NF 2005 11 bezpieczny dom


Daniel Pearlman
Bezpieczny, dobrze strzeżony dom

Drzwi celi zatrzasnęły się po raz ostatni i pozostawiły ich na zewnątrz. Morton Camper szedł przed siebie, ściskając dłoń żony, i czuł się niczym Adam wyganiany z raju. Drugą rękę trzymał na ramieniu swojej córki. Ruth tylko z opowieści znała koszmar wyrzucenia z więzienia. Wprowadzili się tu we trójkę, kiedy miała dopiero sześć lat - od tego czasu minęło dziesięć, prawie całe jej świadome życie.
- Ruth - odezwała się Emily -jesteś pewna, że sprawdziłaś ostatni raz swój pokój?
- Mamo, zmierz się wreszcie z rzeczywistością. Czepiasz się mojego pokoju, bo nie możesz pogodzić się z tym, że za chwilę wszyscy będziemy na ulicy!
- Spróbuj okazać matce więcej wyrozumiałości! - wtrącił się Camper, po czym rzucił jej spojrzenie, w którym było wszystko: że szczęście dorastania wewnątrz było skutkiem zbiorowego gwałtu na jej matce dokonanego na zewnątrz, dwanaście lat temu, niecały rok po tym, jak jej młodszy braciszek zginął od zabłąkanej kuli, kiedy jeździł na trzykołowym rowerku przed schodami domu. Podwójne rodzinne nieszczęście, które zakwalifikowało ich jako WOP
- Cholera! - zaklęła Ruth.
- Dość!... - Camper nienawidził rodzinnych kłótni przy strażnikach. Tony przez całe dziesięć lat odprowadzał ich z celi i z powrotem, był kimś w rodzaju zaufanego odźwiernego. Którym zresztą
był, na zewnątrz, dopóki ta praca nie okazała się zbyt niebezpieczna nawet dla byłych marines i ochrona stała się w znacznej mierze zautomatyzowana. Tony Garcia szedł za nimi korytarzem więziennym, trzymając w gotowości swoje mini-uzi i zachowując dyskretny odstęp kilku kroków. Emily ścisnęła dłoń Campera.
- Ruth ma rację - przyznała. - Muszę patrzeć naprzód, nie wstecz. Dostrzec jasną stronę. Nasze nowe mieszkanie... Mort, jesteś pewien, że to dobrze strzeżony budynek?
- Oczywiście - zapewnił Camper. Rozumiał jej lęk i wy czuwał także nieracjonalny wstyd. Kiedy przechodzili ten "ostatni kilometr" obok swoich sąsiadów z więziennego bloku, Emily kuliła się, jakby ich wyrzucono z więzienia, a nie ć? po prostu skończyła się umowa. - Nasze nowe mieszkanie
O jest tak bezpieczne,.jak tylko jest to możliwe na zewnątrz.
- To niewiele znaczy.
- Emily!...- Miał ochotę warknąć, że pozwolili rozpieścić się przez ten bezproblemowy dostęp do wszystkich wygód - pracy, centrów handlowych, usług medycznych itd. - do miasta wewnątrz miasta, ale kolejna kłótnia z Emily w tak krytycznej chwili nie mogła przynieść nic dobrego.

Camper ugryzł się w język i dalej szedł korytarzem. Usiłował zignorować zakratowane okno, z którego Arnie Parsons i jego małżonek z uśmiechem pomachali im na pożegnanie. (Tutaj przynajmniej kryminaliści, z którymi człowiek spotykał się podczas pracy i w czasie wolnym, byli znajomi i pozostawali pod całodobowym dozorem.) Nie, dranie wcale nie machali na pożegnanie - robili stary znak "25", dwa palce, a potem pięć, na zmianę. Co za ironia! Arnie, który zabił trzech ludzi podczas napadu na sklep z alkoholem, miał zagwarantowane miejsce w celi na dwadzieścia pięć lat! Taki śmieć mógł dostać w zasadzie dożywocie za wielokrotne morderstwo, podczas gdy wielokrotne ofiary brutalnych zbrodni, rodziny jak jego własna, po latach na liście oczekujących mogły liczyć na maksymalnie dziesięcioletni pobyt, a potem rzucano je na głęboką wodę.
- Wiem, o czym myślisz - odezwał się z tyłu Tony. - Jak człowiek pomyśli, że ci kochasie dostali czteropokojowy apartament tak samo jak ty czy ja...
Campera doprowadzało do szału, że taki śmieć jak Parsons w ogóle znajdował się wewnątrz. Im gorsza zbrodnia, tym dłuższy wyrok, zgoda, ale lepiej byłoby, gdyby odsiadywali go na zewnątrz, w areszcie domowym i z implantem, tam przynajmniej skazaniec był tak samo narażony jak wszyscy pozostali, podczas codziennej podróży do pracy i z powrotem. Ale tutaj, w bezpiecznym miejscu, Parsonś otrzymywał taką samą ochronę, cieszył się taką samą wolnością poruszania się pod ścisłym nadzorem jak on i jego rodzina.
- Arnie ma szczęście - stwierdził Camper. - Gdyby zabił tylko jednego człowieka, sędzia nie wysłałby go do więzienia.
- Na zewnątrz po miesiącu odstrzeliliby mu głowę! - roześmiał się strażnik, po czym nagle spoważniał. - Przepraszam, nie chciałem przestraszyć... Chyba po prostu nie przywykłem do myśli, że się wyprowadzacie,
- Och, Emily i ja na pewno sobie poradzimy - odparł Camper. Starał się nie zwracać uwagi na paznokcie żony wbijające mu się w rękę. - Martwimy się głównie o Ruth.
- Z waszej małej Ruth mogłaby być niezła twardzielka. Gdyby chciała - stwierdził Tony. - W końcu wie, jak się obchodzić z bronią... Co się dzisiaj dzieje z tymi dzieciakami? Przez ostatni rok nic, tylko "Gandhi mówił to", "Gandhi mówił tamto"... - Tony machnął rękami z desperacją.
- Tak myślą tylko dzieci wychowane wewnątrz, Tony
- stwierdził Camper. Skrzywił się na wspomnienie biernego oporu Ruth na strzelnicy. Od miesięcy stała bezczynnie z boku podczas obowiązkowych cotygodniowych ćwiczeń, odmawiając oddania choćby jednego strzału.
- Ktoś musi dać przykład rezygnacji z przemocy! - oznajmiła im Ruth wyzywająco. - Jeśli nie my, dzieciaki, to kto?
- Wy, dzieciaki! - roześmiał się Tony. - Oglądałaś wczoraj telewizję?
- W telewizji jest za dużo życia.
- Ach tak? Pamiętasz, jak FBI rozbiło tę grupę od wywiadówek?... Nie? - Tony gwizdnął z niedowierzaniem.
- W gimnazjum w Południowej Dakocie dzieciaki usiłowały sprzedawać kasety z morderstw, których dokonały: ścięcia, uduszenia, powolne tortury, i takie różne.
- Grupy Morderców z Wywiadówek - odparowała Ruth bez sekundy wahania to protest części młodzieży przeciwko... przeciwko całkowicie obojętnemu społeczeństwu.
- No, nie wiem, panienko. Za dużo się naoglądałaś tego kanału edukacyjnego.
