043 Thompson Vicki Lewis Upragniony cel

background image

ROZDZIAŁ

1

W szybie okna, o rozmiarach wielkiej tablicy drogowej,

zwykle stoją przy autostradach, odbijał się sielski

pejzaż z zaśnieżonymi szczytami gór i białymi obłoczkami

na tle niebieskiego przestworu nieba. Clare jak zauroczona

patrzyła w ślad za piłką, która uderzyła w szybę z głośnym

brzękiem i wybiła w niej niewielką dziurę prawie w samym

środku. Przez chwilę poczuła rozkoszną przyje-

mność, jaka płynie z niszczenia.

- Niezłe uderzenie - powiedziała półgłosem. W nastę­

pnej sekundzie wzięło w niej jednak górę poczucie winy

i opadły ją myśli o nieuchronnych konsekwencjach tego

incydentu

- Czy mi się zdaje, czy to był brzęk tłuczonego szkła?

Siedemnastoletni brat Clare zeskoczył z wózka golfowe-

go i podbiegł do siostry. - Do licha! - zawołał, spostrzega­

jąc dziurę. - Coś ty narobiła?

- Przecież nie zrobiłam tego naumyślnie, Joel! - wybu-

chnęła Clare, ale w tej samej chwili pomyślała, że właści­

wie nie jest tego tak zupełnie pewna. - Zaraz je otworzy

i zrobi mi dziką awanturę - dodała z ponurą miną, wpatru­

jac się w okno Maxa Armstronga. - Niezbyt udany począ-

tek - westchnęła.

background image

6 • UPRAGNIONY CEL

- Nie zrobi żadnej awantury, bo go teraz nie ma w do­

mu - odparł spokojnie Joel.

- Skąd wiesz? - spytała i spojrzała na brata niemal

z wdzięcznością. Choć Joel był od niej o jedenaście lat

młodszy, często brano ich za bliźnięta.

- Nie ma flagi na maszcie. - Chłopiec wzruszył ramio­

nami. - Zawsze, kiedy jest w domu wywiesza flagę

z niedźwiadkiem.

Clare spojrzała na maszt, stojący w kącie ogródka i ode­

tchnęła z ulgą.

- No, jasne! Nie ma flagi - powiedziała, wpatrując się

w elegancki, dwupiętrowy dom swego konkurenta w inte­

resach.

- A swoją drogą, te niedźwiadki to był niezły pomysł

- zauważył Joel. - Facet ma głowę na karku. Idziesz sobie,

widzisz taką flagę i od razu wiesz, że ubezpieczyli się u

Maxa Armstronga. „Niedźwiadek Armstronga to znak, że

możesz czuć się bezpiecznie!"

- Och, nie musisz mi przypominać tego sloganu. Słyszę

go już nawet we śnie. - Clare skrzywiła się z niechęcią.

- Podobno Tom podsunął mu ten pomysł, kiedy miał

sześć lat.

- Ach tak? Nie wiedziałam. - Clare wierciła butem

dziurę w murawie poła golfowego. - Dlaczego Max ciągle

tu mieszka? Przecież ten dom jest za wielki dla niego

samego.

- Może ze względu na Toma i Briana, żeby chłopcy

przyjeżdżali w odwiedziny do ojca, mogli wracać do miej­

sca, które znają i lubią - odparł Joel w zamyśleniu. Prze­

niósł wzrok z domu Armstronga na Clare. -1 co zamierzasz

zrobić z tą szybą?

- Zostawię mu chyba karteczkę z wiadomością. - Clare

wzruszyła ramionami.

UPRAGNIONY CEL • 7

Joel wypchnął językiem policzek i popatrzył na nią ło­

buzersko.

- No wiesz, ta piłeczka nie była chyba podpisana twoim

nazwiskiem...

- Joelu Pemberton! - żachnęła się Clare z udanym obu­

rzeniem. - Czy sugerujesz, iż powinnam uciec stąd udając,

że tego nie zrobiłam?

- Hmm... chcę tylko uświadomić mojej ogromnie za­

sadniczej siostrze, jakie to może mieć konsekwencje. Pró­

bujesz, moja droga, wyeliminować Maxa z tutejszego ryn­

ku ubezpieczeniowego. A co będzie, kiedy zacznie opo­

wiadać swoim klientom, jak to rozpoczęłaś działalność od

rozbijania szyb w okolicy? Będzie się z czego pośmiać...

Clare prychnęła ze złością.

- To doprawdy wzruszające, że tak przejmujesz się

moimi sprawami, Ale to nie jest żadna zbrodnia. Max

mieszka tuż przy polu golfowym i z pewnością często tłuką

mu szyby w oknach.

- Tom na pewno nie zgodziłby się z tobą. Powiedziałby,

że tylko kompletny partacz mógłby zrobić coś podobnego.

Jemu samemu w ciągu dziesięciu lat zdarzyło się zaledwie

wstrzelić kilka piłek na dach. Na dach, siostrzyczko, a nie

w okno.

- Jestem ci naprawdę wdzięczna za te informacje braci­

szku.

- Nadal masz zamiar zostawić karteczkę? - Joel rozej­

rzał się szybko dookoła. - Słuchaj, nikt tego nie widział.

Pole jest dzisiaj kompletnie puste. Możemy zabrać rzeczy

i zapomnieć o całej sprawie.

Clare przecząco pokręciła głową. Chciała dać dobry

przykład młodszemu bratu. Po śmierci ojca przyjęła na

siebie odpowiedzialność za rodzinę i traktowała to z całą

powagą.

background image

8 • UPRAGNIONY CEL

- Zostawię mu moją wizytówkę w jakimś widocznym

miejscu - powiedziała stanowczym tonem,

- Można by ją wrzucić przez tę wielką dziurę w jego

oknie. Co ty na to? Wyobrażam sobie, że zwróci jego

uwagę, gdy będzie leżała tam miedzy odłamkami szkła.

- Dziękuję, Joel. Cudowny pomysł.

' - Byłem pewny, że ci się spodoba.

- Zaraz wracam. A może chcesz tam pójść ze mną?

- Nie, dziękuję. Wolę trzymać się z daleka.

Clare ruszyła w stronę domu Armstronga. Musiała po­

konać lekkie wzniesienie porośnięte srebrnymi świerkami.

Wokół rozciągały się całe rabaty białych chryzantem, po­

przecinane od czasu do czasu drzewami osiki. Drewniany

taras domu ozdabiały pelargonie w czerwonych donicz­

kach i asparagusy zawieszone wyżej, w sznurkowych osło­

nach na doniczki.

Clare weszła schodkami na taras, poszukała w kieszeni

wizytówki i napisała na niej: Przykro mi z powodu szyby.

Pokrywam wszelkie koszty. Bardzo proszę o kontakt. Do­

pisała na dole swoje inicjały i wsunęła wizytówkę przez

wybitą dziurę. Ledwie to zrobiła, a już zaczęła żałować

swojej decyzji i najchętniej zabrałaby świeżo wrzucony li­

ścik. Nie było jednak odwrotu. Wizytówka leżała na sza­

rym dywanie, wśród maleńkich odłamków szkła, iskrzą­

cych się w słońcu.

Clare uświadomiła sobie, że należy jej się jakaś nagroda

za tak odważne przyznanie się do winy, więc zdecydowała

się zajrzeć przez okno do środka tego legowiska króla

pluszowych niedźwiadków. Ogromny kamienny kominek

zajmował całą ścianę pokoju, na drugiej ścianie natomiast

wisiał olejny obraz, przedstawiający Wielki Kanion. Przy

kominku leżał szarobrązowy koc, dalej stało małe pianino,

a w przeciwległym krańcu salonu znajdował się barek.

UPRAGNIONY CEL • 9

Joel z pewnością uwielbia! tu przychodzić, zanim po

rozwodzie rodziców Tom i Brian wyjechali z matką do San

Diego, pomyślała Clare. Nic dziwnego, że brat chciał na­

śladować Maxa Armstronga, zamiast iść w ślady swego

dużo mniej operatywnego ojca.

Kiedy postanowiła przejąć firmę ojca i wyeliminować

Maxa jako agenta ubezpieczeniowego, jednego z najwię­

kszych we Flagstaff, skalkulowała, ile można na tym zaro­

bić. Suma okazała się warta ryzyka. Odkryła, jak można

przystąpić do ataku na pozycję Armstronga. Nie zadbał

o to, by zapewnić pełne ubezpieczenie Hamiltonowi Durn-

bergowi. Tak, tą drogą wejdzie na rynek.

Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Armstrong straci trochę

w oczach Joela, natomiast Agencja Pemberton stanie na nogi.

Clare uważała, że taka operacja może okazać się najlepszym

sposobem na udowodnienie, że programy komputerowe mo­

gą skutecznie rywalizować z bardziej staroświeckimi metoda­

mi obsługi klientów, stosowanymi przez Annstronga. Dwa

miesiące tomu Joel oświadczył, że zamierza rzucić szkołę

i rozpocząć jak najszybciej pracę w agencji, bo, po pierwsze,

światem rządzi pieniądz, a po drugie, Max Armstrong udo­

wodnił, że można całkiem nieźle radzić sobie w życiu bez

specjalnego wykształcenia.

Słowa brata zabrzmiały jak sygnał ostrzegawczy. Nie

wiedziała, czy Joel będzie kiedyś pracował w firmach

ubezpieczeniowych, czy nie. Była przekonana, że brak od­

powiedniego dyplomu, pozbawi go wielu różnych możli­

wości w życiu. Clare chciała zdobyć pieniądze na wy­

kształcenie brata, a zarazem udowodnić, że można poko­

nać Maxa Armstronga.

W poniedziałkowe popołudnie Clare siedziała przy

komputerze i kończyła wprowadzanie danych przed umó-

background image

10 • UPRAGNIONY CEL

wionym spotkaniem z Durnbergiem. Komputer by! pier­

wszym sprzętem, który nabyła, aby unowocześnić biuro

ojca. Od chwili gdy przejęła po nim agencję, zarobiła już

trochę pieniędzy, akurat tyle, by móc sobie pozwolić na

sekretarkę lub komputer. Wybrała komputer.

Uznała, że jest bardziej potrzebny. Wychodząc z biura,

włączała automatyczną sekretarkę. Starała się zapomnieć,

że od dwóch lat nie miała urlopu. Gdy Durnberg zostanie

jej klientem, wszystko całkowicie się zmieni.

Kiedy otworzyły się drzwi wejściowe, Clare rzuciła

znad komputera zniecierpliwione spojrzenie, by przekonać

się, kto jej przeszkadza w pilnej pracy. Irytacja zmieniła się

w zaskoczenie, gdy zobaczyła wysokiego mężczyznę

w ciemnobrązowym garniturze i zamszowych półbutach.

Idąc w stronę jej biurka, podrzucał w ręce pomarańczową

piłkę golfową.

Twarz Clare oblała się ciemnym rumieńcem. Nie miała

pojęcia, co ma powiedzieć najwyraźniej pewnemu siebie

mężczyźnie. Oczekiwała w tej sprawie telefonu od jego

sekretarki. Nie była przygotowana na to, że Max Arm­

strong zjawi się u niej osobiście.

- Ja... bardzo mi przykro z powodu wybitej szyby -

odezwała się wreszcie.

Para jasnobrązowych, prawie złotych oczu, wpatrywała

się w nią z zainteresowaniem.

- W całym tym wydarzeniu zadziwiły mnie dwie rzeczy

- powiedział, kładąc piłkę dokładnie pośrodku jej biurka.

Clare odsunęła się gwałtownie razem z krzesłem, jakby

położył przed nią bombę,

- Jakie?

- Przede wszystkim chciałbym się dowiedzieć, jak uda­

ło się pani coś, co nie udało się przedtem żadnemu innemu

graczowi?

UPRAGNIONY CEL • 11

- Uhm - stęknęła Clare. - Przyznaję, że nie było to

dobre uderzenie.

- Jakiego kija pani używała?

- Umm, to była żelazna piątka.

- A z jakiej odległości?

- Och, chyba... z około stu jardów.

- Dobry Boże, kobieto...
- To nie była wyłącznie moja wina. Wiatr ucichł nie­

oczekiwanie.

- Ja nigdy nie używam żelaznej piątki do uderzenia ze

stu jardów, chyba że jest huragan!

- Joel ostrzegał, że biorę chyba za ciężki kij, ale...

- Clare przerwała, żeby zastanowić się nad jakąś składniej-

szą obroną. Zmieniła jednak zdanie, odsunęła na bok piłkę

golfową, wyprostowała się na krześle i spojrzała swemu

gościowo prosto w oczy. - Zapłacę za tę szybę, panie Arm­

strong. Nie widzę potrzeby szczegółowego omawiania tego

przypadku.

- Więc wie pani, jak się nazywam? - spytał, ignorując

zupełnie to, co powiedziała.

- Widziałam pana zdjęcie w gazecie - odpowiedziała

wściekła na siebie, że jest taka nieostrożna. Byłoby jej dużo

wygodniej udawać, że nie wie, z kim ma do czynienia.

- Obawiam się, że musiało to być dawno temu. Czy

mogę usiąść?

- Mam bardzo ważne spotkanie o trzeciej, a przedtem

czeka mnie trochę pracy...

- Zajmę pani najwyżej minutę - oświadczył, rozsiada­

jąc się wygodnie na krześle naprzeciw jej biurka, zupełnie

jakby zamierzał zostać tu przez resztę dnia.

- O trzeciej muszę być na spotkaniu w mieście, to zna­

czy że wychodzę kilka minut wcześniej.

- W porządku, tak się składa, że ja też mam spotkanie

background image

12 • UPRAGNIONY CEL

o trzeciej. Przejeżdżałem akurat obok pani agencji, więc

postanowiłem wpaść na chwilę i zaspokoić ciekawość.

- Jeśli chodzi o golfa, panie Armstrong, to przyznaję,

że powinnam się jeszcze trochę nauczyć.

- Na imię mi Max.

- W porządku, Max. - Zdała sobie sprawę, że Max

może wykorzystać to niefortunne wydarzenie dla ośmie­

szenia jej w oczach swoich klientów, - Gram już jednak

całkiem długo i nawet Joel...

- Czy Joel to twój mąż?

- Mój brat - poprawiła szybko i natychmiast ugryzła

się w język, niezadowolona, że tak łatwo daje wyciągać

z siebie wszystkie informacje.

Max strzelił palcami.

- Ależ tak! Joel Pemberton. Jeden z kolegów Tom-

my'ego.

- Chyba rzeczywiście się znają - potwierdziła Clare,

przyjmując beztroski ton Armstronga.

- Ty jesteś w takim razie jego starszą siostrą. Teraz

sobie przypominam. Wasz ojciec był właścicielem tej

agencji, a potem...

- Umarł dwa lata temu.

- Tak, wiem. Bardzo mi przykro. Nie znałem go osobi­

ście, ale sprawiał wrażenie porządnego człowieka.

- Był porządnym człowiekiem.

- Teraz ty przejęłaś agencję?

- Tak.

- Założę się, że to ty odnowiłaś biuro - powiedział,

rozglądając się wokół.

- Dlaczego tak sądzisz?

Miał, oczywiście, rację. Większość prac wykonała sa­

ma. Nie miała jednak ochoty wdawać się w wyjaśnienia.

- Och, sam nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Ściany

UPRAGNIONY CEŁ • 13

sprawiają wrażenie świeżo malowanych. Poza tym wiszące

tu obrazy mogły być wybrane tylko przez młodą, inteligen­

tną kobietę o postępowych poglądach.

- Co masz na myśli? - spytała nie wiedząc, czy akcep­

tuje ten wybór, czy raczej kpi sobie z niej.

Dotknięciem kciuka zsunął kapelusz na tył głowy.

- No cóż, ten czerwony wzorek, biegnący dookoła

ścian, zdradza inteligencję. A abstrakcyjna sztuka oprawio­

na w chromowane ramki - postępowe poglądy.

- Myślę, że to całkiem niezłe cechy agenta ubezpiecze­

niowego.

- Bez wątpienia, bez wątpienia.

- Jakie ty masz obrazy w biurze, Max?

- Jeden z moich przyjaciół bawi się malowaniem. Na­

malował mi kilka sympatycznych, olejnych pejzaży jesien­

nych. Ludzie lubią się im przyglądać. - Uśmiechnął się

szeroko. Potem poprawił się na krześle, ale nie sprawiał

wrażenia osoby zbierającej się do wyjścia. - Jesteś bardzo

podobna do brata. Tak samo szczupła, jasnowłosa, chociaż

on chyba nie ma zielonych oczu.

- Joel ma niebieskie - oznajmiła automatycznie, przy­

zwyczajona do ciągłych porównań z bratem. Każdy za­

wsze zauważał, że różni ich barwa oczu, - Zadziwiająco

dobrze pamiętasz Joela.

- Zawsze pamiętam miłych kolegów Tommy'ego, bo

nie wszyscy byli tacy udani, o większości nie ma nawet co

mówić. Ale mniejsza z tym. Teraz, kiedy wiem, że jesteś

siostrą Joela, wcale mnie nie dziwi, że przyznałaś się do

stłuczenia szyby. To właśnie była ta druga rzecz, która mnie

zdziwiła. Nie musiałaś się przyznać, a jednak to zrobiłaś.

Clare poczuła, że jego słowa sprawiają jej mimowolną

przyjemność. Och, do diabła! Ma w nosie jego opinie na

temat biura, brata czy zasad moralnych.

background image

14 • UPRAGNIONY CEL

Spojrzała na niego uważnie. Mógł mieć" czterdzieści

jeden lub czterdzieści dwa lata. Był w wieku, w którym

jedni mężczyźni zaczynają wyglądać bardziej pociągająco,

innym natomiast rośnie brzuszek i przestają o siebie dbać.

Max należał do pierwszej z tych grup. Trzymał się prosto

i było w jego postawie coś władczego, co często idzie

w parze z powodzeniem finansowym. Clare rozumiała już,

dlaczego Joel powtarzał jej, że Max ma klasę.

Emanowała z niego wielka siła charakteru. Zajął ją roz­

mową do tego stopnia, że zapomniała o komputerze i pra­

cy, która miała być skończona przed umówionym spotka­

niem. Zerknęła na zegarek.

- Będę musiała zaraz wyjść, Max. Ile będzie kosztować

wymiana szyby? Może wystawię ci...

- Zapomnij o tym.

- O czym?

- O szybie. Szklarze już byli, wszystko jest zrobione

i zapłacone. Nie musisz się tym martwić.

- Ale nie powinieneś ponieść żadnych...

- Nic mnie to nie kosztowało. Koszty naprawy pokryło

ubezpieczenie. Szklarze nie chcieli najpierw ani grosza, bo

swego czasu dużo zrobiłem dla ich firmy, ale ja nie lubię

takich sytuacji i myślę, że ludzie muszą zarabiać pieniądze

za swoją pracę.

Clare nie chciała mieć wobec niego żadnych zobowiązań.

- Ja jednak chciałabym jakoś uczestniczyć w kosztach.

- Widzę, że naprawdę masz poczucie winy.-Max roze­

śmiał się. - Może zaprosisz mnie kiedyś na drinka?

- No cóż... - zaczęła, kompletnie zaskoczona i zbita

z tropu.

- Nie przejmuj się. Pewnie masz stałego chłopaka, któ­

remu wcale by się to nie podobało.

- Nie,ale...

UPRAGNIONY CEL • 15

- Nie? W takim razie umawiamy się. Pójdziemy się

czegoś napić. Moje dzisiejsze spotkanie zajmie mi resztę

dnia, ale co byś powiedziała, gdybym przyjechał po ciebie

jutro o piątej?

Z bijącym sercem Clare gorączkowo szukała w myślach

jakiejś wymówki. Na próżno. Nigdy zresztą nie przycho­

dziło jej łatwo wynajdywanie wykrętów. Poza tym, jutro
Max już będzie wiedział, że staje się jego rywalką i odwoła
tę randkę.

- W porządku- odpowiedziała nieswoim głosem.

- Wspaniale. Będę czekał z niecierpliwością. - Wstał

i wyciągnął do niej rękę na pożegnanie.

Po chwili wahania Clare podniosła się i podała mu dłoń.

Ciepło bijące z jego palców zaskoczyło ją. Dlaczego wyob­

rażała go sobie jako człowieka bez skrupułów o twardym

sercu? Nie pamiętała, żeby dotyk jakiegokolwiek mężczy­

zny podziałał na nią tak elektryzująco. Przestraszyła się.

- Hej, zaprosiłem cię tylko na drinka - odezwał się

miękko.

- Przepraszam -uśmiechnęła się nieco sztucznie.

- Jak dwie krople wody.

- Nie rozumiem...?

- Ty i Joel. Jesteście podobni jak dwie krople wody.

Pozdrów go ode mnie, proszę.

- Oczywiście - skinęła głową.

Co się z nią działo? Musi zachować spokój w konta­

ktach z tym człowiekiem. Był jej rywalem, choć pewnie

jeszcze o tym nie wiedział. Nie wolno jej tracić głowy.

- A więc do jutra. - Max wypuścił z uścisku jej dłoń.

- Do jutra. - Clare mocno oparła dłonie na biurku pa­

trząc, jak Max Armstrong idzie w kierunku drzwi. Zatrzy­

mał się na chwilkę w poczekalni dla klientów i biorąc do

ręki egzemplarze „Forbes" i „Money", spytał:

background image

16 • UPRAGNIONY CEL

- Ktoś to czyta? To znaczy, twoi klienci?

- No... nie wiem. Uważam, że powinni być poinformo­

wani o aktualnej sytuacji finansowej, więc zostawiam tutaj

te pisma, żeby im to ułatwić.

- Mmm - mruknął Max i odłożył gazety, układając je

starannie jedną obok drugiej, tak jak leżały przedtem,

- Rozumiem, że w twojej poczekalni nie ma takich ty­

tułów?

- Nie daj Boże.

- A jakie, jeśli można wiedzieć? - Clare nie mogła się

powstrzymać.

- No wiesz, „Readers'Digest", „Time", „People", tytu­

ły, które sam lubię czytać.

- Tak się składa, że ja właśnie bardzo lubię czytać „For­

bes" i „Money" -odparowała Clare.

- Nie mam najmniejszej wątpliwości. - Pokiwał głową

i rzucił okiem na abstrakcyjne obrazy zawieszone przy

drzwiach. Potem, nim zdążyła coś powiedzieć, dotknął

z galanterią ronda kapelusza w geście pożegnania i wy­

szedł.

Cóż za idiotyczna wizyta, myślała, obserwując przez

okno, jak się oddala. Dlaczego po prostu nie zatelefono­

wał? Miala do czynienia z prawdziwym mężczyzną. To

zdanie utkwiło jej w pamięci. Prawdziwy mężczyzna...

Nie, nie może pozwolić sobie na żadne myśli tego rodzaju

o Maxie Armstrongu. Nie stać jej na to.

Wyłączyła komputer i przykryła go pokrowcem, żeby

się nie kurzył. Potem włożyła papiery zawierające jej ofertę

dla Dumberga do teczki, którą podarowała jej matka. Mat­

ka była bardzo zadowolona, że Clare zdecydowała się zająć

interesami i uchronić ją w ten sposób od spędzenia ostat­

nich lat życia w domu starców. Clare była pewna, że nawet

Max Armstrong nie miał bardziej eleganckiej teczki.

UPRAGNIONY CEL • 17

Nie wolno jej ciągle myśleć o Maxie, zbeształa w my­

ślach samą siebie, włączając automatyczną sekretarkę i za­

mykając biuro. Spotkanie z Durnbergiem wymaga od niej

najwyższej koncentracji, jeśli ma odebrać klienta najbar­

dziej sprawnemu agentowi ubezpieczeniowemu we Flag­

staff.

Przemierzając miasto swoim dziesięcioletnim datsu-

nem, Clare zdała sobie sprawę, że jest to chyba najstarszy

model samochodu w całej okolicy. Joel często powtarzał,

że kupi sobie kiedyś takiego porsche, jakiego ma Max

Armstrong. Irytowała ją ta namiętność młodszego brata do

drogich samochodów. Jednak akurat teraz chemie usiadła­

by za kierownicą czegoś nowszego i ładniejszego.

Jej ojciec nigdy nie przykładał wielkiej wagi do rzeczy

materialnych. Clare podejrzewała nawet, że stawiał sobie

za punkt honoru pewną surową skromność. Usiłowała iść

w jego ślady, ale niezupełnie jej się to udawało. Joel nawet

nie chciał spróbować. Kochał piękne przedmioty, co po­

ważnie niepokoiło Clare.

Wokół budynków klubu „Fairways Flagstaff' posadzo­

no wielkie sosny ponderosa, by stworzyć nrikroklimat gór­

skiego uzdrowiska. Ostatnio wiele z tych drzew wycięto,

by zbudować pole golfowe i Clare myślała o tym z pra­

wdziwym żalem. Z drugiej jednak strony, nowe obiekty

sportowe podnosiły jeszcze bardziej wartość tego terenu,

a więc i wysokość składki ubezpieczeniowej. Ubezpiecze­

nie należało odnowić dokładnie za dwa miesiące. Clare

żywiła nadzieję, że Dumberg zechciał dokładnie rozważyć

jej ofertę.

Zaparkowała samochód i ruszyła w stronę masywnych,

drewnianych drzwi głównego wejścia. Wiedziała, ze po

prawej stronie budynku zainstalowano wielki hydrant i że

na terenie klubu była rozlokowana cała sieć hydrantów.

background image

18 • UPRAGNIONY CEL

Wszystkie firmy ubezpieczeniowe działające we Flagstaff,

przykładały najwyższą wagę do zabezpieczeń przeciwpo­

żarowych i ona również zamierzała zwracać na to uwagę.

Zatrzymała się na chwilę przed drzwiami i wzięła głębo­

ki oddech. Przygotowywała się do tego spotkania od kilku

tygodni, analizując wszystkie potrzeby terenu i dopasowu­

jąc do nich swoją ofertę ubezpieczeniową, skalkulowaną

po atrakcyjnie niskiej cenie. Wiedziała jednak, że samą

ceną nie może przebić Maxa. Dodała więc do oferty plan

ubezpieczenia innego klubu Durnberga na Florydzie, a tak­

że ubezpieczenie zdrowotne i ubezpieczenie na życie.

Chciała zaproponować mu całościową ofertę. I miała za­

miar przekonać swego klienta, że wszystkim powinien zaj­

mować się tylko jeden agent-ona sama.

Mogłoby się wydawać, że do zrealizowania całego pla­

nu i zajęcia miejsca Maxa brakowało jedynie tego, by

przedstawiła wreszcie swój plan Dumbergowi. Clare wie­

działa jednak, że to nie może być aż tak proste. Max

Armstrong prowadzi! firmę od lat, a zaufanie i siła przy­

zwyczajenia jest bardzo istotna przy podejmowaniu decy­

zji przez potencjalnych klientów, Ale trudno, Clare była

zdecydowana przezwyciężyć każdą trudność.

Pchnęła ciężkie drzwi i weszła do środka. Była tu już

wcześniej, więc znała drogę do biura. Prawdę rzekłszy,

zwiedziła dokładnie klub, wykorzystując nieobecność wła­

ściciela, który cenił sobie łagodny klimat Florydy i wolał

zazwyczaj przebywać w swojej drugiej posiadłości, w Su­

gar Sands nad Zatoką Meksykańską.

Recepcjonistka przy wejściu uśmiechnęła się na widok

Clare, ale nie potrafiła ukryć lekkiego zdenerwowania.

- Dumberg prosił, żebyś weszła, gdy tylko się zjawisz

- powiedziała. A potem dodała trochę ciszej. - Trzymam

za ciebie kciuki.

UPRAGN1QNV CEL • 19

- Dziękuję, Beverly.

Clare zdążyła się zaprzyjaźnić z dziewczyną, od której

uzyskała wiele cennych informacji na temat obu klubów.

Jeśli dopnie dzisiaj zamierzonego celu, zaprosi Beverly na

obiad.

Ruszyła energicznym krokiem w kierunku biura. Dobie­

gały stamtąd dwa męskie głosy, co wprawiło ją w zakłopo­

tanie. Do diabła! Chciała być sama z Dumbergiem i spo­

kojnie z nim porozmawiać. Pewnie jest tam z nim jakiś

pracownik klubu. Może właśnie wychodzi? Zapukała

w uchylone drzwi.

- Proszę wejść - usłyszała. Weszła do środka i z uśmie­

chem na twarzy skierowała się w stronę biurka. Uśmiech

zamarł jej jednak na ustach, gdy obok Durnberga zobaczyła

Maxa Armstronga, grzecznie uchylającego kapelusza na jej

widok.

background image

ROZDZIAŁ

2

- A więc państwo już się znają! - Siedzący za biurkiem

szczupły mężczyzna uśmiechnął się, błyskając olśniewają­
co białymi zębami.

- No właśnie, dzisiaj po południu... - bąknęła Clare

z niepewną miną i przyjrzała się gospodarzowi.

Siwiejące skronie i miła, pociągła twarz mężczyzny ro­

biły sympatyczne wrażenie. Z całej postaci biła pewność

siebie, jaką dają pieniądze i koneksje. Max zachowywał się

tak, jakby ze szklanką piwa siedział w swoim ulubionym

barze, Durnberg natomiast przypatrywał się gościowi z po­

wagą i zaciekawieniem.

Clare rozejrzała się dyskretnie wokół. Ściany były wyło­

żone boazerią. Umeblowanie składało się z solidnego biur­

ka, przed którym stały dwa ciężkie krzesła, skórzanej kana­

py i przeszklonej szarki, którą wypełniały trofea tenisowe,

zdobyte zapewne przez gospodarza. W jednym z pucharów

siedział mały, pluszowy miś.

- Zapewne pomyliłam godzinę naszego spotkania, pa­

nie Durnberg - zaczęła Clare. - Przyjdę nieco później, kie­

dy pan już się zapozna z...

- Nie, nie. Wszystko w porządku - wpadł jej w słowo.

UFRAOWOWYCEL • 21

- Bardzo proszę, niech pani siada obok mego starego przy­

jaciela Maxa!

Clare nieznacznie uniosła brew w górę. A wiec są przy­

jaciółmi.

- Dziękuję, panie Durnberg, aleja... właściwie., .jeżeli

pan nie ma nic przeciwko temu. ..

- Słuchaj, Ham - wtrąci! Max - zdaje się, że ta młoda

dama czuje się skrępowana... - Max uniósł się z krzesła.

- Może będzie lepiej, jak sobie pójdę na mały spacer albo...

Clare nie była pewna, czy się nie przesłyszała. Czyżby

Max ustępował jej pola? Co to za nieoczekiwane, wielkodu­

szne gesty? A może po prostu nie traktował jej jak prawdzi­

wego konkurenta? Był po imieniu z tym facetem zza biurka...

- Nie ma mowy! - zaprotestował Durnberg. - Plany się

nieco zmieniły i najlepiej będzie, jeżeli dowiecie się o tym

oboje równocześnie.

- Jak to plany się zmieniły? - Clare zacisnęła palce na

rączce skórzanej teczki

- Zaraz się pani o wszystkim dowie, proszę spocząć,

panno Pemberton.

Clare przysiadła niepewnie na skraju krzesła, stojącego

obok krzesła Maxa. Przełknęła nerwowo ślinę. Durnberg

patrzył na nich z wyraźnym rozbawieniem.

- Coś ty jej zrobił, Max? Wygląda na to, że się ciebie

śmiertelnie boi!

Max siedział wygodnie rozparty. Założył nogę na nogę

i Clare ze zdziwieniem zauważyła, że podeszwa jego nieska­

zitelnie błyszczących butów jest niemal całkowicie zdarta.

- Może jej się wydaje, że jestem na nią wściekły, bo

próbuje wejść na rynek i konkurować ze mną - uśmiechnął

się szeroko do Dumberga.

Clare poczuła się zirytowana jego nonszalancją. Cóż to

za arogant! Wyraźnie ją lekceważy.

background image

22 • UPRAGNIONY CEL

- Pan uważa, że to niemożliwe? - Rzuciła mu ostre

spojrzenie.

- Wszystko jest możliwe, ale przejmować się z powodu

konkurencji? Życie jest na to za krótkie!

Clare już otwierała usta, by uświadomić mu, jak bardzo

się myli, ale Durnberg byl szybszy,

- Uczciwa konkurencja to coś, co mi się podoba.

W związku z tym mam propozycję dla was obojga. Tak się

akurat złożyło, że jutro rano muszę być na Florydzie. Mam

tam coś pilnego do załatwienia. Nie zdążę więc zapoznać

się dokładniej z pani ofertą ani porównać jej z twoją, Max,

bo dzisiaj mam jeszcze trochę pracy. Proponuję więc, aby­

ście polecieli na Florydę wraz ze mną. Tam sobie to wszy­

stko omówimy.

- Ale... - Clare zaczęła z wahaniem, lecz tym razem

Max nie dał jej dojść do słowa.

- Świetnie! - wykrzyknął.

Clare czuła, że jej serce bije w przyspieszonym rytmie.

Max jest gotów jechać... Jeżeli ona nie pojedzie, to nigdy

nie dostanie tego zlecenia.

- Ile czasu nam to zajmie? - spytała ostrożnie.

- Najwyżej kilka dni - odpowiedział Durnberg, studiu­

jąc jakieś leżące przed nim papiery, jak gdyby sprawa była

już przesądzona. - Przecież oboje możecie zostawić wasze

agencje pod opieką sekretarek na te parę dni.

- Gloria z pewnością będzie zachwycona, jeśli na jakiś

czas zniknę jej z oczu. Ona właściwie uważa, że ja tylko

przeszkadzam. - Max roześmiał się.

Clare starała się szybko zebrać myśli. Nie miała wy­

boru, ale kto zajmie się wszystkim podczas jej nieobecno­

ści?

- Dobrze, wydam odpowiednie polecenia - powiedzia­

ła wolno.

UPRAGNIONY CSL • 23

- No to świetnie. - Durnberg rzucił jej krótkie spojrze­

nie znad papierów. - A zatem spotykamy się jutro na lotni­

sku, o szóstej rano... Czy to może dla was za wcześnie?

- Skądże znowu. - Max uniósł się z krzesła. - Dobrze

się składa, popracuję przy okazji nad swoją opalenizną.

Tylko załatw nam słońce, Ham!

- Ty wiesz, Max, że dla Hamiltona Dumberga zawsze

świeci słońce.

- Wobec tego będę się starał trzymać blisko ciebie,

- Otóż to, Max. Do zobaczenia jutro rano, panno... Czy

nie możemy przejść na ty, Clare?

- Oczywiście, panie Durnberg.

- Ham, po prostu Ham. Poproś Maxa, żeby opowiedział

ci, jak doszło do tego, że przyjaciele zaczęli tak do mnie

mówić. Ale, Max - podniósł ostrzegawczo palec w górę

- nie zdradź wszystkich moich sekretów! Muszę zachować

resztki autorytetu. No, zmykajcie.

Od czasu gdy skończyła sześć lat, Clare nie usłyszała, że

ma zmykać. Ten protekcjonalny ton irytował ją, ale miała

nadzieję, że jakoś się do tego przyzwyczai. Co tu dużo

gadać, będzie musiała!

Podziękowała Maxowi, który przepuścił ją w drzwiach,

i nie czekając ani chwili, ruszyła szybko korytarzem w na­

dziei, że uwolni się od jego towarzystwa. Jednak słyszała

jego kroki tuż za sobą. Zwolniła, aby nie wyglądało to na

ucieczkę.

- To co? Nieoczekiwanie mamy trochę wolnego czasu

- stwierdził, zrównując się z nią. - Może poszlibyśmy na

drinka?

Clare przystanęła.

- Teraz?
- No, a dlaczego nie? - Max uniósł w górę brew w za­

bawnym grymasie.

background image

24 • UPRAGNIONY CEL

- Jeżeli jutro mam się wybrać w podróż, muszę zała­

twić kilka spraw...

- Ja też, ale co szkodzi wpaść na małego drinka?

Spojrzała na niego podejrzliwie, starając się przejrzeć

jego grę.

- Słuchaj, Max, ja naprawdę chcę przejąć te ubezpie­

czenia od ciebie. Chyba nie myślisz, że zrezygnuję, jeśli

postawisz mi drinka?

- Myślałem, żemoże to ty mi postawisz...

- Ach tak...

- Chodźmy. - Ujął ją pod ramię. - Odrobina relaksu

dobrze nam zrobi. Tam, w głębi holu, jest bardzo sympaty­

czny bar, z którego okien roztacza się niebywały widok.

Choć, prawdę mówiąc, skoro wczoraj tędy przechodziłaś,

nie dałbym głowy, ze szyby są całe.

- Ha, ha, ha. Ale śmieszne.

- Hmm... Masz rację. Przepraszam.

Jego reakcja zaskoczyła ją. Ten idący obok mężczyzna

wymykał się osądowi. Postanowiła go nieco wysondować.

W końcu powinna wiedzieć o nim jak najwięcej.

- Słuchaj, Max... Jak by ci tu powiedzieć... Wiesz,

byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś nie opowiadał Dum-

bergowi o tym wypadku z szybą.

- Nie powiem.

- Naprawdę?

- Naprawdę. - Uśmiechając się, przepuścił ją

w drzwiach baru.

- To doprawdy bardzo miło z twojej strony.

- Może mam w tym swój interes? W moim zawodzie

nauczyłem się już, że wieszanie psów na konkurencie ni­

czego nie załatwia. W ten sposób od razu tracisz reputację

i stajesz się w oczach klienta kimś podejrzanym. Dopóki

nie mam pewności, że agent ubezpieczeniowy albo towa-

UPRAONIONY CEL • 25

rzystwo, które reprezentuje, to tandeciarze albo kanciarze,
nigdy nie powiem złego słowa. - Wybrał ustronny stolik
i usiadł tuż przy niej. - O tobie akurat wiem, że jesteś

solidną firmą.

Znajdował się tak blisko, że Clare poczuła się speszona.

Starała się odsunąć, ale dalej była już tylko ściana. Od­

chrząknęła i położyła ręce na stole, jakby chciała uczynić

spotkanie bardziej oficjalnym.

- Czego się napijesz? - spytał Max.

- Może być białe wino. Ale jakieś zwyczajne.

Kiedy zjawił się kelner, Max zamówił dla siebie whisky

z lodem, a dla Clare kieliszek chardonnay.

No jasne, mogła się tego spodziewać.

- Wiesz - powiedziała, sadowiąc się wygodniej - za­

ciekawiło mnie to, co mówiłeś o stosunku do konkurencji.

Przypomniała mi się rada, której udzielił Thumperowi jego

ojciec. Ale ty pewnie nie widziałeś „Bambiego"?

- Jak to nie? Widziałem. Czytałem nawet. Chodzi ci

pewnie o to: „Jeżeli nie możesz o kimś powiedzieć czegoś

dobrego, lepiej nie mów nic". Tak?

Clare wpatrywała się w niego zdumiona.
- Och, nigdy bym nie podejrzewała, że czytasz takie

książki!

W przyćmionym świetle iamp brązowe oczy mężczyzny

stały się całkiem czarne. Wspart się łokciem o stolik i po­

chylony w stronę Clare, przyjrzał się jej uważnie.

- A na kogo wyglądam? Może przypominam ci myśli­

wego, który zastrzelił matkę Bambiego?

- No nie, bez przesady. Ale mógłbyś być tym drugim

myśliwym, który połowa! na jego ojca.

- Niebywałe! - Max pstryknął palcem w denko kapelu­

sza i pokiwał głową w zamyśleniu, jakby to, co usłyszał

sprawiło mu zawód.

background image

26 • UPRAGNIONY CEL

- Spójrz tylko do lustra: wyglądasz, jakbyś zszedł z kart

magazynu mody, propagującego stroje w stylu Dzikiego

Zachodu.

- Ach tak? Wobec tego mam nadzieję, że nie będziesz

mi miała za złe, jeżeli pozuję sobie trochę tytoniu. No,

mogę ostatecznie obiecać, że nie będę pluł na podłogę

- uśmiechnął się, sięgając do kieszeni płaszcza.

- Owszem, będę miała. Żucie tytoniu to coś okropnego!

Chyba wiesz, że to zwiększa ryzyko zachorowania na raka?

I w ogóle... - przerwała, bo kelner właśnie postawił przed

nimi zamówione drinki.

Max wpatrywał się w nią, zakrywając dłonią usta. Wi­

dać było, że z trudem powstrzymuje się, by nie wybuchnąć

śmiechem.

- Żartujesz sobie ze mnie, tak? Ty wcale nie żujesz

tytoniu?

- Nie. Nie żuję tytoniu - oświadczył uroczystym tonem

Max i parsknął śmiechem.

Clare poczuła, że się czerwieni.

- Dałam się nabrać, bo godzinami wbijałam to do gło­

wy Joelowi. On gra w baseball, więc oczywiście żuje tytoń,

bo wśród graczy w baseball należy to do dobrego tonu.

Wreszcie udało mi się przekonać go, żeby przestał, i teraz

gdy dowiedziałam się, że i ty żujesz... Wiesz, jacy podatni

na wpływy są młodzi chłopcy...

Max bez przekonania pokręcił głową i sięgnął po swoją

whisky.

- A zatem za przyjazną konkurencję!

- Za przyjazną konkurencję - powtórzyła Clare, choć

nie mogła sobie wyobrazić, jak mogliby pozostać przyja­

ciółmi, kiedy jedno z nich zwycięży. Podniosła w górę

swój kieliszek, a potem trąciła nim lekko jego szklankę

i spoglądając mu prosto w oczy, upiła nieco wina.

UPRAGNIONY CEL • 27

Duży błąd, pomyślała już w następnej sekundzie. Zda­

wało jej się, że w jego oczach dostrzegła coś więcej niż
przyjazne uczucia. Była w nich jakaś tęsknota. Czuła, że

traci pewność siebie, ręce jej się trzęsą, a serce bije szyb­
ciej. Do licha, co się dzieje?

- Dobre wino - powiedziała i nerwowo upiła łyk.

- Nie warto truć się jakimś paskudztwem. Zresztą, to ja

zapraszam, wiec ja wybieram i płacę.

- Nie ma mowy! - zaprotestowała.

- Daj spokój. - Machnął ręką. - Wiem jak to jest, kiedy

się uruchamia agencję. Na początku trzeba się liczyć z każ­

dym groszem. A jeśli chodzi o tę podróż na Florydę, to się

nie martw. Kiedy Durnberg nas zaprasza, to nie musimy się

o nic kłopotać. Czeka nas kilka dni życia w luksusie -

stwierdził i uśmiechnął się szeroko.

- Akurat to jest dla mnie najmniej ważne. Chcę zała­

twić sprawę i to wszystko.

- Jeżeli chcesz coś uzyskać u Dumberga, to radzę ci, daj

mu odczuć, że nic ci od dawna nie sprawiło takiej frajdy,

jak ta wyprawa na Florydę.

Clare spojrzała na niego nieufnie.

- Dlaczego radzisz mi, jak mam postępować z Dum-

bergiem?

- Sam nie wiem - odparł i wzruszył ramionami.

- Ja wiem. Wydaje ci się, że nie mam żadnych szans.

- Nic podobnego. Nie jestem taki zarozumiały, ale

przyznam, że szanse masz raczej niewielkie.

- Jak długo go znasz?

- Dumberga? Chodziliśmy do tej samej szkoły.

No tak, pomyślała Clare. Karty zostały rozdane na długo

przedtem, zanim ona postanowiła przystąpić do rozgrywki.

- Ale nie byliśmy szczególnie zaprzyjaźnieni.

Zabrzmiało to jak pocieszenie.

background image

28 • UPRAGNIONY CEL

- Nie byliście, ale wiesz, jak to się stało, że zaczęli do

niego mówić Ham? - spytała z przekąsem.

- Ach, on udzielał się w szkolnym kółku dramatycz­

nym i nieustannie występował. A takie długie imię, jak

Hamilton, aż się prosi o zdrobnienie.

Clare skinęła głową. To by tłumaczyło zamiłowanie

Dumberga do teatralnej pozy. Spojrzała na Maxa.

