Jan Brzechwa Bajki dla dorosłych


Jan Brzechwa
BAJKA ARABSKA
Watek, siódmy kalif z dynastii Abbasydów, wnuk Harun-al-Raszyda i syn
Mottassema, był najdobrotliwszym i najsprawiedliwszym z kalifów, jakich
kiedykolwiek nosiła ziemia arabska.
Chociaż jednak wydawał najmądrzejsze zarządzenia, ludzie szemrali, gdyż
złocone minarety, wznoszone w Bagdadzie, nie napełniały im garnków,
Ale Watek o tym nie wiedział i dlatego uważał się za najszczęśliwszego władcę
w najszczęśliwszym kraju.
Zdarzyło się atoli, że wracając pewnego razu z pielgrzymki do świętej Kaaby,
kalif dostrzegł gromadkę dzieci, które szły boso w upalny dzień po kamienistej
drodze.
- Nie rozumiem co to ma znaczyć - pomyślał najdobrotliwszy z Kalifów -
czyżby w moim najszczęśliwszym kraju zabrakło sandałów dla dzieci?
I wezwał do siebie Wielkiego Wezyra, aby mu udzielił wyjaśnień.
- Władco mój i ojcze - powiedział Wielki Wezyr - po prostu szewcom arabskim
nie opłaca się szyć małych sandałów, skoro więcej mogą zarobić na dużych
sandałach. Takie jest prawo szewsko-arabslsiej drogi do dobrobytu.
Po tym wyjaśnieniu Wielkiego Wezyra Watek rozkazał przywołać wszystkich
ministrów.
- Synowie moi i przyjaciele - zapytał najsprawiedliwszy z Kałifów - jaką
widzicie radę na to, aby dzieci arabskie nie musiały chodzić boso?
Minister Niebieskich Migdałów rzekł:
- Nie ma Boga oprócz Boga, a Mahomet prorok jego. Trzeba się modlić.
Minister Wiatru w Polu zaproponował:
- Trzeba się zwrócić do Szacha Perskiego, naszego potężnego przyjaciela.
Niech nam przyśle dokumentację.
Minister Ciepłych Klusek oświadczył:
- Należy czekać, aż dzieci podrosną, bo gdy podrosną, będą mogły nosić duże
sandały.
Minister Białych Myszek powiedział:
- Trzeba w ogóle wydać zakaz wyrobu sandałów. Nie będzie wówczas sandałów
ani dla dorosłych, ani dla dzieci.
Minister Biczów z Piasku rzekł:
- Najlepiej zakazać dzieciom wychodzić z domu, wtedy nie będą potrzebowały
sandałów.
Watek wysłuchał w skupieniu rad swoich ministrów, po czym wezwał Dowódcę
Straży i kazał ich wszystlcich wysmagać skórzanym batogiem po obnażonych
pośladkach.
Gdy stało się tak, jak zarządził najdobrotliwszy i najsprawiedliwszy z Kalifów,
już nazajutrz na rynkach, jarmarkach i targach Arabistanu pojawiły się sandały
dla dzieci w wielkim wyborze.
- Chwała Allachowi za to, że mnie oświecił, w jaki sposób należy przemawiać
do rozumu - rzekł Watek i ucałował Koran.
Jan Brzechwa
BAJKA CHICSKA
W Pekinie mieszkał szewc Sun-szi-ho, słynny na całe Chiny. Nikt nie
był w stanie dorównać jego mistrzostwu i zewsząd przybywali
książęta, zamorscy kupcy i zwykli podróżnicy, pragnący nabyć
niezrównane wyroby pekińskiego szewca.
Kiedy jego sława obiegła już cały świat, Syn Nieba wezwał swych
mandarynów i rzekł:
- Nasz sławny Sun-szi-ho marnuje się przy szewskim kopycie. Tak
znakomity mąż wart jest lepszego losu. Postanowiłem zamianować go
dowódcą mojej floty.
Gdy po kilku dniach Sun-szi-ho przegrał wielką bitwę morską, cesarz
nadał mu order Złotego Smoka III klasy i rzekł:
- Mianuję cię Głównym Nadzorcą Plantacji Herbaty.
W porze zbiorów okazało się jednak, że wszystkie zasiewy zgniły i nie
osiągnięto nawet jednej setnej dorocznych plonów.
