Long Dążenie ku światłu


DĄŻENIE KU ŚWIATŁU

MAX FREEDOM LONG
[Wydawnictwo Meduim, 1995, Tytuł oryginału: "Growing into Light", 1955]

Dążenie ku światłu to drugi tom poświęcony starożytnemu systemowi wiedzy zwanemu Huna (Tajemnicą).
Autor pomaga Czytelnikowi przeniknąć naukę Huny, poznać jej najgłębsze tajniki i odnaleźć drogę wiodącą ku Światłu. Kahuni polinezyjscy, twórcy Huny, nie zapisywali swoich sekretów, podobnie jak ci, których nauczali. Jednak że szeroko rozpowszechnili swoją wiedzę i podzielili się nią z mędrcami wielu krajów. Dzięki temu ich podstawowe idee odnajdujemy wszędzie tam, gdzie dotarły one do wielkich bądź prostych ludzi o głębokich umysłach.
Autor, posługując się aforyzmami, afirmacjami i ćwiczeniami wywiedzionymi z tradycji Huny, prowadzi Czytelnika do odkrycia nowego, lepszego świata i daje mu narzędzie służące do rozwiązywania problemów dnia dzisiejszego.
Prezentowane tu zasady i proponowane ćwiczenia mają nauczyć nas, w jaki sposób najlepiej wykorzystać zdobytą wiedzę. Od większości ludzi będą one wymagały dni, tygodni i miesięcy wytężonej pracy. Ale rozwój wewnętrzny wart jest każdego wysiłku, a po drodze czeka nas wiele gratyfikacji. Wejdźmy więc na tę drogę, zapoznajmy się z tajemnicami szczęśliwego, twórczego życia!

WSTĘP
Książka ta powstała, by zaspokoić specyficzną, a zarazem raczej powszechną potrzebę tych czytelników, którzy pragną zastosować w praktyce niedawno odkrytą wiedzę starożytnego systemu "Huny". Potrzebę tę tak dobrze wyraził jeden z listów, który otrzymałem, że go tutaj przytoczę:

Szanowny Panie Long!
Z wielkim zainteresowaniem śledzę to, co Pan pisał w miarę postępów w odkrywaniu starożytnej wiedzy Huny. W 1948 przeczytałem Pana podstawową książkę Magia cudów (The Secret Science Behind Miracles). Od tej pory otrzymywałem wszystkie biuletyny wydawane przez Towarzystwo Badań Huny, a w 1953 dostałem i przeczytałem Pańską pracę The Secret Science at Work ("Wiedza tajemna w działaniu"), która opisywała wszystkie nowsze odkrycia i badania, jakie poczyniliście Pan i Pańscy koledzy, oraz uzyskane wyniki.
Wielokrotnie postanawiałem uporządkować moje bardzo wypełnione życie i poświęcać codziennie kilka minut na rozmyślanie o Hunie i praktykowanie jej. Ale wydaje się, że nie potrafię zorganizować sobie lektury ani rozpocząć praktyki. Potrzeba mi kierownictwa i pomocy. Czy nie mógłby Pan napisać dla mnie i ludzi mi podobnych prostej książki z tekstami przeznaczonymi do codziennego czytania? Czy nie mógłby Pan zbudować jej tak, abym kiedy znajdę wolną chwilę, mógł usiąść, otworzyć książkę w miejscu, w którym stanąłem poprzedniego dnia, i poczytać trochę dalej?
Potrzebuję czegoś, co stale odświeżałoby mi pamięć o Hunie i jej zastosowaniach. I czy mógłby Pan zamieścić w książce parę prostych ćwiczeń, które według Pana pomogłyby nam wrosnąć w Hunę? Wydaje mi się, że wszyscy potrzebujemy Elementarza Huny
czegoś bardzo prostego, a zarazem czegoś, co zrobi takie wrażenie na umyśle, że zapamięta on coraz więcej starodawnych prawd i z każdym uciekającym dniem będzie z nich coraz lepiej korzystał.
Niech to będzie mała książka, w której swobodnie przemawia Pan do czytelnika, wiedząc, że przeczytał Pańskie pozostałe książki i znana jest mu wiedza Huny. Kiedy będzie Pan musiał coś wyjaśnić, aby mieć po prostu pewność, że nowy czytelnik się nie zagubi, będzie to prawdopodobnie dobre powtórzenie dla nas wszystkich.
Proszę podzielić się z nami prostymi, drobnymi sprawami, które dzień po dniu były dla Pana pomocą i inspiracją w czasie długich lat badań i studiów; studiów, którym zawdzięcza Pan tak głęboki wgląd w Hunę i przeświadczenie o słuszności i praktycznym zastosowaniu jej wierzeń.
Proszę otworzyć dla nas swoje serce i umysł. Niech Pan mówi, cokolwiek podyktuje Mu serce. Pragniemy podzielić z Panem to, co tak długo podsycało tak jasny płomień Pańskiej wiary. Proszę pomóc nam "dążyć ku światłu".
M. W. T.

Przez pewien czas myślałem nad tą sprawą, po czym wysłałem odpowiedź. W liście napisałem:

Szanowny Panie M. W. T.!
Rozumiem, że to, o co Pan mnie poprosił, jest bardzo potrzebne. Jesteśmy wszyscy tak zajęci i wszyscy tak bardzo podlegamy nawykom, że mamy tendencje do ześlizgiwania się ponownie w rutynę starych myśli i wierzeń, zapominając, być może, to, czegośmy się nauczyli, i popadając znowu w dawny bezowocny tryb niezorganizowanego życia wewnętrznego.
Sądzę, iż potrzebuje Pan tego, czego prędzej czy później potrzebuje większość z nas w podejściu do Huny. Jest to coś, co ma dzień po dniu utrzymać nasze niższe, a także średnie Ja w sposobie myślenia coraz to bliższym Hunie. Oznacza to wchłanianie wielkich prawd i stopniowe wdrażanie ich do działania, tak że w czasie kilku miesięcy stają się one częścią nas samych.
Tak, z radością podzielę się z wami myślami i ideami, które pomogły mi wrosnąć w Hunę. Podam wam ćwiczenia i afirmacje, które stosowałem, i postaram się także jak najprościej wyrazić to, co mam do powiedzenia
ale będzie to trudne. Tylko bardzo wielkim ludziom udało się osiągnąć prostotę
a ja do nich nie należę. Niemniej jednak nauczyłem się, że kiedy spotykam zasłonę dymną z długich słów, argumentów i pretensji do wyższej mądrości, to mam do czynienia z pisarzem, który miał śmiałość wyznaczyć siebie na nauczyciela innych, choć nazbyt często jest daleki od bycia wielkim.
Niełatwo jest w prostych słowach oddać wielkie idee, które pozostawili nam w spadku oświeceni mędrcy czasów starożytnych. Nawet najmądrzejsze powiedzenia mają zwykle podwójne bądź potrójne znaczenia. Są zakodowane; powierzchniowe znaczenie przeznaczone jest dla ludzi o bardzo prostych umysłach. Ale może istnieć także znaczenie wewnętrzne
dla umysłów bardziej rozwiniętych. I całkiem często ono występuje, zawoalowane i tak głęboko ukryte, że i bardziej zaawansowane osoby zmuszone są do użycia wszystkich mocy swego umysłu i intuicji, by je wydobyć i zrozumieć.
Niewątpliwie pozostało jeszcze mnóstwo ukrytych znaczeń, których do tej pory nie odgadłem. Stale postępuje naprzód praca poszukiwawcza, której się poświęciłem. Ale uczynię, co w mojej mocy, aby podzielić się wiedzą, jaką już mam, nie zachowując dla siebie rozwiązań, które postrzegłem z ledwie częściową jasnością, ale które mimo to przyprawiły mnie o ów wewnętrzny dreszcz wzruszenia, będącego źródłem inspiracji. Podzielę z wami moje nadzieje i radości najlepiej, jak potrafię, a jeśli zmęczę was spekulacjami, które wkradną się w to, co piszę, zrozumcie i wybaczcie mi.
Poproszę was tylko o jedno: abyście pamiętali, że nie jestem nauczycielem i że to, co teraz uważam za bez wątpienia właściwe rozumienie, może zmienić się w przyszłości, w miarę postępów w badaniach.
Max Freedom Long

