Bułyczow Kirył Wspólna wola narodu radzieckiego




bul_wola

















 
 
 
 
 
 
 
 
 

 
 

KIR BUŁYCZOW
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 

 
 
 

Wspólna wola narodu
radzieckiego 
 
 
 

 
 
 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 




 
 
 
 
 
 
 
 
 









 

Niniejsze zapiski dotyczą wydarzenia, które miało miejsce w
czasie ostatniego roku życia Leonida Iljicza Breżniewa.
Wówczas ich publikacja była absolutnie niemożliwa: system
grobowego milczenia i powszechnej dobrowolnej amnezji działał
bez zarzutu. Połowa obszaru Krasnojarskiego mogłaby się
zapaść pod ziemię, ale
jeśli nie było przy tym przypadkowego zagranicznego turysty,
ignorowaliśmy to wydarzenie. O trzęsieniu ziemi w Aszchabadzie
dowiedziałem się dwadzieścia lat po zagładzie miasta. A o
wojnie w Afganistanie - dopiero, gdy nasze wojska zaczęły się
stamtąd wycofywać. Przez cały czas myślałem, że udzielamy tam
bezinteresownej pomocy, dostarczając artykuły spożywcze i
przemysłowe.
Nie wiem, co skłoniło mnie do utrwalenia okoliczności
Wielkiego Głosowania. Być może przeczucie zgonu Sekretarza
Generalnego.
Widziałem Kabinę
na własne oczy. Pod koniec października wylądowała na brzegu
rzeki Moskwy, obok Zwinigorodu, na terenie pensjonatu
akademickiego. Wylądowała o świcie, bez fanfar i fajerwerków,
pomiędzy oranżerią, gdzie hoduje się róże i goździki dla
zaprzyjaźnionych organizacji, a zejściem na
przystań.
Kabina wyglądała
niepozornie i była podobna do metalowego garażu. Jej dach
świecił się, ściany były matowe. Drzwi zamknięte.
Gdy dyrektor pensjonatu, obudzony przez
ogrodnika, podszedł do kabiny,
wziął ją za czyjś chuligański wybryk. Spróbował
otworzyć drzwi. Bez skutku.
Gdy czekaliśmy
na przybycie milicji, Kabina zaczęła nadawać. Ona
nadawała, a my, pensjonariusze,
otoczyliśmy ją ciasnym kręgiem.
Głos Kabiny był
głęboki, niski i bez akcentu.
"Mieszkańcy
Związku Radzieckiego, - mówiła Kabina, - my, psychologowie
Wielkiej Wspólnoty Cywilizacji Galaktycznych przeprowadzamy
eksperyment i prosimy was o wzięcie w nim udziału. Naszym
celem jest ustalenie, kto z nieżyjących już ludzi jest
najbardziej lubiany i popularny w waszym kraju. Za trzy dni, o
godzinie dwunastej czasu moskiewskiego, wszyscy mieszkańcy
ZSRR usłyszą sygnał. Po usłyszeniu go powinni pomyśleć
imię ulubionego człowieka. Ta
osoba, która zdobędzie największą ilość głosów, ożyje wewnątrz tej Kabiny i
będzie taką, jaką była w dniu zgonu, ale zdrową i zdolną do
życia. Myślcie, drodzy bracia i siostry."
Głos Kabiny był
słyszalny nie tylko na terenie pensjonatu. Dziwnym sposobem
rozbrzmiewał on we wszystkich zakątkach kraju, w uszach
każdego z milionów moich współobywateli
- Prowokacja, - powiedział dyrektor pensjonatu. To była pierwsza
reakcja na obwieszczenie. Pozostali słuchacze milczeli. Wtedy
jeszcze nikt nie wiedział, że Kabina przemawiała do całego
narodu. Myśleliśmy, że to obwieszczenie dotyczy tylko nas. A
ponieważ zazwyczaj nie wierzy się w przybyszów z kosmosu,
mimo, że bardzo by się chciało, ludzie stojący obok mnie
zaczęli się nieufnie i niepewnie uśmiechać.
Mniej więcej po
pół godzinie na teren pensjonatu wjechało kilka wojskowych
ciężarówek i trzy czarne "Wołgi". Polanę wokół Kabiny otoczyły
wojska KGB, zaś mieszkańców pensjonatu przewieziono
specjalnymi autobusami do Moskwy, gdzie każdego przesłuchiwano
oddzielnie. Wydarzenie nie miało dla światków żadnych
nieprzyjemnych następstw, nie licząc tego, że nie zezwolono mi
na wyjazd turystyczny do Bułgarii.

