306 27 (2)




B/306: B.T.Spalding - Życie I nauka mistrzów dalekiego wschodu, tom 1
3








Wstecz / Spis treści / Dalej
* * *
Codziennie w ciągu dwóch miesięcy pod kierunkiem wspomnianego już starego dżentelmena jako naszego instruktora, poświęcaliśmy całą uwagę studiowaniu tabliczek, zapoznając się z ich znakami, symbolami, rozmieszczeniem, planami i znaczeniem. Pewnego razu
a był to już miesiąc marzec
udaliśmy się jak zwykle rano do świątyni i zastaliśmy tam naszego starego dżentelmena leżącego na kozetce, jakby pogrążonego we śnie. Jeden z nas podszedł i dotknął jego ręki, chcąc pomóc mu się podnieść, lecz nagle się cofnął i zawołał:

On nie oddycha, jestem pewien, że umarł!
Obstąpiliśmy wnet to śmiertelne łoże i byliśmy tak pochłonięci własnymi myślami o śmierci pośród tych niezwykłych ludzi, że nie słyszeliśmy, by ktokolwiek wszedł. Z zamyślenia tego wyprowadził nas czyjś głos:

Dzień dobry.
Odwróciliśmy się ku drzwiom i ze zdumieniem zobaczyliśmy stojącego przy wejściu Emila. Każdy z nas mimowolnie drgnął i przez chwilę staliśmy wszyscy jak oniemiali. Wiadomo bowiem było, że przebywał o tysiąc mil stąd i jego nagłe pojawienie się zmieszało i przestraszyło nas. Zanim się zdołaliśmy opamiętać, Emil podszedł i przywitał się ze wszystkimi, a po chwili zbliżył się do kozetki, na której leżał zmarły starzec.

Oto leży przed nami drogi nasz brat, który odszedł z tej Ziemi, nie zdoławszy zakończyć swej pracy pośród nas. Jak powiedział jeden z waszych poetów: Zawinął się w swój płaszcz i położył dla przyjemnych snów. Inaczej mówiąc
uznaliście go za zmarłego. Pierwszą waszą myślą w takim wypadku, to postarać się o trumnę, grabarza i przygotować mogiłę, by pochować jego śmiertelne zwłoki, nim zaczną się rozkładać. Drodzy przyjaciele. Pomyślcie, proszę, przez chwilę, do kogo zwrócił się Jezus, kiedy powiedział: Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. Nie zwracał się do zewnętrznego ja
do powłoki. On wzywał i sławił wewnętrzne ja
Jedynego, Nieskończonego, Wszechmogącego, Wielkiego, Wszechobecnego i Wszechmogącego Boga. Wiecie także, na co był skierowany wzrok Jezusa, kiedy stał nad grobem Łazarza. Czy, podobnie jak wy, patrzył on na trumnę i widział jedynie martwego, rozkładającego się trupa? W tym czasie, kiedy wasze oczy spoglądały na zmarłego, Jezus obrócił swój wzrok na ożywienie, jednorodne Bogu. Oczy jego były zapatrzone na niezmienne, wszechobecne życie, a życie to przeżywa wszystko. Teraz zaś, zwracając spojrzenie na wiecznie istniejącą realność bożą, możemy ujrzeć jego zakończone dzieło.

Tu oto drogi nasz brat, który nigdy nie polegał całkowicie na Bogu, lecz posuwał się naprzód po części o własnych siłach, póki nie osiągnął tego stanu i nie odszedł
dopuścił błąd, jaki wy przyjmujecie za śmierć. Droga ta dusza nie była w stanie odrzucić wszystkich zwątpień i bojaźni, i w ten sposób, polegając na własnej sile, nie zdołała zakończyć tej pracy, którą postawiono przed wszystkimi. Gdybyśmy tak pozostawili rozkładowi ciało jego, to ponownie byłby posłany dla zakończenia swego śmiertelnego zadania, które prawie że zostało zakończone, W rzeczywistości zaś jest ono na tyle posunięte, iż jesteśmy w stanie pomóc mu je zakończyć, poczytując to sobie za wielki przywilej.