Syn Nieba zasmucił się, wezwał do siebie Sun-szi-ho, przypiął mu
własnoręcznie order Złotego Smoka II klasy i rzekł:
- W nagródę za wierną służbę zrobię cię Naczelnym Hodówcą
Wielorybów.
Po pół roku jednak wszystkie wieloryby pozdychały i nawet na
cesarskim stole nie pojawiała się odtąd zupa z płetw wielorybich,
stanowiąca ulubiony chiński przysmak.
Syn Nieba przywołał do siebie Sun-szi-ho, ofiarował mu order Złotego
Smoka I klasy i pokiwał ze smutlsiem ukoronowaną głową.
A nazajutrz zebrał swych mandarynów i rzekł:
- Nie mogę pojąć, czemu znakomity mój Sun-szi-ho okazał się tak złym
Dowódcą Floty, tak nieudolnym Nadzorcą Plantacji Herbaty i tak
kiepskim Hodowcą Wielorybów. Co mam z nim teraz począć?
- A może by - odezwał się nieśmiało najstarszy mandaryn - a może by
polecić mu, żeby robił buty?
- Dobra myśl - ucieszył się Syn Nieba - świetna myśl! Wcale mi to nie
przyszło do głowy.
I wezwawszy do siebie Sun-szi-ho rozkazał mu, aby zajął się szewskim
rzemiosłem.
Sun-szi-ho padł na kolana dziękując cesarzowi nowy dowód łaski i
zabrał się niezwłocznie do szycia przepięknego obuwia, słynnego na
cały świat.
Nikogo to nie zdziwiło, albowiem - jak uczy Konfucjusz - nawet
najlepszy szewc nie może dać z siebie więcej, niż potrafi.
Jan Brzechwa
BAJKA ETIOPSKA
Wielki cesarz Menelik, negus negesti, władca sprawiedliwy i pełen
cnót, bolał nad jedną z najgorszych przywar etiopskiego ludu -
skłonnością do złodziejstwa.
Wystarezyło bowiem odwrócić się na chwilę, aby sprzed nosa
zniknęła miska z fasolą, a jeśli ktoś przypadkowo zdrzemnął się
na przyzbie swego domu, po przebudzeniu nie znajdował już ani
burnusa, ani kozy, ani żony.
Nie pomagały kary chłosty ni więzienia, a z czasem doszło do
tego, że zaszczytniej było uchodzić za złodzieja niż za kołodzieja.
Wojownicy, którzy szli na wojnę w nadziei zdobycia łupów - po
powrocie zastawali puste miejsce tam, gdzie przedtem stały ich
domostwa. Nawet sam król królów osobiście strzegł własnego
skarbca, gdyż nie miał zaufania ani do rasów, ani do strażników.
A jednak, pomimo tych ostrożności, pewnego dnia zniknął z
pałacu największy skarb, jaki posiadał Menelik, a mianowicie ząb
trzonowy króla Salomona.
Negus negesti przez trzy dni nie przyjmował pokarmów, a potem
na znak wielkiego gniewu wyrwał sobie włos z kędzierzawej brody
i obtoczywszy go w glinie przyklepał do progu swojej komnaty.
Na całą Etiopię padł blady strach. I słusznie, jako że król królów
postanowił wypowiedzieć zdecydowaną walkę zładziejom i nakazał
odrąbywać ręce każdemu, kto zostanie przyłapany na kradzieży.
Odtąd Menelik zasiadał codziennie pod starym cedrem i
wymierzał surową sprawiedliwość. Przed oblicze władcy
sprowadzano winowajców, kat odrąbywał im ręce, a stroskane
żony czekały w pogotowiu z garnkami wrzątku, w których
zanurzano krwawiące kikuty. Odrąbane ręce skazańcy zabierali z
sobą do domu na wieczną rzeczy pamiątkę.
Gdy po kilku miesiącach, w rocznicę urodzin Menelika, przed
pałacem jego zebrały się tłumy, aby oddać cześć sprawiedliwemu
władcy, negus negesti spojrzał na nie z rozrzewnieniem i zawołał:
- Czy są wśród ludu Etiopu uczciwi ludzie?
- Są! - odezwały się głosy.
- Jeśli są, niech podniosą ręce! - zawołał Menelik.
- Nie możemy! - odezwały się głosy.