- Rozumiem, on należał do kółka dramatycznego, a ty

do drużyny baseballowej.

- Widzę, że już mnie zaklasyfikowałaś?

- A więc nie mam racji?

- Akurat w tym wypadku masz rację, Clare. Ale bądź

ostrożna w zbyt łatwym rozdzielaniu etykietek. Mogę ci

sprawić niespodziankę.

- Zdaje się, że zaczynam to rozumieć, Max.

- To dobrze. - Oparł się o ścianę i popatrzył na nią

przeciągle.

- Popraw mnie, jeżeli się mylę, ale wydaje mi się, że na

razie twoja firma jest jednoosobowa... Kiedy byłem dzisiaj

u ciebie, nie zauważyłem sekretarki.

- Bo rzeczywiście nie mam sekretarki. Zamiast sekre­

tarki zafundowałam sobie komputer - odcięła się. - Moja

matka może mi pomóc, gdy mnie nie będzie.

- Poradzi sobie?

- Oczywiście. Nieraz mi pomagała, kiedy musiałam

wyjechać - zapewniła, ale na samo wspomnienie ścierpła

jej skóra. Nawet nie to było najgorsze, że matka wymazała

wówczas istotne dane z pamięci komputera. Przez dwa dni

pani Edna Pemberton narobiła takiego bałaganu, że Clare

miała potem pełne ręce roboty przez dwa tygodnie. Co się

zdarzy teraz? Boże, miej w opiece Agencję Ubezpieczenio­

wą Pembertonów!

- To masz się z czego cieszyć. Nie wyobrażam sobie,

UPRAGNIONY CEL • 29

jak poradziłbym sobie bez Glorii. Zdobyła wielkie do­

świadczenie w tym zawodzie i teraz chce otworzyć własną

agencję. Wszystko wskazuje na to, że stracę współpra­

cowniczkę, a zyskam konkurentkę. Na szczęście, mam je­

szcze kilka miesięcy spokoju.

A wiec o to chodzi, pomyślała Clare.

- Czy to jest całkiem lojalne z jej strony? - zapytała

głośno. - Przecież wykorzysta umiejętności, które zdobyła
pracując u ciebie.

- Bez wątpienia. Wykorzysta i to nieźle! Ale sam ją do

tego namawiałem. Jest zbyt dobrym fachowcem, żeby re­

sztę życia spędzić jako sekretarka.

- Jak to? Sam ją do tego namawiałeś?

- A dlaczego nie?

- Przecież może ci odebrać klientów!

- No wiesz, nie mogę myśleć tylko w tych kategoriach.

Zresztą, te zależności nie są takie proste. Czasem właśnie

obecność konkurenta napędza klientów.

Clare przypatrywała się Maxowi uważnie. Właściwie

zaczynała nawet go lubić. Tego tylko brakowało! Taka

słabość może ją drogo kosztować. Na przekór sobie posta­
nowiła od razu zerwać nić sympatii, jaka zawiązała się
między nimi.

- Zawsze jesteś taki szlachetny, czy tylko teraz chcesz

mi udowodnić, jaki z ciebie wspaniały facet?

Max najwyraźniej poczuł się dotknięty. Popatrzył na nią

zaskoczony i Clare nagle zrobiło się przykro.

- Przepraszam, zachowałam się okropnie. Sama nie

wiem, co mi się stało.

- W porządku. Nie gniewam się - powiedział, uśmie­

chając się kącikiem ust - Chętnie odpowiem na twoje

pytanie. Owszem, chciałbym na tobie zrobić wrażenie. Mo­

że i trochę się zgrywam. Tak naprawdę, to jestem zimny

background image

30 • UPRAGNIONY CEL

drań, ale mam nadzieję, że zanim to odkryjesz, będzie już
za późno.

- Za późno na co?

Max westchnął tylko w odpowiedzi.

- Widzę, że w twoim scenariuszu jestem zdecydowanie

czarnym charakterem - powiedział po chwili. - Nie rozu­

miem, dlaczego uparłaś się, że musimy toczyć wojnę. Prze­

cież żyjemy w wolnym kraju, w którym konkurowanie nie

jest zabronione. Przeciwnie.

Clare rzuciła mu szybkie spojrzenie.

- Czy mojego ojca też tak potraktowałeś?

- Twojego ojca prawie nie znałem. Nie wydaje mi się,

żebyśmy mieli jakieś wspólne interesy.

Zdumiała ją ta odpowiedź. Jak mógł nie pamiętać kogoś,

kto uważał go za swego wroga numer jeden? Mógł, co

prawda, nie być tego świadom. To była przede wszystkim

wojna Pembertonów. Nie ciągnęła jednak tego tematu.

Zerknęła na zegarek.

- Oho, zrobiło się całkiem późno, a ja mam jeszcze

milion spraw do załatwienia!

Max uniósł się ze swego miejsca.

- Chodźmy więc. I nie zawracaj sobie głowy rachun­

kiem, następnym razem ty stawiasz.

Clare zmarszczyła brwi.

- Nie wiem, czy będzie następny raz. Uczciwie

cię uprzedzam, że zamierzam przejąć ubezpieczenia Fair­

ways.

- Tak, wiem, że jesteś jedną z tych zdecydowanych,

młodych kobiet

- Nie żartuj sobie, Max. Nie masz do czynienia z dziec­

kiem. - Clare gniewnie wydęła wargi.

- Och, co do tego akurat nie mam wątpliwości. - Ob­

rzucił ją przeciągłym spojrzeniem. - Ale może i ja powi-

UPRAGNIONY CEL • 31

nienem cię ostrzec... Ham Dumberg to twardy zawodnik...
i lubi grać ostro.

- Wiem, tenis, golf i te rzeczy.

- Nie wiem, czy mamy na myśli te same rzeczy, Clare.

Jak ci się zdaje, dlaczego zaprosił nas oboje na Florydę?

Clare wzruszyła ramionami. Przez chwilę milczała.

- Nie obchodzi mnie, co zamierza. Ważne jest, że ja

mam najlepszy pomysł na zorganizowanie rynku ubezpie­

czeń, a on jest poważnym biznesmenem.

Max rozłożył ręce.

- A zatem widzimy się jutro rano.

Clare skinęła głową.

- Dziękuję za drinka. Do jutra!

Odwróciła się i skierowała ku wyjściu, czując na sobie

spojrzenie mężczyzny.

Max patrzył w ślad za nią, dopóki jej zgrabna sylwetka

nie zginęła za barowymi drzwiami. Westchnął. Tak, była

atrakcyjną, wysoką blondynką z długimi nogami. Stanow­

czo w jego typie. Westchnął raz jeszcze i dopił drinka.

Jack Daniels" to zbyt droga whisky, żeby miała się zmar­

nować. Przez ostatnich kilka miesięcy nie brakowało okazji

do poznania zarówno jej znakomitego smaku, jak i horren­

dalnie wysokiej ceny. Na szczęście przez kilka dni Ham

będzie płacił jego rachunki. Od jutra też zacznie prowadzić

sportowe życie: tenis, golf, windsurfing, czyli to, co Ham

lubi. Dumberg uwielbia wygrywać, zwłaszcza z nim, Ma-

xem Armstrongiem. To mu specjalnie nie przeszkadza, do­

póki stoją za tym pieniądze, na których z kolei jemu zależy.

Ale dlaczego Ham uparł się, żeby lecieć na Florydę we

trójkę? Może chce go bliżej zapoznać ze swoimi interesa­

mi, a może podnieca go pomysł, że będzie się przyglądał,

jak on, Max Armstrong walczy z tą piękną blondynką o je-

background image

32 • UPRAGNIONy CEL

go względy? Myśl, że to Gare jest osobą, którą będzie

musiał pokonać, nie budziła jego entuzjazmu.

Od czasu kiedy się rozwiódł, żadna kobieta nie zrobiła

na nim takiego wrażenia, to fakt Ale nie mógł też zapo­

mnieć', że utrzymanie ubezpieczeń Fairways jest jego ce­

lem numer jeden. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby mógł zdo­

być i te ubezpieczenia, i Clare.

Nie, Ham nie zaprosił dziewczyny na Florydę, dlatego

że traktuje ją poważnie jako agenta ubezpieczeniowego.

Raczej dlatego, że lubi manipulować ludźmi. Szkoda, że to

musi być akurat kosztem Clare, ale cóż, po tym co zrobiła

Adele, jego konto bankowe nie przedstawia się imponująco

i Max nie może sobie pozwolić na sentymenty,

Zapłacił barmanowi i wyszedł. Jeżeli po drodze nie u-

tknie w jakimś korku, powinien jeszcze zastać Glorię

w biurze. Inaczej będzie musiał pojechać do niej do domu.

To byłoby niezbyt fortunne, bo Gloria niedawno wyszła za

mąż. Gdy Max się rozwodził, wszyscy myśleli, że zostawił

żonę dla Glorii. Zupełne nieporozumienie.

Porsche zapalił natychmiast. Max powinien wymienić

opony, ale, ostatecznie, można z tym jeszcze poczekać.

Zastanawiał się, czy przed wyjazdem nie powinien podrzu­

cić jakichś rzeczy do pralni Gdzie mogą być jego spodenki

kąpielowe? I w ogóle jak będzie w nich wyglądał? Zawsze

mu się wydawało, że jest typem sportowca, mężczyzną, za

którym na plaży oglądają się kobiety. Tak myślał o sobie do

niedawna. Do chwili, kiedy pojawił się ten Kalifornijczyk,

namiętny wielbiciel windsurfingu i wyjechał z jego żoną.

Zaparkował w zwykłym miejscu. Westchnął ciężko,

wyjmując kluczyk ze stacyjki. Teraz, po podziale majątku,

raczej nie zdoła utrzymać tutaj biura. Będzie musiał poszu­

kać nowego lokalu w tańszej dzielnicy. Szkoda, to dokład­

nie samo centrum. Może będzie musiał wrócić do tamtego

UPRAGNIONY CEL • 33

małego pokoiku na poddaszu domu towarowego? Wtedy

jego biuro będzie wyglądało niemal tak samo, jak dziś

wygląda biuro Clare. Tyle że bez komputera.

Kiedy wszedł do biura było pięć po piątej. Gloria sie­

działa jeszcze przy maszynie do pisania i kończyła sporzą­
dzanie spisu właścicieli nieruchomości, potrzebny mu na

jutro rano.

- Jak tam się miewa stary Ham? - rzuciła znad biurka.

- Jak zwykle, w formie.

Gloria była bardzo efektowną kobietą i Max lubił rut nią

patrzeć. Nigdy do niczego między nimi nie doszło, z bie­

giem czasu stali się natomiast bardzo dobrymi przyjaciół-

mi

- Glorio, kiedy patrzę, jak stukasz w tę maszynę, za­

wsze mam wyrzuty sumienia, że nie kupiłem ci jeszcze

komputera.

- Och - uśmiechnęła się - oboje wiemy, że komputer

nie jest w twoim stylu, Max. Zresztą i tak w tej chwili nie
możemy sobie na to pozwolić. A ja już przyzwyczaiłam się

do maszyny...

- Słuchaj - powiedział ze skruszoną miną. - Niestety,

muszę jutro lecieć z Durnbergiem na Florydę. To znaczy, że

przez kilka najbliższych dni będziesz miała więcej roboty.

Tak mi przykro.

- Daj spokój, w porządku. Niepotrzebnie się martwisz,

mój mąż rozumie takie rzeczy. Ale, Max - ożywiła się

- właściwie dlaczego nie miałbyś wystąpić o licencję na

Florydzie? Skoro już tam będziesz... Wiesz, może udałoby

się wyciągnąć stamtąd trochę pieniędzy?

- Wiem, Glorio - westchnął. - Ale i tak mamy dużo

roboty tutaj ze zleceniami Durnberga. Zresztą, nie jestem

pewien, czy on by się z tego ucieszył. Mógłby się poczuć

zagrożony.

background image

34 • UPRAGNIONY CEL

Max przysiadł na biurku i zdjął kapelusz. Zmęczonym

gestem przetarł oczy i czoło. Przez chwilę siedział w zamy­

śleniu.

- A przy okazji... Wiesz, dał mi dziś do zrozumienia, że

mam konkurenta, gdy chodzi o Fairways. Pewna kobietka

nazwiskiem Clare Pemberton przedstawia mu program

ubezpieczeń, rzekomo dużo lepszy niż mój. Zabiera nas

oboje na Florydę, żeby to z nami omówić.

- Tak - powiedziała przeciągle Gloria. - To cały Dum-

berg. Czy ona jest ładna?

- Owszem. Niczego sobie.

- No to może być gorąco. - Gloria uniosła do góry

brew. - Pemberton, powiadasz. Czy to przypadkiem nie

córka Billa Pembertona? Wiesz, tego agenta ubezpiecze­

niowego, który zmarł na raka parę lat temu?

Max tylko kiwnął głową.

- Wygląda na to, że ma większe ambicje od swego ojca,

jeżeli bierze się za obsługę Fairways... Ty, Max, prowa­

dzisz to jednak od dziesięciu lat i Ham dobrze wie, że nie

poradziłby sobie bez ciebie.

- I ja mam nadzieję, że to z jego strony tylko taka

zagrywka. Ale - pokręcił głową - on jednak coś knuje...

Gloria mrugnęła porozumiewawczo.

- Wiesz, o co mu chodzi. Tylko ta biedna mała o tym

nie wie.

- Nie, to nie to, znam go wystarczająco długo, żeby

wiedzieć

-

, czy interesuje go jakaś dziewczyna, czy nie.

- A ciebie, Max?

- No, coś ty - zmieszał się - to prawie dziecko. Nie ma

jeszcze nawet trzydziestu lat. Jej brat przyjaźni się z Tom-

mym. Daj spokój. Lepiej weimy się za robotę. Skończ ten

wykaz, a ja zrobię listę rzeczy, które będziesz musiała zała­

twić w ciągu najbliższych dni.

UPRAGNIONY CEL • 35

- Już się robi, szefie.

- Och, przestań. Teraz przez kilka dni ty będziesz

m szefem. W ogóle - skrzywił się - ostatnio wydaje mi

się, że to moje bycie szefem staje się coraz bardziej wątpli-

we.

- Och, Max, widzę, że zaczynasz użalać się nad samym

sobą. To też nie jest w twoim stylu. Jesteś po prostu zmę­
czony. Ten rozwód cię wykończył. Zresztą, taki rozwód
zwaliłby z nóg każdego.

Max skinął głową, ale nie wydawał się przekonany.

Błądził wzrokiem po półce zastawionej firmowymi niedź­
wiadkami,

- Słuchaj - odezwał się po chwili - czy znasz to powie­

dzonko ojca Thumpera?

- Czyje powiedzonko? - Gloria ze zdziwioną miną

uniosła głowę znad maszyny.

- No, wiesz, tego królika... To postać z „Bambiego".

- Przykro mi, szefie, ale nigdy nie gustowałam w fil­

mach Disneya.

- No tak - przyznał Max. Zapewne to była jedna z róż­

nic między nimi. Adele też nie była entuzjastką Disneya,

uświadomił sobie nagle. To przecież on zawsze chodził

z chłopcami do kina. Był gotów założyć się o wszystkie

pieniądze, że Clare lubiła baśnie i że na pewno przepadała

też za „Kubusiem Puchatkiem".

- Słuchaj, Glorio, tylko się nie śmiej. A „Kubusia Pu­

chatka" czytałaś?

Gloria popatrzyła na niego tak, jakby był niespełna ro­

zumu.

- Mam nadzieję, że nie zranię twoich uczuć, jeśli ci

powiem, że mój pierwszy i jedyny kontakt z misiami, i do

tego wypchanymi, miałam w twoim biurze, Max. Właści­

wie dlaczego zadajesz mi te wszystkie pytania?

background image

36 • UPRAGNIONY CEL

- Sam nie wiem. Ale odpowiedz mi jeszcze na jedno.

Czy uważasz, że jestem banalny?

Gloria wybuchnęła śmiechem.

- Powiedz, co ci się stało? Ty - banalny? Nie, nigdy

bym tak nie powiedziała. Owszem, można ci zarzucić to

i owo, ale że jesteś banalny? Nie, na pewno nie... A kto ci

to powiedział? Clare Pemberton?

Max skinął głową.

Gloria spojrzała na niego z czułym rozbawieniem.

- Och, Max, Max. Widzę, że się rozklejasz. Ale widzę

też pewne wyjście. Chcesz mojej rady?

- Nie.

- Ajednak ci poradzę.Prześpij sie znią,Max!

ROZDZIAŁ

3

Z Flagstaff Fairways Clare pojechała prosto do matki,

która nadal mieszkała w domu tak dobrze znanym dziew­

czynie z lat dzieciństwa i młodości. Kontrast między ma­

łym, jednopiętrowym domkiem przy Humphreys Street

a posiadłością Maxa był mniej więcej taki, jak pomiędzy

agentem Pembertonem a potentatem Armstrongiem.

Ojciec zawsze utrzymywał, że nie zamieniłby swego

domku na żadną z rezydencji we Flagstaff Fairways. Dawał

tym samym do zrozumienia, że ten, kto chce dorobić się

wielkich pieniędzy, musi zapomnieć' o zasadach moral­

nych. A przecież taki Max Armstrong zdawał się mieć wię­

cej skrupułów niż chłopiec z chóru kościelnego. Czyżby

tylko udawał?

Zastała matkę w kuchni, przy piecu, w którym wypieka­

ła chleb. Robiła to od lat. Obdarowywała tym chlebem

wszystkich sąsiadów w okolicy. Z góry, z pokoju, Joela

słychać było głośną muzykę.

- Clare! Cóż za niespodzianka! - Matka z kawałkiem

ciasta w ręku wychyliła się w jej kierunku po całusa. - No,

jak tam, opowiadaj, byłaś dzisiaj na spotkaniu z tym Durn-

bergiem?

- Jeszcze nic nie wiem. W dodatku, aby się czegoś bli-

background image

38 • UPRAGNIONY CEL

zej dowiedzieć, będę musiała jutro rano lecieć z nim na

Florydę. I właśnie chciałam zapytać, czy mogłabyś...

- Jasne, że mogłabym, kochanie. Nie ma problemu.

- Dzięki, mamo.

- Ach, nie ma za co. Wiesz, że lubię siedzieć" w twoim

biurze. Klienci są tacy mili. I nigdy jeszcze żaden nie wy­

szedł bez mojego chlebka!

Żeby wychodzili tylko z chlebkiem, westchnęła w du­

chu Clare. Mama zawsze oferowała wszystkim zniżkę, za­

nim jeszcze dochodziło do rozmowy na temat warunków

ubezpieczenia.

- Tym razem trzeba tylko odbierać telefony i zapisy­

wać wiadomości, mamo. Gdybyś miała jakiekolwiek wąt­

pliwości czy pytania, zostawię ci numer telefonu. Wiesz, że

będę w Sugar Sands?

- Tak? To może zobaczysz się z Ronem? - Matka spoj­

rzała na nią uważnie.

- Nie wiem jeszcze. Zadzwonię do niego dziś wieczo­

rem i powiem, że jadę w tamte strony. Może powinniśmy

się zobaczyć i porozmawiać - odparła Clare.

Nic jeszcze nie postanowiła, ale, oczywiście, gdy tylko

Durnberg wspomniał o Sugar Sands, natychmiast o tym

pomyślała. Gdyby nie Ron, nie dostałaby tak łatwo licencji

na Florydzie, Może jednak uda jej się omówić wszystkie

sprawy tylko przez telefon? Nie miała specjalnej ochoty na

spotkanie z byłym narzeczonym.

- Mogłabyś przynajmniej zaprosić go na obiad. - Edna

Pemberton popatrzyła wymownie na córkę.

- Może - odpowiedziała wymijająco Clare.
- Wiesz,wydwoje...

- Nie, mamo. Nie zaczynaj znowu, proszę. Nie stano­

wiliśmy z Ronem udanej pary. - Clare podeszła i objęła

matkę ramieniem.

UPRAGNIONY CEL • 39

- No dobrze, już dobrze. Przecież nic nie mówię. Czy

będziesz musiała ponieść koszty wyjazdu? - Matka, ku

zadowoleniu Clare, zmieniła temat.

- Nie mamo, Durnberg mnie zaprasza. Zresztą nie tylko

mnie. Zaprosił także Armstronga.

- Co? Jak to? A to łobuz!

- Mamo - Clare wzruszyła ramionami - tu chodzi o in­

teres. Durnberg chce porównać nasze propozycje i poroz­

mawiać, a akurat pitne sprawy wzywają go na Florydę.

- UważajnategoArmstronga.-EdnaPembertonzacis-

neła usta. - To niezły cwaniak.

Clare oparła się łokciami o blat stołu.

- Ty go znasz, mamo? To znaczy, czy poznałaś go

osobiście?

- Osobiście? Nie. Nigdy. I nie mam wcale ochoty. Ktoś,

kto szasta pieniędzmi na lewo i prawo, rozbija się po mie­

ście wyścigowym porsche, wcale nie wydaje mi się intere­

sujący, Przecież to właśnie on zniszczył ojca! Co prawda,

twój ojciec nie miał głowy do interesów.

Clare wolała nie wdawać się w dyskusję z matką. Zre­

sztą, sama nie miała wyrobionego zdania o Armstrongu.

Poprosiła Ednę, by przyrzekła jej raz jeszcze, że nie dotknie

komputera, pożyczyła walizkę, pożegnała się i wsiadła do

samochodu,

- Zrób na szaro tego Armstronga! - zawołała matka,

stojąc na schodkach. - Ale pamiętaj, córeczko, dobre wy­

chowanie przede wszystkim! Zawsze i wszędzie trzeba
mieć klasę!

- Oczywiście, mamo! - odkrzyknęła Cłare, przekręca­

jąc kluczyk w stacyjce.

Następnego ranka kilka tysięcy metrów nad ziemią

Clare miała okazję zastosować rady matki w praktyce. Nie-

background image

40 • UPRAGNIONY CEL

mai zaraz po starcie Dumberg zaproponował jej drinka,

Musiała wybierać, czy zacząć dzień od wódki z sokiem

pomidorowym, czy grzecznie podziękować. Obawiała się,

ze jej potencjalny klient może ile zrozumieć odmowę.

Zdecydowała się więc wziąć szklaneczkę, mając nadzieję,

że będzie powoli sączyć napój, aż do końca podróży.

- Od kiedy to zacząłeś latać prywatnymi samolotami,

Ham? Aż tak dobrze idą interesy? - spytał Max. W swo­

bodnym, sportowym stroju wyglądał jak ktoś, kto właśnie

wybiera się na urlop.

Clare zdziwiła się, gdy zobaczyła go na lotnisku

w luźnej kurtce i z niedbale przewieszoną przez ramię tor­

bą podróżną. Ona sama w szarym wełnianym kostiumie,

w płaszczu, z walizką i z teczką na dokumenty musiała

w zestawieniu z nim wyglądać oficjalnie, niczym sekretar­

ka, towarzysząca biznesmenom. Ale skąd mogła wiedzieć,

jak się ubrać? W końcu nie odbywała podobnych podróży

zbyt często. Zresztą, istniała możliwość, że Dumberg pod­

czas lotu chciałby przejrzeć przygotowane przez nią doku­

menty. Miała nadzieję, że tak się stanie.

- Interesy idą świetnie - odparł z uśmiechem Dumberg.

- Ale wyczarterowałem ten samolot, dlatego że towarzy­

stwo lotnicze proponuje na stałe swoje usługi mojej firmie

i dzisiejszy przelot oferuje gratis! Sądziłem, że i dla was

będzie to jakaś frajda.

Clare zdawało się, że w jego głosie pobrzmiewa prote­

kcjonalny ton, tak jakby ona i Max byli dziećmi, których

nie należy brać poważnie. Dumberg mieszał wolno swój

koktail, który zdążył już do połowy wypić.

- Powiedz mi, Clare, jak to się dzieje, że taka piękna

kobieta jak ty, chodzi bez pary?

Pytanie zbiło ją z tropu. Poczuła się zaskoczona - nie

tym nawet, że pyta ją o sprawy osobiste, ale jego bezce-

UFRAGNIONY CEL • 41

remonialnością. Przez chwilę miała ochotę udzielić ciętej
odpowiedzi, ale opanowała się i spokojnie upiła tyk ze

swojej szklanki.

- Jak by ci to powiedzieć, Ham - odparta, zdobywając

się nawet na uśmiech. - Widzisz, jestem szczególną kobie­
tą. Mam bardzo wysokie wymagania,

- O! - Dumberg spojrzał porozumiewawczo na Maxa.

- Wybredna i wymagająca! Lubimy takie kobiety, prawda,
Max?

Clare zdawało się, że twarz Armstronga stężała w wy­

muszonym uśmiechu. Pomyślała sobie, że może Dumberg

wcale nie jest takim bliskim przyjacielem Maxa, za jakiego
się podaje. To zresztą budziło niejasne dla niej samej uczu­
cie zadowolenia. Z tej dwójki Max Armstrong wydawał się

jej zdecydowanie sympatyczniejszy.

Musiała się jednak pomylić, bo to, co wzięła za wymu­

szony i nerwowy uśmieszek, zmieniło się teraz w szeroki

uśmiech.

- O, co do mnie, to z pewnością lubię wybredne kobie­

ty, Ham. Niestety, problem polega na tym, że im bardziej
robią się wybredne, tym mniej znajduję u nich zrozumienia.

Dumberg zwrócił się z kolei do Clare z uśmieszkiem

szelmowskiego porozumienia.

- Już ja cię znam, Max - powiedział konfidencjonalnie.

- Nie uwierzysz, Clare, jaki był z niego zawodnik. W szko­

le miał przezwisko Max Pistolet, a te dziewczyny, które się
wokół niego kręciły, nazywaliśmy „armią Armstronga"!

- No, no! - Clare pokręciła głową w udanym podziwie.
- Hmm - odchrząknął Armstrong znad swojej szklanki.

- Nie powinnaś wierzyć we wszystko, co opowiada Ham.
To urodzony fantasta. W przedstawieniu, ilekroć zapo­

mniał roli, a zdarzało mu się to dosyć często, zawsze potra-

background image

42 • UPRAGNIONY CEL

fil zmyślić coś na poczekaniu, tak że publiczność nigdy nie

zauważyła wpadki.

- Ale teraz wcale nie zmyślam - zaśmiał się Durnberg.

- Gdyby tu była Adele, na pewno przyznałaby mi rację,

Max. Ona mogłaby dużo powiedzieć o tych wszystkich

panienkach, które płakały na waszym ślubie. A nie były to

wcale łzy szczęścia i wzruszenia, Max!

- A jak tam z twoim tenisem, Ham? - Max zmienił

nagle temat. - Mam nadzieję, że i tym razem rzucisz mi

wyzwanie, co?

Clare znowu pomyślała z uznaniem o Armstrongu. Ktoś .

inny na jego miejscu nie miałby może nic przeciwko temu,

by wysłuchiwać historyjek na temat swoich podbojów.

- Ach, mój tenis? Tym razem nie dam ci żadnych szans,

Max. Mam teraz mordercze uderzenie z bekhendu, zoba­

czysz. - Durnberg skrzywił się lekko. - Widziałaś, jak

szybko zmienił temat rozmowy? Nie chce mieć u ciebie

opinii kobieciarza. Jestem pewien, że będzie próbował grać

rolę samotnego i nieszczęśliwego mężczyzny, porzucone­

go przez nieczułą kobietę. Uważaj, Clare, to niebezpieczny

facet!

- Ham, daj spokój. - Tym razem w tonie głosu Arm-

stronga nie było rozbawienia. - Daruj sobie.

- Ależ ja nic nie mówię! Dobrze, już dobrze. - Durn­

berg uniósł szklaneczkę w górę. - Nasze zdrowie! - Wypił

i natychmiast skinął na stewardesę, by podała następne

drinki. Kiedy odchodziła, zawołał jeszcze, by przyniosła

menu.

Clare wsiadała na pokład samolotu przekonana, że ci

dwaj mężczyźni, którym będzie musiała stawić czoło, są

starymi przyjaciółmi Teraz, po godzinie podróży, było dla

niej jasne, że tak nie jest. Czuła, że ta podróż wcale nie

sprawia Maxowi przyjemności i że towarzyszy im tylko

UPRAGNIONY CEL • 43

dlatego, że musi dbać o swoje sprawy. To ciekawa sytuacja,

pomyślała. Jej szanse rosną. Z drugiej strony, dlaczego
Durnberg miałby zmieniać partnera, skoro interesy idą do­
brze? Może coś się wydarzyło między nimi w szkole śred­
niej? Musieli ze sobą ostro rywalizować i teraz Durnberg

odgrywa się za jakieś doznane wtedy upokorzenie? Kto

wie... Durnberg był jednak bez wątpienia wytrawnym bi­

znesmenem i trudno posądzać go o kierowanie się senty­

mentem, gdy w grę wchodzą pieniądze. Jeżeli więc jej

oferta wyda mu się lepsza, to dlaczego miałby ciągnąć dalej
tę grę? Nie, z pewnością Clare nie jest tu bez szans.

Durnberg tymczasem pił bez umiaru. Stewardesa raz po

raz zjawiała się przy jego fotelu. Nawet Max został daleko
w tyle, nie mówiąc już o Clare. Była tym zaskoczona. To

raczej Armstrong manifestował aprobatę swobodnego stylu
bycia. Szkoda, że się pomyliła. Zanosiło się na to, że będzie
musiała robić słodką minę do typa, który ją irytuje i wal­

czyć z tym, który budzi jej sympatię.

Tymczasem na stolikach pojawiły się tacki ze śniada­

niem. Alkohol wcale nie stępił im apetytu i wszyscy troje

jedli z przyjemnością. Po śniadaniu Durnberg zamówił dla

wszystkich następne drinki, tym razem dżin z tonikiem.
Zaczynał już mieć kłopoty z wymową. Clare zaczął doku­

czać lekki ból głowy. Zapowiadają się fantastyczne waka­
cje, nie ma co, pomyślała.

Durnberg znowu wychylił się ze swego fotela, aby przy­

wołać stewardesę.

- Ach, nie mam z was wielkiej pociechy - orzekł, kiedy

oboje przecząco pokręcili głowami. - Jesteście mięczaki,
tyle wam powiem - zdecydował i podniósł się ciężko z fo­
tela. - No nic, bawcie się dobrze, zaraz wracam.

Wspierając się na fotelach, rozpoczął wędrówkę na tył

background image

44 • UPRAGNIONY CEL

kabiny. Kiedy zamknęły się za nim drzwi toalety, Clare

zaczęła masować sobie skronie.

- Obawiam się, że najgorsze jeszcze przed nami - po­

wiedział współczująco Max. - Znam go nie od dziś.

Clare westchnęła i opuściła ręce.

- Dlaczego zdecydowałeś się lecieć? Przecież nie wmó­

wisz mi, że ta eskapada sprawia ci przyjemność.

- Z tych samych powodów co ty, obawiam się. Jego

zlecenie warte jest zachodu, więc robię dobrą minę do złej

gry. Choć chwilami nie jestem pewien, czy gra jest warta

Świeczki.

- Wszystko można znieść, ale nie picie wódki z sokiem

pomidorowym od samego rana!

- Pozwól tylko... - Max uśmiechnął się i zanim zdąży­

ła cokolwiek odpowiedzieć, ujął delikatnie jej głowę i za­

czaj masować skronie i policzki.

W pierwszym odruchu chciała zaprotestować, ale zre­

zygnowała. Jego dotyk przynosił nieoczekiwaną ulgę. Ból

zdawał się z wolna mijać.

- O jak dobrze! Dziękuję-powiedziała z zamkniętymi

oczami.

- Pozwól, że ci udzielę rady, jeśli chodzi o sesje wyjaz­

dowe w interesach. Bierz drinki i uśmiechaj się. Możesz

być pewna, że zawsze uda ci sieje gdzieś odstawić niespo-

strzeżenie albo wylać.

- Jak to? Więc nie wypiłeś dzisiaj tego wszystkiego, co

ci przynosili?

- No, może jednego drinka - odparł śmiejąc się. - Ale

też nie całego.

- A byłam pewna, że po prostu masz taką mocną głowę

- stwierdziła, nie otwierając oczu. Dotyk jego palców nie

tylko łagodził ból, ale sprawiał nieoczekiwaną przyje­

mność.

UPRAGNIONY CEL • 45

- To prawda - odrzekł. - Ale wykorzystuję to tylko

w sytuacjach, kiedy nie mam innego wyjścia. Zdarza się, że

muszę się napić z Hamem od czasu do czasu. O, widzę, że

mój stary przyjaciel już wraca - powiedział, odrywając

dłonie od jej głowy.

Za chwilę Durnberg był już przy nich. W każdej ręce

trzymał szklaneczkę. Jedną z nich podał Maxowi. Max

wyciągnął rękę z przyjaznym grymasem. Z trudem po­

wstrzymała się, by nie parsknąć śmiechem. Wiedziała, że

jej zawartość wcześniej wyląduje na dywanie aniżeli oni

w Sarasota-Brandenton.

background image

ROZDZIAŁ

4

Clare stała na lotnisku przy podjeździe dla taksówek

i wystawiała twarz do słońca. Miała nadzieję, że uda jej się

pójść na plażę. W tym roku nie planowała wakacji i potrze­

bowała choć kilku dni wytchnienia. Kiedy już opuściła

wnętrze samolotu, perspektywa spędzenia paru dni na Flo­

rydzie wydała jej się całkiem kusząca.

Okazało się, że Durnberg nie zamierzał korzystać z ta­

ksówki. Przyjechał po nich biały mercedes i oboje wraz

z Maxem usadowili się z tyłu, gdy tymczasem Ham, który

zdawał się w cudowny sposób wytrzeźwieć, zajął miejsce

obok szofera.

Znowu, podobnie jak wcześniej w samolocie, znalazła

się blisko Maxa i znowu to uczucie bliskości sprawiało jej

przyjemność. Armstrong wyciągnął rękę, kładąc ją na opar­

ciu siedzenia i niby przypadkiem musnął jej włosy.

- O przepraszam, muszę trochę rozprostować rękę.

Zdrętwiało mi ramię. Mam nadzieję, że ci nie przeszka­

dzam.

- Nie, skądże.

Sama nie wiedziała dlaczego, ale nie miałaby nic prze­

ciwko temu, gdyby nagle objął ją, przyciągnął do siebie

i pocałował. Co za dziwaczne myśli przychodzą jej do

UPRAGNIONY CEL • 47

głowy? Patrzyła na palmy rosnące wzdłuż ulic. Szkoda, że
przyjechała tu w interesach, a nie na urlop.

- Niebędzieciprzeszkadzałojeślitrochęuchylęokno?

- zwróciła się Clare do swego sąsiada, naciskając przycisk.

- Nie. Wcale.

- Mmmm... Wspaniale. - Wzięła głęboki wdech i po­

trząsnęła głową, żeby odrzucić z twarzy włosy. Wszystko

wokół jest takie cudowne, pomyślała, z wyjątkiem powo­

du, dla którego się tutaj znalazła.

- O tej porze zawsze jest tu bardzo przyjemnie. Ani za

zimno, ani za gorąco - zwrócił się Durnberg do Clare.

- Byłaś już na Florydzie?

- Nie, jakoś nigdy nie miałam okazji.

- Coś takiego! Naprawdę? No, to będziemy musieli ci

tu wszystko pokazać! Już my się postaramy, żebyś była

zadowolona, prawda, Max?

- O, w tej kwestii mam do ciebie pełne zaufanie, Ham

- rzucił Armstrong, rozparty niedbale na siedzeniu. Jego

udo dotykało teraz kolana Clare. - Myślę, że mogę zdać się
całkowicie na ciebie - dokończył.

Nie! Proszę, nie rób tego, miała ochotę krzyknąć, ale

oczywiście nie otworzyła ust.

- Świetnie - roześmiał się Ham. - A zatem myślę, że

zaczniecie od małej partyjki tenisa, a ja tymczasem zabiorę

się za sprawy, które muszę załatwić od ręki. - Mam nadzie­

ję, że grasz w tenisa, Clare?

- Notak...Trochę-odpowiedziałazociąganiem.
- No to świetnie, weźmiemy udział w turnieju. Zapiszę

nas troje, jak tylko przyjedziemy na miejsce. Ciebie, Clare,
zapiszemy do grupy "C", żebyś się nie sforsowała od razu
na początku.

- Mnie też zapiszesz do grupy „C" - odezwał się Max.

- Ciebie do „C"? Zwariowałeś?

background image

48 • UPRAGNIONY CEL

- Dokucza mi łokieć. Obawiam się, że odnowiła mi się

stara kontuzja.

- No, nie... Przecież umawialiśmy się na tenisa. Zda­

wało mi się, że przyjmujesz moje wyzwanie... - Dumberg

skrzywił się niezadowolony.

- Twoje wyzwanie przyjmuję, Ham. - Armstrong

wzruszył ramionami.

- Widziałaś,co to za zarozumialec?-Dumberg zwrócil

się do Clare. - Jemu się zdaje, że wygra ze mną nawet

z kontuzjowanym łokciem.

- Nie o to chodzi, Ham - odparł Armstrong spokojnie.

- Jeżeli przedtem będę musiał się naharowac' na korcie

z jakimiś niezłymi zawodnikami, to łokieć mi całkiem wy­

siądzie i wcale sobie nie pogramy.

Dumberg skinął głową, przyjmując to wyjaśnienie, choć

wcale nie wydawał się przekonany. Jednak nie kontynuo­

wał już tematu. Skupił się na mijanych po drodze budyn­

kach i miejscach.

Kiedy wjechali na wiadukt autostrady, w oddali błysnę­

ły wody Zatoki Meksykańskiej.

- Ach, jak pięknie! - zawołała Clare.

Max uśmiechnął się i zamierzał coś powiedzieć, ale Dum­

berg uprzedził go i zaczął rozwodzić się nad urokami Zatoki.

- Tu, w Sugar Sands, możesz uprawiać każdy rodzaj

sportów wodnych, jaki tylko przyjdzie ci do głowy. Wind­

surfing, nurkowanie, narty wodne. Co tylko chcesz.

- A gdyby tak poleżeć sobie po prostu na plaży i wyką­

pać się? - zapytała Clare, uśmiechając się nieśmiało.

- No jasne, można, ale w końcu nie po to się tu przyjeż­

dża, żeby się wylegiwać. To można robić wszędzie. Jesteś

moim gościem i korzystaj z klubowego sprzętu!

- Dziękuję - westchnęła Clare. - A kiedy w takim razie

zamierzasz przejrzeć moją ofertę?

UPRAGNIONY CEL • 49

- Nie martw się. Wszystko w swoim czasie. - Dumberg

raachnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę. - Na począ-

sk trochę przyjemności. W końcu, należy nam się coś od

życia, nie?

- Pewnie, - Clare skinęła głową z rezygnacją. Wyglą­

dało na to, że będą tu wypoczywali bardzo intensywnie.

Znowu naszły ją wątpliwości, czy Dumberg traktuje ją

serio, czy też potrzebna jest mu w jego rozgrywce z Ma-

xem. Tyle czasu zabrało jej przygotowanie tych dokumen­

tów! A jeszcze wcześniej niemało się natrudziła, żeby do­

stać licencję tutaj, na Florydzie. I w dodatku musiała prosić

o pomoc Rona. Do licha, przedstawi mu swoją ofertę, na­

wet jeżeli będzie musiała to zrobić na desce surfingowej!

- No, jesteśmy prawie na miejscu - oznajmi! Dumberg,

iiedy mercedes skręci! z autostrady w wyasfaltowaną dro­

gę wysadzaną palmami. Wszystko dookoła zdawało się

bare rajskim ogrodem i tylko Dumberg jakoś nie pasował

do tego otoczenia.

Wkrótce znaleźli się na podjeździe. Imponujący dom

otaczała bujna roślinność. W oddali prześwitywał niemal

biały piasek plaży i szmaragdowe wody zatoki.

- Fantastyczne! - Clare nie mogła powstrzymać okrzy­

ku podziwu.

- Otóż to! - przytaknął Dumberg. - Nie zapominajcie,

gdzie jesteście. Biznes to nie wszystko!

O co mu właściwie chodzi? - pomyślała Clare. Dziwny

facet z tego Dumberga, Tak czy inaczej, powinna robić

dobrą minę do złej gry.

- O, postaram się o tym nie zapominać - uśmiechnęła

się promiennie.

- Doskonale. A teraz zajmie się wami Santiago. -

Dumberg skinął głową w stronę kierowcy. - Pokaże wam

pokoje. Na waszym miejscu przekąsiłbym coś. Lunch po-

background image

50 • UPRAGNIONY CEL

dają tutaj także do pokoju. Nie zapominajcie, że turniej

zaczyna się za godzinę.

- Ale ja nie wzięłam ze sobą rakiety - odpowiedziała

Clare, ciągle mając nadzieję, że może uda jej się z tego

wykręcić.

- To żaden problem. - Durnberg wzruszył ramionami.

- Po drodze jest sklep ze sprzętem tenisowym. Możesz

wybrać sobie, jaką chcesz, i kupić na mój rachunek. Prze­

cież musisz mieć sprzęt, z którego jesteś zadowolona, żeby

się dobrze czuć na korcie, no nie?

- To prawda. - Nie pozostawało jej nic innego, jak

tylko przytaknąć. - Piękne dzięki.

- Nie ma o czym mówić... Santiago! - Kiwnął głową

na szofera. - Pamiętasz: pani ma pokój numer 24, a pan 25.

- Tak jest, sir. - Santiago zgiął się w ukłonie.

- No niezłe, nieźle się zaczyna. - Max wykrzywił się

w uśmiechu, kiedy samochód ruszy! w stronę skrzydła bu­

dynku, w którym mieli zamieszkać. - Rakieta będzie już na

mnie czekała w pokoju. Ja też nie mam żadnej wymówki
- westchnął.

- Ci za facet! - szepnęła Clare, wpatrując się w kark

Santiago. - Myślałam, że uda się jakoś wykręcić, zagrać

najwyżej partyjkę golfa.

- Nie przejmuj się - uśmiechnął się znowu Max. - On

ostrzy sobie zęby na mnie! Nie musisz wcale dobrze grać

w tenisa. Wystarczy, żebyś okazała znajomość rzeczy

w swoim zawodzie. Stary Ham potrafi to docenić. Profe­

sjonalizm liczy się dla niego przede wszystkim. Prawdę

mówiąc, jestem już tym wszystkim śmiertelnie zmęczony.

Oho! W głowie Clare błysnęło ostrzegawcze światełko.

Czyżby teraz Max zaczynał swoje gierki? Na wszelki wy­

padek postanowiła nie odpowiadać.

Byli już na miejscu. Do pokojów wchodziło się z ze-

UPRAGNIONY CEL • 51

wnątrz. Santiago zatrzymał samochód i wyjął z bagażnika

walizkę Clare.

- Swoją wezmę sam - powiedział Max. - Wiesz, jak

nie lubię tych wszystkich ceremonii, Santiago. A jak się
miewa Rosa?

- Znowu jest w ciąży. - Santiago błysnął białymi zęba-

mi - Chyba nie zrobi w końcu tego kursu, ale sam nie

Triem, czy bardziej zależy jej na tym, żeby zostać inżynie-
rem, czy żeby mieć tyle dzieci, ile się da.

- W końcu można być inżynierem i matką swoich dzie­

ci, prawda? - Clare wtrąciła się do rozmowy, sama właści­

wie nie wiedząc, dlaczego to robi.

- To też powtarzam jej to nieustannie - uśmiechnął się

znowu Santiago. Otworzył przed nią drzwi do pokoju,

a potem wstawił walizkę. Kiedy Clare znalazła się w środ­

ku, uderzył ją widok z okna na wody zatoki. Biel piasku

kontrastowała z mieniącą się w słońcu taflą wody.

- Czy mam rozłożyć pani rzeczy w łazience? - Usły­

szała za plecami.

- Ach, nie! Dziękuję bardzo, Santiago, i proszę, mów

do mnie po prostu Clare.

