v 06 034







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
VI.34)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga VI - Męka
Jezusa Chrystusa





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –






34. W DZIEŃ
WIELKIEJ SOBOTY
Napisane 30 marca
1945. A, 11783-11806
Poranek nadchodzi
mozolnie, jakby
ociągając się. Choć nie ma chmur na niebie, jutrzenka dziwnie się
opóźnia. Wydaje
się, że gwiazdy utraciły wszelką moc. I jak księżyc blady był w nocy,
tak blade
jest wschodzące słońce. Przyćmione... Być może i ono płakało z
księżycem tak
bardzo, że ma teraz wygląd przyciemniony, jak oczy dobrych ludzi, które
płakały i
płaczą z powodu śmierci Pana...
Jan, który
zauważył, że ponownie
otwarto drzwi, wychodzi, głuchy na matczyne błagania. Niewiasty
zamykają się w domu,
jeszcze bardziej wystraszone teraz, kiedy nawet apostoł odszedł.
Maryja, ciągle w
Swojej izbie, z
rękami na kolanach, patrzy uważnie przez okno, które wychodzi na ogród
– niezbyt
przestronny, ale wystarczająco duży i cały pełen róż w kwiatach,
[rosnących]
wzdłuż wysokich murów i w fantazyjnych kwietnikach. Czubki lilii nie
mają jeszcze
łodyżek przyszłych kwiatów. Są gęste, piękne, ale – z samymi liśćmi.
Maryja
patrzy, patrzy, ale sądzę, że nie widzi nic [oprócz] tego, co jest w
Jej biednym i
zmęczonym umyśle: agonii Syna.
Niewiasty chodzą
tu i tam.
Zbliżają się do Niej, głaszczą Ją, proszą, aby wytchnęła... Za każdym
razem,
wraz z ich przyjściem, wdziera się fala zapachu intensywnego,
pomieszanego,
oszałamiającego.
Odczuwając go,
Maryja za każdym
razem drży, ale nic więcej. Żadnego słowa. Żadnego gestu. Nic. Jest
wyczerpana.
Czeka. Cała jest oczekiwaniem. Jest Tą, która oczekuje.
Pukanie do
drzwi... Niewiasty
biegną, aby otworzyć. Maryja odwraca się na stołku, nie wstając, i
patrzy uważnie w
uchylone drzwi. Wchodzi Magdalena.
«Jest Manaen...
Chciałby być
użyteczny....»
«Manaen...
Wprowadź go. Zawsze był
dobry. Ale myślałam, że to ktoś inny...»
«A kto, Matko?...»
«Potem... potem.
Wprowadź.»
Wchodzi Manaen.
Nie jest okazały jak
zazwyczaj. Ma szatę najzwyklejszą, kasztanową, niemal czarną, i podobny
płaszcz.
Żadnego klejnotu ani miecza. Nic. Wygląda na człowieka zamożnego, ale
niskiego rodem.
Pochyla się w
pozdrowieniu, najpierw
z rękami skrzyżowanymi na piersi, a potem przyklęka, jakby przed
ołtarzem.
«Wstań. I wybacz,
że nie
odpowiadam ukłonem. Nie potrafię...»
«Nie musisz. Nie
pozwoliłbym na to.
Wiesz, kim jestem. Dlatego proszę Cię, abyś mnie traktowała jako Swego
sługę.
Potrzebujesz mnie? Widzę, że nie masz w otoczeniu żadnego mężczyzny.
Wiem od
Nikodema, że wszyscy uciekli. Nie mogli nic zrobić, to prawda... ale
przynajmniej
umocnić Go tym, że może nas widzieć... Ja... pozdrowiłem Go w drodze.
Ale potem nie
mogłem, bo... To jednak zbyteczne mówić o tym. Tego chciałby szatan.
Teraz jestem
wolny i przychodzę, aby być do Twojej dyspozycji. Wydaj polecenia,
Niewiasto.»
«Chciałabym
wiedzieć coś o
Łazarzu i przekazać mu... Jego siostry cierpią i Moja szwagierka, i
druga Maria także.
Chciałybyśmy wiedzieć, czy Łazarz, Jakub, Juda i drugi Jakub są
bezpieczni.»
«Juda? Iskariota!
Ależ on Go
zdradził!»
«Juda, syn brata
Mojego
małżonka.»