- Zawsze byłaś tak cholernie dobra na tej strzelnicy - stwierdził Camper. Ruth pogrążyła się w upartym milczeniu nastolatki. Co za kontrast między Ruth i Emily!, pomyślał. Ruth, strzelec wyborowy, strajkuje przeciwko przemocy, nieskoordynowana Emily to histeryezka gotowa pod byle pretekstem nacisnąć spust. Emilybyła tak bardzo zdruzgotana przemocą, że nie była w stanie zdobyć się na opanowanie niezbędne do należytej samoobrony.
- Kochanie, my tylko martwimy się o ciebie - powiedział do pleców Ruth.
Kiedy wyciągnął rękę, by dotknąć jej jasnych włosów, odsunęła się z jękiem. Poczuł się nagle opuszczony i bezradny. Razem z Emily błagali Radę Mieszkańców, usiłując przekonać ich o trwałych efektach nieszczęść, jakie spadły na rodzinę, błagając o przedłużenie pobytu, by Ruth mogła przynajmniej skończyć tu szkołę, ale Rada odpowiedziała tylko opowieściami o strasznych historiach niezliczonych WOP, "Wielokrotnie Okrutnie Poszkodowanych". Wielu z nich spotkały rzeczy dużo gorsze niż Camperów, wszyscy "dobijali się do bram", domagając się swojej kolejki dziesięciu lat bezpieczeństwa i porządku...

Camper od lat nie słyszał już stukotu swoich butów na szarych, betonowych "chodnikach" przed celami. Zazwyczaj opuszczało się cele w ściśle nadzorowanych grupach. Setki głosów zagłuszały tupot butów, gdy strażnicy eskortowali zainteresowanych, w zależności od planu, do miejsc pracy, do sklepów lub na tereny rekreacyjne. Ale teraz, po raz ostatni, znowu słyszał stukot własnych kroków odbijający się echem w nieskończoność. W oddali tu i tam w olbrzymim ulu cel trzaskały drzwi, dając echo podobne do gongu.
- Dosyć tych humorów! - warknęła Emily na Ruth. - Twój ojciec próbuje tylko...
- Humory! To wy macie humory. Od tygodni prawie się do siebie nie odzywacie.
- Spokój - wtrącił się Camper. - Dochodzimy do Holly. Będzie za tobą bardzo tęsknić, Ruth.
- Dzięki za przypomnienie.
- "Kochana" stara Holly ma celę dożywotnio - stwierdziła Emily. - A nas wyrzucają na bruk!... Ma dziewięćdziesiąt trzy lata. Gdyby umarła - rozmyślała na głos Emily - to czy moglibyśmy jakoś zająć jej miejsce?
- Mamo! Wiesz, że Holly jest dla mnie jak babcia. Nauczyła mnie robić na drutach, piec ciasteczka...
- To niesprawiedliwe! - oznajmiła Emily, wyrywając rękę. Camper zarumienił się z powodu obecności Tony'ego, ale bardziej niepokojący był ton głosu Emily, jej rosnąca desperacja.
- Pamiętaj, że Holly była Pierwsza. Wszystkie te lata wewnątrz zawdzięczamy starej Holly.
- Mówiła mi, że w 2010 w mediach nazywali ją "Najczęściej Napadaną Kobietą w Nowym Jorku" - dodała Ruth.
- Mam gdzieś, co się działo trzydzieści lat temu! - prychnęła Emily.
Camper rozumiał Emily, usiłował znosić jej nieukierunkowaną wściekłość, ale stawało się to coraz trudniejsze. Ledwie tydzień temu słyszał, jak Emily sugeruje Ruth rozmaite sposoby "uśpienia" starszej pani - żeby zrobić miejsce dla młodszych, jak oni. Ku oburzeniu Ruth Emily rozważała nawet zatrucie staruszce herbaty.
- Dobre jest to - wyjaśniła - że jak masz szesnaście lat, możesz odpowiadać przed sądem za morderstwo. Ale oczywiście jeden głupi trup nie daje ci wstępu do więzienia! Ale za to - dodała - gdyby twoja rodzina padła ofiarą kolejnego aktu przemocy, czegoś poważnego...
Camper nie mógł uwierzyć własnym uszom. Co jej chodziło po głowie? Przez ostatnie kilka miesięcy, w miarę jak zbliżał się koniec ich pobytu, Emily coraz bardziej oddalała się od niego. Bezradnie obserwował, jak jej paranoja rośnie z dnia na dzień. Nie wiedział już, o czym myślała, i to go najbardziej przerażało - dużo bardziej niż powrót do życia na ulicach.
- Lobby więzienne usiłuje przepchnąć ustawę, żeby wyrzucić większość kryminalistów, zwłaszcza tych, co nie płacą, z powrotem na ulice, gdzie ich miejsce - powiedział Camper, usiłując przerwać drażniącą ciszę.
- Dużo to nam pomoże! - stwierdziła Emily.
- Wybudują nowe więzienia - odezwał się Tony. - Ale miasto nie może finansować wszystkiego. Cieszcie się, że płaciło ponad połowę waszego czynszu.
- Lepiej nawet o tym nie wspominaj - mruknął Camper.
- A może powinnam podziękować miastu, że mnie zgwałcili? - wrzasnęła Emily, patrząc na Tony'ego. - Podziękować miastu za...
- Mamo! I
- Głowy do góry! - polecił Camper, szturchając Emily łokciem w bok. W górze po prawej, w zakratowanym oknie celi pojawiła się stara, pomarszczona twarz. Kobieta usłyszała, jak nadchodzą, i opuściła kuloodporną szybę.
- Mam dla ciebie wielką torbę ciasteczek - uśmiechnęła się Holly, ale patrzyła na Ruth. - Tony, otwórz, żebym mogła się porządnie pożegnać.
- Holly, to nie są godziny odwiedzin. Przepraszam, ale...
- Przestań pieprzyć i otwieraj! - poleciła. - To będzie tylko chwilka.
- Holly, proszę, chcesz, żebym złamał...
- Widzisz, co tu ze mną robią, Ruthie? Dranie nie mogą się doczekać, aż mnie tu nie będzie! Kto w ogóle umożliwił superofiarom jak wy mieszkanie w takim porządnym miejscu?
- Holly, teraz zasady są surowsze! - zaprotestował Tony.
- Gówno! Gdyby nie ja nie miałbyś tej roboty. Kto był pierwszą ofiarą, która dostała sądowy nakaz przyjęcia do prywatnego pierdla, Tony? Pamiętasz mnie, pierwszą płatną lokatorkę w więzieniu w całych Stanach?
- Tak, Holly, wiem, ale...
- Wszyscy się wtedy ze mnie śmiali, ale od tamtego czasu szefowie wszystkich pierdli błogosławią moje stare kości. To ja im pokazałam, jak mogą utrzymać się na plusie i wyciągnąć kasę od państwa i miast.
- Cholera, Holly... - Tony rozejrzał się po korytarzu, wzru- szył-ramionami i wsunął kartę w szparę w drzwiach. Amper nie zwracał specjalnej uwagi na ceremonię pożegnania, szybki uścisk dziewczynki i starej kobiety, łzę spływającą zygzakiem po skórze jak u jaszczurki. Co innego chodziło mu po głowie. Bał się pożegnania ze swoim wieloletnim przyjacielem Willem Simonsem, który mieszkał z żoną i małym synkiem trzy cele dalej.
