamiona ź r ó d ł a h i s t o r y c z n e g o - dla wydarzeń
grunwaldzkich.
III-2, 5; Przykład "długoszowo - grunwaldzki" ilustrować może kolejne
zagadnienia; kwestię krytyki zewnętrznej i wewnętrznej źródła h i s t o r y c z n e g
o. Znowu z premedytacją pomijamy szczegółowe dociekania specjalistów,
niejednokrotnie zaciemniające obraz u mniej przygotowanego odbiorcy. Tutaj
poprzestaniemy na zaaprobowaniu stereotypowego schematu:
1- poprzez krytykę zewnętrzną źródła ustalamy jego a u t e n t y c z n o ś ć;
2- poprzez krytykę wewnętrzną źródła ustalamy jego w i a r y g o d n o ś ć.
Banalizując dalej. A u t e n t y c z n y m będzie dla nas to źródło historyczne,
które jest tym za co się podaje. W i a r y g o d n y m zaś ten przekaz, jaki
dostarcza informacji zgodnych (niesprzecznych) z odtwarzaną przez się
rzeczywistością.
Elementy te, nie pozostają oczywiście w b e z p o ś r e d n i m ze sobą
związku. Źródło autentyczne m o ż e być niewiarygodnym, z kolei źródło
nieautentyczne (choćby falsyfikat) zawierać m o ż e informacje prawdziwe, będąc
przez to swoiście "wiarygodnym". Zrozumiałe to do zażenowania dla mediewistów
analizujących dokumenty (choćby donacyjne). Mniej jednak oczywiste dla
dzisiejszych publicystów, polityków, a nawet historyków. Ujawniają to dysputy, już
to o "dokumentach katyńskich"; o "aktach stanu wojennego", o "teczkach
współpracowników tajnych służb". I wielu, wielu innych.
Znów przywołując Długosza, z jego "grunwaldzką historią współczesną".
Przecie "Annales" bez wątpienia są źródłem autentycznym, będąc kroniką
napisaną przez zdeklarowanego autora, w oznaczonym miejscu i czasie. Jak
jednak dobrze wiadomo, właśnie w inkryminowanym "grunwaldzkim ustępie", jest to
źródło dalece niewiarygodne. Z rozpoznanych powodów, kronikarz z premedytacją
z d e f o r m o w a ł obraz bitwy; chcąc umniejszyć rolę Jagiełły, wykreował
Zyndrama z Maszkowic. Wnioskowanie takie jest możliwe, po dokonaniu zabiegów
wokół "Annales"; poddanych krytyce zewnętrznej i wewnętrznej. Przypomnijmy tedy
i procedury z tym związane.
III-2,6; Autentyczność źródła wykazujemy przez prawidłowe oznaczenie
procesu jego (źródła) p o w s t a w a n i a - w czasie i przestrzeni. Na krytykę
zewnętrzną składa się więc nieodzowność ustalenia:
1 - autorstwa źródła;
2 - czasu powstania źródła;
3 - miejsca sporządzenia źródła.
Rozpoznanie w s z y s t k i c h tych elementów pozwala na stwierdzenie; czy
analizowany tekst jest tym, za co się podaje, a więc że
"pamiętnik" Wincentego Witosa, jest narracją sporządzoną w ustalonych
latach emigracji przez byłego premiera;
"list" Fryderyka Chopina do Delfiny Potockiej, jest tekstem napisanym przez
kompozytora, w określonym przezeń dniu i kierowanym do takiej że adresatki;
konspiracyjna "gazetka podziemna", jest organem konkretnej grupy,
wydanym w określonym momencie, przez podaną komórkę organizacyjną.
Bądź odwrotnie. Przekazy nie są autentycznymi, jako że po rozpoznaniu
powyższych kwestii (autor, czas i miejsce powstania), konstatujemy ich nie
aktualność, bądź brak korelacji z deklarowanymi danymi.
Nader istotnym jest również, by autentyczność źródła rozpatrywać właśnie
według proponowanego schematu krytyki zewnętrznej. Ta bowiem autentyczność
nazbyt często - choćby w skryptowych ujęciach (B. Miśkiewicz) - ograniczana bywa
do refleksji nad "stroną materiałową"; "materialną" informacji. Przeto w
konsekwencji a u t e n t y c z n o ś ć zawężana jest w tych mylących
mniemaniach, do rozpatrywania o r y g i n a ł u źródła. Jakby kopia, odpis nie
powinny podlegać takim że dociekaniom. Nie tyle ogranicza to, co zaciemnia
sprawę autentyczności źródła historycznego. Należy to bowiem rozpatrywać
wielopłaszczyznowo.
Konstatacja autentyzmu źródła, skoro jest wytworem zdeklarowanego autora
i powstałym w oznaczonym miejscu i czasie n i e w y c z e r p u j e z a g a d n i e
n i a. Zwłaszcza wobec pisanych przekazów narracyjnych. Bowiem takowym
wypada zadawać kolejne pytania:
czy "pamiętnik" Wincentego Witosa, jest t y l k o jego relacją
wspomnieniową, czy też z niejaką p r e m e d y t a c j ą zredagowanym tekstem
publicystyczno - politycznym?;
czy "list" Fryderyka Chopina, jest t y l k o jego intymnym zapisem,
odzwierciedlającym osobiste odczucia, czy też c e l o w ą k r e a c j ą artysty,
epatującego nie tylko adresatkę, ale i domniemanych, postronnych czytelników ?
czy "notatka prasowa" jest t y l k o odzwierciedleniem wydarzeń notowanych
przez autora, czy wyrachowanie kierowanym z a b i e g i e m dezinformacyjnym ?
III-2,7; Pytania te związane są właśnie z szeroko rozumianą autentycznością
przekazu źródłowego. Proponujemy tedy prowadzenie krytyki zewnętrznej źródła
narracyjnego, w dwóch przynajmniej płaszczyznach;
1 - ustalenia autentyczności t e k s t u, a więc ustalenie relacji, między
dostępnym nam tekstem a pierwowzorem;
2 - ustalenia autentyczności t r e ś c i, a więc ustalenie relacji, między
zamysłem autora a zrealizowanym przez niego obrazem.
III-2,8; Wszystko to zaś skierowane będzie ku wykazywaniu innej kwestii,
bodaj że bardziej absorbujących historyka. Z reguły dąży on bowiem do "
rekonstruowania" - w oparciu o źródła - "stanu faktycznego" badanej przeszłości.
Zatem głównie frapuje go w i a r y g o d n o ś ć przekazu źródłowego. Ta
zaś sprawia wrażenie jeszcze trudniejszej w wykazaniu. Jakże bowiem oceniać
zgodność relacji nam dostępnej, ze stanem faktycznym z odległej przeszłości ?
Skryptowe recepty nie do końca winny przekonywać. Z reguły ograniczają się
bowiem do postulatu "bezwzględnej konieczności weryfikacji jednego źródła z i n
n y m i przekazami". Wydaje się to jednak dyrektywą mylącą - już w założeniu!
{por. V-11,3}.
Przecież zgodność kilkunastu nawet przekazów nie przesądza prawdziwości
samej relacji. Z kolei, rozbieżność między wieloma, a jednym - odosobnionym w
wymowie źródłem - nie sposób rozstrzygać w kategoriach "większości głosów".
Jakże też rozwikłać dylemat, gdy informacje dwóch przekazów wzajemnie się
wykluczają ? Co czynić dalej, skoro dysponujemy tylko jednym, jedynym źródłem?
W takiej sytuacji przecież niemożliwą byłaby weryfikacja jego wiarygodności.
Dylematów tych nie sposób rozwiązywać, nazbyt często stosowaną "metodą
chciejstwa". Nierzadko bowiem, oceniający sprawia wrażenie, że w swym
przekonaniu "wie jak to rzeczywiście było". Brak potwierdzenia źródłowego, składa
na karb... niewiarygodności tych, dostępnych mu źródeł {IV-8,15}. Postawa taka
znamionuje dzisiaj wielu "ekspertów" najróżniejszych komisji rozpoznających
najnowsze dzieje Polski. I w takim właśnie duchu wypowiadają się oni
apodyktycznie o w i a r y g o d n o ś c i zespołów archiwalnych i świadków historii.
III-2,9; Związaną z takowymi założeniami, jest weryfikacja wiarygodności
oparta na tzw. "prawdomówności autora". Nie rzadko bowiem, dyrektywą bywa
postulat "niezbędnego sprawdzenia wiarygodności źródła" - w innych ustępach
przekazu niźli te, jakie są przez nas rozpatrywane. Konstatacja, że t a m źródło
jest wiarygodne, upoważnia rzekomo do mniemania, że i t u t a j - w
interesującym nas fragmencie - jest to źródło prawdomówne.
Wnioskowanie powszechne, nie tylko w prywatnych mniemaniach o
prawdomówności kogokolwiek (przysłowiowe słowo Zawiszy). Zauważmy jednak.
Świadomość takiego właśnie rozumowania, z premedytacją wykorzystywana jest w
procesie komunikacji masowej. Nie zawsze to sobie uświadamiamy, ale ten to
mechanizm jest stosowany i w propagandzie politycznej i w reklamie handlowej.
Jednak sama sugestia jest metodycznie f a ł s z y w a ! Przecież prawdomówność
kogokolwiek w pewnym ustępie jego relacji - i w jakiejkolwiek kwestii - nie dowodzi
jego prawdomówności. Choćby i tegoż "świadka","autorytetu","augura" -
zeznającego już w innych okolicznościach. I nawet w tejże sprawie się
wypowiadającego.
Świadoma tego jest mądrość ludowa, bodaj od Ezopa przetwarzająca
opowieść o pastuszku okłamującym gromadę; o rzekomej napaści watahy wilków
na stado przezeń wypasane. Skonstatowawszy kilkukrotne fantazjowanie
nudzącego się pastucha, gromada więcej nie daje mu wiary. Właśnie wówczas,
kiedy wilki rzeczywiście na owce napadły !
Konkluzja powinna być przyjmowana - w ocenie jakiejkolwiek relacji. Także
przy weryfikacji źródeł historycznych. W przekazach narracyjnych notorycznie
przecież spotykamy sytuację, kiedy z reguły wiarygodny - bo zweryfikowany innymi
źródłami - kronikarz, w niektórych partiach swego dzieła bywa już ewidentnie
niewiarygodny. Tak jak Jan Długosz, ze swymi interpolacjami opisu bitwy
grunwaldzkiej {por: III-2, 5}
III-2,10; Wątpliwości w tej materii, skłaniają do przywołania a k s j o m a t u
psychologicznego, nieodzownego w wnioskowaniu o wiarygodności każdej
informacji. Nie tylko odnotowanej pismem.
Zakładamy p r a w d o m ó w n o ś ć k a ż d e g o wówczas, kiedy
b r a k u j e m o t y w a c j i, by relację swą miał m o d e l o w a ć (scil: zakłamać).
Założenie to jest bodaj najbardziej kłopotliwym elementem pracy nad
źródłami wszelakiej informacji. Ale chronić winno przed trywializacją w wyciąganiu
wniosków - ze źródeł płynących. Zważać jednak należy na niebezpieczeństwa
kryjące się za pytaniem "cui prodest ?".
Nagminne przecież było i jest stawianie tego retorycznie, a w istocie
demagogicznie: "komu to służy ?" I najczęściej, za taką "wątpliwością" kryje się
sugerowana odpowiedź - dla pytającego mająca być "oczywistością". Zaś ta
odpowiedź, rozwikłanie wątpliwości pytającego, wynika z apodyktycznie
wyłożonych motywów, jakoby powodujących przedmiot "pytania". W propagandzie
jest to do dzisiaj obłudna metoda dowodzenia, będąca jawnym nadużyciem - także
etycznym.
Tym nie mniej wątpliwość "cui prodest quo adest" bywa d y r e k t y w ą
metodyczną. Właśnie dla historyka, gdy wiąże krytykę wewnętrzną źródła (
wiarygodność) z krytyką zewnętrzną (autentyczność). Ta ostatnia, przez
identyfikację - nie tylko personalną - i twórcy i okoliczności powstania przekazu,
ujawniać winna motywację, dla jakich to właśnie źródło sporządzono. A dotyczy to i
"factum św. Stanisława" z kroniki Galla i "ironii listu" Jana III Sobieskiego do
Marysieńki, czy wspominek o "nastroju bohatera, bojowca PPS" w jakimś tam
momencie i "dobrze poinformowanego źródła" w sprawozdaniu w ważnej kwestii.
Ale również "notatki operacyjnej" służb specjalnych; "enuncjacji prasowej" z
decyzjach ważnego gremium; bądź treści "teczek" i najróżniejszych "kolorowanych
ksiąg".
Rekonstruując okoliczności powstania źródła upewniamy się we właściwej
jego identyfikacji. "Autor" nie musi oznaczać wskazania k o n k r e t n e j osoby,
równie ważnym jest rozpoznanie samego ś r o d o w i s k a, w jakim źródło
powstało. Z kolei "miejsce" nie musi określać konkretnej lokalizacji topograficznej,
ale choćby kulturowy k r ą g, jaki to źródło formował. Analogicznie jest z " czasem"
wyznaczającym przecież tylko p r z e d z i a ł y c h r o n o l o g i c z n e, z jakich
źródło wynikało.
Dopiero rozpoznanie tych czynników prowadzi do wnioskowania o motywach
sporządzenia źródła, to zaś rzutuje na konkluzje o jego wiarygodności. Jak zaś
zaznaczono, wymaga to procedury odwołującej się do aksjomatu
psychologicznego. Tymi drogami - pochylając się źródłem historycznym - żmudnie
dochodzimy w badaniu przeszłości do konstatacji " jak to naprawdę było! ". I ten
obraz, jaki potrafimy argumentować przez źródeł przywołanie, jest naszą wizją,
dyskursywną rekonstrukcją naszego intelektu. Bo przecież w realnie, przeszłości
nie sposób zrekonstruować. Efekt pracy badawczej to "Historia", jaka jest naukowo
argumentowaną wizją "Dziejów"
W Y B R A N A L I T E R A T U R A
C. B o b i ń s k a, Historyk - fakt - metoda, PWN, Warszawa 1964.
T. B u k s i ń s k i, Interpretacja źródeł historycznych pisanych, PWN, Warszawa
Poznań 1992.
H. C h a m e r s k a, Nowe tendencje w dokumentacji i informacji z zakresu nauk
społecznych [w:] Dzieje Najnowsze, nr.2 (1972), s 129-140.
M. C z u b a l s k i, A. K r u k o w s k i, Kryminalistyczne metody badań źródeł
historycznych [w:] Studia Źródłoznawcze, T. XVII (1972), s 9-32.
Z. D r o z d o w i c z, J. T o p o l s k i, W. W r z o s e k, Swoistość poznania
historycznego, Wyd. UAM, Poznań 1990.
J. G i e d y m i n, Semantyczne problemy klasyfikacji źródeł historycznych. W związku z
artykułem Gerarda Labudy ... [w:] Studia Źródłoznawcze, t. III (1958), s 185-197.
K. G ó r s k i, Neografia gotycka. Podręcznik pisma neogotyckiego XVI-XX wieku, PWN,
Warszawa 1978.
I. I h n a t o w i c z, Cybernetyka a badania historyczne [w:] Pamiętnik X Powszechnego
Zjazdu Historyków Polskich, T. II, Warszawa 1968, s 285-300.
I. I h n a t o w i c z, Dorobek nauk pomocniczych historii XIX-XX wieku w świetle nowych
potrzeb [w:] Studia Źródłoznawcze, t. VIII (1963), s 1-14.
I. I h n a t o w i c z, Wpływ nowszych źródeł na kształtowanie się metod badawczych
historii [w:] Pamiętnik X Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich, cz. I, Katowice 1979,
s 83-90.
I. I h n a t o w i c z, Zakres i zadania nauk pomocniczych historii nowożytnej najnowszej
[w:] Pamiętnik VIII Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich, T. IX, Warszawa 1960, s 99-
117, 117-146.
I. I h n a t o w i c z, Źródła do historii XIX - XX wieku [w:] Studia Źródłoznawcze, T. XIX
(1974), s 1-13.
B. J e w s i e w i c k i, Uwagi o stosowaniu maszyn cyfrowych w badaniach historycznych
[w:] Kwartalnik Historii Kultury Materialnej, T. XIII (1965), s 727-737.
K. K e r s t e n, Historyk twórcą źródeł [w:] Kwartalnik Historyczny, nr 2 (1971), s 313-
330.
T. K l e m p s k i, Polaków z historią kłopoty [w:] Zeszyty Historyczne, nr 53, s 10-23.
M. K o p o c z y ń s k i, J. M a t u s z e w s k i, O możliwościach i nieodzownej potrzebie
zastosowania w naukach historycznych maszyny zwanej komputerem [w:] Tradycje i
perspektywy nauk pomocniczych historii w Polsce, red: M. Rokosz, Kraków 1995, s 253-
267.
B. K dłoznawcze wczoraj i dziś [w:] Studia Źródłoznawcze, t. XXIV
(1972), s 65-96.
G. L a b u d a, Próba nowej systematyki i nowej interpretacji źródeł historycznych [w:]
Studia Źródłoznawcze, t. I (1957), s 3-52.
Cz. M a d a j c z y k, Źródła w historii najnowszej [w:] Studia Źródłoznawcze, t. XVII
(1972), s 1-8.
J. M a t u s z e w s k i, O próbie nowej systematyki źródeł historycznych [w:] Studia
Metodologiczne, nr 4 (1968), s 17-48.
J. M a t u s z e w s k i, Terminologia rozpraw metodologicznych [w:] Historyka, t. II
(1969), s 139-144.
K. M o s z y ń s k i, O sposobach badania kultury materialnej Prasłowian, Ossolineum
1962.
S. P a ń k o w, Archiwa, PWN, Warszawa 1975.
Problemy odbioru i odbiorcy, red: T. B u j n i c k i J. S ł a w i ń s k i, Ossolineum 1977.
W. S e m k o w i c z, Rozwój nauk pomocniczych historii, Universitas, Kraków 1999.
J. T o p o l s k i, Rozważania o teorii źródeł historycznych [w:] W kręgu historii
historiografii i polityki, Łódź 1997, s 9-19.
J. T o p o l s k i, Teoria wiedzy historycznej, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1983.
J. T o p o l s k i, Wprowadzenie do historii, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1998.
I. T u r n a u, Źródła ikonograficzne do nowożytnej produkcji i konsumpcji Próba
klasyfikacji [w] Kwartalnik Historii Kultury Materialnej, nr.1 (1966), s 49-64.
H. W a j s, Archiwa i nowoczesna technika [w:] Tradycje i perspektywy nauk
pomocniczych historii w Polsce, red: M. Rokosz, Kraków 1995, s 301-307.
W. W r z o s e k, Destrukcja w tradycyjnej wizji poznania historycznego [w:] W kręgu
historii historiografii i polityki, Łódź 1997, s 20-26.

IV - M E M U A R Y S T Y K A, CZYLI PAMIĘTNIK JAKO ŹRÓDŁO
HISTORYCZNE
[autobiografię można sobie stworzyć, odtworzyć nigdy - J. Andrzejewski]
IV-1 [ dotychczasowa refleksja źródłoznawcza ]
IV-1,1; Literatura wspomnieniowa otwiera nasze uwagi nie tylko dla tego, że
jest powszechnie obecna w aparacie dowodowym rozpraw historyka-nowożytnika.
Nie dlatego też, że właśnie z tą kategorią wiąże się najwięcej chyba refleksji
źródłoznawczych, jakie spotykamy w literaturze przedmiotu. Ze swej istoty
pamiętnik jest zapisem osobistego postrzegania, winien więc oddawać
indywidualny pogląd na rzeczywistość. W relacji pamiętnikarskiej znajdować wolno
tedy pełnego c z ł o w i e k a jako twórcę i odbiorcę rzeczywistości. Właśnie w
polszczyźnie XVII stulecia "pamiętnik" oznaczał "człeka który wiele pamięta".
Podstawowym czynnikiem wyznaczającym specyfikę narracji
wspomnieniowej jest - przynajmniej w założeniu - a u t o p s ja autora. Ona to
wyznaczać powinna charakter gatunku, ale nie do końca. Elementów refleksji
osobistej doszukujemy się bowiem w innych formach przekazu narracyjnego.
Cechą szczególnie uderzającą dla formuły źródłowej pamiętnika, jest możliwość n i
e o s i ą g a l n a badaczom innych epok. Mowa o sposobności s k o n f r o n t o
w a n i a relacji - z osobiście uzyskanymi wyjaśnieniami a u t o r a. Z uściśleniami,
sprostowaniami samego t w ó r c y ź r ó d ł a. Do takiej szansy nierzadko
wzdychają młodzi historycy na początku swych poczynań badawczych. Później
zaś, tylko sporadycznie zeń korzystają.
Zabieg krytyczny z reguły ogranicza się do konstatacji o s u b i e k t y w n y
m charakterze relacji wspomnieniowej. Więcej, podnosi się niejednokrotnie, iż jej
wykorzystanie jest możliwe t y l k o po wnikliwej konfrontacji z innymi, w domyśle;
"bardziej obiektywnymi" źródłami.
Założenie takie - poza innymi czynnikami j e s t jednak zaprzeczeniem
rzeczowej refleksji źródłoznawczej. Przypisuje bowiem źródłu domniemywane
cechy, jakie dopiero w i n n y b y ć w y k a z a n e. W trakcie krytyki tegoż
zabytku. Równie jałowe wydają się obiekcje o konieczności ostrożnego
posługiwania się tym materiałem. Takie postępowanie należne jest przecież k a ż d
e j kategorii źródłowej. Przynajmniej w procesie poznania naukowego.
IV-1,2; Jak się zdaje, te i podobne "refleksje" w znacznej mierze wynikają z
pozornej oczywistości; pamiętnik jako relacja odautorska, m u s i (?) b y ć w
znacznym stopniu nasycona czynnikiem subiektywnym. Dlatego też, w
powszechnym przekonaniu walorem pamiętnika traktowanego jako źródło
historyczne jest " chwytanie codzienności na gorąco", ustalanie "szerszego tła
opisywanych wydarzeń", "realiów obyczajowych", "klimatu epoki". W konsekwencji,
choć deklaratywnie podnoszone są walory źródła, to umniejsza się jego znaczenie
w praktyce badawczej. I to apriorycznie. Nagminnie spotykamy twierdzenia, że
pamiętnik nie może być całkowicie obiektywnym i dokładnym źródłem,
historyk m u s i odwoływać się do bardziej wiarygodnych i dokładnych materiałów,
jako że
pamiętniki zajmują ważne miejsce w zespole materiałów źródłowych, ale nie
najważniejsze, nie jedyne i k o n i e c z n i e m u s z ą b y ć kontrolowane z i n
n y m i źródłami.
Idzie się nawet dalej w tych bagatelizujących, a niekiedy wręcz
schizofrenicznych konstatacjach:
Wspomnienia są wspomnieniami i nie można ich traktować w myśl wymagań,
jakie stosuje się do badań historycznych (wszystkie podkr. ZW).
Swoiście negowane są więc walory tej kategorii źródłowej, co w refleksji
warsztatowej historyków-nowożytników jest znamienne. A przecież to właśnie
pamiętniki notorycznie występują w materiale dowodowym monografii, przez tychże
historyków pisanych. Odnotowujemy tedy swoistą ambiwalencję badaczy,
posiłkujących się źródłem, jakiego pełnej wartości do końca nie uznają. W
konsekwencji, ten niewątpliwie wydumany dylemat, kwitowany jest b a ł a m u t n ą
tezą, że badacz
"w i n i e n b e z w z g l ę d n i e k o n t r o l o w a ć dane relacji wspomnieniowej,
z materiałem w a k t a c h".
IV-1,3; Akcentowanie subiektywizmu relacji wspomnieniowej i konieczności
jej weryfikacji, wynikało z oczywistego zresztą przekonania - o niezbędności
wykazania wiarygodności przekazu.
Z a s a d a intersubiektywnego sprawdzenia źródła dotyczy jednak w s z y s
k i c h kategorii źródłowych, bez względu na ich proweniencje. Chyba więc nie ona
pozostaje jedyną dyrektywą metodyczną, podczas analizy pamiętnika. Z kolei, to
nie domniemany subiektywizm może być uznawany za cechę szczególną tego
źródła. Jaka bowiem kategoria źródeł wyzbyta jest czynnika subiektywnego?
Pokornie przyjmijmy do wiadomości: Nie sposób apodyktycznie przypisywać
źródłu właściwości, jaka d o p i e r o p o w i n n y być w y k a z a n a w
postępowaniu krytycznym.
IV-1,4; Mniej wyraźnie stawiana jest przez tychże historyków potrzeba
przeprowadzenia krytyki autentyczności pamiętnika. Nie nazwana z imienia, legła
ona u podstaw dość burzliwej dyskusji, toczonej w początkach lat
siedemdziesiątych - głównie między socjologami i historykami.
Wydawany ówcześnie kwartalnik "Pamiętnikarstwo Polskie" miał wyraźną -
zgodną z duchem epoki - orientację ideologiczną. Z tego wynikały też określone
"dyrektywy" metodologiczne. Przywołując doświadczenia polskiej socjologii
dwudziestolecia międzywojennego, w półwiecze później preferowano literaturę
wspomnieniową, stymulowaną ogłaszanymi już to ankietami, już konkursami.
Apodyktycznie uznano bowiem, że właśnie tak wywołane wspomnienie "
przekształca perspektywę widzenia procesu dziejowego" i "jest najbardziej
autentycznym i pełnym wyrazem osobowości jednostkowej konkretnego,
historycznego człowieka".
Zastrzeżenia - zgłaszane nie tylko przez historyków - co do niebezpieczeństw
płynących ze zbyt ekstensywnego pobudzania twórczości wspomnieniowej,
spotykał stanowczy odpór. Wątpliwości co do walorów nadmiernie mnożącego się
pamiętnikarstwa konkursowego, nazywano "krucjatą anty pamiętnikarską",
podobno będącą
najostrzejszym przejawem recydywy negatywizmu wobec szczerości i
przydatności zapisów pamiętnikarskich.
To zaś, ponoć
jaskrawo obnażało ogrom stanowych uprzedzeń wobec robotniczej
aktywności obywatelsko-pamiętnikarskiej ze strony sporej części inteligencji,
mającej społeczną i kulturową genealogię szlachecką.
Pomińmy - zgodną z atmosferą epoki - retorykę takich poglądów, choć
przecie głosy te nosiły wszelkie cechy donosu politycznego. Mimo wszystko,
zastanawiać winna ocena walorów pamiętnika, uznawanego za przekaz źródłowy.
Podkreślano przecież jego walory uznając, że
zarzuty subiektywizmu wysuwane wobec metody dokumentów
pamiętnikarskich z pozycji dogmatycznych, obalane są w wielu szkicach i studiach,
rozwijających dialektyczną koncepcje ontologiczną rzeczywistości społecznej.
Za tym bełkotem kryła się teza znamienna dla historyka: z b ę d n e jest w
ogóle prowadzenie krytyki autentyczności i wiarygodności ! Wynikało to z równie
apodyktycznego twierdzenia:
Rozwiązywanie nazwisk autorów i osób występujących w pamiętnikach
wydaje się nie tylko niewykonalna, co po prostu niekonieczne, a nawet zbędne.
Bowiem w pamiętniku
nie szukamy opisu konkretnego f a k t u czy z d a r z e n i a, l e c z zjawisk
bardziej masowych, u c h w y c e n i a p r o c e s u i uczestnictwa w nim s z e r
s z e j grupy społecznej.
IV-1,5; Nie wchodzimy tu w dość łatwą obecnie polemikę z takimi "
przesłankami metodologicznymi". Zauważmy tylko, iż nie do końca były one obce
historykom. Rozbieżność stanowisk spowodowana była nie tylko odmiennością
metod i przedmiotu badań w obu dyscyplinach. I to wcale nie z powodu
ówczesnego glajszaltowania humanistyki.
Złożoność problemu wynikała i wynika bodaj nadal, z podstawowej w tej
dyspucie kwestii. Nie do końca - jak sądzimy - uświadamianego zagadnienia:
czym że ostatecznie jest przekaz wspomnieniowy ?
IV- 2 [ próba typologii gatunku ]
IV-2,1; Banalność powyższego pytania, osłabiona być winna
przypomnieniem, że na gruncie polszczyzny spotykamy takie określenia jak
"pamiętnik", "dziennik", "wspomnienie", "autobiografia", "życiorys", "relacja świadka",
"kronika rodzinna".
Te pojęcia stosowane są niejednokrotnie przemiennie i to nie tylko w mowie
potocznej. Zresztą niektóre terminy spotykamy w innych jeszcze konotacjach
znaczeniowych {por.IV-1,1}. Jeszcze w XVIII Stanisław Staszic widział, jak "po
górach, po cyplach widać było ruiny starych zamczysk, p a m i ę t n i k ó w czasu
feudalnego, czyli szlachectwa". A nawet dzisiaj "pamiętnik" występuje jako
pensjonarski "sztambuch", "dziennikiem" zaś nagminnie nazywamy " czasopismo".
Miana te, w sposób oczywisty dają się wyraziście wyłączyć z interesującej
nas grupy źródłowej. Nadto okazuje się, że nie bez pewnej słuszności, do tejże
sfery włączyć wypada taką kategorię jak "epistolografia" {zob. VI} i - co bardziej
zrozumiałe - "ankiety personalne".
IV-2,2; Precyzyjne wyznaczenie zakresu określonych kategorii "literatury
wspomnieniowej" wydawać się może zbytecznym dążeniem do akademickiego
perfekcjonizmu. Bowiem oczywistą jest jej wspólna cecha: o d a u t o r s k a
relacja w s p o m n i e n i o w a.
Taką znajdujemy jednak w dziełach, jakim nie zawsze przypisywano
znamiona pamiętnika. Rozmaite przekazy narracyjne - choćby literatura piękna -
nasycone są elementami autopsji, podawanymi w różnych konwencjach
stylistycznych {V-8;V-10}. Zresztą ta właśnie tendencja jest tropiona w całym nurcie
uwag niniejszych.
Relacja osobista jest widoczna już w "Dziejach" Herodota, gdzie autor z
własnych doświadczeń - dochodzi do ustaleń o chronologii dziejów
najdawniejszego Egiptu. Również historiografia staropolska (Maciej Stryjkowski,
Wespazjan Kochowski, Szymon Starowolski) nasycona jest ustępami ewidentnie
autobiograficznymi.
Tym nie mniej, przekazanie li t y l k o osobistych (prywatnych) dokonań nie
było g ł ó w n y m zamiarem tych dzieł. Dopiero kiedy elementy autobiografii
dominują, a autor jest podmiotem i przedmiotem narracji, wolno mówić o
"literaturze wspomnieniowej - pamiętnikarstwie" sensu strictori
IV-2,3; Różnorodność form podawczych tej literatury, skłaniać powinna do
precyzyjnego oznaczenia charakteru poszczególnych jej typów. Tym bardziej, że
więcej intuicyjnie niźli rzeczowo, z rozmaitymi gatunkami wiążą historycy swe
oczekiwania. Także określone postulaty badawcze.
Zaakcentowanie właściwości różniących p a m i ę t n i k od d z i e n n i k a
umożliwia wnioskowanie o walorach ale i mankamentach obu formuł. Szkopuł w
tym, że wyznaczanie cech szczególnych nie jest dość precyzyjne. Widać to
wyraźnie przy lekturze dociekań, nie tylko historyków, starających się sprawę
rozwikłać:
Pamiętnik jest pisany w formie wspomnienia, zazwyczaj pod koniec życia, lub
też po epoce wielkich przemian;
Pamiętnik to opowiadanie o wydarzeniach przeszłych ich uczestnika, lub
świadka. Forma podawcza w literaturze na usługach epiki;
Pamiętnik to utwór literacki obejmujący opisy wydarzeń oparte na
bezpośredniej obserwacji autora, jego wspomnieniach i przeżyciach.
Pamiętnik to relacja prozą o wydarzeniach których autor był uczestnikiem
bądź świadkiem, opowiada o faktach z pewnej perspektywy czasowej, czym różni
się od dziennika, nie kładzie nacisku na świat intymny opowiadającego. Zdarzenia
relacjonowane są chronologicznie.
To tylko niektóre z prób zdefiniowania pojęcia, prób jak się okazuje
dojmująco tautologicznych. Jako takie, nie do końca będą użytecznymi, gdyby
uznać je za punkt wyjścia w dociekaniach metodycznych, pozwalających na
mniemanie o walorach poznawczych gatunku.
IV-2,4; W tej sytuacji, przydatne historykowi winny być propozycje
literaturoznawców. Analiza tekstów wspomnieniowych przeprowadzana jest tam
według odmiennych kryteriów. Jednym z wyróżników będzie stosunek autora do
przedmiotu narracji, drugim, struktura wewnętrzna tejże.
Przyjmując pierwszy probierz, dostrzegamy przynajmniej dwa rodzaje
sytuacji, odnotowywanych w relacjach wspomnieniowych:
1- wydarzenia będące w polu bezpośredniej obserwacji autora-pamiętnikarza:
relacja a u t o r s k a: ;
2 - relacja z wydarzeń, o jakich autor - pamiętnikarz dowiedział się skądinąd:
relacja w t ó r n a: .
Z kolei, rozpatrując strukturę samej relacji pamiętnikarskiej, dostrzegamy trzy
metody kompozycji wspomnień:
1- metodę relacji uteraźniejszonej; sprawozdanie d o r a ź n e -
2 - metodę relacji retrospektywnej; sprawozdanie e x p o s t -
3 - metodę relacji różnoczasowej; wykorzystanie e l e m e n t ó w sprawozdań
doraźnych w s p o r z ą d z a n i u sprawozdań ex post - .
W proponowanym schemacie ulokować wolno poszczególne typy literatury
wspomnieniowej. "Dziennik", jako na bieżąco sporządzaną relację - dotyczącą
bezpośrednio autora - fiksować wolno sygnaturą: Ra-Sd, gdy "kronika domowa"
obejmująca także informacje z drugiej ręki, opatrzona będzie sygnaturą: Ra-Rw-
Sd. Z kolei spisana po latach "autobiografia" przynależy sygnaturze: Ra-Se, gdy
równie retrospektywny, ale uzupełniany informacjami wtórnymi "pamiętnik",
opatrzymy sygnaturą: Ra-Rw-Se. Konsekwentnie - "wspomnienie", będące
wycinkiem pamiętnika we wskazanym temacie, opatrzyli byśmy sygnaturą: Ra-Se-
Sr, gdy "relację" wspomnieniową o osobach trzecich sygnaturą: Ra-Rw-Se.
Mimo niewątpliwego schematyzmu takiej klasyfikacji, może być ona
przydatna historykowi w dociekaniach nad krytyką literatury wspomnieniowej {por:
IV-8, 8 -13}, uznawanej za źródło historyczne. Tym bardziej, gdy wprowadzimy
jeszcze jeden element porządkujący tę kategorię.
IV-2,5; Dla ustalenia elementów autentyczności i wiarygodności przekazu
źródłowego, nie od rzeczy też jest skonstatowanie m o t y w ó w, jakimi kierował się
autor spisując swą relację. Dla opublikowanych już - choć nie tyko dla nich - "
pamiętników", wydaje się to bodaj kluczowe.
Najogólniej wyróżnić należy dwa rodzaje przyczyn, dla jakich wspomnienia są
sporządzane. Pierwszą nazwać wolno motywacją o s o b i s t ą , kiedy
spisanie wspomnień wypływało właśnie z osobistej, indywidualnej, "prywatnej"
chęci autora do utrwalenia wydarzeń, jakich bywał świadom. Drugiej dopatrujemy
się w relacjach sporządzonych z inspiracji zewnętrznej; na zamówienie już to
instytucji ( konkursy pamiętnikarskie), już to ankietera. Wówczas mówimy o
motywacji s t y m u l o w a n e j .
Przy pierwszej z tak rozróżnionych, dostrzegamy przynajmniej dwa rodzaje
mechanizmów, pobudzających aktywność piszącego. Jednym będzie potrzeba
notowanie swych przeżyć i przemyśleń, bez wyraźnie uświadomionego zamiaru
upowszechniania tegoż - tzw. pamiętnik i n t y m n y . Innym będzie próba
upowszechnienia swych dokonań, dokumentacja własnych racji, wreszcie polemika
z najróżniejszymi przeciwnikami. Owoc takiej nazwalibyśmy pamiętnikiem k i e r o
w a n y m . W takim podziale, "dziennik" zaliczony być winien do kategorii
Moi, gdy "pamiętnik" do kategorii Mok, zaś "autobiografia", lub "relacja" do grupy
Ms.
V-2,6; Tryb warunkowy, w jakim szeregujemy tak wyróżniane gatunki, wynika
z nie dość precyzyjnego ich zdefiniowania. Mimo wielu niejasności, pojęciom w
rodzaju: pamiętnik, dziennik, relacja, wspomnienie, autobiografia, przypisuje się
jednak takie znaczenie, jakie tu zamarkowano. Wbrew wykładniom leksykalnym,
gdzie jak wspomniano niejednokrotnie natrafiamy właśnie na pleonazmy.
Ta "niejasność słownikowa" niejednokrotnie prowadzi do przemiennego
stosowania nazw poszczególnych gatunków literatury wspomnieniowej.
Zasklepienie ich w zamkniętych ramach semantycznych, nie wydaje się jednak
konieczne. Dopiero bowiem analiza k o n k r e t n e g o przekazu ujawnić winna
jego wewnętrzną strukturę, a także przyczyny sporządzenia. Efektem zaś może
być zakwalifikowanie tego, konkretnego już źródła, w wyżej proponowany schemat,
a więc skonstatowanie z jakiego typu przekazem ma do czynienia historyk.
V-2,7; Mimo oczywistego formalizmu, proponowana klasyfikacja zdaje się być
aprobowaną, także w przywoływanych uwagach badaczy. Właśnie akceptacja
podobnych podziałów, wywołuje odmienność ocen poszczególnych gatunków
literatury pamiętnikarskiej. To natomiast związane jest z odmiennościami
przedmiotu badawczego.
Dla historyka relacja typu: Moi-Ra-Sd (sporządzany na bieżąco dziennik,
którego autor nie zamierza publikować), ma większą wartość, niż przekaz Ms-Rw-
Se ( sporządzone na konkurs wspomnienie o wydarzeniach sprzed lat). W
pierwszym domyśla się bowiem spontanicznego rejestrowania faktów i nastrojów,
w drugim podejrzewa skażenie niepamięcią, deformację spowodowaną
późniejszymi doświadczeniami, wreszcie chęć pisania "na zamówienie". To
uproszczone wnioskowanie niewiele ma jednak wspólnego z rzeczową oceną
walorów pamiętnika.
Celem powyższych klasyfikacji nie jest bowiem arbitralne wyznaczenie
przymiotów poszczególnych gatunków literatury pamiętnikarskiej. W zależności od
przedmiotu badań, ta sama relacja będzie miała przecież różną wartość, nie tylko
dla historyka i socjologa.
Nawet sami historycy interesować się będą rozmaitymi warstwami tego
samego przekazu. Badacz dziejów II wojny światowej w pamiętnikach Churchilla
szukać może faktografii, jeżeli analizuje militarny jej przebieg, bądź uwarunkowania
polityczne. Historyk dyplomacji wynajdywać będzie w tychże pamiętnikach inne już
szczegóły. Poglądy autora interesować będą badacza doktryn politycznych. Zaś
politolog roztrząsający zimną wojnę dociekać powinien, na jakiej podstawie dzieło
uhonorowane zostało literackim Noblem ?
Wszystko to jest oczywiste, gdyż wynika z samej definicji źródła
historycznego {zob. III-2,2}. Zwróćmy przy tym uwagę, że właśnie w relacji
wspomnieniowej zawarte są aż cztery warstwy informacyjne. Pamiętniki:
1 - opisując wydarzenia, informują o stanie faktycznym;
2 - przekazują autorską ocenę tych wydarzeń;
3 - odsłaniają postawę autora wobec tych wydarzeń;
4 - uzewnętrzniają mentalność subiektywną autora.
Zrozumiałe tedy, że w zależności od badanej sfery życia społecznego,
odmienne warstwy informacyjne pamiętnika absorbować będą historyka i kultury i
obyczajów, badacza dziejów politycznych, socjologa wreszcie.
IV- 3 [ specyfika gatunku ]
IV-3,1; Jak się zdaje, historyka interesuje nade wszystko pierwsza z wyżej
wymienionych warstw informacyjnych pamiętnika. Przekornie, przypuszczenie to
rozmija się z tenorem przytaczanych wyżej opinii, odżegnujących się od możliwości
odtwarzania faktografii na podstawie pamiętników.
Oponenci przyznać jednak winni, że szeroko rozumiany stan faktyczny
obejmuje przez nich preferowane "nastroje i atmosferę". Co ważniejsze, nawet
pobieżna lektura monografii traktujących o dziejach najnowszych uwidacznia, iż
pamiętnik nagminnie wykorzystywany jest tam, właśnie jako dokumentacja "
stanów faktycznych". Natrafiamy zresztą, na kolejną wątpliwość, kierowaną wobec
tego źródła.
IV-3,2; Skonstatujmy wstępnie. Zgłaszany postulat n i e z b ę d n e g o
weryfikowania informacji zawartej w pamiętniku, z danymi innego przekazu - jest b
ł ę d n y m. Z założenia !
Nie tylko dlatego, że każdemu mediewiście wiadoma jest ewentualność
dysponowania tylko jednym - jedynym przekazem źródłowym, informującym o
interesującym go fakcie. Przypominaliśmy o tym wyżej {zob. III-2,8}. Pamiętnik zaś,
to w samym zamyśle przekaz o s o b i s t y c h odczuć, poglądów i spostrzeżeń
pamiętnikarza.
Jako taki, tylko "t e n" pamiętnik zawierać może informacje "t e m u ż" właśnie
autorowi z n a n e. Dotyczy to nie tylko osobistych, intymnych sfer życia. We
wspomnieniach odzwierciedlone zostają również zjawiska z wielkiej i największej
sceny politycznej.
IV-3,3; Cóż byśmy wiedzieli o strukturach, decyzjach dowódców, w ogóle o
całej polskiej działalności konspiracyjnej w latach okupacji hitlerowskiej ? Gdyby nie
było relacji ex post, spisanych przez świadków wydarzeń ? Skazani byśmy byli
wyłącznie na "obiektywny" (?) materiał dokumentowy, sporządzony przez... służby
specjalne okupanta ! I oczywiście na najróżniejsze domniemania. Analogicznie.
Jaka była by nasza wiedza o strukturach podziemnej "Solidarności" ? Gdyby nie
późniejsze relacje działaczy tychże struktur ? W obu przypadkach, zasady
konspiracji nie pozwalały przecież na tak oczekiwaną "obiektywną dokumentację
aktową". Protokoły z zebrań KOR-u ?; pisemne dyspozycje personalne związane z
wykonaniem zamachu na Kutschere ?; rachunki zakupu papieru-woskówek na druk
"Czasu Kultury" ?; spisy adresowe "Żegoty" o konspiracyjnym lokowaniu ocalałych
Żydów?
Znawcy dziejów okupacji hitlerowskiej (Władysław Bartoszewski, Edward
Serwański) otwarcie i najsłuszniej przyznają, że bez wspomnień nie byłoby możliwe
zrekonstruowanie działalności "Polskiego Państwa Podziemnego". Niejedno kroć
też, dopiero po latach, właśnie dzięki wspomnieniom odtwarzamy obraz przeszłej
rzeczywistości, jaki doraźnie rysował się zupełnie inaczej. I to późniejsza
konfrontacja kilku relacji, tworzy całkiem odmienny wizerunek przeszłości.
IV-3,4; Sugestywnym będzie przykład, właśnie z działalności podziemia
polskiego. W swych wspomnieniach, żołnierz elitarnego oddziału AK opisuje jedną
z akcji, jaka była dlań mało wówczas znaczącym epizodem. Zdarzeniem jednak
dramatycznym, bo zakończonym śmiercią chłopca - nieznanego mu Polaka.
Lektura tych wspomnień uświadamia zaś czytelnikowi, że on właśnie jest
bohaterem relacji żołnierza Kedywu.
Wczesnym latem 1944 roku stanęli na przeciw sobie. Nieświadomi, że jako
żołnierze, są po tej samej stronie barykady. Obaj przez lata żyli w przeświadczeniu,
że w tragiczny poranek przyszło im zmierzyć się z wrogiem. Dopiero napisane,
przeczytane i właściwie z r o z u m i a n e wspomnienia pierwszego, wyzwoliły
refleksje u drugiego. To zaś nakreśliło zupełnie odmienny obraz fragmentu
okupacyjnej rzeczywistości ).
Dramatyczna opowieść jest właściwą ilustracją problemu specyfiki pamiętnika
jako źródła historycznego. Niejednokrotnie t a m i t y l k o t a m właśnie, zawarte
będą dane, jakich próżno szukać w innych przekazach.
IV-3,5; Efekty spotkań wielkich tego świata znamy (?) z oświadczeń po
konferencyjnych, tekstów podpisanych protokołów, aktów dyplomatycznych itp.
Jednak drogi. jakimi do ustaleń tych dochodzono, są niewiadome. Przecież za
zamkniętymi drzwiami sal gdzie obradowano; na spotkaniu "w cztery oczy", nie
włączano magnetofonów, nie było stenotypistów. A właśnie t a m i w ó w c z a s
decydowano o sprawach, jakim po czasie, specjaliści nadali "obrobiony" już,
protokolarny kształt. Uzewnętrzniony w postaci wywiadów, enuncjacji i - dopiero
później - dokumentów.
Do teraz trwa dyskusja o przebiegu obrad najwyższych gremiów partyjnych
w okresie poprzedzającym wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Duża część
dokumentów wówczas sporządzanych, dzisiaj jest niedostępna - zniszczone,
zakamuflowane ? Skazani tedy jesteśmy na późniejsze relacje uczestników
wydarzeń. Taka sytuacja poznawcza dotyczyć będzie najróżniejszych wydarzeń
politycznych XIX-XX wieku. Przebiegu obrad rosyjskiego Rządu Tymczasowego w
marcu 1917 roku, ale i okoliczności zamachu na papieża Jana Pawła II w maju
1981 roku. Pertraktacji w "Magdalence" w 1989 roku czy "unieważnienie ZSRR" w
Białowieży roku 1990. Również sytuacji, kiedy w Jałcie zaakceptowano stanowisko
Stalina w kwestii polskiej, bądź tej gdy w roku 1807 na Niemnie, rosyjski
Aleksander I z francuskim Napoleonem I "domówili się" o Księstwie Warszawskim. I
oczywiście o bezmiarze innych spraw, intrygujących nie tylko historyka.
IV-3, 6; Zagadnienie jest zresztą zrozumiałe w swej prostocie. Tej nie
uświadamiają sobie bodaj tylko dziennikarze, politycy i ci wszyscy, jacy - choćby w
tu markowanych sprawach - szukają doraźnych racji; już to historycznych, już
politycznych. Badaczom-historykom ich wywody służyć tylko mogą, jako pomoc
dydaktyczna na lekcjach "o nieprawidłowym interpretowaniu źródeł historycznych".
Właśnie dla historyka dokonanie krytyki wiarygodności relacji winno być
elementarną oczywistością. Pozostaje tylko (?) kwestią, jak takową krytykę
przeprowadzić ? Zastanówmy się tedy, wychodząc z instruktywnych, jak się zdaje,
przykładów.
IV-3,7; W dniu 1 kwietnia 1945 w Kwaterze Głównej Armii Radzieckiej odbyła
się narada. Jej przedmiotem była przygotowywana operacja berlińska, co miało
zakończyć działania wojenne w Europie. Efekty tej narady owocowały późniejszymi
dyrektywami i rozkazami, jakie znamy w postaci zachowanych dokumentów.
Przesłanki tam zawartych decyzji ustalono jednak w trakcie rzeczonej narady.
Historyka ciekawić winien właśnie moment podejmowania ważkich decyzji. Dlatego
stara się "odtworzyć" konkretną sytuację. Trudno dopuścić, by na takiej odprawie
był protokolant - stenotypista, a jej przebieg był notowany w jakikolwiek inny
sposób. Nie pozwalała na to sytuacja i atmosfera, nie tylko "lat stalinowskich". Tam
zaś zapadały decyzje brzemienne w skutkach; nie tylko dla setek tysięcy żołnierzy,
oczekujących na ostateczny szturm Berlina.
Historyk skazany jest więc tu na "rekonstrukcję wydarzeń", nie wspierany
wymową "obiektywnych" dokumentów. Dysponujemy jednak relacjami uczestników.
I rzeczywiście zdają oni swoje sprawozdanie. Także o tym, w jaki sposób
wyznaczono dowódcę wojsk, mających zdobywać stolicę III Rzeszy. I oto co w tej
materii zapisali po latach uczestnicy - obserwatorzy wydarzenia. Dla nich, bodaj
niezmiernie ważnego:
ŻUKOW:
Naczelny dowódca nie zgodził się z niektórymi odcinkami rozgraniczenia
między wojskami 1 Frontu Białoruskiego i 1 Frontu Ukraińskiego, zaznaczonej na
mapie Sztaby Generalnego. Przekreślił on linię na odcinku od Nysy Łużyckiej do
Poczdamu i wrysował nową, biegnącą tylko do miejscowości L


kilometrów na południowy wschód od Berlina), po czym powiedział do
marszałka Koniewa: >W razie stawiania przez nie-przyjaciela zaciętego oporu na
wschodnich podejściach do Berlina i ewentualnego zahamowania natarcia 1 Frontu
Białoruskiego, 1 Front Ukraiński ma być gotów do wykonania uderzenia armiami
pancernymi na Berlin od południa< ).
KONIEW:
Stalin zatwierdzając skład zgrupowań i kierunki uderzeń, zaczął ołówkiem
ciągnąć na mapie linię rozgraniczenia między 1 Frontem Białoruskim i 1 Frontem
Ukraińskim. W projekcie dyrektyw linia ta przebiegała przez L
południe od Berlina. Stalin nagle zatrzymał ołówek na mieście L

