Darcy Lilian Jak sie rodzi milosc


Lilian Darcy


Jak się rodzi miłość



Rozdział 1


Świeży śnieg otulił Columbus. Zdaniem znużonych zimnem mieszkańców środkowego Ohio było to doprawdy nie w porządku: zima przyszła w tym roku tak wcześnie, że teraz, w środku marca, mogłaby mieć dość przyzwoitości, żeby się wreszcie wycofać.

A przecież był w Columbus ktoś, komu biel na dworze sprawiła prawdziwą przyjemność. Nicole Martin, która z piątku na sobotę przyleciała z Australii i jeszcze nie całkiem przyszła do siebie, z trudem zmusiła się, by usłuchać rozkazu nastawionego na wpół do siódmej rano budzika. Lecz gdy już zdołała wstać...

Och, Astro! – zawołała do kota Barbary Zelinsky, wyglądając na uśpiony ogród. – Spójrz tylko! Leży nawet na drutach telefonicznych! A ta zaśnieżona jodełka wygląda zupełnie jak świąteczna choinka! Pada i pada, jak z rozprutej pierzyny!

Astro zignorował jej zachwyty. Śnieg nie był dla niego żadną atrakcją.

Dla Nicole zaś – wprost przeciwnie. Pochodziła z Sydney, gdzie nawet lekki mróz był nie lada wydarzeniem, i dotychczas jej doświadczenia ze śniegiem ograniczały się do jednego wiosennego weekendu w górach parę ładnych lat temu, kiedy to wraz z przyjaciółmi obrzucali się śnieżkami i z piskiem zjeżdżali na prowizorycznych sankach po rozmiękłych, półnagich wzgórzach. Bawiła się wtedy świetnie. Ale to tutaj – cudo!

Nie mogła sobie jednak pozwolić na dalsze zachwyty. Nie były one przewidziane w rozkładzie jej porannych zajęć: wkrótce zaczyna pracę. Musi jeszcze wziąć prysznic, ubrać się, zjeść śniadanie, nakarmić Astra i – nagle to sobie uprzytomniła – oczyścić samochód Barb z tego przepięknego, białego puchu. A potem trzeba dojechać oblodzonymi bez wątpienia drogami do rzeki i dalej, aż do szpitala Reverbank.

Jak na raz wcale niemało.

Ona i Barbara zamieniły się na rok pracą w ramach programu wymiany pielęgniarek, skutkiem czego Nicole mieszkała obecnie w ładnym i obszernym (trzy sypialnie) domu Barbary położonym nieopodal szpitala, tyle że na drugim brzegu rzeki, Barbara zaś skazana była na znacznie mniejsze mieszkanko Nicole na przedmieściach Sydney. Barbarze jednak ta nierówność standardu zdawała się zupełnie nie przeszkadzać.

Ach, ten twój balkon i to słońce! – zachwycała się, gdy spotkały się w Sydney. – Te plaże! Nie mam najmniejszego zamiaru siedzieć w domu.

Nie mniej entuzjastycznie odniosła się do samej pracy – u boku samodzielnie praktykującego doktora Gary’ego Hilla, współpracującego z Royal Prince Alfred Hospital.

Niezły okaz! – powiedziała z uznaniem. – Mm, żonaty?

Rozwiedziony – odparła Nicole, a ciemne oczy Barb znacząco zabłysły.

Barbara niedawno przekroczyła czterdziestkę i także była rozwiedziona.

Jasne, że chciałabym wyjść znowu za mąż – odpowiedziała na ostrożne pytanie Nicole. – Miedzy innymi dlatego zgłosiłam się do tej wymiany. To okazja, żeby zawrzeć nowe znajomości.

Nicole też miała ochotę zawrzeć nowe znajomości, ale z pewnością nie z myślą o małżeństwie.

Ja jeszcze długo nie zamierzam się w to bawić – oświadczyła.

Pewnie, jak się ma tylko... Ile ty masz lat?

Dwadzieścia sześć.

No właśnie, musiałabyś mieć źle w głowie, żeby w tym wieku wiązać się na stałe.

Prawdę mówiąc, nie chodziło tylko o wiek, ale w ciągu zaledwie dwóch dni znajomości Nicole nie zdążyła zbliżyć się z Barbarą na tyle, by poinformować ją o przyczynach, dla których nie chciała się wiązać.

Przez większość czasu pomagała Barb się rozgościć, aż nadeszła chwila wyjazdu. Uzbrojona w obszerną wiedzę na temat upodobań Astra oraz sposobów wyszukiwania odpowiednich kanałów telewizyjnych, Nicole dopiero w trakcie długiego lotu uprzytomniła sobie, że właściwie nie ma pojęcia o swojej przyszłej pracy. Znała tylko podstawowe fakty.

Miała to być duża przychodnia ginekologiczno-położnicza mieszcząca się w bezpośrednim sąsiedztwie szpitala Riverbank. Przyjmowało w niej pięciu lekarzy. Nicole miała pracować głównie z kierownikiem zespołu, doktorem Richardem Gilbertem. Pielęgniarek było siedem.

Jedna z nich, Daria Hogan, oczekiwała Nicole na lotnisku w piątek wieczorem i przywiozła ją do domu Barb. Była tu zresztą już wcześniej – włączyła ogrzewanie i wyposażyła lodówkę w najpotrzebniejsze wiktuały. W sobotę Nicole była u niej na kolacji; poznała jej męża i troje dorastających dzieci. Było bardzo miło. Na niedzielę Daria miała już inne zobowiązania, ale zadzwoniła sprawdzić, czy wszystko w porządku, i zaofiarowała się podwieźć Nicole następnego dnia do pracy. I tu, być może, Nicole nieco przesadziła z pewnością siebie, oświadczając optymistycznie, że świetnie poradzi sobie sama.

Starając się nie panikować – bo śnieg wciąż padał i padał, jeszcze gęstszy niż przed chwilą, choć niebo z jednej strony horyzontu nieco się przejaśniło – Nicole pośpiesznie uporała się z porannymi obowiązkami. Potem włożyła na szpitalny mundurek nowy płaszcz w kolorze śliwki, na bujne, rude niczym marchewka włosy wcisnęła wełniany śliwkowy kapelusz, na dłonie naciągnęła nowe rękawiczki z czarnej skóry i pomaszerowała do samochodu.

Boże, ile tego śniegu! Czy da się przez to po prostu przejechać? Czy to jest śliskie jak lód, czy też oblepia koła jak błoto? Nie, na pewno nie – na to ten puch jest zbyt sypki i ulotny.

Podniosła głowę i wystawiła twarz na śnieg. Powietrze było tak zimne, że aż szczypało. Zamknęła oczy. Płatki osiadały jej na rzęsach, ostre promienie słońca muskały powieki.

Znów otworzyła oczy i ujrzała czarodziejski widok. Poranne słońce przedarło się przez chmury i rozświetliło padający śnieg, tak że stała teraz jakby w padającym deszczu drobniutkich, lekkich jak puch diamentów. Zapomniawszy o pracy, zaśmiała się głośno. Chwyciła garść białych kryształków, wyrzuciła je w powietrze, zerwała kapelusz i potrząsnęła głową, nie przestając się śmiać, gdy śnieg osiadał na jej odkrytych włosach.

I tak właśnie Richard Gilbert zobaczył ją po raz pierwszy. Bardzo powoli jechał oblodzoną drogą. Spokojne uliczki Northmoor nie były oczkiem w głowie służb drogowych zajmujących się odśnieżaniem i soleniem jezdni, a ruch był jeszcze za mały, by zmienić śnieg w burą mai, toteż jego samochód zahamował przed domem Barb niemal bezszelestnie.

Ta dziewczyna – Nicole Martin – najwyraźniej nie usłyszała go albo uznała za sąsiada. A może po prostu była tak pochłonięta czarownym, migotliwym światem, który wokół siebie tworzyła, że nic innego do niej nie docierało? Nieważne. Ważne było to, że gdy wysiadł z samochodu i ruszył na podjazd, gdzie ona wciąż jeszcze stała, nieświadoma jego obecności, miał dość czasu, by jej się przyjrzeć i ku swemu najwyższemu zdumieniu stwierdzić, że jest niewiarygodnie podobna do Lindy!

Zatrzymał się, tak samo oszołomiony jak ona, odnotowując podobieństwa. .. i różnice. Takie same włosy, lśniące, złociste, o czerwonawym odcieniu. Linda je farbowała, robiła trwałą i upinała elegancki koczek, podczas gdy u Nicole Martin splątane pasma swobodnie spływały na ramiona. Zapewne od dobrego roku nie widziały fryzjera.

I taka sama figura, choć... Nicole była chyba wyższa i bardziej wysportowana niż Linda, która chętnie przybierała wystudiowane pozy modelki. Ta sama brzoskwiniowa cera, tyle że Linda była jego rówieśnicą, a więc miała już trzydzieści sześć lat, i gdy widzieli się ostatnio – rok temu – zawdzięczała ten efekt już raczej makijażowi niż naturze. Siostra Martin jest bez wątpienia znacznie młodsza.

A przecież – zauważył to, gdy podszedł bliżej – nie była to twarz zupełnie gładka. Dwie równoległe, delikatne zmarszczki przecinały czoło, jeszcze delikatniejsze biegły od ust. Widać te ładnie wykrojone wargi zaciskały się już kiedyś pod wpływem bólu. To spostrzeżenie na chwilę go zastanowiło.

Naraz jednak sytuację zmąciły mroczniejsze uczucia. Nieoczekiwany skurcz w okolicach lędźwi wzbudził w nim gwałtowną irytację. Tylko nie to, pomyślał ze złością. Co za idiotyczna zbieżność reakcji. Co takiego mają w sobie te rude kobiety?

Ale teraz był już tak blisko niej, że musiał przemówić.

Przepraszam... – zaczął tonem, który zabrzmiał niemal jak warknięcie.

Och! – Spłoszona w pierwszej chwili Nicole szybko się opanowała. – Dzień dobry.

Instynktownie cofnęła się o krok. Ludzie w tej części świata są podobno przyjacielscy, ale ten na takiego nie wygląda. Sama czuła się dość głupio, przyłapana na zachwytach nad śniegiem, a sądząc z wyrazu jego twarzy, i jemu takie zachowanie nie wydało się szczególnie mądre. Jak długo mógł ją obserwować? Patrzył na nią tak, jakby już ją znał – i darzył niechęcią.

Szybko podsumowała swoje pierwsze wrażenia. Ciemne włosy, bardzo ciemne oczy, czarny płaszcz, wysoki – wyższy od niej, ale nie przytłaczająco wielki. Wyglądał na inteligentnego i na tyle dojrzałego, by wzbudzać zainteresowanie, ale też najwyraźniej wstał dziś z łóżka lewą nogą.

W czym mogę... – zaczęła.

Nazywam się Richard Gilbert – przerwał głosem, który byłby pewnie sympatyczny, gdyby nie brzmiące w nim rozdrażnienie. – Pani ma być moją pielęgniarką. Przypuszczam, że Barb pani wszystko wytłumaczyła. Bo pani jest Nicole Martin, prawda?

Tak – potwierdziła szybko, zdając sobie sprawę, że jej zdumiona mina go irytuje. Teraz zauważyła, że spod czarnego płaszcza wygląda szpitalny strój. – Tak, oczywiście, to ja. Przepraszam, czuję się trochę... niezręcznie, że mnie pan przyłapał na tej zabawie ze śniegiem.

Ale jeśli sądziła, że jej szczerość rozwieje atmosferę ledwo wyczuwalnej wrogości, to chyba się pomyliła.

Ja panią przyłapałem? – spytał.

Małostkowy, uznała, ale postanowiła ustąpić.

No cóż, pewnie w takim śniegu raczej nie da się hałasować. To moja wina; zagapiłam się po prostu. Wyszłam z domu gotowa walczyć z zaspami na moim samochodzie, to znaczy samochodzie Barb, ale było tak pięknie, że zapomniałam o bożym świecie. – Nagle chwyciła się za głowę i zawołała przerażona: – Spóźniłam się, prawda? Dlatego pan przyjechał? Nic dziwnego, że...

Spokojnie! Nie spóźniła się pani, choć – zerknął na zegarek – musimy ruszać, bo spóźnimy się oboje. Postanowiłem tu zajrzeć, bo podejrzewam, że nie ma pani doświadczenia z ośnieżonymi jezdniami.

Słusznie pan podejrzewał!

No i uznałem, że będzie się pani czuła bezpieczniej i spokojniej, jeśli panią podwiozę.

Dziękuję. To bardzo miło z pana strony, że się pan fatygował.

Żadna fatyga. Mieszkam parę przecznic stąd. – Machnął ręką w bliżej nie sprecyzowanym kierunku. Nicole zauważyła przy okazji, że dłoń miał ładną i wypielęgnowaną. Zauważyła też, że znowu w jego głosie i zachowaniu pojawiła się szorstkość. – Zresztą zobaczy pani moje mieszkanie, bo chyba powinienem jak najszybciej zaprosić panią na kolację.

Ależ proszę się do niczego nie zmuszać – powiedziała z jawną uszczypliwością.

Nie będę – odparł, jakby myśląc o czymś innym. Szli już w stronę samochodu. – Niespecjalnie umiem gotować.

Więc po co pan mnie w ogóle zaprasza?

Bo nikogo pani tu nie zna. Obiecałem to Barb.

Cóż, panie doktorze, w takim razie z przyjemnością zwolnię pana z tej obietnicy. Jestem w miarę zaradna i sądzę, że zorganizuję sobie tu życie nawet bez kolacji u pana.

Jeśli woli pani kolację w lokalu, chętnie panią zaproszę.

Wciąż miała uczucie, że jego myśli błądzą gdzie indziej, i wzbierała w niej złość. Z jednej strony był miły, że się o nią zatroszczył w taką pogodę, z drugiej – traktował ją jak dzieciaka, którego musi niańczyć wbrew swojej woli. Obudziła się w niej chęć, by go sprowokować.

Tak, zdecydowanie wolę. Chciałabym pójść do najlepszej restauracji w Columbus. Niech się panu nie wydaje, że wykpi się pan kiepską domową kuchnią.

Dotarli właśnie do samochodu. Jego ręka z kluczykami, już wyciągnięta w stronę drzwi, zamarła w pół gestu. Odwrócił się, by jej się przyjrzeć. Wyglądał na tak zdumionego, że trudno było poznać, czy jest także wściekły. Wiedząc, że tym razem spaliła za sobą mosty, uśmiechnęła się rozbrajająco.

Proszę się nie przejmować. Żartowałam. Widzę przecież, że nie ma pan wcale ochoty na tę kolację, więc darujmy ją sobie. Nie będę tego panu miała za złe.

Nadal nie spuszczał z niej wzroku, a jej chwilowa odwaga topniała jak płatki śniegu na rękawiczkach. Teraz chyba naprawdę go rozwścieczyłam, pomyślała z mocno bijącym sercem. Nie powinnam była go prowokować. Muszę przecież pracować z nim przez okrągły rok. Barb powinna była mnie ostrzec...

Przepraszam, to zmęczenie. W ten weekend odebrałem dziewięć porodów, wróciłem do domu dopiero na śniadanie – odezwał się w końcu.

Nic nie szkodzi, rozumiem – zapewniła szybko. – Dziewięć? Nieźle!

Zastępowałem wszystkich kolegów.

Było to całkiem wiarygodne wyjaśnienie, lecz Nicole nie uwierzyła w ani jedno słowo. Nie umiałaby jednak powiedzieć dlaczego. Wiedziała tylko, że zmęczenie wszystkiego nie tłumaczy.

I przepraszam, że musiałem wysłać Darię, żeby panią odebrała i pomogła się rozgościć – dodał i stłumił ziewnięcie. – Ale już ruszajmy!

Po chwili siedziała obok niego w samochodzie. Pomyślała, że kwestia kolacji pozostała nie rozstrzygnięta. Miała nadzieję, że nie będzie nalegał, choć wiedziała, że doktor Hill z pewnością zaprosi Barb. Cóż, jeśli temat znów wypłynie, będzie musiała przyjąć propozycję, by nie okazać się nieuprzejma – i niemądra. No i przecież ma się tu dobrze bawić.

Fotel w samochodzie doktora Gilberta, aczkolwiek wygodny, nie dawał jej plecom idealnego oparcia, toteż nagły ból w newralgicznym miejscu, gdy ostro wzięli zakręt, przypomniał jej, dlaczego tak jej zależało na tej wymianie i dlaczego postanowiła w życiu towarzyskim naśladować motyla Wypadek. Colin.

Na samo wspomnienie tego wydarzenia wzdrygnęła się i na nowo odczuła gwałtowne pragnienie wolności oraz lęk przed uwikłaniem w następny związek.

Teraz chciała brać życie lekko. Chciała zabawy, radości, słodyczy. Chciała móc spędzać czas z przystojnym, interesującym mężczyzną, przy którym mogłaby się śmiać i czuć, że żyje, który na koniec odprowadziłby ją do domu i zostawił samą, nie żądając szczegółowych sprawozdań z chwil, w których nie byli razem. Tak, ma być koniecznie lekko, bez zobowiązań, które ciągnęłyby ją w dół. Wzdrygnęła się ponownie i poruszyła, by zmniejszyć dręczący ból w plecach.

Richard zauważył to poruszenie, ale przypisał je niskiej temperaturze. Nicole Martin nie przywykła do takiej pogody. Jeszcze jedna cecha wspólna z Lindą, która nienawidziła długich zim w Columbus. Teraz mieszka w Los Angeles.

Jak mógł kiedykolwiek się łudzić, że ich związek wytrzyma próbę czasu? Dlaczego nie postarał się wcześniej określić reguł? Zresztą, próżne żale. Nie zamierzał się nimi zadręczać. Już od dawna o tym nie myślał, tylko teraz jak grom z jasnego nieba musiała zjawić się ta Nicole Martin, taka podobna do Lindy! Z właściwą mu żelazną determinacją postanowił, że upora się z tym nieprzyjemnym uczuciem, i to szybko. Pytanie tylko jak.

Rozmyślając nad strategią, zajechał przed wejście do Riverbank North Tower.

Tutaj muszę panią wysadzić – rzekł, hamując ostro, nagle wyrwany z rozmyślań. Nicole syknęła z bólu i wstrzymała oddech. Zaniepokojony zwrócił się w jej stronę. – Co się stało?

To tylko moje plecy. Przepraszam – To ja przepraszam. Zamyśliłem się i za ostro zahamowałem. Ma pani problemy z kręgosłupem?

Tak. Dwa lata temu miałam wypadek samochodowy. Doznałam między innymi urazu kręgosłupa. Trzy miesiące spędziłam w szpitalu na wyciągu.

Niezbyt zabawne – skomentował lakonicznie.

Niezbyt. Teraz czuję się nieźle, ale muszę uważać. Nie mogę dźwigać ani za dużo się schylać. Dlatego musiałam przerzucić się na pielęgniarstwo. Przedtem byłam położną. Dwadzieścia cztery godziny w samolocie też nie zrobiło mi najlepiej, więc jestem trochę przewrażliwiona. To naprawdę nie jest pańska wina.

Zbyt łatwo mnie pani rozgrzesza – odparł z uśmiechem.

Jedna szansa należy się każdemu – stwierdziła lekko.

I to właśnie była ta moja szansa?

Obawiam się, że tak – rzekła, uśmiechając się.

Wytłumaczył jej jasno, jak ma trafić do przychodni, po czym odjechał na parking dla lekarzy. Stąpając ostrożnie po śliskim chodniku, czuła się dziwnie szczęśliwa, mimo niezbyt udanego początku znajomości z tym mężczyzną. Cóż, rozumowała rozsądnie, śnieg, nowa praca, setki ciekawych wrażeń; no i jej stosunki ze skomplikowanym doktorem Gilbertem w końcu nie zapowiadają się aż tak tragicznie. Więc owszem, jest szczęśliwa.

Rezygnując z drobiazgowej analizy własnych nastrojów, ruszyła do drzwi. Automat wpuścił ją do środka dokładnie o wpół do dziewiątej.




Rozdział 2


To miło z jego strony – skomentowała Daria Hogan, usłyszawszy od Nicole, że doktor Gilbert podrzucił ją do pracy. Były w dyżurce pielęgniarek; Daria właśnie zaczęła pokazywać Nicole, gdzie co jest.

Tak, rzeczywiście. Ale czy on zawsze jest taki... – Już miała zapytać o tę ukrytą irytację, którą w nim wyczuwała, czy zawsze się tak zachowuje, kiedy jest zmęczony, ale w ostatniej chwili zmieniła zamiar i dokończyła: – Taki troskliwy?

Jeśli tylko nie straci głowy w pośpiechu, jak ja dzisiaj, kiedy musiałam wyprawić dzieciaki do szkoły. Inaczej sama bym się domyśliła, że będziesz miała kłopot ze śniegiem.

Mogło być nieciekawie – przyznała Nicole.

Ale powiedz mi, czy doktor Gilbert powiedział coś szczególnego, kiedy... To znaczy, czy sprawiał wrażenie, że... – Daria najwyraźniej miała świadomość, że nie wyraża się zbyt jasno. Zdziwione spojrzenie Nicole musiało ją w tym utwierdzić. Chwilę wahała się, po czym rzekła otwarcie: – Bo widzisz, jesteś bardzo podobna do Lindy.

Lindy?

To znaczy, że nic ci nie powiedział. No tak, to do niego podobne. Ja zauważyłam od razu, kiedy tylko cię zobaczyłam. Rudawa blondynka, niebieskie oczy, jasna cera, delikatne rysy, szczupła sylwetka. Nawet przez moment myślałam... Ale potem uprzytomniłam sobie, że przez rok nie urosłyby jej takie długie włosy.

Nadal nie...

Jego była dziewczyna – wyjaśniła wreszcie Daria.

Masz ci los – zmartwiła się Nicole. – Może powinnam ufarbować włosy.

Och nie, nie sądzę, żeby to stanowiło jakiś problem – pośpiesznie zapewniła Daria. – Wszyscy mieliśmy wrażenie, że nie byli ze sobą szczególnie blisko.

Nicole zaczęła uważnie słuchać.

Byli ze sobą nawet dość długo, ale nigdy razem nie mieszkali. Nawet nieraz zastanawialiśmy się, czy w ogóle robią coś razem, to znaczy, nie licząc kolacji w lokalu i paru oczywistych rzeczy. Kiedy się rozstali, on spotykał się z różnymi kobietami. Wszyscy mamy nadzieję, że wreszcie spotka kogoś, z kim ułoży sobie życie.

No proszę, zdaje się, że to coś w sam raz dla mnie! – wyrwało się Nicole. – To znaczy – dodała szybko, podchwyciwszy nieco zaskoczone spojrzenie Darli – z nieszczęśliwie zakochanym kiepsko się pracuje, prawda?

Fakt.

Mm... Mam rozpakować te testy ciążowe? – Nicole uznała, że najlepiej będzie zmienić temat.

Rzeczywiście, koncepcja kolacji w lokalu i paru oczywistych rzeczy wydawała jej się na tym etapie życia całkiem pociągająca. Ale czy z Richardem Gilbertem? Jej serce zaprotestowało ze zdumiewającą siłą. Na pierwszy rzut oka zdawał się spełniać jej kryteria, a jednak absolutnie nie kojarzył się z niczym lekkim".

Tak – odpowiedziała Daria na jej pytanie – jeśli poprzednie są zużyte. Aha, i przygotuj w każdym gabinecie wzierniki w kilku rozmiarach. Są tu, w autoklawie. Rano, jak tylko wejdziesz, nie zapomnij włączyć ogrzewania...

Tak zaczął się pierwszy dzień pracy. Nicole orientowała się w panujących tu obyczajach bardzo pobieżnie, ale uznała, że w interesie Barb lepiej nie mówić, iż w ciągu dwóch wspólnych dni w Sydney koleżanka opowiadała jej więcej o swym rozwodzie niż o przychodni dla kobiet Riverbank.

Tymczasem wszyscy najwyraźniej uważali, że wie o wiele więcej, niż wiedziała naprawdę. Ponieważ jednak sama praca nie była jej obca, Nicole czerpała pewną przewrotną przyjemność z balansowania na granicy małej katastrofy.

Raz zresztą zdarzyło jej się przekroczyć tę granicę. I to naturalnie Richard Gilbert musiał zauważyć, jak uprzejmie przepuszcza przed sobą pacjentkę w zaawansowanej ciąży, otwierając drzwi do schowka zamiast do gabinetu usg.

Zakrywszy dłonią słuchawkę telefoniczną, zasugerował z wyraźnie ironicznym uśmiechem:

Radziłbym spróbować następne drzwi. Tutaj są tylko czyste fartuchy, których ta pani dziś nie będzie potrzebowała. – Po czym wrócił do przerwanej rozmowy: – Tak, proszę koniecznie przyjść.

I chyba jednak należało uznać za omen to, że pierwszy dzień jej pracy miał przejść do historii przychodni jako „dzień, w którym pani Miller urodziła w gabinecie", choć w pamięci Nicole akurat nie ten element zostawił najgłębszy ślad.

O wpół do drugiej wszystko zdawało się przebiegać normalnie. Doktor Kramer była w szpitalu i odbierała poród, doktor Mason i doktor Turabian przyjmowali pacjentki, a doktor Smith miał dzień wolny. W poczekalni było kilka osób czekających na doktor Kramer, która miała wrócić lada moment.

Pani Miller przyszła na rutynowe badanie w trzydziestym ósmym tygodniu ciąży i zażądała asysty pielęgniarki. Miała do tego prawo, o czym informowały wywieszki na drzwiach każdego gabinetu, Nicole podejrzewała jednak, że chodzi jej nie tyle o zabezpieczenie przed ewentualnym niewłaściwym zachowaniem ze strony lekarza, co o opiekunkę dla swych dwóch bardzo żywych córeczek.

Dziewczynki, jedna cztero-, druga dwuletnia, blondyneczki o niebieskich oczach, wyglądały rozkosznie, ale potrafiły nieźle dać się we znaki.

Dlaczego mamusia się rozbiera? Po co mamusię przykrywają papierem?

Ja ciem citać! Mama, to moje!

Pan doktor musi zbadać dzidziusia, Ashley. Brittany, pani pielęgniarka ci poczyta. Ashley, zostaw ten magazyn! Brittany wzięła go pierwsza. Papierowy ręcznik jest po to, żebym nie zmarzła.

Gdy zjawił się doktor Gilbert, Nicole zaczęła czytać dziewczynkom magazyn, stawiając tamę potokowi pytań i żądań, dzięki czemu pani Miller miała okazję przypomnieć:

Panie doktorze, obiecał pan w tym tygodniu troszkę przyśpieszyć poród.

Obiecałem i dotrzymam słowa – odparł pogodnie Richard Gilbert, wciągając czyste rękawiczki. – No dobrze, tydzień temu miała pani prawie pięć centymetrów rozwarcia, prawda? A według usg dziecko ważyło trzy kilo czterysta. To teraz miałby już ponad trzy i pół.

Powiedział pan „miałby"? – Pani Miller uniosła głowę, by obrzucić lekarza podejrzliwym spojrzeniem.

Powiedziałem „miałby", w domyśle „dzieciak" – odparł spokojnie, mierząc jej brzuch.

Och, wiec to może być dziewczynka...

Może być, a może nie być – przytaknął, uśmiechając się żartobliwie. – Mówiła pani, że nie chce pani wiedzieć wcześniej.

Ale pan wie?

Niestety. – Doktor Gilbert urwał i przez chwilę wszyscy słuchali silnego, rytmicznego bicia serca płodu. – Nie mogłem nie zauważyć na usg, ale pani przecież powiedziała...

Powiedziałam i podtrzymuję, ale kiedy pan się ze mną w ten sposób drażni, to trudno się pohamować.

Przepraszam. To jest silniejsze ode mnie. I tak wkrótce się pani dowie. Spójrzmy, co tu mamy... Dobre pięć centymetrów rozwarcia. Prawie sześć.

Od kilku dni mam sporadyczne skurcze. Aj!

Nicole przez cały czas pokazywała dziewczynkom co ciekawsze ilustracje, ale ich uwagę niełatwo było skupić.

Mamusiu, dlaczego powiedziałaś „aj"?

Bo to boli. Panie doktorze...

Wiem. – Pokiwał głową. – Masuję teraz na wpół rozwartą szyjkę macicy napiętą na główce dziecka, która jest już bardzo ładnie przyparta. To moja stara sztuczka – oznajmił z dumą. – Prawie zawsze działa. Dzięki temu zabiegowi uwalnia się hormon stymulujący czynność porodową. Skutek powinien być za dzień, dwa.

Skoro tak, to jakoś wytrzymam. Tak bym chciała, żeby ten poród był lżejszy... aj!... niż z Brittany. A jeśli pochodzę jeszcze dwa tygodnie, to dziecko będzie miało ze cztery kilo, prawda?

O dwóch tygodniach nawet nie ma mowy – odparł i ściągnął rękawiczki. – To wszystko. Kiedy poród się zacznie, proszę zadzwonić i od razu jechać do szpitala, bo tym razem pójdzie szybko.

Wyszedł uśmiechnięty, a Nicole w duchu przyznała, że przy pacjentkach jest znacznie sympatyczniejszy, niż się spodziewała, sądząc po ich pierwszym spotkaniu.

Dziękuję – zwróciła się do niej pani Miller, niezdarnie zsuwając się z fotela. – Moja mama nie mogła dziś zająć się dziewczynkami, a mąż jest na zebraniu. Myśli pani, że doktor naprawdę powiedział „on", mając na myśli „dzieciaka"?

Nie mam pojęcia. Bardzo możliwe. Sama była ciekawa. Energicznym dziewczynkom dobrze by zrobiło towarzystwo braciszka, na którego mogłyby przelać część swojej nadmiernie wylewnej czułości.

Jakie mama ma śmieszne, wielkie majtki – zauważyła Ashley, gdy pani Miller zaczęła się ubierać.

Nicole wyszła, nie chcąc krępować biednej kobiety, jeszcze obolałej po zabiegu doktora Gilberta. Parę minut później, gdy ważyła następną pacjentkę i brała od niej mocz do badania, usłyszała, jak pani Miller mówi do dziewczynek:

Pobawcie się chwilkę w poczekalni. Muszę jeszcze troszkę posiedzieć.

Piętnaście minut później, gdy Nicole wyszła, by poprosić kolejną umówioną osobę, Lorraine Miller nadal siedziała. Nicole szybko zważyła nową pacjentkę, wręczyła jej naczynie na mocz i wróciła do pani Miller.

Chyba nie najlepiej się pani czuje?

Boli mnie w dole brzucha. Mam wrażenie, jakby dziecko miało wypaść. Chociaż to nie jest tak jak przy porodzie... – Podniosła się, a jej twarz wykrzywił skurcz. – A właściwie może i tak jak przy porodzie...

I wtedy nagle popłynęły wody płodowe. Ciepła powódź zalała krzesło i popłynęła po wykładzinie.

O Boże, przepraszam! Tak, teraz to już zupełnie jak przy porodzie.

Bo to jest poród – stwierdziła Nicole. – Proszę się nie martwić tą kałużą, to przecież tylko woda. Jak możemy się skontaktować z pani mężem? Trish, pozwól na chwilę – przywołała rejestratorkę.

Kobiety w poczekalni z trudem hamowały ciekawość, a dwóch przyszłych ojców towarzyszących żonom, by dodawać im ducha w pierwszej ciąży, starało się nie okazać przerażenia.

Trish, czy mogłabyś zaprowadzić panią do sali porodowej?

Mam iść? – W głosie pani Miller lęk walczył o lepsze z niedowierzaniem.

Łącznikiem. To zwykły korytarz z taką jak tu wykładziną, a na miejscu są windy.

Obawiam się, że... aach... nie zdążę...

Na pewno pani zdąży – zaczęła Nicole. Wiadomo, rodzące często myślą, czy raczej mają nadzieję, że to dzieje się szybciej niż naprawdę.

Tym razem jednak...

Naprawdę nie zdążę – powiedziała Lorraine. – Muszę... – Urwała i zaczęła gorączkowo dyszeć.

Wieść o tym, co się dzieje, w jakiś sposób dotarła do Richarda Gilberta. Wkroczył do poczekalni i zwrócił się do obecnych:

Nie ma powodu do niepokoju. Jesteśmy do tego przyzwyczajeni: to już czwarty raz w ciągu tygodnia.

Ponieważ nikt nie był pewien, czy lekarz żartuje, na wszelki wypadek wszyscy umilkli.

Trish – ciągnął. – Weź stąd dziewczynki i zadzwoń do... – rzucił pani Miller pytające spojrzenie.

Pięćset pięćdziesiąt pięć, sześćdziesiąt dwa, trzynaście. Mój mąż. Muszą go wywołać z zebrania.

Najpierw jednak zadzwoń na położnictwo po inkubator, i to już. Nicole?

Oboje wprowadzili panią Miller do gabinetu, który tak niedawno opuściła. Po drodze miała dwa silne skurcze. Trzeci chwycił ją już na fotelu, gdy Nicole gorączkowo miotała się, chwytając nożyczki do przecięcia pępowiny, gruszkę do odsysania i serwety, naczynie na łożysko i papierowe ręczniki do choćby częściowego osłonięcia wykładziny, no i oczywiście pacjentki.

Dobrze, główka się wstawia – powiedział doktor Gilbert. – Tym razem ciemne włoski, Lorraine.

Mogę przeć?

Tak, spróbuj. Nie sądzę, żeby to długo miało trwać. Głęboki wdech. Broda do piersi.

Nicole ledwo zdążyła przemyć pacjentkę środkiem antyseptycznym. Doktor Gilbert włożył rękawiczki, ale nie tracił czasu na czysty fartuch.

Czuję... czuję...

Tak jest, Lorraine. Główka już prawie wyszła. Dobra, jeszcze jeden wdech i przyj.

Główka była już cała widoczna: maleńka, z zamkniętymi oczkami i dziwnie nieruchoma. Kogoś, kto nigdy nie widział porodu, widok ten mógłby przestraszyć, ale Nicole wiedziała, że wszystko jest w porządku. Szybko odessała wydzielinę z buzi i noska maleństwa, aby nic nie zakłóciło pierwszego oddechu.

Nie przyj teraz, Lorraine. – Pępowina była okręcona wokół szyjki. Doktor Gilbert uwolnił ją sprawnym ruchem. Tuż przed następnym skurczem pokazał się maleńki bark, a przy kolejnym – całe ciałko. Noworodek zapłakał niemal od razu: szeroko otworzył usta i na znak protestu zacisnął oczka.

No i co pani na to? – spytał z uśmiechem doktor Gilbert.

Piękny chłopak, Lorraine.

Położył jej dziecko na brzuchu. Przytuliła je, śmiejąc się i płacząc na przemian.

Chłopak! To dlatego pan tak dziwnie mówił... Jak łatwo poszło!

Jak będzie miał na imię?

Brian. Cześć, Brian. Cześć. Och, że też Dona tu nie ma! Czy dziewczynki mogą wejść?

Ale było jeszcze to i owo do zrobienia. Trzeba było założyć klamrę i przeciąć pępowinę. Nicole policzyła punkty w skali Apgara po pierwszej minucie i czekała, by powtórzyć ocenę po pięciu. W międzyczasie salowy przywiózł zamówiony inkubator. Ułożono w nim dziecko, gdy Lorraine już bez wysiłku rodziła łożysko, które okazało się całe.

Położnica nadal nie posiadała się ze szczęścia. Doktor Gilbert też promieniał. Jego oczy miały zaskakująco czuły wyraz. Kto by przypuszczał, że od piątku odebrał już dziesięcioro dzieci?

Tymczasem Nicole ogarnął smutek. To niespodzianka powitalna na moją cześć, pomyślała. Co za niespodzianka! Już zapomniałam, jak uwielbiałam odbierać te szczęśliwe, upragnione dzieci i jak angażowałam się w to za każdym razem – przed wypadkiem. Ale nie wolno mi tego okazać. Nie wolno mi popsuć tej chwili. Poza tym zobaczę dziś jeszcze tyle szczęśliwych przyszłych matek, a może i dzieci, jeśli jakaś pacjentka przyjdzie na kontrolę popołogową.

Pani Miller była gotowa na spotkanie z dziewczynkami. Gdy już nacieszą się maleńkim braciszkiem, Brian z matką przeniosą się na oddział położniczy. Krwawienie było niewielkie, a macica, jak stwierdził właśnie doktor Gilbert, zaczęła już się obkurczać.

Nikt nie zauważył, uznała Nicole. Dzięki Bogu.

Myliła się.

Zawsze pierwszego dnia odgrywamy taki mały spektakl, żeby wypróbować nowy personel – powiedział jej Richard Gilbert dwie godziny później, gdy ostatnia pacjentka wyszła, a pan Miller zabrał córeczki. – Lorraine Miller wcale nie jest pacjentką, tylko bardzo utalentowaną aktorką. Pracowała dla nas już kilka razy. Myślę też, że i Brian ma przed sobą przyszłość w Hollywood, a pani?

Roześmiała się. Początek ich znajomości był tak niefortunny, że nie spodziewała się po Richardzie poczucia humoru. Odparła więc równie poważnie:

Czy ja wiem? Muszę powiedzieć, że ten pierwszy krzyk nie wydał mi się przekonujący. Zbyt melodramatyczny, żeby istotnie ujawnić całą złożoność przeżycia, jakim jest przyjście na świat.

Proszę, co za wymagająca publiczność. Ale poważnie...

Proszę mi powiedzieć, że to się nie zdarza co tydzień!