Rozdział 1
POLEROWANIE LUSTRA WIARY
Słowa mądrości odziedziczone po starożytnych mędrcach często nazywamy aforyzmami. Rozsiane są w wielu miejscach w Biblii, a także w Koranie i w licznych tomach "pism natchnionych", które wypełniają nasze półki. W Indiach wiele wieków temu panował zwyczaj zbierania aforyzmów mędrców i przechowywania ich w formie pisemnej, często wraz z komentarzami dodawanymi w różnych okresach.
W poszukiwaniu zrozumienia i inspiracji przejrzałem wszystkie takie źródła pod kątem tych krótkich aforystycznych stwierdzeń i zebrałem pomysły i słowa, zapisując je pod tytułem "Aforyzmy kahuny Nui". Oczywiście kahuni polinezyjscy, czyli "Strażnicy Tajemnicy", nic nie zapisywali, nie pisali też ci, których uczyli. Z tego powodu mamy niewiele, albo wcale, aforyzmów otrzymanych bezpośrednio od nich. Ale ponieważ roznieśli oni swoją wiedzę po całym świecie i podzielili się nią z mędrcami wielu krajów, odnajdujemy podstawowe idee Huny wszędzie tam, gdzie wymawiali aforyzmy wielcy i prości ludzie o głębokim umyśle i gdzie zostały one zapisane i przechowane przez ich uczniów.
Przedstawię zaraz te aforyzmy, przypisując je fikcyjnemu mędrcowi "kahunie Nui", i nie dziwcie się, jeśli zawierać one będą słowa wielkich nauczycieli różnych epok, ponieważ każdy z nich był zaprawdę "Strażnikiem Tajemnicy".

AFORYZM I (Z zebranych "Aforyzmów kahuny Nui"): Nie można pojąć natury Pierwszej Przyczyny. Wszystko, czego możemy się o Niej dowiedzieć, pochodzi z obserwacji rzeczy przez Nią stworzonych. Stworzyła Ona ciebie, CZŁOWIEKU, zatem obserwuj siebie i ucz się JĄ poznawać.

Był kiedyś młody nowicjusz, który wkrótce po rozpoczęciu nowicjatu nalegał na spotkanie z opatem w bardzo ważnej sprawie natury duchowej. Uzyskawszy audiencję u swego starego, bardzo zajętego przełożonego, powiedział z wielką powagą:

Ojcze, brat Ambroży jest obowiązany mnie uczyć, a tymczasem odmawia odpowiedzi na pytanie, które przyszło mi do głowy. Wydaje mi się, że chyba sprawa, o której pragnę mówić, została przeoczona przez Ojców Kościoła już na samym początku.

Nic nie zostało przeoczone
odparł opat.
Odpowiem na twoje pytanie, mój synu. O co chodzi?

Chodzi o to, na czym stał Bóg, kiedy stwarzał ziemię. Brat Ambroży powiedział, że być może unosił się w powietrzu albo stał na chmurze. Ale ja twierdzę, że musiał na czymś stać, zanim jeszcze stworzył niebiosa, na które z pewnością składały się powietrze i chmury.
Stary opat zamknął oczy i przesunął palcami po paciorkach różańca, a kiedy znów spojrzał na młodego nowicjusza, dostrzegł, że błysk w jego oczach jeszcze bardziej się rozpalił, a młodzieniec spogląda na niego z triumfem.

Tak to jest
powiedział opat.
Kiedy osiągniesz już stan doskonałości duchowej, w którym potrafisz stworzyć świat, i będziesz musiał to zrobić, wówczas zdołasz dokładnie pojąć, jak to się robi, albowiem Bóg daje nam zrozumienie wedle naszej wiary i potrzeb. Jałowe spekulacje to nie tylko pycha, ale także strata czasu, a jest tak dużo do roboty. Jednakże przeznaczę dla ciebie trochę czasu, byś zadowolił swoją zachciankę, kiedy mi powiesz, że zakończyłeś wszystkie swoje fizyczne i duchowe obowiązki i pomogłeś ostatniej duszy w pobliżu ciebie, która potrzebowała pomocy.
Kiedy opat przerwał, nowicjusz wyglądał na przygnębionego. Stary człowiek przyglądał mu się przez chwilę, a potem wycelował weń palcem.

Co więcej, nie uszło mojej uwadze, że wczoraj ukradłeś bratu Ambrożemu sandały. Mają mu być natychmiast zwrócone. Udzielona ci teraz zostanie wiedza, jak stworzyć sandały dla wszystkich braci twymi własnymi rękoma. I będziesz przestrzegał tygodnia ciszy, modląc się o dobro swej duszy.

