Angelsen Trine Corka Morza 03 Czas Ciemnosci

background image

TRINE ANGELSEN

CZAS CIEMNOŚCI

background image

Rozdział 1

Elizabeth stała przez kilka sekund, patrząc za oddalającym się Krystianem. Musi go

zatrzymać za wszelką cenę, pomyślała, i bez namysłu, z Ane na ręku, rzuciła się za nim

biegiem.

Niemal go doganiała kiedy zawołała ją gospodyni ze Storvika.

- No nie, czy To ty, Elizabeth?! Tak rzadko się widujemy, że ledwie cię poznałam.

Elizabeth przystanęła, rzucając ukradkowe spojrzenia za Krystianem. Żeby tylko nie

straciła go z oczu, zanim nie porozmawiają!

- A to chyba Ane- Elsie? Czy nie tak się mała nazywa? – spytała kobieta.

- Tak – odparła Elizabeth, siląc się na uśmiech. – Proszę mi wybaczyć, ale trochę się

śpieszę – usprawiedliwiała się, próbując odejść, ale tamta nie słuchała. Co gorsza wzięła od

niej Ane.

Elizabeth dreptała w miejscu niecierpliwie. Jeszcze widziała plecy Kristiana. Stał i

rozmawiał z… O nie! Lensman, przeraziła się i poczułam jak zimny pot spływa jej po

plecach. Mężczyźni, patrzyli w jej stronę i kiwali głowami. Zaszumiało jej w uszach, a kolana

zaczęły drżeć. Ogarnięta nagłą paniką, chciała do nich podejść, ale opanowała się w ostatniej

chwili. Czy lensman mógł ją aresztować tutaj, na kościelnym wzgórzu? Funkcjonariusz

tymczasem uchylił czapki i ruszył w jej kierunku. Jednak w tym samym momencie podszedł

do niego pastor i obaj mężczyźni się zatrzymali.

- Jaka ona do ciebie podobna – usłyszała głos kobiety. – Ale w jej twarzy widzę także

obce rysy.

- Daslruda – wyrwało się Elizabeth. Nagle uświadomiła sobie, co powiedziała, i jej

twarz oblał rumieniec.

- Dalsruda? – powtórzyła kobieta, badawczo przyglądając się Ane.

- To znaczy… chciałam powiedzieć, że muszę dogonić Dalsruda – jąkała się

Elizabeth. – O, tam niedaleko stoi Kristian Dalsrud. Koniecznie muszę z nim porozmawiać,

zanim sobie pójdzie.

- No to rzeczywiście powinnaś się pospieszyć – rzekła kobieta, lecz wcale nie miała

zamiaru oddać jej Ane. – Ciesz się, że twoja córka jest mała i nie musi jeszcze chodzić do

szkoły – dodała.

- A to czemu? – spytała zdziwiona Elizabeth i odebrała córkę z rąk gospodyni ze

Storvika.

- W samej nauce nie ma nic złego, ale radziłabym uważać na człowieka, który został

background image

tu nauczycielem. To potworne, co on wyprawia, bezbożnik jeden. Dobrze, że moje dzieci już

dorosły.

Elizabeth słuchała tego tylko jednym uchem. Lensman nadal rozmawiał z pastorem, a

Kristian stał nieco dalej.

- Twoja siostra chyba już w tym roku idzie do szkoły?

- Nie, tej wiosny skończyła dopiero sześć lat – wyjaśniła Elizabeth. – Dziękuję za

rozmowę, ale muszę już iść. – Uśmiechnęła się i szybko ruszyła przed siebie, zanim tamta

zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.

Lensman odwrócił głowę i patrzył na nią uważnie, kiedy go mijała. Jego wzrok był tak

przenikliwy, że pod Elizabeth nogi ugięły się ze strachu.

- Dzień dobry – pozdrowił ją. Potem skinął ma pożegnanie pastorowi i poszedł dalej.

Elizabeth przystanęła, czując, że zakręciło się jej w głowie z przerażenia i zarazem z

nagłej ulgi. A więc Kristian jednak nie doniósł o mnie lensmanowi, pomyślała.

Musiała na kilka sekund zamknąć oczy, żeby ochłonąć. Głęboko wciągnęła powietrze i

podeszła do Dalsruda.

- Jak mam rozumieć to, co napisałeś, Kristianie? – spytała cicho, żeby nie zwracać

niczyjej uwagi. – Nic mnie nie dręczy ani nie spędza mi snu z powiek. Cofnęła się o krok, gdy

napotkała jego spojrzenie. Czyżby w jego oczach dostrzegała smutek? Szybko odegnała tę

myśl. Nie, to coś innego. Namiętność?? Jednak i to wrażenie natychmiast zniknęło.

Kristian popatrzył jej w oczy.

- Dobrze wiem, że bardzo wiele rzeczy nie daje ci spokoju, Elizabeth, ale czy

odważysz się wyznać to jemu?

Elizabeth podążyła wzrokiem za spojrzeniem Kristiana i ku swemu przerażeniu ujrzała

zbliżającego się w ich stronę Jensa. Kristian przez kilka pełnych napiętych sekund wpatrywał

się w nią uporczywie, a potem odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie. Mogę powiedzieć, że

jestem chora, pomyślała.

- Co się dzieje?- spytał Jens, gdy znalazł się tuż obok.

- Źle się czuje – odparła. Nie musiała niczego udawać. Naprawdę było jej słabo. Jens

zerknął w stronę, gdzie zniknął Kristian, a potem utkwił wzrok w Elizabeth.

- Kim jest ten człowiek? – rzucił szorstko.

Elizabeth patrzyła pustym wzrokiem gdzieś ponad ramieniem męża, nabrała głęboko

powietrza i poprawiła Ane na ręku.

- To syn Leonarda Dalsruda – rzekła w końcu, ale jej głos zabrzmiał cienko i ochryple.

– Pobiegłam za nim, żeby się dowiedzieć, czy Helene też była w kościele, i wtedy źle się

background image

poczułam.

- I co? – Była? – dopytywał się Jens.

Elizabeth poczuła, że ogarnia ją panika. Co będzie, jeśli odpowie „nie”, a okaże się, że

Jens spotkał Helene? Wyprostowała się i spojrzała mężowi w oczy.

- Tak, ale już poszła – odparła. Mówiąc to, pomyślała, że Helene mogła się tu nadal

kręcić. A jeśli przyjaciółka pojawi się, zanim wrócą do domu?

- W takim razie to ją widziałem – zauważył Jens niepewnie. – Poszła przed chwilą.

Jaka szkoda, że się nie spotkały! Tak bardzo chciała pogadać z

przyjaciółką! Nie

widziały się już pół roku.

- Muszę usiąść – odezwała się Elizabeth. Było jej słabo.

Jens objął żonę ramieniem i poprowadził do wozu. Powiedz mu!, krzyczał w niej jakiś

głos. Wyznaj, co zrobiłaś! Ale milczała.

Elizabeth siedziała, cerując skarpetę, i rozmyślała. Tygodnie po Bożym Narodzeniu

nie były łatwe. Wydawało jej się, że Jens przez cały czas ją obserwuje, i przez to traciła

pewność siebie: poruszała się sztywno i nienaturalnie i długo ważyła słowa, zanim się

odezwała.

Jeśli tam pod kościołem dobrze zrozumiała słowa Kristiana, to przyznał się do

wysłania anonimu. Ale dlaczego napisał ten list? Czyżby wiedział, co uczyniła jego ojcu?

Nie, to niedorzeczność! Kristian nie mógł wiedzieć. Nikt o niczym nie wiedział!

Bezwiednie opuściła skarpetkę na kolana, a wzrokiem błądziła po pokoju. Postanowiła

spalić list, zabrała go ze sobą na dół, ale tam siedział Jens. Schowała więc anonim do kieszeni

spódnicy, ale kiedy chciała go wyjąć następnego dnia, listu nie było. Czy gdzieś go

przełożyła? Ostatnio była dziwnie roztargniona. Przeszukała całą izbę, zajrzała pod wszystkie

meble i chodniki. Wyjęła ubrania z kufrów, przetrząsnęła je i schowała na miejsce. Trwało to

tak długo, że Jens zaczął się już dziwić, czemu niepotrzebnie traci tyle czasu. Później szukała

tylko wtedy, gdy zostawała sama w domu. Przejrzała wszystkie szuflady i szafy i z każdym

dniem ogarniała ją coraz większa panika. A jeśli Jens znalazł list? Co by mu powiedziała?

Usłyszała w sieni kroki męża i wróciła do cerowania.

Wniósł ze sobą do kuchni mroźne, świeże, zimowe powietrze, a topniejący śnieg z

jego butów zostawił na podłodze niewielkie kałuże.

- Przyniosłem torf – oznajmił i wrzucił go do skrzyni. – Nazbieram do pełna, żeby

starczyło na dłużej – dodał i ruszył do wyjścia.

- Dziękuję. Przygotuję ci kufer z ubraniem i jedzenie na drogę – zaproponowała i

background image

podniosła się.

- Dobrze – odparł Jens z beztroskim uśmiechem. Zdjął rękawicę i pogładził Elizabeth

po policzku. – Ale na razie zostaw rzeczy w kuchni. Wezmę je, kiedy znowu wrócę z torfem.

Zawahał się przez moment. – Wyglądasz na zmęczoną, Elizabeth. Wydaje mi się, że za dużo

pracujesz.

Spróbowała się uśmiechnąć, czując nagle gorącą radość wywołaną jego troską.

- Tak, być może – przyznała. – Ostatnio nie jestem w zbyt dobrej formie.

- Zauważyłem. Coś ci dolega od pierwszego świąt, kiedy byliśmy w kościele.

Elizabeth poczuła, że twarz ją pali i odwróciła się od męża.

- Tak, zimą dopada nas czasem osłabienie, ale myślę, że nie ma powodu do

zmartwienia – stwierdziła i szybko skierowała się na schody prowadzące na górę. Zaraz

potem usłyszała odgłos zamykanych drzwi i Jensa, który wygwizdywał jakąś melodię.

Odetchnęła z ulgą i szybko wślizgnęła się na poddasze, żeby przynieść ubranie do

spakowania.

Zanim Jens wrócił, zdążyła przygotować prowiant i ubranie. Gdy przyszedł,

uśmiechnął się i rozejrzał po kuchni.

- Zawsze mnie zdumiewa, kiedy widzę, ile rzeczy mam ze sobą zabrać – rzekł,

zdejmując kurtkę.

- Tyle samo zapakowałam dla taty – wyjaśniła Elizabeth. – Jutro przyjdzie Maria.

Cieszę się, że dotrzyma mi towarzystwa i pomoże w pracy, kiedy was tak długo nie będzie –

mówiła nienaturalnie ożywiona. Spróbowała się uśmiechnąć. – Jeśli nie chcesz nieść ubrania

pod pachą, to idź na górę i przynieś kufer.

- Już idę – odparł.

Słyszała, jak ciągnie za sobą kufer po podłodze, i zawołała:

- Pomóc ci?

- Tak, kiedy będę schodził w dół, chwyć z drugiej strony i przytrzymuj –

odpowiedział. Kufer był duży, z wygiętą pokrywą i wytartymi malowanymi ozdobami.

Powinien pomieścić ubranie i żywność na kilka miesięcy.

- Znalazłem list – rzucił Jens niespokojnie. Elizabeth z wrażenia omal nie upuściła

kufra.

- Jaki lis? – udało jej się w końcu wykrztusić.

- Czy nie jest ci za ciężko? – spytał Jens, zamiast odpowiedzieć.

- Nie, poradzę sobie – odparła. Myśli kłębiły jej się w głowie. Na pewno chodzi o list

od Kristiana, przeraziła się. Dobry Boże, pomóż mi, poprosiła w duchu. Spraw, by się

background image

okazało, że Jens nie zdążył go przeczytać. I pomóż mi znaleźć odpowiednie słowa!

Zamierzała powiedzieć „skłamać”, ale to nie mogła przecież Stwórcy poprosić.

Kiedy wreszcie postawili kufer na podłodze w kuchni, ani na moment nie mogła

oderwać wzroku od listu, który Jens trzymał w ręku. Rozpoznała pismo, ale miała taki zamęt

w głowie, że nie potrafiła znaleźć odpowiedniej wymówki. Jens podał jej kopertę.

- Podejrzewam, że to do ciebie, ktoś napisał tu twoje imię. Udała, że się ucieszyła.

- Tak, to ten sam list, który dostałam zeszłego lata od Helene. Gdzie go znalazłeś?

- Leżał za kufrem. Musiałaś go tam zgubić.

- Pewnie tak – przyznała i szybko wepchnęła list do kieszeni spódnicy. – Pójdziemy

wybrać rzeczy, które trzeba włożyć na dno kufra – mówiła dalej, nie patrząc mężowi w oczy.

- Helene dawno się nie odzywała – zauważył Jens, który najwyraźniej chciał

porozmawiać na ten temat.

- Ma pewno ma dużo pracy – odparła krótko Elizabeth. – O nie, zobacz! Ane, już

porozrzucała wszystko, co przygotowałam! – Sama słyszała w swym głosie rozdrażnienie,

choć właściwie nic się nie stało. – Ane ledwie zdążyła dotknąć rękawa wełnianego swetra

Jensa.

- Co cię dręczy? – spytał Jens łagodnie i objął ją. – Tak się zaczerwieniłaś i

zmieszałaś, biedactwo.

- Nic – odburknęła, próbując się uwolnić z jego objęć.

- Spójrz na mnie, Elizabeth – zażądał, wziął ją pod brodę i uniósł jej twarz. – Czy

Helene napisała w tym liście coś, co cię rozzłościło? Pamiętam, że bardzo się zdenerwowałaś,

kiedy go dostałaś.

Musiała nad sobą zapanować, zanim mogła odpowiedzieć.

- Nie, po prostu Helene zbyt rzadko pisze. A ja tak strasznie za nią tęsknie. Poza tym

martwię się, że jutro wyjeżdżacie, ty i tato.

To ostatnie przynajmniej było prawdą, pomyślała.

- Moja biedna Elizabeth – szepnął Jens i przytulił ją. – Będę do ciebie pisał tak często,

jak to możliwe, mimo że nie mam do tego zdolności.

- Nie przejmuj się – odrzekła. – Wystarczy, że napiszesz jeden list, tak bym widziała,

że szczęśliwe dotarłeś na miejsce. – Nagle przypomniała sobie o czymś, o co już dawno miała

spytać. – Jens, może słyszałeś coś o nowym nauczycielu? Jaki on jest?

Zastanowił się.

- Nie, nie przypominam sobie, żeby ktoś o nim mówił. A ty? Wiesz coś?

- Tak, wspomniała o nim kobieta, kiedy rozmawiałyśmy przed kościołem.

background image

Powiedziała, że to bezbożnik, ale szczerze mówiąc, nie słuchałam jej zbyt uważnie.

- Powtarzała pewnie tylko jakieś plotki – uznał Jens beztrosko i znów przyciągnął

Elizabeth ku sobie.

- Na pewno – mruknęła, starając się nie myśleć o nauczycielu. Jak dobrze było czuć

zapach i ciepło Jensa, słuchać serca, które tak spokojnie biło w jego piersi. Wszystko wkrótce

się ułoży. Oby tylko starczyło jej cierpliwości i oby pozwoliła, by czas jej pomógł.

Za oknem się zmierzchało. Elizabeth westchnęła zadowolona i pomyślała, że mimo

wszystko ma dużo szczęścia.

Jens na poddaszu układał Ane do snu. Sam się zaofiarował, że położy mgłą, by

Elizabeth mogła się spakować kufer. Jeszcze zanim dotarł na górę, wrzuciła list do pieca.

Wpatrywała się w płomienie pochłaniające papier.

- No to na zawsze zniknął ze świata – szepnęła z ulgą, po czym zabrała się do pracy.

Wszystko układała z miłością. Na stole stało jedzenie. Trochę dostali z Heimly, ale

większość sami zaoszczędzili. Przygotowała roladę mięsną, wędzony udziec z barani,

suchary, mało, ser i na koniec czarny chleb, który nie psuł się zbyt szybko. Miała nadzieję, że

wiktuałów starczy, choć Jensa nie będzie aż do wiosny.

Do niewielkiej szufladki zamykanej zasuwaną klapką włożyła przybory do pisania,

trochę pieniędzy, psałterz i na koniec Biblię, którą Jens dostał od rodziców.

Ubrania męża porozkładała na podłodze. Sześć par rękawic do połowów; były duże,

jak powinny. Wełniane koszule, cztery pary kalesonków, skarpety z szarej wełny, tej

najcieplejszej, drewniaki do chodzenia w domu, dodatkowe spodnie, odświętna koszula do

kościoła. Sztuka po sztuce Elizabeth układała w kufrze każdą rzecz tak starannie, by na

wszystko znalazło się miejsce. Na samym wierzchu położyła derkę, żeby Jens miał się czym

okryć w nocy. Następnie zamknęła wieko i odwróciła się w stronę kuchennego krzesła.

Leżało na nim wierzchnie ubranie, które Jens miał włożyć jutro – gruba kurtka i spodnie ze

skóry. Były zniszczone. Właściwie przydałby się nowy komplet, stwierdziła, bo ten, który

Jens teraz nosił, został przerobiony z ubrania po teściu, Jakobie. Ale będą musieli z tym

poczekać do przyszłego roku, westchnęła.

Sięgające ponad kolana zimowe buty, z bydlęcej skóry z drewnianymi podeszwami,

nasmarowali dziegciem od środka i z zewnątrz, żeby nie przemakały. Elizabeth przeszedł

dreszcz, kiedy pomyślała o sztormie i możliwej katastrofie. Gdyby ktoś wpadł do wody w

ciężkim ubraniu, w żaden sposób nie utrzymałby się na powierzchni. Poszedłby na dno jak

kamień, nawet gdyby morze było spokojne.

Szybko odegnała ponure myśli. Jeśli nie chciała oszaleć, nie mogła sobie na nie

background image

pozwolić. W tej samej chwili usłyszała, że Jens schodzi po schodach..

- Zimno ci? – spytał, objął ją czule i pocałował w szyję. Elizabeth przytuliła się do

niego i skinęła głową.

- Trochę – odparła.

Niechętnie wypuścił ją z ramion i przyniósł koc i baranicę.

- Położymy się tu na trochę – rzekł, wskazując na podłogę przy palenisku. Elizabeth

nie odpowiedziała, tylko zdmuchnęła płomień lampy stojącej na stole.

Powoli zaczęła się rozbierać. Jens uczynił to samo, jak gdyby wcześniej się umówili.

Ogień rzucił ich cienie na podłogę, kiedy objęci położyli się na miękkim posłaniu. Teraz

Elizabeth czuła się spokojna – wszystkie złe myśli odpłynęły, gdy znalazła się w ramionach

męża. Najważniejsze, że Jens jest przy niej. Dla niej, na zawsze, pomyślała.

Wziął jej piersi w swe dobre ręce, lekko ścisnął, ważył w dłoniach, potem skosztował

brodawek. Elizabeth syknęła z rozkoszy i wygięła ku niemu ciało. Usta Jensa przesuwały się

w dół jej brzucha, potem wzdłuż ud, a następnie z powrotem w górę. Przeszedł ją dreszcz,

wyciągnęła ręce nad głowę.

Może robić, co zechce, ma nade mną całkowitą władzę, pomyślała. Jego dłoń znalazła

drogę do jej pulsującego łona, a usta całowały wewnętrzną stronę ud.

- Och, Jens – jęknęła, poruszając biodrami w takt ruchów jego ręki. – Chodź – błagała,

czując, nieznośne napięcie.

Jens powoli przykrył ją całą swym silnym ciałem. Kiedy w nią wszedł, napotkała jego

spojrzenie. Źrenice miał tak duże i czarne, że mogłaby się w nich utopić. Rzęsy długie i gęste.

Potem zamknęła oczy i uniosła się na fali cudownych uczuć, słysząc z daleka swe imię

szeptane przez Jensa.

Potem leżeli mocno przytuleni. Opletli się nawzajem nogami, Elizabeth oparła głowę

na ramieniu męża. Słyszała jego równy oddech. Nagle Jens drgnął – nie chciał przespać tej

ostatniej wspólnej nocy, odgadła, i pogłaskała go czule po policzku.

- Śpij spokojnie, Jensie. Pamiętaj, że jutro czeka cię długi i trudny dzień – rzekła

łagodnie.

Skinął głową i Elizabeth poczuła po chwili, że jego ramię, którym ją obejmował, stało

się bezwładne. Sama leżała bezsennie, wsłuchując się w miarowy oddech męża. Zmagała się

z mnóstwem natrętnych myśli. Czuła piekący ból, którego nie mogła się pozbyć ani nie

potrafiła nazwać.

Nie był to niepokój, który od lat niezmiennie ogarniał wszystkie kobiety przed

zimowymi połowami. Nie tylko lęk o ukochanego mężczyznę, który będzie mieszkał w

background image

rybackim baraku, marzł na morzu i być może zostanie tam zaskoczony przez sztorm. Nie, to

było coś innego. Elizabeth wiedziała, że tej zimy coś się wydarzy, ale nie miała pojęcia co.

Usiłowała przywołać Linę-Laponkę. Wyszeptała jej imię w nocnej ciszy, ale na próżno. I

chociaż już wcześniej Lina-Laponka nie odpowiadała na jej prośby, poczuła rozczarowanie.

W ostatnich godzinach przed świtem modliła się bezgłośnie, by Pan miał w swej

opiece wszystkich rybaków wybierających się tej zimy na morze i żeby szczęśliwie

doprowadził ich z powrotem do domu, bo tego nigdy nie można być pewnym. Modlitwa

trochę ją uspokoiła. Zamknęła oczy i mocniej przytuliła się do Jensa.

Zapadając w stan między jawą a snem, nagle poczuła obecność jakiegoś człowieka. To

nie Jens, pomyślała półprzytomna, nie wiedząc, skąd to przeświadczenie. Wrażenie było

nieprzyjemne i chciała się obudzić, ale jej się nie udało. Było też gorąco i… uwodzicielskie.

Kusiło i przerażało jednocześnie. Bardziej przerażało, bo było zakazane, pomyślała i odniosła

wrażenie, że jakaś dłoń gładzi ją po włosach, a czyjś głos szepcze: Twoje włosy są jak srebro,

Elizabeth.

Uświadomiła sobie, że słyszała już kiedyś te słowa. Kiedy próbowała sobie

przypomnieć, od kogo, stanął jej przed oczami Kristian. Uśmiechał się do niej z głową

pochyloną do tyłu, a w jego oczach kryło się coś mrocznego. Miała ochotę uciekać. Czego

chciał? Po co tu się zjawił?

Trzymaj się ode mnie z daleka, próbowała powiedzieć, ale nie była w stanie wydobyć

głosu. Wtedy roześmiał się jeszcze głośniej i w tym samym momencie zniknął.

Nagle się przebudziła. Leżała przez chwilę, wpatrując się w ciemność. Oddychała

płytko i urywanie, drżała na całym ciele. Jeszcze mocniej przywarła do Jensa. To musiał być

sen, pomyślała, próbując ochłonąć.

- Jasne, że to był tylko sen – wyszeptała.

Dobrze było usłyszeć własny głos. Jens poruszył się, wymamrotał coś przez sen i spał

dalej. Dlaczego przyśnił mi się Kristian? Czego on ode mnie chce? Co planuje? Myśli nie

dawały jej spokoju, więc uznała, że najlepiej zrobi, gdy wstanie. Cicho ubrała się i wyszła do

obory.

Kiedy rano zasiedli przy stole do śniadania i próbowali zamienić kilka słów, rozmowa

się nie kleiła. Przytłaczało ich zbyt wiele myśli.

- Musisz się porządnie najeść – starała się przekonać męża. – Masz przed sobą długą

drogę.

Jens tylko skinął głową w odpowiedzi.

Potem poszedł się ubrać, a ona szybko sprzątnęła ze stołu i przebrała Ane. Zmywanie

background image

musi poczekać do jutra. Sporo domowych czynności, które powinna dziś wykonać, odłożyła

na później. Mycie naczyń i większe porządki w dniu wyprawy na połowy, czyli „wymywanie

mężczyzn”, zapowiadało nieszczęście – to wiedziała już jako mała dziewczynka.

Jens niósł Ane na rękach aż do rozstaju dróg. Śmiało pocałował dziecko w policzek,

nie wstydził się, okazywać córce ojcowskiej czułości. Potem objął Elizabeth. Utonęła w jego

muskularnych ramionach, czując na policzku dotyk miękkiej, gładkiej owczej skóry. Pragnęła

zachować to wrażenie na całą zimę. Chciała coś powiedzieć, ale ścisnęło ją w gardle. Nie

potrafiła też znaleźć właściwych słów. Do wiosny tyle czasu… Czekanie będzie długie. Znów

ogarnęło ją uczucie, którego nie potrafiła wytłumaczyć. Zaniepokoiła się.

Wreszcie Jens wypuścił ją z objęć. Uczynił to niechętnie, lecz zaraz ruszył szybkim

krokiem, nie oglądając się za siebie.

Do brzegu przybiła dziesięciowiosłowa łódź Abrahama. Tym razem załoga składała

się z siedmiu osób. Oprócz Abrahama, który dowodził, płynęli: Jakob, Jens wraz z ojcem

Elizabeth, Andresem, i jeszcze trzech mężczyzn. Jeden z nich pomógł Jensowi wnieść

kufer. Elizabeth starała się nie patrzeć w stronę męża. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że

wszedł na pokład łodzi. Pragnęła zachować dotyk jego ramion i miękkiej owczej skóry na

policzku.

Odwróciła się i spojrzała w stronę Neset. Ujrzała tam Dorte z Danielem na biodrze.

Drte kilka lat temu również spakowała kufer mężowi i pomachała mu na pożegnanie. Wtedy

widziała go po raz ostatni. Kolejny mężczyzna zostawił ją, gdy zaszła w ciążę. Mimo to

każdego roku stawała przed domem i żegnała rybaków wypływających w morze.

Mężczyźni energicznie odepchnęli łódź od kamienistego brzegu i zaczęli wiosłować.

Od razu łapią rytm, pomyślała Elizabeth. Mają to we krwi, tak jak my, kobiety, zajmowanie

się domem i dziećmi. Odprowadziła łódź wzrokiem, póki nie zniknęła.

Już miała się odwrócić i ruszyć do Nymark po Marię, gdy zauważyła Ragnę. Teściowa

stała ze spuszczoną głową i złożonymi rękami. Pogrążona w modlitwie, nie zauważyła, że

chusta zsunęła się z jej ramion.

Tak, mężczyznom przydadzą się słowa modlitwy na drogę, stwierdziła Elizabeth w

duchu. Jednak na moją udrękę nie pomagają żadne modły, pomyślała. Coś się stanie, tego

była pewna.

background image

Rozdział 2

Elizabeth odstawiła talerz, który właśnie umyła po obiedzie. Maria natychmiast go

wytarła. W kuchni ciągle jeszcze pachniało słoną rybę, stwierdziła Elizabeth. Wykręciła

ścierkę.

- Co lubisz jeść? – spytała siostra i zeszła z krzesła, na którym stała.

- Wszystko jest dobre – odparła Elizabeth krótko i zaczęła wycierać stół.

- Zgoda, ale musi chyba być coś, co lubisz najbardziej? Moroszki smakują przecież

lepiej niż solona ryba, prawda?

Elizabeth wpatrywała się w okno. Od dawna nie padał śnieg, ale za to chwycił tak

siarczysty mróz, że aż cały dom trzeszczał. Niedługo wróci słońce i minie czas ciemności,

pomyślała tęsknie. Wraz ze słońcem nadejdzie wiosna – i mężczyźni.

- Co mówiłaś? Nie dosłyszałam.

- Wiem, że każde jedzenie jest dobre – mówiła Maria. – Ale strasznie już mi się

znudziła solona ryba, którą jemy codziennie.

Elizabeth skinęła głową, zbierają ścierką okruchy ryby i ziemniaków. Jeśli miała być

szczera, sama też już miała dość jednostajnej diety. W czasie zimowych połowów, kiedy

mężczyźni przebywali poza domem, kobiety i dzieci, jadły tylko solone produkty,

- Dziś wieczorem wypłynę zastawić linę – postanowiła. – Na jutro będzie świeża ryba.

A dzisiaj upiekę chleb i zjemy chrupiący chlebek z masłem. Co ty na to, siostrzyczko?

- Jesteś najukochańsza na świecie – uśmiechnęła się Maria.

Elizabeth wyszła do spiżarni. Słyszała, że Maria zagaduje Ane. Myśl o świeżym

chlebie wszystkim poprawiała nastrój. Dziś wieczorem sprawiają sobie prawdziwą

przyjemność. Elizabeth nuciła pod nosem, zdejmując z półki drewniany pojemnik, w którym

trzymała mąkę. Jest podejrzanie lekki, przemknęło jej przez głowę, a kiedy otworzyła wieko,

jej przypuszczenia się potwierdziły: pudełko było całkiem puste. Serce mocniej jej zabiło,

kiedy zajrzała za drzwi w poszukiwaniu worka z mąką. Jednak z góry znała odpowiedź. Jak

mogłam być taka rozrzutna?- pomyślała gorączkowo i przypomniała sobie dzień, kiedy

zużyła resztę mąki.

Wstrzymała na moment oddech. Nie wolno jej płakać z powodu własnej głupoty. Tak,

głupoty, stwierdziła bezlitośnie. Powinna była oszczędzać. Spodziewała się pieniędzy od

Jensa lub ojca, ale jeszcze nie dotarły. Teraz nie miała innego wyjścia, jak tylko popłynąć do

sklepiku i zrobić zakupy na kredyt.

- Żebraczka – szepnęła w ciasnej spiżarni i zadrżała. O tej porze roku większość

background image

kobiet musiała kupować na kredyt, pozwalając sklepikarzowi zapisywać dług w zeszyciem

ale i tak Elizabeth uważała, że to upokarzające. Nikt nie wiedział, jak udadzą się połowy, i nie

było gwarancji, że wracali z długiem, czasem tak dużym, że przechodził na następne

pokolenia. Elizabeth wzdrygnęła się. Jeśli Bóg tej zimy się nad nimi zlituje, będzie gorąco

dziękowała za każdy kęs włożony do ust. Szybko przetarła twarz i wyprostowała się, zanim

wróciła do kuchni.

- Jak długo nie mam taty i Jensa? – spytała Maria.

- Cztery tygodnie – odpowiedziała Elizabeth. Zobaczyła, że siostra wysunęła cztery

paluszki i zamyśliła się.

Miesiąc to długo, pomyślała Elizabeth. Ciągle czekała na list, jednak nie dostała

jeszcze żadnej wiadomości od Jensa i ojca, ani jednego słowa o tym, że dotarli szczęśliwie na

zimowe łowiska. Czekanie było bolesne.

- Muszę się wybrać po mąkę – rzekła z udawaną swobodą. – Możesz przez chwilę

popilnować Ane?

- A nie mogłybyśmy popłynąć z tobą? – spytała Maria prosząco. – Będziemy bardzo

grzecznie siedziały w łodzi.

Elizabeth zastanowiła się. Marii również przydałoby się trochę odmiany. Jeśli dobrze

opatuli dziewczynki, to chyba się nie przeziębią.

- Dobrze, możecie popłynąć ze mną – odparła i poczuła dziecięcą radość, widząc, jak

bardzo Maria się ucieszyła.

Elizabeth wiosłowała jak mężczyzna. Usiadła z szeroko rozstawionymi nogami i

oparła stopy na ławce, jak to robił Jens. Na samym środku fiordu na moment w górze

dostrzegła swój dom – był jak ciemnobrązowa plamka na tle białego śniegu. Maleńkie

gospodarstwo jej i Jensa, pomyślała i poczuła radość.

- Czy potrafisz dochować tajemnicy? – spytała siostrę. Maria skinęła głową i w

napięciu zagryzła dolną wargę.

- Na wiosnę Jens zbuduje szopę na łodzie, która będzie należała tylko do nas/ -To

prawda?

- No pewnie – uśmiechnęła się Elizabeth i znów zaczęła wiosłować. – Jakob

podarował nam kawałek ziemi. Jens zbuduje szopę z kamienia i z desek, które kupi. Co o tym

myślisz, Maryjko?

Siostra skuliła się, wpatrzona w ląd. To przyjemne móc się z kimś podzielić dobrą

wiadomością, wydawała się przez to jeszcze lepsza i bardziej radosna.

Dół spódnicy Elizabeth był mokry, a palce zmarznięte, kiedy weszła do sklepiku.

background image

Pośród całego tego bogactwa zgromadzonego w środku poczuła się jak w bajce. Z sufitu

zwisały gęsto różnego rodzaju towary: od zimowych butów po czerpaki i miedziane czajniki.

Na podłodze stały worki z cukrem i mąką, beczki z syropem i ze śledziami.

- Chodźcie, dzieci – rzekła i podeszła do pica. – Ogrzejcie się tu trochę. – Zdjęła Ane

czapkę oraz rękawiczki i przysunęła rączki dziecka w stronę pieca. – Nie stój za blisko,

Mario, żebyś się nie oparzyła – napomniała siostrę, rozglądając się po pomieszczeniu. Nieco

dalej w głębi zobaczyła dwie kobiety i starszego mężczyznę pogrążonych w rozmowie. Jedna

z kobiet trzymała w rękach gazetę. Nordlands Amtstidende, przeczytała Elizabeth. W

sklepiku zawsze wykładano stare gazety i czasopisma, żeby klienci mogli sobie poczytać.

- Posłuchajcie – zawołała kobieta, wpatrując się w gazetę przymrużonymi oczami. –

Znalazłam ogłoszenie: Niniejszym zawiadamiam, że od dzisiaj w moim mieszkaniu w

kamienicy Madame Larsen rozpoczynamy wyprzedaż wszelkiego rodzaju ubrań z lnu, wełny

i bawełny sprowadzonych ze Szwecji. Bodo, dwudziestego drugiego sierpnia 1871 roku. O.

Johnson.

- Mogę zobaczyć? – spytała jakaś korpulentna kobieta. Chyba nazywa się Hartuvikka,

pomyślała Elizabeth. Hartuvikka przyciągnęła do siebie gazetę.

- To stara gazeta, z zeszłego roku, a poza tym wyprzedaż jest w Bodo! – prychnęła.

Elizabeth stłumiła uśmiech. Mówi, tak jakby miała pieniądze, żeby sobie kupować to,

co chce! Ale każdemu wolno marzyć, a stare gazety są jak nowe, kiedy nie ma innych.

Szukała w pamięci nazwiska starszego pana. Chyba Kornelius, pomyślała. Staruszek

niecierpliwił się, zdawało się, że coś mu leży na sercu, ale widać nie zdobył się na odwagę,

żeby to powiedzieć. Kiedy ich spojrzenia spotkały się, Elizabeth skinęła głową i uśmiechnęła

się, a potem znów skierowała swoją uwagę na dzieci.

- Trochę się rozgrzałaś, Mario? – spytała. Siostra przytaknęła.

- Czy mogłabyś mi wyświadczyć drobną przysługę? – odezwał się za nią męski głos.

Elizabeth odwróciła się i ujrzała Korneliusa, który w pomarszczonych dłoniach trzymał list. –

Nie mam już tak dobrego wzroku jak dawniej – rzekł zakłopotany. – Czy nie sprawiłoby ci

zbyt dużego kłopotu, żeby mi przeczytać list?

Pewnie staruszek nie potrafi czytać, przemknęło Elizabeth przez myśl. Wiedziała, że

nie wszyscy ludzie w jego wieku chodzili do szkoły.

- Oczywiście, że mogę go przeczytać – odparła i uśmiechnęła się, bo rozbawił ją

uroczysty ton słów mężczyzny. – Chodźcie dzieci – zwróciła się do Marii i Ane i

poprowadziła dziewczynki do ławki stojącej pod ścianą.

Kiedy wszyscy usiedli, otworzyła kopertę szpilką do włosów i rozłożyła list.

background image

- To od Johana Salamona Christophersena – wyjaśniła. Kornelius skinął głową i

uśmiechnął się zadowolony.

- Ach, od Johana, tak. To syn mojego brata – dodał, zanim Elizabeth zaczęła czytać.

Panie Corneliusie Jakobsenie,

piszę do Pana kilka słów. Nasza załoga zgromadziła już piętnaście beczek wątróbek,

więc ryb jest tutaj w bród. Wygląda na to, że połowy w tym roku będą udane, oby tylko

pogoda się utrzymała.

Co się tyczy nowości, to niewiele jest do pisania poza tym, że słyszałem, że Wielki

Einar opuścił ów wypełniony grzechem świat w wieku czterdziestu lat. Można by mu niemal

zazdrość szczęścia, że wyprowadził się z tej grzesznej Sodomy.

Wszyscy jesteśmy zdrowi, nie licząc kilku przeziębionych. Jednakże najgorzej mają

ci, którzy muszą mieszkać w rufówce, bo marzną na kość.

To tyle o nas. Życzę Panu pomyślności w każdym przedsięwzięciu.

Johan Salamon Christophersen

Elizabeth ostrożnie złożyła kartkę i włożyła do koperty. W pomieszczeniu zapadła

zupełna cisza i dziewczyna zrozumiała, że wszyscy słuchali tego, co czytała. Poczuła

zakłopotanie w imieniu staruszka, jednak odniosła wrażenie, że raczej promieniał z dumy. Nie

każdy dostawał listy.

- Ciekawe, co się przydarzyło Wielkiemu Einarowi – zastanawiała się.

- Nie wiem – odparł Kornelius. – Już wcześniej słyszałem, że zmarł. Po prostu

wieczorem położył się spać, a następnego dnia już nie żył. Nie wiadomo, kiedy Pan

zdecyduje, że nasz czas tu na ziemi już minął.

- Tak, to prawda – przyznała Elizabeth cicho, oddając list właścicielowi. Kornelius

podziękował kilka razy za pomoc i wstał.

Elizabeth posiedziała jeszcze chwilę, myśląc o mężczyźnie, który wyszedł. Zawsze był

trochę dziwny, nikt nie słyszał, żeby miał jakąś rodzinę. Potem pomyślała o rybakach

mieszkających w rufówce – nadbudówce umieszczonej w niektórych kutrach na samym tyle.

Słyszała, jak Jens kiedyś mówił, że gdy dobijali do brzegu, zdejmowali rufówkę i

zanosili ją na ląd. Zwykle jednak przechowywali w niej sprzęt. Szczerze współczuła tym,

których nie było stać nawet na to, by wynająć choćby jakąś budę na wiosła, pomyślała ze

smutkiem. W nocy z pewnością musieli okropnie marznąć. A jeśli list pochodził ze

Storvaagen? Może nie, jest przecież tyle przestrzeni rybackich. Nie chciała pytać. Szybko

otrząsnęła się z ponurych myśli.

- Przypilnuj przez chwilę Ane – poprosiła Marię. – Pójdę kupić mąkę, to zajmie tylko

background image

chwilę.

Młody sprzedawca uśmiechnął się do niej i ukłonił. Elizabeth odpowiedziała

uśmiechem, skinęła głową i wyraziła kilka zwyczajnych uwag o pogodzie. Chłopak, który

dostał tu pracę, był bardzo sympatyczny. Złośliwi twierdzili, że stanął za ladą, bo nie znosił

morza. Mówiono, że cierpiał na chorobę morską. I ktoś taki miałby się mienić mężczyzną,

prychali ludzie z pogardą. Ale Elizabeth nie słuchała ich gadania. Było jej całkiem obojętne,

dlaczego sprzedawał w sklepiku, podczas gdy inni mężczyźni wyruszali na połowy.

- Czym mogę służyć, Elizabeth? – spytał, opierając ręce na lodzie. – Może trochę

brązowego cukru dla dziewczynek? – Wskazał potężny słój, wypełniony brązowymi

kryształkami, które tak wybornie smakowały.

- Nie, chciałam kupić tylko odrobinę mąki – bąknęła, nerwowo mnąc rękawice. – Ale

muszę poprosić o zapisanie w zeszycie… do czasu, aż Jens wróci – dodała, patrząc

sprzedawcy w oczy.

Uśmiechnął się wesoło.

- Dobrze, chyba da się to zrobić. Zresztą…

Nie dokończył zdania, ponieważ nagle zjawiła się Josefine i odepchnęła go brutalnie.

- Ja się tym zajmę – rzekła stanowczo.

Młody sprzedawca kilka razy otworzył i zamknął usta, a potem potulnie się wycofał i

zajął sprzątaniem na półkach. Jednak Elizabeth zauważyła, że cały czas ukradkiem je

obserwował. Domyśliła się, że nieszczęśnik nie mógł się sprzeciwić żonie samego

właściciela. Współczuła mu, a jednocześnie zastanawiała się, co takiego zamierzał jej

powiedzieć.

Napotkała spojrzenie szarych oczu kobiety za ladą.

- Jak już mówiłam, chciałabym kupić trochę mąki na kredyt. Zapłacę, gdy Jens wróci

do domu – powiedziała.

Minęło kilka sekund, a Jodefine się nie odzywała. Rozmowy, które inni klienci

prowadzili za plecami Elizabeth, ucichły, dało się słyszeć tylko słabe skrzypienie desek

podłogi, kiedy ktoś się poruszył. Elizabeth powtórzyła trochę głośnej:

- Chciałabym kupić trochę mąki.

- Chcesz mąki, rozumiem – powiedziała Josefine wysokim, skrzekliwym głosem. –

Ale czy masz czym zapłacić?

Elizabeth pokręciła głową, poczuła, że się poci. Ale zaraz wyprostowała się.

- Nie, nie mam. I chyba niewiele z nas, kobiet, ma teraz pieniądze, kiedy mężczyźni są

na połowach. Ale jak tylko Jens wróci, spłacę dług. Jednak do tego czasu dzieci muzę jeść

background image

chleb.

Słyszała, że głos jej się łamał, gdy mówiła ostatnie zdanie, i musiała odchrząknąć.

Dlaczego Josefine zachowywała się wobec niej tak opryskliwie? Oboje, zarówno ona, jak i

Abraham byli przecież na chrzcinach Ane, a wtedy żadne z nich nie powiedziało złego słowa.

Ktoś z tyłu zakasłał i Elizabeth zdobyła się na odwagę.

- Dostanę mąkę, czy nie?

Żona sklepikarza nie od razu powiedziała, obracała w palcach pozłacaną broszkę,

przypiętą na piersi do sukni. Czarny szal z długimi cienkimi frędzlami bzyczał na jej

ramionach. Dlaczego ta kobieta, która tak wiele posiada, żałuje mi mąki?, dziwiła się

Elizabeth, czując bolesne pieczenie w piersi.

- A jeśli twój mąż wróci bez pieniędzy? – spytała Josefine zimno.

- Wtedy zapłacę jesienią jagodami i puchem – odparła Elizabeth, słysząc, że głos jej

drży. Bardziej ze złości i rozgoryczenia niż ze strachu.

Josefine popatrzyła na nią zimnym wzrokiem, a potem podeszła do worka z mąką i

napełniła nią torbę z szarego papieru. Następnie wyjęła duży zeszyt, przerzuciła kilka kartek i

powiodła palcem w dół słupka z nazwiskami i liczbami. To przypomniało Elizabeth chwilę,

kiedy oboje z Jensem udali się do pastora, żeby dać na zapowiedzi. Skojarzenie pojawiło się

całkiem niespodziewanie, a Elizabeth w jednej chwili zrozumiała: Josefine nie była ani trochę

lepsza od innych zamożnych ludzi, którym upokorzenie biedaków sprawiało przyjemność.

Zacisnęła mocno zęby, czekając na mąkę. Następnie wzięła torbę i dała znak Marii, że

powinny już iść. Wtedy Josefine głośno odchrząknęła.

- Tak przy okazji, to przyszedł do ciebie list, Elizabeth – rzekła i wysunęła szufladę.

Elizabeth powoli cofnęła się i wzięła kopertę, którą podała jej żona

sklepikarza.

Ostrożnie przełamała pieczęć lakową i zobaczyła, że w środku są pieniądze. Na kilka

sekund zamknęła oczy, żeby odzyskać panowanie nad sobą. Kiedy na powrót je otworzyła,

napotkała spojrzenie młodego sprzedawcy. Odgadała, że wiedział o liście. Chciał jej o nim

powiedzieć, ale Jozefine go przegoniła.

- Wiedziałeś, że dostałam pieniądze – rzekła Elizabeth, patrząc Josefine prosto w

oczy.

Kobieta udała niewiniątko.

- Kto? Ja? Jakim cudem miałam się tego domyślić?

- Na liście była pieczęć lakowa – odparła Elizabeth i rzuciła na ladę kopertę z

pieniędzmi. – Masz tu za mąkę, a do tego poproszę jeszcze tutkę tego – wskazała na słój

background image

brązowego cukru.

Josefine wzruszyła obojętnie ramionami i zaczęła odważać cukier. Przez cały czas w

kącikach jej ust igrał uśmiech. Kiedy skończyła, Elizabeth wzięła Ane na biodro, a Marię za

rękę. W drzwiach odwróciła się.

- Dostaniesz za swoje, Josefine, możesz być pewna – rzekła drżącym ze wzburzenia

głosem. Czuła, jak krew pulsowała jej w głowie i szumiało w uszach, gdy przebiegła

spojrzeniem po zebranych w sklepiku, a potem szybko wyszła na dwór.

Maria nie odzywała się przez całą drogę do brzegu. Dopiero gdy dotarły do łodzi,

spytała:

- Jak chcesz się na niej zemścić? Elizabeth znieruchomiała i spojrzała na siostrę.

- Zemścić się? – powtórzyła. – Nie mam takiego zamiaru. Wchodź do łodzi i siadaj,

dam ci Ane na kolana.

- Powiedziałaś, że Josefine dostawanie się za swoje – mówiła dalej Maria. – To

znaczy, że chcesz się jej odpłacić za to, że była dla ciebie taka podła.

Elizabeth posadziła Ane na kolanach Marii i także weszła do łodzi.

- Tak się tylko mówi, gdy jest się na kogoś złym albo ma się go dość – odpowiedziała

lekceważąco. Jednak w głębi duszy wcale nie była spokojna. Rzuciła te słowa przy świadkach

i teraz ludzie mogą to wykorzystać. Wiedziała jak we wsi roznoszą się plotki.

Z jej ust unosiły się obłoczki pary, kiedy dobiła do brzegu. Choć trzymał mróz, czuła,

jak bardzo się spociła. Przystanęła na kilka sekund i spojrzała na drugą stronę fiordu, na

którym, niczym cieniuteńka koronkowa firanka, unosiła się mroźna mgła. Obym nigdy nie

wypowiedziała tych słów pod adresem Josefine, pomyślała i już ich pożałowała.

background image

Rozdział 3

W drodze do domu prawie nie odzywała się do Marii. Rozmyślała nad słowami

siostry, które dręczyły ją bardziej, niż chciała przyznać.