mniej więcej 80 kilometrów na południowy wschód od Berlina. Nic przy tym nie
powiedział , ale sądzę, że również marszałek Żukow dostrzegł w tym określony
sens ).
SZTEMIENKO:
Stalin poszedł na kompromis: nie zrezygnował całkowicie ze swej idei, lecz
nie odrzucił zupełnie uwag i propozycji I. Koniewa popartych przez Sztab
Generalny. Na mapie przedstawiającej zamiar operacji Naczelny Dowódca w
milczeniu przekreślił tę cześć linii rozgraniczenia, która odcinała I Front Ukraiński od
Berlina, doprowadził ją do miejscowości L stolicy) i urwał.
>Kto się pierwszy wedrze, ten niech bierze Berlin< - powiedział Stalin (wszystkie
podkreśl. ZW.) ).
Zestawienie tych relacji jest potrzebne właśnie dla ilustracji naszego wykładu.
Mowa przecież o ważnym dla całej trójki momencie, kiedy Stalin decydował o
niebagatelnej dla nich sprawie. Nie podobna by nie śledzili pilnie jego poczynań i
słów. Dlaczego tedy, tak różne oddanie poczynań Naczelnego Dowódcy ?
Co przekreślił Stalin na mapie sztabowej, co i do kogo powiedział ?
IV-3,8; Innego rodzaju pytania zadać winien dzisiejszy badacz dziejów mniej
odległych. W czerwcu 1990 roku snuto w Poznaniu wspominki, nie tylko o
wydarzeniach czerwca 1956. Także o okolicznościach, w jakich w roku 1981 doszło
do wydania - inspirowanej przez NSZZ Solidarność - monografii o " Poznańskim
czarnym czwartku" .
Jednym z weteranów był Aleksander Ziemkowski i to on pobudzał rzeczoną
publikację. Po dziesięciu latach wspominał okoliczności, kiedy rzecz musiała być
sfinalizowana raptem w kilka miesięcy:
Redakcję monografii zaproponowałem prof. J. Maciejewskiemu - - -
Odmówił. Miał na pewno dostateczne swoje racje, bo był to człowiek szlachetny.
Zwróciłem się zatem do prof. Brygidy Kj głos w istotny sposób
zaważył na treści i formie tych obu >Znaków Poznańskiego Czerwca<.
Dalej wyszczególnione są zasługi profesor Kwywaniu
rzeczonego dzieła. Jednakowoż w tydzień później, opublikowano list tejże, gdzie
czytamy między innymi:
Z niemałym zdziwieniem przeczytałam wywody - - - o moich zasługach - - -
Owszem, p. Ziemkowski - - - składał mi propozycję - - - Ja jednak odmówiłam,
motywując, że jako historyk zajmowałam się dotąd średniowieczem i nie zrobiłabym
tego dobrze. Radziłam więc p. Ziemkowskiemu, aby zwrócił się do nowożytników.
W powstawaniu książki nie uczestniczyłam (wszystkie podkr. ZW) ).
IV-3,9; W powyższych przykładach, przynajmniej domniemywać wolno
istnienie kolejnych relacji osobistych. Jakie rzecz całą by mogły naświetlać.
Oczekiwania takie nie mogą być jednak postulatem badawczym.
Tym bardziej, że te domniemywane, inne przekazy, samego zagadnienia z
pewnością by nie rozstrzygały. Mogłyby one nie tylko potwierdzać jedną z
powyższych (z czego przecież i tak niewiele by wynikało), ale i wprowadzać własną
wizję wydarzeń. Dylematów innego typu dostarcza kolejny przykład.
IV-3,10; Badacza kwestii odbudowy państwa polskiego po I wojnie światowej,
zastanawiać winna kwestia; czy w pierwszych dniach pracy rosyjskiego Rządu
Tymczasowego, podnoszono tam problem polski ? Związane to będzie z kolejnym
pytaniem: czy tenże Rząd był świadom ustaleń konferencji sojuszniczej, jaka
zakończyła się w Piotrogrodzie kilka dni wcześniej ? Historykowi jest wiadome, że
odpowiedzi nie sposób szukać w stenogramach posiedzeń nowo powstałego
gabinetu. Takowych bowiem jeszcze nie sporządzano. Wątpliwość rozwiewać więc
mogą tylko później spisane relacje uczestników. I rzeczywiście.
Paweł Milukow- minister spraw zagranicznych Rządu Tymczasowego, w
latach trzydziestych stwierdzał:
Winieniem jeszcze zwrócić uwagę, że tajny układ, na mocy którego Francja
pozostawiała do wyłącznej dyspozycji Rosji określenie jej granic zachodnich, nie
był n a m jeszcze (w marcu 1917 roku - ZW) znany ).
Wcześniej, w tym samym duchu wypowiadał się Piotr Rodiczew, minister
pracy tegoż gabinetu, dla którego manifest polski wydano "sua sponte", co
potwierdzać miał były premier Grigorij książę Lwow ). Kwestia wydawać się może
wyjaśnioną. Gdyby nie twierdzenie Aleksandra Kiereńskiego, ministra
sprawiedliwości w gabinecie księcia Lwowa. Twierdzi zaś on kategorycznie:
Quelqu'un d'entre nous vint rappeler a Milioukov un incident significatif.
Celuici s'etait produit peu auparavant, pendant la deuxieme seance du Cabinet,
qui se tenait encore dans l'edifice de la Douma. On nous avait communique alors
un telegramme du 22 fevrier, dans lequel le gouvernement francais donnait son
accort a l'annexion, par la Russie, des provinces autrichiennes et allemandes de la
Pologne, en compensation d'un consentement donne par la qouvernement tsarist
a l'annexion par la France de la rive gauche du Rhin. Nous avions decide d'ignorer
cette proposition et d'entrer immediatement en pourparlers avec les representants
de la nation polonaise, dans le dessein de retablir l'independance de leur pays
(wszystkie podkr. ZW) ).
Trzej (czterej ?) świadkowie wydarzeń, dają więc diametralnie odmienny
obraz wydarzenia. Jakiego jednak ?
IV-3,11; Sugerowane przykładami wątpliwości, rozstrzygnąć winna krytyka
wewnętrzna źródła. Ta jednak - choćby w tych sytuacjach - wykazuje bezradność.
Przynajmniej pozornie. Tak się może zdawać, wobec nie dopełnienia czynności
związanych z krytyką zewnętrzną wykorzystanych źródeł. Przykładami tymi
właśnie ilustrujemy specyfikę tego gatunku: jakim jest brak możliwości
skonfrontowania jego informacji, z i n n y m i źródłami.
Podobne "dylematy poznawcze" napotykamy nagminnie w relacjach
pamiętnikarskich. One też wcale nierzadko są interpretowane opacznie. Jakby nie
dostrzegano, że rozbieżności tego rodzaju, wcale nie są wyłącznością twórczości
wspomnieniowej. Jest to bowiem - jak się zdaje - immanentna cecha każdej relacji
osobistej.
IV-3,12; Notoryczny jest przecież proceder, kiedy w postępowaniu sądowym,
w konkretnej sprawie, świadkowie dają odmienny wizerunek wydarzeń. Składamy
to - niemal wyłącznie - na karb działania z premedytacją. W odczuciu
powszechnym, interesujący sędziów obraz tkwić p o w i n i e n w świadomości
świadka. Ten zaś, z sobie wiadomych powodów - wizerunek taki jakoby c e l o w o
deformuje. Czy jest tak rzeczywiście ? Nie tylko w postępowaniu sądowym ?
Przecież właśnie tam nieraz ujawniano, że każda sytuacja postrzegana może być
rozmaicie przez różnych obserwatorów. Co chyba zrozumiałe.
Każdy indywidualnie notuje otaczające go realia, gdyż wynika to tak z
osobistej wrażliwości, jak i wyznawanej hierarchii ważności. Artystyczno - poetycki
obraz tego zjawiska dawał znakomity japoński ... film fabularny - Rashamon; o
zabójstwie mówią cztery osoby, w tym ofiara. I każdy przedstawia inny przebieg
zdarzenia ! Zrozumiałe, że wizja ta nie może być dyrektywą w dociekaniach
naukowych. Jak jednak sądzimy - choćby w celach edukacyjnych - obraz ten
powinien stawać przed oczyma. Wówczas, kiedy zastanawiamy się nad specyfiką
każdej relacji osobistej. Wskazówką podobną, jak sentencja innego wielkiego
humanisty:
Nikt nie widzi wszystkiego, każdy przechodzi obok mnóstwa rzeczy, których
nigdy nie zauważy, ponieważ umysł od razu je odpiera, zdążając ku temu, co go
zajmuje (J. Parandowski).
IV-3,13; Wracając do samego przekazu wspomnieniowego. Jego
pierwiastkowym nośnikiem winna być pamięć ludzka. W potocznym rozumieniu
funkcjonowanie tejże kwitujemy jako "dobrą" lub "zawodną". Wprowadzamy też
pojęcia "sklerozy" i "stanu demencji", mające tłumaczyć zapominanie - ongiś "
niezapomnianych wrażeń". Anomalie te, mają rzekomo wyłączność na
deformowanie - w jakimś tam stopniu - obrazu rzeczywistości. Obrazu wpierw
zapamiętanego przez wspominających, później zwerbalizowanego w ich
pamiętnikach.
W rzeczywistości sprawa jest bardziej skomplikowaną i - co ważne - do dziś
nie rozstrzygniętą przez specjalistów. Zagadnienie funkcjonowania pamięci ludzkiej
jest bowiem przedmiotem badań psychologów i psychiatrów. Co dla nas istotne,
najróżniejsze szkoły naukowe najróżniej określają pojęcia:
1 - pamięci deklaratywnej;
2 - pamięci proceduralnej;
3 - pamięci operacyjnej.
"Nasza świadomość kroczy po wąskiej ścieżce pomiędzy faktami, a
konfabulacjami. Przypisujemy sobie czyny, wrażenia, sytuacje, które nigdy nie były
naszym udziałem" - twierdzi wręcz psycholog (E. Loftus). Konstatacja będąca jakby
w opozycji z sentencją Jana Parandowskiego {IV-3,12}. Jednak psycholog
wykazuje d o ś w i a d c z a l n i e swoje racje, kiedy poddana eksperymentowi
grupa, po niejakim -niewielkim!- czasie i d e n t y f i k u j e się z f a k t a m i -
wydarzeniami właśnie - jakim niewiele wcześniej kategorycznie z a p r z e c z a ł a
!
Rezultatem tych dociekań jest wprowadzone przez psychologów pojęcie "
inflacji wyobraźni", objawianej w identyfikacji z wydarzeniem, w jakim wcale nie
braliśmy udziału. Z jakim to zjawiskiem spotyka się uważniejszy czytelnik - każdej
relacji wspomnieniowych {por.IV-5,18}. Ale też używa tego mniej samokrytyczny
lektor, który bezceremonialnie, bo apriorycznie pomawia pamiętnikarza o "
koloryzowanie". Nagminnie bowiem "inflacja pamięci" odbierana jest jako
wyrachowana konfabulacja wspominającego.
IV-3,14; Kwestia w znacznym stopniu związana jest z wnioskowaniem
źródłoznawczym. Na razie zatrzymajmy się nad procederem wspomnieniowym, z
pozoru przeczącym tejże "inflacji wyobraźni".
Niejednokrotnie w różnych relacjach tego samego autora, znajdujemy ustępy
nie tylko zbieżne w podawaniu faktów, ale przekazywane niemal w identycznej
narracji {por:V-6,1-4}. Nasuwa się wówczas pytanie: czy napotykamy na auto
zapożyczenie, czy też jest to efekt - nazwijmy to - "płyty pamięci" ?
Pierwsze rozumielibyśmy jako mechaniczne sięganie do wcześniej
spisanych, własnych wspomnień. Drugie, to chyba nie zawsze uświadamiane
powielanie tej samej wersji opowieści. W postaci raz już zakodowanej pamięciowo.
Co istotne, psychologicznie uprawomocniony jest właśnie ten drugi mechanizm
notowania obrazów z przeszłości. Jednak w naszym postępowaniu badawczym,
dopiero powinniśmy tego d o w i e ś ć. Udaje się to, gdy "kalkowanie" takie
spotykamy w tekstach tworzonych przez znanych z lekkości pióra literatów. Chyba
na pewno był takowym Antoni Słonimski, a w jego twórczości wynajdujemy
zastanawiające ustępy. Pisze bowiem w roku 1934:
Istniały wtedy wokół nas mundury prawdziwe, ale były one koloru khaki,
niewidoczne, a raczej niedostrzegalne. Tylko chłopcy bez ambicji biegali za
wojskiem idącym z muzyką czy za oddziałem kozaków. Myśmy z bratem wiedzieli,
że na to wojsko nie wypada patrzeć. Trudno by nam było pewnie wytłumaczyć,
gdyby się nas kto spytał, dlaczego te piszczałki i bębny wcale się nie liczą, ale
czuliśmy się w posiadaniu jakiegoś sekretu, który nas wywyższał. Rozkosz ta
okupiona była wyrzeczeniem, jak wiele moralnych rozkoszy ).
W roku 1957:
Istniały oczywiście wtedy i mundury prawdziwe, ale były one dla nas koloru
khaki, niewidoczne, a raczej niedostrzegalne. Tylko chłopcy bez ambicji biegali za
wojskiem idącym z muzyką, czy za oddziałem kozaków. My z bratem wiedzieliśmy,
że na te wojsko nie wypada patrzyć. Trudno by nam zapewne było wytłumaczyć,
gdyby się nas kto spytał, dlaczego te piszczałki i bębny wcale się nie liczą, ale
czuliśmy się w posiadaniu jakiegoś ważnego sekretu i fakt ten dawał nam
poczucie zrozumiałej wyższości. Rozkosz ta jednoznaczna była z wyrzeczeniem,
jak wiele rozkoszy moralnych ).
W roku 1975:
Krążyły co prawda w owych czasach po ulicach Warszawy patrole wojsk
prawdziwych, ale były one dla nas koloru >khaki<, niewidoczne, a raczej
niedostrzegalne. Tylko chłopcy bez ambicji biegali za tym wojskiem. Te bębny i
piszczałki nie docierały do naszych uszu. Czuliśmy się w posiadaniu jakiegoś
ważnego sekretu i fakt ten dawał nam poczucie wyższości. Rozkosz ta polegała na
wyrzeczeniu, jak wiele rozkoszy moralnych ).
Na przestrzeni czterdziestolecia przewija się więc anegdota, podawana w
niemal identycznej postaci. A czyni to autor znany z niezmiernej biegłości pióra.
Wobec bądź co bądź błahej sytuacji. Czyżby korzystał z prawa do mechanicznego
auto zapożyczania ? Wydaje się mało prawdopodobnym, aby Słonimski w 1957
roku szukał w bibliotekach "Wiadomości Literackich" wydanych w roku 1934 i
odpisywał z nich własny tekst. Bardziej możliwym jest inny mechanizm
sporządzania zapisu pamiętnikarskiego.
IV-3,15; Przywoływane wspomnienia przelewane są na papier, w formie
wynikającej z erudycji piszącego. Ta zaś, stylizację narracji podporządkowuje
przyjętej konwencji. Wówczas obraz przeżyć raz utrwalony, może być z czasem
kopiowany niemal mechanicznie. I to w znacznych odstępach czasu.
Mechanizm taki nazwaliśmy "p ł y t ą pamięci", która jak się zdaje, jest do
wykazania w wielu tekstach narracyjnych. Nie tylko wspomnieniowych. Nie jest też
wyłącznością profesjonalnych pisarzy, chociaż to głównie im przypisywał
Aleksander Wat właściwość; "jak literat opowiada, zwłaszcza literat gaduła, to
zostają zdania, sformułowania słowne", pozwalające wielokroć powtarzać literalnie
rzeczoną opowieść.
Dane jest to chyba wszystkim. Gdy raz opowiedziana anegdota zyskuje
aprobatę słuchaczy, może być powtarzana w tej samej - formalnej postaci. Tylko
niekiedy - już po czasie - gawędziarz zaczyna się zastanawiać nad pierwotną (scil "
prawdziwą") wersją swej opowieści {por.IV-4,14-16}.
W każdym razie, funkcjonowanie "płyty pamięci" tłumaczyć może - choć nie
do końca - wiele niespodziewanych figur stylistycznych i informacji
faktograficznych, napotykanych w relacjach wspomnieniowych.
IV- 4 [ mnemotechnika pamiętnikarza ]
IV-4,1; Jak wyżej wspomniano, dociekania specjalistów nie do końca są
zgodne, co do mechanizmów funkcjonowania ludzkiej pamięci. Jednak to ona jest
(ex definitione) trzonem narracji wspomnieniowej. Czy wolno tedy historykowi
weryfikować wiarygodność tejże relacji ? "Sprawdzać" ją w oparciu o jakże
niepewne przesłanki, podsuwane przez psychologów ?
Niezbędność wykazania wiarogodności wykorzystanego materiału skłania do
refleksji - już na konkretnych przykładach - nad działaniem pamięci. Tej, jaka
zostaje odnotowana w przekazie wspomnieniowym. A więc dokonać oceny, na ile
spotykana informacja pamiętnikarska rzeczywiście mogła być zakodowana w
pamięci ? I to w tej postaci, w jakiej pamiętnikarz tę informację werbalizował. Co też
ważne, czy zapamiętał właśnie w takiej formie, jaka podana została czytelnikowi ?
IV-4,2; Przeprowadźmy więc próbkę rozbioru mnemotechnicznego tekstu
wspomnieniowego:
[1]: Generał-gubernatora Besselera ujrzałem pół roku później, 5 listopada
1916 roku, w dniu ogłoszenia na Zamku znanego aktu dwóch cesarzy.
[2]: Besseler jechał na tę uroczystość otwartym powozem, poprzedzony
półszwadronem kawalerii niemieckiej w galowych mundurach.
[3]: Drugi taki półszwadron jechał za powozem.
[4]: W uprzęży szły dwa piękne siwki króla belgijskiego Alberta (później
widywałem je w powozie Piłsudskiego, któremu król Albert podarował zagarnięte
przez Besselera konie).
Relacja ta - sporządzona w drugiej połowie lat siedemdziesiątych ) - jest dla
nas w szczególnie instruktywna. Choćby ze względu na osobę snującą opowieść.
Jest nim urodzony w 1907 roku profesor Janusz Pajewski. Jego przywołanie jest
nie od rzeczy, a to z trojga powodów; do których wrócimy pod koniec niniejszego
{por: IV-9,2}.
IV-4,3; W każdym razie, jest to relacja siedemdziesięciolatka o wydarzeniach,
których był świadom, jako dziewięcioletni chłopiec. Uderza zaś szczegółowość
opisu tego przeżycia.
Czytelnika zastanawiać winno; na ile dziecko onegdaj rozpoznawać mogło
detale, przytoczone w późniejszym sprawozdaniu ? Na ile zaś, sprawozdanie to
wynikało z erudycji uznanego znawcy, nie tylko historii I wojny światowej ?
Czytelnik zadaje tedy pytania:
ad 1: dlaczego moment pierwszego ujrzenia generał - gubernatora nie
przypadł choćby na 4 lutego 1916, 23 grudnia 1916, czy 17 stycznia 1917 roku ?
Ale akurat w dniu tak ważnym, nie tyle dla szarego ówczesnego warszawiaka, co
właśnie dla późniejszego badacza historii. Choć podejrzenie kontaminacji nasuwa
się natrętnie, nie sposób czytelnikowi dojść do sedna i apriorycznie odrzucić
autentyczności tej informacji wspomnieniowej. Chociaż ?
ad 2: Na ile dziewięcioletnie dziecko rozeznane być mogło w barwach wojsk
okupacyjnych (mundury galowe, czy polowe; kawaleria, dragoni, może kirasjerzy ?)
i składach poszczególnych formacji (półszwadron, szwadron) ? Spróbujmy jednak
zagadnąć dzisiejszego dziesięciolatka o marki i parametry obecnych samochodów.
Sądzić wolno, że jego rówieśnik w wojennej Warszawie 1916 roku, mógł również
mieć niezgorszą orientacje. W tu "kwestionowanej" sprawie.
ad 4: Skąd chłopak wiedział, że to właśnie generał von Besseler ?
ad 4a: a konie w pojeździe są siwkami belgijskiego króla ? Co ciekawe, przy
rozeznaniu ówczesnej sytuacji, ta ostatnia wątpliwość wydaje się najbardziej ...
nieuzasadniona. Chociaż właśnie ona sprawia wrażenie informacji, ex post
przejętej do wywodu wspomnieniowego.
Otóż, niemal rówieśnik pamiętnikarza, bo urodzony w 1909 roku Jerzy
Andrzejewski, w spisanych w okresie 1944 / 45 notkach zapewnia:
Pamiętam także, że niemiecki generał - gubernator von Besseler jeździł po
mieście w powozie zaprzężonym w przepiękne białe araby, ukradzione królowi
Albertowi w Belgii (podkr. ZW) ).
Nie wchodząc w kwestię pełnej autentyczności i tego przekazu, zauważalna
jest w opiniach równolatków zgodność proweniencji zaprzęgu von Besselera.
Zaznaczmy również, że trzydzieści lat później, w innym miejscu, tenże Jerzy
Andrzejewski w podobnej sprawie zajmuje - właśnie jako wspominający - bardziej
powściągliwą postawę {zob. IV-4,16}.
Wracając do zaprzęgu generał-gubernatora. Nieco starsza od obu tu
przywołanych, bo urodzona w 1893 roku warszawianka, po półwieczu także
"pamiętała", że Hans Beseler (sic!)
Zamieszkiwał w Belwederze. Jeździł powozem zaprzężonym w parę mleczno
białych koni, zrabowanych królowi Belgów, Albertowi (podkr. ZW) ).
Wolno mniemać, iż w relacjach tych odzwierciedla się vox populi "warszawki"
lat 1915-1918, dla której zaprzęg generał - gubernatora Hansa von Besselera
jednoznacznie się kojarzył z ... kradzieżą, Belgami i ich królem. I to bez względu na
nie najgorzej zapisanego w opiniach "sprawcę". A tym bardziej na znajomość
zasobów jego stajni.
Wobec tego, trudno powątpiewać w autentyczność tego fragmentu relacji
Janusza Pajewskiego. Gdyby nie dwa kolejne pytania. Pierwsze, wynikające z
sygnalizowanego już zagadnieniem percepcji czasu: dlaczegóż dziewięcioletnie
dziecko zapamiętywać by miało właśnie dzień 5 listopada 1916 roku ? Czy sprawił
to widok generała ? Jeżeli oglądanego po raz pierwszy, to identyfikacji dokonać
chyba musiała osoba trzecia. Czy jednak wrażenie z tego właśnie wydarzenia było
tak silne, by dziewięciolatek mógł dokładnie zapamiętać datę dzienną ?
IV-4,4; Przywołajmy tu anegdotę ze wspomnień innego historyka. Urodzony
w 1906 roku Stanisław Estreicher, także pamięta dni poprzedzające "wybuch
Polski". Jako krakowianin odnotował inne wydarzenie. Kiedy pewnego ranka szkołę
zastał zamkniętą, utartym zwyczajem pobiegł z kolegami na Wawel. Tam zaś
nieoczekiwanie dostąpili zaszczytu rozkołysania dzwonu Zygmunta, a później na
Rynku, byli świadkami zaciągnięcia warty przez wojsko polskie.
Gdy hejnał na wieży Mariackiej grał godzinę dwunastą - - - Tłumy wyły. W tej
chwili - - - odwróciłem się i z przerażeniem dojrzałem ojca stojącego z panem
Bobrzyńskim - - - zacząłem bąkać zdyszany: >Byłem na Wawelu. Dzwoniłem w
Zygmunta<. Niespodziewanie ta wymówka zrobiła na nich wrażenie - - - Śmiejąc
się wziął mnie ojciec za kark i bijąc tak silnie, że czułem to boleśnie, powiedział: >
Starym krakowskim zwyczajem biję ci w skórę na Rynku, nie dlatego żeś poszedł
za szkołę, ale żebyś pamiętał ten dzień<. Dzień był 31 października 1918 roku
(podkr. ZW) ). Se non evero, a bene travatto.
Urokliwa opowieść przekonuje nas do możliwości zapamiętania konkretnej,
dokładnej daty, związanej z bardzo osobistym doznaniem sprzed półwiecza.
Zrozumiałe, że nie do końca będzie to argumentem przy roztrząsaniu
autentyczności wspomnień Pajewskiego {por.IV-6,6-8; IV-9,2}. Wobec nich
bowiem, zgłosić wolno jedno jeszcze zastrzeżenie.
Wydaje się mało prawdopodobnym, by 5 listopada 1916 roku, dziewięcioletni
Januszek już w i e d z i a ł, że Besseler właśnie jedzie n a podpisanie aktu, nie zaś
że z e ń - bądź z jakiejkolwiek i n n e j przejażdżki - w r a c a. W tym miejscu
najprawdopodobniej zadziałała uczona erudycja wspominającego.
IV-4,5; Powrócić tu wypada do istotnej kwestii dat, jakimi operuje każdy
pamiętnikarz. Datacja ta, w zasadzie przyjmowane jest z pełnym zaufaniem. W
monografiach naukowych nagminnie przywołuje się tedy - za pamiętnikami właśnie
- dokładny czas wydarzeń, podejmowanych decyzji, spotkań bohaterów itp.
Jeżeli wykorzystywany jest sporządzany na bieżąco dziennik, sprawa nie
budzi większych wątpliwości. Czyż jednak z podobną beztroską zawierzać wolno
datacji podawanej w pamiętniku sporządzonym po latach ? Jak wygląda percepcja
upływu czasu w świadomości człowieka ?
Przecież tylko w kiepskich powieściach kryminalnych, prowadzący śledztwo
oczekuje dokładnej odpowiedzi - po zadaniu pytania: "gdzie przebywał podejrzany
cztery i pół roku wcześniej, o godzinie 17.40" ? Zastanówmy się. Na takie dictum,
bodaj 97% (dopuśćmy) "normalnej" populacji nie jest w stanie odpowiedzieć. W
pozostałych zaś, mieściłby się sprawca występku (choć do końca i to nie jest
pewne). Ale także osoby, które przed z górą czterema laty, zbiegiem okoliczności
właśnie
straciły kogoś bliskiego,
bądź przeciwnie, poznały interesującą osobę.
Również i takie, którym w tym czasie ukradziono kupiony właśnie wymarzony
samochód,
bądź poddano operacji przeszczepu nerki.
Słowem ci, którym ten k o n k r e t n y dzień - moment, kojarzy się z
wydarzeniem ważnym, wysoko lokowanym w hierarchii wartości przez n i c h
wyznawanych.
IV-4,6; W praktyce nasza orientacja w siatce chronologicznej bliższej, a nade
wszystko odleglejszej przeszłości, opiera się właśnie na takich, indywidualnie
odbieranych wyróżnikach. Niejednokrotnie bywają one związane z pozornie
drobnymi, ulotnymi doznaniami.
Kazimierz Brandys w "Listach do pani Z" pisze o nieoczekiwanym refleksie
świetlnym witraża kościółka w holenderskim miasteczku. To przywołało lawinę
wspomnieniową, o szczegółach niespodziewanie zapamiętanych. Obraz ten nie
wydaje się li tylko figurą stylistyczną w eseju literata. Podobne asocjacje
odnotowują inni (J. Parandowski, Z. Herbert, A. Rudnicki). Z takimi skojarzeniami
stykamy się bodaj wszyscy, oczywiście gdy stać nas na refleksję nad własną
pamięcią.
Zakodowane jakimś sposobem wydarzenie, nieoczekiwanie lokowane bywa
w czasie. Pozwala to, po wielu nawet latach, przywołując to zdarzenie
"przypomnieć sobie", kiedy miało miejsce ? A wokół tego wyróżnika
chronologicznego, lokalizujemy - również w czasie - inne wypadki, jakie miały
miejsce,
dwa dni wcześniej,
w następny czwartek,
chyba zaraz po tym,
we wrześniu tego roku itp.
Dlatego też, wcale nie śmiesznie brzmi opowieść "Chłopca z Salskich
Stepów", którego rodzinna, zapadła stanica kozacka zaczęła liczyć czas od
momentu, gdy jego matka przyleciała tam samolotem {por: V-10, 9}.
IV-4,7; Wszystko to winniśmy mieć na względzie, natrafiając w relacjach
wspomnieniowych, na bardzo precyzyjnie podawaną datację. Wielokroć będzie
ona właściwą - wiarygodną. Jednak niezbędna jest refleksja; na ile jest to a u t e n t
y c z n a datacja p a m i ę t n i k a r s k a ? To znaczy wynikająca z zasobów
pamięci autora. Czy być może, przyjęto takową później i jest po prawdzie
erudycyjną i n t e r p o l a c j ą w siatce pamięciowej wspominającego. Sprawa jest
związana właśnie z krytyką z e w n ę t r z n ą samej relacji pamiętnikarskiej, do
czego powrócimy niżej.
IV-4,8; Podobne wątpliwości wynikają wobec kolejnej kwestii związanej z
lekturą wspomnień. Mowa o wypowiedziach osób trzecich, jakie gęsto " cytowane"
są w pamiętniku. Znów czytelnik odbiera to l i t e r a l n i e. Badaczom zaś,
nagminnie służą one dla dokumentacji poglądu interlokutorów pamiętnikarza. I tutaj
naszej uwadze umyka pytanie; o możliwość - właśnie prawdopodobieństwo w i e r
n e g o zapamiętania wysłuchanego onegdaj zdania. Nawet przy założeniu
ważności persony, ważką kwestię wypowiadającej w "dziejowej" chwili.
Tak jak złota myśl Józefa Piłsudskiego w trakcie wawelskich egzekwii
Juliusza Słowackiego. Powszechnie jest przyjęte, że wypowiedział wtedy
maksymę: "W imieniu rządu Rzeczypospolitej polecam panom odnieść trumnę do
krypty królewskiej, by królom był równy". Kiedy inny świadek p r z y t a c z a
formułę: "bo królom był równy" ). Różnica wcale istotna, choćby dla wykazania
emocji Komendanta wobec ukochanego przezeń poety. Ale nie tylko. Przecie
Wieszcz zgodnie z zapewnieniami tegoż Piłsudskiego, miał być ostatnim cywilem
złożonym w kryptach wawelskich. A jednak.
Nawet gdy wypowiedzi są wyłącznym przedmiotem zainteresowań słuchacza
- jak w wywiadach prasowych, sprawozdaniach sejmowych itp. - wolno mieć
przecież wątpliwości, co do ich wiernego oddawania {zob.VII}. Cóż tedy mniemać o
rozbudowanych oracjach, po nie małym czasie "wiernie" przytaczanych w
pamiętniku. Odnalezione rozbieżności składamy na karb już to mankamentów
pamięci wspominającego, już to na jego premedytację. Gdy jednak nie potrafimy
wyszukanej wypowiedzi skonfrontować, bywamy skłonni zaaprobować tę - właśnie
odnalezioną. Już jako literalne oddanie słów onegdaj padających, a teraz
wpisanych w pamiętnik.
Przywołajmy tedy humorystycznie bezsensowny dylemat filozoficzny
niezrównanego Franca Fiszera:
Czy chaotyczne kombinacje efemerycznych pryncypów, są w stanie
zdeterminować neutralną cywitatywę absolutnego relatywizmu immanentno -
transcendentalnej solipsystycznej jaźni ? ).
Pytanie zadano wspominającemu i on wiernie (?) je przytoczył. W
pamiętniku, po latach ! Bynajmniej nie jesteśmy skłonni arbitralnie odrzucić
możliwość precyzyjnego oddawania wątpliwości ontologicznych Fiszera. Nawet
wówczas, kiedy tenże - innego wspominkarza pytał:
Czy chaotyczne kombinacje efemerycznych pryncypów, są w stanie
zdeterminować neutralną cywitatywę absolutu dobrego i złego, czy nie są w
stanie? Bo od tego ostatecznie wszystko zależy.
Niezwykłość dylematu i inne powody mogły jeszcze skłonić indagowanych,
do literalnego spamiętania kwestii. Uwiecznionej na gorąco - na piśmie, bądź w
pamięciowej konotacji. Zakładając niezależność obu relacji, byłoby to przykładem "
wędrującej anegdoty", gdy niewątpliwy ekscentryk szokował audytorium {por: IV-
8,2}. Dopuszczając zaś współzależność tych relacji, w tekstach tych widzielibyśmy
celowe przetworzenie jakiejś tam refleksji bohatera. Takową - niewątpliwie w
nawiązaniu do powyższych - będzie też "treść" depeszy nadanej przez tegoż
Fiszera, jaką " wiernie" cytuje ("z pamięci") inny pamiętnik:
Czy abrakadabryczne elukubracje immanentnej negacji transcendentalizują
nicość samą w sobie ).
IV-4,9; Celowe przetworzenia domniemanych "cytatów", wynikać mogą z
charakteru pisanego tekstu. One też, nagminnie są spotykane w trakcie
uważniejszej lektury pamiętników {por: IV-5b,8}. Przetworzeń dokonuje też sam
wspominający. Choćby Melchior Wańkowicz, który zapamiętał:
W 1939 roku na dwa miesiące przed wojną - - - Po Muzeum Wojskowym w
Kownie oprowadzał nas student doskonale mówiący po polsku. Stanąwszy przed
kopią Grunwaldu Matejki, tłumaczył:
>Podczas gdy dzielny Wielki Książe Litewski Witold rwie się do bitwy,
tchórzliwy król polski Jagiełło schował się w namiocie i odprawia mszę po mszy, co
aż zmusiło Krzyżaków do przysłania mu urągliwie, dwu mieczy, aby go zmusić do
boju<
- - - Wówczas wziąłem na bok zapalczywego kogucika i powiedziałem mu:
>Synku drogi, taka pogadanka nadaje się dla garnizonu w Rakiszkach, ale
niech pan pamięta, że mówi pan do dziennikarzy, którzy znają historię swego
kraju ).
W innym miejscu obrońca prawdy grunwaldzkiej wspomina:
na dwa miesiące przed wybuchem drugiej wojny światowej - - - wycieczka
polskich pisarzy i dziennikarzy zwiedzała muzeum w Kownie. Oprowadzający
młodzian, przed obrazem wyobrażającym dyslokację wojsk pod Grunwaldem (sic ! -
ZW) wypalił taką oto orację:
>Oto dzielny Witold, wódz Litwinów, prowadzi szyki do boju, a Jagiełło w
namiocie trzęsie się ze strachu i odprawia mszę za mszą<.
- Drogi Panie - przerwałem - przecież to nie jest pogadanka dla garnizonu
w Rakiszkach (wszystkie podkr. - ZW podkr. ZW) ).
Wspominający autor odmiennie więc opisuje obiekt dyskursu - jako żywo,
drugi mało przylega do naszej wizji matejkowskiego "Grunwaldu" - i rozmaicie "
cytuje" nie tylko osobę wysłuchiwaną, ale i samego siebie. I mniej nas tu interesują
inne szczegóły, choć wszystko związane jest ze specyfiką narracji pamiętnikarskiej.
Błahe przykłady ilustrować mają intrygującą kwestię adekwatności cytat,
nagminnie spotykanych w literaturze wspomnieniowej. Pochopnie później
wykorzystywanych. Nierzadko zaś, rozbieżności podobne nawet i zauważone - są
bagatelizowane. A to przez konstatacje o "nie istotnych szczególikach", jakie
rzekomo nie mogą ważyć, gdyż wypowiedź i tak oddaje nastrój i intencje mówcy.
Zrozumiałe jednak, że w dociekaniach naukowych taka postawa nie ma siły
dyrektywy metodycznej. Nie odwołując się do niemieckiego porzekadła o diable
tkwiącym w szczegółach, przypomnijmy twierdzenie Fryderyka Schleiermachera:
"Szczegół można zrozumieć jedynie na tle całości, a wyjaśnienie szczegółu z góry
zakłada wyjaśnienie całości".
IV-4,10; Inną kwestią, związaną z funkcjonowaniem pamięci u
wspominających, jest co raz zauważana rozbieżność opisu - dawanego w kilku
miejscach, przez tego samego autora. Niekiedy wynika to z celowych zamierzeń
autora {IV-5b,8}który konwencji pisanego tekstu, podporządkowuje precyzję
faktografii w opisie przeżyć własnych. Niekiedy jednak odnalezione odmianki
bardziej zadziwiają.
Zastanawiać może relacja z wydarzenia, jakie zdaniem czytelnika, "
niewątpliwie" dobrze zapadło w pamięci wspominającego. Choćby moment ucieczki
z więzienia. Przypadek taki spotykamy, kiedy swe przeżycia relacjonował Piotr
Kropotkin. Dysponujemy dwoma jego sprawozdaniami. Te zaś różnią nie tylko
stylistycznie.
Przywołajmy na wstępie dwa tłumaczenia tego samego tekstu,
zredagowanego przez Siergieja Stiepniaka - Krawczyńskiego. Opisano tam
perturbacje w organizowaniu ucieczki Kropotkina, kiedy kłopoty wynikły z
pozornych drobiazgów ):
[R-1:] W samej rzeczy pokazało się jednak, że było to istotnem głupstwem
[R-2:] W rzeczywistości była to czysta bzdura
[R-1:] Dziwnym zbiegiem okoliczności nasi nie mogli znaleźć czerwonego
balonika, ani w >Gościnnym dworze<, ani też w żadnym z sklepów zabawek,
które oblecieli przed południem
[R-2:] Dziwnym zrządzeniem losu, nasi nie mogli nigdzie dostać czerwonego
balonika, ani na targu ani w żadnym sklepie zabawkarskim, które oblecieli tego
rana
[R-1:] Wszędzie były tylko baloniki białe lub niebieskie, których nasi brać nie
chcieli - zupełnie słusznie dlatego, że przy sygnałach nie należy dopuszczać
najmniejszych zmian, chociażby i najbłahszych
[R-2:] Wszędzie były tylko białe i niebieskie, których nie chcieli brać i słusznie,
bo w umówionych znakach nie wolno wprowadzać żadnych, choćby
najdrobniejszych zmian
[R-1:] Pobiegli naprędce do magazynu wyrobów gumowych, kupili czerwoną
piłkę i napełnili ją gazem własnego wyrobu
[R-2:] Pobiegli wreszcie do sklepu wyrobów gumowych i kupili tam czerwony
pęcherz, który napełnili gazem
[R-1:] Sporządzony tym sposobem balonik okazał się do tego stopnia
nędznym, że kiedy nasz posterunek puścił sznurek, piłka zamiast tego, aby wzbić
się pod obłoki, podniosła się wszystkiego na kilka arszynów w górę i upadła na
ziemię, nie dosięgnąwszy nawet daszka szpitalnego muru
[R-2:] Lecz sporządzony tym sposobem balonik, okazał się tak kiepski, że
gdy wartownik puścił sznurek, balon zamiast poszybować w chmury, wzniósł się w
górę zaledwie o kilka arszynów i nie osiągnął nawet szczytu muru szpitalnego
[R-1:] Nasz posterunek, wściekły, schwycił piłkę i próbował ją rzucić w
górę ręką, ale ten eksperyment nie udał się już zupełnie
[R-2:] Rozwścieczony wartownik próbował wyrzucić go w górę wprost
ręką, ale mu się to jeszcze bardziej nie udało (wszystkie podkr. - ZW).
IV-4,11; Nie zmyli tu relacja pisana w pierwszej osobie. Sam sprawozdawca
informuje, że było to "pewnego wieczoru w połowie stycznia 1880 roku w
Genewie", gdy na spotkaniu towarzyskim, Piotr Kropotkin był namawiany do tej
opowieści. Początkowo się wzdragał twierdząc, że "tyle razy opisywał już swoją
ucieczkę, iż stało się to nudne jak flaki z olejem". Jednak uległ i otrzymaliśmy
relację spisaną przez uczestnika biesiady, kronikarza ruchu narodnickiego.
Przytaczany tekst, choć podany przez osobę trzecią, jest więc opowiadaniem
właściwego bohatera. Rozbieżności, to bez wątpienia "owoc kunsztu"
translatorskiego. Tutaj powinny mniej nas zajmować {zob.IV-5,14}. Istotniejszym
będzie ich skonfrontowanie z tekstem samego Kropotkina, w wersji przezeń
firmowanej. Odpowiedni fragment, już autoryzowanych pamiętników, przedstawia
się następująco:
Tego dnia stała się rzecz nieprawdopodobna. Przy Gościnnym Dworze w
Petersburgu sprzedają zwykle setki dziecinnych baloników. Ale tego dnia nie było
ani jednego. Towarzysze nie mogli nigdzie znaleźć balonika. Wreszcie znaleźli
jeden u jakiegoś dziecka, ale balon był stary i nie chciał się wznieść. Wtedy
towarzysze pobiegli do magazynu optycznego, kupili przyrząd do wytwarzania
wodoru i napełnili nim balon, ale mimo to z uporem nie chciał się wznieść;
wodór nie był wysuszony. Czas upływał. Wówczas jakaś pani przywiązała
balonik do swej parasolki i trzymając ją wysoko ponad głową, zaczęła chodzić po
trotuarze (wszystkie podkr. Z W) wzdłuż ogrodzenia naszego podwórza. Ale ja nic
nie widziałem, ogrodzenie było za wysokie, a pani - bardzo małego wzrostu ).
IV-4,12; Różnice między relacjami są zastanawiające. Rzecz znowu nie w
odmiennych lekcjach "Rosji podziemnej". Wolno mniemać, że i tam opowiadanie
Kropotkina podano w miarę wiernie, chociaż na formę raportu mógł wpłynąć
redagujący go Stiepniak - Krawczyński. Opis wydarzenia byłby wówczas skażony
stylistycznie. Aliści przytoczony fragment wspomnień samego Kropotkina, także
jest relacją wtórną. On sam nie mógł przecież odnotowywać wszystkich trudności,
pojawiających się w przygotowywanej akcji;
zakup pęcherza - piłki czy uzyskanie balonika od dziecka ?
"technika" napełnienia balonu - piłki - pęcherza !
podrzucanie tegoż przez wartownika-posterunek, czy parada małej pani ?.
Doszedł był do tego później, po opowieściach swoich towarzyszy. I ubrał
własną retoryką. Zdawać by się tedy mogło, że jesteśmy tu przy naszej "kliszy
pamięci". Jednak szczególnej.
Przytoczono przecież zarzekania Kropotkina, który sam podkreślał
wielokrotne relacjonowanie tego wydarzenia. Jak się okazuje, nie została ono tak
mocno utrwalone, by powielać je w postaci jednorodnej. Chyba, że znaczną część
odnotowanych odmianek, złożymy na karb mniej lub bardziej udanych tłumaczeń i
poczynań redaktorskich. Wydaje się to zresztą prawdopodobne, jednak
ostatecznie nie rozstrzyga kwestii r o z b i e ż n o ś c i f a k t o g r a f i c z n y c h
opowiadania.
IV-4,13; Jednak zgłosić wypada zastrzeżenie wobec czytelniczego
mniemania o "niezapomnianym wrażeniu", jakoby zachowanym w pamięci
bohatera. Nie sposób bowiem kategorycznie wykluczyć, że wyszukiwanie
racjonalnych przesłanek w funkcjonowaniu pamięci wspominającego, wynika t y l k
o z naszych, mylących imaginacji lektora {por:IV-4,13}.
Racjonalizacja doznawanych przeżyć, następuje na pewno w trakcie ich
przelewania na papier - na etapie kompozycji powstającego pamiętnika. Późniejsze
doświadczenia piszącego nie tylko porządkują faktografię wspomnieniową, ale są z
pewnością wzbogacane erudycją nabytą skądinąd {zob.IV-7,2-3}.
Dotyczyć to może i powyższego przykładu. Również dlatego, że fałszywymi
bywają nasze - właśnie czytelnicze - mniemania o hierarchii wartościującej
autobiograficzną kanwę pamiętnika. Autor swoje doznania, mógł bowiem zupełnie
inaczej lokować na szali osobistych przeżyć. Inaczej, niźli to czyni odbiorca jego
wspomnień.
Choćby nasze wyobrażenia przy lekturze Kropotkina. Ucieczkę uznajemy za
ważki moment jego biografii. Tak bowiem odbieramy fakt pobytu - bądź co bądź
księcia (!) - w więzieniu. Tym bardziej, nieudaną zeń ucieczkę. Wnioskowanie takie
mocno będzie osłabione rozterkami dręczącymi Aleksandra Wata. Ten po latach
nie może się doliczyć - w "Dzienniku bez samogłosek" - ileż to razy w swym życiu
odsiadywał więzienie ? Zastanawia się zaś nad tym nie profesjonalny kryminalista,
ale wyrafinowany mózgowiec, subtelny mistrz pióra.
Jeżeli nie natrafiamy tu na - wcale prawdopodobną - kokieterię pisarza, to
wnosić tylko wypada o zawodności czytelniczych wyobrażeń. Właśnie o
wartościach wyznawanych przez autora w j e g o przekazie wspomnieniowym.
Doniosłość wydarzenia będzie tam inaczej hierarchizowana, niźli nam, właśnie
czytelnikom się to zdaje. Co winno być uwzględniane w ocenach "poglądów"
piszącego pamiętniki.
IV-4,14; Kierując się własną hierarchią, czytelnik nazbyt często dopatruje się
wiarygodności, w opisach wydarzeń ekstremalnych. Te jakoby winny być
szczególnie dobrze zapamiętywane. Tym bardziej, kiedy sam wspominający
niedwuznacznie to sugeruje. Tak ocenianym wydarzeniem, bywa uczestnictwo w
egzekwiach osób bliskich duchowo bądź towarzysko. I rzeczywiście, są one często
wspominane, a nagminnie określane "niezapomnianym wrażeniem". Beznamiętna
konfrontacja takich zapisów prowadzi do zastanawiających wniosków. Jerzy
Putrament wypisywał ze swego dziennika:
9. XII. Pogrzeb Gałczyńskiego. Trochę bladego słońca, mało ludzi, dużo
samochodów. Dali mu mieszkanie w podrzędnej dzielnicy, order (średni) na grób - -
- Przemawiali - Iwaszkiewicz i ... Ładosz. (podkr. ZW) Głupio się poczułem,
szybciej poszedłem do domu ).
Także Jerzy Andrzejewski, po latach wielokroć cofa się myślą do
uczestnictwa w pogrzebie poety. Wpierw (w 1976) notuje:
pogrzeb Gałczyńskiego z początkiem grudnia roku 1953 był rozdzierająco
smutny. Zimowy dzień - - - wilgotny, mglisty, chyba chwilami mżył drobny
deszcz - - - Ludzi było mało, grono przyjaciół - - - Sfery oficjalne reprezentował
ówczesny wiceminister kultury i sztuki Jan Wilczek i on, oraz w imieniu
przyjaciół Stanisław Ryszard Dobrowolski przemawiali (podkr. ZW).
Później zaś (w 1978), że
był to jeden z najsmutniejszych pogrzebów jakie pamiętam, może
najsmutniejszy. Dzień był zimowy: bez deszczu, lecz szary wilgotny - - - Ludzi
nie było wielu - - - W imieniu czynników oficjalnych przemawiał nad grobem Jan
Wilczek, podówczas wiceminister kultury i sztuki; ze strony przyjaciół chyba
Stanisław Ryszard Dobrowolski (podkr. ZW) ).
IV-4,15; Rozbieżność szczegółów w różnoczasowych sprawozdaniach
"kolegów (?) po piórze" nie budziłaby zdziwienia, gdyby złożyć ją tylko na karb
zawodnej pamięci. I to bez wątpienia wchodzi w rachubę. Jednakowoż
istotniejszymi wydają się dwie inne kwestie. Pierwszą jest wyraźnie widoczna
mnemotechnika wspominających. Drugą - z tym związaną - jest ustalenie, z jakiego
rodzaju relacją mamy do czynienia. Spotykamy bowiem ewidentną nonszalancją
pamiętnikarzy, przedkładających egzaltowaną formę, nad precyzję wspomnienia
{por: IV-8, 19}.W tym miejscu akcentujemy sam aspekt mnemotechniczny.
U Jerzego Andrzejewskiego nie sposób nie zauważyć wielu płaszczyzn
sprawozdania z pogrzebu. Wydarzenia jakie miało wywrzeć tak smutne wrażenie.
Zauważmy;
1 - Relacja pierwsza opublikowana została w połowie 1976 roku, druga w
grudniu 1978 roku;
2 - W czerwcu 1976 roku "w związku z niedawną notatką" autor otrzymał i
opublikował list od Jarosława Iwaszkiewicza:
Drogi Jerzy ! Zapomniałeś. Ostatni stałem na warcie - - - Potem przemawiał
nie tylko Dobrowolski, ale i ja w imieniu ZLP. Tekst mowy zachował się.
Śmieliście się, bo mówiłem > łódeczka< żywota, a wy to interpretowaliście jako >
wódeczka<. Nie pamiętasz ? (podkr. ZW) ).
3 - Chyba obaj zbyt dobrze nie spamiętali ! W 1979 roku Andrzejewski
kolejny raz wraca do osobiście przeżywanych (?) egzekwii. Teraz jednak za sprawą
listu do redakcji, nawiązującego do drugiej z tu przytoczonych wspominek.
Czytelnik wypominał, zaś wspominający sumitował się:
Przeoczyłem przemówienie Jarosława Iwaszkiewicza. Niestety, nie po raz
pierwszy pamięć mnie tak bardzo zawodzi. W tym przypadku - - - dzięki mojemu
niedopamiętaniu, piękny i mądry tekst Iwaszkiewicza po raz pierwszy, jak sądzę,
ukazał się w druku. Również pomyliłem się, że przemawiał St. R. Dobrowolski. Nie
przemawiał, zapewniał mnie o tym w rozmowie telefonicznej. Mało tego. W imieniu
Ministerstwa Kultury i Sztuki nie przemawiał wiceminister Jan Wilczek, lecz minister
Włodzimierz Sokorski (podkr. ZW) ).
IV-4,16; Otóż Andrzejewski "przeoczył" przemówienie jakie on że orator -
Jarosław Iwaszkiewicz "przypominał" mu przed dwoma laty, listem przytaczanym
przez ... Jerzego Andrzejewskiego. Na tych samych łamach. Napomknijmy też, że
mowa Iwaszkiewicza wcześniej była już opublikowana; w książce z roku 1961 -
poświęconej pamięci Gałczyńskiego ). Nie pisał tam Andrzejewski, lecz czyżby
tylko dlatego "nie znał" jej zawartości. I dopiero po 18-tu (!) latach z innego źródła,
odkrywał ten "piękny i mądry tekst" ?
Czy wszystko to złożyć wypadnie na karb zawodnej pamięci, nad którą
wspominający co rusz ubolewa ? Wolno by wówczas mniemać - o nienajlepszej
erudycji (sic!) pisarza. Nie tylko bowiem nie zna wzmiankowanego tomu o
Gałczyńskim, ale i opublikowanych już wspomnień Putramenta. To zaś wydaje się
niemal niewyobrażalne. Dla czytelnika ówczesnego i dzisiejszego. Z drugiej strony,
czyż nie należało by widzieć w tym premedytacji piszącego? Ufając w szczerość
autora jego wszystkie "przepomnienia" dowodzić mogą naszej tezy o
funkcjonowaniu "płyty pamięci" {zob. IV-3,14-15}. Tak właśnie interpretować wolno,
przeinaczania notowane w relacjach z pogrzebu. Przeistaczanie faktów, jakie nie
były uprzednio zakodowane w pamięci.
Na etapie komponowania wspomnień, informacje te mogły po prostu umykać.
Upomnienie innych współczesnych, doraźnie modyfikowały osobistą relację.
Jednak przypomnienia te nie pozostawiały trwałego śladu w intymnym wizerunku
przeszłości. Powracając do tego obrazu, wspominający ponownie wywoływał
własny, ułomny pejzaż wydarzeń.
IV-4,17; Zauważamy, że uwagi nad takim mechanizmem zapamiętywania,
wcale nierzadko pojawiają się w periodycznie publikowanych "Dziennikach
literackich" Andrzejewskiego. Jeśli nie jest to przejaw pewnej minoderii autora - a
wykluczyć tego nie sposób - właśnie jego autorefleksja winna pointować nasze
domniemania. Otóż pisarz gęsto zastanawia się, właśnie nad możliwościami
zapamiętywania obrazu sprzed lat. Przywołajmy tu okolicznościową notkę,
drukowaną - co ważne - w peerelowskiej Warszawie w listopadzie 1978 roku:
w listopadzie 1918 roku miałem lat zaledwie dziewięć, więc nie mogłem
pojąć tego wszystkiego, co się działo - - - Oglądałem przejazd Piłsudskiego do
Belwederu. Jak wiele - - - mogło przeniknąć do świadomości dziewięcioletniego
chłopca - pojęcia nie mam i nigdy na to pytanie nie odpowiem. Nieomal do
pozawczoraj byłem pewien, że ów przejazd Piłsudskiego musiał mieć miejsce w
dzień jego powrotu z Magdeburga. Skoro mi jednak historycy przypomnieli - - -
muszę dojść do przekonania, że manifestacja, której byłem świadkiem, musiała się
wydarzyć innego dnia ).
Przyjmując "skruchę" Andrzejewskiego, w jego wspomnieniowej autorefleksji
widzimy potwierdzenie naszych dociekań; nad mechanizmami fiksowania wydarzeń
- w ludzkiej pamięci.
IV- 5 [ krytyka zewnętrzna pamiętnika ]
IV-5,1; Wyżej przytaczaliśmy żywione ongiś przekonanie o zbędnej refleksji
nad autentycznością przekazu pamiętnikarskiego {IV-1,4}. Nie tylko obecnie,
polemika z podobnym doktrynerstwem jest ewidentną stratą czasu. Konieczność
dokonania krytyki zewnętrznej źródła, wynika z kanonu metod stosowanych przez
historyka. I dlatego, wobec każdej kategorii źródłowej będzie ona nieodzowna.
Nawet najbardziej sceptycznie nastawieni, zgodzą się chyba z niezbędnością
prowadzenia krytyki zewnętrznej pamiętników rękopiśmiennych. Nie tylko nadzieje
na "nowego Paska" wywołują penetrację zasobów bibliotecznych i archiwalnych,
gdzie zachowano szczęśliwie, zapoznane dotąd teksty. Choćby i z XVIII-XIX
stulecia. Wobec nich oczywista jest niezbędność identyfikacji autora, wyznaczenie
czasu i miejsca spisania zabytku. A więc ustalenie elementów związanych z
krytyką zewnętrzną, wykazującą właśnie autentyczność odkrytego rękopisu.
Wobec opublikowanej literatury wspomnieniowej, pozornie dokonano już
tych ustaleń, co wydawcy wyłożyli czytelnikowi. Jednak ta właśnie forma źródła,
najczęściej przecież wykorzystywanego, domaga się pilnie, uważniejszego
spojrzenia na jego autentyczność.
IV-5,2; Potrzeba taka wyłania się w sposób zrozumiały, gdy co raz pojawiają
się już to "pamiętniki", już "wspomnienia", czy "dzienniki", a to Benito Mussoliniego,
a to Adolfa Hitlera. Równie głośne co nieudolne falsyfikaty, dowodzą
prawdopodobieństwa obecności a p o k r y f i c z n e j literatury wspomnieniowej.
Jej produkcja wynika głównie z potrzeb merkantylnych, ale też politycznych i
... ideowych. Siłą rzeczy jednak, pojawiające się "wspomnienia" głośnych postaci z
przeszłości, wywołując zainteresowanie, powodują uwagę badaczy. Tym samym
budzą tak pożądaną refleksję nad autentycznością przekazu. Jednak te właśnie
okoliczności sprawiają, że dyskusja wokół wielu podobnych przekazów, wykracza
poza ramy merytorycznej dysputy.
IV-5,3; W końcu lat siedemdziesiątych, sąd w Frankfurcie nad Menem "
rozstrzygał" wątpliwości wobec autentyczności głośnych "Dzienników" Anny
Frank. Niejaki Heinz Roth w wielu publikacjach starał się wykazać, że "Dziennik"
był po wojnie sfabrykowany; przez amerykańskiego dziennikarza
współdziałającego z ojcem dziewczyny. Nie wchodzimy tu w meritum sprawy. Nie
sposób jednak nie napomknąć, że w roku 1995 prasa polska za agencjami,
odnotowała śmierć 95 letniego Alberta Hacketta, informując już bez komentarzy:
"Dramatopisarz i scenarzysta. Sławę przyniosła mu książka >Dziennik Anny
Frank<, którą napisał razem z żoną" ).
Wcześniejszy osąd różnych gremiów, zdawał się przesądzać sprawę.
Historyka nie może jednak kontentować werdykt urzędu, a tym bardziej
dziennikarza. Nawet gdyby wyrok sądowy, tak jak Rothowi zakazywał
propagowania " insynuacji zmierzających do negowania zbrodni hitlerowskich".
Uznajemy, że tak jak niemiarodajne są apodyktyczne głosy prasowe, tak i
zdanie sędziego nie ma mocy rozwikłania dylematu stricte źródłoznawczego {por:
IV-5, 9}. I dotyczy to wszelkich dywagacji, dziś głównie skupionych na ocenie -
wartościowaniu nieodległej przeszłości. Ewidentny czynnik polityczno-moralny(?)
powszechnie przeważa tam racje merytoryczne. W naszym przykładzie
zastanawia, że jak dotąd rzeczowej dyskusji nad autentycznością "Dziennika"
Anny Frank nie przeprowadzano. Podobnie jak nad wieloma innymi przekazami,
sporządzonymi po wojnie przez ocalałych z pożogi - nie tylko Żydów.
Analogiczna sytuacja dotyczy tekstów innej proweniencji. Dla naszego
wykładu, niemal modelowym przykładem w tej materii będzie "spór" (?) wokół
pamiętników Nikity Siergiejewicza Chruszczowa.
IV-5,4; W końcu lat sześćdziesiątych zachodnie periodyki drukowały
fragmenty reminiscencje byłego przywódcy ZSRR. Następnie ukazały się wydania
książkowe. Tekst był dla czytelnika równie frapujący, co bulwersujący. Zresztą nie
tylko dla admiratorów "pierwszego państwa sprawiedliwości społecznej".
W ówczesnej sytuacji politycznej, sprawa miała oczywisty wydźwięk
propagandowy. A to nadawało tenor całej wrzawie wokół a u t e n t y c z n o ś c i
wspomnień Chruszczowa. Zarzuty radzieckie, iż jest to prowokacja odpierano
przywoływaniem tekstu, jaki kompromitował tamtejsze elity polityczne. Jakoby
dlatego właśnie, zaprzeczać m u s i a n o jego prawdziwości. Opublikowane
oświadczenie samego Chruszczowa, który o d ż e g n y w a ł się od imputowanego
mu pamiętnika - kwitowano twierdzeniem o p r z y m u s z e n i u autora do takich
wypowiedzi. Podstawy rękopiśmiennej nie sposób było poddać analizie
grafologicznej, bo rękopisu ... nie było ! Pamiętnik rejestrowany na taśmach
magnetofonowych, dopiero na Zachodzie miał być wyczytanym. I dopiero tam
przepisany i przetłumaczony. Kolejna sugestia radziecka, by same taśmy poddać
analizie, odpierane były odwołaniem do praw autora i zastrzeżeń depozytariusza.
Przydługi wywód dzisiaj i na tym miejscu jest niezbędny. Obrazuje
uwarunkowania politycznego sporu wokół przekazu. Ten okazać się mógł ważnym
źródłem dla dziejów wieku XX. Prócz insynuacji, inwektyw i zacietrzewienia, strony
"polemiki" niczego nie przedstawiły, by merytorycznie uzasadnić swoje racje. Do
teraz nie przeprowadzono rzeczowej krytyki zewnętrznej pamiętników
Chruszczowa ! A tylko ona wykazywać mogła by jego autentyczność.
Dlatego tak ćwierć wieku temu, jak i obecnie, publicyści i historycy czerpią z
tych pamiętników ad libitum wszystko to, co jest im doraźnie potrzebne. Zależnie
od założeń właśnie pisanych elaboratów. Nierzadko też po latach zaledwie kilku,
temat przedstawiając a' rebours. I tutaj nie przesądzamy sprawy. Nie sposób
jednak nie odnotować; to onegdajsi, gorliwi przeciwnicy autentyczności tego tekstu
(choćby Roj Miedwiediew), dzisiaj nagminnie go przywołują. Dopiero teraz (!)
odkrywając "białe plamy" w najnowszych dziejach ZSRR. W zmienionej sytuacji,
stronom dawnego sporu w równie małym stopniu zależy na rzeczowej analizie tego
przekazu źródłowego. Widać zaś jego koniunkturalne wykorzystywanie, w
najróżniejszych konfiguracjach politycznych. I w trzydzieści lat po tym "
źródłoznawczym zamieszaniu", sam tekst wydany jest w Rosji - bez nurtujących
nas tutaj skrupułów.
IV-5,5; Wątpliwości związane z pamiętnikiem, czy też rzekomym "
pamiętnikiem" Nikity Chruszczowa, niepotrzebnie uwikłane są w dylematy nie tyle
polityki, co publicystyki quasi historycznej. Tym nie mniej, ilustrują wyraziście
nieodzowność dokonania krytyki zewnętrznej - jakiegokolwiek przekazu
wspomnieniowego. Sprawy tego rodzaju są przynajmniej zauważane, gdyż dotyczą
nowo odkrywanych pamiętników osób prominentnych w przeszłości. Co
zrozumiałe. Jednak podejrzenie fałszerstwa dotyczyć może tekstów firmowanych
przez osoby zgoła nieznane.
Przed laty dość głośno było w Polsce o "Memorialium Commercatoris",
utworze nieznanego skądinąd, niejakiego Zbychgniewa Stefańskiego z Włocławka.
Udostępnione fragmenty sugerowały relację polskiego emigranta do Ameryki
Północnej, który z grupą ziomków przypłynął tam już w 1608 roku. Opisując losy
kolonistów, a wśród nich wielu Polaków, Stefański okazywał się prekursorem
nowoczesnego osadnictwa na kontynencie amerykańskim, a nawet współtwórcą
tamtejszych, swoistych związków zawodowych.
Okoliczności odnalezienia unikatowego pierwodruku i jego zaginięcie, zaś
nade wszystko sensacyjna treść wzbudzała niejakie wątpliwości. Właśnie co do
autentyczności tego pamiętnika. Pobieżna analiza filologów i historyków nie
wykazała jednak rażących anachronizmów w treści zabytku. Sprawa bodaj do
teraz pozostaje w zawieszeniu i nie wiedzieć, czy dysponujemy dokumentowym
potwierdzeniem naszej obecności na kontynencie amerykańskim na 12 lat przed "
Mayflower'? Czy też, dostarczono nam wytwór tęsknot i kompleksów amerykańskiej
Polonii, gwałtownie potrzebującej dowartościowania ?
IV-5,6; Problem fałszerstw pamiętnikarskich nasuwa się sam przez się, przy
refleksji nad autentycznością przekazów wspomnieniowych. Wydaje się przy tym
najprostszy w rozwikłaniu. Dotyczy bowiem głównie tekstów, z założenia mających
bulwersować - swą proweniencją i treścią. A takowe siłą rzeczy, obok
zainteresowania wzbudzają podejrzliwość.
Mniej - jeżeli w ogóle - zwracano uwagę na autentyczność większości
publikowanych już pamiętników. Takim zaś, analogiczna uwaga również jest
należna. I to w wszystkich aspektach krytyki źródła. A to ma wykazać: na ile
opublikowany już pamiętnik j e s t tym, za co się podaje ?
IV-5,7; Jak dotąd, niemal nie dostrzegany jest problem autorstwa pamiętnika,
firmowanego przez wybitną osobistość, choćby ze świata wielkiej polityki. Tak jak
prezydenci USA, którzy po szczęśliwie zakończonym urzędowaniu, z reguły
publikują swoje wspomnienia. Wiadomo przy tym, że ich przygotowanie
intelektualne i zajęcia jakim się poświęcają, nie ułatwiają intensywnej pracy
literacko-redaktorskiej. Zresztą, na stronach tytułowych tych "wspomnień", z reguły
znajdujemy informację: kto rzeczony "pamiętnik" ... napisał.
Rozpowszechniona jest bowiem - nie tylko w krajach anglosaskich - instytucja
ghostwriter'a. "Pióro-Duch", to fachowiec z literackim przygotowaniem. Niekiedy
historyk, nierzadko publicysta-dziennikarz opracowujący dostarczony materiał. Do
postaci, w jakiej można go już opublikować. Nie sposób mówić tu o fałszerstwie,
skoro owoc tej pracy, bez wątpienia jest autoryzowany. Zrąb faktów, opinie
tytułowego bohatera - autora, tzw. "atmosfera" wspomnień, są bodaj zgodne z
wyobrażeniami osoby pamiętnik ten firmującej. Tym nie mniej, badacz postawić
winien pytanie,
gdzie w takowym tekście k o ń c z y się pamiętnikarz, a z a c z y n a właśnie
ghostwriter ?
A sprawa jest równie istotną, co niezmiernie złożoną. Egzaltacja Mary Lewton
spisującej "Pamiętniki" Ignacego Jana Paderewskiego rzuca przy lekturze nie
zamierzony z pewnością cień na "mistrza". Identycznie jak w "Pamiętnikach"
Ludwika Solskiego, spisywanych przez Alfreda Woycickiego.
Nieodparcie nasuwa się wątpliwość; jak dalece teksty te odzwierciedlają
poglądy samego "autora" (mistrza), na ile zaś, jest to efekt większej lub mniejszej
biegłości literackiej "spisującego" ? Gdzie kończy się niewątpliwa kreatywność
własna bohatera, zaczyna zaś ckliwość piszącego ? Na ile też, tytułowy autor uległ
obrazowi, przedłożonemu przez piszącego. Uległ na tyle, że gotów był
zaaprobować wykreowany tam portret własny ?
IV-5,8; Z pewnością nie są to problemy wydumane. Spotykamy bowiem
pamiętniki, jakich lektura natrętnie nasuwa domniemanie o - oględnie mówiąc -
koloryzowaniu własnych dokonań autora. Może to zaś być efektem powyższego
podejrzenia. Wtedy, kiedy spornemu dla nas dziełu, ostateczny kształt nadawał
właśnie ghostwriter. Zbliżony proceder wspomnieniowy notujemy ostatnio,
spotykając w prasie ogłoszenia - apele typu:
Chciałbym napisać wspomnienie o XXX (tu podane personalia bohatera >
wspomnień<) w dziesiątą (piętnastą, trzydziestą itp.) rocznicę (czegoś tam).
Proszę o kontakt osoby, które mogą mi opowiedzieć o XXX. Czekam (tu adres,
telefon).
Historyk winien się zastanowić na kwalifikacją formalną tekstu, opartego na
efektach tego zawołania. Jest to wywołanie relacji wspomnieniowej, jaka
przetworzona będzie przez ogłoszeniodawcę. Być może wsparte jego autopsją, na
pewno erudycją, przybiera wówczas kształt quasi wspomnieniowy. Proces
powstawania takiego "pamiętnika" wolno zgodnie z naszą typologią {zob.IV-2,4-5}
zobrazować schematem:
Ms-Ra-Se(1) + Ms-Ra-Se(n) + Ms-Ra+Se+Sr(a) = Ms-Ra-Rw-Sr(d)
gdzie (1+ n) = wywołane ogłoszeniem wspomnienia na zadany temat; (a) =
wspomnienia własne ogłoszeniodawcy; (d) = efekt literackiego przetworzenia -
"wspomnienia o XXX".
Nie przesądzając kwestii podnieśmy, że i tu krytyka zewnętrzna wspomagać
będzie ustalanie wiarygodności tego swoistego "przekazu wspomnieniowego".
IV-5,9; Sprawa się bardziej komplikuje, gdy ghostwriter pozostaje
anonimowym. A bywało tak i bywa, szczególnie w twórczości wspomnieniowej
mężów stanu wschodnio-europejskiej areny politycznej.
Przed niewielu przecie laty, szeroko propagowano memuarystyczną trylogię
Leonida Ilicza Breżniewa. Uwieńczoną nawet literacką Nagrodą Leninowską.
Powszechne jednak było najgłębsze przekonanie; nie jest to oryginalne dzieło
radzieckiego przywódcy ! Miał się za tym kryć nie ujawniony autor - literat.
Domniemanie wynikało bardziej z emocji, niż udokumentowanego rozbioru
krytycznego dzieła. Więcej, wyrok ferowano bodaj nie znając jego treści. A jest on
swoiście ciekawy; literacko (sic!) i faktograficznie.
Bez względu na obecne oceny wartościujące, tekst domaga się rzeczowej
krytyki zewnętrznej. Właśnie dzisiaj. Niewątpliwie będzie ważnym źródłem
historycznym do dziejów polityczno-gospodarczych ZSRR. Mówiąc zarazem o
bezceremonialnym zadufaniu jego elit rządzących.
Na gruncie polskim, w podobnej sprawie znów rozstrzygać mają wyroki
sądowe. W latach sześćdziesiątych głośno było o wspomnieniowych "Barwach
walki" Mieczysława Moczara, jakie nie tylko wielokroć wznawiano, zekranizowano,
ale i wprowadzono do kanonu lektur szkolnych. I znów tzw. "opinia" była najgłębiej
przekonana, że "oczywiście" nie jest to oryginalne dzieło wpływowego Ministra
Spraw Wewnętrznych. Kuluarowo wymieniano nawet nazwiska znanych literatów,
zarzekając że "bez wątpienia" właśnie oni są faktycznymi autorami "Barw walki".
Jednym z takich miał być Wojciech Żukrowski. W zmienionej atmosferze
politycznej, rzecz ponownie wypłynęła. Jednak nie za sprawą historyków, którzy
uprzednio korzystali z dzieła Moczara w swoich wywodach o ludowej partyzantce
czasów okupacji. Ledwie co (? !) w snutych (choć zredagowanych przez "polskiego
ghostwriter'a" Janusza Rolickiego) reminiscencjach Edwarda Gierka o "Przerwanej
dekadzie", znaleziono ustęp stwierdzający, że to Żukrowski był rzeczywistym
autorem pamiętników Moczara. Literat poczuł się obrażony i sprawę skierował do
sądu, zarzucając Gierkowi "uwłaczające pomówienie". Sprawozdania z sali
sądowej są rozbrajające w bezczelnym wręcz cynizmie zeznających. Niewiele też
wskazuje, by rozpoczęty w 1993 roku przewód miał się zakończyć. I to
zadowalającym strony werdyktem.
Nie wchodząc w ocenę kwalifikacji zespołu sędziowskiego, stwierdźmy
ponownie; ocenę merytoryczną wypada pozostawić wyłącznie kompetentnym
badaczom. To ich zadaniem winno być dokonanie krytyki autentyczności "Barw
walki" Moczara. Bowiem to nie wyrok sądowy jest w mocy {zob.III-2,6, por:IV-5,3}
decydować o "prawdziwości" jakiegokolwiek tekstu.
Przywołane przykłady w oczywisty sposób dowodzą niezbędności refleksji,
właśnie nad autentycznością materiału pamiętnikarskiego. Przynajmniej wówczas,
kiedy pojawiają się podejrzenia, że za firmującym je "autorem" kryć się może nie
ujawniony z imienia ghostwriter.
Bezwzględnie zaś, politycznie beznamiętna krytyka należna jest i "Barwom
walki" i "Lewym czerwonym". Ale także "Drogom nadziei" i tam, gdzie kreślono
jak "Przekroczyć próg nadziei". Bowiem doraźna racje polityczno - propagandowe,
w żadnym razie nie mogą osądzać o a u t e n t y c z n o ś c i pamiętnika.
Ktokolwiek by go nie firmował!
IV-5,10; Jeszcze mniej dostrzegany jest inny aspekt autentyczności
wykorzystywanego brzmienia pamiętnikarskiego. Z reguły posługujemy się
opublikowanym już tekstem. Mniej zastanawiamy się wówczas; w jakim on
pozostaje stosunku - wobec rękopiśmiennego pierwowzoru.
Refleksja pojawia się dopiero, gdy analiza innych badaczy wykazuje
rozbieżności. Właśnie między podstawą rękopiśmienną, a dostępną nam edycją
(tak jak w pamiętnikach Jana Kilińskiego, czy Bolesława Limanowskiego).
Jednakowoż przyznajemy. To niezmiernie ważne postępowanie krytyczne, nie
zawsze jest możliwe w dokonaniu. Przynajmniej na etapie pracy magisterskiej.
Tym bardziej konieczna jest ś w i a d o m o ś ć możliwych m a n k a m e n
t ó w wykorzystywanego t e k s t u; w pamiętniku podanym nam drukiem.
Ułomności wynikłych z n i e w ł a ś c i w e g o oddania t r e ś c i, znajdującej się w
podstawie edycji. W autorskim rękopisie, czy maszynopisie.
IV-5,11; Dotyczy to już spraw najprostszych, jak "mechaniczne" błędy druku.
W podawanych tam datach, nazwach osobowych i miejscowych, także w
przeinaczeniach samej treści. Trywialność tej uwagi jest osłabiana twierdzeniem,
że nie raz dopatrywać się będziemy "chochlików" tam, gdzie ich w istocie nie ma.
Przykładem, przytoczone wyżej {IV-3,7} rozmaite lokowanie miejscowości
Larzy umieszcza ją 60 kilometrów od Berlina, gdy trzeci
wskazuje na odległość 80-cio kilometrową. Fakt łatwy do zweryfikowania i
najprościej byłoby złożyć to na karb błędu w "sztuce drukarskiej".
Tak jednak nie jest. Polscy tłumacze (?), wydawcy (?), drukarze (?) tu właśnie
poszli dokładnie za tekstem rosyjskiego pierwodruku. Być może, dostrzegali nawet
rozbieżność w tym szczególe, jednak swoiście pojmowana akrybia nie pozwoliła
ingerować w tekst tłumaczonej podstawy. Nie wykluczone zaś, że tam właśnie dał
o sobie znać rzeczony "drukarski chochlik". W każdym razie, drugie rosyjskie
wydanie wspomnień Koniewa podaje już 60-cio kilometrową - a więc "prawidłową" -
odległość dzielącą Lwiedzieć jednak; co czy kto korekty tej
dokonał. Możliwa bowiem jest mechaniczna poprawka wcześniejszego błędu
druku, ale i odautorska reperacja.
Pamiętnikarz reagujący na głosy innych {por:IV-4,14-15}, wyłapuje swoje
"omyłki" i może je korygować. W kolejnych edycji "własnych" wspomnień. I to jest
kolejnym przyczynkiem do sprawy "autentyczności" takich "wspomnień". Daje temu
wyraz Witold Zechenter, w swym obszernym pamiętnikach, gdzie kilkakrotnie
odnosi się do innych wspominkarzy. Kiedy w opowieści o obozowej niedoli,
znajdujemy znamienne - właśnie odautorskie - sprostowanie:
długo nie mogłem się dowiedzieć, jak się to miasteczko nazywa po czesku,
dopiero jeden z Czytelników pierwszego wydania tej książki wspomnień, prof.
Wincenty Podlacha z Gliwic, podał mi jego czeską nazwę: Momoń ).
Uwypuklono tu wspomaganie własnej pamięci - informacjami postronnymi. A
dotyczy to wydarzeń, jakie w wyobraźni czytelnika "musiały być zapamiętane".
Odnotowana rzetelność pamiętnikarza pozwala mniemać, że podejrzewany choć
nie ujawniany proceder taki, bywa częstym w każdej "twórczości wspomnieniowej"
{por:IV-9,2}.
Te pozornie zbyt daleko idące dywagacje nad bądź co bądź błahostkami -
ilustrować winny złożoność a u t e n t y c z n o ś c i wykorzystywanego
wspomnieniowego t e k s t u. Autentyczności rozumianej literalnie. W dociekaniu;
na ile rzeczony tekst, jest tym, za co się podaje. Zaś powinna być to z definicji:
a u t o p s y j n a narracja samego a u t o r a, nie skażona interpolacjami
zewnętrznymi. Mimowolnymi bądź celowymi.
IV-5,12; Refleksja taka wydaje się nieodzowna, kiedy porównujemy
bliskoczesną edycję tego samego pamiętnika i zauważamy odmianki tekstu. Jak w
pamiętniku Konstantina Miereckowa, gdzie znajdujemy ustęp:
Po przeprowadzeniu kontroli wojsk odbyło się posiedzenie Rad Wojennych
armii - - - W koniecznych wypadkach trzeba było niektórych ludzi usunąć z
zajmowanych stanowisk - - - W drogę udałem się na >Willysie<, częściowo
maszerując (podkr. ZW) razem z wojskami ).
W wydanym wyborze fragmentów wspomnień dowódców, w odpowiednim
miejscu tegoż pamiętnika, znajdujemy następujący passus:
Zaraz po dokonaniu kontroli odbyły się posiedzenia rad wojennych armii - - -
Niektórych ludzi trzeba było w koniecznych wypadkach usunąć z zajmowanych
stanowisk - - - W drogę udałem się willysem, częściowo posuwając się (podkr. ZW)
razem z wojskiem ).
Zauważone odmianki są oczywiście nie istotne dla meritum wykładu, ale
warte zasygnalizowania. Tym bardziej, że wydawcy drugiego cytatu, odwołują się
do edycji przytaczanej tu wyżej. Mamy więc do czynienia z niewątpliwymi
zabiegami redakcyjnymi; samowolnie modyfikującymi brzmienie źródła - z sobie
wiadomych przyczyn. Jest to przecież ingerencja wpływająca wyraziście na podany
nam kształt przekazu, co nakazuje znowuż zastanowić się nad jego
autentycznością.
IV-5,13; Podobne zabiegi redakcyjne są nagminne w książkowych edycjach
pamiętnikarskich. Edycja "La dernier rapport. Politique polonaise 1926-1939" Józefa
Becka z 1951 roku liczy 361 stron druku. Wydane w Warszawie w 1955 roku
"Pamiętniki Józefa Becka" zajmują stron 175, zaś "Ostatni raport" z 1987 roku stron
239. W pierwszej polskiej edycji wydawcy przynajmniej zaznaczyli, iż udostępniają
"wybór". I choć nie wyjaśniają kryteriów tegoż, mimowolnie nakazali ostrożne
posiłkowanie się tym przekazem. W drugiej, sugerowane jest pełne oddanie
pierwowzoru. Z czego więc w końcu wynikają te rozbieżności ?
Nie tylko instytucjonalna cenzura okrawa teksty przygotowywane do druku.
Spowodowane to bywa względami politycznymi, społecznymi, kulturowymi,
obyczajowymi. Propagandowymi wreszcie. Ostatnie zaważyły niewątpliwie na
kształcie obu polskich wersji pamiętników Becka. Chwalebnie jednak
zasygnalizowano tam interwencje wydawcy w tekst pierwotny. Takowych informacji
nie ma w wielu innych edycjach, gdzie również podejrzewać wolno podobny
proceder.
Instytut Wydawniczy PAX publikował całą serię pamiętników dyplomatów, w
jakimś stopniu powiązanych z Polską okresu międzywojennego. Tłumaczem i
edytorem był Stanisław Zabiełło, który nie kwapił się z informacją; na ile ingeruje w
tekst pierwowzoru. A było tak z pewnością, co sugerują porównania objętości
choćby "La Pologne de Pilsudski" Jouel'a Laroche'a, z wydaną w kraju PAX- owską
edycją jego "Polski lat 1926-1935".
IV-5,14; Wypomniana wyżej różnica w objętości "tej samej" (?) pozycji, na
pewno nie wynikała z lakoniczności języka polskiego. Tym nie mniej i ten problem
należy mieć na uwadze, przy rozpatrywaniu autentyczności wykorzystywanego
p r z e k ł a d u wspomnień. Niejedno kroć bowiem, wiadomości czerpane są
właśnie z tłumaczonej już wersji. Czytelnik zaś nie zawsze się zastanawia - nad
adekwatnością translacji.
Wyżej {zob.IV-4,8} cytowane były dwie wersje tłumaczenia tego samego
tekstu wspomnieniowego. Rozbieżność frapować może nie tylko filologów.
Otrzymaliśmy tam przecież, jakby dwie odmienne relacje. Z tego samego
wydarzenia. Oparcie się na jakiejkolwiek, wywoływało by też zupełnie odmienne
wnioskowanie. Choćby o indolencji rosyjskich rewolucjonistów, usiłujących piłkę
przerobić na balonik, nie wiedzieć też jakim sposobem i jakim gazem napełniony.
Na poły ironizująca konstatacja, taką nie będzie, skoro zważymy obecne praktyki
wielu, nie tylko publicystów. Ze wszech sił starających się "dokumentować" nicość
onegdaj wychwalanych przez się wartości.
Nie ulega wątpliwości. Refleksja nad jakością tłumaczenia wykorzystywanego
źródła, jest elementarną powinnością badacza. Winniśmy zastanowić się także nad
s e m a n t y c z n ą sferą narracji. Wieloznaczność francuskiego "indepedence"
powodować może, że tej samej osobie przypisać wolno będzie akceptację zasady
"niepodległości", bądź "niezależności". A różnica to wcale istotna przy dalszym
wnioskowaniu. Widzimy to w wywodach naszych historyków, którzy niedawno
jeszcze rosyjskie "???????????????" i "????????????" chcieli rozumieć, właśnie
jako "niepodległość". By tym sposobem argumentować pro polskie nastawienie
frakcji bolszewickiej, już od roku 1903 !
IV-5,15; Wszystkie powyższe uwagi zdają się być banalnymi w swej
oczywistości. Jednakowoż artykułujemy je tutaj nie tylko ze skrupulatności,
wymaganej w akademickim wykładzie.
Lektura wielu monografii - wykorzystujących w bazie dowodowej "pamiętnik
jako źródło historyczne"- uwidacznia, że te na pozór wyraziste cechy, w wielu
wypadkach bywają w ogóle nie dostrzegane. Zwróćmy zaś uwagę, że poruszane
kwestie są - przynajmniej teoretycznie - łatwe w wychwyceniu. Przy prawidłowym
postępowaniu krytycznym. O wiele trudniej, przeprowadzać krytykę zewnętrzną
samej narracji wspomnieniowej. Analiza taka winna bowiem wykazać te ustępy
tekstu, jakie rzeczywiście są owocem a u t o p s j i pamiętnikarza. A właśnie ta
sprawa nie jest postrzegana przez badaczy zestawiających faktografię. W oparciu
o literaturę pamiętnikarską.
IV-5,16; W retrospektywnych zapisach wspomnieniowych, co rusz
zauważamy wspomaganie pamięci piszącego. Informacjami zaczerpniętymi
skądinąd. Nierzadko pamiętnikarz, dla potwierdzenia swego wywodu, przywołuje
dokumenty osobiste, opublikowane wcześniej relacje innych osób, nawet poglądy
publicystów i literatury naukowej.
Niekiedy staję się to całym programem "tworzonych wspomnień". Chociaż dla
wielu nie jest to kwestią do końca uświadomiona. Tylko niektórych kronikarzy stać
na autorefleksję {por:IV-5a,8} i wówczas lojalnie deklarują oni "swój program"
spisywania wspomnień:
Jak wiadomo, wspomnienia, pamiętniki itp. materiały - to bardzo trudny rodzaj
źródeł, szczególnie jeśli autor powoduje się tylko na swą pamięć. Dlatego uważam
za wskazane poinformować tych, którzy zechcą przeczytać te moje Wspomnienie,
że przy odtwarzaniu faktów - - - liczę nie tyle na swą pamięć (chociaż to czynnik
oczywiście ważny i nie unikniony), co przede wszystkim, (podkr. ZW) na niektóre
zachowane materiały, które pozwalają mi nie tylko przypomnieć sobie fakty - - - ale
mogą w pewnym sensie je dokumentować.
Pisze tak profesjonalny historyk, swym "wspomnieniom" nadający formę
"monografii na temat". Skrupulatnie wymienia więc podstawę źródłową tejże
monografii, gdzie jego osobiste wspomnienia "mało się liczą" (sic !). Napotykamy tu
oczywiste przemieszanie pojęć. "Pamiętniki" tak piszącego, programowo przecież
"wspomnieniami" nie są, boć wspominający sam uznaje swe pisanie za "okruch
informacji dla dziejów historiografii (sic !?) w Polsce" ).
Przytaczanie nieznanych dotąd dokumentów, będących w posiadaniu
faktografa, ma niewątpliwy walor poznawczy. Teksty już znane będą mniej
interesujące. Lecz umieszczanie jednych i drugich w pamiętniku, nasuwa kolejny
dylemat związany z kwestią autentyczności relacji wspomnieniowej. Należy bowiem
postawić pytanie:
na ile dokumentacja taka w s p o m a g a wywody pamiętnikarza, na ile zaś nimi
k i e r u j e ?
Jest bowiem wielce prawdopodobne, że to właśnie wymowie przytaczanych
racji osób trzecich, pamiętnikarz podporządkować może wspomnienia własne. Po
czasie, piszący nawet nieświadomie uzależnia się od poznanych ex post
interpretacji wydarzeń, w jakich rzeczywiście uczestniczył. Wówczas jednak miał
zupełnie inne do nich odniesienie.
IV-5,17; I w tym miejscu nasza "źródłoznawcza" ocena walorów pamiętnika
znacznie różni się od podstawy wielu innych. Dość powszechnie bowiem, czytelnik
wcale nie oczekuje od pamiętnikarza obrazu przeszłości, jaki pozostawał w j e g
o (wspominającego) pamięci.
Wcale nierzadko pragniemy wyszukać w relacji wspomnieniowej informacje o
stosunku autora do wydarzeń jakich był świadkiem, a jakie budzą n a s z e -
czytelnicze - zainteresowanie. Już to przez swą niezwykłość, już przez odmienne
naświetlenia konkretnego faktu u innych wspominających. Wreszcie przez
odmienne oceny "kontrowersyjnych", postronnych bohaterów pamiętnika.
Z takim podejściem, odbiorca wspomnień uznaje je mimowolnie (?) - za
przewodnik (podręcznik?) po przeszłości, bądź leksykon wyjaśniający meandry
tych wydarzeń. Znamienna jest w takim odbiorze negatywna ocena wielu
pamiętników. Tych, w jakich autor nie ustosunkowuje się do innych, jemu
współczesnych relacji. Także wówczas, gdy pamiętnikarz nie uwzględnia poglądów
literatury, mówiącej o wypadkach jakich był świadkiem. Przecie nie sposób nie
zgodzić się ze stwierdzeniem:
Trudno zarzucać pamiętnikarzowi, błędy, czy nieznajomość niektórych
ważnych, lub mniej ważnych faktów. I tym bardziej trudno mieć pretensje do
autora, że mimo wszystko zachował niektóre iluzje z młodzieńczych lat.
Wszelako ta, wyrwana z kontekstu konkluzja, ma intencje wyraźnie ironiczną.
Negatywnie oceniającą omawiany właśnie pamiętnik. Równie przewrotnie,
przyjmijmy ją jednak literalnie. Nagminnie bowiem, taka właśnie - tu tylko pozornie
wyrozumiale aprobowana -"nieznajomość ważnych faktów", "zachowanie iluzji",
"pominięcia" uznawana jest za istotny m a n k a m e n t wspomnień.
Los ten spotkał choćby pamiętniki Józefa Hallera, któremu z różnych stron
zarzucano apodyktyczność. Stary generał miał rzekomo strofować podwładnego,
kiedy ten - p o m a g a j ą c w spisywaniu wspomnień - n i e był w y s ł u c h i w a
n y. Wytykano też generałowi - ignorowanie sugestii "pomocnika", który pozwalał
sobie przypominać a u t o r o w i - fakty "warte u w z g l ę d n i e n i a".
Nie wchodząc w ocenę tej konkretnej relacji, tu mniemamy, że wytykane
uchybienia są jej "pamiętnikarską z a l e t ą". Właśnie przez zachowanie czystości
f o r m u ł y wykładu. Takową wysoko umieszczamy r o z p a t r u j ą c
autentyczność wspomnień Józefa Hallera. Inkryminowana postawa generała -
pamiętnikarza taką autentyczność zapewniała zgoła w większej mierze, niźli inne
quasi erudycyjne wypracowania pamiętnikarskie.
Tam więcej znajdziemy wypisów z poznanej literatury, niż refleksji i
wspomnień; właśnie o s o b i s t y c h. Rzecz nawet nie do końca, w selekcji
faktów umieszczanych w pamiętniku. Takowa jest dobrym prawem
wspominającego. Zważmy jednak, że później nabyta erudycja, zmienia bez
wątpienia hierarchię wydarzeń. Nie raz nakazuje ona akcentować takie, jakim w
momencie zaistnienia przypisywano zupełnie inną rangę {por.II-2, 3-4}.
IV-5,18; Lektura wspomnień weteranów Powstania Wielkopolskiego nasuwa
wniosek, o powszechnym wówczas odebraniu impulsu, jakim miał być przyjazd
Ignacego Paderewskiego do Poznania. Wolno jednak mniemać, że w grudniowych
dniach 1918 roku, młodzi mieszkańcy miasteczek i wsi wielkopolskich, jeżeli już
słyszeli coś o tej wizycie, to niezmiernie mało prawdopodobne, by właściwie
oceniali i jej bohatera i znaczenie tego wydarzenia.
Później nabyta erudycja modeluje więc obraz wspomnień. Jest to wyraźne,
choćby w reminiscencjach weteranów II wojny światowej. Ówcześni żołnierze
niższych rang, po latach dywagują o decyzjach zapadających na najwyższych
nawet szczeblach. Bez wątpienia zaś, w konkretnej sytuacji wojennej, mieli
rozeznanie co najwyżej swego odcinka; plutonu, kompanii, może batalionu.
Informacje, jakie doszły do nich później, umieszczały ten wycinek w szerszym
kontekście. I z takim właśnie widzeniem własnych dokonań, pamiętnikarz zaczął się
identyfikować.
IV-5,19; Takie samo wspomaganie i sterowanie pamięcią ma miejsce, kiedy
dostarczona nam wersja opiera się na osobistych notatkach, w rodzaju bieżących
zapisek dziennikowych. Nie zawsze jednak jest to ujawniane w ostatecznej redakcji
tekstu gotowanego do wydania.
Z kolei, wyraźne odwoływanie się do posiadanego "dziennika", bywa
przyjmowane z wyrzutem. Jako oszukańczy zabieg, mający pozornie uwierzytelnić
wykład dziejopisa. Pomówienia te spotykają choćby wspomnieniowe "Pół Wieku"
Jerzego Putramenta. Tam wielokroć wynajdujemy cytowane, wcześniejsze zapiski
autora. Teraz doraźnie wykorzystywane w odpowiednim miejscu
przeredagowanego tekstu. Zarzut wobec tej metody wspomnieniowej, nie jest
zresztą dokumentowany przez oceniających. A właśnie oczekiwać by należało
rzetelnego "rozbioru krytycznego" pamiętnika Putramenta.
Innymi razy, właśnie pamiętnikom opartym na wcześniej pisanych notkach,
skłonni jednak jesteśmy przypisywać wcale wysoką rangę (w naszym schemacie:
Ra-Sr-Sd). Uznajemy je bowiem bezdyskusyjnie, za późniejsze przetworzenie
doraźnych, na gorąco notowanych informacji.
Problem jednak w tym, jak dalece to przetworzenie się posunęło ? Nie tyle w
stylistyce i ornamentyce literackiej, co w doborze faktów, odpowiadających
wyobrażeniom wspominającego. Już w trakcie komponowania pamiętnika {por.IV-
7; 1-2}. Nieodzowne wydaje się wówczas pytanie:
na ile pamiętnikarz wiedziony późniejszym doświadczeniem, moderował przy
pisaniu swe wcześniejsze sądy ?
W praktyce domyślać się wolno, że opracowując swe notatki, piszący nosi
się z myślą ich rozpowszechnienia. Wówczas dokonuje - zgodnie z proponowanym
schematem - transformacji przekazu Mo w przekaz Moi, a nawet Ms {IV-2, 4-5}. To
zaś będzie związane z problemem autentyczności relacji wspomnieniowej.
Studiujący winien w tym przypadku uświadamiać sobie; jaką warstwę informacyjną
tekstu interpretuje ? Czy ma do czynienia z nurtem stricte a u t o p s y j n y m
narracji, czy też z w y t w o r e m później nabytej e r u d y c j i piszącego?
Udostępniony drukiem pamiętnik, tylko uzurpować bowiem może swą formą,
że jest zapisem z autopsji wspomnieniowej.
IV-5,20; Wydzielenie tych warstw narracji nie jest oczywiście proste,
jednakowoż niezbędne dla właściwego zrozumieniu informacji zakodowanych w
pamiętniku. Po części pomóc w tym winno rozpatrywanie autentyczności
pamiętnika w dwóch przynajmniej aspektach. Tak jak sugerowano wyżej {III-2,7}
właśnie przy pamiętnika widzimy potrzebę wykazania autentyczności i tekstu i
treści przekazu. Dlatego interpretacja tego źródła zasadzać się powinna na
odpowiedziach:
1-czy dostarczony t e k s t jest tym za co się podaje; a więc k r y t y k a f o
r m y przekazu - ;
2-czy podana n a r r a c j a wspomnieniowa, jest tym za co się podaje; a więc
k r y t y k a t r e ś c i przekazu - .
Jak się zdaje, odpowiedź na te pytania ułatwi wnioskowanie, również w
kwestii wiarygodności konkretnego źródła memuarystycznego.
IV- 5a [ autentyczność tekstu wspomnieniowego ]
IV-5a,1; Czytając konkretny tekst mianujący się już to "wspomnieniem" już
"pamiętnikiem", niekiedy jest oczywiste, że natrafiliśmy na kamuflaż literacki. "
Pamiątki Soplicy" sporządzone przez Henryka Rzewuskiego, "Dzienniki Delfiny
Potockiej" Klementyny z Tańskich - Hoffmanowej, czy napisany przez Henryka
Sienkiewicza tekst pt. "Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela" nie pozostawiają
wątpliwości. Fabule nadano stylizację memuarystyczną. Już to dla potrzeb
artystycznych, już publicystyczno - politycznych.
Rozszyfrowanie takiego zabiegu z reguły nie sprawia trudności. Sami autorzy
przecież swój zamysł wyraźnie sygnalizują. Jednak sprawa się komplikuje, gdy
wymienimy choćby "Wspomnienia niebieskiego mundurka" Wiktora Gomulickiego,
"Bezgrzeszne lata" Kornela Makuszyńskiego, "Ze wspomnień Samowara"
Benedykta Hertza, bądź "Moskwę-Pietuszki" Wieniedikta Jerofiejewa. Te ostatnie
określane są wprawdzie przez autora mianem "poematu", jednak bohater z
nazwiska i "podejmowanych zajęć" identyfikowany jest z autorem właśnie ).
Do podobnych wątpliwości czytelniczych, dołącza literatura "z kluczem", bądź
bez takowego ! Choćby "Zapiski oficera armii czerwonej" Sergiusza Piaseckiego.
Apokryficzny przecież dziennik z 1939-1940 roku, sporządzono jako wyrazisty
paszkwil polityczny. Atoli oparty o niewątpliwe rozeznanie problematyki i - jak
zapewnia autor - o relacje autentycznych "krasnoarmiejców" okupujących Wilno.
Tu beletryzacja rzeczywistości jest oczywistą. Wiemy zaś, że właśnie w literaturze
"z kluczem", znaczącą grupę stanowią przetworzone, ubrane w maskujący szatę
teksty. Na poły autobiograficzne {zob.V-8,}.
IV-5a,2; Zważmy przy tym. Prawdziwe trudności w ustaleniu autentyczności
wspomnienia, zaczynają się przy lekturze tekstów, uzurpujących bycie właściwym
pamiętnikiem. I rzecz nie tylko w utworach apokryficznych.
W Polsce lat 1945-1975 ogłoszono 1043 konkursy na pamiętniki ! Choćby
tych, wzywających kobiety do ich pisania było aż 50 ! A wywołano je tylko w latach
1958-1975. Odzew nie jest policzony, w każdym razie nie opublikowano; ile to prac
było owocem tej inicjatywy ? Tak ciesząca socjologów lawina sprowokowanych
relacji, nie zwalnia od refleksji nad motywacją wywołującą tę erupcję piśmienniczą.
Z pewnością, zdecydowaną większość konkursowiczów krzywdzi
pomówienie o chęć zdobycia nagrody. Materialnej, bo gratyfikacja ambicjonalna
(będę drukowanym) odgrywać mogła wcale znaczącą rolę. Jakże jednak rozumieć
uczestnictwo w konkursie na wspomnienia o Powstaniu Wielkopolskim lat 1918-
1919 " pamiętnikarki" urodzonej w roku ... 1916 ? Jak tłumaczyć nadsyłane quasi
eseje rodzaju: "ja co prawda w wydarzeniach nie brałem udziału, ale mam o tym
swoje zdanie" ? Ba, znajdujemy też utwory rymowane, a i one były nawet
nagradzane. Jak wiersz (?) napisany w odzewie na konkurs pod hasłem "Moja
rodzina, praca, a VII Zjazd PZPR". Tam w zakończeniu czytamy:
My Wam rękę podamy, my z Wami - przyjaciele !
My wesprzemy Was sercem, by wśród cyfr i dociekań
Zza spraw wielkich i małych zawsze dostrzec - człowieka.
Gdy kraj dźwigać będziemy na postępu wyżynę
Pomożemy Wam pracą, odpowiemy Wam czynem ! ).
IV-5a,3; Ironizowanie, jakże łatwe obecnie, nie zwalnia od refleksji nad taką
właśnie twórczością {zob.IV-8,15, V-2,6-7; VII}. Nasze domysły, sympatie i
uprzedzenia, nie przesądzają jeszcze o walorach takich "wspomnień -pamiętników"
wywoływanych ankietami i konkursami. Nawet zarzuty o "profesjonalnych
pamiętnikarzach" nie do końca przekonywają
Prawda. Dawał się zauważyć udział tej samej osoby w kilku, różno
tematycznych konkursach "na wspomnienie". Zważmy jednak. Pamiętnikarz, jako
przedwojenny nauczyciel brał udział w konspiracji antyhitlerowskiej na Polesiu,
później był pedagogiem osiadłym na Ziemiach Odzyskanych, gdzie organizował
harcerstwo i współtworzył muzeum regionalne w Sulechowie ? Ma on chyba prawo
wspominać - właśnie te sfery swej działalności. Rozpisawszy je na części, mógł
tedy odpowiadać na ogłoszone konkursy pamiętnikarskie o:
1 - żołnierzach podziemia na Kresach Wschodnich;
2 - początkach osadnictwa Ziem Zachodnich;
3 - pracy nauczycieli przed i po wojnie;
4 - organizacjach młodzieżowych;
5 - integracji kulturowej społeczności zielonogórskiej po 1945.
Walory tych relacji przesądzi wyłącznie ich i n d y w i d u a l n a, rzeczowa
krytyka. Jej zadaniem będzie wykazanie; w jakim stopniu są to autentyczne
wspomnienia uczestnika wydarzeń, w jakim zaś będą to kompilacyjne
wypracowania "na zadany temat".
Właśnie ostatnio wywoływanie relacji wspomnieniowych nabiera jeszcze
innego charakteru. Prasa otwiera swe łamy zapraszając:
Czekamy na pożegnania. Jeśli chcą Państwo okolicznościowym tekstem
pożegnać swoich bliskich, znajomych, wspomnieć ich po latach, napisać o
zasługach, prawości, drodze życia - nieodpłatnie udostępnimy swoje łamy.
Znajdujemy więc, narzucenie swoistego "programu wspomnieniowego".
Redakcja jednoznacznie sugeruje skreślenie bodaj pozytywnego obrazu bohatera
pożegnania. Efekt zaś, zbliżony będzie już to do formuły rozbudowanego
nekrologu gazetowego {por. VII}, bądź do zaprogramowanego reportażu {por.V-
11}, a nawet biografii literackiej {V-10}.
IV-5a,4; Te ostatnie, jako celowe kreacje literackie, wcale nie są wykluczone
wśród prac nadsyłanych na konkursy. Choć ich odgraniczenia należało by
oczekiwać, w oficjalnych werdyktach niemal o tym się nie wspomina. Budziły
pewno zrozumiałe zażenowanie jurorów. Ale milczeniu temu sprzyjać mogła i
prezentowana już, ówczesna postawa metodyczna socjologów. Nie widzieli oni
przecież konieczności analizowania "autentyczności pamiętnika". Aliści obdarzanie
nie tylko komitetów konkursowych płodami pracy grafomanów i mitomanów, wydaje
się oczywiste. A przekonanie to wypływa nie tylko z intuicji.
Na przełomie roku 1984-1985, redakcja warszawskiej "Polityki" zarzucana
była listami czytelników, prostujących błędy dostrzeżone w opublikowanych tam
wspomnieniach niejakiej "Kaliny". Te zaś nadesłano na apel o relację "z sierpnia
1980". Zyskały też przychylne noty jurorów. Jednakowoż wydrukowane fragmenty
wywołały wspomnianą burzę. Tym bardziej więc, zadziwia historyka konkluzja od
redakcyjna:
W tej sytuacji - wobec przekonywujących świadectw, że pamiętnik jest
mistyfikacją - podzielamy opinię i postulaty naszych korespondentów.
Po czym ujawniono z imienia "winowajczynię" zamieszania ). Zaś czytelnicze
zarzuty dotyczyły głównie błędów faktograficznych i braku wzmianek o faktach
znanych korespondentowi, a nie uwzględnionych przez "Kalinę". Dyskutowano tedy
wokół w i a r y g o d n o ś c i przekazu, wnioskując jednak o jego a u t e n t y c z
n o ś c i.
Choć zagadnienia te są ze sobą powiązane, to przecież nie warunkują się
wzajemnie. Tym bardziej, że uznaliśmy {IV-3,12}, iż w swojej relacji, wspominający
ma prawo dokonywać s e l e k c j i f a k t ó w ze swojego przecież życiorysu. I
nie pozwala to na apodyktyczne posądzania go nierzetelność. A już z pewnością,
nie świadczy o nieprawdziwości (!?) jego sprawozdania. Tego zaś, w żadnym razie
nie wolno weryfikować zasadą "większości głosów".
IV-5a,5; Wszystkie podobne wątpliwości wynikają bardziej z przyjętych
apriorycznie założeń, niż z analizy poznawanego przekazu. Jednak krytyczna
refleksja w trakcie lektury, nasuwa wątpliwości, co do "autentyczności" niejednego
przeczytanego pamiętnika. Domyślamy się już niebagatelnego wpływu
ghostwriter'a na kształt wspomnień. Nasze domysły, niespodziewanie zyskują
mocy, kiedy natrafimy na deklarację "współautora" pamiętnika.
Takim jest Max Gallo, współpracujący z Martinem Gray'em, w sporządzeniu
jego książkowego bestsellera "Wszystkim których kochałem". Max Gallo
przyznaje, że dotąd napisał kilka książek, albowiem "umie operować słowem, zna
historię tamtego okresu". Dalej odsłania kulisy pracy nad "pamiętnikami" Gray'a:
Przez wiele miesięcy widywaliśmy się codziennie - - - Wypytywałem go,
nagrywałem jego słowa, s p r a w d z a ł e m, wsłuchiwałem się w jego głos i chwile
milczenia - - - Przedstawiłem t y l k o n a j w a ż n i e j s z e; rekonstruowałem,
konfrontowałem, komponowałem dekoracje starałem się odtworzyć atmosferę
(wszystkie podkr. ZW.) - - - stopniowo wtopiłem się w życie Martina, wszedłem w
jego skórę ).
IV-5a,6; Wyrazista deklaracja twórców książki, potwierdza słuszność
akcentowanej przez nas konieczności dokonywania krytyki zewnętrznej tekstu
wspomnieniowego. Max Gallo - chyba mimowolnie - podważa przecież samą
autentyczność treści książki Martina Gray'a.
Co w końcu było owocem autopsji i pamięci tego ostatniego, co zaś
uzupełnieniem, wynikającym z jego późniejszej erudycji ? Co z kolei było dziełem
samego Maxa Gallo'a? Cóż w relacji Martina było dlań "najważniejsze", co zaś sam
" rekonstruował", co z czym lub kim "konfrontował" ? Na czym że w końcu polegała
jego "kompozycja dekoracji" ?
Lektura książki, będącej owocem pracy obu - wspominającego i
redagującego - nasuwa podejrzenia, że mamy do czynienia z kompilacją. Bodaj że
adresowaną do określonego czytelnika. Wnosimy tak, nie tylko spotykając wątki
znane z innych pamiętników i opracowań. Nie tylko wobec niezmiernego
spiętrzenie niesłychanych dokonań bohatera.
Tu wchodzimy bowiem w zakres trudnej i kłopotliwej krytyki wiarygodności
{zob. IV-8,5-6}. Mianowicie sama forma prezentacji fabuły, sprokurowanej przez
autorski tandem Gray - Gallo, natrętnie nasuwa domniemanie, że tekst ten
stylizowany być mógł dla opracowywanego scenariusza, bodaj czy nie filmowego;
zjazdy z okien na prześcieradłach;
walka z uzbrojonym wrogiem na skraju dachu;
ukrywanie się w szufladzie. Nie mówiąc już, o podbojach miłosnych
młodocianego bohatera.
Toż to scenopis filmu, telewizyjnego serialu sensacyjnego. Nie przesądzając
o wiarygodności, idźmy za wyznaniem "doświadczonego w pisaniu" Maxa Gallo'a.
Tu właśnie szukać wypada wspomnianego "ustawiania dekoracji". Co się wykłada
prościej, jako otulanie - właśnie przez tegoż Gallo'a - atrakcyjnym welonem w ł a ś
c i w e j narracji wspomnieniowej Gray'a. Wspólne ich dzieło - będąc
adresowanym do bodaj rozpoznanego kręgu odbiorców - przybrało kształt mający
ułatwić pokupność. Nie tylko w rozumieniu handlowym.
Wszystko to jednak, winno być dopiero w y k a z a n e. Poprzez
szczegółowy rozbiór krytyczny ich w s p ó l n e j opowieści "Wszystkim których
kochałem". Zaś czytelnik winien jest współautorom wdzięczność. Właśnie za
lojalne uprzedzenie o wielowarstwowości oferowanego tekstu.
IV-5a,7; W większości pamiętników brak tak jasnego wyłożenia
mechanizmów, jakie przekazy te modelowały. Dobrze, jeżeli w ogóle jest ujawniona
obecność "ghostwriter'a". Wówczas uwaga czytelnika, siłą rzeczy się nasila.
Właśnie przy dociekaniu autentyczności rozpatrywanego tekstu. Atoli nie oznacza
to, by aspekt ten mógł być poniechany wobec przekazów, w jakich pierwotnie nie
podejrzewano ingerencji postronnych współautorów.
Wspominaliśmy już o nierzadkim u wspominkarza procederze posiłkowania
się dostępnym mu materiałem źródłowym. Rozlicznymi pamiętnikami, publicystyką,
nawet monografiami naukowymi. I tu ponownie powstaje pytanie:
na ile materiały te w s p o m a g a j ą p a m i ę ć piszącego, na ile zaś takową
m o d e l u j ą ?
Dotyczy to właśnie t e k s t u wspomnieniowego, gdzie stylistyka na pewno
ulega konwencji literackiej, z jaką piszący zapoznawał się w trakcie spisywania
swych doznań. Niewątpliwie wpływa to na a u t e n t y c z n o ś ć jego narracji. A
sprawa ta nierzadko umyka uwadze samego piszącego. Bowiem tylko zawodowe
wyczulenie historyka - wspominkarza pozwala niekiedy, na taką autorefleksję {por
IV-5,16}.
IV-5a,8; Ewenementem w tej materii są wynurzenia, a bez mała modelowy
"program pamiętnikarski". Kreślony w książce profesora Ryszarda Kiersnowskiego
(mediewistę !). Jego uwagi o specyfice właśnie komponowanych wspomnień
osobistych; są tu przytoczone "ku nauce":
Mam dziś [1990 ] sześćdziesiąt pięć lat i piszę z pamięci o wydarzeniach
sprzed lat czterdziestu sześciu. Takie wyznaczniki czasu zazwyczaj wystarczają
historykowi, by ocenić bardzo sceptycznie wartość wspomnień. Mówią oni nie tylko
o zatarciu się w pamięci większości szczegółów czy nawet całych połaci
przeszłości, ale i o przekształceniu się tych wspomnień, które się zachowały, w
rodzaj klisz fotograficznych, utrwalonych w ujęciu zdeformowanym przez to, co
działo się później, przez późniejszą świadomość i wizję wydarzeń, a także przez
samo opowiadanie, czy opowieść innej osoby. I oczywiście historycy są
świadomi, nierzadko do przesady, skłonności pamiętnikarzy do zniekształcania
czy choćby zabarwiania przekazywanego obrazu wedle preferencji, zgodnie z
miłością własną autora, czy choćby ze względów estetycznych - - - Pamięć istotnie
nie jest kompletna, zachowała to, co wywarło największe wrażenie, odcisnęło się w
niej najmocniej, co dla mnie było wtedy najważniejsze, a co nie zawsze jest ważne
z dzisiejszego punktu widzenia. Nierzadko pamięć wręcz płata figla, zatrzymuje na
swym sicie okruchy, a przepuszcza bryły. Przez kilka lat po wojnie pamiętałem
imiona i pseuda większości ludzi, z którymi się zetknąłem, nazwy miejscowości, w
których byłem, nawet umiałem wyliczyć dzień po dniu wszystkie trasy i postoje w
ciągu ostatnich dwóch i pół miesiąca wojny - - - w rezultacie część zapamiętanych
wydarzeń jest pozbawiona określeń czasowych, konkretów, miejsca i osób, ale nie
zmienia to autentyczności faktów. A jak jest z tendencją, z celowym doborem
materiałów i zabarwieniem ? Jeżeli w swym osądzie nie ulegam złudzeniu, to
zasadą porządkującą te wspomnienia jest autentyzm, wierność ówczesnemu
sposobowi widzenia świata, odtworzenie jako jedynej tej tendencji, która nas, mnie,
wtedy urabiała - - - Unikam też, jak umiem, wszelkich ocen a posteriori, o które
coraz łatwiej. Piszę to, co pamiętam ).
Wcale nie przydługi cytat jest esencją wywodów tu i niżej snutych. Winien też
być dyrektywą, tak dla spisujących pamiętniki, jak i dla czytelników - badaczy z
tychże tekstów korzystających.
IV- 5b [ autentyczność narracji wspomnieniowej ]
IV-5b,1; W roztrząsaniu autentyczności, w dotychczasowych dociekaniach
widzieliśmy akcentowanie a u t e n t y z m u otrzymanego tekstu. Zatem obiekcje
skupiały się wokół pozycji wspomnieniowych pisanych kilkakroć przez tego samego
autora. Przy nich narasta wątpliwość co do szczerości piszącego. Jak się wydaje,
wątpliwość nie do końca uzasadniona. Nawet wówczas, kiedy w później spisanych
tekstach znajdujemy więcej informacji szczegółowych, niźli w tych publikowanych
wcześniej, a więc "na gorąco" - "za świeżej pamięci". Wbrew powszechnemu
mniemaniu, nie muszą one być bardziej w i a r y g o d n e. To jednak tylko
uzupełnienie do zasad krytyki wewnętrznej pamiętnika i asumpt do roztrząsań
kwestii funkcjonowania pamięci ludzkiej. Tu przyjmujemy założenie, że wielokrotne
przeredagowanie wspomnień - nie przesądza jeszcze sprawy autentyczności.
Przekonuje o tym uważniejsza (k r y t y c z n a) lektura i tutaj przywoływanych
autorów kilku pamiętników. Choćby Aleksandra Kiereńskiego, który ostatnią wersję
swych wspomnień nasyca wielością szczegółów nieobecnych we wcześniejszych
wariantach {por. IV-8,13}. Podobnie jest z twórczością memuarystyczną Henryka
Voglera, kiedy ironizowano, że "napisał 3-tomową autobiografię - - - bo widocznie
nie miał lustra, aby się przyjrzeć sobie dokładnie" ). Zaś obaj wspominający bodaj
mogli mieć dostateczne powody, by w różnych czasach przelewać na papier różne
epizody swego żywota.
Tym nie mniej lektura każdego pamiętnika winna być powiązana z refleksją
nad prawdziwością kreślonego tam obrazu. Lektura zdecydowanej większości
tekstów wspomnieniowych nie nasuwa nam wątpliwości.
W znaczących partiach narracja n i e j e s t ani a u t e n t y c z n a, ani
w i a r y g o d n a.
Stanowczość tezy budzić może opór tym większy, że sygnalizowane
zagadnienie jest niemal nie dostrzegane w dociekaniach badaczy. Upieramy się
jednak przy tym twierdzeniu.
Nasza nieugiętość jest spowodowana wyżej wyłożonym wyobrażeniem "
autentyczności" i "wiarygodności" źródła historycznego. Także rozumieniem jego
"istoty". A to wszystko w kontekście naszych mniemań o specyfice przekazu
wspomnieniowego.
IV-5b,2; Nie sięgając do szczegółowej analizy, odwołajmy się do wiedzy poza
źródłowej. Przeczytajmy bardzo uważnie - przynajmniej cytowane w pamiętnikach
rozmowy. Nie mężów stanu, dyplomatów, lecz żołnierzy w okopach, konspiratorów
omawiających akcję, domowników utyskujących nad bolączkami codzienności.
Język tych drugich rzadko przylega do naszych wyobrażeń o naturalnej
mowie potocznej. Nawet gdyby te "wyobrażenia" były mylące, a pamiętniki
rejestrowały rzeczywiste dialogi, jedno przynajmniej dowodzić winno sztuczności
tych "rozmów"; niemal całkowity brak wulgarności, a tym bardziej obscenizmów.
Nawet dosadniejszych przekleństw. Nie sposób zaś dopuszczać, by na co dzień
takowe były zupełnie nie używane. W tamże opisywanym świecie. Notowany
puryzm języka, skłania do wniosku o koturnowości mowy. Tej, jaką posługują się
osoby "na kartach wspomnień".
Wszystko to znajdziemy w przekazach, bez względu na przypisywane im
motywy sporządzenia {zob.IV-2,5}. Co zrozumiałe, jeżeli cenzurę traktować
będziemy nie tylko instytucjonalnie. Oprócz takiej, działa przecież prywatna
kontrola osobista, odautorska. Ona to samorzutnie moderuje język pisany. Ten zaś
wyraźnie się różni się od tego, jaki potocznie używany jest w mowie.
IV-5b,3; Świadomość tej dyferencji, niedostatecznie dociera przy naszych
ocenach autentyczności wspomnień. Zagadnienie wydaje się istotnym, także w
kwestii wiarygodności pamiętnika. Przyjęcie niezwykłej sobie konwencji językowej,
narzuca pamiętnikarzowi nie tylko s t y l narracji, ale wpływać m o ż e na jej t r e ś
ć.
Zadziwienie czytelników pierwszej części pamiętników bezrobotnego
Stanisława Wojciechowskiego, wynikało ze spontaniczności języka, w jakim autor
przelewał na papier swe niedole. W części drugiej wspomnień, pisanych po
uniesieniach recenzentów nad pierwszą, autor wyraźnie pisał już "właściwie".
Powszechnie i słusznie bodaj, odebrano to jako sztuczność. Ta jest nieobca i
innym piszącym, głównie w odpowiedzi na apele konkursowe. Przecież dla nich,
pisanie pamiętnika niejednokrotnie bywa pierwszą w życiu próbą literacką. Czy
wrażeń własnych nie nagina się wówczas - do wymogów wyimaginowanej
poprawności językowej ? Nie tylko przy cytowaniu rozmów toczonych "w życiu".
Wszakże język o p i s u j ą c y rzeczywistość, niejednokrotnie może tę
rzeczywistość m o d e l o w a ć. Wykrzywiając ją nawet, niekiedy wbrew intencjom
gawędziarza. Wymowne w tej materii, wydaje się porównanie sposobu
prowadzenia narracji wspomnieniowej przez dzieci, które znalazły się w podobnie
ekstremalnej sytuacji.
IV-5b,4; Choćby w wyładzonym stylistycznie, niemal literackim "Dzienniku"
Anny Frank i jakże chropowatym "Pamiętniku Dawidka Rubinowicza". Czy różnice
wynikają wyłącznie z odmienności wykształcenia i środowisk, w jakich dzieci
wyrastały? Pytanie wzmocnić wolno porównaniem pamiętnika Dawidka z "Latami
dzieciństwa" Jona'a Oberski'ego, autora - tak jak Anna Frank - wywodzącego się z
Holandii. Ten przeżył szczęśliwie wojnę, pisał zaś jako naukowiec w Instytucie
Fizyki Jądrowej. Wówczas wspominał swą "obozową gehennę", kiedy "gładził
rękaw piżamy ojca, leżącego na białym prześcieradle" ).
Nie wracając do wątpliwości zgłaszanych wobec autentyczności dziennika
Anny Frank {IV-5,2}, zauważamy większą bodaj siłę oddziaływania właśnie narracji
Dawidka z Krajna. Jej nieporadność wywołuje nie tylko wzruszenie, ale budzi wiarę
w autentyczność. Odczytujemy bowiem spontaniczne notatki dwunastolatka, bez
wątpienia pisane "bez adresata". A tym bardziej z myślą o ich rozpowszechnieniu. I
nie tylko swą konstrukcją ten "pamiętnik" (będący w rzeczywistości bieżącym
"dziennikiem") z dramatycznym niedokończeniem, wrażenie takie potęguje.
Właśnie język, ze słownictwem i składnią z wypracowań szkolnych, wywołuje
poczucie autentyczności tej n a r r a c j i. Takie właśnie wrażenie pozostaje po
lekturze tego dramatycznego w wymowie, a nie wiedzieć dlaczego - zapomnianego
pamiętnika ).
IV-5b,5; Przekonanie wynika jednak z subiektywnych odczuć czytelnika, nie
jest więc miarodajne w rzeczowym dociekaniu autentyczności przekazu. Sprawy
nie rozstrzygną chyba analizy językoznawcze, ani dywagacje pedagogów i
psychologów. Nieodparcie nasuwa się jednak domniemanie - zaaprobowana
konwencja "Dzienników" Anny Frank, stała się kanonem pisania dzienników.
Przez dzieci w równie ekstremalnych sytuacjach, lecz wydawanych przez
merkantylne oficyny. W celach czysto handlowych. Tak jak "dziennik" Zlaty
Filipowicz z Sarajewa, napisany przez dziewczynkę w ogarniętym wojną domową
mieście, jaki to tekst z serbo - chorwackiego przygotowali polscy studenci dla
tłumaczenia na francuski ).
Dopatrując się sztuczności języka wielu pamiętników, nie bardzo bowiem
potrafimy wykazać właściwy stopień autentyczności w tym względzie. Interesującą,
choć właśnie nie wiedzieć na ile "autentyczną", była propozycja Mirona
Białoszewskiego w jego "Pamiętniku z powstania warszawskiego". Nie tylko jako
zamysł eksperymentatora; poety, dramaturga. Nade wszystko, jako próba oddania
pismem mowy potocznej.
IV-5b,6; Podejrzenie, że przyjęcie "stosownej" konwencji językowej rzutuje na
treść samej relacji, wzmaga się w trakcie lektury wspomnień ludzi o niezwyczajnych
profesjach. Choćby z tzw. "marginesu". Jakże bowiem dociec intrygującego nas
zagadnienia w "Kochanku Wielkiej Niedźwiedzicy" Sergiusza Piaseckiego?
Miało to być odkrycie, także artystyczne i literackie. Właśnie przez
nadspodziewanie dojrzałą ekspresyjnie formułę podawczą tekstu. Niewątpliwy
talent pisarski, przysłonił entuzjastom podstawowe pytanie: na ile jest to
niekłamana relacja wspomnieniowa Piaseckiego, na ile zaś jego a u t o k r e a c j
a l i t e r a c k a ? Tego ostatniego wrażenia trudno się wyzbyć, choć deklaracji
samego autora nie wolno bagatelizować. Sądu zaś, nie sposób argumentować
"wrażeniem". Chociaż? !
Umieszczona tam opowieść; o obrabowaniu "międzynarodowego ekspresu",
notowana była nawet w monografiach o rewolucji rosyjskiej. Po latach okazała się
jednak rabunkiem - napaścią na ... wąskotorową "ciuchcię" pod białoruską Lidą. I
nie rzecz tu w dociekaniu wiarygodności tej anegdoty. Przynajmniej roboczo
dopuśćmy, że "samorodny talent literacki", w tym miejscu Sergiusz Piasecki - sam
dla siebie zostaje ... ghostwriter'em. Ze wszystkimi tego konsekwencjami, a więc i z
programem spisania pamiętnika. Takim, jaki odsłaniał Max Gallo {IV-5a,5-6}.
Konsekwencja tego założenia będzie brzemienna w wnioskowaniu o
autentyczności, co rzutować może na krytyczne rozpoznanie w i a r y g o d n o ś c
i "Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy". To jednak po części sprawdzić można
niemal empirycznie. Otóż obecnie, dzisiejsi (AD 1997) białoruscy czytelnicy książki,
potrafią w terenie odnaleźć dokładne tropy, jakimi przemykali bohaterowie
Sergiusza Piaseckiego!
IV-5b,7; Jeżeli podejrzenie "koloryzowania" godzi się wobec tekstów
Piaseckiego dokumentować, to w przypadku "Dzienników złodzieja" Jean'a
Geneta, staje się ono nieomal oczywistością.
Spotykamy bowiem, przesycony najwyraźniej zaprogramowanym nihilizmem,
demonstracyjnie perwersyjny tekst. Wyzywająco skierowano do określonego
adresata. Ten zaś, z dobrodziejstwem całego inwentarza "kupuje" taką twórczość.
To przecież właśnie J. P. Sartre, A. Malraux i J. Cocteau afirmowali "Dziennik".
Nie tylko jako dzieło literackie. Miało ono być przekonywującym świadectwem
rzeczywistości przez nich samych wykoncypowanej ! Tym sposobem, Genet
okazywał się argumentem potwierdzającym słuszność założeń doktrynalnych,
choćby komunizującego egzystencjalizmu.
Podejrzewać wolno, że opublikowanie "Saint-Genet comedien et martyr"
Sartre'a, "autorytetem" autora-filozofa, moralisty (?), miało s a n k c j o n o w a ć
właśnie autentyczność dzieła Geneta. Dokonano więc soliptycznej "krytyki
autentyczności" tekstu wspomnieniowego. "Krytyki" nie mogącej w żadnym razie
satysfakcjonować badacza. Bez względu na jego orientacje; polityczne, literackie,
czy erotyczne.
Casus ten, choć drastyczny, jest instruktywnym przykładem wpływu auto
kreacji pamiętnikarza na jego wspomnieniowy zapis. I znów nie mowa tu o
walorach stricte literackich, lecz o wartościach poznawczych. Dla historyka,
dociekającego autentyczności i wiarygodności źródła.
IV-5b,8; Zależność treści przekazu od formy jaką mu nadano, widoczna jest
również w mniej prowokacyjnych zapisach. Jakoby wspomnieniowych. Bowiem
niejednokrotnie napotkamy na raport modelowany do wymogów konwencji
pisarskiej, założonej dla konkretnego tekstu.
Melchior Wańkowicz co rusz wspominał swoje życiowe perypetie. W różnych
też miejscach przytaczał na dodatek, całkiem nowe, odmienne szczegóły. Tak jest
w relacji z własnych dokonań w roli korespondenta wojennego:
W czasie wojny wybuchł - - - bunt więźniów w polskim więzieniu wojskowym
- - - Mowy nie było o dostaniu się do środka. Dowiedziawszy się, że z ramienia
sądu wojskowego akcją (pacyfikacyjną - ZW) kieruje prokurator Sobotkowski,
ucieszyłem się - był to znajomy z Warszawy prawnik - - - Ukazał mi blade oblicze -
- - i nazdumiał się, jak mogę nawet przypuszczać...
Zezłościłem się i zakomunikowałem, że nie tylko mogę przypuszczać, ale że
niebawem uścisnę mu dłoń - - - Pojechałem do komendy placu dowiedzieć się, kto
dowodzi wojskową obsadą. Okazało się, że podpułkownik Melik Somchjanc - - -
uczestnik bitwy pod Monte Cassino. Pojechałem więc znowu pod więzienną bramę;
- Proszę prosić podpułkownika Somchjanca.
- Panie pułkowniku, z rozkazu dowódcy Korpusu, w celu zweryfikowania
zajścia z dowódcą 3 kompanii. Zajście to bardzo bolesne - - - Sprawa drażliwa,
wiem, że dla Somchjanca ważna - - -
- Tak jest !... Otworzyć bramę.
Kiedy wszedłem do lokalu sztabowego, uniosła się, błyskając oczami,
oburzona postać prokuratora:
- Och - odpowiedziałem - ja wcale nie w sprawie buntu w więzieniu. A czy jest
jaki bunt? - dziwię się bezczelnie. - - -
Wieczorem jadłem obiad z Sobotkowskim - - - powiedziałem:
Ale z prasą - lepiej nie zaczynać (wszystkie podkr. ZW) ).
Później, te samo wydarzenie relacjonowane jest już w odmiennej wersji:
W czasie kampanii włoskiej dowiedziałem się o buncie więźniów w polskim
więzieniu wojskowym - - - Pojechałem na miejsce - - - Poprosiłem prokuratora.
Ujrzawszy go, nabrałem dobrej nadziei: był to mjr Sobotkowski, znajomy jeszcze
z Warszawy. Major był w stanie dużego podniecenia - - - Toteż wyraził skrajne
zdumienie, że mogłem nawet spodziewać się wpuszczenia obręb więzienia.
Przeprosiłem go i kazałem ruszać. W drodze powiedziałem kierowcy, że ma
okrążyć blok i znów podjechać. Tym razem za-żądałem dowódcy całej akcji.
Niebawem za kratą bramy ukazał się mjr Melik Somchjanc - - - teraz oniemiał, kiedy
rąbnąłem, że przyjechałem z rozkazu dowódcy, aby naświetlić rolę Somchjanca na
wzgórzu 593. Kazał mnie wpuścić - - - Wszedłszy do pomieszczeń komendantury,
nie bez satysfakcji ujrzałem powstającego prokuratora:
- Jak to ? Przecież...
- Och niech pan prokurator nie robi sobie subiekcji i nie odrywa od swego
zadania. Ja tylko z rozkazu dowódcy mam ściągnąć zeznanie (?!) od majora
Somchjanca.
Wieczorem w kasynie - - - podszedłem do niego (mjr Sobotkowskiego - ZW) i
nawracając do przedwojennych cywilnych przyjaźni, powiedziałem:
- Widzi pan prokurator: łatwiej dać sobie radę z paruset kryminalistami, niż z
jednym korespondentem (podkr. ZW) ).
IV-5b,9; Zastanawiają rozbieżności w obu relacjach. Nie tyle w zamianie
stopni wojskowych, także nie w didaskaliach fabuły. Nawet nie w przytaczanych
wypowiedziach własnych autora{por.IV-4, 8-9}. Przede wszystkim, Wańkowicz w
różny sposób uzasadnia powody, dla jakich to major, bądź podpułkownik
Somchjanc osobiście miał być zainteresowany wpuszczeniem go do objętego
buntem więzienia.
Korespondent raz ma rozgryźć okoliczności niesubordynacji oddziału, jakim
dowodził onegdaj Somchjanc. Drugim razem, tenże Melchior Wańkowicz pragnie
wyjaśnić rolę tegoż Somchjanca w bitwie pod Monte Cassino. Jak się zdaje, nie
mamy tu do czynienia ze wspomnieniami sensu strictori, lecz z przeredagowaniem
anegdoty. Bezwzględnie dla doraźnych potrzeb wydawanego tekstu. Mniemamy
więc, że właśnie tu celowo podporządkowano narrację wspomnieniową (autopsję
autora) - wymaganiom zamierzonej treści.
IV- 6 [ wędrująca anegdota ]
IV-6,1; Zagadnieniem autentyczności pamiętnika, łączy się z kwestią
postrzegania pozornej, czy rzeczywistej współzależności pewnych relacji. W
rozlicznych przekazach u różnych autorów, nierzadko zauważamy powtarzające się
dykteryjki. Nasuwa to domniemanie, o powiązaniach rzeczonych ustępów. A nawet
o plagiacie.
Podejrzenia mogą być jednak nieuzasadnione. A to wobec znanego
uważniejszym czytelnikom zjawiska "wędrującej anegdoty". Pojawia się takowa w
rozmaitych konstelacjach, bez wyraźnego wskazania, by była efektem
zamierzonego zapożyczenia. Fenomen ten notujemy w każdej twórczości. Jakże
przecie jest wyraźny w muzyce klasycznej, gdzie u kompozytora na przestrzeni lat
wielu - powtarza się ten sam temat, a wykluczamy mechaniczne jego powtarzanie.
Bywa też odwrotnie, kiedy podobny temat przewija się u kilku kompozytorów i znów
odrzucamy wyrafinowane zapożyczenia. Zjawisko nie obcy też prozie fabularnej, w
jakiej szukać wolno elementów autopsji autora. Dlaczego więc miałby być
nieobecny w "literaturze faktu" ?
VI-6,2; Kwestia proweniencji anegdoty, przewijającej się w rozmaitych
relacjach sprawia wrażenie nierozwiązywalnej. Przynajmniej dla historyka,
chcącego dojść pierwowzoru. Opowiastka odnosić się może do tej samej postaci
widzianej w r ó ż n y m c z a s i e przez r o z m a i t e o s o b y ale w takiej
samej sytuacji. Innym razem, sytuacja może być wiązaną z i d e n t y c z n y m i
wydarzeniami, chociaż w innych konfiguracjach personalnych i czasowych.
Przykładem pierwszego typu takich gawęd, będą facecje, związane z
legendarnymi postaciami polskiej bohemy międzywojnia: Fryderykiem Jarosy'em i
Francem Fiszerem. Choćby i ten drugi; uwikłany jest w licznych anegdotach, gdzie
rozmaici autorzy, jakoby z autopsji lokują Franca w identycznej sytuacji {por.IV-4,8;
V-8,22}. Atoli równocześnie, autorzy ci sami podnoszą niepowtarzalność anegdot,
tworzonych przez tegoż właśnie Fiszera.
IV-6,3; Przykładem drugim, będzie opowieść Juliana Stryjkowskiego w
pierwszej, para biograficznej części wspomnień okupacyjnych. Tam opisuje on
perturbacje z przygotowywanym spektaklem w teatrze polskim we Lwowie 1941
roku. Początkowe trudności przełamano, kiedy
niespodziewanie wielki aktor, znany z romantycznych kreacji przed wojną,
zgodził się zagrać Stalina.
Sama premiera była triumfem
klaskał sekretarz obwodowego komitetu partii Hryszczuk - - - obok nich
siedziała Wanda Wasilewska w czerni, autor sztuki, dramaturg odznaczony
orderem Lenina i generał NKWD.
Po premierze odbył się bankiet:
Wznoszono toasty na cześć towarzysza Stalina. Wygłaszano krótkie i
dowcipne przemówienia - - - Wasilewska dotrzymywała kroku w piciu - - - Wśród
ogólnej wesołości podniósł się aktor, który grał Stalina. Kiwał się całym korpusem.
Podniósł kielich z wódką i zawołał:
Niech żyje Józef Piłsudski ! Jeszcze Polska nie zginęła!
Dyrektor pośpiesznie wziął śpiewającego aktora pod rękę i wyprowadził z sali - - -
Wanda Wasilewska pierwsza wstała od stołu. Była wściekła. Wychodząc rzuciła
polskiemu dyrektorowi: Skurwesyny ! Sekretarz Hryszczuk - - - podziękował za
>istinno choroszyj prijom<. Generał NKWD cały czas stał tuż przy nim, trzymał
rękę w kieszeni i uśmiechał się ).
Opowieść inkrustowana jest autentycznymi postaciami imiennie
wymienianymi. Nawet "znanego aktora" utożsamić wolno ze Stanisławem
Węgierką (?), a wystawiane dzieło, było najprawdopodobniej "Tragedią
optymistyczną" Wsiewołoda Wiszniewskiego. Z kolei "wzniesiony toast", wygląda
na wymysł anegdotyczny autora, korzystającego z licentium para dokumentu
wspomnieniowego.
IV-6,4; Zbliżoną opowieść spotykamy u Jerzego Putramenta. Jednak
umieszczono ją w 1944 roku i to w Moskwie. Tam interlokutor pamiętnikarza
relacjonuje:
A wiesz, co było z X ? To taka znana aktorka operetkowa. Wiesz, był bankiet,
całe ZPP, ze strony radzieckiej taki generał, taki generał. Zaczynają się toasty.
Nagle zrywa się X, donośnym głosem woła: a teraz zdrowie naszego kochanego,
wielkiego Marszałka Józefa ... Wszyscy wstają, dotąd tor był jeden, tutaj zwrotnica,
pomyliła się: Piłsudskiego ! Ludzie skamienieli, mój sąsiad, generał radziecki taki a
taki, syczy mi w ucho: prowokatorka czy idiotka ? Przyciskam rękę do serca,
przysięgam że idiotka ).
IV-6,5; Przykładem innym i szczególnym, są twierdzenia - opinie -
przekonania, jakich prawdziwość nietrudno weryfikować. Co pozornie podsuwa
łatwiejsze ustalenie wiarygodności konkretnej relacji. Czy jest tak rzeczywiście ?
W swym kontrowersyjnym, pełnym emocji eseju, traktującym o kondycji
"pisarza polskiego pochodzenia żydowskiego", Artur Sandauer zarzuca Julianowi
Stryjkowskiemu, między innymi indolencje doktrynalną. Ten bowiem w powieści
"Przybysz z Narbony" pisze, że dla zmówienia modlitwy za umarłych " kadysz" -
potrzeba co najmniej dziesięciu ludzi. Otóż zdaniem Sandauera jest to "wyssane z
palca", gdyż
nie modlitwa pośmiertna, lecz zwykłe nabożeństwo wymaga obecności
dziesięciu osób (tzw. minjan ) ).
Jednakowoż opowiadanie "Dziesiąty" Szolema Alejchema rozpoczyna zdanie:
Było nas tylko dziewięciu Żydów w wagonie. Brakowało dziesiątego. Bez
dziesiątego nie odmówisz modlitwy za umarłych ).
Podobnie Hanna Krall spostrzegła człowieka, rozpytującego na cmentarzu:
czy nagabywana osoba jest Żydem ? Gdyż, jak konstatuje autorka: "Musi mieć
dziesięciu Żydów, żeby zmówić kadysz nad trumną" ). Aleksander Wat pisze
jeszcze inaczej:
nakazany mi został kadysz za ojca - - - To można zrobić tylko w święto i to
kiedy jest dziesięciu Żydów. To się nazywa minian. Dziesięciu Żydów razem
stanowi gminę, która się może razem modlić ).
"Problem" nie polega na rozsądzaniu; kto z powyższych ma "rację
dogmatyczną"? Tłumacz Biblii i krytyk literacki (Sandauer), czy powieściopisarz,
ongi uczeń gimnazjum klasycznego w Samborze, przyswajający wówczas język
hebrajski (Stryjkowski). Tego z kolei wspomaga piewca folkloru żydowskiego
(Alejchem), a wtóruje mu dziennikarka, zapoznana "ze sprawą", nie tylko przez
pochodzenie (Krall). Dalsze zamieszanie wprowadza intelektualista - konwertyta,
co rusz epatujący swą humanistyczną erudycją (Wat).
Tu pytanie dla nas tym istotniejsze, że wszyscy ci autorzy pochodzenia
żydowskiego, w swych tekstach do obyczaju żydowskiego się odwołujący,
wykazują słabą znajomość tejże tradycji. Ta zaś, w opisach na poły
wspomnieniowych jest oczekiwana, jako refleks - właśnie a u t o p s j i autora.
Zamiast tego, znajdujemy ewidentny wykwit quasi erudycji, bezkrytycznie
powielającej - słabo zapamiętany, lub zrozumiany schemat.
Rzecz łatwa przecież w rozstrzygnięciu, wskazuje na funkcjonowanie "
wędrującą anegdotę". Taką zaś, spotykamy notorycznie w trakcie lektury
wspominek.
IV-6,6; Profesor Janusz Pajewski dokładnie lokalizuje swe spotkanie z
generałem Lucjanem Żeligowskim, jakie miało miejsce w styczniu 1939 roku, w
podwarszawskim Mądralinie. Relacja jest wyzbyta ironii, owszem, wyczuwamy w
niej sympatie żywioną wobec charakterystycznej postaci polskiego międzywojnia.
Istotne, że sympatii ujawnionej po latach, przez profesjonalnego badacza epoki.
Wśród innych epizodów, znajdujemy i taki dialog:
Wie Pan, ja rozwiązałem Mickiewiczowskie 44 - zwrócił się niespodziewanie
do mnie - wiem, co to jest.
- No co takiego - zdumiony nieco i zaskoczony starałem się by pytanie
wypadło jak najpoważniej. Żeligowski tymczasem zrobił dużą pauzę, minie nadał
uroczysty, dumny wyraz - - - powoli wyrecytował:
- W tysiąc dziewiencet czterdziestym czwartym roku połączy się sławianstwo.
- Trochę mnie zatkało.
- A jak pan generał do tego doszedł - nie dawałem spokoju.
- Anu bardzo prosto. Mickiewicz chciał tego, gorąco. Wiedział, że to za jego
życia nie nastąpi, nu tak w sto lat później - tysiąc dziewienset czterdzieści cztery.
U tych, którzy słyszeli to proroctwo, w kącikach pojawiły się dyskretne,
grzecznością maskowane uśmieszki.
Jak się zdaje, grymas taki nie skaził oblicza Pajewskiego, skoro daje on (w
latach siedemdziesiątych i to w książce publikowanej w Warszawie) wykład o
zadziwiającym profetyzmie generała Żeligowskiego ).
IV-6,7; Rzecz się tu komplikuje, wobec gawędy Melchiora Wańkowicza, który
wspomina swoje kontakty z Żeligowskim. Przypominał więc Antoniego
Bogusławskiego, jaki wiosną 1940 roku w Londynie biesiadował z generałem.
Wówczas miała miejsce następująca wymiana zdań:
Nu, jak pan myślisz ? Wywiesi nasz rząd sztandar słowiański czy nie
wywiesi?
- Nie zdaje mi się, panie generale ...
- Nu, tak ja wywieszę. I na pana liczę.
A widząc, że się ta perspektywa nie uśmiecha rozmówcy:
- Tyleż zgadywali, co znaczy te czterdzieści i cztery. Ot, a ja i rozkąsił tego
Mickiewicza...
- ?
- To znaczy, że w 1944 roku sławianstwo zwycięży.
- Ale tam jest jeszcze: >Z matki obcej: krew jego dawne bohatery ... <
- Cóż pan chce ? Poeta ... Musiał naplątać ).
IV-6,8; Znamienne zdaje się pointowanie obu doniesień. To
wańkowiczowskie podlega regułom gawędy, jakiej zamiarem jest przede wszystkim
rozbawienie odbiorcy, by w skondensowanej postaci, przekazać zamierzony obraz;
dowcip sytuacyjny, charakterystykę bohatera. Lucjan Żeligowski nadawał się do
tego jak mało kto. Zauważmy. Wańkowicz w formie relatio refero urywa
historiozoficzny wywód generała, zaś Pajewski przypomina jego akces do PKWN-
u, przez co sugeruje konsekwencje polityczną rozmówcy. Tym nie mniej, meritum
dykteryjki pozostaje takie samo.
Nasuwa się więc pytanie - o wywodzeniu się tego przekazu. Najsłuszniejsze
wydaje się odrzucenie założenia bezpośredniej zależności obu tekstów. Trudno
dopuść wspomaganie wspomnień Pajewskiego - snutych w połowie lat
siedemdziesiątych (wydanie I:1983) - wcześniejszymi o dwudziestolecie (wydanie
I:1961) felietonowymi gawędami Wańkowicza.
Pozostaje tedy szukanie innych możliwości. Jedną będzie mniemanie o
korzystaniu z wcześniej utrwalonego pismem (w druku ?) opisu dywagacji
mickiewiczowskich generała Żeligowskiego. Nie jest to do końca wykluczone, jeżeli
przyjmiemy wersję o wiarygodności jego wywodu. W innych opowieściach o
Żeligowskim, powtarzane jest - w równie ironizującym tonie - jego zaangażowanie
w produkcję lnu na Wileńszczyźnie.
Załóżmy więc - prawdopodobne chyba u niewątpliwego oryginała - częste
powracanie do nurtujących go "problemów". I to w najrozmaitszych
okolicznościach. Tedy swą egzegezę "Dziadów" prezentować mógł wielu osobom.
Jeżeli takowa odnotowana była w nieznanej nam postaci i miejscu, to niezależnie
trafić mogła i do wiadomych nam przekazów. I tam poddana być mogła obróbce,
zgodnej z tenorem tekstu, w jakim zamierzono ją umieścić. Takiego
przeredagowanie nie podobna wykluczyć, skoro podobne zabiegi znajdujemy w
innych przykładach {zob. IV-5b, 8}. Przyjęcie tego mniemania podważa jednak a u
t e n t y c z n o ś ć w s p o m n i e n i o w ą obu cytowanych relacji. Przynajmniej
przez Pajewskiego jest ona deklarowana, jako podana z autopsji. Tej nie sposób
negować.
Nie jest tu wykluczona niezależność informacji, więc i autentyczność obu
doniesień. Co wynika z powyższych wywodów. Sugerujemy bowiem możliwość
wielokrotnego powracania do tej samej tematyki, nurtującej niejednego narratora.
IV-6,9; Przykładem "wędrującej anegdoty" ulegającej innej transformacji, jest
fragment pogodnych wspomnień Jerzego Zaruby. Niemniej jednak, w pewnym
miejscu opowieść w konkluzji przyjmuje nie uświadamiany chyba, wykrzywiony i
tragiczny wymiar:
Opowiadano mi, że w początkowym okresie w getcie warszawskim były
luksusowe lokale restauracyjne, zaopatrzone w najwyszukańsze potrawy i wina - - -
Otóż był w getcie znany żebrak - - -siłą wdzierał się - - - i na środku sali krzyczał
>Precz z Hitlerem<. Przerażona publiczność, kelnerzy i właściciele sadzali go czym
prędzej do stołu, wlewali w niego najdroższe wina i karmili go najwspanialszą
gęsiną. Potem już go tak znali, że nie potrzebował nawet krzyczeć, przychodził,
siadał do stołu, jadł, pił i wychodził z czkawką zadowolenia. Umarł podobno z
przejedzenia ).
Zdaje się, że jest to żartobliwy refleks poczynań znanej w getcie postaci
niejakiego Rubinszteina. Nagminnie wymieniany we wspomnieniach mieszkańców
warszawskiej "dzielnicy zamkniętej" rzeczywiście prowokował. Bodaj też "okrzykiem
cytowanym" przez Zarube. I innymi, w najróżniejszych sytuacjach. Zaginął zaś w
odmiennych okolicznościach, niż te z niefrasobliwej facecji znanego karykaturzysty.
Tu transpozycja wydarzenia przybrała formę nieprzewidzianą. Karykaturalnie
(nomen omen) wykoślawiając tragedię. Zakładając nieświadomość pamiętnikarza,
przyznajemy przecie, że opowiastka ta mieści się w k o n w e n c j i jego
wspomnień. Za nieświadomością autora przemawiała by nadto zaznaczana forma
relatio refero (opowiadano mi).
IV-6,10; Natomiast przejrzyście rysuje się proweniencja innej facecji, znów
znalezionej w zapisie "osobistych przeżyć" Wańkowicza. Wspominając swe
przedwojenne peregrynacje po Polsce i "hoteliki żydowskie na kresach", pisze że
W Stolinie oblegała przybysza chmara pośredników zachwalających hotel
>Roma<, hotel >Metropol< itd. Ten który gościa zdobył poprzedzał go pokrzykując:
- Ydże sze, ydże sze - man gajt, man gajt. To cob uni w ta pora nie wylewali
nocniki ).
Na podobną opowieść natknął się Jan Kruszewski, kiedy leciwa babka
relacjonowała mu przeżycia z pierwszych dni po swym ślubie. Nowożeńcy
wyjechali do Pińska
na przystani powitał nas tak zwany myszures - - - zaznaczył, że odprowadzi
nas do najlepszego hotelu. Bez pytania wziął walizkę i ruszył przodem. Szedł kilka
kroków przed nami, a nie za nami, jak zwykli byli czynić tragarze. Kiedy weszliśmy
w pierwszą ciemną uliczkę usłyszałam powtarzany przez naszego przewodnika
śpiewny okrzyk: >Idże sze !< Kiedy zdziwiona, zapytałam o przyczynę takiej
manifestacji, myszures odpowiedział, że bez tego ostrzeżenia groziło nam wylanie
na głowę pomyj, których przy uproszczonej kanalizacji mieszkańcy - - - wyzbywają
się, chlustając nimi wprost na ulicę ).
IV-6,11; Identycznych przygód doznawać mieli najróżniejsi wędrowcy po
polskich kresach wschodnich. I byłaby do niezła sytuacja źródłowa, do wyciągania
wniosków o stanie higienicznym tamtejszych miasteczek. Gdyby nie świadomość,
że takież perypetie nadarzały się i były skwapliwie notowane - znacznie wcześniej.
I to w metropoliach całej Europy.
Później zaś, umieszczano je - już w charakterze facecji - w żydowskich
miasteczkach - "na wschodzie", zależnie od orientacji geograficznej gawędziarza.
Więcej, nawet w scenerii warszawskich Nalewek, gdy pamiętnikarz wspominał:
Czystość ? Z dzieciństwa pamiętam anegdotę o stróżu nocnym, który
wracając nad ranem do domu musiał przez cały czas wołać >Me gajt! Sze idże<. O
tej porze bowiem wylewano przez okna kubły z pomyjami i inne naczynia prosto na
ulicę ).
W tym też kształcie weszła ona do kanony dowcipów żydowskich. Tam zaś
(Horacy Safrin) lokowano ją w Chełmnie, przysłowiowym siedlisku mało
rozgarniętych Żydów:
W Chełmnie nie było w owych czasach ani elektryczności, ani gazu, ani
kanalizacji. Ulice miasta tonęły - - - w czarnych jak smoła ciemnościach, a pomyje i
nieczystości, których tu nie nazwę, wylewano wprost przez okno do rynsztoków, nie
zważając na ogół przechodniów. Słynący z polotu i wyobraźni Żydzi chełmscy - - -
wracając późną porą do domu, powtarzali chóralnie: Idzie się! Idzie się! Idzie się )
Sądzimy więc, że spotykamy tu typowy przykład "wędrującej anegdoty",
wkomponowywanej w relacje wspomnieniowe, nie zawsze wynikające z
bezpośredniej obserwacji pamiętnikarza. Zależnie od konwencji stylistycznej
przyjętej w narracji i od biegłości piszącego, anegdotę mniej lub bardziej
stylizowano. Dając do zrozumienia jej rzekomą autentyczność. Przyrównajmy
choćby "okrzyki wydawane" u Wańkowicza, Kruszewskiego, Singera i ... Safrina.
IV-6,12; W nurcie tych dywagacji, umieszczać można niezliczoną ilość
powtarzających się "faktów", wynajdowanych w rozmaitych tekstach narracyjnych.
Wnioskowanie o stopniu zależności i proweniencji jest jednak niezmiernie trudne.
Sprawę dla historyka komplikuje notowanie analogicznych "wydarzeń" już to w
tekstach stricte źródłowych - jak "pamiętnik", już to quasi źródłowych - jak
"opowiadanie literackie". Nierzadko zaś wnioskowanie bywa z gruntu fałszywe.
Niżej wskazujemy na niewytłumaczalny (?) związek "fikcji literackiej" z
faktografią znalezioną w relacji pamiętnikarskiej. Kiedy pisarz "wymyśla"
ośmioletniego chłopca żydowskiego, który "chce być Niemcem". A przecież
analogiczny przypadek notuje kronikarz. Co więcej, ten lokalizuje tak marzącego
malca w konkretnej czasoprzestrzeni:"maj 1940, warszawski punkt dla uchodźców"
{zob.V-5,4}. Inny pamiętnikarz pisze: "Słyszałem na Wroniej żydowskie dziecko,
które krzyczało: Jestem Niemcem, jestem Niemcem" ). I mniej tu ważne będzie
podejrzewanie tego ostatniego o konfabulacje {por. IV-5a,5,6}. Nie sposób nam
bowiem t u i t e r a z wykluczyć, że w gehennie getta, wiele żydowskich dzieci
wyrażało podobne "życzenie". Zaś doszukiwanie się w odnalezionym materiale
elementów wzajemnych zapożyczeń - przynajmniej w tym przypadku - pobrzmiewa
trywialnie.
A należy mieć to na względzie. Wobec innych, mniej dramatycznie
wyglądających dla n a s współzależności. W anegdotach, jakie wynajdujemy w
źródłach. Nade wszystko zaś wówczas, gdy apodyktycznie wnioskujemy o
"nieprawdopodobieństwie wydarzenia" opisanego w źródle. Nasza wyobraźnia nie
jest bowiem argumentem w żałosnym racjonalizowaniu rzeczywistości. I przeszłej i
obecnej.
IV-7 [ próba ustalenia schematu krytycznego]
IV-7,1; Sygnalizowane wyżej zjawiska, notowane przy uważniejszej lekturze
pamiętnika, skłaniają do schematycznego nakreślenia mechanizmu powstawania
relacji wspomnieniowej. Wykorzystywanym przez nas owocem pracy
pamiętnikarza, jest z reguły opublikowany już przekaz - utwór uformowany z wielu
czynników w trzech etapach:
1 - autopsyjnym;
2 - kompozycyjnym;
3 - wydawniczym.
Mając na uwadze - i aprobując (?) - uwagi zgłaszane wyżej, zaproponować
wolno następujący schemat p r o c e s u memuarystycznego, uwieńczonego
wykorzystywanym przez historyka tekstem drukowanym:
{-SCHEMAT 3-}
IV-7,2; Elementem nośnym, determinującym charakter relacji jest p a m i
ę ć autora, uczestnika wydarzeń . Jako ich twórca i obserwator ,
kreuje on dla s i e b i e obraz przeżytej rzeczywistości . Określmy to etapem
autopsji w powstawaniu osobistego obrazu przeszłości. Na obraz ten składa się
autopsja pamiętnikarza < Relacja autopsyjna = Ra>, oraz informacje innych
uczestników wydarzenia < Relacja wtórna = Rw >.
Już na etapie kompozycyjnym, w trakcie przelewania wspomnień na papier
, autor znajduje się jednak pod nieuniknioną presją własnej erudycji; auto
cenzura kształtuje formę i styl przekazu -<1>; świadomość historyczna narzuca
wartościowanie -<2>; pamięć wzbogacane jest informacjami z lektur -<3>.
Z reguły z słabszym udziałem autora - na etapie wydawniczym - efekt jego
pracy podlega obróbce edytorskiej - redakcyjnej, translatorskiej <4>, jakie kształtują
ostateczną formę publikowanego pamiętnika < W3 >.
IV-7,3; Nawet tak uproszczony model ilustruje, jak zdeformowany bywa
obraz rzeczywistości w wydrukowanym już przekazie. Na każdym etapie tworzenia,
obraz ten kształtują liczne czynniki, z których każdy wprowadza "szumy" w kanale
informacji autopsyjnej. Jeżeli nałożymy na ten model, schemat klasyfikacyjny
przekazu wspomnieniowego {zob.IV-2,4-5}, wyraźniej zarysują się cechy
szczególne tej kategorii źródłowej.
W relacji u t e r a ź n i e j s z o n e j < Sprawozdanie doraźne = Sd >,
synchronizują się etapy autopsyjny i kompozycyjny. Te zaś oddalają się w czasie w
relacji r e t r o s p e k t y w n e j < Sprawozdanie ex post = Se >.
Biorąc pod uwagę motywację widzimy, że przekaz stymulowana > kształtowany będzie większą ilością czynników zewnętrznych, niźli
przekaz , gdzie na etapie kompozycji
forma i styl mają dla autora drugorzędne znaczenie. W przekazie Motywacja osobista -kierowana > domyślać się wolno auto kreacji, ta zaś przy
kompozycji pamiętnika wpływać nawet może na obraz rysowany z autopsji.
W zależności od typy relacji, zmienia się ilość czynników zakłócających nurt
informacyjny wspomnień.
IV-7,4; Przyjęcie proponowanego schematu narzuca odpowiednią procedurę
krytyki pamiętnika traktowanego jako źródło historyczne. Schemat ukazuje, że
analiza winna uwzględniać w s z y s t k i e etapy jego powstawania.
Ustalenie autorstwa na etapie autopsyjnym jest niezbędne - choćby dla
wykazaniu k o m p e t e n c j i piszącego; na etapie kompozycyjnym ujawnić
winno inspiracje czynników p o s t r o n n y c h, jakiej autor mógł uledz. W obu
przypadkach, refleksja nad autorstwem będzie nieodzowna, nawet przy
niewątpliwie autentycznych przekazach. W ten tylko bowiem sposób dotrzemy do
podstawowej - pierwotnej, bo autopsyjnej - warstwy relacji wspomnieniowej.
Na etapie wydawniczym krytyka zewnętrzna wychwycić winna z kolei, jaki
wpływ na kształt przekazu miały zabiegi r e d a k t o r s k i e, ewentualnie t r a n s l
a t o r s k i e, oraz c e n z u r a instytucjonalna.
Również pozostałe elementy krytyki zewnętrznej (czas i miejsce powstania
źródła) winny być rozpatrywane dla poszczególnych etapów. Ustalenie chronologii
ujawni porę, w jakiej te wydarzenia były odnotowane, oraz o d s t ę p czasu - od
zaistniałych wypadków po moment opublikowania. Nie od rzeczy będzie też
rozpatrzenie miejsca powstawania, redagowania autorskiego i przygotowywania do
druku konkretnej relacji wspomnieniowej.
Pozornie nazbyt złożone zabiegi wydają się nieodzowne w pracy badawczej,
w znacznym bowiem stopniu wpływać będą na dociekania wiarygodności przekazy
pamiętnikarskiego.
IV-8 [ weryfikacja wiarygodności pamiętnika ]
IV-8,1; Wyżej {IV-3,2-5} za jedną z cech szczególnych pamiętnika, uznaliśmy
nie weryfikalność wielu zawartych w nim informacji. Przeprowadzenie krytyki
wewnętrznej jest jednakże nieodzowne, bowiem tylko ono wykazać może
wiarygodność informacji pamiętnikarskiej. A postępowanie w tym kierunku, będzie
miało ścisły związek z wnioskami, jakie wyciągnąć należy po przeprowadzeniu
krytyki zewnętrznej. I to sugerowanymi etapami {por.IV-7,4}.
IV-8,2; Zauważmy na wstępie, że mimo żywionych oporów, historykowi nie
wolno bagatelizować, a tym bardziej nie przyjmować do wiadomości deklaracji
samego pamiętnikarza. Ten zaś nagminnie zarzeka się, że "pisze wyłącznie, by
dać świadectwo prawdzie".
Oświadczenia takiego nie podobna apodyktycznie odrzucać. I to nie tylko
gwoli elementarnej lojalności, należnej twórcy źródła jakie d o p i e r o b ę d z i e
poddane krytyce. Nie zorientowanemu w meritum sprawy czytelnikowi, nie wypada
własnych wyobrażeń, kategorycznie przedkładać nad te - jakie wyraża inna osoba.
Odwoływania do "zdrowego rozsądku", już do "niemożliwości", "
nieprawdopodobieństw", "absurdalności twierdzeń" jest quasi argumentem.
Dopuszczalnym w potocznym rozumowaniu. Nie może być jednak wytyczną w
dociekaniach naukowych.
Pouczającymi w tej materii są doświadczenia mediewistów Analizując
średniowieczne zabytki narracyjne, co rusz natrafiają oni na "mirabilia"; opisy
zjawisk niezwykłych, wydarzeń nadprzyrodzonych. Do niedawna traktowane były
one jako wytwór ciemniejszej strony intelektu twórców tych "nieprawdopodobnych
wymysłów". Jednak badania ostatniego półwiecza wykazały realną geologiczną
możliwość, by wskazywana rzeka, przez pewien czas "płynęła wspak". Podobnie
biologiczno - meteorologiczne uwarunkowania "czerwonego śniegu" nad Kaliszem,
bądź genetyczne prawdopodobieństwo urodzenia "cielaka o czterech głowach".
IV-8,3; Identycznie jest z informacjami źródłowymi dla czasów nam bliższych
i współczesności. Beznamiętnie zapoznajmy się z tenorem uchwał i rozporządzeń
najróżniejszych instytucji. Kwitujemy je wzruszeniem ramion, choć przyszli historycy
będą się głowić nad ich autentycznością i wiarygodnością; choćby sejmowej
ustawy o psich rasach w Polsce AD 1998. Także " prawdopodobieństwie" wielu
dziesięciu milionowej "omyłki" w bilansie Ministerstwa, co wytykane publicznie
przez ekspertów, nie jest przyjmowana do wiadomości przez ministra AD 2000.
Tego wreszcie przekonuje własna siostra, "szeregowa" nauczycielka. Bądź
uzasadnienia dymisji ministra, tłumaczonej okupowaniem jego komnaty przez posła
tej samej opcji politycznej. Nas - dzisiejszych - równie zadziwiać mogą świadectwo
z nieodległej nawet przeszłości.
Tuż po zakończeniu II wojny, znamienne były w Stanach Zjednoczonych,
Szwajcarii czy Szwecji reakcje na wspomnienia Żydów z lat okupacji. Przeżytych w
Warszawie, Łodzi, Lubartowie, Lublinie. Ocalałych z pożogi opowiadających,
otaczało współczucie, ale i niedowierzanie. Czy być może oni nie "przyczerniają"
swych opisów? Słuchacze mogli jeszcze akceptować opowiadanie o ulicznych
łapankach, o głodzie, "szmalcownikach", o obozach. Rozumieli to jednak w sposób
szczególny. Aprobaty nie zyskiwało już napomknienie, jak to w getcie trudno było o
kąpiel. We własnym, warszawskim mieszkaniu ! Jakże to ? Nie można się było
zwyczajnie wykąpać? Obraz kreślony we wspomnieniach, odbiorca przyjmował
według własnych doświadczeń i wyobrażeń. W nich "obóz", "głód", " wywózka" były
umieszczane w sferze daleko posuniętej abstrakcji. Nie możliwej do przełożenia na
konkretną sytuację. Taką, w jakiej mieszkańcom Chicago, czy Upsali dane było żyć
w latach 1939 -1945.
Podobnie przecież, za mało prawdopodobne w tejże materii i w tymże czasie,
uznały władze brytyjskie i amerykańskie - raporty Jana Karskiego dostarczone z
Polski. Postawa poniekąd zrozumiała, tak jak i ta - w anegdotycznym utyskiwaniu
Paryżanina, który po wojnie opisywał warszawiakowi swą okupacyjną "gehennę",
wynikającą z faktu, że "Radia Wolnych Francuzów" słuchać mógł t y l k o przy ś c i
s z o n y m odbiorniku. Podejrzewał bowiem sąsiada o kolaboracje!
IV-8,4; W tych przypadkach, niemożliwa okazywała się do przełożenia - a
więc i zrozumienia - sfera doświadczeń innych. Winno to moderować nasze oceny
wiarygodności wielu informacji wynajdowanych w relacjach wspomnieniowych. Jest
jednak zrozumiałe, że sceptycyzm czytelnika budzi wiele obrazów nakreślonych w
niejednym pamiętniku. A to właśnie poprzez nagromadzenie tam wzmianek,
wydawać się mogło nieprawdopodobnych.
Podejrzewamy choćby, że to nie osobisty "heroizm" autora, ale mimowolna
adaptacja powszechnych wyobrażeń o "warszawskiej zaradności" (czy nie
zwykłego cwaniactwa ?), kształtowała autoportret we wspomnieniowym "Boso ale
w ostrogach", a szczególnie w "Pięciu latach kacetu", jakie wyszły spod pióra
Stanisława Grzesiuka. Tego jednak t y l k o się domyślamy !
Na poły wspomnieniową publicystykę Stanisława Strumph-Wojtkiewicza
wielokroć spotykały nader zjadliwe oceny. Tak współuczestników opisywanych
przezeń wydarzeń, jak i badaczy - historyków. Melchior Wańkowicz, w którego
pisarstwie również wyczuwamy niemało fantazjowania, omówienia tych książek
tytułował z dużą zjadliwością "Czaruś w grobowcu Szujskich"; "Polski M

