Darcy Lilian Szczęście w nieszczęściu

background image

Lilian Darcy

Szczęście w nieszczęściu

background image

Rozdział 1

Wystarczyło zaledwie kilka sekund, żeby cały świat Lauren Van Shuyler

zmienił się nie do poznania. Usłyszała krzyk jakiegoś mężczyzny:

– Uwaga na dźwig! Uważajcie na ten przeklęty dźwig!
Za późno. Dziewiętnastowieczna ceglana fasada domu runęła z hukiem

na ziemię. Było chłodne majowe popołudnie i padał deszcz. Kilka platform z
rozpadającego się rusztowania pofrunęło w powietrze niczym karty do gry.

– Cofnijcie się! Cofnijcie się! – zawołał ten sam męski głos.
Coś ciężkiego i ciepłego upadło na Lauren, powalając ją na ziemię. Ten

ktoś – ponieważ było to ciało mężczyzny – potoczył się na nią, a potem
pociągnął ją za sobą i przekręcił się jeszcze raz. Oboje runęli bokiem do
zimnego, wąskiego kanału w niewykończonej betonowej podłodze budynku
o ułamek sekundy wcześniej, zanim spadło na nich kilka elementów
rusztowania. Potem deszcz cegieł posypał się z głośnym łoskotem.

Lauren dusiła się, suchy i twardy jak kreda pył wypełniał jej usta i nos.

Ostry ból przeszył jej nogę, później poczuła dziwnie kojące ciepło, a
następnie stopniowe odrętwienie.

Nie mogła się poruszyć. Otaczał ją nieprzenikniony mrok, tak gęsty, że

niemal namacalny. Poczuła łzy na policzku. Leżący obok niej mężczyzna na
pewno żył, gdyż czuła drgania jego klatki piersiowej. Nigdy dotąd nie
zaznała tak potwornego, obezwładniającego strachu.

– Żyje pani? Nic się pani nie stało? – usłyszała głos leżącego obok

mężczyzny.

– Tak, żyję. – Z jej piersi wyrwał się suchy jak czkawka szloch. – Żyję.
– Dobre i to na początek.
– Czy to się skończyło? – spytała Lauren. – Ten... ten zawał?
Słyszała teraz jedynie ciężki, nieregularny oddech towarzysza niedoli.

Chwyciły ją mdłości, chciała się skulić i objąć ramionami, ale nie mogła
nimi poruszyć. Jedno ramię miała wyciągnięte wzdłuż betonowego kanału,
drugie nienaturalnie wykręcone.

– Nie słyszę, żeby jeszcze coś spadało. Może pani się poruszyć? –

zapytał nieznajomy.

– Nie za bardzo.

background image

– Tak przypuszczałem.
Oboje pogrążyli się w ponurym milczeniu. Zmysły Lauren, nastawione

na przetrwanie, były wyostrzone i czujne. Czuła na twarzy zimne powietrze.
Oznaczało to, że kanał nie jest całkowicie zablokowany z obu stron.

Teraz, kiedy oczy Lauren przyzwyczaiły się do mroku, dostrzegła nawet

niewyraźne światełko, słabe i rozproszone. Lauren widziała również jakieś
zamazane kontury – prawdopodobnie ramię i głowę nieznajomego.

Nie mogła jednak zrobić żadnego ruchu. Leżała na boku. Jej biodro

pulsowało bólem, gdyż wpijał się w nie kamyk. Skórzany plecak, wciśnięty
między dolną część pleców Lauren i ścianę, zmuszał ją do wygięcia
kręgosłupa.

Roztrzaskane drewno z częściowo zmiażdżonych desek z rozbitej

platformy zraniło jej ramię. Pod klatką piersiową czuła leżącą płasko rękę
mężczyzny. Jego kłykcie musiały boleśnie wpijać się w twardy beton.

– Czy uratował mi pan życie? – zapytała.
Instynktownie starała się znaleźć jakiś punkt oparcia w tym nowym

świecie.

– Chyba jeszcze za wcześnie na tego typu stwierdzenia – odparł kwaśno,

siląc się na żart.

– Boję się.
– Ooch... proszę się nie bać, dobrze? Proszę... Lepiej zachować spokój.
– Jestem spokojna. – Jednak szczękała zębami ze strachu. Czuła, że zaraz

jej strach przerodzi się w panikę.

– Zimno ci?
– Nie jestem ubrana na taką okazję.
Roześmiał się cicho.
– Brawo! Nie wiedziałem, że istnieje strój przeznaczony do leżenia pod

kupą gruzu – Chciałam powiedzieć, że nie jestem... że mam na sobie tylko
cienką bluzkę. Zimno mi.

– Może i trochę zmarzłaś, ale nic nam nie będzie.
– Ramię mi drętwieje.
– Spróbujmy się poruszyć.
– Jak?
– Podstawą zespołowego działania jest planowanie i dobra współpraca.
Usiłowała się roześmiać, ale zabrzmiało to żałośnie.
– A co powiesz na wyznaczenie jakiegoś celu? – mruknęła.

background image

– Dobry pomysł. Ja przede wszystkim chciałbym wydostać palce spod

twoich pleców. Masz bardzo wystające żebra!

– Ja... ja ostatnio straciłam trochę na wadze. I mam na imię Lauren.
– W porządku, Lauren. W ogóle nie zmieścilibyśmy się tutaj, gdybyś

ważyła pięć kilogramów więcej.

– A ty? Jak masz na imię?
– Lock.
– Lock, czy mogę poruszyć ramieniem? – Wydawało się tak zimne i

martwe jak marmur. – I przesunąć plecak? Uwiera mnie.

– Czy właśnie to wyczuwam czubkami palców? Jest ze skóry, prawda?
– Tak.
– Masz w nim coś przydatnego? Jedzenie łub coś do picia?
– Trochę wody mineralnej i tabliczkę czekolady.
– A więc wybrałem odpowiednią osobę do uratowania, co?
– Tylko że ty mnie nie wybrałeś. To wszystko jedynie nieszczęśliwy

zbieg okoliczności.

– Nie, nie wybrałem cię. Do diaska, to było instynktowne! Krzyknąłem

do pozostałych i wepchnąłem cię tu, ponieważ tylko ciebie mogłem
dosięgnąć. Tylko ty i ja staliśmy pod tym przeklętym dźwigiem.

– Pracujesz na tutejszej budowie?
– Nie, tylko ją odwiedziłem. Ładne powitanie, nie ma co. A ty?
– Ja też dopiero przyjechałam. Szukałam kierownika. Czy inni zdołali w

porę uciec?

– Nie wiem. Kilku na pewno, ale chyba nie wszyscy.
Oboje znowu zaczęli nasłuchiwać. Żadnych głosów.
Żadnych okrzyków. Żadnego ruchu.
Ile czasu minie, zanim nas stąd wyciągną? – Lauren nie wiedziała,

dlaczego zdaje się na jego sąd w tej sprawie. Skąd mógł znać odpowiedź?

On jednak potraktował jej pytanie poważnie.
– Nie wiemy, ile gruzu na nas spadło, jak stabilne jest to miejsce i kogo

jeszcze zasypało.

– Nie, oczywiście, że nie. Przepraszam, to było głupie pytanie.
– Nie ma sprawy. Wiesz, zajmijmy się wydostaniem tej czekolady.
Wykonali to tak, jak się umówili. Wyznaczyli cel, ułożyli plan i

porozumiewali się przez cały czas. Najpierw musieli wydostać jego rękę
spod jej pleców. Lauren poczuła, że jego dłoń się ześlizgnęła wzdłuż jej

background image

boku i zatrzymała w dole brzucha. Jęknął.

– Mam nadzieję, że nie będzie gorzej – stwierdził. – Możesz teraz

przesunąć ramię?

– Myślę, że tak. – Roześmiała się i w jej śmiechu oboje usłyszeli

histeryczną nutę.

– Hej, tylko spokojnie – powiedział łagodnie, chcąc ją uspokoić. –

Obejmij mnie, dobrze?

– Dobrze. – Pod miękką, bawełnianą koszulą wyczuła twarde mięśnie.

Kiedy odzyskała władzę w ramieniu, poczuła bolesne mrowienie.

– Dobrze, teraz spróbuję wyciągnąć plecak spod twoich barków.
– Proszę! Powiedz mi, co powinnam zrobić.
Powoli i mozolnie zmieniali pozycje, niemal w kompletnej ciszy.
– Mam czekoladę! – oświadczył wreszcie Lock triumfalnie.
– Chce mi się pić. Powinniśmy byli najpierw wyjąć wodę.
– Po czekoladzie będziesz miała jeszcze większe pragnienie.
– Słusznie – przyznała.
– Masz – odezwał się Lock.
Poczuła, że nieporadnie wepchnął jej kawałek czekolady do ust. Zdołała

przełknąć gęstą i lepką masę.

– Och! – jęknęła, walcząc z odruchem wymiotnym.
– Wody, proszę!
– Nie mogę się do niej dostać. Nie zwymiotujesz, prawda? – A potem

warknął, jak gdyby wydawał rozkazy:

– Oddychaj! Głęboko! Nie myśl o niczym innym. Po prostu nabierz

powietrza, zatrzymaj je w ustach, wypuść.

Spokojnie. A potem jeszcze raz.
Posłuchała go i od razu poczuła się o niebo lepiej.
– Dzięki – powiedziała.
– Już dobrze?
– Jestem w ciąży – wyznała nagle i zaczęła drżeć na całym ciele. – Mój

Boże, jestem w ciąży. Jak to wpłynie na moje dziecko?

W jej pytanie wdarł się nagle ryk syren, początkowo słaby, a potem

coraz bardziej przeraźliwy i coraz głośniejszy.

– Od jak dawna? – zapytał na tle rosnącej wrzawy.
– Pięć i pół tygodnia, jeśli wierzyć lekarzowi. – Uchwyciła się jego

koszuli, nieco poniżej pasa. – Wiem o tym na pewno dopiero od ostatniego

background image

weekendu. Nie chcę stracić dziecka!

– Nie stracisz! – Objął ją mocno. – Wszystko będzie w porządku. Nie

zrobiłaś sobie nic w brzuch, jest mocno przyciśnięty do mojego. Masz
skurcze?

– Nie, nic takiego – wyjąkała.
– Twoje maleństwo rośnie sobie tam w środku i świetnie się czuje.
– Skąd wiesz? – zapytała szorstko. – Nie jesteś lekarzem, prawda?
– Nie, ale mam dzieci – odparł. – Dwóch chłopców, bliźniaków.
– Twoja żona na pewno się zamartwia.
– Nie, ona umarła. Kilka miesięcy temu.
– Och, tak mi przykro. To musiało być dla ciebie straszne! Nie

pomyślałam...

– No tak, ale nie mówmy o tym – odparł oschle. – Dręczy mnie raczej

poczucie winy niż żal.

Tylko pięć słów, jakże jednak znaczących. Dlaczego ten mężczyzna czuł

się winny? Dlaczego nie potrafił opłakiwać żony?

– Teraz chłopcami opiekuje się moja mama. Będzie zrozpaczona, jeśli

coś mi się stanie.

– Dobry Boże, pomóż nam...
– Przyjechali ratownicy – szepnął, gdy wycie syren zaczęło cichnąć.
– Jak nas znajdą?
– Kiedy tylko wyłączą te wszystkie syreny, zacznę wrzeszczeć. Nie

przestrasz się.

– Ja też mogę krzyczeć.
– Wtedy po prostu wzajemnie się ogłuszymy.
Lecz chociaż krzyczał wniebogłosy przez pięć minut lub dłużej, nic nie

wskazywało na to, że ktokolwiek go usłyszał.

– Beton niezbyt dobrze przewodzi dźwięki – powiedział w końcu, a

potem usłyszeli łoskot cegły spadającej w niewielkiej odległości. Lock z
sykiem wciągnął powietrze. – Fatalnie. Możemy zostać tu jakiś czas
oznajmił, potwierdzając jej obawy. – Całą noc albo dłużej.

Zaczęła się trząść.
– Całą noc? Nie, to za długo! Moje dziecko...
– Spokojnie.
Lock zdołał przytknąć butelkę z wodą do jej ust. Lauren upiła łyk, a

potem zaczęła opowiadać. Nie obchodziło jej, czy dobiera właściwe słowa.

background image

Nie przejmowała się tym, że całej historii nie wyznała dotąd nikomu, nawet
najlepszym przyjaciółkom.

Może właśnie dlatego, że to jedna z nich, Corinne, przedstawiła ją

Benowi Devesonowi. Może to z tego powodu Lauren nic jej nie wyjawiła.
Nic o powracającym często przekonaniu, że tak naprawdę to nie ona jest
zaręczona z Benem i będzie miała z nim dziecko. Nic o wrażeniu, że istnieją
dwie Lauren, z których jedna uczestniczy we wszystkich przygotowaniach
do wspaniałego wesela, podekscytowana i zaangażowana, druga zaś
obserwuje to wszystko z boku, zmagając się z nieznośnym bólem serca.

Która z tych dwóch Lauren jest prawdziwa?
A teraz zdradziła swą tajemnicę zupełnie obcemu mężczyźnie. Może był

ostatnim człowiekiem, z którym dane jej będzie porozmawiać?

Panika i strach przed utratą dziecka zakrawały na ironię, gdyż Ben go nie

chciał. I to właśnie sprawiało jej największy ból. Postawa ojca dziecka nie
dawała jej spokoju przez cały tydzień, odkąd w ostatni weekend powiedziała
mu o ciąży, kilka godzin po zrobieniu testu.

– Musiałam o tym wiedzieć – wyrwało się jej. – Podświadomie

musiałam wiedzieć, że Ben tak zareaguje, ponieważ nie powiedziałam mu
od razu. Zrobiłam to, dopiero gdy już byłam pewna. A wówczas...

Dokładnie zapamiętała jego słowa.
– Dobry Boże! Jak, do licha, mogłaś do tego dopuścić?! – wykrzyknął ze

złością.

– Wiem, że to trochę wcześniej, niż planowaliśmy...
– Właśnie, do wszystkich diabłów! Mówiliśmy o trzech lub czterech

latach, najpierw mieliśmy nacieszyć się życiem.

– Myślę, że będziemy musieli jakoś to zaakceptować, ale... Och, Ben,

mamy dziecko. Nie uważasz, że to prawdziwy cud?

– Uśmiechnął się z przymusem, wybąkał drętwo kilka słów o tym, jaki

jest szczęśliwy.

– I to wszystko dokładnie takim samym tonem opowiadała teraz obcemu

mężczyźnie – jakiego używa, kiedy mówi mi, jak wspaniale było nam ze
sobą w łóżku.

Tylko że rzeczywistość była inna. Opowiedziała Lockowi również o

tym. Wyznała, że współżycie z Benem nie dawało jej satysfakcji, przyznała
się do początkowych wątpliwości.

– Zgodziłam się z nim sypiać dopiero po zaręczynach. Nie było dobrze,

background image

ale miałam nadzieję, że z czasem wszystko się ułoży. To moja wina. Muszę
nad tym popracować. Powinnam była zdać sobie sprawę, że ja...

– urwała, a potem dodała z wahaniem: – Oczywiście, kocham go.

Straciłam dla niego głowę. On nie jest ideałem, ale tacy zdarzają się tylko w
książkach. Pobieramy się za pięć dni. Chcę mieć rodzinę. Pragnę tego! Och,
moje dziecko! – jęknęła rozpaczliwie.

Wielkie nieba, co mam zrobić, żeby przestała o tym myśleć? –

przemknęło Danielowi przez głowę. Chyba jest w szoku. Znienawidzi siebie
samą za to, że mi to wszystko opowiedziała.

Za każde bolesne, rozdzierające serce słowo. Był tego pewny, ponieważ

sam już się znienawidził za pięć krótkich słów, które mu się wypsnęły, gdy
wspomniał o śmierci żony. „Bardziej poczucie winy niż żal".

Dobry Boże, jak to się stało, że tak szybko zaczęli się sobie zwierzać,

zdradzając najgłębiej skrywane uczucia?

Lauren Van Shuyler przyjechała na plac budowy jakąś godzinę temu.

Zobaczył ją z okna biura, gdzie przeglądał plany.

Wiedział, że to Lauren Van Shuyler, córka i spadkobierczyni właściciela

olbrzymiej korporacji zajmującej się produkcją artykułów żelaznych i
wyposażenia domów. Przyjechała, by obejrzeć budowę najnowszego
magazynu swej firmy.

Zaintrygowała Daniela, toteż pod byle pretekstem wybiegł na plac

budowy. Ojciec Daniela był sierżantem w plutonie ojca Lauren i chociaż
później panowie nie utrzymywali ze sobą stosunków towarzyskich, nie
zapomnieli o łączącej ich więzi. Kiedy John Van Shuyler usłyszał o
rozwijającej się firmie Daniela, wybrał ją do zainstalowania systemu
bezpieczeństwa w nowym budynku.

Lauren zaparkowała swoje kosztowne sportowe auto na zakręcie i

pomaszerowała raźno przez poorany koleinami teren budowy. Wyglądała
wspaniale w eleganckich czarnych spodniach i ciemnoczerwonej jedwabnej
bluzce, która podkreślała jej lśniące, kasztanowe włosy i jasną cerę. Ktoś
podał jej kask, lecz niestety nie zdążyła już go włożyć.

Sekundę później operator dźwigu pozwolił sobie na karygodną chwilę

nieuwagi... Daniel w ostatniej chwili porwał Lauren w ramiona i przetoczył
się wraz z nią do dołu.

Teraz na łydce wyczuwał lepki płyn przesączający się przez jego

znoszone dżinsy. Podejrzewał, że to krew – jej krew – nie chciał jednak o

background image

tym mówić. Lauren o niczym nie wspomniała. Może nawet nie wie, że jest
ranna.

Dotyk jej ciała był taki przyjemny, tak ładnie pachniała. Rękoma

wyczuwał jedwab i len, wciągał w nozdrza zapach jaśminu i kwiatów
pomarańczy. Ile czasu upłynęło, odkąd był tak blisko z jakąś kobietą? Chyba
dużo. To by wyjaśniało jego gwałtowne podniecenie. Becky umarła
dokładnie cztery miesiące temu, ale przedtem nie uprawiali miłości przez
wiele miesięcy.

Nagle zatęsknił za synkami. Uwielbiał ich.
Nie przestawał też myśleć o narzeczonym Lauren. Chętnie powiedziałby

temu łajdakowi kilka słów do słuchu.

Czuł, że Lauren drży. Chciałby ją objąć mocniej, uspokoić, dodać

otuchy, ale to było niemożliwe.

Uzmysłowił sobie, że Lauren nie wie, kim on jest. Przedstawił się jej

jako Lock. Wszyscy przyjaciele tak go nazywali, a także najbliżsi
współpracownicy i wspólnicy. Nawet jego matka od czasu do czasu używała
tego imienia. Lecz formalnie był Danielem Lachlanem, a to nazwisko nie
mogło być Lauren obce.

– Przestań mówić, odpocznij teraz – poprosił ją.
– Wiesz, zależy mi tylko na dziecku. Tata jeszcze o niczym nie wie. Od

dawna chciał mieć wnuczkę lub wnuka...

– Przestań się zamartwiać.
– Proszę, pomóż mi. Wciąż się trzęsę i nic nie mogę na to poradzić.
– Wiem, ale zaraz ci przejdzie.
– Ponieważ nie mogę przestać myśleć, że Ben ucieszyłby się, gdybym

straciła...

I nagle Daniel zrozumiał, że tylko w jeden sposób może ją uciszyć. To

nie wymagało wielkiego wysiłku. Powstrzymał potok jej zbyt szczerych
słów żarliwym pocałunkiem.

background image

Rozdział 2

Usta Locka przywarły do jej ust; miały smak ceglanego pyłu i czekolady.

Lauren jęknęła na znak protestu. Była zaręczona z Benem. Ten mężczyzna
był dla niej obcy, nie znała go.

Lecz zanim zdołała oderwać usta lub odwrócić głowę, stało się coś

niezwykłego. Konwulsyjne drżenie jej ciała stopniowo ustało. Zalała ją fala
słodyczy, radosnego uniesienia. Pocałunek Locka nie miał nic wspólnego z
seksem czy zdradą. Po prostu był... samym życiem.

Wargi Locka poruszały się coraz wolniej. Pozwolił jej odetchnąć.

Mogłaby coś powiedzieć, zaprotestować, oburzyć się. Jednak nie zrobiła
tego. Sekundę później usta Locka znów musnęły jej wargi...

Mogłoby to trwać wiele godzin. Tkwili w ciasnej przestrzeni, która

wyostrzała ich zmysły. Oboje jednak stracili poczucie czasu. A potem hałas
pracujących maszyn zaczął narastać i całkiem blisko usłyszeli zgrzyt i
chrzęst.

Lock gwałtownym ruchem cofnął głowę. Lauren usłyszała odgłos

uderzenia o beton i jęknęła. Otworzyła oczy, nie mogąc sobie przypomnieć,
kiedy je zamknęła. Wokół panowała czarna jak atrament, aksamitna
ciemność. Na zewnątrz zapewne zapadła noc.

– Twoja głowa – powiedziała.
– Nic mi nie jest – odparł szybko. Mówił niewyraźnie, lekko

zachrypniętym głosem.

Dobiegł ich ryk syreny. Nasłuchiwali, trwając nieruchomo i milcząco

przez kilka minut. Lauren było potwornie zimno. Cienka bluzka przylgnęła
do niej jak warstwa szronu.

Pochyliła głowę i przycisnęła czoło do klatki piersiowej Locka. Objął ją

mocniej, czuła, że szuka właściwych słów.

– Posłuchaj, ja... To był... taki impuls.
– Wiem.
– Wygląda na to, że oboje tego potrzebowaliśmy. Aby poczuć, iż nadal

żyjemy.

– Tak, ja odebrałam to tak samo.
– Więc nie gniewasz się na mnie?

background image

– Czy moje usta stawiały opór?
– Nie. Twoje usta to najlepsza rzecz, jakiej skosztowałem od dawna.

Myślę, że mówiły wierszem, śpiewały.

– W takim razie stworzyliśmy duet.
– Uhmm, ale teraz twoje czoło wbija mi się w obojczyk. To już nie

poezja. Myślałem, że żałujesz tego, co się stało.

– Nie, nie żałuję, chociaż cieszę się, że się skończyło. Będę miała

dziecko z Benem. Nie powinnam... napawać się smakiem ust innego
mężczyzny, nawet jeśli my nie... jeśli nigdy nas nie...

– Przeżyjemy, Lauren. Wydostaniemy się stąd. Posłuchaj, ratownicy są

coraz bliżej!

– A jeśli popełnią jakiś błąd?
– Nie popełnią.
– Operator dźwigu popełnił.
– Ten facet był skończonym idiotą. Słyszałem, jak kierownik wspomniał,

że chce go zwolnić.

– Szkoda, że nie zrobił tego w zeszłym tygodniu!
Oboje roześmieli się niepewnie.
– Powiedz mi, jak się nazywasz. Chcę poznać twoje imię i nazwisko.
– Nie, nie musisz wiedzieć o mnie nic więcej.
– Dlaczego?
– Dlatego, że kiedy jutro rano obudzisz się w jakimś szpitalu, będziesz

naprawdę żałowała, że tak wiele mi o sobie opowiedziałaś dziś wieczorem –
wyjaśnił. – Ludzie często żałują, że obnażyli duszę przed niewłaściwą
osobą. To może wyrządzić nieodwracalną szkodę. Wiesz, ja też żałuję kilku
rzeczy, o których ci powiedziałem dziś wieczorem.

– Nie będę niczego żałowała – odparła. – Musiałam komuś opowiedzieć

o tym wszystkim. O dziecku i całej reszcie. Dusiłam to w sobie od dawna.

– Tak, o dziecku. Ale nie o całej reszcie.
– Powiedz mi, kim jesteś.
– Nie, ponieważ nie chcę, żeby dzisiejszy wieczór stał się jeszcze gorszy,

rozumiesz? I kiedy się stąd wydostaniemy, natychmiast zniknę.

– Nie uda ci się. Będą chcieli cię zbadać.
– Myślę, że to ty jesteś ranna i potrzebujesz pomocy lekarskiej.
– Chodzi ci o moją nogę? – spytała całkiem spokojnie. – Skąd wiesz?
– Czułem, jak coś ciepłego wsiąka w moje dżinsy. Zrozumiałem, że to

background image

musi być krew, twoja krew. Jeśli ty też o tym wiedziałaś, czemu nic nie
powiedziałaś?

– Nie chciałam cię niepokoić – wyjaśniła.
Jej spokój i odwaga napełniły go podziwem. Ta kobieta nie była

lekkomyślną trzpiotką, żyjącą beztrosko i przyjemnie dzięki sukcesom ojca.
Wszyscy wiedzieli, że John Van Shuyler zamierzał przekazać jej kontrolę
nad rodzinną firmą w ciągu najbliższych pięciu lat. Z pewnością Lauren
dorosła do tego zadania.

– Noga szybko zdrętwiała i przestała boleć – ciągnęła. – Zresztą i tak nic

byś nie mógł zrobić. A teraz podaj mi swoje nazwisko.

– Nie. Porozmawiajmy o czymś innym.
– Na przykład?
– Jaka jest twoja ulubiona potrawa?
Westchnęła.
– No cóż, zrobimy, jak chcesz. Najbardziej lubię grochówkę. Moja

matka często gotowała ją w zimowe wieczory i podawała z gorącymi
grzankami.

– Chętnie zjadłbym teraz coś takiego.
– A twoje ulubione dania?
– Ulubione dania? Wszystko, czego nie wolno dawać niemowlakom!
– Co za wyrafinowany gust.
– Przez ostatni rok miałem kaszkę dla dzieci na wszystkich ubraniach.

Tak naprawdę uwielbiam pizzę z grzybami i cebulą, oczywiście po
rozmrożeniu.

I znów wydawało się, że rozmawiają tak godzinami. Ulubiony film.

Ulubiona pora roku. Ulubiony sport. Czasami zgadzali się, a czasami nie, ale
liczyła się tylko wymiana myśli i porozumienie.

Ponownie usłyszeli zgrzyty, przytłumione okrzyki, a potem znów

zapadła cisza. Wreszcie, po długim czasie, słabiutki promyk bladego światła
przebił się przez mrok. Lock krzyknął i tym razem otrzymał odpowiedź.

– Jesteśmy tutaj, idziemy do ciebie, kolego! – Och, jak dobrze było znów

usłyszeć ludzki głos, tę wątłą więź z resztą świata.

– Jest nas dwoje! – odkrzyknął. – Lauren jest ranna w nogę!
Zadawano im pytania i dodawano otuchy. Rozmawiał z nimi mężczyzna

o imieniu Kyle.

– To już nie potrwa długo – obiecał im wreszcie Kyle.

background image

Jego głos dobiegał z daleka. – Ponieważ tak grzecznie czekacie, poślemy

wam trochę ciepła, dobrze?

Po kilku chwilach Daniel poczuł delikatne muśnięcia powietrza, które

najpierw stało się letnie, a potem ciepłe.

– Uważajcie na złamaną platformę nad naszymi nogami – ostrzegł

Kyle'a.

– Znowu włączamy maszyny – uprzedził ich Kyle. – Będziemy robić

przerwy co kilka minut, żeby sprawdzić, co z wami.

– W porządku! – odkrzyknął Daniel. Maszyny ponownie zaczęły

hałasować. Przekrzykując ich warkot, powiedział pośpiesznie do Lauren, jak
gdyby już nie mógł dłużej zwlekać: – Nie wychodź za Bena. Jeśli czujesz, że
coś jest nie tak, nie rób tego. W ten sposób wcale nie pomożesz dziecku.

– Lauren długo nie odpowiadała. Wyczuł, jak bardzo jest spięta.
– Nie możesz tak do mnie mówić – odrzekła w końcu.
– Czemu nie?
– To nie fair.
– Po tym wszystkim, co mi opowiedziałaś?
– To nie fair – powtórzyła i głos jej lekko zadrżał. – Nie chcę tego

słuchać. Ja muszę... ja chcę wyjść za Bena.

– No dobrze, już dobrze.
– Proszę, powiedz mi, kim jesteś.
– Nie.
– Potrafię cię odnaleźć. – Ta groźba była dziwną mieszaniną pewności

siebie i bezradności.

To oczywiste, że może mnie odnaleźć, pomyślał Daniel. Bez trudu,

ponieważ zawarłem umowę z firmą jej ojca.

– Zrobiłabyś to? – zapytał cicho. – Po co, skoro nigdy więcej się nie

spotkamy?

– Zrobiłabym to, ponieważ nie chcę, żebyś podejmował za mnie decyzje

w sprawach dotyczących uczuć, Lock. To ja postanowię, czy będę żałować
wszystkiego, co powiedziałam. Podaj mi swoje nazwisko!

– Nie.
Milczała całą minutę, zanim powiedziała:
– To nie chodzi tylko o mnie, prawda, Lock? Ty też chciałbyś

zapomnieć, że wyjawiłeś mi pewien sekret...

– Tak – przyznał, a raczej warknął niechętnie.

background image

– W porządku... – odrzekła powoli. – W porządku.
I zanim się zorientował, zbliżyła twarz do jego twarzy i przywarła

wargami do jego ust.

Odpowiedział na jej pocałunek. Do diabła, nic nie mógł na to poradzić!

Była tak blisko. Jego ramię leżało na jej żołądku, a jej ręka spoczywała na
jego ramieniu. Piersi Lauren przywarły do jego klatki piersiowej.

Po kilku sekundach usłyszał ciche, lekkie westchnienie i poczuł, że

Lauren odsunęła usta.

– Ty już wiesz, kim jestem – oświadczyła. – Wiedziałeś od początku. W

tym właśnie tkwi problem, co?

– Dlaczego mnie znów pocałowałaś?
– Najpierw odpowiedz na moje pytanie. Zawahał się.
– Chroniłem cię.
Czy to był najważniejszy powód? A może to poczucie winy. Jego

poczucie winy. Bardziej poczucie winy niż żal...

– Chroniłeś mnie? – powtórzyła Lauren. – Tylko dlatego? Na pewno?
– Chroniłem sam siebie – przyznał.
– Ponieważ czujesz się winny, że nie opłakiwałeś swojej żony?
– Tak. A ty jakbyś się czuła na moim miejscu?
– Nie wiem. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji.
– Uwierz mi, czuję się winny.
Oczy go zapiekły i z całej duszy zapragnął powiedzieć jej więcej,

wyjawić wszystko. Zacisnął usta tak mocno, że poczuł smak krwi.