Prawdę mówiąc – rzekł nagle bardzo serio – odniosłem wrażenie, że pani by odpowiadało, gdyby istotnie tak było. Chyba pani tego bardzo brakuje.

Odbierania szczęśliwych porodów? O, tak! Przepraszam, nie chciałam tego okazywać.

Nie okazywała pani. Ja... po prostu cały czas panią obserwowałem. – Po krótkiej przerwie dodał uprzejmie: – A czy teraz mógłbym panią podwieźć do domu, żeby mogła się pani przebrać? Mamy rezerwację na szóstą trzydzieści.

Rezerwację... ?

Tak. W Refectory. Podobno najlepszy lokal w Columbus. Czy nie o to pani chodziło?

Och, doktorze, ja tylko żartowałam.

Wiem, ale do rzeczy. Jeśli nie przedstawi mi pani niezbitych dowodów, że ma pani na dziś inne zobowiązania, oczekuję wdzięczności za to, że udało mi się tak szybko załatwić rezerwację.

W jego oczach błyszczała bez wątpienia iskierka złośliwości. Wyraźnie czekał, jak Nicole odpowie na kolejną prowokację. Uniosła głowę. Czuła się na siłach sprostać jego wyzwaniu, szczególnie że nagle poczuła, iż powietrze między nimi naładowane jest elektrycznością. Nie rozumiała, skąd to uczucie, ale było bardzo silne.

Wdzięczność? Oczywiście ma ją pan, choć szósta trzydzieści nie jest najodpowiedniejszą porą na kolację.

Istotnie, ale zważywszy, że dziś spałem tylko godzinę, czułem się upoważniony do wyboru pory.

Skoro jest pan taki zmęczony, nie śmiem pana ciągnąć do restauracji.

Siedzę w tej robocie ponad dziesięć lat, nie licząc studiów. Gdybym nie był zdolny wznieść się ponad banalne zmęczenie, to bym tego nie przeżył.

W takim razie będzie mi bardzo miło zjeść dziś z panem kolację.

Cała przyjemność po mojej stronie – mruknął.

W tych słowach wyczuła ukrytą groźbę, że jeśli nie spełni jego oczekiwali, niezwłocznie się o tym dowie. Zaintrygowana i podniecona uprzytomniła sobie, że igra z ogniem. A jeśli okaże się, że jej się to podoba?

Dziesięć minut później podwiózł ją do domu. Sam też musiał się przebrać; wciąż jeszcze miał na sobie zabiegowy strój.

Piętnaście po szóstej – rzucił. – To niedaleko.

Mam nadzieję, że zdążę. Z pewnością nie chciałby pan, żebym wystąpiła w nieodpowiednim stroju.

Trudno mi uwierzyć, że mogłaby pani w jakiejkolwiek sytuacji wystąpić w nieodpowiednim stroju, siostro Martin.

Zanim zastanowiła się, jak należy rozumieć tę uwagę, zniknął we wnętrzu samochodu.

W domu najpierw zwiększyła trochę ogrzewanie, bo poranny śnieg nadal leżał na ziemi. W dzień słońce trochę go nadtopiło, ale wieczorem znów ścisnął mróz. Potem zaczęła zastanawiać się nad strojem.

Przywiozła z sobą tylko dwie sukienki. Jedna była zdecydowanie letnia, więc została czarna. Szybko wzięła prysznic, włożyła suknię, wygładziła ją na biodrach, ale nie była zadowolona. Z dodatkiem złotej biżuterii suknia sprawiała wrażenie, jakby jej właścicielka traktowała ten wieczór stanowczo zbyt poważnie.

I wtedy zauważyła chiński jedwabny szal, który ozdabiał ścianę sypialni Barb, bajecznie kolorowy, haftowany w kwiaty o jaskrawych barwach, wykończony długimi, jedwabnymi frędzlami.

Używaj śmiało wszystkiego, co tylko znajdziesz – powiedziała jej Barb. – Gdybym nie chciała, żebyś coś ruszała, tobym to schowała.

Czy miała także na myśli dekoracje ścienne? – zwróciła się do Astra, ale ryży zwierz zlekceważył jej pytanie, zeskoczył z łóżka i cicho wyszedł z pokoju. – Uznajmy to za odpowiedź twierdzącą – postanowiła, zdejmując szal ze ściany i drapując go na nagich ramionach.

Wyszczotkowała włosy, potem rozrzuciła je na nowo, wpięła w nie ozdobne grzebienie, umalowała rzęsy, pociągnęła usta szkarłatną szminką i uznała, że starczy. Powinna powitać Richarda chłodno, trzymając kolorowy magazyn w ręku... Magazyn udało jej się znaleźć trzydzieści sekund przed tym, jak Richard zapukał do drzwi. Zdążyła tylko otworzyć go na chybił trafił i palcem zaznaczyć, gdzie rzekomo czyta.

Gdy otworzyła drzwi, usłyszała następujące powitanie:

Czy to już wszystko?

Zapomniała o magazynie. I tak go zresztą nie zauważył.

Przecież nie wyobraża pan sobie, żebym mogła nieodpowiednio się ubrać – rzekła z prawdziwym oburzeniem.

Miałem na myśli płaszcz – wyjaśnił cierpliwie. – Jest zimno.

Cholera. Śliwkowy płaszcz i szal z przewagą szkarłatu. Fatalnie.

Och... chyba nie będę sobie nim zawracać głowy – odparła lekceważąco. – Nie jest mi zimno.

Teraz oczywiście nie mogła trząść się w chłodnym jeszcze samochodzie. Oto nagroda za nonszalancję. Jeśli jednak Richard coś zauważył, nie skomentował tego. Dzięki temu miała okazję dyskretnie mu się przyjrzeć.

Ciemne spodnie, stonowana oliwkowobrązowa koszula, jedwabny krawat tego samego koloru, tak idealnie dobrany, że można by posądzić jego właściciela o pobieranie lekcji u kameleona. W miękkiej skórzanej kurtce wyglądał dość wytwornie, a pachniał. ..

Gwałtownie zmusiła się, by myśleć o czymś innym. Jestem głodna. Zaraz zjem kolację. Wtedy nie będę zwracała uwagi na zapachy. To nie randka. Nie wolno mi rozmyślać o tym, jaki jest wspaniały czy coś w tym rodzaju. To byłaby katastrofa!

Zaniepokojona uporczywą niestosownością swych myśli, co chwila zmieniała pozycję na siedzeniu, poprawiała szal, który zsunął jej się z ramion, aż wreszcie usłyszała cierpkie pytanie:

Czy coś się stało?

Nie... Dlaczego?

Wierci się pani jak dziecko. Nie mogę się skupić na prowadzeniu, a droga jest śliska. Jeśli jest pani zimno, proszę po prostu powiedzieć, a zwiększę ogrzewanie. Niechże pani zostawi ten szal.

Przepraszam.

Proszę. – Wyciągnął rękę i po chwili gorące powietrze owiało jej kolana.

Po paru minutach powiedziała ciepło:

Tak jest dużo lepiej. Dzięki. Rzeczywiście było mi zimno.

Nie znoszę milczącego cierpiętnictwa, kiedy można coś załatwić zwyczajnie.

Będę pamiętać.

Mam nadzieję. A przy okazji, to samo odnosi się do pracy. Barb miała swoje metody, ale gdyby chciała pani coś zmienić...

Cóż, jest jedna rzecz...

Tak? – Ta pytająca monosylaba nie zachęcała do występowania z radykalnymi propozycjami, ale jej pomysł nie był przecież radykalny...

Czy mogłabym w jakiś sposób podpowiadać panu, w jakiej kolejności powinien pan przyjmować pacjentki? Dziś na przykład zbadał pan panią Drakę przed panią Green, a ona czekała dłużej. Z doktorem Hillem rozwiązaliśmy to tak, że kartę pacjentki, która powinna być następna, stawiałam na półce pionowo, a pozostałe kładłam.

Czy nie jest to dla pani dodatkowa fatyga?

Wolę to, niż patrzeć spokojnie, jak pan kogoś pomija, albo zawracać pana od progu.

Chce mnie pani rozpuścić.

Po prostu nie znoszę nieporządku.

W takim razie nie wiem, jak pani może znieść ten szal. Jest wyjątkowo nieporządny, znowu się zsunął – mruknął, a ona szybko poprawiła tę niesforną część garderoby. – A co do kart... Doskonale! Spróbujmy.

Wjechali na parking przy restauracji.

Uwaga, ślisko – ostrzegł ją, gdy szli do budynku, w którym niegdyś był kościół.

Nicole zauważyła lód na ścieżce, błyszczący w zmierzchającym już świetle dnia, i czekała, aż jej towarzysz zaofiaruje jej ramię. Szpilki, które miała na nogach, nie nadawały się do pokonywania tras wymagających zręczności fizycznej. Ale Richard jakoś nie kwapił się z pomocą i już miała ruszać, gdy niespodziewanie podał jej ramię: sztywno, ostentacyjnie, oficjalnie. Nawet skłonił się lekko.

Robił to z wyraźną niechęcią. Nicole widziała to, czuła w jego napiętych pod kurtką mięśniach. Podziękowała mu więc chłodno.

W tych butach ma pani ze dwa metry wzrostu – powiedział, gdy znów bezpiecznie stanęli na asfalcie.

Możliwe – odparła z satysfakcją. – Dzięki temu większość mężczyzn dobrze się zastanowi, zanim zaproponuje mi spotkanie. Szkoda, że i pan tego nie zrobił, skoro jest pan zbyt zmęczony, żeby trzymać nerwy na wodzy!

Chwilę przyglądali się sobie. Nicole czuła, że przeholowała, i czekała na wybuch. W powietrzu aż wibrowało. Mięśnie twarzy napięły mu się groźnie, brwi ściągnęły w czarną krechę... i nagle się roześmiał.

Słusznie – przyznał. – Ma pani rację, siostro Martin.

A może Nicole?

Nicole. Oczywiście. Bardzo... ładnie.

Czekała na propozycję, by także ona mówiła mu po imieniu, ale on spytał tylko:

Czy mówią na panią Nicky?

Tylko ci, których nie lubię.

Znowu się roześmiał.

W takim razie, gdybym odczuwał nieodpartą chęć zdrabniania...

To najlepiej zwracać się do mnie Nico. W przeciwnym razie proszę nie mieć do mnie pretensji.

W restauracji było ciepło, panował półmrok, a w powietrzu unosiły się smakowite aromaty. Jedzenie też było pyszne i prawie tak wyszukane jak w wylewnych opisach kelnera.

Pewnie płacą mu od słowa – mruknął Richard, gdy już złożyli zamówienie.

Tego nie wiem, ale my na pewno płacimy od kęsa. – Gdy zobaczyła ceny, zaschło jej w ustach.

My?

No dobrze, pan – skapitulowała. – Ale to pan się uparł, żeby potraktować mój żart serio. Należy się panu nauczka.

Na razie nie żałuję.

Wyczuwam w tych słowach zawoalowaną groźbę.

Nie. – Odetchnął, ale bynajmniej nie swobodnie. – Naprawdę nic takiego się za tym nie kryje, Nicole.

A jednak coś w nich było...

Zjedli trzy dania, podano im kawę, a ona ciągle nie mogła zrozumieć, co się dzieje. Przez pewien czas rozmowa toczyła się wartko i błyskotliwie. Rozgrzana winem Nicole pozwalała sobie na śmiałe uwagi, Richard wyglądał na szczerze rozbawionego, a potem nagle umilkł, zmarszczył brwi i odchylił się na oparcie krzesła, bawiąc się nóżką kieliszka z tą poirytowaną miną, którą widziała u niego już rano.

No dobrze, o co chodzi? – spytała wreszcie.

Tego pytania nie mógł mieć jej za złe. Wieczór w ogóle nie przebiegał zgodnie z jego oczekiwaniami, choć przez większość czasu bawił się tak dobrze, że zapominał, czego właściwie oczekiwał. Z pewnością był wykończony i chociaż pił bardzo mało, choć wino było wspaniałe, żar z pobliskiego kominka niemal go usypiał. Ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że podobieństwo Nicole do Lindy okazało się tylko powierzchowne. W gruncie rzeczy były to dwie zupełnie różne kobiety. To dobrze czy źle? Nagle jakoś się w tym pogubił, przestał rozumieć własne uczucia.

To tylko zmęczenie – wykręcił się.

Więc chodźmy. Przecież pan jutro pracuje.

Wysączyła resztkę kawy i wstała. Podobała mu się ta jej pewność siebie i zdecydowanie. Linda też miała te cechy, ale była w tym o wiele bardziej obcesowa, samolubna.

Stop! Jest zdecydowanie za wcześnie, by wyrabiać sobie jakiekolwiek sądy na temat Nicole Martin. Wstał również.

Chodźmy. To był uroczy wieczór.

Nie wypadało tego nie powiedzieć, ale nie był zadowolony, że w jego ustach zabrzmiało to niebezpiecznie szczerze, dodał więc cierpko:

I mam nadzieję, że pouczający.

Z przyjemnością czekał na złośliwą odpowiedź i nie zawiódł się.

Pouczający? Dla mnie? Czy chodzi o to, że zachowując się odpowiednio bezczelnie, jestem w stanie zmusić kogoś, kogo ledwie znam, żeby zaprosił mnie do naprawdę drogiej restauracji? Tak, to chyba istotnie pouczające. Jeśli uda mi się powtórzyć to z kimś jeszcze, nie omieszkam się pochwalić.

Koniecznie.

No i podzielę się łupem. Odpalę panu resztki ze stołu.

Roześmiał się, ubawiony jej bezceremonialnością.

Nicole wzięła szal. Ponieważ najwyraźniej drażnił doktora Gilberta, odwiesiła go w czasie kolacji na poręcz krzesła i prawie o nim zapomniała. Teraz jednak przyjemnie było poczuć chłodny jedwab na nagich ramionach. Otulona w lśniącą, wielobarwną mgiełkę, świadoma swego ciała i jego wdzięku, czuła się jak tancerka; idąc ku drzwiom, uśmiechała się mimo woli.

Doktor Gilbert znowu zamknął się w sobie. Wyszli z restauracji pogrążeni we własnych myślach, nie pamiętając o zdradzieckim lodzie na parkingu.

Było już ciemno i żadne światło nie odbijało się od gładkiej, czarnej, śliskiej tafli. Zaledwie Nicole postawiła na niej stopę, uprzytomniła sobie, czym to grozi, ale było już za późno. Noga odjechała jej w przód i gdyby doktor Gilbert nie chwycił jej w pasie, byłaby się przewróciła.

Ale i on stał na lodzie, i choć w bezpieczniejszym obuwiu, to przecież niezupełnie pewnie. Przez chwilę trwali w bezruchu, po czym zrobił duży krok, by zejść z oblodzonego miejsca, pociągając Nicole za sobą. Jednak ona, nie przygotowana na tę nagłą zmianę kierunku, pod wpływem siły bezwładności wygięła się do tyłu; jej plecy przeszył ostry ból.

Zauważył od razu, że ją to zabolało, i gdy tylko znalazł się w bezpiecznym miejscu, przyciągnął ją do siebie. A że w tych swoich wieczorowych pantoflach była prawie jego wzrostu, jej nos zderzył się z jego ustami, wargi z podbródkiem, a piersi...

Oboje zamarli. To było... cudowne uczucie.

Powoli pochylił głowę i poszukał jej ust. Nie wahała się ani chwili. Złączyli się w pocałunku zarazem namiętnym i delikatnym, niebezpiecznie podniecającym i rozkosznie opanowanym.

Jedną ręką wciąż podtrzymywał ją z tyłu, a drugą głaskał po nagim ramieniu. Dotknął jej szyi i poczuł, jak krew tętni pod jego palcami. Całował ją coraz mocniej i zachłanniej. Jej podniecenie rosło z każdą sekundą. Z początku odruchowo zamknęła oczy, ale teraz zmusiła się, by je otworzyć i spojrzeć w czarną otchłań jego rozszerzonych źrenic, nim ukryły je powieki. Jego zmęczona twarz wydawała się bardzo samotna.

Serce ścisnęło się jej boleśnie. Nigdy jeszcze nie doznała tak silnego uczucia zniewolenia. Nie przeczuwała też wcześniej, że to napięcie między nimi, wisząca w powietrzu wrogość, ich starcia – to jest właśnie to. Teraz jednak, gdy już coś do niej dotarło, nadal nie miała pojęcia, co z tym zrobić. Jej związek z Colinem Cotterillem, o tak skomplikowanym początku i niemiłym zakończeniu, nie przyniósł żadnych doświadczeń, które mogłyby jej się teraz przydać.

Oderwała usta od jego warg i całe swoje oszołomienie przelała w jeden niedorzecznie egzaltowany wykrzyknik:

Och, panie doktorze!




Rozdział 3


Tego dnia Richardowi asystowało trzech studentów medycyny, włączył wiec monitor, by mogli śledzić cały zabieg. Zabieg był rutynowy – obustronne przecięcie jajowodów u trzydziestopięcioletniej kobiety, która miała już troje dzieci i nie chciała więcej rodzić.

Wszystko szło świetnie. Pielęgniarka anestezjologiczna uśpiła pacjentkę, instrumentariuszka była jak zwykle wesoła i kompetentna, a on, wpuściwszy do jamy brzusznej cztery litry dwutlenku węgla, zapewnił sobie idealny dostęp do jajowodów. Trzymał już w ręku narzędzie do elektrokoagulacji, gdy nagle to się stało.

Patrzył na kolorowy, wierny w każdym szczególe obraz na monitorze, i przez jedną straszną chwilę niczego nie widział, bo nagle ni stąd, ni zowąd uderzyła go pewna myśl. Powiedziała do mnie: „Panie doktorze". Całowaliśmy się jak szaleni i to było upajające – a przecież wcale tego nie chciałem – aż tu nagle ona mówi do mnie „panie doktorze", jakbyśmy się ledwo znali. No i właściwie słusznie. Ledwo się znamy. Prawdę mówiąc, wcale się nie znamy. Zamrugał powiekami, walcząc ze zmęczeniem po trudnym weekendzie, i jeszcze raz spojrzał w monitor. Co to jest? Cóż to może być, u licha? Ta różowa jama z żółtymi wyrostkami na pierwszym planie i ta kopulasta, lśniąca... Macica. Wszystkie fragmenty układanki wskoczyły na swoje miejsce, a serce po kilku przerażonych szarpnięciach powróciło do normalnego rytmu. Zerknął na pielęgniarki i studentów. Co za ulga; nikt niczego nie zauważył. Opanowany jak zwykle, usunął z drogi żółte przeszkody.

Tłuszcz – wyjaśnił pod adresem studentów. – A to oczywiście jelito. Macica. Jajniki. Tutaj mamy jajowód.

Uniesiony jajowód wymknął mu się na moment: był śliski i sprężysty, związany z błoną. Pochwycił go na nowo i włączył koagulację. Jajowód zbielał, a po chwili zbrązowiał.

Richard miał teraz czas pomyśleć: Wczorajszy wieczór był kompletną klapą, kompromitacją wszystkich jego założeń.

Potem ostrożnie uchwycił drugi jajowód i skoagulował go także. Martwa tkanka z czasem zaniknie, pozostawiając po sobie puste miejsce. Gdyby kobieta później zmieniła zdanie, kikuty jajowodów można na nowo połączyć. Udaje się to w siedemdziesięciu procentach. Jest to już jednak skomplikowana, czasochłonna i kosztowna operacja, toteż Richard zawsze starał się, jak mógł, odwodzić pacjentki od traktowania przecięcia jajowodów jako zabiegu odwracalnego. Ale istota ludzka jest z natury zmienna, toteż w samym tylko ubiegłym roku skierował z tego powodu do chirurga dwie kobiety – i jedna z nich była już w ciąży.

Cóż, wobec jego wczorajszego ekscentrycznego, a prawdę mówiąc, całkiem pozbawionego logiki zachowania, jakie ma teraz prawo krytykować swoje pacjentki za niestałość?

Umówię się z nią jeszcze raz. To jedyne wyjście, pomyślał rozdrażniony. I tym razem...


Nie miałyśmy wczoraj czasu porozmawiać – powiedziała Elaine Bridgman, gdy Nicole pchała jej wózek w kierunku małego pomieszczenia do ważenia pacjentek – ale wiem, że Barb bardzo się cieszyła z tej wymiany, i mam nadzieję, że i ty będziesz się z nami dobrze czuła. Wszyscy tu lubimy doktora Gilberta. Fakt, że jest bardzo wymagający.

Ja też – odparła Nicole, zła, że się rumieni na wspomnienie wieczoru, który ze wszystkich sił starała się wymazać z pamięci.

Richard przecież będzie tu za chwilę.

Elaine pracowała w księgowości przychodni, ale dziś była tu w charakterze pacjentki doktora Gilberta, na badaniu kontrolnym w połowie ciąży. Pięć lat temu miała wypadek i uraz kręgosłupa na poziomie szóstego z dwunastu kręgów piersiowych.

To była jej pierwsza ciąża i dotychczas przebiegała bez problemów. Było jej trudniej zakładać sobie cewnik, przemieszczać się, zginać i manewrować wózkiem, ale radziła sobie jakoś z tymi kłopotami, zachowując pogodny nastrój, i była szczęśliwa, że półmetek już za nią.

Wkrótce pojawił się jej mąż – wysoki, dość kościsty mężczyzna w okrągłych okularach, o pełnym uroku uśmiechu.

Cześć, Paul – przywitała go Elaine. – Nicole ma mnie teraz zważyć, więc czy mógłbyś...

Ależ oczywiście! – odparł wesoło, wchodząc na wagę.

Nicole zmarszczyła brwi.

Czy to znaczy, że będę musiała liczyć?

Ja pomogę – uspokoił ją Paul Bridgman. – Jestem inżynierem.

Ustawił podziałkę na osiemdziesięciu siedmiu kilogramach, po czym zszedł z wagi, pewnym ruchem wziął żonę w ramiona i podźwignął. Jej długie, ciemne włosy spłynęły mu przez ramię. Zaśmiała się i pocałowała go w szyję.

Szczęście, że masz takie silne mięśnie.

Tym razem Nicole ustawiła podziałkę na stu czterdziestu czterech kilogramach i rozpaczliwie usiłowała odświeżyć swoje zardzewiałe umiejętności arytmetyczne, gdy Paul przyszedł jej na ratunek.

Pięćdziesiąt siedem – oznajmił, sadzając Elaine z powrotem w fotelu.

Nicole zapisała wynik. Do tej pory Elaine przybyło pięć kilogramów. Całkiem nieźle jak na ten etap ciąży.

Teraz mocz? – spytała Elaine.

Tak. Pomóc? Mamy jeszcze kilka minut.

Chyba będzie szybciej, jeśli zrobię to sama.

Wjechała wózkiem do toalety. Paul zamknął za nią drzwi, po czym odwrócił się do Nicole. Beztroski wyraz znikł z jego twarzy.

Chyba dobrze idzie, jak pani sądzi? – spytał ściszonym głosem. – Tak piekielnie się boję... Po prostu nie mogę się pozbyć złych przeczuć. A ona tak bardzo pragnie tego dziecka. Ciężko pracuje i robi wszystko, żeby jej kalectwo nic w naszym życiu nie zmieniło. Jeśli coś się stanie... Jakoś udało nam się przetrwać ten wypadek: nie oddalił nas od siebie, choć samochód prowadził mój ojciec. To była jego wina i sam zginął, ale gdyby teraz nie udało się z dzieckiem...

Nicole ogarnęło współczucie. Dobrze wiedziała, o czym Paul mówi: jak takie wypadki potrafią ludzi związać lub rozdzielić. Czasem zdarza się jedno, i drugie, jak w przypadku jej i Colina. Gdyby nie to, że byli wtedy razem...

Wzdrygnęła się.

Ale Elaine i Paul przetrwali. Mając w pamięci wyniki z karty Elaine – wszystkie prawidłowe, także wyniki przeprowadzonych w ubiegłym tygodniu badań genetycznych – powiedziała z całą szczerością:

Nie ma żadnych podstaw, by przypuszczać, że Elaine może mieć większe problemy niż jakakolwiek kobieta, która nie doznała urazu kręgosłupa. Czy doktor Gilbert nie mówił państwu o tym?

Mówi przy każdej wizycie – zaśmiał się Paul ze skruchą. – Przepraszam. Wiem, że proszę o rzecz niemożliwą. Chciałbym mieć sto procent pewności.

W tej chwili dobiegł ich szum wody ze spłuczki w łazience. Paul znów przybrał spokojny wyraz twarzy. Zdążył tylko mruknąć:

Pozostaje mi zatem czekać, prawda?

W tej samej chwili zjawiła się jego żona; próbka moczu powędrowała do laboratorium. Nicole zbadała ją od razu.

Cukru nie było, zaledwie ślad białka. Krótko mówiąc, mocz był całkiem prawidłowy, podobnie jak zmierzone po chwili ciśnienie: sto szesnaście na sześćdziesiąt osiem.

Jeśli nawet Elaine żywiła takie same obawy jak jej mąż, nie dawała tego po sobie poznać. Uśmiechnięta zwróciła się do Nicole:

Doktor Gilbert chce zrobić usg w dwudziestym ósmym tygodniu i prosi, żebym od tej pory przychodziła co tydzień, tak na wszelki wypadek. Jeszcze nie postanowiliśmy, czy chcemy znać płeć dziecka, prawda, Paul?

Ty decydujesz, kotku – odparł Paul, wsuwając palce w gęste, lśniące włosy żony.

Kiedy codziennie widzę doktora Gilberta i wiem, że on wie... A z drugiej strony chciałabym też mieć niespodziankę.

Zdecydujże się, kobieto – mruknął Paul.

Mam na to jeszcze sześć tygodni.

To mnie właśnie przeraża, że przez następne sześć tygodni będziesz co pięć minut zmieniać decyzję.

Elaine po prostu się roześmiała.

Proszę teraz do gabinetu trzeciego – powiedziała Nicole. – Doktor Gilbert zbada cię, jak tylko przyjdzie. Nie musisz się rozbierać, to tylko zewnętrzne badanie brzucha. Gdyby było jakieś opóźnienie, dam znać.

W nagłym odruchu poklepała Paula po ramieniu i zamknęła za nimi drzwi, myśląc: „Musi im się udać!". Razem wydają się tacy silni. Nie potrafię sobie wyobrazić, że ludzie mogą być tak blisko związani, a przecież nie dusić się, nie męczyć i nie okazywać zaborczości. Ja bym chyba tego nie zniosła. Nie sądzę też, żebym w przewidywalnej przyszłości mogła czegoś takiego chcieć. Więc pewnie zło tkwiło we mnie, nie w Colinie...

Lecz w głębi serca czuła, że to nieprawda.

Idąc do poczekalni, by zająć się następną pacjentką, niemal wpadła na Richarda Gilberta, który wynurzył się zza rogu kremowo-zielonego korytarza.

Uwaga! – Jego głos był lekko schrypnięty. Delikatnie przytrzymał ją za ramiona; poczuła na włosach lekkie muśnięcie jego oddechu.

Skurczyła się w sobie na wspomnienie poprzedniego wieczoru, a serce zabiło jej szybciej. Podniosła oczy i uśmiechnęła się do niego.

O, dzień dobry! – zdołała wykrztusić.

Jeśli jednak spodziewała się ujrzeć w jego twarzy coś szczególnego, to się zawiodła. Pochmurny wyraz powrócił, jeszcze silniejszy niż przedtem. Richard miał zmarszczone czoło, a jego oczy rzucały niebezpieczne błyski. Nicole zacisnęła usta tak samo jak on.

Gabinet trzeci? – spytał tylko.

Tak, Elaine. Z mojej strony wszystko w porządku.

Świetnie. I widzę, że wdrażamy nowy sposób sygnalizowania kolejności pacjentek.

Jeśli można.

Ależ tak, jestem pewien, że to doskonałe rozwiązanie.

Przemknął obok niej i zniknął w gabinecie.

Nicole, zaczerwieniona i świadoma tego, poprosiła następną pacjentkę. Wiedziała, że musi trochę ochłonąć, by zobaczyć sprawy w innej perspektywie. A więc on najwyraźniej uznał ten pocałunek – jak i pewnie cały wieczór – za zwykłą pomyłkę. W porządku. Biorąc pod uwagę jej ostatnie doświadczenia, robienie z tego problemu, wdzieranie się tam, gdzie jej nie chcą, prześladowanie go – absolutnie mu z jej strony nie grozi. Tylko po co te demonstracyjne humory?


Przez resztę tygodnia starała się dać mu to do zrozumienia. Starannie wystrzegała się jakiegokolwiek kontaktu fizycznego i nie pozwalała sobie na najmniejszą zaczepkę słowną w stylu tych, które w ów feralny poniedziałek napytały jej tyle kłopotu.

I właśnie gdy zaczęła odnosić miłe wrażenie, że problem został rozwiązany – doktor Gilbert od jakichś dwóch dni wydawał się mniej rozdrażniony – on zaskoczył ją całkowicie, występując z nową propozycją. Tym razem zapraszał ją do domu, i to jeszcze tego samego wieczoru.

Miała ochotę wybuchnąć i w niewybrednych słowach powiedzieć mu, co może zrobić ze swoją domową kolacyjką. Miała także ochotę obrazić się, że zaprosił ją w ostatniej chwili. Wreszcie miała ochotę odmówić z powodu jakichś wcześniejszych zobowiązań. Jedna z pielęgniarek, Gretchen, rzeczywiście napomykała kiedyś, że mogłyby się wybrać do kina i na hamburgera, ale potem nie wróciła do tego tematu i w końcu nie umówiły się. A Nicole nie chciała zostać przyłapana na kłamstwie.

Robię to dla ciebie, Barb, powiedziała sobie wreszcie, żeby mój rok współpracy z doktorem Gilbertem nie okazał się kompletnym niewypałem i żeby nie odgrywał się na tobie za tę całą wymianę.

Czekał na odpowiedź z właściwą sobie niecierpliwością. Nicole wiedziała, że śpieszy się do porodu, i podejrzewała, że pacjentka też może się odrobinę niecierpliwić, ponieważ była na położnictwie od poprzedniego popołudnia, toteż powiedziała krótko:

Owszem, mam czas. O której mam się stawić?

Co za sformułowanie! – mruknął. – No dobrze, skoro tak pani to ujmuje, to proszę się stawić o siódmej. Jeśli to pani odpowiada.

Odpowiada.

Świetnie.

Pomknął na oddział, ale po kilku minutach wrócił i zamknięty jak niedźwiedź w swoim gabinecie, zjadł lunch złożony wyłącznie z pizzy. Następnie jego pacjentka bardzo uprzejmie urodziła dziecko o szesnastej dziesięć, tuż po ostatnim tego dnia przyjęciu ambulatoryjnym. Żadna inna z jego pacjentek nie miała rodzić i nie wyznaczono mu na ten weekend dyżuru.

Jeśli to wszystko nie wprawi go w dobry humor, to nie potrafię sobie wyobrazić, co mogłoby wywołać ten cud, pomyślała Nicole.

Tak czy owak, miała zamiar zachowywać się podczas tej kolacji bardzo ostrożnie.

Po poniedziałkowej śnieżycy i kilku następnych mroźnych dniach temperatura skoczyła nagle do dwudziestu dwóch stopni. Dziwaczne zjawisko, uznała Nicole, choć Daria Hogan mówiła jej, że w Columbus to normalne.

My tu mówimy tak: jeśli pogoda w naszym mieście ci się nie podoba, to po prostu zaczekaj, za pięć minut się zmieni. Prawdę mówiąc, zwykle na gorsze, ale dziś...

Jest wspaniale – przytaknęła Nicole.

Znaczyło to, że może włożyć swoją drugą sukienkę, tę letnią w kwiatki. Miała mnóstwo czasu i była spragniona słońca, powędrowała więc pieszo, najpierw na High Street, żeby kupić wino, potem przeszła się spokojnymi uliczkami Northmoor. Dotarła do domu doktora Gilberta, gdy jeszcze było jasno i ciepło.

On miał na sobie obcisłe sprane dżinsy, niebieską koszulę z zawiniętymi do łokcia rękawami i drogie sportowe buty, w których poruszał się sprężyście i cicho. Piekł kawałki kurczaka na grillu.

To jedyna dziedzina sztuki kulinarnej, w której mogę się czymś wykazać – oświadczył, lecz Nicole, widząc, jak operuje długimi widelcami i przypominającym rapier szpikulcem, zaczęła podejrzewać, że wybrał menu właśnie ze względu na możliwość uzbrojenia się.

Niepotrzebnie. Nie czuła najmniejszej ochoty, by naruszać granice jego prywatnego terytorium. Usiadła kilka metrów od niego, piła schłodzone białe wino i cieszyła oczy zachodzącym nad zimowym ogrodem słońcem.

Richard posunął w jej stronę talerz chipsów kukurydzianych i salaterkę z meksykańskim sosem.

Jest bardzo ostry – ostrzegł szorstko. – Niestety, nie mam nic łagodniejszego.

Ja uwielbiam ostre sosy, choć od tego rzeczywiście usta trochę drętwieją.

Nie przejmuj się, nie mam zamiaru cię całować.

I ja też nie mam zamiaru dawać się całować, a więc sprawa załatwiona.

Bez wątpienia.

Docinali tak sobie przez cały wieczór. Gdy po kolacji przeszli do domu na kawę, Nicole pomyślała, że teraz Richard z pewnością spróbuje ją pocałować. Nie miała zamiaru na to pozwolić. Po tym, co jej powiedział? Należy mu się kara za...

Za co? Za kolejny najprzyjemniejszy wieczór, jaki miała okazję przeżyć od długiego czasu? Nawet może ciekawszy od poniedziałkowego. Była oszołomiona, lecz w miły sposób, i musiała w końcu przyznać, że sarkastyczne uwagi i złośliwe repliki są równie podniecające jak fizyczne pieszczoty, i zastanawiała się, dlaczego oboje najwyraźniej tego potrzebują.

Pocałuje ją. Teraz była tego pewna. I sama tego chciała, ale bardzo jej odpowiadało odgrywanie tradycyjnej roli kobiety: czekać i patrzeć, jak on to rozegra. Wiedziała tylko, że w jego wykonaniu nie będzie to ani niezręczne, ani niesmaczne.

Gdy więc w końcu jej nie pocałował, była autentycznie zła. Miał mnóstwo okazji, nawet wtedy, gdy podwiózł ją do domu. Lecz gdy zahamował pod jej drzwiami, nie wyłączył silnika. Trudno o bardziej czytelną aluzję. W dodatku siedział za kierownicą sztywny jakby kij połknął. Cóż, normalnie taki napuszony facet nawet by ją rozśmieszył, tylko że... w Richardzie Gilbercie po prostu nie było nic napuszonego. W żadnej z ról – lekarza, mistrza grilla czy... kochanka?

Nagle w jej myślach pojawił się obraz Richarda bez ubrania. Odpychając go tak szybko, jak szybko się zrodził, uznała, że pomyliła się, pomyliła i jeszcze raz pomyliła co do tego napięcia, które między nimi istniało, i wyskoczyła z samochodu jak oparzona. W ostatniej chwili przypomniała sobie o tym, że należy mu podziękować.

Cała przyjemność po mojej stronie – rzekł nonszalancko, nie próbując nawet przybrać tonu szczerości.

Przez weekend Nicole miotała się między złością a chęcią zlekceważenia całego incydentu. W sobotę utrzymała się ładna pogoda i Daria zaprosiła ją na rodzinny piknik. W niedzielę ni stąd, ni zowąd wróciła zima, a Gretchen przypomniała sobie o kinie i hamburgerach. W międzyczasie Nicole zwiedzała okolicę, robiła zakupy, napisała długi list do rodziców, tak więc nie można powiedzieć, by siedziała bezczynnie, zadręczając się myślami o przeklętym Richardzie...

Bo chyba już mogę tak go nazywać! – powiedziała sobie na głos.

A jednak ten człowiek zajmował w jej myślach o wiele więcej miejsca, niżby sobie życzyła.

Gdy w poniedziałek rano przyszła do pracy, Richarda nie było. Z samego rana został wezwany do porodu bliźniaków. Nicole zastąpiła więc Gretchen – która z powodu kłopotów z samochodem nie dojechała jeszcze do przychodni – w zbieraniu wstępnego wywiadu położniczego.

Pacjentka, dwudziestojednoletnia Samantha Clay, była szczęśliwa z powodu ciąży. Jednak po kilku minutach wypełnionych szczegółowymi pytaniami stało się jasne, że owa ciąża wcale nie jest taka pewna. Od terminu miesiączki minęły wprawdzie trzy tygodnie, ale pacjentka i w przeszłości miewała nieregularne cykle. Gdy Nicole spytała ją, jak się czuje, odparła:

Wspaniale! Czy tak powinny się czuć ciężarne kobiety? Jak to powiedzieć: kiełkująca nowym życiem. Tryskająca energią.

W pierwszych trzech miesiącach to nieczęste. Na ogół kobiety czują się bardzo zmęczone.

Cóż, chyba rzeczywiście więcej śpię. Nie mam zbyt dużo zajęć. Mąż dobrze zarabia, więc uznaliśmy, że czas na dziecko.

Ale test ciążowy był dodatni?

Prawdę mówiąc, nie robiłam testu. No bo cóż to może być innego? Miesiąc temu przestaliśmy się zabezpieczać, no i proszę.

Zrobimy więc test teraz – powiedziała Nicole.

Samantha była pacjentką doktor Kramer, osoby bardzo zajętej, która z pewnością nie byłaby zadowolona, gdyby przyszło jej zbadać tę młodą kobietę i założyć jej kartę ciążową, a potem przekonać się, że pacjentka bynajmniej nie jest w ciąży.

