03 White Tiffany Miłość i Uśmiech Prezent jak sie patrzy


TIFFANY WHITE

Prezent jak się patrzy

(The 6'1 Grinch)

PROLOG

Padał śnieg.

Znowu.

Claudia Claus wprost uwielbiała swojego mężulka. Mimo tylu wspólnie przeżytych lat wystarczyło, że połaskotał jej twarz swymi siwymi wąsiskami, a dreszcz przebiegał jej wzdłuż kręgosłupa - i nie był to, bynajmniej, zimny dreszcz!

Życie z mężem było pełne radości, Claudia czuła jednak, że tegoroczne święta Bożego Narodzenia musi spędzić inaczej. Wyjący grudniowy wiatr, zacinający śnieg i przygnębiające odizolowanie od świata, na które skazana była, mieszkając na biegunie północnym, działały jej na nerwy. Miała dosyć lodu, śniegu, wichur i przymrozków. Czuła się zaniedbywana przez Mikołaja, który w szaleńczym zapamiętaniu przygotowywał się do corocznego objazdu z prezentami. Wydawałoby się, że powinien to robić z zamkniętymi oczami. Ale gdzież tam! Za każdym razem był tak zdenerwowany i zatroskany, jakby pierwszy raz w życiu miał dosiąść reniferowego zaprzęgu.

A ona potrzebowała odrobiny szaleństwa; miała już pomysł, jak spędzić te święta. Zresztą Mikołaj, zajęty doglądaniem pracy krasnoludków, na pewno wcale by się nie przejął, gdyby zafundowała sobie mały wypad. Ostatniej nocy, gdy mruczała mu do ucha słodkie słówka, próbując zwabić go do sypialni, miał czelność zasugerować, że chyba nie jest w najlepszej formie!

Kręciła się bez celu po domu, zaglądając to tu, to tam. Wreszcie, przypomniawszy sobie złośliwą uwagę Mikołaja o jej figurze, przejrzała kasety i wybrała tę z nagranymi ćwiczeniami gimnastycznymi. Zaczęła uprawiać aerobik wraz z Claudią Schiffer, ale szybko się zniechęciła. Żadna ilość skłonów i podskoków nie mogła sprawić, by jej uda stały się tak smukłe i umięśnione, jak uda sławnej modelki. Może potrzebna jest do tego magia Davida Copperfielda?

Wyjęła kasetę z magnetowidu i sięgnęła po jeden z tych błyszczących magazynów kobiecych, które lubiła czasem poczytać. Usiadła w wygodnym fotelu w sypialni. Jej uwagę przykuł artykuł, którego autorka zachęcała kobiety, by zajęły się własną osobą: „Precz z rutyną! Bądź panią swojego życia!” To było to! Takiej właśnie zachęty potrzebowała, by uciec od mrozów i owianej chłodem nudy. I od świątecznych wypieków!

Spod olbrzymiego drewnianego łoża wyciągnęła zakurzoną walizkę. Szelmowski uśmieszek pojawił się na jej ustach, gdy pomyślała o podróży na południe. Co prawda, St. Louis nie leżało aż tak bardzo na południu, ale uznała, że to i lepiej - intuicja podpowiadała jej, że nie byłoby zbyt rozsądnie wrócić na biegun z opalenizną!

Postanowiła, że na znak pojednania przywiezie Mikołajowi jakiś zupełnie wyjątkowy prezent.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

16 grudnia

Każdego roku Ewa Winslow ubierała choinkę już w Święto Dziękczynienia. I również każdego roku, w walentynki, jej przyjaciółka, Sara Smith, zmuszała ją, by rozebrała drzewko. Ewa wiedziała, że, zdaniem Sary, jest zwariowana na punkcie świąt, ale nie podzielała tej opinii. Nie mogła uwierzyć, że ktoś mógłby mieć dość tak radosnych, czarodziejskich dni.

Sznury kolorowych świątecznych lampek, w połączeniu ze śniegiem prószącym na kopuły, przyczółki i gzymsy domów z przełomu wieku przy Wisteria Avenue, nadawały ulicy magiczny wygląd. Przynajmniej tak widziała to Ewa, jadąca samochodem do biura na ostatni przedświąteczny dyżur.

Nagle nacisnęła na hamulec i samochód zatrzymał się z piskiem opon. Przed wiktoriańskim domem, który wyglądał jak chatka z piernika, zauważyła tabliczkę. Obawiam się, że ktoś mnie ubiegł, pomyślała. Od dłuższego czasu miała na oku ten pusty dom. Próbowała wciągnąć go na listę nieruchomości swojej agencji, ale nie mogła ustalić, kto jest jego właścicielem. Zaciekawiona, któryż to z agentów okazał się od niej szybszy, Ewa wrzuciła wsteczny bieg i zjechała na bok jezdni. Zanim zaparkowała przed domem, koła wpadły w poślizg na oblodzonym kawałku drogi. Zamknęła oczy. Nie usłyszała jednak odgłosu zderzenia, więc rozwarła powieki i odetchnęła z ulgą. Zaparkowany na podjeździe przed domem czerwony sportowy samochód stał nietknięty.

Mrużąc oczy, odczytała napis na tabliczce, stojącej na długim podwórzu przed domem:

Pani Claudia

Przepowiednie

Okazyjne świąteczne ceny.

Hmm... to zaczynało być ciekawe.

Ewa nie mogła się powstrzymać, by nie sprawdzić, kto i od kogo wynajął posiadłość. Gdyby się okazało, że jest to tylko krótkoterminowy najem, może mogłaby przejąć dom zaraz po świętach. W żadnym wypadku nie zamierzała pracować podczas świąt. Nadchodzące dziesięć dni miała zaplanowane szczegółowo i dokładnie wypełnione zajęciami.

Bez przeszkód pokonała ścieżkę prowadzącą do domu. Weszła na werandę i nacisnęła guzik dzwonka. Spodziewała się zobaczyć w drzwiach postać ze złotymi obręczami w uszach i ozdobionym frędzlami szalu na ramionach. Zamiast tego ujrzała szykowną kobietę o siwych włosach, ubraną w czerwony sweter i zielone legginsy.

- Zapraszam do środka - powiedziała do Ewy, jak gdyby jej oczekiwała. - To ja jestem ową Claudią.

- Ewa Winslow - przedstawiła się, wyciągając rękę. Uśmiechnęła się na widok napisu na czerwonym swetrze pani Claudii: „Nic nie widziałeś, jeśli nie widziałeś St. Louis”. Rozpoznała w tym arcydziele rękę miejscowego artysty, który w taki sposób chciał zapewnić sobie sławę.

- Przychodzisz po przepowiednię? Okazyjna świąteczna cena. Tylko pięćdziesiąt dolarów...

- Och! - Ewa zerknęła na swój ulubiony zegarek z choinką na cyferblacie. - Nie mam zbyt wiele czasu, zaraz muszę jechać do biura.

- W takim razie może to być miniprzepowiednia, za... powiedzmy, dwadzieścia pięć dolarów. Odpowiem tylko na najważniejsze pytania.

- Najważniejsze pytania? - zdziwiła się Ewa. Pani Claudia roześmiała się.

- No wiesz, na przykład, co Mikołaj podaruje ci na Gwiazdkę, jeśli byłaś grzeczna. A ty, rzecz jasna, zawsze byłaś grzeczna.

Pani Claudia rzeczywiście się nie myliła. Osierocona w wieku siedmiu lat, Ewa poznała wiele sierocińców. Jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a ponieważ dziewczynka nie została adoptowana, dorastała pod opieką rodzin zastępczych. Ciągle starała się być grzeczna i zadowolić wszystkich. Nie zaskarbiła sobie tym niczyjej miłości, jednak łatwiej jej było przetrwać. Opieka rodzin zastępczych miała charakter tymczasowy; Ewa co kilka lat przenosiła się od jednej rodziny do drugiej. Nie pozwolono, by przywiązała się do którejś z nich.

Bezustannie wyrywana z miejsc, do których zdążyła się przyzwyczaić, czuła się osamotniona i nade wszystko pragnęła mieć własny dom. Może dlatego wybrała zawód agentki handlu nieruchomościami. Mogła wyszukiwać najlepsze domy dla swoich klientów, a każdy trafny wybór sprawiał jej wiele radości. Myśląc o tym, uśmiechnęła się do siebie.

Domy fascynowały ją już od dzieciństwa. Traktowała je jak żywe istoty. Za każdym razem, gdy opuszczała jakiś dom, mówiła mu: „do widzenia”.

Rozejrzała się po przedpokoju, do którego została wprowadzona. Było w tym wnętrzu coś, co przemawiało jej do wyobraźni. Ewa uznała, że skoro pani Claudia chce jej powróżyć, niegrzecznie byłoby odmówić, zwłaszcza że zdarzała się oto świetna okazja, by dokładnie przyjrzeć się tej „chatce z piernika”. Może nawet uda jej się dowiedzieć, kto jest jej właścicielem.

- Sądzę, że skrócona wróżba mnie zadowoli - zgodziła się Ewa.

Pani Claudia skinęła głową i wzięła od Ewy jej czerwony płaszcz. Powiesiła go na mosiężnym wieszaku i wprowadziła gościa do saloniku. W centrum pokoju pyszniła się olbrzymia choinka, obwieszona bombkami, lampkami i rozmaitymi ozdobami w wiktoriańskim stylu.

Może pani Claudia odziedziczyła dom? W tym miejscu czuła się dobrze. I dom, i ona wydawali się tacy przyjaźni i gościnni, myślała Ewa, siadając w jednym z obitych aksamitem zielonych foteli z wysokim oparciem. Blask ognia z kominka oświetlił jej twarz.

- Zatem, co chciałabyś wiedzieć? - spytała pani Claudia, usadowiwszy się w fotelu po przeciwnej stronie.

- Kto jest właścicielem tego domu - odpowiedziała szybko Ewa.

Pani Claudia roześmiała się.

- No tak, w końcu zajmujesz się sprzedażą nieruchomości. Ja nie jestem właścicielką tego domu. Wynajęłam go tylko na czas świąt. Anons o wynajmie znalazłam w gazecie. Zanim wyjdziesz, poszukam tego ogłoszenia. O ile wiem, ktoś, kto odziedziczył tę posiadłość, ma zamiar osiedlić się tu po świętach.

Jak na początek, nie była to rewelacyjna przepowiednia. Ewa wyraźnie posmutniała. Zdążyła już pokochać ten dom i byłaby zachwycona, mogąc pokazywać go klientom. No cóż, widocznie nie było jej to pisane.

- Z pewnością chciałabyś wiedzieć coś jeszcze... - zachęcała pani Claudia.

- Oczywiście. - Ewa rozchmurzyła się nieco. - Co dostanę na Gwiazdkę od Świętego Mikołaja?

- W tym roku Mikołaj ma dla ciebie naprawdę duży prezent.

- Jak duży?

- Metr osiemdziesiąt pięć.

- Co takiego?!

- I nie będzie to wielkie pudło przewiązane wstążką. W tym roku Mikołaj przyniesie ci kawalera - odpowiedziała pani Claudia, najwyraźniej zadowolona z tego, co podpowiada jej intuicja.

- Chwileczkę. Czy dobrze zrozumiałam? - zapytała Ewa, śmiejąc się nerwowo. - Mówi mi pani, że w świąteczny poranek znajdę pod choinką faceta?

- Tak. Czy chciałabyś wiedzieć coś jeszcze?

- Ale... ale w liście do Mikołaja nie prosiłam o mężczyznę. Chciałam dostać piekarnik do chleba... wie pani, jedno z tych wspaniałych urządzeń... - szczerze wyznała Ewa i poczuła, że musi wyjaśnić, dlaczego złożyła właśnie takie zamówienie. - Parę tygodni temu skosztowałam chleba upieczonego w takim właśnie piekarniku. Ten chleb pachniał i smakował wprost wspaniale!

- Tak jak mężczyzna... - Pani Claudia z błyskiem w oczach obstawała przy swoim.

Ewa poczuła, że się czerwieni. Wiedziała, że wróżka to zauważyła. Blada cera zawsze była jej zmartwieniem. Kiedy na policzkach Ewy pojawiały się rumieńce, dziewczyna płonęła jak świąteczna choinka.

- Czy pani jest tego pewna? Bo ja nie jestem przekonana, czy chcę... to znaczy, czy jestem gotowa na...

- Miłość? - przerwała jej pani Claudia. - Czy ktokolwiek może nie być gotowy na miłość? - spytała.

- Nie o to chodzi. Chciałabym się zakochać, ale we właściwym mężczyźnie.

- A dotychczas nie miałaś do nich szczęścia? - zgadła wróżka.

- Zwykle mnie rozczarowywali.

- Ten będzie inny.

- Też to sobie powtarzam za każdym razem. No cóż, dobrze, że przynajmniej przez parę dni będę miała spokój, zanim on pojawi się pierwszego dnia świąt, by narobić zamieszania w moim życiu.

- Wiesz co, Ewo, nadmiar spokoju może zmęczyć.

- Tak jak mężczyzna - mruknęła Ewa pod nosem kilka godzin później, gdy jej dyżur w biurze agencji dobiegał końca. Wkrótce będzie wolna i zacznie się upajać świąteczną atmosferą, którą tak uwielbiała. Dzięki Bogu, o tej porze roku ruch w interesie malał.

Spojrzała na zegarek. Jeszcze tylko parę minut i będzie mogła wyjść. Sięgnęła po torebkę i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Właśnie wtedy zadzwonił telefon.

- Agencja handlu nieruchomościami Premierę Homes, słucham - powiedziała do słuchawki, a pod nosem mruknęła: - spadaj!

- Potrzebuję pomocy agenta... - odezwał się głos w słuchawce.

- Zechce pan łaskawie poczekać. - Ewa przerwała klientowi w pół zdania, nim zaczął wyłuszczać, o co mu chodzi. Przez okno zobaczyła, że na parking wjeżdża właśnie jej zmienniczka, Sandy Martin. - Zaraz poproszę sekretarkę, żeby ustaliła z panem termin spotkania... - dodała i pomyślała, że gdyby przetrzymała faceta przez chwilę, to sprawę musiałaby poprowadzić Sandy.

- Pani mnie nie zrozumiała. Potrzebuję agenta natychmiast! Znalazłem dom, który chcę obejrzeć jeszcze dziś!

- Ale...

- Właśnie przeniosłem się tu z innego miasta i przed świętami muszę znaleźć dom. - Niski głos brzmiał stanowczo i z pewnością nie należał do osoby, którą można łatwo spławić.

Ewa czuła, jak jej plany biorą w łeb. Zaczęła się poddawać. Sprawa w końcu była istotna. To zrozumiałe, że każdy chciałby zadbać o to, by jego rodzina spędzała święta we własnym domu. Żaden prawdziwy mężczyzna nie dopuściłby do tego, żeby bożonarodzeniowe śniadanie jeść w motelu. Zresztą ten facet ułatwiał jej podjęcie decyzji.

- Proszę posłuchać, pójdę pani na rękę - mówił, spuszczając nieco z tonu. - Kupuję ten dom w ciemno. I płacę gotówką!

Klient z gotówką był marzeniem każdego agenta, a klient kupujący w ciemno to było po prostu coś wspaniałego. Tylko głupiec przepuściłby podobną okazję. A kobieta, której stary samochód zbyt często trafiał do warsztatu samochodowego, musiałaby być kompletnie szalona, rezygnując z takiego klienta. Ewie przemknęła przez głowę myśl o kupnie nowego samochodu - niekoniecznie na raty - i... dziewczyna połknęła haczyk.

- Gdzie jest ten dom, który chciałby pan zobaczyć? Czy może mi pan podać adres?

- Tak, oczywiście - odparł rozmówca. - Zanotowałem go, kiedy tylko zobaczyłem, że posesja jest wystawiona na sprzedaż.

Mężczyzna podyktował Ewie adres, a ona wklepała go do komputera, by sprawdzić w wykazie sieci MLS dane na temat domu. Dość szybko je znalazła. Dom kosztował trzysta tysięcy dolarów, a to znaczyło, że ona, jako pośredniczka - jeśliby zawarła umowę - otrzyma dziewięć tysięcy!

- O której godzinie byłby pan skłonny obejrzeć dom? - zapytała Ewa, siląc się na obojętność.

- Tak szybko, jak to możliwe. Chcę kupić dom przed świętami - powtórzył mężczyzna.

- W porządku. Zadzwonię teraz do pełnomocnika właścicieli i spróbuję ustalić termin załatwienia wszystkich formalności. Nie będzie to łatwe w okresie przedświątecznym, więc proszę nie robić sobie zbyt dużych nadziei. Proszę podać mi swój telefon, a ja zadzwonię do pana, kiedy uzyskam konkretne dane.

Mężczyzna podał Ewie nazwę hotelu, w którym się zatrzymał.

- Jak panu na imię? - spytała.

- Adam.

- Powiedział pan: „Adam”?

- Czy widzi pani w tym coś złego? - zapytał z wyczuwalną irytacją w głosie.

- Nie, skądże. Tyle tylko, że zbliża się Wigilia... Pan ma na imię Adam, a ja Ewa. Ewa Winslow.

- Będę czekał na pani telefon, pani Winslow - odpowiedział chłodnym tonem Poczuła się głupio, że tak się wyrwała z tym „Adamem i Ewą”, i odłożyła słuchawkę O rany, w końcu żeby sprzedać dom, nie musi od razu polubić jego przyszłego właściciela. I, rzecz jasna, on też nie musi darzyć jej sympatią. Dlaczego więc miało dla niej znaczenie to, jakie wrażenie na nim wywarła?

- Niezły początek świąt! - pomyślała Ewa, kiedy wieczorem, w warsztacie Leo, czekała na zamontowanie nowego tłumika w samochodzie. Stary tłumik odpadł na środku drogi, i to w godzinach szczytu. Dojechała więc do mechanika, robiąc więcej hałasu niż pociąg towarowy.

Sandy przesłała Ewie na pager informację, że pan Adam Hawksley był w biurze agencji i natychmiast chciał się widzieć z panią Winslow. Był z lekka zdenerwowany, że jej nie zastał, i domagał się wyjaśnień, dlaczego nie zadzwoniła do niego. Przecież miał obejrzeć dom, który musi kupić natychmiast.

- Czy pani Winslow jest osobą tak niekompetentną na co dzień, czy tylko ód święta?! - dopytywał się złośliwie.

Utyskiwania Hawksleya bez wątpienia dotarły do szefa, pomyślała Ewa i obiecała sobie, że jutro musi to wyjaśnić i przekonać pryncypała, że właśnie w interesie pana Hawksleya spędziła całe popołudnie, oglądając domy wystawione na sprzedaż. Chciała mieć coś w zanadrzu do pokazania, w razie gdyby nie zdołała odszukać pełnomocnika właścicieli upatrzonej przez niego posesji. Nie jej wina, że poszukiwania spełzły na niczym. No, a później ten cholerny tłumik...

Czekając na naprawę samochodu, przemierzała warsztat tam i z powrotem. Czuła się całkowicie unieruchomiona. Dobrze, że nie było żadnych nowych zgłoszeń z biura agencji.

Spojrzała na swój telefon komórkowy, leżący na ladzie obok torebki. Mam nadzieję, że działa, pomyślała.

Naprawdę chciała doprowadzić do spotkania ze swoim klientem, ale w tej sytuacji zmuszona była odłożyć załatwienie sprawy do rana.

Znów zerknęła na zegarek. Wiedziała, że jej chrześnica, czteroletnia Elena, jest bardzo niecierpliwa. A przecież miały dziś, razem z Sarą, matką Eleny, najlepszą przyjaciółką Ewy, rozpocząć świąteczny maraton pieczenia ciasteczek. Sara na pewno zabrała się do roboty, nie czekając na nią.

Ewa przypomniała sobie, że Sara prosiła ją o kupienie białej czekolady. Trzeba będzie więc po nią pojechać do sklepu, co jeszcze bardziej opóźni przyjazd. Zadzwoniłaby do Sary, gdyby nie to, że czekała na telefon od pełnomocnika.

- Odezwij się, do diabła! - mruczała, wlepiając wzrok w milczący aparat. Z uśmiechem wręczyła Mattowi, który od niedawna pracował w warsztacie, czek za naprawę zdezelowanego tłumika.

- Proszę podziękować Leo, że zgodził się mnie przyjąć poza kolejnością.

- Wuj Leo uprzedzał, żeby zająć się panią natychmiast, gdyby miała pani jakiekolwiek kłopoty - powiedział Matt.

Ewa roześmiała się.

- Zapewne dlatego, że płacąc za ciągłe naprawy mojego starego gruchota, finansuję wujowi wakacyjne rejsy.

- Myślę, że urzekł wuja pani piękny uśmiech - odpowiedział Matt z przekonaniem.

Ewa zaczerwieniła się. Na szczęście Matt właśnie odwrócił się do kasy, więc nie zauważył zmieszania dziewczyny.

W tym momencie do warsztatu weszła odświętnie ubrana kobieta, szukając kogoś, kto wymieniłby jej koło. Strój nieznajomej przypomniał Ewie o pani Claudii i obiecanym przez nią prezencie gwiazdkowym. Matt, siostrzeniec Leo, był całkiem niezły i... dość wysoki.

- Ile ma pan wzrostu? - Tym pytaniem zaskoczyła zarówno siebie, jak i młodego mechanika, który odwrócił się, by wręczyć jej rachunek.

- Ile mam wzrostu? - powtórzył jej pytanie. - Około metra osiemdziesięciu.

A więc Matt odpadał. Nie było raczej szans, by do świąt urósł aż o pięć centymetrów. Ewa uśmiechnęła się do siebie. Otrzymanie w prezencie wysokiego, przystojnego bruneta też pozostawało raczej w sferze marzeń. Ale pomarzyć zawsze można, czyż nie?

Wracając z warsztatu, włączyła kasetę. Kojące tony kolędy wypełniły samochód. Właśnie wtedy odezwał się milczący do tej pory telefon komórkowy.

- Halo - powiedziała Ewa.

- Gdzie ty się podziewasz? Przecież od dawna powinnaś być u mnie! - wrzeszczała do słuchawki zirytowana Sara.

- A ty powinnaś być pełnomocnikiem, na którego telefon czekam. Co słychać, Saro?

- Elena nalega, żebym przestała piec ciasteczka, a zamiast tego zaplotła jej francuski warkocz, taki jak ma ciocia Ewa. Pamiętałaś o białej czekoladzie?

- Tak. Powiedz Elenie, żeby poszukała gumki do warkocza. I ma być grzeczna, dopóki się nie pojawię.

- A kiedy się pojawisz?

- Dzisiaj. To ci obiecuję.

- Ewo!

- No już dobrze. Daj mi piętnaście minut. No, chyba że na horyzoncie pojawi się metr osiemdziesiąt pięć.

- Co?

- Opowiem ci, kiedy przyjadę.

- W porządku, tylko się pospiesz! Nie, Eleno, nie wolno karmić psa czekoladą!

Gdy Ewa wreszcie dotarła do mieszkania przyjaciółki, drzwi otworzyła jej Elena. Jak na czteroletnie dziecko, miała wyjątkowo twórcze wyczucie własnego stylu. W dodatku przechodziła etap żywego zainteresowania sztuką makijażu i układania włosów. Teraz ubrana była w dżinsową wizytową sukienkę i pionierki. Na ramionach miała plecaczek w kształcie brązowego pluszowego misia.

- Spóźniłaś się - oznajmiła z wyrzutem.

- Dokąd się wybierasz? - zapytała Ewa. Z kuchni wyjrzała Sara. Nos miała przyprószony mąką. Włosy związała w niedbały kucyk.

- Donikąd się nie wybiera - powiedziała Sara. - Po prostu nie chce zdjąć plecaczka. Nawet z nim śpi.

- Powinnaś zapisać ją do skautów. Nadaje się. Zawsze i na wszystko jest przygotowana, prawda?

- Jasne. Masz czekoladę?

- Mam - odparła Ewa. - Mam też nowy tłumik, z powodu którego się spóźniłam. Zawsze, kiedy uzbieram trochę grosza na operację plastyczną, muszę wydać wszystko na reperację samochodu.

- Co to jest operacja plastyczna, mamo? - zapytała Elena.

- Ciocia Ewa chce mieć większy biust - odpowiedziała Sara. Adoptując dziewczynkę, obiecała sobie, że nie będzie przed nią niczego ukrywać.

- To ja też chcę - oznajmiła Elena. Sara potrząsnęła głową.

- Wiesz, Ewo, kiedy Elena skończy trzynaście lat, powinna zamieszkać z tobą.

- Świetnie, będę miała od kogo pożyczać ciuchy - odparła Ewa, z trudem utrzymując powagę.

- Nie wiem już, która z was gorzej wpływa na drugą! - Sara wzięła od przyjaciółki czekoladę i ruchem głowy zaprosiła Ewę do kuchni.

- Możesz rozpuścić czekoladę z masłem i oblać nią ciasteczka, kiedy się upieką - zaproponowała.

- A mój francuski warkocz? - zawołała Elena, wydymając pomalowane na różowo usta. Nie ulegało wątpliwości, że myszkowała w kosmetyczce mamy.

- Zaraz wracam... - obiecała Ewa, gdyż Elena już ciągnęła ją za rękę do sypialni. - Nastawiam stoper! - krzyknęła za nimi Sara.

- Dobrze, nastawiaj! - Ewa pomachała dłonią.

- Zaśpiewać ci kolędę, której nauczyliśmy się dziś w przedszkolu? - spytała Elena. Wspięła się na wiklinowe krzesło, stojące przed toaletką Sary, i nie czekając na odpowiedź Ewy, odśpiewała „Święty Mikołaj przyjeżdża do miasta”. Zanim mała skończyła swoje trele, Ewa zdążyła zapleść warkocz i ścisnąć go różową gumką.

- A teraz pomożemy twojej mamie piec ciasteczka.

- Dobrze - zgodziła się Elena, pędząc do kuchni. - Mama obiecała, że będę mogła je polukrować.

Ewa poczuła miły zapach, dolatujący z piekarnika. Patrzyła, jak Sara ręką fachowca rozwałkowuje dwudziestocentymetrowy placek ciasta.

- Eleno, podaj mi wykrawacz do ciastek. Ten w kształcie aniołka - wyjaśniła Sara, po czym pokazała córce, jak go użyć. Elena zajęła się wycinaniem aniołków z miękkiego żółtego ciasta, tymczasem Ewa zaczęła wypytywać przyjaciółkę o jej sprawy sercowe.

- No i co, dostaniesz na Gwiazdkę pierścionek zaręczynowy?

- Jeśli sama go sobie kupię - bez entuzjazmu odpowiedziała Sara.

- Co się stało?

- Nie wyszło. Był wspaniały dla Eleny, ale...

- Ale ty nie potrzebujesz faceta dla córki, tylko dla siebie! Z pewnością nie powinnaś wychodzić za mąż jedynie dla dobra małej.

- Uważasz, że źle robię?

- Nie, sądzę, że jeśli jesteś szczęśliwa bez męskiej obstawy, to i Elena jest szczęśliwa. Adoptowałaś ją, bo chciałaś kogoś kochać. Kiedyś spotkasz mężczyznę, którego obie pokochacie, a wtedy nie będziesz się wahać. Nie rób niczego na siłę! Zresztą jeśli nie spodoba mi się facet, którego mam znaleźć pod choinką, podeślę go tobie.

- Jaki facet? O czym ty mówisz? - spytała Sara, układając ciasteczka na blasze.

Sara od czasu adoptowania dziecka utrzymywała się ze sprzedaży domowych wypieków. Najczęściej dostarczała je na różne przyjęcia. Zapewniało jej to niezły zarobek i pozwalało poświęcać więcej czasu córeczce. Myślała nawet, by rozwinąć interes, kiedy mała pójdzie do szkoły. Już teraz, podczas bezsennych nocy, planowała swoją przyszłość i szukała nowych wyzwań.

- Pani Claudia powiedziała mi, a właściwie obiecała, że na Gwiazdkę dostanę kawalera...

- Jaka pani Claudia?

- Wróżka. Wynajęła ten wiktoriański domek, o którym ci opowiadałam. Za niewielką opłatą wróży. Może powinnaś spróbować? - zaproponowała Ewa.

- Raczej dam sobie spokój. Wiem, co mnie czeka w najbliższych dniach. Przyjęcia! Od dziś do sylwestra mam zamówienia na każdy wieczór.

- Taki jest los pracusiów.

- Nie żartuj sobie ze mnie - ostrzegła ją Sara, uśmiechając się. Włożyła ciasteczka do piekarnika.

- Zamierzam upiec piernikową chatkę - wyznała Ewa. - To podobno łatwizna.

- Piernikowa chatka! Och, ciociu, czy mogę ci pomagać? - spytała Elena, podskakując.

- Jasne, że możesz, słonko. W końcu zbliżają się święta! Choć nie mam czasu, bo jeszcze została mi sprawa Adama.

- Kim jest Adam? - zaciekawiła się Sara.

- Klientem. Do świąt muszę znaleźć mu dom. Upatrzył sobie jeden, ale mam nadzieję, że spodoba mu się ten, który pokażę mu jutro. Wyobraź sobie, płaci gotówką, z góry! - zacierała ręce Ewa. - Te święta zapowiadają się naprawdę cudownie! Czuję, że mam szansę na kupno nowego samochodu!

- Czy będę mogła posiedzieć z wami w nocy, kiedy już upieczemy piernikową chatkę, ciociu? - szczebiotała Elena, podskakując.

- Oczywiście, sroczko. Namówimy twoją mamę, żeby zrobiła sobie przerwę w pracy. Wypożyczymy „Małą księżniczkę”, weźmiemy kąpiel z pianką, pomalujemy sobie paznokcie na wiśniowo, a potem będziemy jeść ciasteczka w łóżku.

- Zróbmy to już teraz! - Elena przestała skakać i zarzuciła Ewie ramiona na szyję.

- Nie, najpierw musimy upiec te ciasteczka, które później będziemy jeść w łóżku. Chyba pamiętasz, że obiecałaś je polukrować - powiedziała Ewa, patrząc z czułością na Elenę. Dziewczynka kiwnęła głową.

Ewa przesunęła dłonią po jedwabistych włosach małej. Zastanawiała się, czy sama kiedyś będzie miała córkę. Najpierw jednak musiałabym wyjść za mąż, pomyślała. Nie była tak odważna jak Sara, która zdecydowała się wychowywać dziecko samotnie. Dobrze wiedziała, czym jest dzieciństwo bez rodziców; nie miałaby serca pozbawić swojego dziecka tego, czego jej samej tak bardzo kiedyś brakowało. Tymczasem jednak nie mogła jakoś zrealizować marzenia o założeniu rodziny. Faceci, z którymi się umawiała, mieli awersję do poważniejszych związków. Zaczynała już nawet myśleć, że mężczyźni zainteresowani życiem rodzinnym wyginęli jak dinozaury.

Adam Hawksley siedział w pokoju hotelowym i gapił się na milczący telefon.

Z samego rana pojechał do Premierę Homes, by zostawić wiadomość dla pani Winslow. Tę samą wiadomość, którą sekretarka najwyraźniej zapomniała jej przekazać poprzedniego dnia. Chciał wreszcie kupić dom. Natychmiast.

Co prawda wziął urlop do pierwszego stycznia, żeby załatwić tę sprawę, ale skoro znalazł dom, o jakim marzył, za nic w świecie nie chciał pozostać w Stanach na czas Bożego Narodzenia. Swój stosunek do tych świąt, obchodzonych w amerykańskim stylu, określał jednym słowem: głupota!

Zdjął garnitur i starannie powiesił go w szafie. Wszystkie garnitury leżały na nim idealnie: po pierwsze dlatego, że szyte były na miarę, po drugie: Adam, regularnie ćwicząc, dorobił się fantastycznej sylwetki. Będę musiał poszukać tutaj jakiejś siłowni, pomyślał. Chciał być w dobrej formie, kiedy w nowym roku zacznie pracę.

Nie był typem mężczyzny, który zagłębiałby się w czeluście własnej duszy. Wolał omijać te mroczne obszary. Zamiast tego koncentrował się na robieniu kariery, która dawała mu pewność siebie i szansę ucieczki od niepożądanych rozważań.

Skoro już mowa o ucieczkach, należało pamiętać, że podczas ubiegłorocznych świąt nie udało mu się uciec od Marcy, jego nadopiekuńczej narzeczonej. I miało to wyjątkowo przykre skutki.

Ucieczka! Na to właśnie miał ochotę w tej chwili, ale najpierw musi kupić dom. Wziął do ręki leżącego na nocnym stoliku pilota i włączył telewizor. Zdaje się, że ta Ewa Winslow też nie przepada za świętami. To pocieszające, pomyślał, wyciągając się nago na ogromnym łóżku. Zagorzała miłośniczka świąt była ostatnią osobą, z jaką chciałby mieć do czynienia.

W tym samym czasie na biegunie północnym...

- Irytuje mnie ta kartka, którą zostawiła Claudia. Niczego z niej nie rozumiem - mruczał pod nosem Mikołaj. - Nie napisała, gdzie dokładnie znajduje się kurort, do którego pojechała. Odkąd zaczęła ćwiczyć aerobik i zaprenumerowała sobie kobiece magazyny, nie jest już sobą. „Nowa kobieta” - też coś!