Dlaczego czuł potrzebę otwarcia się przed tą obcą kobietą, skoro nigdy

nie wyznał prawdy ani matce, ani starszej siostrze, ani najlepszemu
przyjacielowi. Mama nadal chodziła wokół niego na paluszkach, jak gdyby
jego serce umarło wraz ze śmiercią Becky. Nigdy nie wyjawił mamie, że
ożenił się z Becky jedynie z poczucia obowiązku, i nigdy tego nie wyjawi.
Takie zasady wpoił mu ojciec. Prawdziwe bohaterstwo to nie tylko
odpowiednie postępowanie, lecz także nieobnoszenie się ze swym czynem.
Jednak w tej sprawie chodziło o coś więcej. Nie chciał się przyznać mamie,
jakim był głupcem. Bo tylko idiota zdecydowałby się na romans z szefową.

Do licha, od samego początku wiedział, że podoba się Becky. Zawsze

miał powodzenie u płci pięknej, odkąd skończył piętnaście lat. To właśnie
wtedy wystrzelił w górę na ponad metr osiemdziesiąt i pozbył się trądziku.
Szesnastoletnie przyjaciółki jego siostry Helen, o wiele dojrzalsze od niego,

background image

nagle dostrzegły w nim mężczyznę.

Nie miał wtedy pojęcia, co się dzieje. Za każdym razem oblewał się

gorącym rumieńcem i czuł się bardzo niezręcznie. Nawet parę lat później,
kiedy już wydoroślał, nadal nie lubił kobiecej kokieterii i zalotów.

Od lat młodzieńczych nie umiał radzić sobie z kobietami, które zbyt

otwarcie się nim interesowały. Po prostu czuł do nich obrzydzenie, bał się
ich.

Aż do śmierci taty...
Becky wiedziała, jak ukoić jego ból. Była troskliwa, łagodna, ostrożna.

Zaprzestała jawnego flirtowania. Porzuciła łatwe do przejrzenia manewry,
żeby zostać z nim sam na sam w pracy po godzinach. Zamiast tego,
poświęciła całe swoje niemałe zasoby energii na przewidywanie jego
rzeczywistych potrzeb.

Na pewnym firmowym przyjęciu wypiła trochę za dużo i zrobiła się

płaczliwa. Daniel uznał, że to jest urocze.

Odwiózł ją do domu i położył do łóżka. Jakże żałował tego, co się potem

stało! Po miesiącu okazało się, że Becky „pomyliła" się i zaszła w ciążę. Nie
tylko ona się pomyliła.

Powinien był zaufać swoim pierwszym, instynktownym odczuciom. Nie

należało iść z Becky do łóżka. Nie powinien był rozklejać się po śmierci
ojca. Nie do tego stopnia, by zapomnieć o zdrowym rozsądku i instynkcie
samozachowawczym.

– Dlatego mnie okłamałeś – powiedziała w końcu Lauren.
– Nie okłamałem.
– Nie?
– Ja nigdy cię nie okłamałem. Po prostu nie powiedziałem ci całej

prawdy.

– Ani nie podałeś mi twojego pełnego imienia i nazwiska.
– Właśnie tak. Dlaczego znów mnie pocałowałaś?
– Ponieważ chciałam ci udowodnić, że niczego nie żałuję. Jak się

nazywasz?

– Lock – odpowiedział przez zaciśnięte zęby. – Przykro mi, ale dla ciebie

nadal nazywam się Lock. W każdym razie później nie będziesz mogła
twierdzić, że nie próbowałem ułatwić nam obojgu zakończenia tej sprawy.

Hałas ucichł. Jeszcze raz dotarł do nich z oddali głos Kyle'a.
– Przepraszamy za hałas. Prawie do was dotarliśmy. , Z wami nadal

background image

wszystko w porządku?

– Nic nam nie jest – odrzekł Lock.
– Lauren?
– Tak, jestem tutaj. Czuję się dobrze.
Poczuli teraz wibracje wywołane pracą maszyn. Potem usłyszeli jakiś

krzyk i warkot maszyn znów ucichł.

– Lauren, Lock, zostały już tylko platformy. Jest ich cztery, zachodzą na

siebie, musimy działać ostrożnie.

Minęło pięć, może piętnaście minut. Nad ich głowami rozległ się

ogłuszający zgrzyt. Lauren mocno zacisnęła powieki, gdy nagle zalało ich
jaskrawe, oślepiające światło reflektorów.

Jej ciało od pasa w dół nadal tkwiło pod ostatnią roztrzaskaną platformą.

Próbowała otworzyć oczy, lecz oślepiające światło nadal padało prosto na jej
twarz. Otaczali ich jacyś ludzie, ratownicy w mundurach, sanitariusze. Glosy
docierały do nich ze wszystkich stron.

– Lock, spróbujemy wyciągnąć cię pierwszego. Lauren, odetniemy

ostatnią deskę koło twoich nóg. Powiedz nam, czym możesz poruszyć?

– Prawie niczym – jęknęła.
Lock usiłował wygramolić się z zagłębienia w betonie, ale potrzebował

pomocy. Ratownicy wyciągnęli do niego ręce, a potem zaczęli zadawać
pytania Lauren.

– Czy straciłaś gdzieś czucie? Spróbujesz to wypić?
Pojawił się sprzęt medyczny. Więcej rąk. Uwolniony z pułapki Lock stał

chwiejnie na zgiętych nogach. Właściwie to Lauren widziała tylko jego
stopy. Kiedy ciepłe ciało Locka przestało ją ogrzewać, zadrżała z zimna.

Jej oczy już się przyzwyczaiły do jaskrawego światła. Uniosła powieki,

poszukała Locka wzrokiem. Zobaczyła tylko szerokie, zakurzone plecy w
bawełnianej koszuli. To musiał być on. Próbowała wypowiedzieć jego imię,
podziękować mu, poprosić, żeby nie odchodził, ale słowa uwięzły jej w
gardle. Otoczyli go starsi sanitariusze i ratownicy. Lauren usiłowała
poruszyć stopami. Przenikliwy ból przeszył jej nogę. Omal nie zemdlała.
Ktoś powiedział:

– Trzeba jechać szybko do szpitala.
Ktoś inny przykrył ją ogrzanym kocem i wsunął poduszki pod jej głowę i

barki.

Stetoskop zakołysał się w polu widzenia Lauren. Chwyciła ramię

background image

jednego z sanitariuszy.

– Moje dziecko – powiedziała naglącym tonem. – Jestem w ciąży.

Proszę, nie pozwólcie, żeby coś złego stało się mojemu dziecku!

Po tych słowach sanitariusz zasypał ją pytaniami. Odpowiedziała na nie

najlepiej, jak mogła. Potem dobiegły ją podniesione głosy z miejsca, gdzie
nadal stał Lock.

– Wsiadaj do ambulansu, Lock.
– Nie jestem ranny. Chcę wrócić do domu, do moich dzieciaków.
– Najpierw musimy pana zbadać.
– Więc mnie zbadajcie, a potem puśćcie do domu. Moja mama oszaleje

ze strachu.

Inny z sanitariuszy zwrócił się do Lauren:
– Zrobię pani zastrzyk, dobrze?
– Dobrze. – Skinęła głową – Gdzie?
– W nogę. Jest pani szczepiona przeciw tężcowi?
– Tak.
– Ciśnienie krwi i puls w normie, ale damy pani łagodny środek

uspokajający, ponieważ na razie nie mamy – odpowiedniego sprzętu, by
wydostać spod gruzu pani nogę.

Chyba zemdleję, pomyślała Lauren na widok swojej lepkiej od krwi

nogi. Zamknęła oczy, ogarnęła ją senność. Nagle zrozumiała, że zaczął
działać środek uspokajający. Miejscowe znieczulenie nie całkiem
uśmierzyło ból.

Otworzyła oczy, dopiero gdy niesiono ją do ambulansu.
– W porządku, zabieramy panią do szpitala, Lauren – powiedział któryś

z sanitariuszy.

Zanim zamknęły się drzwi karetki, Lauren dojrzała sylwetkę Locka.

Pokryty kurzem, wysoki, wspaniale zbudowany, stał nieruchomo obok
niebieskiego sedana z otwartymi drzwiami. Trzymał w ręku kluczyki, jak
gdyby zastanawiał się, co ma teraz robić.

Wiedziała, że na zawsze zachowa w pamięci jego twarz. Ciemne włosy,

zlepione i szare od kurzu. Ciemne oczy, okolone jeszcze ciemniejszymi
rzęsami. Usta, które ją całowały, zaciśnięte teraz w wąską linię. Nos, który
wyglądał, jakby ucierpiał w kilku bójkach.

Lauren wiedziała, że rozpozna Locka natychmiast, kiedy go ponownie

zobaczy. Bo właśnie przed chwilą postanowiła, że nie spocznie, dopóki nie

background image

dowie się, kim jest jej wybawiciel.

background image

Rozdział 3

– Lauren, czy mogłabyś przed wyjściem podpisać listy, które mi

podyktowałaś?

– Oczywiście, Eileen. Wychodzisz już? – Lauren nie oderwała wzroku

od monitora komputera.

– Już po szóstej.
– O mój Boże! Przepraszam. Powinnaś była mi coś powiedzieć!
– To nieważne, Lauren. – Eileen Harrap uśmiechnęła się. Pracowała dla

ojca Lauren przez ponad trzydzieści lat. Czasami zachowywała się jak
kochająca ciotka, a nie osobista asystentka Lauren. – Do zobaczenia w
poniedziałek.

– Życzę ci miłego weekendu.
– Nawzajem.
Eileen cicho zamknęła drzwi, a Lauren ponownie odwróciła się do

komputera. Nie mogła skupić uwagi na arkuszu kalkulacyjnym. Zraniona
noga wciąż dawała o sobie znać, choć od wypadku minęło pół roku. Lauren
dopadło znużenie. Ukryła twarz w dłoniach, przymknęła powieki, by dać
chwilę odpoczynku zmęczonym oczom.

Po chwili drzwi otworzyły się i w progu ponownie stanęła Eileen.
– Czy pamiętasz, że dziś wieczorem ojciec zaprosił cię na kolację? –

spytała.

– Tak, pamiętam.
– Czeka na ciebie o siódmej.
– W porządku.
W ciągu ostatnich sześciu miesięcy wiele się zmieniło w życiu Lauren.

Teraz była w ósmym miesiącu ciąży i coraz częściej myślała o mającym
przyjść na świat maleństwie. Na jej palcu nie błyszczał żaden pierścionek
zaręczynowy, żadna obrączka. Fakt, że wyszła bez szwanku z poważnego
wypadku, popchnął ją do zdecydowanego działania.

Jeszcze podczas pobytu w szpitalu powiedziała Benowi, że za niego nie

wyjdzie. Ben wpadł we wściekłość, nie skąpił jej wyzwisk.

Zaledwie kilka tygodni później opuścił kraj po nieudanym starcie swojej

firmy internetowej. Przeniósł się do Szwajcarii, by uniknąć zwrotu pieniędzy

background image

udziałowcom, którzy lekkomyślnie zainwestowali w jego przedsięwzięcie.

Lauren nie widziała Bena od czerwca, ale wywarł on nieodwracalny

wpływ na jej życie. Była z nim w ciąży, chociaż jeszcze nie określił
jednoznacznie, do jakiego stopnia chce uczestniczyć w życiu ich dziecka.

Niedawno otrzymała też listy z pogróżkami na tyle poważnymi, że

zgłosiła się na policję. Podejrzewano, że wysłał je któryś ze wspólników
Bena, rozgoryczony poniesionymi stratami.

Wkrótce potem ojciec Lauren zaczął coraz częściej nalegać na

zatrudnienie dodatkowych ochroniarzy i zainstalowanie
najnowocześniejszych systemów bezpieczeństwa. Lauren przyznała, że to
rozsądny pomysł, ale nie śpieszyła się z wprowadzeniem go w życie,
zaprzątały ją inne sprawy.

Przed urodzeniem dziecka powinna przemyśleć wiele spraw. Gdyby nie

wypadek sprzed pół roku i nowe uczucie, które się wtedy zrodziło,
poślubiłaby Bena. Ta świadomość wprawiła ją w popłoch. Tak niewiele
brakowało, by popełniła największy błąd w swoim życiu...

Z westchnieniem wyłączyła komputer i uporządkowała papiery. Zaczęła

się zastanawiać, co zabrać do wiejskiego domu jej ojca i czy powinna zostać
tam na weekend. Ojciec by się ucieszył.

A potem, tak jak robiła to niemal codziennie, wróciła myślami do tamtej

nocy spędzonej pod gruzami. Nie pamiętała swego strachu, ale nie mogła
zapomnieć głosu Locka, ani tego, o czym rozmawiali i jak się całowali.

Potem ich rozdzielono i nigdy więcej się nie spotkali. Trzy tygodnie po

wypadku Lauren wysłała list pod adresem kierownictwa feralnej budowy,
łudząc się, że jej słowa dotrą wcześniej czy później do Locka. W środku
było tylko dziewięć słów: Niczego nie żałuję. Proszą, skontaktuj się ze mną.
Lauren
Chciała opowiedzieć mu o zerwaniu z Benem. Pragnęła mu
podziękować za uratowanie życia, no i za pomoc w podjęciu właściwej
decyzji. Lecz nawet jeśli otrzymał jej list, nigdy na niego nie odpowiedział.

Wynajęła zatem prywatnego detektywa, jednak już następnego dnia

odwołała zlecenie. Skoro Lock nie chciał się z nią więcej spotkać, powinna
uszanować jego wolę.

Jednak myślała o nim znacznie więcej i częściej, niż nakazywał

rozsądek.

W porządku, komputer był wyłączony, papiery zapakowane do teczki.

Jednak Lauren nie opuszczało dziwne wrażenie, że zapomniała o czymś

background image

bardzo ważnym. Weź się w garść, zganiła się w duchu, bo tata od razu
zauważy, że coś jest nie tak.

Skierowała się do windy.
– Pani Van Shuyler opuszcza swoje biuro.
– Chłopie, ale ona ma ładne nogi, co?
Daniel, który właśnie dotarł do biura ochrony, słysząc te komentarze,

zacisnął zęby. Spojrzał na rząd czarnobiałych monitorów, a potem szybko
oderwał od nich wzrok.

Tak, to była Lauren. W tym roku jej ojciec często korzystał z usług

Lachlan Security Systems. Najpierw Daniel przeprowadził generalny remont
systemu bezpieczeństwa w całym gmachu. Na szczęście udało mu się
wówczas uniknąć spotkania z Lauren.

A potem... John Van Shuyler zaproponował mu kolejne zlecenie,

zaniepokojony pogróżkami pod adresem córki. Zasugerował, że cała trójka
powinna przedyskutować ten problem w najbliższy poniedziałek po
południu.

Daniel nie wiedział, co począć. Czy powinien porozmawiać z Lauren

przed spotkaniem z jej ojcem i raz na zawsze zamknąć pewien rozdział, by
wreszcie zapomnieć o tamtej upiornej nocy? A może całkiem zgłupiał,
wyobrażając sobie, że cokolwiek trzeba wyjaśniać? Może Lauren już dawno
przeszła nad całą sprawą do porządku dziennego? Od ich spotkania musiała
poradzić sobie z wieloma problemami, na pewno nie miała czasu ani chęci
na rozpamiętywanie niezbyt miłych wydarzeń.

Daniel też wolałby nie wracać myślami do wypadku. Mimo to nadal

odczuwał zażenowanie, wspominając to, co razem przeżyli. To było takie
niesamowite i intymne... Siła i jednocześnie bezbronność Lauren. Jej
śmiech. Sposób, w jaki płakała. Co mieli sobie do zaoferowania? Absolutnie
nic.

Zostaw to do poniedziałku, zdecydował.
Gdy ponownie zerknął na monitor, znów zobaczył Lauren. Szary obraz,

widoczny pod dziwnym kątem, przypomniał mu, jak wyglądała, kiedy leżeli
objęci ramionami. Żadne z nich nie widziało dobrze twarzy
współtowarzysza niedoli. Kiedy znów się spotkają, być może Lauren nawet
go nie rozpozna.

Ochroniarze nadal wymieniali komentarze na temat wyglądu Lauren. Nie

zauważyli Daniela, który wciąż stał w drzwiach.

background image

– Idzie tu.
– Tak, teraz wspaniale widać jej nogi.
– Zamknijcie się, chłopaki! – warknął Daniel, wchodząc do

pomieszczenia.

– Co?
– Powiedziałem, że macie się zamknąć – powtórzył. – Gapienie się na

córkę szefa, to nie najlepszy pomysł. Chyba że nie zależy wam na tej pracy?

– W porządku, panie Lachlan. Pani Lauren na pewno by się nie obraziła.

Jest podobno bardzo miła.

– Tak, to prawda – mruknął Daniel, znowu wpatrując się w monitory.
Teraz Lauren przechodziła przez hol, zaraz dotrze do drzwi obrotowych.

Tak, droga wolna.

Zebrał swoje rzeczy, szybko pożegnał się z ochroniarzami i wyszedł.

Było już późno i chciał wrócić do domu, do swoich synków.

Listy... No tak. Eileen prosiła o podpisanie przygotowanych do wysyłki

listów.

Tłumiąc złość, Lauren energicznie zawróciła. Przeszła przez placyk

między siedzibą firmy Van Shuyler i sąsiadującym z nim
wielopoziomowym parkingiem i jak burza wtargnęła do holu.

Była w połowie drogi do windy, kiedy zobaczyła jakiegoś mężczyznę w

ciemnym, dobrze skrojonym garniturze. Prawdopodobnie nie spojrzałaby na
niego po raz drugi, lecz na jej widok mężczyzna zatrzymał się w pół kroku i
znieruchomiał.

To zwróciło jej uwagę i obudziło wspomnienia.
– Lock! – wyszeptała. – Dobry Boże, Lock, co ty tu robisz?!
Podeszła do niego, uśmiechnęła się promiennie i spojrzała mu w oczy.
– Cześć, Lauren – burknął.
– Jak dobrze znów cię zobaczyć! Szukałeś mnie?
I nagle wszystko zrozumiała. W ciemnym garniturze Lock prezentował

się wspaniale. Miał ciemne oczy i włosy i lekko skrzywiony nos. Był
niewiarygodnie przystojnym mężczyzną. Teraz sprawiał wrażenie
przerażonego, a jednocześnie zakłopotanego. A na identyfikatorze
przypiętym do klapy jego marynarki było napisane: Daniel Lachlan, Lachlan
Security Systems.

Lauren wiedziała, że ojciec zatrudnił tę firmę, gdyż znał ojca jej

dyrektora jeszcze z czasów wojny. Miała też spotkać się z tatą i z Danielem

background image

Lachlanem w poniedziałek po południu, by porozmawiać o wprowadzeniu
dodatkowych systemów zabezpieczających. Jednak nie miała pojęcia, że
Daniel Lachlan i mężczyzna, który leżał razem z nią pod gruzami, to jedna i
ta sama osoba.

Ale on o tym wiedział. Cały czas był tak blisko niej. że w każdej chwili

mógł się z nią skontaktować.

– Wysłałam do ciebie list – powiedziała, z trudem panując nad głosem.
– Nigdy do mnie nie dotarł.
– Myślałam, że nigdy cię nie odszukam, a tymczasem ty przez cały czas

mnie szpiegowałeś...

– Nie robiłem tego – odrzekł. – Naprawdę. – Potarł kark. – Widywałem

cię tylko czasami na monitorze.

– Ale na pewno wiesz, że odwołałam ślub z Benem Musisz też wiedzieć,

że uciekł z kraju. Dobry Boże, ty wiesz o wszystkim! A mimo to nie
przyszło ci do głowy by się ze mną skontaktować, porozmawiać... Nie, ty
tego wręcz nie chciałeś. Ja otworzyłam przed tobą duszę, co więcej, wzięłam
sobie do serca twoje rady. Uszanowałam też twoje życzenie i nie
próbowałam cię odszukać, ale nie miałam pojęcia, że byłeś tak blisko...

Urwała i zamrugała oczami, żeby powstrzymać łzy. Ogarnęła ją

wściekłość na samą siebie za to, że się tak obnażyła emocjonalnie. I to przed
kimś, kogo jej uczucia obchodziły tyle, co zeszłoroczny śnieg.

– Wciąż rozpamiętywałam naszą rozmowę. Powierzyłam ci bardzo

intymne sekrety, a ty mnie wysłuchałeś jak najlepszy przyjaciel, jakby ci na
mnie zależało. Myślałam, że uszanowałeś moją prywatność po tym
wszystkim, co ci wyznałam. Ale ty jedynie chroniłeś swój tyłek, prawda?
Próbowałeś uciec przed poczuciem winy, z którego mi się zwierzyłeś. A
może bałeś się, że utracisz intratne zlecenie od mojego ojca? Och! To po
prostu obrzydliwe!

– Tak, to obrzydliwe – przyznał cicho.
Lauren wyjęła chusteczkę i otarła oczy. Nagle Daniel zrozumiał, że

konsekwentne unikanie Lauren było jednym z największych błędów w jego
życiu. Jeszcze kilka minut temu uważał inaczej. Tłumaczył sobie, że tak
będzie najlepiej dla nich obojga, a nawet w to wierzył... Jednak teraz, stojąc
z nią twarzą w twarz, uświadomił sobie, jak głupio postąpił.

– To rzeczywiście wstrętne – powiedział. – Wiedziałem, że znów się

spotkamy, Lauren, ale nie chciałem, żeby odbyło się to w taki sposób.

background image

Uwierz mi. Nie byłem pewny, jak wspominasz tamtą noc. To nie ma nic
wspólnego z moją pracą. Po prostu postanowiłem dać ci trochę czasu...

Zamilkł, gdy zobaczył, że Lauren gwałtownie potrząsa głową, odwraca

się i maszeruje do wyjścia. Widoczna spod skórzanego płaszcza sukienka
ciążowa z szarej wełny otulała figurę Lauren, wspaniale podkreślając
zmysłowe okrągłości. Daniel daremnie próbował skierować myśli na inne
tory. Z tyłu nie było widać, że panna Van Shuyler w ogóle jest w ciąży, no i
tamci dwaj ochroniarze mieli całkowitą rację co do jej nóg.

– ... Lauren – dokończył cicho, chociaż wiedział, że ona go nie usłyszy.

Wiedział też, że zaczęła płakać.

No tak, doskonale. Nie pomyliła się co do większości motywów, jakimi

się kierował, prawda? Tak, w pewnym sensie chronił własną skórę i nie
dopuszczał do siebie poczucia winy. To dobrze, że Lauren właśnie tak
myśli, że jest na niego wściekła. Tak będzie lepiej dla nich obojga.

Lepiej? A właściwie dlaczego?
Znał już odpowiedź. Ponieważ, ku jego przerażeniu, ogień, który w nim

zapłonął tamtej nocy, wcale nie wygasł. Te sześć godzin spędzonych w
ciasnej betonowej pułapce, dotyk ciała Lauren, zapach jej perfum, dźwięk jej
słodkiego głosu – to wszystko wciąż żyło w jego pamięci.

Nie chciał ani takich przeżyć, ani takich wspomnień. Tak bardzo się

pomylił w ocenie kobiety, z którą się ożenił. Minie dużo czasu, zanim
będzie gotowy do kolejnego związku. Jednak nie chciał, żeby Lauren
gniewała się na niego, by zaczęła go unikać. Czy dwoje inteligentnych
dorosłych ludzi nie może się porozumieć?

– Lauren! – zawołał za nią.
Pozwolić jej odejść? Nie. Chociażby dlatego, że mają się oficjalnie

spotkać w przyszłym tygodniu pod zatroskanym spojrzeniem ojca Lauren.

Muszą być dla siebie uprzejmi, co więcej, powinni ułożyć wzajemne

stosunki na przyjacielskiej stopie. Przecież Daniel będzie dbał o
bezpieczeństwo Lauren.

Pobiegł za nią.
– Lauren!
Nie zatrzymała się, ale zwolniła. Dogonił ją dopiero w garażu, gdy miała

wcisnąć guzik windy.

– Hej! – zawołał, wyciągając rękę.
To był wielki błąd.

background image

Uznała jego gest za napaść, toteż podniosła rękę, żeby go spoliczkować.

Jednak Daniel był szybszy. Chwycił Lauren za nadgarstek i już po chwili
unieruchomił jej obie ręce. Lauren nie spuszczała płonącego wzroku z jego
twarzy.

– Puść mnie! – warknęła, unosząc wyżej głowę.
– Mylisz się co do moich zamiarów!
– Powiedziałam, żebyś mnie puścił!
Posłuchał. Lauren natychmiast objęła swój wydatny już brzuszek.
– A ja powiedziałem, że mylisz się co do moich zamiarów. – Tym razem

zabrzmiało to niemal żałośnie. Przepraszam cię, Lauren.

Podświadomie nadal osłaniała dziecko, wyczuwał w niej siłę i zaciętość,

chociaż na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie bezbronnej i zagubionej.

– Możemy porozmawiać? – zapytał.
– Spotkamy się w poniedziałek po południu, prawda?
– To nie może tak długo czekać – odparł. – Co pomyśli twój ojciec, jeśli

wyczuje, że jesteś do mnie wrogo nastawiona?

– Pomyśli, że nie chcę z tobą pracować. Będziesz miał w związku z tym

jakieś problemy?

– Nie zerwę tego kontraktu, Lauren. Gdyby nie twój – tata, mój ojciec

straciłby obie nogi. Mój ojciec nigdy nie miał okazji spłacenia tego długu.

– Ale ty miałeś – odrzekła. – Uratowałeś mi życie.
– Tamtej nocy nie zrobiłem dla ciebie więcej niż ty dla mnie. Oboje

podtrzymywaliśmy się nawzajem na duchu. Spłacę ten dług, jeśli ochronię
cię przed łajdakiem, który ci grozi.

– Nie jesteś mi potrzebny i ty też mnie nie potrzebujesz. To ty pół roku

temu nalegałeś, by każde z nas poszło w swoją stronę. Nie mam czasu na
twoje gierki.

Spodziewam się dziecka i jestem sama. Ben wciąż nie raczył mnie

poinformować, w jakim stopniu chce uczestniczyć w życiu naszego dziecka.
Uprzedziłam prawników, że powinni się przygotować do walki o opiekę nad
dzieckiem. Ostatnią rzeczą, jakiej chcę lub potrzebuję w życiu, jest związek
z kolejnym facetem.

– Czy mówimy o jakimś bliskim związku? Ja nie szukam bliskości –

odparł. – Chcę tylko dobrze wykonywać moją pracę. Zrobimy to, czego chce
twój ojciec, a potem zakończymy tę znajomość. To wszystko.

– Mój ojciec chce, żebyś mi towarzyszył podczas codziennych zajęć

background image

przynajmniej przez tydzień, a prawdopodobnie dłużej. Masz uzyskać
informacje, w jaki sposób spędzam czas, z kim się spotykam, czy zachowuję
minimum bezpieczeństwa. Jeżeli uważasz, że to nas do siebie nie zbliży, to
jak właściwie pojmujesz wzajemną bliskość?

– Chyba inaczej niż ty – odgryzł się. – Ponieważ dla mnie bliskość to

coś, co zaszło między nami tamtej nocy. Obiecuję ci, że nie mam tego typu
zachowań w programie.

– Tata po prostu znajdzie kogoś innego – rzuciła przez ramię, wychodząc

z windy.

– On chce kogoś, komu może zaufać.
– I tylko ty wydajesz mu się godny zaufania w całej Filadelfii?
– Pamiętaj, że kiedyś ufał też Benowi – powiedział bez ogródek. Nie

obchodziło go, że zadał jej cios poniżej pasa. – Naszych ojców łączy
wyjątkowa więź. Nie przekonasz go, żeby wynajął kogoś innego, Lauren.

– W takim razie zrezygnuję z dodatkowej ochrony – oświadczyła. –

Policja już nad tym pracuje. Jak na razie, niezbyt intensywnie. Od tygodnia
nie dostałam żadnego listu z pogróżkami.

– To świetnie! – warknął Daniel. – Doskonale. Zobaczymy, co twój tata

powie na ten temat w poniedziałek.

– Zobaczymy.
Odwróciła się, wyjęła kluczyki z kieszeni i poszła w stronę samochodu.

Nie spuszczając oczu z Lauren, Daniel natychmiast zauważył, co stało się z
jej samochodem. Wstrząśnięta Lauren aż jęknęła. Serce Daniela zabiło
mocniej, poczuł ucisk w dołku.

– Ojej! – wyjąkała – O Boże!
Potknęła się i oparła o maskę najnowszego modelu BMW. Wszystkie

cztery opony zostały przecięte.

background image

Rozdział 4

– Teraz jestem wściekła! – powiedziała Lauren. Cholernie wściekła!
Jednak nie wyglądała na rozgniewaną. Sprawiała wrażenie roztrzęsionej

i zaszokowanej.

Wyprostowała się, odwróciła do Daniela, jej niebieskie oczy zabłysły.

Zacisnęła usta. Daniel nie był pewny, w jaki sposób już po kilku sekundach
znalazła się w jego ramionach, które z nich zrobiło pierwszy krok?

Pachniała tak samo jak ostatnim razem, kiedy trzymał ją w objęciach.

Jaśminem i kwiatem pomarańczy. Do licha, jak mógł tak bardzo odczuwać
brak tego zapachu, skoro wdychał go tylko przez sześć godzin? Ale jej ciało
się zmieniło. Wydatny brzuch wpijał mu się w żołądek. A piersi były bujne,
krągłe, ciężkie i miękkie.

– To gorsze niż kilka listów, prawda? – szepnął w końcu.
– Jestem wściekła! – powtórzyła i tym razem Daniel rzeczywiście

usłyszał gniew w jej głosie. Lauren puściła go, wyprostowała się i zacisnęła
pięści. – Najwidoczniej ta osoba zupełnie mnie nie zna. W przeciwnym
wypadku wiedziałaby, że trudno mnie zastraszyć.

– Dzwonię na policję. – Daniel wyjął telefon komórkowy z kieszeni. .
– Lauren skinęła gwałtownie głową.
– Dzięki. Gdybym to ja spróbowała teraz z nimi rozmawiać...
– Tylko bełkotałabyś i syczała do komórki, co?
– Coś w tym rodzaju!
Potem zadzwonił do ojca Lauren, żeby odwołać dzisiejszą kolację z nim,

a wreszcie do warsztatu samochodowego.

Policjanci błyskawicznie uporali się z dość pobieżnymi oględzinami

miejsca, co nie zaskoczyło Daniela. Zrobili, co do nich należało, ale takiego
wykroczenia nie można porównać z rozbojem czy rozprowadzaniem
narkotyków.

Daniel przypomniał sobie, że kiedy stali z Lauren przy windzie, z garażu

wybiegł jakiś mężczyzna. Chyba w niebieskiej marynarce...

Nie potrafił jednak powiedzieć nic na temat wzrostu, koloru włosów i

wieku nieznajomego.

Oficer policji, który spisał ich zeznania, dość kpiąco potraktował

background image

informację, że Daniel jest właścicielem firmy zajmującej się
bezpieczeństwem. No cóż, i bez tego Daniel o mało nie spalił się ze wstydu.