Następnego dnia,
rankiem, po otrzymaniu sprawozdania generała-lejtnanta
Koladkina, Biuro Polityczne KC KPZR zebrało się na
posiedzenie.
Przewodniczył
Leonid Iljicz Breżniew, wówczas jeszcze żyjący.
Jako pierwszy wystąpił generał-lejtnant Koladkin, który
zameldował, że Kabina jest zamknięta, przeniknięcie do
wewnątrz nie zostało dotychczas zrealizowane, mimo prac
specjalnej grupy. Tworzywa, z którego wykonano Kabinę nie
wzięto do analizy, ze względu na jego wyjątkową
twardość. Rozpoczęto prace
podkopowe.
- To znaczy, nie zrobiliście nic? - zapytał Breżniew, zwracając
się do Adropowa, który już nie pracował w KGB, ale Leonid
Iljicz o tym zapomniał.
- Pośpiech może
tylko zaszkodzić, - powiedział Andropow. - Mamy jeszcze trzy
dni.
- Jakie są
doniesienia ze Stanów Zjednoczonych? - zapytał
Breżniew.
- Telefonował
Dobrynin, - powiedział minister spraw zagranicznych Gromyko, -
że w USA też miał miejsce taki fenomen. Niedaleko New Jersey.
Panuje tam masowa psychoza.
- Niewykluczone, że to prowokacja, - powiedział
Czernienko. - Oni to potrafią - krzyczą: Łapaj złodzieja! A
sami nie lepsi.
- Konstantin Ustinowicz zrobił ważną uwagę, - powiedział Breżniew w
zamyśleniu, - coś jeszcze?
- Są informacje
z Pekinu, - żując wargi, powiedział Gromyko.
- Czyżby u nich
też? - zdziwił się Ustinow.
- Oficjalnych wiadomości nie ma, ale tłumacze z naszego
poselstwa przechwycili tekst. Treść ta sama.
- Niewykluczone, że to prowokacja, - powiedział Ustinow.
- Proponuję zmobilizować Zabajkalski i zachodnie
okręgi wojskowe.
- A co mówią
nasi uczeni? - zapytał Breżniew.
Uczeni nie zostali zaproszeni do Biura
Politycznego. Odpowiedział za
nich Andropow.
- Zasięgnąłem
informacji w Akademii Nauk. Podchodzą do tego sceptycznie.
Twierdzą, że w Kosmosie nie ma życia.
- Wobec tego kontynuujcie badania, -
powiedział Breżniew. - A my
przechodzimy do innych spraw. Chciałbym, towarzysze,
poinformować was o moich pertraktacjach z towarzyszem
Machelem, który, jak wiecie, jest przywódcą Mozambickiej Republiki
Ludowej.
Biuro Polityczne przeszło do spraw bieżących, ale nie zdołało
się w nich zagłębić. Po pół godzinie każdy członek Biura
Politycznego, podobnie jak każdy obywatel ZSRR usłyszał
powtórną informację Kabiny.
Członkowie Biura
Politycznego w milczeniu wysłuchali obwieszczenia. Po chwili
Breżniew powiedział:
- Izolacja akustyczna w tym pomieszczeniu
jest poniżej wszelkiej
krytyki.
- Zostaną
przedsięwzięte odpowiednie środki, - powiedział
Czernienko.
- Za późno, -
powiedział Breżniew, - jeśli my słyszymy tutaj, to ktoś mógł
nas usłyszeć stąd.
- Bardzo trafna uwaga, - powiedział Czernienko.
Wszyscy milczeli. Wreszcie Dołgich ośmielił się przerwać
ciszę.
- Jest informacja z Nowosybirska. Tam też słyszeli.
- A jeśli to nie
prowokacja? - Breżniew objął wzrokiem swoich
współtowarzyszy.
- Niewykluczone, - pierwszy poparł Generalnego Andropow, - że powinniśmy
zareagować.
Postanowiono ogłosić przerwę na obiad i zabiegi lecznicze. Po czym
zebrać się ponownie.

