Wszyscy jesteśmy aniołami z jednym skrzydłem;
Możemy latać wtedy, gdy obejmujemy drugiego człowieka
Bruno Ferrero
Spis treści
Rozdział 1.
Siedziałam pod drzewem, korzystając z przerwy przed
ostatnią lekcją. Nareszcie jest piątek. Do końca zostały dwa
tygodnie szkoły. Wolność od obowiązków ucznia na całe dwa
miesiące. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Wraz
z
Natally,
moją
najlepszą
przyjaciółką
od
czasów
piaskownicy, powtarzałyśmy materiał z literatury.
Wszyscy wychodzili ze skóry, by dzięki systematycznej
nauce osiągać dobre wyniki z tego przedmiotu i zadowolić
naszego nauczyciela. Notabene był ciachem i to przez
wielkie C. Wszystkie dziewczyny z naszej klasy i nie tylko
skrycie się w nim podkochiwały. Pomijając ten fakt, był
naprawdę fajnym i sympatycznym gościem. Uczył z widoczną
i nieskrywaną pasją. Nie było ucznia, który by go nie lubił,
toteż wszyscy starali się, by uszczęśliwić nauczyciela, choć
nie było to łatwe zadanie, ponieważ przy tak ślicznej,
słonecznej pogodzie cała szkoła żyła już wyłącznie
wakacjami. Trzeba jednak było próbować.
Zamknęłam
oczy,
co
zawsze
pomagało
mi
się
skoncentrować. Tak bardzo skupiłam się nad zeszytem i nad
tym, co było w nim zapisane, że przestały docierać do mnie
jakiekolwiek odgłosy. Całkowicie pochłonęła mnie nauka.
W jednej chwili wszystko uległo zmianie. Włosy na rękach
stanęły mi dęba, a po plecach przebiegł mi dreszcz. Nie, nie
było to ze strachu, raczej świadczyło o oczekiwaniu na coś.
Jeszcze nie miałam pojęcia na co, ale wiedziałam, że na
pewno coś się stanie. Instynktownie wyczułam czyjąś
obecność. Otwarłam oczy, ale wszystko wyglądało jak chwilę
wcześniej. Nadal trwała przerwa, więc większość uczniów
wylegiwała się na trawniku lub zwyczajnie spacerowała.
Dzięki pogodzie wszystkim dopisywał humor. Dookoła
rozbrzmiewał śmiech, każdy był naładowany – w pozytywnym
znaczeniu tego słowa. Popatrzyłam na siedzącą obok Natt.
Nie zwracała uwagi na to, co się działo wokół.
– Megan – usłyszałam szept. Towarzyszył mu delikatny
ruch kosmyka włosów, który wymknął się z kucyka.
Obejrzałam się za siebie, myśląc, że któryś z kolegów robi
sobie ze mnie głupie żarty. To by było całkowicie w ich stylu.
O dziwo, przy drzewie nie było, nie licząc mnie i Natt,
nikogo. Swoim niezrozumiałym zachowaniem zwróciłam na
siebie uwagę Natt.
– Co się kręcisz? Rozpraszasz mnie – burknęła
zniecierpliwiona.
– Mówiłaś coś do mnie?
Popatrzyła na mnie kpiącym wzrokiem. Brakowało jeszcze
tylko, żeby mi kazała popukać się po głowie, jak to miała
w zwyczaju.
– Pytałam się, czemu zachowujesz się jak szurnięta.
– Nie, nie to – usta wykrzywiłam w grymasie. – Czy wołałaś
mnie przed chwilą po imieniu?
Złożyłam swój zeszyt i wrzuciłam go do plecaka. Byłam tak
rozkojarzona, że z pewnością nie udałoby mi się już niczego
nauczyć.
– Wyraźnie słyszałam, jak ktoś do mnie szepcze „Megan” –
zniżyłam swój głos do szeptu, żeby jej to zademonstrować.
Roześmiała się. Natt zaśmiewała się ze mnie, jakbym
powiedziała jakiś śmieszny żarcik. Cholera.
– Dziewczyno, wyluzuj! Pewnie liście zaszeleściły, a ty się
zachowujesz jakbyś co najmniej ducha zobaczyła – zakpiła.
W tym momencie zabrzmiał szkolny dzwonek.
– Tak, pewnie masz rację – westchnęłam ciężko, bo nie
bardzo mnie przekonywało to tłumaczenie, nie było nawet
najmniejszego wiaterku.
Podniosłyśmy się z trawy, strzepując śmieci, które
przyczepiły się nam do spodni. Szłam wolnym krokiem,
próbując sobie samej jakoś racjonalnie wyjaśnić to, co się
wydarzyło. Mimo że ostatnio ciągle miałam wrażenie, że ktoś
jest obok mnie, nic logicznego nie przychodziło mi do głowy.
Pewnego wieczoru, wracając od Natt, tuż za sobą
usłyszałam kroki. Spanikowana odwróciłam się, szykując do
ewentualnego
ataku
lub
obrony,
ale
byłam
sama.
Stwierdziłam, że jest późna godzina, a ja byłam bardzo
zmęczona, stąd omamy słuchowe. Wróciłam do domu,
poszłam spać i następnego dnia już o tym nie pamiętałam.
Przypomniałam sobie o tym dopiero, słysząc ten niby-szept.
Zastanawiał mnie jednak fakt, dlaczego ten dreszcz
przebiegający wzdłuż mojego kręgosłupa nie wywołał u mnie
żadnego złego odczucia, jego doznanie było bowiem jego
przeciwieństwem. Czułam się spokojna, ale jednocześnie
podniecona oczekiwaniem na to, co miało się wydarzyć.
Liczyłam na to, że może będzie to coś zaskakującego.
Pokręciłam głową, chcąc wyrzucić z niej te niedorzeczne
myśli. Naprawdę mi chyba odwala – pomyślałam.
Została nam ostatnia lekcja do weekendu. Miałam zamiar
spędzić go w łóżku albo na leżaku za domem, wygrzewając
się na słońcu. Pocieszona tą myślą zajęłam miejsce obok
Natally, która przyszła na długo przede mną.
Lekcje z panem Johnsonem zawsze odbywały się
w bibliotece. Był zdania, że literaturę łatwiej omawia się
i zapamiętuje w otoczeniu książek. Przychodząc do naszej
szkoły, szybko zyskał miano spoko gościa. Jego lekcje były
bardzo ciekawe, a czasami wręcz zabawne, bo chcąc ułatwić
nam naukę, przebierał się za autorów lektur, które akurat
omawialiśmy. Do dzisiaj pamięć przywodzi mi na myśl naszą
ostatnią lekturę – wszedł do klasy przebrany za Jane Austen.
Wszyscy
najpierw
wpatrywaliśmy
się
w
niego
jak
zamurowani, by chwilę potem ryknąć śmiechem. Trwało to
pięć minut, zanim udało nam się uspokoić.
W bibliotece panowała cisza, wszyscy w skupieniu słuchali
lekcji, która była podsumowaniem całego materiału
omówionego w tym roku szkolnym. Ziewnęłam. Wydało się
mi niepojęte, że nie wykazałam żadnego zainteresowania
wykładem. Zawsze byłam pilną i aktywną uczennicą. Co mnie
napadło? – pytałam samą siebie. Spojrzałam na koleżankę –
siedzącą obok Susan. Maślanym wzrokiem, z głupim
uśmiechem na twarzy wpatrywała się w pana Johnsona.
Zerknęłam i ja.
Był całkiem przystojny, choć dobiegał trzydziestki, co dla
naszego pokolenia oznaczało podeszły już wiek. Nie był za
wysoki, ale też nie był niski. Pewnie lubił przebywać na
świeżym powietrzu, bo jego skóra przybrała lekko złocisty
odcień. Podobno w wolnym czasie grywał w piłkę.
Najbardziej interesujące wydawały się jego oczy. Nie bez
powodu mówi się, że to właśnie one są zwierciadłem duszy
człowieka i to patrząc na nie, można wyczytać z jakiego typu
człowiekiem ma się do czynienia. Jego oczy były szczere
i ciepłe, w odcieniu szarego błękitu. Mówiłam: interesujące.
Jak mawiała Susan: tańczyły w nich radosne iskierki.
Już miałam się nachylić w stronę Natt, żeby rzucić jakiś
szybki żarcik, ale zrezygnowałam. Ponownie poczułam
dreszczyk płynący aż od szyi, wzdłuż kręgosłupa, który
zatrzymał się tam w dole. Masakra.
Brakowało mi powietrza. Zaczęłam oddychać szybciej,
żeby złapać go jak najwięcej. Nie panikuj – nakazywałam
sobie. Nic mi nie grozi, jestem bezpieczna. Poczułam na
karku delikatne muśnięcie, jakby ktoś mnie połaskotał.
Odruchowo sięgnęłam ręką do tyłu, miałam dziwne
wrażenie, jakbym złapała kogoś za palce. Błyskawicznie się
odwróciłam, ale za mną nikogo nie było. Gwałtownie
poderwałam się na równe nogi, co spowodowało, że
przewróciłam krzesełko. Echo rozeszło się po pogrążonej
w ciszy bibliotece. Wszyscy zwrócili głowy w moją stronę.
Natt pokręciła w milczeniu głową – ten gest był w jej
wykonaniu bardzo wymowny. Jasno i wyraźnie odebrałam jej
przekaz. Chciała mi podać do wiadomości, że jestem
wariatką. Zresztą sama zaczęłam tak o sobie myśleć.
– Czy mogę na chwilę wyjść? Zrobiło się mi strasznie
duszno – nie czekając na pozwolenie, posłałam wszystkim
przepraszający uśmiech i wybiegłam z sali.
Zatrzymałam się dopiero, będąc na świeżym powietrzu.
Wdech, wydech – powtarzałam sobie to kilka razy, próbując
się uspokoić. Moje nerwy, które jak dotąd zawsze były
niezawodne, zaczynały szwankować. Nie czekałam na
dzwonek kończący zajęcia, zabrałam swoje rzeczy z szatni
i obrałam kierunek – dom. Miałam przed sobą kilometr do
pokonania, ale to było bez znaczenia. Pogoda była idealna na
spacer. A może uda mi się po drodze w końcu rozwikłać, co
przed chwilą miało miejsce? Nie bardzo wiedziałam, jak się
do tego zabrać. Mimo że zawsze potrafiłam rozwiązać nawet
najtrudniejsze kłopoty, tym razem nic nie przychodziło mi do
głowy. Wszyscy wiedzieli o moich zdolnościach. Powtarzali
między sobą: masz problem, zgłoś się do Meg, na pewno coś
znajdzie, choćby miała wykopać to spod ziemi. Efekt był taki,
że miałam mnóstwo znajomych i wielu przyjaciół, czułam się
lubiana.
Pewnego razu dyrektor szkoły miał problem z – łagodnie to
ujmując – niesfornym uczniem. Dewastował szkolne mury,
umieszczając na nich ubliżające innym malowidła graffiti.
Niby przypadkiem znalazłam się kiedyś obok niego, kiedy
właśnie takie tworzył. Stałam przez chwilę i przyglądałam się
temu, co robił. To było fascynujące, w jaki sposób dobierał
barwy, psikając i pryskając bez określonego wcześniej planu
czy projektu, aż do momentu, kiedy obraz obierał jakiś
konkretny kształt. Był zły, kiedy mnie zauważył, ale uspokoił
się, kiedy dojrzał na mojej twarzy nieukrywany zachwyt nad
jego pracą. Poprosiłam go, żeby mnie nauczył tak malować.
Zgodził się dopiero, kiedy wspomniałam, że oczywiście mu
zapłacę. Lekcje zajęły nam około dwóch miesięcy. W tym
czasie i ja, choć dyskretnie, uczyłam go szacunku dla innych.
Nawet się nie połapał, co mu wbijałam do głowy.
W rezultacie przeprosił wszystkich tych, których obraził,
a sam zaczął wykorzystywać swój talent do innych celów.
Niestety,
tym
razem
jakoś
nie
umiałam
znaleźć
rozwiązania swojej sprawy.
W domu panowała cisza i spokój. Mama pewnie będzie
dzisiaj pracowała do późna, zresztą jak co dzień. Cóż zrobić,
zajmowała wysokie kierownicze stanowisko w banku. Miałam
jeszcze
kilka
godzin
niczym
niezakłóconej
ciszy.
Przynajmniej taką miałam nadzieję. Zresztą i tak zawsze
panował u nas spokój, bo mieszkałyśmy tylko we dwie: mama
i ja.
Ojca nigdy nie poznałam. Podobno był oszustem. Nawiązał
romans z mamą tylko dlatego, że zwietrzył szansę na łatwą
kasę. Kiedy się zorientowała, zawiadomiła policję, ale zdążył
zwiać. Potem okazało się, że była w ciąży i nigdy więcej nie
potrafiła już zaufać żadnemu innemu mężczyźnie. Choć
czasami byłam święcie przekonana, że to tylko część historii,
nie naciskałam na nią, bo nie chciałam dodawać jej trosk
i smutków.
Wskoczyłam pod prysznic. Lubiłam to relaksujące uczucie,
jakie dawała spływająca od czubka głowy aż po stopy gorąca
woda,
która
zmywała
wszystkie
problemy.
Kiedy
wyczerpałam cały zapas ciepłej wody, owinęłam się
szlafrokiem i wskoczyłam z westchnieniem ulgi do łóżka,
rozrzucając zalegające na nim puszyste poduchy. Zasypiałam
już, kiedy pojawiło się to samo uczucie, dreszczyk
przebiegający wzdłuż moich pleców. Czułam, jak łóżko ugięło
się pod czyimś ciężarem. Zaczęłam się histerycznie śmiać.
Rewelacja, rok szkolny skończę w zakładzie dla psychicznie
chorych. A może sama przeżywam jakiegoś rodzaju
załamanie nerwowe? Przecież ostatnio nie sypiałam po
nocach, żeby przyswoić jak najwięcej materiału i zdobyć
najlepsze oceny. Teraz za to płacę, głowa się zbuntowała
i potrzebuje się zresetować. Tak! To jest na pewno to! A co
mi tam, pójdę na całość! – pomyślałam.
– Wiem, że tam jesteś… Chyba zwariowałam – mruknęłam.
Zesztywniałam, kiedy poczułam obejmującą mnie w pasie
rękę.
– Rozluźnij się – szepnął niewątpliwie ciepły i uspokajający
obcy głos. – Wkrótce się zobaczymy. Śpij – zamruczał. Nim
wpadłam w objęcia niosącego kojący sen Morfeusza,
pomyślałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
Rozdział 2.
– Jakieś wieści? – zapytała mnie bez zbędnego wstępu
Heather, lecz nawet nie podniosła głowy znad papierów,
które walały się po całym biurku. – Znalazłeś już ją?
– Tak – zaciekawiona uniosła głowę. – Kilka dni temu. Od
samego początku zdaje sobie sprawę z czyjejś obecności –
usiadłem na krzesełku naprzeciwko niej, nie czekając na
zaproszenie.
– Standardowo myśli, że jej odbija – uśmiech zagościł na
mojej twarzy na samą myśl o ich spotkaniu.
Heather pokiwała głową, wyrażając swoją aprobatę.
– Co jeszcze? Widziała cię już?
– Nie, ale czuła mój dotyk. Najpóźniej za dwa dni sama do
nas przyjdzie – byłem z siebie bardzo zadowolony, że tak
szybko ją odszukałem, a więź nas łącząca była na tyle silna,
że nie miałem problemów z nawiązaniem z nią kontaktu.
– Oby. Czas nam się kończy – wróciła do swoich papierów,
co w jej przypadku oznaczało koniec rozmowy.
Nie pozostało mi nic innego, jak opuścić jej gabinet.
Poszedłem do swojego pokoju. Wskoczyłem na swoje wielkie
łóżko pochodzące z czasów tak dawnych, że nie potrafiłem
sobie przypomnieć, z jakiej jest epoki. Na poduszce leżało jej
zdjęcie, z którym nigdy się nie rozstawałem. Było co prawda
mocno podniszczone, ale nadal pięknie na nim wyglądała.
Tyle lat, a nadal czuję dziwne mrowienie, patrząc, jak się do
mnie uśmiecha spod przymkniętych powiek. Z moich ust
wydobyło się ciche westchnienie.
Doskonale pamiętam dzień, w którym zostało zrobione.
Korzystając z pięknego, słonecznego dnia wybraliśmy się
nad brzeg pobliskiej rzeczki. Urządziliśmy sobie piknik. Nie
pamiętam dokładnie, co powiedziałem, ale zawstydziła się,
a na jej policzek wypłynął delikatny rumieniec, który dodał
jej uroku. Opuściła wzrok, żeby to przede mną ukryć, a ja nie
mogłem oprzeć się pokusie i szybko zrobiłem jej zdjęcie.
Niewinność w czystej postaci.
– Oby moje ostatnie niepowodzenie nie zmieniło jej w zbyt
dużym stopniu – pomyślałem głośno.
Długo przyszło mi czekać, aż dostanę kolejną szansę.
Podejrzewam, że Ian jeszcze nie wpadł na jej ślad. Tym
razem to on był górą i udało mu się jako pierwszemu dotrzeć
do Megan. Miałem bardzo silną motywację – ostatnim razem
zawaliłem całą sprawę i wymknęła mi się. Teraz przyszedł
czas dla nas i naszej bezgranicznej miłości. Czas, żebyśmy
mogli zacząć wszystko od nowa. Jutro… – przeleciało mi
przez głowę.
*
Obudziłam się kompletnie rozbita po niedorzecznym śnie,
jaki mi się przyśnił. Byłam w nim małą, włochatą myszką.
Towarzyszyła mi też druga, nieco większa mysz, z którą
byłyśmy nierozłączne. Wyruszyłyśmy na poszukiwanie
jedzenia, bo byłyśmy bardzo głodne. Na szafce kuchennej
leżał ser. Swoimi małymi, krótkimi nóżkami w szybkim
tempie rzuciłyśmy się w jego kierunku. Już prawie go
miałyśmy, kiedy zza fotela wyskoczyło wielkie rude kocisko.
Nie miałabym żadnych szans. Gdyby nie druga mysz, która
rzuciła się na ratunek, gryząc kota w łapę, byłoby po mnie.
Niestety, jednym ruchem kot przycisnął tamtą i ją zjadł.
– Przecież ja nawet nie lubię sera – mruknęłam głośno
w drodze do łazienki. Potrząsnęłam głową, żeby pozbyć się
paskudnego wrażenia po tym pokręconym koszmarze. Już
chyba
wolałabym
psychola
goniącego
mnie
z
piłą
mechaniczną.
Szybko wskoczyłam w jakieś pierwsze lepsze ciuchy, jakie
miałam pod ręką. Do sprzątania jakoś nie trzeba specjalnie
ładnie wyglądać, prawda? Przynajmniej gotowanie kolacji
miałam z głowy. Rano umówiłyśmy się z mamą, że przywiezie
tego pysznego kurczaka z warzywami, którego serwują
w restauracji obok jej banku.
Mijając po drodze duże lustro, przystanęłam jak wryta, bo
ledwo rozpoznałam dziewczynę, która na mnie patrzyła. Czy
to aby na pewno ja? Może jeszcze śpię, a to jest kolejny
koszmar? Cholerka, wyglądam jakbym przez tydzień nie
spała, tylko balowała z kumplami z ostatniej klasy.
Okropieństwo, gdzie się podziała ta podobno śliczna
dziewczyna, za którą mnie uważają? Cóż, z pewnością nie
jestem nią w tej chwili. Zrobiłam grymas do poczwarki
w lustrze. I choć daleko mi do próżności, starałam się zawsze
dbać o swoje zdrowie, zwracając uwagę na to, co jem i co
najmniej trzy razy w tygodniu ćwicząc. Z reguły były to tylko
zwykłe spacery, ale ruch jest zawsze ruchem. Mój wygląd był
właśnie efektem odpowiednich nawyków.
Teraz moje błyszczące, zielone oczy były opuchnięte
i podkrążone, a karmelowe, półdługie włosy tworzyły na
głowie brzydkie gniazdo. Największą rozpacz poczułam,
widząc ziemistoszary odcień swojej cery. Wzdrygnęłam się.
Chyba przyszła pora na badania kontrolne, może bierze mnie
jakieś choróbsko? – pomyślałam.
Miałam już odejść, bo dość się już napatrzyłam na swoje
niezbyt ciekawe odbicie, ale nie mogłam się ruszyć. Zupełnie
jakby ktoś zabetonował mi nogi. Zerknęłam na pokój
i szeroko otwarłam oczy ze zdziwienia. Najpierw zauważyłam
wyciągniętą w moim kierunku męską dłoń, a następnie moim
oczom ukazała się reszta sylwetki: najpierw stopy
w tenisówkach, potem nogi w jeansach, na koniec uwidocznił
się tors w koszulce i twarz, po której błąkał się ciepły
uśmiech. Co do jasnej…?! Zaczęłam się obawiać, lecz nie
zjawy, ale o swoje zdrowie psychiczne. Mimo to nie mogłam
przestać na niego patrzeć, hipnotyzował mnie swoim
spojrzeniem i orzechową barwą tęczówki. Jakby tego było
mało, wyglądał jak anioł, który został wyrzeźbiony przez
najlepszego artystę. Nie był napakowany jak kulturysta po
dopingu, ale pod koszulką wyraźnie rysowały się mięśnie.
Zastanowiły mnie jego tatuaże na ręce, które świadczyły
o tym, że raczej nie jest on aniołem. W gardle zaschło mi
z wrażenia.
– To twoją obecność czuję cały dzień? – powiedziałam
cichutko, jakbym bała się, że zaraz zniknie.
Jego twarz rozjaśnił czuły uśmiech.
– Ten uśmiech widywałam w swoich snach – nieco się
rozluźniłam. – Pewnie nadal śpię?
Ledwie widocznym ruchem głowy zaprzeczył. Podszedł
krok bliżej.
– Chciałbym cię dotknąć. Tak bardzo za tobą tęskniłem –
nie poruszył ustami, ale wyraźnie usłyszałam głos w swojej
głowie.
Nie wiem skąd, ale miałam pewność, że nie zrobi mi
krzywdy. Zgodziłam się. Skinęłam głową na zgodę. Podszedł
bliżej, zatrzymując się tuż za moimi plecami.
Sama nie wierzyłam temu, co czułam – bijące od niego
ciepło. Jedną ręką objął mnie w talii, przysuwając jeszcze
bliżej do siebie. Drugą odsunął włosy i pogłaskał wzdłuż szyi.
Otwarłam usta, głośno łapiąc powietrze i drżąc na całym
ciele. Czy to naprawdę się stało? – zapytałam samą siebie
w myślach. W jego oczach dojrzałam jakiś błysk, a uśmiech
stał się szerszy, był zaraźliwy i ze zdziwieniem zobaczyłam,
że sama też się uśmiecham. Pochylił się w moją stronę
i pocałował czubek mojej głowy. W ciągu sekundy, niczym
jakieś objawienie, zrozumiałam, że stoi obok mnie
najważniejsza osoba w moim życiu i nie tylko.
– Ja nic nie rozumiem – szepnęłam do niego. – Co się
dzieje? Kim jesteś?
– Wkrótce, moja ukochana Megan – ponownie usłyszałam
jego głos w swojej głowie. Nogi się pode mną ugięły. Zanim
pochłonęła mnie ciemność poczułam dłoń, która pogłaskała
mnie po policzku.
*
– Megan! Megan! – krzyczała moja mama chyba po to,
żebym oprzytomniała. Byłam tak zdezorientowana, że ledwo
otwarłam oczy.
– No nareszcie – oznajmiła z ulgą mama. – Dlaczego śpisz
na podłodze?
Rozejrzałam się.
– Ja… nie wiem – na siłę próbowałam sobie przypomnieć,
ale ciężko mi to szło. Zachwiałam się, kiedy wstałam.
– Jesteś lodowata! – krzyknęła do mnie, kiedy złapała mnie
za rękę.
– Jakoś niewyraźnie się czuję – ledwo wybełkotałam.
– Kładź się do łóżka, przyniosę kolację i zjemy tutaj –
wybiegła w pośpiechu, pewnie do kuchni. Może powinnam ją
poprosić, żeby zadzwoniła do jakiegoś psychiatry.
Oparłam głowę na poduszce, była tak ciężka, jak bym
zamiast mózgu nosiła w niej kamienie. Obok mnie leżało
zdjęcie, którego wcześniej tu nie było. Wzięłam je do ręki,
żeby lepiej się mu przyjrzeć, bo jeszcze nigdy go nie
widziałam. Zamarłam w połowie ruchu. Na tym zdjęciu
byłam ja z chłopakiem ze snu. Oboje byliśmy tak roześmiani,
że widać było łączące nas głębokie uczucie.
– Jak w moim śnie – szepnęłam do siebie.
– Jesteś pewna, że to był sen? – znowu usłyszałam ten głos.
– Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi – westchnął.
– Przestań! Wyłaź z mojej głowy! – krzyknęłam i zatkałam
sobie uszy rękami.
– Dobrze się czujesz? Naprawdę się zaczynam o ciebie
martwić – mama postawiła na moim łóżku talerz z jedzeniem.
Zerknęłam na nią. Jej twarz faktycznie wyrażała troskę
i obawę. Może powinnam się jej zwierzyć i wspólnie
znalazłybyśmy jakieś logiczne wytłumaczenie. Inaczej
powinnam chyba złapać za telefon i spędzić jakiś czas na
oddziale zamkniętym. Na razie nie miałam na to ochoty. Nie
chciałabym dostarczać mamie dodatkowych trosk. Wolę,
kiedy jest rozluźniona i szczęśliwa, wtedy jej buzia i oczy
zawsze są uśmiechnięte, a jej krok – lekki i taneczny. Ma
dużo wrodzonej gracji, bo w młodości chodziła na lekcje
baletu. Miała nawet zamiar związać z tańcem swoją
przyszłość, ale dziadkowi i babci nie podobał się ten pomysł
i wymusili na niej zmianę decyzji. Skończyła więc studia
z zakresu bankowości. Kiedy oboje dziadkowie zginęli
w wypadku, było już za późno, żeby zmienić szkołę,
a wkrótce potem mama zaszła ze mną w ciążę i jej plany
legły w gruzach. Nie, stanowczo nie chciałam sprawiać jej
żadnych przykrości. Dlatego też zawsze chciałam być
idealnie grzeczna, miła dla innych, dobrze się uczyć tylko po
to, żeby jak najczęściej widzieć ją uśmiechniętą.
– Dzwoniła Natally – przerwała moje rozmyślania. –
Chciała o czymś z tobą pogadać. Prosiła, żebyś odzwoniła.
Miałam usta pełne jedzenia, a wiadomo, że nieładnie jest
mówić z pełną buzią, więc tylko kiwnęłam głową, słysząc tę
wiadomość. Oczywiście, nie zadzwoniłam do niej. Będzie na
mnie w poniedziałek zła, ale jakoś ją ugłaskam. Nie mam
zielonego pojęcia, co miałabym jej powiedzieć, tym bardziej,
że sama nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Miałam
jeszcze całe dwa dni, by coś wykombinować i to jakoś
ogarnąć.
W nocy miałam kolejny sen. Stałam przed wielkim lustrem,
takim samym jak to, które stoi u mnie w pokoju, tylko było
jakby nowsze, mniej zniszczone. Przyglądałam się swojemu
odbiciu. Byłam piękna i promieniałam szczęściem. Obróciłam
się wokół własnej osi, sprawdzając, czy sukienka, którą
miałam na sobie, leżała jak powinna, czy gdzieś się nie
zadarła. Szkoda by było, gdyby coś się jej stało, bo była
śliczna, uszyta cała z delikatnej, białej koronki i lekko
spływała aż do kostek, a sam tył sięgał jeszcze dalej, tworząc
płynący za mną tren. Stanik sukni ozdobiony był malutkimi
kryształkami, które w blasku słońca tworzyły łagodną
poświatę. Szybko rzuciłam okiem na moją fryzurę – kilka
kosmyków wyślizgnęło się spod spinek, ale tak je
pozostawiłam, spodobało mi się w jaki sposób okalały moją
twarz. Oczy błyszczały nie mniej niż moja suknia, a moje
ciało lekko drżało z podniecenia. Nie mogłam się już
doczekać tego, co miało dzisiaj nastąpić: mój wielki
i szczęśliwy dzień. Odwróciłam się, kiedy do pokoju weszła
moja mama. Ona też była bardzo podenerwowana
i podekscytowana. Podeszła do mnie i założyła mi na szyi
łańcuszek, na którym błyszczał piękny, zielony szmaragd
w kształcie łezki. Idealnie pasował do moich oczu.
– Mamo, jaki piękny – szepnęłam, głaskając go lekko
palcami. Rzuciłam się w jej ramiona, mocno ściskając.
– Jest przekazywany w naszej rodzinie z pokolenia na
pokolenie pannom młodym w dniu ich ślubu – uśmiechnęła
się lekko. – Jesteś gotowa? Wszyscy już na nas czekają –
otarła samotną łezkę wzruszenia, która popłynęła po
policzku.
Nie mogłam wydobyć z siebie głosu, więc tylko kiwnęłam
głową. Wyszłyśmy z domu wprost w promienie sierpniowego
słońca. Z największą ostrożnością wsiadłyśmy do powozu,
uważając na suknię. Powóz tonął w białych kwiatach, a ich
zapach wręcz oszałamiał, nie były potrzebne żadne perfumy
– zanim dojadą na miejsce, zapach przesiąknie moją skórę.
Nawet koniom dostały się kwiaty. Wyglądały dostojnie
z wiankami na szyjach. Ich grzbiety zostały okryte białymi,
atłasowymi pledami, szły dumne ze swojego wyglądu.
– Zaraz się rozpłaczę – głos mi się załamał. – Jestem taka
zdenerwowana.
– Weź głęboki wdech, potem wydech, powtórz to kilka
razy, powinno cię to trochę uspokoić – mama poklepała mnie
po ręce dla dodania otuchy. – Poza tym nie możesz płakać
w tak ważnym dla ciebie dniu. Pamiętaj, kto tam na ciebie
czeka, nie możesz mu się pokazać z czerwonymi oczami.
Głęboko westchnęłam, żeby do płuc dotarło jak najwięcej
kojącego nerwy powietrza. Zadziałało, a na mojej twarzy
pojawił się tak szeroki uśmiech, na jaki byłam w stanie się
zdobyć.
– Jedziemy – mój głos był już spokojny, pewny i mocny.
Obie
się
roześmiałyśmy
i
cały
stres
odszedł
w zapomnienie. Wchodząc do kościoła, przystanęłam. Nie
dlatego, że dopadły mnie jakieś wątpliwości, tylko chciałam
jak najwięcej zapamiętać z tego dnia.
Sam kościół nie był duży, jego przystrojenie nie sprawiło
naszym sąsiadkom żadnych kłopotów. Wzdłuż ławek stały
wazony wypełnione białymi kwiatami. Na ziemi został
rozłożony czerwony dywan, a gdy dziewczynki idące przed
nami sypały płatkami polnych kwiatów, cały kościół wypełnił
ich zapach. Przy ołtarzu nie było miejsca, które nie byłoby
wypełnione bukietami. Wszyscy zebrani wstali na mój widok.
Zjawili się wszyscy, którzy byli bliscy dla mnie, żeby
świętować z nami ten piękny dzień. Była moja rodzina, byli
moi przyjaciele i sąsiedzi. Atmosfera w kościele stała się
bardzo podniosła i uroczysta.
Najważniejszą osobą był jednak ten, który czekał na mnie
na końcu krótkiej drogi prowadzącej do ołtarza. Zaparło mi
dech na jego widok. Zrezygnował z czarnego smokingu na
rzecz białego. Czekał na mnie cierpliwie, ale znałam go na
tyle, że wiedziałam, jak bardzo pragnie, żebym była już przy
nim. Wystarczyło spojrzeć w jego orzechowe oczy –
błyszczały z podniecenia i szczęścia tak samo mocno jak
i moje. Uśmiechnęłam się do niego, widziałam, że robi to
samo. Organy zaczęły grać marsza weselnego. Ruszyłam
wolnym krokiem ku mojemu przeznaczeniu. Z każdym
krokiem mój oddech przyspieszał, chciałam być już obok
niego, więc trochę przyspieszyłam kroku, co zostało przyjęte
lekkim śmiechem zebranych gości.
Złapaliśmy nasze dłonie, jakby były ostatnią deską
ratunku. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, kiedy przyszedł
czas na nasze przysięgi.
– Ślubuję ci być twoim towarzyszem i przyjacielem
każdego dnia i oświetlać twoją drogę, abyś nigdy jej nie
zgubiła i nie zabłądziła. Rozłożę nad tobą swoje opiekuńcze
skrzydła, chroniąc przed smutkami i troskami, zamieniając je
w radość. Nie rozdzieli nas nikt: ani śmierć, ani czas. Nasza
miłość wszystko przetrwa, by kiedyś powrócić w innym
miejscu, w innym czasie, ale zawsze do ciebie. Kocham cię
teraz i na wieki – wyrecytował miękko Adam.
Potem przyszła kolej na mnie. Jego przysięga sprawiła, że
zmiękły mi kolana, a głos uwiązł mi w gardle, miałam tylko
nadzieję, że jeszcze wytrzymam, zanim się poryczę.
– Ślubuję ci – zaczęłam ostrożnie, ale mimo wzruszenia
mój głos pozostał spokojny. – Być zawsze przy tobie, jeśli nie
ciałem, to na pewno sercem i duszą. Nawet jeśli zgubię
drogę do ciebie, to znajdę cię w kolejnym życiu, bo nasza
miłość nigdy nie umiera, czeka tylko na kolejną szansę, aby
rozkwitnąć na nowo. Ani czas, ani śmierć jej nie pokonają.
Jest wieczna. Kocham cię teraz aż do końca świata.
Kiedy skończyłam, ksiądz ogłosił nas mężem i żoną. Adam
pochylił się ku mnie, składając delikatny pocałunek, który
zawierał całe uczucie, jakie nas łączyło. Za nami rozległy się
głośne brawa.
Wesele zorganizowaliśmy na świeżym powietrzu, żeby
pomieścić wszystkich obecnych gości. Między drzewami
zostały zawieszone białe płachty, które stanowiły schronienie
przed promieniami słońca. Wszyscy świetnie się bawili,
wszędzie było słychać śmiech i pobrzękiwanie kieliszków
i talerzy. W tle grała delikatna muzyka, która z upływem
czasu i wypitych trunków zamieniała się w weselszą
i bardziej skoczną.
Widać było, że wszyscy świetnie się bawią, a dla nas
liczyło się tylko to, co działo się między nami. Największą
radością dla nas było nasze dopiero co zawarte małżeństwo,
które było zwieńczeniem zwycięstwa Dobra nad Złem.
– Moja słodka Megan – szepnął Adam do mojego ucha. –
Kolejny raz odnieśliśmy sukces i udało nam się odnaleźć –
złożył na moich ustach lekki pocałunek.
– Adam – odszepnęłam. Zamknęłam oczy, rozkoszując się
jego pieszczotą, tym dniem i wszystkim, co nas otaczało.
Szybko pożegnaliśmy się z rodziną i resztą gości,
chcieliśmy już zostać we dwoje. Oczywiście nie obyło się bez
drobnych żarcików i porozumiewawczych mrugnięć, co nam
tak śpieszno. Pojechaliśmy do naszego małego domku. Nie
miało to dla nas znaczenia, bo najcenniejsi byliśmy my
i nasza miłość, reszta stanowiła tylko jakiś dodatek, a nam
wiele do szczęścia nie było potrzebne. Cieszyłam się również
z faktu, że zostajemy w miasteczku niedaleko mojej matki.
Nie chciałam jej opuszczać, tym bardziej, że po śmierci taty
zostałaby sama. Adam zapewnił mnie, że dla niego nie ma
znaczenia, gdzie mieszkamy, byle razem. Noc poślubna była
naszą pierwszą, ale tak naprawdę była kolejną. Doskonale
wiedzieliśmy, jak sprawić sobie przyjemność i osiągnąć
fizyczne spełnienie. Zasnęliśmy szczęśliwi i wyczerpani
w swoich ramionach.
*
Z trudem otwarłam oczy, nie miałam ochoty budzić się z
tak cudownego i szczęśliwego snu. Chciałam, żeby jeszcze
trwał. Poczułam się nieszczęśliwa. Żałowałam, że to był tylko
sen a nie jawa.
– Nie smuć się, kochana – usłyszałam znajomy głos.
Uśmiechnęłam się, myśląc, że to nie koniec i nadal śnię. A
może to wcale nie był żaden sen, tylko rzeczywistość.
Zaczęłam się przeciągać, pomyślałam, że muszę wstać.