Nie chciał, broń Boże, narzekać. Uważał, że Claudia wygląda niezwykle pociągająco w obcisłych rajtuzach, które nosiła do kolorowych swetrów.

- Hej, ho! Hej, ho! - wykrzyknął na myśl o niej. Okrzyk zabrzmiał teraz dużo weselej.

A jednak byłby o wiele szczęśliwszy, gdyby wiedział, gdzie jest ten kurort i... gdzie żona schowała świąteczne ciasteczka.

ROZDZIAŁ DRUGI

17 grudnia

Adam Hawksley zaparkował czarnego lexusa przed wejściem do Premierę Homes. Po wypiciu porannej kawy postanowił złożyć pani Winslow wizytę z samego rana, zanim znowu się z nią minie.

Jęknął, słysząc w radiu jeszcze jedną kolędę. Szybko wyłączył stacyjkę i radio. Niestety, nie umiał wyłączyć swojej niechęci do tej pory roku. Ponieważ urodził się w Wigilię, jako dziecko zawsze otrzymywał jeden prezent, który był zarazem urodzinowy i imieninowy. To był początek jego nienawiści do świąt. Później poczuł w sobie powołanie do handlu. Wyszukiwał nowe lokalizacje dla luksusowych sklepów sieci Bon Marche. Organizował ich uroczyste otwarcia.

Grudzień był dla wszystkich zatrudnionych w handlu miesiącem stresu i ogólnego wyczerpania. Adam po tygodniach nie przespanych nocy odnajdywał chwile wytchnienia pod koniec roku, kiedy uciekał od świąt do St. Bart na Karaibach. Tabuny opalonych dziewczyn w bikini i czyste, białe plaże były najlepszą nagrodą za niepopełnienie wcześniej morderstwa w afekcie.

Jeden raz był bliski zmiany zdania na temat świąt. Skończyło się to dosyć tragicznie. Rok ternu kobieta, o której myślał, że go kocha, zerwała zaręczyny w Wigilię. Bożego Narodzenia. To ostatecznie przypieczętowało jego nienawiść do świętowania. Nigdy nie wybaczył tego Marcy!

Wysiadł z samochodu i wszedł do biura agencji, zdecydowany ostatecznie załatwić sprawę zakupu domu.

- Adam Hawksley do pani Winslow - zwrócił się do Sandy, która właśnie odbierała telefon.

- Pierwsze drzwi na prawo - odparła Sandy, przykrywając słuchawkę ręką.

We wskazanym przez Sandy pokoju znad sterty papierów rozrzuconych na biurku wystawała głowa pokryta bujnymi, ciemnymi włosami. Kobieta siedząca za biurkiem nerwowo czegoś szukała, mrucząc do siebie: Eleno, ty mała sroczko, jeśli gwizdnęłaś mi notes...

Adam wykorzystał sytuację, że dziewczyna wciąż nie zauważyła jego wejścia, i rozejrzał się po pokoju. Na widok wiszącego po prawej stronie plakatu wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Dziewczyna zerwała się z miejsca. Na plakacie widoczny był słynny pałac Hearsta - San Simeon - a w poprzek zdjęcia biegł napis: „Sprzedany od ręki”.

Dziewczyna spłonęła rumieńcem i próbowała ukryć swoje zmieszanie oficjalnym pytaniem:

- Czym mogę służyć? Wyciągnął do niej rękę.

- Adam Hawksley. Mam nadzieję, że mnie pani pamięta.

- Oczywiście. Właśnie szukałam notesu, żeby do pana zadzwonić. Miałam kłopoty ze skontaktowaniem się z notariuszem. Na szczęście odezwał się do mnie dziś rano i umówiłam spotkanie. Właściciele wyjechali wprawdzie na święta, ale możemy wziąć klucz od notariusza i obejrzeć dom, kiedy tylko pan zechce.

- Dostosuję się do pani - powiedział, patrząc na bałagan na jej biurku. Była tam buteleczka z czerwonym lakierem do paznokci, męski dezodorant, zestaw długopisów, telefon komórkowy i różne gazety.

Agentka jednym ruchem ręki zmiotła cały ten majdan do aktówki i posłała Adamowi olśniewający uśmiech.

- Jestem gotowa!

Wsiedli do jej samochodu. Ewa prowadziła, natomiast Adam czytał ofertę kupna domu. Z trudem powstrzymywał się od komentarza na temat skłonności Ewy do częstej zmiany pasów. Zazwyczaj niedzielni kierowcy doprowadzali go do szału, ale dzisiaj jej pośpiech był mu na rękę. Im szybciej znajdą dla niego dom, tym lepiej.

- Wybierze pan szkołę prywatną czy państwową? - spytała, zatrzymując się na czerwonym świetle.

- Nie chodzę już do szkoły - odpowiedział sucho.

- Miałam na myśli... Ach, więc nie ma pan dzieci?

- Nie, nie mam.

- Rozumiem. Podatek od domu nie jest wygórowany. W okolicy mieści się wiele punktów usługowych, w pobliżu jest duży sklep. Pańska żona będzie mogła robić w nim zakupy. Ja też zaopatruję się tam przed świętami.

- Nie mam żony - odparł z kamienną twarzą.

- Aha. No więc będzie mógł pan sam robić zakupy.

- Raczej nie.

- Czyżby był pan typowym mężczyzną, który nie lubi chodzić po sklepach?

- Nie mam nic przeciwko zakupom. Ale nie o tej porze roku.

- Nie lubi pan świąt? - spytała zaskoczona.

- Nienawidzę!

To był dla niej prawdziwy szok. Zupełnie tak, jakby powiedział, że nie wierzy w Świętego Mikołaja. Nie powinien tego mówić. Mógł się domyślić, że ona jest zachwycona perspektywą świątecznych zakupów. Tylne siedzenie jej samochodu zawalone było ozdobnym papierem do pakowania prezentów, wstążkami i pudełkami w różnych rozmiarach i kształtach.

Pewnie zdziwiłaby się, gdyby jej powiedział, że na temat sklepów wie znacznie więcej niż ona, pomyślał. To była jego działka. Dobrze znał handlowe triki, które sprawiały, że klient szybko wyciągał kartę kredytową. Wiedział, jaka muzyka wprawia w nastrój do wydawania pieniędzy i jakie kolory działają na podświadomość, przyśpieszając decyzję o kupnie danego towaru.

Było coś jeszcze, w czym był niedościgniony. Umiał bezbłędnie wyczuć panujące trendy i dzięki temu potrafił przewidzieć, jakie będą oczekiwania konsumentów. Ta właśnie umiejętność sprawiła, że zainteresowali się nim szefowie sieci Bon Marche i jego zarobki poszły w górę. Jednak nie ze względu na pieniądze pozostał w tej branży. To była raczej ciekawość. Nienawidził nudy i bezczynności, a w handlu zawsze coś się działo.

- Jesteśmy na miejscu - powiedziała Ewa, parkując przed piętrowym domem z brukowanym podjazdem.

- Jesteśmy. - Szedł za nią ścieżką wiodącą do frontowej werandy. Ewa chodziła wolniej niż jeździła, ale może przeszkadzała jej w tym długa do kostek, czarna gabardynowa spódnica z rozcięciem z tyłu, którą miała na sobie. Zamszowe kozaczki na sześciocentymetrowych obcasach uwydatniały szczupłość jej łydek, ale krótki, czarny zamszowy żakiet ukrywał znacznie bardziej interesujące fragmenty jej ciała.

Dom udekorowany był skromnym świątecznym wieńcem, wiszącym na drzwiach. Adam rozglądał się dokoła, podczas gdy Ewa przetrząsała swoją teczkę w poszukiwaniu klucza. Jak prawdziwa kobieta interesu używała aktówki również jako torebki.

- Eleno, uduszę cię! - zamruczała do siebie.

- Czyżby pojawiły się jakieś kłopoty? - zapytał Adam, widząc, że Ewa, coraz bardziej zdenerwowana, przyklękła na ziemi, by jeszcze raz przeszukać teczkę.

- Nie mogę znaleźć klucza. Dałabym głowę, że go wzięłam. Powinien tu być, bo jeśli nie, to będę musiała słono zapłacić za duplikat. Proszę, znajdź się - błagała, wyrzucając w końcu zawartość teczki na ziemię.

„Sprzedany od ręki”? Adam nie mógł sobie tego nawet wyobrazić. Pani Winslow była taką profesjonalistką i organizatorką jak czteroletnie dziecko.

Odsunął się nieco, kiedy ona na kolanach przeglądała rozsypaną na ziemi zawartość teczki. Był pewien, że klucza tam nie ma. Nie zanosiło się więc na obejrzenie domu. A tym samym na szybkie jego kupno.

- Nie ma go tu - ogłosiła w końcu ku niczyjemu zaskoczeniu, - I co teraz? - zapytał, patrząc, jak Ewa zbiera z ziemi swoje rzeczy i wrzuca je z powrotem do aktówki. Był naprawdę ciekaw, co ona zrobi w tej sytuacji.

- Jestem wściekła, że przyjechaliśmy tu na próżno.

Ewa odrzuciła do tyłu bujne włosy i zaczęła się zastanawiać. Adam tymczasem przyglądał się jej lśniącym, zielonym oczom.

- W porządku, już wiem. Skoro już tu jesteśmy, możemy przynajmniej zajrzeć do wewnątrz domu przez okna.

Podeszła do jednego z okien. Na szczęście firanki upięte były w taki sposób, że bez przeszkód można było zajrzeć do środka.

- Proszę spojrzeć, w jadalni znajduje się kominek. To dodatkowa atrakcja, nie sądzi pan? Pokój byłby idealny na oficjalne przyjęcia. - Ewa z powagą opisywała wnętrze domu. Adam uświadomił sobie, że agentka próbuje mu sprzedać kota w worku.

Podszedł do okna i zerknął do środka.

- Nie wydaję oficjalnych przyjęć. Jestem kawalerem, więc zwykle jadam w restauracjach. Słyszałem, że w St. Louis są miejsca, gdzie można dobrze zjeść.

- To prawda. St. Louis jest znany zwłaszcza z kuchni włoskiej. Niech pan zobaczy, w salonie także jest kominek.

- Ewa nie rezygnowała z przeprowadzenia do końca swego szatańskiego planu.

Nie zraziła się tym, że klient nie podążył za nią do kolejnego okna.

- Proszę spojrzeć na te wielkie stare krokwie. Sosnowe podłogi ułożone są z desek piórowowpustowych, a drzwi mają nawet nadproża - wymieniała kolejne zalety pokoju.

- Bardziej mnie interesuje, czy kuchnia wyposażona jest w kuchenkę mikrofalową i czy pokój wypoczynkowy jest na tyle duży, bym mógł tam wstawić trzydziestocalowy telewizor i stół do bilardu.

- Stół do bilardu - powtórzyła, najwyraźniej zaskoczona. Nie spodziewała się po nim takich zainteresowań. Idealnie skrojony garnitur nie zdradzał natury miłośnika motocykli i zadymionych spelunek.

Adam wzruszył ramionami.

- Niektórzy relaksują się, uprawiając jogę, inni wędkując. Mnie uspokaja bilard.

- Zajrzyjmy więc przez tylne okna - zaproponowała.

- Rozkład domu jest typowy dla domów w St. Louis, z salonem i jadalnią od frontu, a kuchnią i pokojem wypoczynkowym z tyłu. Całość zbudowana na planie idealnego kwadratu.

Musiał przyznać, że po mistrzowsku starała się opanować sytuacje. Zaimponowała mu tym, więc podążył za nią, aby obejrzeć dom od strony ogrodu.

Olbrzymi cedrowy taras na tyłach budynku umożliwiał łatwy dostęp do okien. Adam przepuścił Ewę przed sobą na schodach, podziwiając... no, na pewno nie widok ogrodu.

- Och, tu jest mnóstwo miejsca, by wstawić pański sprzęt! - wykrzyknęła uszczęśliwiona na widok ogromnego pokoju wypoczynkowego. - I proszę zobaczyć, w kuchni jest wbudowana kuchenka mikrofalowa. Są nawet szklane szafki. To na wypadek, gdyby wstał pan lewą nogą i zapomniał, w której szafce jest kawa.

Zrozumiał, że to przytyk. Musiał jednak przyznać, że dom w zupełności spełniał jego wymagania.

- Rzeczywiście, wygląda nieźle, ale co z pokojami na górze? Muszę mieć gabinet z wieloma gniazdkami elektrycznymi w ścianie, na faks, komputer, kopiarkę i tak dalej.

Spojrzał na okna umieszczone półtora metra nad ich głowami, a potem znów na Ewę.

- Może podniosę panią, pani stanie na moich ramionach i powie mi...

Ewa rzuciła okiem na swoją długą, wąską spódnicę i buty, a potem na Adama.

- Raczej nie. Będzie musiał pan posłużyć się wyobraźnią.

Jej odpowiedź wywołała rozmarzony uśmiech na twarzy Adama. Najwyraźniej jego wyobraźnia już pracowała. Ewa wiedziała, że, jak dotąd, nie zaprezentowała się w najlepszym świetle. On z pewnością uważał ją za beznadziejną idiotkę. A przecież nią nie była. Musi sprzedać mu ten dom! Jest naprawdę bardzo dobra w swoim zawodzie.

On zresztą też miał o sobie świetne zdanie.

Próba sprzedania Adamowi kota w worku nie powiodła się. Ewa nie mogła uwierzyć, że w ogóle zdecydowała się na taki podstęp. Nie rozumiała też, dlaczego obecność kogoś takiego, jak jej wysoki i nieźle zbudowany klient, wpływa na nią stresująco. Adam Hawksley miał nienaganne maniery i coś takiego w sobie, co robiło na niej wrażenie. Czuła się, jakby to była ich pierwsza randka, a nie pierwsze oględziny domu.

Zdała sobie sprawę, że jej wysiłki, by wejść do wnętrza budynku, nie były podyktowane jedynie względami zawodowymi. Chciała, żeby Adam ją polubił. Dlaczego? Przecież nie wiedziała nawet, czy sama go lubi. Jedno nie ulegało wątpliwości - Adam nie był osobą, wobec której można było stosować różne gierki. Mogła się założyć, że słowo „gra” nie figurowało w jego słowniku. Był człowiekiem niezwykle zasadniczym i musiała przyznać, że nawet jej się to podobało.

Siedzieli naprzeciwko siebie w biurze agencji. Ewa szukała w komputerze planów innych domów, o podobnym kształcie i wielkości, aby Adam mógł się upewnić, czy wnętrze upatrzonego budynku jest takie, jakiego by sobie życzył.

Odwróciła głowę od ekranu komputera:

- W tym domu nie ma miejsca na gabinet.

Westchnęła i pomyślała, jak miło byłoby znaleźć się we własnym domu i wdychać świąteczne zapachy. Zdradziła się ze swoją miłością do Gwiazdki, skuszona możliwością zarobienia większej kwoty. Poza tym wcześniej sądziła, że wyświadcza przysługę rodzinie, która szuka domu na święta.

Tymczasem Adam Hawksley nie tylko okazał się kawalerem, lecz na dodatek strasznym marudą. Znała ten typ klientów. Najpierw zaklinają się, że kupią dom od ręki, po czym zabierają agentowi mnóstwo czasu, ciągle wydłużając listę swoich oczekiwań.

- Może to niedobór cukru we krwi jest przyczyną pani rozdrażnienia. Zapraszam panią na lunch. Kiedy się najemy, wpadniemy do Eleny - kimkolwiek ona jest - by sprawdzić, czy ma klucz. Potem możemy obejrzeć inne domy.

- Elena to moja chrześniaczka, córka przyjaciółki. Co do niedoboru cukru, nie ma pan racji - odpowiedziała Ewa i wyłączyła komputer. Na śniadanie zjadła jedynie ciasteczka, które podwędziła zeszłego wieczoru z kuchni Sary, przy milczącej aprobacie Eleny. - Zgoda, dam się zaprosić na lunch, skoro pan nalega - dodała po chwili. - Ale najpierw zadzwonię do Sary i sprawdzę, czy obie będą w domu.

W końcu pojechali najpierw do Sary, gdyż Elena musiała wkrótce wyjść na lekcję tańca.

Gdy Ewa zadzwoniła do drzwi, usłyszała tupot małych nóżek i dziecinny głos:

- Otworzę, mamusiu!

Ewa modliła się, żeby Elena nie wyrwała się przy Adamie z jakimś głupim tekstem. Pod tym względem nie ufała wychowawczym praktykom Sary.

- Czy mogę spać dziś z tobą, ciociu? - Elena rzuciła się Ewie w ramiona. Nagle dostrzegła Adama. - A kto to jest? Czy to twój nowy facet? - spytała.

- Przepraszam - powiedziała Sara. Zdążyła dobiec do drzwi w momencie, gdy policzki Ewy poczerwieniały już jak piwonie. - Eleria jest podekscytowana nadchodzącymi świętami. Obawiam się, że ma to po swojej chrzestnej mamie. Eleno, uspokój się! Zniszczysz cioci spódnicę swoimi drewniakami.

Elena uwolniła szyję Ewy i wyciągnęła ręce do Adama. Ten cofnął się o krok.

- Chodź, sroczko. - Ewa chwyciła małą za rękę. - Poszukajmy klucza i notesu, które pożyczyłaś sobie wczoraj. Pamiętasz, gdzie te rzeczy schowałaś?

- Sara Smith - przedstawiła się mama Eleny, wyciągając rękę do Adama. - Musi pan wybaczyć Ewie. Jest trochę roztrzepana.

- Zauważyłem. Ale to dobrze, że pani córka ma się z kim bawić.

- Zapraszam do kuchni. Słyszę właśnie, jak mój pies drapie w drzwi od strony ogrodu.

Adam poszedł za nią, zastanawiając się, co jeszcze go czeka w tym zwariowanym domu. Minęli jadalnię, zastawioną taką ilością naczyń i form do pieczenia, że można by otworzyć sklep.

- Właśnie pracowałam - usprawiedliwiała się Sara. - Odkąd adoptowałam Elenę, zajmuję się pieczeniem domowych ciast. W tym roku przyjęłam dużo zamówień na świąteczne wypieki. Dzięki Bogu nikt dzisiaj nie ma czasu, żeby samemu piec ciasta.

Kuchnia Sary sprawiała równie miłe wrażenie jak jej właścicielka. Białe, przeszklone szafki wypełniały kolorowe naczynia. Patelnie i kubki w różnych kształtach zdawały się tańczyć na powbijanych w ściany kołkach.

Sara otworzyła drzwi ogrodowe. Ledwie Adam zdążył usiąść przy okrągłym stole pod oknem, już miał na kolanach kudłatego, łaciatego psa. Bestia oparła łapy na jego ramionach i z ufnością lizała mu twarz.

- Midnight, uspokój się! - rozkazała Sara. Midnight miała najwyraźniej problemy ze słuchem.

- Chyba nie boi się pan psów? - spytała Sara, wabiąc sukę biszkoptem, by zeszła z kolan Adama.

- Nie. Po prostu nie jestem do nich przyzwyczajony.

- Szkoda. Podobno często się pan przeprowadza? To musi być uciążliwe.

A więc Sara i Ewa rozmawiały o nim.

- Lubię to. Pociągają mnie coraz nowe wyzwania.

- Pan i moja przyjaciółka pasowalibyście do siebie. Chociaż mężczyźni na ogół rozczarowywali Ewę. Och, nie powinnam tego mówić. - Sara zreflektowała się, że bawi się w swatkę.

Zanim Adam zdążył spytać, dlaczego mężczyźni rozczarowywali Ewę, weszła ona do kuchni, zwycięsko dzierżąc w dłoni swój notes.

- Znalazłam go w plecaczku twojej córki. Musiałam ją przekupić twoją purpurową szminką. Niestety klucza nie ma.

- Chyba nie pozwoliłaś jej się umalować! - Sara pobiegła do sypialni, zanim jej przyjaciółka zdążyła powiedzieć, że tylko żartowała i że tak naprawdę przekupiła Elenę szminką bladoróżową.

- No i co pan myśli? - spytała Ewa, siadając naprzeciwko Adama.

- Co myślę? - zdziwiony powtórzył jej pytanie.

- O Sarze... - odparła, uśmiechając się zachęcająco.

- Jest miła.

- Miła? Ona jest fantastyczna. Wspaniałe nogi, duże niebieskie oczy, doskonale gotuje i jest cudowną matką.

- Myślałem, że szukamy dla mnie domu.

- Oczywiście. Ale pan jest kawalerem, więc pomyślałam...

- Że byłbym niezłym tatusiem dla Eleny?

- Nie. Widziałam przecież, jak się pan cofnął, gdy podbiegła do pana.

- Nie wiem, co się robi z małymi dziećmi - tłumaczył się wykrętnie.

- Więc nie pasowałby pan do Sary. Ona chce adoptować jeszcze jedno dziecko.

- Czy często zajmuje się pani swataniem? - spytał, pocierając palcami o drewniany blat stołu.

- Przyznaję... i to ku niezadowoleniu Sary. Ona uważa, że nie ma nic złego w samotnym wychowywaniu dzieci. Nie zgadzam się z nią, a pan?

- Spędziłem dzieciństwo w szkole z internatem. Ojca widywałem tylko podczas świąt.

- To okropne.

- Naprawdę?

- Pan tak nie uważa? - Ewa była zaskoczona. Jej zawsze brakowało rodziców, a on, który ich miał, zdawał się zupełnie nie doceniać tego faktu. - A czy teraz często widuje się pan z rodzicami? - zapytała kategorycznym tonem;

- Widujemy się w święta, poza Bożym Narodzeniem, które spędzam na tropikalnej wyspie, z dala od tego szaleństwa.

- Jak można nie kochać Bożego Narodzenia? - Spoważniała. - Przecież to najbardziej magiczny czas w roku. Wszystko się może zdarzyć. Absolutnie wszystko!

Midnight najadła się już biszkoptów i wskoczyła teraz na kolana Ewy, która w zamyśleniu głaskała ją po grzbiecie.

- Ma pani całkowitą rację.

Najwyraźniej nie zamierzał dłużej z nią dyskutować. Zapytał tylko, która jest godzina.

- Z pewnością już pora na lunch. Co moglibyśmy zjeść szybko, zanim rozpocznę od nowa poszukiwania klucza? - spytała Ewa wchodzącą do kuchni Sarę.

- Co powiecie na kanapki z masłem orzechowym i galaretką?

- Od razu widać, że masz na co dzień do czynienia z małym dzieckiem - powiedziała Ewa, z niechęcią marszcząc nos. - Wolałabym coś innego do jedzenia.

- Może tosty z serem?

- Świetnie. Pomogę ci je zrobić. Nie ma pan chyba nic przeciwko tostom i temu, żebyśmy zjedli je tutaj? Zyskamy więcej czasu na oglądanie domów.

Adam wzruszył ramionami. Poczuł, że Ewa go przechytrzyła, poza tym był bardzo głodny.

Kiedy kuchnię wypełnił wspaniały zapach przypiekanego sera, przydreptała Elena z kasetą „Kopciuszka” w ręku.

- Mamo, nie mogę dosięgnąć do wideo. Włączysz mi kasetę? Obiecałaś, że będę mogła obejrzeć film, dopóki nie pójdziemy na lekcję tańca.

Sara myła właśnie sałatę, a Ewa pilnowała, aby tosty się nie przypaliły. Obie kobiety zwróciły się więc o pomoc do Adama.

- Myślę, że poradzę sobie z wideo - zapewnił je i wstał, by spełnić prośbę dziecka.

- Wyglądasz jak przystojny książę. - Kobiety usłyszały dochodzący z pokoju głos Eleny. Obie wybuchnęły śmiechem.

- Najwyraźniej twoja mała opanowała już sztukę uwodzenia mężczyzn - powiedziała Ewa.

- O, tak. Będę ją musiała trzymać pod kluczem, dopóki nie skończy trzydziestu lat. Myślę też, by adoptować dla niej braciszka.

- A co sądzisz o Adamie? - spytała szeptem Ewa, tak by ich gość nie słyszał, że jest obgadywany.

- Pierwszy raz spotykam faceta, który nie lubi ani dzieci, ani psów - odparła Sara. - Zupełnie jakby się ich bał.

- Dorastał w internatach, więc myślę, że po prostu nie ma pojęcia o życiu rodzinnym.

- To smutne.

- On w ogóle jest jakiś smutny, nie sądzisz? - zauważyła Ewa, kładąc na talerz jeden z tostów. Sara przyrządzała sałatę.

- Stwierdził, że lubi wyzwania, więc powiedziałam mu, że jesteś dla niego idealną partnerką.

Widelec, który Ewa trzymała w ręku, spadł z brzękiem na podłogę.

- Nie zrobiłaś tego!

- Zrobiłam. Teraz jesteśmy kwita. Sądzisz, że nie wiem, co planowałaś?

- Ale on pomyśli, że mam na niego ochotę.

- A nie masz?

- Mam ochotę się go pozbyć.

- Bzdura. I tak ci nie wierzę.

- Nie jestem zainteresowana - zapewniła Ewa. - Nie jest w moim typie.

- Jasne. Za wysoki, zbyt dobrze zbudowany, zbyt przystojny. - Sara roześmiała się głośno.

- Rzadko się uśmiecha - powiedziała Ewa z naciskiem.

- Będzie się uśmiechał, kiedy lepiej cię pozna. Na razie traktujesz go bardzo oficjalnie.

- Ja tylko sprzedaję mu... - Ewa chwyciła tosta, zanim spadł na podłogę - ... dom. I to wszystko. Przy odrobinie szczęścia znajdziemy coś po południu i marudny pan Adam Hawksley przejdzie do historii.

- Dlaczego marudny?

- Ciągle mówi, że nie cierpi świąt!

Sara wybuchnęła salwą niepohamowanego śmiechu. Zdołała jedynie wykrztusić, że w takim razie Ewa i Adam są sobie pisani jako całkowite przeciwieństwa.

- Wielkie dzięki - prychnęła Ewa pogardliwie, przygładzając niesforne loki. - A już miałam ci powiedzieć, że bardzo mi się podoba twoja nowa fryzura.

- Naprawdę? To jest gumowe cięcie. - Sara postawiła na stole miskę z sałatą.

- Gumowe cięcie? - Ewa dostawiła talerz pełen pachnących złotobrązowych tostów serowych.

- Nasza kochana sroczka odwiedziła mnie w łóżku tej nocy, kiedy akurat miałam okropny sen. W jakiś tajemniczy sposób jej guma balonowa znalazła się w moich włosach. Musiałam iść do fryzjera... Przyznaję jednak, że krótkie włosy dużo łatwiej utrzymać w porządku. Nie wiem, dlaczego nie obcięłam ich wcześniej, tym bardziej że mam teraz tak mało czasu.

- Zawołaj pana marudę i Elenę, a ja nakryję do stołu. - Ewa wolała nie patrzeć Adamowi w oczy, odkąd dowiedziała się, że Sara usiłowała ich swatać. Pomyślała, że jej zabiegi były dużo subtelniejsze.

Nawet sroczka potwierdziła jej spostrzeżenie: Adam wygląda jak książę z bajki! Jednak Ewa nie wierzyła, że jakaś dobra wróżka zdołałaby zamienić Adama w chłopaka, z którym można by przyjemnie spędzić randkę. Sara myliła się, sądząc, że Ewa jest księżniczką, której najskrytsze marzenia się spełniają.

Ułożyła plan działania: szybko znajdzie dom dla Adama, odbierze prowizję i kupi sobie wymarzony samochód. To będzie szczęśliwe zakończenie. Żadnego gubienia szklanych pantofelków, wspaniałego balu ani przystojnego, stęsknionego księcia. Bajki są dobre dla dzieci.

Adam spojrzał na małą księżniczkę, która wdrapała się mu na kolana, gdy tylko usiadł na Sofie. Wtulała się w niego, oglądając bajkę o Kopciuszku. Najwyraźniej była bardzo zadowolona!

Adam, o dziwo, też.

Pomyślał, że chyba zacznie wierzyć w bajki.

Szczęśliwe święta.

I szczęśliwe zakończenia.

Musi się pilnować, żeby nie zrobić jakiegoś głupstwa.

Przede wszystkim powinien uważać na tę przebiegłą agentkę handlu nieruchomościami, która stawała się powoli bohaterką jego fantazji. Co jest takiego w Ewie Winslow, myślał, co nie pozwala mu się skupić? To coś więcej niż jej ciało, które wciąż miał przed oczami, i coś więcej niż jej umysł, który przedkładał magię nad logikę.

W tym samym czasie na biegunie północnym...

Mikołaj rozsiadł się wygodnie w fotelu. Nałożył ulubione czerwone skarpety i oparł nogi o puf. Zaczął przerzucać sterty magazynów kobiecych, które znalazł w łazience Claudii. Jeśli będzie miał szczęście, może znajdzie jakąś wskazówkę. Może przed wyjazdem Claudia zakreśliła gdzieś nazwę miejscowości, do której zamierzała się udać.

Jak dotąd nie odnalazł schowanych przez nią świątecznych ciasteczek. Szukał ich wszędzie, zajrzał nawet do domków krasnoludków. One jednak zaklinały się, że nie widziały żadnych wypieków. Nie było po nich śladu nawet w stajni reniferów. Te okruszki na nosie Rudolfa z pewnością były tylko przywidzeniem. Przecież Claudia nie nakarmiłaby reniferów czekoladowymi rogalikami tylko dlatego, że obraziła się na niego, bo ostatnio nie miał dla niej czasu. To niemożliwe!

Przewrócił kartkę kolorowego pisma, po czym włączył pilotem telewizor. Szukał na kanałach sportowych meczu hokejowego. Zrezygnowany, sięgnął po niskokaloryczne krakersy, jedyne, jakie udało mu się znaleźć w spiżarni.

Koszmar. Istna paranoja.

ROZDZIAŁ TRZECI

18 grudnia

- Co się stało z panem Smithem? - zapytał Adam następnego popołudnia, kiedy jechali obejrzeć feralny dom. Ewa znalazła w końcu klucz, i to nie u Eleny, a w jednej ze swoich torebek.

- Nie ma pana Smitha. I nigdy go nie było. Sara adoptowała Elenę, nie będąc mężatką.

- I pani uważa, że dziewczynka potrzebuje ojca? Wydaje mi się? że jest całkiem szczęśliwa, no, może trochę rozpuszczona.

- Wychowałam się w sierocińcach i rodzinach zastępczych, więc chyba zawsze będę uważała, że dziecko powinno mieć oboje rodziców.

- Jak to się stało, że mieszkała pani w sierocińcach? - Nagle głos Adama zamienił się w krzyk: - Proszę uważać, ten facet z cygarem, w wielkim wozie zajeżdża pani drogę!

Ewa przyhamowała, by uniknąć zderzenia z łysym facetem, którego zauważyła, zanim Adam krzyknął.

- Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy byłam mała.

- I nie została pani adoptowana? Mimo tych słodkich loczków? Aż trudno uwierzyć. Może była pani małą złośnicą?

- Nigdy nie pamiętałam, kiedy były dni odwiedzin - odparła. - Kandydaci na rodziców przychodzili nas oglądać, a ja zawsze gdzieś znikałam.

- Pewnie w tym czasie wdrapywała się pani na sąsiednie drzewa, kradła jabłka i później sprzedawała je innym dzieciom.

- Skąd pan wie? - zaśmiała się Ewa.

- Pracuję w handlu.

- A jak to się stało, że dorastał pan w szkołach z internatem? - spytała, gdy jechali ulicą, przy której stał ów pechowy dom.

- Mój ojciec był ambasadorem w Holandii. Zakochał się w jakiejś Holenderce. Sporo podróżowali, więc zostałem wysłany do szkoły w Hadze.

- To wyjaśnia pański akcent.

- Tak - zgodził się. - A teraz, pani Winslow, zobaczymy, czy potrafi mi pani ten dom właściwie zaprezentować od środka - zażartował Adam.

Łagodny powiew wiatru poruszył igłami wiszącego na drzwiach wieńca, gdy Ewa włożyła klucz do zamka.

- Musi pan tu się podpisać. - Ewa położyła na stole kartkę z rejestrem odwiedzających, po czym podała Adamowi długopis.

Ponieważ sama wcześniej nie widziała tego domu, zrobili obchód razem. W umeblowaniu pokojów widać było rękę profesjonalisty, więc ogólnie pomieszczenia wyglądały nieźle. Brakowało tu jednak dodatków, które przydałyby im przytulności, indywidualnego charakteru. Każdy mógł tu mieszkać. Ewie zrobiło się żal domu. Nie było w nim zdjęć w zabawnych ramkach ani dziecięcych rysunków przytwierdzonych magnesami do drzwi lodówki. Gdyby nie to, że w szafach wisiały ubrania, można by pomyśleć, że jest to pokazowy budynek jednej ze spółek budowlanych.

- I co pan o tym myśli? - spytała Ewa, kiedy schodzili na parter.

- To pani jest agentką handlu nieruchomościami. Niech pani mi powie, dlaczego powinienem kupić ten dom.

- Znajduje się w ładnej okolicy, cena nie jest wygórowana, koszty utrzymania są niskie, no i może się pan tu przeprowadzić przed świętami - wyliczała, spoglądając na kartkę.