Tak skupiłem uwagę na Lauren, że nawet nie zauważyłem tego faceta,

powtarzał w myślach, gdy w końcu pozwolono im odjechać. Nie tego mnie
uczono.

Lauren siedziała spokojnie na miejscu pasażera, wyczerpana i

przygnębiona. Już się nie gniewała. Teraz to on był wściekły. Na siebie.

To musiał być tamten facet w niebieskiej marynarce, rozmyślał

intensywnie. O szóstej trzydzieści w piątek wieczorem ludzie opuszczają
garaż samochodem, a nie pieszo.

Podjechali pod dom Lauren. Mieszkała na eleganckim osiedlu, które

miało raczej chronić anonimowość niż kłuć w oczy luksusem. Daniel
nieśmiało objął Lauren.

– Musisz być zmęczona, Lauren. – Do diabła, że też stać go było tylko

na taki banał.

– Nic mi nie jest. Dzięki. – Zesztywniała i Daniel cofnął się.
– Masz w domu jedzenie? – zapytał.
– Mnóstwo. Najwyżej coś zamówię. Nic mi nie jest – powtórzyła.
– Chcesz, żebym wszedł?
– Nie.
– I tak wejdę, żeby obejrzeć twój dom.
Niechętnie skinęła głową.
– W porządku – odparła. – Nie masz nic przeciwko temu, że będę ci

towarzyszyła przy tych oględzinach? Nalegam.

Nie. Nie miał nic przeciwko temu.
Nie obejrzał domu bardzo dokładnie – to było zaplanowane na przyszły

tydzień, ale sprawdził wszystkie pomieszczenia, zamki w drzwiach i okna.
Dzięki oględzinom tego miejsca dowiedział się znacznie więcej o Lauren.
Nagle poczuł się dziwnie zażenowany. Gdyby mógł, rzuciłby się do
ucieczki.

Rezydencja Lauren była piękna i wygodna, a każdy szczegół

wyposażenia dokładnie przemyślany. Umeblowana antykami sypialnia
tchnęła spokojem, gabinet był świetnie wyposażony, a salon wydał się
Danielowi niezwykle elegancki i kobiecy. W nowoczesnej kuchni, w której
królowały granit i szkło, Lauren wykrzesała z siebie dość energii, by
przystąpić do gotowania kolacji.

background image

Na samym końcu Daniel zajrzał do pomieszczenia, które było pokojem

dziecinnym, i poczuł ukłucie w sercu.

Chociaż dziecko Lauren miało się urodzić prawie za dwa miesiące, pokój

był kompletnie urządzony. Kolorowa pościel na małym łóżeczku, maści,
oliwki i zasypki na stoliku do przewijania. W biblioteczce książki dla dzieci,
na niższych półkach zabawki, w wysokiej komodzie – prawdopodobnie
mnóstwo śpiochów, koszulek i kaftaników.

Odniósł wrażenie, że Lauren stara się być wspaniale zorganizowana.

Perfekcjonistka, która nie lubi, gdy sprawy wymykają się jej z rąk. Pewnie
uważa, że wszystko można zaplanować, a następnie bez przeszkód
zrealizować, o ile tylko człowiek wykaże się silną wolą.

Wrócił myślą do stosu książek, które zauważył na szafce nocnej przy

łóżku. Książki o ciąży i poradniki dla rodziców. Obok telewizora dostrzegł
kasety wideo z ćwiczeniami dla ciężarnych kobiet, a w kuchni komplet
książek kucharskich o żywieniu małych dzieci i przyszłych matek.

Ona się boi...
To dlatego zdawała się lekceważyć anonimy z pogróżkami i nie zależało

jej na wzmocnieniu ochrony...

Straciła matkę jakieś piętnaście lat temu, przypomniał sobie, stojąc

nieruchomo w nieskazitelnie czystym i wymuskanym pokoju dziecinnym.
Ojciec jej dziecka zdefraudował pieniądze wspólników i zbiegł do
Szwajcarii. Lauren nie otrzymała wsparcia od dwóch najważniejszych osób,
więc nie czuje się zbyt pewnie, więcej – jest przerażona. Dlatego
postanowiła, że na przekór przeciwnościom zostanie idealną matką.

To było smutne i wzruszające zarazem. Mówiło wiele o jej stosunku do

życia i wielkiej determinacji.

Wreszcie Daniel upewnił się, że Lauren jest chwilowo całkowicie

bezpieczna. Potem stał przy telefonie, kiedy dzwoniła do jakiejś
przyjaciółki, zapraszając ją do siebie na noc.

Corinne Alexander okazała się afektowaną, chudą jak patyk blondynką,

nadrabiającą makijażem brak urody, której poskąpiła jej natura.

– Ależ miałaś wieczór, kochanie – oświadczyła zamiast powitania. – Tak

się cieszę, że mogę ci jakoś pomóc. Opowiem ci o urlopie, który spędziłam
w Europie.

– Objęła mocno Lauren, a potem odwróciła się do Daniela. – Jesteś

ochroniarzem, prawda? Cześć! – Nie spojrzała mu w oczy i już nie zwracała

background image

na niego uwagi.

– Co mogę dla ciebie zrobić, kochanie? Przygotować ci kąpiel?
– Nic mi nie jest, Corinne – odparła łagodnie Lauren, jakby chciała ją

uspokoić. To ona troszczyła się o przyjaciółkę, a nie odwrotnie. – Po prostu
potrzebuję czyjegoś towarzystwa.

– Czy sprawdziłaś pod łóżkami? Czy twój telefon działa? –

Najwidoczniej Corinne należała do ludzi, którzy lubią być potrzebni.

Daniel powiedział cicho do Lauren:
– Wyjdę teraz, jeśli wszystko jest w porządku.
– Tak właśnie jest.
– I rano pojedziesz do twojego taty?
– Tak. – Skinęła głową.
Dopiero po tej odpowiedzi trochę się odprężył i zaczął myśleć o swoich

chłopcach.

Zabrał Coreya i Jesse'ego od matki bardzo późno. Mama i chłopcy

bardzo się kochali, ale Daniel uważał, że dzieci spędzają za dużo czasu z
babcią, a za mało – z tatą. Chyba nie tylko Lauren marzyła o tym, by zostać
rodzicem doskonałym.

– Mam bardzo dobrego szefa ochrony osobistej, który mógłby wykonać

to zadanie – powiedział Daniel, pochylając się do przodu. Czuł, jakie ma
napięte mięśnie. Po weekendzie spędzonym z dziećmi uspokoił się trochę,
ale teraz, kiedy rozmawiał z Lauren i jej ojcem, niepokój powrócił ze
zdwojoną siłą.

– Nie, Danielu, chcę ciebie – odparł John Van Shuyler bez namysłu.

Zmarszczki wokół jego ust pogłębiły się jeszcze bardziej. Siwowłosy, lecz
wciąż w dobrej formie, musiał mieć teraz ponad siedemdziesiąt lat.

– Tu chodzi o bezpieczeństwo mojej jedynej córki. Chcę, żebyś

osobiście czuwał nad tą sprawą. – Ojciec Lauren mówił stanowczym tonem
biznesmena, któremu notorycznie brakuje czasu.

– Tak, w porządku, proszę pana – odpowiedział mu Daniel. – Rzucił

spojrzenie na Lauren i zauważył, że niemal niedostrzegalnie wzruszyła
ramionami.

Próbowałeś, przekazała mu w ten sposób.
John spojrzał na zegarek i oznajmił:
– Muszę iść na inne spotkanie. Czy możecie załatwić resztę spraw sami?
– Przyniosłem trochę notatek – odrzekł Daniel.

background image

– Informuj mnie na bieżąco, Lock, ponieważ moja córka potrafi być

bardzo, ale to bardzo uparta.

Nikt się nie roześmiał, zapadła niezręczna cisza. Kiedy tylko za ojcem

zamknęły się drzwi, Lauren poczuła się nieswojo. Nagle coś przyszło jej do
głowy.

– Czy mój tata wie, że byłeś na budowie, kiedy zawalił się tamten

budynek? Że zostałeś uwięziony razem ze mną?

– Teraz wie – odparł.
– Od kiedy?
– Od naszej rozmowy w zeszłym tygodniu, gdy zaproponował mi to

zlecenie.

– I nic mi nie powiedział! – Potrząsnęła głową, wyraźnie zdegustowana.

– Zaczynam mieć tego wszystkiego dosyć!

– Dosyć czego?
– Dosyć traktowania mnie jak... jak...
– Jak kobiety w ósmym miesiącu ciąży, która otrzymała anonimowe

pogróżki i której przecięto opony?

– Nie! Mam dosyć traktowana mnie jak małej dziewczynki, której nie

mówi się o wszystkim, bo i tak jest za głupia, by to zrozumieć.

Przytrzymując brzuch, z pewnym trudem wstała z kanapy i spiorunowała

Daniela wzrokiem.

– Mówię poważnie – ciągnęła. – Od tej pory będziesz informował mnie

wyczerpująco o rozwoju sytuacji.

O wszystkim, co powiedzą ci na policji. O wszystkim, co usłyszysz od

mojego ojca. O wszystkim, co zamierzasz zrobić. Pominiesz choćby jedno, i
następnego dnia zostaniesz... odsunięty od sprawy!

– No cóż, dobrze o tym wiedzieć – mruknął. Spojrzała na niego ze

złością.

– Ja nie żartuję!
– Ja też. Naprawdę dobrze o tym wiedzieć.
– Dlaczego? – Nadal mu nie ufała.
– Bo mnie też odpowiada taki układ. Nie boisz się, chcesz mieć dostęp

do wszystkich uzyskanych informacji.

A poza tym...
Czekała chwilę, a potem go ponagliła.
– Tak? Co poza tym?

background image

– Która godzina? – Spojrzał na stary zegarek z zaśniedziałą metalową

bransoletką. Lauren domyśliła się, że prawdopodobnie należał do jego
zmarłego ojca. – Za kwadrans szósta. Muszę odebrać dzieciaki, ale
pozostało nam wiele spraw do omówienia. Czy moglibyśmy to zrobić przy
kolacji?

– Na mieście? Z twoimi chłopcami?
– Nie, u mnie w domu. Zamówimy pizzę. Przepraszam, wiem, że to nie

jest idealne rozwiązanie, ale ja naprawdę...

– Rozumiem – powiedziała szybko. – Nie ma problemu. To żaden

kłopot.

Nigdy dotąd nie widziała u niego takiego wyrazu twarzy. Dopiero w tej

chwili zdała sobie sprawę, jak bardzo Daniel kocha dzieci.

– Nie musisz nic tłumaczyć – mówiła dalej. – To oczywiste, że pragniesz

spędzać jak najwięcej czasu z synkami. No to jesteśmy umówieni.

– Czy dzisiaj przyjechałaś do pracy swoim samochodem? – zapytał

Daniel.

– Nie, wzięłam taksówkę. – Napotkała jego czujne spojrzenie i

zarumieniła się. – Tak, masz rację, stchórzyłam. Czy źle zrobiłam?

– Ależ nie, wręcz przeciwnie. Na pewno nie chcesz wpaść w pułapkę

zastawioną przez jakiegoś sfrustrowanego i zdesperowanego wspólnika
twojego byłego narzeczonego, domagającego się zwrotu pieniędzy.

Spojrzała na Daniela i zauważyła, że zmrużył oczy i zacisnął usta. Ta

poważna mina uwydatniła jego mocno zarysowaną szczękę i wystający
podbródek.

– Nic nie wiedziałam o interesach Bena – wyjaśniła. – Ani o planach

ucieczki z kraju. Wierzysz mi, prawda?

– Oczywiście, że wierzę! Sprawdzę dokumentację interesów Bena i jego

akta osobiste w poszukiwaniu wskazówek, kto może za tym stać. Nie
oczekuję, że podasz mi na tacy listę podejrzanych, ani że sama zbadasz tę
sprawę. Znalazłaś się mimo woli w samym środku wydarzeń, jesteś w ciąży
i najwidoczniej wcale nie masz zaufania... – Urwał, a potem dodał: –
Według mnie jesteś bardzo odważna. Chodźmy już, dobrze?

Chciałaby zobaczyć w tej chwili jego twarz, ale odwrócił się w stronę

drzwi. Co więcej, pragnęłaby usłyszeć zakończenie tamtego zdania. Komu,
jego zdaniem, zupełnie nie ufała?

Jesse i Corey byli wspaniali.

background image

Powitali tatę żywiołowo, tuląc się i obejmując go. Lauren widziała matkę

Daniela, Margaret Lachlan, tylko przez chwilę, jednak zdołała to i owo
zauważyć. Grube uda w wygodnych, elastycznych spodniach, krótkie, siwe
włosy, brak makijażu; dużo zmarszczek i pogodny uśmiech.

Daniel przedstawił Lauren jako swoją klientkę i córkę Johna Van

Shuylera.

Pani Lachlan skinęła głową, biorąc w dłonie ręce Lauren i ściskając je

delikatnie.

– Mój mąż tak bardzo podziwiał pani ojca. Powinni byli utrzymywać

bliższe stosunki, wtedy już dawno zostalibyśmy przyjaciółmi. Przykro mi,
że właśnie teraz przeżywa pani takie trudne chwile.

– Daniel na pewno bardzo mi pomoże – odparła Lauren i uśmiechnęła

się.

Grzeczność za grzeczność. Tak wypadało powiedzieć. Jednak już po

chwili uświadomiła sobie, że to nie pusty frazes, a szczera prawda.

W samochodzie chłopcy śpiewali przez pierwsze piętnaście minut, a

przez resztę podróży pokazywali palcem każdą ciężarówkę, każdy autobus i
ambulans, który ich mijał. Kiedy Daniel wrócił do samochodu z dwoma
tekturowymi pudełkami, Corey i Jesse krzyknęli zgodnym chórem:

– Tak, to pizza!
Lauren zerknęła do tyłu. Synkowie Daniela mieli niebieskie oczy,

jedwabiste, kręcone włoski i roześmiane buzie. Wyglądali na szczęśliwe i
kochane dzieci.

W podmiejskim domu Daniela panował bałagan. Początkowo widok ten

trochę zaszokował Lauren. Gdy pomyślała o tych wszystkich bakteriach...
Stała sztywno na środku salonu, pocierając zmęczone plecy. A chłopcy
natychmiast uklękli i zaczęli się bawić. Daniel zaś zdjął marynarkę,
podwinął rękawy koszuli i poszedł do kuchni.

Gdy Lauren rozejrzała się dokładniej, dostrzegła, że wszędzie jest bardzo

czysto, ostre kanty mebli poowijane są specjalną folią, a z zamków szaf i
szuflad wyjęto klucze. Wszystko to podniosło ją na duchu. Z lekkim
wahaniem zdecydowała, że ten bałagan jest w sumie niegroźny i nawet dość
malowniczy. Trochę zabawek, czyste ubrania, sterty książeczek i
kolorowych rysunków.

Daniel zajrzał na chwilę do salonu.
– Przepraszam. – Machnął ręką. – To wygląda jak pobojowisko, prawda?

background image

Czasami po prostu brak mi czasu na sprzątanie.

– Czy mogę pomóc?
– Posprzątać? Do diaska, nie!
Wielkimi krokami wrócił do kuchni, a Lauren poszła za nim.
– Chodziło mi... o pizzę.
– A co tu jest do roboty? Po prostu usiądź!
Położył pudełka z pizzą na stole w przytulnej wnęce jadalnej, chwycił

talerze, szklanki i serwetki, po kolei umył buzie i rączki synom. Potem
wszyscy zasiedli do kolacji.

Przez cały czas Lauren bacznie obserwowała Daniela.
Świetnie sobie radził, był rozluźniony i niesłychanie cierpliwy. Nie

podnosił głosu na dzieci.

Wywarł na niej duże wrażenie, a nawet poczuła zazdrość. Sama często

zastanawiała się, jak poradzi sobie z rodzicielstwem. Miała ambicje, by
zastąpić dziecku również ojca, lecz obawiała się, że już same zabiegi
pielęgnacyjne przysporzą jej wielu kłopotów Przynajmniej była
przygotowana od strony praktycznej. Urządziła pokój dla maleństwa, kupiła
ubranka, zabawki. W ten sposób udało jej się wmówić sobie, że w pełni
kontroluje sytuację.

No i przeczytała mnóstwo poradników. Ale, prawdę mówiąc, po tej

lekturze poczuła się jeszcze gorzej i mniej pewnie. Daniel sprawił, że nagle
wszystkie jej obawy zbladły.

– Nie masz gosposi? – zapytała.
– Próbowałem tego – odrzekł – ale nie byłem zbyt zadowolony. Miałem

wrażenie, że obca osoba narusza moją prywatność.

– O rany, skąd ja to znam?
Zignorował jej zgryźliwą uwagę i ciągnął – dalej.
– Nie przeszkadza mi bałagan. Korzystamy z usług wyspecjalizowanej

firmy. Sprzątają raz w tygodniu, żeby do minimum ograniczyć inwazję
kurzu i zarazków, a poza tym my, faceci, żyjemy, jak nam się podoba.

– Trzech facetów, co?
– Tak, a z każdym rokiem będzie coraz gorzej. – Uśmiechnął się do niej

szeroko. – No, weź kawałek pizzy.

Wzięła jeden i spytała ostrożnie:
– Czy nie dajesz chłopcom w ten sposób dobrego przykładu? No wiesz,

poszanowanie wolności, dbanie o własne rzeczy...

background image

Spojrzał na nią z uśmiechem.
– W jakiej książce to wyczytałaś?
– Nie pamiętam. – Zarumieniła się lekko pod jego rozbawionym

spojrzeniem. – A dlaczego uważasz, że gdzieś to wyczytałam?

– Zauważyłem stertę poradników przy twoim łóżku.
– No tak. Który z nich byś mi polecił?
– Odpowiem, kiedy kilka z nich przeczytam.
Otworzyła usta ze zdumienia.
– Nie przeczytałeś żadnego? Musiałeś! – Była naprawdę wstrząśnięta.
– Przeczytałem kilka po śmierci Becky – przyznał.
Z roztargnieniem ugryzła duży kawałek pizzy i podparła podbródek

wolną ręką, gotowa słuchać i uczyć się od praktyka.

– Trzymałem je przy łóżku, tak jak ty. Dwa rozdziały z jednej, trzy z

drugiej... Czasami wydawało mi się, że to jakiś thriller. Nie spałem całymi
nocami. Leżałem pokryty potem, pełen skruchy i przerażenia, że oto jednym
nieprzemyślanym gestem lub słowem okaleczyłem psychicznie moje dzieci.

– Chyba żartujesz!
– Tylko trochę przesadzam – odparł. – W końcu uznałem, że ludzie z

taką wybujałą wyobraźnią jak ja i talentem do przewidywania najgorszych
scenariuszy powinni trzymać się z daleka od książek o opiece nad dziećmi.
Teraz kieruję się zdrowym rozsądkiem i jestem o wiele szczęśliwszy. Dzieci
też.

– Skąd wiesz, że chłopcy są szczęśliwi?
Zmarszczyła brwi i ugryzła następny kawałek pizzy.
Obaj chłopcy mieli buzie wymazane sosem pomidorowym, policzki

wypchane ciastem i serem. Jeśli wierzyć tabelkom z książek, spożywanie
pizzy powinno zostać zabronione. Sól i tłuszcz kapiący z każdego kęsa,
prawie żadnych witamin. No tak, ale za to ten wspaniały smak...

– No cóż, myślę, że mógłbym przeprowadzić pewien eksperyment –

stwierdził Daniel. – Rozdzielić chłopców na trzy miesiące i jednego
wychowywać zgodnie z mądrymi teoriami, drugiego – według własnego
widzimisię. Potem powinienem ich przebadać fizycznie i psychicznie i
porównać wyniki. Ciekawe, który z bliźniaków lepiej by się rozwijał?

– Żartujesz.
– Tak, żartuję.
– A ty najwidoczniej myślisz, że jestem neurotyczką.

background image

Pochylił się nad stołem i dotknął ręki Lauren. Ta pieszczota była lekka,

krótka i niewinna, ale Lauren aż zadrżała.

– Nie jesteś neurotyczką – powiedział, patrząc jej w oczy. – Znalazłaś się

w trudnej sytuacji i czasami reagujesz zbyt gwałtownie. To się zdarza,
prawda?

– Przypuszczam, że tak – przyznała, a potem wzruszyła ramionami.
– Spokojnie, nie ma się o co kłócić. Nie twierdzę, że znam odpowiedzi

na wszystkie pytania.

– A szkoda...
Roześmiał się.
– Nie martw się, poradzisz sobie. Na pewno będziesz wspaniałą matką.

Potrzeba tylko dużo cierpliwości, pogody ducha i miłości.

– Ja już kocham moje dziecko. – Objęła ręką brzuch.
– Schodzę! – zawołał Corey, ten w czerwonym sweterku, i zaczął się

niecierpliwie wiercić na krzesełku.

– Chcę się wykąpać! – zawtórował mu Jesse.
– No dobrze. Położę ich spać, a potem wrócimy do sprawy, którą

mieliśmy omówić – zaproponował Daniel, patrząc pytająco na Lauren.

– Ja posprzątam – zaproponowała.
Oczywiście powiedział jej, że nie musi tego robić, ale i tak go nie

posłuchała. Miała dość czasu, żeby posprzątać również w salonie. Czołgała
się niezdarnie na czworakach, wkładając klocki, samochodziki i drewniane
wagoniki do plastikowych pudełek.

– Już jestem wolny – oznajmił Daniel, stając w progu salonu. – Corey

właśnie nauczył się wychodzić z łóżeczka, musiałem porozkładać na
podłodze poduszki. Na szczęście Jesse jest trochę spokojniejszy. To co,
zaczynamy? Robi się późno.

Lauren patrzyła, jak Daniel wyjmuje dokumenty z aktówki. Zauważyła

kilka broszurek o różnych systemach alarmowych i blok papieru pokryty
nierównym pismem Daniela.

Poważni i skupieni pochylili się nad papierami. Efektywność i

operatywność Daniela wywarła na Lauren duże wrażenie i dodała jej otuchy.
Poczuła się też swobodniej, gdyż żadne z nich nie wracało do wydarzeń
sprzed pół roku.

Prawie skończyli, kiedy Daniel nadstawił uszu, urwał w pół zdania i

wytężył słuch. Z korytarza dobiegał odgłos lekkich kroków, po chwili do

background image

salonu wszedł Corey.

– Wyszedłem z łóżeczka, tato – obwieścił triumfalnie i zrobił śmieszną

minę.

Rzucił się w ramiona Daniela, który ze śmiechem posadził malca na

kanapie.

– Mój mały, ty nie masz pojęcia, że wcale nie jestem tym zachwycony,

prawda?

– Nie wierzę, Danielu – powiedziała Lauren, której udzieliło się

rozbawienie Daniela. – Wiem, co naprawdę czujesz. Jesteś dumny ze
swojego synka.

– Czy teraz rozumiesz, czemu wyrzuciłem wszystkie poradniki? Chyba

powinienem popatrzeć na Corey a z dezaprobatą, ale nie potrafię. Spójrz,
jaki on jest z siebie dumny! Myśli, że świetnie się spisał. – Mocno przytulił
synka i pocałował go w główkę. – Corey, chce ci się spać?

– Nie! – Niebieskie oczka malca zabłysły.
– No tak, to co robimy? Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli mały tu

zostanie? I tak zaraz kończymy.

– Mnie to nie przeszkadza – odpowiedziała Lauren zgodnie z prawdą.
Po dziesięciu minutach, kiedy skończyli, Corey spał, opierając pulchną

rączkę na udzie Daniela, a główkę na poduszce. Ten widok rozczulił Lauren
i uświadomił jej, że Daniel może ją wiele nauczyć. Czuła się zagubiona i
samotna. Czasami nawiedzało ją ponure przeświadczenie, że nigdy nie
będzie dobrą matką.

A zaraz potem zadała mu przypuszczalnie najgorsze z możliwych pytań.
– Jak... jak umarła twoja żona, Danielu?
Daniel wzdrygnął się lekko, a Corey mruknął coś przez sen.
– Przepraszam. – Złożyła jego notatki, próbując opanować drżenie rąk. –

Nie miałam prawa...

– W porządku – odparł. – To znaczy, wydaje mi się nienaturalne

unikanie tego typu rozmów.

– Tak, ja czuję to samo w odniesieniu do śmierci mojej matki –

przyznała Lauren. – To tak, jak gdyby ludzie udawali, że ona nigdy nie
istniała.

– Próbuję opowiadać o niej chłopcom. No wiesz, same miłe rzeczy.

Razem oglądamy jej fotografie. Jednak pewnego dnia będą musieli się
dowiedzieć, co się stało. To było... – Urwał i potrząsnął głową. – Widzisz, to

background image

po prostu nie powinno było się stać. W trakcie ciąży Becky dostała
cukrzycy, to się czasami zdarza i ustępuje po porodzie. U niej było inaczej...
Początkowo czuła się dobrze, ale potem przeczytała tę książkę...

Roześmiał się gorzko.
– Może dlatego nie cenię wysoko poradników – ciągnął. – Lubię

dreszczowce, ponieważ ich autorzy nie udają, że znają odpowiedzi na
podstawowe pytania. W każdym razie Becky wbiła sobie do głowy, że może
kontrolować poziom cukru jedynie poprzez ćwiczenia i odpowiednią dietę.
Zaczęła chodzić na spotkania zwolenników medycyny alternatywnej. –
Sposępniał. – Nigdy mi nie powiedziała, że przestała przyjmować insulinę.

Kiedy pewnego dnia wróciłem z pracy, chłopcy spali w swoich

łóżeczkach, a Becky leżała w śpiączce w łazience na podłodze.

Zszokowana Lauren tylko pokręciła głową.
– Sanitariusze byli wspaniali, po prostu fantastyczni. Ale było już za

późno. Nie mogli jej z tego wyciągnąć. A ja wciąż odczuwam wściekłość.

– Na nią? – Lauren z trudem wymówiła te słowa.
– Tak. Na nią. Na tamtą książkę i na grupę tych durniów. Na siebie. Do

diabła, dlaczego wtedy wyznałem ci, że mam poczucie winy?

– Nie musisz mi opowiadać...
– Muszę, potrzebuję tego. Przykro mi tylko, że karmię cię takimi

ponuractwami.

Rozczesał palcami włosy, a potem zaczął masować skronie. Jego

wysokie czoło było poorane zmarszczkami. Lauren najchętniej objęłaby
serdecznie Daniela, podtrzymała go na duchu. Niestety, nie miała prawa
tego robić.

– Gdybym nie był taki nieszczęśliwy w małżeństwie, a przede

wszystkim, gdybym nie gniewał się na nią, że zaszła w ciążę... Gdybym
bardziej się starał, pewnie nie ukrywałaby przede mną niczego! Nie potrafię
należycie opłakiwać jej śmierci, bo wciąż dręczy mnie poczucie winy...

Znowu potrząsnął głową. Ich oczy się spotkały i coś między nimi

zaiskrzyło. Usta Daniela przyciągały wzrok Lauren niczym magnes. Miała
chęć dotknąć go, przesunąć rękoma po jego muskularnych ramionach i
szerokich barach.

– Przepraszam – powiedział. – Nie zasłużyłaś na to, by obarczać cię

kłopotami.

– Ty również na to nie zasłużyłeś. Danielu. Nie powinieneś obwiniać się

background image

za śmierć Becky. Nie można uratować ludzi, którzy tego nie chcą. Ja
przeżyłam to samo z powodu Bena.

– Więc rozumiesz mnie?
– Tak, oczywiście. Miałam sobie za złe, że Ben z niczego mi się nie

zwierzał. Dlaczego nie powiedział mi, że jego firma wpadła w tarapaty?
Dlaczego uciekł?

– Czasami czuję się bardzo samotny. Znasz to uczucie, prawda?
– Aż za dobrze.
– No cóż, skończyliśmy na dzisiaj, więc... – Daniel zająknął się.
– Tak, pora na mnie.
– Czujesz się bezpieczna w twoim domu?
– Nic nie wskazuje na to, że ten facet wie, gdzie mieszkam. Wszystkie

listy z pogróżkami przysłał do firmy. – Zerknęła na Coreya, który głębiej
wtulił się w kolana ojca. – Nie wstawaj – powiedziała do Daniela. – Nie
chciałabym go budzić. To takie wspaniałe dzieciaki. Wyjdę sama.

– Wszystko w porządku, teraz już się nie obudzi. Odprowadzę cię, a

potem położę go do łóżeczka.

Daniel wstał ostrożnie, przesuwając śpiące dziecko na ramię. Lauren

słyszała rytmiczny oddech Coreya. Na tle koszuli ojca policzek malca
wyglądał jak okrągłe, białe jabłuszko. Dotknęła miękkich loków chłopczyka,
a Daniel uśmiechnął się do niej.

– Najpiękniejszy widok na świecie, co? Rekompensuje cały ten bałagan.
Lauren nie mogła wykrztusić ani słowa, więc tylko skinęła głową i

poszła za Danielem do drzwi frontowych. Czuła się tak, jakby rozdzielała
ich bezdenna przepaść. To ostatni człowiek na świecie, który chciałby
nawiązać ze mną bliskie stosunki, pomyślała smętnie.

background image

Rozdział 5

Miło to wygląda...
Daniel omiótł taksującym spojrzeniem nieskazitelnie czyste, błyszczące,

przyćmione szyby w drzwiach frontowych, wypielęgnowane rośliny i wolną
od kurzu tablicę głoszącą, że to jest Cedarwood Athletic Club.

– Są tu wszystkie przyrządy gimnastyczne, których szukałam –

powiedziała Lauren. – A potem odkryłam, że jest tu również szkoła rodzenia
na całkiem przyzwoitym poziomie.

– A jak z bezpieczeństwem?
– Przed wejściem trzeba pokazać przepustkę i dowód tożsamości z

fotografią.

– Możesz zaczekać minutę w samochodzie? Chciałbym coś sprawdzić.
– Jasne.
Odprowadziła go wzrokiem, gdy wbiegł na schody Sportowy strój

uwydatniał jego mocne, długie nogi i szerokie ramiona.

To dziwne, ale po wczorajszej rozmowie czuli się w swoim towarzystwie

o wiele swobodniej. Może szczere wyznania ulżyły im, pomogły pokonać
wewnętrzne napięcie. Teraz Lauren przepełniała energia i radość życia.
Nabrała pewności, że poradzi sobie ze wszystkimi problemami.

Zaczęła też rozumieć, jak ważna jest dla Daniela jego praca. Podchodził

do nowego zadania niezwykle poważnie, a piętrzące się przed nim trudności
jedynie pobudzały go do działania.