Rozejrzałam się po pokoju i aż jęknęłam. Jednak były to tylko
marzenia senne. Drgnęłam, kiedy po moim pokoju rozległ się
śmiech, który tak dobrze znałam.
– Oj, Megan, masz poważne problemy z głową –
powiedziałam do siebie na głos. – Skoro słyszę głosy, to
równie dobrze mogę gadać sama ze sobą.
– Jak zawsze dowcipna, podejdź kochana do lustra –
szepnął mi do ucha jego głos.
Na chwiejnych nogach podeszłam do lustra i spojrzałam za
siebie. Oczywiście spodziewałam się tego, że go w nim
zobaczę. Mimo wszystko byłam trochę zaskoczona, widząc
go. Do takiego widoku nie da się przyzwyczaić w ciągu paru
chwil, a wątpię, żeby w ogóle się udało. Stał tuż za mną z
szerokim uśmiechem na twarzy. Zbliżyłam się do lustra,
chcąc
mu
się
lepiej
przyjrzeć.
Był
idealnym
odzwierciedleniem tamtego chłopaka z mojej fantazji. Różnili
się tylko ubraniami, jakie mieli na sobie, i fryzurami. Ta w
odbiciu była bardziej nowoczesna, lekko zmierzwiona ku
górze, przypominała artystyczny nieład.
– Coraz bardziej skłaniam się ku temu, żeby zadzwonić do
psychiatry i zgłosić się na leczenie – wykrzywiłam moje usta
w krzywym grymasie, a w mojej głowie ponownie rozbrzmiał
życzliwy śmiech.
– Nie, moja najdroższa. Wiem, że czujesz się trochę
zagubiona i zdezorientowana.
– Serio? – wtrąciłam z ironią w głosie.
– To wszystko niebawem minie, a wszystko stanie się
jasne. Cierpliwości, mój Aniele.
Podszedł do mnie bardzo blisko, aż poczułam bijące od
niego ciepło. Takie rzeczy się przecież nie zdarzają, a jeśli
tak, to tylko w książkach czy filmach. Przyciągał mnie do
siebie jak magnes, lgnęłam do niego jak ćma do światła.
Tylko co ja miałam z tym zrobić? – było to pytanie za sto
punktów, na które nie znałam odpowiedzi. Przynajmniej nie
w tej chwili.
– Śniłeś mi się przed chwilą.
– Opowiedz mi, proszę.
– Yyy – żałowałam, że zaczęłam ten temat, mógł przecież
pomyśleć, że jestem śmieszna.
Hej, chwilunia, przecież stoję przed lustrem i rozmawiam z
duchem – upomniałam się w duchu.
Co może być bardziej szalonego? Pewnie to zdjęcie, które
znalazłam na poduszce, zadziałało na mój mózg niczym
autosugestia – wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam
powietrze. Gorzej już być nie może, prawda? – No więc… to
zdjęcie, na którym stoi para młodych ludzi wyglądających
bardzo podobnie do nas… Śniło mi się, jak biorą ślub w
takim małym kościółku – uśmiechnęłam się pod nosem. –
Wypełniony był białymi kwiatami, wciąż jeszcze czuję ich
zapach, taki oszałamiający i taki prawdziwy. To naprawdę
był dla nich ważny dzień, wypełniony prawdziwym
szczęściem i szczerym uczuciem. Chyba jestem zazdrosna –
powiedziałam już bardziej do siebie. – W dzisiejszych czasach
taka miłość jest mało realna.
– To był najszczęśliwszy dzień w naszym życiu – zlękłam
się, słysząc go tuż przy swoim uchu. Podniosłam wzrok,
myślałam, że sobie ze mnie paskudnie żartuje, a on
wpatrywał się we mnie intensywnie, jego oczy wyrażały
tylko… miłość. Zaczęłam drżeć, jakbym dostała gorączki.
– Adam? – szepnęłam cicho. Przytaknął bez słowa.
– Teraz to już zupełnie się pogubiłam i kompletnie nic nie
rozumiem…
– Musisz odpocząć, wracające wspomnienia pozbawiają
energii – pociągnął mnie za rękę w stronę łóżka. Słowo daję,
że poruszyłam się i grzecznie dostosowałam do jego
polecenia, bo padałam z nóg. Zanim zapadłam w głęboki sen,
poczułam lekki dotyk na mojej głowie.
*
Przekręcając się na łóżku, zdawałam sobie sprawę, że
wracam do rzeczywistości. Zerknęłam na zegarek, miałam za
sobą ponad trzynaście godzin snu, ale mimo to czułam się
fatalnie
–
jakbym
przeżyła
co
najmniej
wypadek
samochodowy, wszystko mnie bolało.
– Zaczyna mnie to wszystko wkurzać – mruknęłam ze
złością. – Przynajmniej obyło się bez żadnych niby-
wspomnień – głośno ziewnęłam. – Przecież dzisiaj jest
sobota, więc zostaję w łóżku i nigdzie się nie ruszam –
narzuciłam na siebie kołdrę zadowolona ze swojego
genialnego pomysłu.
– Wstawaj śpiochu – usłyszałam melodyjny głos.
– Idź sobie – zaburczałam spod kołdry. – Jestem skonana.
– Nie bądź uparciuchem. Czas nam się kończy.
– Mnie się nic nie kończy. Jest sobota, mam wolne i mam
zamiar z tego w pełni skorzystać.
Usiadłam zszokowana, kiedy moja kołdra poleciała na
drugi koniec pokoju.
– Hej! To nie jest fair! – oburzyłam się.
– Co nie jest fair? – zapytała mama, wchodząc do mojego
pokoju. Automatycznie schyliła się i podniosła leżącą u jej
stóp kołdrę, odkładając ją na swoje miejsce. – Dzisiaj mamy
zbyt ładny dzień, żebyś marnowała go na wylegiwanie się w
łóżku.
– Mamo… – jęknęłam w jej stronę.
– Nie powinnaś czasem gdzieś iść? – odwróciła się do mnie
na odchodne.
– Co? – zrobiłam się podejrzliwa. Czyżby o czymś
wiedziała?
– No wiesz, dziewczyny w twoim wieku wiecznie gdzieś
pędzą, są spóźnione. Dzisiejsza młodzież ciągle gdzieś gna,
jakby paliło jej się pod stopami – wzruszyła ramionami. –
Śniadanie masz na stole, ja muszę jechać na zebranie –
posłała mi przepraszający uśmiech i wyszła, a po chwili
usłyszałam trzaśnięcie drzwi wejściowych.
– To twoja sprawka, prawda?! – warknęłam pod nosem,
ścieląc swoje łóżko. Nie doczekałam się odpowiedzi, ale po
pokoju rozniósł się jego śmiech.
– Idę do łazienki. Jeśli pójdziesz za mną, to obiecuję, że
skopię ci cztery litery, kiedy tylko nadarzy się okazja –
podeszłam do lustra i szybko odszukałam go wzrokiem. Stał
oparty o futrynę drzwi od łazienki z szelmowskim uśmiechem
na twarzy. O rany, drażnił się ze mną.
Złapałam się na tym, że też odwzajemniałam jego uśmiech.
Pokręciłam głową. – Mówię poważnie – pogroziłam mu
palcem.
– Moja droga, zapominasz, że jesteśmy małżeństwem od
stuleci, więc wiem, co się kryje pod tą króciutką koszulką –
wskazał na moją niby-piżamę. Zerknęłam na siebie i
zarumieniłam się. – Cholerka! Ona naprawdę jest zbyt
krótka, ledwie zasłania moje pośladki. Szybkim ruchem
starałam się ją naciągnąć, co tylko wywołało u niego wybuch
śmiechu, ale w oczach zapłonął jakiś inny błysk. – Idź,
obiecuję, że tu zaczekam – powiedział, kiedy się uspokoił.
Rozdział 3.
Zaśmiałem się pod nosem na to jej marudzenie. Niemal już
zapomniałem, jak bardzo potrafi być uparta. Przypomniało
mi się, jak jednego razu obraziła się na mnie, bo zrobiłem jej
jakiegoś psikusa. Stanowczym głosem oznajmiła mi, że nigdy
więcej mnie nie pocałuje.
Wychodziłem ze skóry, żeby mi przebaczyła. To była dla
mnie bardzo pouczająca lekcja. Drugi raz nie popełniłem
tego błędu, choć może kiedyś się odważę, bo z każdą
sprzeczką dostrzegam u niej coś nowego, pewne cechy
charakteru ulegają drobnym zmianom. Zobaczymy.
Korzystając z okazji, że Megan poszła pod prysznic,
wróciłem do Heather. Trzeba było zdać jej raport z moich
poczynań, bo z pewnością już na niego czekała.
– Postępy? – zadała mi pytanie jak zwykle, nie podnosząc
głowy znad tych swoich papierów. Zawsze wiedziała, kto do
niej przychodzi. Ale skąd? Tego nikt nie wie. Raz nawet
odważyłem się ją o to zapytać, ale tylko wzruszyła ramionami
i zakończyła rozmowę.
– Tak, znaczne – zaintrygowana podniosła na mnie wzrok –
Rozmawiałem z nią, widzi mnie w swoim lustrze, a co
najważniejsze czuje mój dotyk i zaczęły jej wracać
wspomnienia.
– Fantastyczna wiadomość! – jej twarz rozjaśnił szczery
uśmiech. Wygląda tak młodo i pięknie, kiedy się śmieje.
Szkoda, że nie robi tego częściej. Cóż w jej sytuacji… też nie
miałbym ochoty nawet żyć, a co dopiero się cieszyć.
– Zrobię co w mojej mocy, żeby ją tu sprowadzić. Mam
pewien pomysł na wskazanie jej drogi, nie naruszając
przymierza „wolnej woli”.
– Rób, co trzeba. Pamiętaj tylko o tej jednej zasadzie: Ian
nie przebiera w środkach i wykorzystuje wszystkie
możliwości, żeby nam pokrzyżować plany – posmutniała na
jego wspomnienie. Aż żal było ją oglądać tak nieszczęśliwą,
ale była twarda i dawała sobie ze wszystkim radę sama.
– Tym razem nam się uda i to on będzie pokonany –
powiedziałem z całą mocą, tylko po to, żeby dodać jej otuchy,
okazać wsparcie i miłość. Nigdy nikogo o nic nie prosiła,
podejrzewaliśmy, że nawet sama przed sobą gdzieś głęboko
w podświadomości ukryła ten fakt, ale każdy z nas wiedział,
że tego potrzebuje. Dlatego też bardzo dyskretnie staraliśmy
się jej to okazywać.
*
Wychodząc z łazienki, wiedziałam, że go nie ma. Poszłam
do kuchni, żeby coś zjeść, bo byłam już potwornie głodna.
Przelotnie spojrzałam na kanapki przygotowane przez mamę,
ale… nie chyba ich nie przełknę, nie będę ryzykować, że
żołądek odmówi mi posłuszeństwa.
Wybieram bezpieczniejsze wyjście i decyduję się na jogurt
z płatkami – coś lekkiego, ale pożywnego. Uśmiechnęłam się
do siebie, czując znany mi już dreszcz na plecach.
– Nie wystraszysz mnie tym razem. Wiem, kiedy jesteś w
pobliżu – rzuciłam w przestrzeń miedzy kęsami.
– To bardzo dobry znak, tym łatwiej będzie ci podążać za
mną – wyszeptał jej tuż przy uchu, na co zareagowałam,
kuląc się przestraszona.
– Zapłacisz mi za to – mruknęłam z udawaną złością. –
Kiedy tylko cię znajdę.
– Jeśli mnie znajdziesz – zaśmiał się.
– Już moja w tym głowa, daj mi tylko jakąś małą
wskazówkę – wstawiłam miseczkę do zlewu. Byłam już
gotowa do działania.
– Wsłuchaj się w siebie i w głos swojej intuicji. Kieruj się
emocjami. To są twoje mocne strony, zaufaj sobie.
Moje brwi poszybowały w górę, chyba nie tego się
spodziewałam, nie byłam zbyt zadowolona.
– Tylko tyle?! Chyba jaja sobie robisz?! To ma mi niby
pomóc znaleźć coś, o czym nie mam pojęcia, ani jak wygląda,
ani gdzie się znajduje?!
Po domu rozszedł się znowu jego śmiech, muszę być
bardzo dowcipną osobą, skoro tak się ze mnie śmieje.
– Pomyśl, ja pójdę przed tobą.
Przekrzywiłam głowę na bok, zastanawiając się nad jego
słowami. Nie minęła chwila, a dotarł do mnie sens jego słów,
aż otwarłam oczy ze zdumienia, myśląc o tym, jakie to jest
banalne i proste rozwiązanie.
– Prowadź! – krzyknęłam, zrywając się z krzesła.
Wybiegłam z domu i rozglądając się dookoła siebie,
zastanawiałam się, w którą stronę pobiec najpierw. Podobno
najlepsze są pierwsze myśli, jakie przychodzą człowiekowi do
głowy, ale jak zwykle wybrałam odwrotnie.
Ruszyłam przed siebie, ale nie poczułam nic, więc chyba
pomyliłam się, zawróciłam i skierowałam swoje kroki w
drugą stronę, w tę, którą chciałam pójść najpierw.
Wybór okazał się słuszny, bo po plecach przebiegł mi
dreszcz.
Gdybym
posłuchała
swojej
intuicji,
zaoszczędziłabym dziesięć minut. Na mojej twarzy pojawił
się uśmiech triumfu.
Nie gościł na niej zbyt długo. Błądziłam po ulicach mojego
miasteczka przez dwie godziny.
Kiedy udało mi się odnaleźć dobry kierunek, to kolejny
okazywał się błędny. Krążyłam, zawracałam, skręcałam, by
potem iść przez chwilę w dobrą stronę. I tak w kółko.
Byłam już zła, zmęczona i spragniona. Że też nie
pomyślałam, żeby zabrać ze sobą butelkę wody – jak na złość
słońce dzisiaj piekło niemiłosiernie.
Chciałam się już poddać i zrezygnować, ale w pewnej
chwili na całym ciele poczułam silny dreszcz. Wiedziałam, że
jestem już bardzo blisko. Zatrzymałam się w pół kroku i
badawczo rozejrzałam wokół siebie.
Znałam to miejsce, choć ostatnio byłam tu jako podlotek.
Przede mną stał budynek starej, zamkniętej wiele lat temu,
szkoły. Był otoczony wysokim, podupadającym już murem.
Uwielbialiśmy przychodzić tu całą grupą, było to miejsce
idealne dla dzieciaków, tajemnicze, pełne korytarzy i
zakamarków. Było naszą bazą. Urządzaliśmy tu różne gry i
zabawy. Dziwne, że zostałam sprowadzona akurat w to
miejsce. Dziura, przez którą przechodziliśmy, nadal istniała.
Na samo to wspomnienie uśmiechnęłam się pod nosem.
Chciałam iść dalej, ale coś zwróciło moją uwagę. Wyrwa
zaiskrzyła się mieniącym słabym srebrzysto-niebieskim
światłem.
Zaczęłam biec w tamtym kierunku. Z każdym kolejnym
krokiem światło stawało się coraz bardziej wyraźne i jasne,
zapraszając do siebie. Zawahałam się tylko ułamek sekundy,
słysząc za sobą rozpaczliwe wołanie.
– Nieee, nie idź tam!
Było za późno. Rozpędzona wskoczyłam w jego otchłań.
Była przyjemna, chłodna i jedwabiście miękka. Po drugiej
stronie wypluło mnie, jakby ktoś wystrzelił z procy,
przetoczyłam się po moście. W głowie mi się zakręciło, kiedy
próbowałam wstać na nogi. Cały świat zawirował mi przed
oczami. Zanim pochłonęła mnie ciemność, poczułam na sobie
elektryzujące muśnięcie czyichś ciepłych rąk. Zadrżałam, bo
znałam ten dotyk. Zaczęłam się unosić wyżej i wyżej, aż
przestałam czuć cokolwiek.
Kosztowało mnie sporo wysiłku i trudu, żeby wykonać
najzwyklejszą czynność – otworzyć oczy. W tym momencie to
było najbardziej wyczerpujące zajęcie, z jakim przyszło mi
się zmierzyć.
Spod wpółprzymkniętych oczu zauważyłam, że leżę na
wielkim łożu, które pewnie wypełniłoby mój pokój niemal w
całości. Byłam okryta wielkim, puchatym, mięciutkim kocem.
Pomieszczenie
było
oświetlone
blaskiem
świec.
Pociągnęłam nosem i zaczęłam się zastanawiać, co tak
pachnie. Zapach przypominał lawendę, ale był wyczuwalny
jeszcze jakiś inny ton, którego nie potrafiłam teraz
rozpoznać. Moje komórki nie funkcjonowały jeszcze
poprawnie. Czułam się natomiast, jakbym znalazła się w
bajce o śpiącej królewnie.
Odwróciłam delikatnie głowę w innym kierunku. Obok
okna stał ktoś, kto był całkowicie pochłonięty rozmyślaniami.
Uzmysłowiłam sobie, że przecież go znałam! To on nawiedzał
mnie w moich snach. Różnica polegała na tym, że teraz nie
potrzebowałam lustra, żeby go zobaczyć.
Był realny i prawdziwy. Lśnił wewnętrznym blaskiem.
Chyba, że znowu o nim śnię – pomyślałam.
Zdumiona otwarłam oczy szeroko i dokładniej mu się
przyjrzałam. Z tyłu pleców zwisały duże, połyskująco białe
skrzydła. Przetarłam oczy, upewniając się, czy na pewno z
moim wzrokiem jest wszystko w porządku. Nie zniknęły, to
były najprawdziwsze skrzydła.
– Chyba dalej śnię – mruknęłam zdziwiona.
Odwrócił się w moją stronę, a na jego przystojnej buzi
pojawił się olśniewający uśmiech.
Jego oczy wyrażały ulgę, troskę i coś jeszcze…, czyżby
miłość? Jakoś jeszcze nie mogłam w to wszystko uwierzyć,
wydawało mi się to tak mało realne. Logika i serce
najwyraźniej jeszcze nie doszły w tej sprawie do
porozumienia i nadal trwały negocjacje, które pewnie szybko
nie dobiegną końca.
– Prawdziwa z ciebie śpiąca królewna – na dźwięk jego
głosu, aż mi serce o mało nie wyskoczyło z piersi.
– To samo pomyślałam, kiedy otworzyłam oczy. Jakbym
przez jakiś kiepski żart znalazła się w bajce – ledwo
wychrypiałam słabym głosem. – Znam cię, prawda? A
przynajmniej twój głos – zamknęłam oczy i opadłam z
powrotem na poduszki, ból rozsadzał mi czaszkę.
– To paskudne uczucie niedługo minie – poczułam dotyk
jego dłoni na swoim czole.
Westchnęłam, czując ogromną przyjemność. – Prześpij się
jeszcze trochę, pogadamy, jak nabierzesz sił – pocałował
mnie w skroń.
Zmógł mnie sen. Długi, relaksujący i odnawiający.
*
– Jak się czuje? – zapytała mnie Heather, wchodząc do
pokoju.
– No widzisz, jak zwykle śpi – z moich ust wyrwał się
chichot.
Przysiadła na brzegu łoża, czule głaszcząc jej policzek.
– Wszyscy z niecierpliwością czekają, aż się obudzi.
Niestety odniosłam wrażenie, że boją się tej chwili i jej samej
– spojrzała na mnie, a jej oczy skrywały cierpienie. Moje brwi
poszybowały w górę.
– Chyba im aż tak nie odbiło, żeby czuć przed nią strach? –
byłem oburzony. – Przecież przez te wszystkie minione lata
zbłądziła tylko raz! Jeden jedyny raz, a oni zachowują się,
jakby była złem wcielonym!
Wstała i podeszła do mnie, łapiąc mnie za ramiona.
– Uspokój się, ja ją znam i wiem jaka jest, ale mam także
świadomość tego, jaka potrafi być. Nie zapominajmy, co się
działo ostatnim razem – w jej głosie zabrzmiał smutek. –
Udało ci się ją tutaj sprowadzić, za co jestem ci bardzo
wdzięczna, ale do ostatecznego wyboru jest jeszcze zbyt
długa droga. Wszystko może się jeszcze wydarzyć, a Ian tak
łatwo nie odpuści, szczególnie jeśli chodzi o Megan –
zerknęła raz jeszcze w jej stronę, obdarzając ją ciepłym
spojrzeniem i lekko się uśmiechając, ucałowała ją w czubek
głowy. – Witaj w domu, kochanie – wyszeptała.
– Wiem – mruknąłem. – Tym razem nie odpuścimy, jest
nasza! Jest moja i nic nie stanie nam tym razem na
przeszkodzie, żeby być razem!
– Wierzę w ciebie. Wierzę w was – powiedziała pewnym i
mocnym, ale spokojnym głosem, poklepała mnie po ręce i
wyszła.
*
Śniłam. Widziałam swojego męża kołyszącego naszego
dwuletniego synka. Płakał, bo biegając za motylami upadł i
zranił się w kolanko. Był miniaturką swojego taty, wyglądali
niemal identycznie. Nawet mówili w bardzo podobny sposób.
Adam bardzo dobrze sobie z nim radził, kryzys został więc
szybko został zażegnany. Uśmiechnęłam się na ich widok.
Podeszłam do swojego lustra, odwróciłam się bokiem,
podziwiając swój coraz większy brzuch.
– Już niebawem powitamy cię na tym świecie, mój mały
aniołeczku – szepnęłam, z miłością go głaszcząc.
Obraz uległ zmianie. Nadal stałam przed lustrem, ale
byłam starsza. Moje blond włosy związane były w luźny
koczek, a oczy otaczały już drobne zmarszczki, ale biło z nich
szczęście i spełnienie. Dzięki temu nadal byłam dość ładna.
Ręka, w której trzymałam ściereczkę, wycierając kurz z
tafli lustra, zatrzymała się w powietrzu. Poczułam niepokój
mieszany ze strachem. Po plecach przebiegł mi dreszcz,
wywołując drżenie całego ciała. Zło było blisko.
Zerwałam się z miejsca i ruszyłam szukać Adama.
Ogarniała mnie coraz większa panika, bo nigdzie nie mogłam
go odnaleźć. Przeszukałam cały dom, każdy pokój. Niczego
nie znalazłam. Było pusto. Wybiegłam z domu, obiegając go
niemal dookoła.
Pod drzewami dostrzegłam jakiś ruch. Zamarłam. Obcy
trzymał w ręce nóż splamiony krwią, na ziemi ktoś leżał.
Rozpoznałam białą bluzkę, którą Adam założył tego ranka.
– Nie! – przestrzeń wypełnił jej rozdzierany bólem krzyk.
Ile sił w nogach biegłam w ich stronę. – Pewnego dnia znajdę
cię i choćbym miała zginąć, na zawsze zabiorę cię ze sobą! –
syknęłam w stronę obcego przez zaciśnięte zęby.
– Moja droga, to będzie spełnienie moich marzeń – zaśmiał
się szyderczo, rozłożył swoje czarne skrzydła i wzbił się w
górę.
Rzuciłam się do mojego umierającego męża.
– Nie – odgarnęłam jego włosy z czoła. – Nie – szeptałam
zrozpaczona, a z oczu zaczęły kapać mi łzy. – Jeszcze nie
teraz, proszę, nie zostawiaj mnie – z przerażeniem patrzyłam
na wypływającą z rany na brzuchu życiodajną krew.
Powoli otwarł oczy, uśmiechnęłam się do niego przez łzy.
– Nie zostawiaj mnie – błagałam go.
– Pamiętaj – wyszeptał z trudem, łapiąc oddech. – Ty… ja…
my… na zawsze… Po kraniec świata… Kocham Cię –
westchnął po raz ostatni. Zmarł.
– Nie! Adam! – zaczęłam nim szarpać w nadziei, że jeszcze
zdoła do mnie wrócić.
Ból rozpaczy ogarnął całe moje ciało. Czułam, jak moje
serce pęka.
– Zaczekaj na mnie – szepnęłam. Z moich płuc uleciał
ostatni oddech, opadłam obok mojego ukochanego męża.
Poszłam za nim.
*
Obserwowałem ją, kiedy spała. Widziałem, że coś się z nią
dzieje. Z pewnością blokada cofała się i zaczęły zalewać ją
wspomnienia. Zaczęła drżeć.
– Nie! – pokój wypełnił jej rozdzierający z bólu krzyk.
Z oczu popłynęły jej łzy.
– Adam – szepnęła zbolałym głosem.
Nastąpiła cisza. Wiedziałem, do jakiego momentu się
cofnęła. Jego śmierci. Oby nigdy nie przypomniała sobie, co
działo się potem – modliłem się w duchu.
Zerwała się, siadając na łóżku. Oczy miała szeroko otwarte
z przerażenia. Szybkim ruchem złapałem ją w ramiona,
mocno przytulając do siebie, otoczyłem nas swoimi
skrzydłami.
Cicho westchnęła z ulgą.
– Już po wszystkim. Jesteś bezpieczna – przemawiałem do
niej łagodnie.
– To był okropny koszmar – wyjąkała wstrząśnięta.
– Wiem, zapomnij o tym – wyszeptałem do jej ucha, nie
wypuszczając jej jeszcze z ramion.
Podniosła głowę, badawczo mi się przyglądając, szybko
oprzytomniała, kiedy spostrzegła otaczające nas skrzydła.
Uniosła w górę roztrzęsioną dłoń i pogłaskała mnie po nich.
*
Rany Julek! Otaczały mnie skrzydła. Jego skrzydła.
Odważyłam się i dotknęłam ich. Aż się zachłysnęłam z
wrażenia, bo były delikatniejsze niż sam atłas.
Zmrużył oczy, co najwyraźniej świadczyło o tym, że
sprawiłam mu tym dotykiem przyjemność. Przeniosłam swoje
dłonie na jego twarz. Uśmiechnął się do mnie spod
przymkniętych powiek.
Poprawiłam się, żeby mieć do niego lepszy dostęp.
Poszłam za głosem serca i pocałowałam go, zaskakując tym
zarówno siebie, jak i jego. Uścisk skrzydeł stał się
mocniejszy, a nasz pocałunek się po chwili pogłębił. Zawarta
w nim była siła tęsknoty i miłości.
Miałam wrażenie, że zadrżała pod nami ziemia.
Nie bałam się go, wręcz przeciwnie, nigdy nie czułam się
bardziej bezpieczna. W tej chwili, a nawet już wcześniej,
wiedziałam, że chcę być obok tego oto chłopaka. Mimo że był
mi zupełnie obcy, miałam wrażenie, że znamy się całą
wieczność. Chcę, żeby mnie dotykał, sama też mam ochotę
czuć jego skórę pod swoimi palcami. Pragnę go każdą
cząstką swojego ciała.
Jestem pewna tego, że moje serce go kocha, choć rozum
go nie zna.
– Tęskniłem za tobą – wyszeptał wprost w moje nabrzmiałe
od pocałunku usta.
– Mój umysł krzyczy na mnie, że jestem idiotką, bo
straciłam rozum, pozwalając na to wszystko – zatoczyłam w
powietrzu ręką. – Natomiast moje serce – zaśmiałam się
nerwowo – fika koziołki ze szczęścia, bo jestem w domu i
odzyskałam utraconą, brakującą część siebie samej –
zebrałam się na odwagę i spojrzałam mu głęboko w oczy,
szukając jakiś najmniejszych oznak tego, że to jakiś kiepski
żart lub też coś innego. Nie znalazłam niczego oprócz
szczerości, radości i miłości. – Są takie piękne –
wymruczałam, dotykając jego skrzydeł – działają na mnie jak
narkotyk, ciągle chcę więcej.
– Zawsze dotykasz ich w ten sposób – uśmiechnął się do
mnie. – Uwielbiam te nasze pierwsze spotkania, są jak
delikatny deszczyk podczas upałów, napełniają nas nową
energią – lekko musnął mój kark.
Przerwałam tę pieszczotę, kiedy dotarło do mnie to, co
przed chwilą mi powiedział.
– Zawsze? Ile było tych pierwszych razów?
– Hmm… – zastanawiał się przez chwilę. – Prawie
dwieście.
Zbaraniałam. Moje brwi poszybowały wysoko w górę.
– To naprawdę kiepski żart – nie byłam z niego
zadowolona.
– Nie, mój aniele. Żaden żart – potarł swoim nosem o mój.
– Prawie dwieście razy umarłam? Dwieście razy
narodziłam się ponownie? Prawie dwieście razy prowadziłeś
ze mną tę rozmowę? Prawie dwieście razy wyszłam za ciebie
za mąż?
– byłam coraz bardziej podenerwowana.
– Tak – powiedziałem z wahaniem, bo czułem, jak narasta
w niej panika.
– Wypuść mnie! To przestało być śmieszne, mam tego już
dość! – zaczęła się szarpać.
– Nie mogę – umocniłem uścisk. – Gdy to zrobię,
wpadniesz w szał. Raz popełniłem ten błąd i więcej tego nie
powtórzę. Skrzydła cię uspokajają. Kiedy skończymy
rozmowę, schowam je.
– Gdzie? Do szafy? – zapytała mnie, prychając ze złości.
Rozbawiła mnie, więc roześmiałem się.
– Jesteś cudowna. Zapomniałem już, że także dowcipna.
Poddałam się. Wdech… wydech… wdech… wydech… –
nakazywałam sobie. Zaczęło przynosić to zamierzony efekt.
Jeszcze raz wyciągnęłam swoją dłoń w kierunku skrzydeł,
żeby ich dotknąć. Ze zdziwieniem zauważyłam, że w jakiś
sposób mnie odprężają. Kiedy się uspokoiłam, uderzyło we
mnie
jeszcze
inne
uczucie,
zbyt
intensywne,
zbyt
przerażające.
Pożądanie. Zadrżałam.
*
Stanowczym, lecz niechętnym ruchem złapałem jej dłoń,
zawczasu przerywając to, co zaczęło się dziać między nami.
Oczywiście, nie chciałem tego, ale musiałem. Ograniczała
nas wyłącznie jedna zasada, której żadne z nas nie mogło
złamać.
– Wiem… – ucałowałem jej dłoń, którą nadal trzymałem w
swojej ręce. – Ale jeszcze nam nie wolno, musimy zaczekać
do dnia naszego ślubu.
– Jakiego ślubu?! – wyszarpnęłam swoją dłoń.
– W dniu twoich osiemnastych urodzin zawsze bierzemy
ślub.
Parsknęłam śmiechem.
– Robi się coraz ciekawiej – mruknęłam. – Ile ty masz lat?
– Jestem o rok starszy od ciebie.
– Świetnie. Umierasz tak jak ja, prawda?
– Tak. Tylko na krótko. Odradzam się w tym samym dniu,
co ty. Dlatego zawsze wiem, kiedy wracasz, żeby
przygotować wszystko i odnaleźć cię na czas. Niestety nie
wiemy, w którym miejscu akurat się odradzasz i muszę cię
szukać. Wracam już jako osiemnastolatek i z całym
kompletem wspomnień. Upadamy na terenie Siedziby Dobra,
z dala od ciekawskich spojrzeń innych ludzi. Jest to dla nas
najbezpieczniejsze wyjście. Ty rodzisz się jako niemowlę i
potrzebujesz czasu, żeby sobie całą resztę przypomnieć.
Zastanawiałam się przez chwilę nad kolejnym pytaniem,
jednocześnie przyswajając to, co właśnie usłyszałam.
– Co by się stało, gdybyś się spóźnił?
– Przejęłoby cię Zło – powiedział to tak spokojnie, jakby
zamawiał pizzę.
– Zło?! – ledwo wyjąkałam.
– Tak. Jeśli jest Dobro, to musi być i Zło. We
wszechświecie musi panować równowaga – oparł się
wygodnie o poduszki, przyciągając mnie do siebie, a moje
nogi zniknęły pod skrzydlastą kołderką.
– Ach – wyrwało mi się. – Ich dotyk przypomina lekki puch
chmur – moja ręka sama powędrowała w ich stronę.
– Ręce trzymaj przy sobie – skubnął moje ucho. To się źle
skończy, a ja nie mam zamiaru być Upadłym.
Zacisnęłam ręce w pięści i schowałam pod pachy.
– Opowiadaj – ponagliłam go. Te skrzydła doprowadzają
mnie do obłędu.
– Na świecie bez względu na pochodzenie, kolor skóry,
wyznanie czy kulturę, jedyną, niepodważalnie najważniejszą
wartością jest Dobro, które powinno łączyć wszystkie żyjące
istoty. Wiele setek lat temu pojawiła się pierwsza i jedyna
para: Arcyanioł w towarzystwie Arcyświatła. Z nich narodziły
się Anioły, które dla równowagi muszą mieć swoje Światło,
aby zawsze mogły trafić do swoich domów. Aniołowi
przypisane jest zawsze to samo Światło, razem tworzą
harmonijną, uzupełniającą się wzajemnie parę. Natomiast z
nich rodzą się zwykli śmiertelnicy. Przez setki lat panowały
harmonia, miłość i spokój. Niestety Zło stało się zazdrosne,
więc przystąpiło do działania. Zaczęły się różne jego
knowania i podszepty.
Cierpliwie czekało na tego, który się skusi. Oczywiście
celowało dość wysoko. Jego priorytetem stała się Arcypara.
Jedno z nich uległo i od tamtej pory zostało Upadłym. Zostało
stąd wygnane.
Od tamtej pory dokłada wszelkich starań, żeby stworzyć
swoją Siedzibę Zła, tylko po to, aby rozsiewać po świecie
wszystko to, co najgorsze. Ma się rozumieć, że równowaga
została zachwiana i nie rodzą się już Anioły – ciężko
westchnął.
– Ok, rozumiem. Teraz jesteśmy w Siedzibie Dobra? Mam
nadzieję, że tak – pomyślałam.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy potwierdził skinieniem głowy.
– Kto jest tutaj tym Arcy-?
– Heather jest Arcyaniołem. Kiedy tylko skończymy,
pójdziemy do niej. Była tu, kiedy spałaś. Chciała zobaczyć, co
z tobą.
Zerknęłam na niego z wysoko uniesionymi brwiami.
– Dlaczego? Przecież jestem tylko zwykłym człowiekiem,
daleko mi do niej – wzruszyłam ramionami.
Roześmiał się.
– Mylisz się. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Jesteś jej córką,
a wiadomo przecież, że matka zawsze troszczy się o swoje
dzieci.
– Córką?! Przecież to ty jesteś Aniołem, nie ja! –
krzyknęłam.
– Nie. Ja jestem twoim Światłem, a ty jesteś Aniołem –
pocałował mnie w nos.
– Ale to ty masz skrzydła – zaczęłam szybko łapać
powietrze, czując, że zbliża się kolejny atak paniki. – Chyba
znowu ich potrzebuję – nie skończyłam jeszcze mówić, a już
mnie otaczały. Odetchnęłam głęboko.
– One są lepsze niż jakiekolwiek tabletki uspokajające –
rozluźniłam się, czując ich cudowne działanie.
– Po to je mam. Chodź, ubieraj się – szybko zeskoczył z
łóżka, wyciągając w moim kierunku swoją dłoń. – Heather
czeka na nas, a zwłaszcza na ciebie.
– Ooo – zawahałam się, zatrzymując w połowie drogi.
– Nie panikuj – zaśmiał się leciutko. Znacie się przecież od
setek lat. Kocha cię. Kiedy usunie blokadę z twojej pamięci,
wtedy sobie wszystko przypomnisz.
Rozdział 4.
Trzymając mnie za rękę, prowadził do stojącej na
przeciwległej ścianie ogromnej szafy. Dopiero teraz
dokładniej przyjrzałam się wystrojowi pokoju. Stanowił
mieszankę dawnego stylu z obecnym. Sufit był niebotycznie
wysoki, przyozdobiony różnymi malowidłami. Okno było
ogromne – zajmowało trzy czwarte ściennej przestrzeni, po
tej samej stronie stało to bardzo wygodne łóżko, z którego
dopiero co wstałam.
Uśmiechnęłam się, kiedy dojrzałam te elementy świata
współczesnego. Oczywiście,
znalazło
się miejsce
na
telewizor, który, żeby pasować do całego wystroju, musiał
być spory, obok niego stał nowiutki model konsoli. Nie
zabrakło też biurka z laptopem najlepszej na rynku firmy z
podłączonym
szerokopasmowym,
szybkim
Internetem.
Można tu siedzieć, nie ruszając się z miejsca, a mieć tak
naprawdę wszystko pod ręką. Wskazałam palcem na to
wszystko.
– Nie szczędzimy środków na szukanie swoich Aniołów, a
wbrew temu, co sobie teraz myślisz, wcale nie jest to łatwe
zadanie.
– Jak się to odbywa?
– Jak już tłumaczyłem ci wcześniej, pojawiam się z chwilą
twoich powtórnych narodzin.