- Ale...

- Ale? - zdziwiła się Ewa.

- Słyszę „ale” w pani głosie. Proszę powiedzieć, dlaczego nie powinienem kupować tego domu.

Ewa podeszła do okna w kuchni i objęła wzrokiem rozległy ogród. Brzęczenie włączonej lodówki przerwało ciszę, która zapadła. Wreszcie odpowiedziała:

- To chyba nie jest dom dla pana! - No i już, wyrzuciła to z siebie. Na pewno uważa mnie za nienormalną, pomyślała. Zamiast zachwalać towar, robię wszystko, żeby zniechęcić klienta do kupna. - Ten dom jest smutny i zasługuje na to, by zamieszkała w nim szczęśliwa rodzina - dodała po chwili.

- Co takiego? - Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Nie chciałam panu tego mówić, ale skoro pan spytał... Po prostu uważam, że pan i ten dom nie pasujecie do siebie. Twierdzę tak pomimo tego, że bardzo chcę go panu sprzedać i iść wreszcie na urlop.

- I to jest jedyny powód? To, że ja i dom nie pasujemy do siebie?

Pokiwała głową.

- Napiszmy więc ofertę - powiedział z naciskiem, siadając na blacie kuchennej szafki, na której leżała aktówka Ewy. - Mam nadzieję, że nie zapomniała pani o stosownym formularzu?

- Oczywiście, mam go.

Podeszła do szafki i wyciągnęła formularz z teczki.

- Jaką cenę mam podać? - spytała, po wypełnieniu podstawowych rubryk formularza.

- Proponuję dwadzieścia tysięcy poniżej ceny wywoławczej.

Nie powiedziała ani słowa, wpisując podaną cyfrę.

- Nie zgadza się pani? - spytał.

- To pańskie pieniądze. Jestem tylko trochę zaskoczona, że się pan targuje. Zależało panu na tym, by kupić dom jak najszybciej i wyjechać przed świętami.

- Nikt się chyba nie spodziewa, że klient od razu zgodzi się na zaoferowaną sumę. Może jestem niecierpliwy, ale nie głupi. Ani smutny - dodał stanowczo.

Ewa zaśmiała się.

- Nie lubi pan krytyki, prawda?

- A pani lubi? - zapytał ironicznie, podpisując ofertę, którą mu podsunęła.

I tu ją miał. Ewa rzeczywiście nie znosiła, gdy ktoś pouczał ją, co ma robić. Zawsze była samodzielna, zdana na własne siły.

- No cóż, przekażę pańską ofertę właścicielom domu i poinformuję pana, kiedy się czegoś dowiem.

Złożyła formularz na pół i schowała do aktówki. Wyjęła telefon komórkowy.

- Zadzwonię tylko do biura, powiem, że się pan zdecydował, i możemy jechać.

Kiedy Ewa prowadziła rozmowę telefoniczną, Adam nie wykorzystał tego czasu na dalsze zwiedzanie domu. Wyglądał, jakby wcale nie był nim zainteresowany. Pewnie traktuje go jedynie jako mieszkanie służbowe, pomyślała. Znudziły mu się pokoje hotelowe i tyle. Sara wspominała coś, że on przeprowadza się co roku do innej miejscowości, by zakładać tam nowe sklepy. Musi wieść bardzo samotne życie. Nic dziwnego, że jest smutny. Było jej żal zarówno Adama, jak i domu.

Ewa nie mogła uwierzyć własnym uszom, gdy Adam zaproponował, że będzie towarzyszył jej podczas zakupów. Twierdził, że i tak nie ma nic lepszego do roboty, skoro musi czekać na decyzję w sprawie domu. Podejrzewała, że taki maruda nieźle da się jej we znaki. Będzie ciągle narzekał na tłumy, kolejki i brak zdecydowania Ewy, która długo musiała się zastanowić, zanim coś kupiła. Jednak, ku jej zdumieniu, Adam okazał się bardzo pomocny. Razem wybrali wiele prezentów, przedyskutowali kwestię nowych lampek, którymi Ewa chciała udekorować kominek, i w końcu znaleźli wymarzoną Barbie dla Eleny.

Niestety, lalka ubrana była w nieodpowiednią sukienkę. Elena marzyła o sukience różowej, tymczasem ta była brzoskwiniowa. Nawet Adam rozumiał tę subtelną różnicę. Ewa stanęła bezradna pośrodku zatłoczonego sklepu. W obu rękach trzymała paczki i zastanawiała się, co zrobić. Adam zaproponował, że przeniesie sprawunki do samochodu, ale ona nie chciała wykorzystywać sytuacji.

Być może w sąsiednim sklepie znalazłaby Barbie w takiej sukience, o jaką jej chodziło. Jednakże gdyby się to nie udało, a odłożyłaby na półkę tę lalkę, którą już miała, ktoś mógłby ją kupić, zanim Ewa wróciłaby po nią. Lepsza Barbie w brzoskwiniowej sukience niż żadna.

- Niech pan potrzyma - powiedziała pod wpływem nagłego impulsu, wciskając paczki oraz Barbie w ręce Adama. Do kieszeni wsunęła mu dwa zestawy ubranek dla lalki, które również zamierzała kupić. - Zaraz wracam.

- Dokąd pani... - zaczął Adam, ale Ewa już zniknęła w tłumie.

Mógł jedynie czekać. A czekanie nie było jego ulubionym zajęciem. W dodatku trzymał kurczowo w dłoni lalkę, na którą patrzyła jakaś rudowłosa kobieta. Czteroletnia miniaturka tejże kobiety ciągnęła ją za rękę, krzycząc:

- Ja chcę tamtą Barbie, mamo! Ja chcę, ja chcę!

- Ale takich już nie ma. - Kobieta starała się mówić spokojnie.

- Ale ja chcę! - darło się dziecko.

Zmęczony i obładowany zakupami Adam rozglądał się za Ewą, ale nie było po niej ani śladu. Wiedział, że jeśli zacznie jej szukać, pogubią się. Mógł więc jedynie czekać.

- Ja chcę tamtą Barbie, mamo. Dlaczego ten pan ma moją ulubioną Barbie?

Coraz lepiej! Teraz czuł się jak przestępca. W dodatku ludzie zaczynali się gapić na niego.

Kobieta podeszła do Adama, ciągnąc za sobą dziecko.

- Czy zamierza pan kupić tę lalkę? - zapytała.

- Być może - odpowiedział zgodnie z prawdą.

- A kiedy będzie pan wiedział? Bo jeśli pan się nie zdecyduje, to kupiłabym ją dla córki.

- Czekam na kogoś - odparł Adam słabym głosem.

- Czy mogę ją potrzymać? - spytała dziewczynka. Łzy płynęły jej po policzkach.

Adam wiedział, co się święci, ale czy miał jakieś wyjście? Poza tym cóż się stanie, jeśli pozwoli tej małej potrzymać lalkę? Nacieszy się nią i zapragnie czegoś innego. Nawet dzieci tracą zainteresowanie upragnionymi rzeczami, kiedy tylko je dostają.

Ustąpił. Wręczył lalkę dziewczynce. W zamian został obdarzony promiennym uśmiechem. Zapragnął, żeby Ewa już wróciła.

Nagle poczuł, jak jakaś inna młoda kobieta, może dwudziestoletnia, obmacuje go natarczywie, zachwycając się materiałem jego marynarki.

- Gdzie pan ją kupił? Szukam prezentu dla mojego chłopaka i ta marynarka bardzo mi się podoba. Czy była bardzo droga?

- To jest... - Adam nie mógł sobie przypomnieć nazwiska projektanta.

- Może sprawdzę na metce? - Dziewczyna bez oporów wyciągnęła ręce w stronę klap marynarki.

- To Calvin Klein - wybełkotał Adam, cofając się gwałtownie.

Zaczynał się pocić, a gwar panujący w sklepie doprowadzał go do szału.

Gdzie podziała się Ewa?

Dziewczyna poczynała sobie coraz śmielej. Było jasne, że interesuje ją coś więcej niż marynarka.

- Czy lalka, którą pan trzymał, była przeznaczona dla pańskiej córeczki? - dopytywała się. Adam rozumiał, że pytanie miało znaczyć: „Czy jest pan żonaty?”

- Nie. To dla... - Rozejrzał się i przeszedł go zimny dreszcz. Dziewczynka i jej matka zniknęły. A wraz z nimi Barbie...

- Przepraszam. - Zbył natarczywą dziewczynę i pobiegł w stronę kas, szukając dwóch rudowłosych dam, które podstępem zabrały mu Barbie. Wolałby odzyskać lalkę, zanim wróci Ewa.

Ale przy kasach nie było kobiety z dzieckiem. Musiała już zapłacić i wraz z córeczką w rekordowym tempie ulotniła się ze sklepu. Nigdy ich nie znajdzie. Zatem nie było sensu dalej czekać na Ewę. Równie dobrze może wyjść, poszukać jej i powiedzieć, że zawalił sprawę.

Zdawało mu się, że Ewa na odchodnym wspomniała coś o innym sklepie z zabawkami. Zapytał kasjerkę, która wskazała mu budynek naprzeciwko. Już przekraczał próg, gdy nagle włączył się przeraźliwie głośny alarm.

- Proszę pana, proszę zaczekać - zawołał za nim młody kasjer.

Adam zatrzymał się. Kasjer przyprowadził kierownika sklepu, pryszczatego młokosa, który musiał udowodnić, jaki jest ważny.

- Proszę wejść z powrotem do sklepu - polecił.

- Ależ to jakaś pomyłka - powiedział Adam z irytacją.

- Zapraszam do mojego biura.

Wszyscy dookoła stali i gapili się na Adama jak na złodzieja Wiedział, że nic nie ukradł, ale nikt mu nie wierzył. I oczywiście w tym momencie musiała nadejść Ewa.

- Cześć, John. Jak ci się mieszka? - Ewa poznała Johna Pritcharda kilka miesięcy wcześniej, kiedy pomagała jemu i jego żonie znaleźć idealne mieszkanie dla młodej pary. Wybrali wtedy przytulne, dwupokojowe mieszkanko na przedmieściu.

- Świetnie. Jesteśmy zachwyceni. Znasz może tego typka, Ewo? - spytał John, wskazując na Adama.

- Tak. Robimy razem zakupy. Coś się stało?

- Kiedy ten pan wychodził ze sklepu, włączył się alarm.

- Czyżby próbował pan ukraść Barbie? - droczyła się z Adamem Ewa.

- Nawet już jej nie mam - odparł Adam ze złością.

- Doprawdy? - W głosie Ewy dało się wyczuć nutkę rozbawienia. - Co to znaczy, że nie ma pan Barbie?

- Dałem ją potrzymać jednej dziewczynce, a ona prysnęła wraz z lalką - oznajmił Adam.

- Sprawa wyjaśniona, John. Jakieś dziecko włączyło alarm.

Kierownik sklepu spojrzał na kasjera przy drzwiach, ale tamten pokręcił głową.

- Musimy zajrzeć do pana toreb - nalegał kierownik.

- Daj spokój, John! - błagała zawstydzona Ewa.

Adam zobaczył determinację w oczach młodego mężczyzny i wręczył mu torby. Znał się na systemach bezpieczeństwa i wiedział, że coś musiało włączyć ten alarm. Chyba że był zepsuty. Nie trzeba było mieć bujnej wyobraźni, żeby zgadnąć, co się stało. Ktoś po prostu podrzucił mu coś do torby. Zaraz się wszystko wyjaśni.

John przeszukał torby w asyście spojrzeń wszystkich klientów, którzy zapewne czuli się, jakby uczestniczyli w finałowej scenie filmu sensacyjnego. Srodze się jednak rozczarowali, bo w torbach nie było ani jednej rzeczy z działu z zabawkami.

- No widzisz, mówiłam ci - powiedziała Ewa triumfalnie.

- Musi pan opróżnić kieszenie. - John zdawał się ignorować Ewę.

- Ależ John!

- Taka jest procedura, Ewo.

A więc to jednak alarm się zepsuł. No, teraz się odegram, pomyślał Adam. Sięgnął do kieszeni... i twarz mu stężała. W lewej kieszeni poza bilonem było coś jeszcze. Niechętnie odwrócił się, by pokazać to Johnowi.

- Nie wiem, skąd to się tutaj wzięło - wydusił Adam. Spojrzał na dwa małe opakowania z ubrankami dla Barbie, tak jakby były miniaturowymi statkami kosmicznymi, które w jakiś sposób wylądowały w jego kieszeni.

- Ale ja wiem - rzuciła Ewa.

- Wiesz? - spytali równocześnie Adam i John.

- Włożyłam je do pańskiej kieszeni, bo miał pan już zajęte ręce przez torby z moimi zakupami.

- Dziękuję, że mi pani o tym powiedziała.

- A więc to wszystko jest niewinnym nieporozumieniem - oznajmił John, biorąc do ręki dwie paczuszki. - I nie miał pan zamiaru, no...

- Mogę pana zapewnić, że nie miałem zamiaru, no... - poinformował go Adam. - Czy jestem wolny?

- Oczywiście - odparł młody kierownik, wręczając skonfiskowany towar kasjerowi. - A ty, Ewo, następnym razem...

- Nie będzie następnego razu, John. Obiecuję - rzuciła, wybiegając za Adamem ze sklepu.

- Niech pan poczeka. Czy nie może pan na to spojrzeć z innej strony? Było przecież całkiem zabawnie.

Zatrzymał się i warknął ze złością:

- Zostałem niemalże aresztowany za kradzież. Nie ma w tym nic śmiesznego Zupełnie nic!

- Nie był pan ani trochę podekscytowany, że za chwilę mogą nałożyć panu kajdanki?

Wyglądał tak pociągająco, kiedy się złościł. Ale jego emocje szybko zaczęły opadać.

- Nie - odparł.

- No tak, już zapomniałam, jaki z pana sztywniak - powiedziała, gdy wziął torby i ruszył za nią do samochodu.

- Nie jestem sztywniakiem! - obruszył się.

- Nie, skąd. Jest pan słodki jak miód. - Teraz ona była zła. - No już dobrze, powiedzmy, że jesteśmy kwita.

- Kwita? - Najwyraźniej nie wierzył własnym uszom. Otworzyła bagażnik, a on wrzucił do niego torby.

- Kwita - powiedziała. - Fakt, to przeze mnie prawie pana aresztowali, ale dlaczego pozwolił pan odebrać sobie moją Barbie? Tego typu lalkę tak trudno kupić. A Elena tak bardzo o niej marzy.

- Co miałem zrobić? Zabrać lalkę tamtej dziewczynce? Nie potrafiłbym. Czy może sobie pani wyobrazić, co by się działo?

Kiedy wsiedli do samochodu, Ewa roześmiała się szczerze.

- O rany, jak szybko daje się pan wyprowadzić z równowagi.

- Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby być zakuty w kajdanki i odstawiony do paki. Nie jest to mój ulubiony sposób spędzania czasu.

- Niech pan się rozchmurzy. Policja, gdyby tylko mogła, też zdjęłaby moje odciski palców. Jakieś głupie badania wykazały, że najwięcej przestępców jest wśród agentów handlu nieruchomościami. Ponieważ mamy dostęp do wielu domów...

- A skoro mowa o domach. Czy moja oferta została przyjęta?

- Gdybym wiedziała, powiedziałabym panu o tym. Ewa odniosła wrażenie, że Adam uśmiecha się pobłażliwie.

- Pewnie pan nie uwierzy, ale naprawdę jestem dobra w swoim fachu.

- A więc sprzedała pani mieszkanie temu Johnowi? - Adam wyraźnie wolał uniknąć dyskusji na drażliwy temat.

- Tak. Bardzo przytulne gniazdko dla młodej pary. John kupił to mieszkanko, kiedy awansował na kierownika działu.

Jechali ulicami oświetlonymi wielkimi, czerwonymi latarniami, których słupy ozdabiały gałązki choinek. Ewa była w siódmym niebie.

Za to Adam był ponury. Obiecał sobie, że nic nie zrobi na nim wrażenia. Tymczasem teraz nie chciał przyznać się przed samym sobą, że największe wrażenie robi na nim Ewa.

Ewie jednak niepotrzebny był kompan, z którym dzieliłaby radość z nadchodzących świąt. Umiała robić to sama. Nauczyła się tego, dorastając w samotności. Gdy zbliżali się do restauracji Garveya, pomyślała, że jakaś mała przekąska i schłodzone piwo przywrócą Adamowi dobry humor. Była tego pewna.

W restauracji Adam usiadł naprzeciwko Ewy. Był zdumiony tym, co się z nim dzieje. To prawda, Ewa Winslow potrafiła go zdenerwować, ale także rozśmieszyć. W jej towarzystwie czuł, że żyje. Była niebezpieczną kobietą. Im szybciej kupię ten dom, tym lepiej, pomyślał.

Ledwie ją poznał i już czuł się bardziej pociągający.

Zaproponował jej wspólne zakupy.

Mógłby zrobić wszystko, byle razem z nią.

Ale to działo się zbyt szybko. Nie chciał tego.

Chciał tego rozpaczliwie.

Ale przede wszystkim nie chciał jej rozczarować.

Lokal Garveya znany był z doskonałego jedzenia i przyjemnej atmosfery. Ewa złożyła zamówienie, a Adam je zaakceptował. Znała tutejsze menu na pamięć. Na przystawkę wybrała specjalność zakładu - zupę cebulową. Czekając na danie główne - pieczonego kurczaka - wypili dwa piwa.

- Jest pani pewna, że pager działa? - zapytał Adam.

- Działa - zapewniła go. - Musi pan być cierpliwy. Sprzedaż domu nie jest łatwą decyzją dla właścicieli. Zdarza się, że ludzie w ostatniej chwili zmieniają zdanie.

- Ale myśli pani, że uda mi się kupić ten dom?

- Nie wiem. Dopiero niedawno został wystawiony na sprzedaż. Ktoś może przebić pańską ofertę.

- Więc sprawa może się przeciągnąć...

- Tak. Proszę spróbować zupy cebulowej i przestać się martwić. To moja praca. Nurtuje mnie jednak pytanie, dlaczego chce pan kupić dom, skoro zostanie pan w mieście tylko do czasu otwarcia nowego sklepu? Może pan przecież wynająć jakieś mieszkanie albo pomieszkać przez ten czas w hotelu. Nie chcę, broń Boże, zrażać pana do kupna - zastrzegła - ale...

- To jest prawdopodobnie ostatni sklep, jaki otwieram - przerwał jej Adam.

- Czy został pan zwolniony? Może, w takim razie, wolałby pan zapłacić czekiem?

- Nie. Powiedziałem przecież, że zapłacę gotówką. Jestem po prostu znudzony tą pracą. Chciałbym podjąć nowe wyzwanie. Interesuje mnie międzynarodowy rynek internetowy.

Cóż, on z pewnością zna kilka języków obcych, pomyślała Ewa. Zdobył gruntowne wykształcenie. Nosi ubrania w europejskim stylu.

Adam naprawdę dobrze się ubierał. Lepiej niż większość mężczyzn, których znała. Początkowo sądziła, że jest to związane z jego pracą w handlu. Teraz wiedziała, że to coś znacznie więcej. Adam Hawksley miał styl. Starała się nie dostrzegać, jak bardzo jest atrakcyjny. Żadna szanująca się miłośniczka świąt nie zwróciłaby większej uwagi na kogoś, kto tak demonstracyjnie objawiał swoją niechęć do nich. To byłby rodzaj emocjonalnego samobójstwa.

Do ich stolika podszedł wysoki młodzieniec.

- Dobry wieczór. Mam na imię Jake. Kelnerka, która państwa obsługiwała, musiała wyjść. Samochodu jej mamy nie można uruchomić. Teraz ja zajmę się państwa zamówieniem. Czy coś podać?

Jake odwrócił się na moment w stronę telewizora zamontowanego przy barze. Nadawano właśnie odcinek serialu, którego akcja rozgrywała się w czasie świąt Bożego Narodzenia.

- Przepraszam. Wprost uwielbiam ten serial.

- Ile masz wzrostu, Jake? - zapytała nagle Ewa, jakby coś sobie przypomniała.

- Metr dziewięćdziesiąt pięć. Pewnie myśli pani, że jestem koszykarzem? Ma pani rację. Czy to nie wspaniale, że weszliśmy do finału? A może chce pani mój autograf? - zażartował.

- Tylko jedzenie - przerwał mu Adam.

- A, racja. Już je przynoszę.

- Dlaczego spytała go pani o wzrost?

- Byłam po prostu ciekawa, to wszystko - odparła Ewa wykrętnie.

Po chwili Jake wrócił z zamówionym kurczakiem. W tym samym czasie rozbrzmiał dźwięk pagera.

- No widzi pan? Działa! - powiedziała Ewa triumfalnie. - Idę zadzwonić. Proszę nie czekać na mnie. Jestem przyzwyczajona do zimnego jedzenia.

Wróciła kilka minut później z informacją dla Adama.

- Przykro mi. Nie kupi pan tego domu. Ktoś zaoferował sumę bliższą cenie wywoławczej.

Adam nie był pewien, jak ma zareagować. Powinien być rozczarowany, a tymczasem cieszył się, że spędzi więcej czasu z Ewą.

Przecież nie cierpiał, gdy coś mu się nie udawało. Ale teraz czuł, że opanował go już świąteczny nastrój. Czy mu się to podobało, czy nie.

W tym samym czasie na biegunie północnym...

No, dzięki mnie przynajmniej centrala telefoniczna będzie miała wesołe święta, pomyślał Mikołaj, wykręcając numer kolejnego kurortu. Jak dotąd nie miał szczęścia w poszukiwaniu Claudii.

- Halo, szukam pani Claudii Claus. Czy jest u państwa ktoś o tym nazwisku? - Czekał, aż recepcjonistka sprawdzi listę gości.

- Nie, przykro mi. Nikt o tym nazwisku nie zatrzymał się u nas.

Mikołaj odłożył słuchawkę. Czuł się zrezygnowany. To nie miało sensu. Pewnie Claudia podała jakieś inne nazwisko. Dlaczego on tak za nią tęskni? Po raz pierwszy coś ich rozdzieliło i dopiero teraz uświadomił sobie, że jej obecność traktował jak rzecz całkowicie naturalną. Miał nadzieję, że ta ucieczka miała być dla niego nauczką i że Claudia nie odeszła na dobre.

Żeby oderwać się od tych ponurych myśli, nałożył pelerynę i wyszedł z warsztatu. Krasnoludki bardzo narzekały, że kazał im pracować po godzinach i robić coraz więcej lalek Barbie w różowych sukienkach. Wyglądało na to, że każda mała dziewczynka chciała mieć tylko taką.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Ewa jechała do biura handlu nieruchomościami, żeby przejrzeć inne oferty domów wystawionych na sprzedaż, które mogłaby zaproponować Adamowi. Minąwszy wiktoriański domek z piernika zatrzymała się, cofnęła samochód i zaparkowała na podjeździe. Pomyślała, że może ten dom odpowiadałby Adamowi. Miała pretekst, żeby tam wejść. Pani Claudia nie dała jej obiecanego numeru telefonu jego właścicieli.

Właśnie miała nacisnąć guzik dzwonka, gdy drzwi otworzyły się i ze środka wyszły dwie nastolatki. Były tak zaaferowane porównywaniem swoich przepowiedni, że nie zwróciły najmniejszej uwagi na Ewę.

- Dzień dobry - zawołała, stając w progu.

- Już idę! - odkrzyknęła pani Claudia i po chwili pojawiła się w drzwiach. - Ach, Ewo, to ty!

- Tak. Zapomniałam wziąć od pani numer telefonu właścicieli domu. Mam klienta, który mógłby być zainteresowany jego kupnem.

- Ależ oczywiście. Już go podaję. - Claudia znikła w jednym z pokoi, by za chwilę wrócić z kartką w dłoni. - Proszę bardzo. Jak tam twój nowy kawaler?

- Ma pani na myśli tego o wzroście metr osiemdziesiąt pięć? - spytała Ewa, chowając kartkę do teczki.

Pani Claudia pokiwała głową.

- Nie spotkałam go jeszcze. Ale jest pewna szansa.

Zamówię pizzę na wigilijną kolację, po czym uwiodę dostawcę.

- Nie rozumiem. - Pani Claudia wyglądała na zdziwioną. - Musiałam źle odczytać przepowiednię, bo inaczej on już by się pojawił.

- Proszę się nie martwić. Może za to dostanę automat do pieczenia chleba, o którym marzę. Muszę już iść. Dziękuję za telefon.

Wychodząc z domu, Ewa spojrzała na zegarek i stwierdziła, że naprawdę zrobiło się późno. Umówiła się w biurze z Adamem, a wiedziała, że on nie cierpi spóźnialskich. Skoro mają spędzić cały dzień na oglądaniu domów, nie może dopuścić, by jej klient był w złym humorze.

Rzuciła szybkie spojrzenie w lusterko wsteczne i cofnęła samochód. Dźwięk wgniatanej blachy uświadomił jej, że właśnie zderzyła się z innym autem. No, teraz na pewno się spóźnię, pomyślała. A Adam będzie wściekły.

Gdy ponownie spojrzała we wsteczne lusterko i zobaczyła, z czyim samochodem się zderzyła, ogarnęła ją zgroza.

Adam wysiadł właśnie ze swojego luksusowego samochodu. Ujmując się pod boki, patrzył na zniszczony pojazd.

- Wszystko w porządku? - zapytał z troską.

- Oczywiś... - Zachwiała się na nogach. Kiedy zobaczyła, w jakim stanie jest jego samochód, zrobiło jej się słabo. Zareagowała jak typowy tchórz: zaczęła mdleć.

Silne ramiona Adama pochwyciły ją, gdy upadała.

- Ewo, Ewo...

Słysząc niepokój w jego głosie, odzyskała świadomość i otworzyła oczy.

- Już dobrze. Proszę mnie puścić. Nic się nie stało, jestem bez śniadania i prawdopodobnie mój organizm na chwilę się zbuntował. - Ponownie rzuciła okiem na dzieło zniszczenia. - Skąd pan wyjechał? Przecież spojrzałam w lusterko, zanim cofnęłam samochód.

- Widocznie znajdowałem się w tak zwanym martwym punkcie. Ale proszę na razie zapomnieć o samochodach. Chcę wiedzieć, jak pani się czuje.

- Jeśli mnie pan puści, zobaczy pan, że nic mi nie jest - odparła. Była zadowolona, że on bardziej przejmuje się stanem jej zdrowia niż samochodem. Znała facetów, którzy mieli inną hierarchię wartości.

Puścił ją, a ona nie zemdlała.

- Myślę, że oba samochody nadają się dojazdy. To była tylko stłuczka. Proponuję, byśmy pojechali do pani domu i tam załatwili sprawy ubezpieczenia.

Kiedy podjechali pod mały biały domek z zielonymi okiennicami i czerwonymi frontowymi drzwiami, w którym mieszkała Ewa, zaczynał właśnie padać śnieg. Adam wysiadł z samochodu i usłyszał szum pobliskich drzew. Robiło się coraz zimniej.

- Proszę wziąć mnie pod rękę - zaproponował Ewie. Kiedy przekroczył próg jej domu, uderzył go zapach sosny. Pewnie ustawiła już choinkę i udekorowała ją, nie zostawiając jednej wolnej gałązki, pomyślał.

W domu Ewy wszystko błyszczało: okna, lustra, szklane półmiski pełne owoców i słodyczy. Adam stał pośrodku salonu, do którego weszli z maleńkiego przedpokoju. Z salonu widać było kuchnię, połączoną z ogromną jadalnią. Przez trzyipółmetrowe okna, wychodzące na ogród, można było podziwiać padający śnieg.

Ewa otrząsnęła się z zimna.

- Chyba napalę w kominku.

- Proszę mi powiedzieć, gdzie jest drewno - powiedział Adam. - Sam to zrobię.

- Przykro mi, że pana rozczaruję, ale wystarczy przekręcić kurek. To gazowy kominek, chociaż wygląda jak prawdziwy. Ale przynajmniej sadze nie brudzą ścian i sprzętów.

Miała rację. Kominek wyglądał jak prawdziwy.

Adam pomógł Ewie zdjąć czerwony płaszcz, który powiesiła w szafie. Kiedy wróciła, zauważył, że masuje sobie ramiona.

- Mówiła pani, że wszystko jest w porządku. - Adam zerwał się z sofy stojącej przy kominku.

- Ramiona zdrętwiały mi od pasów - wyjaśniła. - Przyniosę gorącą czekoladę oraz ciasteczka i zaczniemy dzwonić do agencji ubezpieczeniowych.

- Może w czymś mogę pani pomóc? - zaofiarował się Adam.

- Nie, proszę nacieszyć się ogniem.

Adam rozsiadł się wygodnie i rozglądał po salonie. Zauważył, że wszędzie pełno jest świec. Stały w świecznikach o najprzeróżniejszych kształtach, jeden z nich wyglądał jak wydrążone jabłko. Jodłowe stroiki i kępy ostrokrzewu zdobiły kominek. Na stole leżały przewiązane żółtą wstążką świąteczne kartki, które Ewa otrzymała od przyjaciół.

Uśmiechnął się, zachwycony. Radosne piękno i domowe ciepło dekoracji urzekły go, choć przecież nie znosił świąt.

Zapatrzył się w ogień. Płomienie hipnotyzowały go, usypiały. Poprzedniego wieczoru do późna oglądał telewizję i czuł się niewyspany. Kiedy tylko załatwię sprawę domu, pomyślał, wyjadę stąd, aby zrelaksować się na jakiejś tropikalnej wyspie. A później ruszę z kopyta do roboty. Prawdę mówiąc, Adam nie wiedział, co ze sobą zrobić, kiedy nie pracował.

To pewnie dlatego tak zawracał głowę Ewie. Powinien mieć wyrzuty sumienia, bo ona przecież chciała zacząć urlop. Może poszukaliby domu później? Kiedy śnieg przestanie padać. Teraz chciał jedynie siedzieć przy kominku i odpoczywać. W tym małym domku czuł się wspaniale.

- Proszę bardzo. - Ewa weszła do pokoju, niosąc dwa kubki gorącej czekolady. Postawiła je na stoliczku przed Adamem. - Dolałam do czekolady trochę whisky, dla uspokojenia nerwów, przynajmniej moich. Co pan na to? - spytała, wracając do kuchni, by wyjąć ciasteczka z mikrofalówki.

- Całkiem niezłe. Mam propozycję - powiedział, kiedy Ewa wróciła z tacą pełną najróżniejszych ciasteczek. - Czy ma pani jakieś gry planszowe, w które moglibyśmy zagrać? Chyba powinniśmy przeczekać zamieć, zanim zdecydujemy się oglądać kolejne domy.

Ewa wzięła do ust kruche ciasteczko i zastanawiała się przez chwilę.

- Mam Monopol. I oczywiście Candyland, w który czasem grywam z Eleną.

- Wolę Monopol - zdecydował Adam.

- Może zadzwoni pan do swojej agencji ubezpieczeniowej, a ja w tym czasie poszukam gry - zasugerowała, popijając ciasteczko czekoladą. Wręczyła Adamowi przenośny telefon.

Chyba nieźle się tu czuje, pomyślała Ewa, grzebiąc w szafie w poszukiwaniu gry. Wypadek nie wyprowadził go z równowagi, Ale ją czekał kolejny wydatek. Ubezpieczenie pokryje koszty naprawy tylko do trzystu dolarów, bo tyle wart był jej samochód. Nie wiedziała, czy jest sens decydować się na kolejną naprawę. Może dopóki nie sprzedam Adamowi domu i nie dostanę swojej prowizji, zasłonię uszkodzony zderzak wieńcem, pomyślała. W końcu samochód nadal jest na chodzie.

Ewa wyjrzała przez okno. Wciąż padał śnieg. Miała nadzieję, że jutro uda jej się kupić wymarzoną lalkę dla Eleny.

Święta w tym roku nie będą takie jak zwykle. A wszystko przez faceta, który siedzi teraz w jej pokoju. Co gorsza, ona też czuła się inaczej, odkąd pojawił się w jej życiu. Adam Hawksley był niepokojący. Przypominał jej, że jest kobietą.

Uśmiechnęła się, biorąc do ręki Monopol. Postanowiła, że musi z nim wygrać.

Jednak nie wygrała.

Adam pokonał ją w brawurowym stylu. I chociaż Ewa wiedziała, że kierowała nim męska próżność i chęć zaprezentowania się jako mistrz, nie potrafiła przegrywać. W dodatku dwa razy z rzędu.

- Koniec. Nie gram więcej w Monopol! - oznajmiła, kiedy Adam napawał się swoim drugim zwycięstwem.

- Ale przecież ciągle pada śnieg, a ja nie lubię grać w Candyland - zaprotestował. Zmiótł ostatnie ciasteczko z czerwonej, błyszczącej patery.

- Będę pakowała prezenty, więc może chciałby mi pan pomóc? - zapytała, wiedząc, że odmówi.

- Mam dwie lewe ręce - wykręcił się. - Czy miałaby pani coś przeciwko temu, żebym zdrzemnął się na sofie, dopóki pada śnieg? Proszę mnie obudzić, kiedy przestanie.