Kiedy wyszli z powrotem na korytarz, stara Holly zawołała za Ruth:
- Bądź twarda, mała! Pamiętaj, tylko tak można przeżyć!
Może Will Simons będzie udawał, że ich nie słyszy. Chciałby móc zapomnieć o ich sześcioletniej przyjaźni - kręglach, kartach, pizzach i piwie w Norze w Ścianie, gdzie opowiadali sobie z Willem wszystkie koszmary życia na ulicach, choćby takie jak ból po utracie dziecka trafionego zabłąkaną kulą. I te wszystkie problemy z komputerem, które jego przyjaciel, mistrz neurosieci, zawsze rozwiązywał, pogodnie i cierpliwie!... Gdyby tylko mógł zapomnieć o tej pomocy, tak łatwo ofiarowanej, na dole przy stanowiskach pracy, gdzie Will prowadził swoją firmę wysyłkową w kabinie tylko kilka metrów od kabiny Campera.
- Modlę się, żeby twój przyjaciel Will Simons nie próbował się z nami pożegnać! - syknęła Emily.
Jej głos uderzył go w ucho niczym strumień pary. Usunęła się poza zasięg jego ręki. Camper żałował, że w ogóle się zaprzyjaźnił z Willem Simonsem. Wielkim ciosem było dla niego odkrycie, niewiele ponad miesiąc wcześniej, że mógłby spowodować wyrzucenie Simonsów z ich celi i otrzymać połowę z czterech lat, które im zostały do końca kontraktu! Takie były zasady. Taka była nagroda za ujawnienie, że któryś z mieszkańców zyskał wstęp nieuczciwie, zatajając swoje dawne kłopoty z prawem.
Ujawnienie kogoś takiego było ostatnią nadzieją Campera. Jeśli ktokolwiek mógł tego dokonać, to na pewno on, korzystając ze swojego dostępu do rządowych baz danych. Takie poszukiwania były ogromnie czasochłonne, ale mógł się nimi zajmować w ramach swojej pracy rządowego poszukiwacza rodziców zaniedbujących swoje obowiązki. Sprawdził tylu spośród dziesięcioletnich lokatorów, którym sporo brakowało do końca, ilu zdołał. Wielkim triumfem byłoby znalezienie jakiegoś drania, który zasługiwał na to, by go wyrzucić za drzwi! I jakim wstrząsem okazało się odkrycie, że jego najlepszy przyjaciel jest bigamistą - i od wielu lat nie płaci alimentów na dzieci z pierwszego małżeństwa.
Gdyby tylko nie wygadał wszystkiego Emily! Nie miała żadnego zrozumienia dla tych "prymitywnych męskich przyjaźni". Nie liczyło się, że Simons odwiedzał też raz czy dwa jej kabinę, jej także pomagał w kłopotach z neurosiecią, przeszkadzających jej w pracy, analityka systemowego. Zażądała, żeby Camper natychmiast zawiadomił Radę. Dla niej nie liczyło się nic oprócz kolejnych dwóch lat bezpieczeństwa - dla ich córki, na litość boską, dla Ruth!
A kiedy Emily, pełna świętego oburzenia, postanowiła poinformować Ruth o wyborze ojca, córka napadła na niego za ignorowanie dobra matki. Ona sama, jak twierdziła, bardzo chciała rozpocząć życie w "prawdziwym" świecie. Miała dość chowania się po jaskiniach.
Jeżeli na ulicach będzie szło ciężko, czy Emily wymusi awanturę?, zastanawiał się. Czy zaryzykuje ich małżeństwo? Jeżeli uzna, że nie ma innego wyboru, skoro już przeżyła zbiorowy gwałt i śmierć syna - czy w ogóle się zastanowi przed wydaniem Simonsa?...

W zakratowanym okriie przed nimi nie było widać światła.
Przez ścianę przenikały stłumione dźwięki telewizora. Will Simons wiedział, co Camper usiłował zrobić, przyłapał go pewnego dnia przy terminalu, jak sprawdza sąsiada z bloku. To pewnie tłumaczyło, dlaczego Simonsowie (dzięki Bogu!) nie pokazali się, kiedy Camperowie mijali ich drzwi.
- No i koniec z pożegnaniami - wymamrotał, kiedy wszyscy weszli do windy na końcu korytarza.
- Teraz idziemy na strzelnicę, odbierzecie swoją broń - oznajmił Tony.
- Wolałabym zostawić automat tutaj - stwierdziła Ruth.
- Młoda damo, jak cię wsadzimy do taksówki, to już będzie twoja sprawa, co z nim zrobisz.
Camper chciał warknąć na Ruth, żeby dała Tony'emu spokój, ale opanował się.
- Po odebraniu broni - ciągnął Tony - zabiorę was do Wyjść, żeby załatwić dokumenty, a potem oddam facetowi z Pancernych Taksówek.
- Bardzo chętnie pożegnam się ze strzelnicą - oznajmiła Ruth.
- Szkoda, szkoda... Ale i tak radzę wam wszystkim zapisać się do lokalnego klubu strzeleckiego. I pamiętajcie - dodał Tony, patrząc teraz prosto na Emily. - Kiedy jesteście na ulicy, broń musi być zawsze zabezpieczona.
- Starajmy się nie popadać w przesadny pesymizm - odezwał się Camper.
- Wcale nie popadam! - warknęła Emily. - Doskonale wiem, jak możemy tu wrócić, jeśli będziemy chcieli - zadrwiła.
Camper chwycił ją za łokieć. Jeśli Tony zacznie cokolwiek podejrzewać w związku z Simonsami...
- Naprawdę? Czyli niby jak? - zapytał Tony naiwnie. Emily spojrzała mu prosto w oczy.
- Jeśli znowu mnie zgwałcą - powiedziała. - Jeśli specjalnie dam się znowu zgwałcić!
- No nie, pani Camper...
- Mamo! - Ruth objęła Emily i potarła policzkiem ramię jej letniej kurtki.
- To tylko żart, Tony. - Camper mrugnął porozumiewawczo. Boże, doszło do tego, że nie mógł się doczekać, aż znajdzie się na zewnątrz!

Kierowca z Pancernych Taksówek wyprowadził ich przez iwyjście na Centre Street, prosto w słoneczne popołudnie. Trzech uzbrojonych strażników patrolowało prawie opuszczoną okolicę, ich czarne buty rozgarniały stosy śmieci.
Nie zwracali uwagi na obsceniczne słowa kilku motocyklistów, którzy stali w pobliżu wyjścia. Widok i smród śmieci przez chwilę wydał się Camperowi gorszy niż widok krzywo zaparkowanych harley-hond, których właściciele wymyślali strażnikom. Może to ci sami motocykliści, co rano, pomyślał. Widział ich, jadąc z wozem przeprowadzkowym urządzić nowe mieszkanie. Jemu wydawali się wszyscy jednakowi w swoich kosmicznych hełmach z czarnymi wizjerami i w srebrnych kombinezonach astronautów. Wszyscy uwielbiali te nisko zawieszone elektrocykle, wyposażone w głośniki wydające dźwięki mające upodobnić je do benzynowych motocykli Złotej Ery.
