Thompson Vicki Lewis W hawajskim rytmie (Harlequin Temptation 107)

background image

VICKI LEWIS THOMPSON

W HAWAJSKIM RYTMIE

Tytuł oryginału The Flip Side

background image

ROZDZIAŁ 1

- Halo, halo! Tym rozkołysanym rytmem hawajskiego tańca wita

was Jack Bond, disc jockey Radia KPLY, z prześlicznego miasta

Bellingham w stanie Waszyngton. Przypominam wszystkim, że jutro

jest wielki dzień: zakończenie konkursu na najlepszego wykonawcę

tańca hula. Finał odbędzie się na estradzie koncertowej w parku

Kaskada, gdzie dziesięciu finalistów będzie się gięło i kołysało!

Rozsmarowując topiony serek na krakersach, Amy uśmiechnęła

się do czterech radioodbiorników rozstawionych w różnych miejscach

pokoju, z których dochodził głos disc jockeya.

- Jack, drogi przyjacielu, ćwiczę nieustannie od tygodnia -

powiedziała wesoło.

- Zwycięzca - kontynuował Jack Bond - poleci odrzutowcem na

Hawaje w towarzystwie osoby, którą sam lub sama, wybierze. Mój

kuzyn Ernie zgłasza się na ochotnika jako eskorta, jeśli wygra kobieta.

Ale, dziewczęta, nie radzę go brać. Żaden z niego turysta czy

globtroter. Ernie należy do tych typków, co to siedzą cały dzień w

hotelowym pokoju i zamawiają jedzenie przez telefon.

Amy roześmiała się. Jack wymyślił kuzyna Ernie'ego parę lat

temu, żeby ożywić konferansjerkę. Zastanawiała się, czy „kuzyn

Ernie" miał mu zastąpić brata, którego nigdy nie miał, choć tak

pragnął. Ona, Brad i Jack byli sobie niegdyś bliscy jak prawdziwe

rodzeństwo.

background image

- Twoje zdrowie, Jack - powiedziała na głos, unosząc krakersa jak

kielich do toastu. - Za nasze dawne, dobre czasy. Może jutro okaże się

dla mnie życzliwe? Może uda mi się pojechać na Hawaje?

Około trzeciej następnego dnia Amy na własnej skórze przekonała

się, dlaczego ludzie w tych okolicach nie ubierali się w listopadzie w

spódniczki z trawy i kostiumy bikini. Co za głupek wymyślił ten

konkurs jako imprezę na świeżym powietrzu?

Zimny wiatr pędził ciężkie chmury od zatoki w stronę miasta. Do

wieczora pobliski szczyt, Mount Baker, z pewnością pokryje się

śniegiem. Amy zadrżała z zimna i zaczęła przyglądać się reszcie

finalistów. Nikt nie był ubrany w kostium tak skąpy jak ona.

Dwaj młodzi ludzie biorący udział w konkursie mieli na sobie

dżinsy, choć jeden wciągnął na to jeszcze szorty w hawajskie wzory i

poprzyczepiał w talii puszki po piwie, tworzące brzęczący łańcuch.

Aby się jeszcze bardziej podobać tłumowi, założył na szyję wianek z

dużych, jak od kościelnych drzwi, kluczy. Ten zdobędzie największe

oklaski, pomyślała Amy.

Kobiety też się nie wyletniły. Jedna była w kombinezonie do

joggingu, ozdobionym krótką spódniczką z trawy, a druga pobiegła do

samochodu i wróciła z narciarską kurteczką. Amy też miała żakiet w

samochodzie, ale postanowiła go nie zakładać, aby nie popsuć efektu i

nie zmarnować trudu, jaki sobie zadała, żeby wyglądać jak prawdziwa

Hawajka.

background image

Jack Bond pojawił się jak przystało na gwiazdę wieczoru.

Podjechał z fantazją czarnym luksusowym samochodem pod samą

estradę. Entuzjastyczne powitanie, jakie mu zgotowała grupa

nastolatków, zrobiło na Amy duże wrażenie. Jack Bond rzeczywiście

miał mnóstwo wielbicieli. No, ale ona miała coś do powiedzenia

mistrzowi.

Jack wysiadł z samochodu i zręcznie wskoczył na estradę, tuż

obok niej.

- Proszę, proszę - powiedział z uśmiechem na jej widok. - Czy to

nie Amy Hobson zmieniona w Hawajkę? Zauważyłem twoje

nazwisko na liście uczestników.

Amy zmierzyła go wzrokiem od białych reeboków i levisów do

grubej czerwonej bluzy z napisem Radio KPLY. Ubrał się ciepło,

ważniak.

- Jacku Blickensderferze, czy to tobie zawdzięczamy pomysł, aby

finał konkursu odbył się na szarpanej wichrami estradzie zamiast w

ciepłym wnętrzu?

- Ćśś... - Położył palec na ustach. - Co będzie, gdy któryś z moich

miejscowych wielbicieli usłyszy, jak się do mnie zwracasz? Do

wielkiego Jacka Bonda, strażnika fal?

- To twoja sprawka czy nie?

- Tak, proszę pani. Tu jest o wiele więcej miejsca niż w sali, a ja

chciałem, żeby przyszły tłumy.

- Jeśli dostanę zapalenia płuc, wniosę pozew do sądu.

- Powinnaś ubrać się w trykoty lub spodnie na taką pogodę.

background image

- Ale wtedy nie wyglądałabym jak Hawajka.

Jack skinął głową.

- A tak wyglądasz jak sine morze. Czy to Elvis Presley śpiewał o

sinym morzu? No, ale muszę już iść. Nie chcę, żeby mnie ktoś

oskarżył o faworyzowanie jednej z uczestniczek.

- Uczciwy, stary Jack.

- Zgadza się.

Odwrócił się od niej i podszedł do mikrofonu. Zwrócił się do

uczestników i publiczności ze swobodą starego praktyka. Pomimo

lekkiej irytacji Amy musiała przyznać, że trochę jej imponuje

znajomość z tym popularnym, przystojnym mężczyzną. Jego ciemne

falujące włosy i błękitne oczy ocienione gęstymi rzęsami mogły

przyprawić niejedną dziewczynę o bicie serca.

Ale dla niej był po prostu przyjacielem z dzieciństwa, który

spędzał w ich domu prawie tyle czasu, co jej własny brat. Chłopcem,

który w poplamionej smarem trykotowej koszulce reperował z

Bradem samochody lub grał w koszykówkę przed domem tak długo,

aż obaj spływali potem. Czasami Amy też z nimi grała.

- Mam nadzieję, że nie zapomnieliście przynieść ze sobą trochę

drobnych - zwrócił się Jack do zgromadzonej publiczności. - W czasie

konkursu moi pomocnicy przejdą między wami z puszkami takimi jak

ta. - Podniósł do góry pojemnik z otworem na monety. - Bądźcie

hojni. Jesteśmy już blisko celu. Z waszą pomocą w przyszłym roku

zbudujemy dla młodzieży czytelnię.

background image

Amy zapomniała już, że Jack ma zwyczaj włączać się do każdej

społecznej akcji. Tym razem chodziło o zbudowanie ośrodka

zwalczania analfabetyzmu wśród dzieci i młodzieży.

Jack odwrócił się od publiczności do uczestników konkursu.

- Hej, wy tam, maniacy hawajskich rytmów. Kiedy zabrzmi

muzyka, proszę zacząć tańczyć. Nasi kochani widzowie zebrani wokół

estrady wybiorą pięciu najlepszych spośród was, a ja dokonam

ostatecznej selekcji. Osobiście. - Uniósł brwi, a z tłumu rozległy się

gwizdy.

- Jeśli jeden z tych dwóch dżentelmenów okaże się najlepszym

tancerzem, wygra wycieczkę na Hawaje.

Gwizdy rozległy się ponownie.

- Chyba nie sądzicie, że Jack Bond mógłby postąpić nie fair?

- Skąd mamy wiedzieć? - krzyknął ktoś z tłumu.

- Przecież to od was też zależy. Jeśli nie wybierzecie żadnego z

panów do finałowej piątki, nie będę mógł udowodnić, jakim jestem

bezstronnym sędzią. A więc, zaczynamy.

Wyłączył mikrofon i nacisnął przycisk magnetofonu. Rozległy się

łagodne tony melodii „Perłowe muszle".

Facet z wiankiem puszek po piwie szalał na swoim kawałku sceny

w rytmie, który nie miał nic wspólnego z nadawaną muzyką. Ale

reszta uczestników próbowała dać jak najlepszy pokaz hawajskiego

hula.

Amy kołysała się miękko, zgodnie z rytmem piosenki. Szybko

zorientowała się, że innym tancerzom szło gorzej niż jej. Byli

background image

wyraźnie stremowani i nie mieli wyczucia rytmu. Ale jedna z

dziewcząt wyróżniała się na plus. Amy stwierdziła w duchu, że to

będzie jej główna rywalka.

Jack przechadzał się wzdłuż i wszerz sceny, obserwując

tańczących, a kiedy mijał Amy, puszczał do niej oko. Robił to

specjalnie, aby ukryć, że znalazł się w kłopotliwej sytuacji.

Tydzień wcześniej, gdy zobaczył nazwisko Amy na liście

finalistów, uśmiechnął się rozbawiony. Nie przyszło mu do głowy, że

mogłaby wygrać. Znał ją przecież kiedyś i traktował jak młodszą

siostrę. A młodsze siostry na ogół nie umieją tańczyć hawajskich

tańców.

Ukradkiem obserwował ponętne, zmysłowe ruchy jej ciała. Boże

wszechmogący! Ciemnowłosa, o piwnych oczach Amy Hobson miała

ładny biust, krągłe biodra i kształtne nogi. Uznał, że myśli, które go

nachodzą, są prawie kazirodcze. Biały kwiat przypięty za uchem i

skąpy strój nadawały jej wygląd Hawajki, co w oczach Jacka czyniło

ją egzotyczną i seksowną.

Stracił z nią kontakt po ślubie Brada. Wiedział tylko, że nie

mieszka już z rodzicami. Przypomniał sobie też, jak jej matka mówiła,

że Amy pracuje jako sekretarka w składzie drewna. Jack uznał to za

marnowanie jej niewątpliwych zdolności, ale Amy zawsze taka była.

W szkole zadowalała się średnimi ocenami, choć mogła być

prymuską.

A teraz tańczy na estradzie półnaga. Pierwszym jego odruchem,

gdy ją zobaczył z daleka, było podbiec i okryć ją kocem. Na szczęście

background image

szybko zdał sobie sprawę, że nie ma żadnego prawa tak postąpić.

Zamiast tego zaczął z nią żartować jak za dawnych lat, a Amy przyjęła

to z całkowitą swobodą.

Ale teraz jej sugestywny taniec spowodował, że przed oczami

pojawiały mu się coraz mniej przyzwoite obrazy. Liczył, że

publiczność nie wybierze jej do następnego etapu. Jednak wybrała.

Zwariowany facet z puszkami i cztery panie tworzyły finałową piątkę.

Amy była wśród nich.

Jack pragnął wydać sprawiedliwy werdykt. Końcowa melodia,

którą mieli zatańczyć finaliści, odznaczała się żywszym rytmem.

Mężczyzna nie wytrzymał tempa i zszedł ze sceny, ciężko dysząc. Z

czterech pań dwie były zdecydowanie lepsze. I znów jedną z nich

okazała się Amy.

Teraz Jack już nie mrugał do niej, lecz starał się być bezstronnym

obserwatorem, gdy patrzył, jak kołysze biodrami w idealnej harmonii

z muzyką. Gdzie ona się tego nauczyła?

Przeniósł wzrok na najgroźniejszą rywalkę Amy. Była to kobieta

po trzydziestce, ubrana w sarong i trykoty w kolorze ciała. Tańczyła

doskonale technicznie, może nawet lepiej od Amy, ale nie robiła na

nim najmniejszego wrażenia.

Muzyka grała nieprzerwanie. Specjalnie wybrał długi utwór, bo

wiedział, że publiczność chciała się napatrzyć na ten zmysłowy taniec.

Całym sercem pragnął dać nagrodę Amy. Tańczyła naprawdę dobrze,

a jej młodość sprawiała, że ruchy wydawały się tym bardziej

prowokujące.

background image

Ale, do diabła, nie był bezstronny. Musiał się do tego przyznać.

Jak oceniłby ten konkurs ktoś, kto jej nie znał? Starsza od niej

blondynka była doskonała i miała w sobie pewne wyrafinowanie,

którego brakowało Amy, ale to mu się właśnie podobało.

Jack sklął się w myśli za to, że w ogóle zorganizował ten konkurs.

Najchętniej uciekłby z estrady. Muzyka zakończyła się głośnym

akordem. Nie patrząc na żadnego z uczestników, Jack podszedł do

mikrofonu.

- Panie i...

Zatrzymał się, aby odchrząknąć, co mu się nigdy nie zdarzało.

Dziś miał ściśnięte gardło.

- Panie i panowie. Za chwilę ogłoszę wyniki konkursu.

Zapadła cisza.

- Mój kuzyn Ernie bardzo chciał być obecny, aby wręczyć

nagrody, ale ostatniej nocy jego kot rozgrzebał mrowisko i te małe

diabełki przeniosły się do komody z bielizną w sypialni Ernie'ego.

Kiedy go rano widziałem, pędził na Mount Baker, żeby usiąść na

śniegu.

Rozległy się głośne śmiechy.

- A więc muszę to zrobić sam - kontynuował Jack. - Zacznę od

piątego miejsca. Chyba wszyscy wiemy, kto je zdobył.

Mężczyzna z puszkami po piwie wstał i podniósł ręce do góry,

dziękując za oklaski.

- Randy Slocum otrzymuje dyplom od firmy „Dźwięk i Furia",

upoważniający do gratisowego zakupu płyt w jej sklepie. „Dźwięk i

background image

Furia". Ta nazwa doskonale oddaje twoją technikę taneczną, prawda,

Randy?

Randy przyjął dyplom z ukłonem tak głębokim, że omal nie spadł

ze sceny, co wywołało nową falę wesołości i oklasków.

- A oto dyplom dla Joyce Danner, która zajęła czwarte miejsce i

tym samym zdobyła prawo do eleganckiej kolacji w restauracji „U

Alfreda" dla dwóch osób. Nagrodą za trzecie miejsce jest płaszcz

jesienny ufundowany przez firmę Benson. Zdobyła go Geri Gay.

Jack odczekał, aż ucichną oklaski, zanim zaczął mówić.

- Oczywiście, gdy wymienię zdobywcę drugiego miejsca, będzie

dla was jasne, kto zdobył nagrodę pierwszą, czyli czterodniową

wycieczkę na Hawaje dla dwóch osób. Nagrodą dla zdobywczyni

drugiego miejsca jest piękny robot kuchenny.

Amy wstrzymała oddech. Powinna wygrać. Tańczyła dobrze, a

Jack jest jej przyjacielem.

- Nie było mi łatwo dokonać wyboru. Chciałbym, byście

wiedzieli, że sędziowanie w tym konkursie okazało się dla mnie

ciężkim zadaniem.

Z tłumu rozległy się głosy wyrażające wątpliwość.

- Naprawdę, musicie przyznać, że obie te panie wiedzą, jak należy

tańczyć hula.

Z tłumu rozległy się oklaski i brawa dla wykonawczyń.

- Powodzenia, kochanie - powiedziała blondynka do Amy,

korzystając z zamieszania. - Byłaś już kiedyś na Hawajach?

- Nie. A ty?

background image

- Pięć razy. Tam się nauczyłam tańczyć.

Amy miała ochotę ją udusić. Poczuła, że to wielka

niesprawiedliwość porównywać ją z tamtą, po pięciu pobytach na

wyspach hawajskich, podczas gdy ona nie była tam ani razu.

- Ale muszę dokonać wyboru - mówił dalej Jack - więc nie

zwlekając już więcej, ogłaszam, że drugą nagrodę otrzymuje...

Amy zamknęła oczy i zacisnęła zęby.

- ...Amy Hobson! Evelyn Saint wygrała wycieczkę!

Amy nie mogła się zdobyć na otwarcie oczu. Przegrała. Była tak

blisko i przegrała. Niech diabli porwą Jacka Blickensderfera! Jak

mógł jej to zrobić?! Wiwaty na cześć Evelyn Saint zagłuszyły jej

wściekłe pomruki. Gdy spojrzała na niego, Jack odbierał właśnie

uściski od zwyciężczyni.

- Uff... - rzekł po chwili do mikrofonu - wdzięczność jest bardzo

miła. A teraz chciałbym poprosić wszystkich finalistów, aby poczekali

na pamiątkowe zdjęcie. Randy, przyjacielu, dasz radę postać jeszcze

trochę?

Amy zniosła ze stoicyzmem pozowanie do fotografii i zdobyła się

nawet na parę słów gratulacji dla Evelyn Saint. Potem skierowała się

do schodków, by zejść z estrady.

- Amy! - Poczuła, że ktoś ją łapie za rękę. - Przykro mi, dziecino.

Spojrzała mu w oczy.

- Nie tak jak mnie.

- Czy ten wyjazd był dla ciebie taki ważny? - Jack zmarszczył

brwi, zafrasowany.

background image

- Ważniejszy, niż mógłbyś sądzić - odparła z gniewem, zbiegła z

estrady i popędziła do samochodu.

Kipiała ze złości. Miała taką okazję pojechać na Hawaje, a on ją

zaprzepaścił. Po tych wszystkich latach, kiedy była dla niego jak

rodzona siostra, wybrał ten moment, żeby okazać się zdrajcą. Powinna

była donieść matce, jakie to pisemka on i Brad chowali przed nią.

Szkoda, że w czasie gry w koszykówkę nie kopała go tam, gdzie

najbardziej boli. Zamiast podawać mu narzędzia, gdy reperował

samochód, trzeba było upuścić mu coś ciężkiego na nogę.

Nędznik. Świnia. Obrzydliwiec.

W furii jechała do domu i w furii wpadła do mieszkania. Dzwonił

telefon. Niech dzwoni. Ktokolwiek to był, lepiej, żeby z nią teraz nie

rozmawiał.

Zerwała z siebie spódniczkę ze sztucznej trawy. Wianek ze

sztucznych kwiatów, kupionych w tanim domu towarowym,

wylądował w koszu na śmiecie - razem z białą gardenią, którą miała

wpiętą we włosy.

Gdy została w samym kostiumie bikini, owinęła się kapą i usiadła

w rogu kanapy, aby się solidnie wypłakać. Płacz był dość nudnym

zajęciem, więc po jakimś czasie dała sobie z tym spokój. Teraz

ucieszyłaby ją tylko tarcza strzelnicza z fotografią Jacka w środku.

Westchnęła. Jack musiał uznać, że Evelyn lepiej tańczy, ponieważ

był bardzo uczciwy. Zbyt uczciwy jak na jej gust! W głębi serca

wiedziała, że nie może winić go za wydanie decyzji zgodnie z

sumieniem.

background image

Zadzwonił telefon i tym razem podniosła słuchawkę.

- Amy? - usłyszała.

- Powiedz, że to nie ty.

- Amy, zapomniałaś zabrać robota.

- Wiesz, co możesz z nim zrobić.

- Czy sądzisz, że było mi przyjemnie wybierać między dwiema

bardzo dobrymi tancerkami, gdy jedną z nich znałem od wieków?

Chciałem zdyskwalifikować samego siebie, ale było za późno.

- Ona była na Hawajach pięć razy. - Amy zaczęła znów chlipać i

pociągać nosem.

- Wiem. Powiedziała mi. Zdaję sobie sprawę, że jesteś

zdenerwowana i uważasz, że ty powinnaś zwyciężyć. Może

rzeczywiście powinnaś.

- Co? Chcesz powiedzieć, że miałeś wątpliwości, a jednak

wybrałeś ją?

- Ona była bardzo dobra. A ja się obawiałem, że znając ciebie,

może nie jestem całkiem obiektywny...

- Więc wolałeś być niesprawiedliwy, aby nie okazać się

stronniczy? Dzięki stokrotne, Jack. Czy zdajesz sobie sprawę, ile ten

wyjazd dla mnie znaczy?

- Sądząc z twego tonu, dość dużo. Słuchaj, bierzesz ten robot czy

nie?

- Nie. Gotowanie nie jest moim hobby.

- Ciągle jeszcze żyjesz jak dziki ptak?

- Nie życzę sobie żadnych uwag pod moim adresem.

background image

- Doskonale. A więc, Amy, jeśli ten robot jest ci niepotrzebny, to

może dałbym go mojej matce?

- Całuj psa w nos! Ja dam go swojej matce.

- Wyrażasz się naprawdę fatalnie. Czy to ma znaczyć, że

przyjmujesz nagrodę?

- Oczywiście! Zdobyłam ją przecież, prawda? - Westchnęła. -

Odbiorę go ze studia.

- Jeśli obiecasz, że nie obrzucisz mnie kamieniami, to ci go

przywiozę, wracając z dyżuru, wieczorem, o dziesiątej. Będziesz w

domu?

- A gdzie miałabym być? Na uroczystości z okazji wygrania

maszynki do mięsa?

- Amy, nagroda naprawdę jest cenna. To nie moja wina, że nie

używasz nowoczesnych urządzeń. Mam ci go przywieźć, czy nie?

- Przywieź. W końcu lepiej, żebyś ty się fatygował.

- Jesteś naprawdę niezwykle uprzejma. Mieszkasz w Bayview

Apartments, jak podałaś? Pewnie masz piękny widok na zatokę.

- Niestety, mieszkania z widokiem są za drogie. Mieszkam na

parterze.

- Aha. Będę o dziesiątej piętnaście.

Amy z westchnieniem odłożyła słuchawkę. Robot kuchenny.

Mama będzie zachwycona. Konkurs nie okazał się w rezultacie

zupełnym fiaskiem, zdecydowała.

Gdy minęła dziewiąta, Amy już żałowała, że zgodziła się na

przyjazd Jacka. W mieszkaniu było chłodno, miała ochotę włożyć

background image

ciepłą flanelową koszulę i wejść do łóżka. Zamiast tego włączyła

radio. Nie dlatego, żeby tak bardzo chciała słuchać głosu Jacka, po

prostu lubiła muzykę, którą nadawał.

Gdy muzyka ucichła, przyjemny baryton Jacka wypełnił małe

mieszkanko.

- Tak sobie marzę, że wszyscy słuchacze Radia KPLY mają przy

sobie kogoś wyjątkowego, osobę, do której miło się przytulić w tę

wietrzną noc.

Amy słuchając go, zaczęła się zastanawiać, czy był związany na

stałe z jakąś dziewczyną. Wiedziała, że dawniej miał kilka poważnych

romansów, ale, jeśli się dobrze orientowała, nigdy się nie ożenił.

- A co powiecie o naszym konkursie tanecznym? Nieźle się dziś

rozgrzaliśmy, tańcząc hula w parku Kaskada. Tych, którzy nie

przyszli, ominęła duża zabawa. Może nie aż taka, jaką miał kuzyn

Ernie z mrówkami, ale zawsze...

Amy skrzywiła się na przypomnienie dzisiejszego wydarzenia i

jego żałosnego rezultatu.

- Mamy zwyciężczynię tego konkursu - ciągnął Jack. - Evelyn

Saint, najlepsza w tańcu hula, wkrótce pojedzie na Hawaje.

Sponsorami tej wycieczki są przemili właściciele biura podróży First

Class Travel. Nie zapomnijcie ich odwiedzić, gdy będziecie planować

zimowe wakacje.

- Oczywiście, Jack. Na pewno - mruknęła Amy, ale już z mniejszą

zajadłością. Nie umiała długo chować urazy.

background image

Gdy Jack zakończył program, Amy zaczęła się wręcz cieszyć na

tę wizytę. Od wieków nie rozmawiali ze sobą. Co prawda Jack mógł

wpaść tylko na chwilę...

Ta myśl trochę przygasiła jej radość. Kiedy jednak otworzyła

drzwi i zobaczyła na jego twarzy szeroki uśmiech, a także poczuła

aromat gorącej pizzy, domyśliła się, że nie wyjdzie od razu.

- Mam nadzieję, że w lodówce jest piwo - powiedział do niej

ponad dwoma pudełkami.

Za nim przy krawężniku stało lśniące auto.

- Widzę, że to prześliczne camaro to twój własny samochód.

- Mój i banku, na spółkę. Jedyny luksusowy przedmiot, jaki

posiadam.

- Zawsze byłeś trochę zwariowany na punkcie samochodów.

Wzięła pudełko z pizzą i pociągnęła nosem.

- Z boczkiem i zieloną papryką?

- Mam nadzieję, że to ciągle jeszcze twoja ulubiona.

- Miło, że pamiętałeś.

- Gdzie mam postawić robota?

- Gdziekolwiek, Na kanapie.

Jack postawił pudło, zdjął płaszcz i rozejrzał się dookoła.

- Amy, dlaczego masz cztery radia i dwa malutkie telewizory?

Chyba nie jesteś paserem?

Amy postawiła pizzę na stole i otworzyła lodówkę.

- Dzięki stokrotne, Jack. Zawsze podejrzewałeś mnie o najgorsze.

background image

- Parę lat temu była to najwłaściwsza taktyka. Brad i ja chwilami

traciliśmy nadzieję, że wyrośnie z ciebie coś dobrego, Amy Lorraine.

- Pij piwo i nie gadaj.

Wręczyła mu butelkę z wesołym grymasem. Jak to miło być

znowu z Jackiem!

- Lowenbrau? Czyżbyś pobiegła specjalnie do sklepu po moje

ulubione piwo?

- Ale zarozumialec! Przypadkiem ja też je lubię.

- Cóż za dobry gust! - Mrugnął do niej. - Siadajmy, bo pizza nam

ostygnie.

- Przypominają mi się dawne, dobre czasy. Szkoda, że nie ma z

nami Brada.

- Ja też żałuję - powiedział Jack i wbił zęby w chrupiącą skórkę

pokrytą roztopionym serem. - Mniam-mniam - mruczał, przymykając

oczy.

Zanim Amy zaczęła jeść, przyjrzała się jego długim, czarnym

rzęsom. Zapomniała, jakie są piękne. Zawsze mu ich zazdrościła.

Pizza okazała się idealnym posiłkiem na ten chłodny wieczór. Amy

jadła, wzdychając z zadowoleniem.

Jack nie był najgorszy, w gruncie rzeczy. Skończył właśnie

pierwszy kawałek i sięgnął po drugi.

- A więc - zapytał - skąd te wszystkie radia i telewizory?

- Z konkursów.

- Wygrałaś je?

background image

- Tak, choć za każdym razem próbowałam wygrać wycieczkę na

Hawaje. Zamiast tego wygrałam to wszystko i sporo innego śmiecia,

które niewarte jest wyliczania.

- O co chodzi z tymi Hawajami? Jakaś nowa obsesja?

Patrzyła na niego dłuższą chwilę niepewna, ile może mu

powiedzieć.

- To ma związek z mamą i tatą.

Jack spojrzał na nią wstrząśnięty.

- O Boże! Amy, to dla nich chciałaś tego wyjazdu! Powinienem

był się domyślić! Naprawdę, czuję się jak ostatni łajdak.

Był tak zgnębiony, że zrobiło jej się go żal.

- Nie rób sobie wyrzutów. A poza tym sprawa jest bardziej

skomplikowana, niż sądzisz. Nie oddałabym im tego wyjazdu.

Pojechałabym sama.

- Ty? Nic nie rozumiem.

- Tak. Muszę pojechać i obejrzeć tam pewien teren, który kupuję.

- Kupujesz...?

Rozejrzał się oszołomiony po jej skromnym mieszkaniu i

meblach.

- Wiem, co myślisz, Jack. Nie wyglądam na bogaczkę, która

kupuje posiadłość na Hawajach. I nie jestem. Ale widzisz, rodzice... -

Przerwała. Nikt nie wie o jej planach. Dlaczego miałaby zwierzyć się

Jackowi?

background image

- Wiem. Oni zawsze chcieli przenieść się na Hawaje, kiedy będą

już na emeryturze. Ale powiedziałaś, że to ty chcesz kupić tam

działkę.

- Tak.

- Dlaczego? Czy nie zebrali dosyć pieniędzy? Brad mówił, że

mają sporą sumkę odłożoną na ten cel.

- Już nie. - Amy pokręciła przecząco głową.

- Co to znaczy?

- Stracili te pieniądze - odparła z goryczą. - I to wyłącznie z mojej

winy.

ROZDZIAŁ 2

- Co takiego? - Jack zmarszczył brwi skonsternowany.

- Amy, czy nie chodzi tu o tysiące dolarów?

Skinęła głową.

- Jak mogłaś stracić taką sumę?

- Przez fatalne inwestycje. - Amy spuściła oczy. - W tym czasie

byłam zaręczona z człowiekiem, który obiecywał podwoić te

pieniądze i sprawić, że marzenia rodziców spełnią się wcześniej.

- O Amy, biedactwo!

Spojrzała na niego oczami pełnymi łez.

- Kiedyś powtarzałeś mi, że drogo zapłacę za swoją naiwność.

- Czy dałaś mu też swoje pieniądze?

- Trochę - roześmiała się. - Na szczęście mało miałam, więc mało

straciłam. Nigdy nie potrafiłam oszczędzać. Ale mama i tata to

background image

zupełnie inna sprawa. Podejrzewam, że zaręczył się ze mną, aby

zagarnąć ich pieniądze.

Jack zaklął półgłosem.

- Czy nie mogłaś iść z tym do sądu? Zmusić go, aby je zwrócił?

Amy potrząsnęła głową.

- Zanim się zorientowaliśmy, nie było już żadnych pieniędzy,

które można by zablokować. Wydał je wszystkie na wystawne życie, a

potem ogłosił bankructwo. Siedzi teraz w więzieniu, ale nam to

niewiele pomoże. Słyszałam zresztą, że niektórzy ludzie w Seattle

stracili o wiele więcej niż my.

- Co za historia! - Jack pociągnął łyk piwa. - Nawet nie wiem, co

gorsze: to, że zawiódł twoje zaufanie, wykorzystał uczucia, czy

materialna strata twoich rodziców. Nie dziwiłbym się wcale, gdybyś

skreśliła wszystkich mężczyzn.

- Prawie to zrobiłam. Oczywiście, próbuję sobie tłumaczyć, że nie

wszyscy mężczyźni są tacy jak Philip.

- Na przyszłość przysyłaj wszystkich swoich chłopaków do mnie,

a ja ich sprawdzę.

Amy uśmiechnęła się.

- Ty i Bard robiliście już coś takiego w liceum. Wcale mi się to

nie podobało.

- No i jaki był rezultat? Za każdym razem, kiedy postępowałaś

wbrew naszym radom, trafiałaś na jakiegoś nicponia.

- Martwi mnie, że minęło tyle lat, a ja wciąż nie znam się na

ludziach.

background image

- Miłość wyprawia z nami dziwne rzeczy, Amy - powiedział Jack

czule. - Nie oceniaj się zbyt surowo. Przeszłaś ciężkie chwile.

Amy zacisnęła dłonie w pięści.

- Moi rodzice przeszli o wiele więcej, a wcale na to nie zasłużyli.

Ale postanowiłam, że im to wynagrodzę. Kupiłam im działkę pod

budowę domu, a tatuś ma jeszcze rentę z wojska. Mam nadzieję, że

kiedyś osiądą na Hawajach.

- Nie widzę powodu, abyś ty musiała brać to wszystko na swoje

barki.

- A ja widzę. Moi rodzice nie zainwestowaliby swych pieniędzy,

gdybym ich nie zapewniała, że warto. Odkąd Brad wyjechał, polegali

często na moim zdaniu. Tym razem powinni byli zasięgnąć opinii u

kogoś innego, zanim się zdecydowali.

- Czy Brad o tym wie?

- Nie. I broń Boże, żebyś mu powiedział!

- Ale jemu powodzi się dość dobrze, zdaje się. W ostatnim liście

wspominał coś o awansie. Mógłby ci pomóc...

- Nie!

- Amy, ty sama...

- Nie chcę, aby Brad się o tym dowiedział, przynajmniej do czasu,

kiedy uda mi się to naprawić. Czy nie możesz tego zrozumieć, Jack?

Brad zawsze mnie traktował jak osobę niespełna rozumu. Gdyby

znowu musiał mnie wyciągać z kłopotów, nigdy bym nie odzyskała

jego szacunku ani zaufania rodziców.

- Amy, Brad bardzo wysoko cię ceni, rodzice również.

background image

- Jednak nie uważali, że jestem równie inteligentna, jak Brad. On

był świetnym uczniem, poszedł na wyższe studia i dostał dobrą

posadę w Spokane. Jest dla nich wszystkim. Nie mogę pozwolić, żeby

pomagał im w sytuacji, do której ja doprowadziłam.

- W porządku, Amy, rozumiem. I nic mu nie powiem, jeśli sobie

tego nie życzysz.

- Właściwie nie powinnam ci o tym nawet wspominać, ale ta

sprawa gnębi mnie od dawna, a ty jesteś prawie jak członek naszej

rodziny.

Jack spojrzał na jej zatroskaną twarz i usiłował przypomnieć

sobie, kiedy myślał o niej jak o siostrze. Tamte dni odeszły w

przeszłość, a teraz dotyk jej ręki był tak miły, uchylone usta

niezwykle kuszące. Przed laty wyciągał ją z dziecinnych tarapatów,

ale Amy nie była już dzieckiem.

- Często mi się zdawało - powiedziała z uśmiechem - że mam

dwóch braci.

Jack nagle puścił jej rękę i sięgnął po piwo.

- Tak - mruknął - zgadza się. Dwóch braci.

- Nie wydaje mi się, abyś był tym zachwycony.

- Wierz mi, to, było dla mnie wielkie szczęście. U was czułem się

jak w domu. Twój ojciec i matka byli dla mnie niezwykle dobrzy w

okresie, gdy ciężko przeżywałem rozwód swoich rodziców. Miałem w

waszym domu prawdziwy azyl.

Wypił resztę piwa jednym haustem. Amy nie mogła zrozumieć

jego zmiennych nastrojów.

background image

- Słyszałam, że twoja matka i ojczym wyjechali - powiedziała

niepewnym głosem.

- Tuż po mojej maturze. Powinienem być wdzięczny, że doczekali

do tej chwili. Mieszkają w Los Angeles i wydają się szczęśliwi.

Rzadko ich widuję.

- A twój ojciec?

- Dostaję od niego widokówki z różnych krajów, gdzie akurat robi

film. - Sięgnął po następny kawałek pizzy. - Masz jeszcze piwo?

- Oczywiście.

Idąc do lodówki, Amy myślała, jak rozwiać jego ponury nastrój.

- Pamiętasz, Jack - zapytała - jak wzięliście mnie kiedyś na

wojenny film, a w czasie projekcji postanowiliście czołgać się na

brzuchu między rzędami, żeby sprawdzić, czy ktoś to zauważy?

Jack uśmiechnął się.

- A ty zrobiłaś to samo i zniszczyłaś sobie nową, białą sukienkę.

Nie przyszło nam do głowy, że się do nas dołączysz. I nie wydałaś nas

potem.

- Nigdy was nie wydawałam.

- Może nie, ale zawsze straszyłaś, że to zrobisz. Na przykład

wtedy, gdy odkryłaś naszą kolekcję „Playboyów".

- Rzeczywiście, ale dziś po południu byłam tak wściekła na

ciebie, że pożałowałam tego.

- Chciałbym móc cofnąć zegar i zmienić decyzję.

Amy westchnęła.

background image

- Tak bym chciała zobaczyć ten teren. Firma, która mi go

sprzedała, opowiada o nim cuda, ale wolałabym przekonać się na

własne oczy.

- Jak go kupiłaś?

- W czasie jednej z tych reklamowych sprzedaży, kiedy to

zapraszają cię na darmowy obiad, a potem wmawiają, że stoisz wobec

wyjątkowej i jedynej w świecie okazji.

- To mi wygląda dość ryzykownie, dziecino.

- Wiem, ale sprawdziłam tę firmę w Better Business Bureau.

- To żadna gwarancja. Better Business Bureau może o nich coś

wiedzieć, o ile były wcześniejsze zażalenia. Jeśli przedsiębiorstwo jest

nowe, skargi mogły do nich jeszcze nie dotrzeć.

- Wiem, dlatego dzwoniłam do kilku firm zajmujących się

sprzedażą nieruchomości - oświadczyła Amy z dumą. - Jedna z nich

ma biuro na Hawajach i zapewnili mnie, że sprzedaż tych gruntów jest

legalna. Moja działka graniczy z oceanem i znam jej wielkość, ale

poza tym informacje w broszurze były dość niejasne, jeśli chodzi o

widok, plażę i roślinność.

- Graniczy z oceanem, tak? To brzmi bardzo dobrze. Jestem

pewien, że będzie piękna. - Patrzył na nią przez dłuższą chwilę w

milczeniu. - Czy nie mogłabyś odłożyć trochę pieniędzy, żeby tam

pojechać na własny koszt? W niektórych porach roku przeloty są dość

tanie.

- Ale nie dostatecznie tanie. Raty za grunt pożerają całą moją

gotówkę.

background image

- O!

Pod jego uważnym spojrzeniem Amy kręciła się niespokojnie.

- Wiem, co o mnie myślisz. Że nigdy nie byłam rozsądna i to jest

następny tego dowód.

- Nie, myślałem zupełnie o czymś innym.

- To znaczy?

- Myślałem właśnie, że nie masz w sobie egoizmu i wykazujesz

zdumiewającą dojrzałość. Nie zniechęcaj się, Amy. Na pewno

wygrasz ten wyjazd. Ja też będę zwracał uwagę na konkursy.

Postaram ci się pomóc.

- Będę bardzo wdzięczna - uśmiechnęła się do niego ciepło. - Czy

wiesz, że jesteś jedyną osobą, jaką znam, która była na Hawajach?

Jeszcze ciągle mam tę widokówkę z portu, którą mi przysłałeś.

- Zachowałaś taką zwykłą pocztówkę? - Jack wydawał się

zadowolony.

- Oczywiście! Moje przyjaciółki bardzo mi zazdrościły.

Widokówka od żeglarza! Hawaje zawsze mi się wydawały rajem,

może dlatego, że ojciec tyle o tym opowiadał. A ty nie miałeś chęci

tam zostać?

- Nie. Na Hawajach jest bardzo ładnie, ale to nie jest miejsce dla

wszystkich.

- Możliwe, że nie dla wszystkich, ale zdecydowanie dla mamy i

ojca. A jeśli oni się tam przeniosą, ja pojadę z nimi. Będą

potrzebowali kogoś do opieki.

- Czy twój ojciec całkiem wyzdrowiał?

background image

- Nie. Urazy głowy zostawiają zawsze ślady. Chwilami robi

wrażenie bystrego, jest przytomny, ale często coś zapomina, nie umie

się skoncentrować. Dlatego tak okropnie przeżywam tę sprawę z

inwestycjami.

- A mama?

- Ona ciągle się uważa za Filipinkę, cudzoziemkę, a ojca za swego

opiekuna, bohatera, jakim zawsze dla niej był. Pozwala mu zajmować

się finansami, a gdy on coś poplącze, wzywa mnie. Sama nie chce

brać na siebie odpowiedzialności.

- To spore obciążenie dla ciebie.

- Nie jest tak źle. A poza tym odpowiada mi pomysł przeniesienia

się na Hawaje. Ma w sobie coś z przygody.

- Byłaś dzisiaj tak blisko wygranej... Cholera! Powinienem był

wyznaczyć innego disc jockeya na sędziego, gdy zobaczyłem twoje

nazwisko wśród finalistów.

- Evelyn Saint mogła wygrać mimo to, bo jest dobrą tancerką. Już

nie jestem na ciebie zła. Postąpiłeś zgodnie ze swoim sumieniem, a

mnie może się udać następnym razem.

- Umiesz przegrywać jak prawdziwy sportowiec, ale i tak czuję

się podle.

- Daj spokój. Powiedz mi lepiej coś o tym projekcie czytelni. Kto

cię w to wciągnął?

- Brzęczyk McGee.

Amy zaśmiała się.

- Kto?

background image

- Brzęczyk to bardzo oryginalny chłopak. W dnie, kiedy nadaję

koncert życzeń dla nastolatków, ciągle otrzymuję prośby, żeby nadać

jakąś melodię od Brzęczyka dla Julii albo od Brzęczyka dla Stefanii.

Dziesiątki dziewczyn przewijają się w tych prośbach, a dzwonią różne

osoby. Zacząłem dopytywać się o niego i okazało się, że Brzęczyk ma

siedemnaście lat i prowadzi coś w rodzaju młodzieżowego syndykatu.

Nazywają go Brzęczyk, bo ma stale przy sobie pagera.

- Czy to coś takiego, co noszą przy paskach lekarze w szpitalach?

- Właśnie. Rodzice Brzęczyka są nieprzyzwoicie bogaci i dają

synowi wszystko, czego zapragnie. On to oczywiście wykorzystuje i

wynajmuje sobie kolegów, którzy robią za niego dosłownie wszystko,

łącznie z pisaniem wypracowań.

- Niesłychane!

- Spotkałem go po pewnym czasie, gdy zaproponowałem mu

występ w roli disc jockeya w moim programie. Wtedy odkryłem, że

on nie umie czytać.

- Ponieważ nigdy nie musiał.

- Aż do chwili, gdy zapragnął zostać disc jockeyem. Nie zdawał

sobie sprawy, że umiejętność czytania jest w tej sytuacji niezbędna.