- Oczywiście, proszę bardzo - zgodziła się, patrząc, jak Adam zrzuca mokasyny i luzuje krawat. Nie uszedł jej uwagi fakt, że długość sofy była wprost wymarzona dla tego mężczyzny. Ewa popatrzyła na niego przez chwilę, po czym usadowiła się na podłodze przy kominku, wraz z papierem do pakowania, pudełkami i wstążkami.

Dobrze, że Adam już chrapie, pomyślała. Gdyby nie spał, na pewno krytykowałby jej sposób pakowania prezentów.

W tym roku Ewa zdecydowała się na biały papier i czerwony sznurek. Do tego kolorowe kokardki i naklejki z informacją, dla kogo prezent jest przeznaczony. Wiedziała, że starannie i pomysłowo zapakowane prezenty wyglądają pod choinką niezwykle uroczo.

Adam nie poruszył się ani razu. Widocznie spał głęboko. Ewa patrzyła na śpiącego mężczyznę i zastanawiała się, co do niego czuje. W wyobraźni widziała go jako małego, samotnego chłopca w szkole z internatem i od razu była gotowa wszystko mu wybaczyć. Kiedy tak rozmyślała, wyraz jego twarzy zmienił się. Zamruczał coś, a na jego ustach wyjawił się błogi uśmiech.

Miała nadzieję, że śni o niej. Zawstydziła się tej myśli, ale już następna, równie niedorzeczna, chodziła jej po głowie: ciekawe, jak on całuje? Czy omdlewałaby pod wpływem jego pocałunków? Ewa oczywiście nie należała do kobiet, które mdleją z byle powodu, ale Adam - wysoki, przystojny brunet - każdej mógł zawrócić w głowie. Ktoś tak zgrabny i wysportowany w łóżku jest na pewno rewelacyjny, rozmyślała. Ciekawe tylko, czy jest kochankiem romantycznym?

Nie wyglądał na specjalnie czułego i delikatnego. Gdyby mógł, pewnie zrobiłby swoje i wyszedł. Nie był też typem mężczyzny, który przyniósłby jej śniadanie do łóżka. Czuły? Chciało jej się śmiać. Adam był tak samo czuły jak kawał wysuszonego drewna. A to, że wyglądał słodko, kiedy spał, o niczym nie świadczyło.

Gdyby wierzyła w to, że facetów można zmienić, podjęłaby wyzwanie. Ale wiedziała z doświadczenia, że ludzie rzadko się zmieniają.

Adam był marudą i tyle!

Pociągającym, ale jednak marudą.

Lepiej dać sobie spokój z fantazjowaniem. Byłaby skończoną idiotką, gdyby uległa urokowi takiego mężczyzny. Na głupotę nie mogła sobie pozwolić.

Mężczyzna taki jak Adam zdołałby złamać jej serce.

A tu interesy czekają!

Adam był zainteresowany jednym: chciał kupić dom przed świętami. Na tym powinna się skoncentrować. Znajdzie klientowi wygodne lokum. Zawrze umowę i oboje będą zadowoleni: on z domu, ona z nowego samochodu. Dzięki temu będzie miała udane święta.

Zauważyła, że powieki Adama lekko drżą. Śnił. Pewnie o zamachu na Świętego Mikołaja, sądząc po dzikim uśmiechu, który wykrzywiał mu wargi. Ewa spojrzała w okno.

Ciągle padał śnieg. Choćby nie wiem jak chciała, będą musieli odłożyć oglądanie domów do jutra.

Przez chwilę Ewa krzątała się po kuchni. Pomyślała, że mogłaby upiec świąteczny chleb z orzechami i podarować go sąsiadom. Zajrzała do lodówki. Okazało się, że nie ma jajek. Dwie przecznice dalej znajdowało się targowisko, więc postanowiła udać się tam, zostawiając pogrążonego we śnie Adama samego w domu.

Przez całą drogę, brnąc w śniegu, myślała o nim.

- Chyba pan wie, że mam na pana ochotę?

Adam uznał, że to sen.

Jego agentka zachowywała się zgoła nieprofesjonalnie. Najpierw obdarzyła go uwodzicielskim spojrzeniem, po czym odgarnęła z czoła jeden z okalających jej twarz słodkich loczków. Na jego oczach zmieniała się w prowokatorkę, niebezpieczną kocicę. Jej obcisła sukienka uwydatniała opływowe kształty. Adam pożerał ją wzrokiem.

- Chciałby pan mnie dotknąć? - spytała, ciągle zachowując dystans dwóch kroków.

- Rozpaczliwie! - Wyciągnął rękę, ale ona się cofnęła.

- Najpierw ustalmy reguły - wyjaśniła.

- Reguły?

- Tak. Ja mogę pana dotykać, ale pan nie może dotknąć mnie.

Zastanowił się przez chwilę. Nie był to najlepszy układ, ale lepszy rydz niż nic. Podniósł ręce do góry, dając znak, że się poddaje.

- Dobrze, pani jest tu szefem. Może pani ze mną zrobić wszystko.

- Nie ufam panu. - Popatrzyła na niego uważnie, po czym rozkazała: - Ręce za głowę!

- Zrobione - powiedział, stosując się do jej rozkazu. Podeszła do niego.

- Jest pan całkiem niezły, wie pan? Te jasnoniebieskie oczy i czarne rzęsy robią wrażenie.

- Schlebia mi pani, żeby dostać to, czego pani chce. Jak wszystkie inne kobiety.

- A dużo ich było?

- Całe legiony - przechwalał się, by ją zdenerwować.

- Ale żadna mi do pięt nie dorasta. - Powiedziała to z takim przekonaniem, że jej uwierzył. Uwierzył, bo kiedy przesuwała ręką po jego policzkach, oczach, ustach, jej dotyk był niespotykanie delikatną pieszczotą.

- Żadna pani nie dorównuje - wyszeptał. Zaczęła rozpinać mu koszulę.

- Już przez materiał czuję, jaki pan jest gorący. Czyżbym pana podniecała?

- Och, czy mogłaby pani robić to szybciej? - błagał, zdesperowany.

- O nie, będę to robiła wolno, bardzo wolno. Musi pan cierpieć, zanim dostanie nagrodę. Nie tylko pan potrafi grać, panie Hawksley.

- Sądzę, że w tych okolicznościach powinniśmy przejść na ty.

- Ale ty przecież nie lubisz swojego imienia, prawda, Adamie?

- A tobie się ono podoba?

- Jest wspaniałe! Adam i Ewa, zupełnie jakbyśmy byli sobie przeznaczeni.

Ściągnęła mu koszulę.

- Jaka gładka skóra, jakie twarde mięśnie. Imponujące, jak na biznesmena. Musiałeś dużo ćwiczyć, by mieć taki płaski brzuch.

- Wspinaczki skałkowe... Nie tylko wyrabiają mięśnie, ale i relaksują. Niebezpieczeństwo sprawia, że docenia się wartość życia.

Uklękła przed nim i zaczęła całować jego rozpaloną skórę. Adam poczuł się szczęśliwy i dumny, że ma tak wspaniałe ciało. Z trudem powstrzymywał się, by nie złamać zasad gry. Tak bardzo chciał zanurzyć dłonie w kasztanowych włosach Ewy, ale wiedział, że wtedy czar pryśnie. Ręce miał wciąż splecione na karku, a ciało oddał w całkowite władanie niebezpiecznej uwodzicielki.

Spojrzała mu w oczy, po czym pocałowała go w pępek.

Po chwili obudził go hałas dochodzący od frontowych drzwi.

Adam z początku nie wiedział, co się dzieje. Sen był tak realistyczny. Czuł, że jest mu gorąco. Ciągle dochodził do siebie. Wiedział jednak, że ten sen położył kres kłamstwu, jakoby z Ewą łączyły go tylko interesy. Ta kobieta bardzo go pociągała, i to nie tylko fizycznie. Ewa Winslow była po prostu kimś wyjątkowym!

Roześmiał się gorzko, zdając sobie sprawę, że uprzejmość Ewy ma jedynie podłoże zawodowe. Łatwiej jest kupić dom od kogoś, kogo się polubi.

Musiał się obudzić i wrócić do rzeczywistości.

Kiedy jednak usłyszał, jak drzwi się otwierają, zamarzył, aby Ewa była dla niego tak miła, jak we śnie.

Wkładając klucz do zamka, Ewa oparła torbę o biodro, uważając, by nie stłuc jajek. Od jej wyjścia minęło zaledwie pół godziny. Śnieżyca zatrzymała większość ludzi w domach, nie musiała więc czekać w kolejce. Pod wpływem nagłego impulsu oprócz jajek kupiła także butelkę wina.

Kiedy weszła do salonu, Adam siedział na sofie i przeciągał się.

Uśmiechnęła się do niego i poszła z zakupami do kuchni.

Na stole pod oknem leżała reklamówka pełna foremek do ciasta.

- Skąd one się tu wzięły? - spytała Adama, który niespodziewanie pojawił się tuż za jej plecami.

- Podrzuciła je Sara. Zostawiła Elenę pod opieką znajomych. Miała do załatwienia jakieś pilne sprawy.

Ewa spojrzała na Adama.

- Czy mówiła coś jeszcze? - spytała.

- Tak. Prosiła, by pani do niej zadzwoniła. Chce, żeby zabrała pani Elenę do domu towarowego na spotkanie ze Świętym Mikołajem. Sara w ostatniej chwili dostała nowe zamówienie i nie znajdzie czasu na wyprawę z córką.

- To wszystko? - spytała Ewa, wkładając do lodówki jajka i butelkę z winem.

- Tak. Wspomniała, że miała pani pożyczyć te formy i prosiła o telefon w sprawie Eleny.

Adam wciąż był zaspany i wyglądał tak podniecająco i słodko, że Ewa, nie mogąc się powstrzymać, podeszła do niego i pocałowała go w czubek nosa.

- A to co? - spytał zadowolony, ale i zaskoczony. Ewa wzruszyła ramionami.

- Zbliżają się święta. A pan wyglądał tak... - głos ją zawiódł. Co też jej przyszło do głowy? Pocałowała klienta, ale jak się teraz wytłumaczyć? Że zrobiła to, ponieważ wyglądał słodko?

- Czy zawsze działa pani tak impulsywnie? - zapytał Adam z błyskiem w oku.

- A pan nigdy? - odpowiedziała pytaniem, przygryzając wargę, w którą Adam tak się wpatrywał.

Adam przypomniał sobie sen, który przerwała mu Sara, brzęcząc siatką pełną foremek. Teraz bał się, że Ewa zauważy jego podniecenie.

- To chyba dobra chwila, żeby poprosić pana o przysługę? - zaryzykowała pytanie.

- Nie pójdę z Eleną na spotkanie ze Świętym Mikołajem, jeśli o to chodzi.

- To oczywiste, przecież wiem, jaki z pana przeciwnik świąt. Chciałabym tylko, aby pomógł mi pan naprawić lampki choinkowe. Niektóre z nich przestały mrugać. Bardzo je lubię i nie chciałabym kupować nowych.

- Dobrze. Zrobi się - odrzekł Adam. - Chyba nie damy dziś rady obejrzeć domów. Wygląda na to, że napadało kilkanaście centymetrów śniegu. Warto by odśnieżyć podjazd przed domem.

- Zrobiłby pan to? - zapytała z nadzieją w głosie. W końcu nie proponowała mu wspólnej budowy bałwana.

- Dlaczego nie? Zaraz sobie zapiszę, że muszę kupić łopatę do śniegu. Ale teraz zajmijmy się lampkami. - Podszedł do stojącej w rogu pokoju choinki.

- Chwileczkę. Co to znaczy, że musi pan kupić łopatę do śniegu?

- Jeszcze o tym nie wspomniałem? Znalazłem dom, który chcę kupić. To jest właśnie ten, w którym się znajdujemy.

Ta rewelacja zaskoczyła oboje. Adam nie zdawał sobie sprawy, czego pragnie, dopóki tego nie powiedział. Ale kiedy już to się stało, zrozumiał, że to prawda. Jego marzenie o domu, którego nigdy nie miał, właśnie się spełniało. Dom Ewy był ciepły i przytulny. Tak przytulny, że nawet w nim zasnął.

Dzięki Ewie zdał sobie sprawę, za czym tęskni i czego pragnie.

Osiągnął już sukces zawodowy i może nadszedł czas, żeby zająć się życiem osobistym. Miał uczucie, że byłoby w nim miejsce dla Ewy. Przecież już zaistniała w jego śnie. I to jak! Podobała mu się bardzo jako kobieta, ale nie tylko o to chodziło. Szukał pokrewnej duszy. Po raz pierwszy w życiu poczuł, że właśnie ją odnalazł. W Ewie.

Chciał znaleźć się w jej snach. A to oznaczało, że musi kupić jej dom.

W tym samym czasie na biegunie północnym...

- Mam nadzieję, że pani Claudia wróci przed Wigilią - powiedział Rudolf do Prancera. Oba renifery przeżuwały siano. - Mikołaj zrobił się straszliwym zrzędą, od kiedy odkrył, że jego żona wybrała się na wakacje.

Prancer zatańczył na tylnych nogach.

- Wiem, co by mu pomogło. Gdyby znalazł ciasteczka, które upiekła mu przed wyjazdem.

- Nie liczyłbym na to... - Nos Rudolfa zrobił się czerwony.

„PW Rudolfie I Ty chyba... nie zjadłeś ciasteczek Mikołaja?

- Kto, ja?

Prancer pokręcił łbem.

- W Wigilię czeka nas długa wyprawa.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Adam nie mógł uwierzyć, że stoi w długiej kolejce do Świętego Mikołaja w domu towarowym. Ale był tu. Popychany i potrącany przez niezmordowane, podskakujące do góry dzieci, które niecierpliwie czekały, by wyszeptać Mikołajowi do ucha listę wymarzonych prezentów.

Ewa nalegała, żeby przyłączył się do niej i do Eleny, jeśli chce nadal rozmawiać o kupnie domu. Adam był zdecydowany dopiąć swego, więc, pełen poświęcenia, czekał w kolejce, zbliżając się nie tylko do Mikołaja, ale i do swoich marzeń.

Co prawda już kilka razy usłyszał z ust Ewy stanowcze „nie”, ale z jakiegoś powodu kupno jej domu było dla niego niezwykle istotne. Kiedyś nie miało dla niego większego znaczenia, gdzie mieszka. Przeprowadzał się bez przerwy. Najpierw z internatu do internatu, później z hotelu do hotelu.

A teraz po raz pierwszy w życiu rozpaczliwie pragnął domu. Domu Ewy.

Adam przyjrzał się Ewie i Elenie. Obie wyglądały jak małe dziewczynki.

Ewa klęczała na ziemi, usiłując włożyć małej świecący diadem, który córka Sary koniecznie chciała mieć na głowie. Diadem ciągle ześlizgiwał się z głowy dziecka, a umocowanie go nie było łatwym zadaniem, ponieważ Elena, podniecona spotkaniem z Mikołajem, trajkotała przez cały czas, obracając głowę na wszystkie strony.

- O ile rzeczy mogę poprosić Świętego Mikołaja? - dopytywała się dziewczynka. - Czy będzie zły, jeśli poproszę go o zbyt wiele?

- Myślę, że możesz poprosić o trzy rzeczy - odparła Ewa spokojnie. - Trzy jest liczbą odpowiednią w każdej niezwykłej sytuacji. Pamiętaj tylko, żeby dobrze się zastanowić, zanim wypowiesz jakieś życzenie. Chyba nie chcesz ich zmarnować, prosząc na przykład, aby Midnight przestała szczekać na przelatujące nad domem samoloty.

Elena zachichotała.

- Ona myśli, że może je złapać.

Ewa połaskotała Elenę w brzuch. Dziewczynka sama wybrała swój strój na spotkanie z Mikołajem. Diadem i jaskrawe okulary przeciwsłoneczne w samym środku mroźnej zimy robiły dość piorunujące wrażenie. Oprócz tego Elena miała na sobie biały podkoszulek, dżinsowe ogrodniczki, czarno-białe tenisówki i kilka rodzajów koralików na szyi.

Adam uśmiechnął się. Styl prezentowany przez Elenę był uroczy. Byłaby wspaniałą modelką działu dziecięcego w sklepie, który mógłby wkrótce otworzyć.

Na szczęście nie jestem tutaj jedynym mężczyzną, pomyślał Adam. Wielu ojców cierpliwie stało w kolejce, podczas gdy matki niezmordowanie przyczesywały swoim pociechom włosy i wygładzały ich ubrania. Hałas panujący w domu towarowym był tak wielki, że Adam z trudem usłyszał dobiegające ze sklepowych głośników tony „Świątecznej piosenki” w wykonaniu Aarona Neville'a.

Gdyby jeszcze niedawno ktoś powiedział mu, że na pięć dni przed świętami z własnej woli znajdzie się w zatłoczonym sklepie, założyłby się o dużą sumę, że to niemożliwe. I, jak widać, przegrałby. Święta w ogóle kojarzyły mu się z wyrzucaniem w błoto grubszej forsy. W zeszłym roku Marcy zmusiła go do wspólnych zakupów i przy okazji naciągnęła na kosztowne prezenty, niby to z okazji Gwiazdki. Oczywiście, nie zwróciła mu tych wszystkich błyskotek, kiedy zerwała zaręczyny, a nawet przywłaszczyła sobie kilka należących do Adama rzeczy.

- Wiem, o co na pewno poproszę Mikołaja - powiedziała nagle Elena. - Poproszę, żeby przyniósł mi Barbie w różowej sukience.

Ewa posłała Adamowi spojrzenie, które mówiło, że będzie miał kłopoty. Do diabła, zdawał sobie z tego sprawę! Stał w zatłoczonym domu towarowym z kobietą, która wie czego chce i z dzieckiem, wyraźnie zafascynowanym jej osobą. Słowo „zafascynowany” nabierało dla Adama całkiem nowego znaczenia, kiedy myślał o Ewie. Sam był zafascynowany jej osobą i miał tak podniecający sen, że obudził się zawstydzony.

- Jestem pewien, że Mikołaj przyniesie ci Barbie - zapewnił Elenę. Ewa uniosła brwi ze zdumienia. - Czego jeszcze sobie zażyczysz?

- Chciałabym dostać kilka takich pierścionków, jakie ma ciocia.

Ewa spojrzała na złote pierścionki z kamieniami szlachetnymi, które nosiła na środkowym palcu prawej ręki. Zauważywszy zainteresowanie Adama, wyjaśniła:

- Elena pragnie ich, odkąd kupiłam je zeszłego lata. Powiedziałam jej, że nie robią biżuterii w tak małym rozmiarze, więc ilekroć mnie odwiedza, pyta, czy pierścionki są już stare.

- Stare? - Adam wyraźnie niczego nie rozumiał.

- To taki jej podstęp. Kiedy zostaje u mnie na noc, dobiera się do każdej, nawet najmniejszej sztuki mojej biżuterii i pyta, która z nich jest stara. Wszystko, co stare, zabiera ze sobą do domu. Pewnie pan zauważył, że Elena ma słabość do błyskotek.

- Tak. Mężczyzna, który się z nią ożeni, będzie skazany na bankructwo.

- A o co pan ma zamiar poprosić Mikołaja? - przerwała im Elena, patrząc na Adama.

- Żeby pani Ewa sprzedała mi swój dom. Elenę przeraziły słowa Adama.

- Ciociu! Ty nie możesz się wyprowadzić! - Dziewczynka uczepiła się rękawa Ewy i uwiesiła się na niej. Łzy stanęły jej w oczach.

- Nie martw się. Nie mam zamiaru się wyprowadzać - zapewniła Ewa małą.

- Ale...

- Znajdziemy panu Adamowi dom, który będzie mu się bardzo, bardzo podobał. To, co powiedział, to był tylko żart.

Adam nie chciał dalej ciągnąć drażliwego tematu w obecności przestraszonego dziecka. Właściwie Ewa mogłaby się przeprowadzić gdzieś bliżej Sary i Eleny, pomyślał. Dziecko byłoby tym zachwycone. A dopóki czegoś nie znajdzie, mogłaby nawet u nich zamieszkać.

Tymczasem on nie miał się gdzie podziać.

Mógł jedynie liczyć na ten nieprzytulny pokój hotelowy, w którym się zatrzymał.

- A o co pani poprosi Mikołaja? - zapytał Adam Ewę.

- Żeby pewien maruda nie zepsuł mi świąt - odparła, patrząc na niego znacząco.

- Dlaczego nazywasz go marudą, ciociu?

- Bo on nie cierpi świąt.

- Niemożliwe! Wszyscy kochają święta. - Elena nawet nie czekała na potwierdzenie swoich słów. Pociągnęła Ewę za rękę, posuwając się krok do przodu. Błysk flesza oznajmił im, że kolejne dziecko, siedzące na kolanach u Świętego Mikołaja, zostało uwiecznione na zdjęciu.

Adam przyjrzał się Mikołajowi. Z jego kolan właśnie ześlizgiwał się mały chłopiec, a wdrapywała się na nie Elena. Pomyślał, że ten Mikołaj wygląda dość niechlujnie i nieświeżo. Ot, zwykła komercja. Ale Ewa tego tak nie dostrzegała. Dla niej wszystko miało magiczny wymiar. Ona stwarzała tę magię.

Dla siebie.

Dla Eleny.

Dla niego.

Po raz pierwszy w życiu zastanawiał się, jak by to było, gdyby miał dziecko. Mógłby o tym pomyśleć już w zeszłym roku, gdyby się zaręczył. Skończył trzydzieści lat i wydawało mu się, że przyszła najwyższa pora na zawarcie małżeństwa. Zależało mu na tamtej kobiecie, ale teraz zrozumiał, że wcale nie był wtedy zakochany.

O miłości myślał z przerażeniem.

Zapomniał o tym uczuciu, kiedy przekroczył progi szkoły z internatem. W szkole był ostry rygor, jak w wojsku. Uczucia były tępione, najważniejsza była dyscyplina.

- Hej ho! Co byś chciała dostać od Mikołaja, dziewczynko?

Elena uśmiechnęła się.

- Chcę Barbie w różowej sukience.

- I co jeszcze?

- Pierścionki. Kilka malutkich pierścionków.

- Coś jeszcze? - dopytywał się Mikołaj. Fotograf robił im zdjęcie.

Elena zastanawiała się przez chwilę.

- Chcę, żebyś dał narzeczonego dla mojej mamy.

- O ho, ho! - wykrzyknął Mikołaj nieco zbity z tropu. Wtedy Elena nachyliła się nad nim i wyszeptała mu coś do ucha.

- Oczywiście, że możesz wypowiedzieć czwarte życzenie - powiedział Mikołaj wielkodusznie, najwyraźniej szczęśliwy, że może na chwilę zapomnieć o narzeczonym dla matki dziewczynki. - Czego jeszcze sobie życzysz?

- Spraw, żeby ciocia Ewa i on - powiedziała głośno, wskazując palcem Adama - pocałowali się, i żeby ciocia Ewa nie musiała się wyprowadzić ze swojego domu.

To życzenie nie było łatwiejsze do zrealizowania niż poprzednie.

Otaczający ich tłum zamarł w oczekiwaniu.

Matki patrzyły z nadzieją. Ojcowie mieli rozbawione miny. Dzieci chichotały.

Ewa i Adam zamarli. Ze stanu odrętwienia wyrwał ich dopiero głos jednego z ojców:

- Pocałuj ją, do cholery! Muszę zdążyć z dzieciakiem na mecz hokejowy.

Ewa nie patrzyła na Adama. Była pewna, że policzki ma czerwone jak płaszcz Mikołaja. W głębi duszy pragnęła przecież, żeby Adam ją pocałował.

Adam widział, że Elena smutnieje. Miał ochotę zrobić coś, co było niezgodne z jego charakterem. Publiczne okazywanie uczuć również nie było w jego stylu. Zbliżył się do Ewy.

Ona z kolei zrobiła cofnęła się o krok, zdenerwowana i gotowa zemdleć.

Poradził sobie z tym. Wziął ją w ramiona i przechylił do tyłu, jak robią to amanci w filmach. Spoglądając w szeroko otwarte oczy Ewy, pochylił się i pocałował ją w obecności Eleny i tłumu obcych obserwatorów. Całował ją delikatnie i z czułością, co sprawiło, że zadrżała i, oszołomiona, przerwała pocałunek.

Usłyszeli brawa. Adam wrócił do rzeczywistości i wypuścił z ramion Ewę. Była oszołomiona.

- Dziękuję ci, Mikołaju - powiedziała Elena, zeskakując z jego kolan i uśmiechając się szeroko.

- Czy teraz jesteś zadowolona, mała swatko? - spytała Ewa, chwytając dziewczynkę za rękę.

- Pewnie. Pan Adam tylko żartował, kiedy mówił, że kupi twój dom, prawda?

Ewa pokiwała głową.

No cóż, Elena może była usatysfakcjonowana, ale Adam zdecydowanie nie. Nadal pragnął domu... i pragnął jeszcze raz pocałować Ewę. Czy to możliwe, że się w niej zakochał?

Czy może po prostu znudziła go samotność?

O tej porze roku nie mógł zaufać swoim uczuciom. To dlatego zawsze uciekał na koniec świata, kiedy nadchodziły święta.

- Dokąd teraz idziemy? - zapytała Elena, gdy wyszli z domu towarowego.

- Idę z panem Adamem szukać dla niego domu. Ale najpierw odprowadzimy cię do mamy.

- Nie mogłabym pojechać z wami?

- Nie. Twoja mama mówiła, że musisz posprzątać swój pokój, jeśli chcesz, żeby Mikołaj przyniósł ci jakiś prezent. Mikołaj lubi grzeczne dziewczynki, które mieszkają w czystych pokojach.

- No dobrze - zgodziła się niechętnie Elena.

Kiedy odwozili ją do domu, Adam zdał sobie sprawę, że jeszcze nie widział sypialni Ewy.

- Może ten spodoba się panu bardziej - powiedziała Ewa, parkując przed kolejnym budynkiem. Zdążyli dotąd obejrzeć trzy i żaden mu się nie podobał.

Najwyraźniej był zdecydowany kupić jej dom i tylko z grzeczności oglądał inne. Obiecała, że pomyśli o sprzedaży swego domu. Kłamała.

Kochała swój dom, a on kochał ją. Byli dobraną parą.

Ona i Adam taką parą nie byli, choć wspaniale całował.

Chciała już zrezygnować z transakcji... Liczyła na łatwy zarobek, a tymczasem zadanie przerosło jej siły.

Wiedziała jednak, że ugrzęzła na dobre. Nie miała wyjścia. Adam musiał kupić jakiś dom. Pomyślnie zakończona transakcja była jej teraz naprawdę potrzebna. Nawet najlepszy agent handlu nieruchomościami nie budził zaufania, jeśli jeździł takim wrakiem, jak ona. Uzyskana prowizja pozwoliłaby jej na szybką zmianę samochodu.

Jej kariera stała pod znakiem zapytania. Musi być profesjonalistką i utrzymać dobrą opinię odpowiedzialnego agenta. Zatem nie zrezygnuje, dopóki nie zadowoli Adama.

Jej świąteczny urlop również stał pod znakiem zapytania. Im dłużej ta sprawa będzie się ciągnęła, tym krócej będzie mogła się cieszyć świętami. A jeśli do Nowego Roku nie znajdą odpowiedniego lokum?

Wszystkie problemy Ewy mogłyby zostać rozwiązane, gdyby sprzedała Adamowi swój dom. Ale nie mogła i nie zamierzała tego zrobić. Dom należał do niej. To były jedyne korzenie, jakie miała na tym świecie. Czuła się w nim bezpieczna i szczęśliwa.

Natomiast jej serce było w niebezpieczeństwie.

To ją martwiło najbardziej. W Adamie dostrzegała pokrewną duszę. Nie patrzyli na świat w ten sam sposób, ale oboje doświadczyli samotności. Ewa była zdecydowana uczynić swoje życie szczęśliwym.

Tymczasem Adam stanął jej na drodze.

Chciała uniknąć rozczarowań. Musiała więc kontrolować sytuację.

Kiedy zaczynała mieć nadzieję, że ktoś mógłby ją pokochać, narażała się na cierpienie.

Może dlatego stała jedną nogą w rzeczywistości, a drugą w świecie fantazji. Rzeczywistość głównie ją rozczarowywała.

- To miejsce powinno się pani spodobać - powiedział Adam, kiedy weszli do piętrowego domku z poddaszem, wystrojem przypominającym wiejską chatę.

- Szukamy domu dla pana. Ja już mam dom, który bardzo lubię.

- Pani nawet nie próbuje zainteresować się innym - poskarżył się Adam.

- Powiedziałam panu, że nie chcę się przeprowadzać. Dlaczego mi pan nie chce uwierzyć i pogodzić się z tym? Mój dom jest dla pana za mały. Nie ma w nim miejsca na duże biuro ani na stół do bilardu. Ale ten, na przykład, spełnia pańskie wymagania. Proszę się rozejrzeć.

Posłusznie zwiedził całe wnętrze, docenił wszystkie zalety, takie jak gabinet obok sypialni, kominek w przytulnej kuchni czy wanna wpuszczona w podłogę w łazience. Zgodził się, że są to plusy, ale dom i tak mu się nie podobał.

Podobał mu się tylko dom Ewy.

Sprawa utknęła w martwym punkcie.

Ewa mogła zapomnieć o długim weekendzie, na który tak się cieszyła. Cały piątek poświęci na towarzyszenie Adamowi podczas kolejnych oględzin. A w sobotę będzie się cisnąć w zatłoczonych sklepach, aby uporać się z resztą świątecznych sprawunków.

Musi znaleźć Adamowi dom!

- Elena mówiła, że Adam pocałował cię w sklepie - powiedziała Sara kilka godzin później, kiedy obie siedziały przed telewizorem. Żadna z nich nie patrzyła jednak na ekran. Zwinięta w kłębek Elena spała na podłodze wraz z Midnight. Dziewczynka usnęła, oglądając „Pocahontas” i nie zbudziła się nawet wtedy, kiedy Sara wyjęła kasetę, żeby przełączyć odbiornik na kanał, na którym nadawano wiadomości.

- Czy powiedziała również, że to był jej pomysł? - Ewa dmuchała na świeżo polakierowane paznokcie.

- To pominęła. A więc jak tego dokonała? - Sara była wyraźnie zachwycona, że u jej córki w tak młodym wieku ujawnił się talent swatania bliźnich.

- Podpuściła Świętego Mikołaja, żeby nakłonił nas do pocałunku. To było jedno z jej życzeń. Z jakiegoś powodu uznała, że wtedy nie sprzedam swojego domu Adamowi.

- Kiedy postanowiłaś to zrobić? Czyżbym znów coś przeoczyła? - spytała Sara, sięgając po buteleczkę z lakierem.

- Nie zamierzam sprzedawać mu swojego domu. Ale Adam mnie nie słucha. Po prostu się uparł, że kupi tylko ten i żaden inny. Dostał hopla na tym punkcie. Usiłuję odwieść gó od tego pomysłu i znaleźć mu inny dom.

- Bez powodzenia?

- Całkowicie.

- No cóż.... Powiedz lepiej, jak całuje. Zauważyłam, że starannie unikasz tego tematu.

- Całuje tak, jakby nic innego nie robił przez całe życie.

- Było przyjemnie, co?

- I słodko.

- Słodko? No, no, to coś nowego.

- Nic tego nie będzie. On po prostu nie miał wyjścia. To nie była jego inicjatywa. Ani moja - dodała, widząc podejrzliwy wyraz twarzy Sary.

- Więc może Elena jest sprytniejsza od ciebie. On jest naprawdę niezły, Ewo. - Sara odstawiła buteleczkę na miejsce i przyjrzała się swoim dłoniom.

- Elena jest sprytniejsza niż ty i ja razem wzięte. Ale czteroletnie dziecko nie może układać mi życia osobistego.

Poza tym Mikołaj ma mi podarować przecież kawalera pod choinkę. Muszę czym prędzej pozbyć się Adama.

- Więc sprzedaj mu swój dom.

Ewa wiedziała, że rozwiązałoby to wszystkie problemy.

Nie mogła jednak sprzedać Adamowi swego domu. Wykluczone!

Przecież musiał gdzieś być dom przeznaczony dla niego. Po prostu jeszcze go nie znalazła. Może jutro, kiedy się wyśpi...

- Czy Elena powiedziała, że prosiła Mikołaja, aby przyniósł ci narzeczonego? - zapytała Ewa, kiedy czekały, aż wyschnie im lakier na paznokciach i będą mogły przenieść Elenę do łóżka.

- Teraz rozumiem, dlaczego się pojawił.

- Co? Poznałaś kogoś, a ja nic o tym nie wiem? - Ewa opadła na sofę.

- On jest strażakiem i jest naprawdę uroczy. Pojawił się dziś rano, by uratować kota sąsiadów, który nie mógł zejść z drzewa. Świetnie poradził sobie z kotem, czym zachwycił dzieci. Myślę jednak, że jest dla mnie trochę za młody.

- Ile ma lat?

- Nie jestem pewna. Chyba jeszcze nie przekroczył trzydziestu.

- Może już głosować. To wystarczy - powiedziała Ewa, rzucając w Sarę poduszką.

- No wiesz!

Obie padły na kanapę, chichocząc głośno, co oczywiście obudziło Elenę.