Otworzyła drzwi i wyszła na taras: Zdjęła buty i po cie­

płych deskach zeszła na plażę. Piasek był gorący.

- Jeżeli zamierzasz iść na spacer, to nic z tego. Nie ma

czasu! - Dobiegł ją głos Maxa. Odwróciła się i zobaczyła

go stojącego w otwartych drzwiach balkonowych.

- O Boże, grać w tenisa, kiedy wszystko dookoła jest

takie cudowne. Najchętniej wykąpałabym się w oceanie.

Max rozłożył ręce.

- Obawiam się, że stary Ham będzie miał nam za złe,

jeżeli nie spełnimy jego oczekiwań.

Clare skrzywiła się. Pomyślała, że jeżeli oboje nie sta­

wią się na korcie, to pretensje Durnberga rozłożą się rów-

background image

52 • UPRAGNIONY CEL

nomiemie. Więc właściwie czym ryzykuje? A poza tym,

nie przyjechała tu grać w tenisa.

- Do diabła z tenisem! - Wzruszyła ramionami. - Nie

wiem, jak ty, ale ja przebieram się w kostium kąpielowy

i idę na plażę.

- Tak? Świetnie! W takim razie spotykamy się za pięć

minut na plaży. Trochę sobie popływamy!

- Ale żadnych wyścigów! - zastrzegła się.

- Dobra, żadnych wyścigów - zgodził się natychmiast

Max.

Kiedy Clare znalazła się na powrót w pokoju, rozejrzała

się uważnie dookoła. No, no, pokręciła głową. Przygotowa­

no dla niej luksusowy apartament. Na wprost kominka stała

skórzana sofa, zarzucona poduszkami. Obok niej nieduży

stół i cztery krzesła, dwa fotele, szafa. Z pokoju wchodziło

się do kuchni i imponującej, wyłożonej glazurą łazienki,

a także do przytulnej sypialni, którą niemal w całości zaj­

mowało wielkie białe łoże.

Clare szybko zrzuciła z siebie ubranie i wciągnęła ko­

stium kąpielowy, rozkładając na razie zawartość walizki na

łóżku i krzesłach. Przed wyjściem postanowiła się odświe­

żyć po podróży. Weszła do łazienki. Na blacie umywalki

stał koszyczek, w którym znalazła różne mydełka i szam­

pony, krem do opalania, kremy nawilżające skórę.

- Clare, jesteś gotowa? - Dobiegło ją wołanie Maxa.

Owinięty ręcznikiem, stał w drzwiach, wychodzących

na taras i ciekawie zaglądał do Środka.

Clare wyjrzała zza drzwi łazienki.

- Och, Max! Wejdź, proszę. Jeszcze minutka i będę

gotowa.

Odkręciła wodę i pochyliła się nad umywalką. Widok

nagiego, muskularnego torsu Maxa pobudził jej wy­

obraźnię, Myśl, że mogliby się kochać, pojawiła się zaraz

i

UPRAGNIONY CEL

• 53

potem i już nie mogła się jej pozbyć. Machinalnie oblewała

twarz wodą i widziała przed oczyma ich dwoje gotowych

na wszystko... Otrząsnęła się i wtuliła twarz w ręcznik.

Czyżby na tym miał polegać chytry plan Durnberga?

background image

ROZDZIAŁ

5

To wszystko zostało przez niego ukartowane, pomyślał

Max. Wpatrywał się w błyszczące wody zatoki i kręcił

młynka okularami przeciwsłonecznymi, rzucając raz po raz

niecierpliwe spojrzenia w stronę drzwi, za którymi zniknę­

ła Clare. Dumberg wykombinował sobie, że niezwykle

zabawnie będzie obserwować, jak Max spróbuje poderwać

dziewczynę i jednocześnie wyeliminować ją z konkuren­

cji. To stary drań!

Wszystkie fakty razem wzięte, od owego niby przypad­

kowego spotkania w biurze Dumberga, składały się na

przejrzysty scenariusz. I te nie zamknięte drzwi między ich

apartamentami, które początkowo wziął za drzwi do scho­

wka na bieliznę. Ciekawe, czy Clare też to zauważyła?

Z rozmyślań wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi do

łazienki, W progu stanęła Clare. W czerwonym kostiumie

kąpielowym wyglądała wprost rewelacyjnie. Nieważne, że

przyjechali tu za sprawą Dumberga, pomyślał. Byłby idio­

tą, gdyby nie wykorzystał szansy.

- Nocóż,Clare,musimyjakoś sprostać temu wyzwaniu

- odezwał się, zawieszając głos.

- Masz na myśli turniej?

- Nie. Coś dużo ważniejszego. I Dumberg nie ma tu nic

UPRAGNIONY CEL • 55

do rzeczy. - Odczekał chwilę, a potem spojrzał jej wy­

mownie w oczy. - Chciałbym, Clare, żebyśmy zostali

przyjaciółmi.

Dziewczyna niepewnie przestąpiła z nogi na nogę.

- Ja też bym tego chciała, Max - powiedziała wolno.

- Ale nie zapominaj, że jesteśmy konkurentami w interesach.

Max patrzył na nią uśmiechając się.

- Teoretycznie tak, ale możemy przecież przestać tra­

ktować się jak wrogowie. Przyrzeknijmy sobie, że zwy­

cięzca nie będzie cieszył się z porażki pokonanego.

- Mówisz tak, bo jesteś pewien, że to ty wygrasz.

- Niewykluczone - odparł, patrząc jej prosto w oczy.

- Przynajmniej jesteś szczery - westchnęła, - Dobre

i to.

- No cóż, Clare, Sądzę, że Dumberg cię zwodzi, bo

chce się tobą posłużyć w swojej grze. Podejrzewam, że to

mnie da zlecenie, bo zbyt wielką przyjemność sprawia mu

świadomość, że jestem od niego zależny. Ale to wcale nie

znaczy, że nie możemy zostać przyjaciółmi.

- Jesteś bardzo pewny siebie - uśmiechnęła się z prze­

kąsem. - Ciekawe, jak byś zareagował, gdyby okazało się,

że Dumberg wybierze moją ofertę. Czy wtedy też będziesz

przyjacielsko usposobiony?

- Możesz być tego pewna - odpowiedział z całą powa­

gą, na jaką tylko mógł się zdobyć.

- A zatem zgoda. Ja jestem przekonana, że dotrzymam

warunków umowy. Jeżeli tylko ty nie zawiedziesz, to bę­

dziemy przyjaciółmi jak z podręcznika etyki dla początku­

jących biznesmenów - zaśmiała się.

- Umowa stoi. Chodźmy na plażę, bo szkoda słońca!

- wykrzyknął, wyciągając ku niej dłoń.

Przepychając się w drzwiach, zbiegli po schodkach na

plażę.

background image

56 • UPRAGNIONY CEL

Naturalność, z jaką wzięła go za rękę, zdumiała Maxa.

Zrobiła to niczym mała dziewczynka 'w zabawie, a jednak

dotyk jej ciepłej dłoni przyprawił go o przyspieszone bicie

serca.

Nagle z apartamentu Clare dobiegł ich powtarzający się

sygnał telefonu. Zatrzymali się gwałtownie i popatrzyli na

siebie.

- Do licha! - skrzywił się Max. - To może być Durn-

berg. Odbieramy?

Clare miała niewyraźną minę. Cofnęła dłoń.

- To może być także moja matka. Zostawiłam jej wia­

domość, gdzie mnie szukać w razie czego.

Max skinął głową ze zrozumieniem, wzdychając przy

tym ciężko.

Tymczasem Clare była już przy aparacie.

- Halo, mamo, to ty?

- Och, Clare, Bogu dzięki! - Odezwał się głos Edny

Pemberton. - Już się przestraszyłam, że mam zły numer.

- Co się stało? - Clare zaniepokoiła się nie na żarty.

Awaria komputera? Włamanie do biura?

- Słuchaj, twój fikus umiera!
- Co?! Jaki fikus?

- No wiesz, ten, który stoi w biurze! Liście zżółkły,

dużo z nich już opadło.

Clare miała ochotę rozpłakać się że złości.

- Mamo, dzwonisz po to, żeby mi powiedzieć, że fikus

umiera? Przecież się umawiałyśmy!

- No tak, tak. Ale już dawno chciałam ci coś powie­

dzieć. Fikus tylko mi o tym przypomniał. W twoim pokoju

jest strasznie duszno. Jak ty w ogóle możesz tu wytrzymać?

Setki razy mówiłam ci, że powinnaś założyć klimatyzację.

Clare czuła, że jeszcze chwila, a przestanie nad sobą

panować.

UPRAGNIONY CEL • 57

- Mamo, kup w takim razie nowego fikusa, a ja po

powrocie oddam ci pieniądze, dobrze? I znajdź firmę, która

zakłada klimatyzację. Jak wrócę, to do nich zadzwonię.

Tak, mamo, wszystko w porządku. Tak, czuję się znakomi­

cie. - Spojrzała na Maxa, który przypatrywał się jej od

drzwi z dobrotliwym uśmieszkiem. Skrzyżowane na pier­

siach ramiona i ręcznik przesłaniały nagi tors. Musiała

przyznać, że byłświetnie zbudowanym i bardzo przystoj­

nym mężczyzną.

- Czy dzwoniłaś już do Rona?

Clare poczuła niemiłe łaskotanie w żołądku. Ron! Udało

jej się jakoś o tym zapomnieć, ale odkładanie nic nie da.

W końcu będzie musiała do niego zadzwonić.

- Nie, mamo, jeszcze nie.
- Nie zapomnij go pozdrowić ode mnie. No to kończę,

kochanie, bo pewnie masz dużo pracy. I pamiętaj: uważaj
na tego Armstronga!

- Tak, mamo, oczywiście. To na razie, całuję! - Odło­

żyła słuchawkę.

- Jakieś kłopoty? - Max rzucił jej pytające spojrzenie.

- Ach, nie. - Bagatelizująco machnęła ręką.

- To chodźmy stąd prędko, zanim znowu ktoś zadzwo­

ni. - Ujął ją pod ramię i popchnął lekko w stronę drzwi.

- Ach, spójrz tylko. - dare zatoczyła wokoło ręką,

kiedy już znaleźli się z powrotem na schodkach, prowadzą­

cych z tarasu na plażę. - Błękit nieba, lazurowa laguna. To

raj! Mam ochotę tańczyć z radości.

- Chodź, przejdziemy się. - Max ujął ją za rękę. Nie

sprzeciwiła się.

- Zobacz, morze się całe mieni! - wykrzyknęła za­

chwycona. - O, tam na przykład ma kolor turkusowy, a tam

odcień bardziej zielonkawy, tu znowu modry. To chyba
zależy od głębokości?

background image

58 • UPRAGNIONY CEL

- I trochę od tego, jakie jest dno - odpowiedział. - Ten

zielonkawy, a raczej może seledynowy odcień bierze się

chyba z tego, że dno wyściełają skały wapienne.

- I morze jest bardzo spokojne. Zawsze tutaj jest takie?

- Nie, ale dzisiaj rzeczywiście pogoda nie jest dobra na

surfing.

- Pływasz na desce?-zainteresowała się Clare.

- Ja? Czy wyglądam na kogoś takiego? Mój kontakt

z surfingiem ogranicza się do puszczania sobie czasami

płyty Beach BoysÓw - Max roześmiał się.

- Żartujesz sobie ze mnie. Właśnie wyglądasz mi na

kogoś takiego. - Ogarnęła wzrokiem jego muskularną, wy­

sportowaną sylwetkę.

- No, już dobrze, dobrze. Owszem, zdarza mi się stanąć

na desce. Ale moim ulubionym zajęciem tutaj jest nurko­

wanie i zbieranie muszli.

- Chyba nie powiesz mi, te Ham potrafi zrobić z tego

także konkurencję sportową?

- Owszem. Zwykle po obiedzie jest ceremonia wręcze­

nia nagrody temu, kto znalazł najciekawszą muszlę - od­

parł Max.

- No, nie! - Clare spojrzała z udanym przerażeniem.

- Czy ten człowiek nie może niczego zrobić tak po prostu,

dla przyjemności?

Znaleźli się teraz niemal nad samą wodą, u stóp wyso­

kiej na jakieś dwa metry skały, która przegradzała plażę,

tworząc za sobą niewielką zatoczkę. Plaża była zupełnie

pusta, jedynie w oddali widać było figurki kąpiących się.

Zapewne dlatego, że jest pora lunchu, pomyślała Clare.

Max zaproponował, żeby rozłożyli ręczniki i trochę po­

siedzieli na piasku. Clare wybrała miejsce u podnóża skały.

Nieopodal majestatycznie przechadzały się mewy.

- Ale wielkie! - Clare wskazała głową.

UPRAGNIONY CEL • 59

- Tak, wyjątkowo duże - przyznał Max. - Jesteś za

młoda chyba, żeby pamiętać film z Elizabeth Taylor i Ri­

chardem Burtonem. Nosił właśnie tytuł „Mewa".

Clare widziała ten film. W pamięć zapadła jej szczegól­

nie długa scena miłosna, rozgrywająca się właśnie na plaży.

Czy Max pomyślał o tym samym?

- Obejrzałam go nie tak dawno w telewizji.

- Lubię ten film - stwierdził Max.

Clare nie mogła dostrzec jego oczu, ukrytych za ciemnymi

okularami. Czuła się dziwnie zmieszana i sama nie bardzo

wiedziała, dlaczego. Wolała zmienić temat rozmowy.

- Co to za dziwne dziurki w piasku? Pełno ich tutaj.

- Zatoczyła ręką łuk nad brzegiem wody, przysiadając na

kolanach.

- To małe kraby - wyjaśnił. - Zakopują się w piasku

- dodał, widząc jej zdumioną minę - i zostawiają tylko taki

wąski kanalik, przez który oddychają. Mewy właśnie na nie

polują. Chcesz, żebym ci jednego wygrzebał?

- Nie, nie! - zaprotestowała. - To byłoby chyba pogwał­

cenie prawa do prywatności - roześmiała się. - Nie sądzisz?

- Sądzę, że jesteś bardzo piękna - odparł, przykucając

tuż obok niej.

Poczuła się jeszcze bardziej zmieszana.

- Naprawdę? - Ledwie panowała nad głosem. - Trud­

no właściwie dociec, co naprawdę myślisz, ukryty za tymi

okularami - dodała.

Powoli uniósł rękę i zdjął je.

- Tak lepiej? - spytał, nie spuszczając z niej wzroku.

Kiwnęła jedynie głową. Tak, lepiej, ale i zarazem trud­

niej. Oczy mężczyzny wyrażały nie tylko podziw dla jej

urody, ale i pożądanie.

- To nie fair. Teraz ty masz przewagę. - Przesunął jej

okulary na czoło.

background image

60 • UPRAGNIONY CEL

Zadrżała, jego dotyk przyprawił ją o dreszcz. Poczuła

się tak, jakby ją rozbierał. Zastygła na chwilę w bezruchu.

W tym momencie nagle znalazła się w jego ramionach.

Wydało jej się to tak naturalne, że zanim się obejrzała,

odpowiedziała uściskiem. Klęczeli przytuleni. Na swoim

brzuchu czuła ucisk jego rozkwitającej męskości. Poczuła,

że drży z podniecenia

Odchyliła nieco głowę i zajrzała mu w oczy.

- W ogóle się ciebie nie boję - powiedziała bardziej

chyba do siebie, niż do niego.

- Nie chcę, żebyś się mnie bała.

- Ale to niczego między nami nie zmienia - zastrzegła,

bo wydawało jej się, że widzi w jego spojrzeniu lekkie

rozbawienie. - Mam na myśli sprawę, dla której tu przyle­

ciałam.

- Rozumiem.

- Nie wyobrażaj sobie, że...

- Nic sobie nie wyobrażam - przerwał i pocałował ją.

Nawet nie próbowała się bronić. W gruncie rzeczy ni­

czego bardziej nie pragnęła. Przez moment zaszumiało jej

w głowie. Miała wrażenie, że słyszy fale, rozpryskujące się

na brzegu, ale przecież morze było całkiem spokojne. On

tymczasem całował ją namiętnie, wdzierając się językiem

w jej usta, jakby chciał dać przedsmak tego, co ich czeka,

jeżeli tylko pozwoli mu na więcej. I kto wie, czy całkiem

nie straciłaby głowy, gdyby nie piskliwy śmiech dziecka.

Nie byli już sami. Na skałce stała mała, może czteroletnia

dziewczynka i przypatrywała się im uważnie. Za chwilę

ujrzeli, jak zza skały wynurza się pomarańczowa parasolka,

a potem kobieta, zapewne matka dziewczynki. Spojrzała

na nich z nie mniejszą ciekawością, niż mała.

- Chodź, popływamy trochę. - Max podniósł się i po­

ciągnął ją za sobą.

UPRAGNIONY CEL • 61

- Uhmm - skinęła głową Clare.

Wbiegli do wody, trzymając się za ręce. Była cudownie

ciepła. Po chwili oboje płynęli obok siebie.

- A teraz spróbujemy ponurkować! - krzyknął roze­

śmiany Max. - Weź głęboki wdech, Clare.

Silnym wyrzutem ramion zanurzył się i zszedł pod

wodę. Dziewczyna poszła jego śladem. Kiedy otworzy­

ła oczy w głębinie, zobaczyła go tuż przy sobie. Objął

ją i znowu poczuła jego usta na swoich. Przywarł do

niej całym ciałem. Jego ręce wędrowały teraz po jej cie­

le. Clare poczuła, że sutki jej piersi twardnieją. Już im

brakowało powietrza. W chwilę potem wynurzyli się, cią­

gle objęci.

Miała teraz przed sobą jego twarz, rzęsy i brwi śmiesz­

nie sklejone olejkiem do opalania.

- Kłamałem - powiedział nieco zdyszanym głosem,

odrzucając jej z policzka kosmyk mokrych włosów.

Wyprostowała ramiona, odsuwając się od niego i przy­

patrując mu się uważnie.

- Jak to?

- Pytałaś, czy nie moglibyśmy pójść sobie po prostu na

plażę, ot tak, bez żadnego celu. Otóż miałem bardzo

wyraźny cel: chciałem być tylko z tobą Sam, tylko z tobą

- powtórzył.

- Och, wybaczam ci to, Max - powiedziała niskim gło­

sem.

Oblizała słone wargi i zobaczyła, jak w jego oczach na­

tychmiast rozpaliło się pożądanie. Pociągnął ją nieco w dół,

tak że z wody wystawała tylko jej głowa

- Będziesz musiała mi wybaczyć chyba coś jeszcze

- uprzedził.

Zaczął rozbierać ją pod wodą. Jedno ramiączko kostiu­

mu zsunęło się, drugie zatrzymało na łokciu.

background image

62 • UPRAGNIONY CEL

I

- Chcę jeszcze czegoś więcej, niż tylko być z tobą sam

na sam.

Czulą, jak szaleńczo bije jej serce, wytrzymała jednak

jego spojrzenie. Ta obcesowość, z jaką zabierał się do rze­

czy, nie speszyła Clare. Przeciwnie. Nie zaprotestowała,

kiedy ujął w dłonie jej piersi. Odchyliła głowę do tyłu

i westchnęła, gdy zaczął pieścić sutkę.

- Och,Clare.-Ściągnął jej kostium.

Spojrzała na niego przeciągle.

Nagle znieruchomiał.

- Zobacz, na plaży zaroiło się od ludzi. - Skrzywił się,

wskazując głową w stronę brzegu.

Rzeczywiście. Minęła pora lunchu i teraz kilku kąpią­

cych zmierzało z wolna w ich stronę,

- Max, przestań. Chyba zwariowaliśmy - szepnęła.

- Nie, nie zwariowaliśmy, - Pokręcił przecząco głową,

- To raczej Dumberg zwariował, uważa, że może bawić się

naszym kosztem. Wymyślać sytuacje, manipulować lu­

dźmi...

- Niemożliwe! - obruszyła się Clare. - Myślisz, że pró­

buje nami sterować?

Płynęli teraz zrezygnowani w stronę brzegu.

- Nie mam nic przeciwko temu. Ale musisz zdać sobie

sprawę, że tak jest. On coś kombinuje - powtórzył, kiedy

znaleźli się juź na twardym gruncie. W chwilę potem wy­

szli na brzeg.

- Ale o co mu chodzi? - spytała Clare.

Max wzruszył ramionami.

- Nie jestem pewien. A może tylko mi się wydaje. Bo ja,

Clare, nie mam nic przeciwko temu - powtórzył. - Przeciwnie.

-

Mnie się to zupełnie nie podoba. Nie mam zamiaru

być królikiem doświadczalnym ani marionetką w niczyich

rękach,

UPRAGNIONY CEL • 63

- A to, co wydarzyło się między nami? - zapytał, przy­

glądając się jej badawczo.

- No wiesz, myślę, że zrobiliśmy to, na co mieliśmy

ochotę. - Spojrzała na niego wyzywająco.

Skinął poważnie głową, ciągle nie spuszczając z niej

oczu.

- Tak, Clare - przytaknął - i Durnberg nie ma tu nic do

rzeczy. Nawet nie musi o niczym wiedzieć. Nie powinien.

- To znaczy, że należy zachowywać się w jego obecno­

ści tak, jakbyśmy byli sobie obojętni, to chcesz powiedzieć.

- Zmarszczyła brwi z nieco drwiącym uśmieszkiem.

Udał, że tego nie dostrzegł.

- Właśnie tak. To wcale nie jest zły pomysł, choć nie

będzie wcale łatwo, bo spodziewam się, że Durnberg nie

zostawi nas samych od świtu do nocy. Jestem pewien, że

gdy wrócimy do swoich pokoi, zastaniemy wiadomość od

niego. Ale musimy grać. Nie możemy dać mu tej satysfa­

kcji.

- A jak to sobie wyobrażasz? Jeżeli zakładasz, że ani

przez chwilę nie będziemy sami?

- No wiesz, facet musi spać od czasu do czasu - uśmie­

chnął się łobuzersko Max.

- No a ty nie musisz? - Clare nie mogła powstrzymać

się od uśmiechu.

Podszedł do niej i musnął palcem jej policzek. -

- Czyżbym był w twoich oczach już takim starcem?

- spytał z przyganą w głosie.

- No, nie... Ja przecież... - zmieszała się.

- Oj, Clare, Clare. - Max pokręcił głową z westchnie­

niem. - Widzę, że muszę ci pokazać, do czego jest jeszcze

zdolny czterdziestodwuletni mężczyzna.

background image

ROZDZIAŁ

6

Clare i Max ruszyli spacerem w stronę okazałej posiad­

łości. Jak gdyby nigdy nic podeszli do drzwi zajmowanych

przez siebie pokoi. Max, już z ręką na klamce, odwrócił się

w stronę dziewczyny i mrugnął porozumiewawczo.

- Chodź, sprawdzimy, czy miałem rację. Jestem gotów

się założyć, że zastaniesz wiadomość od Durnberga. Stary

Ham nie pozwoli wymknąć się nam spod kontroli.

- A jeżeli nie? - Clare spojrzała z pobłażliwym uśmie­

chem. - Będzie to znaczyło, że się myliłeś.

Ale ta ewentualność nie zdawała się wcale Maxa zasmu­

cać.

- No cóż, panno Clare, to byłaby bardzo miła niespo­

dzianka. Może nawał zajęć nie pozwolił mu się wyrwać.

Wtedy mielibyśmy jeszcze trochę czasu dla siebie. - Zbli­

żył się do niej z czarującym uśmiechem.

- Lepiej sprawdźmy - zaproponowała Clare i przekrę­

ciła klucz w zamku. Weszli do środka. Światełko na kon­

trolce aparatu pulsowało rytmicznie.

Max zaklął pod nosem. Clare nerwowo przełknęła ślinę

i cicho westchnęła. Wcale nie miała pewności, czy było to

westchnienie ulgi.

UPRAGNIONY CEŁ • 65

- Pójdę sprawdzić u siebie-powiedział Armstrong ma­

towym głosem.

- Możemy to zlekceważyć! - nie wytrzymała.

- To nie ma sensu. Jak go znam, za chwilę sam się

zjawi. Przyznasz, że to byłby kiepski początek - szepnął,

pocierając policzkiem o jej policzek.

Clare pokiwała tylko głową w odpowiedzi. Zrobiła to

jednak bez przekonania. Był tuż przy niej, prawie nagi*

jego bliskość oszałamiała, a świadomość, że mu się podoba

-ośmielała.

- Może to wcale nie Dumberg? Może to znowu moja

matka? - spróbowała raz jeszcze, lekko napierając na nie­

go, tak że teraz ich ciała przywierały do siebie.

- Clare - rzucił ostrzegawczym tonem i objął ją moc­

niej.

- Max,.. Jednak się ciebie boję, Masz w sobie taką silę!

Nie potrafię się opanować. Nie wiem, co robię, czy powin­

niśmy. .. czy właśnie my,,.

- W porządku - powiedział uspokajająco. - Nie martw

się. Wcale nie zamierzam wykorzystywać tego w naszych

kontaktach z Hamem. Możesz być pewna, że jeżeli nie

dostaniesz zlecenia, to nie przeze mnie.

Puścił ją i cofnął się o krok.

- A teraz sprawdź te wiadomości. Ja pójdę do siebie

i zrobię to samo.

Odwrócił się i podszedł do drzwi, łączących ich aparta­

menty.

Clare spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Jak to, te drzwi nie są zamknięte?

- Nie. Nie są. - Odwrócił się z uśmiechem. -1 powiem

ci, że wcale nie były zamknięte, gdy tu przyjechaliśmy.

Dziewczyna otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

- Myślisz, że Dumberg kazał je zostawić otwarte?

background image

66 • UPRAGNIONY CEL

- Może. - Uniósł w górę brwi. - Chcesz, żebym je za­

mknął od swojej strony?

- Nie.

Raz jeszcze uśmiechnął się i wyszedł.

Clare ze zrezygnowaną miną podeszła do telefonu i wy­

kręciła numer recepcji.

- Tu recepcja - usłyszała w słuchawce miły męski głos.

- Dzwonię z numeru dwudziestego czwartego. Chcia­

łabym odebrać wiadomość dla siebie.

- Chwileczkę... O, już, mam. Są trzy. Jedna od pani

Pemberton, która zawiadamia, że kupiła osiem różnych

kwiatów doniczkowych. Druga od pana Dumberga, że ko­

lacja zamówiona jest na osiemnastą trzydzieści, i trzecia od

pana Rona Trillinga, który prosi o natychmiastowy telefon.

Clare zaniknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Ron. No

tak, pewnie będzie musiała się z nim spotkać. Niewyklu­

czone, że jeszcze dziś wieczorem.

- Dziękuję - powiedziała i odłożyła słuchawkę.

Usłyszała lekkie pukanie do drzwi. Pojawił się Max.

- No i co? Jest lepiej, niż myślałem. Widzimy się z nim

dopiero o szóstej trzydzieści! A teraz jest dopiero po trze­

ciej.

- Max, otrzymałam jeszcze jedną wiadomość - powie­

działa Clare z ponurą miną.

- Od matki?

- Też, ale mówię w tej chwili o czym innym. Dzwonił

pewien człowiek, z którym prowadziłam różne interesy.

Czeka na telefon ode mnie.

- Będziesz musiała się z nim spotkać?

- Sama nie wiem, ale to całkiem możliwe.

- To lepiej spróbuj to zrobić teraz, przed kolacją, bo jak

znam Dumberga, nie będziemy mieli zbyt dużo wolnego

czasu.

UPRAGNIONY CEL • 67

- Przykro mi, Max.

- Dajspokój.-Machnąłręką.-Obiecałem,żeniebędę

ci przeszkadzał w pracy, prawda? A rozumiem, że masz

z nim do omówienia sprawy zawodowe? - Przyjrzał się jej

badawczo. - Bo, wiesz, nie lubię rozbijać związków... -

zawahał się na moment - powiedzmy, uczuciowych. Jeżeli

jesteś z kimś związana, to lepiej powiedz mi od razu.

Clare nie była zaskoczona. To do niego pasuje, pomyślała.

- Nie, Max, nie ma nikogo w moim życiu. Aktualnie

- dodała. Czy nie powinna mu powiedzieć o Ronie? Chyba

tak byłoby lepiej. - Widzisz, byłam zaręczona z tym czło­

wiekiem, ale to już dawno skończone. Tak się składa, że on

pracuje w tej samej branży.

- Czy to ma jakiś związek z twoją licencją na Florydę?

- Tak. Ron pomógł mi ją załatwić.

- Hmm, może cię jednak nie doceniam - powiedział

Max w zamyśleniu. Potarł palcami czoło i znowu spojrzał

na nią uważnie.

- To dlaczego nie zrobiłeś tego samego? Dlaczego nie

załatwiłeś sobie takiego zezwolenia? - Obrzuciła go

gniewnym wzrokiem.

Sama nie wiedziała dlaczego, ale jego niezaradność na­

gie ją zdenerwowała.

- Jak do tej pory Flagstaff Fairways zupełnie mi wystar-

czało - odpowiedział z rozbrajającą prostotą.

- A nie pomyślałeś, że może Dumberg wolałby mieć

agenta z uprawnieniami i tam, i tu?

- Nikogo tutaj nie znam. - Max wzruszył ramionami.

- A orientujesz się pewnie, że aby zdobyć taką licencję,

trzeba mieć kogoś dobrze ustawionego albo być ubezpie­

czeniowym potentatem. Wcale nie mam ci za złe, że masz

tu dobre kontakty. No więc, dobrze - rozłożył ręce - może

Ham tobie da Sugar Sands, a mnie zostawi Flagstaff.

background image

68 • UPRAGNIONY CEL

- Max, ja chcę mieć jedno i drugie... - powiedziała

z naciskiem.

- Nie znasz Dumberga, - Pokręcił głową z uśmiechem.

- Gdyby dal ci obie koncesje, to nie miałby z tego żadnej

frajdy.

- Nie jestem tego taka pewna.

- No dobrze, już dobrze. Zostawmy to. Masz teraz coś

do załatwienia, więc zajmij się tym, a ja tymczasem pójdę

sobie na kort i poćwiczę mój bekhend.

- Żeby wygrać z Dumbergiem?

- Żeby się przekonać, że wygrałbym, gdybym chciał.

- Max roześmiał się. - Do zobaczenia na obiedzie! - Po­

machał uniesioną ręką i zniknął za drzwiami, łączącymi ich

pokoje.

Clare weszła do sypialni i sięgnęła po torebkę, w której

miała notes z telefonami. Zdecydowała się. Wykręciła nu­

mer do biura Rona. Odebrała sekretarka, a po chwili w słu­

chawce usłyszała znajomy głos.

- Clare? Miło cię słyszeć! Kiedy przyleciałaś?

- Dzisiaj przed południem. Ale zdążyłam już pójść na

plażę - pochwaliła się. Nie bardzo wiedziała, o czym ma

z nim mówić.

- Dzielna dziewczyna! I co, wspaniale, prawda?

- Fantastycznie! - Zwłaszcza jeżeli ma się miłego to­

warzysza, dodała w myślach.

- Słuchaj, skoro już znalazłaś się na Florydzie, to może

zjemy razem obiad?

Nie bardzo jej się to uśmiechało, ale nie powinna lekce­

ważyć Rona. Doskonale orientował się w tutejszych sto­

sunkach i jego pomoc mogła okazać się niezbędna.

- Chętnie, tylko nie wiem, czy znajdę czas. Durnberg

bardzo starannie zaplanował cały pobyt i spodziewa się, że

wszystkie obiady będę jadła w jego towarzystwie, Ron.

UPRAGNIONY CEL • 69

- Czy on przypadkiem nie ma na ciebie ochoty?

- Nie, nie. Nic z tych rzeczy.

Zza ściany dobiegł ją odgłos zamykanych drzwi. To

Max poszedł na kort

- Dziś wieczorem umówił się ze mną na kolację, ale

mam jeszcze trochę czasu. Może spotkalibyśmy się teraz?

Obawiam się, że to jedyna szansa.

Miała nadzieję, że dzisiejszego popołudnia Ron będzie

zajęty. Zdążyłaby złapać Maxa na korcie.

- Teraz? - Ron zawahał się. - Dobrze. Muszę tu jeszcze

coś skończyć, ale za jakieś pół godziny przyjadę po ciebie.

Który pokój zajmujesz?

- Znajdziesz mnie pod numerem dwudziestym czwar­

tym - odparła Clare, próbując ukryć ton rezygnacji w gło­

sie.

- A twój konkurent?

- Obok. Pod dwudziestym piątym.

- Jak ci się wydaje, pokonasz tego starego wyjadacza?

- On wcale nie jest stary, Ron. Ma dopiero czterdzieści

dwa lata!

- Tak? Zdawało mi się, że działa w tej branży od za­

wsze!

- Rzeczywiście, zajmuje się ubezpieczeniami od czasu

ukończenia szkoły.

- To znaczy że nie ukończył wyższej uczelni? Clare,

w takim razie powinnaś dać sobie z nim radę bez trudu.

- Fakt, że nie posiada dyplomu, niczego nie przesądza.

Ma ogromne doświadczenie. Poza tym, jest kolegą Dum­

berga z ławy szkolnej.

- Nie przejmuj się. Twoja oferta jest bardzo atrakcyjna.

Pogadamy o tym. Zabiorę cię do St. Armand's Circle. Mu­

siałaś zauważyć go w drodze z lotniska.

- To centrum handlowe? Wygląda imponująco.

background image

70 ł UPRAGNIONY CEL

- Wybierzemy się na drinka jak za dawnych czasów.

Clare nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć.

- Clare? Jesteś tam jeszcze?

- Tak, tak - odparła -jestem. Oczywiście, będzie bar­

dzo milo. Do zobaczenia!

Odłożyła słuchawkę. Poczuła się nagle ogromnie zmę­

czona. Podniosła się i przeszła do łazienki. Postanowiła

wziąć prysznic, żeby się odświeżyć. Był upał. Cały czas

podczas rozmowy z Ronem miała przed oczami Maxa. Czy

aby nie zadurzyła się w nim trochę? Na to wygląda. Co ty

wyprawiasz, Clare Pemberton! - zbeształa się w myślach.

Wyszła spod prysznica i otworzyła szafkę, by wyjąć

suszarkę. Wśród rozmaitych kosmetyków znajdowała się

paczuszka prezerwatyw. Zdumiona, szybko zamknęła szaf­

kę. Tknięta ciekawością przeszła do apartamentu Maxa

i zajrzała do łazienki. Na umywalce, wśród porozrzuca­

nych w nieładzie przyborów do golenia, leżał identyczny

pakiecik. Nie ma co! Obsługa hotelu przewidziała najroz­

maitsze potrzeby gości.

Gdy wychodziła z łazienki, nagle w drzwiach wejścio­

wych pojawił się Max. W ręku trzymał rakietę tenisową

i puszkę z piłkami. Przez chwilę patrzyli na siebie zasko­

czeni. Clare zarumieniła się po korzonki włosów. Nie dość,

że nie proszona weszła do pokoju Maxa, to w dodatku

miała na sobie jedynie bieliznę.

- Hmm, czyżbyś chciała pożyczyć moją maszynkę do

golenia? - spytał Max, mierząc Clare uważnym spojrze­

niem.

- Ja... Sadziłam, że ćwiczysz bekhend.

- Wróciłem, bo miałem nadzieję, że może twoje spot­

kanie nie dojdzie do skutku.

- Jestem już umówiona. Ron zjawi się tutaj mniej wię­

cej za dziesięć minut.

UPRAGNIONY CEL • 71

Rozpaczliwie szukała jakiegoś wytłumaczenia, ale nic

sensownego nie przychodziło jej do głowy. Najlepiej było­

by powiedzieć prawdę, pomyślała, ale jak to zrobić?

- Nie mam niczego do ukrycia - powiedział Max, pod­

chodząc bliżej. - Doprawdy, zachodzę w głowę, czego szu­

kałaś w mojej łazience?

Clare była czerwona jak burak. Zdawała sobie sprawę,

że w tej sytuacji nie powinna kłamać.

- Zastanawiałam się... Byłam ciekawa, czy ty też zo­

stałeś wyposażony w środki, że tak powiem, higieny osobi­

stej.

Siłą powstrzymywał się od śmiechu.

- No i co?

- Dokładnie takie same.

Westchnęła z ulgą. Poszło łatwiej, niż myślała.

~ No dobrze. Lepiej już pójdę i przygotuję się do wyj­

ścia - powiedziała ze skruszoną miną,

Kiedy go mijała, chwycił ją za ramię.

- Zostań jeszcze chwilkę, minutkę.

- Minutę?

- Możesz głośno liczyć. - Przyciągnął ją do siebie

i przytulił. - Czy wiesz, że kiedy się rumienisz, to niemal

na całym ciele? No, może stwierdzam to trochę na wyrost

- dodał łobuzersko, wsuwając dłoń za figi Clare i głaszcząc

jej pośladek.

- Max, przestań... - Spróbowała uwolnić się z jego ob­

jęć. - Czy sądzisz, że mają tu zwyczaj zostawiać gościom

hotelowym takie rzeczy, czy zrobili to na polecenia Dum-

berga?

- Co za różnica. - Max wzruszył ramionami. Wodził

teraz palcem po obrzeżu jej stanika, kreśląc paznokciem

delikatny ślad na skórze. - Możemy z nich zrobić użytek,

jeżeli tylko masz na to ochotę.

background image

72 • UPRAGNIONY CEL

Clare poczuła, jak oblewają fala gorąca.

- Myślisz, Max, że moglibyśmy?

- Nie mam cienia wątpliwości - odparł.

- Muszę już iść -szepnęła.

- Tak, wiem. - Musnął wargami jej włosy. - Idż. Mamy

i tak dużo czasu dziś wieczorem. Możemy powiedzieć Ha-

mowi, że jesteśmy zmęczeni po podróży i wrócić do domu

zaraz po kolacji.

Clare uwolniła się z objęć" Maxa i poszła do siebie.

Chwiejnym krokiem podeszła do łóżka, na którym leżały

porozrzucane części garderoby. Ubierała się jak w transie.

Włożyła bladozieloną suknię i przypięła klipsy zastanawia­

jąc się, czy w tym stroju spodoba się Maxowi. Z zamyśle­

nia wyrwało ją głośne pukanie do drzwi. W chwilę potem

do pokoju wkroczył Ron.

- Jak się masz, Clare! Ho, ho, wyglądasz wspaniale!

Zanim się spostrzegła, już pochylał się nad nią, by pocało­

wać ją w policzek. Poczuła dobrze sobie znany zapach wody

kolońskiej. Ron byl nieco inaczej uczesany, miał może dłuż­

sze włosy, ale przez te dwa lata niewiele się zmienił.

- Dziękuję - odpowiedziała, siląc się na uśmiech.

- Całkiem miłe miejsce. - Ron rozejrzał się po pokoju.

- Jesteś gotowa? A może wolisz, abyśmy tu zostali i zamó­

wili coś do pokoju?

- Nie, nie - powiedziała szybko. Zastanawiała się, czy

Max jest jeszcze w swoim pokoju i czy słyszy ich rozmo­

wę. - Chodźmy. Z przyjemnością się przespaceruję. Tak tu

ładnie. Wezmę tylko wszystkie papiery, - Wbiegła do sy­

pialni i wróciła z teczką,

- Może odłożymy to na kiedy indziej, Clare, a dziś

uczcimy jakoś nasze spotkanie?

- Nie mogę, Ron. Obawiam się, że będę tu potwornie

zajęta.

UPRAGNIONY CEL • 73

- Szkoda - odpowiedział, przyglądając się jej badaw­

czo. - Doprawdy, Clare, już trochę zdążyłem zapomnieć,

jaka jesteś piękna i elegancka - dorzucił. - Zaczynam się

zastanawiać, czy dobrze zrobiłem, pozwalając ci zostać we

Flagstaff.

- Ron - odezwała się Clare, starając się nie okazywać

zniecierpliwienia - razem podjęliśmy tę decyzję i umówili­

śmy się, że nie będziemy do tego wracać. Przyrzekliśmy

sobie, że będziemy przyjaciółmi, pamiętasz?

Ron roześmiał się nerwowo.

- Jasne, Clare. Przyjaciółmi - powtórzył i skrzywił się.

- Uważasz, że już nimi nie jesteśmy?

Ron pokręcił głową i otworzył drzwi wyjściowe.

- Jesteśmy wspólnikami w interesach, Clare. Oto kim

jesteśmy.

Clare uśmiechnęła się, mijając go w drzwiach. Taka for­

ma odpowiadała jej całkowicie. Najlepiej byłoby, gdyby

tak właśnie zostało. Miała nadzieję, że ten uśmiech wypadł

naturalnie i że jego uwaga była wolna od podtekstów,

W drodze do StArmand's Circle Clare uspokoiła się

całkowicie,

Ron udzielił jej kolejnej rady. Powiedział, że nie powin­

no się łączyć ze sobą przyjemności i pracy oraz przyjaźni

i seksu. Nie, Clare niepotrzebnie się martwi. Przecież zna

dobrze Rona i wie, że nie wycofa się, tylko dlatego że dała

mu kosza. A swoją drogą, on ma rację. Nie należy mieszać

życia osobistego z zawodowym. Max jest jej rywalem

w interesach. Oboje mają na siebie ochotę. No cóż, to

zupełnie dwie różne rzeczy. Na razie wszystko jest w po­

rządku. Czy jednak mogą zostać przyjaciółmi? Hmmm.

Clare nie była już tego taka pewna. Jedno nie ulega wątpli­

wości: chce zdobyć i zlecenie, i Maxa. Zastrzegał się, że

background image

74 • UPRAGNIONY CEL

dla niego ten kontrakt nie jest taki ważny, ale prawdopo­

dobnie tylko dlatego, że jest pewien wygranej.

Popołudnie upłynęło Clare na bardzo rzeczowej rozmo­

wie. Ron wnikliwie przestudiował jej projekt. Musiała

przyznać, że jego uwagi były bardzo celne.

Kilka minut przed szóstą Clare zaczęła niecierpliwie

spoglądać na zegarek. Ron zdawał się tego wcale nie za­

uważać. Wreszcie nie wytrzymała i wylewnie dziękując

mu za pomoc, poprosiła, żeby odwiózł ją do hotelu.

- Straciliśmy zachód słońca, a tak bardzo chciałem ci

go pokazać - powiedział Ron, zatrzymując się przed jej

drzwiami.

- Ja też żałuję, ale trudno - westchnęła nieszczerze.

Oglądanie z Ronem zachodu słońca było ostatnią rzeczą,

na jaką miała teraz ochotę.

- Prawdziwa z ciebie kobieta interesu, Clare. - Ron po­

kręcił głową, otwierając drzwiczki granatowego audi.

Wziął samochód w leasing na niezwykle korzystnych wa­

runkach, które objaśniał Clare przez całą drogę powrotną.

Był z siebie i z samochodu bardzo dumny. - Słuchaj, gdy­

byś przeprowadziła się tutaj, moglibyśmy razem prowadzić

interesy,

- Ron, podjęłam decyzję już dwa lata temu - przypo­

mniała. Teraz, kiedy patrzyła na niego, zauważyła, że oczy

ma osadzone zbyt blisko i że robi mu się drugi podbródek,

Co ona właściwie w nim widziała? - Muszę zostać we

Flagstaff, dopóki Joel nie ukończy szkoły. A poza tym, tam

mieszka moja matka.

- Ale tu miałabyś dużo więcej możliwości. No i przy­

znasz, że okolica jest bardzo piękna.

- We Flagstaff też jest ładnie. Zresztą, już się przyzwy­

czaiłam.

Ron popatrzył na nią domyślnie.

UPRAGNIONY CEL • 75

- Coś mi się wydaje, że kryje się za tym jakiś mężczyzna,

Clare. Czy nie tak? No, powiedz staremu przyjacielowi.

- Nie, Ron. To znaczy, nie ma o czym mówić.

- Nie wierzę. Zarumieniłaś się, Clare, i myślę, że to,

niestety, nie z mojego powodu. Jesteś pewna, że Dumberg

nie wchodzi w rachubę? Powiem ci, że to nie byłoby wcale

takie złe.