W tym czasie jechałem do Moskwy autobusem z zasłoniętymi
oknami. Obok mnie siedział profesor Jewstigniejew, z Instytutu
Ichtiologii.
- Co pan o tym myśli? - zapytałem.
Profesor był
zamyślony, okulary zjechały mu na czubek nosa, jakby szykowały
się do skoku w górną kieszeń marynarki. Od profesora pachniało
pyłem i cebulą. On był tak podobny do wizerunku typowego
profesora, że było jasne - w nauce jest zerem. Naukę posuwają
naprzód jedynie ci, którzy nie wyglądają na
profesorów.
- Zmarła moja
żona, - powiedział profesor i spróbował odsunąć palcem
storę w oknie, jakby wątpił, czy
rzeczywiście wiozą nas do Moskwy.
- Obywatelu, - zawołał na niego porucznik, -
wyglądanie jest zabronione.
- Bardzo mi przykro, - powiedziałem profesorowi.
- A jeśli to
szansa na odzyskanie jej?
Popatrzyłem na
niego ze zdziwieniem. Okazało się, że profesor uwierzył w moc
Kabiny.
- Ja rozumiem, - powiedział profesor, - każdy będzie pragnął
swojego.
- W takim wypadku ma pan mało szans, - uśmiechnąłem
się.
- Szanse są, -
powiedział profesor. - Każdy człowiek, nawet jeżeli nie
uwierzy, zapragnie zmartwychwstania kogoś bliskiego. Każdy
swojego. A ja mam pewne oszczędności.
- I cóż?
- A pan, osobiście, wymyślił, kogo chciałby pan
ożywić ?
Wtedy uzmysłowiłem sobie, że nie
wymyśliłem.
- Może Puszkina?
- zapytałem.
- Pan nieżonaty?
Zresztą, jest pan jeszcze młody.
- Nie, nieżonaty.
- A jeżeli
zaproponowałbym panu, - profesor schwycił okulary, które
runęły w dół, - powiedzmy, pięćdziesiąt rubli i powiedziałbym panu imię
mojej żony. Przypuszczam, że potrzebuje pan
pieniędzy?
- Zrobiłbym to
nawet za darmo, - powiedziałem, - ale pana szanse są
zerowe.
- Mam na książeczce cztery tysiące trzysta, -
powiedział profesor szeptem, przybliżając usta do mojego
ucha.
- Przerwać rozmowy! - powiedział z tyłu porucznik.
- A jeśli
zdobędę dwudziestu ludzi?, - powiedział profesor szybko i
odsunął się. Wzrok miał ptasi i pusty.
- Będę musiał
pomyśleć, - powiedziałem.
- Sześćdziesiąt rubli?, - powiedział profesor. -
Więcej nie mogę.
- A jeśli wezmę
pieniądze i niechcący pomyślę o kimś innym?
- Nie jestem taki naiwny, - powiedział profesor. - Da mi pan pokwitowanie,
że zobowiązuje się pan myśleć tylko o mojej zmarłej żonie.
Pomysł profesora
był naiwny. Profesor nie wiedział, że w muzeum Puszkina na
Kropotkińskiej właśnie odbywało się posiedzenie komisji, która
jednogłośnie postanowiła wskrzesić Aleksandra
Siergiejewicza Puszkina.
W tym samym czasie tłum ludzi huczał, a nawet tańczył
dokoła Muzeum Stalina w Gori. Wielu ludzi było przekonanych,
że wkrótce prawdziwy wódz zmartwychwstanie i zaprowadzi
porządek w tym chorym kraju.

Biuro Polityczne zebrało się ponownie po obiedzie. Przywódcy
państwa byli najedzeni, ale zdenerwowani. Miały zapaść
historyczne decyzje.
- Na wstępie, -
powiedział Leonid Iljicz, - wysłuchamy wiadomości z zagranicy.
Proszę, Andrieju Andriejewiczu.
Gromyko pożuł
wargi i powiedział:
- W skrócie. W USA panuje anarchia. Telewizja
przeprowadza badania opinii publicznej. Rozpoczęły się burzliwe demonstracje.