Z budynku naprzeciwko wysypały się kwaśno śmierdzące śmieci. Strajk śmieciarzy zakończył się co najmniej przed tygodniem, ale worki ze śmieciami wciąż walały się na chodniku przed niezwykle kosztownym wieżowcem "Więziennych Apartamentów", w szklanej powierzchni którego odbijały się malowidła zdobiące mury więzienia. Dzięki swojej wyjątkowej lokalizacji budynek błyszczał odbitym blaskiem "bezpieczeństwa" - bezpieczeństwa, którego na ulicach nigdzie nie można było zagwarantować.
Motocykliści w srebrnych kombinezonach przestali zwracać uwagę na strażników. Ich sześć cykli stojących na ulicy przypominało psy myśliwskie wskazujące w stronę więziennej bramy. Camper po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł się jak potencjalna ofiara polowania.
- Udawajcie po prostu, że ich nie widzicie - powiedział kierowca, z wystudiowaną obojętnością prowadząc ich do taksówki. Motocykliści ustawili się w szereg na wyciągnięcie ramienia od taksówki. Odpalili głośniki i gwizdali na kobiety. Emily ściskała rękę Campera tak mocno, że aż bolało. Jedenaście lat temu podobne opryszki uprowadziły ją pewnego dnia z parkingu.
Oczywiście cała trójka miała pod luźnymi kurtkami półautomatyczne karabinki - on swój SAP M-12, Emily i Ruth swoje uzi i dodatkowe magazynki. Jednak czuł, że takie uzbrojenie może dać niewiele pociechy kobiecie, która przeszła to, co Emily.
- Nie zwracajcie na nich uwagi - powtórzył kierowca.
- Idźcie za mną spokojnie do taksówki.
- Niezłe dupy mają!
- Trzęsie ci się tyłek, jak teraz wyszłaś na zimno, mała?
- Dziesięć lat trzymałaś ją dla mnie w cieple, kotku? Tacie się spodoba, zobaczysz!
- Mamusia jest moja! Hej, mama, spotkajmy się na rogu!
- Oni się tylko popisują. Przestańcie na nich patrzeć
- upomniał ich kierowca o szczurzej twarzy, spoglądając na Ruth.
- Ja bym wziął i mamusię, i córeczkę. Chodźcie ze mną, WOP Ja wam zapewnię kolejną dziesiątkę!
- Wasz problem to nuda!
- Ruth! - syknął Camper.
Kierowca tylko spojrzał na nią groźnie, zaciskając zęby.
- Wasze życie to pustka! - ciągnęła.
- Hej, malutka ma buzię!
- Pokażmy jej, do czego powinna służyć na ulicach!
- Tak, najpierw zademonstrujemy na mamusi, żebyś wiedziała, co robić, jak będzie twoja kolej!
Motocykliści równocześnie, jak na sygnał, włączyli głośniki.
Ponury kierowca niemal wepchnął ich na tylne siedzenie taksówki, a kiedy usiadł na swoim miejscu, pokręcił głową i spojrzał w lusterko.
- Nie trzeba było się do nich odzywać.
- Przepraszam - powiedziała Ruth. - Nie zniosę, żeby ktoś tak mówił do mamy.
- Cóż, na pewno nie zdołasz ich wyedukować... - Camper urwał i przyjrzał się swoim dłoniom.
Ruth siedziała z jego prawej strony, Emily sztywno z lewej. Patrzyła prosto przed siebie, oczyma duszy widząc już ściany ich nowego, bezpiecznego mieszkania. Camper skupił się na ekranie monitora pod sufitem.
- Miejmy nadzieję, że mają ciekawsze rzeczy do roboty - stwierdził kierowca, odjeżdżając powoli od krawężnika, tak niedbale, jak tylko to było możliwe. Motocykliści nie mniej niedbale ruszyli za nimi.
- Szybciej! - odezwała się Emily.
- W porządku. Nich jadą za nami chwilę, jeśli chcą. Prawy policzek taksówkarza zadrgał nerwowo.
- Uspokój się, Em - powiedział Camper, ale ona odepchnęła jego wyciągniętą pocieszająco dłoń.
- Lepiej popatrz na to. - Wskazał na telewizor. Kamera powoli przesuwała się po obryzganym krwią wnętrzu banku.
- ...ewakuowano piieszkańców z obszaru zagrożonego wyciekiem chemicznym - mówił spiker. - Jednak w tym czasie te same jednostki Policji Stanowej i Gwardii Narodowej zajęły się tym niestrzeżonym bankiem. Ci, którzy przeżyli w obu oddziałach, oskarżają pozostałych o zamiar okradzenia go. Trzech gwardzistów i pięciu policjantów zginęło w strzelaninie. Także w Tennessee dzisiaj...
- Powinni się byli wszyscy powystrzelać, piekielni złodzieje - stwierdził Camper.?
- Dlaczego masz do nich pretensje? - spytała Ruth.
- Co to znaczy, dlaczego do nich? - przedrzeźniał ją Camper, niemal tracąc cierpliwość. Wiedział, że Ruth ma w zanadrzu jakiś ironiczny komentarz.
- W kraju rządzonym przez dużych złodziei mali złodzieje tylko dostosowują się do reguł.

Camper przycisnął dłonie do twarzy i nie odzywał się.
- Wyłącz to! - zażądała Emily.
- Przepraszam - odpowiedział Camper. - Nie chciałem...
- Spójrz! - Emily ścisnęła go za ramię.
Paru motocyklistów zrównało się z samochodem na wysokości okna Emily. Camper był wściekły na siebie, że nie posadził jej pośrodku. O czym jeszcze nie pomyślał? Starał się zadbać o wszystko.
Rano towarzyszył ekipie przeprowadzkowej w jej zabezpieczonym antywłamaniowo wozie i dopilnował ustawiania mebli. Starannie wszystko sprawdził. Ulica Dwudziesta Trzecia i Druga Aleja należały do Strażników, którzy przechwalali się pochodzeniem od dawno nieistniejących Aniołów Stróży. Strażnicy był to stary, wiarygodny hispanoazjatycki gang, który zarządca opłacał z "funduszu bezpieczeństwa" zbieranego co sześć miesięcy od lokatorów i powiększonego o dodatkowe pięć procent na "koszt życia". Większość Strażników chodziła w ciągu dnia do szkoły, gdzie specjalizowali się przeważnie w biznesie i publicznym przemawianiu (skoro tak często musieli udzielać wywiadów dla telewizji). Campera zapewniono, że przynajmniej na ich własnym terenie nie tolerowano gwałcenia miejscowych... Bliższy z dwóch motocyklistów zdjął hełm i przyczepił go do kierownicy. Był teraz tak blisko, że Camper mógł przeczytać jego włosy - nad prawym uchem drukowane litery tworzyły napis "Pieprz". Uśmiechał się do Emily i Ruth, rozchylając poznaczone bliznami wargi, by odkryć przednie zęby inkrustowane diamentami.
- Banda dowcipnisiów! - prychnął kierowca.
- Proszę na niego skręcić! Zrzucić go! - zażądała Emily.
- Myśli pani, że mi odbiło?
- Emily! - wtrącił się Camper. - Kierowca wie...
- W więzieniu nikt się nie ośmieli naruszać twojej przestrzeni! - odgryzła się.
- Nie jest już pani w żadnej krainie czarów. To są ulice.
- On chce tylko zwrócić na siebie uwagę - powiedziała Ruth, machając lekko intruzowi.
- Emily, przestań wykrzywiać się na tego drania. Ruth, przestań machać! I tak wie, że zwrócił na siebie uwagę
- rozkazał Camper. - Posłuchaj, to...