- Nie, Ron. Już ci mówiłam, że nie. Nie jestem z nikjm

związana.

- Tylko jesteś przywiązana do Flagstaff - rzekł z poro­

zumiewawczym uśmieszkiem. - No dobrze, niech ci bę­

dzie.

Clare modliła się w duchu, żeby wreszcie odjechał.

- Rzucisz Dumberga na kolana, kiedy przedstawisz

swój projekt. Będzie idiotą, jeżeli nie podpisze z tobą umo­

wy.

- Dziękuję ci, Ron. Bez twojej pomocy nie byłby taki

dobry.

- Już raz to dzisiaj powiedziałaś, Clare, i uparłaś się,

żeby zapłacić za drinki. - Westchnął. - To fakt, stanowimy

dobry tandem. Szkoda, że kiedyś tak dobrze się nie rozu­

mieliśmy.

Clare zrobiło się go żal. Był, zdaje się, pełen dobrych

chęci.

- Obawiam się, że jednak nie stanowiliśmy dobranej

pary, Ron - powiedziała, myśląc o tym, czego doświadczy­

ła dzisiaj, kiedy Max trzymał ją w ramionach.

- A widzisz, widzisz, jednak jest ktoś.

- Może - odparła zniecierpliwiona. - Do widzenia. -

Wyciągnęła rękę. - Będziemy w kontakcie.

Uścisk jego dłoni był krótki i mocny.

- Świetnie!

Ron przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył z piskiem

background image

76 • UPRAGNIONY CEL

opon. Z ulgą popatrzyła za znikającym samochodem. Po­

tem odwróciła się i otworzyła drzwi zastanawiając się, czy

Max jest u siebie. Pewnie kąpie się albo przebiera do obia­

du. Wyobraziła go sobie nagiego, wycierającego się ręczni­

kiem i poczuła przyspieszone bicie serca.

Po przekroczeniu progu od razu zauważyła, że drzwi

łączące ich pokoje były otwarte. Jednak Maxa najwyraźniej

nie było. Nieco zawiedziona przeszła do sypialni. Na podu­

szce leżała karteczka.

„Clare, jestem z Hamem w barze. Dołącz do nas, jak

tylko wrócisz - Max".

W pierwszej chwili przyszło jej do głowy, że może Max

postanowił wykorzystać jej nieobecność, by przedstawić

Hamowi swój projekt i przekonać go. Natychmiast się jed­

nak zawstydziła. Po pierwsze, wcale nie musiało tak być,

a po drugie, cóż właściwie byłoby w tym złego?

Ma prawo. Powiedzieli przecież sobie, że nie będą uda­

wali przed sobą, że nie są rywalami. Może postanowił więc

działać wcześniej, bo poczuł się zagrożony? Wiedziała, że

wiadomość o licencji na Florydę i o tym, że chce podpisać

kontrakt i na Falgstaff, i Sugar Sands, zrobiła na nim wra­

żenie.

Może ona też powinna spotkać się z Hamem na osobno­

ści? Właściwie dziś po obiedzie mogłaby go z powodze­

niem zapoznać ze swoją ofertą. Wszystkie punkty znała na

pamięć, a rozmowa z Ronem utwierdziła ją w przekona­

niu, że jest naprawdę interesująca. W końcu powinna dbać

o własne interesy. Max siedzi sobie teraz w barze z Hamem

i rozmawia. O czym? Na pewno nie o niebieskich migda­

łach. Załatwia swoje sprawy.

Mimo wszystko nie była do końca przekonana. Dosko­

nale pamiętała namiętne pocałunki i gorące, męskie ramio­

na. Ale przecież to on powiedział, że nie powinni mieszać

UPRAGNIONY CEL • 77

spraw osobistych i zawodowych. W ich branży nie można

sobie pozwolić na sentymenty. No nic, zobaczymy, trzy­

majmy się tego, co sobie przyrzekliśmy.

Clare poprawiła makijaż, zarzuciła na ramiona cienki

żakiet i wyszła, zabierając ze sobą teczkę z dokumentami.

Zostawi ją w recepcji i wróci po nią, jeżeli Ham wyrazi

gotowość przejrzenia przygotowanego przez nią kontraktu.

Na dworze zrobiło się chłodniej. Mgła opadała powoli

i latarnie wzdłuż uliczki prowadzącej do klubowej restau­

racji wyglądały jak lampiony. Sąsiedztwo oceanu dawało

znać o sobie: w powietrzu czuło się słonawy posmak. Clare

miała wrażenie, że idzie zielonym tunelem. Tropikalna,

bujna roślinność wdzierała się na uliczkę ze wszystkich

stron.

Nie mogła przestać myśleć o Maxie. Dlaczego tak łatwo

zawrócił jej w głowie? Czy wpłynęło na to piękno tego

miejsca? A może to tęsknota za wakacyjną przygodą? Od

dwóch lat nie miała na nic czasu. Harowała jak wół. Nie

powinna tak łatwo ulegać. Musi się wziąć w garść.

Z zieleni wynurzył się rzęsiście oświetlony budynek

hotelu. W holu recepcyjnym zostawiła żakiet i teczkę,

a potem weszła w drzwi, prowadzące do baru. Było już

wpół do siódmej, miała jednak nadzieję, że obaj panowie

czekają na nią.

Ściany baru wyłożono muszlami i kamieniami. We­

wnątrz kłębił się kolorowy tłumek, na stolikach królowały

napoje orzeźwiające i wymyślne egzotyczne koktajle. Max

i Ham siedzieli w samym rogu. Przed jednym i drugim

stalą szklanka wypełniona bursztynowym płynem, w któ­

rym pływały kostki lodu. Clare nie miała wątpliwości, co

jest w tych szklankach. Ciekawe, czy Max i teraz stosuje

swoją technikę, przemknęło jej przez głowę.

Siedzieli pochyleni ku sobie, z rozluźnionymi krawata-

background image

78 • UPRAGNIONY CEŁ

mi i wyglądali na lekko wstawionych. To wcale jej nie

ucieszyło. Jeżeli Ham nie będzie w stanie rozmawiać o jej

ofercie, będzie to właściwie stracony wieczór. Nim podesz­

ła, spojrzała raz jeszcze na Maxa. Tak, było w nim coś

ujmującego i pociągającego zarazem. Był nie tylko przy­

stojny. Emanowała z niego jakaś siła, pewność siebie. Za­

chowywał się swobodnie, a jednocześnie wytwornie, co

rzuciło jej się w oczy już podczas pierwszego spotkania.

Wdziała, jak roześmiał się i sięgnął do kieszeni marynarki,

skąd wyciągnął długopis. Potem wziął do ręki serwetkę

i zaczął coś pisać i rysować, a potem podsunął Hamowi,

który pochylił się nad nią, kiwając głową.

Clare mimowolnie wstrzymała oddech. Kiedy Dunberg

wyprostował się z uśmiechem i raz jeszcze kiwnął głową,

powzięła decyzję. Musi po kolacji przystąpić do rzeczy

i przedstawić swój plan. Nie ma wyboru: Max nie zasypuje

gruszek w popiele.

ROZDZIAŁ

7

W pewnym momencie, kiedy Clare przeciskała się mię­

dzy stolikami, poczuła na sobie spojrzenie Maxa, Przez

chwilę zapomniała o celu spotkania. Opanowała się jednak

szybko i postanowiła skoncentrować na interesach. Gdy

podeszła, obydwaj mężczyźni wstali, a Ham schował zapi­

saną serwetkę do kieszeni marynarki.

- W samą porę - powiedział, rzucając wymownie

okiem na swojego rolexa. - Wyglądasz wspaniale, Clare.

- Dziękuję - odparła i rzuciła okiem na Maxa. Dobrze,

że Dumberg nie patrzył na niego. W przeciwnym wypadku

wyczytałby natychmiast z jego twarzy, że Max i Clare byli

dla siebie kimś więcej niż dobrymi znajomymi.

- Myślę, że możemy ruszać w stronę restauracji -

stwierdził Dumberg, obejmując Clare w pasie i odwracając

w kierunku, z którego właśnie przyszła. Zmusiła się do

uśmiechu, ale w głębi duszy zdała sobie sprawę, że w za­

trważająco krótkim czasie zaszła w niej niepokojąca zmia­

na. Jedynie dotyk Maxa nie sprawiał jej przykrości.

- Max mówił mi, że obydwoje byliście bardzo zajęci po

południu i nie skorzystaliście z mojej propozycji rozegra­

nia meczu tenisowego - ciągnął Ham, gdy zmierzali mię­

dzy stolikami w kierunku wyjścia.

background image

80

Clare była zadowolona, że Max szedł z tyłu. Gdyby

musiała teraz spojrzeć mu w oczy, zarumieniłaby się

z pewnością.

- Zadzwonił niespodziewanie jeden z moich wspólni­

ków, który mieszka w Sarasota - rzuciła przez ramię.

- Rozumiem, rozumiem. Czy spotkanie było owocne?

- Tak, dziękuję.

- To dobrze, bo mam już plany dla całej naszej trojki na

jutro. Ja też pozałatwiałem dzisiaj wszystkie sprawy, więc

jutro możemy trochę odpocząć.

Szli teraz wyłożonym miękkim dywanem holem w stro­

nę restauracji. Clare odwróciła leciutko głowę do tyłu, by

poczuć zapach wody po goleniu Maxa i ledwie wyczuwal­

ną woń burbona w jego oddechu.

Ham zatrzyma! się, by porozmawiać z szefem sali,

a Max skorzystał z okazji i pochylił się w kierunku dziew­

czyny.

- Wyglądasz olśniewająco - szepnął. - Chociaż dużo

bardziej lubię, gdy jesteś ubrana tak, jak dzisiaj po połud­

niu,

Nie zdążyła nic odpowiedzieć. Ham wrócił i razem ru­

szyli do wskazanego im stolika. Całą silą woli starała się

opanować. Bliskość Maxa przyprawiała ją o drżenie, a on

jeszcze musiał przypominać jej to, co zdarzyło się dzisiaj

w jego łazience.

Doszli do stolika, który stał pod przeszkloną ścianą.

Kelner odsunął krzesło. Wybrał dla niej miejsce pomiędzy

mężczyznami. Clare wiedziała, że siedząc obok Maxa, nie

będzie w stanie się kontrolować. Uśmiechnęła się przepra­

szająco i skarżąc na lekki przeciąg, usiadła z drugiej strony

stołu. Max posłał jej zawiedzione spojrzenie, ale ona od­

wróciła się ku osnutej lekką mgłą zatoce udając, że nic nie

zauważa. Powtarzała sobie w duchu, że dopóki nie będzie

k - i

UPRAGNIONY CEL • 81

miała w ręku podpisanej umowy, powinna panować nad

emocjami.

- Czy podać państwu coś do picia przed jedzeniem?

- spytał uprzejmie kelner.

- Oczywiście. Co dla ciebie, Clare? - spytał Dumberg.

- Jack Daniels z wodą - odpowiedziała z wahaniem,

zerkając na Maxa.

- To mi się podoba - roześmiał się Ham, - Oto kobieta,

która wie, czego warto się napić. To samo dla wszystkich,

chyba że mój drogi Max już pasuje?

- O nie - odparł Max. - Nie odmawiam, gdy pije się

J.D. Wiesz o tym dobrze, Ham.

- Prawdę rzekłszy, nie pamiętam, żebyś pasował w ja­

kiejkolwiek sytuacji - stwierdził Ham, gdy kelner odszedł.

Potem odwrócił się w stronę Clare i dodał: - Max to czło­

wiek, który nigdy nie zaprzepaszcza nadarzających się oka­

zji.

- Naprawdę? Trudno w to uwierzyć. Sprawia wrażenie,

jakby na niczym mu specjalnie nie zależało. - Clare dzię­

kowała Bogu, że restauracja tonęła w romantycznym pół­

mroku. W takim świetle Dumberg mógł nie zauważyć na­

pięcia na jej twarzy. Teraz ona musi wykorzystać okazję.

Okazję do zrobienia interesu.

- Specjalnie staram się o takie wrażenie - zaczął Max,

uważnie wpatrując się w dziewczynę. - Klienci nie lubią

napięcia ani pośpiechu. Ale w gruncie rzeczy jestem bar­

dzo energicznym i wytrwałym facetem.

Clare podniosła do ust szklankę i pociągnęła długi łyk.

- Świetnie - wtrącił Dumberg. - Zademonstrujesz nam

swoją energię i wytrwałość jutro na polu golfowym. Zare­

zerwowałem pole na godzinę ósmą.

- Ale ja nie wzięłam... - zaczęła Clare.

- Mam kije dla wszystkich-przerwał jej Ham, a potem

background image

82 • UPRAGNIONY CEL

odwrócił się do kelnera, który właśnie przyniósł drinki.

- Dziękuję, Enrico. Wiemy już, co będziemy jedli.

Clare pozwoliła Hamowi przejąć inicjatywę, bo zorien­

towała się już, że lubi o wszystkim decydować. Kelner

zapisał zamówienie i odszedł.

- Napijemy się za rywalizację. - Ham podniósł swoją

szklankę i lekko stuknął się z pozostałymi biesiadnikami.

Max upił łyczek, nie spuszczając oczu z dziewczyny.

Clare nie spodobał się toast.

- Gdzie będziemy grali? Nie masz przecież pola golfo­

wego w Sugar Sands? - spytała,

- Masz rację, nie mam - odpowiedział zdziwiony, uno­

sząc do góry jedną brew, - Ale dogaduję się właśnie w tej

sprawie z klubem Longboat Key. Będą zachwyceni, gdy

przyjdziemy tam pograć. A potem, po lunchu... - Ham

przerwał, bo podszedł kelner i nachylił się w stronę Clare.

- Panna Pemberton? - spytał.

- Tak, słucham.

- Jest telefon do pani. Podobno to coś pilnego. Czy

mam przynieść bezprzewodowy aparat tutaj, czy woli pani

odebrać w holu?

Clare zmarszczyła brwi. Tylko dwie osoby wiedziały,

gdzie jej szukać: matka i Ron.

- Odbiorę w holu, dziękuję - odpowiedziała wstając.

- Może powinnaś wziąć ze sobą drinka? - spytał Arm­

strong.

- Nie sądzę - odparła, a potem przypomniała sobie

o sztuczce Maxa, który wylewał alkohol, gdy tylko trafiała

się okazja. - A może masz rację - dodała i zabrała ze stołu

swoją szklaneczkę.

Kelner wskazał jej telefon. Podniosła słuchawkę i cze­

kała w napięciu na połączenie.

- Clare, to ty?

' -

UPRAGNIONY CEL • 83

- Mamo? Co się stało? - poczuła ulgę. Matka mogła

dzwonić z błahego powodu, Ron natomiast tylko wtedy,

gdyby zdarzyło się coś poważnego.

- Nie mogłam dzisiaj wyjść z biura, nie dzwoniąc naj­

pierw do ciebie. Porządkowanie archiwum jest strasznie

nudne.

- No tak, wiem, że praca biurowa nie jest najciekawsza

pod słońcem - odpowiedziała lekko zniecierpliwiona Cla­

re, ale natychmiast dodała cieplejszym tonem: - Może weź

sobie jutro jakąś książkę do poczytania.

- Nie, nie, chodzi mi o coś zupełnie innego. Przyszedł

mi do głowy fantastyczny pomys! i, jeśli się zgodzisz, mo­

głabym zacząć od jutra.

- Co zacząć, mamo? - spytała Clare, dziękując Bogu,

że przynajmniej postanowiła skonsultować z nią swoje za­

miary.

- Chcę zreorganizować twoje archiwum.

- Ach, tak. Słuchaj, mamo, zaczekaj...

- Nie ma na co czekać. Powinnaś się zdecydować. Te

wszystkie teczki do przechowywania dokumentów są kom­

pletnie bez wyrazu, Clare.

- Są za to tanie, mamo. Kupowanie nowych teczek

teraz byłoby zbyt dużym wydatkiem. Nie mogę.

- Znalazłam wspaniałą okazję, kiedy chodziłam po

sklepach, żeby kupić rośliny. Dotarła do ciebie wiadomość

na temat kwiatów?

- Tak, mamo. - Zastanawiała się, czy nie wypić całej

szklanki burbona, zamiast wylewać ją do jakiejś doniczki.

- Z kwiatami wszystko wygląda dużo lepiej. Jeśli jesz­

cze pozwolisz mi zająć się tymi teczkami, twoje biuro

nabierze wreszcie właściwego charakteru.

- No dobrze, kup kilka teczek. Obejrzę je po powrocie

i wtedy zdecyduję.

background image

64 • UPRAGNIONY CEL

- Ale, Clare, wyprzedaż kończy się jutro. Muszę działać

od razu.

Clare była już zdecydowana. Lepiej było zająć matkę

wymianą teczek, niż pozwolić, by miała za dużo czasu na

nowe pomysły. Energia Edny Pemberton nigdy nie znalazła
dostatecznego ujścia. Teraz, po śmierci męża i wyprowa­
dzeniu się dzieci, było nawet znacznie gorzej.

- No więc, co o tym myślisz, Clare?

- W porządku, mamo. Tylko proszę cię, bądź ostrożna.

Nie pomieszaj niczego, zmieniając teczki. Zaczęłam już

wprowadzać dane do komputera, ale jeszcze daleko do

końca.

- Może chcesz, żebym ja to zrobiła?

- Nie! To znaczy, to nie jest takie pilne, kochanie. Skon­

centruj się na teczkach. To wspaniały pomysł!

- Okay, kochanie. Będziemy w kontakcie.
Nie mam co do tego najmniejszej wątpliwości, pomyśla­

ła Clare. Odłożyła słuchawkę i popatrzyła na szklaneczkę

whisky. Miała ogromną ochotę opróżnić ją jednym hau­

stem, ale przecież wieczór dopiero się rozpoczął.

Obrzuciła wzrokiem hol i doszła do wniosku, że do

zrealizowania celu najlepiej nadaje się duża doniczka, sto­

jąca przy wejściu do restauracji. W sekundę było po wszy­

stkim. A swoją drogą, dobrze byłoby wiedzieć, jak alkohol

wpływa na te biedne roślinki. Max nieopowiadał jej o swo­
ich doświadczeniach w tej materii.

Max. Oczekiwał, że po kolacji nie będą już zajmować

się interesami, ale ona miała zamiar raczej przypilnować
swoich spraw. Ciekawe, czy kiedy zorientuje się w jej pla­
nach, przestanie być taki miły i opiekuńczy?

Wszystko jedno. To nie ma dla niej żadnego znaczenia.

Poza tym, on sam złamał zasady gry, umawiając sięwcześ-

UPRAGNIONY CEL • 85

niej na drinka z Hamem. Ona w związku z tym też może

odstąpić od umowy.

- Wszystko w porządku? - spytał Max, wyraźnie za­

niepokojony.

- Tak, w najlepszym porządku - odpowiedziała

z uśmiechem, przyznając w duchu, że to jednak porządny

człowiek. - To by! zupełny drobiazg - dodała. Nie miała

ochoty wdawać się w szczegóły.

- Tak to zazwyczaj bywa z pilnymi telefonami: Ludzie

nadużywają słowa „pilny" - westchnął Ham. - Ale wracaj­

my do naszych jutrzejszych planów. Po lunchu zaplanowa­

łem rozegranie meczu w tenisa z Maxem Wspaniałym.

Może miałabyś ochotę popatrzeć?

- Bardzo chętnie - odparła, starając się nie patrzeć na

Armstronga.

- To świetnie. A potem popływamy trochę na desce,

jeśli wiatr dopisze. Próbowałaś kiedyś windsurfingu, Cla­

re?

- Nie. Nigdy jakoś nie miałam okazji.

- Max mógłby cię nauczyć, prawda? To nic trudnego,

na pewno szybko się w tym połapiesz i będziemy mogli

zrobić sobie jakieś małe zawody. Max wie wszystko o sur­

fingu i o miłośnikach surfingu, jeśli już o tym mowa.

- Uważaj, Ham, stary draniu!

Clare spojrzała na Maxa i ze zdumieniem dostrzegła

błysk gniewu w jego oczach. Najwyraźniej Ham rozmyśl­

nie go prowokował.

- No to mamy chyba całkowicie wypełniony dzień -

odezwała się Clare, żeby załagodzić jakoś powstałe napię­

cie. Potem postanowiła przejść do ataku. - Skoro ustalili­

śmy już plany na jutro, może powinieneś umówić się ze

mną zaraz po kolacji, Ham, żeby porozmawiać o mojej

koncepcji ubezpieczenia? Mielibyśmy to już za sobą, za-

background image

86 • UPRAGNIONY CEL

nim oddamy się jutro tym wszystkim przyjemnościom -

kontynuowała, nie patrząc na Maxa. - Mógłbyś sobie tę

propozycję spokojnie przemyśleć między grą w golfa i me­

czem tenisowym.

- No cóż, tak... - Ham wodził oczyma od Maxa do

Clare i z powrotem. - Zaskoczyłaś mnie zupełnie. Wiesz,

o ósmej zacznie tu grad do tańca taki miły zespolik i myśla­

łem, że skorzystacie we dwójkę z okazji.

- Byłoby lepiej, gdybyśmy najpierw mogli porozma­

wiać o moim projekcie, Ham. To jest przecież główny po­

wód, dla którego tu jestem - powiedziała z naciskiem.

- Uhm, no tak, oczywiście, ale nie masz przy sobie

potrzebnych materiałów, chyba że ukryłaś je sprytnie w ja­

kichś czarodziejskich kieszeniach tej sukienki.

- Wcale bym się nie zdziwił - wtrącił Max. - To niezła

spryciara.

- Zostawiłam teczkę w recepcji przy wejściu. Po kola­

cji możemy spokojnie zaszyć się na chwilę w twoim biurze

i wszystko omówić. Myślę, że to najlepszy plan.

Ham pociągnął łyk bourbona i zrobił poważną minę,

jakby rozważał szczegółowo propozycję Clare.

- Zgoda - odezwał się wreszcie. - Chociaż z najwię­

kszą niechęcią zabieram Maxowi partnerkę do tańca.

- Zamówię sobie jeszcze jednego drinka przy barze

i poczekam, aż skończycie - zgodził się Max z całkowitym

spokojem. - Nie mam jeszcze ochoty kłaść się spać, a po­

mysł z tańcami wydaje się całkiem zachęcający. Co ty na

to, Clare?

- Tak, to może być zabawne - odpowiedziała niepew­

nie. Jak właściwie powinna postąpić? Jeśli odmówi i uda­

jąc zmęczoną, powie, że woli się wcześnie położyć, Max

może to opacznie zrozumieć. Ani tańce, ani pomysł powro­

tu do pokoju nie wydawały jej się sensowne. Cała ta sytu-

UPRAGMONY CEL • 87

acja stawała się coraz bardziej nieznośna. Dzisiejszego po­

południa wierzyła, że ona i Max mogą być równocześnie

rywalami w interesach i kochankami. Teraz zaczynała w to

wątpić. Trudno jej było odgadnąć, co wybrałby Max, ale

ona na pewno na pierwszym miejscu postawiłaby interesy.

- A więc postanowione-powiedział Ham.-Po kolacji

Clare i ja omówimy jej program, a potem wszyscy będzie­

my się mogli zrelaksować.

Kolacja okazała się wyśmienita, ale Clare wcale nie była

głodna i jadła raczej dla towarzystwa. Max i Ham dyskuto­

wali o tenisie i była im naprawdę wdzięczna, że nie wyma­

gają, by brała udział w rozmowie. Mogła skoncentrować

się na czekającym ją wkrótce spotkaniu.

- Wiesz, Clare - zwrócił się do niej nieoczekiwanie

Durnberg - nie przypominam sobie, żebyś wspominała

o tym wspólniku w Sarasota.

- Nie byłam pewna, czy będzie dość czasu na spotkanie

z nim - odpowiedziała, mając nadzieję, że zostawi ten te­

mat.

- Od dawna razem pracujecie?

- Nie, od niedawna.

- Bardzo ciekawe - podsumował, odsuwając pusty ta­

lerz i wycierając usta serwetką.

Clare zerknęła na Maxa, który wiedział, że wspólnik był

kiedyś jej narzeczonym. Jak on sobie tłumaczył jej niechęć

do rozmowy o Ronie? Może był ciekaw, czy spotkanie po

latach nie rozbudziło w nich na nowo dawnych namiętno­

ści? Clare poczuła, że zaczynają boleć głowa.

- Macie ochotę na deser, czy napijemy się wszyscy po

kieliszku likieru? - spytał Ham, przywołując kelnera.

- Ja dziękuję - powiedział Max, wstając od stołu. - Je­

śli nie macie nic przeciwko temu, wybiorę się na dłuższy

spacer plażą, żeby spalić tę wspaniałą, ale obfitą kolację.

background image

88 • UPRAGNIONY CEL

Clare zapragnęła zerwać się i pójść razem z nim, ale,

oczywiście, nie mogła tego zrobić.

- Spacer po kolacji. - Ham kręcił z niedowierzaniem

głową. - Chyba się starzejesz, Max.

- Wesz, przeczytałem właśnie artykuł o tym, że space­

ry dobrze robią na serce. A chodzenie po plaży jest jeszcze
lepsze. Ostatnio zacząłem myśleć o sercu - odpowiedział
Max, patrząc wprost na Clare.

- Mój Boże, Max, nie śniło mi się, że doczekam takich

czasów. Armstrong, który żyje i pije na całego zaczyna
dbać o swoje zdrowie.

- Nie sądzę, żebyś to rozumiał, stary draniu - roześmiał

się Max, poklepując Dumberga po plecach. - A Clare jest

za młoda, żeby dostrzegać takie problemy. Przed nią jesz­
cze cały Świat stoi otworem.

Clare poczuła ukłucie żalu. Bardziej niż cokolwiek inne­

go dotknęło Maxa to, że odrzuciła poprzedni plan i nie
chciała wrócić wcześniej, aby zostać z nim sam na sam.

Zrobiło się jej przykro, że poczuł się urażony. Jednak nie
ma prawa żądać od niej, by zrezygnowała z celu podróży,
tym bardziej że on nie omieszkał dopilnować swoich
spraw. W tym wyścigu była, jak na razie, na drugim miej­
scu, więc powinna bardziej się przyłożyć. Max założył już
chyba, że i tak nie uda jej się wygrać, więc oczekiwał, iż po
prostu się podda i spędzi resztę czasu z nim. Ale ona miała
inne plany.

- Kiedy skończycie już rozmowę, znajdziecie mnie

w barze - powiedział Max, zerkając na Clare.

- Świetnie - uśmiechnęła się. Postanowiła być dla nie­

go miła bez względu na to, co się stanie. Podczas tańców
wyjaśni mu, że ona też miała prawo omówić swój kontrakt.
Poza tym, może mu również powiedzieć, że choć ich ro-

UFRAONIONY CEL • 89

mans zapowiada się niezwykle interesująco, jednak okoli­

czności uniemożliwiają go całkowicie.

- Myślę, że wpadłaś mu w oko - szepnął do niej Ham,

gdy Max już się oddalił.

- Nie bądź śmieszny - żachnęła się przestraszona, czy

się nie rumieni.

- Nie ma w tym nic śmiesznego. Chyba że uważasz, iż

jest dla ciebie za stary.

- Oczywiście, że nie! - zaprzeczyła gwałtownie.

- Hmm... - Dumberg odchylił się na oparcie krzesła,

położy! dłonie na brzuchu i przypatrywał się jej badawczo.

- Pójdę teraz po swoją teczkę i spotkamy się u ciebie

w biurze za pięć minut. Co ty na to? - spytała najbardziej

oficjalnym tonem, na jaki ją było stać.

- Zgoda - odpowiedział powoli, nie zmieniając pozy­

cji.

Clare miała ochotę wybić mu z głowy wszelkie podej­

rzenia na temat uczuć łączących ją z Maxem, ale wiedziała,

że wszelkie próby w tym względzie tylko umocnią te do­

mniemania. Odsunęła się od stołu.

- Pozwól, że ci pomogę. - Dumberg wstał i chwycił za

poręcz krzesła. - Wesz, jak trafić do mojego biura?

- Wskażą mi drogę w recepcji.

- Oczywiście. Zawsze dasz sobie radę.

- Dziękuję za kolację. Była wspaniała.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

Clare energicznym krokiem opuściła restaurację. Mu­

siała walczyć ze sobą, żeby nie rzucić się biegiem w stronę

plaży w poszukiwaniu Maxa. Bez niego nie czuła się cał­

kiem bezpieczna. Niestety, przy nim również nie była bez­

pieczna, ale z zupełnie innych powodów,

Kilka chwil potem siedziała naprzeciwko Dumberga

oddzielona od niego masywnym biurkiem.

background image

90 • UPRAGNIONY CEL

- Rozumiem, że masz również licencję na prowadzenie

ubezpieczeń na Florydzie? - rozpoczął Ham.

- Tak- odpowiedziała, dostrzegając uważne spojrzenie

mężczyzny. - Jestem przygotowana do ubezpieczenia two­

ich posiadłości zarówno we Flagstaff Fairways, jak i w Su­

gar Sands.

- Hmm - Durnberg odchylił się w fotelu - w takim ra­

zie chcę dowiedzieć się czegoś więcej o twoim wspólniku,

który z pewnością będzie prowadził sprawy tu, na Flory­

dzie. Czy to nie on dzwonił do ciebie?

- Nie, to nie był Ron - ucięła krótko, zdecydowana nie

udzielać żadnych informacji ponad te, które były niezbęd­

ne.

- Rozumiem - skiną! głową. Chwilę odczekał, a ponie­

waż Clare milczała, nachylił się w jej stronę i dodał; - Opo­

wiedz mi zatem o Ronie.

- Ron Trilling jest świetnym agentem Znamy się z cza­

sów studenckich. Byliśmy razem na uniwersytecie w pół­

nocnej Arizonie. Jeśli przyjmiesz moją ofertę, on dopilnuje

wszystkiego tu, na Florydzie.

- Ach, więc jest twoim kolegą z uczelni. Czy byliście

w sobie zakochani?

- Nie rozumiem, jaki to ma związek... ? - Clare zabrała

się za otwieranie teczki.

- Jeśli mamy poważnie rozważyć twój projekt, to fakt

ten może mieć znaczenie. Otóż uważam, że komplikacje

uczuciowe źle wpływają na interesy. Jest też druga przy­

czyna. Nie chcę, żebyś zawracała w głowie mojemu stare­

mu Maxowi, jeśli jesteś związana z innym mężczyzną.

Clare poderwała się z krzesła. W pierwszym odruchu

chciała wybiec z gabinetu Durnberga, Jak może pozwalać

mu na takie traktowanie!

- Uspokój się -powiedział Ham, wskazując jej krzesło.

UFRAGNIONV CEL • 91

- Wiem już wszystko, co chciałem wiedzieć. Twoja reakcja

rozwiała moje wątpliwości. Zależy ci na Armstrongu, ina­

czej nie wpadłabyś w taką furię. Muszę ci zdradzić, że Max

niepokoił się trochę tym Ronem, ale widzę, że zupełnie

niepotrzebnie.

- Ham - Clare starała się mówić uprzejmym tonem

- będę ci wdzięczna, jeśli zechcesz nie mieszać się do

mojego życia osobistego. Przygotowałam interesującą

ofertę i jeśli zaakceptujesz ją, dołożę wszelkich starań, że­

byś był zadowolony. Ron zajmie się obsługą twojej polisy

tutaj.

- Podziwu godne zdecydowanie - stwierdził Dumberg,

pokazując w uśmiechu rząd równych zębów,

- Oto wydruki z odpowiednimi tabelami - ciągnęła

Clare, sięgając po odpowiedni plik dokumentów. - Jak wi­

dzisz, moja propozycja jest całościowa, co stanowi jej pod­

stawową zaletę. Agencja Armstronga ubezpiecza cię tylko

od nieszczęśliwych wypadków. Ja chciałabym objąć ubez­

pieczeniem wszystkie dziedziny, włącznie ze zdrowiem

i życiem - mówiła pewnym tonem, rozkładając przed nim

papiery.

- Masz zamiar wygryźć przynajmniej kilku facetów

- wtrącił Durnberg ze złośliwym uśmieszkiem.

- Nie to jest moim celem. Chodzi mi o ciebie, czyli

o klienta. Jest takie porzekadło: klient nasz pan. Człowiek

tak zajęty, jak ty, nie może zaprzątać sobie głowy niepo­

trzebnymi drobiazgami.

- Czy Max zdaje sobie sprawę z sytuacji?

- Będę ci naprawdę wdzięczna, jeśli przestaniemy mó­

wić o Maxie, chyba że okazałoby się to konieczne przy

analizie twojej aktualnej polisy.

- Nieźle, nieźle. - Durnberg patrzył na Clare, kręcąc

głową z niedowierzaniem

background image

92 • UPRAGNIONY

-

CEL

- A skoro już o tym mowa, to zobowiązuję się walory­

zować co roku twój pakiet ubezpieczeniowy i zmieniać
stawki, ilekroć' będzie to dla ciebie korzystne. Nie sadzę, by
robiła to agencja Armstronga.

- Masz rację, Max od lat nie zmienił stawek. Uważasz,

że się leni?

- Może lepiej byłoby powiedzieć, że nie wykazuje od­

powiedniej dbałości - uściśliła Clare.

- No tak, ale jego była żona dala mu do wiwatu. Zanim

się w końcu rozwiedli, ciągle narzekała, że nie poświęca jej
wystarczająco dużo czasu. A kiedy on postanowił to wresz­

cie zmienić, było już za późno. Zbyt wiele ich dzieliło.

Clare nie chciała tego słuchać. Podejrzewała, że Dum­

berg specjalnie stara się skłonić ją do współczucia dla
Maxa, żeby dodatkowo skomplikować i tak już niełatwą
sytuację. Ktoś niezorientowany mógłby uwierzyć, że po­

woduje nim szczera przyjaźń. Clare jednak zdążyła się już
przekonać, że E.Hamilton Dumberg interesował się tylko
tym, jak mógłby upokorzyć Maxa. Niestety, w tym akurat
Clare mogła mu się okazać pomocna.

Zauważyła, że uważnie studiuje wydruki komputero­

we. Było jasne, że propozycja go zaskoczyła. Obydwaj
z Maxem nie docenili Clare, więc dziewczyna patrzyła
teraz na niego z odrobiną triumfu.

- Masz jakieś pytania? A może wolisz, żebym omówiła

wszystko punkt po punkcie?

- Słucham? - Spojrzał na nią z roztargnieniem, jakby

zapomniał, że siedzi naprzeciwko. - Nie, nie mam żadnych
pytań na razie, Clare, ale z pewnością będę je miał, gdy już
wszystko przeczytam. Coś ci zaproponuję: może wrócisz

teraz do Maxa, a ja spokojnie przestudiuję te materiały?

- W porządku - zgodziła się, wstając i zamykając tecz-

UPRAGNIONY CEL • 93

kę. - Nie krępuj się. Możesz mnie pytać o szczegóły oferty
o każdej porze.

- O każdej porze? - Skrzywił się. - Nie Śmiem brać

tego dosłownie.

- Możesz, jeśli chcesz.

- Idź już do Maxa - ponaglił, odprowadzając ją do

drzwi. - Jutro o siódmej rano Santiago przyjdzie po was

oboje. Miłego wieczoru.

- Nie dołączysz do nas? - Chociaż nie przepadała za

jego sposobem bycia, miała nadzieję, że Dumberg będzie

im towarzyszył.

- Na miłość boską, Clare! Taniec śmiertelnie mnie nu­

dzi.

Zrozumiała natychmiast. Taniec jest zaprzeczeniem ry­

walizacji, nie mógł więc interesować Dumberga. Zdała

sobie nagle sprawę, że nic prawie nie wie o jego życiu

osobistym, chociaż on wykazywał wiele energii, wtrącając

się w prywatne sprawy innych ludzi. Nie mogła wyobrazić

go sobie w otoczeniu rodziny. W żadnym jego biurze nie

zauważyła zdjęć bliskich osób.

- A zatem do jutra - pożegnała się, ale Dumberg naj­

wyraźniej nie usłyszał. Siedział za biurkiem, pochłonięty

czytaniem dokumentów.

Clare zorientowała się, że jej propozycja wzbudziła

zainteresowanie Dumberga. Miała ochotę krzyczeć z rado­

ści. Poszła do recepcji i ponownie zostawiła tam na prze­

chowanie swoją teczkę.

Przed wejściem do barn zawahała się. Powinna wrócić

do swego pokoju i zamknąć się tam na cztery spusty. Byłby

to jasny i wyraźny znak dla Maxa i tak zapewne należałoby

postąpić, biorąc pod uwagę okoliczności.

Postępując tak, zachowałaby się jednak jak tchórz. Tak

nie można. Spotka się z nim, tak jak ustalili, i zatańczy

background image

- Gotowa do tańca? - spytał Max, odstawiając szklan-

kę.

Clare pomyślała, że nie musi z nim tańczyć, żeby powie­

dzieć mu to, co zamierza. Wolała nawet neutralny grunt

Bliskość

mężczyzny zbytnio na nią oddziaływała.

- Posłuchaj, chyba posunęłam się za daleko dzisiejsze­

go popołudnia - zaczęła, unikając jego wzroku.

- Wiem o tym -przerwał jej miękkim głosem.

-Zatańczymy?

- O tym chcę właśnie mówić. - Spojrzała mu prosto

w oczy i natychmiast tego pożałowała. - Dużo lepiej wyj­

­­­­my na tym oboje, jeśli nasz związek pozostanie...

platoniczny.

- Ja tylko prosiłem cię o taniec Clare - powiedział,

uśmiechając się kącikiem ust - Jestem pewien, że siostra

Joelanienależydoosób, ktore nie potrafia dotrzymać

obietnic.

- Nie masz chyba zamiaru zmuszać mnie, bym dotrzy­

mała obietnicy, Max? - spytała, kładąc dłoń na jego ramie-

niu.

Spojrzał jej w oczy, a potem wolno powiódł wzrokiem

po całej sylwetce, nic sobie nie robiąc z zakłopotania

dziewczyny.

- Ależ tak - odpowiedział spokojnie. - Taki właśnie

mam zamiar.

94 •

jeden,jedyny raz.Wyjaśni mu.że dzisiejsze popołudnie było

pomyłką i że oboje lepiej na tym wyjdą,jeśli ogranicza się do

przyjażni.

Znalazła go bez trudu.. Siedział przy barze tyłem do niej.

Przypomniała sobie,jak wygląda jegonagi,muskularny tors i

raptownie zaschło jej w gardle. Nie,przekonywała samą siebie,

wcale go nie pragne.

Podeszła szybko i usiadła na stołku obok.

-Co pijesz?-spytała,spoglądając na ,bezbarwny płyn w szklance.

-Wodę-odpowiedział,odwracając sie w jej stronę.

-Masz ochotę?

-Jasne-rzuciła czując,że serce wali jej jak oszalałe.

Nie, nie potrafiła trzymać w ryzach swoich emocji,gdy ten

mężczyzna znajdował sie tak blisko.

-Czy możemy dostać jeszcze jedną porcję dla tej damy,John?

-Max zwrócił się do barmana , a potem przysunął do niej.

-No i co ? Załatwiłaś sprawę?

-Max wiem , że zaskoczyłam cię ,ale ty też omawiałes z nim

interesy.Widziałam jak pisałeś jakieś liczby na serwetce i myślę,

że chodziól o nowe wyliczenie składek.Powinniśmy mieć równe

szanse.

-Może rzeczywiście powinienem był zaproponować mu raczej

nowe stawki- odparł ze śmiechem.

-A nie zrobiłeś tego?

- Zapisywałem nasze typy,dotyczące niedzielnych rozgrywek

między drużynami Delfinów i Niedzwiedzi.

-Ach, tak...

Barman podał szklanke z wodą , więc napiła się trochę, zbierając

myśli.A więc myliła sie.Ale co z tego?To tylko potwierdza, że

jest tak pewien swojej pozycji,iz nie widzi nawet takiej

konieczności.Wkrótce przekona się ,że nie ma ludzi

niezastąpionych.

background image

ROZDZIAŁ

8

Kiedy stanęli na parkiecie i znalazła się w jego ramio

-nach.Clare niemak utraciła kontrole nad rozwojem

wypadków.

Muzyka miała zmysłowy, latynoski rytm i jej biodra

poddały mu się całkowicie. Postanowiła tańczyć to jak

r u m b ę , choć nie wiedziała, czy to na pewno ten taniec.

Odrobina przestrzeni, jaka dzieliła ich ciała,

przesycona

do

granicmożliwości erotycznym napięciem.Max

prowadził ją pewnie i skwapliwie wykorzystywał

każdy takt,aby ten nastrój spotęgować.Dlaczego

zmieniłaś zamiar ,gdy chodzi o wieczór?

-szepnął jej do ucha,ocierając sie przy tym ustami

o jej włosy.Widok wtulonych w siebie par,na które

patrzyła zza jego ramiona,robił swoje. Miała

wielka ochote przytulić sie do niego z całej siły.

- Po prostu wszystko przemyślałam

- Chodzi o Rona?-spytał, zsuwając ręce na jej biodra

- On nie ma z tym nic wspólnego

- Nie wierzę. Od kiedy wróciłaś ze spotkania z nim

rozmawiasz ze mną, jakbyśmy byli na posiedzeniu,

jakiejś cholernej rady nadzorczej!Poza tym ciągle

do ciebie dzwoni.-To moja matka-rzuciła w pólobrocie,

zaciskając-

UPRAGNIONY CEL • 97

palce na jego ramieniu. Przez cienką marynarkę poczuła wy­

raźnie wspaniałe muskuly, zreflektowała się i rozluźniła

uścisk.

- Matka? Nie żartuj ze mnie!

- Wcale nie żartuję. A przy okazji: wspaniale, że pora­

dziłeś mi zabrać drinka do telefonu. Mogłam po drodze

wylać go do doniczki.

- Zdaje się, że byłoby lepiej, gdybyś alkohol jednak

wypiła - rzucił zniecierpliwiony.

- Bo nie byłabym w stanie rozmawiać z Dumbergiem?

O to ci chodzi?

Ostatnie zdanie powiedziała jakoś bardziej wyzywająco,

niż zamierzała. Ich ciała zderzyły się i miała ochotę okazać

mu, jak wściekle go pragnie. Tymczasem to on przyciągnął

ją raptownie do siebie.

- Ani twoja koncepcja, ani Durnberg nic mnie nie ob­

chodzą, rozumiesz? - szepnął jej do ucha.

Na moment zatrzymała się i omal nie wypadła z rytmu.

Max przytulił ją jednak mocno i pociągnął za sobą.

- A więc imałabym się ubzdryngolić z jakichś innych

powodów? Ciekawe, jakich? - Nerwowym uśmiechem

chciała pokryć zmieszanie i ekscytację, w jaką wprawił ją

dotyk Maxa.

- Są pewne powody - powiedział niskim, zmysłowym

głosem, wodząc palcem po linii jej kręgosłupa.

Clare poczuła dreszcz. Bała się, że nogi odmówią jej

posłuszeństwa. Zdawała sobie sprawę, że musi zrobić lub

powiedzieć coś, co może nie będzie na miejscu, ale pozwo­

li jej wyrwać sięz transu, w jaki wprawiała ją jego bliskość.

- Lubisz kobietki lekko wstawione i gotowe na wszy­

stko? Słodkie idiotki, tak?

Max westchnął ciężko i odsunął się, opuszczając ra­

miona.

background image

98 • UPRAGNIONY CEL

- No więc dobrze. Punkt dla ciebie - powiedział.

W chwilę potem orkiestra przestała grać, więc zeszli

z parkietu.

Punkt dla mnie, pomyślała. Czy aby na pewno? Teraz

będzie miała to, czego chciała. Max zostawi ją w spokoju.

Nie zechce się narzucać. Nie jest takim typem mężczyzny.

Posmutniała. Czuła, że pragnie go równie mocno, jak przed

chwilą.

- To co robimy? - zapytał.

