Jan Brzechwa Pąsowa suknia


Jan Brzechwa
PSOWA SUKNIA
Groteska w jednej odsłonie
OSOBY:
MŻ
ŻONA
Mąż i Żona w strojach balowych siedzą na kanapie
MŻ: Mam wrażenie, że doskonale się dzisiaj bawiłaś.
ŻONA: Rzeczywiście. Już dawno nie pamiętam, żeby mi było tak wesoło. Zwłaszcza tak
pragnęłam do syta się wytańczyć.
MŻ: I pomyśl tylko, żeby nie ta straszna scena...
ŻONA: Ach, doprawdy... To było tak okropne... Dotąd jeszcze nie mogę przyjść do
siebie...
MŻ: On dawno robił na mnie wrażenie brutala. Miał coś niesympatycznego w twarzy.
ŻONA: Ale już pomijając wszystko, jak on się nie krępował w obecności tylu ludzi coś
podobnego zrobić. Mógł przecież zapanować nad sobą.
MŻ: Niekulturalny człowiek. A zresztą: kto wie... Może i ona była winna. Wiedziała, z
kim ma do czynienia, nie powinna go była doprowadzać do takiego stanu.
ŻONA: Wszystko jedno! Nic go nie może usprawiedliwić. Uderzyć w twarz żonę?!
Przecież to jest okropne! Młode małżeństwo, które, jak mówią, pobrało się z miłości i
naraz... Ach! Trzęsę się cała na samo wspomnienie.
MŻ: Rzeczywiście, to było okropne. Należy się tylko pocieszać, że podobne wypadki są
zupełnie odosobnione.
ŻONA: Rozumie się. Wszak w myśli mi wprost nie może powstać, aby między nami
mogło dojść do takiej sceny.
MŻ: Między nami? Co też ty mówisz. Przede wszystkim jesteśmy kulturalni, następnie
kłótnie nasze nie przybierają nigdy takich rozmiarów, a gdyby nawet, to przecież zbyt cię
kocham i szanuję, aby mi się ręka mogła na ciebie podnieść.
ŻONA: (tuląc się do niego) Ach, tak! Najważniejsze jest to, że ty mnie kochasz, a on jej
widać nie kocha. Wiem dobrze, że gdybym nawet bardzo względem ciebie zawiniła,
nigdy byś mnie nie uderzył.
MŻ: Na tym właśnie polega różnica między nami a nimi. Czy ja bym cię mógl kiedy
uderzyć?... Ach, ty kociaku mój drogi... (całuje ją)
ŻONA: Mój kochany, złoty! Jakżeż szczęśliwa jestem, że mój mąż jest inny. Serce mi się
ściska, gdy ją sobie przypomnę. Nieszczęśliwa kobieta. Zrobiła się pąsowa, jak suknia,
którą miała na sobie.
MŻ: Co do tego, to trochę się moje dziecko mylisz, gdyż suknię miała na sobie nie
pąsową, a niebieską.
ŻONA: (śmiejąc się) Ty chyba żartujesz?
MŻ: Ależ zapewniam cię, że niebieską. Jeszcze sobie przypominam, jak Stefan
powiedział, że ma suknię tego samego koloru co oczy, a chyba nie miała pąsowych
oczu.
ŻONA: Nie. Doprawdy. Na pewno się mylisz. Mówiłam ci już dawno, że chciałabym mieć
pąsową suknię i dlatego właśnie pytałam się jej dzisiaj, gdzie kupowała ten materiał.
MŻ: Nie, moja droga, z pewnością coś poplątałaś. Zupełnie wyraznie pamiętam, że
nazwałem ją chabrem.
ŻONA: Ale przecież chabry nie bywają pąsowe.
MŻ: Zatem widzisz, że mam rację.
ŻONA: (kapryśnie) Słuchaj, nie drażnij się ze mną, widziałarn ją w tej sukni już kilka razy
i wiem na pewno, że jest koloru...
MŻ: Niebieskiego.
ŻONA: Mój drogi! Nie sprzeczaj się ze mną, bo chyba nie posądzasz mnie o to, abym się
nie znała na damskich toaletach.
MŻ: Wcale cię nie mam zamiaru o to posądzać, ale zdaje mi się, że cokolwiek zle
odróżniłaś kolory.
ŻONA: Więc według ciebie jestem daltonistką?
MŻ: Tego nie mówię.