«Ach! Idę» –
wstaje. Czyni to
jednak tak, jakby coś go bolało.
«Jesteś ranny?»
«Hmm... tak.
Drobnostka. Trochę
boli ręka.»
«Może z naszego
powodu? Z tego
powodu nie byłeś na górze?»
«Tak. Przez to. I
z tego powodu
tylko cierpię. Nie przez ranę. Resztki faryzeizmu, judaizmu, satanizmu,
który był we
mnie – bo satanizmem stał się kult izraelski – wszystko wyszło z tą
krwią. Jestem
jak dziecko, które po odcięciu świętej pępowiny, nie ma już kontaktu z
matczyną
krwią, a nieliczne kropelki, które jeszcze pozostają w niej, odciętej,
nie wchodzą do
jego wnętrza, zatrzymane przez lniany sznurek. I spadają... już
niepotrzebne. Noworodek
żyje ze swoim sercem i ze swoją krwią. Tak i ja. Do tej
pory nie byłem
jeszcze całkowicie uformowany. Teraz doszedłem do kresu i przychodzę, zostałem
bowiem wydany na świat. Wczoraj się narodziłem. Moją matką jest
Jezus z Nazaretu.
I zrodził mnie, kiedy wydał ostatni okrzyk. Wiem... bo uciekłem do domu
Nikodema tej
nocy. Tylko chciałem Go zobaczyć. O, kiedy pójdziecie do Grobu,
powiedzcie mi o tym.
Pójdę... Nie znam Jego Oblicza Odkupiciela!»
«Patrzy na ciebie,
Manaenie.
Odwróć się.»
Mężczyzna – który
wszedł z
nisko schyloną głową i miał potem oczy [utkwione] tylko w Maryi –
odwraca się,
niemal przerażony, i widzi chustę. Rzuca się na twarz w adoracji... i
płacze. Potem
wstaje. Kłania się Maryi i mówi:
«Idę.»
«Ale jest szabat.
Wiesz o tym. Już
nas oskarżają o to, że łamiemy go, za namową Jezusa.»
«A więc jesteśmy
podobni, jednak
tamci przekraczają prawo Miłości. Ono jest większe. Jezus to mówił.
Niech Pan Cię
umocni.»
Wychodzi.
Mijają godziny.
Jakże są powolne
dla czekającego... Maryja wstaje i, wspierając się na meblach,
podchodzi do wyjścia.
Usiłuje przejść przestronny przedsionek. Ale gdy nie ma już oparcia,
chwieje się jak
pijana. Nadbiega Marta, widząca to z podwórza, które jest za otwartymi
drzwiami,
znajdującymi się na końcu przedsionka.
«Gdzie chcesz iść?»
«Tam, do środka.
Przyrzekliście Mi
to.»
«Poczekaj na
Jana...»
«Dość czekania.
Widzicie, że
jestem spokojna. Idźcie, bo kazaliście zamknąć od wewnątrz, i każcie
otworzyć.
Poczekam tutaj.»
Ponieważ wszystkie
przybiegły,
Zuzanna wychodzi, aby zawołać właściciela z kluczami. W międzyczasie
Maryja opiera
się o drzwi, jakby chciała je otworzyć siłą Swojej woli. Zjawia się i
mężczyzna.
Wystraszony, przygnębiony, otwiera i wycofuje się. A Maryja, w
ramionach Marty i Marii
Alfeuszowej, wchodzi do wieczernika.
Wszystko jest
jeszcze, jak było na
końcu Ostatniej Wieczerzy. Bieg wydarzeń i nakaz wydany przez Jezusa
przeszkodziły w
naruszeniu [czegokolwiek]. Jedynie siedzenia zostały przeniesione na
swoje miejsca.
Maryja, która przecież nie była w wieczerniku, idzie prosto do miejsca,
na którym
siedział Jej Jezus. Wydaje się, że prowadzi Ją jakaś ręka. Wygląda jak
we śnie,
tak jest sztywna w wysiłku chodzenia... Idzie. Krąży wokół łoża
biesiadnego, wciska
się między nie i stół... Pozostaje wyprostowana przez chwilę, a potem
pada na stół,
w nowym wybuchu płaczu. Następnie uspokaja się. Klęka i modli się z
głową opartą o
brzeg stołu. Głaszcze obrus, miejsce do siedzenia, naczynia, brzeg
wielkiej tacy, na
której był baranek, wielki nóż, którego użyto do krajania mięsa, amforę
postawioną przed tym miejscem. Nie potrafi jednak dotknąć tego, czego
dotykał
Iskariota. Potem trwa jakby zobojętniała, z głową wspartą na rękach
splecionych i
położonych na stole.