- Chwileczkę, -
Breżniew gestem powstrzymał mówcę i zwrócił się do
Szczekołowa, którego specjalnie zaproszono na posiedzenie
Biura Politycznego.
- Wzmocnijcie moskiewską milicję, - powiedział Breżniew. -
Poderwijcie na nogi akademię, uczelnie milicyjne. Zresztą sami
wiecie, nie ja was będę uczyć. W stolicy musi być porządek.
- To już zostało
zrobione, - Szczełokow pozwolił sobie na uśmiech.
- Czego chcą
reakcyjne kręgi w Ameryce? - zapytał Breżniew Gromykę. - Za
czym opowiada się postępowa część społeczeństwa?
- Jak zawsze, obraz pełen sprzeczności, - powiedział Gromyko.
- Postępowa część społeczeństwa na południu kraju opowiada
się za przywróceniem do życia murzyńskiego lidera
Martina Lutera Kinga.
Breżniew
pomyślał. Po chwili powiedział:
- Pamiętam
towarzysza Martina Lutera. Dużo zrobił dla sprawy pokoju. A
czego domaga się kapitał monopolistyczny?
- Sytuacja zupełnego rozłamu, - powiedział Gromyko, -
mam zestawionko procentowe na trzydzieści zero zero. Na
pierwszym miejscu jest Lincoln.
- Znam towarzysza Lincolna, - powiedział Breżniew. - A jakże. Postępowy
działacz państwowy. A co tam w Chińskiej Republice Ludowej? To
dla nas ważne.
- Radio Pekin ogłosiło, że ma się odbyć
wskrzeszenie Mao Tse Tunga. Podaje się, że to wskrzeszenie zostało osobiście
zabezpieczone przez przewidującego towarzysza Mao.
- Mało
prawdopodobne, - powiedział Breżniew.
- Myślę, że to
tylko zasłona dymna - wpływowe siły w Republice Chińskiej nie
dopuszczą do tego.
- Dlaczego? - Breżniew dźgnął ołówkiem w pierś
Kuzniecowa. Zainteresował się.
- Tam głowy
polecą. To tak, jakbyśmy my Stalina wskrzesili, - Kuzniecow
pamiętał czasy kultu jednostki.
Zamarł, czując
wokół siebie próżnię. W pokoju zapanowała taka cisza, jakby
wszyscy przestali oddychać.
- Dopuściliście
się nietaktu, towarzyszu Kuzniecow, - powiedział wreszcie
Breżniew. - Nie spodziewaliśmy się tego po was, starszym
człowieku. Komunista nawet na chwilę nie powinien
zapominać, że naszym
wielkim nieżyjącym wodzem jest Włodzimierz Iljicz
Lenin.
- Ależ ja do
niczego nie wzywam, - powiedział Kuzniecow, a na jego policzki
wystąpiły czerwone, starcze plamy. - Chciałem
zaproponować właśnie
Iljicza.
- Jeśli, -
powiedział Czernienko, - to wszystko nie jest
prowokacją.
- Otóż to, -
poparł go Breżniew, - a czyją prowokacją, ustaliliście
?
- Małe szanse, -
powiedział Andropow. - Chociaż w tej sytuacji wolałbym, żeby
to była prowokacja.
- Nie rozumiem, - westchnął Breżniew.
- Jeśli to
prowokacja, to skończy się na niczym. Jeśli to nie prowokacja,
a, powiedzmy, prowokacja na skalę galaktyczną, to musimy
wziąć to wydarzenie pod kontrolę i zapewnić, żeby naród jednogłośnie zażyczył sobie
tego kandydata, którego wybierze Biuro Polityczne. I musimy
podjąć odpowiednią
decyzję. - Głos Andropowa był cichy, ale twardy i groźny.
Andropow stał się podobny do Berii i, mimo, że było to tylko
zewnętrzne podobieństwo, Breżniew zjeżył się
wewnętrznie.
- Jaką decyzję ?
- Breżniew usłyszał swój głuchy, zacinający się głos i
zrozumiał, że głos go zdradził: nie on ma zadawać
pytania. On ma podejmować
decyzje.
- Ależ wy sami
wskazaliście! - zdziwił się Andropow.
- Ludzkość miała tylko jednego geniusza, - powiedział
Czernienko. - I właśnie Włodzimierz Iljicz jest nam
potrzebny, prawda, Leonidzie Iljiczu?
Ale Breżniew
milczał. Nie odpowiedział Czernience w żaden sposób, ani
słowem ani gestem. Dlatego, że spłynęło na niego
zrozumienie... To była prowokacja. To była gigantyczna,
kosmiczna, może nawet galaktyczna prowokacja, skierowana
przeciwko niemu, Generalnemu Sekretarzowi osobiście i
przeciwko państwu radzieckiemu w ogóle.
Ustinow, który nie domyślił się biegu myśli Generalnego, dolał
oliwy do ognia.
- W kolektywach mas, - powiedział on - i w niektórych
jednostkach wojskowych odbywają się spontaniczne zebrania pod hasłem:
"Lenin jest z nami! Lenin wiecznie żywy!". W tej sytuacji
proponuję podtrzymać to, co zapoczątkowały masy.
Zabrzmiały
oklaski.
Breżniew w
milczeniu wstał i skierował się do wyjścia.
Od drzwi rzucili się ochroniarz i lekarz. Myśleli, że
Generalny potrzebuje reanimacji. Ale on przeszedł obok
nich.