Kiedy wyciągnęły łódź na ląd, Maria spytała, czy mogłaby pójść do Dorte.

- Nie – odparła Elizabeth trochę zmęczona. – Musisz mi pomóc, jeśli mamy zdążyć

zrobić chleb na kolację.

Pomyślała o liście. Nie chciała go wyjmować, zanim w całym domu nie zrobi się

cicho. Wtedy w spokoju będzie mogła przeczytać wieści od Jensa. Skoro mogła czekać cztery

tygodnie, to wytrzyma jeszcze kilka godzin.

- A ty zastaw linę – odparła Maria, przypominając jej o jeszcze jednej obietnicy.

Elizabeth westchnęła w duchu. Obiecała świeżą rybę. Teraz już nie mogła się wycofać.

Elizabeth formowała ostatni chleb, kiedy przyszła Dorte z synkiem.

- Nie przeszkadzam? – zapytała sąsiadka.

- Nie, wejdź – zaprosiła ją Elizabeth i szybko sprzątnęła w kuchni. Odwiedziny Dorte

zaskoczyły ją u ucieszyły jednocześnie.

Elizabeth mówiła o błahostkach, kiedy razem z Marią stawały na stole i herbatkę.

Dobrze było spotkać się z kimś dorosłym i porozmawiać. Dopiero teraz zdała sobie sprawę,

jak bardzo jej tego brakowało. Chwilę później siedziały przy kuchennym stole, jedząc chleb z

cukrem. Niewiele się odzywały, ale nawet cisza wydawała się Elizabeth miła, niemal

uroczysta.

Maria usiadła przy końcu blatu i oparła brodę na rękach.

- Gdzie jest tato Daniela? – spytała nagle.

Elizabeth omal nie upuściła filiżanki. Rzuciła szybkie spojrzenie na Dorte i zauważyła,

że ta zaczerwieniała się i umknęła wzrokiem. Elizabeth surowo popatrzyła na siostrę.

- Mario, nie pyta się o takie rzeczy – rzekła.

- Umarł? – dopytywała się dalej Maria.

Elizabeth wiedziała, że siostra, choć nieświadomie, sprawiła Dorte przykrość.

- Nie sądzę – odpowiedziała krótko i zaczerpnęła oddechu, żeby zmienić temat. Ale

Maria uprzedził ją.

- Dlaczego popatrzyła na Dorte, która wbiła wzrok w blat stołu. Elizabeth rozgniewała

się.

- Przestań, Mario. Nie wszyscy ludzie, którzy mają razem dziecko, mieszkają ze sobą.

Z różnych powodów.

background image

Maria skinęła głową zamyślona.

- Niektóre dzieci pytały mnie w sklepiku, gdzie jest moja mama, ale ona przecież

poszła do nieba. – Zagryzła wargę, a potem znów się ożywiła. – Przecież mój tato może być

również tatą dla twojego synka! W ten sposób Daniel stanie się moim młodszym bratem. Czy

to nie sprytny pomysł?

- Nie odparła Elizabeth. – To wcale nie jest sprytny pomysł. Idź i zobacz, co dzieciaki

wyciągają z szafy.

Maria ześlizgnęła się z krzesła i poszła do Ane i Daniela. Elizabeth wolno wypuściła

powietrze z płuc i na moment zamknęła oczy. Potem spojrzała Dorte w twarz.

- Wybacz, proszę, jej zachowanie – rzekła cicho. Dorte pokręciła głową.

- Nic się nie stało. Jest przecież tylko dzieckiem. Dorośli zachowują się znacznie

gorzej.

- Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała Elizabeth. Czując narastający gniew.

Dorte zawahała się chwilę, nim odparła:

- Nie jestem pewna, ale zdaje mi się, że celowo zadają mi podobne pytania, by mi

dokuczyć. – Uśmiechnęła się bezbarwnie. – Tak, wiem, że to brzmi beznadziejnie, ale tak

właśnie się czuję. Ciągle pytają o to samo.

- Kto taki? Co mówią? – dopytywała się Elizabeth.

- No, ludzie we wsi, ci, których spotykam w sklepiku. Szczególnie… - urwała, a po

chwili rzuciła: - Ragna. Nie powinnam tak mówić o twojej teściowej, ale ona jest wyjątkowo

natarczywa. Chce wiedzieć, co się stało z ojcem Daniela, gdzie on się podziewa. I za każdym

razem robi mi się tak samo przykro.

- Co wtedy odpowiadasz?

- Mówię, że nie wiem, gdzie jest ani czy wróci. Co mogę więcej powiedzieć? Czuję na

sobie ich spojrzenia i słyszę szepty, gdy tylko się odwrócę. – Dorte pospiesznie otarła oczy, a

potem spuściła wzrok, przyglądając się skaleczeniu na dłoni.

Elizabeth zerknęła na siostrę, która bawiła się z maluchami.

- Może mogłabym zostać również twoją ciocią, Danielu? – spytała. Chłopczyk podał

jej mały czajniczek, który znalazł w szafce, i uśmiechnął się szeroko, ukazując dwa nieduże

białe ząbki. Maria pocałowała go w policzek. – No to umawiamy się, że będę ciocią i dla was

obojga.

Biedna Dorte, pomyślała Elizabeth. Gdybym tylko mogła jej jakoś pomóc! Nietrudno

wyobrazić sobie, jak Dorte musi się czuć. Ona sama znalazłaby się w podobnej sytuacji,

gdyby Jens się z nią nie ożenił i nie przygarnął Ane niczym własnego dziecka. Dzięki temu

background image

wszyscy sądzili, że to on jest ojcem dziewczynki.

- Muszę na chwilę wyjść – rzekła nagle Dorte i wstała. Elizabeth skinęła głową.

- Kiedy Dorte pójdzie do domu, możesz popłynąć zarzucić linę, a ja przypilnuję Ane –

odezwała się Maria. –Już się cieszę, że jutro, wreszcie zjemy świeżą rybę!

Elizabeth popatrzyła na siostrę i westchnęła. Potem wstała i dołożyła do ognia torfu.

Przy takim mrozie musiała dobrze palić. Zastanowiła się, czy drzwi na poddasze zostały

otwarte. Musiała to sprawdzić. Chodziła po kuchni tam i z powrotem, nie mogąc się uspokoić.

Wprost nie pojmowała czemu ludzie tak dokuczali Dorte.

Kiedy dzieci zdziwione zaczęły wodzić za nią oczami, usiadła. W tej samej chwili

wróciła Dorte. Podeszła prosto do paleniska, żeby się ogrzać.

- Jest za zimno, żeby wychodzić bez porządnego ubrania – zauważyła i wyciągnęła

ręce w stronę ognia. – Elizabeth… - zaczęła z wahaniem, unikając jej wzroku. – Pewnie się

domyślasz, że nie przyszłam do ciebie bez powodu. Pomyślałam sobie, że może

popłynęłabym nałowić trochę ryb. Mam straszną ochotę na świeżą rybę. Już mi się

sprzykrzyło solone jedzenie.

Elizabeth przerwała jej.

- I chciałabyś, żebym przypilnowała Daniela?

- Tak, jeżeli to nie sprawi ci kłopotu – poprosiła Dorte ze wzrokiem utkwionym w

palenisko.

- Oczywiście, że go przypilnuję. Nie możesz go brać ze sobą, kiedy jest tak zimno –

odparła Elizabeth łagodnie.

Dorte poszła do domu, a Elizabeth zaczęła sprzątać ze stołu. Dobrze, że miała czym

zająć ręce. W głębi duszy czuła narastający niepokój.

- Nie myśl, że jestem bezczelna, ale mam nadzieję, że Dorte złapie dwie ryby, żeby

mogła się z nami podzielić – odezwała się Maria.

Elizabeth skinęła bezwiednie głową.

- Dobrze, że nie powiedziałaś, że też zamierzałaś zarzucić linę – mówiła dalej Maria.

Elizabeth znów skinęła głową, ale myślami była całkiem gdzie indziej.

- Maryjko, czy mogłabyś przez chwilę przypilnować maluchów? – spytała nagle.

- Pewnie, że tak. A dokąd idziesz?

- Do Ragny. – Ukradkiem chwyciła czółenko do krosien i wsunęła je do kieszeni

spódnicy. – Muszę coś od niej pożyczyć. Nie zabawię długo. Tylko pilnuj, żeby dzieciaki się

nie poparzyły – upomniała siostrę.

Maria przewróciła oczami.

background image

- Przecież dobrze o tym wiem – odpowiedziała tonem dorosłej.

Zapukała tylko raz i zaraz śmiało weszła do środka. Ragna wydawała się nieco

poirytowana.

- Chyba należy poczekać na zaproszenie, a nie wpadać jak burza – zwróciła synowej

uwagę, osuszając ręce fartuchem. Indianne stała obok i wycierała naczynia, które Ragna

właśnie umyła, a Olav siedział przy końcu stołu i przeglądał książkę. Elizabeth poczuła, jak

złość powoli ją opuszcza. Może rzeczywiście nie powinna wchodzić do domu Ragny w ten

sposób? – pomyślała, ale zaraz porzuciła tę myśl.

- Chciałabym porozmawiać z tobą chwilę na osobności – wyjaśniła. Teściowa

popatrzyła na nią pytająco i w końcu wyprosiła dzieci.

- Idźcie zobaczyć, czy na poddaszu się nagrzało i czy ogień jeszcze pali się w piecu.

Elizabeth poczuła ukłucie zazdrości. Ach, gdyby tak mieć piec na poddaszu!

- Usiądź – zaproponowała Ragna i wskazała na krzesło.

- Nie zostanę długo, muszę ci tylko o czymś powiedzieć – oznajmiła Elizabeth i od

razu dodała: - Dorte nic nie wie o mojej wizycie i nie powinna się dowiedzieć, ze tu byłam.

Jasne?

Ragna niechętnie skinęła głową, a Elizabeth mówiła dalej:

- Dorte pokochała pewnego mężczyznę, zapewniał, że i on ją kocha. Nie patrz tak na

mnie – wtrąciła, gdy dostrzegła na twarzy teściowej ledwie zauważalny grymas. – Ta kobieta

długo żyła samotnie jako wdowa – mówiła dalej. – My miałyśmy szczęście, w każdym razie

aż do teraz, i nikt nam nie da gwarancji, ile to potrawa. Ale do rzeczy. Dorte spotkała

mężczyznę, który obiecywał jej małżeństwo, a ona mu uwierzyła.

Elizabeth urwała, pozwoliła, by jej słowa zapadły w pamięci teściowej.

- Jednak ten mężczyzna kłamał, Ragno. Kłamał jej prosto w oczy, ponieważ kiedy się

dowiedział, że Dorte będzie miała dziecko, porzucił ją bez słowa, łajdak. – Elizabeth

podniosła głos wzburzona niegodziwością mężczyzny. – Kolejny raz Dorte rozpaczała z

powodu mężczyzny. Jednak Daniel stał się dla niej pociechą, jest najdroższą istotą, jaką ma.

A co na to ludzie? Jak oni ją traktują? Wiesz może coś o tym, Ragno? – spytała i pochyliła się

nad stołem.

Teściowa wzruszyła ramionami, nie chciała spojrzeć Elizabeth w oczy.

- Cóż, sama widziałam i słyszałam – skłamała Elizabeth. – Zadręczacie ją pytaniami o

ojca Daniela, gdzie jest i kiedy wróci. Niektórzy nawet obrzucają ją wyzwiskami. Dlatego

muszę cię spytać, Ragno: co złego Dorte ci zrobiła? Czy wyrządziła ci jakąś krzywdę?

Zabrała ci coś? A może po prostu sprawia ci radość dręczenie i oczernianie innych? – spytała

background image

już spokojniej, jednak nadal szumiało ej w głowie, a głos drżał.

Ragna zaczerwieniła się i wycedziła przez zęby:

- A może Dorte jest zbyt przewrażliwiona i dlatego trudno jej znieść nawet najbardziej

niewinne pytania?

- Może – przyznała Elizabeth. – Ale czy musicie tyle razy pytać ją o to samo?

Zwłaszcza że nic wam do tego. Być może nadejdzie taki dzień, kiedy Dorte się podźwignie i

jej będzie się powodzić lepiej niż wam wszystkim. Co wtedy powicie?

Ragna wstała, a Elizabeth uczyniła to samo.

- Wtedy po prostu przeproszę, jeżeli będzie chciała mnie słuchać. Rozmawiałam z nią

całkiem zwyczajnie i nigdy nie zamierzałam być nieuprzejma – rzekła Ragna.

- Przyznaj uczciwie sama przed sobą, że jednak czułaś pewną satysfakcję, gdy

wypytywałaś Dorte o ojca Daniela – nie ustępowała Elizabeth. – Chciałabym jednak wierzyć i

mam nadzieję, że jeśli ktoś przy tobie będzie mówił źle o Dorte, okażesz dość odwagi, by się

z nim nie zgodzić. No, ale zostawmy to. Jak wspomniałam, Dorte nie powinna się dowiedzieć

o tym, że tu byłam – powiedziała na koniec, podała Ragnie rękę i pożegnała się.

Ragna umknęła wzrokiem, a uścisk jej dłoni był słaby.

Elizabeth odetchnęła z ulgą. Cieszyła się, że udało jej się zachować spokój, ale

musiała przyznać, ze nie było to łatwe. Najważniejsze, że zdobyła się na odwagę i

powiedziała Ragnie kilka słów prawdy. Stała przez chwilę, zamyślona, ale mróz zmusił ją, by

ruszyła się z miejsca.

- Mój Boże – szepnęła. – Dzieci zostały same, a ja tkwię tu jak kołek!

Zerknęła w górę ku czarnemu niebu usianemu gwiazdami i pomyślała o Dorte. Oby jej

się dobrze ułożyło, westchnęła, a potem szybko ruszyła zboczem pod górę.

Weszła do domu i w twarz uderzyło ją ciepło od kuchni.

- Zamykaj drzwi! – ofuknęła ją Maria. – Nie widzisz, że dziecko jest prawie gołe?

Elizabeth pospiesznie zamknęła drzwi. Omal nie roześmiała się na widok siostry,

która klęczała na podłodze i zmieniała Danielowi pieluszkę.

- Nieźle sobie radzisz – pochwaliła Marię ze szczerym podziwem.

- Strasznie długo cię nie było. Co właściwie robiłaś u Ragny?

- Poszłam pożyczyć od niej czółenko. – Elizabeth wyciągnęła z kieszeni czółenko,

które wcześniej zabrała z domu.

Maria ubrała Daniela i wstała.

- Jak to? Skąd się u niej wzięło? – spytała, wpatrując się w czółenko.

- Co masz na myśli? – zdziwiła się Elizabeth.

background image

- Są na nim twoje inicjały. E.A.R. – przeczytała. – To znaczy Elizabeth Andersdatter

Rask.

- No tak, pożyczyłam jej – przyznała. Odwróciła się do stołu i przesunęła trochę

bochenki chlebów.

- Chyba nie zamierzasz teraz tkać? – spytała Maria. – Ale dobrze jest odzyskać swoją

rzecz.

- Myślę, że dam jeden chleb Dorte i Danielowi – oznajmiła Elizabeth nieco głośniej,

niż to było konieczne.

Ogarnął ją niepokój, kiedy zawijała chleb w czystą ściereczkę. Gdzie się podziewa

Dorte? – pomyślała. Podeszła do okna i wyjrzała na dwór.

- Pójdę położyć Ane, a ty przypilnuj Daniela – powiedziała do Marii i wyszła.

Ane od razu, gdy znalazła się w łóżeczku, odwróciła się na brzuch i wsunęła kciuk do

buzi. Elizabeth została przy niej jeszcze chwilę i gładziła ją po włosach.

- Gdybyś choć trochę zdawała sobie sprawę, z tego bardzo cię kocham – szepnęła,

patrząc na zamykające się powieki córeczki.

Nagle przeszył ją lodowaty strach. Uczucie trwało tylko moment, ale Elizabeth od

razu zrozumiała, że to ostrzeżenie. Usiłowała odgadnąć czego miało dotyczyć, ale jej się nie

udało. Pozostaje mi czekać. W przyszłości przekonam się, co to miało znaczyć, pomyślała

zrezygnowana.

- Śpij dobrze, moja maleńka, niech aniołowie cię strzegą – szepnęła i wymknęła się z

pokoju, choć wiedziała, że Ane tak łatwo się nie budzi.

Gdy dochodziła do drzwi, przez mgnienie zamajaczyła jej przed oczyma Maria.

Znowu przeniknął ją lodowaty chłód, tym razem znacznie silniejszy. Trwało to zaledwie kilka

sekund. Pewnie mi się zdawało, pocieszała się w duchu, nie nie może się stać mojej małej

siostrzyczce. Mimo wszystko zadrżała ze strachu.

W kuchni wzięła Daniela na kolana, przytuliła do siebie i powoli kołysała.

- Jesteś zmęczona , Mario? - spytała i zerknęła na młodszą siostrę, która usiadła na

ławie.

Maria pokręciła głową, lecz mimo to ziewnęła.

- Nie, poczekam, aż Dorte wróci.

- Na pewno zaraz będzie - stwierdziła Elizabeth i w tej samej chwili ogarnęło ją

przeczucie, że się nie myli. Tak bardzo jej ulżyło, że z radości pocałowała Daniela w czoło.

-Mój maleńki chrześniaku! Niedługo przyjdzie twoja mama z mnóstwem ryb.

- Skąd wiesz? - spytała Maria.

background image

Czasami po prostu wiem takie rzeczy, ale zachowaj to w sekrecie. Ludzie będą gadać,

że kłamiesz.

Maria skinęła głową i w kuchni zapadła cisza. Daniel drzemał, ale nie spał. Zdawało

się, że i on czekał. Za oknem świecił księżyc, uświadamiając ludziom, że jest już późno. Zbyt

późno dla małych dzieci, które dawno powinny spać.

Podskoczyli wszyscy troje, kiedy usłyszeli kroki w sieni. Potem siedzieli jak na

szpilkach, wpatrując się w drzwi, które po chwili się otworzyły. Stanęła w nich Dorte,

trzymając w ręku duże wiadro pełne ryb. Chustkę miała mocno związaną pod brodą, a jej

policzki zaczerwieniły się od mrozu.

- Późno wróciłam, ale połów mi się udał - mówiła rozpromieniona. Postawiła ciężko

wiadro na podłodze i wzięła na ręce Daniela, który, aż się do nie wyrywał. - Jedno wiadro

zostawiłam u siebie - mówiła dalej. - Ale nie dam rady zjeść wszystkich, więc pewnie znów

przybędzie solonych.

- Może dałabyś trochę Ragnie? - zaproponowała nagle Elizabeth.

- Ragnie? - powtórzyła Dorte z niedowierzaniem.

- Tak, podziel się z nią. Wiem, że wyjdzie Ci to na dobre. Czasami dobrze jest

odpłacić dobrem za zło.

Dorte zastanowiła się chwilę, a potem uśmiechnęła się blado.

- Chyba nigdy nie postępowałam inaczej, ale mogę jeszcze raz spróbować- odparła i

szybko ubrała Daniela.

- Dziękuję bardzo za ryby, Dorte. Zapakowałam wam jeden chleb - powiedziała

Elizabeth i podała jej bochenek owinięty ściereczką.

Dorte przyjęła go z wahaniem. - To zbyt wiele. Nie powinnaś. To znaczy…

- Bierz! - przerwała jej Elizabeth. - Chociaż tyle należy ci się za ryby - dodała i

odprowadziła oboje do sieni. - Dorte - zagadnęła cicho, żeby Maria nie mogła jej usłyszeć.

-Słyszałaś może, co mówią o nowym nauczycielu?

Dorte pokręciła głową.

- Nie, nie pamiętam, by ktoś przy mnie o nim wspomniał.

- Nieważne - machnęła ręką Elizabeth i uśmiechnęła się.

Dopiero późnym wieczorem Elizabeth znalazła chwilę, żeby przeczytać list od Jensa.

Przysunęła baranicę do paleniska i usiadła z podkulonymi nogami. W blasku płomieni

przeczytała:

background image

Storvaagen luty 1872 roku

Kochana Elizabeth, wreszcie przybyliśmy na miejsce i chciałbym Ci opowiedzieć o

naszej podróży. To była trudna droga. Mieliśmy niesprzyjający wiatr, ale mimo wszystko cało

dotarliśmy do celu. Mieszkamy w baraku, który należy do Abrahama, więc nie musimy

wynajmować go do właściciela osady, Wolffa.

Odkąd tu przybyliśmy, kilka razy wybrałem się do kościoła. Prawie nie wydaję na

siebie pieniędzy, jednak wielu jest takich, którzy trwonią spore sumy na dziewczęta,

wdzięczące się w domach kawowych w Kabelvaag. Potem łapią jakieś nieznane choroby i w

dodatku zostają z pustym portfelem.

Elizabeth zmarszczyła brwi i jeszcze raz przeczytała ostatnie linijki. Domy kawowe? –

pomyślała. Nigdy o czymś takim nie słyszała. Może to miejsce, gdzie sprzedają kawę? Ale co,

u licha, mogły mieć wspólnego z kawą choroby i łatwe dziewczęta? Będzie musiała o to

spytać Jensa, kiedy wróci do domu.

Cena za ryby wynosi sześć talarów za setkę, czyli bardzo dobrze płacą. A więc możesz

na wiosnę myśleć o własnej szopie na łodzie. Przesyłam Ci trochę pieniędzy, żebyś mogła

kupić coś do jedzenia i co tylko potrzebujesz.

Nie chcę skarżyć, ale dola rybaka jest bardzo ciężka. Marzniemy cały dzień, gdy

wypływały w morze, a kiedy wracamy, w baraku też jest zimno. Bardzo mało śpimy, ledwie po

Kika godzin.

Twój ociec prosił mnie, żebym serdecznie pozdrowił całą Waszą trójkę. Mówi, że nie

może pisać, ponieważ palce zesztywniały mu od mrozu i pracy. Przyśle Wam niedługo trochę

pieniędzy.

Aha. Zapomniałem Ci przekazać, że któregoś wieczoru spotkałem tu Kristiana

Dalsruda.

Ciało Elizabeth przebiegł lodowaty dreszcz. Musiała kilka razy przeczytać ostatnie

zdanie. Boże, ratuj, pomyślała. Co Kristian mógł Jensowi powiedzieć? I czy w ogóle coś

wiedział? Szybko doczytała list.

Na razie kończę, ponieważ zapisałem już całą kartkę i ręka mi się zmęczyła.

Wszystkiego najlepszego, moje kochane dziewczęta. Pozdrówcie wszystkich we wsi

Twój oddany Jens.

- Co? – zdumiała się na głos. – I nic więcej? – Odwróciła kartkę, druga strona była

pusta. Sprawdziła dokładnie kopertę, chociaż wiedziała, że nic niw niej nie ma. Jens nie mógł

tak po prostu napisać, że spotkał Kristiana, i na tym skończyć! Wypuściła list z ręki. Czy

background image

Kristian rozmawiał z Jensem? Czy to dlatego Jens nie napisał nic więcej?

Przeczytała list jeszcze raz. Nie, gdyby Jens cokolwiek wiedział, wówczas z

pewnością by jej o tym wspomniał. Przynajmniej tak jej się zdawało.

background image

Rozdział 4

Tego popołudnia Elizabeth dużo czasu spędziła w oborze. Tutaj czuła taki spokój,

jakiego nie znajdowała w żadnym innym miejscu, a jej myśli mogły swobodnie wędrować

własnymi drogami. Wstała ze stołka, żeby przecedzić mleko. Kiedy wróci do domu, pozwolili

sobie na filiżankę kawy. Weźmie tylko kilka ziaren i zrobi najsłabszą, jak się da. Powinna też

napisać kolejne listy do ojca i Jensa. Jakiś czas temu wysłała list do każdego z nich. Jednak

nie zdobyła się na to, żeby wypytać do Kristiana, nie udało jej się znaleźć odpowiednich słów.

Napisała tylko o tym, że czują się dobrze i wszystko pomyślnie się układa. Ani słowa o

codziennych trudnościach. Mężczyznom na połowach jest wystarczająco ciężko, by mieli

jeszcze martwić się o nią. Elizabeth przeciągnęła się i wyszła na podwórze.

Nagle przystanęła, patrząc w dół doliny. W oddali ujrzała Ragnę, która zebrawszy w

dłoń spódnicę, szybkim krokiem parła do przodu. Za nią, daleko z tyłu, szła Indianne z

Olavem, który podskakiwał, aby nadążyć za matką. Elizabeth poczuła, jak strach ściągnął jej

gardło, a serce mocniej zabiło w piersi. Odniosła wrażenie, że stało się coś złego. Przez kilka

sekund stała bez ruchu, lecz po chwili oprzytomniała i szybko ruszyła do domu.

- Mario! – zawołała w stronę kuchni. – Przygotuj kawę, idzie Ragna z dziećmi. Zrób

też kilka kanapek, proszę.

Trzęsącymi się rękami zdjęła ubranie, w którym pracowała w oborze, i umyła się.

Musi zmierzyć się z tym, co ją czeka. Na wszelki wypadek złożyła ręce i wyszeptała:

- Dobry Boże, dodaj mi sił. Amen.

Jeśli tato albo Jens nie żyją dodała w myślach. Nie miała odwagi powiedzieć tego na

głos.

- Dodaj trochę więcej kawy – rzekła, wchodząc do kuchni. Maria wysypała właśnie

ziarna do zaparzaczka. Próbowała pomóc siostrze przy nakrywaniu do stołu, ale myślami była

zupełnie gdzie indziej. – Kiedy przyjdą, pójdziesz z dziećmi do izby – dodała i zerknęła

pośpiesznie przez okno. – Chcę przez chwilę porozmawiać z Ragną.

- Ale w izbie jest tak zimno – zaprotestowała Maria.

- Otworzyłam drzwi do kuchni i dołożyłam drewna. Izba nie jest duża i zaraz się

nagrzeje. Jeszcze jedno. Sprawdź, czy Ane nadal śpi.

Maria skinęła głową i ruszyła na poddasze. Zbiegła na dół prawie w tym samym

czasie, kiedy Ragna zapukała do drzwi.

Teściowa Elizabeth przez dłuższą chwilę stała w progu, trzymając się framugi drzwi, i

próbowała odzyskać oddech.

background image

- Dzień dobry i szczęść Boże – wykrztusiła wreszcie, po czym weszła do środka i

opadła ciężko na najbliższe krzesło.

- Widziałam, że idziesz – rzekła Elizabeth spokojnie, biorąc od Ragny duży szal i

rękawice. – Domyśliłam się, że chcesz mi coś powiedzieć, ale poczekajmy, aż dzieci pójdą do

izby – zaproponowała.

Zdawało się, że spokój Elizabeth udzielił się również Ragnie. Chwilę później, kiedy

teściowa piła kawę małymi łyczkami, nawet nie drżała jej ręka.

- No, powiedz mi teraz mi, co cię do mnie sprowadza – poprosiła Elizabeth. Z głębi

izby dobiegały rozmowy i śmiech dzieci. A Maria narzekała na zimno, pomyślała,

przypominając sobie słowa siostry. Pewnie była ciekawa, z czym przychodzi Ragna.

- Jeszcze nikomu o tym nie mówiłam, nawet dzieciom – zaczęła Ragna i wyjęła zza

pazuchy kopertę. – To list od Jakoba. Powiedziałam im wprawdzie, że to wiadomość od ojca,

ale nie zdradziłam, co pisze.

Wykrztuś wreszcie, kobieto, o co chodzi, pomyślała Elizabeth i zacisnęła dłonie pod

stołem.

- Chyba najlepiej będzie, jeśli ci przeczytam – zaproponowała Ragna.

- No to czytaj wreszcie.

Ragna wygładziła dłonią zwiniętą kopertę i wyjęła z niej kartki. Odchrząknęła,

przebiegając wzrokiem zapisaną stronę.

- O, tutaj, mam. Jens został napadnięty i ugodzony nożem – oznajmiła drżącym

głosem.

- Co takiego? – wyszeptała Elizabeth. Nagle zrobiło jej się słabo i musiała się

przytrzymać blatu.

- Tak jest tutaj napisane. To się stało tuż przy baraku późnym wieczorem. Jens

wyszedł tylko na chwilę, kiedy…

- Żyje?! – przerwała jej Elizabeth. Sama słyszała, jak obco zabrzmiał jej głos.

- Jest ranny, Jakob musiał zaszyć ranę – wyjaśniła Ragna. Elizabeth zaschło w gardle,

musiała kilka razy przełknąć ślinę.

- Gdzie go ugodzono? – spytała w końcu.

- W policzek! Pomyśl tylko, co by było, gdyby dostał w szyję? – Ragna pokręciła

głową i spuściła wzrok. – To szczęście od Boga, że tak się skończyło. Ale Jens został

oszpecony na całe życie. Jak on będzie żył z taką blizną?

Elizabeth nie mogła wydobyć słowa. Z trudem docierało do niej to, co powiedziała

teściowa. Jens nie zginął, został ugodzony nożem w policzek i będzie miał brzydką bliznę.

background image

Ale jakie to miało znaczenie, skoro żył?

- Kto go zranił?

- Nie wiedzą. Nikogo nie widzieli. Jens był sam, jak mówiłam. Całe szczęście, że

akurat przechodził tamtędy Kristian i przyprowadził go z powrotem do baraku. Inaczej nie

wiadomo, jak by się to skończyło.

Elizabeth czuła, jak mocno wali jej serce. Przerwała Ragnie:

- Jaki Kristian? – spytała, chociaż znała odpowiedź.

- Kristian Dalsrud, tak jest tutaj napisane – odparła Ragna, spoglądając na kartkę,

którą trzymała w dłoni. – Zjawił się niemal dokładnie wtedy, kiedy to się stało, ale jemu też

nie udało się zobaczyć, kto zaatakował Jensa.

Z izby dobiegł śmiech dzieci. Drzwi otworzyły się i Elizabeth kątem oka dostrzegła,

że Indianne wystawiła głowę. Długie czarne warkocze miała przewiązane czerwonymi

wstążkami. Bardzo ładnie, pomyślała Elizabeth. Dziewczynka odziedziczyła ciemne włosy po

ojcu, natomiast Olav był bardziej podobny do Ragny. Dlaczego przyszło mi to do głowy

właśnie teraz? – zastanawiała się. Nagle usłyszała głos teściowej.

- Indianne, musisz jeszcze chwilkę zostać w izbie. Widzisz, że rozmawiam teraz z

Elizabeth.

Dodała coś jeszcze, ale Elizabeth już tego nie słyszała.

Kristian, Kristian Dalsrud, huczało jej w głowie. Oby tylko rana Jensa dobrze się

goiła! Zakażenie mogło doprowadzić nawet do śmierci. W kuchni nagle zrobiło się gorąco i

Elizabeth poczuła, że pot jej spływa po plecach. Opięła kilka guzików bluzki i z trudem

przełknęła ślinę. Poprzez kłębiące się myśli dotarły do jej świadomości słowa Ragny.

- Tu jest trochę pieniędzy od twojego ojca, były w kopercie. Prosił Jakoba o

przekazanie pozdrowień i podziękowania za list.

- Dziękuję. – Elizabeth wzięła banknoty i schowała je do kredensu. Nagle ogarnął ją

niepokój.

- Wydaje mi się, że powinniśmy trochę otworzyć drzwi – zauważyła. – Nie sądzisz, że

tu jest za gorąco? – Podeszła do drzwi, otworzyła je i odetchnęła z ulgą. Zimne powietrze z

sieni podziałało kojąco i pomogło jej ochłonąć.

Ragna mówiła dalej, ale Elizabeth już jej nie słuchała. Myślami była cały czas przy

Jensie. Chwilę później Ragna zawołała dzieci i zaczęła zbierać się do wyjścia. Elizabeth

oprzytomniała na tyle, by podziękować za odwiedziny i wiadomość.

- O czym to rozmawiałyście z Ragną, że byłyście takie tajemnicze? – spytała Maria,

gdy znów zostały same.

background image

Elizabeth sprzątała ze stołu. Ręce jej się trzęsły.

- Nie mamy żadnych tajemnic – odrzekła z wahaniem. Nie mogła powiedzieć Marii o

tym, co się przydarzyło Jensowi, w każdym razie jeszcze nie teraz. Najpierw sama musiała

przetrwać nowinę. – Po prostu my, dorośli, lubimy porozmawiać na osobności – rzekła. –

Dokładnie tak jak wy, dzieci. Wy też od czasu do czasu lubicie pobyć same. Idź na poddasze i

przynieś rzeczy, które leżą na skrzyni. Nie jest ich dużo, przepiorę je zaraz tu, w kuchni. A ja

pójdę przynieść wody.

Na schodach oparła się plecami o ścianę i na kilka minut zamknęła oczy. Powinnam

jej powiedzieć, pomyślała. Ale jak?

- Mario, Jens został ugodzony nożem – rzekła półgłosem. – Nie, nie tak – upomniała

samą siebie. – Jakiś nieznajomy mężczyzna zranił Jensa nożem…

Zrezygnowała. Słowa same się znajdą, czas jej pomoże.

W kuchni było gorąco, ale okna były zamarznięte. Maria uklękła na ławie i pisała

litery na szybie. Elizabeth miała uczucie, jakby wokół jej głowy zaciskała się ciężka obręcz.

Wyłowiła z garnka ostatnią sztukę ubrania i włożyła do wiadra. W tej samej chwili Ane

uderzyła dwoma przykrywkami i Elizabeth podskoczyła ze strachu.

- Ane-Elise - upomniała córeczkę.

Nie wierzyła własnym oczom, kiedy zobaczyła, że dziecko dumnie odrzuciło główkę i

podpełzło do Marii.

Chyba mi się w ten sposób. Po raz pierwszy od chwili narodzin. Ane uświadomiła

sobie, że córka mogła odziedziczyć jakieś cechy rodziny Dalsrudów. Ból głowy nasilił się i

Elizabeth zrobiło się niedobrze.

Wyszła z wiadrem na dwór i ciężko ruszyła w stronę rzeki. Wzdrygnęła się na myśl o

płukaniu rzeczy w lodowatej wodzie, ale nie miała innego wyboru.

Zacisnęła zęby i przez nos głęboko wciągnęła powietrze. Nagle dostrzegła Dorte.

Właściwie nie miała już ochoty z kimkolwiek rozmawiać, ale było za późno.

- Dzień dobry, Dorte.

- dzień dobry. Widzę, że nam obu wypadło dziś pranie – odparł Dorte. Prostując plecy,

i zerknęła szybko na Daniela.

Elizabeth dostrzegła w jej oczach czułość i rozpoznała w nich własne uczucia. Tak

samo ona patrzyła na Ane. Swą córkę, która już teraz posyłała jej dumne spojrzenia…

Odsunęła od siebie tę myśl.

- Daniel jest taki cierpliwy – zauważyła.

- To prawda. Przybiłam skrzynię do sanek, żeby mógł wygodnie siedzieć. Otulałam go

background image

baranicą i wełnianym kocem, więc nie marznie. Tak samo go okrywa,, gdy wypływamy

razem łodzią. Już się przyzwyczaił. A jak tam Ane?

Elizabeth pochyliła się nad swoimi wiadrami.

- dziękuję, dobrze – odparła krótko i zaczęła płukać ubrania.

- Czy powiedziałam coś złego? – spytała Dorte ostrożnie.

- Nie, co takiego miałabyś powiedzieć? A jak ci poszło u Ragny, kiedy zaniosłaś jej

ryby?

- Osłupiała, ale przyjęła je i podziękowała. To dziwne, bo wcześniej nieraz

próbowałam być dla niej miła, ale mnie ignorowała.

- Może teraz żałuje – zauważyła Elizabeth i uśmiechnęła się pod nosem.

- Pewnie tak – odparła Dorte.

Przez dłuższą chwilę pracowały obok siebie w milczeniu. W końcu Elizabeth musiała

chuchnąć na palce, które tak zesztywniały od zimna, że nie mogła utrzymać w nich ubrania.

Włożyła rękawice i masowała dłonie, póki nie wróciło w nich czucie.

- Musisz częściej robić przerwy – poradziła jej Dorte. Elizabeth wzruszyła ramionami.

- Jeśli chcę szybko skończyć, to… - Chwyciła się za głowę i zamknęła oczy.

- Źle się czujesz? – spytała Dorte zmartwiona.

- Tylko boli mnie głowa. Zaraz mi przejdzie.

- Gadają o tobie wie wsi – rzekła nagle Dorte, wracając do płukania.

Elizabeth miała wrażenie, że się przesłyszała.

- Co takiego mówią? – spytała po chwili, bojąc się odpowiedzi. Wyglądało na to, że

Dorte pożałowała swych słów, ponieważ poczerwieniała na twarzy i zacisnęła usta. – Musisz

mi powiedzieć, Dorte – dodała Elizabeth stanowczo.

- Mówią, że jesteś surowa i nieustępliwa. Poza tym potrafisz widzieć różne rzeczy,

których inni nie widzą.

Elizabeth uśmiechnęła się krzywo. Tylko tyle? – pomyślała.

- Nie musisz wierzyć we wszystko, co usłyszysz – odparła lekkim tonem i wykręciła

ostatnią sztukę prania,

- Nie wierzę – zapewniła Dorte. – Kilka razy powiedziałam im, żeby przyjrzeli się

sobie.

- Dziękuję – rzekła Elizabeth, czując, że słowa Dorte dodały jej otuchy. Postanowiła

zachować je w pamięci na trudne dni. – Jens został ugodzony nożem – wyrwało się jej nagle.

Dziwne, ale poczuła ulgę.

- Co ty mówisz? – szepnęła Dorte i spojrzała na nią przerażona. Elizabeth głęboko

background image

wciągnęła powietrze i wolno je wypuściła.

- Ragna dostała od Jakoba list. Napisał, że jakiś nieznany mężczyzna zranił Jensa

nożem. Jakob musiał zszyć ranę.

Dorte położyła rękę na piersi.

- Gdzie Jens dostał? Czy wezwali do niego doktora?

- Ma rozcięty policzek. Nie słyszałam, żeby był u niego doktor. Najgorsze, że nie

wiem, jak powiedzieć o tym Marii. Mała musi się przecież dowiedzieć.

- Po prostu powiedz, co się stało. Maria jest silna tak jak ty. Zresztą z Jensem na

pewno nie jest tak źle, jak myślisz.

Elizabeth przez chwilę milczała. Czemu ludzie uważali, że jest silna? Ona tak o sobie

nie myślała, ale może rzeczywiście to prawda?

- Dobrze, powiem Marii – postanowiła i poczuła, że ból głowy zelżał. – Dziękuję,

Dorte. Dobrze z tobą porozmawiać.

Nawet woda nie wydała się już taka zimna.

Elizabeth powiedziała siostrze o Jensie jeszcze tego samego wieczoru, kiedy leżały już

w łóżku. Maria przyjęła wiadomość lepiej, niż się Elizabeth spodziewała.

- Na pewno wyzdrowieje – Maria rzekła z przekonaniem. – Skoro nawet nie wzywali

lekarza, to chyba rana nie była tak poważna.

- Pewnie tak – przyznała Elizabeth i pocałowała siostrę na dobranoc.

Długo nie mogła usnąć, leżała, wpatrując się w ciemność. Maria przeżyła śmierć

matki, raz omal się nie utopiła i widziała Elizabeth poważnie chorą. Za każdym razem

wzywali doktora, dlatego teraz Maria uznała, że z Jensem nie mogło być tak źle. Elizabeth

uśmiechnęła się na myśl o prostym sposobie rozumowaniu siostry. Jak dobrze być dzieckiem

wolnym od trosk.

Kiedy zasypiała, uderzyła ją pewna myśl. Dlaczego Jens sam nie napisał i nie

zawiadomił o napadzie? Zaniepokoiła się, coś tu się nie zgadzało.

background image

Rozdział 5

Po podwieczorku Maria spytała, czy mogłaby pójść do Heimly.

- A po co? – spytała Elizabeth.

- Chciałabym się pobawić z Indianne.

Elizabeth zmyła po posiłku naczynia, wykręciła ścierkę, wytarła stół do sucha i

dopiero wtedy się odezwała.

- No to idź. Ale bądź tak dobra i wróć przed kolacją.

Maria przewróciła oczami, zdejmując z gwoździa ubranie.

- Widziałam to – ostrzegła Elizabeth. – I nie życzę sobie takiego zachowania. Nie

siedź tam zbyt długo, na dworze mocno wieje i boję się, że pogoda się popsuje.

- Dobrze, przepraszam – mruknęła Maria i już chciała wyjść, ale Elizabeth ją

przytrzymała.

- Czemu ci się tak śpieszy? – spytała.

- Pomagam w domu cały dzień, a gdy tylko chcę się tylko pobawić, zaraz się złościsz!

Elizabeth puściła ją i Maria wypadła za drzwi. To prawda, że młodsza siostra nie próżnowała,

ale musiały się dzielić obowiązkami, żeby ze wszystkim sobie poradzić.

W głębi duszy czuła jednak wyrzuty sumienia. Musiała się czymś zająć, aby je

zagłuszyć. W końcu zaczęła robić na drutach. Siedząc nad robótką, jakby zapomniała, że czas

płynie. Dopiero kiedy w dom uderzył tak silny podmuch wiatru, aż zatrzeszczały ściany,

uświadomiła sobie, że jest późno. Zaniepokojona podeszła do okna i wyjrzała na dwór. Było

ciemno. Maria powinna wrócić dawno temu, pomyślała i poczuła skurcz w żołądku.

- Muszę po nią pójść – rzekła do siebie i zaczęła szykować ubranie dla Ane. W tym

samym momencie usłyszała czyjeś kroki w sieni i po chwili gwałtownie otworzyły się drzwi.

- Czy jest tu Indianne?! – zawołała zdyszana Ragna, witając się. Szal i kurtkę miała

całkiem ośnieżone, a nos i policzki czerwone od mrozu.

Elizabeth ogarnął strach. Jak dobrze byłoby móc odpowiedzieć „tak”, pomyślała.

- Nie, nie ma jej – wykrztusiła wreszcie. Czuła, że ma sucho w ustach. – Maria poszła

dziś do was i ponieważ zrobiło się późno, właśnie miałam po nią iść. – Zobaczyła, że Ragna

zachwiała się i musiała przytrzymać się framugi. – Z pewnością nie wybrały się gdzieś daleko

– dodała, starając się, by jej głos brzmiał spokojnie.

- Oby tak było – rzekła Ragna cicho.

Elizabeth zaczerpnęła powietrza. Nie wolno się poddać panice. Dziewczynki na

pewno są w pobliżu.

background image

- Ubiorę Ane, a ty w tym czasie rozejrzyj się w oborze i pozostałych budynkach.

Potem zejdziemy do wsi, zostawię małą pod opieką Dorte i ruszamy szukać dalej.

Dziewczynki muszą być gdzieś w pobliżu.

Ragna skinęła głową i wyszła.

Chwilę później szły drogą w dół, jednak dziewczynek nigdzie nie było widać.

Elizabeth i Ragna skuliły się przed sypiącym w oczy śniegiem. W końcu dotarły do domu

Dorte. Elizabeth zapukała do drzwi, mocno przyciskając Ane do piersi.

- Dobry wieczór, Dorte – przywitała się. – Nie widziałaś przypadkiem Marii i

Indianne?

- Są jeszcze na dworze? Spytała Dorte z niedowierzaniem. Elizabeth skinęła głową, a

Ragna wtrąciła:

- Przypilnujesz Ane, kiedy pójdziemy ich szukać?

- Tak, naturalnie. Zawiadomcie mnie, gdy tylko je znajdziecie.

- Oczywiście – obiecała Elizabeth. – Jeśli zrobi się późno, po prostu połóż Ane spać.

Słowa Dorte dodały jej otuchy; powiedziała: Gdy tylko je znajdziecie, jak gdyby to było

oczywiste.

- Poszukaj u was, w Heimly, a ja pójdę do domu taty. – zarządziła Elizabeth, kiedy

znów znalazły się na dworze. Rozdzieliły się bez słowa.

W Nymark nie było śladu dziewczynek. Zwierzęta zaryczały żałośnie, gdy Elizabeth

zajrzała do obory. Powinna dorzucić im siana, ale musi z tym trochę poczekać. Przy szopie na

łodzie zawahała się. Nie, Maria by tu nie wchodziła, pomyślała. Siostra bała się zaglądać do

szopy od czasu, kiedy długo leżało tu ciało mamy przed pogrzebem. Mimo wszystko

Elizabeth weszła do środka.

- Mario! – zawołała, ale nikt nie odpowiedział. Fale uderzały o szkiery i na ich

grzbietach tworzyły się białe grzebienie piany, widoczne w ciemności. Elizabeth zrobiła lejek

z dłoni, przyłożyła je do ust i zawołała jeszcze raz, zanim ruszyła do Heimly. Coś jej mówiło,

za wszelką cenę starała się zachować spokój, ogarnął ją coraz większy strach. Serce waliło jej

mocno, a pod powiekami, niczym drobne igiełki, kłuły łzy. Przychodziły jej na myśl różne

miejsca, gdzie mogłaby się schować Maria i Indianne, właściwie nie było ich tak wiele i

wkrótce wszystkie zostaną przeszukane. Gdy jeszcze chodziło o jedno dziecko… ale obie!

Elizabeth nie mieściło się w głowie, że mogły tak przepaść jak kamień w wodę.

Olav i Ragna wyszli jej na spotkanie. Wszyscy troje musieli stanąć tyłem do wiatru,

by móc rozmawiać.

- Znalazłaś je? – spytała Elizabeth, choć znała odpowiedź. Ragna pokręciła głową.

background image

- Szukałam wszędzie ale nigdzie ani śladu.

Elizabeth ogarnęła bezradność pomieszana ze strachem. Gdzie one się podziały? Miała

nadzieję, że bawiły się w jednym z budynków gospodarczych. O tej porze nie mogły być

przecież nigdzie indziej, po ciemku, taką pogodę. Wpatrywała się w mrok, szukając

odpowiedzi. A jeśli dziewczynki wybrały się w góry… i jedna z nich jest ranna? Nie, wtedy

druga sprowadziłaby pomoc.

Co robić? Dalsze szukanie to jak błądzenie po omacku. Gdyby nie pokłóciła się z

siostrą, kiedy Maria wychodziła z domu! Przez chwilę pomyślała, że mała nie wraca, bo

ciągle jeszcze się gniewa, ale zaraz uznała, że to niemożliwe. Zauważyła, że Ragna zakryła

dłońmi twarz i płacze.

- Olav – zwróciła się Elizabeth do chłopca. – Mógłbyś obrządzić zwierzęta taty?