chausen". Ten drugi nagłówek - będący przecież wartościującą konstatacją -
koresponduje z recenzją Olgierda Terleckiego, zatytułowaną równie ironicznie: "Ku
rozweseleniu serc". Wytyka ona Strumph-Wojtkiewiczowi:
Mogliśmy - - - przeczytać (w jego książkach "Wbrew rozkazowi" i "Siła złego" -
ZW) jak to w lipcu 1940 r. uratował Sikorskiego przed zamachem senatorów, jak to
pośredniczył pomiędzy wracającym z Moskwy ambasadorem Crippsem i Sikorskim,
jak to proponował Sikorskiemu powrót sił polskich do Związku Radzieckiego już po
ich stamtąd wyprowadzeniu, jak to w czasie wizyty u córki Sikorskiego - - - był
świadkiem telefonu do niej od Churchilla, przestrzegającego przed podróżą - - - na
Bliski Wschód - - - Specjalnością Stanisława Strumph - Wojtkiewicza, wyróżniającą
go wśród pisarzy polskich jest tworzenie o samym sobie różnych legend możliwie
wspaniałych ).
IV-8,5; Niejednokrotnie podobne wątpliwości rodzą się w trakcie lektury
innych wspomnień. Znane szeroko na Zachodzie i tu już przywoływane pamiętniki
Martina Gray'a, nieodparcie budzą; już to podziw, już wątpliwości, już ... irytację. A
to właśnie, przez niezwykłość dokonań bohatera.
Czternastoletniego żydowskiego chłopaka, wojna zastaje w Warszawie. W
getcie - utrzymując rodzinę - staje się potentatem w przemycaniu żywności.
Zapewnia zresztą, że nie bacząc na profity, czynił to głównie z przyczyn
humanitarno - opozycyjnych. Zostaje nie kwestionowanym przywódcą bandy "ze
strony aryjskiej". Kompani wpierw próbują go szantażować, ulegają jednak
osobowości Marcina i współpracują w przerzutach żywności. Na skalę masową
(s49-50: "przewoziłem tony zboża, cukru", s82). Bohater przyłapany - ucieka z
Pawiaka, a był tam w czasie wizytacji Himmlera (s34). Później więziony kilkakroć,
bywa już to "odbity" przez kolegów z bandy (s69-70), już skatowanego ratuje polski
lewicowy ruch oporu (s87-88). Jako organizator nielegalnych dostaw żywności, jest
człowiekiem bardzo zamożnym. Wspomaga przeto sierociniec ... Korczaka (s56,
61) i biedaków, ciesząc się w getcie niezmierną popularnością (s48, 61n).
Równocześnie nawiązuje kontakt z Żegotą (s73-75). Nadto pomaga materialnie
znajomym i instytucjom charytatywnym. Tak szeroko zakrojoną działalność w
getcie i poza nim, ułatwiają stosowne dokumenty; kenkarty, kilka paszportów,
legitymacja volksdeutscha itp.(s63). Jest bodaj ostatnim rozmawiającym i
błagającym Korczaka o przyjęcie pomocy w ucieczce, gdy ten prowadził swój
sierociniec na Umschlagplatz (s97). W czasie "wielkiej akcji", w lipcu i sierpniu 1942
roku wielokroć umyka: "chwytano mnie i uciekałem; czasem wymykałem się
dwukrotnie tego samego dnia" (s93). Ucieka też z transportu do Treblinki (s.99), by
później dobrowolnie przyłączyć się do takiegoż (s111). Trafia tam wiedziony
ciekawością. Dobrowolnie skierowuje się do "sonderkomanda" grabiącego i
palącego zwłoki, co odnotowawszy... ucieka z obozu (s122-139). Następnie w
Zambrowie, a później Białymstoku publicznie uświadamia Żydów o czekających ich
losie, jednak nie zrozumiany wraca do Warszawy. Wszelako wcześniej organizuje
odbicie polskich "cichociemnych" z więzienia w Pińsku (s171). We wszystkim służy
mu sztylet (s163, 165) i zachowana jeszcze z Treblinki (!) znaczna gotówka: "mam
dużo pieniędzy, więcej niż będzie pan miał kiedykolwiek okazję zobaczyć" (s166).
Bierze udział w powstaniu w getcie warszawskim, by 19 kwietnia, w samo południe
... zniszczyć dwa czołgi (s184). Po akademii 1-szo majowej w bunkrze, czci święto
robotnicze atakując w biały dzień oddział SS (s188-189). Jest świadkiem
samobójczej śmierci Mordechaja Anielewicza (s191). Po opuszczeniu getta, dzięki
kompanom z bandy szmuglerów - ci są już członkami PPR i AL - kieruje się do
oddziału partyzanckiego Armii Ludowej (sic !-w 1943), dowodzonego przez
Grzegorza Korczyńskiego i Mieczysława Moczara. Dla nich to, partyzant Marcin-
Mietek "jest bezcenny" (s 200). Dowódca Armii Ludowej "generał Rola" osobiście
mianuje go porucznikiem (s207-208). Zyskuje żołnierską sprawność, co ułatwia w
1944 roku wstąpienie do Armii Czerwonej. Oddelegowany do ... NKWD, wpierw
tropi konfidentów na tyłach, by później ochotniczo udać się na front. Niespełna
dwudziestolatek zdobywa Berlin i już jako kapitan NKWD niemal aresztuje samego
Martina Bormana (s233). Tylko niefrasobliwość i pijaństwo radzieckich
przełożonych, pozwoliły uciec zbrodniarzowi. W trakcie niespełna rocznej służby,
młody enkawudzista otrzymuje najwyższe bojowe odznaczenia radzieckie (co
dokumentuje fotografią); Order Czerwonej Gwiazdy, Wojny Ojczyźnianej i
Aleksandra Newskiego. To koniec, jednak tylko wojennych dokonań bohatera. Po
dezercji z szeregów NKWD na Zachód, nie oszczędzono mu równie frapujących,
co tragicznych doświadczeń.
IV-8,6; Ta niesłychanie barwna autobiografia wzbudzać chyba może
obiekcje. Właśnie co do prawdomówności autora. Wykazanie tu fałszu jest
niezmiernie trudne, chociaż nie niemożliwe. Pomocnym byłby z pewnością -
właśnie skrupulatny rozbiór krytyczny tekstu. Ten bowiem, nawet pobieżnie
rozpatrywany, nacechowany jest zastanawiającymi korelacjami.
Nie tylko z faktami znanymi z opracowań monograficznych. Nade wszystko -
co właśnie winno uderzać - z pamiętnikami napisanymi przez innych; ocalałych
mieszkańców getta; bohaterów partyzantki; żołnierzy armii radzieckiej.
Nie przesądzamy sprawy. To winno wynikać z rzeczowej analizy samej a u t
e n t y c z n o ś c i przekazu. Tym bardziej, że jak wspominano, współtwórcą dzieła
był ghostwriter - Max Gallo, mający bodaj niebagatelny wpływ na treść relacji
Martina Gray'a. Choć niepodobna w tym miejscu wykazywać współudziału Gallo'a
w tworzeniu tkanki faktograficznej pamiętnika Gray'a, to domyślać się wolno ręki
pierwszego z nich w ukształtowaniu samej narracji "Wszystkim których kochałem"
{por.IV-5a, 5-6}. Choćby w ozdobnikach stylistycznych, będących ewidentnie quasi
literackimi "wydumaniami". Literalnie nie sposób poważnie traktować wzmianek,
kiedy " wspominane" są doznania bohatera opisującego
wzdęte truchło konia, tuż po wybuchu bomby;
bohater widzący żółtą błyskawicę oddanego doń strzału;
w trakcie więziennej inspekcji zjedzone płócienne opaski;
cios bagnetem w oko po czym oprawca zostaje zaduszony gołymi rękoma
itp.,
Całość pachnie retoryką powieści przygodowej, bądź scenariuszem filmu
sensacyjnego. Mamy też prawo podejrzewać kształtowanie narracji, według
wyobrażeń potencjalnego odbiorcy, słabo znającego realia okupacyjnej Polski.
Wszystko zaś okraszono anegdotami spotykanymi nagminnie. W innych,
spopularyzowanych już wspomnieniach. Pamiętnik ten inkrustowany jest znanymi
(?) narratorowi, ale też i potencjalnemu odbiorcy, autentycznymi i głośnymi
bohaterami (Korczak, Moczar, Rubinsztein, Frenkensztein, Borman). W literaturze
przedmiotu występują oni notorycznie.
Jeszcze raz dobitnie podkreślmy, że domniemania te dopiero powinny być
uzasadniane. Zaś dociekanie wiarygodności przekazu - wyzbyte emocji. Tutaj,
obraz sprokurowany przez spółkę "autor" - "ghostwriter", przywołano jako casus
szczególnie instruktywny. Lektura innych pamiętników skłania do postulowania
analogicznych poczynań krytycznych. Pozostaje "tylko" pytanie: jak wiarygodność
konkretnych wspomnień wykazać ?
IV-8,7; Przyjęliśmy już do wiadomości, że niejednokrotnie brak możliwości
weryfikacji wspomnień z materiałem dokumentowym. Co więcej, konfrontacja kilku
relacji z tego samego wydarzenia, prowadzi do dalszego zagmatwania obrazu
przeszłości. Wyżej przywołane, rozbieżne opisy pamiętnikarskie, takie właśnie
wrażenie potęgują.
Znalezienie kolejnych wspomnień o naradzie z 1 kwietnia 1945 roku, kwestii
by dla nas nie rozwiązywało. Albowiem nie wykluczone, że domniemanie kolejny
pamiętnikarz, przytaczał by jeszcze inną "orację" Józefa Stalina, "nakazując mu"
nakreślenie na mapie sztabowej, jeszcze czegoś innego {por.IV-3,7}.
Z kolei, odnalezienie innych sprawozdań z przygotowywania książki o "
poznańskim Czerwcu" {por.IV-3,8} i obradach rosyjskiego Rządu Tymczasowego
{por.IV-3,10}, w interesującej kwestii mogło by tylko prezentować j e d n ą z
dwóch możliwych wersji. A to i tak nie przesądziło by do końca p r a w d z i w o ś c
i którejkolwiek. Jak już kilkakroć stwierdzaliśmy; niepodobna faktów historycznych
wykazywać systemem "większości ważnych głosów źródłowych".
IV-8,8; Nie znaczy to jednak, by historyk stawał bezradnym, wobec tak
rozbieżnej wymowy materiału pamiętnikarskiego. Wiarygodność tegoż należy tylko
wywodzić zgodnie z kanonem krytyki wewnętrznej źródła. Prowadzonej na
wszystkich już wskazanych etapach powstawania relacji wspomnieniowej {IV-7}.
Nierzadko bowiem refleksja krytyczna ogranicza się tylko do etapu
autopsyjnego, gdy zastanawiamy się nad kompetencjami autora. To istotna
kwestia, jednak nie powinna przesłaniać osoby tegoż autora, już jako "piszącego
pamiętnikarza". To zaś narzuca niezbędne przeprowadzenia krytyki zewnętrznej;
na etapie kompozycji.
Zapominając o tym, zakładamy milcząco; niezmienność wiedzy i poglądów
człowieka, na przestrzeni całego jego żywota. A przecież to niemal niemożliwe.
Owszem, właśnie publikowane pamiętniki wyraźnie ilustrują zmienność zapatrywań
i przekonań. Wybrane przykłady wydają się dobitnym świadectwem.
IV-8,9; Dostrzeżone rozbieżności opisu zachowań Stalina w trakcie narady są
znaczące. Krytyka wiarygodności etapu autopsyjnego - w sprawie i kompetencji i
bezstronności wspominającego - wysoko plasować winna relację Sztemienki. Jako
zastępca szefa Sztabu Generalnego, był on niewątpliwie kompetentny, aby
wypowiadać się tej materii. Jako taki, wydaje się również najmniej zaangażowany
emocjonalnie. To zaś - chyba na pewno - było udziałem i Grigorija Żukowa i Iwana
Koniewa. Wątpliwe jednak, by konstatacja taka wyczerpywała wszystkie znamiona
prawidła cui prodest? Musiało by to prowadzić do wnioskowania; właśnie o...
bezstronności Siergieja Sztemienki.
Zgoła inaczej sprawa się rysuje, gdy rozpatrujemy wiarygodność na etapie
kompozycyjnym pamiętnika. Konfrontacja przytoczonych relacji sprawia wrażenie,
że nie tyle wspominają one wydarzenia z 1kwietnia 1945 roku, co kreślą na nowo
sylwetkę Józefa Stalina. I to właśnie, w całkowicie zmienionej atmosferze
psychologicznej i politycznej.
W każdym z tych "wspomnień" - w tej konkretnej sytuacji - Stalin to przecież
zupełnie inna persona. Przez Żukowa rysowany jest, jako odpowiedzialny strateg -
dowódca mający własne preferencje, ale potrafiący je modyfikować. Zgodnie z
wyłożonymi mu, rzeczowymi racjami. Diametralnie inaczej prezentuje się Stalin w
raporcie Sztemienki, gdzie znajdujemy cechy wręcz maniakalne. Przecież tam
głównodowodzący inicjuje niemal zawody - wyścig kilkuset tysięcy żołnierzy ! Tylko
po to, by zaspokoić próżność swych pupilów i chyba własne, aberacyjne skłonności
? Takie wnioskowania będą upełnomocnione w publicystyce. W zależności od
emocji piszącego, dowolnie wykorzystującego, tylko j e d n ą z tych relacji. Jak to
zresztą obecnie nagminnie się czyni.
IV-8,10; Wiarygodności przekazu nadal nie przesądzi li tylko nasze
domniemywanie. O intencjach autorów. Wspomagać w tym powinna krytyka
zewnętrzna, prowadzona dla etapów - kompozycyjnego i wydawniczego
pamiętnika. Oczywiście, wszystko będzie wzbogacone erudycją, wynikającą z
szerszego rozpoznania badanej sytuacji.
Dopiero bowiem znając cały kontekst, wyznaczymy nie tylko chronologię
publikacji pamiętników Żukowa, Koniewa i Sztemienki (rosyjskie pierwodruki: 1969,
1966, 1968). Jest to jedynie pierwszy, najprostszy krok w rozpatrzeniu możliwości
wzajemnego oddziaływania relacji. Okazuje się wtedy, że Sztemienko wypowiadał
się drukiem - w tej sprawie - już w 1965 roku. A i to nadal nie wyczerpuje
wszystkich wariantów, innego jeszcze rozmieszczenia dat komponowania relacji.
Do takiego wniosku upoważnia niewątpliwa osobista znajomość autorów.
Obracających się na zbliżonych orbitach, już powojennej władzy ZSRR. Zaś
kontakty te pozwalają na domysły, że mogli mieć rozpoznane wzajemne poglądy,
onegdaj i ówcześnie wyrażane. Niezbędna więc będzie weryfikacja a u t o r s t w
a pamiętnika, na etapie kompozycyjnym i wydawniczym.
Należy w niej wykazać: kim byli - po dwudziestu latach - uczestnicy narady z
1945 roku? W jakim okresie swoje wspomnienia przelewali na papier, w jakim zaś
przygotowywano je do publikacji ? Sprawa niebagatelna, skoro rozpoznamy koleje
powojennych karier, przebiegających w złożonej sytuacji politycznej Związku
Radzieckiego.
Znajomość kontekstu, rzuca już inne światło na wiarygodność wspomnień.
Znamienna rozbieżność w "przytaczanych słowach" Stalina, wydaje się kluczem
przy ustalaniu: na jaki typ relacji natrafiliśmy ? Przyjąć bowiem wolno, że
odnotowana sprzeczność wcale nie była spowodowana "ułomną" pamięcią
autorów. Wyrażała bardziej postawę piszącego wobec osoby Stalina, ale i ex post,
odzwierciedlała sytuację "okresu błędów i wypaczeń". Była wreszcie refleksem
pozycji autora w czasach "chruszczowowskiej odwilży". Właśnie wówczas,
euforyczny obraz wszechwiedzącego ongiś generalissimusa, zastępowano
wizerunkiem satrapy, rysując wręcz obraz kabotyna. A przecież pisać i p u b l i k o
w a ć w Moskwie o nim mieli ludzie, właśnie przez Stalina wyniesieni bardzo
wysoko. Na nich zaś - głównie na Grigoriju Żukowie - spoczywało wówczas odium "
stalinowca".
IV-8,11; Mając to wszystko na uwadze, inaczej już rysuje się kwestia w i a r
y g o d n o ś c i rozpatrywanych ustępów pamiętnikarskich. Wolno je uznać za "
relacje kierowane", do tego "wywoływane"; a więc zgodnie z naszą propozycją,
będą to przekazy typu: Mok - Ms {zob.IV-2,5}.
Istotna jest supozycja o wywołaniu rzeczonych wspomnień. Wydaje się
bowiem, że w tym właśnie ustępie, pamiętnikarze pobudzeni zostali opinią
nieobecnego na naradzie, niższego w roku 1945 rangą generała Wasilija
Czujkowa. Ten bowiem, na fali "antystalinowskiej odwilży", już w połowie lat
sześćdziesiątych, drukiem oskarżył Naczelnego Wodza i jego protegowanych o
kunktatorstwo i indolencję dowódczą. Również w sygnalizowanej sprawie;
okoliczności zdobycia Berlina. Bez wątpienia, teza Czujkowa o możności
zakończenia wojny w Europie już w lutym-marcu 1945 roku, wywołać musiała
reakcję odpowiedzialnych za tą opieszałość. Dlatego na autopsję wspomnień
Żukowa, Koniewa i Sztemienki, chyba na pewno nałożyła się próba obrony
własnych, wcześniejszych poczynań. Ale też potrzeba wyraźnego określenia
stosunku do Wodza - protektora.
Na etapach kompozycyjnym i wydawniczym inaczej więc prezentuje się
motywacja autorów, co nakazuje inne już akcentowanie - prawdopodobnej
wiarygodności wspomnień radzieckich marszałków. To jednak pozostawmy
dociekliwości specjalistów.
IV-8,12; W podobnej sytuacji znajduje się badacz, usiłujący ustalić
wiarygodność wspomnień członków rosyjskiego Rządu Tymczasowego {zob.IV-
3,10}. Znów domniemania o kompetencjach i emocjonalnym zaangażowaniu
autorów, mogą być fałszywym tropem. Jeżeli ograniczą się li tylko do etapu
autopsyjnego, bądź wydawniczego. I to przy rozpatrywaniu wyłącznie
inkryminowanych fragmentów.
Sytuację mamy odmienną od poprzedniej. Świadkowie podają dwie,
wykluczające się wersje. My zaś jesteśmy świadomi, że alternatywy brak.
Odpowiedzieć zaś winniśmy; czy w pierwszych dniach rewolucji lutowej 1917 roku,
rosyjski gabinet znał czy nie znał postanowienia konferencji między sojuszniczej ?
IV-8,13; Tylko jeden świadek potwierdza to kategorycznie. Pozostali, równie
zdecydowanie temu zaprzeczają. Istotnym jest wskazanie, iż odmiennego, "
negującego" zdania jest i ówczesny premier i jego minister spraw zagranicznych.
Persony bez wątpienia kompetentne w rzeczonej sprawie. Co więcej, wobec
prawdziwości wersji Kiereńskiego zgłosić wolno szereg, chyba istotnych
zastrzeżeń.
1 - w ówczesnym gabinecie był "tylko" ministrem sprawiedliwości i dostał się
tam na mocy kompromisu, reprezentując lewicę rewolucyjną. Był tedy w
permanentnym konflikcie z pozostałymi członkami gabinetu. Czy dopuszczano go
więc do wszystkich tajemnic, choćby i świeżo przejętych dokumentów - tak
ważnego znaczenia ?
2 - interesującą nas informację znajdujemy dopiero w ostatniej wersji
pamiętników Kiereńskiego, napisanych u schyłku życia, przez (ur. 1881) niemal 90
letniego starca. Poprzednio, w latach dwudziestych - a więc świeżo po
wydarzeniach - również snuł i publikował wspomnienia. W nich nie znajdziemy
jednak takiej informacji ).
3 - czyż w niezmiernie skomplikowanej sytuacji, dosłownie pierwszych godzin
po dramatycznym przejęciu władzy, nowo powstały rząd miał czas i możliwości, by
penetrować archiwa carskich ministerstw ? Tym nie mniej. Gdyby nawet jakimiś
drogami do rzeczonych akt dotarł. Czy rewolucyjny Rząd miał sposobność ich
analizy i podjęcia brzemiennych decyzji ?
Niemal retoryczne pytania, nie najlepiej chyba świadczą o wiarygodności
Kiereńskiego. Tym bardziej, gdy uświadamiamy sobie położenie, w jakim znalazł
się, już po listopadzie 1917 roku, ostatni przed Leninem przywódca Rosji.
Wyniesiony ongiś niezmiernie wysoko, po przewrocie bolszewickim popadł w pełną
izolację. Także wśród kół rosyjskiej emigracji politycznej. Skoro zważymy
konsekwencje, wynikające z przyjęcia jego wypowiedzi (o czym nie sposób tu
rozwodzić), dopuścić wolno przypuszczenie, że pod koniec życia "odgrywał się"
tym sposobem na dawnych przeciwnikach. Choćby i kolegach z pierwszego
gabinetu rewolucyjnego. Swym głosem wyraźnie bowiem wykazywał - ich
nieprzychylną postawę wobec kwestii polskiej.
IV-8,14; Bowiem o to zagadnienie tam właśnie chodziło. Poprzez analizę tej
sprawy, dojdziemy bodaj do sprawy wiarygodności wspominających. Rozpoznanie
indywidualnych zapatrywań Pawła Milukowa, Grigorija Lwowa i Aleksandra
Kiereńskiego na "zagadnienie polskie" - przed i w czasie wydarzeń 1917 roku -
zmienia naszą ocenę prawdomówności pamiętnikarzy.
Dostrzeżemy bowiem, że i Lwow i Milukow po latach mieli istotne powody, by
rzeczoną kwestię przeinaczyć. A to zmienia zasadniczo nasze zapatrywanie na
wiarygodność ich relacji. Tym bardziej, jeżeli sine ire et studio rozpatrzymy
pozostałe wątpliwości, zgłaszane wobec wersji Kiereńskiego.
Okaże się wtedy, że identycznym głosem występował on już w roku 1920,
kiedy w Szwajcarii publicznie donosił o tychże dokumentach, jakie w marcu 1917
roku właśnie doń doszły. W innej relacji znajdziemy informację, czyniącą wielce
możliwym wczesny napływ tychże tajnych dokumentów do rąk ministrów Rządu
Tymczasowego. Przejęte być bowiem mogły, przez zrewoltowany tłum - w czasie i
miejscu przez Kiereńskiego wskazanym.
IV-8,15; Nie miejsce tu, by sprawę szczegółowo rozpatrywać. Chodzi zaś
tylko o zobrazowanie, jakimi drogami weryfikować wypada wiarygodność przekazu
wspomnieniowego. Jakie też niebezpieczeństwa grożą wnioskowaniom, opartym
na mniemaniach, wynikających z rozpatrywania jednego tylko etapu - w procesie
powstawania pamiętnika. Bądź też wtedy, kiedy wyrok ferujemy motywowani naszą
wyobraźnią o możliwościach, bądź nieprawdopodobieństwach.
Najdalej posuniętą "argumentacją" wynikłą z tego ostatniego założenia, jest
podważanie wiarygodności - oparte na doraźnej potrzebie. Tej, w jakiej odbieramy
relację, a obraz przeszłości dopasowujemy do aktualnych wymogów. Wyżej {IV-
4,8} za wątpliwą uznaliśmy sposobność literalnego oddawania ongiś
wypowiadanych oracji, nawet tych, skierowanych wprost do pamiętnikarza.
Zastrzeżenia te idą jednak za daleko, gdy apriorycznie odrzuca się jakikolwiek
związek relacji świadka z opisywaną sytuacją, a więc i z wysłuchanym przezeń
tekstem. Nawet gdy wypowiedziany został w nadzwyczajnych okolicznościach.
Opublikowany na łamach "Naszego Dziennika" rymowany utwór któregoś z
czytelników, wywołał gwałtowną reakcję innej czytelniczki:
W numerze z dn.21 maja ukazał się wiersz Zbigniewa Wirskiego zaczynający
się od słów >Bracie Jerzy<, a dalej: >nie biłeś oprawców, z nimi nie walczyłeś, tylko
ostrzegałeś, o życie prosiłeś. Gdy zbójecką pałką bili Cię po głowie. Daremnie
wołałeś "Dajcie żyć panowie". Ostatnie słowa w cudzysłowie, to znaczy, że
traktowane są jako cytat. Pierwszy raz ta kalumnia padła z ust mordercy Pękali w
zeznaniach w procesie toruńskim - - - Jakby mimochodem wspomniał on, że ksiądz
Popiełuszko błagał o darowanie Mu życia - - - Potem to samo cytowane było przez
prokuratora i sędziego. To oszczerstwo wymiarem swym przerasta wszystkie
inne inwektywy, jakimi obrzucany jest ksiądz Jerzy do dziś, gdyż stanowi próbę
odmówienia Mu świadomej, dobrowolnej ofiary z życia (wszystkie podkr. ZW) -
- - wsączana jest w świadomość ludzi różnymi drogami - - - Jeżeli słowa księdza
Jerzego: >Jestem gotów na wszystko< nie przekonują państwa, proszę zapoznać
się - - - i tu przywołano monografię Krystyny Daszkiewicz.
Ze sprostowaniem tym w pełni zgadza się Redakcja, pismem księdza prałata
Teofila Boguckiego deklarując: "Jak najbardziej podzielam pani opinię. Od
początku z tym nie mogłem się pogodzić - - - Powtarzanie w kazaniach i wierszach
tych słów, szkodzi świętej sprawie (podkr. - ZW) " ).
Oczywiście nie śmiemy rozwiązywać kwestii. Zwróćmy uwagę na aspekt
czysto źródłoznawczy. Z jednej strony, tekst wiersza odbierany jest przez
czytelnika jako pełnoprawne źródło - tu kanał informacyjny{por. V-2,6-7}. Więc
postępuje się wobec niego, z aparatem krytyki wiarygodności. Analiza tekstu
przywołuje jednak relacje świadka. I właśnie ona podawana jest w wątpliwość. Atoli
opiera się to w y ł ą c z n i e na czytelniczym przeświadczeniu {por. III-
2,8}.Wynikłym z emocji i hierarchii wartości przez lektora wyznawanych. Wszelako,
czy mogą one być przekonywującym argumentem ?
Wnioskowanie wynikłe z naszej erudycji - "wiedzy poza źródłowej" -
niejednokrotnie będzie w konflikcie z tenorem źródła. Rozstrzygnięcia nie
dostarczą też świadectwa ex post składane przez wspominających. Wyraźnym
tego przykładem wydaje się być wywody Profesora Pajewskiego, do jakich
powrócimy {zob. IV-9,2}. Z analogicznym problemem spotykamy się, rozpatrując
kolejny z przywołanych przykładów.
IV-8,16; Ledwie po dziesięciu latach od opisywanych wydarzeń, dwie osoby
twierdzą coś odmiennego; co dotyczy ich bezpośrednio {zob.V-3,8}. W jednym
sprawozdaniu jest informacja o odmowie współpracy; danej przez profesora
Maciejewskiego. Przypomnijmy tedy, że przedmiot sporu - książka "Poznański
Czerwiec 1956", ukazała się pod redakcją Zofii Trojanowiczowej i ... Jarosława
Maciejewskiego ! Niekonsekwencję złożyć wolno na mało precyzyjne
sformułowania Aleksandra Ziemkowskiego. W swoim opisie okoliczności, mówił
chyba o pierwszym etapie "pertraktacji" wokół zamyślonego przedsięwzięcia.
Akcentuje tam jednak rolę profesor Brygidy Kecydowanie
temu przeczy. Co spowodowało u niej tak diametralnie odmienne widzenie. Siebie i
innych. I to w tak niewielkim odstępie czasowym ? Zdaje się bałamutnym
wytłumaczenie:
To fakt, że wspomnienia budują na ułomnej pamięci, ale dotyczy to
wszystkich wspominających. List pani prof. B. Koliczności - - -
pamięta ona inaczej. Trudno rozstrzygnąć, czyja pamięć jest mniej zawodna ).
IV-8,17; To przecież trochę pomówienie - właśnie profesor K - -