ŻONA: Jak to? Przecież cały czas mówisz tylko o tym.
MŻ: Nie. Twierdzę jedynie, że suknia była koloru niebieskiego.
ŻONA: Słuchaj. Nie irytuj mnie. Suknia była pąsowa i niczym mnie nie przekonasz.
MŻ: Nie mam zamiaru cię przekonywać, dziwi mnie tylko twój upór. Wygląda tak, jak
gdybyś chciała mi wmówić, że jestem ślepy.
ŻONA: Bo wy, mężczyzni, w tych sprawach jesteście ślepi, czego dowodem jest właśnie
to, że pąsową suknię nazywasz niebieską.
MŻ: Moja kochana! Nie rób ze mnie głupca. Jeśli jestem dla ciebie we wszystkim
ustępliwy, nie upoważnia cię to jeszcze do tego, abyś sobie ze mnie kpiła.
ŻONA: Kpiła? Ty ze mnie chyba kpisz sobie. Mogę się zresztą z tobą założyć i
zobaczymy, kto ma rację.
MŻ: Możemy się założyć. Chociaż znasz przecież przysłowie, że kto się zakłada, nie
wiedząc - jest głupcem, a kto zakłada się, wiedząc - jest szubrawcem.
ŻONA: (podnosząc głos) Co to ma znaczyć? Zdaje się, że zle zrozumiałam... znaczy, że
ja...
MŻ: Zakładasz się, a nie wiesz.
ŻONA: Co? Znaczy ja w twoim mniemaniu jestem głupia? Ha-ha... Nareszcie jesteś
szczery! Ale ty się zakładasz, wiedząc - to gorzej.
MŻ: Znaczy jestem według ciebie szubrawcem?
ŻONA: Widocznie. Zresztą sam to powiedziałeś.
MŻ: Słuchaj... Ubliżać sobie nie pozwolę! Radzę ci, żebyś przestała.
ŻONA: Nie, ze mną nie tak łatwo. Ja ci pokażę, czy jestem głupia.
MŻ: Jesteś i nie potrzebujesz mi pokazywać...
ŻONA: Jak śmiesz?! Niech ci się nie zdaje, że trafiłeś na smarkatą, która ci na wszystko
pozwoli.
MŻ: Radzę ci, nie irytuj mnie.
ŻONA: Rady twoje są zbyteczne. Nie będziesz mnie uczył, co mam robić. Dawno już
zauważyłam, że jesteś w stosunku do mnie opryskliwy i gburowaty.
MŻ: Zamilcz. To co mówisz - jest kłamstwem. Byłem zawsze wyrozumiały na twoje
wszystkie fochy i pozwalałem ci na takie rzeczy, na jakie by ci nikt nie pozwolił.
ŻONA: Doprawdy... Śmiechu warte. Maltretowałeś mnie od pierwszej chwili, znęcałeś się
nade mną.
MŻ: Jesteś niewdzięczna i zle wychowana. Zapominasz, że byłaś prostą mieszczanką,
gdy się z tobą żeniłem.
ŻONA: Ale byłam uczciwą dziewczyną...
MŻ: Nie wiadomo...
ŻONA: Co? Nie wiadomo? Jak ty śmiesz mnie tak obrażać? Czy ja ci przypominam, żeś
był zrujnowany, gdyś się ze mną żenił? Czy wymawiam ci, żeś ożenił się dla posagu?
MŻ: Kłamstwo! ... A zresztą twoi rodzice mnie oszukali.
ŻONA: Milcz!
MŻ: Twój ojciec zachował się jak ostatni łotr. Nie dodał mi do twego posagu stu tysięcy.
ŻONA: Ty sam jesteś łotrem, jeśli śmiesz coś podobnego mówić.
MŻ: Jesteś ordynarna. Twoja matka nie umiała cię wychować.
ŻONA: Moja matka jest święta!
MŻ: Twoja matka jest taka sama czarownica jak i ty.
ŻONA: Zabraniam ci tak mówić o mojej matce! Rozumiesz? Jesteś gruboskórny
obrzydliwy człowiek.
MŻ: Milcz! Już mam ciebie dosyć. Nareszcie dowiedziałem się, z kim mam do
czynienia...