Wypuszczono mnie nad ranem. Protestowałem, mówiłem, że metro jeszcze nie
jeździ.
- Na taksówkę
znajdziecie, - powiedział major, który przesłuchiwał mnie
ostatni. Znał zawartość mojego portfela.
Nie wziąłem
taksówki. Poszedłem pieszo. Świt był jasny, ale zimny. Na
ulicy leżały ostatnie liście.
W mieście
panował nienaturalny spokój. Zupełnie, jakby zaczęła się
Olimpiada. Na każdym rogu stali milicjanci. Po dwóch, po
trzech.
Obok Komitetu Rejonowego Partii tłoczyło się, marzło i przestępowało z
nogi na nogę kilku przygnębionych, ale skupionych emerytów.
Kordon milicjantów oddzielał ich od drzwi Komitetu
Rejonowego.
Kiedy przechodziłem obok, jeden z emerytów w czarnej,
wyświeconej marynarce, obwieszonej znaczkami dywizjonowych i
armijnych jubileuszy, podniósł kościstą pięść i
cichutko wykrzyknął:
-Lenin wiecznie żywy!
Milicjanci milczeli.
Rzecz jasna zrozumiałem: wskrzeszać będziemy Iljicza.
Przy pomniku Puszkina na placu Puszkińskim, pomimo wczesnej godziny, babcie
układały wianek ze świeżych astrów.
Wtedy właśnie,
przenikając do świadomości każdego, ponownie zabrzmiał głos
Kabiny. Tekst był dokładnie taki sam jak wczorajszy. Staruszki
wyprostowały się i jedna z nich głośno krzyknęła:
- Do zobaczenia, nasz geniuszu!
Milicjant zaczął
grzecznie popychać babcię
do wejścia do metra.
Być
może, pomyślałem, warto było
wziąć te pięć dych
od profesora. I tak jego sprawa jest z góry przegrana.