niepamięć. Czyżby w rachubę wchodzić miało wyrachowane zatajenie? To akurat
zdaje się najmniej prawdopodobne.
W połowie 1990 roku, kiedy poczęły rosnąć "szeregi młodych weteranów
walki z komuną", trudno było by szukać powodów zapierania się tu imputowanych
dokonań. Tym bardziej, że środowisko doskonale znało rolę, jaką w " Solidarności"
dziesięć lat wcześniej i po 13 grudnia odegrali - właśnie profesorowie Brygida
KMaciejewski. Ten ostatni niestety nie mógł już "dać
świadectwa prawdzie", zmarł bowiem w roku 1986. Czy jednak jego świadectwo,
przekonało by ostatecznie czytelnika?
W tejże kwestii, opis rzeczywistości podany jest przez jej bohaterów.
Gotowych poświadczyć swoje widzenie nieodległej przeszłości. Więc świadectwo
kolejnego, nie uwierzytelniało by ostatecznie jakiejkolwiek wersji. Założenie -
aksjomat psychologiczny {zob.III-2,9} wobec naszej, ułomnej erudycji na niewiele
się tutaj zdaje. Tym bardziej, że wnioskowanie nie będzie tak przejrzyste, jak w
innych przywołanych tu przykładach.
Znów nie przesądzając sprawy, zwróćmy uwagę na wskazywane etapy
powstawania wspomnień - tutaj w z a j e m n e j relacji: Ziemkowski - K