Wszystkie
[niewiasty] milczą. Aż
szwagierka mówi:
«Chodź, Maryjo.
Boimy się żydów.
Chciałabyś, aby tu weszli?»
«Nie. Nie. To jest
miejsce święte.
Chodźmy. Pomóżcie Mi... Dobrze zrobiłyście, żeście Mi to powiedziały.
Chciałabym
mieć skrzynię, piękną, dużą, zamykaną, aby umieścić w środku wszystkie
Moje
skarby.»
«Jutro każę Ci ją
przynieść z
pałacu. Najpiękniejszą, jaka jest w domu. Mocną i solidną. Dam Ci ją z
radością»
– przyrzeka Magdalena.
Wychodzą. Maryja
jest całkowicie
wycieńczona. Chwieje się, idąc po małych schodkach. Jeśli Jej ból jest
mniej
uzewnętrzniony, to dlatego, że nie ma już sił. W tym Swoim opanowaniu
jest jednak
jeszcze bardziej tragiczna.
Wchodzą ponownie
do poprzedniej
izby. Maryja, zanim powróci na Swoje miejsce, głaszcze, jakby to była
twarz z ciała,
Święte Oblicze z chusty.
Znowu pukanie do
drzwi. Niewiasty
śpieszą do wejścia. Uchylają drzwi. Swoim zmęczonym głosem Maryja mówi:

«Jeśli to są
uczniowie, a
szczególnie Szymon Piotr i Judasz, niech zaraz przyjdą do Mnie.»
Ale to pasterz
Izaak. Wchodzi.
Płacze kilka minut. Pada natychmiast na twarz przed chustą, a potem
przed Matką i nie
wie, co powiedzieć. Maryja więc odzywa się:
«Dziękuję. Jezus widział
cię
i Ja cię widziałam. Wiem o tym. Patrzył na was, jak długo mógł.»
Izaak płacze
jeszcze bardziej. Może
mówić dopiero wtedy, kiedy przestaje płakać:
«Nie chcieliśmy
odchodzić, lecz
prosił nas Jonatan. Żydzi grozili niewiastom... i potem nie mogliśmy
już przyjść.
Wszystko... wszystko się skończyło... Gdzież więc mieliśmy się udać?
Wszyscy
rozproszyliśmy się po polach i kiedy zapadła noc, zgromadziliśmy się na
drodze
pomiędzy Jerozolimą a Betlejem. Wydawało nam się, że idąc do Jego
Groty, oddalamy
Jego śmierć... Ale potem poczuliśmy, że nie było słuszne iść tam... To
był egoizm
i powróciliśmy do miasta... I znaleźliśmy się w Betanii, nie wiedząc
jak...»
[Niewiasty wołają:]
«Moi synowie!»
«Łazarz!»
«Jakub!»
«Wszyscy tam są. O
świcie pola
Łazarza pełne były ludzi błąkających się, zapłakanych... Pełne Jego
bezużytecznych przyjaciół i uczniów!... Ja... poszedłem do Łazarza
sądząc, że
jestem pierwszy... Wcale nie. Byli tam już twoi synowie, niewiasto, i
twój, z Andrzejem,
Bartłomiejem i Mateuszem. To Szymon Zelota przekonał ich, że mają tam
iść. Maksymin,
wychodząc wczesnym rankiem w pola, znalazł jeszcze innych. Łazarz
pomógł im wszystkim
i jeszcze jest zajęty. Mówi, że Nauczyciel dał mu to polecenie i że
Zelota mówi to
samo.»
«A Szymon i Józef,
moi inni
synowie, gdzie są?» [pyta Maria Alfeuszowa.]
«Nie wiem,
niewiasto. Pozostaliśmy
razem aż do trzęsienia ziemi. Potem... Nie wiem już nic dokładnie.