Biuro Polityczne obradowało od rana.
Szczełokow
przedstawił sytuację wewnętrzną. Potem wysłuchano raportu
Komitetu Bezpieczeństwa Państwa. Sytuacja w kraju była ogólnie
rzecz biorąc normalna. Na stanowiskach oczekiwano na decyzję z
centrali, a nawet domagano się ich, obawiając się przegapienia
inicjatywy. W niektórych obwodach, przewidując decyzję Biura
Politycznego, uchwalono rezolucję "Zwrócimy Lenina narodowi".
Breżniew milczał. Następnie Gromyko odczytał telegram od
lewego skrzydła Partii Robotniczej Lichtensteinu, w którym m.
in. było napisane:
"Wyrażamy
nadzieję, drogi Leonidzie Iljiczu, że zobaczymy was na
trybunie Mauzoleum w dniu parady z okazji rocznicy Wielkiej
Socjalistycznej Rewolucji Październikowej razem z
Włodzimierzem Iljiczem Leninem, którego dzieła kontynuatorem
jesteście wy".
Breżniew
otworzył usta. Wszyscy czekali, na to, co powie. Breżniew
zapytał:
- "Wy" tam z dużej litery?
_ Tu wszystko jest z dużej litery, Leonidzie Iljiczu, -
odpowiedział Czernienko uprzedzając Gromykę.
Zamilkli. Należało coś przedsięwziąć. Sytuacja
była o wiele bardziej złożona,
niż wydawało się to na pierwszy rzut oka. Pierwotna decyzja,
tak jednomyślnie podtrzymana wczoraj, po nocnych rozmyślaniach
okazała się bynajmniej nie idealna.
- Tutaj towarzysze z Luxemburga... -
zaczął Breżniew.
- Z Lichtensteinu, - nietaktownie
poprawił go Gromyko i Breżniew
pomyślał, że Gromyko zbyt nachalnie pcha się na zastępcę. Ale
Andropow go nie puści. Nie, nie puści. Breżniew zastanawiając
się w ten sposób nie myślał o swojej śmierci - ona była czymś
nierealnym. Ale nie przeszkadzało to w rozmyślaniu o
następcy.
- Tutaj towarzysze z Luxemburga, -
kontynuował Breżniew - stawiają
mnie na Mauzoleum obok Iljicza. To nietaktowne.
Andropow starał
się nie uśmiechnąć. Ale wyobraźnia zdradziecko i wyraźnie rysowała
obrazek - dwóch razem. Jeden w cyklistówce, drugi w kapeluszu.
Ten obrazek był nie do przyjęcia.
- A kto będzie
leżał w Mauzoleum? - zapytał nagle Kunajew. Pytanie było
dzikie i dokładnie tego można było oczekiwać od
przedstawiciela republiki Azji Środkowej.
- W Mauzoleum, - powiedział cicho i twardo Andropow, który
wszystko już przemyślał i zrozumiał, - będzie leżał
Włodzimierz Iljicz Lenin.
- A na trybunie? - nie zrozumiał Kunajew.
- Na trybunie będzie Leonid Iljicz i, jeśli
okoliczności nie ulegną zmianie, wy również.
Podniósł się
aprobujący szumek. Wszyscy zrozumieli, że nie czas
wskrzeszać Iljicza. Czernienko chciał z tej okazji wygłosić
niewielką mowę, ale Kuzniecow
dyskretnie położył mu rękę na łokciu i Czernienko ugryzł się w
język. W tej sytuacji każde zbędne słowo groziło
nieszczęściem.
- Należy
wysunąć alternatywne hasło, - powiedział Andropow. - Według
danych, które otrzymałem, przywódcy Chin będą się starali
przywrócić do życia Sun
Jat-sena.
- Znam towarzysza Sun Jat-sena, -
powiedział zgodliwie Breżniew.
Najgorsze było poza nim, znowu był wśród swoich pomocników,
współbojowników i zwolenników tych samych poglądów. - Dużo
zrobił dla rewolucji w Chinach. To klasyk chińskiej
rewolucji.
- Klasyk? - powiedział Dołgich. - Otóż to,
klasyk!
- Tylko nie Stalin! - krzyknął Ustinow. - Ja z nim
pracowałem.
- Postarajcie się, proszę, - powiedział do niego
Breżniew, - żeby w Gruzji był spokój. Jaki tam macie okręg?
Zakaukaski?
- Towarzysze spełnią swój obowiązek, - powiedział
Ustinow.
Wieczorem, przed wiadomościami, spiker, nie skrywając dreszczu
podniecenia i przydechu w głosie, zakomunikował o decyzji
Biura Politycznego i Rady Ministrów: "Jutro o godzinie
dwunastej zero zero czasu moskiewskiego każdy obywatel Związku
Radzieckiego wypełni swój partyjny i obywatelski obowiązek.
Każdy zażyczy sobie, aby po długim grobowym śnie ocknął się i
przystąpił do wykonywania swoich obowiązków wobec postępowego
społeczeństwa wybitny klasyk marksizmu-leninizmu Karol
Marks".
W momencie, gdy podawano tę informację siedziałem u
Eleonory.
Ella robiła
kawę. Czerwone spodnie tak ciasno i bezczelnie opinały jej
pośladki, że nagle zrozumiałem dlaczego ona jest ciągle w
stanie intensywnego podniecenia seksualnego.
- Słyszałaś? -
krzyknąłem. - Wybrali Marksa.
- Słyszę, -
powiedziała Ella spokojnie. - Nie jestem głucha.
- Ale dlaczego nie Lenina? Dlaczego? Naród
ich nie zrozumie.
- Po co im Lenin? - szczerze zdziwiła się Ella. - Co by z nim zrobili?
Składali mu sprawozdania, jak przesrali jego świetlane
idee?
- Przymknij się,
Ella!, - powiedziałem. - Nie masz pojęcia o
polityce.
- A ty o życiu.
Ja na ich miejscu natychmiast zakopałabym go tak głęboko, że
już żaden przybysz z kosmosu by się do niego nie
dokopał.
- A Marks?
- Jeszcze ci to trzeba tłumaczyć? Marks nawet po
rosyjsku nie kapuje. Oddadzą mu
Instytut Marksizmu-Leninizmu, daczę w Barwisze. Ile on miał
lat jak umarł?
- Dużo.
- No, to niech sobie dożywa ostatnich dni na emeryturze. Albo
jeszcze lepiej - niech go przekażą do NRD. Niech tam się
cieszą.
Ella miała
rację, ale przygniatające uczucie niesprawiedliwości nie
opuszczało mnie. Wszystko było jakoś nie tak, nie w porządku.