Otrzymawszy próbkę moczu, Nicole przystąpiła do badania. Wyszła z laboratorium tylko na chwilę, by odebrać telefon od Richarda.

Nicole? Bliźniaki urodziły się bez problemów. Dwie dziewczynki. Będę za kwadrans.

Dobrze, przygotuję pacjentki.

W laboratorium zastała Darię, ze zmarszczonym czołem pochyloną nad testem ciążowym.

Czy to Samanthy Clay?

Daria podniosła głowę i zrobiła figlarną minę.

Nie, to mój!

Och! Czy ty... – zaczęła z przejęciem Nicole.

Daria podniosła papierek, którego końcówka była biała.

Nie, nie jestem. Dzięki Bogu! – Pomachała papierkiem i wyrzuciła całość do śmieci. – Mam troje pięknych dzieci i starczy, ale w tej pracy strach przed ciążą stanowi chyba swego rodzaju chorobę zawodową. Znam wszystkie objawy na pamięć i zawsze wydaje mi się, że mam przynajmniej jeden z nich. Napada mnie to mniej więcej raz na kwartał!

Gretchen mówiła mi, że ona cierpi na innego rodzaju chorobę zawodową pielęgniarek z położnictwa: obsesyjnie pragnie dziecka.

Tak, trzeba przyznać, że to niebezpieczna praca!

Ja na razie jestem wolna od obu tych schorzeń – oznajmiła beztrosko Nicole. – A przy okazji, gdzie jest test pani Clay?

A, ten? Dodatni. Bardzo dodatni. Aż fioletowy.

Co za ulga. No to mogę kontynuować.

Zaledwie skończyła wywiad i poprosiła do gabinetu pierwszą pacjentkę doktora Gilberta, on zjawił się we własnej osobie. W swym niebieskim stroju wyglądał znacznie atrakcyjniej, niż powinien. Ten widok przywołał w pamięci Nicole zwrot, którego użyła Daria: choroba zawodowa. W każdej pracy jest się narażonym na jakieś ryzyko. Tu – była o tym coraz mocniej przekonana – ryzyko stanowi przebywanie z nim.


Richard przesuwał końcówkę sondy ultrasonograficznej po bladym, wysmarowanym żelem brzuchu pacjentki, starając się odszukać pierwszy płód. Bliźnięta. Dzień zaczął się od bliźniąt i na bliźniętach miał się skończyć. Ale...

Pani Benjamin mówiła właśnie:

Szkoda, że Scott nie przyszedł ze mną. Jego ojciec też miał brata bliźniaka, ale nigdy nie przypuszczałam...

Richard nie słuchał. Poruszał sondą tam i z powrotem nad jednym płodem, to nad drugim – były trochę za małe jak na siedmiotygodniową, może nawet dłuższą ciążę – i jeszcze łudził się, że zobaczy na szarym ekranie to, czego szukał: pulsowanie maleńkich serduszek.

Mijały kolejne sekundy i nie znajdował ani jednego, ani drugiego.

Jeszcze raz obliczył daty. Tak, dzieci powinny już mieć osiem tygodni i pięć dni, ale nie wyglądały na to. Zmierzył je i teraz nie miał już wątpliwości: ich serduszka nigdy nie zaczęły bić. Płody obumarły jakieś dziesięć dni temu. Pani Benjamin jeszcze nawet nie zauważyła, że coś jest nie tak...

Owszem, chyba właśnie zauważyła, bo przestała mówić, uniosła głowę z kozetki i wpatrywała się w niego. Może zadała jakieś pytanie, na które nie odpowiedział, i milczenie ją zaniepokoiło.

Czy... wszystko w porządku? – spytała nagle, napięta jak struna.

Czuł się strasznie.

Niestety, nie – rzekł z trudem. – Powinienem już zarejestrować czynność serca, a tu nic nie ma. Przykro mi, ale ciąża obumarła.

Nie od razu to do niej dotarło. Jakże żałował, że nie ma przy niej męża. Ale była inteligentną kobietą i zrozumiała wszystko, co jej tłumaczył na temat dat, wymiarów i czynności serca.

To była jej pierwsza ciąża. Miał ochotę powiedzieć jej, żeby nie rozpaczała, że wkrótce ponownie zajdzie w ciążę i wszystko będzie dobrze. Nie ma żadnych powodów, by stało się inaczej. Wiedział jednak, że w tej chwili to jej nie pomoże. Matka musi najpierw opłakać swą stratę.

I wtedy, oczywiście, odezwał się pager. Wiedział, o co chodzi. U Alison Gorman zaczął się drugi etap porodu, a że to było jej drugie dziecko, pewnie pójdzie szybko.

Zapiszę panią na łyżeczkowanie macicy – zwrócił się do pani Benjamin. – Tak będzie lepiej: na samoistne wydalenie moglibyśmy czekać tygodniami, poza tym krwawienie i ból mogłyby być bardzo silne. To przecież była ciąża bliźniacza.

Skinęła głową, dzielnie walcząc ze łzami. Richard otworzył drzwi pracowni ultrasonograficznej.

Nicole! – zawołał.

Zjawiła się od razu.

Musisz iść do porodu?

Tak, ale posłuchaj, czy mogłabyś się zająć panią Benjamin? – Wyjaśnił jej całą sytuację i zobaczył w jej oczach troskę. – Umów ją na wyłyżeczkowanie, dobrze? Zobacz, czy znajdzie się w tym tygodniu jakieś okienko. Jeśli nie, to umów ją w czasie przerwy na lunch. Nie można pozwolić kobiecie w takiej sytuacji czekać.

Dobrze. Pewnie umówię ją na jutro.

Jeśli możesz.

Pager odezwał się znowu. Richard musiał iść, lecz czuł, że może mieć pełne zaufanie do Nicole. Wiedział, że zajmie się panią Benjamin serdecznie i delikatnie. Obcesowość Nicole w stosunku do niego nie wpływała na ocenę jej pracy. Wiedział przecież, że co najmniej połowa winy leży po jego stronie. To pewnie jeszcze ciągle to nieszczęsne podobieństwo do Lindy.

Poród przebiegł rutynowo, choć nie dla Gormanów, rzecz jasna. Ale nie potrzebowali go teraz, pochłonięci bez reszty nowo narodzonym synkiem.

Wkrótce Richard znalazł się znowu w biurze. Nie było już wprawdzie pacjentek, lecz czekała na niego cała masa papierkowej roboty, nie mówiąc już o poczcie, której nawet jeszcze nie otworzył.

Wziął korespondencję, zamknął się w pokoju i właśnie zaczął przeglądać kartki z podziękowaniami od uszczęśliwionych rodziców, wciąż jeszcze sprawiające mu radość, gdy zadzwonił telefon. Co za zaskoczenie! Ni stąd, ni zowąd, po ponad sześciu miesiącach milczenia – Linda.

Tak mi nagle przyszło do głowy, żeby do ciebie zadzwonić – wyjaśniła od niechcenia. – Mój terapeuta uważa, że powinnam teraz postępować bardziej spontanicznie.

A czy twój terapeuta uważa też, że ja muszę ci – pomagać w tym przedsięwzięciu? – odparł z lekką irytacją i nagle jakby mgła rozwiała mu się przed oczami: zobaczył, że ona już go nie obchodzi.

Niezrażona, mówiła dalej – gdyby chciał być niemiły, powiedziałby, że Linda paple, ale nie obchodziła go już nawet na tyle. Była atrakcyjną, inteligentną, wykształconą kobietą, lecz niezbyt odpowiednią dla niego. Przez tyle lat próbował ukształtować ją na swoją partnerkę... Nie udało się, a wina leżała chyba nie tylko po jej stronie.

Oczekiwał od niej czegoś, czego ona po prostu nie chciała mu dać. Zajęty budowaniem swej pozycji zawodowej, długo tego nie dostrzegał. Oszukiwał sam siebie przez wszystkie te lata oddzielnego mieszkania, oddzielnych finansów, oddzielnych zainteresowań, życia towarzyskiego... Dzieliło ich tyle, że gdy w końcu kancelaria prawnicza w Los Angeles ściągnęła ją z małej firmy w Columbus, ledwo odczuł zmianę w rozkładzie zajęć. A jednak brakowało mu jej...

Teraz dopiero uprzytomnił sobie, że wcale nie jej mu brakowało, lecz nadziei na szczęśliwe małżeństwo, wspólne sprawy, dzieci. Czy to nie absurd, że właśnie on nie ma jeszcze żony, nie jest ojcem? To niemal obowiązek zawodowy. Ginekolog położnik powinien być w stanie pocieszającym tonem opowiadać swoim pacjentkom: – Kiedy moja żona rodziła nasze pierwsze dziecko... Dopiero teraz, gdy przejrzał na oczy, zastanawiał się, jakim cudem mógł choć przez chwilę wyobrażać sobie Lindę w tej roli. Gdy po paru minutach skończyła rozmowę, roześmiał się w głos. Mam nadzieję, że jej terapeuta będzie zadowolony, pomyślał.

Opadł na krzesło i nagle poczuł się absolutnie wolny. Wolny od Lindy, od przeszłości... Wolny, ależ tak, od problemów, jakie miał z Nicole Martin. I co z tego, że jest podobna do Lindy? Nic. Pociąga go niezależnie od tego. Teraz stało się dla niego jasne, że może iść za tym impulsem z najlepszych i najzdrowszych powodów, a nie po to, by odzyskać Lindę lub od Lindy uciec. Linda jest po prostu nieważna.

A ponieważ był przekonany, że w wojowniczości Nicole kryje się spora domieszka zainteresowania jego osobą...

Zaśmiał się znowu. Od tej czarodziejskiej chwili, gdy zobaczył ją po raz pierwszy w migotliwej zasłonie padającego śniegu, minęło już kilkanaście dni, i on ten czas kompletnie zmarnował – mimo dwóch wspólnych kolacji. Od tej chwili nie pozwoli sobie więcej na takie marnotrawstwo.




Rozdział 4


Czy chciałaby pani, żeby zadzwonić do męża? – spytała Nicole, głęboko poruszona stanem psychicznym tej eleganckiej kobiety, która stanowiła dla wszystkich uosobienie sukcesu.

Tak, bardzo. – Pani Benjamin zerknęła na skromny złoty zegarek na ręce. – On jest jeszcze w biurze, ale trudno. Prawdę mówiąc, powinien był przyjść tu ze mną, ale uparłam się, że będę samodzielna. Nawet zamierzałam po tej wizycie iść do pracy. Musiałam chyba zwariować.

Przyłożyła wilgotną chusteczkę do oczu, a potem drżącą dłonią podniosła do ust kubek z kawą.

Nicole zadzwoniła do męża pacjentki; czekały potem na niego piętnaście minut. Wszyscy skończyli już pracę; przychodnia pustoszała. Doktor Kramer wybierała się z własnymi dziećmi do dentysty, Gretchen kończyła sprzątać pomieszczenia biurowe, tylko Nicole miała nadal co robić. Nie włożyła jeszcze narzędzi do autoklawu ani nie odniosła kart na miejsce. Ale pani Benjamin trochę się uspokoiła i chciała pobyć sama, tak że Nicole mogła zająć się tymi zaległościami.

Gdy przyjechał pan Benjamin, pacjentka znowu się rozpłakała, ale wreszcie oboje wyszli. Wcześniej Nicole umówiła panią Benjamin na następny dzień na zabieg, który przynajmniej przyśpieszy odzyskanie równowagi hormonalnej.

Wciąż jeszcze czuję się tak, jakbym była w ciąży – szlochała znów pani Benjamin. – Mam mdłości, wszystko tak dziwnie pachnie, a przecież wiem dobrze, że naprawdę tej ciąży nie ma.

Po wyjściu małżonków Nicole kładła świeży papier na kozetce w drugim gabinecie, gdy usłyszała, że Richard wrócił z położnictwa. Zamknął się natychmiast w swoim pokoju i sądziła, że już go tego dnia nie zobaczy. Gdy jednak gasiła światło w pomieszczeniu, w którym mierzyła ciśnienie i rozmawiała z pacjentkami – stanął w drzwiach.

Poruszał się cicho, a na jego twarzy malował się wyraz ożywienia – dopóki jej nie zauważył. Znieruchomiał z dłonią na klamce.

O! – Poruszył się wreszcie i starannie zamknął za sobą drzwi. – Myślałem, że już cię nie ma.

Pani Benjamin była bardzo przybita i czekałam z nią na męża. Zapisałam ją na zabieg na jutro w porze lunchu, no i...

Stał w milczeniu, nie spuszczając z niej wzroku.

Jak poród?

Bez problemów. Duży chłopak. Słuchaj, chodź do mnie, pójdziemy na spacer, zjemy coś chińskiego i pogadamy o czymś innym niż położnictwo.

Roześmiała się, nie wiedząc, czy Richard mówi serio, nie wierząc, że mógłby się zmienić – a jednak, przyjrzawszy mu się uważniej, stwierdziła, że chyba tak jest rzeczywiście. Zaskoczyło ją to i oszołomiło na tyle, że spytała bez namysłu:

Dlaczego?

A dlaczego nie?

Zdenerwowała się.

To nie jest odpowiedź. W piątek najwyraźniej pan żałował, że musiał się męczyć w moim towarzystwem, a teraz znowu chce pan to zrobić. Naprawdę nie trzeba. Sama poradzę sobie z organizacją swojego życia towarzyskiego, tak jak z pewnością Barb w Sydney. Ona nie musi czekać, żeby doktor Hill...

Nicole, ani Barb, ani poczucie obowiązku nie mają z tym nic wspólnego – rzekł, zbliżając się do niej.

Więc co? – spytała cicho.

Nachylił się nad nią. Powietrze znów wypełniło się elektrycznością. Uśmiechał się ironicznie, lecz w jego oczach płonął żar.

Przecież wiesz – mruknął. – Prawda, że wiesz?

Chyba... tak mi się zdawało – przyznała zmieszana, zdolna w tej chwili jedynie do szczerości. – Ale w piątek...

Słuchaj, jesteś niesamowicie podobna do mojej byłej dziewczyny, rozumiesz? – przerwał jej obcesowo. – W pierwszej chwili wydało mi się to dość niefortunnym zbiegiem okoliczności i usposobiło mnie do ciebie agresywnie, ale teraz widzę, że to zupełnie nieistotne. Linda i ja... Nasz związek był... – Urwał. Widziała, że szuka stosownego określenia.

Przypomniała sobie, co Daria mówiła jej o związku Richarda z Lindą: że mieszkali osobno, że nie byli głęboko zaangażowani. Wiedząc o tym, wtrąciła z odwagą, która ją samą zaskoczyła:

Jeśli obawiasz się, że mogę stać się zaborcza albo natrętna, to absolutnie nie musisz.

Nie?

Nie! Klaustrofobiczny związek to ostatnia rzecz, jakiej mogłabym sobie życzyć. Nie zamierzam się angażować. W żadnym razie. Chcę ciepła, spokoju i dobrej zabawy. Przede wszystkim tego ostatniego. Będę tu tylko rok. To niedługo. Nie mam najmniejszego zamiaru tracić tego czasu na poważne afery sercowe.

Nastąpiła długa cisza.

A dlaczego myślisz... ? To znaczy – starannie dobierał słowa – skąd wiesz, że ja nie chcę się angażować?

Darła powiedziała mi o Lindzie, i że wasz związek był... no, dość luźny. I, jak już mówiłam, mnie też to odpowiada.

Nastąpiła kolejna pauza, po czym Richard przemówił zmienionym głosem:

Nieczęsto spotyka się kobietę, która tak dobrze wie, czego chce.

Przepraszam... – Zagryzła wargi. – Chyba trochę się zagalopowałam.

Nie przepraszaj. Wyłożyłaś karty na stół, otwarcie. Doceniam to.

I mam nadzieję, że rozwiałam twoje obawy – powiedziała nieco skrępowana, bo Richard reagował jakoś inaczej, niż się spodziewała.

O, tak... – Zbliżył się jeszcze bardziej i przyciągnął do siebie.

No, teraz lepiej. – Zatrzymał jednak usta o centymetr od jej warg.

Większość kobiet nie byłaby zdolna przyznać, że nie oczekuje od związku z mężczyzną niczego poza seksem. Według mnie taka uczciwość jest bardzo... podniecająca. Nie mogę się wprost doczekać, żeby nasza znajomość nabrała takiego charakteru.

Nicole zesztywniała. Zupełnie nie o to jej chodziło. Czy fakt, że ona nie chce się wiązać, oznacza automatycznie seks i nic więcej? Niezbyt to romantyczne. Chociaż może przymiotnik „romantyczny" nie ma w tej sytuacji żadnego zastosowania. Sposępniała i spuściła wzrok, zbyt pochłonięta własnymi myślami, by zdawać sobie sprawę, że Richard bacznie ją obserwuje.

Tak... – odrzekła niepewnie. – To świetnie... Świetnie, że możemy być wobec siebie szczerzy i otwarci.

Podniosła głowę i zobaczyła w jego oczach dziwne iskierki satysfakcji.

A więc tak to ma być. Seks, seks i tylko seks.

No więc...

To znaczy gdyby się przypadkiem okazało, że odpowiadają nam także inne formy spędzania wolnego czasu...

O tak, naturalnie – wtrąciła z ulgą. – Nigdzie nie jest powiedziane, że nie możemy rozmawiać albo... Ja na przykład pływam, to dobrze robi mojemu kręgosłupowi, i lubię jeździć na rowerze.

No właśnie – przytaknął. – Szczęśliwie znalazły się już wspólne zainteresowania. Zobaczymy, być może więź fizyczna okaże się całkowicie satysfakcjonująca.

Tak... – Satysfakcjonująca? W tej chwili wydawała się ona Nicole tak potężna, że określenie to zabrzmiało jakoś blado.

Richard nadal ją obejmował. Cynthia sprzątała w drugim końcu przychodni, a doktor Turabian siedział zamknięty w swoim gabinecie za laboratorium. Byli więc właściwie sami i w świetle tego, co sobie przed chwilą powiedzieli, czyż nie byłoby rzeczą najnaturalniejszą pod słońcem, gdyby ją teraz pocałował?

A jednak nie zrobił tego, chyba że Uczyć przelotne, ledwo odczuwalne muśnięcie wargami jej ust. Potem puścił ją i powiedział rzeczowym tonem:

No to co, idziemy?

Idziemy?

Coś w jego zachowaniu nadal zbijało ją z tropu.

Tak, przecież uzgodniliśmy to. Do mnie, na spacer, na chińskie jedzenie i rozmowę na tematy niezawodowe. A na deser...

Nie skończył, ale było oczywiste, co miał na myśli. Pod Nicole ugięły się kolana, oblała się zimnym potem. Z jednej strony szaleńczo tego chciała, a z drugiej ogarnęła ją panika. To się dzieje za szybko, stanowczo za szybko. Nie miała w zwyczaju wskakiwać do łóżka mężczyzny, którego zna od tygodnia. Cóż, sama wpakowała się w tę sytuację. Jeśli teraz zacznie stosować jakieś wybiegi...

Rzeczywiście. – Usiłowała mówić tonem tak rzeczowym jak jego ton. – Przecież właśnie to proponowałeś. Tylko że ja mam tu samochód i chciałabym się przebrać.

No tak, rozumiem.

Zerknął na swój strój lekarski, dość sfatygowany po całym dniu pracy. Nicole nie mogła się powstrzymać, by nie zażartować:

Czy może być coś bardziej seksownego od mężczyzny, który codziennie przychodzi do pracy w piżamie?

Podobam ci się w tym stroju? – uśmiechnął się. – Zmieniam tylko kolory dla urozmaicenia. Kiedyś nosiłem w pracy normalne ubranie, ale tyle czasu zajmowało mi przebieranie się przed zabiegami i po nich, że zacząłem się czuć jak superman. Jestem lekarzem, nie dyrektorem banku, więc ubieram się jak lekarz. Dotychczas nikt nie miał nic przeciwko temu.

Ja z pewnością nie mam.

Mówiła szczerze. Po raz pierwszy myśl o tym, że być może wkrótce będzie spała z tym mężczyzną, napełniła ją żarem. Było jej słabo, lekko drżała, lecz już się nie bała. Rozstali się przy wyjściu z windy, by udać się do swoich samochodów.

No to do zobaczenia.

Starała się mówić swobodnie, ale serce biło jej jak oszalałe.


Ciekaw jestem...

Czego, Richardzie?

Po raz pierwszy zwróciła się do niego, wypowiadając jego imię. Uznała, że ładnie zabrzmiało. On też to zauważył, bo przechylił głowę i spojrzał na nią z uśmiechem.

Lubisz tak do mnie mówić?

Chyba tak. Czy mam poćwiczyć?

Oczywiście.

Richard! Richard? O, Richard! – Gniewnie, pytająco, dramatycznie.

Spacerowali po parku, w którym poza nimi nie było prawie nikogo; czasem minął ich jakiś biegacz lub spacerowicz z psem na smyczy. Mogła śpiewać i wołać do woli. Richard się śmiał.

Spróbuj je wyszeptać.

Spróbuję... Richard...

Nie, nie tak, Nico. Tak, jakbyśmy dopiero skończyli się kochać.

Och.

Nie?

Chyba nie jestem aż tak dobrą aktorką. Musisz zaczekać, aż słowo stanie się ciałem. – Zabrzmiało to bardziej prowokacyjnie, niż chciała, więc szybko zmieniła temat. – Ale chciałeś mnie o coś zapytać?

Tak. Tak się tylko zastanawiałem... Ciekaw jestem po prostu, czy jest jakiś szczególny powód, dla którego kobieta tak młoda jak ty, w wieku, w którym zwykle patrzy się na świat bardzo idealistycznie, postanawia nie angażować się w poważne związki.

Och, to nie jest żadna zasada. To sprawa czysto osobista – odparła szybko. Zbyt późno zdała sobie sprawę, że ta odpowiedź zdemaskowała ją bardziej, niż chciała. Richard natychmiast to podchwycił.

A więc w ogóle nie masz nic przeciwko zaangażowaniu, tyle że u innych.

Tak.

Nic więcej nie zdołała powiedzieć.

Dlaczego, Nicole?

No i masz. Spytał o to, o czym nie chciała mówić, a nawet myśleć. O to, co budziło w niej takie przerażenie, że postanowiła uciec na koniec świata.

To nic dramatycznego – skłamała. – Po prostu byłam kiedyś zaręczona i nie było to zbyt przyjemne.

Nie było zbyt przyjemne – powtórzył z namysłem. – Do tego stopnia, że przysięgłaś sobie nigdy nie dać się wciągnąć w nic, co stwarzałoby ryzyko powtórzenia tamtej historii?

Nie, niczego sobie nie przysięgałam – odparła. Jego żartobliwy ton jakoś jej się nie udzielił. – Po prostu potrzebuję swobody.

Oczekiwała, że będzie drążył dalej, ale, o dziwo, nie zrobił tego. Szli w milczeniu w stronę grupy karłowatych, rajskich jabłonek, a potem przecięli boisko i skierowali się nad strumień pod drzewami.

Miała więc czas na rozmyślania i chcąc nie chcąc, na nowo przeżywała dawną historię, drżąc na samą myśl o tym, że mogła się skończyć znacznie gorzej.

To wszystko zaczęło się dwa lata temu, gdy późną nocą wracała z kina z Colinem i wjechał na nich pijany kierowca.

Czuję się tak strasznie winny – powtarzał potem Colin w nieskończoność, choć nie było w tym jego winy.

Tłumaczyła mu to nieustannie, ale on wciąż mówił swoje. Po pewnym czasie – a miała go dużo, bo po wypadku spędziła cztery miesiące w szpitalu – zrozumiała, że Colin czuł się winny, ponieważ wyszedł z wypadku bez szwanku, ona zaś mogła mówić o szczęściu, że w ogóle jest w stanie chodzić. Gdyby pewien odłamek kostny wbił się o dwa centymetry głębiej, nastąpiłoby przerwanie rdzenia kręgowego na poziomie trzeciego kręgu krzyżowego i nie mogłaby chodzić.

Z początku myślała, że to poczucie winy każe Colinowi codziennie odwiedzać ją w szpitalu. W końcu to feralne kino było tylko ich drugim, zupełnie banalnym spotkaniem i nawet miała zamiar na tym tę znajomość delikatnie zakończyć.

Ale czas płynął, a ona znudzona, przykuta do łóżka, często zbolała, zaczęła coraz bardziej czekać na jego wizyty. Ceniła sobie każdy podarunek, cieszyła się jak dziecko, gdy Colin wkraczał na oddział. Siedział u niej godzinami, rozmawiał z nią, czytał jej, grali w różne gry i rozwiązywali zagadki.

Uważała, że to bardzo ładnie z jego strony. Długi pobyt w szpitalu poddał trudnej próbie wiele jej przyjaźni. Nikt inny nie poświęcał jej tyle uwagi. Rodzice mieszkali daleko i nie mieli ani czasu, ani pieniędzy, by często przyjeżdżać do Sydney. Tak więc stopniowo i nieuchronnie Colin stał się najjaśniejszym punktem jej życia. Zaczęła się zastanawiać, jak da sobie radę bez niego.

Potem przekonała się, że może nie będzie miała tego problemu. W dniu wypisu powiedział jej z udawaną swobodą:

Zauważyłaś, że nasze imiona są prawie anagramami? Nicole i Colin. Przyszło mi to do głowy, jak tylko cię poznałem. Wyjdziesz za mnie? Nicole i Colin Cotterill, do końca życia razem. Czyż to nie byłoby cudowne?

Zgodziła się na to z wielu przyczyn, z których nie do końca zdawała sobie sprawę. Była wśród nich i potrzeba opieki po wypadku, i wdzięczność za jego oddanie. Całkiem niesłusznie uważała to za miłość.

Początki wyglądały rzeczywiście cudownie. Colin odwiódł ją od pomysłu wyjazdu na rekonwalescencję do rodziców i namówił na zamieszkanie z nim.

U rodziców nie będziesz miała dostępu do porządnej fizjoterapii – argumentował. – Zresztą jazda do Canberry to zbyt duże obciążenie dla twojego kręgosłupa! Musisz zostać ze mną!

Opiekował się nią tak jak prawdziwa pielęgniarka. Opuszczał ją tylko na czas pracy lub gdy musiał zrobić zakupy. Zmienił zresztą swoje godziny pracy w banku, tak by mocją zabierać na fizjoterapię. Zresztą, w ogóle nigdzie nie puszczał jej samej, nawet wtedy, gdy stan jej kręgosłupa poprawił się na tyle, że mogła się poruszać bez bólu.

Nigdzie nie puszczał jej samej... Nigdzie nie puszczał jej samej...

Dobrze pamiętała dzień, w którym zorientowała się, że Colin zamyka ją na klucz.

Nie rób tego – poprosiła, starając się zachować spokój i opanowanie. – Najpierw musisz dorobić klucz dla mnie. Zrób to jutro. Nie mogę siedzieć tu zamknięta. To bardzo nieprzyjemne.

On równie spokojnie odpowiedział, że chodzi mu tylko o jej bezpieczeństwo, ale w jego oczach dostrzegła dziwne, jakby spłoszone błyski, a gest, jakim ją obejmował, wydał jej się zaborczy i nagle pomyślała: „Zaraz, zaraz. Co to ma znaczyć?".

Wkrótce sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała. Dał jej wprawdzie klucz, ale zaczął dzwonić do niej z pracy po pięć i dziesięć razy dziennie – żeby spytać, co robi albo jakie ma plany. A jeśli nie odbierała telefonu, bo była na przykład na spacerze, dzwonek witał ją natychmiast po powrocie do mieszkania. Potem była jego zimna, choć starannie powściągana złość i długie przesłuchanie.

Gdzie byłaś, Nicky? He wydałaś? Z kim się widziałaś? O czym rozmawialiście? Dlaczego nie zaczekałaś, aż wrócę do domu? Przecież poszedłbym z tobą. Chcę, żebyśmy byli naprawdę razem, Nicky".

Potem pewnego dnia klucz zniknął. Rzekomo zginął. Nicole wiedziała jednak, co ma o tym myśleć. Ale nawet teraz, gdy znów siedziała zamknięta, telefon nie przestawał dzwonić. Gdyby go nie odebrała albo gdyby, uchowaj Boże, linia była zajęta, spytałby tonem inkwizytora: „Z kim rozmawiałaś, Nicky?".

Narastało w niej przerażenie, lecz pilnie wystrzegała się, by tego nie okazać. W najbliższy weekend Colin obiecał zawieźć ją do rodziców. Trzęsła się ze strachu, żeby w ostatniej chwili nie zmienił planów, ale na szczęście nie przyszło mu to do głowy. Był zbyt pochłonięty zazdrością o nie istniejących rywali, zresztą nie tylko o mężczyzn. Chorobliwie zazdrosny o wszystko, co mogłoby ją zainteresować, a w czym nie mógłby uczestniczyć, był do tego stopnia pochłonięty swą obsesją, że nie zauważył nawet jej strachu.

Toteż dopiero gdy znalazła się w domu rodziców, poczuła się bezpieczna i zwróciła mu pierścionek. W efekcie przez dwie godziny męczył ją awanturą – wygłaszał pełne wściekłości tyrady, pełne zazdrości oskarżenia, potem ze łzami w oczach błagał ją, by zmieniła zdanie, powołując się na symboliczne znaczenie podobieństwa ich imion. Zniosła to wszystko, bo miała świadomość, że na werandzie spokojnie czeka ojciec z nabitą fuzją. Później sama uznała to za przesadę. Colin nigdy nie bywał agresywny i nie groził jej.

Gdy wreszcie opuścił dom rodziców i wrócił do Sydney, wszystkie jej osobiste rzeczy, które zostały w jego mieszkaniu, wyrzucił do śmieci. Dowiedziała się o tym od jednej z nielicznych przyjaciółek, jakie jej pozostały. Przez ponad dwa miesiące odpoczywała w cieple rodzicielskiego domu. Nigdy jednak nie była typem kobiety skłonnej do pokuty, jeśli nie zrobiła nic złego, toteż zebrała się na odwagę, by wrócić do Sydney. Wkrótce znalazła przyjemne mieszkanie, pracę u doktora Hilla i – odkryła w sobie silne pragnienie wolności.

Kilka miesięcy później przez znajomą w banku zebrała ostrożny wywiad o dalszych losach Colina i dowiedziała się, że jest zaręczony z inną kobietą, która widocznie na razie akceptuje jego koncepcję bycia „razem".

Co do niej, łaknęła świeżego powietrza – dosłownie i w przenośni.

Biegnijmy, pędźmy! – zwróciła się niespodziewanie do Richarda. – Czuję się jak źrebak. To przez ten wiatr.

Nie czekając na odpowiedź, chwyciła go za rękę i ruszyła przed siebie, poganiana jego śmiechem. Zatrzymali się dopiero na mostku, gdzie zabrakło jej tchu, no i rozbolał ją kręgosłup. Szalone biegi to nie dla niej.

Przechyleni przez poręcz patrzyli na spienioną wodę. Nicole dyskretnie sięgnęła do tyłu i potarła obolałe plecy, nie przypuszczając, że Richard to zauważy. Toteż zdziwiła się, gdy poczuła w bolącym miejscu jego dłonie. Stał za nią, tak blisko, że czuła jego oddech, i umiejętnie rozmasowywał jej mięśnie. Nawet przez ubranie dobrze wiedział, którego miejsca dotknąć i jak.

Lepiej? – spytał po chwili.

I rzeczywiście było lepiej.

Teraz wziął ją w ramiona i obrócił do siebie, przytulając twarz do jej policzka. Nicole pachniała chłodną świeżością zmierzchu. Jego skóra była lodowata, ale uścisk ciepły i mocny.

Podobno jedzenie smakuje lepiej na dworze – mruknął, odrywając się na moment od jej warg. – Nie wiedziałem, że pocałunki też.

O, na pewno – szepnęła Nicole i znowu zaczęli się całować.

Może miał rację. Może „czysty seks" okaże się jej najcudowniejszym doświadczeniem. Cały rok, jeśli tylko to zauroczenie przetrwa, a potem pożegnanie bez bólu...

Nagle pod wpływem tej myśli odsunęła się i przyglądając się jego ściągniętej wiatrem i namiętnością twarzy, spytała:

A ty, Richardzie? Dlaczego nie chcesz się wiązać? Przecież to bajka, że żaden mężczyzna tego nie chce, tylko prędzej czy później wpada w sidła przebiegłej kobiety. Wielu mężczyzn bardzo poważnie traktuje małżeństwo i wszystko, co się z tym wiąże. Dlaczego ty nie chcesz?

Wielkie nieba, ona chce teraz o tym dyskutować! – zwrócił się Richard ze skargą do wysokiego drzewa tuż za mostkiem.

A czemużby nie? – odparła. – Sam parę minut temu poruszyłeś ten temat, i to, że się całowaliśmy...

No właśnie! Całowaliśmy się. Muszę powiedzieć, że dotykać ciebie, czuć cię... Jest to dla mnie tak duże przeżycie, że jeśli domagasz się w tej chwili poważnej rozmowy...

Ależ nie w tej chwili – zaprotestowała. – Przecież przestaliśmy... hm...

Istotnie. Szkoda! Ale rozumiem, że ta rozmowa pomoże nam przygasić ogień, dopóki nie zapewnimy sobie większej prywatności. – Umilkł na chwilę, po czym ważąc słowa, podjął: – Uważam, że poszanowanie granic jest bardzo ważne, Nico. W każdym związku.

I co dalej?

Czy to nie wystarczy?

Trochę lakoniczne, nie sądzisz?

Powiedziałbym raczej, że proste. To jest wyznanie wiary, a wyznanie wiary powinno być proste. Uważam, że poszanowanie granic jest ważne w każdym związku.

Na tym zamykamy temat?

Tak.

W porządku – ustąpiła.

Do domu Richarda poszli pieszo, ale inną drogą. Maszerowali najpierw kawałek ścieżką rowerową, która biegła obok biblioteki, a potem małą, spokojną uliczką. Dotarli na miejsce, gdy ostatnie promienie słońca znikały powoli z bladego nieba.

Oboje umierali z głodu. Chwilę spierali się, co zamówić spośród licznych dań proponowanych przez chińską restaurację dostarczającą jedzenie do domu, aż wreszcie ustalili jakąś zupełnie niemożliwą liczbę potraw.

Resztkami się podzielimy – obiecał wspaniałomyślnie.

Jeśli coś zostanie. Jestem głodna jak wilk.

Zostanie, przekonasz się. Nie będziemy chyba czekać na dostawę. Szybciej będzie, jeśli sam do nich podskoczę – powiedział Richard. – Chcesz tu zostać, czy jedziesz ze mną?

Zostanę – odparła – jeśli nie masz nic przeciwko temu.

Ależ nie, tylko nie czytaj mojego pamiętnika. To taka różowa książeczka z kłódeczką w kształcie serca, którą się otwiera wsuwką do włosów.

Roześmiała się.

Co mężczyzna może wiedzieć o dziewczęcych pamiętnikach? Nie mówiąc już o wsuwkach do włosów.

Dałem coś takiego na urodziny mojej ośmioletniej siostrzenicy. Bardzo jej się spodobało.

Siostrzenicy...

Mieszka w Cincinnati, jak cała moja rodzina. Nie martw się, ja cię nie będę przesłuchiwał.

Nawet mi to przez myśl nie przeszło.

Gdy została sama, zaczęła oglądać dom, chcąc wyrobić sobie o nim jakąś opinię. W piątek była zbyt zdenerwowana. Książki na różne tematy były najwyraźniej po wielekroć czytane; nie dostrzegła na półkach literatury medycznej. Obrazy dostrzegła dwa: oryginalne, dramatyczne w wyrazie, kontrastujące z przytulnością pokoju. Sprzęt muzyczny był niezbyt wyszukany, ale dobrej jakości, na setkach płyt kompaktowych rock i klasyka, trochę jazzu i muzyki folk, a nawet country.

Wnętrze sprawiało wrażenie wygodnego, ciepłego i dobrze wyposażonego. Coś w niej zadrżało, gdy zastanowiła się przelotnie, jak też może być na górze...

Po kwadransie Richard wrócił i oboje łapczywie rzucili się na jedzenie. Pochłaniali potrawy przy niezbyt szczęśliwie dobranym akompaniamencie muzyki Bacha. Nie rozmawiali wiele. Byli zbyt głodni.

Wkrótce jednak oboje zaspokoili głód, a co najmniej połowa każdego dania stała wciąż nietknięta.

A nie mówiłem? – spytał prowokacyjnie.

Tu dają większe porcje niż u nas – usprawiedliwiła się Nicole.

Nie mogłam tego przewidzieć.

Nie przejmuj się. Jutro mam dyżur, mogę to sobie podgrzać i będę miał znowu ucztę. A ty możesz sobie wziąć na przykład ryż z krewetkami i resztę zakąsek.

Dobrze. To znaczy, że... wracam do domu?

Patrzyli na siebie nad stołem zawalonym górą pojemników, ciasteczek, serwetek. Nicole od razu pożałowała tego pytania. Zabrzmiało zbyt wyzywająco, zbyt bezceremonialnie. Czy mam teraz iść do domu, czy zostać i spać z tobą?

Usta mu drgnęły.

Nie wiem. Jak uważasz. Byłoby mi ogromnie miło, gdybyś została, jeśli jednak wolisz wrócić, to też będzie dobrze.

Wcale nie sprawiał wrażenia człowieka, którego by jej decyzja szczególnie obchodziła. Nicole była zdezorientowana.

Myślałam, że to już ustalone, że spędzamy razem noc. Sam powiedziałeś, że tak ma być.