Potem cierpliwie czekam, aż zaczynam wyczuwać twoją
energię. Z każdym kolejnym dniem staje się ona silniejsza i
bardziej namacalna. Nie potrafimy przewidzieć, kiedy cię
odnajdę.
Dużą rolę odgrywasz także ty sama, bo podświadomie
decydujesz, kiedy chcesz zostać znaleziona. Jeśli jesteś
gotowa, wtedy energia przybiera na sile, a ja wówczas
szybko potrafię cię zlokalizować i przystąpić do działania w
celu sprowadzenia cię tutaj. Niestety, Zło robi dokładnie tak
samo. Zaczyna się między nami wyścig z czasem i walka o to,
kto będzie pierwszy.
– Trochę to pogmatwane – mruknęłam. – A to dla zabicia
czasu? – wskazałam głową na konsolę.
– Naturalnie – roześmialiśmy się.
Otwarł przede mną „moją” część szafy. Z moich ust
wyrwał się zduszony jęk zachwytu.
Szafa wypełniona była po brzegi wszystkim tym, o czym
mogłaby marzyć dziewczyna w moim wieku. Najróżniejsze
modele butów, od klapek po kozaczki, ustawione w
równiutkim rzędzie pod ścianą szafy. Na wieszakach
porozwieszane bluzki, sweterki i spodnie w najróżniejszych
fasonach i kolorach. Znalazłam jeszcze sukienki, spódniczki,
okrycia wierzchnie. Spłonęłam rumieńcem, kiedy otwarłam
szufladę z koronkową bielizną.
Osłupiała zerknęłam w stronę Adama. Szczerzył się do
mnie szerokim uśmiechem.
Wzruszył ramionami, widząc moje pytające spojrzenie.
– Po prostu wiem, co lubisz i tyle.
– Naturalnie – odpowiedziałam tonem sugerującym
rozmowę o bułkach, a nie o bieliźnie, ale w środku cała
drżałam. Jeśli tak dalej pójdzie, eksploduję z nadmiaru
emocji i tego wszystkiego, co się dzieje teraz wokół mnie.
Z drugiej strony, intuicja podpowiadała mi, że to wszystko
jest naturalnym stanem rzeczy, podobnie jak oddychanie. W
głowie miałam już totalny mętlik, a wyglądało na to, że to
dopiero początek rewelacji.
– Czy nie powinna cechować nas skromność? – zatoczyłam
ręką łuk, wskazując na to, co nas otacza.
– To tylko ubrania. Nie ma tam przecież drogocennej
biżuterii, prawda? – puścił do mnie oczko.
Roześmiałam się lekko.
– Słuszna uwaga. Mój prywatny sklep odzieżowy – wzięłam
dopasowane jeansy i biały sweterek, po czym pognałam do
łazienki.
– Ha! – zawołam do siebie, wchodząc do środka.
Przynajmniej to pomieszczenie było małe, ale urządzone
bardzo w starym stylu, nie mam zielonego pojęcia, w jakim.
Zachwycałam się wanną, która była wolnostojąca, na ślicznie
zdobionych, złotych nóżkach. Ciekawe, czy są z prawdziwego
złota? – pochyliłam się, żeby ich dotknąć.
Zanurzona
po
sama
szyję
w
pachnącej
pianie
kontynuowałam oględziny. Lustro najwidoczniej tworzyło
komplet z wanną. Jego rama miała identyczne zdobienia, jak
te przy nóżkach. Wychyliłam się lekko, żeby się upewnić.
Hmm, tak, takie same. Podobała mi się.
O kurczę! Komoda miała takie tamo wykończenie.
Wyskoczyłam z wody, żeby się przekonać, co skrywał jej
środek. Zatkałam usta dłonią. Kosmetyki! Całe mnóstwo
kosmetyków – zupełnie jakbym znalazła się w drogerii.
Byłam zachwycona, a moje kobiece ego skakało pod sam
sufit, który – uprzedzam – był dość wysoki.
Szybko się ubrałam i zrobiłam lekki makijaż. Zadowolona
ze swojego wyglądu mogłam iść na spotkanie z samym
wszechmogącym.
– Mam pytanie – odszukałam wzrokiem Adama, który leżał
na sofie i grał na konsoli.
Odwrócił się w moją stronę, przerywając swoją grę. Na
jego twarz wypłynął szeroki uśmiech. Ciekawe, czy
spodobałam mu się w tym, co miałam na sobie, czy też może
cieszył się, że mnie widzi. Ciekawe, że w ogóle się nad tym
zastanawiałam. Tak jakbym zawsze chciała go zadowolić.
Czyżby moja podświadomość wiedziała więcej niż ja sama?
– Jak zawsze ślicznie wyglądasz i cieszy mnie twój widok –
powoli podchodził do mnie.
Kurczę, czyżby czytał mi w myślach? Nie wspominał o tym,
że to potrafi. Zadumałam się przygryzając dolną wargę.
Roześmiał się na widok mojej miny.
– Nie, Aniele. Nie czytam twoich myśli.
Chyba w tej chwili oczy wyskoczyły mi z orbit.
– Znam cię od stuleci – pocałował mnie delikatnie w czoło,
a ręce zamknęły się wokół mojej talii – To naturalne, że znam
cię, jak siebie samego, czasami się zdarzy, że coś dzieje się
kilkakrotnie.
– Nie jesteś tym znudzony? To tak, jakbyś przeżywał każdy
kolejny dzień od nowa.
Pokręcił przecząco głową.
– To nie wygląda tak, jak myślisz. Za każdym razem jesteś
taka sama, jest wiele podobieństw, ale jesteś też odmieniona
w jakimś stopniu przez poprzednią siebie. Przecież nic nie
jest trwałe, a ludzka osobowość ewoluuje. Zawsze wnosisz
coś nowego do swojej osobowości. Dlatego tak bardzo
kocham te momenty, kiedy odkrywam w tobie coś nowego.
Znam cię na wylot, a jednocześnie jesteś wielką
niespodzianką.
Podeszliśmy do sofy, wygodnie się na niej lokując.
Oparłam się o niego. Nasze ciała idealnie dopasowały się do
siebie.
– Hmm, bardzo to ciekawe. Jasno mówi o tym filozofia
Heraklita – widząc jego nieme pytanie, pospieszyłam z
wyjaśnieniem. Zatrzymałam swój wzrok na jego szyi,
skupiając się na jednym punkcie, żeby jakoś logicznie
przekazać to, co wiem i niczego nie przekręcić, jak to
miewam w zwyczaju. – Filozofia ta głosi, że ciągłe stawanie
się i przemijanie jest najważniejszą cechą bytu. Byt nie ginie
i nie powstaje, jedynie się zmienia. Samo stawanie się i
przemijanie
jest
wynikiem
ciągłego
ścierania
się
wyodrębnionych z bytu przeciwieństw, jak jasność i
ciemność.
– Słuszna uwaga – pogłaskał moje włosy. – Doskonale
odnosi się do tego, co dzieje się z nami.
– Mam jeszcze jedno pytanie.
– Słucham – wyszeptał, trącając mnie swoim nosem w
ucho, w efekcie czego zadrżałam, lecz starałam się to
zignorować.
– Czy muszę tu teraz mieszkać? Czy mogę wrócić do siebie
i do tego życia, które wiodłam do tej pory?
– Byłoby bezpieczniej dla ciebie i dla pozostałych, gdybyś
tu została. Wtedy Zło nie miałoby do ciebie żadnego dostępu,
ale w pewnym momencie mogłabyś zacząć czuć się jak w
klatce, a w rezultacie to mogłoby odbić się na twoim zdrowiu
psychicznym.
Przyjrzałam mu się dokładniej, w odpowiedzi wzruszył
tylko ramionami.
– Wolna wola, pamiętasz? Nikt do niczego cię nie zmusi, a
jak cię znam, lubisz przestrzeń i poczucie swobody w
podejmowaniu decyzji, szczególnie jeśli chodzi o ciebie
samą.
Faktycznie, doskonale mnie zna – pomyślałam.
– To prawda, nie lubię, gdy coś zostaje mi z góry
narzucone.
Przytaknął i lekko się uśmiechnął. Usiadłam, prostując
plecy, w mojej głowie pojawiło się kluczowe pytanie.
– A co z moją matką, Jill? Kim ona jest dla mnie? –
poczułam ucisk w sercu.
Pogłaskał mnie uspokajająco po plecach.
– Nadal jest twoją matką, urodziła cię i wychowała.
Natomiast twoje życie pochodzi od Heather.
Jego głos był tak kojący i ciepły, że mogłabym go słuchać
bezustannie.
– Nie wyklucza to faktu, że mam problem, bo zupełnie nie
wiem, co mam teraz zrobić – wyrwało mi się ciężkie
westchnienie, ale ponownie oparłam się plecami o Adama. To
bijące od niego ciepło bardzo uzależniało, zupełnie jakby
mnie ktoś zaczarował i zaprogramował na niego.
Trochę to niepokojące, ale jakoś niespecjalnie się tym
przejmowałam, bo zwyczajnie było mi dobrze. – Czas?! Ile tu
już jestem? Musimy wracać, mama będzie odchodziła od
zmysłów, że mnie tak długo nie ma – zerwałam się z sofy, ale
Adam szybkim ruchem złapał mnie i posadził z powrotem
obok siebie.
– Uspokój się. Kiedy jesteś tutaj, czas płynie inaczej.
Minęło ponad dwanaście godzin odkąd tu jesteś, ale tam, u
ciebie, dopiero godzina.
Zaczęłam się rozluźniać, ale ciężko mi to było pojąć. Nie
dość, że jestem jakimś Aniołem, a obok mnie spokojnie siedzi
chłopak, który jest mi przeznaczony na wieczność, poluje na
mnie Zło, to jeszcze czas płynie inaczej. Jak to ogarnąć i nie
zwariować?
– Nie martw się, przypilnuję upływu czasu. Wieczorem
wrócimy do ciebie – podał mi rękę, pomagając wstać. – Jakoś
to poukładamy, zresztą jak zawsze. Jeśli nie masz więcej
pytań, to musimy iść. Heather na nas czeka.
Roześmiał się, widząc moją minę i popchnął mnie lekko w
stronę drzwi, nie dając czasu na tchórzostwo.
Wyszliśmy na zewnątrz, byłam tak zdumiona, że szeroko
otwarłam usta. Moim oczom ukazał się ciągnący się bez
końca korytarz. Po prawej stronie szeregiem ciągnęły się
drzwi. Jak wyjaśnił mi Adam, były to pokoje innych Aniołów.
Po przeciwnej stronie znajdowały się okna w kształcie
półkoli, sięgały od podłogi po sam sufit. Wpadały przez nie
promienie wschodzącego słońca, tworząc fenomenalny efekt.
Czułam się, jakbym przypadkiem znalazła się w baśni o
księżniczce.
Największe wrażenie zrobił na mnie charakter wnętrza,
będący
pomieszaniem
dawnego
zamczyska
z
nowoczesnością. Nad wszystkimi drzwiami wisiały lampy z
żarówkami LED, a zamiast korkowej tablicy wisiały tam
tablety, gdyby ktoś zechciał zostawić komuś wiadomość.
Czyżby naprawdę było tu połączenie internetowe? –
zastanawiałam się. Adam zauważył jak intensywnie się im
przyglądam.
– Tak, mamy tutaj Internet – odpowiedział, uprzedzając
moje pytanie.
Szczerze mówiąc, byłam zachwycona tym wszystkim coraz
bardziej. Zanim Adam wprowadził mnie do komnaty Heather,
zatrzymałam się przed drzwiami, żeby wziąć trzy głębokie
wdechy dla uspokojenia. Tym razem nie śmiał się ze mnie,
tylko czekał cierpliwie, aż będę gotowa. Byłam mu za to
bardzo wdzięczna. Skinęłam głową w jego kierunku i
poszłam za nim na spotkanie z moją Anielską Matką.
Kolejny raz dzisiaj zaniemówiłam, tym razem na widok
kobiety siedzącej za biurkiem.
Była nieziemsko piękna. Jej błękitne oczy patrzyły na mnie
ciepło i łagodnie, a długie, kręcone, blond włosy tworzyły
wokół twarzy błyszczącą aureolę. Wyczuwało się bijące od
niej dobro i życzliwość. Na mój widok zerwała się z krzesła i
szybkim, energicznym krokiem podeszła do mnie. Bez
żadnych ogródek złapała mnie w ramiona, mocno ściskając.
– Nareszcie jesteś z nami, moja droga – wyszeptała
delikatnym głosem.
Głosu Adama mogłabym słuchać bez końca, ale gdybyście
posłuchali jej… Chyba nie znajdę odpowiedniego słowa, żeby
go opisać. Jedyne, co mogę powiedzieć na pewno, to to, że
był spokojny, łagodny i przepełniony miłością.
Nie bardzo wiedziałam, jak się zachować w stosunku do
niej.
– Witam – tylko tyle zdołałam wydusić z siebie.
– Nie bój się mnie – szepnęła, unosząc lekko brwi.
– Nie boję się ciebie, lecz czuję się onieśmielona twoją
urodą. Jesteś tak śliczna, że szczerze wątpię, żebym była
twoją córką – odważyłam się głośno wygłosić to, co mnie
gryzło.
W pokoju rozbrzmiał jej serdeczny śmiech. Wskazała nam
ręką miejsce na pobliskiej sofie, zapraszając, żebyśmy
usiedli. Zajęliśmy miejsca tuż obok niej, żeby móc się jej
lepiej przyjrzeć. Adam usiadł za mną, aby być blisko mnie, w
razie gdybym go potrzebowała.
– Zapewniam cię, że nią jesteś. Twój obecny kolor włosów i
oczu jest w tej chwili neutralnej barwy, charakterystyczny
dla Aniołów, ale zmieni się po dokonaniu przez ciebie wyboru
strony, do której chcesz należeć.
–
Rozumiem
–
wzięłam
od
niej
szklankę
soku
pomarańczowego. Czyżby ona także znała mnie tak dobrze
jak Adam? – A jak wyglądają ci po drugiej stronie? –
pożałowałam tego pytania, jeszcze zanim skończyłam je
wypowiadać, ponieważ w jej oczach dostrzegłam błysk
strachu. – Przepraszam, chyba nie powinnam o to pytać.
– Spokojnie – dotknęła mojej dłoni. Nic się nie stało.
Zresztą, powinnaś to wiedzieć – wzięła głęboki oddech. –
Mają czarne włosy, a kolor ich oczu przypomina bursztyn. Na
swój niebezpieczny sposób są także piękni. Tylko po to, żeby
oddziaływać na ludzi.
– Czy dobrze zrozumiałam, że wszyscy anielscy adepci
wyglądają
podobnie
do
mnie,
ale
po
dokonaniu
jakiegokolwiek
wyboru
upodobniają
się
do
waszego
wyglądu?
– Tak. Doskonale.
– Kiedy następuje ten wybór?
– W naszym przypadku, gdy połączysz się ze swoim
Światłem z własnej, szczerej i nieprzymuszonej woli.
Natomiast w ich wypadku, kiedy masz świadomość, że nie
chcesz być częścią naszego świata i kiedy ciągle czujesz
złość – wyjaśniła.
– Bez presji – mruknęłam pod nosem.
Heather poklepała mnie po dłoni, dodając otuchy.
– Czy w chwili wyboru można przekonać Anioła do zmiany
jego wcześniejszej decyzji?
– I tak, i nie. Jest to możliwe, ale bardzo czasochłonne.
Najczęściej atakowane są Anioły, które nie podjęły jeszcze
decyzji. Wtedy są najłatwiejszym celem, bo są bardzo
życzliwe i podatne na sugestie.
– Hmm, nadążam – poprawiałam się na kanapie,
przygotowując się do pytania, które krążyło mi po głowie. –
Czy można przeciągnąć Światło na tę złą stronę? –
zerknęłam w stronę Adama, ale nie zauważyłam, żeby
zbulwersowało lub zezłościło go moje pytanie. Posłał mi
ciepły uśmiech w sposób, który stał mi się już dobrze znany,
a może pamiętany? Naprawdę, zaczęłam się już gubić.
– Tak, można, ale jest to zadanie jeszcze trudniejsze niż
przekonanie Anioła. Natomiast istnieje możliwość, że jeśli
jedno znajdzie się po tej drugiej stronie, to drugie podąży za
nim.
– A co wtedy się dzieje?
– Rodzi się Zło w czystej postaci – głos Heather zrobił się
twardy, o co bym jej nigdy nie podejrzewała.
– Czy tak się już kiedyś stało? – poczułam jak Adam
niespokojnie poruszył się za mną.
– Na szczęście jeszcze do tego nie doszło, ale było już
bardzo blisko.
W jej oczach dojrzałam coś, co skutecznie zniechęciło
mnie to dalszego drążenia tego tematu. Na razie musi mi
wystarczyć to, co przed chwilą usłyszałam. Pokiwałam głową
na znak, że rozumiem.
– A czy Światło można zabić? Miałam sen… – czułam, jak
ponownie ogarnia mnie ból.
Na mojej nodze spoczęło jedno skrzydło Adama,
uśmiechnęłam się pod nosem i pogłaskałam go po nim.
– Niestety, moja droga, to nie był sen – szepnęła do mnie,
a jej głos wypełnił smutek.
– To było twoje wspomnienie.
Zerknęłam na Adama.
– Nie chcę go przeżywać ponownie – westchnęłam. –
Umarłam tamtego dnia, pękło mi serce, prawda? – zwróciłam
się w stronę Heather.
– Niestety, ale tak. Po połączeniu Anioła i Światła w parę,
jedno bez drugiego nie potrafi i nie chce żyć. Najczęściej
odchodzą w tym samym czasie.
– A co dzieje się ze Światłem, jeśli Anioł obiera inny
kierunek?
– Jak wcześniej wspomniałam, może podążać za swoją
drugą połową, ale na szczęście nie robi tego, lecz zwyczajnie
umiera. Wtedy Anioł staje się nosicielem zła, rozsiewając je
po świecie. Wtedy następuje czas panowania Zła, czyli na
ziemi otaczają ludzi choroby, morderstwa, kradzieże i
wszelkie inne nieszczęścia.
– Zrobiłam to kiedyś? – w środku cała się trzęsłam, zadając
to pytanie, ale musiałam poznać odpowiedź.
Oboje milczeli. To była moja odpowiedź. Przeraziłam się
nie na żarty.
– Nie, to niemożliwe, żebym była taka głupia! – zaczęłam
łapczywie i nerwowo łapać powietrze, a łzy popłynęły mi po
policzkach.
Otoczyły mnie skrzydła. Przymknęłam oczy, czerpiąc z
nich ciepło, spokój i miłość.
Jednak moje odczucia były inne niż wtedy, kiedy mnie nie
otaczały. Przepełniło mnie uczucie życzliwości i matczynej,
troskliwej miłości. Otwarłam oczy. Odetchnęłam już
spokojniejsza.
– Dziękuję – powiedziałam, patrząc z wdzięcznością w oczy
Heather. – Dlaczego to zrobiłam? – z trudem wykrztusiłam to
z siebie.
– Upadły dotarł do ciebie pierwszy – usłyszałam za sobą
zbolały głos Adama.
– Spóźniłem się.
Rzuciłam się w jego ramiona, nie mogłam znieść bólu w
jego oczach. Nie miałam jego kojących skrzydeł, więc nie
mogłam mu pomóc i ująć tej udręki, która z pewnością
ciążyła mu na barkach. Miałam nadzieję, że uda mi się choć
trochę mu ulżyć.
– Na pocieszenie dodam, że udało mu się to tylko raz –
wyplątałam się z ramion mojego Adama i ponownie usiadłam
obok Heather.
– O jeden raz za dużo – mruknęłam z większą złością niż
zamierzałam. – Kiedy to było?
– musiałam zacisnąć usta, żeby nie powiedzieć nic więcej.
– Dawno temu. Nie ma sensu teraz to tego wracać –
pokiwała ze smutkiem głową.
– Skupmy się na tym, co jest tu i teraz. Ian będzie cię kusił.
Jesteś jego celem numer jeden.
Musimy być gotowi. Zaczniemy od powrotu wspomnień.
Może być trochę nieprzyjemnie.
Wracające wspomnienia będą jak fala tsunami. Pamiętaj,
jesteśmy z tobą w razie czego. Gotowa? – nie czekając na
moją odpowiedź, obiema rękami złapała mnie za głowę.
Przeszył mnie tak ostry ból głowy, jakby ktoś przebił ją
sztyletem. Mocno szarpnęłam się, próbując uwolnić od tego
ucisku. Nie minęła chwila, a poczułam wyraźną ulgę. Od razu
rozpoznałam, komu to zawdzięczam. Wiedziałam i czułam, że
Adam jest blisko mnie. Ścisnęłam go mocniej za ręce, które
nadal trzymałam. Dzięki obecności ich obojga wiedziałam, że
jestem bezpieczna i nic mi nie grozi, bo cokolwiek się
wydarzy, nie jestem sama. Odetchnęłam głębiej, pozwalając
dziać się temu, co mnie czeka.
Szturmem zaczęły napływać wspomnienia.
Stałam przy ognisku, pilnując, żeby nie zgasło i trzymałam
małe dziecko na biodrze. Ubrana byłam w skórzaną opaskę
przepasaną przez biodra. Obróciłam się, kiedy usłyszałam za
sobą trzask łamanej gałązki. Ujrzałam mojego mężczyznę
idącego do mnie. Ciągnął za sobą upolowanego zwierza.
Uśmiechnęliśmy się do siebie. Przepłynęła przeze mnie fala
miłości.
Następnie zobaczyłam siebie stojącą przed lustrem.
Ubrana byłam w aksamitną, piękną, zieloną suknię, idealnie
podkreślającą kolor moich oczu. Zaczęłam nerwowo
przechadzać się po zamku, czekając z niecierpliwością na
swojego gościa. Zerknęłam przez okno, kiedy usłyszałam
odgłos końskich kopyt dobiegających z dołu. Na widok
jeźdźca serce zaczęło tłuc mi w piersi tak mocno, że mogło w
każdej chwili z niej wyskoczyć. W brzuchu poczułam stado
latających motylków. Tak szybko, na ile pozwalała mi na to
długa suknia, zbiegałam schodami w dół, żeby go przywitać.
Pisnęłam ze szczęścia na jego widok. Wyglądał imponująco,
dosiadając dużego, czarnego wierzchowca. Szybko z niego
zeskoczył i ze śmiechem wpadliśmy sobie w ramiona,
ukradkiem się całując.
Otoczenie uległo zmianie. Ponownie stałam przed dobrze
już znanym lustrem. Moja twarz była bardzo podobna do tej
obecnej, ale bił z niej blask szczęścia. Oczy miałam mocno
podkreślone czarną kreską. Włosy połyskiwały złotem w
blasku świec, które paliły się wszędzie, gdzie tylko sięgałam
wzrokiem. Na sobie miałam delikatną, złotą chustę, która
spływała aż do samej ziemi. Była tak upięta, że odkrywała
moje ramię, a na nodze tworzyła długie rozcięcie. Na głowie
spoczywał
diadem
wysadzany
drogimi
kamieniami,
świadczący o wysokim pochodzeniu.
Za plecami dojrzałam ruch. Odwróciłam się w chwili, kiedy
do komnaty wszedł On. Jego twarz rozjaśniał szeroki
uśmiech. W rękach niósł dwa puchary, zapewne z
czerwonym winem. Jego skóra połyskiwała złotem, a oczy
podkreślone były czarną kreską. Biodra miał przepasane
taką samą chustą, jaką na sobie miałam ja.
– I jak się czuje wasza wysokość w dniu naszych zaślubin?
– zapytał, podając jeden puchar.
Wznieśliśmy toast, upijając słodkie czerwone wino. Kiedy
odstawił puste puchary, przyciągnął mnie do siebie i
pocałował – długo i namiętnie. Pisnęłam, kiedy poderwał
mnie na ręce i zaprowadził w stronę wspólnego łoża.
Delikatnie wyciągnął diadem z długich włosów.
Subtelnie dotknął klamry przytrzymującej chustę, a kiedy
ją odpiął, spłynęła mu u stóp złotą falą.
W jego oczach dojrzałam nieukrywany zachwyt i miłość.
Dodało mi to śmiałości i rzuciłam się w jego ramiona, mocno
całując, co wywołało uśmiech i razem wylądowaliśmy w
miękkich falach łóżka.
Gdy
otwarłam
oczy,
przechodziłam
obok
lustra.
Przystanęłam na chwilę, żeby poprawić kapelusz, który
miałam na głowie. Przy okazji wygładziłam swoją suknię,
która ciasno opinała z każdym dniem bardziej zaokrągloną
sylwetkę. Uśmiechnęłam się do dziewczyny w lustrze.
Byłam taka szczęśliwa. Wyszłam przed dom zwabiona
dobiegającymi odgłosami śmiechu i zabawy. Mój mąż i nasz
trzyletni synek uganiali się za biedronką, próbując ją złapać.
Ich śmiech unosił się w powietrzu. Kiedy zostałam
zauważona, chłopiec ile sił w nogach podbiegł do mnie, żeby
pochwalić się tymi, które już zdążyli złapać. W ślad za nim
podążał mój przystojny Adam. Mocno mnie przytulił, całując
w skroń i z uśmiechem na twarzy przysłuchiwał się
radosnemu szczebiotaniu dziecka. Usiedliśmy na ławeczce,
chroniąc się pod baldachimem z kwiatów glicynii przed
ostrym, palącym słońcem. Z radością patrzyliśmy jak nasz
syn, tak wierne odbicie Adama, ugania się teraz dla odmiany
za motylami. Ich wspólne szczęście było tak duże, że aż
wyczuwalne.
Kolejne wspomnienie było z wcześniejszego snu. Przed
oczami mignęła mi chwila, kiedy braliśmy ślub. Przyjęcie
odbywało się na świeżym powietrzu. Zobaczyłam nas z
dwójką prawie dorosłych dzieci siedzących przy wspólnym
stole podczas świątecznego obiadu. Jak to możliwe, żeby w
każdym życiu mieć takie szczęście, by szczęśliwie i w miłości
je przeżyć? Jestem wielką szczęściarą, skoro wiem, że
zawsze los spogląda na mnie przychylnie. Byłam bardzo
zadowolona, że tym razem ominęło mnie ponowne
przeżywanie śmierci Adama, ale za to w głowie zabrzmiały
mi moje słowa wypowiedziane tamtego dnia.
– Pewnego razu znajdę cię i zabiję. Będę to robiła za
każdym razem, kiedy się odrodzę.
Następna reminiscencja nie była taka jak pozostałe.
Wypełnił mnie strach, w wyniku czego zaczęłam drżeć. Coś
było nie tak. Rozejrzałam się dokoła siebie. Nigdzie nie
mogłam znaleźć Adama. Parę kroków dalej stał wysoki
mężczyzna. Patrzył w moją stronę, ale w jego wzroku nie
dojrzałam niczego, czego powinnam się obawiać, wręcz
przeciwnie. Uspokoiłam się, bo o dziwo wiedziałam, że nie
zrobi mi żadnej krzywdy. Czekał cierpliwie na mnie, a kiedy
się uśmiechnął, poczułam coś dziwnego wokół serca: jakbym
była w domu i we właściwym miejscu.
Nic z tego nie rozumiałam, co nie zmieniało faktu, że
czułam się dobrze i dominowało nade mną jeszcze dotąd
nieznane uczucie – jakaś potężna siła i moc, której mogłam
bezkarnie używać, kiedy i jak chciałam. Ogarnął mnie też
szereg niespotkanych dotąd uczuć. Wiedziałam, że jestem zła
i wcale nie rozpaczałam z tego powodu, dawało mi to
niesamowitą wolność.
Odwzajemniałam jego uśmiech i złapałam wyciągniętą w
moją stronę dużą, męską dłoń.
Poczułam nie tylko dotyk ręki, ale także skrzydeł na
swoich plecach. Były dużo większe od tych, które mieli Adam
i Heather, a na dodatek w czarnym kolorze. Robiły
imponujące wrażenie.
Przystanęłam obok lustra, które mijaliśmy po drodze. Mój
wygląd niczym nie przypominał moich wcześniejszych
postaci. Długie blond włosy lśniły głęboką czernią, a oczy
błyszczały bursztynowym blaskiem. Podobałam się sobie.
Zadowolona poszłam za mężczyzną idącym przede mną.
Usiedliśmy
w
wielkiej
sali,
popijając
wino,
usatysfakcjonowani swoimi działaniami.
Na świecie zapanował chaos. Ludzie stali się niemoralni,
grzeszyli ciągle w każdy możliwy i znany im sposób. Okradali
nie tylko obcych, ale i sąsiadów, a nawet członków swoich
rodzin.
Zaczęli zapadać na ciężkie choroby, świadomie zarażając
także innych. Nie mieli żadnych skrupułów, żeby skrzywdzić
fizycznie czy psychicznie inną osobę, nawet tę najbliższą.
– Córeczko, jestem taki szczęśliwy, że w końcu
postanowiłaś do mnie dołączyć. We dwoje możemy zrobić
bardzo wiele, a do tego świat teraz należy tylko do nas –
unieśliśmy swoje kielichy, wznosząc toast.
Rozdział 5.
Skończyło się. Bezwładna opadłam w ramiona Adama.
Zawsze jest przy mnie. Zawsze mogę na niego liczyć, co do
tego nie mam żadnych wątpliwości. Tylko coś się we mnie
zmieniło i nie wiem, co mam o tym myśleć i co z tym teraz
zrobić.
Moim ciałem raz za razem wstrząsały nieprzyjemne
dreszcze. Nie miałam nawet odwagi otworzyć oczu, bo tak
mi się kręciło w głowie, że chciałam zwymiotować. Zaczęłam
szybciej oddychać, żeby jakoś to opanować. Nie poczułam
tego, ale wiedziałam, że otoczyły mnie skrzydła Adama –
mogłam głębiej oddychać, a nieprzyjemne skutki powrotu
wspomnień zaczęły ustępować. Zaczęłam po kolei rozluźniać
napięte do granic wytrzymałości mięśnie.
Powoli otwierałam oczy, upewniając się, czy zawroty
głowy mnie opuściły, bo nie miałam zamiaru na kogoś
zwymiotować. To byłby dopiero blamaż, który wlókłby się za
mną po wsze czasy.
– Nie wykonuj gwałtownych ruchów – ostrzegł mnie
szeptem Adam.
Czyżby było już za późno i wiedział o czymś, o czym ja nie
wiem? Oby nie. Dla pewności leżałam jeszcze przez chwilę w
jego bezpiecznych, skrzydlatych ramionach, czerpiąc z nich
siłę.
Gdy poczułam się lepiej, usiadłam. Spojrzałam w spokojne
i ciepłe oczy Adama.
– Cześć – szepnęłam, lekko się uśmiechając. – Cudownie
znów być obok ciebie – bez żadnego skrępowania
pocałowałam go.
By nie wprawiać nikogo w zakłopotanie na widok naszego
intymnego powitania, otulił nas kurtyną utworzoną z jego
skrzydeł.
– Dobrze się czujesz? – wyszeptał tuż przy moich ustach.
Kiwnęłam twierdząco głową i natychmiast zwróciłam się w
stronę mojej matki.
– Czy ten potwór jest moim ojcem? – zapytałam bez
ogródek.
– Tak – odparła.
– Miałam nadzieję, że zaprzeczysz – mruknęłam
niezadowolona z takiego obrotu sprawy, bo nie miałam
zielonego pojęcia, jak to wszystko sobie poukładać.
Coś zaświtało mi w głowie.
– Jak go możemy pokonać? Można go zabić? – wypaliłam
szybciej, niż pomyślałam.
Heather była szczerze zaskoczona, Adam zresztą też.
– Jeszcze nigdy nie zadałaś mi tego pytania. Zwykle tylko
płakałaś, bałaś się.
– Naprawdę?! Coś w takim razie musiało się we mnie
zmienić. Adam mówił, że za każdym razem zyskuję coś lub
tracę, więc takie są tego skutki. Jestem zła, naprawdę zła!
Denerwuje mnie to, jak mnie wykorzystał i się mną
posłużył, żeby rozsiewać zło! Nie mam zamiaru być taka po
raz drugi! Chcę to zakończyć raz na zawsze! Tylko jeszcze
nie wiem jak – przygryzłam wargę, głęboko się nad czymś
zastanawiając.
– No więc… – zaczęła ostrożnie matka. – Istnieje sztylet,
który może unicestwić zarówno Światło, jak i Anioły, a nas,
Arcyanioły, może prawdopodobnie poważnie zranić lub
unieszkodliwić na dłuższy czas. Nie wiem, czy tak jest
faktycznie, bo nikt jeszcze tego nie sprawdził. Wiem tylko, że
tylko Ian wie, gdzie ten sztylet się znajduje. Skradł go, kiedy
został stąd wygnany, więc z pewnością musi być bardzo
cenny i odgrywać jakąś kluczową rolę.
– Widziałam go! To ten, który cię zabił?! – spojrzałam w
stronę Adama.
– Zgadza się.
Zerwałam się z miejsca i zaczęłam się nerwowo
przechadzać po pokoju. W głowie zaczynał świtać mi pewien
plan. Nie wiedziałam tylko, czy ma on jakiś sens i jak mam
go zrealizować. Przecież moim przeciwnikiem był nie tylko
Upadły, który na dodatek okazał się moim ojcem, ale bardzo
potężne Zło. I masz babo placek. Ogarnij i pokonaj. Mam
zdrowo pod górę, a jej wierzchołek sięga samego nieba.
– Megan, co ci chodzi po głowie? – przerwała moje
rozmyślania zaniepokojona Heather.
–
Mam
złe
przeczucia
–
podzieliła
się
swoimi
wątpliwościami z równie mocno przejętym Adamem.
– Wiem, gdzie on jest! Przypominam sobie, że Ian wskazał
mi swoją skrytkę, w której widziałam sztylet! Mało tego,
podarował mi go, należy do mnie, bo podobno to moje
dziedzictwo! – byłam dumna ze swojego odkrycia. Niestety,
pozostała dwójka nie podzielała mojego entuzjazmu.
– Niestety, moje drogie dziecko, będąc po naszej stronie,
nie przypomnisz sobie drogi do Siedziby Zła – podeszła do
mnie z troską w oczach.
– To wybiorę Zło – wzruszyłam lekko ramionami, jakbym
wybierała buty na wycieczkę i zamiast tenisówek wybrała
klapki.
Adam i Heather spoglądali na siebie coraz bardziej
zdenerwowani.
– Nie! – krzyknęli równocześnie.
– Dziecko, jeśli wybierzesz Zło, to znowu będziesz zła i
historia zatoczy koło – potrząsnęła mnie za ramiona, chcąc
chyba wybić mi ten pomysł z głowy. – A on ponownie umrze –
wskazała palcem na Adama.
Spojrzałam na niego. Nie był zły ani przestraszony
pomysłem, że świadomie chcę go doprowadzić do kolejnej
śmierci. Na jego twarzy widziałam tylko zmartwienie. O
mnie? Pewnie tak. Docierał do niego fakt, jak bardzo
poprzednie życie mnie zmieniło i w jakim stopniu
przypominam tamtą siebie. Posmutniałam. Czy aby na pewno
mój plan wart jest ich cierpienia?
A może zostawić wszystko tak, jak jest teraz i uzbroić się
w obronną tarczę, jaką jest dla mnie ich miłość i trwać przy
ich boku? Razem stawimy czoło Upadłemu.
Adam, widząc wyraz mojej twarzy, spokojnym krokiem
podszedł do mnie.
– Poradzimy sobie – szepnął uspokajająco. Cokolwiek
postanowisz, jestem po twojej stronie, poprę każdą twoją
decyzję.
Oparłam czoło o jego klatkę, napawając się ciepłem i
zapachem rozgrzanej skóry.
– Najgorsze jest to, że zupełnie nie wiem, co mam robić –
mruknęłam wtulona w jego tors. – Czego bym nie zrobiła i
tak będzie źle lub nawet bardzo źle. Trochę za dużo jak na
młodą dziewczynę.
– Coś wymyślimy – dobiegł mnie spokojny głos Heather. –
Poza tym mamy jeszcze czas, Ian nie trafił jeszcze na twój
ślad.
Odwróciłam głowę w jej stronę.
– Nie byłabym tego taka pewna. Coś mi mówi, że tamtego
dnia, kiedy przechodziłam przez przejście, słyszałam jego
głos, który próbował mnie powstrzymać.
– Jasny… – nie dokończyła, ale wszyscy wiedzieliśmy, co
chciała powiedzieć.
Uśmiechnęłam się do niej szeroko.
– Hmm, czy Anioły mogą przeklinać? Nieładnie, mamo –
żartobliwie pogroziłam jej palcem.
Heather wstała zza biurka i zbliżyła się do mnie, ze łzami
w oczach mocno mnie uściskała.