- Dlaczego? - zawołał Menelik.
- Bo nie mamy rąk! - odezwały się głosy.
Tego dnia negus negesti po raz pierwszy spokojnie położył się
spać, albowiem zrozumiał, że dzięki kradzieży zęba król Salomon,
którego potomkami mienią się etiopscy cesarze, oświecił go swoją
mądrością.
Jan Brzechwa
BAJKA HINDUSKA
Na brzegu świętego Gangesu, pośród murowanych kolumn, pod
niebotycznym stropem świątyni wznosił się przepotężny posąg Buddy
cały ze złota. Sześć rąk posągu - po trzy z każdej strony - świadczyć
miało o tym, że Sakkia-Muni poznał wagę wszelkiej rzeczy i że potrafi
obronić swoich wiernych przed zakusami fałszywych bogów.
Tłumy nędzarzy z najdalszych zakątków kraju ciągnęły do świątyni w
nadziei, że wielki Budda otoczy ich swoją opieką i ulituje się nad ich
nędzą.
Lament wygłodniałych kobiet i dzieci wzmagał się coraz bardziej i
docierał aż do pałacu maharadży.
Zaniepokojeni tym bramini naradzili się pomiędzy sobą i jeden z nich,
stanąwszy pod posągiem Huddy, zawołał:
- Uciszcie się, ludzie! Nie jesteście warci łaski, którą zsyła wam wielki
Sakkia-Muni! Oto wczoraj, gdy karawana złożona z pięciuset słoni wiozła
pożywny ryż dla naszego kraju, stał się cud i ryż przemienił się w stado
gołębi. Wiedzcie bowiem, że im mniej będziemy mieli żywności, tym
prędzej pogrążymy się w Nirwanie.
Potem wyszedł drugi bramin i rzekł:
- Sto okrętów wiozło tłuste ryby, które miały zaspokoić wasz głód, ale
stał się cud i ryby przemieniły się w nietoperze. Tak oto wielki Budda
stara się przybliżyć was do Nirwany.
Trzeci bramin powiedział:
- Widziałem na własne oczy tysiąc wozów na pełnionych bawełną, którą
nasz Maharadża sprowadził, abyście nie chodzili nadzy. Ale stał się cud i
bawełna przemieniła się w babie lato. Gdy pogrążycie się w Nirwanie,
wspomnijcie modlitwą wielkiego Buddę czyniącego cuda.
Zgromadzone tłumy w milczeniu potakiwały głowami, a w końcu
przestały lamentować i szemrać, albowiem Nirwana - ów błogi
odpoczynek w niebycie - był najgłębszym pragnieniem każdego
prawowiernego buddysty.
Ale wtedy właśnie stała się rzecz najmniej spodziewana. Huknął grom,
przemknęła błyskawica, świątynia zatrzęsła się w posadach i złoty posąg
Buddy przemówił ludzkim głosem:
- Słuchajcie, ludzie! Nie wierzcie braminom! Bramini kłamią! Bawełnę,
ryby i ryż zwyczajnie rozkradli. Nie było żadnego cudu. I w ogóle cudów
nie ma!
Wówczas najstarszy z braminów wysunął się do przodu i zawołał:
- Mylisz się, przepotężny władco świata! Bo czyż nie jest cudem to, że
twój złoty posąg przemówił? Czyż ten cud się nie zdarzył?
- Owszem - powiedział Sakkia-Muni, podczas gdy tłumy w świątobliwym
uniesieniu padły na twarz - owszem, ale tylko jeden jedyny raz.
Musiałem przecież cud ten uczynić, albowiem nie mam innego sposobu
przekonania ludzi o konieczności racjonalnego myślenia.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jan Brzechwa Miejsce dla kpiarza
Jan Brzechwa Poradnik dla młodych i starych
Jan Brzechwa Czerwony kapturek
Jan Brzechwa Stryjek
Jan Brzechwa Żaba
Jan Brzechwa A głupiemu radość
Jan Brzechwa Astma
Jan Brzechwa Rzepka literacka
Jan Brzechwa Śledzie po obiedzie
Jan Brzechwa Sójka
Jan Brzechwa Pąsowa suknia
Jan Brzechwa Szelmostwa lisa witalisa
Jan Brzechwa Dwie gaduły

więcej podobnych podstron