Ależ to okropnie zabrzmiało! Bezczelnie, niegrzecznie, jakby dzieciak dopominał się o obiecane ciastko.

Lecz Richard śmiał się, bynajmniej nie urażony.

A tymczasem zmarnowaliśmy tyle czasu na spacer i jedzenie. Przepraszam cię za to rozczarowanie.

Nie o to mi chodziło!

Była czerwona jak piwonia i straszliwie zażenowana. Nie pojmowała, jakim cudem on może zachowywać się tak swobodnie albo – jak mógłby pragnąć takiej idiotki.

Tymczasem Richard wstał i wyciągnął do niej ręce. Podała mu dłonie, a on odciągnął ją od zabałaganionego stołu i przytulił do siebie.

Moja droga Nicole, właśnie za chwilę miałem zamiar powiedzieć ci: „Proszę, zostań i bądź najcudowniejszą ozdobą mojego łoża". I tak zrobię, jeśli mi powiesz, że bierzesz tabletkę.

Nastąpiła krótka pauza.

Bierzesz?

Nadal ją obejmował, lecz poczuła, że mięśnie jego rąk odrobinę się napięły.

Prawdę mówiąc, nie. Bardzo mi przykro.

Spojrzała na niego z lękiem, spodziewając się, że zobaczy na jego wyrazistej twarzy typowo męskie zniecierpliwienie i złość. Ale niczego takiego na niej nie dostrzegła, nawet gdy mówił:

Jestem niezmiernie rozczarowany.

Nie był jednak, i zupełnie się pogubiła. Nie mogła go zrozumieć. Przecież powinien być rozczarowany, bo mężczyźni zawsze są zawiedzeni, gdy spodziewają się seksu i nie mogą osiągnąć celu.

Przykro mi – powtórzyła, ale ledwo zdążyła to powiedzieć, pocałował ją tak gorąco, że żadne słowa nie wchodziły już w grę.

Powiódł dłońmi po śliskim jedwabiu jej bluzki, a ona odniosła wrażenie, że dotknął nagiego ciała. Dopiero gdy po chwili jego dłoń wśliznęła się pod bluzkę, poczuła różnicę. Doznanie było tak silne, że wygięła się w łuk, zarzuciła mu ręce na szyję i z westchnieniem rozchyliła wargi. Zamknęła oczy, w głowie jej wirowało.

Jutro musimy cię jakoś zaopatrzyć.

Znów ujął jej ręce i przycisnął do nich czoło.

Jak to zaopatrzyć?

Antykoncepcja. Czy nie o tym przed chwilą mówiliśmy?

A, tak. – Była jeszcze oszołomiona pocałunkiem. – No dobrze, pomyślmy...

Czyżbyś nie pamiętała, że jestem lekarzem? Mam dostęp do takich rzeczy i całkiem sporą wiedzę na takie tematy jak skuteczność i efekty niepożądane.

Nie wątpię.

Czuła się trochę nieswojo, a zarazem jakoś dziwnie niemoralnie, rozmawiając z nim w ten sposób – choć z pewnością byłoby bardziej niemoralnie i zupełnie nieodpowiedzialnie, gdyby z nim o tym nie rozmawiała.

Z Colinem jakoś nigdy do tego nie doszło. On chciał zaczekać do ślubu, a ona nigdy nie zrobiła żadnego kroku w kierunku ewentualnej zmiany jego nastawienia. Fakt, że nigdy nie spała z Colinem, ułatwił jej wyrwanie się z tego niezdrowego związku, ale też była przez to znacznie mniej doświadczona, niż Richard zapewne przypuszczał.

Spała z jednym tylko mężczyzną, dokładnie cztery razy. Cóż, lepsze to, niż gdyby spała z czterema po jednym razie. Miała wtedy dziewiętnaście lat i nie była pewna swoich uczuć, on miał dwadzieścia cztery lata i wykorzystał chwilę jej słabości. Nic z tego nie wyszło, a jeśli chodzi o antykoncepcję, polegali raczej na szczęściu niż na wiedzy.

Ale teraz miała lat dwadzieścia sześć i widziała, z pewnością tak jak i Richard, zbyt dużo nie chcianych dzieci, by ryzykować.

Tak, to bardzo ważne. Zróbmy to.

Zajmiemy się tym jutro w pracy, w jakiejś spokojniejszej chwili.

Dobrze.

Lubię cię, Nico.

Ja też cię lubię – odparła, choć odniosła wrażenie, że akurat w momencie rodzącego się romansu nie jest to najbardziej odpowiednia wymiana serdeczności.




Rozdział 5


Nicole chichotała jak uczennica, a Richard czynił rozpaczliwe wysiłki, by jego mina nie wyglądała na głupkowaty uśmiech. Była piąta po południu. Gdyby ktoś z lecznicy zobaczył, co się dzieje w tym gabinecie, mógłby podać w wątpliwość przydatność zawodową doktora Gilberta.

Nie, naprawdę, pianka i gąbki chyba nie są dla mnie.

Nicole starała się, by to brzmiało jak profesjonalna opinia, ale nie była w tym zbyt przekonująca. Przed chwilą, próbując nałożyć piankę do aplikatora, spryskała nią całe biurko Richarda.

Teraz już powinno być dla ciebie jasne – skomentował Richard – że każde z tych urządzeń to w zasadzie broń.

Tak, wiem. Gdyby tylko dziesięcioletni chłopcy znali potencjalną siłę rażenia tej...

Właśnie. No i naturalnie pewne rodzaje broni są bardziej dotkliwe od innych. Wybór jest kwestią osobistych preferencji.

Też tak sądzę.

No cóż, teraz twój serw, Nico. – Nagle zrobił się bardzo poważny. – Nigdy nie zalecam spirali kobietom, które jeszcze nie rodziły, nie widzę też powodu, żeby proponować ci implanty lub zastrzyki o przedłużonym działaniu. Ale poza tym wchodzi w grę każda opcja, która ci odpowiada, w tym również przerzucenie odpowiedzialności na mnie.

Nie, nie, w porządku.

Namyślaj się spokojnie, mamy czas.

Już chyba zdecydowałam. Sądzę, że w mojej sytuacji krążek będzie najlepszy. W naszej sytuacji... – poprawiła się nieśmiało, niepewna, czy wolno jej użyć liczby mnogiej. – Bo gdybym zaczęła brać pigułki, musielibyśmy jeszcze dosyć długo czekać, prawda?

Twoja nieprzyzwoita niecierpliwość jest bardzo obiecująca – oznajmił. – I podniecająca.

Och! Nie miałam zamiaru... – Jej twarz chyba jednak zdradziła nagły popłoch, lecz Richard, bardzo zajęty układaniem jakichś ulotek i sprzątaniem próbek, zapewne tego nie zauważył.

Żebyśmy jednak oboje nie czuli się niezręcznie – podjął – proponuję, że umówię cię z mężem naszej doktor Kramer, który przyjmuje w St Bart, dobrze?

Tak chyba będzie najlepiej.

To niestety znaczy, że jednak trzeba będzie trochę poczekać. Nie sądzę, żeby Martin Kramer mógł cię przyjąć wcześniej niż w piątek, chyba że powiem mu, że to bardzo pilne. Ale taka interwencja mogłaby zwracać uwagę, a tego byśmy nie chcieli, prawda?

Znowu „my".

No tak. Skoro to tylko...

Przygoda? – podsunął usłużnie. – Romans?

Właśnie. Gdyby to było coś poważnego...

To wszyscy mogliby wiedzieć, ale tak...

Otóż to. Lepiej niech nikt się nie domyśla.

W takim razie umówię cię zwyczajnie, a na razie...

Tak? – Jakoś zbyt gorliwie to zabrzmiało.

Normalnie zaproponowałbym kino. Ale czy to ma sens? – dokończył, uśmiechając się wyczekująco.

Nie ma – przytaknęła zdecydowanie.

Tylko skąd ten nagły dreszcz i zawrót głowy?


Przez resztę tygodnia starannie unikali jakiegokolwiek kontaktu, nie licząc niezbędnej wymiany zdań w sprawach pacjentek.

W piątek rano Nicole odwiedziła doktora Kramera i wyszła z jego gabinetu, będąc pod silnym wrażeniem jego profesjonalizmu, no i z receptą na krążek. Jeśli Martina choćby w najmniejszym stopniu zaciekawiło, dlaczego Richard Gilbert osobiście skierował do niego jedną ze swych pielęgniarek, to nie dał jej tego odczuć.

Tymczasem w przychodni Riverbank na doktora Gilberta czekało trzydzieści osiem pacjentek, nie licząc wciśniętej na rano operacji usunięcia macicy. Gdy odrobinę spóźniona Nicole dotarła do pracy, pierwsza z pacjentek, Katie Emerick, już czekała.

Zachmurzona i mocno ociężała, najpierw poszła się zważyć. Asystowała jej matka.

Od ostatniej wizyty na pewno przybyło jej ze dwa i pół kilo – oceniła pani Emerick. – Ale ona je same śmieci. Mówiłam jej, że dla dziecka...

Nieprawda, mamo – przerwała jej Katie, z trudem wchodząc na wagę.

Przybyło dwa siedemset – obliczyła Nicole.

A nie mówiłam? – rzuciła oskarżycielsko pani Emerick.

Dobrze, mamo, ale jakie to ma znaczenie? Mam cztery tygodnie do porodu.

Dzieci nie zawsze rodzą się w terminie. Możesz czekać jeszcze i sześć tygodni, a jeśli będziesz dalej tak jadła, przybędzie ci przez ten czas dziesięć kilo.

Gdy siedemnastoletnia Katie poszła przygotować mocz na badanie, Nicole zaproponowała pani Emerick, by zaczekała w recepcji. Ta jednak nie dała za wygraną.

Katie nigdy nie wie, o co zapytać. Cała ta nieszczęsna sprawa to koszmar! Siedemnaście lat, a gdzie jest ojciec? Jeśli już musiała się łajdaczyć, to dlaczego nie mogła się jakoś zabezpieczyć? A szkoła? Zrujnowała sobie przyszłość!

W tej chwili pojawiła się Katie.

Dam sobie radę, mamo – rzekła chłodno. – Bądź łaskawa wyjść z poczekalni.

Nie.

Tak!

Chwilę mierzyły się wzrokiem. Była to bolesna walka, w której zwyciężyła Katie. I tak powinno być, pomyślała Nicole, gdy pani Emerick, rozgoryczona i zła, opuściła pokój zabiegowy.

Nicole poprosiła dziewczynę, by usiadła, i zmierzyła jej ciśnienie. Potem łagodnie zagadnęła, czy Katie ma jakieś pytania.

Czy mama może nie być przy porodzie? – spytała Katie bez wahania. – Doprowadza mnie do szału. Ciągle mi wmawia, że sama sobie nie radzę, a nigdy nawet nie miała okazji się przekonać, bo na nic mi nie pozwala. To moje dziecko i będę dla niego dobrą matką! Nie życzę sobie, żeby ona w środku porodu robiła mi wykłady!

Masz prawo się sprzeciwić. Zapisać to w karcie?

Bardzo proszę.

Nicole zapisała: „Silny konflikt między pacjentką a jej matką. Pacjentka nie życzy sobie obecności matki przy porodzie". Potem wprowadziła Katie do gabinetu lekarskiego i poprosiła następną osobę.

Po kilku minutach usłyszała, jak Richard mówi: „Do zobaczenia za tydzień". Widać nic nie wskazywało na to, żeby poród miał nastąpić lada moment.

Przez całe cztery tygodnie będę chodzić do szkoły i ze szkoły pieszo, tak jak pan mówił – obiecała Katie z uśmiechem. Ładna z niej była dziewczyna. Na owalnej twarzyczce, okolonej jasnobrązowymi włosami, malowała się także stanowczość.

A więc do ostatniej chwili będzie chodzić do szkoły, pomyślała Nicole. Ma charakter, bo przecież na pewno jest to dla niej krępujące. Matka chyba jej nie docenia...

Jeszcze trzydzieści sześć pacjentek. Każda wizyta niby rutynowa, a jednak na swój sposób wyjątkowa.

Na przykład czterdziestopięcioletnia Leslie Dalton, tak bardzo zdenerwowana czekającym ją wycięciem macicy i opłakująca definitywny koniec płodności.

Czy to nie głupie? Moje najmłodsze dziecko ma już piętnaście lat!

Albo czterdziestoczteroletnia Sharon Gregg: przyszła na kolposkopię, przy której Nicole asystowała. W wyniku badania Richard zalecił konizację szyjki macicy – oszczędzający zabieg chirurgiczny – na co pacjentka chętnie przystała.

Albo czterdziestotrzyletnia Jane Morris, promienna i kwitnąca przy drugim mężu i w drugim trymestrze ciąży. Po roku od podwiązania jajowodów, będąc matką dwójki prawie dorosłych dzieci, owdowiała. Rok temu znowu wyszła za mąż. Chirurgowi udało się odwrócić skutki zabiegu sterylizacji.

Człowiek nigdy nie wie, co go w życiu czeka – zwierzyła się Nicole pacjentka. – Gdyby pięć lat temu ktoś mi powiedział, że mając czterdzieści trzy lata, będę tu przychodzić w ciąży, popukałabym się w głowę.

W pewnej chwili po południu Richardowi udało się zagadnąć Nicole:

Nie rozmawialiśmy o weekendzie.

Myślałam, że...

Ja też. I ciągle myślę, tylko że dzisiaj doktor Kramer wcisnęła mi dyżur. Czy mogę zarezerwować sobie ciebie na sobotę?

Tak.

Zadzwonię.

W tej chwili zjawiła się Gretchen z prośbą o pożyczenie mankietu do ciśnieniomierza, gdyż jej był za wąski, i Richard błyskawicznie zniknął.

Nie mogąc liczyć na jego towarzystwo, Nicole spędziła wieczór w klubie sportowym Mili Run, który polecała jej Barb. Po dwóch tygodniach wyraźnie brakowało jej pływania. Było ono dla niej bardzo ważne, ponieważ pomagało utrzymać elastyczność i siłę mięśni grzbietu. Przepłynęła więc trzydzieści dwa razy kryty basen Mili Run o długości dwudziestu pięciu metrów, zjadła lekką, ale wykwintną kolację w klubowej kafeterii, dała sobie czas na odpoczynek, znowu przepłynęła trzydzieści dwa baseny, wymoczyła się w wannie, wygrzała w saunie, a zakończyła prysznicem i ułożeniem fryzury.

Po tym wszystkim spała jak zabita i pewnie dlatego następnego ranka pukanie do drzwi dotarło do niej z opóźnieniem, właściwie w ostatniej chwili. Gdy podbiegła do okna, zobaczyła, jak Richard zmierza do samochodu. Natychmiast zbiegła ze schodów, otworzyła drzwi i zawołała go. Dopiero gdy zawrócił i szedł w jej stronę, uświadomiła sobie, że ma na sobie jedynie białą koszulę nocną, tak starą i spraną, że już niemal przezroczystą.

Spałam – tłumaczyła się schrypniętym głosem.

I chyba jeszcze śpisz, chociaż pewnie nie można tego powiedzieć o twoich sąsiadach, jeśli tylko zauważyli, jak... nie jesteś ubrana.

Och...

Próbowała zebrać koszulę w fałdy, żeby się lepiej osłonić, ale udało jej się tylko prowokacyjnie zmarszczyć tkaninę na piersiach. Już się rozbudziła, w każdym razie na tyle, by zauważyć, gdzie Richard utkwił wzrok.

Biedna Nicole – powiedział czule, lekko muskając palcami nabrzmiewające piersi. – Widzę, że marzniesz i jeszcze jesteś śpiąca. Czy mam cię zanieść do łóżka?

Uhm – zamruczała bezwiednie.

Jego usta były tuż przy jej wargach. Zakręciło jej się w głowie z powodu długiego czekania i zdenerwowania, które tylko pogłębiały wrażliwość każdego nerwu.

Richard chwycił ją w ramiona i ruszył na górę.

Żadnego zaangażowania. To nie jest związek, to przygoda.

Z pewnością w następnych tygodniach nie miała powodu obawiać się nadmiernej zaborczości ze strony Richarda. Granice, jakie zakreślił w ich wzajemnych stosunkach, były bardzo wyraźne. Przestrzegał ich ze skrupulatnością, która nie pozostawiała miejsca na wątpliwości.

Zdecydowanie największą część wspólnego czasu spędzali w łóżku, ale Nicole nigdy nie zostawała u niego na noc ani on nie nocował u niej.

Pomyśl, ile niepotrzebnych ceregieli robi się o gaszenie albo niegaszenie światła – powiedział Richard sennie któregoś ciepłego, sobotniego popołudnia w kwietniu. – Gdyby ludzie częściej kochali się w dzień, nie byłoby problemu. Kiedy patrzę na twoje ciało, takie rozjaśnione i rozgrzane słońcem, mam ochotę ugniatać cię jak ciasto. Tu, tu i jeszcze tu.

Przymknęła oczy. Cudowna była ta świadomość, że on zna jej ciało tak dobrze, jak ona jego. Od samego początku wszystkie ich przeżycia były piękne i intensywne. Nie było między nimi żadnej niezręczności, której się tak obawiała. Richard jakby z góry wiedział, jak jej dotykać, jak poprowadzić...

Słońce wciąż otulało ich jak ciepła kołdra. Leniwie wodząc palcem po owłosionej skórze na jego przedramieniu, Nicole zauważyła:

Zawsze mi się wydawało, że będę wolała mężczyzn o gładkiej skórze, a o tobie przecież nie da się tego powiedzieć.

Przykro mi, że cię zawiodłem! Ale nie zamierzam się golić.

Ja myślę! Ani mi się waż! Chodziło mi o to, że...

Wiem, o co ci chodziło, moja śliczna.

Nie, pozwól mi to powiedzieć – poprosiła czule. – Uwielbiam to twoje futerko. Jest takie męskie. Wiesz, że czasem prześwituje ci przez stroje lekarskie? Te niebieskie. Powinieneś je wyrzucić. Są już strasznie stare i kompletnie wytarte.

Czy jest to opinia zawodowa, czy osobista, siostro Martin?

Zawodowa, oczywiście.

W takim razie bądź łaskawa zachować ją dla siebie. Do poniedziałku.

Umilkła, nie wiedząc, czy Richard mówi to serio, nie śmiejąc jednak ciągnąć tematu. To była jedna z zasad, których bezwzględnie przestrzegał – ścisły rozdział między życiem prywatnym a zawodowym. A ona naturalnie i temu się podporządkowała.

Ale teraz przecież tylko żartowała. To był niewinny żart, mający więcej wspólnego z seksem niż z pracą. Czy on tego nie rozumie? I czemu ona jest tak niemądra, że się tym martwi? Jakie znaczenie ma w ich sytuacji drobne nieporozumienie?

Czekała jeszcze chwilę z zamkniętymi oczami, jakby drzemiąc, aż cale zdarzenie się rozmyje i odejdzie w niepamięć. Gdy jednak otworzyła oczy, stwierdziła, że Richard przygląda jej się z wyrazem, jaki już u niego widziała: czujnym, jakby wyczekującym. A może się myli, może ten wzrok nic specjalnego nie znaczy? Zawsze, gdy jej się wydawało, że go na tym złapała, występował z jakimś bardzo przyziemnym pytaniem.

Jak teraz.

Co robisz w weekend?

To była jeszcze jedna ich niepisana zasada: nigdy nie spędzali razem całego weekendu, a jeśli Richard miał dyżur pod telefonem, nie widzieli się wcale.

Wierz mi, nie ma nic bardziej frustrującego niż dźwięk pagera w nieodpowiednim momencie. Z pewnością nie chciałabyś tego doświadczyć.

Nie spierała się, a teraz powiedziała:

Cóż, wszystko rośnie jak szalone, więc muszę przystrzyc trawnik. Pójdę pływać, żeby całkiem nie zesztywnieć. Co jeszcze? Zrobię pranie. Nic z tego by cię nie interesowało.

Istotnie – zgodził się od razu. – Szczegóły cudzego życia domowego są niezwykle nudne, nie uważasz?

Czyja wiem, nie zawsze...

A jak tak uważam. Więc oszczędź mi, proszę, opowieści o kosiarce Barb. Porozmawiajmy lepiej o pływaniu. Gdzie chodzisz na basen?

Do Mili Run. Tam jest najbliżej i najbardziej komfortowo. Niestety, drogo też.

Zauważyłem, kiedy się tam zapisywałem w zeszłym tygodniu. Powinienem był cię spytać, gdzie pływasz, zanim się zapisałem.

Jeśli sobie życzysz, możemy się informować o swoim rozkładzie zajęć, żebyśmy na siebie nie wpadali – zaproponowała odrobinę cierpko.

Czy naprawdę musiał robić z tego taki problem? I co by się stało, gdyby tak przypadkiem od czasu do czasu znaleźli się w jednym miejscu? Na przykład przemierzali ten sam basen? Zresztą w okularach do pływania i tak by jej pewnie nie rozpoznał.

No, to już by była przesada, nie sądzisz? – wycedził.

Tym razem rozzłościł ją naprawdę.

Przecież to ty uznałeś to za niedogodność – odparła i nie czuła się bynajmniej zawiedziona, gdy wkrótce wyszedł, nie proponując jej kolacji.

Była tak zła, że łomotała kosiarką Barb po całym trawniku, a potem pojechała do Mili Run popływać. Miała zmarnowaną niedzielę, ale postanowiła się tym nie przejmować.


Richard też był zły.

Nie potrafił jednak przeanalizować uczciwie, na kogo naprawdę się wścieka. W niedzielę spędził dwie specjalnie wybrane godziny w Mili Run, ale nie spotkał Nicole. Chcąc nie chcąc, myślał o jej kręgosłupie i kosiarce Barb.

Poprzedniego dnia miał na końcu języka propozycję, że skosi trawnik za nią, ale powstrzymał się od jej wypowiedzenia. Koszenie trawnika na skali intymności zajmuje miejsce niebezpiecznie bliskie dziesiątki.

A co do spotkania na basenie, widać nie było im pisane dzisiaj, ale z czasem jest to nieuniknione. Myśląc o tym, uśmiechnął się mimo woli. Nicole w kostiumie kąpielowym z pewnością wygląda wspaniale. Entuzjazm dla tego widoku jest najzupełniej dopuszczalny.

Wiele jednak rzeczy jest zupełnie niedopuszczalnych, czego dowiodło choćby to, co się zdarzyło w środę.

Tego dnia Nicole pojechała do Mili Run prosto z pracy. Przepłynęła prawie półtora kilometra, po czym, rozluźniona i swobodna, ubrana w czarne legginsy i czarną bluzę wyszła, czy raczej już miała wyjść, z klubu, gdy spostrzegła, że w sklepiku ulokowanym sprytnie tuż przy drzwiach jest wyprzedaż. Przydałby jej się drugi kostium. Właśnie zastanawiała się nad tradycyjnie skrojonym zielonym, gdy wyrosła za nią jakaś postać i męski głos przemówił:

Ten absolutnie nie. A co powiesz na ten?

Richard.

Wyciągnął spośród innych granatowo-biały kostium z głębokim dekoltem i spojrzał na metkę.

Jaki rozmiar?

Według numeracji amerykańskiej chyba sześć.

Bierz!

Nie. – Automatycznie pokręciła głową, wytrącona z równowagi po pierwsze samym spotkaniem, a po drugie natychmiastową reakcją swojego odprężonego i uwrażliwionego chłodną wodą ciała.

Czy chociaż się nad nim zastanawiałaś?

Nie, ja... Zobacz, ile to kosztuje nawet po obniżce!

Wobec tego potraktuj go jako prezent – zaproponował bez wahania. – Od kogoś, kto bardzo chciałby cię w nim zobaczyć.

Nie, Richard.

On jednak nie słuchał. Zdjął kostium z wieszaka i ruszył z nim do kasy, wyjmując z kieszeni kartę kredytową. Nicole gwałtownie przyśpieszyło tętno. Nie chciała urządzać sceny. Czemu to musiało się stać?

Po chwili było po wszystkim. Richard z szerokim uśmiechem podał jej plastykową torbę.

Nie mogę się wprost doczekać, aż zobaczę cię w tym kostiumie. Jestem przekonany, że mam znakomity gust, a wyobraźnię... Będziesz w nim wyglądać oszałamiająco, daję słowo.

W tym momencie straciła panowanie nad sobą.

To nie ma nic do rzeczy, Richard – zaczęła drżącym głosem, kurczowo zaciskając palce na torbie z kostiumem. – Nie życzę sobie, żeby jakikolwiek mężczyzna dyktował mi, jak mam się ubierać, czy wręcz kupował mi coś, kiedy wyraźnie odmawiam. Na jakiej podstawie sądzisz, że masz do tego prawo? Czy znasz mnie wystarczająco dobrze, żeby... narzucać mi swoją wolę? Nie jestem twoją lalką, żebyś mnie ubierał.

Zaczynała podnosić głos. Uprzytomniła sobie, że za chwilę wszyscy będą się na nich gapić. Richard szeroko otworzył oczy, próbując pojąć, co jej się stało. Ogarnęła ją panika.

Muszę iść – wykrztusiła i pobiegła do drzwi, bezwiednie ściskając w dłoniach niepożądany podarunek. Nie oglądała się; nie chciała nawet wiedzieć, czy próbował ją gonić.

Na parkingu wsiadła szybko do samochodu i odjechała z piskiem opon. Dopiero w domu zaczęła się uspokajać. Zachowałam się jak idiotka, powtarzała sobie. Zareagowałam, jakbym miała do czynienia z Colinem, a przecież Richard to nie Colin. Nie ma w nim niczego, co choćby przypominało Colina. Cholera!

Szybko ugotowała paczkę makaronu i polała sosem pesto. Czuła głód, zaostrzony długim pływaniem, ale nie miała prawdziwego apetytu. Nie mogła dokończyć jedzenia. W końcu, miotana sprzecznymi uczuciami, poszła do łazienki i przymierzyła kostium przed dużym lustrem.

Wyglądał świetnie. Rzeźbił jej sylwetkę czystymi liniami. Granat pięknie kontrastował z jej jasnymi włosami, a biel podkreślała kremową karnację. Był dostatecznie solidny, by móc w nim ostro pływać, a zarazem odsłaniał tyle, że dodawał jej wdzięku.

I to naprawdę był tylko podarunek, nie próba zawładnięcia jej osobą. Prawdę mówiąc, sama niechcący sprowokowała Richarda do tego zakupu swoją uwagą na temat ceny. Zareagowała histerycznie i sprawiła mu przykrość, mylnie dopatrując się w jego spontanicznej hojności mrocznych motywów.

A niech to wszyscy diabli.

Pewnie jest teraz w domu. Kierując się odruchem, szybko, żeby nie stchórzyć, Nicole otuliła się wiosennym płaszczem z ciemnozielonej skóry, włożyła sportowe buty na gołe nogi, wsiadła do samochodu i po dwóch minutach znalazła się u Richarda.

O, cześć – powitał ją ostrożnie. Gdy przeszła przez próg, dorzucił: – Posłuchaj, to był po prostu spontaniczny prezent, rozumiesz? Nie żadne narzucanie ci mojej woli, do diabła! Czy to naprawdę takie straszne przestępstwo, jeden raz odstąpić od zasad? Na miłość boską, Nicole!

To wszystko moja wina, Richard – wyznała przybita. – Całkowicie moja. Tak mi przykro. Przyjechałam, żeby cię przeprosić i żeby ci pokazać...

Zrzuciła płaszcz i stanęła przed nim, niepewna, czy sportowe buty na bosych stopach nie popsują efektu. Lecz w jego oczach wyczytała zachwyt.

A więc przyznajesz, że mam dobry gust?

Jeśli mi tylko przebaczysz, że nie uwierzyłam w to od razu, jak i w czystość twoich motywów.

Nie fatygował się z odpowiedzią, po prostu podszedł, zsunął elastyczne ramiączka z jej ramion, pocałował delikatnie wgłębienia nad obojczykami i powoli zsunął z niej kostium...

Impulsywne zachowanie Nicole zrodziło pewien problem, mianowicie nie miała z sobą żadnego innego ubrania. Kolację zjadła w lekarskich spodniach Richarda i jego białej koszulce. I widocznie wyglądała w tym ładniej, niż mogła przypuścić, bo po posiłku – a było już dość późno – znowu zaniósł ją do sypialni.

Tym razem została na noc – raczej z rozpędu niż wskutek wspólnej decyzji.

Była zmęczona i szczęśliwa i tak dobrze się czuła w jego ramionach, że ciężko jej było nawet pomyśleć o tym, by się podnieść, włożyć kostium, buty, płaszcz i jechać do domu. Za chwilę, za chwileczkę...

Ale gdy chwileczka minęła, oboje już spali. Nicole zbudziła się dopiero, słysząc grzmiące dźwięki muzyki symfonicznej z radia, które włączyło się następnego ranka punktualnie o wpół do siódmej.

Richard najwyraźniej nie spał już od pewnego czasu, bo odezwał się od razu:

No, no! Kobieta w moim łóżku, i to naga!

Chyba że to nam się tylko śni – odparła schrypniętym głosem.

Myślisz?

Może lepiej przyjąć takie założenie.

Lepiej, niż przyznać, że złamaliśmy zasady?

Przypomnij mi, proszę, kiedy to ustaliliśmy tę konkretną zasadę?

Nie sądzę, żebyśmy to jakoś specjalnie ustalali – odrzekł powoli. – To się po prostu wydawało... oczywiste. Ale może już nie jest.

Obserwował ją. Nie wiedziała, czego on właściwie oczekuje. Stanowczego zaprzeczenia?

Myślę, że... wczoraj po prostu wygodniej było, żebym została. Chyba nie ma sensu robić z tego problemu.

Nie?

Ja się tylko głośno zastanawiam. Jak uważasz. Oboje wiemy, że nie mamy zamiaru się wiązać, a skoro jesteśmy co do tego zgodni...

W każdym razie wszystko na to wskazuje – wtrącił jakoś bardzo sucho.

To po co stwarzać niepotrzebne napięcia? Jeśli obawiasz się, że w zamian za płacenie moich rachunków zacznę ci prać piżamy, to zapewniam cię, że to ci nie grozi.

Akurat to nie przyszło mi do głowy, choć być może teraz, skoro o tym wspomniałaś, zacznę miewać nocne koszmary, w których będziesz mnie goniła z koszem na brudy i wybielaczem. A co do zostawania na noc, nie jest to problem, skoro zasady naszego układu są jasne i akceptowane przez obie zainteresowane strony.

No to w porządku – skinęła głową.

Zdawać by się mogło, że powinna uznać tę rozmowę za swój sukces, a przecież nie takie wrażenie jej pozostało. Kwadrans później w milczeniu jedli proste śniadanie.


Wody odeszły – oznajmiła Katie Emerick.

O wpół do ósmej rano stała na korytarzu pod zamkniętymi drzwiami przychodni, trzymając w ręku szkolny plecak. Było w niej mnóstwo wzruszających sprzeczności, na przykład strój ciążowy i młodzieżowa moda, nerwowe oczekiwanie pod maską buntowniczki.

Kiedy? – spytał Richard.

Godzinę temu. W łazience.

Czyste?

Ja... no...

Czy płyn był przejrzysty?

O, tak!

Nie zadzwoniłaś do nas, Katie – wytknął jej Richard łagodnie.

Bo mama by usłyszała. A tak udałam, że idę do szkoły. Co teraz będzie?

Masz skurcze?

Nie. To znaczy... coś takiego jak bóle miesiączkowe. Ale to chyba nie może być poród? Myślałam, że będę wyła.

Naoglądałaś się za dużo kiepskich filmów. Nicole?

Choć" rozstali się zaraz po śniadaniu, do pracy przyjechali jednocześnie.

Zaprowadzę ją do sali porodowej – uprzedziła jego prośbę.

To znaczy, że to rzeczywiście już? – spytała Katie. – Myślałam, że może pan mnie znowu odeśle do domu.

Tak, to już, Katie.

Po drodze na oddział położniczy Katie miała dwa skurcze, które już nie wydawały jej się podobne do bólów miesiączkowych. Ta inteligentna i zdecydowana dziewczyna w swoim osamotnieniu sprawiała dziś niewypowiedzianie smutne wrażenie. Gdy znalazły się w dużej, przyjemnej sali z widokiem na parking i zieleniące się szybko drzewa, Nicole zaczęła pośpiesznie przypominać sobie, co ma dziś do zrobienia i czy może jeszcze trochę tu zostać. Co prawda, Katie miała już przydzieloną położną, sympatyczną na oko, czterdziestokilkuletnią Susie, więc właściwie nie było potrzeby.

Mimo to Nicole postanowiła jeszcze zostać.

Katie wyszła z toalety, po czym przebrała się w szpitalną koszulę, napinając się i pojękując przy silnym skurczu.

Chodziłaś do szkoły rodzenia? – spytała ją Nicole.

Dziewczyna potrząsnęła głową.

Miałam dość szkoły i bez tego. Poza tym to kosztuje. Nie chciałam prosić mamy o pieniądze.

Wdrapała się na wysokie łóżko porodowe. Susie przyszła ją zbadać.

Cztery centymetry rozwarcia, Katie, wspaniale. Na razie podłączę cię na chwilę do monitora, ale zaraz potem będziesz mogła pospacerować.

Wolę zostać tutaj.

Spróbuj – włączyła się Nicole. – Wtedy mniej się czuje skurcze.

Nie, wolę poleżeć.

Niewidoczna dla Katie, Susie wzruszyła ramionami. Na monitorze tętno dziecka było dobre, a skurcze postępowały prawidłowo.

Przejdź się chociaż raz, do sali noworodków – namawiała Susie.

Pójdę z tobą – zaproponowała szybko Nicole i tym razem Katie się zgodziła.

Szły powoli, mijając po drodze inną rodzącą, znacznie starszą od Katie kobietę, w towarzystwie najwyraźniej zmęczonego męża. Gdy Katie złapał kolejny silny skurcz, przystanęła przed szybą sali noworodków i w milczeniu przyglądała się dziesięciorgu maleństwom. Z jej twarzy trudno było wyczytać, jakie uczucia budzi w niej świadomość, że wkrótce jednym z lokatorów tej sali będzie jej dziecko.

Chcę już wrócić – powiedziała, gdy skurcz ustąpił.

Akurat gdy wróciły, zjawił się Richard.

Ciągle około czterech, może odrobinę więcej. Dobrze, Katie. Świetnie ci idzie.

Teraz za każdym razem bardziej boli.

Susie pokaże ci, jak oddychać, żeby mniej to czuć. A może chcesz znieczulenie zewnątrzoponowe?

Przy ostatniej wizycie informował Katie i jej matkę o różnych możliwościach łagodzenia bólu, ale żadnych decyzji nie podjęto.

Ile to kosztuje? – spytała dziewczyna.

Och, Katie! – wyrwało się Nicole.

Ale Richard odpowiedział poważnie:

Koszty twojego porodu są pokrywane z ubezpieczenia matki, prawda?

Tak, ale ona na pewno coś powie. Nie, dziękuję, jakoś wytrzymam.

Jakie to smutne – rzekła Nicole do Richarda, gdy wracali razem do przychodni. – Nie chce znieczulenia, bo matka będzie niezadowolona, że musi za to zapłacić.

Moim zdaniem ich stosunki wcale nie są takie złe, jak to się czasem wydaje – odpowiedział. – Pani Emerick po prostu bardzo się martwi o przyszłość Katie, a abstrakcyjne lęki są zawsze gorsze od rzeczywistości. Kiedy już dziecko przyjdzie na świat...

Ale sytuacja zaczęła się poprawiać nawet wcześniej. Wkrótce Richard odebrał telefon z położnictwa i powiedział do Nicole:

Katie ma osiem centymetrów rozwarcia, i jest przy niej matka. Jakąś godzinę temu Katie poprosiła Susie, żeby do niej zadzwoniła, i podobno odkąd matka dodaje jej otuchy, o wiele lepiej znosi skurcze. Postarajmy się załatwić ostatnie pacjentki jak najszybciej. Co tam mamy?

Trzy ciąże, jedno badanie profilaktyczne.

Powinniśmy dać sobie radę. Jeśli będziemy mieć szczęście, Katie urodzi przed lunchem i nie wywróci planu po góry nogami.

Nie poszło jednak tak gładko, jak się spodziewali.

Jedną z pacjentek w ciąży była Kathy Solway, rówieśnica Nicole, pogodna i bardzo przejęta, najwyraźniej świeżo upieczona mężatka. Nicole zmierzyła jej ciśnienie i tętno.

Czy ma pani jakieś pytania albo problemy, które mogłabym wyjaśnić, zanim poproszę doktora Gilberta?

Bo ja wiem, raczej nie. Chociaż... – Kathy zawahała się. – Wczoraj i dzisiaj miałam dosyć dużo skurczów Braxtona-Hicksa. Czy na tym etapie to normalne?

Nicole starała się nie okazać zaniepokojenia.

Możliwe – odparła ostrożnie. – Proszę mi powiedzieć coś więcej. Czy to bolesne skurcze?

Troszkę. Jak przy miesiączce. Trwają jakieś pół minuty.

Regularne czy nie?

Dość regularne. Przychodzą mniej więcej co dziesięć minut, trwają chwilkę i mijają. – Teraz zauważyła zatroskany wyraz twarzy Nicole. – Ale pani chyba nie myśli... To nie poród, prawda?

Nie, chyba nie – odrzekła Nicole, wiedząc, że nie mówi całej prawdy. Niebieskie oczy Kathy rozszerzył lęk. Oddychała coraz szybciej. – Ale powiem o tym doktorowi Gilbertowi. Może będzie chciał przeprowadzić badanie wewnętrzne. Niech pani się postara opisać te skurcze jak najdokładniej i zastanowi się, czy były jakieś inne objawy.