Gautama, znany jako Budda, kiedyś powiedział: "Nie zanurzaj sznura umysłu w to, co nie zgłębione. Kto tak czyni, błądzi". Najpewniej dostrzegł to, co zauważyło i wielu innych od jego czasów: że ci, którzy poświęcają większość czasu na spekulacje dotyczące niewytłumaczalnych zjawisk, rzadko zdobywają się na korzystanie z prostych prawd, które wszyscy potrafią zrozumieć i które są "drogocennymi perłami".
Inteligencja poza lub w materialnym świecie wokół nas wydaje się żyć, poruszać się i podlegać uporządkowanym zasadom, które możemy nazwać "prawem". Żadna rzecz trwałej wagi nie jest pozostawiona chaotycznemu biegowi wydarzeń. Wszystkie rzeczy, widzialne i niewidzialne, dotykalne i niedotykalne, dzieją się według określonych praw, które nigdy się nie zmieniają. Poruszają się w granicach czasu i przestrzeni. Wszystko jest ładem. Wszystko jest niezmienne i niezawodne.
Nad tą niezawodnością całego stworzenia i rządzącymi nim prawami trzeba się zastanawiać, medytować, utwierdzać się w niej i tak czy inaczej uczynić ją częścią naszego obrazu Boga i Jego Stworzenia. Musimy dojść do wewnętrznego, jak również zewnętrznego przekonania, że możemy polegać na niezmienności Boga i Jego praw. Musimy dążyć do tego, by w jak najjaśniejszym świetle ujrzeć, że poza nami i poza wszelkim stworzeniem stoi coś nieskończenie mądrzejszego, potężniejszego i bardziej kochającego od jakiejkolwiek ludzkiej istoty.
Musimy myśleć o tym tak długo, aż zdamy sobie sprawę, że pory roku przychodzą i mijają w uporządkowany sposób, nawet jeśli pogoda każdego dnia może, w granicach rządzącego prawa, być różna. Musimy uświadomić sobie, że nasz marsz od narodzin do śmierci przebiega pod tak całkowitym kierownictwem i kontrolą, jak pory roku, nawet jeśli wydarzenia dnia układają się w nieskończoną liczbę wzorów.
Z chwilą gdy odczujemy trwałą i niezawodną stałość ukrytą we wszystkich rzeczach, poza nimi i poza wszelkimi prawami, stanęliśmy na fundamencie, na którym możemy budować niezachwianą WIARĘ w ład życia.
Większość z nas ma wiarę w jakimś stopniu, lecz rzadko towarzyszy jej dość zrozumienia, by ostała się niewzruszona, kiedy zdarzą się rzeczy dla nas niepojęte. Wiara większości ludzi wzrasta i maleje zależnie od dobrych albo złych wydarzeń, które się nam przytrafiają. Można powiedzieć, że wiara jest jak starożytne srebrne lusterko, które zaśniedzieje i ściemnieje, jeżeli nie będzie codziennie używane i polerowane.
Jeśli lustro wiary nie odbija Światła wewnętrznej, czyli intuicyjnej wiedzy, gubimy się w ciemnościach.
Polerowanie naszych luster, tak aby odbijały ku nam jasną ideę Boga działającego we wszechświecie; jest pierwszym z wielu kroków, które powinniśmy teraz poczynić. Oczyszczanie naszej idei Boga to praca polegająca głównie na odrzucaniu nie udowodnionych i nie dających się udowodnić idei, przekazanych nam przez przodków. Tworzą one błędne pojęcia i przesądy, które są niczym innym jak dogmatycznymi i nie uzasadnionymi twierdzeniami wymyślonymi przez ludzi, a nie Boga.
W dzieciństwie uczono nas zapewne akceptowania pewnych nauk religijnych przekazywanych nam z boskiego źródła
czegoś przeznaczonego do przyjęcia bez zastrzeżeń; w istocie czegoś, w co wątpić było wielkim grzechem.
Każda religia ma swoje dogmaty i bez względu na to, w jakim Kościele nas uczono, konieczne jest zrewidowanie podstawowej koncepcji Boga i sprowadzenie jej do formy najprostszej i najbardziej nadającej się do przyjęcia. Musi ona pasować do rzeczywistości życia, a nie do dotyczących go nieprawdziwych teorii.
Przyjrzyjmy się naukom wczesnych Żydów, które opisywały Jahwe wyłącznie jako Boga ich ludu i żadnego innego. Był On zazdrosnym i mściwym Bogiem, który przychodził karać złych, czyli tych, którzy złamali przykazania dane przez Niego Mojżeszowi, jak utrzymywali kapłani plemienia. Szukając przykładu, nie musimy nawet sięgać tak daleko w przeszłość, bo jest wiele religii we współczesnym świecie, które propagują takie wierzenia.
Ten zbiór dogmatycznych nauk nie zgadza się z tym, co widzimy w świecie dookoła nas. To, że Bóg jest zazdrosny albo mściwy, jest jeszcze jednym bezpodstawnym wierzeniem. Stwórca nie ma wybranego narodu. Sprawia, że słońce świeci jednakowo dla wszystkich, przychodzi deszcz i uprawy rosną i dojrzewają dla każdego z nas. Słońce świeci tak samo jasno na złych jak i na dobrych. I z tego nie możemy wyciągnąć wniosku innego niż ten, że Bóg wypełniony jest miłością dla całości stworzenia
nieustającą, stałą i wszechogarniającą miłością.
Każde dogmatyczne wierzenie, bez względu na to, kto pierwszy stwierdził, że jest ono "jedyną prawdą", należy odrzucić, jeśli pogwałca owo świadectwo Boskiej miłości, jakie wszędzie wokół widzimy. Starożytne religie oferowały wiele dróg "zbawienia". Jeśli nakazywały życie w miłości, wzajemną pomoc i dobroć, były właściwe. Ale gdy nauczały, że Bóg wyklucza wszystkich, którzy nigdy nie słyszeli o głoszonej przez nie drodze do "zbawienia" albo są zbyt niegodziwi, by ją przyjąć, to dogmatyczna natura takiej nauki staje się oczywista.
Wszystkie rzeczy są częścią wszechświata, a latem częścią pełnego ładu Boskiego stworzenia. Jeżeli nie żyjemy tak, jak powinniśmy, aby rozwijać się i czynić zgodne z porządkiem Bożym postępy
jeśli jesteśmy niegodziwi, źli i przynosimy szkodę
nie jest to znakiem, że nasz Stwórca już więcej o nas nie dba, że nie chroni nas Jego niezawodne prawo albo że nas nie kocha tak jak reszty stworzenia.
Kiedy już zrobimy przegląd krępujących i dogmatycznych koncepcji, które, jak może się okazać, hołubiliśmy jako dziedzictwo pokrytych kurzem wieków, i kiedy je odrzucimy, zaczniemy tworzyć w umyśle obraz Boga zbudowany według skali pór roku, które zmieniają się niezawodnie stulecie po stuleciu. Dostrzeżemy, że postęp, który czynimy jako ludzkie istoty, może być zmienny. Zawierają się w nim czasy dobre i złe, czasy marszu naprzód i ześlizgiwania się do tyłu; ale zawsze Boskie Prawo Kosmiczne gwarantuje, że ostatecznie nauczymy się lekcji i osiągniemy wyższy stopień rozwoju. We wszechświecie nie istnieje nic, co nie byłoby na swoim miejscu, nic nie zostaje utracone ani odrzucone. Nie ma straconych dusz.
Niemniej jednak, jeśli chodzi o codzienne zmiany zachodzące w ramach prawa zmienności pór roku, widzimy, że wszystkie istoty mają pewną wolność wyboru i działania.
Z chwilą gdy dostrzeżemy ogromny zasięg rzeczy niezmiennych i drobne codzienne zmiany, nad którymi pozwala się panować jednostkom, potrafimy rozróżnić między tym, w czego stałość możemy pokładać absolutną wiarę, a tym, co przemija i ulega zmianom
wirami wydarzeń, które nie mają trwałości i którym nie możemy zawierzyć.
Praca polerowania lustra wiary polega częściowo na takim jego oczyszczeniu, by doskonale odbijało te dzieła Boże, którym można zaufać całkowicie i do końca. Musimy nauczyć się rozróżniać zjawiska wynikające z użycia wolnej woli, której pozwala się odgrywać rolę w mniejszych i rzadko godnych zaufania sprawach. Możemy ufać Bogu, że obdarzy nas jutro światłem słonecznym, ale musimy być rozsądni i widzieć rzeczy jasno, zanim zaufamy człowiekowi, który obieca nam zapalić o poranku lampę w latarni morskiej. Człowiek może zawsze zawieść.
Studiując Hunę, dowiedzieliśmy się, że starożytni "Strażnicy Tajemnicy" byli przekonani, iż człowiek ma troistą budowę: składa się z niższego Ja, które przypomina to, co współczesna psychologia nazywa podświadomością, średniego Ja, które można zasadnie porównać do świadomego umysłu, i z Wyższego Ja, które odpowiadałoby nadświadomości tam, gdzie psychologia ją uznaje, i które moglibyśmy równie dobrze nazwać Bogiem w naszym wnętrzu. Rola, jaką Wyższe Ja odgrywa w modlitwie, i relacja, w jakiej pozostaje do Boga Stwórcy, opisana będzie w dalszych rozdziałach.
Ponieważ rzeczy, w które wierzymy najgłębiej i z największą siłą przyzwyczajenia, mieszczą się w niższym Ja, czyli w podświadomości, średniemu Ja nie wystarczy szybko przeczytać te strony i zgodzić się z ich treścią. Średnie Ja może zostać przekonane, racjonalnie, po jednorazowej lekturze. Ale niższe Ja to stworzenie, które w zadziwiającym stopniu rządzone jest nawykami, o czym wie każdy, kto próbował zerwać z silnym nałogiem. A żaden nawyk nie jest silniejszy od myślowego.
Uwagę niższego Ja należy raz po raz przywoływać i kierować ku innym wierzeniom niż te, które być może hołubi. Trzeba mu pokazywać ciągle na nowo, że średnie Ja akceptuje te nowe wierzenia jako właściwe i lepsze. Tylko w ten sposób, z uwagą i kilkakrotnie czytając te strony, dzień po dniu, a także poprzez wykonywanie pewnych ćwiczeń mentalnych, które pomogą odcisnąć nowe przekonania w pamięci niższego Ja, można zmienić stare nawyki wierzeniowe i myślowe oraz reakcje emocjonalne.
Jest to sprawa najwyższej wagi. Trzeba to jasno zrozumieć. Inaczej bowiem będzie się stosowało zwyczajową praktykę przeczytania książki tylko raz i odłożenia jej na półkę; nie rozwiniemy wówczas w sobie nowego rozumienia.
Podam teraz takie ćwiczenia, jakie sam stosowałem. Można je zmienić, by lepiej odpowiadały osobistym potrzebom, ale w tej formie, w jakiej są, dobrze posłużą większości uczących się.
ĆWICZENIE
1. Powtarzaj afirmację, aż niższe Ja nauczy się jej na pamięć i zacznie akceptować twierdzenie:
Bezwarunkowo przyjmuję, że Bóg jest Inteligencją, Siłą i Substancją stworzonego Wszechświata. Bez Niego Wszechświat by nie istniał. Boska Inteligencja przenika Wszechświat. Żyje on i porusza się Jego Mocą w postaci Sił. Składa się z Jego niewyczerpalnego zapasu Substancji.
2. Stosuj zalecenia z Aforyzmu 1. Szukaj w sobie poznania Boga. Powściągnij kipiący myślami umysł. Usiądź spokojnie. Zapytaj siebie, czy jesteś małą cząstką Boga. Zapytaj, czy obdarzono cię inteligencją dostosowaną do twoich potrzeb jako ludzkiej istoty. Rozważ oczywisty fakt, że posiadasz cząstkę Boskiej inteligencji. Zapytaj, czy twoje ciało otrzymało część mocy, czyli siły życiowej. Posłuż się tą siłą, poruszając jednym palcem. Wiedz, że masz swój udział w całej Mocy i Sile Wszechświata.
Zapytaj, czy jesteś częścią Substancji Bożej i czy zostałeś obdarzony tą częścią w postaci twego ciała. Poczuj jego wagę. Zauważ, jak twoja cząstka Inteligencji sprawia, że każda komórka i narząd pracują zgodnie, współdziałając ze sobą, kierując ciepłą, tętniącą mocą, ożywiającą twe ciało.
Rozważ, jak sprawnie inteligencja i siła posługują się wieloma rodzajami substancji., i poczuj wewnętrzną radość, przepływającą wraz z każdym drgnieniem życia w tobie, od głowy do palców stóp.
3. Przerwij rozważanie swego udziału w Bogu i zwróć uwagę na rzeczy wokół ciebie, które również mają w Nim swój udział. Poproś rośliny, by opowiedziały ci o Bogu. Pokażą ci, jak cudownie ich cząstka Inteligencji i Mocy spaja w nich atomy Substancji. Poproś kwiaty i trawę, by opowiedziały ci o swoim udziale, porozmawiaj też z ptakami i maleńkimi owadami z ogrodu. Przemówią do ciebie wewnętrznym głosem, każde z nich bowiem pragnie Boga, każde kocha udzieloną mu Jego cząstkę
kocha być tym, czym właśnie jest.
4. Pomedytuj nad tymi myślami:
Bóg tak UKOCHAŁ świat, że przelał weń samego Siebie. Dzieli wszystko, czym jest i co ma, z każdym, nawet najdrobniejszym stworzeniem w Swoim Wszechświecie. Jest w powietrzu, którym oddycham, w słońcu oświetlającym ziemię, w wodach wypełniających morza. Bez Boga nic nie istnieje. W Bogu jest wszelkie stworzenie, wszelkie życie, wszelki ład, wszelkie dobro, wszelka radość, rozwój i spełnienie.
Bóg stale, stale przepływa, przepływa przeze mnie, wypełniając każde włókno, każde drgnienie pulsu, poruszając mną z każdym oddechem. Bóg spogląda wraz ze mną przez moje oczy, szukając piękna. Czeka wraz ze mną w każdym z moich zmysłów, by zachwycić się urodą rzeczy, którą tak łatwo odnaleźć. Bóg myśli moimi myślami, dzieląc ze mną ich dobro i piękno.
To Bóg, poruszając się we mnie i razem ze mną, sprawia, że staję się świadomy wszelkiej dobroci, miłości, życzliwości i piękna.
Ja i Wielki Ojciec, Bóg, tworzymy nierozdzielną jedność. Bez względu na to, co się wydarza, nigdy nie jestem sam. Nawet w śmierci (która jest tylko zrzuceniem fizycznego ciała) Jego doskonałe prawo prowadzi mnie w dalszym rozwoju, ku nowemu dobru i nowym radościom.