Nie musiała od razu odpowiadać, bo słowa zagłuszała

hałaśliwa muzyka i gwar rozmów. Orkiestra zaczęła grać

znowu, tym razem jakiś* wściekle szybki kawałek. Pociąg­

nęła Maxa za sobą i kiedy znaleźli się w miejscu, gdzie

można było rozmawiać, odwróciła się do niego z przepra­

szającym uśmiechem.

- Nie gniewaj się za to ostatnie zdanie. Nie było w po­

rządku. Sama nie wiem, dlaczego mi się wyrwało. Myślę,

że jestem zmęczona... oboje jesteśmy zmęczeni. Powin­

nam chyba już pójść. Czy możesz mnie odprowadzić?

Skinął głową.

- Daj mi numerek - wyciągnął rękę - zaraz będę z po­

wrotem. Możemy wyjść od tyłu i wracać plażą, jeżeli masz

ochotę.

- Wspaniale.

Patrzyła za nim przez chwilę, nim wmieszał się w tłum

restauracyjnych gości i zniknął za drzwiami. Tak, wes­

tchnęła, Max Armstrong wcale nie musi upijać kobiet, żeby

je potem zaciągnąć do łóżka. Nie on. Ale teraz powinna być

konsekwentna i skoro udało jej się przywrócić dystans mię­

dzy nimi, powinna się tego trzymać.

Wrócił z jej żakietem przerzuconym przez rękę. Ruszyli

ku drzwiom. Kiedy przepychali się wśród stolików widzia­

ła, że kobiety oglądają się za nim. Wcale im się nie dziwiła.

UPRAGNIONY CEL • 99

Ach, gdyby mogła zmienić się w którąś z nich. Tylko na

jedną noc. Być kimś innym, kochać się z nim i nie myśleć,

jakie to może mieć następstwa.Wzięła od niego okrycie

i ich dłonie zetknęły się na moment.

- Powiedz mi coś, Clare - odezwał się, gdy znaleźli się

za drzwiami. - Kiedy wróciłem z szatni, zdawało mi się, że

nie jesteś już do mnie tak wrogo nastawiona. Mam rację,

czy znowu się mylę?

- Wcale nie jestem wrogo do ciebie nastawiona, Max

- powiedziała, wpatrując się w czubki swoich butów. Za­

stanawiała się, jak zatrzeć niemile wrażenie, wywołane jej

niefortunnym odezwaniem się, - Przeciwnie, chciałabym,

żebyśmy zostali przyjaciółmi. I mam nadzieję, że nam się

uda. Sam to przecież mówiłeś.

- Tak-powiedział przeciągle i podał jej rękę, pomaga­

jąc zejść schodami z tarasu hotelowego na plażę. - Mówi­

łem, ale teraz nie jestem pewny, czy dobrze mnie zrozumia­

łaś. Uważam po prostu, że, bez względu na to, co stanie się

między nami, nie powinniśmy łączyć spraw osobistych

i zawodowych. Ale być przyjaciółmi? Hmm... Clare, chy­

ba nie jesteś dzieckiem. - Spojrzał na nią badawczo.

Wytrzymała jego spojrzenie. Nie, na pewno nie była

naiwna. Zdawała sobie sprawę, że określenie „zostać przy­

jaciółmi" jest tu jedynie eufemizmem, przykrywką dla zu­

pełnie innych treści. Ale czy powinna zdradzać od razu, że

dokładnie wie, o co mu chodzi?

- Może jestem jeszcze dzieckiem, Max. Może jestem

za mało inteligentna, nie wiem. A może jakoś nie potrafię

rozdzielić tych dwóch rzeczy, może to defekt mojej kobie­

cej natury. - Wzruszyła ramionami.

- Może - zgodził się pojednawczo.

Przez chwilę szli w zupełnej ciszy, tylko piasek chrzęścił

pod stopami.

background image

1 0 0 • UPRAGNIONY CEL

- Nie chcesz zdjąć butów? To chyba nie był najlepszy

pomysł, żeby wracać plażą. Zapomniałem, że masz panto­

fle na wysokich obcasach.

- Mogę zdjąć buty, oczywiście - uśmiechnęła się Clare.

- Myślę, że możesz zdjąć również rajstopy. - Rzucił

w jej kierunku szybkie spojrzenie. - Obiecuję, że z mojej

strony nic ci nie grozi. Nie rzucę się na ciebie jak jakiś

maniak seksualny,

Znowu się uśmiechnęła, przystanęła i schyliła, by ściąg­

nąć pantofle.

- Wiesz, Max, ja naprawdę cię lubię. Szkoda, że nie

jesteśmy parą nieznajomych, którzy spotkali się przypad­

kowo podczas wakacji.

- Moglibyśmy sobie wyobrazić, że jesteśmy przypad­

kowymi znajomymi - powiedział, zatrzymując się i wsu­

wając ręce w kieszenie spodni. - Prawdę mówiąc, aż do

dzisiejszego wieczoru wydawało mi się, że przyjęliśmy

taką właśnie konwencję. To ty ją zerwałaś przypominając,

kim jesteśmy naprawdę.

- A więc uważasz, że powinniśmy przed sobą udawać?

- Spojrzała na niego wyraźnie zaskoczona. - Udawać, że

jesteśmy inni, niż w rzeczywistości?

- Nie myślałem o tym w ten sposób. Nie musimy uda­

wać przed sobą. Oboje wiemy, że to tylko gra. Dla innych

jesteśmy dwojgiem obcych ludzi.

Clare zrobiło się nieprzyjemnie. Wyczuwała w tych sło­

wach coś zanadto dla niej dwuznacznego,

- Nie jestem pewna, czy dobrze cię rozumiem, Max.

- W porządku. - Spuścił głowę i westchnął z rezygna­

cją. - Mniejsza o to. Chodź", przespacerujmy się trochę.

Szli obok siebie, ale nie wziął jej za rękę jak przedtem.

Czuła miękki, sypki piasek pod stopami i raptem wszystko

wydało jej się jakieś nierzeczywiste. Nawet ta plaża. Zwy-

UPRAGNIONY CEL • 1 0 1

kle plaża bywa zaśmiecona, pełna śladów obecności in­

nych ludzi. Ta była czysta, jak w pierwszym dniu stworze­

nia. W ogóle cala ta podróż sprawiała wrażenie snu. Może

dlatego czuje się taka skołowana i robi rzeczy, których

robić nie powinna?

Przedłużające się milczenie stawało się nie do zniesie­

nia.

- Wiesz, kiedyś pewna kobieta powiedziała mi, że nie

potrafię wykorzystać właściwego momentu, bo zawsze
martwię się o to, co będzie później - odezwał się wreszcie
Max.

Ciekawe, czy ma na myśli swoją byłą żonę, przemknęło

przez głowę Clare, ale wiedziała, że nie powinna o to pytać.

- Czasami trzeba jednak zastanawiać się nad przyszło­

ścią - odpowiedziała wymijająco.

- Myśleć o przyszłości trzeba, oczywiście - zgodził

się. - Ale nie należy od razu zakładać najgorszego. Wiele

razy już się o tym przekonałem.

- Chcesz powiedzieć, że nie powinnam obawiać się

o wpływ naszego ewentualnego związku na moje stosunki

z Durabergiem? Uważasz, że to w ogóle nie ma nic wspól­

nego z uzyskaniem koncesji i zlecenia?

- Właśnie tak. Myślę, że zawsze trzeba być sobą. Postę­

pować w zgodzie z własną naturą, iść za tym, na co masz

ochotę. Jesteś świetnym fachowcem w swoim zawodzie.

O.K. Trzymaj się tego. Jesteś świetnym kochankiem. Wspa­

niale. Ale wszystko w swoim czasie, Clare. Nie musisz być

jednocześnie i jednym, i drugim. Jedno twoje .ja" nie musi

nieustannie kontrolować drugiego. Przecież na co dzień

gramy wiele ról i to jest normalne.

Clare wciągnęła głęboko powietrze do płuc. Słony za­

pach przyjemnie drażnił nozdrza. Miała wielką ochotę uz­

nać ten punkt widzenia, ale czuła, że nie powinna.

background image

1 0 2 • UPRAGNIONY CEL

- Myślę, Max, że cala sytuacja stanie się prostsza, jeżeli

nie pozwolimy sobie na przygodę.

- Prostsza, powiadasz. - Skrzywił się. - A gdyby ją tak

nieco skomplikować, przydać jej głębi?

- Max, przestań. Wiesz, jak na mnie działasz.

- Nie, nic o tym nie wiem. Mogę się jedynie domyślać

- powiedział ze źle skrywaną ironią w głosie.

- Powiem ci wobec tego, że domyślasz się prawidłowo.

- Ugryzła się w język, ale było już za późno.

- Czyżby?

- Hmm, no cóż... O cholera! - wyrwało jej się nagle.

- Co się stało? - Spojrzał zdziwiony.

- Zrobiła mi się dziura na dużym palcu, to bardzo za­

bawne uczucie.

- Ściągnij je, już ci mówiłem. Nikogo tu nie ma:

- Tak, chyba to jednak zrobię. - Przystanęła.

- Chcesz, żebym się odwrócił?

- Nie musisz. Zrobię to tak zręcznie, że nawet gdybym

była całkiem naga, nikt by tego nie zauważył!

- Clare - rzucił z udaną naganą w głosie - uważaj, pro­

szę, co mówisz.

- Przepraszam, tak jakoś mi się powiedziało.

Odwróciła się nieco bokiem, podciągnęła sukienkę i nie

spiesząc się odpięła podwiązki, po czym ściągnęła pończo­

chy najpierw z jednej, potem z drugiej nogi, zwinęła je

w kłębek i wcisnęła do pantofelka.

- Gotowe - powiedziała.

Max wpatrywał się w nią ze zdziwieniem.

- Myślałem, że masz na sobie rajstopy. Kto dzisiaj nosi

pończochy?

- Są jeszcze tacy -odparła i uśmiechnęła się, ale uśmiech

zamarł jej na ustach na widok jego twarzy. - Max, nie myśl

sobie tylko, że... Sam zaproponowałeś, żebym je zdjęła.

UPRAGNIONY CEL • 1 0 3

- Niezły z ciebie numer, Clare. Myślałem, że to rajsto­

py - powtarzał z uporem.

- To trzeba było zapytać*! - nie wytrzymała. Czuła się

podekscytowana i zdawała sobie również sprawę ze śmie­

szności sytuacji. - Trzeba było powiedzieć: nie rzucę się na

ciebie, chyba że nosisz podwiązki, bo na samą myśl o nich

staję się seksualnym maniakiem. - Znowu się roześmiała.

- No, nie! - Jednym susem pokonał odległość, jaka ich

dzieliła. Schwycił Clare w talii i przyciągnął do siebie tak

gwałtownie, że buty wypadły jej z ręki, a żakiet zsunął się

z ramion i opadł na piasek. - Po co ta cała gadanina? Wiem

teraz dobrze, czego chcesz i chętnie ci to dam!

- Max, ja... - Zanim zdążyła dokończyć zdanie, za­

mknął jej usta szalonym pocałunkiem Gdyby nawet nagle

ją zostawił i tak nie wiedziałaby już, co chciała powiedzieć.

Wcale jednak nie zamierzał jej puścić. Poddała się piesz­

czocie, a po chwili sama zaczęła całować go namiętnie.

Oderwał wreszcie wargi od jej ust i delikatnie ujął ją za
podbródek.

_ No więc? - zaczął ochryple, spoglądając jej prosto

w oczy. - Teraz już wiemy oboje, o co nam chodzi.

- Tak-potwierdziła, wytrzymując jego spojrzenie.

- To wspaniale. Jesteśmy już bardzo blisko domu. -

Rozejrzał się, a potem schylił, pomagając jej podnieść ża­

kiet i pozbierać buty. - Chodź! - Ujął ją mocno za rękę.

Szedł tak szybko, że niemal musiała biec za nim. Za

chwilę stali już na znajomym, drewnianym podeście.

- Klucz jest w kieszeni mojego żakietu-szepnęła.

Puścił jej rękę i Clare otworzyła drzwi. Potem wyjął

klucz z jej dłoni. W środku ciągle paliło się światło. Max
zamknął drzwi i starannie spuścił roletę. Odwrócił się do
dziewczyny i rzucił klucz na stół.

- Znowu wyglądasz na wystraszoną - uśmiechnął się.

background image

1 0 4 • UPRAGNIONY CEL

- Sama nie wiem... Kiedy przytulasz mnie i całujesz,

wszystko wydaje się takie oczywiste. Ale gdy tylko zosta­

wiasz mnie w spokoju, zaczynam myśleć, co ja, u diabła.

wyrabiam - powiedziała niepewnie.

- Jakoś sobie z tym poradzimy. Zamierzam właśnie

przytulać cię i całować całą noc. - Spojrzał na nią porozu­

miewawczo, a potem podszedł i delikatnie ujął jej twarz

w dłonie. Clare znowu poczuła gwałtowne uderzenie krwi.

Tak, niech to się stanie, pomyślała.

- A jak poradzimy sobie jutro z wypełnieniem planu

Durnbeiga? - spytała, rozwiązując mu krawat. Nie czuła

już niepokoju, jedynie narastające podniecenie,

Uśmiechnął się i przeciągnął palcem po jej policzku.

- To akurat ostatnia rzecz, o jaką zamierzam się teraz

martwić.

Jego determinacja sprawiała jej przyjemność, mile łaskota­

ła jej kobiecą próżność. Wsunęła dłonie pod klapy jego mary­

narki i powolnym ruchem ściągnęła mu ją z ramion.

- Może ja potrzebuję kogoś, kto pomógłby mi przestać

się martwić - powiedziała z kokieterią i rzuciła marynarkę

na fotel.

- Niewykluczone, że znajdzie się ktoś taki - odparł,

przytulając ją mocno.

- Max, lepiej przestańmy. Zaczynam czuć się przy tobie

jak Scarlett O'Hara.

- Coś w tym musi być, bo ja z kolei czuję się jak Rett

Butler!

Schylił się nieoczekiwanie i wziął ją na ręce, po czym

ruszył w stronę sypialni.

- No i co dalej? - spytała, kiedy stanęli nad łóżkiem.

- Niby nie wiesz, co będzie dalej? Myszkowałaśw mo­

jej łazience zupełnie nie ubrana, potem oglądałaś mój se­

kretny ekwipunek, a teraz pytasz mnie, co będzie dalej?

UPRAGNIONY CEL • 1 0 5

Ułożył ją na łóżku, musnął ustami szyję i sięgnął do

zamka błyskawicznego, aby uwolnić ją z sukni.

- Max, ty chyba nie.... - nie dokończyła zdania, bo

szybkim, zdecydowanym ruchem rozpiął zamek, niecier­

pliwym gestem zsunął jej z ramion suknię, w chwilę potem

stanik i namiętnie zaczął całować obnażone piersi.

- Jesteś bardzo piękna, Clare.

- Tak ci się tylko wydaje - szepnęła i urwała w pół

słowa, prężąc się z rozkoszy. Język Maxa wolno okrążył jej

sterczącą sutkę.

- Nic mi się nie wydaje. - Uniósł na chwilę głowę, by

zaraz potem znowu chwycić wargami koniuszek jej piersi.

Zamknęła oczy i zanurzając dłonie we włosach Maxa,

poddała się pieszczotom. Czuła na sobie dotyk jego ust,

łaskotanie całodziennego zarostu, ukłucia sztywnego koł­

nierzyka koszuli. Trwało to chwilę, ale dla Clare mogłoby

przeciągnąć się w nieskończoność. W pewnej chwili Max

nagle przestał. Nie otwierała oczu i czekała cierpliwie, on

jednak zastygł nad nią nieruchomy. Kiedy uniosła wreszcie

powieki, zobaczyła jego złociste oczy wpatrzone w nią

z uwielbieniem i opanował ją radosny lęk. Poczuła, że cala

rumieni się ze wstydu.

- Clare, wszystko już dobrze -szepnął, nie spuszczając

z niej wzroku.

- Wiesz, Max... Ja nigdy... Ja nie myślałam, że... -

Głos odmówił jej posłuszeństwa.

- Wiem. - Pogładził ją po policzku. -1 dlatego jest tak

wspaniałe. To pozwala wierzyć w cuda.

Patrząc mu prosto w oczy, zaczęła powoli rozpinać gu­

ziki koszuli. Czekał cierpliwie, aż upora się z ostatnim,

Clare położyła dłonie na jego nagiej piersi i wyczuła

mocno bijące serce.

- Wiesz - powiedział przeczesując palcami jej włosy

background image

1 0 6 • UPRAGNIONY CEL

- to fantastyczne, kiedy dwoje ludzi łączy namiętność', ale

kiedy do tego się kochają, wtedy jest po prostu wspaniale.

- Daj spokój - poprosiła, gładząc jego ramiona. - Prze­

cież my nie możemy... To nie ma sensu...

- Wiem - odparł, drażniąc jej piersi i wypatrując na

twarzy reakcji na swoje pieszczoty, - Wiem, Clare, To nie

ma sensu - przyznał.

Splotła palce na jego karku, pociągnęła ku sobie, a po­

tem zaczęła chciwie całować. Niecierpliwym gestem roz­

sunęła poły koszuli, by poczuć jego ciało na swoich pier­

siach.

Max dźwignął się nieco na łokciu, zsunął niżej suknię,

a potem jednym ruchem ściągnął ją z bioder Clare.

- Przepraszam - szepnął, słysząc trzask materiału. -

Zdaje się, że podarłem ci sukienkę.

- Głupstwo - mruknęła przez ściśnięte gardło, - Idź,

rozbierz się szybko i wracaj do mnie,

Bez słowa musnął ustami jej policzek, podniósł się

z łóżka i zniknął w łazience.

- W szufladzie - rzuciła półgłosem, słysząc odgłos

przesuwanych przedmiotów.

Wrócił z kolorową paczuszką w ręku i położył ją na stoliku

przy łóżku, a Qare stwierdziła z zaskoczeniem, że wcale nie

czuje się zażenowana. Przeciwnie, leżący na stole pakiecik

wydal jej się znakiem i zapowiedzią tego, na co oboje niecier­

pliwie czekaliTymczasem Max zdjął buty i skarpetki i stał

nieruchomo nad łóżkiem. Wyglądał wspaniale.

Kiedy zaczął rozpinać pasek, nie mogła powstrzymać

drżenia. Przypomniała sobie jak niedawno, na parkiecie,

czuła na brzuchu ucisk jego rozbudzonej męskości.

Z napięciem patrzyła, jak wolnym ruchem wyciąga pa­

sek ze szlufek spodni i rzuca na podłogę. Dźwięk rozpina­

nego suwaka sprawił, że przez jej ciało znowu przebiegł

UPRAGNIONY CEL • 1 0 7

dreszcz. Max miał na sobie tylko spodenki, które niewiele

skrywały.

- To też - powiedziała, przełykając z trudem Ślinę.

Sięgnął powoli ku biodrom. W chwilę potem stał przed

nią nagi i nieruchomy.

Oczekiwanie było ponad jej siły. Rzuciła się na łóżku

i patrząc mu prosto w oczy, zeskoczyła na podłogę. Ich

ciała niemal się dotykały, lego męskość napierała na jej

biodra, zakryte ciągle jeszcze paskiem do pończoch i cien­

kimi, satynowymi majteczkami.

- Gdzież to się podziała ta nieprzystępna dama?-zapy­

tał z uśmiechem, widząc jej błyszczące z podniecenia oczy.

- Sam powiedziałeś, że z tobą mogę być, kim chcę -

odparła, kładąc rękę na piersi.

- Niezła z ciebie kokietka, Clare.

- Tobie też niczego nie brakuje.

- Ja tylko wypełniam twoje polecenia - obruszył się

zabawnie.

- Mam wydać następne? - Otarta się o niego piersiami.

- Teraz to chyba ja powinienem wydawać instrukcje

- przyciągnął ją do siebie i dotknął rękoma pośladków.
- Boże, cóż to za wspaniałości! Ale zupełnie niepotrzebnie

tak szczelnie opakowane. Zaraz je uwolnię!

Wsunął obie dłonie za satynowe majteczki i ściągnął je

jednym ruchem. Potem ukląkł i pomógł Clare pozbyć się

tej resztki ubrania.

- Teraz jest dużo lepiej. - Wstał z kolan i uśmiechnął

się, spoglądając znacząco.

- To niby są te instrukcje? Sama muszę się domyślać, na

co właściwie masz ochotę - powiedziała, dziwiąc się włas­
nej śmiałości. Potem ona z kolei osunęła się wolno na
kolana.

- Chciałbyś, żebym zaczęła pierwsza? - spytała, opie-

background image

1 0 8 • UPRAGNIONY CEL

rając dłonie na jego biodrach. - Mam wielką ochotę spóbo-

wać, jak smakujesz.

- Clare! - zawołał, gdy poczuł na sobie jej gorące war­

gi.

Tak, miał rację. Przy nim była kimś innym. Nie bała się

odsłonić* przed nim nawet najskrytszych pragnień. Pieściła

go ustami, aż poczuła, że jego uda zaczynają drżeć. Wes­

tchnął i ujmując ją pod ramiona, zmusił, by wstała.

Znalazł ustami jej usta i całował długo i namiętnie, jak­

by ten pocałunek miał wyrazić wszystko to, co trudno ująć

słowami. Potem w milczeniu pchnął ją lekko na łóżko.

Leżała rozciągnięta na chłodnym prześcieradle i spoglą­

dała na Maxa, który srał bez słowa i patrzył na nią z za­

chwytem.

- Nie chcę tego używać - powiedział, wskazując ru­

chem głowy opakowanie na stoliku. - Nie chcę żadnych

barier między nami.

- Wiem, Max,

- A jednak, Clare - popatrzył na nią z czułością - nie

chcę również, żebyś była niespokojna.

- I ja nie chcę, żebyś ty się bał - odparła.

Rozumiała, że nie powinni ryzykować. Kto wie, co bę­

dzie z nimi jutro? Mogą stać się sobie obcy. Zamknęła

oczy. Wołała o rym nie myśleć.

Poczuła, że materac ugina się pod jego ciężarem. Max

położył się obok i ucałował jej powieki. Otworzyła oczy,

a on pogładził ją delikatnie po policzku, potem zsunął rękę

na jej piersi i zaczai głaskać, tak jakby je rzeźbił. To było

nowe, z niczym nie porównywalne doznanie. Ręka Maxa

wędrowała w dół. Pieścił kciukiem jej pępek. Było to jed­

nocześnie zabawne i podniecające. Później jego dłoń zsu­

nęła się jeszcze niżej i została tam na chwilę, przyprawiając

ją niemal o spazm, a potem zaczęła gładzić wewnętrzne

UPRAGNIONY CEL • 1 0 9

strony jej ud, by znów wrócić na miejsce, które przed

chwilą opuściła.

- Och, Max!-jęknęła z rozkoszy Clare.

- Jestem tu - szepnął jej wprost do ucha i położył się na

niej. - Jestem tu i chcę cię, Clare!

Wiedziała, że jeżeli zaraz tego nie zrobi, oszaleje. Pra­

gnęła go każdym włóknem swego ciała, każdym centyme­

trem skóry. Ujęła mocno jego biodra i sama lekko uniosła

swoje. Wsunął się w nią, gotowana jego przybycie. Krzyk­

nęła i usłyszała jego krzyk. Wróciła do niej nagle muzyka,

przy której tańczyli tam, na parkiecie. Zdawało jej się, że

i teraz ich ciała kołyszą się w jej namiętnym rytmie.

- Och, Max, jest cudownie...

- I będzie jeszcze wspanialej, obiecuję ci to. -Jego głos

dochodził do niej z oddali. - Chodź.

- Ja... Max... Och, Max! -wykrzyknęła.

Wyprężyła się gwałtownie w spazmie rozkoszy. Usły­

szała, że i on woła jej imię i że przez jego ciało przebiega,

raz za razem, gwałtowny dreszcz. Zaraz potem, wtuleni

w siebie, jakby zapadli się w otchłań, zdziwieni tym, co się

im obojgu przydarzyło.

background image

ROZDZIAŁ

9

Leżeli bez ruchu. Max zsunął się na bok, by nie przy­

gniatać Clare swoim ciężarem. Bał się poruszyć, bal się

powiedzieć cokolwiek, bo mogłoby się wówczas okazać,

że wszystko to było snem, albo - co gorzej - wytworem

wyobraźni starzejącego się mężczyzny.

Ale, na miłość boską, wcale nie był starzejącym się

mężczyzną! Czuł, że pali go wewnętrzny ogień, że wypeł­

nia go energia i że gotów jest na następny raz. Czuł się...

tak, czuł się zakochany! Po bezbarwnych, jałowych latach,

ta kobieta była dla niego jak strumień życia. Modlił się

w duchu, by nie zniknęła niczym senne marzenie, gdy

okaże się, że to on dostanie zlecenie od Dumberga.

Poruszyła się leciutko, więc uniósł głowę. Czekał, aż

otworzy oczy, by móc spojrzeć w ich głęboką zieleń i do­

strzec swoje odbicie.

Jej rzęsy zadrgały. Zauważył, że były pomalowane brą­

zowym tuszem. Cienie na powiekach miały bladozielony

kolor. Spojrzał na usta. Namiętne pocałunki sprawiły, że

nie pozostał na nich nawet ślad szminki.

- Cześć - powiedziała, otwierając oczy.

- Cześć, kochanie - odpowiedział i pomyślał z ulgą, że

wszystko wydarzyło się naprawdę i że ona czuła to samo,

UPRAGNIONY

1

CEL • 1 1 1

co on. Uśmiechnęła się do niego, a on pocałował mały

dołeczek w jej policzku. - Obiecujesz, że się stąd nie ru­

szysz? Mam maleńką sprawę do załatwienia.

- Obiecuję.

Wstał szybko. Do diabła, co za utrapienie z tą ostrożno­

ścią, złorzeczył, idąc do łazienki. W dwóch krótkich związ­

kach, w jakie się wdał zaraz po rozwodzie, rue miało to dla

niego większego znaczenia. Od początku wiedział, że nie

będą dla niego niczym trwałym i że z całą pewnością nie

można dopuścić do ciąży.

Ale z Clare było inaczej. Uświadomił to sobie natych­

miast przy pierwszym pocałunku. Z nią chciałby oddawać

się beztroskiej miłości, wolnej od wszelkich zabezpieczeń.

Zaczynaliby rano, tuż po obudzeniu, kochaliby się nocą,

zasypiając i budząc się znowu, by kochać się dalej, leniwie

i bez pośpiechu.

Kiedy wrócił do sypialni, leżała przykryta po szyję prze­

ścieradłem, z rękoma wsuniętymi pod głowę i szeroko

otwartymi oczyma wpatrywała się w sufit. Zmarszczył

brwi. Znowu o czymś rozmyślała.

- Jest ci zimno, czy jest ci wstyd? - spytał.

- Zastanawiam się właśnie.

- Byłem tego pewny. - Usiadł na skraju łóżka i pogła­

dził ją po włosach. - Myślenie może być przyczyną kłopo­

tów. - Pogroził jej żartobliwie palcem.

- A to, co właśnie zrobiliśmy? - spytała, uśmiechając

się do niego.

- Nie sądzę, jeśli tylko Ham nie przedziurawił uprze­

dnio tych miłych drobiazgów. - Pomachał jej przed oczy­

ma otwartą paczuszką.

- Max! Sądzisz, że byłby zdolny? - wykrzyknęła, sia­

dając gwałtownie i przytrzymując prześcieradło na pier­

siach.

background image

1 1 2 • UPRAGNIONY CEL

- Nie, tylko żartowałem - zachichotał, obejmując ją

łagodnie i muskając ustami szyję. - Przepraszam, nie wie­

działem, że tak się przerazisz. Paczuszka była fabrycznie

zamknięta. Nie ma obawy. Poza tym, Ham naprawdę nie

jest tak diabolicznym facetem.

- Czasami wcale nie jestem tego pewna. Dzisiaj wie­

czorem, kiedy poszedłeś na spacer, miałam wrażenie, że

jest w nim coś z podstępnego węża.

- Podstępny wąż w rajskim ogrodzie?

- Być może. A my z pewnością daliśmy się skusić na

duży kawałek jabłka.

Odgarnął jej włosy i zaczął pieścić językiem kark i szyję.

- No, to może zjedzmy to jabłko do końca - zapropono­

wał, czując na języku słony smak skóry i wdychając deli­

katną woń jej ciała zmieszaną z zapachem wody kolońskiej

ich obojga.

- Jutro wszystko będzie można wyczytać z mojej twa­

rzy - powiedziała. - Wystarczy, że Durnberg popatrzy na

mnie rano,

Zamknął jej usta długim, wilgotnym pocałunkiem.

- Myślisz, że wyczyta z niej także, ile razy kochaliśmy

się tej nocy?

- Przestań, Max - odpowiedziała, szukając językiem

jego ust. - Nie wygłupiaj się.

Zsunął z niej prześcieradło i zrzucił je niedbale na pod­

łogę. Potem powiódł oczyma od nasady jasnych włosów na

karku do pomalowanych na różowo paznokci stóp. Ciało

Clare było zaróżowione, ciepłe i gotowe do miłości. Wre­

szcie spojrzał w zielone oczy dziewczyny i dostrzegł

w nich pożądanie.

- Jeśli twoja twarz ma wyglądać tak samo po jednym,

jak po wielu razach, to glosuję za tym, żebyśmy kochali się

bez przerwy.

UPRAGNIONY CEL • 1 1 3

Uśmiechnęła się leniwie i spod półprzymkniętych po­

wiek rzuciła mu spojrzenie, które sprawiło, że znowu za­

pragnął jej szaleńczo. Będzie kochał ją znowu i znowu,

będą kochać się wiele razy, do świtu. Pozna każdy zakama­

rek jej ciała i usłyszy, jak szepce mu do ucha najskrytsze

sekrety i pragnienia, których nie wyjawiła jeszcze żadnemu

mężczyźnie...

Clare obudziło gwizdanie dochodzące spod prysznica.

Uniosła się na łokciu i rozejrzała wokół. W pokoju pano­

wał okropny bałagan. Wszędzie walały się porozrzucane

części damskiej i męskiej garderoby. Opadła na poduszkę

i utkwiła wzrok w suficie. Było to chyba jedyne miejsce, na

którym nie pozostawili wczoraj swoich ubrań.

Szum wody ustał, ale gwizdanie z łazienki dochodziło

nadal. Przeciągnęła się leniwie myśląc, jak cudownie było­

by zostać w łóżku przez cały dzień. Nie mogła zrozumieć,

skąd Max ma tyle energii, biorąc pod uwagę, że tej nocy nie

poświęcili wiele czasu na sen.

- Czas na prysznic dla śpiochów! - Mężczyzna stanął

w drzwiach łazienki, wycierając ręcznikiem włosy. Drugi

ręcznik miał owinięty wokół bioder.

- Nie wiedziałam, że z ciebie taki ranny ptaszek.

Przestał wycierać włosy i spojrzał na nią, robiąc nabur­

muszoną minę.

- Coś podobnego! Myślę, że w nocy też potrafię sobie

nieźle radzić.

- W porządku - odpowiedziała, wybuchając śmie­

chem, rozbawiona jego miną. - Chciałam po prostu zapy­

tać, czy zawsze jesteś rano taki wesolutki?

- Nie, Ale jest całkiem możliwe, że po dzisiejszej nocy

długo będę w świetnym nastroju.

Złapała za końce ręcznika zwisające z dwóch stron jego

background image

1 1 4 • UPRAGNIONY CEL

szyi, podciągnęła się do góry i uklękła przed nim na łóżku.

Poczuła zapach mydła, szamponu i podniecającą woń sa­

mego Maxa.

- To była cudowna noc - powiedziała. - Nigdy jej nie

zapomnę, bez względu na to, co się stanie.

- Hej - uszczypnął ją pieszczotliwie w czubek nosa -

nie podoba mi się to krakanie od rana.

- Zgoda. A co chciałbyś usłyszeć? - uśmiechnęła się.

Jego szampański nastrój zaczął się i jej udzielać.

- Pochwały - odpowiedział, przyciągnął ją do siebie

i objął ramionami.

Splotła palce obu rąk na jego szyi i spojrzała mu w oczy.

- Podoba mi się twój zapach.

- Mój zapach teraz? - spytał ze śmiechem.

- I teraz, i przedtem także.

- Mmm. - Posłał jej długie, ciepłe spojrzenie. - Wiem,

co masz na myśli. Nic nie pachnie lepiej, niż noc spędzona

w łóżku z odpowiednią osobą.

- Nigdy nie było mi w łóżku tak dobrze, jak dzisiejszej

nocy.

- Cieszę się, Clare.

- Będą dalsze pochwały - dodała i przytuliła się do

niego. - Lubię na ciebie patrzeć, nawet kiedy jesteś ubrany,

- I?-dopytywał się rozbawiony.

- Podoba mi się twoja uczciwość, troskliwość, pewność

siebie, a nawet twoje poranne gwizdanie.

- Dziękuję za tak cudowne komplementy. Nie powinie­

nem był ustąpić ci pierwszeństwa. Powiedziałaś już

o wszystkim, co zachwyca mnie w tobie, - Dłonie Maxa

przesunęły się w górę i przykryły jej piersi.

- Przecież ja nie gwiżdżę rano pod prysznicem - roze­

śmiała się.

Nachylił się i pocałował ją długo i mocno. A potem po-

UPRAGNIONY CEL • 1 1 5

patrzyli na siebie czując, że na nowo budzi się w nich
namiętność.

- Chcę zostać tutaj. Nie mam ochoty spotykać się

z Dumbergiem ani grać w jego głupie gry - szepnęła.

- Ja też nie mam na to ochoty - zgodził się, odchylając

ją do tyłu i masując lekko jej ramiona. - Ale nie ma sensu,

byśmy obydwoje stracili to zlecenie. Wkrótce, bardzo nie­

długo, spędzimy razem w łóżku cały dzień. Najpierw mu­

simy jednak załatwić interesy z Hamem.

- A jeśli wygram? Nadal będziesz chciał się ze mną

kochać?

- Droga pani, nie wyobrażam sobie takiej prze­

szkody, która mogłaby mnie zniechęcić do kochania

się z panią. Tylko zimny trup pozostałby obojętny wo­

bec takich długich, seksownych nóg i cudownie pełnych

piersi,

- Może powinnam zażądać tego na piśmie? Max, ja

naprawdę sądzę, że mogę dostać to zlecenie. Z góry cię

ostrzegam.

- O.K. Ostrzegłaś mnie - mruknął. - Lepiej wskocz

pod prysznic. Chyba że masz zamiar grać w golfa w tym

stroju, Ale jeśli tak, to ja w ogóle nie będę mógł grać. Mogę

liczyć na trochę zrozumienia?

- W porządku. - Pocałowała go w usta, wysunęła z je­

go objęć i ruszyła do łazienki.

- Jeżeli jesteś już gotowy, to czy mógłbyś trochę

uporządkować pokój? Wygląda, jakby przeszedł tędy hura­

gan.

- Szukałem właśnie odpowiedniego słowa na określe­

nie ostatniej nocy - powiedział Max. - A tu, proszę, z ust

mi to wyjęłaś.

- Max, chcę, żebyś wiedział, że ja nie mam zwycza­

ju... - wysunęła głowę z łazienki - co cię tak śmieszy?

background image

1 1 6 • UPRAGNIONY CEL

- Ty - odpowiedział chichocząc. - Martwisz się, że­

bym nie pomyślał, że jesteś kobietą upadłą? A co ze mną?

Można przecież w obie strony.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Masz rację. No wiec, jestem głęboko przekonana, że

jesteś mężczyzną wyzwolonym. I coś jeszcze, Max.

- Co takiego?

- Chociaż poszedłeś ze mną do łóżka podczas pierwszej

randki, nadal cię szanuję-dokończyła ze śmiertelną powa­

gą i zniknęła pod prysznicem.

Za plecami słyszała jego śmiech. Umyła włosy szampo­

nem i namydliła się cała, gdy Max wsunął głowę do zapa­

rowanej kabiny.

- Telefon dzwoni!

- Tylko go nie odbieraj, na miłość boską! - Clare na­

tychmiast wyskoczyła spod prysznica.

- Wolałbym, żebyś ty też tego nie robiła.

- Nie, Max, musze. - Narzuciła na siebie ręcznik i, zo­

stawiając na podłodze mokre ślady, podeszła do aparatu.

-Halo, słucham!

- Clare, kochanie, tak długo nie odbierałaś. Myślałam,

że cię nie ma,

- Mama? Co się stało, że dzwonisz tak wcześnie?
- Chciałam złapać cię przed wyjściem-odpowiedziała

matka. - Mam nadzieję, że cię nie obudziłam.

- Nie, - Clare spojrzała na Maxa, stojącego nadal

w drzwiach łazienki z założonymi na piersi rękoma. - Bra­

łam prysznic.

- Och, przepraszam. Może zadzwonię później?

- Nie, nie, w porządku. Co się stało? - Clare wstrząsnę­

ła się z zimna i spróbowała szczelniej otulić ręcznikiem.

Max zniknął w łazience.

- Jedna z twoich klientek zdenerwowała się na mnie,

UPRAGNIONY CEL • 1 1 7

ale ja postępuję tak, jak mi kazałaś i nie robię ludziom

żadnych ekstra wypłat, jak poprzednim razem,

- Co za klientka, mamo? - Clare poczuła nagle na ple­

cach ciepły strumień i nie mogła powstrzymać okrzyku

zdziwienia. Kiedy się odwróciła, zobaczyła Maxa z kubeł­

kiem do szampana pełnym gorącej wody.

- Clare, czy coś się stało?

- Nie, mamo. Mów dalej. - Clare starała się skoncen­

trować na słowach matki. Max tymczasem zdjął z niej

ręcznik i zaczął pieczołowicie zbierać gąbką mydlaną pia­

nę z jej ciała.

- No więc, pani Bodiddle przyszła wczoraj po południu

- mówiła matka - tuż po naszej rozmowie, ale nie chciałam

znowu zawracać ci głowy. Potem jednak nie spałam całą

noc ze zmartwienia.

- Mamo-przerwała jej Clare-powiedz wreszcie, o co

chodzi.

- Już, już, pamiętasz kochanie, że pani Bodiddle jest

raczej dużą kobietą?

- Tak, mamo, raczej dużą. - Clare spojrzała na Maxa,

który właśnie przekładał jej słuchawkę do drugiej ręki.

Skończył wycierać plecy i zajął się ramionami, Clare stra­

ciła początek zdania w słuchawce.

- ... i spadla na dach samochodu. Coś okropnego!

- Co? Co spadło?

- Pani Bodiddle! Clare, kochanie, czy ty mnie słu­

chasz?

- Tak, tak - odpowiedziała, czując, jak zaczyna jej się

kręcić w głowie. Max pocierał gąbką jej piersi, a matka

opowiadała o tym, jak ważąca ponad sto kilo pani Bodiddle

spadła na dach własnego samochodu. - Jak to się dokładnie

stało? - spytała, tłumiąc śmiech.

- Sprawdzała gonty na dachu swojego domu. Wy-

background image

1 1 8 • UPRAGNIONY CEL

obraź sobie! Kobieta z jej wagą! Oczywiście, straciła

w pewnej chwili równowagę i bum! Spadła z dachu domu

wprost na dach swojej nowej toyoty. Powiedziałam jej,

naturalnie, że ubezpieczenie nie obejmuje takich wypad­

ków!

- Ależ obejmuje, mamo - poprawiła ją Clare, tracąc

prawie panowanie nad własnym ciałem. Max przesuwał

gąbkę coraz niżej. - Ubezpiecznie obejmuje spadające

przedmioty.

- Naprawdę? Mój Boże, nie wiedziałam.

- Po prostu zadzwoń do niej dziś rano - udało się wy­

krztusić Clare. - Skoro sama przyszła zgłosić" szkodę, rozu­

miem, że nie stało się jej nic poważnego.

- No tak, masz rację, ma tylko kilka zadrapań. Prze­

świetlenie wykazało, że wszystkie kości są cale. Natomiast

jej toyota, Clare, jest w opłakanym stanie.

- Powiedz jej, że się tym zajmiemy. - Clare była pew­

na, że powinna jak najszybciej skończyć tę rozmowę.

Z wielu powodów. Między innymi dlatego że Max coraz

śmielej sobie poczynał. - Cos* jeszcze, mamo?

- Nie, to wszystko. Mam zamiar spędzić wspaniały

dzień, porządkując twoje archiwum.

- Powodzenia - stłumiła chichot Clare. - Pa, pa, ma­

musiu.

- Do usłyszenia, kochanie.

Clare odłożyła słuchawkę i rzuciła się ze śmiechem na

łóżko.

- Co cię tak rozbawiło? - spytał Max. - Czyżby moja

gąbka była aż tak śmieszna?

- Och, Max - chichotała dalej dziewczyna, - Nie wy­

obrażasz sobie, jakie to niezwykłe uczucie. Własna matka

opowiada ci przez telefon o jednej z twoich klientek, która

spadła na dach swojego samochodu, a w tym samym czasie

UPRAGNIONY CEL • 1 1 9

półnagi mężczyzna, stojący tuż obok, poddaje cię wyrafi­

nowanym pieszczotom.

- Twoja klientka spadła na własny samochód?

- Tak, pani Bodiddle, która jest, powiedzmy, pokaźną

kobietą, spadła z dachu wprost na swój samochód. Jej się

nic nie stało, ale toyota jest na oddziale intensywnej terapii.

Nie powinnam sobie żartować z tej biedaczki, ale... - Cla­

re zachłysnęła się śmiechem.

Max także zaczął chichotać i wkrótce oboje tarzali się po

łóżku, zaśmiewając się do łez.

- O Boże... nie powinniśmy... mogła sobie coś zro­

bić. .. - Clare wytarta łzy z oczu i usiadła, starając się przy­

brać poważny wyraz twarzy. - Sama nie wiem, co się ze

mną dzieje. To pewnie z niewyspania,

- Może tak - zgodził się, przyciągając ją blisko do

siebie. - Mam wielką ochotę kochać się z tobą znowu,

natychmiast.

- Och, Max - spojrzała na niego, czując rosnącą na­

miętność - to nie jest w porządku - wydęła śmiesznie usta.

- To kompletny idiotyzm ubierać się teraz, a potem biegać

po polu golfowym razem z Durnbergiem. Nigdzie nie idę!

- Masz rację, kochanie, ale musimy tam pójść. - Ujął ją

pod brodę jak małą dziewczynkę. - Teraz wrócę do siebie,

zamknę łączące nas drzwi i wygniotę trochę łóżko, żeby

wyglądało na używane tej nocy.

- Myślisz, że uda nam się utrzymać wszystko w taje­

mnicy?

- Możemy się postarać - odparł, całując ją delikatnie.

- Ale teraz trzeba się pospieszyć - dodał, zrywając się

z łóżka. - A kiedy zobaczymy się następnym razem, musi­

my zachowywać się jak zwykli znajomi. Patrz na mnie

i rób to, co ja.

- Postaram się.

background image

1 2 0 • UPRAGNIONY CEL

- Wszystko będzie dobrze. - Rzuci} jej ostatnie spoj­

rzenie i zniknął za drzwiami.

Stosując się do jego rady, Oare wróciła szybko do ła­

zienki, wysuszyła włosy i zebrała je w koński ogon. Potem

włożyła różowe szorty, białą bluzkę bez rękawów i sporto­

we buty. Wreszcie rzuciła jeszcze raz okiem na pokój, żeby

sprawdzić, czy usunęli wszystkie ślady ich wspólnej nocy.

Wygładziła łóżko najlepiej jak potrafiła i zdążyła właśnie

schować do szuflady w łazience foliowy pakiecik, gdy roz­

legło się pukanie do drzwi.

W chwilę później oboje z Maxem siedzieli na tylnym

siedzeniu mercedesa. Ham zajął miejsce obok kierowcy.

- Wyspaliście się?-spytał Ham, zerkając na nich przez

ramię i uśmiechając się szeroko.