Pośród ciemności
i błyskawic, i umarłych, którzy powstali z grobów, i trzęsienia ziemi,
i trąby
powietrznej straciłem głowę. Znalazłem się w Świątyni... i jeszcze
teraz się
zastanawiam, jak mogłem tam być, za świętym obrębem. Pomyśl, że
pomiędzy mną a
ołtarzem kadzielnym był tylko jeden łokieć... Pomyśl, że tam – gdzie
miałem stopy
– było miejsce zarezerwowane dla kapłanów pełniących służbę!... I... i
widziałem Święte Świętych!... Tak, bo Zasłona Świętego rozdarła się z
góry do
dołu, jakby przedarta wolą olbrzyma... Gdyby mnie ujrzano w środku,
zostałbym
ukamienowany. Ale nikt mnie nie widział. Spotykałem tylko widma
umarłych i widma
żyjących. Bo wydawali się jak zjawy, przy świetle błyskawic, w jasności
pożarów i
z przerażeniem na twarzach...»
«O, mój Szymon!
Mój Józef!»
«A Szymon Piotr? A
Judasz z Kariotu?
A Tomasz i Filip?»
«Nie wiem,
Matko... Łazarz wysłał
mnie, bo mu powiedziano, że oni... was zabili.»
«Idź zatem zaraz
go uspokoić. Już
wysłałam Manaena. Ale idź i ty i powiedz... że tylko sam Jezus został
zabity... a Ja
wraz z Nim. I jeśli ujrzysz innych uczniów, zabierz ich ze sobą. Ale
Iskariotę i
Szymona Piotra chcę [spotkać] Ja.»
«Matko... przebacz
nam, że nie
zrobiliśmy więcej.»
«Wszystko
wybaczam... Idź.»
Izaak wychodzi,
Marta i Maria, Salome
i Maria Alfeuszowa, obarczają go prośbami, zaleceniami, poleceniami.
Zuzanna płacze
cichutko, bo nikt nie mówi o jej mężu. Wtedy Salome przypomina sobie o
swoim i także
płacze.
Znowu zapada
cisza, aż do nowego
uderzenia w drzwi. Ponieważ jednak miasto jest spokojne, niewiasty
mniej się obawiają.
Kiedy jednak w uchylonych drzwiach widzą ukazującą się ogoloną twarz
Longina,
uciekają wszystkie, jakby ujrzały umarłego w całunie lub demona we
własnej osobie.
Pan domu, który wałęsał się po sieni, ucieka pierwszy.
Nadbiega
Magdalena, która była z
Maryją. Longin z mimowolnym lekko kpiącym uśmieszkiem na ustach wszedł
i sam zamknął
ciężkie drzwi. Nie jest w mundurze, lecz w szacie ciemnej i krótkiej i
w ciemnym
płaszczu. Maria Magdalena patrzy na niego, a on spogląda na nią. Potem
Longin, wciąż
oparty o drzwi, pyta:
«Czy mogę wejść
bez
zanieczyszczenia kogokolwiek i nie przerażając nikogo? Widziałem dziś
rano o świcie
obywatela Józefa i powiedział mi o pragnieniu Matki. Proszę o
wybaczenie, że sam o tym
nie pomyślałem. Oto włócznia. Zachowałem ją na pamiątkę po... po
Świętym
Świętych. O, On jest nim! To słuszne, aby Matka ją miała. Co do szat...
to
trudniejsze. Nie mówcie Jej tego... ale może zostały już sprzedane za
kilka
denarów... To prawo żołnierzy, ale spróbuję je odnaleźć...»
«Chodź. Ona jest
tam.»
«Ależ ja jestem
poganinem!»
«To nie ma
znaczenia. Powiem Jej,
jeśli chcesz.»
«O! Nie... nie
myślałem, że na to
zasłużę.»
Maria Magdalena
idzie do Dziewicy.
«Matko, Longin
jest tutaj...
Ofiarowuje Ci włócznię.»
«Wprowadź go.»
Pan domu, który
stoi na progu,
szemrze:
«Ależ to
poganin...»
«Ja jestem Matką
wszystkich,
człowieku, tak jak On jest Odkupicielem wszystkich.» [.........]
Longin wchodzi
(zdjął swój
płaszcz) i na progu pozdrawia na sposób rzymski, gestem ramienia, a
następnie mówi:
«Ave, Domina!
Rzymianin pozdrawia
Ciebie – Matkę rodzaju ludzkiego. Prawdziwą Matkę. Nie
chciałem być przy...
przy... przy tym, ale otrzymałem rozkaz. Jednak służę Ci, dając Ci to,
czego
pragniesz, i wybaczam losowi, że przeznaczył mnie do tej strasznej
rzeczy. Oto
[włócznia].»