Bardzo się jednak do tego zapalił i uznał, że praca w radiu jest jego

przeznaczeniem. Teraz uczę go czytać w tajemnicy przed wszystkimi.

Tylko ty o tym wiesz. - Popatrzył na nią wymownie.

Amy uniosła rękę jak do przysięgi.

- Możesz być pewien, że nie zdradzę twego sekretu, jeśli ty nie

zdradzisz mojego.

background image

- Umowa stoi. W każdym razie Brzęczyk twierdzi, że bardzo

często dzieci mają kłopoty z czytaniem, ale dopiero gdy znajdą się w

szkole średniej, zaczynają się tego wstydzić i robią wszystko, aby to

ukryć.

- Jak zamierzasz ich ściągnąć do tej czytelni?

- Zorganizujemy coś w rodzaju klubu, zainstalujemy dobry

system nagłaśniający, żeby nie było nudno i ponuro. Urządzimy też

barek z kanapkami, co powinno przynieść pewien dochód.

Zgromadzimy materiały do czytania i sprowadzimy młodych ludzi do

pomocy. Powinni być raczej w twoim wieku niż w moim.

- Aż tacy młodzi? - zaśmiała się ironicznie.

- Co prawda w hawajskim stroju wyglądałaś bardzo dojrzale. Czy

twoi rodzice wiedzą, że pokazujesz się w ten sposób?

- Jack, mam dwadzieścia cztery lata i nie potrzebuję ich

pozwolenia.

- Rzadko prosiłaś o pozwolenie, nawet gdy go potrzebowałaś.

Zawsze byłaś samodzielna i uparta.

- I dlatego spodziewasz się, że dopnę swego z tym wyjazdem na

Hawaje.

- Jestem pewien, że tak. - Obracał w ręku pustą butelkę po piwie,

ale nie spuszczał wzroku z Amy.

W pewnej chwili otrząsnął się z zamyślenia i wstał.

- Lepiej już pójdę - rzekł.

Amy też się podniosła, choć żałowała, że Jack już odchodzi.

background image

- Dziękuję za przywiezienie mi robota i za pizzę. Była wspaniała.

Nie rozmawialiśmy ze sobą od wieków.

- Tak. Jakoś straciliśmy ze sobą kontakt po wyjeździe Brada.

Jack przyniósł swój płaszcz z pokoju i ubierając się, powiedział:

- Gdybyś chciała mnie odwiedzić w radiu, będziesz mile

widziana.

- Bardzo dziękuję. Może to kiedyś zrobię - obiecała, ale

zastanawiała się jednocześnie, pod jakim pretekstem mogłaby tam

pójść. Nie łączyło ich nic poza jego niejasną obietnicą pomocy przy

następnych konkursach, ale za nic nie chciała dopuścić, aby Jack

zniknął z jej życia.

- Jack!

- Słucham?

- Mówiłeś, że jest więcej dzieciaków, które mają te same

problemy z czytaniem, co Brzęczyk.

- On tak twierdzi.

- Wasz klub nieprędko będzie czynny. Jak sobie poradzą do tego

czasu?

- Nie wiem. Ja nie mogę się podjąć uczenia więcej niż jednej

osoby. Będą musiały jakoś sobie radzić.

- A gdybym ja ci w tym pomogła? Mogłabym zaopiekować się

którymś dzieckiem. Pamiętam jeszcze, co to znaczy mieć kłopoty w

szkole.

- To bardzo szlachetnie z twojej strony, ale...

Amy najeżyła się.

background image

- Ja umiem czytać, Jack!

- Wiem. Nie w tym problem. O Brzęczyku dowiedziałem się

przypadkowo i tylko przez niego mogę dotrzeć do następnego

kandydata. Chodzi o to, by nie pomyślał, że zawiodłem jego zaufanie.

Amy spuściła głowę i uporczywie wpatrywała się w swoje

paznokcie.

- Jeśli uważasz, że się nie nadaję, to powiedz wprost.

- Wcale tak nie myślę. Tylko... Wolałabyś uczyć chłopca czy

dziewczynę?

Amy podniosła głowę.

- A czy to ma jakieś znaczenie? Po moich wieloletnich

doświadczeniach z Bradem i tobą mogę dać sobie radę tak samo z

chłopcem, jak z dziewczyną.

- Amy, niektórzy z tych chłopców są...

- Jack, ja chodziłam z takimi chłopakami na randki!

Jack wzdrygnął się.

- Dobrze to pamiętam.

- Nie chcę się napraszać. Może lepiej zapomnijmy o całej sprawie.

- Nie. Podoba mi się ten pomysł. Im więcej się nad tym

zastanawiam, tym bardziej jestem pewny, że poradzisz sobie

wspaniale. Wyszukam ci ucznia.

- Świetnie - uśmiechnęła się z zadowoleniem.

- Rozumiesz, oczywiście. - dorzucił Jack - że jest to praca

społeczna. Choć rodzice Brzęczyka są bogaci, on nie płaci mi ani

centa.

background image

- Rozumiem doskonale - powiedziała wyniośle. - Nie jesteś

jedynym człowiekiem na ziemi, który chce coś zrobić dla innych.

- Wiem. Widzę przecież, ile robisz dla swoich rodziców.

Jack spoglądał z uśmiechem w jej piwne oczy rozbłysłe gniewem.

Jak dobrze znał to nieugięte spojrzenie. Doszedł do wniosku, że

brakowało mu tej czupurnej dziewczyny. A teraz znowu włącza się w

jego życie - chwilowo. Bo niedługo pewnie wyląduje na stałe na

Hawajach, jeśli jej zwariowany plan się powiedzie.

Gdy tak patrzył na jej zaróżowione od chłodu policzki i czubek

nosa, naszła go ryzykowna myśl. Co by było, gdyby ją pocałował?

Kiedy w niedzielę po południu Amy weszła do mieszkania

rodziców, powitał ją grad pytań i wymówek ze strony ojca.

- Dlaczego nie powiedziałaś nam, że masz zamiar uczestniczyć w

tym wariackim popisie? - Virgil Hobson potrząsnął gazetą, wskazując

dużą fotografię, na której widniała Amy w czasie tańca. - Wiem, że

ciągle bierzesz udział w tych głupich konkursach, ale paradować

półnago na tym zimnie to już naprawdę przesada.

Matka Amy podała ojcu filiżankę kawy i usiadła na kanapie obok

córki.

- Może miała powód, żeby nam o tym nie mówić - zauważyła.

- Oczywiście, że miała. Wiedziała, że zrobiłbym piekło.

Amy milczała, próbując nie zwracać uwagi na napastliwy ton

ojca. Od czasu wypadku pan Hobson pokrywał brak refleksu i

umiejętności koncentracji krytykowaniem wszystkich wokół. Taka

background image

taktyka nie zdawała egzaminu wobec Amy, która usposobieniem

przypominała ojca.

Zupełnie inaczej było z jej matką. Consuela Hobson nie

sprzeciwiła się mężowi ani razu, od czasu gdy jako siedemnastoletnia

dziewczyna została jego żoną w Manili. Prawie dwa razy od niej

starszy i dużo wyższy, przystojny marynarz olśnił ją zarówno swym

oficerskim mundurem, jak i opowiadaniami o wspaniałym życiu, które

ich czeka w Stanach Zjednoczonych.

I rzeczywiście, wiedli przyjemny żywot do chwili, gdy Virgil nie

był już w stanie podejmować wszystkich decyzji. Jednak Amy

wiedziała, że mimo to matka pozwala mu kierować wszystkim jak

dawniej.

- Tatusiu, a gdybym wygrała piękny kuchenny robot dla mamy,

czy zmieniłbyś zdanie? - spytała.

- Jaki robot?

- Pokażę ci, mam go w samochodzie.

- Naprawdę?

- Tak. To bardzo sprytne urządzenie. Kroi, sieka, obiera i

rozdrabnia jarzyny, wyrabia ciasto, a nawet pewnie podrapałby cię po

plecach, gdybyś tylko wiedział, który guzik nacisnąć.

- Amy, powinnaś go zachować dla siebie - zaprotestowała matka.

- Dla siebie? Mamo! - zaśmiała się Amy.

- Ona ma rację, Connie - poparł ją ojciec, śmiejąc się również. -

Strach pomyśleć, co ona by zrobiła z taką maszyną.

background image

- Nie o to chodzi, tato. Mogłabym nauczyć się ją obsługiwać, ale

wcale nie mam na to ochoty.

- To niedobrze. Nie wyjdziesz za mąż za porządnego człowieka,

jeśli nie będziesz umiała gotować.

- Mogę wyjść za kucharza.

- Większość mężczyzn oczekuje od żon, że potrafią gotować.

Jednym z powodów, dla których zainteresowałem się twoją matką,

była jej kuchnia. A ty pewnie ciągle posługujesz się kuchenką

mikrofalową.

- Tak, tato, jestem beznadziejna - odparła Amy. - Mamo, czy

zechcesz przyjąć ode mnie ten robot?

- Jeśli jesteś pewna, że nie będziesz go używać...

- Z pewnością nie będę. Przyniosę go.

- Pójdę z tobą i pomogę ci - powiedziała matka.

- Dobrze, mamo.

Amy objęła matkę ramieniem i uścisnęła, wychodząc razem z nią

z pokoju. W ostatnich latach Amy czuła się bardziej siostrą niż córką

tej drobnej, cichej kobiety, która sięgała jej do brody. Zastanawiała

się, czy ktoś obcy odgadłby ich pokrewieństwo. Jedyne, co miały

wspólnego, to ciemne włosy i oczy.

- Nie przejmuj się tym, co ojciec mówi, Amy - uspokajała ją pani

Hobson, gdy wkładały płaszcze w przedpokoju. - Ojciec bardzo cię

kocha.

- Wiem. Kocha nas wszystkich, ale też sądzi, że tylko on wie, co

dla każdego najlepsze.

background image

Pani Hobson milczała.

- Mamo - upierała się dalej Amy, choć wiedziała, że jej

argumenty nic nie zmienią - nie możesz pozwolić mu decydować o

wszystkim, tak jak dawniej. Wiesz, że nie jest w stanie...

- Doskonale daje sobie radę - przerwała jej matka.

Amy popatrzyła w zadumie na egzotyczne rysy matki. Często ją

dziwiło, że ktoś tak delikatny jak ona może być jednocześnie

niezmiernie stanowczy i uparty. W pewnych chwilach skośne oczy

matki stawały się nieodgadnione, a twarz przybierała wygląd gładkiej

maski. Dalsza dyskusja traciła sens i Amy dobrze o tym wiedziała.

- W porządku - rzekła. - Niech tak będzie.

Otworzyła samochód i wyciągnęła pudło z robotem.

- Jestem przekonana, że bardzo ci się przyda.

- Zawsze miałam ochotę na coś takiego. Jeśli jesteś pewna...

- Jak najpewniejsza. Czy mogłabyś zamknąć drzwi samochodu?

- Amy, poczekaj chwilę. Zanim wrócimy do domu, chciałabym ci

coś powiedzieć.

- Co takiego?

- Ja wiem, dlaczego robisz wszystko, aby wygrać wycieczkę na

Hawaje.

ROZDZIAŁ 3

Niewiele brakowało, a Amy upuściłaby pudło na ziemię.

- Ty wiesz...!?

background image

- Oczywiście. Obydwie zdajemy sobie sprawę, jak bardzo

twojemu ojcu zależy na przeniesieniu się na Hawaje. Nie udało ci się

mnie zwieść. Ten wyjazd miał być dla nas, tak?

- Ja... ja...

- Nie martw się, nie powiem mu i nie popsuję ci niespodzianki.

Uważam, że świetnie sobie radzisz w tych konkursach. Zawsze coś

wygrywasz.

- Mamo, to nie jest zupełnie tak.

- Nie przejmuj się. Wejdźmy do domu, bo zimno. Chciałabym

tylko cię zapewnić, że rozumiem, co chcesz osiągnąć.

Amy nie wiedziała, jak wspomnieć o swych planach, nie

zdradzając wszystkiego. Matka doszła do wniosku, że ona odda

rodzicom wycieczkę, jeśli ją wygra. Wszystko się pogmatwało.

- A przy okazji - kontynuowała Consuela, gdy wchodziły do

mieszkania - co słychać u Jacka Blickensderfera? Czy to jego

fotografia była w gazecie?

- Tak. U niego wszystko dobrze. Właśnie umówiliśmy się, że

będę mu pomagała uczyć młodzież czytać.

- Naprawdę? To wspaniale, Amy. Myślę, że powinnaś

opowiedzieć o tym ojcu.

Amy postawiła pudełko na podłodze i zdjęła płaszcz.

- Wolę mu nic nie mówić.

- Dlaczego?

- Bo na pewno uzna, że ja sama powinnam wrócić do szkoły,

zamiast uczyć innych.

background image

- To prawda, był rozczarowany, że nie otrzymałaś stypendium jak

Brad. Mogłabyś zresztą kontynuować naukę na wieczorowych

kursach.

- Ale czego miałabym się uczyć, mamo? Nic mnie specjalnie nie

interesuje, więc po co marnować pieniądze. Brad zawsze chciał być

inżynierem, a ja nigdy nie miałam takich pragnień.

- Mimo to chyba warto powiedzieć ojcu, że pomagasz Jackowi -

rzekła matka. - Ojciec zawsze go lubił.

- Ja też - odparła Amy z uśmiechem.

Amy nie powiedziała ojcu o lekcjach, natomiast sama często o

nich myślała. Coś, co miało być tylko pretekstem do spotykania się z

Jackiem, powoli przybrało formę osobistego wyzwania, nowej pasji

mogącej ubarwić dość nudne życie, jakie ostatnio wiodła.

Amy pamiętała swoje własne kłopoty w szkole na lekcjach języka

ojczystego. Umiała oczywiście czytać, ale nie lubiła drobiazgowych

omówień i analiz literackich. Czytała książki według własnego gustu i

przemycała je w okładkach szkolnych podręczników, zamiast

zajmować się obowiązkową lekturą.

Były to współczesne powieści o żywej akcji, ale mogły być zbyt

trudne dla tych, których miała uczyć. Rozglądała się po księgarniach

za czymś odpowiednim, jednak wróciła do domu tylko z kilkoma

czasopismami poświęconymi muzyce rockowej. Będzie musiała

poczekać z zakupem do chwili, kiedy się dowie, kogo jej Jack

wybierze na ucznia.

Pewnej środy Jack zadzwonił ze studia.

background image

- Amy, mam tylko dwie minuty, pomiędzy jednym nagraniem a

drugim. Znalazłem kogoś dla ciebie. Ma szesnaście lat, a na imię

Steve. Jutro mam wolny dzień. Czy możesz przyjść do mnie, żeby go

poznać?

- Oczywiście.

- Mieszkam dość blisko ciebie. Osiedle nazywa się

Mountainview.*

Amy zaśmiała się.

- I rzeczywiście?

- Co rzeczywiście?

- Masz z okien górski widok?

- Jak wszyscy w Bellingham. Każdy dom można by tak nazwać.

Nieważne. Mieszkam pod numerem 24B.

- Zapisałam.

- W porządku. Spotkamy się jutro o siódmej, zgoda?

- Doskonale - odparła Amy i usłyszała, że Jack już odłożył

słuchawkę. - Miło było porozmawiać z tobą. Ładnie, że zadzwoniłeś -

dodała mimo to. Jego głos płynął już z radia.

- A teraz posłuchajmy jednego ze starych, lecz zawsze młodych

szlagierów. Nadaję go dla pewnej dawnej znajomej, mieszkanki

naszego miasta, Bellingham. Myślę, że i inni, którzy kiedyś lubili tę

melodię, chętnie odświeżą wspomnienia.

* mountain - (ang.) góra, view - (ang.) widok

background image

Gdy łagodne dźwięki klasycznego już utworu Simona i

Garfunkela „Bridge Over Troubled Water" rozległy się z głośników,

Amy wiedziała, że Jack wybrał tę melodię specjalnie dla niej. Była to

rzeczywiście stara piosenka, którą Amy usłyszała po raz pierwszy,

gdy miała osiem lat. Jack i Brad byli już nastolatkami. Jack przyniósł

tę płytę do nich, aby puścić ją Bradowi. Amy, zafascynowana,

zdecydowała natychmiast, że będzie to melodia jej życia.

Kiedykolwiek potem chłopcy słuchali płyt, zawsze prosiła, aby ją dla

niej nastawiali.

W późniejszych latach nieraz słuchała tej melodii, gdy miała

jakieś kłopoty lub zmartwienia. Zawsze potrafiła ją pocieszyć. Dawno

jej nie słyszała. Jaka szkoda. Poczciwy Jack, pomyślała w przypływie

ciepłych uczuć. Musi mu się za to zrewanżować. Zajmie się solidnie

nauką Steve'a. Sprawi, że Steve będzie wkrótce gotów do studiów nad

klasyczną literaturą angielską, a Jack będzie z niej dumny.

Tego wieczoru Amy szła spać, marząc, jak świetnie pokieruje

swoim uczniem, który pewnego dnia stanie się znakomitym

biznesmenem lub politykiem. A może lekarzem, naukowcem, który

odkryje lek na jakąś straszną chorobę. Wtedy napisze książkę o swojej

pracy i zadedykuje ją Amy Hobson, osobie, która odmieniła jego

życie.

Następnego dnia, patrząc na chłopaka, który siedział naprzeciwko,

uznała, że trochę się zagalopowała w swoich marzeniach. Steve

Garrigan nie wyglądał jak ktoś, kogo czeka światowa sława. Ubrany

background image

był w obszarpaną koszulkę i powypychane, bawełniane spodnie w

kolorze starego zmywaka.

Przed zimnem listopadowego wiatru chroniła go tylko flanelowa

koszula, która kiedyś mogła być niebieska. Jeden z loków na jego

niewątpliwie zaondulowanej głowie był cyklamenowy. Reszta

włosów, obcięta na różnych długościach i spadająca zmierzwioną

grzywą na oczy, przypominała kolorem błoto.

Amy nie miała wątpliwości, że nie potrafi czytać. Nie była nawet

pewna, czy w ogóle mógł coś widzieć poprzez splątaną grzywę.

Tłumaczyłoby to, dlaczego każde sznurowadło przy jego butach miało

inny kolor.

Nie powiedział wiele od chwili, gdy niedbale rozwalił się na

środku kanapy. Amy i Jack zajęli miejsca naprzeciwko. Jack próbował

nawiązać rozmowę.

- Lubisz te koszulki? - zapytał.

- Taa - mruknął bez entuzjazmu Steve.

- Inni też?

- Prawie wszyscy.

Jack spojrzał na Amy, szukając u niej ratunku. Zdecydowała się

spróbować mu pomóc.

- Czy uprawiasz jakiś sport, Steve?

- Nie.

- Ale myślę, że lubisz majsterkować przy samochodach? -

zapytała Amy, gratulując sobie w duchu, że wpadła na tę myśl. Bo

jakby się mógł ubrudzić do tego stopnia w inny sposób?

background image

- Skasowałem swój samochód w zeszłym tygodniu.

- O Boże!

Steve wzruszył ramionami.

- I tak była to kupa rdzy. Ale nie mam czym jeździć do roboty,

więc mnie wylali.

Amy popatrzyła z rozpaczą na Jacka. Biedny dzieciak, pomyślała.

- Może dostaniesz jakąś lepszą pracę następnym razem -

powiedziała, usiłując zachować pogodny nastrój.

Steve znowu wzruszył ramionami.

- Ty jesteś nauczycielką? - spytał.

- Nie, niezupełnie - odparła.

- Brzęczyk powiedział, że jesteś - rzekł oskarżycielskim tonem.

- No wiesz, ofiarowałam się pomóc ci w angielskim, więc

właściwie jestem - zgodziła się Amy.

- W czytaniu - poprawił ją Steve. - Nie idzie mi dobrze z

czytaniem.

Szczerość, z jaką to powiedział, chwyciła ją za serce. Czy ten

chłopak miał jakąś radość w życiu? Nic na to nie wskazywało. Czy on

się czasem śmieje lub choćby uśmiecha?

- A więc chciałbyś mieć lekcje? - zapytała, pochylając się w jego

stronę.

- Nie mam nic do roboty. Niech będzie.

Amy wyjęła z torebki złożoną kartkę papieru.

background image

- Przypomniałam sobie coś z moich szkolnych lat, co mi bardzo

pomogło. - Podeszła do Steve'a, który wcisnął się głębiej w oparcie

kanapy.

- Chcesz, żebym coś przeczytał na głos? - zapytał.

- Nie. - Podała mu kartkę. - To jest umowa. Napisałam ją w pracy,

na maszynie.

Steve delikatnie wziął papier do ręki i wpatrywał się w kilka

wypisanych na nim wierszy.

- Nie znam tych wszystkich słów - rzekł.

- Nic nie szkodzi. Tym razem musisz mi uwierzyć. Powiem ci, co

jest napisane na tej kartce. Ale nie zawsze będziesz mógł ufać komuś,

kto ci każe coś podpisać. Dlatego jest takie ważne, abyś umiał dobrze

czytać.

- Brzęczyk zawiera umowy, ale ktoś inny mu je przygotowuje.

Amy spojrzała na Jacka. Ten Brzęczyk był niewątpliwie

nieprzeciętną postacią.

- Jestem pewna, że Brzęczyk ufa tej osobie, która je dla niego

sporządza, ale co się stanie, jeśli kiedyś będzie musiał polegać na

kimś, kogo dobrze nie zna?

- On też tak mówi. - Steve znów popatrzył na kartkę. - Tak,

myślę, że umowy są ważne. A o co chodzi w tej umowie?

- Ta umowa mówi, że w następnym miesiącu ty i ja będziemy się

spotykać każdego tygodnia na jedną godzinę oraz że ty co najmniej

dwie godziny w tygodniu będziesz odrabiał pracę domową, którą ci

zadam.

background image

- To wszystko?

- Tak.

- Rozumiem, że będziesz wiedziała, jeśli nie przyjdę na lekcję, ale

skąd możesz być pewna, że naprawdę spędzę dwie godziny w domu

na czytaniu, które mi zadasz?

- Nie będę wiedziała na pewno. Ale jeśli podpiszesz tę umowę, to

jakbyś dał słowo honoru i ja wierzę, że go dotrzymasz. Proszę, oto

pióro.

- Mam podpisać w tej linijce na dole?

- Tak, pod moim podpisem. Ja już podpisałam.

Steve popatrzył na nią.

- To ta umowa jest także dla ciebie?

- Tak. Obydwoje zgadzamy się na taki układ. Jedna z moich

nauczycielek dała mi do podpisania taką umowę w szkole i od tego

czasu zaczęłam traktować naukę o wiele poważniej. Właśnie dlatego,

że złożyłam tam podpis.

Steve rozpostarł papier na kolanach i wpatrywał się w niego.

- Coś w tym jest - rzekł i podpisał się we wskazanym miejscu. -

Proszę.

Oddał jej kartkę i pióro.

- Jaki wieczór ci odpowiada? - zapytała Amy.

- Wszystko mi jedno. Choć może nie w piątek ani w sobotę.

Amy uśmiechnęła się, podejrzewając, że w te dni umawia się z

dziewczyną. Byłby to jedyny jasny moment w jego ponurym życiu.

- Umawiasz się z dziewczynami w weekend?

background image

- Chciałbym. Może mi się kiedyś coś trafi - odparł.

- A więc naszym dniem będzie środa. U mnie, w Bayview

Apartments. Czy to nie za daleko dla ciebie?

- Przyjdę.

- Numer 106. - Amy wstała i wyciągnęła rękę - Było mi miło cię

poznać, Steve.

Steve wstał i delikatnie uścisnął jej rękę.

- Mnie też.

Ręce miał szorstkie od pracy. Amy zastanawiała się, czy jego

poprzednia praca to było zmywanie w restauracji. Mimo że ledwie

dotknął jej ręki, Amy wyczuła, że cały drży. Biedny dzieciak. Za tymi

szpanerskimi łachmanami i farbowanymi włosami krył się

przestraszony mały chłopiec. Podziwiała go, że odważył się tu

przyjść.

Steve cofnął się niezgrabnie w stronę drzwi.

- To ja już pójdę - rzekł.

Jack odprowadził go do wyjścia i poklepał po ramieniu.

- Gratuluję, Steve, że się na to zdobyłeś. Ja wiem, że to wymagało

odwagi.

- Tak - mruknął Steve po lekkim wahaniu i wypadł przez drzwi.

Amy osunęła się na kanapę.

- Och, Jack, co za biedny chłopak! I mówisz, że takich jest

więcej?

- Jasne. Byli też wtedy, kiedy ty chodziłaś do szkoły. Mówiłaś, że

się z takimi umawiałaś.

background image

- Nie. Myliłam się. Umawiałam się z niektórymi narwanymi

chłopakami, ale oni uprawiali sport, mieli dobre samochody, jakieś

rozrywki. A co ma ten biedny dzieciak?

- Niewiele. - Jack krążył nerwowo po pokoju. - Ale teraz ma

ciebie. Jestem ci bardzo wdzięczny, że zaproponowałaś swoją pomoc,

Amy. Poddałaś mi zupełnie nowy pomysł. Mógłbym zorganizować

grupę wolontariuszy, takich jak ty, którzy uczyliby ich, zanim

ruszymy z czytelnią.

- Oczywiście, że mógłbyś. To świetna myśl, Jack.

- To przecież ty wymyśliłaś. - Oczy błyszczały mu podnieceniem.

- Ale muszę postępować bardzo rozważnie. Nieodpowiedni ludzie

mogliby bardzo zaszkodzić sprawie. Ty jesteś wrażliwa i delikatna,

ale nie każdy potrafiłby postępować z takim chłopakiem jak Steve.

- W pierwszej chwili sama się przestraszyłam. Ale doszłam do

wniosku, że on się ukrywa za tym strojem i fryzurą. Kiedy się tego

domyśliłam, przestały mi przeszkadzać.

Jack usiadł koło Amy i położył dłonie na jej ramionach.

- Miałaś genialny pomysł z tą umową. Amy, jesteś naprawdę

wspaniała.

- Dziękuję.

Uśmiechnęła się trochę niepewnie. Dotyk jego rąk wywołał

dreszcz, jakiego nigdy przedtem nie doznała. Kiedyś obejmowanie się

i uściski były zwykłą rzeczą w rodzinie Hobsonów, a Jacka zawsze

traktowano jak jedno z dzieci. Jednak rodzina już dawno się

rozproszyła i Amy odwykła od tych rodzinnych gestów i odruchów.

background image

- A teraz wzorem Steve'a chyba sobie już pójdę - powiedziała z

lekkim uśmiechem. - Masz pewnie jakieś zajęcia na dziś.

- Brzęczyk przychodzi o ósmej.

- Spędzasz wolny wieczór, udzielając lekcji? - Amy pokręciła

głową zdumiona. - Co by sobie pomyśleli twoi wielbiciele, Jack?

- Nie dowiedzą się. Niech myślą, że spędzam wieczory w

towarzystwie pięknych dziewcząt.

- Z pewnością czasem to robisz?

- Tak. Mam jeszcze jeden wolny wieczór w tym tygodniu - w

niedzielę.

Amy miała wielką ochotę spytać, czy ma jakąś stałą dziewczynę,

ale nie wiedziała, jak to zrobić i do czego właściwie potrzebna jej ta

wiadomość.

- Właśnie myślałam, że Jack, którego kiedyś znałam, nie mógł się

tak bardzo zmienić - powiedziała tylko.

- Ani ta Amy, którą ja znałem - odparł Jack. - Jestem pewien, że

zawsze kilku chłopaków kręci się koło ciebie.

- Kilku - powiedziała Amy niedbale.

- Ale nie jesteś poważnie zaangażowana?

Amy zaprzeczyła, myśląc, że Jack nie wahał się spytać, ale Jack

zawsze otaczał ją opieką.

- Od czasu Philipa stałam się ostrożna. Poza tym, nie ma sensu się

wiązać, jeśli mam się przenieść na Hawaje, prawda?

- Raczej nie. Brałaś udział w jakichś konkursach ostatnio?

background image

- W trzech, w zeszłym tygodniu. Nie sądziłeś chyba, że będę bez

końca roniła łzy nad tamtym niepowodzeniem?

- W ogóle nie spostrzegłem, abyś roniła jakieś łzy. Wierzę, że

wreszcie wygrasz tę hawajską wycieczkę.

- Jeśli wygram, pierwszy się o tym dowiesz.

Amy włożyła swą ciepłą pikowaną kurtkę i dorzuciła z

uśmiechem:

- A wtedy powiem: do widzenia, ciepła kurtko i szaliku,

żegnajcie, czapki, rękawiczki i zimowe buty.

- Chcesz powiedzieć, że tęsknisz do tropiku?

- Tak. Nigdy nie lubiłam zimna i wilgoci. Pozbawiają mnie

spontaniczności.

- A co byś chciała robić? Biegać nago po plaży?

Żałował, że zadał to pytanie, bo nagle ujrzał ją taką oczyma

wyobraźni.

Amy, nieświadoma jego myśli, uśmiechnęła się z łobuzerskim

wdziękiem.

- Może - powiedziała.

Jack poczuł, że musi szybko zmienić temat.

- Dziękuję jeszcze raz, że podjęłaś się uczyć Steve'a. Gdybyś

chciała porozmawiać o metodach uczenia, zadzwoń do mnie.

- Mam już parę pomysłów, ale prawdopodobnie zadzwonię przed

środą, gdy zastanowię się, od czego zacząć.

- Zadzwoń albo przyjdź do studia. Może ci się to spodoba.

- Dopaść lwa w jaskini? Dlaczego nie, może wpadnę.

background image

- Do widzenia, Amy.

Jack zamknął za nią drzwi i stał z rękami w kieszeniach,

rozmyślając. Powinien dobrze zastanowić się nad swoimi

posunięciami, inaczej kiedyś w obecności Amy może nad sobą nie

zapanować. Piwne oczy, kiedyś tak niewinne i psotne, teraz były

zdolne zmienić go w zwierzę.

Dziś jej dotknął, bo nie mógł się opanować. Amy wyglądała na

trochę tym przestraszoną i to wystarczyło, żeby go powstrzymać od

dalszych kroków.

A co by zrobiła, gdyby ją objął? Traktuje go ciągle jak brata.

Mogłaby się cofnąć ze zgrozą. A to by go zabolało. Poza tym

zniszczyłby ich przyjaźń, którą oboje cenią. Mimo wszystko chętnie

by zaryzykował, gdyby nie jedna rzecz. Amy chce się wynieść na

Hawaje. Nie mogłaby związać się z mężczyzną, którego widywałaby

tylko od czasu do czasu.

Zresztą może go w ogóle nie brać pod uwagę jako kandydata.

Dobrze się z nim czuje, jak ze starym przyjacielem, i mądrzej będzie

zostawić wszystko po staremu.

Dźwięk dzwonka przerwał rozmyślania. Stał ciągle tak blisko

drzwi, że automatycznie wyciągnął rękę i otworzył je.

- O rany, ale się przestraszyłem. Wcale nie słyszałem, kiedy pan

podszedł do drzwi.

- Cześć, Brzęczyk.

Chłopiec przyjrzał mu się uważnie.

background image

- Dobrze się pan czuje? Wygląda pan nietęgo. Ej, ale fantastyczny

kociak minął mnie na schodach. Zna ją pan? Pomyślałem, że może to

nauczycielka Steve'a.

- To właśnie ona.

- Ha! Ma szczęście.

- Chcesz się z nim zamienić?

Brzęczyk pomyślał chwilę, zanim pokręcił przecząco głową.

- Nie. Mnie pan jest potrzebny. Ma pan słowa tej piosenki

Madonny?

- Mam.

Jack podszedł do biurka i wyciągnął nuty.

- Zobaczymy, czy potrafisz przeczytać całość, a potem

posłuchamy płyty.

- Może być.

Brzęczyk rozłożył się na kanapie z nutami w ręku. Gdy studiował

pierwszą stronę, rozległ się przerywany sygnał z jego pagera,

przytroczonego do paska.

- Przepraszam na moment. Czy mogę skorzystać z telefonu?

Jack skinął głową, kryjąc uśmiech. To zdarzało się co najmniej

dwukrotnie w czasie każdej wizyty Brzęczyka.

Chłopiec podniósł słuchawkę i wykręcił jakiś numer.

- Tu Brzęczyk. Co jest?

Jack słuchał, jak udziela szczegółowych informacji dotyczących

zadania z geometrii. W przeciwieństwie do Steve'a Brzęczyk był

nienagannie ubrany w szerokie spodnie i koszulę dobrej firmy. Jego

background image

strój był czysty i tylko z lekka pognieciony, zgodnie z wymaganiami

mody.

Za każdym razem, gdy Jack spotykał się z tym pewnym siebie

elegantem, musiał sobie przypominać, że siedemnastoletni chłopiec

czyta na poziomie ucznia czwartej klasy. A gdy zaczynał go uczyć,

było jeszcze gorzej.

Brzęczyk odłożył słuchawkę z westchnieniem.

- Zawsze trzeba im tyle wyjaśniać - rzekł.

- Może byłoby łatwiej, gdybyś sam odrabiał lekcje.

- Skąd by wtedy wzięli pieniądze? Przecież ja utrzymuję połowę

szkoły - tłumaczył Brzęczyk.

- A co będzie, gdy skończysz szkołę?

- Nie ma strachu. Trenuję Steve'a, aby zajął moje miejsce.

W ciągu następnych kilku tygodni Jack próbował myśleć o Amy

jak o dobrze mu znanej, przyszywanej siostrze i przyjaciółce. Ale nie

zupełnie mu się to udawało. Przychodziła dość często do studia

radiowego i jej widok coraz bardziej go cieszył.

Boże Narodzenie nadeszło i minęło. Amy i Jack porównywali

swoje doświadczenia i z dumą obserwowali postępy uczniów.

Brzęczyk zaczął już odrabiać samodzielnie niektóre zadania domowe,

ale jeszcze zatrudniał kolegów, aby móc im wypłacać kieszonkowe.

Przez cały ten czas Jack ćwiczył się we wstrzemięźliwości i

trzymaniu rąk przy sobie. Kolegom przedstawił Amy jako

„adoptowaną siostrzyczkę". Mimo to pragnął jej coraz bardziej.

background image

Kiedy pewnego wieczora przyszła do radia na piętnaście minut

przed końcem dyżuru, Jack zaklął, obserwując ją przez szybę studia.

A niech to! Była prześliczna z policzkami zaróżowionymi od mrozu i

podniecenia. Jak można się powstrzymać od całowania tych

roześmianych ust? Niech diabli porwą rozsądek i jej zwariowane

plany! Czas, żeby się dowiedziała, co on do niej czuje.

Włączył taśmę z reklamami, nastawił następną płytę i zaprosił ją

do środka.

- Czy mogę mówić? - zapytała podekscytowana.

- Tak.

- Zdarzyło się coś cudownego! - Oczy jej błyszczały radością. -

Zgadnij!

- Steve przeczytał tygodnik samochodowy od deski do deski.

- Lepiej!

- Dostał nowy samochód i posadę.

- Nie.

- Brad i Melissa przenoszą się do Bellingham.

- Jeszcze lepiej.

Jack przymknął oczy. Wiedział, co się stało, jak tylko weszła do

studia, ale nie chciał się z tym zdradzić.

- Pomyśl, Jack. Przecież wiesz, o co walczyłam cały czas.

Jak prawdziwy aktor udawał, że się domyślił i cieszy z tej

niespodzianki.

- Czyżbyś wygrała wyjazd na Hawaje?

- Tak!

background image

- Amy, to wspaniale! Wyobrażam sobie, jak się czujesz.

Widział wyraźnie, że się cieszy. Nie obchodziło jej, że się

rozstaną. Myślała tylko o radości rodziców i swojej własnej.

- Tym razem konkurs był tak łatwy! Po tych głupotach, które

musiałam wypisywać i tym zwariowanym konkursie hula,

wystarczyło, że podałam odpowiednie liczby w Loterii Narodowej.

Wyjazd na Hawaje nie był nawet główną nagrodą. Pierwsza nagroda

to cały dom, wyobrażasz sobie? Ale ja wygrałam wycieczkę. Cztery

dni i trzy noce.

- Fantastycznie! Będziesz miała dość czasu, żeby obejrzeć swoją

działkę. Kiedy wyjeżdżasz?

- Jak najprędzej. Dlatego tu przyszłam.

- Mogę dołączyć Steve'a do Brzęczyka, jeśli to cię martwi.

- Nie. Sama to z nim załatwię. I tak mamy podpisać inną umowę.

Przyszłam tu, bo mam dla ciebie propozycję.

- O?!

- Wyjazd jest dla dwóch osób. Jack, chciałabym, żebyś ze mną

pojechał.

ROZDZIAŁ 4

- Możesz to powtórzyć?

Jack myślał, że się przesłyszał. Amy nie mogła prosić, aby z nią

pojechał na Hawaje! Chyba że... Czy to możliwe, żeby była nim

zainteresowana i przezywała w ukryciu to samo co on?

- Tylko w ten sposób rodzice nie będą nic podejrzewać.

background image

- Aha. - Stracił złudzenia. - A dlaczego nie poprosisz którejś z

koleżanek?

- Bo żadna z nich nie ma pojęcia o Hawajach, a ty już tam byłeś.

Wyjazd jest na wyspę Oahu, a moja działka jest na Maui. Jestem

pewna, że wiesz, jak się poruszać między wyspami i tak dalej. Proszę

cię, Jack. Bardzo byś mi pomógł.

Uznał, że musi się zastanowić. Wyjazd z nią na Hawaje mógł być

pomysłem albo dobrym, albo fatalnym. Nie wiadomo jeszcze, którym

się okaże.

- Nadaję wiadomości za dwie minuty, a potem jestem wolny.

Może pójdziemy gdzieś, aby o tym pomówić?

- Wspaniale.

Amy, zaskoczona brakiem entuzjazmu Jacka, wyszła ze studia do

holu. Sądziła, że taki wyjazd byłby dla niego rozrywką, okazją do

odwiedzenia znanych miejsc. A on specjalnie się nie ucieszył.

Opadła na kanapę i sięgnęła po stary numer „Time'a".

- Wszystko załatwione, możemy iść - oświadczył Jack, pojawiając

się w holu i zakładając po drodze płaszcz. - Co powiesz na ciastko i

kawę?

- Bardzo chętnie. Możemy wziąć mój samochód, a potem cię

odwiozę. Pada deszcz, jeśli chcesz wiedzieć.

- Tak twierdził nasz radiowy meteorolog.

- Ciągle zapominam, że jesteś disc jockeyem i wiesz o wszystkim,

co się dzieje wokół nas.

background image

Amy ruszyła biegiem do swego volkswagena, aby go otworzyć,

nim Jack zdąży zmoknąć. Mimo to, gdy wsiadł, krople wody

błyszczały mu na włosach. Był taki atrakcyjny! Pewnie miał

ciekawsze rzeczy do roboty, niż wybrać się w podróż z młodszą

siostrą swego kolegi, nawet na Hawaje.

Amy zacisnęła zęby. Nie lubiła spotykać się z odmową.

- A tak przy okazji, nawet ja nie wiem wszystkiego, choć jestem

disc jockeyem - rzekł Jack, rozcierając zmarznięte dłonie. Panował

przenikliwy chłód.

- Kiedyś ty i Brad udawaliście wszechwiedzących.

- Jak większość osiemnastolatków. Ale pomówmy poważnie.

Proszę cię, nie spodziewaj się, że mogę ci tam wiele pomóc tylko

dlatego, że już byłem na Hawajach.

- Ty nie chcesz jechać, prawda?

- Tego nie powiedziałem.

- Słuchaj, Jack, nie staraj się oszczędzać moich uczuć. Jeśli

wyjazd z młodszą siostrą Brada jest dla ciebie równie atrakcyjny, jak

kanałowe leczenie trzonowego zęba, to zapomnijmy o mojej

propozycji.

- Amy, nie w tym rzecz.

- A może masz dziewczynę, o której nie wiem i która gotowa ci

zrobić scenę zazdrości?

- Nie, nie mam.

Amy roześmiała się z ulgą.

background image

- Więc po co te uniki? Wyobrażałam sobie, że gratisowa podróż

sprawi ci przyjemność.

- Wróćmy do mojego poprzedniego pytania. Nie rozumiem,

dlaczego z tobą w ogóle ma ktoś jechać, a po drugie - dlaczego nie

zaprosisz jakiejś koleżanki?

Amy milczała. Ciszę zakłócały tylko wycieraczki zgarniające

deszcz z szyby.

- Coś ukrywasz, Amy. Przyznaj się.

- Moja matka wbiła sobie do głowy, że ja chciałam wygrać ten

wyjazd, aby dać go im w prezencie. Nie miałam serca wyprowadzać

jej z błędu. Kiedy okaże się, że sama wykorzystuję ten wyjazd, będzie

dla niej bardziej zrozumiałe, gdybym jechała tam z kimś - z

mężczyzną. Byłaby pewnie zachwycona, gdybyś to ty mi towarzyszył.

Tym razem Jack pogrążył się w milczeniu.

- Amy Lorraine Hobson - odezwał się po chwili - czy twoim

celem jest wprowadzić matkę w błąd, sugerując, że coś nas łączy?

- Właśnie tak - wyznała Amy niepewnym głosem - ale w dobrej

wierze. Nie mogę im powiedzieć, że kupiłam tam kawałek ziemi dla

nich i muszę go obejrzeć. Proszę cię, Jack, jeśli nie pojedziesz ze mną,

cały plan się zawali.

- Obarczasz mnie sporą odpowiedzialnością.