– Tęskniłam za tobą, Aniele mój. Uwielbiam te chwile,
kiedy po powrocie pierwszy raz mówisz do mnie „mamo”.
Długo musiałam na to czekać.
I znowu dopadło mnie to uczucie smutku. Przysporzyłam
im tyle trosk i zmartwień. Jak mam to wszystko odwrócić,
żeby to Zło zastąpić czymś dobrym? Przecież to nie jest
normalne zadania dla dorosłego, a co dopiero dla nastolatki.
Kurczę!
Moje oczy wypełniły się łzami.
– Ja też bardzo za tobą tęskniłam. Ciągle mi czegoś
brakowało. Teraz wiem, że chodziło o ciebie i Adama. Nie
wiem, jak mam was przeprosić za to, co zrobiłam ostatnio.
Ciężko mi pogodzić się z tym, że mogłam zrobić coś tak
potwornego – poczułam łzy płynące po policzku.
– Megan, to nie jest twoja wina, tylko moja. To ja się
spóźniłem – wierzchem dłoni otarł moje łzy i popatrzył mi
głęboko w oczy. – Nie gryź się tym, mamy kolejną szansę i
musimy dołożyć wszelkich starań, żeby ją wykorzystać jak
należy.
Uśmiechnęłam się, z trudem pokonując kolejną falę
napływających łez. Och, mój Adam jak zawsze wszystko wie i
potrafi sobie poradzić nawet w najgorszej sytuacji. Mocno
objęłam go rękami w pasie, pokazując, jak bardzo go
kocham.
Odsunęłam się od niego, z uwagą przyglądając się matce.
– Odpowiedz mi na jeszcze jedno pytanie.
Heather uniosła zaciekawiona brwi.
– Pytaj.
– Dlaczego Ianowi tak bardzo zależy na tym, żeby mieć
mnie po swojej stronie? Przecież są także inne Anioły.
Nieświadomie zaczęłam znowu swoją wędrówkę po
pokoju, czekając na odpowiedź.
– Bo ty jesteś pierwsza.
Byłam zdziwiona.
– Dobrze, ale nie rozumiem, co to znaczy.
– Pierwsza jest najsilniejsza – wyjaśniła z ciepłym
uśmiechem na ustach.
Przystanęłam zaciekawiona.
– Co ty mówisz? Czy mam jakąś moc, o której nie wiem?
Heather roześmiała się serdecznie, jakbym zaserwowała
jakiś dobry żarcik.
– Nie taką, o jakiej myślisz. Posiadasz ogromne pokłady
uczuć. Dużo większe niż twoje siostry. Czy nigdy nie
zauważyłaś, że obok ciebie jest zawsze sporo ludzi? Wszyscy
chcą się z tobą przyjaźnić, prawda?
Zastanowiłam się przez chwilę nad tym, co usłyszałam.
– Nie wiem, chyba tak – wzruszyłam ramionami.
– No właśnie. Ludzie intuicyjnie wyczuwają w tobie Dobro.
Lgną do ciebie jak ćmy do światła. Uwielbiają to, jak się przy
tobie czują. Roztaczasz Dobro samym swoim istnieniem.
Sprawiasz, że ludzie, którzy cię otaczają chcą być dobrzy i
takimi się stają. Przy tobie wszystko się zmienia. Pod tym
względem jesteś bardzo potężna – wyjaśniła.
– Rozumiem – musiałam usiąść. Wybrałam brzeg biurka,
bo był najbliżej, choć miałam ochotę wskoczyć na kolana
Adama, przytulić się i zasnąć. Od tych wszystkich rewelacji
poczułam się bardzo zmęczona. – Gdyby to wszystko
odwrócić w drugą stronę. Jasny gwint!
Teraz wszystko stało się jasne i klarowne. Czy nie można
mnie jakoś powstrzymać, kiedy wybieram źle?
– Niestety, ale nie…
– No tak, wolna wola – wpadłam jej w słowo.
Wpadł mi do głowy pewien pomysł, więc zwróciłam się w
stronę Adama, który stał przy oknie.
– Adamie, ile czasu minęło zanim zabiłam cię złą decyzją?
Chciał znowu wyjaśniać, że to nie była moja wina, ale
uciszyłam go ruchem dłoni.
– Więc? – ponagliłam go.
– Około dwóch tygodni – powiedział cicho. – Światło nie
może żyć bez swojego Anioła.
– Czy muszę zrobić coś złego, żeby dostać się do Siedziby
Zła?
– Młoda damo, nawet o tym nie myśl! – krzyknęła moja
matka, co było wręcz niespotykane. Oboje spojrzeliśmy na
nią zaskoczeni. – Ian jest wybitnie dobry w kuszeniu, nawet
nie będziesz świadoma momentu, w którym mu ulegniesz – w
jej oczach błysnął gniew.
Zeszłam z biurka i podeszłam do niej, klękając przed nią.
– Zrozum, musimy przynajmniej spróbować. Co mamy do
stracenia? Tylko kolejne życie, a następnym razem będziemy
o krok do przodu – mądrzejsi o kolejne doświadczenie i
wiedzę – jej wzrok złagodniał, pogłaskała mnie po głowie. –
Proszę cię, nie chcę znowu kiedyś być zła – wyszeptałam.
– Kochana ty moja… – ucałowała czubek mojej głowy. –
Adamie, co o tym myślisz?
– Jak już mówiłem, poprę każdy pomysł Megan bez
względu na konsekwencje. Ufam jej.
– stanął przy moim boku, ciepło się uśmiechając.
Heather przez moment się nam przyglądała, ale w końcu
kiwnęła głową na znak, że się zgadza.
– Dobra. Nie będzie łatwo, trzeba wszystko dokładnie
przemyśleć i podjąć jakieś decyzje.
Klasnęłam w dłonie zadowolona z takiego obrotu sprawy.
– Świetnie! – wykrzyknęłam. – Sukinsyn… nie wie, z kim
zadarł!
– Megan, Anioły nie posługują się takim językiem – mówiąc
to, zgromiła mnie wzrokiem.
– Wybacz – powiedziałam skruszona. – Chyba zostało mi
coś z poprzedniego ja. Musimy się go pozbyć raz na zawsze,
bo ciągle będziemy czuć jego oddech na plecach.
Zaburczało mi w brzuchu. No tak, z tego wszystkiego
zapomniałam o jedzeniu.
Roześmialiśmy się wszyscy.
– Dobra, na tym na razie skończymy. Idźcie, dzieciaki, coś
zjeść.
Z gabinetu Heather udaliśmy się w stronę stołówki. Mój
brzuch wyczuwał jedzenie na odległość, wydając przy tym
coraz głośniejsze dźwięki.
Przez ogromne drzwi weszliśmy do niemałej sali.
Rozejrzałam się dookoła i uśmiechnęłam się.
– Brakuje jeszcze przezroczystego dachu i latających
świec, a bylibyśmy w Hogwarcie.
Adam się roześmiał.
– Autorka tej powieści jest twoją siostrą, więc opisała to,
co pamiętała, trochę to ubarwiając. Ludziom się spodobało,
uwielbiają takie historie.
– Fantastycznie, pochodzę ze sławnej rodziny.
Mimo że znajdowaliśmy się na zamku, wnętrze było bardzo
unowocześnione. Po jednej stronie były poustawiane stoliki,
a przy każdym ustawiono cztery krzesełka. Pod oknami
znajdowały się wygodne kanapy ze stertami puszystych
poduch. Widać, że było to centralne miejsce i serce tego
zamczyska, gdzie wszyscy spotykali się w wolnych chwilach.
Na przeciwległej ścianie mieścił się aneks kuchenny z
kilkoma dużymi lodówkami wypełnionymi przeróżnym
jedzeniem. Można było w nich znaleźć smaki z różnych stron
świata. Każdy mógł znaleźć w nich to, co lubił lub to, na co
miał ochotę. Można było także złożyć specjalne zamówienie u
pań w kuchni.
Nałożyliśmy sobie trochę jedzenia na talerzyki. Adam
skusił się na kanapki z wędzonym łososiem, a ja na sałatkę z
krewetkami. Wzrokiem szukaliśmy wolnego stolika, co było
trudne, bo trwała pora śniadaniowa. Udało nam się znaleźć
jeden, który zdawał się czekać właśnie na nasze przybycie.
Byłam tak pochłonięta jedzeniem, że dopiero po chwili
zorientowałam się, że wszyscy ukradkowo mnie obserwują.
Nie było to zbyt miłe, ledwo udało mi się przełknąć to, co
miałam w ustach w taki sposób, żeby się nie udławić.
– Czemu mi się tak przyglądają? – spytałam szeptem
Adama.
Rozejrzał się po sali.
– Z pewnością cieszą się, że tym razem jesteś z nami, ale
muszą się przekonać, ile zostało ci z poprzedniego wcielenia
– wrócił do jedzenia.
Wykrzywiłam usta w krzywym grymasie.
– Świetnie – mruknęłam. – Raz powinie ci się noga, a długo
nikt ci tego nie zapomni.
Głośno się roześmiał. Śledziłam wzrokiem szmer ulgi,
który przeszedł po sali.
– Witaj, siostro – podeszła do nas piękna dziewczyna, która
była bardzo podobna do mnie, ale jej włosy były wyraźnie
jaśniejsze, a oczy wciąż błyszczały szmaragdowym blaskiem.
Znam ją – pomyślałam.
– Alice? – zapytałam niepewnie.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie i wpadłyśmy sobie w
objęcia.
– Pamięć wraca?
– Jeszcze nie do końca, wciąż kuleje, ale mam nadzieję, że
za parę dni wszystko powróci.
– To dobrze, że tu jesteś. Czekaliśmy na ciebie. Pamiętasz
Jake’a? – wskazała na stojącego obok niej chłopaka.
W niczym nie przypominał mojego Adama. Przede
wszystkim
był
czarnoskóry,
miał
ciemne
włosy
i
ciemnobrązowe oczy. Jedyne podobieństwo, jakie ich łączyło
to ten blask, który go otaczał, zresztą jak każde inne Światło.
– Nie patrz tak na niego. Zawsze w myślach porównujesz
go do swojego Światła – zaśmiała się, widząc mój zdumiony
wzrok. Nie raz o tym mówiłaś. Panowie muszą się różnić od
siebie, bo na świecie pełno byłoby podobnych do siebie
dzieci – lekko się roześmiała.
– No tak – rozejrzałam się po twarzach osób w stołówce.
Faktycznie, każdy wyglądał inaczej. Inna narodowość,
kolor skóry, włosów czy różna barwa oczu. Natomiast
dziewczyny – moje siostry – na pierwszy rzut oka były do
siebie bardzo podobne, ale kiedy przyjrzeć im się dokładniej,
można było wyłapać różnice. Jedne były wyższe, drugie
niższe, jedne były szczuplejsze, inne miały bardziej pełne
kształty, z włosami krótszymi lub dłuższymi, kręconymi lub
prostymi. Jedyne co nas łączyło – prócz wspólnych rodziców
– to oczywiście kolor włosów i oczu.
Adam zerknął na zegarek.
– Musimy wracać do twojego domu, zbliża się późny
wieczór.
Jęknęłam.
– Znowu będę taka chora? – poszłam w jego ślady i także
wstałam od stołu.
Pożegnaliśmy się szybko z Alice i Jakiem.
Pokręcił przecząco głową.
– Nie. Tym razem szybko dojdziesz do siebie. Przedtem
byłaś osłabiona, poza tym był to pierwszy raz. Kolejne będą
już łatwiejsze – puścił do mnie łobuzerskie oczko.
Odnieśliśmy talerze i oboje pospiesznym krokiem
skierowaliśmy się do wyjścia. Jeszcze raz przelotnie
zerknęłam na obecnych w jadalni. Przeczucie mnie nie myliło
– wszyscy bez wyjątku bacznie mi się przyglądali. Nawet nie
próbowali się z tym ukrywać. Świetnie, nie ma co.
Jakbym miała mało trosk i problemów.
– Nie ufają mi – westchnęłam zrezygnowana. – Jeśli się
dowiedzą o naszych planach, wyrzucą mnie przez okno, a
ciebie zwiążą, żebyś nie mógł mnie uratować – mruknęłam.
Roześmiał się.
– Spokojnie, nie będzie tak źle, ale na razie nasze plany
niech zostaną między nami – ostrzegł mnie. – Chodźmy do
naszego pokoju, pokażę ci, jak będziemy od tej pory
przechodzić.
Odetchnęłam z wyraźną ulgą, kiedy zamknęły się za nami
drzwi komnaty – nikt już nie będzie mógł nas obserwować.
Dopiero teraz dotarło do mnie, jak byłam przez to spięta,
czułam każdy mięsień pod skórą. Adam z uwagą się mi
przyjrzał i oczywiście odgadł, co się ze mną dzieje. Podszedł
do mnie i troskliwie przytulił do siebie, otaczając tymi
niebiańskimi skrzydłami.
Po chwili poczułam, jak moje mięśnie się rozluźniają, a
mnie opuszcza całe napięcie. Podniosłam rękę i czule go po
nich pogłaskałam. Wyrwało mu się ciche westchnienie. Objął
mnie jeszcze mocniej, żebyśmy mogli być jeszcze bliżej
siebie. Na szyi poczułam ciepły dotyk jego ust. Przeszedł
mnie dreszcz podniecenia. Szybko uniosłam głowę i z całą
żarliwością wpiłam się w jego usta. Zaczęliśmy się całować
tak zapamiętale, że aż zabrakło nam tchu. Ten pocałunek
zawierał wszystko to, co nas przepełniało: całą miłość, która
nas łączy, tęsknotę, jaką czuliśmy od naszego ostatniego
spotkania, i obawę przed tym, co nas czeka.
– Musimy przestać – usłyszałam jego zrezygnowany głos.
Uraczyłam go swoją nadąsaną miną, mając nadzieję, że to
na niego podziała i wrócimy do naszego ulubionego zajęcia.
Niestety, pomyliłam się, choć zauważyłam jego wahanie,
mocno trzymał rękę na pulsie, czego nie mogę powiedzieć o
sobie.
– Powiedz mi, co z tym przejściem – odsunęłam się od
niego na bezpieczną odległość, pokusa była zbyt duża.
Cieszył mnie fakt, że jego też męczyło to samo, co mnie.
Przynajmniej mam towarzysza w udręce. Poprawiło mi to
trochę humor i na moich ustach zawitał lekki uśmieszek.
Adam w odpowiedzi uniósł tylko swoje brwi, po czym
podszedł do szkatuły stojącej nad kominkiem. Kiedy wrócił
do mnie, w ręce trzymał wisiorek. Na srebrnym łańcuszku
zawieszony był wykonany z angelitu anioł otoczony
skrzydłami. Zmarszczyłam brwi, poznawałam go.
Należał do mnie. Odwróciłam się do niego tyłem i
podniosłam włosy, żeby mógł mi go założyć.
– Poznaję go. Nie rozstawałam się z nim – poczułam chłód
kamienia, kiedy opadł mi na dekolt. Odruchowo podniosłam
rękę i zatoczyłam okrężny ruch dłonią. Natychmiast otwarło
się przejście. Spojrzeliśmy na siebie, a nasze twarze rozjaśnił
szeroki uśmiech.
– Którędy wyjdziemy?
– W pobliżu twojego domu lub w pokoju. Musisz się skupić
i wiedzieć, dokąd chcesz pójść. Zobaczymy, jak ci pójdzie.
Złapał mnie za rękę i weszliśmy w srebrzysto-niebieskie
światło. Otoczył nas jego
przyjemny
chłód.
Zanim
mrugnęłam okiem, znaleźliśmy się w moim pokoju i
upadliśmy na moje łóżko.
– O złośliwy losie – spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy
śmiechem.
– Megan! – usłyszeliśmy po chwili dobiegający z dołu głos
mojej matki Jill. – Jesteś w domu?!
– Która jest godzina? – szepnęłam.
– Dziewiętnasta tego samego dnia.
– Czyli nadal mamy sobotę – uśmiechnęłam się. – Chcesz ją
poznać?
– Jasne.
Zeszliśmy na dół, gdzie zastaliśmy mamę szykującą
kolację.
– Mamo? – zaczekałam, aż podniesie głowę i spojrzy na
nas. – Chciałabym, żebyś poznała Adama.
Ewidentnie była zdumiona faktem, że jej córka, która
zawsze stroniła od chłopaków, właśnie przyprowadziła
jednego do ich domu. W dodatku bardzo przystojnego, wręcz
anielsko ładnego.
– Miło mi panią poznać. Megan bardzo dużo o pani mówiła
– wyciągnął ku niej dłoń na powitanie.
– Witaj – mama ocknęła się z zadumy. Obserwowałam ją z
uśmiechem na twarzy, bo doskonale wiem, jakie wrażenie
Adam robi na innych. Ja sama jeszcze nie przyzwyczaiłam się
do jego wyglądu. – Zjesz z nami?
Pomogliśmy jej dokończyć przygotowywanie kolacji i
wspólnie zasiedliśmy do stołu. Co prawda chwilę temu
zjedliśmy śniadanie, ale nie wiedzieliśmy, jak jej to
wytłumaczyć, więc nałożyliśmy sobie trochę jedzenia na
talerze.
– Skąd się znacie? – zapytała, patrząc raz na mnie, raz na
Adama.
Wymieniliśmy szybkie spojrzenia. Ups, zapomnieliśmy o
tym drobnym szczególe, tego nie uzgodniliśmy, a kłamać nie
mogliśmy.
– Megan jest moim Aniołem – mrugnął do mnie
porozumiewawczo.
– Adam jest moim Światłem – poszłam w jego ślady i
powiedziałam prawdę.
– Oczywiście – była zbita z tropu, bo takiej odpowiedzi
mama się nie spodziewała. – Nie rozumiem tego waszego
młodzieżowego slangu, ale niech wam będzie – wróciła do
jedzenia swojego łososia z sałatką.
Roześmialiśmy się. Kolacja przebiegła w fajnej atmosferze.
Jill najwidoczniej polubiła Adama, bo wymieniali się nawet
żarcikami. Z wielką przyjemnością ich obserwowałam, a
szczególnie mamę, już dawno nie była taka roześmiana i
wyluzowana. Rozmawialiśmy jeszcze o szkole, planach na
zbliżające się wakacje.
Kiedy sprzątaliśmy po posiłku, podeszłam do Jill i mocno
się do niej przytuliłam.
– Megan, czy coś się stało? – zaniepokoiła się.
– Mamo, chciałam ci tylko powiedzieć, że jesteś najlepsza i
bardzo mocno cię kocham – serce ścisnęła mi stalowa obręcz
strachu. Bałam się tego, co może przynieść najbliższa
przyszłość, która rysowała się niepewnie.
– Och, córeczko – szepnęła wzruszona. – Też bardzo cię
kocham. Jesteś prawdziwym aniołem.
Posłałam jej ciepły uśmiech. Och, mamo, gdybyś wiedziała,
jak jesteś bliska prawdy – pomyślałam.
Musiałam wyjść na powietrze, żeby odetchnąć i uspokoić
moje wzburzone emocje. Wieczór był ciepły i przyjemny.
Spojrzałam na jego plecy, na śmierć zapominając o jego
skrzydłach. Nie widziałam ich. Dotknęłam miejsca, w którym
powinny być. Adam lekko drgnął i złapał mnie za tę rękę.
– Gdzie one są?
– Nadal na swoim miejscu, tylko tutaj stają się
niewidoczne nawet dla ciebie.
– Aha, szkoda.
Spojrzał na mnie z ukosa z uśmiechem błąkającym się na
ustach.
– Tęsknisz za nimi?
Wzruszyłam ramionami.
– Och, moja Megan, one nadal tam są i zawsze do twojej
dyspozycji – ucałował moją skroń.
Spacerując po centrum, natknęliśmy się na grupę moich
szkolnych przyjaciół.
– Megan! – wykrzyknęła na mój widok Natally. – Od
wczoraj próbowałam wbić się do ciebie. Martwiłam się po
tym, jak wybiegłaś ze szkoły – powiedziała z wyrzutem.
– Wybacz – bąknęłam zakłopotana. – Byłam trochę chora, a
potem zajęta. Zauważyłam jak z zaciekawieniem przygląda
się Adamowi. – Poznajcie się, to jest Adam – wskazałam na
niego ręką. – A to są Nat, Susan, Ana, Tobey i Lucas –
kolejno uściskali sobie ręce, wymieniając standardowe
„cześć” na powitanie. Wywarł na nich wrażenie, bo
wpatrywali się z niego z otwartymi ustami, nawet Nat
zapomniała języka w gębie.
– Witajcie – powitał ich Adam swoim głębokim i ciepłym
głosem. – To moja wina, że nie oddzwoniła do ciebie –
zwrócił się w stronę mojej najlepszej przyjaciółki. – Dopiero
co się odnaleźliśmy i chciałem mieć ją chociaż przez chwilę
tylko dla siebie – posłał jej tak czarujący uśmiech, że pod
jego wpływem mógłby stopnieć nawet lód. Uśmiechnęłam się
pod nosem dumna, że ten facet należy tylko do mnie. Chyba
przemawia przeze mnie już próżność, ale nic na to nie
poradzę.
– Tak… jasne… nic… się… nie stało – ledwo wydusiła z
siebie tych parę słów.
Musiałam się ugryźć w język, żeby nie parsknąć
śmiechem. – Widzimy się w poniedziałek w szkole – widać
było, że włożyła sporo wysiłku, żeby odwrócić od niego swój
wzrok i przenieść na mnie. – Musisz mi wszystko
opowiedzieć ze szczegółami – szepnęła mi konspiracyjnie do
ucha, kiedy mnie objęła na pożegnanie.
Kiedy odeszli na bezpieczną odległość, upewniłam się
jeszcze, czy mnie nie słyszą i wybuchnęłam śmiechem.
– Nat straciła dla ciebie głowę. To się jej nie zdarza, żeby
zapomnieć przy kimkolwiek, jak należy posługiwać się
rozumem – wyrwało mi się westchnienie. – Będę za nią
bardzo tęsknić.
Zatrzymał się przede mną.
– Zawsze możesz się wycofać z tego szalonego planu, który
chodzi ci po głowie.
Wymyślimy coś innego lub jak zawsze będziemy się
zwyczajnie pilnować – założył mi zabłąkany kosmyk za ucho.
– Nie. Podjęłam już decyzję. Ojciec czy nie, mam już dość
tego całego bałaganu. Poza tym już dość przez niego
wycierpieliśmy.
– Podziwiam cię – szepnął tuż przy moich ustach. – Bez
względu na wszystko pamiętaj, że cię kocham i że jesteś
nadzieją dla tego świata.
– Żałuję tylko, że nas co nieco może ominąć – z figlarnym
błyskiem w oku włożyłam mu rękę pod sweter, poczułam jak
zadrżał.
– Jesteś niemożliwa – trącił mnie lekko nosem o nos, a
potem w odwecie otulił swoimi skrzydłami, doskonale
wiedząc, jak to na mnie podziała.
Roześmiałam się, udając, że ten gest nie zrobił na mnie
żadnego wrażenia.
– Hmm, czy prowadzimy jakieś gierki na środku ulicy? –
zażartowałam, wiedząc, że sama na siebie ukręciłam bat, bo
to ja zaczęłam tę zabawę.
Usiedliśmy na ławce, przytulając się do siebie. Wieczór
robił się coraz chłodniejszy, ale nie przeszkadzało nam to
zbytnio. Było nam ciepło, bo siedzieliśmy mocno wtuleni w
siebie. Postanowiłam jak najlepiej wykorzystać czas, jaki
nam pozostał.
– Powiedz mi, czy bardzo zmieniam się z biegiem czasu i
czy cechy nabyte przeze mnie w poprzednim życiu stają
widoczne? – bałam się usłyszeć odpowiedź, nie chciałam
wiedzieć, jak bardzo jestem podobna do poprzedniej ja.
– Już ci wspominałem, że z każdego życia zawsze coś ci
zostanie. Czy to z dobrego, czy to ze złego, zawsze wnosisz
coś nowego do swojego charakteru.
– Tak, pamiętam o tym. Pytam bardziej o to, czy do tej
pory uwidoczniło się coś złego z mojego minionego życia?
Zastanawiał się przez chwilę, a mnie ogarnął strach.
– Stałaś się odważniejsza, ale i mniej cierpliwa – przyjrzał
mi się z uwagą, kiedy usłyszał jak wypuściłam powietrze,
które nieświadomie zatrzymałam w płucach. – Czego się
spodziewałaś? Że usłyszysz, jaka jesteś okropna i zepsuta? –
lekko się roześmiał, całując czubek mojego nosa. – Aniele
mój, to tak nie działa. Wiesz co, tak się zastanawiam nad
tym, czy wyczuwasz obecność Iana?
– Teraz czy ogólnie?
– To i to?
– Tak, wydaje mi się, że wiem, kiedy jest w pobliżu. Tak
samo jak było z tobą. Tylko ten dreszcz, który przebiega mi
po plecach jest inny – zawiesiłam na sekundę głos, szukając
odpowiedniego określenia. – Tak jakby był podszyty
mieszanką strachu ze złem. Pierwszy raz doświadczyłam go
przed przejściem. Potem już nie. Czy miałam tak już
wcześniej?
– Tak ale nie było to tak silne jak teraz. Nie wiem, czy to
dobrze czy źle. Zapytamy później, co o tym myśli Heather.
– Tamtego dnia, kiedy znalazłam cię pod drzewem…
wiedziałam. Wiedziałam, że coś się dzieje… i jest to bardzo
złe… dlatego wybiegłam z domu. Niestety, za późno –
westchnęłam.
– Tamtego dnia odebrał nam tak wiele… ostatnio także. A
teraz! – wzbierał we mnie gniew. – Jeśli się tam dostanę, to
już nie wrócę! To nie jest sprawiedliwe! Czy inni też mają
takie problemy jak my?
– Oczywiście, że tak. Choć nie takie same. Nasza sytuacja
jest trudniejsza ze względu na to, że jesteś jego ulubienicą.
– Rany! Jak ty to wszystko ogarniasz? Za każdym razem
taka sama historia. Ja przynajmniej mam trochę normalnego
życia. Ty ciągle żyjesz pod presją i zmagasz się z
upływającym czasem – wyprostowałam się, żeby mu się lepiej
przyjrzeć. – A potem musisz znosić moje humory i rozterki
jak w tej chwili – w odpowiedzi uniósł brwi. – No co? –
uśmiechnęłam się. Jak znam siebie, to ciągle marudzę.
– Pamiętaj o jednej istotnej rzeczy. Żyję dla ciebie i z tobą,
bo masz ważną rolę do odegrania. Nie zamieniłbym tego
życia na żadne inne. Żeby być silną, musisz mieć wsparcie i
oparcie. Uzupełniamy się, a we dwoje tworzymy wspaniałą
całość. Nie zapominaj o tym nigdy.
– Dziękuję i przepraszam – nie wiedziałam, co mogłabym
jeszcze dodać, więc usiadłam mu na kolanach i wtuliłam się
w niego jeszcze bardziej, całując delikatnie w szyję.
Nie dano nam się zbyt długo cieszyć tą zachwycającą
chwilą. Jak zawsze została nam odebrana.
Zadrżałam, kiedy poczułam na plecach dreszcz.
Zło.
Był blisko.
– Jest tutaj – szepnęłam mu tuż przy uchu ledwo
słyszalnym głosem. – Chodźmy, jestem już taka zmęczona –
odezwałam się na pozór normalnym głosem, głośno ziewając.
Rozejrzałam się tak zwyczajnie i obojętnie, jak tylko
potrafiłam. Widziałam go, stał oparty o pobliskie drzewo. Nie
wykonał żadnego ruchu w moją stronę. Tylko się nam
przyglądał. Szliśmy spokojnie i zwyczajnie rozmawialiśmy o
tym, co nam ślina na język przyniosła.
Stwarzaliśmy pozory normalności – pozory spaceru dwojga
zakochanych w sobie nastolatków, ale w środku cała się
trzęsłam ze strachu i złości. Intensywnie myślałam, co robić.
Co prawda jeszcze nie wiedziałam co, ale jednego byłam
pewna. Nie zostawię tak tego i Ian zapłaci mi za to wszystko.
Plamy na moim honorze mu nie podaruję.
Weszliśmy do domu. Znalazłam na stole kartkę od mamy,
która informowała mnie, że poszła na drinka ze swoją
przyjaciółką, Morgan. Nalałam nam soku do szklanek i
piliśmy go przez chwilę w milczeniu. Pokręciłam przecząco
głową, odpowiadając na nieme pytanie Adama.
– Nie ma go. Sprawdza mnie, prawda?
– Tak – zamknął mnie w objęciu swoich skrzydeł.
– Widziałam go bardzo wyraźnie. Ciebie widywałam tylko
w lustrze, a jego tak wyraźnie jak teraz ciebie –
zaniepokoiłam go tą wiadomością. – Co to może oznaczać?
– Nie wiem. Wróćmy do Siedziby i zapytajmy twoją matkę.
Rozdział 6.
Nie czekając na zaproszenie, wpadliśmy w pośpiechu do jej
pokoju. Uniosła wysoko brwi na nasz widok.
– Goni was coś? – zapytała spokojnie.
– Tak, mój ojciec – odparowałam, nawet się nad tym nie
zastanawiając.
Heather zerwała się z krzesła. Powstrzymałam ją ruchem
dłoni.
– Nie dosłownie – pospieszyłam z wyjaśnieniem. –
Widziałam go przed chwilą. Wiedział, że na niego patrzę, ale
udawałam, że go nie poznaję. Co to znaczy? Adama
widziałam tylko w lustrze, a jego tak wyraźnie jak ciebie
teraz.
Podeszłam do okna, żeby je uchylić, czułam jak brakuje mi
powietrza. Napełniłam płuca orzeźwiającym i czystym
powietrzem. Zdumiewające jest to miejsce.
– Jest Aniołem, choć Upadłym, ale zawsze Aniołem –
powróciłam do rzeczywistości.
– Poza tym jest bardzo silny. Dodatkowo napędza go fakt,
że ostatnim razem udało mu się ciebie zwerbować.
Chciała jeszcze coś dodać, ale nakazałam im milczenie,
przykładając palec do ust. Wzdłuż pleców przebiegł mi
znajomy dreszcz oznaczający, że Zło jest w pobliżu.
– Muszę na chwilę was opuścić – oderwałam się od okna,
kierując się w stronę drzwi.
Zrobiło mi się strasznie duszno – trochę się zdziwili, bo
przecież cały czas stałam przy otwartym oknie. Mimo to bez
zbędnych pytań Adam wstał i zaczął iść w moją stronę.
– Nie. Zostań. Zaraz wracam.
Kiedy tylko zamknęły się za mną drzwi, pognałam ile sił w
nogach, mijając wszystkich i wszystko w rekordowym
tempie. Wybiegłam na dwór, instynktownie skierowałam się
w stronę lasu. Zatrzymałam się dopiero na małej polance,
dość daleko od zamku. Zrobiłam to tylko po to, żeby nikt nie
mógł mnie zobaczyć ani tym bardziej usłyszeć.
Był bardzo blisko.
– Witaj…, tato – powiedziałam pierwsza, zanim się
odezwał.
Zbliżył się do mnie z szerokim uśmiechem na swojej
przystojnej, ale i groźnej twarzy.
– Witaj, córko – jego oczy zalśniły radością. – Wiedziałem,
że mnie rozpoznałaś, mimo że udawałaś, że jest inaczej.
Dziwnie się poczułam w jego obecności. Nie, to nie był
strach, wręcz przeciwnie. Mimo że bardzo mnie skrzywdził,
cieszyłam się, że go widzę. Zrobiłam coś, czym zaskoczyłam
nas oboje. Zwyczajnie rzuciłam się mu w ramiona. Przytulił
mnie jak swój najcenniejszy skarb.
– Och, Megan, jestem taki szczęśliwy, że cię widzę –
wyszeptał, a jego głos wypełniła ojcowska miłość do mnie.
Pod powiekami poczułam napływające łzy. To się porobiło.
Jak to mówią, wpadłam po same uszy. Znalazłam się
pośrodku największej i najdłuższej wojny, jaką toczą ludzie.
Między Dobrem a Złem. Już chyba gorzej nie mogło być.
– Jak się tu dostałeś? – rozejrzałam się dookoła,
upewniając się, czy aby na pewno nikt nas nie widzi.
– Mieszkałem tu. Zapomniałaś? Znam wszystkie sekretne
przejścia, a poza tym nadal mam to – wskazał na schowany
pod koszulą medalion.
– Myślałam, że mama ci go odebrała – zmarszczyłam brwi,
widząc jego kpiący wzrok.
Czy ja mówiłam, że gorzej być nie może? A jednak może.
– To ja ci go dałam, prawda?
Nie musiał nawet odpowiadać, bo i tak wiedziałam, co
powie.
W
mojej
głowie
pojawiło
się
wspomnienie
przedstawiające moment, kiedy wykradłam ten medalion z
sejfu Heather i przekazałam go Ianowi. No tak, a jeszcze
kilka godzin temu słyszałam, że wcale nie jestem zepsuta.
Koszmar goni coraz większy koszmar.
– Nie powinno cię tu być. Bardzo ryzykujesz, tylko po co? –
jeszcze raz rozejrzałam się po okolicy, ale chyba nikt nie
zapuszcza się tak daleko od głównego budynku.
– Chciałem się upewnić, czy mam rację co do ciebie –
roześmiał się na widok moich wysoko uniesionych brwi. –
Sprawdzałem, czy faktycznie wyczuwasz moją obecność, czy
to tylko moje życzenie.
– Nie możesz się tu pokazywać i to w biały dzień, jak
gdyby nigdy nic, bo udaremnisz nasz plan i, co gorsza,
zdemaskujesz mnie – szepnęłam konspiracyjnym tonem.
Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, najwyraźniej był
zadowolony z faktu, że nadal jestem po jego stronie.
– Mam dość udawania tego, że jestem kimś, kim tak
naprawdę nie jestem! – zezłościłam się. – Chcę być wolna!
Przyjdę do ciebie, kiedy będę gotowa i wtedy wszystko
powinno być dopracowane. Inaczej nam się nie uda –
powiedziałam prawdę, a Ian doskonale o tym wiedział.
Widziałam ten błysk zwycięstwa w jego bursztynowych
oczach.
– Tęskniłem za tobą. Jesteś moją dumą i radością – objął
mnie ponownie. – Daję ci wolną rękę. Tylko pospiesz się,
czuć od ciebie Dobro – skrzywił nos. – Ale jest też i Zło.
Otworzył przejście. Puścił do mnie oczko i zniknął.
Wracałam
wolnym
krokiem.
Nie
spieszyło
mi
się,
potrzebowałam czasu na zastanowienie się nad tą całą
pogmatwaną sprawą. Co ja mam im teraz powiedzieć? Nie
mogę przecież kłamać. Nie pozostało nic innego, jak tylko
oznajmić całą prawdę. Tak jak w przypadku Iana. Chcę mieć
czyste sumienie.
Powoli weszłam do pokoju Heather. Zastałam ich tak, jak
zostawiłam, choć ich niepokój był bardzo wyczuwalny.
Odwlekając wszystko w czasie, podeszłam do stolika, żeby
napić się wody. Z powodu szybkiego biegu i upału, jaki
panował na zewnątrz, zaschło mi w gardle lub raczej prawda
nie chciała mi przez nie przejść. Oboje wpatrywali się we
mnie wyczekującym wzrokiem.
Spojrzałam na Heather.
– Mamo, czy odczuwasz obecność taty?
– Nie – pokręciła głową. – Poza tym on nie ma tutaj
wstępu.
Posmutniałam, a słowa uwięzły mi w gardle. Musiałam
odchrząknąć, żeby przekonać się czy nadal mam głos.
– Niestety, mylisz się – widziałam, jak jej oczy stają się
coraz większe. – Właśnie przed momentem z nim
rozmawiałam na polanie.
Heather zachłysnęła się powietrzem, Adam zerwał się na
równe nogi. Był ewidentnie zły.
– Czyś ty zgłupiała?! – krzyknął do mnie, takiego tonu
jeszcze u niego nie słyszałam.
Mama stanęła w mojej obronie i uciszyła go samym
spojrzeniem, jakie mu posłała.
Z Arcyaniołem się nie dyskutuje.
– Dziecko, to jest niemożliwe. Wszystkie przejścia są
zablokowane, a jego medalion spoczywa w moim sejfie.
Uciekłam przed ich wzrokiem, podeszłam do okna, żeby
zaczerpnąć siły i odwagi z widoku, jaki ukazał się moim
oczom.
– Megan? – delikatnie próbowała mnie zachęcić do
wyrzucenia tego z siebie. – Kochanie, co przed nami
ukrywasz?