I daje Maryi
włócznię, [a
właściwie] – samo ostrze, zawinięte w czerwone sukno, bez drzewca.
Maryja bierze je,
jeszcze bardziej blednąc. Wargi jakby znikły z powodu Jej bladości.
Nawet one drżą.
Mówi:
«Niech On cię
doprowadzi do Siebie
przez wzgląd na twą dobroć.»
«To był jedyny
Sprawiedliwy,
którego spotkałem w całym rozległym cesarstwie Rzymu. Żałuję, że znałem
Go
jedynie z opowiadań moich kompanów. Teraz... jest za późno!»
«Nie, synu. On
skończył
ewangelizować. Ale Jego Ewangelia pozostaje, w Jego Kościele.»
«Gdzież jest Jego
Kościół?» –
pyta Longin nieco ironicznie.
«Jest tutaj. Dziś
jest uderzony i
rozproszony, lecz jutro zgromadzi się jak drzewo, które po burzy układa
na miejscu swe
listowie. A nawet gdyby nie było tu nikogo, Ja tu jestem. I Ewangelię
Jezusa Chrystusa,
Syna Boga i Mojego, mam całą zapisaną w Moim sercu. Wystarczy, że
spojrzę w Moje
serce, aby ją powtórzyć.»
«Przyjdę. Religia,
która ma za
przywódcę takiego Bohatera musi być boska. Ave, Domina!»
Longin odchodzi.
Maryja całuje
włócznię, na której znajduje się jeszcze krew Jej Syna... I nie chce
zetrzeć tej
krwi: “rubinów Boga na okrutnej włóczni” – jak mówi... I tak mija dzień

pośród przejaśnień i burzowych chmur.
Jan powraca
dopiero wtedy, gdy
słońce w zenicie mówi, że to południe.
«Matko, nie
znalazłem nikogo,
prócz... Judasza z Kariotu.»
«Gdzież jest?»
«O! Matko! Co za
okropność! Wisi
na drzewie oliwnym, napuchnięty i czarny, jakby nie żył od wielu
tygodni.
Rozkładający się, straszny... Ponad nim sępy, kruki, skrzeczą w
przerażających
bójkach... To ich wrzawa przyciągnęła mnie w to miejsce. Byłem na
drodze na Górę
Oliwną i na jednym wzgórzu ujrzałem kłębowiska czarnych ptaków.
Podszedłem tam...
Dlaczego? Nie wiem. I ujrzałem. Co za okropność!...»
«Okropność! Dobrze
mówisz.
Oprócz Dobroci jest też Sprawiedliwość. Rzeczywiście, w tej chwili
Dobroć jest
nieobecna... Ale Piotr! Ale Piotr!... Janie, mam włócznię. Ale o
szatach... Longin nie
mówił.»
«Matko, mam zamiar
iść do
Getsemani. On został tam ujęty bez płaszcza. Być może jest tam jeszcze.
Potem pójdę
do Betanii.»
«Idź. Idź po
płaszcz... Inni są
u Łazarza. Nie chodź więc do Łazarza. Nie ma potrzeby. Idź i wracaj tu.»
Jan wychodzi
bardzo szybko, nie
biorąc nic do jedzenia... jak Maryja, która też nic nie jadła.
Niewiasty stojąc
spożyły chleb i oliwki, cały czas pracując nad balsamami. Joanna, żona
Chuzy,
przybywa z Jonatanem. Ma wygląd płaczki. Na widok Maryi mówi:
«On mnie ocalił!
Mnie ocalił, a
sam jest martwy! Teraz wolałabym nie być ocaloną!»
To Matka Bolejąca
musi pocieszać to
dziecko – uzdrowione, lecz nadwrażliwe. Pociesza ją więc i umacnia,
mówiąc:
«Nie znałabyś Go i
nie pokochała,
i nie mogłabyś Mu teraz służyć. Ileż będzie trzeba zrobić w
przyszłości! I
musimy działać, bo widzisz... My pozostałyśmy, a mężczyźni uciekli. To
zawsze
niewiasta naprawdę rodzi. Dla Dobra. Dla Zła. My zrodzimy nową Wiarę.
Jesteśmy nią
napełnione, została ona w nas złożona przez Boga, naszego Małżonka. I
zrodzimy ją
dla ziemi, dla dobra świata. Spójrz, jaki On piękny! Jak uśmiecha się i
żebrze o
świętą pracę, jaką wykonujemy! Joanno, wiesz o tym, że cię kocham. Nie
płacz
już.»
