Fox Susan Czarna owca

background image

SUSAN FOX

Czarna owca

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Willa Ross wspięła się na trawiaste wzniesienie,

zajmując dyskretnie miejsce z boku, w pewnym

oddaleniu od pokaźnej grupki zebranej przy grobie.

Nie przyłączyła się do cioci Tess i siostry ciotecznej,

Paige. Zerwanie z nimi i ze zmarłym wujem, Calvinem

Hardingiem, było zbyt dramatyczne, a rozbrat zbyt

długotrwały, by się mogła łudzić, że zostałaby tam

mile przyjęta. Zatrzymała się więc na kupce darni,

skąd widziała dobrze pastora i swoje dwie ostatnie

żyjące krewne i skąd mogła się później niepostrzeżenie

wycofać.

Ruch na tyłach grupki zgromadzonej przy trumnie,

koło której stał, przyciągnął ciemne spojrzenie Claytona

Cantrella, gdy tylko Willa się pojawiła na wzniesieniu.

Rozpoznał ją od razu. Ból i gniew ścisnęły mu pierś

żelazną obręczą.

Smukła, ubrana w prostą sukienkę koloru pias­

kowego, stanowiącą według oceny Claytona delikatną

aluzję, że dziewczyna nie opłakuje zbytnio śmierci

wuja, Willa Ross zachowała prawie ten sam wygląd

psotnego trzpiota, który ją cechował jako nastolatkę.

Chociaż płowe włosy upięła w węzeł sugerujący większą

dojrzałość, jej twarz miała te same ładne, subtelne

rysy, co w wieku siedemnastu lat. Minione pięć lat

jedynie podniosło jej dawną urodę.

Ucisk w piersi Claytona się wzmógł. To przez Willę

Ross jego młodsza siostra, Angela, leży teraz niedaleko

stąd, w grobie za wzniesieniem, koło ich rodziców.

Gorycz, która, jak sądził, rozpłynęła się przez te

background image

lata, wezbrała na nowo w jego sercu i pogłębiła ostre

bruzdy otaczające usta.

- Odmówimy teraz Modlitwę Pańską - zapowiedział

pastor, po czym pochylił głowę i rozpoczął: - „Ojcze

nasz, który jesteś w niebie..."

Willa nie pochyliła ze wszystkimi głowy, chcąc

skorzystać z okazji i odmawiając cicho słowa modlitwy,

przyjrzeć się cioci Tess. Minione pięć lat nie obeszło

się z nią łaskawie. Zielone oczy Willi napełniły się

łzami na widok kruchego i niezdrowego wyglądu

starszej pani, jej kredowej i pooranej zmarszczkami

twarzy, włosów przyprószonych siwizną. Małe dłonie,

lekko teraz zdeformowane, trzymała ciocia splecione

bezradnie na kolanach.

Willa wiele by dała, żeby być teraz tą, która siedzi

przy jej boku, która ją pociesza i dodaje sił, która

z nią dzieli ból. Zamiast tego jest wyrzutkiem

rodzinnym i nie ma nawet pewności, jak zostanie

przyjęte jej pojawienie się. Nie potrafiła się jednak

powstrzymać od wzięcia udziału w pogrzebie, gotowa

się zadowolić zobaczeniem choćby z oddali kobiety,

która ją wychowała po śmierci rodziców.

- „I wybacz nam nasze winy, jako i my wybaczamy

naszym winowajcom..."

Clay Cantrell powtarzał automatycznie słowa

modlitwy, nie zastanawiając się nad ich znaczeniem.

Nie spuszczał twardego spojrzenia ciemnych oczu

z twarzy Willi, ślepy na bolesny skurcz jej miękkich

warg i otaczającą ją aurę smutku.

Jakby wyczuwając jego wrogość, Willa obróciła

wzrok i ich spojrzenia się skrzyżowały.

Pełen niechęci wyraz ciemnych oczu sprawił, że

słowa modlitwy uwięzły jej w gardle. Raptownie

uciszona, Willa nie mogła oderwać wzroku od jego

przystojnej twarzy o regularnych rysach i męskim

wykroju ust, nie mogła się powstrzymać od ogarnięcia

background image

okiem jego postaci o szerokich barach i wąskich

biodrach. Clay Cantrell miał ciemne włosy i był

ubrany cały na czarno. Stanowił wyniosłą, onieś­

mielającą postać, niemal groźną, i niczym nie przypo­

minał tolerancyjnego, pobłażliwego starszego brata

jej najbliższej przyjaciółki, jakiego znała przed paroma

laty.

- Amen.

Pastor zakończył Modlitwę Pańską, po czym

zapoczątkował zbiorową recytację hymnu, który Willa

rozpoznała jako jeden z ulubionych hymnów cioci

Tess. Zmusiwszy się do oderwania wzroku od Claya

i skupieniu go na cioci, Willa formowała niemo

ustami słowa hymnu, z piersią nagle zbyt ciężką od

bólu, by je wypowiadać głośno.

Przyjazd na pogrzeb okazał się pomyłką. Przekonał

ją o tym wrogi wyraz twarzy Claya Cantrella.

W chwili kiedy pastor przystąpił do wygłoszenia

końcowych uwag o osobie zmarłego Calvina Hardinga,

ciocia Tess odwróciła głowę i rozejrzała się zbolałym

wzrokiem po zebranych. Nie przygotowana na to

Willa nie usunęła się w tych pierwszych paru sekun­

dach. A potem było już za późno.

Spojrzenie Tess Harding spotkało się ze spojrzeniem

Willi i w zaskoczeniu żadna z nich przez chwilę nie

zareagowała. Po czym, jakby raptem przestały do niej

docierać słowa końcowej przemowy, Tess niepewnie

się podniosła. Po zgromadzeniu przeszedł szmer, kiedy

położyła na krześle torebkę.. Pastor się zawahał,

a następnie spiesznie dokończył zdanie, z wyrazem

troski na twarzy. Tess zaczęła się oddalać od zgroma­

dzonych. Paige również wstała z krzesła, wyraźnie

zdumiona zachowaniem matki.

Willa skamieniała, sparaliżowana obawą, kiedy

ciocia skierowała się bez uśmiechu w jej stronę.

Wszyscy obrócili się teraz, żeby zobaczyć, czemu czy

background image

komu Tess przygląda się z takim przejęciem. Wszelki

ruch i dźwięk zamarł, gdy rozpoznano Willę.

Willa musiała zebrać wszystkie siły, żeby pozostać

na miejscu. Nerwy miała napięte do ostatnich granic,

niepewna, czy ciocia ją przygarnie, czy odepchnie.

Z przeraźliwym uczuciem, że w ogóle nie zna kobiety

zmierzającej ku niej z taką determinacją, przygoto­

wywała się na pewne odepchnięcie.

Poważna twarz cioci Tess się rozluźniła. Nadzieja

wezbrała w sercu Willi, gdy na wargach Tess wykwitł

blady uśmiech. Willa ruszyła, by ująć wyciągnięte

dłonie cioci, gdy ta nagle się zatrzymała, zachwiała

i osunęła na trawę.

W ciągu pierwszych sekund nie podbiegł do niej

nikt prócz Willi, tak jakby nikt nie wierzył własnym

oczom. Kiedy klęknąwszy szukała pulsu cioci, jak

z oddali doszedł Willę pisk jej ciotecznej siostry.

Ogarnęła ją panika, kiedy nic nie wyczuła. I zaraz

powstał chaos.

- Niech ktoś przyniesie moją torbę lekarską!

Doktor Elliot podszedł i przykucnął, żeby delikatnie

obrócić Tess na wznak. Pastor przysunął się i podniósł

Willę z kolan. Przyglądała się bezradnie, jak doktor

szuka pulsu, i doznała niezmiernej ulgi, gdy go znalazł.

Ktoś podprowadzał już z głównej alei jego samochód

kombi, ktoś drugi nadbiegał z jego torbą lekarską. Po

chwili doktor to osłuchiwał pierś Tess stetoskopem,

to wydawał polecenia.

Willę poderwało piskliwe kobiece oskarżenie:
- To twoja wina!

Willa obróciła osłupiałe spojrzenie na swoją siostrę

cioteczną.

- Po coś tu w ogóle przyjechała? - nacierała Paige.

- Boże, jeśli ona umrze...

Przy boku Paige wyrósł momentalnie Clay Cantrell,

który ją objął uspokajająco ramieniem.

background image

CZARNA OWCA

9

- Jeśli ona umrze... - powtórzyła płaczliwie Paige.

Niezdolna wypowiedzieć groźby, obróciła twarz

i ukryła ją na piersi Claya. Jej wiotkim ciałem

wstrząsnął rozdzierający szloch, skłaniając Claya do

tym ciaśniejszego utulenia jej w ramionach.

Nad jej doskonale ufryzowaną głową świdrowały

Willę ciemne oczy Claya. Rozejrzał się po gromadzie

przybyłych na pogrzeb sąsiadów - ranczerów i ludzi

z miasteczka. Ich twarze wyrażały to samo współczucie

dla Paige i bezwzględne potępienie Willi.

- Myślę, że nic tu po tobie - powiedział groźnie.

Willa musiała się usunąć, żeby zrobić miejsce dwóm

mężczyznom z noszami.

- Willo!

W głosie Claya brzmiała przejmująca dreszczem

groźba. Ważąc się na zwłokę, Willa odwróciła oczy

od jego ostrzegawczego spojrzenia.

- Czy będzie żyła? - zapytała doktora.

- Nie wiem - odparł szorstko doktor i odwrócił się

patrząc, jak mężczyźni wsuwają nosze na tył jego

samochodu. Odprawił Willę krótkim kiwnięciem głowy,

po czym zwrócił się troskliwie do jej siostry ciotecznej:

- Pojedziesz z nami, Paige?

Willa się cofnęła, a doktor Elliot zaprosił Paige na

przednie siedzenie obok kierowcy. Sam się usadowił

z tyłu koło pacjentki i wielki pojazd ruszył do

miasteczka.

Willa, chcąc jechać za nimi, udała się w miejsce,

gdzie nieprawidłowo zaparkowała auto. Dochodziła

do niego, gdy usłyszała za sobą energiczne kroki.

Czując instynktownie, kto za nią idzie, spróbowała

przyśpieszyć, lecz palce o stalowym uścisku chwyciły

ją za ramię i zdecydowanym ruchem obróciły do tyłu.

Podniosła w popłochu zielone oczy i spotkała

natarczywy wzrok Claya.

- Co ty tu, u diabła, robisz?

background image

Spróbowała się bezskutecznie oswobodzić.

- Przyjechałam oddać ostatnią posługę - odparła

głosem, w którym zabrzmiała nuta zuchwalstwa.

Rozgniewało go to. Puścił jej ramię, świadom, że

w porywie wrogich uczuć, jakie w nim budzi Willa,

może jej zrobić krzywdę.

- Jest już po pogrzebie, więc możesz wracać.

- Jadę do szpitala - powiedziała prostując smukłe

ciało w przypływie buntu.

- Nikt cię o to nie prosi.

Clay poczuł, jak coś w nim mięknie na widok bólu,

który przemknął po jej twarzy, nim go zdołała ukryć.

Teraz, kiedy dojrzał to coś przejmującego w jej oczach,

stało się dla Claya oczywiste, że Willa wiele przecier­

piała przez minione lata.

Jednakże ból i cierpienie nie były tym, co chciał

w niej widzieć, co chciał przyjąć do wiadomości.

Postępowanie tej dziewczyny kosztowało jego siostrę

życie i prędzej go diabli wezmą, niż sobie pozwoli na

współczucie dla niej.

- Wracaj tam, skąd przyjechałaś. Nikt cię tu nie

potrzebuje. - Ostrością głosu pokrył odruch współ­

czucia, który nim na chwilę owładnął.

- Chcę wiedzieć, jak się czuje ciocia Tess.

- Dość już narobiłaś zła.

Zaparło jej dech, gdy sens słów Claya uderzył

ją jak cios w pierś. Więc obwinia ją i o to! Poraziła

ją ta świadomość, lecz jakoś zdołała opanować

ból i wytrzymać jego oskarżycielskie spojrzenie.

Wydawało jej się teraz niewiarygodne, że miłość

tego człowieka do siostry rozciągała się kiedyś

i na nią.

Odwróciła się i przeszła ostatnie parę kroków

dzielące ją od auta. Wyciągała rękę do klamki, kiedy

Clay sięgnął z tyłu i otworzył jej drzwiczki.

- Nie jedź do szpitala, Willo. Zirytujesz tylko

background image

wszystkich i obudzisz na nowo wspomnienia prze­

szłości.

- Może wskazane by było wreszcie je obudzić

- rzuciła mu spokojne wyzwanie.

- Tess jest bardzo chora. Jeśli chcesz wziąć na

swoje sumienie jeszcze jedną śmierć, to jedź - rzucił.

Twarz Willi zrobiła się biała jak kreda. Bez słowa

wsiadła do auta. Odjeżdżając spojrzała po raz ostatni

w lusterku na wysokiego mężczyznę w czerni, który

ją odprowadzał wzrokiem.

Willa wyszła z toalety na stacji benzynowej,

przebrana z sukienki, pończoch i pantofli na wysokim

obcasie we flanelową koszulę, dżinsy i znoszone buty

kowbojskie. Rozpuszczone jasnoblond włosy opadały

jej teraz luźno na ramiona.

Skierowała się prosto do auta, przepuszczając

ostatnią okazję, żeby coś przegryźć obok w przydrożnej

restauracji, gdzie się zatrzymywali kierowcy ciężarówek.

Nie chciała pokazywać ludziom zapłakanej twarzy,

czerwonych zapuchniętych powiek i wielkich sińców

pod oczami. Skromne kosmetyki, jakie nosiła w toreb­

ce, pokryły częściowo ślady łez, lecz nie na tyle, żeby

mogła się czuć swobodnie w lokalu publicznym.

Szybko wrzuciła zdjęte ubranie do małej walizeczki

w bagażniku. Obok, jak na urągowisko, stała większa

walizka, w którą zapakowała tyle rzeczy, żeby ich

starczyło na tydzień. Pakowała je z taką nadzieją

w sercu. Teraz wiedziała, że nadzieja była płonna.

Nawet gdyby znalazła sposób, żeby zerwać zasłonę

okrutnych kłamstw okrywających przeszłość, nie

mogłaby tego uczynić bez wystawienia na szwank

zdrowia cioci Tess. Sądząc po wrogości, jaką wszyscy

jej okazywali na pogrzebie, nikt by jej teraz nie dał

więcej wiary niż wówczas. Uświadomienie sobie tego

przybiło ją do reszty.

background image

Ostatecznie zrezygnowała z jazdy do szpitala

w obawie, że Clay może mieć rację. Nie zniosłaby

tego, gdyby drugie życie obciążyło jej sumienie.

Dostateczne brzemię stanowiła śmierć najlepszej

przyjaciółki, kiedy obie miały po siedemnaście lat.

Zatrzasnęła bagażnik, gdy tylko odżyły dawne

wspomnienia. Na jawie nauczyła się je odpychać, nie

pozwalać im całkowicie wypływać na powierzchnię.

Często jednak nękały ją w snach.

Nowy samochód zapalił jak zwykle od razu i Willa

ruszyła na autostradę, podejmując długą drogę do

domu. Ujechała dotąd wszystkiego osiemdziesiąt

kilometrów od Cascade. Osiemdziesiąt kilometrów

od prawdziwego domu, przemknęło jej przez głowę.

Od trzech lat jej faktycznym domem było małe

ranczo nieco na północny wschód od Colorado

Springs w Colorado, trzysta kilometrów od Cascade

w Wyomingu. Skromne ranczo, na którym wraz

ze swoją wspólniczką, Ivy Dayton, hodowała konie

kowbojskie, stanowiło w połowie jej własność. Willa

prowadziła ranczo i ujeżdżała konie, Ivy zaś za­

jmowała się hodowlą i jeździła na targi końskie.

Willa zainwestowała w swoją połówkę rancza lwią

część pieniędzy odziedziczonych po rodzicach. Jak

dotąd przedsięwzięcie okazywało się nader docho­

dowe, choć wymagało od niej długich godzin wy­

tężonej pracy, ale tęgo Willa właśnie potrzebowała.

Aż Ivy dała jej znać z wystawy końskiej w Wy­

omingu, że przeczytała nekrolog Calvina Hardinga.

Willa od razu zdecydowała, że musi zdążyć chociaż

na część pogrzebu.

To właśnie wujek Cal wypowiedział Willi dom, gdy

tylko ukończyła osiemnaście lat, i zakazał jej kiedykol­

wiek wracać. Ciocia Tess błagała go ze łzami w oczach,

żeby zmienił zdanie, ale w końcu uległa jego dyktatowi.

Od tej chwili Willa była zdana na własne siły.

background image

I to właśnie ówczesny opór cioci Tess przeciw

wyrzuceniu jej z domu natchnął Willę szaloną nadzieją,

że teraz, gdy wujek nie żyje, mogłaby znowu zapano­

wać między nią a ciocią zgoda. Jak się okazuje,

płonną nadzieją.

Przy następnym wjeździe na autostradę z pobocza

zjechał wóz policyjny i włączył się w ruch o parę aut

za nią. Willa rzuciła odruchowo okiem na szybkoś­

ciomierz i jechała dalej, upewniwszy się, że nie

przekroczyła dozwolonej szybkości.

Usłyszawszy w chwilę potem syrenę, spojrzała

w lusterko i stwierdziła, że wóz patrolowy jedzie za

nią błyskając czerwonymi światłami. Zjechała na

pobocze, gdy tylko mogła to bezpiecznie zrobić,

pewna, że policjant ją wyprzedzi, gdyż nie naruszyła

żadnych przepisów. Ku jej zdumieniu policjant

zatrzymał się, po czym wysiadł i ruszył w jej kierunku.

Bolesny skurcz ścisnął jej żołądek na wspomnienie

poprzedniego razu, gdy miała do czynienia z przed­

stawicielami prawa. Nigdy tego nie zapomni. Do dziś

dnia drżała na widok policjantów, unikała ściągania

na siebie ich uwagi, bała się, że znowu nie będą

chcieli wierzyć jej słowom, poddadzą ją nowemu

koszmarnemu przesłuchaniu.

Gdy policjant zrównał się z jej autem, odkręciła

pośpiesznie okienko.

- Dobry wieczór, panienko. Czy to pani jest Willą

Ross?

Chociaż policjant był uosobieniem uprzejmości

i szacunku, Willę przebiegł ostry dreszcz niepokoju.

Kiwnęła głową.

- Przykro mi, proszę pani, ale wzywają panią

z powrotem do Cascade z powodu jakiegoś kryzysu

rodzinnego. Polecono mi panią odnaleźć i udzielić

pani eskorty, żeby pani dojechała jak najszybciej na

miejsce.

background image

Willa poczuła ucisk w piersi. Nagle wyobraziła

sobie najgorsze.

- Nie wie pan nic bliższego?

Wypowiedziała te słowa językiem zdrętwiałym

z emocji. Ciocia Tess umarła; była tego pewna.

Policjant potrząsnął głową.

- Nie, proszę pani, niestety nie. Ale to niewątpliwie

ważne, żeby pani jak najprędzej wróciła do Cascade.

Obawiali się, że mogła pani już minąć granicę stanu.

Szczęśliwie nie przejechała pani jeszcze, dzięki temu

będzie pani mogła szybciej wrócić.

Willa z trudem powstrzymywała łzy. Skoro po­

licjant mówi, że ma jak najszybciej wracać, to

pewnie ciocia żyje. Żądanie powrotu Willi pochodzi

niewątpliwie od cioci. Paige nigdy by na to nie

przystała, gdyby to nie było życzenie wyrażone

na łożu śmierci.

- Dobrze się pani czuje?

- Nic mi nie jest - uspokoiła policjanta.

- Na pewno?

W jego głosie brzmiała szczera troska, więc Willa

nieco się odprężyła. Współczucie, które się malowało

w ciepłym spojrzeniu jego piwnych oczu, nasunęło jej

gorzką refleksję, czemu choćby krztyny człowieczeńs­

twa nie mógł wykazać szeryf, który ją przesłuchiwał

pięć lat temu.

- Nic mi nie będzie - zapewniła go powtórnie.

- Wspomniał pan coś o eskorcie?

- Rzeczywiście wspomniałem - powiedział z uśmie­

chem, który mimo woli odwzajemniła. - Jeśli pani

jest gotowa jechać za mną, to możemy ruszać.

Po chwili włączyli się w ruch na autostradzie i,

dojechawszy do nawrotu awaryjnego, skręcili z po­

wrotem na północ, w kierunku Cascade.

Policjant zaparkował auto o parę kroków od niej

i podszedł się pożegnać.

background image

- Dziękuję za eskortę - powiedziała Willa, gdy

wysiadła przed szpitalem.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł

z uśmiechem. - Życzę powodzenia.

Dowiedziawszy się, że ciocia Tess znajduje się na

oddziale intensywnej opieki, Willa ruszyła prosto do

wind. Nacisnęła przycisk trzeciego piętra, nim po­

wtórnie zastanowiła się, dlaczego jej „rodzina"

posunęła się aż do wciągnięcia policji drogowej

w zadanie sprowadzenia jej do Cascade. Obawiają się

najwidoczniej, że ciocia umrze. Spadł na nią ciężar

winy. Gdyby nie przyjechała na pogrzeb i swoim

widokiem nie przyprawiła cioci Tess o szok, nie

leżałaby ona teraz bliska śmierci. Willa popatrzyła na

swoje zaciśnięte dłonie. Nie wyobrażała sobie, jak

udźwignie odpowiedzialność za jeszcze jedną śmierć.

Kiedy drzwi windy się rozsunęły, Willa podeszła

prosto do kontuaru dyżurnej pielęgniarki, skąd została

skierowana do skrzydła mieszczącego oddział inten­

sywnej opieki. Idąc starała się uodpornić na przywi­

tanie, którego mogła oczekiwać, lecz po wejściu do

poczekalni pełnej znajomych osób, od razu wiedziała,

że nie zdoła się oblec w pancerz ochronny. Stać ją

było jedynie na ukrycie swoich uczuć pod nieprzenik­

nioną maską obojętności.

- O, jest Willa - oznajmiła jedna z najbliższych

przyjaciółek cioci, Mabel Asner, która ją pierwsza

zauważyła.

Niska, pulchna kobieta zatrzymała krytyczny wzrok

na niebieskiej flanelowej koszuli i dżinsach Willi.

W niewielkiej poczekalni zamarły przyciszone roz­

mowy. Na żadnej twarzy nie malowało się przyjaź-

niejsze powitanie, wiele par oczu zwróciło się prosto

na Claya Cantrella, jakby w oczekiwaniu jego reakcji

na pojawienie się Willi.

Z kamiennego wyrazu jego twarzy nie można było

background image

nic wyczytać. Stał oparty o ścianę. Zdjął marynarkę,

krawat i kamizelkę, pozostając jedynie w białej koszuli,

częściowo rozpiętej. Twardymi oczami zlustrował Willę

od stóp do głów, aż od jego badawczego spojrzenia

przeszedł ja zimny dreszcz.

Koło niego siedziała Paige mierząc ją oskarżycielskim

wzrokiem. W Willi odżył i wezbrał dawny gniew.

Uczucie wrogości między dwiema kuzynkami było

zbyt silne, by pozostało nie zauważone. Wyczuli je

zebrani w małej poczekalni i nikt nie miał wątpliwości

co do jego przyczyny.

Paige nadal pozostała ulubienicą wszystkich. Cza­

rowała ich długimi, kruczymi włosami, fioletowymi

oczami i atłasową cerą. Niestety, powszechny szacunek,

jakim się cieszyła Tess, sprawiał, że przypisano Paige

te same zalety ducha i charakteru co jej matce. Nikt

poza Willą i samą Paige nie znał prawdy.

Willa zaczerpnęła szybko powietrza w płuca i pode­

szła do siostry ciotecznej.

- Jak ciocia? - zapytała wiedząc z góry, jakiego

rodzaju odpowiedź usłyszy.

- Doktor Elliot uważa, że kryzys minął - odrzekła

Paige i dorzuciła: - Nie dzięki tobie.

- Jestem zaskoczona, że poruszyliście aż policję

drogową, żeby mnie odszukać.

Paige miała pogardliwie przymknięte powieki.

- Mamusia chce cię zobaczyć. Doktor uważa, że

nie należy jej się sprzeciwiać, w przeciwnym razie nie

byłoby cię tutaj. Ja bym nie dopuściła, żebyś się do

niej ponownie zbliżyła na odległość stu kilometrów.

Szepty, które się rozległy w poczekalni na to

oświadczenie Paige, uświadomiły Willi, że większość

zebranych myśli podobnie. Wszyscy lubili Tess, a po

niedawnej śmierci jej męża żywili dla niej uczucia

opiekuńcze. Willę dotknęło do żywego, że mogą

uważać za potrzebne chronienie przed nią cioci.

background image

- Kiedy będę ją mogła zobaczyć?

- Jeśli o ciebie nie zapyta, gdy się przebudzi, to

nigdy.

Willa poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Ale

powinna się była tego spodziewać. Ledwo dostrzegalny

grymas napięcia na twarzy jej siostry ciotecznej może

być spowodowany bardziej strachem o własną skórę,

niż żałobą po śmierci ojca i lękiem o życie matki.

Jedna Willa znała tajemnicę, którą kryła pod okrucień­

stwem i wzgardą, okazywanymi jej przez Paige. Willa

mogła sobie z łatwością wyobrazić, jak bardzo jej

zależy na wyekspediowaniu niepożądanej kuzynki

z Cascade i wyeliminowaniu jej na zawsze z ich życia.

- Paige.

W drzwiach ukazał się doktor Elliot, wywołując

dziewczynę na korytarz. Paige podniosła się wdzięcz­

nym ruchem, posyłając błagalne spojrzenia Clayowi,

który zrozumiał i wyszedł za nią. Willa pozostała,

tkwiąc niezręcznie w poczekalni i odprowadzając ich

wzrokiem. Przez oszklone drzwi wypatrywała trwożnie

oznak, że doktor przynosi złe wieści, i doznała ulgi,

gdy twarz Paige pociemniała bardziej z gniewu niż

z bólu.

- Pozwól i ty - zawołał doktor Elliot przez uchylone

drzwi do Willi, surowym tonem i wzrokiem dając jej

odczuć swoją dezaprobatę.

Willa pośpieszyła z łomocącym sercem. Dochodziła

do małej grupki, gdy Paige wydała cichy dźwięk

zniecierpliwienia i wysunęła dłoń spod ramienia Claya,

żeby się skierować do najbliższej toalety. Natychmiast

podniosła się Mabel Asner i pobiegła za Paige, żeby

jej służyć pociechą. I zapewne, pomyślała nieżyczliwie

Willa, w poszukiwaniu jeszcze jednego tematu do

plotek.

- Możesz do niej wejść na pięć minut, Willo, ale

ani na minutę dłużej - zapowiedział doktor Elliot, po

background image

czym pośpieszył z ostrzeżeniem: - Nie wolno jej teraz

dać najmniejszego powodu do zdenerwowania, więc

uważaj.

- Nigdy bym tego nie zrobiła - odparła Willa,

dotknięta jego tonem.

- Sam twój widok może być dla niej stresem

- oświadczył doktor. - Przy najlżejszej oznace, że to

dla niej zbyt wielki wysiłek, każę ci wyjść. Przerwę

widzenie bez względu na to, jak bardzo Tess chce się

z tobą zobaczyć, rozumiesz?

Willa poczerwieniała, jej zielone oczy rzucały

błyskawice. Była oburzona sposobem, w jaki doktor

Elliot do niej przemawia.

- Rozumiem doskonale.

Zacisnęła zęby, powstrzymując się od jakiejś ciętej

odpowiedzi, pomna, iż to zawodowej opinii tego

człowieka, że nie należy się teraz sprzeciwiać chorej,

zawdzięcza możliwość zobaczenia się z nią.

- A więc dobrze - oznajmił doktor ż ociąganiem,

obserwując ją bacznie. - Opowiedz się siostrze dyżurnej

przed wejściem na oddział.

Willa się odwróciła i ruszyła korytarzem ku małemu

holowi. Starała się nie zwracać uwagi na odgłos

kroków, które jej towarzyszyły, kroków Claya. Clay

się do niej nie odzywał, dopóki się nie zameldowała

pielęgniarce.

- Będę cię obserwował, Willo.

Willa podniosła na niego wzrok. Jego ciche ostrze­

żenie uświadomiło jej, jak głęboka jest przepaść

wrogości i nieufności między nimi.

- Obserwuj dobrze, Clay - mruknęła widząc, jak

się ustawia przed okienkiem.

Z jego męskiej postaci emanowała zimna, nieub­

łagana obcość wroga.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Willa weszła do sali intensywnej opieki i zatrzymała

się tuż za drzwiami, przerażona okropnością tego, co się

stało. Ciocia Tess leżała na jednym z czterech łóżek.

Willi ścisnęło się serce na widok licznych przewodów

i rurek podłączonych do jej wątłego ciała. Nieustający

szum, migot i pulsowanie aparatury kontrolnej uzmys­

łowiły, jak bardzo chora jest tu każda z pacjentek.

Kiedy się zbliżała do łóżka, zdjęło ją nagłe przerażenie,

że jej wizyta okaże się ponad siły cioci.

Rzuciła trwożne spojrzenie na siostrę, która weszła

wraz z nią. Siostra kiwnęła zachęcająco głową, więc

Willa z wahaniem ujęła ciocię za rękę.

- Jestem, ciociu - powiedziała.

Powieki Tess trzepotały przez chwilę, zanim się

otworzyły i chora dostrzegła siostrzenicę.

- Willa.

Ciocia Tess raczej uformowała jej imię wargami,

niż je wypowiedziała, widać zbyt słaba, by wydobyć

głos. Patrzyła czule na Willę bladoszarymi oczami, jej

bezkrwiste wargi zadrżały z wysiłku, jakiego wymagał

uśmiech. Serce mało nie pękło Willi w piersi na ten

widok. Ścisnęła delikatnie dłoń cioci w obu rękach.

- Brakowało mi ciebie - wyszeptała ciocia, a Willa

poczuła w oczach piekące łzy.

- Mnie też ciebie brakowało, ciociu.

Willi załamał się głos. Pogłaskała dłoń chorej.

- Proszę cię... zostań - powiedziała Tess. - Chcę

cię mieć przy sobie.

- Zostanę - obiecała Willa.

background image

Zamarła, gdy powieki cioci się zamknęły. Gotowa

byłaby przyrzec jej wszystko, byleby utrzymać ją przy

życiu i przywrócić do zdrowia.

Tess otworzyła ponownie oczy.

- Zachowałam twój pokój... jak był. - Przymknęła

powieki, jakby stanowiły zbyt wielki ciężar. Zdawała

się chwilę odpoczywać. - Chcę, żebyś wróciła do

domu.

Łzy zamgliły Willi oczy. Powrót na rodzinne

ranczo nie wchodził w rachubę, ale nie mogła

tego cioci teraz powiedzieć. Przez pięć lat nie miały

ze sobą kontaktu, więc Tess nic nie wiedziała o życiu,

jakie Willa zorganizowała sobie w Colorado.

Siostra dotknęła ramienia Willi dając jej znak, że

czas kończyć wizytę. Było oczywiste, że Tess jest zbyt

słaba, by dłużej mówić.

- Muszę teraz iść, ciociu - powiedziała Willa

pochylając się, żeby ją pocałować w policzek. - Śpij

dobrze. Jutro cię znowu odwiedzę.

Powieki Tess zamknęły się ponownie i chora

odpłynęła w ciężki sen. Willa puściła delikatnie jej

dłoń i wycofała się tyłem do drzwi. Drżała na całym

ciele i łzy zamazywały jej spojrzenie, gdy wychodziła

za siostrą z pokoju.

- W znacznej mierze to działanie leków - odezwała

się uspokajająco siostra na widok przejętej twarzy Willi.

- Będzie żyła? - Willa musiała zadać to pytanie.

- Na razie kryzys minął. Zadecyduje następne

czterdzieści osiem godzin. - Siostra obejrzała się na

łóżko Tess. - Za wszelką cenę chciała się z panią

zobaczyć.

Willa była zbyt wzruszona, by się zatrzymać czy

odpowiedzieć. Wyszła szybko na korytarz, bo w oczach

stały jej łzy. Na nieszczęście przy drzwiach czekał

ciągle Clay, więc Willa uczyniła wysiłek, żeby je

pohamować.

background image

- Co ci powiedziała?

- Myślałam, że umiesz czytać z warg - odparła

wymijająco Willa i ruszyła przez holik.

Zaczęła po omacku szukać w torebce jednorazowej

chusteczki, chcąc wytarciem nosa zamaskować ledwo

powstrzymywany potok łez. Stanęła tuż przed wyjściem

na główny korytarz, niezdolna powstrzymać wes­

tchnienia, gdy stwierdziła, że ma w torebce tylko

jedną zgniecioną bibułkę.

Szorstki głos Claya zwrócił jej uwagę na niepokalanie

białą chusteczkę, którą wsuwał jej w dłoń.

Odwróciła się prostując sztywno plecy. Wytarła

nos dla zatuszowania przypływu łez.

Clay, który ją obserwował, dostrzegł dreszcz, co

wstrząsał jej drobnym ciałem. Był na siebie zły, że nie

potrafi pozostać nieczuły na jej doznania, ale Willa

miała w sobie zawsze coś, co go wzruszało. Przebiegł

mrocznym spojrzeniem po jej szczupłych plecach, po

kształtnych pośladkach i nogach opiętych dżinsami,

i zacisnął gorzko wargi. Poruszało go w niej teraz coś

innego niż wówczas, kiedy była dziewczynką, a potem

panienką, ale nie miał najmniejszego zamiaru poddać

się temu pociągowi.

Willa osuszyła spiesznie oczy, wyczuwając irytujące

zniecierpliwienie Claya.

- Oddam ci chusteczkę przy najbliższej okazji

- powiedziała chowając ją do torebki.

Ruszyła w kierunku głównego wyjścia, lecz zatrzymał

ją głos Claya:

- Masz gdzie nocować?

Willa, zaskoczona, podniosła na niego wzrok.

- W motelu, gdzie nocowałam, powinny być chyba

wolne miejsca.

- To dobrze.

Pokiwał głową, wyraźnie zadowolony z jej od­

powiedzi. Willa raptem pojęła podtekst jego pytania.

background image

- Nie martw się, Clay. Nie mam najmniejszego

zamiaru narzucać się Paige.

- Chciałem się tylko upewnić, że ci nie przyjdzie

do głowy wykorzystać sytuację kosztem jej albo Tess

- wyjaśnił przyszpilając wzrokiem spojrzenie Willi.

- Obie są bez tego dostatecznie zgnębione.

Willa poczuła przypływ gniewu.

- A ty się mianowałeś ich obrońcą - zadrwiła

i wargi jej zadrżały. - Na twoim miejscu pilnowałabym

własnych interesów.

- Obecnie moim interesem jest pilnowanie ciebie

- warknął. - Wiedz, że nie spuszczę cię z oka, dopóki

nie wyniesiesz się z miasta.

- Ciekawam, co na to powie Paige - odpaliła Willa.

Domyślała się, że Paige i Clay są ze sobą związani.

A jeśli jeszcze nie są, to niedługo będą. Dziwnie

irytowała ją ta myśl.

- Jesteś ostatnią kobietą, o którą Paige mogłaby

być zazdrosna.

- Paige nie będzie zazdrosna. Będzie umierała ze

strachu. - Willa uśmiechnęła się z przekąsem.

Ukryte oskarżenie Willi zaległo między nimi nagłym

milczeniem. Ciemne oczy Claya zapłonęły gniewem,

zadrgał mu mięsień policzka. Mierzył Willę wściekłym

spojrzeniem.

- Nie masz już siedemnastu lat, Willo - powiedział

cichym, złowróżbnym głosem. - Tym razem zapłacisz

za wszystko, co zrobisz. Już moja w tym głowa.

W Willi wezbrały nową falą gorycz i poczucie

krzywdy, które ją nurtowały od pięciu lat.

- Tylko tym razem - podkreśliła słowa - postaraj

się poznać wszystkie fakty, zanim wydasz wyrok.

Odwróciła się i ruszyła szybkim krokiem do windy,

z sercem pulsującym w piersi jak otwarta rana.

Ból trwał nie zmniejszony, kiedy zamawiała kanapkę

na wynos w barze koło szpitala, a potem przyjechała

background image

z nią do małego przydrożnego motelu na skraju

miasteczka.

Posępnie wpatrywała się w nieapetyczną kanapkę,

niezdolna przełknąć więcej niż parę kęsów. Natomiast

z przyjemnością piła gorącą kawę. Nic jednak nie

mogło zabić kłębiącego się w niej poczucia krzywdy.

Całe szczęście, uświadomiła sobie teraz, że zdołała

jakoś zepchnąć w głąb świadomości rozpacz po śmierci

Angie, zwłaszcza że również Clay obrócił się przeciwko

niej. Nie trzymałaby się ani w części tak dobrze przez

te pięć lat, gdyby nie to. Dostatecznym ciosem było,

że wuj Cal zajął odruchowo stronę Paige, niezdolny

sobie wyobrazić, że jego ukochana córeczka może nie

być wcieleniem doskonałości. Dobiło ją, kiedy po

stronie Paige stanęła także prawie cała paczka

przyjaciół, których miały wspólnie z Angie.

Jednakże ostateczne uderzenie obuchem w głowę

stanowił fakt, że Clay przyłączył się do wszystkich,

dając wiarę Paige, a nie jej. Kto jak kto, ale on

powinien ją znać lepiej, myślała w desperacji.

Odwrócenie się od niej Claya oznaczało zdradę

pokładanej w nim ufności i uczucia, które do niego

żywiła. W ciągu przeszło siedmiu lat, przez które się

przyjaźniła z Angie i przez które się niemal nie

rozstawały, nie skłamała mu ani razu. Owszem, były

z nich niezłe ziółka, a ich szczenięce kawały zwracały

się często przeciwko niemu, jednakże traktował ją

zawsze jak drugą młodszą siostrę, Willa zaś go

ubóstwiała.

Kiedy Angie zginęła, a o spowodowanie jej śmierci

obwiniano Willę, utraciła wszystko, z przyjaźnią Claya

włącznie. Zwielokrotniony ból był niemal ponad jej siły.

Willa zerwała się z fotela.

- Co to ma teraz za znaczenie? - zadała samej

sobie na głos pytanie.