Inne objawy... Była jeszcze taka wydzielina, nie krew, ale raczej... Nie! To za wcześnie! Dopiero dwadzieścia dwa tygodnie! Dziecko nie przeżyje!

Proszę się nie martwić – uspokajała ją Nicole. – Nawet jeśli rzeczywiście grozi pani przedwczesny poród, jest jeszcze mnóstwo czasu i doktor Gilbert najprawdopodobniej będzie w stanie go powstrzymać. Proszę przejść do gabinetu i rozebrać się. Zaraz się dowiemy.

Mike mówił, że powinnam zadzwonić do przychodni, ale ja byłam taka pewna, że to skurcze Braxtona-Hicksa i nie ma się czym martwić. Tak się starałam wszystko robić dobrze!

To nie pani wina – powiedziała z naciskiem Nicole.

Kilka minut później Richard wyszedł z gabinetu.

Tak jest, szyjka zaczęła się skracać i jest rozwarcie około centymetra. Przez godzinę nie było skurczów, ale po badaniu jeden był. Poślę ją do domu i każę leżeć. Zobaczymy. Ale najpierw musimy zrobić usg.

Badanie ultrasonograficzne wypadło prawidłowo. Po wystraszoną Kathy przyjechał mąż. Richard był raczej spokojny.

To pacjentka, która poważnie traktuje zalecenia, co bardzo ułatwia mi pracę. Na pewno będzie leżeć.

Ale cały rozkład zajęć legł w gruzach. Ostatnie dwie pacjentki zmieściły się tuż przed lunchem, a zanim Richard zdążył umknąć do bufetu, z położnictwa zadzwoniono z wiadomością, że Katie Emerick rodzi.

Dzięki temu przynajmniej nie zrujnuje popołudnia. Ucierpi tylko mój żołądek.

Wszystko poszło dobrze. Pochłaniając pośpiesznie zamówioną pizzę, Richard relacjonował:

Dziewczynka. Alicja Catherine. Duża. Na końcu Katie trochę puściły nerwy, ale teraz promienieje i jej matka też. Najgorsze jest to... – jego twarz spochmurniała – że jej ubezpieczenie zapewnia opiekę szpitalną tylko przez dwadzieścia cztery godziny. Takie rzeczy później się mszczą. Powikłania okołoporodowe przechodzą nie zauważone i dowiadujemy się o nich, kiedy jest już naprawdę źle. Mniej matek karmi piersią, a butelka to naprawdę nie to samo. Dzieci karmione butelką mają o wiele więcej problemów zdrowotnych najróżniejszego rodzaju.

Na przykład zapalenia uszu?

Nawet ryzyko cukrzycy jest większe. Poza tym uważam, że to nieludzkie posyłać kobietę do domu po dwóch dobach albo i mniej, na przykład po cesarskim cięciu. Jestem przekonany, że na dalszą metę taka polityka kosztuje firmy ubezpieczeniowe więcej.

Parsknął z irytacją.

Trudno, wyślemy Stephanie albo Missy, żeby odwiedziła ją jutro i w poniedziałek. Możemy zrobić żałośnie mało, ale taki jest system. I tak dobrze, że jesteśmy w stanie zapewnić jej chociaż tyle.

Ponury niczym chmura gradowa zamknął się w swoim gabinecie, a Nicole zaczęła się zastanawiać, jak by tu poprawić mu nastrój, nie naruszając przy tym ustalonego charakteru ich stosunków. Po dziesięciu minutach, odrzuciwszy pomysł wysłania mu kwiatów z romantycznym liścikiem, konspiracyjnego pocałunku w pracowni ultrasonografii i z dziesięć innych możliwości, uznała, że nie może zrobić nic. Nic, co nie naraziłoby jej na sarkastyczną uwagę o łamaniu zasad.

Pomyślała, że teraz jest w takiej sytuacji jak Katie, która ze strachu przed reakcją matki nie chciała ulżyć sobie w bólu. I jak wtedy, zrobiło jej się trochę smutno.




Rozdział 6


Nadszedł maj, a z nim w miarę dobra pogoda. Drzewa i krzewy okryły się bujną zielenią. Z dnia na dzień ludzi ogarnęła gorączka ogrodowa. Wszyscy biegali po sadzonki niecierpków, petunii i nagietków i na wyścigi obsadzali grządki. Northmoor w swej wiosennej krasie okazało się bardzo pięknym miejscem.

Nicole czuła się w obowiązku podporządkować miejscowemu obyczajowi, by nie obniżać wartości posesji Barb, a także dlatego, że sprawiało jej przyjemność tworzenie barwnych kwiatowych kompozycji. Ponieważ jednak nie mogła przeciążać kręgosłupa, szło jej wolno, toteż majowe weekendy miała dość pracowite.

Richard nie oferował swej pomocy. Zresztą po co miałby to robić? Nicole i tak by jej nie przyjęła. On zaś tyle razy wypowiadał się o sprawach domowych z takim lekceważeniem, że trudno było mieć jakiekolwiek wątpliwości co do jego nastawienia. Jeśli przeszkadzało mu to, że prace ogrodowe, pływanie, bez którego nie mogła się obejść, i spotkania z Gretchen czy inną koleżanką nie zostawiają jej zbyt wiele czasu dla niego, to sam się musiał z tym uporać.

No i oczywiście w każdy czwarty weekend miesiąca miał dyżur, a przecież stanowczo dał jej do zrozumienia, że w te dni ma się trzymać od niego z daleka. No i bardzo dobrze!


Potem przyszedł czerwiec i nastało prawdziwe lato. Ogród był już na tyle uporządkowany, że Nicole mogła pomyśleć o innych rzeczach, na przykład o zwiedzaniu okolic Columbus. Doprawdy wstyd, że do tej pory lepiej poznała ciało Richarda Gilberta niż parki i lasy środkowego Ohio. Jej piesze wycieczki ograniczały się do przejścia trzech przecznic do domu Richarda lub, w ładny dzień, spaceru przez park nad rzekę.

Już jakiś czas przedtem zauważyła, że konieczność wystrzegania się, by w korespondencji do rodziców nie wspominać o Richardzie w kontekście innym niż praca, niezwykle utrudnia jej pisanie przyzwoitej objętości listów. Potrzebowała bezpiecznych tematów.

Popełniła jednak błąd, zwierzając się Richardowi, że chciałaby lepiej poznać okolicę. Uznał to widocznie za zawoalowaną propozycję, bo zaplanował kilka wycieczek.

Toteż teraz, o wpół do jedenastej w słoneczną czerwcową niedzielę, jechali jego samochodem na wschód od Columbus do arboretum Dawesa.

Droga była ładna, ale prosta i równinna. Tuż za New Albany Richard, najwyraźniej zmęczony prowadzeniem, powiedział:

Zabaw mnie, Nico. Nudzi mnie towarzystwo własnych myśli. Brakuje mi twoich.

Roześmiała się. Miał czasem taki ładny sposób wyrażania się – lekki i wytworny. Powiedziała mu to; on też się zaśmiał.

Przed dobrą publicznością zawsze wypadam lepiej.

Obawiam się, że moje myśli nie zafascynują cię zbytnio.

Czy ja cię prosiłem, żebyś mnie fascynowała?

Prosiłeś, żebym cię zabawiła.

Tak, ale przecież rzecz nie w przedmiocie, tylko w sposobie jego przedstawienia. Weź na przykład martwą naturę. To może być przecież tylko misa z owocami i kubek, ale pod pędzlem artysty...

A więc nie zdziwisz się, kiedy ci powiem, że gdy się odezwałeś, myślałam akurat o tym, jak inaczej wyglądają tutejsze owce...

Pod jakim względem?

Są większe, mają dłuższe nogi i mniej wełny. Mnie kojarzą się raczej z jakimiś dziwnej rasy psami. W każdym razie to na pewno nie merynosy.

No widzisz, to ciekawe. Skąd masz taką wiedzę na temat owczych ras?

Moi rodzice hodują owce. Nie mówiłam ci?

My w ogóle za dużo nie rozmawialiśmy, Nico – zauważył łagodnie. – Spędzaliśmy większość czasu na... hm...

No tak. Chyba tak.

Tego dnia jednak rozmawiali – przez resztę drogi – o życiu w Australii, co skończyło się łzami w oczach Nicole i wyznaniem, że nagle zatęskniła za domem. Lecz podczas lunchu w arboretum rozmawiali już tylko o tym, jak będą zwiedzać to piękne miejsce.

Każde z nich przygotowało coś na piknik. Nicole zrobiła kanapki z szynką i sałatą, a on kupił sok i wodę mineralną, sałatkę owocową, ciasteczka czekoladowe, wziął też herbatę w termosie.

Widziałem w pracy, w jakim jesteś stanie, kiedy nie wypijesz swojej południowej herbaty – wyjaśnił.

Po lunchu wyruszyli wcześniej ustaloną trasą. Prowadziła ona przez pachnący sosnowy lasek do japońskiego ogrodu z pięknymi żwirowymi ścieżkami, gdzie uwagę zwracała obrośnięta mchem altana i duży staw z ozdobnymi mostkami.

Za japońskim ogrodem rozciągało się nasłonecznione zbocze, porosłe rozmaitymi odmianami ostrokrzewu, a u jego stóp leżał cmentarz tak stary, że nie przywodził już nawet myśli o śmierci, jedynie o pięknie, czasie i przemijaniu.

Jakiś czas spacerowali po nim, wskazując sobie nawzajem proste stare nagrobki i z lakonicznych, wyrytych na nich informacji układając historie: o krótkim i długim życiu, sukcesach i klęskach, małżeństwie, dzieciach, szczęściu i samotności.

Chciałbym cię o coś zapytać, Nico, tak z czystej ciekawości...

Tak?

Nie boisz się samotności?

W jakim sensie?

Stali przy jednym z najstarszych nagrobków, popołudniowe słońce oświetlało ich twarze. Byli sami. Richard patrzył na nią w skupieniu, choć w kącikach jego ust czaił się lekki uśmiech.

W perspektywicznym. Chodzi mi o to... – Zastanawiał się nad doborem słów. – Wielu ludzi powiedziałoby, że właśnie do tego zmierzasz... zmierzamy... odrzucając możliwość dozgonnego związku z drugim człowiekiem, jakim jest małżeństwo.

Nigdy nie twierdziłam, że odrzucam tę możliwość.

Doprawdy? Przepraszam, sądziłem, że nasz układ opiera się właśnie na tym założeniu.

Zgadza się – odparła. – Nasz układ.

Niekoniecznie następny?

Nie próbuj mnie przypierać do muru! – zawołała, zdenerwowana jego pytaniami. – Po co to wszystko psujesz? Ja... nie wybiegam myślami tak daleko, możesz to zrozumieć? Może kiedyś, ale na razie nie każ mi zgadywać, co będę czuła za pięć lat!

Za pięć lat?

Nie wiem! Wiem tylko, czego chcę teraz, a skoro ty chcesz tego samego, co oznajmiasz mi jasno raz za razem, to nie szukaj dziury w całym. A czy ty boisz się samotności?

Powinna była wiedzieć, że odwracanie jego pytania na nic się nie zda.

Pozwól, że zacytuję ciebie, Nico – odparł bez chwili wahania. – Nie wybiegam myślami tak daleko.

Z drażniącym, nieodgadnionym uśmiechem powędrował do następnego nagrobka, najwyraźniej całkiem zadowolony z przebiegu rozmowy. Nicole nie dzieliła jednak jego radości. To przez niego! Wypytuje ją, a sam nie chce ujawnić niczego. Zawsze odnosiła wrażenie, że on czerpie z jej słów więcej informacji, niż ona świadomie w nich zawiera.

Doprowadzasz mnie do szału, Richard! – oświadczyła.

A on, ten nieznośny, okropny typ, po prostu się roześmiał.

Opuścili cmentarz i poszli do starego drewnianego domu nad strumieniem, potem wspięli się na wzgórze i zobaczyli przed sobą teren pikniku i parking.

Masz ci los – powiedział Richard. – Nie zdawałem sobie sprawy, że tak szybko stracimy naszą osłonę.

Co... ?

Ale on już pociągnął ją z powrotem między drzewa, zerknął na ścieżkę, sprawdzając, czy jest pusta, i wziął Nicole w ramiona.

Cały dzień cię nie całowałem – mruknął. – To ponad moje siły.

Jego pocałunek był zaborczy i cudowny, ale jakiś inny. Zapomniawszy o rozdrażnieniu, Nicole zastanawiała się, skąd się w niej bierze to wrażenie. Pośpiech? Nie. Zawsze im się do siebie śpieszyło, chyba że byli zaspokojeni i pogrążali się w lenistwie. Natarczywość? Też nie. Nie musiał niczego się od niej domagać. Dawała mu wszystko z własnej woli.

Wreszcie zorientowała się, w czym rzecz: Richard jest szczęśliwy. Całując ją, uśmiechał się, a gdy dźwignął ją z ziemi, zdawało się, że nie stanowi to dla niego żadnego wysiłku.

Jakie to piękne! Ona jednak nie dzieliła tego nastroju i nie pojmowała, skąd się wziął. Stanąwszy z powrotem na ziemi, oderwała usta od jego warg i uważnie mu się przyjrzała.

Czy to piękno natury? – spytała.

Co?

Wywołało ten przypływ radości życia. Cały promieniejesz, Richardzie.

Wzruszył ramionami.

Nie wiem, o czym mówisz.

Nie bądź nieznośny.

No dobrze – ustąpił. – To ty, Nico. Dzięki tobie... jest mi ostatnio dobrze. Miło. Lekko. Jestem szczęśliwy. Podoba mi się to.

Nawet kiedy się na ciebie wściekam?

Przecież naprawdę wcale się nie wściekasz.

Jeszcze jak! Za to, że mącisz mi w głowie!

Ja mącę ci w głowie? Ależ skąd! W jaki sposób? – Uśmiechnął się jakoś bezradnie i przepraszająco.

Sama nie wiem. Mówisz na przykład coś, a mnie się wydaje, że myślisz co innego. Często mam wrażenie, że się mną bawisz.

Nigdy, Nico – odparł, poważniejąc. – Bawię się z tobą, owszem, w najmilszy sposób, jaki znam. Ale tobą się nie bawię! Nigdy! Wierz mi, proszę.

To ty tak twierdzisz.

Ufaj mi.

W tym sęk, że ci nie ufam. Ani trochę!

On jednak nie przestraszył się jej groźnego tonu i wziął ją za rękę.

Chodźmy. Obejrzyjmy resztę.

Przez chwilę miała pokusę, by kontynuować ten temat, ale uścisk jego dłoni i wspólny rytm ich kroków był tak miły... Nie miała siły, by upierać się przy swoim. I tak zrezygnowała ze sposobności, by lepiej zrozumieć Richarda, wybierając cudowną, ale przecież ulotną fizyczną przyjemność. Na razie nie chciała przyjąć do wiadomości, że może tego kiedyś żałować.

Opuścili arboretum dopiero o piątej. W drodze do domu zatrzymali się na kolację w dużej restauracji meksykańskiej. Richard wypił piwo, ona margaritę. Zjedli ostrą zupę krem z chili z chrupkami kukurydzianymi, a potem wołowinę i kurczaka z guacamolą, sosem, odsmażaną fasolą, tartym serem i sałatą. Pikantne przyprawy wzmogły pragnienie Nicole i wypiła jeszcze jedną margaritę.

To był błąd. Koktajl był mocniejszy, niż się wydawało, i poczuła, że szumi jej w głowie. Richard nie zamówił drugiego piwa.

Nie chcesz pić?

Od dziewiątej mam dyżur pod telefonem – przypomniał.

Rzeczywiście, zapomniałam. – Poczuła nagłe, dojmujące rozczarowanie. To, co następnie powiedziała, było z pewnością spowodowane alkoholem. – Więc nie mogę zostać u ciebie na noc. A niech to!

Jest dopiero siódma. Możemy jeszcze...

Wiem, ale... – To nadal ten koktajl. – Lubię u ciebie spać. Przytulać cię. Słuchać, jak chrapiesz.

Nigdy w życiu nie chrapałem – przerwał oburzony, a ona mimo nieco ograniczonej świadomości od razu dostrzegła okazję, by się z nim podroczyć.

Nie chrapiesz, jeśli leżysz na boku – oznajmiła poważnie. – Czasem muszę cię przewrócić i wtedy rzeczywiście przestajesz.

Naprawdę mnie przewracasz?

Ależ tak. Ty śpisz jak suseł. I jesteś ciężki, ale za to ciepły i kochany. Nie przeszkadza mi, że muszę cię przewracać, bo wtedy mogę cię obejmować od tyłu. – To podszeptywała na pewno margarita. – To takie przyjemne. I już nie chrapiesz.

Prawdę mówiąc, nadal nie wierzę, żebym w ogóle chrapał.

Jeśli ci z tym lepiej, to sobie nie wierz – zgodziła się wspaniałomyślnie. – Ale ja to i tak uwielbiam. Szkoda, że dzisiaj...

Więc zostań. Proszę, zostań!

Przecież mówiłeś...

Czasem trzeba zrobić wyjątek. Na przykład wtedy, kiedy jako lekarz stwierdzam, że jesteś zbyt wstawiona, żebyś mogła zostać sama w domu.

Och!

Żartuję. Proszę, zostań...

Dobrze...

Pojechali więc do niego i Nicole spędziła u niego noc. Po swoich dwóch margaritach spała tak twardo, że nawet nie drgnęła, gdy Richard w środku nocy wyłączał pager, dzwonił do szpitala, ubierał się i wychodził z domu, żeby odebrać dziecko Jane Morris. Poród postępował podobno bardzo szybko.

Jane, matka dwojga dzieci z pierwszego małżeństwa, odznaczała się pewnością siebie typową dla weteranek, a odległe już wspomnienia poprzednich porodów były, jak to często bywa, trochę wyidealizowane. Zgłosiła się do szpitala w ostatniej chwili, a że do terminu brakowało jeszcze trzech tygodni, dziecko było na tyle małe, że bez trudu przeciskało się przez kanał rodny. Ledwo Richard zjawił się w sali porodowej, zaczęły się bóle parte. W ciągu pięciu minut Jane Morris wydała na świat pięknego chłopczyka.

Czterdziestotrzyletni Dan Morris, który został ojcem po raz pierwszy, nie posiadał się ze szczęścia. Widząc jego zachwyt, Richard poczuł wręcz zazdrość. Nagle jednak wszystko zeszło na drugi plan, gdyż Jane zaczęła obficie krwawić. Dopiero po godzinie intensywnych zabiegów sytuacja wróciła do normy.

To samo było z Colleen i Coreyem – przyznała Jane już po wszystkim, drżąca i szczęśliwa, nie w pełni świadoma powagi sytuacji – Może tylko krwawienie było mniejsze...

Ale pani nam o tym nie powiedziała – wytknął jej Richard łagodnie.

Zapomniałam. To było tak dawno temu. Myślałam, że wszystko jest w porządku. Poza tym chyba trochę popisywałam się przed tobą, Dan, bo dla ciebie to pierwszy raz, a dla mnie nie. Okropność! Już nie będę się tak wygłupiać. Od tej chwili wszystko ma być tak, jakby dla nas obojga to był pierwszy raz.

Bo jest – oświadczyła stanowczo Jennie, pielęgniarka. – Każdy dzieciak jest inny już od pierwszej sekundy i niebezpiecznie jest o tym zapominać.

Mając sześcioro własnych dzieci i szesnaście lat pracy na położnictwie, niewątpliwie wiedziała, co mówi.

Richard dokończył szycie krocza i wyszedł. Jeszcze raz wszystko skończyło się dobrze. Przypomniał sobie, jak Jane powtarzała podczas wizyt kontrolnych: „Pięć lat temu nawet by mi przez myśl nie przeszło, że mając czterdzieści trzy lata znajdę się w takiej sytuacji".

Nicole też mówiła o pięciu latach. Życie się zmienia. Ludzie się zmieniają. Bardziej, niż są w stanie przewidzieć. Uśmiechnął się, myśląc o tym, że za kilka minut znów będzie leżał obok Nicole.

Cicho wszedł po schodach, przemknął do łazienki. Wziął szybki prysznic, wytarł się i wszedł do sypialni, myśląc już tylko o tym, jak ona zareaguje, gdy obudzi ją pieszczotami. Ale Nicole najwyraźniej śnił się jakiś koszmar, bo rzucała się na łóżku. Dobiegły go także jakieś niezrozumiałe strzępy zdań.

Nie, Colin! – Dźwięk męskiego imienia był dla Richarda szokiem. – Colin, dziecko... Listonosz już idzie... Wypuść mnie!

Obudził ją własny krzyk. Dyszała ciężko, oczy miała szeroko otwarte z przerażenia. Splątane włosy leżały rozrzucone na poduszce. Richard położył się przy niej.

Wszystko dobrze, Nico. Wszystko w porządku...

W pierwszej chwili odepchnęła go. Jeszcze nie wyplątała się z pajęczyny złego snu. Śniło jej się, że jest zamknięta w mieszkaniu Colina, a listonosz miał lada moment przynieść dziecko. Ona miała mu pomóc. Jeśli nie, listonosz po prostu zostawi nagiego noworodka na podłodze obok skrzynki na listy, jak paczkę, bo do skrzynki się nie zmieści. Colin musi ją wypuścić, ale nie chce.

Twierdzi, że przecież to dziecko nic ją nie obchodzi, a ona wciąż powtarza mu, że to nieprawda. Ale on nie słucha, nie wierzy jej, a potem jest za późno. Listonosz zostawił dziecko i...

Nicole...

Czyj to kojący głos?

Och, Richard! – zawołała z ulgą.

To był tylko sen, Nic.

Wiem, wiem.

Chcesz mi o tym opowiedzieć?

Chyba nie. Już ledwo go pamiętam. Wiesz, sny są na ogół bez sensu.

Wołałaś kogoś. – Odchrząknął. – Jakiegoś Colina.

Ach, tak. To z nim byłam zaręczona. Śniło mi się, że zamknął mnie w domu i nie mogłam wyjść. – Zaśmiała się gorzko. – Co za głupi sen. Musiałam wyjść, żeby odebrać dziecko. Ty też wychodziłeś w tej sprawie?

Tak.

I co?

Jane Morris urodziła chłopaka, ale już śpij. O tej porze nie musisz się dowiadywać szczegółów.

Przytulił się do niej, naciągnął na nich prześcieradło. Noc była tak ciepła, że niczego więcej nie potrzebowali. Wspomnienie strasznego snu bladło i ustępowało miejsca szczęśliwej rzeczywistości...

Następnego dnia rano przyszła na badanie Elaine Bridgman. Była już w trzydziestym piątym tygodniu ciąży, ale nadal pracowała, choć nie na pełnym etacie. Stale zresztą przesiadywała w pracy dłużej, niż wymagały jej obowiązki.

Po prostu czuję się bezpieczniej, mając w zasięgu głosu położników i pielęgniarki – wyjaśniła. – Doktor Gilbert nie jest pewien, czy będę umiała rozpoznać początek porodu.

Mógłbym cię położyć do szpitala – powiedział kilka tygodni temu – ale chyba nie ma potrzeby, jeśli tylko będziesz uważać. Chciałbym, żebyś zwracała uwagę na wszelkie objawy, które mogłyby oznaczać poród.

Na przykład odejście wód?

No, to dość oczywiste, ale zdarza się zwykle w późnym etapie porodu. Zwróć uwagę na inne rzeczy. Wczesnym objawem bywa wydalenie czopa śluzowego. Przykładając rękę do brzucha, możesz wyczuć zwiększone napięcie mięśni.

Paul Bridgman jak zwykle towarzyszył żonie. Gdy tylko widział, że nie może go słyszeć, zdradzał ogromny niepokój.

Co tydzień powtarzam sobie, jak to dobrze, że dotychczas nam się szczęściło, ale teraz bardzo się martwię.

Doktor Gilbert jest przekonany, że wszystko pójdzie świetnie.

Wiem.

Czy po porodzie będzie pan mógł wziąć urlop?

Tylko tydzień, ale mamy wszystko przygotowane. Siostra Elaine ma dziesięciomiesięczne dziecko, więc zorganizujemy opiekę nad dwójką u nas. Marybeth zajmie się wszystkim, co wymaga sprawnego poruszania się, a Elaine różnymi innymi rzeczami.

Jak przy poprzednich kontrolach ciśnienie, waga, poziom cukru i białka były w normie. Po badaniu wewnętrznym Richard także był zadowolony.

Na razie nic. Szyjka macicy twarda i zamknięta. Trzeba się jednak liczyć z tym, że przy uszkodzeniu rdzenia na tym poziomie na początku akcji porodowej Elaine może mieć skok ciśnienia. Mówiłem jej o tym.

A miewa takie skoki? – spytała Nicole.

Wiedziała, że część chorych z uszkodzeniami rdzenia kręgowego reaguje gwałtownym wzrostem ciśnienia krwi na bodźce o niewielkim nawet natężeniu, jak na przykład przepełniony pęcherz. Jednak po wyłączeniu bodźca ciśnienie szybko wracało do normy.

Czasami. Poznaje je po nagłej potliwości. Sama nigdy się tym specjalnie nie przejmowała, ale przy porodzie może być niezbędne znieczulenie zewnątrzoponowe. Poza tym jestem dobrej myśli. Następna pacjentka gotowa?

Tak. – Nicole z wysiłkiem skupiła uwagę na czymś innym. – I wiesz co? Wydaje mi się, że ona rodzi. Nic nie mówi, ale wygląda nieszczególnie, a termin minął w czwartek.

Spójrzmy, kto to jest. Robyn Adams. Pierworódka. Zaczekaj, Elaine jeszcze tu jest, prawda? I Paul. Zawołaj ich. Robyn jest fajna, na pewno się zgodzi. Jeśli to rzeczywiście skurcze porodowe, chciałbym, żeby Elaine i Paul mogli wyczuć, jak to wygląda.

Nicole zbiegła do poczekalni, gdzie Paul Bridgman właśnie mówił do żony:

Tak, zapiekanka się rozmraża. To co, przyjeżdżam po ciebie o piątej?

Gdy wyjaśniła, co Richard chciałby im pokazać, byli bardzo zadowoleni. Zgodnie z jego przewidywaniami Robyn Adams także nie oponowała.

Tylko że ciągle nie mogę uwierzyć, że to już poród.

A myślała pani, że co to jest? – przekomarzał się z nią Richard.

No wie pan, doktorze, myślałam, że to jakaś wyjątkowo długa seria skurczów przepowiadających. Przecież sam pan mi mówił, że z początku bóle przychodzą co pół godziny albo rzadziej. I we wszystkich książkach o tym piszą!

Ale zarówno książki, jak i ja uprzedzamy, że każda kobieta jest inna – odparł.

A ja myślałam, że z porodem będzie tak, jak ze wszystkim w tej ciąży. Podręcznikowo. Ojej, znowu...

Wypukły brzuch napiął się i stwardniał jak skała. Robyn zaczęła gwałtownie dyszeć.

O Boże, to naprawdę widać! – wymamrotał Paul.

Przy następnym skurczu spróbujcie to wyczuć – zaproponował Richard.

Jeśli tylko pani Adams...

Jasne, śmiało! – Robyn znów uśmiechała się pogodnie. – Podejrzewam, że zanim słońce zajdzie, przynajmniej pół tuzina pielęgniarek będzie ze mną robiło znacznie gorsze rzeczy.

Gdy nadszedł następny skurcz, Elaine delikatnie położyła rozprostowaną dłoń na brzuchu Robyn.

Tak. Czuję to bardzo wyraźnie. Zobacz, Paul.

Co też uczynił, zwracając się do ładnie opalonego brzucha z kolejnymi przeprosinami. Potem skinął głową.

Czasem podobne wrażenie sprawiają ruchy dziecka, ale nie ma wtedy tego stopniowego narastania i zanikania – wyjaśnił Richard. – Dziękujemy, Robyn. Przyjechała tu pani samochodem?

Tak – wyznała z komicznie pokorną miną. – Czy byłam bardzo niegrzeczna?

Bardzo. Nicole zadzwoni do pani męża i zaprowadzi panią na położnictwo. Chyba że woli pani jeszcze pobyć w domu?

W domu? – jęknęła. – Myślałam, że za dwie godziny będzie po wszystkim.

Sądzę, że to może potrwać dłużej. Oczywiście nie musi pani wracać do domu. Ale wiem, że do szpitala ma pani bardzo blisko.

Jednak wolę zostać w szpitalu. Na wszelki wypadek – dodała energicznie – gdyby miało pójść bardzo szybko.

Jej optymizm nie był jednak uzasadniony. Tuż przed lunchem Richard po badaniu relacjonował:

Cztery centymetry rozwarcia. Jest z nią mąż. Będzie miała znieczulenie zewnątrzoponowe, bo bardzo cierpi, a dziecku ani się śni wychodzić. Pewnie urodzi dopiero w nocy, na dyżurze Masona.

Tego popołudnia na rutynową kontrolę popołogową przyszła Katie Emerick. Nicole na chwilę osłupiała. A więc minęło już sześć tygodni od dnia, gdy spotkali ją w ciszy poranka na korytarzu zamkniętej przychodni? Tak, nawet trochę więcej.

A więc to także sześć tygodni od pierwszej nocy, którą ona spędziła u Richarda. Jak szybko mija czas! Ta myśl jakoś ją zaniepokoiła, ale nie miała teraz czasu zastanawiać się dlaczego.

Katie była zmęczona, lecz promieniowała młodością i szczęściem, a maleńka Alicja kwitła. Ale największą niespodziankę zrobiła wszystkim pani Emerick.

Alicja już się uśmiecha. Jest taka słodka, prawda? Katie świetnie zdała egzaminy. W jesieni idzie do college’u. A ja wcale nie wierzyłam, że to się ułoży. Nie, Katie, idź sama. Ja tu posiedzę z małą, jeśli tylko nie będę przeszkadzać siostrze Nicole.

Ani trochę – odparła zagadnięta.

Nicole zważyła następną pacjentkę, zmierzyła jej ciśnienie i pobrała krew, po czym wprowadziła ją do drugiego gabinetu i przysiadła na chwilę, by pogawędzić z Carol Emerick. Alicja naprawdę była rozkoszna. Nicole powiedziała to babci.

A co Katie zamierza studiować?

Przygotowuje się na medycynę. Wprost trudno uwierzyć! Katie będzie lekarzem! Ma taką silną wolę! Przez całe lato będzie pracować w moim sklepie. Sama tak postanowiła. Mieszka ze mną, ale wcale nie dlatego, żeby mieć, jak się obawiałam, bezpłatną niańkę, tylko żeby, jak mówi, „zapracować na opiekę nad dzieckiem". A kiedy zaczną się zajęcia, Alicja będzie zostawać ze mną. Przebrniemy przez pierwszy rok, a potem zobaczymy. Koło mojego sklepu jest żłobek. Z chęcią pomagam Katie, kiedy widzę, jak się stara, żeby pomóc sobie sama.

Wszystko w porządku – oznajmiła Katie, wychodząc z gabinetu, i szepnęła do Alicji: – Jak myślisz, co to może znaczyć?

Za rok przyślemy ci przypomnienie o okresowej cytologii – powiedziała Nicole.

I to już wszystko?

Wszystko. Gratulacje, mała jest przepiękna.

Och... – zarumieniła się Katie. – Cudowna, prawda?

Żegnając Katie, Alicję i rozkochaną we wnuczce babcię, Nicole musiała stwierdzić, że choroba zawodowa pielęgniarek pracujących na położnictwie nasila się wprost proporcjonalnie do czasu ekspozycji na bodziec.

Analizując swe obecne przeżycia – przypływ czułości, odurzenie zapachem dziecięcej główki i głębokie zadowolenie z faktu, że jest kobietą – mogła postawić sobie tylko jedną diagnozę.

Chcę mieć dziecko, pomyślała. Ciekawe, czy jest na to jakieś lekarstwo. A jeśli tak, to czy zgodziłabym sieje przyjmować?




Rozdział 7


Może na weekend?

Jeszcze nie skończyła, a już była zaskoczona tym, co powiedziała. Richard najwyraźniej też.

Jeśli dobrze rozumiem, masz na myśli wyjazd – uściślił. – Na cały weekend. Razem. Z noclegiem. W zajeździe czy czymś takim...

Tak, ale dajmy temu spokój. To tylko... Po prostu przelotna myśl, nic więcej.

Czyżby?

Tak. Wyrwało mi się to właściwie bezwiednie, więc jeśli dla ciebie jest nie do przyjęcia...

Zaraz, zaraz, poczekaj – zaoponował. – Nie chciałbym wyjść na człowieka z góry przekreślającego możliwości, których dobrze nie zna. Rozważmy wszystkie za i przeciw.

Och, nie, Richard, proszę! – jęknęła.

Myślę, że powinniśmy to zrobić – upierał się. – Czy twoim zdaniem nie zachodzi obawa, że nasz układ wymknie się spod kontroli?

Jakim cudem, kiedy ty się upierasz, żeby zawierać odrębną umowę za każdym razem, gdy zdarzy się coś, co nie pasuje do twoich wyobrażeń o romansie bez zobowiązań?

Chcesz przez to powiedzieć, że romans bez zobowiązań już ci nie odpowiada? – Jego głos był zarazem miękki i twardy, a przecież coś jej mówiło, że ani jedno, ani drugie nie odzwierciedla jego prawdziwych uczuć.

Ależ odpowiada! – odparła szorstko.

Tę noc spędziła w łóżku Barb. Znów miała sen o Colinie i obudziła się zlana potem. Takie sny zdarzały jej się teraz coraz częściej. Zastanawiała się, czy to przypadkiem nie podświadomość podpowiada jej, że powinna uważać, by znów nie wpaść w pułapkę. Jednak gdy była z Richardem, to ostrzeżenie jakoś traciło sens. Z nim nigdy nie czuła się, jakby była w pułapce. Ale to nie znaczy, że nigdy nie bywała na niego zła!

Natomiast nie odpowiada mi – dokończyła – to nieustanne dzielenie włosa na czworo. Chciałabym po prostu... popłynąć z prądem.

A ten prąd znosi nas w kierunku wspólnego weekendu?

Tak. Nie... Poczekaj! Po prostu przyszło mi na myśl, że skoro do Hocking Hills jest tak daleko i jest tam tyle do zobaczenia, to zamiast jechać na piknik, moglibyśmy... Och, dajmy temu spokój!

Siedzieli w kawiarni klubu sportowego. Był wtorek. Spotkali się przypadkiem na basenie. I Richard znów doprowadził ją do szału, rozważając, czy wspólny posiłek nie pogwałci owych słynnych zasad, w których, jak widać, był od niej dużo bieglejszy.

Może praktykował je już od kilkunastu lat, z rudowłosą Lindą i innymi olśniewającymi kobietami w jego życiu? Doprawdy, okropność. Jak można być tak zimnym? Przecież romans powinien być gorący!

Dajmy temu spokój, Richard! – powtórzyła, zdając sobie sprawę, że jest czerwona ze złości.

Ale ku jej zaskoczeniu – sama już nie wiedziała, czy się cieszyć, czy płakać – on nagle zdecydował:

W porządku, niech będzie. Właściwie to świetny pomysł. Możemy wyjechać w piątek zaraz po pracy. Dyżur będę miał dopiero w niedzielę od dziewiątej. Spróbuję coś zarezerwować, jak tylko wrócę do domu.

Podniósł leżące na stole kluczyki od samochodu, podrzucił je i złapał w powietrzu, jakby akcentując swe postanowienie, po czym wziął torbę, wstał i odszedł, zostawiając ją w stanie lekkiego szoku.

Richard...

Zanim zdążyła wydobyć głos, był już dość daleko. Zatrzymał się jednak, odwrócił powoli i zobaczyła, że się uśmiecha.

To twój pomysł, Nico – przypomniał jej żartobliwie. – Zadzwonię i powiem ci, czy udało mi się zarezerwować jakiś nocleg.

Tym razem zniknął naprawdę. Nie pocałował jej. Nie całował jej, jak obliczyła, od trzech dni.


W piątek od samego rana było mnóstwo pracy.

Nicole wciąż jednak miała nadzieję, że wymknie się do domu o wpół do piątej. Od piątej doktor Kramer miała dyżur pod telefonem. Zaraz po piątej Richard miał zabrać Nicole z domu – pod warunkiem, że nie wezwą go w ostatniej chwili do szpitala.

Ostatnia pacjentka przyszła z ostrego dyżuru w celu weryfikacji diagnozy: podejrzewano bowiem, że poroniła. Był to jeden z tych przypadków, gdy coś, co zapowiadało się normalnie, naraz wszystkich zaskoczyło.

Najpierw dotarł do Nicole naglący głos Richarda z pierwszego gabinetu. Gdy wpadła do środka, zobaczyła, że Richard próbuje zatamować silny krwotok. Rzut oka na twarz pacjentki wystarczył, by zrozumiała, że ciśnienie spadło jej dramatycznie.

Ciąża pozamaciczna – wyjaśnił szybko, gdy wspólnie starali się opanować sytuację. – Bardzo rzadka lokalizacja: w szyjce macicy. Zaczęła krwawić, jak tylko zacząłem badanie.

Niedobrze, prawda? – spytała słabo Tina Palfrey, z trudem podnosząc głowę.

Nie najlepiej – odparł szczerze Richard – ale krwawienie już się zmniejsza. Nicole zostanie z panią do chwili, gdy poczuje się pani lepiej. Damy pani herbatę i coś do zjedzenia. Co pani powiedziano na ostrym dyżurze?