- Wiem, ale jesteś jedynym mężczyzną, któremu mogę zaufać.

- Może powinienem wydelegować kuzyna Ernie'ego? - mruknął

Jack, opierając głowę o fotel. Rzeczy przybierały zły obrót. Tylko

background image

jemu może ufać? Co to oznacza? Chyba kłopoty. - Obawiam się, że

nie przemyślałaś sprawy do końca.

- Oczywiście, że przemyślałam. Nikt nie wierzy, że mam trochę

oleju w głowie. Czy zawsze będzie się za mną wlokła opinia

lekkomyślnej siostry Brada?

- Hej, hej, nie tak szybko. Nie to chciałem powiedzieć.

- A co w takim razie?

- Że twój wyjazd dla dwóch osób może oznaczać jeden pokój, a

może nawet jedno łóżko.

- Jack, w luksusowych hotelach zawsze są dwa łóżka. Słuchaj,

jeśli nie chcesz jechać, powiedz to wyraźnie. Nie muszę nawet

wiedzieć dlaczego.

- To nie o to chodzi, że ja nie chcę. Pomyślałem tylko, że możesz

być skrępowana w jednym pokoju ze mną.

- To śmieszne, Jack. Przecież jesteśmy prawie jak brat i siostra.

Po tych wszystkich nocach, które spędziłeś w naszym domu, to

naprawdę drobiazg. A może ty będziesz się źle czuł, dzieląc ze mną

pokój? Obiecuję, że nie będę siedzieć za długo w łazience ani wieszać

rajstop na pręcie do ręczników.

Jack przymknął na chwilę oczy. Czy ona nie widzi, jakie robi na

nim wrażenie?

- To mnie nie przeraża.

- Więc dlaczego nie powiesz „tak"?

Amy wjechała na parking. Pora było podjąć decyzję, ale Jack

obawiał się, że będzie niekorzystna co najmniej dla jednego z nich.

background image

Amy nie zdawała sobie sprawy, co może się zdarzyć w czasie tej

wycieczki, ale on był prawie pewien, że jeśli Amy nie odrzuci go

zdecydowanie, spędzą wszystkie noce w jednym łóżku. A potem co?

- Jack, zaraz oszaleję. Tak czy nie?

- Musiałbym zapytać w radiu, czy dostanę wolne dni.

No i stało się. Nie oparł się pokusie spędzenia kilku nocy sam na

sam z Amy Hobson.

- To chyba nie powinno być trudne? - Amy wyłączyła silnik.

- Kiedy chciałabyś wyruszyć?

- Jak najprędzej, ale też muszę uzgodnić termin w pracy. Może za

trzy tygodnie?

Jack w przyćmionym świetle padającym z okien kawiarni

wpatrywał się w twarz Amy, szukając w niej oznak podniecenia, które

sam odczuwał. Jednak jej twarz wyrażała tylko rzeczowość, jakby był

dla niej wyłącznie starszym bratem czy zwykłym kolegą. Jeśli ona nie

zmieni nastawienia, nie będzie miał odwagi nadać ich znajomości

bardziej intymnego charakteru.

Ale przecież jechali na Hawaje, znane z atmosfery romantyzmu i

zmysłowości.

- Czy uda ci się wyjechać za trzy tygodnie? - dopytywała się.

- Oczywiście - odparł z uśmiechem. - Dlaczego nie?

Po jakimś czasie Amy udało się namówić Jacka, aby pojechał z

nią do rodziców i oznajmił im nowinę o wspólnym wyjeździe.

Dojechawszy na miejsce, zaparkowali piękne camaro na

podjeździe za starym autem Virgila Hobsona. Maska samochodu była

background image

podniesiona, a ojciec Amy, ze szmatą w jednej ręce, nachylał się nad

silnikiem. Gdy podniósł głowę, oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia

na widok Amy i Jacka wysiadających z eleganckiego, czarnego auta.

- Jack! - wykrzyknął, wycierając ręce i idąc w ich kierunku. - Czy

ta maszyna należy do ciebie?

- Tak, proszę pana. A właściwie będzie moja za parę lat.

- Zawsze lubiłeś dobre wozy. Brad jest taki sam. Kupił sobie

corvettę.

- Już ją sprzedał, tato.

- Naprawdę? Nie nadążam za tymi wszystkimi zmianami. Ja się

trzymam mojej starej Bessie. - Klepnął samochód z czułością. -

Wszystko jest tu takie proste. A w twoim na pewno tylko

dyplomowany inżynier potrafi coś naprawić.

- Tak, istotnie, to jest pewien minus. Ale prowadzi się go

przyjemnie. Może chciałby pan spróbować?

- Nie, dziękuję. Czy dlatego tu przyjechaliście? Żeby przewieźć

staruszka sportowym wozem?

- Nie, tato. - Amy uśmiechnęła się. - Mam dobre wiadomości.

Wygrałam w końcu wycieczkę na Hawaje i zaprosiłam Jacka, aby ze

mną pojechał.

- Naprawdę? Nie żartujesz? W końcu coś wyszło z tych

konkursów? Zawsze sądziłem, że tylko marnujesz czas, zamiast robić

coś pożytecznego.

- Ale wygrałam tę wycieczkę - odparła Amy, wsuwając ręce do

kieszeni. - To chyba coś warte?

background image

- Tak, to miłe, na pewno. Oczywiście, nie da ci to lepszej posady,

czy coś takiego, ale to duża przyjemność.

Przerwał, patrząc na Jacka.

- I zabierzesz go ze sobą? Nawet nie wiedziałem, że się

spotykacie.

Amy wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy.

- Ostatnio spotykaliśmy się dość regularnie, a Jack najlepiej się

nadaje na towarzysza podróży, bo zna Hawaje. Będzie moim

przewodnikiem.

- Myślę, że tak. - Ojciec wycierał starannie ręce, choć nie było

potrzeby. - Jesteś dorosłą kobietą, Amy. Możesz robić, co zechcesz i z

kim zechcesz.

- Panie Hobson, Amy i ja nie jesteśmy... - zaczął Jack i zaraz

przerwał.

Nie są czym? A zresztą i tak pragnął to zmienić w czasie

wycieczki na Hawaje. Chwilami żałował, że się zgodził wyjechać, ale

były też momenty, gdy pragnął siedzieć już z Amy w samolocie.

Amy zadygotała przesadnie.

- Chłodno mi, tato. Wejdę do domu oznajmić mamie nowinę.

Idziesz ze mną, Jack?

- Naturalnie.

Nie ucieszyło go powtarzanie tej sceny przed matką, ale też nie

miał ochoty odpowiadać na dalsze pytania jej ojca.

- Do zobaczenia, panie Hobson.

- Do zobaczenia.

background image

Gdy szli w kierunku wejścia, Amy szepnęła:

- Jack, pozwól, niech sobie myślą o nas, co chcą. Dobrze?

- Czuję się bardzo niezręcznie - zauważył. - Nigdy nie sądziłem,

że będę zapowiadał twojemu ojcu, że mam zamiar spać z jego córką.

Jemu się to nie podoba.

- Możemy to wszystko wyjaśnić później, gdy się upewnię, że ten

teren to jest coś, o czym marzyli. A poza tym on ma rację. Jestem

dorosła i jego opinia się nie liczy.

- Czyżby?

- Co to ma znaczyć?

- Przecież widzę, że zadajesz sobie wiele trudu, aby mu sprawić

przyjemność.

Amy zmarszczyła czoło.

- Ja tylko chcę mu zwrócić to, co mu się należy. Jemu i mamie.

Już ci to tłumaczyłam, Jack.

- A ja ciągle uważam, że nie powinnaś brać tego zadania na swoje

barki, jakby to był twój obowiązek. To dorośli ludzie.

- W pewnych sprawach tak, w innych nie. Muszę to zrobić, Jack.

Pomożesz mi czy nie?

- Pomogę - odparł z westchnieniem.

- A więc wejdźmy do środka. Mama się ucieszy na twój widok.

Amy otworzyła drzwi i zawołała matkę. Pani Hobson wybiegła

uradowana, a kiedy zobaczyła Jacka, wspięła się na palce, żeby go

uściskać.

- Jack! Co za wspaniała niespodzianka!

background image

Jack odpowiedział na uścisk chłopięcym uśmiechem, który ujął

Amy. Zdejmując płaszcz, przypomniała sobie, co mówił o swoich

rodzicach i braku uczucia w jego domu.

- Jak to miło znowu panią zobaczyć - powiedział, odsuwając ją na

długość ramienia. - Wygląda pani znakomicie.

- Starzeję się - protestowała pani Hobson, machnąwszy ręką.

- Nic podobnego. - Jack uśmiechnął się do niej wesoło. - Jak

zawsze jest pani najprzystojniejszą osobą w rodzinie.

- Jak możesz tak mówić, Jack - matka podeszła do córki i objęła ją

w talii - gdy nasza mała Amy wyrosła na taką piękność?

- Mamo, naprawdę! - oburzyła się Amy, oblewając się

rumieńcem.

- Niech pani nie myśli, że nie zauważyłem. Ale założę się, że nie

potrafi gotować tak wspaniale jak pani - odparł Jack, zdejmując

płaszcz.

Amy zirytowała się, słysząc, jak Jack w beznamiętny sposób

mówi o jej urodzie. Czy to była gra, czy też rzeczywiście uważa ją za

atrakcyjną?

- Gotowanie to nie wszystko - powiedziała jej matka. - Ta

dziewczyna jest bardzo zdolna. Jestem pewna, że jeszcze nas zaskoczy

tym, co potrafi.

- Właśnie już czegoś dokonałam, mamo. - Amy położyła dłonie

na szczupłych ramionach matki; wzięła głęboki oddech i zaczęła

szybko mówić: - Wygrałam wycieczkę na Hawaje dla dwóch osób i ja

z Jackiem pojedziemy tam razem. Czy to nie wspaniałe?

background image

- Wycieczkę... wycieczkę na Hawaje?

Amy skinęła głową.

- Ale ja myślałam... Oczywiście, że to wspaniałe. - Pani Hobson

uśmiechnęła się promiennie. - Nie miałam pojęcia, że wy oboje... że ty

i Jack...

- Dopiero ostatnio, mamusiu. Ten wyjazd pozwoli nam lepiej się

poznać.

Mówiąc te słowa, Amy poczuła przejmujący dreszcz. Spojrzała na

Jacka, wyobrażając sobie, jakie wrażenie robi na kimś, kto go widzi

po raz pierwszy. Na pewno jest bardzo atrakcyjny, pomyślała.

- Bardzo się cieszę. Czy... czy ojciec już wie?

- Tak, powiedzieli mi - odezwał się pan Hobson, stając

niepostrzeżenie w drzwiach. - Jak ci się to podoba, Connie?

- Myślę, że ładna z nich para, Virgil.

- Ta...ak. Tylko że podróż poślubna jest trochę przedwczesna. To

jakby wóz jechał przed koniem.

- Taki teraz zwyczaj wśród młodych.

Amy zauważyła, że Jack przestępuje nerwowo z nogi na nogę.

Wyraźnie nie podobało mu się oszukiwanie ludzi, którym wiele

zawdzięczał. Amy też było przykro, ale jak inaczej miała

przeprowadzić swój plan?

- Może i tak - potwierdził Virgil Hobson z niezadowoleniem -

Przyszedłem, żeby zobaczyć, czy będzie jakiś lunch.

- Już się do tego biorę - szybko odparła pani Hobson. - Zjecie z

nami?

background image

- Oczywiście - powiedział jej mąż, klepiąc Jacka po ramieniu. -

Za chwilę będzie dobry mecz w telewizji. Celtics kontra Lakers.

Jack spojrzał zdumiony.

- Czy oni nie grali w zeszłą niedzielę?

- Tak? Myślałem, że grają dzisiaj. Wszystko jedno. Ktoś będzie

grał. Chodź i zobacz nowy telewizor, który dostaliśmy od Brada na

gwiazdkę. Największy ekran, jaki kiedykolwiek widziałem.

Amy poczekała, aż wyjdą, a potem zwróciła się do matki:

- Brad dał wam telewizor dwa lata temu, jeśli dobrze pamiętam.

- Czy to ma jakieś znaczenie? Chodź, pomożesz mi w kuchni.

- Rzeczywiście nie ma znaczenia, kiedy go wam dał - zgodziła się

Amy, idąc za matką - ale ojcu wszystko się myli. Przed wyjazdem

powinnam sprawdzić rachunki i książeczkę czekową, by upewnić się,

że nie zalega z opłatami.

Pani Hobson trzasnęła drzwiczkami lodówki zbyt głośno.

- Amy, wiesz, że ojciec nie lubi, gdy grzebiesz w jego papierach.

- Mamo, to są także twoje papiery, choć się nimi nie interesujesz.

A ojciec już nie jest ten sam, co kiedyś. Zapomina o wielu rzeczach.

- Niezbyt często.

- Wystarczająco często. Pamiętasz, że raz wyłączyli wam gaz, bo

przez dwa miesiące nie płacił rachunków.

- Żałuję, że cię wtedy wezwałam.

- Mamo, sama powinnaś płacić rachunki. Wtedy nic się takiego

nie zdarzy.

Matka popatrzyła na nią z nieszczęśliwą miną.

background image

- Ojciec dostałby ataku, gdybym tylko o tym wspomniała. Zawsze

zarządzał naszymi finansami.

- Tak, i to jest wielki błąd. Musisz zacząć załatwiać sama pewne

sprawy.

- To zupełnie zbyteczne, Amy. - Matka odwróciła się od niej. -

Twój ojciec jest zdrów. Bardzo dobrze się mną zajmował przez

trzydzieści lat i nie zamierzam tego zmieniać.

- Mamo, czy możesz mnie raz wysłuchać?

- Nie, Amy - odparła stanowczo matka. - To ty mnie wysłuchaj.

Virgil Hobson jest wspaniałym człowiekiem i Marynarka Wojenna źle

zrobiła, że go posłała na rentę po tym wypadku. Powinien w dalszym

ciągu pracować w stoczni, a nie reperować cudze samochody. Nie

mam zamiaru unieszczęśliwiać go jeszcze bardziej, odbierając mu

jego domowe obowiązki. Poza tym wiesz, że nie wyznaję się na

rachunkach, opłatach i.t.d.

Amy zacisnęła pięści w przypływie rozdrażnienia. Matka nigdy

nie przyzna, jak bardzo ojciec się zmienił od wypadku. Consuela

Hobson żyła w dalszym ciągu w świecie marzeń, w którym jej mąż

był obrońcą przed wszelkim złem aż do śmierci.

- Mamo, spędzę na Hawajach pięć dni. Nie będziesz miała do

kogo zadzwonić, więc lepiej sprawdź, czy wszystkie rachunki zostały

zapłacone, bo...

- Nie musisz się o nas martwić - przerwała jej matka, unosząc

dumnie głowę. - Widzę, że powinnaś teraz zająć się własnym życiem.

- Przepraszam, mamo, że nie mogłam wam oddać tej wycieczki.

background image

Śmiech matki był trochę wymuszony.

- Zapomnij, że kiedykolwiek o tym wspomniałam. Wyjazd na

wyspy przywołałby tylko dawne sny. Lepiej, żebyśmy tu zostali i

zapomnieli o Hawajach.

- Możliwe.

Amy odwróciła się, bo czuła, że za chwilę byłaby gotowa

wyjawić cały plan, aby tylko ujrzeć promyk nadziei w ciemnych

oczach matki. Ale wiedziała, że nie wolno jej tego zrobić. Plan musi

być zapięty na ostatni guzik, a umowa okazać się bezwzględnie

korzystna, zanim powie o wszystkim rodzicom. W przeciwnym razie

zostałby odrzucony jako jeszcze jeden dziecinny i niedorzeczny

pomysł małej Amy.

Mogła sobie doskonale wyobrazić Brada, jak się z niej wyśmiewa.

Ale ona im jeszcze pokaże. Pokaże im wszystkim.

ROZDZIAŁ 5

Trzy tygodnie później, gdy samolot lądował w Honolulu, na

wyspie Oahu, Amy chwyciła Jacka za rękę. Pewnie był to gest

nieświadomy, uznał Jack. Niemniej sprawił mu przyjemność.

- Udało ci się, dziecino - powiedział z czułością.

- Tak. - Obrzuciła go szybkim, szczęśliwym spojrzeniem i znowu

zaczęła wyglądać przez okienko koło swego fotela. - Słońce świeci -

powiedziała głosem pełnym zdziwienia.

- Oczywiście. W tych stronach to niemal reguła.

background image

- Może to głupia uwaga, ale tak przywykłam do mgły i deszczu w

Bellingham. Tutaj jest inny świat. Słońce i palmy. Czy w dalszym

ciągu witają przyjezdnych, wkładając im wieńce z kwiatów na szyje?

- Lei? Nie sądzę. Z samolotów wysypuje się tylu podróżnych, że

ten zwyczaj musiał zaniknąć.

- O, to nieważne.

Amy siedziała z nosem przylepionym do szyby, podczas gdy

samolot kołował po pasach lotniska, a pasażerowie zaczęli zbierać

podręczne bagaże.

Jack dotknął jej ramienia.

- Amy, chodźmy już. Zobaczysz o wiele więcej po wyjściu na

zewnątrz.

- Co mówisz? - Odwróciła się zaskoczona, a po chwili

uśmiechnęła się. - Nie mogę się napatrzyć, Jack. Hawaje wyglądają

tak wspaniale.

- Myślę, że tak.

Przez chwilę z przyjemnością obserwował jej oczy błyszczące

radosnym oczekiwaniem i zastanawiał się, czy jest szansa, aby

kiedykolwiek miłość do niego tak ją rozpromieniła. W tej chwili nie

istniało dla niej nic poza Hawajami i kawałkiem ziemi kupionej dla

rodziców.

- Chodźmy - rzekł i odpiął pas bezpieczeństwa.

Gdy znaleźli się w budynku lotniska, przeszli do biura, gdzie

rezerwowano przeloty na inne wyspy. Jack zamówił dla nich dwa

miejsca w samolocie do Maui na następny dzień.

background image

- Wolałabym polecieć od razu, dzisiaj - powiedziała tęsknie Amy,

przyglądając się plakatowi z widokiem wyspy, na której leżała

zakupiona przez nią działka.

- Nie ma na to czasu, Amy - tłumaczył jej Jack. - Moglibyśmy nie

zdążyć na ostatni samolot powrotny.

- Masz rację, ale...

- Nie zapominaj, że jesteś na wakacjach, a w broszurce napisano,

że wieczorem organizują dla nas luau na plaży. Chyba nie chciałabyś

tego opuścić?

Amy spojrzała na niego. Co się z nią dzieje? Jest na Hawajach z

bardzo przystojnym mężczyzną. Wieczorem będzie świecił księżyc, a

oni dostali bilety na luau. Działka rodziców nie ucieknie. Będzie tam

jutro i pojutrze. Nie ma pośpiechu.

- Nie - odparła, wsuwając mu rękę pod ramię. - Nie chcę pominąć

niczego.

- Doskonale. - Jack skierował ją do mikrobusów hotelowych,

ustawionych wzdłuż krawężnika. - Poczekaj tu, a ja przyniosę bagaże.

- Dobrze.

Gdy odszedł, spojrzała na zegarek. Piętnasta. Zostanie im trochę

czasu, aby pójść na plażę Waikiki przed rozpoczęciem luau. Poopala

się, a może zbuduje zamek z piasku? Roześmiała się. Plaża w lutym.

Czekając na Jacka, przyglądała się innym wycieczkowiczom,

wsiadającym z wesołym rozgwarem do mikrobusów. Mało rodzin,

doszła do wniosku, raczej pary w różnym wieku i grono starszych

pań.

background image

Obserwowała zaradność tych kobiet i próbowała wyobrazić sobie

wśród nich swoją matkę. Nie mogła. Jakie życie prowadziłaby pani

Hobson, gdyby kiedyś została wdową? Nie podobała jej się ta

perspektywa.

- Jaka smutna minka u ładnej wahine - zabrzmiał głos Jacka koło

niej. Gdy spojrzała na niego, uniósł do góry wianek z fioletowych

kwiatów - Aloha! - rzekł i założył jej go na szyję. - Witaj na

Hawajach! A potem ucałował ją w oba policzki.

- Jack! - zaśmiała się Amy zaskoczona, ale i zachwycona. Dotyk

jego warg wywołał przyspieszone bicie serca. - Bardzo to miłe z

twojej strony - rzekła, wtulając nos w maleńkie storczyki. - Skąd je

wziąłeś?

Jack był bardzo z siebie zadowolony.

- Tubylców nie stać już na rozdawanie ich za darmo, ale różne

sentymentalne typki mogą je jeszcze kupić.

- A ty jesteś sentymentalny.

- Właśnie.

- Dziękuję, Jack.

- Cała przyjemność po mojej stronie. Uważam, że żadna dama nie

powinna iść na luau bez kwiatów. Chodź, poszukamy naszego

samochodu.

Co to znaczy dzielić pokój z Jackiem dotarło do Amy dopiero

wówczas, gdy stanęli przed drzwiami, a on przekręcił klucz w zamku.

Tu mieli spędzić razem noc!

background image

Amy próbowała się jeszcze przekonywać, że Jack to prawie to

samo co Brad, ale od brata nigdy nie dostałaby wieńca ze storczyków.

Jack otworzył drzwi i szerokim gestem zaprosił ją do wejścia.

- Oto nasza rodzinna chata na następne cztery dni - rzekł.

Amy przeszła obok niego z całą swobodą, na jaką mogła się

zdobyć. Były tam dwa łóżka, jak przewidziała, lecz stały prawie obok

siebie. Pośpieszyła do okna i pociągnęła za sznur od zasłon, aby

wyjrzeć.

- Ciekawe, czy widać ocean z balkonu.

- Z lanai - poprawił ją Jack, stawiając walizki na podłodze.

- Słucham?

- Tu balkon nazywa się lanai. Zobaczmy, co z niego widać.

Wyszli na balkon razem, ale stanęli daleko od siebie.

- Tylko następne domy - westchnęła Amy.

- Całkiem zrozumiałe - uśmiechnął się Jack. - W końcu to nie jest

najlepszy hotel.

Amy zrzedła mina.

- A ja wyobrażałam sobie, że siedzę na balkonie, chciałam

powiedzieć lanai, i oglądam księżyc wschodzący nad wodą.

- Będziemy musieli przespacerować się na plażę, jeśli chcesz to

zobaczyć.

Jack zacisnął dłonie na poręczy balkonu i spojrzał w dół na

ożywiony ruch na ulicy Honolulu.

- To niezła myśl - powiedziała Amy.

background image

Popatrzyła na niego kątem oka. Iść na plażę przy księżycu, z

Jackiem? Dlaczego ta możliwość tak ją ekscytuje? Nie mówił o tym

przecież jak o romantycznej przechadzce z ukochanym, a jednak nie

mogła nie zauważyć, że jego trykotowa koszula opina się na

umięśnionych barkach. Nigdy nie myślała, że on ma takie mocne

ramiona, ale teraz zrobiło to na niej silne wrażenie.

Jack oderwał dłonie od poręczy balkonu i odwrócił się.

- Można by się rozpakować. Które łóżko wybierasz?

Amy popatrzyła przez szybę na dwa łóżka stojące zaledwie pół

metra od siebie.

- Wszystko mi jedno.

Utkwiła wzrok w budynek naprzeciwko hotelu, aby nie patrzeć na

Jacka. Spanie z nim w jednym pokoju nabierało erotycznego

posmaku, a tego nie przewidziała.

- Ty wybierz. Idę się odświeżyć. - Przerwała zarumieniona. - To

znaczy, jeśli ty nie chcesz skorzystać...

- Nie. W porządku. Idź pierwsza. - Głos Jacka również zdradzał

zażenowanie.

- Dobrze. - Amy wybiegła z balkonu, złapała kosmetyczkę i

zamknęła się w łazience.

Dlaczego uważała, że podróż z Jackiem będzie taką beztroską

przyjemnością? Coś się psuło w ich siostrzano-braterskich stosunkach.

Gdy byli młodsi, często praktycznie mieszkali razem. Pamiętała, jak

on lub Brad bębnili w drzwi łazienki, gdy uważali, że za długo się

czesze lub robi makijaż.

background image

Ale ten rodzaj dobrodusznej tyranii to już przeszłość.

Onieśmieliło ją nagle, że będzie mieszkać z nim razem. A ten

moment, gdy patrzyła na niego na balkonie...

Nigdy przedtem tak nie patrzyła na jego ciało! Oczywiście

wiedziała, że jest przystojny, ale patrzeć z pożądaniem na jego

muskularną sylwetkę to całkiem inna sprawa. Amy zaczęła

zastanawiać się, jaką niebezpieczną sytuację stworzyła.

Gdy wyszła z łazienki, zastała Jacka wieszającego spodnie i

koszule w szafie. Uświadomiła sobie, że zaraz powiesi obok swoje

rzeczy, jakby byli mężem i żoną w podróży poślubnej. A byli tylko

przyjaciółmi. To znaczy, jak dotąd.

- Twoja kolej - rzekł lekkim tonem. - A co powiesz na to,

żebyśmy się przeszli po plaży?

Ten pomysł bardziej jej się teraz podobał. Lepiej opuścić pokój,

który był zbyt mały i zbyt przytulny, aby mogła się czuć swobodnie,

więc szybko się zgodziła.

- Świetnie. - Jack pochylił się nad walizką i wyjął następne

koszule. - Jak widzisz, wybrałem łóżko od strony drzwi.

- To mi odpowiada.

Zdawała sobie sprawę, że Jack zrobił to, gdyż chciał być między

nią a ewentualnym intruzem. Wyraźnie zamierzał się nią opiekować,

ale czy kierowała nim zwykła rycerskość, czy coś więcej?

Jack podszedł do szafy z naręczem bielizny. Amy odwróciła się.

Nie chciała nic wiedzieć o jego bieliźnie. Myślenie o tym prowadziło

do... o, nie. Nie wiedziała, w czym on zamierza spać. Może w

background image

niczym? Ona sama przywiozła ze sobą piżamę, ale teraz pomyślała, że

może jest odrobinę za cienka. Będzie chyba musiała nosić pod

spodem staniczek i figi.

A co z Jackiem? Powinna była omówić to z nim przed wyjazdem.

Może przywiózł szlafrok kąpielowy i będzie go zakładał, jak tylko

wstanie z łóżka?

Amy z rozmachem rzuciła walizkę na łóżko. Dość tych głupstw,

pomyślała. Co ją obchodzi, w czym śpi Jack. Będzie zawsze patrzyła

w inną stronę, jeśli jego widok ma ją tak poruszać.

Jack zamknął swoją walizkę i umieścił ją na dole w szafie.

- Przebiorę się w kostium i pójdziemy na plażę. Jestem pewny, że

to musi być blisko.

- Świetnie, ja się przebiorę tutaj. - Amy błysnęła uśmiechem.

Gdy zamknął za sobą drzwi łazienki, w rekordowym czasie

wyszukała w walizce swój jednoczęściowy kostium z lycry i włożyła

go. Przez chwilę miała chęć wystąpić w bikini, ale porzuciła tę myśl.

W końcu była tu ze starym, poczciwym Jackiem, a nie z kimś, na kim

chciałaby zrobić wrażenie. Narzuciła na kostium czarną, ażurową

chustę i włożyła sandałki.

Gdy Jack wyszedł z łazienki, była zajęta wieszaniem reszty

ubrania w szafie. Z rozmysłem zostawiła sporo miejsca między ich

ubraniami.

- Możemy już iść, jeśli jesteś gotowa.

- Prawie.

background image

Amy zerknęła ponad ramieniem i zdumiała się. Jeszcze raz

przyjrzała mu się ukradkiem, gdy wieszał ubranie na krześle i

odkładał portfel na biurko. Jak można nie zwracać uwagi na takie

ciało? Biały, hotelowy ręcznik udrapowany na ramionach nie mógł

ukryć, że Jack od czasów szkolnych rozrósł się i zmężniał. Ciemne

kręcone włosy pokrywały szeroką pierś i zapraszały wprost, aby ich

dotknąć. Skąpe, granatowe spodenki podkreślały szczupłość bioder.

Nigdy nie wyobrażała sobie Jacka w takiej sytuacji, nie myślała,

jak by to było... Nie, zabroniła sobie podobnych rozważań.

- To chyba wszystko - powiedziała, zamykając drzwi szafy. - Czy

możemy wyjść w takich strojach?

- Oczywiście. Jesteśmy w Honolulu. I jeśli się nie mylę, o dwie

przecznice od plaży. - Mówiąc to, wsunął stopy w gumowe sandały. -

Zostawimy klucz w recepcji. Wezmę tylko trochę gotówki na rowery

wodne.

- Co takiego?

- Zobaczysz. - Wyjął banknoty z portfela. - Na pewno będziesz

chciała spróbować.

- Ale to kosztuje. Jeśli będziemy robić coś, za co się płaci, ja

powinnam pokryć koszty. Ty już kupiłeś mi lei...

- Amy, nie bądź dzieckiem. Podarowałaś mi całą wycieczkę, więc

chyba wolno mi zrewanżować się jakąś hawajską rozrywką: A

mówiąc o lei, co z nim zrobiłaś?

- Wisi nad moim łóżkiem.

background image

- Lepiej włóżmy go do wody - powiedział Jack i podszedł do jej

łóżka. Gdy zdejmował wianek, jeden kwiat oderwał się i upadł na

narzutę.

- Och! - wykrzyknęła Amy - chyba się nie rozsypie.

- Nie. Opadł tylko jeden. - Podszedł do niej. - To dobrze,

brakowało ci kwiatu we włosach.

- Naprawdę?

- Zdecydowanie. Potrzymaj. - Wręczył jej wieniec, odgarnął

włosy do tyłu i zatknął jej storczyk za uchem. - Teraz wyglądasz jak

prawdziwa hawajska dziewczyna.

Amy stała bez ruchu, wdychając delikatną woń kwiatu i piżmowy

zapach wody po goleniu Jacka. Dotyk jego palców był jak pieszczota,

więc popatrzyła mu w oczy, nie chcąc przerywać tej czarownej chwili.

Jack zauważył to spojrzenie i puls zaczął uderzać mu szybciej.

Jest! Właśnie na taki wyraz oczu czekał. Omdlewający i pełen ciepła.

Utkwiony w niego. Mógłby ją teraz pocałować, ale obawiał się, żeby

czegoś nie popsuć pośpiechem. Ona może jeszcze nie zdawać sobie

sprawy ze swoich uczuć. Pocałunek może zetrzeć z jej twarzy wyraz

rozmarzenia i zmienić wszystko między nimi.

Ale jej usta były tak blisko. Kusiło go, aby obwieść wdzięczny

kontur jej różowych warg czubkiem palca. A potem może czubkiem

języka. Potem już trudno byłoby mu się powstrzymać. A nie sądził,

żeby Amy była gotowa na taki dalszy ciąg, który jemu się marzył.

Jeszcze nie.

background image

- Powinniśmy chyba - odchrząknął - powinniśmy chyba już iść,

jeśli chcemy mieć słońce na plaży. Nie opalimy się, stojąc tutaj,

dziecinko.

Amy odwróciła się rozczarowana. Dziecinko! Traktował ją jak

dziecko, choć przez chwilę wydawało jej się, że widziała w jego

oczach inny wyraz. Tak, na pewno ją lubił, czuł do niej sympatię, ale

nie interesowała go jako kobieta.

Szli po zalanej słońcem ulicy w stronę plaży. Amy przekonywała

się w duchu, że powinna być wdzięczna Jackowi, iż zgodził się

towarzyszyć jej w tej wycieczce. Będzie na pewno wielką pomocą

przy szukaniu działki na Mam. Nawet teraz sprawiało jej przyjemność

mieć go przy sobie.

Rozglądała się wokół i cieszyła atmosferą radości, jaką były

przepojone ulice Honolulu. Mieniły się kolorami, poczynając od

naturalnych barw żywych kwiatów, przeważnie w odcieniach różu i

fioletu, kończąc na wesołych, kwiecistych strojach przechodniów.

Stopień opalenizny wskazywał, jak długo przebywali na wyspach.

Ona i Jack byli bardzo bladzi w porównaniu z większością

jaskrawo ubranych turystów, którzy ich mijali.

- Tu zdejmujemy pantofle - rzekł Jack, gdy znaleźli się na ścieżce

wiodącej ku plaży.

- Och, Jack, jak miło! - wykrzyknęła Amy i zsunąwszy sandały,

pobiegła po ciepłym piasku. Krążyła między plażowiczami,

opalającymi się na ręcznikach, aż doszła do pasa wilgotnej, chłodnej

background image

ziemi tuż nad linią wody. Weszła jeszcze dalej, aby poczuć, jak fale

obmywają jej stopy.

- Jack, woda jest ciepła!

Jack podszedł blisko niej.

- To co innego niż jezioro Whatcom, prawda? - rzekł.

- Nigdy nie byłam nad taką ciepłą wodą. Och, to mi się bardzo

podoba!

- Obawiam się tylko, że plaża nie należy do odosobnionych.

- Ale tyle tu życia. Spójrz na te żaglówki i jachty.

Jej uwagę zwróciły rowery wodne.

- Czy o tym mówiłeś? Chodźmy, Jack, wynajmiemy sobie taki

rower!

Pobiegła szybko po piasku, a Jack ruszył za nią trochę wolniej,

obserwując z przyjemnością jej entuzjazm. Możliwe, że ta zatłoczona

i pełna życia plaża Waikiki była dla nich odpowiedniejsza niż jakieś

odludne miejsce, gdzie ich uczucia mogłyby się zbyt szybko ujawnić.

Dostał im się wodny rower o jaskrawo błękitnych kołach. Zaczęli

z zapałem pedałować, śmiejąc się jak szaleni, gdy oblała ich wysoka

fala lub gdy zderzyli się z innym pojazdem.

- Dlaczego one się nie przewracają? - zapytała Amy po jakimś

szczególnie niebezpiecznym przechyle.

- Chyba mają dobrą stabilność - odparł Jack, patrząc w jej

przepastne oczy.

Miał wielką chęć ją pocałować. Szaloną. Odwrócił głowę z

wysiłkiem.

background image

- Sympatyczny wehikuł, prawda? I raźno się posuwa - dodał,

zmieniając ton.

Amy wyczuła zmianę jego nastroju. Dałaby wiele, żeby wiedzieć,

o czym myślał.

- Jechałby jeszcze raźniej, gdybyś też pedałował. Pracuję za

dwoje.

- A nie zrobiłabyś przerwy, żeby popatrzeć w głębinę? Można

zobaczyć dno, a założę się, że jest tu co najmniej pięć metrów

głębokości.

- Och, spójrz na te śliczne rybki. - Amy zafascynowana wychyliła

się i straciwszy równowagę, omal nie wpadła do wody.

Jack w ostatniej chwili złapał ją, objąwszy w talii i wciągnął z

powrotem na siodełko.

- Nie wypadaj za burtę, Hobson - powiedział. - Trudno byłoby cię

wciągnąć na to urządzenie.

Amy złożyła dłonie jak do modlitwy i zatrzepotała rzęsami.

- Mój bohaterze! Uratowałeś mi życie.

Jack zaśmiał się.

- Zupełnie słusznie. Te ryby, tam na dole, to mogą być barakudy

lub inne ludojady.

Amy kurczowo złapała go za ramię.

- Naprawdę tak myślisz? Jack, wracamy do brzegu. Natychmiast.

- Nie, nie myślę tak, ale miło było podrażnić się z tobą.

- O tym wiesz nie od dzisiaj. Zawsze to robiłeś.

- Zgubiłaś kwiatek.

background image

- Zgubiłam? - Dotknęła ręką włosów za uchem. - O, widzę go

tam, na wodzie. Musiał mi wypaść, kiedy patrzyłam na ryby.

- Zaraz go odzyskamy. - Jack skierował rower w tę stronę i zaczął

gwałtownie pedałować.

- Jack, zwariowałeś - śmiała się Amy, ale przyłączyła się do

pedałowania.

- Ty ruszaj pedałami, a ja schylę się i spróbuję go podnieść tak,

jak kowboje podnoszą kapelusz z ziemi.

- A co będzie, jak wpadniesz do wody? Co będzie, jeśli tu są

rzeczywiście barakudy?

- Nie ma, a ja nie wpadnę. Jestem twoim bohaterem, pamiętasz?

Bohaterowie nie robią z siebie idiotów.

- To prawda. A jeśli stracisz trochę ze swego bohaterstwa, a ja nie

będę miała siły cię wyciągnąć?

- Nie będziesz musiała. Pedałuj.

Jack wychylił się, gdy zbliżyli się do podskakującej plamki

fioletu.

- Dobrze, trochę na prawo. Pedałuj! Jest!

Podciągnął się na siodełko i podał jej ociekający wodą kwiat.

- Pani bukiet, madame.

Wzięła kwiatek i wetknęła we włosy.

- No i jak? - spytała.

- Niezwykle uroczo - odparł.

- Znowu spełniłeś bohaterski czyn. Jak ci się odwdzięczę?

- W sposób znany od wieków, oczywiście.

background image

Amy przechyliła głowę, otoczyła mu szyję ramieniem i

pocałowała go szybko w usta.

- Czy tak?

- Mniej więcej - rzekł, patrząc na nią z powagą.

- Co to znaczy: mniej więcej?

Jack zostawił pojazd na łasce losu i oceanu. Położył jedno ramię

za jej plecami i spojrzał głęboko w oczy.

- Uważam, że prawdziwa wdzięczność przypomina coś takiego. -

Przyciągnął Amy do siebie, aż oparła się o jego pierś, i pocałował.

ROZDZIAŁ 6

W tym pocałunku zdecydowanie nie było nic platonicznego. Jack

całował namiętnie, gwałtownie. Amy zesztywniała i odsunęła się.

Jack obrzucił ją bacznym spojrzeniem i westchnął.

- Masz oczy wielkie jak spodki. Zdaje się, że cię przestraszyłem.

Amy zakryła dłonią drżące wargi.

- Nie myślałam, że ty...

- Mogę zachowywać się jak normalny mężczyzna w stosunku do

ciebie? - dokończył za nią.

- Ale my zawsze byliśmy jak brat i siostra.

- Czy chcesz, żeby tak pozostało?

- Nie wiem.

Popatrzyła na niego nieśmiało, a potem przeniosła wzrok na

daleki horyzont.

background image

- Gdy byliśmy młodsi, często się na ciebie złościłam, ale twoja

obecność była dla mnie... podporą. Byłeś moim przyjacielem. Może

najlepszym przyjacielem, jakiego miałam w okresie dorastania. Nie

chciałabym, aby to się zmieniło.

- Amy, nie możesz posłuchać drugiej strony płyty, jeśli jej nie

odwrócisz.

Siedziała zamyślona, a rower kołysał się leniwie na falach.

- Może ja nie chcę usłyszeć muzyki z drugiej strony płyty?

- A może chcesz. Pierwsza mnie pocałowałaś.

- Wiem. Dlatego jestem taka zdezorientowana. Może to na tobie

wymusiłam, chcąc się przekonać, co się stanie?

- I teraz, kiedy już się przekonałaś, stwierdziłaś, że to ci nie

odpowiada?

- Tego nie powiedziałam. Ale nagle uświadomiłam sobie, że jeśli

między nami coś się zmieni, już nigdy nie będziemy mogli wrócić do

tego, co było.

- To prawda. To się nazywa dorastaniem. Wydaje mi się, że nie

bardzo wiedziałaś, co robisz, zapraszając mnie na ten wyjazd. -

Pogłaskał ją po ramieniu. - Ale musiałaś zdawać sobie sprawę, że nie

jesteśmy już dwojgiem dzieciaków. Wyrosłaś na piękną kobietę,

Amy.

Odwróciła się i wpatrywała się w milczeniu w jego twarz.

- Bardzo piękną - powtórzył Jack czule.

- Kiedy powiedziałeś coś takiego mojej matce, pomyślałam, że

starasz się być uprzejmy.

background image

Potrząsnął głową.

- Mogło tak być, ale nie było.

Amy nie mogła powstrzymać uśmiechu kobiecej satysfakcji.

- Ale nigdy mnie nigdzie nie zaprosiłeś ani nie próbowałeś się ze

mną umówić.

- Nie, bo ja też trochę bałem się wyjść poza ramy naszej dawnej

przyjaźni, szczególnie gdy stwierdziłem, że ty tak łatwo do niej

wróciłaś. Ale głównym powodem był twój zamiar przeniesienia się na

Hawaje razem z rodzicami. To daleko od Bellingham. Jaka byłaby

przyszłość naszego ewentualnego związku?

Na myśl o „związku" z Jackiem Amy dostała gęsiej skórki. Ale on

miał rację. Nawet gdyby chcieli zastąpić starą przyjaźń czymś bardziej

intymnym, ten romans nie miał sensu ani przyszłości. Niemniej zdała

sobie teraz sprawę, że sterowali w tym kierunku od owego

pamiętnego spotkania w parku Kaskada.

- Jack, wpadłam w pułapkę i pociągnęłam cię za sobą. Bardzo cię

przepraszam.

- Nie bierz całej winy na siebie. Jestem dorosły. Mogłem tu z tobą

nie przyjeżdżać.

Amy utkwiła wzrok w jego oczach. Wyraźnie coś jej mówiły.

Wszystko się między nimi zmieniło.

- Prawdopodobnie powinieneś odmówić.

- Prawdopodobnie.

- Jack, co my teraz zrobimy?

- Zrobimy - odparł i dotknął jej policzka - cokolwiek zechcesz.

background image

- Dlaczego ja mam decydować?