Wprawdzie nie spowodowała śmierci Angie, ale nie

background image

zdołała jej również uratować. Ta potworna prawda

będzie ją prześladować do końca życia.

- Wyglądasz dzisiaj znacznie lepiej, ciociu - po­

wiedziała cicho Willa, skrępowana obecnością nabur­

muszonej Paige po drugiej stronie łóżka.

Od dnia pogrzebu minął tydzień, tydzień, odkąd

ciocię przewieziono do szpitala. Poprzedniego dnia

przeniesiono ją z oddziału intensywnej opieki do

separatki. Doktor zapewniał, że rekonwalescencja

Tess przebiega pomyślnie, jakkolwiek może trwać

nieco dłużej niż normalnie ze względu na stress

spowodowany śmiercią męża.

Willa odczuwała bezgraniczną ulgę, chociaż z drugiej

strony wiedziała, że teraz, kiedy ciocia wraca do

zdrowia, ona będzie musiała niedługo pomyśleć

o wyjeździe. A sądząc po zabójczych spojrzeniach,

jakie jej posyłała Paige, owo niedługo powinno

znaczyć już.

- Czuję się znacznie, znacznie lepiej, moja droga

- odrzekła Tess spoglądając na siostrzenicę z czułym

błyskiem w oku. - Twój powrót podziałał na mnie

jak balsam.

Willa wsunęła ręce w kieszenie dżinsów, ogarnięta

nagłym zakłopotaniem. Za każdym razem, gdy ze­

zwalano jej na wizytę, ciocia Tess rozmawiała z nią

tak, jakby Willa powróciła na dobre do Cascade.

Każda delikatna aluzja, że może być inaczej, wprawiała

ciocię w taki niepokój, że Willa drżała, czy nie

wpływa to ujemnie na jej zdrowie. Czy teraz nadeszła

odpowiednia chwila, żeby jej uświadomić, że będzie

musiała niedługo wracać do Colorado?

- Zamówiłam ci na dzisiaj fryzjerkę, mamusiu

- wtrąciła Paige, nim któraś z nich zdążyła się

ponownie odezwać.

- Już mi to mówiłaś, Paige - odparła Tess nie

background image

spuszczając oka z siostrzenicy. - Teraz chcę poroz­

mawiać z Willą o ranczu, póki nie jestem zmęczona.

Paige wyraźnie pobladła.

- Nie rób tego, mamusiu. Proszę cię.

Tess spojrzała na córkę i Willa dostrzegła w jej

oczach determinację, o jaką jej nie podejrzewała.

Zaintrygowało ją to.

- Omówiłyśmy tę sprawę wczoraj i nie chcę do

tego wracać. Wyjeżdżasz na tydzień na kontrakt z tą

twoją agencją modelek, a ja tu pozostanę bez nikogo,

kto by doglądał rancza. Z tego, co Willa mi opowiadała

o swojej pracy, jest osobą, jakiej nam potrzeba.

Tess obróciła wzrok z powrotem na siostrzenicę

i dostrzegła na jej twarzy zaskoczenie, kiedy do Willi

dotarło istotne znaczenie jej słów.

Willa uświadomiła sobie, że wprawdzie ciocia rozpy­

tywała ją trochę o życie, jakie prowadzi, ale w gruncie

rzeczy jej pytania dotyczyły bardziej umiejętności

siostrzenicy. Przyjęcie, jakie jej zgotowało Cascade,

bynajmniej nie nastrajało Willi do zwierzeń przed

nikim, nawet przed ciocią Tess. Teraz, w obecności

przyczajonej Paige, tym bardziej nie miała ochoty

zdradzać, że jest współwłaścicielką rancza w Colorado.

- Potrzebna mi twoja pomoc, Willo - zaczęła

poważnie Tess szukając wzrokiem oczu siostrzenicy.

- Ranczo bardzo podupadło w ciągu czterech lat,

odkąd wujek zaczął chorować. Zostało tylko dwóch

ludzi, resztę musieliśmy zwolnić. Jeden z nich odszedł

przed paroma tygodniami. Drugi - Tess potrząsnęła

głową - ma problemy z alkoholem. Zdarza się często,

że czuć od niego whisky, kiedy przychodzi na posiłki.

Zresztą nawet gdyby nie pił, nie sądzę, żeby dał sobie

radę z prowadzeniem rancza.

Widząc, do czego Tess zmierza, Willa chciała jakoś

uprzedzić jej prośbę. Otwierała usta, żeby odmówić,

ale powstrzymało ją bolesne błaganie w oczach cioci.

background image

- Potrzebuję kogoś, kto poprowadzi ranczo, bo

inaczej utracę wszystko. Muszę je jakoś ratować.

- Jej ciepłe szare oczy zasnuły się mgłą. - Wiem, że

masz żal do wujka, ale znaczyłoby to dla mnie bardzo

wiele, gdybyś została i pomogła.

- Nie potrzebujemy jej tutaj, mamusiu - burknęła

Paige ze złością.

- Ja jej potrzebuję - odparła Tess stanowczo i mgła

zniknęła z jej oczu, gdy się sprzeciwiła córce.

Willa nie wierzyła własnym uszom. Mniejsza o to,

że ciocia zrobiła się z biegiem lat nieco zaborcza. Ale

prosi Willę, żeby nie tylko została, lecz żeby podjęła

zadanie, które byłoby nie lada wyzwaniem nawet dla

doświadczonego ranczera. W obecnych czasach w ogóle

trudno zarobić na ranczerstwie, a tutaj ona miałaby

być osobą powołaną do uzdrowienia posiadłości

znajdującej się u progu bankructwa.

Prowadzi wprawdzie własne ranczo, które jest mniej

więcej tych samych rozmiarów, co ranczo Hardingów,

ale jeśli zostało ono zbytnio zaniedbane, nie miała

pewności, czy wystarczy dobre zarządzanie, żeby je

wyciągnąć z opałów. Poza tym Willa pracowała zawsze

z Ivy, a tym razem byłaby zdana wyłącznie na własne

siły. Instynkt kazał jej odrzucić propozycję Tess.

- Nie sądzę, ciociu, żebym była odpowiednią osobą

do zarządzania ranczem - powiedziała starając się, by

jej odmowa nie zabrzmiała zbyt ostro.

- Nie widzę nikogo lepszego - odparowała Tess.

- A poza tym będziesz u siebie, Willo. Pragnęłam,

żebyś wróciła, od dnia, kiedy wujek wymówił ci dom.

- Nie jestem pewna, czy poradziłabym sobie

- przyznała Willa - jeśli ranczo jest zaniedbane. Do

tego trzeba kogoś o znacznie większym doświadczeniu.

Nawet gdyby się podjęła tego zadania, nie miała

gwarancji, że zdoła uratować kulejące ranczo. Nie

chciała brać na siebie takiej odpowiedzialności.

background image

- Paige jest gotowa zainwestować w posiadłość

część swoich oszczędności, żeby pokryć przynajmniej

bieżące wydatki i niezbędne naprawy. To będzie

znaczna pomoc. Ale samo to...

- Jestem gotowa wyłożyć znaczną sumę pod warun­

kiem, że znajdziesz odpowiedniego rządcę - spros­

towała Paige. - Nie mam najmniejszego przekonania,

że Willa się do tego nadaje. Co o prowadzeniu rancza

może wiedzieć młoda dziewczyna, nawet jeśli na nim

pomagała. Willa pracuje przy koniach, a my hodujemy

bydło. To jest praca dla mężczyzny.

- Sama nie wierzysz w to, co mówisz, Paige - zganiła

ją Tess kręcąc głową. - Wiesz, że mam krytyczny

stosunek do tych zwariowanych feministek, ale to nie

znaczy, żebym uważała kobietę za niezdolną do

wykonywania męskiej roboty, jeśli chce i umie. A Willa

pracowała z tatusiem i kowbojami, kiedy ty jeszcze

się bawiłaś lalką.

Niezachwiana wiara Tess sprawiła, że Willi ścisnęło

się gardło.

- A więc dobrze, mamusiu - odparła Paige od­

rzucając buntowniczo czarną grzywę. - Postawię

sprawę jasno. Nie chcę tu widzieć Willi.

Zmęczenie, które zaczynało się powoli malować na

twarzy Tess, uleciało, jej łagodne spojrzenie zrobiło

się nagle surowe.

- Tatuś postąpił niesłusznie wymawiając Willi dom,

Paige. Nie było dnia, żebym sobie nie wyrzucała, że

do tego dopuściłam. Teraz, kiedy Willa wróciła - Tess

obróciła się i sięgnęła po dłoń siostrzenicy, a w jej

oczach pojawiła się tkliwość - uczynię wszystko, żeby

ją tu zatrzymać.

Willa uścisnęła rękę cioci i na jej wargach zaigrał

niepewny uśmiech.

- Proszę cię, Willo - zaapelowała Tess - pojedź

przynajmniej na ranczo rozejrzeć się.

background image

Willa umknęła wzrokiem od ufnego spojrzenia cioci.

- Gdybym się nawet zgodziła, to co na to powie

Clay Cantrell?

- Właśnie, mamusiu - poparła ją gorliwie Paige.

- Co z Clayem? Jak się będzie czuł, mając Willę pod

bokiem jako wieczne memento?

Willa zesztywniała. Niezdolna się pohamować,

posłała siostrze ciotecznej zabójcze spojrzenie przez

szerokość łóżka. Krew uderzyła jej do głowy na

widok zadowolonego uśmieszku na nienagannie

umalowanej twarzy Paige. Niczego nie pragnęła w tej

c\rwi\i bardziej niż zgasić ten wyraz zadowolenia.

- Dobrze, ciociu - usłyszała swój głos. Zwróciła

z powrotem wzrok na Tess i ujrzała błysk podniecenia

w jej oczach. - Pojadę się rozejrzeć na ranczo. Ale

muszę porozmawiać z Clayem, zanim podejmę osta­

teczną decyzję.

Zmarszczki lat i trosk rozluźniły się na twarzy Tess.

- Zadzwonię do niego.

- Nie, ciociu - powiedziała zdecydowanie Willa.

- Jeśli miałabym tutaj zostać, muszę z nim dojść do

porozumienia bez pośredników.

- Dobrze, Willo. Załatw to po swojemu. Wierzę

w ciebie.

Przesadna ufność Tess przejęła Willę nagłą obawą,

czy ciocia się po niej zbyt wiele nie spodziewa.

- Ale chcę, żebyś wiedziała, że to będzie w najlep­

szym razie rozwiązanie tymczasowe.

Ze ściśniętym sercem stwierdziła, że jej ostrzeżenie nie

ostudziło bynajmniej entuzjazmu cioci. Zupełnie jakby

Tess nie przyjmowała do wiadomości niczego, czego nie

chciała usłyszeć. Willa musiała postawić sprawę jaśniej.

- Zostanę tylko do czasu, aż zaprowadzę trochę

porządku na ranczu i znajdę ci dobrego rządcę.

Ciocia Tess tylko nieznacznie zmarszczyła czoło na

jej słowa.

background image

- Jakoś się to ułoży - powiedziała i opuściła głowę

na poduszkę, wyraźnie teraz zmęczona.

Żadna z nich nie zauważyła wyrazu strachu, który

przemknął po ładnej buzi Paige.

Orion, ranczo Claya Cantrella, przylegał od południa

do znacznie mniejszego rancza Hardingów. Willa

mogłaby wziąć konia i dotrzeć tam w czasie prawie

o połowę krótszym niż dojazd autem, ale okres, gdy

między dwoma domami przestrzegano niewielu for­

malności, przeminął wraz ze śmiercią Angie.

Willa zdawała sobie sprawę, że w Orionie czeka ją

nieżyczliwe przyjęcie, nie wiedziała tylko, do jakiego

stopnia nieżyczliwe. W tej chwili jednak wzburzona,

nie troszczyła się o to.

Była zmęczona i zaskoczona stanem, w jakim

znalazła ranczo. Pojechała tam zgodnie z przy­

rzeczeniem danym cioci Tess i w prawdziwe wzburzenie

wprawiło ją zaniedbanie domu i zabudowań gos­

podarczych. Wszystko prosiło się o świeżą farbę,

połowa zagród koło stajni całkiem zarosła chwastami.

Dach stodoły, uszkodzony dawno przez wichurę,

przeciekał i na stryszku zatęchło ładne kilka beli

siana. Wszędzie widać było ślady marnotrawstwa

i niedbalstwa.

Odszukała Arta Bolesa, jedynego kowboja pozos­

tałego na ranczu, i oburzył ją zarówno jego nietrzeźwy

stan, jak i opryskliwość. Odmówił jej wszelkiej pomocy,

jego bezczelne spojrzenie podawało w wątpliwość jej

prawo do żądania jakichkolwiek informacji. W końcu

Willa wybrała sama i osiodłała sobie konia, żeby

przed zmierzchem objechać jak najwięcej posiadłości.

Nie znalazła ani jednego ogrodzenia, co by nie

wymagało napraw. Bydło, które powinno być przy­

zwyczajone do przepędzania przez kowbojów, okazało

się dzikie i płochliwe prawie jak sarny. Oburzenie

background image

Willi wzmogło się jeszcze, gdy wypatrzyła co najmniej

trzy nie ocechowane cielaki, które sądząc po wzroście

urodziły się dobrze przed wiosennym spędem, a zatem

powinny nosić znak rancza.

Kiedy wróciła do stajni i poprosiła Arta Bolesa,

żeby oporządził konia, zajął się tym z wyraźnym

ociąganiem, podczas gdy ona poszła zlustrować szopę,

w której przechowywano sprzęt gospodarczy. Wyda­

wało jej się, że przynajmniej tutaj zastanie wszystko

w porządku, dopóki nie dotarła do traktora i nie

stwierdziła, że część silnika została wymontowana,

widocznie do reperacji, i leży na blacie obok.

Za parę dni trzeba będzie przystąpić do koszenia

łąk i belowania siana, a tu traktor jest niesprawny.

Stoi tak najwidoczniej od dłuższego czasu, a jeśli to

robota Arta Bolesa, nie wiadomo, czy maszyna da się

w ogóle doprowadzić do stanu używalności.

Willa wpadła do kwatery kowbojów, z trudem

powściągając gniew. Tym razem Boles przybrał

postawę defensywną.

- Za wiele roboty na jednego człowieka - odburk­

nął. - I jakie pani ma w ogóle prawo wścibiać tutaj

nos? Kim pani właściwie jest?

- Ustaliliśmy już parę godzin temu, kim jestem

i po co tutaj przyjechałam, proszę pana. Nie ustaliliśmy

natomiast, czym pan się zajmował, żeby zarobić na

swoje pobory.

- Nie muszę odpowiadać na pani pytania - odpalił

Art Boles, prostując się buńczucznie.

Willa przytaknęła skinieniem głowy, zaciskając wargi

w twardą linię.

- To może się wkrótce zmienić, proszę pana. A jeśli

się zmieni, niedługo będzie pan musiał odpowiadać

na moje pytania, bo inaczej będzie pan szukał nowej

pracy.

Odwróciła się i pomaszerowała do swego auta,

background image

żeby się nie dać ponieść i nie kazać mu się od razu

wynosić. Oburzało ją, że Art Boles bierze pieniądze,

które cioci Tess z takim trudem przychodzi płacić,

dając niewiele w zamian.

Przypomniała sobie gorliwość Claya, żeby jej nie

pozwolić wykorzystać sytuacji kosztem cioci Tess.

Groził, że nie spuści jej z oka, ale jakoś nie przyszło

mu do głowy mieć oko na to, co robi Art Boles. Willa

postanowiła mu to wypomnieć, jeśli będzie zbyt silnie

oponował przeciwko jej pozostaniu na ranczu Har-

dingów.

Bo zdecydowała się pozostać. Ciocia naprawdę

potrzebuje jej pomocy, choćby po to, żeby wyrzucić

Arta Bolesa i nająć odpowiedniego rządcę oraz ze

dwóch sumiennych kowbojów. Clay musi się pogodzić

z jej obecnością w sąsiedztwie przez parę najbliższych

tygodni. A co do rancza w Colorado, to Ivy da sobie

bez niej radę, gdyż ich rządca, Dekę Bailey, może

Willę z powodzeniem przez jakiś czas zastępować.

Niemal za szybko dojechała do skrętu szosy

i w krótszym czasie, niż jej się to zapisało w pamięci,

zatrzymała auto przed siedzibą Cantrellów.

Dom, pomyślany tak, by harmonizował z natural­

nym otoczeniem, został wzniesiony z drzew ściętych

na samym ranczu. Była to długa, przestronna par­

terowa budowla z grubych bali, nadających jej surowy

charakter solidności i trwałości.

Willa spędziła wiele czasu w tym domu i na tym

ranczu. Były z Angie przyjaciółkami od serca, ze­

spolone ze sobą szczególną więzią wieku i sieroctwa.

Bystre, żywe, nieposkromione, stanowiły nie lada

wyzwanie dla Claya, który jedyny potrafił na dłuższą

metę znosić ich wybryki. Willa zazdrościła Angie

starszego brata do chwili, gdy na tyle dojrzała, że się

w nim lekko zadurzyła.

Od tej pory Clay stał się romantycznym bohaterem,

background image

podsycającym jej dziewczęce rojenia. Willa uważała,

że może bezpiecznie wypróbować na nim swoje szybko

rozwijające się kobiece wdzięki. W dniu, w którym

zdecydowała się to wprowadzić w czyn, przekonała

się, że nie jest rzeczą bezpieczną zaczynać z Clayem

Cantrellem zabawę w całowanie.

Rozchyliła wargi w lekkim uśmiechu. Nawet w ob­

liczu gorzkiej konfrontacji nie potrafiła się oprzeć

wspomnieniu. Clay wywierał zbyt wielki wpływ na

okres jej dojrzewania, budził zbyt wiele ciepłych uczuć,

by Willa mogła całkowicie wyrzucić to z pamięci. Bez

względu na wynik tej wizyty, Clay zachowa zawsze,

obok Angie, wielką część jej miłości.

Gniew Willi nieco zelżał. Nie chciała swoją obe­

cnością wyprowadzić Claya z równowagi. Może

uda jej się znaleźć sposób przekonania go, żeby

się pogodził z jej obecnością tutaj do czasu, gdy

Willa wyprowadzi ranczo wujostwa na spokojne

wody. Clay był zawsze człowiekiem rozsądnym,

a nie ulega wątpliwości, że ma wiele sentymentu

do jej cioci, chociaż nie potrafi już obudzić w sobie

sympatii do niej. Może to wystarczy.

Zostawiając kluczyki w stacyjce, Willa wysiadła

z auta i zatrzasnęła mocno drzwiczki, mając nadzieję,

że ciepły przedwieczorny wietrzyk doniesie odgłosy

jej przyjazdu do wnętrza domu. Uważała, że lepiej nie

telefonować i nie prosić Claya z góry o pozwolenie

zjawienia się tutaj, ale nie chciała go też zbytnio

zaskoczyć.

Podeszła do drzwi wejściowych i zawahała się tylko

przez moment, nim zastukała kołatką. Poczekała

chwilę, ocierając spoconą dłoń o dżinsy, po czym

zastukała powtórnie. Nim zdążyła opuścić rękę, drzwi

się otworzyły.

- Dobry wieczór, Clay.

Wysoka postać Claya Cantrella niemal całkowicie

background image

wypełniła drzwi, jego bary zajęły lwią część ich

szerokości. Nie zdawał się zaskoczony jej widokiem,

lecz w jego oczach malowała się chłodna rezerwa.

- Chciałabym z tobą pomówić, jeśli mi pozwolisz

- oznajmiła.

Postanowiła trwać przy miłych wspomnieniach

związanych z nim, starać się nie zauważać wrogości,

jaką jej teraz okazuje. Clay był kiedyś bliskim

przyjacielem, a chociaż zdradził ją dając wiarę

wszystkiemu co najgorsze, nawet ona musiała przyznać,

że ponure ówczesne okoliczności mogły doprowadzić

najbliższą przyjaźń do zerwania.

- Proszę cię, Clay - powiedziała cicho.

Mijały chwile i Willa myślała już, że jej nie wpuści

do domu. W końcu jednak usunął się na bok i zaprosił

ją gestem do środka.

Ledwo przekroczyła próg, Willa poczuła się tak,

jakby została przeniesiona w przeszłość. Nic się nie

zmieniło w surowym urządzeniu przestronnego salonu,

od ciężkich drewnianych mebli krytych skórą, przez

ściany zdobione przedmiotami indiańskiego rękodzieła,

po grubo tkane dywany rozłożone tu i ówdzie na

froterowanej podłodze. Wzrok Willi pobiegł natych­

miast na blat nad kamiennym kominkiem.

Stała na nim nadal fotografia maturalna Angie.

Angie zginęła wprawdzie parę tygodni przed maturą,

ale portrety maturalne i jej, i Willi zostały zrobione

na kilka miesięcy przedtem.

Ból i gorycz żałoby, które nigdy nie opuściły Willi,

napłynęły nową falą. Druga fotografia, która niegdyś

dumnie dzieliła miejsce na kominku - jej własna

- została usunięta.

- Chciałaś ze mną pomówić.

Zaskoczona niskim głosem Claya, obróciła się

do niego szybko. Na jego kamiennej twarzy nie

malował się cień życzliwości, tylko ta nieprzeni-

background image

kniona wrogość, która jej przypominała ostatni

wieczór, gdy przyszła opowiedzieć o wypadku. Wypił

tego dnia dużo. „Wynoś się z mojego domu!"

- warknął, zbyt wstrząśnięty jej widokiem, by dać

jej choćby chwilę na wyjaśnienie. Złapał ją za

ramię i wyprowadził bezwzględnie za drzwi. Za­

łamało ją to zupełnie.

Poczuła nagle przemożną chęć, żeby jeszcze raz

spróbować mu opowiedzieć, co naprawdę zaszło

w dniu, gdy zginęła Angie, i żeby go zmusić do dania

jej wiary. Czy kłamstwo utrwalone przed pięciu laty

jest nadal silniejsze od prawdy? Czy starczy jej sił,

żeby się o tym przekonać?

Wspomnienie zasłabnięcia cioci Tess na cmentarzu

przywiodło Willę do rzeczywistości. Jak by się to

odbiło na jej stanie, gdyby Willa ponownie wystąpiła

z twierdzeniem, że to Paige swoją wariacką jazdą

spowodowała wypadek? Ciocia kocha bezgranicznie

córkę i jest z niej ślepo dumna. Najlżejsze wspomnienie

prawdy może stanowić zagrożenie dla jej zdrowia.

Willa poczuła, jak ogarnia ją dawna bezsilność.

Nie może pisnąć o niczym słówkiem. W oczach

wszystkich w Cascade i okolicy, a szczególnie w oczach

Claya, musi pozostać tchórzliwą małą kłamczucha,

która odpłaciła wujkowi i cioci za przyjęcie jej do

swego domu bezwstydnymi łgarstwami o ich ukochanej

Paige. Zresztą Clay dokonał już wyboru. Pięć lat

temu Willa gotowa była błagać, żeby jej uwierzył. Ale

nie będzie go błagać teraz. Ani potem. Duma kazała

jej podnieść głowę. Nie będzie nigdy więcej zabiegała

o niczyją wiarę.

- Paige pewnie dzwoniła, żeby cię poinformować,

po co tu przyjadę - zaczęła, nagle pewna, że tak było.

- Tak, dzwoniła jakiś czas temu. Powiedziała, że

Tess cię prosiła, żebyś tu została i przejęła prowadzenie

rancza.

background image

W głosie Claya zabrzmiał gorzki sarkazm.

- A więc wiesz także, że obiecałam Tess rozejrzeć

się na ranczu i że zamierzałam potem przyjechać,

żeby się z tobą rozmówić.

- Powiedziała mi i to.

- Postanowiłam zostać - oznajmiła Willa wprost,

wsuwając w kieszenie dżinsów dłonie, z którymi

w zdenerwowaniu nie wiedziała co zrobić.

- Nie!

Serce podskoczyło Willi w piersi na to jedno słowo,

wypowiedziane tak cicho, a zarazem tak ostro.

- Ranczo Hardingów jest w opłakanym stanie

- jęła perswadować Willa. - Mam zamiar zostać

tylko tak długo, dopóki nie zaprowadzę trochę

porządku i nie znajdę odpowiedniego rządcy. Myślę,

że potrwa to najwyżej miesiąc.

Clay uśmiechnął się drwiąco.

- Co ty możesz zrobić?

Willa skwitowała jego sceptycyzm uniesieniem brody.

- Znacznie więcej, niż zrobili liczni przyjaciele

i sąsiedzi cioci - powiedziała cicho.

Zacięty wyraz twarzy Claya nie uległ zmianie. Ten

stojący naprzeciw niej, twardy mężczyzna musiał się

spodziewać, że usłyszy coś w tym rodzaju.

- Tess jest taka cholernie dumna, że nie pozwala

sobie wiele pomóc.

- Zawsze taka była - przyznała Willa. - Ale teraz

prosi mnie o pomoc. Chcę to dla niej zrobić, Clay.

Chcę spróbować.

Clay nie mógł nie dostrzec melancholijnego cienia

w oczach Willi. Twarz miała sztywną, wargi zaciśnięte

z wysiłku ukrycia przed nim swoich uczuć. Znał ten

jej wyraz z czasów, kiedy byli ze sobą tak blisko. Jej

wielkie zielone oczy zdradzały zawsze tyle z tego, co

się dzieje w ślicznej główce, iż często dokuczał mówiąc,

że czyta w niej jak w otwartej księdze. Ich stosunki

background image

przekształciły się z czasem w swego rodzaju grę,

którą prowadzili oboje, w niewinny flirt, co pozwalał

mu bezpiecznie powściągać pociąg do niej.

Clay poczuł przejmujący go chłód. Nie chciał

przypomnieć sobie tego ani w ogóle niczego, co

dotyczy Willi Ross. Chciał się znieczulić na wszystko

z nią związane. Ale im bardziej się starał, tym stawało

się to trudniejsze. Nie miał już przed sobą psotnego

siedemnastoletniego trzpiota, w którym się pod-

kochiwał. Miał poważną, melancholijną młodą kobietę,

która zdawała się nigdy nie uśmiechać ani nie żywić

jednej beztroskiej myśli. A ponieważ widział, że usiłuje

to wszystko przed nim ukryć i nie próbuje grać na

jego uczuciach, zdawał sobie sprawę, że coś z tego

przenika przez pancerz jego goryczy i zapada mu

głęboko w serce.

- Wobec tego powinniśmy się chyba trzymać od

siebie z daleka - mruknął, odwracając się z irytacją,

i przeczesał ciemne włosy stwardniałą od pracy dłonią.

Boleśnie napięte ciało Willi odprężyło się w poczuciu

ulgi, lecz równocześnie ogarnął ją nagle nieznośny

smutek.

Nie chcę ci przysparzać cierpień, Clay, miała ochotę

powiedzieć. Gdybym mogła w jakiś sposób powrócić

do tamtego dnia i uczynić jedną małą rzecz inaczej...

Rada była, że Clay nie widzi teraz jej twarzy.

- Ciocia się ucieszy. Dziękuję, Clay.

Spojrzała jeszcze raz na jego dumnie wyprostowane

plecy, po czym się odwróciła i wyszła cicho.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Następnego dnia Willa wstała wcześnie. Nie do­

dzwoniła się wieczorem do swojej wspólniczki, Ivy

Dayton, więc spróbowała ją łapać zaraz po przebu­

dzeniu, zanim Ivy wyjdzie z domu.

- Zostań, jak długo będzie trzeba - powiedziała

bez wahania Ivy, kiedy Willa zrelacjonowała jej

sytuację na ranczu cioci. - Poradzimy sobie we dwoje

z Deke'em. W najgorszym razie najmiemy kogoś do

pomocy.

- Dziękuję, Ivy. Doceniam twoje zrozumienie.

- Co ty? Zrobiłabyś to samo dla mnie - odparła

bagatelizuj ąco Ivy.

Willa uśmiechnęła się na przypomnienie swojej

rudej, piegowatej przyjaciółki, prawie osiem lat od

niej starszej. Ivy była dobroduszną, hożą wiejską

dziewczyną, często nad miarę wspaniałomyślną, ale

nie w ciemię bitą i nader twardą w interesach.

- Tylko uważaj tam na siebie - dorzuciła Ivy.

- Nic się nie martw. Dojrzałam przez te pięć lat.

Willa nie potrzebowała nic więcej mówić, bo

przyjaciółka wszystko wiedziała. Ivy odpowiedziała

nieeleganckim prychnięciem.

- Ta twoja kuzyneczka też dojrzała. Teraz, kiedy

się znowu pojawiłaś na horyzoncie, będzie miała

duszę na ramieniu, a wiesz, jaka potrafi być bez­

względna, kiedy chodzi o ratowanie własnej skóry.

Willa skrzywiła się na to wspomnienie, ale była

wdzięczna Ivy za jej niewzruszoną lojalność. Pracowały

razem przez rok na wielkim ranczu w Kansas, zanim

background image

Ivy zaproponowała jej połączenie kapitałów i do­

świadczenia we wspólnym przedsięwzięciu. Owdowiaw­

szy w wieku dwudziestu pięciu lat, Ivy zachowała

większą część spadku, trochę do tego zaoszczędziła

i była gotowa kupić coś na własność. Willa zwierzyła

się jej w tym czasie ze swojej przeszłości, i to właśnie

niezachwiana wiara w nią i przyjaźń Ivy łagodziły ból

oderwania od rodziny i przyjaciół.

- Będę uważała, Ivy. Dziękuję ci.

- Daj mi znać, jeśli będziesz czegoś potrzebowała.

- Dobrze. Zadzwonię za jakiś tydzień - powiedziała

Willa i odłożyła słuchawkę.

Spakowała się i zwolniła pokój w motelu. Było

jeszcze daleko do pory wizyt w szpitalu, ale Willa

jakoś się przemknęła do pokoju cioci. Wpadła na

doktora Elliota, który akurat skończył badanie chorej.

- O parę godzin za wcześnie na odwiedziny, moja

panno - zganił Willę.

Uśmiech na jego twarzy przeczył jednak szorstkiemu

tonowi. Stosunek do niej doktora Elliota złagodniał

znacznie w ostatnich dniach, więc Willa odwzajemniła

mu się swobodnym uśmiechem.

- Pięć minutek, dobrze?

- Tylko żeby to nie weszło w nawyk - odparł

doktor i skierował się raźnym krokiem do drzwi.

- Zdecydowałaś się zostać - wywnioskowała roz­

promieniona Tess.

Wyglądała z każdym dniem lepiej, tak że Willa nie

mogła wyjść z podziwu.

- Zdecydowałam się zostać na jakiś czas - odparła

oględnie Willa. - Na parę tygodni, może miesiąc.

Muszę wrócić do swojej pracy.

Tess zmarszczyła lekko brwi.

- Lubisz pracować przy koniach. Nie widzę powo­

du, dlaczego nasze ranczo nie mogłoby się po trochu

przestawić na hodowlę koni.

background image

Willa zesztywniała. Niepokoiła ją determinacja

cioci, żeby ją zatrzymać na dobre. Liczyła się jednak

z tym, że Tess jest jeszcze zbyt słaba do przyjęcia

wiadomości, iż zaangażowanie siostrzenicy w Co­

lorado przekracza dalece obowiązki najemnej siły

roboczej.

- Poczekamy, zobaczymy, ciociu - powiedziała

szybko. - Na ostateczną decyzję będzie czas, kiedy

wrócisz do zdrowia i sytuacja na ranczu się wy­

klaruje.

Nie dodała, że nie ma gwarancji, iż da się ocalić

posiadłość. Nie chciała malować zbyt ponurego obrazu,

dopóki nie przejrzy ksiąg i nie przekona się dogłębnie,

do jakiego stopnia zabagnione są finanse rancza.

- Rozmawiałaś z Clayem?

- Tak, wpadłam wieczorem do Oriona. Nie będzie

żadnych przeszkód z jego strony.

Tego Willa była pewna. Clay może sobie nie życzyć

jej pozostania tutaj i oczywiście musi dojść do

nieprzyjemnych spięć między nimi, ale wiedziała, że

Clay nie należy do ludzi, którzy by jej rozmyślnie

rzucali kłody pod nogi.

- To dobrze. - Tess oparła się wygodniej o poduszki.

- Podjedź do adwokata załatwić formalności, tak

żebyś mogła przejąć finanse. Będzie miał wszystkie

papiery gotowe do podpisu. Kiedy się przeniesiesz na

ranczo?

- Dzisiaj. Ale mam jeszcze kilka spraw do załat­

wienia w mieście po rozmowie z adwokatem.

Tess kiwnęła potakująco głową.

- Paige zatrzymała się na parę dni u przyjaciół,

więc musisz sobie kupić coś do jedzenia. I, Willo

- Tess przybrała zatroskaną minę - wiedz, że masz

moją całkowitą aprobatę, cokolwiek postanowisz

w sprawie Arta Bolesa.

- Nic się nie martw, ciociu. Poradzę sobie z nim.

background image

Willa rozciągnęła wargi w uśmiechu, żeby rozproszyć

niepokój Tess. W rzeczywistości z lękiem myślała

o przykrym zadaniu zwolnienia Arta Bolesa. Nie

mogła jednak tolerować na ranczu takiego pijaka

i próżniaka jak on.

- Jeśli będziesz zbyt zajęta, nie zaprzątaj sobie

głowy jechaniem jeszcze raz taki kawał drogi do

miasta w porze odwiedzin. Na pewno będziesz bardzo

zmęczona.

- Zadzwonię, jeśli mi się nie uda przyjechać

- odparła Willa i, zamieniwszy z ciocią jeszcze parę

słów, opuściła szpital.

- Mam nadzieję, że wiedziałaś, co robisz, wyrzucając

Arta Bolesa - powiedziała z fałszywą troską Paige

pojawiając się w drzwiach z papierosem w ręku.

Willa podniosła wzrok znad ksiąg buchalteryjnych,

nad którymi ślęczała przez cały wieczór. Zmarszczyła

się na wspomnienie sceny, jaką urządził Art Boles,

kiedy mu po południu wymówiła i wręczyła czek na

resztę należnych poborów.

- Był prawdopodobnie jedynym kowbojem w całym

hrabstwie, który by chciał u ciebie pracować.

- Nie pracował, i koniec - przypomniała siostrze

ciotecznej Willa. - Czego ty właściwie chcesz, Paige?

Nie czuła się zbytnio zobowiązana do uprzejmości.

Była zmęczona, następnego dnia zamierzała wstać

o świcie.

- Chcę z tobą porozmawiać - odparła Paige.

- Nie jestem ciekawa, co mi masz do powiedzenia

- oświadczyła Willa chłodno.

Zamknęła księgi, ułożyła je jedną na drugiej. Nie

była wcale uszczęśliwiona, że Paige zdecydowała się

wrócić wcześniej na ranczo.

- Może cię to jednak zaciekawi - odrzekła Paige.

Uplasowała swoją smukłą elegancką postać na

background image

poręczy najbliższego fotela. Ubrana w szykowną

brązową sukienkę, oryginalną kreację dobrego projek­

tanta - Willa nie miała co do tego wątpliwości

- Paige wyglądała w każdym calu na modelkę.

Oryginalne połączenie długich, czarnych splotów,

przezroczystej skóry i fiołkowych oczu czyniło ją

wymarzonym obiektem dla fotografa. Willa nie

wiedziała, jak daleko Paige zaszła w ciągu tych pięciu

lat, przez które nie utrzymywała kontaktów z rodziną,

ale światowy wygląd kuzynki Paige zdawał się krzyczeć

wielkim głosem o sukcesie.

- Jeżeli nie dojdziemy ze sobą do jakiegoś porozu­

mienia, osobą, która na tym najbardziej ucierpi,

będzie mamusia.

- Strach cię obleciał? - rzuciła jej wyzwanie Willa.

Stwierdzenie tego faktu nie przyniosło jej jednak

satysfakcji. Mimo tego, co Paige zrobiła, Willi

ciążyło istniejące między nimi napięcie. Czuła in­

stynktownie, że ona jest tą, która nad tym bardziej

boleje.

Paige oblała się rumieńcem winy i gniewu, lecz nie

zareagowała na wyzwanie Willi.

- Zdajesz sobie chyba sprawę, jak delikatne jest

zdrowie mamusi?

Willa poderwała się z krzesła, chwyciła księgi.

- Bardzo dla ciebie wygodne - stwierdziła.

Odwróciła się, żeby wsunąć księgi do niskiej szafki

między oknami.

- Może to mamusię wręcz przyprawić o śmierć,

jeśli zaczniesz jakieś historie - nie ustępowała Paige.

Willa obróciła się, z trudem powściągając gniew.

- Rozumiem, do czego pijesz - odparła.

- To dobrze - powiedziała Paige marszcząc brwi.

Po czym, ku zdumieniu Willi, jej wyniosłość nagle się

rozpłynęła. - Przepraszam cię za to, co zrobiłam,

Willo, jeśli to może coś zmienić.

background image

Nic nie mogło bardziej wstrząsnąć Willą, zdołała

jednak nie pokazać po sobie zaskoczenia.

- Bałam się okropnie, co się ze mną stanie, jeśli

powiem prawdę - zaczęła Paige, po czym wzruszyła

niepewnie ramionami. - Ty byłaś zawsze tą silną

i odważną, uważałam, że zniesiesz to łatwiej ode

mnie. Przy tym Clay był twoim przyjacielem, sądziłam,

że ci wybaczy prędzej niż mnie. - Paige nie spuszczała

z Willi oka. - Nie myślałam, że tatuś ci wymówi dom

i że wszyscy się obrócą przeciwko tobie. - Paige się

zawahała, po czym uniosła wojowniczo brodę. - Jeśli

cię to interesuje, przyznałabym się, gdyby Clay oddał

sprawę do sądu.

Willa patrzyła szeroko otwartymi oczami, nie

dowierzające własnym uszom. Czuła instynktownie,

że jest jedyną osobą, która kiedykolwiek usłyszy

tę spowiedź, i podejrzewała, że Paige nie tylko

nigdy więcej jej nie powtórzy, ale co więcej, będzie

odtąd tym usilniej twierdziła, że winowajczynią

jest Willa.

- Nie wierzę, żebyś się przyznała nawet wtedy,

Paige - wyraziła wątpliwość Willa. - Jeśli nie potrafiłaś

powiedzieć prawdy własnym rodzicom, to tym bardziej

byś nie miała odwagi przyznać się publicznie przed

sądem i narazić na umieszczenie w domu poprawczym.