Diamentousty dzikim skokiem przerzucił się na dach taksówki, podczas gdy jego kolega chwycił kierownicę pozbawionej jeźdźca maszyny, przejmując nad nią kontrolę i wciąż utrzymując ją równolegle do okna. Emily wrzasnęła przeraźliwie.
- Tylko bez paniki! - poprosił kierowca. Taksówka zachwiała się lekko, gdy na moment stracił nad nią kontrolę.
- Oni tylko... popisują się!
Camper poczuł ucisk w gardle. Kiedy wrażenie przeszło, mógł powiedzieć tylko:
- Idiota chce się zabić!
Nagle w oknie pokazała się odwrócona do góry nogami twarz ze słowem "Się" wypisanym we włosach nad lewym uchem.
- Strząśnij go! Zrób coś! - wrzasnęła Emily. - Albo ja go zabiję. Przysięgam, że go zabiję!
Błyskawicznym ruchem wyciągnęła uzi spod rozpiętej kurtki. Zanim Camper zdążył zareagować, Ruth rzuciła się przez niego, sięgając do broni.
- Nie strzelać! - Kierowca odwrócił się w swoim fotelu, a taksówka zatańczyła dziko. - Kule się odbiją i...
Emily uchyliła się przed Ruth i wycelowała broń w triumfalnie wykrzywioną twarz za oknem.
- Nie! - wykrzyknął Camper, sięgając w jej stronę. Wyrwała mu broń.
- Proszę zaczekać - odezwał się kierowca. - Ja... Wcisnął przycisk na tablicy rozdzielczej.
Z góry rozległ się przeraźliwy wrzask. Srebrzysty kaskader zsunął się na swoją maszynę, odbił się i twarzą w dół padł na drogę. Kierowca pochylił się i wcisnął gaz do oporu. Camper spojrzał przez tylną szybę. Motocykliści zahamowali z piskiem opon. Obserwował szybko oddalającą się scenę
- potrząsanie pięściami, kumple pochyleni nad leżącym, motocyklistą, który uderzył w nawierzchnię z prędkością pięćdziesięciu mil na godzinę.
- Niech to szlag! - warknął kierowca. - Przez pana wariatkę żonę wcisnąłem prąd. Chcieli się tylko powygłupiać, popisać... Nadepnęliśmy żmii na ogon!
- Przykro mi - mruknął Camper, wiedząc, że ze strony Emily nie ma co liczyć na przeprosiny. - Moja żona miała straszne doświadczenia z...
- Mogliśmy go zabić - przerwał mu kierowca.
- Gdybyśmy mieli szczęście - odparła Emily.
- Mamo, nie mów tak!
- Nic nie rozumiecie! - parsknął taksówkarz. - To byli Motocykliści. NBM. Narodowe Bractwo Motocyklistów.
- Trząsł się jak galareta. - Teraz musimy zwiewać, i to jak najszybciej.
Camper obejrzał się. Motocykliści nadal nie ruszali. Dlaczego?, zastanawiał się. Dlaczego ani jeden z nich nie siedział im na ogonie? Czy to możliwe, żeby wiedzieli, dokąd jedziemy? Niemożliwe... chyba że jechali rano za ciężarówką... z ciekawości... z nadzieją na łatwy łup.
- Czy jechali rano za panem? - spytał kierowca, jakby czytał Camperowi w myślach.
- Nie! - odparł Camper zdecydowanie. A co miał, do diabła, powiedzieć, że nie jest pewien? Rzucić wstrząśniętego kierowcę jak kulę armatnią na miejskie ulice? I tak robiła się z tego jazda ich życia. Przemknęli do Wschodniego Houston, skacząc z pasa na pas, potem pędem przez Pierwszą Aleję, gdzie wkrótce zatrzymały ich światła.
- Jedzie za nami któryś?
Kierowca pochylił się nad kierownicą jak dżokej nad końskim karkiem.
- Nie - odparł Camper. - Spokojnie, na litość boską. Gdzieś za nimi były elektrocykle, ale żadnemu się chyba
szczególnie nie spieszyło. Kierowca nadal skakał z pasa na pas, ryzykując automatyczny mandat, ale kiedy zbliżyli się do celu, zaczął się pomału odprężać.

Ich nowy dom był pięciopiętrową fortecą, przebudowanym starym budynkiem z podziemnym garażem. Prawie dokładnie po dijugiej stronie ulicy znajdował się bar. Poza tym w okolicy stały wyłącznie domy mieszkalne.
- Widzicie te okna na trzecim piętrze, jedyne bez krat?
- wskazał Camper.
- Bez krat! - powtórzyła Emily.
- To nasze mieszkanie. Nie martw się, te okna to najnowszy model. Odporne nawet na materiały wybuchowe!
- To stary budynek - zauważyła Emily.
- Takie mają najmocniejszą konstrukcję.
- Śmieci - stwierdziła Emily. - Nie zniosę tych śmieci! Usiłował nie patrzeć na czarne i srebrne worki porozrzucane po ulicy, na wysypującą się z nich zawartość.
- Strajk się skończył. Po prostu mają opóźnienia, kochanie. To wszystko.
- Mamo, tata ma rację. To tylko...
- Śmierdzi! - zaprotestowała.
- W mieszkaniu nie - zapewnił.
- Będzie wam tu jak w raju - oznajmił kierowca, zjeżdżając rampą, u dołu której zatrzymał go prawdziwy strażnik, a nie automatyczna bramka, którą łatwo staranować. - Bez obaw zostawię tu mój wozik, a sam skoczę naprzeciwko. Odleję się i łyknę czegoś. Muszę trochę ochłonąć po tej ostatniej przejażdżce... Mamy szczęście. Nie wlepili nam mandatu!
Rzeczywiście, na tablicy rozdzielczej nie mrugało żadne zawiadomienie.
Emily westchnęła z ulgą, gdy cerametalowe drzwi zasunęły się, zamykając ich w przestronnym nowym mieszkaniu. Camper postąpił zgodnie ze wszystkimi jej sugestiami, ustawiając meble niemal tak samo jak w celi.
- Cały pokój więcej! - zachwycała się Ruth.
- Właśnie. Podzielony na dwa wyciszone stanowiska pracy, całkiem jak w pierdlu. Ani twoja mama, ani ja nie musimy nosa wystawiać z domu, żeby iść do pracy.
- Widzisz, mamo? Tata naprawdę o ciebie dba, no nie?
- A co z Ruth? Musi chodzić do szkoły! - Emily ścisnęła pasek swojej torby, jakby nigdy nie zamierzała jej odstawić. Cholera! - pomyślał Camper. Dlaczego nie mogę trzymać języka za zębami?