«Ale On nie żyje!
Tak, tu
przypomina jeszcze żywego. Ale teraz już nie żyje. Czymże jest świat
bez Niego?»
«On powróci. Idź,
módl się,
czekaj. Im bardziej będziesz wierzyć, tym szybciej zmartwychwstanie. Ta
wiara jest Moją
siłą... I jedynie Bóg, szatan i Ja wiemy, jak jest atakowana wiara w
Jego
Zmartwychwstanie.»
Joanna odchodzi,
szczupła i
pochylona, jak lilia zbyt napełniona wodą. Po jej odejściu Maryję
ponownie ogarnia
udręka.
«Wszystkim!
Wszystkim muszę
dodawać sił. A kto Mnie ich udzieli?»
I płacze,
głaszcząc Twarz na
wizerunku, bo teraz usiadła blisko skrzyni, na której chusta jest
rozciągnięta.
Przybywa Józef i
Nikodem. Dzięki
temu niewiasty nie muszą wychodzić dla zakupienia mirry i aloesu, bo
przynieśli to w
torbach. Siły mężczyzn opadają na widok Oblicza odbitego na suknie i
wstrząśniętej
twarzy Matki. Siadają w kącie po pozdrowieniu Jej i milczą, poważni,
przytłoczeni...
Potem odchodzą. Maryja nie ma już sił mówić. W miarę jak nadchodzi
wieczór, jak
zbliża się kłębowisko parnych, przygniatających chmur, staje się coraz
bardziej
biednym, rozdartym stworzeniem. Mroki wieczoru są dla Niej – jak dla
wszystkich,
którzy cierpią – źródłem wielkiej boleści.
Inni także stają
się smutniejsi,
szczególnie Salome, Maria Alfeuszowa i Zuzanna. Wreszcie nadchodzi dla
nich pociecha, bo
przychodzi grupa, w której jest Zebedeusz, małżonek Zuzanny i Szymon
oraz Józef,
synowie Alfeusza. Dwaj pierwsi pozostają w sieni i wyjaśniają, że Jan
ich odnalazł,
przechodząc przez przedmieście Ofel. Dwóch pozostałych znalazł Izaak.
Błąkali się
po polach, zastanawiając się, czy powrócić do miasta, czy też iść
odnaleźć braci,
którzy – jak przypuszczali – są w Betanii. Szymon mówi:
«Gdzie jest
Maryja? Chcę Ją
zobaczyć» – i podąża za swą matką. Całuje przygnębioną krewną.
«Jesteś sam?
Dlaczego nie ma z
tobą Józefa? Dlaczego się rozłączyliście? Czyżby znowu jakiś zatarg
między
wami?... Nie powinniście. Widzicie? Przyczyna niezgody nie żyje!» – i
pokazuje Mu
twarz na chuście.
Szymon spogląda i
płacze. Mówi:
«Nie rozłączyliśmy
się i już
się nie opuścimy. Tak, przyczyna niezgody nie żyje... ale nie tak, jak
Ty myślisz.
Umarła, bo teraz Józef pojął... Józef jest na dworze... nie
ośmiela się
wejść...»
«O, nie! Przecież
nigdy nie
wywołuję lęku. Jestem samą litością. Przebaczyłabym nawet Zdrajcy, ale
nie mogę,
bo zabił się.»
Maryja wstaje.
Idzie pochylona i
woła:
«Józefie! Józefie!»
Zalany łzami Józef
nie odpowiada.
Maryja podchodzi do drzwi – jak to uczyniła, kiedy rozmawiała z
Judaszem – i wsparta
o futrynę wyciąga rękę. Kładzie ją na głowie najstarszego z bratanków
[Swego
małżonka]. Głaszcze go i mówi:
«Pozwól Mi
wesprzeć się na
jakimś Józefie! Wszystko było spokojne i pogodne, kiedy to imię
królowało w Moim
domu. Potem Mój święty umarł... i wszelkie ludzkie dobra biednej Maryi
umarły także.
Zostało Mi dobro nadprzyrodzone: Mój Bóg i Syn... Teraz jestem
Opuszczoną... Ale
gdybym mogła być w ramionach jakiegoś Józefa, którego kocham – a ty
wiesz, że
ciebie kocham – poczułabym się mniej opuszczona. Wydawałoby Mi się, że
powróciłam
do przeszłości i mogłabym powiedzieć: “Jezusa nie ma, ale nie umarł.