Po przybyciu do jej biura wczesnym popołudniem, nie tracił czasu na

pogawędki. Zamiast tego natychmiast wzięli się do pracy. Daniel pochwalił
systemy i procedury bezpieczeństwa w centrali korporacji Van Shuylerów.
Ustalili, że Lauren będzie jeździła kilkoma różnymi samochodami,
zmieniając je na chybił trafił.

Teraz wizytowali jej fitness club. Lauren widziała Daniela przez

przydymione szyby. Stał przy ladzie i rozmawiał z uśmiechniętą
recepcjonistką. Najwidoczniej ta rozmowa satysfakcjonowała obie strony.
Recepcjonistka kiwała głową i dowodziła czegoś z coraz większym
zapałem. Wystukała coś na klawiaturze komputera, wysłuchała uważnie
Daniela, a potem podała mu coś ponad wysokim biurkiem. Lauren nie

background image

mogła dostrzec, co to było.

Daniel powiedział coś, co zostało skwitowane kolejnym szerokim

uśmiechem, a potem szybko pobiegł do drzwi. Lecz kiedy dotarł do
samochodu i usiadł na miejscu pasażera, miał znacznie poważniejszą minę.

– Otrzymałem przepustkę dla gościa, żebym mógł obejrzeć wyposażenie

klubu – wycedził. – Ależ ze mnie szczęściarz. Vanessa z recepcji była
zachwycona, że zamierzam wstąpić do klubu.

Lauren natychmiast odgadła, do czego zmierza.
– To niedobrze, prawda?
– Fatalnie. Wprawdzie musiałem pokazać dowód tożsamości z

fotografią, ale ta dziewczyna natychmiast zobaczyła we mnie potencjalnego
klienta. Wystarczyło się miło uśmiechnąć. Może twój prześladowca już
należy do tego klubu.

– Nie strasz mnie, bo i tak będę tu przychodzić! – Te słowa wyrwały się

jej prosto z serca. – W tutejszej szkole rodzenia poznałam kilka wspaniałych
kobiet.

– Nie zamierzam cię do niczego zmuszać.
– Dziękuję!
– Wejdźmy tam. Pokażesz mi basen i salę, gdzie ćwiczysz.

Porozmawiam z osobami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo tego klubu i
powiem im, że miałaś pewne problemy. Sprawdzę ich kamery i procedury
postępowania w razie jakiegoś wypadku. A skoro już o tym mowa, nie
powinnaś z góry zakładać, że twoim prześladowcą jest mężczyzna. To może
być kobieta lub para. Ktoś próbuje cię zastraszyć, wzbudzić w tobie
poczucie winy, więc moim zdaniem trzeba rozważyć scenariusz zakładający
bezpośrednią konfrontację. Zaczekają na odpowiedni moment, gdy będziesz
zupełnie bezbronna...

– Chcesz powiedzieć, gdy się przebieram lub jestem naga i właśnie

wyszłam spod prysznica?

– Tak – zgodził się z nią Daniel.
– Cholera jasna!
Daniel westchnął w duchu. Czuł się w towarzystwie Lauren coraz

swobodniej. Wczoraj przyjęła ze zrozumieniem jego wyznanie i dopatrzyła
się pewnych podobieństw do tego, co zaszło między nią i Benem. W jakiś
sposób poczuł się oczyszczony. Dlatego dzisiaj mógł poświęcić wszystkie
myśli nowemu zadaniu, czyli zapewnieniu Lauren bezpieczeństwa.

background image

Sęk w tym, że im lepiej poznawał jej codzienne zajęcia, tym częściej

dochodził do wniosku, iż Lauren wcale nie potrzebuje dodatkowych
alarmów i kamer, ona potrzebuje jego.

A właściwie jakiegoś ochroniarza. Zatrudniał ich mnóstwo, na pełnym

etacie, na pół etatu, tymczasowo, na stałe. Przysadzistych, ciemnowłosych i
krzepkich. Wysokich, smukłych blondynów. Miał odpowiedni personel do
takiej roboty.

Wiedział jednak, że John Van Shuyler natychmiast zaprotestuje

przeciwko podobnemu rozwiązaniu.

– To jest sala, gdzie ćwiczymy – powiedziała Lauren, wskazując

przeszklone ściany.

Daniel był w rozterce. Czy powinien spodziewać się eskalacji

zagrożenia? Westchnął ciężko.

– Gdzie zazwyczaj ćwiczysz? Z przodu sali? Z tyłu? Potrząsnęła głową.
– Tam, gdzie akurat jest wolne miejsce.
– W przyszłości podchodź jak najbliżej do tej murowanej ściany i unikaj

szklanej. Nie zbliżaj się do szatni, jeśli jest pusta. Tam mieści się odkryty
basen, tak?

– Tak, możesz go zobaczyć z tarasu kawiarni. – Ruszyła w tym kierunku,

a Daniel poszedł za nią.

– Unikaj tego tarasu. Pływaj w krytym basenie. Spróbuj przyjeżdżać tu o

różnych porach i zmieniaj miejsca, gdzie parkujesz – powiedział bez
entuzjazmu. – To... – – rozłożył ręce – to całkiem oczywiste. Po prostu
musisz nauczyć się myśleć w taki sposób.

– To wspaniale! Cudownie! – odparła ironicznie, sztywnym krokiem

przemaszerowała przez kawiarnię i dotarła na taras. Oparła łokcie o
drewnianą poręcz, z nachmurzoną miną spojrzała na opustoszały teren
wokół basenu, z którego spuszczono wodę.

– Chcę zwrócić ci uwagę na to, co oczywiste – dodała po chwili. – Ten

basen zamknięto na zimę. Jeden problem masz z głowy.

– Rozważam jeszcze jeden pomysł.
– Czyżby? – Spojrzała na niego przez ramię.
– Całodobowa osobista ochrona – wyjaśnił. – Moja, kiedy to możliwe.

Przez resztę czasu dyżury moich ludzi.

– Nie. Nie!
Wzruszył ramionami, wyłącznie po to, żeby ukryć ulgę, jaką poczuł.

background image

– Wybór należy do ciebie.
Utkwiła w nim uważne spojrzenie.
– Ale mój tata nie dokonałby takiego wyboru, prawda? On by przyjął

twoją propozycję.

– Myślę, że tak.
– W takim razie nie powiemy mu o tym. Mam dowody na to, że umiesz

dochować tajemnicy, kiedy chcesz.

Nagle poczuł wyrzuty sumienia. Pewnie, mogliby razem udawać przed

ojcem Lauren, że w pełni kontroluje sytuację, ale to John miał rację.

– Czy ty rzeczywiście właśnie teraz chcesz się narażać na najgorsze? –

zapytał.

– Nie boję się, raczej jestem wściekła.
– A co z twoim dzieckiem?
– A co z moim dzieckiem? – Jej twarz stężała jak maska.
Nie pasowała do niej buńczuczna, zuchowata mina.
– Ile procent ryzyka jesteś w stanie zaakceptować, gdy w grę wchodzi

życie twojego dziecka? Dziesięć? Dwadzieścia? Prowadzisz bez pasa
bezpieczeństwa? Ile alkoholu pijesz?

– Zero ryzyka. Na litość boską, dobrze o tym wiesz.
– No cóż, nie mogę ci zagwarantować bezpieczeństwa, jeśli nie zgodzisz

się zatrudnić ochroniarza.

– Nie chcę teraz o tym myśleć! – Zamknęła oczy.
– Musisz!
– Skończmy przegląd moich codziennych zajęć. Chciałeś zobaczyć mój

kościół, jeszcze raz rzucić okiem na dom. Potem się zastanowię.

– W porządku.
– Zimno mi. – Skrzyżowała ramiona i zaczęła rozcierać je rękoma.
Kościół, do którego chodziła Lauren, mieścił się w dzielnicy będącej

siedzibą wielu firm. Lauren musiała przyznać, że w niedzielę było tam
prawie pusto. Danielowi to się nie spodobało.

Lauren również.
– A teraz pewnie mam zrezygnować z niedzielnej mszy!
– Zmień kościół. Zamieszkaj z ojcem w New Jersey i chodź do jego

kościoła.

– Ojciec spędza weekendy w Nowym Jorku, u bliskiej przyjaciółki.
– – Możesz chodzić do mojego kościoła. Znajduje się w

background image

bezpieczniejszym miejscu, a na parkingu, który do niego przylega, zawsze
jest duży ruch.

Nie odpowiedziała. Zastanowił się, pod wpływem jakiego idiotycznego

impulsu wysunął tę propozycję. Był pewny, że Lauren odmówi.

Potem pojechali do jej domu. Daniel zaproponował jej zainstalowanie

dodatkowego systemu alarmowego, na co Lauren wyraziła zgodę. Zapytał
też, czy przechowuje w domu jakieś kosztowności. Czy ma sejf? Czy trzyma
gotówkę lub biżuterię w łatwo dostępnych miejscach? Odpowiadała na
pytania, nie kryjąc narastającej irytacji.

Powstrzymał się od złośliwości, tylko spokojnie zapytał:
– Czy zamykasz swoją szafę na dokumenty?
– Tak! Zobacz! – Przechyliła się lekko w bok i przesadnie mocno

pociągnęła za rączkę górnej szuflady, najwidoczniej oczekując, że zamek
stawi opór. Lecz szuflada wysunęła się lekko i Lauren omal nie straciła
równowagi.

Daniel chwycił ją i postawił na nogi. Serce zabiło mu szybciej, jak

zawsze, gdy dotykał Lauren. Nadal stał /. a blisko niej. Nie mógł oderwać
spojrzenia od jej pięknie wykrojonych ust i kosmyków cienkich, ciemnych
włosów na jej karku.

Natomiast Lauren była znacznie bardziej wstrząśnięta otwartą szufladą

niż dotykiem Daniela, który położył ręce na jej ramionach.

– To dziwne – powiedziała. – Zawsze zamykam.
– A gdzie trzymasz klucze?
– Jeden komplet przy breloczku, z innymi kluczami, a drugi tutaj...
– Urwała i wpatrzyła się w mały cynowy dzbanuszek do połowy

napełniony spinaczami.

– Nie ma ich tam.
– Nie, są tutaj. – Sięgnął ręką i wziął klucze z półki. Leżały obok

cynowego dzbanka. – Czy rzuciłaś je tam i chybiłaś?

– Gdybym je rzuciła, to... Nie, nie rzuciłam i zamknęłam tę szufladę!
Odwróciła się i zaczęła chodzić po pokoju tam i z powrotem,

zacisnąwszy ręce w pięści.

– To było może tydzień temu. Pamiętam o tym, ponieważ telefon

zadzwonił, zanim przekręciłam klucz. Zamek w tej szafce zacina się, chyba
że wsunie się wszystkie szuflady naprawdę mocno. Kiedy skończyłam
rozmowę, wróciłam i zamknęłam szufladę. Potem schowałam klucz pod

background image

spinaczami. Właściwie nie trzymam tu żadnych ważnych materiałów, ale...

Zbladła, jej źrenice rozszerzyły się, oddech stał się płytki i nagle Daniel

przestał się troszczyć o osobiste bezpieczeństwo Lauren czy o
bezpieczeństwo jej dokumentów. Teraz interesowało go tylko samopoczucie
Lauren.

– Przygotuję coś do zjedzenia – oświadczył. – A potem zastanowimy się

na spokojnie. Uważasz, że ktoś tu był i grzebał w twoich rzeczach?

– Ja o tym wiem! Jeszcze nie umiem powiedzieć, czy czegoś brakuje, ale

ktoś na pewno zaglądał do tych szuflad. Na pewno!

– I jesteś wściekła, co? – zapytał, wiedząc, że tak nie jest, bo Lauren po

prostu się boi.

– Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
– Nie – odparła. – Tym razem jestem przerażona!
Może sprawiło to błagalne spojrzenie jej szeroko otwartych oczu. A

może ten niezwykły odcień błękitu i długie, ciemne rzęsy. Możliwe, że
drżenie dolnej wargi. Bez względu na powód – Daniel nie umiał nad sobą
zapanować.

Przesunął dłońmi po okrytych miękkim swetrem barkach Lauren, po jej

kręgosłupie, i zatrzymał na plecach. Musnął podbródkiem jej włosy. Potem
schylił głowę, szukając ust Lauren.

Tylko jeden niewinny pocałunek. Nic więcej, przyrzekł sobie zbyt

późno. Muszę dodać jej otuchy.

Nic z tego nie wyszło. Z ust Lauren wyrwał się cichy dźwięk. Może miał

być protestem, ale zaraz potem zamienił się w pomruk zadowolenia. Ona
również tego pragnęła z całego serca.

Daniel delikatnie dotknął ustami jej warg. Raz, drugi, trzeci. Później

przestał je liczyć i przestał myśleć. Przestał sobie powtarzać, że źle
postępuje.

To nie mogło być złe, skoro sprawiało im obojgu taką przyjemność,

prawda? Lauren miała gęste, jedwabiste i pachnące włosy. Rozwarła usta i
odchyliła głowę do tyłu. Obsypywał pocałunkami jej usta, a ona chłonęła je
jak spieczona ziemia chłonie deszcz. Zacisnęła mocno ręce na jego biodrach,
najwidoczniej prosząc o więcej.

Dał jej to, czego pragnęła.
Oparł ręce na twardym brzuchu Lauren, przesuwał usta w dół, po jej

szyi. Okrągły dekolt jej swetra był luźny, ale Daniel nie mógł sięgnąć ustami

background image

poza obojczyk Lauren, a przecież gorąco pragnął pieścić jej piersi.

Wreszcie znalazł to, czego szukał. Lauren jęknęła, gdy potarł palcami jej

wrażliwe sutki, odchyliła głowę.

– Pragnę cię chronić, Lauren – szepnął. – Pragnę cię strzec.
– Nie, po prostu całuj mnie.
Pieścił ją przez długie minuty. Obsypywał pocałunkami jej usta, szyję, >

miękkie kosmyki włosów tuż za uchem. Gładził jej piersi, miękką skórę
pleców, ciepłe ramiona. Lauren trzymała go za biodra, tuląc do siebie.
Podobała mu się ślepa namiętność, która w niej zapłonęła.

Dotknął wargami jej ucha, a potem szepnął:
– Zdejmij sweter. Proszę. Chcę cię zobaczyć. Chcę cię dotknąć i poznać

smak twego ciała.

Lauren już cofnęła się o krok, skrzyżowała ramiona i chwyciła brzeg

swetra. Oczy miała otwarte, lecz przesłonięte mgłą. A jej włosy rozsypały
się na wszystkie strony.

Nagle jednak znieruchomiała, potrząsnęła głową, opuściła ręce i

obronnym gestem objęła brzuch. Sweter ześlizgnął się jej z ramienia i
Daniel delikatnie podsunął go do góry. Pozwoliła mu na to, a następnie
pokręciła głową.

– Nie potrzebujemy tego, Danielu – powiedziała. – Wiesz o tym równie

dobrze, jak ja. Z jakiegoś powodu nasze ciała czują inaczej, ale mylą się.

– Dlaczego tak uważasz? – Musiał usłyszeć to od niej. Może wtedy się

opamięta.

– Ponieważ budowanie prawdziwego związku między nami właśnie teraz

przypominałoby wznoszenie pięć– dziesięciopiętrowego wieżowca na
bagnach. Nie wiem, jaki będzie stosunek Bena do tego dziecka.
Przypuszczam, że w ogóle nie będzie się nim interesował. W dodatku
pojawił się ten prześladowca, kimkolwiek jest. A ty... ty dobrze wiesz, jak
wiele sprzecznych emocji tobą targa. Nie mam ochoty na przelotny romans,
nie chcę tego ani dla siebie, ani dla mojego dziecka.

– Lauren... – zaczął.
Ponownie potrząsnęła głową. Nie chciała słuchać żadnych argumentów.

Niestety, nie mogła zaprzeczyć, że spalała ich żądza. Trawiła ich oboje,
pozornie nieodparta, pozornie kusząca obietnicą ekstazy i zapomnienia, i
wspomnieniem tego, co podarowali sobie sześć miesięcy temu. Któż nie
chciałby przeżyć tego wszystkiego?

background image

– Jeżeli zamierzasz się spierać – szepnęła – najpierw sam sobie

odpowiedz na kilka pytań.

– Jakich pytań?
– Jak bardzo ufasz moim uczuciom? I jak bardzo ufasz własnym?
– Ani trochę – zgodził się z nią. – Nie zamierzałem spierać się z tobą,

Lauren. Masz rację. Nie jestem pewien, czy będę umiał obdarzyć inną
kobietę takim zaufaniem, jakie powinienem był pokładać w Becky. Męczy
mnie sama myśl o obudzeniu w sobie tych wszystkich uczuć, których nie
podarowałem żonie.

– Rozumiem – odparła. – Kiedy rozpada się twój związek, ogarnia cię

zmęczenie i zniechęcenie. Ja również tak się czuję.

– Wiesz co, czasami poszłoby łatwiej, gdybyśmy tyle nie rozmyślali.

Gdybyśmy potrafili połączyć na krótko – nasze ciała, a potem rozejść się w
różne strony. Zamiast tego, pragniemy jakoś dopasować pożądanie do
uczuć... Nie wolno nam prowadzić tej gry, zwłaszcza że chwilowo jesteśmy
skazani na swoje towarzystwo. Przepraszam. Nie powinienem był cię
całować właśnie teraz.

– Nie! – wyrwało jej się. – Nie powinieneś był mnie całować sześć

miesięcy temu.

– Wtedy też nie – zgodził się z nią. – Już więcej tego nie zrobię. Byłaś

wtedy taka blada – ciągnął. – Zaniepokoił mnie twój stan. – Wskazał ręką na
nadal otwartą szufladę. – Jest już szósta. Mam później jeszcze jedno
spotkanie. Może zamówimy coś do zjedzenia i ustalimy, jakiego rodzaju
ochrony potrzebujesz?

Skinęła głową w milczeniu, zbyt wyczerpana, aby cokolwiek

powiedzieć.

background image

Rozdział 6

Daniel usmażył befsztyk, ponieważ Lauren nie zgodziła się, by coś

zamówić.

– W tej chwili przeraża mnie sama myśl o dostawcy z restauracji –

wyznała, nakładając sałatkę na talerz. – Muszę to przezwyciężyć. Uda mi
się, na pewno!

– Może jednak zamieszkasz z tatą? – Daniel włożył kilka ziemniaków do

kuchenki mikrofalowej.

Lauren potrząsnęła głową.
– On tak bardzo się o mnie martwi, że oboje zwariowalibyśmy ze

strachu.

– A gdyby zamieszkała z wami przyjaciółka ojca?
– Pracuję nad tym, by stać się bardziej niezależną osobą. Nie lubię, gdy

ktoś się nade mną roztkliwia. Tamtego wieczoru, gdy nocowała u mnie
Corinne, czułam się podle. Skakała koło mnie tak, jakbym była chora.

– Trochę przesadza, jest zbyt egzaltowana.
– Ona dobrze mi życzy. Nasza przyjaźń przeżyła liczne wzloty i upadki,

ale znamy się od dawna. – Od szkoły średniej, kiedy obie nosiły na zębach
aparaty ortodontyczne, co było źródłem potężnych kompleksów i
zahamowań.

– Czy razem spędziłyście ten wieczór?
– Tak. Zjadłyśmy kolację, obejrzałyśmy... – Urwała, zrozumiawszy, o co

mu chodzi. – Jeżeli sugerujesz, że to Corinne szperała w mojej szafie na
dokumenty...

– Która z was pierwsza poszła do łóżka?
– Ja, około dziewiątej, ale...
– Kto tu był od tej pory?
– Tata, w sobotę wieczorem. Moi przyjaciele, Patrick i Catrina, wpadli,

żeby oddać pożyczone kasety wideo. Mam sprzątaczkę, która przychodzi w
poniedziałki, ale ona jest... Nie! Bridget O’Meara? Ona ma pięćdziesiąt
siedem lat!

– Możesz wybierać spośród nich, Lauren. Chyba że ktoś rozbił szybę

albo uszkodził zamek, a ty jeszcze tego nie zauważyłaś lub mi o tym nie

background image

powiedziałaś.

– Zaraz po wejściu do domu sprawdzam wszystkie drzwi i okna.
– To bardzo dobrze!
– Nienawidzę tego!
– Już o tym wspominałaś.
– Chyba cię to nie dziwi?
– Nie, ale w twojej sytuacji starałbym się reagować racjonalnie, a nie

emocjonalnie.

Rzuciła mu gniewne, lodowate spojrzenie, ale on tylko uśmiechnął się

lekko.

– Walcz. Tak trzeba.
– W porządku, właśnie przypomniałam sobie, że jeszcze ktoś wchodził

do domu. W poniedziałek, kiedy byłam w pracy. Poleciłam dostarczyć nowe
krzesło. – Dotknęła ręką pleców, które bolały ją coraz bardziej. – Bridget
powiedziała, że ten facet był tu jakiś czas, podczas – gdy ona sprzątała.
Chętnie wysłucham twego zdania na ten temat.

– To i owo przyszło mi do głowy – przyznał. – Kiedy zjemy kolację,

powinnaś sprawdzić, czy coś ci zginęło. I jeszcze jedna sprawa. Bridget ma
własny klucz, prawda?

– Inaczej nie mogłaby tu wejść, gdyż większość czasu spędzam poza

domem.

– Lepiej przypomnij jej, żeby nigdy nie zostawiała go na widoku. Jutro

każę wymienić wszystkie zamki.

Lauren skinęła głową, a potem postawiła talerze na stole w rogu

przestronnej kuchni. Znalazła też obrus, lniane serwetki, srebrne kółka do
serwetek i kryształowe szklanki do wody. Dopiero po zakończeniu tych
przygotowań zauważyła, że Daniel ją obserwuje.

– Już rozumiem, dlaczego byłaś taka zdegustowana widokiem mojego

salonu – mruknął.

– Czasami wystarczy drobiazg, by dom bardzo zmienił się na korzyść –

odpowiedziała sztywno, sznurując usta. Potem osunęła się na najbliższe
krzesło i przyłożyła dłoń do czoła. – No dobrze, wyznam ci prawdę. Kiedy
zaczynam myśleć, że sprawy wymykają mi się z rąk, zamieniam się w
nieznośną, pedantyczną zrzędę.

– Zauważyłem – odparł łagodnie.
Ich oczy się spotkały. Gdy Daniel się uśmiechnął, Lauren mimowolnie

background image

odpowiedziała tym samym. Zrobiło jej się miło, że jakiś mężczyzna o niej
myśli, stara się ją rozszyfrować. Ben nigdy tego nie robił.

A potem Daniel wzruszył ramionami.
– Przepraszam. To chyba zupełnie normalna reakcja u kogoś, komu

grożono.

– Och, bardzo nie lubię, kiedy zalicza się mnie do pospolitej większości.
– Jednak twoje poczucie humoru jest wyjątkowe, jedyne w swoim

rodzaju. – W jego oczach ujrzała błysk rozbawienia. Chciała się na niego
pogniewać, lecz nie mogła. – Trzymaj się tego, jeśli dzięki temu czujesz się
silniejsza – dodał. – I oczywiście masz rację. Zachowanie kontroli jest
naprawdę ważne.

– Czasami myślę, że taka postawa mnie wykańcza – wyznała, rumieniąc

się gwałtownie. – Spodobał mi się twój dom, Danielu. Zwłaszcza to, co
wymknęło się spod kontroli.

– Więc może pozwolisz mi przejąć częściową kontrolę nad twoim

życiem? Musisz zachować trochę sił dla dziecka, prawda?

Kuchenka mikrofalowa zabrzęczała. Lauren poczuła, że robi jej się

niedobrze z głodu. Jej dziecko szybko rosło i potrzebowało dużo kalorii.

– W porządku. – Skinęła głową. – Zgadzam się, zwyciężyłeś. Załatwimy

sprawę ochrony w sposób, jaki uznasz za najlepszy. Pod warunkiem, że
będziemy przestrzegać pewnej zasady.

– Co to za zasada?
– Kiedy powiem, by ochroniarze czekali na zewnątrz, to posłuchają.
– W porządku – odparł. – Podjęłaś właściwą decyzję. Naprawdę mnie to

cieszy.

Zauważyła jednak, że wcale nie wyglądał na zadowolonego.
– Nigdy się do tego nie przyzwyczaję – oświadczyła Lauren.
Zastukała obcasikami po podłodze korytarza przed salą konferencyjną.

Przy każdym kroku fala bólu przenikała jej ciało. Bolały ją stopy. Bolała
głowa. Bolały plecy. Bez względu na swój wizerunek kobiety interesu,
ponownie założy te buty dopiero po urodzeniu dziecka!

Był piątkowy wieczór, dokładnie dziesięć dni przed Bożym

Narodzeniem. To spotkanie skończyło się późno. Za godzinę i piętnaście
minut zacznie się kolacja, podczas której będzie się rozmawiać o interesach.
A Daniel nadal krążył wokół niej jak... jak mężczyzna, którego wynajęła do
ochrony i który wykona swoje zadanie, nawet gdyby miał przypłacić to

background image

życiem.

Był jak zwykle ubrany w jeden ze swoich ciemnych garniturów i

wyglądał wspaniale. Jednak sprawiał wrażenie człowieka, który marzy o
tym, by być daleko stąd. Rzucał ukradkowe spojrzenia na zegarek i gładził
podbródek. Lauren już bardzo dobrze znała ten gest.

– O co chodzi? – zapytała wprost.
– Liza miała mnie zastąpić o piątej, ale wynikły jakieś problemy.
– Nie było nikogo innego?
– Wiesz, że jestem bardzo wybredny, jeśli chodzi o dobór twoich

ochroniarzy.

– Wiem, że ja jestem bardzo wybredna. Kawa na ławę, Danielu. Gdzie

się tak śpieszysz?

Czyżby umówił się z jakąś kobietą? A może chciał już odebrać synków

od babci? Tak, to o nich chodzi. Poznała to po wyrazie jego twarzy.

– Obiecałem chłopcom przejażdżkę do centrum. Chcieli pooglądać

świąteczne dekoracje – wyjaśnił, potwierdzając jej przypuszczenia. Zgarbił
się i wsunął ręce do kieszeni spodni. – Powinienem dotrzymać słowa. –
Roześmiał się nieoczekiwanie. – Do licha, w ostatni weekend kupiłem dla
nich prezenty gwiazdkowe, a oni nawet tego nie zauważyli.

– Naprawdę? – Czy to możliwe? Zapragnęła dowiedzieć się czegoś

więcej o dwulatkach. Zwłaszcza takich zachwycających jak synowie
Daniela.

– Dobry jestem, co? Ale nie chcę ich zwodzić i oszukiwać. Mama przez

cały dzień opowiadała im o tym wypadzie do miasta. Nie cierpię takich
sytuacji. W takich chwilach żałuję, że jestem samotnym ojcem.

– Twoja matka...
– Właśnie do mnie zadzwoniła, żeby mi przypomnieć, iż w ten weekend

wyjeżdża do mojej siostry w Wirginii. Przywiązuje dużą wagę do tego
wyjazdu, musi się przygotować.

– Przepraszam, Danielu. Mogłeś po prostu odejść.
Nie odpowiedział. Nie musiał. Minęły właśnie trzy tygodnie, odkąd

zaostrzył ochronę Lauren. Znała go już dostatecznie dobrze i wiedziała, że
Daniel nigdy nie schodzi z posterunku.

– Pojedźmy po nich teraz – zaproponowała. – Twoja matka będzie mogła

spokojnie przygotować się do wyjazdu. Obejrzymy razem dekoracje, a
potem zawieziesz mnie do restauracji i upewnisz się, że wszystko jest w

background image

porządku. Następnie będziesz miał kilka godzin na znalezienie kogoś, kto
odwiezie mnie do domu.

– Ale chciałaś pojechać do domu, żeby się przebrać.
– Nie ma takiej potrzeby. – Co tam, te pęcherze na piętach kiedyś się

przecież wygoją.

Spojrzał na Lauren z wahaniem, nadal poirytowany. Nagle zapragnęła

wygładzić zmarszczki na jego czole, pogłaskać go po włosach, przytulić.

– Nie dyskutuj, proszę – powiedziała takim tonem, że dalsza rozmowa na

ten temat nie miała sensu.

– W porządku. Mama już ich nakarmiła. W pobliżu jej domu jest kilka

ulic, które zawsze są pięknie udekorowane – powiedział i ruszył do windy.

Lauren dotrzymywała mu kroku, choć bolały ją otarte pięty, głowa i

plecy, a ciężki brzuch bardzo przeszkadzał.

– To nie potrwa długo – dodał. – Może nawet będzie dość czasu, żebyś...
– Nie muszę się przebierać. – Przynajmniej dopóki nie zobaczę swojego

odbicia w lustrze, dodała w duchu.

Lauren od lat nie oglądała świątecznych dekoracji. Zapomniała, jaki to

wspaniały widok. Noc była jasna i zimna, ale Daniel natychmiast włączył
ogrzewanie. Chłopcy na tylnym siedzeniu ściskali w rączkach kawałki
świeżych, kruchych ciastek. W samochodzie unosił się zapach cynamonu.

Daniel powoli jechał ulicami, mówiąc:
– Ojej! Spójrzcie na ten dom! Czy widzicie te sanie?
I elfy?
Początkowo Lauren czuła się trochę niezręcznie. Znalazła się tu

przypadkiem. Nie należała do rodziny. Ale potem Daniel powiedział do niej
cicho:

– To miło, że się z nami wybrałaś. Dobrze jest porozmawiać czasami z

kimś dorosłym. No i mama jest zadowolona, bo uda jej się wcześniej
wyjechać. Dziękuję ci, Lauren.

– Mnie też jest miło – szepnęła.
Ostatnio Lauren łatwo się wzruszała. Ucieszyła się, że w samochodzie

jest ciemno. Co i rusz zerkała ukradkiem na Daniela. Pragnęła znów znaleźć
się w jego ramionach, a ukrywanie tego przychodziło jej z coraz większym
trudem.

– Spójrzcie, chłopcy! Spójrzcie na tę wielką choinkę!
– zawołał po chwili.

background image

Wskazywał synom najpiękniejsze, rozjarzone lampkami dekoracje z

równym zapałem, z jakim dbał o bezpieczeństwo Lauren. W miarę upływu
czasu coraz bardziej ceniła tę cechę jego charakteru. Gdyby kiedykolwiek
zapragnęła poszukać oparcia w jakimś mężczyźnie, zwróciłaby się do
Daniela. On jej nie zawiedzie.

Nie, sama muszę rozwiązywać swoje problemy, skarciła się natychmiast.

Dla odwrócenia uwagi od takich myśli, zapytała:

– Danielu, jak świętujecie Boże Narodzenie?
– Jest wspaniałe! – Roześmiał się od ucha do ucha.
– Mama dba o należytą oprawę.
– To miłe.
– Owszem – przyznał. – Kiedyś trochę się buntowałem, ale po

narodzinach chłopców zrozumiałem, jakie to ważne. Kiedy masz dzieci,
szybko zmieniasz poglądy.