- Usiądźmy. Piękny salon, prawda? - Podszedł do barku. - Zobacz, mam nawet gazetę. - Przekartkował ją w poszukiwaniu artykułu, który widział wcześniej, a który jego zdaniem powinien je rozbawić. - Posłuchajcie. Poprzedniej nocy trzy uzbrojone ślicznotki udające licencjonowane prostytutki dostały się do przeznaczonego wyłącznie dla mężczyzn kasyno-klubu przy Newberry Street w Bostonie. Ogłuszywszy ciosami kolb dwóch mężczyzn, którzy stawiali opór, obrabowały klientów ze wszystkiego, co cenne. Beverly Hodges, prezes miejscowego oddziału Krajowej Unii Rozprawy z Wykorzystywaniem i Alfonsami, natychmiast wydała oświadczenie. Hoges zaprzecza, jakoby złodziejki należały do K.U.R.W.A. Zauważyła, że ich obietnica zapewnienia rozrywki po niższych kosztach sprawiła, że zostały wpuszczone bez wymaganej weryfikacji kart związkowych. Zauważyła także, że podczas gdy Amerykanki starannie unikają korzystania z usług nienależących do związku męskich profesjonalistów, panowie zbyt często poszukują niezależnych prostytutek, nie dbając o choroby, które mogą przekazać swym niczego niepodejrzewąjącym żonom i kochankom. Morał tej historii, dodała, to "Chłopcy, strzeżcie się okazji!" - Camper spodziewał się uśmiechu na ich twarzach. - No i...?
- Hodges ma rację, że broni swojego związku - oznajmiła Ruth. - Prostytutki długo walczyły o uznanie dla ich zawodu.
- A niech to, Ruth? Nie dostrzegasz ironii tego wszystkiego?
- Ktoś może użyć fałszywych dokumentów i wejść do tego budynku - powiedziała Emily. Stała sztywno koło drzwi do holu.
- Niemożliwe! Ochrona tutaj to najwyższy poziom... Popatrz, jakie słońce świeci - zagruchał Camper, z nadzieją, że odwróci jej uwagę. - Nie musimy spędzać całego życia w sztucznym świetle.
Emily nareszcie zaczęła nerwowo chodzić po mieszkaniu. Camper ruszył za nią. Patrzył, jak przekręca pokrętło światła w kuchni. Wpuszczone w sufit lampy nie zareagowały.
- Pewnie żarówki - powiedział. - Poproszę, żeby dozorca przyszedł i rzucił na nie okiem.
- Nie będziesz tu wpuszczał żadnych obcych!
- Em, już go poznałem. Uspokój się.
- Mamo, tato... proszę, przestańcie, dobrze? - Ruth stanęła między nimi. - Poszłabym się czegoś napić.
Camper zauważył, że żadne z nich na razie nie pomyślało nawet o odpięciu broni.
- Spiżarnia jest pełna - ożywił się. - Kompusklep działa tu równie dobrze jak w więzieniu. Dostawy odbiera ochrona garażu i przesyła na górę windą towarową. Wyjmuje się je tędy. - Wskazał na zamknięty otwór obok lodówki. - Pocztę też. Piszczy, jeśli jest coś do wyjęcia. - Nie mógł się powstrzymać i mimo panującego napięcia czuł się trochę jak dumny gospodarz. - No to dlaczego... tak stoimy? - zapytał ze sztucznym entuzjazmem.
Ruth wzięła z drzwi lodówki puszkę coli i spojrzała na niego, ważąc ją w dłoni.
- Jest ciepła.
- Ciepła?
- Tato, lodówka nie działa. Zobacz, światełko się nie pali.
- To nowiutki sprzęt - wymamrotał, spoglądając na sufit w poszukiwaniu zrozumienia.
Emily z ponurą miną pomaszerowała przez apartament, na próżno przekręcając wyłączniki. Jej milczenie było głośniejsze z każdym bezskutecznym gestem.
- To pewnie korki! - Camper ruszył w stronę skrzynki przy drzwiach w holu. Staranna inspekcja wyprowadziła go z błędu.
- Chcę z powrotem. Wracamy - wycedziła Emily przez zaciśnięte zęby.
- Mamo, zaczekaj! Daj tacie szansę zadzwonić do dozorcy.
- Oczywiście! Jego numer jest przy telefonie.
- Nie zostanę tu ani chwili bez prądu! Bez prądu nie możemy nawet zamknąć drzwi.
- Nie, Em, drzwi mają osobne zasilanie. Wszystkie urządzenia służące bezpieczeństwu są zasilane osobnym systemem. - Przycisnął rękę do drzwi wyjściowych, a one się otworzyły. Cofnął rękę, a drzwi wsunęły się z powrotem w ścianę. - Widzisz? - Odetchnął głęboko i podszedł do ściennego telefonu w kuchni. - Telefon, dzięki Bogu, też ma własne zasilanie.
- Coś jest nie tak - powiedziała cicho Emily. - Czuję, że dzieje się coś złego.
- Mamo, co złego mogłoby się dziać? Jesteśmy razem, ty, tata i ja... Jesteśmy tu razem! To najważniejsze.
- Chodzi o miasto. - Camper wzruszył ramionami. - Zapomniałaś, jak to jest żyć w mieście.
- Mamo, w mieście nie wszystko działa niezawodnie - oznajmiła Ruth, przychodząc mu z pomocą. W tej chwili miał ochotę mocno uścisnąć swoją córkę. Czasami była nie do zniesienia, ale akurat teraz stanęła na wysokości zadania. Podniósł słuchawkę telefonu, wystukał numer, przycisnął do ucha i czekał cierpliwie. Odwiesił i znowu wystukał numer. Cisza. Ani jednego pisku. Poczuł, jak jego ciało oklapło, jakby nawet grawitacja była przeciwko niemu.
Pytające spojrzenie Emily zamieniło się w minę pełną przerażenia.
- Musi działać! - powiedziała. - Potrzebujemy pomocy. Musisz wezwać policję!
- Policję? Em, proszę... - Wystukał jeszcze raz i znowu słuchał bezskutecznie.
- Obiecałeś, że wszystko będzie dobrze! - warknęła Emily, ze złością obgryzając paznokcie.
- Mamo, to nie jest wina taty. Proszę, nie miej...
- Mogliśmy być bezpieczni w naszej celi, gdyby nie twoja bezsensowna lojalność wobec samolubnego kłamcy.
- Nie jestem zdrajcą, Emily, i nikt mnie zdrajcą nie zrobi.
- W takim razie zmuszasz do tego mnie, Morton.
- No to idź i zrób donos. Mieszkaj sobie w swojej klatce, jak długo chcesz, ale beze mnie.
- Świetnie, Morton, świetnie. Skoro twój tak zwany przyjaciel jest dla ciebie ważniejszy niż żona i córka...
- Mamo; tato, przestajcie zaraz! - Ruth stanęła przed nimi, ze złością opierając ręce na biodrach. - Problemy da się rozwiązać, jeśli ludzie się kochają, tak? Wy po prostu nie możecie się porozumieć! Używacie języka jako broni!
- Bo język jest bronią!
- A broń jest językiem - dodała Emily - którym słabo mówię. W tej taksówce nie poleciały kule, bo zapomniałam odbezpieczyć.
- Dzięki Bogu! - westchnął Camper.
- A jakim rozwiązaniem ma być strzelanie do ludzi? - spytała Ruth.
- Zaraz! - wykrzyknął Camper. - Dlaczego my panikujemy? Przecież, do cholery, mamy sąsiadów. Ze wszystkich stron otaczają nas sąsiedzi.
Podszedł pośpiesznie do drzwi.
- Co ty myślałaś, że jesteśmy na jakiejś cholernej wyspie, z dala od cywilizacji?
- Ja pójdę, tato.
- Nie, ty zostań z mamą.