Rozdział 2
WEJŚCIE W POTOK
Rozważmy dziwny fakt, że chociaż wiemy, iż Bóg jest we wszystkim, także w naszych ciałach i umysłach, nie możemy Go odczuć żadnym z pięciu zmysłów.
Wydaje się, iż cały sekret tkwi w tym, że Bóg czuje razem z nami poprzez zmysły i że nasz wysiłek, by Go nimi odczuć, daje nam równie mało satysfakcji, jak wysiłek, by poczuć samych siebie. Nie jest łatwo poczuć naszą najgłębszą istotę, której zupełnie nie dotyczy to, czy jest nam ciepło, czy zimno, czy czujemy się szczęśliwi, czy przygnębieni, ociężali czy lekcy. Zmysły służą nam po to, by uświadomić nam rzeczy zewnętrzne, a nie wewnętrzne, które tworzą Ja.
Równie dziwne jest, że nie potrafiąc wyczuć Ja w sobie jako czegoś, co miałoby zapach lub smak, było twarde bądź miękkie, stale mamy przemożne poczucie bycia indywidualną istotą, Ja, tożsamością
jakkolwiek to nazwiemy.
Nie umiemy wyobrazić sobie swego Ja w kategoriach świata fizycznego. Nie możemy wyobrazić sobie jego wyglądu, jego głosu czy siły jego ręki. A jednak, nie ma na tym świecie zdrowego na umyśle człowieka, który dałby się przekonać, nawet najbardziej uczonymi argumentami, że nie istnieje jako Ja, zupełnie niezależne od ciała. Jest to przyrodzona WIARA
co warto zapamiętać.
Skoro mamy niezachwianą wiarę, że ISTNIEJEMY jako jednostki, musimy z kolei mieć podobną wiarę w Najwyższego Boga, który istnieje w swoim Stworzeniu, tak samo jak my, "mikrokosmiczni bogowie", istniejemy w tym, co zwiemy umysłem, ciałem i duchem.
Dojście do wyczuwania Boga w ten sam niewytłumaczalny sposób, w jaki odczuwamy siebie jako Ja, to sprawa zasadnicza, jeśli mamy stworzyć w umyśle mądry obraz Boga i Stworzenia, który wesprze naszą pracę nad osiąganiem rozumienia siebie jako Ich integralnej części.
Nauka odczuwania Boga, tak jak odczuwamy Ja w sobie, zaczyna się od pracy świadomego umysłu. Dociekamy istoty rzeczy
to właśnie robimy teraz razem. Przekonujemy średnie Ja, czyli racjonalne świadome Ja naszego umysłu, że musi być jakiś Bóg
że Bóg istnieje. Nie jest to bardzo trudne, bo możemy postrzegać Boga jako życie we wszystkich rzeczach i potrafimy zaakceptować dowody, które same zewsząd się narzucają.
Ale jeśli chodzi o rozwinięcie wewnętrznego poczucia, które mówi nam, że Bóg jest tak bliski, tak realny i tak bardzo w nas jak nasze własne Ja, to do procesów rozumowych musimy dodać jeszcze coś ponadto.
To dodatkowe coś jest dokładnie tak samo dziwne, jak dziwne jest istniejące w nas poczucie prawdziwości naszego Ja. Jest to zarazem wyczuwanie, jeśli można to tak ująć, w którym nie bierze udziału żaden z pięciu zmysłów. To tak, jakbyśmy zdołali rozwinąć szósty zmysł, intuicję, która pozwala nam czuć i wiedzieć bez wrażeń fizycznych.
Napisano setki książek o drogach i sposobach poznania, czy też "realizacji" Boga. Większość z nich ma niewiele do zaoferowania, bo autorzy nie zdają sobie sprawy, że to niższe, czyli podświadome Ja w nas pozostaje w najbliższym kontakcie ze światem, w którym Bóg "porusza się i ma Swój byt". Kiedy już średnie Ja zrobi, co leży w jego mocy, by pojąć Boga, trzeba się zwrócić do niższego Ja i nauczyć się odczuwać poprzez nie
zupełnie poza zwykłymi, czyli znanymi nam zmysłami
obecność Bożą przenikającą wszystko, co istnieje. Jest to proces wchodzenia w Boga tam, gdzie jest On obecny w świecie wokół nas, a nie jednoczenia się z Nim w jakimś dalekim niebie, gdzie jest czystym Duchem.
To odczucie można porównać do wielkiego cichego przepływu Bytu
bardzo rozszerzonej świadomości Ja. Mędrcy nazwali ten przepływ Rzeką Życia. Mówimy o upływie Czasu. Od dawna upodobano sobie ideę płynności i ruchu, a także wielkiej rzeczywistości. Zatem, aby wejść w potok, łączymy się z niższym Ja, przestajemy rozumować na temat Boga, natomiast usiłujemy odczuć Go szóstym zmysłem wiary, jaka wypływa z niższego Ja.
Ważne jest, aby ZAPRZESTAĆ POSŁUGIWANIA SIĘ ROZUMEM, o czym od wieków doskonale wiadomo niektórym z najstarszych religii. Na przykład w odmianie buddyzmu znanej na Zachodzie jako Zen jedna z praktyk polega na tym, że mnichom w klasztorach daje się zagadki, nad którymi mają rozmyślać, problemy tak postawione, że rozum w żaden możliwy sposób nie potrafi ich rozwiązać. (Taka zagadka nazywa się koan).
Dla ilustracji przytoczę opowieść o mnichu Zen, który dawno temu praktykował w Japonii.
Pragnął on dojść do poznania, urzeczywistnienia siebie jako Ja i zmagał się z umysłem, zmysłami i pamięcią, usiłując przeniknąć poza to, co zewnętrzne, do cichego wewnętrznego jądra swej Istoty. Pewnego dnia udał się do swojego mistrza i powiedział:

Poddaję się. Nigdy nie potrafię osiągnąć Urzeczywistnienia. Przyszedłem, by Cię pożegnać i podziękować za wszystko, co uczyniłeś, by pomóc mi odnaleźć Światło.
Mistrz skinął głową i powrócił do głębokiej medytacji, nie udzielając mu ani słowa współczucia czy nadziei. Mnich odszedł smutny, w wielkiej rozpaczy. Chodził bez celu ogrodowymi alejkami, powtarzając sobie:

Jedyne, co mi pozostaje, to zdjąć szatę i powrócić do świata. Nie udało mi się.
Tak rozmyślając, zbliżał się do krzewu róży, przy którym poprzedniego dnia długo stał w podziwie. W całym swym dotychczasowym życiu nigdy nie widział tak doskonałej róży i patrzenie na nią sprawiało mu ogromną radość. Odczuwał też nieco dumy, ponieważ pomagał w uprawie ogrodu. Teraz pomyślał strapiony, że rzuci jeszcze jedno ostatnie spojrzenie na doskonały kwiat.

Będzie mi zawsze przypominać
powiedział sobie o doskonałości, która istnieje tu w tym ogrodzie, ale która mi się ciągle wymykała.
Raz jeszcze podszedł do róży. Zwieszała główkę, wyblakła, i jej płatki zaczęły opadać. Utraciła swe piękno i zapach. Wielki żal wypełnił mu serce. Wyciągnął rękę i dotknął wyblakłych płatków, jak gdyby mógł w jakiś sposób przynieść jej ulgę. Nagle poczuł, że cały świat cierpi i że on sam jest całym cierpieniem świata. Po paru chwilach popędził z powrotem do swego mistrza.
Mistrz otworzył oczy i uśmiechnął się.

Ach
powiedział radośnie
a więc nareszcie przestałeś myśleć o Bogu i nauczyłeś się Go odczuwać?
Urwał i przyjrzał się uczniowi pytająco.
Czy potrafisz teraz rozwiązać swój koan?

Nie da się tego wyrazić w słowach
padła cicha odpowiedź.
Tak naprawdę rzeczy zewnętrzne nie istnieją w sposób rzeczywisty. Bóg jest ciszą, nicością i Wszystkim. Dopiero gdy poczuje się wszystkie rzeczy w sobie, można siebie poznać... Wczoraj widziałem doskonałą różę, ale kiedy dzisiaj przechodziłem obok...

Tak, tak, oczywiście
przerwał mistrz.
Przestałeś myśleć i stałeś się zdolny do odczuwania. Poczułeś Boga i odkryłeś, że nie przypomina On niczego, co do tej pory poznałeś. Ale słowa potrafią tylko lekko dotknąć tych spraw. Musiałeś poznać Byt w sobie, odczuć Go... Teraz jednakże pora na herbatę. Usiądź przy mnie, a ja dam ci nowy koan, nad którym popracujesz; i wkrótce poczynisz szybkie postępy. Pokaż mi teraz, jak wyjść, jednocześnie wchodząc. Nie ma drzwi. Pokaż mi, jak je zamkniesz.

AFORYZM II. Jeśli sądzisz, że odnalazłeś Boga, poproś Go, by do ciebie przemówił. Poproś, aby dotknął twego czoła, żeby dał ci znak, tchnienie pięknego zapachu, błysk koloru albo dźwięk niebiańskiej muzyki. Jeśli coś takiego się pojawi, NIE będzie to od Boga. On przemawia od wewnątrz. Ty jesteś Bogiem. Ty musisz dać znak. Wejdź w Potok.

Jest to paradoks. Oznacza, że kiedy popełni się błąd myślenia o sobie jako o kimś oddzielonym i bytującym z dala od Boga oraz błąd oczekiwania, że Bóg przyjdzie z zewnątrz, by dać "znak" albo jakieś wrażenie, pora udać się do niższego Ja.
Czuć Boga to znaczy zaniechać wszelkiego odczuwania z zewnątrz i dać się pochłonąć Przepływowi, który zawiera wszystkie uczucia. Aby otrzymać czystą biel, która nie jest żadnym kolorem, miesza się trzy podstawowe barwy światła; podobnie człowiek rzuca wszystko, co jego, w potok, nic nie zatrzymując, oddając każdy najmniejszy ślad błędnego poczucia oddzielności.
Najpierw zatapiamy się w naszym niższym Ja, przestając zupełnie rozumować, wyciszając wszelką myśl. Kiedy, po dostatecznej praktyce, potrafimy to uczynić, wtedy wraz z niższym Ja opuszczamy się na większą głębokość: Bogawe-Wszystkim. Można to również pojmować jako rozszerzanie się w przestrzeni. Pozwalamy pęknąć granicom. Pozwalamy, by poczucie Ja rozszerzyło się w poczucie Wszystkiego. Owo Wszystko niektórzy nazwali Tym lub Tamtym. Może najmądrzejsi są ci, którzy nie dają temu w ogóle nazwy, mówiąc, że trzeba to poczuć, wejść w to i poznać
a nie nazywać czy opisywać.
Ci, którzy pragną "znaku", aby upewnić się, że Bóg naprawdę istnieje (a grupa ta zawsze była liczna), sami muszą stać się znakiem. Aby poznać Go do końca, musimy stać się jednym z Nim w cichym słuchaniu bez uszu, obserwowaniu bez oczu. To raczej serce niż umysł zasygnalizuje poznanie tej PRAWDY, która, raz odczuta, pozostanie na zawsze z człowiekiem jako sama substancja wiary.
ĆWICZENIE
1. Nauczyciel dał kiedyś swemu uczniowi fascynującą lekcję. Następnego dnia uczeń przyszedł pełen zapału, żądając:

Jeszcze! Powiedz mi więcej o tych cudownych prawdach.