ŻONA: O, nie! Ja nie będę milczała. Niech wszyscy wiedzą, niech cały świat wie, kogo
mam za męża. Dawno mi już o tym mówiono, nie chciałam jednak wierzyć. Ale nareszcie
wyszło szydło z worka. Widzę, że wszystko, coś dawniej mówił, to była tylko komedia.
Ale wszystko ma swój koniec.
MŻ: Wszystko, oprócz twojej gadaniny.
ŻONA: O, ja wiem, że chciałbyś, abym przestała mówić, bo wszystko, co mówię, jest
świętą prawdą, a prawda w oczy kole... Ale zaczekaj... Powiem ci jeszcze więcej.
MŻ: Radzę ci, zamilcz, bo to się zle skończy.
ŻONA: Nie strasz mnie. Nie boję się ciebie... Myślisz, że wszyscy nie wiedzą o tym, że
jesteś paskarzem? Co? Całe miasto wie i mówi o tym, że ty podbiłeś ceny na skórę, że
magazynujesz u siebie obuwie, że szmuglujesz z zagranicy towary...
MŻ: (groznie) Słuchaj... doigrasz się.
ŻONA: A myślisz, że ja nic nie wiem o twoim romansie z baletnicą w Częstochowie?
Może powiesz, że to nieprawda?
MŻ: Skończysz, czy nie?
ŻONA: O, ja wiem o wszystkim, ale milczałam, bo mi cię było żal.
Mąż wstaje i zaczyna chodzić po scenie. Żona biega za nim.
ŻONA: Teraz jednak opowiem wszystkim! Niech wiedzą. Wszystkim opowiem, dlaczego
papier tak zdrożał, kto zrujnował Halickiego i dlaczego żona go rzuciła.
MŻ: To wierutne kłamstwo!
ŻONA: O, nie! To święta prawda. Wszystkie twoje łajdactwa teraz wyjdą na wierzch...
MŻ: (pieniąc się) Słuchaj... Radzę ci...
ŻONA: Grozisz mi? Co? Ale ja się ciebie nie boję! Rozumiesz? Trafiła kosa na kamień...
MŻ: Jestem cierpliwy, ale wszystko ma swoje granice.
ŻONA: Nie strasz mnie... Dlatego się tak pienisz, że mam rację!... Zupełnie słusznie cię
nazwałam szubrawcem.
MŻ: (zaciska pięści) Milcz!!
ŻONA: Co? Może mnie jeszcze uderzysz? Proszę cię, nie krępuj się! Wszystkiego mogę
się po tobie spodziewać.
MŻ: (zdławionym głosem) Odejdz!
ŻONA: No... Uderz mnie... uderz!
MŻ: Mówię ci... odejdz!
ŻONA: (naciera na niego) Nie... proszę cię... uderz mnie... spróbuj tylko...
MŻ: Nie odejdziesz?...
ŻONA: Nie! Chcę, żeby wszyscy wiedzieli... Żeby cały dom słyszał, jaki potwór tu
mieszka... lichwiarz...
MŻ: Co??!! Napraszasz się?...
ŻONA: Tak. Napraszam się... napraszam się.
MŻ: (nagle odwraca się do niej i wymierza jej policzek) Masz!!
ŻONA: Ach! (rzuca się na niego, wczepia mu się rękami w brodę i szarpie ją) Masz!
Masz! Masz!
Chwila szamotania. Mąż wreszcie odrywa jej ręce i rzuca ją na kanapę, po czym ociera
twarz chustką, poprawia sobie kołnierzyk i krawat.
ŻONA: (łkając) Nikczemnik... Śmie twierdzić, że ona miała na sobie niebieską suknię.
Kurtyna


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jan Brzechwa Czerwony kapturek
Jan Brzechwa Stryjek
Jan Brzechwa Żaba
Jan Brzechwa A głupiemu radość
Jan Brzechwa Astma
Jan Brzechwa?jki dla dorosłych
Jan Brzechwa Rzepka literacka
Jan Brzechwa Śledzie po obiedzie
Jan Brzechwa Sójka
Jan Brzechwa Szelmostwa lisa witalisa
Jan Brzechwa Dwie gaduły
Jan Brzechwa Alamakota
Jan Brzechwa Amerykański pojedynek
Jan Brzechwa Wiec wariatów
Jan Brzechwa Foka
Jan Brzechwa Pożegnanie z bajką
Jan Brzechwa Żółw
Jan Brzechwa Człowiek i perła

więcej podobnych podstron