Jest
w Kanie, w
Nain, z powodu pracy, ale zaraz wróci...” Chodź, Józefie. Wejdźmy razem
tam, gdzie
On czeka na ciebie, żeby się do ciebie uśmiechnąć. Pozostawił nam Swój
uśmiech,
aby nam powiedzieć, że nie żywi urazy.»
Józef wchodzi.
Maryja trzyma go za
rękę. Kiedy widzi, że usiadła, pada przed Nią na kolana, z głową na Jej
kolanach, i
szlocha:
«Przebacz!
Przebacz!»
«To nie Mnie, lecz
Jego musisz o to
prosić.»
«On nie może mi
dać przebaczenia.
Na Kalwarii próbowałem przyciągnąć Jego spojrzenie. Patrzył na
wszystkich,
ale nie na mnie... Ma rację... Poznałem Go i pokochałem jako
Nauczyciela zbyt późno.
Teraz to skończone.»
«Teraz to się
zaczyna.
Pójdziesz do Nazaretu i powiesz: “Wierzę”. Twoja wiara będzie mieć
wartość
nieskończoną. Będziesz Go kochał doskonałością przyszłych apostołów,
którzy
będą mieć zasługę miłowania Jezusa, znanego im tylko duchem. Zrobisz
to?»
«Tak! Tak! Aby
wynagrodzić. Ale
chciałbym usłyszeć od Niego jedno słowo, a już nigdy go nie usłyszę...»
«Trzeciego dnia
zmartwychwstanie i
będzie mówił do tych, których kocha. Wszyscy usłyszą Jego Głos.»
«Błogosławiona
jesteś, Ty, która
potrafisz wierzyć...»
«Józefie! Józefie!
Mój małżonek
był twoim wujkiem i uwierzył w rzecz jeszcze trudniejszą do przyjęcia
niż ta.
Potrafił uwierzyć, że biedna Maryja z Nazaretu była Oblubienicą i Matką
Boga.
Dlaczego ty – bratanek tego Sprawiedliwego, noszący jego imię – nie
umiesz
uwierzyć, że Bóg potrafi powiedzieć Śmierci: “Dość!”, a Życiu:
“Powróć!”?»
«Nie zasługuję na
tę wiarę,
gdyż byłem zły. Byłem wobec Niego niesprawiedliwy. Ale Ty... Ty jesteś
Matką.
Pobłogosław mnie. Przebacz mi... Daj mi pokój...»
«Tak... Pokój...
Przebaczenie... O,
Boże! Pewnego razu powiedziałam: “Jakie to trudne być Odkupicielem”.
Teraz mówię:
“Jakże jest trudno być Matką Odkupiciela!” Litości, Mój Boże!
Litości... Idź,
Józefie. Twoja matka tak bardzo cierpiała w tych godzinach. Pociesz
ją... Ja tu
zostaję... ze wszystkim, co mam po Moim Dziecku... A Moje samotne łzy
wyjednają ci
wiarę. Żegnaj, Mój bratanku. Powiedz wszystkim, że chcę milczeć...
rozmyślać...
modlić się... Jestem... Jestem biedną niewiastą, zawieszoną nad
przepaścią na
nitce... Tą nitką jest Moja wiara... A wasza niewiara – bo nikt
nie potrafi
wierzyć całkowicie i święcie – stale potrąca tę nitkę... I nie wiecie,
jakiego
trudu ode Mnie wymagacie... Nie wiecie, że pomagacie szatanowi Mnie
dręczyć. Idź...»
Maryja zostaje
sama... Klęka przed
chustą. Całuje czoło, oczy, usta Swego Syna i mówi:
«Tak! Właśnie tak!
Aby mieć
siłę... Muszę wierzyć. Muszę wierzyć. Za wszystkich.»
Zapadła noc, bez
gwiazd, ciemna,
parna. Maryja zostaje w ciemnościach ze Swym bólem. Dzień szabatu
skończył się.


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tech tech chem11[31] Z5 06 u
srodki ochrony 06[1]
06 (184)
06
06 (35)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
Mechanika Techniczna I Opracowanie 06
06 11 09 (28)
06 efekt mpemby

więcej podobnych podstron