Wyślizgnął się na korytarz, po czym sprawdził, czy ' drzwi zamknęły się za nim porządnie. Światła w suficie świeciły. A zatem nie była to większa awaria prądu (dzięki Bogu!). Bez wątpienia zawinili jacyś niedbali elektrycy opłacani przez miasto. Pewnie chcieli przestraszyć nowych lokatorów. Z każdej strony ich mieszkania znajdowało się inne, trzy kolejne z drugiej strony korytarza i po jednym na każdym końcu. Zrobił kółko, stukając w każde z groźnie wyglądających, pokrytych judaszami drzwi, ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi, nie licząc kilku niejasnych dźwięków. Spróbował jeszcze raz, atakując ciszę swoją opowieścią o tym, że dopiero się wprowadzili, nie mają prądu i tak dalej. Nadal żadnej reakcji. Zaświtało mu podejrzenie, że przez minione dziesięć lat świat stał się wyjątkowo obojętny. Jednak kiedy już miał zejść piętro niżej, przyszło mu do głowy najprostsze wyjaśnienie. Każde drzwi na korytarz, przypomniał sobie, są wyposażone w wykrywacz metalu, który uruchamia świetlną i akustyczną sygnalizację! A on pukał do wszystkich drzwi z SAP M-12 przy boku! Co za idiota! Może naprawdę miał szczęście i któryś z sąsiadów wezwał już gliny... Odłożył broń na stolik.
- Nikt nie otworzył - oznajmił. - To przez broń. Jak się jest uzbrojonym, uruchamia się wykrywacz metali.
- Nie siedziałyśmy bezczynnie, tato! - Ruth objęła matkę ramieniem. - Wysłałyśmy list windą towarową. Ktoś go odbierze.
Co za cudowny dzieciak, pomyślał. Robi wszystko, żeby uspokoić swoją matkę! Poczuł UCISK w sercu, kiedy tak na nie patrzył, na żonę wspartą na ramieniu Ruth.
- Pamiętajcie, mamy mnóstwo czasu - powiedział. - Jest dopiero wczesne popołudnie. Zobaczcie, ile światła. Czyż to nie znakomity dzień na przeprowadzkę?
Podszedł do jednego z okien i pociągnął za sznurek, który rozsuwał koronkowe firanki. Wszyscy troje spojrzeli na dół, na zaśmieconą ulicę. Przy krawężniku przed barem po drugiej stronie ulicy stało pięć elektrocykli. Wyglądały niczym drzemiące gigantyczne mrówki.
Emily przycisnęła ręce do twarzy i wrzasnęła.
- To nie oni! Dlaczego myślisz, że to muszą być akurat oni? - Camper przeniósł błagalny wzrok z córki na żonę. Oczy Ruth, tak samo jak Emily, były szeroko otwarte z przerażenia. Emily zachwiała się, a dziewczyna podtrzymała matkę ramionami.
- W zasadzie - stwierdził - ten bar to pewnie najlepsze miejsce, żeby dostać się do telefonu.
- Nie, tato! - zaprotestowała Ruth. - Nie pójdziesz tam. Ja i mama cię nie puścimy.
- Dlaczego nie?... Bar to bezpieczne miejsce. Trzeba oddać broń barmanowi, żeby coś zamówić.
- Mam dość! - Emily wyrwała się z objęć Ruth. - Zobacz, co nam robisz. Czy Will Simons jest dla ciebie ważniejszy niż to, co zostało z twojej rodziny?
- Emily, na litość...
- Dowiem się lada chwila, Morton, bo jak tylko znajdę jakiś telefon... Dzwonię do więzienia!
Spojrzał jej w oczy i zrozumiał, że nie żartuje. Nie wybaczy mu lojalności, przyzwoitości. Jak mógłby wrócić tam, żyć i pracować wśród ludzi, którzy wiedzieliby, że zdradził najlepszego przyjaciela?
- Histeryzujesz - powiedział.
- Nie.
- Wyobrażasz sobie, że narażam wasze życie!
- Podjęłam decyzję.
- Tylko spróbuj... Tylko spróbuj tam zadzwonić, a przysięgam na Boga... - Nienawidził robienia scen przy Ruth. Wiedział, że pod maską młodzieńczego opanowania jest śmiertelnie przerażona ich bezustannymi kłótniami, w których groźby rozwodu padały gęsto niczym gradi Usiłował trzymać język za zębami, nie szkodzić Ruth, ale słowa same wyrwały mu się z ust: - Przysięgam na Boga, że odejdę!
Niech się wycofa. Niech się natychmiast wycofa. Doskonale wiedziała, że mówił poważnie.
- Tato!... Mamo! -Ruth chwyciła go za ramię i jednocześnie szarpnęła Emily, usiłując ich zbliżyć, połączyć rozpadający się na dwie połowy świat. Oboje stali nieruchomo, mierząc się wzrokiem.
- Ja pójdę do telefonu - oznajmiła Ruth. - Ja zapukam do sąsiadów.
Wtedy z kuchni, z drugiego końca mieszkania, rozległ się pisk.
- Słyszycie? - spytała Ruth, marszcząc brwi. Camper mógłby przysiąc, że przez ostatnie pół godziny postarzała się o dziesięć lat. - Telefon! To na pewno firma telefoniczna dzwoni z przeprosinami!
- Nie - odparł Camper, idąc za nimi przez jadalnię. - To winda towarowa.
Rzeczywiście, otwór koło lodówki piszczał i mrugał czerwoną lampką.
- To strażnicy - powiedziała Ruth. - Widzicie? Mamo, odpowiadają na nasz list!
Obok czerwonego światełka znajdował się przycisk otwierania. Wcisnęła go i klapa podniosła się bezszelestnie.
- Zobaczcie. - Ruth wyjęła tacę. - To jakiś alkohol. - Pudełko było mocno poplamione. - I jest kartka! "Do rodziny w 3B. Wygląda na to, że są jakieś awarie. Przepraszamy. Prosimy o cierpliwość. Niedługo dostaniecie wszystko, na co zasługujecie. A na razie przesyłamy ten miły prezent od waszego taksówkarza".
Camper poczuł kamień w sercu.
- Nie otwieraj! - ostrzegł, ale Emily już podnosiła pokrywkę. Krzyknęła cicho i cofnęła się, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Ruth wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w głowę taksówkarza. Leżała twarzą do góry w uchylonym pudełku. Tak samo oglądała horrory w telewizji - nie reagując, w odróżnieniu od Emily, na krew. A jednak - Camper poznał to po drżeniu jej ramion - wiedziała, że to nie keczup.
- Nie patrz na to! - rozkazał. Ale ona trwała bez ruchu jak zauroczona.
Szeroko otwarte oczy w pokrwawionej głowie były szkliste, jakby patrzyły w głąb.
- To moja.wina - powiedziała Ruth, tak cicho, że niemal niedosłyszalnie.
- Przesadzili z tym dowcipem - wyszeptał Camper. - Przesadzili... - Zmusi któregoś z niemych i głuchych sąsiadów, żeby zadzwonił na policję, nawet jeśli będzie musiał wyważyć wszystkie drzwi w budynku.
Emily cofnęła się o krok, wpadła w jego ramiona i przytuliła się, drżąc jak przerażone zwierzę.
- Ruth! Dokąd idziesz?
- Na korytarz, do telefonu. Zajmij się mamą.
- Nie możesz zabierać broni!
- Wiem, tato, wiem - rzuciła.
Emily wciąż dygotała. Camper doprowadził ją do kanapy w słonecznym salonie i usiadł obok niej.