Powiedzieli, że widocznie poroniłam, bo usg nie wykazało ciąży. Tylko że ja właściwie nie krwawiłam i moja siostra uznała, że coś tu się nie zgadza. Ona sama jest pacjentką doktor Kramer; poradziła mi, żebym tu przyszła, no i udało mi się dostać do pana.

Całe szczęście. Nie byłoby dobrze, gdyby coś takiego zdarzyło się w domu. Czy ktoś z panią jest?

Dzięki Bogu, jest siostra. Nie sądzę, żebym teraz mogła prowadzić...

Pani Palfrey wypiła herbatę, drżącym głosem zadała jeszcze kilka pytań, a potem trzeba było tylko zaczekać, aż będzie miała siłę iść.

Za dziesięć piąta.

Jesteś spakowana? – spytał Richard, gdy Nicole wkładała instrumenty do autoklawu.

Nie całkiem.

Nie szkodzi. Mamy tylko maleńki poślizg. Zostało mi jeszcze parę rzeczy do zrobienia, ale powinniśmy wyjść stąd jakieś piętnaście po piątej.

Ja już praktycznie skończyłam.

Grunt, że nie dzwonią z...

Nie zdążył dokończyć; przerwał mu pager.

Hm! – mruknęła posępnie Nicole, patrząc, jak Richard zmierza do telefonu i dzwoni na położnictwo. Bridget Cleary? Torie Harris? Lashawn Brown? – zgadywała.

Wzdrygnęła się bezwiednie na widok jego twarzy. Myślami był przy ciężko chorej pacjentce i na pewno nie miał czasu zajmować się weekendowym wyjazdem. Przypomniał sobie o Nicole dopiero gdy zobaczył, że stoi przy nim.

To nie jest zwykły poród? – spytała.

Nawet w przybliżeniu. Muszę iść.

Wiem.

Słuchaj, może chcesz iść ze mną? Tak czy owak możesz być potrzebna... jeśli matka będzie żyła.

Wstrząsnął nią dreszcz.

W drodze do szpitala wyjaśnił jej, że od siedmiu godzin chirurdzy walczą o życie ciężarnej kobiety, rannej w wypadku drogowym. Problem polega na tym, że płód ma dopiero około pięciu i pół miesiąca.

Około? To niezbyt precyzyjne określenie.

Po to przede wszystkim jestem potrzebny, żebym spróbował określić ten czas precyzyjniej. Musimy wiedzieć, czy jeśli dziecko urodzi się teraz, będzie miało szansę przeżycia.

Nic więcej nie powiedział aż do chwili, gdy oboje znaleźli się na oddziale intensywnej opieki medycznej, gdzie dostali aseptyczne fartuchy i czepki. Nietrudno było się domyślić, gdzie leży pacjentka, do której przyszli. W jednym z boksów zgromadziła się grupa lekarzy. Rozstąpili się, by przepuścić Nicole i Richarda.

Nicole dyskretnie przyjrzała się nazwiskom na identyfikatorach. Znała tylko doktora Williama Hartmana, jednego z najlepszych neonatologow w Riverbank. Nigdy dotychczas się nie spotkali, ale dwa razy miała okazję rozmawiać z nim przez telefon na temat wcześniaków odebranych przez Richarda. Zatem pozostali trzej są chirurgami. Dwóch właśnie dyskutowało:

Krwawienie śródmózgowe...

Jest opanowane.

Ale było bardzo intensywne.

W tej chwili to nieistotne – wtrącił trzeci. – Teraz chodzi przecież o to...

O tym już mówiliśmy – przerwał pierwszy.

W tym momencie odezwał się doktor Hartman:

Czy któryś z panów uważa, że tę kobietę można uratować?

Nastąpiła cisza, a potem odezwał się chór niechętnych odpowiedzi przeczących.

Wobec tego – kontynuował doktor Hartman – problem sprowadza się do tego, czy dziecko jest zdolne do życia. Jeśli doktor Gilbert i ja ustalimy, że ma jakąś szansę, czy możliwe jest utrzymanie przy życiu matki jeszcze przez jakiś czas, żeby tę szansę zwiększyć?

Agresywnym leczeniem możemy wam pewnie kupić parę dni, ale nie sądzę, żeby udało się więcej – odparł za wszystkich trzech doktor Bradley Teague.

Nicole odebrała tę rozmowę jako straszną i zimną, ale może musi tak być. Chirurdzy urazowi często widzą swoich pacjentów po raz pierwszy, gdy ci przypominają raczej ofiarę lwa niż istoty ludzkie. Może więc nie należy się dziwić, że podchodzą do sprawy tak beznamiętnie i technicznie.

Czy mamy tu ultrasonograf? – spytał Richard.

Jedzie – odparł zwięźle doktor Teague.

A dlaczego my? To coś, czego nie dowiedziałem się przez telefon. Dlaczego wezwaliście Willa i mnie?

Na prośbę siostry. Jedzie tu z Bostonu. Prosiła o najlepszego neonatologa i najlepszego położnika. Pomyśleliśmy o was.

Richard i doktor Hartman wymienili wymowne uśmiechy.

Jestem zaszczycony – mruknął Richard.

Ta siostra jest lekarką.

Wszyscy odruchowo zwrócili się w stronę łóżka, na którym drobna, okaleczona postać niemal zniknęła wśród podtrzymującej życie aparatury. Nicole wiedziała, o czym pewnie pomyśleli. Jej też od razu przyszło do głowy, że ta kobieta nie wygląda na kogoś, kto ma siostrę lekarkę.

Była blada i chuda, jak zwykle ludzie, którzy przez lata o siebie nie dbali, a na jej wychudzonych kończynach widniały sinoczarne, prymitywne, amatorskie tatuaże. Nicole udało się zidentyfikować niekształtną różę, dwa różne męskie imiona oraz nieprzyzwoity napis, cokolwiek zamaskowany liśćmi winorośli.

Obgryzione paznokcie nieruchomej lewej dłoni z podłączoną kroplówką i pulsoksymetrem zdobił czarny lakier. Tlenione włosy miały blisko pięciocentymetrowe ciemne odrosty, jakby kobieta przestała się farbować, dowiedziawszy się o ciąży.

Cóż, trochę to dziwne.

Czy są jakieś dane na temat obecności w organizmie alkoholu lub narkotyków? – spytała Nicole odruchowo.

Oj, chyba niepotrzebnie się odzywała. Nie znalazła się przecież w tym dostojnym gronie w roli oficjalnie zaproszonej. Ale Richard szybko odwrócił od niej uwagę zebranych.

No właśnie, miałem o to spytać. Czy coś takiego stwierdzono, Brad?

O dziwo, nie – odparł chirurg. – Pod tym względem ta pani odrobinę odbiega od stereotypu. Ale w przeszłości na pewno miała do czynienia i z jednym, i z drugim. Szkoda, że nie widziałeś, jak była ubrana, kiedy ją przywieziono.

To nieważne – przerwał Will Hartman. – Jeśli nie ma dowodów, że była pod wpływem substancji toksycznych, dziecko ma większe szanse przeżycia, i to wszystko, co jest nam w tej chwili potrzebne.

Jest już ultrasonograf – oznajmiła pielęgniarka oddziałowa.

Gdy przygotowywano aparat, Richard wziął centymetr i przyłożył go w linii pionowej do brzucha umierającej kobiety.

Wysokość dna macicy mniej więcej się zgadza. To może być pięć i pół miesiąca. Może trochę mniej. Ale i ona jest nieduża. A w ogóle skąd pochodzą te informacje?

Od siostry – odrzekł doktor Grey – ale wcale nie wiadomo, czy są prawdziwe i na ile dokładne. Widziały się dwa miesiące temu i wtedy pacjentka powiedziała siostrze: „No to trzy i pół miesiąca już za mną".

Czy te osoby mają jakieś nazwiska? – spytał nagle Will Hartman zniecierpliwionym tonem. – Ciągle tylko słyszę „siostra" i „pacjentka".

Wiesz coś o tym, Chattie? – zwrócił się doktor Teague do pielęgniarki obserwującej monitor.

Ona nazywa się Heather Powell. Siostra ma na imię Jennifer – odparła Chattie Macarthur.

No to uroczo! – burknął doktor Teague. – Heather i Jennifer zostały oficjalnie przedstawione jak na balu. Teraz jesteśmy przyjaciółmi.

Jeśli nawet doktor Hartman odczuł, że kolega kpi sobie z niego, nie dał tego po sobie poznać. Osobiście Nicole była po jego stronie. Takie rzeczy są ważne.

Richard nie brał udziału w wymianie zdań. Skupił się na swoim obecnym zadaniu. Posmarował odsłonięty brzuch Heather Powell przezroczystym żelem i spytał:

Czy możemy wpuścić przez cewnik trochę płynu? Z pełnym pęcherzem miałbym znacznie lepszy obraz.

Pielęgniarka oddziałowa, June Ames, przewidziała tę sytuację i miała w pogotowiu sól fizjologiczną. Po wypełnieniu pęcherza Richard zaczął wodzić sondą po brzuchu. Doktor Hartman pilnie obserwował obraz, inni lekarze także skupili uwagę na monitorze. Nicole z tyłu widziała jedynie szary ekran z ciemnym zarysem główki i kręgosłupa.

Badanie zajęło dobre parę minut. Trzeba było zmierzyć drobne części ciałka dziecka oraz ocenić stopień dojrzałości narządów. Wreszcie Richard odwrócił się do pozostałych:

Powiedziałbym, że płód ma około dwudziestu czterech tygodni. Jak sądzisz, Will?

W najlepszym razie plus jeszcze kilka dni – zgodził się neonatolog.

A w najgorszym minus kilka dni.

Tak czy owak, nie więcej niż dwadzieścia pięć tygodni. Nawiasem mówiąc, to chyba dziewczynka, ale nie dałbym za to głowy.

Wobec tego jest szansa – podsumował Bradley Teague. – A gdybyśmy mogli jeszcze zyskać kilka dni...

To mogłoby przesądzić o tym, czy dziecko będzie się rozwijać normalnie, czy będzie przez resztę życia obciążone – rzekł Will Hartman.

Albo umrze.

Tak.

Nie ma oznak urazu wewnątrzmacicznego?

O dziwo, nic oczywistego – odparł Richard. – Czynność serca jest dobra, ruchy, jak sami widzieliście, też w normie.

W takim razie będziemy grać na zwłokę, jak długo się da.

W ten weekend dyżur ma Beth Kramer. Znasz ją, Will.

Jest bardzo dobra.

To prawda. Przekażę jej, jaka jest sytuacja, na wypadek, gdyby trzeba było działać przed niedzielą wieczorem. Wtedy już ja będę na dyżurze.

Miejmy nadzieję, że zdołamy ją do tego czasu utrzymać.

Przyjechała siostra – oznajmiła June Ames i zerknąwszy niespokojnie na Willa Hartmana, poprawiła się: – To znaczy, doktor Powell. Kto z nią porozmawia?

Ja – zgłosił się doktor Hartman ku zdumieniu obecnych.

Nicole także wiedziała, że ma on opinię wybitnego neonatologa, lecz przy tym człowieka, który nie rozumie, co to jest życie prywatne. Gdy musiał, potrafił rozmawiać w sposób delikatny z przerażonymi lub zrozpaczonymi rodzicami, lecz nie było to zajęcie, do którego by się specjalnie palił. Prawdę mówiąc, chyba nikt tego nie lubił. Jest to jedno z najtrudniejszych zadań lekarza.

Dlatego wszyscy odwrócili głowy i spojrzeli na doktora Hartmana, który spokojnym krokiem opuścił salę.

Widać, imię Jennifer naprawdę mu się spodobało – skomentował sarkastycznie Brad Teague.

Nicole zauważyła, że Chattie Macarthur wznosi oczy ku górze. Uśmiechnęły się do siebie smutno.

Uprzytomniła sobie, że nigdy więcej nie zobaczy tej kobiety. Heather... Dowie się o jej śmierci, o losach dziecka... Ciekawa była, jaka jest jej siostra...

Richard wypełnił już swoją funkcję. Podniósł dłonie w gumowych rękawiczkach i powiedział:

Pozbędę się tego i umyję ręce. Poczekaj na mnie na zewnątrz, dobrze?

Czekając, zobaczyła za szybą doktora Hartmana, który rozmawiał z Jennifer Powell.

Dla kogoś, kto wiedział, o czym rozmawiają, widok ten musiał być głęboko poruszający. Doktor Hartman był wysoki, ona raczej drobna, tak że nachylał się nad nią, nie dotykając jej, choć może by i chciał, gdyż coś w jej sztywnej postawie zdradzało uczucia, które starała się ukryć, i niemal prosiło o pocieszającą dłoń na ramieniu.

Gdy Richard wyszedł z oddziału intensywnej terapii, razem opuścili szpital. Doktor Hartman i siostra Heather Powell zniknęli im z oczu.

Niepotrzebnie tam ze mną szłaś – rzekł Richard, obrzucając ją bystrym spojrzeniem. – Przepraszam, powinienem był cię odesłać do domu.

Nie, cieszę się, że tam byłam. Teraz, gdy ona będzie już bliska śmierci, a ciebie wezwą do dziecka, będę wiedziała, co się dzieje i będę mogła, boja wiem... przesłać modlitwę...

Zostawmy to na razie. Roztkliwianie się nikomu w niczym nie pomoże. Przyjadę po ciebie, jak tylko będę gotów, dobrze?

Ale zanim udało im się naprawdę przestać myśleć o szpitalu, przejechali niemal całą drogę do Fallsview Inn.

Wśród wzgórz było tylko odrobinę chłodniej i nieco mniej wilgotno.

Całe szczęście, że mamy klimatyzację – stwierdził Richard w sobotę rano, gdy wyszli z pokoju i przekonali się, że już jest gorąco.

Poprzedni wieczór był bardzo przyjemny. Nie śpieszyli się; jedynym ich celem było zrzucić z siebie napięcie i zmęczenie całego tygodnia pracy. Zasiedli do kolacji o ósmej wieczorem i wcześnie poszli do łóżka. Zasnęli jednak znacznie później...

Ale wcześnie wstali, mimo mocnego postanowienia, że się wyśpią. Oboje byli zanadto przyzwyczajeni do dźwięku budzika o wpół do siódmej. Nicole zjadła tylko lekkie śniadanie, ale Richard, przejawiając nader lekkomyślny stosunek do cholesterolu, zdecydował się na pełny amerykański zestaw, złożony z jajecznicy, bekonu, kiełbasek, frytek, biskwitów i mięsnego sosu, a na koniec wafli w syropie i maśle.

Nie robię tego zbyt często, ale, u diabła, w końcu mam wakacje.

Cieszę się – odparła Nicole słabym głosem.

Że to wakacje?

Nie, że nie robisz tego zbyt często, to znaczy, nie jesz takich śniadań. Od samego widoku robi mi się niedobrze, zwłaszcza tego sosu.

Tak, muszę przyznać, że sos wydaje się lepszy w marzeniach niż w rzeczywistości. Chyba mam go dosyć na dobre pięć lat. A teraz co do dzisiejszego planu...

Żartobliwa dyskusja nad rozmaitymi możliwościami skończyła się ustaleniem dość ambitnego programu zwiedzania. Może nawet zbyt ambitnego. Gdy o szesnastej wrócili do wodospadu – ich punktu wyjścia – Nicole była autentycznie wyczerpana i bardzo zadowolona, że może posiedzieć spokojnie w cieniu wśród drobinek rozpryskującej się wody.

Było bardzo gorąco. Nawet tu, na wzgórzach, gdzie klimat był mniej wilgotny, ciężko jej było oddychać. Miała wrażenie, że między drzewami dostrzega w powietrzu bladą mgiełkę pary.

Jestem wykończona – poskarżyła się.

Może masz ochotę na lody? Moglibyśmy pojechać do jaskini, tam jest kiosk.

Wolałabym zwykły lód. Zamrożoną wodę.

Przyjrzał jej się bacznie.

Dobrze się czujesz, Nico?

Dobrze. Trochę tylko dokucza mi kręgosłup.

Boli?

Uhm...

Weź coś.

Ach, nie warto.

Ból jest męczący – obstawał przy swoim. – Mało kto się nad tym zastanawia, ale walka z bólem naprawdę wyczerpuje. Mam tabletki w samochodzie.

No dobrze – ustąpiła.

Poszedł do auta i po wodę do picia, a ona została, rozkoszując się miłym uczuciem, że ktoś się o nią troszczy – dopóki nie uprzytomniła sobie, że ją to rozczula. Wówczas w odruchu buntu natychmiast zerwała się na równe nogi i ruszyła szybkim krokiem, by spotkać się z Richardem przy źródle.

Ponieważ miała do źródła bliżej niż on do samochodu, dotarła tam przed nim. Przy źródle zastała kobietę w zaawansowanej ciąży z czteroletnią dziewczynką.

Chodź, Heather, podniosę cię – mówiła kobieta do małej.

Heather. Jak ta nieszczęśnica, która leży teraz w szpitalu Riverbank, utrzymywana przy życiu przez maszyny, i jak ta ciężarna matka, jak te dziesiątki matek, które co tydzień ogląda w przychodni.

Nie uciekniesz – mruknęła posępnie.

Kobieta spojrzała na nią zdziwiona.

Od upału – dokończyła Nicole z uśmiechem.

Niechby pani spróbowała przejść choć kilometr w moim stanie – odparła tamta gderliwie i zwróciła się do córki: – Heather, na miłość boską, nie kop mnie!

Tabletki Richarda pomogły, a pewnie i kolacja, obfita i, prawdę mówiąc, dość ciężko strawna. Chyba właśnie przez to jedzenie Nicole przez całą noc coś się śniło. Były to tajemnicze, barwne, realistyczne, natrętne sny, i zdawały się nie mieć końca.

Gdy jednak rano obudziły ją pieszczoty Richarda, nocne wizje zniknęły jak fatamorgana. Została po nich tylko niejasna świadomość, że ją dręczyły, że miały ją w swej mocy... ale nie mogła sobie przypomnieć ich treści.

Na ten dzień zaplanowali coś lżejszego – po prostu piknik i spacer pod skałami. Upał i wilgoć jeszcze się wzmogły, toteż przyjemnie było schronić się w cieniu.

Nicole uległa pokusie, by na późne śniadanie zjeść jajka na bekonie, i to był chyba błąd. Teraz podczas spaceru miała wrażenie, że ciążą jej w żołądku jak kamienie.

Potem na ścieżce spotkali tę samą kobietę w ciąży, którą Nicole poprzedniego dnia widziała przy źródle, i nagle uprzytomniła sobie, co jej się śniło. Otóż we śnie widziała siebie samą; była gruba, ociężała, spocona, oszołomiona, rozedrgana i niespokojna, a jednocześnie nabrzmiała dojrzałością i bezgranicznie szczęśliwa.

I nagle pojęła sens tego wszystkiego: jej snów, zmęczenia i oczywistych teraz mdłości.

Jestem w ciąży...




Rozdział 8


Wszystko w porządku, Nico?

O, tak. Najzupełniej. Tylko jest mi gorąco – skłamała bez zająknienia.

Mnie też – zgodził się Richard. – Chyba zbiera się na burzę...

Zamilkł, najwyraźniej usatysfakcjonowany jej odpowiedzią, i wszedł na skałę, by przyjrzeć się bliżej jakiemuś dziwacznemu grzybowi. Została sama, zmagając się z rozpaczliwą, gorączkową plątaniną myśli.

Ciąża.

Nie! To po prostu niemożliwe. Tak sumiennie stosowała środki zapobiegawcze. Ale faktem jest, że stuprocentowej pewności nie dają, a okazji, przy których mogliby mieć pecha, było aż nadto. A może za wcześnie na panikowanie? W końcu miesiączka spóźnia się zaledwie parę dni. Lecz te sny... jakby jej własne ciało próbowało powiedzieć jej o czymś, o czym ona nie wiedziała, a ono wiedziało. I to zmęczenie, przelotne mdłości, tkliwość piersi...

Jestem w ciąży. Nie ma się co oszukiwać.

Richard będzie wściekły.

Starała się trzeźwo ocenić sytuację. Kiedy wypada termin porodu? Czy Richard będzie chciał, żeby przerwała ciążę? To nie wchodzi w grę! Termin... ? Zaczęła liczyć, stosując powszechnie przyjętą regułę. Pierwszy dzień ostatniej miesiączki plus siedem dni plus dziewięć miesięcy. W połowie marca. Wtedy też kończy się jej wymiana z Barb i należałoby wrócić do domu.

Nic z tego. Richard nie zgodzi się, żeby pracowała tu aż do marca, podczas gdy brzuch będzie jej rósł, a wszyscy wokół popatrywać będą na nią z ciekawością i, co gorsza, zgadywać, kto ją tak urządził. Musi wyjechać jak najszybciej; to jedyne rozwiązanie.

Richard będzie wściekły, nie ma wątpliwości...

Całkiem jasno dawał jej do zrozumienia, że nie ma ochoty łączyć swojego życia z jej życiem nawet w takim stopniu, jak to się dzieje w bardzo luźnych związkach, a cóż dopiero mówić o tej najsilniejszej, najbardziej skomplikowanej i nierozerwalnej więzi. Czy pomyśli, że zwodziła go swą potrzebą niezależności, mówiąc to, co chciał usłyszeć, a skrycie zastawiając na niego pułapkę? Cóż to by była za straszliwa, absurdalna ironia losu!

Podniosła głowę i zobaczyła go, jak stał na skale i czemuś się przyglądał. Jeszcze nie wie...

Będzie wściekły!

Ani razu nie przyszło jej na myśl, by ukryć przed nim ciążę. Po prostu nie była do tego zdolna. Nie potrafiła ukryć niepokoju przez pięć minut, a co dopiero przez kilka tygodni, których potrzebuje, by załatwić swoje sprawy i wyjechać z Columbus.

Już zaczęła układać szczegółowy plan, gdy Richard nagle stracił zainteresowanie dla grzybów i roślin, zszedł ze skały i podszedł do niej ze zmarszczonym czołem.

Co ci jest, Nico? – spytał serdecznie.

Położył jej dłonie na ramionach i nachylił się nad nią, szukając jej ust. Starała się odwzajemnić pocałunek, ale nie znalazła w sobie dość sił. Była zbyt roztrzęsiona.

Jesteś gdzieś daleko – szepnął. – Wcale nie tu, ze mną. I źle wyglądasz. Powiedz mi wszystko. Na pewno potrafię ci pomóc.

W tym momencie przestała panować nad sobą; nawet nie starała się dobierać słów, by przekazać mu tę wiadomość oględnie.

Przykro mi, Richard – szepnęła, czując, jak zasychają jej usta. – To okropne. Będziesz żałował, że mnie poznałeś. Dziś rano uprzytomniłam sobie... że jestem w ciąży.

Dłuższą chwilę milczał i tylko jego ręce na jej barkach jakoś zesztywniały. Potem puścił ją i odstąpił o krok do tyłu.

Czemu tak sądzisz? – spytał drewnianym głosem.

Opisała mu swoje objawy, starając się zachować rzeczowy ton, jakby mówili o jakiejś pacjentce. W końcu skinął głową.

To całkiem możliwe – powiedział.

Możliwe, możliwe. Ja... właściwie jestem pewna! Przepraszam. – Na moment odważyła się spojrzeć mu w oczy i zaraz spuściła wzrok. Nerwowo wykręcała wilgotne palce. – Ja... nie zrobiłam tego celowo. Dla mnie to jest tak samo straszne jak dla ciebie.

Czyżby? – Jego głos był dziwnie pozbawiony wyrazu.

Tak! Och, tylko nie myśl, że zrobiłam to celowo! To ostatnia rzecz, jakiej mogłabym sobie życzyć, biorąc pod uwagę nasz układ.

Poczuła, że w zagłębieniach nad obojczykami zbiera jej się pot i spływa w rozpaloną skórę między piersiami. Powietrze było tak straszliwie ciężkie. Z trudem oddychała, a zaciśnięte gardło wcale jej tego nie ułatwiało.

Zdarzenia takie jak to czasem zmieniają układ między ludźmi – zauważył sucho.

Nie! – powtórzyła z pasją. – Wiedziałam, że tak pomyślisz. Ja cię o nic nie proszę, Richard. Oczywiście będę musiała wyjechać. Wrócę do Australii i tam urodzę.

Nie chcesz, żebym ci zorganizował zabieg? – Na miłość boską, czy on tak mówi do pacjentek? – Wiesz, że u nas się tego nie robi, ale możemy cię skierować do...

Nie! – Wzdrygnęła się. – Przepraszam, ale tego już za wiele! Boże, Richard, żeby tak na zimno proponować mi coś takiego!

Ależ ja chcę ci pomóc. Chcę się dowiedzieć, czego ty chcesz.

Ciągle mówił tym martwym, drewnianym głosem, a jego twarz była niemal nieruchoma. – Jestem bardzo... ciekaw, czego chcesz, Nico.

Chcę urodzić to dziecko i, naturalnie, zatrzymać je...

Wszystko przemyślałaś, prawda?

Nie – zaprzeczyła nieszczęśliwym głosem. – Nie, naprawdę, ja tylko.... próbuję zrobić to, co mi się wydaje słuszne. Chcesz powiedzieć...

Po raz pierwszy od początku tej rozmowy odważyła się zatrzymać na nim wzrok, i to, co zobaczyła, przeraziło ją. Twarz miał zbielałą, usta zacisnęły się w dwie cienkie kreski, a oczy płonęły. Widać było, że panuje nad sobą resztkami sił. Nie śmiała mówić dalej, a zresztą i tak już zapomniała, co miała zamiar powiedzieć.

To jest nie do zniesienia – wyrzucił z siebie w końcu. – Może przestańmy się na razie torturować i po prostu zróbmy próbę ciążową. – Teraz już wyraźnie słyszała gorycz w jego głosie. – W końcu to dopiero kilka dni. I tak powinniśmy już wracać. Idzie burza. Zjemy coś w samochodzie, pojedziemy prosto do pracy, zrobimy próbę i zobaczymy.

Dobrze, ale nie w pracy – odparła szybko. – Zgodziliśmy się, żeby nie łączyć spraw prywatnych z pracą. Zresztą dyżur ma doktor Kramer, a przecież wiesz, że ona często między jednym porodem a drugim nie wraca do domu, tylko siedzi w przychodni.

W porządku. Wobec tego kupimy test w supermarkecie.

Po drodze zjedli smakołyki, które im pozostały z pikniku, lecz byli w takim nastroju, że równie dobrze mogliby jeść tłuste, zimne frytki.

Burza była coraz bliżej. Nad zachodnim horyzontem zawisły ołowiane chmury. Nicole i Richard milczeli; wyrastał między nimi coraz grubszy mur. Dopiero teraz, gdy wszystko, zdawało się, przepadło, Nicole zdała sobie sprawę, jak silna była ich więź.

Gdyby ktoś ją wcześniej o to spytał, powiedziałaby, że łączy ich tylko seks, teraz jednak uprzytomniła sobie, że na tym się nie kończyło. Uczciwość, na początku wręcz niebezpieczna, radość, przyjacielskie sprzeczki na temat wspólnych planów. Gdy tego zabrakło, pozostała przepaść.

Odważyła się zerknąć na Richarda. Był posępny jak ta wisząca burzowa chmura, niewiarygodnie daleki. Nie miała pojęcia, o czym myśli ani co czuje. Nie zniosę tego dłużej, pomyślała. Jak mogłam być na tyle głupia, żeby przypuszczać, że coś takiego... niezobowiązującego... będzie lepsze niż klaustrofobia, w którą wpędził mnie Colin. To jest sto razy gorsze!

Gdy wjechali na parking najbliższego supermarketu, zaczynało grzmieć. Richard sięgnął do drzwi; zatrzymała go.

Ja pójdę.

Nie bądź śmieszna, Nico.

Ale ona już wzięła torebkę, nie słuchając go.

Richard, ja to kupię, rozumiesz?

Wkrótce dotarli do jej domu i nadal milcząc, wysiedli z samochodu. – – Zaczekam na werandzie – zaproponował Richard.

Skinęła głową, rzuciła torbę podróżną na podłogę pokoju dziennego i poszła na górę do łazienki.

Przeprowadzenie testu nie zajęło jej dużo czasu. Robiła to niezliczoną ilość razy w pracy. Czas czekania na wynik wynosił tylko minutę. Zduszonym szeptem odliczała sekundy, by nie dać się ponieść panice, po czym wolno otworzyła oczy.

Ujemny.

Ujemny! Pasek testowy jest w dalszym ciągu jednoznacznie, niepodważalnie biały!

Powoli odzyskiwała siły, serce zaczynało bić spokojniej, ale trzęsła się jeszcze bardziej niż przedtem. W jej głowie była tylko jedna myśl: teraz ten straszny, desperacki i gniewny wyraz zniknie z twarzy Richarda. Jakąż niewiarygodną ulgę odczuje! Wszystko będzie jak dawniej: wróci ciepło, namiętność, będzie tak, jak być powinno...

Zbiegła do niego bez tchu. Siedział na huśtawce, odpychając się leniwie jedną nogą, i bujał się lekko w tył i w przód, ale gdy zobaczył Nicole uśmiechniętą, zatrzymał się, zerwał na równe nogi i podszedł, by wziąć ją w ramiona.

Nico! Wyglądasz... Czy to znaczy, że... ?

Tak! – Skinęła głową z westchnieniem, ale po chwili się uśmiechnęła. – Ujemny! O mało się nie rozpłakałam. Co za ulga! I pomyśleć, że naraziłam cię na to wszystko całkiem bez powodu! Mogliśmy zostać w Hocking Hills. Przepraszam cię, Richard!

On tymczasem zesztywniał i odsunął się od niej. Wpatrzone w nią oczy były chłodne.

Mój Boże – powiedział. – Zdaje się, że rzucam grochem o ścianę, co? Już zaczynałem myśleć, że cię rozumiem, i to lepiej, niż ty sama rozumiesz siebie, ale, do diabła, widzę, że się pomyliłem. Jeśli nawet to wydarzenie niczego w tobie nie zmieniło... Gratulacje! Wiesz, przerażasz mnie. Tak dobrze wiesz, czego chcesz, że nic nie jest w stanie wpłynąć na twoje uczucia. Szczerze mówiąc, przyprawia mnie to o dreszcze!

Myślała, że to przenośnia, gdy zobaczyła, że Richard naprawdę drży. Jego przedramiona pokryła gęsia skórka. Może to przez burzę? Gnany wiatrem deszcz wpadał na werandę, okrywając oboje drobnymi kroplami.

Nicole zdrętwiała. Najwyraźniej cały czas złe go rozumiała i dlatego teraz zupełnie nie wiedziała, o co mu chodzi. On jednak nie zamierzał w niczym jej pomagać; po prostu odwrócił się i zbiegł z werandy.

Richard, zaczekaj!

Odwrócił się.

Na co?

Porozmawiajmy. Ja...

Nie ma o czym rozmawiać. Oboje traciliśmy czas. To zapewne moja wina. Miałem odwagę sądzić, że lepiej od ciebie wiem, czego potrzebujesz.

I uznałeś, że potrzebuję dziecka? Ja... nie rozumiem cię! – zawołała żałośnie, lecz jej nie słuchał.

Nie patrząc na nią, wsiadł do samochodu, zapalił silnik i odjechał. Nicole po prostu nie mogła ruszyć się z miejsca. Stała nieruchomo na werandzie, dopóki burza nie minęła, mając nadzieję, że przyjdzie trąba powietrzna i zmiecie ją z powierzchni ziemi. Gdy wreszcie poszła na górę, by zdjąć mokre ubranie, stwierdziła, że zaczęła się miesiączka.

To tylko opóźnienie! Gdyby to się stało poprzedniego dnia, nie wpadłaby w taką panikę. Dlaczego zapomniała, co Daria Hogan mówiła o ich chorobie zawodowej? Gdyby nie ta panika, nie zraziłaby do siebie Richarda.

Jestem w nim zakochana...

Było to tak oczywiste, że łkając, rzuciła się na kanapę. Dlaczego tego dotychczas nie dostrzegła? Dlaczego nie dotarło do niej, że można to wyczytać z każdej jej reakcji?

Odpowiedź była w gruncie rzeczy prosta: ponieważ od samego początku zaakceptowała związek polegający na „braku zobowiązań", nigdy nie musiała zadawać sobie pytania, co czuje. Po prostu cieszyła się tym, co ma, a miłość pojawiła się nie zauważona, gdyż po doświadczeniach z Colinem pozostało jej przekonanie, że miłość musi się jakoś wiązać z ograniczeniem, zniewoleniem, posiadaniem.

Gdyby Richard próbował zbliżyć się do niej w sposób bardziej zaborczy, gdyby chciał związać ich ze sobą więzami zależności, życia domowego, uciekłaby przerażona i nigdy do niczego by między nimi nie doszło. On jednak tak głośno deklarował niechęć do wszelkich więzów, że czuła się bezpieczna – i dlatego tak się to potoczyło.

Ależ by się uśmiał, gdyby o tym wiedział!

A może wie? Może widział miłość w jej twarzy, zanim jeszcze sama ją sobie uprzytomniła, na przykład wtedy, kiedy zeszła na werandę? A może dostrzegł coś rano, kiedy zobaczył, jak reaguje na myśl o ciąży?

Oboje traciliśmy czas", powiedział. Ale jak to się ma do ujemnego wyniku testu? Czyż mógłby być aż tak podły, by żałować, że odchodząc, nie zostawia jej z pamiątką? A może zraził go – jako lekarza – jej jawny niedostatek instynktu macierzyńskiego?

To dla ciebie, ty łajdaku, chciałam, żeby ciąży nie było – szepnęła. – Bo dla siebie...

Rozpaczając nad własną stratą, objęła rękami swe szczupłe ciało, a przed oczami jak żywe stanęły jej obrazy ze snu: poczucie nabrzmiałego wyczekiwaniem szczęścia. Świadomość, że przez pół dnia wierzyła, iż nosi pod sercem dziecko Richarda, i nie zdawała sobie sprawy, jakie byłoby to szczęście, napełniała ją takim smutkiem i goryczą, że nie mogła już tego znieść.


Halo?

Richard?

Tak – odparł znużonym głosem. Nagle uprzytomnił sobie, że to przecież Will Hartman, i usiadł prosto. – Słucham, Will.

Z nią jest coraz gorzej. I czynność serca dziecka zaczęła się zwalniać. Przyjeżdżaj.

Zaraz będę.

Szykujemy ją do cesarskiego. Co za cholerny weekend...

Istotnie, pomyślał Richard. Dla niego też, choć nawet nie zbliżył się do szpitala. Teraz jednak nieunikniony kres tragedii Heather Powell przyniósł mu swego rodzaju ulgę. Nie będzie musiał siedzieć tu sam i w kółko myśleć o Nicole, nie dochodząc do żadnych wniosków.

Światła sali operacyjnej wydały mu się jaskrawsze niż zwykle, za to twarze obecnych były szare ze zmęczenia. Will Hartman czekał na niego z całym zespołem intensywnej opieki medycznej noworodków. Inkubator był przygotowany, by w pierwszych minutach po narodzinach powieźć małą istotkę na oddział, jeśli tylko ta istotka jeszcze żyje...

A kim jest ta drobna, ciemnowłosa kobieta o wielkich oczach, pod którymi widnieją sine cienie zmęczenia? Wydała mu się dziwnie znajoma...

To doktor Powell – odparł szeptem Will Hartman na nie wypowiedziane pytanie Richarda. – Siostra pacjentki. Chciała być przy zabiegu, ale powiedziałem jej, że to zależy od ciebie. Przez cały weekend ani razu nie wyszła ze szpitala.

Nie widzę przeszkód, jeśli uważasz, że ona zdoła to znieść.

Myślę, że tylko w ten sposób zdoła to znieść – odrzekł Will.

Obaj spojrzeli w stronę kobiety. Podeszła do bezwładnego kształtu na stole operacyjnym i cicho coś mówiła. Czy to było pożegnanie? Nie słyszeli, ale coś w jej wyglądzie, postawie nasuwało myśl o składaniu przysięgi.

Przez całe życie była czarną owcą – powiedział Will Hartman. – To znaczy Heather, jej siostra. Doktor Powell mi o niej opowiadała. Narkotyki, prostytucja, kradzieże. Gdy zaszła w ciążę, jakby trochę się opamiętała, ale Jennifer wcale nie jest przekonana, czy ta poprawa byłaby trwała. Chyba... odnajduje jakiś spokój w świadomości, że los być może zaoszczędził jej siostrze jeszcze gorszego końca.

A przecież to nie koniec. Zostanie dziecko – zauważył Richard.

No tak – mruknął Will. Obaj mieli świadomość, że myślą o tym samym.

Richard nie tracił więcej czasu. W tej sytuacji zabieg był procedurą czysto techniczną. Jego rola polegała na tym, by wydobyć dziecko z macicy jak najszybciej i jak najostrożniej. Na granicy życia i śmierci każdy ucisk na główkę może spowodować groźne krwawienie śródczaszkowe, a niezręczny chwyt poważny uraz drobnych kończyn.

W chwili, gdy dziecko pojawiło się już na świecie – była to rzeczywiście dziewczynka – do akcji wkroczył zespół noworodkowy. Sprawdzono czynność serca, przewentylowano płuca, przy czym, gdy rozległ się zaskakująco mocny krzyk noworodka, podłączono tlen.

Tymczasem Richard starannie zszył ranę operacyjną. Nawet w obliczu śmierci ta kobieta ma prawo do godnego potraktowania.