- To proste. Jeśli w dalszym ciągu będziesz traktować mnie jak

brata, znajdę w sobie siłę, aby takim pozostać. Ale jeśli zaczniesz

traktować mnie jak mężczyznę, nie zdołam ci się oprzeć. Jestem tylko

człowiekiem, Amy.

- Przecież mówiłeś, że nie ma dla nas przyszłości.

- To prawda, ale przed chwilą coś odkryłem. Kiedy cię trzymam

w ramionach, przyszłość przestaje mieć dla mnie znaczenie.

Przez resztę popołudnia Amy myślała o tym, co powiedział Jack, i

zanim wrócili do hotelu, podjęła decyzję, jak będzie postępować, gdy

znajdą się sami.

- Pierwsza zajmuję łazienkę, braciszku - oznajmiła wesoło,

wchodząc do pokoju. - Obiecuję zostawić ci trochę gorącej wody.

Jack stał nieruchomo i patrzył, jak zbiera swoją bieliznę i suknię

plażową po drodze.

- Rozumiem.

- To jedyne wyjście, Jack. Ranilibyśmy się nawzajem, gdybyśmy

nie byli ostrożni. Nie chcę tego.

- Ja też nie.

- A więc uzgodniliśmy tę sprawę.

Jack zdjął ręcznik z szyi i cisnął go na łóżko.

- Tak sądzę, dziecino.

- Jack, nie jesteś zdenerwowany?

background image

- Kto, ja? - Posłał jej szeroki uśmiech. - Miałbym się denerwować

z powodu takiej chudej smarkuli, która jeszcze się nawet nie wie, jak

pójść z chłopakiem do łóżka? Nie!

Amy skoczyła do niego z zaciśniętymi pięściami.

- Chuda smarkula?! Ja ci pokażę!

- Amy, uważaj!

Zatrzymała się nagle, słysząc zdecydowaną przestrogę w jego

głosie.

- Nie dotykaj mnie teraz, dobrze?

Na widok jego oczu zimny dreszcz przebiegł jej wzdłuż krzyża.

- Dobrze.

Poszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Zobaczyła, że Jack

nalał wody do umywalki i umieścił w niej wieniec z kwiatów. Był

naprawdę troskliwy i sympatyczny. A ona go odtrąciła. Już brała za

klamkę, żeby wrócić do pokoju i przyznać się do błędu, gdy usłyszała,

że Jack pogwizduje jakąś melodię. Chyba nie mógł być załamany,

jeżeli gwiżdże? Wyglądało na to, że jest zadowolony z obrotu sprawy.

Amy zaczęła się szybko rozbierać. Postanowiła, że ona też będzie

gwizdać. W końcu wygrała wycieczkę na Hawaje, a jutro jedzie

zobaczyć, jaką wspaniałą posiadłość kupiła dla rodziców. Ma prawo

czuć się szczęśliwa. Bo czyż nie jest wspaniale?

Kolacja na plaży, zwana luau, która miała być jedną z atrakcji tej

wycieczki, nie spełniła jej nadziei na coś oryginalnego.

Zorganizowano ją, co prawda, nad samą wodą, na ogrodzonym terenie

background image

oświetlonym płonącymi pochodniami, ale gości posadzono przy

zwykłych stołach.

- To zbyt cywilizowane - szepnęła do Jacka. - Myślałam, że

będzie się siedziało na piasku i jadło palcami ze wspólnej miski.

Jack zachichotał.

- Czytałaś ostatnio Jamesa Michenera?

- Oczywiście. Chciałam się czegoś dowiedzieć o tym kraju.

- Przykro mi, że się rozczarowałaś, ale te wyspy trochę się

zmieniły od czasu, gdy po raz pierwszy dotarli tu misjonarze. Teraz

krzesła i stoły są w powszechnym użyciu.

- Znowu się ze mną drażnisz.

- To mój zawód, dziecinko.

Zerknęła na niego i w jego oczach zobaczyła tęskny błysk, zanim

szybko odwrócił wzrok. Wziął ze stołu kubeczek napełniony czymś

białym i podał jej.

- Proszę, nie jest to wprawdzie wspólna miska, ale to się je

palcami.

- Co to jest?

- Poi.

- O, czytałam o tym. Miałam nadzieję, że nam podadzą.

- To obowiązkowa potrawa podczas luau - rzekł Jack. - Należy

zanurzyć w tym palec i oblizać. Tak się je poi.

Amy zagłębiła palec w masę podobną do budyniu.

- Wygląda jak klej.

- Tak.

background image

Amy oblizała palec.

- I smakuje jak klej - uznała. - Dlaczego tubylcy tak to lubią?

- Przyzwyczaili się, tak jak ty przyzwyczaiłaś się do pizzy.

Gdybyś poczęstowała nią wieśniaka, który żył sto lat temu,

prawdopodobnie oddałby ją świniom.

- Jack, czy ty lubisz poi?

- Nie cierpię.

- To dlaczego mnie nie ostrzegłeś?

Jack pociągnął łyk rumu.

- Mógłbym cię ostrzec przed zbyt wieloma rzeczami. Musisz

sama przekonać się, co lubisz, a czego nie.

Amy ściszyła głos.

- Masz na myśli dzisiejszy dzień. Cieszę się, że mnie ostrzegłeś,

co się może zdarzyć między nami. I ty też powinieneś być

zadowolony.

- Jestem. Jestem wręcz uszczęśliwiony. - Jack dopił swego drinka.

- A teraz popatrzmy trochę na tańce. To ci się przyda, jeśli weźmiesz

udział w następnym konkursie.

Amy potrząsnęła głową. Najwyraźniej Jack był zły, ale była

zdecydowana trzymać w ryzach swoje, a tym samym i jego uczucia.

Poddać się im - znaczyłoby skomplikować sytuację.

Tancerki były bardzo dobre i wydawało się, że jedna z nich

szczególnie przypadła Jackowi do gustu. Pochylił się do przodu, oparł

brodę na rękach i obserwował z wyraźnym zainteresowaniem jej

zmysłowe ruchy.

background image

Amy zacisnęła zęby i próbowała nie zwracać na to uwagi. Nie

miała do niego prawa, mówiła sobie. Od warkotu bębnów zaczęła

boleć ją głowa. Czy jej się zdawało, czy też tancerka zauważyła

zainteresowanie Jacka? Patrzyła na niego, gnąc się wdzięcznie w

tańcu, a Jack, tak, uśmiechał się do niej!

Amy kopnęła go pod stołem.

- Co robisz? - syknęła.

- Próbuję wzbudzić w tobie zazdrość - odparł, nie odrywając

wzroku od Hawajki.

- Nie uda ci się! - Amy złapała kieliszek i wychyliła duszkiem

rum.

Gdy taniec się skończył, tancerka podeszła do Jacka.

- W następnym numerze będzie nam potrzebny ktoś z widowni na

ochotnika - powiedziała melodyjnym głosem. - Myślę, że byłbyś

doskonały.

- Oczywiście, dlaczego nie? - Jack wstał natychmiast i poszedł za

nią.

Oczy Amy zwęziły się w szparki. I co teraz? Jack tak pożerał ją

wzrokiem, że go zaprosiła do tańca. Czym się ten flircik skończy?

Może już nie będzie potrzeby martwić się o spanie w jednym pokoju?

Może otrzyma zaproszenie, aby spędził tę noc gdzie indziej? Niech

sobie idzie! Jej jest to całkowicie obojętne.

Jowialny konferansjer, prowadzący całą imprezę, zbliżył się do

mikrofonu.

background image

- Do następnego numeru jedna z naszych utalentowanych tancerek

zaprosiła osobę z widowni, aby zademonstrować, jak potrafi

rozmawiać za pomocą tanecznych ruchów ciała. W dawnych czasach

dziewczyny bardzo często porozumiewały się gestami i tańcem.

Widownia przyjęła jego słowa ze śmiechem, a konferansjer mówił

dalej:

- Zobaczymy zaraz, jak Lelani uda się rozmowa z tym młodym

człowiekiem, który powinien odpowiedzieć, naśladując jej ruchy.

Ciekawy sposób mówienia „tak", przyznajcie sami.

- Nie, nie przyznaję - mruknęła Amy do siebie.

- Ale najpierw chcielibyśmy się dowiedzieć czegoś o tym

dżentelmenie! Piękny chłopak, prawda, Lelani?

Lelani entuzjastycznie pokiwała głową.

- Można prosić o pańskie nazwisko, sir? - zapytał konferansjer,

podsuwając mu mikrofon.

- Jack Bond.

Podał swój radiowy pseudonim, pomyślała Amy. Może sądził, że

brzmi bardziej seksownie?

- Skąd pan pochodzi, Jack?

- Z Bellingham, w stanie Waszyngton.

- A co pan robi w Bellingham oprócz tego, że czaruje pan płeć

piękną?

Jack uśmiechnął się porozumiewawczo.

- To mi zajmuje rzeczywiście sporo czasu, ale w wolnych

chwilach nadaję muzykę w miejscowej radiostacji.

background image

- Disc jockey?! Powinienem był się tego domyślić po tym, jak

podszedłeś do mikrofonu. A więc, Jack, ponieważ pracujesz w

środkach masowego przekazu, spodziewam się, że dobrze odczytasz,

co ta dama ma ci do przekazania.

- Chętnie wypróbuję swoje umiejętności.

- Brawo. Prosimy o muzykę.

Amy miała ochotę zostawić Jacka i wyjść, ale nie chciała

okazywać zdenerwowania. Oczywiście, że była zła, ale on nigdy o

tym się nie dowie. Zmusiła się do uśmiechu i patrzyła, jak Jack

zaczyna się kołysać w rytm hawajskiego hula, powtarzając ruchy

tancerki.

Gdy w pewnym momencie Jack wypadł z rytmu, dziewczyna

położyła mu ręce na biodrach i pokierowała nim, aby tańczył zgodnie

z jej krokami. Amy zmarszczyła brwi. Jeśli dotąd Jack nie kojarzył jej

się z seksem, teraz się to zmieniło. Jego sugestywne ruchy wywołały

aplauz widowni.

Choć Amy próbowała wmówić sobie, że to przedstawienie jest

okropne, to jednak nie odraza sprowadziła rumieńce na jej twarz.

Zrozumiała, że dla niej przyjaźń łącząca ją do tej pory z Jackiem była

bezpowrotnie stracona.

Na zakończenie wspólnego tańca Hawajka obdarowała Jacka

kwiatem i całusem. Gdy oddał jej pocałunek, opanowanie Amy

prysło. Zerwała się i pobiegła do wyjścia. Była już za ogrodzeniem,

gdy Jack ją dogonił.

- Wracamy do domu? - zapytał, idąc obok niej.

background image

- Nie wiem jak ty, ale ja tak. Po tym jak „dogadałeś się" z

tancerką, sądziłam, że miałbyś ochotę zostać tu dłużej.

- Raczej nie. Jeśli chcesz już wracać, idę z tobą.

Amy, idąc obok Jacka, wyczuwała bijące od niego ciepło

wywołane zmysłowym tańcem. Próbowała odsunąć te myśli od siebie,

zanim znów znajdą się w hotelowym pokoju, gdzie mają spędzić noc.

Jack odchylił głowę do tyłu i patrzył na wieczorne niebo.

- Księżyc w pełni. Co byś powiedziała na spacer po plaży?

- Może... to dobry pomysł - odrzekła, starając się powiedzieć to

naturalnym tonem.

- Chodźmy tędy. - Jack wziął ją za ramię, kierując się znowu w

stronę brzegu.

Amy zadrżała pod dotknięciem jego ręki.

- Zimno ci? - zapytał Jack.

- Właściwie nie. Trochę się tylko przypiekłam na słońcu i to

wszystko.

- Tak, właśnie zauważyłem, że masz zaróżowione policzki.

Bardzo ci z tym ładnie. Wiesz co, dalej możemy iść boso.

Puścił jej ramię i schylił się, aby zdjąć buty, a gdy się

wyprostował i dalej szli plażą, już nie wziął jej za rękę. Amy miała na

to wielką ochotę, ale Jack zachowywał się tak obojętnie, jakby to nie

on pocałował ją parę godzin wcześniej.

Po chwili odetchnął głęboko.

- Pięknie tu, prawda?

- Tak. Czy to deszcz czuję na twarzy?

background image

- Jasne. Taki przelotny deszczyk. Widzisz, już nie pada. Byliśmy

pewnie na jego skraju.

Amy objęła spojrzeniem niebo, gdzie nieliczne chmury

przepędzane przez wiatr rzucały cień na żaglówki, zakotwiczone z

dala od brzegu. Chmury przesuwały się szybko i już po chwili łódki

kąpały się znów w białej poświacie księżyca.

- Jack, pomyślisz, że zwariowałam, ale widzę tęczę tam w górze -

Amy wskazała linię horyzontu - tyle że jest bardziej szara niż

kolorowa. Czy to może tylko moje przywidzenie?

- Nie, oczywiście, że nie, to jest tęcza księżycowa.

- Tęcza księżycowa! Tutaj jest rzeczywiście niesamowicie. Kiedy

zobaczyłeś Hawaje po raz pierwszy, miałeś chęć przenieść się tu na

stałe jak mój ojciec?

- Nie.

- Dlaczego nie? Sam przyznajesz, że są piękne.

Przyszło jej na myśl, że gdyby Jack osiedlił się na Hawajach, ich

drogi nie musiałyby się rozdzielić na zawsze. Nie potrzebowałaby

wtedy walczyć z pragnieniem objęcia go i przytulenia się do niego

całym ciałem.

- Hawaje są wspaniałe, nie ma co do tego żadnych wątpliwości,

ale jeśli chodzi o mnie, trochę zbyt monotonne. Jeden piękny dzień za

drugim. Ja lubię różne pory roku. Raz jesienne liście, a raz śnieg.

- Co do mnie, mam dosyć zimna.

background image

Zirytowało ją, że tak broni stanu Waszyngton. Czy nie zdawał

sobie sprawy, że w ten sposób przekreśla wszelkie szanse na inny

rodzaj ich znajomości?

- Ten ciepły wiatr od morza sprawia mi prawdziwą rozkosz -

dodała. - I co za cudowne uczucie nosić na szyi wianek ze świeżych

storczyków. Nie mogę sobie wyobrazić, że ktoś mógłby nie cenić

takiego raju.

- Dla każdego coś innego, Amy.

- Mamy chyba absolutnie różne cele w życiu, prawda, Jack?

- Tak by się wydawało.

- Podjęłam słuszną decyzję dzisiejszego popołudnia.

Jack zatrzymał się gwałtownie.

- Czy próbujesz przekonać siebie czy mnie?

- Nas oboje.

- To oznacza, że nie jesteś zupełnie przekonana.

- Owszem, jestem.

- Nie słychać tego w twoim głosie.

- Próbuję, aby było słychać. - Spuściła głowę i wpatrywała się w

ślady wielu stóp na piasku. - Nie jest mi łatwo... domyślasz się, z tym

księżycem i ciepłą bryzą... i tańcem w twoim wykonaniu.

- Może ja wcale nie chciałem ci pomóc?

Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

- Na pewno nie pomogłeś, Jacku Blickensderferze! W życiu nie

widziałam takiego popisu!

Uśmiechnął się z zadowoleniem.

background image

- Teraz wiesz, jak ja się czułem, kiedy ty tańczyłaś.

Amy zamrugała gwałtownie.

- Ale ja nie tańczyłam w sposób rozmyślnie kuszący!

- Rozmyślnie dręczący.

- Co?

- Ja nie chciałem nikogo kusić, ja chciałem ci dokuczyć.

- Jakkolwiek to nazwiesz, leciałeś na tę dziewczynę.

- Amy, ten taniec nie był dla niej, lecz dla ciebie.

- Bzdury. - Wiedziała jednak, że mówi prawdę.

- Nie możesz mieć mi za złe, że się trochę popisywałem, żeby

zobaczyć twoją reakcję. Ale nie uwodziłem cię, Amy. Na to trzeba

być bliżej.

Serce zaczęło jej bić w szalonym rytmie, gdy przysunął się do

niej.

- Jack, nie rób tego.

Zaczął bawić się kwiatkiem jej wieńca.

- To też nie zabrzmiało przekonująco.

- Ale mówię serio. - Amy starała się, aby jej głos nie zadrżał. -

Nie chcę tego.

- Jesteś zupełnie pewna? Twoje oczy mówią coś innego.

- Nie.

- Tak. - Prawie dotykał jej ustami. - Tak bardzo chciałbym się z

tobą kochać.

Zadrżała, słysząc pieszczotliwy ton w głosie, który potrafił

hipnotyzować.

background image

- Jack, jeśli jesteś moim przyjacielem, nie zrobisz tego.

- Amy, czy tego nie rozumiesz? - pytał, przesuwając palcem

wzdłuż jej dolnej wargi. - Czas naszej przyjaźni minął. - Objął ją

mocno ramionami i dotknął wargami jej ust.

W powietrzu rozszedł się zapach storczyków, gniecionych ich

uściskiem. Gdy ją pocałował, Amy zaprzestała dalszego oporu. Już

nie przerażało jej zbliżenie. Była na nie gotowa.

Jack był dla niej kombinacją czegoś znanego i nie znanego,

obcego i bliskiego jednocześnie. Może dlatego każdym dotknięciem

budził w niej namiętność, jakiej nigdy dotąd nie doznała. Gdy całował

ją coraz mocniej i głębiej, objęła go za szyję i wplotła palce w jego

włosy.

Jack przytulał ją coraz bardziej, aż znikła najmniejsza szczelina

między ich ciałami, a każda wypukłość odnalazła odpowiadającą jej

wklęsłość. Delikatnymi ruchami muskał jej pierś, aż westchnęła pod

wyrafinowanym dotykiem jego palców. Przesunęła się lekko, aby

otrzeć się nabrzmiałymi sutkami o jego dłoń.

Miała chęć zedrzeć z siebie suknię i poczuć dotyk jego skóry na

całym ciele. Jack wpatrywał się w jej twarz, obejmując całą dłonią jej

bolącą od pożądania pierś. Oddychał z trudnością.

- Wydaje mi się... że powinniśmy przenieść się gdzie indziej.

Amy uśmiechnęła się leniwie.

- Do ciebie czy do mnie?

- Do nas.

- Okay.

background image

- Och, Amy - powiedział z westchnieniem, obsypując jej nos, usta

i policzki drobnymi pocałunkami. - Nigdy bym nie pomyślał, że mała

siostrzyczka Brada może być taka!

„Mała siostrzyczka Brada"! Amy poczuła, jakby wrzucił ją do

lodowatej wody.

Czar prysł.

ROZDZIAŁ 7

Jack poczuł, że zesztywniała. Cholera! Co on powiedział?

Przypomniał sobie i jęknął.

- Amy, przepraszam cię!

- Nie przepraszaj. - Wyswobodziła się z jego objęć. - Tak

myślałeś.

- Wcale nie myślałem, w tym rzecz. Zawsze byłaś siostrzyczką

Brada i widocznie nagle zdałem sobie sprawę, ku swemu wielkiemu

zaskoczeniu, że mając cię ciągle na oczach, nie dostrzegłem... oboje

nie dostrzegliśmy...

- A ja zdałam sobie sprawę, że nic nie powinno się zdarzyć.

Zmierzamy w różnych kierunkach i możemy tylko sprawić sobie ból.

Taki ból, który zaciąży na stosunkach z innymi ludźmi, na przykład na

twojej przyjaźni z Bradem.

- Amy, dlaczego mówisz, że zmierzamy w różnych kierunkach?

Czy musisz przenosić się tu z rodzicami?

- Oni mnie potrzebują. Tłumaczyłam ci już.

- Więc nie sprowadzaj ich na Hawaje.

background image

- Jack, jak możesz wymagać, abym była taką egoistką? Zanim

Philip stracił ich oszczędności, ciągle mówili o zamieszkaniu tutaj.

Zniszczył ich marzenia, a ja się do tego przyczyniłam. Muszę im je

przywrócić.

- I poświęcisz swoją własną przyszłość?

- Jaką przyszłość? Moją posadę w składzie drewna?

- Amy, nie mówiłem o posadzie, dobrze o tym wiesz.

- A więc o czym mówiłeś? Czy mam zmienić wszystkie swoje

plany z powodu jednego pocałunku?

- Oczywiście, że nie. Lecz... o, do diabła, może rzeczywiście

twoim rodzicom należą się te Hawaje, a ty będziesz musiała żyć

blisko nich przez resztę swojego życia. Ale to cię odgradza ode mnie,

Amy, a ja nie mogę się z tym pogodzić. Myślałem, że gdybyśmy mieli

szansę...

- Nie - powiedziała łagodnie. - To by tylko skomplikowało

sytuację. Daj spokój, Jack. Wracajmy do pokoju i prześpijmy się

trochę. Jutro czeka nas dużo zajęć.

- Słusznie. Prześpijmy się. - Spojrzał na nią zwężonymi oczami. -

Czy będziesz mogła spać po tym wszystkim?

- Nie wiem. Spróbuję.

- W jaki sposób?

Amy uśmiechnęła się.

- Położę się i będę sobie przypominać czasy, gdy wkładałeś mi

sztucznego węża do torebki ze śniadaniem i mówiłeś swoim kolegom,

że mam piersi jak fistaszki.

background image

Jack przymknął oczy ze skruszoną miną.

- Fistaszki! Już nie zasługujesz na takie określenie. Amy, jesteś

teraz piękna.

- Nie jestem nikim nadzwyczajnym, Jack. Daliśmy się tylko

ponieść atmosferze Hawajów, pełni księżyca, tęczy... i innym

rzeczom.

- Właśnie te inne rzeczy głównie mi się podobały.

- Nie. Panujący tu nastrój tak na ciebie działa. Gdybyśmy byli w

domu, ciągle myślałbyś o mnie jako o siostrzyczce Brada.

Stał naprzeciwko niej z opuszczonymi rękami i wpatrywał się w

jej twarz.

- Wątpię - powiedział. - Ciągle byłabyś seksowną dziewczyną z

ciałem, które mogłoby skusić świętego, a ja nim nie jestem. Ale dziś

postaram się zapomnieć, ze śpisz w tym samym pokoju.

- Raczej pomyśl o dniu, kiedy nagrałam na taśmę twoją rozmowę

z Jill Avery, a potem odtworzyłam ją w sąsiednim pokoju, gdy jadłeś

u nas obiad.

Jack zaśmiał się.

- Rzeczywiście tak zrobiłaś.

- Albo o tym popołudniu, kiedy upuściłam w błoto twój rocznik

statystyczny, bo nie chciałeś mnie zabrać na łyżwy.

- Czasami byłaś prawdziwym szatanem.

- Miej to w pamięci, a dobrze na tym wyjdziesz.

- Ale całujesz jak anioł, Amy Hobson.

Amy zawróciła w stronę hotelu.

background image

- I ty też, Jacku Blickensderferze.

- Poczekaj! Dlaczego więc...

- Ponieważ oboje jesteśmy zbyt inteligentni, żeby popełnić taki

błąd - powiedziała, nie oglądając się.

Gdy wrócili do pokoju i Amy układała się już do snu, Jack stojąc

pod zimnym prysznicem, próbował zgodnie z jej radą myśleć o niej

jako o małej, znajomej dziewczynce. Jednak ten przywoływany przez

pamięć obraz bladł, bo tuż obok, na wyciągnięcie ręki, znajdowała się

piękna zmysłowa kobieta, jaką stała się Amy.

Gdyby nie jego głupia uwaga tam, na plaży, byliby teraz jeszcze

bliżej siebie. Ale może dobrze się stało. Mogli sobie sprawić wiele

cierpień. Nazajutrz Amy ma obejrzeć działkę i przenosiny na Hawaje

staną się realne. Jutrzejszy dzień wiele wyjaśni i w konsekwencji

następna noc powinna być łatwiejsza do zniesienia.

Gdy zimna woda wywołała w nim dreszcze, zamknął kurki i

zaczął się wycierać. Stojąc na macie, uświadomił sobie, że nie wziął

ze sobą czystych szortów. Po chwili wahania uznał, że ręcznik dobrze

je zastąpi. Owinął się więc barwnym, frotowym ręcznikiem i wyszedł

z łazienki.

Amy zakopała się w pościeli tak, że tylko czarne loki wystawały

na zewnątrz. Przez krótką chwilę Jack zastanawiał się, co by się stało,

gdyby zrzucił ręcznik i wsunął się do jej łóżka. Ale nie! Zawarli

przecież umowę. Wyciągnął czystą parę spodenek z szuflady komody,

przeszedł na drugą stronę łóżka, usiadł, odwinął ręcznik i nałożył

szorty.

background image

Amy obserwowała go jednym okiem. Pod grubą narzutą i

prześcieradłami zaczęła się już pocić, a na widok Jacka tylko w

ręczniku na biodrach zrobiło się jej jeszcze goręcej. Ciekawe, jak by

zareagował, gdyby odrzuciła przykrycie i wyciągnęła do niego ręce?

Nie! Przecież zawarli umowę.

Czując się trochę jak szpieg, nie odwracała od niego wzroku,

nawet gdy wstał, aby podciągnąć szorty. Miał mocne, umięśnione

pośladki, jaśniejsze poniżej linii, gdzie kończyły się kąpielówki.

Poczuła suchość w ustach. Widziała go prawie całego, z wyjątkiem...

Lepiej o tym nie myśleć.

Jack odrzucił koce i wsunął się do łóżka. Gdy tylko położył się

twarzą w jej stronę, Amy zamknęła oczy i udawała, że śpi. Usłyszała,

że zgasił nocną lampkę.

- Dobranoc, Amy - powiedział swym radiowym głosem.

Nie odpowiedziała.

- Cokolwiek się stanie, nie żałuję tej nocy.

Amy przypomniała sobie ich namiętny pocałunek na plaży. Ona

też go nie żałowała. Jednak gdyby mu to powiedziała albo zdradziła

się, że nie śpi, mogłoby to się źle skończyć. Milczała więc i wkrótce

usłyszała jego równy oddech. Wbrew wcześniejszym zapewnieniom,

że nie zaśnie, będąc tak blisko niej, zdawał się mocno spać.

O jedenastej następnego ranka polecieli samolotem na sąsiednią

wyspę Maui, a z tamtejszego lotniska udali się wynajętym

samochodem do Hany, miasteczka na przeciwległym brzegu wyspy.

background image

- Jack, tu jest fantastycznie - wykrzyknęła Amy, gdy Jack wjechał

na wąską, krętą drogą wzdłuż wybrzeża. Po jednej stronie mieli widok

na skalistą skarpę obmywaną falami oceanu, a po drugiej gęstą

tropikalną roślinność.

- Zupełnie jak w książkach Michenera. Można by przysiąc, że

gdybyś się przedarł przez ten las, znalazłbyś się w zapomnianej

wiosce z kamiennymi totemami, porzuconymi na ziemi.

- Możliwe.

- Spójrz, wodospad! Nie, nie oglądaj się! - poprawiła się, gdy

zobaczyła jadącą z przeciwka ciężarówkę.

Jack musiał gwałtownie przyhamować i zjechać na pobocze, aby

jej zrobić miejsce.

- To niesprawiedliwe, Jack - powiedziała Amy. - W drodze

powrotnej ja będę prowadzić, a ty zabawisz się w turystę.

- Możesz się delektować widokami, ile chcesz. Nie zapominaj, że

ja już znam Hawaje.

- Ale pewnie nigdy nie jechałeś tą drogą.

Jack skrzywił się, gdy wóz podskoczył na wyrwie.

- Nie miałem tej przyjemności. Amy, czy twoi rodzice będą

musieli często tędy jeździć?

- Chyba nie. W każdym razie taką mam nadzieję. Nie można

powiedzieć, że tu się łatwo prowadzi, prawda?

- Nie. - Jack zwolnił, aby przepuścić autokar pełen turystów

wracających z Hany.

background image

- Ta zapadła dziura jest uważana za coś wyjątkowego, bo wiele

znakomitości ma tu swoje domy.

- Znakomitości posługują się najczęściej helikopterami.

- Zgadzam się, że ta droga nie jest najlepsza, ale myślę, że rodzice

będą tak zadowoleni z mieszkania nad samym morzem, że nie zechcą

bez potrzeby ruszać się z domu. Poza tym na emeryturze nie muszą

się nigdzie spieszyć, mogą jeździć wolno. To tylko nam ciągle brak

czasu.

- Masz rację. Gdybyśmy mogli jechać do Hany cały dzień,

zaproponowałbym piknik przy tym wodospadzie.

Amy popatrzyła na niego i wyobraziła sobie, co mogliby robić

zasłonięci od ludzkich spojrzeń gęstą roślinnością. Siedzieliby na

miękkim kocu, obok nich kosz słynnych hawajskich owoców -

złocistych ananasów, mango, kiwi i papai. Może jedliby kraby w

ostrym sosie, popijając winem chablis, schłodzonym w zimnej wodzie

wodospadu. A potem wyciągnięci na kocu...

- Hej, Amy! Wracaj na ziemię!

Amy ocknęła się nagle.

- Co mówiłeś, Jack?

- Tylko to, że zbliżamy się do Hany i potrzebny mi pilot, aby

pokazał mi drogę do tego biura.

- Och! - Amy wyciągnęła mapę z torebki. - Przepraszam,

rozmarzyłam się.

- O czym?

- Nieważne. Na drugim skrzyżowaniu skręć w lewo.

background image

Jack domyślił się, że marzyła o nim. To nawet sprawiedliwie,

pomyślał, po tym, jak męczyła go w snach ostatniej nocy. Gdy zmusił

się, aby o niej nie myśleć, i zapadł w sen, podświadomość wzięła nad

nim górę.

Zaprezentowała mu Amy jako śniadą tubylczą dziewczynę ubraną

tylko w skąpą spódniczkę z trawy i ciemnoróżowy wianek z kwiatów,

który ocierał się o jej nagie sterczące piersi, gdy tańczyła dla niego,

kołysząc biodrami.

Po tańcu zabrała go do swej chaty. On drżącymi palcami zdjął z

niej spódniczkę i delikatnie osunął na plecioną matę. Wciągnął w

nozdrza zapach lei leżącego w zagłębieniu między jej piersiami, a

ustami...

- Na lewo, Jack, na lewo. - Amy potrząsnęła go za ramię. - Och,

pojechałeś za daleko. Będziemy musieli wracać.

Jack nacisnął hamulec, rozejrzał się i szybko zawrócił. Czy teraz

ona zapyta go, o czym rozmyślał tak intensywnie? Gdyby spytała,

chętnie by jej opowiedział, żeby zobaczyć jej reakcję. Ale Amy nie

zapytała i poczuł się zawiedziony.

Zarząd handlu terenami mieścił się w barakowozie na

oczyszczonym kawałku pola. Wyłożone zieloną wykładziną schodki

wiodły do otwartych drzwi. Uśmiechnięty, o okrągłej twarzy

mężczyzna wstał zza biurka, gdy Amy i Jack weszli do wnętrza.

- Dzień dobry. Czy mogę państwu pokazać jakąś działkę?

Sprzedają się jak ciepłe bułeczki, ale zostało jeszcze kilka parceli,

dwie tuż przy plaży lub jeśli wolą państwo dalej od brzegu...

background image

- Dziękujemy, ale ja już jestem posiadaczką jednej działki.

Przyjechałam, żeby ją obejrzeć.

- Ach, tak? - Uśmiech mężczyzny trochę przygasł. - Na jakie

nazwisko?

- Amy Hobson. Dokonałam transakcji listownie. Jestem ze stanu

Waszyngton.

- Doskonale, doskonale.

Podszedł do szafki z dokumentami i wyciągnął jedną z szuflad.

- Proszę, mamy tu wszystko, działka numer dwa, zgadza się? -

rzekł.

Amy odetchnęła z ulgą. Gdzieś w głębi mózgu ciągle czaiło się

podejrzenie, że padła ofiarą oszustwa i że została okradziona po raz

drugi.

- Zgadza się. Nad plażą. Chcielibyśmy tam pójść.

- Proszę bardzo. Narysuję państwu drogę.

Wyjął ołówek i naszkicował mapkę na kartce, podając kierunki i

punkty orientacyjne. Później oderwał kartkę od bloczku i wręczył ją

Amy.

Jack rozejrzał się po biurze;

- A więc interes się rozwija? - zauważył.

- Dziś jest trochę pusto. Dzień powszedni, rozumie pan. W

weekendy mamy więcej pracy.

Jack miał minę pełną powątpiewania.

- Dużo ludzi jeździ tą drogą?

Mężczyzna roześmiał się.

background image

- Ostra, co? Ale taka powinna być, jeśli chce się uciec od miasta i

ludzi. Nie wybrałby pan miejsca, do którego każdy by z łatwością

trafił. Skończyłoby się całe odosobnienie.

- Hm...

- Jack, chodźmy już. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę

miejsce, gdzie moi rodzice spędzą najlepsze lata. - Amy ruszyła do

drzwi.

Jack zwrócił się znowu do urzędnika.

- Ona kupiła tę działkę dla swoich rodziców, na emeryturę.

- Tak? Wie pan, wielu ludziom ze świata biznesu zmęczonym

stresami bardzo się tu podoba.

- A ilu z nich ma helikoptery?

- Niektórzy. Inni mają awionetki, które trzymają na naszym

lokalnym lotnisku. A ci, co nie lubią ani latać, ani jeździć

samochodem, wynajmują kogoś, aby im dowoził żywność z Wailuku.

Jest tam mały targ, a większe zakupy trzeba robić po drugiej stronie

wyspy.

- Aha.

- Jack - wołała Amy ze schodków - idziesz czy nie?

- Za chwilę. - Znów zwrócił się do urzędnika: - Czy w umowie

kupna jest klauzula umożliwiająca zwrot działki?

- Chodzi panu o to, czy jest gwarancja, że odkupimy ją lub coś

takiego?

- Tak.

background image

- Nie, obawiam się, że nie. Ale to się jeszcze nie zdarzyło. Tu jest

raj, proszę pana, i wszyscy chcą mieć choć jego cząstkę.

- Rozumiem. A więc pójdziemy zobaczyć ten kawałek raju, który

sobie kupiła moja znajoma. Aloha!

Skinąwszy głową, Jack opuścił biuro. Znalazł Amy stojącą na

końcu polany, wpatrującą się w drzewo nad głową.

- Spójrz, Jack, banany! Rosną na tym drzewie! Mama i tata będą

mogli uprawiać tropikalne owoce na swoim własnym podwórku.

- Może będą musieli, jeśli będą chcieli jeść - mruknął Jack, idąc

do samochodu.

- Co mówiłeś?

Jack milczał, nie chcąc jej psuć przyjemności. Dopiero w

samochodzie powiedział:

- Amy, jeśli twoich rodziców nie będzie stać na wynajęcie kogoś,

kto by im dostarczał żywność, będą musieli jeździć tą drogą do

Wailuku po każdy produkt.

- Czy o tym mówił ten człowiek?

- Taki był sens jego słów.

- Więc ja będę jeździć dla nich.

- Inna rzecz mnie jeszcze zastanawia, Amy. Hana to małe

miasteczko. Czy znajdziesz tu jakąś pracę?

- Ja... ja nie sądziłam, że będę musiała ograniczyć się do Hany.

- Ta droga cię ograniczy. Nie mogę sobie wyobrazić, żebyś

pracowała gdzie indziej i pokonywała tę piekielną drogę dzień w

dzień.

background image

- A więc znajdę pracę tutaj. To musi się udać. Jack, zrobię

wszystko, żeby tak się stało.

- Mam wielką nadzieję, że ci się uda.

- Na pewno. A teraz poszukajmy działki.

Jechali zgodnie ze wskazówkami urzędnika, a Amy rozglądała się

wokół.

- Rozumiem, co chciałeś mi powiedzieć, Jack. Hana rzeczywiście

nie jest żadną metropolią.

- Ja oceniam ją jako miejsce dobre dla pionierów i bogaczy.

- A moich rodziców nie zaliczasz do żadnej z tych kategorii.

- Tak mi się wydaje.

- Poczekaj, aż dojedziemy do plaży. Pomyśl tylko, Jack, dom przy

samej plaży. Dla tego samego warto pogodzić się z paroma

trudnościami.

Pięć minut później Amy wysiadła z samochodu i patrzyła z

przerażeniem na widok, jaki się przed nią roztaczał.

- Co jest z tym piaskiem, Jack? Dlaczego on jest czarny?

Jack podrapał się po karku.

- Teraz sobie przypominam, że na Hawajach niektóre plaże są

czarne. To pewnie jedna z nich.

- Czarny piasek? Nigdy o czymś takim nie słyszałam. - W jej

głosie brzmiała rozpacz.

Jack położył jej rękę na plecach, starając się ją pocieszyć.

- Nie uważasz, że to wygląda egzotycznie? Może rodzicom się to

spodoba. A woda jest piękna. Będą mieli wspaniały widok. Spójrz, jak

background image

fale rozbijają się o te skały. - Ścisnął ją za ramię. - Kupiłaś miejsce z

dramatyczną atmosferą.

- Czarny piasek - mówiła żałośnie Amy. - Nie przyszło mi do

głowy zapytać o kolor piasku. Widziałam fotografie z Maui.

Wyglądały zupełnie inaczej.

- Prawdopodobnie widziałaś fotosy z Kaanapali, gdzie znajduje

się większość kurortów. To inna część wyspy. Amy, czy sądzisz, że

reklama wprowadziła cię w błąd? Jeśli tak, możemy podjąć jakieś

kroki. Jeśli pokazali ci fotografie z Kaanapali, a sprzedali te tereny

tutaj, to...

- Nie, ja sama doszłam do tych wniosków. Oni opisali tylko te

działki jako nadmorskie tereny na wyspie Maui, blisko Hany. Była to

krótka informacja, bez zdjęć. Ludzie, którzy się interesują tutejszymi

terenami, wiedzieliby, że plaże są czarne.

- Amy, jestem pewien, że wielu uważa to za plus. Mało kto

mieszka w pobliżu takiego zjawiska.

- Słyszałam wielokrotnie, jak ojciec mówił o połaciach białego,

czystego piasku. Takie Hawaje pamięta i tu mu się nie spodoba. Na

pewno.

Jack potrząsnął nią z lekka.

- Myślę, że powinnaś dać im szansę zobaczenia tego na własne

oczy, zanim coś postanowisz.

- Nie. Mogę sobie wyobrazić rozczarowanie na ich twarzach.

Poza tym sam miałeś zastrzeżenia co do drogi. Masz rację, Jack.

Bogaci, którzy szukają czegoś oryginalnego i odosobnionego, mogą

background image

się tu czuć dobrze. I ludzie szukający przygody, jak pionierzy. Ale dla

mamy i taty chcę Hawajów takich jak z obrazka, z reklam

turystycznych. Zmarnowałam okazję, Jack.

- Ta działka jest mimo to dobrą lokatą kapitału.

- Możliwe, ale wracam do tego urzędnika i poproszę, aby ją dla

mnie sprzedał. Nie stać mnie na inwestowanie kapitału. Muszę się

tego pozbyć i zacząć od nowa.

Jack wzdrygnął się. Po tym, co usłyszał od urzędnika, nie sądził,

aby miała jakieś szanse. Ale Amy nie była osobą czekającą spokojnie,

aż ją wyliczą. Może potrafi dobić z nim targu.

Okazało się jednak, że nie potrafiła. Jack dał upust złości w

tyradzie, która trwała przez większą część męczącej jazdy

samochodem do lotniska i nawet podczas krótkiego lotu do Oahu.

- Został nam jeden dzień - powiedziała ponuro Amy, gdy wrócili

do hotelowego pokoju. - Poświęcimy go na znalezienie firmy

handlującej nieruchomościami w Honolulu, która zgodzi się przyjąć

działkę do sprzedaży. Nie chcę jej i koniec. - Upadła z rozmachem na

łóżko.

- A co będzie z twoim planem?

- Spuściłam po nim wodę. Chcę tylko odzyskać pieniądze, aby

kiedyś spróbować jeszcze raz.

- Może trafisz na coś innego, gdy będziemy odwiedzać te biura.

Zastanowił się, dlaczego właściwie podsuwa jej inne możliwości.

Gdyby pozostawił wszystko tak jak jest, Amy może przestałaby śnić o

Hawajach i mieliby szanse poznać lepiej swoje uczucia.

background image

- Myślałam już o tym, ale jeden dzień to za mało, a poza tym nie

stać mnie na kupno dwóch działek. Muszę najpierw sprzedać tę.

- Może jakaś firma zgodzi się na zamianę?

- Może, ale to bardzo mało prawdopodobne, sam dobrze wiesz.

Teraz nie kupię już niczego w takim pośpiechu. Nie chcę się sparzyć

po raz drugi. - Zaśmiała się. - A właściwie po raz trzeci. Jaka ze mnie

wariatka.

- Nie, Amy. To cenny kawałek ziemi. Tylko nie nadaje się dla

twoich rodziców, to wszystko.

Jack stał z rękami w kieszeniach i patrzał na śliczny obrazek, jaki

tworzyła, leżąc wyciągnięta na łóżku - smutna piękność w białych

luźnych spodniach i jasnozielonej bluzce, która unosząc się do góry,

ukazywała pasek gładkiej skóry. Pewnie nie zdawała sobie sprawy, że

jej poza wprost go zapraszała, aby wyciągnął się obok i pocałował ten

malutki, widoczny skrawek jej ciała.