- O, tak - odpowiedział beztroskim tonem Max. - Nie

wiem jak Clare, ale ja świetnie odpocząłem. Morskie po­

wietrze wspaniale mi robi.

Clare zaimponowało opanowanie Maxa. Przecież nawet

w niczym nie skłaniał Durnbergowi. Powiedział prawdę.

- Cóż, obydwoje znakomicie wyglądacie - stwierdził

Ham, przyglądając się badawczo Clare.

- Dziękuję ci - odpowiedziała bez cienia zmieszania.

Jeśli Max może zachować zimną krew, to ona też nie będzie

gorsza. - A przy okazji, mam kłopot z butami do golfa.

Myślisz, że mogę grać w tych? - spytała, kładąc jedną

stopę na kolanie, żeby pokazać, co ma na nogach.

- Możesz, oczywiście, ale z przyjemnością podaruję

ci...

- Nie ma potrzeby, dziękuję. Zagram w tych - przerwa­

ła szybko. Nie chciała żadnych długów wdzięczności. -

Poza tym - dodała z uśmiechem - jeśli okażę się kiepskim

graczem, zawsze mogę zrzucić winę na buty.

UPRAGNIONY CEL • 1 2 1

- Jak sobie życzysz - powiedział Ham. - Czy któreś

z was zamawiało dziś śniadanie?

- Nie - odpowiedziała Clare. - Przynajmniej jeśli

o mnie chodzi - dodała pospiesznie. - Może Max...?

- Nie zdążyłem. Zbyt długo spałem.

- Ty? - zdumiał się Ham. - Taki ranny ptaszek? Myśla­

łem, że zerwiesz się o szóstej, zrobisz sobie jogging po

plaży, a potem zamówisz obfite śniadanie. Zawsze przecież

tak robiłeś.

- Widać się starzeję - westchną! Max - albo łóżka są

zbyt wygodne. Jakbyś miał takie kłopoty z kręgosłupem,

jak ja, to też byś potrafił to docenić.

Clare oparta łokieć o drzwi i przykryła dłonią usta, żeby

ukryć uśmiech. Max robił z siebie starzejącego się mężczyznę

w Średnim wieku, trapionego przez rozmaite dolegliwości

i sądząc po minie Hama, był w tym bardzo przekonujący.

- Max, zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że wyciągam

cię dzisiaj na kort tenisowy. Uraz łokcia, kłopoty z sercem,

bóle kręgosłupa. Jesteś kompletnym wrakiem, chłopie.

- Nie da się ukryć - zgodził się Max. - Liczę, że dasz

mi jakieś fory.

- Nic z tego - roześmiał się Ham, - Chodźmy teraz

zobaczyć, jak sobie radzisz w golfa. Najpierw jednak za­

mówię kanapki i coś zimnego do picia. Możesz przynaj­

mniej wzmocnić się jakimś posiłkiem.

- Tak, myślę, że rzeczywiście powinienem bardziej

dbać o siebie - zgodził się Max i małym palcem potarł udo

Clare. - Nienawidzę psuć innym zabawy.

Max zorganizował grę w golfa w taki sposób, żeby po­

móc Clare w zachowaniu pozorów obojętności i nie stwa­

rzać trudnych sytuacji. Wziął jeden wózek, a potem zapro­

ponował, żeby Dumberg i Clare razem wzięli drugi. Gra

szła jej nadspodziewanie dobrze. Może to dlatego, pomy-

background image

1 2 2 • UPRAGNIONY CEL

siała, że całonocne kochanie się z Maxem podziałało na nią

jak zastrzyk adrenaliny i dodało wiary we własne siły.

Natomiast Max osiągał kiepskie rezultaty. Przyglądając

mu się ukradkiem, Clare nie mogła powstrzymać podziwu dla

sprężystości i harmonii jego mchów. Nie znajdowało to jed­

nak żadnego odbicia w wynikach. Nic mu się nie udawało,

dostawał zadyszki, jego piłki nie trafiały do dołków. Skarżył

się ze śmiechem Hamowi, że potrzebne mu okulary, ale ona

nie wierzyła w ani jedno słowo. Max specjalnie przegrywał,

bo chciał przekonać Hama, że stracił dawną sprawność, po­

starzał się i nawet kobiety już nie interesują go tak, jak kiedyś.

Wiedziała dobrze, że Max nigdy nie oddaje pola bez walki i że

postępuje wbrew sobie, żeby ją ochronić.

Jeżdżąc wózkiem razem z Dumbergiem, Clare musiała

wysłuchać szczegółowych relacji na temat jego ostatnich

zwycięstw golfowych i okazywać mu uprzejme zaintereso­

wanie.

- Wiesz - powiedział w pewnej chwili, hamując wóz­

kiem przy siódmym dołku - byłem przekonany, że dzisiaj

ty i Max będzie już ze sobą czule gruchać, ale albo facet

stracił już swoją formę, albo ty postanowiłaś zająć się wy­

łącznie interesami.

- Po to tu przyjechałam - potwierdziła zdecydowanie

Clare.

- Na to wygląda - kiwnął głową Durnberg. - No cóż,

w nocy przejrzałem dokładnie twoją propozycję i jestem

pod dużym wrażeniem. Widać, że przyłożyłaś się do robo­

ty, a ja lubię, jak się człowiek nie leni.

- Widzę, że podoba ci się mój pomysł specjalnych pre­

mii - wtrąciła. - Jednak przede wszystkim chodzi mi o to,

żebyś miał jednego agenta ubezpieczeniowego w obydwu

posiadłościach i żeby ten agent zajmował się także twoją

polisą zdrowotną oraz ubezpieczeniem na życie. W ten

UPRAGNIONY CEL • 1 2 3

sposób wszystko byłoby zorganizowane w dużo prostszy

sposób.

Poczuła, że ze zdenerwowania strużka potu spływa jej

powoli między piersiami. Słowa Dumberga brzmiały tak,

jakby poważnie zastanawiał się nad jej projektem. Mogła

rzeczywiście dostać to zlecenie! Co to będzie oznaczać dla

niej i dla Maxa?

- Jeden agent do wszystkiego - kiwał głową Durnberg.

- To ma swoje zalety. Ale sam nie wiem... Znamy się

z Maxem od tylu lat. Przyzwyczaiłem się mieć go zawsze

w pobliżu, pracować razem z nim.

Podoba ci się, że jest od ciebie zależny, pomyślała sobie

w duchu.

- Masz jakieś konkretne pytania? - spytała, by uciąć od

razu wszelką rozmowę na temat Maxa.

- Mam kilka, ale mogą poczekać. Chodźmy. Zobaczymy,

czy staremu Maxowi udało się trafić rym razem do dołka.

Clare posłusznie zeszła z wózka, ale chciała usłyszeć

odpowiedź na jeszcze jedno dręczące ją pytanie.

- Ham, nie chciałabym cię popędzać, ale czy sądzisz, że

długo jeszcze będziemy z Maxem czekać na twoją

odpowiedź? Widzisz, nie powinnam opuszczać na dłużej

mego biura we Flagstaff.

- Czy długo? - Ham zatrzymał się w trakcie zamachu

kijem golfowym. Clare była pewna, że delektował się każ­

dą chwilą, w której mógł kontrolować czyjeś życie. - My­

ślę, że będziesz mogła wrócić do domu już jutro - powie­

dział. - Jutro rano podejmę ostateczną decyzję.

Clare kiwnęła głową i rzuciła okiem w kierunku Maxa,

który stał przy następnym dołku z kijem w reku. A więc

czeka ich jeszcze jedna, cudowna noc, nim Durnberg wy­

bierze zwycięzcę. Jeszcze jedna noc. Co będzie potem, nie

wiadomo.

background image

ROZDZIAŁ

10

Piłeczka tenisowa wędrowała płynnie z jednej strony

kortu na drugą. Clare obserwowała grę, siedząc w cieniu na

ławeczce i popijając zimną lemoniadę. Rozbolała ją szyja

od ciągłego ruszania głową w ślad za piłką, więc postano­

wiła przyjrzeć się Maxowi.

Biała, bawełniana koszulka była mokra od potu. Prowa­

dził w gemach, mimo że w ciągu ostatnich trzydziestu sze­

ściu godzin prawie nie spał. Clare miała nadzieję, że to nie

z powodu jej obecności Max grał tak zaciekle. Przecież nie

musiał jej niczego udowadniać, dobrze wiedziała, na co go

stać i zamierzafa mu to powiedzieć przy najbliższej okazji,

Może wkładał w grę tyle wysiłku, żeby rozładować we­

wnętrzne napięcie? Tenis dawał w tej mierze dużo większe

możliwości niż spokojna i układna gra w golfa. Zauważyła

na twarzy Maxa cied satysfakcji, gdy kierując piłkę w sam

narożnik kortu, zmusił Hama do rzutu całym ciałem w pra­

wo w rozpaczliwej próbie obrony punktu.

Teraz z kolei serwował Max, Dumberg przerzucił mu

wysokim lobem piłki ze swojej części kortu, schylił się

mocno na przygiętych nogach i trzymając oburącz rakietę,

czekał na podanie. Max postawił prawą stopę na linii serwi­

sowej, odchylił się do tyłu i mocno uderzył piłkę, która

UFBAGNH3WY CEL • 1 2 5

lekkoo podkręconym lotem poleciała nisko nad siatką. Ham

sdebrał podanie i mszy! pędem pod siatkę, ale Max cel­

nym, krótkim smeczem wbił ją w kort tuż pod nogami

Hama. Clare odruchowo krzyknęła z podziwu.

- Niezłe uderzenie - powiedziała, uświadamiając sobie

swój nietakt. Sięgnęła po szklankę z lemoniadą i pociągnę-
fe długi łyk. Wiedziała, że nie powinna brać niczyjej strony.

W chwilę potem Dumberg nie zdołał odebrać następne­

go serwisu Maxa. Clare już otwierała usta, żeby wyrazić

uznanie, ale w porę się powstrzymała. Dumberg był tak

skupiony na grze, że nie mógł na szczęście, obserwować
twarzy dziewczyny. Max natomiast posłał jej króciutkie,
triumfujące spojrzenie. Cofał się na końcową linię, żeby

serwować po raz kolejny, gdy młody chłopak, ubrany
w uniform, jaki nosili tu wszyscy pracownicy, zbliżył się do

Clare. W ręku trzymał przenośny aparat telefoniczny, wiec
domyśliła się natychmiast, że mama znowu ma jakiś nie
cierpiący zwłoki problem.

Wzięła od chłopca słuchawkę zastanawiając się, co zda­

rzyło się tym razem. Może pani Bodiddle zdążyła poskar­

żyć się jakiejś wyższej instancji na uchybienie, popełnione
przez Agencję Pemberton, zanim matka zadzwoniła do niej
rano?

- Clare, kochanie, jak się miewasz? - usłyszała radosny

głos.

- Świetnie, mamo. Dumbergowi chyba podoba się mo­

ja oferta. Dlaczego dzwonisz? - Clare starała się nie myśleć

o rachunkach, jakie nadejdą za wszystkie te połączenia.

Jeśli Dumberg rzeczywiście stanie się jej klientem, nie
będzie się o co martwić.

- Och, musiałam zadzwonić, kochanie, bo bardzo je­

stem z siebie dumna. Skończyłam właśnie wymianę teczek.

background image

1 2 6 • UPRAGNIONY CEL

Nowe archiwum wygląda świetnie i mieni się wszystkimi

kolorami tęczy.

- Jesteś wspaniała- powiedziała Clare, uśmiechając się

z ulgą. - A jak tam pani Bodiddle?

- Z początku była trochę nadęta, ale przeprosiłam ją

i nie wspomniałam ani słowem o tym, że jej wypadek od

początku wydał mi się kompletnie idiotyczny.

- To bardzo dobrze, mamusiu.

- Żeby ją całkiem udobruchać, upiekłam dla niej także

placek i chociaż wiem, że według ciebie moje wypieki to

strata czasu, pani Bodiddle sprawiała wrażenie całkiem

zadowolonej.

- W tym przypadku myślę, że placek stanowił świetną

rekompensatę za poniesione straty moralne - roześmiała

się Clare patrząc, jak Max podbiega do siatki i odparowuje

smecz Durnberga.

- Tak też sobie pomyślałam. - W głosie matki przebija­

ła duma. - A wracając do twojego archiwum, na widok

nowych teczek zaniemówisz z wrażenia.

- Mamo, a co zrobiłaś ze starymi? - spytała z nagłym

niepokojem Clare.

- Z tym obrzydlistwem? Są tam, gdzie być powinny, to

znaczy na śmietniku.

- Czy przed wyrzuceniem przepisałaś adnotacje zrobio­

ne ręcznie na okładkach?

- Chodzi ci o te nieczytelne bazgroły? Nie mogłam

tego odczytać, Clare. Niektóre przypominały raczej alfabet

chiński albo...

- To znaczy, że nie przepisałaś?

- Nie. A powinnam była? Nie sądziłam...

Clare odwróciła się tyłem do kortu i nachyliła nisko nad

słuchawką.

- Słuchaj, mamo, musisz odzyskać stare teczki.

UPRAGNIONY CEL • 1 2 7

- Odzyskać?

- Tak - potwierdziła z naciskiem, starając się nie ulegać

panice. - Rozumiem, ze notatki były robione niedbale, nabaz-

grane byle jak, ale niektóre z nich nie są skopiowane w żad­

nym innym miejscu. Muszę odzyskać teczki - powtórzyła,

zastanawiając się gorączkowo. - Dzisiaj jest środa... W po­

rządku, śmieciarze przyjadą dopiero jutro z samego rana. Joel

może ci pomóc wydostać je stamtąd, mamo.

- Hm, dobrze, kochanie. Zajmę się tym. - W głosie

matki nie było nawet śladu entuzjazmu.

- Dziękuję, mamusiu, I naprawdę doceniam wszystko,

co zrobiłaś, ale, niestety, potrzebne mi są stare teczki.

- W porządku. Znajdę je.

- Aha, mamo, jutro wracam do domu. Nie wiem do­

kładnie o której. Dumberg ma się rano zdecydować.

- To świetnie. - Matka ożywiła się odrobinę. - Jestem

pewna, że wybierze ciebie.

- Trzymaj za mnie kciuki.

- Będę trzymać, nic się nie martw. Powodzenia, kocha­

nie.

- Dzięki, mamo. Jesteś prawdziwym skarbem. - Clare

odłożyła słuchawkę i oddała aparat młodemu człowiekowi,

który w trakcie rozmowy oddalił się dyskretnie o kilka me­

trów. - Dziękuję - powiedziała i sięgnęła do portmonetki

po napiwek.

- W żadnym razie, proszę pani - zaprotestował chło­

pak. - Pan Dumberg zakazał nam brać napiwki od pani

i pana Armstronga. Pan Dumberg zajmuje się wszystkim

osobiście.

- Ach tak. - Cłare rzuciła okiem w stronę kortu i zoba­

czyła, że Max i Dumberg przestali grać i zbliżyli się do

niej. Dumberg zatrzymał chłopaka i kazał mu podać trzy

następne lemoniady.

background image

1 2 8 • UPRAGNIONY CEL

- Jaki wynik? - spytała Maxa, gdy ten usiadł po prze­

ciwnej stronie małego stolika.

- Gdybyś potrafiła wytrzymać przez chwilę bez telefo­

nu, nie musiałabyś pytać.

- Znowu dzwoniła mama.

- Mama? - wtrącił się Dumberg, siadając obok nich.

- Mam nadzieję, że w domu wszystko w porządku?

- Tak, ona po prostu... - Clare zerknęła na Maxa i zo­

baczyła rozbawienie w jego oczach. Wiedziała, że myśli

o porannym telefonie. Być może również o tym, co wtedy

robił. Szybko odwróciła wzrok. - Po prostu mama lubi być

ze mną w kontakcie - dokończyła, - Przez ten telefon stra­

ciłam rachubę w gemach. No więc, jaki jest wynik?

- Max jakoś się zmobilizował i jest trzy - trzy. Sądzę,

że to przypadek - stwierdził z przekąsem Dumberg.

- Ja też tak bym to określił - zgodził się Max, biorąc

szklankę przyniesionej lemoniady.

- Dajecie niezły popu gry - pochwaliła ich Clare, ,

zwracając się do obydwu, chociaż myślała tylko o Maxie.

- Mam nadzieję, że nie szarżujecie, żeby zrobić większe

wrażenie na widowni.

- Czy widownia jest pod wrażeniem? - spytał Arm­

strong, odstawiając szklankę,

- Nie będzie, jeśli na koniec obaj padniecie trupem.

- Co do mnie, to nigdy nie czułem się lepiej - zaopono­

wał Dumberg, chociaż oddychał ciężko, a przepocona ko­

szulka przylepiła mu się do piersi. - Nie wiem natomiast,

w jakim stanie jest ten starszy mężczyzna obok - dodał,

wskazując palcem na Maxa. - Wypijmy tę lemoniadę za

jego zdrowie. W dawnych, dobrych czasach zwykliśmy

pijać piwo w przerwie meczu. - Potem nagle zmienił te­

mat. - Nie ma w ogóle wiatru. Przy takiej pogodzie nic nie

będzie z naszego windsurfingu. Może powinniśmy zmienić

UPRAGNIONY CEŁ • 1 2 9

plany i zdecydować się raczej na narty wodne? Umiesz

jeździć, Clare?

- Tak sobie - odpowiedziała, a w głębi duszy pomyśla­

ła, że po tak wyczerpującej nocy utopiłaby się chyba przy

pierwszej próbie. Nie wyobrażała sobie także, jak Max

mógłby to wytrzymać. Ona przynajmniej odpoczęła trochę,

siedząc w cieniu, podczas gdy on biegał po korcie i pewnie

czuje się kompletnie wykończony.

- Nic się nie martw, pokażemy ci, jak to się robi, prawda

Max?

- Jasne-potwierdził mężczyzna bez chwili wahania.

Nie mógł jednak oszukać Clare. Dostrzegła cienie pod

oczami i wiedziała, że jest bardzo zmęczony.

- Ham - zwróciła się do Durnberga, szukając wymów­

ki, która pozwoliłaby Maxowi na tak potrzebną drzemkę.

- Może powinniśmy dać już spokój sportom i przedyskuto­

wać raz jeszcze moją ofertę? Z pewnością masz jakieś py­

tania, a ja chętnie na wszystkie odpowiem.

Zabrzmiało to fatalnie. Max spojrzał na nią zaskoczony.

Clare zmieszała się.

- To znaczy, chodzi mi o to, że może Max również

chciałby coś z tobą omówić. Skoro mamy jutro wyjechać

- mówiła szybko w nadziei, że tym razem dobrze zrozumie

jej intencje.

- Jutro? - przerwał jej Max, wpatrując się w Durnber­

ga. - Nic mi o tym nie wspominałeś, Ham.

- Masz rację, chłopie. Zupełnie zapomniałem. Clare

zagadnęła mnie o to podczas gry w golfa i odpowiedziałem

jej, że zamierzam podjąć decyzję jutrzejszego ranka.

- Rozumiem. - Max spoglądał na nich badawczo. -

W takim razie może interesują cię jakieś szczegóły mojej

propozycji? Ofertę Clare już przestudiowałeś.

- Może rzeczywiście zadałbym ci chętnie jedno pytań-

background image

1 3 0 • UPRAGNIONY CEŁ

ko lub dwa - stwierdził Dumberg. - Ile potrzebujesz czasu,

żeby wyrobić' sobie licencję na Florydzie?

- Nie wiem - odezwał się Max po chwili milczenia.

- Może kilka tygodni. Musiałbym nawiązać tu najpierw

kontakty. Nie sądziłem, że ci na tym zależy, Ham. Masz

przecież świetnego agenta na Florydzie, a we Flagstaff

mnie. Zamierzasz ryzykować, oddając wszystko w ręce

jednego agenta, który na dodatek nieźle się obłowi, dosta­

jąc takie dwa zlecenia?

Clare ze zdenerwowania zagryzła wargi.

- Rozumiem - ciągnął Durnberg - że gdyby interesy

miały nabrać większego rozmachu, niezbędny stałby się

komputer. Kupiłeś sobie komputer, Max?

- Nie, nie kupiłem - odpowiedział spokojnie.

Glare nie mogła znieść widoku jego twarzy. Chyba po raz

pierwszy przyszło mu teraz do głowy, że ona może rzeczywi­

ście z nim wygrać. W nocy powiedział jej, że nie należy

łączyć spraw osobistych z interesami i że pomiędzy nimi nic

się nie zmieni bez względu na to, kto dostanie zlecenie. Teraz

jednak wcale nie była pewna, czy rzeczywiście w to wierzy.

- No dobrze - Dumberg wstał gwałtownie z krzesła

i spojrzał na nich, bardzo z siebie zadowolony - to nie jest

odpowiednie miejsce na omawianie interesów, chociaż od­

powiedziałeś już na interesujące mnie pytania. Skończmy

teraz mecz i chodźmy coś przekąsić. Być może potem Cla­

re i ja przedyskutujemy jeszcze kilka spraw.

- Zgoda - skinął głową Max, również podnosząc się

z krzesła, - Kiedy wy będziecie rozmawiać, ja zrobię sobie

w pokoju małą sjestę.

Clare poczuła ukłucie żalu, że nie może wrócić do poko­

ju razem z nim. Przykro jej było również, że pewnie miał

do niej pretensję i sądził, że wykorzystuje każdą chwilę.

Ale czy nie ostrzegała go, że będzie walczyć o to zlecenie?

UPRAGNIONY CEL • 1 3 1

- Słuchaj, Max - odezwał się Dumberg, mrugając

okiem - przyszedł mi do głowy świetny pomysł. Wiesz,
gdzie moglibyśmy dzisiejszego wieczoru pogadać o intere­
sach? - Zerknął szybko na Clare. - Pamiętasz, gdzie w ze­
szłym roku spędziliśmy ostatni wieczór?

- Daj spokój, Ham -przerwał szorstko Max. - Nie tym

razem.

- Rozkoszne nieprzyzwoitości - westchnął Dumberg.

- Nie ma to jak stare, dobre czasy, prawda, Max?

- O czym wy mówicie? - spytała Clare.
- Max i ja byliśmy na kilku przedstawieniach - odpo­

wiedział Durnberg, akcentując: specjalnie stówo „przedsta­
wienia", tak by Clare nie miała wątpliwości, że chodzi
o wizyty w seks-klubach.

- Ham, proszę, żebyś nie... - zaczął Max z gniewnym

wyrazem twarzy.

- Nie rozumiem dlaczego - przerwał mu Durnberg. -

Przecież nie masz się czego wstydzić. Nigdy nie zdołałem
cię namówić, żebyś wziął którąś z tych dziewczyn do do­
mu. Zabrałem cię tam, bo myślałem, że trzeba ci jakiejś
pociechy po rozwodzie. Może zresztą to nadal jest aktualne
- dodał, spoglądając na Clare. - Wiesz, Max był towarzy­

skim facetem i dobrym kumplem do zabawy. Ale to już
przeszłość. Nie wiem dlaczego.

Clare wiedziała, że Dumberg mówi to wszystko z pre­

medytacją. Dobrze przygotował każdy ruch. Teraz, na
przykład, chciał sprawdzić, co ją łączy z Maxem.

- Myślę, że możecie się tam wybrać obaj - powiedzia­

ła. - Ja zamówię sobie coś do pokoju, a potem pójdę spać.

- Ależ to nonsens - zaoponował Max, marszcząc brwi.

- Przecież możemy razem zjeść kolację tutaj.

Clare roześmiała się i odwróciła wzrok.

background image

1 3 2 • UPRAGNIONY CEL

- Na miłość boską, Max, co jeszcze musi powiedzieć

dama, żeby przekonać cię, że chce zostać sama wieczorem?

- Hej, Max - wtrącił się Dumberg - myślę, że właśnie

dostałeś kosza. Wybierz się lepiej ze raną.

- W porządku.-Max patrzył zdezorientowany na Cla­

re. - Idziemy razem. A teraz zakończmy mecz - dodał,

poprawiając koszulkę. - Zbyt długo się z tobą bawiłem.

Czas, żebyś przekonał się na własnej skórze, jak wygląda

prawdziwy tenis.

- Ciągle jeszcze myślisz, że uda ci się wygrać ze mną?

- Dumberg odłożył na bok ręcznik. - Zaraz się przekona­

my, kto jest lepszy.

Clare była zmieszana. Pewnie postąpiła głupio, wysyła­

jąc Maxa na występy jakichś skąpo ubranych panienek

i pozwalając mu umocnić stare więzy z Durabergiem.

W głębi duszy czuła jednak, że szala zwycięstwa przechyla

się na jej stronę i że Max powinien też mieć szansę wyko­

rzystania długoletniej zażyłości z Hamem.

To zabawne. Kiedy marzyła o zdobyciu tego zlecenia, wy­

obrażała sobie uczucie triumfu, jakiego dozna, wygrywając

pojedynek z Armstrongiem. Teraz czuła w głowie całkowity

zamęt Obawiała się, że bez względu na to, czy dostanie, czy

straci zlecenie, będzie równie nieszczęśliwa. Zanadto zaanga­

żowała się emocjonalnie w całą sprawę. Chciała wierzyć

w zapewnienia Maxa, że interesy są tylko interesami Mogło

się jednak okazać, że nie zawsze tak bywa.

W drugiej części meczu Max zadziwił dare szybkością

i skutecznością gry. Nie dał Dumbergowi żadnej szansy,

wygrał pewnie trzy następne gemy, kończąc brawurowym

smeczem.

Dumberg schodził z kortu, mrucząc gniewnie pod nosem.

- Tacholemarakietajestdomczego-powiedział,pod-

chodząc do Clare. - Naciąg jest zbyt luźny.

UPRAGNIONY CEL • 1 3 3

- Wedługmnie rakieta jest w porządku -wtrącił beztro­

sko Max. - Sądzę, że musisz trochę potrenować, chłopie.

- Wiem, że mogę z tobą wygrać, Max. Poczekaj, przy­

niosę inną rakietę i zagramy drugi mecz. .

- Nie ma mowy - odparł Max z szerokim uśmiechem.

- Jeśli chcesz rewanżu, to zgoda, ale nie dzisiaj. Jestem całko­

wicie wypompowany, a przecież nie sprawiłoby ci przyje­

mności ogranie starego, zmęczonego człowieka, prawda?

- W takim razie jutro rano, zanim wyjedziesz.

- Zobaczymy.

Clare była zdumiona zachowaniem Maxa, ale zaczynała

powoli rozumieć jego strategię. Wygrywając z Dumber-

giem, zwiększał swoje szanse na dostanie zlecenia. Jeśli nie

zatrzyma przy sobie Maxa, nie będzie miał szansy udowod­

nić, że jest lepszy.

- Ktoś ma ochotę popływać przed lunchem? - spytał

Dumberg, gdy we trójkę wychodzili z kortów.

- Bardzod^kuję-powiedzialMax.-Jesliniemacienic

przeciwko temu, zamówię sobie lunch do pokoju. Wcale nie
żartowałem, mówiąc o drzemce. Wykończyłeś mnie, chłopie.

- Max, naprawdę mnie zadziwiasz. - Dumberg pokrę­

cił głową. - Ale zgoda, nie chcę, żebyś wieczorem chrapał

mi na ramieniu. A ty, Clare? Najpierw kąpiel, a potem lekki
lunch na brzegu basenu?

- Nie jestem specjalnie głodna - odpowiedziała. Nie

chciała spędzić z Durnbergiem ani chwili więcej, niż było

to konieczne. - Najchętniej wzięłabym prysznic i spotkała

się z tobą w biurze, powiedzmy, za godzinę.

- Widzę, że zaprosiłem na Florydę parę zgrzybiałych sta­

ruszków. - Dumberg popatrzył na nich z dezaprobatą. - No

cóż, nie mam wyjścia, idę pływać sam. Za godzinę czekam na

ciebie w biurze, Ciare. Czy ty też masz ochotę na drzemkę?

- Przyjdę na pewno. Nie, na drzemkę nie mam ochoty.

background image

UPRAGNIONY CEL

- Na nic innego też chyba nie - mruknął tuż za jej

uchem idący z tyłu Max.

Rzuciła mu pytające spojrzenie, ale on patrzył przed siebie

jakby nigdy nic. Poczekała, aż Dumbeig oddali się na bezpie-

odległość, a potem, gdy we dwoje zawrócili w stronę

swoich pokoi, powiedziała Maxowi, że nie mogła pozwolić,

by odrzucił z jej powodu wieczorne zaproszenie Hama i że

z całą pewnością powinien je przyjąć dla własnego dobra.

- Nie bardzo rozumiem. Po pierwsze, straciłem zain­

teresowanie dla tego typu rozrywek, a po drugie, wierzy­

łem naiwnie, że masz zamiar spędzić ten wieczór ze mną

-odparł.

- Bo tak jest, Max, ale mam też dużą szansę dostać

wreszcie to zlecenie.

- Zaczynam zdawać sobie z tego sprawę.

- Więc walcz o własne interesy, do diabła! Nie zostawaj

dzisiaj ze mną i nie dawaj mu do reki kolejnego argumentu!

Max uśmiechnął się od ucha do ucha.

- A ja myślałem, że straciłem już cały urok.

- Prawie.

- Co ty wyprawiasz, Clare? - spytał poważnym tonem.

- Dajesz mi rady, jak powinienem postępować, żeby utrzy­

mać się przy Durabergu? To się nie trzyma kupy.

- Być może - powiedziała, zatrzymując się i odwraca­

jąc do niego. - Ty też mi wcześniej doradzałeś, choć wcale

nie musiałeś tego robić. Przysługa za przysługę.

- Stokrotne dzięki. Muszę teraz jechać gdzieś wieczo­

rem i gapić się na wygibasy jakichś panienek, podczas gdy

wolałbym...

- Co byś wolał? - wpadła mu słowo, uśmiechając się

leciutko.

- ...kochać sie z kimś kto mnie bardzo obchodzi-do

kończył niskim, zmysłowym głosem.

UPRAGNIONY CEL • 1 3 5

- Może jedno nie wyklucza drugiego.

- Poczekasz na mnie?

- Z całą pewnością nie. Będę w łóżku, kiedy wrócisz.

- To brzmi zachęcająco. Jak mam cię obudzić?

- Chętnie poddam się eksperymentom - odparła, pa­

trząc mu prosto w oczy.

- He mamy czasu, zanim będziesz musiała pójść do

jego biura?

- Za mało.

- Nie sądzę, jeśli oboje myślimy o tym samym.

- Max, musisz odpocząć. Prześpij się.

- Do diabła ze spaniem. Nienawidzę tracić czasu na

spanie.

- Wiem, ale wieczorem, kiedy pozbędziesz się już

Durnberga, będzie lepszy moment.

- Możesz powiedzieć to jeszcze raz.

- Wieczorem, Max - powtórzyła, oddychając szybko.

- Idż teraz do siebie, zanim się rozmyślę i zgwałcę cię

przed spotkaniem z Durnbergiem.

Ona jednak stała wpatrzona w niego i nie miała siły się

ruszyć.

- Idź - szepnął, chwycił ją delikatnie za ramiona i od­

wrócił w stronę drzwi.

- Max, ja... - Spojrzała za nim, ale on już szedł do

siebie. Mogła, oczywiście, wejść do pokoju i wewnętrzny­

mi drzwiami przyjść do Maxa. Jeśli przytuli się do niego,

z pewnością jej nie odepchnie.

Nagle przypomniała sobie, jaki był zmęczony. Rozegrał

właśnie dziewięć wyczerpujących gemów w pełnym słoń­

cu Florydy, podczas gdy ona odpoczywała w cieniu i gawę­

dziła z matką przez telefon.

background image

ROZDZIAŁ

11

Pytania, jakie zadał Dumberg, dotyczyły właściwie

spraw drugorzędnych. Chodziło mu o ubezpieczenie na

życie i zdrowie, a więc polisę, która w kompleksowym

projekcie Clare pełniła jedynie rolę dodatkową, W pewnej

chwili, już w trakcie omawiania szczegółów, Dumberg po­

prosił ją o numer Rona i zadzwonił przy niej do niego.

Z tonu rozmowy wywnioskowała, że obaj znali się i lubili.

W jej oczach dyskredytowało to Rona jeszcze bardziej,

choć, złapawszy się na tej myśli, zganiła się w duchu za

niewdzięczność.

Dumberg odłożył słuchawkę i uśmiechnął się do niej,

błyskając swoimi nienagannie białymi zębami. Gdyby re­

kiny się śmiały, tak to mniej więcej mogłoby wyglądać,

przemknęło jej przez głowę.

- Doprawdy, zaimponowałaś mi, Clare. Twój plan jest

dopracowany w najmniejszym szczególe. Max kiedyś też

był taki. Ale po tej historii z żoną jakoś przestał przykładać

się do roboty. Tak, ta afera z żoną i tym Kalifomijczykiem

jakoś go załamała - ciągnął niedbale.

- Z jakim Kalifomijczykiem? - Clare nie mogła po­

wstrzymać się od pytania.

- No, z tym amatorem surfingu. Nie mówiłem ci o tym?

UPRAGNIONY CEL • 1 3 7

Byłem przekonany, że kiedyś już o tym wspomniałem. Wi­

dzisz, Max harował jak wół, a to odbiło się na stosunkach

między nimi. Adele miała do niego pretensje, że ją zanie­

dbuje, ale on nigdy nie traktował tego poważnie. - Pokiwał

głową, - No i zjawił się ten facet. Przyjechał z San Diego

i otworzył sklep z konfekcją. Któregoś dnia Adele weszła

tam z chłopcami - mieli właśnie pójść do szkoły i chciała

im coś kupić. Koniec końców ten facet zabrał żonę Maxo-

wi. Biedak, właściwie nigdy się po tym nie pozbieraŁ

Clare siedziała zmartwiała. To, co usłyszała, bardzo ją

przygnębiło. No tak, pomyślała, teraz ona sprzątnie mu

sprzed nosa zlecenie, na którym mu zależy. Ale co ma

zrobić? Wycofać się? To z kolei byłoby niemądre, zważy­

wszy, że musi myśleć o matce i pieniądzach na szkołę Jo-

ela, nie mówiąc już o tym, że powinna dbać też i o swoje

sprawy.Teraz dopiero zrozumiała rozdrażnienie Maxa, kie­

dy Dumberg zaczynał zachwalać uprawianie surfingu. Zo­

baczyła Armstronga jakby w nowym świetle. Już wcześniej

przestał jej się wydawać zarozumiałym i łasym na pienią­

dze biznesmenem. Teraz wiedziała, że jest zranionym przez

życie człowiekiem.

- No, to chyba wszystko, Clare. - Dumberg uniósł się

zza biurka, wyciągając do niej rękę. - Dzięki za informacje

i wyjaśnienia. Spotkamy się jutro na śniadaniu i poinfor­

muję cię wtedy o mojej decyzji. Jutro o dziewiątej, dobrze?

- Świetnie - podała mu rękę, w duchu myśląc o nim

niezbyt pochlebnie.

- Zamówię dla ciebie bilet powrotny na jakiś lot koło

południa. Może być?

- Oczywiście. Dziękuję.
- Ach, Clare, jeszcze jedno. Sam nie wiem dlaczego,

ale byłem pewny, że ty i Max nawiążecie bliższą znajo­
mość.

background image

1 3 8 • UPRAGNIONY CEL

Clare wytrzymała jego badawcze spojrzenie.

- To byłoby chyba dość głupie, nie sądzisz?

- Twarda z ciebie sztuka, Clare. - Pokręcił głową. - Je­

steś inna, niż przypuszczałem, a jeśli chodzi o Maxa -

uśmiechnął się chytrze - to myślę, źe nie jesteś mu obojęt­

na, Zauważyłaś, jak nalegał, żebyś została jeszcze na dzi­

siejszą noc?

- Och, zrobił to przez uprzejmość. - Wzruszyła ramio­

nami.

- Nie sądzę. Raczej coś sobie po tym obiecuje. Ja go

znam. Tymczasem potraktowałaś go dość zimno. Zawsze

miał opinię pożeracza niewieścich serc.

- Max jest bardzo miły i nawet go lubię - powiedziała

ze spokojem, który ją samą zdziwił. - Ale widzisz, Ham, ja

jestem tu w interesach.

- No tak, tak. To do jutra, Clare.

- Do jutra, Ham. I dziękuję za wspaniałą gościnę.

- Cieszę się, że jesteście zadowoleni z tej wycieczki.

Może kiedyś znowu wybierzemy się gdzieś we trójkę?

- Może.

Akurat! - pomyślała. Na następną wycieczkę we trójkę

musiałaby ją chyba doprowadzić policja! Niewykluczone

zresztą, że mając jego zlecenie, będzie musiała wpadać" tu

od czasu do czasu. Ale Maxa z pewnością wtedy nie bę­

dzie, westchnęła w duchu.

- To do jutra. Miłego wieczoru - rzuciła przez ramię

i ruszyła do wyjścia.

Za sobą usłyszała chichot Durnberga.

- Tak, to może być pamiętny wieczór! Ten facet umie

się zabawić, mówię ci, Clare!

Mam nadzieję, że istotnie będzie to pamiętny wieczór,

pomyślała, starannie zamykając drzwi.

UPRAGNIONY CEŁ • 1 3 9

Max zdał sobie sprawę, że brunetka występująca właś­

nie na scenie, wpatruje się w niego. Nie, nie mylił się.

Potrząsnęła nawet nagimi piersiami, uśmiechając się pro­

wokująco. Widocznie gapił się na nią przez chwilę. Zrobił

to całkiem bezwiednie, bo całe przedstawienie niewiele go

obchodziło. Myślami był zupełnie gdzie indziej - w hotelu,

gdzie czekała na niego długonoga, piękna blondynka.

Tymczasem Durnberg, który siedział razem z nim przy

niewielkim stoliku zastawionym drinkami, był w siódmym

niebie. Krzyczał coś i trzymanym w ręku banknotem wy­

machiwał w kierunku podium, po którym paradowały

rozebrane dziewczyny. Brunetka zauważyła banknot i po­

machała im załomie, a potem zeskoczyła z podwyższenia

i ruszyła w ich stronę, przedzierając się wśród zatłoczo­

nych stolików i opędzając od rąk, wyciągających się na jej

spotkanie, od klapsów i podszczypywań ze strony pod-

ochoconych gości.

- No, jedną już mamy, Max! - krzyknął podniecony

Durnberg. - Ty ze swoją przystojną gębą i ja z moimi pie­

niędzmi tworzymy parę niezłych zawodników! Zobacz,

jakie ma zderzaki!

- Uhm. - Max usiłował zdobyć się na odrobinę entuzja­

zmu. Mimo wszystko nie chciał psuć Hamowi zabawy

i siedzieć cały czas z ponurą miną. Przychodząc tu, z góry

przecież godził się na wiadomy podział ról.

Brunetkę dzieliło już od nich tylko kilka stolików. Cały

czas patrzyła na Maxa, chociaż posłała też uśmiech Dum-

bergowi, a może chciała się upewnić, że nadal trzyma w rę­

ku banknot. Była ładna i nieźle tańczyła, Max musiał to

przyznać. Przez głowę przemknęła mu myśl, jak w tej roli

wypadłaby Clare. Clare tańcząca na tej sali tylko dla niego.

Ta dziewczyna miała nawet podobnie spięte włosy, ale

poza tym była w zupełnie innym typie. No, może jeszcze

background image

1 4 0 • UPRAGNIONY CEL

jeden szczegół, który jakoś przypominał Clare: miała na

nogach czarne, jedwabne pończochy, przypięte do paska

z czerwonej satyny. Jej nogi nie byty jednak tak zgrabne,

jak nogi Clare. Miała może nieco większe piersi, ale nie

dałby głowy, czy nie zawdzięczała tego porcji silikonu.

Sutki zakrywały przyczepione do nich kwiatki w kształcie

stokrotek, również zrobione z czerwonej satyny.

Była teraz tuż obok i tańczyła dla nich w rytm muzyki.

Przyczepionymi na czubkach piersi kwiatkami ocierała się

co chwilę o Maxa lub Durnberga. Czul zapach jej silnych

perfum.

Muzyka ucichła i dziewczyna przysiadła na kolanach

Maxa.

- Jak się bawisz, kochanie? - Uśmiechnęła się zalotnie.

- Świetnie - odpowiedział z kamienną twarzą.

- Max! Jeżeli zamierzasz siedzieć z taką ponurą miną,

to lepiej daj ją tutaj! - Ham klepnął się po swoim kolanie.

- Chodź tu, ślicznotko! Może nie jestem taki przystojny,

jak on, ale z pewnością bardzo miły! W każdym razie mil­

szy niż on dzisiaj! - Machnął ręką na Maxa, jakby spisywał

go na straty.

Dziewczyna spojrzała na Armstronga i przejechała po­

malowanym na czerwono paznokciem po jego policzku.

- Lubię silnych, skrytych facetów. Ty akurat wyglądasz

na takiego - powiedziała, zaglądając mu w oczy.

- Zostaw go, to beznadziejny przypadek! Ja jestem

o wiele sympatyczniejszy. No i mam dużo więcej forsy

- dodał bez żenady Ham.

Dziewczyna jeszcze przez chwilę nie spuszczała oczu

z Maxa. Potem uśmiechnęła się i odwróciła w stronę Durn­

berga.

- No cóż, nie mam nic przeciwko bogatym mężczy­

znom - stwierdziła, wstając z kolan Maxa i okrążając sto-

UFRAGNIONY CEL • 1 4 1

lik, by wylądować na kolanach Hama. - Zresztą, kiedy tu

podchodziłam, wcale nie byłam pewna, który z was, przy­

stojniaków, bardziej mi się podoba. Twój przyjaciel znalazł

się jakoś bardziej po drodze. - Uśmiechnęła się do Durn­

berga i musnęła piersią jego policzek.

- Mogę ci postawić drinka? - spytał, niezbyt wyraźnie

wymawiając słowa. Wypity alkohol zrobił już swoje.

Max był zadowolony z takiego obrotu rzeczy. Nie miał

najmniejszego zamiaru zawierać bliższej znajomości

z dziewczyną. Najchętniej znalazłby się z powrotem w ho­

telu.

- Jasne, że możesz - powiedziała brunetka z niewinną

minką, - Jeżeli tylko poczekasz, aż skończę swój występ.

Został mi jeszcze jeden numer, a potem mamy już cały

wieczór dla siebie.

- Dobra, mogę poczekać - zawołał ochoczo Dumberg,

wodząc po sali szklanym wzrokiem.

- Poczekaj tu na mnie. Zaraz wrócę. - Pogładziła go po

ramieniu i wstała od stolika.

Kiedy odeszła, Dumberg zachichotał i zrobił do Maxa oko.

- Widziałeś, jak mi dobrze poszło? A co z tobą? Co

siedzisz taki skwaszony? Ta mała nie była w twoim typie?

- Sam nie wiem dlaczego, ale cały czas czuję lekki ból

głowy. Może to od słońca - skrzywił się Max.

- Ból głowy! Daj spokój, stary!

Max rozłożył tylko ręce w geście bezradności.

- Ale chyba nie zamierzasz już wychodzić? Napij się

jeszcze jednego, to zawsze dobrze robi. Minie jak ręką

odjął, zobaczysz. A potem poszukamy dla ciebie jakiejś

miłej panienki. Wiem, co masz na wątrobie. Clare ci się

podoba i tyle. Chciałbyś się jakoś do niej dobrać, wiem. Nie

martw się, stary, i to załatwimy. Zresztą, o co ci chodzi?

Każda jest taka sama. - Dumberg wydął wargi.

background image

1 4 2 • UPRAGNIONY CEL

- Nie wydaje mi się, aby kolejny drink coś zmienił,

Ham. Muszę chyba pójść do łóżka. - Max uśmiechnął się

mimowolnie. Tym razem wcale nie skłamał. - Czuję, że nie

będziesz miał dzisiaj ze mnie żadnego pożytku. Zresztą,

dasz sobie znakomicie radę beze mnie. - Mrugnął porozu­

miewawczo.