Chętnie to uczynię, ale najpierw powiedz mi, czego nauczyłem cię wczoraj
odpowiedział nauczyciel.
Waszą pierwszą lekcją dzisiaj będzie wyrecytowanie lekcji wczorajszej. Nie niepokójcie się, jeśli zapamiętaliście tylko fragmenty. To niższe Ja musi wielokrotnie powtarzać lekcje, by nauczyć się ich na pamięć. Wymaga to czasu, cierpliwości i pracy, ponieważ żadna lekcja nie stanie się naprawdę naszą własną, zanim niższe Ja nie wchłonie jej od średniego, czyli świadomego Ja.
Nauczenie się wiary jest lekcją
lekcją, której się wkrótce nauczymy. Powtarzaj i przypominaj sobie. Powtarzaj i przypominaj sobie. Wróć do poprzedniego ćwiczenia i upewnij się, że tak samo jasno widzisz to, co widziałeś na wczorajszej lekcji. Dzisiaj zobacz to jeszcze jaśniej. Pamiętaj, że polerowanie lustra wymaga ponownego codziennego oczyszczania, nawet wówczas, gdy Światło zacznie się od niego odbijać.
2. Zacznij posługiwać się jednym jedynym najwspanialszym narzędziem, jakim dysponuje ludzkość. Jest to NARZĘDZIE WYOBRAŹNI. Ucisz się. Uspokój swoje niższe Ja. Rozluźnij się i wejdź w potok, używając wyobraźni. Wyobraź sobie, że odpuszczasz od siebie jedną rzecz po drugiej. Zewsząd dochodzą cię dźwięki. Wyobraź sobie, że przestałeś je słyszeć. Pomyśl, że wokół ciebie unoszą się piękne zapachy i że próbujesz najprzeróżniejszych pysznych smaków. Następnie zostaw to.
Wyobraź sobie wszelkie przyjemności płynące z odczuwania rzeczy dotykiem i z poczucia ruchu. Wstępujesz w jasne wody głębokiej rzeki i odczuwasz zmysłową radość z unoszenia się z prądem. Następnie przestań odczuwać cokolwiek skórą i zaniechaj wszelkiego odczuwania ruchu. Na koniec upajaj się barwami i kształtami, wzgórzami i dolinami, chmurami i zachodami słońca, jeziorami i kwiatami.
Teraz zamknij oczy. Wycofaj swe zmysły i ucisz je jeden po drugim w wyobraźni. Kiedy już stworzysz ciszę i wejdziesz w nią, spróbuj poczuć rzeczywistość twojej wewnętrznej istoty umysłowej
twoich dwóch Ja.
To ćwiczenie należy praktykować tak często, jak pozwolą na to czas i okoliczności. Stale próbuj, a pewnego dnia wyjdziesz z wyobrażonej sytuacji w rzeczywistość. Nagle, a może powoli i stopniowo, zaczniesz odczuwać siebie jako żywe i wibrujące centrum świadomości, która w żaden sposób nie zależy od wrażeń zewnętrznych
wrażeń dźwięku, dotyku, węchu, smaku czy wzroku. Te wrażenia to dane płynące z całego twojego otoczenia
sprawozdania, które mówią o braciach ze wszystkich poziomów, od powietrza po pieśń ptaków, które odpowiadają za świadomość fizycznej rzeczywistości.
Tym, czego potrzeba teraz, nie jest świadomość materialnego świata. To nie wystarczy. Bóg w nas jest Inteligencją, a także Siłą i Substancją. Teraz nadeszła pora, by przestać odczuwać ruch, który daje Siła, i wrażenia zmysłowe, które pochodzą z kontaktu Siły z Substancją, te powodujące dźwięk i pozostałe drugorzędne odczucia. Spróbuj. Posłuż się następującą medytacją:

AFIRMUJ: Teraz wykonuję starożytną medytację mędrców, którzy wskazali drogę do poznania rzeczywistości Bożej. Stwierdzam. że Ja Jestem. Jestem częścią Bożej Substancji, Siły i Inteligencji. Ja jestem TYM. Jestem JEDNYM ZE WSZYSTKIM.