- Miałabym złamane życie - parsknęła Paige

porzucając wszelkie pozory skruchy. - A ty nie

okazywałaś nigdy większych ambicji. Jedyne, czego

pragnęłaś, to pracować na jakimś ranczu jak pospolity

kowboj.

- A więc moja przyszłość się nie liczyła - pod­

sumowała posępnie Willa, po czym potrząsnęła głową.

- Rodzice zawsze cię ubóstwiali, Paige. Kochali cię,

jak tylko rodzice potrafią kochać jedynaczkę. Nie

było chyba niczego w świecie, czego by ci odmówili.

Więc dlaczego wyrosłaś na takiego złego człowieka?

background image

Paige poczerwieniała. Spuściła głowę i rozgniotła

wściekle papierosa w popielniczce.

- Zapamiętaj sobie, co ci powiedziałam o mamusi

- ostrzegła podnosząc głowę i przygważdżając Willę

lodowatym spojrzeniem. -1 nie zasiedź się tu za długo.

Podniosła się z poręczy fotela, zrzucając popielniczkę

na podłogę i jak królowa wypłynęła z pokoju.

Następne dwa dni Willa spędziła na wywożeniu

gnoju ze stajni i uprzątaniu stryszku na siano, po

czym przystąpiła do łatania dachu. Ściągnęła na

ranczo mechanika, żeby zreperował traktor i poleciła

mu obejrzenie starej czerwonej półciężarówki wuja

Cala. Doprowadzenie jej do stanu używalności kosz­

towało więcej, niż się spodziewała, ale bez ciężarówki

trudno było się obejść, a kupno w tym roku nowej

przekraczało znacznie możliwości rancza. Willa wzdry­

gnęła się na myśl, że za parę miesięcy ciężarówka

będzie potrzebowała nowego ogumienia.

Jak dotąd ogłoszenia o poszukiwaniu rządcy

i kowbojów, które umieściła w okolicznej prasie, nie

znalazły szerszego odzewu. Miała parę telefonów

z Casper i Cheyenne, ale nie należało oczekiwać, żeby

kandydaci spoza Cascade zjawili się na rozmowę

przed przyszłym tygodniem. Tymczasem oszacowała

koszt niezbędnych reperacji i postanowiła przystąpić

do zakupu materiałów.

Pochłonięta samotną pracą na ranczu, odsunęła na

bok niejasne obawy przed załatwianiem interesów

w miasteczku. Odwiedzała wprawdzie co dzień ciocię

Tess, ale poza Paige i personelem szpitalnym nie

miała do czynienia prawie z nikim. Toteż pierwsza

wyprawa do składu drewna po słupki do ogrodzenia

i drut kolczasty stanowiła dla niej niemiłe zaskoczenie.

- Teraz moja kolejka - powiedziała stanowczo,

podchodząc do kontuaru, za którym niski mężczyzna

w granatowym kombinezonie wypisywał zamówienie.

background image

Mimo że przyjechała jako jedna z pierwszych,

magazynier pomijając ją obsługiwał innych klientów.

Z początku nie przyszło jej do głowy, że jest to

rozmyślny afront, aż demonstracyjne niedostrzeganie

jej stało się zbyt uderzające, by na nie nie zareagować.

- Będzie pani musiała poczekać na swoją kolejkę

- powiedział magazynier i zwrócił się do następnego

klienta.

- Teraz jest moja kolejka - nie ustępowała Willa

podnosząc głos na tyle, żeby ją wszyscy słyszeli

i posuwając się o krok, żeby zagrodzić drogę męż­

czyźnie, który stał za nią.

Dokoła ucichły rozmowy, magazynier poczerwieniał

z irytacji. Willa czuła, że uwaga wszystkich skupiła

się na niej.

- Potrzebuję piętnaście rolek drutu i sto słupków

ogrodzeniowych - powiedziała zdecydowanym tonem,

mierząc wyzywająco magazyniera, dopóki jego wzrok

nie pobiegł w górę nad jej lewym ramieniem.

Nagły domysł przeniknął ją ostrym dreszczem.

Odwróciła głowę i twarz jej się skurczyła na widok

Claya Cantrella stojącego o parę kroków za nią.

Domyślając się, że wszedłszy po niej był świadkiem

całej sceny, przeniosła z powrotem uwagę na maga­

zyniera.

- Widzę, że pańskiej firmie nie zależy na zamówie­

niach rancza - powiedziała i odwróciła się wściekła,

że oznacza to wyprawę do składu w sąsiednim

miasteczku, prawie sto czterdzieści kilometrów dodat­

kowej jazdy półciężarówką z przyczepą.

Była w połowie drogi do wyjścia, kiedy magazynier

zawołał za nią:

- Panno Ross! Chciała pani piętnaście rolek drutu

i sto słupków?

Willa się zatrzymała i obróciła z powrotem. Clay

gdzieś zniknął, natomiast magazynier, ku jej za-

background image

skoczeniu, wybiegł za nią, wypisując spiesznie fakturę

na sztywnym uchwycie do papierów.

- Proszę zapłacić w kasie i będzie pani mogła

odebrać towar w magazynie.

Podpisał fakturę i wyciągnął ją zachęcającym gestem.

Jego ciche: „Przepraszam, że kazałem pani czekać"

było na tyle uprzejme, że Willa przyjęła papier. Nie

patrząc na nikogo wybrała resztę towarów, które

miała spisane na liście, zapłaciła za wszystko, po

czym podjechała półciężarówką z małą przyczepą na

plac załadunkowy za budynkiem.

Szczęśliwie jej wyprawa do składu pasz przebiegła

gładziej. Również bez zakłóceń kupiła zapasy żywności.

Nim wyszła z banku, gdzie otworzyła sobie prywatne

konto czekowe, zrobiła się pora lunchu, więc zajechała

do małej restauracji na skraju miasteczka, w której

lubiła jadać jako nastolatka. Podawano tu najlepsze

hamburgery i kanapki z polędwicą, i Willa chciała

sobie przypomnieć dawne lata.

Ledwo weszła do restauracji, zobaczyła Claya

siedzącego z trzema mężczyznami przy stoliku nieda­

leko wejścia. Stały przed nim jeszcze resztki lunchu,

do ust podnosił filiżankę z kawą. Nie dostrzegł jej od

razu, więc Willa rozejrzała się szybko za wolnym

miejscem w przeciwnej części sali. Przy barze nie było

nic wolnego, wszystkie stoliki zajęte, ale udało jej się

wypatrzyć niewielki pusty boks trochę w tyle. Zaraz

podeszła do niej kelnerka, w której Willa rozpoznała

tę samą co za dawnych lat Laureen, postawiła przed

nią szklankę z wodą i chciała jej podać kartę, gdy

nagle zamarła. Po niezręcznej chwili wahania i ze

zdawkowym „Dzień dobry" odwróciła się i uciekła.

Stwierdziwszy, że jej ulubione dania wciąż figurują

w karcie, Willa wgłębiała się w nią dalej. Położyła ją

na stole, na znak, że jest gotowa do złożenia zamó­

wienia, ale czekała przeszło dziesięć minut, zanim

background image

Laureen skierowała się w jej stronę. Przesuwała się

między stolikami i boksami w jej części sali, dolewając

wszystkim kawy i ostentacyjnie ignorując Willę,

podobnie jak magazynier w składzie drewna.

Na policzki Willi wystąpił rumieniec zakłopotania

i gniewu, gdy dostrzegła wpatrzone w siebie ciekawe

spojrzenia, które szybko uciekły w bok lub w dół.

Jedynym, które nie umknęło przed jej wzrokiem, było

obojętne spojrzenie pary ciemnych oczu, co obser­

wowały ją od stolika w przodzie sali.

Willa się zorientowała, że Clay musiał ją dostrzec

wkrótce potem, jak weszła, i że ją obserwuje od

dłuższej chwili. Teraz jego wzrok pobiegł ku Laureen,

która nadal nie kwapiła się z przyjęciem od niej

zamówienia. Kelnerka zerknęła akurat w tym momen­

cie na Claya, jakby szukając jego przyzwolenia.

Ta krótka wymiana spojrzeń wystarczyła Willi.

Wysunęła się z boksu, wyprostowała ze sztywną

godnością i ruszyła spokojnie do wyjścia. Wszystko

się w niej gotowało z poczucia krzywdy, pomieszanego

z ledwo powściąganym gniewem, ale całą siłą woli

starała się tego po sobie nie pokazać.

Nie przypuszczała, że Clay się posunie do użycia

swoich wpływów dla przysparzania jej trudności

i wstydu, ale niedwuznacznie to dzisiaj uczynił, i to

dwukrotnie. A może to nie on? Może potraktowano

by ją tak samo bez względu na jego obecność? Może

to po prostu dla niektórych ludzi sposób zamanifes­

towania solidarności z Clayem i współczucia dla

bólu, na jaki Willa naraża go swoim pojawieniem się?

Cascade jest w końcu małym prowincjonalnym

miasteczkiem, w którym powszechne są postawy

i uprzedzenia właściwe większości małych miasteczek.

Willa się domyśliła, że wiele osób w okolicy uważa,

iż wykręciła się sianem po śmierci Angie, i czuje się

usprawiedliwiona wymierzając jej teraz część zasłużonej

background image

kary. Cascade stanowiło zawsze uczciwą, spoistą

społeczność, złożoną z przyzwoitych, praworządnych

obywateli. Świadomość tego czyniła niesprawiedliwość

ich stosunku do niej tym trudniejszą do zniesienia.

Strach Paige przed bojkotem towarzyskim miał realne

uzasadnienie, co oczywiście w niczym nie usprawied­

liwiało jej postępowania.

Podeszła do ciężarówki, sprawdziła, że ładunek

w przyczepie jest w porządku, po czym usiadła za

kierownicą i ruszyła w drogę powrotną na ranczo.

Tak czy inaczej, nie ma żadnego wpływu na to, co

ludzie o niej myślą; jedyne, co jej pozostaje, to robić

spokojnie swoje. Im prędzej zaprowadzi trochę

porządku na ranczu i znajdzie odpowiedniego rządcę,

tym prędzej będzie mogła wrócić do Colorado, gdzie

wszyscy są jej życzliwi i gdzie liczą się z jej słowem.

Była niecałe dwa kilometry od skrętu na ranczo

Orion, gdy dostrzegła w lusterku dużą srebrno-czarną

ciężarówkę, szybko doganiającą jej znacznie powol­

niejszy pojazd z przyczepą. I właśnie w momencie,

kiedy miała uwagę zwróconą w tył, jej wóz jakby

najechał na jakiś wybój.

Zaskoczona Willa spojrzała szybko przed siebie,

czując, że auto wpada w rytmiczne podskoki, zwias­

tując przebitą dętkę. Z jękiem niesmaku zaczęła

zwalniać, po czym zjechała na żwirowane pobocze.

Srebrno-czarna ciężarówka przemknęła obok, kiedy

zatrzymywała swój wóz.

Nie gasząc silnika, Willa sięgnęła po rękawice

robocze. Obawiała się, że będzie musiała odłączyć

przyczepę i wyładować z tyłu wozu ciężkie szpule

drutu, zanim przystąpi do wymiany koła. Wysiadłszy

stwierdziła z rozpaczą, że lewe tylne koło opiera się

już na poręczy przygniatającej gumę pozbawioną

powietrza.

Sięgnęła na tył ciężarówki po kostkę betonową do

background image

podłożenia pod ramię przyczepy, żeby ta się nie

przechyliła, kiedy ją odczepi i będzie odłączała światła

ostrzegawcze. Dla zabezpieczenia wsunęła słupki

ogrodzeniowe pod koła, żeby przyczepa nie zaczęła

się staczać. Odłączywszy przyczepę, wróciła do szoferki

i podjechała parę metrów, po czym zgasiła silnik

i włączyła hamulec. Spuściła właśnie klapę, chcąc się

zabrać do wyładowywania drutu, kiedy usłyszała

nadjeżdżający samochód.

Wracała półciężarówka, która ją przed chwilą

wyprzedziła. Nie przypuszczając, że ciężarówka się

zatrzyma, Willa wspięła się na tył swojego wozu

i sięgnęła po pierwszą szpulę. Ku jej zaskoczeniu

pojazd zwolnił, zjechał na żwirowane pobocze po jej

stronie szosy i stanął tuż przed jej ciężarówką.

W zdumienie wprawiła Willę osoba kierowcy.

Drzwi szoferki się otworzyły i wysiadł z niej Clay

Cantrell. Po jego zaciśniętych wargach Willa się

domyśliła, że mimo całej niechęci, jaką go to napawa,

poczuł się zobowiązany do zawrócenia, żeby jej pomóc.

Za ciemnymi okularami, przesłaniającymi jego oczy,

kryje się zapewne morze wrogości. Wyobrażając sobie

zimną, nieprzyjazną głębię tych mrocznych jak noc

oczu, Willa postanowiła odrzucić z miejsca ofertę

jakiejkolwiek pomocy z jego strony.

Pochylona dotoczyła pierwszą szpulę do opuszczonej

klapy, kiedy Clay sięgnął i ujął ją w dłonie.

- Poradzę sobie sama - powiedziała Willa, pioro-

nując go spojrzeniem i nie puszczając szpuli.

Ignorując ją, Clay szarpnął szpulę tak, że aby ją

utrzymać, musiałaby się z nim mocować.

- Nie potrzebuję twojej pomocy.

Jego surowo zaciśnięte wargi wykrzywiły się ironicz­

nie. Nie odpowiedział jednak, lecz w milczeniu wysunął

szpulę za brzeg klapy i opuścił ją na ziemię.

- Mówię poważnie, Clay - powiedziała Willa cofając

background image

się w głąb ciężarówki po następną szpulę. - Nie

potrzebuję twojej pomocy.

- Potrzebujesz czy nie, ale ją masz - warknął Clay

wyciągając ręce i chwytając jedną ze szpul. - Weźmiesz

się do pracy, czy mam to robić sam?

Nim zdążyła odpowiedzieć, zaczął ciągnąć szpulę

do siebie, tak że musiała się posunąć w bok, żeby mu

pomóc.

Ani się obejrzeli, jak cały drut znalazł się na ziemi.

- Dziękuję - powiedziała niechętnie Willa. - Z resztą

poradzę sobie sama.

Zachowując się tak, jakby nie słyszał jej słów, Clay

zatrzasnął klapę, po czym przyklęknął, żeby wy­

ciągnąć koło zapasowe.

- Masz przenośnik? - burknął mocując się z kołem.

- Tak, ale ja już naprawdę sobie poradzę - po­

wtórzyła Willa chcąc przyklęknąć, żeby samej wyciąg­

nąć koło zapasowe.

Powstrzymał ją lodowaty głos Claya:

- Ja naprawdę nie mam czasu ani cierpliwości,

żeby się z tobą targować, Willo.

Willa się zawahała, po czym ruszyła gniewnie do

szoferki. Kiedy wróciła z narzędziami, Clay spuszczał

na ziemię koło zapasowe. Pozwolił mu się zachwiać

i przewrócić na płask.

- To koło jest niewiele lepsze od tamtego - oznajmił,

przygniatając czubkiem buta oponę do szosy.

W obliczu nowego problemu Willa poczuła nagły

ucisk w dołku. Rzuciła narzędzia na ziemię i uniosła

ramię, żeby rękawem otrzeć pot z czoła. Co za

idiotyczna historia! Nie pozostaje jej teraz nic innego,

tylko przyjąć pomoc Claya.

- Nie masz przypadkiem przenośnego kompresora

w aucie? - zapytała, zmuszona do odsunięcia na bok

wewnętrznego oporu.

- Nawet gdybym miał, niewiele by to pewnie

background image

pomogło - odparł pochylając się, żeby podnieść

bezużyteczne koło zapasowe.

Zaniósł je do jej przyczepy i rzucił na słupki

ogrodzeniowe, po czym zawrócił i pomaszerował do

swojej ciężarówki. Willa, zaskoczona, że ją najwidocz­

niej pozostawia na pustej szosie, odprowadzała go

przez chwilę bezradnym wzrokiem. Potem, zdecydo­

wana nie pozwolić mu odjechać, pobiegła za nim.

- Zapłacę ci za odwiezienie drutu i przyczepy na

ranczo cioci - zawołała doganiając go.

- Nie potrzebuję twoich pieniędzy - odburknął

kierując się na tył swojej ciężarówki.

- Nie mogę pozostawić tych wszystkich materiałów

na los szczęścia, Clay - nie ustępowała.

Clay zdjął niecierpliwym gestem ciemne okulary

i wsunął je do kieszonki koszuli.

- Prawda, że to mało uczęszczany odcinek szosy,

ale mimo to nie mogę ryzykować. Wiesz, ile te

materiały kosztują?

Clay rzucił jej ponure spojrzenie.

- A kto mówi, że masz je pozostawić na los

szczęścia?

Z tymi słowy przykucnął, żeby wyjąć koło zapasowe

z uchwytów pod swoją ciężarówką.

Willa pojęła, że zamierza jej pożyczyć swoje koło,

i poczuła, jak krew nabiega jej do twarzy.

- To naprawdę ładnie z twojej strony - powiedziała,

kiedy się wyprostował i jął toczyć koło w kierunku jej

ciężarówki.

- Nie robię tego dla ciebie - odparł chłodno.

Kiedy dotarli do jej wozu, przejęła energicznie

inicjatywę. Odkręciła szybko mutry uszkodzonego

koła, po czym ustawiła podnośnik i jęła pompować.

Clay dokończył zdejmowania koła. Po chwili nowe

koło zostało założone i Clay przystąpił do dokręcania

muter.

background image

- To była nieprawda - oświadczył nieoczekiwanie

lekko zduszonym głosem. Obrócił głowę i popatrzył

na nią, chwytając swoim ciemnym spojrzeniem wyraz

bólu, który trwał w jej zielonych oczach. - To, co

powiedziałem, że nie robię tego dla ciebie. To była

nieprawda.

Willa doznała nagle bolesnej świadomości, że

trudniej jej przyjąć ten okruch czułości ze strony

Claya niż poprzednie przejawy jego wzgardy. Pochyliła

czym prędzej głowę, żeby ukryć wilgoć napełniającą

obficie jej oczy, i zajęła się gorliwie opuszczaniem

podnośnika i wyciąganiem go spod wozu. Clay dokręcił

ostatecznie mutry.

- Dziękuję, Clay - wykrztusiła, siląc się, żeby jej

głos nie zadrżał i dla uniknięcia jego wzroku schyliła

się po klucz do muter.

Nim odniosła narzędzia do szoferki, Clay opuścił

klapę i zabierał się do załadowania pierwszej szpuli

drutu. Pracowali w milczeniu, dopóki wszystkie szpule

nie znalazły się znów na miejscu, a przyczepa nie

została na powrót przymocowana do ciężarówki.

Potem Willa zebrała słupki, którymi zabezpieczyła

koła przyczepy, Clay zaś podłączył światła ostrzegawcze

i wrzucił kostki betonowe do środka. Miała zamiar

wsiąść z powrotem do szoferki, gdy poczuła lekki

uścisk Claya na ramieniu.

- Wracając do tego, co dziś zaszło w mieście, Willo

- zaczął - wiedz, że ja nie miałem z tym nic wspólnego.

- Domyśliłam się tego sama - odrzekła. - Dziękuję

jeszcze raz za pomoc.

Była tak przejęta dotknięciem Claya i jego nieocze­

kiwaną przemianą, że jedyne, czego pragnęła, to

uciec. Przywołała na wargi uśmiech wdzięczności

i spróbowała spojrzeć mu w twarz, ale jej wzrok

dotarł tylko do wysokości jego koszuli.

- Zwrócę ci koło zapasowe, jak tylko będę mogła.

background image

Jakby dopiero teraz sobie uświadamiając, że jej

dotyka, Clay cofnął dłoń.

- I nie zapomnij o chusteczce do nosa - burknął.

- Nie zapomnę - zapewniła i odwróciła się, żeby

wsiąść do szoferki.

- Cholernie ciężko żyć ze świadomością, że znowu

tu jesteś, Willo - powiedział cicho, lecz jego szczere

wyznanie było nabrzmiałe emocją, która ją zaskoczyła.

Na krótką chwilę lata oddalenia jakby przestały

istnieć, tak że Willa mogła podnieść głowę i spojrzeć

prosto w jego poważną twarz. Na ułamek sekundy

wezbrało między nimi na nowo dawne poczucie

bliskości, zupełnie jakby Angie nigdy nie zginęła,

a Willa nigdy stąd nie wyjeżdżała.

Zdjęta nagłym strachem, że własne pragnienia czynią

ją ślepą na wrogość, którą powinna dostrzegać, Willa

westchnęła i posępnie przytaknęła Clay owi:

- I cholernie ciężko tu znowu żyć.

Wsiadła do szoferki i zatrzasnęła za sobą drzwiczki.

Zabrała się do ściągania rękawic, czekając, kiedy

Clay przestanie się w nią wpatrywać i odejdzie.

Wydawało jej się, że nie zniesie tego już ani chwili

dłużej, gdy raptem się odwrócił i ruszył do swego

auta. Willa spiesznie przekręciła kluczyk w stacyjce

i czekała, aż się cofnie i zrobi jej przejazd.

Sprawdziła w lusterku, czy droga wolna, po czym

wyjechała powoli na szosę. Stara półciężarówka

z trudem holowała przyczepę z ładunkiem. Nie

zaskoczyło Willi, że Clay zawróciwszy nadal jej

towarzyszy, mimo iż minął drogę prowadzącą do

domu. Kiedy zwolniła i skręciła z szosy w krótką

boczną drogę do rancza ciotki, srebro-czarna pół­

ciężarówka zatrzymała się, zrobiła zgrabny nawrót

i odjechała w przeciwnym kierunku.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Willa wjechała przez wrota stodoły traktorem

holującym kopiasty wóz, by przystąpić do wciągania

na stryszek wielkich bel wonnego siana, które zebrała

z pola. Zębaty uchwyt ułatwiał to zadanie, ale pomoc

drugiej osoby byłaby nader pożądana.

Willa nie pierwszy raz pomyślała o Paige, która

przesiadywała w domu czytając pisma albo ćwicząc

aerobik. Nawet ktoś do prowadzenia traktora byłby

mile widziany, lecz Paige przez cały tydzień opierała

się jej prośbom.

Jakby nie wystarczyło jej niechęci do pracy na

świeżym powietrzu, Paige nie raczyła nawet ugotować

przyzwoitego posiłku. Sama potrafiła żyć o paru

listkach sałaty i kilku łyżeczkach twarożku, Willa

potrzebowała czegoś bardziej pożywnego. Nic dziw­

nego, że była po minionym tygodniu rozgoryczona

i poirytowana. Zimne kanapki i kupne mrożone

dania nie stanowiły najlepszego pożywienia, rzadko

jednak miała czas i siły, by przygotować sobie coś

lepszego.

Fakt, że Paige nie próbowała jej w niczym pomóc,

wzmagał tylko wrogość między kuzynkami. Nie mogła

się doczekać, kiedy Paige wyjedzie wreszcie na swój

kontrakt. Przy odrobinie szczęścia miało to nastąpić

nazajutrz, termin rozpoczęcia zdjęć został już bowiem

odłożony o kilka dni. Willa wolała jednak na nic nie

liczyć, dopóki Paige nie znajdzie się ostatecznie

w samolocie.

Od dnia, gdy Willa przywiozła drut i słupki, minął

background image

tydzień, ale zdołała dotąd przeprowadzić tylko naj-

niezbędniejsze naprawy ogrodzenia. Obok codziennego

przeglądu bydła, musiała przede wszystkim skosić

trawę i zbelować siano. Wprawdzie łąka przeznaczona

na paszę nie była zbyt wielka, ale skazana na samotne

wykonanie nużącej pracy, Willa siłą rzeczy zaniedbała

inne roboty na ranczu.

Na domiar złego dwaj kowboje, z którymi wczoraj

rozmawiała, nie spełnili jej oczekiwań. Jeden miał

przeszłość kryminalną, co na pewno by nie od­

powiadało cioci Tess. Drugi okazał się typem mądrali

krytykującego wszystkich poprzednich szefów, więc

Willa uznała, że nie byłby to godny zaufania, lojalny

pracownik, jakiego ciocia potrzebuje.

Miała więcej telefonów w odpowiedzi na ogłoszenia,

lecz tylko trzej 'kandydaci zgodzili się przyjechać na

rozmowę. Wyglądało na to, że zbyt dużo ludzi wie

o kłopotach tego rancza i wszyscy bądź rozglądają się

za pracą rokującą pewniejsze widoki na przyszłość,

bądź szukają płacy lepszej od tej, jaką może zaofia­

rować Willa. I chociaż niechętnie to przyznawała

przed samą sobą, wiedziała, że niejeden kandydat nie

ma ochoty pracować pod kierunkiem kobiety w ogóle,

a Willi Ross w szczególności.

Skończywszy wyładunek siana skierowała się w stro­

nę domu, żeby sobie zrobić kanapkę, nim wróci na

łąkę po dalsze bele. Umyła się trochę i zabrała się do

przygotowania szybkiego posiłku, gdy usłyszała

samochód podjeżdżający pod dom.

Przed oknami przetoczyła się półciężarówka Claya

i stanęła w pół drogi do stodoły. Willa westchnęła na

przypomnienie, że chociaż oddała do wulkanizacji

przebitą dętkę i zmieniła koło, jakoś nie zdobyła się

na odwiezienie zapasowego koła Claya. Czym prędzej

odłożyła kanapkę i zbiegła do sutereny przynieść

chusteczkę Claya.

background image

Wchodząc po schodach na górę, usłyszała piskliwy

głos Paige.

- Nie jest ani trochę lepsza od Arta Bolesa - mówiła

Paige. - Nie wiem, na czym jej schodzi cały dzień.

Jedyna rzecz, jaką się może pochwalić, to ciągle

rosnące rachunki. Próbuję otworzyć mamusi oczy,

ale wiesz, jaka ona jest sentymentalna. Liczę tylko, że

Willę ruszy w końcu sumienie i tym razem nie wyrządzi

mamusi zbyt wielkiej krzywdy. Ona by już tego nie

przeżyła, Clay.

Willa weszła do kuchni z twarzą płonącą z gniewu

i zatrzasnęła za sobą drzwi do sutereny z ledwo

powściąganą gwałtownością. Paige, w kombinezonie

do gimnastyki, opinającym jej szczupłe ciało jak

druga skóra, ustawiła się w pozie pomyślanej jako

nieświadomie uwodzicielska. Willa poczuła niepokojące

ukłucie czegoś na kształt zazdrości, gdy sobie zdała

sprawę, jakie doskonałe uzupełnienie imponującej

męskości Claya stanowi śniada uroda Paige.

- Może byś lepiej wiedziała, na czym mi schodzi

cały dzień, gdyby ci się udało czasami wstać z łóżka

przed dwunastą - zauważyła chłodno Willa kierując

się ku drzwiom na werandę, koło których stali Paige

i Clay. - Oto twoja chusteczka. - Nie odwracając

wzroku pod jego pełnym dezaprobaty spojrzeniem,

podała mu wyprany i pięknie wyprasowany kawałek

materiału. - Poczekaj chwilę, to pójdę po twoje koło.

Odwróciła się i sięgnęła do szuflady po pergamin

do zapakowania przygotowanej kanapki, podczas

gdy Paige poprowadziła Claya w kierunku salonu.

Starając się nie słyszeć uwodzicielskiej nutki w głosie

kuzynki, Willa wybrała z lodówki parę owoców,

a z pudła na pieczywo garść biskwitów i włożyła

wszystko wraz z kanapką do papierowej torby.

Zatrzymała się, żeby wypić szklankę zimnego mleka,

równocześnie dokładając do termosu z wodą kilka

background image

kostek lodu, po czym wyszła z torbą i termosem. Nim

dotarała do traktora, dogonił ją Clay.

- Masz zwalony kawałek płotu i wydostało ci się

z rancza jakieś pięćdziesiąt sztuk bydła - oznajmił jej,

gdy umieszczała torbę i termos na traktorze.

- Dokąd? - spytała zaalarmowana Willa.

- Do Oriona.

Willa skuliła bezradnie szczupłe ramiona. Rzuciła

niespokojnie okiem w kierunku spowitych chmurami

gór daleko na zachodzie.

- Mam jeszcze kupę siana do zwiezienia, Clay,

a na wieczór zapowiadają burzę.

Ton, jakim jej odpowiedział, brzmiał surowo.

- Tess ci powierzyła ranczo, Willo. Jeśli prowadzenie

go przerasta twoje siły, to może powinnaś zrezygnować.

Poirytowana upałem, ciężką pracą i niepowodze­

niami, Willa wybuchnęła piorunując go wzrokiem.

- Więc spróbuj sam, mój panie milionerze. Może

potrafisz lepiej, bez pomocy, prawie bez pieniędzy, za

to pod okiem życzliwych krytyków, którzy tylko

czekają, żeby ci się powinęła noga. - Smukłym palcem

dźgnęła go gniewnie w pierś. - A tymczasem albo

zagnaj to bydło z powrotem na nasz teren i sam

zreperuj płot, albo pozwól się paść bydłu na swoim

terenie i przyślij mi rachunek. Ja się tym mogę zająć

dopiero, jak zwiozę siano.

Z tymi słowy odwróciła się i wsiadła na traktor.

- Twoje koło jest w naszej ciężarówce - zawołała

i ruszyła spod stodoły.

Kusztykając wieczorem ze stodoły do domu, Willa

była zbyt zmordowana i znękana, by się dłużej zżymać

na Claya czy siostrę cioteczną. Kurz i drobiny siana,

które dostawały się przez cały dzień z potem pod

ubranie, przylgnęły na dobre do jej ciała podczas

deszczu, który lunął, ledwo Willa ruszyła z ostatnim

wozem z łąki.

background image

Żałowała teraz prawie, że nie zaangażowała choć­

by jednego z kowbojów, których uznała za nie­

odpowiednich. Zanotowała sobie w pamięci, żeby

nie umawiać się nigdy z nikim na rozmowy wstępne

po dniu takiej harówki jak dzisiejszy. Bóg wie,

jakiego człowieka gotowa by przyjąć cioci do pracy

w przypływie rozgoryczenia.

Myśl o cioci Tess obudziła w niej wyrzuty sumienia.

Przez cały tydzień Willa nie miała czasu jej odwiedzić.

Dzisiaj też jej już nie odwiedzi. Będzie się to musiało

zmienić, gdy Paige wyjedzie na swój kontrakt, bo

Tess oczywiście odczuje dotkliwie brak częstych wizyt

córki. Jest jeszcze ciągle bardzo słaba po stracie męża

i zapaści na pogrzebie, więc będzie się liczył każdy

przejaw miłości i wsparcia moralnego.

Willa nie wyobrażała sobie, co zrobi, gdy ciocia

zostanie wypisana ze szpitala do domu. Przypuszczała,

że jeśli nie zadba o to Paige, ona sama będzie się

musiała postarać o pielęgniarkę do opieki nad chorą

w ciągu dnia, gdy sama jest zajęta na ranczo.

Mimo że stała przed nią znowu perspektywa kupne­

go dania z zamrażalnika na obiad - a Willa sama nie

wiedziała, czy nie wolałaby zamiast tego iść spać

głodna - nie miała prawa myśleć o wygodzie niczyjej

prócz cioci, bo w końcu będą na to szły pieniądze

Tess. Kiedy dotarła na tylną werandę i ściągnęła

zabłocone buty, przebiegło jej przez głowę, że mogłaby

za własne oszczędności zaangażować gosposię. Ale

zaraz odrzuciła tę myśl, przypomniawszy sobie trud­

ności ze znalezieniem rządcy i kowbojów.

Po wejściu do kuchni i postawieniu termosa na

blacie, Willa zauważyła arkusz różowej papeterii.

Zdążyła podejść i wziąć go do ręki, gdy usłyszała

znajomy odgłos nadjeżdżającej półciężarówki Claya.

Nie miała sił na nową przeprawę z nim. Przebiegła

wzrokiem krótką notatkę, w której siostra cioteczna

background image

informowała, że wyjeżdża do Nowego Jorku. Z wes­

tchnieniem ulgi, że Paige wreszcie sobie pojechała,

Willa rzuciła liścik na stół i szybko uciekła z kuchni.

Przy odrobinie szczęścia zdąży wejść pod prysznic

i udawać, że nie słyszała nadjeżdżającego auta. Clay

z pewnością odjedzie, gdy nikt nie będzie odpowiadał

na jego pukanie i nie znajdzie Willi w żadnym

z zabudowań gospodarczych.

W chwilę potem, stojąc pod strumieniem gorącej

wody, umyła głowę, po czym przystąpiła do szorowania

ciała. Rozkoszowała się ciepłem obracając prysznic

tak, by masował jej obolałe ramiona i plecy. Niestety

woda zaczęła się zbyt szybko robić chłodna, więc

Willa z ociąganiem zakręciła kran i otworzyła drzwiczki

kabiny, żeby sięgnąć po ręcznik.

Nałożyła krótki frotowy szlafroczek, szybko roz­

czesała włosy i wysuszyła. Ożywiona, lecz zdegus­

towana perspektywą dania z zamrażalnika i ślęczenia

nad rachunkami, które od paru dni odkładała, zaczęła

schodzić na dół. Szorstki dywan kojąco masował jej

zmęczone bose stopy.

Z wyjątkiem kuchni, dom był ciemny. Od czasu do

czasu rozjaśniała mrok błyskawica wzmagającej się

na nowo burzy. Dochodząc do drzwi kuchni Willa

zdała sobie raptem sprawę, że nie zapalała żadnych

lamp na dole.

- Nie gniewasz się chyba, że pozwoliłem sobie

wejść bez pytania? - zaskoczył ją głos Claya, gdy

weszła do kuchni.

- Co ty tu robisz? - zapytała sięgając machinalnie

do rozchylonego dekoltu szlafroka, ku któremu pobiegł

wzrok Claya.

Willa wstrzymała oddech, widząc, jak jego spojrzenie

przesuwa się powoli w dół jej ciała. Spoczęło najpierw

na wyniosłości jej piersi, potem omiotło smukłość jej

ud, kolan i łydek, których nie zakrywał krótki

background image

szlafroczek. W jego ciemnych jak noc oczach błysnęła

iskierka męskiego uznania, po czym Clay zwrócił

wzrok z powrotem na jej twarz.

- Mam kilka spraw do omówienia z tobą.

Willa zacisnęła wargi, starając się ochłonąć z gorąca,

jakie ją oblało pod jego spojrzeniem.

- Co ty powiesz? - mruknęła przypominając sobie

krytyczne uwagi, jakie wymieniał z Paige. Przeszła

przez kuchnię i zniknęła w spiżarni, gdzie w rogu za

drzwiami stała duża, niska zamrażarka. - Nie mam

najmniejszej ochoty słuchać znowu o tym, jaka jestem

nieudolna i jak szastam pieniędzmi - zawołała do

niego przebierając w pudełku z mrożonymi daniami.

- Ile ty masz właściwie lat, Willo? Dwadzieścia dwa?

Wyprostowała się gwałtownie, zdając sobie sprawę,

że Clay stoi koło niej, i czym prędzej obciągnęła krótki

szlafroczek. Rzuciła mu poirytowane spojrzenie i po­

chwyciła niepokojący błysk w jego ciemnych oczach.

Jak gdyby burza za oknami stanowiła barometr

narastającego między nimi napięcia, rozległo się długie

przeciągłe dudnienie grzmotu, od którego zawibrowały

szyby w kuchni, a ziemią pod ich stopami wstrząsnęło

coś na kształt dreszczu.

Żadne z nich nie poruszyło się, żadne nie potrafiło

oderwać wzroku od drugiego, przeciąć wątłych pędów

uczucia, które wykwitało między nimi.

Willi przypomniała się nagle owa chwila w dniu

urodzin Angie, kiedy udało jej się wywabić Claya od

gości do małej kępy drzew w pewnej odległości od

kamiennego patia w Orionie. Miała wówczas szesnaście

lat, niedługo kończyła siedemnaście.

Wbrew protestom cioci Tess, Willa sprawiła sobie

na urodziny Angie śmiałą, krótką sukienkę, z głębokim

dekoltem i gołymi plecami. Liczyła po cichu, że

uświadomi ona Clayowi, jak już jest dojrzała i jak po

kobiecemu potrafi się zachowywać.

background image

Durzyła się w nim wtedy, a ponieważ paru chłopców,

którzy potracili dla niej głowy, nie mogło jej się nigdy

dosyć nacałować, Willa zdecydowała, że najwyższy

czas sprawdzić, czy jej pocałunki wywrą podobne

wrażenie na Clayu.

Pocałowanie Claya miało stanowić rodzaj eks­

perymentu, podniecającej przygody. Przewidywanie,

jak będzie smakował pocałunek mężczyzny, niosło ze

sobą rozkoszny posmak niebezpieczeństwa. Pocałunek

takiego silnego i postawnego mężczyzny, którego

sama obecność przyprawiała ją o drżenie serca i ucisk

w dołku!

Takie jak w tej chwili, uświadomiła sobie jak przez

mgłę, przy akompaniamencie ogłuszającego grzmotu.

Lecz jeszcze przez parę krótkich ułamków sekund

pozostawała w niewoli wspomnienia.

- Wyszliśmy już dostatecznie daleko - powiedział

wówczas Clay chwytając ją za rękę i zatrzymując tuż

za pierwszą kępą drzew.

W spojrzeniu, którym na nią patrzył, była inten­

sywność, jakiej nie przeczuwała, więc Willę ogarnął

zarazem lęk i podniecenie. Nie puszczał ciągle jej ręki

i ciepło jego twardej dłoni dodawało jej śmiałości,

napawało ją niemal spokojem, choć stojąc tak blisko

niego, czuła równocześnie dziwną miękkość w kola­

nach.

- Nie poprosiłeś mnie ani razu do tańca - rzuciła

zdławionym głosem i zrobiła ów zuchwały krok do

przodu, zmuszając go na dobrą sprawę, by ją wziął

w ramiona.

Kiedy tu uczynił, było najnaturalniejszą rzeczą pod

słońcem spleść mu dłonie na szyi i pociągnąć jego

głowę owe krytyczne parę cali w dół. Twarde męskie

usta Claya zdumiewająco delikatnie spoczęły na jej

wargach. Willa włożyła całą duszę w ten pocałunek

i dotknęło ją niemile, że Clay nie przejawia ani cienia

background image

owego żaru, co chłopcy, z którymi się całowała.