- Pewnie, pewnie. O mnie nie musisz się martwić. -

Durnberg przeciągał już słowa. - Ale, stary, powiem ci

jedno. - Pokręcił opuszczoną głową. - Zmieniłeś się. Nie

jesteś już tym samym kumplem, co dawniej!

- Może - mruknął Max. - Ty za to nie zmieniłeś się nic

a nic - powiedział, wstając od stolika. - Poproszę Santiago,

żeby podrzucił mnie do hotelu, a potem wrócił po ciebie.

- Nie tym samym. - Durnberg ciągle kręcił zwieszoną

głową. - Ale, Max - poderwał głowę i spojrzał na niego

całkiem przytomnym wzrokiem - słuchaj, stary przyjacie­

lu, jakoś wcale nie pogadaliśmy o twoim projekcie. Może

jutro rano, o ósmej? Przy śniadaniu, co?

Max przyjrzał mu się badawczo. Ten drań znał jego

czułe miejsca.

- Świetnie - odparł. - Przy śniadaniu. Ale czy to dla

ciebie nie za wcześnie, zważywszy plany, jakie masz na

dzisiejszy wieczór?

- Mówisz tak, jakbyś mnie nie znał! Bądź spokojny,

chłopie! Jutro o ósmej będę jak szczygiełek! - Machnął

ręką, a potem sięgnął po szklaneczkę. - Śpij dobrze!

- Do jutra, - Max kiwnął mu na pożegnanie i ruszył

w kierunku wyjścia.

Kiedy znalazł się na ulicy, szybkim krokiem podszedł do

zaparkowanego opodal mercedesa. Santiago drzemał

w środku przy włączonym cicho radiu. Max zastukał

w szybę. Kierowca podniósł głowę zdziwiony i potoczył

wokół sennym wzrokiem,

UPRAGNIONY CEL • 1 4 3

- Jedziemy, Santiago - powiedział Max, siadając koło

niego.

- A co z szefem?

- Umówiliśmy się, że wrócisz po niego po odwiezieniu

mnie. Może być z pewną damą - dodał Max, wzruszając

ramionami.

- Czasami mam szczerze dosyć tej roboty. - Santiago

skrzywił się. - Gdyby nie pieniądze, rzuciłbym to dawno

w diabły. Niech ktoś inny wozi mu ten jego cholerny tyłek.

Ale pewnego dnia powiem mu, żeby się wypchał!

- Chciałbym być przy tym - uśmiechnął się Max. - Po­

zwolisz, że otworzę okno? Potrzebuję świeżego powietrza.

- Nie dziwię się - sarknął Santiago.

Max opadł na fotel i odetchnął głęboko. Sam najchętniej

posłałby Durnberga do wszystkich diabłów. Ale teraz, kie­

dy Adele wystąpiła z roszczeniami finansowymi, nie mógł

sobie na to pozwolić. Musiał zabiegać o względy Hama.

No, ale na jakiś czas może dać sobie z nim spokój. Czeka

go kilka godzin tylko z Clare. Na tę myśl ogarnęła go fala

namiętności i czułości zarazem. Kiedy zatrzymali się w ho­

telowej alei czuł, że z trudem panuje nad emocjami.

Drzwi łączące ich apartamenty były uchylone. Przez

szparę sączyło się światło. Zrzucając po drodze ubranie,

wszedł do sypialni. Panowała tam kompletna cisza. Czyżby

już spała? Ciekawe, czy leży naga, czy też ma coś na sobie,

przemknęło mu przez głowę.

Na stoliku paliła się nocna lampka. Clare spała. Obok

lampki leżała znajoma paczuszka. Max uśmiechnął się.

Wydawała się całkowicie na swoim miejscu. Wszystko, co

robi Clare, jest takie naturalne!

Dziewczyna miała na sobie przezroczystą koszulę, spod

której wyraźnie prześwitywały sutki. Max zsunął ostrożnie

okrywające ją prześcieradło. Koszula była podwinięta i le-

background image

1 4 4 • UPRAGNIONY CEL

dwie zakrywała wzgórek łonowy. Pogrążona we śnie mło­

da kobieta wyglądała bardzo apetycznie,

Zrzucił resztki ubrania i stał przez moment, przygląda­

jąc się. Pożądanie walczyło w nim z rozczuleniem. Palce

jej nóg wyglądały tak słodko, ze nabrał ochoty, by je poca­

łować. Patrzył na lekko rozchylone usta i rozsypane na

poduszce włosy. Ukląkł i wciągnął w nozdrza delikatny,

subtelny zapach perfum. Pochylił się i musnął wargami

policzek, a potem leciutko pocałował płatek ucha.

- Kocham cię, Clare - szepnął.

Leżała nadal nieruchomo, pogrążona w pierwszym, głę­

bokim śnie. Chciał potrząsnąć nią i obudzić, a potem po­

wtórzyć te słowa. Wiedział jednak, że to nie ma sensu.

Jeszcze nie teraz, nie dzisiaj. Najpierw musi wiedzieć, jak

się mają jego sprawy z Dumbergiem.

Dmuchnął lekko w jej włosy. Clare westchnęła, zamru­

gała długimi rzęsami i uniosła powieki, ale zaraz zamknęła

je z powrotem,

- Obudź się, moja śliczna. Mam na ciebie wielką ochotę

- wyszeptał jej do ucha.

- Uhmm - zamruczała i przewróciła się na bok, potarła

policzkiem o poduszkę i otworzyła oczy.

- Max, to ty? - Popatrzyła na niego zaspanym wzro­

kiem.

- Tak, to ja - powiedział, układając się obok niej na

łóżku. - I nawet sobie nie wyobrażasz, jaki stęskniony za

tobą. - Podparł się na łokciu i pochylił nad nią.

Uśmiechnęła się i zarzuciła mu ramiona na szyję.

- Och, wreszcie jesteś. Tak długo czekałam. Nie mogłeś

go zostawić wcześniej?

- Nie mogłem - pokręcił głową. - I tak chyba się na

mnie obraził, ale nie byłem w stanie tego dłużej wytrzy­

mać.

UPRAGNIONY CEL • 1 4 5

- Wytrzymać czego? - zapytała, unosząc brwi i nie

czekając na odpowiedź, dodała: - Pachniesz jakimiś okro­

pnymi perfumami! Co to ma znaczyć?

- Och, to tylko pewna tancerka. - Pogładził ją palcem

po brodzie.

- Tańczyłeś z kimś?

- Nie. - Jego dłoń rozpoczęła wędrówkę wzdłuż jej

uda. - Och, Clare, chcę cię wściekle!

- Max! - Zacisnęła uda, zanim zdążył dotrzeć do celu.

- Co to za tancerka? Skąd ten zapach?

- Och, nie ma o czym mówić. Po prostu usiadła mi na

chwilę na kolanach. - Schylił się i pocałował koniuszek jej

piersi.

- Jak to nie ma o czym mówić?! - Odsunęła jego gło­

wę. - Co ona robiła na twoich kolanach?

Max jęknął.

- Zdawało jej się, że patrzę na nią, a wcale nie patrzy­

łem. Gapiłem się na scenę i cały czas myślałem tylko o to­

bie. Akurat tańczyła, napotkała moje spojrzenie, no i wyda­

wało jej się...

- Oczywiście, Max, oczywiście - żachnęła się. -1 co się

działo potem, kiedy już się znalazła u ciebie na kolanach?

- Nic, absolutnie nic! Mówię ci, wzięła mnie za szuka­

jącego przygód faceta. Zresztą Ham od razu ją zaprosił do

siebie na kolana, skorzystałem z tego i wyrwałem się stam­

tąd. No i jestem. - Uśmiechnął się uwodzicielsko.

Clare usiadła na łóżku.

- A co miała na sobie ta tancerka?

- Nie pamiętam dobrze. Coś czerwonego.

- Coś czerwonego? Ale co?

- No, czerwony pasek do pończoch i małe, czerwone

stokrotki. Clare, o co ci właściwie chodzi? Jesteś zazdros­

na?

background image

1 4 6 • UPRAGNIONY CEL

- Małe... czerwone... stokrotki... - wycedziła wolno.

- A na czym? Wolno wiedzieć?

- Nie wygłupiaj się! Przecież sama powiedziałaś, że­

bym poszedł z Hamem!

- Ale nie przyszło mi do głowy, że będziesz tam dopie­

szczał jakieś panienki z małymi, czerwonymi stokrotkami

na... - zawiesiła głos.

- ... na sutkach - dokończył mimowolnie.

- Och,Max!-wykrzyknęła.-Ajakieortebyły?Duże?

Małe? Całkiem małe?

- Małe co? - Popatrzył na nią, nic nie rozumiejąc.

- No, te stokrotki!

- O, bardzo małe...-uśmiechnął się.

- Max, jesteś drań! - Spojrzała na niego surowo.

Spróbował ją objąć i przyciągnąć do siebie, ale go ode­

pchnęła.

- Przestań! - zaprotestowała, kiedy znowu chwycił ją

w ramiona i pociągnął na łóżko. Usiłowała mu się wywi­

nąć, ale na próżno.

- Jak mogłeś wejść do mojego łóżka, nosząc jeszcze na

sobie zapach jakiejś innej kobiety?!

- Nie mogłem się doczekać! Przecież ci mówię, Clare,

żadna z tych dziewczyn nie dorównuje tobie!

- I z tego powodu wziąłeś jedną na kolana? Żeby ją

pocieszyć?

Max nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

- Clare! Ty jesteś zazdrosna! Ale akurat w tym wypad­

ku nie ma o co! Tak zachowują się striptizerki na całym

świecie. Leż spokojnie i słuchaj, co do ciebie mówię! Zo­

stał z nią Hara, a ja wyszedłem!

Clare próbowała się wyrwać, ale nic z tego nie wyszło.

Max wykorzystał krótki moment, kiedy jej głowa opadła na

poduszkę, przypadł ustami do jej ust i zaczął całować. Po-

UFRAQN1QNY CEL • 1 4 7

czątkowo broniła się, zaciskając wargi, ale wkrótce jej opór

zaczął słabnąć.

- Głuptasie - uniósł głowę - czy naprawdę nie wiesz,

co do ciebie czuję?

- Jeszcze do dzisiaj zdawało mi się, że wiem - szepnę­

ła, poddając się jego pieszczotom.

- Cicho. - Zamknął jej usta pocałunkiem, a polem zaj­

rzał w oczy. - Teraz pozwól mi się kochać - powiedział

niskim, zmysłowym głosem.W odpowiedzi usłyszał jedy­

nie westchnienie, które zabrzmiało jak zaproszenie do mi­

łości. Poczuł wzbierające w nim pożądanie. Przyklęknął

i zsunął ramiączka nocnej koszuli. Przez ciało Clare prze­

biegło drżenie, wyprężyła się w oczekiwaniu rozkoszy.

Chwycił wargami jej sutkę i lekko ścisnął. Clare głośno

przełknęła ślinę i niemal zachłysnęła się własnym odde­

chem. Kiedy podrażnił sutkę językiem, usłyszał jęk rozko­

szy. Całował teraz i ssał na przemian jej piersi Ona zanu­

rzyła ręce w jego włosach, chwytając mocno za głowę.

Kątem oka dostrzegł, że otwartymi ustami spazmatycznie

łapie powietrze.

Sunął wargami po jej ciele, ściągnął koszulę i zaczął

całować pępek. Potem delikatoym, ale stanowczym gestem

rozsunął jej uda i wtulił się w nie.

- Och, Max! Och! - jęknęła, kiedy dotarł do źródła

rozkoszy.

Dreszcze, jakie raz za razem nią wstrząsały, podniecały

go i zachęcały do zdwojenia wysiłków. Zdawał sobie spra­

wę, że teraz trzeba jej już bardzo niewiele. Wiedział jednak,

że rozkosz będzie większa, jeżeli zostawi ją na chwilę, by

znowu doprowadzić do spazmu. Podniósł głowę i dźwignął

się w górę, wodząc językiem po jej brzuchu, piersiach,

szyi, zatrzymując się w końcu na ustach.

- Och, Max, pragnę cię-wyszeptała suchymi wargami.

background image

1 4 8 • UPRAGNIONY CEL

Oplotła go ramionami i mocno przywarła do niego całym

ciałem. - Max, kochaj mnie. Nie wytrzymam tego dłużej.

- Zaraz będę z powrotem. - Pocałował ją za uchem,

wyswobodził się z jej objęć i podszedł do stoliczka. Przy­

siadł na krawędzi łóżka, by po chwili znów znaleźć się przy

niej.

- Co mówiłaś? - uśmiechnął się. - Na co to masz ochotę?

- Och, Max, nie każ mi dłużej czekać - wydyszala mu

prosto w usta. - Zobacz sam - złapała jego rękę i poprowa­

dziła w dół swego brzucha.

- Cudownie, Clare - szepnął czując, jak jego palce za­

nurzają się w ciepłej wilgoci.

- Chodź - powiedziała ochrypłym z podniecenia gło­

sem - weź mnie, Max.

Wszedł w nią i natychmiast poczuł, jak jej ciało pręży

się pod nim z rozkoszy. Jego biodra zaczęły pracować

w miarowym rytmie. Clare niemal od razu się w nim odna­

lazła. Zanurzył twarz w jasnych włosach rozsypanych na

poduszce. Słyszał tylko jej przeciągły jęk. Miał ochotę

kochać ją tak, by zapamiętała te chwile do końca życia.

Zacisnął zęby i wdzierał się w nią miarowo starając się, aby

przypadkiem jej nie wyprzedzić. Robił to z całym zapamię­

taniem, na jakie było go stać.

Nagle krzyknęła i przez jej ciało przebiegł dreszcz. Wes­

tchnął głośno nie wiedząc, czy z ulgą, czy z niebywałej

wprost rozkoszy. Jemu samemu brakowało już bardzo nie­

wiele i w kilka sekund później połączył się z nią całkowi­

cie, Nie ustawał jednak jeszcze przez dobrą chwilę, słysząc

przyspieszony oddech Clare.

Wreszcie opadł na nią nieruchomiejąc. Uniósł głowę

znad jej ramienia i spojrzał w błyszczące oczy dziewczyny,

- No, jak? Warto było czekać?

- Och, Max. To było... To było oszałamiające! -Clare

UFRAGNlONyCEL • 1 4 9

pogładziła go po włosach. Przez chwilę leżeli nic nie mó­

wiąc. - Max! - poczuł, jak się pod nim poruszyła i zsunął

się na bok. Clare spojrzała na niego. - Max, wiesz - powie­

działa - dziś po południu Durnberg mówił mi o twojej

żonie i tym facecie z Kalifornii.

Stężał cały, ale nie trwało to długo. Zwykle na samą

wzmiankę o tamtym wydarzeniu - czy myślał o tym sam,

czy też wspominał to ktoś ze znajomych, wpadał w przy­

gnębienie. Teraz nic takiego się nie wydarzyło! Ta dziew­

czyna zdjęła chyba z niego zły czar!

- Nie dziwię się wcale, że ci o tym opowiedział. Jemu

sprawiło to ogromną satysfakcję, zwłaszcza że sam, jak

sądzę, miał na Adele wielką ochotę. Zawsze bardzo mu się

podobała.

- Tak podejrzewałam. Max, słuchaj, to nie moja spra­

wa, ale wiem, że ludzie, którzy się rozwodzą, wpadają

czasami w tarapaty finansowe.

- Owszem, to się nawet często zdarza.

- Zawsze sprawiałeś wrażenie bardzo zamożnego czło­

wieka, ale dzisiaj wieczorem, kiedy zaczęłam się nad tym

zastanawiać, doszłam do wniosku, że jeżeli nie dostajesz

tego zlecenia, to znajdziesz się, być może, w przykrej sytu­

acji.

- Może. I co z tego? - Wydął lekko wargi.

- Sama nie wiem-zawahała się.

- Słuchaj, Clare - objął ją ramieniem - mówiłem ci,

żebyś się nie martwiła. Cokolwiek się stanie, wszystko

będzie dobrze! A zresztą, będziemy się martwić jutro.

- Ale...

- Jutro, powiedziałem - powtórzył z naciskiem, przy­

suwając się do niej i czując nowy przypływ pożądania.

background image

ROZDZIAŁ

12

Kiedy się obudziła, była sama w pokoju.

- Max! - zawołała w stronę łazienki. - Jesteś tam?

Nie doczekawszy się odpowiedzi, usiadła na łóżku

i wówczas spostrzegła karteczkę na stoliku obok. Sięgnęła

po nią z uśmiechem. Ciekawe, co znowu wymyślił.

„Poszedłem na spotkanie z Hamem o ósmej. Rozu­

miem, że ty jesteś umówiona na dziewiątą. Trzymaj się."

Poczuła gwałtowny skurcz żołądka. Zabawa się skoń­

czyła. Dzisiaj E.Hamilton Dumberg dokona wyboru mię­

dzy jej propozycją a ofertą Maxa. Zdawała sobie sprawę, że

Max potrzebuje tego zlecenia i ile ono znaczy dla przyszło­

ści Joela. Nie wiedziała natomiast, jak jej ewentualny su­

kces może wpłynąć na jej cudowny związek z Maxem.

Zapewniał ją, że wszystko będzie dobrze, ale ona miała co

do tego poważne wątpliwości.

Ostatnia noc przekonała ją ostatecznie, że pragnie żyć o

boku Maxa. Połączyła ich niewiarygodna namiętność, ale
wraz z namiętnością przyszło uczucie.

Uwielbiała jego spokój, pewność siebie, uprzejmość.

Był cudownym kochankiem, a równocześnie pomagał jej
na każdym kroku. Kilka razy miał okazję pogrążyć ją

UPRAGNIONY CEL • 1 5 1

w oczach Durnberga, ale nie zrobił tego. Teraz ryzykował

utratą kontraktu i stałego klienta.

Odezwał się telefon i Clare szybko sięgnęła po słucha­

wkę. Może to dzwoni Max, żeby powiedzieć jej „dzień

dobry" na chwilę przed spotkaniem z Dumbergiem? Do

ósmej brakowało tylko pięciu minut.

- Zamówione budzenie do pokoju dwadzieścia cztery

- rozległ się szorstki głos w słuchawce.

- Dziękuję, już nie śpię - westchnęła rozczarowana.

Odłożyła słuchawkę i pomyślała z czułością o Maxie. Za­

dbał o wszystko. Nie chciał, żeby zaspała. Jak mogłaby go nie

kochać? Niektórzy mężczyźni obsypywali kobiety kwiatami.

- Max miał dla niej całe naręcza dobrych myśli. Otaczał ją

troskliwością i opieką. Myśl o kwiatach przypomniała jej, jak

nocą kłócili się z powodu satynowych stokrotek i uśmiechnę­

ła się, przeciągając leniwie. Potem szybko wyskoczyła z łóż­

ka. Wchodząc pod prysznic, pocieszała się, że może jednak

wszystko potoczy się szczęśliwie, tak jak zapewniał Max, On

nigdy nie rzucał słów na wiatr, więc jeśli nawet to ona dosta­

nie zlecenie, może ich związek na tym nie ucierpi Wówczas

uda jej się zdobyć dwa najbardziej upragnione cele - Maxa

i sukces zawodowy.

Podczas kąpieli odkryła, że po miłosnych nocach dużo

bardziej podoba się jej własne ciało. Dlatego, że kochał je

Max. Piersi, które wiele razy wydawały jej się zbyt małe,

wyglądały wspaniale, bo on się nimi zachwycał i całował

je. Nie martwiła się już, że jest zbyt wysoka, bo wiedziała,

że on przepada za wysokimi kobietami o długich, zgrab­

nych nogach. Była nawet o krok od tego, żeby nie pomalo­

wać tuszem rzęs, ponieważ według Maxa jasna, naturalna

oprawa oczu nadawała jej spojrzeniu uwodzicielski urok.

Gdy wyszła przed dom i stanęła w promieniach gorące­

go słońca, była całkowicie odprężona. Jeśli Dumberg wy-

background image

1 5 2 • UFRAGNIOHY CEL

bierze jej ofertę, wspaniale. Jeśli nie - rozejrzy się za czymś

równie opłacalnym. Nic nie stanowi poważnej przeszkody,

skoro ma przy sobie Maxa.

Znalazła Dumberga, popijającego kawę przy tym samym

stoliku, przy którym jedli we trójkę kolację pierwszego wie­

czora. Widok, jaki rozciągał się za jego plecami, przypominał

zdjęcie z kolorowego folderu reklamowego. Promienie słoń­

ca odbijały się od powierzchni oceanu, a wśród łagodnych fal

kołysały się małe, kolorowe żaglówki.

Clare wcale nie chciała opuszczać Florydy. Nie mieli dotąd

czasu, by poleżeć z Maxem na plaży, poszukać muszelek lub

popływać żaglówką. Mimo to wszystko przepełniało ją tu

radością, może z wyjątkiem obecności Dumberga.

- Witaj, Clare - powiedział, wstając na jej widok. - No,

no! W tej śnieżnobiałej sukience wyglądasz nadzwyczaj

dziewczęco.

Na jedną, krótką chwilę Clare przeraziła się, że Max

wszystko mu o nich opowiedział, ale natychmiast zawsty­

dziła ją własna głupota. Dumberg zaczynał po prostu swoje

normalne gierki.

- Jaki ładny dziś dzień, prawda? - odezwała się, pusz­

czając komplement mimo uszu.

- Rzeczywiście. Uważam, że powinno padać, gdy trze­

ba wyjeżdżać z takich miejsc, jak to.

- Nie wiem, czy masz rację - zaoponowała, zerkając

w kartę. Nagle zdała sobie sprawę, że jest straszliwie głod­

na, - Myślisz, że mogę zamówić coś do jedzenia?

- Ależ oczywiście! Wszystko, co zechcesz.

Clare zamówiła ogromne śniadanie: sałatkę owocową,

jajka na szynce, konfiturę z porzeczek i kawę.

- A ty nie zjesz niczego? - spytała, odwracając się do

Dumberga

- Nie, dziękuję. Wypiję jeszcze jedną kawę - odparł,

UPRAGNIONY CEL • 1 5 3

przywołał kelnera, roznoszącego kawę w srebrnym dzban­

ku i kazał napełnić ich filiżanki.Clare rozglądała się, szuka­

jąc śladów obecności Maxa. Jeśli nawet jadł śniadanie,

wszystkie nakrycia zostały już uprzątnięte. Tak, Max znał

już decyzję Dumberga. Ciekawe, jak długo Ham będzie się

z nią bawił, zanim przedstawi swój werdykt. Zdumiewało

ją własne opanowanie. W życiu Clare wydarzyło się coś tak

ważnego, że Dumberg nie mógł teraz niczym zniszczyć jej

spokoju ducha.

- Dobrze spałaś, Clare?
- Cudownie, dziękuję - odpowiedziała, przyznając

w duchu, że mówi szczerą prawdę. Spała krótko, ale za to

jej sen był mocny i głęboki.

- Bałem się, że to wyczekiwanie może cię zdenerwo­

wać.

- Nie, Ham, niczym się nie martwiłam. - Spojrzała mu

prosto w oczy. - Przedstawiłam ci moją ofertę najlepiej, jak

umiałam i nie mogę już zrobić nic więcej.

- Rozumiem. - Biel jego nienagannych zębów błysnęła

w chłodnym uśmiechu. - Powiedziałem Maxowi, że jesteś

twardą zawodniczką. I na dodatek zimną jak lód.

Clare udała, że strzepuje jakiś pyłek z kolan. Musiała po

prostu spuście" wzrok, żeby Dumberg nie zobaczył zdumie­

nia w jej oczach. Tak długo udało im się z Maxem utrzy­

mać swoje sprawy w tajemnicy. Nie może pozwolić, by

teraz wszystko się wydało.

- Podchodzę poważnie do interesów, to wszystko. -

Podniosła wzrok upewniwszy się, że całkowicie już nad
sobą panuje.

- Zgadzam się. Właśnie dlatego postanowiłem dać ci

zlecenie na wszystko - ubezpiecznie życia, zdrowia i obu
posiadłości.

Oszołomiona Clare starała się zrozumieć, co usłyszała.

background image

1 5 4 » UPRAGNIONY CEL

Z niewiadomych powodów miała wrażenie, że Dumberg

mówił do niej w jakimś obcym języku.

- Sprawiasz wrażenie kompletnie zaskoczonej. Czyż­

byś się tego nie spodziewała?

- Ja... sama nie wiem, czego się spodziewałam, ale

przecież od wielu lat miałeś umowę z Maxem.

Sądziła, że w takiej chwili będzie ją rozpierać duma,

tymczasem wszystkie jej myśli biegły do Maxa. Przypo­

mniała sobie, jak patrzył na nią zeszłej nocy i zapewniał, że

w ogóle się nie przejmie, jeśli straci zlecenie Dumberga.

Czy rzeczywiście przyjął obojętnie jego decyzję?

- Max nie potrafi wszystkiego załatwić, jak sama to

słusznie zauważyłaś, Clare. Mimo naszej długoletniej

przyjaźni nie mogę powierzać mu spraw, z którymi sobie

nie radzi. Zaniedbał się w pracy. Nie ma komputera, nie

weryfikuje stawek co roku, nie wyrobił sobie licencji na

Florydzie, Ty natomiast zdobyłaś się na świetne posunięcie.

Wyrobiłaś sobie licencję na Florydzie, zanim jeszcze dosta­

łaś moje zlecenie.

- Dziękuję ci.

Kelner przyniósł zamówione dania. Co też strzeliło jej do

głowy, żeby zamawiać tyle jedzenia? Czuła gwałtowną po­

trzebę, by stanąć w obronie Maxa. Wiedziała jednak, że

uświadomi wtedy Dubergowi, co naprawdę łączy ją z Maxem

Chciała wybiec z restauracji, odnaleźć go jak najszybciej

i zobaczyć na własne oczy, jak przyjął porażkę. Tego jednak

też nie mogła zrobić. Poprawiła się na krześle i odchrząknęła.

- Ubezpieczenie Flagstaff Fairways przez Agencję

Armstronga wygasa pierwszego grudnia, więc poczekamy,

oczywiście, do tego dnia, a ja przygotuję odpowiednie do­

kumenty, by moja agencja mogła przejąć wszystkie spra­

wy, poczynając od dnia następnego - powiedziała. - Co się

tyczy Sugar Sands, to poprzednie ubezpiecznie wygasa...

UPRAGNIONY CEL • 1 5 5

zobaczmy, kiedy... otóż wygasa chyba pierwszego marca,

Czy tak? - Wczoraj świetnie pamiętała każdy szczegół, ale

teraz nie potrafiła się skoncentrować.

- Właśnie tak. Pierwszego marca - potwierdził Dum­

berg, zerkając na nią z zainteresowaniem.

- Sprawy związane z ubezpieczeniem zdrowotnym

i ubezpieczeniem na życie będziemy przejmować stopnio­

wo, ale nie będziemy w tym przypadku czekać na ich wy­

gaśnięcie, Załatwię to sama z agentem, który prowadził to

do dzisiaj. Skontaktuję się z nim natychmiast po powrocie

do Flagstaff.

- Świetnie. Dzwoniłem już do niego, więc będzie na

ciebie czekał, Moje gratulacje, Clare - powiedział Dum­

berg, znowu się uśmiechając. - Teraz, gdy wszystko już

postanowione, mogę ci się przyznać, że zaprosiłem cię dla

zabawy, żeby postraszyć trochę starego Maxa. Ale ty za­

chowałaś się jak prawdziwa profesjonalistka. Uważaj jed­

nak, pracuj na pełnych obrotach i nie powtarzaj błędów

Maxa.

- Nie powtórzę.

- Teraz zjedz coś wreszcie, Clare. Interesy już załatwio­

ne, czas na śniadanie.

- Wiesz, Ham - powiedziała, wstając od stołu - myślę,

że trzeba trzymać się reguł fair play. Chyba poszukam

Maxa i upewnię się, że nie żywi do mnie żalu. Mam dla

niego wiele podziwu i nie chciałabym, byśmy stali się wro­

gami, tylko dlatego że...

- Jego tu nie ma - wtrąci! Dumberg.

- Co? - Clare zatrzymała się gwałtownie.

- Kiedy poznał moją decyzję, kazał Santiago odwieźć się

na lotnisko. Myślę, że zamierza złapać samolot o dziesiątej.

- Nie rozumiem, przecież mieliśmy wracać razem oko­

ło południa. - Clare starała się ze wszystkich sił zapanować

background image

1 5 6 • UPRAGNIONY CEL

nad emocjami, ale wpadała w coraz większy popłoch. Wy­

jechał? Jak to wyjechał?

- Obawiam się, że będziesz wracać sama.

Clare spojrzała na połyskujące wody zatoki. Jeśli Max

wyjechał, to znaczy że bardzo się przejął, wbrew temu, co sam

poprzednio mówił. A jeśli się przejął, to znaczy że ich związek

nie przetrwa tego ciosu. Tak, Clare zrozumiała, że przyjdzie

jej stawić czoło gorzkiej prawdzie - wygrała na polu zawodo­

wym, ale równocześnie straciła mężczyznę, którego kocha.

- Słuchaj! - zawołał Joe! z kąta pokoju w biurze Clare,

gdzie siedzieli razem w sobotni ranek. - Potrafisz to odczy­

tać? - Podniósł do góry brunatną teczkę. - W samym środ­

ku tego numeru telefonicznego jest obrzydliwa plama.

- O mój Boże! - zawołała matka Clare, zerkając syno­

wi przez ramię, - To musi być następna z tych teczek, które

weszły w ścisły kontakt z resztkami pizzy. Myślałam, że

wszystkie są na mojej kupce.

Clare podniosła się z podłogi, zostawiając dwie swoje

sterty. Na jednej leżały stare teczki, a na drugiej nowiutkie,

w kolorach tęczy.

- Pozwólcie mi spojrzeć. - Wzięła teczkę od brata

i przyjrzała jej się uważnie.

- Jak myślisz, co to jest? - spyta! Joel.

- Powiedziałabym, że pepperoni, grzyby i chyba an-

chois, sądząc po zapachu. - Przysiadła ciężko na podłodze

obok niego.

- Miałem na myśli numer telefonu, siostrzyczko- zachi­

chotał Joel.- Moim zdaniem to kiełbaska, a nie pepperoni.

Matka wyciągnęła szyję, żeby popatrzeć.

- Masz rację, dziecko. Plamy po pepperoni są okrągłe,

tymczasem po kiełbaskach przypominają bardziej kiść wi­

nogron albo może...

UPRAGNIONY CEL • 1 5 7

Clare cisnęła teczkę na podłogę i ukryła twarz w dłoniach

- Mam już tego dosyć!

- Kiepsko wyglądają, to prawda - zgodził się Joel - ale

gdybyś zobaczyła, jak wyglądała mamusia po półgodzin­

nym grzebaniu w śmietniku! Cały dzień uczyłem się do

klasówki. Kiedy zszedłem na dół, poczułem dziwny za­

pach, a to była ona.

- Ciągle .nie mogę uwierzyć, że naprawdę to zrobiłaś.

- Clare spojrzała na matkę. - Mówiłam, żebyś posłała Joe-

la. A co będzie, jeśli ktoś cię tam widział? Moja własna

matka grzebiąca w śmietniku!

- Ja też bym się specjalnie nie napraszal - zauważył

nieśmiało Joel.

- Wiedziałam, że musi się uczyć do klasówki - odpo­

wiedziała matka, wzruszając ramionami. - Poczekałam, aż

zrobi się ciemno. Nikt mnie nie widział.

- Och, mamo - Clare pokręciła głową-jesteś niesamo­

wita, słowo daję,

- Najważniejsze, że odzyskałam teczki - stwierdziła

z dumą matka.

- Tak, to naprawdę było ważne. - Clare rozejrzała się

po biurze. Cała podłoga zastawiona była różnokolorowymi

stertami. Wszyscy troje postanowili poświęcić cały week­

end na przepisywanie potrzebnych informacji ze starych do

nowych teczek.

- Kogo spryskać odswieżaczem powietrza?-spytał Jo­

el, podnosząc do góry rękę z pojemnikiem.

- Dziękuję bardzo. - Clare zmarszczyła nos. - Wyla­

łam na siebie cały flakonik „Niebiańskich bzów" i jak na

razie mam dosyć. Joel, może skoczyłbyś do sklepu obok

i kupił nam wszystkim po kanapce. Zbliża się południe.

- Kanapki? Czyżby nikt nie miał ochoty na pizzę? -

Chłopak wykrzywił się zabawnie.

background image

1 5 8 • UPRAGNIONY CEL

- Idź już! - krzyknęła Clare, rzucając w niego teczką.

- Czego powinienem użyć zamiast pieniędzy?

- Masz. - Clare podniosła się i sięgnęła po portmonet­

kę. - To ci powinno wystarczyć. - Podała mu banknot.

Odkąd dostała zlecenie Durnberga, pieniądze przestały być

powodem ciągłych utrapień. Pierwsze składki wpłyną do

niej, co prawda, dopiero za dwa miesiące, ale wiedziała, że

może na nie liczyć.

Kiedy Joel wyszedł, usiadła znowu przy swojej części

teczek.

- Zrobię może jeszcze kilka, zanim wróci z jedzeniem

- westchnęła ciężko.

- Clare, naprawdę bardzo cię przepraszam za całe to

zamieszame. Musisz mieć dosyć matki, która ciągle się do

wszystkiego wtrąca,

- Nie mów takich rzeczy, mamo, - Clare zerwała się

z podłogi, podbiegła do niej i objęła ramieniem. - Miałaś

wspaniały pomysł i kiedy już skończymy to przepisywa­

nie, archiwum będzie wyglądać porządnie i kolorowo.

- Ale ty jesteś taka przygnębiona, kochanie. I wcale ci

się nie dziwię. Tyle roboty i ten obrzydliwy zapach!

- Nie, mamo - Clare zawahała się przez chwilę - moje

przygnębienie nie ma z tym nic wspólnego - stwierdziła

stanowczo.

- Co chcesz przez to powiedzieć? Gdybym nie spowodo­

wała całego tego zamieszania, miałabyś tysiąc powodów,

żeby czuć się szczęśliwa. Pokonałaś wreszcie tego Armstron-

ga. Zamiast jednak się cieszyć i uczcić ten sukces, musimy

tkwić cały weekend przy tych śmierdzących teczkach.

- Mamo, ja....- Clare nie zamierzała zwierzać się mat­

ce, jednak nie mogła pozwolić, by obarczała się winą.

- O co chodzi, Clare? - Matka położyła jej ręce na

ramionach. - Czy stało się coś złego?

UPRAGNIONY CEL • 1 5 9

Dziewczyna spojrzała na nią i zalała się łzami.

- Clare, kochanie! - Starsza pani objęła córkę i przytu­

liła mocno. - Wszystko będzie dobrze, na Boga! Uspokój
się, nie płacz. - Gładziła ją delikatnie po głowie. Potem
wzięła pod brodę jak małą dziewczynkę. - Może chcesz mi
coś wyznać, wyrzucić to z siebie? - spytała łagodnie.

- Chodzi o Maxa - zaczęła Clare i opowiedziała matce

pokrótce całą historię. Kiedy doszła do wydarzeń ostatnie­

go poranka na Florydzie, w oczach nie miała już śladu łez.
Mówiła szybko i z gniewem, oczekując, że matka w pełni
podzieli jej oburzenie.

- Czy słyszałaś, żeby ktoś zachował się kiedyś równie

podle jak on?

- Z tego co mówiłaś wynika, że ten mężczyzna nie jest

ci obojętny - rozpoczęła matka ź troską w głosie.

- I cóż z tego? - Clare gwałtownym ruchem odrzuciła

do tyłu włosy, ale nie zaprzeczyła. - On nigdy nie traktował
mnie poważnie.

- Nie byłabym taka pewna - zaoponowała ostrożnie

matka, - A jeśli wpadł w tarapaty finansowe? Mężczyzna

w rodzaju Maxa Armstronga może nie chcieć zawracać
w głowie kobiecie, jeśli wie, że nie będzie potrafił zapew­
nić jej wygodnego życia.

- Ale przecież sam mi powiedział, że rozstanie z Dum-

bergiem nie będzie dla niego żadną katastrofą. Myślę, że

chodzi o coś zupełnie innego. Czuje się dotknięty w swej
dumie i nie potrafi spojrzeć w twarz komuś, kto pokonał go
w interesach, tym bardziej że w tym przypadku jest to ko­
bieta i na dodatek dużo od niego młodsza.

- Wiec chcesz to tak zostawić?

- Tak, chyba tak.

Matka usiadła na podłodze i objęła ramionami kolana.

background image

1 6 0 • UPRAGNIONY CEL

- Powiedz mi, Clare, czy przestałabyś się nim intereso­

wać, gdyby się okazało, że stoi na krawędzi bankructwa?

- Oczywiście, że nie! Przecież chodzi mi o Maxa, a nie

o jego pieniądze!

- To może on powinien się o tym dowiedzieć, zanim

ostatecznie postawisz krzyżyk na tej znajomości? - zapro­

ponowała matka, spoglądając na nią uważnie.

- Ależ, mamo! Sądziłam, ze nie cierpisz Maxa Arm-

stronga!

- Wszystko, co o nim wiem, powiedział mi twój ojciec.

Jednak to, co właśnie usłyszałam, a szczególnie takt, że po­

magał ci radzić sobie z Durnbergiem, chociaż byliście prze­

cież rywalami, każe mi zmienić stosunek do tego człowieka.

Clare uśmiechnęła się do matki i przysiadła na piętach

tuż obok niej.

- Mamo, ty zawsze bierzesz stronę pokonanego.

- Tak, chyba to prawda. Teraz, kiedy znam już tę histo­

rię, żal mi trochę Maxa Armstronga, chociaż nigdy nie

podejrzewałam, że on akurat może wzbudzić we mnie takie

uczucia. Pomyśl sama: stracił żonę, synów, a teraz jeszcze

klienta, który był złotą żyłą. Dobrze, że trafiło nam się to

zlecenie. Pieniądze są nam bardzo potrzebne, a poza tym

ciężko na nie musiałaś zapracować. Ale, z drugiej strony,

Max wart jest tego, żeby,,, no, myślę, że powinien wie­

dzieć, iż tobie nie chodzi o pieniądze.

- Myślisz, że powinnam z nim porozmawiać? - spytała

Clare, patrząc niepewnie na matkę.

- Tak, kochanie, tak myślę. Im szybciej, tym lepiej.

Przecież chcesz go zobaczyć, prawda?

- Bardzo - przyznała z ciężkim westchnieniem Clare.

ROZDZIAŁ

13

Clare wybrała biuro Maxa. Uznała, że będzie to bezpie­

czniejsze miejsce na spotkanie niż jego dom. W biurze

mogła się zjawić pod byle pretekstem, związanym z ubez­

pieczeniem Flagstaff Fairways, które przecież pozostawało

w gestii Maxa do grudnia. Jeśli będzie oschły i na dystans,

natychmiast sobie pójdzie. Ale jeśli cokolwiek w jego za­

chowaniu przekona ją, że matka miała rację, zostanie i po­

wie mu, jak bardzo się myli. W poniedziałek rano Max

powinien być w biurze. Clare poprosiła matkę, żeby zastą­

piła ją w agencji. W przyszłości miała zamiar robić to czę­

ściej, zdała sobie bowiem sprawę, że matka rozpaczliwie

potrzebuje jakiegoś zajęcia. Joel był już prawie dorosły

i starsza pani nie miała po prostu czym wypełnić wolnego

czasu. Wymyślała więc sobie przeróżne zajęcia. Piekła cia­

sta dla sąsiadów, zamieniła biuro Clare w istną oranżerię,

zapełniła jej archiwum kolorowymi teczkami, ale na dłuż­

szą metę to nie załatwiało sprawy. Clare potrzebowała se­

kretarki i po uzyskaniu zlecenia Dumberga mogła sobie

wreszcie na nią pozwolić, więc postanowiła zaproponować

tę posadę właśnie matce.

W niedzielę we Flagstaff zaczął padać deszcz. Po kilku

słonecznych dniach na Florydzie, Clare z trudem przyzwy-

.

background image

1 6 2 • UPRAGNIONY CEL

czajała się do szalika, rękawiczek i botów. Jadąc samocho­

dem w stronę centrum miasta, myślała, że w gruncie rzeczy

przydałoby się jej kilka nowych strojów. Wybierze się na

zakupy, gdy tylko dostanie pierwsze pieniądze.

Przed drzwiami budynku, w którym mieściło się biuro

Maxa, Clare porządnie wytarła buty o wycieraczkę i wesz­

ła do długiego holu. Rozejrzała się wokół i po lewej stronie

spostrzegła tablicę informacyjną. Musiała przejść do końca

długiego korytarza. Po drodze zdjęła rękawiczki i schowała

je do torby.

Wreszcie stanęła przed drzwiami, które ozdabiał duży

rysunek pluszowego niedźwiadka i znany jej na pamięć

slogan: „Agencja Ubezpieczeniowa Armstronga - Symbol

Bezpieczeństwa". Trudno powiedzieć, żeby ona sama czu­

ła się w tej chwili bezpiecznie i pewnie. Wytarła o płaszcz

wilgotne ze zdenerwowania dłonie. Czekało ją trudne zada­

nie, dużo trudniejsze, niż sądziła. Zza drzwi dobiegał stu­

kot maszyny do pisania. Zapomniała, że Max miał przecież

sekretarkę. Świadomość, że nie będzie z nim sam na sam,

dodała jej odwagi i zdecydowanym ruchem nacisnęła

klamkę.

Rudowłosa dziewczyna podniosła głowę znad maszyny.

- Czym mogę pani służyć?

- Ja... - Clare spojrzała w głąb przestronnego pokoju,

gdzie za masywnym biurkiem siedział Max i rozmawiał

przez telefon. Widząc ją, podniósł rękę i pomacha! na po­

witanie. Zupełnie jakby była jakąś daleką znajomą. Clare

poczuła, że sztywnieje z przerażenia, ale nie mogła się już

wycofać. - Chciałam porozmawiać z panem Armstron-

giem, Z Maxem - dodała szybko, by uświadomić dziew­

czynie, że dobrze się znają.

- Pani godność, proszę?

Clare popatrzyła na sekretarkę i uświadomiła sobie, że to

UPRAGNIONY CEL • 1 6 3

musi być Gloria, dziewczyna, która tyle się nauczyła w biu­

rze Maxa, iż miała zamiar otworzyć własną agencję. Zasta­

nowiła się przez sekundę, czy tych dwoje coś kiedyś łączy­

ło: Nie byłoby w tym nic dziwnego.

- Nazywam się Clare Pemberton.

- Och, Clare - wyrwało się sekretarce. - To znaczy,

chciałam powiedzieć, proszę, niech pani spocznie. Jestem

pewna, że Max za chwilkę skończy rozmawiać - dodała,

wskazując jej krzesło pod ścianą.

- Dziękuję.

Clare usiadła, ale nie chciała patrzeć w stronę Maxa.

Zabrała się więc do przeglądania pism, które leżały na

stoliku obok. Znajdowały się tam egzemplarze „Readers'

Digest", „People" i „Time", dokładnie tak, jak jej kiedyś

opowiadał. Spojrzała przed siebie. Na przeciwległej Ścia­

nie, na długiej półce, ustawiono kilka identycznych, plu­

szowych niedźwiadków, które wpatrywały się w nią brązo­

wymi oczyma.

- Co za wścibskie zwierzaki - mruknęła pod nosem

Clare.

- Słucham? - spytała Gloria. - Czy pani coś mówiła?

- Nie, nie, nic - odpowiedziała szybko Clare, zdejmu­

jąc szalik i rozpinając guziki płaszcza,

- Jestem pewna, że Max już kończy - uśmiechnęła się

przepraszająco Gloria.

- Wspaniale. - Clare zastanawiała się, ile ta dziewczy­

na może wiedzieć o ich pobycie na Florydzie.

- O, już! - Gloria westchnęła z wyraźną ulgą na dźwięk

odkładanej słuchawki, - Max, Clare Pemberton do ciebie

- przedstawiła ją zupełnie niepotrzebnie.