Zanim skończył, dziecko zabrano na oddział intensywnej opieki noworodków. Zjawił się natomiast doktor Teague, by podjąć oficjalną decyzję o zaprzestaniu sztucznego podtrzymywania życia Heather Powell.

Zdejmując rękawiczki, Richard zauważył, że Jennifer Powell jest nadal w sali operacyjnej. Wyczerpanie i stres odbiły się na niej silnym piętnem, ale panowała nad sobą. Gdy zmierzał do wyjścia, podeszła do niego.

Dziękuję.

Nie mogłem zrobić nic więcej poza...

Za to, że odniósł się pan do niej z szacunkiem – dokończyła spokojnie Jennifer Powell. Wyraźnie bardzo jej zależało na tym, żeby to powiedzieć. – Za to, jak pan ją zszył. Moja siostra i ja byłyśmy dziećmi adoptowanymi, z różnych matek. Heather miała zły start w życiu i nigdy nie udało jej się tego przeskoczyć. Zawsze będę pamiętać, że dzięki panu mogła na koniec zachować godność. Cieszę się, że to pan odebrał dziecko. Teresa Mary zaczęła życie w okolicznościach najlepszych z możliwych i zrobię wszystko, żeby tak było dalej.

Proszę mnie informować ojej losie.

Dobrze.

Mówię poważnie – podkreślił ze wzruszeniem, przed jakim w takich sytuacjach zwykle się bronił.

Co mu jest? Czy to przez ten straszny dzień z Nicole stał się nagle taki przewrażliwiony?

Ja też – odparła Jennifer Powell. – Teresa będzie potrzebowała mleka.

Są specjalne mieszanki dla wcześ...

Kobiecego mleka – przerwała stanowczo drobna brunetka. – I to najlepiej od matki, która także urodziła przed terminem. Gdyby wśród pańskich pacjentek znalazła się osoba spełniająca warunki i zgodziła się...

Poszukam.

Dzięki. To nic pilnego. Przypuszczam, że Teresa jeszcze dość długo będzie odżywiana dożylnie.

Jej słowom towarzyszył blady uśmiech, nie było w nim jednak cienia niepewności. Jennifer nawet przez myśl nie przeszło, że jej maleńka siostrzenica mogłaby nie przeżyć. Odwróciła się i podeszła do swej przybranej siostry, by pożegnać ją po raz ostatni.

Richard wyszedł. Tak oto skończyło się jedno życie, a zaczęło następne. Jego zawód sam w sobie bywał czasem wyjątkowo trudny, ale podobny dramat jako ukoronowanie katastrofalnego weekendu...

Będzie pewno musiał iść w ślady Willa Hartmana i poślubić swoją pracę. To chyba jedyne małżeństwo, jakie jest mu pisane. Skwitował tę myśl zmęczonym, cynicznym uśmiechem.


Pływanie miało pewne działanie znieczulające. Nicole była na basenie po raz trzeci w tym tygodniu i pokonywała już trzeci kilometr, kiedy zazwyczaj kończyła po półtora. Dziś jednak zmęczenie było wyjątkowo przyjemne. Dzięki niemu nie myślała.

Przewróciła się na plecy i przez kilka minut unosiła się na wodzie, spoglądając w lekko zamglone, błękitne, wieczorne niebo. Nagle zauważyła, że do jej toru zbliża się inny amator pływania, któremu blokuje drogę. Podpłynęła do aluminiowej drabinki i wyszła z wody... wprost na Richarda.

Witaj, Nicole.

Cześć. Właśnie skończyłam.

Nagle poczuła się skrępowana własnym ciałem okrytym granatowo-białym kostiumem, który dostała od Richarda, ociekającym wodą i opinającym ją jak druga skóra.

Widzę. – Obrzucił ją przelotnym spojrzeniem i dodał: – Byłem w siłowni.

Rzucił ręcznik na jeden z leżaków, przeszedł obok niej, skoczył do wody i popłynął przed siebie szybkim crawlem.

Wyprzedził dwóch innych pływaków, ale na drugim końcu basenu zatrzymał się i przystanął tyłem do niej, niby po to, by odgarnąć włosy z twarzy, ale naprawdę po to, by nabrać tchu. Nie był przygotowany na ten nagły wyczyn.

Uciekał przed nią.

Od czasu burzliwego rozstania w niedzielę przez trzy dni spotykali się w pracy, lecz unikał jej, jak tylko mógł. W przychodni nie mogła nic na to poradzić, bo nie chciała zwracać na nich uwagi personelu i pacjentów, ale na pływalni – to co innego. Zrozumiała, że muszą porozmawiać.

Richard płynął z powrotem. Pewnie uznał, że dał jej dość czasu, by się przebrała i wyszła. Toteż gdy zobaczył ją nachyloną nad basenem, z dłońmi wciśniętymi między kolana, jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.

Richard? – Niezbyt pewnie to zabrzmiało.

Słucham.

Musimy porozmawiać.

Czyżby?

Dobrze, ja muszę z tobą porozmawiać.

I pewnie teraz.

No to może w pracy? – zaproponowała słodko. – Może ktoś odwoła wizytę i będę mogła wejść do gabinetu między pacjentkami.

W porządku, zrozumiałem.

Podciągnął się na rękach i wyskoczył na brzeg basenu, po czym stanął przed nią i zmarszczył czoło.

Trzęsiesz się z zimna. Powinnaś się wytrzeć.

Wzruszyła ramionami i bezradnie rozejrzała się wokół w poszukiwaniu swych rzeczy.

Dobrze – powiedział. – W basenie do masażu nikogo nie ma. Chodźmy, tam się rozgrzejesz.

Tam?!

A co? Czy to niewłaściwe miejsce? Wolałabyś może pójść w tym kostiumie na drinka do baru? Bo ja mam ochotę jeszcze trochę popływać.

Ogromnie mi przykro, że sprawiam ci tyle kłopotu.

Patrzył na nią chwilę, jakby miał ochotę powiedzieć jej coś złośliwego, ale widocznie zmienił zdanie, bo mruknął tylko:

Chodźmy.

Było to niemal zabawne: odbywać taką rozmowę w tak ekskluzywnym basenie. Był schowany za starannie przyciętymi krzewami; gdy weszli, Richard uruchomił bicze wodne. Nicole przysiadła po jednej stronie, Richard naprzeciwko niej. Jego ciało, tak dobrze jej znane, zakrywała spieniona, wirująca woda.

A więc? – spytał po chwili. – Co chcesz mi powiedzieć?

Och, przestań, Richard! – W jej głosie brzmiał ból zmieszany ze złością. – Nie możesz mnie tak... odrzucić bez słowa wyjaśnienia, nie dając nam najmniejszej szansy. To niesprawiedliwe.

Czuła, że za chwilę przestanie panować nad uczuciami, i urwała, by trochę ochłonąć. Nie chciała odgrywać roli wzgardzonej kochanki, a tak właśnie się czuła i świadomość ta była dla niej straszna.

Nie możesz! – powtórzyła z rozpaczą.

Ależ tu właśnie się mylisz, Nico – odparł bez zająknienia. – Rzecz w tym, że mogę. Na tym polega cały urok naszego układu. Żadnych zobowiązań, pamiętasz? Żadnego zaangażowania. Co oznacza, że gdy jedna ze stron ma ochotę z jakichkolwiek przyczyn zakończyć sprawę, może to zrobić ot, tak! – Pstryknął w powietrzu palcami. – Bez tych wszystkich szczerych, poważnych rozmów, negocjacji, kompromisów, przebaczania i obowiązku wierności, przez które większość związków jest tak... tak... – Wreszcie elokwencja go zawiodła.

Męcząca? – podsunęła chłodno. – Nudna?

Dzięki. Właśnie. Widzisz, że świetnie znasz zasady. Sama od początku je akceptowałaś, więc nie próbuj ich teraz naginać do swoich nowych potrzeb, Nico.

Nie nazywaj mnie tak!

Myślałem, że to lubisz.

Lubiłam, kiedy... Nieważne. Dobrze. Ja... Masz rację – przyznała, czując się żałośnie jak nigdy dotąd. – Na tym właśnie polega brak zobowiązań.

Na początku wydawało się to takie łatwe. Ale na początku nie miała zamiaru... a może nie była zdolna... zakochać się.

To było bardzo miłe – szepnęła bez przekonania.

Miłe, prawda? – podchwycił cynicznie. – Ale wszystko ma swój koniec.

Tylko że jeśli było ci z tym dobrze, to nie rozumiem...

Urwała. Przy basenie pojawił się jakiś mężczyzna, nieco przesadnie opalony i, jak zauważyła z niesmakiem Nicole, w zbyt skąpych kąpielówkach. Wahał się chwilę, ale uznawszy milczenie między Richardem a Nicole za dowód, że są sobie obcy, wszedł do wody i od razu usiadł obok niej.

Ładny wieczór.

Trudno było zaprzeczyć.

Chyba jeszcze tu pani nie widziałem.

Zazwyczaj nie korzystam z tego basenu.

Cóż za strata dla basenu!

Richard wstał i skierował się do wyjścia.

No to chyba zostawię cię z tym panem – mruknął, nie patrząc na nią.

Och nie, proszę – zaczęła, ale jego cyniczna odpowiedź absolutnie ją zmroziła.

Znasz to powiedzenie: piąte koło u wozu.

Podoba mi się ten facet – zaśmiał się mężczyzna i przysunął się bliżej Nicole.

Ona jednak nie miała najmniejszej ochoty na jego towarzystwo. Odczekawszy zaledwie chwilkę dla przyzwoitości, przeprosiła, wyszła, odszukała swoje ręczniki i schroniła się w damskiej szatni. Z trudem zmusiła się do tego, by po drodze nie wypatrywać w błękitnej wodzie basenu sylwetki Richarda.




Rozdział 9


A więc tak to się skończyło, jeszcze szybciej i bardziej nieoczekiwanie, niż się zaczęło. Pozostawiło w życiu Nicole tak bolesny ślad, że na pewno z niedostatecznym entuzjazmem gratulowała Barbarze, gdy ta późnym wieczorem tego samego dnia oznajmiła jej przez telefon, zdyszana i uszczęśliwiona:

Gary i ja bierzemy ślub. Czy to ci się mieści w głowie?

Nicole mieściło się to w głowie bez trudu. Znała doktora Hilla dość dobrze, by mieć pewność, że tym razem Barb będzie w małżeństwie bardzo szczęśliwa. Oboje byli tuż po czterdziestce, oboje mieli za sobą rozwód i ani ona, ani on nie kryli, że chcieliby spróbować jeszcze raz. A więc nie była to niespodzianka, ale i tak wspaniała nowina. Uznała więc za egoizm ze swej strony, gdy usłyszawszy następne słowa Barbary, poczuła się przybita:

Jeśli nie możesz teraz zmienić swoich planów, to trudno. Najwyżej zaczekamy...

Kazać Barb właśnie w takiej chwili czekać byłoby zwykłym okrucieństwem.

Ale widzisz – ciągnęła Barb – byłoby idealnie, gdybym mogła przylecieć w miarę szybko, znaleźć kogoś, kto wziąłby do siebie Astra, i wystawić dom na sprzedaż. Wrzesień to świetna pora. Potem robi się już za zimno i do marca handel zamiera. A nie mogę sobie pozwolić na długą zwłokę.

Więc chciałabyś, żebym...

Zrób tak, jak będzie najlepiej dla ciebie. Jeśli chcesz, możesz zostać cały rok. Na pewno bez trudu znajdziesz mieszkanie, a jeśli stracisz na tym finansowo, to Gary i ja chętnie ci to wyrównamy. A jeśli wolisz, zostań do września lub października i dopiero potem wracaj do nas. Doktor Gilbert będzie miał i tak dość czasu, żeby znaleźć nową pielęgniarkę. Tu możesz wrócić do swojej dawnej pracy. Ja zostanę panią domu. Zastanawiamy się z Garym, czy to byłoby zupełne szaleństwo, gdyby w moim wieku pomyśleć o dziecku.

Tak, pewnie mogłabym znaleźć mieszkanie – odparła Nicole, wciąż nieco oszołomiona. – Musiałabym je jakoś urządzić. Oczywiście dotychczas używałam twoich rzeczy...

Tak też sobie myśleliśmy, że pewnie jednak będziesz chciała wrócić wcześniej – wtrąciła Barb, jakby to już było postanowione. – Miałabyś za sobą pełne sześć miesięcy, i to najlepsze sześć miesięcy, zważywszy pogodę. Teraz, gdy miałam okazję zobaczyć to, co w Sydney żartobliwie nazywa się zimą, przypuszczam, że byłoby ci dość trudno przetrwać tę porę roku w środkowym Ohio. Ale oczywiście, jeśli zechcesz zostać, nie będę oponować. Mogę nawet wstrzymać się do marca ze sprzedażą domu, tylko że chyba jednak spróbujemy postarać się o dziecko, no i gdybym do tego czasu zaszła w ciążę...

Muszę to przemyśleć. Zawiadomię cię, kiedy dojdę do jakichś wniosków. Mam nadzieję, że dasz mi kilka dni na zastanowienie?

Oczywiście, ile tylko chcesz. Nawet tydzień, jeśli będziesz potrzebowała.

Barb najwidoczniej uważa, że jest niezwykle wspaniałomyślna, i być może ma rację. Dla zakochanych cierpliwość jest zapewne cnotą nieosiągalną.

To wspaniała nowina, Barb.

Wspaniała, prawda?

Naturalną rzeczą byłoby pewnie rozgłosić ją od razu w przychodni. Wszyscy przecież znali Barb i wszyscy chętnie wysłaliby jej kartkę z życzeniami czy prezent. A jednak Nicole zwlekała z przekazaniem tej wieści, uciszając wyrzuty sumienia wymówką, że przecież Barb jej o to nie prosiła, więc może wcale nie chce, żeby wszyscy się dowiedzieli o jej szczęściu.

Bzdura!

Musiała spojrzeć prawdzie w oczy, gdy w czwartek po południu Daria spytała mimochodem, czy miała jakieś wiadomości od Barb, a ona odpowiedziała: „Ostatnio nie", co było jawnym kłamstwem. Poczucie winy kazało jej dodać: „Ale myślę, że jest bardzo szczęśliwa". To było wręcz żałosne.

Po co te tajemnice? Oczywiście po to, aby odwlec ujawnienie przykrych faktów dotyczących jej własnego życia – gdyż zgodnie z życzeniem Barb powinna wyjechać z Ohio we wrześniu i nigdy więcej nie zobaczyć Richarda Gilberta.

Dojmująca i bolesna była świadomość, że straciła to, co ich łączyło, że straciła Richarda. Wprawdzie widywała go codziennie, ale sprawiało jej to więcej cierpienia niż radości. Gdy spotykała go w pracy, wydawał jej się bliższy niż przez te wszystkie tygodnie, kiedy z sobą sypiali. Gdy pojawiał się przy niej, czuła ból niespełnienia. Mięśnie miała napięte jak struna, bolało ją serce. Co chwila była bliska łez. Jak to się dzieje, że mężczyzna, traktujący ją tak chłodno i obojętnie, rozpala w niej takie namiętności?

Ona jednak nie wywołuje w nim podobnych uczuć...

Mała Powell nadal żyje – poinformował ją w piątek rano. – Rozmawiałem z Willem Hartmanem. Chyba jeszcze ci nie mówiłem, że Jennifer Powell pytała mnie, czy któraś z naszych pacjentek nie urodziła ostatnio dziecka przed czasem i nie zechciałaby oddawać części mleka małej Teresie. Zdaje mi się, że nikogo takiego nie mamy, ale sprawdź to. Może o kimś zapomniałem.

Denise Bliss? – podsunęła, gorączkowo i niemądrze, pragnąc od razu znaleźć rozwiązanie. Ale Richard potrząsnął głową.

Po kilku dniach przeszła na butelkę. Ściąganie pokarmu bardzo ją męczyło. Zresztą od porodu minęło już siedem tygodni; jej mleko i tak już zmieniło skład i nie byłoby odpowiednie dla wcześniaka. Nie, to musi być ktoś, kto urodził bardzo niedawno.

No to Mary Ellen Meer. Urodziła dwa tygodnie temu na dziewięć tygodni przed terminem.

Ona karmi piersią? Sam nie wiem, czemu o niej nie pomyślałem. Mam wrażenie...

Sprawdzę jej kartę i zadzwonię do niej.

Tak, zrób to – odparł bez uśmiechu i zamknął się w swoim gabinecie.

Nicole zerknęła na zegarek i stwierdziła, że teraz właśnie ma wolną chwilę. Te wolne chwile, w których tęsknota za Richardem natychmiast stawała się dojmująca, mnożyły się ostatnio nieznośnie. Wyjęła kartę Mary Ellen Meer. Potwierdzała ona, że pani Meer urodziła właśnie drugie dziecko, pierwsze karmiła piersią i tym razem też miała taki zamiar.

Ale gdy zadzwoniła do niej chwilę później i ostrożnie sformułowała niecodzienne i raczej delikatne pytanie, spotkała się z oburzeniem.

Mój Boże, jak pani to sobie wyobraża? Pani chyba nie ma pojęcia, ile mnie to kosztuje, żeby wykarmić własne dziecko! I żeby prosić mnie o coś takiego właśnie teraz, kiedy tak się martwię o Joline! To bardzo nietaktownie z pani strony. Słowo daję, że wy, pielęgniarki, które nie macie własnych dzieci, nic nie rozumiecie!

Nicole przekazała tę odpowiedź – może tylko nieco ocenzurowaną – Richardowi, i znów poczuła się zaatakowana, gdy skomentował:

To się zgadza. Dlatego właśnie nie pomyślałem o niej. Wiedziałem, że musiał być jakiś powód. Ona jest... – urwał na chwilę i dokończył: – powiedzmy, że nie jest moją ulubioną pacjentką. Bądź uprzejma zadzwonić do Jennifer Powell i powiedzieć jej, że na razie nikogo nie mamy. Tu masz jej numer. Mieszka chyba w motelu.

To dosyć niezwykła sytuacja, prawda? – spytała Nicole. Chciała jakoś przełamać wrogą obojętność Richarda. – Przychodnia ginekologiczno-położnicza zwykle nie organizuje takiej pomocy.

Twoim zdaniem to strata czasu?

Skądże znowu. Ja tylko...

Możesz to uznać za przejaw zawodowej solidarności – przerwał chłodno. – Doktor Powell jest zdecydowana zrobić wszystko, co możliwe, żeby dziecko żyło. A ja chciałbym jej pomóc.

Nie musisz się przede mną tłumaczyć, Richard – odparła nienaturalnie wysokim głosem. Była rozgoryczona, że nawet na taki temat nie mogą rozmawiać bez agresji.

Nie ma obawy, nie zamierzam tłumaczyć się przed tobą ani z tego, ani z niczego innego – mruknął.

Nie pozostało jej więc nic innego, jak odwrócić się i odejść.

Później zadzwoniła do motelu, w którym zatrzymała się Jennifer Powell, ale nikt się nie zgłaszał, zostawiła więc wiadomość w recepcji. Jednak do końca dnia doktor Powell nie oddzwoniła.

Zaczął się weekend.

Okropnie się wlókł. Do tej pory mogła się oszukiwać, że ma tu jakieś życie towarzyskie, a naprawdę nie miała nic. Kilka razy umawiała się z Gretchen, ale teraz Gretchen spotykała się z jakimś mężczyzną i nie interesowało ją spędzanie czasu z koleżankami.

Daria też od dłuższego czasu jej nie zapraszała, lecz Nicole bynajmniej jej do tego nie zachęciła. Raz tylko odwzajemniła się Hoganom, goszcząc ich u siebie. Pozwoliła wszystkim myśleć, że świetnie sobie radzi, i rzeczywiście tak było, dopóki jej dni i noce wypełniał Richard. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jej życie skoncentrowało się wokół niego.

W sobotę wieczorem zadzwoniła do Barb i powiedziała, że we wrześniu wraca do Australii.

Miałaś rację – podsumowała, skrywając prawdziwe uczucia pod maską udawanej wesołości. – Myślę, że wszystko, co najlepsze, mam tu już za sobą. Rzeczywiście było wspaniale...

Oba stwierdzenia były prawdziwsze, niż Barb mogła przypuścić...


W poniedziałek Richarda nie było w przychodni. Miał seminarium na uniwersytecie stanowym Ohio, toteż Nicole przydzielono nowe dla niej zadanie: informację telefoniczną.

Większość dzwoniących zadawała pytania z dziedziny ginekologii. Pytano o zabiegi operacyjne, zaburzenia hormonalne i tym podobne, ale telefonowały też kobiety w ciąży. Nie do wiary, jakie problemy potrafiły mieć nawet te najlepiej wykształcone i świadome – nawiasem mówiąc, one właśnie panikowały najbardziej! Czy w pierwszym trymestrze ciąży można malować paznokcie? Czy można dotykać zwierząt? Czy pływanie może sprowokować poród?

Za tymi pytaniami kryła się, rzecz jasna, troska o zdrowie nie narodzonych jeszcze dzieci, co należy docenić, nawet jeśli niektóre obawy wydawały się nieco przesadzone.

Wreszcie kwadrans po dziesiątej zdarzyło się coś poważniejszego. Nicole poznała to natychmiast po spiętym głosie i przyśpieszonym oddechu swej rozmówczyni, zanim jeszcze dowiedziała się, kim ona jest.

Dzień dobry. Mówi Kathy Solway. Czy to...

O, dzień dobry pani. Nicole Martin przy telefonie. – Była w pełni skoncentrowana. Przed blisko dziesięcioma tygodniami Kathy dobrze zareagowała na wypoczynek w łóżku. Przedwczesnemu porodowi udało się zapobiec. Teraz minęły już trzydzieści dwa tygodnie ciąży, ale na poród wciąż jeszcze było stanowczo za wcześnie. – Co się dzieje?

Wiedziała, że tym razem nie chodzi o lakier do paznokci ani pływanie.

Znowu mam skurcze. Jestem taka głupia! Dziś przyjeżdżają rodzice Mike’a i nie chciałam, żeby zobaczyli dom w takim stanie. Ależ jestem głupia!

Niech pani o tym nie myśli. Proszę mi coś powiedzieć o tych skurczach. Czy są takie jak poprzednio?

Nie, są silniejsze – zabrzmiała zrezygnowana odpowiedź. – Znacznie silniejsze. Naprawdę bolesne, a ostatnie trzy były dokładnie co cztery minuty. Och, czemu zignorowałam ten pierwszy! Przecież nawet nie robiłam niczego naprawdę ciężkiego...

Powinna pani do nas przyjechać. Czy mąż jest z panią?

Nie, jest w pracy, ale już do niego dzwoniłam. Będzie za kilka minut.

Proszę przyjeżdżać, jak tylko się zjawi.

Do przychodni?

Nie, chyba lepiej do szpitala. Myślę, że tym razem będzie pani musiała zostać.

O, nie!

To jeszcze przecież nie znaczy, że dziś pani urodzi! – przekonywała Nicole. W słuchawce słyszała, że pani Solway płacze. – Są różne możliwości. Leżenie, leki...

Ale objawy opisane przez Kathy nie wróżyły dobrze, a w dodatku czekał ją jeszcze jeden cios.

Doktor Gilbert jest dziś nieobecny.

Ojej!

Dyżuruje doktor Turabian. Czy pani go zna?

Nie.

Jest bardzo dobry.

To jasne, inaczej by tu nie pracował, ale dla Kathy był osobą obcą, co jeszcze pogłębiło jej zdenerwowanie. Nicole ponownie spróbowała ją pocieszyć, po czym pożegnała się i zadzwoniła na położnictwo, aby ich uprzedzić o przybyciu nowej pacjentki, i odszukała Berja Turabiana.

Sprawy zaszły już tak daleko, że nic i nikt nie mógł powstrzymać ich biegu. O dwunastej piętnaście Kathy Solway urodziła synka, Andrew, którego natychmiast zabrano na oddział intensywnej opieki noworodków.

Jak to się czasem komplikuje, prawda? – powiedziała do Nicole Elaine Bridgman, gdy wieści te dotarły do przychodni.

Tak, ale o wiele częściej wszystko idzie dobrze – odrzekła stanowczo Nicole. – Mam nadzieję, że ty się niczym nie martwisz, Elaine. Chyba nic cię nie niepokoi?

Zdaje się, że jestem po prostu trochę spięta – przyznała Elaine. – To już tak blisko. Minęło trzydzieści osiem tygodni. Caitlin urodzi się lada moment. – To imię wybrali z Paulem, dowiedziawszy się od Richarda, że według sonogramu będą mieli dziewczynkę. – Ale nie przyjechałam tu narzekać. W każdym razie nie tylko po to. Czy jesteś w stanie rozszyfrować ten podpis albo zorientować się z treści listu, kto to może być? Mnie już głowa pęka.

Podała Nicole odręcznie zapisany świstek pełen protestów przeciwko jakoby nieuzasadnionym rachunkom, jednak bez podania żadnych faktów, które umożliwiłyby identyfikację osoby. A nazwisko nabazgrane pod spodem rzeczywiście trudno było odczytać.

Maddon? – zaryzykowała Nicole. – Malley? Malden?

Mówi ci to coś?

Nie, ale za krótko tu pracuję, żebym mogła znać wszystkich. Pisze, że „nie miała żadnych odchyleń od normy", co już nie brzmi zbyt prawdopodobnie.

Gdyby chociaż załączyła wydruk albo numer rachunku, mogłybyśmy odszukać ją w komputerze. Trudno. – Elaine opadła na oparcie wózka i przeciągnęła się. Jej cienka bawełniana bluzka lekko opinała brzuch. – Odłożę ten list do spraw nie załatwionych, a może ona napisze jeszcze raz, kiedy dostanie następny rachunek.

Westchnęła ciężko, można by rzec – ciężarnie. Mimo działającej klimatyzacji skórę miała gorącą i spoconą.

Tylko że ja tak nie cierpię nie załatwionych spraw.

Westchnęła jeszcze raz. Bluzka opinała ją naprawdę bardzo ciasno. Brzuch pod nią wyglądał jak piłka do koszykówki, a raczej jak piłka do rugby, bo teraz wypiętrzył się jeszcze bardziej i przybrał kształt elipsoidalny.

Hm, Elaine...

Elaine zaczęła się trząść, oblała się potem i ścisnęła rękami głowę.

Coś się dzieje – wykrztusiła drżącym głosem. – Ciśnienie mi rośnie.

Ty rodzisz, Elaine. Doktor Gilbert naprawdę wybrał nie najlepszy dzień na seminarium.

W takim razie muszę zadzwonić do Paula. Och, moja głowa! Z każdą chwilę gorzej. Czy mam zaczekać, aż Paul przyjedzie?

Spytam doktora Turabiana, ale najpierw zmierzymy ciśnienie.

Jak słusznie podejrzewały, okazało się zdecydowanie za wysokie i doktor Turabian nie pozwolił Elaine czekać na męża.

Wieź ją do szpitala – polecił Nicole. – Ja zadzwonię na oddział i powiem, żeby się przygotowali do znieczulenia zewnątrzoponowego.

Naturalnie, Elaine nie potrzebowała tego zabiegu w celu wyeliminowania bólu, ponieważ od szóstego kręgu piersiowego w dół nie czuła niczego. W jej przypadku chodziło o blokadę impulsów nerwowych z dolnej części kręgosłupa.

Musimy jak najszybciej obniżyć jej ciśnienie – podkreślił doktor Turabian. – O dziecko będziemy się martwić później.

Nicole pchała wózek jak mogła najszybciej. Na oddziale czekała już położna, anestezjolog i pielęgniarka anestezjologiczna. Mogła więc spokojnie zostawić im pacjentkę, choć nie mogła uwolnić się od niepokoju. Naprawdę przywiązała się do Elaine.

Wszystko będzie dobrze – zapewniła ją teraz. – Jutro o tej porze wszyscy będziemy odwiedzać cię i podziwiać przez szybę maleńką Caitlin.

Ale Elaine wpadła w panikę i nie była w stanie reagować racjonalnie. Walczyła ze łzami, nie rozumiała pytań ani wskazówek personelu. Paul ze wszystkich sił starał się jej pomóc, lecz bezskutecznie; Elaine była coraz bardziej zagubiona. Nicole wiedziała, że musi wyjść, aby nie pogłębiać zamieszania.

Na korytarzu drogę do windy zagrodziło jej łóżko. Przewożona na nim kobieta była zakryta kołdrą, tak że dopiero przeciskając się obok, Nicole rozpoznała Kathy Solway. Jechała właśnie z sali porodowej do swojego pokoju.

Słyszałam, że ma pani syna.

Tak. Ja... jeszcze nie mogę w to uwierzyć. Nie pozwolili mi go zobaczyć... Od razu go zabrali. Poród był... Tak bardzo się bałam. Mike poszedł na oddział. Podobno on... Andrew wygląda dobrze, ale...

Zniecierpliwiony sanitariusz nie czekał, aż pacjentka skończy. Muszę do nich zajrzeć pod koniec dnia, pomyślała Nicole. Do Elaine i Kathy. Obie potrzebują wsparcia.

Na szczęście popołudnie minęło spokojnie. Cała przychodnia wiedziała, że Elaine rodzi, i czekała na rezultat, ale szło to najwyraźniej powoli. Znieczulenie zewnątrzoponowe spełniło zadanie, normalizując ciśnienie, jednak miało niekorzystny wpływ na tempo rozwierania się szyjki. W dodatku Ellen rodziła po raz pierwszy, no i nie bez znaczenia pozostawał fakt, że była niepełnosprawna.

Jedyna z tego korzyść, że doktor Gilbert odbierze poród – powiedziała Daria Hogan o wpół do piątej, gdy wszyscy zaczęli się już zbierać do domu.

Doktor Turabian też by sobie świetnie poradził – odparła Ellen Glover.

Nie chodzi mi teraz o Elaine, tylko o doktora Gilberta – wyjaśniła Daria. – Wiem, że bardzo chciałby doprowadzić ją do końca. Tyle przecież zrobił, żeby ją namówić na dziecko, i tak długo dodawał im otuchy.

Naprawdę? – szepnęła Nicole, nie potrafiąc ukryć zainteresowania wszystkim, co się wiązało z Richardem. – Nie wiedziałam.

O, tak. I Paul, i Elaine byli z początku nastawieni bardzo sceptycznie do ciąży, ale doktor Gilbert przekonał ich, że to całkiem możliwe i że to tylko pogłębi więź między nimi.

Więź.

Jaka szkoda, że sam nie potrzebuje tego, co tak ceni u innych. Na myśl o tym Nicole przeszył ostry ból, powiedziała więc szybko:

Czy ktoś jeszcze wybiera się ze mną do Elaine?

Chętnie bym poszła – odparła Daria – ale muszę odebrać dzieciaki ze szkoły.

Ja też – dorzuciły chórem Ellen i Stephanie.

Po mnie o piątej przyjeżdża Brian – powiedziała Gretchen. – Nie zdążę.

Na pewno też Elaine nie życzyłaby sobie tłumów – wtrąciła Sarah Turner.

Na pewno – przytaknęła Daria. – Ale dobrze, że ty idziesz, Nicole. To chyba jeszcze długo potrwa.

Nicole zastała Elaine zupełnie odmienioną. Odprężona, patrzyła z Paulem na monitor, komentując wesoło zapis skurczów i czynności serca dziecka na monitorze.

Był to doprawdy poród dwudziestego pierwszego wieku. Cewnik do znieczulenia zewnątrzoponowego, dren do kroplówki, monitor... Ale Elaine z góry wiedziała, czego się ma spodziewać, i nie odczuwała z tego powodu frustracji.

Właściwie jest mi fantastycznie – zwierzyła się Nicole. – Paul i ja cały czas się śmiejemy. Zobacz, jaki kapitalny program. Nie mam żadnych bólów, a dziecko cierpliwie czeka na odpowiedni moment, żeby wyjść na świat. Zdaje się, że przedtem trochę histeryzowałam, ale teraz...

To wspaniale, Elaine.

A skoro to idzie tak powoli, może doktor Gilbert będzie jednak mógł odebrać poród. Miejmy tylko nadzieję, że to nie będzie nad ranem.

Miejmy nadzieję...

Jakie to straszne, że tak trudno jej mówić o nim, nawet w najbardziej niewinnym kontekście. I jak bardzo tęskniła za słodkim, tajemnym dreszczykiem, który jeszcze do poprzedniego weekendu przeszywał ją za każdym razem, gdy miała okazję o nim wspomnieć!

Posiedziała jeszcze chwilę, po czym poszła poszukać Kathy Solway. Jej pokój znalazła bez trudu, ale lokatorki w nim nie było. Nicole domyśliła się, że jest na oddziale intensywnej opieki noworodków, przy synku.

Miała rację. Kathy stała przy boksie z tęsknym i bezradnym wyrazem twarzy, patrząc, jak pielęgniarka wpisuje coś do karty chłopca.

Pierwsze dwie doby są krytyczne – zaczęła od razu. Najwyraźniej powtarzała to, co usłyszała od lekarzy. I dodała: – On jest jednym z największych i najzdrowszych dzieci na oddziale.

Rzeczywiście – potwierdziła Nicole.

Co prawda komuś, kto nie widział jeszcze wcześniaka, trudno byłoby w to uwierzyć. Andrew nadal miał czerwoną, cienką, niemal przezroczystą skórę, cieniutkie, nieokreślonej barwy włoski i typową dla tych dzieci żabią figurkę. Ale był ruchliwy i żwawy i dobrze oddychał, wspomagany tylko częściowo przez respirator.

Przyszłam zapytać, czy nie potrzebuje pani jakiejś pomocy – podjęła Nicole, lecz Kathy była wciąż zbyt przejęta, by móc się skupić na własnych potrzebach. Milczała, wpatrzona w synka; tymczasem w głowie Nicole zakiełkowała nowa myśl. Może Kathy zgodziłaby się ofiarować pokarm maleńkiej Teresie Powell?

Teresy należało szukać gdzie indziej. Oddział był podzielony na trzy części. Najmniejsze i najsłabsze dzieci znajdowały się na końcu, a te, które musiały po prostu troszkę podrosnąć, najbliżej wyjścia. Andrew Solway, kwalifikujący się do kategorii pośredniej, leżał w części środkowej i miał perspektywę szybkiego awansu do najzdrowszej grupy. Teresa, naturalnie, była w gorszej sytuacji.

Nicole przeprosiła na chwilę – choć Kathy ledwo to zauważyła – i poszła na koniec korytarza. Jennifer Powell siedziała na krześle obok boksu siostrzenicy, pochylając głowę nad podręcznikiem medycznym.

Dzień dobry, pani doktor. Nie miałyśmy jeszcze okazji się poznać...

Drobna, szczupła kobieta, o wyglądzie zbyt młodzieńczym jak na lekarkę, podniosła na nią wzrok i uśmiechnęła się wyczekująco.

Tak? Mam wrażenie, że już panią widziałam, ale...

Jestem pielęgniarką doktora Gilberta. Zostawiłam pani doktor wiadomość w motelu.

Ach, oczywiście! – Znużone oczy kobiety zabłysły. – Dzwoniłam do państwa późnym popołudniem w piątek, ale zgłaszała się tylko automatyczna sekretarka, a potem byłam tak zajęta... I tak jeszcze za wcześnie na żywienie przez sondę. A czy pani może kogoś znalazła?

Sama nie wiem – odparła szczerze Nicole. – Akurat teraz jest tu ktoś, z kim chciałabym panią poznać.

Poprowadziła doktor Powell do miejsca, gdzie wciąż jeszcze stała Kathy – prawdę mówiąc, powinna więcej leżeć – przedstawiła je sobie, a gdy zaczęły rozmawiać, wycofała się na dalszy plan.

Jennifer Powell, pochłonięta jedną myślą, nie krążyła zbyt długo wokół właściwego tematu.

Poszukuję osoby, która zgodziłaby się oddawać pokarm mojej siostrzenicy. To dlatego Nicole chciała, żebyśmy się poznały i żeby pani usłyszała historię mojej siostry. Przepraszam, wiem, że to pani w najmniejszym stopniu nie dotyczy, ale Teresa musi żyć! Rozumie mnie pani? Proszę, niech się pani zastanowi, czy mogłaby pani to dla niej zrobić!

Kathy dłuższą chwilę milczała.

Nie mam pojęcia – rzekła w końcu. – Chciałabym pani pomóc, ale to wszystko spadło na mnie tak nagle... Nie wiem, czy będę umiała ściągać pokarm.

Może chciałaby ją pani zobaczyć? – zaproponowała żarliwie Jennifer. – Jest taka maleńka. Pani chłopak wygląda przy niej jak piłkarz. Ale ona ma wolę życia! Gdybym mogła zaproponować jakieś... zadośćuczynienie finansowe...

Nie – odparła Kathy stanowczo.

Mówię poważnie.

Ja też. Przede wszystkim wątpię, żeby ktoś umiał wycenić wolnorynkową cenę mleka kobiecego.

Po raz pierwszy roześmiały się wszystkie trzy.

A wracając do Teresy – podjęła Kathy – chętnie ją poznam.

Nie trzeba było niczego więcej, by przekonać Kathy, żeby zdobyła się na tę ofiarę dla cudzego dziecka. Nicole wzięła na siebie załatwienie jej badań – wykluczających nieświadome nosicielstwo ewentualnych chorób – oraz naczyń i elektrycznej ściągaczki. Na koniec nalegała gorąco, by Kathy wróciła do pokoju i położyła się, ale ona nie chciała jeszcze opuścić synka.

Położę się, jak tylko Mike przyjdzie – obiecała.

Nicole podchwyciła spojrzenie pielęgniarki z oddziału. Nie martw się, już ja się tym zajmę, mówiło. Pożegnała się więc z Kathy i Jennifer Powell i wyszła.