Zapytajcie, czy może on być znowu przywrócony do pełnej świadomości. Tak, może, jak i każdy, kto podobnie jemu odszedł. I chociaż, jak widzicie, on istotnie odszedł, to jednak my, którzyśmy dzielili z nim część jego życia, jesteśmy w możności pomóc mu, i wkrótce będzie w stanie na tyle uświadamiać sobie rzeczywistość, by potrafił podnieść i zabrać ze sobą swoje ciało. Nie ma potrzeby pozostawiania jego ciała, tak zwanej śmierci i rozkładowi, nawet jeśli uczyniono jawnie wielki błąd.
Skupili się przy wejściu i stali przez chwilę jakby w zamyśleniu, po czym dwóch z nich wyciągnęło ręce i dali nam znak, byśmy się przyłączyli do nich. Podeszliśmy wszyscy zwartą gromadką i przyjaciele nasi ujęli za ręce dwóch z naszej grupy, a my z kolei ujęliśmy dłonie jeden drugiego, aż wokół kozetki z leżącymi na niej zwłokami zmarłego utworzyło się zwarte koło. Staliśmy tak przez kilka sekund, gdy nagle światło na sali jeszcze się bardziej rozjarzyło. Mimo woli odwróciliśmy głowy i ujrzeliśmy Jezusa i Piłata, stojących o kilka kroków od nas. Po chwili obaj podeszli i również przyłączyli się do nas. Znów zapanowało głębokie milczenie. Jezus zbliżył się do kozetki i, podniósłszy ręce, powiedział:

Drodzy moi, przejdźmy na chwilę za zasłonę śmierci. Wszak nie jest to miejsce zakazane, jak wy sądzicie. A jeżeli przekroczycie je, tak jak to uczyniliśmy my, i spojrzycie z drugiej strony, wówczas zrozumiecie, że jest ono tylko tym, co stworzyły wasze myśli. Tam trwa takie samo życie jak i tutaj.
Umilkł na chwilę i stał tak z wyciągniętymi rękami, po czym znowu mówił dalej:

Drogi przyjacielu i bracie. Jesteś z nami, a my z tobą, i wszyscy razem jesteśmy z Bogiem. Wyższa czystość, spokój i boska harmonia obejmuje i opromienia wszystko. Doskonałością, drogi nasz bracie, ukazuje ci się teraz tak żywo, że możesz wstać i będziesz przyjęty przez twego Ojca. Bracie, teraz widzisz i wiesz, że to nie proch w prochu i popiół w popiele, lecz życie, czyste życie
życie wieczne. Nie ma żadnej konieczności dla twego ciała, by miało być pozostawione śmiertelnemu rozkładowi. Osiągnąłeś chwałę królestwa, z którego wyszedłeś. Teraz możesz wstać i iść do swego Ojca. Oto rozbrzmiewa radość. Radujcie się wszyscy i tryumfujcie, albowiem narodził się nowy, powstawszy z martwych, Pan
Chrystus pośród ludzi.
Drogi czytelniku. Słowa, którymi śmiertelny usiłuje określić piękno i czystość światła, które napełniło wówczas salę, mogą być tylko profanacją. Kiedy martwy dotąd zewłok wstał, zdawało się, że światło przenikało każdy przedmiot tak intensywnie, iż nigdzie nie padał najmniejszy cień, nie rzucała go cielesna powłoka naszego przyjaciela ani nasze ciała. Ściany, jakby się rozszerzyły i stały przezroczyste, tak iż spoglądaliśmy, zdawało się, w nieskończoną przestrzeń. Cudowności i piękna tego obrazu nie sposób opisać. Wówczas to poznaliśmy, że stoimy nie w obliczu śmierci, lecz wiecznego życia
życia niewypowiedzianej wielkości, nigdy niemalejącej, lecz postępującej wciąż naprzód, i wiecznie naprzód.
I cóż my, śmiertelni, mogliśmy czynić, niż tylko stać i patrzeć z wyrazem zdumienia? W ciągu tych kilku podniosłych chwil byliśmy uniesieni dalece poza nasze najbardziej bujne wyobrażenia przedstawiające niebo i wspaniałości tego wszystkiego.
Nie był to sen, lecz prawdziwa realność. Stwierdziliśmy, że rzeczywistość może być cudowniejsza niż jakikolwiek sen. Dana nam była, jak gdyby moc widzenia poprzez cienie i poza cieniami.
Piękno i spokój tej sceny oraz ogromna, ugruntowana już w sobie wiara w naszych przyjaciół, wyleczyły nas zupełnie tego dnia z dolegliwej rozdzielności, która teraz była już tylko pojęciem retorycznym. Wszystko zaś w ogóle stało się w pewien sposób oczywiste, że każdy powinien wpierw sam wspiąć się na wyżyny, nim będzie mógł ocenić piękno przebytej drogi.
Z wyraźnymi oznakami unicestwionej starości, przyjaciel nasz, na któregośmy patrzyli jak na powstałego z martwych, zwrócił się do swych towarzyszy i bez namysłu zaczął mówić. Słowa jego, jak gdyby wypukłym złotem odbijały się na tablicy stojącej przed mną, a głos był tak piękny, że trudno mi to wprost wyrazić. Nie był w żadnym razie afektowany, ale przebijał w nim czysty, głęboki ton szczerości i siły.
Stojąc naprzeciw naszych przyjaciół, powiedział:

Drodzy moi. Nie jestem w stanie wyrazić wam słowami tej bezgranicznej radości i stanu pokoju, tej wielkiej błogości i szczęśliwości, które sprawiliście mi, budząc mnie ze stanu śmierci
jak jest w rzeczywistości. Jeszcze przed chwilą otaczał mnie zupełny mrok: stałem, bojąc się iść naprzód i nie mogłem powrócić do ciała. Jedyne, co mogę objaśnić, to
jak mi się zdawało
że pogrążyłem się w największej ciemności, z której nagle zostałem zbudzony, i teraz znowu jestem z wami.
W tej chwili jego twarz zajaśniała taką radością, że nie było żadnej wątpliwości, iż słowa wypowiedziane są z całą szczerością. Potem, zwracając się do nas, powiedział:

Drodzy przyjaciele. Z uczuciem miłości i radości myślę o naszym braterstwie. Nigdy nie zdołacie pojąć tej radości, jaką dały mi uściski waszych rąk, tego najżywszego zadowolenia sprawionego mi tym, co widzę, wiem i odczuwam
i ta szczerość, z jaką przywołaliście, drodzy moi zbawcy, tych, których w tej chwili jestem w stanie nazwać boskimi. Gdybyście mogli w obecnej chwili postrzegać moim duchowym wzrokiem, doznalibyście szczęścia odczuwanego przeze mnie. Największa ze wszystkiego radość, to widzieć tak jasno, że każdy z was wytrwa i będzie wiedział tak samo, jak wytrwam i wiem ja. Radości tej doznacie tylko wówczas, jeśli przetrwacie i zwyciężycie, podobnie jak ja. Powiem wam także, że dobrze jest przeżyć pełnię życia, by móc chociażby przez chwilę upajać się takim stanem. Oto mogę teraz widzieć rozwierającą się całą wieczność. Czy was to zdziwi, jeśli powiem, że oczy moje są jak oślepione i przytłoczony jestem tym odkryciem? Czy możecie się więc dziwić memu namiętnemu pragnieniu odsłonięcia wam tego obrazu, a i nie tylko wam, lecz każdemu bratu i poszczególnej siostrze w całym szerokim bożym świecie? Drodzy bracia, gdybym mógł dotknąć was przemienioną dłonią i podnieść tam, gdzie ja jestem, moja radość byłaby w tej chwili stukrotnie większa. Oznajmiono mi, abym tego nie czynił, ponieważ sami powinniście rozpostrzeć tę przeobrażoną rękę; a kiedy ją wyciągniecie
znajdziecie rękę Boga gotową do ujęcia waszej. Będziecie w stanie chodzić i rozmawiać z Nim, i Bóg będzie wiecznie obdarzał was, tak jak obdarza każde stworzenie. Największą moją radością było objaśnienie, że wobec Boga nie ma żadnej różnicy pomiędzy kastami, wiarami i Kościołami.
Nagle znikł z naszych oczu, że zdawało się nam po prostu, jak gdyby roztajał. Czy było to eteryczne widzenie? Wszyscy nasi współtowarzysze zdecydowali, że nie, ponieważ dwóch z nich uścisnęło rękę temu zmartwychwstałemu człowiekowi. Pozostawiam przeto rozwiązanie tego czytelnikowi.
Po chwili jeden z naszych przyjaciół ze wsi zwrócił się do nas i powiedział:

Wiem, że mimo wszystko powątpiewacie, lecz chciejcie zrozumieć, że nie było to specjalnie demonstrowane w tym celu, by was zadziwić. To tylko jedno ze zjawisk zachodzących w naszym życiu, i kiedy podobna ewentualność staje się faktem
jesteśmy w stanie przejść ponad nim. Ten drogi brat nie mógł swą własną siłą przezwyciężyć w zupełności rozdwojenia, jak wy to nazywacie. W rzeczywistości, jak sami widzieliście
on odszedł. Dusza opuściła ciało; lecz tak prześwietlonemu człowiekowi można doskonałe pomóc w krytycznym momencie, dzięki czemu dusza powraca, a ciało zakańcza swe doskonalenie, materia mózgowa zaś może być wykorzystywana nadal. Brat ten bardzo pragnął odejść; pozostawił swe ciało, podczas gdy postąpiwszy jeszcze kilka kroków dalej, opanowałby rozdwojenie i doskonałość byłaby zupełna. Okazana mu pomoc była naszym wielkim przywilejem.
Powoli opuściliśmy ręce i staliśmy tak oniemiali całą minutę. Jeden z członków naszej grupy przerwał to milczenie, słowami:

Ach, Panie, Boże mój.
Co zaś się tyczy mnie, to odniosłem wrażenie, że na zawsze straciłem chęć do mówienia. Chciałem nad tym porozmyślać. Usiedliśmy wszyscy w milczeniu, lecz po pewnym czasie niektórzy odzyskali mowę i zaczęli półszeptem wzajemnie rozmawiać.
Trwało tak jakieś piętnaście czy może dwadzieścia minut i prawie każdy już wziął udział w ogólnej rozmowie, gdy któryś z członków naszej grupy podszedł do okna.
Po chwili się odwrócił, oznajmiając, że jacyś ludzie, jak widać, zbliżają się do wsi. Wyszliśmy, chcąc ich zobaczyć, ponieważ był to rzadki wypadek, by obcy odwiedzali w tym czasie wieś, a do tego pieszo, tym bardziej że akurat nastawała druga połowa zimy.
Po podejściu do grupy dowiedzieliśmy się, że pochodzili z małej wsi, leżącej w tej samej dolinie w odległości około 30 mil. Przywiedli ze sobą człowieka
który w czasie szalejącej przed trzema dniami burzy śnieżnej zabłądził
nieledwie śmiertelnie przemarzniętego. Całą tę drogę przyjaciele, brnąc w śniegu, nieśli go na noszach.
Jezus podszedł do niego i, położywszy mu rękę na głowie, trwał tak przez chwilę w milczeniu. Prawie natychmiast człowiek ów zrzucił z siebie okrycie i zerwał się na nogi. Widząc to, przyjaciele jego początkowo ze zdumienia wytrzeszczali na niego oczy, a potem rzucili się do panicznej ucieczki. Usiłowania nasze, by ich namówić do powrotu, były daremne.
Uzdrowiony człowiek zdawał się być oszołomiony i jakby niezdecydowany. Dwóch z naszych przyjaciół skłoniło go, by udał się ż nimi do domu, my zaś pozostali, w towarzystwie Jezusa powróciliśmy do naszych kwater.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Psychologia 27 11 2012
Nuestro Circulo 705 GIBRALTAR 2016 27 de febrero de 2016
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
16 (27)
27 Wołyńska Dywizja Piechoty Armii Krajowej
26 27 10 arkusz AON I
ks W Zaborski, Pojęcia religijne Persów za Achemenidów [w] PP nr 27, 174
action=produkty wyswietl&todo=koszyk&produkt=27&key=

więcej podobnych podstron