- Czy już przyszedł Święty Mikołaj? - zapytała dziewczynka, przecierając zaspane oczy.

- Nie, sroczko. Będziesz musiała na niego poczekać jeszcze kilka dni. Święta zaczynają się dopiero w środę. Idź spać. - Kiedy Ewa wzięła Elenę na ręce, oczy dziecka znów się zamknęły. Ewa i Sara zaniosły małą do sypialni, tuląc ją i całując na dobranoc i życząc jej kolorowych snów.

- Jak się nazywa twój strażak? - zapytała Ewa, kiedy wyszły z sypialni Eleny i wróciły do salonu. Zdążyły akurat na prognozę pogody. Z wiadomości głównie interesowało je, czy spadnie jeszcze więcej śniegu na święta.

- Rick Winzen.

- Masz zamiar się z nim spotykać? - naciskała Ewa.

- Nie umówił się ze mną, jeśli ci o to ci chodzi. Ewa zaśmiała się.

- Od kiedy ma to dla ciebie znaczenie? Ty się z nim umów.

- Pomyślałam, że to mogłoby go wystraszyć.

Ewa przyjrzała się uważniej przyjaciółce. Sara miała trzydzieści trzy lata, ale wyglądała o dziesięć lat młodziej. Zwykle, kiedy wyznaczała sobie cel, dopinała swego. To wahanie, które teraz Ewa zauważyła, było czymś zupełnie nowym i niespodziewanym. Sara była wyraźnie onieśmielona.

- Jest wyjątkowy, co? Podoba ci się ten Rick Winzen?

- Może?

- Już wiem. Idź do pani Claudii i zapytaj ją o Ricka.

- To niemożliwe, Ewo. Mam teraz tak napięty plan pracy, że nawet krasnoludki od Świętego Mikołaja wpadłyby w panikę. Jutro przez cały dzień będę przygotowywać uroczystą kolację dla dwudziestu czterech osób. Wszystko muszę dostarczyć na siódmą. Nie mam więc czasu, aby odwiedzić twoją ulubioną wróżkę. Poza tym jestem pewna, że Rick nie jest mną zainteresowany. To po prostu miły i uprzejmy facet.

Sara powiedziała to dość żałosnym tonem.

- Myślę, że... - słowa Ewy przerwał dzwonek telefonu.

- Kto to może być? - zastanawiała się Sara. - Już po dziesiątej.

Ewa była bliżej aparatu.

- Chwileczkę. Już ją proszę... - powiedziała do słuchawki i rzuciła przenośny telefon w kierunku przyjaciółki.

Sara spojrzała pytająco na Ewę.

- To on - powiedziała Ewa szeptem.

- Halo... - Głos Sary brzmiał niepewnie. - Dobry wieczór, panie Winzen - dodała. Przez chwilę słuchała swego rozmówcy.

- Jutro wieczorem? - zapytała, uśmiechając się się promiennie. Popatrzyła na Ewę, która skinęła głową.

Rick Winzen znowu mówił coś do słuchawki.

- Proszę chwilkę poczekać. - Sara przycisnęła telefon do piersi, żeby Rick nie mógł usłyszeć jej słów. - Ewo, on chce jutro zabrać mnie i Elenę na lunch, a potem na „Dziadka do orzechów”.

- Więc powiedz, że się zgadzasz.

- Nie mogę. Muszę przygotować jedzenie na ten jutrzejszy obiad.

- Nie przejmuj się tym. Zajmę się obiadem.

- A co z Adamem?

- Nie martw się, poradzę sobie. A ty zasługujesz na mały relaks. Więc zabierz Elenę i idź. Wszystko zrobię za ciebie. Zrewanżujesz mi się dokładną relacją z przebiegu spotkania.

Sara nie była pewna, czy może przyjąć tak wspaniałomyślną propozycję Ewy. Przyjaciółka nalegała jednak.

- Z przyjemnością pójdziemy - powiedziała w końcu Sara do słuchawki. - O której godzinie?

Porozmawiała jeszcze przez chwilę i zakończyła rozmowę.

- On mnie lubi! - zawołała radośnie.

- Oczywiście, że cię lubi. Idę do domu. Muszę się wyspać, jeśli mam jutro odgrywać rolę kucharki doskonałej.

- Ewo, jesteś tego pewna?

- Pozwól mi wyjść, zanim zmienię zdanie - drażniła przyjaciółkę Ewa, wkładając płaszcz.

- Ale co z Adamem?

- Powiem mu, że wypadło mi coś pilnego. Będzie się musiał z tym pogodzić.

- To mu się nie spodoba.

- Saro, myślę, że nie ma takiej rzeczy, która podobałaby się takiemu marudzie jak on.

- Może on nie jest aż takim marudą.

- Dobranoc, Saro.

- Cześć.

Ewa pobiegła do samochodu, starając się nie myśleć, że Adam rzeczywiście w jednym był znakomity. Świetnie całował.

Adam siedział na łóżku w swoim pokoju. Dookoła niego porozrzucane były gazety, w których z czysto zawodowego zainteresowania przeglądał świąteczne reklamy.

Z początku próbował znaleźć jakiś program w telewizji, ale wszystkie utrzymane były w świątecznym nastroju.

Jednakże czytanie reklam szybko go znudziło. Powrócił myślami do problemu, który go gnębił od jakiegoś czasu.

Nie mógł zrozumieć, dlaczego Ewa tak uparcie odmawia mu sprzedania swojego domu, mimo że zaproponował jej w końcu cenę wyższą od rynkowej.

Czy ta kobieta w ogóle nie zna się na interesach?

Przecież potrzebne jej były pieniądze na nowy samochód.

Zaczynał podejrzewać, że jej odmowa ma podłoże osobiste. Miał dziwne przeczucie, że Ewa nie chce, aby to on mieszkał w jej domu. A Adam nigdy nie miewał dziwnych przeczuć.

Może powinien się z nią zaprzyjaźnić? Przyjacielowi chętniej sprzeda swój dom. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że kiedykolwiek będzie musiał najpierw zdobyć czyjąś sympatię, żeby coś kupić.

Ale warto było zaryzykować. W przeciwnym wypadku będzie uziemiony w Stanach na całe święta.

Zaczął układać listę posunięć, które powinien wykonać, żeby Ewa sprzedała mu swój dom.

Kiedy ją skończył, był prawie pewien, że za jakieś dwa, trzy dni będzie odpoczywał na tropikalnej wyspie jako właściciel domu, do którego będzie mógł wrócić w nowym roku.

W tym samym czasie na biegunie północnym...

Mikołaj siedział przy komputerze, bawiąc się grą, którą wymyślił wraz z reniferem z zaprzęgu, odpowiedzialnym za omijanie przeszkód podczas jazdy z prezentami. Takie bezmyślne zajęcie było niezłym sposobem, by zapomnieć o stresie związanym z nieobecnością ukochanej żony.

Wkrótce weźmie się w garść i wyruszy w trasę, bo inaczej dzieci będą wolały wielkanocnego zająca niż Świętego Mikołaja.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Ewa miała nadzieję, że spędzi ten dzień bez Adama.

Niestety. Kiedy zadzwoniła do niego, żeby odwołać spotkanie, zaofiarował, że przyjedzie do domu Sary i pomoże jej. Dzięki temu przygotowanie przyjęcia zajmie Ewie mniej czasu i być może zostanie im kilka godzin, aby poszukać dla niej domu. Trzeba przyznać, że Adam był uparty jak osioł i nie dawał za wygraną. Naprawdę wierzył, że przekona ją, aby sprzedała mu swój dom.

Ewa właśnie rozbijała plastry mięsa na rolady, gdy zauważyła, jak Adam parkuje na podjeździe pod domem Sary. Obawiała się, że będzie jej tylko przeszkadzał w pracy. Podejrzewała, że taki facet jak on ma kontakt ze sztuką kulinarną tylko w restauracji, gdzie podają mu przed nos pełny talerz. Nie umknęło jej uwagi, że samochód Adama znów wyglądał elegancko. Wszelkie ślady stłuczki zniknęły, a koszty naprawy pokryło ubezpieczenie Ewy.

Adam był równie elegancki jak jego samochód. Ubrany niby niedbale, w spodnie i skórzaną kurtkę wojskową, narzuconą na niebieski sweter, wyglądał niesamowicie pociągająco.

Słysząc dzwonek do drzwi, Midnight rozszczekała się na cały dom. Wystarczyło jednak, że Ewa zdecydowanie odsunęła ją nogą, by wróciła na swoje stałe miejsce przy oknie i nadal obserwowała ptaki, siedzące na telefonicznych drutach.

Adam wszedł do domu i pierwsze kroki skierował do kuchni.

- Telewizor stoi tam, pamięta pan? - powiedziała Ewa, wskazując ręką w kierunku salonu.

- Przyszedłem tu, żeby pomóc - przypomniał Adam z naciskiem.

- Myślałam, że pan tylko żartował. Popatrzył na nią poważnie.

- Ja nigdy nie żartuję.

- No tak, powinnam się była już tego nauczyć. Jak mogłam myśleć inaczej? Dobrze, proszę powiesić kurtkę w szafie, zakasać rękawy i zabieramy się do pracy!

Dlaczego w ogóle zgodziłam się, żeby tu przyszedł? Ewa skarciła w myślach samą siebie. Miała sobie za złe, że tak bardzo się cieszy z obecności Adama. Pomyślała, że będzie za nim tęsknić, kiedy odejdzie... jeśli kiedykolwiek odejdzie. Nigdy przedtem nie miała takiego klienta. I nigdy przedtem nie była tak zaangażowana.

- Od czego mam zacząć?

Słowa Adama wyrwały ją z zamyślenia i pierwszą odpowiedzią, jaka jej przyszła do głowy, było: „Pocałuj mnie jeszcze raz, tak jak to zrobiłeś w sklepie”. Co się z nią działo?

- Niech pan pokroi boczek w plasterki i włoży je do kuchenki mikrofalowej - zarządziła. - Ja w tym czasie przygotuję resztę składników.

Ewa zdjęła pierścionki i położyła je na półce, aby nie przeszkadzały. Starała się skoncentrować na tym, co robi, świadomie ignorując wypełniający kuchnię zapach męskiej wody kolońskiej.

Przygotowała tartą bułkę i włoską przyprawę do sałatek. Wsypała je do głębokich misek. Do innej miski wsypała tarty ser, po czym zaczęła ucierać marchewki.

Kiedy Adam wyjął z mikrofalówki chrupiący boczek, Ewa pokazała mu, jak się zawija rolady. Brała rozbity tłuczkiem plaster mięsa, obtaczała go w przyprawie, a następnie w tartej bułce. Potem kładła pośrodku pasek boczku i głęboką łyżką nakładała na mięso tarty ser i utartą marchewkę. Na koniec zwijała nafaszerowaną roladkę i spinała ją trzema wykałaczkami.

- Kiedy już zrobi pan wszystkie rolady, przygotuję do nich sos. Nie żałuje pan, że zaofiarował mi swoją pomoc?

- Dam sobie radę - zapewnił.

Przez dłuższą chwilę pracowali w ciszy, oboje zatopieni we własnych myślach.

Wreszcie Adam przerwał milczenie:

- Dlaczego zdecydowała się pani na pracę w biurze handlu nieruchomościami? - zapytał.

- Zawsze kochałam domy i chyba ta miłość podpowiedziała mi takie zajęcie - odpowiedziała Ewa, mieszając sos.

- To trudna praca dla kobiety - zauważył. - Musi pani znosić humory swoich klientów.

- Agent przez cały czas musi nad tym panować. Tylko wytrwałość pomaga szybciej zawrzeć umowę. I wciąż trzeba być przygotowanym do przeprowadzenia niezliczonej ilości rozmów telefonicznych. Bywa, że klient zmienia agenta.

Adam milczał przez chwilę, zastanawiając się nad jej odpowiedzią.

- Dlaczego pan pyta? Czyżby zamierzał pan sprawdzić się jako agent handlu nieruchomościami? - zapytała Ewa, zmniejszając płomień pod patelnią z sosem.

- Nie ma mowy. Nie zniósłbym takiej pracy.

- Ma pan rację. Przypuszczalnie zamordowałby pan swoich klientów, gdyby po raz trzydziesty ósmy zmienili zdanie.

- Czy to miał być przytyk?

- Nie. Pan podjął pewną decyzję, a ja pracuję nad tym, by ją zmienić.

- Dlaczego jest pani taka uparta?

- Ja? - Ewa uniosła brwi ze zdziwienia.

- Tak, pani. Proponuję pani więcej pieniędzy, niż pani dom jest wart.

- Pieniądze to nie wszystko. Niestety, milionerzy nie mają o tym pojęcia.

W tym momencie pod dom podjechał samochód pocztowy. Wysiadł z niego listonosz, szybkim krokiem zbliżył się . do drzwi i nacisnął guzik dzwonka. Midnight zaczęła szczekać, a Ewa upuściła łyżkę wprost do gorącego sosu. Zaklęła pod nosem, zdenerwowana tym incydentem.

- Otworzę drzwi - zaoferował się Adam. Szybko umył ręce i chwytając ręcznik, wyszedł z kuchni. - Niech pani zajmie się psem!

Midnight jednak wyrwała się Ewie i kiedy Adam otwierał frontowe drzwi, przemknęła pomiędzy jego nogami.

- Midnight! - wrzasnęła Ewa.

Ale suka najwyraźniej poczuła smak wolności i galopowała przez błotniste trawniki, oddalając się od domu tak szybko, jak tylko pozwalały na to jej małe łapki.

- Niech pani podpisze odbiór przesyłki, a ja przyprowadzę psa - zdecydował Adam, biorąc ster sprawy w swoje ręce.

- Ale...

- I tak nie wiedziałbym, co robić w kuchni bez pani - zauważył logicznie. - Schwytanie Midnight nie zabierze mi dużo czasu. To przecież mały piesek.

Kiedy Adam zdecydował się rzucić w pogoń za Midnight, Ewa nie miała serca powiedzieć mu, że właśnie trafił swój na swego. Może to i mały piesek, ale...

- Proszę pani? - Listonosz wyraźnie się śpieszył. Ewa podpisała za Sarę odbiór przesyłki i wróciła do kuchni. Musiała obrać górę ziemniaków, które miały być dodatkiem do rolady. Swoją drogą to ciekawe, że zawsze, kiedy zaczyna się największa harówka, mężczyzna znika z pola widzenia.

- Niech to szlag! - zaklął Adam, kiedy jego wypastowane mokasyny zaczęły się ślizgać po błotnistej powierzchni trawnika. Do St. Louis przyszło tego dnia ocieplenie i śnieg, który spadł poprzedniego dnia, topniał w przyspieszonym tempie.

Kiedy już miał Midnight w zasięgu ręki, suczka szczeknęła na niego i zrobiła zręczny unik.

Adam spojrzał groźnie na małą kudłatą bestię, a później na swoje zniszczone mokasyny. Na kolanie miał wielką błotnistą plamę; ręka bolała od upadku na kamienie. Syknął, dostrzegając na przedramieniu zdarty naskórek.

- Chodź tu, Midnight - powiedział zdecydowanym tonem.

Niestety, pies go zlekceważył.

- Powiedziałem, do nogi!

Midnight zaszczekała i ruszyła przed siebie.

Adam zdał sobie sprawę, że głupi kundel najwyraźniej uważa to wszystko za zabawę. Warto by go przetrzymać na dworze, dopóki nie zgłodnieje. Wtedy pokornie wróciłby do domu, pomyślał. Ale szybko uświadomił sobie, że to mogłoby trochę potrwać. Midnight była dobrze odżywiona i przyzwyczajona do przebywania w ogrodzie. Smak wolności nie był czymś, czego mogła się łatwo wyrzec.

Adam wiedział, że nie powinien tak po prostu zostawiać psa. Nie miał o nim najlepszego zdania i podejrzewał, że zwierzę gotowe jest wpaść wprost pod pędzący samochód.

Pomyślał również, że Elena zacznie rozpaczać, jeśli powrocie do domu zauważy, że jej ukochany piesek zaginął. Nie miał więc wyjścia: musiał dogonić Midnight.

- Chodź tu, malutka - zawołał, próbując niepostrzeżenie zbliżyć się do suczki. Przecież schwytanie takiego maleństwa nie może być zbyt trudne. Nie pozwoli dać się przechytrzyć tej kudłatej kulce.

Midnight siedziała spokojnie i czekała, obserwując, jak Adam stara się ją podejść. Zadarła łepek i słuchała jego przymilnych nawoływań.

- Dobry piesek. Siedź spokojnie. Pan przyjdzie i weźmie cię na ręce - kusił. A potem ukręci ci ten mały, kudłaty kark, szepnął do siebie pod nosem.

Kiedy Midnight uznała, że Adam znalazł się niebezpiecznie blisko niej, odskoczyła gwałtownie, po czym obszczekała swego prześladowcę, jakby był starym hyclem.

Całkowicie sfrustrowany, Adam pochylił się i pobiegł znowu za uciekającym psem. Bieg skończył się kolejnym upadkiem. Tym razem mężczyzna uderzył czołem o gałąź drzewa. Ujrzał gwiazdy przed oczami. Poczuł potężne zawroty głowy, więc nie próbował nawet wstać, tylko leżał na mokrym trawniku.

To właśnie powinien był zrobić od samego początku. Midnight skomląc, podeszła do niego, wskoczyła mu na pierś i zaczęła lizać po twarzy. Był pewien, że już ją ma.

Tymczasem zza rogu wyjechała na rowerach dwójka dzieci z sąsiedztwa. Teraz one przykuły uwagę suczki. Wyrwała się z objęć Adama i pobiegła za chłopcami, ujadając głośno.

Adam wciąż trzymał głowę w obu dłoniach. Zapragnął znaleźć się na tropikalnej, słonecznej wyspie. Głowa ewentualnie mogłaby go boleć... z powodu kaca.

Musiał wstać i pobiec za psem.

Zanim straci go z oczu.

A przynajmniej zanim przestanie słyszeć jego szczekanie.

Ostatkiem sił wstał z wilgotnej ziemi i wznowił swój groteskowy pościg.

Adama długo nie ma, pomyślała z niepokojem Ewa.

Modliła się, żeby Midnight nic się nie stało. Elena byłaby zrozpaczona i miałaby popsute święta.

Przełożyła ugotowane ziemniaki z garnka na durszlak, aby obciekały.

Zdążyła ugnieść je i zajrzeć do piekarnika, żeby sprawdzić, czy rolady się przyrumieniły, a Adama i Midnight ciągle nie było.

Spojrzała na zegarek.

- Gdzie jesteś, Adamie? - spytała głośno.

Wiedziała, że Sara i Elena nie wrócą zbyt szybko. Nie mogła więc z nimi dzielić swego niepokoju.

Chciała oderwać się od złych myśli. Podeszła do zestawu stereofonicznego i włączyła radio. Bez trudu odnalazła stację, która nadawała kolędy. Ulubione tony jednak jej nie uspokoiły.

Wróciła do zajęć w kuchni. Wyjęła z lodówki kilka cykorii, czerwoną sałatę i kapustę pekińską. Musiała przygotować dużo sałatki. Myjąc sałatę zastanawiała się, co pozostało jeszcze do zrobienia przed świętami. Pierwsze miejsce na liście zajmowało kupno Barbie w różowej sukience.

Poza tym musi kupić produkty do upieczenia piernikowej chatki. Obiecała Elenie, że upieką ją wspólnie i że dziewczynka będzie mogła u niej przenocować. Wreszcie musi pomyśleć, jak ozdobić tegoroczną choinkę.

Ewa westchnęła cicho. Przypomniała sobie nagle, że zupełnie zapomniała pocałować piętnastego grudnia owoc granatu, co przyniosłoby spełnienie wszystkich jej świątecznych życzeń. Zamiast tego pocałowała pewnego marudę. Trudno zgadnąć, co by to miało znaczyć.

Adam mógłby spędzić ten dzień przyjemniej niż pomagając jej w gotowaniu i chwytaniu psa. Czyżby chciał w ten sposób wkraść się w jej łaski, żeby sprzedała mu własny dom? Mówił wprawdzie, że chce jej pomóc, aby mieli po południu czas na szukanie domu dla niej. Ale w tym momencie przyszło jej do głowy, że to nie musiał być prawdziwy powód. Może Adam czuł się samotny?

Właśnie skończyła strzepywać wodę z umytej sałaty, kiedy usłyszała dźwięk dzwonka. Wytarła ręce i podeszła do drzwi, mając nadzieję, że zobaczy za nimi Adama z Midnight.

Nie zawiodła się. Suczka wiła się i wyrywała, ale była cała i zdrowa. Za to Adam wyglądał, jakby go przed chwilą potrąciła ciężarówka.

- Co się panu stało? - wykrzyknęła Ewa, biorąc na ręce psa.

- Muszę usiąść.

Pomogła Adamowi dojść do sofy. Midnight skorzystała z okazji i wyrwała się z ramion Ewy. Pobiegła do swojej miski z wodą, którą błyskawicznie, głośno i łapczywie opróżniła.

Adam ostrożnie osunął się na kanapę.

- Czy może pani wyłączyć muzykę i zgasić światło? Ewa pobiegła spełnić jego prośbę. Midnight, zmęczona przygodami, podreptała do pokoju Eleny.

- Co się panu stało? - zapytała ponownie Ewa, siadając u boku Adama.

- Uderzyłem się o jakąś nisko rosnącą gałąź, kiedy ścigałem tego, tego... A później musiałem wczołgać się pod samochód, żeby go stamtąd wydostać.

- Tak mi przykro. Czy mogłabym coś dla pana zrobić?

- Tak. Mam skłonności do migreny i bez tabletki nie uporam się z tym upiornym bólem. - Sięgnął do kieszeni spodni i wydobył portfel. - Są tam pieniądze i recepta. Poczekam tu na panią i lekarstwo.

- Czy na pewno mogę zostawić pana samego? Może pan stracić przytomność - powiedziała z troską.

- Nic złego się nie dzieje. Nabiłem sobie wprawdzie na głowie guza jak kurze jajo i dręczy mnie ból głowy, ale nie mam mdłości ani nie jestem zamroczony. Gdyby pani tylko mogła zrealizować tę receptę u Wagreensa na Lindbergh, byłbym wdzięczny.

Ewa wzięła portfel Adama i zapisała numer swojego telefonu komórkowego na jednej z jego wizytówek, po czym położyła ją na stoliku stojącym obok sofy.

- Gdyby pan czegoś potrzebował, proszę dzwonić. - Wzięła przenośny telefon i umieściła go obok wizytówki.

- Dziękuję.

Ewa zajrzała jeszcze do piekarnika, a upewniwszy się, że rolady są już upieczone, wyłączyła piecyk.

- Wychodzę - oznajmiła.

- Ładnie tu pachnie - zamruczał Adam pod nosem, kiedy Ewa zamknęła za sobą drzwi.

Ponieważ była to ostatnia sobota przed świętami, zarówno na ulicach, jak i w sklepach pełno było ludzi. Apteka nie stanowiła wyjątku. W środku kłębiły się tłumy i zanosiło się na długie czekanie.

Stojąc w kolejce, Ewa zajrzała do portfela Adama, by odszukać w nim receptę. Zanim ją znalazła, natrafiła na różne karty kredytowe: VISA, ATM, American Express... Kiedy wkładała je z powrotem do przegródek, jej wzrok przykuło prawo jazdy Adama.

Nie, to nie możliwe! On na pewno jest wyższy... albo niższy!

Przecież ludzie czasem kłamią, podając swój wzrost do prawa jazdy.

W głębi serca wiedziała jednak, że widniejąca na blankiecie cyfra jest prawdziwa.

Co oznaczało, że Adam Hawksley jest tym tajemniczym mężczyzną, który ma metr osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu!

- Następny - zawołał aptekarz i Ewa przesunęła się w stronę okienka.

Kiedy po godzinie wróciła do domu, Adam spał wyciągnięty na sofie, tam, gdzie go zostawiła. Dotknęła guza, który wyrósł mu na czole, i nieco przeraziła się jego rozmiarami. Biedny Adam! Musiał naprawdę nieźle uderzyć się w głowę, pomyślała.

Położyła torbę z apteki na stoliczku do kawy i wróciła do kuchni, aby skończyć obiad dla dwudziestu czterech osób. Midnight przybiegła do kuchni i położyła się cichutko w kącie, mając nadzieję, że dostanie choć odrobinę tych pyszności, które wypełniały wspaniałym zapachem cały dom.

- Nie zasłużyłaś na nagrodę - przypomniała Ewa wpatrującemu się w nią psu.

Midnight szczeknęła i to wystarczyło, by dopiąć swego. Ewa bała się, że suka obudzi Adama, przeszukała więc szafki i znalazła pudełko z suchym pokarmem dla psów. Midnight ucichła, przynajmniej na pewien czas.

Ewa chciała się zastanowić nad wszystkim, zanim stanie z Adamem twarzą w twarz. Wiedziała już, że to on jest tym kawalerem, którego Mikołaj miał przynieść jej na Gwiazdkę. Nie była tylko pewna, co o tym myśleć.

Wyjęła z lodówki kilka marchewek i zaczęła je obierać. Zamierzała zrobić jeszcze danie warzywne z plasterków marchewki i zielonego groszku;

Adam był niewątpliwie przystojny. I wysoki. Metr osiemdziesiąt pięć! Bystry. Był również człowiekiem sukcesu. Bohaterem, który uratował pieska Eleny. Miał naprawdę wiele godnych podziwu zalet.

Ale w głębi duszy był marudą. Nie cierpiał świąt!

A to jej po prostu nie odpowiadało.

Ewa chciała widzieć swoje życie w ciepłych barwach. Nie dopuszczała nawet myśli, by jej nieszczęśliwa przeszłość mogła mieć jakikolwiek wpływ na teraźniejszość. Robiła wszystko, aby zaznać radości, miłości, otoczyć się przyjaciółmi i dobrze się bawić.

To prawda, nie miała dużo pieniędzy. Ale była szczęśliwa.

Nie pozwalała sobie na skargi i rozpacz tylko dlatego, że, jak dotychczas, głównie spotykały ją rozczarowania. To było w stylu różnych marudów.

Pomyślała, że Święty Mikołaj ma wielkie poczucie humoru.

Zaśmiała się głośno.

- Co panią tak śmieszy?

Drgnęła, przerażona, że Adam się obudził i przygląda się jej od nie wiadomo jak dawna. Teraz stał w drzwiach, trzymając w ręku torebkę z apteki.

- Chciałby pan coś zjeść? - spytała. - Może nie powinien pan wstawać?

Adam oparł się o blat stołu.

- Co tak ładnie pachnie?

- Rolady. Pora wyjąć je z pieca...

Ewa zajęła się roladami, tymczasem Adam sięgnął do buteleczki z lekarstwem i wydobył z niej dwie tabletki.

- Mogę prosić o szklankę wody? - zapytał słabym głosem.

Popił tabletki zimną wodą z kranu i połknął je, nie rozgryzając.

- Chyba daruję sobie dzisiaj oglądanie domów. Możemy zacząć jutro z samego rana, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.

- Powinnam chyba odwieźć pana do hotelu?

- Nie, dziękuję! Dam sobie radę. Marzę o gorącej kąpieli i dużej ilości snu. Zadzwonię do pani jutro.

Wymamrotał jakąś groźbę pod adresem Midnight, nałożył kurtkę i wyszedł.

Suczka ani trochę nie przejęła się pogróżkami Adama. Leżała wciąż w tym samym miejscu, a w jej oczach malowało się zdumienie i pytanie: „Czyżbym ja coś zbroiła?”

- Nie udawaj niewiniątka - zaśmiała się Ewa. - Jesteś bardzo niegrzecznym pieskiem.

Na tę reprymendę Midnight zareagowała jedynie wesołym merdaniem ogona.

Ewa pokręciła głową i poszła do salonu, aby ponownie włączyć radio. Podśpiewując kolędy, dokończyła szykowania obiadu. Gdy wreszcie wszystko było gotowe zgodnie z instrukcją napisaną przez Sarę, pomyślała, że pomysł Adama, aby wziąć długą, gorącą kąpiel, nie był najgorszy.

Czekając na Sarę i Elenę, Ewa zadzwoniła do właściciela „domku z piernika”, który zajmowała obecnie pani Claudia. Nikt nie odbierał telefonu.

Ewa zdążyła już posprzątać kuchnię i właśnie usiadła, by obejrzeć wieczorne wiadomości w telewizji, kiedy wróciły Sara i Elena. Najpierw jednak stanął w drzwiach sprawca całodziennego pobytu Sary poza domem.

Rick Winzen wkroczył do kuchni.

- Cześć, jestem Rick - powiedział po prostu.

- A ja nazywam się Ewa - odparła, ściskając podaną dłoń.

- Ty jesteś ciocia Ewa - zaszczebiotała Elena.

- Ale tylko dla ciebie, sroczko. Jak ci się podobał „Dziadek do orzechów”? - zapytała.

- Był przepiękny! - odpowiedziała Sara z przejęciem.

- Zostanę baletnicą - z przekonaniem oznajmiła Elena i wykręciła parę piruetów.

- Miło było cię poznać, Ewo, ale muszę już iść - powiedział Rick. - Nie wiedziałem, że będą takie korki w mieście. Organizujemy dziś w remizie imprezę charytatywną na rzecz dzieci upośledzonych.

- Cześć! - Elena pogłaskała Midnight.

- Eleno, nie zapomniałaś o czymś? - przypominała jej Sara.

- A, tak. Świetnie się bawiłam, Rick. Dziękuję, że mnie zaprosiłeś.

- Zrobiłem to z przyjemnością. - Patrząc na Sarę, dodał: - Przyjadę po ciebie jutro o siódmej.

- Mamy jutro randkę - powiedziała Sara do Ewy, kiedy Rick już wyszedł. - Czy będziesz mogła wziąć Elenę do siebie? Jeśli nie, wynajmę jakąś opiekunkę.

- W ostatnią niedzielę przed świętami? Wątpię. Co prawda obiecałam Elenie, że upieczemy razem piernikową chatkę, ale to chyba dość szalony pomysł. Raczej spędzimy ten wieczór, oczekując piernikowego kawalera.

- Dlaczego Midnight jest cała w błocie? - zapytała Elena.

- Wyszła na dwór i teraz trzeba ją wykąpać - odpowiedziała Ewa.

- Wyszła na dwór?! Jak udało ci się zwabić ją do domu z powrotem? - pytała zdziwiona Sara.

- O to będziemy musiały zapytać Adama. Chyba jednak trochę później.

Zwłaszcza że teraz wyobraziła sobie Adama w wannie. Nagiego.

- Miałaś jakieś kłopoty z obiadem? - Sara zaglądała do pojemników, w które Ewa zapakowała jedzenie.

- Żadnych. Mam nadzieję, że nie zaplanowałaś deseru. W każdym razie nie zostawiłaś mi żadnych instrukcji na ten temat.

- Pani Krausse piecze ciasto. Będzie wspaniałe! Jej ciasta są zwykle tak pięknie udekorowane, że aż żal je jeść.

- Skoro już mowa o słodyczach... - drażniła się z nią Ewa.

- Słucham? - Sara lekko się zarumieniła.

- Dobrze wiesz, o co chodzi. O twojego słodkiego Rickastrażaka.

- Uważasz, że jest miły?

- Bardzo.

- Zgadzam się z tobą.

- I macie jutro drugą randkę. To szybki Bill. Musi być tobą porażony.

- Co to znaczy porażony? - spytała zaciekawiona Elena.

- Hmmm... to znaczy, że ktoś cię lubi.

- Tak jak Adam lubi ciebie?

- Kto ci o tym powiedział? - Ewa badawczo wpatrywała się w małą.

- Nikt. Po prostu wiem. Wszyscy oprócz ciebie to wiedzą - powiedziała Sara.

Ewa cisnęła w nią ścierką.

Adam rozkoszował się kąpielą w wannie wypełnionej po brzegi gorącą wodą. Czuł się tak, jakby zakończył właśnie mecz z drużyną Chicago Bulls, a nie gonił małego pieska. Gorąca woda przynosiła ulgę jego zbolałym mięśniom.

Przynajmniej ból głowy ustąpił.

Nie mógł uwierzyć, że zdobycie względów Ewy będzie aż tak trudne. Miał nadzieję, że zebrał wystarczającą ilość punktów i że jego cierpienie było warte zachodu. Teraz odczuwał głód. Prawdopodobnie zapach jedzenia, które przygotowywała Ewa, pobudził jego apetyt. Może gdyby zdobył jej współczucie, zaprosiłaby go kiedyś na taki domowy obiad?

Jutro wieczorem, kiedy już obejrzymy kilka domów, musimy spędzić trochę czasu razem, pomyślał. Chociaż tyle była mu winna. Chyba zasłużył na to. Ułożył się wygodnie w wannie i uśmiechnął do siebie. Tak, jutro wieczorem! Muszą powtórzyć ten pocałunek.

W tym samym czasie na biegunie północnym...

Mikołaj jęknął przeciągle i wsunął nogi do wanny z gocv cop[;;;;;rącą wodą. Wanna stała na dworze, otoczona śnieżnymi zaspami.

Był zmęczony i zbolały. Marzył o kąpieli. Ale bez Claudii nic nie miało uroku. A już na pewno nie gorąca kąpiel.