Skinął głową.

Elizabeth mówiła dalej:

- Znajdę Indianne i Marię, obiecuję ci – rzekła i przytuliła go. Jak mogę mu dawać

takie obietnice? – zastanawiała się w duchu.

- Ragno – powiedziała stanowczo, kiedy Olav odszedł. – Jesteś pewna, że wszędzie

szukałaś? Wołałaś je?

Ragna opuściła ręce.

- Tak, zaglądałam wszędzie, ale nigdzie ich nie ma. Moje dziecko… - rozpłakała się.

- Uspokój się, Ragno. Płacz nic tu nie pomoże. Zajrzałaś do wszystkich boksów w

oborze?

- Tak.

- A do waszej szopy na łodzie?

- Nie, tam nie.

Ragna przestała płakać i Elizabeth dostrzegła w jej oczach niewielki błysk nadziei.

- Chodź! – nakazała i ruszyła przodem.

Sztorm był tak silny, że wiele razy traciły równowagę. Elizabeth musiała zaczekać na

przerwę między podmuchami, by otworzyć drzwi. Zmroziło ją, gdy zajrzała do środka. Do

końca życia zapamiętam ten moment, pomyślała blado.

Ragna szła tuż za nią. Zatrzymała się w wejściu na chwilę, a potem zaczęła krzyczeć.

Rozdzierająco, jak gdyby chciała wyrzucić wszystek strach, który nosiła w sobie przez cały

wieczór.

Elizabeth stała w drzwiach jak skamieniała. Jedna z łodzi zniknęła!

Dziewczyna zaczęła dygotać na całym ciele. Wycie Ragny dudniło jej w uszach.

background image

- Zamilcz, Ragno! – wrzasnęła i potrząsnęła teściową za ramiona. Ale Ragna nie

przestawała krzyczeć, więc Elizabeth, nie widząc innego wyjścia, wymierzyła jej policzek.

Krzyk przeszedł w żałosny szloch. Elizabeth objęła Ragnę i kołysała jak dziecko,

szepcząc jej do ucha słowa pociechy. Wreszcie puściła ją i podjęła decyzję.

- Chodź, spuścimy naszą łódź i popłynę szukać dzieci.

Ragna stała nieruchomo, patrząc, jak Elizabeth mocuje się z łodzią, by zepchnąć ją na

wodę. Wtedy jakby nagle oprzytomniała.

- Nie możesz wypłynąć w taką pogodę, Elizabeth! – próbowała ją powstrzymać. – To

samobójstwo.

Elizabeth spojrzała na nią.

- Tam jest twoja córka i moja siostra! Wydostanę je na ląd, wierz mi!

Nie mówiąc nic więcej, zepchnęła łódź i usiadła na środkowej ławeczce. Duża fala

chciała ją z powrotem wyrzucić na ląd, ale następna uniosła łódź i porwała w morze.

Elizabeth chwyciła za wiosła, ale wiatr i prąd same niosły ją coraz dalej i dalej. Ragna została

na brzegu i czekała. Może to ostatni raz, kiedy widziałam teściową, pomyślała Elizabeth. A

Ragna może już nie zobaczy ani mnie, ani swojej córki. Wpatrywała się w czarne,

rozpryskujące się fale, w dal gdzie morze i niebo zlewały się w jedno.

Śnieg ją smagał, chusta na głowie już dawno przemokła, twarz i ręce traciły czucie.

Ale Elizabeth ledwie zwracała na to uwagę, unosząc się na rozkołysanym morzu.

- Mario! Gdzie jesteś?! – zawołała. Wołała tak kilka razy, zanim wreszcie zrozumiała,

że to na nic. Porywy sztormu kradły i bezlitośnie dławiły jej słowa. – Siostrzyczko – szepnęła,

a łzy na jej policzkach mieszały się ze słoną morską wodą.

Wzdrygnęła się na myśl o wodnych upiorach. Wszystkim było wiadomo, że rybacy,

którzy utonęli w morzu, zmieniali się w upiory. Ukazywali się zwłaszcza w sztormowe noce

jako obrzydliwe morskie potwory w ubraniach ze skóry i wodorostów, postrzępionych

zwisających jak łachmany. Wciągali pod wodę innych, mszcząc się za swój los. Elizabeth

bała się, musiała to przyznać. Bała się, że sama zginie, zanim uratuje dzieci. O ile upiór już

ich nie dopadł, pomyślała ze zgrozą.

Nagle dostrzegła wiosło unosząc się na wodzie. Boże, pomóż je dosięgnąć, pomodliła

się w duchu. Może ono da mi odpowiedź? Czym prędzej wciągnęła własne wiosła w dulki i

ostrożnie wychyliła się przez burtę. Jeszcze trochę… Duża fala omal nie wywróciła łodzi,

kiedy Elizabeth sięgała po wiosło. Ale udało się! Dziewczyna złapała wyryte inicjały: J. R.

Jens Rask.

- O, Boże, Boże – jęknęła. – Nie pozwól, by dzieci utonęły! To ja mam na sumieniu

background image

potworny grzech, Boże, ulituj się nad tymi niewinnymi kruszynami…

Opuściła głowę i ramiona i rozpłakała się. Mogła już tylko się poddać. Jeśli

dziewczynki zgubiły wioska, to nie ma już żadnej nadziei.

Nagle odniosła wrażenie, że słyszy słabe wołanie. Wyprostowała się i zaczęła

nasłuchiwać. Czy to głos Marii, czy tylko jej się zdawało? Wytężyła słuch, ale do jej uszu

docierało tylko wycie wichru. To ryczą upiory wodne, zwykł mówić ojciec, kiedy na morzu

szalał taki sztorm jak dzisiaj. W takie dni nikt nie powinien siadać do wioseł, bo to oznaczało

pewną śmierć. Elizabeth znów przez moment mignął przed oczami obraz Marii, taki sam, jaki

ukazał się jej kilka razy w ostatnich dniach. A więc te wizje były ostrzeżeniem przed tym, co

stało się dzisiaj.

Upiór i złość wzięły górę. Ani sztorm, ani upiór nie skrzywdzi jej siostrzyczki!

Elizabeth zacisnęła zęby, oparła stopy na ławeczce przed sobą i z całych sił zaczęła

wiosłować.

Niedużą łodzią rzucało w przód i w tył, jak gdyby była z papieru. Elizabeth zerknęła

szybko przez ramię, żeby zobaczyć, gdzie znajduje. Początkowo pomyślała, że to tylko

złudzenie. Spojrzała jeszcze raz. Tak, tuż za sobą ujrzała Tanholmen, a na brzegu dostrzegła

łódź! Ostatkiem sił skierowała się w tamtą stronę, na przekór zimnu, wiatrowi, i morskiemu

prądowi, które chciały ją zatrzymać na morzu. Nie tracąc czasu na uwiązanie łodzi, wybiegła

na ląd. Rozpoznała, że łódź na brzegu należy do Jakoba, i poczuła nikłą nadzieję. Łódź leżała

do góry dnem, oparta o duży kamień. Kilka cali od niej Elizabeth zatrzymała się, żeby się

przygotować na to, co ją czeka. Czy w środku były dzieci? A jeśli tak, to czy żyły? Dobry

Boże, spraw, by żyły, pomodliła się w duchu i uklękła, żeby zajrzeć pod łódź.

Zobaczyła dziewczynki, które siedziały ciasno skulone. Patrzyły na nią wielkimi

oczami, drżały z zimna i ze strachu. Po chwili obie wybuchnęły płaczem, cztery dziecięce

ręce kurczowo objęły Elizabeth za szyję. Dziewczynki próbowały coś powiedzieć, ale nie

zdołały wydobyć głosu. Elizabeth wciągnęła je za sobą z powrotem pod łódź, z trudem się

tam mieściły we trzy, mimo że jedna złamana ławka pozwalała wyżej podnieść głowę.

Indianne jako pierwszej udało się odzyskać mowę.

- Maria cały czas powtarzała, że przypłyniesz i nas uratujesz, ale ja straciłam już

nadzieję.

Maria przytaknęła, wtulona w pierś Elizabeth.

- Wiedziałam, że nigdy nie zostawiłabyś nas samych. Bo przecież jestem twoją małą

siostrzyczką, prawda?

Elizabeth miała zbyt ściśnięte gardło, by odpowiedzieć więc tylko skinęła głową.

background image

Musimy się dostać do domu, pomyślała blado. Jeżeli zostaniemy tu na noc, zamarzniemy na

śmierć. Ale czy wolno mi zabrać obie dziewczynki z powrotem na morze? A jeśli

poprowadzę je prosto na śmierć?

- Zimno mi – poskarżyła się Indianne, trzęsąc się i szczękając zębami. Elizabeth

pomasowała jedną i drugą po plecach i mocniej przytuliła do siebie.

- Musimy trochę poczekać, aż sztorm osłabnie – rzekła, starając się, by jej głos

zabrzmiał lekko i beztrosko. – A potem popłyniemy do domu.

- To Maria wpadła na pomysł, żebyśmy odwróciły łódź i bawiły się w dom – mówiła

Indiane. – Łódź była strasznie ciężka, ale wiatr dmuchnął tak mocno, że przewrócił ją na nas.

Ale to a namówiłam Marię do wypłynięcia w morze.

- Razem na to wpadłyśmy – poprawiła ją Maria, najwyraźniej pragnąc chronić

przyjaciółkę.

- Nie chcę wiedzieć, co która zrobiła – powiedziała Elizabeth łagodnie. –

Najważniejsze, że żyjecie i że was znalazłam.

- Nie jesteś zła? – spytała Maria.

- Nie, naturalnie, że nie.

Wszystkie trzy chyba tak samo marzniemy, pomyślała, uświadamiając sobie, że

straciła czucie w palcach u rąk i nóg. Miała nadzieję, że nie odmroziła ich, bo to mogło być

groźne.

Wiatr przybrał na sile, dmuchał w dno łodzi i szarpał nią. Od ziemi ciągnęło chłodem i

wilgocią, które przenikały przez ubranie. Elizabeth przygarnęła dziewczynki i położyła na

sobie, żeby przynajmniej od spodu miały sucho.

- Indianne, czujesz swoje nogi? – spytała Maria. Przyjaciółka pokręciła głową.

Elizabeth starała się nie rozpłakać. To niemożliwe, pomyślała. Czy po to je znalazłam,

by teraz miały umrzeć w moich ramionach?

Sztorm wył i kołysał łodzią, a fale wściekle biły o brzeg. Maria nagle wydała się

dziwnie wiotka. Elizabeth nią potrząsnęła.

- Nie wolno ci spać! – krzyknęła w panice.

- Jestem taka zmęczona – mruknęła siostra sennie.

- Zaraz popłyniemy do domu – obiecała Elizabeth, żeby ją podtrzymać na duchu. – Do

domu i ciepłego łóżeczka!

Podjęła decyzję, zresztą nie miała wyboru. Mocno trzymając się nawzajem, z trudem

dobrnęły do łodzi.

- Usiądźcie blisko siebie – nakazała i zdjęła szal, którym przewiązała dziewczynki.

background image

Mroźny wiatr kłuł przez ubranie niczym haczyki na ryby, utrudniał oddech.

Za chwilę były z powrotem na morzu.

- Trzymajcie się mocno – krzyknęła. – Zaraz będziemy na miejscu!

Jednak prawda była taka, że Elizabeth nie miała pojęcia, gdzie je zniosło. Wokół

panowała ciemność. Morze kipiało, a śnieg chłostał niemiłosiernie.

Usta Elizabeth poruszały się w niemych modlitwach, które tylko ona rozumiała.

Wznosiła je do Boga, matki i Liny-Laponki. Błagała o litość i pomoc – przynajmniej ze

względu na dzieci. Obiecała przyznać się do swego przestępstwa. Tak, nie będzie z tym

zwlekać!

Wtedy przestało sypać, lecz wiatr nadal wiał równie mocno jak przedtem. Elizabeth

spojrzała na dziewczynki. Maria obejmowała Indianne, jak gdyby pragnęła ją pocieszyć i

dodać sił. Miały siedem i osiem lat, ledwie zdążyły posmakować życia, pomyślała.

Nagle dostrzegła ląd. Przepełniała ją ogromna radość, dodając energii. Elizabeth

wiosłowała, że ramiona jej drżały z wysiłku. Chusta zsunęła się z jej głowy i włosy plątały na

wietrze. Do domu, do domu, śpiewało jej w duszy w takt uderzeń wioseł. Wyskoczyła z łodzi

i brodząc w lodowatej wodzie, ciągnęła za sobą łódź. Odrętwiałymi palcami przywiązała ją, a

potem wysadziła Marię i Indianne.

Ragna zalała się łzami, kiedy wszystkie trzy wreszcie stanęły przed nią w kuchni.

Twarz miała spuchniętą od płaczu i drżały jej ręce, kiedy przytulała córkę. Elizabeth kiwnęła

na Marię i obie wymknęły się cicho, bez słowa. Musiały czym prędzej powiadomić Dorte.

Woda kapała ze spódnic, włosy zwisały jak mokre strąki. Maria dygotała z zimna,

kiedy dotarły do Neset.

- Wielkie nieba! Wejdźcie! – zawołała Dorte na ich widok, wciągnęła obie do środka i

posadziła w pobliżu paleniska.

Potem szybko zdjęła z nich mokre ubrania. Elizabeth nawet nie protestowała. Dorte

biegła tam i z powrotem, przynosząc ciepłe wełniane koce, baranice i derki. Następnie obu

siostrom podała gorącą kawę. Zadała tylko jedno pytanie: czy Indianne żyje. Elizabeth była

jej wdzięczna, ponieważ nie byłaby w stanie odpowiedzieć na więcej. Gdy wreszcie razem z

Marią położyły się na podłodze blisko paleniska, jej powieki zrobiły się równie ciężkie jak

cała reszta ciała.

- Czuję rwanie w palcach – mruknęła Maria sennie.

W tej samej chwili Elizabeth uświadomiła sobie to samo. Rwało i pulsowało w

palcach u rąk i nóg, ale była zbyt wyczerpana, by się tym przejmować. Najważniejsze, że

wróciło w nich czucie.

background image

- Dziękuję Ci, Boże – szepnęła i zapadła w sen.

background image

Rozdział 6

Dziewczynki przypłaciły swą przygodę kaszlem i gorączką, zaś Elizabeth nawet się

nie przeziębiła. Pewnie jestem z solidniejszego materiału, pomyślała.

Maria czuła ogromną potrzebę opowiadania wszystkim dookoła o tym, co się stało.

Indianne pilnowano teraz przez całą dobę na okrągło. Ale po pewnym czasie i Ragna, i

Elizabeth zaczęły myśleć o innych sprawach. Zbliżała się wiosna i mężczyźni w każdej chwili

mogli wrócić z połowów. W sklepiku rozmawiano tylko o tym, kto już wrócił. Ojcowie,

bracia i synowie mieli lada dzień zawitać do domów z pieniędzmi i rękami do pomocy.

Kobiety żyły w wieczornym napięciu, a w domach każdego dnia musiał panować

idealny porządek. Do takiego właśnie domu powinni wrócić mężczyźni po długich zimowych

miesiącach rozłąki.

Codziennie Elizabeth zabierała ze sobą dzieci wychodziła na wzgórze Nonshaugen,

żeby wypatrywać kutrów. Niepokój, który się w niej zrodził po wiadomości z listu od Jakoba,

nie ustępował. Nieustannie dawał o sobie znać i nie pozwalał się odprężyć. Kilka lat temu

dręczyły ją wizje, które były prawdziwym utrapieniem. Teraz wręcz pragnęła, by dzięki nim

mogła uzyskać jakąś podpowiedź.

Przyłożyła Ane na drugie biodro, podążając z Marią pod górę zboczem wzgórza.

- Widzisz, Elizabeth? Wydeptałyśmy już ścieżkę, wchodząc tyle razy na Nonshaugen

– odezwała się Maria.

Elizabeth zatrzymała się i rozluźniła trochę ubranie przy szyi. Stała tak przez chwilę,

wpatrując się przed siebie.

- Kwiecień – powiedziała na głos, smakując to słowo.

Kwiecień przyniósł ze sobą tak wiele niespodzianek – tak dobrych, jak i mniej miłych.

- Jak myślisz, Ane, czy tato będzie bardzo zaskoczony, gdy zobaczy, jak urosłaś? –

rzekła do dziecka.

Ane uśmiechnęła się w odpowiedzi, aż rozbłysły jej złocisto- brązowe oczy. Ma mój

kolor oczu, pomyślała Elizabeth. Dokładnie tak, jak tego chciałem.

- Płyną! Płyną! – zawołała Maria, zbiegając ścieżką w dół. – Pośpiesz się! Zawracaj!

Elizabeth nie ruszyła się z miejsca. Słowa siostry powoli docierały do jej świadomości. Maria

pędem przebiegła obok.

- Płyną – szepnęła Elizabeth, kiedy zaczęła rozumieć. Stopy wydawały się jej

niewiarygodnie lekkie, a w sercu czuła radość, kiedy w pośpiechu schodziła w dół. Poczuła

wilgoć pod powiekami, aż musiała szybko otrzeć łzy. Pocałowała Ane w oczy i w policzki, a

background image

potem zakręciła się z nią dokoła i roześmiała.

- Jens i tato wracają do domu! Jestem taka szczęśliwa!

Ostatni odcinek drogi pokonała biegiem. Zwinnymi palcami zerwała z głowy chustkę.

Tak bardzo chciała ładnie wyglądać, kiedy po tylu miesiącach spotkała się z Jensem.

Czuła, że jej policzki płonęły z emocji, kiedy mężczyźni wyciągali łódź na brzeg.

- I raz, i dwa, i trzyyymaaaj – wołali chórem.

Elizabeth wiedziała, że mieli dużo rzeczy do wyniesienia na ląd, a łódź była duża i

ciężka.

Wszyscy się zjawili na brzegu. Ragna z dziećmi czekała na męża i ojca. Dorte nikogo

nie miała, ale i tego roku przyszła, jak przychodziła od lat, ponieważ taki moment zdarzał się

tylko raz do roku. Maria niecierpliwie dreptała w miejscu, nie mogę się doczekać, kiedy

porozmawia z ojcem, ale Elizabeth trzymała się nieco z tyłu; nie chciała stać w pierwszym

szeregu.

Jakob wyszedł z łodzi i odnalazł swą rodzinę. Wyciągnął swą wielką dłoń i przywitał

się z Ragną. Poklepał dzieci po głowach i uśmiechnął się chytrze, napomykając o prezentach,

które miał w kufrze.

Andres podniósł Marię do góry i zaraz postawił ją z powrotem na ziemię. Nie

wydawało się zbytnio przytulać, bez względu na to, jak wielka była radość.

Elizabeth podeszła do Jensa. Jęknęła, kiedy się odwrócił. Rana od ciosu nożem biegła

od skroni do kącika ust. W niektórych miejscach zaczynała już zarastać, w innych była

zaogniona i brzydka. Elizabeth miała ochotę pogładzić męża po zdrowym policzku i

powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, jak pocieszała Marię i Ane, kiedy się skaleczyły.

Jednak ani spojrzenie, ani gesty Jensa nie zachęcały do czułości. W jego niebieskich oczach

malowały się ból i pewnego rodzaju powściągliwość. Niemal rozgoryczenie, pomyślała

Elizabeth i wyciągnęła do męża wolną rękę. Lecz on w tej samej chwili się odwrócił i

powiedział coś do jednego z mężczyzn. Wskazał na swój kufer i razem z tamtym wyniósł

bagaż na ląd.

Elizabeth odniosła wrażenie, jak gdyby czas i miejsce przestały istnieć, a zostali tylko

ona i Jens. Wstydzi się tej blizny, pomyślała. Serce jej krwawiło z rozpaczy, że została w ten

sposób odtrącona. To nie ten sam Jens, którego znała. Równie dobrze mógłby mnie uderzyć,

pomyślała. Tak samo by zabolało.

- Gdy zostaniemy sami, spróbuję go pocieszyć. Powiem, że jego blizna nie ma

żadnego znaczenia, że dla mnie jest piękny bez względu na to, jak wygląda – mruknęła do

siebie.

background image

- Mówiłaś coś? – spytała Dorte, która stanęła obok. Elizabeth podskoczyła

przestraszona.

- Nie, gadałam do siebie. – Roześmiała się krótko. Dorte skinęła głową wyrozumiale.

- Wierz mi, że i mnie wiele razy to się zdarza. Tak to jest, kiedy człowiek przez cały

dzień jest sam. Wzięłam sanki i mogę je wam pożyczyć. Zobaczyłam, że nie zabrałaś swoich.

Przychodzą się chyba Jensowi do przewiezienia kufra? – dodała.

- Tak, pewnie! Dziękuję, Dorte. Pomyślałaś o wszystkim.

Podszedł do nich Andres i Dorte się przywitała, lecz zaraz szybko się wycofała.

Elizabeth podała ojcu rękę.

- Witaj w domu, tato. Dobrze cię znowu widzieć. Maria tak bardzo na ciebie czekała i

strasznie tęskniła.

Uśmiechnął się pod bujnym zarostem i zerknął za siebie, na Marię, która próbowała

ciągnąć jego kufer.

- Dzielna dziewczyna. A co u ciebie? Dobrze sobie radziłaś z opieką nad dwiema

oborami?

- Tak, całkiem nieźle – rzekła z przekonaniem.

- A jak się chowa maleńka? – spytał i poczochrał Ane po głowie. Wnuczka roześmiała

się, ukazując drobne ząbki.

Wszyscy mężczyźni zapuścili brody, pomyślała Elizabeth. Nawet tato. Wszyscy,

oprócz Jensa… bo jego policzek przecina długa rana. Odchrząknęła i kopnęła nogą kamyk.

- Przygotowaliśmy dom na twój powrót. Może przyszedłbyś do nas na górę, jak się

wykąpiesz i przebierzesz? To znaczy, chciałam powiedzieć, że może zjadłbyś u nas coś

ciepłego? Dałabym ci też trochę świeżego jedzenia na później.

Skinął głową.

- Dziękuję. Przyjdę. – Potem pożegnał się i ruszył w stronę Marii, mocującej się z

kufrem.

Elizabeth z wahaniem podeszła do Jensa, ciągnąc za sobą sanki.

- Witaj w domu, Jensie – rzekła, słysząc, że jej głos trochę drży.

- Dziękuję – odparł i uśmiechnął się do Ane.

- Pożyczyłam sanki od Dorte, żebyś mógł przewieźć swój kufer.

Nie odpowiedział. Elizabeth pomogła mu postawić kufer na sankach. Kiedy chciała

chwycić razem z mężem za linkę, odtrącił ją.

- Myślałam że razem pociągniemy twój bagaż – wyjaśniła zakłopotana i spróbowała

się roześmiać.

background image

Jens nie odpowiedział. Coś jest nie tak, pomyślała, i to nie tylko z powodu szpecącej

blizny. Dreszcz przebiegł jej po plecach, gdy sobie to uświadomiła, a żołądek ścisnął w

bolesny, ciężki supeł.

Jens zachowywał się wobec niej dziwnie wrogo, ale do Ane mówił dużo. To też jakaś

pociecha, pomyślała. Mimo wszystko cieszyła się, kiedy wreszcie dotarli do domu.

- Postanowiłam w izbie balię. Przyniosę wody i będziesz się mógł wykąpać –

zaproponowała.

- Dobrze – odparł krótko i zniknął za drzwiami.

Elizabeth wyjęła czyste rzeczy dla męża, przypominając sobie, jak to kąpali się w

kuchni całkiem bez skrępowania. Miała nadzieję, że Jens i tym razem nie będzie chciał się

kąpać w izbie, ale nic nie powiedział. Czuła rozczarowanie.

Kiedy balia była pełna wody, zniknął w izbie i dobrze zamknął za sobą drzwi.

Zupełnie tak, jakbyśmy byli dla siebie obcy, pomyślała Elizabeth, wzdychając i poszła

szykować obiad. Nastawiła w garnku solone mięso, a potem wyjęła kilka ziaren kawy, żeby

przygotować coś gorącego do picia. Oszczędzała mięso, kawę i cukier, żeby urządzić

powitalną z okazji powrotu męża. Teraz było jej przykro. Jens nie wspomniał ani słowem o

Kristianie ani o napadzie przed barakiem. To też dziwnie, stwierdziła w duchu. Pewnie stało

się to, czego się najbardziej obawiała: Kristian powiedział coś na jej temat, dlatego Jens się

nie odzywał.

Elizabeth czuła krople potu na czole, kiedy nakrywała do stołu. Zwykle, gdy dręczyły

ją bolesne myśli, praca jej pomagała, jednak tym razem było inaczej. W końcu usiadła na

krześle, objęła się ramionami i próbowała spokojnie oddychać. Uspokój się, upomniała samą

siebie. Siedziała tak kilka minut. Nagle w kuchni stanął Jens. Upłynęła dłuższa chwila, zanim

zdołała się odezwać.

- Obciąć ci włosy? Mam trochę czasu, właśnie nastawiłam obiad.

Skinął głową i usiadł na krześle, a Elizabeth poszła po nożyczki. Przypomniała sobie,

jak ostatnio obcinała mu włosy. Wtedy klepał ją po pośladkach i chciał, żeby usiadła mu na

kolanach. Teraz siedział bez ruchu i nie odzywał się ani słowem.

Jej wzrok cały czas wędrował w stronę blizny. Nie było tak źle, jak się wcześniej

obawiała, większa część rany ładnie się zagoiła, a na resztę da mu jakąś maść. Jednak

rozcięcie było brzydko zaszyte, na policzku na zawsze zostanie czerwony ślad i nawet jeśli

Jens zapuści brodę, zarost nie zasłoni całkowicie blizny. Elizabeth skoncentrowała się na tym,

co miała zrobić. Przyjemnie było przeciągnąć palcami przez jasne włosy męża, jeszcze mokre

po kąpieli.

background image

- Coś nam się przydarzyło, kiedy wyjechałeś – odezwała się po chwili. Postanowiła

opowiedzieć mu o przygodzie Marii i Indianne, zanim usłyszy o tym od kogoś innego.

- Ach, tak – odparł, nie okazując zainteresowania.

- Pewnego wieczoru w czasie burzy Maria i Indianne wzięły łódź. – Zobaczyła, że

zesztywniał, więc czym prędzej mówiła dalej. – Zgubiłby jedno wiosło, ale udało im się jakoś

wydostać na brzeg w Tangholmen. Tam je znalazłam.

Otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Pewnie jest ciekaw szczegółów, pomyślała

Elizabeth, ale skoro tak się zachowuje, to może sobie poczekać. Nie dodała więc nic więcej.

Później ją sam wypyta,

- No, skończyłam – oznajmiła i zamiotła włosy z podłogi. – Dziękuję za list i

pieniądze – dodała.

- I ja dziękuję za list – odparł.

- Pisałeś coś o domu kawowym w Kablevaag i że mężczyźni trwonili tam pieniądze.

Co miałeś na myśli? Czy pilili tyle kawy?

Po raz pierwszy się uśmiechnął. I chociaż Elizabeth wiedziała, że to z niej się śmieje,

zrobiło jej się lżej na sercu.

- Dom kawowy to po prostu ładniejsza nazwa burdelu – rzekł. –Kobiety sprzedają tam

swoje ciała – dodał. – Dziwki. Biorą pieniądze za to, że mężczyźni mogą się z nimi przespać.

Elizabeth poczuła, że rumieniec oblał jej twarz i szyję.

- Sprzedają…? Ale dlaczego? – spytała z niedowierzaniem. Wzruszył ramionami.

- Muszą jakoś przeżyć, jak wszystkie inne. Jeżeli nie mają mężczyzny, który by je

utrzymywał, to nie pozostaje im zbyt wiele możliwości do wyboru. To bieda i głód nimi

kierują. – Powiedział to tak krótko i brutalnie, że Elizabeth aż się wzdrygnęła. Nie zaspokoił

jej ciekawości, więc pytała dalej.

- Dużo kobiet to robi?

- Dwadzieścia, może trzydzieści. Nie liczyłem ich.

Poczuła kiełkującą złość. Powiedział, że ich nie liczył. A więc pewnie je widywał!

Czy były ładne? Czy powinna spytać? Szybko zarzuciła ten pomysł, nie powinna dociekać.

Było jej raczej żal kobiet, które nie mogły się utrzymać w inny sposób. Zdecydowała się

jednak spytać o choroby, o których wspomniał w liście.

- Pisałeś, że mężczyźni nabawiali się różnych chorób. Jakich? Nie wydawał się wcale

zażenowany, uśmiechnął się tylko krótko.

- Prawdziwą plagą są wszy. Wiesz, że nie wszyscy rybacy dbają o czystość…

przenoszą to paskudztwo, a potem swędzi i piecze między udami.

background image

Elizabeth zrobiło się niedobrze. Czy jeżeli ktoś się drapie w kroczu, to znaczy, że ma

wszy? Podeszła do paleniska i zdjęła jedzenie z ognia.

- Niedługo pewnie przyjdzie tato z Marią – rzekła lekkim tonem i odwróciła się w

stronę Jensa. Wpatrywał się gdzieś w dal przez okno i bezwiednie gładził bliznę.

Nagle Elizabeth poczuła, że ma dość tego przedstawienia. Już dawni powinna spytać,

co się wydarzyło na połowach, ale chciała poczekać, aż Jens sam zacznie mówić. Teraz

uznała, że musiałby czekać z byt długo.

- Jens, powiedz mi wreszcie co cię gryzie – wyrzuciła jednym tchem. – Jeżeli

wstydzisz się tej blizny, to naprawdę niepotrzebnie. Powinieneś dziękować Stwórcy, że udało

ci się ujść z życiem. A przynajmniej za to, że ten który cię zaatakował, nie wrócił, żeby cię

zabić. Jaki mógł mieć powód, żeby zrobić coś takiego? Zupełnie tego nie pojmuję.

Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale powstrzymał ją wyraz twarzy Jensa. Jego oczy

zwęziły się, szczęki pracowały.

- Wiem, kto to był! – rzekł krótko.

- Wiesz? – Z ust Elizabeth wydobył się ledwie słyszalny szept.

- Kristian Dalsrud!

Odruchowo postąpiła kilka kroków do tyłu i położyła dłoń na piersi.

- Kristian Dalsrud? – spytała, uświadamiając sobie, że powtarza jego słowa. – Ale

dlaczego nikomu o tym nie powiedziałeś?- zdumiała się. – I dlaczego on się na ciebie rzucił?

Czy to się stało wtedy… kiedy napisałeś w liście, że spotkałeś Kristiana?

Jens pokręcił głową.

- Nie. Za pierwszym razem rozmawialiśmy o połowach, pogodzie i wspólnych

znajomych. Dopiero później nabrałem podejrzeń. Wydawał się zbyt miły. Pewnie

zachowywał się tak, żeby pokazać, jaki z niego porządny gość. Chcesz wiedzieć dlaczego

nikomu nie powiedziałem, że do był Kristian? Jak myślisz, czy ktoś by mi uwierzył? Przecież

to właśnie on pomógł mi dojść do baraku i z takim przekonaniem opowiedział o ciemnej

sylwetce, która zniknęła w mroku.

Elizabeth po omacku szukała krzesła, czując, że za chwilę upadnie. Usiadła ciężko,

zaciskając dłonie na kolanach, i słuchała, jak Jens mówił dalej. W jego głosie brzmiało coś

złowróżbnego, coś, co przyprawiło ją o gęsią skórkę.

- Spotkaliśmy się przed barakiem, Kristian i ja – opowiadał Jens. – Był dwudziesty

czwarty marca, wielkie święto pijaństwa.

Elizabeth słyszała niezliczone historie o tym dniu, kiedy żółtodziób, rybak, który po

raz pierwszy brał udział w połowach, musiał całej załodze postawić wódkę. Jednak rybakom

background image

zwykle było i sporo kupowali sami. Najczęściej wlewali w siebie za dużo i zabawa często

kończyła się bójkami i awanturami.

- Kristian był pijany – mówił dalej Jens. – Ale to, co powiedział, to nie był pijacki

bełkot. A miał to i owo do powiedzenia! – dodał z naciskiem.

Elizabeth poczuła, że serce jej szybciej zabiło, i przestraszyła się, że Jens zobaczy to

przez jej ubranie. Kristian wiedział! On wiedział, co zrobiła. Powinna była wyznać Jensowim

że ma na sumienie czyjeś życie, i wytłumaczyć, dlaczego tak się stało. Że nie chciała…

Jens mówił dalej.

- Nie chciałem uwierzyć w to, co Kristian wygadywał, i uderzyłem go. Tak, przyznaję.

I właśnie wtedy wyjął nóż. To się stało tak szybko, że nie zdążyłem zareagować ani nawet

pomyśleć. A potem znalazłem się w baraku. – Wpatrywał się przed siebie, jak gdyby to

wszystko oglądał na nowo. – Jakob zeszył ranę, była paskudna. Jednak zapamiętałem to, co

Kristian mi opowiedział na twój temat i twojego prowadzenia się w Dalsrud.

- Wszystko ci wyjaśnię – próbowała się usprawiedliwić, ale przerwał jej szorstko.

- Nie, pozwól mi dokończyć. Powiedział, że sypiałaś z nim i z parobkiem i że niejeden

raz ściskałaś się na sianie z innymi. – Roześmiał się krótkim, gorzkim śmiechem. – Myśli, że

to ja jestem ojcem Ane, więc trzymałem język za zębami i nie wyjawiłem mu tego, co

powiedziałaś, że jakoby Leonard wziął cię siłą. Nie chciałem Krystianowi wierzyć. Ale on

dawał wiele przykładów. Między innymi wspomniał o spotkaniu w kościele na Boże

Narodzenie. Pamiętasz, Elizabeth – spytał i znów utkwił w niej wzrok.

Przytaknęła bezwiednie. Pewnie, że pamiętała, to wtedy Kristian się przyznał, że

przysłał anonim i spytał, czy miewa bezsenne noce.

- Powiedział, że poszłaś za nim i błagałaś, żeby nic nie mówił o tym, jak się za nim

uganiałaś, kiedy służyłaś w Dalsrud.

Elizabeth siedziała bez ruchu i słuchała opowieści Jensa.

- To wtedy się na niego zamachnęłam, krzycząc, że jest cholernym kłamcą, ale on się

uchylił i chybiłem. Potem zranił mnie nożem. Więcej nie powiedział, tylko pomógł mi dojść

do chaty. Wymyślił kłamstwo o jakimś podejrzanym typie i zniknął. Od tamtej pory go nie

widziałem. W nocy długo nie mogłem zasnąć. Rozmyślałem nad jego słowami. I doszedłem

do wniosku, że nie wszystko było kłamstwem. Mówił, że wysłałaś do niego list – pełen

wyznań, jak bardzo go kochasz. Jednak, jak twierdził, odesłał go z powrotem. Wtedy

zrozumiałem, że list, który cię zdenerwował, nie był od Helene, lecz od Kristiana. A teraz już

sam nie wiem, co o tym myśleć. Czy o Leonardzie też kłamałaś? Czy ojcem Ane jest jeden z

parobków?

background image

Elizabeth wpatrywała się w Jensa z niedowierzaniem. Po co Kristian wymyślał tak

obrzydliwe łgarstwa? Skąd w człowieku bierze się tyle podłości? Jak mógł tak oszpecić

Jensa? Jednocześnie odetchnęła z ulgą, że Kristian nie wspomniał Jensowi ani słowem o

okolicznościach śmierci Leonarda. Może nic nie podejrzewał? Chciało jej się płakać ze złości

i rozczarowania, musiała zagryźć wargę. W końcu wstała i spojrzała na Jensa. Nie umknęła

wzrokiem ani o cal.

- Jens, teraz ty mnie posłuchaj i sam zdecyduj, komu uwierzyć: mnie, swojej żonie,

czy jemy, Krystianowi Dalsrudowi. To, że Leonard mnie zgwałcił, to prawda. Upokorzył

mnie, bił i wykorzystywał w obrzydliwy sposób. Zaszłam w ciążę, lecz jego to nic nie

obchodziło. Powiedział, że nawet jeśli komuś zdradzę prawdę, i tak nikt mi nie uwierzy.

Komu prędzej dadzą wiarę: biednej służącej czy bogatemu gospodarzowi? Miał rację. Skoro

nawet ty mi nie wierzysz…

Nagle poczuła, że jeśli powie jeszcze choć słowo, rozpłacze się. Zerwała chustę z

gwoździa i wybiegła za drzwi.

Biegła, ile sił w nogach, obok obory i szopy z torfem, przedostała się na drugi brzeg

rzeki, przeskakując przez kamienie, a potem dalej w głąb doliny. Tu, u stóp góry, leżało

jeszcze dużo śniegu i szybko się zmęczyła. W końcu usiadła na dużym kamieniu i spojrzała

na wieś. Domy zdawały się stąd takie małe, nawet Heimly ze wszystkimi zabudowaniami i

głównym domem. Przetarła spoconą twarz i powoli odzyskiwała równy oddech.

Co Kristian chciał osiągnąć, opowiadając o niej takie kłamstwa? Mogło się zdawać, że

pragnie zburzyć jej szczęście, które znalazła u boku Jensa. Czy żałował jej tego?

Nagle uderzyła ją pewna myśl. Czyżby był zazdrosny? Przygryzła wewnętrzną stronę

policzka, zastanawiając się dalej. Można by niemal odnieść takie wrażenie. Ale nie, to chyba

niemożliwe, Kristian mógł mieć każdą, której zapragnął. Taki przystojny, a w dodatku

dziedzic dużego dworu. Czego mógł chcieć od tak biednej dziewczyny jak ona? Poza tym

była przecież mężatką. Szczęśliwą mężatką!

Zawstydzona spojrzała w szare niebo. Jako dziecko wierzyła, że znajdzie się bliżej

Boga, jeśli wdrapie się na szczyt góry. Może rzeczywiście tak było? Może Bóg otaczał ją

szczególną opieką, skoro jakoś do tej pory dawała sobie radę? A może czekał tylko, aż się

przyzna do grzechu, jak obiecywała wiele razy?

Nagle poczuła, że coś każe jej wracać do domu, i to szybko. Przeczuwała

niebezpieczeństwo. Wstała, zebrała spódnicę i zaczęła zbiegać w dół. Po chwili zatrzymała

się i obejrzała za siebie. Nic się nie działo. Czyżby sobie coś ubzdurała? Jednak niepokojące

przeczucie zagrożenia na ustępowało. Znowu zaczęła biec do domu. I wtedy to usłyszała.

background image

Najpierw jako słaby grzmot gdzieś w oddali, potem odgłos zaczął się zbliżać, powoli, ale

nieustannie. Spojrzałam skąd dochodził hałas, i sparaliżowana strachem wpatrywała się w

lawinę śnieżną, która zeszła tuż obok, porywając za sobą kamienie i niewielkie krzewy. Ja też

miałam zginąć, pomyślała Elizabeth, gdy lawina zatrzymała się trochę dalej w dole. Nie była

wielka, jest wiosna, jednak w górach leżało jeszcze dość śniegu, by roztrzaskać człowieka o

skały i kamienie.

Elizabeth uświadomiła sobie, że przecież nikt nie wiedział, dokąd poszła. Zadrżała i

szczelniej owinęła się chustą.

- Dobry Boże, dziękuję, jeszcze raz dziękuję! A więc i tym razem jeszcze nie nadeszła

moja kolej – rzekła drżącym głosem i osunęła się na kolana. Czy to ostrzeżenie? Najpierw

omal nie utonęła, potem w niewiarygodny sposób udało jej się przeżyć, gdy w czasie sztormu

wracała z dziewczynkami z Tangholmen. A teraz to! Co, do licha, mnie spotka następnym

razem? – pomyślała. Klęczała tak kilka minut, aż wreszcie podniosła się i ruszyła w dół.

background image

Rozdział 7

Elizabeth zapadła w drzemkę, ani nie spała, ani też jeszcze się nie rozbudziła.

Wydawało się jej, że z dołu dobiegł ją jakiś odgłos, ale nie przejęła się tym, tylko mocniej

przytuliła do Jensa. Może to tylko deszcz, który bębnił w okno, albo wiatr uderzający w

ściany domu, pomyślała zaspana.

Cofnęła się wspomnieniami do wczorajszego dnia. Zdążyła właśnie dotrzeć do szopy z

torfem, kiedy na podwórzu zjawili się ojciec i Maria.

- Co robisz? – spytał Andres.

- Zamierzałam przynieść trochę torfu, ale zapomniałam wziąć skrzynki, więc może

kiedy indziej…

Poczuła, że się czerwieni z powodu kiepskiej wymówki, ale nic lepszego nie przyszło

jej do głowy.

- Elizabeth chyba zaczyna się starzeć – szepnęła Maria do ojca.

- Słyszałam, co powiedziałaś – rzekła Elizabeth i spróbowała się roześmiać, ale sama

usłyszała, jak nienaturalnie zabrzmiał jej śmiech.

- Widziałaś, że w Spisstind zeszła lawina? – spytał ojciec, gdy weszli do domu.

Elizabeth musiała się odwrócić, kiedy odpowiedziała.

- Tak, w górach jest jeszcze mnóstwo śniegu, więc to chyba nic dziwnego?

- Cieszysz się, że cię tam nie było – odezwała się Maria.

- Co, do diaska, Elizabeth miałaby tam robić? – zdziwił się ojciec, po czym zwrócił się

do Jensa. – No, jak się czujesz? Dobrze jest wrócić do domu?

- Tak, bardzo dobrze – odparł Jens i Elizabeth poznała po głosie męża, że naprawdę

tak myślał.

Jedząc obiad, rozmawiali o zimowych połowach.

- Wyobraź sobie, Elizabeth – zaczął ojciec i przełknął ślinę. – Kiedy przybyliśmy do

Storvaagen, powitaniom i pogawędkom nie do końca. Na Lofoty przypływają przecież rybacy

z całego wybrzeża. Ale był tam jeden człowiek z Rana, którego nigdy przedtem nie

widziałem. Miał na środku czoła koszmarnie wielką brodawkę! Wtedy któryś z dowcipnisiów

spytał, czy może rośnie mu róg. I tu zaraz Erasmus z Vika wtrącił swoje.

Uśmiechnęli się, słysząc to imię, a Andres tymczasem opowiadał dalej.

- I rzekł do tego z Rana: To największa brodawka, jaką widziałem w swoim życiu!

Andres roześmiał się najgłośniej ze wszystkich. Elizabeth pochwyciła spojrzenie Jensa.

Zauważyła, że gorycz z jego oczu zniknęła, i poczuła się szczęśliwa. Uśmiechnęła się do

background image

męża, ostrożnie i pojedynczo, na znak, że nie chowa urazy. Odpowiedział uśmiechem i

mrugnął ledwie dostrzegalnie. Przebiegł ją cudowny dreszcz, pełne słodyczy napięcie i

oczekiwanie na noc. Zawstydziła się swoich myśli i podniosła się gwałtownie, żeby

przygotować kawę.

- Od tej pory zyskał przydomek – mówił dalej Andres. – Wszyscy nazywali go po

prostu: Brodawka. Mieli coś wymyślić dla Erasmusa, który na to wpadł, ale uznali, że on już

na chrzcie dostał imię, które brzmiało jak przezwisko.

Elizabeth uśmiechała się, sprzątając ze stołu. Słyszała, że Jens zaczął teraz jakąś

opowieść. A więc dzień jednak dobrze się kończy.

Nadszedł wieczór, Elizabeth wreszcie znalazła czas, żeby zrobić porządek z kufrem,

który Andres pomógł Jensowi wnieść do kuchni.

- Dzisiaj wpakuję ubrania, ale wybiorę je kiedy indziej – zdecydowała i uniosła wieko.

Uderzył ją szczególny zapach wełny i skóry. Jens powiedział kiedyś, że zabrał ze sobą zapach

domu. Ona zaś uważała, że rzeczywiście pachną Jensem.

- Mam dla ciebie prezent – powiedział czule i podszedł do niej. Pogrzebał trochę w

kufrze. Elizabeth drżała z niecierpliwości. A więc jednak o niej myślał, kiedy był daleko!

- Trzymaj – rzekł i podał jej duży jedwabny szal z długimi frędzlami.

Jest jak woda i powietrze pomiędzy palcami, stwierdziła Elizabeth, niemal nie miała

odwagi dotknąć delikatnego materiału.

- Nie podoba ci się? – spytał.

- Podoba – odparła wzruszona. – Ogromnie mi się podoba! Ale nie powinieneś

wydawać na mnie tyle pieniędzy.

Ujął jej twarz w swoje wielkie dłonie, pocałował ją w czoło, nos, w usta.

- Przymierz – zaproponował i powoli opuścił ręce.

Pomógł jej założyć szal na ramiona. W świetle lampy jedwabny materiał z każdym

Elizabeth połyskiwał raz niebiesko, raz czarno.

- Jest jak ocean – rzekła z zachwytem. – Będę go wkłada do kościoła, będę go także

wyjmowała z kufra, kiedy wyjedziesz, żeby sobie wyobrażać, że jesteś przy mnie. –

Przyłożyła policzek do chłodnego, gładkiego jedwabiu. Był dokładnie taki jak ocean: czarny,

niebieski, zimny i miękki.

Jens długo przyglądał się żonie.

- Cieszę się, że ci się podoba – szepnął ochrypłym głosem. Potem odchrząknął i

zanurzył ręce w kufrze. – Kupiłem też trochę materiału dla Ane. Możesz jej chyba uszyć z

tego coś ładnego? Niezbyt łatwo jest znaleźć dla takiego malucha jakiś prezent – dodał

background image

przepraszająco.

Elizabeth wzięła granatowy materiał. Stwierdziła, że starczy na sukienkę i spódniczkę.

Może na coś jeszcze, jeżeli będzie ostrożnie używać nożyczek i nie zmarnuje ani skrawka.

Nie wiedziała, co powiedzieć i jak Jensowi podziękować. Chwila była tak przyjemna. Nigdy

jej nie zapomni.

Zanim położyli się spać, powiesiła szal na haku, przy łóżku. Będzie tam wisiał i

zawsze, kiedy na niego spojrzy, jej myśli pobiegną ku Jensowi. Granatowy materiał odłożyła

do kufra. Któregoś dnia zabierze się za szycie, potrzebowała spokoju, żeby je zacząć.

Przestraszyła się, kiedy usłyszała jakiś odgłos dochodzący z dołu, z kuchni. Przez

moment chciała obudzić Jensa, ale pomyślała, że jest wyczerpany i potrzebuje snu. Wstała i

ruszyła niepewnie w stronę schodów prowadzących z poddasza na dół. Aż jęknęła słysząc

płacz niemowlęcia. Poczuła gęsią skórkę na ramionach.

Przystanęła i przywarła plecami do ściany. Nie wiedziała, czy powinna iść dalej.