Rozdział 3
ROZBITY ZWIĄZEK
We wszystkich historiach Stworzenia, jakie dotarły do nas przez wieki, zapisujący napotykali ten sam paradoks. Jeśli twierdzili, że Bóg przeniknął całe swoje Stworzenie, nie pozostawało nic, ku czemu mogliby kierować modlitwy. Żeby obejść ten problem, hinduscy mędrcy zdecydowali, że Bóg stworzył wszechświat z pojedynczej cząstki Siebie, natomiast większa Jego część pozostała z boku, by pilnować tego, co zostało stworzone.
W Biblii Bóg przedstawiony jest jako istniejący zupełnie niezależnie od wszechświata przed i po jego stworzeniu. Przyczyną takiego stanowiska była albo chęć uniknięcia oczywistego pytania, z czego powstało stworzenie, albo równie dobrze mogło być i tak
była to próba uproszczenia opowieści, tak aby ludzie na niskim poziomie umysłowym potrafili ją zrozumieć i przyjąć.
Niektórzy bardziej dociekliwi mędrcy z Indii zauważyli, że wszystkie rzeczy wydawały się stworzone jako męskie lub żeńskie, tak więc doszli do wniosku, że Bóg (Brahma) podzielił się, stwarzając swoją żonę. Inni mędrcy woleli twierdzić, że Ostateczny Bóg podzielił Siebie, stwarzając Naturę (co było tym samym, jak się okazało), i że Matka Natura zrodziła wszelkie rzeczy.
Zauważono również, że wszystkie męskie i żeńskie części stworzenia dążą do połączenia się. Nigdy nie stwierdzono, aby ta obserwacja była błędna. Współcześnie wiadomo, że nawet najmniejsze cząstki materii czy energii są dodatnie albo ujemne i że dążą wzajemnie do siebie, by osiągnąć stan spoczynku.
Nie możemy powiedzieć, co spowodowało podział na dwie oddzielne części, poczynając od atomów aż po człowieka, ale z całą pewnością wiemy, że taki ogólny podział istnieje i że pęd do zjednoczenia się, by osiągnąć stan zrównoważonego bezwładu, jest powszechny.
Zjednoczenie, jednak, nie kończy się po prostu na połączeniu się pozytywnych i negatywnych sił w świecie elektronów. Połączone jednostki ulegają polaryzacji i znowu muszą dążyć jedne do drugich. Jednostki rozbudowują się. Organizmy żywe rozwijają się jako kombinacje dążących do złączenia się mikroskopijnych jednostek. Tryliony takich jednostek tworzą ludzkie ciało, a ono samo przybiera formę zgodną z powszechnym podstawowym podziałem, czyli męską albo żeńską.
Nie potrafimy zbadać duchów ludzkich w laboratorium, ale można zaobserwować, że ich cechy charakterystyczne są męskie albo żeńskie, i zewsząd dostrzegamy wielki pęd do zjednoczenia: męskie ciało pragnie zjednoczyć się z żeńskim, męska psychika, czyli średnie Ja, szuka swego uzupełnienia i spełnienia w psychice kobiety.
Doprowadza nas to do Pierwszej Tajemnicy, tajemnicy Wyższego Ja, czyli nadświadomości, tak jak odsłania się ona przed nami dzięki badaniu Huny. Obserwowanie Wyższego Ja jest bardzo trudne. Możemy uczynić niewiele więcej, niż przyjąć starożytne twierdzenie: "Jak na górze, tak i na dole" i odwrócić je, zmieniając na: "Jak na dole, tak i na górze". W ten sposób możemy wysnuć wniosek, że ta sama linia podziału, która przebiega między dwoma niższymi Ja, oddziela też duchy Wyższego Ja, i że one również
na swoim wysokim poziomie i w bardziej zaawansowany sposób
dążą do zjednoczenia.
Daje się zaobserwować regułę, że po pierwsze, męskie i żeńskie jednostki, które są podobne, dążą do jednoczącego związku jako do celu swojego życia. Po drugie, mniejsze jednostki dążą do połączenia się z większymi
to jest z jednostkami bardziej rozwiniętymi niż one same. Widzimy to w związku zwierzęcia, którego nazywamy "człowiekiem", z duchem, którego nazwaliśmy "średnim Ja". Z kolei średnie Ja, ciągnąc za sobą niższe Ja, czyli ducha ożywiającego ciało zwierzęce, odczuwa silne pragnienie pełniejszego związku z Wyższym Ja. I, jak możemy przypuszczać, Wyższe Ja dąży do zjednoczenia z jeszcze wyższym bytem, aż w końcu dosięga Najwyższego Boga:
Z rozmaitych względów praktycznych celem człowieka jest pełne zjednoczenie TRZECH JA
stworzenie pełnego mężczyzny lub kobiety. Niższe i średnie Ja często są ze sobą w konflikcie, podzielone rozbieżnymi celami i pobudkami. Rzadko są te dwa Ja złączone na tyle, by spowodować automatyczne zjednoczenie z Wyższym Ja.
Każdy z nas, czy to mężczyzna, czy kobieta, żywi silne pragnienie zjednoczenia trzech Ja w doskonały zespół, czyli trójjedną istotę. Zarazem też spełnione zostaje pragnienie zjednoczenia pierwiastków męskiego i żeńskiego. Te dwa wielkie pragnienia popychające nas ku jedności to dość, byśmy byli jak na razie całkowicie zajęci. Być może w jakiejś przyszłej reinkarnacji będziemy już tak wysoce rozwinięci, iż stwierdzimy, że najdonioślejszym i głównym zadaniem Człowieka jest osiągnięcie wielkiego celu hinduizmu, zjednoczenia z Bogiem Najwyższym.
Najczęściej brak postępów w rozwoju duchowym wyznawców różnych religii pochodzi z niezrozumienia faktu, że na niższych poziomach bytu występuje podział, który należy wziąć pod uwagę; że musimy ze wszystkich sił pracować nad dwoma niższymi etapami zjednoczenia i ciągle je udoskonalać. Najpierw należy zjednoczyć niższe Ja ze średnim, a potem z Wyższym.
Wielką ponętą, którą prędzej czy później odczuwają wszyscy ludzie, jest obietnica "odpoczynku". Odpoczynek to cel zjednoczenia i, zwłaszcza w Indii, przyciąga ludzi z niemal przemożną siłą. Starożytni mędrcy hinduscy byli wprowadzeni w Hunę i zawarli tę wiedzę w zawoalowanych stwierdzeniach swoich zapisanych nauk, ale ukryte, prawdziwe znaczenia nauki kahunów zagubiły się bądź zostały zniekształcone. Bezsporna prawda, że musimy dążyć do integracji osoby, czyli ścisłego połączenia trzech ludzkich Ja, uległa zapomnieniu. Pozostał tylko prawie nieosiągalny cel ostatecznego Zjednoczenia, Wyzwolenia i wiecznego odpoczynku po ponownym złączeniu się z Bogiem.
Zagubiono wiedzę o związku mężczyzny i kobiety
który jest drugim z kolei z dwóch sposobów jednoczenia się
jako o drodze do osiągnięcia idealnego odpoczynku w pełnej jedności. Niemniej jednak, wszyscy instynktownie dążymy do doskonałego związku jako pary. Dla zwierząt i pomniejszych stworzeń ten związek jest prosty. Jest on skomplikowany i trudny dla człowieka, ponieważ człowiek musi doprowadzić do zjednoczenia w sobie średniego i zwierzęcego Ja. Tak trudno pojąć tę prawę, że zbyt często podchodzi się do prób osiągnięcia jedności bez najmniejszej szansy na powodzenie.
Wyższe Ja, mówią kahuni, mają nieporównywalnie większe doświadczenie we wzajemnym miłowaniu się jako duchy. Są o wiele bardziej rozwinięte, starsze i nieskończenie mądrzejsze. Przyjmuje się za rzecz oczywistą, że osiągnęły one doskonałą jedność męsko-żeńską w duchu. Jedną z kilku nazw nadawanych Wyższemu Ja jest "para rodzicielska czasy". Ponieważ "para rodzicielska" oznacza parę złożoną z elementów męskiego i żeńskiego, przyjmuje się również za pewnik, że Wyższe Ja to zjednoczone pary duchów, związki "Ojca-Matki", tak blisko i tak doskonale dopasowane i złączone, że noszą wszelkie cechy jedności. Tę ich "jedność" w takim związku nazywamy "Ojcem". Moglibyśmy równie prawdziwie zwać ją "Matką". Naśladując termin kahunów, możemy oczywiście mówić o "Ojcu i Matce" jako o "parze rodzicielskiej".
Wracając do zagadnienia tęsknoty ludzkiej do stanu odpoczynku, widzimy, że Bóg urządził wszystko z cudowną dobrocią, nie odmawiając odpoczynku swym zmęczonym dzieciom aż do czasu, kiedy po wielu wiekach osiągną ostateczny Spoczynek, gdy zostaną przez Niego wchłonięte. Urządził to tak, że odpoczywamy po trochu wzdłuż całej drogi, bez względu na to, czy jesteśmy dobrzy czy źli, duzi gzy mali. Noc następuje po dniu i wszystkie stworzenia Boże odpoczywają. Zmieniają się pory roku i po lecie wzrostu następuje zimowy okres spoczynku. Drobne stworzenia mają czas aktywności i odpoczynku. Fale mają swoje szczyty i doliny, wody przypływu zalewają brzeg, spoczywają i cofają się, by znowu spocząć. Przyroda stale przytula swoje dzieci do łona, kołysze do snu, daje wytchnienie.
Obserwując to, powinniśmy przestać się trapić, że osiągnięcie ostatecznej Jedności z Bogiem może zabrać nam nieskończenie wiele czasu i kosztować wiele wysiłku. Każdy dzień jest wystarczający sam w sobie, jeśli pozwolimy mu toczyć się swoim rytmem. Każda noc przynosi nam błogosławieństwo małego związku z Wielką Matką. Ponieważ wszystkie zjawiska odbywają się w cyklach, które zataczają coraz większe kręgi i . są coraz dłuższe, wszyscy pewnego dnia odłożymy nasze ciała i cieszyć się będziemy dłuższym okresem jedności i odpoczynku, zanim znowu wyruszymy, by kontynuować nasz rozwój i ewolucję jako ludzkie duchy czy dusze.