Ułożył się wygodnie i wrócił myślami do tamtej gwiaździstej nocy, którą spędził razem z żoną. Rozpoczęli ją spacerem, a skończyli w wannie pełnej gorącej wody.

Para unosiła się w otchłań mroźnej nocy, a Mikołaj zastanawiał się, gdzie się podziewa ta jego nieznośna kobieta.

Już wyciągnął wnioski z lekcji, którą mu dała. A teraz był najwyższy czas, aby wróciła.

Tęsknił za nią, do licha!

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Ten dom jest dla pani idealny - upierał się Adam.

- Proszę spojrzeć, jaki wysoki jest salon. Będzie tu pani mogła postawić ogromną choinkę. Taką, jaką pani lubi.

- Ja mam już dom - odparła Ewa, po czym zatoczyła ramionami krąg, jakby chciała ogarnąć nimi całą przestrzeń. - Natomiast pan będzie mógł ustawić tu stół do bilardu. Nawet największy.

Zignorował jej słowa.

- Proszę obejrzeć tę kuchnię - powiedział z naciskiem.

- To urządzone ze smakiem pomieszczenie jest wprost idealne dla pani. Jeśli te zapachy, które wczoraj czułem, są próbką pani zdolności kulinarnych, to muszę przyznać, że świetnie pani gotuje. Będzie tu pani miała pole do popisu. No i sześć gniazdek kontaktowych. Zmarnowałyby się, gdybym ja tu zamieszkał. Włączam jedynie ekspres do kawy.

- Ja już mam dom - powtórzyła z naciskiem Ewa.

- Niezupełnie, chyba że kupi pani ten. - Adam skrzyżował ręce na piersi, co miało oznaczać, że nie ustąpi.

- Niech się pan zdecyduje. Nogi mnie bolą - jęknęła Ewa, zdejmując atłasowe szpilki w kolorze kości słoniowej, ozdobione kokardkami. Była zdecydowana znaleźć Adamowi dom jeszcze dziś i skończyć z tą sprawą raz na zawsze.

- A mnie boli głowa - zrewanżował się Adam. - I to z pani winy.

Wstrętny szczur! pomyślała. Chciał wzmocnić jej poczucie winy za wczorajszą niefortunną przygodę z Midnight. Postanowiła, że nie da się zapędzić w kozi róg.

- Dobrze, idziemy. Najlepszą propozycję zostawiłam na koniec. Zachwyci się pan tym domem - powiedziała Ewa z przekonaniem, wsuwając obolałe stopy w szpilki.

- Niech pani jeszcze nie oblicza swojej prowizji - zamruczał Adam. Niezadowolony, podążył za nią w stronę drzwi.

- Jeśli chce pan wyjechać przed świętami, proszę zacząć pozytywnie myśleć o kupnie, ponieważ zbliżamy się do końca listy domów wystawionych na sprzedaż, które odpowiadałyby pańskim wymaganiom - ostrzegła go złośliwie. - Woli pan nadal żartować, proszę bardzo. Jednak na wypadek, gdyby stracił pan poczucie czasu, przypominam, że został tylko jeden dzień do Wigilii.

- Tylko dwa dni na zrobienie przedświątecznych zakupów, wiem, wiem... - Skrzywił się.

- Skoro już mowa o zakupach... Musimy wstąpić do Juliana.

- To pani fryzjer? - zgadywał Adam.

- Właściciel sklepu z butami. Zamierzam kupić jedną parę na święta.

- Buciki ozdobione świątecznymi dzwoneczkami? - zapytał.

- Nie. Myślę o pantoflach z białej satyny, z paskami przy kostkach i małymi pączkami róż.

- Poczekam w samochodzie. - Adam rozparł się w fotelu i zamknął oczy.

Ewa była zadowolona, że Adam nie chciał jej towarzyszyć. Miała dosyć jego złośliwych uwag.

Wkładając pudełko z zakupionymi butami do bagażnika, zauważyła w nim małe koszyczki. Całkiem o nich zapomniała. Miała umieścić w nich chleby, które planowała upiec dla sąsiadów. Tymczasem ze świątecznymi przygotowaniami była daleko w lesie. Z determinacją zatrzasnęła bagażnik. Ten marudny facet musi w końcu kupić któryś z prezentowanych mu domów!

- Miała pani jakieś kłopoty z kupnem butów? - spytał Adam.

- Nie, skąd panu to przyszło do głowy?

- Zamknęła pani gwałtownie bagażnik. Pomyślałem, że może pojawiły się jakieś problemy.

Problem się pojawił, ale parę dni temu. Był nim Adam Hawksley we własnej osobie. Tego mu jednak nie powiedziała. Jedną z zasad, których przestrzegała jako agentka handlu nieruchomościami, było trzymanie języka za zębami.

- Może pani skreślić z listy zakupów jeden z punktów - oznajmił Adam, gdy Ewa milczała. - Dostarczę pani Barbie w różowej sukience.

To ją zainteresowało.

- Gdzie ją pan znalazł? Przecież szukałam wszędzie! Barbie w różowej sukience to największy przebój tego sezonu!

- Proszę pamiętać, że pracuję w handlu. Wiem, gdzie należy robić zakupy i jak.

- Jasne, po prostu bierze pan to, co chce, i stara się wyjść ze sklepu nie zauważony. - Ewa nie mogła darować sobie małej złośliwości.

- Proszę mi o tym nie przypominać. Przecież robię pani przysługę, prawda? Lalka jest już w drodze i dotrze na czas.

- I tak będzie pan musiał kupić ten dom.

Ewa wyjechała z parkingu i ruszyła w stronę ulicy Jemiołowej. Miała nadzieję, że Adam nie zwrócił uwagi na nazwę, która niewątpliwie kojarzyła się ze świętami.

- Lokalizacja jest doskonała - powiedziała Ewa, kiedy wysiedli z samochodu i skierowali się w stronę domu. - W sąsiedztwie nie ma innych posesji, więc nikt nie będzie panu przeszkadzał w pracy i grze w bilard. Jednocześnie blisko stąd do wszystkich głównych arterii. Nie będzie miał pan kłopotu z dojazdem.

- Agenci handlu nieruchomościami przywiązują dużą wagę do lokalizacji, prawda?

- Ma pan rację. Dobra lokalizacja podwyższa wartość sprzedawanego domu. Ten na pewno szybko znajdzie nabywcę. Pan jest pierwszym klientem, który go ogląda. Musi się pan zdecydować na kupno, zanim obejrzy go ktoś inny. Poza tym ostrzegam, że wygrywa ten kupujący, który proponuje cenę najbardziej zbliżoną do ceny wywoławczej. Dlatego ten pierwszy dom przeszedł panu koło nosa.

- Zobaczymy.

Obojętność Adama nie wróżyła dobrze zawarciu transakcji, ale Ewa postanowiła to zignorować. Zamierzała sprzedać mu dom, ponieważ był dla niego idealny. Poza tym, gdyby pozbyła się Adama przed świętami, może miałaby szansę spotkać innego mężczyznę tego samego wzrostu.

Szkoda, że w ogóle wpadło jej w ręce prawo jazdy Adama. I tak czuła zbyt silny pociąg do niego, a przecież na pewno nie był tym kawalerem, którego Święty Mikołaj obiecał jej pod choinkę.

Przez chwilę razem podziwiali parter domu. W ogromnym przedpokoju, tuż przy schodach prowadzących na piętro, stała pokaźnych rozmiarów statua. Przedstawiała konia, wierzgającego w powietrzu przednimi nogami.

- Czyż to nie jest niesamowity widok? - zapytała Ewa, kiedy weszli dalej do foyer i ujrzeli dwupoziomowy salon, z którego okien można było podziwiać rosnący blisko domu las.

- Podoba mi się koń - przyznał Adam.

- Może właściciele zgodzą się go tu zostawić - powiedziała z nadzieją Ewa. - A tutaj mieści się kuchnia. Nie jest może ogromna, ale wystarczająca. Ma wbudowaną w szafki mikrofalówkę. Półki wyłożone są płytkami ceramicznymi, a wszystkie urządzenia są najlepszej jakości i mają tylko dwa lata.

Adam pokiwał głową bez entuzjazmu. Nie umiała go rozszyfrować. Umyślnie trzymał ją w niepewności, nie zdradzając swojej opinii o domu.

- Sypialnie są na górze, jak sądzę?

- Sypialnia gospodarzy jest na pierwszym piętrze, a pokój gościnny i dodatkowe sypialnie na drugim. Znajduje się tam również galeria z widokiem na salon. To idealne miejsce, żeby ustawić stół do bilardu i wielki telewizor. Obejrzymy je?

Nie czekając na odpowiedź, Ewa ruszyła schodami w górę. Za sobą słyszała kroki Adama.

Widok z galerii był podobny jak z salonu, z tym że teraz dodatkowo można było zobaczyć basen w ogrodzie.

- Nieźle - przyznał Adam.

Po zwiedzeniu sypialni zajrzeli do łazienki. Królowała w niej olbrzymia wanna.

- Zmieści się pan w niej bez trudu. Na pewno ma więcej niż metr osiemdziesiąt pięć długości - oznajmiła bez namysłu.

- Skąd pani wie, ile mam wzrostu? Czy pani mnie mierzyła?

- Przypadkowo wpadło mi w ręce pańskie prawo jazdy, kiedy szukałam w portfelu recepty.

Zmieszała się, a Adam wykorzystał to i przysunął się bliżej. Zbliżył rękę do jej twarzy. Ewa stała bez ruchu, wstrzymując oddech.

- Ma pani rzęsę na policzku - wytłumaczył, sięgając delikatnie po malutki włosek.

Potem cofnął się. Napięcie minionej chwili ustąpiło, ale podniecenie nie mijało.

- Może chciałby pan zobaczyć garaż? - spytała Ewa łamiącym się głosem.

- Dobrze. Czemu nie?

Nad automatycznie otwierającymi się drzwiami do garażu wisiał kosz. Adam podniósł leżącą na podjeździe piłkę, pokozłował nią przez chwilę, po czym podskoczył i wrzucił ją do kosza. Z triumfalnym uśmiechem odwrócił się w stronę Ewy.

- Zagra pani ze mną? - zaproponował.

- Przecież mam na nogach szpilki!

- Więc niech je pani zdejmie.

- Zniszczę sobie pończochy.

- Pończochy również może pani ściągnąć.

- Raczej nie. Miałam już przyjemność z panem grać. Jest pan bezwzględny, gdy chce pan wygrać.

- Przecież po to się gra.

- Nie tylko. Przyznaję, że, podobnie jak pan, lubię wygrywać. Ale lubię również czystą przyjemność samego grania. Najważniejsza jest dobra zabawa. Nie zawsze trzeba rywalizować.

- A więc nie ma dla pani znaczenia, czy sprzeda mi pani ten dom, czy nie? - zapytał, znęcając się nad Ewą.

- Nie, swojej pracy nie traktuję jako zabawy. Prosił pan, żebym znalazła panu dom. Zrobiłam to. Nadszedł czas, aby podjął pan decyzję w sprawie kupna.

Adam upuścił piłkę, która potoczyła się wzdłuż podjazdu.

- Żarty się skończyły? Wóz albo przewóz?

- Powiedziałam panu, że wyczerpałam listę ofert. Adam popatrzył na Ewę wzrokiem, który mówił, że to sprawa dyskusyjna. Wiedział jednak, że lepiej nie przeciągać struny.

- Proponuję pani kompromis. Pokaże mi pani cały swój dom, bo widziałem tylko jego część, i wtedy zdecyduję, który z tych dwóch domów wybrać.

Ewa musiała przyznać, że jest to jakiś postęp.

- Dobrze. Pokażę panu mój dom - zgodziła się. - Ale nie sprzedam go - zastrzegła.

- Chciałbym tylko popatrzeć... - Najwyraźniej sądził, że może ją zmęczyć swoim uporem. Albo wręcz oczarować i sprawić, by zrobiła to, czego będzie chciał.

Dlaczego wszystko, co mówił, brzmiało tak, jakby miał na myśli seks? A może tak się tylko Ewie zdawało? Kiedy opuszczali posesję, Adam spytał:

- Podoba się pani ten dom?

- To nie ma znaczenia.

- Dla mnie ma.

- Wobec tego odpowiem szczerze: bardzo mi się podoba. Kupiłabym go, gdyby mnie było na niego stać.

- Co się w nim pani podobało najbardziej?

- Przeszklone drzwi, prowadzące z sypialni nad basen. - To romantyczne, zgadzam się.

Czy on myślał o tym samym, co ona? Że miło byłoby popływać nocą nago, a później...

- Mieliśmy męczący dzień i żadne z nas nie jadło lunchu. Pozwoli się pani zaprosić na obiad, zanim pojedziemy do pani domu?

A więc to tylko jej wyobraźnia. Ona myślała o seksie, a on o jedzeniu.

- Nie możemy iść na obiad, bo mam inne plany.

- Och, a więc umówiła się pani z kimś.

Pokiwała głową i skręciła z ulicy jednokierunkowej w drogę główną.

- Tak. Z czteroletnią dziewczynką. Elena nocuje dziś u mnie. Muszę więc teraz podjechać do domu Sary i zabrać małą, bo jej matka ma dziś wieczorem randkę.

- Więc zapraszam na lunch panią i Elenę. Nawet pozwolę jej wybrać restaurację.

- To ryzykowne. Chyba że chciałby pan się wybrać do Honey Bear's Pizza Cave i obejrzeć tańczące misie.

- Nie chciałbym. Sami podejmiemy decyzję.

Elena jednak była uparta, a oni nie mieli siły słuchać jej pojękiwań. Męczyła ich tak długo, dopóki nie zgodzili się zabrać jej do Honey Bear's. W rezultacie pomysł nie okazał się najgorszy. Wszyscy byli głodni, a jedzenie zostało podane szybko i było całkiem smaczne, choć wyglądało dość osobliwie. Pizze miały kształt niedźwiedzich pazurów i pszczelich uli. Na deser również dostali pizzę, co już przyprawiło Adama o lekkie mdłości.

Zanim wyszli, Elena włożyła do plecaczka w kształcie misia reklamowe baloniki i czapeczki, które dostała w restauracji. W samochodzie dawała upust radości, że udało jej się postawić na swoim.

Ewa miała nadzieję, że Adam złoży ofertę na kupno domu przy ulicy Jemiołowej i ona również będzie się mogła tego wieczoru z czegoś cieszyć.

- Czy upieczemy teraz piernikową chatkę? - zapytała Elena, kiedy dotarli do domu Ewy.

- Musimy trochę zmienić plany, sroczko. Jest już późno, więc zamiast chatki zrobimy dzisiaj płatki śniegowe.

- Płatki śniegowe?

- Tak. To takie śliczne ciasteczka w kształcie płatków śniegu, posypane cukrem pudrem. Dam ci puszkę z wizerunkiem Świętego Mikołaja. Włożysz tam kilka ciasteczek i podarujesz mamie w prezencie, zgoda?

- Tak! - Uradowana Elena pobiegła do sypialni, by położyć tam swego misia.

Adam delikatnie poklepał Ewę po ramieniu.

- Nie zapomniała pani o mnie przypadkiem? Miała mi pani pokazać dom.

- Jasne. Ale musimy być ostrożni. Nie chcę, żeby Elena znów pomyślała, że się wyprowadzam. Może poproszę ją, żeby to ona się panem zajęła? - zaproponowała Ewa, kiedy dziewczynka zjawiła się w kuchni.

- Eleno, czy oprowadzisz pana Adama po domu? Ja w tym czasie przygotuję wszystko, co jest potrzebne do upieczenia płatków śniegowych.

- Pewnie - zgodziła się dziewczynka. Wzięła Adama za rękę i zaprowadziła go do pokoju, z którego sama przed chwilą przyszła.

- To jest mój pokój, kiedy zostaję na noc u cioci Ewy.

- Elena usiadła na łóżku. - Pomogłam go cioci pomalować na mój ulubiony kolor. Ciocia mówi, że to jest kolor słomiany.

Adam rozejrzał się po sypialni utrzymanej w bladożółtej tonacji. O jedną ze ścian opierało się ogromne lustro. Wszędzie walały się kapelusze, damskie torebki oraz buty na obcasach.

- To są stare rzeczy cioci. Noszę je, kiedy tu przychodzę. Podoba ci się mój nowy strój? - Elena okręciła się dokoła, prezentując biało-czerwony bawełniany fartuszek i białe legginsy. Na nogach miała buty traperskie, z których wystawały skarpetki z lamówkami.

- Podoba mi się. A czy to są twoje ulubione książki?

- zapytał Adam, wskazując tomiki stojące na regaliku przy łóżku.

- Tak. Te dwie są najbardziej ulubione - wyjaśniła, podając Adamowi książki: - „Gilly, ryba, która cierpiała na chorobę morską” autorstwa Susann Batson i „Chichocik nie jest ciasteczkiem” Bonnie Jeanne Peny. Poczytasz mi?

- Może najpierw pokażesz mi resztę domu, a ja poczytam ci, kiedy ty i Ewa skończycie piec ciasteczka, zgoda? - Był zadowolony, że wymyślił, w jaki sposób szybko skłonić dziecko do snu.

- Dobrze. Chodź. Pokażę ci sypialnię Ewy.

Nareszcie, pomyślał Adam. Miał inne plany na ten wieczór; Elena zdecydowanie mu przeszkadzała. Ale przecież mała w końcu pójdzie spać, a wtedy będzie miał ciocię Ewę tylko dla siebie.

Elena chwyciła Adama za rękę i zaciągnęła go do sypialni Ewy.

- Jest naprawdę piękna - oznajmiła z dumą.

Dziewczynka miała rację. Pokój utrzymany był w tonacji pastelowej. Adam zaśmiał się na widok miniaturowej choinki, przystrojonej lampkami i bombkami, która stała na nocnej szafce przy łóżku.

Podekscytowana Elena podeszła do drzewka i włączyła lampki.

- Ciocia Ewa ma swoją własną sypialnianą choinkę. Ja też będę taką miała, jak urosnę.

- Na pewno - zgodził się Adam.

Odgłos kroków na dachu sprawił, że Elena szeroko otworzyła oczy.

- Myślisz, że to renifery Świętego Mikołaja? Adam zaśmiał się.

- Nie, nie sądzę, żeby urządziły sobie jazdę próbną. O ile wiem, pojawiają się tylko w Wigilię.

- Aha! - Elena zaczęła skakać na łóżku Ewy. Dziewczynka musiała chyba wypróbować w ten sposób każde posłanie.

- Ciocia Ewa ma najbardziej miękkie łóżko na świecie.

Na to wygląda, pomyślał Adam. Łóżko przykryte było bladoróżową narzutą, a u wezgłowia piętrzyła się góra białych, pękatych poduszek z pastelowymi haftami. Staroświecki mebel miał wysokie nóżki i dlatego wyglądał, jakby był niezwykle wysoki.

Kiedy Elena miała dość podskakiwania, zeskoczyła z łóżka i podeszła do wielkiej różowej komody.

- Ciocia Ewa ma dużo pięknych rzeczy. Chcesz zobaczyć? - Dziewczynka otworzyła jedną z szuflad i wydobyła kilka sztuk satynowych, jedwabnych i koronkowych ciuszków. - Ciocia mówi, że muszę poczekać, aż urosnę, zanim będę mogła je nosić. - Elena z rozmarzeniem przytuliła do policzka miękki materiał nocnej koszulki.

Adam miał ochotę zrobić to samo. Donośny głos Ewy, dobiegający z kuchni, przerwał jego rozmyślania.

- Przecież ten dom nie jest aż tak duży! Schodźcie już oboje! Czas zabrać się do pieczenia.

Ja miałbym się czymś takim zajmować? pomyślał Adam. Wolałbym raczej wypróbować łóżko. Adam miał zaplanowany czas aż do rana. Czekał tylko, kiedy Elena pójdzie spać.

A jednak zgodnie z wolą Ewy robił płatki śniegowe.

- Włożymy ciasteczka do pieca, a później podpisze pan ofertę. Mam nadzieję, że podjął pan już decyzję - powiedziała Ewa, trąc skórkę cytryny.

Produkcja śniegowych płatków zajęła im ponad godzinę. Ewa zagniotła ciasto i upiekła wykrojone foremką płatki, a Adam i Elena posypali ciasteczka cukrem pudrem. Kiedy skończyli, oboje byli pokryci białym płynem i wyglądali jak płatki śniegowe.

Ciasteczka stygły, a Elena wreszcie musiała iść spać.

Adam dał się namówić na przeczytanie jednej z jej ulubionych książeczek, Ewa tymczasem sprzątała w kuchni.

Właśnie odwieszała na miejsce ścierkę do naczyń, gdy nadszedł Adam z wiadomością, że Elena śpi. Nareszcie byli sami.

- Jaka jest pańska decyzja? - spytała Ewa. - Czy jest pan gotów podpisać ofertę kupna domu przy ulicy Jemiołowej?

- Nie jestem pewien, czy podoba mi się nazwa ulicy... - powiedział, siadając przy stole, na którym Ewa położyła formularze.

- Rozumiem.

- Naprawdę podobał się pani tamten dom? Nie zachwalała go pani tylko dlatego, aby zawrzeć umowę?

- Przysięgam. Chętnie bym go kupiła. To chyba wystarczające zapewnienie. Dom jest wspaniały, a cena niewygórowana. Może pan stać się jego właścicielem jeszcze przed świętami.

- Dobrze, napiszmy ofertę - powiedział. - Pogodzę się nawet z nazwą ulicy - dodał, marszcząc brwi.

Ewa odczuła jednocześnie ulgę, podniecenie i smutek. Ulgę, że Adam zrezygnował z kupna jej domu. Podniecenie na myśl o prowizji, jaką dostanie za zawarcie umowy. Smutek, że to koniec jej codziennych spotkań z Adamem. Bo chociaż doprowadzał ją do szału, przyzwyczaiła się do jego widoku, zapachu, do jego towarzystwa.

Pamiętała również o pocałunku.

Mógł ją przecież wtedy po prostu cmoknąć w policzek. Mógł od niechcenia musnąć jej usta. Mógł nawet niczego nie zrobić.

Zamiast tego pocałował ją naprawdę! W taki sposób, który zwykle prowadzi do... czegoś więcej. Nie był to niedbały pocałunek agentki handlu nieruchomościami i klienta, szczęśliwie kończących przeprowadzaną transakcję.

A jednak tamten pocałunek do niczego nie doprowadził.

Teraz zaś nadszedł kres ich znajomości. Jutro przedstawi właścicielowi domu ofertę Adama. Właściciel na pewno będzie się trochę targował, zanim ostatecznie uzgodnią cenę. Potem Adam wyjedzie na czas świąt na te swoje wyspy.

- Jak pani myśli, ile czasu potrzeba, by zakończyć sprawę? - zapytał Adam, przerywając jej rozważania. Miał ochotę na romantyczny wieczór, tymczasem Ewa myślała jedynie o transakcji.

- Dlaczego pan pyta? Chciałby pan skorzystać z telefonu i zarezerwować miejsce w samolocie? - odpowiedziała pytaniem Ewa, pewna, iż Adamowi spieszno było do wyjazdu.

- Tak, o to mi chodzi - odparł Adam. Był rozczarowany, że nic nie wyjdzie z jego planów na ten wieczór, - Proszę bardzo. Niech pan dzwoni - powiedziała Ewa, nie patrząc na niego. - Przy odrobinie szczęścia wszystko załatwię już jutro. Najwyżej będzie pan musiał zatelefonować z tej wyspy, na którą się pan wybiera.

Miała nadzieję na radosne święta. Teraz Adam całkiem ją rozwiał.

Pozwoliła sobie na zbyt fantastyczne marzenia.

Marzenia, do których wcześniej nie przyznawała się nawet przed sobą samą.

Aż do tej chwili.

W tym samym czasie na biegunie północnym...

- Jak Claudia mogła wyjechać i nie zostawić mi nic do jedzenia poza tymi okropnymi potrawami dietetycznymi, którymi zapełniła całą zamrażarkę - mruczał do siebie niezadowolony Mikołaj, wyrzucając do kosza drugą pustą puszkę.

Mikołaj nienawidził, kiedy ludzie, którzy zwalczyli swoje złe nawyki, tracili poczucie humoru. A może to jego pracoholizm był powodem, dla którego Claudia nie śmiała się już tak jak dawniej?

Ponownie sięgnął po jeden z tych magazynów kobiecych, w których szukał odpowiedzi na pytanie: „Gdzie jest Claudia?” Chciał dokończyć czytać tekst zatytułowany: „Sprawdź, czy twoje małżeństwo przechodzi kryzys”.

Po zakreśleniu wszystkich odpowiedzi i podliczeniu punktów przeczytał rozwiązanie i dowiedział się tego, co powiedziała mu już sama nieobecność Claudii.

Będzie musiał pomyśleć o jakichś zmianach. Może diamentowa rakieta do tenisa mogłaby być niezłym początkiem. I kryty kort tenisowy... Claudia wyglądałaby niezwykle pociągająco w białej, krótkiej spódniczce tenisistki... Ale niech najpierw wróci!

ROZDZIAŁ ÓSMY

23 grudnia

- Jak ci się udała wczorajsza randka ze strażakiem?

- zapytała Ewa Sarę. Siedziała na pasiastej sofie w domu przyjaciółki, nogi położyła na wysokim dębowym stoliczku do kawy.

- Przychodzi do nas na Wigilię. Może zaprosisz też Adama? - zaproponowała Sara.

- Jutro Adam będzie już daleko stąd.

- Chyba nie sprzedałaś mu swojego domu?

- Nie, ale znalazłam wreszcie taki, który mu się spodobał. Dzisiaj rano złożyliśmy ofertę i teraz czekam na wiadomość - powiedziała, stukając w pager, z którym nigdy się nie rozstawała. - To dziwne. Najpierw dostaje hopla na punkcie mojego domu, a w chwilę później kupuje inny. Cieszę się, rzecz jasna, że udało mi się zatrzymać swój dom i otrzymać wysoką prowizję za sprzedaż innego. Niemniej jednak...

Sara upiła łyk miodowo-cytrynowej herbatki.

- Moim zdaniem to całkiem proste. Czy kiedykolwiek wzięłaś pod uwagę możliwość, że twój dom interesuje Adama dlatego, że ty sama go pociągasz? Myślę, że chciał go kupić, by stać się częścią twojego życia, choćby symbolicznie.

- Dziękuję, panno Freud - zaśmiała się Ewa nerwowo.

- Jeśli mam uwierzyć w twoją diagnozę, wytłumacz mi, dlaczego zdecydował się na kupno innego dom?

- To rzeczywiście jest istotne pytanie. - Sara wzruszyła ramionami. - Może jednak... - Przerwała nagle w pół zdania i posłała Ewie figlarne spojrzenie. - Już wiem! Ponieważ chce mieć dom wystarczająco duży dla was dwojga.

Policzki Ewy pokryły się rumieńcem.

- Daj spokój! Prawie się nie znamy.

- Oczywiście! - Sara wybuchnęła śmiechem. - Przez cały tydzień spotykaliście się codziennie. Wiecie o sobie już chyba wszystko. A poza tym, powiem ci szczerze, iskrzy się między wami niemiłosiernie. Dlaczego się przed tym bronisz? Może, gdybyś poprosiła, Adam zostałby tu na święta.

- Niemożliwe. Ten facet nie może się doczekać, kiedy będzie mógł uciec na Karaiby.

- Daj mu szansę, Ewo! Z pewnością uda ci się zarazić go swoim entuzjazmem do świąt Bożego Narodzenia. Zaproś go do nas na Wigilię. Elena się ucieszy. Przez cały ranek opowiadała o tym, jak Adam czytał jej bajeczki.

- Rzeczywiście napracował się wczoraj - powiedziała Ewa ze śmiechem. - Kiedy myśleliśmy, że mała już śpi, budziła się i błagała, by Adam czytał dalej. Sami omal nie usnęliśmy.

- Rozumiem... Adam podpisał ofertę i wcale nie spieszył się do wyjścia. Na pewno chciał się do ciebie pozalecać. Przykro mi, że Elena wam przeszkodziła. - Sara zachichotała radośnie. - No, przesadzam, aż tak przykro to mi nie jest. Gdybyś nie zaopiekowała się moją córką, ja i Rick nie moglibyśmy się pościskać.

- Saro! To była dopiero druga randka!

- Pierwsza nie ma znaczenia. Byłam razem z dzieckiem. Na „Dziadku do orzechów” nie mieliśmy okazji, żeby...

- Nie o to mi chodzi, flirciaro. Nie wolno się ściskać już na drugiej randce.

- Midnight, zostaw! - krzyknęła Sara na psa, który dobrał się do stojącego na stoliku pudełka ze śniegowymi płatkami. - Powiedz mi, gdzie to jest napisane? - zwróciła się do przyjaciółki.

- Kiedyś o tym słyszałam - odparła Ewa z wyższością. - Szczerze mówiąc, Adam wcale się do mnie nie zalecał. Po prostu czuł się samotny, a w hotelu czekał na niego pusty pokój. Nie chciał również sprawić zawodu małej. Naprawdę się starał, żeby zasnęła.

- W to akurat wierzę - mruknęła cicho Sara. - Myślę, że powinnaś przynajmniej zaproponować mu, żeby przyszedł na jutrzejszą kolację. Może, jeśli będzie miał dokąd pójść, wcale nie wyjedzie z St. Louis.

Ewa przejrzała listę sprawunków i włożyła buty, szykując się do wyjścia na ostatnie przedświąteczne zakupy.

- Zastanów się, Saro. Słoneczna plaża, ciepły piasek, ocean i lekki wietrzyk... To ponętna wizja. Adam nie będzie chciał tu zostać! Ja zresztą nie mam już czasu na dyskusję. Miło się z tobą gawędzi, ale dosyć tego lenistwa. Ruszam na podbój sklepów. Czy chcesz, żebym ci coś kupiła?

- Wszystko już mam, dziękuję.

Ewa miała już zamiar wychodzić, kiedy zadźwięczał pager.

- To na pewno wiadomość w sprawie oferty Adama. Mogę skorzystać z telefonu?

- Głupie pytanie. Oczywiście, że możesz.

Sara postanowiła pomóc Ewie w rozwikłaniu spraw sercowych i kiedy przyjaciółka opuściła jej dom, zostawiła Elenę pod opieką sąsiadów i poszła do wróżki. Wydawało się jej, że wpadła na doskonały pomysł, ale w chwili gdy naciskała dzwonek u drzwi „chatki z piernika”, poczuła się głupio.

Kobieta, która pojawiła się w progu, rozwiała jej wątpliwości. Pani Claudia uprzejmie zaprosiła Sarę do salonu i wskazała jej miejsce przy kominku.

- Czego chciałabyś się dowiedzieć? - zapytała, biorąc ją za rękę. - Może jesteś ciekawa, jak rozwinie się twój interes i czy słodka mała Elena będzie miała braciszków i siostrzyczki?

- No cóż... - Sara uznała, że nie powinna być zdziwiona, że pani Claudia tyle wie... W końcu to wróżka.

- Ach, skoro tak się rumienisz, to na pewno pragniesz wiedzieć, jak ci się ułoży z tym twoim strażakiem.

- On nie jest mój, to znaczy...

- Ależ jest, kochanie. - Pani Claudia poklepała Sarę po ręce. - Możesz go mieć.

- Naprawdę?

Pani Claudia pokiwała głową.

- Lubisz go, prawda?

- Tak, tylko że on jest trochę za...

- Potrzebujesz kogoś młodszego, kto będzie rozumiał ciebie i Elenę. Poza tym, mając tyle braci i sióstr, Rick jest bardzo dojrzałym młodym człowiekiem.

- Też mi się tak wydaje. Ale nie dlatego przyszłam. Chciałam panią zapytać o moją przyjaciółkę Ewę. Ewę Winslow. Była tu u pani i dowiedziała się, że Mikołaj ma jej podarować kawalera o wzroście metr osiemdziesiąt pięć.

- A ona w to nie wierzy, prawda?

- Ale ja wierzę. Myślę, że ona już go spotkała, tylko jest zbyt uparta, by zacząć działać.

Pani Claudia uśmiechnęła się wyrozumiale.

- Oboje są zbyt uparci.

- A więc, jak...

- Wiem, że chcesz pomóc swojej przyjaciółce, Saro - przerwała jej pani Claudia. - Ale oni muszą poradzić sobie sami. Ewa powinna zrozumieć, że Adam potrzebuje tego, co ona może mu ofiarować.

- Więc nic nie mogę zrobić? - zapytała Sara. - Chciałabym, żeby Ewa była tak szczęśliwa, jak na to zasługuje.

- Ona i Adam dadzą sobie radę - zapewniła ją pani Claudia.

Sara uśmiechnęła się.

- W takim razie proszę mi powiedzieć, jak rozwinie się mój interes?

- Myślę, że twój strażak znajdzie sposób, żebyś gotowała tylko dla niego i...

- Dla dzieci!

- Jeśli ich pragniesz.

- Elena byłaby zachwycona, gdyby miała rodzeństwo. Zamęcza mnie prośbami o młodszą siostrę. Och, a tak przy okazji, czy nie wie pani, gdzie można kupić Barbie w różowej sukience?

- Jest już w drodze.