Niemowlę płakało coraz głośniej. Elizabeth poczuła się bezsilna. Tak bardzo chciałaby

maleństwu pomóc, ale co mogła zrobić?

Płacz nieco przycichł. Otworzyła oczy i ostrożnie wypuściła ustami powietrze. Nadal

słyszała płacz dziecka. Złożyła ręce i zaczęła odmawiać w duchu Ojcze nasz.

Dopiero kiedy skończyła modlitwę, otworzyła oczy i znów nasłuchiwała. Usłyszała

jedynie deszcz chłoszczący szyby, wycie wiatru i szum wezbranej rzeki. Płacz dziecka ucichł.

Na drżących nogach przemknęła z powrotem do łóżka i wślizgnęła się pod ciepłą kołdrę. Jens

poruszył się niespokojnie i mruknął coś przez sen. Leżała nieruchomo, żeby go nie obudzić.

Nie mogąc zasnąć, wpatrywała się w sufit tak długo, aż oczy zaczęły ją szczypać, a głowa

rozbolała. Wiedziała, że to, co usłyszała dziś w nocy, już nie da jej spokoju.

Kiedy noc zaczęła pochodzić w dzień, Elizabeth wysunęła się spod kołdry,

bezszelestnie włożyła ubranie i niechętnie poszła do schodów. Powtarzała sobie, że przecież

płacz, który słyszała w nocy, dawno ucichł. Mimo to wciąż się bała. Zeszła na dół i przeszła

przez kuchnię do sieni, gdzie zapaliła lampę. Następnie wyszła ba podwórze i pobiegła do

obory.

Cały czas odnosiła wrażenie, że ktoś ją obserwuje, raz po raz odwracała się za siebie i

kilka razy omal nie krzyknęła, kiedy zdawało jej się, że widzi jakiś cień.

- Weź się w garść – nakazała sobie w pośpiechu idąc w stronę rzeki, gdzie musiała

wstawić mleko do schłodzenia. Na nierównej ścieżce było ślisko i z trudem utrzymywała

równowagę. W dzieciństwie nasłuchała się opowieści o huldrach, duchach wodnych i

upiorach, ale nigdy nie bała się ciemności. Próbowała śpiewać, żeby słyszeć własny głos, ale

background image

przyszedł jej do głowy tylko ten psalm, który śpiewali na pogrzebie matki, więc zamilkła.

Ostatni odcinek drogi do domu przebiegła truchtem.

Na ganku musiała trochę odczekać, żeby wyrównać oddech, i dopiero wtedy weszła

do środka. Zza drzwi dobiegł ją głos Jensa, który przemawiał pieszczotliwie do Ane. A więc

już się obudzili i wstali, pomyślała. Kiedy otwierała drzwi, przywołała na twarz uśmiech.

- Dzień dobry. Już wstaliście – zauważyła i nalała wody do mycia. Jens podrzucał Ane

na kolanie. W pewnej chwili mała dotknęła paluszkami jego rany, czego on jakby nie

zauważył. Elizabeth poczuła ulgę.

Czy powinna powiedzieć mu o tym, co słyszała w nocy? Czy jej uwierzy? A jeśli

pomyśli, że postradała zmysły? Może rzeczywiście oszalała?

- Coś się stało? – spytał Jens.

- A co miałoby się stać? – odpowiedziała pytaniem, starając się nie okazywać

zdenerwowania. – Po prostu tak bardzo się cieszę, że znowu jesteś w domu, że niemal nie

mogę uwierzyć, że to prawda.

Uśmiechnął się i ją objął.

- Czy cieszysz się aż tak, by móc powtórzyć to, co robiliśmy wczoraj wieczorem? –

spytał ochryple i położył dłoń na jej pośladku.

- Jens, przestań, dziecko na nas patrzy – zaprotestowała zawstydzona, kierując wzrok

na Ane, która siedziała na podłodze i bawiła się kołem kołowrotka.

- Jest tak mała, że nic nie rozumie – przekonywał Jens.

- Nie, uspokój się – odparła i tym razem stanowczo go od siebie odsunęła. – Siadaj i

jedz.

Zdumiewające, jak dobrze smakowało jedzenie, od kiedy Jens był w domu. Szara

kasza, która zwykle wydawała się kleista i bez smaku, dziś bez trudu dała się przełknąć.

- Chyba zostało już niewiele siana – rzekł nagle Jens.

Elizabeth spojrzała na męża. W blasku stojącej na stole łojowej lampy widziała go

wyraźnie.

- Powinnam naciąć wodorostów. Ale wkrótce będziemy chyba mogli wypuścić bydło

na pastwisko? Przynajmniej za dnia.

Skinął głową.

- Mhm. Ale po wodorosty pójdę ja. Miałaś za mało roboty, kiedy mnie nie było? W

odpowiedzi posłała mu uśmiech.

Ciężka praca nigdy się nie kończy, pomyślała Elizabeth, kiedy Jens wyszedł ciąć

wodorosty. Ale tak dobrze jest mieć kogoś, z kim można ją dzielić. Wstała, zebrała talerze i

background image

chciała je postawić na blacie, lecz nagle ujrzała przed sobą niewyraźny zarys męskiej postaci.

Olai, uderzyło ją. Widziała ducha zmarłego, mężczyzny, który kiedyś mieszkał w tym domu!

Naraz zwróciła uwagę na Ane. Dziecko, patrząc z przestrzeń, uśmiechało się ufnie.

Potem pokręciło główką, jak gdyby ktoś je o coś pytał, a następnie wyciągnęło przed siebie

rączkę z kawałkiem chleba. Elizabeth patrzyła szeroko otwartymi oczami. Serce biło jej jak

oszalałe, kiedy uświadomiła sobie prawdę: Ane widziała to samo, co ona, tylko jeszcze

wyraźniej!

W dwóch długich susach Elizabeth pokonała kuchnię i chwyciła córeczkę na ręce. Ane

próbowała się jej wyrwać, ale ona trzymała ją mocno.

- Nie tkniesz mojego dziecka, ja ci to mówię – szepnęła w pustą przestrzeń kuchni.

Osunęła się na stołek, przyciskając małą do piersi. Czyżbym traciła zmysły? Rozejrzała się

wokół przerażona. Przeszukiwała wzrokiem każdy kąt, ale nie dostrzegła ani nie wyczuła

niczego niezwykłego.

Zaczęła dygotać.

- Nie zniosę więcej – szepnęła. – Mam dość tych wszystkich wizji, głosów i upiorów.

Tego tylko brakuje, by biedna Ane odziedziczyła po mnie tę zdolność!

To oczywiste, że każdy ma swój krzyż, który niesie przez życie, a mnie przypadł

właśnie taki, pomyślała. Ale jestem silna i dam radę go dźwigać, przynajmniej ze względu na

Ane. Szybko wyjęła ciepłe ubranie, ubrała się i otuliła dziecko. Nie wytrzyma dłużej w domy.

Musi wyjść, znaleźć Jensa i opowiedzieć mu, co widziała. Muszą się pozbyć tych upiorów raz

na zawsze.

Znalazła męża na brzegu, tuż obok miejsca, gdzie zamierzali postawić szopę na łodzie.

Stał odwrócony do niej plecami i ścinał wodorosty. Wyprostował się trochę, odniósł rękę i

pomachał jej, po czym wrócił do pracy. Elizabeth zeszła na sam brzeg.

- Jens, muszę z tobą porozmawiać – rzekła.

- Mów – odparł, nie podnosząc wzroku.

- To ważne – dodała z naciskiem.

- Co powiedziałaś? – spytał, ocierając czoło przedramieniem. Jego palce były

czerwone z zimna.

- Powiedziałam, że… - zaczęła, lecz urwała. – To może poczekać – dokończyła cicho,

ale nie ruszyła się z miejsca.

Jens wrócił do ścinania wodorostów.

- Zaraz skończę – oznajmił i skinął głową w stronę balii już prawie pełnej

morszczynu. Elizabeth patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Powietrze pachniało inaczej,

background image

jak gdyby wiosna roztopiła wszystkie zapachy morza i szkierów.

Jak mu o tym powiedzieć? Najlepiej po prostu wyznać, że i ona, i Ane widzą upiory i

że ma dość tej udręki.

- Wystarczy na dzisiaj – stwierdził Jens, wrzucając ostatnią garść wodorostów do balii.

- Jens! – zawołała nagle Ragna od drogi. Elizabeth poczuła, że ścisnęło ją w dołku na

dźwięk głosu teściowej, wymawiającej imię syna. Obie nigdy nie darzyły się przyjaźnią.

Teściowa czyniła jej złośliwe uwagi, kiedy Elizabeth najmniej się tego spodziewała, poza tym

Ragna miewała zmienne nastroje i trudno było zrozumieć jej intencje.

Elizabeth przypomniała sobie słowa pewnej kobiety, którą spotkała na kościelnym

wzgórzu w dniu swojego ślubu. Staruszka powiedziała wtedy, że Elizabeth da sobie radę z

teściową. Chyba rzeczywiście wszystkim się zdawało, że jest aż tak silna! Dorte również

kiedyś o tym wspominała. Czasami taka opinia wydawała się raczej ciężarem.

Ragna zeszła na brzeg.

- Przyszłam się tylko spytać, czy przyjdziesz do mnie na drugie śniadanie – rzekła,

patrząc na Jensa.

Prowokuje mnie, pomyślała Elizabeth i poczuła gniew. Tym bardziej ucieszyły ją

słowa Jensa.

- Dziękuję za troskę, ale Elizabeth właśnie mnie uprzedziła, że w domu czeka

jedzenie.

Dziękuję, Jensie, powiedziała Elizabeth w duchu i zapleczami teściowej posłała

mężowi uśmiech. Wiedziała, że Ragna nie podda się od razu, i miała rację.

- Widzę, że Ane-Elise wyszła dziś na spacerek – zaszczebiotała Ragna, jak gdyby nie

słyszała odpowiedzi syna. Uśmiechnęła się i wyciągnęła ręce do dziecka, które chętnie poszło

do babci. – Chodź ze mną, właśnie zaczęłam nakrywać do stołu – dodała i ruszyła z

powrotem pod górę.

- To nie w porządku – mruknęła Elizabeth, ruszając za teściową.

- Mówiłaś coś? – spytał Jens.

- Tak, powiedziałam, że zaprosiła tylko ciebie, a skoro odmówiłeś, zabrała dziecko i

poszła.

- Pokaż jej, gdzie jest jej miejsce – szepnął Jens.

Świetnie, ona tylko na to czeka, stwierdziła Elizabeth. Uzna to za pretekst, żeby

wszcząć awanturę. Już ją trochę znała.

- Dziękujemy za zaproszenie – rzekła ciepłym głosem i uśmiechnęła się, gdy Ragna

się odwróciła.

background image

Teściowa skinęła głową, lecz nie odpowiedziała.

I tu cię mam, pomyślała Elizabeth i wzięła Jensa pod ramię.

W kuchni Ragny zawsze pachniało jedzeniem albo sodowym mydłem, dokładnie tak

jak w Dalsrud, uderzyło Elizabeth, kiedy weszli do środka. Wskazano jej miejsce pośrodku

stołu przy oknie. Pomieszczenie było przytulne, ściany pokryto boazerią, na podłodze leżały

dywaniki z gałganków, a w oknach wisiały zasłony. Mimo to w ich kuchni, w Dalen, było coś

szczególnego. Elizabeth patrzyła jak Indianne zdejmuje z Ane okrycie.

- Może ci w czymś pomóc? – zaproponowała teściowej, która krzątała się tam i z

powrotem.

- Nie, siedź. W tym domu nie mamy w zwyczaju zapędzać gości do roboty – odparła

Ragna, po czym zwróciła się do Jensa. – Co u ciebie, Jens? Wydaje mi się, że zmizerniałeś.

Tak, tak, nie każdemu zawsze się powodzi. Ale dobrze jest przyjść do domu i porządnie się

najeść.

Elizabeth zaniemówiła. Teściowa naprawdę wiedziała, jak jej dopiec. Jak gdyby ona

nie gotowała Jensowi porządnych posiłków! Szukała kąśliwej odpowiedzi, ale nie znalazła

słów.

- Tak, dobrze było wrócić do Elizabeth, by znów nabrać ciała – odparł Jens. –

Miesiące na połowach nie zawsze były syte. Mimo że zabrałem ze sobą solidny prowiant, nie

zawsze miałem czas, żeby zjeść.

Elizabeth uśmiechnęła się ukradkiem. Ragna przez moment sprawiała wrażenie zbitej

z tropu, ale szybko odzyskała pewność siebie.

- Nie, na pewno nie było ci łatwo – przyznała. – Gdybyś wiedział, jak bardzo się

przeraziłam, kiedy dostałam list, w którym pisałeś o tym, że ktoś cię zranił nożem.

Umierałam ze strachu! I w dodatku nie miałam z kim porozmawiać, ja, samotna kobieta z

dwójką dzieci.

Elizabeth napotkała spojrzenie Jensa i lekko pokręciła głową. Wydawało jej się, że

Jens, wie, że Ragna kłamie, ale nie zdążyła się upewnić, ponieważ zanim zdołał cokolwiek

powiedzieć, do kuchni wszedł Jakob, głośno tupiąc.

- O, kto nas odwiedził?! Hopsasa! – zawołał teść i podrzucił Ane do góry, aż

zapiszczała z uciechy. Potem uśmiechnął się i postawił małą z powrotem na ziemi. – No,

naprawiłem dwa zniszczone boksy w oborze – dodał i podszedł do miski, żeby się umyć.

Zamienił kilka słów z Jensem, a potem usiadł przy stole na wprost Elizabeth. Nagle uderzyło

ją, że siedzieli dokładnie tak samo jak tego dnia, kiedy wzięła buteleczkę z lekarstwem. Coś

przyciągnęło wtedy jej wzrok ku oknu. Wtedy stało tam geranium, a za doniczką znajdowała

background image

się buteleczka z napisem „Optium”. Zdumiało ją, że ciągle pamiętała nazwę. Teraz rośliny nie

było, na pewno zwiędła. Zamiast doniczki na parapecie leżała stara, zniszczona Biblia. Ręka

Elizabeth podniosła się, jakby sama z siebie, i dotknęła księgi.

- Co robisz? – spytał Jens, siadając obok ojczyma.

- Szukam lekarstwa – wyrwało się Elizabeth, która zaraz pożałowała swych słów. Jens

uniósł brwi pytająco.

- Lekarstwa? – powtórzył.

Elizabeth wpatrywała się w niego. Duży zegar w izbie wybił jedenastą. Za kilka

godzin będą jedli obiad, pomyślała. Zdziwiła się, jak mogła teraz myśleć o czymś takim.

W tej samej chwili w pomieszczeniu rozległ się w krzyk. Wszyscy poderwali się z

miejsc, aż krzesła się poprzewracały. Ragna stała z wyprostowaną lewą ręką, z której kapała

wrząca kawa. Czajnik do kawy leżał na podłodze, a jego zawartość szybko wsiąkała w

wyszorowane do białości deski.

W kuchni zapanował chaos. Wołano o surowe jajka i tłuszcz, nie było nic lepszego na

oparzenia. Ragna wyła z bólu. Elizabeth błyskawicznie znalazła się przy Ragnie, chwyciła jej

ramię i zanurzyła w wiadrze z zimną wodą, które stało przy drzwiach.

- Czyś ty rozum postradała?! – wrzasnęła Ragna, próbując się wyrwać, ale Elizabeth

trzymała ją z siłą, o jaką siebie nie podejrzewała.

- Przynieść tłuszcz! Jakob, zabierz ją! – rozkazała Ragna.

- Nie rusz mnie – uprzedziła Elizabeth. Coś w jej głosie kazało innym się odsunąć. –

Tu nie pomogą ani jajka, ani tłuszcz – mówiła dalej. – Olav, biegnij do Dalen i przynieś maść.

Jest w ciemnozielonym kubku w szafie po lewej stronie w kuchni.

Usłuchał bez wahania. Elizabeth tak dugo trzymała rękę Ragny w wodzie, aż tamta

uspokoiła się i przestraszyła krzyczeć.

- Czy już lepiej? – spytała łagodnie i obejrzała oparzenie.

Ragna skinęła głową, ona także przyglądała się obolałej ręce. Skóra była

zaczerwieniona, ale poparzenie nie wyglądało tak groźnie, jak mogło się wydawać; ślad został

tylko na dwóch palcach i niewielkiej części dłoni.

- Może nawet nie będzie pęcherzy – rzekła Elizabeth, kiedy Olav przybiegł z maścią,

zdyszany i spocony. – Dziękuję, Olavie – dodała i pogładziła go po brązowych włosach.

Potem posmarowała i zabandażowała rękę Ragny.

- Zostaw sobie maść. Latem nazrywałam nowych ziół i zrobię jej więcej – zwróciła się

do teściowej.

W kuchni zapadła cisza. Indianne wytarła rozlaną kawę, ale i tak na podłodze została

background image

ciemna plama. Potem dziewczynka usiadła na ławce obok Olava i wzięła Ane na kolana.

Jens i Jakob na powrót zajęli miejsca. Elizabeth zauważyła, że Jakob tęsknie spoglądał

na półkę, gdzie leżała jego fajka.

- Zaraz będzie ci lepiej, zobaczysz – przerwała ciszę i skinęła głowę ku Ragnie. –

Pamiętaj tylko, żeby codziennie zmieniać bandaże, to wkrótce ręka wydobrzeje. Dzieci chyba

pomogą ci w domowych obowiązkach. A jeśli czegoś będziesz potrzebowała, daj mi znać.

Ragna nie odpowiedziała. Elizabeth wiedziała, że teściowa nigdy nie poprosi jej o

pomoc, bez względu na to, jak bardzo by jej było trudno.

- Muszę z tobą pomówić – rzekła do Jensa, gdy tylko wieczorem wślizgnęli się pod

kołdrę.

Bawił się jej warkoczem, nie odpowiedział, ale wiedziała, że jej słucha, więc mówiła

dalej z powagą.

- Jens, wiesz, że widuję upiory. – Poczekała, aż przytaknie, i po chwili podjęła znowu.

– Opowiadałam ci, że przeżyłam coś dziwnego, kiedy byliśmy tu po raz pierwszy i

oglądaliśmy dom. Pamiętasz?

Ponownie skinął głową.

- Ale zdarzyło się to nie tylko wtedy – wyznała. – Później też widywałam Ilia. A dziś

w nocy słyszałam płacz dziecka dochodzący z kuchni. Przeraziłam się, Jens. Boję się. A

rano… rano przekonała się, że Ane też coś zobaczyła. Ona również widziała Olaia.

Jens wypuścił z dłoni jej włosy.

- Jest na to za mała – stwierdził zdecydowanie.

- Widziałam na własne oczy – zaprotestowała Elizabeth. – Ane siedziała na podłodze i

chciała mu dać kawałek chleba, który trzymała w rączce. – Oparła się na łokciu i spojrzała z

góry na Jensa. Różowa blizna odcinała się w mroku na jego policzku i przypominała

Elizabeth o niegodziwości Kristiana. Nagle wydało jej się bardzo ważne, by Jens jej uwierzył.

– Przeciez nic w tym dziwnego, że Ane odziedziczyła moje niezwykłe zdolności, choć

wolałabym, żeby tak się nie stało. Ale jestem pewna tego, co widziałam i co słyszała, tylko od

ciebie zależy, czy mi uwierzysz. – Chciała dodać „tym razem”, ale powstrzymała się.

- Co zamierzasz teraz zrobić? – spytał spokojnie.

Elizabeth znów położyła głowę na poduszce. Wierzy mi, śpiewało jej w duszy.

- Nie wiem, Jens. Miałam nadzieję, że to ty znajdziesz odpowiedź – rzekła szczerze.

- Może powinnaś porozmawiać z pastorem. Najwyraźniej ktoś nie może znaleźć

spokoju w grobie. Pastor mógłby się pomodlić za jego duszę.

Elizabeth wpatrywała się w ciemność, zastanawiając nad słowami męża. Jak miałaby

background image

to wytłumaczyć pastorowi? A jeśli ją wyśmieje?

- Nie, nie mogę tego zrobić, Jens – odparła w końcu.

- Czy w takim razie widzisz inne wyjście?

- Nie wiem. W każdym razi jeszcze nie wiem – wyznałam rozczarowana.

- Elizabeth – zagadnął nagle Jens. – Kiedy byliśmy w Heimly, zanim Ragna się

oparzyła… powiedziałaś, że szukasz lekarstwa. Co miałaś na myśli?

Elizabeth ogarnęło przerażenie. Miała nadzieję, że Jens nie zwrócił na to uwagi.

- Tak powiedziałam? – spytała, że zyskać na czasie.

- Tak – stwierdził z przekonaniem.

- Musiałam się przejęzyczyć albo ty źle usłyszałeś. Może chodziło mi o Biblię?

- Nie można powiedzieć „lekarstwo”, mając na myśli Biblię – nie poddawał się.

- Może jednak mi się to przydarzyło – rzekła i położyła się na nim, bo wiedziała, że

bardzo to lubił. Miała nadzieję, że Jens zapomni o tych kilku słowach. Gładziła jego mocne,

twarde ciało, wiedziała, że zamknął oczy, czując rozkosz. Wyprężyła się i skinęła, kiedy w

nią wszedł. Jęczała cicho i zaczęła się poruszać w jego rytmie.

- Elizabeth, nie rób tego więcej! – Chwycił ją za biodra i zatrzymał.

- Co się stało? – spytała niecierpliwie.

- Jest mi zbyt dobrze – mruknął, uniósł ją lekko i położył obok siebie. Wziął w usta jej

brodawkę, twardą i ciemnobrązową. Przesuwał ustami w dół brzucha Elizabeth, a ona

wyciągnęła ramiona ponad głowę i westchnęła z lubością jego język bawił się jej pępkiem,

kosztował ud po wewnętrznej i zewnętrznej stronie. Kiedy przesunął się wyżej, syknęła z

rozkoszy i przerażenia.

- Nie, Jens, co ty robisz? – jęknęła.

Nie odpowiedział, więc poddała się pragnieniom i pożądaniu.

Kiedy później leżeli zmęczeni i nasyceni, w umyśle Elizabeth zrodziło się podejrzenie.

Gdzieś Jens się tego nauczył? W domach kawowych w Kablevaag? Zazdrość oplatała ją

podstępnie niczym wąż, gotowa udusić. Wreszcie Elizabeth musiała spytać.

- Wcześniej tego nie robiłeś – zagadnęła ostrożnie.

- Nie – odparł krótko i przyciągnął ją ku sobie. Owijał sobie jej włosy wokół dłoni.

- Jak na to teraz wpadłeś? – chciała wiedzieć.

- Czy coś nie daje ci spokoju? – odpowiedział pytaniem i spojrzał na nią w ciemności.

Zebrała się na odwagę i spytała wprost.

- Czy robiłeś to z innymi? Czy któraś cię tego nauczyła? Długo milczał. Zbyt długo,

uznała.

background image

- Nie masz o mnie zbyt dobrego mniemania – rzekł wreszcie. Dłonią nadal spokojnie

pieścił jej włosy.

- Po prostu muszę wiedzieć – wyjaśniła. – O nic cię nie oskarżam.

- Jesteś zazdrosna – stwierdził.

- Tak, jestem – przyznała. Odczekał chwilę, zanim się odezwał.

- Nie masz ku temu powodów, Elizabeth. Kocham tylko ciebie. Ale wiesz, mężczyźni

trochę rozmawiają o kobietach. Zwłaszcza kiedy sobie wypiją. I wtedy można usłyszeć

najdrobniejsze opowieści. Zapewniam cię, że nie odwiedzałem żadnego domu kawowego i

nie tam nauczyłem się tego, o co spytałaś.

Elizabeth zamknęła oczy. Była mu wdzięczna. Przytuliła się do niego, przycisnęła

piersi do jego ciała, a dłonią gładziła jego płaski brzuch. Tak bardzo chciała mu sprawić

przyjemność. Tak wielką, jaką on jej dał…

background image

Rozdział 8

Elizabeth klęczała przed niedużym okienkiem na poddaszu i obserwowała wieś.

Wiosna zagościła na dobrze w gospodarstwach położonych niżej, ale tu na górze leżało

jeszcze sporo śniegu. Elizabeth zwolniła haczyki i otworzyła okno na oścież, wciągając

zapach zbutwiałej trawy i mokrej ziemi.

Przypomniały jej się upiory i płacz dziecka. Dawno o tym nie myślała, właściwie od

czasu, kiedy opowiedziała o swoim przeżyciu Jensowi. Potem, w natłoku codziennych zajęć,

zapomniała o tamtym widzeniu. Westchnęła. Gdyby znowu coś zobaczyła albo usłyszałam

nadal nie wiedziałaby, jak powstrzymać ów dziecięcy płacz.

Wzrokiem przebiegła ponad Heimly i zobaczyła Ragnę przechodzącą przez podwórze.

Ręka teściowej już się zagoiła, ale Ragna nigdy nie podziękowała za pomoc. Elizabeth zresztą

wcale tego nie oczekiwała,

Ane podpełza do niej na czworakach, chwyciła się framugi okna i dźwignęła na nóżki,

żeby coś zobaczyć. Uśmiechając się z zadowolenie, wyjrzała na dwór.

- Ojej, Ane, potrafisz już stać?! – zawołała Elizabeth, czując, jak jej serce wypełnia

duma. Chciała zawołać Jensa, ale przypomniała sobie, że popłynął rozstawić sieci.

- Wszyscy muszą się o tym dowiedzieć – rzekła i uścisnęła dziecko. – Pójdziemy do

razu do mojego taty i cioci Marii.

W dole na skrzyżowaniu dróg zatrzymała się i poczekała, bo zobaczyła teściową.

Ragna szła szybkim krokiem, twarz miała ściągniętą, jakby o coś była zła. Co tym razem

zrobiłam nie tak? – pomyślała Elizabeth, przygotowana na najgorsze.

- Dobrze, że cię spotkałam – zaczęła Ragna. Urwała na chwilę, jak gdyby chciała

wzbudzić jej ciekawość, ale Elizabeth tylko uniosła brwi. – Chodzi o nowego nauczyciela –

mówiła dalej Ragna.

Elizabeth przypomniała sobie, co jakiś czas temu mówiła o nim kobieta, którą spotkała

na kościelnym wzgórzu.

- Czy coś się z nim stało? – spytała.

Twarz Ragny jeszcze bardziej się ściągnęła, o ile to było możliwe, a usta utworzyły

wąską kreskę,

- Mówią, że on dotyka dzieci. To bezbożne. Żaden porządny człowiek nie robi czegoś

takiego.

Dotyka dzieci, powtórzyła w duchu. Co, u licha, Ragna ma na myśli?

- Co chcesz przez to powiedzieć? – spytała,

background image

Ragna zaczerwieniła się i umknęła wzrokiem, jak gdyby szukała odpowiednich słów.

- Dotyka dzieci tak, jak dotykają się dorośli – wyjaśniła krótko.

Elizabeth stłumiła krzyk. Nikt z dorosłych nie mógł robić dzieciom czegoś takiego?

Chyba tylko człowiek chory!

- Indianne i Olav powinni w tym roku pójść do szkoły, ale nie wiem… Nie, w tej

sytuacji nie odważę się wypuścić ich z domu. Ale co mam w takim razie zrobić? – spytała.

Elizabeth rozumiała ją, niełatwo było walczyć z takimi ludźmi, dopóki nie miało się

dowodów. A kto się odważy publicznie powiedzieć, że nauczyciel robi takie rzeczy?

- Kto o tym mówi? – spytała w końcu.

- Wielu ludzi we wsi o tym gada. Elizabeth spojrzała na teściową.

- Może to tylko plotka – rzekła pocieszająco.

- Plotka! – prychnęła Ragna. – Nie, nauczyciel to stary, obleśny drań, który…

Powtarzam tylko to, co słyszałam.

To prawda, zawsze plotkujesz, pomyślała Elizabeth.

- Na razie zachowaj spokój – poradziła. – Zobaczymy, jak będzie. Jeżeli nauczyciel

spróbuje dotykać twoich dzieci, to pewnie ci o tym powiedzą. Są już dość duże, mają przecież

osiem i dziewięć lat.

Ragna niechętnie skinęła w milczeniu głową. Elizabeth przełożyła Ane na drugie

biodro.

- Wybierałam się właśnie do taty. Muszę już iść. – Zrobiła kilka kroków, lecz znów się

zatrzymała. – Ane nauczyła się wstawać – wyjaśniła z uśmiechem, ale Ragna tylko kiwnęła

głową i poszła.

Elizabeth nie miała teściowej za złe, że jej nie słuchała. Raczej ogarnął ją niepokój.

Może rzeczywiście było ziarno prawdy w tym, co Ragna powiedziała o nauczycielu?

Elizabeth spotkała ojca przed domem.

- O, dzień dobry! – pozdrowił ją. – Wybrały się panny spacer? Elizabeth skinęła

głową.

- Wejdźcie do środka – zaprosił je i puścił przodem.

- Spotkałam Ragnę… - zaczęła Elizabeth, kiedy znaleźli się w kuchni, ale na widok

Marii, która grzebała w starym kufrze mamy, nie dokończyła zdania.

- Co ty wyprawiasz? – spytała szorstko.

- Chciałam, żebyś przerobiła niektóre rzeczy mamy, zanim pójdę do szkoły.

- Jesteś jeszcze za mała na naukę – rzekła.

- Phi! – prychnęła Maria i odrzuciła głowę. – Indianne i Olav też idą do szkoły.

background image

- Są starsi od ciebie – próbowała przekonywać Elizabeth.

- I co z tego? Myślisz może, że nie dam rady dojść tak daleko?

Elizabeth zabrakło słów. Nie, Maria nie była za mała, ani na to, by pokonywać taki

kawał drogi, ani żeby się uczyć.

Podchwyciła spojrzenie ojca, szukając w nim oparcia, ale on tylko uśmiechnął się z

dumą.

- Tak, Maria nauczyła się już kilku liter – rzekł i wyjął jakąś książkę. Na okładce

widniał tytuł: Katechizm Lutra. – Poza tym ma tę książkę, którą dostałyście od matki, i potrafi

z niej czytać. Tak, wszystko będzie dobrze, skoro w naszej rodzinie są tak mądre kobiety –

uśmiechnął się szeroko. – Siadaj, Elizabeth – zaproponował i wskazał jej krzesło.

Pokręciła głową.

- Nie, dziękuję, właściwie wybierałam się do… - skłamała i w tej samej chwili tego

pożałowała, bo teraz będzie musiała tam popłynąć, choć nie mam tam do załatwienia żadnej

sprawy.

- Świetnie się składa. Właśnie myślałem, że powinienem zrobić zakupy. W taki razie

może byś mi coś kupiła?

Elizabeth koniecznie chciała powiedzieć ojcu o plotkach krążących o nauczycielu, ale

jak miała to zrobić, żeby Maria nie słyszała?

- Proszę – rzekł Andres i podał jej skórzaną sakiewkę z monetami. – Maria musi mieć

tabliczkę i rysik, skoro ma pójść do szkoły.

Elizabeth wzięła sakiewkę, odrętwiała i oszołomiona, ale opanowała się na tyle, by

poprosić ojca o zaopiekowanie się Ane.

Fiord był gładki jak lustro i łódź łatwo sunęła do przodu. Elizabeth nie czuła też

chłodu, ponieważ z każdym ruchem wiosłami robiło jej się coraz cieplej. Kiedy wyciągnęła

łódź na ląd, była mokra od potu. Rozpięła kurtkę i popatrzyła na morze. W pewnej odległości

od brzegu zobaczyła dwie łodzie. Zamrużyła oczy i przyjrzała się dokładniej. Rozpoznała

jedną z nich. To Jensa. Wyciągał sieci. Nie miała pewności, kto znajdował się w drugiej łodzi.

Wzruszyła ramionami i już zamierzała iść, kiedy domyśliła się, kto to. Abraham i

młody sprzedawca!

Od czasu nieprzyjemnego incydentu w sklepiku nie natknęła się już później na

Josefine. Jednak teraz na pewno ona stała za ladą, skoro mężczyźni wypłynęli na fiord. A

więc to bzdury, co mówili ludzie, że ten chłopak nie znosi morza, pomyślała. Srała na brzegu

jeszcze kilka sekund, a potem wyprostowała się i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę

sklepiku. Nie pozwoli sobą pomiatać tej zarozumiałej babie! Istnieją pewne granice. Josefine

background image

upokorzyła ją przy innych klientach. To prawda, że ona, Elizabeth, się rozzłościła, ale jest

przecież tylko człowiekiem.

Na drodze leżał piasek zmieszany z rozkoszowanymi muszlami, dokładnie tak jak w

Dalsrud, zauważyła. Trzeszczał pod butami. Kiedy weszła do środka, nad drzwiami do sklepu

odezwał się dzwonek. Za ladą stała Josefine i obsługiwała jakiegoś mężczyznę, którego

Elizabeth nigdy przedtem nie widziała. Wyróżniał się wytwornym ubraniem. Elizabeth

podeszła do stolika z gazetami. Udawała, że czyta, ale ukradkiem zerkała na nieznajomego.

Kim on, u licha, jest?

- Dziękuję – rzekł do Jeosefine i Elizabeth usłyszała, że mówił obcym dialektem.

Odwrócił się w jej stronę.

- Dzień dobry – przywitał się i wyciągnął wypielęgnowaną, białą dłoń.

Elizabeth uścisnęła ją z wahaniem, a wzrokiem błądziła między przybyszem a

Josefine. Dlaczego ten człowiek się z nią wita?

- Dzień dobry – odpowiedziała.

- nazywam się Henning Nielsen i jestem nowym nauczycielem – rzekł, ukazując rząd

białych zębów.

Elizabeth wypuściła nagle jego dłoń. Wydawało się, że nie zwrócił na to uwagi.

Mówił dalej:

- Miło cię poznać. Może masz rodzeństwo, które zacznie chodzić wkrótce do szkoły?

Elizabeth niechętnie skinęła głową.

- Tak, siostrę. Nauczyciel się uśmiechnął.

- Chyba nie zapamiętałem twojego imienia – odparł.

- Elizabeth Andersdatter Rask – przedstawiła się, zdumiona, że głos jej nie zawiódł.

Uważnie przyglądała się nauczycielowi. Nie chciało jej się wierzyć, że człowiek o tak

łagodnej twarzy mógłby robić dzieciom coś złego. – Chyba nie pochodzisz stąd? – spytała,

żeby coś powiedzieć.

- Nie, przyjechałem z Christianii – odparł i uśmiechnął się ciepło. – Mówią, że bardzo

trudno jest przetrać noc polarną. Czy to prawda.?

- Nie, właściwie nie wiem – przyznała i pomyślała, że jej mowa wydaje się szorstka i

dziwna w porównaniu do słów wypowiadanych przez niego. – Nie przez całą dobę panują

takie same ciemności, ale rzeczywiście nie widzimy słońca. Może jest trochę ponuro. A

niepogoda… Można się do tego przyzwyczaić, tak jak do nocy polarnej – dodała.

Przez cały czas patrzył jej w oczy i przytakiwał raz po raz, jak gdyby to, co mówiła,

było ogromnie interesujące. Elizabeth pomyślała, że krążące o tym człowieku plotki

background image

niesłusznie go oskarżają.

- Mam w każdym razie nadzieję, że ci się tu spodoba – stwierdziła.

- Dziękuję bardzo – odpowiedział. – Jak się nazywa twoja siostra?

- Maria Andersdatter. Poza tym z mojej wsi jeszcze dwoje innych dzieci idzie w tym

roku do szkoły: Indianne i Olav.

- Zapamiętam ich imiona – rzekł z uśmiechem i wyszedł. Elizabeth odprowadziła go

wzrokiem, a potem zbliżyła się do lady.

- Sprawa wrażenie sympatycznego – rzekła raczej do siebie.

- To prawda – przyznała krótko Josefine. – Lepiej nie słuchaj plotek, które o nim

krążą. To znajomy mojej rodziny i wiem, co mówię.

Elizabeth nie przywiązywała wago do jej słów, ale była pewna, bez względu na to, co

mówiła Ragna i inni, że Henning Nielsen nie dotykał dzieci. Jeżeli ktoś będzie twierdził

inaczej, ona nie pozwoli na rozpowiadanie podobnych kłamstw! Mężczyzna był urodziwy,

niebezpiecznie urodziwy, i pewnie dlatego budził w niej niepokój. Coś odróżniło go od

innych, ale nie miała pojęcia, co takiego.

- Nie słucham plotek – zapewniła, zwracając się do Josefine. – Przyszłam po tabliczki

i rysiki – dodała.

Josefine nie odpowiedziała, tylko podeszła do jednej z półek i wróciła z małą

kamienną tabliczką w drewnianej ramce i niedużym drewnianym pudełkiem.

- Rysik leży w środku – rzekła krótko.

- Czy to wystarczy? – spytała Elizabeth i opróżniła sakiewkę na ladę.

Josefine skinęła głową i Elizabeth zapakowała wszystkie rzeczy do torby z grubego

materiału. W tej samej chwili Josefine chwyciła za brzeg lady i jęknęła cicho.

- Źle się czujesz? – spytała Elizabeth, widząc że właścicielka sklepiku zbladła, a na jej

czole pojawiły się krople potu. – Boże! – wyszeptała i w dwóch susach znalazła się za ladą. –

Przytrzymaj się mnie – powiedziała i podtrzymała Joseine, rozglądając się za krzesłem.

Ponieważ go nie znalazła, ułożyła kobietę na podłodze. – Leż spokojnie, zaraz znajdę coś, na

czym mogłabyś się położyć.

Josefine nie protestowała, znowu jęknęła i skuliła się z bólu. Elizabeth otworzyła

drzwi z tabliczką z napisem „Biuro”. Przebiegła wzrokiem po pokoju i zauważyła biurko,

krzesło, szafę… i niedużą ławę, na której leżały dwie poduszki i wełniany koc. Szybko je

złapała i pobiegła z powrotem do Josefine.

- Jak się czujesz? – spytała łagodnie i wygodniej ułożyła kobietę na twardej podłodze.

– Gdzie cię boli?

background image

- Moje dziecko – szepnęła Josefine i położyła dłonie na brzuchu.

Dopiero wtedy Elizabeth spostrzegła, że Josefine jest w ciąży. Jej suknia była tak

zgrabnie uszyta, a lada tak wysoka, że wcześniej tego nie zauważyła.

- Który to miesiąc?

- Dopiero siódmy – jęknęła Josefine. W jej szarych oczach malowało się przerażenie.

– O Boże – jęknęła ponownie kuląc się z bólu. – Przecież to jeszcze za wcześnie! – Szlochała,

z trudem łapiąc oddech. Kurczowo chwyciła się Elizabeth, wbiła paznokcie w jej ramię, aż ta

syknęła i wyswobodziła rękę.

- Oddychaj spokojnie – poleciła Elizabeth. Miała nadzieję, że Josefine nie dosłyszała

drżenia w jej głosie. – Leż i nie ruszaj się, to wszystko będzie dobrze – pocieszyła ją i

pomodliła się w duchu, żeby miała rację. Niechby ktoś tu przyszedł, pomyślała w depresji.

Potrzebny jest lekarz, i to szybko. Inaczej będzie musiała liczyć tylko na siebie. Ale coś jej się

nie zgadzało. Brzuch Josefine wydawał się za mały jak na siódmy miesiąc.

- Nie bój się – próbowała ją pocieszyć, że ale sama słyszała, jak żałośnie zabrzmiały

jej słowa.

Nagle Josefine krzyknęła, przeciągle i rozpaczliwie. Wybiegła plecy w łuk, a potem

opadła bezwładnie na podłogę. Elizabeth przeżegnała się i podciągnęła spódnicę leżącej.

Halka przesiąkła już wodami płodowymi. Poród już się rozpoczął i Elizabeth nie mogła

uczynić nic innego, jak tylko dodawać otuchy Josefine.

- Twoje dziecko chce się wydostać na świat – powiedziała. – Musisz mu pomóc,

Josefine. Przyj, jak poczujesz, że już czas.

Josefine pokręciła głową.

- Nigdy w życiu! Jeszcze za wcześnie. Nie dostaniesz go, słyszysz!

- Mówisz od rzeczy – mówiła Elizabeth, starając się zachować spokój. – Twoje

dziecko chce się urodzić i Ne możesz tego powstrzymać. Nie przeciwstawisz się naturze.

Josefine zacisnęła usta, jak gdyby chciała zatrzymać krzyk, który w niej wzbierał. W

końcu dłużej nie mogła się bronić i przeraźliwie wyjąc, zaczęła przeć. Elizabeth odebrała

dziecko. Z trudem się opanowała, patrząc na malusieńką dziewczynkę, karłowatą i

zdeformowaną. Teraz zrozumiała, dlaczego Josefine miała niewielki brzuch. Dziecko było

chore i zmarło jeszcze w łonie matki.

Na podłodze leżał czarny jedwabny szal, który Josefine zwykła nosić na ramionach.

Elizabeth podniosła go i szybko owinęła martwego noworodka.

- Chcę zobaczyć moje dziecko – szepnęła Josefine.

- To była dziewczynka. – Elizabeth nie wiedziała jak dopowiedzieć resztę.

background image

W tej samej chwili zadźwięczał dzwonek nad drzwiami sklepiku i usłyszała głosy,

kobiecy i męski. Zerwała się z podłogi.

- Musicie posłać po lekarza. Josefine urodziła przedwcześnie i… Nagle rozległ się

przeciągły krzyk.

- Zabiła moje dziecko! – wrzeszczała Josefine, przyciskając do piersi martwą

dziewczynkę. – Rzuciła urok na mnie i na moje maleństwo. Ona… o Boże, jak ona wygląda!

Elizabeth pochyliła się nad rozpaczającą matką, ale ta odepchnęła ją z taką siłą, że

zatoczyła się na ścianę i uderzyła w tył głowy. Przez kilka sekund jasne punkciki tańczyły jej

przed oczami, słyszała jakieś głosy, a potem zamykające się drzwi. Oszołomiona słyszała

głosy, które coś krzyczały, i zamykające się drzwi. Jakaś kobieta obejmowała Josefine,

martwe dziecko owinięte szalem leżało obok matki na podłodze.

Gdzie się podział ten mężczyzna? – pomyślała zamroczona Elizabeth powoli wstała i

oparła się o ścianę, żeby nie upaść.

Znowu rozległ się dzwonek przy drzwiach i do sklepu weszli Abraham z młodym

sprzedawcą.

- Gdzie ona jest?! – ryknął Abraham i rozejrzał się dokoła.

A więc Kornelius powtórzył mu to, co powiedziała Josefine, pomyślała Elizabeth i

otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć.

Uprzedziła ją Josefine, wskazała na Elizabeth drżącym palcem i zawołała:

- To ona rzuciła na mnie urok, czarownica! Wy byliście świadkami – dodała. Elizabeth

uświadomiła sobie, że dzisiaj do sklepiku przyszli ci sami ludzie, którzy byli tu tego dnia,

kiedy dostała list od Jensa. Przypomniała sobie, że wówczas odgrażała się Josefine, że kiedyś

dostanie za swoje.

Josfine jęknęła, kiedy Abraham wziął ją na ręce.

- Zabiorę ją do prywatnej części domu – rzucił przez ramię i spojrzał na sprzedawcę. –

Zaprzęgnij konia. Kornelius nie sprowadzi bez niego doktora – polecił i wyszedł.

Kornelius wybiegł za drzwi i Elizabeth przez moment zapragnęła, by i ona mogła

zrobić to samo. Ale bolała ją głowa i było jej słabo. Przeniosła wzrok na Hartuvikkę, która

stała z założonymi rękami.

- Odnoszę wrażenie, że tam, gdzie się pojawiasz, zawsze dzieje się coś złego – rzekła

niespodziewanie kobieta.

- Co chcesz przez to powiedzieć?- spytała Elizabeth.

- No nie, trzymajcie mnie. Myślisz, że nie słyszeliśmy o tym, że Ragna się poparzyła?

Też wtedy tam byłaś! Mówi się również, że służyłaś w Dalsrud, kiedy umarł gospodarz.

background image

Elizabeth znowu musiała oprzeć się o ścianę. Czuła, jak na jej czoło występują krople

potu i musiała siłą się powstrzymać, żeby go nie otrzeć. Nie chciała zdradzić swojego

zainteresowania. Jednak nie udało jej się całkiem opanować drżenia głosu, kiedy

odpowiedziała:

- Ragna po prostu oparzyła się kawą. I nie byłyśmy wtedy same. Poza tym po

oparzeniu nie ma już śladu. Czy to ona wam o tym powiedziała?

Hartuvikka nic nie odrzekła.

- Plotki szybko się rozchodzą – rzekła tylko i Elizabeth domyśliła się, że tym razem to

nie sprawka Ragny. Ludzie zobaczyli pewnie bandaże i gadali, co im ślina na język

przyniosła.

- A co chcesz powiedzieć, twierdząc, że byłam w Dalsrud, kiedy umarł Leonard?

- Widzę, że nie brak ci tematu. Mówisz o nim po imieniu? Cóż, różne krążą plotki, a ja

powtarzam tylko to, co słyszałam.

Strach wyzwolił w Elizabeth złość.

- Powinnaś trzymać język za zębami i nie powtarzać wszystkiego, co słyszysz –

poradziła i pochyliła się, żeby podnieść z podłogi zawinięte w szal dzieciątko.

- Zostaw to! – warknęła któraś z kobiet. Elizabeth cofnęła się przestraszona.

- Czy nie uważasz, że już dość złego narobiłaś? – spytała Hartuvikka i sama wzięła na

ręce martwego noworodka.

Elizabeth zamknęła oczy. Najlepiej zrobię, jak stąd pójdę, pomyślała. Nie jestem teraz

w stanie rozmawiać z lekarzem ani z kimkolwiek innym. Wzięła torbę i wszyła ze sklepiku.

Elizabeth wiosłowała nie szczędząc sił. Słońce mocno świeciło, wiatr był ciepły, lecz

mimo to ostry. Niósł ze sobą wiosnę i słony zapach oceanu.

Na myśl o dziecku Josefine poczuła samotną łzę, która stoczyła się do kącika ust. Łżę

za maleńką dziewczynką, której nie dane było przeżyć. Elizabeth wiedziała, że na zawsze

zapamiętała tę maleńką główkę pokrytą delikatnym puszkiem.

Elizabeth była na pozór spokojna, kiedy z powrotem znalazła się w kuchni ojca.

Przyszedł tam również Jens.

- Z Josefine jest nie najlepiej – powiedziała spokojnym głosem, choć czuła, że jest

roztrzęsiona. Zapadła przytłaczająca cisza. Nagle Elizabeth uświadomiła sobie, jak bardzo jest

zmęczona. Osunęła się na stołek.