Ogarnęło go podniecenie nagłe i gorące. Co mogło ich teraz

powstrzymać? Jej plany wyjazdu z rodzicami pewnie nigdy nie dojdą

do skutku. Czy ona uświadomiła sobie, co to zmienia w ich

stosunkach?

Pewnie nie, bo zbyt ją pochłaniał żal, że nic nie udało jej się

zrobić dla rodziców. Jack postanowił trochę poczekać, aż ona sama

zda sobie sprawę z ich nowej sytuacji. Musi działać powoli, aby jej

nie przestraszyć, ale nie ma zamiaru czekać całą noc.

- Może chciałabyś pójść coś zjeść?

Amy westchnęła.

background image

- Nie jestem głodna, ale ty pewnie umierasz z głodu.

- Aha - przytaknął. Był głodny i spragniony, ale jej miłości.

- Chodźmy więc. - Wstała i sięgnęła po szczotkę do włosów. -

Agencje handlu nieruchomościami są nieczynne wieczorem, nie

mamy nic do roboty.

- Otóż to. - Jack unikał jej wzroku, aby z niego nie wyczytała,

czym ma zamiar zajmować się aż do rana.

Targ był kolorowy i pełen życia, jak wszystko w Honolulu. Na

jego środku stał wielki stary, suchy figowiec, obwieszony lampami, a

dookoła niego różnego typu kioski i sklepy, sprzedające artykuły z

całego świata.

W licznych restauracjach chińskich i polinezyjskich podawano

narodowe dania. Jack i Amy spróbowali jednych i drugich, a potem

spacerowali, napawając się karnawałowym nastrojem tego miejsca.

- Powinnaś mieć coś takiego - rzekł Jack, biorąc do ręki jedwabny

sarong w biało-różowe kwiaty. - Pozwól, że zrobię ci prezent.

- To bez sensu, Jack. Nie przyjechaliśmy tu, aby kupować

prezenty.

Zdjął materiał z wieszaka i przyłożył go do Amy.

- Genialne - orzekł.

- Nie, Jack.

- Słuchaj, to nie jest jakiś nieprzydatny bibelot, na którym tylko

osiada kurz. To możesz nosić.

- W Bellingham, gdzie temperatura rzadko przekracza

dwadzieścia dwa stopnie?

background image

- Wydawało mi się, że chcesz zamieszkać na Hawajach w

niedalekiej przyszłości.

Popatrzyła na niego.

- Miło mi, że tak mówisz. Chociaż jedna osoba we mnie wierzy.

Ale nie wiem, kiedy się tu znajdę. To może potrwać lata, a do tego

czasu sarong by się marnował.

- Podejdź tylko do lustra i popatrz, jak ci w nim ładnie. Masz. -

Wcisnął jej strój w rękę.

- No dobrze, jeśli nalegasz. Ale niczego nie kupujemy.

Wzięła kolorową tkaninę i owinęła się w nią, stojąc przed lustrem.

Jack stanął tuż za nią i pochwycił jej spojrzenie w lustrze.

- Widzisz, jak ci od niej zalśniły oczy?

- To raczej od świateł na figowcu - odparła.

Wiedziała, że błysk w jej oczach spowodowała jego bliskość.

Gdyby zrobiła jeden mały krok do tyłu, znalazłaby się w ramionach

Jacka.

- Kupię go. Możesz go nosić jako domową sukienkę, a ja...

- Co ty?

- A ja... zawsze, kiedy cię w niej zobaczę, przypomnę sobie naszą

wycieczkę.

Aluzja, ze zamierza u niej bywać, zaskoczyła ją. Po

rozczarowaniu, jakie przeżyła poprzedniego dnia, wykreśliła z myśli

wszystkie plany o ich wspólnej przyszłości, ale Jack widocznie nie.

Serce zaczęło Amy bić mocniej, a na ustach pojawił się drżący,

niepewny uśmiech.

background image

- Po wszystkich kłopotach, jakie masz ze mną w tej podróży,

będziesz chciał ją jeszcze pamiętać?

- Nie rozumiesz? - zapytał ciepło.

Świadomość, co on sugeruje, przejęła ją dreszczem. Rzuciła mu

pytające spojrzenie.

- Jack?

Wziął ją za ramiona, odwrócił twarzą do siebie i powiedział tak

cicho, że tylko ona mogła go słyszeć:

- Sama powiedziałaś, że może nigdy się tu nie przeniesiesz.

- To prawda.

- A więc - błękitnymi oczami badał jej twarz i zaciskał dłonie na

jej ramionach gestem posiadacza - a więc nie ma powodu, żebyśmy tę

noc spędzili osobno.

ROZDZIAŁ 8

Amy utkwiła w niego wzrok.

- Myślę, że masz rację - rzekła.

- Weź sarong. - Pożądanie wyzierało z jego błękitnych oczu. -

Założysz go dziś dla mnie.

Wzruszenie ścisnęło ją za gardło i nie mogła odrzec ani słowa.

Zrozumiała, że chciał, aby miała na sobie ten sarong... i nic więcej.

- Zostań tu - powiedział, biorąc od niej barwną tkaninę. - Pójdę

zapłacić.

background image

Amy objęła się ramionami, aby powstrzymać drżenie, gdy Jack

szukał sprzedawcy i płacił. Jeśli zaraz nie zaprotestuje, spędzi tę noc

w jego objęciach. Dygotała ze strachu i pożądania.

Jeśli choć raz będą się kochać, straci w nim opiekuna i

przyjaciela. Jednak magia jego pocałunków obiecywała wrażenia

przerastające wszystko, co dotąd przeżyła. Stawka była bardzo

wysoka. Czy była gotowa zaryzykować utratę przyjaciela, aby zyskać

kochanka?

Jack już wracał, niosąc zapakowany sarong i przyglądając się

Amy badawczo.

- Masz wątpliwości? - zapytał po cichu, gdy szli do wyjścia.

- Jack, boję się.

- To normalne. Każda nowość budzi niepokój. Ale postaram się

nie dać ci się zanadto we znaki przy tej okazji.

Nie mogła powstrzymać chichotu.

- Tego byś nie potrafił.

- Udawało mi się w przeszłości.

- To było co innego.

- Tak. - Objął ją w talii. - My też jesteśmy teraz inni. Musimy to

sobie uświadomić.

Śmiech Amy brzmiał trochę niepewnie.

- I wykorzystać to jak najlepiej.

- Myślę, że właśnie dzisiaj tego dokonamy. Nareszcie!

Przyspieszył kroku.

- Jack, ty prawie biegniesz.

background image

- Masz rację. I biegłbym jeszcze szybciej, gdybym się nie bał, że

jakiś policjant weźmie mnie za złodzieja. Już dość czasu

zmarnowaliśmy.

- Jesteśmy tu dopiero dwa dni.

- Dwa długie dni. A może tylko ja przeżywałem piekielne męki

przez ten czas?

Amy popatrzyła na jego mocny profil, wysokie czoło, długie

rzęsy i prosty nos. Na jego usta, takie miłe w uśmiechu, które potrafiły

pocałunkiem wyzwolić w niej pierwotne instynkty.

Piekielne męki? To niezłe określenie tego, przez co sama

przeszła.

- Zlituj się, Amy, podnieś mnie trochę na duchu - szeptał jej do

ucha, gdy zatrzymali się na skrzyżowaniu pod czerwonym światłem. -

Przyznaj się, że też ci się podobam.

- Trochę.

- Masz zamiar udawać oziębłą?

- Możliwe.

- Nie licz na to.

- Co chciałeś przez to powiedzieć?

- Że nie zamierzam się dziś powstrzymywać i jeśli mam tu coś do

powiedzenia, ty też nie będziesz.

- Aż tak? - drażniła się z nim, widząc, jak oczy ciemnieją mu z

pożądania.

- Aż tak - potwierdził.

background image

Serce Amy biło mocno, gdy w milczeniu szli korytarzem, a gruby

dywan wyciszał ich kroki. Jack obejmował ją wpół, jakby się obawiał,

że ucieknie. Były takie chwile, że chciała rzeczywiście to zrobić, ale

wtedy nie dowiedziałaby się, co to znaczy być kochaną przez Jacka. A

bardzo chciała tego doznać.

Jack otworzył drzwi ich pokoju, weszli do środka. Podniósł jej

twarz ku sobie.

- Bardzo bym chciał, abyś poszła do łazienki i założyła sarong.

Amy skinęła tylko głową, bojąc się odezwać. Wzięła od niego

torbę i skierowała się do drzwi. Jack przytrzymał ją za ramię.

- Nie obawiaj się, Amy. Pomyślałem o zabezpieczeniu przed

ciążą.

Amy popatrzyła na niego bacznie.

- A więc to wszystko było zaplanowane?

- Niezupełnie. Ale miałem pewne nadzieje.

- Od kiedy, Jack? W którym momencie przestałeś o mnie myśleć

jak o młodszej siostrze Brada?

- Już dawno. Spojrzałem na ciebie inaczej, gdy zobaczyłem, jak

tańczysz hula.

Pogładził ją pieszczotliwie po ręku.

- Próbowałem utrzymać między nami braterskie stosunki, ale

poniosłem całkowitą porażkę. Ekscytujesz mnie.

- Chcesz powiedzieć, że przez cały czas, gdy spotykaliśmy się,

aby omówić sprawy Brzęczyka i Steve'a, ty...

background image

- Pragnąłem cię objąć, tulić do siebie i kochać się z tobą.

Chciałem cię dotykać, rozbierać i całować.

- Nie zdawałam sobie sprawy - wyszeptała.

- Nie chciałem, abyś wiedziała. Miałaś się wynieść na Hawaje tak

szybko, jak ci się uda. Lecz gdy twoje plany uległy zmianie, inne

sprawy też się zmieniają. A teraz, jeśli nie pójdziesz do łazienki i nie

wrócisz szybko w tym sarongu, oszaleję.

Amy odwróciła się bez słowa i weszła do łazienki. Oszołomiła ją

świadomość, że Jack trzymał swe uczucia na wodzy przez tyle

tygodni. Pragnął jej od dawna. Czy nie dozna rozczarowania? Bardzo

by tego nie chciała, ale Philip był jej jedynym kochankiem i nie piał z

zachwytu nad jej miłosnymi talentami.

Zaczęła się machinalnie rozbierać, jednocześnie zastanawiając się,

czy nie powinni dać sobie z tym spokoju, zapomnieć o całej sprawie.

Przynajmniej jego marzenia by się ostały.

Już w samej bieliźnie przysiadła na brzegu wanny i rozmyślała ze

wzrokiem utkwionym w kafelki podłogi. Domyślała się, że Jack był

doświadczonym mężczyzną i choć w pierwszej chwili pochlebiło jej,

gdy przyznał się, jak ona na niego działa, teraz odczuła to jako

dodatkowe obciążenie.

Nie mogła przecież okazać się tak wspaniała, jak oczekiwał, więc

pewnie się rozczaruje. Będzie dla niej miły, choćby ze względu na

dawną przyjaźń, i będzie się od niej odsuwał stopniowo, żeby jej nie

urazić. Poczuła, że jego litości nie zniesie.

background image

- Amy? - Jack zastukał w drzwi łazienki. - Czy wszystko w

porządku? Dobrze się czujesz? W ogóle cię nie słychać.

- Ja... myślę.

Wykrzyknął coś niezrozumiałego, a potem ze strachem

zauważyła, że klamka się poruszyła.

- Wchodzę!

Amy porwała sarong i trzymając go przed sobą weszła do pokoju.

Jack stał bez koszuli, mogła więc podziwiać jego piękną sylwetkę.

- O co chodzi, Amy?

Z trudem oderwała wzrok od doskonałego w swych proporcjach

ciała, przypominającego greckie rzeźby.

- Doszłam do wniosku, że to pomyłka.

- Dlaczego tak uważasz? - zapytał głosem miękkim jak aksamit.

- Wydaje mi się, że wmówiłeś sobie, że jestem kimś w rodzaju

bogini. A ja jestem zwyczajną Amy Hobson, siostrą twego

przyjaciela, Brada. Daleko mi do doskonałości czy nadzwyczajności.

Jack pochłaniał wzrokiem jej smukłą, zgrabną postać z jedną nogą

wysuwającą się zza sarongu, długą, odsłoniętą aż do koronkowych

majteczek.

- Jesteś ode mnie starszy i... bardzo - zmieszała się, widząc

wyraźne oznaki jego podniecenia - ...i bardzo przystojny - dokończyła

pospiesznie. - Sądzę, że miałeś do czynienia z wieloma kobietami i ze

mną nie przeżyjesz czegoś nowego, wspanialszego. Powinniśmy

zapomnieć o tym i pozostać przy starej przyjaźni.

background image

Mówiąc to, sama miała wątpliwości, czy uda im się uratować tę

dawną, łatwą przyjaźń, bo czuła, że mimo wszystko pragnie go coraz

bardziej. Jack szukał w myśli odpowiednich słów, aby rozproszyć jej

obawy.

- Amy, ja wcale nie oczekuję bogini. Pragnę kobiety z krwi i

kości, kogoś, kto się nie boi okazać namiętności, kobiety, która

pożądałaby mnie tak samo jak ja jej. Nie rozumiesz, że doświadczenie

i technika są nieważne? Istotna jest tylko chęć, pragnienie, a nawet

żądza. Wszystko to wyczytałem w twoich oczach.

Patrzyła na niego z rozchylonymi ustami, oddychając szybko,

urywanie. Postanowił pójść o krok dalej.

- Dotknij mnie, Amy.

- Jack...

- Dotknij mnie.

- Nie - powiedziała, ale zrobiła krok ku niemu.

- Bliżej, Amy.

Znów zbliżyła się jak lunatyczka. Jack wziął ją za rękę. Amy

upuściła sarong. Delikatnie położył jej dłoń na swym ciele, a gdy

poczuł lekki dotyk jej palców, miał wrażenie, że dłużej się nie

powstrzyma.

Amy cofnęła rękę, lecz w oczach miała to samo pożądanie, które

przepalało mu wnętrze. Wpatrując się w nią, pociągnął ją w stronę

łóżka. Sięgnął do zapięcia staniczka, powoli zsunął go z jej ramion.

Gdy opadł na podłogę, Jack skierował wzrok na jej piersi i otoczył je

dłońmi od dołu.

background image

Jego dłonie były jak stworzone po to, aby je objąć. Wziął w usta

jeden sterczący koniuszek i delikatnie ssał. Przyjemność, jaką

wreszcie odczuwał, przyprawiła go o zawrót głowy. Jak długo potrafi

jeszcze nad sobą panować?

Amy wczepiła się palcami w jego włosy i przyciągnęła go do

siebie. Westchnienie, jakie wydała, napełniło go radosną nadzieją.

Doganiała go, wkrótce razem przeżyją najgwałtowniejsze emocje.

Drżał coraz bardziej, więc odsunął ją na chwilę, aby zrzucić spodnie i

slipy. Ułożył ją na łóżku i zdjął jej figi.

- Teraz rozumiesz, co przeżywałem.

- Jack, och, Jack!

- Popatrz na mnie, Amy.

Trzepocząc rzęsami, uchyliła powieki i patrzyła na niego nie

widzącymi oczami.

- I ty się bałaś, że nie będziesz niczym nadzwyczajnym - mruknął,

kładąc rękę na jej płaskim brzuchu. - Dla mnie jesteś nadzwyczajna.

Przesunął rękę niżej, między jej uda, i musnął miejsce stworzone,

aby go przyjąć. Gdy go dotknął, krzyknęła, a on zamykając jej usta

pocałunkiem, pieścił ją dalej, aż zaczęła wić się z rozkoszy.

Amy poczuła, że napięcie rośnie w niej do niewyobrażalnych

granic. Chciała błagać go, aby jak najszybciej nią zawładnął, lecz

słowa zamieniały się w jęki, jakich sama nigdy nie słyszała. Nigdy

dotąd nie czuła takiego pożądania. Nigdy!

- Proszę - szepnęła wreszcie i za chwilę poczuła, że zjednoczyli

się całkowicie. Wpadli w gorączkowy rytm, który znów wyrywał z

background image

niej okrzyki rozkoszy. Ostatni gwałtowny ruch doprowadził ich oboje

do upragnionego wyzwolenia.

Długo leżeli pogrążeni w ciszy. W końcu chłód nocy dochodzący

z otwartych balkonowych drzwi skłonił Jacka, aby sięgnął po

przykrycie. Gdy okrywał jej zaróżowione od zmysłowych zmagań

ciało, poruszyła się i otworzyła oczy. Uśmiechnął się do niej.

- Myślałem, że śpisz.

- Nie ma mowy.

- Cóż to ma znaczyć?

- Myślę, że szkoda czasu - odparła z leniwym uśmiechem. - A co

ty sądzisz?

- Całkowicie się zgadzam.

- A więc nie jesteś rozczarowany młodszą siostrą Brada?

Z zadowoleniem stwierdziła, że może już lekko traktować ten

temat. Chyba dlatego, że po raz pierwszy poczuła się prawdziwą

kobietą.

- Sama dobrze wiesz, że nie jestem rozczarowany. Tylko ktoś

głupi mógłby nazwać to, co nas łączy, rozczarowaniem. A ty nie jesteś

głupia.

- Dziękuję.

- Nie jesteś też nie rozbudzona seksualnie.

- Czy za tę uwagę też powinnam podziękować?

- Nie. To ja ci dziękuję, że jesteś taką gorącą, namiętną

dziewczyną. I wcale mnie to nie zaskoczyło. Zawsze wiedziałem, że

umiesz cieszyć się życiem.

background image

- Wydaje ci się, że mnie dobrze znasz, prawda, Jack?

- Ale chciałbym poznać cię jeszcze lepiej - szepnął ze zmysłowym

uśmiechem, ściągając z niej koc.

Następnego ranka mogli powiedzieć, że znają się dobrze.

- Wolałabym, żebyśmy nie musieli spędzać całego dnia w

agencjach handlu nieruchomościami - narzekała Amy, wbijając zęby

w papaję, którą Jack zamówił na śniadanie.

- Jesteś nienasycona i to mi się w tobie podoba.

- Skąd wiesz, o czym myślałam? Może chciałam zwiedzić Pearl

Harbor i Diamond Head?

- O, tak! Z pewnością.

- Wysoko cenisz swoje wdzięki, jeśli sądzisz, że chciałabym

spędzić ostatni dzień na Hawajach z tobą w hotelowym pokoju. - Na

widok jego zasępionej miny zlitowała się nad nim i dodała: - Ale

gdybym nie musiała załatwić tej sprawy, właśnie to chciałabym robić.

Jack rozjaśnił się znowu.

- Wiedziałem!

- Nie, nie wiedziałeś, a powinieneś wiedzieć. Jesteś cudownym

kochankiem, Jack. I to naprawdę jest zbrodnia, że musimy marnować

czas w agencjach nieruchomości.

- Podnosisz mnie na duchu, Amy. Może natychmiast znajdziemy

kogoś, kto zechce podjąć się sprzedaży twojej ziemi. To nie powinno

być trudne.

background image

- I ja tak myślę, wbrew temu, co mówił tamten agent. Mógł się

mylić. Pewnie chciał, żebym zrezygnowała ze sprzedaży. Płaciłam

regularnie raty i nie chciał mnie stracić.

- Ja też cię nie chcę stracić - powiedział Jack z powagą. - Obiecaj

mi, że to nie będzie wakacyjny romans. Nie rzucisz mnie, gdy tylko

wrócimy do Bellingham?

- Mogłabym zapytać o to samo, Jack.

- Słusznie. Mam zamiar rozbić namiot pod twoimi drzwiami.

Będę tam spędzał każdą wolną chwilę. Czy to ci odpowiada?

- Jeśli będziesz wolał tam spać, to nie przyjmiesz zaprosin do

środka, abyś dzielił ze mną moje ciepłe łóżko i moje ciepłe...

- Stop, stop! Bez tych opisów - Jack zerwał się na równe nogi - bo

nigdy nie załatwimy twojej sprawy.

- Jakiś ty słaby, Jack!

- Tak, proszę pani, bardzo słaby.

Amy zlizywała sok papai z palców i patrzyła na niego filuternie.

- Amy Hobson, ostrzegam cię!

- Wspaniałe śniadanie, Jack. Myślałam, że dostanę tylko kanapkę

z masłem orzechowym.

- Proszę cię, skończ już i ubierz się.

- Jeśli nalegasz...

Amy wyskoczyła z łóżka i pomaszerowała do łazienki umyć się i

zrobić makijaż. Gdy usłyszała ciężkie westchnienie Jacka, roześmiała

się radośnie. Parę minut później wszedł za nią do łazienki i przyglądał

się, jak nakłada pomadkę na usta.

background image

- Lepiej się czujesz? - spytała.

- Uczę się trudnej sztuki wstrzemięźliwości.

- Nie powinnam się z tobą drażnić.

- Nigdy z tego nie rezygnuj, Amy. To najsłodsza tortura, jaką

znam.

- Miło to słyszeć - odrzekła - choć powinnam pamiętać, że Jack

Bond zarabia na życie błyskotliwymi powiedzonkami.

- To nie Jack Bond był z tobą tej nocy.

- Nie?

- Nie. To byłem ja.

Patrząc mu w oczy, powiedziała:

- Bardzo się cieszę.

- Ja też. - Przerwał. - Nie mogę się jeszcze przyzwyczaić do tego,

że tak miło jest dzielić z tobą mieszkanie.

- To zrozumiałe. Wyrośliśmy zbyt blisko siebie.

- Tak - uśmiechnął się. - To zabawne pomyśleć o tych minionych

latach i porównać je z ostatnimi kilkoma godzinami. Ale może tamten

czas, nasza wspólna przeszłość sprawiła, że dzisiejsza noc była czymś

tak nadzwyczajnym?

- Myślę, że tak.

Przez dłuższą chwilę nie mogli oderwać od siebie oczu.

- Nie żartowałem, Amy. Nie chcę cię stracić.

- Po ostatniej nocy musiałbyś mnie odganiać od siebie batem.

- Miło mi to słyszeć. Pośpiesz się, pójdziemy zrobić coś z twoją

działką. Nigdy nie wiadomo, może pierwsza agencja, którą

background image

odwiedzimy, zgodzi się nią zająć, a my będziemy wolni do końca

pobytu.

Późnym popołudniem optymistyczna uwaga Jacka mogła brzmieć

najwyżej humorystycznie. Ale Amy nie była w nastroju do śmiechu.

Odwiedzili wszystkie agencje nieruchomości na wyspie Oahu i w

każdej odpowiedź była ta sama.

- W handlu nieruchomościami jest kompletny zastój i potrwa do

chwili, gdy wszystkie tereny zostaną sprzedane, a ludzie zaczną

budować - wytłumaczył im jeden z agentów. - Wróćcie za dwa, trzy

lata, a wtedy sprzedamy działkę z łatwością. Teraz możecie tylko

stracić, i to dużo.

- Nie mogę sobie pozwolić na dużą stratę - odparła Amy

przygnębionym głosem.

- W takim razie proszę posłuchać mojej rady i zatrzymać swoją

własność. Zabudowa tamtych terenów jeszcze ma mało zwolenników.

Na to trzeba czasu, ale to z całą pewnością nastąpi. Proszę się

wstrzymać, bo zrobiła pani dobry interes. Kupiła pani ziemię tanio, a

za jakiś czas okaże się, że to kopalnia złota.

- Ale ja nie chcę tej działki i nie mogę czekać kilka lat, aby ją

sprzedać - protestowała Amy.

- Chciałbym pani pomóc, ale nie mam możliwości. - Agent wstał i

wyciągnął do nich rękę. - Życzę powodzenia. Czy przypadkiem nie

przyjechali państwo na Hawaje w podróż poślubną?

Amy spojrzała na Jacka, który obserwował ją z rozbawioną miną.

background image

- Nie - powiedziała, szybko cofając dłoń - jesteśmy po prostu

przyjaciółmi.

- Aha. Przepraszam, pomyliłem się. Mamy tu wielu nowożeńców.

- Podał rękę Jackowi i roześmiał się. - Choć nie wiem, po co oni tracą

tyle pieniędzy na podróż. Mój przyjaciel, który pracuje w hotelu,

mówi, że większość z nich tylko rzuci okiem na plażę, a potem nie

opuszczają wcale pokojów. Mogliby równie dobrze pozostać tam,

gdzie mieszkają.

Amy zaczerwieniła się i spuściła wzrok, patrząc na dywan pod

stopami. Jeśli nowożeńcom było tak dobrze ze sobą, jak jej z Jackiem

ostatniej nocy, to nic dziwnego, że woleli swoje pokoje.

Jack chrząknął.

- Jeśli pomyślimy kiedyś o Hawajach jako o celu podróży

poślubnej, weźmiemy pana słowa pod uwagę.

Agent mrugnął do niego.

- Radzę, byście poczekali, aż będziecie dwadzieścia lat po ślubie.

Wtedy tu przyjedźcie. Będziecie mieli już za sobą romantyczne

przeżycia i docenicie piękno tych wysp.

- Dobrze pan mówi. - Jack odpowiedział mrugnięciem. - Do

widzenia.

Gdy wyszli, Jack powiedział:

- Amy, wydaje mi się, że nie pozbędziesz się tej działki. W

każdym razie nie teraz.

- Chyba masz rację.

background image

Plan urządzenia rodziców na Hawajach walił się w gruzy. Ale

była jeszcze druga strona medalu. Jeśli nie opuści Bellingham,

wspólna przyszłość z Jackiem stanie się realna.

- Hej, mam pomysł - krzyknął nagle Jack.

Zatrzymał się przy ulicznym stoisku z upominkami i wziął do ręki

różowy plastykowy krążek, ozdobiony sylwetkami hawajskich

tancerzy.

- Musimy się rozluźnić - przekonywał, płacąc za krążek,

przypominający płaski talerzyk.

- Jack - protestowała Amy - nie bawiłam się tym od czasu...

- Gdy graliśmy razem na ulicy przed waszym domem, tak?

- Tak.

- Zaraz sobie przypomnisz - zawołał, odbiegając od niej parę

kroków. - Łap!

Zręcznie wprawił w ruch krążek i posłał go w jej stronę.

- Jesteś szalony! - krzyknęła Amy, ale złapała fruwający talerzyk,

jakby ćwiczyła tygodniami.

- Świetnie, Amy! - Jack zaczął oddalać się od niej biegiem. -

Zobaczymy, czy potrafisz rzucić tak daleko, ekspercie!

Amy rzuciła krążek wysokim łukiem w kierunku Jacka. Ten ruch

sprawił jej przyjemność. Poczuła, jakby razem z nim odrzucała daleko

od siebie wszystkie swoje kłopoty i zmartwienia. Jack podskoczył

łapiąc krążek, a ona obserwowała z przyjemnością jego zwinne ruchy.

Uświadomiła sobie, że zawsze lubiła na niego patrzeć, nawet w

dzieciństwie, gdy nie zdawała sobie sprawy, dlaczego ją fascynował.

background image

- Do ciebie! - krzyknął Jack i rzucił krążek zza pleców.

- Popisujesz się! - zakpiła Amy, skacząc w bok, aby złapać

talerzyk, lecz straciła równowagę i upadła na trawę.

- O, Amy zrobiła „buś" - zawołał Jack. Podbiegł jednak do niej i

ukląkł. - Nic ci się nie stało?

Amy roześmiała się.

- Mnie nic, ale mojej dumie. Myślałam, że jestem lepsza.

- Jesteś świetna, jak dawniej.

- Przypomniały mi się dobre czasy.

Jack podał jej rękę i pomógł wstać.

- Nie tamte czasy były dobre, lecz obecne.

- Może masz rację. Dobrze nam razem, prawda, Jack?

- Tak, z całą pewnością, madame. Wracamy do hotelu?

- Mam jeszcze jeden adres, trochę dalej na tej ulicy.

- Po tym, co usłyszeliśmy od agenta w ostatnim biurze, niczego

już się nie spodziewam.

- Ja właściwie też, ale byłabym niespokojna, gdybym nie

spróbowała.

- A więc chodźmy - westchnął Jack.

Biuro okazało się mniejsze od większości, które tego dnia

odwiedzili, lecz schludne. Tylko jedno z czterech biurek było zajęte.

Siedziała przy nim młoda kobieta o krótkich blond włosach.

Gdy podeszli do niej, podniosła głowę z uśmiechem.

- Czym mogę służyć? - zapytała.

background image

Mimo znużenia Amy również uśmiechnęła się do niej, zachęcona

przyjaznym wyrazem twarzy.

- Chcielibyśmy porozmawiać z jednym z agentów, ale zdaje się,

że wszyscy są poza biurem.

- Tak, rzeczywiście, ale może ja w czymś mogę pomóc? Proszę

usiąść. - Gestem wskazała dwa wyściełane krzesła stojące przed

biurkiem.

- Dziękujemy, ale jeśli nie ma agentów, to nie warto siadać. Widzi

pani, chcemy rozmawiać z kimś, kto może podjąć decyzję o przyjęciu

mojego terenu do sprzedaży. Zależy nam, aby to załatwić jeszcze

dzisiaj.

Uśmiech błysnął w szarych oczach kobiety.

- Myślę, że to należy do mnie. Jestem tu szefem.

- Och, co za gafa - speszyła się Amy. - Tylko dlatego, że jest pani

kobietą i siedzi przy wejściu, sądziłam...

- Nic nie szkodzi - powiedziała wesoło kobieta. - Przyznaję, że

robię to czasem specjalnie, żeby zmylić ludzi. To nawet nie jest moje

biurko, ale kiedy inni wychodzą, przenoszę się tutaj, aby wyjrzeć na

ulicę. Lubię widzieć ruch, ludzi idących na plażę Waikiki. - Wstała,

wyciągnęła rękę. - Nazywam się Rhonda Dandridge.

- Bardzo mi miło. Jestem Amy Hobson, a to jest Jack

Blickensderfer.

- Proszę usiąść i opowiedzieć mi, z czym państwo przychodzą.

Nie jesteście z Hawajów?

background image

- Nie, i wracamy na kontynent jutro rano. Rok temu kupiłam

działkę budowlaną, nie widząc terenu, od firmy, która projektuje

nadmorskie osiedle koło Hany.

- Znam ten projekt. Postępuje dość powoli, ale kiedyś dojdzie do

skutku.

- Nie mogę czekać na „kiedyś", Rhondo. Muszę sprzedać tę

działkę natychmiast.

- Masz kłopoty finansowe?

- Nie, ale gdy zobaczyłam ten teren, doszłam do wniosku, że nie

odpowiada moim potrzebom, a raczej potrzebom moich rodziców.

Chcę sprzedać tę działkę i kupić inną, może tu, w Honolulu.

Rhonda wzięła do ręki ołówek i zaczęła coś kreślić na papierze.

- W tym osiedlu jest jeszcze kilka nie sprzedanych działek. Będzie

chyba bardzo trudno odsprzedać twoją.

- Ale chyba nie jest to niemożliwe?

- Nie, ale trudne, prawie beznadziejne. Jakie są plusy twojej

działki?

Pytanie zaskoczyło Amy. Nikt dotąd nie zapytał o to, nie chciał

wiedzieć, jakie są zalety terenu. Jak ją zachęcić? Amy myślała

gorączkowo.

- Widok jest wspaniały - zaczęła. - Działka znajduje się na końcu

ulicy, przy samej plaży.

- Tam jest czarny piasek. Mało komu się to spodoba -

skomentowała Rhonda.

background image

- Ale mogłoby, gdyby to odpowiednio zareklamować. Czarny

piasek to egzotyka. Mieszkanie blisko czarnej plaży można by

określić jako symbol pewnego statusu.

Rhonda przestała pisać i spojrzała uważnie na Amy.

- Jest tam jeszcze ta okropna droga. Może ją kiedyś przebudują,

ale teraz...

- Teraz jest to odosobnione miejsce, w sąsiedztwie bogatych i

sławnych. Czy to prawda, że kilka gwiazd hollywoodzkich ma domy

na tamtym terenie?

- Tak, ale...

- A więc należałoby o tym wspomnieć jako o zalecie.

Amy mówiła z coraz większym zapałem. Uznała, że Rhonda jest

bliższa zajęcia się sprzedażą działki niż ktokolwiek inny.

- Poza tym nie należy zapominać o owocach, jakie tam rosną.

Widziałam banany i założę się, że można by posadzić mango, papaje i

wiele innych.

Rhonda uśmiechnęła się.

- Zarząd tej firmy powinien cię zatrudnić, abyś ich reklamowała.

- Nie, dziękuję - roześmiała się Amy. - Zależy mi tylko na tym,

aby ktoś pośredniczył w sprzedaży mojej działki. Jeśli ty się

podejmiesz,

to

upoważnię

cię

też

do

szukania

czegoś

odpowiedniejszego dla moich rodziców.

- Zaufałabyś mi po ostatnim doświadczeniu?

- Nie mam wyboru. Nie mogę sobie pozwolić na następny przylot

tutaj w najbliższym czasie. Zresztą mam teraz lepsze rozeznanie, jak

background image

tu jest i co byłoby dobre dla mojej rodziny. Czy podejmiesz się

załatwić to dla mnie?

- Chcesz jeszcze odwiedzić jakieś inne agencje nieruchomości?

- Nie, ty byłaś ostatnia.

- Mogłabym podjąć decyzję dopiero jutro rano. O której odlatuje

twój samolot?

- O jedenastej.

- A więc mamy czas.

Amy doznała jednocześnie uczucia nadziei i żalu. Bała się

spojrzeć na Jacka. Intuicja podpowiadała jej, że Rhonda podejmie się

pośrednictwa i prawdopodobnie sprzeda działkę. Droga do spełnienia

marzeń rodziców znów się otwierała, ale droga do zdobycia Jacka

pogrążała się w mroku.

Nie widziała sposobu, aby osiągnąć jedno i drugie. Żadnego.

ROZDZIAŁ 9

Wyszli z biura i doszli do swego wynajętego samochodu, nie

mówiąc do siebie ani słowa. Dopiero po przyjeździe do hotelu, gdy

oddali wóz pod opiekę parkingowego, Jack zwrócił się do Amy:

- Myślę, że znalazłaś wreszcie właściwą osobę.

- Ja też tak sądzę.

Jack westchnął.

- I było to nasze ostatnie biuro na liście, prawda?

- Tak, rzeczywiście. - Amy widziała wyraźnie, że jest

rozczarowany rozwojem sytuacji, ale postanowiła być silna. - Wiesz

background image

dobrze, że nie mogłam inaczej postąpić. Musiałam wykorzystać każdą

szansę.

- Staram się to zrozumieć.

- Moi rodzice zasłużyli sobie na to.

- I pewnie dostaną w końcu to, o czym marzą. A ty wspaniale

zarekomendowałaś swoją działkę, Amy.

- Rhonda sprowokowała mnie do tego.

- Poddałaś jej tyle pomysłów, że chyba sprzeda działkę w ciągu

tygodnia.

- Co mnie bardzo ucieszy - zauważyła Amy z udawanym

entuzjazmem.

Jack przystanął koło windy.

- Jesteś głodna? Może zanim pójdziemy na górę, powinniśmy

wyskoczyć gdzieś na kolację? Jest tu w pobliżu dobra japońska

restauracja.

Zamilkł widząc, że Amy kręci głową.

- Niezależnie od tego, co się zdarzy jutro - powiedziała miękko -

mamy jeszcze dzisiejszy wieczór dla siebie. Czy chcesz go spędzić w

japońskiej restauracji?

- To podchwytliwe pytanie - zauważył Jack.

- Trochę tak. Na swój niezręczny sposób próbuję wybadać, na

czym stoimy. Czy wolałbyś udawać, że poprzedniej nocy nic się nie

zdarzyło, czy raczej wykorzystać jak najlepiej te ostatnie wspólne

godziny na Hawajach?

background image

- Nie jestem pewien. - Założył ręce na piersi i oparł się o ścianę,

wpatrując się w Amy. Stopniowo wyraz jego twarzy ulegał zmianie,

łagodniał, a na ustach pojawił się lekki uśmiech. - Jeśli chodzi o

udawanie, że nic się nie wydarzyło ostatniej nocy, to dla mnie

niewykonalne. Natomiast co do kolacji, to możemy zamówić coś

dobrego do pokoju. Jakoś straciłem apetyt na japońskie jedzenie. -

Zdecydowanym ruchem nacisnął przycisk windy. - I ciągle jeszcze

mam nadzieję, że ta agentka się rozmyśli.

- A ja mam nadzieję, że nie - powiedziała Amy.

Gdy znaleźli się w pokoju, Amy zaproponowała Jackowi, aby

wyciągnął się na łóżku i odpoczął, a ona pójdzie do łazienki się

odświeżyć.

- Wyglądasz bardzo świeżo, młoda damo - odparł, szczypiąc ją w

pośladek.

- Nie spoufalaj się - fuknęła na niego. - Bądź grzecznym

chłopcem i zamów coś z restauracji, może mai-tais?

- Tak jest - mruknął, sięgając po spis telefonów.

Tymczasem Amy wzięła ukradkiem do łazienki sarong, którego w

końcu nie nosiła poprzedniej nocy. Rano, gdy Jack brał prysznic, Amy

przysięgła sobie, że olśni go wieczorem. Teraz miała okazję.

Zamknęła drzwi na klucz, żeby Jack nie wszedł znienacka i nie

popsuł całej niespodzianki, a potem szybko się rozebrała. Wzięła

prysznic i spryskała się wodą kolońską. Zdjęła sarong z wieszaka i

próbowała upiąć na sobie tak, jak nosiły go Hawajki na ulicach

background image

Honolulu. Z pewnym trudem udało jej się owinąć dużym prostokątem

jedwabiu, a końce związać powyżej biustu.

Podeszła do lustra, aby obejrzeć efekt. Zupełnie, jakby miała na

sobie kwiecistą wieczorową suknię bez ramiączek, spływającą

wdzięcznie od szczytów piersi aż do różowych, wymanikiurowanych

paznokci u nóg.

Wyglądała dostatecznie szykownie nawet na wieczorne przyjęcie,

jednak pod sarongiem była kompletnie naga. Jedno pociągnięcie za

węzeł zdradziłoby to, ale ten przywilej rezerwowała dla jednego tylko

mężczyzny. Wyszczotkowała długie ciemne włosy, aż spłynęły

lśniącą falą na ramiona. Z więdnącego już wieńca wyjęła jeden kwiat i

wpięła go we włosy za uchem. Była gotowa.

Amy nie miała złudzeń co do swojej przyszłości. Związana

koniecznością opieki nad rodzicami i długiem, który na niej ciążył, nie

mogła nawet marzyć o połączeniu się z mężczyzną takim jak Jack,

chociaż wiedziała, że będzie za nim tęsknić do końca życia. Dlatego

uznała, że ta jedna noc, którą spędzi w jego ramionach, powinna

dostarczyć jej wspomnień na resztę samotnych lat.

Wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi. Jack poszedł za jej

radą, zdjął buty i siedział na łóżku, nalewając dla nich mai-tais do

szklanek, ustawionych na tacy.

- Proszę, oto drink dla ciebie - rzekł i podniósł głowę.

Gdy zobaczył Amy, znieruchomiał, a struga koktajlu popłynęła na

tacę.

background image

- Jack, nie trafiasz do szklanki - zauważyła Amy, starając się

opanować śmiech.

- Rzeczywiście - rzekł. - Ale kto by dbał o trochę zmarnowanego

rumu w takiej chwili.

- Pomyślałam, że ucieszysz się z niespodzianki. Nie sądziłam

tylko, że zatopisz okoliczne tereny w mai-tais.

- Niespodzianka jest fantastyczna. Czy wiesz, że zupełnie

zapomniałem o sarongu? Czy masz coś... pod spodem?

Amy wolno pokręciła głową.

- To musi być ta spontaniczność, o której mówiłaś.

- Co takiego?

- Powiedziałaś kiedyś, że zimno pozbawia cię spontaniczności.

Teraz widzę, co to miało znaczyć.

- Mam nadzieję.

Amy przeszła przez pokój, kołysząc uwodzicielsko biodrami i

usiadła obok niego na łóżku. Rozpięła guziki jego koszuli i wsunęła

rękę pod materiał.

- Boże, jak ciężko oddychasz - szepnęła, przesuwając językiem

wzdłuż jego szyi.

- Rozlewanie drinków to ciężka praca - odparł.

- Biedne maleństwo, musisz się zrelaksować.

Stopniowo zsuwała koszulę z jego ramion.

- Słuchaj - powiedział Jack schrypniętym głosem - co by się stało,

gdybym to rozwiązał? - Sięgnął do węzełka nad jej piersiami.

background image

- Nie dotykaj! - rozkazała Amy, odsuwając się. - Jesteś zbyt

niecierpliwy. Tu, na wyspach, wolimy wolniejsze tempo - mówiła,

drobnymi ruchami muskając jego pierś.

Jack westchnął w udręce.

- Amy, to był taki długi dzień. Czy nie masz litości dla

spragnionego człowieka?

- Żadnej.

Powoli rozpięła klamerkę od spodni i rozsunęła zamek.

- Amy, torturujesz mnie.

- A tobie się to podoba. Czyż nie?

- Tak - przyznał chrapliwie - ale mogę od tego zwariować.

- Nie dopuścimy do tego. Kaftan bezpieczeństwa zasłoniłby zbyt

dużo tego wspaniałego ciała. - Ciągle go głaskała. - Jak to się mówi:

im wolniej, tym pewniej?

- Coś w tym rodzaju.

- Sprawdzimy, czy to prawda.

Wsunęła obie dłonie pod gumkę kąpielówek i zsunęła je razem ze

spodniami. Spojrzała na jego oswobodzoną męskość.