Odwróciłam się w ich stronę. Tak bardzo ich kochałam, a
teraz muszę zadać im bolesny cios dokonanej poprzednio
zdrady.
– Przepraszam – szepnęłam bezradnie. – Przepraszam za
wszystko, co zrobiłam i za to, jak bardzo nawaliłam – na
policzku poczułam spływające, gorące łzy.
Adam w mgnieniu oka zapomniał o całej swojej złości i
szybko znalazł się u mojego boku.
– Powiedz nam wszystko. Niczego nie ukrywaj, nawet
najgorszej prawdy – dla dodania otuchy złożył czuły
pocałunek na moim czole.
– Więc… to przyjście Iana tutaj… ułatwiłam mu, to ja…
bo… oddałam mu jego medalion – zerknęłam na nich,
czekając na kolejny wybuch złości, ale wpatrywali się we
mnie wielkimi oczami. – Niestety, to nie wszystko… Mamy
gotowy plan przejęcia Siedziby i zabicia ciebie – szepnęłam
ledwo słyszalnym głosem w stronę Heather. – Wybaczcie mi,
jestem zła… bardzo zła – rozpłakałam się na dobre.
Zapadła grobowa cisza. Nie miałam odwagi na nich
patrzeć, bałam się tego, co mogłabym zobaczyć, więc
siadłam na pobliskim krześle, pochyliłam głowę i pozwoliłam,
żeby łzy kapały mi na ręce.
Adam pierwszy wyszedł z szoku. Chciał rozłożyć nade mną
skrzydła, żeby ukoić moje cierpienie, ale powstrzymałam go.
W pełni zasłużyłam sobie, żeby to czuć, ten ból rozdzierający
od środka.
Heather uklękła przede mną, uniosła delikatnie mój
podbródek. Spojrzałam w jej oczy, bez słowa otoczyła mnie
swoimi pięknymi skrzydłami, żeby przekazać mi w ten
sposób, co tak naprawdę czuła.
Przymknęłam oczy, rozkoszując się tą miłością, ciepłem i
spokojem płynącymi z kochającego, matczynego serca.
Odetchnęłam głęboko, niemal słysząc, jak kamień spada mi z
serca na myśl o tym, że nie czuje do mnie nienawiści za ten
nikczemny plan jej uśmiercenia.
Rozpłakałam się jeszcze raz, ale tym razem z ulgi i
rzuciłam się wprost w jej ramiona.
– Już lepiej? – usłyszałam jej serdeczny głos.
Pociągnęłam nosem, na co się lekko roześmiała.
– Tak, dziękuję. Nie zasłużyłam sobie na waszą dobroć i
wyrozumiałość – przyjęłam chusteczkę od Adama.
– Och, dziecino, nie bądź dla siebie taka surowa –
westchnęła. – Jesteśmy z tobą. Zawsze będziemy po twojej
stronie. Zawsze będziemy ci ufać, nawet jeśli gdzieś po
drodze się potkniesz.
Wtedy podamy ci pomocną dłoń. Przez resztę wieczności
masz naszą bezgraniczną miłość.
Nigdy o tym nie zapominaj – powiedziała dokładnie,
akcentując każde słowo, po policzkach ponownie popłynęły
mi łzy, ale tym razem z wdzięczności za taką rodzinę i
oparcie, jakie otrzymuję z ich strony.
– Powiesz nam, czego chciał tym razem? – usłyszałam za
sobą łagodny głos Adama.
Odwróciłam się ku niemu i ujęłam jego wyciągniętą dłoń,
odruchowo przytulając do swojego policzka i rozkoszując się
jego ciepłem. Posłał mi jeden z tych swoich rozbrajających
uśmiechów.
Kiwnęłam głową.
– Przyszedł upewnić się, po czyjej jestem stronie.
Powiedziałam mu prawdę, ale tylko to, co powinien wiedzieć.
Wy też musicie mi zaufać i o nic na razie nie pytać. Poza tym
oznajmił mi coś, co wy pominęliście.
Czekałam na ich reakcję, ale wpatrywali się tylko na mnie
wyczekującym wzrokiem.
– Powiedział mi, że czuć ode mnie Dobro, ale wyraźnie
wyczuwalne jest także i Zło – spojrzeli szybko na siebie. –
Więc? – czekałam.
– Dla twojego psychicznego spokoju umyślnie pominęliśmy
ten fakt – oznajmiła mi spokojnym głosem matka.
– A czy nie uważasz, że powinnam znać całą prawdę,
nawet tę, która może mi się nie spodobać? – ogarniała mnie
frustracja.
– Co czujesz w tej chwili? – wtrącił się Adam.
– A co to ma do rzeczy? – wypaliłam.
– A to, że jesteś teraz wściekła, nikomu to nie posłuży
oprócz oczywiście Iana.
Otwarłam usta, żeby coś powiedzieć, w sumie miałam
ochotę zrobić coś nieprzyjemnego, ale zawahałam się i
zastanowiłam się przez chwilę, komu by to wyszło na dobre,
bo z całą pewnością nie mnie, a ich bym znowu skrzywdziła.
Pytanie, czy tego chciałam. Nie, stanowczo nie. Zamknęłam
usta.
– Ok, macie rację. Przepraszam – przez ich twarze
przemknął wyraz ulgi. – Proszę was tylko, żebyście to
wszystko zostawili dla siebie, podejrzewam, że ojciec może
mieć tutaj szpiegów lub ukrytych zwolenników.
– Dobrze. Kiedy przyjdzie czas, musisz nam wszystko
opowiedzieć. Tak? – wyłapałam w jej głosie smutek.
– Oczywiście. Tylko… co jeśli nie będę miała ku temu…
okazji?
– Nawet jeśli tak, to w następnym życiu postaram się, aby
ta chwila wróciła do ciebie i wszystko nam na spokojnie
wyjaśnisz, może tak być? – kiwnęłam w odpowiedzi głową.
Pamiętaj tylko o tym, że masz jedną szansę, potem mogą
minąć stulecia, zanim ci ponownie zaufa i dopuści do
sztyletu. Trudne zadanie przed tobą, gdybym mogła,
zastąpiłabym cię bez wahania.
Za gardło ścisnęła mnie paskudna obręcz strachu. Mam
już dość tego uczucia!
– Wiem, ale muszę spróbować.
– Dasz radę. Wierzę w ciebie. Oboje wierzymy – Adam
ścisnął mocniej rękę, która nadal spoczywała w jego dłoni. –
Czeka na nas życie w spokoju.
Albo i nie – pomyślałam, ale tę myśl zachowałam dla
siebie.
Rozdział 7.
Wyszliśmy na spacer. Za dużo emocji kłębiło się we mnie.
Obawiałam się już sama siebie i tego, do czego potrafię być
zdolna. Musiałam ochłonąć, a nic tak nie uspokaja jak
obcowanie z naturą. Podczas jej obserwowania człowiek
może się uspokoić i naładować akumulatory pozytywną
energią.
Uniosłam twarz ku górze, pozwalając, aby słońce mnie
ogrzało i optymistycznie nastroiło, a wiatrowi dałam zgodę,
aby wywiał mi z głowy wszystko to, co jest złe. Oby tylko moc
żywiołów okazała się skuteczna w stosunku do Aniołów,
które zaczynają błądzić i gubić się pomiędzy tym, co
powinny, a tym czego chcą.
Po chwili poczułam, że jest mi lepiej, a mój humor, na
szczęście, uległ pozytywnej zmianie. Niech żyje natura i jej
moc odradzania się. Byłam zadowolona, że podziałało to na
mnie. Uśmiechnęłam się do towarzyszącego mi Adama
najpiękniej jak potrafiłam.
W odpowiedzi objął mnie w talii i poszliśmy przed siebie.
Dzień był taki piękny, ciepły i słoneczny. Rozejrzałam się.
Głodnym a zarazem chciwym wzrokiem chłonęłam wszystko
to, co nas otaczało. Zamek wyglądał imponująco na tle
soczystej zieleni, która porastała każdy wolny zakątek.
Nieopodal płynęła rzeczka z krystalicznie czystą wodą,
wesoło sobie szumiąc. Obok niej poustawiane były ławeczki,
a przy nich rosły ozdobne krzewy, dając schronienie w
upalny dzień.
Niesamowita
kompozycja.
Szepczący
strumyk
i
oszałamiający zapach kwiatów działały zapraszająco na
przechodzących obok.
Usiedliśmy na jednej z wolnych ławek. Kwiaty były w pełni
rozkwitu, z czego chętnie korzystały motyle i pszczoły.
– To miejsce jest takie magiczne – schyliłam się, żeby
powąchać rosnące obok róże.
– Zawsze je lubiłaś – zerwał jedną i złożył na niej delikatny
pocałunek, a potem ukląkł i wpiął mi ją we włosy.
To się nazywa romantyczność w pełnej odsłonie.
Uśmiechnęłam się w podzięce, ale to było w moim odczuciu
za mało, więc pocałowałam go, nie zważając na ciekawskie
spojrzenia przechodzących obok nas innych spacerujących.
– Dziękuję – szepnęłam tuż przy jego ustach.
Osłonił nas swoimi skrzydłami przed pozostałymi, co dało
nam trochę prywatności.
– Cała przyjemność po mojej stronie – pieszczotliwie potarł
nosem o nos. – Czy czujesz obecność Iana?
– Nie. Poprosiłam go o to samo, co was – aby dał mi wolną
rękę i pozwolił działać po swojemu – mój uśmiech zgasł. –
Boję się, że znowu wszystkich zawiodę i ponownie znajdę
przyjemność w byciu tą złą, a najbardziej tego, że znowu cię
skrzywdzę.
– Nie myśl o tym. Skup się na wykonaniu zadania. Reszta
wyjdzie w praniu. A gdyby coś poszło nie po twojej myśli,
będę tu czekać, kiedy znowu zechcesz powrócić na ten świat.
Usiedliśmy na ławce.
– Jak to „zechcesz powrócić”?
– No tak, kiedy twoja dusza chce wrócić, to po prostu
rodzisz się. Tego samego dnia wracam i ja.
– Dziwne. Przecież powinnam zrobić to choćby następnego
dnia.
Przytuliłam się do niego.
– Niestety nie. Każda dusza potrzebuje czasu na
regenerację swoich sił witalnych. Nie da się tego ominąć
albo
przyspieszyć.
Kiedy
jest
już
gotowa
lub
ma
niedokończone zadanie, wtedy odnawia się.
– A co się dzieje, kiedy umieram w młodym wieku?
– Wszyscy, którzy cię znali, zapominają o twoim istnieniu.
– Zapominają?! Dlaczego?!
– Po to, abyś mogła szybciej powrócić. Inaczej musiałabyś
czekać na moment śmierci wszystkich swoich bliskich, tym
bardziej, że zawsze jesteś taka sama.
Wstaliśmy i kontynuowaliśmy swój spacer.
Parę kroków dalej znajdował się lasek, w którym podobno
żyły samotne wilki, a pośrodku niego była polana, którą
zdążyłam już poznać. Nie miałam ochoty iść w tamtą stronę.
Skierowaliśmy się więc w przeciwną. Krzyknęłam z
przerażenia, kiedy dotarliśmy do kresu, a pod nami, gdzie
okiem sięgnąć, była przepaść.
– Nie widać końca – zapiszczałam.
– Bo praktycznie go nie ma… chyba, że na ziemi –
rozbawiłam go swoim strachem. Nie zaśmiał się wprost, ale
widziałam iskierki rozbawienia w jego oczach.
– Jak to na ziemi?!
– Jesteśmy na wyspie.
– Nie rozumiem, jak to na wyspie, a gdzie woda?
– Wyspa unosi się w powietrzu.
Byłam wstrząśnięta. Wpatrywałam się w niego szeroko
otwartymi oczami i z otwartą buzią, nie wiedziałam, jak
zareagować na tę niecodzienną informację. To pobiło
wszystko, co usłyszałam do tej pory.
– Chcesz sprawdzić? – posłał mi łobuzerski uśmiech.
– Yyy, ale jak? – wzbudził tym moją ciekawość.
– Skoczymy.
Roześmiałam się.
– Chyba żartujesz, mało mamy kłopotów?! – ale wciąż
byłam ciekawa i zaczynałam się oswajać z tym szalonym
pomysłem.
Zauważył to, bo intensywnie mi się przyglądał. Wychyliłam
się bardziej w dół, szukając dna przepaści.
– Złapiesz mnie?
Tym razem to on się roześmiał.
– Co?
Pokręcił głową, nie przestając się śmiać.
– Jeszcze nigdy nie usłyszałem od ciebie takiej odpowiedzi.
A przyprowadzam cię tu za każdym razem.
Moje brwi uniosły się w górę.
– Co to może oznaczać?
Wzruszył ramionami.
– Tylko to, że cię kocham bez względu na twoje drobne
zmiany.
Przyjęłam to wyjaśnienie, ale w głowie przerabiałam swój
skok. Jeśli uda mi się pokonać strach, to nic nie powstrzyma
mnie przed wprowadzeniem planu w życie. Potraktuję to jak
egzamin przed spektakularnym końcem mnie albo reszty
świata.
Zagryzłam wargę, głęboko się nad tym zastanawiając.
Serce tłukło mi w piersi jak szalone, aż w uszach słyszałam
jego echo. Spojrzałam na Adama, posłał mi pokrzepiający i
jednocześnie uspokajający uśmiech.
Odeszłam kilka kroków w tył, żeby zrobić sobie rozbieg.
Adam przyglądał mi się z nieukrywanym zachwytem
pomieszanym z ciekawością.
– Tylko mnie złap, bo będę cię straszyć, jeśli pozwolisz mi
zginąć, a potem poczujesz mój gniew.
Z tymi słowami, nie zastanawiając się już dłużej,
pobiegłam przed siebie, z każdym krokiem przyspieszając.
Rzuciłam się w bezgraniczną otchłań z krzykiem na ustach,
który echem rozszedł się po okolicy.
Adrenalina w szaleńczym tempie krążyła w żyłach,
przyprawiając o zawrotne bicie serca. Ręce rozłożyłam jak
ptak skrzydła to lotu. Wiatr smagał mnie po twarzy, ale
podobało mi się to wariactwo, na które się odważyłam.
Zaczęłam się śmiać, zachodząc w głowę, czy czasem nie
zwariowałam. Poczułam się wolna, naprawdę wolna i niczym
nieograniczona.
Zobaczyłam Adama obok siebie, ale nie złapał mnie, dając
mi czas na cieszenie się chwilą. Lecieliśmy więc tak obok
siebie przez jakiś czas, aż do momentu, kiedy cała wyspa
została daleko za nami. Wiedziałam, że mam już dość.
Skinęłam w jego stronę, dając mu znak. Błyskawicznym
ruchem odwrócił się do mnie i złapał w swoje bezpieczne
ramiona.
Zawiśliśmy w powietrzu. Otaczały nas chmury. Zadrżałam.
Spojrzałam mu prosto w oczy i przywarliśmy do siebie
ustami, rozkoszując się czasem, jaki mamy tylko dla siebie, z
dala od wszystkich. Na ułamek sekundy zapomnieliśmy o tym
całym bałaganie, który został wysoko nad nami. Byliśmy
tylko my, dwoje młodych ludzi, którzy kochają się ponad
wszystko.
– Powinniśmy chyba wracać? Pewnie jestem ciężka?
– Cały czas unosimy się w górę, tylko robię to bardzo
powoli, żeby jak najdłużej mieć cię dla siebie.
Rozejrzałam się. Faktycznie, pięliśmy się ku górze, ale
było to tak bardzo subtelne, że ledwie odczuwalne.
– Musimy to kiedyś powtórzyć. Wspaniałe uczucie.
Oparłam głowę na jego piersi, ciesząc się z jego bliskości.
Po chwili lekko postawił mnie na ziemi. Zachwiałam się,
tracąc czucie w nogach, ale jak zawsze mogłam liczyć na
niezawodną pomoc Adama.
Usiedliśmy pod pobliskim drzewem z przeogromną koroną
drzewną tworzącą piękny parasol o niebotycznym rozmiarze.
Adam oparł się o drzewo, a ja usiadłam, opierając się
plecami o jego tors. Dzięki temu mógł bez skrępowania
bawić się moimi włosami, które po naszych powietrznych
akrobacjach były rozpuszczone, po gumce nie było ani śladu.
Pewnie gdzieś się zsunęła i poleciała z wiatrem.
Leżałam tak przez kilka minut, ale kiedy otwarłam oczy,
krzyk zamarł mi na ustach.
– Czy… to… jest… wilk? – wskazałam palcem, żeby
pokazać go Adamowi.
W naszym kierunku podążał biało-szary, wielki wilk.
Najbardziej przerażające były jego ślepia wlepione wprost
we mnie. Z każdym jego krokiem coraz bardziej wciskałam
się w Adama.
– Zrób coś! – pisnęłam nie swoim głosem. – Zabierz mnie
stąd!
Adam się nie ruszył, przyglądał mi się pobłażliwym
uśmiechem na ustach. Wilk natomiast, kiedy doszedł do nas,
usiadł naprzeciwko i tylko patrzył na mnie. Trochę się
uspokoiłam, bo dotarło do mnie, że wcale nie chce nam
zrobić krzywdy. Posłuchałam głosu serca i wyciągnęłam
rękę, kładąc ją na jego łbie. Nadal tylko siedział. Zaczęłam
go spokojnie głaskać, przemawiając cichym głosem.
– Panikara ze mnie – w odpowiedzi ułożył się u naszych
stóp. – Nie wiedziałam, że są tu dzikie zwierzęta – zerknęłam
na drzemiącego Adama, który otworzył jedno oko.
– Żadne zwierzę, czy to wilk, czy jakieś inne nie zrobi
Aniołowi krzywdy, jeśli czuje bijące od niego Dobro.
– Ale Ian powiedział, że ja jestem tak pośrodku, mam w
sobie i to, i to…
– Widocznie więcej jest tego dobrego niż złego. W innym
wypadku wilk pokazałby ci swoje zęby, dając czas na
ucieczkę.
– Aha – wróciłam do głaskania wilka.
Usłyszałam miarowy oddech Adama, więc wiedziałam, że
zapadł w drzemkę. Biedaczek pewnie był wyczerpany tym
ciągłym niańczeniem mnie. Ja zaś czułam się jak na
nieustającym haju. Poziom adrenaliny wciąż utrzymywał się
na wysokim poziomie. Zapomniałam nawet o jedzeniu i
spaniu. Ciągle coś się działo.
Poderwałam głowę, bo wpadł mi głowy pewien pomysł.
– Co się znowu stało? – zapytał, nie otwierając oczu,
sennym głosem Adam.
– Chyba wiem, jak sprawdzić wszystkich, czy są po tej
stronie, nie wzbudzając podejrzeń.
– Podstępna mała żmijka z ciebie – ucałował mnie w kark,
co potraktowałam jako zaproszenie.
Odwróciłam się w jego stronę i dotknęłam jego ust.
Ogarnął nas żar, który szukał zaspokojenia. Zaraz spłoniemy
– przeszło mi przez myśl. Kiedy oderwaliśmy się od siebie,
żeby zaczerpnąć powietrza, słychać było galopujące bicie
naszych serc.
– Na pewno nie możemy…? – uniosłam znacząco brwi,
wsuwając mu rękę pod koszulkę.
– Nie! – zachichotał, ale zdążyłam zobaczyć jego płonące z
pożądania oczy.
Prychnęłam na niego i zrobiłam nadąsaną minę.
– Chodź, mój niezaspokojony Aniele, opowiedz mi o swoim
pomyśle – podał mi rękę, pomagając wstać z ziemi.
– Zawsze taka jestem, czy to kolejne piętno, jakie
odziedziczyłam? Może Ian chce, żebym cię skusiła, po to
abyś upadł razem ze mną, miałby wtedy komplet.
Zatrzymał się, z uwagą mi się przyglądając. Wszystko było
możliwe, a taki człowiek, jakim stał się mój ojciec, nie cofnie
się przed niczym, żeby osiągnąć swój cel. Adam nadal
milczał, a ja w środku trzęsłam się ze strachu, już nie
chciałam znać odpowiedzi na to pytanie.
– Nie. Zawsze lubiłaś się ze mną droczyć, choć z upływem
czasu robisz to coraz bardziej skutecznie, a mnie coraz ciężej
jest się przed tym bronić – mrugnął do mnie rozbawiony.
Głośno wypuściłam powietrze nieświadoma, że przestałam
oddychać.
Adam zerknął na zegarek.
– Musimy wracać. U ciebie jest już północ, pewnie zaraz
Jill wróci. Nie możemy dopuścić do jakichkolwiek pytań, na
które moglibyśmy nie odpowiedzieć.
Rozdział 8.
Obudziłam się wcześnie rano. Zbyt wcześnie – pomyślałam
niezadowolona. Przecież jest niedziela, powinnam spać do
samego południa, tym bardziej, że jestem wyczerpana tym
wszystkim,
co
się
ostatnio
wydarzyło.
Ironia
dnia
codziennego. Kiedy człowiek musi wstać, wtedy najlepiej mu
się śpi, a kiedy może sobie bezkarnie pospać, budzi się skoro
świt. Jutro jest poniedziałek i rano będę miała potworny
problem, żeby wstać do szkoły. Aż zazgrzytałam zębami na
samą myśl. Masakra.
Zeszłam na dół do kuchni. Nastawiłam kawę i zabrałam się
za robienie śniadania dla siebie i mamy, która też powinna
zaraz wstać. Zawsze podświadomie wyczuwała, kiedy coś
mnie trapiło i nie mogłam spać. Poza tym wspólne niedzielne
śniadania i obiady były naszą tradycją. Wokół serca zacisnęła
mi się bolesna obręcz na myśl o tym, że kończy się dany nam
czas.
Prawdopodobnie nie doczekam końca wakacji. Przyszła
chwila na uspokajające ćwiczenie oddechowe – pomyślałam.
Wdech, wydech, wdech, wydech. Kiedy tak napełniałam
płuca powietrzem, miałam nadzieję, że znowu mi to pomoże i
poczuję się lepiej, ale tym razem nie pomogło, tylko
rozdrażniło jeszcze bardziej.
Przeszłam do afirmacji, powtarzając sobie w kółko jak
mantrę: Dasz radę. Adam i Heather wierzą w ciebie, nie
możesz ich zawieść. Nie sprawisz im zawodu kolejny raz –
szeptałam cicho do siebie, powtarzając raz po raz.
Jakąś ulgę mi to przyniosło, ale niedużą.
– Dzień dobry – przywitała się ze mną mama, całując w
czubek głowy i przerywając mi wojnę myśli.
Byłam jej za to wdzięczna. Wzięłam głęboki wdech, żeby
poczuć i zapamiętać jej zapach. Może udałoby mi się kiedyś
do niej wrócić. Pocieszyłam się tym marzeniem.
– Cześć, mamuś – mocno ją uściskałam.
Jadłyśmy śniadanie, wymieniając się ploteczkami, które
szumiały w mieście.
– Będę za tobą tęsknić – wypaliłam szybciej, niż
pomyślałam.
Ups, zagalopowałam się.
– Dokąd to się wybierasz? – uniosła brwi.
Zawahałam się.
– No wiesz, studia i tym podobne – dalsze słowa uwięzły w
gardle.
Mama roześmiała się serdecznie.
– Kochanie, jeszcze rok szkoły ci został, ale… ja też będę
za tobą tęsknić – złapałyśmy się za ręce nad stołem.
Westchnęłam ciężko.
– Czas tak szybko leci – łzy szczypały mnie pod powiekami.
– Widzę, że dopadła cię melancholia. Co powiesz na
zakupy? Poszalejemy trochę po sklepach, a potem zjemy
obiad, może i lody? Co ty na to? – powiedziała ciepłym
głosem.
– Genialny pomysł – zamrugałam szybko, chcąc
powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
Poczułam znajomy dreszcz. Adam. Wiedziałam, że jest
obok.
– Zadzwonię tylko do Adama uprzedzić go, że spotkamy się
później.
– Dobrze, idę się przebrać – wstawiłam talerze do zlewu i
wyszłam do swojego pokoju.
– Wybierasz się gdzieś? – usłyszałam głos w swojej głowie.
– Tak – odszepnęłam. – Chcę spędzić trochę czasu z mamą,
zanim o mnie zapomni – w głosie zabrzmiała nuta bólu. –
Będziemy w centrum. Dasz nam kilka godzin?
– Naturalnie. Nie spieszcie się i baw się dobrze – zabrzmiał
jego czuły głos. Spotkamy się po obiedzie, będę czekał przed
domem – poczułam pocałunek na szyi.
Zadrżałam, czym wywołałam jego ciepły śmiech.
– Bardzo śmieszne. Odegram się – mruknęłam. – Do
zobaczenia.
Rozdział 9.
W centrum było już bardzo tłoczno jak na tę porę dnia.
Ludzie uwielbiają tutaj spędzać swój wolny czas. Zakochani
chodzą przytuleni, nie przejmując się innymi, rodziny z
dziećmi uzupełniają zapasy, a samotni spragnieni szukają
towarzystwa.
Chodziłyśmy od sklepu do sklepu, przymierzając wszystko
to, co nam trafiło w ręce, świetnie się przy tym bawiąc. Nie
bardzo wiedziałam, jak wytłumaczyć mamie, że nie
potrzebuję tylu nowych rzeczy, więc moja garderoba
wzbogaciła się o sukienkę na zakończenie szkoły i pasujące
do niej buty, dwie pary jeansów, krótkich spodenek i kilka
bluzek na ramiączkach, a także o obowiązkowe okulary
przeciwsłoneczne.
To sklepowe szaleństwo zajęło nam kilka godzin, aż
zaburczało mi w brzuchu. Obładowane torbami poszłyśmy
coś zjeść. Restauracja była wypełniona po brzegi. Z
ledwością
znalazłyśmy
wolny
stolik.
Zamówiłyśmy
grillowanego kurczaka z mieszanką sałat i warzywami.
A do picia wzięłam colę, a mama sok pomarańczowy.
– Jakie masz plany na wakacje? – zagadnęła mnie, kiedy
czekałyśmy na nasze zamówienie.
Wzruszyłam ramionami.
– Jeszcze nie wiem. Jakoś z głowy mi to wyleciało –
uśmiechnęłam się, żeby mama nie zaczęła podejrzewać, że
moje plany są bardzo mroczne i niezbyt wesołe. – Czemu
pytasz?
– A tak, z ciekawości. Może udałoby mi się zaklepać urlop
na sierpień.
Wyskoczyłybyśmy gdzieś we dwie. Nie wiem, to taki luźny
pomysł, jeszcze to obgadamy.
– Jasne! Byłoby super – ucieszyłam się.
Do domu wracałam już w lepszym nastroju, przynajmniej
starałam się, żeby taki był. Nie miałam zamiaru zasmucać
mamy i dodawać jej trosk swoim żałosnym humorem.
Przed domem czekał na mnie zgodnie z obietnicą Adam.
Siedział spokojnie na schodkach niedbale oparty o poręcz.
Niby nic, ale serce zadudniło mi w piersi na jego widok. Na
twarz wypłynął szeroki uśmiech. Wybiegłam z auta i
rzuciłam się wprost w jego czekające ramiona.
– Cześć, mój Aniele – ze względu na obecność mamy
obdarzył mnie szybkim całusem w policzek.
Nie na to liczyłam, zareagowałam więc grymasem
niezadowolenia. Oczywiście, zaśmiał się ze mnie.
– Dzień dobry pani – uprzejmie skinął głową i zabrał torby
z zakupami z jej rąk.
– Witaj, Adamie. Mów mi proszę po imieniu, czuję się jak
starsza pani, kiedy ktoś się tak do mnie zwraca.
– Jeśli jest takie twoje życzenie, to z przyjemnością –
uśmiechnęli się do siebie.
Weszliśmy do domu, wnosząc zakupy. Żeby zrobić
przyjemność mamie, przebrałam się w nowe rzeczy. Wybór
padł na białe spodenki i koszulkę w kolorze butelkowej
zieleni idealnie współgrającej z kolorem moich oczu, a do
tego rdzawe trampki dopasowane odcieniem do moich
włosów.
– Wyglądasz pięknie, moja droga – ucieszyła się mama na
mój widok.
– To prawda – zawtórował jej Adam.
– Dziękuję wam – tanecznym krokiem zrobiłam obrót, nie
wiadomo dlaczego zrobiło mi się lżej, więc zwyczajnie się
roześmiałam.
– Czy mogę porwać Megan na kilka godzin? – Adam
zwrócił się w stronę mamy.
– Obiecuję, że wróci na kolację.
– Jasne. Myślę, że na dzisiaj ma dość towarzystwa matki –
puściła do nas oczko.
– Och, mamo, nigdy – szybko podeszłam do niej, żeby ją
uściskać. – Do zobaczenia wieczorem.
Na dworze musiałam założyć swoje nowe okulary, słońce
piekło dzisiaj dość mocno.
Adam poszedł za moim przykładem i zrobił to samo.
Widziałam swoje odbicie w jego lusterkowych szkłach.
Uśmiechnęłam się, wiedząc, a raczej wyczuwając, że na mnie
patrzy.
Kiedy odpowiedział tym samym, objęliśmy się w pasie i
niespiesznym krokiem poszliśmy w stronę budynku dawnej
szkoły, gdzie mieściło się przejście.
Bez zastanowienia weszłam w migotające srebrzyste
światło, nie było dla mnie już niczym szczególnym. Zupełnie
jakby to były drzwi do kolejnego pokoju, a nie portal
przenoszący nas na wyspę, która pływa sobie kilka
kilometrów nad ziemią w nieznanym nikomu miejscu.
Jęknęłam, kiedy wyszliśmy w tym samym miejscu, co
ostatnio, jednak tym razem miałam okazję dokładnie i bez
pośpiechu obejrzeć całe przejście.
Nie dość, że byliśmy na ziemi, która dryfuje sobie w
powietrzu, to przed nami był betonowy, liczący sobie
kilometr, wąski most bez bezpiecznej balustrady. Jeden
fałszywy krok mógł spowodować upadek w dół.
Było to tak przerażające, że nie potrafiłam zrobić nawet
kroku z obawy, że najmniejszy podmuch wiatru rzuci mnie w
przepaść pod nami.
– Pięknie, nie dość, że czeka nas długi spacerek, to
wątpliwe, żebyśmy tam doszli – mruknęłam.
Poczułam podmuch wiatru i aż pisnęłam, kiedy przede
mną miękko wylądował Adam.
– To jest nasze zabezpieczenie w razie gdyby ktoś kiedyś
się tu dostał. A poza tym zapomniałaś chyba o tym drobnym
szczególe
–
zatrzepotał
wielkimi
skrzydłami,
które
zaprezentował przede mną w całej swojej okazałości.
Ulżyło mi, że nie muszę iść tą mało bezpieczną drogą.
Adam podszedł do mnie i wziął mnie na ręce.
– Trzymaj się – szepnął tuż przy uchu.
Szybko zarzuciłam mu ręce na szyję, czując, jak unosimy
się w powietrzu. Z zachwytem poddałam się temu, że
latałam, lubiłam to uczucie, jakie mi dzięki temu
towarzyszyło. Był to smak wolności, który sobie tak bardzo
ceniłam. Poszybowaliśmy wysoko w chmury, które w
wyższych partiach zrobiły się gęste jak pianka lub bita
śmietana.
Zaśmiewałam się jak małe dziecko, przecinając je rękami.
Złapałam Adama mocniej, kiedy spojrzałam w dół, a nasza
wyspa okazała się malutką plamką na tle błękitnego nieba.
Mimo to nie czułam strachu, bo przy Adamie nic mi nie
groziło, wiem, że oddałby za mnie swoje życie, gdyby
nastąpiła taka konieczność.
Kiedy schodziliśmy delikatnie w dół, mój wzrok padł na
plecy, a dokładnie na miejsce, gdzie skrzydła łączyły się z
plecami. Wpatrywałam się w nie jak zahipnotyzowana, a
jakiś głosik podszeptywał mi, żebym go tam dotknęła. Moja
ciekawość już nie raz przysporzyła mi kłopotów.
Ciekawość zwyciężyła i moja ręka powędrowała w tamtym
kierunku. Szybko tego pożałowałam, bo Adam natychmiast
się szarpnął, a jego twarz wykrzywił grymas bólu.
Zatrzymaliśmy się i zawisnęliśmy w powietrzu.
– Przepraszam, nie powinnam – powiedziałam szybko. –
Nie wiedziałam – zaczerwieniłam się zakłopotana.
Oczy miał przymknięte, a oddech przyspieszony. Czekał,
aż minie fala boleści, która zalała całe jego ciało.
– Nigdy… więcej… tego… nie rób – w jego głosie
zabrzmiała nuta rozdrażnienia.
– Mogłabyś wbić mi nóż w plecy, a wówczas czułbym
znacznie mniejszy ból.
Kiedy odzyskał siły, postanowiliśmy wrócić na ziemię.
– Przepraszam – szepnęłam, a po policzkach spływały mi
łzy smutku, byłam zła na siebie, że tyle razy go już
skrzywdziłam.
Otarłam łzę wierzchem dłoni, a pęd wiatru spowodował jej
zdmuchnięcie. Spadła wprost w miejsce, przez które miałam
teraz zmartwienie. Otwarłam szeroko oczy, nie wierząc, że
mam takiego potwornego pecha. Adam ponownie się
zatrzymał i z uwagą mi się przyjrzał.
No pięknie, teraz mnie puści i runę jak kamień na ziemię.
– Przepraszam – wyszeptałam, chcąc go ułagodzić. –
Naprawdę nie wiem, jak to się stało.
On tylko uśmiechnął się życzliwie i pocałował mnie w
czubek nosa.
– Jak to zrobiłaś?
– Co?
– Ten potworny ból po prostu zniknął.
– Ja… to była moja łza. Wytarłam ją, a wiatr zdmuchnął ją
właśnie w to miejsce. Nic już z tego nie rozumiem –
mruknęłam.
– Ja też nie – powiedział lekko, stając na ziemi i stawiając
mnie na nogi, które odmówiły posłuszeństwa.
Upadłam na ziemię wprost na pośladki. Tak leżąc,
zaczęłam się śmiać.
– Moje nogi zapomniały, że są już na twardej ziemi i
powinny mnie trzymać w pionie.
Adam podał mi pomocną dłoń i postawił mnie na nogi.
Zanim mnie puścił, upewnił się, czy pewnie stoję.
– Zobacz – podążyłam wzrokiem w kierunku, w którym był
skierowany jego palec.
– Rany – szepnęłam szczerze zdziwiona. – Wilk znowu
zmierza w naszym kierunku.
Przysiadł przed nami. Już bez strachu uklękłam przed nim
i podrapałam go za wilczym uchem. Wywalił z pyska długi
jęzor i polizał mnie po twarzy, wywołując nasz śmiech.
Weszliśmy do środka Siedziby, a wilk podreptał za nami u
boku mojej prawej nogi.
– Chyba masz zwierzątko, siostro – zawołała do mnie jedna
z sióstr, Bianca, machając do nas serdecznie na powitanie.
Pomachałam jej, posyłając buziaka w powietrzu, bo z tego
co pamiętam, zawsze szczerze się lubiłyśmy. Trochę jej
zazdrościłam, za tydzień kończyła dziewiętnaście lat i mogła
wyjść za mąż. Opuści wraz ze swoim Światłem nasz dom i
oboje znajdą sobie swoje miejsce, gdzie spędzą razem resztę
swojego obecnego życia, choć z tego, co słyszałam, oboje
zaraz po ślubie zaczynają naukę w tym samym college’u.
Weszliśmy do stołówki, licząc na to, że znajdziemy jeszcze
coś do zjedzenia i przy okazji wdrożymy mój plan. Polegał on
na tym, żeby wykorzystać pomoc wilka, który swoim
zwierzęcym instynktem wyczuwa Zło i komunikuje to
warczeniem. Chcemy więc wybadać, czy znajdzie się ktoś,
kto nie jest po naszej stronie, lecz po tej niewłaściwej.
– Idź, wąchaj, może znajdziesz osobę, której nie polubisz.
Tylko nie gryź jej, a głośno warcz – wyszeptałam wilkowi
polecenie do ucha.
Podeszliśmy do lodówek, żeby wziąć coś do picia. Po
drodze rozmawialiśmy z kilkoma osobami, a kątem oka, niby
od niechcenia, zerkaliśmy na salę, obserwując reakcję wilka.
Na razie chadzał sobie wolnym krokiem wśród obecnych,
wlepiając w każdego swoje wilcze ślepia. Jego obecność
została przyjęta ze spokojem, nikt nie panikował, nie
krzyczał i nie uciekał. To dobry znak – pomyślałam.
W jednej chwili poczułam w ustach metaliczny smak,
wzrok przysłoniła mi mgła, a głowę przeszył ostry, tępy ból.