Kiedy cofnęła głowę, zachichotał na widok jej roz­

czarowanej miny. Willa jęła mu się wyrywać, gotowa

okładać go pięściami z wściekłości.

- Spokojnie, ty mała diablico - ostrzegł szorstkim

głosem, przyciągając jej szczupłe oporne ciało bliżej

do swego twardego męskiego torsu. - Jesteś o wiele

za młoda, żeby uwodzić dorosłych mężczyzn - upo­

mniał ją groźnie. - Zasługujesz na nauczkę, po której

może się z tym wstrzymasz na parę lat.

Z tymi słowy zniżył głowę i wpił się w jej wargi

z siłą, od której zrobiło jej się słabo. Myślała, że się

rozpłynie pod zmysłowym naporem jego pocałunku.

A kiedy rozsunął jej wargi i wtargnął w głąb ust,

zwiotczała w jego ramionach jak szmaciana lalka.

Gdy wreszcie cofnął usta, była zbyt oszołomiona, by

się ruszyć, musiała przytrzymać się jego ramion, żeby

nie upaść.

- Cholera, nie wiadomo, kto tu dostał nauczkę.

- Zdawało jej się, że słyszy jego mruknięcie, lecz

gniew, który wyczuwała w jego ciele, wprawiał ją

w zbytnie pomieszanie, by mogła być tego pewna:

Odsunął ją zdecydowanym ruchem i odwrócił się od

niej z surowym: - Wracaj lepiej do gości.

Raz w życiu Willa go posłuchała i czekała w niemej

rozpaczy na jego powrót. Ze strachu, że jej głupota

rozdzieliła ich na zawsze, o mało nie uciekła z domu.

Jednakże Clay, wróciwszy po kilku minutach, za­

chowywał się, jakby nic nie zaszło. Willa doznała

bezgranicznej ulgi. I nigdy więcej nie próbowała - ani

nie miała ochoty próbować - z nikim podobnych

sztuczek.

Otrząsnęła się teraz ze wspomnienia i jakoś zdołała

wydobyć głos.

- C-co mówiłeś?

Clay, nie odpowiadając, zrobił krok w jej stronę

background image

i Willa poczuła, jak ją ogarnia na nowo ciepła niemoc.

Oszołomiona, pojęła, że Clay ją za chwilę pocałuje.

Lecz tym razem nie byłby to dojrzały mężczyzna

całujący niedowarzoną nastolatkę, uświadomiła sobie

półprzytomnie. Tym razem ten mężczyzna chce

pocałować młodą kobietę, którą pogardza, którą

uważa za winną śmierci swojej siostry. Otrzeźwiło ją

to przypomnienie, a gniewny skurcz, który dostrzegła

na twarzy Claya, uzmysłowił jej, że on sobie to też

przypomniał.

Przeciągły grzmot osiągnął swoje apogeum w wiel­

kim huku pioruna, po czym ustąpił głośnemu bębnieniu

deszczu o dach.

- U licha, więc ile ty masz w końcu lat? - powtórzył

Clay wyrywając ich oboje z transu.

- Czemu cię to tak nagle interesuje? - odpowiedziała

pytaniem na pytanie.

- Dwadzieścia dwa? - nalegał.

- Dwadzieścia dwa, ale w tej chwili czuję się,

jakbym miała osiemdziesiąt - odparła w nagłym

przypływie zmęczenia.

- Wzięłaś na siebie ogromną odpowiedzialność,

jak na osobę w twoim wieku - zauważył Clay nieco

mniej surowo.

Willa wyczuła w tym próbę dyplomacji. Z przekor­

nym uśmieszkiem w kąciku ust obróciła się, żeby

przejść koło niego do drzwi.

- Takie jest życie, Clay - powiedziała nonszalanc­

kim, świadomie prowokacyjnym tonem. - Rzadko

czeka, aż człowiek dostatecznie dorośnie i zmądrzeje.

Nie patrząc, czy jest do tego przygotowany, stawia go

przed koniecznością i już.

Przesunęła się koło niego, ocierając się perwersyjnie

biodrem i udem o jego nogę. Gwałtowny wdech, jaki

uczynił, sprawił jej jednak znacznie mniej satysfakcji,

niż się spodziewała.

background image

- Rozumiem, że do czegoś zmierzasz - rzuciła

przez ramię, słysząc, że wraca za nią do kuchni.

Otworzyła szafkę, w której stało masło fistaszkowe,

postawiła słoik na blacie, wyjęła talerz i nóż.

- Paige mówi, że odrzuciłaś dwóch ludzi, którzy

się zgłosili do pracy. Nie nadawali się z jakiegoś

powodu czy też stawiasz za wysokie wymagania?

- Wyjaśniłam Paige, co mną powodowało. Nikt

by nie podniósł większego krzyku niż ona, gdybym

zaangażowała któregokolwiek z nich. Ale Paige

wykalkulowała sobie, że jak dostatecznie przekręci

fakty, sprowokuje cię do przyjazdu tutaj, żebyś mi

napsuł trochę krwi. Życiorysy obu kandydatów leżą

na biurku w kancelarii. Najwyraźniej postanowiłeś

ingerować w sprawy rancza cioci, więc przekonaj się

na własne oczy. Rozumiem, że moje słowo znaczy dla

ciebie w dalszym ciągu tyle co nic.

W kuchni zapanowała ciężka cisza. Nawet burza

jakby przycichła na kilka następnych chwil. Willa

smarowała chleb trzęsącymi się rękami, wzrok prze­

słaniały jej łzy, które nagle wezbrały jej w oczach

z nie zabliźnionego poczucia krzywdy.

Żyła w przekonaniu, że jej przyjaźń z Angie rozciąga

się także na Claya, że bliskość i ufność ich trójki jest

niewzruszona. A jednak Clay nie dał jej szansy

wypowiedzenia się po wypadku, wydał na nią wyrok

zaocznie. Uwierzył Paige, dziewczynie, której nie znał

ani w połowie tak dobrze jak Willi, dziewczynie,

która się nigdy nie cofała przed małymi kłamstewkami,

która często naginała prawdę, by się wykręcić od

odpowiedzialności, i która wówczas wykorzystała do

maksimum tragiczną sytuację, Willa była bowiem

także bliska śmierci i Paige początkowo sądziła, że

również umrze i nikt się nigdy nie dowie, kto naprawdę

prowadził tamtego dnia auto.

- No, na co czekasz, Clay? - przynagliła, niezdolna

background image

pohamować uczucia goryczy, popychana nową myślą.

- A skoro już będziesz w kancelarii, to może przejrzysz

także rachunki, żeby się przekonać, jak szastam

pieniędzmi cioci Tess. No, chodź!

Rzuciła nóż do zlewu, wytarła ręce w ścierkę i ruszyła

wielkimi krokami przez ciemny hol do kancelarii.

Otworzyła drzwi na całą szerokość i zapaliła wszyskie

światła, nim usłyszała, że Clay idzie za nią.

Wciąż najeżona pamięcią jego dawnej zdrady,

wyciągnęła księgę buchalteryjną, zgarnęła rachunki

i asygnaty, którymi miała się właśnie zamiar zająć,

i rzuciła wszystko na środek biurka w momencie, gdy

Clay wchodził do kancelarii. Dostrzegłszy leżące z boku

życiorysy zdyskwalifikowanych kandydatów, złapała

je i dołożyła do kupki papierów.

- No, im prędzej z tym skończymy, tym lepiej

- przynagliła go z irytacją.

Twarz Claya była kamienną maską.

- To zbyteczne.

- Bynajmniej nie zbyteczne - powiedziała Willa

prostując się, z błyskiem w zielonych oczach. - Będę

przy tym obstawała. Najwyższy czas, żebyś się nauczył

brać pod uwagę wszystkie fakty. I żeby ktoś zdemas­

kował gierki Paige. - Wyciągnęła rękę i popchnęła

stertę papierów lekko w jego stronę. - Jest tu wszystko.

Twoja wizyta była zupełnie nieoczekiwana, więc możesz

mieć pewność, że nie zdążyłam nic zafałszować.

Ponieważ Clay nadal się nie kwapił z sięgnięciem po

materiały, które mu podsunęła, Willa wzięła życiorysy

i zaczęła je czytać na głos, uzupełniając je wrażeniami,

jakie odniosła z rozmów z dwoma kandydatami,

i wyjaśniając powody, dla których żadnego z nich nie

zaangażowała. Następnie otworzyła księgę buchalteryj­

ną i zdała pokrótce sprawę, ile pieniędzy zastała na

koncie obejmując ranczo, jakie wydatki poczyniła od tej

pory, a z jakimi postanowiła się na razie wstrzymać.

background image

- Na domiar złego nie wiem, jakie straty poniesiemy

na bydle, bo wiosenny spis był niekompletny. Ten,

kto przeprowadzał spęd, nie ocechował, a zapewne

również nie spisał i nie zaszczepił części cieląt. Aha,

byłabym zapomniała - dorzuciła lodowato - mamy

tylko dwa dobre konie, więc niewątpliwie poniesiemy

dalsze straty, kiedy trzeba będzie wystawić pozostałe

na licytację i zastąpić je nowymi.

- Wystarczy - przerwał jej zdecydowane Clay, gdy

chciała dodać coś jeszcze.

- Wystarczy, całkowicie się zgadzam - przytaknęła

Willa ściągając ciaśniej poły szlafroka i zawiązując

ściślej pasek dokoła szczupłej kibici. - Mam nadzieję,

że teraz rozumiesz, dlaczego może wyglądać, że praca

na ranczu wolno się posuwa i że doprowadzam ciocię

Tess do ruiny. Jak ci już powiedziałam, wyjadę stąd,

gdy tylko zaangażuję paru kowbojów i kogoś od­

powiedniego do poprowadzenia rancza.

Clay obserwował ją przez szerokość biura. Po

chwili zbliżył się wreszcie, by obejrzeć papiery, które

mu podsunęła. Willa czuła, że w tej chwili nienawidzi

go za tę decyzję sprawdzenia przedstawionych dowo­

dów. Mimo że sama go do tego nakłaniała.

- Dlatego właśnie chciałem z tobą porozmawiać.

Sądzę, że znam sposób załatwienia wszystkiego od ręki.

Willa spojrzała na niego podejrzliwie.

- Jaki sposób?

- Pozwól mi się zająć wyszukaniem rządcy i kow­

bojów. A tymczasem mógłbym ci przysłać trzech,

czterech swoich ludzi, żeby doprowadzili ranczo do

porządku.

Clay zamilkł, dając jej chwilę do zastanowienia.

Willa wysunęła pierwszą obiekcję, jaka jej przyszła

do głowy.

- Sam widzisz z ksiąg, że nie stać by mnie było na

opłacenie tylu ludzi.

background image

- Zaczekam na zapłatę. Jak wiesz, Paige się zgodziła

wyasygnować pieniądze na wydatki bieżące, pod

warunkiem, że opuścisz ranczo.

Willa skrzywiła ironicznie wargi. Powinna się była

domyślić, że stoi za tym Paige.

- A co z ciocią?

Clay zrozumiał opacznie pytanie.

- Nie musi wiedzieć o długu. Paige mówi, że Tess

zamieszka w mieście, u tej swojej przyjaciółki, Mabel

Asner, dopóki nie będzie się mogła obejść bez opieki.

Do tej pory sprawy powinny się ułożyć.

- I gdybym przystała na twój plan, mogłoby mnie

tu nie być już jutro? - podsunęła unosząc pytająco brwi.

Kamienna twarz Claya się odprężyła. Kiwnął głową,

z wyraźną ulgą.

- Wiesz, że ciocia Tess chciałaby mnie tu zatrzymać

na stałe? - zwróciła uwagę, domyślając się, że ani on,

ani Paige nie zastanowili się, jakie wrażenie wywarłby

na Tess jej nagły wyjazd. - Co nie znaczy, żebym to

zamierzała zrobić - dodała widząc tężejącą twarz

Claya. - Ale nie sądzisz, że jutro to mogłoby być

trochę zbyt nagle?

- A jak szybko, twoim zdaniem, mogłabyś wyje­

chać? - odparował.

Ubodło ją to jego nieprzejednanie, obsesja, żeby ją

wymazać nie tylko ze swego życia, ale także z życia

jedynej krewnej, która się do niej przyznaje.

- Tak bardzo ci zależy na tym, żeby się mnie

pozbyć? - zapytała starając się panować nad głosem.

Clay patrzył na nią przez chwilę.

- A jak myślisz?

- Myślę, że musisz mnie okropnie nienawidzić

- odparła z bolesną szczerością.

- A czego się, u diabła, spodziewałaś, Willo?

- parsknął. Zrobił niecierpliwy wydech, przesunął

silnymi, ogorzałymi palcami po ciemnych włosach,

background image

po czym odzyskując panowanie nad sobą, zapytał

nieco mniej opryskliwym głosem: - Co będzie z moją

propozycją?

- Zastanowię się nad tym. Ale szczerze mówiąc,

chcę tutaj zostać. Ze względu na ciocię Tess.

- Nie rozumiem, dlaczego to robisz, Willo - po­

wiedział głosem podszytym nutką irytacji. - Z Paige

jesteście na noże, połowa miasta cię bojkotuje, nie

pozostała ci tu ani jedna przyjazna dusza...

Popatrzył na nią wyzywająco, a gdy nie odpowie­

działa, podjął bezlitośnie:

- Powinnaś chyba rozumieć, że Tess, proponując

ci pozostanie tutaj i poprowadzenie rancza, powodo­

wała się bardziej względami uczuciowymi niż zdrowym

rozsądkiem. Ryzykujesz zaprzepaszczenie jej majątku

dla szaleńczego złudzenia, że ratując ranczo odkupisz

przeszłość. Przeszłości - podkreślił z surową trzeźwością

- nie można odkupić. Mam nadzieję, że otworzą ci

się oczy, nim sprawy zajdą za daleko.

- Czy to wszystko, co mi masz do powiedzenia?

- zapytała Willa załamującym się głosem.

- Z grubsza.

- Wobec tego byłabym ci wdzięczna, gdybyś sobie

już poszedł.

Wytrzymała bez mrugnięcia wzrok Claya, dopóki

się nie odwrócił i nie pomaszerował do drzwi.

Nasłuchiwała odgłosu jego kowbojskich butów, naj­

pierw tłumionego przez dywan leżący w holu, potem

głośniejszego, gdy wszedł do kuchni i skierował się ku

wyjściu na werandę. Tutaj twarde kroki przycichły

i trwało dobrą chwilę, nim Willa usłyszała otwarcie

i zamknięcie kuchennych drzwi.

Opadła teraz na krzesło przy biurku, niepomna

pracy, którą miała w planie, z sercem ściśniętym

rozpaczą.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Niebo nad Wyomingiem było błękitne, po burzo­

wych chmurach sprzed trzech dni nie pozostało śladu.

Popołudniowe słońce paliło mocno, lecz chłodził rześki

wietrzyk, szemrzący równomiernie w kępie sosen nad

grobem Angeli Cantrell.

Willa odkładała wizytę na jej grobie od wielu dni,

na dobrą sprawę od pięciu lat. W wypadku odniosła

zbyt poważne obrażenia, by być obecną na pogrzebie.

Powróciwszy do zdrowia, nie mogła się na to zdobyć,

powstrzymywana nie tylko przez zakaz wuja Calvina,

lecz także przez własne uczucia.

Dzisiaj tu wreszcie przyszła.

- Cześć, Angie - szepnęła.

Zacisnęła oczy i obraz przyjaciółki, który nosiła

w pamięci, nabrał nadnaturalnie ostrych konturów.

Stała przed nią siedemnastoletnia dziewczyna o ciem­

nych kędzierzawych włosach, wesołych piwnych oczach

i długich nogach. Willa zobaczyła na nowo szelmowski

błysk w jej źrenicach i przekorny uśmiech na wargach.

- Musiałam tu dzisiaj przyjść - podjęła cicho, bez

trudu wyobrażając sobie uśmiech przyjaciółki. - Minęło

już pięć lat, a że dzisiaj są twoje urodziny... - głos

uwiązł Willi w gardle, gdy spojrzała na pęk miniatu­

rowych czerwonych róż - ... przyniosłam ci te kwiatki.

Podeszła do pomnika i przyklęknąwszy jęła roz­

pakowywać róże. Poczucie obecności Angie stało się

nagle tak realne, że Willa wcale by się nie zdziwiła

widokiem uśmiechniętej przyjaciółki, opartej łokciem

o tablicę. Siła złudzenia była taka, że Willa doznała

background image

niemal zawodu, iż Angie nie stoi koło niej. Nieco

poruszona, lecz zarazem podniesiona na duchu, Willa

stwierdziła, że napięcie ustępuje.

Usiadła po turecku na ziemi koło grobu, wyzwolona

raptem z lęku, że czyni coś niedozwolonego, i zaczęła

układać róże w smukłym wazonie przed pomnikiem.

Skończywszy oparła łokcie na udach i zastygła

z pochyloną głową i palcami zatopionymi we włosach.

Clay Cantrell przejechał półciężarówką pod łukiem

ze spiralnych żelaznych prętów, który zwieńczał bramę

cmentarza. Miał cichą chęć zapomnieć o rocznicy, ale

nie pozwoliło mu na to przygnębienie, które go nie

opuszczało od rana. Angie zawsze lubiła towarzystwo

i zabawę. Zdawało mu się, że wraz z jej śmiercią

odeszło z jego życia wszystko, co jasne i pogodne,

i długo myślał, że żal nigdy nie przycichnie. Chociaż

pogodził się w końcu z jej nieobecnością, od czasu do

czasu otwierały się dawne rany. Przygnębienie na­

chodziło go szczególnie często od powrotu Willi. Jej

obecność wskrzesiła dawny ból, uczyniła tę smutną

rocznicę trudną do zniesienia.

Kiedy tylko skręcił w rozwidlenie alei prowadzące

na drugi kraniec cmentarza, zobaczył zaparkowany

samochód Willi. Wargi zacisnęły mu się, gdy podniósł

wzrok ku wzniesieniu i kępie sosen, które oddzielały

groby rodzinne Cantrellów od drogi. Ogarnął go

gniew, że Willa ośmieliła się odwiedzić grób Angie,

i parkując półciężarówkę za jej autem poprzysiągł

sobie, że nie omieszka jej tego wygarnąć.

- Tak mi ciężko, Angie - powiedziała Willa

półgłosem, siedząc z czołem ukrytym w dłoniach

i dając wreszcie upust łzom. - Zabrakło mi sił. Nie

wiem, może już... odeszłaś... zanim do ciebie dotarłam.

- Willa urwała odpychając od siebie najgorszą

background image

część wspomnienia. - Już nigdy nie dowiem się

na pewno.

Łzy nie przestawały jej płynąć z oczu, lecz uczucie

niepocieszonego żalu ustępowało powoli i Willa

zaczynała doznawać ulgi. Wciągnęła spazmatycznie

powietrze, nieświadoma, że o parę kroków za nią stoi

mężczyzna o surowej twarzy.

- Brak mi ciebie, Angie - powiedziała na głos.

Drgnęła słysząc posunięcie buta po trawie. Ob­

róciła gwałtownie głowę i zobaczyła nogawki dre­

lichowych spodni. Poderwała wzrok ku kamiennej

twarzy Claya.

Clay zamarł ze spojrzeniem utkwionym w jej

zapłakanej twarzy. Szedł tutaj wściekły na nią,

z zamiarem zakwestionowania jej prawa do od­

wiedzania grobu dawnej przyjaciółki, lecz gdy posłyszał

jej głos i pojął, że przemawia do Angie, jakby ta

siedziała obok żywa, coś się w nim poruszyło.

Willa zaczynała go zniewalać, budziła w nim uczucia,

przed którymi się bronił, pogłębiała konflikt, co

otwierał dawne rany i zadawał nowe. Niesprawied­

liwością było, że Willa przeżyła swoje karygodne

szaleństwo, które pozbawiło życia jego siostrę. Wszelkie

lepsze, życzliwsze, wyrozumialsze uczucia wobec Willi

wydawały mu się nielojalnością w stosunku do Angie.

Patrząc, jak Willa podrywa się i obraca twarzą do

niego, Clay mimo woli ogarnął wzrokiem jej postać.

W pamięci odżyło mu wspomnienie jej zmysłowego

wyglądu w owym krótkim szlafroczku.

Willa bacznie śledziła zmienne uczucia malujące się

na twarzy Claya. Gdy zacisnął miażdżąco palce na

łodygach białych lilii, które trzymał przy boku, przejął

ją lęk. Kiedy jednak ich spojrzenia się spotkały

i odczytała w jego oczach smutek, poczuła ukłucie

bólu i zapiekły ją na nowo łzy.

Podniosła z ziemi zgniecioną bibułkę po kwiatach

background image

i przemaszerowała koło niego, kierując się do auta.

Żadne z nich nie odezwało się słowem.

Willa wbiła wydłużoną łopatkę kilka razy w otwór

koło słupka ogrodzeniowego, nagarniając ziemi, żeby

go mocniej osadzić. Na długo przed południem

czerwcowe słońce piekło już mocno przez ubranie,

lecz Willa tego nie czuła. Z myśli nie schodziła jej

rozmowa telefoniczna z Clayem, którą przeprowadziła

poprzedniego wieczora.

- Przemyślałam twoją propozycję - oświadczyła

mu najobojętniejszym tonem, na jaki potrafiła się

zdobyć, postanowiwszy, że nie da mu niczym poznać

zamętu uczuć, trapiącego ją od spotkania na cmen­

tarzu. - I chcę ci zaproponować kompromis.

Na jego szorstkie: „Jaki kompromis?" - Willa

wyraziła wstępną zgodę na to, że Clay poszuka

rządcy i paru kowbojów dla rancza ciotki, ale pod

warunkiem, iż ona będzie miała ostatnie słowo przy

ich angażowaniu.

Po jej propozycji zaległa cisza, nie nastąpił jednak

natychmiastowy sprzeciw, którego się obawiała.

Zamiast tego Clay przypomniał jej drugą część swojej

oferty: że tymczasem przyśle kilku swoich kowbojów

do pracy na ranczo Tess. Na to Willa przystała.

- Ale dopóki nie znajdziesz rządcy, pozostanę i będę

tutaj pracować - dodała.

Wydawało jej się, że czeka w nieskończoność, nim

znów się odezwał.

- Warunkiem, pod którym Paige zgodziła się

wyasygnować pieniądze, jest opuszczenie przez ciebie

rancza - przypomniał i Willa poczuła, jak robi jej się

gorąco od jego nie ukrywanej determinacji, żeby jej

się pozbyć.

- Podliczyłam wszystkie rachunki. Przy oszczędnym

gospodarowaniu wystarczy na razie pieniędzy na

background image

bieżące wydatki. Będę trzymała rękę na pulsie, a Paige

może pokryć dodatkowe rozchody, jak wyjadę. Pewnie

potrwa jakiś czas, nim znajdziesz rządcę.

Clay zamilkł na tak długo, iż myślała, że zostali

rozłączeni. Wzbierała w niej gorycz.

- Rozumiem, że liczycie z Paige minuty do czasu,

gdy na zawsze zniknę z waszego życia - powiedziała

nie mogąc dłużej znieść milczenia, niezdolna poskromić

nutki sarkazmu w głosie. - Ale ciocia Tess myśli

inaczej i nie zrozumiałaby tego, gdybym nagle

przekazała sprawy w twoje ręce i zniknęła.

Usłyszała na drugim końcu linii ciche przekleństwo

i zawrzał w niej gniew.

- Jeśli zdecydujesz się przyjąć moje warunki,

to przyślij jutro ludzi do pomocy. Gdybyś mógł

wypożyczyć więcej niż dwóch, to przydałby się

ktoś do objazdu ogrodzenia po południowej stronie,

wzdłuż szosy, i przejrzenia bydła w tamtej części

rancza. Powiedz swoim ludziom, żeby wzięli ze

sobą kanapki, jeśli chcą jeść. Zacznę robotę przy

ogrodzeniu o siódmej.

Odłożyła słuchawkę, nim Clay zdążył wyrazić zgodę

lub sprzeciw.

Przed siódmą przy płocie czekało na nią dwóch

ludzi Claya.

- Jestem Frank Casey, a to Bill Johnson - przed­

stawił Frank i obaj mężczyźni podnieśli dłonie do

ronda kapeluszy w uprzejmym geście. - Szef przysłał

nas pani do pomocy.

Nie dostrzegłszy nic poza szacunkiem w zachowaniu

obu kowbojów, Willa uśmiechnęła się powściągliwie.

- Przyda mi się pomoc - powiedziała i zabrali się

od razu do roboty.

Lecz ulgę Willi, że nie będzie musiała samotnie

borykać się z pracą ponad jej siły, zakłócały wyrzuty

sumienia. Powinna była wykazać większy wzgląd na

background image

uczucia Claya, większą wyrozumiałość dla jego chęci

pozbycia jej się z sąsiedztwa.

Spotkanie przy grobie Angie wzburzyło go wyraźnie,

a Willa nie chciała przysparzać mu cierpienia. Chociaż

miała święte prawo do uniesienia się gniewem podczas

rozmowy telefonicznej, żałowała, że nie zdobyła się

na dodatkowy wysiłek zachowania cierpliwości,

dyplomatycznej rezerwy.

Skończyła okopywanie słupka, gdy dostrzegła, jak

zza wzniesienia po stronie Oriona wynurza się

srebrno-czarna półciężarówka Claya i zjeżdża po

wyboistym pastwisku ku niej i dwóm kowbojom.

Willa podniosła wzrok na Claya, kiedy wysiadł, ale

nie zdołała nic wyczytać z jego surowego spojrzenia.

Zabrała się z powrotem do pracy. Słyszała swobodne

męskie głosy, gdy Clay podszedł do swoich ludzi, ale

nie bardzo rozumiała, co mówią. Pogłębiała dołek

pod nowy słupek, czekając niecierpliwie, czy Clay do

niej podejdzie, pragnąc tego, a zarazem się bojąc.

Napotkawszy jego wzrok, gdy ruszył w jej stronę,

spiesznie wygarnęła resztki ziemi z dołka.

- Posłałem człowieka, żeby obejrzał bydło i ogro­

dzenie wzdłuż szosy - oznajmił z kamiennym wyrazem

twarzy.

- Dziękuję - bąknęła ściskając trzonek łopatki.

Clay skinął głową i odwrócił się do odejścia. Teraz

jest moment, żeby nawiązać do wczorajszej rozmowy,

zdecydowała Willa. - Poczekaj chwilę - zawołała.

- Mam ci coś do powiedzenia.

Śledziła, czy surowy, nieprzyjazny wyraz jego twarzy

łagodnieje, gdy się do niej obrócił.

- Przepraszam, że się wczoraj tak uniosłam - wy­

rzuciła jednym tchem. - Wiem, jak ci zależy, żebym

stąd wyjechała. Pewnie bym czuła to samo na twoim

miejscu. Mam zamiar porozmawiać z ciocią Tess.

Wyjadę, jak tylko znajdziesz dla niej rządcę.

background image

Zakłopotana odwróciła głowę. Starała się nie

pokazywać po sobie goryczy, jaką czuła. Nie przyszło

jej do głowy, iż Clay może być wystarczająco wrażliwy,

by odczytywać jej zmienne nastroje.

- Mam na oku kandydata na dobrego rządcę.

Rozmawiałem z nim rano przez telefon. Jest po­

mocnikiem rządcy na wielkim ranczu pod Sheridan.

Rozgląda się za posadą na mniejszym ranczu bliżej

Laramie, gdzie ma siostrę. Ranczo twojej ciotki

może się okazać właśnie tym, czego szuka.

Willa starała się ukryć zaskoczenie, że Clay tak

zachwala tego człowieka.

- Chciałabym z nim porozmawiać, nim cokolwiek

zostanie postanowione - powiedziała zdecydowanym

tonem.

Po twarzy Claya przemknął grymas zniecierpliwienia.

- Chcę to załatwić jak najszybciej - mruknął

z irytacją. - Nie wyszukuj pretekstów do przeciąga­

nia sprawy, Willo.

- Taka była umowa - odparła sztywno.

- Umowa! - burknął. - Nie miałem wielkiego

wyboru po ultimatum, jakie mi postawiłaś.

- Ale zgodziłeś się na moje warunki, bo inaczej nie

przysłałbyś mi dzisiaj ludzi.

- Zgodziłbym się pewnie na wszystko, bylebyś

zniknęła stąd i z naszego życia na zawsze.

Clay odwrócił się i ruszył w stronę auta.

Z oczyma przesłoniętymi łzami, Willa odwróciła

się i rzuciła łopatkę na ziemię. Nie zauważyła, że

trzonek upadł obok długiego cętkowanego cienia,

przewijającego się między zwojem drutu a słupkiem.

Dopiero gdy ujęła słupek dłonią w rękawiczce, rozległ

się ostrzegawczy grzechot węża.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Willa wciągnęła głośno powietrze, przerażona,

że została ukąszona przez grzechotnika. Grzechot,

cios, ostry ból w lewym nadgarstku - wszystko

to nastąpiło szybciej, nim mogła cofnąć rękę. Oszo­

łomiona, patrzyła z niedowierzaniem, jak wąż znika

w ostrych trawach.

Poczuła piżmowy zapach, pozostawiony przez

podekscytowanego gada, i z obrzydzenia poczuła

natychmiastowy przypływ mdłości. Zerwała rękawice

robocze, rzuciła je na ziemię, po czym odpięła rękaw

koszuli i podwinąwszy go zobaczyła podwójny ślad

ukąszenia.

Clay spostrzegł, jak Willa zrywa rękawice i pod­

ciąga rękaw. Chociaż była do niego odwrócona

plecami, zorientował się, że coś się stało. Zły,

że postawiło go to w stan alarmu, przyglądał się

chwilę.

Willa zerknęła w jego kierunku. Poczuła ulgę, że

jeszcze nie odjechał, lecz zaraz przypomniały jej się

jego ostatnie słowa: „Zgodziłbym się pewnie na

wszystko, bylebyś zniknęła stąd i z naszego życia na

zawsze".

Jej uwagę przyciągnęło zaraz ostre pulsowanie

w ukąszonym miejscu. Stwierdziła, że nadgarstek już

zaczyna puchnąć. W pierwszej chwili miała nadzieję,

że może wąż nie wstrzyknął jej jadu, ale występująca

opuchlizna i wzmagający się ból uświadomiły jej, że

oczekuje zbyt wiele od losu. Ruszyła szybko w kierunku

swojej półciężarówki.

background image

Jednym szarpnięciem otworzyła drzwiczki szoferki

po stronie pasażera i sięgnęła do schowka przy tablicy

rozdzielczej, gdzie powinien być zestaw przeciw-

jadowy... ale go nie było. Uczucie chwilowej ulgi

ustąpiło miejsca panice.

- Willo?

Na wołanie Claya obróciła głowę i stwierdziła, że

wysiadł z szoferki i macha do niej. Wsunęła się głębiej

do szoferki, żeby poszukać zestawu pod siedzeniem.

Pod palcami wyczuła plastikowe pudełko, którego

szukała. Wyciągnęła je ręką drżącą z pośpiechu i jęła

się mocować z opornym zamkiem.

- Co ty wyprawiasz, Willo?

Głos Claya zaskoczył ją w momencie, gdy otworzyła

zamek, i zawartość pudełka wysypała się na podłogę

szoferki. Jęła nerwowo zbierać rozsypane rzeczy.

- Nie masz nic lepszego do roboty? - prychnęla

starając się ukryć swoje czynności przed Clayem.

Jest pod dostatkiem czasu, żeby samej zastosować

środki pierwszej pomocy i dojechać o własnych siłach

do szpitala w Cascade.

- Pokaż - zakomenderował Clay ujmując ją za

ramię i obracając do siebie.

Willa drgnęła pod nowym ukłuciem bólu, ale zdołała

stłumić okrzyk.

- Do diabła, Willo - warknął, po czym zawołał na

swoich ludzi.

Frank i Bill przerwali natychmiast pracę i ruszyli

w ich kierunku.

- Nic mi nie będzie - powiedziała Willa próbując

uwolnić rękę. - Poradzę sobie sama.

Nie zważając na jej opór, Clay zlustrował szybko

ślady ukąszenia i otaczającą je opuchliznę. Puścił na

chwilę ramię Willi, żeby ją unieść i posadzić w szoferce.

Tymczasem nadbiegli Frank i Bill.

- Ukąszenie grzechotnika - poinformował ich,

background image

podwijając wyżej rękaw jej koszuli, żeby założyć

opaskę krępującą. - Zaalarmujcie krótkofalówką

dom. Niech zadzwonią do szpitala, żeby byli przy­

gotowani. I sprawdźcie, jakiej wielkości jest ten

grzechotnik.

- Dawno uciekł - wtrąciła Willa.

- Próbujcie go mimo wszystko odnaleźć - polecił

Clay.

Dwaj mężczyźni się oddalili, a Clay dokończył

opatrunku.

- Bardzo to wygodne dla ciebie i dla Paige, co?

- odpaliła, ledwo czując pieczenie płynu odkażającego.

- Co to ma znowu znaczyć? - zapytał gniewnie.

- Dobrze wiesz, o czym mówię - odparła cicho

drżąc z emocji, której nie potrafiła ukryć. - Tak

bardzo chcecie się mnie stąd pozbyć...

- Nie w taki sposób, Willo. Dobrze o tym wiesz.

- Ta-ak? - spytała z drwiną.

Ogarniała ją słabość i mdłości w miarę, jak wzmagał

się ból. Clay wyciągnął dłoń i uniósł jej brodę, żeby

zajrzeć w oczy.

- A, tak! - odparł ostrym, szorstkim głosem.

- I żebym tego od ciebie więcej nie słyszał. - Nie

puszczał jej brody, więc zauważyła, że gniew w jego

oczach nieoczekiwanie ustąpił miejsca wyrazowi tkliwej

troski. - Nie czujesz się za dobrze, co?

- Nic mi nie jest - zapewniła ze sztywną godnością.

- Niestety, czeka nas wyboista droga - powiedział.

Musnął szorstkimi palcami jej szczękę i policzek.

Zaskoczyła ją ta kojąca pieszczota, ale jeszcze bardziej

zaskoczyło ją, że Clayowi drży dłoń.

- Nie mamy wielkiego wyboru, co? - zapytała i ze

zdziwieniem spostrzegła iskierki ożywające w jego

oczach.

- Nie - odparł cichym, zdławionym głosem. - Nie

mamy żadnego wyboru.

background image

Willa leżała całkowicie ubrana na szpitalnym łóżku

i patrzyła na ekran telewizora umieszczonego na

przeciwległej ścianie. Czekała na kapelana, który ją

miał odwieźć na ranczo.

Minęło bez mała półtora dnia od chwili, gdy Clay

wniósł ją na salę opatrunkową i przekazał opiece

lekarza. Ze wszystkich stron otoczyły ją pielęgniarki

i laborantki. Szybko i z dobrym skutkiem zastosowano

surowicę, ale ponieważ istniała możliwość, że będzie

potrzebny jeszcze jeden zastrzyk, zatrzymano Willę

w szpitalu.

Clay wszedł na salę, nim ją zabrano na górę, ale

zatrzymał się tylko chwilę, żeby się upewnić, że stan

Willi jest zadowalający. Od tej pory go nie widziała.

Willa nacisnęła guzik zdalnego sterowania i telewizor

zgasł. Chciała oderwać myśl od nieprzyjemnych

wspomnień, jakie w niej obudził krótki pobyt w szpi­

talu, ale telewizja nie okazała się środkiem kojącym.

Coraz bardziej zniecierpliwiona, zerknęła na zegar

ścienny i podniosła się widząc, że minęła piąta.

Zaczęła nakręcać numer, żeby się połączyć z kape­

lanem, kiedy drzwi otworzyły się z rozmachem. Pewna,

że to pastor, Willa szybko odłożyła słuchawkę

i obróciła się do wejścia.

Powitalny uśmiech zamarł jej na ustach, gdy do

pokoju wkroczył Clay. W ręku miał torbę podróżną,

z którą przyjechała do Cascade.

- Czujesz się lepiej?

Clay zatrzymał się w nogach szpitalnego łóżka,

obracając w palcach kowbojski kapelusz i przyglądając

się jej badawczo.

- Czuję się wystarczająco dobrze, żeby wrócić do

domu - odparła nerwowo. - Czekam tylko na pastora

Collinsa.

- Rozmawiałem z nim - poinformował Clay. - Jeśli

nie masz nic przeciwko temu, ja cię odwiozę na

background image

ranczo. - Nim Willa miała czas odpowiedzieć,

wyciągnął ku niej przywiezioną torbę. - Pomyślałem,

że pewnie będziesz chciała odwiedzić Tess przed

powrotem, więc przywiozłem ci coś do przebrania się.

- To... b-bardzo ładnie z twojej strony - bąknęła

niezręcznie, sięgając po torbę. - Przepraszam cię na

minutkę.

Przebrała się szybko w łazience, ale nieco zażeno­

wana, gdy odkryła, że Clay przywiózł komplet jej

najbardziej przezroczystej koronkowej bielizny. Białe

dżinsy, które wybrał, nadawały się w sam raz na

letnie popołudnie, a zielonkawożółta bluzka miała

długie luźne rękawy, które z łatwością ukryją zaban­

dażowany przegub przed wzrokiem cioci Tess. Clay

przywiózł nawet trochę kosmetyków, akurat to, co

sama wybrałaby w takich okolicznościach, więc Willa

podmalowała się sprawną ręką.

- Jestem ci naprawdę wdzięczna, Clay - powiedziała

po wyjściu z łazienki. - Ciocia Tess mogłaby się

zacząć niepokoić, gdybym jej nie odwiedziła drugi

dzień z rzędu.

Clay wziął od niej niewielką torbę podróżną.

- Domyślałem się, że Tess o niczym nie wie

- zauważył i gestem wskazał jej, by wyszła pierwsza.

Zostawił torbę w dyżurce pielęgniarek na piętrze,

gdzie leżała Tess, po czym wszedł za Willą do pokoju

chorej. Ciotka nie była sama; miała już jednego gościa.

- Willa! - Wzrok Tess przesunął się obok siost­

rzenicy i powitalny uśmiech na jej twarzy zrobił się

jeszcze szerszy na widok Claya. - I Clay!