– Tak przypuszczam.
– A co z tobą?
– Myślę, że ja też zmienię zapatrywania na wiele kwestii. Przynajmniej

wszyscy tak mówią.

– Nie chodziło mi o twoje poglądy. Chciałem zapytać, jak spędzacie

Boże Narodzenie.

– Ach, tak. – Skinęła głową. – Cicho. Spokojnie. Moja mama była

jednak podobna do twojej. Uwielbiała rodzinne spędy i ten podniosły
nastrój, dbała o najmniejszy szczegół.

– Brak ci tego?
– No wiesz, to wymaga dużo pracy i... – Wzięła głęboki oddech. – Tak.

Brakuje mi tego.

Synowie Daniela wydawali się coraz bardziej zmęczeni i senni, a kolacja

Lauren miała się rozpocząć za dwadzieścia minut.

– Musimy jechać do restauracji – powiedziała.
– Zdążymy wpaść na gorącą czekoladę – odparł. – Gdzieś, gdzie

moglibyśmy zabrać moich chłopców i gdzie nie będą się wściekać z powodu
kilku plam na obrusie. – Spojrzał na zegarek. – No tak, chyba rzeczywiście
już nie mamy na to czasu.

– Nie. Niestety, nie.
Po piętnastu minutach zatrzymał się przed restauracją, w której Lauren

miała zjeść służbową kolację. Otworzył przed nią drzwi, kiedy ona wciąż

background image

próbowała podnieść się z fotela. Daniel zawsze tak postępował. Nie skakał
koło niej, nie wykonywał teatralnych gestów. Po prostu był na miejscu,
gotów przyjść z pomocą swojej podopiecznej. W miarę jak Lauren stawała
się coraz cięższa, przyjmowała te gesty z coraz większą wdzięcznością, bo
ułatwiały jej życie.

– Nie wchodź do środka – poprosiła. – Do drzwi frontowych prowadzą

tylko dwa stopnie. Czuję się dobrze.

– Będę patrzył. Żałuję, że nie mogliśmy napić się gorącej czekolady –

dodał cicho.

– Ja też.
Zabrakło jej tchu. Daniel patrzył na usta Lauren. Potem pochylił się,

zmniejszając odległość między nimi, a potem wydatny brzuch Lauren otarł
się o jego płaszcz.

– Kiedy kolacja się skończy, ktoś będzie na ciebie czekać – oświadczył.

– Może Charlie. Albo Alex. Znasz ich obu. Dadzą ci znać, gdy przyjadą.
Zobaczymy się w poniedziałek.

– Dzięki.
– Nie, to ja ci dziękuję.
Uśmiechnął się, a Lauren zrobiła to, co musiała. Minęła go i weszła do

restauracji.

– Wiesz, naprawdę zaczynam się przyzwyczajać do tego wszystkiego –

powiedziała Lauren Danielowi ponad tydzień później, w Wigilię. –
Myślałam, że to niemożliwe. Coś podobnego...

– Ludzie przyzwyczajają się do wielu rzeczy – odparł, uśmiechając się

do niej.

Patrzył na nią ciepło, w kącikach jego ciemnych oczu pojawiły się kurze

łapki.

– Chociaż mogłabym się obejść bez tego faceta, któremu brak przednich

zębów.

– To trochę niesprawiedliwe. Wiesz, że stracił je w walce, podczas

pełnienia obowiązków.

– No cóż, tak naprawdę nie przeszkadzają mi jego braki w uzębieniu,

tylko oddech. Karmisz go kanapkami z czosnkiem?

Roześmiał się.
– Nie opowiadaj mu dowcipów. Mówiąc poważnie... – Jednak żadne z

nich nie było zbyt poważne – ... to porządny człowiek, ale jeśli chcesz, mogę

background image

przydzielić mu inne zadanie.

– Nie, nie rób tego – odparła. – Masz rację. Charlie jest miły, a ja

niesprawiedliwa. A Bill jest wspaniały i całkowicie oddany swojej pracy. –
Lauren wskazała widocznego przez oblodzone okno umundurowanego
ochroniarza, który nie odrywał wzroku od potoku samochodów
wjeżdżających na rozległy parking przylegający do kościoła.

– Tak – zgodził się z nią Daniel. – Bill jest najlepszy.
– Hmm.
Lauren nie chciała przyznać, że w coraz większym stopniu jedynym

ochroniarzem, którego rzeczywiście lubiła mieć w pobliżu, jest Daniel. I
wcale nie ze względu na swoje bezpieczeństwo. Chociaż niedawno, gdy już
powoli zapomniała o zagrożeniu, otrzymała następny list z pogróżkami.

Policja teoretycznie nadal pracowała nad tą sprawą, lecz Lauren

podejrzewała, że dopóki chroni ją Daniel, śledztwo nie przyniesie żadnych
rezultatów. Widać uznano, że pani Van Shuyler jest dobrze strzeżona, a to
przecież najważniejsze.

Zorientowała się, że Daniel po cichu prowadzi prywatne dochodzenie w

jej sprawie, gdyż zadał jej kilka enigmatycznych pytań, ale, podobnie jak
policja, miał wiele innych spraw na głowie.

Musiała przyznać, że nie ma prawa oczekiwać niczego więcej. Pewnie

przez nią nieco zaniedbywał obowiązki dyrektora Lachlan Security Systems.

Teraz już po raz czwarty przyjechała do jego kościoła. Daniel był

zaskoczony, że Lauren tak regularnie uczęszcza na msze, a ona polubiła
ciepłą i przyjazną atmosferę tego miejsca.

Tego ranka Daniel przywiózł do kościoła swoich synków. Lauren

obiecała zająć się dziećmi w przykościelnej salce dla dzieci. Przestronne
wnętrze błyszczało od ozdób. W rogu stała szopka. Po porannej mszy dzieci
miał odwiedzić Święty Mikołaj.

Zanim Daniel wyszedł, Lauren zdążyła mu szepnąć:
– A tak między nami, w piątek przyszedł kolejny list z pogróżkami.
– Nie powiedziałaś mi o tym!
– Nie chciałam zepsuć ci weekendu. – Odciąganie Daniela od jego firmy

jest złe, ale pozbawianie go możliwości zajmowania się dziećmi, to coś
znacznie gorszego i bardziej nagannego.

– Widocznie policja również tego nie chciała – odrzekł. – Oni też mi o

niczym nie powiedzieli.

background image

– Na moją prośbę. Przyniosłam fotokopię tego listu.
Podała odbitkę Danielowi, który szybko przeczytał ją, marszcząc brwi.

Ponowne ostrzeżenie! Numer twojego osobistego konta bankowego i

dane karty kredytowej zostały ściągnięte Z Internetu. Następne będą konta
Korporacji Van Shuylerów. Spłać dobrowolnie długi Devesona, dopóki
jeszcze możesz...

– Bardziej konkretny niż poprzednie – stwierdził.
– Wygląda to jednak na pustą groźbę. Mój księgowy wraz z ekspertem

policyjnym przeprowadzili kontrolę. Nie znaleźli żadnego dowodu na to, że
ktoś obcy miał dostęp do mojego konta osobistego lub do kont naszej
rodzinnej korporacji.

– Jeśli właśnie te informacje znaleźli w twojej szafie na dokumenty...
– Mogli to wykorzystać już kilka tygodni temu – zgodziła się z nim. –

Ale ja nie trzymam tam informacji finansowych...

– Więc co tam trzymasz? Powiedziałaś mi, że niczego nie brakowało.
– Większość to dokumenty osobiste. Stare pamiętniki, listy i fotografie.

Notatki z wykładów, które prawdopodobnie powinnam wyrzucić.

– W takim razie nasz szantażysta musiał się poczuć srodze zawiedziony.
– Chyba że chciał przeczytać wyjątkowo kiepskie wiersze, które

napisałam, gdy miałam czternaście lat, lub znaleźć imiona chłopców, w
których się durzyłam.

– Taak. – Daniel spochmurniał. Potem jego ton się zmienił. – A skoro

już o chłopcach mowa, skończcie z tym zaraz. – Rozdzielił Coreya i
Jesse'ego, którzy zaczęli obrzucać się klockami. – Pobawcie się grzecznie,
chłopcy – poprosił. – Tata niedługo wróci, dobrze?

– Tata idzie do kościoła? – spytał Jesse.
– Trafiłeś w sedno, kolego.
– Ja też pójdę?
– Nie dzisiaj. Lauren pobawi się z wami.
– Lauren poczyta książkę?
– Tak. – Uwolnił się z objęć chłopców, uśmiechnął do Lauren i wyszedł.
Lauren niezdarnie uklękła na leżącej na podłodze poduszce, a każdy z

chłopców przyniósł jej jakąś książkę. Po chwili dołączyła do nich mała
dziewczynka imieniem Emily, która mogła mieć około trzech lat. Cała trójka
usiłowała usiąść Lauren na kolanach, co było trudne, gdyż uniemożliwiał to

background image

duży brzuch. Termin porodu wyznaczono za trzy tygodnie. Wreszcie Lauren
zdołała posadzić synków Daniela obok siebie. Emily przycupnęła na
krzesełku tuż za nią.

Dziecko w brzuchu Lauren energicznie kopało. Chłopcy Daniela chcieli

słuchać wyłącznie opowiadań o samochodach, co zupełnie nie spodobało się
Emily. Dziewczynka pragnęła usłyszeć historię o Bożym Narodzeniu i
powtórzyła to szesnaście razy. Nikt nie siedział spokojnie i ktoś rozlał coś
lepkiego na ciążowe legginsy Lauren. Nie była to słodka scena spokoju i
miłości, jaką opisywały podręczniki dla przyszłych matek, a mimo to Lauren
uważała, że wszystko jest w najlepszym porządku.

W końcu Emily poszła się bawić z inną dziewczynką. Lauren została z

chłopcami Daniela, którzy postanowili potraktować ją jako część
wyposażenia sali gimnastycznej. Byli tacy zachwycający, że po prostu
musiała chwycić ich w ramiona, uścisnąć i pocałować – tak łatwo mogłaby
pokochać tych malców – i właśnie wtedy Daniel stanął w drzwiach, gdyż
msza dobiegła końca.

Z jakiegoś powodu Lauren poczuła się tak, jak gdyby ją przyłapano na

gorącym uczynku i roześmiała się z zażenowaniem.

– Nieźle mnie wymęczyli. – Nadal obejmowała ramieniem Coreya i

opierała lekko podbródek na jego kędzierzawej główce.

– Nie powinnaś na to pozwalać – odrzekł Daniel.
– Och, ale to mi się podoba. To... mi służy.
Dlaczego przyglądał się jej tak uważnie?
Kiedy tylko sformułowała w myśli to pytanie, Daniel uśmiechnął się z

przymusem, odwrócił i zszedł na bok, robiąc przejście kilku innym
rodzicom.

– Czas na zabawę! – oświadczyła jedna z matek. Kilkoro starszych dzieci

powtórzyło za nią:

– Czas na zabawę! Tak!
Synkowie Daniela natychmiast podskoczyli, również bardzo

podekscytowani, chociaż tak naprawdę nie zrozumieli, o co chodzi.

Lauren nie była pewna, jak powinna postąpić. Bill nadal czekał na

zewnątrz, by jej towarzyszyć w drodze do domu. Będzie obserwował jej
rezydencję, kiedy ona spakuje niewielką torbę podróżną. Następnie odwiezie
ją do luksusowej podmiejskiej willi jej ojca, gdzie razem spędzą ciche Boże
Narodzenie.

background image

Eileen Harrap zje z nimi świąteczną kolację, ale potem pojedzie do

swojej siostry. Siostra Lauren, Stephanie, w tym roku odwiedzi rodzinny
dom dopiero w styczniu.

Nie zaplanowali innych uroczystości, nie zaprosili innych gości. Czy to

nie smutne?

– Chyba powinnam już pójść – powiedziała z wymuszonym uśmiechem.
Daniel natychmiast wyłowił nutę niechęci w jej głosie.
– A nie chcesz? – spytał.
Na jej twarzy malował się smutek. Daniel walczył ze sobą, żeby nie

zareagować na nastrój Lauren. Profesjonalna ochrona to jedno, ale troska o
samopoczucie klientki to zupełnie inna sprawa. Przestraszył się własnych
uczuć, nie chciał sobie komplikować życia.

Znowu się zarumieniła.
– Och, wiesz, zastanawiałam się, czy nie przydałoby mi się trochę

praktyki. Skoro tu jest tyle dzieci...

– Myślę, że praktyka to podstawa powodzenia w każdej dziedzinie.

Zostań, proszę. Będziesz tu mile widziana.

– Mogłabym pomóc.
– To zawsze się przyda.
Skinęła głową i poszła zapytać Dorothy Minter, organizatorkę zabawy,

co mogłaby zrobić. Dorothy wskazała na kuchnię, do której dorośli wnosili
przykryte talerze z jedzeniem. Daniel uważnie obserwował Lauren.

Jak zawsze wyglądała pięknie. Włosy upięła na czubku głowy, a

ciemnozielony strój złożony z topu i tuniki miękko otulał jej śliczną figurkę.

Poczuł, że budzi się w nim pożądanie. Przez ostatnie trzy tygodnie tłumił

je, poskramiał, deptał, jak gdyby było ogrodowym szkodnikiem
pożerającym jego rośliny. Czasami nawet wmawiał sobie, że te wysiłki
zakończyły się sukcesem.

Ostatnio prawie już nie myślał o ich niedawnym pocałunku. Prawie nie

fantazjował na jej temat. Lauren była jego klientką i nikim więcej. Mógł
wyrecytować nazwiska osób, z którymi najczęściej się kontaktowała.
Wyliczyć jej ulubione restauracje i sklepy. Znał wszystkie szczegóły jej
życia codziennego i tylko to go obchodziło.

Nieprawda! Wiedział o niej znacznie więcej, i im lepiej ją poznawał, tym

bardziej się nią interesował. Nieustannie czymś go zaskakiwała, była pełna
sprzeczności.

background image

Podchodziła odważnie i rzeczowo do grożącego jej niebezpieczeństwa, a

przecież była nieśmiała i na myśl o przyszłym macierzyństwie traciła
pewność siebie. Ambitna, profesjonalna i niezawodna w pracy,
najwidoczniej nie radziła sobie z życiem osobistym. W jednej chwili mogła
się śmiać z jego żartów, a zaraz potem miała oczy pełne łez. Z gracją krążyła
po sali z talerzami kruchych ciasteczek i kanapek, a przecież czerwieniła się
i jąkała, kiedy tylko ktoś zapytał ją o jej dziecko.

Musiała poczuć, że Daniel ją obserwuje, gdyż w pewnym momencie

spojrzała mu prosto w oczy.

Do diabła, przestraszył się tego spojrzenia i nie wiedział dlaczego.
A może wiedział. Czyż nie tak samo patrzyła na niego Becky w czasach,

gdy nic ich jeszcze nie łączyło?

Och, Boże, jak bardzo nienawidził tego spojrzenia! Zawsze było w nim

coś drapieżnego i niebezpiecznie zachłannego. Nie znosił sytuacji, kiedy
czuł się jak trofeum. To spojrzenie na jakiś czas zniknęło z oczu Becky po
śmierci ojca Daniela. Zastąpiła je czułość, która go ujęła. Wtedy radykalnie
zmienił zdanie o Becky. Ona się zmieniła. Albo on. A może dopiero zaczął
dostrzegać prawdziwą Becky ukrytą za mało subtelną maską, która tak
często go irytowała.

I dlatego ożenił się z nią i oboje byli nieszczęśliwi już od pierwszego

dnia. Kiedy Becky upewniła się, że ich związku nie da się uratować, zaczęła
krytykować Daniela w obecności jego przyjaciół. Bez reszty pochłonęły ją
modne diety, medycyna alternatywna i kosztowne seminaria rozwoju
duchowego. I oczywiście to też była jego wina. Podobno zbyt często
przebywał poza domem, nie chwalił lub wręcz nie zauważał zmian, które
wprowadziła w wystroju wnętrz lub w sposobie przygotowywania i
podawania posiłków. Obiecał poprawę, ale było już za późno. Becky znów
zwracała na niego tamto spojrzenie. Głodne i czujne, ale jednocześnie
zaborcze i wrogie.

Czego Lauren ode mnie chce? – zastanawiał się gorączkowo.
Czegoś więcej, niż mogę jej dać. Kobieta nie patrzy tak na mężczyznę,

kiedy już dostanie to, czego pragnęła. Więc o co chodzi? Wydawała się
równie zdeterminowana jak on, by odrzucić czysto fizyczny pociąg. On
chronił ją przed niebezpieczeństwem, najlepiej jak umiał. Więc o co jej
chodzi?

Zapomnij o tym, nakazał sobie w duchu. Trzymaj się wspólnie

background image

wytyczonych granic, nie przekraczaj ich pod żadnym pozorem. Przypomnij
jej o istnieniu tych granic. To wszystko, co możesz zrobić.

– Corey, czy chcesz mi oderwać ucho? – powiedział do synka, którego

trzymał w objęciach. – To bardzo ważna część ciała, będzie mi jeszcze
potrzebna.

Jesse pociągnął go za wolną rękę.
– Dekoracje. Zobaczyć dekoracje.
– Chcesz zobaczyć dekoracje?
– Ty też pójdź.
– Tak, ja też pójdę.
Obejrzeli szopkę i choinkę. A potem przyszła pora na poczęstunek.

Chłopcy już po chwili mieli buzie wymazane czekoladą. Po uraczeniu się
smakołykami wszyscy zaczęli śpiewać kolędy, wreszcie do sali wszedł
Święty Mikołaj.

To była kompletna katastrofa. Malcy śmiertelnie się przerazili. Nie

chcieli podejść do Mikołaja, choć Dorothy Minter gorąco ich do tego
namawiała. Nie potrafiła uwierzyć w zapewnienia Daniela, że to nic takiego
i że w przyszłym roku pójdzie lepiej.

– Och, ale musicie mieć zdjęcie!
– Nie zachęcajmy ich do płaczu, pani Minter. To tylko wystraszy

pozostałe maleństwa.

– Ale jestem pewna, że się uda, jeśli odwrócimy ich uwagę.
Skłamał naprędce, iż koniecznie musi odprowadzić synków do łazienki. I

właśnie wtedy, trzymając mocno dwóch wierzgających malców, zauważył,
że Lauren znowu go obserwuje.

– Może powinnaś już pójść – powiedział do niej chłodno, a jednocześnie

znacznie bardziej opryskliwie i nieuprzejmie, niż zamierzał. – Bo inaczej
Bill spóźni się na kolację świąteczną.

Zareagowała tak, jak oczekiwał. Cofnęła się. Twarz jej posmutniała.

Zaczęła go przepraszać.

Przerwał jej, mówiąc, że wszystko jest w porządku, i że Bill sobie

poradzi. Potem złożył jej życzenia świąteczne. Już wiedział, zachował się
jak ostatni łajdak. Nie chciał ranić Lauren, ale w ostatecznym rozrachunku
wyjdzie im to na dobre, był tego pewny. Nie mógł jej nic zaoferować – ani
przyjaźni, ani mądrości, ani zaangażowania uczuciowego – i chciał, by to do
niej dotarło.

background image
background image

Rozdział 7

– Eileen, w tym roku przeszłaś samą siebie – stwierdził ojciec Lauren,

patrząc na zawieszoną na ścianie plastikową rybę.

– No cóż, doskonale wiesz, jak trudno jest kupić ci prezent – odparła bez

cienia skruchy. – Więcej już nawet nie będę próbowała. Od tej pory będziesz
otrzymywać ode mnie wyłącznie najświeższe ploteczki.

John roześmiał się wesoło, a potem powiedział tak, jakby to był

uciążliwy obowiązek:

– No cóż, myślę, że powinniśmy teraz zasiąść do kolacji. Pracownicy

firmy cateringowej zostawili wszystko w podgrzewaczach, wystarczy, że
nałożymy potrawy na talerze.

Szesnaście lat temu Boże Narodzenie było zupełnie inne. Matka Lauren

przywiązywała wielką wagę do świąt i jeśli nie mogła ściągnąć całej
rodziny, zapraszała przyjaciół. Zmarła dwudziestego ósmego grudnia, kiedy
Lauren miała zaledwie piętnaście lat. Od tamtej pory święta Bożego
Narodzenia w domu Van Shuylerów zawsze były ciche.

Lauren doskonale to rozumiała, dlatego nigdy nie czyniła ojcu

wymówek. Lecz w tym roku ogarnął ją płomień buntu i przyrzekła sobie, że
następne Boże Narodzenie będzie inne.

Wtedy będzie miała dziecko. Dziecko, które będzie raczkowało lub

próbowało chodzić, pochłonięte kolorowymi ozdobami choinkowymi i
lampkami, ciągle wkładające coś do buzi.

Jej dziecko spędzi święta Bożego Narodzenia tak jak Jesse i Corey

Lachlanowie. Będzie wielka, pachnąca, sięgająca sufitu, bogato przystrojona
choinka, świąteczna kolacja, gromada gości i wizyta Świętego Mikołaja.

No, byle obyło się bez okrzyków przerażenia na widok mężczyzny w

czerwonym stroju. Lauren uśmiechnęła się na wspomnienie szczerych słów
synków Daniela.

– Nie chcę widzieć Świętego Mikołaja! Nie chcę widzieć Świętego

Mikołaja!

A potem z bólem serca przypomniała sobie sugestię wypowiedzianą

minutę później przez Daniela. Nie spodziewała się, że odtrąci ją w taki
sposób. Myślała, że między nimi wszystko dobrze się układa. Trzymali się

background image

granic, które sami wytyczyli. Miała nadzieję, że zostaną przyjaciółmi.

Lecz obojętna mina i chłodny ton, kiedy się do niej zwrócił, sprawiały

wrażenie celowych. A Lauren nie mogła sobie przypomnieć, żeby słowem
lub czynem zasłużyła na takie traktowanie. To on pierwszy zaproponował,
żeby chodziła do jego kościoła. Ona tylko pozostała na dziecięcej zabawie
świątecznej, gdzie tak naprawdę nie było dla niej miejsca. Patrzyła, jak
Daniel radzi sobie ze swoimi malcami. W przyszłości chciałaby mu
dorównać. I to wszystko.

Przynajmniej nie będę musiała na niego patrzeć przez kilka dni,

pomyślała, siadając do kolacji z ojcem i Eileen.

Pomyliła się!
Musiała pożegnać się z tą pocieszającą myślą godzinę później, kiedy

zadzwonił telefon. Jej ojciec podniósł komórkę, udzielił kilku lakonicznych
odpowiedzi, a potem powiedział Lauren:

– To ktoś z Metropay Parking. – Rozpoznała nazwę koncesjonowanej

firmy zarządzającej parkingiem obok korporacji Van Shuylerów. – Ktoś
namalował graffiti na ścianach wokół twojego miejsca.

– Tego, gdzie stał mój samochód, kiedy przecięto opony? Od tej pory z

niego nie korzystałam.

– Najwidoczniej ten facet o tym nie wie. – Jej ojciec znowu podniósł

komórkę.

– Chcesz wezwać policję?
– Nie, zadzwonię do Daniela. Mam tego dosyć. Policja nawet nie

wszczęła porządnego śledztwa w tej sprawie. A Daniel może tu przyjechać i
wtedy porozmawiamy o tym, co się stało.

– Tato, jest Boże Narodzenie! Odłóż telefon.
– Myślisz, że Daniel jeszcze nie zjadł kolacji?
Podeszła i objęła go.
– Przypomnij sobie, tato – powiedziała cicho. – Czy pamiętasz stosy

papieru do pakowania i małych kuzynów z zarumienionymi policzkami i
lepkimi od słodyczy wargami? Pamiętasz zapach potraw, nie
przywiezionych na zamówienie, lecz tych, które mama sama ugotowała?
Pamiętasz głupie gry, którymi wuj Pete starał się zabawić dorosłych, i
Olimpiadę Balonową, którą urządził w piwnicy dla dzieci?

– Tak. Tak, oczywiście, pamiętam to wszystko – odparł ochryple.
– Zerwaliśmy kontakt z rodziną mamy, kiedy wuj Pete przeprowadził się

background image

do Chicago. Ale wiesz co? Gdzieś tam są ludzie, którzy nadal razem
spędzają Boże Narodzenie i wiem, że Daniel jest jednym z nich. Nie możesz
prosić go, żeby przyjechał tu dzisiaj i dyskutował o sprawach zawodowych!

Ojciec Lauren milczał jakiś czas. Później niezdarnie przytulił jej głowę

do policzka i poczuła znajomy zapach jego płynu po goleniu. W końcu
odpowiedział szorstko:

– Zrozumiałem, o co ci chodzi. Za rok nasza rodzina powiększy się o

twoje dziecko. Wtedy inaczej spędzimy Boże Narodzenie. Czy przynajmniej
pozwolisz mi zatelefonować do Daniela?

– A będziesz mógł zapomnieć o całej sprawie, jeśli nie pozwolę?
– Nie. Wiesz, że nie zapomnę. Za wiele dla mnie znaczysz, Lauren, i

niedobrze mi się robi na samą myśl o grożącym ci niebezpieczeństwie.

– W takim razie zadzwoń. Nie rozmawiaj jednak za długo. A co w ogóle

głosiły te napisy na murze?

– Facet z Metropay nie chciał powiedzieć. Najwidoczniej było to coś

naprawdę nieprzyzwoitego. – Podniósł telefon komórkowy, wystukał numer
i poinformował Daniela, co się stało.

Następnie milczał przez minutę lub dwie, mruknął coś niezrozumiałego i

nagle powiedział:

– Przywieź też swoich chłopców. Nie, będziecie mile widziani.

Poszukam zabawek w piwnicy i z przyjemnością znowu zobaczę tu dzieci.
Dziękuję, Danielu. Spotkamy się mniej więcej za godzinę.

Chwilę potem z kamienną twarzą wytrzymał gniewne spojrzenie córki.
– To był jego pomysł.
– Mogłeś się nie zgodzić!
– Chcę, żeby był tutaj, Lauren. Potrzebuję jego oceny sytuacji.
Lauren powstrzymała się od gwałtownego protestu i czekała na to, co

nieuniknione.

– Masz rację – przytaknęła półtorej godziny później.
– Są nieprzyzwoite.
Daniel wstąpił do garażu w drodze przez miasto i zrobił kilka zdjęć

napisów wykonanych czerwonym sprayem. Jego synkowie budowali wieże
z klocków w salonie, pod czujnym okiem Eileen, kiedy pozostała trójka
dorosłych odbyła to, co John Van Shuyler nazwał „naradą kryzysową".

Zaparzył kawę i siedzieli teraz w jego gabinecie, pełnym książek o

północnoamerykańskiej faunie i florze.

background image

– I myślę, że masz rację, John. Popchniemy sprawę do przodu, jeśli

zapomnimy o policji – oświadczył Daniel. – Dla nich to błahostka, na którą
szkoda czasu. Chcę przeanalizować znane fakty i wyciągnąć z tego wnioski.

Może coś wpadnie mi do głowy.
Lauren wiedziała, że Daniel i tak pracuje nad tą sprawą. Nie miała

jednak pojęcia, że już tak dobrze się do tego przygotował. Rozłożył wydruk
z datami wszystkich listów, stempli pocztowych na kopertach, treścią listów
wraz z charakterystycznymi sformułowaniami, oraz informacjami, jakie
mieli o innych incydentach. O przeciętych oponach, włamaniu do szafy z
dokumentami, a teraz jeszcze o wulgarnych napisach.

– Jeśli jest w tym jakaś prawidłowość, to nie rzuca się w oczy –

podsumował Daniel.

– Chyba tylko to, że ten facet dba o to, żebym dobrze zapamiętała dni

świąteczne – skomentowała Lauren. – Przeciął opony nazajutrz po Dniu
Dziękczynienia.

Jej ojciec roześmiał się.
– Zanotuj to w twoim zestawieniu, Lock. Ten typ nie lubi indyków.
– Chyba to zrobię, ponieważ moje zestawienie składa się z niewielu

faktów – odparł Daniel. – Firma Bena miała w przybliżeniu szesnaście
tysięcy inwestorów, rozproszonych w całych Stanach Zjednoczonych.
Sądząc po stemplach pocztowych, listy wysłano z sześciu różnych miejsc. Z
dwóch różnych urzędów pocztowych tu w Filadelfii, dwóch w pobliżu
Bostonu, jednego w Nowym Jorku i jednego w małym mieście w
Connecticut. Na trzech listach są odciski palców, należące do trzech różnych
osób. Mogłyby się przydać, ale policja nie ma ich w kartotece. – Bezradnie
wzruszył ramionami.

– Nie masz żadnego przeszkolenia w tej dziedzinie, prawda? – zapytał

ojciec Lauren.

– Nie, nie mam. Moja specjalność to zapobieganie przestępstwom, a nie

tropienie przestępców. Powinieneś wynająć prywatnego detektywa.

– Nie chcę tego zrobić. Jeszcze nie. – John Van Shuyler wstał i zaczął

nerwowo krążyć po pokoju. – Czy wspomniałaś Benowi o tej sprawie,
Lauren?

– Nie, prawie wcale się nie kontaktujemy. Nadal czekam na jego decyzję

odnośnie kontaktów z dzieckiem.

– Powinnaś powiedzieć mu o wszystkim. Może to go zmusi do zrobienia

background image

chociaż małego kroku we właściwym kierunku.

Pokręcił powoli głową, jakby nie mógł znieść ogromu wad Bena

Devesona. Lauren znowu poczuła przypływ determinacji, jak zawsze, kiedy
jej tata wydawał się zagubiony. Poradzi sobie z Benem, bez względu na
wszystkie okoliczności. Da sobie radę z tajemniczym prześladowcą. Ben nie
musi o tym wiedzieć. Przecież świetnie jej idzie.

– Pójdę się zdrzemnąć – ciągnął John. – A co do was.
to może wzięlibyście tych malców na spacer? Lauren, wyglądasz, jakbyś

potrzebowała świeżego powietrza.

Zgoda, ale wolałabym uniknąć towarzystwa Daniela...
Nie powiedziała tego głośno, lecz tylko skinęła głową. Tata wyglądał na

zmęczonego. Ta cała sprawa bardziej go martwiła, niż chciał to okazać.

– Ubiorę się i możemy iść – zwróciła się do Daniela.
– Zostawiłem kombinezony chłopców w samochodzie.
– Zajmę się dziećmi podczas spaceru, pobiegam z nimi, żebyś mógł

spokojnie pomyśleć nad sprawą. Tata ma rację, przyda mi się łyk świeżego
powietrza.

– Nie uważam, że mogłabyś dogonić coś szybszego od gąsienicy –

powiedział Daniel do Lauren, kiedy jej ojciec wyszedł z pokoju.