Ane wyrwała się Marii i na czworakach podpełza do matki. Elizabeth pochyliła się

nad córką i wyciągnęła zapach, który mają tylko małe dzieci.

- Co powiedziałaś? – spytał Jens.

background image

- Że Josefine zaniemogła. Spodziewała się dziecka, ale straciła je, właśnie wtedy,

kiedy przyszłam do sklepiku po tabliczkę i rysik – wyjaśniła. Uświadomiła sobie, że

rozmowie przysłuchuje się Maria. To nic, pomyślała, i tak dowiedziałaby się od innych.

- Nie wiedziałam nawet, że była w ciąży – zdziwił się ojciec.

- Dziecko Josefine urodziło się za wcześnie, było zbyt małe i zdeformowane. Pewnie

umarło już jakiś czas temu jeszcze w brzuchu matki.

- Co to znaczy zdeformowane? – spytała Maria, ale Elizabeth nie miała siły jej teraz

tego tłumaczyć.

- Potem do sklepiku przyszli ludzie i postanowili sprowadzić doktora. Całą winą za

nieszczęście obarczali mnie, twierdząc, że rzuciłam urok na Josefine. Krążą plotki, że

przyczyniłam się również do tego, że Ragna oparzyła rękę, i… - urwała, bojąc się dokończyć.

Jednak wiedziała, że musi powiedzieć wszystko, zanim zrobią to za nią inni. – I do śmierci

Leonarda Dalsruda – wykrztusiła.

W kuchni znów zapadła cisza. Nawet Ane zamilkła. Przytuliła się do piersi marki z

kciukiem w buzi. Elizabeth czekała na reakcję ojca i Jensa. Po części to, co mówili ludzie,.

Była prawdą. Otruła Leonarda. Dlatego bała się spojrzeć mężowi w oczy. Patrzył na nią z

niedowierzaniem u wydawało się, że minęła wieczność, zanim się odezwał.

- To kłamstwo – rzekł tylko, jakby miał nadzieję, że Elizabeth wyśmieje całe to

gadanie.

- A jednak tak mówią – rzekła słabym głosem, mocniej przytuliła Ane i zaczęła ją

kołysać.

- Słyszeli kto takie oszczerstwa! – krzyknął ojciec. Elizabeth widziała go tak

wściekłym tylko raz: kiedy się domyślił, że ona jest w ciąży.

- Co powiedzieli Abraham i Josefine? – spytał i podniósł się ze stołka. Jens uczynił to

samo. Stali po przeciwległych końcach kuchennego stołu. W środku między nimi siedziała

Maria, spięta i zaciekawiona jednocześnie.

Maria nie powinna tego słuchać. Ale teraz było już za późno, dziewczynka sporo już

usłyszała.

- Josefine zarzuciła mi, że śmierć dziecka to moja wina, a potem Abraham zaniósł ją

do domu.

- Popłynę tam i porozmawiam z nimi – postanowił Jens o zerwał kurtkę z oparcia

krzesła.

- Nie – poprosiła Elizabeth i również wstała. – Teraz jest tam tłum ludzi. Na pewno

przyszedł też doktor. Mają tam i tak dość zamieszania. Najlepiej, jeśli puścimy te plotki mimo

background image

uszu.

- Plotki czy nie, nie możemy pozwolić, by rozpowiadano o nas takie kłamstwa – rzekł

ojciec czerwony na twarzy.

- Siadajcie – nakazała Elizabeth, czując, że wraca jej dawna siła. Ta, która zawsze

pozwalała jej przetrwać, kiedy wydawało się, że wszystko stracone.

Jesn z ojcem wymienili spojrzenia. Niechętnie z powrotem usiedli. Po chwili

odchrząknęła.

- Kiedy byliście na połowach, przydarzyło mi się coś przykrego – zaczęła. – Razem z

Marią wybrałyśmy się do sklepiku, żeby kupić mąkę na kredyt. Josefine mnie upokorzyła i

straciłam panowanie nad sobą. Powiedziałam jej, że kiedyś dostanie za swoje, może być tego

pewna. Słyszeli to Hartuvikka i Kornelius. I jeszcze ktoś, ale nie pamiętam jego imienia. To

dlatego teraz uważają, że rzuciłam na Josefine urok.

Z ojca jakby uszło całe powietrze, skulił ramiona i zacisnął pięści. Jens wpatrywał się

w jakiś punkt na ścianie, a Maria gryzła kosmyk włosów.

- Nikt z nas nie może się teraz pokazać w Storvika – stwierdziła Elizabeth. – A później

pewnie też nie.

- Unikając ludzi, nie uciszysz ich gadania. Ale musi istnieć jakiś sposób, by przerwać

te oskarżenia – odezwał się Jens.

- Będzie, jak powiedziałam – odparła stanowczo i wstała. – Idziemy do domu. Jeśli

ktoś ma rozmawiać z mieszkańcami Storvika, to tylko ja. – Odczekała chwilę, zatrzymała

spojrzenie na Jensie, dopóki nie skinął głową.

Ojciec podniósł wzrok.

- Zawsze robisz to, co chcesz – rzekł zmęczony, lecz mimo to się uśmiechnął.

Widocznie uznał, że decyzję córki należało uszanować.

Długo szli obok siebie w milczeniu. Pierwszy odezwał się Jens.

- Jesteś dla siebie zbyt surowa, Elizabeth, skoro nie chcesz, byśmy popłynęli do

Storvika i porozmawiali z Abrahamem i Josefine.

- Muszę tak być – rzekła cicho. – Życie jest twarde i jeśli chcę przeżyć, muszę tak

właśnie postępować.

Choć w jej słowach było sporo racji, nie powiedziała całej prawdy. Najbardziej bała

się tego, co Hartuvikka mogłaby rozgłosić o Leonardzie. Potrzebowała czasu, żeby to

przemyśleć.

- Rozmawiałam z nowym nauczycielem – rzekła nieoczekiwanie zmieniając temat.

- Ach, tak. I jaki on jest?

background image

- To dobry człowiek – stwierdziła z przekonaniem. – Możemy tylko się cieszyć, że

Maria będzie się u niego uczyła.

Jens objął żonę ramieniem, a ona przytuliła się do niego. Dobrze mieć Jensa przy

sobie, dawał poczucie bezpieczeństwa i wsparcie.

background image

Rozdział 9

Kuchnię wypełnił intensywny zapach sodowego mydła, kojarzący się Elizabeth z

wiosennymi porządkami. Jako dziecko siadywała na skrzyni z torfem, a matka w tym czasie

myła podłogi, opowiadając o huldrach i nieziemskich stworach. Tak było, zanim urodziła się

Maria i Elizabeth nie musiała włączać się do prac domowych. Dzieciństwo miała szczęśliwe.

Naturalnie wtedy również rodzinę spotkały smutki i zmartwienia, ale wraz z upływem lat

sprawiały wrażenie coraz bardziej błahych.

Elizabeth podniosła się z trudem, potarła dolną część kręgosłupa i rozprostowała nogi.

Szorowanie podłóg na kolanach zabierało dużo czasu. Ale też zrobiło się ładnie, stwierdziła,

podziwiając świeżo wysprzątane pomieszczenie. Ściany, sufit i podłoga – wszystko lśniło

czystością. Miedziane garnki wiszące pod pułapem nad paleniskiem wypucowała

poprzedniego dnia. Teraz błyszczały jako złoto. Musiała przyznać, że winna była

wdzięczność teściowej. Gdyby Ragna nie zaofiarowała się, że przypilnuje dzisiaj Ane, nie

uporały się tak szybko z porządkami. Elizabeth podeszła do pryczy pod oknem i usiadła.

Na stole leżały spódnica i bluzka, które przerobiła dla Marii ze starych rzeczy mamy.

Tego pierwszego dnia w szkole siostra będzie wyglądała jak mała dama. Elizabeth

uśmiechnęła się trochę smutno. To dziwne, że Maria jest już taka duża. Mała Maryjka… W

myślach zawsze będzie ją tak nazywała, nawet gdy młodsza siostra skończy sto lat.

Przyłożyła policzek do szyby. Kiedy wytężyła wzrok, mogła dostrzec w dole Jensa,

który przy brzegu budował szopę na łodzie. Ich własną! Elizabeth czuła się taka szczęśliwa,

że będą mieli szopę mieli szopę na łodzie należącą tylko do nich.

Przebiegła wzrokiem ponad gospodarstwem Heimly. Jak tylko trochę odetchnie,

pójdzie po Ane.

Zamknęła oczy i cofnęła się myślami do dzisiejszego przedpołudnia.

Gdy tylko Jens wyszedł, zjawiła się u nich Ragna. Teściowa przyniosła w niedużym

worku trochę owczej wełny.

- Wzięłam ze sobą trochę wełny dla ciebie - powiedziała. – Może starczy na jakieś

ubranko dla Ane-Elise – dodała i posadziła sobie małą na kolanach.

- Serdecznie ci dziękuję, Ragno. Dowiedziałam się już, z jakich roślin można uzyskać

wyjątkowo żywe kolory. Mogę latem nazbierać ich trochę również dla ciebie, jeśli chcesz.

Ragna w milczeniu skinęła głową. Elizabeth obserwowała ją ukradkiem. Kiedy

widziała, jak teściowa uśmiechała się i obdarzała Ane pieszczotami, czuła jednocześnie

radość i ból. Ragna ciągle doszukiwała się podobieństw między dzieckiem a Jensem.

background image

Elizabeth za każdym razem myślała, że życie byłoby inne, gdyby Jens naprawdę był ojcem

Ane. Szybko odegnała te myśli. Nie mogła sobie na nie pozwolić. Ane była dzieckiem jej i

Jensa, i kwita.

- Pięknie wyczyściłaś te miedziane garnki – zauważyła Ragna.

Nagle Elizabeth odniosła wrażenie, że teściowa przyszła nie tylko po to, żeby

przynieść wełnę.

- Wczoraj je szorowałam. A dzisiaj postanowiłam wysprzątać całą kuchnię – odparła.

Ragna jakby nagle się ożywiła.

- W takim razie może wezmę Ane-Elise do siebie, żebyś mogła popracować w

pokoju?

Elizabeth uśmiechnęła się z wdzięcznością.

- O, tak, byłoby świetnie, gdybyś się mogła nią zająć. Ale pewnie sama masz dużo

pracy, więc…

Ragna przerwała jej.

- Bzdury, potrafię przypilnować dziecka i jednocześnie zajmować się pracą.

Wychowałam przecież dwoje własnych.

No to na pewno teraz też sobie poradzi, dopowiedziała w myśli Elizabeth. Dlaczego,

proponując jej pomoc, teściowa zawsze ją krytykuje? Mimo wszystko wolała puścić mimo

uszu tę uwagę. O wiele szybciej upora się z robotą bez Ane kręcącej się pod nogami.

- W takim razie pójdę na górę i przyniosę dla niej jakieś rzeczy na zmianę –

powiedziała i ruszyła w stronę schodów na poddasze. Jednak w połowie drogi

znieruchomiała, gdy usłyszała słowa teściowej:

- Słyszałam, że byłaś w sklepiku i odebrałaś poród – powiedziała Ragna. – I że

dziecko urodziło się martwe.

Elizabeth głęboko zaczerpnęła powietrza i odwróciła się do Ragny.

- Tak, to prawda – przyznała, zaciskając dłonie pod fartuchem. – Josefine urodziła

dziewczynkę, która przyszła na świat za wcześnie.

- Mówią nie tylko to – ciągnęła dalej Ragna.

- Ach tak – rzekła Elizabeth ze spokojem.

- Gadają, że rzuciłaś zły urok na Josefine i dlatego straciła dziecko. Mało tego,

twierdzą, że byłaś w Dalsrud, kiedy umarł Leonard. Ponoć siedziałaś przy jego łóżku.

Elizabeth chwyciła garnek z wrzącą wodą i zestawiła z ognia.

- Pójdę na górę przynieść rzeczy – powtórzyła. Na górze osunęła się na łóżko i pustym

wzrokiem wpatrywała się w ścianę. – Stało się – rzekła cicho sama do siebie. – Skoro plotki

background image

dotarły do Ragny, to rozpęta się piekło. Będzie mi dokuczać. Wiem o tym, dobrze ją znam.

Próbowała wymyślić coś na swoją obronę, ale nic jej przychodziło do głowy.

Zaprzeczenie, że nie miała z tym nic wspólnego, Ragne nie wystarczy. To musi być coś, co

zamknie jej usta raz na zawsze.

- Elizabeth wstała i chwyciła kilka pieluszek, które leżały na kufrze, a potem zeszła na

dół.

- Nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie – rzekła Ragna z wyrzutem.

- Nie słyszałam, żebyś mnie o coś pytała – odparła Elizabeth.

- Mówiłam, że krążą plotki o tym, w jaki sposób Leonard… Elizabeth przerwała jej.

- To słyszałam, ale to nie brzmiało jak pytanie. Nie dbam o to, co opowiadają o mnie

we wsi. Trzymam się z dala od plotek. Jednak wtedy, kiedy ludzie oczerniają tych, którzy są

mi drodzy, wpadam w gniew. – Poczekała, aż słowa dotrą do teściowej. Chciała przypomnieć

jej o tym, jak rozpowiadała plotki o Dorte.

Widocznie celnie trafiła, bo teściowa zmieniła temat.

- Przyjdź po Ane-Elise, kiedy skończysz – rzekła krótko i nagle zaczęło się je śpieszyć

do wyjścia.

Ale Elizabeth nie zamierzała tak łatwo jej wypuścić.

- Pewnie słyszałaś również o tym, że rozmawiałam z tym starym, okrutnym

nauczycielem, który dręczy dzieci? – Ragna zaczerwieniła się, a Elizabeth mówiła dalej. –

Nie jest ani stary, ani odrażający. To młody, sympatyczny mężczyzna. Pochodzi z porządnej

rodziny w Christianii i jest znajomym Josefine. – Wymyśliła sobie owo pochodzenie z dobrej

rodziny i nie wspomniała o tym, że Henning Nielsen ma w sobie coś, co urzeka kobiety. –

Zastanawia mnie tylko, kto odważył się rozpowiadać o nim takie okropne rzeczy – dodała.

Ragna nie odpowiedziała, tylko czym prędzej wyszła za drzwi.

Elizabeth westchnęła i odgarnęła za ucho kosmyk włosów. Od kilku godzin nie

widziała córki i już za nią tęskniła. Siedziała zatopiona w myślach, gdy nagle usłyszała słaby

odgłos. Początkowo nie zareagowała, sądziła, że dochodził z zewnątrz. Może to zaskrzeczał

ptak albo zapiszczała mysz pod deskami podłogi? Jednak odgłos stawał się coraz silniejszy,

jakby się zbliżał. Powoli wdzierał się w jej świadomość. Płacz dziecka! Pełen bólu płacz

noworodka – przytłumiony, jakby spowijała go gruba wełna i jakby dochodził z daleka, a

jednocześnie jak gdyby dziecko płakało tuż obok, w kuchni. Elizabeth wstała, kolana pod nią

drżały. Wzrok utkwiła w schodach na poddasze. Chciała coś powiedzieć, odmówić Ojcze

nasz, cokolwiek, byleby uciszyć ów płacz.

Jednak zaschło jej w gardle i tylko bezgłośnie zaszlochała. Przerażona wypadła za

background image

drzwi. Niemal frunęła w dół wzgórza, przeskakiwała przez kamienie i kępy trawy.

Wyczerpana upadła, przycisnęła ręce do zimnej ziemi. Albo postradałam zmysły, pomyślała

w desperacji, albo zaraz to się stanie. Nie mam już siły słuchać tych głosów i płaczu, nie dam

rady…

Leżała tak, aż wilgoć i zimno zaczęły przenikać przez ubranie. Powoli obejrzała się w

stronę domu. Muszę się dowiedzieć, skąd ten płacz, pomyślała. Jeżeli nie uda mi się go

uciszyć, oszaleję!

Wstała i zaczęła schodzić z ścieżką w dół w stronę Heimly.

W kuchni panowała cisza, kiedy Elizabeth tam weszła. Ragna siedziała z robótką na

drutach.

- Dzień dobry – przywitała się Elizabeth. Pożałowała, że nie poprawiła ubrania, zanim

pokazała się teściowej.

- Dzień dobry – odpowiedziała Ragna i odłożyła robótkę na krzesło. – Już skończyłaś

sprzątanie? Ane jest na poddaszu i bawi się z Indianne. Olav i Jakopb poszli pomóc

Jensonowi przy budowaniu szopy na łodzie. Siadaj – wskazała na krzesło i podeszła do

kredensu, żeby wyjąć filiżanki i spodeczki.

Elizabeth zyskała trochę czasu na zebranie myśli.

- Upadłaś po drodze? – spytała Ragna, patrząc na mokrą spódnicę synowej.

- Tak, poślizgnęłam się na górze w Dalen. Muszę się umyć. – Podeszła do wiadra i

zaczerpnęła wody do miski.

Widzę, że sama sobie tu radzisz – zauważyła Ragna cierpko. Nie podoba jej się, że

czuję się jak u siebie w domu, pomyślała Elizabeth.

Nie rozmawiały wiele, zanim usiadły przy stole, żeby napić się kawy i coś przegryźć.

- Musisz coś zjeść, bo inaczej wyniesiesz z tego domu cały dobrobyt – przymusiła ją

Ragna, podsuwając półmisek bliżej Elizabeth.

Dziewczyna wzięła kawałek chleba, ale nie ugryzła ani kęsa.

- Kto mieszkał przed nami w Dalen? – spytała niespodziewanie. Ragna wpatrywała się

przed siebie, jakby tam miała napisaną odpowiedź.

- To była rodzina komorników – zaczęła. – Mieli bardzo dużo dzieci, aż piętnaścioro.

– Ragna również zapomniała o jedzeniu, a w jej głosie pojawiło się przygnębienie. –

Pamiętam, że bardzo ciężko pracowali. Niełatwo było wykarmić taką gromadę. Często

żebrali, zwykle wysyłali po prośbie któregoś z dzieci. Przypomniałam sobie dobrze jedno z

nich, dziewczynkę w wieku może pięciu kat, śliczną z kręconymi włosami. Tak, biedni

ludzie. – Ragna pokręciła głową, po czym ciągnęła dalej. – Dawaliśmy, co tylko mogliśmy,

background image

ale sami wtedy niewiele mieliśmy. Tak samo jak teraz nie każdego roku zbiory były równie

bogate. Jakob i ja byliśmy krótko po ślubie.

Zatem nic dziwnego, że nie pamiętam tych ludzi, jeszcze mnie wtedy nie było na

świecie, stwierdziła Elizabeth w duchu.

- Ojciec rodziny, Olai, się powiesił – westchnęła Ragna. – Mówiono, że nie miał już

siły znosić biedy. Zostawił wszystko na barkach żony. Pochowali go poza cmentarzem, jak to

samobójcę. Życie to najpiękniejszy dar, jaki Bóg dał człowiekowi, a kto je zniszczy, nie

zasługuje na to, by spocząć w błogosławionej ziemi.

Potrafię go chyba zrozumieć, pomyślała Elizabeth. Ile znoju i biedy może udźwignąć

człowiek, zanim się załamie? Jednak to jeszcze nie dało jej odpowiedzi, dlaczego ciągle

słyszy płacz dziecka. To, że Olai nie spoczął w błogosławionej ziemi i nie znalazł spokoju po

śmierci, nie ma nic wspólnego z płaczem noworodka.

- Co się stało potem? – spytała.

- Wszystkie dzieci zostały rozmieszczone w rodzinach w różnych częściach kraju, a

matka dostała zasiłek i zamieszkała u jakichś ludzi.

- A więc wyprowadziła się z Dalen? – spytała Elizabeth i upiła łyk kawy, która już

wystygła.

Ragna siknęła głową.

- Czy miała ze sobą noworodka, kiedy wyjeżdżała? – dopytywała się Elizabeth.

- Nie, najmłodsze miało za dwa- trzy lata. To niemal dziwne, że wszystkie przeżyły,

tyle ich było. Nie stracili ani jednego. Pewnie, mimo wszystko, Bóg miał ich w swej opiece.

A więc żadne z dzieci Olaia nie umarło, pomyślała Elizabeth.

- A czy przed nimi mieszkali tam jacyś ludzie? – chciała wiedzieć.

- Nie, ten dom został zbudowany jako zagroda komornicza – wyjaśniła Ragna. –

Przedtem nie było tam żadnych zabudowań. Mogę to powiedzieć z całkowitą pewnością,

ponieważ nikt by nie zbudował domu w tak niedostępnej okolicy, z dala od morza i żyznej

ziemi.

Zdawało się, jakby Ragna pożałowała swych słów, ponieważ w jej ruchach pojawiła

się jakaś nerwowość. Może się zawstydziła, że nam ofiarowała ten plac? – zastanowiła się

Elizabeth. Ale my mimo wszystko pokochaliśmy to miejsce, ponieważ należy do nas i nie

musieliśmy u nikogo zaciągać długu.

- Jeszcze kawy? – Ragna przysunęła bliżej czajnik. Elizabeth położyła dłoń na

filiżance i pokręciła głową.

- Nie, dziękuję, zaraz muszę wracać do domu. Dziękuję za rozmowę i poczęstunek.

background image

Było bardzo miło.

Naprawdę tak uważała, chociaż po rozmowie z Ragną czuła się niewiele mądrzejsza.

Raczej wprost przeciwnie.

W kuchni pachniało jeszcze świeżością po gruntownym sprzątaniu. Gotując rybę i

ziemniaki, Elizabeth nieustannie zerkała za siebie, a jej ruchy zdradzały zdenerwowanie.

Obiad był gotowy, zanim Jens wrócił do domu, więc wyjęła wełnę, która przyniosła

Ragna i usiadła przy kołowrotku. Starała się bardzo, by nitka była równia i bez zgrubień.

Nagle usłyszała, że ktoś za nią stanął. Obróciła się na stołku.

- Ojej, ale mnie wystraszyłeś, Jensie!

- Czego się tak boisz? – spytał, zdjął kurtkę i usiadł przy stole.

- Po prostu zamyśliłam się – rzekła z udawaną beztroską. Coś ją powstrzymało przed

opowiedzeniem o tym, co jej się przydarzyło.

Jesn wydaje się zmęczony i mizerny, pomyślała, obserwując go ukradkiem. I prawie

się nie odzywa, spojrzała na niego kątek oka, kiedy odkładał sztućce i dziękował za smaczne

jedzenie. Ręce miał pokaleczone po całodziennej pracy.

- Czy nie możesz zostawić tej roboty do jutra? – spytała cicho i wstała od stołu. Nie od

razu odpowiedział; położył się na pryczy i zasłonił oczy ramieniem.

- Samo się nie zrobi – odparł w końcu. Elizabeth zostawiła go w spokoju. Sprzątnęła

ze stołu, a brudne naczynia postawiła na

blacie.

- Pójdę na górę położyć Ane – oznajmiła, ale nie była pewna, czy słyszał. Otuliła

kołdrą córeczkę i pogładziła ją po włosach.

- Mama musi położyć spać swojego aniołeczka, żeby brzuszek odpoczął po jedzeniu –

szepnęła i lekko pocałowała Ane w policzek.

Jens już spał, gdy wróciła na dół. Nie chciała go obudzić. Postanowiła zająć się

przędzeniem, a zmywanie zostawić na później. Wtedy Jens się przeciągnął i niechętnie wstał.

- No, trzeba wracać do roboty – rzekł i ziewnął.

- Mógłbyś mi najpierw przynieść trochę wody do zmywania? – spytała, ale

zawstydziła się, że prosi go o wykonanie pracy, która należy do kobiet.

- Jasne – rzekł po prostu, wziął dwa wiadra i wyszedł.

Nie chciała, żeby znów zostawił ją samą w domu, bała się upiorów. Dreptała

zdenerwowana tam i z powrotem, kiedy Jens wrócił. Postawił wiadra na podłodze.

- Proszę, przyniosłem wodę – oznajmił. – Ale teraz muszę już iść. – Pocałował ją w

czoło.

background image

Elizabeth zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do niego.

- Dlaczego nie możesz zostać jeszcze chwilę? – zamruczała. – Ane śpi i zostaliśmy

całkiem sami…

Zanim zdążył odpowiedzieć, pocałowała go i przywarła do niego biodrami.

Przyciągnął ją ku sobie.

- Jesteś dobra, moja Elizabeth – szepnął o pocałował ją w szyję, próbując rozpinać

guziki jej bluzki. Nagle zatrzymał się i nieco ją od siebie odsunął. – Przyznaj się, co cię

dręczy? – spytał i przyjrzał się żonie badawczo.

- Nic – odpowiedziała, umykając wzrokiem. Jednak on nadal trzymał ją na dystans.

- Robisz wszystko, żebym został – rzekł łagodnie. – Powiedz mi, o co chodzi, to

zostanę dziś w domu i ci pomogę. – Usiadł na brzegu paleniska, pociągnął ją ku sobie i

posadził na kolana.

Elizabeth kiwnęła głową. Jakie on ma długie nogi, pomyślała i przytuliła się do piersi

męża.

- Znowu słyszałam płacz dziecka – zaczęła. – Tak się przestraszyłam, że pognałam

pędem do Ragny. Wstąpiła tu rano i zabrała Ane do siebie – dodała. – Ragna opowiedziała mi

o rodzinie, która tu przed nami mieszkała. – Zawahała się chwilę, po czym mówiła dalej. –

Żadne z ich dzieci nie umarło tuż po urodzeniu.

- Wierzysz w to? – spytał.

- Tak, chociaż gdyby było inaczej, to tłumaczyłoby płacz noworodka, który słyszałam.

Jeśli maleństwo umarło, zanim zostało w ochrzczone, teraz nie może zaznać spokoju w

grobie. – Zobaczyła, że Jens, jeżeli to się będziesz powtarzać.

- Boisz się? – spytał, w jego głosie nie było śladu drwiny.

- Tak – odparła szczerze. – Już wcześniej widziałam zmarłych, ale to teraz mnie

przeraża. Czuję w tym coś złego. Coś… Nie wiem, co to takiego.

- Rozumiem – rzekł i przytulił ją. Objęła go za szyję i szepnęła:

- Zostań dzisiaj przy mnie. Proszę cię. Uśmiechnął się krzywo i pocałował żonę.

- Zobaczę – mruknął.

Elizabeth nie chciała puścić Jensa i usiadła, obejmując jego biodra udami. Usłyszała,

że jego oddech stał się cięższy, a kiedy Jens próbował rozpiąć jej bluzkę, pomogła mu.

Poczuła, że jest gotów i jęknęła z rozkoszy.

- Rozbierz mnie – poprosiła i wstała.

Zrobił, jak kazała. Ona również zdjęła z niego całe ubranie. W końcu stanęli

naprzeciw siebie zupełnie nadzy. Wtuliła się w jego ramiona, czuła, jak długie włosy łaskoczą

background image

dół jej pleców, kiedy Jens rozwiązał wstążkę i je rozpuścił. Był taki ciepły i duży, nigdy się

nim nie nasyci, pomyślała i położyła się na stercie ubrań. Łono jej pulsowało z podniecenia.

- Weź mnie teraz, od razu – szepnęła.

Jens pokręcił głową i spojrzał na nią z góry. Grzywka opadała mu na oczy.

Uśmiechnął się zaczepnie.

- Nie, jeszcze nie – odparł i pogładził ją po biodrach.

Elizabeth próbowała się lepiej ułożyć. Dłonią odnalazła jego przyrodzenie i objęła je

ostrożnie.

- Czekaj- szepnął Jens i delikatnie odsunął jej rękę. – Spełnię twoją wolę – obiecał

zdławiony, głosem i wślizgnął się w nią.

Elizabeth uniosła biodra, wychodząc mu na spotkanie, aż do chwili, gdy poczuła, jak

przez całe jej ciało przeszła fala rozkoszy. W tym samym momencie Jens wyprężył się, jęknął

i po chwili ciężko na nią opadł.

Został z nią do końca dnia. Wszystko inne mogło poczekać.

Początkowo Elizabeth nie mogła zrozumieć, co ją tej nocy obudziło. Miała wrażenie,

że miękka dłoń gładzi ją po policzku o ktoś szeptem wypowiada jej imię. Oszołomiona, ale

bez strachu wpatrywała się w ciemność.

Może mi się to tylko śni, pomyślała zmęczenia i chciała zamknąć oczu. Wtedy w kacie

pokoju dostrzegła nieznaczny ruch. Powoli ruch stawał się coraz bardziej wyraźny, aż w

końcu z mroku wyłoniły się kontury Liny-Laponki. Elizabeth chciała wymówić jej imię, ale

staruszka położyła palec na ustach i na znak, żeby milczała.

- Jesteś ostatnio zmęczona i czegoś się lękasz – rzekła Lina łagodnie. Elizabeth skinęła

głową.

- Domyśliłam się tego, dlaczego pragnę ci pomóc i dać ci odpowiedź na pytania, które

sobie zadajesz. Olai nie był w stanie dłużej znosić biedy i głodu. Ze swym własny,

cierpieniem jakoś by sobie poradził, ale nie mógł patrzeć, jak cierpią dzieci. Co noc płakały

przez sen. Starsze nie odzywały się w ciągu dnia i cierpiały w milczeniu, ale młodsze, te,

które niczego nie rozumiały… - Lina urwała, jak gdyby ów obraz na nowo odżył w jej

pamięci i nie mogła dalej mówić. – Żona Olaia urodziła chłopczyka. Był słaby, a ona nie

miała pokarmu. Jej piersi były puste, ponieważ ona też nie miała co jeść. Maleństwo płakał z

głodu dzień i noc, aż Olai w końcu stracił nad sobą panowanie i udusił noworodka. Żonie

powiedział, że teraz ich dziecko znalazło lepsze miejsce i nie będzie musiało więcej cierpieć.

Potem sam się powiesił, bo żona nie mogła mu wybaczyć tego, co zrobił. Tak, wiem, o czym

myślisz, Elizabeth: Ragna powiedziała ci, że nie mieli wtedy noworodka. Jednak nikt nawet

background image

nie wiedział, że żona Olaia była w ciąży. – Lina zamilkła i po chwili mówiła dalej. – Ani ów

chłopczyk, ani Olau nie mogą znaleźć spokoju. I ty musisz im pomóc, Elizabeth. Olai ukrył

noworodka pod podłogą w kuchni i ty musisz zadbać o to, by dziecko spoczęło w

poświęconej ziemi. Wtedy chłopczyk, który nawet nie został ochrzczony przez pastora,

odnajdzie wieczny spokój. Rodzice urządzili mu tylko skromny domowy chrzest.

Lina-Laponka zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Elizabeth wypełnił błogi

spokój i chwilę później zapadła w sen bez marzeń sennych.

W pokoju szarzało, gdy na powrót otworzyła oczy. Oszołomiona szukała po omacku

wokół siebie, poczuła ciepłe, szerokie plecy Jensa i przytuliła się do niego. Powoli

przypomniała sobie sen… ale czy to był sen? Zadrżała i naciągnęła kołdrę na ramiona.

Przypomniała sobie to, co jej Lina powiedziała, słowo po sowie. Bez względu na to, czy to

sen, czy jawa, to Laponka podsunęła jej rozwiązanie zagadki.

Przez chwilę leżała i zastanawiała się, czy powinna się ubrać, zanim Jens się obudzi,

czy może lepiej go obudzić i od razu wszystko opowiedzieć. Zdecydowała się na to pierwsze.

Ostrożnie wymknęła się z łóżka i wzięła ubranie przewieszone na oparciu krzesła. W ciągając

pończochy, rzucała ukradkowe spojrzenia w kąt, w którym widziała Linę-Laponkę.

Niecierpliwiła się jednocześnie bała, co znajdą pod podłogą. Może powinnam sama szukać i

nie mówić nic Jensowi? Mogło się przecież zdarzyć, że pod kuchennymi deskami nic nie ma.

Co on sobie wtedy o niej pomyśli?

- Tak wcześnie wstałaś? – usłyszała nagle za sobą. Podskoczyła i krzyknęła, aż Ane

się obudziła i zaczęła płakać.

- Nie chciałam cię przestraszyć – przeprosił Jens i uniósł się na łokciu.

Elizabeth wzięła córeczkę na ręce i kołysała, dopóki miała nie przestała płakać. Potem

odwróciła się do Jensa. Odgarnął włosy i ziewnął.

- Nie możesz spać? – spytał.

Muszę mu powiedzieć, niech sobie myśli, co chce, zdecydowała i usiadła na brzegu

łóżka.

- Widziałam dziś w nocy Linę-Laponkę. Wyjawiła mi, co się przed laty w tym domu

wydarzyło – zaczęła.

Jens zmarszczył brwi i przełknął ślinę.

- No i co takiego się stało? – spytał. Ubierz się, to wszystko ci opowiem.

Jens ubrał się w milczeniu i Elizabeth opowiedziała mu całą historię. Kiedy skończyła,

spojrzała na męża, czekając na jego reakcję.

- Pójdę obrządzić zwierzęta w oborze, a ty zajmij się Ane. Potem zerwę podłogę –

background image

rzekł z powagą.

Elizabeth skinęła głową w odpowiedzi i zeszli na dół. Odczuła ulgę, że Jens jej

uwierzył.

Tego ranka żadne z nich nie miało ochoty na kaszę. Tylko Ane jadła z apetytem. Jens

długo jest w oborze, pomyślała Elizabeth. Ciągle kierowała wzrok ku miejscu, skąd zwykle

dochodził płacz dziecka, jak gdyby spodziewała się, że znów go usłyszy.

Wreszcie Jens wrócił. Elizabeth posadziła Ane na podłodze i dała jej do zabawy

koszyk z kłębkami wełny, żeby siedziała spokojnie. Spojrzała na córkę z czułością. Ane

wydawała się tak krąglutka i zadowolona. Żadne dziecko nie powinno płakać z głodu,

pomyślała, czując dławienie w gardle.

- Wydaje mi się, że powinieneś szukać tam – rzekła i wskazywała na podłogę przy

schodach prowadzących na poddasze. Słyszała o martwych, nieochrzczonych dzieciach,

których dusze błąkały się wśród żywych. Zdarzało się, że niezamężna matki zabijały

noworodki, żeby uniknąć wstydu. Widma tych dzieci pojawiły się w miejscach, gdzie zostały

zakopane, i wołały matki lub dawać inne znaki, które mogły zdradzić zbrodnię.

Jednak to dziecko zginęło z ręki ojca, ponieważ cierpiało z głodu. Elizabeth pomodliła

się w duchu, żeby niczego nie znaleźli. Może wcale nie widziała Liny, może to wszystko było

snem?

Kiedy Jens zdjął dwie pierwsze deski, zrobiła kilka kroków do tyłu. Jednak po chwili

podeszła bliżej i uklękła. Zajrzała do środka.

- Coś tu jest – rzekł Jens o zaczął rozgrzebywać ziemię.

Ich oczom ukazywały się resztki worka z juty i maleńki szkielet.

Elizabeth odwróciła się do Jensa o spojrzała mu w oczy. Łzy przesłoniły jej obraz.

- O Boże – szepnęła i oparła się na piersi męża. Jesn oddychał szybko, jak gdyby

brakowało mu powietrza.,

A więc to prawda. Olai pozbawił życia własnego synka, pomyślała. Ogarnął ją taki

wielki smutek, jak gdyby to jej dziecko tu leżało. To niegodne, by takie maleńkie ciało

pogrzebać pod deskami podłogi. Czy biedactwo bardzo cierpiało, kiedy ojciec dusił? Jaki

musiało czuć ból, gdy głód ściskał jego maleńki brzuszek? Ujrzała przed sobą maleńkiego

człowieka wymachującego rączkami i zaciskającego piąstki. Dawno nie płakała, lecz teraz

szlochała na piersi Jensa z powodu niemowlęcia, które kiedyś tak samo płakało, żałośnie i

długo.

background image

Rozdział 10

Ostatnio podłogowa deska wróciła na miejsce. Elizabeth otarła łzy.

- Musimy zająć się resztą, Jens – rzekła zmęczona i wzięła Ane na ręce. Przytuliła

miękkie ciało dziecka, dziwiąc się na nowo, jak można odebrać życie takiemu maleństwu.

Nagle usłyszeli czyjeś kroki na kamiennej półce. Po chwili ktoś mocno zapukał do

drzwi. Elizabeth podskoczyła ze strachu.

- Na Boga, kto to może być o tak wczesnej porze? – szepnął Jens ochryple. Elizabeth

rzuciła szybkie spojrzenie na miejsce, gdzie znaleźli zwłoki dziecka i

uznała, że niczego podejrzanego nie było widać. Mimo to jej głos zabrzmiał

nienaturalnie wysoko i przenikliwie, gdy powiedziała „proszę”.

Gość musiał się pochylić, żeby zmieścić się w drzwiach, i po chwili wypełnił sobą

prawie całą kuchnię.

- Dzień dobry przywitał się Jens. On pierwszy odzyskał mowę. – Wcześnie nam

lensam składa wizytę.

- Hm, wizytę – mruknął i, jak Elizabeth zauważyła, poczuł się niezręcznie. – Jest coś,

o czym chciałbym porozmawiać z Elizabeth, a jak wiadomo, jeśli ma się dużo do zrobienia,

dobrze jest zacząć wcześnie rano.

- Prawda, prawda – przytaknął Jens i poprosił lensmana, by zajął miejsce przy stole,

Elizabeth czuła, że serce mocno wali jej w piersi. Jak Jens może być taki spokojny?

Mocniej przytuliła Ane. Dobrze czuć ją tak blisko. Opanuj się, upomniała samą siebie.

Lensman nie wie nic o Leonardzie, a o szkielecie dziecka niewiele możemy powiedzieć, bo

nie mamy z tym nic wspólnego. Uspokojona tymi myślami zestawiła Ane na ziemię.

- Może filiżankę kawy? – zaproponowała i poszła zaparzyć kawę, zanim otrzymała

odpowiedź.

Jens i lensman rozmawiali o codziennych sprawach, a Elizabeth nakrywała do stołu.

Wyjęła obrus, postawiła miseczkę z brązowym cukrem, który długo oszczędzali. Widząc to,

lensman rzekł:

- Proszę sobie nie robić kłopotu z mojego powodu, nie zostanę dużo czasu.

- No, ale odrobiny kawy lensman chyba nie odmówi – uśmiechnęła się, a w duchu

powiedziała: Mów, czego chcesz, i kończ!

Wymieniła z Jensem spojrzenia i nieznacznie wskazała w stronę narożnika kuchni.

Potem lekko pokręciła głową na znak, żeby jeszcze zaczekali z opowieścią o straszliwym

znalezisku.

background image

- Widzę, że się pan skaleczył – zauważył lensman i skinął w stronę policzka Jensa.

- Tak, to się stało w Storvaagen – wyjaśnił Jens i pogładził bliznę. – Ktoś na mnie

napadł w ciemności. Nikt nie widział, kto to, i niczego nie udało nam się dowiedzieć – dodał.

Elizabeth dosłyszała w jego głosie nutę goryczy.

- Proszę, zjedzcie coś – wtrąciła i nalała kawy. – Może chleba z solony, mięsem? –

zaproponowała nieco nieśmiało i pomyślała ciepło o Ragnie, która dała im trochę jedzenia.

Dzięki niej mogli teraz jeść chleb na śniadanie zamiast polewki, stwierdziła w

duchu, i poczuła ukłucie wyrzutów sumienia z powodu takiej rozrzutności.

Poczekała, aż lensman skosztuje kawy i chleba, po czym spytała:

- Mówił lensman, że chciał ze mną o czymś porozmawiać? – Cieszyła się, że

nauczono ją zwracać się w odpowiedni sposób do ważnych osób. Wiedziała, że nie należy

mówić do nich na ty. No to czegoś się przynajmniej nauczyłam w Dalsrud, pomyślała i

uśmiechnęła się z goryczą.

- Tak, rzeczywiście – zaczął, zwlekając z wyjaśnieniem. – Któregoś dnia wezwała

mnie Jozefine z Storvika. Jak twierdzi, urodziła martwe dziecko.

Elizabeth skinęła głową i wzięła Ane na kolana.

- Mówiła dalej, że pani jako jedyna była w sklepiku, wtedy kiedy to się stało.

Elizabeth znów skinęła głową. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że lensman zwracał

się do niej na pani. To sprawiło jej przyjemność.

- Tak, zgadza się – potwierdziła. – Przyszłam kupić tabliczkę i rysik dla Marii, mojej

siostry. Josefine mnie obsługiwała i nagle źle się poczuła. Byłyśmy wtedy tylko my dwie w

sklepiku, jak lensman wie. Pomogłam dziecku przyjść na świat, ale niestety zmarło jeszcze w

łonie matki. Urodziło się bardzo malutkie, poza tym było tak zdeformowane, że i tak by nie

przeżyło.

Urwała. Musiała przełknąć dławienie w gardle. Trudno było myśleć o zwłokach

noworodka pod podłogą lub o martwym dziecku Josefine, siedząc z małą, delikatną Ane na

kolanach.

- Świat nie jest sprawiedliwy – rzekła smutno. – To powszechnie znana prawda.

- Tak, ma pani rację – przyznał lensman i wyjął z kieszeni niedużą książkę.

Przewertował kilka kartek i mówił dalej. – Josefine twierdzi dalej, że przyszła pani do

sklepiku w czasie zimowych połowów, żeby kupić mąkę na kredyt. Zgadza się?

- Tak, przypłynęłam z dziećmi. To było zresztą tego samego dnia, kiedy dostałam list

z pieniędzmi od Jensa, dlatego od razu spłaciłam dług. To dla nas ważne, żeby nie zaciągać

długów – dodała.

background image

- Josefine twierdzi, że rzuciła pani na nią zły urok, ponieważ doszło między wami do

drobnej sprzeczki.

Wtedy wtrącił się Jens

- Przepraszam, że przerywam, ale lensman nie wierzy chyba w takie przesądy? Nikt

nie może nikogo rzucić uroku! Czarownic już nie ma!

- W tej sprawie moje zdanie nie ma nic do rzeczy – odparł lensman. – Ale dla

porządku muszę wysłuchać obu stron. Wtedy stwierdzę, czy przekazać sprawę dalej.

- Oczywiście – zgodziła się Elizabeth i poczuła przypływ odwagi. – Ale zarówno

świadkowie, którzy przyszli do sklepiku, i doktor, którzy zjawili się później, mogą

zaświadczyć, że dziecko urodziło się za wcześnie, było zdeformowane i niezdolne rozwijać

się ani przeżyć. To, czy mogę rzucać urok na ludzi, jak lensman twierdzi, to zupełnie inna

sprawa. To plotka, która nie ma z porodem Josefine nic wspólnego. Jednak wierzę, że tak

szanowany człowiek jak lensman ma inne i ważniejsze sprawy niż zajmowanie się babskimi

plotkami.

Mówiąc to, uśmiechnęła się w taki sposób, że załagodziła trochę swą kąśliwą

wypowiedź. W tej sytuacji nie mógł nic powiedzieć,

Wreszcie zamknął notatki, odchrząknął i upił trochę kawy.

- Cóż, Abraham też powiedział coś o tym, że dziecko nie było całkiem takie jak

powinno. – Znowu odchrząknął. – W takim razie trzeba zakończyć tę sprawę.

Zamierzał wstać. W tym momencie Elizabeth spojrzała znacząco na Jensa.

Odpowiedział jej skinieniem głowy, więc zaczerpnęła powietrza i rzekła:

- Chcielibyśmy z lensmanem o czymś porozmawiać – zaczęła. – Jens… musiał

naprawić podłogę w kuchni. Wtedy coś odkryliśmy… coś, czego najchętniej chcielibyśmy się

pozbyć.

Trudno jej było o tym mówić, musiała szukać każdego słowa. Musiała też kłamać. Nie

mogła przecież powiedzieć lensmanowi, że słyszy głosy i widzi nieboszczyków. Jens

przyszedł jej z pomocą.

- Pod podłogą znaleźliśmy szkielet noworodka – wyznał i mówił dalej, zanim

funkcjonariusz zdążył zadać jakiekolwiek pytanie. – Leżał tu przez wiele lat. Od czasu, kiedy

jeszcze mieszkała tu rodzina Olaia.

Lensman stał w miejscu i długo wpatrywał się w Jensa, jak gdyby rozważał, czy mu

uwierzyć. Wreszcie skinął głową.

- Tak przypominam sobie. Olai odebrał sobie życie. Mieli bardzo dużo dzieci, jak

pamiętam, i kosztowało nas wiele trudu, żeby je wszystkie umieścić w jakiejś rodzinie. Nie

background image

wiem, czy ich matka jeszcze żyje. Jeśli mam być szczery, nie wiem nawet, gdzie jej szukać.

Jens mówił dalej jednym tchem:

- Nie chcemy nawet zgadywać, w jaki sposób dziecko zmarło… - urwał, pozwalając,

by słowa zawisły w powietrzu. – Ale jedno jest pewne: stało się to dawno temu i

chcielibyśmy prosić lensmana, aby zabrał ten szkielet do pastora, by mógł go pochować w

błogosławionej ziemi.

- Naturalnie – odparł lensman i wstał. – Czy kości leżą jeszcze… - Skinął głową w

stronę podłogi przy schodach i spojrzał pytająco na Jensa.

- Tak, leżą tam, gdzie je znaleźliśmy. Uznaliśmy, że najlepiej ich nie ruszać. Elizabeth

popatrzyła na Jensa, a potem na lensmana.

- Pójdę do izby, chyba że lensman chciałby jeszcze ze mną o czymś porozmawiać?

- Nie, nie, wszystko powinno być teraz w porządku. Proszę mi wybaczyć kłopot, który

sprawiłem, i przyjąć podziękowania za poczęstunek.

Skinęła głową i pomyślała, że przed ślubem z Jensem głęboko by mu się ukłoniła. Ale

teraz wystarczyło skinienie. Dorosła. Z Ane na ramieniu poszła do izby i dokładnie zamknęła

za sobą drzwi. Usiadła na pryczy i otworzyła księgę psalmów na chybił trafił. Śpiewała ów

psalm już wcześniej i szybko przypomniała sobie melodię. Nie słyszała zbyt wyraźnie, jak

Jens z lensmanem zrywają deski podłogi. Niech Bóg obdarzy tę maleńką duszę i duszę Olaia

spokojem wiecznym, pomyślała, a potem cicho zaśpiewała.

Śmierć mym wybawieniem, bo Jezus przy mnie jest, Umieram bez trwogi, zostawiam

padół łez.

Umieram, lecz się raduję: jestem częścią Jezusa. Szczęśliwy podnoszę kotwicę i

spokojnie do domu żegluję…

Elizabeth czuła, że opuściły ją wszystkie siły. Potrafiła być mocna, jeśli trzeba, ale ze

śmiercią dziecka nigdy nie będzie umiała się pogodzić.