Willa podeszła do łóżka od strony przeciwnej do tej,

po której stała Mabel Asner, i nachyliła się, żeby

pocałować ciocię w policzek. Clay zatrzymał się w no­

gach łóżka i jeden kącik ust zadrgał mu w tłumionym

rozbawieniu na widok zaskoczenia na czerstwej twarzy

Mabel, która powiodła wzrokiem od niego do Willi.

background image

- Dobry wieczór, Tess. Cześć, Mabel.

- Przyszliście razem? - spytała Mabel.

- Wybieramy się na kolację - odparł gładko Clay.

Willa o mało się nie zatoczyła z wrażenia. Jeśli

dotąd nie wyczuła, że coś się między nimi zmieniło,

to teraz już nie miała wątpliwości.

- Jak się czujesz, ciociu? - zapytała.

Rozmowa zeszła szybko na to, co tego dnia

powiedział doktor i kto wpadł odwiedzić chorą.

- Coś mi się zdaje, że Mabel rozminęła się z powo­

łaniem - zauważył Clay, gdy szli przez parking do

auta. - Powinna była zostać dziennikarką i opisywać

imprezy towarzyskie w jakiejś wielkiej gazecie. Albo

prowadzić gdzieś kolumnę plotek.

Na wargach Willi pojawił się wyraz goryczy. Nie

znajdowała nic zabawnego w skłonności Mabel do

plotek, której padła ofiarą.

- Więc czemu jej powiedziałeś, że się wybieramy

razem na kolację? - zapytała. - Nie minie pół godziny,

jak taka smakowita informacja rozejdzie się po całym

mieście i okolicach.

Clay otworzył jej drzwiczki auta.

- Musisz przecież coś zjeść, prawda? - zapytał.

Willa zmierzyła go nieufnie spojrzeniem.

- Co cię nagle naszło? - natarła.

- Nie bądźmy tymczasem zbyt dociekliwi - odparł

głosem suchym, zabarwionym lekką nutką wrogości,

którą tak dobrze ostatnio poznała. - Odprężmy się,

zobaczymy, jak sprawy dalej się potoczą.

- Ruszyło cię sumienie po tym, co mi wczoraj

powiedziałeś - zawyrokowała. - Posłuchaj. Gdybym

uważała na to, co robię, pewno by mnie nie ukąsił

grzechotnik - jęła tłumaczyć.

Zesztywniała, bo Clay, nie reagując na jej słowa,

skręcił w znajomą uliczkę i wjechał na parking przed

restauracją Srebrna Podkowa.

background image

- To ponad moje siły - rzuciła szybko, widząc, że

Clay chce zgasić motor. Zielone oczy zasnuł jej cień,

w jej zmieszanym spojrzeniu malowało się więcej lęku

niż gniewu. - Mówię serio.

Clay przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, nim

odwrócił wzrok i włączył ponownie bieg. Cała jazda

powrotna na ranczo minęła w milczeniu.

- Dziękuję za odwiezienie - powiedziała Willa,

gdy Clay zatrzymał płynnie auto przed domem.

- I w ogóle za wszystko.

Nie czekając otworzyła drzwiczki i wysiadła. Podcho­

dząc do bagażnika po swoją torbę, starała się ukryć

ogarniającą ją słabość. Kiedy Clay wysiadł i otworzył

bagażnik, sięgnęła po torbę, ale Clay ją uprzedził.

- Poradzę sobie sama - zaprotestowała, gdy za­

trzaskiwał klapę.

Lecz Clay potrząsnął głową i ruszył za nią ku tylnej

werandzie. Ku zaskoczeniu Willi wniósł torbę do

kuchni i postawił na podłodze.

- Nic ci nie potrzeba? - zapytał.

- Dziękuję, nic.

- Wobec tego zajrzę do stajni i zrobię, co potrzeba,

nim odjadę.

- Tyle jestem w stanie zrobić sama - sprzeciwiła

się, zakłopotana jego ofiarnością.

- Powinnaś się położyć i odpoczywać.

Sparaliżował ją nagły lęk, by nie wziąć tej jego

opiekuńczości za przejaw prawdziwej troski o nią.

- Skończ z tym, Clay.

Jej cicha prośba złagodziła nieco jego spojrzenie.

- Zajrzę do stajni - powtórzył szorstko, po czym

odwrócił się i wyszedł tylnymi drzwiami.

Willa odprowadziła go wzrokiem, potem rozejrzała

się po kuchni. Przeszedł jej cały głód. Niezrozumiale

słaba, na nogach uginających się ze zmęczenia

i przygnębienia, powlokła się ku kanapie w salonie.

background image

Koszmar był zawsze ten sam, tak żywy, namacalnie

realny, że wydawał się przeniesieniem w przeszłość.

Ilekroć zdołał przeniknąć z podświadomości do ocza-

działego snem umysłu Willi, przeżywała szczegół po

rozdzierającym szczególe wszystko, co się wydarzyło

owego ciepłego letniego popołudnia, kiedy zginęła Angie.

- Rany boskie, Willo, prowadzisz jak stara baba

- wybuchnęła Paige.

Willa zatrzymała się pod znakiem „Stop" na

skrzyżowaniu i rozejrzała przepisowo w obie strony,

a ta jej przezorność zdenerwowała Paige, której

spieszyło się do domu. Angie, siedząca między

kuzynkami, szturchnęła Willę lekko łokciem, a ta

posłała jej porozumiewawczy uśmiech.

Willa i Angie pożyczyły nową półciężarówkę wuja

Cala, żeby przywieźć Paige od koleżanki z Cascade.

Była sobota i Paige miała obiecującą randkę ze

studentem, który przyjechał z uczelni na przerwę

wiosenną. Przez cały tydzień Paige bardziej niż zwykle

stroiła miny i fochy, więc Willę i Angie korciło, żeby

się trochę zabawić jej kosztem.

Willa skrupulatniej niż zazwyczaj przestrzegała

ograniczeń szybkości, wymieniając od czasu do czasu

ukradkowe uśmieszki z Angie, a Paige wierciła się na

siedzeniu i gderała. Dojeżdżały do skraju miasta, gdy

Angie dostała gwałtownego ataku kaszlu.

- Rany, Willo, napiłabym się czegoś - oznajmiła,

kiedy kaszel minął.

Willa od razu się zorientowała, że atak jest symu­

lowany i stanowi zaproszenie do wygłupu.

- Nie możecie zaczekać, aż dojedziemy do domu?

- prychnęła Paige.

Skrzyżowała ramiona na piersi, nastroszona jeszcze

bardziej, bo Willa nie reagując skręciła w ulicę

prowadzącą do małego sklepiku. Kiedy zjechała na

parking przed sklepem, Paige kipiała ze złości.

background image

- Przynieść ci coś, Paige? - spytała troskliwie Willa

udając, że nie dostrzega irytacji kuzynki.

- Pośpieszcie się tylko - odrzekła Paige przez

zaciśnięte zęby.

Jednakże Angie znalazła pretekst do dalszej zwłoki

urządzając przedstawienie z szukaniem po kieszeniach

drobnych.

Kiedy Willa i Angie wyszły ze sklepu z napojami,

Paige siedziała za kierownicą. Nie chcąc przeciągać

struny, dwie przyjaciółki potulnie wsiadły do szoferki.

Angie usadowiła się jak przedtem pośrodku, Willa

przy drzwiczkach, tam gdzie poprzednio Paige.

Paige ruszyła ostro i dla nadrobienia straconego

czasu prowadziła nie zważając na ograniczenia szyb­

kości i znaki ostrzegawcze. Willi przebiegło przez

myśl, że powinny zapiąć pasy, ale z powodu nagłego

spadku drogi piwo imbirowe chlusnęło jej z puszki za

dekolt i w rezultacie zapomniała o bezpieczeństwie.

Parę minut później półciężarówka wpadła przy

dużej szybkości na pofałdowaną powierzchnię szut­

rowej drogi, którą Paige wybrała jako krótszą, i Paige

straciła panowanie nad kierownicą...

Willę otrzeźwił oślepiający ból głowy i przenikliwy,

mdlący zapach benzyny. Poderwała się instynktownie

w kierunku półciężarówki, która leżała do góry kołami

w zagłębieniu terenu o parę metrów dalej.

Z początku uniemożliwił jej pełzanie paraliżujący

ból w ramieniu i barku. Wzrok zaćmiewał jej kłujący

ból w piersi, który ją przeszywał na wskroś za każdym

oddechem. Powoli, nadludzkim wysiłkiem, jęła się

podciągać zdrowym ramieniem do przodu. Spostrzegła

Paige leżącą na zboczu powyżej wywróconej pół­

ciężarówki, natomiast Angie nie było nigdzie widać.

Strach, który napływał mdlącymi falami, nakazywał

jej dotrzeć za wszelką cenę do przyjaciółki. Skądś

wiedziała, że bak został przebity i lada chwila może

background image

wybuchnąć pożar. Dysząc, łkając, odpychając całą

siłą woli czarną próżnię, która ją chciała wchłonąć,

doczołgała się do samochodu. Widok, który ujrzała

w zgniecionej szoferce, wydarł jej z piersi okrzyk grozy.

Clay wsiadał do auta, kiedy go dobiegło dziwne,

przenikliwe kwilenie. Czując, że coś jest nie w po­

rządku, gdy przejmujący dźwięk się powtórzył, za­

trzasnął drzwiczki i ruszył ku domowi. Przystanął

z wahaniem na stopniach werandy, gdy wewnątrz

domu rozpoznał głos Willi. Przejęty strachem, szarpnął

drzwi i pośpieszył w kierunku, skąd dochodziły dźwięki.

Willa, cała zlana potem, leżała na kanapie, z nie­

naturalnie uniesionym kolanem, i obracała konwul-

syjnie głowę to w jedną, to w drugą stronę. Clay

zamarł w drzwiach, gdy wydała ponownie ów roz­

paczliwy, rozdzierający dźwięk.

- Obudź się, Angie.

Clay zmienił się cały w słuch, rozpoznawszy wśród

wymamrotanych słów imię siostry. Zbyt oszołomiony,

by uczynić jakikolwiek ruch, patrzył, jak Willa zmaga

się ze swoim koszmarem, wyciąga po omacku ręce,

sięga przed siebie.

- Proszę cię, obudź się, Angie.

Dreszcz wstrząsnął ciałem Claya. Wyraźne teraz

słowa Willi, wypowiedziane ze skrajną rozpaczą

w głosie, były jak cios w pierś.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Dłonie, które ją potrząsały za ramiona, nie przy­

pominały tamtych, co odciągnęły ją od wraku pół-

ciężarówki na chwilę przedtem, nim stanęła w pło­

mieniach, lecz Willa broniła się przed nimi tak samo

jak wówczas. Musi ratować Angie. Nie może pozwolić

się odciągnąć, dopóki nie wydobędzie przyjaciółki ze

zgniecionej szoferki.

- Nie, nie! Tam jest Angie! - wymamrotała roz­

paczliwie.

Raptem stwierdziła, że siedzi na kanapie, z palcami

wczepionymi jak szpony w ramiona Claya. Patrzyła

nieprzytomnie, okrągłymi oczyma, zagubiona między

koszmarem a rzeczywistością.

- O, Boże! - wyszeptała Willa zdławionym głosem.

Zacisnęła powieki, pochyliła głowę i z trudem

łapała powietrze, wstrząsana łkaniem.

Clay nie mógł oderwać oczu od jej udręczonej

twarzy. Poruszyła go rozpacz, której był świadkiem,

przejęły do żywego słowa, które usłyszał. Pojął w tej

chwili to, co powinien był pojąć pięć lat temu - że

Willa nie chciała wyrządzić nikomu krzywdy. Wypadek

nastąpił wskutek idiotycznego młodzieńczego wybryku,

który się przerodził w tragedię. Przyszło mu teraz do

głowy, że podczas tej szaleńczej jazdy równie dobrze

Angie mogła siedzieć za kierownicą. I gdy tak trzymał

Willę za ramiona, wzbierająca czułość roztopiła w jego

piersi resztki wrogości do niej.

- Zostaw mnie - wykrztusiła Willa odpychając go

i odsuwając się na koniec kanapy.

background image

Zbyt wzburzona, by usiedzieć na miejscu, wstała,

podeszła na uginających się nogach do okna i wpatrzyła

się z rozpaczą w sercu w zachodzące fioletowo słońce.

Gra wydłużających się cieni dziwnie harmonizowała

z nie zatartym wspomnieniem sennego koszmaru.

Willą wstrząsnął dreszcz.

- Dobrze się czujesz?

Willa zesztywniała jeszcze bardziej. Koszmar senny

nie powracał z taką siłą już od miesięcy.

- Willo?

Aksamitne brzmienie głosu Claya, przepełnionego

nie ukrywaną troską, sprawiło, że łzy popłynęły jej

z oczu.

- Nic mi nie jest - odpowiedziała szybko, unosząc

obie dłonie, by niecierpliwym gestem otrzeć wilgoć

z policzków. - Oporządziłeś konie? - zapytała starając

się nadać głosowi normalne, równe brzmienie.

- Zapomnij o koniach - odburknął Clay.

Wstał i przemierzył pokój. Willa zdrętwiała, gdy

się zatrzymał o pół kroku od niej.

- Często masz ten koszmarny sen o Angie?

Willa zagryzła wargi, by zdusić łkanie, wzbierające

jej w piersi. Milczenie, które między nimi zaległo,

było równie ciężkie i przytłaczające, jak ponure

widziadła, co jeszcze żyły w mrocznych zakamarkach

jej mózgu. Willa nie mogła dopuścić, by Clay wdzierał

się w jego tajniki, ale nie potrafiła również znaleźć

odpowiednich słów, by mu to powiedzieć.

- Idź sobie - wykrztusiła wreszcie i przeszedł ją

dreszcz, bo poczuła na ramionach ucisk dłoni Claya.

Uczyniła ruch, żeby się odsunąć, lecz palce Claya

rozpoczęły kojący masaż, od którego rozchodziło się

ciepło rozluźniające zimny supeł w głębi jej ciała. Wstrząsał

nią teraz jawny dreszcz, bo Clay zbliżył się jeszcze

bardziej i jego gorąca bliskość przejmowała ją nieprzepartą

chęcią, by się o niego oprzeć, zespolić z jego siłą.

background image

- Proszę cię, odejdź - wyszeptała.

Oddech miała szybki i nierówny, z trudem hamowała

impuls, by się obrócić i zapleść mu ramiona na szyi.

Clay wyczuwał burzę uczuć, która rozsadzała pierś

Willi, gdyż nim samym targała równie przejmująca

rozterka sprzecznych doznań. Serce miał przepełnione

współczuciem.

- Jeszcze nie, Willo - powiedział cicho, po czym

obrócił ją do siebie i wziął w ramiona.

Przylgnęła do niego bezwolnie, niezdolna odepchnąć

pociechy, z którą nikt jej nie pośpieszył po makab­

rycznej śmierci Angie i dotkliwym odtrąceniu przez

najbliższych. Nikt jakoś nie pomyślał o wstrząsie

i rozpaczy, jakie przeżywała po utracie przyjaciółki,

po straszliwych okolicznościach jej śmierci. Nawet

ciocia Tess zdawała się wówczas daleka i obojętna.

- Uspokój się, Willo - doszedł ją kojący głos Claya.

Tulił jej drżące ciało, pozwalając płakać. Czuła się

w jego ramionach bezradna jak mała dziewczynka,

a on, przejęty instynktem opiekuńczym, przygarnął ją

jeszcze ciaśniej i poprowadził do dużego fotela na

biegunach, stojącego koło okna. Jej miękkie, podatne

ciało wpasowało się łatwo w jego masywne objęcia,

gdy ją posadził na kolanach i jął kołysać jak dziecko.

Nieskończenie delikatnymi ruchami głaskał jej włosy,

a ona ściskała go kurczowo i łzy, coraz to gorętsze

i obfitsze, spływały po policzkach.

Pokój zaczęła ogarniać ciemność, nim jej płacz ustał

zupełnie. Willa, skrajnie wyczerpana, siedziała z policz­

kiem opartym na mokrym ramieniu Claya i słuchała

kołysania fotela, którego równy rytm działał jak balsam

na jej duszę. Clay wciąż obejmował ją ciasno ramiona­

mi i Willa rozkoszowała się bezpieczeństwem tej jego

bliskości, niepewna, co ona może oznaczać.

- Angie często miewała złe sny w dzieciństwie

- odezwał się Clay swoim niskim głosem, który

background image

zadudnił miło przy jej twarzy. - Jej ulubionym

lekarstwem był fotel na biegunach.

Nie przestając się kołysać, Clay podniósł dłoń, by

pogłaskać Willę po policzku. Na dźwięk imienia

Angie, Willa zesztywniała. Clay musnął palcami jej

włosy i cichym głosem kazał jej się odprężyć.

- Angie była moją najlepszą przyjaciółką - szepnęła

Willa z drżeniem, które stanowiło pozostałość po

dopiero co przeżytej burzy uczuć. - Za nic w świecie

nie naraziłabym jej na niebezpieczeństwo.

Za tymi słowami kryło się błaganie, by Clay jej

wreszcie uwierzył, by zrozumiał, że to nie ona

spowodowała wypadek, który kosztował życie jego

siostry. Nie mogła mu powiedzieć prawdy wprost, bo

to uderzyłoby w ciocię Tess, ale miała nadzieję, że

Clay jakoś zrozumie bez tego.

- Wiem, Willo - zamruczał, aż serce podskoczyło

Willi radośnie w piersi.

- Wiesz? - spytała przejęta wzbierającą nadzieją.

W ciemnych oczach Claya malowała się powaga.

- Byłaś smarkatą - powiedział łagodnie. - Dziew­

czyną, której trzymały się głupie żarty. Wiem, że nie

chciałaś śmierci Angie.

Willa patrzyła na niego bezradnie, w oczach

wzbierały jej łzy zawodu. Wciąż jej nie wierzył, wciąż

nic nie rozumiał. Odwróciła od niego twarz i chciała

się podnieść, ale Clay jej nie puścił.

- Myślę, że Angie wcale by się nie cieszyła, że

stosunki tak się między nami ułożyły.

Przez chwilę Willa nie była w stanie na niego

spojrzeć. Kiedy to uczyniła, zobaczyła w jego oczach

serdeczność i czułość, które ją zaskoczyły.

- Angie na pewno życzyłaby sobie, żebyśmy pozos­

tali przyjaciółmi - powiedział. - Rozumiem to teraz.

- Palce Claya przesunęły się kolistym ruchem po

plecach Willi i zatrzymały na jej kibici. - Może

background image

spróbujemy puścić w niepamięć minione pięć lat

i zacznijmy wszystko od nowa?

Willę przepełniło nagle gorzkosłodkie uczucie. Clay

wybacza jej nie istniejącą winę i proponuje zgodę,

której nie uważała za możliwą. Ze zdumieniem

uświadomiła sobie, jak bardzo przez cały czas łaknęła,

żeby sprawy między nimi ułożyły się. Zarazem

sprawiało jej zawód, że ich pogodzenie będzie się

opierało na współczuciu Claya, a nie na prawdzie.

W obawie, by nie narazić oferty zawieszenia broni,

Willa skinęła powoli głową i uniosła drżącą dłoń, by

musnąć policzek Claya w nieśmiałej pieszczocie.

- Zgoda - szepnęła uśmiechając się lekko.

Czując smak nowych łez w ustach, zajrzała mu

badawczo w oczy, czy nie dostrzeże w nich jakiegoś

śladu nieszczerości.

- Więc załatwione. - Twarz Claya rozluźniła się

w uśmiechu, który rozwiał niepewność Willi. - Nie

sądzisz, że dobrze byłoby rozpocząć ten nowy etap

o pełnym żołądku? Co byś powiedziała na kolację?

- Daj mi chwilę na odświeżenie się, to zobaczę, co

jest w kuchni - odparła zsuwając się z jego kolan.

W ostatniej chwili Clay chwycił ją za rękę i zamknął

jej smukłe palce w twardej, ciepłej dłoni.

- Nie śpiesz się. Ja przygotuję kolację - oznajmił

wstając.

Willa pomału obmyła w łazience twarz zimną wodą,

po czym podmalowała się dyskretnie. Słyszała, jak Clay

krząta się w kuchni na parterze. Ociągała się teraz

z zejściem na dół. Nikt nie widział jej nigdy w takim

stanie jak on, nawet ciocia Tess, i Willa miała teraz

niemiłe uczucie, jakby została obnażona.

Po wejściu do kuchni stwierdziła z ulgą, że Clay

stoi tyłem do niej.

- Ciągle lubisz jajka lekko ścięte? - spytał słysząc

jej kroki.

background image

- Ciągle - odparła ogarnięta nagłą podejrzliwością

wobec jego zachowania. Ogarnęły ją wątpliwości, czy

nieoczekiwana dobroć Claya nie wynika bardziej ze

zwykłej litości, z męskiego zakłopotania niż ze

szczerych uczuć. Musi się o tym przekonać.

Onieśmielona, niepewna, jak to sprawdzić, Willa

podeszła do kontuaru, przy którym Clay układał

płatki boczku na dużej żelaznej patelni.

- Mogę w czymś pomóc? - spytała obserwując

badawczo jego profil, dopóki ciemne oczy nie obróciły

się w jej stronę.

- Mogłabyś nakryć do stołu.

Wyjmując talerze i sztućce, Willa poczuła, że

z zapachem smażonego boczku miesza się rozkosznie

aromat czekolady.

- Liczę, że nie będziesz miała nic przeciwko jajkom

na boczku na spóźniony obiad? - zapytał Clay.

W oczekiwaniu, aż boczek się usmaży, obrócił się

do niej i patrzył, jak nakrywa do stołu.

- Zjem wszystko, co nie jest kupnym obiadem

z zamrażalnika, pod warunkiem, że nie muszę tego

sama gotować - odrzekła.

Clayowi zadrgał koniuszek warg.

- Widzę, że nie przepadasz za gotowaniem.

- Nie mam zbyt wielkiej wprawy - powiedziała

bez zastanowienia.

Przestraszona, że mimo woli zdradziła strzęp

informacji o sobie, Willa spuściła wzrok i zajęła się

z przesadną starannością układaniem sztućców. Oczy­

wiście większe rancza mają zwykle kucharzy, którzy

gotują dla wszystkich, ale Clay nie powinien się

domyślić, że kucharz na ranczu w Colorado jest

pracownikiem Willi.

- Jakoś nigdy się nie dowiedziałem, gdzie praco­

wałaś przez te ostatnie lata - zauważył Clay.

Willą zdwoiła czujność. Nie życzyła sobie, żeby

background image

ktokolwiek wścibiał nos w życie, jakie sobie urządziła

w Colorado. Cieszy się tam szacunkiem i nie ma

zamiaru narażać ciężko zdobytej pozycji na najmniejsze

niebezpieczeństwo.

- Pracowałam w kilku miejscach - odpowiedziała

wymijająco. - W Kansas, w Colorado...

- Paige mówi, że pracowałaś przy koniach - nalegał

Clay.

Willa otworzyła lodówkę, żeby wyjąć mleko.

- Lubię pracować przy koniach - stwierdziła

ogólnikowo, po czym zmieniła gładko temat. - W za-

mrażalniku jest koncentrat pomarańczowy. Chcesz,

żeby zrobić soku?

Clay nie zadawał jej więcej pytań, ale krzątając się

Willa czuła na sobie jego badawcze spojrzenie i domyś­

lała się jego ciekawości. Zapomniała jednak o tym,

bo ledwo zdążyli zasiąść do grzanek i jajek na boczku,

rozległ się nieoczekiwanie brzęczyk piecyka.

- Znalazłem w szafce proszek i pomyślałem, że

przyjemnie by było upiec ciasteczek.

Clay jął niezręcznie wyciągać z piecyka blachę

z ciasteczkami, posługując się rękawicą kuchenną

szydełkowej roboty, przeznaczoną bardziej do ozdoby

niż do użytku. Przesunął blachę najpierw w jedną,

potem w drugą stronę, żeby uniknąć oparzenia dłoni

przez duże oka rękawicy. Ciasteczka wylądowały w końcu

na stole, ze stukiem blachy i stłumionym przekleństwem.

- Wyglądają wspaniale - zauważyła Willa tłumiąc

rozbawienie, gdy Clay rzucił rękawicę na kontuar

i usadowił się w krześle.

Clay pochwycił szmaragdowy błysk w oku Willi

i spojrzał na nią uważniej. Od jej powrotu nie widział

jeszcze, by choć w przybliżeniu przypominała bez-

stroską nastolatkę o łobuzerskiej minie, jaką kiedyś

znał - i która tak go pociągała - i nagle zrodziło się

w nim pragnienie, by ją znowu taką ujrzeć.

background image

Willa obserwowała mroczniejący wzrok Claya

z niepokojem. Spiesznie podniosła do ust widelec

z kawałkiem smażonego jajka i spróbowała normalnie

żuć.

- Zarządziłem, żeby wszystko było jutro gotowe

do zabrania na aukcję koni, które chcesz sprzedać

- oznajmił Clay, by przerwać ciążące milczenie, jakie

między nimi zalegało.

Willa podniosła wzrok w przebłysku irytacji, która

zaraz ustąpiła miejsca poczuciu nieuchronności. Clay

trwa nadal w postanowieniu pozbycia się jej jak

najprędzej. Nagle opuściła ja chęć sprzeciwu.

- To wspaniale - powiedziała.

Odsunęła od siebie pusty talerz, oparła się wygodniej.

- Nie masz pretensji, że się sam rozporządziłem?

- zapytał Clay.

Przyjrzał jej się, dostrzegłszy na jej twarzy oznaki

napięcia. Willa zdobyła się na blady uśmiech.

- Chcesz się kłócić? - spytała.

- Może.

Willa odsunęła krzesło i wstała, żeby sprzątnąć ze

stołu.

- Jeśli będziesz bez porozumienia ze mną wydawał

dalsze zarządzenia dotyczące rancza cioci, to na pewno

się pokłócimy.

Clay podniósł się, gdy zaczęła zabierać talerze.

- Pozwól - powiedział i wziął od niej brudne

naczynia, by je zanieść do zlewu.

Willa sięgnęła po płyn do zmywania i zaczęła

napuszczać wodę, ale Clay ją odsunął.

- Nie chcesz sobie chyba zamoczyć bandaża - zau­

ważył.

Willa obserwowała nie bez rozbawienia, jak Clay

zabiera się niezręcznie do zmywania. Drgnął stu­

knąwszy szklanką o kran, drugi raz, gdy o mało nie

upuścił jednego z serwisowych talerzy cioci Tess.

background image

- Radzisz sobie nieźle w kuchni - pochwaliła

Willa, gdy Clay skończył wycierać piecyk i odwiesił

ściereczkę.

- Gotowałem sobie parę razy w życiu - odparł

odwijając i zapinając rękaw koszuli. Wskazał skinie­

niem głowy na jej przegub. - Chciałbym obejrzeć

twoją rękę, nim odjadę - oznajmił.

Willa beztrosko wzruszyła ramionami.

- Swędzi jeszcze trochę, ale poza tym wszystko jest

w porządku.

Clay ujął jej dłoń i ostrożnie podciągnął rękaw

bluzki wysoko ponad skraj bandaża. Willę zdumiał

ogrom doznań, jakie w niej obudziło dotknięcie Claya,

gdy oglądał jej rękę. Nadgarstek jeszcze ją bolał, ale

spod brzegów bandaża nie było widać żadnej opuch­

lizny ani odbarwnienia, przed którymi ostrzegał ją

lekarz.

- Nie boisz się zostać na noc sama? - zapytał Clay.

- A czemu miałabym się bać? - odparła zdumiona.

-Dziękuję ci... za wszystko - dorzuciła zdobywając

się na oswobodzenie dłoni z jego uścisku.

Ale zbyt przemożna była siła tego przerwanego

dotknięcia. Clay wyciągnął ramiona i wolno, jakby

świadom niepowtarzalności chwili, przygarnął Willę

do piersi. Willa patrzyła szeroko otwartymi oczyma

w kołnierzyk jego koszuli, przerażona tym, co nad­

chodzi. Poczuła niemoc, gdy jego twardy palec ujął ją

pod brodę i uniósł jej twarz.

- Nie, Clay - szepnęła błagalnie, czując, jak usta

Claya muskają jej wargi motylą pieszczotą.

- To było nieuniknione, Willo - szepnął Clay

błądząc wciąż rozkosznie po jej wargach. - Są rzeczy,

którym można się opierać tylko do czasu.

- Nie wolno nam, Clay - szepnęła i przejął ją

dreszcz czystej rozkoszy, bo język Claya odnalazł jej

ucho i jął igrać z jego konchą. - Proszę cię, Clay.

background image

- D-dobrze - ustąpił Clay i uścisk jego ramion

z wolna się rozluźnił. - Może nie należy się z tym

zbytnio śpieszyć.

- To niemożliwe między nami, Clay. Nie wolno

nam do tego dopuścić.

Bo nie ma między nami prawdziwego zaufania,

dodało bezgłośnie jej serce. I nie będzie go, jak długo

wierzysz Paige.

Odepchnęła go i cofnęła się o krok.

- Robi się późno - powiedziała.

Nie była w stanie na niego spojrzeć, lecz czuła na

sobie jego wzrok, gdy sięgał po kapelusz.

- Znasz numer do Oriona. Dzwoń, gdybyś tylko

czegoś potrzebowała w nocy - powiedział nakładając

kapelusz i obciągając rondo.

- Nic mi nie będzie.

- Przyjadę jutro o dziesiątej po konie. Moi ludzie

zajmą się wszystkim, więc możesz sobie spokojnie

pospać. - Ociągał się z wyjściem, nim w końcu

powiedział: - Dobranoc.

Głos uwiązł Willi w gardle od nagłego przypływu

uczuć.

- Dobranoc, Clay.

Willa czyściła w milczeniu starzejącego się gniadosza,

ostatniego z czterech koni, które zdecydowała się wystawić

na aukcję w Cascade. Zajęta była tym od dwóch

godzin, przerywając grzywy i wyczesując rzepy z ogonów,

a teraz, przed ostatecznym wyszczotkowaniem, przy­

stąpiła do starannego spłukania wężem rosłego wierz­

chowca. Liczyła, że pieczołowite oporządzenie wszystkich

czterech zwierząt pozwoli uzyskać lepsze ceny na aukcji.

Wybrane konie - dwa kasztany, jeden bułanek

i jeden gniadosz - przekroczyły już najlepszy wiek

i Willa szacowała, żę wkrótce zaczęłyby obciążać

konto rancza rachunkami na weterynarza.

background image

Skończyła czesanie gniadosza i przywiązała go koło

pozostałych trzech koni w przejściu stajennym, kiedy

nadjechał Clay półciężarówką z przyczepą na cztery

konie. Kiedy zgasił silnik, wyszła na dwór, starając

się nie okazać po sobie zażenowania, które ją nagle

ogarnęło na wspomnienie wczorajszego wieczora.

- Wyglądasz dzisiaj jakoś blado - zauważył Clay

podchodząc. - Doktor, o ile wiem, zalecił, żebyś się

nie przemęczała przez najbliższe parę dni?

- I owszem - odparowała, po czym, zdecydowana

nie przyjmować jego troskliwości, wskazała ręką konie

przywiązane w przejściu. - Konie są przygotowane,

jeśli ty jesteś gotów.

Na skinienie Claya odwróciła się i weszła do środka,

żeby odwiązać kasztanka i gniadosza, podczas gdy

Clay otwierał klapę przyczepy. Kiedy jednak chciała

podprowadzić do przyczepy bułaną klacz, ta się od

razu spłoszyła i szarpnęła nerwowo na uwięzi.

- Pozwól mi się nią zająć - zaofiarował się Clay

postępując krok do przodu.

- Nie, poradzę sobie sama.

Willa zastąpiła mu drogę, ujmując równocześnie

sznur obiema rękami. Przemawiając uspokajająco do

strachliwej klaczy, jęła ją prowadzić ku przyczepie.

Bułanka spłoszyła się jeszcze raz, ale szła za nią bez

oporu.

Wszystko było dobrze do momentu, gdy jej kopyta

dotknęły pochyłej metalowej klapy przyczepy. Nieo­

czekiwanie potężne zwierzę odrzuciło głowę i stanęło

dęba, pociągając Willę za sobą. Chociaż od nagłego

szarpnięcia ostrze bólu przeszyło jej rękę, nie puściła

uwięzi, starając się utrzymać równowagę. Clay znalazł

się momentalnie u jej boku, klnąc przez zaciśnięte

zęby, złapał sznur i okręcił wokół nozdrzy klaczy,

która się rzuciła w bok, pociągając go za sobą przez

połowę podjazdu. Widząc, że nic nie jest w stanie

background image

pomóc, Willa usunęła się z drogi, żeby dać Clayowi

pole do manewru.

Kiedy klacz się zorientowała, że opór powoduje

zaciskanie się pętli na jej nozdrzach i zatamowanie

dopływu powietrza, uspokoiła się powoli i pozwoliła

Clayowi powodować sobą. Wkrótce znalazła się

w przyczepie. Kiedy Clay przywiązał konie w środku,

a potem zamykał klapę, Willa stała oparta o przyczepę,

czekając, aż ustąpi pulsujący ból w nadgarstku.

Clay, z twarzą kamienną z gniewu, wyłonił się zza

przyczepy. Willa wyprostowała się w poczuciu winy

i cofnęła dłoń podtrzymującą chory nadgarstek,

próbując odruchowo ukryć przed nim swoje cierpienie.

- Skąd się bierze ten twój cholerny upór? - zapytał

z wyrzutem.

- Prawdopodobnie stamtąd, co i twój - odpaliła

i ruszyła w stronę domu. - Przyjadę zaraz z papierami

na plac aukcyjny. Umyję się tylko trochę i przebiorę.

Willa się zawahała, po czym stanęła i obróciła się

do niego.

- Wybieram się na tę aukcję - oświadczyła chłodno.

Nie zamierzała mu przekazać papierów i siedzieć

bezczynnie w domu. Poza wszystkim innym, można

zwykle uzyskać wyższą cenę, gdy ktoś podczas licytacji

objeżdża konia na arenie. A ona musi uzyskać jak

najkorzystniejsze ceny za swoje konie, bo koszt zakupu

nowych na ich miejsce będzie poważnym obciążeniem

dla skromnego budżetu cioci Tess.

- Nikt nie mówi, żebyś nie jechała na aukcję.

- Kamienny wyraz twarzy Claya pozostawał nie

zmieniony. - Ale czy jest jakiś powód, dla którego nie

możesz pojechać ze mną?

Willa stłumiła odruch zdziwienia.

- Mogłabym wymienić parę - odparła spokojnie.

- Na przykład?

- Sam je dobrze znasz. - Jej głos zrobił się cichszy.

background image

- Poza wszystkim muszę w drodze powrotnej wstąpić

do szpitala na zmianę opatrunku.

Dech zamarł jej w piersi, bo ciemne oczy Claya po

szybkim spojrzeniu na jej nadgarstek rozpoczęły wolną

lustrację jej osoby. Żar, który przeszywał jej ciało,

gdy jego wzrok zatrzymywał się dłużej w jakimś

miejscu, nie miał nic wspólnego z ciepłem przed­

południowego słońca. Zbyt żywe było wspomnie chwili,

gdy się znajdowała w jego ramionach i jego usta

błądziły rozkosznie po jej wargach.

- Nigdzie mi się nie śpieszy, Willo.

Jego głos zabrzmiał nisko i nieco szorstko. Willa

zastygła na chwilę bez ruchu, gdy ich spojrzenia się

spotkały.

- Czyżby?

- Od dłuższego czasu nie byłem niczego taki pewny

- odrzekł poważnie, a Willa poczuła jednocześnie

podniecenie i strach.

- Zaraz wracam - rzuciła i ruszyła szybko ku

domowi.

Po krótkich dziesięciu minutach wynurzyła się

z powrotem, w nowych dżinsach i złotej kraciastej

koszuli, która pokreślała zieleń jej oczu i wydobywała

słoneczne błyski z piaskowoblond włosów, opadających

na ramiona spod kowbojskiego kapelusza. Wrzuciła

torebkę przez otwarte okno do szoferki i skierowała

się do półciężarówki cioci po siodła, gdy zatrzymał ją

głos Claya.

- Przyniosłem już siodła.

Wyprostował się i otworzył jej drzwiczki szoferki.

Willa się zawahała, po czym przesunęła się obok

niego i wspięła po schodkach. Poczuła dziwny przypływ

ulgi, kiedy zamknął za nią drzwiczki i ruszył dookoła

maski na stronę kierowcy. Uczucie to rozpłynęło się

jednak, gdy tylko się wsunął za kierownicę i sięgnął

do kluczyków w stacyjce.

background image

- Jesteś napięta jak struna, Willo. Odpręż się

- upomniał ją. Przekręcił kluczyk w stacyjce i potężny

silnik ożył basowym pomrukiem. - Pozwól, aby sprawy

między nami rozwijały się naturalnie.

Zaskoczona jego szczerością, Willa spojrzała na

niego z ukosa i z piersi wydobyło jej się westchnienie

zdenerwowania i irytacji.

- Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tego chcesz,

Clay. - Obserwując bacznie jego profil, zdecydowała

się powiedzieć mu, co myśli. - Nie życzę sobie przyjaźni

wynikającej z tego, że wczoraj wzruszyło cię parę

moich łez.

- To się świetnie składa, złotko - odrzekł wbijając

w nią spojrzenie ciemnych oczu - bo coś mi się zdaje,

że to, co się między nami zawiązuje, ma niewiele

wspólnego z prostą przyjaźnią.

Willi odebrało na chwilę mowę.

- Może nie życzę sobie niczego więcej niż przyjaźni

- odparła sztywno, za wszelką cenę próbując ukryć

prawdę.

Clay wpatrywał się w nią uporczywie.

- Czyżbym mylnie odczytywał sygnały, moja zie­

lonooka?

Zaskoczona nieoczekiwanym użyciem swego daw­

nego przezwiska, Willa zaniemówiła. Zaprzeczenie

uwiązło jej w gardle.

- Tak też myślałem - powiedział cicho Clay.

Obrócił głowę, by spojrzeć w lusterko, nim wprawi

półciężarówkę z przyczepą w ruch.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Wszystko dzieje się za szybko, myślała Willa

przyglądając się ze swego miejsca na trybunie, jak

Clay wjeżdża na arenę na płochliwej bułance, gdy

tylko licytator otworzył aukcję.