– Miał nadzieję, że zasłuży na jej śmiech, ale Lauren tylko uniosła brwi.

Była rozgniewana czy tylko czujna? Miała prawo do obu reakcji po tym, jak
ją wczoraj potraktował. Wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju, jednak
nie wiedział, jak rozegrać te sprawę. Przeprosić Lauren? Nie, musiałby wdać
się w bardzo nieprzyjemną rozmowę. A może ją pocałować?

O, tak, to wspaniały pomysł, szepnął jego wewnętrzny głos.
Nie.
Ile razy próbował określić swój stosunek do Lauren? Nie chciał znowu

tego powtarzać, bo zawsze ponosił klęskę. Na pewno w jakimś momencie
ich wzajemne stosunki po prostu muszą się poprawić. Statki na wzburzonym
morzu w końcu zawijają do portu. Świt nadchodzi nawet po najciemniejszej
nocy. W pewnym momencie przestanie pragnąć Lauren, może nawet zacznie
jej ufać, może nawet zostaną przyjaciółmi.

Rozwiąż ten problem, wtedy będziesz mógł zniknąć z życia Lauren.

Znajdź tego faceta, nakazał sobie i mimo woli uśmiechnął się.

Tak jak Lauren intuicyjnie wyczuwał, że to jest mężczyzna. Ale kto to

taki?

background image

Na dworze policzki chłopców wkrótce zaczerwieniły się z zimna.

Dreptali wolniej niż zwykle, gdyż puchowe kombinezony krępowały ich
ruchy. Tydzień temu w tej okolicy spadło dużo śniegu i wszędzie były
zaspy.

Śnieg zachwycił malców. Piszczeli i śmiali się z radości. Lauren dzielnie

się z nimi bawiła. Ulepili kilka śnieżek i bardzo małego, niezgrabnego
bałwana. Ojciec Lauren przyniósł stare sanki z czerwonego plastiku, na
których zmieścili się obaj chłopcy.

Daniel zdał sobie sprawę, że obserwuje te harce na śniegu z szerokim

uśmiechem.

Dlaczego musi na nią patrzeć? Dlaczego Lauren zawsze tak szybko

odwracała oczy, gdy zobaczyła, że on ją obserwuje? W pewnym momencie
potknęła się i omal nie runęła w śnieg. Daniel rzucił się ku niej, ale ona
potrząsnęła głową.

– Nic mi nie jest. Ostatnio mam kłopoty z zachowaniem równowagi.
– Jesteś pewna? Chcesz wejść do domu?
– Nic mi nie jest – powtórzyła, podnosząc głowę i posyłając mu

buńczuczny uśmiech.

Chcę dopaść tego drania dla niej, uświadomił sobie nagle. To nie ma nic

wspólnego z chęcią wyniesienia się z jej życia. Ta kobieta już dość
wycierpiała, również przeze mnie. Jednak nie zgorzkniała, nie załamała się.
Tak, chcę zrobić to dla niej.

– Rękawiczki chłopców są zupełnie mokre. Chyba pora wracać do domu

– powiedziała.

– To jakiś smarkacz. To musi być jakiś dzieciak. Tylko wtedy można

dopatrzyć się w tej sprawie odrobinę sensu.

Przez chwilę Lauren nie zrozumiała, o co mu chodzi, ale potem spojrzała

uważnie na Daniela.

Jego ciemne oczy błyszczały, a na twarzy malował się nie znany jej

wyraz triumfu. Dosłownie tryskał energią. Wydawał się jakiś większy i
silniejszy. Stał nieruchomo, po chwili uderzył pięścią w rozwartą dłoń.

– Chodzi ci o tego faceta – domyśliła się.
– Tak. – Nachylił się i zdjął Jesse'emu rękawiczki. – Tak, masz rację,

chłopcom prawie zamarzły palce. Pora zakończyć spacer.

Podniósł obu malców, którzy jak zwykle ulokowali się na jego biodrach.

Corey zaczął popłakiwać i Daniel zapytał:

background image

– Czy możesz szybko odwrócić ich uwagę?
– Obiecać im gorącą czekoladę z pianką?
– Słyszeliście to, chłopcy?
– Przepraszam, powinnam była wcześniej spojrzeć na ich rękawiczki.
– Nic im nie będzie. Chcę jeszcze pomyśleć o sprawie. Na głos, jeśli

pozwolisz.

– W porządku, jestem tym głęboko zainteresowana, co chyba

zrozumiałe.

A jeszcze bardziej tobą, Danielu, dodała w duchu. Fascynowały ją jego

ruchy, urzekała mimika. Na przykład mrużył oczy i wysuwał lekko język,
gdy nad czymś rozmyślał. Sposób, w jaki zajmował się synkami i w tym
samym czasie zastanawiał się nad sprawą. Podobno mężczyźni nie umieją
opiekować się dziećmi tak jak kobiety, ani robić kilku rzeczy jednocześnie.
Przypuszczała, że Daniel musiał się tego nauczyć.

– Prawdopodobnie studiuje w college'u – powiedział. – Nie jest taki

bystry i obyty, za jakiego chciałby uchodzić w naszych oczach. Być może
rzeczywiście próbował się włamać do waszych kont bankowych, ale nie
udało mu się.

– Na szczęście.
– W takim razie to przeciętniak. A to oznacza, że nie jest niebezpieczny.
– A jego motywy? Podaj mi jednego z twoich malców. Będzie ci

wygodniej.

– Poradzę sobie. – Prawie dotarli do domu. – Posadzę ich przy kominku,

a ty tymczasem przygotujesz dla nich gorącą czekoladę.

– Ty też się napijesz?
– Tak, poproszę. Wiesz, dlaczego myślę, że to dzieciak z college'u?
– Dlaczego?
– Na ślad naprowadziły mnie twoje słowa, że on chce. abyś dobrze

zapamiętała dni świąteczne. Pewnie mieszka w Filadelfii, ale uczy się gdzie
indziej. Prawdopodobnie w Bostonie. Osobiście pojawia się w twoim życiu
tylko podczas wolnych dni. Dla niego to zabawa, nie zajmuje się tym przez
cały czas. W każdym razie taka jest moja teoria. Oczywiście mogę się mylić.

Weszli przez boczne drzwi i Lauren zaprowadziła wszystkich do salonu.

Daniel postawił synków przed kominkiem, a oni wyciągnęli zziębnięte
rączki w stronę ognia.

– To dzielni malcy – oświadczyła Lauren. – Myślałam, że będą płakać.

background image

– Tak, to fajne dzieciaki – rzucił od niechcenia, a potem uśmiechnął się

od ucha do ucha.

Lauren odpowiedziała mu równie szerokim uśmiechem i mruknęła:
– Uważaj, bo uwierzę, że ich nie uwielbiasz!
– W porządku, nie naciskaj. Oni są wyjątkowo fajni.
– Czuję się tak, jakbym rozwiązał sprawę – dodał. – A nie powinienem.
– Jeśli o mnie chodzi, jestem pod wrażeniem.
– Nadal właściwie nic nie wiemy – upierał się, rozbierając chłopców.
– . Gorąca czekolada? – zapytał Jesse z nadzieją.
– Prawie trafiłeś w dziesiątkę, kolego. Po prostu musimy zdecydować,

którym tropem ruszymy – powiedział Daniel.

– A jest ich dużo, prawda? – Lauren przyzwyczaiła się do dość nagłych

zwrotów konwersacji i była bardzo dumna z tej nowej umiejętności. –
Znacznie więcej niż mieliśmy parę godzin temu. Za minutę włożę je do
suszarki – dodała, biorąc wilgotne kombinezony.

– Musimy przekonać policjantów, żeby tak na to spojrzeli i zaczęli

działać.

Malcy wypili czekoladę i natychmiast zrobili się senni. Lauren trzymała

Jesse'ego na kolanach, powoli sączyła czekoladę i obserwowała płomień w
kominku.

Chłopiec miał delikatną cerę i jedwabiste włosy. Nie zauważył, że

Lauren mu się przygląda. Impulsywnie pocałowała go w policzek. Miała
wrażenie, że dotknęła ustami ciepłego atłasu. Czy jej własne dziecko będzie
takie doskonałe, takie inteligentne, takie szczęśliwe?

Wyglądało na to, że Daniel nie śpieszy się do domu. Wyciągnął się

wygodnie na kanapie. Lauren siedziała na fotelu. Po jakimś czasie malcy
położyli się na dywaniku przed kominkiem i niebawem zasnęli,
zahipnotyzowani przez tańczące płomienie.

– Jak długo będą spali? – zapytała.
– Dwie godziny, jeśli im pozwolę. Ale potem nie zasną aż do północy,

więc może dam im tylko godzinę. Posłuchaj, pozwoliłem na to tylko
dlatego, ponieważ chciałem z tobą spokojnie porozmawiać.

– O tym facecie? Ja raczej...
– Nie, nie o nim.
– Najchętniej bym o nim zapomniała – dodała.
– Wiem. Chciałem porozmawiać o naszym wczorajszym spotkaniu.

background image

Oświadczyłem, że powinnaś już wyjść, bo Bill przez ciebie spóźni się na
świąteczną kolację. To było... bardzo nieuprzejme i za to chciałem cię
przeprosić. Wybaczysz mi?

Miała dwie możliwości. Przyjąć przeprosiny lub je odrzucić.
– Właściwie nie rozumiem, co cię wtedy ugryzło?
Po pełnej napięcia chwili odpowiedział w końcu:
– Nie wiem. – Miał obojętną minę, zniechęcającą do zadawania dalszych

pytań, a szczególnie tych najbardziej kłopotliwych.

Lauren doznała tak wielkiego zawodu, że na chwilę zaniemówiła.

Kłamał, i to ją zabolało. Lecz dobrze ukryła te uczucia.

– Daj mi znać, kiedy będziesz wiedział. Wpatrzył się w ogień.
– Tak, zrobię to.
Kolejna wymówka... Rozgniewać się? Zignorować jego zachowanie,

przejść nad tym do porządku dziennego? A może okazać wściekłość?

Poruszył się na kanapie i mruknął:
– Dam ci znać, Lauren, kiedy zrozumiem, dlaczego uczucia, jakie żywię

do ciebie, tak mnie przerażają. Na razie „nie wiem" musi ci wystarczyć.

– Dobrze – odparła lekkim tonem, jakby to nie miało żadnego znaczenia.
Rzecz w tym, że obchodziło ją wszystko, co miało choćby najmniejszy

związek z Danielem Lachlanem. Walczyła z tym, lecz była skazana na
przegraną.

– Ta teoria się nie potwierdziła. – Daniel podniósł glos, żeby zagłuszyć

krzyki chłopców. Ścisnął mocniej słuchawkę telefonu.

– Przepraszam, nie zrozumiałam – odpowiedziała Lauren.
– Nie, to ja przepraszam za moich chłopców. – Zamknął nogą drzwi

kuchni i od razu zrobiło się ciszej.

– Nigdy nie przepraszaj za swoich synków, Danielu – powiedziała

ciepło, lekko zachrypniętym głosem. – Są wspaniali i kocham ich.

To nie była rzucona od niechcenia uwaga. Daniel zrozumiał, że Lauren

mówi prawdę. Na myśl o tym ogarnęło go dziwne uczucie, ale nie miał
czasu, żeby je przeanalizować. Z trudem wrócił do tematu rozmowy.

– Chciałem ci powiedzieć, że przed chwilą zadzwonili do mnie z policji.
– Tak? Mów!
– Nie mam dobrych wieści, Lauren. Policjanci sprawdzili wszystkich

inwestorów Bena na terenie Filadelfii i w jej pobliżu. Moja teoria zawaliła
się jak domek z kart. Nikt z nich nie miał dzieciaka w college'u w Bostonie.

background image

Najbardziej pasował student z Waszyngtonu. Przesłuchali – go i od razu
wypuścili. To nie mógł być on. Przepraszam cię, chyba się wygłupiłem.

Westchnął i zaklął pod nosem.
– To okropne! W zeszłym tygodniu naprawdę byłem pewien, że

wpadłem na właściwy trop.

– To nie twoja wina. Może to tylko zbieg okoliczności, że wszystkie

incydenty miały miejsce tuż przed świętami.

– Nie sądzę, że chodzi o zwykły zbieg okoliczności. Gdybym wiedział,

co się za tym kryje...

– Przestali się zadręczać.
– Przyjadę po ciebie trochę później. Moja matka będzie mogła zjawić się

u mnie dopiero o siódmej.

– Odwołaj to. jeśli chcesz – zaproponowała natychmiast, bez chwili

wahania.

– Nie chcę. Twój tata życzył sobie, żebym cię zawiózł na bal

sylwestrowy korporacji Van Shuylerów i zamierzam to zrobić. Będę tak
uważnie badał teren, pilnował twoich pleców i obserwował każdego, do
kogo się odezwiesz, że uznasz to za najgorszy wieczór w życiu. Ale
przynajmniej będę robić to, co do mnie należy. I odwiozę cię całą do domu.

Roześmiała się i Daniel poczuł się dziwnie usatysfakcjonowany.
Dlaczego tak reaguje na tę kobietę? Tyle razy ją zawiódł, a teraz puszył

się. ponieważ zdołał ją rozweselić? Przypuszczał, że Lauren nie dotrwa do
końca zabawy. Prawdopodobnie wyjdą z balu jeszcze przed dziesiątą.

Gdy ją zobaczył, od razu zrozumiał, że poczynił błędne założenie.
Wyglądała fantastycznie w czarnej sukni na ramiączkach. Powitała go

olśniewającym uśmiechem, a niebieskie oczy błyszczały jak dwie gwiazdy.

– Dostałaś z opóźnieniem jakiś prezent gwiazdkowy czy wygrałaś los na

loterii – zapytał, unosząc brwi.

– Przekonałam samą siebie do zmiany nastawienia – odparła, podnosząc

małą, elegancką torebkę i zarzucając czarny szal na ramiona. Jej głos
brzmiał stanowczo, ruchy sprawiały wrażenie zdecydowanych. – W tym
roku urodzi się moje dziecko. Zamierzam zapewnić mu dobry start. Nie dam
się zastraszyć.

– Niewiele rzeczy przyjmujesz potulnie, prawda?
– Jestem uparta i nie poddaję się łatwo – zgodziła się z nim, zamykając

drzwi mieszkania.

background image

Zeszli po schodkach do zaparkowanego na rogu ulicy samochodu

Daniela.

– Chyba znasz opowieść o dębie i o trzcinach? – ciągnęła. – Trzciny gną

się podczas burzy i dzięki temu są w stanie przetrwać każdą nawałnicę. Dąb
stoi prosto, lecz bardzo silny wiatr może go wyrwać z korzeniami i
zniszczyć.

– Spodziewasz się, że zostaniesz wyrwana z korzeniami? – zapytał.
Noc była zimna i strumyki wody w rynsztokach zamarzły. Daniel

otworzył przed Lauren drzwi samochodu, a potem przytrzymał jej łokieć,
ponieważ było ślisko. Poczuł zapach jej perfum – mieszanki jaśminu i
kwiatów pomarańczy. Do tej pory powinien już się uodpornić na ten aromat,
lecz tak się nie stało. Wręcz przeciwnie, ta woń coraz silniej działała na jego
zmysły.

– Po prostu chciałabym nauczyć się trochę bardziej płynąć z prądem –

powiedziała. – Skoro inni potrafią, ja też powinnam spróbować. – Wsunęła
się na miejsce pasażera z zaskakującym wdziękiem i gracją, pomimo ciąży i
długiej, fałdzistej sukni.

– Czy właśnie to robiłaś na parafialnej zabawie w dzień Bożego

Narodzenia? – zapytał, przypominając sobie nagle wyraz jej twarzy.
Zmarszczone brwi, pochmurne, niepokojące spojrzenie. Wtedy go
przeraziła. Ale być może źle zinterpretował jej zachowanie.

– Tak przypuszczam – potwierdziła. – Prawdopodobnie. Tylko to czyste

szaleństwo, gdyż równie dobrze mogłabym uczyć się gry na fortepianie,
oglądając koncert wirtuoza. Ejże, jak zeszliśmy na ten temat?

Utkwiła w nim oskarżycielskie spojrzenie, kiedy uruchamiał silnik.

Daniel roześmiał się i podniósł ręce z kierownicy, czując, jak z serca spada
mu olbrzymi, ciężki głaz. Próbowała uczyć się opieki nad dziećmi,
obserwując go? To naprawdę było... dziwne. Co mógł na to odpowiedzieć?

– To nie moja wina – oznajmił. – Zadałem tylko jedno proste pytanie o

sposób, w jaki reagujesz na to, co przynosi ci życie.

– To pytanie wcale nie było proste – zaprzeczyła – ale osobiste i

przenikliwe. Po takim pytaniu przyszła matka ma zamęt w głowie.
Dzisiejszej nocy chcę się dobrze bawić, nie zapominaj o tym!

– Czy to część moich zawodowych obowiązków? Mam sprawić, żebyś

się dobrze bawiła?

– Właśnie tak, panie Lachlan!

background image

– Obrzucił ją szybkim spojrzeniem i zobaczył, że podniosła wysoko

głowę i że ma zaróżowione policzki.

– Ojej, pani Van Shuyler, zastanawiam się, czy podołam tak trudnemu

zadaniu! – powiedział cicho.

– W razie potrzeby udzielę panu kilku lekcji.
– A właściwie to jak zamierza pani to zrobić?
– A jak pan sądzi, panie Lachlan?
– No cóż... przypuszczam, że mogę podsunąć pani parę pomysłów?
Więc może ona też lubiła flirtować? Oto poznał kolejną cechę

osobowości Lauren Van Shuyler. Zaczynał zbyt wiele oczekiwać od tego
balu.

Bal sylwestrowy był największym wydarzeniem towarzyskim w

Korporacji Van Shuylerów. Ojciec Lauren pojawił się tylko na krótko,
wyszedł przed dziewiątą trzydzieści. Dlatego to Lauren musiała pełnić
obowiązki gospodyni. Robiła to ze stylem i gracją. Częściowo była to
nabyta umiejętność, ale przede wszystkim wrodzona intuicja, a tego nie
można się nauczyć.

Idąc tuż za nią, Daniel obserwował, jak Lauren taktownie rozmawia z

gośćmi, jak stara się zapamiętać wszystkie nazwiska. Prawie nie zwracała na
niego uwagi, co początkowo bardzo mu odpowiadało.

Jednak w miarę upływu czasu to zadowolenie przeradzało się w inne,

znacznie mniej przyjemne uczucie.

W porządku, Lauren musiała pogawędzić z żoną głównego księgowego.

Dopilnować, żeby jeden dyrektor porozmawiał z drugim dyrektorem.

Ale czy rzeczywiście musiała go skąpo obdzielać zdaniami typu: „Zjedz

coś, jeśli masz ochotę, Danielu", „Możesz znaleźć sobie partnerkę i
potańczyć. Nie musisz chodzić za mną krok w krok. Poradzę sobie".

Jedzenie i taniec nie należały do jego obowiązków. Musiał towarzyszyć

Lauren.

– Twój tata polecił mi dopilnować, żebyś nie przesadziła! – warknął jak

rozjuszony niedźwiedź. Było teraz około wpół do jedenastej.

– Przecież nie przesadzam – odparła.
– Nie usiadłaś nawet na chwilę i prawie nic nie jadłaś.
– Zjem później, kiedy porozmawiam ze wszystkimi.
– Jeżeli jeszcze zostanie coś do jedzenia i jeśli będziesz miała dość sił,

żeby podnieść widelec. Jesteś w dziewiątym miesiącu ciąży.

background image

– Czuję się świetnie. – Odeszła, i zmieniła ton. – Phil? Jak się czujesz?

Czy Cindy przyszła z tobą?

Daniel oparł się o ścianę i patrzył, jak Lauren idzie dalej. Ciekawe, czy

zauważy, że przestał jej towarzyszyć? Najwidoczniej spostrzegła to w
końcu, ponieważ odnalazła go po dwudziestu minutach i powiedziała:

– Teraz mogę coś zjeść. Przyłączysz się do mnie?
– Tylko po to, żeby dopilnować, abyś wreszcie usiadła.
– Hej, ukradłeś mi moją kwestię! Zamierzałam powiedzieć dokładnie to

samo!

– No dobrze...
Zapomniał języka w gębie i nic innego nie przyszło mu do głowy. Co się

z nim dzieje? Zwykle nie brakowało mu słów. Zazwyczaj nie zachowywał
się jak zawodowy ochroniarz i nie obserwował klientów w ponurym
milczeniu i z zaciętą miną.

Jeśli Lauren poczuła się urażona, nie dała nic po sobie poznać. Jadła z

apetytem, uśmiechając się pogodnie.

– Nie dostaniesz mdłości od smażonych warzyw?
– Ejże, Lock, stary kumplu! Tak może zabawiać dziewczynę

szesnastolatek.

Ponownie spróbował wszcząć rozmowę, tym razem o muzyce. Z wysiłku

aż rozbolała go głowa, zdołał jednak wykrztusić:

– Nie chciałabyś zatańczyć?
– Bałam się, że już nigdy o to nie zapytasz – odparła.

background image

Rozdział 8

Dlaczego to powiedziałam? Co też wpadło mi do głowy, rozpaczała w

duchu Lauren.

Dopóki nie zasiedli z Danielem do kolacji, Lauren wykonała większą

część obowiązków przypadających na ten wieczór. Zwykle robił to jej ojciec
jako szef korporacji. Teraz scedował obowiązki na Lauren.

– Baw się dobrze, ale pamiętaj, żeby najpierw porozmawiać ze

wszystkimi, z którymi powinnaś – powiedział córce.

W końcu uznała, że tę część uroczystości ma już za sobą. Potem nagle

zauważyła, że nie ma przy niej Daniela. Jeszcze niedawno szedł za nią w
odległości kilku kroków, czujny jak zawsze. Zatęskniła za nim. Odkąd
przywiózł ją tu samochodem, nie żartował z nią ani nie flirtował, ale to jej
zupełnie nie przeszkadzało. Wszyscy inni dzielili się nowinami, żartowali,
zadawali pytania. Milczenie Daniela uspokajało, dodawało otuchy. Podobnie
było przy kolacji. Nie przeszkadzało jej, że mówił tak mało.

Lecz później, kiedy opróżnili talerze, Daniel nadal nic nie powiedział,

poza paroma banałami, które, sądząc po jego ponurej minie, były tylko stratą
czasu. Uznała więc, że jej ochroniarz wróci do rogu sali. żeby ją
obserwować. Nie chciała tego. Na tę myśl serce w niej zadrżało.

Zamiast tego Daniel poprosił ją do tańca i wypaliła wtedy całą prawdę.

Tak, rzeczywiście bała się, iż nigdy jej nie zaprosi.

Chciała, żeby to zrobił.
To chyba prawdziwy cud, że tak się stało.
Oboje przeszli niezdarnie na środek parkietu. Ona była w dziewiątym

miesiącu ciąży, więc nic dziwnego, ale Daniel? Chyba że wcale nie miał
ochoty na taniec. Po prostu starał się być uprzejmy i...

Ramię Daniela, ciężkie i ciepłe, objęło nagie ramiona Lauren. Drugie

zatrzymało się na wysokości jej talii. Instynktownie przytuliła się do niego,
słysząc jego miarowy oddech, czując ciepło jego ciała.

– Lauren...
– Nic nie mów. Już przegadałam pół nocy.
– Dobrze. – Oparł podbródek o jej włosy.
Nie mogła uwierzyć, że północ nadeszła tak szybko. Piosenkarz skończył

background image

tęskną pieśń o miłości i oświadczył:

– Teraz odliczamy. Nie mam czasu na długą przemowę. Dziesięć,

dziewięć, osiem...

Lauren podniosła głowę i zamrugała powiekami.
– Nie pocałuję cię – powiedział Daniel nieoczekiwanie dla siebie

samego.

– Nie?
Nie widziała oczu Daniela, bo przesłonił je rzęsami. Nie wiedziała, o

czym myślał. Postanowił, że jej nie pocałuje... Dziwne, bo jego usta ułożyły
się właśnie do pocałunku.

– Cztery, trzy, dwa...
– Zrobię to – oświadczył. – Zrobię to.
– Tak. – To znacznie lepszy pomysł!
– Szczęśliwego Nowego Roku!
– Przepraszam – wymamrotał. – Ja...
– Proszę! Och, proszę!
Dotknął ustami warg Lauren, rozchylając je. Potem cofnął się, a Lauren

zaprotestowała cichym jękiem.

– Zawiozę cię do domu – powiedział.
– Nie rób tego.
– Jestem doradcą do spraw bezpieczeństwa w korporacji Van Shuylerów.

– Zacisnął zęby. – Nie mogę tego zrobić na oczach wszystkich
pracowników. Zabieram cię do domu.

– Gdzie nikt nie będzie widział, jak mnie całujesz? – Objęła go mocniej.
– Nie to miałem na myśli.
– Wiem, ale byłoby miło, gdybyś to zrobił – Nie będę uprawiał z tobą

miłości, Lauren. Pragnę tego. Pragnąłem tego, odkąd po raz pierwszy
trzymałem cię w ramionach siedem miesięcy temu, ale mam tak wiele
powodów, żeby tego nie robić...

– Chcę je usłyszeć.
– Znasz je.
– Przypomnij mi. Dzisiejszej nocy nie pamiętam żadnego z nich.
– Jesteśmy na środku sali balowej, a to nie jest odpowiednie miejsce na

takie rozmowy.

– Może stąd pójdziemy. Chcę stąd odejść. Dość mam tego miejsca,

muszę się odprężyć, zrobić coś łatwego – i przyjemnego. Chcę, żebyś

background image

uprawiał ze mną miłość, Danielu.

– Uprawianie miłości nie jest łatwe.
– To najłatwiejsza rzecz na świecie. Zamykasz oczy, zaczynasz pieścić

partnerkę i to się dzieje. Pragnę tego. – Rozmyślnie położyła rękę na jego
pośladkach, powoli musnęła ustami jego wargi.

Daniel jęknął.
– Możesz to dostać – mruknął. – Jeszcze chwila, a dostaniesz wszystko,

czego pragniesz.

– Tak...
– Lauren, zastanów się nad tym, dobrze się zastanów, jeszcze minutę, a

potem powiedz mi, że się rozmyśliłaś.

– Nie zrobię tego.
– Potrzebujesz mężczyzny, który będzie się o ciebie troszczył, który

będzie cię kochał najbardziej na świecie, a ja nim nie jestem. Nie jestem do
tego gotowy. Nie teraz. Jeszcze nie. W twoim obecnym życiu nie ma dla
mnie miejsca.

Nie wspomniał dziecka Bena, ale nie musiał tego robić. Wiedziała, że o

to mu chodzi.

– Może nawet nigdy nie będę do tego gotowy. Jeśli chcesz znać prawdę,

to prawdopodobnie jest to najważniejszy powód, dla którego nigdy się z
tobą nie skontaktowałem, choć przeżyliśmy wspólnie chwile grozy. Jak
bardzo znienawidziłabyś samą siebie, jak bardzo zaszkodziłabyś przyszłości
twojego dziecka, gdybyś wpuściła mnie dzisiejszej nocy do twojego łóżka?

Mimo to Lauren musiała wpuścić go do swojego domu.
W teorii to nie powinno być problemem. Bywał w jej domu dość często,

sprawdzając zamki i okna, odsłuchując wszystkie nagrane na automatycznej
sekretarce wiadomości.

Ale tej nocy było jakoś inaczej. Powietrze we wszystkich pokojach jak

gdyby zgęstniało. Daniel przeszukał dokładnie pomieszczenia, a Lauren
poszła za nim i przyglądała się, jak on to robi. Odsuwa zasłony, otwiera
szafy, omiata wzrokiem każdy mebel.

Nie mogła tego znieść.
– To chyba nie jest konieczne, Danielu. Przecież wymieniłeś wszystkie

zamki. Wszystkie listy wysyłane są pod adresem firmy.

– Sprawdzę twój pokój.
Ruszyła za nim, rozgniewana jego uporem. Zderzyli się dokładnie w

background image

drzwiach jej sypialni, kiedy Daniel odwrócił się, żeby zadać Lauren jakieś
pytanie.

Jego usta...
Uderzyła go brzuchem w biodro. Odruchowo zamknęła oczy, kiedy

wyciągnął ramiona, żeby ją podtrzymać. Na oślep szukała jego ust i znalazła
je, podnosząc ku niemu twarz w tej samej chwili, gdy położył ręce na jej
ramionach.

– Do diabła, dlaczego tak trudno jest z tym walczyć? – szepnął.
– Ponieważ to jest takie przyjemne.
– To nie wystarczy.
– Wiem. Przestań mi to powtarzać. Przeżyjmy choć kilka chwil

zapomnienia, oboje tego potrzebujemy.

– Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go prosto w usta. Obudziło się

w niej bardzo kobiece uczucie triumfu, kiedy wyczuła reakcję Daniela i
zrozumiała, jak wielką ma nad nim władzę.

Daniel miał otwarte usta, gorące i spragnione. Rozczesał palcami włosy

Lauren, wysuwał gorączkowo spinki. Oderwał usta od jej warg i wtulił w
jedwabiste loki. Kosmyki połaskotały ją w policzek. Daniel pogładził
rękoma ramiona Lauren, a potem ujął w dłonie jej piersi. Sutki natychmiast
stwardniały. Lauren zadrżała, zakołysała biodrami niczym jakaś egzotyczna
tancerka, przywarła do Daniela jeszcze mocniej.

– Och tak, tak, Danielu! – Oddychała płytko, nierówno i drżała na całym

ciele.

– Chcesz, żebym wziął cię do łóżka? Chcesz tego, Lauren? Oderwał usta

od jej warg i wskazał na wielkie łóżko, królujące w sypialni. – Jest tam. Tak
blisko. I cokolwiek słyszałaś, seks jest możliwy nawet w tak zaawansowanej
ciąży. Powiedziano mi też, że to może być naprawdę przyjemne. Jeśli tego
nie chcesz, powiedz mi o tym teraz, zanim nie jest za późno.

Wielkie łóżko było przykryte starą narzutą, którą matka Lauren kupiła na

wyprzedaży. Oddała ją do renowacji, ale narzuta była delikatna i Lauren
bardzo o nią dbała. Starała się nigdy na niej nie siadać.

Jednak ktoś inny okazał się mniej ostrożny.
Zamarła, gdy to zauważyła.
– Rozumiem, że nie chcesz – powiedział Daniel. Nadal mocno ją

obejmował i wyczuwała, że jest tak samo podniecony jak ona. –
Powinienem się z tego cieszyć, prawda? – Nie wyglądał na zadowolonego.

background image

W jego zachrypniętym głosie wyczuła nutę żalu.