- Policja będzie lada moment - zapewnił ją, nie mając nic lepszego do powiedzenia. Wiedział, że policja przyjeżdża tylko wtedy, kiedy gangi nie są w stanie zapanować nad sytuacją. Co się dzieje z cholernymi Strażnikami? - zastanawiał się. Gdzie oni u diabła są? Przecież wtargnięto na ich teren... No tak, ale to Motocykliści! - przypomniał sobie. NBM. Żaden miejscowy gang nie odważy się stanąć przeciw NBM, bo gorzko tego pożałuje. Bractwo Motocyklistów było wieczne i powszechne. Motocykliści byli korporacją, nieśmiertelnym organizmem, który nigdy nie zapominał i nigdy nie przebaczał. Camper czuł, że zaraz zacznie dygotać tak samo jak Emily. Ten Motocyklista... pewnie zginął, pomyślał. Ta myśl nie dała mu wiele satysfakcji.
Nawet w korytarzu nie było już bezpiecznie. A Ruth, oczywiście, wyszła bez broni! Jeśli nie wróci za pięć minut, pobiegnie za nią z własną bronią w ręku. Zerknął na zegarek i zerwał się z kanapy.
Ciekawe, czy dranie jeszcze tam są. Ostrożnie wyjrzał przez firanki. Elektrocykle stały tam gdzie przedtem. Pozbawiona okien ściana baru nie pozwalała dostrzec żadnych oznak życia. W ogóle nie musieli się przejmować, zostawiając maszyny bez dozoru. Kto by się ośmielił ukraść pojazd Motocykliście? Modlił się, żeby cała piątka była teraz w środku, w barze. Żeby tłukli butelki, demolowali lokal, pili, wyżywali się. A potem może postanowią wracać do domu. Najwyraźniej glinami w ogóle się nie przejmowali.
Kilka samochodów przemknęło szeroką, zaśmieconą ulicą, ale nie było żadnych pieszych, nie licząc starej kobiety w czerni, która wlokła się z lewej strony obok baru. Rękę z nawyku trzymała tuż nad kaburą na biodrze.
I wtedy na dole pojawiła się jasnowłosa głowa, jakby wyskoczyła prosto spod jego parapetu.
- To Ruth!
Żona patrzyła na niego, nie okazując zaskoczenia. Jej brak emocji rozwścieczył go.
- Co wy dwie...? - Nagle zrozumiał cały plan. - To ty ją tam wysłałaś! Uznałyście, że tym razem to będzie ona!
- Nie, Morton. Cokolwiek postanowiła, podjęła decyzję sama.
- Ruth! - Walił w dźwiękoszczelną, niezniszczalną szybę. Przechodziła niemal pustą ulicą z bronią gotową do strzału. Patrzył bezradnie, jak staje na środku drogi i czeka, aż przejedzie samochód. Patrzył, jak jego córka bezdźwięcznie pakuje zawartość całego magazynka w elektrocykle. Samobójstwo! - pomyślał. Ona popełnia cholerne...
To było jak niemy film.
Teraz widział, jak wyjmuje z paska zapasowymagazynek. i rzuca się w kierunku stosu śmieci po lewej stronie drzwi baru.
Camper chwycił swoją broń. Serce niosło go po schodach tysiąc razy szybciej, niż mogły to zrobić nogi, zdolne przeskakiwać tylko dwa-trzy stopnie naraz. Kiedy wypadł na ulicę zobaczył dwóch, potem trzeciego i jeszcze jednego motocyklistę, jak bez broni i hełmów wypadają na chodnik. Przez chwilę stali zdumieni, potem wszyscy czterej zauważyli go niemal jednocześnie.
W końcu z baru wyłonił się piąty. Ten pamiętał, żeby zabrać broń od barmana. Zdezorientowany, wymachiwał nią we wszystkich kierunkach. Serce Campera zamarło, gdy Ruth, wciąż niezauważona, poderwała się na równe nogi. Jej jasna głowa rozbłysła niczym wschód słońca nad wzgórzami worków na śmieci pełnych pustych, pogniecionych puszek po piwie. Wyglądała tak samo jak kiedyś podczas szkolenia bojowego na strzelnicy, zanim nawróciła się na gandyjską ahimsę. Camper machnął bronią w powietrzu - żeby odwrócić uwagę, ściągnąć ogień - cokolwiek, byle patrzyli tylko na niego.
Czas wydawał się zwalniać. Miał wrażenie, że wszyscy uczestnicy wydarzeń poruszają się jakby pod wodą.
Ruth zdołała przyjąć pozycję na krawężniku. Najwyraźniej zamierzała strzelać w stronę budynków... Nie chciała prowadzić ognia na oślep. Piąty motocyklista, nie widząc Ruth, wycelował w Campera. Przejechał samochód, na chwilę zasłaniając widok. Camper usłyszał strzały i padł na kolana.
Camper patrzył, jak jego córka - równie spokojnie, jak zawsze na strzelnicy - powala swoje cele dwoma seriami z Uzi. Potem podeszła, by skończyć dzieło. Po jednym pocisku dla każdego. Dokładnie tak, jak nauczyła się na strzelnicy.
Samochody stanęły na środku ulicy, kierowcy padli płasko na fotele, niektórzy zsunęli się na podłogę. Camper na uginających się nogach przebiegł na drugą stronę.
Ruth wyprostowała się. Trzymając niedbale broń, z zaciśniętymi wargami oglądała swoje dzieło. Odwróciła się, gdy Camper podszedł, zdradzając tylko lekkie zaskoczenie. Maszyny i ciała leżały w dwóch rzędach. Strumyki krwi płynęły z otworów srebrzystych kombinezonów opiętych na żałośnie otyłych ciałach. Gdyby nie odmienny kolor, prawie niczym nie różniliby się od walających się dokoła worków ze śmieciami. Rzężenie dobiegło od strony tego, który wciąż jeszcze mógł podnieść ręce.
- Pięciu?... czterech?... Co za różnica? - Wzruszyła ramionami. Jej czoło znowu było gładkie, twarz pełna ulgi.
Camper patrzył z pełnym przerażenia zrozumieniem, jak jego córka wykonuje doskonale znany mu gest: "25".
- Nie jakaś tam Wielka Dziesiątka, kiedy w końcu wyrzucają na zbity pysk - powiedziała.
Camper skinął głową. Opadła mu szczęka, nie był w stanie wykrztusić ani słowa. Za jego plecami ruch uliczny znowu ożył. Lada chwila ktoś powinien wezwać policję.
- Chciałam, żebyśmy mogli wszyscy razem być tam, gdzie będziemy bezpieczni - dodała.

Przełożyła Anna Dorota Kamińska


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NF 2005 11 puls maszyny
NF 2005 11 szatańskie strofy
NF 2005 11 skrzatołap
NF 2005 11 siódmy kontynent
NF 2005 09 operacja transylwania
NF 2005 02 siła wizji
NF 2005 06 wielki powrót von keisera
NF 2005 10 prawo serii
NF 2005 05 balet słoni
NF 2005 08 pocałunek śmierci
NF 2005 10 misja animal planet
NF 2005 12
NF 2005 06 dęby
2005 11 Safe Harbor Implementing a Home Proxy Server with Squid
NF 2005 10 śniąc w lesie wyniosłych kotów
NF 2005 08 twórca
NF 2005 02 tatuaż
NF 2005 02 podróżnicy

więcej podobnych podstron