- To znaczy, w Ameryce będzie Lincoln, Chińczycy będą mieli
Mao, a dla nas niemiecki klasyk?
- Nasłuchałeś
się wrogiej propagandy, - powiedziała Ella, - a ona jak zawsze
kłamie. Jeszcze zobaczymy, kogo tam u nich wskrzeszą. A może
nikogo. Jeżeli to blef.
- Jak to blef?
- Blef kosmiczny. Najnormalniejszy.
Poddają nas badaniom. Pij kawę i
rozbieraj się. Wychodzę dzisiaj na noc,
zapomniałeś?
Ella jest pielęgniarką w psychiatryku. Ma ciężki
charakter.
Tego wieczoru byłem beznadziejnym kochankiem. Ella była
ze mnie niezadowolona. Zupełnie nie w porę
zapytałem:
- A co będzie,
jeżeli oni, to znaczy my, zażyczymy sobie Lenina? Albo
Lermontowa?
- Mógłbyś się
wreszcie skupić? - zapytała Ella złym, świszczącym
szeptem.
Później, gdy już
się ubierała, powiedziała:
- Zażyczycie
sobie, akurat! Jutro postanowimy. I nawet przeprowadzimy
próby.

Miała rację.
Przez cały następny dzień, od granicy do granicy w naszym
kraju wrzało.
W każdej fabryce
i w każdym kołchozie organizowano spontaniczne mityngi pod
hasłem: "Marks wiecznie żywy!". Pionierzy w radiu śpiewali
napisaną tej nocy przez kompozytora Szaińskiego krzepiącą
piosenkę: "Wszystkie tomy `Kapitału` Marks napisał nam od
nowa!" - z refrenem: "Nauczmy się, przyjaciele, wszystkich
tomów po kolei!".
U nas też było
zebranie.
Kuprianow powiedział, że twórczy rozwój marksizmu otrzyma
potężny bodziec, który pozwoli nam na pozostawienie systemów
filozoficznych Zachodu daleko w tyle. Nowe prądy,
odzwierciedlające troskę... i tak dalej. Przedstawiciel
komitetu rejonowego przeczytał z kartki tajne opracowanie. W
nim otwarcie mówiło się, że Biuro Polityczne z uwagą zbadało
bieżący problem. Wypowiedziany został sąd o wskrzeszeniu
gorąco przez nas wszystkich kochanego Włodzimierza Iljicza
Lenina. Jednakże otrzymane z galaktyki wiadomości przekonały
partię i jej Generalnego Sekretarza osobiście, że w razie
pomyślnego wyniku pierwszego wskrzeszenia Związek Radziecki
jako jedyny otrzyma prawo powtórzenia eksperymentu. W świetle
tego, i w głębokim przekonaniu, że partia nie ma prawa
dopuścić do najmniejszego ryzyka względem wskrzeszenia naszego Iljicza,
zdecydowano się na przywrócenie do życia wodza naszego
proletariatu dopiero wtedy, gdy nauka dowiedzie z całą
pewnością, że nie przyniesie to szkody jego zdolnościom
umysłowym.

Nie mogę
powiedzieć, żebym w to
uwierzył, ale wielu uwierzyło. Nie mówili wprost, ale dawali
do zrozumienia, że w każdym nowym przedsięwzięciu możliwe jest
niepowodzenie. Niepowodzenie z Marksem - to nieszczęście.
Niepowodzenie z Leninem - katastrofa.
Gdy wracałem z
pracy, pomnik Puszkina był otoczony kordonem członków
Ochotniczej Obywatelskiej Służby Porządkowej. Kwiatów pod nim
nie było. Muzeum Puszkina zamknięto z powodu remanentu.
Krążyły plotki, że w Gorii przeprowadzono aresztowania. Na
ulicach tłoczyli się ludzie, tak jakby było święto. Wielu z
nich, głównie młodzież hałasowało i ignorowało milicję. Po
ulicy Metrostrojewskiej długą kolumną jechały czołgi.

Do rana świeciło
się w oknach budynków KGB na Łubiance. Czarne "Wołgi" co
chwila wypadały z placu Dzierżyński i po wizgliwym okrążeniu
monumentu Pierwszego Czekisty, mknęły na plac Stary. Później
wracały
Ustępując wobec
nalegań lekarzy, Breżniew spędził noc poddając się reanimacji.
Dopuszczono do niego tylko Andropowa. Zabijali czas, pijąc
herbatę. Wspominali wojenne historie. O jutrzejszym dniu nie
mówili. Andropow zapewnił Generalnego, że przedsięwzięto
wszelkie środki.