– Ktoś tu był – powiedziała, zaciskając usta, by nie drżały.
Przeniósł wzrok na jej twarz.
– Skąd wiesz?
– Poznałam po wyglądzie narzuty na łóżku. Nigdy na niej nie siadam, ale

zrobił to ktoś inny. Tam, koło szarki nocnej. Widzisz, jest pomarszczona i
pęknięta wzdłuż szwu.

– Lauren, nie ma żadnych śladów włamania.
– Ja nie żartuję ani nie mam urojeń.
– A ja nie twierdzę, że się mylisz. To był ktoś, kto miał dostęp do kluczy

po wymianie zamków, ktoś, kto zna kod alarmu i kto bardzo się starał, żebyś
nie zauważyła żadnych oznak jego obecności.

– Masz rację. To niesamowite, prawda? Dlaczego jakiś facet zakrada się

tutaj na palcach... – urwała nagle i chwyciła Daniela za ramię. – Żałuję, że to
powiedziałam. O skradaniu się na palcach. To zbyt okropne. – Wzdrygnęła
się, puściła go, przycisnęła ręce do piersi. – Jak do licha on się tu dostał?

Daniel objął ją ramieniem. Znowu wstrząsnął nią dreszcz, a potem

zapanowała nad emocjami, stłamsiła je siłą woli.

– To okropne – powtórzyła. – I, co gorsza, zupełnie pozbawione sensu!
– Popełniliśmy błąd – odparł Daniel. – To nie jest „ten facet", Lauren.

Mamy do czynienia z dwiema różnymi osobami. – Zaklął. – Ale myliłem się
w przypadku – dzieciaka z college'u. Teraz jestem przekonany, iż mamy do
czynienia z dwiema różnymi osobami.

– Czy dzięki temu mam poczuć się lepiej? – zapytała z irytacją. – Że

dwie osoby dybią na moje życie? Albo na moją bieliznę? Dwie osoby, które
mnie prześladują, przeszukują moje rzeczy! Och, na litość boską, moje
rzeczy!

Ciarki przeszły jej po grzbiecie i odepchnęła ramię Daniela.
– Moje szuflady? Moje szafy?
Większość ubrań trzymała w sąsiadującej z sypialnią garderobie. Lecz w

tym pokoju stała stara, wysoka komoda, gdzie Lauren przechowywała
bieliznę. To była jej słabostka. Uwielbiała kupować bieliznę.

Teraz po prostu wysuwała po kolei każdą szufladę i za każdym razem

odnajdywała dowody, że ktoś grzebał w jej rzeczach, ktoś ostrożny, ale
niezbyt uważny.

Nie powiedziała ani słowa, ale Daniel bez przeszkód czytał w jej twarzy.

background image

– Przypuszczam, że są takie okazje, kiedy opłaca się być pedantyczną

zrzędą – powiedział do Lauren. – W stercie moich bokserek mogłyby
zagnieździć się ptaki, a ja i tak niczego bym nie zauważył. Kimkolwiek byli
ci ludzie, najwidoczniej zdali sobie sprawę, że muszą postępować bardzo
ostrożnie.

– Dlatego to jest znacznie gorsze – odparła piskliwie. Potem głos jej się

załamał. – Wolałabym raczej, żeby wszystko leżało na podłodze, a szuflady
nadal były wysunięte. A tak, to ma w sobie coś osobistego.

Wyciągnęła rękę na oślep i znowu zacisnęła ją na przedramieniu

Daniela, potrzebowała jego siły i spokoju.

On również ją objął. Palce Daniela musnęły delikatną skórę w zgięciu

ramienia Lauren.

– Co chcesz zrobić? Oczywiście znowu zmienimy zamki i kody alarmu,

a ty będziesz musiała strzec swoich kluczy jak angielskich klejnotów
koronnych. Nie zostawiaj torebki na widoku, nawet we własnym domu.
Zmień godziny pracy Bridget. Niech sprząta tylko wtedy, kiedy jesteś w
domu i wcale nie dawaj jej kluczy. Nie zapraszaj przyjaciół. Mogę
przydzielić ochroniarzy, którzy będą pilnowali twojego domu wewnątrz i na
zewnątrz przez całą dobę. Mogę także pomóc ci w przeprowadzce, jeśli
chcesz zmienić mieszkanie.

– Nie.
– Do czego odnosi się to „nie"?
– Do wszystkiego, z wyjątkiem zamków i alarmu. Nie pozwolę nikomu

się zastraszyć. – Wzięła głęboki oddech. – Chcę, żebyś mi pomógł tylko w
jeszcze jednej nowej sprawie.

– Powiedz, o co chodzi. Zrobię to.
– Chcę, abyś pomógł mojej siostrze, Stephanie, urządzić przyjęcie z

okazji urodzin mojego dziecka.

– Co takiego?
– Nie może tego zrobić z Paryża, to chyba zrozumiałe. Zostało mało

czasu, tylko dwa tygodnie. Miała kilka wspaniałych pomysłów, ale ja muszę
wprowadzić pewne zmiany. Nie chcę, żeby tam były wyłącznie moje
przyjaciółki. Chcę, żeby przyszli też ich mężowie i chłopcy. – Kiedy
mówiła, wyczytała z twarzy Daniela, że zrozumiał jej zamiary. – Postawimy
telewizor w piwnicy, żeby mogli obejrzeć mecz piłki nożnej, pić piwo, grać
w pokera lub coś podobnego. – Zamierzam poprosić Bridget, żeby pomogła

background image

w podawaniu do stołu i zaproponować, by wzięła do pomocy kilku
członków swojej rodziny.

– Jesteś pewna? – zapytał ochrypłym, pełnym napięcia głosem. – To ma

być pułapka?

– Raczej szansa dla ciebie, żebyś mógł ich obserwować, zbytnio nie

rzucając się w oczy. Tak, jestem pewna.

– Wiesz, co mówisz?
– Wiem. I ty myślisz o tym samym. To ktoś, kto mnie zna. Ktoś, kogo

uważam za przyjaciela lub przyjaciółkę.

Daniel nie wiedział, kto bardziej hałasuje. Mężczyźni w piwnicy, gdzie

oglądali mecz piłki nożnej, czy kobiety w salonie, które piszczały z
podniecenia i śmiały się, rozpakowując prezenty dla dziecka.

– Weźcie sobie więcej piwa – powiedział do ośmiu odwróconych

plecami mężczyzn, których sylwetki rysowały się na tle rozjarzonego ekranu
telewizyjnego.

Kilku mężczyzn chrząknęło lub odmówiło, ale większość go

zignorowała.

Mężowie lub chłopcy koleżanek Lauren ze szkoły rodzenia i innych

przyjaciółek nie wyglądali tak, jak gdyby mieli jakieś złe zamiary.

Daniel polecił zmienić zamki w domu Lauren na Nowy Rok, prawie dwa

tygodnie temu. Od tej pory Lauren nigdy nie spuszczała oczu ze swojego
jedynego kompletu kluczy. Nie było żadnych śladów świadczących, że ktoś
włamał się do domu. Przyszły jeszcze dwa listy z pogróżkami. Ich zawartość
i specyficzne sformułowania nadal przywodziły Danielowi na myśl jakiegoś
rozgniewanego, rozpuszczonego smarkacza z college'u, który wcale nie był
taki wyrafinowany i obyty w świecie, za jakiego się uważał. Policja
rozszerzyła krąg podejrzanych, przesłuchała kilka osób i nadal nie miała
podejrzanego.

Daniel powoli wrócił na górę, udając, że jest czymś bardzo zaaferowany.

W kuchni Bridget zręcznie nakładała na talerze zimne i gorące dania.
Pomagała jej dwudziestotrzyletnia córka, Trish. Obie uśmiechnęły się do
Daniela i zaprosiły, by spróbował ich potraw. Sprawiały wrażenie bardzo
zajętych, zadowolonych i zupełnie niegroźnych.

Chwycił kilka parujących kąsków i ponownie wymknął się z kuchni,

mówiąc:

background image

– Diabelnie smaczne!
Idąc opustoszałym holem w stronę sypialni, usłyszał głos Lauren,

dochodzący z samego środka gromady gości. I jak zwykle zareagował
przyśpieszonym biciem serca.

– Och, Catrina, to zachwycające! Dziękuję ci!
Lauren z zapałem rozwijała podarunki, które Stephanie układała w stos

na bocznym stoliku. Wraz z pojawianiem się kolejnych gości przybywało
też prezentów. W salonie razem z Lauren było czternaście kobiet.

Daniel wyruszył na dalszy zwiad. W pokoju dziecinnym panowała cisza,

tak samo w gabinecie Lauren. Sypialnia była pusta. Daniel właśnie miał
zawrócić, kiedy z przylegającej do sypialni łazienki dobiegł go jakiś dźwięk.
Drzwi były zamknięte, prawdopodobnie na klucz.

Usłyszał głośny szum spuszczanej wody i mruknął:
– Tak, po to właśnie są łazienki.
Po chwili zawrócił, mijając po drodze łazienkę dla gości. Drzwi toalety

były otwarte. Można było zobaczyć wazon ze świeżymi, czerwonymi różami
stojący na marmurowej toaletce, nieskazitelnie czysty ręcznik dla gości
położony na podgrzewanym wieszaku i koszyczek z mydełkami w kształcie
muszli.

Dlaczego w takim razie ktoś używa prywatnej łazienki Lauren? – zaczął

się zastanawiać gorączkowo Daniel.

Ukradł kilka smakołyków Bridget i oparł się o kuchenną futrynę, skąd

widział dużą część salonu poprzez podwójne drzwi prowadzące do jadalni.
Zapamiętał listę gości i teraz widział wszystkich, z wyjątkiem Catriny
Callahan, Anny Hazelwood i Corinne Alexander. Dwie z nich po prostu
mogły siedzieć w jakimś kącie, poza jego polem widzenia.

Dzisiaj Lauren wyglądała fantastycznie. Rozpuściła włosy, które spadały

jej kaskadą na plecy, oczy jej błyszczały z radości. Ubrana była na różowo,
choć zazwyczaj unikała tego koloru, uważając, że nie licuje on z jej pozycją
zawodową. Teraz miała w sobie coś łagodnego, delikatnego, chwytającego
za serce. Czy dlatego, że myślała tylko o swoim dziecku, zapominając na
krótką chwilę o grożącym jej niebezpieczeństwie?

Ten rozmarzony, senny wyraz twarzy tylko podkreślał jej urodę. Daniel

spróbował sobie wyobrazić, jak będzie wyglądała, gdy po raz pierwszy
weźmie swoje dziecko w ramiona. Nagle zdał sobie sprawę, że chce to
zobaczyć i przestraszył się. Opadły go podobne wspomnienia z jego własnej,

background image

tak niedawnej przeszłości. Przypomniał sobie zobowiązania, małżeńskie
kajdany, nieszczęście, naciski i narastające urazy.

Wróciwszy wolnym krokiem do holu, rozejrzał się, oczekując, iż jeden z

zaproszonych mężczyzn może wejść po schodach na górę. Usłyszał jednak
zgodny chór basów i barytonów. A zatem towarzystwo jest całkowicie
pochłonięte końcówką meczu. Tak, on sam też chętnie obejrzałby ten mecz,
ale ostatnio Lauren miała pierwszeństwo przed innymi sprawami. Jej
bezpieczeństwo jest najważniejsze.

Sąsiadująca z sypialnią Lauren łazienka nadal była zajęta. Nie dobiegał

już z niej szum wody. Zamiast tego Daniel usłyszał cichy szczęk
otwieranych drzwi szafki, zgrzyt wysuwanej szuflady, brzęk pojemników z
kosmetykami lub lekami.

Czekał.
Dźwięki te docierały zza drzwi jeszcze przez parę minut. Później rozległ

się szczęk zamka. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Corinne. Na chwilę
zamarła, ale potem skrzywiła usta w parodii promiennego uśmiechu.

– Cześć, Daniel – powiedziała, próbując go wyminąć. Ponieważ stał w

drzwiach, po prostu oparł rękę o framugę, żeby zagrodzić Corinne drogę.
Podziałało.

– Musimy porozmawiać – powiedział.
– Danielu, proszę! – Zaśmiała się cicho. – Chcę zobaczyć, jak Lauren

rozwija mój podarunek.

W milczeniu wszedł do łazienki i nie odwracając się, zamknął za sobą

drzwi. Następnie oparł ręce na biodrach, jak bramkarz z nocnego klubu.
Uznał, że ten gest wystarczy, by dać Corinne do zrozumienia, iż to nie
przelewki i on w razie potrzeby bez wahania użyje przemocy. Da jej minutę
lub dwie, a potem, był tego pewny, Corinne sama zacznie mówić.

Nie musiał czekać nawet tak długo.
– To nie jest to, o czym myślisz – wypaliła Corinne po dwudziestu

sekundach pełnego napięcia milczenia.

– Powiedz mi, o czym myślę – zachęcił ją spokojnie.
– Że ją okradam.
– Nie wyglądasz na kogoś, kto musi to robić.
– Właśnie! – Na jej twarzy odmalowała się ulga. – Jesteś profesjonalistą

w tej dziedzinie, Danielu – powiedziała, zniżając uwodzicielsko głos. –
Przyznaję, że ja sama uważam się za amatorkę, jednak moja obecność tutaj

background image

jest całkowicie uzasadniona. Po prostu szukam dowodów na poparcie
wniosku o wyłączną opiekę nad dzieckiem, jeśli Ben Deveson zwróci się z
tym do sądu. Zastanawia się nad tym od miesięcy i chce poznać więcej
faktów.

– Jakiego rodzaju faktów?
– Och, wiesz, o co chodzi. Szukam dowodów na używanie narkotyków,

problemy emocjonalne, rozwiązłość, niezdrowy tryb życia i tak dalej. Na
pewno masz z tym do czynienia w swoim zawodzie. Danielu. Ponieważ nie
odstępowałeś Lauren na krok i podjąłeś wszelkie możliwe środki
ostrożności, okazało się to znacznie trudniejsze, niż powinno. Jednak jej
prawnicy będą chcieli nakłonić ludzi, żeby obrzucili Bena błotem, to nie
ulega wątpliwości.

– Ludzi, którzy udają, że są jej bliskimi przyjaciółmi? To chciałaś

powiedzieć?

– Do diabła, nigdy w życiu nie był taki rozgniewany, a Corinne nawet

nie mrugnęła okiem.

– Lauren go rzuciła – powiedziała, zaciskając usta.
– Ja pierwsza go poznałam! Na Boga, to ja ich sobie przedstawiłam!

Jakim cudem mogłabym w tym sporze wziąć jej stronę?

– Przecież udajesz, że właśnie tak jest. A co z przeciętymi oponami i

anonimami pełnymi pogróżek?

– To nie moja sprawka.
Daniel z trudem panował nad nerwami. Miał ochotę potrząsnąć tą chudą

jędzą i zmusić ją do szybszego artykułowania zdań.

– Nie wiem, kto to był – mówiła dalej Corinne. Początkowo było mi to

na rękę, chociaż wciągnęło cię do gry, a ty jesteś trudnym przeciwnikiem.
To zabawne, ale Lauren długo uważała, że nęka ją jedna i ta sama osoba.
Czasami było mi jej żal. Jednak ja nigdy nie posunęłabym się do tego typu
ekscesów, to nie w moim stylu. – Spojrzała na niego z nadąsaną minką, jak
gdyby mówiła: „Spójrz na mnie, jestem miła!", a potem zepsuła ten niezbyt
przekonujący występ, dodając: – Lauren nie musi się niczym martwić w
sprawie opieki nad dzieckiem. Jest taka czysta, że można ją stawiać innym
za przykład. Ben prawdopodobnie zrezygnuje z dochodzenia praw do
dziecka na drodze sądowej, co mi odpowiada.

– Uśmiechnęła się. – Nie chcę, żeby dziecko Lauren plątało się pod

nogami, kiedy zamieszkam z Benem.

background image

– Właśnie – wycedził Daniel przez zęby. – Dziękuję za udzielenie mi

tych informacji. A teraz możesz już odejść. – Nie powiedział ani słowa
więcej, tylko wykręcił Corinne rękę do tyłu, chwycił za nadgarstek i
wyprowadził kobietę z łazienki.

– Sprawiasz mi ból – jęknęła.
– Nie. – Nie ściskał jej ręki tak mocno, jak na to zasługiwała. – Dowiesz

się, kiedy naprawdę zacznę to robić.

Kusiło go to. Tak bardzo kusiło! Chciał wykręcić jej przedramię tak

bardzo, żeby znalazło się równolegle do kręgosłupa. Widzieć, jak się
pochyla, skręca z bólu i błaga o litość. Ta kobieta zdradziła swoją starą
przyjaciółkę. Oszukała ją właśnie wtedy, gdy Lauren była najbardziej
bezbronna i zagubiona. Gdy toczyła najcięższą walkę w życiu i bardzo
potrzebowała psychicznego wsparcia.

– Dokąd mnie prowadzisz?
– Do drzwi – odparł. – Sama wyniesiesz się stąd do wszystkich diabłów.

I jeśli choćby cień twojego małego palca znowu się pojawi w życiu Lauren,
każę cię aresztować. Wylądujesz za kratkami, zanim zdążysz policzyć do
trzech, wierz mi.

– Na jakiej podstawie? – wyjąkała. – Jakie masz dowody przeciwko

mnie?

– Tydzień temu kazałem zainstalować w całym domu ukryte kamery.
To nie była prawda. Chętnie posunąłby się do tego typu środków

ostrożności, ale Lauren nigdy nie pozwoliłaby na to. Wiedział jednak, że
Corinne mu uwierzy. Jednak jeżeli okaże się na tyle głupia, by kiedykolwiek
tu wrócić, on zamieni jej życie w piekło.

Kiedy zamknął drzwi za Corinne, musiał zacisnąć ręce w pięści, żeby

przestały mu drżeć. Przez kilka minut nie mógł się poruszyć. Tylko stał tak z
pochyloną głową i zamkniętymi oczami, starając się opanować.

Tak bardzo pragnął chronić Lauren, że aż go to przerażało. Był zły na

siebie za to, że nie sprawdził Corinne dokładniej. Zadowolił się ustaleniem,
czy miała udziały w kampanii Bena, czy była kiedykolwiek karana, i na tym
koniec. Nie wziął pod uwagę pobudek osobistych, nawet mu to nie przyszło
do głowy. Zajrzał też do dokumentacji Bena, na tyle głęboko, na ile mógł,
ale to nie była jego dziedzina. Zresztą tym obiecała zająć się policja. Teraz
Daniel miał ochotę wsiąść do najbliższego samolotu lecącego do Szwajcarii,
żeby osobiście wytoczyć krew Bena Devesona. Chciał sam przejrzeć

background image

wszystkie dowody zgromadzone przez policję, zbadać wszystkie dokumenty
firmy Devesona, przekształcić całe Lachlan Security Systems w brygadę
śledczą i dopaść wreszcie tego drania, który zamienił życie Lauren w
koszmar.

A najbardziej pragnął trzymać w ramionach Lauren i osłaniać ją

własnym ciałem przed każdym niebezpieczeństwem.

Nic ci nie grozi. Jestem tu. Nie opuszczę cię... To właśnie powiedziałem

Becky. Że jej nie opuszczę.

I w ten oto sposób unieszczęśliwiłem nas oboje. Nie jestem nic winien

Lauren. Absolutnie nic. Nie wolno mi ingerować w jej życie. Nie jestem też
ojcem jej dziecka. Muszę się trzymać daleko od tego wszystkiego i
oszczędzić nam obojgu cierpienia i żalu.

Niespokojny, nadal rozgniewany, z trudem panował nad emocjami.

Przenikał go ból, którego nie umiał wytłumaczyć. Powoli wrócił do kuchni i
ukradł jeszcze kilka smakołyków Bridget. Zjadł je, nie czując ich smaku.
Wsłuchiwał się w głos Lauren, która co i rusz głośno wyrażała zachwyt,
oglądając resztę prezentów.

– Nie miałeś prawa!
– Dobry Boże, Lauren, a co miałem zrobić? Pogłaskać ją po głowie i

odesłać z powrotem do grona gości?

Przekazać ją tobie, żebyś zmieszała ją z błotem na środku salonu

usłanego papierem do pakowania?

Papier do pakowania został oczywiście dawno wyrzucony. Była szósta

wieczór, na dworze panował mrok i chłód. Dom wysprzątano, a goście
odjechali. Lauren i Daniel siedzieli naprzeciw siebie na środku salonu,
pełnego ślicznych prezentów dla jej dziecka. Te podarunki nie były
najlepszym tłem dla kłótni, jaką ze sobą toczyli.

– To była moja sprawa! – oświadczyła Lauren z gniewem. – Corinne

zdradziła mnie, a nie ciebie! Nie miałeś prawa tak postąpić. Chciałabym
spojrzeć jej prosto w oczy, usłyszeć o wszystkim z jej ust i powiedzieć, co
myślę o jej udawanej przyjaźni. A ty odebrałeś mi tę szansę! Zamiast tego
sam ją zdemaskowałeś, groziłeś jej i wyrzuciłeś ją z mego domu bez mojej
wiedzy!

Potrząsnęła głową, jakby zabrakło jej słów.
– Ty naprawdę masz bzika na punkcie kontrolowania wszystkiego, co się

wokół ciebie dzieje. Niezła z ciebie despotka i pedantka. – Z najwyższym

background image

trudem zmuszał się do mówienia względnie spokojnym tonem, choć miał
ochotę krzyczeć. – Ja tylko próbowałem cię chronić! Robię, co do mnie
należy, nie rozumiesz tego?

– To nie ma nic wspólnego z kontrolą!
– Nie? Pewnie nie ma z tym nic wspólnego również sterylnie czysty i

kompletnie urządzony pokój dziecinny, ani te wszystkie poradniki dla
przyszłych rodziców?

– No tak, staram się zapanować nad swoim życiem, nie pozostawiam

niczego przypadkowi – przytaknęła natychmiast. – Wiem o tym.
Dostrzegam to, śmieję się z tego i... nadal to robię. W ten sposób odnajduję
wewnętrzny spokój, jakiś ład w życiu. Ciekaw jesteś, o co mam do ciebie
pretensje, Danielu, a raczej Locku – prychnęła z gryzącą ironią. – Zaczynasz
odmawiać mi prawa do uczestniczenia w sprawach, które mnie dotyczą.
Jeśli uważasz, że mi pomagasz, to bardzo się mylisz. Może i mam bzika na
punkcie samokontroli, ale ty zachowujesz się jak nadopiekuńcza kwoka.
Pewnie nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, mnie to natomiast szalenie
irytuje.

– Chronię cię, ponieważ mi za to płacą! Sama się na to zgodziłaś,

czyżbyś zapomniała? A może zaprzeczysz, że potrzebujesz ochrony?

– Posuwasz się znacznie dalej poza to, za co ci płacą, Danielu. – Oczy

Lauren zabłysły, a głos zadrżał. Mimo to wydawała się bardzo pewna swych
racji. – Ale kiedy pozwalam ci na to, jak wtedy, gdy pytałam o
wychowywanie dzieci czy zostałam na zabawie w twoim kościele, ty
zareagowałeś agresją. Zupełnie jakbym próbowała cię zmusić do czegoś, na
co nie masz ochoty. To ty wysyłasz sprzeczne sygnały.

Och, jaka jesteś piękna, kiedy się gniewasz! Tak, tylko wyobraź sobie,

co ona by zrobiła, gdybyś naprawdę jej to powiedział, pomyślał Daniel.

Poczuł gorycz w ustach. Wypił jedno piwo, kiedy kręcił się na dole,

oglądając mecz i czekając na koniec przyjęcia. Potem wypił drugie. Teraz
żałował, że dał się skusić. Alkohol ciążył mu w żołądku, przytępiał ostrość
umysłu, której teraz tak bardzo potrzebował. Miał przecież wiele spraw do
przemyślenia.

Po chwili jednak musiał przyznać szczerze, że to nie piwo mu w tym

przeszkadzało. To Lauren. Była taka pociągająca i piękna, kiedy się
gniewała.

– A oto jeszcze jeden sprzeczny sygnał, specjalnie dla ciebie –

background image

powiedział i podszedł, żeby ją pocałować.

Czy kiedykolwiek przedtem całował tak namiętnie rozgniewaną kobietę?

No tak, oczywiście, kilka razy Becky. Częściej to on był całowany przez
kobiety, po starannie zaplanowanej kampanii, jak później zrozumiał. Nie
lubił tej uprawianej z premedytacją męsko-damskiej gry, tych następujących
po sobie, niemal rytualnych zachowań. Teraz było inaczej, bo... znacznie
lepiej, bez cienia fałszu.

Oczy Lauren błyszczały, policzki zarumieniły się. Rozpuszczone włosy

były trochę potargane, gdyż rozczesała je palcami i odrzuciła do tyłu,
unosząc dumnie głowę. Patrzyła, jak Daniel idzie ku niej, musiała odgadnąć
jego zamiary. Nie odezwała się, po prostu piorunowała go spojrzeniem,
jakby ostrzegając przed konsekwencjami.

Podjął to wyzwanie bez namysłu.
– Jeżeli uważasz, że to coś zmieni, to grubo się mylisz – syknęła jak

rozzłoszczona kotka. Odwróciła gwałtownie głowę i wargi Daniela dotknęły
kącika jej ust. Poczuł słodki smak truskawek, biszkoptu i śmietany.

Ujął podbródek Lauren i ostrożnie znów zwrócił jej głowę ku sobie.

Kiedy wykrztusiła „Nie", Daniel zamknął jej usta pocałunkiem.

– Powtórz to tak, jakbyś naprawdę tego nie chciała, a wtedy przestanę –

warknął.

– Ja naprawdę tego nie chcę. Poza tym nadal gniewam się na ciebie.
– Ale nie pozostajesz obojętna na moje pocałunki.
Nie odpowiedziała, lecz oparła lekko dłonie na jego biodrach. Podniosła

ku niemu twarz, już się nie odwracała. Rozchyliła usta. No i rzeczywiście
nie pozostała bierna wobec jego pieszczot.

– Odpowiadam na twoje pocałunki – przyznała potulnie. Objęła go

rękoma za szyję> ugryzła lekko w dolną wargę, a potem musnęła językiem
wyimaginowaną ranę. – Ale to i tak niczego nie zmienia. Gniewam się na
ciebie.

– Co zamierzasz zrobić w tej sprawie?
– Całować cię tak długo, aż mnie przeprosisz.
– To dość ryzykowne i chyba nazbyt ambitne założenie. Wytrzymam

dłużej niż ty.

– Doskonale! Wcale mi się nie śpieszy.
Oboje pletli androny i oboje doskonale o tym wiedzieli.
– A co potem?

background image

– Potem zadzwonię do Corinne i umówię się na spotkanie z nią.
– Nie!
– Nie przeszkodzisz mi w tym, Danielu. Nie w tym, co muszę i

powinnam zrobić. Całuj mnie, ile tylko dusza zapragnie.

– Tak. To właśnie zamierzam... – mruknął.
– Ale nie oszukuj się, że to cokolwiek zmieni w naszych wzajemnych

stosunkach.

Zimny prysznic nie podziałałby tak szybko, jak ostatnie słowa Lauren.

Daniel cofnął się o krok.

– Nie dzwoń do Corinne! – poprosił. – Na litość boską, nie rób tego!
– Czemu nie?
– Bo za osiem dni masz urodzić dziecko.
– To wystarczający dowód, że jestem dorosła. Nie zostałam

ubezwłasnowolniona. Przestań mnie pouczać.

– Pewne zachowania są poniżej twojego poziomu, Lauren. Co właściwie

zamierzasz zrobić? Dostarczyć Corinne satysfakcji, przyznając, jak bardzo
dała ci się we znaki? A może urządzisz pyskówkę?

– Sądzisz, że to w moim stylu?
– Nie! Do diabła, nie! Ale kto wie, jaki ona ma styl? Jesteś od niej tysiąc

razy lepsza. Nie zawracaj sobie nią głowy, nie warto.

Popatrzyła na niego uważnie, przechylając lekko głowę na bok. Była

dziwnie spokojna, wręcz nienaturalnie opanowana.

– Zastanawiam się, czy to nie jest najprzyjemniejsza rzecz, jaką

kiedykolwiek mi powiedziałeś. – Uśmiechnęła się leciutko. – Myślę, że tak.

– Czy pamiętasz, że jesteś jutro po południu umówiona na oddziale

położniczym miejskiego szpitala? – spytał Daniel – I że twój tata chciał,
abym sprawdził ich system alarmowy?

– Tak, pamiętam. Tuż przedtem mam badania prenatalne i proszę, żebyś

mi towarzyszył. W poczekalni – dodała z naciskiem. – Ja chcę, abyś mnie
chronił. Danielu. Ale nie przed zdradzieckimi przyjaciółkami.

Wzruszył ramionami, na pozór lekceważąco, w istocie jednak był trochę

zaniepokojony. Do diabła, pomyślał, ona naprawdę potrzebuje mojej
pomocy.

A może to Lauren miała rację? Może to raczej on odczuwał wielką

potrzebę, by chronić ją przed całym złem tego świata?

background image

Rozdział 9

– Jak ci poszło? – Daniel krążył po poczekalni oddziału położniczego. W

tym miejscu czuł się w roli ochroniarza szczególnie niezręcznie.

– Doktor Feldman mówi, że wszystko jest w porządku – odparła Lauren.

Znowu ubrała się jak kobieta interesu – w elegancką, lecz skromną
granatową sukienkę. – Puls jest świetnie wyczuwalny i dziecko miewa się
dobrze. Jest ułożone główką do dołu. Właściwie to...

– Wiem, trzeba szykować się do porodu.
– No tak, ale to jeszcze może potrwać.
– Nie wszystkie dzieci są punktualne. Przyjmą cię na oddział i spokojnie

poczekasz na swój czas.

– Albo kogoś zamorduję.
– A skoro już o tym mowa, nie zapytałem cię jeszcze, czy...
– Tak, widziałam się z Corinne dziś rano. Tak, nadal jest cała i ma

wszystkie włosy.

– To dobrze – powiedział ostrożnie.
– Ja nie przegrałam, Danielu. – Musnęła palcami rękaw jego szarej

koszuli, jakby pragnęła go uspokoić. Czy wyczuwała, że coś go dręczy?
Czasami miał ochotę poprosić, żeby Lauren pomogła mu zrozumieć, co to
takie– go. – Siedziałam za wielkim biurkiem w moim ogromnym biurze, w
towarzystwie prawnika. W pełni kontrolowałam sytuację, zmusiłam
Corinne, aby spojrzała mi w oczy, co ją zaniepokoiło, i dostałam to, czego
chciałam.