W drodze powrotnej do przychodni uprzytomniła sobie z pewnym zdziwieniem, że już po szóstej. Faktem jest, że nie miała się specjalnie do czego śpieszyć. Czuła się kompletnie wyczerpana troską o Elaine, Kathy, a nawet o Jennifer, choć tak mało ją znała.

Zazwyczaj aż tak się nie angażuję, pomyślała. Co mnie teraz napadło?

Oczywiście wiedziała. To utrata Richarda i tego, co ich łączyło, podkopały jej emocjonalną równowagę, która zwykle pozwalała jej utrzymywać zdrowy dystans do spraw pacjentek, nawet tak bliskich sercu jak Elaine.

Westchnęła i otworzyła drzwi dla personelu w połowie drogi między windą a rejestracją. O tej porze w przychodni nie powinno już być nikogo. Nicole zapragnęła posiedzieć tu trochę sama: uporządkować biurko, przygotować karty pacjentek na następny dzień, wypić herbatę. Do domu jej nie ciągnęło.

W domu czeka upał, pustki w lodówce, chyba że wstąpi po drodze do supermarketu, i samotność, skoro Richard nie zadzwoni ani nie wpadnie. Barbara już planuje przyjazd, remont i przygotowanie domu do sprzedaży. Przez to wszystko Nicole zaczęła się czuć jak ktoś, kim była naprawdę: jak przelotny i już nie tak mile jak dawniej widziany gość.

Poszła do pomieszczenia, w którym pracownicy przychodni jadali posiłki, i zrobiła sobie herbatę. Potem z kubkiem w ręku skierowała się do swego pokoiku, żeby go trochę uporządkować. Na ścianie nad telefonem wciąż jeszcze wisiał stary grafik dyżurów. Pociągnąwszy łyk pozbawionej smaku herbaty, zerwała grafik, zmięła i wyrzuciła do kosza na śmieci. Odwróciła się i nagle aż drgnęła na widok wychodzącego ze swego gabinetu Richarda.

Gorąca herbata chlusnęła jej na dłoń. Piekący ból błyskawicznie dotarł do mózgu, a upuszczony kubek stuknął o podłogę. Jeśli Richard zauważył, że się oparzyła, nie zamierzał tracić czasu na współczucie. W jego głosie brzmiało znużenie i rozdrażnienie.

Na miłość boską, co ty tu jeszcze robisz? Chyba nie jesteś aż tak obciążona pracą, żebyś nie mogła jej wykonać w czasie, za który ci płacą?

Zabrzmiało to jak zarzut, kwestionowanie jej umiejętności organizacyjnych. Uklękła i niezdarnie próbowała zebrać rozlany płyn chusteczką do nosa. Jedna chusteczka na cały kubek herbaty, ale pomysł! Richard prychnął zirytowany, zawrócił do pokoju, chwycił papierowy ręcznik i w kilka chwil poradził sobie z kałużą.

Przyglądała mu się w milczeniu, nie zwracając uwagi na ból. Dopiero po długiej chwili zdołała odpowiedzieć na jego pytanie.

Ja... nie byłam tu przez cały czas. Właśnie wróciłam z położnictwa. Byłam u Elaine i u Kathy Solway.

Ach, robiłaś obchód? – rzucił sarkastycznie. Oczywiście doktor Turabian przekazał mu informacje o obu pacjentkach. – Nie wiedziałem, że to także należy do twoich obowiązków.

Jeśli nawet chciał tylko zażartować, to jego przyjazne intencje były tak głęboko ukryte, że trudno było je wyczuć. Nie cierpiała tego obcego tonu, tym bardziej że w ciągu ich kilkumiesięcznej znajomości była przekonana, że poznała wszystkie jego nastroje i pokochała je, zwłaszcza poczucie humoru.

To nie był obchód – próbowała się bronić, zupełnie pozbawiona swego zwykłego refleksu i pewności siebie. – Elaine jest mi bliska. A co do Kathy Solway, to też miała ciężki dzień. Ale mimo to zgodziła się karmić małą Powell. Czy to nie dobra nowina?

Świetna – odparł odruchowo. – A teraz, skoro herbatę i tak rozlałaś, może byś poszła do domu.

Było to równie bezlitosne jak uderzenie w twarz, i tak też Nicole się poczuła. Policzki ją paliły, ręka zaczęła piec i pulsować.

Musi znaleźć jakąś odpowiedź, coś inteligentnego i ciętego, coś, co go naprawdę zrani. Tylko że nic nie przychodziło jej do głowy. Zanim się pogodziła ze swą porażką, po prostu na niego patrzyła z dumnie podniesioną głową, co, niestety, uwidaczniało jej drżącą brodę, ceglaste wypieki i wilgotne oczy.

Już miała się odwrócić i wyjść, gdy on mruknął pod nosem coś nieparlamentarnego i szorstko przyciągnął ją do siebie.

O Boże, Nico! Jak ja cię nienawidzę!




Rozdział 10


Te słowa do niej nie dotarły. A jeśli nawet dotarły, od razu straciły znaczenie.

Chciał ją ukarać, to było jasne jak słońce. Trzymał ją w żelaznym uścisku, jego usta brutalnie wpijały się w jej wargi. Stała bez ruchu, starając się zebrać siły, by go odepchnąć; tymczasem jej ciało, od tylu dni pozbawione jego dotyku, zaczęło już reagować.

Nie wolno! Musi z nim walczyć. On nie może pomyśleć, że ona tego pragnie. Ale jak trudno się na to zdobyć! Jęknęła cicho, rozchyliła usta i to widocznie coś w nim odmieniło.

Przestał być brutalny. Nie ściskał jej, lecz tulił, a potem ujął jej twarz i pocałował oczy.

Płaczesz, Nico? Przeze mnie? To dobrze! – powiedział szorstko.

Tak, to cię cieszy, prawda? – Głos jej się łamał. – Lubisz wywoływać u innych uczucia, do których sam nie jesteś zdolny.

Ja nie jestem zdolny do uczuć? – Zaśmiał się złym śmiechem. – Nienawidzę cię, Nico, bezgranicznie. I bezgranicznie cię pożądam. To chyba świadczy o tym, że jednak coś czuję.

To nie tak! – odparła ostro. Narastający gniew podsycił jej siłę i odwagę. – Pożądanie to nie uczucie. – Boże przebacz, sama pożąda go w tej chwili aż do bólu. – To fizjologia. Więc nie mów mi o swoich „uczuciach", Richard. Ty nawet nie wiesz, co to znaczy!

Przyganiał kocioł garnkowi!

Nieprawda! Ja... – Urwała. Przecież nie może mu teraz powiedzieć, że go kocha. Wszystko tylko nie to. – Ja tobą gardzę.

Zgodnie z twoim tokiem rozumowania, to też nie jest uczucie – wytknął jej.

Nie jest? No to nie! A teraz puść mnie i raz na zawsze daj mi spokój. To ty chciałeś zerwać, to ty ustanawiałeś zasady, mówiłeś o zasadach, pilnowałeś ich przestrzegania. Więc, do cholery, sam się do nich stosuj!

Nie spodziewała się, że jej usłucha, a jednak zrobił to: opuścił ręce, dziwnie bezradnie zwiesił wzdłuż tułowia, po czym wyciągnął je znowu, ujął jej dłonie i podniósł na wysokość serca.

Masz rację – rzekł przez zaciśnięte zęby. – Przepraszam. Jestem zły i odgrywam się na tobie. Ale od tego ani mnie, ani tobie nie jest lżej, prawda?

Właśnie.

Jego szczerość rozbroiła ją zupełnie. Jak uczciwość może w tak dziwaczny sposób współistnieć z okrucieństwem?

W przyszłości postaram się panować nad sobą – dodał.

Byłabym wielce zobowiązana. – I dodała impulsywnie: – Na pewno ucieszy cię wiadomość, że nie będziesz się musiał długo starać. Jeszcze nikomu nie mówiłam, ale Barb wychodzi za mąż za mojego szefa z Sydney, doktora Hilla. Chce we wrześniu sprzedać dom i obie uznałyśmy, że najlepiej będzie, jeśli wrócę do domu i dawnej pracy, nie kończąc już tej wymiany. Możesz więc zacząć szukać sobie nowej pielęgniarki.

We wrześniu? – rzekł zaskoczony. – To dwa miesiące, a właściwie sześć tygodni.

Niedługo.

Niedługo – powtórzył jak echo. – Od jak dawna o tym wiesz? Czy wiedziałaś, kiedy... Czy Barb powiedziała ci o tym dziesięć dni temu?

Nie, dzwoniła w środę. Nie mówiłam o tym od razu, bo chciałam się zastanowić, czego właściwie chcę.

To znaczy, że rozważałaś inne możliwości?

Tak. Barb zgadza się, żebym została do końca, jeśli zechcę.

Ale nie chcesz...

Nie chcę – potwierdziła.

Miała tego absolutnie dość; rozmowa z nim przynosiła jej tylko cierpienie. Wysunęła dłonie z jego uścisku i skrzywiła się. Czerwona skóra piekła ją teraz niemiłosiernie. Richard spojrzał na jej rękę i po raz pierwszy zwrócił uwagę na oparzenie.

To od tej herbaty?

Tak.

No wiesz! Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Dlaczego to sprzątałaś? Trzeba było podstawić rękę pod zimną wodę i trzymać przynajmniej dziesięć minut.

Wiem – odparła. – Jestem pielęgniarką. To nic poważnego.

Ale boli. Zaprzepaściłaś okazję, żeby zastosować najskuteczniejszą metodę pierwszej pomocy.

Jeszcze raz ci mówię, że wiem o tym. Jak być może pamiętasz, nasza rozmowa miała wtedy taki przebieg, że nie czułam innego bólu.

Teraz jednak ręka naprawdę ją bolała. Prostując ją, mimowolnie znów się skrzywiła.

No to zrobimy to teraz – oświadczył i ignorując odruch protestu, ujął ją za łokieć i pociągnął do umywalki w laboratorium.

Zimna woda z kranu rzeczywiście przyniosła ulgę. Było jej dobrze, tym bardziej że Richard dotykał jej teraz bardzo delikatnie.

Paskudnie to wygląda – mruknął, ostrożnie rozdzielając jej palce. – Masz aktualne szczepienie przeciwtężcowe?

Tak. Doszczepiałam się tuż przed przyjazdem tutaj.

To dobrze, bo już ci się robią pęcherze, a one łatwo ulegają zakażeniu. Masz w domu jakąś maść przeciw oparzeniom?

Nie, nie mam.

Kup sobie po drodze silvaden. Nie, czekaj! Nie możesz prowadzić z taką ręką!

Nie wygłupiaj się. Oczywiście, że mogę prowadzić.

Jeszcze raz delikatnie zbadał jej rękę.

Nie. Masz oparzone przestrzenie międzypalcowe, a tam skóra jest niezwykle wrażliwa.

Ile to razy całował ją w te wrażliwe miejsca! Czuła, że Richard myśli teraz o tym samym, ale się do tego nie przyznaje.

Nie będziesz w stanie pewnie trzymać kierownicy, więc jak zapanujesz nad samochodem?

To zadzwonię po taksówkę. – Wzruszyła ramionami. – Żaden problem.

Z pewnością był to mniejszy problem niż jego bliskość, lekki ucisk jego ramienia, oddech...

Nie bądź idiotką, Nico. Odwiozę cię.

Doprawdy? Mógłbyś mi chyba zrobić tę uprzejmość, żeby ująć to w formie propozycji, a nie rozkazu.

W porządku – rzekł zniecierpliwiony. – Zatem proponuję, że odwiozę cię do domu, a po drodze kupimy ci silvaden.

Dalsze protesty nie mają chyba sensu. Chociaż...

Przecież masz dzisiaj dyżur, prawda?

Oczywiście, wezmę pager. Na razie nic się nie dzieje. I tak miałem pojechać do domu. To seminarium było dosyć męczące.

A co z Elaine?

Jeszcze wiele godzin minie, zanim coś się wydarzy. Dziś mogłem jedynie podłączyć jej oksytocynę. Słuchaj, dlaczego my właściwie o tym rozmawiamy?

Nie wiem. Neutralny temat?

Kiedy nie wiem, o czym mówić, wolę milczeć.

W porządku – zgodziła się, choć wcale nie było jej lekko. – Wobec tego milczmy.

Oboje wytrwali jakiś czas w tym postanowieniu. Bez słowa zamknęli przychodnię i poszli do samochodu. W tej ciszy nic nie zakłócało Nicole myśli o wszystkich chwilach, które spędzili razem w jego samochodzie. Przypomniała sobie pierwszy dzień, kiedy Richard przyszedł jej z pomocą podczas śnieżycy, potem wszystkie wspólne wyprawy do restauracji, do kina... I wreszcie ostatni raz, gdy osiem dni temu wracali z Hocking Hills i tak jak teraz zatrzymali się przy supermarkecie.

Tym razem to on wszedł do środka. Gdy wrócił, rzucił jej na kolana małą papierową torebkę.

Nie musisz nosić opatrunku. Wystarczy delikatnie zmywać i trzy, cztery razy dziennie smarować tą maścią. Ale gdyby ci to przeszkadzało w pracy, to oczywiście owiń rękę. Jutro sprawdzę, jak się goi.

Nie trzeba. Będę uważać. Nie jestem głupia.

Wiem, że nie – mruknął, podjeżdżając pod dom Barb.


Kto coś wie o Elaine? Nicole, ty nie? Cynthia? Gretchen? – pytała Daria, wchodząc następnego ranka do laboratorium. – O której urodziła się nasza Caitlin?

Jeszcze się nie urodziła – odparła Cynthia. – Byłam tam o siódmej rano i nic.

Och, biedactwo! – jęknęła Daria.

Caitlin?

Elaine! Chociaż ona pewnie po prostu spała, nie czuje przecież bólu.

Była już trochę podminowana, kiedy do niej zajrzałam – dodała Cynthia. – Teraz pewnie jest u niej doktor Gilbert.

Po kilku minutach Richard zjawił się w przychodni.

Na razie nie chce oksytocyny, a ja nie nalegam. Z dzieckiem nic się nie dzieje, marne cztery centymetry rozwarcia. Jeśli wkrótce coś się nie zmieni...

Wszyscy mieli zatroskane miny i wymieniali pełne niepokoju komentarze, lecz Richard widział i słyszał tylko Nicole. Zauważył, że mimo wczorajszych protestów założyła opatrunek. Byłoby rzeczą naturalną spytać, co się stało. Nie wiedział jednak, co Nicole powiedziała innym. Że oparzyła się przez niego? Sam tak uważał. A jeśli nie wspomniała nikomu o jego roli, to powinien udawać, że o niczym nie wie, i jednak spytać...

Niech to diabli! Nie cierpiał takich sytuacji! Pomyśleć, że w czasie trwania ich związku ta tajemniczość wydawała mu się rozkoszna. Czasem aż w nim wrzało na widok tej postaci w białym mundurku, który tak podkreślał jej figurę i wdzięk, jasną cerę i te wspaniałe, pełne ognia włosy. A teraz...

Będę u siebie, Nicole.

Tyle tylko zdołał powiedzieć i oddalił się, wiedząc doskonale, że za jego plecami część personelu wymienia znaczące spojrzenia. Zatrzasnął za sobą drzwi.

Cały dzień był jakiś męczący. Kathy Solway została wypisana ze szpitala zaraz po lunchu. Gdy tylko zjawiła się w domu, natychmiast zadzwoniła, płacząc, i koniecznie chciała rozmawiać z Richardem. Odebrał ten telefon w zaciszu gabinetu; czuł, że Kathy naprawdę go potrzebuje.

Nie wiem, co robić, panie doktorze – szlochała. – Szew mi spuchł i okropnie boli. – Jak to zwykle bywa przy przedwczesnych porodach, krocze miała nacięte nieco szerzej, niż gdyby rodziła w terminie. Robi się tak, by ułatwić drogę delikatnej główce wcześniaka. – Tak bardzo chciałam być z dzieckiem, ale wczoraj chyba przesadziłam. Dzisiaj ledwo chodzę. I pęcherz mi dokucza, i chyba za dużo krwawię. Próbuję ściągać pokarm, ale nic nie idzie...

Nie mógł jej teraz dać żadnej dobrej rady. Jedynym lekarstwem był w tym wypadku czas i odpoczynek. Przez chwilę żałował, że nie wymyślił jakiegoś powikłania poporodowego, które umożliwiłoby jej pozostanie dzień dłużej w szpitalu. Znał jednak z wcześniejszych doświadczeń jej towarzystwo ubezpieczeniowe i wiedział, że nie uniknąłby telefonu od podejrzliwego urzędasa, kwestionującego zasadność jego decyzji i szukającego powodu, by nie pokryć rachunku. Powiedział więc tylko:

Czy mąż mógłby panią przywieźć do nas? Rano wszystko wyglądało dobrze. Dostała pani w szpitalu ulotkę na temat karmienia piersią i pielęgnacji szwu?

Tak – padła jeszcze bardziej żałosna odpowiedź. – Ale jak można się tego nauczyć z paru kartek?

Wiem, to beznadziejne. Proszę po prostu przyjechać, kiedy pani będzie mogła. Nicole poświęci pani tyle czasu, ile pani będzie potrzebowała. Ona jest nie tylko pielęgniarką, ale i wykwalifikowaną położną, i bardzo dużo wie o karmieniu piersią. Obejrzymy też miejsce nacięcia, ale mam wrażenie, że pani ma rację. Chyba pani wczoraj troszkę przesadziła.

Jak mogłam nie przesadzić! – Szloch nie pozwolił jej mówić dalej. – Przepraszam, panie doktorze.

Odłożyła słuchawkę, sądząc po dźwięku, niezdarnie.

Richard westchnął i ukrył twarz w dłoniach, szybko jednak się wyprostował, bo odezwał się pager. Oczywiście, położnictwo. Gdy zadzwonił, usłyszał zwodniczo pogodny głos pielęgniarki Elaine:

Chyba powinien pan przyjść, panie doktorze. Czynność serca dziecka wyraźnie się zwalnia przy każdym skurczu.

Cholera! Już idę, Susie.

Z rozmachem otworzył drzwi i wypadł na korytarz, prawie zderzając się z Nicole, która właśnie wprowadzała pacjentkę do drugiego gabinetu. Zawołał tylko: „Elaine!", i chciał ją wyminąć.

Gotowa do porodu? – spytała. – Wspaniale, zaraz wszystkim ogłoszę.

Nie, nie gotowa. To znaczy, właściwie gotowa, ale do cesarskiego cięcia. Wystąpiły wahania tętna.

O, nie!

Przygryzła słodkie, pełne usta, które tak lubił całować. Cóż było mówić? Chciał odejść, gdy przypomniał sobie coś jeszcze.

Niedługo przyjedzie Kathy Solway. Zajmij się nią starannie. Ona tego bardzo potrzebuje.

Wyszedł, nie czekając na odpowiedź. Co za straszny dzień, pomyślała Nicole. Pozostało jej poinformować czekające pacjentki, że doktor Gilbert został wezwany do operacji i nie wiadomo, kiedy wróci.

Kathy Solway zjawiła się w przychodni, zanim dotarły tu jakiekolwiek wieści o Elaine. Męża natychmiast posłała do synka. Pod nieobecność Richarda Nicole sama obejrzała bolesny, spuchnięty szew po nacięciu.

Zakażenia nie ma – zawyrokowała. – Nie może pani teraz zrobić nic więcej, jak tylko leżeć w łóżku.

W końcu cóż innego robiłam przez ostatnie dziesięć tygodni, prawda?

Wiem, że to przykre, ale niech pani to zrobi dla małego. Wczoraj za długo pani chodziła. Rozumiem, że chciała pani być z nim, ale trzeba trochę się oszczędzać, póki pani sama nie będzie w lepszej formie. Proszę często myć to miejsce letnią wodą i pamiętać, że jeśli pani odpocznie i odpręży się, to będzie łatwiej ściągać mleko.

Nienawidzę tej ściągaczki!

Tym też trzeba było się zająć. Nicole cierpliwie tłumaczyła, jak ważna jest odpowiednia pozycja i wypoczynek. Potem delikatnie zbadała piersi Kathy.

Na razie mleko jeszcze nie zaczęło napływać. Najpierw pierś zaczyna produkować siarę, i tylko tego może się pani spodziewać. Pozna ją pani z łatwością, bo jest wyraźnie żółta.

Chwilami myślę, że musiałam być niespełna rozumu, obiecując doktor Powell mleko dla jej siostrzenicy. Skoro tyle wysiłku trzeba włożyć w wykarmienie jednego dziecka...

Niech pani nie traktuje niczego, co pani dziś czuje, zbyt zasadniczo – doradziła Nicole. – Trzeba to po prostu przetrwać. Jeśli nie będzie pani w stanie wykarmić dwojga dzieci, doktor Powell będzie musiała znaleźć inne rozwiązanie, i to wszystko. A teraz proszę sobie tu spokojnie posiedzieć i spróbować coś ściągnąć. Za chwilę do pani zajrzę i zobaczymy, jak poszło.

Nadal nic nie wiadomo o Elaine.

Te słowa powitały Nicole w laboratorium, dokąd się dyskretnie wycofała. Najwyraźniej w całej przychodni nie mówiono o niczym innym. Doktor Mason co chwila pojawiał się w drzwiach całkiem bez powodu, z pytającym wyrazem twarzy. Doktor Smith, który był nieobecny, już dwa razy dzwonił z telefonu komórkowego. Doktor Kramer wciąż próbowała liczyć godziny i minuty.

Powiedzmy, że zaczęli ją przygotowywać do cięcia, zanim Richard dotarł na miejsce. Potem znieczulenie, szycie... Już powinniśmy coś wiedzieć!

Była prawie trzecia po południu. Z gabinetu drugiego wyjrzała Kathy Solway. Uśmiechnięta i absurdalnie, ale i uroczo dumna, zaprezentowała warstewkę żółtawej cieczy na dnie dwóch naczynek. Rozpromieniła się jeszcze bardziej, gdy Nicole zaproponowała, że znajdzie jej wózek, by mogła pojechać do synka. Kryzys minął.

A co z Elaine? Przecież on musi w końcu zadzwonić! – szepnęła do siebie Nicole.

Richard nie zadzwonił, po prostu wszedł wejściem dla personelu i stanął w progu laboratorium. Nicole dostrzegła go pierwsza.

I co?

Cały personel zebrał się w oka mgnieniu. Wszyscy wlepili w Richarda wyczekujące spojrzenie.

Sprawiał wrażenie krańcowo zmęczonego, jakby ten dzień, a może tydzień, kompletnie pozbawił go sił.

Popełniłem straszny błąd – zaczął, a wszyscy wstrzymali oddech. Było jednak coś w jego minie, co obudziło w Nicole pewne podejrzenia. – Na szczęście teraz już wszystko w porządku.

Wielkie nieba, Richard, co się stało! – spytała bez tchu doktor Kramer. – Co z Elaine? Musiałeś ciąć? Czy dziecko jest na intensywnej terapii?

Tak, to było cesarskie cięcie – powiedział z poważną miną. – Trwało to trochę dłużej niż zwykle z powodu starych zrostów po wypadku. Skoro już otwierałem brzuch, uporządkowałem to i owo. Ale dziecka nie ma na intensywnej terapii. Mały jest zdrowy jak rydz i pewnie leży teraz w objęciach mamy.

Mały? – jęknęła Daria. – Przecież to miała być dziewczynka! Kupiłam już sukienkę!

Dopiero teraz Richard uśmiechnął się szeroko.

Powiedziałem przecież, że popełniłem straszliwy błąd. Wprawdzie kiedy robiłem usg dziesięć tygodni temu, dziecko nie było w idealnej pozycji, ale byłbym przysiągł, że to, co widziałem na monitorze, nie może należeć do faceta. Myliłem się! Na szczęście Paul i Elaine nie zainwestowali fortuny w różowe sukieneczki...

Będę musiała ją zwrócić... Mam nadzieję, że nie wyrzuciłam paragonu. Och, doktorze!

Kiedy Elaine nieco oprzytomnieje, spodziewam się pewnych kontrowersji z powodu imienia Paul mówił coś o ochrzczeniu małego łobuza na cześć dziadka po mieczu, który niestety miał na imię Cyrus.

W głośnym śmiechu zabrzmiało tyleż rozbawienia, co ulgi. Beth Kramer powiedziała złowieszczo:

Przeżyliśmy przez ciebie chwilę grozy, Richard!

Naprawdę myślisz, że gdyby stało się coś złego, powiedziałbym to w taki sposób?

Pewnie nie – przyznała. – Ale skoro wiedzieliśmy, że wzywano cię pilnie...

Mały miał zaburzenia tętna, a w płynie owodniowym znaleźliśmy ślady smółki, ale wszystko zostało odessane, zanim zdążył się zachłysnąć. Po pięciu minutach miał równo dziesięć punktów, co kiedyś można było przyznać także mnie: za trafne określanie płci na podstawie sonogramu.

Myślę, że nie zostaniesz za to pozwany do sądu, Richard – pocieszyła go doktor Kramer.

A teraz, Nicole, ile pacjentek na mnie czeka?

Równo dziesięć – powtórzyła jego słowa. – Przy czym dwie następne powinny się zjawić lada moment.

No to do roboty.

Zanim skończyli, było już po piątej. Z powodu obolałej ręki Nicole sprzątała dłużej niż zwykle, toteż dopiero zbierała się do domu, gdy Richard wyszedł z gabinetu, by pójść do szpitala na szybki, wieczorny obchód.

Spojrzeli sobie w oczy, starając się ocenić odległość do drzwi. Nicole była bliżej. On cofnął się o krok, by zwiększyć dystans, a ona nie mogła się powstrzymać, by nie rzucić mu złego spojrzenia.

Masz randkę? – spytała z niewinną złośliwością, gdy szli do windy.

Nie. A ty?

Ja tak. Z tym wspaniałym facetem, którego poznaliśmy w Mili Run. Ma mi pokazać swoją kolekcję wycieraczek samochodowych, a potem będę go karmić hot dogami i piwem, gdy on będzie zasypiał przed telewizorem.

Co za głupie gadanie. Ją samą bolało bardziej, niż mogłoby dotknąć jego.

Cieszę się, że znalazłaś pokrewną duszę – skomentował.

Żartowałam, Richard.

Ja też. – Wsiedli do windy. – Ale to nie było bardzo śmieszne, prawda?

Ani trochę. Do jutra.

Do jutra.

Na tym się rozstali. Po drodze do domu Nicole zatrzymała się w supermarkecie, aby uzupełnić zapasy, toteż gdy dotarła na miejsce, taszczyła ze sobą dwie ogromne torby. I wtedy usłyszała skrzypienie huśtawki na werandzie.

To był Richard. Huśtał się od niechcenia, ledwo się wychylając. Na jej widok wstał, a ona omal nie upuściła torby.

Nie śpieszyłaś się – zauważył.

Widzisz dlaczego.

Odstawiła zakupy, aby otworzyć drzwi. Po co przyszedł? Sięgnął po torby, aby jej pomóc, lecz zaoponowała:

Nie fatyguj się.

To żadna fatyga.

Stanęła w progu, by zagrodzić mu drogę, i odwróciła się do niego z mocnym postanowieniem, by tym razem okazać chociaż odrobinę dumy i charakteru.

Nie uważasz, że to nie ma sensu? Żebyś tu przyjeżdżał? Ja nie mam ci nic więcej do powiedzenia. Między nami skończone, przecież ustaliliśmy. Dziwię się, po co w ogóle traciłeś czas...

Ale nie dane jej było dokończyć. Zabrakło jej tchu, gdy chwycił ją za ramiona.

To nie jest koniec! Chciałbym, żebyśmy odtąd byli razem na moich warunkach, a nie twoich, ale wiem, że jeśli postawię ci ultimatum, uciekniesz, a właściwie odlecisz jumbo jetem na drugi koniec świata. Wobec tego przyjmuję twoje warunki.

Przez chwilę naprawdę ją przeraził tą demonstracją siły. Serce jej łomotało, oddychała płytko i szybko, ale strach już przemijał, ustępując miejsca tak bolesnemu pożądaniu, że zaczęła drżeć na całym ciele.

Najwyraźniej to wyczuł, bo oprócz złości na jego twarzy pojawił się wyraz triumfu.

Widzę, że fundament naszego związku jest nietknięty. Nadal tego ode mnie chcesz. Dziesięć dni temu uznałem, że nie mogę się z tym pogodzić, że wolę nie mieć nic niż niecałą połowę tego, czego naprawdę pragnę. Ale myliłem się. Przyjmij moją kapitulację, Nicole. Jeśli nie mogę mieć twojej miłości, jeśli nie masz jej w sobie – totalnej, wszechogarniającej, na całe życie – zadowolę się tym, co jest w tobie silne. Twoją namiętnością i zmysłowym żarem.

Pocałował ją tak gwałtownie, że znów zabrakło jej tchu, a sens jego słów ledwo do niej dotarł.

W końcu jednak go zrozumiała.

Miłość? – jęknęła oszołomiona. – Dlaczego teraz nagle mówisz o miłości?

Bo kocham cię i nie będę dłużej udawał, że tak nie jest. Nie przyjmuję twojej filozofii „nieangażowania się". Gardzę nią i nienawidzę za to, co zrobiła z nami. Powinienem był wykorzenić ją z naszego związku już na samym początku, zamiast się zgadzać na twoje zasady i czekać, aż sama zechcesz je odrzucić.

Moje zasady? – spytała zaskoczona. – Przecież to ty ciągle mówiłeś o zasadach, aż robiło się od tego niedobrze. To przecież ty... zerwałeś ze mną, nie chciałeś nawet rozmawiać, bo „zgodnie z zasadami" nie miałam prawa do słowa wyjaśnienia. A teraz... Jak śmiesz mówić, że mnie kochasz? Jakbyś od początku wszystko wiedział i tylko udawał...

Bo tak jest, Nico – odparł spokojnie. – Może nie tyle udawałem, co zachowywałem dyscyplinę. Ale dłużej już nie potrafię. Proszę – złożył dłonie, jakby trzymał w nich mały pakunek – oto moje serce. Weź je i zrób z nim, co chcesz. Należy do ciebie. Daję ci najczystszy diament i nie obchodzi mnie, jeśli w zamian nie możesz mi dać nic więcej niż piętnastokaratowy cyrkon. Biorę. Jesteś zadowolona?

Uśmiechnął się lekko, ale w głębi jego oczu czaił się smutek. Nagle zrozumiała, że tak naprawdę Richard nic nie wie. Nie wie, że jeśli jego miłość jest diamentem, to jej – całą kopalnią diamentów.

Pod powiekami zapiekły ją łzy, opuściła wzrok i poczuła ciepły uścisk jego ramion.

Nico? Co ci jest?

Musnął ustami jej włosy i pociągnął ją do domu. Torby z zakupami zostały na werandzie. Ukryła twarz na jego piersi, lecz gdy szukał jej warg, położyła mu stanowczo palec na ustach. Najpierw musiała mu coś wyznać.

Nie upiększając niczego ani nie pomagając sobie żarcikami, opowiedziała mu całą prawdę o Colinie.

Dlatego, chociaż już zaczęłam cię kochać, nie od razu to zrozumiałam, Richardzie – zakończyła.

A kiedy zrozumiałaś?

Dziesięć dni temu, kiedy przekonałam się, że nie jestem w ciąży i że w gruncie rzeczy bardzo chciałam dziecka.

Chciałaś? Byłaś wściekła!

Bo myślałam, że ty będziesz wściekły. Och, te straszne podejrzenia! Byłam przerażona, że stracę to, co nas łączy, choć wtedy jeszcze nie rozumiałam, że to miłość. Byłam pewna, że nie zechcesz mieć do czynienia ani ze mną, ani z dzieckiem. Przecież ciąża byłaby największym pogwałceniem zasad, prawda?

A ja miałem taką rozpaczliwą nadzieję, że jednak jesteś w ciąży i uzmysłowisz sobie, że czujesz do mnie to samo, co ja do ciebie.

Dlaczego ukrywałeś to wszystko?

Nie opowiadałaś mi o Colinie, ale nietrudno było się domyślić, że musiałaś się kiedyś sparzyć. Byłaś jak pełen temperamentu źrebak, który miał złego trenera. Widziałem w tobie obietnicę: żywotność i piękno. Pokochałem je niemal od pierwszej chwili, ale widziałem także, jak bardzo jesteś nieufna. Gdybym wtedy zaczaj mówić o małżeństwie...

Czyżbyś teraz mówił o małżeństwie?

Tylko spróbuj zaproponować coś innego, a zobaczysz!

No cóż, zawsze jeszcze jest...

Małżeństwo – przerwał twardo. – I dzieci, żebyś nie miała już wątpliwości. Proszę cię pokornie, żebyś jak najszybciej pomogła mi zetrzeć tę plamę na mojej opinii zawodowej, jaką jest brak dziecka.

Nigdy jakoś nie wyobrażałam sobie siebie w ciąży...

Nie?

Aż do tego dnia w Hocking Hill. A wtedy, kiedy nie ulegałam panice, wydawało mi się to...

Tak?

Słuszne i dobre, Richard, że złączyliśmy się, aby dać życie dziecku, i że będę je nosić przez dziewięć miesięcy. Tak, z radością wyjdę za ciebie i pomogę ci zetrzeć tę plamę, kochany.

Z rozkoszą smakowała to słowo i miała ochotę powtórzyć je ponownie, ale nie miała okazji, bo Richard zaczął ją całować. Wkrótce przestało im to wystarczać. Zapragnęli odkryć na nowo to, za czym tak bardzo tęsknili przez ostatnie dziesięć dni.

Jej łóżko nie było posłane. Na widok bałaganu, jaki w nim panował, Nicole jęknęła zawstydzona.

Widzę, że po ślubie będę musiał zatrzymać sprzątaczkę – mruknął Richard.

Czy przychodzi w weekendy?

Nie.

To dobrze. W takim razie zatrzymaj ją!

A dlaczego nie w weekendy?

Bo myślę, że często będziemy późno wstawać. Przepraszam za to łóżko.

Mnie się podoba. Nasuwa mi pewne pomysły...

Sądzę, że i bez niego jesteś dosyć pomysłowy.

Nie słyszałaś jeszcze nawet o połowie moich pomysłów.

Naprawdę? Na przykład?

Na przykład... Nie! Po co aż tyle gadać?

Więc zademonstrował jej, co miał na myśli, a że było to naprawdę wyczerpujące, oboje zasnęli. Po jakimś czasie Nicole przewróciła go na bok i szepnęła do ucha:

Przestań chrapać! Wstańmy i zjedzmy coś. Chcę zadzwonić do Barb i powiedzieć jej, że może sprzedawać dom, kiedy jej się żywnie podoba.

I powiedz temu swojemu doktorowi Hillowi, żeby sobie szukał pielęgniarki. Świetnie się składa, prawda?

Świetnie. Kiedy weźmiemy ślub?

Jeśli chcesz, sprawdzę grafik na przyszły tydzień.

A może damy moim rodzicom szansę, żeby zdążyli?

Dajmy im wybór. Może będą woleli poczekać i przyjechać na narodziny wnuka.

Może... – mruknęła, zastanawiając się, czy kolacja i telefon do Barb nie mogłyby jeszcze trochę poczekać.

Richardowi chyba przyszło do głowy to samo, bo nagle zrobił się dziwnie milczący i skupiony. Poczuła dreszcz rozkosznej satysfakcji na myśl, że każdy ruch jej ciała pochłania go bez reszty.

Czy mogę cię o coś spytać, Nico?

Oczywiście – odparła, pogrążona w miłym wyczekiwaniu.

Ja nie chrapię, prawda? Tylko tak się ze mną drażnisz?

Richard, chcesz powiedzieć, że właśnie o tym przed chwilą myślałeś? – spytała oburzona.

No, tak...

Tak rozwiały się jej fantazje na temat jego zmysłowego zauroczenia jej ciałem. Czy on chrapie, no coś podobnego! Należy mu się surowa kara. Bardzo surowa. Uśmiechnęła się słodko i powiedziała tonem dobrodusznej łaskawości:

Czy chrapiesz? Czy ja się z tobą drażnię? Cóż, obawiam się, kochanie, że tego nigdy nie będziesz wiedział na pewno.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
102 Darcy Lilian Jak się rodzi miłość
Jak się rodzi miłość
Dyskusje 211 facebook Prawo Ucisku w Polsce się rodzi polowanie na ludzi jak w totalitaryzmie
Toksyczna milosc I jak sie z niej wyzwolic Mellody Pia
Pia Mellody Toksyczna miłość i jak się z niej wyzwolić
03 White Tiffany Miłość i Uśmiech Prezent jak sie patrzy
Bóg się rodzi [bolero] orkiestra symfoniczna [partytura i głosy]
Bog sie rodzi [polonez] chor SSA i smyczki F dur [party
Jak sie poruszac po naszym kurs Nieznany
baciary jak się bawią ludzie
Jak Się Masz Kochanie, Teksty piosenek, TEKSTY
Jak się uczyć, Sprawy studentów,prace
Tekst koledy Bog sie rodzi
Niesmialosc jak sie jej pozbyc
Bóg się rodzi
Bóg się rodzi w naszym sercu., ⊰☼⊱ Święta ⊰☼⊱, ۞Boze Narodzenie ۞, ۞ Boze Narodzenie ۞, Jasełka
Jak sie ubrac na jesienny spacer, jesien-scenariusze,wiersze, zagadki
jak sie odprezyc 21 sposobow eioba
Jak się ustrzedz przed cholerą, czerwonką i tyfusem brzusznym

więcej podobnych podstron