etapu autopsji ich kompetencję nie ulegają wątpliwości, podobnie zdaje się być dla
etapu kompozycji. Ale tylko się zdaje. Dopuścić bowiem wolno;
1 - w sferze autentyczności tekstu: przeinterpretowanie relacji
wspomnieniowej Ziemkowskiego. Operując mało precyzyjnym skrótem myślowym,
bodaj bez zamiaru sugerował on bezpośredni, osobisty udział kogoś, kto w
rzeczywistości przypisywanych mu prac nie prowadził.
2 - w sferze autentyczności narracji: kontaminacja obu wspominających.
Zagadnienia nie rozwiąże chyba, niewykluczone nawet nagabywanie
bohaterów, którzy co najwyżej ubarwiać mogą własną - pierwotną wersję. Toteż nie
do końca przekonują późniejsze, "doraźne" wyjaśnienia pamiętnikarzy {zob.IV-9,2}.
Co jest zgodne z wyłożoną zasadą; indywidualnego postrzegania rzeczywistości,
przez się ongiś przeżywanej {por.IV-3,12}.
IV-8,18; Więcej, indagowany może z jakichś tam powodów przyjąć postawę
zrezygnowanie akceptującą. P o t w i e r d z a j ą c wątpliwości pytającego, wobec
wiarygodności własnej relacji. Tak przecież wielokrotnie czyni Marek Edelman,
wypytywany o szczegóły przez Hannę Krall. Ta mówi o chorągwiach wywieszonych
w getcie w pierwszych godzinach 19 kwietnia 1943 roku, czemu zaprzecza jeden z
przywódców powstania. Redaktorka jednak się upiera, na co Edelman:
Więc niech będzie - - - przecież to nie ma znaczenia - - - jeżeli były sztandary,
to nie kto inny, tylko jego ludzie musieliby je powiesić, a oni nie wieszali
sztandarów. Chętnie by je powiesili, gdyby mieli trochę czerwonej i białej tkaniny,
ale jej nie mieli. - - -
To niemożliwe. Przecież wszyscy ludzie je widzieli !
No skoro wszyscy ludzie widzieli - - -A zresztą jakie to ma znaczenie. Ważne
jest, że ludzie widzieli ).
Nie chcielibyśmy w tym widzieć lekceważenia, a tym bardziej cynizmu
rozmówcy. Uczestnik wydarzeń żyje własnym ich obrazem, a próby reperacji tego
widoku może zbywać sarkastycznym potakiwaniem. On wie, a pytający ?
Jest to "postawa pamiętnikarska" równie uczciwa, jak diametralnie odmienne
stanowisko - choćby Andrzejewskiego {zob. IV-4,14-17} - zgodliwie aprobujące
poprawianie swych wyobrażeń. Kiedy dostarczono p r z e k o n y w u j ą c y c h
(?) argumentów. Zauważmy jednak. Ten pierwszy w swej relacji prezentuje
postawę "czysto wspomnieniową", gdy drugi skłania się ku kontaminacji. Ale tylko
w uzewnętrznianiu swych wspomnień, bo intymny ich obraz może być niezmienny.
IV-8,19; Rozbieżność informacji faktograficznej we wspomnieniach, wynikać
też może ze zwykłej nonszalancji pamiętnikarza. Kiedy wspomnienia snute są
okolicznościowo, to nierzadko ulegają egzaltacji, mimowolnie lekceważąc regułę
beznamiętnego "przypominania sobie". Widać to już we wspominkach, jakie "na
zawsze utkwić miały w pamięci" {por,IV-4,14-15}. Taki mechanizm tworzenia
"legendy wspomnieniowej" jest dość wyraźny w najróżniejszych przekazach.
W tym samym miejscu, na specjalnym spotkaniu, snuto opowieści o
uczonym, którego darzono wielką estymą. A czynią to jego uczniowie i
współpracownicy. Nawiązują też do niespodziewanych niedomagań Mistrza, jakie
zaskoczyły wszystkich. A więc do zdarzenia, jakie winno dobrze "zapaść w
pamięci". Zgodnie z zapewnieniami wspominkarzy o "niepowtarzalnej atmosferze
spotkań z Mistrzem". I otóż, jeden wyjaśnia pozostałym, że Profesor
zachorował i pod koniec sesji nie mógł opuszczać swego hotelowego pokoju.
Odwiedziłem go wieczorem,
drugi, że
"Uczestnicząc w sesji Komisji, nabawił się zapalenia płuc. Umieszczono go w
szpitalu Akademii Nauk, gdzie - - - postanowiłem Go odwiedzić".
Kolejny zaś informuje:
"był to początek grudnia, zimno, zachorował, zaziębił nerki i Rosjanie
zatrzymali go w hotelu Akademii Nauk, dokąd dochodził lekarz, pielęgniarka " ).
Przynajmniej dwaj zdecydowanie deklarują osobistą wizytację chorego. Gdzie
jednak ? W hotelu moskiewskiego "Inturistu"; w szpitalu akademickim; czy też w
hotelu Akademii Nauk ? Jaką zaś niemocą złożony był "niezapomniany Mistrz" ?
Zapaleniem płuc, czy nerek ? Co wymowne, sprawozdania snuto wspólnie, na
specjalnie zwołanym, rocznicowym spotkaniu. Wspominający nie skolacjonowali
jednak swych relacji. Drukiem dali zaś rozbieżny obraz dramatycznego epizodu z
życia osoby, o której pamięć "tak mocno tkwiła w ich świadomości".
Stan faktyczny jest tu możliwy do odtworzenia. Same zaś relacje wraz z
sytuacją w jakiej były prezentowane, ilustrują proces "tworzenia wspomnień". Bodaj
u większości pamiętnikarzy. Tam nonszalancje autora przez egzaltację formy -
przesłania precyzję treści. Proceder powszechny w osobistych sprawozdaniach z
przeszłości.
IV-8,20; Nasze zabiegi o ustalenie wiarygodności relacji wspomnieniowej,
biegną - jak przy każdym źródle - ku k o n f r o n t a c j i z innymi przekazami. Atoli
wobec podnoszonej już specyfiki tej formuły {zob. IV-3,11}najczęściej jesteśmy
skazani na porównywanie z i n n y m i w s p o m i n k a m i. I właśnie tu pojawia
się dylemat tautologii wywodzenia "prawdziwości" informacji pamiętnikarskiej.
Nazbyt często poprzestajemy wówczas, kiedy udaje się znaleźć kilka relacji
ze sobą współbrzmiących. Natenczas za mniej istotne przyjmujemy "drobne
różnice", choćby w opowieściach pisarzy o początkach ich literackiej kariery. Jeden
barwnie donosi:
Michał Rusinek zdołał znaleźć i zmobilizować - - - wydawcę - amatora. Cud
stworzenia na tym polegał, że przeciętny znajomek nie mający grosza przy duszy
miał wydawać nasze książki - - - wymyślili reklamę iście amerykańską, rozsiewaną
za pośrednictwem ulotek i prospektów. Lekkomyślny nad podziw wydawca
zapowiadał w nich jako tom pierwszy swej >Biblioteki Premiowej< sensacyjną
powieść Polewki pt. Człowiek który wygrał 40.000 dolarów - - - Godzi się
upamiętnić nazwisko owego antreprenera - - - rzecz działa się w roku 1928.
Nazywał się Wiśniowski i był na o dzień urzędnikiem administracyjnym i nie
przypuszczam doprawdy, aby w pełni świadomości dał się uczynić naszym
wydawcą. Wyjaśnia nieco sprawę fakt, że pertraktacje odbywały się u >Michalika<.
Tak czy inaczej, wszyscy z naszej trójki - Michał, Adam i ja - wydaliśmy
debiutanckie tomiki - - - Polewka debiutował wbrew zapowiedzi wydawcy, serią
stylizowanych bajek pt. Serce z czerwonego korala - - - Po wydaniu naszych trzech
tomów >Biblioteka Premiowa< zbankrutowała bez rozgłosu ).
Drugi zaś podobnie, acz nie do końca:
Nazywał się Adam Wiśniowski - - -pełnił urzędnicze funkcje - - - Miewał
doskonałe pomysły - - - Straciłem go z oczu, gdy w roku 1927 wyjechałem do
Francji. Dochodziły mnie jednak wieści - - - stał się wydawcą debiutujących pisarzy
krakowskich, zakładając tzw. > Bibliotekę Premiową< - - - Ukazało się siedem
tomików tej biblioteki. Pamiętam cztery tytuły z tej serii: jako numer 1 ukazała się
powieść Michała Rusinka Bunt w krainie maszyn, jako numer 2 książka Adama
Polewki Serce z czerwonego korala - - - następnie wyszła książka Anatola
Krakowieckiego Spójrz na świat zezem, w końcu - jako ostatnia pozycja tej
biblioteki, numer 7 - książka Tadeusza Kudlińskiego Pierwsza miłość panny Elo i
inne nowele o sporcie ).
Gotowi tu jesteśmy więc zaaprobować opowieść o krakowskiej bohemie,
mimo dość istotnych różnic w obu relacjach. Dopiero pogłębiona refleksja prowadzi
do wniosków o w s p ó ł z a l e ż n o ś c i obu opisów. Jeden z autorów, kiedy
tworzył "własne pamiętniki" był świadom tekstu drugiego, sporządzonego przez
konfratra. Odnotowana filiacja nakazuje inaczej oceniać i autentyczność i
wiarygodność tej informacji.
We wspominkarstwie, konstrukcja idem per idem funkcjonuje nagminnie. Tak
w badawczym postępowaniu krytycznym, jak w samym procesie sporządzania
"własnych wspomnień". Co wyraża - wyjęte z Andrzejewskiego - motto niniejszego
rozdziału.
IV-8,21; Spisując "w ł a s n e pamiętniki" [a], autor wspomaga s w o j ą
pamięć wspomnieniami i n n y c h [b]. W kolejnej zaś wersji s w y c h wspominek
[c] ich treść będzie już u w i a r y g o d n i a ł relacją - podjętą co dopiero z
wykorzystanego przekazu - z c u d z e g o pamiętnika [b]. Tym samym tworzony
jest s o l i p t y c z n y obraz przeszłej rzeczywistości {por. IV-9,2}.
{-SCHEMAT 4-}
I na tym zasadza się nasza niemoc badawcza w ustalaniu wiarygodności
wspomnień. Jakichkolwiek i kogokolwiek. Bowiem to nie wykalkulowana
autokreacja, bądź "perfidne zakłamanie" pamiętnikarza są największą zawadą w
wykazaniu jego wiarogodności.
Barierą zdaje się nie do przełamania jest pamięć wspominającego.
Natenczas, gdy utożsamia się on - z przeszłością przez siebie skonstruowaną.
Działa wówczas - znany psychologom mechanizm "inflacji pamięci" {por.IV-3,13}. A
obrazu tego nie sposób zburzyć i niepodobna podważać konkretnym argumentem -
tzw. " dowodem". Jako że wskazano już: zapis pamięci zawiera elementy skądinąd
nie weryfikowalne. Nasze krytyczne dociekania, nazbyt pochopnie zawierzają
systemowi porównań. Między dostępnymi n a m przekazami.
Natenczas z triumfem zauważamy konflikt w wywodach pamiętnikarzy, co
arbitralnie składamy na karb premedytacji. Tak się bowiem zdaje czytelnikom, nie
widzącym woli wspominkarza w "przekazywaniu prawdy", lecz jedynie żądzę
wykreowania siebie samego, bądź spostponowania bliźniego swego. Przy
konfrontacji tekstów, założenie to aż nazbyt często jest "potwierdzane".
Przeświadczenia te tylko z pozoru wypełniają regułę beznamiętnej oceny
wiarygodności pamiętnika.
IV-8,22; Jakże jednak inaczej wyjaśniać zauważane niezgodności ?
Wspominająca opisuje pierwsze spotkanie z osobą, którą opiekowała się później
do końca, a która wywarła piętno na jej losach. Donosi więc z przekonaniem:
Otóż któregoś dnia, w tydzień może dwa tygodnie po powrocie z Paryża,
przy naszym stoliku ujrzałam zupełnie nowego, nigdy przedtem niewidzianego
gościa - - - Kto to pytam cichutko Gronowskiego - kto to jest ten pan z czarną
brodą i tym olbrzymim brzuchem.
- Nie znasz ? Naprawdę nie znasz ? Czekaj zaraz was zaprezentuję - - -
Panie Franciszku, to jest żona mojego przyjaciela - - - Powiedziałam coś w rodzaju:
- Bardzo się cieszę, jestem niezmiernie szczęśliwa, bo ... Wtedy usłyszałam
po raz pierwszy jego głos:
- No i cóż, szanowna pani ! - zagrzmiał olbrzym. - Słyszałem już, żeś
powróciła z Paryża? Rozumiem, cha, cha, cha ! Rozumiem ! - - -
- Przepraszam, ja nie chciałam, ja tylko tak ... - Jak tylko tak, to niech
będzie tak - Rozchmurzył marsa na czole (wszystkie podkr. ZW.) ).
W ten właśnie sposób Czajka prezentowała swój pierwszy kontakt i długą (tu
nie przytaczaną) rozmowę z legendarnym Fiszerem. Inny świadek tego (?)
spotkania podaje zaś:
Kawiarnia IPS-u - - - Czekałem na kogoś i obserwowałem Fiszera - - -
gwarzącego z paroma skamandrytami - - -Przy innym stoliku bliżej mnie siedziała
Bela Gelbard, późniejsza Czajka, z jakimś facetem i nie spuszczała oczu z
Fiszera. Rozmawiali o nim. Kiedy towarzysze pożegnawszy Fiszera odeszli, Czajka
powiedziała:
- Błagam cię, zapoznaj mnie z Fiszerem.
- Proszę bardzo. No to chodź. - - -
Czajka długo widocznie czekała na tę chwilę - - -starała się pokazać w całej
krasie swej wyszukanej elokwencji. Wysypywała obficie zasoby długo
gromadzonej erudycji. Wyraźnie spieszyła się żeby odrobić stracony czas. Fiszer
słuchał - - - po długim expose-wyładowaniu bez kropek i akapitów Czajka urwała
dla nabrania tchu. Skorzystał z tego Fiszer - - - powiedział:
- Niebywałe ... Pani jest fenomenalnie głupią kobietą.
Trzeba przyznać, że Czajka nie zdawała się być obrażona. Śmiała się.
Zachwyciło ją słowo >fenomenalnie<, na >głupią< nie zwróciła uwagi (wszystkie
podkr. ZW ) ).
Czytelnik konfrontując teksty, zdaje się bezradny. Otrzymuje dwa obrazki
przecie "oddające rzeczywistość", w jakiej inaczej bohaterka jest ulokowana. Kogoś
innego prosząca o pomoc i o czymś innym rozmawiająca z Fiszerem.
Mimo całego powikłania tego co rzeczywistością nazywamy, nie upoważnia to
przecież do aż tak biegunowego postrzegania tych samych wypadków. Czytelnik
wnosi więc, że któryś ze wspominających "mija się z prawdą". Przez to zaś, tenże
lektor daje się wprowadzać w somnambulizm krytyczny. A jest nim zamknięty krąg
wywodzenia wiarygodności wg zasady "cui prodest", jako że faktyczna "korzyść"
piszącego - n i e j e s t n a m z n a n a !
Wobec zapisu wspomnieniowego, wnioskowanie o interesowności
pamiętnikarza często będzie bezużyteczne, gdyż wynika z naszej pochopnej
oceny. W przewadze bowiem, nasz krytycyzm opiera się na naszej imaginacji.
Refleksja krytyczna, pojawia się wówczas, kiedy czytelnik ma inne wyobrażenie
rzeczywistości opisywanej przez wspominającego. Rozbieżnością obrazu obwinia
zaś tego ostatniego.
IV-8,23; A zarzuty takie notorycznie spotykamy, kiedy o głośnych i " znanych"
wydarzeniach - w pamiętniku mowa w odmiennym tonie. Powszechny jest obraz
heroizmu obrońców Westerplatte. Wiersz Gałczyńskiego o bohaterach, którzy
"prosto do nieba, czwórkami do nieba szli" był tak sugestywny, że nie przysłaniał go
nawet racjonalizowany widok 15 poległych wówczas obrońców, maszerujących w
takiej kolumnie. Poetycki obraz tworzony w niewoli, nie był potwierdzany nawet
relacją Melchiora Wańkowicza, który przeprowadził ostatni wywiad z majorem
Sucharskim.
Właśnie rozmowa z przypadkowo spotkanym po wojnie dowódcą,
zaowocowała r e p o r t a ż e m (!), jaki jest deklarowanym sprawozdaniem - w s p
o m n i e n i e m majora Henryka Sucharskiego. Tedy Melchior Wańkowicz, jako "
ghostwritter" przekazał heroiczny wizerunek obrony Westerplatte. I we własnym
mniemaniu stał się jedynym depozytariuszem "prawdziwego" obrazu tego
bohaterstwa. Dawał temu wyraz i w odrębnej książeczce i szeregu artykułach,
gdzie prostował nieścisłości ... filmu fabularnego. Zresztą widzenie Wańkowicza w
zamyśle dalekie było od martyrologii, zaś moment kapitulacji i wymarsz ocalałych
obrońców przedstawiono jako ich moralny triumf wymuszający rycerskość
Niemców:
czekają ustawieni w czwórki żołnierze załogi Westerplatte; mundury na nich
nowe, buty wyglansowane, twarze pogolone - - - major Sucharski wysforował się
na czoło - - -Ruszyli. Pustaciami, placami, po których biwakowały niemieckie
wojska. Kiedy przechodzili, witała ich kolejna komenda A c h t u n g ! i wszyscy
podrywali się na baczność.
Salutowana przez zwycięzców zła załoga Westerplatte na długą niewolę" ).
Tej podniosłej sceny, ale też wizji niezłomności i hartu ducha dowódcy, z
pewnością nie rozproszy nieśmiała relacja innego uczestnika zmagań na
Westerplatte:
Nie mogliśmy nadawać szyfrem (major Sucharski w panice spalił szyfry) - - -
teraz wracam do tego co nie jest białą plamą, lecz świadomym przemilczeniem
postawy majora Sucharskiego począwszy od drugiego dnia obrony po nalocie
lotniczym. Załamanie jego było kompletne i opierając się na tym ogólnie
podanym terminie >brońcie się chociażby 12 godzin< zasugerował Dąbrowskiemu
zamiar poddania Westerplatte ).
I bodaj na niewiele się zda ta relacja, wobec n a s z y c h wyobrażeń o
wrześniu 1939 roku na Westerplatte i o jego niezłomnym dowódcy. Wizji, jaka
została przekazana nam wpierw przez poetę, następnie prze odautorską relację
wspomnieniową przetworzoną w reportaż literacki.
IV-9 [ próba konkluzji ]
IV-9,1; Pamiętnik ze swej istoty jest narracją sugestywną, jako deklarowana
relacja uczestnika wydarzeń. Przyjąć więc należy do wiadomości, że obraz
kreślony przez wspominającego m o ż e być dlań tzw. "prawdą obiektywną".
Historyk pochylając się nad takową, ma jedynie możliwość wykazania, jakie
czynniki m o g ł y ten obraz deformować.
Przeszłość bowiem b y ł a, zaś jej opis j e s t. A opis ten nieuchronnie
będzie skażony. Wydarzenia r o z p o z n a j e m y zaś przez takie skażone
relacje, co raz to zbliżając się do "prawdziwego obrazu" .
Korzystając z relacji wspomnieniowej, z pokorą oczekiwać winniśmy
podobnych niebezpieczeństw. Wynikają one z samej istoty relacji osobistej, w jakiej
każdy sprawozdawca ma własny ogląd obserwowanej sytuacji. Zmiana wizji
wynikać zaś m o ż e tak z wyrachowania piszącego (ulegającego doraźnej
koniunkturze). Ale także ta metamorfoza obrazu przeszłości spowodowana bywa
reparacją własnej pamięci. To ostatnie najczęściej sprowokowane jest konfrontacją
z innymi relacjami.
IV-9,2; Zastanawiała wyżej szczegółowość opisu wydarzenia sprzed
półwiecza, obserwowanego przez świadka - ówcześnie dziewięcioletniego {IV-4, 2-
4}. Podniesiono nawet wątpliwości, co do autentyczności w s p o m n i e n i o w
e j tekstu. Mógł on bowiem być wytworem erudycji - wiedzy ex post autora -
profesjonalnego znawcy wydarzeń opisywanych. Wszelako nie do końca
zapamiętanych w szczegółach. Tak wnioskowano przy lekturze pierwszej wersji
wspomnień, gdy rezonerstwo czytelnika wynikało z jego "wiedzy poza źródłowej".
Co jednak znamienne - nasze wątpliwości jakby się umacniały - kiedy notowano
zmiany szczegółów w kolejnych redakcjach wspomnień bohatera.
W czerwcu 1995 roku, w "Poznańskiej Telewizji Regionalnej" opowiadał on o
dniu 5 listopada 1916 roku, gdy wraz ze stryjem (!) obserwował przejazd von
Besselera, któremu towarzyszyły "dwa plutony dragonów pruskich" (!). W
podobnym tonie i z takimi szczegółami "snuł swoje wspomnienia" dwa lata później -
w marcu 1997 roku - podczas promocji pamiętników Marii Lubomirskiej, jakie
obdarzył swą erudycją. W obu miejscach przywoływał te wydarzenia jako "świadek
epoki"- doskonale pamiętający jej imponderabilia. Te zaś, nieco odmiennie
wykładał we wspomnieniowej "Przeszłości z bliska". A wszakże, w tzw.
"międzyczasie" był indagowany w rzeczonej sprawie "obrazu dnia 5 listopada",
kiedy postawiono pytania - wątpliwości i tutaj wyłożone {zob. IV-4,3}. Czy właśnie
reakcją na takowe molestowanie, nie mogło być modyfikowanie "pierwotnego"
wariantu wspomnień ? Sam "retusz" winien zastanawiać.
Albowiem okazuje się, że już w roku 1992, książkowa "wersja poprawiona"
tych wspomnień, niemal w całości rozwiewała czytelnicze obiekcje. Jakie zgłoszono
wobec poprzedniego "wersji". W zmienionym układzie i pod nietuzinkowym tytułem,
odszukujemy intrygujące nas "wspomnienie". Już w wyodrębnionym rozdziale
zatytułowanym "Siwki króla Alberta", autor donosi:
Był chłodny, ale pogodny dzień polskiej jesieni, dzień 5 listopada 1916 roku.
Zapowiedziano ogłoszenie na Zamku Królewskim manifestu cesarzy - - - Stałem z
Ojcem na Krakowskim Przedmieściu i widziałem generała Besselera jadącego z
Belwederu na Zamek. Powóz zaprzężony w siwe, rasowe, dorodne konie, w
powozie generał gubernator w pikielhaubie. Powóz poprzedzało pół szwadronu
kirasjerów pruskich w paradnych mundurach (podkr. ZW), za powozem znowu pół
szwadronu kirasjerów ).
Tu wyjaśniają się (?) niektóre wątpliwości. Te, dotyczące świadomości
realiów epizodu 5 listopada 1916 roku u dziewięcioletniego obserwatora. Teraz już
autor lokalizuje punkt swej obserwacji, informując, że towarzyszył mu ojciec -
domyślny dla nas komentator zdarzenia, objaśniający didaskalia. Ale i tu "zmienia"
się jednak rodzaj wojsk konwojujących von Besselera, a i inaczej objaśniona jest
ówczesna pogoda.
Nadal pozostaje pytanie o powody z m i a n y tego obrazu. Jeśli reperacji
dokonano w pamięci, to co wywołało ten zabieg ? Może indagacje kogoś z
odbiorców wcześniejszej redakcji ? Jeżeli tak, to czy zmodyfikowany obraz
przeszłości wynika z " odnowionej pamięci" (autopsji) wspominającego, czy z
mechanicznej interpolacji pierwotnego tekstu. A więc zmianie wynikającej z
bieżącej, "profesorskiej" erudycji. To drugie podważałoby a u t e n t y c z n o ś ć
rzeczonego ustępu p a m i ę t n i k a r s k i e g o - przynajmniej w naszym
rozumieniu. Według schematu, pamiętnikarz na etapie kompozycji przedstawiał
teraz - wywołaną czynnikami zewnętrznymi <4> - wersję , znacząco
modelowaną relacjami wtórnymi .
Bezwzględnie jednak widzimy tu notowany już {IV-4,16) proces
zapamiętywania i utrwalania pamięci, kiedy to ingerencja z zewnątrz może
czasowo modyfikować obraz pierwotny. Później jednak, wspominający - w
relacjach bardziej ulotnych, a więc chyba i w swym prywatnym spojrzeniu w
przeszłość - powraca do wizerunku uprzednio zakodowanego.
IV-9,3; Zauważona modyfikacja mogła być więc wywołana ex post, przez
indagacje z zewnątrz. Czy przywołały one prawidłowy obraz rzeczywistości ?
Rozsądzić nie sposób. Tak jak trudno rozstrzygnąć, czy znajomość innego opisu
zmieniła by dotychczasowy obraz wydarzeń.
Przytoczono relację z reprymendy jakiej doznał chłopak po tym, jak
rozdzwonił wawelskiego Zygmunta. W podniosłym - choć wówczas nie
uświadamianym jeszcze dniu {IV-4,4}. Tenże moment utkwił też w pamięci
dojrzałego wówczas młodzieńca, który po latach donosił:
Pierwsze z miast polskich, Kraków, wypędziło okupantów, stało się to zaś 31
października 1918 r. - - - może nawet najpiękniejszy dzień w mym życiu - - - W tej
chwili widzę przed sobą dzień 11 października (sic !) w Krakowie. Spałem, gdy w
czas rano - - - wpadł brat mój - - - Zdumiony jego nagłym przyjazdem, pytam, co się
stało.
Co się stało ? Polska się stała ! Nie rób głupiej miny - - Nie ma już Austrii,
jest Polska - - -
Ach, niech wróci jeszcze jeden taki dzień ! - - - z każdego okna wytrysnęła
biało - czerwona chorągiew - - - Tej chwili czekały dzwony krakowskie. O godzinie
dwunastej w południe wartę na odwachu przed ratuszem objęli żołnierze polscy - - -
Krótka przemowa, słowa komendy i nad odwachem powiewa sztandar polski.
Wtedy wybiła Panna Maryja, za nią inne zegary. Odezwał się hejnał. Potem było
okropnie cicho i w tej ciszy płakaliśmy wszyscy z radości. W tę radość, w tę ciszę i
w ten płacz serdeczny padły dźwięki >Zygmunta< . Padły jak kamień w wielką,
czystą, bezbrzeżną wodę - - - >Zygmunt< grał Polsce wolność (podkr. ZW) ).
Zmienia się tutaj atmosfera rynku krakowskiego, gdzie raz "tłumy wyją", raz
jest "okropnie cicho", a u jednego dzwon Zygmunta bije, kiedy drugi - dzwonnik
właśnie - jest już na Rynku, wśród krakowskiego tłumu. Ajuści jakiego " wyjącego"
czy "oniemiałego" ? Chyba i tutaj euforia przysłoniła rzeczowość relacji. I na tym
poprzestajemy w naszej, czytelniczej refleksji nad wiarygodnością relacji
wspomnieniowej. Pokornie wyrażając zgodę, by obraz "niezapomnianego dnia na
krakowskim rynku" różnie był malowany w "pamięci" (!?) widzów-malarzy tego
wizerunku.
IV-9,4; Podobnie. Nie dysponując "materiałem porównawczym" skłonni
jesteśmy zawierzać pamiętnikarzowi. Nawet wówczas, kiedy zadziwia nas
niezmierną precyzją opisu dzieciństwa. Roztrząsanie wspomnień Janusza
Pajewskiego, wpierw wywołane było słabo argumentowanym krytycyzmem
czytelnika. Jednak początkowe wątpliwości zostały wzmocnione kolejnymi -
odmiennymi - relacjami pamiętnikarza. Jeżeli jednak, taki porównawczy materiał nie
jest nam znany, niejednokrotnie zawierzamy relacji. Czy pochopnie ?
Niezwykle skrupulatnie (?), rozwlekle (?) potraktowaliśmy wyimek ze
wspomnień Janusza Pajewskiego. W podobny sposób wypadało by roztrząsać
wspominki innego kilkunasto latka. Kiedy w roku 1998, dzielił się wrażeniami z
wycieczki gimnazjalnej z kwietnia roku 1934. Z Tarnopola przybyli do Warszawy,
gdzie ich zakwaterowano na ul. Tatarskiej.
W Warszawie chciałem bardzo zobaczyć Belweder, siedzibę Marszałka
Piłsudskiego - - - choć program wycieczki tego nie przewidywał - - - wobec czego
rano, gdy wszyscy spali wyskoczyłem przez okno i powędrowałem do Belwederu.
W tej eskapadzie towarzyszył mi kolega z gimnazjum Julek Krzyworączka z
Skałatu. - - - Tramwajami dojechaliśmy na miejsce. Było zimno i dął silny wiatr, a
my byliśmy tylko w gimnazjalnych mundurkach i czapkach. Przeszliśmy kilka razy
przed ogrodzeniem Belwederu i stanęliśmy koło jakiejś bramy, mając stale na oku
wejście do pałacu. Julek pierwszy zobaczył Marszałka, który od wejścia zbliżał się
w nasza stronę, udając się, jak nam później powiedział stróż, na codzienny
poranny spacer. Szedł sam, bez żadnej ochrony i obstawy. Ubrany był w siwy
płaszcz wojskowy, a na głowie miał sławną maciejówkę. Podpierał się laską. Gdy
nadszedł, zdjęliśmy czapki z głów, a gdy nas minął, Julek nałożył czapkę, a ja
nadal gapiłem się z czapką w rękach. Wtem Marszałek odwrócił się, podszedł do
mnie (podkr. - ZW) i wskazując tarczę na rękawie - - - powiedział: >widzę, że nie
jesteście ze szkół warszawskich< Zapytał mnie >skąd jesteś ?< Z Tarnopola Panie
Marszałku - odpowiedziałem, mnąc w rękach czapkę. >O, to piękne miasto" - rzekł
Marszałek - >Kochajcie je i szanujcie, a ty nałóż czapkę, bo zimno< Tak jest Panie
Marszałku - odkrzyknąłem wkładając czapkę, stuknąwszy po żołniersku obcasami.
Marszałek uśmiechnął się i poszedł dalej ).
Wspominający, w didaskaliach dość silnie umocowuje swoje wspomnienie, a
to nakazują wiarę w autentyczność i wiarygodność (prawdziwość) opisu spotkania
chłopaka z historyczną postacią. Nawet w ich rozmowę. Uzbrojony w wiedzę poza
źródłową czytelnik - weredyk zgłasza jednak uwagi. O zabezpieczeniu Belwederu i
jego lokatora, o"stróżu belwederskim", wreszcie o samej możliwości spaceru
Piłsudskiego w czasie, kiedy chorował. Wszystko to jednak nie ma siły argumentu i
nasze "wyobrażenie" mimowolnie skazuje nas na jałowe krytykanctwo. W tym
wypadku bowiem nie dysponujemy materiałem porównawczym, a nie decydujemy
się na osobistą indagacje wspominającego. Natomiast wobec braku "materiału
porównawczego" (choćby opowieści o tym wydarzeniu zdawanej w innym miejscu i
czasie, bądź relacji Julka Krzyworączki) skłaniamy się ku wierze w p r a w d z i w
o ś ć t e j relacji.
Świadoma jest tego druga - "nadawcza" - strona , kiedy wspominkarz
dostrzega ewentualność nie dawania mu wiary. Tedy swe refleksje argumentuje.
Wspomnienia z dzieciństwa Przemysława Bystrzyckiego, nasycone są
nadspodziewana ilością szczegółów i precyzją opisu detali. Choćby architektury
Przemyśla, zakamarków domu rodzinnego, umeblowania, sprzętu gospodarstwa
domowego itd. Znów może nasuwać się podejrzenie, że - pisarza przecież - unosi
wyobraźnia. I mamy do czynienia z kreacją, właśnie literacką. Wszak on sam to
zauważa, więc usprawiedliwia się, przepraszając:
Może taki dokładny obraz nadużywa cudzej cierpliwości - czytelnik ma własną
miarę, inną miarą rządzi się składane tutaj wyznanie - dla oswobodzenia
przedmiotów z niebytu ).
Nie usiłuje więc "argumentować" s w e g o obrazu, gdyż najwidoczniej - w
najgłębszym przekonaniu - nie ma takiej potrzeby. Obraz przeszłości tkwi w
pamięci i zbędne jest jego uzasadnianie. Zatem czytelnik tylko u f a ć m o ż e w
nieposzlakowaną pamięć wspominającego.
IV-9, 5; Wszystko to skłania ku pokorze przy rozpatrywaniu wiarygodności
przekazy wspomnieniowego. Nasze deliberacje są możliwe - bo na pozór
argumentowane - t y l k o wtedy, kiedy dysponujemy materiałem do konfrontacji.
Kiedy porównujemy jedną relacje z innymi, bądź wyłapujemy odmianki w
przeredagowanych tekstach tego samego autorstwa. W przeciwnym razie skazani
jesteśmy na naszą, ułomną wiedzę poza źródłową. A ta pochopnie spychać może
ku zarozumiałemu mentorstwu.
W Y B R A N A L I T E R A T U R A
K. A d a m c z y k, Dziennik jako wyzwanie. Lechoń, Gombrowicz, Herling-Grudziński,
Parol, Kraków 1994;
A. C i e ń s k i, Pamiętniki i autobiografie światowe, Ossolineum 1983;
Dziennik - pamiętnik- notatnik literacki. Studia i szkice o piśmiennictwie polskim XX
wieku, red. W. W ó j c i k, Katowice 1991;
B. E n g e l k i n g, "Czas przestał dla mnie istnieć ...". Analiza doświadczenia czasu w
sytuacji ostatecznej, Wydawnictwo IFiS PAN, Warszawa 1996.
K. K e r s t e n, Relacja jako typ źródła historycznego [w:] Pamiętnik X Powszechnego
Zjazdu Historyków Polskich, t. II, Warszawa 1988, s 316-329;
B. K u b i s, Pamiętniki kobiet polskich i edukacyjne możliwości wykorzystania ich w
procesie nauczania historii [w:] Rola i miejsce kobiet w edukacji i kulturze polskiej, t. I,
Instytut Historii UAM, Poznań 1998, s.196-215;
Z. L e n a r c z y k, Pamiętnik jako źródło badań politologicznych [w:] Przegląd
Politologiczny, t. II, nr.2-3 (1997), s 105-120;
J. L e o c i a k, Tekst wobec zagłady. O relacjach z getta warszawskiego, Fundacja na
Rzecz Nauki Polskiej, Wrocław 1997;
R. L u b a s - B a r t o s z y ń s k a, Między autobiografią a literaturą, PWN, Warszawa
1993;
Pół wieku pamiętnikarstwa, opr. S A d a m c z y k, S D y k s i n s k i, F. J a k u b c z a
k, Warszawa 1971;
S. S ł a b e k, Intelektualistów obraz własny w świetle dokumentów autobiograficznych
1944-1989, Książka i Wiedza, Warszawa 1997.
J. S z c z e p a ń s k i, Zasady gromadzenia i naukowego użytkowania dokumentów
pamiętnikarskich [w:] Pamiętnikarstwo Polskie, nr 4 (1978), s
J. T r z y n a d l o w s k i, Struktura relacji pamiętnikarskiej [w:] Księga Pamiątkowa ku
Czci Stanisława Pigonia, Kraków 1961, s 578-583;
J. W i ś n i e w s k i, Angielska proza niefabularna o pierwszej wojnie światowej [w:] Acta
Philologia, t. IX (1979), s 169-193.
Z. W o j t k o w i a k, O klasyfikacji i interpretacji pamiętników (Uwagi i propozycje) [w:]
Studia Źródłoznawcze, t. XXV (1980), s 163-177;
Z. Z i e l i ń s k i, Rola historyka w gromadzeniu relacji świadków [w:] Archiwa Biblioteki i
Muzea Kościelne, t. XXIII (1974), s 21-28.