Wzajemny pociąg, który trwał między nimi od

wczorajszego pojednania, zaczynał się wzmagać tłumiąc

wszystkie inne uczucia i zdrowy rozsądek. Lecz Willa

wiedziała, że nawiązujące się między nimi porozumienie

jest jeszcze zbyt wątłe, by pozwolić mu się przerodzić

w coś tak przejmującego i obowiązującego jak

namiętność ciała. Na to jest jeszcze za wcześnie.

Mimo to nie mogła oderwać oczu od mężczyzny na

arenie. Każdy jego ruch przykuwał jej uwagę. Clay

prowadził płochliwą bułankę z maestrią człowieka,

który od dzieciństwa jest wytrawnym jeźdźcem i ma

tak doskonałe panowanie w siodle, że wierzchowiec

słucha go instynktownie.

Kiedy prowadzący zamknął licytację, Clay przekazał

wodze masztalerzowi, który powiódł bułaną klacz do

boksu, skąd miał ją odebrać nabywca.

Clay objechał po kolei pozostałe trzy konie.

Wszystkie zostały sprzedane za mniej, niż Willa liczyła,

ale ulżyło jej, że trafiły w ręce ludzi miejscowych,

a nie fabrykantów konserw.

- Ustaliliśmy, zdaje się, że ja będę nosił ciężkie

rzeczy - przypomniał jej później Clay, gdy przyszła

do boksów, żeby zabrać siodła do przyczepy.

- Nie wygląda, żebyś mi zostawił cokolwiek cięż­

kiego do niesienia - zauważyła Willa, kiedy Clay

background image

zarzucił sobie jedno z dwóch pozostałych siodeł na

ramię, a drugie ujął w dłoń.

- Nie było żadnego konia, którego byś chciała

kupić? - zapytał układając siodła w przyczepie.

- Nic szczególnego - odparła ze wzruszeniem

ramion. - Wolę się rozejrzeć po okolicy i kupić coś

prywatnie.

Zbyt łatwo było popełnić błąd kupując konie na

aukcji, a Willa nie chciała ryzykować kurczących się

funduszów cioci.

- Ja mam dwa czterolatki, które mógłbym ewen­

tualnie sprzedać - oznajmił Clay skończywszy ukła­

danie uprzęży. - Nic nadzwyczajnego, ale silne, zdrowe

konie, już trochę objeżdżone. Mogę ci je po południu

pokazać, jeśli chcesz.

- To brzmi obiecująco - odparła Willa przywołując

z trudem uśmiech na wargi.

- To co, pojedziemy teraz do szpitala na zmianę

opatrunku? - zapytał po chwili Clay, kiedy już znaleźli

się w samochodzie.

Zerknął na jej zabandażowaną rękę.

- Prawdę mówiąc, wolałabym zjeść przedtem lunch

- odparła i zaraz dorzuciła: - A ponieważ nie pozwalasz

mi zapłacić zwyczajowej stawki za transport i prezen­

towanie koni, bądź dzisiaj moim gościem.

- Mam być twoim gościem? - powtórzył z uśmie­

chem Clay. Wsunął kluczyk do stacyjki i zapalił silnik.

- Wobec tego podjedźmy do tej przydrożnej gospody.

Willa stała obok Claya w windzie, rada, że wreszcie

wychodzą ze szpitala i wracają do domu. Po zmianie

opatrunku wstąpili jeszcze do Tess. Jedno spojrzenie

na jej twarz zdradziło Willi, że ciocia dowiedziała się

w jakiś sposób o ukąszeniu przez grzechotnika.

W rezultacie cała wizyta upłynęła na uśmierzaniu

obaw starszej pani.

background image

Jazda powrotna z miasteczka upłynęła w harmonij­

nym milczeniu. Żadne się nie odezwało, dopóki się

nie ukazał zjazd do Oriona.

- Chcesz nadal obejrzeć te konie? - zapytał Clay.

- Czemu nie? - odparła Willa.

- Możemy to zawsze odłożyć do jutra - zauważył

Clay, ale Willa potrząsnęła głową.

Clay włączył kierunkowskaz, po czym zjechał na

szutrową drogę ciągnącą się przeszło milę do zabudo­

wań rancza Orion. Minąwszy dom prawą odnogą,

która ich doprowadziła do stajni i zagród, Clay

zjechał pod kątem na pobocze i zgasił silnik.

W ciągu paru minut ludzie Claya przyprowadzili

dwa kasztany i puścili w jednej z zagród. Kiedy Willa

je obejrzała, Clay kazał kowbojom osiodłać konie

i wyjechać na pobliską łąkę, na której pasł się może

tuzin krów z cielakami.

Stojąc obok Claya, Willa przyglądała się nad

sztachetami, jak kowboje spędzają stado.

- Jakie ceny chciałbyś za nie uzyskać? - spytała.

Clay nie odzywał się długo. Willa czuła, jak

obserwuje jej profil, nim w końcu przetrawił wy­

mijającą odpowiedź. Wymienił cenę, która zaparła

Willi dech.

- To o wiele za tanio, Clay. Nie mogę się zgodzić,

żebyś mi dawał konie w prezencie.

- Nie dawałbym tobie, tylko Hardingom.

Willa zjeżyła się na to niezbyt subtelne przypom­

nienie, że Clay zawiera transakcję nie z nią, a jedynie

za jej pośrednictwem.

- Już i tak pozwoliłam ci zrobić dla cioci Tess

więcej, niż by sobie życzyła.

I Willa szybko wymieniła cenę, którą uznała za

godziwą. Clay żachnął się niecierpliwie.

- Nie czas na dziecinne upory, Willo.

- Ja się nie upieram - odparowała zdejmując

background image

ramiona z płotu i obracając się do niego twarzą.

- Oferuję ci godziwą cenę.

- Której ja nie żądam.

- A to dlaczego?

Na twarzy Claya walczyły ze sobą o lepsze irytacja

z zakłopotaniem.

- Sytuacja na ranczo Hardingów okazała się gorsza,

niż sądziłem. Gdybym sobie zdawał sprawę, że jest aż

tak zła, poszukałbym już dawno sposobu obejścia

dumy Tess i zrobienia czegoś w tej sprawie.

- Nie można pomóc komuś, kto sobie tego nie

życzy - przypomniała mu Willa.

- Co ty powiesz - mruknął i popatrzył na nią

znacząco.

Willa z trudem powstrzymała śmiech.

- Ale co będzie z końmi? - zapytał rzeczowym

tonem.

Zbita z tropu przez jego ciepłe spojrzenie, Willa

odwróciła wzrok. Clay okazał już aż nazbyt wiele

wspaniałomyślności. Przysłał jej do pomocy ludzi,

którzy są niewątpliwie potrzebni jemu samemu

i nadal figurują na liście płacy Oriona. Poświęcił

dla niej dzisiaj większą część dnia. Pozwoliła mu

na to wszystko, więc tym bardziej nie może się

teraz zgodzić, żeby jej w dodatku odstąpił peł­

nosprawne konie za połowę ceny rynkowej.

- Nie mogę wziąć tych koni za centa mniej, niż

powiedziałam. Jeśli się nie zgodzisz, obawiam się, że

nie dobijemy targu.

Clay nie odpowiedział. Jego twarz przybrała twardy

wyraz, pogodne ciepło znikło z oczu. Popatrzył nad

jej głową w stronę kowbojów czekających przy koniach.

Widząc lekki przebłysk gniewu na jego twarzy,

Willa zdała sobie nagle sprawę, jak niepewna jest ta

ich odnowiona przyjaźń. Przymierze zawarte niecałą

dobę temu narażone jest w każdej chwili na niebez-

background image

pieczeństwo. Willa poczuła przypływ paniki na myśl,

jak łatwo jedno niewłaściwe słowo czy jedno mylnie

zinterpretowane zachowanie może stanąć między nimi.

- Panna Ross bierze oba konie, Ed! - zawołał

Clay. - Załadujcie je do przyczepy i zawieźcie na

ranczo pani Harding.

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to pojadę

z twoimi ludźmi - oznajmiła Willa. Jej radość

z kupienia dwu pełnosprawnych koni została przyga­

szona. - Przyślę ci przez nich czek.

Clay zwrócił na nią ponownie spojrzenie, ale na

twarzy miał nadal ten sam twardy wyraz.

- Miałem nadzieję, że zostaniesz na kolację.

- To był męczący dzień. Chciałabym wrócić do

domu.

- Odwiozę cię wobec tego autem. Poczekaj minutkę.

Po chwili Clay wrócił i ruszyli w stronę rancza

Hardingów.

- Chłopcy zajmą się dziś wszystkim w stajni, kiedy

przywiozą konie - oznajmił Clay, gdy dojechali na

miejsce.

- Robisz zbyt wiele, Clay - oświadczyła Willa.

Wysiedli, każde ze swojej strony, i ich oczy spotkały

się nad dachem auta.

- Mamy, zdaje się, umowę?

Willa zatrzasnęła drzwiczki silniej, niż potrzeba,

przypomniawszy sobie nie tylko umowę, lecz i jej

ukrytą motywację: chęć pozbycia się jej z Cascade.

Skinęła głową i lekkie oznaki napięcia i zmęczenia

zarysowały się nieco wyraźniej na jej twarzy.

- Wypiszę ci czek.

Clay wszedł za nią do domu i podał jej akt sprzedaży,

kiedy wyciągnęła książeczkę czekową. Zdążyła złożyć

podpis na czeku, gdy ciszę rozdarł dzwonek telefonu.

Willa sięgnęła po słuchawkę.

- Ranczo Hardingów.

background image

Milczenie trwało tylko chwilkę.

- Dekę? Co tam u was słychać? - spytała z uśmie­

chem, najwidoczniej ucieszona telefonem.

Clay widział, jak zmęczenie ulatuje z jej twarzy.

Uśmiechnęła się, nawet zachichotała słuchając słów

rozmówcy na drugim końcu linii. Od lat nie słyszał

w jej głosie tyle serdecznego ciepła.

- Czy szefowa wróciła już z Saint Louis? - zapytała

w zawoalowany sposób o Ivy. Słuchała przez chwilę,

obracając kciukiem i palcem wskazującym długopis.

- Kupiła? To wspaniale. Miałam nadzieję, że się

wybierze na wystawę. - Nastąpiła nowa pauza. - Nie

wiem jeszcze. Ciocia wychodzi niedługo ze szpitala,

ale nie udało mi się dotąd nikogo zaangażować.

W pokoju zaległa taka cisza, że uszu Claya

doszedł pomruk męskiego głosu w słuchawce.

- A więc nie możecie się doczekać mojego powrotu?

- zapytała Willa odchylając się na moment na

ruchomym oparciu fotela. - Nie, nie przysyłajcie

nikogo. To by tu tylko skomplikowało sytuację.

Znajdę kogoś na miejscu. - Willa spojrzała na Claya.

- Sąsiad cioci ma na oku kandydata na rządcę, a jak

już będzie odpowiedni rządca, znajdą się i kowboje.

Odwróciła wzrok od Claya, skupiając całą uwagę

na czymś, co mówił Dekę.

- To długa historia, Dekę - odparła i wyraz

zmęczenia powrócił na jej twarz w reakcji na jakieś

słowa rozmówcy. - Tak - dorzuciła z kwaśnym

uśmieszkiem - to jeden z nich. Coś jeszcze?

Słuchała przez chwilę, po czym zakończyła rozmowę

i pochyliła się, żeby odłożyć słuchawkę. Podniosła

wzrok ku oczom Claya, utkwionym w nią z wymowną

przenikliwością.

- Temu Deke'owi zdaje się bardzo zależy, żebyś

jak najprędzej wróciła do Colorado.

Ostre brzmienie jego głosu zaskoczyło ją na chwilę.

background image

- Jest rządcą na ranczu, gdzie pracuję - od­

powiedziała zgodnie z prawdą.

Spuściła wzrok i zagięła czek po linii perforacji.

- Czy to wszystko, co cię z nim łączy?

Willa wydarła czek z książki, zaskoczona obcesowoś-

cią Claya.

- Jest również bliskim przyjacielem - uzupełniła

podnosząc wzrok i podając mu czek.

Clay wziął od niej papier, ale nawet na niego nie

spojrzał.

- Na jakim ranczu ty właściwie pracujesz?

Willa zatrzasnęła książkę czekową i wstała. Od­

powiedziała dopiero, gdy się odwróciła do niego tyłem.

- To małe ranczo. Na pewno nigdy o nim nie

słyszałeś.

Starała się, by jej głos brzmiał naturalnie, ale

wewnątrz wstrząsał nią dreszcz. Clay nie pozwoli jej

tak łatwo wykręcić się od odpowiedzi, wiedziała to

równie dobrze jak on.

Odwróciła się, żeby rzucić okiem na akt kupna,

nim go odłoży do teczki.

- A to niby dlaczego?

Willa wcisnęła akta do teczki i zatrzasnęła szufladę.

Skoro wymijające odpowiedzi nie odnoszą skutku,

ma do wyboru albo jawne kłamstwo, albo oświadczenie

Clayowi, żeby pilnował swego nosa. Kłamać nie

chciała, a druga ewentualność równałaby się wypo­

wiedzeniu jawnej wojny.

- Czy ty nie potrafisz się zdobyć na delikatność

i zaprzestać indagacji? - zapytała w końcu szczerze,

obracając się na spotkanie jego wzroku. Na widok

jego podejrzliwego spojrzenia odwróciła szybko oczy.

- Twoi ludzie zjawią się tu lada chwila - powiedziała

ruszając dookoła biurka. - Powinnam im wyjść...

Clay złapał ją delikatnie za rękę, kiedy się obok

niego przesuwała.

background image

- Nie powiedziałaś nawet Tess, prawda? - skon­

statował z wyraźną dezaprobatą. - Domyśliła się tej

odrobiny, którą wie. Nie mam racji?

Willa uczyniła nieznaczny ruch, żeby sprawdzić,

z jaką siłą trzyma jej rękę. Clay zniżył głos.

- Dlaczego, Willo? Dlaczego nie masz ani do niej,

ani do mnie na tyle zaufania, żeby odpowiedzieć na

takie proste pytanie?

- A dlaczego wy nie macie do mnie na tyle

zaufania, żeby go nie zadawać? - zareplikowała,

nieszczęśliwa, że Clay stawia ją w takiej niezręcznej

sytuacji.

- Myślałem, że sprawy między nami się odmieniły.

- Nie do tego stopnia - odpaliła i zaraz pożałowała

swego wybuchu.

Spróbowała się uwolnić, lecz Clay uchwycił ją za

drugą rękę i obrócił twarzą do siebie.

- Mogłabyś to wyjaśnić?

- Mogłabym, ale nie chcę - odparła chłodno,

zmuszając się, by spojrzeć w jego surową twarz.

- A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu...

- Owszem, mam - mruknął Clay i zaczął kciukami

masować kojąco jej ramiona.

Willa uciekła oczami przed jego spojrzeniem.

Zmysłowa przyjemność, promieniująca od delikatnych,

okrężnych poruszeń jego palców, wprawiła ją w panikę.

- Ale zdaje się, że nic mi z tego nie przyjdzie

- dorzucił Clay pozwalając jej się wyswobodzić.

Niespodziewane wyzwolenie przeniknęło Willę

chłodem. Jej oczy pobiegły niepewnie na spotkanie

zawiedzionego spojrzenia Claya.

Bolało ją, że nie może mu zdradzić rzeczy tak

niewinnej jak szczegóły jej życia w Colorado. Ale nie

miała wątpliwości, że gdyby Paige dowiedziała się

z jakiegoś nieopatrznego słówka Claya o jej ranczu,

to znalazłaby sposób wykorzystania tej wiadomości

background image

przeciwko niej. A ona nie może się narażać na takie

ryzyko, dopóki jej pojednanie z Clayem nie nabierze

solidniejszych kształtów. Musi także pamiętać o swojej

wspólniczce.

- Jak szybko mógłbyś ściągnąć tego faceta z She-

ridan na rozmowę? - zapytała z nagłym ożywieniem.

- Mówisz, że ma siostrę w Laramie, więc może by

przyjechał w najbliższych dniach?

- Spróbuję go ściągnąć - odrzekł Clay kwitując

zmianę tematu jeszcze posępniejszą miną. - Zadzwonię

do niego wieczorem.

Willa kiwnęła z aprobatą głową.

- Świetnie, zrób to. Daj mi znać, kiedy będę mogła

z nim porozmawiać. Zaangażuję go, jeśli uznam, że

jest odpowiedni.

- Ot tak, zaangażujesz?

W głosie Claya brzmiała drwina.

- A czemuż by nie? - spytała wyzywająco. - Przy­

rzekłam, że nie będę szukała pretekstów, żeby prze­

ciągać tu swój pobyt.

Kącik ust Claya uniósł się w niewesołym grymasie.

- Ale nigdzie nie jest napisane, że masz angażować

pierwszego kandydata, który się nawinie.

- Zaangażuję kandydata, który się okaże najod­

powiedniejszy, czy to będzie ten człowiek z Sheridan,

czy ktoś inny.

Clay przyglądał się przez kilka chwil jej zaciętym

w uporze rysom, po czym jego twarz się rozluźniła.

- Nie chcę się z tobą kłócić, Willo.

Spokojne słowa ostudziły jej gniew.

- Ja też nie chcę - przyznała drżącym głosem.

- I nie jestem już wcale taki pewny, czy chcę, żebyś

wracała jak najszybciej do Colorado.

Willę zdumiał przypływ uczuć, jakie wzbudziły

w niej te słowa. Zebrała wszystkie siły, by odepchnąć

znaczenie, jakie gotowe było im przypisać jej serce.

background image

Clay przysunął się tymczasem o krok dzielący ich od

siebie i po momencie wahania ujął ją za kibić.

- Jeśli się dopytuję o twoje życie w Colorado, to nie

dlatego, żeby to wykorzystać przeciwko tobie. Chciał­

bym się dowiedzieć mnóstwa rzeczy, których nie wiem.

Powoli, jakby dla pozostawienia jej tej skąpej chwili

na przygotowanie się, pochylił głowę i przytknął usta

do jej warg. Clay przygarnął ją do siebie, a ramiona

Willi same się uniosły i zaplotły na jego szyi.

Zapamiętanie tego pocałunku oszołomiło ich i oboje

byli bez tchu, gdy Clay wreszcie oderwał usta od jej

warg.

- Pragnąłem tego przez cały dzień - wyszeptał

starając się świadomie odzyskać panowanie nad sobą.

Żadne z nich nie słyszało stuknięcia drzwi wejś­

ciowych i szybkiego klekotu wysokich obcasów po

podłodze kuchni, stłumionego wkrótce przez dywan

holu. Wyrwało ich z transu dopiero spóźnione „Jest

tam kto?" Paige, która wtargnęła przez otwarte drzwi

do kancelarii.

Zaskoczona Willa cofnęła się przerywając pocałunek,

natomiast Clay nie uwolnił jej z uścisku.

Paige zastygła w pół kroku na widok Claya i Willi

w objęciach. Na jej ładniutkiej buzi odmalowały się

wyraźnie przestrach i konsternacja, nim się zdołała

opanować.

- No, no! - Głos Paige zabrzmiał nieco bardziej

piskliwie niż zazwyczaj, gdy przebiegała niespokojnym

wzrokiem od jednego do drugiego. - Widzę, że czarna

owca zdołała się jednak wkręcić z powrotem do

owczarni.

Clay z jawnym ociąganiem zwolnił uścisk, po­

zwalając Willi cofnąć się o krok. Poszukał jej wzroku,

gdy dotarło do niego znaczenie słów Paige.

- Wyjaśniliśmy z Willą nasze nieporozumienia, jeżeli

to masz na myśli - powiedział obracając się do Paige.

background image

Surowy wyraz jego twarzy świadczył niedwuznacznie

o dezaprobacie dla zachowania Paige, która, orientując

się szybko w sytuacji, przybrała skruszoną minę.

- Moja uwaga była pewno nie na miejscu - przy­

znała z kwaśnym uśmieszkiem.

- Ale to było takie nieoczekiwane... zastać was

dwoje w podobnej sytuacji. W końcu...

Odgłos półciężarówki z przyczepą zajeżdżającej

pod stajnię stanowił pożądane rozładowanie sytuacji.

Przyjechali ludzie Claya.

- Przepraszam, muszę odebrać konie - oznajmiła

Willa, rada, że może uciec przed mieszaniną strachu

i tłumionej wściekłości, które zdawały się emanować

od jej siostry ciotecznej.

Myślała, że Clay pozostanie z Paige, więc serce

podskoczyło jej z radości, gdy dogonił ją na dworze.

- Sądziłam, że będziesz chciał zostać z Paige

- powiedziała ulegając nieoczekiwanej pokusie, by go

sprowokować do jakiejś deklaracji.

- A to na jakiej podstawie?

- Nie było jej przez parę dni...

- I na tej podstawie uznałaś, że będę chciał się

z nią pogodzić i nadrobić stracony czas? - burknął

z wyrzutem w głosie. - Czyżbyś nie zauważyła, że coś

się między nami zmieniło, Willo?

Chwycił ją za ramię i obrócił delikatnie twarzą do

siebie. Willa zerknęła wstydliwie w stronę stajni,

gdzie kowboje z Oriona otworzyli przyczepę i zabierali

się do wyładowania koni; szczęśliwie zaparkowali

półciężarówkę pod takim kątem, że nie mogli ich

widzieć. Clay pobiegł za jej spojrzeniem, po czym

przyparł Willę do pnia dębu rosnącego na podwórzu

i schyliwszy głowę przywarł mocno do jej warg.

- Teraz, kiedy to sobie wyjaśniliśmy - mruknął

odrywając usta i zostawiając ją opartą bez sił o szorstką

korę drzewa - możemy się zająć końmi.

background image

Willa otworzyła przyćmione namiętnością oczy na

spotkanie pewnego siebie, arcymęskiego spojrzenia,

jakim ją mierzył Clay. Poruszona do głębi, uniosła

w uśmiechu kąciki ust i ujęła dłoń, którą jej podawał.

Niepomna istnienia Paige, pozwoliła się odciągnąć od

drzewa i objąć wpół na krótką drogę do stajni.

- Zapomniałaś już, cośmy ustaliły, czy przestało

cię zupełnie obchodzić zdrowie mamusi?

Teraz, gdy Clay odjechał do Oriona, Paige nie

zawahała się przypuścić atak. Uznawszy, że to, co się

zmieniło między Willą a Clayem, nie oznacza jeszcze,

że została zdemaskowana, Paige była tym bardziej

zdecydowana zapewnić sobie milczenie kuzynki.

Willa podniosła wzrok znad butów, które ściągała

jak zwykle na tylnej werandzie, zirytowana, że ledwo

weszła do domu, Paige zaczyna swoją śpiewkę.

- Nie możesz z tym poczekać do jutra? - zapytała

omijając kuzynkę z zamiarem schronienia się w pokoju

na górze.

Paige ruszyła za nią.

- Nie mogę - odpaliła doganiając Willę w holu.

- Chcę wiedzieć, jak daleko zaszły sprawy między

tobą a Clayem - oznajmiła bezceremonialnie, wchodząc

za Willą do jej pokoju. - I w ogóle w jaki sposób

zdołałaś go omotać? Coś mu takiego naopowiadała?

Willa odwróciła wzrok i wypuściła głośno powietrze.

Wyciągając z dżinsów koszulę, ruszyła w kierunku

łazienki. Paige podbiegła za nią i przytrzymała drzwi,

żeby Willa nie mogła ich zamknąć.

- Nie zdradziłam mu w każdym razie twojej

słodkiej tajemnicy - odpowiedziała Willa zmęczonym

głosem.

Skończyła odpinać koszulę i pochyliła się nad

wanną, żeby odkręcić kurek.

- Więc co to za historia z Clayem? - nie ustępowała

background image

Paige. Chociaż musiała teraz przekrzykiwać szum

wody, jej głos brzmiał nieco mniej natarczywie. - Co

jest między wami?

Willa przez chwilę nie odpowiadała. Sama to

chciałaby wiedzieć.

- Taka mała wzajemna sympatia - zawołała zdając

sobie doskonale sprawę, że jej odpowiedź jest irytująco

mglista.

- Wobec tego z łatwością z nim zerwiesz - oświad­

czyła Paige.

Nie znoszący sprzeciwu ton jej głosu uświadomił

Willi, że Paige naprawdę tego od niej oczekuje.

Skurczyła się trochę, porażona myślą, że są sobie tak

obce z najbliższą obok cioci krewną.

- Niestety, Paige - zawołała, w pełni świadoma, że

rzuca wyzwanie jedynej osobie w jej życiu, która

niechybnie je podejmie.

Następne dwa dni były, zgodnie z przewidywaniami,

niełatwe, bo Willa musiała poczynić przygotowania

na powrót cioci Tess, licząc się przy tym cały czas

z obecnością Paige.

Ciocia zmieniła początkowy plan zatrzymania się

na jakiś czas u Mabel Asner i miała powrócić prosto

na swoje ranczo. Willa domyślała się, że ciocię zmęczyły

bezustanne wizyty apodyktycznej przyjaciółki w szpi­

talu i wystraszyła się perspektywy zamieszkania w jej

domu. Fakt, że Paige miała pozostać na ranczu

przynajmniej przez następne kilka dni, dostarczył

zapewne Tess uprzejmego pretekstu do wymówienia

się od gościny u Mabel.

Nienawykła do łatwego ustępowania przyjaciółka

uparła się jednak towarzyszyć Tess do domu, żeby jej

pomóc w zainstalowaniu się, co przytłumiło nieco

radość Willi z tej świątecznej okazji.

- Willa powinna sobie dać radę z cięższymi pracami

background image

domowymi i gotowaniem - usłyszała Willa jej słowa,

wchodząc do salonu z dwiema doniczkami kwiatów,

które Tess otrzymała w szpitalu.

Paige, która siedziała bezczynnie z dwiema starszymi

paniami, posłała Willi ironiczne spojrzenie. Mabel

tymczasem paplała dalej, jakby nie zauważając obec­

ności Willi.

- Ma zaangażować ludzi do pracy na ranczu, więc

nie widzę powodu, żeby zostawiała wszystkie prace

domowe Paige.

Willa, zgrzytając zębami na fałszywe, krzywdzące

uwagi Mabel, ustawiła ostrożnie doniczki na stoliku

pod oknem.

- Willa robi dla mnie i tak wiele, Mabel - skory­

gowała przyjaciółkę zdecydowanym tonem Tess. - Nie

wyobrażam sobie, że mogłabym oczekiwać od niej

jeszcze więcej.

Willa skwitowała uśmiechem czułe spojrzenie, jakie

ciocia jej posłała, po czym wyszła ponownie do auta

po następną partię rzeczy. Szczęśliwie nim wróciła,

Mabel zbierała się do odjazdu.

- Moja droga, przerwij na chwilę to bieganie tam

i z powrotem - skarciła Willę. - Twoja ciocia musi się

teraz zdrzemnąć.

Zlustrowała po raz któryś flanelową koszulę ro­

boczą i sprane dżinsy, w których Willa pojechała

do szpitala. Na jej nalanej twarzy malował się

wyraz zgorszonej dezaprobaty, nadający jej jeszcze

bardziej zgryźliwy wygląd. Paige wystroiła się na

tę okazję w elegancki kostium, Willa natomiast

nie zadała sobie trudu zmienienia ubioru, w którym

jeździła rano na przegląd bydła. Nie widziała celu

przebierania się wiedząc, że na nią spadnie obo­

wiązek zajmowania się bagażami cioci Tess. Zresztą

i tak nie miałaby na to czasu.

- Przestań dokuczać dziewczynie, Mabel. - Tym

background image

razem w głosie Tess zabrzmiała wyraźna nuta irytacji.

- Co mi może przeszkadzać, że wnosi z auta rzeczy?

- Dziękujemy za pani troskliwość - powiedziała

Willa starając się zachować uprzejmość, a zarazem

zdopingować natrętną kobietę do szybkiego wyjścia.

- Będziemy się dobrze opiekować ciocią Tess. Może

pani być spokojna.

Mabel kiwnęła głową, lecz wyraz dezaprobaty nie

zniknął z jej twarzy, dopóki nie przeniosła spojrzenia

na Paige.

- Wyjdź ze mną na chwilę, moja droga - zwróciła

się do niej. - Muszę z tobą zamienić parę słów przed

odjazdem.

Jasne, chce ją nabuntować bez świadków, pomyślała

nieżyczliwie Willa, gdy Paige podniosła się z gracją

i wyszła za niską, przysadzistą matroną na dwór.

- Święty Boże, cóż to za utrapione babsko! - wy­

krzyknęła Tess, ledwo drzwi się za nimi zamknęły

i Mabel znalazła się poza zasięgiem słuchu. - Nie

rozumiem, jak mogłam kiedykolwiek myśleć o za­

trzymaniu się u niej w mieście. Oszalałabym!

Willa parsknęła śmiechem na ten wybuch cioci Tess.

- Przykro mi, że zachowała się tak niegrzecznie

w stosunku do ciebie. Powiem jej przy okazji parę słów.

Tess oparła wychudzone dłonie o poręcze fotela

i podniosła się ostrożnie na nogi. Willa zrobiła

odruchowo krok, żeby jej pomóc, ale ciocia po­

wstrzymała ją machnięciem ręki.

- Nie rozczulaj się tak nade mną, moja droga.

- Poszukała szarymi oczami wzroku Willi, choć musiała

przy tym odchylić głowę nieco do tyłu, bo Willa

przewyższała ją wzrostem. - Pocałowałabyś mnie lepiej.

Willa podeszła i objęła ją, czując w ustach smak łez.

- Witaj w domu, ciociu - szepnęła składając lekki

pocałunek na jej bladym policzku.

- I ty witaj w domu - odpowiedziała Tess i odsunęła

background image

się nieco, żeby ująć twarz Willi w dłonie. - Chcę,

żebyś wiedziała, jaka jestem szczęśliwa, że cię mam

znowu przy sobie. Jestem z ciebie taka dumna.

Oczy Willi uciekły przed spojrzeniem Tess.

- Wyrosłaś na taką uroczą i rezolutną dziewczynę,

jak się spodziewałam.

Willa miała gardło nazbyt ściśnięte, by wykrztusić

słowo. Rada była, że uwolnił ją od tego jeszcze jeden

uścisk cioci.

- A teraz chyba rzeczywiście przyda mi się drzemka

- przyznała Tess uwalniając Willę i odwracając się ku

swojej sypialni w tyle domu.

Nie chcąc, by Paige wróciwszy zastała ją ze łzami

wzruszenia w oczach, Willa skierowała się w stronę

kuchni, ale zaraz zawróciła, bo w kancelarii rozległ

się dzwonek telefonu.

- Jak tam, zainstalowałaś już Tess? - odezwał się

w słuchawce głos Claya.

Odpowiedziała spiesznie, zaskoczona niemile jego

ostrym tonem.

- Dzwonię, bo przyjechał Phil Spencer z Sheridan.

Mógłby się zjawić po trzeciej na rozmowę i obejrzenie

rancza.

Willa się domyśliła, że urzędowy ton Claya jest

spowodowany obecnością Phila Spencera.

- Możesz go przysłać w każdej chwili - odrzekła

dając do zrozumienia, że chce przeprowadzić rozmowę

z kandydatem na rządcę bez Claya.

Clay uzgodnił z Philem, że ten niedługo przyjedzie.

Willa miała nadzieję, że się okaże odpowiednim

kandydatem i że będzie mógł objąć prowadzenie

rancza jeszcze w tym miesiącu. Według umowy

z Clayem, do niej należało jednak ostatnie słowo

i była zdecydowana odprawić przybysza, gdyby uznała,

że się nie nadaje.

Odkładała słuchawkę, kiedy do kancelarii wkroczyła

background image

Paige. Willa się zachmurzyła uświadamiając sobie, że

rozmowa i objazd rancza z rządcą mogą nie być tak

swobodne, jakby sobie życzyła.

Phil Spencer okazał się niskim, mocno zbudowanym

mężczyzną lat czterdziestu, którego kwalifikacji i do­

świadczenia korzystnie dopełniał ujmujący sposób

bycia. Na Willi zrobił wrażenie świetnego kandydata.

Nim ukończyli objazd rancza, była zdecydowana go

zaangażować. Jego życiorys i referencje przejrzała już

wcześniej, pozostawało tylko ustalenie poborów

i zakomunikowanie mu, że jeśli chce, może objąć

prowadzenie rancza. Sadowili się właśnie w kancelarii,

kiedy wkroczyła Paige.

- Nie mieliśmy się jeszcze okazji poznać - oznaj­

miła posyłając swój wystudiowany uśmiech Philowi,

którego wyraźnie zaskoczyła zarówno jej uroda,

jak uprzejmość.

- To Phil Spencer, Paige - przedstawiła Willa.

- A to moja siostra cioteczna, Paige Harding.

- Dokonawszy prezentacji, chciała się jak najprędzej

pozbyć kuzynki. - Właśnie kończymy z panem

rozmowę - powiedziała w nadziei, że Paige wyjdzie.

Paige doskonale zrozumiała, lecz zamiast wyjść,

podeszła ze złośliwym uśmieszkiem i usiadła za

biurkiem. Willa się wzdrygnęła, gdy z urzędową miną

zaczęła przeglądać życiorys i referencje Phila.

- Mamy z panem Spencerem jeszcze parę rzeczy

do omówienia - spróbowała Willa powtórnie. - Czu­

libyśmy się oboje swobodniej sami.

Paige podniosła głowę i zmierzyła Willę lodowatym

spojrzeniem.

- Ja też chcę się o panu czegoś dowiedzieć, jeśli nie

masz nic przeciwko temu - odparła i zabrała się do

studiowania rozłożonych papierów, jakby się na tym

rozumiała.

background image

- Wobec tego siadajmy - zaprosiła zrezygnowana

Willa.

Wskazała Philowi jeden z foteli z wysokimi bocznymi

oparciami, stojących naprzeciwko biurka, sama usiadła

w drugim. Jeśli Phil przyjmie pracę, będzie często

narażony na wścibstwo Paige, więc może i dobrze,

żeby go doświadczył, nim się zdecyduje.

- Sądząc na podstawie pańskiego życiorysu i listów

polecających, skłonna byłabym sądzić, że jest pan

człowiekiem, jakiego szukam - oświadczyła Paige

podnosząc w końcu głowę znad papierów. - Jak

szybko mógłby pan podjąć pracę?

Willa poderwała się z fotela, zirytowana, że Paige

uzurpuje sobie jej kompetencje.

- Pozostało nam jeszcze z panem do omówienia

kilka spraw, nim którekolwiek z nas podejmie ostatecz­

ną decyzję - oświadczyła, zakłopotana za siebie i za

Phila, który miał dość niepewną minę.

- Omawiaj sobie, co uważasz za stosowne, Willo.

- Paige wstała i obeszła biurko, wyciągając rękę do

Phila. - Ale jeśli o mnie chodzi, pan Spencer jest już

naszym nowym rządcą.

Phil wstał, żeby uścisnąć uprzejmie dłoń Paige, ale

Willa widziała, że czuje się głupio.

- Cieszę się, że nareszcie będziemy mieli kogoś

kompetentnego do prowadzenia rancza mamusi

i mojego.

Willa wjechała na szczyt wzniesienia i wprowadziła

gniadego wałacha w stępa, żeby mu dać szansę

ochłonięcia i złapania tchu. W poczuciu winy za

przedwieczorny galop poklepała jego wilgotną szyję,

przemawiając do niego uspokajająco i lustrując

jednocześnie wzrokiem plątaninę zagród i zabudowań

Oriona w dole.

Potrzebowała tej forsownej przejażdżki po najnow-

background image

szej konfrontacji z Paige. Musiała się otrząsnąć nie

tylko z rosnącego poczucia zagrożenia z jej strony,

lecz także z gniewu i frustracji, o jakie ją przyprawiała.

Nad tym, że pragnie także zobaczyć ponownie Claya,

wolała się zbytnio nie zastanawiać.

Po południu Paige wtargnęła do kancelarii z żą­

daniem obejrzenia ksiąg, rzekomo, żeby się zapoznać

z funkcjonowaniem rancza. W swój zwykły cha­

otyczny sposób powyciągała wszystko z szafki,

rozrzucając papiery i rachunki po całym biurku.

Następnie zaczęła się domagać, żeby Willa nie

tylko wszystko jej tłumaczyła, lecz żeby się wyliczyła

z każdego wydanego centa, krytykując przy tym

i podważając celowość każdego wydatku. Rozpo­

znając bez trudu, w nagłym zainteresowaniu Paige

pospolitą taktykę nękania, Willa zaniechała w końcu

prób łagodzenia kuzynki, pochowała papiery z po­

wrotem do szafki i wyszła z domu.

Teraz skierowała gniadosza do bramy w ogrodzeniu

pastwiska i pochyliła się w siodle, żeby odhaczyć

zatyczkę. Przejechawszy zamknęła bramę starannie

za sobą i skierowała wierzchowca na dróżkę prowa­

dzącą ku tyłom domu.

- Dawno nie widziałem cię już tak podjeżdżającej

do Oriona - zauważył Clay przyglądając się, jak

zsiada z konia na skraju trawnika i rusza ku patio.

Willa obejrzała się za siebie i stwierdziła, że

z miejsca, gdzie Clay siedzi w gęstniejącym cieniu,

musiał ją zauważyć, gdy tylko wynurzyła się zza

wzniesienia.

- Faktycznie dawno - przyznała cicho, spoglądając

badawczo w jego twarz.

Siedział wyciągnięty na kanapce, z długimi nogami

w drelichach skrzyżowanymi w kostkach i opartymi

wysoko. Czarne włosy miał wilgotne po niedawnym

prysznicu. Z rozluźnioną twarzą i butelką zimnego

background image

piwa w dłoni był uosobieniem człowieka odpoczywa­

jącego. Willa nie mogła powściągnąć uśmiechu.

- Wyglądasz jak kowboj z jakiejś reklamy piwa,

odbywający sjestę i popijający dla odprężenia po dniu

ciężkiej pracy.

- A ty jesteś balsamem na jego zmęczone oczy

- odparł zdławionym głosem, ogarniając bez pośpiechu

wzrokiem jej sylwetkę od góry do dołu. - Powiedz,

co się stało z tą sukieneczką, którą sobie wtedy

sprawiłaś na urodziny Angie.

Zaskoczona Willa oblała się rumieńcem, wiedząc

doskonale, o jaką sukienkę chodzi. Wzruszyła baga-

telizująco ramionami.

- Zabrała ją prawdopodobnie ciocia Tess. Zniknęła

z mojej szafy wkrótce potem.

Clay zarechotał.