- Twierdzenie uważam za udowodnione.

- Chodź do mnie. - Chwycił ją za dłoń, lecz Amy się odsunęła.

- Jeszcze nie, Jack.

Przylgnęła ustami do wewnętrznej strony uda, tuż nad kolanem, a

potem trochę wyżej. Jack wstrząsnął się cały.

background image

- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - wyszeptał. - Tego nie

oczekiwałem... Litości, Amy. Nie wiem, czy zdołam. Gdzie się tego

nauczyłaś? - Jęknął z rozkoszy.

Amy ocierała się o niego, całowała jego płaski brzuch i czuła, jak

w niej samej wzbiera pożądanie.

- Teraz mnie rozbierz - szepnęła wreszcie.

Drżącymi rękami Jack rozplątał węzeł i sarong spadł do stóp

Amy. Jack ukrył twarz na jej piersiach.

- Nigdy nie będę miał cię dosyć - mruczał.

Poprzez burzę uczuć i doznań, które Amy przeżywała, przedarła

się myśl, że może to jest ich ostatnie spotkanie. Tyle pragnień, tyle

miłości, a jednak...

Jack podniósł sarong i ułożył Amy na jedwabnej tkaninie.

Kwiatem, który wypadł z jej włosów, głaskał jej ciało, a potem

całował najwrażliwsze miejsca. Wreszcie dopełnił aktu zespolenia, na

które nie mogli już dłużej czekać. W szczęśliwym uniesieniu szeptali

słowa miłości i zachwytu.

Z oddali dochodził rytmiczny odgłos perkusji, towarzyszącej luau

na plaży, a ich ciała rozgrzane namiętnością tuliły się do siebie na

jaskrawym, hawajskim sarongu. Siła pożądania wzrastała bez końca,

aż wreszcie wpadli w otchłań ekstazy, wstrząsani spazmami rozkoszy.

- Amy! - szeptał Jack, opadając na nią.

- Jestem tu, jestem tu, kochanie.

background image

Dużo później, leżąc w ciemnościach i słuchając jego spokojnego

oddechu, Amy zastanawiała się, czy i jak długo jeszcze będzie przy

nim.

Następnego ranka obudził ich dźwięk telefonu. Jack sięgnął do

aparatu, mruknął coś niezrozumiałego i podał jej słuchawkę,

przeciągając sznur nad sobą.

Amy usiadła i zakryła dłonią mikrofon.

- Kto to? - spytała szeptem.

- Dama z agencji nieruchomości.

Amy spojrzała na zegar stojący na nocnej szafce. Widocznie dzień

pracy Rhondy zaczynał się o siódmej. Jeżeli tak energicznie

zajmowała

się

sprzedażą

terenów,

pozbędzie

się

działki

błyskawicznie, zdecydowała Amy.

Odchrząknęła i zdjęła dłoń z mikrofonu.

- Halo! - powiedziała.

- Przepraszam, jeśli cię obudziłam, ale nie chciałam się z tobą

rozminąć.

- W porządku, Rhondo.

Amy wyciągnęła rękę, aby odepchnąć męską dłoń, która

wędrowała w górę jej uda.

- Chciałam ci powiedzieć, że poważnie zastanawiałam się nad

twoją posiadłością i tobą samą.

- Nade mną?

- Tak. Jaką masz posadę tam u siebie, w Bellingham?

- Jestem sekretarką w firmie handlującej drewnem.

background image

Amy spojrzała gniewnie na Jacka i starała odsunąć się poza zasięg

jego rąk. W odpowiedzi uśmiechnął się do niej i zaczął udawać, że

przegryza sznur telefonu.

- Sekretarką? To śmieszne!

- Słucham? - Amy przestała zwracać uwagę na Jacka, bo

rozmowa z Rhondą pochłonęła całą jej uwagę.

- Powinnaś być agentem - ciągnęła Rhonda. - Masz do tego talent.

To jasne jak słońce. Znam się na ludziach i uważam, że jesteś

urodzonym handlowcem.

- Miło, że tak mówisz, ale co to ma wspólnego z moją działką?

Amy odwróciła się tyłem do Jacka, który skorzystał z okazji, aby

obsypać pocałunkami jej plecy.

- Jestem gotowa przyjąć ją do sprzedaży, ale pod jednym

warunkiem.

- Jakim mianowicie?

Amy sięgnęła ręką za siebie, złapała Jacka za ucho i ścisnęła z

całej siły. Odsunął się od niej, jęcząc i udając, że strasznie cierpi.

Na drugim końcu linii Rhonda wzięła głęboki oddech i oznajmiła:

- Pod warunkiem, że będziesz u mnie pracowała.

- Pracować u ciebie? - Amy zwróciła zdziwioną twarz w stronę

Jacka. - Nie rozumiem.

- Potrzebny mi jeszcze jeden agent. Jestem gotowa zapłacić za

twoje szkolenie i ponieść koszty uzyskania licencji w zamian za

obietnicę, że popracujesz u mnie co najmniej dwa lata. Będziesz

mogła doglądać sprzedaży swojej działki i poszukać sobie czegoś, co

background image

ci bardziej odpowiada. A jeśli moja intuicja mnie nie zawodzi, to przy

twoich zdolnościach będziesz zarabiała lepiej niż dotąd.

- Jestem absolutnie zaskoczona, Rhondo. Nigdy bym się czegoś

takiego nie spodziewała.

Amy zauważyła, że Jack porzucił żartobliwe zaczepki i wpatrywał

się w nią z napięciem.

- A więc zrobisz tak? Nie sądzę, żebyś żałowała.

- Rhondo, musiałabym wziąć pod uwagę wiele spraw, między

innymi moich rodziców, którzy liczą na moją pomoc. Byłabym od

nich bardzo daleko.

Amy zauważyła, że oczy Jacka zwęziły się i wyglądają jak dwie

szparki. Najwyraźniej domyślił się treści rozmowy.

- Tak, wiem. Mówiłaś przecież, że ta działka ma być dla

rodziców, a nie dla ciebie.

- No właśnie.

- Czy zamierzałaś przenieść się tu razem z nimi?

- Tak. Miałam taki zamiar.

- A więc doskonale! Jeśli dadzą sobie radę bez ciebie przez kilka

miesięcy, będziesz mogła sprzedać ziemię, której nie chcesz, kupić im

coś lepszego i przeprowadzić ich tutaj. A sama będziesz już miała

ustaloną pozycję zawodową. Zakładam, że zamierzałaś pracować,

kiedy się tu przeniesiesz.

- Tak, ale...

- A twoi rodzice nie wymagają nieustannej opieki, inaczej nie

mogłabyś tu przyjechać na wycieczkę.

background image

- Tak, to prawda, ale nie jestem jeszcze pewna, czy się zgodzę.

- Oczywiście, że nie jesteś pewna.

- Tysiące myśli przelatują mi przez głowę...

- Czy niektóre z nich są związane z tym mężczyzną, który odebrał

telefon?

- Aha.

- W porządku. Prawdopodobnie słyszy wszystko, o czym

mówimy, i będzie miał wpływ na twoją decyzję. Popieram miłość,

Amy, ale nie kosztem przyszłości. A ciebie czeka dobra przyszłość.

Czuję to.

- Nie jesteśmy... to znaczy, ja nie jestem - plątała się Amy, nie

mając odwagi użyć słowa miłość.

- Och, kochacie się, na pewno. Ale czy są szanse, żeby on tu z

tobą przyjechał?

- Raczej nie.

Amy bała się przenikliwego spojrzenia Jacka. Miłość?

Oczywiście, ale czy to jest ta miłość przez duże M, która wiedzie do

białej sukni i przysiąg małżeńskich?

- Sądzę, że mogłabyś go na to namówić - ciągnęła Rhonda. -

Widziałam wczoraj, jak on na ciebie patrzył. Może spróbujesz? A

nawet jeśli on nie zaakceptuje tego pomysłu, proszę cię, rozważ to

sama poważnie i daj mi znać jeszcze przed odjazdem.

- A jeśli odmówię, to nie podejmiesz się sprzedaży mojej działki?

background image

- Może bym się zgodziła, ale naprawdę brak mi ludzi do pracy.

Sama widziałaś u mnie trzy puste biurka, a mam tylko dwie osoby.

Mówię serio, mogę się tego podjąć, jeżeli ty przyjmiesz moją ofertę.

- Ale dlaczego właśnie ja? Wyobrażam sobie, że w Honolulu jest

wiele osób szukających pracy.

- To prawda, ale niezwykle rzadko można spotkać kogoś, kto się

do tego zawodu nadaje. Poza tym jest jeszcze problem z gorączką

wyspiarską.

- Z czym? - Amy ścisnęła mocniej słuchawkę. - To jakaś choroba?

Rhonda zaśmiała się.

- Coś w tym rodzaju. Słyszałaś kiedyś o gorączce kabinowej? To

prawie to samo. Niektórzy ludzie dostają klaustrofobii, gdy sobie

uświadomią, że są na wyspie pośrodku oceanu.

- A!

- Nie jest to częste, ale dlatego kontrakt jest na dwa lata. Nie mam

ochoty stracić tego, co w ciebie zainwestuję.

- Rhondo, czy mogę zadzwonić do ciebie za godzinę i powiedzieć,

co myślę o tej sprawie?

- Oczywiście. Porozmawiaj ze swoim przyjacielem. I zostaw

sobie możliwość wyboru, Amy.

- Spróbuję. Do usłyszenia. - Amy oddała słuchawkę Jackowi, a

ten odłożył ją na widełki i spojrzał na Amy wyczekująco.

- Więc?

- Proponuje mi posadę agenta do sprzedaży nieruchomości.

- Tego się domyśliłem.

background image

Amy zaczęła skręcać róg prześcieradła. Powinna być zadowolona,

a czuła się jak człowiek skazany na szubienicę.

- Z jakiegoś powodu uważa, że byłabym w tym dobra.

- Prawdopodobnie tak jest - powiedział z obojętnym wyrazem

twarzy.

- Nie wiem, czy moi rodzice daliby sobie radę beze mnie, nawet

przez kilka miesięcy.

Jack wpatrywał się w przeciwległą ścianę.

- Myślę, że sobie poradzą - rzekł. - Zwłaszcza gdybyś poprosiła

Brada, aby się częściej do nich odzywał. Mógłby też do nich

przylecieć kilka razy. Ja również od czasu do czasu...

Amy zacisnęła pięści.

- Przestań, Jack.

- Przestać? Co przestać?

- Mówisz z taką nonszalancją, jakby... - Głos jej się załamał i

musiała umilknąć, aby odzyskać kontrolę nad sobą. - Jakby ci było

wszystko jedno, czy ja tę ofertę przyjmę, czy nie.

Gdy się odezwał, mówił powoli, z zastanowieniem.

- Oczywiście, że nie jest mi wszystko jedno. Ale ta kobieta

stwarza ci wspaniałą okazję, abyś zdobyła to, czego chciałaś dla

rodziców. Czy nie dlatego tu przyjechałaś?

- Tak, ale...

- Nie rozumiem, jak możesz odrzucić taką szansę, Amy.

Łzy zapiekły ją w oczy.

background image

- Nie próbujesz nawet mi tego wyperswadować? Ona żąda

podpisania kontraktu na dwa lata.

- Jeśli wszystko potoczy się według twojej myśli, zostaniesz tu o

wiele dłużej.

- A co będzie z nami?

Jack spojrzał na nią i wzruszył ramionami.

- I to wszystko? - spytała. - Rezygnujesz tak łatwo i po prostu?

- Nie mam wielkiego wyboru.

- Z całą pewnością masz. - Przejmował ją strach, co może

usłyszeć w odpowiedzi, ale musiała wiedzieć. - Na przykład mógłbyś

także rozważyć przeniesienie się na Hawaje.

Wyczytała odpowiedź w jego oczach, zanim jeszcze pokręcił

przecząco głową.

- Nie, Amy, obawiam się, że nie mógłbym.

ROZDZIAŁ 10

Duma kazała jej na tym zakończyć rozmowę, ale uważała, że to,

co ich połączyło, jest ważniejsze.

- Dlaczego? - spytała łamiącym się głosem.

Nie wydawał się poruszony obrotem sprawy, a ona czuła

dojmujący ból. Czy był z kamienia?

Jack zaczął wstawać z łóżka.

- Ponieważ przeniesienie się na Hawaje to twoje marzenie, a nie

moje - odparł. - Idę wziąć prysznic.

background image

- Poczekaj chwilę. - Amy zerwała się i pobiegła za nim do

łazienki. - Przecież to marzenie moich rodziców. Co mogę poradzić na

to, że potrzebują mojej pomocy, aby się spełniło? Nie możesz mnie za

to winić.

Jack odkręcił wodę i regulował jej temperaturę, nie patrząc na

Amy.

- To nie jest kwestia winy. Przedstawiłaś fakty, tak jak je widzisz.

W tym scenariuszu nie ma dla mnie miejsca.

- Byłoby, gdyby ci bardziej na mnie zależało.

Jack odwrócił się do niej.

- I żeby to udowodnić, powinienem rzucić pracę którą lubię i

cenię, oraz wyjechać ze stron, w których się dobrze czuję? Porzucić

swoją działalność wśród młodzieży, której zorganizowanie zajęło mi

całe miesiące i która zaczyna przynosić owoce?

Amy nie wiedziała, co odpowiedzieć. Rzeczywiście, wymagała od

niego wiele, ale w takim razie co będzie z uczuciami, które ich

połączyły?

Patrzyli na siebie bez słowa, a w łazience słychać było tylko szum

lejącej się wody.

- Nie przeczę, Amy - powiedział wreszcie Jack - że dwa ostatnie

dni były dla mnie czymś wyjątkowym. Ale to nie dosyć, aby

zrujnować całe moje życie. Szczególnie gdy sobie wyobrażę, że się tu

przenoszę, rezygnując z tylu spraw, a potem okaże się, że twoje

niewydarzone pomysły były pomyłką.

- Niewydarzone pomysły? Tak myślisz o moich planach?

background image

- Nie mogę przecież powiedzieć, że stoisz na mocnym gruncie.

Masz kawałek ziemi, którą może uda ci się sprzedać, a może nie, oraz

ofertę pracy, która może, ale nie musi, zmaterializować się w coś, co

chciałabyś uczynić swoją karierą. Może znajdziesz inne, lepsze

miejsce dla rodziców na ich ostatnie lata, a może nie. Co będzie, jeśli

przyjedziesz do domu dopiero za pół roku? Co ja mam z sobą zrobić?

Amy zacisnęła szczęki.

- Rozumiem. Młodsza siostra Brada znów wpadła na wariacki

pomysł, tak?

- Amy, masz niewyczerpaną energię i wiele odwagi. Jeśli uda ci

się wziąć w karby, możesz daleko zajść. Może praca w agencji

nieruchomości okaże się właśnie tym, czego ci potrzeba. Ale nie

potrafię rzucić wszystkiego, do czego doszedłem w życiu, zwłaszcza

że Hawaje nie są miejscem, w którym chciałbym zamieszkać na stałe.

- Niech Bóg broni, żebyś z mojego powodu znalazł się w tak

nieprzyjemnej sytuacji. - Oczy Amy zwęziły się ze złości. - Powiem ci

coś. Mam zamiar sprawdzić się w tej nowej pracy. Mam zamiar

sprzedać tę działkę i kupić coś lepszego dla rodziców. Siostrzyczce

Brada tym razem się powiedzie.

Jack patrzył na nią przez dłuższą chwilę.

- Wydaje mi się, że czas, abyś zadzwoniła.

- Tak, lepiej zaraz to zrobię. - Odwróciła się i wyszła z łazienki.

Rhonda dała Amy trzy tygodnie na załatwienie spraw w

Bellingham. Wręczenie prośby o zwolnienie z pracy było łatwe,

rozmowa z rodzicami - nie.

background image

Zadzwoniła do nich zaraz po powrocie, ale nie uważała za

właściwe mówić im o swych projektach przez telefon. Ograniczyła się

więc do wrażeń z podróży i opisu pogody. Obiecała wpaść do nich w

czasie weekendu. Zdecydowała, że porozmawia z każdym z rodziców

osobno, zaczynając od matki.

W sobotę po południu pojechała do białego, schludnego domu

rodziców. Weszła tylnym wejściem. Miała szczęście, bo zastała matkę

samą, składającą świeżo upraną bieliznę.

- Amy! - Pani Hobson rzuciła ręcznik i podbiegła z radością do

córki. - Jak się ma nasza podróżniczka?

- Jeszcze nie najlepiej po locie odrzutowcem - odparła Amy,

ściskając matkę z oczami zamglonymi od łez. Po raz pierwszy od

długiego czasu poczuła tęsknotę za domem.

- Czy Jack przyjechał z tobą?

- Nie. - Amy odwróciła się do stosu bielizny i zaczęła ją składać. -

Mieliśmy małe nieporozumienie.

Bardzo się starała, aby o nim nie myśleć od chwili, kiedy się

pożegnali przed jej domem we wtorek rano. Gdy jego program szedł

w radiu, zmieniała stację.

- Amy, jak mi przykro - powiedziała matka, kładąc jej rękę na

ramieniu. - Wydawało mi się, że łączy was coś wyjątkowego. Bardzo

się cieszyłam, bo Jack jest dla mnie prawie członkiem rodziny. Tak

bardzo przypomina Brada.

To prawda, pomyślała Amy z goryczą, obaj uważają mnie za

niepoczytalną.

background image

- Nie udało się nam, mamo.

- Nie odrzucaj go jeszcze, Amy. Jesteście oboje młodzi, macie

czas. Kto wie, co będzie.

- Może jesteśmy młodzi, ale nie mamy czasu.

- Co to znaczy?

Amy spojrzała na matkę i odwróciła wzrok.

- Dostałam propozycję pracy na Hawajach. Mam zamiar ją

przyjąć.

- Pracę na Hawajach? Jaką pracę?

- W agencji nieruchomości.

- Ależ, Amy, ty nigdy...

- Wiem, mamo. Właścicielka zgodziła się posłać mnie na kurs

szkoleniowy. To niezwykła okazja.

- Tak mi się wydaje. - Matka wpatrywała się zaskoczona w stertę

bielizny. Potem zaczęła ją przekładać z miejsca na miejsce, jakby

czegoś szukała.

- Opuściłabyś Bellingham i pojechała tam... na stałe?

- Będziemy w kontakcie telefonicznym, mamo. - Amy otoczyła

jej szczupłe plecy ramieniem. - A Brad będzie się wami opiekował.

- On tu przyjeżdża raz do roku, Amy.

- A więc będzie musiał przyjeżdżać częściej. Spokane nie jest tak

daleko. Poza tym przyjadę z wizytą przed upływem sześciu miesięcy,

obiecuję.

background image

- Słyszałam, że życie jest tam bardzo drogie. Jak będziesz mogła

zacząć nową pracę i przylecieć do domu po pół roku? Zastanawiam

się, czy ta właścicielka nie wprowadza cię w błąd.

Amy chciało się płakać. Nawet matka uważa ją za niezdolną do

zajmowania się własnymi sprawami.

- To nielogiczne, mamo. Rhonda płaci za moją powrotną podróż i

szkolenie. Po co by wykładała pieniądze, gdyby uważała, że nie będę

dobrym pracownikiem?

- Pewnie masz rację, ale będziesz tak daleko...

- Wszystko się ułoży, mamo.

Na widok niepokoju malującego się na twarzy matki Amy była

prawie gotowa wyjawić jej całą prawdę, ale się powstrzymała. Choć

wierzyła, że uda jej się sprowadzić rodziców do Honolulu w czasie

krótszym niż sześć miesięcy, nie chciała rozczarować tej wrażliwej

istoty.

- Mam nadzieję - powiedziała pani Hobson, wygładzając

powłoczkę. - Czy ojciec już o tym wie?

- Nie.

- Siedzi w pokoju i ogląda rozgrywki golfowe. Lepiej idź mu

powiedzieć.

Amy skinęła głową. Nie cieszyła ją perspektywa tej rozmowy.

Gdy weszła do pokoju, ojciec oderwał się od telewizji.

- Witaj. Czy przywiozłaś jakieś zdjęcia z podróży? - spytał.

Zaskoczył ją kompletnie tym pytaniem. Nie pomyślała nawet o

robieniu zdjęć, choć każdy na jej miejscu zrobiłby ich mnóstwo.

background image

- Nie, tatusiu, zapomniałam aparatu.

Ojciec potrząsnął głową.

- Zgadza się. Przysięgam, Amy, że jesteś najbardziej roztrzepaną

osobą, jaką znam.

- Tato, muszę z tobą o czymś pomówić. Czy mógłbyś wyłączyć

na chwilę telewizor?

Ojciec wziął do ręki pilota i wyciszył dźwięk.

- Nie ma sensu całkowicie go wyłączać. To ten telewizor, który

Brad dał nam na ostatnią gwiazdkę.

- Tato, on dał wam go dwa lata temu.

- Naprawdę? Nie, to niemożliwe, Amy. Zresztą to detal. -

Wskazał ręką jednego z graczy. - Ten facet potrafi grać.

Amy skorzystała z okazji, aby przeforsować swoją opinię.

- Wiesz, tato, myślę, że zajmujesz się zbyt wieloma drobiazgami.

To cię męczy. Część tych rzeczy mogłaby załatwiać mama, jak na

przykład płacenie rachunków i tym podobne.

Odwrócił się do niej ze zmarszczonym czołem.

- Zawsze ja płaciłem rachunki i będę to robił dalej. To ja zarabiam

pieniądze, prawda?

- Właśnie o to chodzi. Nie musisz robić wszystkiego.

- Tak nie jest. Twoja matka zajmuje się domem i posiłkami, a ja

zarabiam na dom i płacę rachunki. Taki system nam odpowiada.

Amy westchnęła. Mogłaby mu wytknąć, ile razy zapomniał

opłacić elektryczność i jeździł przez pół roku nie ubezpieczonym

background image

samochodem, ale co by to dało? Spojrzała na wchodzącą do pokoju

matkę.

- Co powiesz, Virgil, na nowe plany Amy?

- Mamo, ja jeszcze...

- Jakie nowe plany? - zapytał ostro ojciec. - Nic mi nie

powiedziała.

- Och, myślałam, że...

- Właśnie miałam zamiar - zaczęła Amy.

- Przenosi się na Hawaje, do pracy - wyjaśniła szybko matka. -

Czy to nie wspaniałe, Virgil?

- Co znowu, u diabła? - Ojciec walnął dłonią w poręcz fotela. -

Amy, sama na Hawajach? Tylko się uśmiać!

Amy zacisnęła pięści. Ojciec wiedział, jak jej dokuczyć.

- A więc będziesz się mógł śmiać do woli, tato, bo ja tam pojadę.

- I co tam będziesz robić?

Miała ochotę wyjść natychmiast, bo była pewna, że ojciec tylko

wyśmieje jej plany, ale błagalne spojrzenie matki zatrzymało ją na

miejscu. Już dawno obie doszły do wniosku, że od czasu wypadku

ojciec stał się bardziej zgryźliwy, i matka często prosiła Amy o

wyrozumiałość i cierpliwość.

Amy odetchnęła głęboko, aby się opanować, i zaczęła:

- Gdy byliśmy z Jackiem w Honolulu...

- Jedziesz tam z Jackiem? To zmienia postać rzeczy.

background image

- Nie, nie jadę z Jackiem. Pewna właścicielka agencji

nieruchomości zaoferowała mi posadę. Za trzy tygodnie wyjeżdżam

na Hawaje.

- I ta pani pośle również Amy do szkoły, Virgil - wtrąciła matka.

Ojciec patrzył na nie z wyraźną niechęcią.

- Świetnie. Amy jedzie sobie na Hawaje, a my nie możemy, bo jej

parszywy amant okradł nas z naszych...

- Virgil! Obiecywałeś, że nigdy tego nie będziesz wypominać! To

nie jej wina.

Amy popatrzyła ojcu prosto w oczy.

- Tak, to moja wina. To ja sprowadziłam Philipa do domu.

Zainwestowaliście pieniądze w jego projekt, bo ja za niego ręczyłam.

- Powinienem mieć więcej rozumu.

Amy przygryzła wargę.

- Tato, kiedyś ci to wszystko oddam. Obiecuję.

- W jaki sposób? - W głosie ojca brzmiał wyrzut. - Wyjeżdżając

na Hawaje i zostawiając nas samym sobie?

Amy dostrzegła, że za jego rozdrażnieniem kryje się strach, i

natychmiast złagodniała.

- Wkrótce przyjadę was odwiedzić i jest pewna szansa, że

niedługo wszyscy razem tam zamieszkamy.

Początkowo nie miała zamiaru wspominać o tym, ale nie potrafiła

nie dać im choć odrobiny nadziei.

Ojciec wrócił do oglądania telewizji.

- Nie liczyłbym na to - rzekł.

background image

Matka dotknęła ręki Amy.

- Chodź, pomożesz mi przy kolacji - powiedziała łagodnie.

Rzuciwszy spojrzenie na ojca, Amy skierowała się do drzwi.

- Amy!

Odwróciła się na dźwięk jego głosu.

- Mówiłeś coś, tatusiu?

- Tak. Chcę, byś pamiętała, że jeśli tam ci się nie powiedzie i nie

będziesz miała za co wrócić do domu, wyślę ci tyle pieniędzy, ile

będzie trzeba.

Nie wiedziała, czy ma się złościć, czy dziękować. Kochał ją, ale

było jasne, że w nią nie wierzył. Jak wszyscy mężczyźni w jej życiu.

- Dziękuję, tato - rzekła w końcu.

Następnego dnia zadzwoniła do Brada. Powiedziała mu, że

przyjęła posadę w Honolulu, ale nie wspomniała nic o dalszych

planach. Jego reakcja była tylko trochę mniej zgryźliwa niż ojca.

- Nikt z was nie ma do mnie zaufania, ani rodzice, ani Jack, ani ty

- oburzyła się.

- Amy, spójrz prawdzie w oczy. Wszyscy cię kochamy, ale

wyciągaliśmy cię z tysięcznych kłopotów. To wygląda na następny

taki przypadek. Powinnaś zostać w domu, dbać o to, co się nawiązuje

między tobą a Jackiem, i zapomnieć o Hawajach. Zbyt dużo

nasłuchałaś się opowieści ojca o tych wyspach. Jeśli zainteresowałaś

się handlem nieruchomościami, zbadaj sytuację wokół Bellingham.

- Mnie się podobają Hawaje, Brad.

background image

- Jak każdemu z nas, ale tam życie jest drogie i pozostaje się

daleko od wszystkich i wszystkiego.

- Brad, czy protestujesz dlatego, że nie będzie mnie tutaj, aby

doglądać rodziców?

- Nie. Ja nigdy nie pochwalałem tego, że tak bardzo się z nimi

związałaś. Mówiłem ci nieraz.

- Ktoś musi to robić i liczę, że teraz ty przejmiesz opiekę nad

nimi.

- Zrobię to, w granicach rozsądku. Ale jeśli ojciec coś pokręci, a

mama nie będzie miała ciebie pod ręką, może w końcu uzna, że musi

sobie sama radzić.

- Nie wiem, czy zdoła.

- Dowiemy się, siostrzyczko.

- Brad, obiecaj mi, że zatelefonujesz do nich raz na tydzień i

sprawdzisz, co się dzieje. Nic by się nie stało, gdybyś przyjechał po

dwóch, trzech miesiącach.

- Zrobię, co będę mógł, ale martwię się bardziej o ciebie niż o

nich. Jeśli będziesz miała kłopoty, zadzwoń na mój rachunek, dobrze?

Amy westchnęła. Brad prawie dokładnie powtarzał przestrogi

ojca.

- W porządku. Do widzenia, Brad.

- Trzymaj się, mała. Życzę ci powodzenia.

Amy odłożyła słuchawkę. Zawiadomiła już wszystkich. Pozostał

jeszcze Steve, którego już nie będzie dłużej uczyć. Jack

background image

zaproponował, że przejmie nad nim pieczę, i Amy się zgodziła. Steve

może się nawet ucieszy, bo zawsze podziwiał słynnego disc jockeya.

Jack. Odczuwała ból za każdym razem, gdy w myślach szeptała

jego imię. Tęskniła za jego czarującym głosem. Broniła się przed tym,

lecz pewnej niedzieli, gdy nie mogła opanować tęsknoty, poddała się i

włączyła radio, aby odszukać jego stację. Dopiero gdy usłyszała głos

innego spikera, przypomniała sobie, że Jack nie pracował w

niedzielne wieczory.

Steve zaskoczył Amy kompletnie, przychodząc w środę z gotową

umową. Był tak dumny z własnego dzieła, że Amy z największą

przykrością wyjawiła mu, iż nie może jej podpisać.

- Steve, w moim życiu następuje duża zmiana - zaczęła w

wahaniem.

Steve uśmiechnął się ze zrozumieniem.

- Pani i Jack, jak się domyślam? Jeśli planujecie miesiąc

miodowy, mogę zmienić umowę.

- Nie, nie o to chodzi. Przenoszę się na Hawaje. Zaproponowano

mi tam pracę.

- Przenosi się pani? - Grzywka zakrywała mu oczy, więc trudno

było dostrzec ich wyraz, ale kąciki ust opadły, zdradzając

rozczarowanie. - A więc ta umowa już jest niepotrzebna.

Złożył kartkę w mały kwadracik i wcisnął ją do kieszeni.

- Będzie potrzebna Jackowi - powiedziała pośpiesznie Amy. -

Lekcje się nie skończą tylko dlatego, że ja wyjeżdżam. Tak dobrze ci

background image

idzie, Steve. Będziesz się dalej uczył z Jackiem. W ogóle nie

zauważysz, że mnie nie ma.

- Bzdury! - Podniósł głowę zagniewany. - Przepraszam - mruknął

i znowu odwrócił wzrok.

- Steve, jestem naprawdę wzruszona. Nie wiedziałam, że tak ci

zależy na tych lekcjach.

Pokręcił się niespokojnie.

- No, chyba tak. Przyzwyczaiłem się, że to pani mnie uczy. To

znaczy, Jack jest w porządku, ale...

- Dziękuję ci, Steve. Pragnęłabym z całego serca nie przerywać

naszych lekcji, ale to moja życiowa szansa i nie mogę z niej

zrezygnować.

Steve odchylił głowę do tyłu, aby popatrzeć jej w oczy.

- Jeśli Jack ma mnie uczyć, to znaczy, że nie jedzie z panią na

Hawaje.

- Nie.

Jego wzrok wyrażał współczucie, jakby sam coś podobnego

przeżył.

- Rozstaliście się?

- Tak.

- To marnie.

- Tak. - Amy czuła, że coś ściska ją za gardło, ale nie chciała

rozpłakać się w obecności chłopca. - Ale może wszystko będzie

dobrze.

- Mam nadzieję - skinął głową.

background image

I ja też, myślała Amy, zmuszając się do pogodnego uśmiechu przy

pożegnaniu.

Gdy Steve odszedł, poszła do kuchni i zajęła się gorączkowo

myciem, szorowaniem i pakowaniem, aż poczuła się kompletnie

wyczerpana. Rodzice zgodzili się, aby zostawiła u nich część rzeczy,

których nie brała do Honolulu, więc musiała zrobić kilka kursów

samochodem. Zjadła też u nich ostatnią przed wyjazdem kolację.

Rozmowa przy stole była dość chaotyczna, trochę z powodu złej

pamięci ojca, a trochę zaabsorbowania Amy jej przeprowadzką. Miała

jeszcze przespać ostatnią noc w swoim mieszkaniu, a rano oddać

klucze właścicielowi. Po dłuższym zastanowieniu postanowiła zabrać

ze sobą samochód. O dziewiątej wieczorem uściskała rodziców i

uciekła, aby nie odpowiedzieć fontanną łez na widoczne wzruszenie

matki.

Marcowa noc była zimna i wilgotna, co powinno utwierdzić ją w

podjętej decyzji o opuszczeniu Bellingham, może na zawsze. Ale

dlaczego miasto wydało się jej nagle takie piękne? Przejechała ulicami

koło swych ulubionych sklepów, koło budynku własnej szkoły i

składów drewna, gdzie pracowała. Zatrzymała się nad zatoką, aby

popatrzeć, jak migocą światełka na kołyszących się łodziach.

Zaparkowała samochód i patrzyła na zachód, w stronę, gdzie setki

mil dalej leżały Hawaje. Już następnego dnia będzie tam i może

skieruje wzrok na wschód, aby wspominać miejsca, które opuściła.

Jakie to wszystko nierealne, pomyślała. Nie mogąc się oprzeć,

włączyła radio, aby jeszcze raz usłyszeć głos Jacka.

background image

Gdy po piosence Phila Collinsa nastąpiła reklama, Amy

niecierpliwie stukała palcami w deskę rozdzielczą. A co będzie, jeśli

dziś Jack nie pracuje? Jeśli jest chory? Nie, Jack nigdy nie choruje.

- Jest dziewiąta czterdzieści sześć, tu, w studiu Radia KPLY...

Aksamitny głos Jacka wstrząsnął nią do głębi. Kurczowo

chwyciła się kierownicy.

- ... wcale bym się nie zdziwił, gdyby u was była ta sama godzina,

chyba że należycie do tych przebiegłych typków, co to nastawiają

zegarek o trzy minuty wcześniej, żeby się nigdy nie spóźniać.

- Och, Jack! - Łzy nabiegły jej do oczu, głowę wsparła na rękach.

- Kuzyn Ernie od kilku dni regularnie spóźnia się do pracy. Czy

mówiłem wam, czym się zajmuje? Mrozi groszek. Wiecie, taki zielony

groszek w plastykowych torebkach, na których jest napisane: mrożony

oddzielnie. Ernie właśnie to robi. No, w końcu ktoś to musi robić.

Amy nie była pewna, czy się śmieje, czy płacze.

- Hej, mam nadzieję, że nikt z was nie był na tyle szalony, aby

wyjść z domu w taką szarugę jak dziś. Wasz stary Jack wraca z pracy

prosto do domu, do ciepłego fotela i chłodnego drinka. A więc,

mamusiu, wstaw trochę kukurydzy do piecyka, aby się ładnie

przypiekła. Zostało mi jeszcze tyle rozsądku, żeby uciec od siąpiącego

deszczu, chyba że byłby to „Purple Rain". A jeśli „Purple Rain", to

oczywiście - Prince. Otóż i on.

Amy nie pozwoliła sobie na płacz od czasu powrotu do

Bellingham, ale głos ukochanego przerwał wszelkie tamy. Rozpłakała

background image

się, a szloch zdawał się wypełniać mały samochód i osiadać mgłą na

szybach. Była sama, rozpaczliwie sama.

- „To już prawie wszystko na dziś, panie i panowie. Spotkamy się

znowu jutro, o szóstej wieczorem. Za chwilę podamy wiadomości,

więc nie wyłączajcie się. Informacje to ważna rzecz, jak również dobry

humor. Więc aby być mądrym i wesołym, słuchajcie waszej ulubionej

stacji KPLY na falach ultrakrótkich. Dobranoc!"

Amy otarła oczy i mokre policzki. Nie ma Jacka. Wyłączył się, a

jutro o tej porze ona będzie już poza zasięgiem nadajników stacji

KPLY. I w ogóle poza zasięgiem Jacka.

Siedziała tak kilka minut, wpatrując się w zaparowaną szybę. A

potem poruszając się jak marionetka, włączyła silnik. Uruchomiła

wycieraczki i zapaliła światła, oblewając jasnością zalaną deszczem

drogę.

Wiedziała, że powinna wrócić do domu. Automatycznie

skierowała wóz w stronę własnego mieszkania, ale w ostatniej chwili

skręciła w prawo zamiast w lewo. Musiała go zobaczyć jeszcze dziś,

bez względu na to, ile będzie to znaczyć w przyszłości.

ROZDZIAŁ 11

Amy poszukała wzrokiem czarnego camaro na parkingu przed

domem Jacka, zanim zadzwoniła do drzwi. Choć oświadczył

słuchaczom, że wraca prosto do domu, mógł zrobić coś zupełnie

innego. Serce jej waliło jak szalone. Może powinna przedtem

background image

zatelefonować. To byłoby logiczne posuniecie, ale tej nocy Amy nie

myślała logicznie.

Dźwięk dzwonka wyrwał Jacka z melancholijnej zadumy. Przez

moment miał nadzieję, że to ona, ale nie! Co za głupi pomysł. Jeśli nie

odezwała się przez trzy tygodnie, dlaczego miałaby zjawić się dzisiaj,

tuż przed wyjazdem?

To pewnie Steve lub Brzęczyk, pomyślał. To do nich podobne -

zjawiać się u niego o tej porze. Ale nie miał dziś ochoty na udzielanie

życiowych rad nastolatkom. Czuł się stary i zgorzkniały.

Otworzył zamek i uchylił drzwi. Zobaczywszy Amy, zamrugał i

przycisnął palcami powieki. Kiedy spojrzał ponownie, była tam

jeszcze, pokryta kroplami deszczu, które światło na ganku zmieniało

w połyskliwą aureolę. Stała z rękami w kieszeniach rozpiętej

wiatrówki, a włosy miała poskręcane w pierścionki od wilgoci.

Machinalnie wyciągnął rękę, aby zetrzeć kroplę z jej policzka, ale

się powstrzymał w pół gestu. Jeśli była snem, to zniknie.

- Jack?

- Przyszłaś - rzekł powoli. - Dlaczego?

- Jutro wyjeżdżam.

- Wiem. Nie sądziłem, że cię jeszcze zobaczę.

Patrzył pytająco w jej pociemniałe od smutku oczy. Uśmiechnęła

się niepewnie.

- Słyszałam twój głos w radiu. Nie mogłam odjechać bez...

- Bez czego, Amy?

- Nieważne. To był błąd. - Odwróciła się i pobiegła chodnikiem.

background image

- Nie! Poczekaj. - Wybiegł za nią na deszcz, rozpryskując kałuże.

Złapał ją za ramię i odwrócił do siebie. - Poczekaj choć chwilę.

- Nie powinnam tu przychodzie. Trzeba było zostawić wszystko,

jak jest - mówiła, odwracając od niego wzrok.

- Ale nie mogłaś. - Ścisnął ją mocniej za ramię.

- Jestem słaba. - Głos jej drżał. - Pozwól mi zniknąć z twego

życia, Jack. Będzie jeszcze trudniej, jeśli...

- Jeśli co? - Ujął dłonią jej brodę i zmusił, aby na niego spojrzała.

Deszcz osiadł na jej rzęsach, usta drżały. Jack nie mógł oderwać

od nich wzroku. Tak dobrze je znał.

- Dlaczego przyszłaś tu dzisiaj?

- Nie wiem.

- Ale ja wiem. Przyszłaś po to. - Mocnym pocałunkiem rozchylił

jej wargi i smakował ich słodycz. Boże, jak uwielbiał ją całować!

Amy odpowiedziała westchnieniem i miękko oparła się o niego.

Jack wsunął rękę pod kołnierz wiatrówki i gładził ją po szyi. Gdy

poczuł, że drży, zapytał:

- Przyszłaś tu, aby się ze mną kochać, tak, Amy?

- Nie - zaprzeczyła bez przekonania. - Przyszłam, żeby cię jeszcze

raz zobaczyć.

- Powiedz prawdę. Chciałaś zabrać ze sobą jeszcze jedno

wspomnienie.

- Nie, ja... - Oddychała z trudnością.

- Amy, nie oszukuj mnie. - Sięgnął ręką do jej piersi. - Wiem zbyt

dużo o tobie.

background image

- Ależ, Jack, jaka kobieta chciałaby się narzucać mężczyźnie w

noc poprzedzającą ostateczne rozstanie?

- Może taka, która nie ma dość rozsądku, aby się schronić przed

deszczem.

- Pewnie masz mnie za kompletną idiotkę?

- Jak mógłbym? Przecież sam też stoję na deszczu. Wejdźmy do

środka.

- Jack, lepiej nie róbmy tego.

- Kiedy ja nie lubię kochać się na trotuarze.

- Mówiłam, żebyśmy dali sobie spokój całkowicie.

- Wiesz dobrze, że nie chcesz tego naprawdę.

- A co będzie jutro?

- Nie myśl o jutrze. Kochajmy się, Amy. Potrzebuję cię nie mniej

niż ty mnie.

- Nawet, jeśliby to miało przypieczętować koniec naszego

związku?

- Zwłaszcza jeśli tak ma być. - Pocałował ją zachłannie i

wprowadził do mieszkania.

Tyle ich łączyło, myślała Amy, a ona jeszcze nigdy nie była w

jego sypialni. Ani on u niej. Ich miłość zrodziła się gdzieś daleko, w

jakiejś przestrzeni nie związanej z codziennym życiem. Podejrzewała,

że Jack wynajmował mieszkanie umeblowane, tak jak ona, więc nie

mogła wnioskować o jego guście na podstawie urządzenia pokoju.

background image

Na wprost dużego podwójnego łóżka stała komoda z lustrem, na

którym wisiał malowany, plastykowy talerzyk, ten sam, którym bawili

się w Honolulu na plaży, oraz wianek ze zwiędłych storczyków.

Amy wysunęła się z objęć Jacka i podeszła do lustra.

- Wziąłeś to ze sobą?

- Tak, bo przypominało mi pewną osobę, w której towarzystwie

dobrze się czułem.

- Nawet kwiaty? Sądziłam, że je wyrzuciłeś.

- Nie, włożyłem do bocznej kieszeni walizki. Teraz wyglądają

bardzo nędznie.