V - B E L E T R Y S T Y K A, CZYLI FIKCJA LITERACKA JAKO ŹRÓDŁO
HISTORYCZNE
[ Wie es eingentlich gewesen, Leopold Ranke ]
V-1 [ wprowadzające motto ]
V-1,1; Niżej sygnalizowane sprawy są niemal niedostrzegane w uwagach
metodycznych badaczy dziejów najnowszych. Tym to dziwniejsze, że od nich
właśnie wysłuchiwać można utyskiwania w rodzaju: "ach! jakaż to szkoda, że nie
możemy wykorzystać Kadena - jako źródła!". Wątpliwość ta jest oczywiście jałowa
metodycznie, skoro jakikolwiek owoc trudu ludzkiego uznajemy być źródłem
historycznym. A że tak wypada, wskazywaliśmy wyżej {III-2,2}.Tutaj, narażając się
specjalistom od egzegezy tekstów literackich, sygnalizujemy kwestię na poziomie "
elementarza źródłoznawczego".
V-1,2; Zamysł naszych dociekań najlepiej oddawać by mogło motto, jakim ten
rozdział winien być opatrzony. Przywołano by wówczas opowiadanie "Poeta",
napisane przed laty przez Karela Ćapka. Objętość tego dziełka i specyfika skryptu
akademickiego, nie pozwalają na takowy zabieg. Pozostaje tedy sposób -
ośmiewany właśnie w literaturze: "opowiedzenie własnymi słowami >Otella<".
Tematem noweli jest dochodzenie policyjne w sprawie wypadku
samochodowego, w jakim zginęła kobieta. Policja przesłuchuje świadków, a wśród
nich najmniej przydatnym zdaje się być student - poeta. Nie potrafi on rzeczowo
odpowiadać na interesujące policję pytania. Przesłuchujący poleca w końcu, by
spokojnie opisał wydarzenie. Po chwili policjant orientuje się, że świadek pisze ...
wiersz ! Równie rozbawiony, co poirytowany, ironizując "dokonuje odczytania"
dzieła. Zapewniany przez autora, że on "tak to widział". Wiersz jest " nowoczesny",
a mowa w nim o dziewczynie z łabędzią szyją (a rzecz dotyczy starej pijaczki !); o
biciu w bębny i czynele (w uśpionej, wieczornej Pradze czeskiej z początków XX
wieku !); urokach Singapuru itp.
Tym nie mniej okazuje się, że w w i e r s z u tym - policja przy pomocy
autora - u s t a l a - nie tylko kolor i markę samochodu, ale i jego numery
rejestracyjne ! Poetycka wizja zawierała więcej konkretów, niźli relacje bardziej
racjonalistycznie nastawionych obserwatorów.
V-1,3; Dykteryjka jest dla nas wprowadzeniem do niniejszych uwag, a to z
paru względów. Zważmy bowiem, że opowiadanie Ćapka, odczytywano już w kilku
konwencjach. Przed wielu laty telewizyjnej "Kobrze" posłużyło jako scenariusz
widowiska kryminalnego, zaś radiowej "Powtórce z rozrywki" dało asumpt dla
żartobliwego słuchowiska. Okazuje się jednak, że mamy tu do czynienia z
specyficznym utworem - nieomal programowym. Karel Ćapek manifestował w nim
przekonanie, że pozornie czysty, oderwany od rzeczywistości, skrajnie
subiektywistyczny tekst, może być jakimś bardzo skomplikowanym odbiciem
rzeczywistości "istniejącej obiektywnie". Co więcej, autor zakodował w tym
opowiadanku realia sobie współczesne. Poetę-bohatera opowiadania nazywanego
Jaroslavem Neradą - identyfikować wolno z twórcą czeskiej awangardy
Vitozslavem Nezvalem, a egzegeza wiersza przeprowadzana przez "fikcyjnego"
Nerede, jest niemal przepisana z manifestów poetyckich Nezvala. I dalej, aluzja
kryje się już w samym nazwisku bohatera, które deskryptuje imię rzeczywiście
istniejącego poety: Vitez-slav Ne-zval // Jareslav Ne-rad.
A gdyby tak założyć, że podobne "zaszyfrowania rzeczywistości" tkwi w
innych dziełach literackich? Właśnie w faktograficznej płaszczyźnie
utworu {zob. V-2,4-7}.
V- 2 [ fantazja jako wytwór nie tylko wyobraźni ]
V-2,1; Sprawa jest na pozór oczywista. Utwór literacki, jako dzieło i talentu i
intelektu - j e s t ź r ó d ł e m umożliwiającym odtwarzanie tegoż talentu i
intelektu. Od "Rękopisu znalezionego w Saragossie" i libretta "Czarodziejskiego
fletu", przez twórczość E. T. Hofmanna, obie "Alicje" C. W. Lewisa, "Opowieści z
Narni" jego brata C. L. Lewisa, po jakże dziś popularnego Johna R. Tolkiena.
Śledzić można wieloznaczność tej prozy - nie prozy. A to za sprawą dociekań
grona egzegetów - pasjonatów, pogrupowanych w kręgi "tolkienistów" (tego od
"Powrotu króla"), "antylewisowców" (od "Narni"), czy w innej kategorii -"
bułhakologów" (oczywiście od "Mistrza i Małgorzaty"). Zrozumiałe chyba, że nie
śmiemy tu wchodzić na podwórzec tych dociekliwych zapaleńców, a tym bardziej
polemizować z ich wywodami.
Ich ustalenia upewniają jednak w banalnej konstatacji; o a u t o r z e "
tkwiącym" w swym dziele. Także w takim, gdzie byśmy oczekiwali wyłącznie erupcji
pomysłowości w fantazjowaniu. A więc i w poezji i w powieściach fantastycznych.
Należy "tylko" (!?) odszukać klucz, aby do informacji tam zawartych dotrzeć.
V-2,2; W nawiązaniu - tak do wyżej wspomnianych westchnień "o Kadena",
jak i powyższego motta - wypada rozważyć potrzebę przeprowadzenia krytyki
przekazu literackiego. Traktowanego jako pełnoprawne źródło historyczne. Ze
wszystkimi tego konsekwencjami.
To utylitarne podejście, przewrotnie wynika właśnie z pokory profana.
Świadomego własnego u b ó s t w a m e t o d y c z n e g o. Niezbędnego w
wydobywaniu z literatury pięknej, potrzebnych mu danych. Nasze uwagi - będące
raczej postulatami badawczymi - koncentrujemy na czterech kategoriach
twórczości literackiej. Z różnych względów i w rozmaitym stopniu, na nich to skupia
się, bądź skupiona być winna uwaga profesjonalnego badacza - historyka. Do
kategorii tych zaliczyliśmy:
1o powieści historyczne {zob.: V-7} ;
2o beletrystyczne opowieści "z kluczem" {zob.: V-8-9} ;
3o powieści biograficzne {zob.: V-10} ;
4o relacje reportażowe {zob.: V-11}.
W tym miejscu nie widzimy potrzeby uzasadnianie takiego podziału i
wstępnego nawet zdefiniowanie określonych gatunków. Dla uwag niniejszych
zastrzegamy bowiem rolę tylko sondażową. Swoistej wskazówki - propozycji.
Dopiero ona ma uświadomić adeptowi historii, jakie możliwości poznawcze
mogą tkwić w tej zapoznanej dotąd kategorii źródeł. To z kolei powinno sugerować
kierunki poszukiwań, także metodycznych. Prowadzonych już interdyscyplinarne -
przez historyków, literaturoznawców, badaczy kultury masowej.
V-2,3; Potrzeba takich dociekań ujawnia się wielokrotnie. Chociaż dla
nowożytnika - utyskującego przecież na "zalew źródeł" - wynajdowanie nowych,
wywołać tylko może wzruszenie ramion. Tym bardziej, że dla ilustracji - ale z
premedytacją - przywołujemy tak błahe przykłady.
Elementy autopsji spotykamy nagminnie w tzw. "fikcji literackiej". Rzecz w
tym, że nie zawsze elementy to potrafimy wyłuskać. Z zadziwieniem pana
Jourdana dowiadujemy się po czasie o realiach "Kubusia Puchatka" Alana
Alexandra Milnee'a, ale też "Miłosnego wtajemniczenia" Oskara Miłosza.
Wnosimy o tym dzięki wspomnieniom syna autora "Puchatków", bądź z lektury
specjalistycznych studiów. Eksperci wykazać też potrafią, że życiorys autora może
być zakodowany w elegijnej "Senilii" Iwana Turgieniewa i w "Obcym mieście"
Tadeusza Rittnera. Zdumiony czytelnik odnajduje więc odpowiedniki Krzysia i
Kłapouchego, Tygryska i Maleństwa - w realnym dzieciństwie pana Christhopera
Milne'a. Z kolei w romansie rozgrywanym w XVIII wieku na Półwyspie Apenińskim,
spotyka analogie dla losów sfery ziemiańskiej na ... wschodnich kresach
Rzeczypospolitej - w końcu następnego stulecia !
"Odkrycia" te otwierają nieznane dotąd sfery poznania historycznego, jakie
dawać może wyzyskanie f i k c j i l i t e r a c k i e j. Traktowanej jak pełnoprawne
źródło historyczne. Wynika zaś z tego, że rozbiór krytyczny tekstu literackiego,
przeprowadzany być powinien według z a s a d, stosowanych wobec każdego
historycznego zabytku narracyjnego.
V-2,4; Dotyczy to już utworów poetyckich. Rzecz zaś nie tyle w
rozszyfrowywaniu realiów arcydzieł - choćby "Pana Tadeusza". Zagadnienie od
zarania analizowane przez specjalistów, przynajmniej spierających się o stopień
symbiozy kreślonego tam pejzażu litewsko - białoruskiego z krajobrazem
Wielkopolski.
W zbliżony sposób, jak egzegeci "Lalki" {por.V-9,6}, "mickiewiczolodzy"
tropią realia"Ostatniego zajazdu na Litwie", który jest przecież "Historią
szlachecką z roku 1812 i 1813 we dwunastu księgach". W efekcie wykazują
konkrety;
? personalne(pierwowzory podkomorzego, sędziego, hrabiego);
? anegdotyczne(najazd Ignacego Uzłowskiego na białoruskie
Czombrowo w 1817 roku);
? topograficzne(Tuhanowicze jako Soplicowo).
Więcej. Analizują prawno - historyczną zasadność sporu Horeszków z
Soplicami. I to w świetle reguł prawa, obowiązującego w roku 1812 na ziemiach
byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Pozornie i tutaj mamy do czynienia tylko z
zabawą literacką. Nie do końca jednak. Historyka uderzać musi dysputa
biesiadników karczmy soplicowskiej, gdy w sporach heraldycznych przywołują
świadectwo XVI wiecznej kroniki. Przecież źródła "sensu strictori":
Poraj, krzyknął Mickiewicz, z mitrą w polu złotym,
Herb książęcy, Stryjkowski gęsto pisze o tym [ ks. IV, 351-352 ].
W tymże poemacie zadziwiać też powinno, tak znane otwarcie "Roku 1812-ego":
O roku ów ! Kto ciebie widział w naszym kraju !
Ciebie lud zowie dotąd rokiem urodzaju,
A żołnierz rokiem wojny [ ks. XI, 1-3 ].
Faktografia poematu jest w obu ustępach nadspodziewanie precyzyjna, choć
dla mniej zorientowanego czytelnika sprawia wrażenie poetyckiego wielosłowia.
Tak jednak nie jest, skoro zważymy, że kronika żmudzkiego kanonika Macieja
Stryjkowskiego - ponownie wydana w XVIII wieku przez Bohomolca - było lekturą
obowiązkową w szkołach na ziemiach zaboru rosyjskiego. Zaś rok 1812 -
zrozumiale kojarzący się weteranom z napoleońską wyprawą na Moskwę - dla ludu
uzasadnienie był "latem urodzaju". Takie bowiem, właśnie na ziemiach Litwy i
Białorusi potwierdzają źródła.
Odczytywanie w ten sposób poematu Mickiewicza będzie przyczynkiem
źródłowym do e r u d y c j i poety. Tę ukazują też same, odautorskie "
Objaśnienia" i dla nas są one mniej interesujące. Jednak przebijające tam, osobiste
rozeznania w realiach - choćby codzienności zaściankowej szlachty - sprawia, że
dociekania egzegetów Wieszcza, naprowadzają na swoisty "klucz" tego
arcydzieła.
V-2,5; Bodaj wyraźniejszy jest "klucz" w poezji niższego lotu. Wyczytaną tam
faktografię, skłonni jesteśmy składać na karb "poetyckiego pustosłowia".
Zakładamy bowiem, jakoby obowiązującą twórcę:
1o - tendencję dydaktyczną
2o - założenie licentiae poetica.
Jednakowoż powściągliwość w takowym koncypowaniu nakazuje
uważniejsze wczytanie się przedłożone dzieła. Wówczas z poetyckiego tekstu,
wyekcerptować zdołamy opisy r e a l n e j r z e c z y w i s t o ś c i. W jej
najbardziej przyziemnych przejawach.
Wczesne poczynania poetyckie Jerzego Putramenta okazują się więc
najbliższe "przewodnikowemu opisowi Wilna". Przynajmniej dla grona czytelników z
kresów się wywodzących. I dla kolegów po piórze. Takie właśnie - reportażowe
wręcz relacje - notujemy jednak i u Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Gościa
przecież w Wilnie przypadkowego. W jego "Elegiach wileńskich" jest uderzające:
Na Ostrobramskiej 9 piekli się Klub Dyskutantów,
mielą nazwiska: Marks, Sorel, Vilfredo, Pareto ...
- - -
U Sztrala (vis a vis Poczty) schodzą się profesoress;
Dębiński, Iwo Jaworski, Manfred Kridl, Srebrny Ateńczyk;
i nad stolikiem struchlałym, nad drżącą szklanką półczarnej
przechodzą cytaty z >Fausta<
- - -
Żydzi z ulicy Gaona, ze Szklanej, z Mylnej, z Podwójnej
żyją z NAPRAWY LALEK i ZALEWANIA KALOSZY )
Czaruje konkretność topografii, postaci, przedmiotu rozmów, treści szyldów.
Te, nawet pisownią wyróżniono. A wszystko to w wierszu poety, któremu inwencji
nie brakowało z pewnością. Czy wobec tego - w innych, mniej onirycznych dziełach
- nie wolno szukać przekazu odzwierciedlającego "realną rzeczywistość" ? Tak, jak
to sugerował już wywołany {V-1,2-3} Karel Ćapek.
Wyraziście natrafiamy na potwierdzenie naszych domniemań, w zdało by się
ewidentnych "wierszowanych wydumaniach", tworzonych w konwencji
"socrealistycznej agitki". Tadeusz Mikulski wspominał pobyt Gałczyńskiego we
Wrocławiu w 1952 roku. Spieszącym na spotkanie, uciekł tramwaj.
Ale Gałczyński nie stropił się tym wcale. Bo zajechała właśnie nowa 16, którą
prowadziła młoda motorowa, ładna dziewczyna, z jasnymi włosami - - -
- Jaka piękna - krzyczał Gałczyński - jaka ludowa! Twarz jak kamień polny.
Cała Polska z takiego kamienia. - - - Dziewczyna stała na przedniej platformie - - -
Konstanty był już przy motorze.
- Wiem wszystko - wołał do mnie za chwilę - Nazywa się Maria Kozierska.
Jest z Warszawy. We Wrocławiu od jedenastu miesięcy. Ojciec miał knajpę na rogu
Poznańskiej i Alei Jerozolimskich. Byłem w tej knajpie. Musiałem ją widzieć.
- Za miesiąc czytałem w >Przekroju< poemat Gałczyńskiego >Piękne
dziewczyny< - - - :
Pracowite jak muzy: pielęgniarki, murarki, konduktorki
- niechaj was moje rytmy, na cały świat rozsławią:
i tę traktorzystkę na mazowieckich równinach podczas wiosennej orki;
i tę motorową, jak kłos jeżdżącą na 16-ce we Wrocławiu (podkr. ZW) ).
Jeżeli "motorową jak kłos" identyfikować będziemy z Marią Kozierską, córką
warszawskiego knajpiarza z lokalu na rogu Poznańskiej, to przecie i " traktorzystka
z mazowieckich równin" mogła mieć swój realny odpowiednik.
V-2,6; Takowy bywa niekiedy zakamuflowany. Wierszem właśnie. Z całą
premedytacją; by utrwalić pamięć w sposób niedostrzegalny dla postronnego
czytelnika. Tak jak w poczynaniach poetyckich Ryszarda Kiersnowskiego. Tuż po
wojnie, właśnie we wierszach zamykał on nie odległe doznania:
próbując utrwalić w nich duże połacie przeżyć - - - Są to jakby kartki z
notatnika o cechach dokumentu - - - I to jest także >podstawa źródłowa< mojej
dzisiejszej relacji, podstawa mnie tylko znana i dostępna, gdy za poszczególnymi
zwrotami czy słowami dostrzegam i przypominam sobie całe ciągi obrazów.
Kryptogram wspomnieniowy przyszłego historyka nie do końca się jednak
spełniał, skoro on sam przyznaje, że ziomkowie "biegli w piśmie" (Antoni Gołubiew,
Wiesław Mach) rozpoznawali w jego poetyckiej imaginacji - najbardziej konkretne
realia ). W każdym razie; deklaracja samego twórcy odsłaniała kodowanie
autobiografii tam, gdzie postronnemu trudno by było się jej doszukiwać.
I odwrotnie. Autor może niezmiernie dobitnie sugerować zapis
autobiograficzny, zaś profanowi - czytelnikowi nie sposób się takowego doszukać.
Tak jak w cyklu "Listy z podróży" Lothara Herbsta, gdzie poszczególne liryki
konsekwentnie tytułowane są dokładnymi datami, następującymi co dni kilka w
roku 1985. Zaś z treści wyczytujemy tylko impresje autora. Całkowicie wyzbyte
konkretu - osobowego, topograficznego, nawet "rzeczowego".
V-2,7; Niekiedy zaś, nawet profani odczytują przesłanie informacyjne poety,
który swe dzieło jawnie traktuje jako autobiograficzne sprawozdanie. W
świątecznym numerze "Rzeczypospolitej" roku 1998, Krzysztof Karasek
zamieszcza swe "Pożegnania", gdzie wyznaje:
Znałem wszystkich starych poetów
drugiej połowy naszego wieku,
widziałem jak pęka skóra ich drzew,
jak opadają z nich liście
- - -
A teraz sam jestem stary.
Jak te drzewa przy drodze,
z których opadają liście i widziadła
- - - -
Byłem młodym poetą, podpatrywałem
ich sposób umieranie.
W piwnicy na Nowym Świecie,
tam gdzie dziś jest knajpa >Pod Kuchcikiem<
mógłby pomyśleć ktoś, że mam już ze sto lat,
widziałem Staffa . Siedział przy lampce koniaku,
- był rok pięćdziesiąty siódmy -
w klika miesięcy później już nie żył,
a ja nie zamieniłem z nim nawet słowa,
choć on powiedział mi wszystko, co chciałem wiedzieć.
Innym razem słyszałem Ważyka
recytującego dopiero co napisany >Wagon<,
natarczywa rytmika kół, dudnienie
cywilizacji, która pomyliła mu się z heksametrem.
Śmierć zastała go jednak w łóżku.
Ale jeszcze przedtem, w radio,
na Myśliwieckiej, kiedy zszedłem na portiernię
- siedział oparty na lasce -
zdążył zadać mi pytanie: Co to za zwierzę,
które w młodości chodzi na czterech,
kiedy dorośnie na dwóch,
a na starość na trzech nogach ?
Na sali pełnej ludzi, w środku miasta
pękło serce Przybosia. Rozłożonymi rękami
drapał powietrze
jak zestrzelony ptak.
W Warszawie, na szpitalnym łóżku
gasło serce Bieńkowskiego.
Był najmłodszy z nas,
choć stuknęła mu już osiemdziesiątka
- - - -
O czwartej nad ranem, w samym centrum
szalejącej nad Warszawą burzy
umierał Herbert. Dzwonił telefon,
nie dobiegłem. Wyszedłem
na balkon, burza dogorywała,
natura dopisywała swój >Epilog< (wszystkie podkr. - ZW) ).
Ten artystyczny raport, usprawiedliwia poczynania nie koncesjonowanych
poetów, kiedy relacjonują swoje przeżycia - właśnie w formie wierszowanej. Jeden
opisuje prozą widok bombardowanego przez hitlerowców w 1939 roku eszelonu
pod Opatowem. Jednak swą opowieść w pewnym momencie przetwarza, jeszcze
raz t o s a m o opisując wierszem:
Tam na Drygulcu, tuż koło toru
Tam samoloty latały
A nasze wojska, oraz rezerwa
Bronić Ojczyzny jechały.
W tym straszne huki i mocne błyski
Szwaby bomby rzucają
Radość ich podnieca, klaszczą z radości,
Pociąg rozbity w całości.
Dużo żołnierzy zabitych
Dużo z rezerwy już kona
Ksiądz z Wojciechowic ma dużo roboty
Opatruje rannych, namaszcza skonanych (wszystkie podkr. - ZW) ).
Inny, w podobnej formule opowiada o swej wycieczce, do nieznanego
wcześniej Lwowa, a znajdujemy tam katalog obejrzanych zabytków i osobiste
uwagi autora o historii miasta:
Miasto wraz ze swoimi uczelniami,
Z bojów słynne, także ze swoimi Orlętami.
Z dziełami artystów, jak Kossak i Styka
>Panoramę Racławicką< Polonia nam wytyka
I gdzie się podziało to światowe dzieło ?
Może Niemcy zabrali ? Walczył by i Jagiełło
- - - -
Zresztą o wspaniałej ludności i kulturze Lwowa
Śpiewali Szczepcio, Toncio, nawet i niemowa.
W ten jeden dzień zwiedzamy sami Lwów,
Obiekty: Operę, Katedrę, Politechnikę i znów
Nawracając w kółko jak najwięcej zobaczyć
Pospiesznie według czasu, prawa nie przekroczyć
Patrzymy czy jest kopiec >Unii Lubelskiej<
Tylko mała górka z pracy nadludzkiej
Dochodzimy spokojnie do A. Mickiewicza
Dopiero tutaj serce tętno ogranicza
Pomnik polskości, nieśmiertelny A. Mickiewicz
Stoi wytrwale, waleczny jak hetman K. Chodkiewicz (wszystkie podkr. -
ZW) )
Tutaj nie zwodzi nas ani specyficzna "poetyka" narracji, ani zawarte w niej
zadziwiające błędy rzeczowe. Taka była ekspresja autora i taka była jego erudycja.
Wolno przecież we frazie "o pospiesznym zwiedzaniu, by prawa nie przekroczyć"
widzieć realia - atmosferę Lwowa AD 1998. Tedy krytykom literackim pozostawmy
prawo do oceny walorów artystycznych utworu, zaś właśnie historykowi dajmy
możliwość krytyki wiarygodności relacji "poetyckiej". K a ż d e j ! {IV-8,15}
Bowiem wyrafinowanie formy nie jest przedmiotem naszych dociekań.
Przynajmniej na tym etapie, w jakim tropimy faktografię zafiksowana w przekazie
literackim. I jeżeli ostatni z tu przytoczonych b ę d z i e źródłem - o wrażliwości
bodaj niewykształconego turysty, to pierwszy utwór daje informacji
prawdopodobnie nieznane. Nie tylko mniej zorientowanym. Przecież informacja (z
autopsji?) o aurze panującej w momencie śmierci Zbigniewa Herberta z pewnością
umknęły materiałowi dokumentowemu. Odnotowana zaś została właśnie w
artystycznie ukształtowanym przekazie poetyckim.
To pozwala z nadzieją spoglądać na każdy utwór literacki, jako na
potencjalne źródło informacji o intrygujących nas - historyków - sprawach.
V-2,8; Taka postawa rzuca inne światło na wspominane wątpliwości
nowożytników, co do zasadności uznawania "Kadena jako źródła". Szkopuł jednak,
na ile czytelnikowi wolno rozszyfrowywać znaki dawane - bądź właśnie że nie -
przez autora, literata ? Próby krytycznego rozbioru dzieła literackiego, z jednej
bowiem strony sięgać mogą pod tekstów, o jakich się autorowi nie śniło. Gubić też
jednak mogą istotę zamyślonego przez autora przesłania {por.V-9,11}.
Jak zagadnienie jest złożone, świadczą dysputy uczonych literaturoznawców.
Historykowi zastanawiać się tylko wypadnie nad realnością - k o n k r e t e m
fantasmagorii literackiej. Tedy profanując "istotę materii", zasygnalizujmy nurtujące
nas - historyków szukających faktów - problemy i wątpliwości. Pytania takie
nasuwają się przy uważniejszej lekturze, gdy śledzimy intrygę wykoncypowaną
przez literata.
V- 3 [ sygnał nadany tytułem ]
V-3,1; Wątpliwości zjawią się właściwie już przy tytule utworu. Zdawało by
się, że zadaniem nagłówka jest w miarę możności atrakcyjna sygnalizacja meritum.
Świadczyć o tym mają zmaganie wielu autorów, kilkakroć modyfikujących tytuł
powstającego dzieła. Na czele z "Panem Tadeuszem" pierwotnie mającym być
przecież "Żegotą". Sprawę komplikują jeszcze bardziej, znane dociekania o sens
wielu innych, głośnych tytułów.
Choćby "Wojna i Pokój" Lwa Tołstoja, uznana za nawiązanie do traktatu
Pierre Proudhona "La Guerre et la Paix". Nie wynikająca zaś z treści samej
epopei; gdzie wątek batalistyczną-polityczny (wojna) jest w opozycji z wątkiem
społeczno-rodzinnym (pokój). A podobnie jest z "Zmartwychwstaniem" tegoż
autora, jakie kojarzyć wolno z wieloznacznością staro rosyjskiego "???????????".
Więcej, nawet "oczywiste" w swej wymowie tytuły kryć mogą podteksty, nie zawsze
uświadamiane czytelnikowi, a tak jest i z "Biesami" i "Idiotą" Fiodora
Dostojewskiego.
Sprawa ta, to nie tylko przedmiot specjalistycznych dociekań
literaturoznawców. Ale też zabawa intelektualna czytelników - amatorów.
Komplikuje się zaś, kiedy mamy jednoznaczne wyjaśnienia samego autora.
V-3,2; Tak jak przy "Lalce" Bolesława Prusa. Początkowo trudno
dopuszczać, aby tytuł nawiązywał do epizodu z zabawką, ukradzioną rzekomo
baronowej Krzeczkowskiej. A taka jest jednak wykładnia twórcy, przywołującego
podobne wydarzenie z prasy wiedeńskiej. O czym miał wyczytać podczas pracy
nad powieścią. Czy jednak temu eposowi nadane nagłówek będący rezultatem
chwili - nastroju pisarza ? Przecież bardziej wiązać by to należało z główną
bohaterką powieści, jej cechami charakteru, manierami, wreszcie pozycją
społeczna. Deklaracja samego autora jest jednak kategoryczna. Czy jednak
wiążąca czytelnika?
Zakodowana, realna rzeczywistość "Lalki" {zob.V-9,6}, ale i sarkazm wielu
jego dokonań (Kroniki}nie pozwala wykluczać mniemania, że i tym razem pan
Aleksander Głowacki prowadzi z czytelnikami ... przekorną grę intelektualną.
V-3,3; Bardziej zakamuflowaną, niż ta u Tadeusza Konwickiego "Bohiniu".
Ta pełna jak najbardziej czytelnych podtekstów, symboliki i odwołań historyczno -
politycznych powieść, ma równie przewrotny tytuł. Na co choć nie zwracano dotąd
uwagi. Wywodzący się z Wileńszczyzny autor pamięta (być może) legendę, o
zaginionym mieście Uhor w powiecie brasławskim, nad jeziorem bohińskim.
Nawiązanie do tego podania ładnie by komponowało się z wymową książeczki.
Jeżeli oczywiście nasz trop jest trafny. Łatwo bowiem i w tak prostej z pozoru
sprawie błądzić innymi drogami, niźli tego życzył by sobie sam autor. On zresztą
się w tej sprawie nie wypowiadał.
V-3,4; Już rozszyfrowanie tytułów prowadzić więc może w nieoczekiwanie
ślepe zaułki. Ustawicznie kokietujący erudycją i "zorganizowanym warsztatem
twórczym" Melchior Wańkowicz, ze zwykłą sobie pewnością konstatuje:
Tytuły Mackiewicza niemal z reguły zaniedbują informację. Jest w tym nieraz
brak liczenia się z czytelnikiem. (Np. tytuł książki: >O jedenastej, mówi aktor,
kończy się przedstawienie<) Niektóre tytuły są zwykłą sobiepańską dezynwolturą.
Tytuł >Zielone Oczy< na książce o tematyce politycznej nie jest związany z jej
treścią choćby w najdalszej alegorii (podkr. ZW). Po prostu Mackiewicz zapragnął
w ten sposób uczcić zielone oczy pani, która mu się podobała ).
Książka tu postponowana jest jednak felietonową historią II Wojny Światowej,
gdzie w rozdziale mówiącym o hitlerowskim najeździe na Jugosławię czytamy:
Było to najbardziej błyskawiczne ze wszystkich błyskawicznych zwycięstw
Niemiec w pierwszej epoce tej straszliwej wojny. A przecież Jugosłowianie to
wspaniali żołnierze, przywykli do patrzenia w zielone oczy śmierci (podkr. ZW) ).
Więc wzmianka jednak jest. A sugestia Wańkowicza to nawet nie
pomówienie. Wnosić by nawet wypadało o nie najlepszej erudycji humanistycznej
(?) Pana Melchiora. Przecież Mackiewicz najwyraźniej nawiązuje do znanego od
Średniowiecza archetypu "zielonych oczu ŚMIERCI", a wobec tematyki książki,
alegoria wydaje się jak najbardziej na miejscu. Chyba też nie przypadkowo
obwolutę zdobią "Ślepi i kulawi" z obrazu Petera Breugla starszego. Nie
doczytanie tekstu i chyba motywy poza merytoryczne wywołały gafę (?). Nie jedyną
zresztą, a dotyczącą tej książki Cata.
Inny "mistrz pióra" bowiem, jeszcze inaczej odbierał pisarstwo Mackiewicza,
równie apodyktycznie charakteryzując autora:
Był zgorzkniały z powodu zaiste zdumiewającego. Już po powrocie do kraju,
w kilka lat później napisał - znakomicie, jak zwykle - książkę >Zielone oczy<. W
przejmujący sposób opisuje degrengoladę kolejnych emigracyjnych rządów,
poczynając od - znienawidzonego przez siebie - Sikorskiego. Nędza tych kolejnych
>rządów<, wystawianie ich do wiatru przez angielskich opiekunów, wewnętrzne
waśnie, pustka - wszystko podane z ogromną siłą przekonywającą.
Przekonywującą - bo nie szydzi, bo współczuje ... Sam tytuł wiele mówi: zielone
oczy ... śmierci. W sumie - to historia obumierania władzy politycznej reakcyjnej
emigracji powrześniowej (podkr. ZW) ).
Notujemy tu odczytanie alegoryczności tytułu, chyba jednak nie ... treści
książki. Przytoczone "streszczenie" przylega bowiem bardziej do "Londyniszczy"
tegoż Cata - Mackiewicza, niż do utworu pod tytułem tak "rozszyfrowanego".
V-3,5; Jeżeli literatom i to wspólnym znajomym, a do tego ziomkom, z
trudem przychodzi odczytanie intencji kolegi, cóż mówić o czytelniku, słabiej
przygotowanym erudycyjne ? Casus "Zielonych oczu" złożyć jeszcze można - już
to na animozje osobiste (? Wańkowicz), już prezentyzm polityczny (? Putrament).
W innych przypadkach skazani jesteśmy bądź na zadziwiające objaśnienia autora
("Lalka"), bądź na wykładnię biegłych w piśmie ("Senilia"), w końcu zaś na własną,
ułomną domyślność ("Bohin").
Ta ostatnia może przedwcześnie triumfować, jak choćby tutaj. W mentorskiej
krytyce wykładni Wańkowicza. W jego wywód pozwalało wątpić n a s z e "
wczytanie się" w tekst "Zielonych oczu", obudowane n a s z ą erudycją A jednak !
Powściągliwość nakazuje - n a m właśnie - napomknienie, znalezione we
wspomnieniowej książce Jadwigi Karbowskej:
Dzięki Mackiewiczowi poznałam Krystyna hrabiego Ostrowskiego, jego żonę
oraz małą Bibi. Ich starsza córka, Renata - Zielone oczy (tu w oryginale
podkreślenie kursywą -ZW) - wędrowała gdzieś nadal po świecie ).
Bliska - i jakże życzliwa - Catowi autorka, uwiarygodnia poniekąd supozycję
wańkowiczowską, kolejny raz zmuszając czytelnika do moderowania swych
wyobrażeń. O intencjach przyświecających artyście.
V-3,6; Nie raz jednak, sam autor w swoim tekście podpowiada rozwiązanie
tytułu pozornie niezrozumiałego. Tak jak Igor Newerly w zbeletryzowanej biografii
Janusza Korczaka. Osobiste losy pozwoliły na splecenie opowieści o właściwym
bohaterze, z wtrętami autobiograficznymi. Wszystko zaś opatrzono tytułem "Żywe
wiązanie". Sens jasno zdaje się być wyłożony we fragmencie, gdy autor wspomina
rozmowę z profesorem Pieniążkiem. Prowadzoną w okresie, kiedy nad książką
pracował. W ogrodzie pisarza znany sadownik konsultuje pielęgnację jabłonki.
Pańska Faworytka ma dwa konary rosnące równolegle z jednego pnia -
powiedział profesor Pieniążek - To nie ma sensu, pierwsza wichura wyłamie. Niech
pan zetnie jeden konar.
- Połowę drzewka? Nigdy panie profesorze!
- W takim razie trzeba zrobić żywe wiązanie.
- Jak to się robi?
- Zwyczajnie, gałązkę jednego konara wszczepi pan w drugi. Jak się zrośnie,
to będzie trzymało w tym podwójnym kształcie - - -
W tym brulionie od początku w sposób nie zamierzony samorzutnie rosną
równolegle dwa wątki tematyczne; z jednej strony Korczak, jego osobowość, jego
życie i twórczość, z drugiej przyjaciele - - - Licho wie, jak to się wiązało, pisałem
poddając się impulsom i potrzebom i chyba tędy droga, serdeczne dzięki panie
Szczepanie, żeś to wszystko uprzytomnił i nazwał po imieniu. Wiążmy dalej (podkr.
ZW) ).
V-3,7; Tak przejrzyste wyłożenie autorskich intencji, na szczęście nie jest w
literaturze odosobnione. Jednak w wielu innych przypadkach, skazani jesteśmy na
sygnalizowane wyżej domniemania.
Tak jak wobec bestselleru lat ostatnich. Wielu zafascynowanych jest słusznie
esejem Normana Daviesa "Boże Igrzysko". Właśnie egzegeza tytułu bywa w
Polsce zadziwiająca. Cmokierzy dopatrują się tu najróżniejszych aluzji do obecnej
sytuacji politycznej w kraju, sam "guru" wskazuje bodaj na Jana z Czarnolasu.
Napomknijmy tedy i o wojewodzicu Krzysztofie Opalińskim, który w roku 1650 pisał:
Nierządem Polska stoi - nieźle ktoś powiedział;
Lecz drugi odpowiedział, że nierządem zginie !
Pan Bóg nas ma jak błaznów. I to prawdy blisko,
Że między ludźmi Polak jest Boże igrzysko
Kiedy by nas wszechmocna Boska nie trzymała
Ręka, już byśmy dawno z rąk nieprzyjacielskich
Nie uszli - - - ).
To oczywiście tylko kolejna dygresja w naszym wywodzie. Ale przecież takie
"problemy" i "wątpliwości" spotykać będziemy podczas lektury jakiegokolwiek
utworu. Właśnie w najbardziej dla nas istotnej sprawie: rozszyfrowania przekazu
literackiego, jako tekstu odzwierciedlającego realną rzeczywistość.
V- 4 [ fikcja czy autopsja? ]
V-4,1; Deklaracja autora sugerującego autopsję; a więc artystycznie
przetworzone wspomnienie, niczego jeszcze nie przesądza. Możemy bowiem
napotkać uzasadnioną konwencję literacką, ale także celowy kamuflaż. Dzięki
przysługującej autorowi licentiae, wolno w opisywane realia wkomponowywać
elementy fikcji. Zabiegi te trudne są do wyłowienia przy pobieżnej lekturze tekstu.
I jest to nie tyle przejawem czytelniczej ignorancji, co triumfem zamysłu artysty.
"Wielki Strach. To samo ale inaczej" Juliana Stryjkowskiego z 1990 z roku,
jednoznacznie tego dowodzi. Tutaj sam autor część pierwszą lojalnie określa para
biografią, zaś druga, to d e k l a r o w a n e wprost wspomnienie osobiste. W
innych utworach trudniej o jednoznaczne odczytanie konwencji.
V-4,2; Adolf Rudnicki znany był z wielokrotnego przekomponowywania
swych, publikowanych już wcześniej prac. Tak było z "Autoportretem z dwoma
kilogramami złota", wydanym pierwotnie w roku 1954. W edycji tej, samym tytułem
sugerowano zapis autobiograficzny. Narracja prowadzone jest przecież w pierwszej
osobie.
Bohater - zwany Zenonem - opisuje swe przeżycia "w mieście Z". Nazajutrz
po napaści hitlerowskiej na ZSRR, jest umówiony z niejakim Andrzejem
Bednarzem; na godzinę siódmą wieczorem. Mieli wspólnie wyjechać na wschód,
"na Przemyślany". Nie mający zegarka Zenon przyszedł kilka minut za późno i
Andrzej ewakuował się sam. "Miasto Z" choćby przez szczegóły topograficzne,
wolno identyfikować ze Lwowem, bohatera zaś z autorem opowiadania. Także
przez jego inklinacje literackie; tuż przed tymi wydarzeniami przebywał w wiosce
(ukraińskiej ?), by spokojnie zajmować się - zamówionym przez "Wydawnictwo" -
tłumaczeniem poezji J. M. Rilkego ).
Ten ustęp opowiadania koresponduje ze wspomnieniami Jerzego
Putramenta. 23 czerwca 1941 roku spotkał on we lwowskim Klubie Literatów -
właśnie Adolfa Rudnickiego, któremu zaproponował wspólny wyjazd, ucieczkę - na
wschód; "na Przemyślany". Umówili się tedy
o dziewiątej punkt tutaj, pod tym zegarem - - - nie ma Rudnickiego.
Dziewiąta. Dwie po dziewiątej. Nie czekam dłużej, idę, jeszcze się oglądam - - - Do
dziś dnia żałuję, że tych paru, tych kilku minut nie zostałem. Rudnicki - w pięć lat
później - opowiedział, że nawalił mu samochód, że był dziesięć, czy piętnaście
minut po dziewiątej ).
V-4,3; "Rozwikłanie klucza" opowiadania Rudnickiego wydaje się
uzasadnione i w Andrzeju Bednarzu widzieć by można było Jerzego Putramenta.
Jednak wizja literacka bywa bardziej złożoną. Takowej identyfikacji nie sposób
bowiem zaaprobować. Zgodnie z tenorem fabuły Rudnickiego, jego Andrzej był
starszy od narratora Zenona o pięć lat.
Uchodził wśród młodzieży za kogoś bardzo wybitnego. Pochodził z
przedmieść, z rynsztoków praskich. Jego ojciec był magazynierem na kolei i klepał
biedę (podkr. ZW). Przy szesnastu latach Andrzej ogłosił poemat, który uczynił
chłopca sensacją środowiska.
Z pewnością więc nie mógł być nim Putrament. Zresztą literacki Andrzej, po
kilku miesiącach wrócił do "miasta Z", aby podjąć pracę konspiracyjną. Jak
sądzimy, nie do końca przekreśla to kierunek poszukiwań. Tym bardziej, że w
wizerunku Andrzeja dopatrujemy się elementów życiorysu samego autora - Adolfa
Rudnickiego. Najprawdopodobniej, korzystając z prawa do kontaminacji,
prezentuje on czytelnikowi mozaikę doznań własnych, losów znajomych, a
wszystko wzbogaca elementami fikcyjnymi.
V-4,4; Rozeznanie poszczególnych wątków wydaje się tedy niemożliwe. Nie
bez znaczenia będzie jednak rozpoznanie losów tekstu i prześledzenie stosunku
autora do swego dzieła.
Stwierdzamy wówczas, że w ostatniej redakcji (z 1984 roku) - nowelę
pozbawiono przytoczonego epizodu. Co jeszcze bardziej zastanawia, tenże Adolf
Rudnicki w końcu lat pięćdziesiątych utyskiwał, nie mogąc (?) jakoby opublikować
opowiadania tytułowego. Skądinąd zaś wiadomo, że tom "Żywe i martwe morze"-
gdzie umieszczono interesujący nas "Autoportret" - był uhonorowany w roku 1955
Nagrodą Państwową II stopnia ! A było to wówczas wyróżnienie równie prestiżowe,
co warunkowane "słuszną postawą społeczno-polityczną" pisarza. Później jednak
autor dokonał zauważonej reparacji interesującego nas opowiadania. Wykreślając
fragment, gdzie w postaci Bednarza wolno widzieć osobę Jerzego Putramenta.
Ten z kolei - w trakcie tworzenia pierwszej wersji - był jakże wpływowym
sekretarzem Związku Literatów Polskich. Natomiast potem znane już było jego
wspomnieniowe "Pół wieku". Czy fakty te miały wpływ na postawę Rudnickiego,
przeredagowującego ostatecznie swoje dzieło ? Odpowiedzieć winna dalsza
"rozbiórka" jego opowiadania.
V-4,5; Zabieg niezbędny przy rozczytywaniu tekstów literackich, w jakich
doszukujemy się informacji autobiograficznych. Zaznaczmy jednak, że
wnioskowania podobne mogą iść zbyt daleko. Aleksander Wat ironizował właśnie
nad tym akapitem pamiętników Putramenta. Traktując autora za "z gruntu
amoralnego" pisał:
Putrament w swoich >Pamiętnikach< ubolewa, że Rudnickiemu nie udało się
uciec z Lwowa, bo spóźnił się na spotkanie z nim. Co za szczęście dla Rudnickiego
- pisarza i dla literatury ).
Sarkazm może uzasadniony doświadczeniami osobistymi Wata, jednak idąc
bezkrytycznie jego tropem, dywagować by należało nad powodami zabiegów
reparacji tekstu, dokonanymi przez Rudnickiego. Dlaczegóż wykreślił tenże ustęp ?
Czy kierował nim tylko koniunkturalizm" kawiarnianej polityki" lat sześćdziesiątych ?
Wówczas to, Putrament nie był co prawda prezesem Związku, zajmował jednak
znaczące miejsce w polskim świecie - nie tylko literackim. Czyż wykreślenie
sygnalizować miało postawę ideową (?), etyczną (?) Rudnickiego, jego wręcz
profetyzm polityczny ?
Wszelakie domysły wydają się jałowe. Ukazują jednak bezradność czytelnika
wobec wielu znaków dawanych mu - bądź tylko imaginowanych - przez fabularny
przekaz literacki.
V- 5 [ korzenie anegdoty ]
V-5,1; Wątków podobnych domyślać się wolno w wielu narracjach. Nie raz
też natrafiamy na fabułę sugerującą osobiste przeżycia autora. Choćby wówczas,
kiedy opowiadanie prowadzone jest w pierwszej osobie. Nie musi przy tym być
podany konkretny czas akcji, ani jej lokalizacja. O tym wnioskujemy dopiero po
rozpoznaniu kontekstu.
I tak w opowiadaniu Stanisława Wygodzkiego, bohater siedzi gdy "było
ciemno, zupełnie ciemno, ulice opustoszały dawno, minęła godzina policyjna, nie
wolno już było pokazać się poza domem". On zaś, w swoim pokoju zmaga się z
głodem, rozpamiętując nad ostatnią kromką chleba. Miejsce akcji to "getto -
dzielnica zamknięta" z jakiej wyprowadzono już "trzysta tysięcy ludzi". Wnosić z
tego wolno, że akcja toczy się w getcie warszawskim, późną jesienią 1942 roku
(przed trzecią, styczniową akcją wysiedleńczą). Świadczy o tym choćby ilość już
wywiezionych.
Początkowa część opowiadania, obraca się wokół rozważań narratora o
losach własnych, jego najbliższych, nade wszystko zaś, wokół trapiącego go głodu.
Ciężar dramaturgiczny przesunięto, kiedy rozmyślania bohatera przerywa
dochodzący z ulicy okrzyk: "Gibt a sztikele brojt". Dylematem jest: czy oddać
ostatnią kromkę chleba, nie mając w najbliższym czasie nadziei na inny posiłek ?
Roztrząsania tego niewątpliwego inteligenta - o czym świadczy tak forma snutych
refleksji, jak i z bólem wspominana utracona spora biblioteka - są tym bardziej
wstrząsające, kiedy konstatuje:
To był głos dziecka rozpaczliwy, napięty, zdławiony klęską, lecz klęską bez
lamentu. Wołający nie odchodził - - - po długim czekaniu wołanie rozległo się znów
pod moim balkonem. Powiedziałem w ciszy: Odejdź, proszę cię mam tylko tę jedną
kromkę, nic więcej. Odejdź !.
Po dłuższej walce ze sobą, podejmuje decyzję:
Wziąłem chleb, trzymałem go w ręku - - - Otworzyłem balkon. Deszcz od razu
mnie zmoczył - - - Na mokrym bruku rysował się ciemny kształt dziecka - - - Nie
wołał ku oknom, nie widział mnie. On krzyczał w ten bruk.
Po zrzuceniu chleba, narrator orientuje się, że dziecko nie ma siły, by
doczołgać się do zbyt daleko leżącej kromki. Wywiązuje się dialog w którym
dziecko jest instruowane, w jaki sposób sięgnąć po chleb:
Widziałem jego wysiłek, ale urwał się raptownie - - -
- Nie ma - powiedział kamieniom bruku.
- Musisz się przesunąć - Powiedziałem te słowa I wzrokiem trzymałem go
na uwięzi, ponaglałem, przymuszałem do wysiłku. łudziłem się, że potrafi dźwignąć
się i przesunąć o kilka centymetrów.
- Nie ma - powtórzył.
- Leży obok ciebie. Troszeczkę, na miłość boską, troszeczkę dalej - - -
Płakałem, lecz mimo to potrafiłem mówić, płakałem i przyglądałem się tej ręce
krążącej bezwolnie, powolutku, opornie, jakby spieszniejszy ruch narażał ją na
ryzyko śmierci. A przecież tam leżał chleb!
- Posuń się.
- Przecież ja chcę.
- Zrób, jak ci mówię.
- Ja chcę, ja chcę. - mówił głosem zamierającym ---
- Bądź dzielny - powtórzyłem.
- Będę.
- Rzuciłem ci ostatnią kromkę chleba, bądź dzielny - krzyknąłem.
- Jestem dzielny. Już mam sześć lat (podkr. ZW) ).
V-5,2; Opowiadanie to, można jak każde podobne, uznać za przejmujące
artystycznie świadectwo "czasów pogardy". Ale też próbę talentu pisarskiego
Stanisława Wygodzkiego. Nie zmyli sztafaż quasi autobiograficzny. Literacko
dopuszczalny w przetworzeniu, bądź wykreowaniu rzeczywistości. Dociekliwość
czytelnika skłania jednak do refleksji; właśnie nad wiarygodnością faktograficzną
fabuły opowiadania.
Przetworzenie własnych doświadczeń Wygodzkiego jest mało tu
prawdopodobne. Choćby dlatego, że okupację spędził on poza Warszawą; w
getcie będzińskim, w konspiracji, wreszcie w obozach koncentracyjnych. Z kolei
nasza wiedza poza źródłowa nakazuje ostrożność w przyjęciu realności
opisywanego wydarzenia. Dylematy bohatera, dopuszczalne w rzeczywistości
okupacyjnej, wieńczy humanitarny choć daremny gest, zamknięty - w odpowiedzi
dziecka - przejmującą pointą.
Jak się zdaje, nasza wyobraźnia nie sięga obecnie po możliwie pełne "
zrozumienie" czasów tu opisywanych. Dopuszczamy ledwie, że wielu głodowało,
wiele dzieci żebrało i wielu z nich - osłabionych głodem - nie potrafiło wykorzystać
ostatniej szansy. Z kolei równej "wartości" nasza wiedza poza źródłowa skłania do
sceptycyzmu.
Malec czołga się ulicami getta po godzinie policyjnej, tuż po tym, kiedy
przechodził tam patrol notowany przez narratora. Ten zaś, zaraz po tym - głośno z
dzieckiem konwersuje. Cały, ascetyczny dialog, zamknięty jest porażającym
stwierdzeniem malca. Skłaniać to może do przypuszczeń o wspaniałym literacko,
jednakże wyimaginowanym świecie Wygodzkiego. A przecież wniosek taki będzie
bodaj fałszywy.
V-5,3; Emanuel Ringelblum - kronikarz narodu żydowskiego w latach
hitlerowskich - między innymi pozostawił "Kronikę", będącą na poły dziennikiem,
na poły zbiorem not do późniejszego wykorzystania. Opisując gehennę
głodującego getta warszawskiego, pod sierpniem 1941 roku notował:
Specjalną kategorię żebraków stanowią żebrzący po godzinie dziewiątej
wieczorem - - - Idą środkiem ulicy i proszą o chleb. Przeważnie dzieci. W
otaczającej ciszy krzyk głodnych żebrzących dzieci sprawia żałosne wrażenie. I
choćbyś był nie wiem jak twardy, w końcu rzucisz im kawałek chleba - - -Żebracy
nie przejmują się godziną policyjną, a wołanie ich usłyszysz także późną nocą,
około godziny jedenastej, a nawet dwunastej. Nie boją się nikogo i niczego. Nie
zdarzyło się też, aby patrole strzelały do żebraków, mimo że chodzą po godzinie
policyjnej bez przepustki. Takie żebrzące dzieci bardzo często umierają w nocy na
chodnikach. Opowiedziano mi o tego rodzaju wstrząsającej scenie, przed domem
przy Muranowskiej 24. Sześcioletnie żebrzące dziecko konało tam w deszczu całą
noc i nie mogło doczołgać się do kawałka chleba, zrzuconego z balkonu (podkr.
ZW) ).
Zadziwiającą jest zbieżność faktograficzna obu przekazów: chleb rzucony w
deszczu z balkonu, dziecku sześcioletniemu, które nie ma siły doczołgać się do
daru. Nie rozstrzygając kwestii, przytoczmy jeszcze jedną, zastanawiającą
korelację - odnalezioną w tych dwóch przekazach.
V-5,4; W tomiku Stanisława Wygodzkiego znajdujemy też "Odwiedziny".
Rzecz dzieje się tutaj w nie nazwanym obozie koncentracyjnym (?) i opowiedziana
jest w formie rozmowy matki z synem. Ten sprawia początkowo wrażenie
dojrzałego - choćby rzeczowością i oschłością wypowiedzi. Jego infantylizm, czy
niedojrzałość spostrzegamy dopiero, kiedy pyta o powód swego uwięzienia:
- Czy musiałem urodzić się Żydem ? - - -
- Ale nie odpowiedziałaś mi jeszcze - przypomniał jej chłopiec.
- Nie, nie musiałeś urodzić się Żydem.
- Więc dlaczego ? - - - Powiedz !
- Bo my jesteśmy Żydami.
- Kto >my<
- Twój ojciec i ja - - -
- Po czym oni poznają, że jesteśmy Żydami - - - Wy moglibyście zostać
Żydami, ale ja bym się wypisał - - - po czym oni poznają. Pójdę do esesmana I
powiem, że się wypisuję.
- Nie rób tego.
- Dlaczego ?
- Bo to ci nic nie pomoże.
- Skąd możesz wiedzieć ? Oni zrozumieją, ja im powiem, że nie chcę być
Żydem.
- Nie zostawisz mnie samej.
- Właśnie, że zostawię.
Po czym dziecko odchodzi wołane przez towarzyszy. Nie tylko deklaruje, że
już nie wróci, ale nie pozwala się matce pocałować ("Już jestem dorosły.
Powiedziałem ci"). Gdy zniknął sąsiadka zapytała:
- Proszę pani, ile synek pani ma lat ?
- Osiem (podkr. ZW) - odpowiedziała kobieta leżąca niżej i podciągnęła
czarny koc na twarz ).
I ten "wymysł literacki" Wygodzkiego, zadziwiająco koresponduje z relacją
Ringelbluma. W dniach majowych 1940 roku notował on:
W punkcie dla uchodźców postradało zmysły ośmioletnie dziecko. Krzyczało:
>Chcę kraść, chcę rabować, chcę jeść, chcę być Niemcem< (podkr. ZW). Głód
spowodował, że dziecko nie chciało być Żydem ).
V-5,5; Jeżeli nie ułatwimy sobie zadania, składając te zadziwiające korelacje
na karb przypadku, to zastanowić się należy nad "autentycznością fikcji literackiej".
A choćby i prościej, nad ź r ó d ł a m i inspiracji fabuł tworzonych przez
Wygodzkiego.
Jak zaznaczono, praktycznie wykluczyć wolno mniemanie o autopsji autora.
Równie mało prawdopodobne jest wykorzystanie zapisu Ringelbluma. Jego tekst
we fragmentach ukazywał się co prawda już latach 1948 i 1952, w całości zaś
opublikowany był w Jerozolimie w 1961-1962 roku. Jednak w języku oryginału;
jidisz. Tego zaś Stanisław Wygodzki nie posiadł. Tym nie mniej, poszukiwania
choćby i tym tropem nie wydają się bezzasadne {por.V-6,6}.
W samej rzeczy jednak, rozwikłanie zagadnienia bywa też zdecydowanie
prostsze. Odżegnywanie się od rzekomo ułatwiającego domniemania o "
przypadkowości" - co wyżej czyniliśmy - może nazbyt komplikować odczytywanie
realiów literackich. Tak podejrzane "przypadkowe zbieżności", bywają w tekstach
narracyjnych wcale prawdopodobnymi. Choćby wówczas, kiedy świadomi jesteśmy
zjawiska wędrującej anegdoty" {por. IV-6,12}.
V- 6 [ zapożyczenie czy plagiat ? ]
V-6,1; Janusz Meissner - znany literat, popularyzator idei lotnictwa i
żeglarstwa - w roku 1947 opublikował w katowickiej oficynie "Awir" tom opowiadań
pt. "Na afrykańskim szlaku". Jest tam i "Strafing", jak chce autor, opowieść "
jednego z kolegów, który jest pilotem polskiego dywizjonu myśliwskiego". Ten na
gorąco relacjonował swe dokonania, kiedy latem 1944 roku lotnictwo alianckie
zdecydowanie już panowało w powietrzu:
Ale - czas i nam postrzelać. Wybieram trzy nowe samochody ciężarowe.
Celuję dokładnie, strzelam oszczędnie, żeby starczyło na inne. Po trzeciej serii palą
się ! W chwilę później widzę wóz pancerny, który podjechał pod wysokie topole i
stanął. Krążę nad nim, kombinując jak podejść, żeby nie zawadzić o drzewa.
Wreszcie przymierzam się, strzelam, ale nie widzę skutku, bo muszę gwałtownie
wyrwać w górę przed tymi topolami. Zawracam więc po raz drugi. Ale już inni
zobaczyli moją ofiarę: pięć Spitfire'ów krąży wraz ze mną i raz po raz ktoś grzeje
do przyczajonego wozu. Wykańcza go jakiś Amerykanin na Thunderbolt'cie, ja zaś
lecę na poszukiwanie nowej zdobyczy. Zwabiły mnie Spitfire'y, atakujące czołg w
szczerym polu. Doczekałem swojej kolejki i zaatakowałem płasko, bardzo nisko nad
ziemią. Rykoszety skaczą na wszystkie strony, a czołg lezie dalej. Ale nadleciał
Typhoon i rozbił go rakietami (podkr. ZW) przy pierwszym ataku: Tylko błysnęło,
zadymiło się, buchnął płomień i po zabawie ).
Autor wyraźnie zaznacza relatiae refero. Wolno jednak dopuszczać, że
wiernie przytoczył opowiadanie podekscytowanego niedawną walką pilota. Snutą
tuż po jego powrocie z lotu. Sugestywność relacji kazała też literatowi zachować
styl i manierę interlokutora. I rzeczywiście.
V-6,2; W roku 1957 w katowickim wydawnictwie "Śląsk" Tadeusz Schiele
opublikował swe "Spitfire. Wspomnienia lotnika-myśliwca". Zapisuje tam swe
bojowe dokonania:
Dosyć przyglądania się. Trzeba się samemu zabrać do roboty. Szkoda
amunicji na strzelanie do uszkodzonych lub rozbitych wozów. Trzeba coś sobie
upatrzyć. Atakuję dwie zamaskowane lory ciężarowe. Strzelam oszczędnie i jak
najstaranniej. Ku mojej radości już po trzecim ataku obie się palą. W minutę później
spostrzegam samochód pancerny jadący na bocznej drodze. Przystanął pod
wysokimi topolami. Jak tu się do niego dobrać, by samemu nie palnąć w drzewo.
Oblatuję to miejsce kilka razy w koło, ponieważ przez moment straciłem go z oczu.
Widocznie zachowanie moje było podejrzane, skoro kilka maszyn dołączyło do
mnie i wszyscy krążymy jak sępy nad zwierzyną. Wybieram najbezpieczniejszy
kierunek ataku i strzelam z płaskiego kąta lecąc zaledwie kilka metrów nad ziemią.
Nie tyle rykoszety, co wysokie topole zmuszają mnie do strzelania z daleka.
Wszystkie inne maszyny poszły za moim przykładem i po wyciągnięciu w górę po
ataku musiałem czekać swojej kolejki. Nie atakowałem drugi raz, sądząc, że
samochód dostał już za swoje. Zostało mi niewiele amunicji w działach, więc
ujrzawszy samoloty atakujące duży czołg w otwartym polu, nie mogłem oprzeć się
pokusie i wyczekawszy na swoją kolejkę, zaatakowałem. Rykoszety wylatywały
wysoko w górę i na wszystkie strony. Czołg wolno poruszał się, najwidoczniej
szukając schronienia. Nawet już się nie bronił. Wykończył go Typhoon rakietami
(podkr. ZW) Jasny błysk, duże dymu, kurzu, nieco później płomień, wybuchająca
amunicja i już po krzyku ).
V-6,3; Uderzać musi wyjątkowa zbieżność obu tekstów. Nie tylko w realiach.
Dopuszczać przecież wolno, że w trakcie tej wojny samoloty polskie, nie raz
zwycięsko atakowały nieprzyjacielskie samochody, wozy pancerne chroniące się
pod topolami, wreszcie czołgi w szczerym polu - zniszczony rakietami. Bardziej
zastanawia konstrukcja i stylistyka obu tekstów.
Pozwala ona mniemać o jakiejś tam ich współzależności. Pobieżne
wnioskowanie, wynikające z momentu publikacji, skłaniało by do domysłu o
wtórności relacji pamiętnikarza - wobec literackiego tekstu Meissnera. Co nie musi
jeszcze oznaczać pomówienia Schielle'go o ... plagiat - dosłowny odpis dokonany z
opowiadania Meissnera.
Ten przecie przywołuje relację "kolegi lotnika", a takim mógł być właśnie
rozpromieniony bitwą Tadeusz Schiele. Tuż po powrocie z bojowego lotu, na
gorąco opowiadający Meissnerowi swoje wrażenia. Literat zaś, zafascynowany
również retoryką opowieści, skrupulatnie ją notuje. I w takiej że postaci publikuje w
roku 1947. Z kolei bohater t e g o opowiadania, po latach spisujący swe
wspomnienia, natrafia na książkę "Na afrykańskim szlaku". Rozpoznając siebie,
ma przecie prawo skopiować "swoją" opowieść z 1944 roku. Konstrukcja takiego
dowodzenia jest równie prawdopodobna, co - jak się zdaje - nie trafna.
V-6,4; Zupełnie inną zależność obu tekstów, rysuje wydana w 1946 roku w
Hanowerze jednodniówka. Internowani tam polscy lotnicy, opublikowali niewielki
tomik "Skrzydła". W nim znajdujemy relację pilota dywizjonu 308, porucznika
Tadeusza Schielle'go, który wspomina niedawne przeżycia:
Atakuję dwa zamaskowane samochody ciężarowe. Strzelam oszczędnie i jak
najstaranniej. Ku mojej radości, już po trzecim ataku oba samochody się palą. W
minutę później spostrzegam samochód pancerny, jadący po bocznej drodze.
Przystanął pod wysokimi drzewami Jak tu się do niego dobrać, by samemu nie
palnąć w drzewa ? Po okrążeniu wybieram najbezpieczniejszy kierunek ataku i
strzelam pod płaskim kątem, lecąc zaledwie kilka metrów nad ziemią. Za mną
zaatakowały inne Spitfire'y. Dostało mu się za swoje. Widząc, że inne Spitfire'y
atakują duży czołg w otwartym polu, nie mogłem oprzeć się pokusie, by nie
zaatakować. Rykoszety wylatywały wysoko w górę i na wszystkie strony. Czołg
wolno się poruszał, najwidoczniej szukając schronienia. Nawet się nie bronił.
Wykończył go Typhoon rakietami (podkr. ZW) - jasny błysk, dużo dymu, kurzu,
nieco później płomień i eksplodująca amunicja ).
V-6,5; Teraz zupełnie szczególnie wygląda opinia o stosunku t e k s t ó w:
Meissner - Schielle. Równie możliwymi, co przypuszczane wyżej {V-6,3} - jeżeli nie
bardziej prawdopodobnymi - są inne domniemania.
Już to o odwołaniu się Schielle'go z 1957 roku do w ł a s n e g o tekstu z
roku 1946, bądź też o zapożyczeniu przez Meissnera. Właśnie, anegdoty z
hanowerskiej broszury "Skrzydła". Nie wykluczona również jest n i e z a l e ż n o ś ć
obu przekazów firmowanych przez pilota-pamiętnikarza - Tadeusza Schielle'go.
Właśnie jako bohatera wydarzeń w 1944 i wspominającego pisarza - w 1957 roku.
A to poprzez funkcjonowanie, sugerowanego wyżej efektu "płyty pamięci" {zob. IV-
3,13-14}. Przecież autor mógł wracać kilkakroć do anegdoty, referując ją w niemal
identycznej postaci stylistycznej.
V-6,6; Nie przesądzając, konstatujemy możliwość wykazania
prawdopodobnych filiacji, kiedy w fabule literackiej odnajdujemy "informacje o
faktach".
W podobnym kierunku zmierzać powinny dociekania o proweniencji fabuły
opowiadań Wygodzkiego. Wprawdzie odrzucamy zarówno autopsję, jak i
wykorzystanie tekstu oryginalnego "Kroniki" Ringelbluma. Jednak wymaga to
udokumentowania. Tym bardziej, że nie jest wykluczony dostęp do jego tekstu -
poprzez osoby trzecie. Opublikowanie fragmentów w roku 1948 i 1952, wzbudziła
spory rezonans. Jeżeli wśród zainteresowanych było to tematem "na salonach"
literackich, to nie jest wykluczone, że dramatyczne wątki "Kroniki" trafić mogły i do
autora tomu "W deszczu". Poddane artystycznej obróbce, przybrały postać quasi
wspomnień. A przecież dla literata, jest to zabieg całkowicie usprawiedliwiony.
Być może i tu rozwiązanie będzie bardziej proste, skoro dopuścimy -
prawdopodobną chyba - znajomość języka angielskiego, francuskiego, czy
włoskiego. W tych bowiem publikowano (1958, 1959,1962) fragmenty "Kroniki"
Ringelbluma. Wówczas zakładać dalej należy i o znajomości tychże wydań i - co
więcej - o notowaniu tam stosownych ustępów. Tych, jakie Wygodzki mógłby
wykorzystać.
Świadomi ułomności takiego wywodu, pragniemy jedynie sugerować
powściągliwość w bagatelizowaniu faktów - wydarzeń - realiów, jakie znajdujemy w
beletrystyce. Lekceważeniu wynikłemu z założonej tezy "o pełnej fikcyjności sfery
fabularnej literatury pięknej". Przykładów podobnych wiele można przytaczać. Co
zrozumiałe, wobec materii z jakiej wyrasta twórczość literacka. Doświadczenia
życiowe pisarza wzbogacone są jego erudycją, a nade wszystko talentem.
Wszystko zaś jest przetwarzane artystycznie, dając czytelnikowi rys fabuły. Ta z
kolei, nakazuje historykowi staranie, by z obrazu literackiego wyłuskać potrzebne
informacje.
V-6,7; W naszym zamyśle jest zatem swoista trywializacja przesłania
artystycznego. Poprzez próbę wyekcerptowania zeń "faktów - wydarzeń,
rzeczywiście zaistniałych". Abstrahując od walorów stricte artystycznych dzieła,
historyk będzie więc przeprowadzał krytykę wiarygodności ... fikcji literackiej.
Jakby nie brzmiało to paradoksalnie, krytyka ta jest niezbędna, skoro
przyjmiemy jako oczywistość, że dzieło literackie jest źródłem historycznym. W
konsekwencji, oznacza to nieodzowność przeprowadzenia krytyki tegoż.
Zrozumiałe będą zastrzeżenia, zgłaszane przez literaturoznawców wobec takiej
przesłanki metodycznej. Ale i oni postępują podobnie, choćby wobec
interesujących nas, przedstawionych niżej nurtów literackich. Pierwszym jest
"powieść historyczna", drugim zaś narracja "z kluczem".
V- 7 [ opowiadanie historyczne ]
V-7,1; Zasygnalizujmy na wstępie kwestię pierwszego z tych gatunków. Jak
się zdaje, jest on najmniej ekscytujący historyka. Oczywiście w aspekcie nas tu
interesującym. Łatwo bowiem występować profesjonaliście w roli przemądrzałego
Zoila, skwapliwie wychwytującego potknięcia literata.
Fabularyzowana opowieść historyczna, w samej swej istocie opiera się na
zrębie rozpoznanych faktów historiograficznych, w jakich osnowę wpleciono fikcję.
Ten wątek dzieła jest interesującym materiałem źródłowym, jednakże mówiącym o
samym autorze. Jako taki winien być domeną dociekań literaturoznawców, bądź
historyków kultury. Natomiast obraz faktograficzny w powieściach historycznych był
i jest krytykowany pod kątem zgodności faktografii z ... fikcją literacką. I jest to
właśnie wspaniałym polem dla "skrupulatnych perfekcjonistów". Ich dokonania
niejednokrotnie skwitować wolno przypomnieniem opinii sprzed wielu już lat o
"szczytach geniuszu przy Górce nauki" !
V-7,2; Ironiczne podsumowanie wielkiej polemiki wokół sienkiewiczowskiej
"Trylogii", wydaje się tu jak najbardziej na miejscu. Właśnie to pisarstwo
historyczne, już od czasów współczesnych autorowi (A. Świętochowski, W.
Spasowicz, S. Brzozowski), przez dwudziestolecie międzywojenne (O. Górka), do
dzisiaj (A. Kersten, M. Kosman), analizowane było przez profesjonalnych
historyków. Jednak ten rodzaj dociekań nie wchodzi w zakres niniejszych uwag.
Oczywiście, wolno roztrząsać drzewo rodowe Skrzetuskich; wyszukać XVII-to
wiecznych odpowiedników Kmicica, Podpipięty, Bohuna. Podobnie, jak można
zastanawiać się nad adekwatnością języka, jakim perorują bohaterowie Karola
Bunscha, Antoniego Gołubiewa, sienkiewiczowskich "Krzyżaków". I dociekania te
winny frapować miłośników tej literatury. Dla historyka jednak będą li tylko źródłem;
o przygotowaniu erudycyjnym powieściopisarzy. Do tego rodzaju badań wypada
też zaliczyć rozszyfrowywanie, inspirujących intelektualnie powieści gatunku
historical fiction. Choćby dzieł Teodora Parnickiego, Waldemara Łysiaka i Umberto
Ecco.
Jednak nikt nie powinien uczyć się na nich "HISTORII" w wycinkach tam
opisywanych. Chociaż zadufani profesjonaliści powinni chyba przyjąć do
wiadomości, że zdecydowana większość społeczeństwa ma wyobrażenie o
przeszłości Polski, wyniesione właśnie z lektury dzieł Kraszewskiego, Sienkiewicza,
Bunscha, Gołubiewa.
V-7,3; I to upoważnia tychże "profesjonałów" do prostowania błędów
faktograficznych i anachronizmów historycznych. Jednak z właściwym umiarem, ze
świadomością specyfiki tej literatury i próbą zrozumienia intencji autora. Także
przygotowania erudycyjnego czytelnika, do jakiego literatura taka jest adresowana.
Dlatego z wdzięcznością znajdujemy sprostowania do książek Józefa Hena
(Jolanta Dworzaczkowa), czy Władysława Terleckiego (Stefan Kieniewicz). Ze
zadziwieniem natomiast przyjmujemy polemikę archeologa, prostującego
uchybienia autorów podejmujących zbeletryzowaną historię Polski; przed i
wczesnopiastowskiej. Okres jakże słabo naświetlony źródłami pisanymi, jest - co
zrozumiale - słabo rozpoznany w sferze społeczno-kulturowej. Apodyktyczne sądy -
tu Halszki Szołdrskiej - są tym dziwniejsze, że ferują wyroki wobec literatów,
korzystających z prawa dowolności. Nie wchodząc w kwestię walorów
artystycznych takowej literatury uznać wypada, że wyciągano tam artylerię zbyt
dużego kalibru. Tym bardziej, że w wielu poruszanych kwestiach nie ma naukowej
zgody. Między historykami i archeologami.
V-7,4; Ta kategoria literacka jest dla naszych uwag marginesem, choć trudno
zaprzeczyć, iż dociekanie zgodności f a b u ł y historycznej z d o k u m e n t o w a
n ą przeszłością budzi zainteresowanie. Właśnie źródłoznawcze.
Kiedy to w dekoracjach historycznych znajdujemy odzwierciedlenie
współczesności autora. Dotyczy to choćby twórczości Szekspira, w studiach o nim
Jana Kota. W nich bowiem znajdowano takie właśnie aluzje. Tam i w podobnych
utworach, spotykamy jednak tylko s z t a f a ż historyczny, jaki otula doraźne
rozprawy z rzeczywistością. Nie są to zatem opowieści historyczne dosłownego
znaczenia. Twórczość takową kwalifikujemy zaś do swoistej literatury "z kluczem".
Precyzyjne wyznaczenie progów typologicznych w całym tym nurcie, wydaje się
równie trudne, co dla historyka nie do końca potrzebne. Oczywiście, niezbędne
wydaje się rozpoznanie celu, jaki przyświeca autorowi. Ten zaś ujawniony być
winien po analizie dzieła. Bez względu na jego uprzednie zaszufladkowanie.
Czy bowiem powieści Władysława Terleckiego w oprawie wydarzeń
powstańczych XIX wieku, są powieściami historycznymi sensu strictori, czy też
kamuflażem dla współczesnych nam - sit et nunc - rozrachunków z Rosją,
Niemcami i ... Polakami? Dopiero precyzyjna analiza da odpowiedź historykowi,
zastanawiającemu się nad wiarygodnością faktograficzną tych utworów. Refleksja
taka nie będzie z kolei konieczna krytykom literackim, historykom literatury,
wreszcie "szarym", choć co bardziej dociekliwym czytelnikom.
V-7,5; Odbiór wizji literackiej często bywa opaczny - bo niezgodny z
intencjami autora. Ale również z rzeczywistością historyczną przezeń opisywaną.
Opowiadanie "Monolog o martwej mniszce" Gustawa Herlinga-Grudzińskiego
ogłoszono w dominikańskim periodyku "W drodze". Listy zbulwersowanych
czytelników wywołały dyskusję redakcyjną. Karol Meissner OSB znamiennie to
skondensował:
Ten bardzo dobry od strony literackiej tekst porusza ciekawy i ważny temat,
mianowicie życie świętych pokutników. Sam temat trudno uznać za skandalizujący
- - - dla nas chrześcijan zagadnienie zostało w eseju Grudzińskiego przedstawione
tak, jakby autor był człowiekiem nie wierzącym. Przejawia się to bowiem
zafascynowaniem niezgodnością między przyjętymi przez opisywane osoby
zasadami, a praktyką życia zakonnego - - - Tekst jednak budzi znacznie po
ważniejsze zastrzeżenia merytoryczne - - - opisuje wprawdzie (choć pobieżnie)
owe 13 lat na łożonej i p r z y j ę t e j (podkr. autora) kary, ale pomija wszystko to,
co zapisano o dalszych latach życia mniszki, a przede wszystkim piśmiennictwo,
które ona pozostawiła po sobie (podkr. ZW).
Frapująca jest dla nas riposta pisarza, odsłaniająca nie tylko kulisy warsztatu.
Gustaw Herling-Grudziński informuje bowiem, że kanwę zaczerpnął z "La monaca
di Monza" pióra niejakiego Mario'e Mozzucchelli'ego, "historyka, jak się zdaje,
katolickiego". Temu zaś, G. M. Montini - arcybiskup Mediolanu w 1957 roku -
zezwalał na przestudiowanie w Archiwum Archidiecezjalnym "aktów procesu
mniszki z Monzy". Literackie wykorzystanie obwarował zastrzeżeniem: "autor ma
przedstawić do >lektury prewencyjnej< Archiwiście Archidiecezji, dokumenty jakie
zamierza w książce wykorzystać". Tekst Muzzuccjelli' ego zawiera fotokopię listu
tegoż archiwisty, dającego kościelne "imprimatur". I to jest legitymacją dla
polskiego autora, jaka pozwala mu ironicznie przypomnieć, że arcybiskup Montini
to późniejszy ... papież Paweł VI. Dla nas istotniejsze są wyjaśnienia Herlinga-
Grudzińskiego wobec innych zarzutów:
Nie opisałem trzynastu lat pokuty siostry Virginii Marii z bardzo prostego
powodu: nie posiadamy na ten temat żadnych materiałów; jaka szkoda, że
zamurowując ją żywcem, nie dano jej atramentu, pióra, papieru, by mogła
zapisywać proces swojej skruchy; i jaka szkoda, że po zwolnieniu zamiast
wspomnień czy rachunku sumienia spisywała nauki i reguły moralne (podkr. ZW).
Dalej zaś, chyba przekonywująco wyjaśnia autor, dlaczego nie popuścił
wodzy fantazji, aby "artystycznie" wypełnić tę lukę ). Oczekiwania odbiorców
"prozy historycznej" Grudzińskiego, rozmijały się tedy z intencją autora i r e a l n ą
podstawą jego fabuły. Ocena "fikcji literacko-historycznej" była zaś identyczna tej,
jaka gdzie indziej postponowała relację wspomnieniową {por.IV-5,17}. Wszystko to
koresponduje z naganianą przez nas postawą domniemywania czytelniczego;
kiedy szukamy w oferowanym utworze jakiś tam podtekstów i niedomówień.
Apodyktycznie ferując wyroki o zamysłach i predyspozycjach twórcy {V-9,12}.
Wyjaśnienia autora wskazują, jak opowiadanie historyczne może być
ugruntowane źródłowo. Co skłania ku pokorze. Nasze - czytelnicze mniemania o
przesłankach przyświecających twórcy, niejednokrotnie będą li tylko zadufanymi "
fanaberiami". Nie tylko wobec kreatorów literatury historycznej. Wobec każdego
utworu literackiego, w jakim dostrzegać pragniemy kodowanie realnej
rzeczywistości.
V-7,6; Analogiczne pytania o podstawę informacyjno-źródłową "opowiadań
historycznych", nasuwają się wówczas, kiedy spotykamy deklarowany wprost para
dokument. W 1986 roku ukazała się książka Władysława B. Pawlaka " Urodzeni w
Warszawie. Opowieść". Jej autor na wstępie wyjaśniał powody napisania. Sam
przeżył getto, a później zetknął się z zadziwiającym nie pojmowaniem tej tragedii:
Zrozumiałem wówczas, że nie wolno mi pozostawiać tego milczenia bez
odzewu - - - Czynię to też zgodnie z przyrzeczeniem, które dałem w swoim czasie
w getcie jego kronikarzowi doktorowi Emanuelowi Ringelblumowi, że dam
świadectwo prawdzie. Jest to prawda subiektywna, ale niemniej rzetelna.
Korzystałem z własnych zapisków i notatek, a głównymi postaciami uczyniłem
Samuela Halewiego i Szymona Sierotę, którego wspomnienia posłużyły mi za
kanwę opowieści. Pozostałe postacie są fikcyjne, ale wszystkie zdarzenia oparłem
na faktach wziętych z życia. Przy pisaniu - - - korzystałem z wydatnej pomocy
bibliotek i archiwaliów ).
Otwarte przedstawienia własnego warsztatu u historyka budzi szacunek i ...
zakłopotanie. Nie tylko utrudnia zakwalifikowanie typologiczne tych dzieł, ale jest
również wskazówką co do refleksji o autentycznością i wiarygodności
jakiegokolwiek tekstu literackiego.
V-7,7; Ocena każdego dzieła nagminnie bywa modelowana wymogami chwili,
ale wtedy doraźna racja przeważą kryteria merytoryczne. Najdobitniej jest to
widoczne w postawach wobec twórczości okresu błędów i wypaczeń. Wszelkie
dzieła "socrealizmu" są dziś arbitralnie bagatelizowane. Uznając nawet niejakie
wartości literackie niektórych, negowane są ich walory poznawcze. Bowiem
apodyktycznie przyjęto wobec nich założenie o zupełnym z a f a ł s z o w a n i u
warstwy faktograficznej. Ta postawa daleka jest jednak od beznamiętnego i
rzeczowego odbioru walorów i n f o r m a c y j n y c h tej literatury. Dotyczy to
opowieści rozgrywanych współcześnie czytelnikowi. Niejednokrotnie bowiem,
teksty te noszą znamiona "reportażu" {zob.V-11}, bądź "biografii literackiej" {zob.
V-10}.
Ale intencja przyświecające autorom sprzed półwiecza bywa odbierana
dzisiaj co najwyżej z ironicznym niedowierzaniem. Tak jest przecież i z "Początkiem
opowieści" Mariana Brandysa i z "Białą plamą" Janiny Broniewskiej. Tym nie
mniej zauważyć winniśmy wyjaśnienia autorki:
Książkę opatrzyłam podtytułem: >Opowieść dokumentarna< (tego jednak
brak, przynajmniej w II wydaniu - ZW), ponieważ wszystkie zawarte w niej
wydarzenia nie są fikcją literacką, lecz oparta została na autentycznej
dokumentacji. Dotyczy ona działalności bandy Stanisława Grabowskiego vel
>Wiarusa< w powiecie kolneńskim na Białostocczyźnie w latach 1951-1952.
Materiały te uprzystępnili mi towarzysze z UB i KBW. Złożyły się na nie akta
śledcze, rozmowy bezpośrednie z bandytami osadzonymi w więzieniu białostockim
i >wizje lokalne< w terenie. Epizody bojowe zawdzięczam opowieściom
uczestników (podkr. ZW) likwidacji bandy >Wiarusa<. Nazwiska i nazwy niektórych
tylko wsi zostały zmienione ze zrozumiałych względów ).
Zawarty tu opis - objaśnienie - dzisiaj w sferze dokumentacji może służyć
diametralnie odmiennemu "oddawaniu prawdy". Właśnie o działalności "Wiarusa" !
Najpewniej będzie on o b e c n i e "bojownikiem o Wolną i Niepodległą"; jego
"bandyci" pokażą się "prawdziwymi patriotami". Zaś "relacje towarzyszy z UB i
KBW" niewątpliwie będą "oczywistym i cynicznym bałamuctwem zaprzańców
narodowych".
Nie interesuje nas tutaj - takie "wykorzystywanie materiałów źródłowych".
Postawa badacza nie pozwala jednak na bagatelizowanie deklaracji autorki.
Analiza jej dzieła powinna ujawniać zespół przywoływanych przez nią ź r ó d e ł.
Dokumentarnych i tych wywołanych pytaniami Janiny Broniewskiej. Jak na ironię,
tytuł jej powieści jest obecnie aktualny u badaczy najnowszych dziejów Polski.
Właśnie tych, jacy utyskują nad niedostatkiem źródeł "z premedytacją niszczonych i
zatajanych". Postulowana tu sprawa jest więc nie do zbagatelizowania. A
zauważamy, że identyczne - jak u Broniewskiej - zapewnienia, były niemal regułą
w literaturze tak źle dziś postrzeganego "socrealizmu". Dzięki deklarowanemu tam -
właśnie r e a l i z m o w i - jego twórcy nagminnie legitymowali swoje dzieła
introdukcjami typu:
W Krasnodarze w jednym z parków miejskich stoi pomnik z czarnego
polerowanego granitu. Na cokole błyszczą złote litery: Bohaterowie Związku
Radzieckiego Jewgienij i Gienadij Ignatowowie. Pod pomnik przychodzi często
człowiek - - - Jest to ojciec Jewgienija i Gieni - - - siada na stopniach pomnika i
opowiada o swych synach. Niektóre jego opowiadania zebrane zostały w niniejszej
książce );
bądź:
Historia tego krótkiego życia nie jest zmyślona. Bohaterkę tej książki znałam
wówczas, gdy była jeszcze dzieckiem, później uczennicą, pionierką, komsomołką -
- - Czego nie udało mi się samej zobaczyć w jej życiu, dopełniły opowiadania jej
rodziców, nauczycieli, koleżanek, kierowników organizacji komsomolskiej,
towarzyszy broni. Miałam również możność przeczytać jej listy, począwszy od
pisanych na liniowanym papierze z zeszytów szkolnych z lat najmłodszych, aż do
ostatnich, nakreślonych naprędce na stronicach notesu w przerwach między
toczącymi się bojami ).
Nie sposób lekceważyć tych enuncjacji - apodyktycznym twierdzeniem o "
propagandowo perfidnym łgarstwie". Powinnością badacza jest w y k a z a n i e w i
a r y g o d n o ś c i a u t o r ó w w i c h d e k l a r a c j a c h. Po czym,
beznamiętne już rozpatrzenie i autentyczności i wiarygodności tak rozpoznanej
bazy źródłowej. Z tego zaś wynikać może ocena walorów tej literatury jako
informatora o faktografii prezentowanej tam przeszłości.
V-8 [ "klucz" powieściowy ]
V-8,1; Pojęcie literatury "z kluczem", jak każdy umowny termin literacki, nie
jest do końca precyzyjne. Tak by przynajmniej wynikało z polskich materiałów
leksykalnych. Raz bowiem jest to odmiana "powieści maskującej, przedstawiającej
pod zmienionymi nazwami zdarzenia i osoby rzeczywiste, do której istnieje klucz, tj.
możliwość rozszyfrowania". W innym miejscu, francuskie "roman a clef"
definiowane jest jako "powieść, w której pierwowzorami bohaterów są znane z
życia publicznego osoby". Tym samym, proponowana definicja odpowiada tamże
występującym terminom :
"powieści autobiograficznej" (bohaterem jest literacko przetworzona postać
autora);
"powieści - pamiętnika" (bohater opowiada ze swej dzisiejszej perspektywy o
wydarzeniach, które stały się jego udziałem);
"powieści reportażowej" (która poprzez fikcję ma odtwarzać fakty składające
się na daną rzeczywistość społeczną, bądź polityczną);
"powieści środowiskowej" (charakteryzuje się osadzeniem fabuły w
konkretnym środowisku regionalnym bądź zawodowym).
Wieloznaczności (por: spotykaną "typologię" pamiętników; IV-2,3)
upoważniają do zaoferowanie określenia przydatnego z pozycji specyficznego
czytelnika: b a d a c z a - h i s t o r y k a. A więc za powieść "z kluczem" - w
pojęciu najwęższym - uznawać będziemy utwór literacki, w jakim realny bohater
kamuflowany jest fikcyjnym nazwiskiem, ale znajduje się w sytuacjach, w jakich
czytelnik rozpoznać może osoby istniejące rzeczywiście. Kamuflaż idzie dalej,
kiedy miejsce, a nawet czas akcji, nie w pełni odpowiada tej - domniemanie realnej
- rzeczywistości. Oczywiście typów tych nie sposób traktować modelowo, bowiem
wariantów jest bezmiar.
V-8,2; Przyczyn podobnych zabiegów literackich szukać wypada w
najróżniejszych płaszczyznach procesu twórczego. Najczęściej wynikają z
naturalnej chęci pisarza do "nie wiązania sobie rąk". Choćby cenzurą
instytucjonalną, obyczajową, środowiskową. Zabieg taki pozwala bowiem twórcy na
dużą swobodę. Jako że w siatkę faktografii autentycznej, wprowadzać mu
wówczas wolno - elementy własnej imaginacji.
V-8,3; Adolf Rudnicki zarzekał się po latach, że "nie ma słowa nieprawdy", w
jego głośnych "Żołnierzach". Ale przypominał Karola Zamoyskiego. Ten pragnął
opisać swe przeżycia z podchorążówki z Włodzimierza Wołyńskiego. Jako że nie
miały one szans u cenzury
Chwycił się tedy starego sposobu: wydarzenia przeniósł na inny teren,
zmienił nazwiska, a całość wydał jako tłumaczenie z niemieckiego. Bodaj że przed
wydaniem książkowym drukował to w >Robotniku< ).
Książka miała charakter wspomnieniowy, ale jej wymienienie jest tu zasadne.
Wynika bowiem z faktu, iż to właśnie powieści "z kluczem" nierzadko noszą
znamiona relacji pamiętnikarskiej. Podobny chwyt stosowany bywa w relacjach
quasi wspomnieniowych i w reportażach z jeszcze innych względów.
V-8,4; Choćby wówczas, kiedy zamierzony jest paszkwil, nie tylko polityczny.
Takich napotykamy nie mało. W końcu lat siedemdziesiątych nakładem
"Czytelnika" wydano "Kanonierkę", opowieść o flotylli pińskiej w latach
dwudziestych.
Obok nazwisk zgoła nieznanych, występują tam autentyczne postacie - z
drugiego planu politycznego II Rzeczypospolitej. W opisywanych wydarzeniach
przemieszano fakty dobrze znane, z tymi prawdopodobnie wymyślonymi przez
autora. Cała wymowa utworu, zgodna zaś była z wówczas "obowiązującą" oceną -
polskiej międzywojennej rzeczywistości. Zaprezentowano więc negatywną rolę
"władzy urzędniczej na kresach". Z tego względu ten imitowany dokument
(reportaż?) zaliczamy do omawianej tu formacji - paszkwili politycznych.
Kwalifikacja ta, z pewnością subiektywna, przypisywana być może wielu
utworom {por.V-11,3}, a wynika nie tylko z relatywizmu czytelniczego. Także z
opinii; już to decydentów politycznych, już opisywanego środowiska. Wobec dzieł
podobnego nurtu, oba te czynniki odezwały się w latach osiemdziesiątych.
Gwałtownie atakowano wówczas książeczkę przejrzyście odwołującą się do
stosunków panujących w TVP poprzedniej kadencji. Tam tytułowy "Prezes"
jednoznacznie był identyfikowany (przez czytelnika) z Maciejem Szczepańskim.
Inni zaś bohaterowie, choć fiksowani rozmaitymi nazwiskami, równie łatwo
utożsamiani byli z postaciami znanymi dobrze z małego ekranu. Tym tłumaczy się
chyba gwałtowność protestów przeciwko temu utworowi.
Przykładem podobnej, choć bardziej rzeczowej postawy, jest reakcja na
powieść Lesława Bartelskiego "Rajski ogród". Znany i wpływowy krytyk literacki
Ryszard Matuszewski, przeanalizował utwór, dochodząc do wniosku, że autor
z całą świadomością identyfikował swoją bohaterkę z Nałkowską - - -
zorientowany w życiu literackim czytelnik bez trudu wszystko tu rozszyfruje - - -
zamiast Iżykowski - Czyżykowski, zamiast Jura Gorzechowski - Jano-Zabielski,
zamiast Ejsmonda - Ermont, zamiast Zawieyskiego - Zamieniecki, zamiast Geni -
Dziunia itd. itd.
Konkluzją charakterystycznie zatytułowanych uwag (Czy to jest w porządku?)
było stwierdzenie:
jasne, że postać historyczna i literacka, którą autor wziął na swój pisarski
warsztat, została przez niego zniekształcona i pokrzywdzona (podkr. ZW) z
jakiejkolwiek by strony na to nie spojrzeć ).
V-8,5; Nie wchodząc w zasadność tego werdyktu, zwróćmy uwagę, że
wyraża on, zgłaszaną wyżej naszą opinię o przesłankach, jakimi kieruje się twórca
literatury "z kluczem". Nie od rzeczy jest jednak podkreślenie miażdżąco krytycznej
oceny, jaka jednak nie dotknęła innego para dokumentu wspomnieniowego -
książki Bogusława Kaczyńskiego. Wieloletni sekretarz i towarzysz życia Zofii
Nałkowskiej napisał "Pobojowisko", jakie pod rozmaitymi, obcojęzycznymi tytułami,
wydawane były w czasach II Wojny Światowej. Ta jak najbardziej autobiograficzna
"powieść z kluczem", do teraz traktowana jest jako pełnoprawne źródło o losach
inteligencji polskiej, w tym także materiał do biografii Nałkowskiej.
W okresie międzywojennym jeszcze dosadniejsze wyroki ferowano wobec
dwóch powieści Juliusza Kadena-Bandrowskiego, a to "Generała Barcza" i
"Mateusza Bigdy". Nota bene, ich autor sam został bohaterem kolejnej książki "z
kluczem". Wydanej także przez Lesława Bartelskiego pt. "Krwawe skrzydła". Dla
czytelników dwudziestolecia międzywojennego, tuż po ukazaniu się książek
Kadena, nie ulegało wątpliwości. "Barcz" to Piłsudski, zaś "Bigda" to Witos. Autora
stać było na ostre narysowanie, przynajmniej pierwszej z tych postaci. Z kilku
powodów. Dla historyka najistotniejszym jest fakt, że Kaden był w latach jakie
opisuje w powieści, bliskim współpracownikiem Komendanta. W takiej sytuacji, na
nic nam się zdają zarzuty czytelników. Ówczesnych i dzisiejszych. Już to o
"skrzywdzeniu", już o "kalaniu własnego gniazda", "kreciej robocie". I późniejsze; o
"dawaniu pełniejszego obrazu". Określenia te ujawniały jedynie sympatie polityczne
odbiorców - czytelników "Generała Barcza".
Relacjonując "radość z odzyskanego śmietnika", pisarz pod fikcyjnymi
nazwiskami, prezentował konkretne, łatwo rozpoznawalne postacie. Tym wkładał w
usta kwestie znane choćby z wydawnictw źródłowych. Jednak obok takowych, jego
bohaterowie wygłaszali też oracje skądinąd nieznane. Właśnie te "nie
udokumentowane" wypowiedzi, bardzo dobrze mieściły się w atmosferze epoki. Co
więcej, były zgodne z osobistym charakterami pierwowzorów.
Dlatego też, nie od rzeczy było przypuszczenie, że tylko dosadność
niektórych sformułowań spowodowała ich nieobecność w oficjalnej dokumentacji.
Zaś w rzeczywistości 1918 roku słowa takie padały. I tym właśnie wywołany jest,
kilkakroć już tu przypominany "syndrom Kadena"- u historyków-nowożytników.
Kompleks wyrażany w pytaniu:
Na ile te - nie weryfikowane innymi źródłami - oracje bohaterów, są
w y m y s ł e m literata, na ile zaś ujawniają o r y g i n a l n e wypowiedzi
a u t e n t y c z n y c h postaci?"
V-8,6; Otóż na to, jak i na utyskujące: "ach ! dlaczegóż nie możemy
wykorzystywać Kadena jako źródła ?", odpowiedzieć należy pytaniem:"a właściwie
d l a c z e g o n i e ?" Jeżeli dzieło literackie j e s t źródłem historycznym, a
takowym bez wątpienia j e s t - podlegać winno procedurze krytycznej n a l e ż n
e j temu źródłu.
A przecież wyobrazić sobie wolno, że powieść Kadena może być "
rozebrana" z podobną akrybią, jak to zrobiono z dziełem niejakiego ... Jana
Długosza. Potrzeba tylko (?) kompetentnych historyków, zainteresowanych takim
przedsięwzięciem. Zaś nie mają jakiejkolwiek mocy zarzekania o "trudnościach i nie
możliwościach". Nie mają, wobec postaci niejakiego ... Aleksandra Semkowicza -
jeżeli już jesteśmy przy powyższej paraleli. Ten maksymalistyczny postulat, jest
konsekwencją wielokroć przywoływanej zasady:
Nieodzownym jest zastosowania t a k i c h samych p r o c e d u r krytycznych,
w o b e c w s z y s t k i c h kategorii źródłowych !
Jak tego dokonać to już sprawa dociekliwości i uczciwości badawczej.
Efektem tych zabiegów byłoby na pewno odkrycie takich sfer przeszłości, jakie -
choć podejrzewane - są do teraz skrywane. I to właśnie w przekazach dotąd
zapoznanych.
V-8,7; Jest to bez wątpienia postulat na przyszłość. Nie ulega bowiem
wątpliwości, że dokonanie "rozbioru krytycznego" dzieła literackiego, jest dla
historyka zadaniem nie łatwym. Przynajmniej dla literatury współczesnej, nie mamy
po temu wzorców. To jednak nie powinno oznaczać, iż zabiegi takie są niemożliwe,
a tym bardziej, że wolno takowych poniechać. Zresztą zachęcająco wyglądają
podobne poczynania, prowadzone przez literaturoznawców. Ich doświadczenia z
pewnością będą przydatnymi w naszych dociekaniach. Historyka zaś interesuje
przede wszystkim możliwość wypreparowania z tworzywa literackiego - siatki
faktograficznej.
Elementy tejże, historyk winien przeanalizować pod kątem wiarygodności
faktograficznej. A przecież w powieściach "z kluczem", węzłowym jest też
zagadnienie autentyczności odnalezionej tam anegdoty.
V-8,8; W rozważaniach takich, dobrą ilustracją wydaje się "Droga do
Urzędowa" Melchiora Wańkowicza. Choćby jako wytwór metody "reportażu-
mozaiki", intensywnie propagowanej przez tego autora {V-11,2}.
Już główny bohater Hauke jest tam ewidentną hybrydą, na której sylwetkę
składają się; przede wszystkim sam Wańkowicz i legendarny Franz Fiszer. Inne
figury, choć markowane wymyślonymi nazwiskami (kryptonimami) mają
odpowiedników, mniej łatwych w identyfikacji. Obracają się zaś w okolicznościach,
jakie winny interesować badacza polskich losów. Przez co dzieło Wańkowicza
nabiera znamion rzeczywistego źródła historycznego, dotyczącego tejże
problematyki. Na przykładzie jednej anegdoty, przyjrzyjmy się przetwarzaniu faktu,
w przeredagowaną wizję literacką.
Rzeczony Hauke trafia do redaktora Achillesa, ten zaś namawia go do
współpracy w redagowaniu pisma. Zamykają numer, a brakuje i materiału i
zdolnych współpracowników. W trakcie rozmowy, Achilles zleca podwładnemu
"panu podchorążemu" napisanie felietonu: "na sto pięćdziesiąt wierszy". Temu
brakuje tematu, ma więc opisać swój niedawny wyjazd służbowy "Jeepem przez
pustynię". W wyznaczonym czasie felietonista zjawia się ze swym dziełem:
Jadę, jadę piasek, gorąco, widzę na telegraficznym drucie trzy zielone
ptaszki. Jadę dalej, piasek, nic nie ma na słupie siedzi pięć zielonych ptaszków
Redaktor Achilles jest bezradny
przecież ostatni czas dawać do składania. Chwycił pióro, dopisał:
Dojeżdżamy wreszcie, nad nami unosi się siedem zielonych ptaszków.
Przekreślił tytuł >Jeepem przez pustynię< i napisał zamaszyście: >Zielone ptaszki<
).
Otóż Wańkowicz kilkakroć przypominał tę anegdotę. Kontekst jest
identyczny, ale w zakończeniu notujemy zmiany. W publikowanych później
fragmentach t e j ż e powieści, Achilles:
Chwycił pióro, dopisał: Dojeżdżamy wreszcie, nad nami unosi się siedem
zielonych ptaszków. Czyż nie jest tak w życiu ludzkim. Przekreślił tytuł >Jeepem
przez pustynię< i napisał zamaszyście - >Zielone ptaszki< ).
W innym tekście Wańkowicza, w odpowiednim miejscu, rzeczywiście
istniejący redaktor - teraz już Rubel - poprawia nieszczęsny tekst:
Chwycił pióro, dopisał: Dojeżdżamy nareszcie. Nad nami unosi się siedem
zielonych ptaszków. Takie ptaszki widywał i Nabuchodonozor jeżdżąc tym
szlakiem. Wieczne, nierozeznalne ludzkiego bytu.(wszystkie podkr. ZW)
Przekreślił tytuł >Jeepem przez pustynię < i napisał zamaszyście - >Zielone
ptaszki< ).
Odmianki były by wytłumaczalne kreatywną pracą literacką Wańkowicza.
Gdyby nie zauważony brak konsekwencji. Co więcej, w innym miejscu natrafiamy
na nawiązanie do tego "wydarzenia". Już o sobie pan Melchior pisał:
W >Tędy i owędy< opowiadam jak uratowałem niezdarny felieton
początkującego dziennikarza; felieton już był na maszynie, już nic nie można było
zrobić; dopisałem więc na końcu: >Tak i w życiu ludzkim< (podkr. ZW) ).
W "Drodze do Urzędowa" anegdot spotykanych jako przetworzenie innych
utworów własnych jest bez miary. I tak jak w tu przywołanej, nie sposób rozwikłać,
jaki z wariantów uznawany być winien za "pierwotny". Przytoczona, dotyczy mało
istotnych szczegółów, tym nie mniej ukazuje ogrom trudu, jakiego wymaga
odtworzenie wersji autentycznej - opisu wydarzenia, a nie jego przetworzenia
anegdotyczno - literackiego.
V-8,9; Badania w tym kierunku są jednak niezbędne, jeżeli historyk chce z
literatury wypreparować faktografię, niezbędną dla swych dociekań.
Taka procedura, choćby wobec "Białej Gwardii" może rozwikłać tajemnice
kijowskiego okresu życia Michaiła Bułhakowa. Dlaczego więc nie robić tego i z
"Przygodami dobrego wojaka Szwejka" Jarosława Haska, bądź z powieścią
Mikołaja Ostrowskiego "Jak hartowała się stal" ? Przecież i tam dopatrywano się
zbeletryzowanych detali autobiograficznych. Problematyka, odium nazwiska (?),
konwencja literacka - nie mogą być zniechęcającym zaleceniem metodycznym.
Utwory te, tak jak inne winny podlegać analizie, jaka może wykazać; na ile doktora
Turbina identyfikować wolno z autorem - Michaiłem Bułhakowem; jednorocznego
ochotnika Marka z Jarosławem Haskiem ), a Pawkę Korczagina z Mikołajem
Ostrowskim.
W tych przypadkach mamy do czynienia nie tyle z literaturą "z kluczem", co
bardziej z zbeletryzowaną autobiografią. Taka zaś winna podlegać analizie
należnej "pamiętnikowi" lub "biografii literackiej". Tu jest przywołana, wobec
interesującego nas aspektu źródłoznawczego; kwestii autentyczności i
wiarygodności anegdoty literackiej. Bowiem dla historyka, zasadniczym jest
rozwikłanie kwestii: gdzie kończy się autopsja autora, a zaczyna zamierzona
kreacja fabularna ?
Wobec wszystkich "utworów z kluczem", zabieg jest zrozumiale
usprawiedliwiony. Rozwikłanie utrudnia nasze przekonanie, że autor i bohater choć
t o ż s a m i to w n a r r a c j i są postaciami n i e z a l e ż n i e suwerennymi.
Pozwala to autorowi dowolnie modelować losy tytułowej postaci. Bowiem pisarz nie
jest już związany wymogami prawdy - o rzeczywistych swych poczynaniach, jako
autor i bohater utworu.
V-8,10; Jednak tak jak w pamiętnikach, w konfabulacji tej nie dopatrujmy się
tylko chęci tuszowania bądź eksponowania realiów. Właśnie beletryzacja przekazu
jest szansą podania informacji, niemożliwych do przemycenia nawet w relacji
pamiętnikarskiej.
W tym dostrzegamy wagę tej formuły literackiej, traktowanej jako
pełnoprawne źródło historyczne. Jego przeanalizowanie "sine ire et studio" nakaże
historykowi już w inny sposób traktować tak różne utwory jak "Rzeczywistość"
Jerzego Putramenta, "Wspólny pokój" Zbigniewa Uniłowskiego, bądź "Księżyc
wschodzi" Jarosława Iwaszkiewicza. Zakodowano tam różne wiadomości, z
rozmaitych sfer życia autorów; od relacji autopsyjnej z wycinka jego aktywności, po
auto projekcję doznań najbardziej intymnych.
V-8,11; Dla edukacji, szczególnie instruktywnym wydaje się przywołanie tu
pisarstwa Jerzego Putramenta. Obecnie postać i dzieło z wiadomymi, negatywnymi
konotacjami. Bodaj nie do końca usprawiedliwionymi, a na pewno rzeczowo nie
argumentowanymi.
Nie wnikając w walory artystyczne tej twórczości, podnieść wypada, że autor
wielokroć akcentował właśnie posługiwanie się "kluczem". Tak było w "
Rzeczywistości" mówiącej o czasach wileńskich. Podobnie w prezentacji elit
politycznych i kulturalnych PRL-u "Mołolepszych", "Rozstajach", "Bołdynie".
Odeślijmy sceptyków do niejawnego "zapisu". W ostatnim z tu wymienionych
tytułów, "reżimowy" cenzor widział
drugie dno powieści - to prawdy i uogólnienia na temat władzy, na temat
iluzorycznej wartości - - - trudno tu coś zmienić - - - Dlatego uważam, że w
obecnym kształcie powieść nie może się ukazać ).
W swym bodaj najciekawszym "Pół wieku" autor odsłania - na ile szczerze,
to przecież sprawa weryfikacji wiarygodności pamiętnika - perturbacje w tworzeniu
swej fabuły "z kluczem". Pisarz kreujący się na "zawsze niepokornego" - objaśnia
przygotowywaną, jawnie autobiograficzną "Rzeczywistość". Wskazuje jak jej treść
modelował. Jako prominentny działacz, nie musiał chyba uwzględniać presji
opisywanego środowiska. A jednak szczegóły uzgadniał - z samym prezydentem
Bolesławem Bierutem, którego udało się przekonać, chociaż:
Bierut dostrzegł widocznie, że bucha ze mnie radość - i wtedy poprosił ...
Poprosił, nie zażądał, nie kazał, nie groził ... poprosił, żebym jednak tego W
(postać z powieści pokazana w dwuznacznej sytuacji, po wojnie na drugorzędnym
stanowisku - Z W) z powieści wyrzucił - - - Musiałem się zgodzić. W rezultacie
wyrzuciłem nazwisko, różniące się od prawdziwego tylko jedną literą. Wyrzuciłem
funkcję. Właściwie przepołowiłem sylwetkę na dwie części, jak robaka. Wydawało
mi się wtedy, że to maksimum ustępstw. Teraz myślę, że powinienem usłuchać
Bieruta całkowicie. Wiele mi zaszkodziły drobne, doraźne rozrachunki, pakowanie
do powieści ludzi, których nie lubiłem, ta cała bezużyteczna małostkowość ).
Rozpoznanie podobnych, wielopłaszczyznowych informacji, a szyfrowanych