- To znaczy, że przyniesie ją Święty Mikołaj?

- Trochę pomoże mu w tym poczta kurierska. Sara spojrzała na zegarek.

- O rany, muszę lecieć. Córka nie wie nawet, dokąd poszłam.

- Wesołych świąt - powiedziała pani Claudia, odprowadzając gościa do drzwi. Uśmiechnęła się, bowiem już wiedziała, że całkiem niedługo Sara zostanie matką dwóch chłopców, bliźniaków. Elena powinna cieszyć się pozycją rozpieszczanej księżniczki, dopóki może!

Pani Claudia weszła do kuchni, by podgrzać zupę. Właśnie wtedy pomyślała o Mikołaju. Zastanawiała się, czy on tęskni za nią tak bardzo, jak ona za nim.

- Gratuluję posiadania własnego domu. - Ewa stuknęła się z Adamem kieliszkiem szampana.

- Właściciele nie robili żadnych trudności. Zgodzili się na moją pierwszą ofertę.

- Miał pan szczęście - powiedziała Ewa, dolewając do kieliszka Adama szampana z butelki, którą przyniósł, by uczcić zawarcie umowy. - Może zaczęlibyśmy mówić sobie po imieniu? - zaproponowała.

Adam skinął głową, uśmiechnął się i wzniósł w górę kieliszek.

- Ależ się wystroiłeś - zauważyła Ewa. Adam miał na sobie dwurzędową marynarkę i jedwabny krawat. - Na pewno nie zaczynasz dzisiaj pracy? Chyba nie zmieniłeś planów i opuszczasz miasto na okres świąt? - W głosie Ewy zadźwięczała maleńka nutka nadziei, którą starała się ukryć.

- Kupiłem bilet na jutro, na drugą. Ubrałem się starannie, ponieważ chciałbym cię zaprosić na kolację. Namęczyłaś się ze mną i zasługujesz na nagrodę.

- Chcesz mnie zabrać do restauracji? Pokiwał głową, lecz szybko zastrzegł:

- Wszędzie, byle nie do Honey Bear's Pizza Cave.

- Musiałabym wziąć prysznic i przebrać się... - Zawahała się. Wiedziała, że większość mężczyzn nie lubi czekać na strojące się kobiety.

- Oczywiście. Mamy czas. Powiedz mi tylko, dokąd chciałabyś pójść, a ja zadzwonię i zamówię stolik.

Ewa wypiła łyk szampana i poczuła lekki zawrót głowy. To od wina musującego, wmawiała sobie. Ten facet, który wygląda, jakby zszedł właśnie z wybiegu dla modeli, nie ma z tym nic wspólnego. Przypomniała sobie, że Sara wspominała jej o eleganckiej restauracji w Clayton. Miała jakąś taką śmieszną nazwę. Co to było?

- „Szalona Ryba”! - powiedziała nagle. - Chciałabym sprawdzić, czym tam karmią klientów.

- Wobec tego jemy kolację w „Szalonej Rybie”. Idź się przygotować - powiedział, opróżniając swój kieliszek.

- Książka telefoniczna leży na półce w przedpokoju - poinformowała go, kierując się w stronę sypialni.

Adam zadzwonił do restauracji i zamówił stolik dla dwóch osób. Ponownie napełnił swój kieliszek szampanem. Czekał. W myślach wyznaczył Ewie godzinę na przygotowanie się. Dodał do tego pół godziny na dojazd do restauracji.

Przypominał sobie dzień, kiedy zasnął w mieszkaniu Ewy i śnił mu się sen, w którym grała ona główną rolę. To był bardzo wyrazisty sen, romantyczny i zmysłowy. Zrobiło mu się gorąco na samo wspomnienie. Odstawił kieliszek i skierował się w stronę łazienki, skąd dochodził odgłos lejącej się wody.

W tym momencie przyszło mu do głowy coś innego. Zajrzy do komody w sypialni Ewy. Tej, którą pokazała mu Elena.

Z łazienki wciąż dobiegał odgłos lejącej się wody, a do pokoju przedostawały się kłęby pary. Pachniało dziką różą i piżmem.

Rozsądek i opanowanie opuściły Adama. Ogarnęło go niepohamowane pożądanie. Otworzył szufladę z bielizną i zaczął przeglądać jej zawartość. Zwykła zawodowa ciekawość, wmawiał sobie. W końcu pracował w handlu.

Wydobył stanik z weneckiej koronki, ozdobiony delikatnym różanym motywem, po czym odrzucił go i wyciągnął inny, biały, z ażurowym haftem, wykończony draperią w kształcie muszelek. Był jednocześnie niewinny i prowokujący, zupełnie jak Ewa!

Położył stanik na łóżku, następnie podszedł do szafy i popatrzył na wiszące w niej ubrania. Jego wzrok przykuł kostium z krepy o barwie cytrynowej z plisowaną spódnicą. Słoneczny kolor spodobał się Adamowi, ale to nie było dokładnie to, co miał na myśli. Szukał dalej. W końcu znalazł idealny strój na kolację w „Szalonej Rybie”: białą, gładką, obcisłą bluzkę i czarną krótką spódnicę.

Położył oba ciuszki na łóżku, po czym spojrzał na nie okiem znawcy. Zbliżył się znowu do komody, by poszukać cienkich pończoch.

W łazience nadal lała się woda, a wydobywająca się z niej woń podniecała Adama. Czuł się trochę niepewnie. Wiedział, że Ewa może mieć mu za złe buszowanie po jej sypialni i odwołać planowaną kolację.

Trudno. Zaryzykuje.

Buty! Prawie o nich zapomniał. Szybko przejrzał zawartość pudełek, wypełniających górne półki w szafie, i zdecydował się na piękne czarne lakierki na szerokich, sześciocentymetrowych obcasach. Położył je na łóżku obok bluzki, spódniczki i pończoch.

Zamarł, kiedy usłyszał, że Ewa zakręca kran i otwiera drzwi kabiny prysznicowej. Wyobraził ją sobie nagą, z kroplami wody na gładkiej skórze, i przeniknął go dreszcz. Po cichu wycofał się do salonu, aby z daleka obserwować, co się stanie. Był ciekaw, jak Ewa zareaguje, kiedy zobaczy ubranie leżące na łóżku.

Miał świadomość, że wtargnął w jej prywatność, że przekroczył granice przyzwoitości.

Ale jeśli Ewa zachowa się tak, jak się tego spodziewał, będzie mógł na Karaibach upajać się tym wspomnieniem przez całe święta. Świadomość, że wybrał każdy, najintymniejszy fragment jej garderoby, będzie podniecała go niesamowicie, kiedy zasiądą naprzeciwko siebie podczas kolacji.

Nie wiedział, dlaczego tak się zachował. Po raz pierwszy zdarzyło mu się pofolgować swojej zachciance.

Wydawało mu się, że czeka całą wieczność, choć minęły zaledwie sekundy. Czy Ewa już opuściła łazienkę? pytał siebie w myślach. Czy odkryła już jego niespodziankę?

A jeśli tak, to co o tym myśli?

Co zrobi?

Było tak cicho, że Adam słyszał, jak małe krople deszczu uderzają o szyby.

Wstał i zaczął przechadzać się po pokoju, zdenerwowany i niespokojny. Na pianinie stała patera z owocami. Sięgnął po kiść winogronową i zjadł kilka słodkich owoców, co wzmogło jedynie jego podniecenie.

Usiadł przy pianinie i zaczął uderzać w klawisze, próbując odtworzyć melodię ulubionej piosenki.

Nie słyszał, jak Ewa zawołała go po raz pierwszy. Ani po raz drugi.

Dopiero trzeci okrzyk przykuł jego uwagę. Wstał od pianina i ruszył w stronę sypialni, mając nadzieję, że się nie przesłyszał. Bał się, że jego zbyt wybujała wyobraźnia płata mu figla.

- Czy mógłbyś tu przyjść? - wołała Ewa, gdy Adam przemierzał przedpokój. Wolno przeszedł obok wiszącego na ścianie zdjęcia Eleny w stroju baletnicy i obok oprawionych w ramki obrysowanych dłoni dziewczynki. Minął pokój, w którym niedawno do północy czytał małej bajkę na dobranoc. Ewa w tym czasie, zgodnie z obietnicą, malowała paznokcie małej na wiśniowo. Nieziemsko rozpuszcza to dziecko, pomyślał Adam.

Wchodząc do pokoju Ewy, zamarzył, by tylko jego tak rozpuszczała. W tej chwili jednak nie wiedział, czego się spodziewać.

Była ubrana.

W ten właśnie strój, który Adam własnoręcznie wybrał. I uśmiechała się, co odnotował z ulgą. To był dyskretny, pełen uznania figlarny uśmieszek.

- Pomyślałam, że zechcesz... - zaczęła, otwierając aksamitne pudełko stojące na toaletce - wybrać również dla mnie kolczyki. Potem jeszcze się tylko uczeszę i możemy jechać.

Adam nie myślał teraz o kolacji. Zupełnie coś innego chodziło mu po głowie. Ewa wyglądała cudownie. Słodko i podniecająco jednocześnie.

Czy to był podstęp? Trochę niepewnie zbliżył się do toaletki i zajrzał do aksamitnego pudełka. Zobaczył kolczyki o dziwacznych kształtach: aniołków, serduszek, księżyców i gwiazdek.

Wybrał błyszczące, czerwono-zielone miniaturki świątecznych wieńców. Miał nadzieję, że sprawi tym Ewie przyjemność. Stał wystarczająco blisko, by widzieć dziurki w jej uszach. Pragnął całować je i ssać. Na początek.

Kolacja zajmowała odległe miejsce na liście tego, na co miał w tej chwili ochotę.

Ewa uśmiechnęła się na widok kolczyków, które wybrał.

- Włożyć też masz ochotę? - zapytała.

Niemal przestał oddychać, sądząc, że odgadła jego myśli.

Ewa odwróciła się do niego bokiem i czekała... Wtedy Adam zdał sobie sprawę, że chodzi jej o kolczyki, które trzymał w dłoni. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Drżącymi z przejęcia rękami przeciągnął zapięcie jednego z miniaturowych wieńców przez dziurkę w uchu Ewy.

- Dziękuję - powiedziała, wręczając mu drugi kolczyk. - Pomalowałam sobie paznokcie i nie chciałabym uszkodzić lakieru - wyjaśniła, dmuchając na dłonie.

Podobał mu się ten gest. Być może dmuchała na paznokcie, żeby je wysuszyć, ale dla niego wyglądało to, jakby gratulowała sobie odniesionego zwycięstwa.

Aż bał się pomyśleć, nad czym.

Do diabła, wcale nie chciał myśleć. Ulegając nagłemu impulsowi, przestał to robić.

Przesunął palcami od jej ucha przez policzek aż do szyi. Pochylił się i w przypływie gwałtownej namiętności pocałował ją. Bez namysłu odwzajemniła pocałunek, a Adam zanurzył dłonie w jej wilgotne loki.

- Spóźnimy się - powiedziała, gdy Adam na chwilę oderwał usta od jej warg.

- Zależy ci na kolacji? - zapytał.

W odpowiedzi objęła go za szyję i zmusiła do kolejnego pocałunku. Pocałunku, który sprawił, że stracił nad sobą panowanie.

- Co ty robisz? - zapytała, gdy przerwali pocałunek, by złapać oddech.

- Twoje łóżko zafascynowało mnie, odkąd ujrzałem je po raz pierwszy. Wygląda jak różowa chmura, zawieszona wysoko nad ziemią. Chciałbym sprawdzić, czy jest aż tak miękkie i wygodne, na jakie wygląda.

Ewa westchnęła z podniecenia, kiedy Adam ułożył ją na posłaniu.

Pośpiesznie rozwiązał krawat i odrzucił go wraz z marynarką, a potem gwałtownym ruchem przytulił się do Ewy. Leżąc blisko niej, szeptał jej do ucha o tym, co mu się śniło: jak go całowała, podniecała...

- Czy to jest prośba? - zapytała Ewa.

- Na później - odparł, unosząc do góry jej spódnicę. Zbliżył twarz do brzucha Ewy, odnalazł pępek i pocałował go.

Potem uniósł głowę, zaciekawiony, jak Ewa zareagowała na tę pieszczotę.

- No i co o tym myślisz? - zapytała, rozpinając guziki jego koszuli.

- W tej chwili nie jestem w stanie myśleć. Cała krew odpłynęła mi z mózgu i popłynęła... gdzieś indziej.

- Chciałam zapytać, co myślisz o moim łóżku. Czy jest tak miękkie, jak sobie wyobrażałeś?

Nieartykułowany pomruk był wszystkim, co Adam zdołał wydusić z siebie, gdy Ewa pokrywała jego ciało pocałunkami.

- Poczekaj chwilę! Może najpierw zjemy kolację, a później wrócimy na deser?

Ewa zaśmiała się, wiedząc, że Adam wcale nie chce czekać.

- Zawsze powtarzam Sarze: W życiu nie ma nic pewnego, najpierw więc jedz deser!

Potem już żadne z nich nie kontrolowało swoich reakcji.

Kilka chwil później Ewa otworzyła oczy i zobaczyła nagiego Adama. Kiedy zdołał zrzucić z siebie wszystkie ciuchy? przemknęło jej przez głowę. Ona była kompletnie ubrana, miała na sobie nawet buty.

Naprawdę strzelił w dziesiątkę, wybierając jedną z jej ulubionych par pantofli. To nie był zwyczajny mężczyzna. Ale o tym wiedziała przecież od momentu, kiedy wszedł do jej pokoju w biurze handlu nieruchomościami. Wtedy wkroczył również w jej życie.

A jutro po południu najprawdopodobniej odejdzie...

Nie chciała o tym myśleć. Miała zamiar cieszyć się Bożym Narodzeniem.

Gdyby mogła wypowiedzieć życzenie świąteczne, poprosiłaby, żeby Adam nie wyjeżdżał. W głębi duszy wiedziała, że mogliby spędzić razem naprawdę wspaniałe święta.

- Nie wiem jak ty, ale ja umieram z głodu - powiedział Adam, przerywając myśli Ewy. Usiadł na łóżku.

- Mogłabym poszukać czegoś w lodówce - zaproponowała.

- Protestuję! Obiecałem ci elegancką kolację i będzie elegancka kolacja. Poza tym zasłużyłaś na nagrodę.

Ewa zarumieniła się. Chcąc ukryć zmieszanie, spojrzała na zegarek, stojący na nocnym stoliku.

- Minęła już godzina, na którą zarezerwowałeś stolik.

- Więc zarezerwuję inny. Powiem, że coś nas zatrzymało. Najpierw jednak wezmę prysznic. Zdrzemnij się przez chwilę.

Ewa usłyszała, że Adam odkręcił kran i zobaczyła oczyma wyobraźni, jak woda spływa po jego muskularnym ciele. Ogarnęła ją taka błogość, że nie usłyszała, kiedy woda przestała się lać. Nie słyszała nic, dopóki z zamyślenia nie wyrwał jej rozdzierający krzyk Adama.

Wyskoczyła z łóżka i pobiegła do łazienki, myśląc, że Adam poślizgnął się i upadł. Może coś sobie złamał! przemknęło jej przez myśl.

Było jeszcze gorzej.

Adam stał oparty o ścianę łazienki, dotykając rękami okolic podbrzusza. Był blady z bólu.

- Co się stało?

- Lokówka do włosów... - wydusił zdławionym głosem. - Oparzyłem się, kiedy wychodziłem spod prysznica. Nie wiedziałem, że jest włączona.

Nic dziwnego, że był blady jak ściana. Mało brakowało, a przestałby być mężczyzną... Potem przyszła jej do głowy całkiem przewrotna myśl, że dobrze się stało, iż zaczęli od deseru. Trochę potrwa, nim znów będą mogli go skosztować...

W tym samym czasie na biegunie północnym...

- Musimy coś z tym zrobić! - powiedział ferrell, przywódca krasnoludków. Zwołał właśnie nadzwyczajne zebranie, poprzedzające najważniejszą noc w roku.

- Ale co? - zapytał krasnoludek, zwany Sammym. - Nawet Mikołaj nie wie, gdzie podziewa się jego żona. To przez nią jest taki skwaszony.

- Jestem pewien, że jeśli razem pomyślimy, znajdziemy jakieś wyjście. On nie może w takim stanie wyjechać jutro z prezentami dla grzecznych dzieci. Jest zbyt przygnębiony.

- Wiem - odparł Sammy. - A zatem Pogotowie Krasnoludkowe.

- Pogotowie Krasnoludkowe! - krzyknęła reszta krasnali. Ostatni raz powołali ten sztab ratunkowy, kiedy renifer Rudolf zbuntował się i odmówił poprowadzenia zaprzęgu. Oczekiwał narodzin potomka. Krasnoludki zmusiły wtedy klauna Clarabella, aby pożyczył swój czerwony nos Prancerowi, żeby to on mógł pojechać na czele zaprzęgu.

Wszystkie krasnoludki wyciągnęły prawe dłonie i położyły jedną na drugiej. A potem zaśpiewały:

„Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, chociaż jesteśmy wzrostu małego.

Gdy się zbierzemy i razem ruszymy, Mikołaja w mig rozchmurzymy”.

Otworzyły dębową szafę i wydobyły z niej hełmy Pogotowia Krasnoludkowego.

Magia zaczęła działać.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

24 grudnia

Tak naprawdę Ewa nie wiedziała, czego sobie życzyć na święta. Aż do zeszłego wieczora, kiedy upragniony prezent otrzymała nieco wcześniej, niż się spodziewała. Leżała na łóżku rozleniwiona i uśmiechała się, wspominając minioną noc. Powinnam wstać, pomyślała. Miała jeszcze tyle do zrobienia. Ale chciała przedłużyć tę chwilę ekscytujących wspomnień. Ekscytujących, dopóki Adam nie wyszedł spod prysznica i nie oparzył się jej lokówką.

To zakończyło wieczór.

Ich romans.

I plany wspólnej kolacji.

Adam, kulejąc, opuścił jej dom. Najprawdopodobniej nie słyszał żadnych usprawiedliwień ze strony właścicielki nieszczęsnej lokówki.

Ewa przysunęła do siebie jedną z poduszek i wtuliła się w nią, wdychając zapach Adama - zapach jodły z domieszką świeżych cytrusów! Okryta kołdrą, nie miała na sobie niczego prócz kolczyków, które on wybrał. Nie zdjęła ich, rozbierając się po wyjściu Adama. Kiedy tylko wyłączyła lokówkę i odłożyła ją w bezpieczne miejsce, wzięła prysznic. Wsunęła się leniwie pod kołdrę, ale nie zasnęła.

Nastrój poprzedniego wieczora nie opuszczał jej. Była z facetem, który wiedział, czego chce, i nie wstydził się tego wziąć i oddać. Wiedziała, że w tym momencie jej policzki są tak czerwone jak czapka Świętego Mikołaja. Nigdy w życiu nie było jej tak dobrze jak z Adamem. Uwiódł ją bez dotykania. Wystarczyło, że wybrał zestaw ciuchów, które chciał, by włożyła, i ułożył je na łóżku. Jak gdyby była dziewczyną z haremu, która za chwilę ma spędzić noc ze swym panem.

Podniecała ją świadomość, że buszował w jej rzeczach, podczas gdy ona była naga w łazience. Zastanawiała się, czy podglądał ją ukradkiem, kiedy brała prysznic?

Każdego innego mężczyznę oskarżyłaby o zbyt daleko posuniętą poufałość, ale Adam zrobił to w taki sposób, że Ewa była bardziej zadowolona niż zła.

Spojrzała na zegarek, stojący na nocnym stoliku, i pomyślała, że pora skończyć z leniuchowaniem. Ale zbyt wielką radość sprawiało jej przypominanie sobie wszystkich pieszczot oraz towarzyszących im słów, wyszeptanych w obcym języku, podniecających i tajemniczych. Co on miał jej do powiedzenia? Co zawarł w słowach, w których wyczuła tyle pasji i pożądania.

Czy powiedział „kocham cię”?

Czy mógłby to zrobić?

Gwałtowne burczenie w brzuchu przerwało dziewczęce fantazje Ewy. Zeszłego wieczora nie poszli do restauracji, a potem zupełnie nie myślała o jedzeniu. Jej żołądek był najwyraźniej w złym humorze. Przeciągnęła się, po czym usiadła na łóżku. Kołdra opadła jej na biodra, odsłaniając do połowy nagie ciało.

Zaśmiała się. Adam nie mógł powiedzieć niczego, co zdradzałoby jego zaangażowanie albo chociażby chwilową fascynację. Niesamowite, ale on nawet nie widział jej piersi. Każdy facet, z którym do tej pory się spotykała, nie darowałby sobie takiego przeoczenia.

Adam naprawdę był wyjątkowy. Wstała z łóżka i narzuciła na siebie długą, białą sukienkę, przewiązując ją krawatem, który Adam zapomniał zabrać.

Przydreptała boso do kuchni, żeby sprawdzić, czy Adam nie zostawił wiadomości na automatycznej sekretarce. Rozczarowana, stała przez chwilę bez ruchu.

Głód zmusił ją jednak do przeszukania wnętrza lodówki. Miała ochotę uczcić to, co zdarzyło się poprzedniego wieczora, zrobiła więc swoje ulubione śniadanie - wafle i lody. Połączenie gorących maślanych wafli i zimnych lodów uspokoiło jej żołądek.

- No szybciej, zadzwoń! - powiedziała Ewa, wycierając usta chusteczką i wpatrując się w telefon, który milczał uparcie. Nienawidziła tych niepisanych zasad, które mówiły, że pierwszy krok należy do mężczyzny. Jej pozostawało tylko czekanie.

Nagle ciszę przerwał dzwonek do drzwi.

Adam!

To było lepsze niż telefon.

Miała nadzieję, że przyszedł powiedzieć, iż zmienił zdanie co do swego wyjazdu na święta. Wtedy mogłaby zaprosić go na kolację wigilijną do Sary.

Gdy wyjrzała przez okno, zrozumiała swoją pomyłkę. Przed furtką stał listonosz z paczką i notesem.

Chwyciła jedną z puszek pełną domowych ciasteczek, by wręczyć je listonoszowi zamiast napiwku, i otworzyła drzwi, zastanawiając się, kto przysłał jej prezent. Podpisała Odbiór przesyłki i wymieniła puszkę oraz życzenia wesołych świąt na paczkę. Natychmiast otworzyła pudełko. Cierpliwość nie była nigdy jej mocną stroną.

W pudełku znajdowała się obiecana przez Adama Barbie w różowej sukience. Co za szczęście! Elena byłaby rozczarowana, gdyby nie dostała upragnionego prezentu.

Gdy Ewa przepakowywała prezent w ozdobny papier, zadzwonił telefon. Wreszcie! pomyślała.

- Ciociu, ciociu, dziś przychodzi Święty Mikołaj!

To nie był Adam, ale ktoś równie miły jej sercu. Mała dziewczynka, której głos budził radość Ewy.

- Jesteś pewna, że to dziś? - drażniła się z Eleną. - Może źle policzyłaś.

- Nie. Mama mówi, że dziś jest Wigilia. Wieczorem, zanim pójdę spać, wystawimy przed drzwi mleko i ciasteczka dla Mikołaja. Rick też dziś przychodzi.

- Lubię Ricka - powiedziała Ewa, mając nadzieję, że Elena podziela to zdanie.

- On ma w remizie szczeniaka w kropki, który nazywa się Shana. I mama mówi, że to on gotuje dla wszystkich strażaków.

- Shana gotuje dla strażaków?

- Nie, ciociu, pies nie umie gotować. Rick gotuje. Obiecał nawet, że kiedyś ugotuje coś dla mnie.

- No dobrze, do zobaczenia wieczorem.

- Mhm... Mama chce z tobą porozmawiać.

Sara zadała pytanie, którego Ewa miała nadzieję nie usłyszeć:

- Czy Adam przychodzi dziś z tobą?

- Nie wiem.

- A co to za odpowiedź? Nie zaprosiłaś go nawet, co?

- Wiesz... nie było okazji, a on musiał wcześnie wyjść.

- O czym ty mówisz?

Ewa opowiedziała Sarze o przygodzie z lokówką, po czym odłożyła słuchawkę. Dalsza rozmowa była bez sensu, bowiem Sara nie przestawała się śmiać.

Nie doczekawszy się telefonu od Adama, Ewa zdecydowała się działać. Miała miły zwyczaj po każdej udanej sprzedaży obdarowywania klienta specjalnym koszykiem z upominkiem. Teraz postanowiła zawieźć podobny koszyk Adamowi do hotelu. To będzie dobra okazja, aby zaprosić go do Sary. Lub przynajmniej sprawdzić, czy z nim wszystko w porządku.

Ponieważ Adam miał wyjechać o drugiej, musiała się spieszyć. Tęczowy papier i wstążki do owinięcia koszyka miała pod ręką. Pozostawało tylko znaleźć odpowiedni upominek. Szybko umyła się, ubrała i wyszła.

Butelkę dobrego wina, krakersy i ser kupiła w jednym sklepie. Nie mogła się powstrzymać, by nie wstąpić do apteki i kupić bandaże elastyczne. Do południa miała gotowy koszyk i była w drodze do hotelu Adama.

Była zdecydowana wejść do jego pokoju.

Poczekała, aż dziewczyna z recepcji poszła na kawę, a jej miejsce zajął mężczyzna. Dziewczyna nie uwierzyłaby w jej kłamstwo, ale mężczyzna, co wiedziała z doświadczenia, nie oprze się jej zalotnemu spojrzeniu.

- Przepraszam, mam niespodziankę dla mojego chłopaka, a w pokoju nikt nie odpowiada na moje pukanie. Może jednak tam jest, tylko zasnął. - Posłała recepcjoniście swój najpiękniejszy uśmiech, który zwykle sprawiał, że wszyscy rozpływali się jak masło.

- Sprawdzę, czy się nie wymeldował. - Mężczyzna starał się być tak pomocny, jak tylko mógł. - Ciągle zameldowany - poinformował. - Ale zamówił już taksówkę na lotnisko.

Spojrzała na zegarek.

- Aleja muszę się z nim zobaczyć, dać mu ten prezent. Może mogłabym pożyczyć na chwilkę zapasowy klucz?

- Aleja nie mogę...

Ewa nie dała mu dokończyć zdania. Położyła dłoń na jego dłoni i spojrzała mu w oczy błagalnie.

- Przecież są święta... załatwię to błyskawicznie. Obiecuję.

Recepcjonista poddał się jej urokowi.

- Ale proszę się pospieszyć - ostrzegł. - Zanim ktoś zauważy zniknięcie klucza. - Najwyraźniej miał na myśli dziewczynę, która poszła na kawę.

- Wrócę w mgnieniu oka.

Była zdenerwowana, stojąc przed drzwiami pokoju Adama z koszykiem w ręku.

Czy wyglądała głupio?

A może, co gorsza, desperacko?

Może po prostu powinna odejść?

Zapomnieć.

Zapomnieć o Adamie.

Nie, była już przecież tak blisko! Nie poddawała się, kiedy czegoś naprawdę chciała. To dlatego była tak dobrym agentem handlu nieruchomościami. Zawsze doprowadzała sprawy do końca, bez względu na to, jak były trudne.

Wzięła głęboki oddech i zapukała do drzwi.

- Adamie, ja...

Kobieta, która otworzyła drzwi, z pewnością nie była Adamem, ale najwyraźniej oczekiwała go. Wyraz jej twarzy dał Ewie do zrozumienia, że jest ona tak samo zdziwiona widokiem Ewy, jak Ewa była zdziwiona jej widokiem.

- Kim pani jest? - chciała wiedzieć kobieta. - Czy to prezent pożegnalny od hotelu?

Ewa spojrzała na koszyk w swoim ręku.

- Nie, ja... A kim pani jest? - zawołała, patrząc na elegancką czarną koronkową bieliznę, widoczną między połami białego szlafroka frotte z logo hotelu na kieszeniach. - Gdzie jest Adam?

- Kto o niego pyta? - odrzekła kobieta władczym tonem.

- Nazywam się Ewa Winslow. Sprzedałam Adamowi dom - wyjąkała.

- Och, to tłumaczy ten koszyk. Jest pani agentem sprzedającym nieruchomości. To znaczy, że znalazł dla nas dom.

- Dla nas?

- Jestem Marcy Walker, narzeczona Adama - wyjaśniła czarnowłosa kobieta, podtykając pod twarz Ewy dłoń ozdobioną pierścionkiem zaręczynowym z ogromnym, szlifowanym diamentem. - Właśnie przyleciałam z Atlanty. Adam widocznie wyszedł na chwilę, ale pokojówka pozwoliła mi wejść. Przekażę mu koszyk, jeśli pani chce.

- A więc jedzie pani z Adamem na święta na Karaiby.

- Tak. Jak co roku. Adam nie może się doczekać wyjazdu.

Oczywiście. Byli idealną parą. Zauważyła to natychmiast, gdy tylko ta kobieta otworzyła drzwi.

Czuła się jak kretynka.

- Życzę przyjemnej podróży - powiedziała Ewa, wręczając Marcy koszyk. Nie chciała widzieć Adama, pragnęła uciec z hotelu jak najszybciej.

Nie będę płakać! pomyślała. Nie będę!

- No dobra, do diabła, będę - zaszlochała, wsiadając do samochodu.

Jak to się mogło stać?!

Adam Hawksley nie mógł jej rozczarować, ponieważ od początku wiedziała, że tak będzie. Nie krył faktu, że chce opuścić miasto. Powtarzał, że nie cierpi jej ulubionych świąt. Mówił jej to często i prosto w twarz.

Teraz miała w kieszeni niezłą prowizję, za którą kupi sobie nowy samochód. I powinna być szczęśliwa.

Adam Hawksley zrobił coś, co do tej pory uważała za niemożliwe. Zrujnował jej święta!

A potem Ewa uśmiechnęła się przez łzy.

Ona też zrujnowała mu święta. Przez przypadek przyczyniła się do tamtego poparzenia. Może sobie spędzić święta ze swoją narzeczoną, ale Ewa będzie wciąż towarzyszyć jego myślom. Po bolesnym wypadku z lokówką Adam nie będzie mógł się dobrze bawić. Ani Marcy... I tego faktu nie zmieni najbardziej choćby ekskluzywna bielizna.

To trochę pocieszyło Ewę.

- Ciociu Ewo, myślałam, że nigdy nie przyjdziesz - powitała ją Elena, gdy Ewa przekroczyła próg domu Sary. - Czy wszystkie te prezenty są dla mnie?

- A byłaś grzeczna? - zapytała Ewa, zdejmując płaszcz i wieszając go w przedpokoju.

- Tak.

- A więc połóż prezenty pod choinką i nie podglądaj, dla kogo są przeznaczone. Ani nie potrząsaj nimi - powiedziała Ewa, rozglądając się za Sarą.

- Nie tak dużo pieprzu - instruowała Sara Ricka, który pichcił coś w kuchni.

- To nie pachnie mi jak świąteczna szynka - zauważyła Ewa.

- Elena nalegała, aby Rick zrobił swoje chili - wyjaśniła Sara. - Kolacja wigilijna będzie dość nietypowa.

- A czego innego mogłabym się spodziewać w twoim domu? - powiedziała Ewa i poprosiła o fartuszek, aby pomóc w przygotowaniach.

- Nie, Rick twierdzi, że sytuacja w kuchni jest opanowana. Ty pomożesz mi przy ubieraniu choinki. - Sara wskazała wzrokiem na pudło z bombkami, łańcuchami i lampkami, stojące obok nagiego drzewka.

Sara miała zwyczaj dekorować choinkę dopiero w Wigilię, głównie dlatego, że Midnight podkradała ozdoby z dolnych gałęzi. Po czym je zjadała. W tej chwili suka leżała pomiędzy prezentami i wyglądała całkiem niewinnie.

Kiedy przyjaciółki wyszły poza zasięg słuchu Ricka i Eleny, która zabawiała narzeczonego-strażaka rozmową, Sara wyszeptała:

- Co jest grane?

- Nic. Sprawdzałaś, czy działają? - Ewa wzięła do ręki sznur lampek.

- Daj spokój, Ewo, masz spuchnięte powieki. Płakałaś.

- Oglądałam „Cud na 34 ulicy”. Rozumiesz?

- Skoro tak mówisz. Ale co z Adamem? Dołączy do nas?

Ewa potrząsnęła głową i włączyła lampki, upewniając się, że działają.

- Wyjeżdża, tak jak planował.

- Przykro mi. - Sara dotknęła ramienia Ewy.

- W porządku. To tylko klient. Sprzedałam mu dom i... i... - Ewa pociągnęła nosem.

- Co się stało?

- On jest zaręczony, Saro... ! - Ewa rozkleiła się na dobre, tracąc kontrolę nad swymi emocjami. Nie chciała nikomu popsuć świąt swoim nastrojem. - I ona jest piękna! - dodała z westchnieniem.

- Co ty mówisz? Skąd wiesz? - Sara wzięła jeden koniec łańcucha z rąk Ewy, okrążyła z nim choinkę i wróciła do przyjaciółki.

- Widziałam ją. Była w pokoju Adama, kiedy poszłam do hotelu, żeby wręczyć mu koszyk w podziękowaniu za zawarcie umowy. - Ewa zajęła się wypróbowywaniem kolejnych lampek.