- Nie. - Dotknęła uschniętych małych storczyków i smutek ścisnął

ją za gardło. - Tęskniłam za tobą, Jack.

Podszedł do niej z tyłu i objął ramionami.

- Ja też tęskniłem, Amy - szepnął. Spotkali się wzrokiem w

lustrze. - Ciągle miałem nadzieję, że zadzwonisz.

- Wydawało mi się, że lepiej się nie widywać. Próbowałam, ale

dziś, gdy usłyszałam cię przez radio...

Wtulił twarz w jej włosy.

- Pachniesz deszczem.

- To chyba źle.

- Nie. - Odwrócił ją do siebie. - Pachniesz jak petunie zmoczone

rosą, jak chłodne źródło w gorący dzień, jak topniejący śnieg.

- Kocham cię, Jack.

Znieruchomiał i spojrzał jej w oczy.

background image

- To prawda - szepnęła. - Nie powinnam teraz tego mówić, ale to

prawda. Kocham cię.

Objął jej twarz dłońmi.

- Nie, teraz nie powinnaś tego mówić, ale powiedziałaś. Och,

Amy. - Ujrzała ból w jego błękitnych oczach.

- Co my zrobimy, Jack?

- Nie mogę mówić za ciebie, tylko za siebie.

- I co?

Oczy Jacka rozgorzały namiętnością.

- Będę cię kochał jak wszyscy diabli - powiedział. - Chcę, abyś

pamiętała tę noc ze wszystkimi szczegółami.

Dygotała, gdy zrywał z niej kolejno wiatrówkę, bluzkę, staniczek

i rzucał na podłogę. Potem przyciągnął ją do siebie, a wilgotna

koszula Jacka przyjemnie chłodziła jej skórę.

- Jesteś taka piękna - szeptał. - Marzyłem, żebyś tu była ze mną,

żebym cię mógł tulić i dotykać. - Chwycił koniuszek jej ucha

wargami, potem językiem przesuwał po szyi, a ona poddawała się

jego delikatnym pieszczotom.

Tak, miał rację. Pragnęła tego, chciała być z nim, zanim się

rozstaną.

- Gdzie jest mój sarong? - zapytał z uśmiechem.

- Żałuję, że go nie mam - szepnęła.

Jego wzrok powędrował ku białym koronkowym figom.

- Zdejmij je dla mnie.

Zrobiła, o co prosił.

background image

- Postój tak przez chwilę - rzekł miękko. - Niech się przyjrzę

kobiecie, którą kocham.

Amy poczuła żar w całym ciele.

- Ty też nie powinieneś tego mówić - rzekła.

- Nie. Musiałem to powiedzieć. - Spojrzał jej prosto w oczy. -

Kocham cię, Amy. Nie zamierzałem tego mówić. - Podszedł do niej i

objął ją. - Ale jeśli muszę pozwolić ci odejść, wiedząc, że mnie

kochasz, to chcę również, abyś rozumiała, co ja czuję i ile bólu mi

sprawiasz swoim odjazdem.

Wtuliła się w niego, opierając policzek o jego pierś.

- Tak mi przykro.

- Mnie też.

Łzy pociekły z jej oczu. Ona zawsze sprawia ból tym, których

kocha. Gdy chciała naprawić krzywdę wyrządzoną rodzicom,

unieszczęśliwiła Jacka. I siebie.

- Nie płacz. - Obejmował ją mocno i całował w czubek głowy.

- Narobiłam wszystkim kłopotów. Jak zwykle.

- Tych kłopotów narobiliśmy razem, Amy - odparł, głaszcząc ją

po włosach. - Połowa winy spada na mnie. Gdybym się trzymał z dala

od ciebie, nie byłoby tych problemów. - Uniósł jej zalaną łzami twarz

ku górze. - Ale cieszę się, że tego nie zrobiłem.

- Nawet po tym wszystkim, co się zdarzyło?

- Z pewnością. Nie oddałbym naszej miłości za żadne skarby.

- Och, Jack.

background image

Pocałowała go czule, ale łagodny dotyk ich ust szybko stał się

zaborczy i natarczywy. Amy rozpięła Jackowi koszulę i gładziła go po

nagim torsie.

- Pragnę cię, Jack - szeptała z ustami przy jego ustach.

- Nigdy nikogo tak nie pragnąłem jak ciebie - odparł. - Czy

czujesz, że cały drżę?

- Myślałam, że to ja. Rozbierz się, Jack, a ja przygotuję łóżko.

Niechętnie wysunęła się z jego ciepłych objęć, zdjęła narzutę i

wyciągnęła się na łóżku.

- Czasami, gdy cię widzę, zapominam, co mam robić.

- Czy mam ci przypomnieć?

- Już nie.

Teraz ona podziwiała jego wspaniałe męskie ciało, ukazujące się

w całej swej krasie w miarę, jak zrzucał z siebie ubranie. Chciała

zapamiętać na zawsze piękną rzeźbę jego bioder i ud, drobne ciemne

loczki na piersi, lekki zarys żeber pod skórą i płaszczyznę brzucha.

Czy będzie miała dość siły, aby od niego odejść? Jednak musi to

zrobić. Wyciągnęła do niego rękę, myśląc, że może to będzie ostatnie

spotkanie w ich życiu.

Amy odjechała rano, gdy Jack jeszcze spał. Chciała uniknąć

bolesnego pożegnania. Jeżeli nie zobaczy cierpienia w jego błękitnych

oczach, zapamięta tylko spojrzenie pełne miłości. Kończąc

pakowanie, starała się trzymać swe uczucia w karbach. Wyszła z

mieszkania jeszcze przed świtem, a miasto opuściła, zanim na ulicach

background image

ożył poranny ruch. Starała się nie myśleć o niczym. Podjęła decyzję i

teraz należało się jej trzymać.

Gdy samolot wylądował w Honolulu, Amy czuła się wyczerpana i

bardzo samotna. Z niechęcią myślała o spotkaniu z Rhondą, która

obiecała czekać na nią na lotnisku. Nie miała ochoty na banalne

towarzyskie rozmowy.

Lecz kiedy Rhonda powitała ją serdecznym uśmiechem i włożyła

jej lei z białych kwiatów na szyję, Amy uścisnęła swą nową

przyjaciółkę z wdzięcznością. Łzy powstrzymywane przez całą drogę

zakręciły się jej w oczach, a zapach kwiatów przypomniał Jacka, lecz

opanowała się jakoś i nie rozpłakała. Całe Honolulu będzie jej go

przypominać, więc nie może sobie pozwolić, aby wspomnienia

zatruwały jej pobyt na Hawajach.

- Znalazłam ci urocze mieszkanie - oznajmiła Rhonda, biorąc ją

pod rękę, gdy szły odebrać bagaż. - Właściwie to domek dla gości.

Znam właścicieli tej posiadłości. Chętnie zgodzili się wynająć go na

parę miesięcy, bo trochę ich zmęczyły ciągłe wizyty.

- To brzmi cudownie. - Amy starała się mówić z entuzjazmem.

- Dostawiłaś bezpiecznie samochód do portu?

- Tak, ale zanim tu dotrze, będę musiała coś sobie wypożyczyć.

- Nonsens. Będę po ciebie wstępować co rano, a gdybyś musiała

zawieźć gdzieś klientów, weźmiesz mój samochód.

- Rhondo, nie wiem, jak ci mam dziękować za wszystko, co dla

mnie robisz.

Rhonda przyjrzała się jej uważnie.

background image

- Wyglądasz na kompletnie wyczerpaną, Amy.

- To przez tę długą podróż.

- Wydaje mi się, że nie tylko. Ale nie martw się. Podjęłaś

właściwą decyzję.

- Mam nadzieję.

- Jak się wyśpisz, ujrzysz wszystko w innym świetle. Masz pełną

lodówkę i nie musisz jutro przychodzić do biura.

- Rhondo, jesteś aniołem.

- Nie, jestem sprytną kobietą interesu. Jeśli są w tobie te

możliwości, o które cię podejrzewam, twoja praca napełni kieszenie i

moje, i twoje.

- Kiedy zaczynam kurs szkoleniowy?

- Pojutrze.

- Rozumiem. Więc muszę jak najlepiej wykorzystać jutrzejszy

wolny dzień?

- Oczywiście. Nieprędko będziesz miała drugi. Tak się pracuje w

tej branży.

- To mi odpowiada. Chcę się zająć pracą - odparła Amy i dodała

w myśli: w ten sposób nie będę miała czasu myśleć o Jacku.

- Świetnie. Na pewno będzie się nam dobrze pracowało - rzekła

Rhonda.

I tak też się stało. Rhonda wymagała zaangażowania od swych

podwładnych, a Amy uznała handel nieruchomościami za fascynujące

zajęcie. Chętnie pracowała poza godzinami, a uczyła się w nocy.

background image

Jej maleńki domek stał na skale nad morzem, ale Amy miała mało

czasu, aby się cieszyć pięknym widokiem. Taka sytuacja bardzo jej

odpowiadała, gdyż momenty bezczynności nieodmiennie przywodziły

jej na myśl Jacka.

Jego życzenie, aby zapamiętała dokładnie ich ostatnią noc,

sprawdziło się całkowicie, a jeśli chciał, aby cierpiała, to dopiął

swego. Tylko praca tłumiła ból i tęsknotę, więc Amy z desperacją

rzuciła się w jej wir.

Raz w tygodniu dzwoniła do rodziców, a potem komunikowała

się z Bradem. Choć rozmawiając z matką, często miała wrażenie, że

grozi im katastrofa, Brad zapewniał ją, że rodzice dają sobie

doskonale radę. Amy uznała, że prawda leży gdzieś pośrodku, więc

starała się, aby rozłąka z rodzicami zakończyła się jak najszybciej.

Pierwszą przeszkodą, z którą musiała się uporać, było zdobycie

licencji. Amy wbijała sobie do głowy fakty i liczby, spacerując w

nocy po pokoju i rozwiązując zadania. Nigdy nie lubiła egzaminów

testowych, a ten niósł ze sobą więcej stresów niż wszystkie

poprzednie. Wynik miał zdecydować o całej jej przyszłej karierze. A

co gorsza, Rhonda oczekiwała, że zda go za pierwszym razem.

Poszła na egzamin z bólem głowy i spoconymi dłońmi. Pytania

wydawały się jej bardzo trudne, a czas na odpowiedź zbyt krótki, toteż

opuściła salę przekonana, że nie zdała. Gdy Rhonda otrzymała wyniki,

były same w biurze. Spokojnie podeszła do biurka Amy i usiadła na

krześle dla klientów.

Amy spojrzała w jej chłodne szare oczy i skrzywiła się.

background image

- Oblałam, co?

- Oczywiście, że nie oblałaś. Dostałaś wysokie oceny, jak się tego

spodziewałam.

- Zdałam! Jak to dobrze! - Amy zamachała rękoma w powietrzu. -

A mówili mi, że to się nie uda.

- Kto tak mówił?

- Niektórzy. - Wzruszyła ramionami. - W szkole nie byłam

najlepszą uczennicą.

- To nie ma nic do rzeczy. Widocznie ci nie zależało.

- Oczywiście, że nie tak jak tym razem. A teraz muszę tylko

dostać coś za moją działkę i ruszam całą parą do przodu.

- Dostaniesz. Cierpliwości. A zanim to nastąpi, będziesz

sprzedawać własność innych ludzi. Moje gratulacje, Amy -

powiedziała serdecznie. - Witaj w tym zwariowanym zawodzie.

- Dziękuję. Zdobyłam go dzięki tobie. Jak to dobrze, że mam już

samochód.

- Będziesz go potrzebować, aby wozić klientów. Słuchaj, Amy,

chyba powinnyśmy to uczcić. Gdy Bob i Carter wrócą, zapytamy, czy

pójdą z nami i swymi żonami na kolację. Ja zapraszam.

- Z przyjemnością, Rhondo, ale ja płacę połowę.

- Nie ma mowy. Odtrącę to sobie z podatków.

- Zgoda - zaśmiała się Amy. - Jak zwykle wszystko, co mówisz,

wygląda na dobry interes.

Wieczór był pełen beztroskiej wesołości, toteż Amy zdziwiła się,

gdy w pewnej chwili spojrzała na zegarek. Było wpół do jedenastej.

background image

- Muszę wracać do domu, Rhondo. Jutro dzień pracy.

- Masz rację, Amy. Wychodzimy.

Wracając do domu, Amy myślała o jutrzejszej rozmowie z

rodzicami. Ale był ktoś inny, z kim chciała podzielić się nowiną już

dziś, ktoś, kto lepiej zrozumie, co osiągnęła.

Wyobrażała sobie Jacka wyciągniętego na łóżku, w którym leżeli

razem podczas ostatniej nocy w Bellingham. Na myśl o nim poczuła

gwałtowny przypływ bólu i tęsknoty. Zaczęła dygotać od nagłej

potrzeby usłyszenia jego głosu. Nie dbała o to, która godzina była

tam, w Bellingham. Nie kontaktowała się z nim od chwili wyjazdu,

ale teraz miała wrażenie, że zwariuje, jeśli nie zadzwoni.

ROZDZIAŁ 12

Znalazłszy się w swym małym domku, Amy wolnym krokiem

udała się do pokoju i stanęła koło kanapy, wpatrując się w aparat

telefoniczny. Do tej pory nigdy nie dzwoniła do Jacka. Nie

wiedziałaby, co mu powiedzieć.

Ale wynik egzaminu był namacalnym dowodem, że potrafi

doprowadzić swój szalony plan do końca. Paradoksalne było to, że jej

sukces oddalał ją coraz bardziej od Jacka, a jednak właśnie jemu

pragnęła o tym donieść. Może mimo wszystko nie porzuciła całkiem

nadziei, że jeśli ona ściągnie tu rodziców, on rozważy jeszcze raz

możliwość zamieszkania w Honolulu.

Usiadła na kanapie i postawiła aparat na kolanach. Podniosła

słuchawkę i znowu odłożyła ją na widełki. W Bellingham była teraz

background image

pierwsza w nocy. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna poczekać do

rana, ale nie miała na to ochoty. Wiedziała, że Jack ma telefon przy

łóżku. Chciała z nim rozmawiać teraz, gdy był rozespany i

półprzytomny ze snu. Widziała go oczami wyobraźni wyciągniętego

na łóżku.

Wybierała numer powoli i dokładnie. To nie była pora na

pomyłki. Po wielu różnych sygnałach usłyszała w końcu dzwonienie.

Amy odchrząknęła kilka razy, czekając, aż Jack się odezwie. Musi być

w domu. Musi.

Po czwartym dzwonku usłyszała ochrypłe od snu „halo".

- Jack, to ja, Amy.

- Amy?

- Tak.

Napawała się dźwiękiem swojego imienia, wypowiedzianego tym

pięknym, mimo lekkiej chrypki, głosem.

- Amy, czy wszystko w porządku? Jest późno, pierwsza w nocy.

Czy masz kłopoty?

- Nie, Jack. Nie mam. Musiałam po prostu usłyszeć twój głos,

dlatego dzwonię. Wiem, która godzina, ale...

- Rozumiem - głos nabrał intymności. - Chciałaś rozmawiać ze

mną w łóżku.

- Tak...

- To mi się podoba, Amy. Śniłem o tobie.

- Powiedziałbyś tak nawet, gdyby to nie była prawda.

background image

- Może. Ale tak było. Ten sen często się powtarza. Byliśmy razem

w trzcinowej chatce i... Chciałbym, żebyś teraz była tu ze mną.

- Ja też, ale... myślę, że powinniśmy pomówić o czymś innym.

- To ty wyrwałaś mnie ze snu.

- Wiem. Moja wina.

- To żadna wina. Twoje odruchy są prawidłowe. Ale jeśli nie

mogę cię mieć w łóżku, pozwól mi chociaż mówić z niego do ciebie.

Tęskniłaś za mną?

- Nie uwierzyłbyś jak bardzo.

- Nie pożegnałaś się ze mną.

- Bo po prostu nie mogłam. Wymknęłam się dla naszego dobra.

- Może dla twojego. Mnie zwaliło z nóg, gdy się zbudziłem i

stwierdziłem, że odjechałaś. Chciałem cię jeszcze raz pocałować,

może jeszcze raz...

- Jack, przestań.

- Dobrze.

- Powiedz mi, jak ci idzie z czytelnią.

- Znakomicie. Rozpoczynamy budowę. Już uzgadniam plany z

wykonawcą.

- To cudownie. A jak się mają Brzęczyk i Steve?

- Dobrze. Steve chciał do ciebie napisać, ale mu powiedziałem, że

nie mam twego adresu. I to prawda, wiesz?

- Wiem. Niech Steve weźmie go od mojej matki.

- A Jack? Też ma prosić twoją matkę o adres?

Drgnęła, słysząc nutę sarkazmu w jego głosie.

background image

- Nie zniosłabym wymiany uprzejmych liścików.

- Skąd wiesz, że moje listy byłyby uprzejme?

- Wiesz, co mam na myśli, Jack.

- Więc daj mi numer telefonu.

- Nie.

- To nie fair. Ty znasz mój numer.

- Czy mam odłożyć słuchawkę?

- Nie. - Milczał przez chwilę. - Jak ci idzie?

- Właśnie dlatego dzwonię. Zdałam egzamin licencyjny. Jestem

już dyplomowaną agentką w handlu nieruchomościami.

Minęło parę sekund, zanim odpowiedział.

- To wspaniała wiadomość, Amy.

- Nie chciałbyś chyba, żebym oblała?

- Nie - westchnął - ale jeśli zdałaś egzamin, to nie wrócisz tutaj na

stałe, a tego bardzo bym sobie życzył.

- Jack, teraz, gdy otrzymałam licencję, pozostaje mi jedynie

sprzedać działkę i kupić coś lepszego dla rodziców. Rhonda jest

pewna, że mi się to uda w ciągu paru miesięcy.

- Możliwe.

- A jeśli tego dokonam, powiedz, czy nie zmienisz decyzji?

Wiem, że najpierw chcesz zorganizować tę czytelnię dla młodzieży,

ale potem...

- Przeniesienie się na Hawaje nie ma dla mnie większego sensu,

Amy. Po twoim wyjeździe myślałem, że zwariuję i zacząłem zbierać

background image

informacje o możliwości pracy na Oahu i dowiedziałem się, że nie

można tam dostać przyzwoitej pensji.

- Dlaczego?

- Bo dyrektorzy uważają, że piękna sceneria rekompensuje niskie

zarobki. Bardzo ładnie, jeśli komuś na tym specjalnie zależy, ale mnie

to nie pociąga. Poza tym słyszałem, że chcą mnie zaangażować do

radia w Seattle. To byłby dla mnie prawdziwy awans, w

przeciwieństwie do wyjazdu na Hawaje i obniżki pensji.

Nawet ze mną, pomyślała Amy, ale nic nie powiedziała. Jeśli Jack

bardziej ceni pieniądze i dobrą posadę niż ją, to nie ma na to rady.

- Amy, wiem, że to zabrzmiało fatalnie.

- Ale logicznie.

- Tak, i materialistycznie jak wszyscy diabli. Cała ta sytuacja jest

nienormalna i staram się jej przyjrzeć ze wszystkich stron. Po

pierwsze, myśl, że mam być związany z jakimś miejscem nie ze

swego wyboru, lecz tylko dlatego, że ty nie możesz opuścić swoich

rodziców, wydaje mi się trochę bez sensu. W ten sposób, Amy, twoi

rodzice nie tylko kierują twoim życiem, ale w konsekwencji również

moim.

- Kierują moim, bo ja tak zdecydowałam, ale czy będą mieli

wpływ na twoje, to tylko od ciebie zależy.

- To nieprawda! Kocham cię i oni już teraz mają wpływ na moje

życie. A mnie się to nie podoba.

- To fatalnie, Jack. Ja nie prosiłam, abyś się we mnie zakochał.

Jeśli ci to tak bardzo nie na rękę, to dlaczego się nie odkochasz?

background image

- Czasami chciałbym to zrobić, ale nie mogę, Amy. To, że mi się

dziś śniłaś, nie było przypadkiem. Śnisz mi się co noc. Opętałaś mnie.

- Mimo to nie pojedziesz za mną na Hawaje?

- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł.

- W takim razie nie mamy o czym mówić. Życzę miłego dnia,

Jack.

Odłożyła słuchawkę, zanim zdążył odpowiedzieć. Odstawiła

telefon na stolik, zakryła twarz rękami i zaczęła szlochać.

Żadnych więcej telefonów do Jacka, zadecydowała następnego

dnia. Po nie przespanej nocy z trudem potrafiła skupić się na pracy, a

musiała się z niej dobrze wywiązywać, bo już jej nic innego nie

pozostało. Tylko praca i realizacja planów wobec rodziców.

Upłynęły dwa miesiące i tylko kilka osób zainteresowało się jej

działką na Maui. Jeden z klientów zdobył się nawet na to, aby tam z

nią pojechać, ale uciążliwa droga zniechęciła go do kupna.

Aż pewnego dnia Rhonda położyła jej na biurku informację - opis

mieszkania wystawionego na sprzedaż w osiedlu w Honolulu. Amy

przeczytała notatkę i uznała, że to byłoby coś odpowiedniego dla jej

rodziców.

- Brzmi to wspaniale: widok na ocean, trzy przecznice od samej

plaży, unowocześniona kuchnia. Ale cena o wiele dla mnie za

wysoka, nawet gdybym sprzedała działkę na Maui, czego nie udało mi

się dokonać - powiedziała Amy.

background image

- Nie wiesz jeszcze wszystkiego. Ja sama zainteresowałam się tą

sprawą i wiem, że cenę wyznaczyła małżonka właściciela. On zgadza

się sprzedać za niższą sumę.

- O ile niższą?

- O jedną trzecią. Po moim wyjściu zadzwonił do mnie i wyjaśnił,

że żona zawsze żąda nierealnych sum, ale jeśli jej się zaproponuje

mniej, to weźmie. On naprawdę chce sprzedać. Obydwoje chcą.

- Dlaczego?

- Z powodu gorączki wyspowej. Są tu od pięciu lat.

Amy studiowała opis mieszkania.

- Sprzedadzą je na pewno wcześniej, niż ja się pozbędę mojej

ziemi na Maui.

- Bez wątpienia. Amy, pozwól, że ja wyłożę na to pieniądze. Gdy

sprzedasz działkę, zwrócisz mi je.

- Nie mogłabym tak zrobić, Rhondo.

- Oczywiście, że możesz. Nie stać cię, żeby stracić taką okazję.

Potraktuj moją ofertę jako interes, a nie przysługę. Najwyżej nie

będziesz mogła zapłacić za to mieszkanie. Wtedy ja je sprzedam z

zyskiem, więc nie martw się o mnie.

Amy roześmiała się.

- Nie mam powodu martwić się o ciebie. Potrafisz przedstawić

wszystko, co robisz, jako trzeźwą handlową transakcję. Lecz twierdzę,

że bez względu na to, co mówisz, przede wszystkim chcesz pomagać

ludziom.

background image

- Dawno doszłam do wniosku, że pomaganie ludziom często

okazuje się dobrym interesem. - Wzruszyła ramionami. - A więc nie

wiadomo, czy jestem świętą, czy egoistką. Zostawiam tobie

rozwiązanie tej zagadki, mój młody filozofie. A więc, składamy ofertę

kupna?

- Tak, jak tylko je obejrzę.

- Bardzo dobrze - rzekła Rhonda z zadowoleniem. - Jestem

pewna, że ci się spodoba.

Od tej chwili sprawy potoczyły się szybko. Właściciele

mieszkania zgodzili się na niższą cenę i rozpoczęto przygotowywanie

odpowiednich

dokumentów.

Podniecenie

wywołane

kupnem

mieszkania wyzwoliło w Amy dodatkową energię i w ciągu dwóch

następnych tygodni znalazła nabywcę na działkę na wyspie Maui.

Sprzedaż sfinalizowano zaledwie w kilka dni po kupnie mieszkania w

Honolulu.

- Udało się! - wykrzyknęła radośnie, kręcąc się na obrotowym

krześle, gdy dowiedziała się, że pieniądze za działkę wpłynęły do

banku.

W biurze zapanowała radosna atmosfera. Koledzy złożyli jej

gratulacje, ciesząc się, że odniosła sukces. Amy pławiła się w

szczęściu. O piątej po południu, gdy zostały same w biurze, Rhonda

zwróciła się do niej:

- Co zamierzasz teraz zrobić? Zadzwonisz do rodziców?

- Właśnie się zastanawiałam, jak to załatwić. Uważam, że tak

ważną sprawę powinnam omówić z nimi osobiście. Będą musieli

background image

przecież sprzedać swój dom, żeby mieć pieniądze na utrzymanie po

przyjeździe tutaj.

- Kiedy chcesz wyjechać?

- Jak tylko zdobędę pieniądze na bilet w obie strony. Oczywiście,

jeżeli udzielisz mi urlopu.

- Dobrze wiesz, że tak. Ale jak zaoszczędzisz tyle pieniędzy przy

swoich skromnych dochodach?

- Będę musiała sprzedawać więcej nieruchomości - uśmiechnęła

się Amy. - Albo znów zacznę brać udział w konkursach. Widziałam

zapowiedź jednego, gdzie nagrodą jest wycieczka do Disneylandu.

Stamtąd byłoby bliżej.

- Ale nie dość blisko. - Rhonda oparła się o biurko Amy i

zastanawiała się chwilę. - Mam inny konkurs na myśli.

- Tak? Nie sądziłam, że interesujesz się konkursami.

- Rzeczywiście, nie interesują mnie konkursy, w których o

wygranej decyduje szczęśliwy traf. Postanowiłam sponsorować

konkurs dobrej pracy u nas w biurze. Agent, który zdobędzie dla nas

najkorzystniejszą transakcję w ciągu tygodnia, licząc od jutra, wygra

bilet do miasta, które sam wybierze.

- Rhondo, naprawdę nie musisz...

- Oszczędź sobie protestów. Jeszcze nie wiadomo, kto wygra. Nie

masz tylu kontaktów i powiązań co Bob i Carter. Będziesz się musiała

dobrze

napracować,

ale

jak wygrasz,

otrzymasz

prowizję

przekraczającą twoją początkową pensję i darmowy przelot do domu.

- Wygram na pewno, Rhondo.

background image

- Liczę się z tym. Masz pewną przewagę - silną motywację i o

jeden wieczór więcej. Nie ogłoszę konkursu przed jutrzejszym

rankiem. Gdybym była na twoim miejscu, natychmiast wzięłabym się

do pracy.

- Zrobię to. Jesteś wspaniała, Rhondo.

- Jestem kobietą interesu. Czy możesz sobie wyobrazić, jak

pójdzie sprzedaż, gdy tamci dwaj ruszą do walki, żeby cię pokonać?

Amy wyciągnęła notes z telefonami i otworzyła go przed sobą.

- Nie mają żadnych szans - rzekła.

- O, mają. To ludzie czynu.

- I ja też - powiedziała Amy i zaczęła wykręcać numer.

Gdy rzuciła okiem na swoją szefową, zobaczyła na jej twarzy

uśmiech pełen zadowolenia.

ROZDZIAŁ 13

Mimo siedmiu nie dospanych nocy Amy powitała dzień

zakończenia konkursu w euforii, jakiej dotąd nie znała. Cóż z tego,

jeżeli nawet nie wygra? W tym czasie odkryła coś tak istotnego, że

sam konkurs wydawał się mało ważny. Przekonała się niezbicie, że jej

żywiołem jest handel nieruchomościami, tak jak to przewidziała

Rhonda. Po tygodniu pełnym napięcia znała już podniecające uczucie

walki konkurencyjnej i smak sukcesu finansowego.

Jeśli nie wygra bezpłatnej podróży do domu, to po prostu na nią

zapracuje. Osiągnęła pewność siebie i zaufanie do siebie samej. Toteż

background image

gdy Rhonda ogłosiła, że zdobyła pierwsze miejsce, nie była nawet

szczególnie zdziwiona.

Koledzy i Rhonda nagrodzili jej sukces oklaskami. Patrząc na

uśmiechnięte twarze Boba i Cartera, uświadomiła sobie, że obydwaj

agenci odczuwali taką samą pewność siebie, jaką ona zdobyła w

trakcie tego tygodnia intensywnej pracy. Nie zazdrościli jej

zwycięstwa, ponieważ sami czuli się zwycięzcami.

Trochę później tego samego dnia Rhonda pogratulowała jej w

prywatnej rozmowie.

- Zabawne w tym wszystkim jest to - rzekła Amy - że na początku

konkursu myślałam, iż muszę wygrać za wszelką cenę. A dziś rano

uznałam, że to nie ma znaczenia.

- Miałam nadzieję, że tak się stanie, jeśli naprawdę będziesz

pracować pełną parą. Sukces rodzi sukces, moja droga. Kiedy

chciałabyś wyjechać?

- W następną sobotę, jeśli to ci odpowiada. Wrócę po dwóch

tygodniach lub wcześniej, jak tylko wszystko załatwię.

- Prawdopodobnie zajmie ci to co najmniej dwa tygodnie, ale nie

ma problemu. Zawiadom mnie, którym samolotem przyleci twoja

rodzina. Chciałabym ich powitać, a jeśli będzie to odpowiednia pora,

zaproszę was na kolację.

- To cudowny pomysł. - Amy uściskała ją serdecznie. - Rhondo,

tyle ci zawdzięczam.

- Twoja rola była trudniejsza, Amy. W ciągu ostatnich paru

miesięcy wiele dokonałaś. Jestem z ciebie naprawdę dumna.

background image

- Prawdę mówiąc, ja też jestem dumna z siebie.

- Masz do tego pełne prawo. A przy okazji, nigdy nie wspominasz

tego młodego człowieka, który z tobą przyjechał na Hawaje. Czy

jesteście w kontakcie?

- Właściwie nie.

- Odniosłam wrażenie, że bardzo go lubisz.

- Lubię go w dalszym ciągu, ale... są pewne problemy.

- A czy twoje ostatnie sukcesy pomogą ci w ich rozwiązaniu?

- Nie wiem. - Popatrzyła jej prosto w oczy. - Może teraz się to

wyjaśni.

Tego samego wieczora Amy wybrała numer domowego telefonu

Jacka. Jednak zamiast jego głosu usłyszała nagraną informację, że

telefon został wyłączony.

Wyłączony? Siedziała przez chwilę zdziwiona i wściekła, aż

wreszcie przypomniała sobie, że nigdy nie dała Jackowi swego

numeru. Jeśli teraz nie wiedziała, gdzie go szukać, jest to wyłącznie

jej wina. A może jednak wiedziała? Przecież gdy rozmawiali prawie

dwa miesiące temu, wspominał, że prawdopodobnie zaoferują mu

pracę w Seattle.

Po telefonie do biura numerów w Seattle jej podejrzenia się

potwierdziły. Jack przyjął najwidoczniej ofertę, bo zamieszkał w tym

mieście. Amy długo zastanawiała się, czy dzwonić do niego do

Seattle. Jeśli zaczął nowe życie w innym mieście, to może znaczyć, że

z niej zrezygnował!

background image

Cóż, jeśli tak, to ona chce usłyszeć to od niego wyraźnie,

słowami, które położą kres ich znajomości. Bez tego nigdy nie

uwierzy, że uczucie, które ich łączyło, skończyło się bezpowrotnie.

Znowu podniosła słuchawkę i wykręciła numer w Seattle. Jack

zgłosił się już po drugim dzwonku, głos miał wesoły i ożywiony.

Widocznie życie w wielkim mieście bardzo mu odpowiadało.

Amy odetchnęła głęboko.

- Cześć, Jack. Jak tam twoja nowa praca?

- Amy, co za niespodzianka! Oczekiwałem innego... to znaczy,

ktoś miał...

- Kobieta? - Amy zacisnęła usta, zła na siebie. - Przepraszam, nie

odpowiadaj na to pytanie.

- Tak. Kobieta. Chciała ze mną przedyskutować program

dokształcania młodzieży tu, w Seattle. Tutejsze radio zainteresowało

się tym, co robiliśmy w Bellingham, i chcą, żebym spróbował czegoś

podobnego, lecz na większą skalę.

- To wspaniale, Jack.

Serce Amy wyprawiało dziwne harce. Ta kobieta może być

znajomą z pracy albo jego ostatnią miłością, albo jednym i drugim.

Ona zaś nie miała prawa go wypytywać.

- A co u ciebie, Amy?

- Lecę w sobotę do domu zobaczyć się z rodzicami. Mieszkasz po

drodze, więc zastanawiałam się, czy nie moglibyśmy wypić razem

filiżanki kawy i pogadać o dawnych czasach. - Modliła się, by jej

słowa brzmiały lekko.

background image

- Przylatujesz tu? Na jak długo?

- Na dwa tygodnie. A potem razem z rodzicami wracam na

Hawaje.

- A więc znalazłaś im coś?

- Tak.

- I sprzedałaś działkę na Maui?

- Sprzedałam.

- Fantastycznie. Zmieniasz się naprawdę w agenta pierwszej

klasy, jeśli już dokonałaś tego, co wszyscy uważali za niemożliwe.

Amy z przyjemnością usłyszała dumę w jego głosie.

- Cóż, próbowałam przedstawić wszystko z najlepszej strony.

Podkreślałam, że warto kupować ziemię tam, gdzie mieszkają sławni

ludzie, z dala od wrzawy i tłoku. W końcu natrafiłam na małżeństwo,

które lubi ciszę i które chciało wypróbować swój samochód na

krętych drogach. A poza tym czarny piasek uznali za egzotykę.

- Brawo, Amy. A co twoi rodzice o tym sądzą?

- Nic im jeszcze nie powiedziałam. Chcę im zrobić niespodziankę.

Mam nadzieję, że wpadną w zachwyt.

- Jestem pewien.

- A więc znajdziesz chwilę, żeby się ze mną spotkać?

- Oczywiście. Przyjadę po ciebie na lotnisko i zawiozę do

Bellingham. I tak miałem zamiar dowiedzieć się, jak postępuje

budowa czytelni.

- Jack, jestem pewna, że brak ci czasu...

background image

- Pozwól, że sam o tym zdecyduję. Mam wolne soboty i niedziele,

więc z przyjemnością pojadę z tobą.

- No... dobrze - Amy zastanawiała się, gdzie podziała się jej nowo

nabyta pewność siebie. Gdy rozmawiała z Jackiem, mówiła jak

zalęknione dziecko. - To znaczy... świetnie; Zaraz ci podam godzinę i

numer mojego lotu.

- Doskonale.

Sięgnęła do torebki, wyjęła bilet i przybierając rzeczowy ton,

odczytała potrzebne informacje.

- A więc do zobaczenia - zakończyła energicznie.

- Amy?

- Słucham.

- Jesteś cudo, wiesz?

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

- Sądzę, że dobrze wiesz. Do widzenia, Amy.

Pięć miesięcy, myślała Amy, idąc wąskim przejściem od samolotu

do poczekalni lotniska. Wiedziała, że ona sama bardzo się zmieniła,

natomiast nie miała pojęcia, jak ten czas wpłynął na Jacka.

Na spotkanie z nim po tylu miesiącach Amy włożyła swój

najnowszy różowy kostium. Wyglądała w nim seksownie i bardzo

kobieco, ale jednocześnie jak kobieta interesu. Włosy puściła luźno na

ramiona, bo taka fryzura podobała się Jackowi. Włosy upięte ciasno

wokół głowy może lepiej pasowałyby do jej obecnego stylu, ale

postanowiła wykorzystać wszelkie słabostki Jacka.

background image

Gdy skręciła z korytarza do poczekalni, zatrzymała się, szukając

go wzrokiem wśród ludzi. Zobaczyła go stojącego trochę dalej.

Ubrany był w elegancką sportową marynarkę. Stał swobodnie, z

rękoma w kieszeniach, bardzo przystojny, ale jednocześnie rzeczowy i

praktyczny. Jakby jej męski odpowiednik.

On też ją dostrzegł. Domyśliła się tego, widząc, jak nagle

rozszerzyły mu się oczy i bezwiednie rusza w jej stronę, zanim miał

czas przybrać bardziej opanowaną pozę.

- Jack! Jak to cudownie, że znowu cię widzę. - Uśmiechała się

szeroko jak idiotka, ale nic nie mogła na to poradzić.

Jack oglądał ją od stóp do głów.

- Amy, wyglądasz przepięknie!

- Mama chce, abyś zanocował dziś u nas. Możesz spać w pokoju

Brada.

- Zgoda - powiedział.

Amy poruszyła się niepewnie.

- Nie uściskasz swojej starej przyjaciółki?

- Jasne. - Objął ją braterskim uściskiem.

Coś nagle zbuntowało się w niej na ten bezosobowy dotyk i nie

zważając na nic, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała w same usta.

Poczuła, że jego ramiona obejmują ją mocniej. W głowie zakręciło się

jej z radości, gdy odpowiedział na jej pocałunek z nieoczekiwaną siłą.

Ciągle ją kochał!

Po chwili odsunęli się od siebie, obydwoje zaróżowieni i

wzruszeni. W milczeniu wpatrywali się w siebie.

background image

- A więc, tak to jest - powiedział cicho Jack.

- Obawiam się, że tak. Co to za kobieta, Jack, na której telefon

czekałeś?

- Nikt. Próbowałem zainteresować się innymi kobietami, Amy,

ale to strata czasu. Obchodzi mnie tylko pewna Hawajka. A co z tobą?

- Ja nawet się z nikim nie umawiam. Nie mogę sobie wyobrazić,

żeby ktoś inny trzymał mnie za rękę lub całował...

Ścisnął ją za ramiona.

- No chyba! Gdy pomyślę, że mogłabyś być z kimś innym,

nachodzą mnie mordercze myśli.

- Nie martw się. - Uśmiechnęła się do niego. - Nie ma potrzeby.

Jack pokręcił głową.

- Amy, to koszmarna sytuacja. Ja mam nową pracę w Seattle, a ty

sprzedajesz nieruchomości w Honolulu. Co z tego wyniknie?

- Nie wiem.

Objął ją ramieniem i prowadził do sali bagażowej.

- Czy jest szansa, żebym się jeszcze zobaczył z tobą podczas

twego pobytu u rodziców?

- Masz na myśli sam na sam?

- Dobrze wiesz, co mam na myśli. Zresztą ponosisz za to

całkowitą odpowiedzialność, pokazując się w tym seksownym

kostiumie. Czy musimy jechać dziś do Bellingham?

- Obawiam się, że tak.

- Może zadzwonimy do twoich rodziców, że przyjedziemy jutro?

Amy westchnęła i oparła się lekko o niego.

background image

- Nie mogę, Jack. Muszę być u nich jak najprędzej. Nie będzie

łatwo zorganizować to przeniesienie na Hawaje w ciągu dwóch

tygodni. Nie mogę tracić ani dnia.

- A więc cały czas będziesz bardzo zajęta - zauważył

rozczarowany.

- Może nie tak bardzo - odparła pocieszająco. - A jeśli znajdę

tylko wolną chwilę, przyjadę do ciebie, do Seattle. Byłoby trochę

krępujące... robić to w domu rodziców.

- Rozumiem. Dla mnie też. A gdybym zatrzymał się w motelu?

- Nie. Byliby zawiedzeni. Mama tak się cieszy, że będziesz

naszym gościem.

- W porządku, Amy. Ale wiesz, naprawdę wyglądasz

rewelacyjnie.

- Ty też nie najgorzej. Ta sportowa marynarka i krawat to twój

nowy image?

Jack uśmiechnął się.

- Chyba tak. Rozstałem się z koszulkami polo i szelkami. Zresztą

trochę już z tego wyrosłem.

- Boże święty, Jack! Czyżbyśmy się starzeli?

- Wszystko na to wskazuje.

- Zanim się obejrzymy, będziemy urządzać wyprzedaże garażowe

i pracować w komitetach rodzicielskich.

- Jeśli się nie mylę, żeby pracować w komitecie rodzicielskim,

trzeba mieć najpierw dzieci.

- Tak, oczywiście. Miałam tylko na myśli...

background image

- Co miałaś na myśli?

Popatrzyła mu w pełne tęsknoty oczy.

- Nic, Jack, nic specjalnego.

- Do kroćset! - mruknął i odwrócił wzrok.

W czasie jazdy opowiadali sobie, co im się przydarzyło w ciągu

tych miesięcy, gdy byli z dala od siebie. Amy dowiedziała się, że

Brzęczyk skończył szkołę i że zaproponowali mu posadę disc jockeya

po Jacku. Steve przeszedł do następnej klasy i miał prowadzić szkolny

syndykat po Brzęczyku. Przygotowywał się do kariery maklera.

Gdy przybyli do domu rodziców Amy, ojciec zaciągnął Jacka do

telewizora, a matka snuła opowieści o swych licznych problemach,

jakby chciała wywołać w niej poczucie winy.

- Ale Brad mówił mi, że wszystko u was szło jak najlepiej -

protestowała Amy.

- Nie zwierzałabym się nigdy Bradowi ze swych kłopotów. Ma

dosyć własnych.

Amy zrozumiała. Brad był zwolniony od odpowiedzialności za

rodziców, bo miał swoją rodzinę. A co by było, gdyby ona i Jack

zdecydowali, się pobrać? Czy matka nauczyłaby się myśleć o

problemach własnych i ojca? Niestety, Jack nie zgadzał się na wyjazd

na Hawaje. Nie podobał mu się też zbyt ścisły związek z jej rodzicami

i Amy po kilku miesiącach rozłąki z nimi zaczynała go rozumieć.