Jens podszedł do pieca i przykucnął obok żony. Wyjęła robótkę, żeby czymś zająć

ręce. Późnym wieczorem, jak teraz, na to jeszcze starczało jej energii.

- Myślę, że powinniśmy jutro wybrać się do kościoła – zaproponował. – Co ty na to,

Elizabeth?

Uśmiechnęła się blado. Musiała się najpierw zastanowić, zanim odpowiedziała.

Dobrze by im zrobiło wysłuchanie słowa Bożego, pomyślała. Lubiła usiąść na chwilę w

kościele, wtedy jej dusza wypełniała się takim spokojem, jak gdyby znalazła się bliżej Niego.

Wtedy też łatwiej jej było złożyć ręce do modlitwy i dziękczynienia.

- Tak, wybierzemy się – rzekła. – Ale w takim razie powinnam przygotować sobie

background image

spódnicę, którą dostałam od ciebie w prezencie na Boże Narodzenie. Muszę ją jutro założyć –

dodała.

- Dobrze – odparł i wstał. – Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Przepełniona

radością, jakiej dawno nie doświadczyła, Elizabeth odnalazła w kufrze

nową spódnicę. Ostrożnie, żeby nie obudzić Ane, wyjęła ją wraz z czystą bielizną i

pończochami. Potem sięgnęła po bluzkę i choć nie była nowa, nie nosiła zbyt wyraźnych

śladów zużycia. Poza tym była czarna, więc dobrze nadawała się do kościoła. Elizabeth

pomyślała, że jeśli narzuci na ramiona szal, który dostała od Jensa, prawie całkiem ją zakryje.

Nie spieszyła się. Przyłożyła rzeczy do siebie i stała przez chwilę, marząc o wielkim

lustrze na poddaszu, takim jakie miała Ragna. Wtedy mogłaby się cała w nim przejrzeć.

Wyjęła też skórzane buty, które bardzo rzadko wkładała. Obejrzała je dokładnie, zanim

postawiła na podłodze. Potem usiadła. Ogarnęło ją bardzo przyjemne uczucie. Radość, że

jutro włoży niedzielne ubranie, wyjdzie ze wsi, i spotka się z ludźmi. Uświadomiła sobie

teraz, że właśnie tego potrzebowała.

Wstała, by przygotować niedzielne ubranie dla Jensa i najładniejsze rzeczy dla Ane.

Potem wzięła świecę i cicho zeszła do kuchni, lampa na stole zgasła i pomieszczenie

rozświetlał tylko blask ognia w palenisku.

Gdy Elizabeth znalazła się na dole, podszedł do niej mąż.

- No, jesteś nareszcie – rzekł i wziął ją za rękę. – Nagrzałem wody, możesz się

wykąpać.

- Ależ Jens – zaprotestowała. – Nie możemy tak często się kąpać! Ile musiałeś się

namęczyć, żeby nanosić wody.

- No, dalej – zachęcał, nie słuchając jej protestów. – Najpierw ty, a potem ja. Ociągała

się trochę, ale parująca woda okazała się zbyt kusząca. Elizabeth

szybko

ściągnęła z siebie ubranie i z głębokim westchnieniem zanurzyła się w kąpieli. Jens

usiadł na podłodze i oparł się o balię. Długo panowała cisza. Elizabeth siedziała z

zamkniętymi oczami i rozkoszowała się ciepłą wodą, w której tak wspaniale odpoczywała. Po

chwili otworzyła oczy, wyciągnęła rękę i potargała Jensowi włosy.

- Nie pojmuję, jak ludzie mogli uwierzyć w to, że rzuciłam urok na Josefine –

powiedziała.

Jens wpatrywał się w płomienie.

- To przypomina mi pewne zdarzenie, które miało miejsce na Storvaagen – rzekł

zamyślony.

background image

- Opowiedz mi o tym – poprosiła. Jens zaczął opowiadać.

- Był tam pewien mężczyzna, który nazywał się Mons i mieszkał w innym baraku.

Naprawdę sympatyczny człowiek, często z nim rozmawiałem. Któregoś dnia wybrałem się do

niego. Kiedy podszedłem do baraku, zobaczyłem przez okno, że jeden z jego kompanów o

imieniu Jurgen grzebie w kufrze Monsa.

- Skąd wiedziałeś, czyj to był kufer? – spytała Elizabeth.

- Na wieku widniały inicjały Monsa. Trochę się cofnąłem, ale nie przestawałem

obserwować przez okno, co tam się dzieje. Zobaczyłem, że Jurgen wyjął z sakiewki Monsa

sporo srebrnych monet i włożył do swojej kieszeni. Początkowo ogarnęła mnie taka złość, że

miałem ochotę wpaść do środka i dać tamtemu nauczkę. Ale się rozmyśliłem. Poszedłem do

Monsa, powiedziałem mu o wszystkim, i ułożyłem chytry plan. Mons miał udawać, że o

niczym nie wie, a kiedy zauważy brak pieniędzy, zacznie strasznie rozpaczać i rozpytywać

wszystkich, czy nie widzieli złodzieja. Miał w ten sposób sprawdzić, czy Jurgen się przyzna.

Mons zrobił tal, jak uradziliśmy, ale złodziej zachowywał się jak gdyby nic. Po jakimś czasie

poszedłem do tamtego baraku i Mons opowiedział mi, że zginęły mu pieniądze. Pytał, czy

pomogę mu je odnaleźć. Odpowiedziałem, że bardzo chętnie i że to potrwa tylko moment.

Rybacy zastanawiali się, jak to zrobię, więc powiedziałem im, że znam sposób,

którego nauczyłem się od pewnego Lapończyka. Następnie przygotowałem miskę z wodą,

wyszeptałem nad nią kilka słów i postawiłem na kufrze Monsa. Miska miała tak stać do

następnego dnia. Zapowiedziałem, że wtedy przyjdę znowu. Nawet ci, którzy wcześniej nie

darzyli mnie zaufaniem, zaczęli mi wierzyć, bo zwykle wskazywałem im najlepsze łowiska.

To proste Elizabeth, wystarczy znaleźć miejsce, gdzie na powierzchni wody zbierają się

pęcherzyki powietrza. W każdym razie wróciłem następnego dnia, zdjąłem miskę z kufra i

postawiłem na stole. Wyrecytowałem kilka słów, patrząc w wodę, a następnie poprosiłem

Monsa, żeby podszedł bliżej i też spojrzał. Powiedziałem mu, że ujrzy twarz tego, który

zabrał jego pieniądze. Mons od razu zobaczył Jurgena. Potem podeszli inni, żeby też

zobaczyć. Podchodzili jeden za drugim, i zerkali w miskę, i wszyscy widzieli to samo. Wtedy

Jurgen się przyznał do kradzieży i oddał dwadzieścia pięć talarów. Resztę wydał, ale obiecał

ze zwrócić.

Elizabeth usiadła w balii.

- Czy z tym odbiciem to prawda? Jens roześmiał się krótko.

- Nie, bujda! Mons był tak mocno przekonany, że to Jurgen jest winny, że wmówił

sobie, że to jego ujrzał w misce. Pozostali nie chcieli być gorsi i woleli nie protestować, więc

twierdzili to samo!

background image

Ta historia wywarła na Elizabeth duże wrażenie, z dwu powodów; dlatego, że Jens

wpadł na taki chytry pomysł, i dlatego, że ludzie dali się tak nabrać.

W czasie gdy Jens się kąpał, przypomniała sobie wieczór przed zamążpójściem.

Wtedy ojciec opowiadał jej historię o huldrach. Sądziła, że już nigdy żadna opowieść tak jej

nie rozbawi.

Wypełnił ją błogi spokój, kiedy, siedząc w kościele, przebiegła wzrokiem po

zgromadzonych wiernych. Wyprostowała plecy zadowolona, że mogła tu przyjść w niemal

nowej spódnicy i w niecodziennej fryzurze. Dziś rano zebrała włosy w luźną koronę.

Kosztowało ją to wiele trudu zauważyła mnóstwo szpilek do włosów, ale rezultat był tego

wart. Po drugiej stronie kościoła siedział Jens, a na samym przedzie Ragna i Jakob. Poza tym

z ich wsi tej niedzieli nikogo nie było.

Elizabeth zaczęła słuchać kazania.

- „Czy Bóg jest sprawiedliwy?” spytał mnie kiedyś pewien człowiek – zaczął pastor. –

Muszę przyznać, że jego pytanie zaskoczyło mnie, i jednocześnie wzburzyło. Oczywiście, że

Bóg jest sprawiedliwy, pomyślałem. „Zrobiłem coś złego i prosiłem o wybaczenie, ale czuję,

że mnie nie wysłuchał” mówił dalej ów mężczyzna.

Elizabeth ciarki przeszły po plecach. Wydawało jej się, że czuje na sobie surowy

wzrok pastora, mimo że siedziała na samym końcu. Czy wielebny mógł wiedzieć o jej

grzechach, czy tylko sobie wymyślił tego człowieka, który pytał o boską sprawiedliwość?

Uznała, że kazanie skierowane jest do niej. Ściskała psałterz w dłoniach i zamknęła oczy. Nie,

oczywiście, że pastor nie mógł znać jej myśli. Otworzyła oczy,

Duchowny mówił dalej:

- W Piśmie Świętym możecie przeczytać takie słowa: „Jeżeli zwrócisz się do Boga i

prosisz Go o litość, jeżeli jesteś czysty i uczciwy, wówczas będzie cię strzegł i wskrzesi twój

dom sprawiedliwości”. Na nic się nie zda modlitwa z zaciśniętymi dłońmi, ona naprawdę

musi płynąć z serca! W Księdze Psalmów napisano: „Strzeż mnie, bym nie zboczył na drogę

zatracenia, i prowadź mnie drogą wieczności”.

Słowa pastora zapadły w serce Elizabeth. Z reszty kazania docierały do niej tylko

urywki, jej myśli błądziły gdzie indziej.

Wyszła z kościoła wcześniej niż Jens. Dawno nie czuła się tak lekko i nie była w tak

dobrym nastroju. Tego dnia słowa pastora podziałały jak oczyszczenie.

Ane zasnęła na jej ramieniu i zaczęła jej ciążyć. Elizabeth rozejrzała się za Jensem i

nagle napotkała wzrok Josefine. Spojrzenie szarych oczu wwiercało się w nią, jak gdyby

mówiło: Nigdy mnie nie zapomnisz. Będę cię prześladować do końca twego życia.

background image

Elizabeth podeszła do Josefine.

- Dzień dobry – przywitała się. – Chciałabym z tobą pomówić, Josefine.

- Nie sądzę, byśmy miały jeszcze o czym rozmawiać – odparła tamta chłodno.

Elizabeth głęboko wciągnęła powietrze.

- Josefine, posłuchaj mnie – rzekła spokojnym głosem. – Jest mi strasznie przykro, że

straciłaś dziecko. Zapewniam cię, że nie uczyniłam nic, b zaszkodzić tobie lub twojemu

dziecku. Musisz mi uwierzyć. Nie rozmawiałaś z lensmanem? Chyba powiedział to samo?

- Domyślam się, że jesteś w zmowie z tym i owym. Potrafisz przekabacić każdego,

żeby ci uwierzył.

Elizabeth na moment oniemiała. Czy ta kobieta postradała zmysły, czy jest po prostu

samym złem? Nagle ogarnął ją gniew.

- To ja próbuję wyciągnąć rękę na zgodę, a ty się tak zachowujesz! Wiesz równie

dobrze jak ja, że dziecko było martwe, zanim się urodziło. Nie zrobiłam nic poza tym, że ci

pomogłam.

- Tak, było martwe – przyznała Josefine. Zmrużyła oczy i zbliżyła się o krok do

Elizabeth. – A kto mu odebrał życie? Nikt inny, tylko ty!

Elizabeth starała się stłumiła wściekłość,

- Gdy mogłaś deptać leżącego, czułaś się wielka – wybuchnęła. – Teraz sama doznałaś

przykrości i przekonałaś się, co to jest bezsilność, a ponieważ nigdy przedtem tego nie

doświadczyłaś, zrzucasz winę na mnie.

Mam nadzieję, że kiedyś zrozumiesz, o co mnie oskarżasz, i że w ten sposób tylko

siebie ośmieszasz. Jesteś żałosna, Josefine, i naprawdę ci współczuję. – Ostatnie słowa

wymówiła z sarkazmem, a potem odwróciła się i odeszła zdecydowanym krokiem.

W powrotną drogę do domu zabrali się z Ragną i Jakobem. Elizabeth ciągle jeszcze

czuła złość. Mogła powiedzieć Josefine jeszcze więcej. Miała nadzieję, że niektóre z jej słów

jednak trafiły do sklepikarki.

Ragna zerknęła na synową i odchrząknęła,

- Jakob i ja zostaliśmy zaproszeni do Dalsrud – rzekła. – Kristian powiedział, że was

też serdecznie zaprasza. Myślę, że zależy mu na tym, byście przyjechali.

Elizabeth drgnęła i poszukała dłoni Jensa. Ragna mówiła dalej:

- Kristian chciał wiedzieć, jak się czujesz, Jens, po tym wypadku na Storvaagen.

Elizabeth ucieszyła się, że siedzi, gdyż nagle poczuła, że jej kolana zrobiły się dziwnie

miękkie. Na szczęście dla niej Jens odpowiedział.

- Nie mam czasu pojechać do Dalsrud, bo czeka nas mnóstwo roboty. Szopa na łodzie

background image

jeszcze nie jest gotowa.

- Mówiliśmy o następnej niedzieli – prychnęła Ragna. – A to dzień wolny od pracy,

więc i tak niewiele byście zrobili.

- A co takiego miałbym robić w Dalsrud? – wzbraniał się Jens. – Nie mam z tymi

ludźmi nic wspólnego.

- W każdym razie zostaliście zaproszeni – rzuciła Ragna. – A w takiej sytuacji

uprzejmość nakazuje przyjąć zaproszenie. Przynajmniej tyle mógłbyś zrobić, skoro Kristian ci

pomógł, gdy cię ugodzono nożem. Naprawdę podziwiam Dalsrudów. Są tacy troskliwi dla

innych! Nie znam im podobnych.

Tak, pomyślała Elizabeth, rzeczywiście nie mają sobie równych, ale nie z powodu och

troski o innych, to pewne.

- Nie jadę do Dalsrud – rzekł Jens ponuro, chodząc tam i z powrotem po sypialni.

Wiele razy to powtórzył od czasu, kiedy wrócili z kościoła. – Bez względu na to, jaką znajdę

wymówkę, Ragna nie da za wygraną – mówił dalej.

Elizabeth nie od razu odpowiedziała. Usiadła na brzegu łóżka i zaczęła zdejmować

pończochy.

- Rozbieraj się i chodź spać, Jens. Jest późno, a jutro czeka nas sadzenie ziemniaków.

Nie odpowiedział, ale mimo wszystko zaczął się rozbierać. Robił to ze złością. Kiedy

wreszcie położył się do łóżka, przygarnął Elizabeth ku sobie, lecz wydawał się

nieobecny, gdy tak leżał, wpatrując się w sufit.

- Dobranoc, moja Elizabeth – odezwał się wreszcie i pocałował ją.

Elizabeth zrobiło się go żal. Leżała, wsłuchując się w jego oddech. Co Kristian chciał

osiągnąć i po co to wymyślił? – zastanawiała się. Czy kryły się za tym jakieś niecne zairy?

Czy chciał rozbić jej małżeństwo? Nie, nie mogli tam pojechać. Nie miała na to sił. I dlaczego

właściwie zaprosił Ragnę i Joakoba? Przecież tych dwojga nigdy nic nie łączyło z

Dalsrudami.

Jens przewrócił się niespokojnie na drugi bok.

- Jens, śpisz? – szepnęła.

- Nie – odparł. – Nie tylko ze względu na siebie nie chcę jechać, Elizabeth. Myślę

także o tobie.

Elizabeth zesztywniała. Znowu odżył w niej strach, czego Jens mógł się o niej

dowiedzieć.

- Dlaczego? – szepnęła ochryple.

- Z powodu tego wszystkiego, o co Kristian cię oskarżył, kiedy go spotkałem na

background image

Storvaagen.

Elizabeth skinęła głową.

- Ach, tak. Jdnak nie przejmuj się tym za bardzo. Ludzie gadają o mnie tyle różnych

rzeczy, że gdybym to wszystko brała do siebie, już dawno powinno się rzucić do morza.

Mocniej ją przytulił.

- Moja drobna, silna Elizabeth – szepnął – i zaczął ją pieszczotliwie gładzić po

ramieniu.

- Nie Jens, nie dzisiaj – rzekła odsunęła jego rękę. – Jestem taka zmęczona. Spotkało

mnie zbyt wiele jak na jeden dzień.

- Wiem, wiem – rzekł wyrozumiale. – Chciałem tylko mieć cię blisko siebie.

Przytuliła się do niego, zadowolona, że ją zrozumiał.

- Znajdę jakieś rozwiązanie, żebyśmy nie musieli jechać do Dalsrud – rzekła.

- Nie zamartwiaj się tym zbytnio – odpowiedział. – Samo się jakoś ułoży.

Po chwili Elizabeth poczuła, jak niczym miękki, ciemny koc otulała ją sen, odpędzając

bolesne myśli.

Przez resztę tygodnia padało, ale w końcu sobota wstała słoneczna przy błękitnym,

bezchmurnym niebie, więc postanowili sadzić ziemniaki. Pole nie było aż tak duże, by

potrzebowali konia, ale wystarczająco rozległe, by sztywniały im plecy i bolały nogi.

Elizabeth szła za Jensem i wkładała ziemniaki w bruzdy. Oby Bóg sprawił, by zbiory się

udały, pomyślała.

- Szczęść Boże – usłyszała za plecami czyjś głos. Elizabeth aż krzyknęła ze strachu i

szybko obejrzała się za siebie.

- Nie skradaj się do ludzi w ten sposób – rzekła zirytowana do Ragny.

- Rozmarzyłaś się w czasie pracy? – spytała teściowa zjadliwie. Elizabeth nie miała

siły się z nią droczyć.

Po chwili podszedł do nich Jens.

- Coś szczególnego leży ci na sercu, skoro zdecydowałaś się przyjść aż tutaj w samym

środku dnia?

- Tak chciałam się dowiedzieć, czy jesteście gotowi do jutrzejszej podróży do Dalsrud

– odparła Ragna i popatrzyła na nich po kolei, a potem utkwiła wzrok w czarnych od ziemi

rękach Elizabeth. – Jakim sposobem tak się umazałaś? Chcesz jechać z takimi czarnymi

palcami?

- Nie sądzę… - zaczął Jens, ale Elizabeth mu przerywała.

- Do tego czasu je domyję. Będziemy gotowi w samą porę. Nie martw się.

background image

Posłała Jensowi spojrzenie, mówiące, by się nie odzywał. A sama uśmiechnęła się do

Ragny i ciągnęła dalej: - Naprawdę wyczekiwaliśmy tej podróży. Dobrze nam zrobi, gdy na

trochę się stąd wyrwiemy i pogawędzimy z innymi ludźmi. Prawda, Jensie?

Jens przytaknął niechętnie, ale nic nie powiedział. Ragna zdawała się nieco

zabita z tropu, ale zaraz skinęła głową i uśmiechnęła się zadowolona.

- W takim razie zejdziecie na dół jutro przed południem? Jesteśmy zaproszeni na

obiad, chyba już mówiłam?

- Nie, jeszcze nie wspomniałaś – odparła Elizabeth. – Ale to naprawdę miło. Miałaś

rację, że Dalsrudowie są ludźmi, jakich mało. Są niespotykanie gościnni.

- Dobrze, w takim razie zadowolona Ragna i ruszyła z powrotem do domu.

- Czyś ty całkiem rozum postradała?! – zawołał ostro Jens, kiedy Ragna nie mogła ich

już słyszeć.

- Nie. Wiem, co robię – odpowiedziała Elizabeth. – Rozmyślałam o tym przez wiele

dni, więc się nie denerwuj. Jakoś to będzie.

- Zamierzasz jechać?- niepokoił się Jens.

Uśmiechnęła się tylko zamyślona. Wiedział, że niczego więcej od niej nie dowie, więc

już się nie odzywał.

Elizabeth aż do bólu szorowała ręce, ale ziemia tak głęboko wniknęła we wszystkie

pory, że trzeba się było nieźle natrudzić, żeby ją zmyć. Elizabeth nie śpieszyła się z

szykowaniem do wyjścia, cierpliwie wysłuchując narzekań Jensa.

- Wydawało mi się, że mówiłaś, że nie pojedziemy do Dalsrud – rzekł, mocując się z

guzikami u rękawów koszuli.

- Dotrzymam tego, co obiecałam. Jeżeli trochę poczekasz, załatwię to – rzekła

spokojnie i narzuciła jedwabny szal na ramiona. – Dobrze wyglądam? – spytała i odwróciła

się do męża.

- Zawsze jesteś piękna – odparł i podszedł do niej.

- A jak fryzura?

- Świetnie się trzyma – zapewnił. – Jednak nie pojmuję, dlaczego…

- Nie myśl o tym – przerwała mu.

- Powinniśmy już być w Heimly – zauważył niechętnie.

- Wiem – przyznała spokojnie. – Ale czekam, aż Ragna po nas przyjdzie.

- Dlaczego? – nie rozumiał.

Zanim Elizabeth mu odpowiedziała, usłyszeli czyjeś kroki w sieni, i zaraz potem w

drzwiach stanęła Ragna czerwona na twarzy i wyraźnie poirytowana.

background image

- Co się, u licha, z wami dzieje! – rzuciła w progu i utkwiła wzrok w synowej.

Jakie to typowe, westchnęła w duchu Elizabeth. Zawsze to ja jestem winna. Tym

razem chyba rzeczywiście tak było.

- Właśnie wychodziliśmy – rzekła na głos. Zatoczyła się trochę i musiała przytrzymać

się krawędzi stołu.

-Źle się czujesz? – zaniepokoił się Jens i podszedł do niej. Powoli się wyprostowała.

- Nie, tylko mi się zakręciło w głowie. Ale to przejdzie.

- Mam nadzieję, ze się teraz nie rozchorujesz – rzekła Ragna.

- Ja też – przyznała Elizabeth. – Tak się cieszyłam na ten wyjazd. – Znowu musiała się

przytrzymać. Oddychała ciężko, a jedną rękę przyłożyła do ust. – Przepraszam – wybełkotała

i wybiegła do ustępu. Tam szybko zamknęła się na haczyk i wyjrzała przez rozeschnięte deski

na podwórze. Wyjdą za nią? Jeśli tak, włoży palec do gardła. Postała tak dłuższą chwilę, a

potem powoli wróciła do domu.

Ragna i Jens wyszli jej na spotkanie.

- Wymiotowałaś? – chciał wiedzieć Jens i przyjrzał się jej badawczo.

- Może spodziewasz się dziecka? – spytała teściowa wprost. Elizabeth poczuła

wyrzuty sumienia, że kłamie.

- Nie, to nic poważnego i zaraz mi przejdzie. Jestem tylko zmęczona. Ragna

prychnęła.

- Na pewno wkrótce poczuje się lepiej – rzekła Elizabeth z przekonaniem. –

Jedziemy?

- Nie, potrzebujesz spokoju, połóż się do łóżka – nakazała Ragna władczo. – Jens

może się zająć dziś oborą a poza tym przy niedzieli nie ma zbyt wiele do roboty.

Elizabeth skinęła głową i pozwoliła, by Jens podprowadził ją do pryczy i położył.

- Tylko trochę odpocznę, to będę mogła jechać z wami – rzekła słabym głosem.

- Nie chcę więcej słyszeć tych bzdur – burknęła Ragna szorstko. – Jak wrócę, zajrzę tu

do ciebie.

Ragna nie zdążyła jeszcze dobrze zamknąć za sobą drzwi, gdy Elizabeth wstała.

- Nie, leż spokojnie – upomniał ją Jens zmartwiony.

- Jestem zdrowa – rzekła krótko. – Nic mi nie było, ale nie miałam odwagi wyjawić ci

mego planu. Mógłbyś się zdradzić.

Przez chwilę wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami.

- To niewiarygodne, jak ty dobrze potrafisz kłamać – zauważył z powagą.

Na Elizabeth podziałało to jak kubeł lodowatej wody. Gdyby tylko wiedział, że

background image

naprawdę jestem w tym świetna, pomyślała.

Zdjęła odświętne ubranie i schowała do kufra. Niepokój dawał o sobie znać, jak cierń

pod skórą. Przez cały czas czuła na sobie wzrok Jensa. Zupełnie jakby niedowierzał, że

potrafiła wymyślić takie kłamstwo.

Ragna nie przyszła, ale pod koniec dnia zajrzał do nich Jakob. Jens poszedł po torf i

Elizabeth była sama kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Teść przygładził włosy i spytał

synową o zdrowie.

- Dziękuję, już mi lepiej – odpowiedziała. Zawsze lubiła Jakoba, był dobrym

człowiekiem, dlatego było jej przykro, że musi go okłamywać.

- Ragna też się o ciebie niepokoiła – rzekł Jakob. – Ale nie miała czasu do was

przyjść. Prosiła mnie, bym cię pozdrowił. I mam jeszcze coś dla ciebie, od Kristiana!

Elizabeth stłumiła krzyk, wpatrywała się bezmyślnie w kopertę, którą Jakob jej podał.

Broniła się przyjęciem koperty, tak jakby znajdowało się w niej coś groźnego. Wahała się

póki, nie usłyszała w sieni kroków Jensa. Wtedy szybko ją chwyciła i wsunęła głęboko do

kieszeni spódnicy. Chciała poprosić Jakoba, żeby nic o tym nie mówił Jensowi, ale było za

późno. W tej samej chwili mąż stanął w kuchni.

- Posiedź trochę, muszę na chwilę wyjść – zwróciła się do Jakoba i wybiegła za drzwi.

Znów wychodek stał się jej ratunkiem. W wychodku rozerwała kopertę i zaczęła czytać w

świetle padającym przez szpary w ścianie.

Droga Elizabeth,

serce mi krwawi, że nie mogłaś złożyć choćby krótkiej wizyty. Dobrze byłoby Cię

znowu zobaczyć, gdyż od ostatniego naszego spotkania minęło dużo czasu.

Jak się czuje Jens? To prawdziwa tragedia, że ma tak okaleczoną twarz.

Musiała się opanować, by przeczytać resztę listu. Czyżby się nie domyślała, że znała

całą prawdę o wypadku? Głęboko zaczerpnęła powietrza i szybko przebiegła wzrokiem

kolejne linijki.

zakładam, że opowiedział Ci wszystko: jak wyciągnął nóż przeciw mnie i że działałem

w obronie własnej. To dla jego dobra nikomu o niczym nie powiedziałem.

Najserdeczniejsze pozdrowienia Od Kristiana

Elizabeth ogarnął gniew, podarła list na drobne kawałeczki i wrzuciła di ustępu.

- To tam jest miejsce dla czegoś takiego – mruknęła z grymasem. Pomyśleć tylko, że

Kristian mógł być tak zuchwały, by próbować zasiać w niej wątpliwość w związku z tym, co

się stało, pomyślała i jak najszybciej wróciła do domu.

Gdy weszła do kuchni, zastała tam tylko Jensa i Ane.

background image

- Czy Jakob już poszedł? – spytała zdziwiona.

- Tak, przed chwilą. Śpieszył się. Elizabeth skinęła głową. Gdyby teść wspomniał

Jensowi o liście, ten natychmiast by jej o tym powiedział, była tego pewna.

background image

Rozdział 11

Elizabeth siedziała na plaży i patrzyła na dzieci, bawiące się nad brzegiem wody.

Gorące lipcowe słońce sprawiało, że morze lśniło, jak gdyby kąpał się w nim tysiące gwiazd.

Nieopodal płynął edredon z czterema puchatymi pisklętami podążającymi rzędem z tyłu.

Zanurzały się w niewielkich falach i cały czas rozglądały dokoła. Elizabeth kuliła palce stóp

w białym piasku, nabierała też trochę w dłonie i przesiewała między palcami, nie spuszczając

wzroku z Ane. Dziewczynka skończyła trzynaście miesięcy. Stąpała niepewnie na

chwiejnych, tłuściutkich nóżkach i oglądała uważnie wszystko, co znalazła. Słaby podmuch

wiatru targał lekko jej jasne włosy.

Matia krzyknęła od wody:

- Indianne, chodź tu. Woda jest gorąca! Olav podwinął spodnie i wszedł do wody,

aż sięgnęła mu nad kolana. Cały czas pilnował, by znaleźć się trochę dalej od brzegu niż

Maria. Elizabeth roześmiała się w duchu. Nikt jej nie powie, że woda jest gorąca. Była

lodowata. Ale latem zawsze taplali się w wodzie, usta mieli sine, a gęsia skórka pokrywała

ramiona i nogi, ciągnęło ich do wody.

Elizabeth zobaczyła Dorte i przywołała ją ruchem ręki. Kobieta usiadła na piasku i

pozwoliła Danielowi pobiec do dzieci. Jego rude włosy lśniły w słońcu.

- Będzie z niego przystojny mężczyzna, kiedy dorośnie – zauważyła Elizabeth, a Dorte

pokraśniała z radości. – Może kiedyś z tych dwojga będzie para? – mówiła dalej z

uśmiechem.

Dorte wzięła wysuszony morszczyn i skruszyła go między palcami.

- Ale nie są podobnego pochodzenia. Ane znajdzie chyba lepszego kandydata na męża

niż mój Daniel.

Elizabeth rozzłościła się.

- Przestań, Dorte. Mam nadzieję, że nie nauczysz Daniela, że jest mniej wart niż inni

ludzie!

Dorte uśmiechnęła się przelotnie, obracając w palcach morszczyn.

- No nie, nie jest mniej wart… - przyznała z wahaniem. – Ale niezależne od tego, jak

to nazwiemy, niektórzy uważają się za lepszych niż inni.

- Nie w mojej rodzinie – rzekła Elizabeth stanowczo, ale rozumiała, co Dorte miała na

myśli.

Zapadła cisza. Tylko ostrygojad skrzeczał żałośnie. Jako mała dziewczynka Elizabeth

wyobrażała sobie, że ptaki zawodzą z bólu. Ojciec powiedział jej, że to skorupiaki je gryzą,

background image

więc ona biegała za biednymi ptakami, żeby je ratować.

- Dlaczego się uśmiechasz? – spytała Dorte.

- Nie, nic, przypomniało mi się tylko coś z dzieciństwa. A co u ciebie, Dorte? –

spytała. Dawno się nie widziałyśmy.

Nietrudno się było domyślić, że Dorte coś gnębi. Ze smutkiem wpatrywała się w

morze.

- Słyszałam niedawno, że ojciec Daniela ożenił się po raz drugi – wyznała

zdławionym głosem.

Elizabeth objęła ją ramieniem.

- Jest ci przykro? – spytała ze współczuciem.

- Właściwie nie wiem – odparła Dorte. – Wyjechał na południe kraju. Jego nowa żona

spodziewa się dziecka. – Przełknęła ślinę i próbowała się uśmiechnąć.

Elizabeth milczała, nie chciała Dorte przerywać.

- Nie, jak się dobrze zastanowię, nie sprawia mi to przykrości – rzekła Dorte twardo. –

Nie chciałabym, żeby wróciła. Nigdy! Za bardzo mnie zranił, kiedy tak po prostu odszedł.

- Rozumiem – rzekła Elizabeth z przekonaniem.

- Tylko co powiem Danielowi, kiedy spyta o ojca? – spytała Dorte, wpatrując się

swymi zielonymi oczami w Elizabeth.

- Nie wiem – odpowiedziała szczerze. – Najlepiej powiedz mu prawdę.

- Sprawię mu przykrość.

- Na pewno, ale kiedyś być może chłopiec dowiedziały się o tym od kogoś innego.

Lepiej, żeby to usłyszał od ciebie. Ale masz dużo czasu do namysłu, Dorte. Daniel jest

jeszcze taki mały.

Elizabeth spojrzała na dzieci. Daniel znalazł muszelkę, wsunął ją do ust i smakował.

Potem podał ją Ane. Maria i jej rówieśnicy wyszli z wody i teraz robili odciski stóp na piasku.

Nad samą wodą piasek był żółto- biały i twardy. Dorte wstała i zeszła na dół do Daniela i

Ane.

Ach, nie ma to jak być beztroskim dzieckiem, pomyślała Elizabeth, wzdychając i

spojrzała Tangholmen. Przyszedł jej do głowy pewien pomysł. A gdyby tak namówić Jensa i

razem z nim któregoś dnia tam popłynąć? Moglibyśmy zabrać ze sobą coś do jedzenia i picia

i wybrać się tam tylko we trójkę… Właściwie dlaczego nie dzisiaj?

Powoli docierał do niej głos Indianne.

- Wiesz, Mario, jak byliśmy w Dalsrud, to jedliśmy ciasto z grubą warstwą kremu!

Elizabeth zamieniła się w słuch, gdy Maria odpowiadała.

background image

- Kiedyś Elizabeth tam pracowała i wtedy na pewno codziennie jadła takie ciasta!

- Pamiętam, że twoja siostra tam była – odparła Indianne. – Kristian o niej opowiadał.

Elizabeth wstrzymała oddech. Próbowała dowiedzieć się od Ragny, jak się udały

odwiedziny w Dalsrud, ale nie usłyszała nic konkretnego. W tej samej chwili wróciła Dorte, i

słowa dziewczynek już do Elizabeth nie docierały.

- Wydaje mi się, że Daniel jest dziwnie gorący – stwierdziła Dorte zmartwiona o

wzięła synka na ręce.

Elizabeth skinęła bezwiednie głową. Jej uwagę skipiały Maria i Indianne. Jednak teraz

dziewczynki zajęły się już czymś inny,.

- Na pewno szybko mu przejdzie – rzekła. – Małe dzieci z byle powodu mogą

gorączkować. – Wstała i otrzepała piasek ze stóp Ane. – Mario, pora wracać – krzyknęła. –

Robota czeka.

Dopiero kiedy została sama z siostrą, miała okazję czegoś się dowiedzieć,

- Mario – zaczęła niepewnie. – Indianne mówiła coś, że Kristian wspomniał o mnie,

kiedy z Ragną były w Dalsrud. Co takiego powiedział?

Maria wzruszyła ramionami,

- Nie wiem. Nie mówiła, bo nie pytałam. A dlaczego?

- Nie, nic – odparła Elizabeth, żałując, ze w ogóle poruszyła ten temat.

Po kolacji Elizabeth objęła męża za szyję i spytała.

- Jens, co byś powiedział, gdybyśmy wzięli łódź i popłynęli do Tangholmen?

- A po co? – zdziwił się. – I co z Ane? – Wskazał głową na córkę, która, stojąc na

niepewnych nóżkach, szperała w kuchennej szufladzie.

- Czy wygląda na zmęczoną? – spytała Elizabeth wesoło i przytuliła się do męża.

Poczuła, że zadrżał, gdy znalazła się tak blisko, i to ją ucieszyło. – Nie uważasz, że byłoby

przyjemnie?

Zastanawiał się przez chwilę, gładząc ją po plecach.

- No, dobrze – rzekł i uśmiechnął się do niej.

Lekki wiatr rozwiewał jej włosy. Mewy fruwały nad nimi i skrzeczały ochryple, ale

poza tym nad fiordem panowała cisza. Elizabeth przypomniała sobie czasy, gdy jako dzieci

wypływali w letnie noce, na czarniaki. Tylko Ane siedząca na jej kolanach, uświadamiała jej,

że tamte czasy minęły. A może nie? – pomyślała niespodziewanie. Teraz robili dokładnie to

samo, wypłynęli późny, wieczorem. Tylko że w tej chwili mogli dzielić owo przeżycie z

córką.

- Podpłyń na drugą stronę i przybij do brzegu – rzekła do Jedna. – Ta, jest zaciszna

background image

zatoczka, nikt nas nie zobaczy z lądu.

Uczynił, jak poprosiła, i po chwili byli na miejscu.

- Skoro już tu jestem, to nazrywam trochę roślin – rzuciła przez ramię i zdjęła z szyi

chustę. Zaskoczyło ją bogactwo kwiatów, mchów i kory. Znajdzie tu coś do farbowania

wełny, na przyprawy i lekarstwa.

Kilka godzin później słońce schodziło do morza, ale mimo to było jasno jak w dzień.

Letnie noce zawsze powinny być takie, pomyślała Elizabeth, kładąc się na wrzosie obok

Jensa. Nieco dalej na miękkim posłaniu z derki spała Ane okryta kocykiem.

Niebo wydawało się odległe, a światło stało się tak jaskrawe, że Elizabeth musiała

zmrużyć oczy. Jens zerwał źdźbło trawy i połaskotał ją w szyję. Roześmiała się i spojrzała na

niego zaczepnie.

- Wykąpiemy się? – spytała.

- Co? Jest strasznie zimno – rzekł z niechęcią.

- Dzieciaki kąpały się dzisiaj. Tchórzysz? – rzuciła wyzywająco, wstała i spojrzała na

męża z góry.

- Ja ci dam tchórza! – odparł i zaczął się rozbierać. W końcu stanął przed nią nagi jak

go Pan Bóg stworzył. Gdy słońce świeciło mu w plecy, wyglądał jak wyjęty prosto z bajki,

pomyślała Elizabeth. Jego jasne włosy i opalona skóra lśniły.

Elizabeth zdjęła ubranie i poczuła się wolna. Z rozkoszą napawała się letnim wiatrem,

który muskał jej ciało jedwabistą pieszczotą. Rozwiązała wstążkę przy warkoczu i potrząsnęła

głową, aż gęste włosy opadły jej na plecy.

- Jesteś jak huldra – szepnął Jens, wziął ją za rękę i razem zbiegli na brzeg.

Jens krzyknął, kiedy zimna woda dotknęła jego nagiej skóry. Elizabeth syknęła, lecz

zaraz zanurzyła w fiordzie całe ciało, pozwalając mu oswoić się z chłodem. Jens odpłynął

trochę dalej, a Elizabeth przyglądała mu się z radością.

- Chodź dalej – kusił, podając jej rękę.

Elizabeth chwyciła ją i z wahaniem ruszyła za nim, lecz po chwili zaczęła się opierać.

- Nie, nie mam odwagi! Tam może być grząsko.

- Tutaj nie jest – zapewnił. – Ale skoro się boisz, to nie musimy.

Spojrzała na niego z wdzięcznością. Od czasu, kiedy niemal się utopiła, ciągle jeszcze

odzywał się w niej strach.

Położyli się na wodzie, a drobne fale igrały z ich skórą, aż tworzyła się na niej gęsia

skórka.

- Chodź – rzekł Jens i poprowadził Elizabeth za sobą na brzeg. – Zimno ci? – spytał i

background image

zarzucił kek na ramiona swoją koszulę.

- zamoczy się i pogniecie – zauważyła, ale nie zdjęła koszuli. Tak cudownie pachniała

Jensem.

Wtuliła się w ramiona męża, odsunęli się na miękki mech. Położyła się na nim,

całowała go i smakowała, słone krople wody i nagrzaną słońcem skórę.

- Kocham cię, Jensie – szepnęła, uświadamiając sobie, że zbyt rzadko mu to mówi.

- Ja też cię kocham.

Elizabeth ukryła te chwile głęboko w sercu. I ona, i Jens raczej w czynach niż w

słowach okazywali sobie uczucia, pomyślała, całując jego brzuch. Jej usta były miękkie i

delikatne, a każdy pocałunek zdawał się miłosnym wyznaniem. Zapach wrzosu i mchu

podniecał ją w nowy, niezwykły sposób. Odrzuciła głowę do tyłu.

Jens ujął jej piersi w dłonie, pieścił brodawki językiem, aż zakręciło się jej w głowie.

Powoli ześlizgnęła się w dół po jego silnym ciele i krzyknęła z rozkoszy, gdy poczuła, ze w

nią wszedł. Słońce osunęło się do morza, barwiąc niebo na czerwono, jakaś mewa odezwała

się gdzieś daleko, a morze leniwie uderzało o brzeg. Elizabeth pogrążyła się w nieziemskiej

rozkoszy.

Potem leżeli mocno przytuleni, a cudowne odprężenie wypełniało ich ciała.

- Nie wiedziałam, że umiesz pływać – zagadnęła sennie.

- Nauczyłem się jeszcze jako dziecko – odparł i ciągnął w zamyśleniu: - Jakonb

mówił, że lepiej tego nie umieć, bo jeśli dojdzie do katastrofy na morzu, to człowiek tylko

dłużej cierpi. Ale wiesz, dzieci nie zawsze słuchają dorosłych. Pływałem, kiedy nikt mnie nie

widział.

- Tak, tak to jest z dziećmi – przyznała Elizabeth, usiadła i poszukała swojego ubrania.

– A jeśli ktoś nas widział? – dodała. – Albo dowiedział się, że wybraliśmy się na wyspę w

środku nocy, w dodatku z małym dzieckiem! – Poczuła miłe łaskotanie w dole brzucha.

Odchyliła głowę i uśmiechnął się do męża.

Pocałował ją w nos i roześmiał się.

- Jesteś zwariowaną dziewczyną, wiesz? – spytał, ale nie czekał na odpowiedź, tylko

dodał poważnie. – I kocham cię za to, że właśnie taka jesteś.

Elizabeth siedziała, trzymając na kolanach wielki pęk roślin, i przysłuchiwała się

wodzie, uderzającej o dno łodzi. Kiedy byli dziećmi, Jens straszył ją, że to puka potwór

morski. Udawała, że w to wierzy, żeby sprawić Jenosiw przyjemność. Jednak wszyscy

wiedzieli, że potwór morski pokazuje się tylko w czasie sztormu.

Poczuła powiew zimnej bryzy i poszedł ją dreszcz. Żałowała, że nie zabrała kurtki.

background image

Ogarnął ją dziwny niepokój, którego nie potrafiła nazwać. Poprosiła Jensa, żeby trochę

szybciej wiosłował.

- Do czego ci się tak śpieszy? – spytał. Nie odpowiedziała.

Kiedy zbliżali się do lądu, zobaczyła schodzącą nad brzeg Ragnę. Teściowa rozglądała

się, jak gdyby kogoś szukała, i po chwili ich dostrzegła. Zaparła się pod boki i czekała.

Elizabeth poczuła ucisk w żołądku.

- Ragna stoi na brzegu i na nas czeka – zauważyła ponuro.

- Na pewno rozsadza ją ciekawość, gdzie byliśmy – odparł.

- Myślę, że chodzi o coś jeszcze – domyślała się Elizabeth. Piersi Ragny pracowały

jak miechy, kiedy oboje wyszli z łodzi.

- Gdzie wy, u licha, podziewaliście? – syknęła.

- Czy czegoś od nas chcesz? – spytał Jens, wyciągając łódź.

- Tak, nie możecie tak po prostu znikać w ten sposób bez słowa!

- A czy ty zawsze nas informujesz, dokąd idziesz? – spytał Jens. Chciał powiedzieć

coś jeszcze, ale Elizabeth posłała mu ostrzegawcze spojrzenie.

Ragna mówiła dalej, zwracając się do synowej.

- Daniel jest chory. To dlatego cię szukała,

Elizabeth poczuła, jakby serce w niej zamarło, i ogarnął ją lodowaty strach.

- Co mu jest?

- Ma bardzo wysoką gorączkę. Dorte odchodzi od zmysłów.

- Skoro dziecko jest tak bardzo chore, to powinniście posłać po doktora – rzekł

zmartwiony Jens.

- Nie ma go – odparła Ragna krótko. – Dorte pytała o ciebie, Elizabeth. Poszłam do

Dalen, ale was nie znalazłam. Czy możecie mi teraz powiedzieć, gdzieście się podziewali?

- Nie – odrzekł Jens krótko i zwrócił się do Elizabeth. – Idź do Dorte, a ja położę Ane

spać.

- Dlaczego masz takie mokre włosy? – spytała Ragna i przyjrzała się Elizabeth,

mrużąc oczy.

Elizabeth poczuła, że ogarnia ją gniew.

- Kąpaliśmy się – powiedziała i spojrzała teściowej prosto w oczy. Ragna nie

odezwała się, odwróciła się tylko na pięcie i odeszła.

Elizabeth bez pukania wpadła do domu Dorte.

- Co mu jest? – spytała i przyłożyła dłoń do czoła Daniela.

Dorte nie odpowiedziała. Stała w milczeniu ze słabnącym dzieckiem na ręku.

background image

- Jest bardzo gorący – stwierdziła Elizabeth. – Rozbierz go. Trzeba go ochłodzić.

Dorte z wahaniem spełniała polecenie.

- Myślisz, że dobrze zrobimy, jeśli go rozbierzemy?

- Jestem pewna – odparła Elizabeth i przyniosła trochę wody w filiżance. – Masz,

spróbuj go napoić. Musi dużo pić.

Daniel z trudem upił kilka małych łyczków, ale za każdym razem z trudem łapał

powietrze.

- Dobrze – rzekła Elizabeth. – Teraz przygotuję dla niego lekarstwo – oznajmiła i

otworzyła zawiniątko, które trzymała w dłoni.

- Co mu jest? – zduszonym głosem spytała Dorte.

- To tylko przeziębienie. Kaszel i trochę gorączki to nic niezwykłego – wyjaśniła,

starając się zachować spokój, jednak nie całkiem jej się to udało.

- Z takimi małymi dziećmi nigdy nic nie wiadomo – westchnęła Dorte i wytarła

Danielowi nos chusteczką.

Elizabeth nastawiła w garnku wody, dmuchnęła w żar i odpowiedziała.

- To prawda, a najgorzej jak dostaną wysokiej gorączki. Ale nie martw się, postaram

się, by zaraz spadła. – Uśmiechnęła się do Dorte, żeby jej dodać otuchy. – Rozumiem, że się

boisz, ale możesz być spokojna.

- Łatwo ci mówić!

Elizabeth nie odpowiedziała, tylko skupiła się na parzeniu ziołowej herbaty, która

powinna trochę obniżyć gorączkę i ułatwić dziecku oddychanie. Dorte dreptała po izbie tam i

z powrotem. Daniel kasłał sucho i pojękiwał cicho. Elizabeth rozumiała strach Dorte. Sama

czułaby podobnie, gdyby to Ane zachorowała. Zamoczyła ściereczkę w wodzie i podała ją

Dorte.

- Ochłodź go trochę tą zimną ścierką, to mu dobrze zrobi – poradziła.

Dorte w milczeniu zrobiła to, co Elizabeth jej kazała. Wkrótce potem herbatka była

gotowa.

- Spróbuj dać mu to do picia – poleciła Elizabeth.