Zgięłam się wpół, wiedząc, że zaraz zemdleję. Zanim
straciłam przytomność, czułam jak Adam ratuje mnie przed
upadkiem, potem zastała mnie już tylko ciemność.
Rozdział 10.
Otwarłam bardzo powoli oczy, upewniając się, czy ponownie
nie obezwładni mnie rozdzierający ból głowy. Ku mojemu
zdziwieniu stałam na półce skalnej, która była częścią jakiejś
wysokiej
góry.
Gdybym
wyżej
wyciągnęła
rękę,
prawdopodobnie sięgnęłabym chmur, które dosłownie nade
mną wisiały.
Spokojnie obserwowałam, co się działo wokół mnie.
Bardzo daleko widziałam zarys lasu i płynącą w dole
krystalicznie czystą rzekę. Nie mam pojęcia, jakim cudem to
wszystko dostrzegłam, będąc tak wysoko. Nic mnie już nie
zdziwi, w końcu moi rodzice to najwyższej rangi Anioły, moja
miłość to skrzydlaty przystojniak, a moim pupilem został
najprawdziwszy wilk.
Jedynie czego byłam pewna to tego, że uwielbiam to
miejsce. Dawało mi ono chwilę wytchnienia i pozwalało na
doładowanie moich baterii.
– Wiedziałem, że cię tu znajdę – odezwał się tuż za moimi
plecami Ian.
Drgnęłam.
– Wystraszyłeś mnie! Mogłabym spaść w dół – zawołałam,
łapiąc się za serce.
Tata nieznacznie wzruszył ramionami, ale jego twarz
rozjaśnił ciepły uśmiech.
– Złapałbym cię. Wybacz, nie chciałem – puścił do mnie
oczko. – Chodź, wszyscy czekają na ciebie.
Odwróciłam się, a moim oczom ukazał się wielki zamek.
Nie taki, jaki jest u Heather, ale bardziej mroczny i zimny,
jak na mój gust niezbyt przyjemny. Był wysoki, a jego górne
partie tonęły w chmurach, ale wiem, że siedziały tam
kamienne gargulce, które wszystko obserwowały z góry.
Weszliśmy do środka. Owinęłam się ciaśniej ciepłym
swetrem, który miałam tego dnia na sobie, w środku było
wręcz zimno, a w powietrzu odczuwalna była wilgoć.
Zadrżałam.
Ian otwarł przede mną ciężkie drzwi. Przepuścił mnie
pierwszą. To pierwsze pomieszczenie było w miarę
przyjemne.
Bardzo duża komnata miała ściany w srebrzysto-czarnym
kolorze. Ku mojej uciesze w kominku, który zajmował
niemalże całą ścianę, palił się ogień, nadając pomieszczeniu
łagodniejszego charakteru. Na środku stał kwadratowy,
dębowy stół z sześcioma pięknie rzeźbionymi krzesłami.
Dwa z nich były zajęte. Zamurowało mnie na widok mojej
kochanej siostry Alice, u której boku siedział Jake, jej
Światło. Zerknęłam w stronę ojca, który aż promieniał
szczęściem, mając u siebie pierwszy komplet pary, Anioła i
jej towarzysza. Zmierzyłyśmy się wrogim spojrzeniem. Nie
darzyłyśmy się sympatią, wręcz przeciwnie – wyczuwalna
była obustronna niechęć.
– Jesteśmy w komplecie, więc możemy wrócić do
omawiania naszego planu. Meg – spojrzał w moją stronę –
kiedy będziesz gotowa, prześlizgniesz się do Heather i
użyjesz tego – postawił przede mną szkatułę i uchylił wieko.
Na czarnym atłasie leżał sztylet. Wykonany był z czystego
srebra. Ostrze pokryte było starodawnymi znakami. Nie było
długie, miało może jakieś dwadzieścia centymetrów, ale było
zwieńczone ostrą końcówką. Największe wrażenie robiła
rękojeść. Po obu stronach widoczne były skrzydła: z jednej
strony wysadzane niebiesko błękitnymi diamentami, a z
drugiej – diamentami pomarańczowymi. Równowaga została
zachowana nawet tutaj.
Wzięłam go do ręki. Był tak przyjemny w dotyku, że aż
zamruczałam. Poobracałam nim w dłoni jak wojowniczka.
Kiedy podniosłam wzrok, spostrzegłam, że ojciec obserwuje
mnie z niekłamanym zachwytem.
– Idealnie, ale potrzebujesz jeszcze tego – rozłożył swoje
czarne skrzydła i szybkim ruchem pociągnął za jedno ze
swoich piór.
Po jego twarzy przemknął bolesny wyraz, kiedy je
wyrywał. Końcówka ociekała krwią. Delikatnie złożył je na
mojej dłoni. Zupełnie jakby je dalej czuł. Wraz ze sztyletem
ostrożnie odłożyłam je do szkatuły.
– Nie zawiodę cię – oznajmiłam z dumą. – Zaraz ruszam w
drogę.
– Wiem – oznajmił z przekonaniem. – Tylko ty potrafisz to
zrobić.
Wyszłam na zewnątrz, trzymając szkatułę. Z ulgą
powitałam powiew ciepłego powietrza.
Nie znoszę uczucia wilgoci. Brrr.
Poszłam jeszcze w stronę mojego ulubionego miejsca.
Stanęłam na skalnej półce, sycąc oczy rozciągającym się aż
po horyzont uspokajającym widokiem i wsłuchując się w
śpiew hulającego na tej wysokości wiatru.
Miałam obawy, czy ostatecznie podołam swojemu zadaniu.
Nie byłam jeszcze w takiej sytuacji, ale wiem, że z całą
pewnością nie miałam zamiaru zawieść Iana. Nie chciałam
dać plamy.
Odwróciłam się, słysząc za sobą czyjeś kroki.
– Podziwiasz widoki? – zapytała Alice podejrzanie słodkim
głosem.
– Tak, ładny obraz aż się prosi, żeby go namalować –
zatoczyłam krąg ręką.
– Mogę obejrzeć? – nie czekając na moją zgodę, uniosła
wieko.
Nie spuszczałam z niej swojego wzroku, coś mnie
niepokoiło w postawie jej ciała.
– Zawsze mnie denerwowało, że oboje tak cię idealizują –
w jej głosie zabrzmiał gniew, a oczy zapłonęły nienawiścią.
Mój strach narastał z każdą mijającą sekundą.
– Alice? Co ty robisz? – w jej dłoni dojrzałam skierowany
we mnie sztylet.
Skradała się do mnie ostrożnie jak zwierzę do ofiary, która
zaraz miała zginąć.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo cię nienawidzę. Wiesz, jakie
to jest uczucie, kiedy jesteś tą drugą i we wszystkim jesteś
porównywana do tej pierwszej?! – echem odbił się jej krzyk.
– Marzę o tym za każdym razem, kiedy cię widzę –
skoczyła ku mnie ze sztyletem wymierzonym w moje serce.
Uskoczyłam, unikając śmiercionośnego ciosu.
– Alice, proszę cię, porozmawiajmy. Jesteśmy rodziną,
znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Roześmiała się szyderczo.
– Zapamiętaj sobie jedno! Nigdy, ale to przenigdy nawet
nasze kolejne wcielenia nie zmniejszą mojej nienawiści do
ciebie! Ty cholerna idealna córeczko! Zdychaj! – skoczyła ku
mnie, tym razem nie chybiła.
Spojrzałam wstrząśnięta w dół. Z mojej piersi wystawała
rękojeść, którą tak niedawno temu się zachwycałam, a która
teraz odebrała mi życie. Bluzka zabarwiła się czerwoną
plamą od sączącej się krwi.
O dziwo, nie czułam bólu, może tylko ten psychiczny, bo
właśnie umierałam od ciosu zadanego przez własną siostrę,
zrodzoną z tej samej krwi. Jak to możliwe, że była zepsuta do
szpiku kości? Z oczu popłynęły mi łzy, rozpaczałam nad jej
zdradą. Upadłam na kolana, czując nadchodzącą ciemność.
Nie zauważyłam, kiedy znalazłam się w ramionach Iana.
Zorientowałam się dopiero wtedy, gdy zobaczyłam nad sobą
jego zatroskaną twarz.
– Tato… przepraszam – szepnęłam z trudem.
– Cichutko – wykrztusił z bólem. – Następnym razem nam
się uda – kołysał mnie w swoich ramionach, przynosząc mi
ulgę dzięki swoim skrzydłom.
*
Z nadludzkim wysiłkiem przyglądałem się, jak uchodzi z
niej życie, a piękne błyszczące oczy stają się puste i
pozbawione energii. Resztką sił uśmiechnęła się do mnie.
Zamknęła oczy.
Cichutko westchnęła, a jej ciało stało się bezwładne.
Umarła. Z moich ust wydobył się głośny ryk, który
dudniącym echem rozbrzmiał dookoła.
Rozdział 11.
Szarpnęłam się, głośno chwytając powietrze.
– Ciii… – usłyszałam znajomy szept. – Jesteś bezpieczna –
wzmocnił uścisk skrzydeł, które natychmiast przyniosły mi
spokój.
Sennie uniosłam głowę.
– Jak długo? – zapytałam, próbując wstać.
– Kilka godzin – Adam poszedł za moim przykładem i
niezgrabnie wstał za mną cały odrętwiały.
Rozejrzałam się dookoła.
– Pusto. Gdzie jest wilk?
– Tam śpi – wskazał miejsce pod stołem obok nich.
Zagwizdałam na niego.
– Chodź tu do mnie – zaczekałam, aż usiądzie przede mną.
Nachyliłam się ku niemu.
– Dziękuję ci za twą pomoc. Wiem już, kto jest mi
wrogiem. Uwalniam cię – wyszeptałam do jego ucha.
Wilk polizał mnie po ręce na odchodne i pobiegł do
wyjścia.
– Megan, wszystko w porządku? – odwrócił mnie w drugą
stronę, bo zamyślona nadal patrzyłam w kierunku, gdzie
przed chwilą zniknęło zwierzę.
Spojrzałam na Adama wyrwana z zadumy.
– Co? Ach tak, wszystko gra. Głowa mnie tylko trochę boli
– zaczęłam sobie masować skronie. – Muszę tylko przetrawić
to wspomnienie.
– Raczej nie należało do najprzyjemniejszych, byłaś
napięta jak struna. Nawet moje skrzydła nie mogły cię ukoić
– w jego oczach dojrzałam zmartwienie.
– Chodźmy do pokoju. Wskoczymy do wanny i ci wszystko
opowiem – puściłam żartobliwie oczko.
W łazience zanurzyłam się po samą szyję w wannie
wypełnioną gorącą wodą z dodatkiem mojego ulubionego
lawendowego płynu. Leżałam przez chwilę z przymkniętymi
oczami, poddając się relaksującemu zapachowi.
Adam przysiadł na brzegu wanny, czekając, aż będę
gotowa na to, żeby mu wszystko opowiedzieć.
*
Ze smutkiem obserwowałem jej drobną postać. Zbyt wielki
ciężar wzięła sobie na barki – przemknęło mi przez myśl. A
niestety najgorsze jeszcze przed nią.
Zupełnie jakby czytała mi w myślach, podniosła na mnie
swój czujny wzrok. Jej twarz rozjaśnił słodki uśmiech, który
rozgrzewał mnie od środka.
Klęknąłem przy wannie i łagodnym ruchem dłoni
nakazałem jej usiąść. Podniosła brwi, ale posłusznie usiadła.
Położyła głowę na swoich kolanach, a ja delikatnymi ruchami
ręki zacząłem wędrówkę po jej plecach, żeby rozmasować
napięte mięśnie. Po paru minutach dobiegło mnie
westchnienie ulgi. Złapała moją dłoń i przytuliła do swojego
policzka.
– Megan? – wyszeptałem. – Czas nam się niedługo skończy
– postukałem w tarczę swojego zegarka.
– Tak. Wróciło do mnie wspomnienie, kiedy Ian podarował
mi sztylet i pióro ze swojego skrzydła – zerknęła na mnie
przez ramię, a ja stałem nad nią zszokowany. – Wiem także,
gdzie jest jego kryjówka, a także kto pała do mnie czystą,
nieprzemijającą, szczerą nienawiścią – wyszła z wanny,
zapominając, że stoi przede mną zupełnie naga.
Stałem jak głupek, gapiąc się na nią; minęło tyle stuleci, a
ja wciąż nie potrafię przyzwyczaić się do jej pięknego ciała;
mimo że znam je na pamięć, wciąż mnie zachwyca.
Przełknąłem ślinę, z nadludzkim wysiłkiem ruszyłem się z
miejsca, sięgając po szlafrok, gdy na jej skórze pojawiła się
gęsia skórka. Była tak pochłonięta nowym wspomnieniem, że
o wszystkim innym zupełnie zapomniała. Musiałem ją ubrać
sam, co było niewyobrażalnie trudne; dotykać jej, a nie móc
dotknąć w taki sposób, w jaki bym pragnął.
– Adamie, słuchasz mnie? – spojrzała na mnie
przekrzywiając głowę.
– Tak – ukryłem zakłopotanie pod uśmiechem. Więc kto tak
bardzo cię nienawidzi?
– Alice – jej głos zabrzmiał chłodno.
– Chyba się przesłyszałem, powiedziałaś Alice?
– Ta sama – mruknęła zniesmaczona.
– Alice?! – wykrzyknąłem zdumiony, kiedy w końcu dotarła
do mnie ta informacja.
Podeszliśmy do łóżka, szybkim ruchem poprawiłem
poduszki, żeby było nam wygodniej podczas dalszej części jej
opowiadania. Oparłem się o poduszki, a Megan zwinnie
wskoczyła obok mnie, wtulając się w moje czekające na nią
ramiona.
– Nie krzycz tak, bo nas jeszcze ktoś usłyszy – upomniała
mnie, zatykając moje usta swoją dłonią. – Nie musi być
świadoma, że akurat to wspomnienie do mnie wróciło.
Uniosłem brwi, a jej oczy rozbłysnęły. Z rozmysłem nie
cofnęła ręki, tylko palcem obrysowała moje wargi.
Mimowolnie rozchyliłem je, nie mając nad nimi żadnej
kontroli.
Usiadła okrakiem na mnie. Ten jej manewr zupełnie
pozbawił mnie kontroli nad sobą i nad nią. Tak dobrze szło
mi pilnowanie, żeby nie pozwolić jej ani sobie na posunięcie
się o krok dalej, niż mogliśmy, aż do tej chwili. Nie
zastanawiając się ani chwili dłużej, przyciągnąłem ją bliżej
do siebie.
Wpiłem się w jej usta mocnym pocałunkiem. Jęknęła, co
rozbudziło moje pożądanie jeszcze bardziej. Nawet nie wiem,
kiedy poły jej szlafroka się rozwiązały, a moja ręka zaczęła
błądzić po jej atłasowej skórze. Nienasyconym wzrokiem
podążałem za swoją ręką od nasady szyi, poprzez wypukłość
małych piersi, zatrzymując się na płaskim brzuchu,
obejmując jej idealne ciało, które jest wprost stworzone dla
mnie. Nie miałem odwagi posunąć się dalej, choć nie
marzyłem o niczym innym, mógłbym całkowicie zatracić się
w niej, ale moje opanowanie mogłoby nie wystarczyć.
– Uwielbiam cię dotykać – wychrypiałem napiętym głosem.
– A ja uwielbiam, kiedy mnie tak dotykasz – przerwała
pocałunki i szepnęła wprost w moje usta.
Sięgnęła
mojego
swetra,
chcąc
go
ściągnąć.
Zdecydowanym ruchem złapałem ją za rękę, zastanawiając
się, jak długo dam radę opierać się naszym uczuciom.
Podniosła na mnie swoje zielone oczy, lekko się
czerwieniąc.
– Chcę tylko wyrównać nasze szanse – wskazała na swoje
prawie nagie ciało.
Puściłem jej dłoń, pozwalając na rozebranie mnie. Sweter
z cichym szelestem wylądował na podłodze. Drżeliśmy.
Dotykała mnie wszędzie, doskonale wiedziała, co lubię i co
sprawia mi przyjemność. Swoją wędrówkę zaczęła od szyi,
powolnym ruchem przesuwając się coraz niżej.
Kiedy zatrzymała się na brzuchu, musiałem zacisnąć zęby,
głośno wciągając powietrze. Złapałem ją za pośladki i
położyłem ją pod sobą. Musiałem ją czuć, bo traciłem już
zmysły. Zaczęliśmy się tarzać po łóżku coraz bardziej i coraz
mocniej pochłonięci przez trawiące nas pożądanie.
– Ach… – wyrwał się jej krzyk, który został stłumiony przez
pocałunek.
Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni, kiedy usłyszeliśmy
mocne pukanie do drzwi. Megan szybko owinęła się
szlafrokiem i pognała do łazienki, a ja w drodze do drzwi w
pośpiechu ubrałem leżący na podłodze sweter.
Otwarłem drzwi.
Na zewnątrz stała Heather, weszła do środka nie czekając
na zaproszenie. Wystarczył jej jeden rzut oka na pogniecioną
pościel, a wszystkiego się domyśliła.
Zgromiła mnie wzrokiem.
– Mam nadzieję, że pamiętacie o tej jednej, najważniejszej
zasadzie? – wskazała palcem na mój źle założony sweter.
Czułem, jak oblewam się szkarłatnym rumieńcem. Heather
przewróciła oczami.
– Kiedy odprowadzisz Megan, wstąp do mnie.
– Oczywiście – wykrztusiłem.
Zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, zostawiając nas w
kłopotliwej sytuacji. Megan wychyliła głowę.
– Poszła?
– Tak.
Opuściła łazienkę w samym tylko staniku. Męczyła się,
żeby odwrócić bluzkę, ale trzęsły się jej ręce. Głośno
przełknąłem ślinę, bo nagle zaschło mi w gardle. Jeszcze nie
ochłonąłem po tym, co przed chwilą się wydarzyło między
nami, a ona znowu funduje mi męczarnie.
Niewiele brakowało. Muszę się bardziej pilnować, choć nie
jest to tak łatwe, jak mogłoby się wydawać. Tym bardziej, że
ostatnie stulecie spędziliśmy osobno. Byłem rozdarty między
tym, czego chciałem i pragnąłem, a tym, co powinienem.
– Cholera! – zakląłem pod nosem.
Megan zerknęła w moją stronę pytającym wzrokiem.
– Adamie?
Lekceważąco machnąłem ręką.
– Takie tam męskie rozterki.
Roześmiała się.
– Wiem, co myślisz, bo u mnie toczy się taka sama wojna –
popukała się palcem w głowę.
*
– Proszę! – usłyszałem dobiegający zza drzwi głos Heather.
– Jestem, jak sobie życzyłaś – usiadłem na krzesełku
naprzeciwko niej.
– Megan w domu? – podniosła na mnie swój czujny wzrok.
– Tak – byłem lekko stremowany.
– Czy mam ci przypominać o jedynej zasadzie, jaka was
obowiązuje?
–
Nie.
To
się
więcej
nie
powtórzy.
Na
swoje
usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że bardzo za nią
tęsknię, a każda komórka mojego ciała rwie się do niej.
Przepraszam, powinienem się bardziej pilnować.
– W porządku. Trzymaj siebie i Megan w ryzach.
Zachichotała, a ja się trochę rozluźniłem.
– Za każdym razem przerabiam z wami to samo. Narwane
dzieciaki – pokręciła głową.
– Masz coś nowego? – zapytała, zmieniając temat.
– Tak – streściłem jej wszystko. Zacząłem od pomysłu
Megan z wilkiem, co Heather przyjęła z uśmiechem, a
skończyłem na ostatnich wydarzeniach, o których nic nie
wiedzieliśmy, bo miały miejsce, kiedy Megan była po tej
drugiej stronie, u boku swojego ojca.
Kiedy Heather usłyszała imię swojej drugiej ukochanej
córki, jej oczy wypełniły łzy bólu.
– Alice?! Nie wierzę, jak mogła nam to zrobić? –
potrząsnęła głową, nadal nie dowierzając. – Ale muszę
przyznać, że z tym wilkiem dobrze wykombinowała – w jej
głosie było słychać dumę.
– To prawda. Każdy jej powrót wnosi coś nowego i
interesującego do jej osobowości. Jest jak powiew rześkiego
powietrza. Poznawanie jej to jest prawdziwa frajda.
Wymieniliśmy porozumiewawcze uśmiechy.
– Niestety, jest mały problem. Nie wiem, czy zauważyłeś,
ale jest rozdarta między miłością do nas a uczuciem do ojca –
westchnęła ciężko Heather. – Zawsze mocno go kochała.
Teraz jest z nami, ale co zrobi, kiedy spotka Iana na jego
terenie?
Pytanie było kluczowe, jednak nie podzieliłem się tą myślą
z Heather, wolałem to przemilczeć.
– Może ze względu na jej misję powinnaś w tajemnicy
zezwolić na nasz wcześniejszy ślub? Wtedy nasza więź
będzie jeszcze silniejsza – tliła się w moim sercu nadzieja.
Pokiwała ze smutkiem głową.
– Nie mogę. Ian zaraz zwietrzy podstęp i jej nie wpuści do
siebie – moja nadzieja zgasła tak szybko, jak szybko się
pojawiła.
– A co z piórem? Może powinnaś dać jej swoje, tak na
wszelki wypadek.
Heather skinęła głową.
– Tak zrobię. Wiesz, że to będzie ostateczne starcie? –
przygarbiła się pod ciężarem własnego smutku. – Żałuję, że
nie mogę zrobić tego sama. Niestety, ja nie wrócę jak
Megan.
– Musimy wierzyć, że ostatecznie dokona właściwego
wyboru – złapałem ją za rękę ponad stołem, podzielając jej
przygnębienie. – Wyznaczyła sobie termin na początek lipca.
– Myślisz, że to dobry pomysł?
– Jego zmiana niczego nie zmieni. Szybciej do nas wróci.
Pokiwała z żalem głową.
– Przykro mi ze względu na was.
Rozdział 12.
W poniedziałkowy poranek obudził mnie stukający w okno
deszcz. Wstanie z łóżka okazało się dla mnie prawdziwą
mordęgą, co oczywiście przewidziałam dnia poprzedniego.
To wystarczyło, żeby popaść w koszmarny nastrój.
Dobrze, że kiedy wychodziłam rano do szkoły, mamy już
nie było. Bałam się, że mogła mnie czymś zdenerwować, a
ostatnią rzeczą, której chciałam, to powiedzieć jej coś
okropnego.
W szkole nawet paplanina Natally o superciachu, jakim
jest Adam, wcale nie polepszyła mi humoru, wręcz
przeciwnie – tylko mnie zirytowała. Była tak zajęta swoim
gadaniem, że nawet nie zauważyła, że prowadzi monolog
sama ze sobą.
Na długiej przerwie poczułam znajomy dreszcz na plecach,
westchnęłam, bo na próżno łudziłam się, że może Adam
zdoła poprawić mi samopoczucie. Zostawiłam zdziwioną
przyjaciółkę i poszłam pod swoje ulubione drzewo, żeby
przez chwilę pobyć sama. Deszcz wcale mi nie przeszkadzał.
– Dobrze się czujesz? – usłyszałam ciepły głos w swojej
głowie.
– A ty co, sprawdzasz mnie? – warknęłam.
– Megan…? – zawahał się.
– Mów, czego chcesz i spadaj.
– Nic… tylko chciałem cię zobaczyć… ale widzę, że nie był
to dobry pomysł.
– Tak mówisz?
Nic nie odpowiedział. Dreszcz mnie opuścił, a ja poczułam
wyrzuty sumienia.
– Co za wredna małpa ze mnie! – byłam tym razem zła
sama na siebie.
Kiedy lekcje dobiegły końca, odetchnęłam z ulgą.
Stwierdziłam, że zamknę się w swoim pokoju i nie będę
dzisiaj już więcej z nikim rozmawiać, żeby nikogo nie
skrzywdzić
swoim
paskudnym
charakterkiem,
który
najwidoczniej postanowił się uzewnętrznić.
Przed szkołą czekał już na mnie Adam. Bez słowa objął
mnie w pasie i skierował nas w stronę mojego domu. W
pokoju otworzyłam przejście i przeszliśmy do jego komnaty
w Siedzibie. Usiadłam na łóżku razem z Adamem, w tej
samej sekundzie przed oczami pojawiły mi się jego skrzydła.
Nie minęła minuta, a już czułam ich dobroczynny wpływ.
Zadowolona i zrelaksowana przymknęłam oczy i odrzuciłam
głowę w tył, opierając się na klatce piersiowej Adama. Nie
wiem, ile czasu tak siedzieliśmy, ale kiedy poczułam się w
pełni sobą, spojrzałam zawstydzona na swoje Światło.
– Przepraszam – szepnęłam.
Jego przystojną twarz rozjaśnił wyrozumiały uśmiech.
– W porządku – pocałował mnie w czubek nosa. – Wiem, że
ostatnio życie cię nie oszczędza i żyjesz w niewyobrażalnym
stresie.
– Dziękuję – złożyłam na jego kusząco pełnych ustach lekki
pocałunek. – Ile czasu tak siedzieliśmy? – zmarszczyłam
brwi, widząc, z jakim trudem wstał z łóżka, żeby
rozprostować nogi.
– Ponad godzinę – wzruszył ramionami.
– Godzinę?! Jeszcze nigdy nie potrzebowałam tyle czasu,
żeby się wyciszyć! – popchnęłam go z powrotem w stronę
łóżka. – Siadaj! – rozkazałam.
Kiedy bez zbędnych pytań posłusznie usiadł, ja umościłam
się za nim i zaczęłam masować jego ramiona, co wcale nie
było łatwe przez te jego wielkie, pierzaste skrzydliska.
– Mógłbyś je jakoś schować albo odwiesić do szafy? –
zażartowałam.
Parsknął śmiechem. Przerzucił mnie przez siebie tak, że
wylądowałam na jego kolanach, face to face. Stało się to tak
szybko, że zaparło mi dech w piersiach i odebrało mowę.
– Cieszę się, że wrócił ci dobry humor – powiedział do
mnie wesoło, co mi się udzieliło.
Miałam ochotę zmienić pozycję i usiąść okrakiem, ale po
wczorajszym byłoby lepiej nie ryzykować.
– Powiedz mi, jak poszła wczorajsza rozmowa z mamą?
Była bardzo zła?
Zaprzeczył nieznacznym ruchem głowy.
– Nawet nie, przypomniała mi tylko o jedynej zasadzie,
której musimy przestrzegać, a potem się roześmiała, że za
każdym razem musi przerabiać z nami tę samą historię.
– Uff, to dobrze – odetchnęłam z wyraźną ulgą. – Nie
wiem, jak bym spojrzała jej w oczy.
Wtorek i środa były jeszcze gorsze niż poniedziałek. Bez
żadnej przyczyny ogarniała mnie furia. Zastanawiałam się,
czy aby nie symulować choroby, żeby tylko zostać w domu i
zejść wszystkim z oczu lub żebym to raczej ja nie musiała
innych oglądać.
– Meg? – zagadnęła mnie Nat podczas przerwy.
– Hmm?
– Czy pamiętasz o piątkowym ognisku?
Przykuła tym moją uwagę. Czy pamiętałam o takiej
przyziemnej przyjemności jak zabawa z przyjaciółmi? Nie do
jasnej cholery, nie pamiętałam, bo mam ważniejsze sprawy
na głowie. Staram się nie dać się omotać złu, żebyś mogła
jutro bezpiecznie wstać z łóżka, bez niebezpieczeństwa,
które mogłoby cię otaczać z każdej strony – pomyślałam
rozdrażniona.
– Tak – odpowiedziałam od niechcenia.
Codziennie po szkole udawaliśmy się z Adamem do
Siedziby po to, żeby mógł mnie ukoić i wyciszyć za pomocą
swoich skrzydeł. Z każdym dniem czas, jaki poświęcaliśmy
na tę czynność, wydłużał się. We wtorek były to dwie
godziny, ale już w środę straciliśmy ze trzy.
Nie mieliśmy pojęcia, skąd to moje podłe samopoczucie.
Czułam się jak człowiek uzależniony od narkotyków, oprócz
rozdrażnienia wystąpiło także drżenie rąk. Z każdym dniem
ku mojemu przerażeniu mi się pogarszało.
W czwartek stwierdziliśmy, że powinniśmy iść z tym do
Heather.
Ku mojemu niezadowoleniu stwierdziła, że to Zło daje mi
tak w kość, upominając się o mnie. Poczułam się osaczona. Z
każdej strony ktoś czegoś ode mnie chciał, każdy czegoś ode
mnie oczekiwał i wymagał. Rozsadzała mnie już ledwo
hamowana wściekłość. Bez żadnych ceregieli otwarłam
przejście i wróciłam do swojego domu.
Adam przyszedł za mną.
– Proszę, zostaw mnie samą, nie mam ochoty na niczyje
towarzystwo – mruknęłam, nawet nie patrząc na niego.
– Dobrze – jego głos zabrzmiał życzliwie, ale wyczułam w
nim smutek.
Kiedy wyszedł, rozpłakałam się. Wiedziałam, że jestem już
u kresu swojej wytrzymałości zarówno psychicznej, jak i
fizycznej. To wszystko, co się wydarzyło w ostatnich
tygodniach zwyczajnie zaczęło mnie przerastać.
– Cholera!!! – krzyknęłam, złapałam, co miałam pod ręką i
rzuciłam w ścianę.
Nie przyniosło mi to nawet malutkiej ulgi. Z moich oczu
znowu popłynęła rzeka łez.
Z wyczerpania zapadłam w niespokojny sen.
Następnego dnia obudziłam się, kiedy zaczęło świtać.
Głowę rozsadzał tępy ból, a oczy piekły. Wstałam i
powlokłam się do łazienki przemyć twarz. Ręce mi zamarły,
kiedy spojrzałam na swoje odbicie. Przysunęłam się bliżej, by
upewnić się, czy aby na pewno dobrze widzę.
– Nie, to niemożliwe – szepnęłam przerażona.
Na mojej tęczówce pojawiły się małe, bursztynowe plamki,
które zaczęły wypierać błękitne. W jednej sekundzie
otwarłam przejście, żeby pobiec do Adama i zapytać go, co to
może oznaczać. Zatrzymałam się w pół kroku. Nie mogłam
do niego pójść, bo co by sobie o mnie pomyślał. Było mi
wstyd, zwyczajnie przegrałam walkę i zmieniam się w tę złą.
Uległam jego podszeptom i teraz dostrzegam konsekwencje.
Siedziba była ostatnim miejscem, które powinnam wybrać
w tej sytuacji. Wszyscy zaraz by się domyślili, co się dzieje i
nie zapomnieliby mi tego przez następne stulecia.
Zostałabym
naznaczona
łatką
jako
ta,
którą
łatwo
przechytrzyć i zwerbować.
Koniec nadszedł szybciej, niż bym tego chciała. Mój czas
właśnie dobiegł końca.
Zwiesiłam głowę w dół. Co teraz? – pomyślałam.
Stałam tak już przez dwie godziny, kiedy zadzwonił mój
budzik, który zawsze budzi mnie do szkoły. Ruszyłam się z
miejsca, wróciłam do pokoju i w żółwim tempie zaczęłam się
ubierać.
Dobrze, że dzisiaj słońce świeciło od samego rana, więc
bez żadnych zbędnych tłumaczeń mogłam założyć okulary
przeciwsłoneczne.
Nie chciałam ryzykować, żeby ktoś zauważył tę zmianę w
moich oczach. Czuję się taka przegrana – pomyślałam,
wsiadając do szkolnego autobusu.
Nat jak zawsze gadała, co jej ślina na język przyniosła, nie
zauważając, że w ogóle jej nie odpowiadam.
Z ulgą przywitałam dzwonek rozpoczynający lekcje.
Miałam czterdzieści pięć minut spokoju. Podczas pierwszej
przerwy cierpliwie wytrzymałam jej gadaninę, w czasie
drugiej zaczęłam burczeć na nią, po to, by po chwili poczuć
wyrzuty sumienia. Szybko przeprosiłam ją, wymyślając
bajeczkę o nieprzespanej nocy. Połknęła to bez mrugnięcia
okiem. Naszła mnie wtedy niepokojąca refleksja, że jako
Anioł nie mogę kłamać, a to kłamstewko tak gładko przeszło
mi przez gardło. To nie wróżyło niczego dobrego.
Podczas trzeciej przerwy poszłam do toalety, tylko dlatego
żeby uniknąć spotkania ze znajomymi. Naprawdę, nie
miałam ochoty z nimi gadać o nic nieznaczących pierdołach,
kiedy we mnie toczyła się wojna na śmierć i życie. Przelotnie
zerknęłam w lustro i jęknęłam. Moje oczy w znacznej części
zrobiły się bursztynowe.
Nie zastanawiając się dłużej, porwałam swoją torbę z
książkami i ukradkiem wymknęłam się ze szkoły. Szłam
wolnym krokiem do domu, w końcu miałam sporo wolnego
czasu, żeby do niego dojść. Stanęłam jak wryta, kiedy przede
mną pojawił się Ian. Na widok moich oczu jego twarz
rozjaśnił szeroki uśmiech.
Rozdział 13.
– Co tu robisz? – zapytałam, ale z góry wiedziałam już, jaka
będzie jego odpowiedź.
– Przyszedłem po ciebie. Widzę, że już jest odpowiedni
czas – wskazał ruchem głowy na moje oczy.
Wzruszyłam zniecierpliwiona ramionami.
– Ciężki tydzień? – zabrzmiał jego głęboki głos.
– Tak. A do tego wkurzający – usiadłam na pobliskiej
ławce, z powrotem zakładając okulary.
Ian poklepał mnie dobrodusznie po mojej dłoni, którą
trzymał w swojej.
– Gotowa?
–
Chciałabym
jeszcze
zaczekać
przynajmniej
do
zakończenia szkoły, żeby odebrać świadectwo.
– A po co ci ono? Masz już ich z setkę – czyżby zakpił ze
mnie?
– Co się stanie z tymi, którzy mnie znają?
Jego brwi poszybowały w górę.
– Będą się bali zbliżyć do ciebie, ale kiedy zasmakujesz
czekającej na nas władzy, przestanie cię to obchodzić.
– Masz rację! Mam dość tego wszystkiego tutaj –
zatoczyłam ręką na wszystko to, co nas otaczało. – Chodźmy
od razu do Siedziby i działajmy! – roześmiałam się
zadowolona.
Jednym krokiem znaleźliśmy się na zamku. Najpierw
skierowałam się w stronę mojego ulubionego miejsca,
którym była półka skalna. Popatrzyłam pustym wzrokiem na
miejsce, w którym w poprzednim wcieleniu nagle straciłam
życie.
– Pamiętasz? – zapytał Ian, idąc za mną.
Przytaknęłam nieznacznym ruchem głowy.
– Co się stało z Alice tamtego dnia? – spojrzałam w jego
oczy.
– Zapowiedziałem jej, że jeśli kiedykolwiek to się
powtórzy, to znajdę ją pierwszy, żeby przywlec ją tutaj i
zrzucić w dół, a będę powtarzać to wciąż aż po wieczność.
Dla przykładu zrzuciłem ją ze skał, żeby nigdy nie
zapomniała, jak to jest niespodziewanie stracić życie –
mrugnął do mnie rozbawiony.
Parsknęłam śmiechem, który przeszedł w ryk. Na chwilę
zesztywniałam, kiedy poczułam, że obejmuje mnie jego
sporych rozmiarów mroczne skrzydło, ale zaraz ogarnęło
mnie błogie uczucie odprężenia.
Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, napawając oczy
widokiem przed nami. Wzięłam głęboki wdech, napełniając
płuca czystym powietrzem. Uwielbiałam to miejsce.
Kochałam człowieka, który stał u mojego boku. Teraz dotarło
do mnie, jak bardzo tęskniłam za nim każdego dnia. Wtuliłam
się w niego mocniej, w odpowiedzi zacieśnił uścisk
skrzydłem.
– Któż to się zjawił? – pojawiając się, wycedziła przez
zaciśnięte zęby wściekła jak zawsze Alice. – Twój chłoptaś
wszędzie cię szuka.
– Pilnuj się, Alice – ostrzegł ją Ian surowym tonem.
Wzruszyłam ramionami, bo było mi to naprawdę obojętne,
ale w moim sercu zadrżała jakaś nuta i odczułam
rozchodzący się po moim ciele ból. Nadal był moim czułym
punktem i to raczej nie ulegnie zmianie.
– Zawsze może tu przyjść za mną. Z pewnością już wie,
gdzie jestem – posłałam jej słodki uśmiech, wiedząc, że już
nigdy nie podniesie na mnie ręki.
Spojrzenie
Alice
pozostało
lodowate
i
bezduszne,
odpowiedziała mi grymasem, będącym czymś na kształt
pogardliwego uśmiechu i odeszła na tych swoich długich
nogach.