- Cześć, Clare! - przywitał ją Max z nieprzeniknionym

wyrazem twarzy,

- Jak się masz, Max - odpowiedziała, wstając z krzesła.

background image

1 6 4 • UPRAGNIONY CEŁ

- Chciałam zadać ci jedno pytanie na temat ubezpieczenia

Flagstaff Fairways - wyrecytowała przygotowaną wcześ­

niej kwestię.

- Ach tak? - Max podniósł się i wyszedł zza biurka,

Clare o mały włos się nie rozpłakała. Dlaczego wyjechał

bez słowa?! Chciała podbiec do niego i mocno się przytu­

lić. Trzeba było jednak wziąć się w garść.

- Pomyślałam, że rano zastanę cię w biurze. Chodzi

o pewien drobiazg, naprawdę nic ważnego,

- Glorio, przynieś, proszę, polisę Dumberga - zwrócił

się Max do sekretarki.

- Max - odezwała się Gloria, stojąc przy swoim biurku

- zauważyłam właśnie, że skończyła się nam kawa więc,

może skoczę do sklepu, jeśli zwolnisz mnie na kilka minut?

- Zdaje się, że powinnaś... - zaczął Max, marszcząc

brwi.

- To tylko kilka minut.

W ciągu sekundy Gloria chwyciła płaszcz i torebkę

i wybiegła z biura.

- Max, ona się jakoś dziwnie zachowuje - zaczęła ner­

wowo Clare. - Czy mówiłeś jej coś o nas?

- Orianicniewie-zapewtułMax.-Jestbardzobystra,to

wszystko. - Spojrzał na nią uważnie. - Dlaczego pytasz? Są­

dzisz, że chodzę po mieście i każdemu o tym opowiadam?

- Nie, oczywiście, że nie, ale...

- Co chciałaś wiedzieć na temat tej polisy? - Podszedł

do szafy. - Myślałem, że masz już wszystkie potrzebne

informacje.

- Niezupełnie.

Patrzenie na Maxa, na jego ruchy i gesty, słuchanie jego

głosu było dla niej prawdziwą udręką. Przed oczyma sta­

wał jej obraz tamtych kilku dni. Max wyglądał wspaniale.

Miał na sobie ciemnobrązowy garnitur, podobny do tego,

UPRAGNIONY CEL • 1 6 5

w jakim pierwszy raz przyszedł do jej biura. Patrzyła z czu­

łością na jego szerokie ramiona, gdy odwrócony tyłem

szukał odpowiedniej teczki w szufladzie.

Zauważyła, że teczki miał w kolorze szarym, i jego ar­

chiwum nie mieniło się wszystkimi kolorami tęczy. Tak

chętnie opowiedziałaby mu o zamieszaniu spowodowa­

nym przez matkę i o tym, jak skończyła się historia z panią

Bodiddle. Jednak czuła się onieśmielona, niezdolna, by

wrócić do zażyłości, jaka łączyła ich na Florydzie.

- Już mam. - Wyprostował się i rozłożył teczkę na biur­

ku Glorii.

Clare zmobilizowała wszystkie siły.

- Max, nie przyszłam tu wcale z powodu tej polisy.

- Wobec tego po co? - spytał szorstko.

- Mówiłeś, że utrata zlecenia Durnberga nie wpłynie

w żaden sposób na nasz związek, a kiedy straciłeś je rze­

czywiście, wyjechałeś bez słowa i od tamtej pory nawet do

mnie nie zadzwoniłeś, - Wzięła głęboki oddech. - Chcę

wiedzieć, dlaczego?

Max odrócił wzrok,

- Słyszałaś kiedyś o przelotnych, wakacyjnych roman­

sach?

- Max, przecież wiem, że to nie ...

- Kiedy interesy zostały już załatwione i wszystko się

wyjaśniło, zdałem sobie sprawę, że to okoliczności tej całej

sprawy zbliżyły nas do siebie i że bylibyśmy naiwni wie­

rząc, że nasz związek może trwać.

- Bzdura! - Clare uderzyła pięścią w biurko Glorii. -

Nie wolno ci tego niszczyć w taki sposób! Nie wierzę w ani

jedno twoje słowo!

- Przyznaję, że spędziliśmy razem kilka miłych dni, ale

to wszystko - podsumował z leciutkim uśmiechem.

- Rzeczywiście jesteś taki cyniczny, czy nie chcesz się

background image

1 6 6 • UPRAGNIONY CEL

przyznać, że wpadłeś w finansowe kłopoty? Dla mnie te

kłopoty wcale nie są ważne - powiedziała, cała się trzęsąc.

- Interesy idą świetnie. - Spojrzał jej prosto w oczy.

- Czy to biuro kogoś, kto stoi na skraju bankructwa?

- Pozory często mylą.

- Clare - zaczął, opierając się rękoma o biurko - wracaj

do domu i zapomnij o Florydzie. To był po prostu krótki,

wakacyjny romans.

- Kłamiesz - wykrztusiła ze łzami w oczach. - Kła­

miesz, bo tak ci każe głupia, męska duma.

- Myśl sobie, co chcesz - odparł, wzruszając ramiona­

mi.

- Wiem, co mam myśleć. A jeśli kiedyś dojdziesz do

wniosku, że miłość jest ważniejsza od dumy, zadzwoń do

mnie.

- Do widzenia, Clare.

Nie odpowiedziała. Nie miała okazji pożegnać się z nim

na Florydzie, więc nie zrobi tego również teraz. Sięgnęła po

torebkę i jednym szarpnięciem otworzyła drzwi. Biegnąc

do wyjścia długim korytarzem, prawie zderzyła się z Glo­

rią.

Sekretarka weszła do biura i spojrzała na Maxa ze zdu­

mieniem.

- Nie sądzę, szefie, żebyś dobrze wykorzystał ten czas,

który ci dałam. Chyba że ona pobiegła, żeby kupić ci

kwiaty.

- Mam co do tego poważne wątpliwości - odpowie­

dział i wrócił powoli do swego biurka. Odprawienie Clare

było dla niego równie bolesne, jak zrzeczenie się opieki nad

synami w trakcie sprawy rozwodowej. Czuł się kompletnie

wyczerpany,

Gloria podeszła do niego, rzucając po drodze torebkę

i płaszcz na krzesło.

UPRAGNIONY CEL • 1 6 7

- Jest piękna, Max, i w dodatku zależy jej na tobie.

- Tak jej się tylko wydaje - odparł, opadając ciężko na

swój fotel. - Jest w błędzie.

- Mogę usiąść? - spytała Gloria, wskazując na jedno

z dwóch krzeseł, stojących przed jego biurkiem.

- A mam jakiś wybór?-uśmiechnął się żałośnie.

- Żadnego. - Usiadła i oparła się łokciami o blat. -

Chcę wiedzieć, dlaczego wyrzuciłeś stąd tę cudowną

dziewczynę?

- Wtrącasz się w nie swoje sprawy - stwierdził z wes­

tchnieniem. - Czy zawsze dzieje się tak z personelem, któ­

ry nie obawia się zwolnienia?

- Tak. Poza tym w tej chwili nie potrzebujesz sekretar­

ki. Potrzebujesz przyjaciela,

- Pudlo. - Westchnął znowu. - Potrzebuję pieniędzy.

Gloria usiadła głębiej na krześle i spojrzała na niego

badawczo.

- Czy o to właśnie chodzi? Wiem, że sprawy nie przed­

stawiają się różowo po utracie takiego klienta, jak Durn-

berg, ale przecież nie jesteśmy...

- Owszem, jesteśmy - przerwał Max. - Wkrótce muszę

zapłacić dużą sumę Adele, jako jej udział we wspólnym

majątku. Przeliczyłem wszystko tysiąc razy i bez odnowie­

nia polisy Durnberga nie dam rady. Za kilka dni wystawiam

dom na sprzedaż.

- Max, tak mi przykro. Wiem, że kochasz ten dom.

- Nie, już nie - pokręcił głową. - Ale chłopcy są do

niego przywiązani i chciałem zatrzymać go dla nich, żeby

zawsze wracali do swoich dawnych pokoi, gdy do mnie

przyjeżdżają. Dlatego właśnie czekam ze sprzedażą do

grudnia. Gdyby dowiedzieli się wcześniej, zepsułbym im

wizytę.

- A co z Adele? Nie da się jej namówić, żeby jeszcze

background image

1 6 8 • UPRAGNIONY CEL

trochę poczekała? Przecież może trafić się jakiś nowy, do­

bry klient i wówczas nie musiałbyś pozbywać się domu.

- Próbowałem. - Nerwowo przetarł ręką twarz. - Mo­

żesz mi wierzyć lub nie, ale schowałem do kieszeni własną

dumę i poprosiłem ją o to. Powiedziała, że jestem zbyt

sentymentalny i że przesadzam z przy wiązaniem chłopców

do tego domu. Widzisz, Glorio, ona nie chce uwierzyć, że

Tom i Brian tęsknią za starym domem, bo wówczas musia­

łaby czuć się winna, że ich stąd zabrała.

- Tak, w pewien zwariowany sposób to trzyma się ku­

py. Cholera! Nie pojmuję, dlaczego musi dostać te pienią­

dze teraz, żebyś się kompletnie spłukał.

- A ja rozumiem. - Max oparł głowę na oparciu fotela

i zamknął oczy. - Nie troszczyłem się o nią dostatecznie,

gdy byliśmy małżeństwem, Glorio. Ciągle jest na mnie

wściekła i chce odwetu. Tyle że dziś przelicza go sobie na

pieniądze.

- W porządku - odezwała się Gloria po długiej chwili

milczenia. - Chyba to rozumiem. Rzeczywiście, często

zdarzało ci się pracować całymi dniami i wielokrotnie za­

stanawiałam się, jak Adele wytrzymuje tę ciągłą samo­

tność.

- Okazało się, że nie wytrzymała.

- Ale, Max, co to wszystko ma wspólnego z Clare Pem-

berton? Masz jej za złe, że zabrała ci klienta?

- Sądzisz, że jestem takim hipokrytą? - roześmiał się

Max. - Przecież ciągle powtarzam, że nie należy łączyć

interesów ze sprawami osobistymi.

- Więc dlaczego, do diabła, wybiegła od ciebie z pła­

czem?

- Dla jej własnego dobra.

- No jasne, Max. Uciekając stąd, wyglądała na dużo

szczęśliwszą, niż kiedy przyszła, rzeczywiście!

UFKAGMIONY CEL • 1 6 9

Max wpatrywał się w sufit wyłożony diwiękoszczelną

płytą. Dziurki w płycie przypomniały mu maleńkie otwory,

jakie robią w piasku kraby, żeby mieć dostęp powietrza.

- Koniec końców, będzie szczęśliwsza - orzekł. - Za­

częła właśnie piąć się do góry i starszy pan z finansowymi

kłopotami byłby dla niej tylko kulą u nogi.

- Max,mamochotęcięudusić!
- Co? - spytał wyraźnie zaskoczony jej gwałtowną re­

akcją. - Dlaczego?

- Dlatego, że postanowiłeś zdecydować za nią. Uzna­

łeś, że będziesz dla niej ciężarem i nie dałeś jej nawet

szansy, żeby powiedziała, co ona o tym myśli. Może ona

gwiżdże na twoje kłopoty finansowe? Widziałam ją zale­

dwie kilka minut, ale nie wygląda mi na osobę, która ocenia

mężczyznę wedle wysokości jego konta w banku.

- Nic nie rozumiesz, Glorio. - Max pochylił się w jej

kierunku. - Clare jest młoda i łatwo jej zaimponować.

Przez te kilka dni na Florydzie zawróciłem jej kompletnie

w głowie. Nie można się spodziewać, żeby była w stanie

podjąć teraz jakąś rozsądną decyzję.

- Ona nie potrafi zapanować nad własnymi emocjami,

a ty, człowiek o wielkim doświadczeniu, potrafisz, tak?

- Właśnie.

- Idiota!

- Ciekaw jestem, ile sekretarek pozwala sobie mówić

tak do swoich szefów? - Max pokręcił głową.

- Tylko te rude.

- No to mam szczęście - skrzywił się.

- Coś ci powiem, Max. Nie odtrącaj tej dziewczyny.

Ona może odmienić całe twoje życie.

- Z całą pewnością - przyznał, przypominając sobie

spojrzenie zielonych oczu i roześmiane usta Clare. - Ale ja

mogę tylko przysporzyć jej kłopotów. Nie, Glorio. Nie

background image

1 7 0 • UPRAGNIONY CEL

skorzystam z twojej rady. Będzie jej lepiej beze mnie, choć

ona sama może tego jeszcze nie wie.

Clare rozumiała, że spotkanie zakończyło się jej po­

rażką, ale nadal gorąco wierzyła, że wszystkiemu winne

były tarapaty finansowe Maxa, Nie chce się przyznać, jak

dotkliwie odczuł utratę polisy Dumberga. Gdyby tylko

miała jakiś namacalny dowód na potwierdzenie tych podej­

rzeń, poszłaby do niego znowu i postawiła sprawę otwar­

cie.

Przez cały następny dzień zastanawiała się, w jaki spo­

sób mogłaby taki dowód uzyskać. Dopiero rano przyszedł

jej do głowy pewien pomysł, gdy Joel uprzedził ją, że po

południu wybiera się do Toma i Briana, którzy przyjechali

z wizytą do ojca. Clare postanowiła zostać z matką do jego

powrotu. Jeśli Max jest w finansowych opałach, może Joel

coś zauważy.

Zjadły razem kolację, po czym starsza pani poszła się

położyć, a Clare usiadła z książką. Wreszcie, tuż przed je­

denastą, usłyszała chrobot przekręcanego w zamku klucza.

Joel wszedł do przedpokoju.

- Bardzo zimno na dworze? - spytała,

- Wcale nie. Całkiem sympatycznie - odpowiedział,

Ściągając czapkę i przeczesując palcami włosy. - Fajnie

było zobaczyć znowu Toma i Briana.

- Rozmawialiście trochę z Maxem?

- Troszeczkę. Prosił, żeby cię pozdrowić. To miło z je­

go strony, wziąwszy pod uwagę, że sprzątnęłaś mu sprzed

nosa najlepszego klienta.

Pozdrowić. Czy naprawdę nie miał jej nic więcej do

powiedzenia?

- Jak mu się wiedzie?

- Fantastycznie! Bałem się trochę, źe może stać gorzej

UPRAGNIONY CEL • 1 7 1

z forsą, ale teraz widzę, że polisa Dumberga nie była naj­
ważniejsza w interesach Maxa. Wszystko jest po staremu.

- Och. - Clare wcisnęła się głębiej w fotel. - Pobyt

chłopców przebiega równie miło, jak zwykle? - spytała.
Nie była w stanie przestać o tym mówić, przerażona, że
wszystkie jej rachuby mogą okazać się mylne.

- Super. Dostali nawet prezenty! Tom komputer, które­

go bardzo potrzebował, a Brian stereo i na dodatek z ada­
pterem kompaktowym. Świetny sprzęt i żebyś słyszała, jak
daje czadu! Szyby się trzęsły. Biedny Max zaproponował
nam wreszcie, żebyśmy poszli do kina - roześmiał się Joel
i położył na dywanie. - Umówiliśmy się znowu na jutrzej­

szy wieczór.

Clare miała ochotę się rozpłakać. A więc wszystko jest

w najlepszym porządku! Świat się nie zawalił! Max nadal
obsypuje synów prezentami, prowadzi interesy, jednym

słowem ma się świetnie, tak jakby na Florydzie nic się nie

wydarzyło! To tylko ona rozpacza.

Nic do niej nie czuje. Była dla niego zabawką, miłym

urozmaiceniem podróży w interesach. Gdyby nie popełniła
niewybaczalnego przestępstwa, odbierając mu Dumberga,
może bawiłby się nią nadal. Ale okazała się zbyt dobra na

jego własnym podwórku. Może nawet poczuł się trochę

upokorzony, więc wystawił ją do wiatru. Fantastyczny
mężczyzna! Taki troskliwy i opiekuńczy, nie ma co! Jak
strasznie była głupia i naiwna.

- Dobrze się czujesz, siostrzyczko?

Clare uświadomiła sobie nagle, że twarz ma zalaną łza­

mi. Odwróciła głowę, żeby uciec przed uważnym wzro­
kiem Joela.

- Wiesz, dzisiaj jest taki specjalny dzień. Łatwo się

wzruszyć. Myślę, że wpadłam w nostalgiczny nastrój.

background image

1 7 2 • UPRAGNIONY CEL

Joel milczał przez chwilę, a polem dotknął ręką jej kola­

na.

- Czy miedzy tobą i Maxem wydarzyło się na Florydzie

coś, o czym nie wiem?

Wytarła nos i spojrzała na niego. Był bardzo dojrzały jak

na swoje lata. Będzie kiedyś wspaniałym facetem. Po świet­

nej szkole, do której pójdzie dzięki pieniądzom Durnberga,

będzie mógł robić w życiu wszystko, co zechce.

- Nie, Joel - powiedziała, biorąc głęboki oddech. - Nic

się nie stało na Florydzie. Absolutnie nic.

ROZDZIAŁ

14

W następnym tygodniu Clare miała zgłosić się do biura

Durnberga we Flagstaff Fairways po czek. Właściwie nie

musiała stawić się osobiście, równie dobrze Dumberg mógł

wysłać jej czek pocztą. Zależało jej jednak na tym, aby

odebrać pieniądze jak najszybciej. W końcu oznaczało to

początek nowej ery dla Agencji Pemberton.

Z mieszanymi uczuciami wysłuchała telefonicznej opo­

wieści Durnberga o zawaleniu się dachu jednego z jego

domów. W czasie wichury upadło na dom wielkie drzewo.

Do pierwszego grudnia Max ubezpieczał Durnberga, więc

wypłata odszkodowania należała jeszcze do niego. To chy­

ba znak, że opatrzność czuwa nad nią, pomyślała z rozba­

wieniem i nawet wypowiedziała na głos tę myśl. Durnberg

nie omieszkał skorzystać z okazji i rzucił kilka złośliwych

uwag pod adresem Maxa.

Clare zostawiła biuro pod opieką matki. Wiadomość, że

pod koniec miesiąca dostanie pierwszą pensję, bardzo ją
rozbawiła, ale chyba też ucieszyła. Pod okiem córki z dnia
na dzień radziła sobie coraz lepiej w nowej roli. Clare była

nawet zdziwiona, że tak szybko nauczyła się obsługiwać
komputer.

Ruszając samochodem spod domu, Clare pomyślała

B B B

background image

1 7 4 • UPRAGNIONY CEL

o Maxie. Poczuła ukłucie w sercu. Musiała przyznać sama

przed sobą, że tęskni za Maxem, jakiego zapamiętała z po­

bytu na Florydzie. Armstrong z Flagstaff wydawał się zu­

pełnie innym, obcym człowiekiem.

Nieoczekiwanie dla samej siebie, w drodze do posiadło­

ści Dumberga, postanowiła przejechać obok domu Maxa.

Nie musiała specjalnie nadkładać drogi, należało tylko tro­

chę zmienić trasę. Czuła, że musi zadośćuczynić tej nagłej,

niezrozumiałej potrzebie i znaleźć się blisko Maxa,

Z daleka zauważyła tabliczkę na kiju wbitą w trawnik

przed domem. Pochyliła się nisko nad kierownicą i wysiliła

wzrok. Tabliczka informowała, że dom jest na sprzedaż.

Clare poczuła, że dłonie jej drżą, a w głowie panuje gorą­

czkowy zamęt. A więc Max jest w kłopotach! Duma nie

pozwoliła mu się do tego przyznać! Nie chciał, żeby ona się

dowiedziała, ale przecież każdy, kto przejeżdżał tą ulicą,

musiał spostrzec ogłoszenie.

Clare zrozumiała wszystko w jednej chwili. Nie potrafi­

ła tylko pojąć, dlaczego nie wpadła na to wcześniej. Ta

lawina prezentów dla Toma i Briana! Tak, to był ostatni

akord przed kompletnym bankructwem. Nie chciał mar­

twić chłopców, psuć im krótkich wakacji. Miała ochotę

zawrócić i pobiec wprost do biura Maxa. Niestety, obiecała

przecież Dumbergowi, że zjawi się u niego o drugiej, do

której brakowało zaledwie kilku minut.

Trudno. Sprawę z Durnbergiem załatwi szybko, a potem

natychmiast odszuka Maxa. Może raczej zadzwoni do nie­

go i zaproponuje spotkanie gdzieś w mieście? Chciała go

po prostu pocałować i powiedzieć, żeby przestał się wresz­

cie wygłupiać.

Podekscytowana zajechała na parking, zostawiła samo­

chód i mszyła do Dumberga. Drzwi otworzyła jego sekre­

tarka, Beverly. Już w progu powiedziała, że szef czeka.

UPRAGNIONY CEL • 1 7 5

Clare przeszła przez następne drzwi i weszła do gabinetu

Hama. Na jej widok wstał zza biurka i wyciągnął rękę na

powitanie. Podała mu swoją bez entuzjazmu.

- Zdejmij płaszcz, Clare. Milo cię widzieć. No, co tam

słychać?

Nie miała najmniejszej ochoty wdawać się z nim w po­

gawędkę. Marzyła, żeby zabrać czek i wynieść się stąd jak

najszybciej. Powinna jednak dbać o dobre stosunki z Durn­

bergiem.

- Dziękuję. Wszystko w najlepszym porządku - po­

wiedziała, zdejmując płaszcz. - A co u ciebie?

- Świetnie. Całe święta grałem w tenisa. Dołożyłem

facetowi, który zgrywał zawodnika. Wykończyłem go tak,
że prawie musieli go znieść z kortu. Był przekonany, że

jestem instruktorem gry - zachichotał.

- Może rzeczywiście powinieneś zostać instruktorem.

- Clare z wysiłkiem zdobyła się na uśmiech. Miała powy­

żej uszu przechwałek Dumberga. Widziała go w akcji, na
korcie. Max robił z nim, co chciał. I on przecież wie, że
Clare to widziała. Więc po co jej o tym opowiada? Zakom­
pleksiony buc, pomyślała.

- Z przyjemnością dawałbym lekcje - uśmiechnął się. -

I nawet nie brałbym za to pieniędzy. Ale nie mam czasu
- westchnął.

Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, drzwi za jej

plecami otworzyły się. Odwróciła głowę. W drzwiach stał

Max.

- O, jak się masz, Max! Popatrz, dobrze się stało, że

Clare jeszcze nie wyszła. Znowu się wszyscy spotykamy.
Jak miło! - Dumberg rozpromienił się cały.

Max natomiast wcale nie wyglądał na zadowolonego.

Przeciwnie. Clare zauważyła, jak zacisnął palce na uchwy-

background image

1 7 6 • UPRAGNIONY CEL

cie teczki i spod kapelusza rzucił Durnbeigowi zimne, wro­
gie spojrzenie.

- Zrobiłeś to specjalnie, prawda? Specjalnie nas tak

poumawiałeś? - Ton głosu Maxa był lodowaty.

- Skąd! - Dumberg rozłożył ręce. - To czysty przypa­

dek. Po prostu spotkanie z Clare nieoczekiwanie się prze­

dłużyło.

- Daj spokój - skrzywił się Max, - Mam już dosyć

twojego krętactwa. Jesteś zwykłym łobuzem, który uwiel­
bia manipulować innymi. I bawić się ich uczuciami - do­
kończy! zimno, ani na jotę nie podnosząc głosu. Dumberg
stał z wyrazem osłupienia na twarzy.

- Ja wprawdzie zdążyłem się do tego przyzwyczaić

- ciągnął dalej Max - ale nie widzę powodu, żebyś do

swojej brudnej gry wciągał Clare! Ostrzegam cię! Jeżeli
dowiem się od niej, że...

- Grozisz mi? Ty? - przerwał mu Dumberg. - Max, ty

chyba zwariowałeś! Uważaj lepiej na to, co mówisz, bo
możesz przebrać miarę!

- Czyżby? - Max spojrzał tak, jakby chciał go rozde­

ptać wzrokiem. - To ty lepiej uważaj, Ham. Co prawda,
przestałem zajmować się twoimi sprawami, ale nie przesta­
nę mieć cię na oku! Na szczęście tym razem mogę przyglą­
dać się twoim machinacjom z daleka - wycedził, a potem
obrócił się na pięcie i mszył ku drzwiom.

- Chwileczkę! - Dumberg rzucił się za nim. - Jeszcze

nie zakończyliśmy rozliczeń!

Max odwrócił się i spojrzał na niego z obrzydzeniem.

- Możemy to załatwić korespondencyjnie - powie­

dział. - Muszę tylko kupić rękawiczki ochronne, żeby nie
uświnić sobie rąk, jak będę otwierał listy od ciebie.

Twarz Dumberga zrobiła się purpurowa.

UPRAGNIONY CEL • 1 7 7

- Jeszcze tego pożałujesz, Max. Zobaczysz! W tym

mieście nie masz już czego szukać!

- Możeszmizrobić... Wesz, co...-Max pogardliwie

machnął ręką i wyszedł z pokoju.

Clare miała wielką ochotę wybiec za nim i uściskać go.

- Jeszcze przyjdzie mnie przepraszać - warknął Dum­

berg. Usiadł z powrotem za biurkiem i zaczął nerwowo

kręcić się w fotelu, - Gorzko tego pożałuje! Mam sposoby

na takich jak on! Zwrócę się do Komisji Ubezpieczeniowej

i tak go obsmaruję, że będzie skończony.

- Nie! Nie zrobisz tego! - Clare zerwała się z krzesła.

Sama czuła się zaskoczona swoim zachowaniem, ale nie

potrafiła się powstrzymać.

Dumberg popatrzył na nią zdezorientowany.

- Co? O czym ty mówisz?

- Niczego takiego nie zrobisz! Będę świadczyć na jego

korzyść. Wszystko widziałam i wszystko słyszałam! - Kie­

dy tylko to wykrzyczała, poczuła głęboką ulgę. Miała wra­

żenie, że obmywa ją czysty, źródlany nurt.

- I ty to mówisz? Ty? Nie rozumiesz, że mogę ci po­

zwolić zarobić pieniądze, o jakich ci się nie śniło?

- To nie jest dla mnie najważniejsze.

- Niebywałe! Doprawdy wzruszające, jak wy się wza­

jemnie popieracie! Może jednak coś się zdarzyło na Flory­

dzie, co, Clare? - Spojrzał na nią z krzywym uśmieszkiem.

- Nie twój interes!

- Ach tak? Więc pomówmy przez chwilę o tym, co jest

moim interesem - powiedział, akcentując ironicznie słowa.

- Myślę, że nie musisz zaprzątać sobie głowy moim ubez­

pieczeniem, Clare. A jeśli chodzi o czek, to zdaje się, że

jeszcze go ode mnie nie dostałaś, prawda? Mogła się była

tego spodziewać. No cóż, to musiało się tak zakończyć,

pomyślała. Podniosła się z krzesła i bez pośpiechu włożyła

background image

1 7 8 • UPRAGNIONY CEL

płaszcz. Wzięła teczkę z dokumentami i przypatrzyła się

uważnie Durnbergowi.

- Panie Dumberg - zaczęła z namysłem - jest pan dla

mojej agencji cennym klientem - zawiesiła głos widząc, jak

na twarzy Hama pojawia się ta jego arogancka pewność

siebie. - Kiedy im powiem, że straciłam zlecenie, na pewno

się zmartwią. - Odczekała, obserwując jego triumfalny

uśmiech. - Jednak jestem pewna, ze byliby dużo bardziej

zmartwieni, gdybym się za ten kontrakt sprzedała - dokoń­

czyła i wyszła z pokoju, nie troszcząc się o zamkniecie drzwi.

Pojechała prosto do swego biura. Musiała z kimś poroz­

mawiać o tym, co się stało. Tym razem matka jej zaimpo­

nowała. Zwykle tak impulsywna, wysłuchała całej opowie­

ści z podziwu godnym spokojem.

- Dobrze zrobiłaś, córeczko - podsumowała krótko

i pokiwała głową.

Potem zaczęła ją przekonywać, że powinna jak najszyb­

ciej zobaczyć się z Maxem i wszystko mu opowiedzieć.

Akurat tego nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Kwa­

drans później wchodziła już do jego biura.

Nie zastała go. Gloria poinformowała, że wyszedł gdzieś

godzinę wcześmej. Mimo sprzeciwów Clare, dziewczyna

zaczęła wydzwaniać w różne miejsca, gdzie spodziewała

się zastać szefa, ale nigdzie nie mogła go znaleźć. Zrobiło

się późno, więc zaproponowała Clare, żeby na niego pocze­

kała. Powinien wrócić

-

po południu,

- Nawet jeśli wychodzi na cały dzień, zwykle wpada

przed końcem pracy, żeby sprawdzić, czy nie było żadnych

ważnych telefonów i czy wszystko jest w porządku. Max

jest bardzo skrupulatny, choć może nie sprawia takiego

wrażenia - powiedziała Gloria, kiedy usiadły naprzeciwko

siebie nad filiżankami herbaty. - Co prawda, dziś nie jest

zwykły dzień - westchnęła. - Ale prędzej czy później mu-

UPRAGNIONY CEL • 1 7 9

siało do tego dojść. Sama się dziwiłam, że to tak długo

trwa. Max szczerze nie znosił Dumberga,

- Wytrzymywał to pewnie dlatego, że bał się o bezpie­

czeństwo finansowe rodziny. Wiesz: żona, dzieci - stwier­

dziła Clare.

- Może masz rację. - Gloria skinęła głową.

Przez chwilę siedziały w milczeniu.

- Ach, ci mężczyźni - westchnęła Clare. - Nigdy nie

wiedzą, za co ich kochamy. - Intuicja podpowiadała jej, że

może być z Glorią całkiem szczera. Była pewna, że dziew­

czyna wszystkiego dawno się domyśliła.

- Maxowi wydaje się, że musi być człowiekiem sukce­

su, żebym chciała z nim zostać - ciągnęła dalej. - A ja

najbardziej cenię w nim jego czułość, troskliwość i poczu­

cie humoru... - zawiesiła głos.

Glora patrzyła na nią ze zrozumieniem.

- Dla mnie jesteście nadzwyczaj dobraną parą, co do

tego nie mam żadnych wątpliwości. Ale co zrobisz, jeżeli

się nie pojawi? - Spojrzała z niepokojem na zegarek.

- Sama nie wiem. - Clare zerknęła na jednego z firmo­

wych niedźwiadków i nagle podskoczyła, jakby coś ją

olśniło. - Słuchaj - powiedziała, chwytając płaszcz - mam

pewien pomysł! Muszę biec, bo zamkną sklep. Jeżeli Max

zjawi się, zanim wyjdziesz, namów go, żeby do mnie

wpadł. Jeżeli się nie zjawi, to o nic się nie martw!

- Nie martwić się? - Gloria uniosła brwi ze zdziwie­

niem.

- No właśnie. Poradzę sobie. Do zobaczenia, Glorio!

- Clare wybiegła z biura, machając jej na pożegnanie.

Gdy wskazówki zegara zbliżyły się do północy, Clare

zaczęła się jednak niepokoić. Dlaczego Max się nie poja­

wia? Z całą pewnością nie wrócił do domu, bo w przeciw-

background image

1 8 0 • UPRAGNIONY CEL

nym wypadku odezwałby się do niej. Jeżeli nie ma go

w domu o tej porze, to gdzie, u licha, się podziewa?

Przemierzała nerwowo małe mieszkanie. Starała się zo­

baczyć je oczyma Maxa. Kiedy tu wejdzie, na pewno zwró­

ci uwagę na urządzenie, tak jak kiedyś ocenił wystrój biura.

W obu miejscach ściany były białe i ozdobione jedynie

grafiką oprawioną w szkło i metalowe ramy. Zastanawiała

się przez chwilę, czy nie ocieplić wnętrza, zastępując grafi­

kę starymi pejzażami, które zdjęła kilka miesięcy temu.

Potem jednak zdała sobie sprawę, że to czysty absurd. Max

nie należy do ludzi, którzy zwracają uwagę na takie dro­

biazgi, gdy w grę wchodzą sprawy naprawdę istotne.

W każdym razie nie Max, którego pokochała na Florydzie.
Ten Max zareaguje też z pewnością na to, co zostawiła na

schodach jego domu. Clare zerknęła na zegarek. Zbliżała

się pierwsza w nocy. Gdzie on jest?

Usiadła na wiśniowej kanapie, zdjęła buty i podkuliła

nogi. Z głębokim westchnieniem oparła głowę o poduszkę

i przymknęła oczy. Nie ma mowy o spaniu, musi na niego

czekać, tylko powieki robią się tak bardzo ciężkie, „

Leciutkie pukanie do drzwi postawiło ją natychmiast na

równe nogi. Zegar wskazywał godzinę drugą. Czy to Max?

Z bijącym sercem podbiegła do drzwi, zerknęła szybko

przez judasza i odetchnęła z ulgą. Za progiem stał Max

i trzymał w ręku pluszowego niedźwiadka. Otworzyła na

oścież drzwi, a on wszedł powoli do środka, nie wypusz­

czając zabawki z ręki.

- Czy to znaczy, że przypominam ci coś takiego? - za­

czął z krzywym uśmiechem.

Kiwnęła głową bez słowa. Przyszedł, naprawdę przy­

szedł, miała go na wyciągnięcie ręki.

- Uważasz, że przepadam za filmami Disneya i tymi

UPRAGNIONY CEL • 1 8 1

wszystkimi historyjkami o gadających zwierzakach i chy­

trych pluszowych misiach?

Znowu kiwnęła głową.

- I wydaje ci się, że to dostateczna podstawa, żeby

podpisać ze mną kontrakt na całe życie?

- Tak - wykrztusiła, przełykając głośno ślinę,

- Więc jesteś w błędzie - stwierdził i rzucił kapelusz na

krzesło.

- Ale, Max, czy znowu...-Nagły ból przeszył jej ser­

ce.

- Jesteś w błędzie, bo mamy coś dużo ważniejszego

- dokończył, przyciągając ją do siebie i przytulając mocno.

- Bardzo cię kocham, Clare.

Potem pocałował ją, a ona zaczęła płakać. Łzy spływały

jej po twarzy, ale on nie zwracał na to uwagi i trzymając ją

mocno w ramionach, całował długo, zachłannie, jakby

chciał nadrobić stracony czas. Kocha ją! Max ją kocha!

Nagłe szczęście przyprawiało ją o zawrót głowy. Nic jesz­

cze nie wie, że ona również zerwała z Durnbergiem, myśli,

że nadal ma jego zlecenie, a mimo to ją kocha!

Z wielką namiętnością oddawała jego pocałunki. Oboje,

krok za krokiem, cofali się w głąb pokoju, w kierunku wiś­

niowej kanapy. Popchnął ją delikatnie na poduszki i rozpiął

guziki bluzki. Potem zręcznym ruchem zdjął stanik i zaczął

pieścić piersi. Dyszała ciężko, a on podniósł głowę i spoj­

rzał jej prosto w oczy.

- Myślałem, że zwariuję z tęsknoty za tobą - wyszep­

tał, przegiął ją do tyłu i pieścił wyprężone sutki.

- A ja się bałam, że potraktowałeś naszą znajomość

jako przelotną miłostkę.

- Clare, pragnę cię jednakowo w każdym stanie Amery­

ki Północnej, w każdym miejscu na ziemi. Chciałbym ko­

chać się z tobą w przestrzeni kosmicznej i chciałbym, że-

background image

1 8 2 • UPRAGNIONY CEL

byś za mnie wyszła. Byłem takim głupcem, Clare. Potrafisz

mi wybaczyć?

- Pod warunkiem że teraz będziemy się kochać - sze­

pnęła.

- Clare, przybiegłem tu bez chwili zastanowienia. Nie

wziąłem... - westchnął, gdy dziewczyna dotknęła naprę­

żonej męskości. - Możesz zajść w ciążę, Clare.

- A jakie to ma znaczenie?

- Dla mnie nie ma żadnego.

- No właśnie, a ja chcę cię właśnie teraz - uśmiechnęła

się uwodzicielsko. - Poza tym, przecież chcemy mieć dzie­

ci. Inaczej nie moglibyśmy obejrzeć sobie raz jeszcze

wszystkich filmów Disneya,

Max spojrzał na nią przeciągle.

- Kocham cię, Clare.

- I ja cię kocham, Max. Zróbmy to teraz, już.

Namiętność zapłonęła w jego oczach. Sunął ręką

po udach, do góry, aż dotarł do podwiązek, podtrzy­

mujących pończochy. Kiedy dotknął wąskiego paska je­

dwabnych majteczek, rozdarł je, nie chcąc tracić więcej

czasu.

Clare zsunęła mu z bioder slipy i otarła się o niego brzu­

chem. Wszedł w nią bez chwili wahania i nie ustawał, do­

póki nie połączyli się całkowicie.

- Clare, moja kochana, najdroższa, tak bardzo cię ko­

cham - szeptał, trzymając ją mocno w objęciach.

Patrzyli na siebie, a ich oczy wyrażały wszystkie niewy­

powiedziane uczucia. Potem spali do wczesnego ranka,

spleceni w miłosnym uścisku.

Kiedy Clare otworzyła oczy, ujrzała nad sobą wpatrują­

cego się w nią Maxa.

- To pierwszy ranek, gdy budzę się przy tobie - powie­

działa z uśmiechem.

UPRAGNIONY CEL • 1 8 3

- I na pewno nie ostatni.

Pogłaskała go po policzku i zebrała myśli. Nadszedł

czas, by powiedzieć Maxowi o Dumbergu.

- Mam nadzieję, że nie żenisz się ze mną dla pieniędzy

-zaczęła.

- A jaki może być inny powód? - zachichotał Max.

- Popatrz tylko, jak się zmuszam, żeby kochać się z tobą.

- Max, mówię poważnie. Wczoraj powiedziałam Durn-

bergowi, żeby się wypchał. Ma zamiar zerwać ze mną

umowę.

Popatrzył na nią osłupiały, a potem wybuchnął śmie­

chem.

- Ale z ciebie wariatka, Clare! Jesteś nawet bardziej

zwariowana, niż ja. Nie zdajesz sobie sprawy, że zrzekłaś

się właśnie małej fortuny?

- Wiem. Chcesz się wycofać ze swojej propozycji?

Objął ją mocno w talii i przyciągnął do siebie.

- Mowy nie ma, ale jestem ciekaw, dlaczego rezygno­

wałaś?

- Bo groził, że zaszarga ci opinię i przygotuje jakiś do­

nos do Komisji Ubezpieczeniowej. Powiedziałam, że jeżeli

się odważy, zrobię wszystko, żeby mu przeszkodzić.

- Dzielna dziewczynka. - Spojrzał na nią z czułością.

- Ty też byłeś dzielny. Gdy wziąłeś mnie w obronę,

zrozumiałam, że ci na mnie zależy. Nie wiedziałam tylko,

jak bardzo.

- A teraz już wiesz? - spytał, gładząc jej biodra. - Bo

gdybyś miała jeszcze jakieś wątpliwości...

- Nie mam żadnych, co wcale nie znaczy, że miałbyś

nie robić tego, na co masz ochotę.

- Czy to nie zabawne? - rzucił z uśmiechem. - Oboje

jesteśmy biedni jak myszy kościelne, a zachowujemy się,
jak gdyby cały świat do nas należał.

background image

1 8 4 • UPRAGNIONY CEL

- Bo należy.

Nagle usłyszeli sygnał telefonu.

- Naprawdę chcesz ten telefon odebrać? - zapytał, wsu­

wając rękę między jej uda.

- Tak - odpowiedziała, wstając z łóżka. - Może dzwo­

nić matka i będzie niespokojna, gdy nie zastanie mnie

w domu o siódmej rano - rzuciła przez ramię, wychodząc

z sypialni.

Po kilku minutach była z powrotem. Na twarzy miała

łobuzerski uśmieszek. Wskoczyła szybko pod kołdrę

i przykryła się po szyję.

- Przy czym to byliśmy? - spytała.

- Dokładnie tutaj - odpowiedział Max, kładąc znowu

rękę na jej udzie. - Dzwoniła matka?

- Nie - zaprzeczyła z tajemniczą miną.

- Więc kto? Zresztą, co mnie to teraz może obchodzić.

- Dumberg.

- Kto?! - Dłoń Maxa zatrzymała się gwałtownie.

- Dumberg. Bardzo pokorny, gorąco przepraszał

i zakomunikował mi na koniec, że moja oferta nadal go

interesuje. Pewnie zaczął się wczoraj rozpytywać, dowie­

dział się, jakie są stawki gdzie indziej i doszedł do wnio­

sku, źe ja jestem najtańsza. Powiedział mi także, że z całą

pewnością woli mnie, niż tego porywczego i zdziwaczałe­

go Maxa Armstronga.

- I co mu odpowiedziałaś?

- Ze zastanowię się i zadzwonię do niego po południu.

Max opadł na poduszkę i wybuchnął śmiechem.

- Dobry Boże, Clare, ale go załatwiłaś!

- A ty co o tym myślisz, Max?

- O czym? On jest twoim klientem.

- Nie, on jest naszym klientem. Czy po ślubie nie połą­

czymy naszych agencji?

UPRAGNIONY CEL • 1 8 5

Max spojrzał na nią uważnie i jego twarz rozjaśnił

uśmiech.

- Tak, sądzę, że byłoby to niezłe rozwiązanie.

- Też tak uważam. Więc jakie jest twoje zdanie? Czy

Agencja Armstrong-Pemberton chce mieć jako klienta

E. Hamiltona Dumberga?

- Decyduj sama. Ja wezmę na siebie następną poważną

decyzję. Teraz twoja kolej.

- Co byś powiedział, gdybyśmy się zgodzili, ale pod

pewnymi warunkami?

- To mi się podoba,
- Warunek pierwszy: żadne z nas nie będzie nigdy mu­

siało w nic z nim grywać.

- Świetnie.
- Warunek drugi: jeżeli kiedykolwiek interesy każą

nam znowu odwiedzić Sugar Sands, sami znajdziemy sobie
hotel.

- Jestem za.

- I warunek trzeci: nie wolno mu nigdy dzwonić do nas

o siódmej rano.

- Jesteś cudowna. - Max objął ją ramieniem. - Moje

gratulacje, Clare. Pobiłaś go jego własną bronią.

- Razem go pobiliśmy - poprawiła i przytuliła się

do niego. - Po prostu odmówiliśmy prowadzenia dalszej

gry.

- Biedny, stary Ham. Taki wytrawny gracz, a tu, proszę,

jaki afront. Całkiem się chyba pogubił.

- To smutne, prawda? - Clare potarła policzkiem

o pierś Maxa. - Życie jest dla niego jak mecz tenisowy,

a miłość w ogóle się nie liczy.

- Podczas gdy naprawdę - powiedział, unosząc jej

twarz - jest akurat odwrotnie. Dziękuję, że pomogłaś mi to
zrozumieć, Clare.

background image

1 8 6 • UPRAGNIONY CEL

- Co zrozumieć? - spytała z niewinną minką. Chciała­

by Max powiedział te słowa głośno.

- O tym, że miłość jest wszystkim - szepnął i pocało-

wał ją namiętnie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
HT018 Thompson Vicki Lewis Szalony weekend
Thompson Vicki Lewis Boże Narodzenie w Connecticut
HT063 Thompson Vicki Lewis Strzala Kupidyna
HT170 Thompson Vicki Lewis Ulubieniec kobiet
051 Thompson Vicki Lewis U ciebie czy u mnie
Thompson Vicki Lewis W hawajskim rytmie (Harlequin Temptation 107)
Thompson Vicki Lewis Miłość i Uśmiech 05 Co dwie mamuśki to nie jedna
Thompson Vicki Lewis Niemoralna propozycja (Prawdziwie i szaleńczo)
Thompson Vicki Lewis Prawdziwie i szaleńczo 3
Thompson Vicki Lewis Szalony weekend
GR0436 Thompson Vicki Lewis Zauroczenie
Thompson Vicki Lewis Zauroczenie

więcej podobnych podstron