Dorte podmuchała trochę na wrzątek, zanim podała napój Danielowi. Kiedy malec

wszystko wypił, Dorte znów zaczęła z nim chodzić po pokoju. Elizabeth wodziła za nią

wzrokiem. Patrzyła na jej drżące plecy.

- Dorte, usiądź na ławie – rzekła władczo. Wzięła od niej chłopca i usidła obok.

- Jesteś zmęczona, prawda? – spytała. – Ty też potrzebujesz odpoczynku; nikt nie jest

w stanie znosić takiego napięcie w nieskończoność. Wszystko się ułoży, Dorte. Dotknij tutaj.

background image

Zobacz. Daniel już nie jest taki gorący!

Dorte położyła dłoń na policzku synka, skinęła głową i uśmiechnęła się blado.

- Dziękuję – szepnęła. – Zachowałam się głupio. Widziałam cię przez okno w kuchni,

jak wróciłaś. Pokłóciłaś się z Ragną i to moja wina.

- Bzdura! To zrozumiałe, że obawiałaś się o swoje dziecko, a jeśli chodzi o Ragnę, to

nie dbam o to, co mówi albo myśli.

- Jesteś twarda, Elizabeth.

- Tak mówią. Ale tym się też nie przejmuję.

Dorte roześmiała się po raz pierwszy od przyjścia Elizabeth. Elizabeth również

musiała się uśmiechnąć, ale zaraz spoważniała.

- Nie wiesz przypadkiem, dlaczego Ragna i Jakob zostali zaproszeni do Dalsrud? –

spytała szybko.

- Nie, a dlaczego?

Elizabeth wzruszyła ramionami.

- Wydawało mi się to dziwne, ponieważ teściowe nigdy wcześniej nie mieli z

Dalsrudami nic wspólnego.

- Hm, mówili sobie tylko „dzień dobry, o ile wiem – przyznała Dorte. – Trochę

rozmawiali przed kościołem i tyle.

Tak, pomyślała Elizabeth, ale nic poza tym. Wolała zostawić ten temat i szybko

wstała.

- Zostawię tu trochę swoich ziół. Jeśli Daniel znowu zagorączkuje, to zaparz mu z nich

herbatkę, ale nie sądzę, żeby to było konieczne.

Dorte również się podniosła i spojrzała czule na synka.

- Ale smacznie śpi – rzekła cicho.

- Tak, on też był zmęczony – stwierdziła Elizabeth i ostrożnie podała chłopczyka

matce.

- Obje potrzebujecie teraz odpoczynku. A jeśli coś cię zaniepokoi, to przyjdź do nas,

bez względu na porę.

- Bardzo dziękuję szepnęła Dorte. – Jestem szczęściarą, że mam taką przyjaciółkę.

Elizabeth ucieszył widok domu na wzgórzu. Dom jej i Jensa! Zerwała kilka kwiatów i

zerknęła na niebo o północy, które słońce zabarwiło wszelkimi odcieniami czerwieni.

- Dzięki Ci, Boże, że stworzyłeś coś tak pięknego – wyszeptała, pokazując ostatni

odcinek drogi do domu. Była przekonana, że Daniel w ciągu kilku dni całkiem wyzdrowieje.

background image

Rozdział 12

Elizabeth położyła owczą skórę na kolanach i wyjrzała przez okno. Niebo było ciężkie

i ciemnoszare. Zwieźli już większość siana, ale część zgniła i nie nadawała się do użytku.

Torfu w każdym razie uzbierali wystarczająco dużo, więc nie powinni marznąć zimą. Jednak

późna jesień była paskudna, Elizabeth musiała to przyznać. Drzewa zrzuciły wszystkie liście,

i stały teraz nagie i czarne.

- Co byś powiedział, gdybyś miał popłynąć na zimowe połowy w niedźwiedziej

skórze, zamiast baraniej? – spytała Elizabeth i uśmiechnęła się

- To przypomina mi pewną historię, którą usłyszałem jakiś czas temu – odparł Jens.

Siedział po przeciwnej stronie kuchni i naprawiał sieci.

- Opowiedz – poprosiła.

- Hm, to się zdarzyło dwadzieścia – trzydzieści lat temu na Zachodnich Lofotach.

Pewnego człowieka nachodził niedźwiedź. No i ten mężczyzna umówił się z pewnym

Lapończykiem, że jeżeli ten upoluje niedźwiedzia, dostanie w zamian ustaloną ilość owczej

wełny. Dziwne w tej historii jest to, że niedźwiedź grasował w dolinie nazywanej

Bjornsandalen, prawie tak samo jak ja tutaj! Mówi się, że to był ostatni niedźwiedź na

Zachodnich Lofotach.

Elizabeth oparła policzek na ręku i słuchała, Jens, opowiadając, cały czas naprawiał

sieć, a robił to tak szybko, że Elizabeth nie mogła wyjść z podziwu. Jens mówił dalej:

- No tak, Lapończyk pojawił się w dolinie i ustrzelił niedźwiedzia, ale kiedy przyszedł

po wełnę, nie dostał jej. Tak się z tego powodu rozzłościł, że zagroził: „Lisy i orły dokuczą ci

gorzej niż niedźwiedź”. I tak się stało. Któregoś dnia orzeł zaatakował gospodarza, a lis

zadusił wiele owiec pasących się w górach. W końcu, żeby ratować ostatnie owce, mężczyzna

zabrał je do łodzi i wywiózł na wyspę. Ale lis popłynął za nim. Gospodarz był tak

zrozpaczony, że musiał prosić inne Lapończyka o pomoc. Ten drugi nie bardzo chciał, ale w

końcu się zgodził ale zażądał wynagrodzenia.

- Miał dostać więcej? – spytała Elizabeth

- Tak, tak mówią. Prawda jest taka, że chytry dwa razy traci.

Elizabeth rozłożyła owczą skórę na blacie stołu i wzięła nożyce. Zawahała się trochę i

przymierzała w nowym miejscu. Jens powinien mieć nowe ubranie na zimowe połowy,

dlatego kiedy zabili owcę, jej skórę przeznaczyli właśnie na to. Skóra pachniała tranem

zmieszanym z tłuszczem zwierzęcym. Tym właśnie ją nacierano, żeby nie przepuszczała

wody. Razem z innymi skórami, które im zostały, powinno starczyć na kurtkę i spodnie.

background image

Elizabeth musiała uważać, żeby dobrze przyciąć i nie zniszczyć skóry. Zauważyła, że trochę

trzęsie się jej ręka, i zachciało jej się śmiać z samej siebie. Potem znalazła nitkę, ale długo

szukała igły. W końcu musiała spytać Jensa, lecz on pokręcił głową i wzruszył ramionami, a

potem wrócił do swojej roboty.

Elizabeth wiedziała, że musi dzisiaj skończyć szycie.

- Zejdę na dół i spytam Ragnę – rzekła zrezygnowana. W Heimly ktoś był. Z komina

unosił się dym.

- Dzień dobry i pokój temu domowi – przywitała się Elizabeth.

- Dzień dobry, a któż to do nas zawitał? Przyszłaś sama? – spytał Jakob, zaglądając do

sieni.

- Tak, chciałam tylko spytać, czy mogłabym pożyczyć igłę do skór.

- Chyba się znajdzie. Ale wejdź do środka i siadaj. Ragna wzięła dzieci i poszła w

odwiedziny do Storvika. Nie jestem pewien, do kogo. Zresztą wszystko jedno. Właśnie

zaparzyłem sobie trochę kawy – mówił dalej i zdjął czajnik z haka nad paleniskiem. – Nie

wiem tylko, gdzie Ragna trzyma ciasto. Może zjadłabyś kromkę chleba z syropem lub

cukrem?

Elizabeth pokręciła głową.

- Nie, dziękuję. Nie jestem głodna, ale kawy chętnie się napiję. Tylko nie mogę zbyt

długo zostać, bo Jens pilnuje Ane i…

- Nic się nie stanie – uśmiechnął się Jakob. Ane nie zazna krzywdy.

Elizabeth zdjęła chustę i usiadła, a następnie upiła łyk gorącego napoju i zadrżała.

Jawa była mocniejsza i bardziej cierpka niż ta, do której przywykła. Zaledwie kilka rzy mogli

sobie z Jensem pozwolić na kawę, i to żałośnie cienką.

- Jak wam się mieszka w Dalen? – spytał jakob.

Elizabeth szukała przez chwile właściwych słów, którymi mogłaby opisać, jak bardzo

pokochała to niewielkie gospodarstwo.

- Dobrze – odpowiedziała. – I uważam, że z każdym rokiem wiedzie nam się coraz

lepiej. Poza tym wielkie znaczenie ma dla nas to, że jest nasze własne. Nigdy ci się nie

odwdzięczę za to, że otrzymaliśmy tę ziemię.

- Naprawdę nie trzeba. – Poszperał w kieszeni i wyjął fajkę, potem napełnił ją

tytoniem i wstał. Wziął nieduży patyk z paleniska i zapalił ją.

Poruszyła się nerwowo na krześle, zabrzęczała filiżanką, wodząc za nim wzrokiem. W

końcu Jakob usiadł i pykał fajkę, aż białe kłęby dymu niczym dywan rozłożyły się nad jego

głową.

background image

- Od palenia ma się mocne płuca – rzekł poważnie. Elizabeth skinęła głową.

- To nie moja sprawa, ale przestraszyłem się, że coś się u was stało – wyznał.

- Co masz na myśli?

- Wczesnym rankiem, kiedy musiałem wyjść na chwilę, zauważyłem, że odwiedził

was lensman.

- Tak, to prawda – potwierdziła. – Czy ktoś jeszcze go widział? Pokręcił głową.

- Nie, Ragna z dziećmi była w domu, a Dorte pracowała w oborze. Dostrzegłem

lensmana w oknie kuchenny, - wyjaśnił. – Skoro twój ojciec nie wspomniał o tej wizycie ani

słowem, to chyba on też nic nie widział. Nikomu o tym nie mówiłem, możesz być spokojna.

Elizabeth nie wahała się ani przez chwilę, Jakobowi mogła zaufać. Dlatego

opowiedziała mu całą historię, od momentu. Jak usłyszała głosy, do chwili, gdy lensman

wydobył szkielet dziecka. Nie wspomniała tylko o Josefine.

Fajka zgasła, lecz Jakob nawet się nie ruszył, żeby ją na nowo zapalić. Długo

wpatrywał się przed siebie, zanim się odezwał.

- A więc miewasz wizję? – spytał zwyczajnym tonem, jakby gdyby chciał wiedzieć,

czy na dworze pada.

- Miewam. Kiedy byłam mała, na mamę ktoś rzucił urok, i dlatego taka jestem –

odparła.

- Hm, sądzę raczej, że już się z tym urodziłaś – rzekł zamyślony. – Niektórzy

posiadają ów dar. Jednak bez względu na wszystko, pielęgnuj tę zdolność, Elizabeth. Jednak

nie chwal się nią i bacz, komu o niej opowiadasz. Ludzie potrafią być zawistni.

- Tak, wiem o tym – przyznała sucho.

- A więc zamierzasz uszyć Jensowi ubranie ze skóry? No tak, musi mieć ciepłą odzież,

kiedy znów wyruszy na zimowe połowy. Kiedy byliśmy z wizytą w Dalsrud, Kristian

powiedział, że żonaci mężczyźni to szczęściarze, bo mają kobiety, które o nich dbają.

Elizabeth zachłysnęła się kawą i usiała odkaszlnąć. Kiedy się opanowała, pomyślała,

że to właśnie okazja, na którą czekała.

- Tak, pamiętam, że Dalsrudowie was zaprosili. My z Jensem też mieliśmy jechać, ale

się rozchorowałam, więc… - urwała i zamilkła na moment. – Czy wyjazd się udał? – spytała

krótko.

- Tak, było przyjemnie. Pojechaliśmy do nich dlatego, że Kristian chciał mi sprzedać

konia. Ale nie mogłem go kupić, bo mam dość roboty ze swoimi. Powiedziałem mu o ty.

Elizabeth poczuła ulgę, słuchając słów Jakoba. A więc to dlatego teściowie zostali

zaproszenie do Dalsrud!

background image

Rozmawialiśmy też o innych sprawach, wspominaliśmy też o tobie – rzekł teść,

pociągając za swą wielką, czarną brodę.

- Ach, tak, powiedziała Elizabeth, starając się przybrać obojętny ton. – A co takiego o

mnie mówiliście?

- Nic szczególnego, tylko tyle, że kiedyś ta, pracowałaś i że byli z ciebie zadowoleni.

A potem rozmawialiśmy, że wyszłaś za mąż za Jensa, ale o tym Kristian już wiedział. I

właśnie wtedy zauważył, ze Jens miał szczęście, skoro dostał ciebie.

Czy Kristian naprawdę powiedział, ze Jens jest szczęściarzem? Wydawało jej się to

niemal dziwne.

- Wiele już razy zastanawiałem się nad tym, czemu Kristian nie znalazł sobie żony –

mówił dalej Jakob. – Jest przecież jedynym spadkobiercą całego Dalsrud. Jednego z

największych majątków w okolicy. Mówił coś o… Zaraz, jak on się wyraził… Wspomniał, że

spotkał raz dziewczynę, w której się zakochał, ale ona już należała do innego. Skoro nie mógł

się z nią związać, to wszystko mu jedno.

Elizabeth oniemiała. Nagle, niczym błyskawica, uderzyła ją pewna myśl. Czyżby

Krystianowi chodziło o nią? Czyżby był zazdrosny? Czy dlatego okaleczył Jensa? Ale co miał

znaczyć pierwszy list? Coś tu się nie zgadzało.

Mane, Mane, Tekle, pisał, twoje dni są policzone, zważono cię i okazałeś się zbyt

lekki.

Czy to groźba pod adresem Jensa? Czyżby Kristian chciał, by Jens poznał prawdę i z

tego powodu odszedł od Elizabeth, tak by on sam mógł się z nią związać? To możliwe,

pomyślała i poczuła, jak wstyd pali jej twarz. Skąd, u licha, w jej głowie takie grzeszne

myśli?

Nagle zaczęło jej się śpieszyć i wstała.

- Zbyt długo się zasiedziała,. Bardzo dziękuję za kawę – rzekła i narzuciła szal. –

Masz może tę igłę? – przypomniała Jakubowi.

Teść znalazł igłę i jej podał.

- Zdarza się, że ja też trochę szyję ze skóry. Tak, czasem nawet buty – powiedział,

odprowadzając Elizabeth do sieni. – Nie wybierasz się przypadkiem do Dorte? – spytał

niespodziewanie.

- Właściwie nie, a dlaczego?

- Ragna prosiła mnie, żebym zaniósł jej kawałek solonego mięsa. Za jakąś pracę, którą

Dorte dla niej wykonała.

- Przynieś je, to wstąpię do niej po drodze – rzekła Elizabeth.

background image

Poszedł pośpiesznie do jadalni, ale poprosił Elizabeth, żeby poczekała, i zniknął w

izbie. Zostawił drzwi otwarte, więc widziała, jak otworzył małą szufladkę w sporej szkatule i

coś wyjął. Uśmiechnął się, ale sprawił wrażenie niemal zakłopotanego, kiedy wrócił.

- Proszę, weź - rzekł i podał jej dwa talary. Elizabeth długo wpatrywała się w srebrne

momenty.

Na jednej z nich widniał wieniec z liści, wewnątrz którego znajdowały się lew i

korona. Na innej dostrzegła napis: Carl XV Król Norwegii i Szwecji. Budujmy kraj prawa. W

środku umieszczono podobiznę króla. Miał kręconą brodę i włosy ułożone w fale. Był

przystojny, stwierdziła Elizabeth.

Z zakłopotaniem spojrzała Jakubowi w oczy.

- Nie mogę tego przyjąć - rzekła, trzymając monety w ręce. - To za dużo.

- Nie, nie - zaprotestował. - Kup coś ładnego dla Ane i jeszcze coś dla was. Nie

dostajecie od nas zbyt wiele.

- Nigdy tak nie uważałam - zawahała się, myśląc o gospodarstwie i szopie na łodzie.

-Ale bardzo dziękuję.

- No już, wracaj do domu. Jens nie może wiecznie być niańką do dziecka - mruknął

łagodnie i popchnął ją przed siebie.

Elizabeth zacisnęła monety w dłoni. Jakob zawołał za nią:

- Idź ostrożnie, żebyś nie upadła i nie połamała nóg!

Podniosła rękę na znak, że go słyszała, i lekkim krokiem ruszyła do Neset.

- Dzień dobry i pokój temu domowi - przywitała się Elizabeth i złapała w ramiona

Daniela, który do niej przybiegł. - O rety, jakiś ty ciężki - zawołała, huśtając malca w górę i w

dół.

- Pokaż, jaki jesteś duży, Danielu.

Chłopczyk wyciągnął w górę rączki i uśmiechnął się szczęśliwy.

- Co? Aż tak urosłeś?! - zdumiała się i zrobiła wielkie oczy. Po chwili ostrożnie

postawiła go na podłogę.

- Czas szybko płynie - zauważyła Dorte. - Pomyśleć tylko, że mój Daniel ma już

półtora roku.

Zawsze mówi o nim: mój Daniel, pomyślała Elizabeth. Dobrze wiedziała dlaczego.

- Byłam w Heimly i Jakob poprosił mnie, żeby ci to dać - powiedziała i podała Dorte

zawiniątko z solony, mięsem.

Dziewczyna wzięła pakunek.

- Ojej, ile jedzenia! Ale sobie sprawimy ucztę, mój Danielu - szepnęła i położyła

background image

mięso na stole. - Och, ten Jakob, ten Jakob, on jest niemożliwy. Ragna obiecała mi mięso za

pracę, ale nie aż tyle. Oby tylko nie zauważyła, że okazał się zbyt hojny.

Z pewnością zauważy, pomyślała Elizabeth w drodze do domu. Ale Jakob i tak będzie

miał ostatnie słowo.

Jens stał w oknie i wypatrywał żony. Elizabeth zatrzymała się i pomachała mu, a

potem przyśpieszyła kroku.

- Bałeś się o mnie? - spytała, gdy znalazła się w domu.

- Nie mogę powiedzieć, że nie - odparł. Zaskoczony wziął pieniądze, które mu podała.

- Skąd je masz? - zdziwił się, wpatrując się w monety.

- Dostaliśmy je od Jakoba. Był sam w domu i nie miał z kim porozmawiać, dlatego

zabawiłam tak długo.

- Dlaczego nam je dał? Wzruszyła ramionami.

- Powiedział, że rzadko coś od nich dostajemy. Nie cieszysz się, Jensie? – spytała i

wyciągnęła ręce po Ane.

- Oczywiście, że się cieszę. Musimy to uczcić! Chodź, zrobimy sobie kawę, bo nas na

to stać, a jutro kupimy trochę nowej.

Na dworze zaczęło się ściemniać, kiedy Elizabeth na powrót zajęła się szyciem. Od

czasu do czasu rzucała spojrzenia na Jensa. Siedział na ławeczce przy palenisku i strugał

nowe chodaki. Popatrzyła przez okno w ciemność na pierwszy śnieg, który spadł. Doznała

tego samego uczucia, którego zawsze doświadczała na ten widok w dzieciństwie.

background image

Rozdział 13

Śnieg padał jeszcze przez kilka tygodni z zaledwie kilkudniową przerwą.

Jakob zaprzągł konia do śnieżnego pługa i oczyścił drogi między budynkami, ale przy

samych ścianach trzeba było odgarnąć śnieg za pomocą ciężkich drewnianych łopat. Drogi

pod górę do Dalen nie sposób było całkiem oczyścić, dlatego musieli używać rakiet lub nart,

jeśli ktoś posiadał coś tak wspaniałego.

Elizabeth trzymała w dłoni pudełko szpilek i przymierzała Marii sukienkę, którą

przerobiła ze starego ubrania matki. Mamie by się to podobało, myślała często przy takiej

robocie. Nie pozwalała, by coś się marnowało, a zwłaszcza ubrania. Naszywała łaty i

cerowała dopóty, dopóki rzecz nie nadawała się już na nic innego jak na szmaty.

- Auu, ukłułaś mnie! – jęknęła Maria.

- Stój spokojnie, bo nie będziesz miała nic nowego – zagroziła Elizabeth i zrobiła krok

do tyłu, żeby lepiej widzieć. Materiał był brązowy, a sukienka bez żadnych ozdób. Ach,

gdyby tak mieć pieniądze na ładne, błyszczące guziki! Sukienka wyglądałaby wtedy dużo

strojniej, pomyślała rozmarzona. Ale takie rzeczy to nie dla nich. Guziki mulili robić sami z

kości. – Będziesz śliczna jak księżniczka – rzekła na głos i uśmiechnęła się do siostry.

Maria obróciła się ostrożnie na stołku, na którym stała.

- Myślę, że powinnam ją schować do świąt. Jak sądzisz, Elizabeth?

- Chyba tak, no i do czasu, kiedy znów zacznie się szkoła.

- Wydaje mi się, że nie zacznie się wcześniej niż wiosną, bo napadało tyle śniegu, że

dzieci nie dadzą rady chodzić tak daleko – zauważyła Maria. – Ale wiesz co, Elizabeth?

Potrafię czytać i pisać równie dobrze jak Indianne i Olav. Nawet trochę lepiej, chociaż są ode

mnie więksi.

- Starsi – poprawiła ją Elizabeth. – Ale nie przechwalaj się za bardzo, Maryjko, to

nieładnie.

- Dlaczego?

Elizabeth na poczekaniu nie znalazła odpowiednio dobrej odpowiedzi, więc skuliła się

na zdejmowaniu sukni z siostry.

- No, ubieraj się, pośpiesz się, żebyś zdążyła, zanim Jens wróci, by nie zobaczył cię w

bieliźnie.

W sieni rozległo się tupanie i po chwili do kuchni wszedł Jens, wnosząc powiew

zimowego powietrza.

- Zrobione! – oznajmił, ściągając czapkę i rękawiczki. – Odśnieżyłem nową drogę

background image

między budynkami, ale utrzyma się tylko do jutra, bo ciągle pada. – Powinienem wybrać się

do sklepiku. Brakuje ci czegoś, Elizabeth?

- Tak, nie mam brązowych nici, cukru i mąki na cisto świąteczne. Chyba nic poza tym.

- No to musisz wybrać się ze mną. Nie znam się na tych rzeczach.

Elizabeth zastanowiła się. Naturalnie Jens mógł to wszystko kupić, a jeśli trzeba,

mogłaby mu to zapisać na kartce. Ale z drugiej strony dobrze byłoby się na trochę wyrwać z

domu.

- Przypilnuję Ane – zaofiarowała się Maria, zanim Elizabeth zdążyła spytać.

- Dasz radę? – spytała Elizabeth pełna obaw. Maria prychnęła.

- Czy dam radę? Znam takich, którzy opiekują się całą gromadką dzieci, a są w moim

wieku. Poza tym zostawałam już z Ane sama. Zapomniałaś? Będę jej pilnować, żeby się nie

oparzyła i żeby nie zrobiła sobie innej krzywdy.

Elizabeth pokręciła głową. Nie, nie zapomniała, że siostra okazała się bardzo zaradna.

Była dla niej wielką pomocą w czasie, kiedy Jens wypłynął na zimowe połowy. Pomyślała o

Amandzie, córce komornika, którą poznała w Dasrud. Ciekawe, co się z nią dzieje?

Prawdopodobnie trafiła do jakiegoś gospodarstwa jako służąca i dostaje wyżywienie w

zamian za pracę.

- Mam zostać z Ane, czy nie?

Niecierpliwiła się Maria.

Elizabeth zawahała się. Ane był już większa, bardziej ruchliwa i ciekawska.

Wystarczy moment, by stało się coś złego. Zerknęła na córeczkę, która przecierała oczy.

- Dobrze, zostań – zdecydowała i wzięła Ane na ręce. – Położę ją, to na pewno będzie

spała do naszego powrotu.

Maria wzruszyła ramionami i wyjęła robótkę na drutach z torby, którą ze sobą

przyniosła.

- Co robisz? – spytała Elizabeth.

- Szalik dla Daniela. To prezent pod choinkę.

Elizabeth poczuła jednoczenie i dumę, i lęk o młodszą siostrę. Maria radziła sobie z

tyloma rzeczami – czasami nawet brała na swoje barki zbyt wiele.

Mimo, że Elizabeth ubrała się bardzo ciepło, płynąc fiordem dotkliwie marzła. Jak w

takim razie Jens musi marznąć w czasie zimowych połowów? Całe dnie spędzał na morzu,

najczęściej w przemoczonych rękawicach. Zrobi mu na drutach kilka dodatkowych par,

postanowiła.

Przed wyjściem do sklepiku otrzepali buty ze śniegu. W środku było ciepło i gwarno.

background image

Jens podszedł do znajomego. Elizabeth pomyślała, że za każdym razem, gdy tu

wchodzi, to jakby wkraczała do innego świata. Te zapachy wszystkich towarów: skóry, kawy,

syropu i cukru. Już samo oglądanie tego bogactwa dawało jej uczucie, jakby znalazła się w

niebie. Jeśli miała okazję, przeglądała również gazety, chociaż były stare.

Na ścianie wisiało lustro w złoconej ramie i Elizabeth przez moment ujrzała w nim

własne odbicie. Miała policzki czerwone od mrozu, czarna chusta zsunęła się do tyłu na kark,

tak że wysunęły się spod niej jasne włosy. Elizabeth poprawiła chustę i podeszła do półki,

której nigdy tu przedtem nie widziała. Musiało tu stać coś, co dopiero przywieziono. Ujrzała

równo ustawione ksiązki i przeczytała tytuły kilku z nich: Podręcznik dla dzieci Willuma

Stephensona i Mała Anna Carla Didrika. Elizabeth zdjęła z półki tę drugą i ostrożnie zaczęła

wertować, znalazła tu również obrazki. Ach, gdyby mogła kupić coś takiego dla Ane, kiedy

córka trochę podrośnie… albo dla Marii. Pokręciła głową nad własną głupotą. Nawet dorośli

nie wydawali pieniędzy na inne książki poza Biblię i Psałterzem. Poza tym Maria miała już

książkę, którą dostała kiedyś od matki na Boże Narodzenie. To bardzo drogi prezent i

Elizabeth nigdy nie mogła zrozumieć, jak matkę było na niego stać. Mimo wszystko nie

mogła się wyzbyć myśli, jak by to było pięknie móc kupić coś ładnego dla córki lub młodszej

siostry. Jej wzrok padł na inną książkę. Napisaną przez Maren Elizabeth Bang. Pomyśleć

tylko, że nosi to samo imię, co kobieta, która napisała książkę zdumiała się Elizabeth i

przeczytała tytuł: Poradnik domowy dla wszystkich, zawierający wskazówki na temat

przyrządzania w najlepszy i najtańszy sposób potraw wiejskich, a także opisy warzenia piwa i

robienia wypieków itp. Przydatne dla każdego norweskiego chłopa.

Przypomniała sobie, że Ragna miała książkę kucharską. Może udałoby się ją od

teściowej pożyczyć? Wtedy mogłaby zaskoczyć ojca i Jensa jakimś nowymi ciastami na Boże

Narodzenie.

Zbliżała się do lady i czekała na swą kolej. Za ladą stali Abraham i sprzedawca, na

szczęście Josefine nie było widać. Abraham obsługiwał jakiegoś mężczyznę, ale przywitał się

z Elizabeth, kiedy ją zobaczył. Elizabeth uśmiechnęła się w odpowiedzi i lekko skinęła głową.

Ucieszyła się, że uczynił ten drobny gest w jej stronę.

- Chciałabym kupić brązową nić do szycia, funt cukru i dwa funty mąki – rzekła do

młodszego sprzedawcy i po chwili dodała: - Jens zapłaci, kiedy będzie kupował dla siebie.

- Dobrze – odpowiedział chłopak i postawił na ladzie pojemniki z mąką i cukrem. –

Czy zaczynasz już robić świąteczne wypieki? – spytał.

Elizabeth przytaknęła.

- Tak. Co prawda nie zamierzam piec zbyt wiele ciast, ale pracy w kuchni jest tyle, że

background image

najlepiej zacząć już teraz.

- Oczywiście – zgodził się i odmierzył miarką towar.

Ławka, na której siadywali starsi klienci, stała pusta, więc Elizabeth usiadła, żeby

poczekać na Jensa. Zrobiło jej się gorąco, więc zsunęła chustę na tył głowy. Po chwili

podeszła jakaś mała dziewczynka i usiadła obok. Mogła mieć tyle lat co Maria, może trochę

mniej i zerknęła na nią kątem oka. Mała potarła nogę i skrzywiła się.

- Co ci się stało? – spytała Elizabeth.

- Krowa kopnęła mnie w zeszłym roku. Tak mocno, że złamała mi nogę. Noga nie

chce się goić, chociaż babcia próbowała mi robić okłady z kaszy u ciepłej ścierki.

Elizabeth pokręciła głową. Niektórzy nadal wierzyli w lecznicze właściwości

gorących okładów z kaszy, nie zważając na cierpienie, jakie tym sprawiali chorym. Ostrożnie

położyła rękę na chudej nóżce dziewczynki i przesuwała w górę i w dół. Nagle dziewczynka

krzyknęła:

- O! Czuję w stopie mrowienie i ciepło. – Roześmiała się krótko i Elizabeth cofnęła

rękę.

- Nie pomasuj jeszcze, to takie dziwne.

Ludzie zebrani w sklepiku odwrócili się ku nim i patrzyli z zainteresowaniem.

Elizabeth nie lubiła zwracać na siebie uwagi i już chciała coś powiedzieć, gdy dziewczynka

zawołała radością: - Ale… moja stopa jest zdrowa, mamo, patrz! – Zaczęła podskakiwać,

żeby zademonstrować. – Ona ją wyleczyła – rzekła i pokazała na Elizabeth.

Wokół rozległ się stłumiony gwar. Elizabeth gwałtownie się podniosła. Chciała coś

powiedzieć, ale nie mogła znaleźć słów.

- To niezupełnie tak – zaczęła niepewnie i poczuła rosnący niepokój. Dokonała czegoś

niezwykłego, choć nie podejrzewała, że to potrafi. Co się stało? Czy to naprawdę możliwe, by

uśmierzać ból tylko poprzez dotyk?

- Często tak się dzieje w przypadku złamań – rzekła. – Czasami kości szybko się

zrastają i… - Jej słowa zawiły w powietrzu, nie przekonały zebranych w wiejskim sklepiku.

Wtedy zjawił się Abraham.

- Co tu się dzieje? – spytał szorstko.

- Ta kobieta uśmierzyła ból temu dziecku – rzekł jakiś mężczyzna i skinął w stronę

Elizabeth.

Chciała zaprzeczyć, ale przerwała jej któraś z kobiet.

- Jeżeli potrafi uśmierzać ból, to na pewno potrafi też rzucać urok na ludzi! To było

jak policzek.

background image

- To nieprawda – zaprotestowała Elizabeth. – Nie potrafię ani rzucać uroków, ani

uśmierzać bólu.

- Wyjdź stąd! – rzekł Abraham groźnie i pokazał na drzwi, wpatrując się w Elizabeth.

Jens torował sobie drogę wśród ludzi.

- Skończcie z tym! – rzekł głośno i spojrzał Abrahamowi prosto w oczy. – Jesteś

dorosłym mężczyzną, Abrahamie, i znasz nas już tyle lat. Chyba nie wierzysz, że ja, który

zostałem wychowany przez Ragnę i Jakoba Myranów, jestem mężem czarownicy? Przez tyle

lat łowiliśmy razem ryby, więc sądzę, że już mnie trochę znasz.

Elizabeth z trudem powstrzymywała histeryczny śmiech.

- O nic jej nie oskarżyłem – odparł Abraham. – Ale to dziwne! Zawsze kiedy ona się

pojawia, coś tu się dzieje.

Wielu klientów zaczęło kiwać głowami i pomrukiwać.

- Cisza! – nakazał Jens i ponownie zwrócił się do Abrahama. – Uważam, że

należałoby przeprosić Elizabeth. I was też to dotyczy – dodał, rzucając surowe spojrzenie

parze, która wszczęła całe zamieszanie.

- Nie – odezwała się Elizabeth stanowczo, gdy wreszcie doszła do siebie.

Wyprostowała się i po kolei patrzyła na wszystkim w oczy, unikając jednak wzroku

Abrahama. – Wiem, że niektórzy bez zastanowienia powtarzają coś, co kiedyś usłyszeli, ale

czemu jest w was tyle złości? Gdybyście byli bardziej światli, wiedzielibyście, że taki ból

może sam minąć, sam z siebie. To nie ma nic wspólnego ze mną! – Dopiero teraz spojrzała

Abrahamowi w twarz i rzekła, zniżając głos: - Rozumie, że mogłeś to opacznie odczytać, ale

przecież ty też słyszałeś o takich przypadkach, prawda?

Abraham musiał parę razy odchrząknąć, zanim odpowiedział.

- Tak, naturalnie słyszałem o tym. – Ponownie odchrząknął. – No to przedstawienie

skończone – rzekł do klientów i podniósł ręce, jak gdyby chciał, by się rozeszli.

Elizabeth skinęła głową i szybko wyszła. Zauważyła jeszcze, że Abraham mówił coś

Jensowi na ucho, ale nie chciała wiedzieć, o czym rozmawiali. Pragnęła tylko znaleźć się

daleko stąd. Szybko zeszła na brzeg. Czekając na męża, wpatrywała się w morze. Fiord

spowity mgłą, wyglądał nierealnie. Nagle Elizabeth usłyszała za sobą chrzęst kroków na

śniegu i odwróciła się. Drgnęła, gdy zobaczyła małą dziewczynkę ze sklepiku i jej matkę.

Kobieta dygnęła i objęła córkę ramieniem.

- Prozę przyjąć moje podziękowania. Proszę mi wybaczyć moją niewiedzę, ale nigdy

nie słyszałam, by taki ból przeszedł sam z siebie. Zatem jeśli to pani się do tego przyczyniła,

bardzo dziękuję. – Ponownie się skłoniła i zniknęła, zanim Elizabeth zdążyła wykrztusić

background image

słowo.

- W co ja się wplątała, - mruknęła pod nosem i usiadła w łodzi. Wreszcie ujrzała

Jensa, który wielkimi krokami schodził w dół.

Długo milczeli. Elizabeth próbowała przygotować sobie jakieś wyjaśnienie, ale jej się

nie udawało. W końcu Jens spytał:

- Co tam się stało, Elizabeth?

- Nie wiem – odparła zgodnie z prawdą. Skrzyżowała ramiona w ochronie przed

chłodem, lecz również żeby dodać sobie otuchy. – Wydaje mi się, że ta mała tylko chwilowo

poczuła się lepiej. Przypadek sprawił, że stało się to dokładnie w tek samej chwili, kiedy

przyłożyłam rękę.

Może Jens się domyślił, że skłamała, ale przyjął jej tłumaczenia.

- Jakob wspomniał, że przyszłej zimy zamierza kupić łódź, więc mógłbym pływać

razem z nim – rzekł, zmieniając temat. – To dobrze, bo nie byłbym dłużej zależny od

Abrahama. Straszny z niego chytrus! Ale mu powiedziałaś do słuchu – uśmiechnął się z

zadowoleniem i zaczął szybciej wiosłować.

Elizabeth nie widziała w tym nic zabawnego i żeby czymś zająć ręce, zabrała się do

wybierania wody z dna łodzi. Wody nie zebrało się dużo, więc szybko się z tym uporała, ale

nadal trzymała czerpak w dłoniach.

- Jens – zaczęła ostrożnie patrząc mężowi prosto w oczy. – To, co się stało w sklepiku,

mogło być przypadkiem. Często zastanawiałam się nad swoimi zdolnościami. Czasami

przewiduję zdarzenia, i jak już wiesz, widzę i słyszę upiory.

Wiosłował jeszcze chwilę, po czym rzekł:

- Tak, może potrafisz uzdrawiać ludzi, ale nie mogłabyś rzucać na nikogo uroku. Po

prostu nie byłabyś do tego zdolna.

Elizabeth szła zamyślona do Heimly. Chciała pożyczyć od Ragny książkę kucharską,

więc Jens ruszył pierwszy do domu, ponieważ Ane została tylko z Marią.

Tak bardzo się zamyśliła, że weszła do sieni, nie oczyściwszy butów ze śniegu.

Podniosła rękę, żeby zapukać do kuchennych drzwi, kiedy usłyszała głos teściowej. Ragna

była bardzo wzburzona.

- To jakiś idiotyczny zwyczaj, żeby oddawać innym jedzenie i ubrania tylko dlatego,

że jest Boże Narodzenie! Nie mamy nic ponad czego sami potrzebujemy, a z ubranek, z

których dzieci wyrosłym robimy chodniki.

- Chyba lepiej przekazać je tym, którzy marzną? – spytał Jakob.

Elizabeth nie zamierzała podsłuchiwać, ale mimo to wciąż stała pod drzwiami.

background image

- Czy w tym roku też mamy coś posłać do Dalen? – odpowiedziała pytaniem wyraźnie

niezadowolona Ragna.

- Jak moglibyśmy postąpić inaczej?! Na Boga, to przecież nasza rodzina!

- Nie wzywaj imienia Boda nadaremnie – furknęła Ragna.

- To nie zadawaj takich bzdurnych pytań. Mówimy o naszym przybranym synu,

wnuczce i synowej.

- Mogłabym się obyć bez takiej synowej.

- Uważaj, co mówisz, Ragno – rzekł zniżonym głosem. Elizabeth usłyszała w głosie

teścia pewną stanowczość i poczuła, że oblewa ją zimny pot.

- Co masz przeciwko Elizabeth? – mówił dalej Jakob.

- Jest bezczelna i zarozumiała.

- Po prostu jej zazdrościsz.

- teraz to ty uważaj, co mówisz – zagroziła Ragna. Jej głos drżał.

- Chciałaś, by Jens ożenił się z bogatszą dziewczyną, a tymczasem okazało się, że

Elizabeth jesr pracowita, a w dodatku potrafi zajmować się dziećmi. I tego nie możesz znieść

– nie poddawał się Jakob.

Zapadła tak długa cisza. W końcu Ragna niechętnie przyznała.

- Tak, jest pracowita…

Elizabeth nie chciała słuchać dalej i cicho wymknęła się na schody.

Nie do końca zgadzała się z tym, że Ragna była zazdrosna. Uważała raczej, że

teściowa koniecznie chciała jej wytknąć jakieś błędy, a ponieważ nie znajdowała nic, do

czego mogłaby się przyczepić, była zła. Elizabeth głęboko zaczerpnęła powietrza, otupała

buty ze śniegu i weszła z powrotem. Głosy dobiegające ze środka brzmiały teraz spokojnie.

Szybko zapukała do drzwi, by się nie rozmyślić.

- Proszę – odezwała się Ragna.

- Dzień dobry i pokój temu domowi – przywitała się Elizabeth. – Przyszłam się

zapytać, czy mogłabym pożyczyć książkę kucharską.

Ragna uniosła jedną brew i odczekała chwilę, a potem spytała opryskliwie:

- Książkę kucharską? A po co?

- Chcę upiec ciasto na Boże Narodzenie. W tym roku chciałaby, spróbować czegoś

nowego. Dlatego byłabym wdzięczna, gdybyś mi mogła ją pożyczyć.

Ragna skinęła głową.

- No dobrze – rzekła krótko i przyniosła książkę. Elizabeth wyjęła półcienną torbę i

schowała poradnik.

background image

- Dziękuję, będę na nią uważać – obiecała i wypadła za drzwi.

W kuchni pachniało świeżo pieczonym ciastem i przyprawami, które Jakob wykradł

dla niej z własnego domu.

- O ile wiem, używa się tego do świątecznych wypieków – powiedział, wręczając jej

trzy maleńkie pudełeczka. – Ale niech to zostanie między nami, że masz je ode mnie – dodał.

Elizabeth dygnęła i podziękowała za wspaniałości. To będą najpiękniejsze święta,

pomyślała. Zaprosiła Marię, żeby mogła piec razem z nią.

Na razie zrobiły siedem rodzajów ciastek, ale nie spodziewały się gości, więc to

powinno wystarczyć dla nich trojga, siostry i ojca, kiedy usiadają do Wigilii.

Elizabeth dreptała tam i z powrotem, pilnowała ognia, zmieniła blachy i ostrożnie

układała ciasta na blacie, parząc sobie opuszki palców. Ane koniecznie chciała wejść na stół.

- Nie, nie Wolo – powiedziała Elizabeth i otarła ramieniem spoconą twarz.

- Powinniśmy pozwolić Ane piec z nami – uznała Maria i zanim Elizabeth zdążyła

cokolwiek powiedzieć, posadziła dziecko na stole.

Mała chwyciła surowe ciasto, a jej drobną twarzyczkę rozjaśnił uśmiech.

- Nie, nie, moja droga – sprzeciwiła się Elizabeth i zabrała jej ten kawałek.

- Ja ją nauczę – oznajmiła Maria i podała Ane mały wałek, który zrobił dla niej Jens.

- Masz robić tak – wyjaśniła i pokazała, jak się wałkuje. Ane zaczęła, mocno uderzać

wałkiem w stół. Po kilku próbach Maria się poddała.

- Jest za mała – rzekła z westchnieniem.

Elizabeth nie zareagowała, widząc, że Ane zjada surowe ciasto. Odrobina jej chyba nie

zaszkodzi, uznała, wstawiając ostatnią blachę do pieca.

- Tutaj znalazłaś przepis? – spytała Maria, podnosząc w górę książkę kucharską

Ragny.

- Nie – odparła Elizabeth. – Uważaj na nią, nie jest moja – dodała, ostrożnie wzięła ją

od Marii i postawiła na półce. – Kiedy posprzątam, pozwolę i ją obejrzeć. Pod warunkiem, że

będziesz uważała – zaznaczyła.

Sama nie korzystała z książki. Słowa Ragny odebrały jej ochotę na korzystanie z

poradnika. Wyjęła własne, poszarpane karteczki z przepisami.

- Mogę teraz przejrzeć książkę Ragny? – spytała Maria, kiedy wszystko uprzątnęły.

Elizabeth zdjęła egzemplarz z półki i położyła na stole. Po chwili usłyszała, jak Maria,

przesuwając małym palcem pod każdą literką, sylabizując, odczytuje tekst ze strony

tytułowej. – „Książka kucharska do użytku w zwyczajnych, skromnych gospodarstwach

domowych jak i dla wydających mniejsze i większe przyjęcia. Christiania 1864. Bolette

background image

Maria Jansen”.

- Jak ty dobrze czytasz! – pochwaliła ją Elizabeth i wytarła dokładniej paluszki Ane.

Nagle uderzyła ją pewna myśl i musiała spytać. – Skąd wiedziałaś, że to książka Ragny?

- Olav widział cię, kiedy szedł do stajni – wyjaśniła Maria z uśmiechem. – Mówił, że

najpierw weszłaś, potem wyszłaś, a potem znowu weszłaś do środka. Ale kiedy następnym

razem wyszłaś, pędem wróciłaś do domu. Potem spytał Jakoba, co tam robiłaś.

Elizabeth poczuła na ramionach gęsią skórkę, a jej głos nie brzmiał całkiem naturalnie,

kiedy odpowiedziała:

- No tak, zapomniałam Jakubowi coś powiedzieć, ale rzeczywiście, mogło się to

Olavowi wydać trochę dziwne.

Maria tylko skinęła głową i z powrotem skupiła się na książce. Z największym

zainteresowaniem odczytywała przepisy, poruszając wargami.

Elizabeth powoli wypuściła powietrze. Dzieci po prostu takie są. Nie potrzebowały

zawiłych wyjaśnień, by zaspokoić ciekawość.

background image

Rozdział 14

Na dworze zaczynało się ściemniać. Gęsto padający śnieg wirował wokół budynków i

układał się w zaspy. W takie popołudnia dobrze było usiąść w domu, zapalić lampę tranową i

rozkoszować się ciepłem paleniska.

Elizabeth nakrywała do podwieczorku, kiedy usłyszała jakieś głosy. W pierwszej

chwili pomyślała, że to Ragna i Jens, ale kobiecy głos był zbyt czysty i przenikliwy. Słyszała

go już wcześniej, ale nie pamiętała, kiedy ani gdzie.

Zaniepokoiła się i zaczęła nerwowo przesuwać talerze o szklanki, żeby nakryć dla

jeszcze jednej osoby. Potem rozejrzała się po kuchni. Wszystko było w najlepszym porządku.

Jednak mimo to nie usiadła.

Kiedy otworzyły się drzwi, z wrażenia musiała się przytrzymać oparcia krzesła.

- Jeżeli przyszłaś tu, żeby mi znów wymyślać. Hartuvikka, to muszę cię prosić, żebyś

natychmiast zawróciła!

Potężna kobieta umknęła wzrokiem i zaczerwieniła się. Jens, który wszedł tuż za nią,

wyjaśnił:

- Prosiła mnie o wybaczenie.

- Ach, tak - odparła Elizabeth krótko.

Hartuvikka odchrząknęła kilka razy, z zakłopotaniem wpatrując się we własne stopy.

- Chciałam prosić o wybaczenie, Elizabeth. To było nieładnie z mojej strony, że cię

oskarżyłam. Oczywiście nie miałaś nic wspólnego z tym, że Josefine urodziła kalekie

dziecko. To było okropne z mojej strony, że mogłam przy wszystkich w sklepiku powiedzieć

coś takiego po tym, jak jej pomogłaś.

- Zapomnijmy o tym, Hartuvikko - zaproponowała szczerze Elizabeth. Uśmiechnęła

się do kobiety i zdjęła rękę z oparcia krzesła. - Czy to dlatego tu przyszłaś? Czy może masz

inną sprawę?

Hartuvikka bawiła się przez chwilę rękawicami, po czym odpowiedziała.

- Chciałabym porozmawiać z tobą w cztery oczy. Jeśli nie sprawię kłopotu - dodała

szybko, zerkając na nakryty stół.

- Chodźmy do izby - rzekła Elizabeth i ruszyła przodem. - Siadaj, proszę - wskazała

na ławę. - Co cię dręczy? - spytała łagodnie, przesuwając sobie krzesło.

- Nie, to znaczy… Trudno mi to wytłumaczyć, rozumiesz.

- Mimo to spróbuj - zachęciła ją Elizabeth.

- Słyszałam, że uzdrowiłaś w sklepiku Abrahama pewną dziewczynkę. A ja…

background image

ostatnio co miesiąc bardzo krwawię. - Hartuvikka, mówiąc, cały czas wpatrywała się w swoje

ręce. Elizabeth nie mogła się nadziwić, że od ostatniego ich spotkania ta kobieta tak się

zmieniła. - Mam już tyle lat, że dawno powinnam przestać krwawić - mówiła dalej

Hartuvikka. - Lecz teraz jest tak źle, że boję się nawet wyjść z domu.