– Gotowa? Z pewnością Adam zdążył wszystkich
zaalarmować, nie mamy zbyt wiele czasu.
– Tak. Chodźmy, pora na wprowadzenie planu w życie – w
środku zadrżałam.
Weszliśmy do środka. W kominku palił się ogień.
Uśmiechnęłam się na jego widok.
– Wynocha stąd, wszyscy! – krzyknęłam do tych, którzy
byli już obecni, mój głos echem rozniósł się po sali.
Alice już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale Ian
powstrzymał ją ruchem ręki.
Widząc, że mam jego poparcie, wszyscy posłusznie wstali i
opuścili pomieszczenie. Nie wiem, po co ich wygnałam, jakiś
głos podsunął mi pomysł, żebym tak zrobiła, a ja go
posłuchałam.
– Ja też? – zapytał Ian z błyskiem w oku. Był zachwycony
moim władczym tonem.
– Nie – odparłam chłodnym głosem. – Zamknij tylko drzwi,
żeby nikt nam nie przeszkodził, bo mam ci coś do
powiedzenia.
Skuliłam się na dźwięk zamykanego zamka w drzwiach.
Nie przestawałam patrzeć w ogień, był hipnotyzujący, a
jednocześnie kojący.
Gwałtownie odwróciłam się wyrwana z transu na odgłos
dobiegający za mną. Dopiero, kiedy mój wzrok padł na
szkatułę, przypomniałam sobie, gdzie jestem i w jakim celu.
Nie mogłam się oprzeć, żeby nie dotknąć jej wieka i
pogłaskać wyrytych na niej symboli.
Powoli uniosłam je w górę. Dotknęłam zimnej stali, a
potem kamieni. Zalśniły pod moim dotykiem, jakby cały czas
czekały na mnie, aż wrócę. Spojrzałam na Iana, patrzył na
sztylet tak samo zafascynowany jak i ja. Swój wzrok
przeniosłam na pióro, które spoczywało obok sztyletu.
Przechyliłam głowę na bok, intensywnie się mu
przyglądając.
– To te same? – wskazałam je palcem.
Jego końcówka nadal była pokryta krwią, która wyglądała
tak samo świeżo, jakby dopiero co zostało wyrwane ze
skrzydła.
– Tak.
Wyciągnęłam sztylet, żeby ponownie poczuć
jego
przyjemny ciężar. Uśmiechnęłam się zadowolona, kiedy
kamienie rozbłysły jeszcze mocniej, rzucając kolorowe
refleksy na ściany komnaty.
– Cudowne, prawda? – drgnęłam, kiedy usłyszałam jego
głos tuż za swoimi plecami.
Przytaknęłam, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Nadal
usilnie wpatrywałam się w sztylet spoczywający w mojej
dłoni. Złapałam go mocniej obiema rękami. Błyskawicznie się
obróciłam, wykonując energiczne pchnięcie do przodu. Oboje
byliśmy zaskoczeni tym, co się działo potem. Spojrzeliśmy na
siebie szeroko otwartymi oczami, które wypełnił szok i ból.
– Nie – Ian pokręcił mocno głową, jeszcze nie wierząc w to,
co przed chwilą mu zrobiłam.
Spojrzałam w dół. Z jego piersi wystawała rękojeść
sztyletu. Nawet nie starał się go wyciągnąć, doskonale
zdawał sobie sprawę, że dla niego nie ma już żadnego
ratunku.
– Dokończ to! – słyszałam w swojej głowie obcy głos.
Trzęsącymi rękami sięgnęłam do swojej torby. Zalśniła w
nich biel pióra pochodzącego ze skrzydła Heather.
– Megan, kochanie, co ty robisz? – wyszeptał smutno Ian.
Drasnęłam go w szyję. Zaczął drżeć na całym ciele. Upadł
na kolana, a po chwili leżał już u moich stóp.
Stałam nad nim, nie wiedząc, co dalej mam robić.
Jego świszczący oddech oprzytomnił mnie. Rzuciłam się w
jego stronę, klękając przy nim. Delikatnie położyłam sobie
jego głowę na kolanach.
– Przepraszam cię – z moich oczu popłynęły łzy. –
Musiałam to zrobić… łamałeś mi serce, rozdzielając mnie ze
wszystkimi, nawet ze sobą… tak bardzo zawsze za tobą
tęsknię – wyszeptałam przez łzy. – Kocham cię tak bardzo, że
zaraz pęknie mi serce – ucałowałam go w czubek głowy. –
Wybacz mi – szepnęłam, a moje serce zalała niewyobrażalna
fala bólu.
Resztkami sił złapał mnie za rękę.
– Musisz wbić go głębiej – wychrypiał.
Zaprzeczyłam energicznie głową.
– Nie mogę… nie dam rady zrobić tego znowu.
– Pospiesz się… nie mam zbyt wiele czasu.
Przeczołgałam się bliżej i roztrzęsionymi dłońmi sięgnęłam
w stronę sterczącego nadal noża. Jednym ruchem pchnęłam
go głębiej. Nasz rozpaczliwy krzyk się zmieszał, wypełniając
ściany pokoju. Łzy popłynęły nową falą, spływając po
policzku aż po brodę i zaczęły kapać wprost na zadaną przez
mnie śmiercionośną ranę.
Ian westchnął z ulgą, kiedy rozpierające cierpienie mijało
wraz z dotykiem łez jego ukochanej córeczki.
*
Doznałem nagłego olśnienia – byłem słabym głupcem,
słuchając podszeptów Zła. Udało mu się zmącić mój umysł i
racjonalne
myślenie.
Świadomie
zrezygnowałem
ze
szczęśliwego życia, jakie wiodłem u boku ukochanej kobiety i
swoich dzieci. Bardzo tego żałowałem i oddałbym swoją
wieczność, żeby tylko mieć możliwość naprawienia tego.
– Megan? – zwróciła na mnie swoje obolałe oczy. –
Wybaczam ci, jeśli i ty mi wybaczysz. Bardzo żałuję tego
wszystkiego, co wam zrobiłem – brakowało mi już sił do
dalszej rozmowy. – Kocham cię.
– Oczywiście, że ci wybaczam, nie mogłabym inaczej, bo
też bardzo cię kocham.
– Przekaż Heather, że po wieczność będę żałował swojego
wyboru i tego, że was zostawiłem… a moja miłość do niej
będzie trwała aż do końca świata, a nawet dłużej.
Oczy mi się zamknęły. Ostatnie zdania wyczerpały resztki
moich sił życiowych.
Poczułem obejmujące mnie ramiona Megan, a na twarzy –
jej lub swoje ciepłe łzy. Nie wiem do kogo należały i nie mam
już sił, żeby się o tym przekonać.
*
Mocno go przytuliłam do siebie, chcąc towarzyszyć mu tak
długo, jak się da. Lekko westchnął i zmarł. Jego ciało
natychmiast zaczęło zamieniać się w popiół, nagle zerwał się
mocny wiatr i zaraz wszystko rozwiał. Ziemia zadrżała
potężnym wstrząsem.
Siedziałam na pustej i zimnej podłodze niezdolna do
żadnego ruchu. Dopiero czyjeś głośne walenie w drzwi
ocuciło mnie jak kubeł zimnej wody. Pozbierałam sztylet i
pióro, które spokojnie spoczywało na pustej posadzce i
włożyłam je do szkatuły, gdzie było jego miejsce.
Zatrzasnęłam wieko i lodowatymi rękami schowałam ją do
swojej torby.
Otwarłam przejście i szybko znalazłam się w swoim
pokoju. Rozejrzałam się, czując się tutaj nie na miejscu, tak
obco. Nie należysz tutaj – przemknęło mi przez myśl.
Wyraźnie czułam czyjąś obecność, ale nie był to ktoś, kogo
bym znała. To było coś potężnego i bardzo złego.
Podeszłam do lustra i cofnęłam się o krok przerażona
swoim widokiem, moje oczy błyszczały bursztynowym
blaskiem.
Nie! Nie mam zamiaru żyć za pan brat ze Złem. Właśnie
zabiłam własnego, ukochanego ojca, żeby je pokonać. Oczy
zaczęły mnie szczypać na samo wspomnienie śmierci Iana.
Nie będę jego kolejną ofiarą. Koniec z tym błędnym kołem!
Energicznie podbiegłam do kąta pokoju, gdzie na podłodze
było kilka obluzowanych desek. Traktowałam to miejsce jak
swoją skrytkę, o której nikt nie wiedział. Odchyliłam je,
robiąc dość miejsca, żebym mogła położyć tam mój
niebezpieczny skarb, jakim stała się szkatuła.
Ręce zaczęły mi dygotać, kiedy po nią sięgnęłam.
Postawiłam ją u swoich stóp i powoli odchyliłam wieko.
Złapałam sztylet i chwyciłam dwoma rękami, kierując ostrze
w swoją stronę.
O dziwo, ruchy miałam pewne, pozbawione najmniejszego
drżenia. Zupełnie jakby wiedziały, że mają się tak zachować,
bo mają misję do wypełnienia. Kamienie znów lekko zalśniły
pod wpływem mojego dotyku.
Zanim dopadły mnie wątpliwości i ogarnął strach, mocno
pchnęłam. Ciało zalała fala piekącego bólu. Krzyknęłam.
Ziemia zadrżała.
Resztkami sił z powrotem schowałam wszystko do
szkatuły, a ją samą ukryłam bezpiecznie pod podłogą.
Miejsce to było znane tylko mnie.
Upadłam. Mój wzrok padł na lustro.
– Adamie – wyszeptałam.
Krok po kroku pomału czołgałam się w jego stronę, żywiąc
nadzieję, że zobaczę swoją miłość po raz ostatni. Walcząc z
rozdzierającym bólem i ciemnością przysłaniającą moje oczy,
dotarłam do celu. Intensywnie się w nie wpatrywałam, ale
nic to nie dało, nie było go. Byłam tylko ja. W tej
najtrudniejszej chwili zostałam całkiem sama.
Rozpłakałam się. Zanim zapadłam w ciemność, usłyszałam
z daleka przeraźliwy krzyk.
– Adamie – traciłam przytomność. – Przepraszam.
Rozdział 14.
– Megan! – dobiegł mnie czyjś stłumiony głos, czułam się,
jakbym była w bańce.
– Hmm – wymruczałam.
– Hej! Obudź się, śpiąca królewno!
Z trudem otwarłam oczy, były ciężkie jak z ołowiu. Czułam
się co najmniej jak po przejechaniu przez ciężarówkę albo
nawet czołg. Nade mną stała Natally. Rozejrzałam się
zdezorientowana. Siedziałam pod drzewem na szkolnym
trawniku!
– Nat?
– No przecież nie papież – posłała mi drwiący uśmiech.
Czekała, aż wyjdę z sennego otępienia, nerwowo tupiąc
nogą o ziemię.
– Ruszaj się. Przez ciebie spóźnimy się na ostatnią lekcję –
ponaglała mnie.
– Lekcję? Jaki mamy dzisiaj dzień?
– Piątek, przedostatni tydzień szkoły, potem zaczną się
wakacje – zaczęła pstrykać mi palcami przed oczami. –
Pobudka! Idziemy. Nie chcę stracić ani minuty lekcji z
panem Johnsonem – ciągnęła mnie za sobą, a ja ledwo
powłóczyłam nogami, zmuszając się do logicznego myślenia.
– Yhm. Idę, idę. Ale miałam dziwny sen – mruknęłam. –
Śniło mi się, że jestem Aniołem.
Nat gwałtownie przystanęła, przez co wpadłam na jej
plecy. Spojrzała na mnie z wysoko uniesionymi brwiami i z
kpiącym uśmiechem na twarzy.
– Aniołem?! – roześmiała się, – Możesz być, kim zechcesz,
ale jeśli się nie pospieszysz, to będziesz martwym Aniołem.
Ruszaj się!
To był tylko sen. Tak dziwaczny i niezrozumiały, a zarazem
piękny i rzeczywisty.
Miłość… był przepełniony właśnie tym uczuciem –
westchnęłam. Jak w bajce o aniołach i demonach, które
walczą ze sobą od wszech czasów na śmierć i życie.
Oczywiście, jak zawsze zwyciężyło Dobro. Tak musiało być,
nie inaczej. Bez względu na poniesioną cenę, zawsze
wygrywa Dobro.
Mimo to jakoś dziwnie się czułam. Pomijając fakt sennego
rozbicia, byłam jakby pusta i niekompletna. Miałam
wrażenie, jakby coś było nie tak. Coś się nie zgadzało. Ale
co? Pytałam samą siebie.
W pośpiechu wbiegłyśmy do biblioteki, zajmując te same
miejsca co zwykle.
Rozejrzałam się, szukając czegoś lub kogoś? Nie wiem.
– Mam deja vu – mruknęłam do ucha Nat, bo pan Johnson
zaczął już sprawdzać obecność.
– Meg, opamiętaj się – syknęła cicho w moją stronę,
podsuwając krzesło, żebym dobrze ją usłyszała. – Za chwilę
kończymy szkołę. Potem czekają nas zabawa, imprezy,
chłopcy i wylegiwanie się na plaży – z każdym słowem oczy
Nat rozpromieniały się coraz bardziej. Na razie jesteśmy tu i
teraz, więc proszę, skup się albo przynajmniej daj posłuchać
tego seksownego głosu – wskazała głową na nauczyciela
piszącego temat dzisiejszej lekcji na tablicy.
Natally pokiwała jeszcze zrezygnowana głową i skupiła
swoją uwagę na mężczyźnie, wsłuchując się w to, co mówił.
Przez całą lekcję byłam niespokojna, nerwowo kręciłam się
na krzesełku i rozpaczliwie kogoś wypatrywałam. Co chwilę
napotykałam rozgniewane spojrzenie przyjaciółki, które
bezgłośnie nakazywało spokój.
Pochłonięta własnymi myślami, które goniły jedna za
drugą jak kot za myszką, nie usłyszałam nawet dzwonka
kończącego lekcje. Wstałam wolno i ociężale. Podążałam za
resztą klasy do wyjścia.
– Idziemy całą paczką nad rzekę – zagadnęła Susan. –
Idziesz z nami?
Posłałam jej przepraszający uśmiech.
– Nie. Chyba tym razem sobie odpuszczę – wyrecytowałam
bezbarwnym głosem.
– Głowa mi pęka. Zapytaj Nat, jak mną trzepnęło po
drzemce w czasie przerwy. Idźcie sami – pomachałam
wszystkim i skierowałam się w stronę domu.
Wchodząc do domu, odetchnęłam głęboko, ciesząc się ze
spokoju. Rzuciłam torbę w kąt, nie mając zamiaru spojrzeć
na nią ani razu przez cały weekend.
W swojej sypialni runęłam na łóżko jak kłoda ściętego
drzewa. Jaka ja jestem wypompowana – przemknęło mi przez
myśl. Przez chwilę miałam zamknięte oczy, dając im czas na
odpoczynek. Po paru minutach błądziłam wzrokiem po
pokoju, ale zatrzymałam się na lustrze stojącym pod ścianą.
Wyglądało identycznie jak we śnie. Wcale mnie to nie
zdziwiło, często śnimy o znajomych przedmiotach. Wstałam i
wolnym krokiem podeszłam do niego.
Spojrzałam na swoje odbicie. Porównywałam się z
dziewczyną ze snu. Niby takie same, ale jednak byłyśmy
inne. Długość włosów miałyśmy podobną. Chociaż nie, moje
były dłuższe.
Kolor też się nie zgadzał. Ona miała włosy w odcieniu
karmelu, a moje były w kolorze jasnego blondu, miękko
spływały aż do pasa. Przyjrzałam się oczom, które też się
różniły:
jej
były
zielone
z
niebiesko-bursztynowymi
plamkami, a moje przypominały błękit bezchmurnego nieba.
Spojrzałam za siebie, jakbym spodziewała się go tam
zobaczyć.
Pokiwałam głową, śmiejąc się pod nosem ze swojego
absurdalnego pomysłu. Machnęłam ręką do swojego odbicia.
Wróciłam na łóżko, przysiadając na brzegu. Dla
rozluźnienia napiętych ramion zaczęłam nimi wymachiwać,
zataczając koła najpierw w przód, a po chwili w tył.
Kontynuowałam wzrokową inspekcję, jakbym znalazła się
tu po raz pierwszy po dłuższej nieobecności.
– Tak, z pewnością przydałby się mały remoncik, tak dla
odświeżenia – powiedziałam do siebie. – Pomalować ściany
na inny kolor, zmienić firanki, poprzestawiać meble. Niby nic
wielkiego, ale zawsze coś innego – zapatrzyłam się na deski
w rogu mojego pokoju i cały pomysł z remontem ulotnił się.
Nogi zdecydowały za mnie same. Uklękłam, wpatrując się
w podłogę i czekając, czy coś się wydarzy.
Zaśmiałam się nerwowo.
– Odbija ci, Megan – zażartowałam z siebie. – Otwórz to.
Czego się spodziewasz?
Niczego tam nie znajdziesz. Przecież to był tylko sen.
Kolejny w twoim życiu – przekonywałam sama siebie.
Mimo to ręce jakby żyły własnym życiem i same odnalazły
tę właściwą obluzowaną deskę. Powoli wyjęłam ją.
– Ach… – zatkałam dłonią usta, tłumiąc krzyk zdumienia.
Moim oczom ukazała się pięknie zdobiona skrzynka,
dokładnie taka sama jak ta ze snu.
Pogłaskałam ją delikatnie, bojąc się, że zaraz okaże się
wytworem mojej bujnej wyobraźni i zniknie, rozpływając się
w powietrzu. Nie miała nawet krzty kurzu. Ciekawe, jak
długo tu leżała?
Drżącymi ze strachu i podniecenia rękami, sięgnęłam po
nią. Ostrożnie uchyliłam wieko.
– To nie był sen – szepnęłam wystraszona. – To nie był sen
– mój głos stawał się mocniejszy, bo docierała do mnie
prawdziwa rzeczywistość. – To nie był sen! – tym razem
usłyszałam swój własny okrzyk radości.
Łagodnie odłożyłam szkatułę na miejsce. Starannie
ułożyłam deski i przesunęłam komodę, żeby je dodatkowo
osłonić.
Poderwałam się na równe nogi. Wybiegłam z domu jak po
zastrzyku adrenaliny.
Pędziłam, ile sił w nogach, śmiejąc się przez łzy. On
naprawdę istniał. Nie był wytworem mojego snu. Czekał na
mnie. Tęskniłam za nim. To on był powodem mojego
dzisiejszego podenerwowania i rozbicia. Podświadomie
szukałam go!
Przyspieszyłam jeszcze bardziej, widząc otwierające się
przede mną przejście.
Z uczuciem euforii skoczyłam przed siebie. Z satysfakcją
witałam jedwabisto-chłodne, srebrzyste światło. Zanim
straciłam przytomność, zobaczyłam na tle słońca ogromne
skrzydła.
Rozdział 15.
Poczułem wstrząs. Popatrzeliśmy na siebie zdziwieni.
– Czuliście to? – zapytała Heather.
– Tak, bardzo wyraźnie – potwierdziłem.
Skoczyłem na równe nogi, przewracając krzesło, na
którym przed chwilą siedziałem.
Wzdłuż
kręgosłupa
poczułem
przebiegające
ciarki.
Spojrzałem na nich zaszokowany.
– To Megan! Ale to niemożliwe, za szybko! – byłem w
drodze do okna, kiedy poczułem na barku mocną dłoń.
– Mogę? – zapytał cicho.
Skinąłem głową, wskazując ręką okno, dając mu wolną
drogę.
*
Wyskoczyłem, widząc, jak przejście wypluło Megan.
Rozłożyłem skrzydła, nabierając pędu. Upadała, tracąc już
przytomność. Złapałem ją w ostatniej chwili, chroniąc przed
upadkiem.
– Witaj, dziecinko – wyszeptałem, składając czuły
pocałunek na jej ślicznej głowie.
Poderwałem się delikatnie, trzymając ją w swoich
ramionach. Lekko wylądowałem, żeby przedwcześnie jej nie
zbudzić. Przed nami otwarły się szeroko drzwi. Wszyscy było
zaciekawieni ostatnimi wydarzeniami, więc szybko zbiegli do
głównego holu, żeby zobaczyć co lub raczej kto wywołał
wstrząs.
Z dumą niosłem ją na rękach, patrząc na zdumione
spojrzenia zebranych. Rozległ się szmer. Weszliśmy do
pokoju Adama, za nami cicho zamknęły się drzwi, uciszając
dobiegające zewsząd głosy.
Starannie ułożyłem ją w łóżku.
– Jak to możliwe? – wyszeptała wzruszona Heather.
– Widzicie, jak wygląda? – Adam oczarowany ukląkł przy
łóżku, zamykając jej dłoń w swojej.
– Tak, jest piękna – westchnąłem szczęśliwy. Budzi się –
czekałem.
*
Chciałam jeszcze spać, ale z każdej strony dobiegały mnie
jakieś natarczywe szepty.
Z trudem uchyliłam zbyt ciężkie powieki. Z czego one są, z
ołowiu? – zastanawiałam się w myślach.
Jęknęłam, kiedy się tylko ruszyłam. Zamarłam, bo każdy
ruch wywoływał nieprzyjemne uczucie. Wszystko mnie
bolało. To okropne uczucie ostatnimi czasami zdarzało mi się
stanowczo zbyt często.
Z głośnym i bolesnym jękiem przewróciłam się na bok, z
udręką otwierając wciąż zmęczone oczy. Pierwsze co
zobaczyłam to szczęśliwa i uśmiechnięta twarz Adama.
Natychmiast mnie to otrzeźwiło i oprzytomniałam. Rzuciłam
się wprost w jego ramiona, płacząc z radości.
– Ocknęłam się pod drzewem tamtego dnia, kiedy
usłyszałam po raz pierwszy twój szept.
Myślałam, że to wszystko, co nam się przytrafiło, było
zwyczajnym snem… Cały dzień byłam rozbita i czułam się tak
dziwnie, jakby mi brakowało części mnie – wyrzuciłam z
siebie jednym tchem. Dopiero w domu, kiedy znalazłam
szkatułę, oprzytomniałam. Dotarło do mnie, że to jednak nie
był sen, a ty istniejesz i czekasz na mnie – nie mogąc się
powstrzymać, wpiłam się w jego usta, ale zaraz zaatakowało
mnie przykre wspomnienie i posmutniałam.
– Teraz już nam nic nie przeszkodzi w byciu razem –
wyszeptał Adam, a ja pod powiekami poczułam szczypiące
łzy.
– Tak, ale jakim kosztem… nie chciałam tego zrobić… – po
policzkach popłynęły gorące łzy – Musiałam… ale to tak
bardzo bolało… że nie potrafiłam z tym żyć, a poza tym
wstępowałam na jego miejsce… i widziałam tylko jedno
wyjście.
Adam chusteczką osuszył moją twarz, sadzając mnie na
kolanach. Oparłam głowę na jego ramieniu.
– Megan? – natychmiast obróciłam głowę w kierunku, z
którego dobiegał głos.
– Adamie, czy ja jeszcze śpię? – zapytałam osłupiała.
– Nie, Aniele – odparł, pomagając mi wstać.
Spojrzałam na jego twarz, kiwnął głową, potwierdzając, że
dobrze widzę.
– Tato? – wymamrotałam. – Ale… jak? Przepraszam –
szepnęłam udręczonym głosem.
Na chwiejnych nogach, z okrzykiem radości na ustach
rzuciłam się w jego kierunku, wpadając wprost w czekające i
kochające ramiona. Rozwinął skrzydła, wypełniając nimi
niemal całą przestrzeń w pokoju. Otoczył nas nimi.
Westchnęłam, rozluźniając się po chwili. Zalała mnie fala
miłości, ojcowskiej miłości. Oparłam na nim głowę
wypełniona ogromnym szczęściem. Unosiliśmy się pod
sufitem, dzieląc tę chwilę tylko między sobą. Czułam się taka
lekka i wolna. Cały ciężar, jaki ostatnio nosiłam w sercu,
właśnie spadł na podłogę, a rozpacz rozpłynęła się w
powietrzu. Miękko stanęliśmy na podłodze.
– Twoje skrzydła – patrzyłam na nie jak zaczarowana. Są
białe i takie olbrzymie – szepnęłam dotykając ich. Zerknęłam
w oczy. – Mają czarny kolor – mocno się do niego
przytuliłam, ledwo powstrzymując kolejną z napływających
łez.
– Mamo! – rzuciłam się w jej ramiona, mocno ściskając. –
Gdzie są twoje skrzydła?! – wykrzyknęłam zdumiona,
okrążając ją dookoła.
– Kochanie, Anioły nie mają skrzydeł – obdarzyła mnie
ciepłym matczynym uśmiechem.
– A te, które miałam wróciły na swoje miejsce – zerknęła w
stronę Iana.
– Kiedy was opuściłem, moje skrzydła zostały podzielone
między nas, żeby Heather mogła uzupełnić brak Światła –
przez jego twarz przebiegł grymas wzgardy dla siebie
samego.
Heather podeszła do niego, głęboko patrząc w jego wciąż
udręczone zdradą oczy.
– Powinniśmy o tym zapomnieć i ruszyć do przodu – jego
usta wygięły się w szerokim uśmiechu, a oczy wypełniły
czystą miłością. Schylił się ku niej, gorąco całując.
– Yhm – śmiejąc się, znacząco chrząknęłam. – Idźcie do
pokoju – uśmiech zamarł mi na ustach.
Głowa eksplodowała nową falą bólu. Jęknęłam, zwracając
na siebie uwagę pozostałych.
Wiedziałam, że tracę przytomność, a ciało traci energię.
Pochłaniała mnie ciemność… nie, tym razem dla odmiany
była to światłość. Przyjemna, ciepła, bezpieczna, emanująca
wszechobecnym Dobrem.
*
– Coś dotąd niespotykanego działo się z Megan. Chciałem
do niej podbiec, ale Ian powstrzymał mnie stanowczym
ruchem ręki.
Kiedy straciła przytomność, nie upadła jak zawsze przy
omdleniu, a zaczęła się unosić w powietrzu. Wyglądała jak
Anioł. Włosy rozsypane dookoła głowy utworzyły błyszczącą
aureolę, ręce rozrzucone w bok wyglądały jakby na kogoś
czekały, a biała suknia falowała wokół niej.
– Co się z nią dzieje? – zapytałem Arcyparę.
– Spokojnie synu, nic złego. Została wezwana, kiedy
otrzyma przesłanie, wróci do nas.
– Wezwana, ale gdzie i do kogo?
Oboje spojrzeli na mnie jak na niegrzeczne dziecko – z
reprymendą w oczach. Olśniło mnie. Doznała zaszczytu i to
takiego, jaki zdarza się raz na milenium. Kiwnąłem głową w
ich stronę, dając znak, że rozumiem. Jedyne co nam
pozostało to spokojnie czekać, aż wróci.
*
– Hmm, to z pewnością nie jest żadne wspomnienie –
mruknęłam do siebie, nie rozumiejąc, co się ze mną dzieje.
O dziwo, nie czułam strachu, więc to może nie było nic
złego – przemknęło mi przez myśl. No chyba, że właśnie
umarłam, więc to już inna bajka. Usiadłam, czekając na
dalszy rozwój wydarzeń. Tylko co, jeśli upłynie tak wiele
mojego czasu, że kiedy wrócę nikt nie będzie już na mnie
czekał?
– Tyle pytań w tej młodej głowie się kłębi – usłyszałam
wokoło brzmiący, życzliwy głos.
– Witaj, Aniele.
– Witam – odpowiedziałam ostrożnie. – Kim jesteś?
Zaśmiał się serdecznie.
– Kolejne pytanie – głos nie był ani męski, ani kobiecy, taki
pośredni. – Czy to jakaś różnica? Chyba się nie boisz?
Zawahałam się przez moment.
– Nie. Tylko tego, że nie zobaczę więcej swojej rodziny –
odpowiedziałam już pewniejszym głosem. – Poza tym czuję
się jeszcze spokojna, szczęśliwa i kochana.
– Cieszę się. Taka właśnie jesteś. Wyjątkowa – chwila
ciszy. – Tylko ty mogłaś podołać temu niewątpliwie trudnemu
zadaniu, jakie postawiono przed tobą. Ian zagubił się. Mnie
nie chciał słuchać. Potrzebował właśnie kogoś, kto jest
bardzo podobny do niego samego. Kogoś, kogo bardzo kocha
i pokaże mu powrotną drogę, nie bacząc na konsekwencje.
– Ale zrobiłam coś haniebnego. Popełniłam największą
zbrodnię przeciwko własnym rodzicom – szepnęłam, czując
łzy zbierające się pod powiekami.
– Uczyniłaś to, co było konieczne. Nie było innej drogi –
przeszedł mnie na wskroś kojący głos. – Tylko tak mogłaś
uratować swojego ojca. Kocha cię, więc natychmiast ci
wybaczył, a ty przestań tracić swój czas na katowanie się
tym, co już macie wszyscy za sobą.
Posłuchaj rady swojej mądrej matki, ty także musisz
ruszyć do przodu.
– Wygraliśmy ze Złem, prawda? Będziemy mieć trochę
spokoju?
Ponownie usłyszałam dźwięczny śmiech.
– Tak. Przez jakiś czas. Cieszcie się tym. Zło kiedyś
przypomni o sobie, ale teraz żyjcie w szczęściu. Oczywiście,
za twoje bezinteresowne poświęcenie czeka cię nagroda.
– Tak? – byłam szczerze zdziwiona, bo nie oczekiwałam
tego.
– Póki panuje Dobro, będziecie wracać już w wieku przez
was najbardziej oczekiwanym i z wyglądem odpowiednim do
tej chwili. Kiedy zacznie dziać się coś niedobrego,
powrócicie, wyglądając tak, jak wcześniej.
Jęknęłam na samą myśl.
– Czy znowu będę musiała kogoś zabić?
– Nie. Twoja osobista walka się skończyła, a ta rola będzie
należała do kogoś innego. Ty musisz być dla niej wsparciem,
bo będzie tego potrzebowała.
– Nie powiesz mi nic więcej – byłam trochę zagubiona.
W odpowiedzi otaczające mnie światło zrobiło się
cieplejsze.
– Niestety. Mam tylko prośbę.
– Słucham?
– Przekażesz ode mnie coś moim dzieciom?
– Oczywiście, z radością.
– Ma się nazywać Angel.
– Angel? Ale kto?
– Wkrótce się dowiesz – powietrze zawibrowało od
serdecznego śmiechu.
*
Powrót do rzeczywistości na szczęście nie był taki
uciążliwy, jak przejście przez portal. Wiedziałam, że złapały
mnie czyjeś ręce, nad sobą zobaczyłam uśmiechniętego
Adama. Rzuciłam się w jego objęcia szczęśliwa, że kolejny
raz było mi dane powrócić do niego.
– Nie musimy czekać! Mam osiemnaście lat! –
roześmialiśmy się we czwórkę. – Zawsze taka będę wracać…
no przynajmniej dopóki panuje niczym niezmącone Dobro –
przyjrzałam się twarzom najukochańszych mi ludzi. – Mój
poprzedni wygląd będzie sygnałem, że dzieje się coś
niedobrego… tak przynajmniej usłyszałam.
Ian i Heather uklękli przy nas.
– Spotkałaś Dobro? – zapytał Ian.
Przytaknęłam.
– Widziałaś Ją? Jego? – wtrąciła szybko Heather.
– Nie. Otaczało mnie tylko światło – zadrżałam na jego
wspomnienie. – Ale było cudowne – westchnęłam. – Nie
wiem, czy potrafię znaleźć odpowiednie słowa, żeby je wam
opisać.
Zastanowiłam się przez chwilę.
– To było jakbym odczuwała miłość… radość… szczęście…
spokój… spełnienie, a to wszystko w tym samym czasie…
cudowne uczucie. A głos nie był ani męski, ani kobiecy, taki
pośredni.
Adam pomógł mi wstać z podłogi, ale nie odeszłam zbyt
daleko, nogi nadal mi drżały, więc szybko usiadłam na
brzegu łóżka, nie chciałam znowu się zbłaźnić i przewrócić.
– Aha! – rodzice się zatrzymali w pół kroku i ponownie na
mnie spojrzeli. Mam wam przekazać jedno zdanie. Cytuję:
„Ma nazywać się Angel”.
Oboje popatrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem.
– Hej! Wiecie, co to oznacza, prawda?
W chwili kiedy zadałam to pytanie i do mnie dotarł sens
tych słów. No tak, a czego mogłam się spodziewać, skoro nie
widzieli się taki szmat czasu. Przecież nie leżą obok siebie
jak przedszkolaki.
Super! Kolejna siostra, już nie mogę się doczekać.
– Za kilka tygodni przypadają twoje urodziny – rzuciła na
odchodne Heather, skutecznie odwracając moją uwagę od
nich.
Zerknęłam na Adama. Spojrzał na mnie z błyskiem w oku.
Objął dłońmi moją twarz, składając na niej gorący pocałunek.
Rozdział 16.
– Masz lodowate ręce – szepnął Adam, czując mój dotyk na
plecach.
– Jakoś mi zimno – jak na zawołanie moja skóra pokryła się
gęsią skórką.
Adam bez słowa podszedł do kominka i zajął się
rozpalaniem ognia. Przysunęłam się bliżej i usiadłam na
podłodze, czekając aż pojawi się ogień. Zapatrzyłam się w
przestrzeń, zastanawiając się, jak to możliwe, żebyśmy oboje
z ojcem powrócili, cofając się w czasie o tydzień. Kolejne
pytanie, które zostaje zawieszone w próżni bez odpowiedzi.
Ogień wesoło trzeszczał w kominku. Po chwili poczułam
obejmujące mnie ramiona Adama. Od razu zrobiło mi się
cieplej. Oparłam się plecami o Adama. Siadamy tak zawsze,
zupełnie tego nie kontrolując. Tak nam jest wygodnie.
Czujemy się wtedy blisko siebie, co sprawia nam dużą
przyjemność.
Spojrzałam na niego, lekko zadzierając głowę.
– Opowiedz mi, co się wydarzyło tamtego dnia –
poprosiłam cicho.
Kiwnął głową na znak zgody. Przez chwilę milczeliśmy
oboje zapatrzeni w palący się ogień, wracając do wspomnień
z tamtego dnia.
– Nie pamiętam dokładnie, która była u ciebie godzina, ale
coś około pory, kiedy kończysz lekcje – odezwał się
spokojnie, ale z wyczuwalnym drżeniem w głosie. – Miałem
iść do ciebie, żeby cię zobaczyć. Miałaś taki nerwowy
tydzień. Chciałem cię tu znów przyprowadzić, żebyś mogła
odpocząć… Przejście było już otwarte… Miałem już wejść,
kiedy pod stopami poczułem lekką wibrację ziemi, a ja nagle
przestałem cię odczuwać… zupełnie jakby twoja energia
przestała dla mnie istnieć… Wystraszyłem się, bo doskonale
wiedziałem, co to oznacza, ale łudziłem się jeszcze, że może
jednak to jakaś chwilowa pomyłka… Wiem, że taki był plan,
ale nawet nie zdążyłem ci powiedzieć, jak bardzo cię kocham
i że będę tu na ciebie czekał, kiedy znowu powrócisz – ciężko
westchnął. – Zacząłem w pośpiechu przeszukiwać nasze
miejsca, potem twoje ulubione… ale nigdzie cię nie było…
Byłem w drodze do Heather, żeby jej wszystko powiedzieć,
kiedy ziemia się zatrzęsła tak mocno, że upadłem… Z oddali
usłyszałem jej przepełniony bólem krzyk, który rozniósł się
echem po zamku.
– To musiał być ten moment, kiedy ugodziłam Iana
sztyletem – szepnęłam ledwie słyszalnym głosem.
Nie widziałam tego, ale wiedziałam, że mi przytaknął.
– Heather znalazłem na podłodze… Jej twarz była blada jak
kreda, a skóra lśniła od potu, ciało całe drżało… Chciałem ją
przenieść na łóżko, ale zabroniła mi się dotykać, powiedziała
mi z trudem, że płonie z bólu… Spojrzeliśmy na siebie i oboje
wiedzieliśmy, co się stało… Ian został pokonany… Zaczęła
płakać, kiedy to do niej dotarło… Położyłem się obok niej na
wyciągnięcie ręki, żeby nie była w tym wszystkim sama…
– Dziękuję ci za to – do oczu cisnęły mi się łzy.