w niemal każdym utworze, jest trudniejsze w tekstach, jakich autor nawet nie
sugeruje "klucza". Tedy z wdzięcznością przyjmuje podobne zwierzenia {por: V-
2,5; V-10,9}.
V-8,12; Zagadnienie "powieści jako źródła" umykało uwadze badaczy, choć
właśnie tam wypada domyślać się bezmiaru informacji oczekiwanych, a jednak nie
ujawnianych w innych przekazach. Bodaj bardziej niż w pamiętniku, to właśnie w "
literaturze z kluczem" szukać wolno informacji o mechanizmach działania grup
ludzkich. Choćby w warunkach ekstremalnych. Takich, jakie ze swej natury nie
mogły być notowane w materiale dokumentarnym.
Właśnie w dziele literackim - sztafaż fabularny pozwalał oddawać "klimat",
"wahania", "sytuacje", "rozdarcie" - choćby bohaterów rewolucyjnego podziemia.
Jak to robił Andrzej Niemojewski w swych "Ludziach rewolucji" ), bądź Andrzej
Wolica w "Rudym" ). W pierwszych dopatrujemy się nawet reminiscencji
dramatu Stanisława Brzozowskiego, w drugim analizy dwuznacznie
skomplikowanej postawy aktywisty, KPP-owca. Podobnego kamuflażu
dopatrywano się wielokroć, wobec utworów pisanych w okresie socrealizmu. Z
nich, bodaj najgłośniejszą była " Przemija postać świata" Hanny Malewskiej, gdzie
w scenerii upadającego Rzymu plądrowanego przez Longobardów, widziano obraz
demokratycznej, dekadenckiej Europy niszczonej przez totalitaryzm hitlerowski i
stalinowski ).
I każda z tych "fikcji literackich" opierała się na osobistym rozpoznaniu autora
opisującego przedmiot nie nazwany z imienia. Były to więc swoiste zapisy - i
wspomnieniowe i reportażowe - w jakich szukać wolno w i a r y g o d n o ś c i
faktograficznej. Wszystko jednak po uprzednim, beznamiętnym rozbiorze
krytycznym tych utworów.
V-9 [ "klucz" nierozpoznany ]
V-9,1; Słabiej ujawniany nurt autopsji postrzegamy jednak w najmniej
spodziewanych utworach. Zadziwiająca jest choćby precyzja topograficzna
krajobrazu "Sobola i panny" Józefa Weissenhofa, bądź zastanawia krwistość
odeskich bohaterów Izaaka Babla. Pierwszy nie był posesjonatem z tego obszaru
Litwy jaki opisuje, drugi nie wywodził się z zamkniętego przecież środowiska Beni
Krzyka.
Na ile domyślane przez nas realia zawdzięczali oni specjalnym studiom,
wykazać winny odrębne studia. Takowe mogą dowieść realizmu w "Nr 16
produkuje" Jana Wilczka; w "Piątce z ulicy Barskiej" Kazimierza Koźniewskiego;
"Komunie miasta Łomży" Leona Pasternaka; w "Na przykład Plewa" Bogdana
Hamery; w "Węglu" Aleksandra Ścibora-Rylskiego. I w innych, wielu, wielu
powieściach, opowiadaniach, wierszach tworzonych w początku lat pięćdziesiątych.
Jednak jak dotąd, pisarstwo te spowite jest woalem pomówień, domniemań,
ostatnio inwektyw. Oczywiście znów nie tykamy walorów literackich tej twórczości.
Ważnym jest jednak, by ostatecznie ustalić; na ile wszystko to było rezultatem
serwilistycznych zabiegów propagandowych, na ile zaś są to utwory właśnie "z
kluczem" ? Wówczas inaczej traktować będziemy i autorów i ich dzieła.
Przynajmniej w książkach, jakie tu wymieniono.
V-9,2; A tytuły, z premedytacją nawiązują do nurtu tzw. "realizmu
socjalistycznego". Nie zważając na odium, jakie obecnie spływa na tą literaturę, nie
sposób pozbyć się wrażenia, że bez jej zgłębienia, nie do końca pojmiemy okres w
jakim dzieła te powstawały.
Banalna konstatacja, nie bardzo dociera do dzisiejszych badaczy. Zwłaszcza
historyków. Poprzestając na kategorycznie negatywnych ocenach, bagatelizuje się
dokonania kreatorów tej literackiej rzeczywistości. Umyka zaś fakt nas najbardziej
intrygujący: zakodowane tam odbicie stanu faktycznego - fabuły lokowanej
współcześnie. I autorowi i czytelnikom.
V-9,3; Dotyczy to obrazu kreślonego w utworach, jakie jednoznacznie
wykładały swe przesłanie, choć odbiorcy (przynajmniej dzisiejszemu) wolno
czasem powątpiewać w szczerość deklaracji autora. Lektura niebagatelnej części
tzw. socreallitu, nieodparcie nasuwać winna domniemanie, że rzeczywiste intencje
twórcy mogły być odmienne od tych wykładanych wprost. Przejawy palinodii (z
greckiego ????????? - "pieśń wykluczająca poprzednią" ) były w tych czasach
nieomal nagminne.
Naszym zadaniem nie jest wynajdowanie, a tym bardziej konstruowanie
"alibi", wytłumaczeń dla tych autorów. Domniemywanie przewrotności,
powodowane być może przecież próbą usprawiedliwiania postępowania twórcy,
skądinąd nam miłego.
Jednakże - choć niewiele to ma wspólnego z obiektywizmem badawczym -
nie sądzimy, by przypuszczenia takie wolno swobodnie odrzucać. Sprawę intencji
powodujących autorem w procesie twórczym, pozostawmy do ustalenia
specjalistom. Z zadziwieniem tylko obserwując ich zadufanie. Właśnie w
kategorycznym wywodzeniu meandrów myśli ludzkiej, w jakiejś tam odleglejszej
przeszłości. Zadanie to nie tylko dla literaturoznawców, ale i dla politologów,
psychologów, być może nawet psychiatrów.
Z naszego punktu widzenia; historyków - profanów - szarych czytelników
literatury różnego autoramentu, trudno się jednak powstrzymać się od pewnych
domniemań.
V-9,4; Sądzić bowiem wolno, że niejednokrotnie napotykamy właśnie na
swoistą przewrotność autora. Kiedy deklarowany wprost - aż nadto wyraźnie - cel
literackiego przedsięwzięcia " perfidnie" wykłada on że literat ... a' rebours.
Nie sposób powstrzymać się w takowych mniemaniach, choćby przy lekturze
"Opowiadań o Leninie" Michaiła Zoszczenki. Dziś odczytywane są one
jednoznacznie, jako objaw nadgorliwości. Jednak samą konwencją fabuły i
stylistyką narracji, narzucają one porównanie z "Niebieską Księgą" tego autora.
Trudno wówczas pozbyć się wyżej wyłożonego mniemania; o swoistym kamuflażu
literackim i politycznym Zoszczenki. Tym bardziej, gdy rozważymy okoliczności, w
jakich literat dziełko to "popełnił" i atmosferę, w jakiej utwór był w Związku
Radzieckim wydawany i propagowany. W sytuacji wszechobecnej cenzury
prewencyjnej, kiedy błąd korekty, lub omyłkowe umieszczenie w niewłaściwej
kolejności prominentnego nazwiska - powodowały łańcuch represji wręcz
fizycznych. Mając świadomość tego, chyba inaczej winniśmy odbierać szkice -
nowelki Zoszczenki. Przecie jego " Opowiadania o Leninie" tematem i konwencją
mogły ówczesnym "czynnikom" w ogóle nie dopuszczać myśli o... ironizowaniu !
Taka konstrukcja dowodzenia wydaje się karkołomną, z pozoru przynajmniej.
Zważmy ówczesną wielość równie kunktatorskich tytułów, dziś służących jako
scenariusze programów kabaretowych. Wszystkie one w momencie tworzenia,
przyjmowane były bez wątpienia jak najbardziej dosłownie. Niemal zaś wszystkie,
pisane były z niepomiernie pośledniejszym talentem, cechującym przecież ironię
"Niebieskiej księgi" i właśnie "Opowiadań o Leninie". Te z kolei przyrównajmy z
"Elektrownią w Kaszyno" (1977) Andrieja Kononowa, bądź "Leninem w
Poroninie" (1951) Janusza Minkiewicza. Utworami także przybliżającymi "ludzkie
oblicze wodza proletariatu".
Nadmiernie rozbudowana "obrona" (?) Michaiła Zoszczenki, ma tu ilustrować
złożoność zagadnienia, jakim dla czytelnika winna być intencja pisarska -
jakiegokolwiek autora. Świadkami podobnych zabiegów - bodaj jeszcze bardziej
skażonych subiektywizmem, jesteśmy ostatnio (1997), śledząc wielogłos o
motywach powodujących powstanie "Ody do Stalina" Osipa Mandelsztama.
V-9,5; Mniemanie o możliwie pełnym niezrozumieniu przewrotnych zamysłów
pisarza, potwierdza tak wytrawny - nie tylko we własnych mniemaniach - krytyk i
intelektualista, jakim był Aleksander Wat. To on przecież, całkiem poważnie
potraktował żart okolicznościowy, bo prima aprilisowy (sic!) felieton Leszka
Kołakowskiego o "marksowsko - socjologicznych aspektach >Chorego kotka<"
Stanisława Jachowicza. Zupełnie tedy serio, nie dostrzegając konwencji
rozpatrywanego przez się eseju, w "Dzienniku bez samogłosek" wyciąga Wat -
dysydent wnioski o ... upadku komunistycznej humanistyki, degrengoladzie jej
koryfeuszy itd.
Anegdota przypomniana celowo, wykłada bowiem zamysł niniejszego
wykładu. Bowiem nasze wyobrażenia o intencjach kierujących literatem, często
wynikają z doraźnej oceny jego pisarstwa. Jednak zasada benevolentiae, nakazuje
jakiekolwiek dzieło literackie, traktować na równych prawach. Także w dociekaniu
przesłanek, rzeczywiście powodujących autorem, kiedy wykoncypował on - to
właśnie, konkretne dzieło.
Dodatkowy asumpt tego typu domysłom, dają spostrzeżenia nad genezą
"Popiołu i diamentu" Jerzego Andrzejewskiego. Jak bowiem głosi Krzysztof
Kąkolewski, jest to ewidentny utwór "z kluczem". Co więcej, jego powstanie
stymulować miały służby specjalne PRL-u. Nie dociekamy tu słuszności wywodów,
znanego przecież odkrywcy rewelacji - na każdym etapie politycznym ! Jednak
zauważmy. Konstatacja ta zadziwiająco koresponduje z negatywną oceną tej
powieści, głoszoną wcześniej przez Stanisława Cata - Mackiewicza i Stefana
Kisielewskiego. W każdym razie, supozycja czy donos (?) Kąkolewskiego, dobrze
się mieści w naszym postulacie; o refleksję źródłoznawczą nad dziełem literackim.
Jeżeli obecnie atencja czytelnicza należna jest i "Złemu" Leopolda
Tyrmanda i "Ciemnościom kryjącym ziemię" Jerzego Andrzejewskiego (jako
ekspiacja za "Popiół i diament" ?), to dlaczego odmawiać podobnej uwagi
literaturze socrealizmu ? Wnioski z niej płynące, będą nie bez znaczenia, kiedy
rozpatrywać wypadnie czasy, kiedy powstawały te nierozpoznane jeszcze utwory.
Jak dotąd nie wykorzystywane, właśnie jako ź r ó d ł a historyczne, z jakich
staramy się wyłuskać; interesujące historyków informacje o f a k t a c h.
V-9,6; Zamysł na pozór karkołomny, takowym jednak nie do końca będzie,
skoro na pomoc przywołamy samą ..."Lalką" Bolesława Prusa. Już od lat grono
pasjonatów, co rusz i co raz dokładniej lokalizuje mieszkania Stanisława
Wokulskiego; ustala dzień, w jakim z wojennej tułaczki wraca Rzecki; bądź
poszukuje adresu biura, gdzie "stary subiekt" raz jeden tylko sprawę załatwiał. Co
znamienne, dociekania takie uwieńczone bywają sukcesem. I to nie koniecznie
przejawianym kamiennymi tablicami, upamiętniającymi fikcyjnych bohaterów
powieści.
Prawdziwym triumfem Pana Prusa jest skrucha Zoilusa, przyznającego się po
czasie do ... własnego błędu, gdyż wyłapany przezeń lapsus, bynajmniej nie był
omyłką powieściopisarza. Gdy ten niesłuszne był posądzany o beztroskie
operowanie - już to szczegółem meteorologicznym, już topograficznym. W naszych
dociekaniach nie są to " nieistotne drobiazgi".
Rozczytana w "Lalce" fabuła, choć bardzo precyzyjnie osadzona w czasie i w
przestrzeni, jednak zapełniona jest w y d u m a n y m i przez autora postaciami,
działającymi w równie wyimaginowanych sytuacjach. Lokalizacja tych działań w
konkretnej, historycznej rzeczywistości, sprawia wrażenie zabiegów maniakalnych.
Gdyby nie efekty tych "obłąkańczych dociekań".
Przynajmniej dla nas są one co najmniej zastanawiające. Wymyślonemu
Rzeckiemu, odtworzono itinerarium powrotu z wojennej tułaczki do Warszawy.
Zgodnie, z dokładną narracją powieściową. Triumfalnie przyłapano więc autora,
opisującego przejazd bohatera przez most, jakiego nie było. W określonym bowiem
przez Prusa roku, mostu Kierbedzia jeszcze nie zbudowano, a zimą (kiedy Rzecki
wracał) zwijano przeprawę pontonową. A jednak, po niejakim czasie,
skrupulatniejsza a n a l i z a ź r ó d e ł ujawnia, że w tym, dokładnie
wyznaczonym przez pana Bolesława "dniu przyjazdu", funkcjonowanie mostu
łyżwowego w Warszawie jest wysoce prawdopodobne !
Także wymyślona, eteryczna panna Izabela, w Wielką Środę zażywa
przejażdżki otwartym powozem, osłaniając się przed słońcem parasolką. Zdaje się
to przeoczeniem pisarza, którego "pióro poniosło" ? Jednak i tutaj a n a l i z a ź r
ó d e ł pozwalała na taki spacer. W opisanym stroju i właśnie w tym konkretnym
dniu, wyłącznie o wskazanej godzinie i w wyznaczonym przez Prusa miejscu !
Nie dość tego. Dociekliwość badaczy naprowadza na podstawy takiej właśnie
precyzji pisarskiej. Co dla naszych uwag znamienne, decydowała o tym p a m i ę ć
autora, nie zaś jego domniemywane, skrupulatne poszukiwania źródłowe.
W każdym razie wykazano, że wykreowana - w najdrobniejszych
szczegółach - rzeczywistość, ma w "powieści Lalka" bardzo konkretne - realnie
istniejące odnośniki. I to winno być dyrektywą, pozwalającą z dużą nadzieją
patrzeć na każdy przekaz literacki, traktowany jako źródło historyczne.
V-9,7; Przyrównywanie "Lalki" z innymi, choćby tu wspominanymi tytułami,
dla historyka literatury pobrzmiewa świętokradztwem. Przypomnijmy tedy raz
jeszcze, że abstrahując od walorów artystycznych, wszystkie utwory mają prawo do
rzeczowej analizy. W tym, również do rozpoznania realizmu fabuły tam
prezentowanej.
Takowa rysuje się inaczej, gdy dosłownie przyjmiemy napomknienie, o
konkretnych przesłankach "Timura i jego drużyny", "Szkoły", "Losu dobosza".
Wówczas będzie wolno szukać w tych książeczkach informacji o młodości Arkadija
Gajdara, ale także o dzieciństwie ojca późniejszego ... premiera Rosji; Jegora
Gajdara. Ten przecież jest wnukiem pisarza. Ironizującym nad taką sugestią
sceptyków, odesłać wypada do uważniejszej lektury tych gajdarowskich, rzekomo "
socrealistycznych agitek pedagogicznych". Przecież tam, w tworzonych na
przełomie lat trzydziestych i czterdziestych, tudzież - co niebagatelne -
wydawanych wielokroć w ZSRR książkach, tenże malkontent nie znajdzie imienia
ani Józefa Stalina, ani Włodzimierza Lenina. A akcja opowiadań toczy się w
czasach im i autorowi współczesnych. Skądinąd zaś wiadomo, że w tej właśnie
materii półsłówek nie dopuszczano. Dzisiejszym badaczom tej rzekomej
przypadkowości nie wolno też zakładać. W rzeczowo prowadzonej dyspucie.
W konsekwencji podobnego rozumowania, ileż niespodziewanego
autentyzmu doszukiwać będzie wolno w "oniryczno-fantazyjnych" opowiadaniach
Michaiła Bułhakowa. Choćby wówczas, gdy porównamy je z wcześniejszymi
tekstami. Właśnie z felietonami autora "Psiego życia", "Diaboliady", "Fatalnych jaj",
kiedy będąc redaktorem związkowego pisma "Gudok" odpowiadał na listy
czytelników. Ci zaś pisali o trapiących ich troskach codziennych. Jak się okazuje,
przerastających najśmielsze dziś fantazje, a utwierdzających w przekonaniu, że
nawet Bułhakow "nie potrafił sam niczego wymyślić - - - nie musiał wymyślać.
Opisywał to co dostrzegał - z realizmem ocierającym się o absurd" (B. Dohnalik).
Do analogicznych wniosków dochodzi Ewa Kuczkowska, tłumaczka tekstów
Rolanda Topora, gdy konsultując z autorem szczegóły "surrealistycznych
opowiadań", jest przekonywana, że spotykane tam zwroty - kwestie wypowiadane
przez bohaterów, są jak najbardziej autentyczne. Bo zaczerpnięte z osobistych
obserwacji pisarza !
V-9,8; Umiejętne wyzyskanie przekazów literackich narzuca więc inne już
spektrum w sprawie "realnej rzeczowości" tak przecież postulowanej - choćby w
literaturze "etapu realizmu socjalistycznego". O złożoności podobnych dociekań
świadczą teksty, gdzie autobiograficzny "klucz" jest mniej uchwytny. Dlatego, że
domyślamy się go - tylko w niektórych partiach fabuły. Autopsja zaś, bywa przez
autora stanowczo - choć przez to - zastanawiająco dementowana.
Znów przywołajmy pisarstwo Jerzego Andrzejewskiego, teraz z jego
opowiadaniem "Wielki tydzień". W okresie tworzenia (pierwszej redakcji),
"zorientowane", warszawskie środowisko literackie dostrzegało w fabule bardzo
wyraźne elementy autobiograficzne. Wówczas autor nie zaprzeczając możliwości
utożsamianie ze swoim bohaterem, podsuwał inną niż odbiorcy ewentualność
pierwowzoru głównej bohaterki. Miała nią być córka profesora Marcelego
Handelsmanna. Sprawa nie rozwikłana, choć głośna już u zarania powstającego
utworu. I oto właśnie ostatnio - już po zekranizowaniu opowiadania - powróciła. Z
górą po półwieczu od czasów opisywanych ! W piętnaście lat po śmierci pisarza !
Onegdaj domniemywany pierwowzór bohaterki - Wanda Wertenstein -
kategorycznie oznajmia drukiem: "To ja byłam Ireną". I twierdzenia te stara się
uzasadniać!
Czy jest to kolejny przejaw kawiarniano - literackich dysput "środowiska",
wynikający z plotkarskiej atmosfery tegoż ? Może dowód dwuznaczności moralnej
Andrzejewskiego (!?). Rozstrzygnąć nie sposób - bez skrupulatnej i beznamiętnej
analizy utworu. Wskazuje to na złożoność zagadnienia, jakim bywa znalezienie
"klucza" w fikcji literackiej. Cóż tedy mówić, gdy ów "klucz" jest niemal zupełnie
skrywany przed czytelnikiem.
V-9,9; Wydany przez "Iskry" w 1954 roku "Rekordzista" Jana Nogaja, to
powieść w manierze socrealizmu. Bohaterem jest Witek Sadowski, dziecko
biednej rodziny z realnego Chropaczowa - między Bytomiem a Lipinami na Śląsku.
Tuż po wojnie zarabia roznosząc gazety, nie bardzo garnąc się do nauki. Przełom
następuje, kiedy "aktyw" odkrywa u niego talent pływacki. Po chłopięcemu trudnym
okresie, bohater podejmuje naukę w szkole zawodowej, wytrwale zarazem
trenując. Osiąga znaczące sukcesy nie tylko sportowe, zdobywa w końcu
zaplanowany przez się rekord Polski. W fabule mało mamy odnośników mogących
sugerować "klucz powieściowy". Tym nie mniej, akcja toczy się w realiach
powojennej Polski i Europy. W konkretnie wymienianych miejscowościach:
Katowice, Bytom, Sieraków, Warszawa, Budapeszt, Berlin (wschodni), nawet
Paryż. Choć w tekście niemal nie padają dokładne daty, przebieg akcji można dość
łatwo lokalizować w czasie.
W pewnym momencie narracji, bohater ma lat 18 i rozpamiętuje sytuację
sprzed lat dwóch, kiedy przepowiadano jego sportową karierę (s187-190). Duma
tak w styczniu roku 1948, kiedy w Bytomiu odbywały się zawody z udziałem
pływaków Czechosłowacji (s77-82). Jeszcze wcześniej, jako gazeciarz
zaangażowany był przy zakładaniu sieci kolportażu "Czytelnika" na Ziemiach
Zachodnich (s21-23). Dalej akcja toczy się niemal współcześnie czytelnikowi
książki Nogaja. I sporo tam odniesień, realnych dla tegoż czytelnika. Witek idzie na
modny włoski film "Dzieci ulicy" (s114) czyta w gazecie o procesie "Pużaka,
Krawczyka i innych" (s133), przed zawodami, 22 lipca defiluje "nowo otwartą trasą
W-Z" (s 175). Następnie z nadzieją odbiera informację, że "nowy Sejm" powołał
GKKF (s197), na spartakiadzie FDJ w Berlinie bije rekordy Polski, po czym jest na
audiencji u prezydenta Wilhelma Piecka (s201, 208). Przygotowując się do
pływackich Mistrzostw Europy w Budapeszcie, jest zaproszony na kolejne Święto
Odrodzenia do Warszawy.
Wówczas spotykamy Witka w Belwederze, dokąd zaproszono
Przodowników Pracy i delegację wybitnych sportowców; Kocerkę, Palige,
Głażewską, Sadowskiego (s216). Wtedy to jest bohaterem scenki, z równie
konkretnymi - historycznymi postaciami:
Gratuluję wam, Sadowski! Za jednym zamachem trzy rekordy. No, no,
postawiliście się na nogi z waszym zobowiązaniem ! - To ambasador Polski we
Francji, Jerzy Putrament - robi aluzję do zobowiązania, które Witek podjął po
powrocie z Paryża.
W chwilę później -
Witek nawet nie wie, w jaki sposób znalazł się przed Prezydentem, który
podaje mu dłoń - - - pułkownik Szemberg przedstawia pływaka. - Ach, Sadowski!
To wy podjęliście zobowiązanie pobicia rekordu Polski do dnia 22 lipca - mówi
Prezydent - No jak się powiodło, nie zdążyłem przeczytać - - - Witek melduje.
Bohatera odznaczono tytułem Zasłużonego Mistrza Sportu - wraz z
Jędrzejewską, Marusarzem, Verey'em, Szymurą, Stawczykiem, Rakoczy,
Cieślikiem wieloma innymi znakomitościami polskiego sportu pierwszych lat
pięćdziesiątych ). Praktycznie, są to wszystkie odnośniki, mogące Witka
Sadowskiego lokować chronologicznie" - w realnej rzeczywistości.
V-9,10; Oczywiście, nie sposób go odszukać na oryginalnych listach "
Zasłużonych Mistrzów Sportu". Po raz pierwszy tytuły te przyznano w 1950 roku i
rzeczywiście tu wymienionym "współtowarzyszom" bohatera. W tymże roku wypada
więc umieścić "jego rozmowę" z Bierutem i Putramentem. Taką chronologię
narzuca narracja powieści.
U Putramenta brak jednakże wzmianki o paryskim spotkaniu z polskimi
pływakami, choć wspomina on goszczenie w ambasadzie paryskiej - w końcu 1949
roku - polskich piłkarzy, bokserów i gimnastyków. Putrament nie napomyka też o
belwederskim bankiecie w roku 1950, a właśnie wówczas w czerwcu powrócił z
placówki dyplomatycznej ).
Sądzić więc by należało, że spotykamy w "Rekordziście", zwyczajowy chwyt
literacki powieściopisarza. Ten w wymyśloną fabułę, wkomponowuje fakty z
realiów go otaczających. Piszący to Jan Nogaj był dziennikarzem i działaczem
Polskiego Związku Pływackiego, wcześniej rekordzistą i mistrzem Polski w
pływaniu. Tych ostatnich sukcesów doszedł był na dwa - trzy lata przed swym
powieściowym bohaterem. Nie sposób jednakże ich utożsamiać. Zupełnie
odmienne były ich rodzinne parantele; autor miał wyższe wykształcenie, sukcesy
sportowe zdobywał w poznańskim AZS-ie, nie sięgnął też po tytuł Zasłużonego
Mistrza Sportu. Nie ulega jednak wątpliwości, że nieźle znał środowiska
prezentowane w książce. Już jako sportowiec, już rodowity katowiczanin, wreszcie
dziennikarz. Nie jest tedy wykluczona auto projekcja autora, w jego powieści,
ubranej sztafażem obowiązującego wówczas socrealizmu.
Wrażenie to wynosimy nie tyle z lektury, co z prywatnych napomknień autora.
Co pozwala na dalsze penetrowanie "nurtu autopsyjnego w powieści >
Rekordzista<".
V-9,11; Znajdujemy tam anegdotę z pobyty bohatera na obozie sportowym.
Rozłoszczony Witek, z t r ó j k ą kolegów nocą rozmontowują drabiniasty wóz
konny i nad ranem
oczy wszystkich podniosły się do góry, w kierunku dachu świetlicy. Odcinając
się majestatycznie od przepysznie niebieskiego nieba, stał tam - jak pomnik -
ogromny wóz intendentury ).
Otóż w opowieściach rodzinnych, podobnego figla dopuścił się w dzieciństwie
ojciec autora - Stanisław Nogaj. Z kolei tenże Stanisław (rocznik 1893), w
fabularyzowanej autobiografii przypisywał podobny wyczyn swemu wujowi,
Franciszkowi Chwiałkowskiemu ). Ten zaś młodość spędził na północy
Wielkopolski, w okolicach Żnina i Barcina. W tych więc miejscach szukać
wypadało by korzeni anegdoty z "Rekordzisty". Jednakowoż we wspomnieniowej
refleksji okupacyjnej Zbigniewa Raszewskiego, pojawia się w Bydgoszczy niejaki
"Majster". Ten "urodził się chyba około 1880 roku w miasteczku Barcin". Tam w
dzieciństwie sąsiadowi, niemieckiemu koloniście
we czterech rozmontowali wóz drabiniasty (podkr. Z W.) - - - wciągnęli
wszystkie części na dach i całość zmontowali - - - Nastał ranek. Niemiec wyszedł z
domu i stanął jak wryty. Długo przecierał oczy, by się przekonać, że nie śni ).
Jeżeli tutaj - wzorem postmodernistów - nie będziemy widzieć "ludycznych
archetypów zachowań ludu pałuckiego" ? To czy szukać wolno zakamuflowanego
klucza powieści Jana Nogaja ? Nasza wiedza wynika z osobistej znajomości autora
i jego środowiska. Rzecz się komplikuje, kiedy związków takowych nie staje.
Nie mniej, sygnalizowane przykłady świadczą chyba, że możliwym jest
śledzenie wydarzeń autentycznych w "imaginacji literackiej". Tak jak jest ze
wspominanym tu wielokroć Juliuszem Kadenem-Bandrowskim. Wolno przecież
założyć skrupulatny rozbiór każdego dzieła literackiego. Wówczas inaczej już
rysować się będą możliwości interpretacji jakiejkolwiek kreacji artystycznej.
V-9,12; Z jednym jednak, zasadniczym zastrzeżeniem. Dociekania w tej
materii winniśmy prowadzić zgodnie z regułami beznamiętnej analizy przekazu
źródłowego. Z pokorą. Bowiem jesteśmy świadomi n a s z e j poznawczej
ułomności. Akurat wobec r z e c z y w i s t y c h zamierzeń a u t o r a.
Boć zbyt łatwo dopatrywać się można podtekstów w dziele n i e i s t n i e j
ą c y c h. I na odwrót, pochopnie zawierzać autorskim deklaracjom (osławione
"Pani Bovary, to Ja" - Gustawa Flauberta). Jest oczywiste, że obie postawy
prowadzić będą do trywializacji odbioru dzieła literackiego. Nad tym przecie
ironizował Wiktor Woroszylski, piszący o wysiłkach Krzysztofa Masłonia, który "
demaskował fałsz" (!) "Malowanego Ptaka" Jerzego Kosinskiego. A więc o
krytykach, którzy
potrafią przygwoździć udowadniając najpierw, że każdy tekst, niezależnie
nawet od tego, czy pisany w pierwszej, drugiej, czy trzeciej osobie, jest
autobiografią autora, a następnie, że jest autobiografią fałszywą.
Co jest przecież współczesną trawersacją kantowskiej, równie przewrotnej
sentencji: "Rozumieć autora lepiej niż on sam siebie rozumiał". Eseistyka literacka
jest nasycona dziełami tego autoramentu. Sporo trudu wymaga wówczas
rozeznanie; na ile ironiczną zabawą eseisty jest dociekanie choćby "polsko -
litewskich wątków" w "Opowieści zimowej" Szekspira, czy szukanie "osobistych
dygresji" w "Carmen Macaronicum" Kochanowskiego ? A wszystko to powiązane
jest z nurtującym historyka pytaniem - o realność fabuły znalezionej w fikcji
literackiej.
Po raz ostatni jednak przypominając blamaż - konstatacje Aleksandra Wata
{V-9,5} podkreślmy. N a s z e pochylenie nad tekstem winno być ożywione
przekonaniem o n a s z e j u ł o m n o ś c i. Właśnie poznawczej. Kierować winno
zrozumienie, iż zamysły autora nie zawsze będą nam u ś w i a d o m i o n e. I
możemy po lekturze znaleźć się w sytuacji Władysława Prokescha, z jego
legendarnym - choć nie do końca śmiesznym podsumowaniem "Wesela". Choćby
dla przypomnienia: "Rozlegają się dźwięki wesołego oberka i w jednej chwili pełen
grozy nastrojowy obraz poprzedni zmienia się w barwną scenerię weselną".
V-10 [ biografia literacka ]
V-10,1; Rozeznanie sfery faktograficznej należne jest również odrębnej
kategorii, jaką jest "powieść biograficzna". I znów, wielu skwituje taką propozycję
wzruszeniem ramion, nie widząc walorów poznawczych w tego typu produktach
literackich. Rzecz ma bowiem analogie w dwóch uprzednio wymienionych
gatunkach. Nade wszystko w "powieściach historycznych".
W opowieści biograficznej podejrzewamy przecież, że zrąb rozpoznanych
już "faktów źródłowych" wzbogacany jest fantazją literata. Jako taki, utwór będzie
miała więc znikome walory dla rozpoznania prawdziwej sylwetki bohatera.
Jednakże to z powieści Jerzego Broszkiewicza większość poznaje życie Chopina;
losy Paganiniego docierają przez wizję Aleksandra Winogradowa. Michał Anioł
kojarzony jest z "Udręką i ekstazą"; Vincent van Gogh z "Pasją życia"; Jack London
z "Żeglarzem na koniu". Tych trzech ostatnich opisał Irwing Shaw, a jego wizja
Michelangelo Buonarrotti'ego jest odmienną od tej z "Kamienia i Cierpienia"
Karola Schultza. Właśnie w szczegółach faktograficznych, co wynika z reguły
gatunku.
Onegdajsze bestsellery, obecnie mniej już oddziaływają na czytelniczą
wyobraźnię. Nie wiemy jednak, jaką siłę ma taka literatura, celowo produkowana w
edukacyjnych zamysłach. Choćby twórczość Gabrieli Pauszer-Klonowskiej hurtem
uprzystępniającej sylwetki i Orzeszkowej i Miczurina, Prusa i Edinsona,
Łomonosowa, Pasteura, Ciołkowskiego. Zatem niemal wszystkich bohaterów ze
szkolnych podręczników.
Funkcje społeczne takiej twórczości są tożsame z tymi, jakie widzieliśmy w
powieściach historycznych. Przez to z kolei, literatura ta wywołuje podobnie
znikome zainteresowanie. U profesjonalnych historyków. I jest to zrozumiałe,
wobec jej stricte źródłowych walorów. Tam faktografia opiera się bowiem na
rozpoznanym już zrębie informacji, gdy reszta jest już wytworem fantazji i intuicji
autora.
V-10,2; Rzecz jednak się komplikuje. Powyższe zastrzeżenia dotyczą dzieł,
jakie w sfabularyzowanej postaci prezentują osoby z wielkiej i największej H I S T
O R I I. A więc wszelkie "Idy marcowe", "Życia Jezusa", "Młodości króla Henryka
IV", "Historie niewymyślne". Niewątpliwie będą one informacją źródłową - o
światopoglądzie i erudycji autorów. Mogą ciekawić, zmuszać do sprostowań,
nawet inspirować. Mało jednak prawdopodobne, by dostarczały nowych,
rzeczowych danych o bohaterach i epoce.
Wszelako będzie zupełnie inaczej z powieścią biograficzną noszącą
znamiona fabularyzacji dziejów n a j n o w s z y c h. Nawiążmy znów do nurtu "
socrealizmu". Obecnie niedwuznacznie oceniana jest negatywnie "Opowieść o
prawdziwym człowieku" i "O człowieku który się kulom nie kłaniał", a także
"Chłopiec z Salskich Stepów", "Szosa Wołokołamska", "Towarzysze z Dąbrowy". I
wiele, wiele podobnych. A przecież są to deklarowane biografie literackie; Aleksego
Meresjewa, Karola Świerczewskiego, Władimira Diektariewa, Baurdżana Momysz-
Uły, oraz współtowarzyszy Kniewskich i Rutkowskich. Nie sposób zaś deklaracji
autorów apodyktycznie bagatelizować. Tylko i wyłącznie krytyka - zgodna z
regułami źródłoznawczymi - upoważniać nas może do oceny wiarygodności
źródłowej tych utworów.
Trudno bowiem wykluczyć, że zawierają one - podobnie jak literatura "z
kluczem" - informacje autentyczne i właśnie wiarygodne. Niejednokrotnie konkluzja
o "propagandyźmie" dzieła, jakoby nasyconego "koniunkturalizmem" i
"serwilizmem" bywa tylko naszym założeniem. Domniemaniem, wymagającym
właściwego udokumentowania.
V-10,3; Dowodnym tego przykładem zdaje się być opowieść Igora Newerly'
ego. Bodaj dla wielu "subtelnych czytelników" z lat pięćdziesiątych i obecnie - to
jeden z przejawów serwilizmu pisarskiego. Odium to ciążyło, mimo niewątpliwych
walorów książeczki. Także mimo ujawnienia jej r e a l n e g o bohatera. A pogląd
taki bodaj trwa do dziś. Wbrew zweryfikowanej życiem sylwetce moralnej twórcy "
Pamiątki z celulozy".
Tym nie mniej, czytelnicy "takiej" literatury - i chyba jej twórcy - pogodzili się z
mniemaniem o jej znikomych walorach. Zważmy jednak. Doraźna, bodaj nie
najlepsza artystycznie, z pewnością propagandowo-hagiograficzna opowieść
Janiny Broniewskiej, nie przesądza do końca; by postać generała "który się kulom
nie kłaniał" była bardziej zakłamana, niż w "Łunach w Bieszczadach" Jana
Gerharda, czy w równocześnie tworzonej literaturze emigracji ukraińskiej.
Prześledzenie wizerunku Karola Świerczewskiego będzie przyczynkiem
źródłowym. Nie tyle o talentach i bez talencikach literackich, o kunktatorstwie
politycznym i etycznym autorów. Nade wszystko, taka twórczość będzie źródłem
dotyczącym fluktuacji ideologicznych, oraz złożoności stosunków polsko-
ukraińskich i polsko - radzieckich. Te sfery rozpoznania - oczywiste w naszym
rozumieniu - nie wchodzą jednak w zakres niniejszych uwag.
V-10,4; Powróćmy tedy do możliwości doszukiwania się walorów, właśnie w
fabule powieści biograficznej. Jeżeli przykład z utworami o Świerczewskim
odstręcza od takich poszukiwań, podobnie być może i z "Młodą Gwardią"
Aleksandra Fadiejewa i z "Towarzyszami z Dąbrowy" Andrzeja Mularczyka i
Jerzego Janickiego.
Czy przypadkiem jednak, ocena nasza nie jest apodyktycznym założeniem?
Zacietrzewieniem wręcz. Wynikającym z osobistych sympatii i antypatii. A to wobec
tematyki, konwencji literackiej, wreszcie samego autora. Bez wątpienia, emocje
odgrywają tu niebagatelną rolę. Przecież nie bacząc na fascynującą "Klęskę" i
późniejsze, znane nam tragiczne losy Aleksandra Fadiejewa, oceniany jest właśnie
wskroś swych polityczno - serwilistycznych poczynań. A inny osąd kształtowany
jest świadomością, że autorzy peanu o dokonaniach pobratymców Kniewskiego i
Rutkowskiego, to późniejsi kreatorzy radiowych "Matysiaków", obecnie działający
w "Konfraterni Lwowiaków", pisząc zarazem scenariusz do polskiej, audiowizualnej
edycji "Biblii". Czy jednak wolno nam postponować powieść o komunistach
Zagłębia wydaną w 1952 roku, a z rewerencją przyjmować biogramy nieugiętych
Lwowiaków - wydane czterdzieści lat później ? Mamy tylko świadomość, że c i s a
m i autorzy piszą "słusznie, na każdym etapie"; czy jednak rzeczywiście zgodnie "z
bieżącym zapotrzebowaniem"? W każdym dziele Jerzego Janickiego deklarowana
jest przecie ostoja w materiałach niedostępnych czytelnikowi, a więc i badaczom-
historykom. Z równą tedy uwagą winniśmy pochylać się nad kreślonymi losami
Mieczysława Hajczyka i Franciszka Pilarczyka, jak niedolami Józefa Katza i
Wojciecha Pszoniaka. Bo autor ich biogramów niewzruszenie deklaruje, że "żywa,
autentyczna historia zawisła nad jego biurkiem" ).
Łatwe dziś lekceważenie postawy twórców, nie może jednak przesłaniać
istoty sygnalizowanego problemu. Przecież z podobnego nurtu wyrosło i "Serce
Boniwura" Dmitrija Nagiszkina i "Ulica młodszego syna" Lwa Kassila. Tytuły bodaj
zapomniane i właśnie dlatego tu przywołane. Nazwiska autorów nie są aż tak
skażone uwikłaniami politycznymi. Przedmiotem ich opowieści jest natomiast
bohaterstwo najmłodszego pokolenia radzieckiego. W zmaganiach z interwencją
japońską w 1921 roku na Dalekim Wschodzie (w pierwszej z nich) i hitlerowską
okupacją Krymu w 1941-1942 roku (w drugiej). Szczególnie ostatnia nadaje się na
ilustrację naszych uwag.
V-10,5; Pisana - jak zapewniają autorzy - w Kerczu i Moskwie, od września
1947 do lutego 1949 roku, jest zbeletryzowaną biografią Wołodii Dubinina,
czternastoletniego partyzanta oddziału stacjonującego w kerczeńskich
kamieniołomach.
Zginął na minie, tuż po wyzwoleniu i pośmiertnie został odznaczony Orderem
Czerwonego Sztandaru. Jego imieniem nazwano ulicę w rodzinnym Kerczu. Tam
gdzie dorastał, chodził do szkoły, gdzie walczył i zginął. Utwór kreśli dzieciństwo
bohatera, po końcowy, najbardziej dramatyczny moment jego krótkiego życia.
Przesłanie dydaktyczne i ideologiczne jest jednoznaczne. Utwierdza w tym
ostatecznie, uhonorowanie książki "Nagrodą Stalinowską". Jako takie, dzieło ma -
zwłaszcza obecnie - wyraźne konotacje wartościujące. Przez takowe zaś,
niebacznie może być skreślane z zestawu potencjalnych źródeł - dotyczących
choćby antyhitlerowskiej partyzantki na Krymie w latach 1941- 1942. Czy jednak
słusznie ?
Autorzy co rusz przywołują zdania - już to rodziny, już znajomych i współ
towarzyszy broni swego bohatera. Bliskoczesną przecież relację uzupełniają
fotografiami postaci w książce występującymi. Co więcej, współautorem książki jest
niejaki R. Polanowski, deklarowany jako uczestnik opisywanych wydarzeń ).
V-10,6; Wszystko to nakazuje bodaj inne spojrzenie na ten tekst. Niezbędne
będzie wydzielenie propagandowej otoczki dydaktyczno-politycznej,
wyekcerptowanie zaś relacji rzeczywistych "świadków historii". Sprawozdań
dawanych niemal na gorąco. I te świadectwa winny podlegać normalnej krytyce
wiarygodności. W rezultacie, z tej dydaktycznej opowiastki, zaczerpnąć będzie
wolno sporo szczegółów ź r ó d ł o w y c h. Sensu strictori !
Dopuścić też wolno, że takie zabiegi krytyczne są nie tylko uzasadnione, ale i
możliwe w przeprowadzeniu. Procedura ta, należna więc będzie wszelkim
zbeletryzowanym biografiom, bez względu na uzewnętrzniane w nich przesłanki
ideologizujące. Dopiero po weryfikacji autentyczności tzw. "powieści biograficznej",
czytelnik będzie miał prawo do oceniania walorów poznawczych tej literatury.
V-10,7; Wywód pozornie karkołomny. Jako że nie tylko skażenia
ideologiczne odstręczają od poważnego traktowania sfery informacyjnej w "takowej
literaturze". Jej bohaterami bywają postacie współczesnego świata polityki, kultury,
mody. Komercyjne względy wywołują biografie, para biografie, powieści "z
kluczem", gdzie personami są gwiazdy współczesnej kultury masowej.
Niejednokrotnie - zgodnie z założonym celem - literatura taka bywa
przedmiotem skandali towarzyskich i środowiskowych. Trafia też na sądowe
wokandy. Otoczka sensacji - nieraz celowo tworzonej - jest przecież doskonałym
materiałem reklamowym. To zaś rzuca dodatkowe światło, na frapującą historyka
kwestię źródłoznawczą. Nie sposób bowiem i tej twórczości zdecydowanie
wykreślić z listy potencjalnych źródeł. Co dotyczy właśnie monografii o gwiazdach
muzyki młodzieżowej, politykach pierwszego i drugiego plany, bądź "diwach"
filmowych.
Znana i nobliwa oficyna "Simon& Schuster" swego czasu podpisała umowę z
Antonim Gronowiczem, pisarzem polskiego pochodzenia, nieźle zadomowionym na
amerykańskim rynku wydawniczym. Miał on sprokurować sfabularyzowaną
biografię Grety Garbo. Kompetencji autora miał dowodzić fakt, że z tą legendarną
gwiazdą, był onegdaj w zażyłości towarzyskiej. Sensacja, jaką wywołał przeciek
prasowy o tych zamierzeniach, jest dla nas instruktywna. Właśnie dla historyka,
głowiącego się nad autentycznością i wiarygodnością biografii literackiej. Zważmy
bowiem. Pełnomocnik oświadczył w imieniu gwiazdy:
Nigdy, w żadnym okresie czasu nie utrzymywałam żadnego rodzaju
stosunku międzyludzkiego z Antonim Gronowiczem. O ile wiem, nie spotkałam go
nigdy w czasie swego życia.
Sprawa wydawała się przesądzona. Jednak oprócz zapewnień współautora,
oficyna "Simon& Schuster" przeprowadziła prawdziwe śledztwo i dysponowała
zaprzysiężonymi zeznaniami kilkunastu świadków. P a m i ę t a l i oni parę Garbo -
Gronowicz spotykaną na przestrzeni niemal dwudziestolecia, w najróżniejszych
konstelacjach towarzyskich. Więcej, odnaleziono nawet wzmiankę prasową, gdy w
roku 1951"New York Post" odnotował wizytę w jednej z nowojorskich księgarń;
"Grety Garbo i jej autora - przyjaciela; Antoniego Gronowicza, polskiego biografa".
Nie zajmuje nas skandalizująca strona "sprawy". Jest ona znamienna, nie
tylko w kwestii ustalania wiarygodności zeznań świadków. Dla badacza dziejów
kinematografii, ewentualnie ważne byłoby wykorzystanie książki Gronowicza,
oczywiście po prze prowadzeniu krytyki jej wiarygodności. Ale także, po ustaleniu
elementów autentyczności tego przekazu. Te dopiero pozwoliły by ustalić - choćby
kompetencje autora. Bowiem rozpatrzenie sfery autentyczności biografii
Gronowicza {por.IV-5b}, rzutować będzie na wnioskowanie o wiarygodności jego
opowieści.
I znów sprawa wydaje się instruktywną w wykładzie skryptowym. Problem
nagłośniony w latach siedemdziesiątych, obecnie może umykać polskiemu
czytelnikowi, a więc i domniemanemu badaczowi dziejów kinematografii. A to za
sprawą wydanej w roku 1995, już w warszawskim wydawnictwie "Philip Wilson",
właśnie książki ... Antoniego Gronowicza pt. "Greta Garbo", tłumaczonej przez
Feliksa Pastusiaka. Wydawca i tłumacz, słowem nie informują o powyższych
perturbacjach, związanych z powstawaniem tego dzieła.
V-10,8; Zauważmy, że tak jak w innych miejscach {zob.IV-1,1,IV-8,16} i tutaj
natrafia historyk na relację "jeszcze" żyjącego bohatera, zdecydowanie
dementującego twierdzenia o swym postępowaniu. Choć kłóci się to, z równie
stanowczymi opiniami innych osób.
Podobną kolizję stanowisk dostrzegaliśmy w trakcie roztrząsania relacji
wspomnieniowych {zob. IV-8,16-17, IV-9,2}. W tym miejscu pozwala to na
przypomnienie płynności granic, dzielących poszczególne gatunki prozy
fabularyzowanej. Przecież biografia literacka, niejednokrotnie kwalifikowana być
winna do gatunku literatury "z kluczem". Innym razem, traktowana będzie jako
swoisty przekaz wspomnieniowy, w jeszcze innym, jako reportaż literacki {por.V-
11}.
V-10,9; Przykładem pierwszej jest "Pan Sienkiewicz" Stefana
Majchrowskiego, drugiej - znów "Chłopiec z Salskich Stepów" Igora Newerly'ego.
Tytuły wywołano dlatego, że opatrzone zostały odautorskimi komentarzami,
ukazującymi mechanizm powstawania tego właśnie, konkretnego obrazu
literackiego.
Majchrowski prezentuje swój warsztat i przedstawia skrupulatnie podstawę
informacyjną swego wizerunku Henryka Sienkiewicza; jako człowieka, pisarza,
polityka. Erudycyjne jest to imponujące. Zdaje się nawet, że pozwala na
przygotowanie monografii stricte naukowej. Autor z tego rezygnuje, lojalnie
wyjaśniając powody przyjętej przez się konwencji:
nacisk położyłem na fakty. Jakkolwiek w tekście >fikcja< splata się z
rzeczywistością, to jednak osnowa wypadków, samo wydarzenie, zawsze jest
prawdziwe - - - > Fikcja< wtopiona jest w tło nie tylko po to by wypełniać luki, ale by
uwydatnić wypadki; spełnia rolę retuszu i poprawki realistycznej, by rzeczywistość
uczynić bardziej p r a w d o p o d o b n ą i w y m o w n ą (podkr. ZW) ).
Deklaracja bardzo zbliżona do tej, dawanej przez ghostwriter'a - współautora
pamiętnika {IV-5a,5-6}. Różnica jest metodycznie nie uchwytna. Pomocnik
pamiętnikarza czerpie jedynie z relacji o s o b i ś c i e uzyskanych od swego b o h
a t e r a. To zaś nie jest już dane literatowi, który pisze o zmarłej dawno postaci.
Pozostałe zabiegi nad formą i treścią przekazu, są identyczne w obu tekstach.
V-10,10; Podobnie jest w opowieści biograficznej, noszącej znamiona relacji
wspomnieniowej. Taką, jak "Chłopiec z Salskich Stepów". Newerly na zamówienie
Polskiego Radia w 1947 roku spisał swoje obozowe rozmowy z tajemniczym
towarzyszem niedoli. Powstały utwór był więc wspomnieniami Włodzimierza Ilicza
Diektiariewa, skomponowanymi literacko po dwóch latach, przez ... "ghostwriter'a" -
właśnie Igora Newerly'ego. Po dziesięcioleciu, właściwy bohater ujawnił się,
nieświadom nawet swej literackiej kariery. Natomiast sam autor odsłaniał kulisy
swojej pracy nad tymi "wspomnieniami". Donosił więc; już to o celowo zmienianych
imionach (by jak u Majchrowskiego "uczynić to bardziej prawdopodobnym"); o
modyfikacji nazwisk; o łączeniu kilku losów w jedno. Ale też o wkomponowaniu
wątków i postaci fikcyjnych.
Ostatnie zabiegi wynikały wcale nie z konieczności ubarwiania losów
"ruskiego doktora". Owszem, spowodowane było właśnie przeświadczeniem -
bodaj że słusznym - że dosłowne sprawozdanie z zapamiętanej opowieści, zdawać
się będzie polskiemu odbiorcy nieznośnym mitologizowaniem radzieckiego
bohatera. Tak przynajmniej przekonuje Igor Newerly. Wiarygodność tej deklaracji
winna oczywiście podlegać weryfikowaniu - dla ustalenia autentyczności opowieści
o "Chłopcu z Salskich Stepów" ).
V-11 [ reportaż literacki ]
V-11,1; Inną formą podawczą, wynikającą z rozpatrywanego tu nurtu "narracji
fabularyzowanej" jest reportaż. I on - choć nie często pojawia się w podstawie
erudycyjnej prac historyka - winien być uwzględniany w badaniach przeszłości.
Właśnie jako przekaz ź r ó d ł o w y. Choćby dlatego, że w takiej manierze
podawane bywają informacje, nie odnotowywane w innej postaci. Wynika to już z
samej formuły tego gatunku.
Ma być to odautorska relacja z obserwowanej r z e c z y w i s t o ś c i, a opis
ubrany bywa w bardziej lub mniej wyraźny literacki (fikcyjny?) sztafaż. Siatka
faktograficzna, topografia wydarzeń, imiona bohaterów pozostają w zgodzie ze
stanem faktycznym. Opisywane zdarzenia miały też rzeczywiście miejsce tam,
gdzie lokuje je autor-reporter. Tak przynajmniej wnosić wypada z etymologii
terminu (od łacińskiego: reportare = zawiadamiać), a pobrzmiewa w definicjach
leksykalnych, gdzie reportaż to
gatunek dziennikarsko - literacki, obejmujący utwory będące sprawozdaniami
z wydarzeń, które autor bezpośrednio obserwował lub w których uczestniczył.
V-11,2; Formuła typowego -"klasycznego" reportażu (nazwijmy go
reportażem czystym = Rc), dość wyraźnie łączy się więc - ze znanym już
przekazem wspomnieniowym. Jest bowiem relacją uteraźniejszoną, jakiej
przypisywaliśmy cechy przekazu wywoływanego (stymulowanego) i kierowanego =
Ms-k {por: IV-2, 4-5; IV-7}.
"Reportaż czysty" będzie więc swoistą "kroniką współczesną", jakiej
wykorzystanie podlegać winno zabiegom krytycznym, należnym każdemu źródłu
narracyjnemu. Analogicznie, jak z drugą wyróżnianą formą reportażową, gdzie
domyślamy się niejakiej kreacji literackiej. Będzie to swoista opowieść "z kluczem",
w jakiej akcja rozgrywa się w czasach współczesnych autorowi i czytelnikom. Opis
odnotowanych, rzeczywistych wydarzeń, ubarwiono jednak fabularnie. I tak jak w
"powieści z kluczem", czynione jest to z różnych powodów {por.V-8,1-2}. Tę
formułę określimy reportażem kreatywnym = Rk.
Dla badacza-historyka starającego się wykorzystać reporterską formułę
przekazu, problemem będzie:
1 - co kształtowało ten właśnie zabieg pisarski ?
2 - jak dalece przetworzenia literackie się posunęły ?
Zdaje się więc, że reportaż - analogicznie jak pamiętnik - wypada
rozpatrywać w aspekcie a u t e n t y c z n o ś c i - w dwóch płaszczyznach.
Dokonując krytyki f o r m y przekazu i krytyki t r e ś c i - narracji
{zob.IV-5,20}. Dopiero to pozwoli na właściwe wnioskowanie, o charakterze dzieła
przedłożonego przez reportera nam - badaczom-historykom.
Refleksja nad autentycznością wydaje się oczywistością, kiedy traktujemy
reportaż literacki jako ź r ó d ł o historyczne. Przeprowadzenie krytyki zewnętrznej,
przez ustalenie "autora", "czasu" i "miejsca powstania", prowadzi bowiem do
konkluzji; o motywach sporządzenia konkretnej relacji. Przecież sama d e k l a r a c
j a a u t o r a nie zawsze będzie satysfakcjonującą.
V-11,3; Dowodzi tego twórczość Melchiora Wańkowicza, który w "Karafce La
Fontaine'a" dał swoją wykładnię. Swoista summa, aż w dwóch woluminach
ujawniała zamysł reportażu, jako kreacji obrazu złożonego z a u t o p s j i -
osobistego oglądu i ze z e b r a n y c h wspomnień wywoływanych - oraz oprawy
literackiej wynikłej z rozumienia procesu. Przez tegoż pisarza - reportera. Całość
miała oddawać zaś prawdę esencjonalną, gdzie m n i e j i s t o t n a była precyzja
podanego szczegółu, konkretu. Bowiem swoista licencja reportera, pozwala mu
zmieniać nazwiska i miejscowości, łączyć kilka anegdot - dając "syntezę"
wydarzeń - wreszcie u z u p e ł n i a ć tę mozaikę własną w y o b r a ź n i ą.
Postawa wcale nie oryginalna, jako że podobne reguły reportażowe
dostrzegamy w większości tekstach tej proweniencji gdzie twórcy - deklarując
rzeczowe umocowanie faktografii własnego tekstu - nie ukrywają s w o j e g o
wkładu k r e a t y w n e g o. Nie protestując, kiedy kwalifikuje się ich do grupy
literatów. "Wielcy" reportażyści takowymi zresztą są rzeczywiście.
Gabriel Garcia Marquez zaczynał karierę jako dziennikarz i do tejże co rusz
powraca, dzieląc się "przemyśleniami" o specyfice tego zawodu. Odkrywczo
notując, że " jeżeli w dwóch gazetach pojawiają się relacje na temat tego samego
zdarzenia, nigdy to nie są wersje identyczne". Dlatego "świat zapełnia się
historiami, które nigdy tak naprawdę nie zostały zgłębione". Głośny, z jakąż
rewerencja przyjmowany pisarz, nie zagłębiając się w mechanizmy funkcjonowania
prasy (por. VII), przyczyn skonstatowanej sytuacji dopatruje się w n a t u r z e
pracy reportera:
Najgorsze jest to, że dziennikarz (choćby nie wiadoma jak się przed tym
bronił) tak naprawdę jest niewolnikiem własnych źródeł informacji. Tymczasem nikt
nie mówi prawdy, każdy ma coś do ukrycia. Do źródeł trzeba więc podchodzić z
największa ostrożnością, a prawdy obiektywnej można poszukiwać tylko na
styku dwóch sprzecznych ze sobą relacji. Ze szczególna ostrożnością trzeba
podchodzić do materii, którą zna się tylko z jednej strony, na podstawie tylko
jednego źródła. Wtedy najlepiej strzelić sobie w łeb, innym wyjściem jest
znalezienie nowego informatora ).
Olśniewających refleksji i dylematów metodologicznych laureata nagrody
Nobla, nie powinni podzielać adepci nauk historycznych. Przynajmniej w
proponowanym wyżej schemacie postępowania badawczego{por. III-2,8,9).
Jak się jednak okazuje, rozterki pisarza - dziennikarza są nieobce innym. Co
owocuje reportażem kreatywnym, uprawianym w Polsce nie tylko przez
Wańkowicza (Anna Strońska, Hanna Krall). I taka formy reportażowe znane są od
dawna, a rozumowanie powyższe jest glebą samo usprawiedliwiania się. Kiedy
rozbieżność otrzymanych informacji usposabia do dokładania "własnych
kamyczków w mozaikę reportażową" {V-11,5}.
Bądź odwrotnie, kiedy obserwowany obraz rzeczywistości porządkuje się
według założonego schematu, wymaganego w obstalunku - politycznym,
społecznym itd. Wówczas dokonuje się selekcji "wyszukanych kamyczków".
Wszystko zaś ubrane w szaty literackie, ułatwiające pokupność "towaru" jakim jest
reportaż kreatywny. Tak jak Andrzej Brycht oddawał w "Raporcie z Monachium"
zapotrzebowanie właz PRL-u na demoniczny obraz NRF-u, grożąc
przypadkowemu rozmówcy "pogryzieniem gardeł, jeżeli będziemy sam na sam" i
tak jak "szalejący reporter" Egon Erwin Kisch - by szokować odbiorcę -
przeprowadzał nie tylko fikcyjne wywiady z praską prostytutką ("Szubienica Toni"),
ale łamał s o b i e nogę, aby ułożyć na z a m ó w i e n i e redakcji - w zgodzie z j
e j wyobrażeniami - sprawozdanie ze strajku generalnego ("Wylądowałem w
Australii").
Niebezpieczeństwem tych tekstów, jest ich sugestywność i bezceremonialne
deklarowanie autopsji autora. Przez to teksty te dają do zrozumienia swoją większą
wiarygodność opisu rzeczywistości, niźli "opowieści z kluczem". Jednakże - w
aspekcie wiarygodności - obie formuły niewiele między sobą się różnią. Stopień
autorskiej konfabulacji jest bowiem porównywalny i do u s t a l e n i a po
szczegółowym rozbiorze krytycznym. A w takowym przydatny będzie schemat
postępowania, proponowany dla relacji autobiograficznych {IV-7}.
V-11,4; Instruktywnym przykładem "reportażu kreatywnego" jest "Dekada"
Siemiona Lipkina. Opublikowana w Nowym Jorku w 1983 roku, redagowana jednak
była w Moskwie w końcu lat siedemdziesiątych. Z pozoru więc zaliczona być winna
do popularnego gatunku paszkwilanckich "political fiction", pisanych przez
politycznego dysydenta.
Rzecz dzieje się bowiem w nie istniejących w ZSRR republikach,
zamieszkałych przez Tawlarów i Guszanów. Jednak z łatwością wolno je
identyfikować z realną już radziecką Autonomiczną Republiką Kabardino -
Bałkarską. Obok konkretnych postaci z imienia nazwanych, występują tam politycy
skrywani kryptonimami. Odgrywający jednak rolę, jaka dana była rzeczywistym
działaczom radzieckim. Skoro wiemy, że autor spędził na Północnym Kaukazie
niemal czterdziestolecie, regionowi temu poświęcił sporo utworów w ZSRR
wydanych, trop dociekań wydaje się przekonywujący. "Dekadę" Lipkina należy
uznawać za "reportaż literacki z kluczem"- mówiący o losach Bałkarów,
Kabardyńców, Czeczeńców, Inguszów w latach 1941 - 1956.
Podejrzewamy tedy, że dokonano kamuflażu, bodaj dla zmylenia
radzieckich represyjnych instytucji państwowych. Zabieg taki mógł ułatwić autorowi
zadanie. Ucieczka w sferę quasi fikcji literackiej, umożliwiała przecież o d e j ś c i e
od f a k t ó w ku k o n f a b u l a c j i. Wszystko to wymaga z kolei
udokumentowania, wynikającego z rzeczowego rozbioru krytycznego "Dekady".
V-11,5; Oczywiste chyba, że w praktyce "reportaż kreatywny" nie odsłania się
aż tak wyraziście. Z reguły jest podawany czytelnikowi, jako bezpośrednia relacja z
konkretnej, poddającej się weryfikacji rzeczywistości. A więc wg naszego
rozróżniania - jako "reportaż czysty" = Rc.
Jak książeczki Mariana Brandysa z roku 1953: "Wyprawa do Arteku" i
"Dom odzyskanego dzieciństwa". Wobec nich zadajemy pytania o rzeczywiste cele
przyświecające i euforycznej relacji z "krymskiej republiki radzieckich pionierów" i
minoderyjnemu niemal opisowi losów dzieci koreańskich w Polsce.
Pytania wcale nie wynikają z łatwego dzisiaj ironizowania nad dorobkiem
"tamtego etapu". Podobne wątpliwości rodzić się mogą obecnie; wobec reportaży
Hanny Krall, Kazimierza Dziewanowskiego, Ryszarda Kapuścińskiego. Przecież
literalne odczytanie tekstów Mariana Brandysa z ciechanowskiej Gołotczyzny i
obecnie odebrane być winno, jako humanitarny apel - wezwanie. A z takowym nie
sposób się nie zgodzić. Bez względu na aktualną "opcję" polityczną. Że reportaż
powstał w 1953 roku i natychmiast uhonorowany był Nagrodą Państwową PRL-u, a
mówił o ofiarach wojny koreańskiej ? W pokrewnej konwencji pisał później Ryszard
Kapuściński - o niedolach uchodźców z Biafry, a obecnie w takiej manierze
opowiadana jest tragedia dzieci bośniackich i czeczeńskich.
Ewidentne"zamówienia chwili" na podobne sprawozdania, nie przesądzają
jeszcze o stopniu ich autentyczności i wiarygodności. Stopień takowy wykazany
będzie dopiero poprzez krytyką zewnętrzną i wewnętrzną k o n k r e t n e j relacji.
Jednak sugestywna formuła, jaką przyjmują reportaże powoduje, że właśnie one
odbierane są mało krytycznie. Zaś doraźna ocena wynika wyłącznie z osobistych
wyobrażeń czytelnika. Te zaś mogą zawodzić, gdy czytelnicze kryteria są równie
mało miarodajne, jak w ocenach poznawczych literatury {por. V-10,4}.
Melchior Wańkowicz konsekwentnie realizował swój program publicysty -
reportera. Trudno się tedy dziwić spotykanym w jego tekstach powtórzeniom -
przetworzeniom, jakie co rusz tu przywoływano. Niekiedy natrafiamy też na bodaj
oczywistą mistyfikację pisarza. Choćby w sprawozdaniu z przedwojennej wycieczki
na Kubę, a tam zadziwia go "obecność białego dziecka w murzyńskiej rodzinie".
Objaśniony, że jest to niemowlę znalezione onegdaj przy trupie białego mężczyzny,
pochyla się nad dzieckiem;
Malec zupełnie nabiera zaufania do mnie. Podnosi tłusta piąstkę - - - i mówi
do mnie z rozradowaną tajemniczą miną, podnosząc zaśliniony palec, jakby
zwierzał wielkie odkrycie:
Palać....,
In, nie c przesłyszałem się. Ten malec najwyraźniej powiedział "palać" i
podnosił paluszek.
- Jakiej narodowości jest mały ? - pytam.
Murzyn wzrusza ramionami - - - ).
Po latach kilku, Wańkowicz opisuje dramatyczne losy s w o j e j rodziny, z
czułością wspominając dzieciństwo swych córeczek:
Pamiętam, kiedy wypłynęło pierwsze ludzkie słowo - - - Kiedy pochyliłem się
nad głęboką kolebeczką, w głębi której malec już nadął się do snu, otworzył w
napuchniętej przedsennie buzi oczka - - - i chytrze spojrzawszy na mnie; podniósł
pulchny paluszek i zwierzył się z ogromnego dorobku:
- Palać ....
W tym dniu nauczył się, że tak nazywa się palec ).
Zadziwiające powtórzenie - a dla nas wcale nie byłaby to "wędrująca
anegdota" - zauważył inny reporter i wytyka to pisarzowi w oczy. Jako
fantazjowanie:
- Jak Pan to wytłumaczy ?
- U wszystkich dzieci jednakowy proces poznawczy !
- Ale mamy: tłuste - pulchne; zwierzył się - zwierzył się; dorobek - odkrycie. I
w wreszcie dwoje dzieci, w tym jedno na Kubie, mówi to samo słowo, po polsku,
>palać<
- Jeżeli w obu przypadka dziecko powiedziało >palać< to ja leżę.
Przypuszczam, że było tak: przed wojną był Pan na Kubie, zobaczył Pan
porzucone polskie dziecko, skonstatował,, że zna jakieś polskie słowo i
zrekonstruował według obserwacji własnych dzieci. Kiedy w parę lat potem na
emigracji pisał Pan >Ziele<, zapomniał Pan, że ten fragment jest zużyty.
- Ależ Pan jest dociekliwy. Istotnie tak się mogło zdarzyć. Sam czasami siebie
tropię, czy aby coś nie narzuciło mi się tak plastycznie, iż uwierzyłem, że to prawda.
Ale świadomie raz tylko zmyśliłem (podkr. ZW) ).
Roztrząsania obu - przecie zawodowych reporterów - są dla nas
instruktywne. I choć mało przekonujący jest wywód - wyjaśnienia Kąkolewskiego, to
jest on znamiennym. Tak jak riposta indagowanego Wańkowicza. Oboje bowiem
przyznają się do swoistego konstruowania mozaiki reportażowej, składanej z
różnych kamyków. Niekiedy te bywają "zużyte", lecz kiedy czytelnik takowe
wytropi to reporter "leży". Świadomość tego winna być postawą przy szukaniu
realiów przekazu reporterskiego.
V-11,6; Innym przykładem niebezpieczeństw czyhających na historyka,
szukającego faktografii w reportażu kreatywnym, może być stosunek do
"Reportażu spod szubienicy" Juliusza Fuczika. Jego ocenianie przed laty i
obecnie. Wszak w latach pięćdziesiątych był to sztandarowy dokument
niezłomności ideowej komunisty. Kończące zdanie:"Ludzie kochałem was.
Czuwajcie" weszło nawet do kanonu sentencji "humanizmu komunistycznego". Na
równi z "Człowiek to brzmi dumnie" Maksyma Gorkiego. Obie konstatacje -
lokowane w rozpoznanym kontekście czasowym, w jakim je wydumano i były
lansowane - obecnie pobrzmiewają perfidną ironią.
Według podawanych informacji, Fuczik - redaktor podziemnego "Rudego
Prawa" i aktywista antyfaszystowskiego ruchu oporu w Czechach - pisał swoje
dzieło w hitlerowskim więzieniu. Sam je dokładnie datując w zakończeniu: "9. 6. 43
", więc na dwa miesiące przed wykonanym nań wyrokiem śmierci. Zaś jego dzieło
jest w s p o m n i e n i e m (!) z konspiracji (!) antyhitlerowskiej ! Sprawozdaniem
nasyconym nazwiskami, adresami, charakterystyką towarzyszy walki. Okoliczności
te nie wzbudzały zaś wątpliwości co do a u t e n t y c z n o ś c i samego tekstu.
Jego losy przedstawiała wdowa po bohaterze:
Dowiedziałam się też, że Juliusz Fuczik w więzieniu na Pankracu pisał.
Umożliwił mu to dozorca A. Kolinsky, który memu mężowi przynosił do celi papier i
ołówek i zapisane kartki jedną po drugiej wynosił z więzienia potajemnie. Udało mi
się zobaczyć z tym dozorcą. Stopniowo uzyskiwałam pisemny materiał Juliusza
Fuczika z jego pankrackiego więzienia. Zapisane i ponumerowane kartki, które były
ukryte w różnych miejscach i u różnych ludzi, uporządkowałam i teraz je tobie,
czytelniku, podaję ).
Odpowiedzieć tedy wypada: czy "reportaż Fuczika" jest świadectwem
poświęcenia Kolinskiego; przejawem skuteczności konspiracji czeskiej;
dokumentacją oddania i determinacji wdowy po bohaterze ? Czy też "reportaż" jest
przejawem niefrasobliwości autora ? Traktowany jako tekst a u t e n t y c z n y
może bowiem dowodzić zgoła odmiennej kwestii. Jeżeli zważymy jego niemal
sprawozdawczą wymowę, potwierdzał by przez to lansowaną obecnie tezę o
prowokatorskiej roli samego autora ! Z kolei " Reportaż spod szubienicy" uznany
za f a l s y f i k a t - późniejszą fabrykację - też będzie dokumentem. Naiwności czy
wręcz nieudolności aparatu propagandy. Czy komunistycznej?
W każdym razie, przekaz domaga się rzeczowej krytyki źródłoznawczej.
Bowiem czytelnicze przeświadczenia o "nie prawdopodobieństwach i nie
możliwościach" i tutaj nie mają siły przekonywania. Właśnie jako założenie - o
autentyczności i wiarygodności źródła.
V-11,7; Podobne sprawy nasuwają się natrętnie wobec reportaży "
relacjonujących na gorąco rzeczywistość". Choćby wtedy, gdy w tekstach
znajdujemy kwestie - wypowiedzi bohaterów. Posłużmy się cytatem z rozmowy
toczonej w Moskwie w 1933 roku:
Niech pan powie, dlaczego ta woda jest gorąca ?
Strzyk przez zęby. Niecierpliwe poruszanie ramion:
- Ano, wieziemy krwawym potem węgiel aż z Donbasu, a potem wodę
rybkom ogrzewamy. Widzi pan, o, te sztuczki ? To jest elektrownia, ja tam właśnie
pracuje - - - 55 proc. energii cieplnej odchodzi w tę przeklętą rzekę, a czyż to żarty?
Na pieniądze to kosztuje cztery miliony rubli rocznie. Jeśli zaś dodać, że
dalsze 25 proc. pochłaniają przewodniki, to okaże się, że tylko 20 proc. zmienia się
w energię świetlną - - -
- Cóż, to smutna konieczność - mówię.
- To dawniej ludzie tak mówili. Tak samo za konieczność uważali, że ...
ogrzewają niebo. Niech się pan nie śmieje; kominy moskiewskiej w chwili obecnej
68 proc. energii cieplnej wywalają w powietrze z dymem. A to jest marnotrawienie
2,5 miliona metrów drzewa rocznie, miliona ton węgla, 400 000 ton mazutu. Co pan
zapisuje?
- Mówi pan ciekawe rzeczy, a ja jestem dziennikarzem z Warszawy - - -
- W końcu drugiej piatilietki po prostu zburzymy w Moskwie 500 000 pieców
i 8000 kotłów. Nasza fabryka przestanie się nazywać EC - Elektryczna Centralna,
a zacznie się nazywać CEC - Cieplna Elektrownia Centralna. Zbudowaliśmy już
cztery CEC, ale stosunkowo mało. Zbudujemy jeszcze sześć dużych. Obsłużą one
cieplną siecią 800 kilometrów. I wtedy nad całą Moskwą będzie dymić tylko 10
kominów - - - Czy nie słyszeliście, obywatelu, o bobrikowskim kombinacie. A toż
budujemy go pełną parą. Bobrikowski kombinat budujemy pod Moskwą, ażeby dał
gaz do wszystkich dziesięciu CEC. Ciągnie my rurę doprowadzającą na 235 km
długą. Cholera, 50 000 metrów sześciennych metalu połknie (uchłapajet). Przejdzie
dziewięćdziesiąt rzeczek i strumieni, 13 razy plant kolejowy i 21 razy szosę. Zechce
robotnica kipiatoczka, pokręciła kurek - jest. Wanna - owszem, prosimy bardzo.
- Wychlastacie, bestie, wodę z całej rzeki Moskwy ...
- Rzeka nam nie wystarczy - - - Z Wołgi będziemy wlewać do rzeki Moskwy.
Ale o kanał Wołga - Moskwa to już pytajcie, obywatelu, innych. Ja wam mogę
pobyczyć cyfry. Bo to mnie nie dotyczy bezpośrednio ).
Uderza brak skrępowania, a nade wszystko dokładność argumentacji w
wywodzie przypadkowego rozmówcy. Jakże swobodnie dywagującego z polskim
dziennikarzem. Co jest przecież w konflikcie z naszym obrazem ZSRR lat
trzydziestych. Zresztą wyobrażeniem nie tylko dzisiejszym. Współcześni z
oburzeniem odbierali ten tekst, uznając go za ... panegiryk. Przez to i my jesteśmy
gotowi ten fragment uznać za fantazje pisarską Wańkowicza. Widząc tu celową
mistyfikację, jako konsekwencje wyznawanej przez autora "prawdy esencjonalnej
reportażu".
V-11,8; Wiemy przecież, że "Opierzona rewolucja" już w zamierzeniu miała
być prowokacją. Autor wyraźnie deklaruje:
i ja gotów jestem klaskać. Zbrzydły już te wieloletnie opowiadanka najpierw o
okrucieństwach Czeka, teraz o szaleństwach gospodarczych Sowietów - - - te
miliony wyjców zaciemniających prawdę sprawiają wrażenie klownów (s 174 -175).
Mamy tu program sprawozdania - opartego na "wrażeniach autora", który po
latach przyznawał: "Byłem tylko w Moskwie i tylko przez sześć dni w grudniu 1933
r." (s152). Ale refleksje z tej sześciodniówki wydano już we wrześniu roku
następnego, kiedy Wańkowicz twierdził: "Byłem wszędzie" (s179); "
przeprowadziłem nieskończoną ilość rozmów aż na szyneczkach nocnych
skończywszy - - - To nieprawda, żeby bali się mówić" (s 177). Po latach i w
zmienionej sytuacji politycznej, podtrzymuje okoliczności zbierania materiału do
"Opierzonej rewolucji", ale zaprezentowano pod tymże tytułem inny już tekst.
Kiedy w wydanym w "Roju" pierwodruku z 1934 liczył on stron 228, to w "reedycji"
opublikowanej w PRL-u zajmował tylko stron 50.
Kolejny to argument za nieodzownością krytyki zewnętrznej
wykorzystywanego reportażu. Na ile ten - z roku 1979 - jest adekwatny oryginałowi
? Porównania obu są wymowne, już objętością. Inkryminowany ustęp - biesiadę z
mieszkańcem Moskwy - znajdujemy jednak w obu wydaniach. Intryguje nas
realność treści tej rozmowy.
V-11,9; Nasze "wyobrażenia" nie mają jeszcze siły argumentu w podważaniu
autentyczności konferencji o polityce ciepłowniczej Moskwy, toczonych przez
polskiego dziennikarza z jakże przygotowanym merytorycznie, "przypadkowym
przechodniem". Euforyczny rozmówca Wańkowicza koresponduje jednakże z inną
relacją. Odmienną w wymowie, tym nie mniej w tymże czasie przyznającą:
Kiedy któryś przygodny współtowarzysz podróży zapytał mnie: >co się Panu
najwięcej u nas podoba?< - mogłem zupełnie szczerze powiedzieć: - To, że
wszyscy mówią o robocie ).
Czy więc, skrupulatne sprawozdanie Wańkowicza o parametrach
ciepłownictwa moskiewskiego było literalnym oddaniem wysłuchanego wykładu ?
Nie zaś przekazaniem danych uzyskanych skądinąd, a ubranych stylistyką i
erudycją reportera. Zauważona drobiazgowość nie wyklucza tego domniemania.
Nagminnie przecież znajdujemy wypowiedzi osób trzecich, wzbudzające nasze
wątpliwości. Właśnie, co do ich rzetelnego oddania w relacji {por.IV-4,8,9}.
Idąc dalej, podejrzewać wolno, iż "rozmówca" Wańkowicza był tylko
wymysłem. Zabiegiem pisarza, który znane sobie fakty podaje w atrakcyjnej
konwencji. Rozsądzać tutaj nie sposób. Podkreślmy jednak - szczegół w oddaniu
wysłuchanych dialogów nie upoważnia do ferowania opinii - o ich autentyczności !
W wykorzystywanym przez nas przekazie.
V-11,10; W 1942 roku Ksawery Pruszczyński na gorąco zdawał raport z
pobytu w ZSRR. Znajdujemy tam opis perturbacji Polaków podczas radzieckiej
okupacji w 1939 roku -
Hrabia Tyszkiewicz stał się przedmiotem szczególnego zainteresowania ze
strony swoich ciemiężycieli - - - zatem był przesłuchiwany bez końca. Każde słowo,
które wypowiedział, było starannie ważone w poszukiwaniu domniemanych,
ukrytych znaczeń. Cierpliwość inkwizytora została ostatecznie nagrodzona.
>Gdzie jest pańska żona?< - zapytał sowiecki śledczy.
>We Włoszech< - odpowiedział Tyszkiewicz.
>Co ona tam robi?<
>Przebywa tam u rodziny<.
>Jakiej rodziny?<
>U jej wuja i ciotki<.
>Co oni tam robią ? W jaki sposób zarabiają na życie ?<
Biedny Tyszkiewicz stawał się coraz bardziej niespokojny, a jego
zakłopotanie tylko prowokowało śledczego do coraz większego wysiłku. Naciskał,
aby więzień udzielił dokładnej odpowiedzi.
>Hmmm ... mają trochę swoich pieniędzy ... A i rząd trochę pomaga<.
>A więc są urzędnikami ? Tak ? Być może również hrabiowie ? !<
>No nie całkiem ...<
>Zatem kim są ?<
>To król i królowa Włoch<.
Tyszkiewicz który nie jest kłamcą, powiedział mi później (podkr. ZW.) że
śledczy natychmiast opuścił pokój - - - Po chwili sledowatel powrócił ze
zmienionym wyrazem twarzy, pełen respektu i podziwu. Ostrożnie zajął swoje
miejsce i zadał kolejne pytanie.
>Jak pan zwraca się do króla Włoch ?<
>Jego wysokość< - odparł Tyszkiewicz, którego żona, córka księcia
Leuchtenberga, wprowadziła go w powinowactwo z królową Włoch, tak teraz
kłopotliwe.
>A do królowej ?<
>Ciociu<
>Jak to możliwe ?< - zdziwił się śledczy brakiem dworskiej etykiety ).
Z kolei w papierach pośmiertnych Stanisława Cata-Mackiewicza odnaleziono jakby
kopię tej anegdoty:
Stefan Tyszkiewicz w czasie wybuchu drugiej wojny światowej był w Wilnie.
Po zajęciu miasta przez władze radzieckie był zatrzymany i pomiędzy nim a
przedstawicielem bezpieczeństwa wywiązał się dialog następujący:
Pańskie nazwisko ? - pyta przedstawiciel władzy.
- Tyszkiewicz.
- Imię ?
- Stefan.
- Imię ojca ?
- Władysław.
- Żonaty ?
- Tak jest.
- Gdzie pańska żona ?
- Obecnie we Włoszech.
- We Włoszech ! Cóż ona robi we Włoszech ?
- Mieszka u krewnych.
- U krewnych ? Ale jakich krewnych ?
- U ciotki.
- Ach, u cioci, ale czym zajmuje się ta ciocia ?
- Królowa Włoch.
- Królowa Włoch! Niech pan zaczeka ).
Tutaj nie deklarowano osobistego zapoznania się z opowieścią bohatera.
Anegdoty tej nie przytacza z kolei współtowarzysz z radzieckiego więzienia, który w
artykule - nekrologu przypomina jednak specjalne względy, jakimi na Łubiance
obdarzano Tyszkiewicza. Ten zaś zwolnionym miał być, w zamian za przyrzeczenie
współpracy z NKWD po swym wyjeździe do Włoch ).
"Przemilczenie" to dziwić nie może, jako że wynika z wspominanej już
specyfiki relacji wspomnieniowej, tutaj ubranej w formę felietonu. Dykteryjka bądź
do Zdziechowskiego nie dotarła, bądź - co bardziej prawdopodobne - nie zyskała
uznania. Z nieznanych nam powodów. Ale przez to nie znalazła miejsca w jego
podniosłej relacji wspomnieniowej. Zespalała się natomiast z felietonową formułą
Cata - Mackiewicza, dla którego była świadectwem opanowania emocji u hrabiego,
ale też prymitywnego snobizmu, niedouczonego acz klasowo uświadomionego
bolszewika, na jakim wrażenie wywierają królewskie parantele.
V-11,11; Bowiem dobór przykładów przytaczanych w reportażu wcale nie
wynika z wydarzeń, jakich świadkiem był reporter. Ten "podejmując temat", steruje
dostępnym mu materiałem - tu respondentami, jacy mają się wypowiadać na
zadany temat. W zależności od wymogów zamawiającego materiał.
Nie tylko w systemie reglamentacyjnym, niespełnienie takiego obstalunku
owocuje przecież niedopuszczeniem reportażu do rozpowszechnienia. Dlatego
takim właśnie jest jednoznacznie ciemny obraz Ameryki w reportażach Ilji
Erenburga - sporządzonych i wydanych w końcu lat czterdziestych pt. "Wróciłem z
USA" (1950); mało przychylna, a jednak zawierająca jaśniejsze ustępy wizja Egona
Erwina Kischa w "Raju Amerykańskim" z 1929 roku i zadziwiające "Dwa łyki
Ameryki" Jerzego Putramenta z 1955 roku. Niebywałe nie tyle w porównaniu z
dwoma poprzednimi, co niesłychane, jako pierwsze nie tylko w Polsce Ludowej ale
i w całym "bloku" rysowanie Stanów Zjednoczonych w pastelowych już kolorach.
Gdzie życzliwą aprobatę zyskał i handel prywatny Nowego Jorku i wyklęta do
niedawna Coca Cola.
Bodaj zasadnie mniemać wolno - nawet bez szczegółowego rozbioru tych
tekstów - że reportaże pisane były na zamówienie. Skrzętnie zresztą wykonane
przez Erenburga w szczytowym momencie "zimnej wojny" i Putramenta w
zaczynającej się właśnie "odwilży".
Dywagacje snuć będzie można ad libitum, ale to zajęcie bardziej do
konwersacji buduarowej niźli merytorycznego roztrząsania. Apodyktycznie
sugerującego rozwiązanie kwestii autentyczności o b r a z u malowanego w
reportażu literackim. Obrazu jaki miałby być adekwatnym opisaniem rzeczywistości.
Czyż bowiem można tenże r z e c z y w i s t o ś ć oddać poprzez werbalizację ?
Pytanie banalne i retoryczne dotyczy całej sfery źródeł pisanych ?
V-12 [ Czy fikcji literackiej należna jest krytyka rezerwowana dla źródła ? ]
V-12, 1; Dla literaturoznawców i krytyków literackich, z pewnością to
wątpliwość budząca politowanie swą naiwną banalnością. Przypomnijmy jednak, że
historykowi przypisaliśmy inne zadania badawcze. W przekazie literackim szukamy
refleksu realnej rzeczywistości, wynikającego z autopsji autora. Dlatego roboczo
zakładamy, że tekst - "fikcja literacka" - przekazuje nam równolegle
"fakty historyczne" - to autopsja autora
"fakty historiograficzne" - to jego twórczość kreatywna.
A przy takowym założeniu, spróbujmy zastosować wobec tej kategorii
źródłowej schemat krytyczny, jaki sugerowano dla literatury wspomnieniowej {IV,2;
IV-7}. Będzie to zasadne, skoro w literackich strofach śledzić będziemy autopsję
twórcy, wynikającą tak z jego osobistych doświadczeń, jak i z oglądu otaczającej
go rzeczywistości. Wówczas dzieło literackie przyjmie mało skomplikowaną
formułę;
{(Ra + Rw / Se + Sr) = Mok }
Jako, że jest to tworzona po czasie osobista relacja nakierowana na
czytelnika, któremu przekazano wydarzenia będące w polu bezpośredniej
obserwacji pisarza, co uzupełniły informacje czerpane skądinąd. Wszystko zaś
otulone wyrachowaną, ale i spodziewaną przez odbiorcę - fantazyjną konfabulacją
autora. W dociekaniach historyka, ta ostatnia domaga się wydzielenia, w imię
ustalenia nurtu stricte autopsyjnego w przedstawianym obrazie "realnej
rzeczywistości". Ten zaś obraz podlegać winien krytyce wiarygodności.
Wprawdzie roztrząsanie wiarygodności fikcji literackiej sprawia chore
wrażenie, to przy naszym założeniu nie do końca jest bezzasadnym. Wyżej
przytoczono sporo tekstów, w jakich wolno dopatrzyć się intrygującej nas warstwy
informacyjnej. Dlatego konsekwentnie traktujmy przekaz literacki, jako pełnoprawne
źródło, w oparciu o jakie historyk wzbogacać może faktografię badanego przez się
okresu. A wobec takiego założeniu, l i t e r a c k i e o p i s a n i e winno być
rozpatrywane zgodnie z kanonem krytyki źródłowej. Jej elementy są zresztą w
kręgu zainteresowań literaturoznawców i choć w innej perspektywie, to ich
dociekania będą instruktywne dla badacza historii. Ten natomiast, z innych już
powodów, dociekać winien autorstwa dzieła, czasu i miejsca jego powstania.
Wszystko dla ustalenia autentyczności przekazu literackiego uznawanego za
źródło historyczne.
Jeżeli dla literaturoznawców sprawa ta wiążę się z kwestiami prawno -
etycznymi, dla historyka węzłowym nadał pozostaje ustalenie k o m p e t e n c j i
autora - jakim by nie był - w kreowaniu przezeń rzeczywistości literackiej.
Nieodzowna tedy jest identyfikacja autora, chociaż sprawy te - przynajmniej w
aspekcie personalnym - dużej mierze są rozwiązane.
V-12,2; Właśnie na gruncie literackim nie rzadkie jest skrywanie autora. Z
najróżniejszych przyczyn, w jakich kokieteria ma udział niebagatelny. To pruski
Fryderyk II występował jako "Filozof z Sans-Souci", a królowa rumuńska Elżbieta
Paulina pisała się "Carmen Sylva".
Z innych powodów pseudonimy przyjmowali koncesjonowani literaci. Jeżeli
Henryk Sienkiewicz był tylko "Litwosem" a niekiedy podpisywał się: "L", "Un
Polonais", "xxx", to już Józef Ignacy Kraszewski występuje jako " Bolesławita B.",
"dr Gamma", "dr Omega", "J I K", "J I Kr", "Kaniowa", "Kaniowa Bohdan", "O...",
"Pasternak Kleofas Fakundy", "Pasternak Kleofas Fakundy, autor kilku przypadków
towarzyskich", "x", "(x)" Z kolei. skromniej, choć przewrotnie Maria Konopnicka
występowała jako "Humanus", "Ko. Mar.", "M. K.", "Marja K.", "Pazurek
Mruczysław", "Jan Sawa", "Jan Waręż". Nawet Stanisław Pigoń pisał się w
twórczości poza naukowej, jako "Lach Serdeczny", "Gazda", "Helota", "Niekłań
Piotr", "P.", "Step", "J. Zywar", "Jan Zywar".
Nie dociekamy tutaj powodów tego kamuflażu, gdyż rzeczywista, dosłowna
konspiracja, w większości przypadków roli nie odgrywała. Przynajmniej w czasach
niejakiej stabilności, kiedy powszechnie było wiadomym, ze Henryk Goldszmit
tworzy "Króla Maciusia I" jako Janusz Korczak, a rzeczywistą autorką
"Trędowatej" nie jest Helena Mniszek, lecz Helena Rawicz Radomyska, do jakiej
nawiązując młoda Kossakówna pisząca "Na ustach grzechu", nazwała się
Magdaleną Samozwaniec. Dla twórców była to wówczas bardziej zabawą, niźli
rzeczywistą potrzebą skrywania swej tożsamości. Chyba że w grę wchodził
snobizm bądź ... kompleksy. Takim dręczony był chyba Franciszek Szmaciarz,
który przybrał miano Smreczyńskiego, jaki z kolei dobrał sobie przydomek Orkan. I
z takim jest znany jako autor "Na skalnym Podhalu".
Oczywiście innymi motywami kierowano się w latach okupacji hitlerowskiej i
choćby w czasie stanu wojennego. Zrozumiałe, że zmylenie takie było wówczas
nieodzowny i niemało trudu wymaga dziś rozpoznanie właściwych autorów,
skrywających się ongiś za pseudonimami. Chociaż i to nie do końca jasne, skoro w
latach PRL-u "cała Polska wiedziała", że "Stalinski" to Stefan Kisielewski.
Bezwzględna konieczność rozszyfrowania pseudonimów nie jest jednak
szczególnie dotkliwym utrudnieniem. Dysonujemy bowiem kompetentnymi
słownikami od Adama Bara poczynając. Umożliwiają one identyfikację konkretnych
pisarzy, co wprowadza w dalsze etapy krytyki zewnętrznej - tu autorstwa tekstu
literackiego.
V-12,3; Niekiedy jednak sprawa się komplikuje. Uznany od lat,
francuskojęzyczny literat Romain Kacev - piszący jako Romain Gary - był autorem
kilku bestsellerów. O popularności wykraczającej daleko poza Francję. Obok
"Edukacji europejskiej", jego "Obietnica poranka" - będąca autobiografią literacką
- wzbudzać winna nasze zaciekawienie, choćby przez ukazane tam rosyjskie,
litewskie (Wilno) i polskie parantele pisarza. Wybitnego, skoro za kolejne "Korzenie
nieba" uhonorowany zostały najwyższym laurem literackim Francji - nagrodą
Goncourtów. Ta przyznawana jest raz tylko tej samej osobie.
W roku 1974 na literackim firmamencie powieścią "Pieszczoch" pojawiła się
nowa gwiazda w osobie Romain'a Ajara. W ciągu pięciu lat wydał on cztery
powieści, w tym "Życie przed sobą", jakie nawet zekranizowano. Sam autor
tajemniczo nie pojawiał się publicznie i incognito otrzymał za swe dokonania
nagrodę Goncourtów. Dopiero po śmierci Romain'a Gary w roku 1980 ujawniono,
że był on tożsamy z tajemniczą "nadzieją literatury francuskiej". Jako Romain Ajar
w błąd i zakłopotanie wprowadził nie tylko jurorów szacownego wyróżnienie, ale
nade wszystko krytyków literackich. Ci nie tylko nie potrafili rozszyfrować wcześniej
anagramu, ale rozwodzili się nad " młodzieńczą witalnością prozy Ajara", wówczas
już sześćdziesięciolatka. Romain Gary urodził się w 1914 roku.
Byłaby to anegdota z dziedziny "omyłek" zadufanych augurów kultury, gdyby
nie intrygujący nas aspekt źródłoznawczy. Ukazuje on możliwość pojawienia się
tekstów literackich z mylącą metryczką, mówiącą o elementach krytyki
autentyczności źródła historycznego. Tu, ustalenia prawdziwego autora
dostarczanego nam tekstu.
V-12,4; I dla historyka problem nie leży w roztrząsaniu kwestii wcale znacznej
grupy "murzynów literackich". A więc wyrobników, piszących za wynagrodzeniem
teksty zamówione przez uznane już "nazwisko", jakie później publikuje te utworu
pod swoim imieniem. Proceder dość powszechny w XIX stuleciu ( Aleksander
Dumas) jest przedmiotem dociekań historyków literatury. Także prawników.
Nas intryguje rozszyfrowanie ewentualnego kamuflażu, w aspekcie
uprawnień autora do opisania wydarzeń serwowanych przez niego. Kimkolwiek by
ten autor nie był. Ustalenie takie rzutuje bowiem na odbiór fabuły literackiej
traktowanej jako refleks realnej rzeczywistości. Identyfikacja autora jest przecież
elementarną potrzebą w ocenach "powieści z kluczem".
V-12,5; Problem wydawać się może "zastępczy", skoro casus Ajara
potraktować wolno jako swoisty, acz niezmiernie inteligentny dowcip Gary'ego. Ten
jednak sprokurował "Radość o poranku", będącą para biografią ... Koceva. A
dzieło to umieścilibyśmy wcale wysoko wśród źródeł h i s t o r y c z n y c h.
Mówiących choćby o"białej emigracji" w Polsce międzywojennej. Gdyby zaś
przyjąć, że tak jak nie udało się zidentyfikować Ajara, tak i Gary'ego uznano by za
konkretną osobę. Do jakich wniosków dochodzi wówczas biograf Niżyńskiego,
bądź Wertyńskiego, którzy pojawiają się w życiu matki autora. Którego jednak ?
Zagadnienie nie jest wydumane, skoro w wizji literackiej chcemy widzieć
przetworzony artystycznie obraz doświadczeń i obserwacji autora. Jego
utożsamienie jest wówczas nieodzowne. W przeciwnym razie będziemy nie tylko
ofiarami kolejnej gafy towarzyskiej, ale okazać się możemy mimowolnymi
współtwórcami mistyfikacji naukowej.
V-12,6; Na początku lat dziewięćdziesiątych w Australii, dwie prestiżowe
nagrody literackie otrzymała 24 letnia Helen Demidenko. Jej "Ręka która złożyła
podpis" była opowieścią o własnej rodzinie, gdzie postacią główną był ojciec
pisarki. Analfabeta, który uciekł po wojnie z Ukrainy i słabo znając angielski ledwo
znalazł pracę jako taksówkarz. Po stracie żony, założył jednak drugą rodzinę,
żeniąc się z równie ubogą i niepiśmienną Irlandką. Chyba dlatego, australijski dom
rodzinny Heleny był nadal ukraiński.
Dzieło było zdeklarowaną "opowieścią z kluczem" w jakim zmieniono tylko
nazwiska bohaterów; z Demidenków czyniąc Kowalenków. Przeto odbierane było
jako "literatura faktu". Wzbudzało zaś zainteresowanie. Szarych czytelników - przez
niezwykłość losów rodziny; socjologów - za przyczyną przejrzystego
przedstawienie trudności w integracji ubogich emigrantów; wreszcie środowisk
żydowskich - ze względu na nieskrywany antysemityzm. Nawet nie samej autorki,
która beznamiętnie relacjonowała poczynania swych dwóch starszych braci. Ci w
czasie wojny wstąpili wpierw do policji ukraińskiej, później do faszystowskich
formacji wojskowych. Wcześniejsze udręki w reżimie stalinowskim, odreagowywali
w niszczeniu Żydów pod protektoratem hitlerowców. Swoją narrację autorka
wywodziła z opowieści ojca i tychże braci. Ci byli nieprzymuszonymi oprawcami i w
Babim Jarze i w Treblince, a swe dokonania bez skrępowania relacjonowali
siostrze. Ta zaś ubrała to w niedostępną im, poprawną angielszczyznę i przelała na
papier. Bez emocji opisując nie tylko gehennę głodu lat trzydziestych, jaki dotknął
jej rodzinę na Ukrainie, nie tylko poczynania braci w likwidacji gett
małomiasteczkowych, ale też trudności jakie nadarzyły się rodzinę po ucieczce do
Australii. Gdzie nie przygotowani, z trudem egzystowali.
Książka była więc niezłym materiałem dla rozpoznania wielu kwestii
historyczno-socjologicznych. Szczególnie w wielo etnicznym społeczeństwie
australijskim, słabo znającym realia Europy i samemu szukającym tożsamości.
Poza "anegdotą" o losach społeczności wschodnio europejskiej lat trzydziestych i
czterdziestych, książkę Heleny Demidenko uznano za ważne źródło dla
problematyki integracji kulturowej i ekonomicznej napływowej ludności Australii.
I oto po czasie niejakim wybuchł skandal. Dziennikarze zafascynowani
talentem, ale i moralną dwuznacznością młodej Ukrainki ustalili. Helen Demidenko
naprawdę nazywa Helen Durville, a oboje rodziców przybyło do Australii z Wysp
Brytyjskich. Ojciec jest inżynierem, a sama Helena ukończyła studia prawnicze.
Cała zaś rodzina nie ma z Ukrainą żadnych powiązań. Chyba tylko poprzez lektury
uzdolnionej córeczki. Zresztą i co do tego nasuwać się mogły wątpliwości, skoro
dociekliwi dziennikarze doszukali się w jej - nagradzanej - "sadze rodzinnej" ...
kompilacji.
V-12,7; Mamy przeto modelowy wręcz przykład, potwierdzający wyłożoną tu
potrzebę przeprowadzenia wywodu autentyczności tekstu literackiego. Jeżeli
historyk chce je traktować jako pełnoprawne źródło. Wydaje się przy tym, że
kwestia autorstwa jest pierwszoplanowa w tej materii.
Jak wspomniano, nie chodzi przy tym o tropienie wyrobników -"murzynów"
piszących za luminarza, który dzieło firmuje. Nawet gdyby. Jeżeli uda się
skonstatować kompetencje tego anonimowego twórcy w podejmowania tematu, to
historyk uprawniony będzie do korzystania z przedłożonego tekstu. Bowiem w
pierwszym rzędzie ustalenia wymaga właśnie kompetencja pisarza, gdyż nie od
rzeczy jest ustalenie; czy Czesław Centkiewicz odwiedzał wszystkie opisywane
bazy polarne, a Ferdynand Ossendowski zwiedził osobiście tak wielkie połacie
naszego globu. Dopiero po wykluczeniu precedensu Karola Maya, podjąć wypada
rzeczowe poszukiwania realnych odnośników w kreacji literackiej.
V-12,8; Pozostałe składniki krytyki zewnętrznej źródła zdają się nie odgrywać
tak znacznej roli. Oczywiście godnym refleksji jest skonstatowanie czasu i miejsca
w jakim dzieło literackie powstawało. Wobec jego wielowarstwowości
W postępowaniu takowym, jako h i p o t e z ę roboczą przyjmujemy, iż autor
tkwi w swym dziele, obejmującym - nawet bezwiednie - detale osobistych
doświadczeń. Ale także elementy własnej biografii. Naszym zaś zadaniem jest
wyszukanie "klucza", jaki pozwoli do tych informacji dotrzeć.
Stosunkowo wyraźnie rysuje się zamierzony kamuflaż "powieści z kluczem",
kiedy autor przydaje swym - realnym - bohaterom wydumane imiona i nazwiska.
Takie, jakie rozwiązywano przy "Rajskim ogrodzie" Lesława Bartelskiego {V-8,4},
jakie widziano w "Rzeczywistości" Jerzego Putramenta {V-8,11}, bądź tych, jakich
się tylko domyślamy w "Lekcjach rosyjskości" Andrzeja Drawicza. Te ostatnie są
wprawdzie felietonami, a więc formą reportażu o współczesności środowiska w
jakim autor się obraca. Skrywa zatem bohaterów literonimami, bodaj mniemając, że
czytelnik w "M. Ł." domyśli się Macieja Łukasiewicza, w "S. B." widzieć będzie
Stefana Bratkowskiego, a w "K. M." Krzysztofa Masłonia. Podobnie przecież
postępuje Putrament, we wspomnieniach maskujący żyjących bohaterów,
wymyślonymi przez siebie - ku czemu miał ponoć wyraźną predylekcje -
nazwiskami - przezwiskami {por.IV-4,14}.
Kamuflaż taki to często tylko igraszki z czytelnikiem, ale dla historyka to
zadanie będzie wcale istotne. Prawidłowa deskrypcja upoważni bowiem do
wnioskowania w interesującej nas materii - skrywanego przez autora realizmu, z
jakiego wyekcerptować wolno zapis jego autopsji. Jak się zdaje
V-12,9; Jest zrozumiałe, że opór wobec takich "dyrektyw badawczych"
zgłaszany będzie przez specjalistów. Jak najsłuszniej dostrzegają oni większą
złożoność procesu powstawania dzieła literackiego. Tedy w naszych sugestiach
widzieć będą trywializację problematyki. Jednak upieramy się przy tak
uproszczonym postrzeganiu i w y k o r z y s t y w a n i u literatury. Ma to być
przygotowaniem do przyszłego, interdyscyplinarnego już rozbioru tekstów, dla
jakich in wypracowano jeszcze precyzyjnych metod krytycznych. Tych, jakie
ujawniać mogą realne przesłanki fabuły literackiej. W takowe bowiem ufamy.
Swoista heurystyka nie sięgając doświadczeń choćby "strukturalizmu", nie może iść
w kierunku "wpływologii" (kiedy szukamy bezpośrednich związków w dziełach
różnych autorów), ani "biografistyki" (kiedy w fabule, bezwzględnie wynajdowane
są refleksy osobiste twórcy, choćby podświadome). Jednak racjonalny trzon intrygi
literackiej zdaje się nam do wykazania.
Wówczas, kiedy wspólna praca historyków, lingwistów i właśnie
literaturoznawców pozwoli z "fikcji literackiej" wyłuskać materiał rozjaśniający
nieodległą przeszłość. Tak jak czynił to komisarz policji, wspólnie z poetą
identyfikując sprawcę wypadku samochodowego.
W Y B R A N A L I T E R A T U R A
I. B e ł z a , Genealogia "Mistrza i Małgorzaty" [w:] Literatura na Świecie, nr.9 (125),
Warszawa 1981, s 196-255.
J. L. C l i f o r d, Od kamyków do mozaiki. Zagadnienia biografii literackiej, tłum: A. M y s
ł o w s k a, Warszawa 1978.
A. C z y ż a k, Życiorysy polskie 1944-1989, Prace Instytutu Filologii Polskiej UAM,
Poznań 1997;
Dzieło literackie jako źródło historyczne, red: Z. S t e f a n o w s k a, J. S ł a w i ń s k i,
Warszawa 1978.
S. G o d l e w s k i, L. B. G r z e n i e w s k i, H. M a r k i e w i c z, Śladami
Wokulskiego. Przewodnik literacki po warszawskich realiach "Lalki", PIW, Warszawa 1957.
Z. J a r o s i ń s k i, Wersja poprawiona [w:] Autor tekst cenzura, red: J. P e l t z, M. P r e
j s, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 1998, s.39-54.
M. J a s i ń s k a, Zagadnienie biografii literackiej. Geneza i podstawowe gatunki
dwudziestowiecznej beletrystyki biograficznej, Wrocław 1970.
L. B. G r z e n i e w s k i, "drobiazgów duch wspaniały i powietrzny ... Szkice o realiach
literatury, PIW, Warszawa 1973.
Trylogia Henryka Sienkiewicza. Historia - Dzieło - Recepcja. Materiały z sesji naukowej
w dziewięćdziesiątą rocznicę Trylogii Henryka Sienkiewicza, Warszawa, Poznań 1978.
H. M a r k i e w i c z, Literatura i Historia, Universitas, Kraków 1994.
A. M a r t u s z e w s k a, Powieść i prawdopodobieństwo, Universitas, Kraków 1992.
J. P a r a n d o w s k i, Alchemia słowa, Warszawa 1979.
L. P o d h o r s k i - O k o ł ó w, Realia mickiewiczowskie, t. I-II, PIW, Warszawa 1952,
1955.
D. Ś w i e r c z y ń s k a, Polski pseudonim literacki, PWN, Warszawa 1983.
H. S z o ł d r s k a, Polska wczesnodziejowa. Wizja literacka i fakty naukowe, Ossolineum
1979.
M. W a ń k o w i c z, Karafka La Fontaine'a, T I-II, Wydawnictwo Literackie, Kraków
1983.
W. Z a l e w s k i, Formy pamięci. O przedstawianiu przeszłości w polskiej literaturze
współczesne, Warszawa 1996.
J. Z i e l i ń s k i, Pępek powieści. Z problemów powieści autobiograficznej przełomu XIX
i XX wieku, Ossolineum 1983.