Następnego dnia
w całym kraju ludność zbierała się w aulach i salach
konferencyjnych.
Grzmiała muzyka.
Emerytów i dzieci zebrano w przedszkolach i świetlicach
administracji domów. Na ulicach pozostali tylko milicjanci i
członkowie Ochotniczej Obywatelskiej Służby
Porządkowej.
Za dziesięć dwunasta Kabina po raz
ostatni powtórzyła swoje
obwieszczenie. Za pięć dwunasta zawyły syreny wszystkich fabryk i zakładów
pracy. Zaczęło się odliczanie czasu.
Zagranicznych korespondentów nie wpuszczono
do Zwienigorodu. Miasto i okoliczne lasy otoczono czołgami.
Biuro Polityczne i Generalicja przebywali w
schronie przeciwlotniczym, wykopanym na miejscu oranżerii. Breżniew patrzył na zamknięte
drzwi przez silną lunetę.
Za minutę
dwunasta w kraju zapanowała grobowa cisza. Słychać
było tylko metronom.
Potem było
sześć krótkich sygnałów
dokładnego czasu.
I wszyscy reproduktorzy Związku Radzieckiego jednocześnie
powiedzieli:
- Chcemy, żeby
twórca marksizmu Karol Marks ożył!
- Chcemy... żeby
twórca...
- Chcemy...
- Chcę, -
powiedział w myśli Breżniew. I już nic nie mógł
poradzić. W jego mózgu, przemęczonym zebraniami i brakiem snu
pojawił się obraz zmarłej mamy.
- Mama! - wyszeptał.
Drzwi Kabiny zaczęły się powoli uchylać.
Andropow wyrwał
z rąk oficera przenośny pulpit z przyciskiem. On, rzecz jasna,
wierzył we wspólną wolę swojego narodu, ale przecież na nim
ciążyła odpowiedzialność.
Palec Andropowa zawisł nad przyciskiem.
W drzwiach kabiny pojawił się człowiek...
Andropow nacisnął przycisk.
Nastąpił wybuch.
Kabina uniosła się w powietrze i, rozsypując się, gruchnęła o
ziemię, grzebiąc pod sobą Włodzimierza Wysockiego. Jego gitara
poleciała na bok i upadła, prawie cała na przywiędłą, jesienną
trawę. Podkop, zrobiony wcześniej przez saperów Komitetu i
nafaszerowany dynamitem, naprawił ewentualny błąd. Prochy
Włodzimierza Wysockiego pogrzebano w więzieniu wewnętrznym
KGB.
Biuro Polityczne nie wracało więcej do tej sprawy. Ogłoszono
tylko, że eksperyment zakończył się w fiaskiem z przyczyn
technicznych poza granicami Związku Radzieckiego.
Z Kabiny w Chinach wyszedł Konfucjusz. Po miesiącu zmarł z
powodu nieustannych zgryzot. W USA Kabina obdarowała kraj
gwiazdą kina Marylin Monroe. Żyje ona do dziś.
A my zapomnieliśmy o wszystkim.


 


 tł.E.Skórska



 
 
 
 
 
 
 
 
 




 
 
 
 
 
 
 
 
 

 


 
 


 
 


 

 
 
 
 
 
 
 
 
 


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bulyczow Kir Wspolna wola narodu radzieckiego
Bulyczow Kiryl Opowiadanie Uparty Marsjasz
Bulyczow Kiryl Opowiadanie Sniezka
Bulyczow Kiryl Napoj zapomnienia id 2190034
Bulyczow Kiryl Opowiadanie Wybor
Bułyczow Kirył Spotkanie tyranów pod Równem
Bulyczow Kiryl Rycerze na rozdrozach
Bulyczow Kiryl Przelecz
Bułyczow Kirył Co dwa buty to nie jeden
Bulyczow Kiryl
Bułyczow Kirył Spotkanie tyranów
Bulyczow Kiryl Czarny kawior
Bulyczow kiryl Minione czasy id 2190031
Bulyczow Kiryl Opowiadanie Sublokatorzy
Bulyczow Kiryl Opowiadanie Jeniec milosci
Bulyczow Kiryl Opowiadanie Zostaw to chlopcze
Bułyczow Kirył Inna polana
Bulyczow Kiryl Antybohater
Bulyczow Kiryl

więcej podobnych podstron