– A co to właściwie było? Wczoraj mi tego nie powiedziałaś.
– Nie miałeś ochoty słuchać, prawda? Chciałam wydobyć z niej więcej,

niż była skłonna mi powiedzieć, o planach Bena. Udało mi się. – Podniosła
głowę. – Wiem, na czym stoję w sprawie mojego dziecka. Ben nie wróci do
USA, bo musiałby stanąć przed sądem. Powiedział podobno, że jeśli chcę
pokazać mu dziecko, będę musiała odwiedzić go w Europie. Czyli zakopał
topór wojenny. Corinne go kocha, chyba wkrótce razem zamieszkają. Nie
miałam pojęcia, że jej ostatnia podróż do Europy miała takie romantyczne
podłoże. Ben wyraził ubolewanie z powodu tych anonimów i incydentów.
Zamierza zaproponować jakąś ugodę, ale ja się na to nie zgodzę. Nie zabiorę

background image

dziecka do Europy. Jestem niezależna i świetnie sobie poradzę w mli
samotnej matki.

Daniel poczuł się trochę nieswojo. Jednak i tym razem nie potrafiłby

powiedzieć, co go zaniepokoiło. Decyzja Lauren, a może jej determinacja i
pewność siebie? O ile oczywiście Lauren nie działa teraz pod wpływem
ślepej złości. Cóż, ona nie przemyślała jeszcze wszystkiego, jej dziecko
jeszcze nie przyszło na świat. Nie wiedziała, w co się pakuje. Dlaczego tak
bardzo go to niepokoiło? Czym się martwił?

– Jak się czujesz? – zapytał lekko zachrypniętym głosem. – Wszystko w

porządku?

– Czuję się dobrze, biorąc pod uwagę okoliczności. – Skrzywiła się,

przecząc w ten sposób swym słowom, a potem potarła plecy w okolicy
krzyża. Daniel znał ten gest. Omal nie zaproponował jej masażu. Dzisiaj
jednak był ostrożny. Patrzył całkiem inaczej na wiele spraw, jedne
przemyślał, a nad innymi ciągle się zastanawiał.

Gdyby Lauren go posłuchała, nie zobaczyłaby się z Corinne dziś rano,

ale stało się inaczej. Wczoraj powiedziała, że chodzi jej o zakończenie
sprawy. Czy dlatego dzisiaj inaczej wygląda?

Jest spokojna, trochę zamyślona, szczęśliwa.
Tak, wygląda na szczęśliwą. Gdzieś znikł dawny upór, to nieznośne,

graniczące z arogancją stawianie na swoim.

– Co się zmieniło, Lauren? – zapytał nagle, gdy ruszyli korytarzem do

wyjścia.

Zatrzymała się i popatrzyła na Daniela.
– Czy to widać?
– Tak, widać. To wygląda wspaniale. Ty wyglądasz wspaniale. Jesteś

taka spokojna, rozluźniona.

– Hormony?
– Coś więcej.
– No tak, masz rację. Czuję się inaczej, ponieważ nareszcie wiem, na

czym stoję i na kogo mogę liczyć. Eileen, Bridget, Stephanie, Catrina – oto
moi prawdziwi przyjaciele. I ty. – Powtórzyła to słowo po kilku sekundach,
tym razem pytającym tonem: – Ty?

– Tak, oczywiście, jestem twoim przyjacielem burknął.
Ja nigdy bym cię nie zdradził, pomyślał, ale na szczęście ugryzł się w

język. Czy pojmował zdradę tak samo jak Lauren?

background image

– Nadal nie wiemy, kto jest twoim prześladowcą – przypomniał jej.
– On nie napawa mnie lękiem. Szczerze mówiąc, bardziej przerażała

mnie myśl, że ktoś grzebie w moich rzeczach. To tym się martwiłam,
znacznie bardziej niż przeciętymi oponami czy listami z pogróżkami.

Stali przy oknach, z których roztaczał się widok na centrum Filadelfii.
– Spójrz – powiedziała. – Widać dach budynku, w którym mieściły się

biura firmy Bena. Zauważyłam to kilka tygodni temu. Zajmowali sześć
pięter, które chyba nie zostały ponownie wynajęte. Ktoś na tym dużo stracił.

– Tak, tak przypuszczam – zgodził się, jednak myślami błądził gdzie

indziej, nie poświęcając wiele uwagi słowom Lauren.

A przynajmniej wtedy tak było.
– Za kilka minut muszę być na oddziale położniczym – przypomniała

mu. – Lepiej już chodźmy.

– Pomyślą, że to ja jestem ojcem dziecka.
– Pewnie tak. Jeśli ci na tym zależy, możemy im wyjaśnić, jak jest

naprawdę.

– To nieważne. Niech myślą, co chcą. Lauren skinęła głową.
– W porządku.
– Zaczynała żałować, że zdecydowała się na wyprawę do szpitala

właśnie dzisiaj. Była już zmęczona i najchętniej posiedziałaby gdzieś
spokojnie. W dodatku nadal odczuwała ból w dole brzucha i plecach.

Dobrze, że był przy niej Daniel. Za bardzo się do niego przyzwyczaiła, w

tym sęk. Przyzwyczaiła się, że Daniel otwiera jej drzwi, pyta, czy nie jest jej
zimno i czy nie chce jej się pić. Przywykła, że w jego obecności czuje się
bezpieczna. Przyzwyczaiła się, że chociaż Daniel często milczy, czasami
bawi ją do łez opowieściami o wyczynach swoich synków.

– Au!
Nagle ostry ból w dole brzucha przeszył ją niby sztylet. To było takie

przenikliwe, niepodobne do niczego znanego...

To nie poród.
To nie może być poród.
Dziecko miało przyjść na świat za tydzień. Przecież nie może urodzić się

wcześniej, to tylko jakaś niestrawność lub kolka.

Nie bardzo potrafiła się skupić na oględzinach oddziału położniczego.

Na twarzy Daniela malowało się uprzejme zainteresowanie, które wyglądało
na prawdziwe, choć Lauren wiedziała, że tak nie jest.

background image

– Dobrze się czujesz? – spytał trochę później, kiedy grupa przyszłych

matek i zdenerwowanych ojców poszła dalej, aby obejrzeć jedną z sal
operacyjnych.

Tak! – odparła z udaną wesołością. – Cieszę się, że można rodzić w

swoim pokoju, o ile wszystko przebiega prawidłowo.

– Tak, to przyjemny szpital. Pozwolisz, że zadzwonię? Mam pilną

sprawę.

– Jasne.
– Tutaj nie wolno używać komórek, muszę poszukać automatu. Zaraz

was dogonię, nie martw się.

– Czuję się świetnie – powtórzyła. Po kilku sekundach, gdy zajrzała do

cichej, wyposażonej w najnowszą aparaturę sali porodowej, znowu chwyciły
ją bóle. Tak samo ostre i przenikliwe.

To nie poród. To nie może być poród. Ale na pewno nie czuła się dobrze.

Zawieszony wysoko na ścianie porodówki zegar wskazywał za kwadrans
szóstą. Od pierwszego ataku bólu minęło piętnaście minut.

Daniel wkrótce wrócił. Zmrużył oczy tak bardzo, że wyglądały jak dwie

szparki.

– Coś nie tak? – zapytała.
– Na razie nie. Będę cię informował na bieżąco.
Powinna była zapytać, o czym mówi, ale właśnie dotarli do oddziału

noworodków.

– Ojej! Niemowlęta! – powiedział z szerokim uśmiechem, zaglądając

przez szybę. – Dawno nie widziałem takich maleństw jak te.

Większość noworodków spała, ale kilka płakało. Jedno całkiem

czerwone niemowlę z gęstymi, czarnymi włoskami właśnie brało pierwszą
w życiu kąpiel i wcale nie było tym zachwycone. Pozostałe zwiedzające
szpital pary trzymały się za ręce i uśmiechały do siebie.

– Jak prezentuje się ten oddział z twojego punktu widzenia, Danielu?

Jest bezpieczny? – spytała Lauren.

– Tak, dobry – odrzekł. – Nie dostrzegam żadnych problemów.
Mówił jeszcze o sprawnych ochroniarzach i dokładnym systemie

kontroli, ale Lauren go nie słuchała. Bóle wróciły, tym razem na dłużej. W
każdym razie tak jej się wydawało. A może dlatego, że przybrały na sile.
Zegar na oddziale noworodków wskazywał za siedem szóstą.

Daniel dostrzegł dziwny wyraz jej twarzy.

background image

Przypuszczalnie śmiertelne przerażenie.
Powiedział coś do Lauren, lecz ona nie usłyszała ani słowa, tylko mocno

chwyciła go za ramię. I już nie puściła.

– Nie, nie czujesz się dobrze! Co ci jest? Zaraz mi oderwiesz rękę.

Wyglądasz, jakbyś miała...

– To nie poród – powiedziała Lauren zmienionym głosem.
– Nie?
– Zwykły ból. Przechodzi i wraca, mija i znowu wraca. I tak w kółko.
– Ale to nie jest poród?
– Nie. – Zauważyła, że pielęgniarka oprowadzająca grupę spojrzała na

nią z ciekawością. Zmusiła się, by odpowiedzieć jej szerokim uśmiechem.

Po czterech minutach rozpoczął się kolejny skurcz, a następne

powtarzały się dokładnie co cztery minuty. Za trzy szósta. Minuta po
szóstej. Pięć. Dziewięć po szóstej. Wycieczka się skończyła.

– Możesz wrócić do domu? – zapytał Daniel.
Chyba pogodził się z tym, że Lauren całkowicie zawładnęła jego

ramieniem, a to dobry znak. Ramię Daniela było najlepsze na świecie. Po
każdych czterech minutach Lauren dochodziła do wniosku, że umarłaby bez
niego.

– Nie, nie mogę – orzekła.
– To rzeczywiście jest poród, prawda?
– Tak sądzę.
– I chcesz zostać tu na noc?
– Tak. – I chcę, żebyś ty został, dodała w myślach. Lecz nie musiała o

nic prosić, bo Daniel powiedział:

– Ulokujemy cię w pokoju, a potem będę musiał zadzwonić do mamy,

dobrze?

– W porządku.
– Zostaję, Lauren. Nie opuszczę cię.
– Wiem. Dziękuję ci.

Spacerowali po korytarzu oddziału położniczego tak długo, aż Lauren

zapamiętała każdy szczegół tej drogi. Ssała cukierki. Oparła czoło o ścianę
pokoju, który jej przydzielono, podczas gdy Daniel masował jej plecy.

Przy każdym nowym skurczu zastanawiała się, czy nie wziąć epiduralu.

Jednak pielęgniarka ostrzegła ją, że ten lek może opóźnić poród, zwłaszcza

background image

przy pierwszym dziecku. A i tak wszystko trwało nieznośnie długo.

Daniel próbował odwrócić uwagę Lauren od bólu, komentując na

bieżąco transmisję z zapasów, którą oglądał na ekranie telewizora w jej
pokoju, ale nic do niej nie docierało. Wskazówki zegara nadal pełzły, choć
to już nie miało znaczenia. Skurcze powtarzały się mniej więcej co trzy
minuty.

– To jeszcze trochę potrwa – uprzedziła ją pielęgniarka i uśmiechnęła się

pokrzepiająco.

– Myślę, że teraz wezmę epidural – zdecydowała Lauren.
– Dobrze, kotku, ale anestezjolog jest teraz w sekcji C, asystuje przy

porodzie. Przyślę go tutaj, gdy wróci.

Gdy kobieta wyszła z pokoju, Lauren powiedziała spokojnie do Daniela:
– Nienawidzę jej.
– Przejdźmy się jeszcze raz.
– Nie!
Odmierzający w żółwim tempie czas zegar doczołgał się do siódmej

rano. Matka Daniela musiała zostać z wnukami na całą noc. Lauren
próbowała się tym przejmować, ale nie mogła. Nie wierzyła, że reszta świata
jeszcze istnieje. Przyszły pielęgniarki z porannej zmiany. Skądś do nozdrzy
Lauren dotarł zapach śniadania. Nowa pielęgniarka powiedziała jej, że
anestezjolog już wkrótce przyjdzie. Lauren nie uwierzyła jej. Uznała, że w
tym szpitalu nie ma anestezjologa.

Daniel przekonał ją, aby poszła na spacer numer dziewięć po szpitalnych

korytarzach. Zgodziła się, ale znienawidziła go za to.

– To nie pomaga?
– Nie! Wciąż mnie boli! Chodziłam do szkoły rodzenia. Oddycham, tak

jak mnie uczono. To nie powinno tak bardzo boleć.

Suchy szloch wstrząsnął jej ciałem. Nie mogła płakać. Przylgnęła do

Daniela, który ją objął, pocałował i powiedział łagodnie:

– Wszystko w porządku, Lauren. Kocham cię. Naprawdę wszystko w

porządku.

Nie uwierzyła mu. Nie uwierzyła pielęgniarkom, więc dlaczego miałaby

wierzyć Danielowi? Koniec świata był już bliski, tylko wszyscy to przed nią
ukrywali. Chciała, żeby świat przestał istnieć, gdyż wtedy wreszcie
przestałaby cierpieć. Chciała wrócić do swojego pokoju, tylko że skurcze
następowały tak szybko po sobie, że z trudem stawiała kroki.

background image

Kiedy w końcu wpełzła do łóżka, Daniel przeprosił ją i wyszedł z

pokoju. Do łazienki. Znienawidziła go za to, że musiał pójść do łazienki. Nie
było go podczas trzech skurczów i miała wrażenie, że sprawiały jej znacznie
większy ból niż poprzednie. Jak to możliwe?

– Wszystko w porządku – powiedział po powrocie.
– Nic nie jest w porządku. Chcę, żebyś tu był. Cały czas. Nie zamierzam

zachowywać się jak dobrze wychowana panienka. Czuję się lepiej, gdy
mogę sobie ulżyć. Jestem nieszczęśliwa i nienawidzę cię!

– W porządku.
– Powiedziałam, że cię nienawidzę.
– A ja cię kocham. Jestem tu z tobą. I zostanę na zawsze, jeśli mi

pozwolisz.

– Odejdź! Nie. Nie odchodź! Trzymaj mnie. Och, Boże, kiedy to się

skończy?

Skurcze nasilały się. W pokoju pojawiła się pielęgniarka.
– Lauren, świetnie sobie radzisz – powiedziała. Rozwarcie na dziewięć

centymetrów. To już nie potrwa długo. Dziecko wkrótce się urodzi.

– Mój epidural...
– Już na to za późno.
– Nienawidzę jej! – jęknęła Lauren, kiedy pielęgniarka wyszła z pokoju.
– Już o tym mówiłaś – przypomniał jej Daniel. – Tylko to była inna

pielęgniarka.

Chwyciła go za ramiona.
– Chcę, żebyś mnie uratował – krzyknęła. – Pamiętasz noc, kiedy

spotkaliśmy się po raz pierwszy? Czy to nie było wspaniałe, kiedy nas
wydobyli spod ziemi?

– Ale tym razem najpierw sama musisz trochę popracować, kochanie –

wychrypiał.

– Pomóż mi!
– Jestem tutaj, kotku. I będę zawsze. Kocham cię, Lauren.
Kiedy puściła go na chwilę, przycisnął pałce do powiek. Oczy piekły go

z niewyspania. Bolały go plecy i głowa. Wszystkie stawy zesztywniały.
Podobnie jak w dniu, gdy po raz pierwszy się spotkali...

No nie, tym razem Lauren była w innej sytuacji. Nie mógł wiedzieć, jak

się czuła. Została uwięziona w pułapce bólu, nie potrafiła logicznie myśleć,
mówiła zupełnie od rzeczy.

background image

A przynajmniej taką miał nadzieję, ponieważ już kilkakrotnie

oświadczyła, że go nienawidzi.

Natomiast on wyznał jej miłość... Czyżby zaczynał wierzyć, że mogą

wspólnie spędzić resztę życia?

Cały świat zniknął mu z oczu. Pozostała tylko twarz Lauren, jej odwaga i

cierpienie, które sprawiło, że się załamała. Chciał razem z nią dźwigać to
brzemię.

Dlatego wciąż powtarzał, że jest tutaj, że nigdy nie odejdzie, nigdy jej

nie opuści.

I że ją kocha.
Czy to było największe kłamstwo, jakie kiedykolwiek padło z jego ust,

czy szczera prawda?

Kiedy rodziła Becky, nie mówiłem, że ją kocham, przypomniał sobie

nagle ze smutkiem. Wtedy milczał jak zaklęty, żeby nie wyrwały mu się
jakieś kłamliwe słowa pociechy. Nigdy jej nie kochał i nie chciał oszukiwać
ani jej, ani siebie. Nie mógłby tego zrobić, nawet gdyby próbował. To
właśnie wtedy zrozumiał, że ich małżeństwo to prawdziwa katastrofa.

Czy teraz okłamuję Lauren?
Nie.
To były. najprawdziwsze, najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek

wypowiedział. Nareszcie poczuł się wolny. Zakręciło mu się w głowie ze
szczęścia, z nadziei, z ulgi. Nie posiadał się z radości, upajał się poczuciem
siły, pewnością siebie. Kochał Lauren. Kochał w niej wszystko. Już darzył
miłością dziecko, które wkrótce miało się narodzić. Nie był ojcem tego
maleństwa, ale to nieważne.

Pogładził ręką wewnętrzną stronę ramienia Lauren i odsunął jej z czoła

mokre od potu włosy.

Była taka piękna! Pomimo zmęczonej, wykrzywionej z bólu twarzy,

włosów spadających w nieładzie na ramiona, zroszonej potem górnej wargi,
zachwycała go swoją urodą.

Zaczęła drżeć i Daniel znowu powiedział:
– Kocham cię, Lauren!
Nawet go nie usłyszała.
– Pomóż mi! Muszę przeć! Zaczyna się!
Jednak główka dziecka ukazała się dopiero godzinę później. Daniel

zobaczył na monitorze, że z każdym nowym skurczem tętno dziecka słabnie

background image

coraz bardziej i strach ścisnął go za gardło. W pewnej chwili przyszedł
doktor Feldman, ale Daniel tego nie zauważył. Teraz druga pielęgniarka
usunęła z pokoju zwykły wózek szpitalny dla dzieci i wepchnęła nowy, ze
specjalną aparaturą do intensywnej terapii.

Lauren zbyt cierpiała, żeby wyczuć, że coś jest nie w porządku.
– Co się dzieje? – zapytał Daniel, gdy tylko powrócił doktor Feldman.
– Nic takiego. Ramię utknęło i to wszystko.
– Wszystko?
Daniel zobaczył na monitorze, że tętno dziecka bardzo osłabło. Teraz

cenna była każda sekunda.

– Uwolnijcie je! – syknął przez zęby.
– Robimy, co w naszej mocy. Oddychaj podczas tego skurczu, Lauren –

polecił lekarz.

– Nie mogę! – wyjęczała, a potem i tak to zrobiła. Oczy miała szeroko

otwarte i nieruchomym wzrokiem wpatrywała się w jakiś punkt na suficie.

– W porządku, przyj teraz, Lauren. Przyj z całej siły! – rozkazał doktor

Feldman.

Lauren jęknęła i zaczęła dyszeć tak ciężko, jak biegacz po maratonie.

Drżała na całym ciele.

– To dziewczynka! – obwieścił doktor. Zapadła cisza, którą rozdarł

głośny krzyk dziecka. – No właśnie! To śliczna dziewczynka!

– Czy nic jej nie jest? – wykrztusił Daniel, czując, że strach chwyta go za

gardło.

– Czuje się świetnie. Jest piękna. Tylko zaaplikujemy jej troszkę tlenu...

Czy ona ma już imię?

– Callie Jean, po mojej matce – szepnęła Lauren, a potem zaczęła płakać.

– Och! Mam małą córeczkę! Mam śliczną córeczkę! – szlochała.

– Callie to ładne imię – wtrąciła pielęgniarka.
– Mama naprawdę miała na imię Caroline, ale nikt nigdy tak jej nie

nazywał – powiedziała Lauren przez łzy. – Ja zawsze bardzo lubiłam to
zdrobnienie.

– A oto i ona. Jest piękna. – Pielęgniarka położyła dziewczynkę na

brzuchu Lauren. Callie była duża, miała wilgotne, czarne włoski i zanosiła
się od płaczu. Lauren spojrzała czule na córkę.

Daniel wiedział, że jest szczęśliwa, ale nie mógł dzielić z nią tego

uczucia. Nie poprosiła go o to. Nawet na mnie nie spojrzała, uświadomił

background image

sobie. Nawet mi nie powiedziała, że już dawno wybrała imię dla dziecka.
Zresztą, to nie moje dziecko, nawet nie mam prawa go kochać. Co ja
właściwie robię? Już nie jestem nikomu potrzebny.

– Muszę stąd wyjść – mruknął gdzieś w przestrzeń, ze wzrokiem

utkwionym w podłogę.

Opuścił pokój najszybciej, jak mógł. Początkowo nie wiedział, dokąd

idzie. Po prostu uciekł. Chodził tam i z powrotem przez kilka minut. Z
trudem chwytał oddech, uginały się pod nim nogi, a oczy bolały ze
zmęczenia. Nie jadł od ponad dwudziestu godzin. Miał pusty żołądek, ale
wcale nie czuł głodu.

W końcu pogodził się z porażką. Rozjaśniło mu się w głowie i był

gotowy do działania. Musi zrobić tylko jedną rzecz. To, co powinien był
robić przez cały czas. Z pasją oddać się pracy.

Lauren nie wiedziała, kiedy Daniel wyszedł. Wydawało się jej, że w

jednej chwili ściskała go za ramię, a w następnej, kiedy, zauroczona
córeczką, wolna od bólu, podniosła oczy, już go nie było w pokoju.

– Dokąd poszedł Daniel? – zapytała pielęgniarkę.
– Powiedział, że musi wyjść – odparła pielęgniarka. Sprawiała wrażenie

lekko zaskoczonej.

Ale przecież nie wiedziała, że Daniel nie jest ojcem tego dziecka.

Prawdopodobnie telefonował do swojego biura lub do matki i synków.
Wracał do swojego prawdziwego życia.

Skończyłem, powie z ciężkim westchnieniem. To była koszmarna noc,

lecz teraz jestem wolny i wrócę do was jak najszybciej.

Lub coś w tym stylu.
Wyznał mi miłość. Nie pamiętam kiedy, ale wiem, że mi się to nie

przyśniło. Nie przesłyszałam się. Powtórzył to kilka razy...

No tak, a jak ona zareagowała? W kółko krzyczała, że go nienawidzi.

Chyba nie potraktował jej serio? Zapewne Daniel też nie mówił poważnie.

Wolna od bólu, wyczerpana, zachwycona dzieckiem... a potem

odtrącona.

Odtrącona. Zrezygnowana. Nie wiedziała, że nastrój może tak szybko się

zmieniać. Jej uczucia były jak olbrzymie fale, które niszczą wszystko, co
napotkają na swej drodze.

Kiedy później umościła się wygodnie w łóżku, z małą Callie w

background image

ramionach, Daniela nadal nie było. Może wcale nie wróci. Właśnie patrzyła
na Callie, kiedy w końcu stanął w drzwiach.

– Posłuchaj, mam kilka dobrych wiadomości. – Nie powitał jej, nie

uśmiechnął się.

– Tak? – Serce biło jej jak oszalałe. Zakręciło jej się w głowie. Pragnęła

go.

I kochała.
Kiedy to się stało? Nie umiała wskazać tej chwili, dnia lub nawet

tygodnia. Po prostu wiedziała, że Daniel na stałe zagościł w jej sercu i duszy
i że oddałaby za niego życie, tak jak, za Callie.

Podszedł do jej łóżka, a potem zatrzymał się, wyraźnie zakłopotany.
– Znalazłem tego drania. To twoje słowa o biurze Bena naprowadziły

innie na trop. Nie tylko udziałowcy Bena ponieśli straty po jego ucieczce z
kraju. Miał również innych wierzycieli. Na przykład kogoś, kto wynajął mu
pomieszczenia biurowe. Poprosiłem policję, by sprawdzili ten trop. Przed
chwilą potwierdzili moje podejrzenia.

Prześladował cię chłopak z pewnego bostońskiego college'^ którego

ojciec jest właścicielem budynku, w którym urzędował Ben. Już go
aresztowali.

Lauren spojrzała na niego uważnie. Miał obojętny wyraz twarzy, jak

przystało na profesjonalistę, i mocno zaciśnięte usta. Zastanawiała się przez
chwilę, czy powinna mu właśnie teraz powiedzieć, co do niego czuje.

Uznała, że tak, i dlatego wypaliła:
– Myślisz, że mnie to obchodzi? – zapytała, z każdym słowem coraz

bardziej podnosząc głos. – Po raz pierwszy spojrzałam na moją córeczkę, a
kiedy podniosłam oczy, ciebie już przy nas nie było. Nie wiedziałam, czy w
ogóle wrócisz. A kiedy wreszcie się zjawiasz, obwieszczasz mi, że policja
kogoś aresztowała. To wszystko, co masz mi do powiedzenia?! To
wspaniale! Wykonałeś swoje zadanie i możesz być z siebie dumny.

A teraz wynoś się z mojego życia! – Wybuchnęła niepohamowanym

płaczem.

Odczuwała ogromny ból, a zarazem potężną ulgę. Burza hormonów?

Niech i tak będzie. To hormony, a nie zdrowy rozsądek popychały ją do
działania. Nie ma się czemu dziwić, zważywszy okoliczności.

Daniel podszedł bliżej. Usiadł na łóżku. Pogładził palcem grzbiet jej

dłoni.

background image

– Kocham cię.
– A ja cię nienawidzę. Rozmawialiśmy o tym podczas porodu,

pamiętasz? – Pociągnęła nosem, cofnęła rękę, wytarła twarz chusteczką,
znowu pociągnęła nosem i spojrzała na Daniela. – Czy musimy powtarzać tę
rozmowę?

– Ty mnie nie nienawidzisz – odparł.
– A ty mnie nie kochasz. Widocznie mężczyźni i kobiety okłamują się w

takich sytuacjach. Prawda wychodzi na jaw dopiero po urodzeniu dziecka.

– Ja cię naprawdę kocham. Nie wiem, jak to się stało, ale dzięki tobie

wyzbyłem się pewnych paskudnych cech, stałem się innym człowiekiem.
Zaufałem ci, jak nigdy – żadnej kobiecie. Moje małżeństwo było katastrofą,
Lauren. Nie lubię do tego wracać.

– Powiedziałeś mi o tym pierwszej nocy, gdy się spotkaliśmy.
– I żałowałem tego przez następne sześć miesięcy. Przekreśliłem szansę

na ponowne spotkanie z tobą, ponieważ powiedziałem ci za dużo i nie
mogłem tego cofnąć. Przeraziła mnie silna więź, która nas wtedy połączyła.
Kocham cię, Lauren. I zabolało mnie, kiedy przestałaś na mnie zwracać
uwagę po porodzie. Poczułem się jak kompletne zero, jakbym nic dla ciebie
nie znaczył. I to w chwili, kiedy wyznałem ci miłość.

– Jeśli zrozumiałeś, że mnie kochasz, to dlaczego odszedłeś?
– Nie chciałem ci się dłużej narzucać. Uznałem, że już nie jestem ci

potrzebny. Pewnie nawet nie przyszło ci do głowy, jak droga jest mi Callie.

Próbowała zaprzeczyć, ale Daniel nie pozwolił jej dojść do słowa.
– Wydawało mi się, że mogę zrobić tylko jedno wykonać moje zadanie. I

tak też postąpiłem. Usunąłem tego typa z twojego życia, a teraz muszę
powtórzyć, że cię kocham. Jeśli nie pragniesz mojej miłości, no cóż, chyba
jakoś się z tym w końcu uporam. Nie dziw się, że na chwilę odszedłem. Ja
cię nie opuściłem, rozumiesz?

– Mówił szybko, z gniewem. – Byłem tam. Dla ciebie i dla Callie.

Jestem tutaj, pragnę cię poślubić i spędzić z tobą resztę życia.

Lauren poczuła na policzku gorące łzy.
– Co ja wyprawiam? – szepnęła drżącym głosem. – Szczęście wypełnia

mi serce, a ja szlocham, jakby ktoś mi je złamał.

– Tak, to dość dziwne – zgodził się z nią Daniel, scałowując jej łzy. – Po

prostu jesteś wyczerpana. Fizycznie i emocjonalnie.

– Wiesz, ten ból wcale nie był taki straszny.

background image

Wybuchnął tak gromkim śmiechem, że chyba go usłyszano w całym

szpitalu.

– I kto to mówi! Nadal się zastanawiam, kiedy odzyskam czucie w

ramieniu.

Lauren ostrożnie przełożyła śpiącą córeczkę do małego łóżeczka. Potem

pogładziła Daniela po twarzy i nadstawiła usta. Daniel nie dał się długo
prosić. Wypuścił Lauren z objęć, dopiero gdy w pokoju rozległ się donośny
płacz Callie.

Weszła pielęgniarka i powiedziała wesoło:
– Myślę, że mała jest głodna. Czy chce pani karmić piersią?
– Spróbuję – odparła Lauren, nieco nerwowo. – Czy pani powie mi, co

robić?

– Właśnie po to tu jestem. Wszystko będzie dobrze. – Zwróciła się do

Daniela: – Czy tata zechce potrzymać swoją małą córeczkę? My z mamą
musimy poczynić pewne przygotowania.

Swoją małą córeczkę... Te słowa zabrzmiały wspaniale. Jak zachowa się

Daniel? W milczeniu, wstrzymując oddech, patrzyła na jego twarz.
Uśmiechnął się i wyciągnął ramiona, kiedy pielęgniarka podniosła maleńką
Callie.

Jej córka. Ich córka.
– Tatuś bardzo chciałby potrzymać swoją małą córeczkę – odparł cicho

Daniel.

Lauren z ulgą przymknęła powieki. Tak wiele ostatnio zdarzyło się w jej

życiu. Aż trudno uwierzyć, że dramatyczny, groźny wypadek wskazał jej
drogę ku szczęściu. Życie bywa wspaniałe...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Darcy Lilian Szczęście w nieszczęściu(1)
Darcy Lilian Szczescie w nieszczesciu
Darcy Lilian Szczęście w nieszczęściu
Szczęście w nieszczęściu
SZCZĘŚCIE I NIESZCZĘŚCIE CZŁOWIEKA JEST PO CZĘSCI JEGO WŁASNYM DZIEŁEM, WYPRACOWANIA J.POLSKI
Darcy Lilian Jak sie rodzi milosc
102 Darcy Lilian Jak się rodzi miłość
Bury Aforyzmy szczęścia i nieszczęścia
Darcy Lilian Miej odwagę powiedzieć tak
Darcy Lilian Glos serca 2
315 Darcy Lilian W imię ideałów
Darcy Lilian Kochanka doktora Blacka
Darcy Lilian Doktor di Luzio(1)
Darcy Lilian Blisko czy daleko
Darcy Lilian Głos serca
002 Darcy Lilian Głos serca

więcej podobnych podstron