Jej irytacja nie trwała długo, gdyż wyobraziła sobie radość na

twarzach rodziców, kiedy się dowiedzą o apartamencie na wyspie

Oahu, który im kupiła. Nie mogli dostać piękniejszego prezentu, ale

background image

zasłużyli sobie na to. Poczekała z wyjawieniem niespodzianki do

połowy obiadu. Gdy matka podniosła się, aby zebrać talerze i podać

deser, Amy przytrzymała ją za rękę.

- Jeszcze moment, mamo. Mam dla ciebie i taty niespodziankę i

chciałabym teraz o niej powiedzieć.

-

Niespodziankę?

-

Matka

usiadła

powoli

i

rzuciła

porozumiewawcze spojrzenie ojcu. - Czy to ma coś wspólnego z

Jackiem?

- Nie, właściwie nie. To dotyczy was i waszego marzenia o

mieszkaniu na Hawajach.

- Marzenie! - prychnął ojciec. - Rozwiało się przez Philipa.

- Virgil, nie teraz...

- W porządku, mamo. Tatuś ma rację. Philip zmarnował wasze

szanse i ja jestem za to odpowiedzialna.

- A więc co to za niespodzianka? - dopytywał się ojciec.

Amy powiedziała z uśmiechem:

- Będziecie mogli mimo wszystko przenieść się na Hawaje.

Kupiłam dla was apartament w osiedlu mieszkaniowym w Honolulu.

- Co zrobiłaś? - Ojciec z hałasem rzucił łyżeczkę na stół.

- Oszczędzałam od dłuższego czasu, tato. Przyjęłam tę pracę w

agencji nieruchomości, aby coś dla was wyszukać. Mieszkanie nie jest

jeszcze całkowicie spłacone, ale przy moich szybko rosnących

zarobkach powinnam niedługo dać sobie z tym radę.

Matka dwukrotnie otwierała usta, zanim zdołała wyszeptać:

- Mieszkanie na Hawajach?

background image

- Jest piękne, mamo. Mam fotografie w pokoju. Zaraz je

przyniosę.

Zerwała się od stołu i pobiegła na górę, aby wyjąć fotosy z

walizki. Ojciec zwrócił się do Jacka.

- Wiedziałeś o tym?

- Powiedziała mi parę miesięcy temu. Wszystko, co robiła -

wygrywając te konkursy i podejmując tam pracę - miało na celu

przeniesienie was na Hawaje i zrekompensowanie wam utraty

oszczędności.

Pani Hobson kręciła głową.

- A ja myślałam, że chce się od nas uwolnić.

- Wręcz przeciwnie - rzekł Jack. - Zamierza osiąść z wami w

Honolulu. Wszystko przemyślała.

Ojciec Amy chrząknął z zakłopotaniem.

- Nie wiem, co powiedzieć. Zaskoczyła mnie, to pewne. Nigdy

bym jej nie posądzał...

- Ona jest dorosła, proszę pana. To nie ta roztrzepana dziewczyna,

jaką była kiedyś.

- Czy powiedziała bratu?

- Nie - uśmiechnął się Jack. - Uważała, że Brad ją wyśmieje.

Chciała udowodnić jemu i wam, że potrafi tego dokonać.

- Ciągle nie mogę w to uwierzyć - odezwała się matka, trąc czoło.

Amy wbiegła do pokoju z fotografiami w ręku. Podała je najpierw

matce.

background image

- To jest widok z balkonu, czyli z lanai. A tu front budynku.

Popatrz na te kwiaty, mamo. A tu masz kuchnię, widzisz? Została

unowocześniona w zeszłym roku.

Amy stała obok matki i czekała z niecierpliwością, aż matka

obejrzy zdjęcia i przekaże je ojcu.

- Całe mieszkanie jest odnowione, tato. A ponieważ to miejskie

osiedle, skończy się z koszeniem trawników. Jak ci to odpowiada?

- Trawnik to żaden problem. - Ojciec obejrzał ostatnią fotografię i

odłożył je razem na stół. - Bardzo ładne miejsce, Amy.

- Jestem przekonana, że będziecie zachwyceni. Udało mi się

dostać dwa tygodnie urlopu, co powinno wystarczyć na spakowanie

rzeczy i przekazanie waszego domu do sprzedaży. Radziłabym pozbyć

się większości mebli i kupić tam nowe. Tamto mieszkanie jest zresztą

mniejsze, więc...

- Dwa tygodnie? - Ojciec wytrzeszczył na nią oczy. - Oczekujesz,

że się spakujemy i wyruszymy stąd w ciągu dwóch tygodni?

- Dlaczego nie? To dosyć czasu, żeby złożyć wymówienie w

pracy, a w następny weekend możemy urządzić wielką garażową

wyprzedaż. Oczywiście, nie sprzedamy domu w tak krótkim czasie,

ale resztę można sfinalizować korespondencyjnie. Jestem teraz w tej

branży i potrafię to załatwić.

Matka wstała z krzesła.

- Virgil, czy mogę pomówić z tobą na osobności?

- Oczywiście.

background image

Ojciec podniósł się i wyszedł z jadalni, z matką depczącą mu po

piętach. Amy opadła na krzesło i spojrzała na Jacka.

- Trochę są zaskoczeni, ale dojdą do siebie.

- Na pewno.

Jack wyciągnął rękę poprzez stół i uścisnął jej dłoń.

- Potrzebują na to trochę czasu, to wszystko. To naprawdę

wspaniałe, co dla nich zrobiłaś, Amy.

- Myślisz, że spodoba im się osiedle?

- Widzę, że są zaskoczeni i jeszcze nie dotarło do nich, że będą

tam mieszkać, ale spodoba im się z pewnością. Z tego, co mówiłaś, to

idealne miejsce dla kogoś, kto marzył o Hawajach.

- Naprawdę tak jest. To dzięki Rhondzie, ona je wynalazła.

- Nie odbieraj sobie zasług, Amy. To ty dokonałaś tej wspaniałej

rzeczy.

- Dziękuję ci, Jack. - Amy uścisnęła mu rękę. Do chwili, kiedy

rodzice okażą trochę wdzięczności, pochwała Jacka bardzo jej była

potrzebna.

Państwo Hobson wrócili i usiedli przy stole. Wydawali się

zdenerwowani.

- A więc - spytała Amy z uśmiechem - uzgodniliście, co chcecie

zatrzymać, a czego się pozbyć?

- Nie. - Ojciec składał i rozkładał serwetkę. Potem odchrząknął,

ale nie patrzył w stronę córki. - Chodzi o to, że my nie chcemy stąd

wyjeżdżać - rzekł w końcu.

background image

ROZDZIAŁ 14

Amy zachwiała się.

- Chwileczkę, tato. Przecież zawsze twierdziłeś...

- Wiem, co twierdziłem, Amy. I zawsze mi się zdawało, że gdy

przejdę na emeryturę, będę chciał zamieszkać na Hawajach. Dopiero

teraz, gdy usłyszałem o tych dwóch tygodniach...

- Nie musisz martwić się o te dwa tygodnie - rzekła szybko Amy.

- Mogę sama wrócić do Honolulu, a wy przyjedziecie później.

Myślałam, że będzie przyjemniej podróżować razem, ale dwa

tygodnie to rzeczywiście za mało. Widzę to teraz.

Matka położyła jej rękę na ramieniu.

- Nie chodzi tylko o te dwa tygodnie. Nie chcemy opuszczać

Bellingnam. Lubimy ten dom. Przyzwyczailiśmy się do tych miejsc.

Twój ojciec ma tu pracę, którą lubi, a nie wiadomo, czy znajdzie coś

na Hawajach.

- Nie potrzebuje niczego znajdować, mamo. Ma przejść na

emeryturę. - Amy poczuła, że ogarnia ją panika. Po tych wszystkich

planach i zabiegach okazuje się, że oni wcale nie chcą tam jechać.

Sprawianie im przyjemności to istny koszmar.

- Przejść na emeryturę i co robić, Amy? - Ojciec wzruszył

ramionami. - Siedzieć na lanai i patrzeć na piękny widok cały dzień?

Czy oglądać telewizję? Zwariowałbym, gdybym nie miał nic do

roboty.

- A więc znajdę ci zajęcie. Sama się tym zajmę. Tato, pogoda jest

tam nadzwyczajna. Nie ma mrozu, ołowianych chmur. Nawet deszcz

background image

jest tam ciepły i nigdy nie pada śnieg. Mama nie musiałaby nosić

zimowych płaszczy. Czy nie chciałabyś przestać chodzić grubo

ubrana, mamo?

Matka popatrzyła na nią ze smutkiem

- Przyzwyczaiłam się do Bellingham. Znam sąsiadów, znam

sklepy. Musiałabym zawierać nowe przyjaźnie, uczyć się żyć w

nowym mieście. Mnie tu jest wygodnie, Amy.

- To nie do wiary! - Amy rzuciła serwetkę na stół i zerwała się z

krzesła. - I co ja mam teraz zrobić?

- Sprzedaj to mieszkanie i wróć do domu - odparła matka. - My

cię tu potrzebujemy. Wiesz, ile miałam kłopotów bez ciebie.

Amy spojrzała na Jacka, ale twarz miał nieprzeniknioną. Nie

chciał jej do niczego namawiać, ale z pewnością podzielał zdanie

matki.

- Mogę sprzedać mieszkanie - powiedziała martwym głosem - ale

nie mogę wrócić tu przed upływem osiemnastu miesięcy. Podpisałam

umowę z Rhondą, moją szefową, na dwa lata.

Matka przycisnęła ręką serce.

- Dwa lata! Nie mówiłaś o tym przedtem.

- Byłam pewna, że zabiorę was na Hawaje dużo wcześniej.

Liczyłam, że załatwię wszystko w pół roku i dopięłam tego. Tylko że

na próżno.

- Nie wszystko, Amy. - Jack po raz pierwszy zabrał głos. - Robisz

karierę w handlu nieruchomościami.

background image

- Tak, masz rację - roześmiała się gorzko. - Zabawne, prawda?

Moim jedynym celem było pomóc rodzicom, a w końcu okazuje się,

że tylko ja jedna odniosę z tego jakąś korzyść. Nie potrafię z wami

wygrać. - Głos jej ochrypł z emocji.

- Amy, bardzo cenimy to, co dla nas zrobiłaś - odezwał się ojciec.

- Może tylko powinnaś naradzić się z nami na początku. Ale serce

masz na właściwym miejscu.

- Świetnie! - Amy uderzyła dłońmi o blat stołu. - Mała Amy ma

dobre serduszko. A teraz wybaczcie, muszę zatelefonować. Rhonda

miała przygotować dla was owacyjne powitanie. Muszę ją uprzedzić,

żeby dała sobie z tym spokój i wystawiła mieszkanie na sprzedaż.

Prawie płacząc, pobiegła na górę do swego pokoju. Chciała odbyć

tę rozmowę bez świadków. Telefon odebrał Bob i poprosił Rhondę do

aparatu.

- Jak się czuje moja wspaniała pracownica?

Słysząc to wesołe powitanie, Amy wzruszyła się do łez.

- Nie najlepiej, Rhondo. Moi rodzice nie chcą zamieszkać w

osiedlu.

- Nie podoba im się to mieszkanie? Możemy je sprzedać i

poszukać czegoś innego.

- Nie, oni w ogóle nie chcą przenieść się do Honolulu.

Postanowili zostać w Bellingham.

- Och, Amy! - Głos Rhondy był pełen współczucia. - Perspektywy

waszego wspólnego życia były takie wspaniałe! A teraz odmawiają

wyjazdu? Może jeszcze zmienią zdanie.

background image

- Nie chcę ich przekonywać zbyt usilnie, bo gdyby później

okazało się, że źle się tu czują...

- Rozumiem. To oni muszą chcieć przyjechać, bo gdyby im się tu

nie podobało, obciążyliby ciebie całą winą. Nie ma sensu ich

namawiać. Ale jak poradzą sobie sami przez półtora roku?

- Nie wiem, muszę coś wymyślić.

Rhonda milczała przez chwilę, a potem rzekła bez śladu goryczy

w głosie:

- Amy, możesz uważać naszą umowę za niebyłą. Zwalniam cię z

zobowiązań względem mnie. Twoja rodzina cię potrzebuje.

- Nie mogę na to pozwolić. Po tym, co dla mnie zrobiłaś...

- Owszem, możesz. Sytuacje się zmieniają. Gdybyś wiedziała, że

rodzice nie mają zamiaru tu przyjechać, nie przyjęłabyś mojej oferty,

prawda?

- No tak. Ale tak nie postępuje człowiek interesu.

- Wiem, co robię. Gdybyś ciągle się martwiła o rodziców,

przestałabyś być wzorową pracownicą.

- Tak było przez ostatnie pół roku i jakoś dałam sobie radę, a oni

też.

- Bo telefonowałaś do nich co tydzień i wiedziałaś, że opuściłaś

ich na krótko. Mówiąc szczerze, chciałabym cię zatrzymać, dopóki nie

wyrobisz sobie dobrej pozycji zawodowej, ale w tych warunkach nie

sądzę, abyś do tego dążyła.

- Prawdopodobnie nie.

background image

Po raz pierwszy Amy poczuła niechęć i żal do swoich rodziców.

Rhonda miała rację, że aby osiągnąć sukces, trzeba pracować w

atmosferze akceptacji i poparcia, z jakimi spotkała się u niej. A

rodzice wymagali tylko, aby mieszkała blisko nich.

- Idź, Amy, i powiedz rodzicom, że wracasz do domu na stałe.

Przyleć tu, kiedy ci będzie wygodnie. Pomogę zlikwidować twoje

sprawy i zorganizować powrót do Bellingham. Możesz zająć się

handlem nieruchomościami również w Seattle, bo masz do tego

rzeczywisty talent.

Amy odetchnęła głęboko.

- Dzięki za wszystko, Rhondo. Jak zawsze, okazałaś się wspaniałą

przyjaciółką. Zawiadomię cię, kiedy przylecę.

- Doskonale. I nie martw się. Wszystko się ułoży. Zobaczysz.

Amy schodziła na dół z zamętem w głowie. Rodzice będą

oczywiście zachwyceni wiadomościami. I Jack też. Czy anulowanie

umowy z Rhondą jest szansą na wspólną przyszłość z Jackiem? Chyba

tak. Wydaje się, że może mieć teraz aprobatę rodziny, karierę i

mężczyznę, którego kocha.

W jadalni matka podawała czekoladowe ciasto na deser, a ojciec z

Jackiem dyskutowali o sporcie. Jak mogli być tak spokojni, gdy jej

cały świat trząsł się w posadach?

Jack pierwszy przerwał rozmowę i spojrzał na nią niespokojnie.

- Rozmawiałaś z Rhondą?

- Tak. Powiedziała, że jest gotowa zwolnić mnie z mojego

dwuletniego kontraktu.

background image

Rodzice powitali wiadomość okrzykami radości, lecz Amy

wpatrywała się w Jacka, ciekawa jego reakcji. Oczy mu rozbłysły,

lecz zaraz się opanował.

- I co zamierzasz?

- Wrócić do domu, oczywiście - odpowiedziała za nią matka z

uśmiechem zadowolenia. - To przeznaczenie, Amy. Pojechałaś tam,

aby odkryć, jaka praca ci odpowiada, a teraz możesz handlować

nieruchomościami tu, w Bellingham - rzuciła ukradkowe spojrzenie

na Jacka - lub w Seattle. To nie jest daleko.

- Rzeczywiście, niedaleko. - Amy ciągle obserwowała Jacka.

Jego błękitne oczy były nieodgadnione.

- A więc anulujesz umowę?

- Sądzę, że tak.

Powoli uśmiech rozjaśnił mu twarz.

- Chciałem się tylko upewnić - rzekł.

- Tak? - Uniosła brwi. - Dlaczego?

- Później o tym porozmawiamy. Słuchaj, miałem zamiar zajrzeć

teraz do studia i zobaczyć, co porabia Brzęczyk. Może przejechałabyś

się ze mną? Steve ma tam być i chce cię zobaczyć.

- Z przyjemnością.

Serce Amy waliło jak szalone. O czym Jack chce z nią pomówić?

Ona sama myślała tylko o jednym: o wspólnej przyszłości z Jackiem,

która nagle znalazła się w zasięgu ręki.

Pół godziny później ruszyli w kierunku zatoki. Słońce jak

pomarańczowy balon chyliło się właśnie ku linii horyzontu.

background image

- To nie jest droga do radia - zauważyła Amy.

- Do dziesiątej mamy mnóstwo czasu. Pomyślałem, że może

zechcesz dla odmiany popatrzeć na zachód słońca z tej strony oceanu.

- Świetnie. - Zerknęła na jego profil i włosy rozwiane pędem

powietrza wpadającego przez otwarte okno.

Choć ręce spoczywały swobodnie na kierownicy, zaciśnięte usta

zdradzały skupienie i pewne napięcie. Zatrzymał samochód w

miejscu, skąd mogli obserwować słońce, powoli zanurzające się w

morzu.

- Musisz przyznać, że nie jest to najgorsze miejsce do życia.

- Nigdy nie twierdziłam inaczej. Szczególnie w lecie, gdy jest

ciepło i deszcz nie pada zbyt często. Gdybym wystąpiła ze swoją

propozycją do rodziców w lutym, może ich reakcja byłaby inna.

- Wątpię.

- Ja właściwie też. Zmienili zdanie co do Hawajów. Niestety, nie

uświadomili sobie tego wcześniej.

Jack ujął jej dłoń i gładził z czułością.

- Dostałaś w kość, Amy. Wiem, ile się napracowałaś, żeby

urzeczywistnić ich marzenia, i ile musiałaś poświęcić.

- Obydwoje wiele poświęciliśmy, Jack.

- Tak, to prawda. Ale teraz nadszedł czas, żeby skończyć z

poświęceniami. Wyjdź za mnie, Amy.

Zaczęła drżeć, choć dawno czekała na te słowa. Nie zapomni tej

chwili do końca życia. Będzie pamiętać, jak słońce rzucało ciepły,

background image

pomarańczowy blask na wodę, łodzie i pełną miłości twarz Jacka.

Dotknął ręką jej policzka.

- Robisz wrażenie oszołomionej. Czy mam powtórzyć pytanie?

Amy skinęła głową.

- Tak. Marzę, żeby to jeszcze raz usłyszeć - szepnęła.

- Miło mi - uśmiechnął się czule. - Proszę cię, wyjdź za mnie,

Amy. Chcę, żebyś dzieliła ze mną życie, wszystko. - Głos mu się

załamał. - Bardzo cię kocham!

- I ja ciebie kocham. Oczywiście, że wyjdę za ciebie.

Jego pocałunek był ciepły jak zachodzące słońce. Amy splotła

ręce za jego głową i przytuliła go do siebie. Gdy zaczęła budzić się w

nich namiętność, Jack położył dłoń na jej piersi i usiłował przesunąć

się na jej fotel, ale bez powodzenia. W końcu zaśmiał się rozbawiony.

- Kocham ten samochód, ale nie wtedy, gdy chcę cię pocałować.

Gdzie możemy pojechać?

- Nigdzie, Jack - odparła Amy. - Mamy się spotkać z

Brzęczykiem i Steve'em, zapomniałeś?

- A potem wracamy do domu twoich rodziców i śpimy w

osobnych łóżkach - rzucił, krzywiąc się.

- Tak, ale mam pewien plan. Pojadę jutro z tobą do Seattle i

zostanę do poniedziałku. Będziemy mieli dla siebie całą noc.

- Dobrze. A kiedy wrócisz tu na stałe?

- Myślę, że z pomocą Rhondy bardzo prędko.

- Wspaniale. Teraz, kiedy już powiedziałaś „tak", nie

wytrzymałbym długo bez ciebie. Tak bardzo chcę już być z tobą.

background image

Znowu ją pocałował, aż do utraty tchu.

- Lepiej jedźmy już do radia - rzekła Amy, delikatnie go

odsuwając. - Brzęczyk byłby bardzo rozczarowany, gdybyś się nie

pokazał.

- Wolałbym pojechać z tobą do najbliższego motelu.

- Nie mamy na to czasu. Zresztą zanim się obejrzysz, już będzie

jutro.

- Wątpię. - Jack z ociąganiem przekręcił kluczyk w stacyjce. - Ale

nie powinienem narzekać. Jeszcze dwie godziny temu nie miałem

nadziei, że cię zdobędę.

Amy ścisnęła go za ramię.

- Życie nie mogłoby być dla nas tak okrutne.

- Okazuje się, że nie. Ale jedźmy obejrzeć Brzęczyka przed

mikrofonem.

Po kilku minutach Amy stała ze Steve'em za szybą studia i

przyglądała się zaimprowizowanej scence, którą Jack i Brzęczyk

odgrywali dla słuchaczy.

- Brzęczyk jest dobry, prawda? - rzekł Steve, pękając z dumy.

- Tak, bardzo dobry. Ty też świetnie się prezentujesz.

- Podoba się pani? Nie wyglądam głupio? W szkole prawie mnie

nie poznali.

- Mogę to zrozumieć.

- Nie podobały się pani moje fioletowe włosy?

- Miały pewien charakter, ale chyba nie nadawały się dla kogoś,

kto chce działać w świecie biznesu.

background image

- No właśnie. I stopnie mam coraz lepsze. Może uda mi się pójść

na kurs zarządzania.

- Widzę, że masz wspaniałe plany, Steve.

Pogładził się po krótko obciętych włosach.

- Wszystko się zaczęło od tego, że poszedłem z Brzęczykiem do

biura maklerskiego jego rodziców. Zwaliło mnie po prostu z nóg: te

komputery, monitory, wiadomości z giełdy nowojorskiej co chwila na

ekranie. Powiedziałem Brzęczykowi, że to coś dla mnie. A on na to,

że owszem, może dojdę do czegoś, ale najpierw muszę zmienić

wygląd. I wziął mnie do fryzjera, a potem kupił ubranie. Zapisałem,

ile wydał. Kiedyś mu to zwrócę. Podpisałem umowę, taką jak z panią

w zeszłym roku.

Amy wpatrywała się w niego zaskoczona. Po raz pierwszy

wygłosił takie przemówienie. Zmiana, która w nim zaszła, była

szokująca.

- Aha, jeszcze jedno, mam dziewczynę - dodał nieśmiało.

- Ładna?

- Jeszcze jak! Ale powiedziałem jej, że muszę najpierw ustawić

się w życiu, zanim będę mógł pomyśleć o czymś poważniejszym.

- Bardzo rozsądnie - pochwaliła Amy.

- A co pani robi na Hawajach? Jack mówił, że pani przyjechała

tylko z krótką wizytą.

- Tak miało być, ale możliwe, że zostanę już na stałe.

background image

- To naprawdę wspaniale! A ja zrozumiałem, że jakaś dama

kształci tam panią w sprzedaży nieruchomości i że to musi potrwać

dwa lata.

- Takie było założenie - odparła Amy speszona. - Ale ta pani

zgodziła się zmienić umowę.

- Aha. Pewnie pani tego nie podpisała, inaczej wymagałaby, żeby

pani została do końca.

Amy unikała spojrzenia w uczciwe oczy chłopca.

- Prawdę mówiąc, podpisałam taką umowę, lecz sytuacja na tyle

się zmieniła, że ona sama zaproponowała jej anulowanie.

- Podpisała pani kontrakt?

- Tak.

- Więc musi go pani dotrzymać.

- Zwykle tak jest. Ale ten przypadek jest wyjątkowy.

- O, diabli! - Steve pokręcił głową. - A ja myślałem, że podpisanie

kontraktu to jest naprawdę coś poważnego. Położenie swego podpisu i

tak dalej.

Amy przypomniała sobie własne słowa, które on teraz cytował, i

poczuła się bardzo niezręcznie. Spojrzała w głąb studia, gdzie Jack i

Brzęczyk śmiali się z jakiejś uwagi słuchacza, który do nich

zatelefonował.

Jack spotkał jej spojrzenie i przesłał jej całusa. Amy

odpowiedziała mu uśmiechem, ale zły nastrój jej nie opuszczał. Gdy

wyszli razem z radia, Jack zaproponował przejażdżkę do jakiegoś

ustronnego miejsca, ale Amy wymówiła się zmęczeniem.

background image

- Masz rację, to był męczący dzień dla ciebie, lecz gdy już raz

znajdziemy się u twoich rodziców, nie będę mógł nawet cię porządnie

pocałować - narzekał Jack. - Czeka mnie straszna noc. Powinienem

zażyć jakąś pigułkę na sen. - Jednak posłusznie ruszył w stronę domu

państwa Hobson.

Gdy weszli do domu i na palcach szli na górę, Jack objął ją i

pocałował.

- Nie rób tego, Jack - szepnęła.

- Odchodzę od zmysłów!

- Ja też. Wiesz, że cię kocham, Jack.

- Udowodnij to!

- To stary kawał. Zresztą już to udowodniłam.

- Właśnie dlatego wariuję. Pamiętam, jak świetnie potrafisz to

udowadniać.

- Dobranoc, Jack.

- Dobranoc, Amy - westchnął ciężko.

Dla Amy była to jedna z najdłuższych nocy w jej życiu. I to nie z

powodu erotycznych marzeń. Głęboko poruszyła ją uwaga Steve'a o

ważności podjętego zobowiązania i powołanie się na jej własne słowa.

Rhonda zasługiwała na to, aby dotrzymać umowy. Tylko co z

rodzicami? Według opinii Brada dawali sobie nieźle radę, a Amy

zbytnio pozwalała się wykorzystywać.

Teraz po raz pierwszy zaciążyło jej uzależnienie od rodziców.

Chciała być wolna, realizować własne cele. Dochodziła powoli do

background image

wniosku, że odseparowanie się od ojca i matki może okazać się

korzystne dla wszystkich.

Ale co z Jackiem? Parę godzin temu zgodziła się zostać jego żoną.

I, och, jak bardzo tego pragnęła. Chciała budzić się co rano u jego

boku, mieć z nim dzieci, dzielić z nim wszystko, od romantycznych

kolacji we dwoje do hydraulicznych awarii. Kochała go ponad

wszystko. Wszystko? A jej honor?

Amy spojrzała na zegarek. Była piąta rano. Zerwała się z łóżka i

pobiegła boso do jego pokoju.

- Jack?

Odpowiedział natychmiast, jakby też nie spał.

- Amy? Chodź tutaj. Nie myślałem, że będę musiał czekać na

ciebie całą noc.

- Jack, ja nie po to przyszłam. Wracam na Hawaje.

- Wiem, ale na krótko. Wcale mnie to nie cieszy, lecz...

- Nie, jadę dotrzymać umowy. Zostanę tam pełne dwa lata.

ROZDZIAŁ 15

Jack włączył nocną lampkę i zamrugał gwałtownie.

- Poczekaj chwilę. Powtórz to, co powiedziałaś.

Amy z trudem przełknęła ślinę.

- Rozmawiałam ze Steve'em, gdy ty byłeś w studiu.

Dyskutowaliśmy o kontraktach. Steve przypomniał mi coś, o czym

wiedziałam, lecz było mi wygodniej zapomnieć. Dałam słowo

Rhondzie i mam zamiar go dotrzymać.

background image

- Dałaś słowo także mnie - rzekł spokojnie. - Zgodziłaś się zostać

moją żoną.

- To prawda. I chcę za ciebie wyjść. Ale nie obiecywałam

pozostać w stanie Waszyngton.

Oczy mu zbielały z gniewu.

- To było oczywiste. Pamiętasz chyba, że najpierw upewniłem się,

czy zdecydujesz się anulować kontrakt, zanim ci się oświadczyłem.

- Mimo to fakt pozostaje faktem, że nie mówiłeś, gdzie mamy

zamieszkać. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy się pobrali. Ja

dotrzymam słowa, ale pozostanę na Hawajach jeszcze przez co

najmniej półtora roku.

- Co najmniej?

- Jeśli rzeczywiście zrobię tam karierę, mogę pozostać dłużej.

Potrzebuję osiemnastu miesięcy, żeby wypełnić zobowiązania wobec

Rhondy, ale powinnam też sama siebie sprawdzić, co rzeczywiście

potrafię. Jeżeli w ciągu dwóch lat wyrobię sobie markę, byłabym

głupia, gdybym natychmiast wracała tylko dlatego, że.... tylko

dlatego...

- Że kogoś pokochałaś - dokończył Jack z goryczą. - Niech Bóg

broni, żebyś poświęciła coś z takiego powodu.

- Wywracasz wszystko do góry nogami, żeby udowodnić, że cię

nie kocham, a to nieprawda, Jack. Proszę cię, spróbuj mnie zrozumieć.

Ty zawsze wiedziałeś, co chcesz robić w życiu, i udawało ci się

osiągać sukcesy. Ja dopiero zaczynam odkrywać prawdę o sobie. Nie

mogę wszystkiego przekreślić.

background image

- W porządku, zapomnij o mnie. Ale byłaś też przekonana, że

rodzice nie dadzą sobie rady bez ciebie. Już się tym nie martwisz?

- Doszłam do wniosku, że wręcz ich zachęcałam do tego, aby na

mnie polegali. Widzę, że przez ostatnie pół roku świetnie sobie

radzili. Brad zawsze mi to mówił, ale mu nie wierzyłam i dopiero dziś

to rozumiem.

- To już coś - rzekł Jack. - Wierzę ci. Ale dlaczego musisz

pracować na Hawajach? Rhonda zwalnia cię z kontraktu bez oporów.

Zostań w Seattle, zrób tutaj karierę, a wtedy będziemy razem.

- Czy nie rozumiesz, że Rhonda zwolniła mnie, gdyż sądzi, że

rodzice potrzebują mojej opieki? Teraz, gdy wiem, że tak nie jest,

zerwałabym umowę pod fałszywym pozorem. Nie mogę tak postąpić.

- Nie możesz czy nie chcesz?

- Nie chcę!

- Amy, na litość boską!

- Gdybyś był moim prawdziwym przyjacielem, zrozumiałbyś.

- Nie jestem twoim przyjacielem, do pioruna! Jestem facetem,

który tak cię kocha, że traci rozum.

- Myślę, że powiedziałeś już wszystko, Jack. Idę się ubrać i

powiedzieć o wszystkim rodzicom. Odwieziesz mnie na lotnisko czy

mam wypożyczyć samochód?

- Odwiozę cię i radzę, żebyś wzięła bilet na dzisiaj.

- Domyślałam się, że tak będziesz wolał.

background image

Amy wyszła, zamykając cicho drzwi za sobą. Schroniła się do

łazienki i dopiero gdy znalazła się pod prysznicem, pozwoliła sobie na

płacz.

Trzygodzinna jazda na lotnisko w Seattle minęła w milczeniu.

Amy i Jack pożegnali się, nawet nie podając sobie rąk. Całą drogę

Amy piła koktajle, a po przyjeździe szarpnęła się na taksówkę, aby jak

najszybciej być w domu. Cieszyła się, że nikt na nią nie czekał.

Chciała być sama.

Dopiero następnego dnia zadzwoniła do Rhondy i zaprosiła ją na

lunch. Przy sałatkach i winie wylała przed szefową wszystkie swoje

żale.

- Tak więc wróciłam dopełnić umowy, jeśli mnie chcesz -

dokończyła.

- Oczywiście, że chcę, ale czy nie powinnaś wrócić do tego

młodego człowieka? Widzę, że go kochasz.

- Niestety, tak. Ale jeśli on nie rozumie, dlaczego musiałam tu

wrócić, to nie ma dla nas żadnych szans. Musi uszanować moje

zasady.

- Mając słuszne zasady, można pozostać bardzo samotną,

kochanie.

- Właśnie się o tym dowiaduję. - Amy uniosła brodę. - Ale byłoby

mi gorzej, gdybym żyła w przeświadczeniu, że postąpiłam wbrew

sobie. Może będę samotna, ale jestem zadowolona ze swojej decyzji.

background image

- A więc sprawa skończona. - Rhonda uśmiechnęła się. -

Wszystko będzie dobrze, gdy zajmiesz się pracą. A propos, mam

amatorów na twoje mieszkanie.

- Wycofamy je ze sprzedaży.

- Dlaczego?

- Jeśli zostaję, równie dobrze mogę je spłacić, jak płacić czynsz za

inne.

- Widzę, że zapuszczasz korzenie.

- Dokładnie. A wkrótce zakwitnę i dojrzeję.

- Już dojrzałaś, Amy. - Rhonda uścisnęła jej dłoń. - Moje

gratulacje.

Amy doszła do wniosku, że mieszkanie w osiedlu idealnie

odpowiada jej potrzebom. Przyzwyczaiła się jadać kolacje na lanca

każdego wieczoru, gdy nie była umówiona z klientami. Obserwowała

morze, światła na brzegu, księżyc, a czasem widywała księżycową

tęczę. Zmuszała się, aby patrzeć na nią suchymi oczyma.

Gdy zaczęła więcej zarabiać, zafundowała sobie odtwarzacz

stereofoniczny oraz album z nagraniami Simona i Garfunkela, aby

słuchać znowu swej ulubionej piosenki.

Zaprzyjaźniła się zjedna z sąsiadek, wdową, której też brakowało

trochę towarzystwa. Siadywały więc czasem we dwie na lanai i

rozmawiały. Edith umiała słuchać i po jakimś czasie Amy

opowiedziała jej o Jacku. Odkryła wtedy, że rozmowa o człowieku,

którego kochała, lecz z którym musiała się rozstać, była rodzajem

terapii.

background image

W miarę jak przybywało jej klientów Amy spędzała z nimi coraz

więcej czasu, a lanai często świeciło pustką. Nie miała też kiedy zająć

się urządzeniem mieszkania, ale nabyła komplet wyplatanych mebli,

które nadały wnętrzu egzotyczny charakter.

Pewnej soboty kupiła tyle roślin doniczkowych, ile mogła

zmieścić do samochodu, i zawiozła do domu. Jednak brakowało jej

czasu, aby je pielęgnować, więc w akcie rozpaczy dała klucze do

mieszkania sąsiadce i poprosiła o pomoc. Wkrótce mieszkanie Amy

stało się uroczą dżunglą, cudownym schronieniem po pełnych

napięcia i wysiłku dniach pracy.

Po jednym takim szczególnie trudnym dniu, gdy jej całym

obiadem była zjedzona w pośpiechu kanapka, a kolacji nie jadła

wcale, Amy wróciła do domu o dziesiątej i z westchnieniem ulgi

włożyła klucz do zamka. Ku jej zdumieniu drzwi były otwarte, a z

wewnątrz dochodziła melodia Simona i Garfunkela.

- Edith? - spytała głośno, zdziwiona, że sąsiadka podlewa kwiaty

o tak późnej porze.

Głos, który jej odpowiedział, nie był głosem sąsiadki.

- Edith poszła spać, ale przedtem ucięliśmy sobie miłą

pogawędkę.

Amy stanęła jak wryta, widząc przed sobą Jacka.

- Co?... co? - jąkała bezradnie. Teczka z dokumentami upadła na

podłogę.

background image

- Zrobiliśmy sobie parę kanapek, ale nie widziałem nigdzie

twojego ulubionego serka do krakersów. A płyta jest bardzo dobra.

Przegrałem ją parę razy.

Jack opadł swobodnie na tapczan Amy i założył ręce za głowę.

- To miła pani, ta Edith. Siedziałem ze dwie godziny pod twoimi

drzwiami, zanim mnie zauważyła i zapytała, co tu robię.

Amy ciągle patrzyła zaskoczona na niego i przepiękne lei leżące

na stoliku do kawy.

- A więc przedstawiłem się - ciągnął Jack swobodnym tonem - i

okazało się, że o mnie słyszała. Uznała, że nie będziesz miała nic

przeciwko temu, bym zaczekał w środku.

- Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. Pracowałam dziś tyle godzin,

może ja śnię?

- Nie śnisz, Amy. Przybliż się, nie zniknę, nie bój się.

Jack wziął ze stolika wieniec z kwiatów.

- Przywiozłem to dla ciebie. Twój pierwszy był już zbyt suchy,

żeby dobrze znieść podróż. Pozwól, włożę ci go na szyję.

Nie odrywała od niego oczu, gdy układał wieniec na jej

ramionach.

- Teraz na pewno się obudzę - szepnęła.

- Nie, Amy. To ja się obudziłem. Pozostałem twoim starym

przyjacielem, ale zarazem kimś, kto cię bardzo kocha. Wybacz mi, że

byłem takim głupcem.

background image

- Nigdy cię nie potępiałam, Jack. Twoja kariera jest równie

ważna, jak moja. Jak mogłabym żądać, abyś ją porzucił, jeśli nie

byłam gotowa zrobić tego samego?

- Mogłabyś. Moja pozycja była już ustalona. Mnie łatwiej się

przenieść.

- Przenieść?

- Tak. Porzuciłem pracę w Seattle. Jutro rozpocznę starania o

pracę tutaj.

- I przeprowadzasz się do Honolulu?

- Tak - uśmiechnął się. - Mój samochód już tu jedzie.

- Twój samochód jest w drodze?

- Tak, a jeśli utonie, bank obedrze mnie ze skóry.

- Nie mogę w to uwierzyć.

- Zaryzykowałem, wierząc, że honor naprawdę nakazuje ci

dotrzymywać słowa. A parę miesięcy temu obiecałaś mnie poślubić.

Amy skinęła głową, niezdolna wymówić słowa i czując, jak serce

łomocze jej w piersi.

- Amy, czy jesteś kobietą honoru?

Amy przesunęła opuszkami palców po jego policzku, bojąc się, że

za chwilę się rozszlocha. Przyjechał tu do niej! Jack był z nią i ciągle

ją kochał!

Rzuciła mu się w ramiona, mocząc mu łzami koszulę i gniotąc

kwiaty. Jack kołysał ją czule w ramionach i gładził ciemne włosy.

- Tyle cierpień ci sprawiłem, Amy. Przepraszam.

Amy spojrzała na niego przez łzy.

background image

- To już nie ma znaczenia. Nic nie ma znaczenia, gdy jesteśmy

razem. Kocham cię, Jack.

- Wykazujesz mało rozsądku, kochając mnie, jak twierdziła Edith,

ale nie mam ci tego za złe. - Ścierał łzy z jej policzków. - Będę się

starał być godny twojej miłości.

Amy śmiała się uszczęśliwiona.

- Jack, kiedy wreszcie przestaniesz się usprawiedliwiać, a

zaczniesz mnie całować?

Namiętność natychmiast zapłonęła w jego oczach.

- Uważaj przeprosiny za zakończone - rzekł ochrypłym głosem i

zbliżył usta do jej warg.

Amy odpowiedziała na jego pocałunki z siłą i żarem, które ją

samą zadziwiły. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo za nim

tęskniła. Potem wstała i wyciągnęła do niego rękę. Posłusznie

podniósł się i podążył za nią do sypialni. Bez słów rozbierali się,

wpatrując się w siebie spragnionym wzrokiem.

- Tyle samotnych nocy - szepnął Jack.

- Już się skończyły.

Całował ją z wielką czułością, układając ją na miękkich,

chłodnych prześcieradłach. Kwiaty na jej ramionach wydzielały

słodką woń, którą Amy tak dobrze pamiętała. Pożądanie przyprawiało

ją o zawrót głowy.

- Teraz - szepnęła, gdy poczuła na sobie jego ciało. - Proszę cię,

Jack.

- Amy, moje kochanie.

background image

Amy obejmowała go z całej siły, a on nie spuszczał z niej wzroku,

gdy i bez słów mówili sobie językiem miłości, ile dla siebie znaczą.

- Jack - zapytała długo potem Amy - czy naprawdę będziesz tu

szczęśliwy? Wiem, że Hawaje nie są twoim ulubionym miejscem, a

może upłynąć parę lat, zanim będę mogła przenieść się na kontynent.

Oparł się na łokciu i patrzył na nią oczyma błyszczącymi

miłością.

- Parę lat raju? Myślę, że to wytrzymam.

- Nie, Jack. Mów poważnie. Dla ciebie to nie jest raj.

Przesunął palec przez dolinkę między jej piersiami.

- W ostatnich miesiącach dowiedziałem się czegoś o raju.

- Tak? - Drżała pod jego delikatną pieszczotą.

- Tak. Raj zmienia miejsce. Raz jest tu - pochylił się i pocałował

jej pierś - a innym razem tu - dokończył, składając następny

pocałunek.

- I jaki z tego wniosek? - zapytała, czując nowy przypływ

pożądania.

- Że raj podąża za tobą.

- Nieprawda, Jack - poprawiła go Amy, zbliżając usta do jego

warg. - Raj jest tam, gdzie my.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Thompson Vicki Lewis Szalony weekend (Harlequin Temptation 18)
Thompson Vicki Lewis Ulubieniec kobiet (Harlequin Temptation 170)
Thompson Vicki Lewis Skradziony pocałunek (Harlequin Temptation 195)
Thompson Vicki Lewis W hawajskim rytmie
Thompson Vicki Lewis Strzala Kupidyna (Harlequin Temptation 63)
Thompson Vicki Lewis Boże Narodzenie w Connecticut (Harlequin Temptation 53)
Thompson Vicki Lewis Bądź moją walentynką (Harlequin Temptation 110)
Harlequin Temptation 018 Thompson Vicki Lewis Szalony weekend
Thompson Vicki Lewis Seks w Nowym Jorku (Harlequin Pokusa 13)
HT018 Thompson Vicki Lewis Szalony weekend
Thompson Vicki Lewis Boże Narodzenie w Connecticut
HT063 Thompson Vicki Lewis Strzala Kupidyna
HT170 Thompson Vicki Lewis Ulubieniec kobiet
051 Thompson Vicki Lewis U ciebie czy u mnie

więcej podobnych podstron