- Był z ciebie wtedy numer - powiedział takim

tonem, jakby przywoływał miłe wspomnienie. - Na­

piłabyś się? - zaproponował wyciągając butelkę w jej

stronę. - Mam, zdaje się, i wino w lodówce.

Willa potrząsnęła głową, nieco nieufna wobec Claya

w jego obecnym nastroju.

- Nie, na fazie dziękuję.

- Wobec tego chodź tu i usiądź.

Willa przysunęła czubkiem buta cedrowy fotel

z poduszką bliżej kanapki Claya i usiadła. Ściągnąwszy

kapelusz i oparłszy się wygodnie, poczuła się nagle

odprężona. Każdy wieczór mógłby być taki spokojny,

taki sielankowy, pomyślała, gdyby zamieszkali tu we

dwoje z Clayem na resztę życia.

- Ile to czasu minęło, tydzień? - spytał Clay

przerywając jej zadumę.

- Od kiedy?

- Od dnia, gdy się ostatni raz widzieliśmy - wyjaśnił

uświadamiając jej, że było to przed powrotem cioci

Tess ze szpitala.

background image

Minęły dwa dni, odkąd poznała i zaangażowała

Phila Spencera, i od tej pory tylko raz rozmawiała

z Clayem przez telefon. Potrząsnęła głową.

- Nie, to najwyżej cztery dni.

Clay pociągnął piwa z butelki, nie odrywając przez

cały czas oczu od Willi.

- Unikałaś mnie?

- Byłam po prostu bardzo zajęta - odparła i zaraz

dorzuciła usprawiedliwiająco: - Zadzwoniłam, żeby

cię zawiadomić, że zaangażowałam Phila Spencera.

- Ale od tej pory nie odpowiadałaś na moje telefony.

Na twarzy Willi odmalowało się zdziwienie.

- Jakie telefony?

- Paige pewnie cię również nie poinformowała, że

wczoraj zaglądałem? - zauważył unosząc kąciki ust.

- Powiedziała mi, że robisz objazd bydła.

Willę zalała nowa fala gniewu i frustracji, o których

na chwilę zapomniała.

- Musiało jej wypaść z pamięci. Ma teraz na

głowie Tess i dom.

- Dobrze, że nie jestem częściej uzależniony od

takiej dziurawej pamięci, jaką wykazuje Paige - sko­

mentował Clay. Pociągnął nowy łyk piwa, nim się

znów odezwał. - Zdaje się, że wciąż nie bardzo wam

się układa współżycie pod jednym dachem, co?

Willa umknęła wzrokiem przed jego badawczym

spojrzeniem. Zaskoczona, że takie wrażenie wywarła

na niej jego domyślność, spuściła oczy i jęła się bawić

skórzanym otokiem kapelusza, zastanawiając się, czy

rozsądnie byłoby mu się zwierzyć.

- Nie potrwa to długo. Albo ona pojedzie znowu

do Nowego Jorku, albo ja wrócę do Colorado.

- Wydawało mi się, że już to ustaliliśmy - przypom­

niał jej Clay. - Chyba wiesz, że wcale nie chcę cię stąd

na gwałt wypłaszać.

Willa poderwała wzrok, nie mogąc się oprzeć ani

background image

dreszczykowi nadziei, ani uczuciu podejrzliwości, jakie

w niej wzbudziły te słowa.

- Jeszcze dwa tygodnie, nim ranczo obejmie Phil

Spencer - przypomniała - więc nie może być mowy

o wypłaszaniu mnie na gwałt.

Clay przyglądał jej się przez chwilę.

- Ale po tych dwóch tygodniach wyjedziesz.

Było to stwierdzenie.

- Muszę wracać do swojej pracy - powiedziała

cicho, po raz pierwszy odczuwając swój udział w ranczu

w Colorado jako ciężar.

- Praca jest wszędzie, Willo. Mogłabyś coś znaleźć

znacznie bliżej Cascade.

Ostry ton jego głosu zaskoczył, a zarazem uradował

Willę.

- Jeśli naprawdę znasz się tak dobrze na koniach,

dostaniesz pracę wszędzie.

- Jestem zadowolona z tej, którą mam - odparła

wymijająco.

Nie mogła się jeszcze przemóc, żeby zdradzić

Clayowi, że jest współwłaścicielką rancza. Jeśli będzie

dalej nalegał, to mu powie, ale tymczasem pozostanie

jeszcze posłuszna instynktowi, który jej nakazuje

ostrożność.

- Nie sądzisz, że mogłaby ci dać równe zadowolenie

podobna praca tutaj? - zapytał.

- Niewykluczone.

Doznała ulgi, gdy zmarszczki napięcia wygładziły

się na twarzy Claya. Odetchnęła głęboko i wyciągnęła

się swobodniej w fotelu, ale zaraz spostrzegła niepo­

kojący błysk w jego czarnych oczach.

- Dwa tygodnie to niewiele czasu.

Zelektryzował ją powolny uśmiech, który rozciągnął

jego wargi. Clay odstawił butelkę na pobliski stół, po

czym spuścił nogi z poręczy kanapki, żeby się znaleźć

z nią twarzą w twarz. Willa zajrzała głęboko w jego

background image

półprzymknięte oczy i krew w niej zastygła na

wyzwanie, jakie w nich wyczytała.

- Niewiele czasu? - zapytała głosem załamującym

się z napięcia, odwzajemniając jego spojrzenie pod­

świadomie zmysłowym odzewem. - Na co?

- Żebyśmy mogli poddać próbie nasze uczucia.

Willi zamarł dech w piersi, bo Clay zamknął jej

dłoń w twardym uścisku i pociągnął ją z fotela.

- Chodźmy do domu, Willo.

Zastygła na chwilę, niezdolna postąpić za Clayem do

środka, ale nie mając również siły, by się wyrwać i uciec

przed burzliwą perspektywą spełnienia, a zarazem

komplikacji, jakie taka intymność wniesie w jej życie.

Przebiegły jej przez myśl wszystkie powody, które

mogłyby ją powstrzymać od pójścia za nim. Dawny

żal z powodu jego zdrady utracił po prostu swoją siłę,

rozwiała się również obawa, że jakaś nowa okoliczność

rzuci cień na jej wiarygodność i poderwie jego zaufanie.

- Willo? Znałem kiedyś przedwcześnie rozbudzoną

podfruwajkę, która się niczego nie obawiała.

Głos Claya był pieszczotliwy, jego ręka tuliła

delikatnie jej dłoń. Serce zabiło Willi szybciej od

ciepła jego słów.

- Teraz w grę wchodzą znacznie poważniejsze

sprawy, które by pewnie przekraczały zdolność

pojmowania tamtej podfruwajki - odparła.

Clay uniósł z uznaniem brwi.

- Cieszę się, że dojrzała wystarczająco, żeby to

zrozumieć.

Opór Willi topniał niebezpiecznie, gdy tak patrzyła

na czuły wyraz jego twarzy. Miłość, jaką zawsze do

niego żywiła, przepełniła nagle jej serce, tak że

z równym powodzeniem mogłaby próbować się odwró­

cić i uciec, jak przestać oddychać. Owładnięta słodkim

uczuciem nieuchronności, pozwoliła się poprowadzić ku

rozsuwanym szklanym drzwiom z patia do salonu.

background image

- Zadzwonię do Franka, żeby się zajął twoim

koniem - powiedział Clay, gdy się znaleźli w domu.

Wyszedł do telefonu w kuchni, a Willa czekała,

Trwało to krótką chwilę, lecz jej się wydawało, że

mijają długie minuty.

- Załatwione - oznajmił po powrocie. - Każę

odstawić jutro konia na wasze ranczo. Masz ochotę

na kolację?

Propozycja powinna jej była przynieść ulgę, ale

jakoś nie przyniosła. Willa, podekscytowana, nie

zdawała sobie sprawy z zawiedzionego spojrzenia,

jakie posłała Clayowi. Odłożyła kapelusz na fotel

i spróbowała się wziąć w garść.

- A ty masz ochotę? - odpowiedziała pytaniem,

nie chcąc się przyznać, że kolacja jest ostatnią rzeczą,

jaka jej teraz w głowie.

- Niespecjalnie - odrzekł i ruszył w jej stronę,

minął ją jednak skręcając do małego barku obok.

Willę zaskoczyło ostre ukłucie zawodu, że jej nie

dotknął przechodząc.

- Może teraz napijesz się wina? - zapytał troskliwie.

Otworzywszy barek, obrócił na nią wzrok. - Chyba

że wolisz whisky?

Z lekkiego uśmieszku, który mu wykwitł na wa­

rgach, Willa się zorientowała, że zauważył zdradliwy

rumieniec na jej policzkach i właściwie go zin­

terpretował.

- Napiłabym się szkockiej - odparła spokojnie,

czując potrzebę czegoś mocniejszego.

Clay uniósł brwi.

- Czyżbyś potrzebowała sztucznej podniety dla

dodania sobie odwagi? - zażartował wybierając butelkę

i grubą szklaneczkę.

Willa wsunęła dłonie w kieszenie dżinsów, żeby

ukryć ich drżenie, i odwróciwszy się podeszła do

ogromnego kamiennego kominka, zajmującego większą

background image

część ściany między salonem a paradną jadalnią,

używaną na specjalne okazje.

- Coś w tym rodzaju - przyznała.

Clay podszedł i podał jej szklaneczkę. Nim miała

czas spróbować złocistego trunku, wyciągnął swoją

szklaneczkę wznosząc toast.

- Za naszą przyszłość, Willo - powiedział stukając

się z nią lekko.

Sącząc trunek i obserwując Claya znad krawędzi

szklaneczki, Willa nie mogła oderwać wzroku od

zmysłowego żaru w jego oczach. Uczucie napięcia

nerwów do granic wytrzymałości, które ją przejmowało

dreszczem, zaczynało ustępować w miarę, jak mocny

napój rozchodził się ciepłem po jej ciele.

- Lepiej? - zapytał Clay, gdy wychyliwszy parę

łyków, opuściła szklaneczkę i ustawiła ją w drugiej

dłoni.

- Znacznie - odparła z uśmiechem.

Clay wyciągnął rękę i jął lekko wodzić palcem po

jej brodzie. Delikatna pieszczota przeniknęła ją falą

gorąca.

- Nie spieszno ci chyba dzisiaj do domu?

Jego ciemne spojrzenie, wbite głęboko w jej oczy,

przyprawiało ją o niesamowite uczucie, że zagląda jej

prosto do duszy.

- Nie - szepnęła, ledwo przywołując dźwięk na

zmartwiałe wargi.

- To cudownie.

Willi zaparło dech, bo Clay wyjął jej delikatnie

szklaneczkę z dłoni i postawił obok swojej na

kominku.

- Bo wiesz co, Willo? - zapytał ujmując jej palce

i przyciągając ją bliżej. - Jeśli dajesz mi tylko dwa

tygodnie na skłonienie cię do przeniesienia się na

północ, to chciałbym ten czas dobrze wykorzystać.

Jego granatowe oczy zapaliły się ogniem tego, do

background image

czego zmierzał, gdy położył jej dłonie na swojej piersi

i ujął jej kibić. Powoli zniżył głowę i musnął jej usta

wargami, drażniąc je niespiesznie, zespalając oddech

z jej oddechem.

- Chyba wiesz, co do ciebie czuję? - wyszeptał nie

przerywając motylej pieszczoty warg.

Dłonie Willi same się zaplotły na jego szyi.

- Nie mogę ci pozwolić tak po prostu stąd wyjechać.

- Nasilił nieco ucisk warg, przywierając nimi coraz

rozkoszniej, tak że Willa pragnęła, by trwały bez

końca w takim zespoleniu z jej wargami.

Niezdolna dłużej znieść urywanych pocałunków,

wczepiła palce w gęste włosy nad kołnierzykiem jego

koszuli, pociągnęła w dół jego głowę i stając na palcach

wpiła się w jego wargi. Reakcja Claya przyszła natych­

miast. Przylgnął do niej całym ciałem, pogłębiając

pocałunek tak, że Willa zapomniała o bożym świecie,

czuła tylko pierwotny pociąg do tego mężczyzny,

nieodpartą potrzebę oddania mu się bez względu na

wszystko. Nagle Clay oderwał wargi od jej ust i przesu­

nął do ucha. Bez pośpiechu jął wyciskać lekkie,

przeciągłe pocałunki w czułym miejscu pod jego

konchą, pozbawiając tym jej ciało resztek sił. Po chwili,

nim się zorientowała, co czyni, pochylił się, wsunął jej

rękę pod kolana i uniósł ją na wysokość piersi.

Lekko zaskoczona, Willa uchyliła ciężkie od pożą­

dania powieki i zajrzała w jego czarne oczy. Przebiegł

między nimi błysk porozumienia i Willa bez słowa

sprzeciwu pozwoliła się Clayowi ponieść w stronę

holu i dalej do sypialni.

Dotarłszy do skraju łóżka, opuścił ją na ziemię

i przywarł na nowo do jej ust w płomiennym

pocałunku, który przeniknął i rozpalił ich oboje.

Z powolnością, która służyła jedynie wzmożeniu

ich pożądania, Clay zaczął od otwartego kołnierzyka

jej bluzki. Rozpiąwszy jeden guzik, pochylił się, by

background image

musnąć skrawek zaróżowionego ciała, który obnażył,

po czym jął niespiesznie pieścić ustami jedwabistą

skórę jej szyi. Palce przesuwał tymczasem równomiernie

w dół, aż Willa musiała dla zachowania równowagi

silniej zacisnąć ręce na jego ramionach.

- Willo?

Głos Claya był zdławiony z emocji, gdy rozchylił

jej bluzkę i jął przez koronkę stanika delikatnie

pieścić piersi. Słysząc nie wypowiedziane pytanie,

Willa otworzyła oczy i popatrzyła na niego, czując,

jak wszystko rwie się w niej do odpowiedzi.

Oto mężczyzna, którego będzie kochała po kres

swoich dni. Uczucia, jakie dla niego żywiła przed

laty, przetrwały wszystkie złe chwile i odrodziły się

jakimś cudem w kształcie nieskończenie bardziej

dojrzałym niż tamto szczenięce zauroczenie. Miłość

do niego, jaka ją przepełnia, jest jej tak niezbędna do

istnienia jak bicie serca i jeśli teraz nie uczyni czegoś,

by dać jej wyraz, by ją przypieczętować, nie zdoła

nigdy więcej dojść do zgody z samą sobą.

A jednak trwało w niej ciągle coś więcej niż

pozostałości strachu, strachu, który jej ściskał gardło

i kazał odwrócić wzrok od żaru namiętności w oczach

Claya.

Niezdolna wypowiedzieć, co czuje, wyrazić słowami

przyzwolenie, przesunęła zamiast tego palcami po

twardych mięśniach jego ramion i po gorsie koszuli.

Perłowe zatrzaski kowbojskiej koszuli ustępowały

łatwo pod jej celowymi, systematycznymi pociąg­

nięciami, które obnażały jego owłosioną pierś i płaski

brzuch, aż Willa mogła mu wyciągnąć koszulę ze

spodni i zsunąć z ramion. Podniosła wzrok na

spotkanie jego oczu. Z dreszczem czuła, że jego palce

przesuwają się natarczywiej po jej ciele, a oddech robi

się coraz szybszy.

Oczy Claya błyszczały z żądzy i namiętności, kiedy

background image

zsuwał jej z ramion bluzkę, aż opadła na podłogę.

Willa czuła nieznaczne drżenie jego dłoni, gdy powrócił

do stanika, by uważnie odhaczyć zapięcie między jej

piersiami. Przymknęła powieki w zapamiętaniu, kiedy

miłą szorstkość jego spracowanych palców zastąpiło

ciepło ust.

- Pragnę cię, Willo - szepnął zdławionym głosem

tuż przy jej ciele.

Wodząc dłońmi po toczonych mięśniach jego barków

i pleców, napawając się ich solidną męską twardością,

Willa nie zauważyła, że Clay popycha ją do tyłu,

dopóki pod kolanami nie poczuła brzegu materaca.

Clay położył ją na łóżku, po czym osunął się obok

niej i zaanektował łakomie wargami jej usta, a żylaste

udo wsunął jej zaborczo między nogi.

- Ja też cię pragnę - zdołała wykrztusić Willa,

z ledwością się reflektując, by powiedzieć „pragnę",

a nie „kocham".

Wargi Claya sunęły tymczasem po jej szyi ku

piersi. Jęły właśnie igrać z jednym z różowych pąków,

kiedy koło łóżka zabrzęczał telefon.

Clay bez zastanowienia wyciągnął rękę i wyłączył

dzwonek, nie zaprzestając oszałamiającej pieszczoty.

Willa, nie mogąc się nasycić dotykaniem go, ledwo

zauważyła krótkotrwały zgrzyt. Wczepiała palce w gęst­

winę jego włosów, wodziła nimi wzdłuż linii jego

grzbietu, on zaś prowadził ją coraz bliżej nieznanego.

Nie istniało teraz dla niej nic w świecie prócz tego

mężczyzny i jej przemożnego pociągu do niego.

Bezmiar pustki w głębi jej istoty domagał się wypeł­

nienia, a im dotkliwiej odczuwała tę konieczność,

tym bliżej czuła nadchodzące zaspokojenie.

Clay sięgnął właśnie do paska jej dżinsów, kiedy na

drugim końcu domu rozległo się głośne stukanie.

Z początku żadne z nich nie zareagowało, tak byli

odurzeni namiętnością. Dopiero powtarzające się

background image

kołatanie obudziło czujność Claya. Z tłumionym

przekleństwem oderwał się od Willi. Z błyskiem irytacji

w ciemnych oczach sięgnął po koszulę, narzucił ją

i zaczął spiesznie zapinać.

Willa przesunęła się na brzeg łóżka i schyliła po

leżącą na podłodze bluzkę, nim się opamiętała i osłoniła

ramionami, rumieniąc się po szyję.

- Zaraz wracam - obiecał Clay ujmując ją pod

brodę i unosząc jej usta do szybkiego pocałunku.

- Poczekaj tu na mnie.

Willa przytaknęła skinieniem głowy i odprowadziła

go wzrokiem, gdy szedł długimi krokami ku drzwiom,

bo natarczywe kołatanie się nasiliło. Dopiero gdy

dobiegł ją cichy szmer męskich głosów, jął przez

odurzenie zmysłów przenikać do niej niepokój. Ubrała

się szybko, czując, że coś się stało.

Zdążyła wyjść do holu, gdy posłyszała spieszne,

długie kroki Claya, wracającego z drugiego końca

domu.

Na widok jej trwożnej miny Clay zwolnił kroku

i rozluźnił napięte mięśnie twarzy. Willa czuła, jak

serce dudni jej w piersi, gdy przemierzał dzielący ich

dystans. Ujął ją opiekuńczo za ramiona, jakby chcąc

ją podtrzymać.

- Coś się stało cioci Tess? - zapytała sparaliżowana

skurczem strachu.

Ogarnęła ją nagła słabość, tak że musiała się

uchwycić silnych, zbawczych rąk Claya. Czuła, jak

serce jej zamiera.

- Tak, kochanie, to Tess - potwierdził Clay.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- To nic aż tak poważnego, Willo - uspokoił ją

Clay. - Tess zasłabła trochę wieczorem, ale... - po­

trząsnął nią lekko, widząc łzy napływające jej do oczu

- ...ale czuje się już dobrze. Dzwoniła Paige. Powie­

działa Frankowi, że był doktor Elliot i orzekł, że nic

jej nie grozi.

- Muszę wracać do domu - oświadczyła Willa,

niezdolna powściągnąć panicznej nuty w głosie.

Clay kiwnął głową.

- Odwiozę cię.

Jazda z Oriona na ranczo Hardingów zdawała się

trwać w nieskończoność. Ledwo Clay zatrzymał auto

pod domem, Willa niecierpliwie otworzyła drzwiczki

i puściła się biegiem ku wejściu. Clay ją dogonił,

kiedy wpadła na tylną werandę.

- Powoli - zakomenderował ostro, przytrzymując

drzwi, żeby nie mogła ich otworzyć.

Willa, szarpnąwszy bezskutecznie klamkę, obróciła

się do niego, z oczyma błyskającymi gniewem pomie­

szanym z niepokojem.

- Co ty? - naskoczyła na niego.

- Wiedziałabyś, gdybyś mogła siebie zobaczyć.

Słowa Claya pohamowały nieco jej niecierpliwość.

Willa uczyniła widomy wysiłek, by się opanować,

Clay zaś cofnął dłoń od klamki i objął jej sztywne

ciało ramionami.

- Wpadasz w zbytnią panikę, kiedy chodzi o Tess.

Willa obruszyła się na tę uwagę. Odepchnęła go

nieco od siebie i posłała mu buntownicze spojrzenie.

background image

- Kocham ciocię Tess. Dziwisz się, że o nią drżę?

Clay potrząsnął głową.

- Że o nią drżysz, to nie powód, żebyś wpadała

w panikę. Słyszałaś, doktor Elliot powiedział, że nic

jej nie grozi. Poza tym, jaki to będzie dowód miłości

i troski, jeśli wtargniesz do domu w takim stanie

i wyprowadzisz ją na nowo z równowagi?

Willa spuściła wzrok na wysokość jego piersi. Trafiła

jej do przekonania jego argumentacja, więc odprężyła

się nieco.

- Za nic w świecie... nie chciałabym jej teraz utracić

- wyznała cichym głosem i potrząsnęła głową. - Wiem,

to brzmi samolubnie.

Clay oderwał dłoń od jej kibici i czubkiem palca

otarł łzę, która jej spływała po policzku.

- Tess będzie żyła jeszcze długie lata. A wieczne

trapienie się o nią tylko ci je zatruje. - Clay

pochylił głowę i dotknął czule ustami jej warg,

przywołując na chwilę wspomnienie zmysłowej bli­

skości, która ich tak niedawno zespalała. - No,

teraz lepiej - oświadczył.

Puścił ją, po czym wszedł za nią do domu.

Położył dłoń na jej kibici dla delikatnego dodania

jej otuchy, kiedy od blatu kuchennego obróciła

się ku nim Paige.

- Jak mogłaś wyjechać z domu nie mówiąc nikomu,

dokąd jedziesz ani kiedy wrócisz? - natarła gniewnie

Paige, starając się nie podnosić głosu. - Mamusia

była pewna, że albo koń cię zrzucił, albo ukąsił cię

znowu grzechotnik.

Willa się przeraziła. Zaczęła sobie natychmiast

robić wyrzuty, że nie mówiąc nikomu słowa wsiadła

na konia i odjechała po kłótni z Paige.

- To ją zdenerwowało? - zapytała znając z góry

odpowiedź.

- A co sobie wyobrażałaś? - Paige podrzuciła

background image

wyzywająco ciemną grzywę. - Wpędzisz ją w końcu

do grobu.

- Dosyć tego.

Głos Claya był ostry. Zaskoczyło to Paige, ale nie

dając się zbić z tropu, skierowała swój atak na niego.

- Nie chce mi się wierzyć, że ty jej próbujesz

bronić, Clay.

- A mnie się nie chce wierzyć, że ty próbujesz na

nią zwalać winę. Grubo się mylisz, Paige.

Paige poczerwieniała.

- Wcale się nie mylę. Poczekaj, przekonasz się.

Pewnego pięknego dnia ona pokaże swoją prawdziwą

twarz. Zobaczymy, jakie wtedy znajdziecie oboje

z mamusią wymówki na jej usprawiedliwienie.

Willa zadrżała na widok mrocznego błysku w oczach

Paige, na próżno próbując zdusić skurcz trwogi, gdy

jej siostra cioteczna przeniosła spojrzenie z Claya na

nią. W jej wzroku wyczytała zrodzoną ze strachu

groźbę i ze wstrząsem uświadomiła sobie, że Paige

jest bardziej niż kiedykolwiek zdecydowana zrobić

wszystko dla zatrucia jej stosunków z Clayem.

- Pójdę odwiedzić teraz ciocię - wykrztusiła i mijając

Paige wyszła do holu.

Nie znalazłszy cioci w salonie, poszła dalej, do jej

sypialni. Tess siedziała w łóżku, z głową odchyloną

w tył na puchowych poduszkach wspartych o wez­

głowie. Oczy miała zamknięte, na kolanach trzymała

otwartą Biblię rodzinną. Niepewna, czy ciocia nie śpi,

Willa zawahała się w drzwiach. Z ulgą stwierdziła, że

pierś cioci wznosi się równym oddechem.

Nie chcąc jej przeszkadzać, już miała się po cichu

wycofać, gdy Tess się odezwała:

- Willa? - Otworzyła swoje ciepłe szare oczy

i obróciła głowę ku siostrzenicy. Jej twarz rozjaśnił

zmęczony uśmiech, dłonią uczyniła gest przyzywający

Willę bliżej. - Dobry Boże, czemu mi się przyglądasz

background image

takim wzrokiem? - Jej blady uśmiech nieco się

poszerzył. - Zdaje się, że obie mamy jednakowe

skłonności do zamartwiania się wszystkim.

Willa podeszła do łóżka i ujęła wyciągniętą dłoń

Tess.

- Jak się masz, ciociu?

- Już znacznie lepiej. Czuję się tylko trochę zmę­

czona. - Po chwili milczenia dodała: - Posiedź przy

mnie trochę.

- Oczywiście. - Willa przysiadła na skraju ma­

teraca i podjęła cicho: - Przepraszam, że tak wy­

jechałam z domu, ciociu. Powinnam ci była po­

wiedzieć, dokąd jadę. Nie miałam zamiaru cię

niepokoić.

Tess uniosła nieco brwi.

- Niepokoić mnie? - zapytała, szczerze zdziwiona.

- Dlaczego miałabym się o ciebie niepokoić?

Na twarzy Willi odmalowało się zmieszanie.

- Podobno poczułaś się znowu źle, bo tak się

przejęłaś, że pojechałam gdzieś i zniknęłam.

- Kto ci to powiedział?

Nie chcąc oskarżać Paige, Willa spytała wymijająco:

- Nie to cię zdenerwowało?

Tess zachichotała krótko.

- Gdybym się miała niepokoić za każdym razem,

kiedy wsiadasz na konia i gdzieś jedziesz, to bym

musiała chyba skończyć w domu wariatów. Dziew­

czyno, przecież ty spędzasz większą część dnia w siodle.

Dlaczego miałabym się specjalnie niepokoić o ciebie

akurat dzisiaj?

Willa wpatrywała się w karcące spojrzenie Tess,

niepewna, co powiedzieć. Paige coś tu najwyraźniej

knuje, tylko co? Ciocia miała dzisiaj zapaść. Jeżeli nie

przyczyniła się do tego ona, Willa, to co ją spowodo­

wało? Myśl, że ciocia zasłabła bez powodu, zaniepo­

koiła Willę znacznie bardziej, niż gdyby powodem

background image

była jakaś troska czy zdenerwowanie, którego ona jej

przysporzyła.

Po twarzy Tess przebiegł błysk zrozumienia. Wydała

przeciągłe, zmęczone westchnienie, zamknęła na chwilę

oczy. Powiedziała cicho coś, czego Willa nie zro­

zumiała.

- Co mówiłaś? - spytała.

Tess otworzyła oczy, popatrzyła na nią.

- Przemówiłyśmy się trochę z Paige i byłam

na tyle niemądra, że się tym przejęłam. - Tess

ścisnęła lekko dłoń Willi. - Zawsze się przejmuję,

kiedy się ze sobą nie zgadzamy. - Z czułością

w głosie dodała: - Paige to najlepsze, co pozostanie

po mnie i po Calu.

Willa poczuła ukłucie na te słowa, ale zdołała

ukryć przed ciocią wrażenie, jakie na niej wywarły.

- Wiesz, jak się poddaję uczuciom. Doktor Elliot

mnie ostrzegał, żebym unikała wzruszeń, ale nie

nauczyłam się jeszcze wystarczająco nad sobą panować.

To była wyłącznie moja wina i chcę, żebyś o tym

zapomniała, słyszysz?

- Jasne - odparła Willa, odprężona teraz, gdy

ciocia uwolniła ją od wyrzutów sumienia.

- Skorośmy to już ustaliły - powiedziała Tess

z szelmowskim błyskiem w oku - to może powinnyśmy

z kolei pomówić o tym, gdzie tak długo byłaś.

Willa nie mogła pohamować uśmiechu na widok

jawnej ciekawości na twarzy cioci.

- Pojechałam do Oriona.

Tess uniosła brwi kiwając głową.

- I byłaś tam do tej pory?

Willa się zaczerwieniła.

- Tak.

- To świetnie. Jesteście z Clayem znowu w tak

dobrych stosunkach, jak mi się wydaje?

- Tak jakby - odrzekła Willa wymijająco.

background image

Tess prychnęła, bynajmniej nie jak przystało na

starszą panią.

- Nie próbuj mi się wykręcać, moja panno - ostrzeg­

ła dobrodusznie. - Wystarczy na ciebie popatrzeć,

żeby wiedzieć, że nie rozmawialiście przez ten cały

czas o farmerstwie.

Rumieniec na twarzy Willi się pogłębił.

- Jakbyś zgadła - przyznała.

Tess uśmiechnęła się szeroko, całe zmęczenie uleciało

z jej twarzy.

- Jesteś w nim zakochana?

Willa się nie zawahała.

- Jestem.

Ciocia poklepała ją po dłoni. Z szelmowskim

uśmiechem na twarzy wyglądała o wiele lat młodziej.

- A on cię kocha?

Uśmiech, którym odpłacała się cioci, przygasł na

wargach Willi.

- Mam nadzieję - odparła cicho, dając lek­

kim wzruszeniem ramion wyraz swojej niepew­

ności.

Tess się uniosła na poduszkach, żeby ją uściskać.

- Clay żywi do ciebie bardzo ciepłe uczucia,

kochanie. Z całą pewnością jesteście dla siebie

stworzeni. - Cofnęła się i zmierzyła Willę badawczym

spojrzeniem. - Nie muszę ci mówić, jak bardzo bym

chciała, żebyście się ze sobą połączyli. Życie wyna­

grodziłoby wam wreszcie wszystkie niesprawiedliwości.

Oby to się sprawdziło, pomyślała Willa. Ale bez

względu na to, jak sprawy się mają między nimi

obecnie, Clayowi musiałyby się przedtem otworzyć

oczy na prawdę o śmierci Angie. Willa zdołała

wprawdzie odsunąć ten problem chwilowo na bok,

wiedziała jednak, że pozostawienie przeszłości nie

wyjaśnionej do końca stanowiłoby potencjalne za­

grożenie dla ich przyszłych stosunków.

background image

- Miejmy nadzieję, że to się sprawdzi - wyszeptała.

Ciocia uściskała ją ponownie, po czym oparła się

z powrotem o poduszki.

- Teraz, kiedyśmy sobie wszystko wyjaśniły, myślę,

że powinnam trochę odpocząć.

- Chcesz, żeby ci coś zrobić czy przynieść?

- Nic mi nie potrzeba - odparła Tess kręcąc

zdecydowanie głową. - Wracaj do swoich spraw

i przestań się trapić.

- Dobrze, ciociu. - Willa wstała i ruszyła do

drzwi. - Dobranoc.

- Dobranoc, kochana.

Zamykając drzwi Willa rzuciła jeszcze raz okiem

na ciocię. Skierowała się do kuchni, gdzie ku swej

uldze zastała Claya samego. Stał oparty biodrem

o kontuar przy zlewie, popijając kawę.

- Jak tam Tess?

- Chyba dobrze... Jest trochę osłabiona. - Willa

podeszła i nalała sobie kawy z ekspresu stojącego na

kontuarze obok Claya. - Gdzie Paige?

- Wsiadła przed paroma minutami w auto i gdzieś

pojechała.

Słysząc śmiech w głosie Claya, Willa obróciła się

do niego.

- Wyprowadziło ją coś z równowagi? - zapytała.

- Raczej ktoś niż coś - odparł Clay odstawiając

filiżankę i biorąc Willę w ramiona.

- Ostrożnie - ostrzegła, bo jej filiżanka się prze­

chyliła i strumyk kawy prysnął na koszulę Claya.

- Trzeba by czegoś więcej niż odrobiny kawy, żeby

ugasić mój ogień - wyszeptał Clay.

- Co ty powiesz?

- Odstaw tę filiżankę, kochanie - wycedził Clay

zdławionym głosem.

A kiedy postawiła filiżankę, pochylił głowę i nie

dając jej szansy protestu, wpił się w jej wargi

background image

z łapczywością, od której rozpierzchły się wszystkie

myśli. Drżeli oboje, kiedy się od niej w końcu oderwał.

- Nie ma szansy, żebyśmy dzisiaj wrócili do etapu,

na jakim nam przerwano? - zapytał z niepewnym,

komicznym uśmieszkiem na wargach.

Willa, choć sama przejęta zawiedzionym pożąda­

niem, nie mogła powstrzymać chichotu na widok jego

miny.

- Nie - odparła trzeźwiejąc nieco.

- Za bardzo przyśpieszam naturalny bieg wypad­

ków, tak? - powiedział niskim głosem, od którego

Willę przeniknęło uczucie ciepła i cudownego bez­

pieczeństwa. - Czytam to w twoich oczach.

Willa spuściła wzrok na jego piersi, wygładzając

palcami gors jego bawełnianej koszuli.

- Myślę, że istnieją bezpieczniejsze sposoby wy­

próbowania naszych wzajemnych uczuć.

- Może bezpieczniejsze, ale jakoś nie mogę się

oprzeć wrażeniu, że mi się wymykasz z rąk. Stąd

moja niecierpliwość, żeby do tego nie dopuścić, żeby

cię uczynić jak najprędzej moją.

Pochylił głowę i poszukał ponownie jej warg.

W końcu przerwał pocałunek i Willa czuła tylko na

twarzy jego wzburzony oddech. Bezwładnie oparta

o niego, odzyskiwała panowanie z równym wysiłkiem

jak on.

- Myślę, że najwyższy czas wracać do domu

- oświadczył Clay odsuwając ją delikatnie od siebie.

- Tess mogłaby doznać znacznie groźniejszej zapaści,

gdyby przypadkiem zajrzała za parę minut do kuchni.

Willa odprowadziła go do drzwi na werandę. Poczuła

gorzki zawód, gdy pożegnawszy ją jedynie lekkim,

przelotnym pocałunkiem, zniknął w ciemności nocy.

Tydzień upływał szybko. Willa przygotowywała

kwatery nie tylko dla Phila Spencera, lecz także dla

background image

dwóch kowbojów, których wynalazł Clay. Przyszłość

rancza malowała się teraz w znacznie jaśniejszych

barwach niż w chwili, kiedy tu wróciła.

Clay wpadał teraz prawie codziennie i wychodzili

razem niemal każdego wieczora. Paige zamknęła się

w sobie, a ciemne sińce pod oczami stanowiły widomy

ślad bezsennych nocy. Willa miała dla niej pewną

dozę współczucia, była jednak zbyt zaabsorbowana

i zanadto szczęśliwa, żeby się przejmować jej niepo­

kojami.

Prawie nieprzerwany stan euforii, w jakim żyła

w wyniku pogłębiającej się zażyłości z Clayem,

napełniał ją lekkością, jakiej nie zaznała przez minione

pięć lat. Jakkolwiek nie miała jej już nigdy powrócić

rozhukana niefrasobliwość lat młodzieńczych, w duszy

czuła się niemal równie beztroska.

W miarę jednak, jak zbliżał się dzień przyjazdu

Phila Spencera, uczucie optymizmu i radosnego

oczekiwania, z jakimi Willa budziła się rano, zaczęło

ustępować miejsca nękającej świadomości, że nowy

rządca przejmie wkrótce ranczo, a ciocia Tess i Clay

oczekują od niej decyzji co do pozostania w Cascade.

Żadne z nich nie wiedziało dotąd, że Willa jest

współwłaścicielką rancza w Colorado, a im dłużej

Willa odkładała powiadomienie ich o tym fakcie, tym

stawało się to trudniejsze.

Parę razy Willa miała już, już powiedzieć Clayowi,

ale za każdym razem coś stawało na przeszkodzie.

Sprawa pracy w Colorado jakoś nie wypłynęła więcej,

a w ciągu minionych pięciu lat Willa nabrała niechęci

do wyrywania się z informacjami o sobie.

Sprawy potoczyły się jednakże tak, że wyrzuty,

jakie robiła sobie Willa z powodu, iż utrzymuje

w tajemnicy istnienie własnego rancza, straciły nagle

wagę w przeddzień przyjazdu Phila Spencera.

Willa ukończyła właśnie wycieranie gniadego wała-

Ś0te

1

background image

cha i z uczuciem satysfakcji wychodziła ze stajni

w blask popołudniowego słońca.

Uśmiech wykwitł jej na wargach, gdy koło swego

auta zobaczyła zaparkowaną półciężarówkę Claya.

Przyśpieszywszy kroku, wbiegła na werandę, a stamtąd

weszła do kuchni i skierowała się ku salonowi.

Zaskoczona, że nikogo w nim nie ma, już miała

zawołać, kiedy doszły ją głosy z kancelarii. Nie

rozumiała wprawdzie słów, ale z cierpkiego tonu

Paige zorientowała się, że coś jest nie w porządku,

i serce ścisnęło jej lodowate przeczucie. Zbliżyła się

do otwartych drzwi, stukając z rozmysłem wysokimi

butami, żeby zaanonsować swoją obecność.

- No, nareszcie jesteś - przywitała ją Paige.

Ciocia Tess obróciła głowę i skierowała na nią

wzrok z fotela. Cień troski przesłonił oczy Willi na

widok napięcia na twarzy cioci, potęgującego szarawe

zabarwienie jej skóry.

Willa weszła głębiej. Clay siedział na brzegu biurka,

z nogami wyciągniętymi przed siebie. Po surowym

wyrazie jego twarzy Willa zorientowała się, że coś jest

bardzo nie w porządku, a nerwowe podniecenie Paige

świadczyło, że jej kuzynka coś knuje.

- Skoro już tu jesteś, nie ma co dłużej zwlekać

- oznajmiła Paige i przeszła od fotela matki za biurko.

Jej słowa zazgrzytały jak papier ścierny na nerwach

Willi. Zmarszczyła brwi, bo Paige wyciągnęła z szafki

książkę czekową rancza. Zrozumiała znaczenie tego

dopiero, gdy Paige otworzyła książkę blisko końca,

daleko poza miejscem, skąd Willa wypisywała czeki.

- Jak wszyscy wiemy, Willa prowadzi od swego

powrotu księgi i dysponuje kontem rancza.