– Nie wiem, jak długo tak leżeliśmy… Wydawało mi się, że
była to wieczność…
W pewnym momencie Heather wykrzywiła się z bólu i
straciła przytomność… Wtedy skorzystałem z okazji i
przeniosłem ją z tej twardej podłogi na łóżko… Szedłem do
łazienki po ręcznik, aby zrobić kompres i położyć go na jej
czole, kiedy i moje ciało przeszył potworny ból… Upadłem,
ledwie łapiąc powietrze i zacząłem czuć dokładnie to samo,
co Heather chwilę wcześniej. Zanim i ja popadłem w czarną
otchłań miałem wrażenie, że słyszę twój szept…
Zadarłam głowę i ucałowałam go w szyję.
– Przepraszam, że musiałeś przez to przejść.
Spojrzał na mnie czułym wzrokiem i ciepło się uśmiechnął.
– Nie masz za co przepraszać. Wszyscy wiemy, że to było
konieczne.
– Tak… Usłyszałeś mnie… – pospieszyłam z wyjaśnieniem,
widząc jego pytający wzrok.
– Mówiłeś, że zanim straciłeś przytomność, słyszałeś mój
szept…? Więc zanim ja umarłam, leżałam przed lustrem w
moim pokoju i resztką siły wołałam ciebie… chciałam po raz
ostatni cię zobaczyć.
– To tylko dowodzi, jak silna łączy nas więź.
Uśmiechnęliśmy się do siebie szczęśliwi, że te straszne
wydarzenia są już za nami.
– Teraz ty mów, co się działo, bo od Iana nie usłyszałem
zbyt wiele. Stwierdził, że z poznaniem szczegółów muszę
poczekać na ciebie.
Opowiedziałam mu wszystko, nie pomijając nawet mojego
wewnętrznego rozdarcia między nim a ojcem.
W chwili kiedy skończyłam, poderwałam się na równe
nogi.
– Alice! – wykrzyknęłam. – Nie wróciła, prawda?!
Zaprzeczył, utwierdzając mnie w moim przeczuciu.
– Megan! – krzyknął za mną, kiedy błyskawicznie
wybiegłam z pokoju. – Zaczekaj!
Wpadłam do pokoju Alice i w ekspresowym tempie
zaczęłam przeglądać jej rzeczy. Zamurowało mnie, kiedy
otwarłam ogromną szafę ukrytą w sypialni Jake’a.
– Jasny gwint! – usłyszałam za sobą zdumiony okrzyk
Adama. – Teraz już wiemy, dlaczego nikt jej nie przejrzał.
Szafa była wypełniona perukami w różnych odcieniach –
od rudego po jasny blond, a na spodzie znalazłam pudełko z
setkami opakowań jednodniowych szkieł kontaktowych,
które zmieniały kolor oczu z zielonego na niebieski.
– Podstępna żmija! – wściekła trzasnęłam drzwiami szafy. –
Muszę iść do rodziców i im o tym powiedzieć, na pewno będą
wiedzieli co należy dalej robić.
Adam złapał mnie za rękę, zatrzymując w miejscu.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby ich nachodzić bez
wcześniejszego telefonicznego uprzedzenia – puścił oczko,
szeroko się uśmiechając.
Otwarłam usta, żeby je zaraz zamknąć.
– O tym nie pomyślałam – czułam, jak policzki palą mnie
zawstydzającym rumieńcem.
A co mają innego robić, skoro byli rozdzieleni przez
stulecia? Logiczne, że chcą nacieszyć się sobą – zganiłam się
w myślach.
– Daj telefon, wyślę im SMS-a, że natychmiast musimy z
nimi pogadać… Nadal nie rozumiem, jakim cudem działają
tutaj telefony i Internet – mruknęłam, pisząc wiadomość.
– Mamy łącze satelitarne – odpowiedział mimochodem
Adam.
– No jasne – cmoknęłam na siebie za brak bystrości.
„Musimy pogadać o Alice! To pilne!
Czekamy na moście” – oddałam telefon.
– Na moście? – zapytał. – A czemu akurat tam?
Uśmiechnęłam się, puszczając mu oczko. Roześmiał się.
– Czekamy już pięć minut – niecierpliwiłam się, stukając
nogą o ziemię. Ile czasu można iść, mając skrzydła? –
wskazałam głową na okno ich pokoju.
– Rozprostujemy nogi? – zapytał z błyskiem w oku.
Nie odpowiedziałam, ale rzuciłam się do biegu przed
siebie, by po chwili gwałtownie skręcić w bok. Z radosnym
okrzykiem rzuciłam się w dół. Zaczęłam się głośno śmiać,
przecinając powietrze.
Adam po sekundzie zrównał się ze mną. Złączyłam dłonie
przed sobą, jakbym wykonywała skok do wody. Nabierałam
prędkości. Zrobiłam fikołka do przodu, potem drugiego, ale
po chwili rozłożyłam ręce, żeby zwolnić, bo zbyt szybko
zbliżaliśmy się ku niebezpiecznej strefie, gdzie ktoś z ziemi
mógłby nas zobaczyć.
Szybko znalazłam się w bezpiecznych ramionach mojego
Światła.
– Uwielbiam to – sapałam, jakbym przebiegła długi dystans
w szybkim tempie.
Ogarnęły nas te same uczucia, co poprzednim razem.
Przywarliśmy do siebie ustami spragnieni pocałunków.
Zatracaliśmy się w gwałtowności naszych uczuć, dopóki nie
dotarł do nas głęboki głos Iana.
– Hej! Wy tam, na dole!
Roześmialiśmy się, patrząc w górę, ale osłaniały nas
chmury, za co im w duchu podziękowałam. Szybko
wznosiliśmy się ku górze. Miękko stanęliśmy na moście
przed moimi rodzicami. Adam zanim mnie puścił, tym razem
najpierw się upewnił, że pewnie stoję na nogach.
Wymieniliśmy porozumiewawcze uśmiechy.
– Megan? Co wy wyprawiacie? – zapytała lekko
przestraszona Heather.
Spojrzeliśmy z Adamem na siebie i jednocześnie
wzruszyliśmy ramionami, co nas jeszcze bardziej rozbawiło.
– Nic. Musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza. A tata
doskonale wie, jak lubię wysokość i pęd powietrza –
zerknęłam na niego, ledwo powstrzymywał się, żeby nie
wybuchnąć śmiechem.
– Tak, to prawda – szybko mnie poparł. – Kochanie, nie
martw się, Meg jest w dobrych rękach – objął ją ramieniem,
całując w czubek głowy.
Aż ciepło mi się zrobiło na sercu, kiedy na nich patrzyłam.
Ich miłość, mimo tych wszystkich problemów, rozterek i
minionych lat rozstania, przetrwała. Nie odcisnęło się na niej
żadne piętno. Nadal się kochają jak w dniu, kiedy zostali
sobie przeznaczeni.
Odchrząknęłam, przerywając im te płonące pożądaniem
spojrzenia.
– Dobrze, Słonko, co było tak ważne, że ściągnęłaś nas aż
tutaj? – zapytał ojciec.
– Alice – to wystarczyło, żeby przykuć ich uwagę.
Pokrótce opowiedziałam im, co znaleźliśmy w pokoju
Jake’a.
– Nie wróciła – dodał Adam.
– Podejrzewam, że może… – zawiesiłam głos, bo nie
mogłam tego wypowiedzieć na głos.
– Mnie zastąpić – domyślił się Ian.
– I nie jest sama – dodała Heather.
– No i mamy problem – podsumował ze stoickim spokojem
Adam.
Rozdział 17.
Pogrążeni w niewesołych myślach, przeszliśmy wolnym
krokiem do wnętrza zamku. Usiedliśmy na kanapie w pokoju
zajmowanym przez rodziców. W czasach, kiedy mama była
sama, korzystała tylko z gabinetu połączonego wspólnymi
drzwiami z sypialnią. Teraz rozsiedliśmy się w pokoju, w
którym nie byłam od lat, bo drzwi zostały zamknięte na
klucz. Zarówno dla mamy, jak i dla nas wszystkich
przebywanie w pomieszczeniu wiążącym się z tyloma
wspomnieniami było i piękne, i bolesne.
Nie różnił się zbytnio wystrojem od pozostałej części domu
z wyjątkiem ściany pokrytej setkami zdjęć nas wszystkich,
całej naszej rodziny, począwszy od wynalezienia aparatu
fotograficznego. Drugą ścianę wypełniły nasze portrety
namalowane farbami i naszkicowane ołówkiem. Były to
wspaniałe pamiątki, dzięki którym z łatwością możemy
wrócić pamięcią do minionych żyć.
Z Adamem odszukaliśmy na fotografiach siebie. Mimo że
na pierwszy rzut oka jesteśmy na nich tacy sami,
przyglądając się dokładniej, zauważyliśmy subtelne różnice
wskazujące na to, jak zmienialiśmy się z biegiem czasu.
Chodziliśmy z nosami przy ścianie, zaśmiewając się z siebie
samych.
– Stanowczo musimy wznowić tę tradycję i uzupełnić braki
– wskazałam palcem na puste miejsca, które znalazłam na
ścianie.
Odwróciłam się do rodziców, sprawdzając, czy mnie
usłyszeli, ale mogłam się nadal łudzić. Uśmiechnęłam się pod
nosem, bo jak to mieli ostatnio w zwyczaju, wpatrywali się
tylko w siebie, zapominając całkowicie o reszcie świata.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni Adama, nakazując mu
palcem milczenie. Jeden pstryk i zrobiłam fotkę. Obejrzałam
to, co wyszło i pokazałam Adamowi.
Uśmiechnął się, kiwając z aprobatą głową.
– Pierwsze do kolekcji już mamy – oddałam Adamowi jego
własność. – Hej gołąbeczki! – zawołałam, żeby zwrócić ich
uwagę. – Co z naszym problemem?
Siedliśmy z Adamem przy kominku w naszej ulubionej
pozycji do odpoczynku. Mimo że był czerwiec, w tych murach
zawsze czuło się chłód.
– Sądzę, że jeśli Alice będzie słuchać podszeptów, to teraz
przyczai się i nie będzie podejmowała żadnych radykalnych
kroków – stwierdził ze spokojem ojciec. – Poczeka aż nadarzy
się lepsza okazja.
– Myślę, że przez jakiś czas będziemy mieć spokój i bez
obaw możemy zająć się przygotowaniami do waszego ślubu –
wtrąciła do rozmowy mama.
Spojrzeliśmy na siebie, szeroko się uśmiechając.
– Wiem, że rzadko ostatnio na nich bywałam, ale przyszła
pora, żeby to zmienić.
Postanowiliśmy z Ianem, że będziemy uczestniczyć w
ślubach naszych dzieci – uśmiechnęli się do siebie,
porozumiewając się bez słów.
– W charakterze rodziców ze strony Światła – dodał Ian.
Nie ma innego wytłumaczenia dla naszej obecności.
–
Super!
–
wykrzyknęłam
uradowana.
–
Znowu
zaprowadzisz mnie do ołtarza – zaklaskałam w dłonie. –
Zanim ruszymy tę całą machinę ślubnych uzgodnień, muszę
wiedzieć, co się z tobą działo od tamtego dnia?
Rodzice wymienili szybkie spojrzenia.
– Pamiętasz to uczucie, kiedy trafiłaś przed oblicze Dobra?
– zapytał.
Bez słowa kiwnęłam głową.
– Znalazłem się w tym samym miejscu… W pierwszej
chwili myślałem, że to jakiś rodzaj kary – czuć Dobro, a nie
mieć się z kim tym podzielić… że przez resztę wieczności
będę sam…
Zacząłem biec przed siebie, szukając kogoś lub czegoś, z
każdym krokiem wpadałem w coraz większą panikę…
Zatrzymałem się nagle, kiedy przede mną pojawiło się
srebrzysto-niebieskie
światło,
coś
na
wzór
naszego
przejścia… Dostałem dreszczy, ale zaraz rozległ się dookoła
mnie ciepły głos… „Witaj Arcyświatło” – usłyszałem. „Miło
cię powitać na łonie rodziny”. Trudno było mi cokolwiek
wykrztusić z siebie, bo zwyczajnie odebrało mi mowę. „Twoja
córka Megan tak bardzo cię kocha, że wzięła na swoje młode
barki olbrzymi ciężar i za ciebie dokonała wyboru między
Dobrem a Złem. Męczyło ją tak ogromne poczucie winy, że
sama postanowiła odebrać sobie życie, aby nie podzielić
twojego losu. Ocaliła tym samym was oboje. Wiem, że w
chwili śmierci szczerze żałowałeś wszystkich swoich
uczynków, dlatego pozwalam ci ponownie narodzić się, żebyś
mógł wszystko naprawić, udowadniając mnie, sobie, Megan,
Heather, a także pozostałym, że zasługujesz na drugą
szansę. Następnym razem, kiedy zajdzie taka potrzeba, a
zapewniam cię, że nadejdzie, wybierzesz słusznie. Nie
zmarnuj tej szansy!”.
– Poczułem ciepły, wręcz gorący dotyk na czole i w sercu,
a po chwili wiedziałem, że spadam. Uderzyłem o ziemię,
gdzie wracają Światła.
Adam podał mi chusteczkę. Nawet nie wiedziałam, że
płaczę. Podeszłam do ojca, wtulając się w jego kochające
ramiona.
– Kocham cię – szepnęłam, nadal płacząc.
Światła miały to do siebie, że nie musiały mówić o
uczuciach. Wszystko przekazywały poprzez swoje skrzydła,
toteż wcale nie zdziwiłam się, kiedy otoczyło mnie jedno z
nich.
Zalała mnie fala ojcowskiej, bezgranicznej miłości. Z
całych sił walczyłam ze sobą, żeby nie zamknąć oczu, to było
tak przyjemne. Trwaliśmy jak dwa posągi – wpatrzeni w
siebie, pozwalając na swobodny przepływ uczuć między
nami.
W tym samym momencie kiwnęliśmy głowami, rozumiejąc,
co chcieliśmy
sobie
powiedzieć.
Roześmialiśmy
się.
Doskonale wiem, że jesteśmy różni pod względem wyglądu,
ale identyczni jeśli chodzi o charaktery.
Adam był zmuszony, aby przerwać nam tę chwilę.
–
Dalszą
rozmowę
musimy
przełożyć
–
postukał
wskazującym palcem w tarczę zegarka.
– Musimy wracać, jest wieczór. Jill będzie się martwiła.
Wykrzywiłam usta w krzywym grymasie.
– Ale ze mnie córka – zapomniałam o własnej matce.
Otwarłam przejście, ale zanim przeszłam, obejrzałam się,
spoglądając jeszcze raz na szczęśliwych rodziców.
– Dzieciaki, macie być grzeczne – pogroziłam palcem,
puszczając do nich oczko.
Ze śmiechem znaleźliśmy się w moim pokoju, a za nami
wpadła do niego poduszka, którą najprawdopodobniej rzucił
Ian.
Rozdział 18.
– Megan! – usłyszałam głos mamy dobiegający z dołu, a zaraz
potem trzaśnięcie drzwi wejściowych.
– Jestem! Już schodzimy! – odkrzyknęłam.
– W samą porę – wyszeptał Adam, skradając mi szybkiego
całusa.
Roześmiani wpadliśmy do kuchni.
– Mamo, chciałabym…
–
O,
jesteście.
Cześć,
Adamie
–
powiedziałyśmy
jednocześnie.
– Dobry wieczór, Jill – posłał jej ciepły uśmiech.
Spojrzałam zdezorientowana. Nie zapomniała go. Zupełnie
jakby miniony tydzień nie miał w ogóle miejsca.
– No, Megan rusz się, nakrywaj do stołu, bo zaraz padnę z
głodu – pogoniła mnie, wyciągając jedzenie z torby.
– Tak, oczywiście – wyrwała mnie z zamyślenia. Szybko
ruszyłam w stronę szafek po talerze. – W sumie to sama nie
pamiętam, kiedy miałam coś w ustach. Jakiś tydzień temu? –
zapytałam Adama, zajmując miejsce obok niego.
Mama skupiła wzrok na mnie.
– Znowu ten wasz młodzieżowy slang, którego nie
rozumiem – machnęła ręką, rezygnując z próby. – Jakieś
plany na wakacje? – powiodła wzrokiem na nas.
– Coś tam planujemy, ale porozmawiamy o tym przy innej
okazji – wyprzedził mnie Adam.
– Zanim cokolwiek postanowimy, rodzice … – musiałam
przełknąć ślinę, bo kłamstwo z oporem przechodziło mi przez
gardło. – Rodzice Adama chcieliby cię poznać.
Jej widelec zawisł w powietrzu.
– Czy powinnam o czymś wiedzieć? – zapytała nas
ostrożnie.
– Nie! Spokojnie. – uspokoiłam ją szybko. Tak po prostu,
taki pomysł nam dzisiaj wpadł do głowy.
Nie powiedziała tego głośno, ale widać było ulgę – nie
zostanie babcią w tak młodym wieku. Podejrzewam, że
właśnie to jej przyszło do głowy jako pierwsza myśl.
– Aha. Dobrze. W końcu spotykacie się już rok, więc to
chyba odpowiednia pora – odparła spokojnie, wkładając do
ust kawałek sałatki.
Za to ja zaczęłam się krztusić. Zerknęłam szybko na
Adama.
– Rok? – zapytałam go bezgłośnie.
Przytaknął głową, nakazując mi spokój, ale zaraz potem
wzruszył ramionami, dając mi do zrozumienia, że sam też nie
bardzo to rozumie.
*
Na koniec szkoły nie musiałam długo czekać. Te dni, które
dzieliły od tego wydarzenia, minęły w okamgnieniu. Kolejne
świadectwo do mojej kolekcji – pomyślałam, patrząc na to,
które już trzymałam w dłoni wręczone mi chwilę temu przez
samego dyrektora szkoły.
Sama uroczystość była bardzo wzruszająca. A kiedy Susan
zaczęła przemawiać o czasie, który przecieka nam przez
palce i powinniśmy go jak najlepiej wykorzystać, łzy płynęły
mi ciurkiem po policzkach.
Ciągle myślałam o tym, co się wydarzyło w ostatnich
tygodniach. Tak niewiele brakowało, a mogłabym stracić
wszystko, co mam i wszystkich, których kocham.
Nie płakałam ze smutku, tylko ze szczęścia, że zwycięsko
udało mi się wyjść z próby, której zostałam poddana.
Zwyciężyłam. Wszyscy wygraliśmy, a naszą nagrodą jest
wspólne życie w spokoju i miłości.
Po rozdaniu świadectw urządziliśmy sobie klasowe
ognisko, żeby uczcić koniec szkoły i początek lata. Była
muzyka, jedzenie, a przede wszystkim świetna zabawa.
Ognisko ogrzewało nas kiedy późnym wieczorem zrobiło
się chłodno. Siedzieliśmy, zaśmiewając się, wspominając, co
się wydarzyło przez te wszystkie lata, które spędziliśmy
razem.
Potem zaczęliśmy opowiadać o swoich planach na
przyszłość. Ten temat zbytnio mi nie odpowiadał, bo nie
wiedziałam, co chcę robić. Nie wspomnę o fakcie, że
przegapiłam moment składania podań na uczelnię.
– Megan, a ty kiedy wyjeżdżasz? – zapytała Susan.
O kurczę?! Wyjeżdżam, ale dokąd?
– Ja? Nie wiem – udzieliłam wymijającej odpowiedzi, bo
byłam w kropce.
– W sumie to nie będziesz miała daleko, mogłabyś
dojeżdżać autem. Po co wydawać kasę na akademik –
wtrąciła Natally.
Uniosłam brwi. Spojrzałam w górę na Adama. Lekko
wzruszył ramionami. Miałam totalną pustkę w głowie. Dobra
wiadomość jest taka, że jednak idę na studia. Muszę tylko
wybadać, na jakie.
– Mam jeszcze czas, żeby zdecydować. Teraz mam inne
rzeczy na głowie.
Deborah zaklaskała w dłonie.
– Oczywiście, wasz ślub – zaszczebiotała.
– Jak twoja matka przyjęła informację, że jej jedyna córka
tak szybko wychodzi za mąż?
Czyżby był jakiś powód waszego pośpiechu? – zapytała
podejrzliwie Sus z błyskiem w oku, łakoma ploteczek.
Zerknęłam na Adama. W odpowiedzi uśmiechnął się i
pocałował mnie, nie bacząc na to, że jesteśmy obserwowani
przez kilkanaście ciekawych par oczu.
Podniósł głowę i całą uwagę skupił na Susan.
– Nie planujemy dzieci w tak młodym wieku. Dopiero co
się odnaleźliśmy. Chcemy się nacieszyć sobą – z powrotem
spojrzał na mnie. – Kocham Megan tak bardzo, że braknie
nam słów i czasu we wszechświecie, abym mógł to wam
wytłumaczyć. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł bez niej
żyć. Wywodzę się z rodu, gdzie bardzo dużą wagę
przywiązuje się do tradycji – spojrzał na twarze zebranych
obok nas, wszyscy jak zaczarowani wsłuchiwali się w jego
głęboki i spokojny głos. – Spełnieniem moich marzeń będzie
poślubienie takiej dziewczyny jak Megan.
Dziewczyny wzdychały, rzucając mi zazdrosne, ale
życzliwe spojrzenia. A ja byłam nie tylko dumna, ale i
niewyobrażalnie szczęśliwa.
Uklękłam przed nim, biorąc jego twarz w dłonie.
– Kochać cię będę tak długo, jak istnieje życie na ziemi, aż
po jej kres, a nawet jeszcze dłużej – wyszeptałam, składając
na jego ustach delikatny pocałunek i wywołując głośne
brawa moich szkolnych kolegów. Roześmialiśmy się, ale nikt
poza nami nie rozumiał znaczenia naszych słów.
– No cóż, kochani, zostaliśmy bez słowa, zbieramy nasze
szczęki z piachu – zażartowała Nat, puszczając mi oczko.
Rozdział 19.
Tydzień później odbyła się zapoznawcza kolacja mojej mamy
z Ianem i Heather, którzy – jak wcześniej uzgodniliśmy –
wystąpili w roli rodziców Adama.
Byłam zaskoczona, kiedy zobaczyłam swojego ojca za
kierownicą najnowszego modelu Audi. Podekscytowana
wybiegłam z domu, by ich powitać.
– Nie wierzę! – zawołałam wesoło. – Ty prowadzisz auto!
Zapominając, że Jill może nas obserwować z okna,
wpadłam wprost w ramiona Iana, który wesoło mną zakręcił.
– Cześć, śliczna – szepnął czule, całując moje czoło.
– Heather, dobrze się czujesz? – zapytałam, ściskając ją na
powitanie. – Jakaś blada jesteś.
Oczywiście ich ukradkowe spojrzenia nie umknęły mojej
uwadze. Dowiem się potem, pomyślałam.
– Tak. Nie martw się – objęła mnie, ciepło się uśmiechając.
– Aniele mój – porwał mnie w ramiona Adam, składając na
ustach szybki pocałunek.
Weszliśmy
do
środka,
gdzie
czekała
na
nas
podenerwowana mama Jill.
– Mamo! – zawołałam, nie zastając jej w hollu.
– Tutaj! – usłyszałam jej głos dobiegający z tarasu. –
Pomyślałam, że przy takiej pięknej pogodzie miło będzie
posiedzieć na dworze – odparła, kiedy nas zauważyła. –
Witam serdecznie – szeroko się uśmiechnęła, maskując
osłupienie na widok Iana i Heather.
– Pozwólcie, to jest moja mama Jill – objęłam ją ramieniem
dla dodania pewności siebie.
– Mamo to są Heather i Ian – celowo pominęłam określenie
„rodzice Adama”, bo przecież to by było kłamstwo.
Wszyscy serdecznie się przywitali, po czym usiedliśmy na
tarasie pod markizą, która dawała nutę cienia w ten dość
gorący dzień.
Widok był niczego sobie, bo ogród tonął obecnie w feerii
barw kwitnących kwiatów, co było zasługą mamy. Kochała
wszystkie rośliny, a najbardziej te, które nagradzały jej
ciężką pracę pachnącymi kwiatami. Wcale się nie dziwię, że
właśnie na pierwsze spotkanie wybrała miejsce, w którym
czuła się najlepiej. Popijając mrożoną herbatę, omawialiśmy
szczegóły związane z nadchodzącym ślubem. Największy
problem stanowiło wybranie miejsca ceremonii. Marzyłam o
ślubie na zamku, ale nie było to możliwe. Jak mielibyśmy
wytłumaczyć gościom portal i całą resztę. Dlatego ciężko
było mi się zdecydować na cokolwiek innego. W efekcie
żadne inne miejsce nie wzbudzało we mnie dostatecznego
zachwytu i aprobaty.
– Megan, kochanie musisz się na coś zdecydować –
powiedziała Jill, delikatnie mnie upominając.
– Wiem, ale… – westchnęłam zrezygnowana.
– Słonko, wiemy, że marzysz o uroczystości na zamku, ale
przed nami są przeszkody nie do pokonania – wtrącił się Ian.
Jill uniosła brwi, nie bardzo rozumiejąc o czym mowa, ale
pominęła to milczeniem.
– Tak, wiem. Tę kwestię zostawmy na sam koniec. Dobrze?
– zapytałam z cichą nadzieją, że może coś się jeszcze zmieni.
– A może tutaj? – zaproponowała do tej pory zaskakująco
cicha Heather. – Jeśli nie miałabyś nic przeciwko temu –
zwróciła się do Jill. – To bardzo piękne miejsce – Jill posłała
jej zaskoczone spojrzenie, ale widać było jej przyjemnie z
powodu nieoczekiwanego komplementu.
– Naturalnie we wszystkim ci pomożemy.
– Hmm, to całkiem dobry pomysł – podchwyciła
uszczęśliwiona Jill. – Megan?
– Tak… – zastanawiałam się przez chwilę, patrząc na
ogród, spodobał mi się ten pomysł.
– Miejsca jest sporo… Pomieścimy wszystko bez trudu…
Tam namiot – wskazałam palcem miejsce pomiędzy dwoma
dużymi drzewami. – Zupełnie jak w 1918 roku – wypaliłam
bez namysłu.
– Dziecko, co ty wygadujesz?! – zapytała Jill.
– Hmm? – spojrzałam na nią, zapominając, że mama jest
poza kręgiem wtajemniczenia.
– Ach… – machnęłam lekceważąco ręką. – Wiesz, gdzieś o
tym czytałam – skrzywiłam się, brzydząc się tym kłamstwem.
– Spojrzałam na rodziców z palącym rumieńcem wstydu na
policzkach, wymawiając nieme „Przepraszam”.
W
odpowiedzi
tylko
kiwnęli
głowami,
lekko
się
uśmiechając.
Na karku poczułam dotyk ciepłej dłoni Adama, jakby bez
słowa chciał dodać mi otuchy z powodu popełnionej gafy.
Odruchowo wsparłam się plecami o niego, czerpiąc jego siłę.
*
– Widać, że cię szczerze uwielbiają – stwierdziła Jill, kiedy
po ich wyjściu zostałyśmy same.
– No cóż, tak samo jak ja ich. Są cudowni – posłałam jej
uśmiech, zbierając talerzyki i szklanki ze stołu.
– Kiedy ich wprowadziłaś, ich widok aż mnie zamurował.
Są tacy piękni – westchnęła.
– Bije od nich wewnętrzny blask… zupełnie jakby nie byli
zwyczajnymi ludźmi tylko… Aniołami.
Zaczęłam się krztusić.
– No coś ty? – nerwowo się zaśmiałam.
– Nie denerwuj się – uśmiechnęła się, obejmując mnie
swoim matczynym ramieniem.
– Rzadko kiedy spotyka się ludzi, którzy oprócz
zewnętrznej urody są także wspaniali wewnątrz.
Emanują Dobrem, aż miło było ich poznać i spędzić w ich
towarzystwie trochę czasu. Miałam wrażenie jakbym
ładowała baterie.
– Tak, to prawda – ucałowałam ją z wdzięczności za te
słowa w policzek.
Rozdział 20.
Dwadzieścia lat później
Siedziałam pod drzewem pogrążona we wspomnieniach.
Ten
najważniejszy
dzień,
na
który
czekałam
z
niecierpliwością nadszedł szybciej, niż mogłam się tego
spodziewać. Od Heather dostałam suknię, którą miałam na
sobie tamtego dnia w 1918 roku. Rozryczałam się ze
wzruszenia, że przechowywała ją dla mnie przez te wszystkie
lata. Pasowała idealnie. Postanowiłam, że moja ślubna
fryzura będzie odzwierciedleniem tamtej z ulepszeniami
stosownymi do współczesnej mody.
Tak więc w pewien sierpniowy, słoneczny dzień kolejny raz
w otoczeniu najbliższych nam osób powiedzieliśmy sobie z
Adamem „tak”. Nigdy nie przyzwyczaję się do tych emocji,
jakie mi towarzyszą w tym dniu. Za każdym razem
odczuwam je tak samo intensywnie, jakby to był naprawdę
nasz pierwszy raz.
Ta ceremonia nieco różniła się od poprzednich.
Najważniejszy był dla mnie moment, kiedy to Ian
poprowadził mnie do ołtarza. Byłam tak niecierpliwa, że
chciałam przyspieszyć kroku, ale Ian delikatnie mnie
powstrzymał, przytrzymując za ramię.
– Kochanie, daj mi się nacieszyć tą chwilą – zażartował.
Roześmialiśmy się oboje, co trochę rozładowało kotłujące
się we mnie napięcie.
Przyjęcie trwało do białego rana. Nie doczekaliśmy do
końca. Kiedy nastał wieczór, niepostrzeżenie zerwaliśmy się i
uciekliśmy do naszego pokoju w Siedzibie.
Tym sposobem mogłam być w pobliżu swoich bliskich.
Najbardziej martwiłam się o Jill – bałam się, że zostanie
sama. Kilka tygodni po naszym ślubie poinformowała mnie
jednak, że wyjeżdża do pobliskiego miasta, bo poznała
interesującego mężczyznę i chcą być razem.
Żeby dom nie stał pusty i nie niszczał, postanowiliśmy się
do niego wprowadzić. Oboje także poszliśmy na studia. Ja
wybrałam psychologię, w czym byłam całkiem niezła, a Adam
– socjologię. Był bardzo podekscytowany, bo studiował po raz
pierwszy, ale szybko się przekonał, że nie jest to trudne –
wystarczy tylko systematycznie się uczyć, a reszta pójdzie
gładko.
Cztery lata szybko minęły, a w czasie ostatniego semestru
okazało się, że spodziewamy się naszego pierwszego dziecka.
Po kilku miesiącach powitaliśmy na świecie naszego
ślicznego syna Davida, który był wierną kopią swojego taty.
Trzy lata później urodziła się Anastazja – dla równowagi
przypominała mnie samą, kiedy byłam w jej wieku, co
najbardziej cieszyło Iana.
Niestety, dzieci nigdy nie poznają prawdy o tym, kim
naprawdę są ich rodzice. Jedyne co mogliśmy zrobić, to
dołożyć wszelkich starań, żeby wychować je jak najlepiej na
dobrych ludzi.
Największą niespodzianką były dla mnie narodziny mojej
siostry Angel – małego Aniołeczka o czarnych włoskach.
Heather przez te tysiące lat swojego życia miała setki
córek, ale tak naprawdę urodziła tylko mnie i Angel.
W jej organizmie często powstaje nowe życie, ale zawsze
ma prawo wyboru, czy urodzi je sama, czy przekazuje
duszyczkę dobrej rodzinie pragnącej dziecka, która z
różnych powodów nie może go mieć. Wtedy popularnie mówi
się, że stał się cud, tymczasem za wszystkim stoi moja
matka. Uszczęśliwiła tym samym setki wspaniałych rodzin.
Dzięki temu ludzie nie przestają wierzyć, że na świecie
zdarzają się dobre rzeczy bez medycznego czy naukowego
wyjaśnienia. Tak działa ten świat, a dopóki na straży życia
stoi Dobro, nic nie ulegnie zmianie.
Uśmiechnęłam się na widok nadchodzącego męża.
Jesteśmy ze sobą tyle lat, a wciąż czujemy do siebie tak samo
gorące uczucia jak w dniu, w którym odnajdujemy się po
czasie rozłąki.
– Co tak sobie tu siedzisz sama? – zapytał, zajmując
miejsce jak zawsze za moimi plecami.
– Wspominam – zamruczałam zadowolona, kiedy otulił
mnie jego zapach.
– Ucałował moje wrażliwe miejsce w zagłębieniu szyi, na
co od razu zareagowałam drżeniem.
– Ciężko zliczyć nasze wspólne wspomnienia z tego życia,
a co dopiero ze wszystkich – podjął temat.
– Czasami myślę, czy tego nie spisać, ale boję się, że
mogłoby to trafić w niepowołane ręce i cała prawda wyszłaby
na jaw.
– Co nam pozostało? – zadał retoryczne pytanie. –
Pamiętać.
– Zawsze – odwróciłam głowę, nadstawiając usta do
pocałunku.
Epilog
– Angel, dokąd idziesz? – zawołała za mną moja
zaniepokojona mama Heather.
Była stanowczo nadopiekuńcza w stosunku do mnie.
Wiem, że z ojcem bardzo mnie kochają, ale czasami stawało
się to nie tylko męczące, ale i nieznośne.
Sama kiedyś przyznała, że jej niepokój był związany z
faktem, że jako jedyna wśród Aniołów nie miałam swojego
Światła, które roztoczyłoby nade mną swoje opiekuńcze
skrzydła.
Żadne z rodziców nie potrafiło wyjaśnić tej nietypowej i
dotąd niespotykanej anomalii. Mnie też nie było łatwo żyć ze
świadomością, że spędzę wieczność na tym świecie zupełnie
sama. Z trudem patrzyłam na moje szczęśliwe siostry,
mające u boku swoje przeznaczone im Światła. A ja ciągle
byłam sama. Minęło już dziewiętnaście lat od chwili mojego
przyjścia na świat i nic. Powinnam od roku być już szczęśliwą
mężatką i wypełniać nasze przeznaczenie.
Nie będę ukrywać, że czuję się pokrzywdzona. Dlaczego
mnie to spotkało? Pytałam nie tylko samą siebie i moich
rodziców, ale rzucałam to pytanie w przestrzeń, oczekując
choćby najkrótszej odpowiedzi.
Megan kiedyś mi opowiedziała, że kiedy Anioł umiera, sam
wybiera moment ponownych narodzin. Tamtego dnia
postanowiłam, że nigdy już nie wrócę.
Zignorowałam wołanie mamy i pospiesznie przeszłam
przez portal, pragnąc miejsca, w którym mogłabym ukryć się
przed ukradkowymi spojrzeniami, z jakimi spotykam się od
dnia moich narodzin.
Naprawdę byłam tym już zmęczona. Po co się narodziłam,
skoro nie mogę wypełnić swojego przeznaczenia?
Wyszłam w nieznanym mi miejscu. Otaczały mnie wysokie
góry. Przestraszyłam się, stojąc na szczycie jednej z nich.
Przecież nikt mnie nie złapie, kiedy zawieje silniejszy wiatr i
spadnę – przemknęło mi przez myśl.
– A może to dobrze – szepnęłam przez łzy. – Po co mam
żyć?! – krzyknęłam z rozpaczy.
Spojrzałam w dół. Tak niewiele brakuje, wystarczy mały
kroczek i skończy się gehenna, z jaką przyszło mi żyć.
Kiedy podniosłam nogę, coś na niebie zwróciło moją
uwagę. Coś nadlatywało w błyskawicznym tempie.
– Jakie wielkie ptaszysko – wyszeptałam przestraszona.
Zachwiałam się, tracąc równowagę na kruchym gruncie.
Głośno krzyknęłam, kiedy zaczęłam spadać.
W chwili kiedy myślałam, że oto spełniło się moje
pragnienie o szybkiej śmierci, coś chwyciło mnie mocno.
Bałam się otworzyć oczy. Dopiero czując twardą ziemię pod
stopami, odważyłam się unieść głowę, żeby zobaczyć
swojego wybawcę.
Zamarłam. Serce waliło tak mocno, że obawiałam się, że
zaraz wyskoczy mi z piersi.
Zadrżała ziemia. Cicho krzyknęłam.
Spojrzałam jeszcze raz na stojącego przede mną chłopaka.
Wpatrywał się we mnie intensywnie bursztynowymi oczami.
Coś mnie przyciągało do niego – jakaś niewidoczna, ale
ogromna siła.
Zrobiłam krok w jego stronę.
Czy się bałam? Nie. Przecież skrzydła to dla mnie żadna
nowość.
Zaskoczył mnie tylko ich kolor, hebanowa czerń…
Ciąg dalszy nastąpi…
Światło anioła
Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8147-292-0
© Izabela Zawis i Wydawnictwo Novae Res 2018
REDAKCJA: Aleksandra Zok-Smoła
KOREKTA: Małgorzata Szymańska
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:
WYDAWNICTWO NOVAE RES
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail:
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej
.