Elizabeth zagryzła dolną wargę, zastanawiając się, czy powinna odmówić. To, że

pomogła dziewczynce, nie mieściło jej się w głowie. Nie chciała się do tego przyznać, ale

bała się własnych umiejętności. Jeżeli jednak rzeczywiście potrafiła leczyć, powinna

Hartuvikce pomóc.

- Połóż się - rzekła w końcu i podsunęła jej poduszkę. - Zobaczę, co się da zrobić.

Hartuvikka natychmiast spełniła jej polecenie, a Elizabeth położyła ręce na jej

brzuchu. Sama nie wiedziała, co z tego wyniknie. Dziewczynka w sklepiku mówiła

coś o mrowieniu w stopie, zanim poczuła ulgę. Nagle Elizabeth przypomniała

sobie tekst, który słyszała dawno temu. Poszukała w pamięci i wymruczała ledwie

słyszalnie.

Jak oczywiste jest to, że człowiek trafił do piekła, zanim przełknął fałszywe słowo, tak

oczywiście, tak naprawdę mogę decydować o tej krwi.

Powstrzymaj więc tę krew, która wypływa z Hartuvikki, w imię Ojca i Syna, i Ducha

Świętego.

Stań, krwi, jak Zbawca Śiata stanął w rzece Jordan, kiedy otrzymał chrzest z rąk

świętego Proroka Jana.

Następnie odmówiła Ojcze nasz, odczekała chwilę i otworzyła oczy.

- Nie mogę ci obiecać – uprzedziła. – Ale zrobiłam wszystko, co potrafię. Hartuvikka

wstała.

- Tak bardzo jestem wdzięczna, że nie potrafię tego wyrazić. Jak mam ci wynagrodzić

tę pomoc?

- Nic nie chcę. To, że mogę pomóc, jest największą nagrodą.

Kiedy kobiety weszły do kuchni, Jens siedział przy stole, ale jedzenie było nietknięte.

- Usiądź z nami, Hartuvikko – zaproponowała Elizabeth. Hartuvikka tak energicznie

pokręciła głową, że aż policzki jej zadrżały.

- Nie, nie, dziękuję bardzo, ale muszę wracać do domu. Zrobiło się już ciemno, a

przede mną daleka droga – wyjaśniła i wyszła.

Elizabeth wzięła Ane na kolana i usiadła do stołu. Razem z Jensem odmówili krótką

modlitwę i przez chwil e jedli w milczeniu.

- Czego chciała? – spytał Jens.

background image

- Chciała, żeby jej pomogła w… kobiecych dolegliwościach.

- I co zrobiłaś?

- Odmówiłam kilka zdań o krwi, trzymając dłonie na jej brzuchu.

- Myślisz, że mądrze zrobiłaś, Elizabeth?

- A co jest mądre? – odpowiedziała pytaniem. – Bez względu na to, co bym zrobiła,

niektórzy ludzie i tak uznają to za złe. A jak ty myślisz, co powinnam zrobić?

- Zrobiłaś to, co należało – rzekł z przekonaniem. Elizabeth odetchnęła z ulgą.

- Uważam, że postąpiłaś wspaniałomyślnie, pomagając jej p tym, jak cię oskarżyła –

mówił dalej Jens. – Mimo że prosiła o wybaczenie.

Elizabeth wzruszyła ramionami.

- Czułam, że nie mogłabym postąpić inaczej.

Dopiero później przyszło jej do głowy, że powinna poprosić Hartuvikkę, by nikomu

nie mówiła. Ale teraz było za późno.

Elizabeth gotowała mydło, aż w całej kuchni pachniało ługiem, kiedy Indianne

przybiegła z wiadomością od Ragny. Dziewczynka nieśmiało zapukała do drzwi, weszła do

środka i dygnęła ledwie dostrzegalnie. Elizabeth zauważyła, że Idnianne miała na sobie nową

kurtkę z rdzawoczerwonej wełny. Ach gdyby tak też przed świętami i ona mogła sobie

pozwolić na nowe ubranie, pomyślała i zadała sobie pytanie, czy nie jest zazdrośnicą.

- Mama powiedziała, że macie zejść do nad i spróbować jej ciasta świątecznego –

oznajmiła z powagą.

- Tak powiedziała? – zdumiała się Elizabeth, mieszając w garnku. – Nie wspomniała,

o której godzinie mamy przyjść?

- Nie, ale wydaje mi się, że chciała, żebyście przyszli od razu, ponieważ szukała

ładnego obrusa, kiedy wychodziłam.

Elizabeth zdjęła garnek z ognia i dolała do niego trochę wody. Irytowało ją, że Ragna

oczekiwała, iż rzucą wszystko, czym są zajęci i natychmiast przyjdą. To nie zaproszenie

przyniosła Indianne, ale rozkaz. Z drugiej strony Elizabeth nie chciała się kłócić z teściową, a

taka wizyta byłaby miłą odmianą w monotonnej codzienności.

- Podziękuj swojej mamie i powiedz, że porozmawiam z Jensem. Jeżeli znajdziemy

czas, to za chwilę przyjdziemy. – Zauważyła, że Indianne poczuła się niepewnie, i

pożałowała, że nie była dla niej bardziej życzliwa. – Skończę tylko gotować mydło, przebiorę

się i przyjdę przynajmniej z Ane. A Jens może też będzie. Masz bardzo ładną kurtkę!

Indianne uśmiechnęła się blado.

- Dziękuję – odpowiedziała i znowu dygnęła.

background image

Elizabeth przelała mydło do małych pudełek. Pewnie Ragna chce nam coś powiedzieć,

pomyślała, sprzątając kuchnię. Tylko co?

- Strasznie późno przyszliście – zawołała Ragna z wyrzutem, witając ich w sieni. Ale

gdy tylko ujrzała Ane, na jej twarzy zaraz pojawił się uśmiech. – Czy to mała Ane-Elisa

przyszła do swojej babci? – zaszczebiotała.

- Musieliśmy skończyć robotę – wyjaśniła Elizabeth chłodno, a w duchu dodała: Nie

możemy czekać gotowi na twoje zawołanie.

- Jakob musiał wyjechać i wróci trochę później – rzekła Ragna.

Zaczęli zdejmować wierzchnie ubranie. Elizabeth zauważyła, że wniosła sporo śniegu

i rozejrzała się za czymś, czym mogłaby go zgarnąć. W kącie stało wiadro ze ścierką, więc

poszła po nie.

- Co chcesz zrobić? – spytała Ragna, ze zdumieniem.

- Zamierzałam wytrzeć po sobie podłogę – odparła i w tej samej chwili pożałowała

swoich słów. Szybko wyprostowała się i wygładziła suknię. Przecież nie powinnam się tym

przejmować, pomyślała zła na siebie.

- Usiądźmy przy stole – zaproponowała Ragna i ruszyła przodem.

Indianne i Olav siedzieli osobno przy małym okrągłym stoliku. Byli ładnie ubrani, jak

zawsze. Olav miał na sobie krótkie, granatowe spodnie z kantem, a jego siostra sukienkę,

granatowe spodnie z kantem, a jego siostra sukienkę do kolan, także granatową. Oboje mieli

włosy uczesane na mokro. To takie do Ragny podobne, pomyślała Elizabeth i uśmiechnęła się

do dzieci. Chociaż to tylko my przyszliśmy z wizytą, wszystko zostało wyszykowane jak na

Wigilię.

- Siadajcie, proszę – rzekła teściowa i zniknęła w kuchni.

Elizabeth była pełna obaw. Ragna coś knuje, pomyślała i poruszyła się nerwowo.

Teściowa wróciła z kuchni i postanowiła przed dziećmi nieduży półmisek z ciastkami.

- Wśród kobiet zapanowała nowa moda – oznajmiła i nalała kawy do filiżanek. – Ale

nie dotarła jeszcze tu na północ, jedynie do dużych miast.

Elizabeth spojrzała na nią, nie rozumiejąc. Słowa „moda” nigdy nawet nie słyszała.

Ragna widocznie nie zauważyła jej miny, bo mówiła nadal.

- Używają albo poduszki, albo usztywnienia, żeby utworzyć tu dużą kulę – wyjaśniła i

wskazywała na swój krzyż.

- A więc teraz kobiety będą chodziły z wielkimi tyłkami? – roześmiał się Jens. Ragna

posłała mu surowe spojrzenie, a potem zdjęła pokrywę z półmiska.

- Częstujcie się. Są tylko trzy rodzaje, ale do świąt jeszcze daleko.

background image

To te, które się nie udały, zauważyła Elizabeth, trochę za bardzo przypieczone albo o

dziwny, kształcie. Ale wszystko jedno, jedzenie to jedzenie, uznała i się poczęstowała.

Musiała jednak przyznać, że było jej przykro.

- Nie zaprosiłam was tu bez powodu – powiedziała nagle Ragna, odłamując kawałek

ciasta.

Teraz się okaże, pomyślała Elizabeth.

- Tak? – rzekła krótko.

- Zauważyłam, że ludzie odbywają istne wędrówki do Dalen – zaczęła Ragna.

Elizabeth poczuła, że pocą się jej dłonie. Czyżby teściowa widziała u nich lensmana?

- Widziałam jakiś czas temu Hartuvikkę zmierzającą pod górę, która, jak sama

twierdzi, została uzdrowiona. – Ragna niemal splunęła tym słowem, jakby było

przekleństwem.

- Rozmawiałaś z nią? – spytała Elizabeth.

- Tal, spotkałam ją kilka dni później, kiedy wybrałam się do sklepiku Abrahama.

Wtedy też usłyszałam, czym się zajmujesz. Mówią, że niby potrafisz uwalniać ludzi od bólu!

Ale ty się pewnie nie przejmujesz, że o tobie gadają, Elizabeth – rzuciła chłodno.

- Nie, nie dbam o to – przyznała Elizabeth spokojnie. Kątem oka dostrzegła, że dzieci

przyglądają się jej i uważnie słuchają rozmowy. – Jednak dziwi mnie, że ty, Ragno możesz w

ten sposób obmawiać za plecami swoją synową.

To był strzał na ślepo, ale najwyraźniej trafiony, ponieważ krew uderzyła do twarzy

teściowej.

- Elizabeth nie może wyrzucać za drzwi ludzi, którzy proszą o pomoc – odezwał się

Jens.

Elizabeth zagryzła wargę o z wdzięcznością uścieła dłoń męża.

- Wcale tego nie powiedziałam – rzekła Ragna słodkim głosem. – Ale chyba nie

powinna uprawiać tych pogańskich praktyk, w których wzywa zarówno diabła, jak i naszego

Pana!

- Może to właśnie dar od Boga – odparła Elizabeth, starając się panować nad głosem.

– W Piśmie Świętym jest napisane, że On uzdrawiał – dodała.

Ragna z trudem łapała powietrze. Aż chwyciła się za serce.

- Wywyższasz się i twierdzisz, że jesteś jednym z boskich posłanników? – spytała

oburzona.

- Nie, ale myślę, że może otrzymałam dar odnoga – odpowiedziała Elizabeth śmiało,

patrząc teściowej prosto w oczy.

background image

W ciszy, która zapadła, tykanie dużego zegara wydawało się wprost ogłuszające.

Ragna otwierała i zamykała usta kilka razy, jednak nie wydobyła z nich ani słowa.

- Jaka dobra, mocna kawa – odezwał się nagle Jens i zaraz rozległ się tłumiony chichot

dzieci. W tej samej chwili dał się słyszeć odgłos kroków w sieni. Elizabeth poznała, że to

Jakob. Słyszała, że powiesił kurtkę, zanim wszedł do izby.

- O, nie, co to za goście złożyli nam wizytę? – spytał. Wydawał się bardziej poważny

niż zwykle. Usiadł ciężko. Ragna szybko przyniosła czajnik i nalała wszystkim kawy, po

czym wróciła na miejsce. Jedli ciastka i pili, aż w końcu Jakob powiedział:

- Dzieci, jeśli skończyliście, to możecie odejść od stołu.

Podniosły się z ociąganiem. Chętnie posłuchałyby rozmowy dorosłych, pomyślała

Elizabeth.

Jakob odczekał, aż dzieci wyjdą i rzekł poważnie:

- Słyszałem dziś najnowsze wieści.

- Czy coś się stało? – spytała Ragna nieco drżącym głosem.

- Ole Siwert Moland… został ukarany.

Elizabeth chciała spytać, kto to, ale coś ją powstrzymało. Domyśliła się, że historia nie

jest wesoła.

Jakob mówił dalej:

- Był dwa razy żonaty i siedział w więzieniu w Kabelvaag, ponieważ otruł obie żon.

Elizabeth westchnęła i zasłoniła dłonią usta. Kawałek ciasta, który miała w ustach,

okazał się nagle zbyt duży i musiała go popić kawą.

- Ole stał się w więzieniu bardzo religijny, ułożył nawet kilka psalmów. Ale to w

żaden sposób nie wpłynęło na wyrok – opowiadał Jakob. – Ścięto mu głowę. Kiedy kat chciał

mu odsłonić szyję, Moland zrobił to sam. Potem poprosił, by odśpiewano jeden z jego

psalmów, i tak się stało. Następnie położył głowę na pniu, a kat zrobił, co do niego należało.

- Co to za człowiek, który godzi się odbierać ludziom życie? – spytała Elizabeth.

- Podobno czynią to przestępcy, którzy sami zostali skazani na śmierć. W ostatniej

chwili godzą się przyjąć funkcję kata i w ten sposób ratują własne życie.

Ragna uczyniła znak krzyża. Długo siedzieli w milczeniu, wpatrując się przed siebie,

każdy zatopiony we własnych myślach.

- To nie w porządku, że ludzie mogą decydować o życiu i śmierci innych – odezwała

się Elizabeth półgłosem.

- Ale Ole Siwert Moland aż dwa razy zadecydował o życiu swych żon! Uważasz, że to

jest w porządku? – spytała Ragna wzburzona.

background image

Elizabeth nie wiedziała, co odpowiedzieć. Odniosła wrażenie, że to o niej rozmawiają.

O niej i jej potwornej zbrodni, którą popełniła względem Leonarda Dalsruda. Nie jestem

lepsza od Molanda, pomyślała zrozpaczona.

- Chyba tak nie uważasz, Elizabeth? – spytał Jens, przyglądając się jej.

- Znasz moje zdanie, ale wy tego nie zrozumiecie! To Bóg decyduje o życiu i śmierci,

nie człowiek! – Elizabeth zawstydziła się swojego wybuchu i pożałowała swego zachowania.

– Przepraszam – rzekła pokornie i wstała. – Dziękujemy za kawę i ciasto. Musimy wracać do

domu, Ane jest zmęczona.

Szybko wyszła do sieni, włożyła okrycie, a potem ubrała Ane. Na pożegnanie

uścisnęła ręce Ragny i Jakoba i jeszcze raz podziękowała za poczęstunek.

- Musicie przyjść kiedyś do nas w odwiedziny – rzekła, właściwie tylko po to, żeby

zatrzeć złe wrażenie.

Jakob skinął głową i uśmiechnął się łagodnie.

- Przyjdziemy, Elizabeth. Dziękuję.

W tym człowieku, było coś, co sprawiało, że ludzie dobrze się czuli w jego

towarzystwie, pomyślała, gdy wracali pod górę do Dalen.

W domu próbowała się czymś zająć, ale Jens chwycił ją za ramię i powstrzymał.

- Zareagowałaś dzisiaj dość porywczo – rzekł.

- Co masz na myśli? – spytała niewinnie, cofnęła ramię i zaczęła kroić mydło.

- Twoje słowa w Heimly – odparł nerwowo, co od razu zauważyła.

- Ragna czasem mnie irytuje! – Nabrała powietrza, żeby poprosić Jensa, by wyniósł

mydło do spiżarni, ale ją uprzedził.

- Chyba zgadzasz się, że człowiek, który zamordował dwie żony, powinien zostać

ukarany?

Elizabeth nie odpowiedziała, tylko sama chwyciła skrzynkę z mydłem i wyniosła.

Została w komórce możliwe najdłużej, ale w końcu musiała wrócić.

- Taki człowiek jak Ole jest zbyt niebezpieczny, by mógł chodzić wolno – twierdził z

uporem Jens.

Słowa męża nią wstrząsnęły. Czy ona była niebezpieczna? – pomyślała. Musiała na

kilka sekund zamknąć oczy, żeby odzyskać panowanie nad sobą.

- Masz rację – rzekła zmęczona. – Uważam tylko, że myśleć. Czy możemy

porozmawiać o czymś innym?

Jensa się uspokoił.

- Drżysz – stwierdził.

background image

- Jestem tylko zmęczona – mruknęła i zagryzła wargę, żeby się nie rozpłakać. Całe

szczęście, że Jens nie wie o Leonardzie, pomyślała.

Tej nocy Elizabeth śniło się, że wchodzi po stopniach na szafot. Miała taką szeroką

spódnicę, że omal się o nią nie potknęła. Związano jej ręce z tyłu. Gdzie jest Jens? –

pomyślała w panice i rozejrzała się dokoła. Musiał przyjść i ją uratować! Nie chciała umierać!

Kolana pod nią drżały, dzwoniła zębami. Jens, pomyślała znowu i ponownie popatrzyła na

tłum ludzi. Kobiety i mężczyzn, młodych i starych, bogatych i biednych. Wszyscy z

wykrzywionymi złością twarzami, wykrzykiwali obelgi pod jej adresem, wymachiwali

pięściami. Jakaś kobieta rzuciła kamieniem, ale nie trafiła. Elizabeth napotkała jej spojrzenie.

- Dlaczego? – szepnęła, ale nie otrzymała odpowiedzi. Może tamta nie słyszała?

Domyśliła się, że to publiczna egzekucja. Ludzie odbyli daleką drogę, żeby zobaczyć, jak jej

głowa zostaje oddzielona od reszty ciała. Załkała.

- Jens! Jens! – zawołała, a ludzie w odpowiedzi zaczęli krzyczeć jeszcze głośniej.

- Morderczyni, morderczyni, ladacznica, ladacznica! – skandowali.

Elizabeth chciała zaprotestować, ale nie mogła wydobyć głodu. Wtedy w ciżbie ludzi

dostrzegła Jensa. Wiedziała, że mógłby ją uratować, gdyby tylko zdążył na czas. Zawołał coś,

ale widziała tylko poruszające się usta, jego słów nie dosłyszała. Tłum ludzi odepchnął go do

tyłu.

Wtedy kat zmusił ją by uklękła. Zawiązał jej oczy brudną szmatą, a wtedy tłum oszalał

z radości. Popłynęły jej łzy.

- Jens! – łkała. Sama słyszała, jak rozpaczliwie i żałośnie brzmi jej głos.

Nagle znalazła się obok swego ciała, tak że mogła być świadkiem własnego stracenia.

Ujrzała grubą linię wokół swych nadgarstków, i jęknęła, bo jej ręce były sine i spuchnięte.

Długi, jasny warkocz leżał ciężko na ramieniu. Kat podniósł go do góry i obciął wielkim

nożem, a następnie rzucił go w tłum. Teraz włosy nie będą już przeszkadzać w egzekucji,

pomyślała obojętnie. Jakie mam szczupłe plecy, zauważyła. Wtedy kat uniósł topór nad

głowę. Kilka sekund wcześniej, zanim go opuścił, krzyknęła po raz ostatni. Przeciągle i

boleśnie. A potem głowa spadła do kosza.

Na moment zapadła cisza, a potem kat chwycił jej głowę i podniósł w górę.

Zgromadzeni zaczęli krzyczeć z radości. Wtedy kat wolną ręką ściągnął czarny kaptur,

zasłaniający jego twarz. Elizabeth krzyknęła głośno, gdy napotkała jego wzrok i ujrzała

złośliwy uśmiech. To był Leonard!

Poderwała się, zbudzona własnym krzykiem, mokra od potu.

- Co się stało? – spytał Jens sennie i chciał ją przytulić. Jednak wywinęła się z jego

background image

objęć i wstała.

- To tylko sen. Śpij, pójdę tylko się załatwić – szepnęła.

Zasnął, zanim wyszła z pokoju. Boso wymknęła się do kuchni i nalała odrobinę wody

do miski. Syknęła, kiedy zimna woda dotknęła skóry twarzy i szyi. Później odczuła ulgę.

Oparła się plecami i szepnęła:

- Jak długo zdołał ukrywać przed tobą prawdę, Jensie?

background image

Rozdział 15

Elizabeth po raz ostatni świece w garnku z łojem, nucąc przy tym kolędę. Przypomniał

jej się dzień, kiedy z książeczki, którą dostała od matki, pierwszy raz przeczytała Marii tekst

kolędy. Potem nauczyła się melodii od Ragny.

- Raduję się co rok tego dnia, bo wtedy narodził się Jezus – zaśpiewała.

Tak, naprawdę z radością czekała na to Boże Narodzenie. Zeszły rok był dla niej jakby

próba, czy jest dostatecznie dorosła i zaradna, by samodzielnie przygotować święta. Poza tym

w zeszłym roku zmarła matka, w dodatku okazało się, że sama jest w ciąży.

Te święta będą wyjątkowo piękne! Zaprosi ojca i Marię, by spędzić je razem z nimi.

Tak bardzo zatopiła się we własnych myślach, że nie słyszała kroków w sieni.

Niespodziewanie w kuchni pojawił się ojciec.

- Szczęść Boże – przywitał się, ściągając czapkę.

Elizabeth zauważyła, że śnieg na spodniach sięgał mu po kolana; spadając, tworzył

małe kałuże na podłodze.

- Ach, to ty – ucieszyła się. – Ogrzej się trochę i zdejmij buty. Jak się czuje Maria?

Ojciec odłożył rękawice na buty i podszedł do stołu, zanim odpowiedział:

- Poszła do Heimly pobawić się z dziećmi.

- Zasłużyła na to. Małej może być czasami ciężko – zauważyła Elizabeth, rozstawiając

na stole spodeczki i filiżanki – Dobrze, że mamy kilka dni świąt – mówiła dalej. – Wszyscy

trochę odpoczniemy.

Ojciec przytaknął i wziął Ane na kolana

- Tak, to prawda. Tylko nie przepracuj się zbytnio z naszego powodu.

- Phi, też mi robota! Po prostu trzeba coś przygotować, upiec, wytopić świece. Poza

tym pomagałeś przecież Jensowi przy uboju. – Usiadła przy stole i dodała łagodnie: - Nawet

nie wiesz, jak bardzo jestem ci za to wdzięczna, tato. Nie wiem dlaczego, ale szlachtowanie

zwierząt budzi we mnie wstręt.. – Zaczerpnęła głęboko powietrza i uśmiechnęła się. – Muszę

cię o coś spytać.

- Słucham.

- Chciałabym, żebyście z Marią przyszli do nas na Wigilię.

Ojciec umknął wzrokiem, zestawił Ane na podłogę i zawahał się chwilę, zanim

odpowiedział:

- Maria zaprosiła Dorte również w tym roku.

- Ale ona też może przyjść Ojciec pokręcił głową.

background image

- Bardzo ci dziękuję za zaproszenie, ale myślę, że dla Marii to bardzo ważne, by

mogła spędzić święta we własnym domu.

Elizabeth poczuła bolesne rozczarowanie.

- Maria chce być dokładnie taka jak ty – wyjaśnił ojciec, widząc wyraz jej twarzy.

- Jak ja? – spytała zaskoczona.

- Tak, także chce przygotować co trzeba na Boże Narodzenie. Wywnioskowałem to z

tego, co mówiła. – Uśmiechnął się. – Pierwszego dnia świąt wybieramy się do kościoła, ale

drugiego przyjdziemy do was

Rozczarowanie przeszło w radość, która ogarnęła Elizabeth aż po opuszki palców. To

prawda, przyznała w duchu. Mam teraz własną rodzinę.

W wigilijny wieczór wszystko odbyło się zgodnie z tradycją. Od potraw po ozdoby na

choince. Elizabeth razem z Jensem przez cały czas porównywała ten dzień z poprzednią

Wigilią, ciesząc się, że Ane podrosła i już więcej rozumiała z tego, co wokół niej się dzieje.

W tym roku również były prezenty. Elizabeth dostała od Jensa przybory do pisania, by

mogła do niego pisać, kiedy wypłynie na zimowe połowy. Elizabeth natomiast podarowała

mężowi i Ane rękawice i skarpety

- Co roku daję ci to samo – rzekła z poczuciem winy.

- Miałem nadzieję, że tak będzie – odparł Jens z radością i Elizabeth poczuła, że

mówił szczerze.

Dla Ane zrobił nieduże pudełko z drewna z drewnianymi zabawkami w środku.

- Może teraz zostawi w spokoju kołowrotek, gdy będziesz przędła nici na prezenty dla

mnie – uśmiechnął się.

Kiedy zapalili świece, a Ane zasnęła, oboje usiedli obok siebie na pryczy.

- To była równie piękna Wigilia jak w zeszłym roku – westchnęła Elizabeth

zadowolona. – Z tą jedynie różnicą, że dzisiaj nie widzieliśmy zorzy polarnej. Wydaje mi się,

że dziś w nocy i jutro będzie brzydka pogoda. Pewnie w takim razie nie pójdziemy do

kościoła.

- Poczytamy Biblię w domu – uspokoił ją Jens. – Bóg nas usłyszy. A drugiego dnia

wszyscy ze wsi przyjdą tu na górę, to będzie okazja, żeby porozmawiać – dodał.

W odpowiedzi Elizabeth mruknęła coś niezrozumiale. Sama zaproponowała, by

zaprosili Ragnę i Jakoba, choć na myśl o tej wizycie ogarniały ją mieszane uczucia.

Stało się tak, jak podejrzewała – następnego ranka, na dworze panowała zła pogoda i

nie poszli do kościoła. Ale dzień mijał szybko i dobrze było odpocząć w domowym zaciszu.

Drugiego dnia świąt Elizabeth wstała wyjątkowo wcześnie, żeby przygotować

background image

wszystko na przyjęcie gości. Jedzenie gotowe i stało obok ognia, żeby nie wystygło.

Jagnięcia, ziemniaki i brązowy sos. Mięso dostali od ojca jako podziękowanie za wszystko,

co Elizabeth dla niego zrobiła, jak powiedział.

Zdjęła duży fartuch i powiesiła na gwoździu.

- Jestem taka zdenerwowała – powiedziała i zerknęła szybko do lustra. Zobaczyła, że

kilka kosmyków włosów się wysunęło, więc upięła je spinką. Twarz miała zarumienioną,

pewnie nie tylko z gorąca, pomyślała, ale i z przejęcia.

Jens podszedł do Elizabeth i ją objął.

- Czym się tak denerwujesz? – spytał spokojnie. – Przyjdzie tylko nasza rodzina i

Dorte.

- Wiem, ale dawno nie było u nas tylu osób. Ostatni raz kiedy się pobraliśmy.

- To był piękny dzień, a i ten będzie równie udany, bo teraz masz więcej

doświadczenia.

Elizabeth pamiętała każdy szczegół ze swego ślubu. Wtedy na stole stał nowy serwis

Ragny, a oprócz tego srebrne świeczniki. Teraz było skromniej, części zastawy różniły się

wzorami, a niektóre z naczyń miały wyszczerbione krawędzie. Świeczniki były cynowe, a

kieliszki bez nóżek. Różnica była ogromna. Stanowił jednak odrębną rodzinę, jak powiedział

ojciec, i sami urządzali bożonarodzeniowe przyjęcie. Tak, Elizabeth cieszyła się, a nawet

czuła dumę z powodu tego, co udało jej się przygotować.

Z zewnątrz dobiegły ich głosy i Elizabeth uwolniła się z objęć Jensa.

- Idą! – zawołała i wyjrzała przez okno. – Idą wszyscy naraz! Ratunku, musisz mi

pomóc, Jensie!

W kuchni się zaroiło, kiedy weszli goście, otrzepawszy buty ze śniegu. Płaszcze,

czapki, buty i rękawice przekazali Elizabeth, a ona umieściła je obok paleniska, żeby

wyschły. Śnieg topniał na deskach podłogi i tworzył kałuże. Ale teraz jestem u siebie,

pomyślała Elizabeth i zerknęła z ukosa na Ragnę. Szybko przyciągnęła nogą ścierkę i kałuże

zniknęły.

Wszyscy złożyli sobie świąteczne życzenia i rozmawiali o wczorajszej niepogodzie.

- To straszne, żeby nie można było pójść do kościoła w Boże Narodzenie – oburzyła

się Ragna i odgarnęła kilka kosmyków włosów, które wysunęły się z ciasno upiętego koka.

Maria powiedziała kiedyś, że Ragna używała masła, żeby fryzura układała się gładko.

Elizabeth nawet nie zdziwiło, że teściowa smaruje włosy tak dobrym jedzeniem.

- Proszę bardzo – rzekła, zapraszając do stołu. Nikt nie chciał usiąść pierwszy, więc

musiała ich namawiać. W końcu wszyscy zajęli miejsca, a Jens odmówił modlitwę.

background image

Półmiski i misy zaczęły krążyć dookoła. Goście nakładali sobie odrobinę każdej

potrawy. Potem przez chwilę jedli w milczeniu, aż wreszcie Jakob odchrząknął i odezwał się:

- Przepyszna jagnięcina. Muszę przyznać, że świetnie gotujesz, Elizabeth.

- Dziękuję – odparła Elizabeth i wymieniła z ojcem spojrzenia. Już miała powiedzieć,

że mięso jest darem od niego, ale przerwała jej Ragna.

- Zjedliście roladę mięsną i owocową, którą wam przyrządziłam?

Nie może znieść pochwały, którą dostałam, pomyślała Elizabeth. Może to prawda, co

mówił Jens, że Ragna była o nią zazdrosna? Zazdrość może być groźna, może prowadzić

ludzi do strasznych czynów, pomyślała.

- Nie, rozumiesz chyba, że musimy oszczędzać takie przysmaki, żeby na długo

starczyły – odparła i uśmiechnęła się do teściowej.

Zauważyła, że Ragna zaczerwieniła się ze wstydu, a może też trochę z zakłopotania.

- Cieszę się na każde Boże Narodzenie, też będę mogła tego spróbować – rzekła

nieśmiało Dorte.

Mimo że Elizabeth widziała, jaką przyjemność sprawiła teściowej swą pochwałą,

przez resztę obiadu siedziała jak na szpilkach. Sos zastygał na jej talerzu, a mięso zrobiło się

zimne, zanim zjadła. Przez cały czas spodziewała się kolejnych uszczypliwych słów od

Ragny. Tymczasem mężczyźni rozmawiali, a dzieci robiły miny, wierząc, że nikt z dorosłych

tego nie widzi. Elizabeth pozwoliła im na to, obawiając się ponownie otworzyć usta.

Kiedy na stole pojawiły się ciasta i kawa, poczuła, że zaczyna się uspokajać.

- Tuż przed świętami rozmawiałem z Hartuvikką – odezwał się nagle ojciec. – Prosiła

mnie, żebym ci podziękował za pomoc, Elizabeth. Powiedziała, że już jej lepiej, choć nie

wiem, co miała na myśli. To samo z dziewczynką z chorą stopą.

Elizabeth dostrzegła błysk w oczach Ragny. Usta teściowej zmieniły się w wąską

kreskę.

- Pewnie nie słyszałeś, Andresie, czym się twoja starsza córka zajmuje – rzekła Ragna.

Ojciec zanurzył ciasto w kawie i spojrzał na nią pytająco.

- No tak – mówiła dalej, nie czekając na odpowiedź. – Ona uzdrawia ludzi.

- Tak? – spytał ojciec spokojnie. – Pomagasz im, Elizabeth?

- Chyba tak – odparła cicho.

- W takim razie spełniasz dobre uczynki – stwierdził, po czym dolał sobie trochę kawy

i wypił z przyjemnością.

Ragna przyglądała się z odrazą jego manierom przy stole, a potem znów utkwiła

wzrok w Elizabeth.

background image

- Słyszałam, że możesz decydować o życiu i śmierci – rzekła tajemniczo. Elizabeth

poczuła, jak pot jej spływa po plecach. Wreszcie Jens zorientował się, o

czym mowa, i wtrącił się do rozmowy:

- Nie będziemy teraz wywlekać tej historii o dziecku Josefine i Abrahama – rzekł

stanowczo.

I więcej o tej sprawie nie wspomniano.

Jednak Elizabeth czuła na sobie wzrok Ragny przez cała resztę dnia. Teściowa nie

może chyba wiedzieć o Leonardzie, pomyślała gorączkowo. Na pewno miała na myśli

dziecko Josefine.

Nie mogło być inaczej.

Almanach wskazywał rok tysiąc osiemset siedemdziesiąty trzeci. Dni wypełniała

praca i krzątanina. Wkrótce miały się zacząć zimowe połowy, i należało odpowiednio

wyposażyć na nie Jensa. To nawet dobrze tak się zmęczyć pracą, uważała Elizabeth, bo

zmęczona zasypiała od razu, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki.

Tak upływały kolejne dni i zanim Elizabeth się zorientowała, nadszedł ostatni wieczór

pobytu Jensa w domu. Mocno przytuliła się do męża. Tego ostatniego wieczoru Elizabeth

dała z siebie wszystko, żeby Jensa zadowolić. Czuła, że i on odwzajemnił się tym samym.

Dawno nie kochali się tak żarliwie i nie zaznali takiej rozkoszy.

Setki razy rozmawiali o połowach. Zimowa wyprawa oznaczała i radość, i tęsknotę,

jak zawsze. Jens musiał zarabiać pieniądze, ale czas rozłąki był długi. I nic więcej nie da się

na ten temat powiedzieć, pomyślała Elizabeth, czując, jej powieki stają się ciężkie.

Śniło jej się, że leży w łóżku obok Jensa. Nagle drzwi otworzyły się i weszła

Lina-Laponka. W pierwszej chwili Elizabeth pomyślała, że Lina zachowuje się wyjątkowo

zuchwale, skoro nachodzi ludzi na poddaszu, i lepiej okryła nagie ramię Jensa.

- Długo już się dręczysz – zaczęła Lina. Elizabeth udała, że nie rozumie.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz – rzekła.

- Nieprawda, dobrze wiesz. Za każdym razem, kiedy padnie jakaś drobna uwaga,

bardzo długo czujesz się źle, bo myślisz, że wszyscy wiedzą, co się stało z Leonardem. Ciągły

strach cię wyniszcza, Elizabeth, i jeżeli nie wyznasz wszystkiego Jensowi, będzie źle.

Słyszysz, co mówię, Elizabeth?

Niechętnie skinęła głową.

- Powiem mu – mruknęła. – Gdy tylko znajdę odpowiednią chwilę.

- Nie, masz mu to wyznać teraz. Dziś w nocy musisz mu wszystko wyjawić, od

początku do końca, to bardzo ważne. Jeśli tego nie zrobisz, może się stać coś strasznego…

background image

Zza Liny wyłonił się jakiś cień. Sylwetka kata!

Elizabeth gwałtownie usiadła na łóżku, z trudem oddychała. Przetarła twarz i

wpatrywała się w ciemność.

- Znowu przyśniło ci się coś złego?

Podskoczyła ze strachu na dźwięk głosu męża. W uszach ciągle jej brzmiały słowa

Liny. Rady Laponki zawsze były dobre, nigdy jej nie oszukała.

- Jens, muszę ci coś powiedzieć – rzekła szybko, żeby się nie rozmyślić.

Być może poznał po jej głosie, że to coś ważnego, ponieważ usiadł na łóżku, gotów jej

wysłuchać.

- Jednak zanim zacznę, muszę cię prosić o jedno: nie osądzaj mnie, zanim nie poznasz

całej historii. Potem możesz uczynisz, co zechcesz… Nawet… - urwała. Nie przeszło jej

przez usta: „wydać mnie lensmanowi”. Przełknęła ciężko ślinę i zaczęła opowiadać:

-Pamiętasz ten dzień tuż przed moim wyjazdem do Dalsrud?

Jens skinął głową w odpowiedzi.

- Miałeś pomóc Dorte z nowym blatem. Jens odchrząknął nieznacznie.

- Tak, mogę ci to wytłumaczyć, Elizabeth. Rozumiesz…

- Nie – przerwała mu. – Nie chodzi o to, co tam robiłeś. Jednak ja myślałam, że

spędziłeś z Dorte całą noc, bo widziałam cię rano, Kidy nosiłeś deskę. Oszalałam ze złości i z

zazdrości. W każdym razie, kiedy dotarłam do Dalsrud, chciałam się zemścić. Pozwoliłam, by

Kristian mnie uwiódł.

Poczuła, że Jens zesztywniał, i błyskawicznie dodała: - Do niczego między nami nie

doszło. Zupełnie nic, Jens. Tylko patrzyłam na niego, myślałam o nim, lecz nic więcej. Ale to

już wiesz.

Jens odetchnął z ulgą.

- Droga Elizabeth, nie ma potrzeby rozdzierać ran.

Wszyscy popełniliśmy błąd i prawdę mówiąc, też zwracałem na siebie uwagę i

chciałem się przypodobać, kiedy Dorte…

- Nie, Jens, nie chcę tego słuchać. To sprawa między tobą a Dorte i ze względu na nią

zapomnijmy o tym. Dorte opowiedziała mi o wszystkim dawno temu. I musisz wiedzieć, że to

ja ją wypytywałem. Ale jest coś więcej, Jens. Dużo więcej. I proszę, nie przerywaj mi, zanim

nie skończę.

Westchnęła, ale musiała przez to przebrnąć.

- Któregoś dnia razem z Helene robiłyśmy pranie. Miałam przynieść wody z rzeki.

Wtedy nadszedł Leonard. On… - Elizabeth musiała przełknąć kilka razy ślinę, kiedy na nowo

background image

odżyło w niej tamto odrażające zdarzenie. Nie chciała płakać, ale łzy same popłynęły jej z

oczu. Nie powstrzymała ich.

- Próbowałam uciekać, ale mnie dogonił. Zdarł ze mnie ubranie i zgwałcił. Myślałam,

że mnie rozerwie. To było takie potworne, a ja tak strasznie się bałam. Nie rozumiałam, co

robi, wydawało mi się, że umieram. Zaczęłam krzyczeć z całych sił. Pamiętam, że wołałam

mamę.

Poduszka i włosy Elizabeth były mokre od łez. Coraz trudniej jej było mówić. Płacz

przeszedł w spazmy. Ale musiała opowiadać dalej, musiała to z siebie wyrzucić.

- Wtedy Leonard mnie uderzył tak, że omal nie straciłam przytomności. Lecz to nie

było najgorsze. Czułam, jakbym płonęła, kiedy mnie zostawił, tak bardzo bolało. Krwawiłam

i byłam ledwie żywa. Z trudem dowlokłam się z powrotem do pralni i do Helene. Zajęła się

mną, i wtedy, i później. Przez wiele dni leżałam w łóżku na stryszku, unikając ludzi. Helene

musiała pilnować swojej roboty, zresztą jej też nie chciała widzieć. Doszłam jednak do siebie,

a po jakimś czasie zorientowałam się, że jestem w ciąży. – Musiała przerwać, żeby się

opanować. Pamiętała, że miała ochotę zrobić sobie krzywdę, tak by dziecko umarło w jej

łonie, pamiętała pomysły, żeby wyjechać i oddać Ane. Czy mogła o tym powiedzieć Jensowi?

Czy zrozumiałby? Musisz wyznać wszystko, Elizabeth. Słowa Liny-Laponki odzywały się

echem w jej myślach. – Chciałam oddać Ane obcym ludziom, chciałam też zrobić sobie

krzywdę, żeby umarła w moim brzuchu, ale Helene mnie powstrzymała. I za to jestem

wdzięczna i jej, i Stwórcy. Pokochałam Ane, jeszcze zanim się urodziła. Ale Leonardowi nie

umiałam wybaczyć. Nigdy bym nie mogła! Żywiłam do niego taką nienawiść, której nie da

się opisać, i poprzysięgłam mu zemstę. Nikomu się do tego nie przyznałam. – Zamilkła i

głęboko wciągnęła powietrze. Teraz miało nastąpić najgorsze. – Pamiętasz, kiedy Ragna

złamała rękę i kiedy do was przyszłam? Wtedy ukradłam jej lekarstwo. Zawartość wlałam do

kawy Leonarda, żeby się rozchorował. Lecz on… on zmarł tej samej nocy.

Minęło kilka sekund, zanim słowa żony dotarły do Jensa.

- Coś ty zrobiła? – spytał ochryple w tej samej chwili sam sobie odpowiedział. –

Odebrałaś życie człowiekowi. Jesteś morderczynią… O Boże! – jęknął i usiadł na łóżku,

opierając stopy na podłodze. Ukrywał twarz w dłoniach.

- Nie, Jensie! – łkała. – Musisz zrozumieć, że nie zrobiłam tego z rozmysłem. Byłam

taka wściekła! Zamierzałam go tylko nastraszyć!!

Chciała wziąć męża za rękę, ale wyrwał się, jak gdyby się oparzył. Potem szybko

wstał włożył spodnie.

- Nie odchodź, Jens – prosiła żałośnie. – Wracaj, bo zamierzasz. Mogę wstać, to

background image

wygodnie się położysz.

Skuliła się, szlochając spazmatycznie, nie była w stanie powiedzieć nic więcej.

- To różnica być na kogoś złym, a go zabić – rzekł bezlitośnie. Elizabeth skuliła się.

Kiedy usłyszała, jak jego kroki milkną na schodach, pozwoliła

mu odejść.

Płakała tak długo, aż rozbolała ją głowa i zabrakło jej łez. Oparła się plecami o ścianę

i patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. W łóżku po drugiej stronie pokoju leżała Anw.

Jeżeli Jens zgłosi to przestępstwo lensmanowi, Ane straci matkę. Czy mógłby sprawić swemu

dziecku taki ból? Ale dlaczego nie? Może uzna, że to wyjdzie Ane na dobre?

- Jens, tak bardzo cię kocham – szepnęła. – Potrzebuję cię niezależnie od tego, co

chcesz zrobić…

Otworzyła na powrót oczy i zapatrzyła się w ciemność. Potem odrzuciła kołdrę,

włożyła koszulę Jensa i wymknęła się po schodach na dół. Włosy opadły jej na plecy, koszula

zwisała rozpięta, lecz Elizabeth nie czuła skrępowania wypełniła ją tylko nieskończona

pustka.

- Jens – szepnęła przy jego plecach. Siedział przy palenisku, w którym jeszcze się

żarzyło. Na jego silne ciało padał czerwony blask. Przypomniała sobie chwilę, kiedy kochali

się tu na podłodze przed paleniskiem. To Jens ją nauczył, że kobiecie i mężczyźnie może być

razem dobrze. Zatarł odrazę i strach po tym, co zrobił jej Leonard, jednak jej występku

nikomu nie uda się wymazać. Świadomość tego pozostanie w niej na zawsze.

- Jens – powiedziała trochę głośniej na wypadek, gdyby, jej nie usłyszał. – Sam

zdecydujesz, co zrobisz. Jeżeli zameldujesz o mnie lensmanowi, przyjmę należną karę. Albo

razem ze mną będziesz nosił tę tajemnicę i nikomu jej nie zdradzisz. Lecz niezależnie od tego,

co postanowisz, muszę cię prosić, żebyś zrobił to szybko. Musisz to zrobić teraz…

background image

POSŁOWIE

Niektóre zdarzenia, osoby i nazwy miejsc w tej książce są prawdziwe, dlatego

chciałbym o nich powiedzieć kilka słów.

Wspomniałam kilka razy o osadzie rybackiej Storvaagen lub Storvagan, jak zwą ją

obecnie. Leży ona kilka kilometrów na zachód od Kabelvaag. Około roku 1814 Caspar Lorch

wybudował główne gospodarstwo w osadzie. Około roku 1844 przejęła je rodzina Wolffów i

aż do przełomu wieków posiadłość była ich własnością.

Storvagan należała do największych osad na zachodnich Lofotach, podczas zimowych

połowów mieszkało w niej raz dwa tysiące rybaków. W czasach Wolffa na jego polecenie

osiedliło się ta, czternastu ubogich chłopów.

W 1909roku w głównym budynku powstał dom starców i był wykorzystywany do

tego celu aż do lat siedemdziesiątych. Obecnie na terenie jej starej rybackiej osady powstało

muzeum. Budynek główny został częściowo odrestaurowany i urządzony tak, jak za czasów,

gdy mieszkała w nim rodzina Wolffa. Można tu się przechadzać po bogatych salonach byłego

właściciela i może nawet zajrzeć di sypialni jednej z jego córek. Budynek główny kontrastuje

z małymi i ciasnymi barakami rybaków. Właściciel osady, Wolff, o którym w książce lewie

wspomniano żył zatem naprawdę.

Ole Siwert Moland z opowieści Jakoba pochodził z Valberg na Zachodnich Lofotach i

był więziony w Kabelvaag. W tym czasie w Kabelvaag znajdowało się również miejsce

straceń, nieopodal centrum, mniej więcej tam, gdzie teraz stoi gimnazjum. Nie udało mi się

znaleźć wzmianki o tym, o jakiej porze roku Ole został stracony, więc pozwoliłam sobie na

pewną swobodę i kazałam Jakubowi, by swą relację zdał na początku zimy. Egzekucja miała

miejsce w 1872 r. Jednym z jej świadków była moja praprababcia. Miała wtedy zaledwie

dwanaście lat.

Historia o Lapończyku, który zastrzelił niedźwiedzia, również podobno jest

prawdziwa.

Natomiast wszystkie inne miejsca i postaci są wytworem fantazji i nie mają nic

wspólnego ani ze zmarłymi, ani też z obecnie żyjącymi

Trine Angelsen


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Angelsen Trine Córka morza 03 Czas ciemności
(Córka morza 03) Czas ciemności Trine Angelsen
Angelsen Trine Córka morza Czas ciemności
Angelsen Trine Córka morza Rozbitek
Angelsen Trine Córka morza Sztorm
Angelsen Trine Córka morza Niebezpieczne uczucia
Angelsen Trine Córka morza W płomieniach
Angelsen Trine Córka morza Zdradzona tajemnica
Angelsen Trine Córka morza Nocne cienie
Angelsen Trine Córka morza Wróg nieznany
Angelsen Trine Córka morza Żona dwóch mężów
Angelsen Trine Córka morza Niepokój serca
Angelsen Trine Córka morza Rywalki
Angelsen Trine Córka morza Pod polarną zorzą
Angelsen Trine Córka morza Podejrzenia
Angelsen Trine Córka morza 12 Nocne cienie
Angelsen Trine Córka morza 01 Sztorm
Angelsen Trine Córka morza 05 Niepokój serca
Angelsen Trine Córka morza 07 Rozbitek

więcej podobnych podstron