- Może kłamała.

Ewa potrząsnęła głową.

- Pokazała mi pierścionek zaręczynowy. Był ogromny.

- Nie wiem, co powiedzieć. - Sara była naprawdę zmartwiona.

Dzwonek do drzwi uniemożliwił jej powiedzenie czegokolwiek. Ruszyła w kierunku przedpokoju, ale Elena wyprzedziła ją.

- Ja otworzę! - krzyknęła mała. I za chwilę dał się słyszeć kolejny jej okrzyk: - Adam!

Ewa upuściła trzymane w rękach lampki.

Co on tu robi? Jak ma czelność pokazać się jej na oczy? Przecież wie na pewno, że Ewa odkryła jego wstrętny sekret. Nie chciała go widzieć! Nie miała ochoty, aby on widział ją! Potarła oczy.

Sara przyszła po nią do salonu.

- On chce się z tobą zobaczyć, Ewo - powiedziała Sara, wiedząc, że przyjaciółka musiała słyszeć okrzyk Eleny.

- Powiedz mu, że nie chcę go widzieć.

Elena wpadła do salonu z małym, ślicznie zapakowanym pudełkiem.

- Adam przyniósł mi prezent!

- Połóż go pod choinką, kochanie - poinstruowała ją Sara, kierując w stronę Ewy błagalne spojrzenie. - Przynajmniej z nim porozmawiaj - dodała.

Nie chcąc robić zamieszania i psuć wigilijnego wieczoru, Ewa zgodziła się i podeszła do drzwi, przy których czekał na nią Adam.

- Czy mogę wejść? - zapytał.

- Nie. Ja wyjdę! - Chwyciła swój płaszcz i narzuciła go na ramiona.

- Ewo, pozwól mi to wszystko wyjaśnić.

Z początku nie odpowiedziała mu, przygryzając dolną wargę, aby nie wybuchnąć płaczem.

- Nie sądzę, żebyś mógł mi dać satysfakcjonujące wyjaśnienie, Adamie. Powinieneś raczej przeprosić swoją narzeczoną. To ona ma wobec ciebie jakieś prawa. Ma twój pierścionek na palcu. Widziałam. I chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to nie jest pierścionek zaręczynowy od ciebie, prawda?

- Zgadza się. To jest pierścionek ode mnie - potwierdził.

- Ale...

- Żegnaj, Adamie. - Ewa odwróciła się, by wejść do środka, ale chwycił ją za ramię.

- Poczekaj, Ewo, musisz mnie wysłuchać. Chociaż tyle możesz zrobić. Mylisz się, jeśli chodzi o...

Rick, który najwyraźniej obserwował całą scenę z kuchennego okna, otworzył drzwi.

- Czy wszystko w porządku, Ewo? - zapytał z troską w głosie.

- Tak, w porządku - odpowiedziała. Rick pozostawił ich samych.

- Nie rozumiesz, że Marcy Walker jest moją byłą narzeczoną?

- A więc mieliście małą sprzeczkę. Ale jestem pewna, że wkrótce się pogodzicie. Ja tymczasem muszę wrócić do swojego życia - powiedziała Ewa, patrząc na jego dłoń, ściskającą jej ramię.

Adam cofnął rękę.

- Nie. Nie słuchasz mnie, Ewo. Nie przespałbym się z tobą zeszłej nocy, gdybym wciąż był zaręczony z Marcy. Zerwała nasze zaręczyny w Wigilię zeszłego roku. Zdaje się, że teraz doszła do wniosku, iż popełniła błąd, i chce spróbować jeszcze raz...

- Myślę, że powinniście to zrobić - skłamała Ewa, trzęsąc się z zimna.

- Ewo, jesteś bezlitosna. Dlaczego nie chcesz wysłuchać tego, co mam ci do powiedzenia? - błagał, chowając ręce w kieszeniach.

- Wiem, co widziałam. Poszłam do ciebie do hotelu, aby zaprosić cię tutaj na dzisiejszy wieczór. Aby przekonać cię, że ucieczka nie jest rozwiązaniem. Ale kiedy weszłam do twojego pokoju, zobaczyłam, że, owszem, uciekasz, ale w ramiona innej kobiety. Powitała mnie półnaga nimfa z twoim pierścionkiem zaręczynowym. Sam więc rozumiesz, że nie uwierzę w żadne bajeczki. Myślę, że najlepiej będzie, jak sobie pójdziesz.

- Może masz rację. Zawsze miałem ogromnego pecha o tej porze roku! - powiedział z goryczą w głosie. Odwrócił się i odszedł w kierunku samochodu.

Ewa z wielkim trudem powstrzymała się, żeby za nim nie pobiec. Nigdy nie chciała mieć pierwszego lepszego faceta. Pragnęła mężczyzny, który by jej nie rozczarował. Mężczyzny, któremu mogłaby zaufać.

Gdy Ewa weszła do domu, Sara nakrywała do stołu, Elena wieszała anielskie włosy na choince, a Midnight skakała wokół drzewka, próbując pochwycić jakąś błyskotkę.

- W czym mogłabym wam pomóc? - zapytała Ewa, zmuszając się do uśmiechu.

- Możesz wymieszać sałatę - zaproponował Rick. - Albo lepiej ja zajmę się sałatą, a ty pokrój cebulę do chili.

Ewa wiedziała, że Rick podsunął jej tę pracę, bo zauważył łzy w jej oczach. Krojenie cebuli było niezłą wymówką. Sara znalazła sobie wspaniałego faceta, pomyślała Ewa.

I miała nadzieję, że jej przyjaciółka zdaje sobie z tego sprawę.

Przez resztę wieczoru było już tylko coraz gorzej.

Sara i Rick byli tak zajęci sobą, że przebywanie w ich towarzystwie sprawiało Ewie ból. Ale ponieważ była dobrą przyjaciółką, zachwycała się jedzeniem przygotowanym przez Ricka, gawędziła wesoło z Eleną i starała się spojrzeniem przekonać Sarę, że z nią wszystko jest w porządku.

Tylko przez moment miała jedną małą chwilę zwątpienia, czy aby dobrze postąpiła, odsyłając Adama z kwitkiem. Była to chwila, gdy Elena zamęczała ją pytaniami, kiedy wróci Adam i dlaczego wyszedł przed kolacją. Ale Ewa wyjaśniła, że Adam przyszedł tylko po to, by się pożegnać przed wyjazdem na wakacje. I wtedy Elena spytała, czy może otworzyć prezent od Adama.

Ewa o mało co znów nie zaczęła szlochać, gdy ujrzała zawartość pudełka. W jakiś - znany wyłącznie Adamowi - sposób zdołał wyszukać cały zestaw malutkich pierścionków, pasujących na palce dziecka. Elena była tak szczęśliwa, że tańczyła po całym salonie, pokazując wszystkim swoją nową biżuterię.

Wkrótce potem Ewa opuściła dom przyjaciółki. Wiedziała, że Sara i Rick świetnie dadzą sobie radę z wystawianiem przed drzwi mleka i ciasteczek. Ona by tylko im przeszkadzała.

Po raz pierwszy Ewa czuła się naprawdę samotna, chociaż przez całe życie umiała i musiała radzić sobie sama. Nie zapaliła nawet lampek na choince, kiedy wróciła do domu. Powitała ją ciemność i pustka.

Claudia Claus potarła skronie.

Narobiła niezłego bałaganu! A przecież przeczytała instrukcję Mikołajowego laptopa. Musiała widocznie coś przeoczyć. Mikołaj używał laptopa do spełniania dziecięcych marzeń. Wpisywał po prostu życzenie do komputera i sprawa załatwiona.

Może nie powinna była wtrącać się w życie Ewy.

Unieszczęśliwiła ją. Claudia była pewna, że Adam jest idealnym partnerem dla tej dziewczyny. Była przekonana, że są pokrewnymi duszami.

Oboje zasługiwali na szczęście.

Mikołaj nie będzie zadowolony, kiedy się dowie, że zabrała jego laptopa i narobiła bałaganu. Nie mogła wrócić na biegun północny ze świadomością, że ktoś cierpi przez jej spartaczoną robotę.

Ale co zrobiła źle? Spędziła całe lata czytając romanse i uwielbiała szczęśliwe zakończenia. Absolutnie w nie wierzyła.

Nie powinna była zaczynać od tak trudnej sprawy, jaką jest miłość. Na początek powinna zacząć od zauroczeń. Prawdziwa miłość to poważny problem, a Claudia czuła się amatorką. Ona to nie to samo, co Mikołaj, który z taką łatwością potrafił uszczęśliwiać ludzi. A ona z pewnością unieszczęśliwiła tych dwoje.

Teraz czekało ją trudne zadanie - zwrócić im radość życia. I koniecznie musi to zrobić! Ciągle jeszcze jest na to czas. Zanim skończą się święta!

Claudia ponownie przeczytała instrukcję obsługi laptopa. I zdała sobie sprawę, że zapomniała przycisnąć klawisz: „Zachowaj”. Zrobi to teraz, by zachować i uratować święta Ewy. Nacisnęła klawisz.

W tym samym czasie na biegunie północnym...

- Czas ruszyć w drogę, Mikołaju - powiedział Terrell, patrząc na zegarek.

- Chyba tak - westchnął Mikołaj. Wziął czerwony płaszcz od naczelnego krasnoludka i zarzucił go na ramiona.

Terrell odprowadził Mikołaja do sań. Tam renifery niecierpliwie przestępowały z nogi na nogę, podekscytowane perspektywą długiej podróży. Jak zwykle, robiły zakłady o to, w jakim czasie uda im się przebyć trasę.

Prancer nigdy nie wygrał, ale wracał zawsze z najpełniejszym brzuchem. Miał nosa do wywąchiwania drzwi, przed którymi pozostawiono najwięcej marchewki dla reniferów.

Gdy Mikołaj ulokował się już w saniach razem z magicznymi workami, z których żaden nie miał dna, Terrell wyjął z kieszeni kartkę papieru.

- To dla ciebie, Mikołaju - powiedział, wręczając mu kartkę.

- Co to jest? Jeszcze jeden adres, pod który mam dostarczyć prezent?

- Nie, to adres, pod którym zatrzymała się pani Claudia.

- Znaleźliście ją! Terrell pokiwał głową.

- W saniach znajdziesz też koszyk z romantyczną kolacją dla dwojga. Pomyślałem, że będziesz chciał zaprosić żonę na późnowieczorną przekąskę...

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

25 grudnia

Ewa obudziła się z zapuchniętymi oczami i obolałym kręgosłupem. Była głęboko rozczarowana początkiem świąt. Odrzuciła kołdrę i poszła do łazienki, żeby wziąć prysznic. Miała dosyć tego litowania się nad sobą. Nie przynosiło to nic dobrego. Chciała znaleźć odrobinę radości w tych świętach i na nowo przejąć kontrolę nad własnym życiem.

Adam ją zawstydził, wykorzystał, oderwał od rzeczywistości i porzucił. Ale ona jednak przetrwała. Dziś nadszedł dzień, kiedy musi zacząć wszystko od nowa. Uwierzyć w cuda i znów kogoś pokochać, chociażby siebie.

Na śniadanie Ewa zjadła kilka ciasteczek, popijając je gorącą czekoladą. Wyszła przed dom. Poprzedniego dnia zupełnie zapomniała wyjąć listy ze skrzynki. Teraz odkryła, że pocztowa skrzynka zawiera niespodziankę. Ktoś zostawił dla niej bukiet. Co za uroczy gest! Wiązanka składała się z morelowych tulipanów, niebieskich przełączników, żółtych dziurawców i fioletowego bzu. O tej porze roku musiała kosztować fortunę!

Oczarowana, wyciągnęła bukiet ze skrzynki. Trzymając go w miejscu, gdzie był przewiązany czerwoną kokardą, Ewa wysunęła spomiędzy liści małą, białą karteczkę i przeczytała: „Wesołych świąt”.

Kwiaty nie mogły leżeć w skrzynce zbyt długo, pomyślała. Jeszcze nie zwiędły z zimna. Ewa rozejrzała się, ale nie dostrzegła w pobliżu żadnego zaparkowanego samochodu. Nie było nikogo. Ktokolwiek zostawił bukiet, odjechał.

I wtedy upuściła kartkę, która, padając, odwróciła się na drugą stronę. Było tam nabazgrane imię Adam.

A więc był tutaj.

Zatęskniła za nim.

Dlaczego pani Claudia zesłała na nią to nieszczęście? Czy naprawdę musiała jej wywrożyć tego faceta, który złamał jej serce?

Nie będzie o nim myśleć.

Nie będzie!

Gdy weszła do środka, chciała wrzucić bukiet do kosza, ale zamiast tego wstawiła go do małego wazonu. I nagle uświadomiła sobie, co oznaczają te świeże kwiaty: Adam nie wyjechał z Marcy na Karaiby. W ogóle nie wyjechał. O co tu chodzi?

Postanowiła nie zastanawiać się nad tym, włączyła ulubioną płytę z kolędami i zaczęła porządkować swoją teczkę. Kiedy już poukładała wszystkie zaświadczenia i dokumenty, zdała sobie sprawę, że znowu brakuje klucza. Tym razem była pewna, że to nie Elena jej go podwędziła. Musiała sama zostawić klucz w posiadłości na ulicy Jemiołowej. Tam używała go po raz ostatni.

Właściciele wrócą jutro rano, musiała więc pojechać do posiadłości i mieć nadzieję, że uda jej się jakoś dostać do środka i odzyskać klucz.

Musiała uciec z tego domu. Wszystko tutaj przypominało jej Adama. Ubrała się więc ciepło i wyszła.

Pierwszy dzień świąt był najcichszym dniem w roku. Ulice były zupełnie puste. Ewa pomyślała o Elenie i zastanawiała się, czy małej podobała się Barbie w różowej sukience. Muszę do niej zadzwonić i chociaż przez telefon dzielić z nią radość świątecznego ranka, pomyślała.

Luksusowy samochód Adama zaparkowany przed posiadłością przy Jemiołowej był dla Ewy całkowitą niespodzianką.

- A więc klucz musiałam zostawić Adamowi - powiedziała do siebie.

Najpierw pomyślała o ucieczce. Ale nie mogła odjechać. Chciała odzyskać klucz. Wysiadła więc z samochodu i skierowała się do drzwi wejściowych. Zanim zapukała, nacisnęła klamkę. Drzwi były otwarte.

Czy powinna wejść? Może Adam był tu z Marcy i oprowadzał ją po domu, który dla niej kupił. Ewa nie była pewna, czy jest w stanie znieść taki widok.

Ale musiała odzyskać klucz. Odważyła się więc wejść do środka.

- Jest tu kto? - zawołała.

Nikt nie opowiedział. W domu było cicho jak makiem zasiał. Może Adam jest w ogrodzie? przyszło jej na myśl. Ewa nerwowo potarła dłonie.

Może to zrobić, przecież obiecała sobie.

Wzięła głęboki oddech i poszła w kierunku kuchni, gdzie spodziewała się znaleźć klucz. Wcale jednak do kuchni nie dotarła.

Gdy zobaczyła Adama siedzącego na podłodze w jadalni przed wygaszonym kominkiem, zamurowało ją ze zdumienia. Adam obracał w palcach pierścionek z diamentem i gapił się na niego.

Ewa odchrząknęła.

- Przyszłam po klucz - powiedziała. Zaskoczony, drgnął ze zdumienia.

- Jest na stole w kuchni. - Ruchem głowy wskazał pomieszczenie przylegające do jadalni.

- A więc kupujesz jej pierścionek zaręczynowy w każde święta? Czerpiesz z tego radość? - Ewa nie mogła pohamować złośliwości.

- Nie, nie w tym roku. Mówiłem ci, to jest zeszłoroczny pierścionek. Powiedziałem Marcy, żeby go zatrzymała, ale kiedy dotarło do niej, że nie jestem zainteresowany jej powrotem, rzuciła nim we mnie i wyszła.

- Ach, tak... - burknęła Ewa. Czyżby to była prawda? Rozpaczliwie chciała mu uwierzyć. Przeżyła szok, gdy zobaczyła półnagą Marcy w jego pokoju hotelowym. To było poniżające doświadczenie.

- Czy wiesz, że kupiłem ten dom dla ciebie? - zapytał, patrząc na Ewę z nadzieją, że jeszcze nie jest za późno.

- Co takiego?

- To dlatego chciałem być pewien, że dom ci się podoba. Pragnąłem, abyśmy byli w nim szczęśliwi. Żebyśmy wychowywali w nim nasze dzieci... Wiesz, Ewo, kiedy zobaczyłem twój dom, zdałem sobie sprawę, że nie szukam jakiegoś tam budynku. - Zawahał się. - Szukam prawdziwego domu.

Ewa wybuchnęła płaczem.

- Och, Adamie!

Zerwał się na równe nogi i pochwycił ją w ramiona.

- Ewo, ja nigdy nie wiedziałem, czego tak naprawdę chcę. Ale kiedy spotkałem ciebie, nie miałem już wyboru. To zupełnie tak, jakby ktoś osobiście wybrał cię dla mnie. Ktoś, kto wiedział dokładnie, jaka ma być moja wymarzona pokrewna dusza.

Adam wycierał dłonią łzy z twarzy Ewy i mówił:

- Pragnę cię! Potrzebuję cię! Kocham cię! Proszę, wprowadź miłość w moje życie. Nie wiedziałem, jaki jestem samotny, dopóki nie zacząłem cię tracić. Należymy do siebie, Ewo. Jak dwie połówki jabłka, jak lody i wafelek, jak Bonnie i Clyde, jak Gwiazdka i Święty Mikołaj.

Ewa uśmiechnęła się, słysząc ostatnie porównanie.

- Że też nigdy nie ma w pobliżu jemioły, kiedy jest potrzebna. - Ewa pociągnęła nosem.

- Do diabła, przecież jesteśmy na ulicy Jemiołowej, kochanie - powiedział Adam i pocałował Ewę, ku ogromnej uldze pani Claudii.

Uwielbiała przecież szczęśliwe zakończenia.

W tym samym czasie na biegunie północnym...

- Strasznie za tobą tęskniłem - powiedział Mikołaj, głaszcząc Claudię po policzku.

- To znaczy, że nie byłeś zbyt zajęty, by zauważyć, że mnie nie ma?

- Jesteś moją żoną. Jak mogłaś myśleć, że nie będę za tobą tęsknił? - zapytał Mikołaj, obejmując ją czule.

- O rany, czy mi się zdaje, czy schudłeś? - zapytała Claudia z troską.

- Usychałem z tęsknoty za tobą.

- A więc nie znalazłeś ukrytych przeze mnie ciasteczek? - zachichotała Claudia. Wstała, obiecując, że wróci zaraz z niespodzianką dla niego.

Po kilku chwilach weszła z wielką blachą domowych świątecznych ciasteczek i skrzynką piwa korzennego.

- Skąd je wzięłaś? - zapytał Mikołaj, gdy żona znów usiadła obok niego przy kominku.

Claudia wręczyła mężowi zimną butelkę „Napoju Mikołajowego”, jak było napisane na etykietce, i wyjęła jedną dla siebie.

- Zamówiłam piwo specjalnie dla ciebie w małym browarze w St. Louis. A ciasteczka były na poddaszu, leżały na siodełku roweru treningowego. Gdybyś go używał, jak obiecałeś, znalazłbyś je.

Stuknęli się kuflami i Mikołaj wzniósł toast:

- Za moją żonę! Obiecuję zaprzyjaźnić się z rowerem treningowym i nigdy już cię nie zaniedbywać.

- I o to chodzi - powiedziała Claudia, pociągając łyk piwa.

- A teraz ja mam prezent dla ciebie - powiedział Mikołaj, wyjmując z kieszeni małą paczuszkę.

- Co to jest?! - wykrzyknęła Claudia w zachwycie.

- Otwórz, to się dowiesz.

Claudia odpakowała prezent z prędkością, która przekraczała nawet możliwości Eleny.

- Och, Mikołaju! Jest piękna.

- Do tego będzie jeszcze kort tenisowy. W ten sposób będziemy mogli ćwiczyć razem.

- A potem razem odpoczywać - powiedziała Claudia zalotnie.

- Hej-ho, hej-ho!

ROZDZIAŁ JEDENASTY

14 lutego

- Przecież sklepy są zamknięte - zauważyła Ewa, gdy Adam zaparkował samochód przed południowym wejściem do ekskluzywnego domu towarowego, w którym otwierał jeden z działów.

- Wiem - odparł Adam. - Ale ja mam klucz.

- To znaczy, że zamierzasz pracować? Myślałam, że będziemy świętować dzień świętego Walentego. - W głosie Ewy zabrzmiała nuta rozczarowania.

- Nie będę pracował. Wszystko jest przygotowane na jutrzejsze uroczyste otwarcie. Pomyślałem jednak, że zanim otworzą sklep, moglibyśmy spędzić tutaj moje ulubione święto w całkowitym odosobnieniu.

- Przyznaję, że niełatwo czuć się samotnym w piątkowy wieczór - powiedziała Ewa, skłonna zaaprobować jego pomysł.

- Ja wyrwałem się dziś wcześniej z pracy. To ty musiałaś tak długo pracować nad kontraktem z klientem. Ale nawet dobrze się złożyło, bo dzięki temu miałem czas, żeby to przygotować.

- Co przygotować?

- Zobaczysz.

Ewa czuła się podekscytowana, gdy podążała z Adamem w kierunku zamkniętego sklepu. Było coś niesamowitego w potajemnym wślizgiwaniu się do tak ekskluzywnego miejsca, któremu Adam od półtora miesiąca poświęcał wiele czasu. Każdy szczegół musiał być dopracowany do perfekcji.

- Chodź! - powiedział, ukrócając tym samym jej nie kończące się zachwyty nad kolejnymi wystawami. Ewa i Sara często plądrowały pchle targi i lumpeksy, w tak luksusowych butikach bywały niezwykle rzadko. Ostatnim dużym zakupem, jaki zrobiła, był nowy samochód, na który wydała całą prowizję otrzymaną od Adama.

Od ostatnich świąt, kiedy to zaczęła spotykać się z Adamem, wkroczyła w całkiem nowy świat. Świat, o którym, rzecz jasna, wiedziała, ale do którego, jak dotąd, nie miała wstępu. To było zupełnie jak bajka. Taka ze szczęśliwym zakończeniem.

- A więc naprawdę to przygotowałeś - powiedziała Ewa, kiedy zatrzymali się przed oszkloną ladą działu jubilerskiego. Obok lady stała na stoliku butelka schłodzonego szampana i dwa kieliszki.

- Mówiłem ci, że to moje ulubione święto - powiedział Adam.

W dziale dominował czerwony kolor, który miał przyciągnąć oko potencjalnych klientów na uroczystym otwarciu. Adam stanął z drugiej strony lady i bawiąc się w gospodarza wieczoru, otworzył butelkę z wielkim hukiem. Napełnił musującym płynem oba kieliszki.

- Za nas! - powiedział, podając Ewie kieliszek. Roześmiała się, kiedy, pociągając łyk, poczuła, jak bąbelki łaskoczą ją w nos.

- Pamiętasz chyba, co się stało ostatnim razem, gdy piliśmy szampana - ostrzegła go.

- Mam nadzieję, że ty też o tym pamiętasz. Tym razem zamknąłem w komórce wszystkie lokówki - odrzekł.

- Adamie!

- Wszystko w porządku. Jestem znów zdatny do użytku. Obejdzie się bez części zamiennych. Tak powiedział wczoraj lekarz.

- Wspaniała wiadomość! - zawołała Ewa.

- Widzisz tutaj coś dla siebie? - zapytał Adam z uśmiechem.

Ewa wsparła się jedną ręką o ladę, a drugą pociągnęła Adama za krawat.

- Tak, kochanie, ciebie.

- Myślałem o którejś z tych błyskotek.

- Och! - Ewa pocałowała go, po czym spojrzała na zawartość szklanej gabloty. - To znaczy...?

- Zrobisz ze mnie porządnego człowieka, prawda?

Puściła jego krawat i następne chwile poświęciła na studiowanie kasetki z diamentowymi pierścionkami zaręczynowymi.

- Wybierz ten, który podoba ci się najbardziej - powiedział.

- Na dzisiejszy wieczór czy na zawsze? - zapytała, spoglądając na Adama i próbując odgadnąć jego prawdziwe zamiary.

- Jeśli daję ci pierścionek zaręczynowy, to chcę, żebyś nigdy go nie zdejmowała.

Ewa spojrzała raz jeszcze na wystawę i wskazała na pierścionek z kwadratowym diamentem w prostej oprawie. Adam wyjął go i wsunął na jej palec.

- Pasuje! - wykrzyknęła zachwycona.

- Zastanów się jeszcze. Możesz przymierzyć inne pierścionki.

- O, nie - odrzekła. - Jeśli ten pasuje, to widocznie jest przeznaczony dla mnie. To jest mój pierścionek.

- Chodź - powiedział, chwytając ją za rękę.

- Dokąd?

- Zobaczysz.

Schodami ruchomymi wjechali do działu z sukniami ślubnymi.

- Chyba nie każesz mi dziś wybierać sukni?

- Nie. Mam dla ciebie niespodziankę. Usiądź - zaprosił, wskazując na pluszową kanapę. - Zamknij oczy, a ja zaraz wrócę z niespodzianką.

Ewa, siedząc na kanapie, z zamkniętymi oczami zastanawiała się, co Adam znowu wymyślił. Ostatnie tygodnie potwierdziły, że ten, z pozoru, realista potrafi zachowywać się jak prawdziwy romantyk.

- Nie otwieraj oczu - powiedział, gdy wrócił z niespodzianką.

Słyszała, jak klęka przed nią, otwiera pudełko i szeleści papierem.

- Co to jest? - niecierpliwiła się Ewa.

- Połóż stopę tu, na moim kolanie - instruował, podnosząc jej nogę. Zdjął jeden z butów i zaczął masować stopę Ewy.

- A więc ta niespodzianka to masaż stopy? - zgadywała. - Podoba mi się. Nie narzekam.

Ale on w tym momencie wsunął jej na nogę inny but.

- Możesz otworzyć oczy.

- Są przepiękne - wyszeptała, patrząc na ślubne pantofelki, które Adam kazał zrobić specjalnie dla niej. W jej oczach błysnęły łzy. Pantofelki wykonane były z białego brokatu i pracowicie ozdobione sznurkiem perełek i kryształami.

- Podobają ci się?

- Czy mi się podobają? Są cudowne! Będę musiała zamknąć je w szafie, gdy przyjdzie Elena. Wyglądają jak buciki księżniczki.

- Bo to są buciki księżniczki - zapewnił ją, wkładając jej dragi pantofel. - A ponieważ akurat klęczę, chciałbym cię o coś zapytać. Czy wyjdziesz za mnie, Ewo, i sprawisz, że wszystkie moje święta będą szczęśliwe?

- Tak, wyjdę za ciebie, Adamie. Możesz pocałować przyszłą pannę młodą.

Adam podniósł się i pocałował swoją księżniczkę w pantofelkach, które pasowały na nią jak ulał.

- Spróbuj się przejść, żeby sprawdzić, czy są wygodne - zaproponował. - Jeśli coś będzie nie tak, mogę je wymienić.

- Nie, noszenie ich przed ślubem przyniosłoby pecha. Są idealne i bardzo wygodne - szybko odpowiedziała Ewa. Zdjęła pantofle i włożyła je do pudełka.

- A teraz mam dla ciebie ostatnią niespodziankę - powiedział Adam, biorąc pudełko z butami do ręki i ciągnąc Ewę za sobą.

Szła za nim, aż dotarli do działu sportowego. Adam przystanął.

- Dlaczego się tu zatrzymujemy? - zapytała zdumiona.

- Pomyślałem, że sobie pobiwakujemy.

- Pobiwakujemy? Nienawidzę tego.

- Spodoba ci się. Zaufaj mi. Przecież, jak dotąd, nieźle się spisałem, czyż nie?

Nieźle? Wspaniale! To była magia. On był magiem. Rzucił na nią urok, którego nie chciałaby nigdy przerwać.

Ale biwak?

Wziął ją za rękę.

A ona się zgodziła, nie potrafiąc mu odmówić.

Zaprowadził ją do otwartego namiotu, wystawionego na pokaz. Otworzył wejście do końca i delikatnie popchnął ją do środka. Pochyliła się i westchnęła z zachwytu.

Wnętrze namiotu wypełniały czerwone balony w kształcie serca. Na małym składanym stoliczku stała salaterka pełna truskawek zanurzonych w czekoladzie. Było tu naprawdę romantycznie. Prawie nie słyszała, jak Adam zamknął za sobą wejście do namiotu.

- Czy ty w ogóle coś zrobiłeś dziś w pracy? - zapytała, sięgając po truskawkę.

- Urządziłem to wszystko potajemnie, kiedy tylko zamknęli sklep. Nikt się nigdy nie może o tym dowiedzieć. To nasza tajemnica.

- Nikomu nie powiem - zapewniła go, delektując się smakiem truskawki.

- Nie sądzisz, że zasłużyłem na nagrodę? - zapytał, porywając ją w ramiona i całując zapamiętale.

- Ale tutaj?!

Potwierdził.

- Teraz?!

Wymruczał, że tak.

- Ale...

- Jesteśmy sami, a na zewnątrz pada. Nie słyszysz, jak krople deszczu uderzają o namiot? Czy nie wprawia cię to w romantyczny nastrój?

Przyznała, że tak.

- Nie można biwakować w krawacie - powiedziała, rozwiązując węzeł i ściągając krawat z szyi Adama. .

- Ani w marynarce - powiedział Adam, zdejmując żakiet z jej ramion i opuszczając go na podłogę.

- Czekałem na to całe tygodnie - wyznał.

- Planowałeś to od tak dawna?

- Owszem. I czekałem, aż będę zdrowy i sprawny.

- Musisz być strasznie podniecony.

- Strasznie - odpowiedział, rozpinając bluzkę Ewy i całując jednocześnie jej skronie.

- To kompletne szaleństwo - powiedziała Ewa, rozpinając jego pasek od spodni.

- Wiem - odparł i położył ją delikatnie na podłodze. Byli jednakowo podnieceni, jednakowo gotowi.

- Och, Adamie! - wyszeptała.

I wtedy na zewnątrz usłyszeli głosy: „Myślę, że ustawimy się tutaj, Jonathonie”. „Czy tak będzie dobrze, panie Baker?”

- Cholera.

- Co się dzieje? Kim oni są?

- To kierownik sklepu. Zupełnie zapomniałem, że Kanał Piąty telewizji robi migawkę do wiadomości w związku z jutrzejszym otwarciem.

- Zapomniałeś! - wyszeptała Ewa, czując, że płonie rumieńcem.

- Byłem zajęty innymi rzeczami - wymamrotał. Wtedy usłyszeli inny głos: „Mówi Chriss Meyer dla Kanału Piątego. Jesteśmy w nowym sklepie sieci Bon Marchć, który otworzy swe podwoje w St. Louis jutro o dziesiątej rano. Tu, w nowym sklepie... „

Ewa poczuła, że Adam zaczyna ją dalej rozbierać.

- Co ty robisz? - wyszeptała mu wprost do ucha, starając się nie myśleć, jak bardzo jej się to podoba. - Zwariowałeś?

- Muszę, Ewo. Muszę!

- Adamie! - nalegała, próbując powstrzymać jego ręce.

- Tylko nie wymawiaj mojego imienia ani tym bardziej nazwiska - powiedział, ignorując jej starania, by jednak go powstrzymać. - Najlepiej nic nie mów, bo w przeciwnym razie pokażą nas w wiadomościach o jedenastej.

Ewa musiała użyć całej swojej woli, aby nie wydobyć z siebie ani jednego dźwięku.

Ale chwile z Adamem warte były tego poświęcenia, tych pełnych napięcia sekund, kiedy Chriss kontynuował opisywanie sklepu. Ewa modliła się tylko, aby nikt nie zechciał przypadkiem zademonstrować rozmiarów namiotu, otwierając go i wchodząc z kamerą do środka.

Wreszcie, zamykając sobie rękami usta, aby nie krzyczeć, opadli wykończeni na podłogę.

- Wesołych walentynek, kochanie - wyszeptał Adam, łapiąc wreszcie oddech.

Ewa nie odpowiedziała. Była zbyt zajęta obmyślaniem planu zemsty.

W święta.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
003 White Tiffany Prezent jak sie patrzy
003 White Tiffany Prezent jak sie patrzy
Trójkącik jak się patrzy
Darcy Lilian Jak sie rodzi milosc
102 Darcy Lilian Jak się rodzi miłość
Toksyczna milosc I jak sie z niej wyzwolic Mellody Pia
White Tiffany Walentynki (1996) 03 Bezsenny w St Louis
Jak się rodzi miłość
Bond Stephanie Miłość i uśmiech 27 Nic gorszego się nie zdarzy
Jak sie poruszac po naszym kurs Nieznany
baciary jak się bawią ludzie
Jak Się Masz Kochanie, Teksty piosenek, TEKSTY
Niesmialosc jak sie jej pozbyc
Jak sie ubrac na jesienny spacer, jesien-scenariusze,wiersze, zagadki
jak sie odprezyc 21 sposobow eioba

więcej podobnych podstron