Uwaga - rzecz ową otrzymałem 21 listopada 2001 roku o godzinie 21,oo
w postaci książeczki [191 stron wraz z szkicami], per manus dra Ryszarda
Wryka - Dyrektora Wydawnictwa Poznańskiego. Nie zapoznawszy się
jeszcze z owocem z drzewa spadłym, o jego smaku i jakości się nie
wypowiadam .

Zob. T. D r e w n o w s k i, Stara gorzelnia [w:] Polityka, nr 44 z 2.XI.1974.
G. Ż u k o w, Wspomnienia i refleksje, tłum. Cz. C z a r n o g ó r s k i, P. C z u c h r o
w s k i, "MON", Warszawa 1970, s 762.
I. K o n i e w, Czterdziesty piąty, tłum. Cz. W a l u k, "MON", Warszawa 1966, s 84.
S. S z t e m i e n k o , Sztab generalny w latach wojny, tłum. W. B a r a ń s k i, L. G r
e g o r i e w i c z, "MON", Warszawa 1969, s 359.
Solidarność - Poznań nr 137, 138, 139 [w:] Głos Wielkopolski z 29.VI.1990,
6.VII.1990, 12.VII.1990.
P. M i l u k o w, Aleksander Lednicki jako rzecznik polsko - rosyjskiego porozumienia
[w:] Przegląd Współczesny, nr 3(203) z 1939 roku, s 62, 67. Jest to tłumaczony fragment
ze wspomnień wydanych w roku 1937.
List T. Rodiczewa do prof. Askenazego [w:] Tydzień Polski, nr 20 z 1920 roku.
A. K e r e n s k i La Russie au tournant de l'histoire, Paris 1967, s 324.
Cytat z felietonu pt. "Ogród Saski" z Wiadomości Literackich z 1934 roku,
przedrukowany - A. S ł o n i m s k i, Kroniki tygodniowe 1927-1939, wyboru dokonał,
wstępem i przypisami opatrzył W. K o p a l i ń s k i, "PIW", Warszawa 1958, s 409.
A. S ł o n i m s k i, Wspomnienia warszawskie, "Czytelnik", Warszawa 1957, s 14.
A. S ł o n i m s k i, Alfabet wspomnień, "PIW", Warszawa 1975, s 214.
J. P a j e w s k i, Przeszłość z bliska. Wspomnienia, "PIW", Warszawa 1983, s 38-39.
J. A n d r z e j e w s k i, Książka dla Marcina, "PIW", Warszawa 1956, s 33.
J. W a y d e l - D m o c h o w s k a, Dawna Warszawa. Wspomnienia, "PIW",
Warszawa 1959, s 463.
K. E s t r e i c h e r, Nie od razu Kraków zbudowano, "PIW", Warszawa 1956, s 218-
219.
Zob. T. K u d l i ń s k i, Młodość mej stolicy. Pamiętnik krakowianina z okresu
między wojnami, "PAX", Warszawa 1970, s 61.
Zob. Na rogu świata i nieskończoności. Wspomnienia o Franciszku Fiszerze,
opracował R. L o t h, "PIW", Warszawa 1985, s 269.
Ibidem, s 228, 269.
M. W a ń k o w i c z, Zupa na gwoździu - doprawiona, "PAX", Warszawa 1972, s 143-
144.
M. W a ń k o w i c z, Anoda - katoda. Między epoka, T II, "Wydawnictwo Literackie",
Kraków 1988, s 448.
S. S t i e p n i a k - K r a w c z y ń s k i, Rosja podziemna, tłum. G u b r y n o w i c z
i S c h m i d t, Lwów 1897 [ tu = R-1], s 93; S. S t i e p n i a k -K r a w c z y ń s k i,
Rosja podziemna, tłum. J. D z i e r n o w s k a, "Czytelnik", Warszawa 1960 [ tu = R-2], s
156.
P. K r o p o t k i n, Wspomnienia rewolucjonisty, tłum M. S a r n o w s k a, K. L a t o
n i o w a, "PIW", Warszawa 1959, s 389.
J. P u t r a m e n t, Pół wieku, T IV: Literaci, op. cit. s 210.
J. A n d r z e j e w s k i, Z dnia na dzień. Dziennik literacki 1972-1979, T II: 1976-
1979, "Czytelnik", Warszawa 1988, s 44-45, 417.
Ibidem, s 53.
Ibidem, s 462.
J. I w a s z k i e w i c z, Mowa na pogrzebie Gałczyńskiego [w:] Wspomnienia o K. I.
Gałczyńskim, red: A. K a m i e ń s k a, J. Ś p i e w a k, "Czytelnik", Warszawa 1961, s
575-576.
J. A n d r z e j e w s k i, Z dnia na dzień..., op. cit. T. II, op. cit. s 407-408.
Ostatnio, dawno po napisaniu niniejszego - kiedy nie przewidywano wzbogacenia
tego ustępu szczegółową argumentacją - polska prasa (dodatek tygodniowy do "Gazety
Wyborczej") przyniosła kolejne informacje "w sprawie dzienników Anny Frank", zob.
Dziennik bez pięciu kartek. Z Budym Eliasem kuzynem Anny Frank rozmawia Jacek T o
m c z u k [w:] "Wysokie Obcasy", nr 14(64) z 8.IV.2000). Wszystko zaś utwierdza tylko w
przekonaniu żywionym od dawna; nieodzowna jest beznamiętna krytyka autentyczności
tego tekstu.
W. Z e c h e n t e r, Upływa szybka życie. Książka wspomnień, "Wydawnictwo
Literackie", T II, Kraków 1975, s 130.
K. M i e r i e c k o w, Pół wieku w mundurze, tłum. C. C z a r n o g ó r s k i, F. C z u
c h r o w s k i, "MON", Warszawa 1971, s 456.
K. M i e r i e c k o w, Na dalekim wschodzie [w:] W sztabach i na frontach.
Wspomnienia marszałków i generałów radzieckich, "MON", Warszawa 1975, s 657.
S. K r a k o w s k i, Pół wieku kontaktów ucznia z nauczycielem - wspomnienia o
prof. Henryku Łowmiańskim [w:] Profesor Henryk Łowmiański. Życie i dzieło, Poznań
1995, s 254-255.
Nasze domniemania potwierdza ostatnia edycja tego dzieła, w jakiej sam tekst
stanowi zaledwie 30%, gdy objaśniające komentarze Edwarda Własowa, mówiące o
realiach tegoż tekstu zajmują 450 stron druku (!) - zob. ?. ? ? ? ? ? ? ?, ?????? -
???????, "???????" ?????? 2000, ss. 574.
Z. D r o ż d ż, Delegatom na VII Zjazd PZPR [w:] Pamiętnikarstwo Polskie, nr 1-4
(1976), s 335.
Polityka, nr 48 z 1.XII. 1984. Listy w tej sprawie publikowano jeszcze w początkach
następnego roku, kiedy czytelnicy polemizowali już miedzy sobą - "w sprawie faktów".
Szczególnie nr 1 z 5.I.1985.
M. G r a y, Wszystkim których kochałem, tłum. J. M a t u s z e w s k a,
"Wydawnictwo Łódzkie", Łódź 1990, s 5-6.
R. K i e r s n o w s k i, Tam i wtedy. W Podweryszkach, w Wilnie i w puszczy1939-
1945, "Editons Spotkania", sl, sd, s 130-131.
Zob. T. K w i a t k o w s k i, Od kuchni. Anegdoty literackie, "KAW", Kraków 1990, s
57. Przytyk dotyczył trzyczęściowego "Autoportretu z pamięci" opublikowanego w 1981
roku przez "Wydawnictwo Literackie". Nie uwzględniał późniejszego, zatytułowanego
"Wyznanie mojżeszowe" (PIW, Warszawa 1994) tegoż autora. Choćby one osłabiają
ostrze cytowanego "żartu".
J. O b e r s k i, Lata dzieciństwa, tłum. Z. K l i m a s z e w s k a, "Książka i Wiedza",
Warszawa 1988, s 64.
Pamiętnik Dawida Rubinowicza, opr. Z. H o f f m a n, "Książka i Wiedza", Warszawa
1987. Jest to bodaj ostatnie wydanie tego tekstu, tak głośnego jeszcze w latach
sześćdziesiątych.
Dziennik Zlaty, "Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe", Warszawa 1994.
M. W a ń k o w i c z, Tędy i owędy..., op. cit. s 220-221.
M. W a ń k o w i c z, Karafka La Fontaine'a..., op. cit. T II, s 103-104.
J. S t r y j k o w s k i, Wielki strach - To samo ale inaczej, "Czytelnik", Warszawa
1990, s 148-151.
J. P u t r a m e n t, Pół wieku, T II: Wojna, "Czytelnik", Warszawa 1967, s 227.
A. S a n d a u e r, O sytuacji pisarza polskiego pochodzenia żydowskiego w XX
wieku, "Czytelnik", Warszawa 1982, s 92.
Szalem Alejchem, Notatki komiwojażera, "PIW", Warszawa 1958, s 185.
H. K r a l l, Zdążyć przed Panem Bogiem, "Wydawnictwo Literackie", Kraków 1979, s
76.
A. W a t, Mój wiek. Pamiętnik mówiony, T II, "Czytelnik", Warszawa 1990, s 227.
J. P a j e w s k i, Przeszłość z bliska..., op. cit. s 117-118.
M. W a ń k o w i c z, Tędy i owędy..., op. cit. s 114.
J. Z a r u b a, Z pamiętników bywalca, "Iskry", Warszawa 1968, s 137.
M. W a ń k o w i c z, Tędy i owędy..., op. cit. s 103.
J. K r u s z e w s k i, Przed pół wiekiem w stolicy. Gawędy, "Ludowa Spółdzielnia
Wydawnicza", sl (= Warszawa) 1969, s 194-195.
B. S i n g e r (Regnis), Moje Nalewki, "Czytelnik", Warszawa 1993, s 195.
H. S a f r i n, Przy szabasowych świecach. Humor Żydowski, cz. I, "Wydawnictwo
Łódzkie", Łódź 1988, s 212-122.
M. G r a y, op. cit. s 37.
Polityka z 12.IV.1980, por. M. W a ń k o w i c z, Przez cztery klimaty 1912-1972,
Czytelnik, Warszawa 1972, s 58-70, 656-675.
Por. A. K e r e n s k i, Erinnerungen. Von Sturz des Zarentums bis zum Lenins
Staatsstreich, Dresden 1928; t e n ż e, La revolution Russie 1917, Paris 1918.
H. G r a b i ń s k a do Redakcji [w:] Nasz Dziennik z 9. XI. 1998.
Solidarność - Poznań nr 138 [w:] Głos Wielkopolski z 6.VII.1990.
H. K r a l l, op. cit. s 102-103.
Zob. Profesor Henryk Łowmiański..., op. cit. s 241 [ = H. S a m s o n o w i c z]; s 253
[= A. S k r z y p e k]; s 244 [ = J. O c h m a ń s k i].
T. K u d l i n s k i, op. cit. s 232-233.
W. Z e c h e n t e r, op. cit. T II, s 184-185.
Czajka (Izabela S t a c h o w i c z), Moja wielka miłość. Fragmenty [w:] Na rogu
świata i nieskończoności..., op. cit. s.176-178.
K. M. S o p o ć k o, Jadwiga w tle. Szkicownik pisany przez plastyka z drzeworytami,
" Czytelnik", Warszawa 1989, s 80-81.
M. W a ń k o w i c z, Westerplatte, "PAX", Warszawa 1989, s 69; por. t e n ż e, Zupa
na gwoździu ..., op. cit. s 210-219, t e n ż e, Anoda - katoda ... op.cit. s 437-444.
List do Redakcji Głosu Wielkopolskiego
J. P a j e w s k i, Poza wczoraj, "Book Service", Poznań 1992, s 162.
Z. N o w a k o w s k i, Mój Kraków i inne wspomnienia, "Interim", Warszawa 1994, s
52-53.
B. B a r s k i do Redakcji [w:] Nasz Dziennik z 19.XI1998
P. B y s t r z y c k i, Nad Sanem nad zielonookim, "Replika", Poznań 1998, s 127.
K. I. G a ł c z y ń s k i, Elegie wileńskie [w:] t e g o ż, Dzieła. Poezje, T I, Warszawa
1957, s 326-327.
T. M i k u l s k i, O Gałczyńskim [w:] Wspomnienia o K. I. Gałczyńskim, opr. A. K a m
i e ń s k a, J. Ś p i e w a k, "Czytelnik", Warszawa 1961, s 390-391.
R. K i e r s n o w s k i, Tam i wtedy...op. cit. s 132.
K. K a r a s e k, Pożegnania [w:] Plus - Minus, Rzeczypospolita z 31.X - 1.XI. 1988.
List Jana O g o n o w s k i e g o do Redakcji [w:] Nasz Dziennik z 21.V.1998.
J. K o r d a s z do Redakcji [w:] Nasz Dziennik z 10. XII. 1998.
M. W a ń k o w i c z, Karafka La Fontaine'a, op. cit., T I, s 593.
S. M a c k i e w i c z, Zielone oczy, "PAX", Warszawa 1979, s 155.
J. P u t r a m e n t, Pół wieku. T IV: Literaci, "Czytelnik", Warszawa 1970, s 300.
J. K a r b o w s k a, Z Mackiewiczem na ty, "PAX", Warszawa 1994, s 178.
I. N e w e r l y, Żywe wiązanie, "Czytelnik", Warszawa 1978, s 93-94.
K. O p a l i ń s k i, Satyry, opr. L. E u s t a c h i e w i c z, "Biblioteka Narodowa" seria
I, nr 147, "Ossolineum" 1953, s 148; Satyra VI, Ks. III, w. 1-7.
A. R u d n i c k i, Autoportret z dwoma kilogramami złota [w:] t e g o ż , Żywe i
martwe morze, "Czytelnik", Warszawa 1954, s 283-284.
J. P u t r a m e n t, Pół wieku, T II: Wojna, "Czytelnik", Warszawa 1962, s 62-63.
A. W a t, Dziennik bez samogłosek, "Czytelnik", Warszawa 1990, s 244.
S. W y g o d z k i, W deszczu [w:] t e g o ż, W deszczu, "PIW", Warszawa 1962, s 5-
14.
E. R i n g e l b l u m, Kronika getta warszawskiego wrzesień 1939 - styczeń 1942,
"Czytelnik", Warszawa 1983, s 301-302.
S. W y g o d z k i, Odwiedziny [w:] t e g o ż, W deszczu, op. cit. s 22-26.
E. R i n g e l b l u m Kronika getta.., op. cit. s 139.
J. M e i s s n e r, Na afrykańskim szlaku, "Avir", Katowice 1946, s 147.
T. S c h i e l e, Spitfire. Wspomnienia lotnika - myśliwca, "Śląsk", Katowice 1957, s
157-158.
Za: W. K r ó l, Polskie dywizjony lotnicze w Wielkiej Brytanii 1940-1945, "MON",
Warszawa 1976, s 307-308.
Zob.: Spór o "Martwą mniszkę" [w:] W drodze, 5(226) z 1992 r. , s 30-31; 36-37.
W. B. P a w l a k, Urodzeni w Warszawie. Opowieść, "Iskry", Warszawa 1986, s 7.
J. B r o n i e w s k a, Biała plama, "MON", Warszawa 1956, s 5.
P. I g n a t o w, Bracia bohaterowie, tłum. N. G a ł c z y ń s k a, "Nasza Księgarnia",
Warszawa 1953.
H. I l i j i n a , Czwarte zwycięstwo, tłum. J. P o r a w s k a, "Wydawnictwo Prasa
Wojskowa", Warszawa 1950.
A. R u d n i c k i, Niebieskie kartki. Przedświty, "Czytelnik", Warszawa 1957, s 7.
Zwróćmy uwagę, że wcześniej (1948) Rudnicki inaczej przedstawiał te okoliczności, co
jest przyczynkiem do problemu wiarygodności relacji wspomnieniowej.
R. M a t u s z e w s k i, Czy to jest w porządku [w:] Polityka , nr 42, 21.X.1978.
M. W a ń k o w i c z, Droga do Urzędowa, "Wydawnictwo Polonia", Warszawa 1989,
s 352-354.
M. W a ń k o w i c z, Od Stołpców po Kair, "PIW", Warszawa 1969, s 358-359.
M. W a ń k o w i c z, Tędy o owędy, "Iskry", Warszawa 1961, s 307.
M. W a ń k o w i c z, Karafka La Fontaine'a ..., op. cit. T II, s 573.
Długo po napisaniu niniejszego, wydano w Pradze zadziwiające kompendium
potwierdzające nasze domniemanie o realnych gruncie anegdot rozsianych arcydziele
Jarosława Haska. I choć "prostuje" ono niektóre nasze domniemania - w tym
uproszczoną identyfikacje Marka - to potwierdza tu wyłożoną, także ilustracjami i
fotografiami konkretne umocowania anegdot rozsianych w powieści. A jest to na razie
jeden (pierwszy) tom tego swoistego rozbioru dzieła literackiego. Zob. M. H o d i k,
Encyklopedie pro milovniku Svejka s mnoho vyobrazenimi, " Academia", Praha 1998, ss.
314.
T. D r e w no w s k i, Cenzura PRL a współczesne edytorstwo [w:] Autor - Tekst -
Cenzura, red. J. P e l c, M. P r e j s, "Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego",
Warszawa 1998, s 19.
J. P u t r a m e n t, Pół wieku, T III: Zagranica, Warszawa 1965, s 109.
A. N i e m o j e w s k i, Ludzie rewolucji i inne opowiadania, "Czytelnik", Warszawa
1961.
A. W o l i c a, Rudy, "Wydawnictwo Literackie", Kraków 1985.
H. M a l e w s k a, Przemija postać świata, "PIW", Warszawa 1954.
J. N o g a j, Rekordzista, "Iskry", Warszawa 1954, s 216-217.
J. P u t r a m e n t, Pół wieku, T III: Zagranica ..., op. cit. s 404n.
J. N o g a j, op. cit. s 64-67.
S. N o g a j, Boso garda, sl (= Katowice) 1932, s 28.
Z. R a s z e w s k i, Raptularz 1965-1967, "Znak", Kraków 1995, s 150.
Por. A. M u l a r c z y k, J. J a n i c k i, Towarzysze z Dąbrowy, "Iskry", Warszawa
1953; por. J. J a n i c k i, Alfabet lwowski, T 1-3, "BGW", Warszawa 1992-1996.
L. K a s s i l, M. P o l a n o w s k i, Ulica młodszego syna, "Nasza Księgarnia", tłum.
Z. T e r l e c k a, Warszawa 1951.
S. M a j c h r o w s k i, Pan Sienkiewicz, "Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza",
Warszawa 1961, s 5.
I. N e w e r l y, Prawdziwe przygody autora i bohaterów tej opowieści [w:] t e g o ż,
Chłopiec z Salskich Stepów, "KAW", Warszawa 1982, s 215-227.
Za R. W a r s z e w s k i, Marqueza powrót do źródeł [w:] Plus-Minus,
Rzeczypospolita z 4-5.05.1996.
M. W a ń k o w i c z, Zupa na gwoździu ..., op. cit. s 132.
M. W a ń k o w i c z, Ziele na kraterze, "PAX", Warszawa 1973, s 15-16.
K. K ą k o l e w s k i, Wańkowicz krzepi. Wywiad rzeka, Wydawnictwo Lubelskie,
Lublin 1984, s 90-91.
J. F u c z i k, Reportaż spod szubienicy, "Książka i Wiedza", Warszawa 1949, s
5nlb.
M. W a ń k o w i c z, Czerwień i amarant. Szczenięce lata. Opierzona rewolucja, "
Wydawnictwo Literackie", Kraków 1979, s 186-187.
S. C a t - M a c k i e w i c z, Myśl w obcęgach. Studia nad psychologią
społeczeństwa Sowietów, " Wydawnictwo im. Lecha Zondtka, Poznań 1990, s 30.
K. P r u s z y ń s k i, Noc na Kremlu, "Oficyna Literatów > Rój<", Warszawa 1989, s
46-47.
S. C a t - M a c k i e w i c z, Kto mnie wołał, czego chciał ..., "PAX", Warszawa 1972,
s 389.
Zob. K. Z d z i e c h o w s k i, O Stefanie Tyszkiewiczu [w:] Zeszyty Historyczne, nr
44 (1978), s 206.
czwartek, 22 listopada 2001, 08:21:16

185

187

185

187



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Nauki Pomocnicze Historii Sztuki (2)
Nauki Pomocnicze Historii Sztuki (1)
KOCZERSKA, Maria Nauki pomocnicze historii średniowiecznej w Polsce stan i perspektywy badawcze
Bobowski Encyklopedia nauk pomocniczych historii

więcej podobnych podstron