Wyraz irytacji pogłębił sie na twarzy Willi, ale

Paige, nie zważając na to, ciągnęła:

- Od dłuższego czasu prosiłam ją, żeby mnie

wprowadziła w sytuację, ale zawsze znajdowała jakieś

background image

wymówki, więc w końcu postanowiłam rozejrzeć się

sama. Kiedy zaczęłam przeglądać książkę czekową,

ogarnęły mnie podejrzenia.

Świadoma, do czego zmierza siostra cioteczna,

Willa wyszeptała półgłosem: „Nie, Paige". Czuła

mdły ucisk w dołku.

- Co, nie? - zapytała wojowniczo Paige i Willa

zrozumiała, że nic nie jest w stanie jej powstrzymać.

Zerknęła na twarz Claya, lecz nie zdołała z niej nic

wyczytać. Nie dostrzegłszy w jej kamiennym wyrazie

cienia czułości, nie odważyła się spojrzeć mu w oczy.

- Jak widzisz, Clay - Paige wyszła zza biurka

i podsunęła mu książkę - pod koniec wypisane zostały

trzy czeki, każdy na kilkaset dolarów. Czeki, które

pewnie nieprędko byśmy odkryli - dodała spiesznie.

Podniosła głowę i łypnęła tryumfalnie na Willę, gdy

Clay przerzucał kartki. - Wszystkie trzy są wystawione

na Willę.

Tess wpatrywała się z niedowierzaniem w córkę.

- Sama nie mogłam w to uwierzyć - podjęła Paige

korzystając z odniesionej przewagi - dopóki nie

nadszedł dzisiaj wyciąg z prywatnego konta, które

Willa otworzyła sobie w naszym banku.

- O, nie Paige! Przeglądałaś korespondencję Willi!

Ignorując oburzony okrzyk matki, Paige wyjęła

wyciąg z koperty adresowanej do Willi. Clay odłożył

tymczasem książkę czekową i podniósł się z miejsca.

Paige wcisnęła mu w dłoń trzy odcinki depozytowe.

- Jak sam widzisz, Clay, sumy na odcinkach

odpowiadają czekom wystawionym na Willę z konta

rancza. Wszystko jest pisane jej charakterem, zarówno

czeki, które wystawiła na siebie i potwierdziła, jak

i odcinki depozytowe. - Paige wydała westchnienie,

tylko nieznacznie wymuszone, udając rozczarowanie.

- Jakkolwiek to trudne do uwierzenia, wszystko

wskazuje na to, że Willa defraudowała pieniądze

background image

mamusi. Czeki wypisywała przezornie z końca książki,

wiedząc, że nie odkryjemy tego przez jakiś czas.

Przypuszczała może nawet, że Phil Spencer nie

zakwestionuje tego, kiedy przejmie księgi, bo Willa

jest członkiem rodziny i prowadziła przed nim ranczo.

Potępiający głos Paige stał się silniejszy.

- Ale faktem jest, że Willa przywłaszczyła sobie

pieniądze, które nie stanowią jej własności. Sądziła

pewnie, że ujdzie jej to na sucho, bo przecież żadne

z nas nie wie, gdzie jej szukać, jak stąd wyjedzie.

Willa, oszołomiona oskarżeniami Paige, nie była

w stanie wydobyć głosu. Jej myśl pracowała gorącz­

kowo, by dojść, w jaki sposób Paige ukartowała

sprawę tak, żeby z niej zrobić złodziejkę. Szybko się

zorientowała, że plan był dziecinnie prosty. Paige

miała łatwy dostęp zarówno do książki czekowej

rancza, jak i do jej prywatnej książeczki, sfałszowała

jej podpisy na czekach i na odcinkach i zdeponowała

wpłaty na jej koncie, zapewne w którymś z oddziałów

banku. Następnie z równą łatwością wyczekała, kiedy

nadejdzie miesięczny wyciąg z konta, i zaaranżowała

konfrontację. Willa była wstrząśnięta, iż Paige posunęła

się do tak desperackiego kroku.

- Myślę, że powinnaś coś odpowiedzieć - odezwał

się Clay.

Willa spojrzała na niego. Sparaliżowała ją na

moment śmiertelna powaga w jego ciemnych oczach.

Czyżby uwierzył, że była zdolna do okradania cioci

Tess? Lecz zaraz jej uwagę odciągnął cichy jęk bólu,

jaki się wyrwał z piersi cioci.

- Tak, Willo - przynagliła Paige dostrzegając reakcję

matki i widomy lęk o nią Willi. - Co masz do

powiedzenia na swoją obronę? Jak mogłaś zrobić coś

takiego? Jak mogłaś tak zawieść zaufanie mamusi?

- Obróciła się do Tess. - Uważam, że powinnyśmy

wytoczyć jej sprawę, mamo.

background image

Willa zaczynała kręcić głową w gwałtownym proteś­

cie, gdy załzawione szare oczy Tess uniosły się na

spotkanie jej wzroku. Błagalny, nieszczęśliwy wyraz

twarzy cioci powstrzymał Willę od deklaracji niewin­

ności, która jej się cisnęła na usta. Uświadomił jej

w jednej chwili, o ile cięższe do zniesienia dla Tess

będzie oskarżenie, że wszystko to ukartowała Paige,

niż przyznanie się do winy przez Willę. Przypomniała

sobie słowa cioci: „Paige to najlepsze, co pozostanie

po mnie i po Calu".

- Willo?

Surowy głos Claya ponaglał ją do odpowiedzi,

ale słowa więzły jej w gardle. Zdrowie Tess było

ważniejsze niż jej własne dobre imię, a obawiała

się, że ta konfrontacja może się okazać ponad

siły cioci.

Czemu nie wróciła od razu do Colorado? Paige

została doprowadzona do takiego aktu rozpaczy

z oczywistego strachu, żeby nie wyszła na jaw prawda

0 śmierci Angie. Gdyby Willa nie była tak niemądra

i zachłanna w stosunku do Claya, Paige nigdy by się

tak daleko nie posunęła. Teraz drzwi tego domu

zamkną się przed Willą na zawsze.

Tess zbladła tak, jakby miała za chwilę zemdleć.

Paige podbiegła i uklękła przy jej fotelu.

- Ty nie jesteś złodziejką ani kłamczucha, Willo.

Głos Claya na chwilę odwrócił jej uwagę od cioci.

Zaskoczona niewzruszoną pewnością w jego ciemnych

oczach, Willa aż rozchyliła wargi ze zdumienia. Zaraz

je zacisnęła przenosząc trwożny wzrok na ciocię.

Co będzie dla niej cięższe do zniesienia, zadawała

sobie gorączkowe pytanie. Przekonanie się, że jej

uwielbiana córka jest podstępną intrygantką, czy też

stwierdzenie, że jej marnotrawna siostrzenica jest na

dodatek złodziejką? Wiedziała, że musi podjąć decyzję.

1 zdawała sobie sprawę, że jest to ostatni moment, by

background image

stawić czoło Paige, odeprzeć wszystkie jej kłamstwa

i oczyścić się raz na zawsze z zarzutów.

Już zaczynała mówić, gotowa się bronić wyjawieniem

prawdy, także prawdy o tamtym wypadku, gdy

zobaczyła, jak Tess unosi drżącą dłoń, zaciśniętą

w pięść, do pobielałych warg. Ten widok zdławił

w niej wszelką myśl o obronie. Przejęta strachem

o ciocię, tylko najwyższym wysiłkiem woli powstrzy­

mała się, by do niej nie podbiec i nie wziąć jej

w ramiona.

Łzy zapiekły Willę w oczach.

- Przepraszam, ciociu - wykrztusiła zdławionym

głosem. - Podjadę do miasta i przeleję te pieniądze

z powrotem na konto rancza.

Ciocia Tess jakby się jeszcze skuliła na te słowa, ale

Paige już ją brała w objęcia. Willa nie odważyła się

spojrzeć na Claya, wystarczyła jej bijąca od niego

wściekłość, odwróciła się i wypadła z kancelarii.

Wbiegła po dwa stopnie do siebie na górę.

Zaczęła krążyć po pokoju, próbując się otrząsnąć

z beznadziei całkowitej klęski. Wreszcie, nie mogąc

znieść tego dłużej, wyciągnęła z szafy walizki i jęła

spiesznie wrzucać w nie swoje rzeczy. Nie będzie

w stanie mieszkać tu już ani dnia więcej. Z doświad­

czenia przeszłości znała smak powszechnego potępienia,

jakie ją czeka, i wiedziała, że tym razem nie zniesie go

w milczeniu.

Mogłaby z łatwością dowieść fałszu niegodziwych

oskarżeń Paige, lecz załamałoby to do reszty ciocię.

Drżącymi rękami zdołała wtłoczyć rzeczy do walizek.

Zdawała sobie doskonale sprawę, że wyjeżdżając

z rancza rozstaje się na zawsze z dwojgiem ludzi,

których kocha najbardziej w świecie.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Willa mozoliła się ze śniadaniem złożonym z bef­

sztyka, jaj i bułeczek z jagodami, które kucharka,

Ruth Miller, podała jej przed dziesięcioma minutami.

Nie miała na nic apetytu, tak jak nie miała apetytu

przy żadnym posiłku w ciągu minionego tygodnia.'

Myślami, jak zawsze od powrotu, była wiele mil stąd,

a żołądek ściskały jej żal i ból. W końcu, ze względu

na Ruth i na to, że czekał ją dzień wytężonej pracy,

zdołała jakoś uprzątnąć talerz. Rezygnując z drugiej

filiżanki kawy, podniosła się od stołu.

- Wcześnie dziś wstałaś - zawołała od drzwi Ivy.

Ruszyła przez przestronną kwadratową kuchnię,

żeby sobie nalać kawy.

- Nie wcześniej niż zwykle - odparła Willa.

Wkrótce mieli się zjawić na śniadanie Dekę i kow­

boje, a Willa nie chciała, żeby jej obecność tłumiła ich

zwykły hałaśliwy sposób bycia przy posiłkach. Starała

się nie okazywać swego przygnębienia, ale jakoś

wszyscy na ranczu doskonale je wyczuwali od dnia jej

powrotu z Wyomingu. Krępowała ją troskliwość,

z jaką się do niej odnosili, tak jakby była obłożnie

chora, a ich wysiłki, żeby ją wciągnąć z powrotem

w życie rancza, działały jej coraz bardziej na nerwy.

- Zabierasz się zaraz do ujeżdżania tego karego

źrebca czy możesz poczekać, aż zjem śniadanie,

i porozmawiać przedtem o interesach?

Ivy wypiła łyk kawy, czekając na odpowiedź Willi.

Nie po raz pierwszy obserwowała z troską niepokój

nurtujący wspólniczkę od jej powrotu.

background image

- Jest coś specjalnego do omówienia? - spytała

Willa obojętnie, choć ton Ivy obudził jej czujność.

Do tej pory udało jej się uniknąć bliższego wyjaś­

nienia przyjaciółce, co ją zmusiło do tak nagłego

opuszczenia rancza ciotki. Znając jednak dobrze Ivy,

zorientowała się, że przyjaciółka straciła cierpliwość

i tym razem nie zadowoli się już wymijającymi

odpowiedziami.

- I owszem, jest - odparła stanowczo Ivy.

Jej determinacja przyniosła Willi nieoczekiwaną

ulgę. Ivy jest jej najbliższą przyjaciółką, może zrzucenie

przed nią ciężaru z serca pomoże Willi spojrzeć

bardziej zrównoważonym wzrokiem na wydarzenia

sprzed tygodnia. Jak dotąd jej próby samodzielnego

wzięcia się w garść kończyły się sromotnym fiaskiem,

więc może czas wysłuchać, co będzie miała na ten

temat do powiedzenia Ivy.

- Wobec tego naleję sobie jeszcze jedną kawę

i poczekam na ciebie w kancelarii.

Usadowiła się wygodnie w sfatygowanym fotelu.

Po odgłosach dobiegających z kuchni wiedziała, że

schodzą się na śniadanie Dekę i trzej kowboje pracujący

na ranczu. Zamknęła ze znużeniem oczy.

Przypomniała sobie wyczytane gdzieś zdanie, że

depresja jest często wynikiem tłumionego gniewu.

Obracając tę sentencję w myśli, zdecydowała, że

przynajmniej w jej przypadku może ona być praw­

dziwa.

Jak mogła dopuścić, żeby Paige ją znowu podeszła?

Powinna była wykazać większą czujność, mieć się

przed nią bardziej na baczności. Miast tego ignorowała

ją, byleby uniknąć otwartego konfliktu.

Powinna była również schować w kieszeń dumę

i spróbować powiedzieć Clayowi prawdę o śmierci

Angie, kiedy ciocia leżała jeszcze w szpitalu. Clay

niepokoił się o nią równie jak Willa i z pewnością bez

background image

trudu by go przekonała, by nie poruszał tego tematu

w rozmowie z Tess. Zakładając, że w ogóle uwierzyłby

Willi.

Willa westchnęła zmęczona. Chronienie cioci było

przyczyną nie kończącej się zgryzoty. Clay miał

słuszność. Obawa, by jakimś nieostrożnym zachowa­

niem nie nadwerężyć jej kruchego zdrowia, paraliżo­

wała Willę. Zamknęła jej usta w momencie, kiedy

powinna była się bronić; kazała jej poświęcić własne

dobre imię i szczęście.

Przed oczyma stanął jej Clay i poczuła ostre ukłucie

w sercu.

Ty nie jesteś złodziejką ani kłamczucha, Willo.

Powtórzyła w myśli słowa Claya, tak jak czyniła

po wielekroć od powrotu z Cascade. Czy naprawdę

dostrzegła wówczas w jego ciemnych oczach iskierkę

nagłego zrozumienia, czy też było to tylko złudzenie

jej zawiedzionej nadziei? Czy możliwe, by pojął

w owej chwili, że to nie ona jest winna śmierci

Angie? Bała się budować zbyt wiele na tych paru

słowach. Z ciężkim sercem napomniała samą siebie

po raz tysiączny, że być może Clay chciał ją tylko

sprowokować w ten sposób do ujawnienia prawdy

o rzekomej defraudacji.

Uszu Willi dobiegł z kuchni szurgot odsuwanych

krzeseł i kroki mężczyzn wychodzących do pracy. Nie

otworzyła oczu, kiedy do kancelarii weszła Ivy

i zamknęła za sobą zdecydowanym ruchem drzwi.

- No, Willo - powiedziała surowo, siadając na

kanapce. - Zamieniam się w słuch.

Nie opierając się dłużej, Willa zaczęła powoli

opowiadać, co zaszło. Ivy przerwała jej zaraz, żądając,

by Willa cofnęła się w swojej relacji do znacznie

wcześniejszych wydarzeń. Szczególnie interesowało

ją, jak doszło do jej pogodzenia z Clayem i jak się

rozwijały stosunki między nimi. Następnie, jak to

background image

miała w zwyczaju, przerywała Willi raz po raz

pytaniami o dodatkowe szczegóły.

Kiedy Willa dotarła wreszcie do finału, Ivy skwito­

wała jej relację wiązanką soczystych przekleństw.

- No, trzeba przyznać, że Paige utrafiła celnie

w twój słaby punkt - skomentowała po chwili, by

następnie rzucić Willi delikatne wyzwanie: -1 uważasz,

że uda ci się przejść do porządku dziennego nad tym,

że już nigdy nie zobaczysz cioci Tess i wszyscy twoi

tamtejsi znajomi, z Clayem Cantrellem na czele,

pozostaną o tobie na zawsze jak najgorszego mnie­

mania?

Willa potrząsnęła melancholijnie głową.

- Nie. I to mnie właśnie gnębi.

Ivy się pochyliła i poklepała Willę pocieszająco po

ręce.

- Wydaje mi się, że twoja ciocia kryje w sobie

znacznie więcej odporności, niż jej przypisujesz. Ja na

jej miejscu byłabym o wiele bardziej poruszona

i dotknięta utratą kochanej siostrzenicy, niż dowie­

dzeniem się przykrej prawdy.

- Zaledwie siostrzenicy - skorygowała ją Willa.

- Niech ci będzie. Zaledwie siostrzenicy. Ale nie

uważasz, że ponowna utrata ciebie wstrząsnęła ją

i musiała się odbić niekorzystnie na jej zdrowiu?

- Uważałam, że mój wyjazd będzie dla niej mniej­

szym wstrząsem niż przekonanie się o prawdziwym

obliczu Paige. Nie wiesz, jak ona kocha córkę.

- Wydaje mi się, że równie kocha ciebie - nie

ustępowała Ivy.

Willa potrząsnęła głową.

- Nie mogłam ryzykować.

- Bzdura. Podjęłaś cholerne ryzyko wyjeżdżając

w taki nagły sposób - wytknęła jej z irytacją Ivy. - Ja

bym się czuła na jej miejscu śmiertelnie upokorzona,

że moja siostrzenica uznała mnie za taką słabą.

background image

Po chwili ciszy Ivy podjęła:

- A co ten cały Clay Cantrell? Uważasz, że dał się

i tym razem nabrać na historyjkę Paige?

- Mam nadzieję, że nie.

- Każdy, kto cię choć trochę zna, powinien wiedzieć,

że nie byłabyś zdolna okraść własnej ciotki - oświad­

czyła z naciskiem Ivy. - I jeśli Clay nie przejrzał tym

razem Paige, to nie jest wart ciebie.

Willa spuściła głowę, potarła się w czoło.

- Myślałam przez chwilę, że przejrzał jej grę.

Wydawało mi się nawet, że może otworzyły mu się

oczy na jej kłamstwa w sprawie tamtego wypadku.

Ale kiedy wzięłam na siebie winę za te skradzione

pieniądze, wpadł w taki gniew... - Głos Willi zniżył

się do szeptu. - Jeśli nawet wydawały mu się podejrzane

dowody sfabrykowane przez Paige, to pewnie jej

uwierzył, kiedy to usłyszał z moich ust.

Willa opuściła dłoń i podniosła ku przyjaciółce

oczy pełne łez. Usta wykrzywiły jej się w bolesnym

uśmieszku.

- Nie ma rady, jestem, zdaje się, skazana na spanie

tak, jak sobie posłałam.

- Na to wygląda - przyznała Ivy. - Ale fakt, że

kochana Paige podsuwała ci usłużnie brudne bety,

kiedy słałaś.

Willa mimo woli zachichotała na humorystyczne

ujęcie sprawy przez przyjaciółkę.

- A może ty masz dla mnie jakieś światłe rady,

z których pewno nie skorzystam? - zapytała.

Chciała rozproszyć nieco swój ponury nastrój,

a zarazem dać przyjaciółce pośrednio do zrozumienia,

że się w końcu jakoś z tego otrząśnie, chociaż w głębi

duszy mocno w to wątpiła.

- Wiesz dobrze, że jestem kopalnią światłych rad

- odparła Ivy z przekornym uśmieszkiem, po czym

przybrała poważną minę. - A nie myślałaś, żeby

background image

zadzwonić do Paige albo pojechać tam i oświadczyć

jej osobiście, że jej dajesz tyle a tyle czasu na odkręcenie

wszystkiego, zanim porozmawiasz sama z Clayem

i ciocią i powiesz im całą prawdę?

Willa zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową.

- To by nic nie dało, Ivy. Paige za nic w świecie

się nie przyzna ani do numeru z pieniędzmi, ani do

tego, że to ona spowodowała wypadek. Szczególnie

do tego ostatniego. Sama mi powiedziała, że ona by

nigdy nie przeżyła tego, co ja przeszłam po śmierci

Angie.

Ivy prychnęła.

- Ty jej jeszcze współczujesz?

- Może trochę - przyznała Willa.

Ivy wyrzuciła ręce do góry w geście rozpaczy,

przechyliła się do tyłu na kanapce.

- Masz takie miękkie serce, że ci się to w końcu

rzuciło na mózg, dziewczyno. Nic dziwnego, że nie

umiesz myśleć sensownie.

- Rany, dziękuję. Wiesz, jak zawsze poluję na

komplementy - zażartowała Willa próbując wprowa­

dzić ponownie nutkę humoru.

Ivy mierzyła ją przez chwilę surowym wzrokiem,

po czym westchnęła zrezygnowana.

- Przykro mi, Willo. Miałam nadzieję, że twoje

sprawy w końcu się ułożą. Zanim wpadł mi w ręce

nekrolog twojego wuja i podsunęłam ci myśl po­

jechania na pogrzeb, sądziłam, że już przebolałaś

tamtą niesprawiedliwość. Gdybym przypuszczała,

że to się tak skończy, nigdy bym ci o tym nie

wspomniała.

- Nie masz za co przepraszać, Ivy. Zachowałaś się,

jak przystało na dobrą przyjaciółkę. To moja wina,

że wszystko się tak pogmatwało. - Willa wstała

z fotela. - Co się stało, to się nie odstanie - powiedziała

starając się nadać swoim słowom pewność, której

background image

bynajmniej nie czuła. - Serce przeboleje po jakimś

czasie, a tymczasem czeka mnie praca, która się sama

nie zrobi - dorzuciła zmieniając zdecydowanie temat.

- Może czegoś dzisiaj dokonam, jeśli ten kary źrebiec

nie zrzuci mnie w kąt padoku.

- Uważaj z nim, Willo. To dopiero jego trzeci raz

pod siodłem, a wiesz, jaki jest narowisty. Nie bez

powodu nazwałyśmy go Piekielnikiem - przypomniała

Ivy, po czym dorzuciła: - Aha, i może byś się ze mną

wybrała w sobotę na te pokazy do Denver. Jeśli jesteś

zdecydowana pozostawić sprawy w Wyomingu tak,

jak się ułożyły, to dobrze ci zrobi, jeśli gdzieś pojedziesz

i trochę się rozerwiesz. Nie podoba mi się sposób,

w jaki się zaharowujesz od powrotu. Odrobina

odmiany podniesie cię może na duchu.

Willa posłała przyjaciółce uśmiech, rada z propozycji.

- Świetna myśl - powiedziała i wzięła ze stolika

filiżankę, żeby ją odnieść do kuchni, po drodze do

stajni.

- No, uparciuchu, spróbujmy jeszcze raz - szepnęła

Willa z posępną determinacją, unosząc się z twardego

klepiska padoku i ujmując wodze i pasemko czarnej

grzywy Piekielnika.

Źrebiec był dziś prawie tak samo krnąbrny jak

poprzedniego dnia, więc Willa wsiadała na niego

ostrożnie, usiłując nie zważać na ból, który jej przeszył

biodro, gdy przerzucała nogę i wsuwała but w strzemię.

- Czas, żebyś się nauczył, które z nas jest bardziej

uparte - zagruchała uspokajająco, ściągając silniej

wodze.

Źrebiec ruszył równym krokiem wokół stalowego

ogrodzenia padoku, jakby godząc się z ciężarem

amazonki na grzbiecie. Willa nie dała się zwieść.

Wiedziała, że w najmniej oczekiwanym momencie

Piekielnik wyskoczy w powietrze i wysadzi ją z siodła,

background image

jak to uczynił już trzykrotnie w ciągu minionych

dwóch dni.

Jednakże następne pół godziny przeszło gładko.

Willa stwierdziła z satysfakcją, że źrebiec zaczyna po

trochu reagować na sygnały wodzy i jej kolan.

Równym, spokojnym głosem szeptała mu słowa

zachęty i pochwały, od czasu do czasu poklepywała

go po szyi. W końcu zdecydowała, że osiągnięty

postęp jest wystarczający jak na jeden dzień i skiero­

wała się ku bramie padoku. Zsiadła i poprowadziła

źrebca ku stajni, żeby go rozsiodłać.

Lecz z chwilą, gdy koń przestał absorbować

jej pełną uwagę, poczuła ogarniające ją na nowo

przygnębienie, o którym zapomniała na jakiś czas.

Może już nigdy nie zobaczy Claya ani Tess. Serce

ścisnęło jej się z powrotem na myśl, ile musiała

poświęcić dla chronienia kruchego zdrowia cioci.

Rozcierając stłuczone biodro, starała się rozchodzić

sztywność nóg, rada, że te nowe obrażenia są

natury fizycznej.

- Radzisz sobie świetnie z końmi, Willo.

Willa poderwała głowę na widok Claya Cantrella,

który wynurzył się z mroku stajni. Stanęła jak wryta,

a serce zamarło jej w piersi z miłości i niepewności.

Wysoki i szczupły, z ciemnymi oczyma i częścią

twarzy ukrytymi w cieniu kowbojskiego kapelusza,

Clay stanowił wcielenie doskonałej męskości. Biała

koszula podkreślała szerokość jego barów i głębię

opalenizny, nowe drelichy opinały jego wąskie biodra

i długie nogi. Willa, ogarnięta nieprzepartą tęsknotą,

poczuła ostry skurcz w piersi. Wydało jej się, że

minęła wieczność, odkąd jego silne ręce tuliły ją do

twardego ciała, i musiała się opanować całą siłą woli,

żeby nie podbiec i nie rzucić mu się w ramiona.

Trwała bez ruchu, niezdolna wykrztusić słowa,

próbując coś odgadnąć z jego surowej twarzy, bojąc

background image

się wyczytać w niej potępienie, lecz nie mogąc od niej

oderwać oczu.

- Szkoda, że nie umiesz równie umiejętnie po­

stępować z ludźmi.

Serce podeszło Willi do gardła na jego ostre słowa.

- J-jak mnie odnalazłeś? - zapytała niemal szeptem,

starając się ochłonąć z tego nowego wstrząsu, który

przekreślał raz na zawsze jej wszystkie nadzieje.

- Masz tablice rejestracyjne z hrabstwa Elbert.

Zjeździłem chyba więcej niż połowę hrabstwa, roz­

pytując o ciebie.

Na twarzy Claya malowała się nadal jedynie surowość.

- Paige i ciocia postanowiły oddać sprawę do

sądu? - wykrztusiła Willa przez ściśnięte gardło.

Zakipiał w niej gniew. Jeżeli Paige posunie się do

tego, to ona nie podda się bez walki.

- Sprawy nie będzie - odparł szorstko Clay.

Willa z ulgą zebrała ciaśniej wodze źrebca.

- Więc po co tu przyjechałeś?

- Przyjechałem wyrównać nasze rachunki.

Willa zbladła. Nie czuła, że kary źrebiec szturcha

ją niecierpliwie pyskiem w ramię.

- Ale najpierw oporządź konia.

Clay usunął się na bok i Willa niemo wprowadziła

źrebca do stajni. W boksie uniosła strzemię i zabrała

się do rozluźniania popręgu. Clay stał za jej plecami.

Czując, że śledzi każdy jej ruch, starała się rozpaczliwie

opanować drżenie dłoni.

Nie wątpiła, że Clay jest na nią wściekły, ale

zachodziła w głowę, po co przyjechał za nią do

Colorado. W tych pełnych napięcia minutach, kiedy

spiesznie rozsiodływała źrebca i przywiązywała go

w boksie, na próżno starała się odgadnąć, co miał na

myśli mówiąc, że przyjechał wyrównać rachunki.

Skończywszy, wyprostowała szczupłe ramiona i ob­

róciła się, żeby stawić czoło nieznanemu.

background image

Ledwo stanęła z nim twarzą w twarz, znalazła się

w stalowych objęciach jego ramion, a jego usta

zaanektowały jej wargi z obezwładniającą siłą. Ręce

Willi same opasały jego szyję. Jak zgłodniała istota

przyjmowała ten niemal bolesny ucisk jego warg.

Chociaż ich napór zelżał po chwili, nadal nie prze­

stawały się wpijać w jej usta, a Willa, bezbronna

wobec ich zachłanności, oddawała się cała nienasyco­

nemu pocałunkowi.

Otaczający świat przestał istnieć, byli tylko oni

dwoje. Wszystko inne odpłynęło z umysłu Willi,

głowa wirowała jej z obłędnej radości. Clay jest tutaj,

żywy i prawdziwy. Należy do niej, ten pocałunek jest

pieczęcią, która ich zespala, płomieniem, który ich

cechuje na wieki wspólnym znakiem.

Clay oderwał wargi od jej ust. Objął ją jeszcze

ciaśniej, przytulił szczupły policzek do jej włosów

i wyszeptał zdławionym głosem:

- Jak mogłaś zrobić coś takiego, Willo?

Willa zamarła, niezdolna pogodzić jego słów z potęż­

ną falą uczuć, która się przez nich dopiero co

przewaliła. Jej serce, które ledwo zwolniło nieco rytm

obłędnej radości, zadudniło z nagłej trwogi.

- Jak mogłaś tak uciec nie zostawiając mi żadnej

szansy? - Clay rozluźnił uścisk, by ująć ją za ramiona

i, odsunąwszy nieco, zajrzeć jej poważnie w twarz.

- Chyba nie uważałaś mnie za takiego głupiego,

żebym się nabrał na ten kretyński numer Paige?

W piersi Willi wezbrał smutek, od którego głos

uwiązł jej w gardle. W jej szmaragdowych oczach

odmalował się głęboki ból na wspomnienie tamtego

razu, kiedy Clay dał wiarę nie jej słowom, lecz

historyjce Paige.

Clay zaklął cicho, ścisnął mocniej jej ramiona.

- Tym razem szok i gniew z powodu bezsensownej

śmierci nie zaćmiewały mi umysłu. Gdybym nie był

background image

tak ogłuszony śmiercią Angie, może bym przejrzał

kłamstwa Paige już wtedy, pięć lat temu. - Głos

Claya zniżył się do chrapliwego szeptu. - Pewnie

czułem to podświadomie przez cały czas, ale dopiero

teraz, gdy zobaczyłem na własne oczy, jak Paige

wrabia cię w tę kradzież, wszystko stało się nagle jasne.

Clay zmiażdżył ją w objęciach, wyciskając rozpacz­

liwe pocałunki na jej jasnych włosach.

- Dobry Boże, ile ty przez nas wycierpiałaś,

kochanie! Brak mi słów na wyrażenie, jak bardzo mi

wstyd.

Willa czuła w jego głosie dławione łkanie. Jej samej

zwilżał twarz strumień łez, które z policzka wtulonego

w jego pierś spływały na gors jego koszuli.

- Wybacz mi, maleńka, wybacz - powtarzał.

Ciałem Claya wstrząsał dreszcz taki sam jak nią.

Odsunął ją na tyle, by koniuszkami palców unieść jej

podbródek, po czym z nieskończoną delikatnością

poszukał wargami jej warg.

- Powinienem ci był wtedy uwierzyć, Willo. Powi­

nienem, ale nie uczyniłem tego. - Na jego twarzy

malował się niezmierny żal. - Nie mogę ci zwrócić

tych wszystkich lat, nie mogę odpłacić wszystkiego,

co przecierpiałaś. Ale mam nadzieję, że będziesz mi

w stanie przebaczyć pewnego dnia.

Willa nie mogła przez chwilę wydobyć głosu

z zaciśniętego gardła, ale gdy jej się to wreszcie

powiodło, w jej słowach nie było wahania.

- Już ci przebaczyłam.

Clay ją pocałował, potem przygarnął do piersi,

a Willa się rozkoszowała miłością i bezpieczeństwem,

jakie ją przepełniały w jego ramionach.

- Podobno przyjechałeś wyrównać nasze rachunki?

- zapytała przypominając sobie jego słowa, już bez

cienia obawy, co takiego może mieć na myśli.

- Uważałem, że ja to muszę zrobić, skoro po

background image

powrocie do Cascade nie wróciłaś sama do sprawy

tamtego wypadku i skoro pozwoliłaś się po raz drugi

podejść Paige. Faktem jest, że należy ci się zadośćuczy­

nienie, zarówno ode mnie, jak i od niej. - Clay odsunął

Willę i pochylił głowę, żeby jej zajrzeć w oczy. - Myśla­

łem, że oszaleję, kiedy odjechałaś tak bez słowa.

Umierałem ze strachu, że cię już nigdy nie zobaczę.

- Wargi wykrzywił mu cierpki uśmiech. - A tutaj ta

twoja ruda wspólniczka zmyła mi dokumentnie głowę.

Willa parsknęła śmiechem, wyobraziwszy sobie Ivy

zmywającą Clayowi głowę. Była lekko zdziwiona, że

Ivy dopuściła go w rezultacie do niej.

- I czym ją w końcu ująłeś? - spytała zaciekawiona.

Na twarzy Claya malowała się niezmącona powaga.

- Powiedziałem, że cię kocham i przyjechałem cię

zabrać do Oriona jako swoją żonę.

Willa spojrzała mu badawczo w oczy.

- Bo chcesz mi wynagrodzić wyrządzoną krzywdę?

- zapytała wargami drżącymi lekko od deprymującego

podejrzania.

- Co ty? - wybuchnął zapalczywie Clay, po czym

jego głos znowu złagodniał. - Chcę cię poślubić, bo

z tej szesnastoletniej podfruwajki, w której starałem

się broń Boże nie zadurzyć, wyrosłaś na kobietę,

którą będę kochał do końca życia. Próbowałem walczyć

z tym uczuciem, ale wiedz, że zniewoliłaś moje serce

od momentu, kiedy cię ujrzałem na pogrzebie Cala

Hardinga - wyznał z komicznym grymasem. - Byłem

zdecydowany ci się oświadczyć, zanim wyjedziesz

z Cascade, ale pomieszała mi szyki Paige tym swoim

nieziemskim numerem.

Twarz pociemniała mu z gniewu na to wspomnienie.

- Właśnie, a co z Paige? - zapytała Willa, wciąż

nie mogąc się otrząsnąć z oszołomienia. - Jak się ma

ciocia Tess?

- Dobrze. Martwi się trochę o ciebie, ale nic jej nie

background image

grozi. Zaczęła się domyślać prawdy o wypadku już

jakiś czas temu, ale odpychała ją od siebie, bo nie

chciała dopuścić myśli, że Paige tak bezczelnie kłamie.

Przeżyła ciężki dzień albo dwa po twoim wyjeździe,

ale już się jakoś z tego otrząsnęła. Myślę jednak, że

nie poczuje się naprawdę dobrze, dopóki cię znowu

nie zobaczy i nie przekona się, że jesteś cała i zdrowa.

Willa doznała niezmiernej ulgi.

- A Paige? Co się z nią dzieje?

Twarz Claya stężała.

- Po twoim wyjściu z kancelarii wygarnąłem jej

w oczy, że kłamie i wiem, że kłamała także po śmierci

Angie. Załamała się w końcu i przyznała do wszyst­

kiego. Tess oświadczyła później, że nie przestała

kochać Paige i że dom pozostanie dla niej zawsze

otwarty, ale że ich stosunki będą napięte, dopóki

Paige nie załatwi sprawy z tobą. Zasugerowała

niedwuznacznie, żeby Paige się poddała psychoanalizie.

Słyszałam, że Paige wyjechała w czwartek do Nowego

Jorku.

Willa milczała przez jakiś czas, próbując wszystko

to przetrawić.

- A co ty o tym sądzisz? - spytała w końcu cicho.

- Co ja o tym sądzę? - Clay zastanowił się przez

chwilę, po czym westchnął głęboko i na jego twarzy

odmalowało się znużenie. - Nie sądzę, abym mógł

kiedykolwiek wybaczyć Paige zarówno śmierć Angie,

jak i to, że zwaliła winę na ciebie. Ale wiem, że nie

mam prawa do potępiania kogokolwiek, bo sam

jestem winien i potrzebuję przebaczenia.

Willa dostrzegła w jego oczach niepewność, gdy

wypowiadał te słowa, i cichą prośbę o pociechę, która

go uczyniła dziwnie bezradnym. Serce ścisnęło jej się

współczuciem.

- Kocham cię, Clay - wyznała z prostotą. - Powie­

działam, że ci już przebaczyłam, i naprawdę ci

background image

przebaczyłam. Nie pozwólmy, żeby przeszłość kładła

się nadal cieniem na naszym życiu.

- Więc... więc jest szansa, że się zgodzisz wrócić do

Cascade i zostać moją żoną?

Willa zlustrowała twarz Claya w poszukiwaniu

najlżejszej choćby oznaki, że te oświadczyny są pokutą,

lecz dostrzegła w jego oczach jedynie miłość i pożądanie

odzwierciedlające jej własne uczucia.

Clay zdradzał lekkie zaniepokojenie jej wahaniem.

- Będziesz mogła nadal prowadzić swoje ranczo

do spółki z Ivy, jeśli zechcesz. Nie będę stawiał

sprzeciwów, chociaż Bóg mi świadkiem, że będę

tęsknił jak wszyscy diabli, ilekroć uznasz, że interesy

wymagają twojego przyjazdu tutaj.

Na wargach Willi zaigrał delikatny uśmiech.

- Dziękuję, że nie żądasz, żebym sprzedała swój

udział. To ranczo i przyjaźń z Ivy były przez długi

czas wszystkim, co miałam.

Uniosła dłoń do jego policzka. Kocha go bardziej,

niż to uważała za możliwe w najśmielszych marzeniach.

- Więc jak będzie? Powiesz „tak" i ukrócisz męki

mojej niepewności? Czy też odeślesz mnie z powrotem

do tej rudej herodbaby, twojej wspólniczki, żeby mi

nafaszerowała tyłek śrutem, jak się odgrażała?

Willa parsknęła śmiechem. Jej porywcza przyjaciółka

mogłaby być do tego zdolna. Usta Claya zniżyły się

delikatnie do jej warg, wtapiając się w ich śmiech.

Pośród chichotów i pocałunków Willa zdołała

wreszcie wydyszeć zdławione „tak", po czym usta

Claya zwarły się namiętnie z jej ustami w pocałunku

pieczętującym przymierze, którego nic nie zdoła nigdy

zerwać.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
039 Fox Susan Czarna owca
Michaels Tanya Grzechy młodości 03 Czarna owca
Dobry Ebook Biuro Tajnych Spraw Czarna Owca
688 Fox Susan Labirynt uczuc
Fields Natalie Czarniejsza niż czarna owca
0504 Fox Susan Układ
Fox Susan Braterska przysługa
Fox Susan Do wesela się zagoi(1)
Natalie Fields Czarniejsza niż czarna owca
Fox Susan Narzeczona z Nowego Jorku(1)
858 Fox Susan Braterska przysługa
Natalie Fields Czarniejsza niż czarna owca
713 Fox Susan Odzyskane uczucia
Fox Susan Układ
Fox Susan Do wesela się zagoi
Fox Susan Braterska przysługa
Fox Susan Do wesela się zagoi 2
Iwona Sobolewska Czarna Owca

więcej podobnych podstron