Większa część ludzkości zawsze ulegała zmęczeniu i, zmęczona, tęskniła za odpoczynkiem. Współcześni psychologowie często mówią o pragnieniu "ucieczki" i owemu niekontrolówanemu pragnieniu przypisują obłęd i wszelkiego rodzaju psychozy. Tak powszechne jest zmęczenie życiem, tęsknota za odpoczynkiem, bezpieczeństwem i zaprzestaniem wysiłku życia, że wielu ludzi kusi przyjęcie skażonego celu religii hinduskiej, który często formułowany jest tak, jak znajdujemy go w Bhagavad Gicie.
Posłużymy się przekładem Judge'a, fragmentem, w którym postać reprezentująca Boga poucza swego ziemskiego Przyjaciela Ardżunę. Czytamy:
"Mówi się, że człowiek utwierdzony jest w wiedzy duchowej, jeśli zaniechał wszelkiego pragnienia bliskiego swemu sercu i sam z siebie szczęśliwy jest i zadowolony w Jaźni poprzez Jaźń".
"Jaźń", jak twierdzą komentatorzy, to Najwyższy Bóg, który jest jedyną prawdziwą Jaźnią
jedyną Rzeczywistością, podczas gdy wszystko inne to przemijająca "ułuda".
Ideał przedstawiony w tym fragmencie jest przekleństwem dzisiejszych Indii i zawsze był, odkąd zgubiono ślad wiedzy Huny.
"Pragnienie" jest dążeniem do dwóch rodzajów jedności na poziomie czasu, "tutaj i teraz". Kiedy budzimy się o świcie, wypoczęci i gotowi do rozpoczęcia nowego dnia, naszą siłą motywującą jest pragnienie życia, łączenia się, cieszenia się wszystkim, co dotyczy życia, nawet jeśli wiemy, że później znowu będziemy zmęczeni. Celem hinduizmu jest ostatnia inkarnacja, w której osiągnięta zostaje doskonałość rozwoju i ostateczne wchłonięcie przez Boga, opisywane w tak licznej literaturze hinduskiej.
Od wieków usiłowanie pozbycia się pragnień poza tym jednym
jedności i wygaśnięcia poprzez stopienie się z Bogiem, posyłało mężczyzn i kobiety do klasztorów, na pustynię albo do dżungli, gdzie mogli prowadzić życie pustelnicze, dążyć do uwolnienia się od wszystkich normalnych pragnień mniejszych związków, które są tak niezbędne dla naszego rozwoju i doświadczenia, jak jedzenie i spanie.
Po zastanowieniu się, za błędną należy chyba uznać naukę, że powinniśmy dążyć do poprawienia dobrych metod danych nam jako przynależnych Stworzeniu. Te metody wzrostu i rozwoju są szczęśliwie motywowane zdrowymi i normalnymi popędami czy "pragnieniami", popychającymi nas w kierunku osiągania kolejnych stopni w jednoczeniu się. Celem naszym jest uzyskanie doskonałości w związku trzech ludzkich Ja, a także w związku dwóch płci.
Twierdzenia hinduskich mędrców, poczynając od .tych zawartych w pismach jednego z Kapilów i dalej w naukach Buddy Gautamy, głoszą, iż wszelkie żywe istoty dźwigają brzemię smutku i bólu, tak przemożnie wyczerpujące, że powinno się go unikać na wszelkie możliwe sposoby. Zatem lekarstwem na owo cierpienie jest przestać pragnąć żyć i w ten sposób dojść do stopienia się z Absolutem. Jest to nauka zmęczonego człowieka i pasuje tylko do ludzi tak wyczerpanych pod koniec dnia, że nie pragną niczego oprócz odpoczynku. Nawet ci mędrcy, jednakże, czynili nikłe wysiłki, by wziąć pod uwagę świeżość porannych godzin dnia. Radzili, jaki cały zespół czynności należy wykonywać, aby przeżyć dzień szczęśliwie i posunąć się naprzód w rozwoju; lecz zarazem spiesznie napominali wszystkich, by nie czerpali żadnego szczęścia z owych czynności i że należy opróżnić umysł z pragnienia następnych radości kolejnego ranka. Dozwolona była tylko myśl o ostatecznym celu bezpragnieniowości i wtopienia się w Boga.
Kahuni natomiast nauczali, że człowiekowi przeznaczone jest nieskończenie wiele radości, jak również nieco smutków, że życie jest dobre i piękne, jeśli żyje się w zgodzie z naturą, i że takie życie sprzyja rozwojowi i nabywaniu doświadczenia, co jest niezbędne. Aby żyć życiem zupełnie normalnym, i co za tym idzie, zupełnie szczęśliwym i rozwijającym człowieka, trzeba usilnie dążyć do tego, by wszystkie trzy Ja zostały doskonale zjednoczone i by pracowały jako zgodny zespół pod mądrym kierownictwem Wyższego Ja. Naturalnie, łączenie się w pary, jako drugi składnik szczęśliwego życia, to również źródło radości. Im normalniejszy i doskonalszy jest związek małżeński, tym więcej daje szczęścia.
Tylko życie przeżywane bez kierownictwa Wyższego Ja i bez zjednoczenia z nim choćby w jakimś stopniu, mogłoby być w przeważającej mierze bolesne i pełne smutku. Według kahunów, Bóg, nie człowiek, stworzył ziemię i jej mieszkańców; i Bóg nie uczynił żadnego błędu w tym dziele. Każdy człowiek na tyle zarozumiały, by próbować poprawić dzieło Boże i wymyślać nakazy zakłócające normalne życie, znajduje się w dysharmonii ze światem i daleki jest zarówno od zjednoczenia, jak i od pojmowania jego podwójnego znaczenia.
Idea Boga podzielonego na nieskończenie wielką liczbę fragmentów i rozprzestrzenionego w całym stworzonym wszechświecie systemów gwiezdnych powoduje, że przeciętnemu człowiekowi trudno jest kierować ku Niemu modlitwę. Pogląd, że ustanowił On wszechświat z pojedynczej cząstki siebie i że pozostaje poza Stworzeniem, sprawia, że zbliżyć się do Niego jest jeszcze trudniej, ponieważ umieszcza Go jeszcze dalej, w dużej mierze na zewnątrz Stworzenia.
Stwierdzamy, że we wszystkich religiach, które trzymają się takich dogmatów, ludzie zmuszeni są do przyjmowania "inkarnacji" Boga w jakimś kształcie podobnym do ludzkiego, tak aby stał się On bliższy i aby łatwiej dosięgała Go modlitwa. Prawdopodobnie pierwszym wynalazkiem, który miał dać prostszy i łatwiejszy dostęp do Boga, były bałwany, bożki
coś materialnego i namacalnego.
Ponieważ od pradawnych czasów byli pośród kahunów jasnowidzący, stało się rzeczą powszechnie wiadomą, że Wyższe Ja każdego człowieka jest dla niego jak bóg i że można przezeń posyłać do Najwyższego Boga takie modlitwy, jak prośba o zwrócenie na nas uwagi. Wiadomo było, że rodzicielskie Wyższe Ja Ojciec-Matka jest tak blisko nas, jak ręce i nogi.
Wyższe Ja jest częścią nas samych. Jest najwyższym z trzech Ja w człowieku. To Anioł Stróż, Ojciec w nas, osobisty zbawiciel. Wszystkie modlitwy, bez względu, na to, do kogo kierowane, i bez względu na wielorakość wyznawanych bogów i bałwanów, nie trafią gdzie indziej jak tylko do Wyższych Ja.
Jest to jedna z wielkich tajemnic wszystkich czasów: fakt, że istnieje Wyższe Ja i że stoi ono z nami, w nas i ponad nami jako bóg i przedstawiciel Boga Wszechświata. Nie musimy z trudem dochodzić do pojęcia Najwyższego Boga. Wystarczy, że poznamy samo Wyższe Ja i do niego będziemy kierować swoje modlitwy. Możemy polegać na nim, że w swej wyższej mądrości przekaże każdą modlitwę błagalną lub modlitwę-siłę Wyższym Istotom bytującym na wyższych szczeblach drabiny ewolucyjnej.
Gdy uznamy Wyższe Ja za to, czym jest ono w istocie, zawsze z gotowością przyjmie zaproszenie do kierowania nami i do pomocy. Ale musi być uznane i zaproszone, bo samo podlega prawu obowiązującemu na jego poziomie świadomości, by nie zabierać niższym i średnim Ja daru WOLNEJ WOLI, która pozwala im uczyć się przez doświadczenie dzięki samodzielnemu podejmowaniu decyzji o własnych postępkach.
Wolna wola, będąca naszym ludzkim dziedzictwem, może jednakże wpędzić nas w nie kończące się kłopoty. Dopiero kiedy nauczymy się zapraszać Wyższe Ja, by przyjęły na siebie pełną jedną trzecią zadania, jakim jest przeżywanie życia, będą mogły użyć swej wyższej mądrości i mocy do wskazania nam ścieżek, które powiodą nas ku szczęśliwemu i normalnemu życiu.
Nie wystarczy tylko dowiedzieć się, że istnieje Wyższe Ja, które tęskni za nami i stoi w gotowości do udzielenia nam ochrony i pomocy. Musimy otworzyć drzwi i zaprosić je do wejścia w nasze życie i zajęcia należnego mu miejsca.
Średnie Ja potrafi od razu zrozumieć szczegóły powyższych wyjaśnień. Może być gotowe i chętne do przekazania Wyższemu Ja pełnej jednej trzeciej naszego potrójnego życia. Ale sprawić, by pojęło to również niższe Ja i zmieniło swoje zachowanie, zaprzestając walki o spełnienie swych pragnień ze zwierzęcą niemal zajadłością, to zupełnie inna sprawa.
Niższe Ja trzeba stopniowo i w przystępny dla niego sposób nauczyć, by przestało uzurpować sobie prawo do władzy nad całym człowiekiem i zaniechało walki z wszystkimi wokół o spełnienie swoich zachcianek, czy to dobrych, czy złych. Trzeba mu dostarczyć nowych i lepszych poglądów, by zastąpiły dawne, których się uporczywie trzyma. Wymaga to czasu i codziennego wysiłku, ale można tego dokonać, jeśli średnie Ja wie, jak bardzo jest to potrzebne i jak radzić sobie z treningiem. Wyszkolenie niższej (czyli podświadomej) jaźni jest bowiem zadaniem średniej (świadomej).
W szkoleniu niższego Ja można skorzystać z takich środków pomocniczych jak afirmacje, medytacje i wizualizacje. Po zakończeniu nauki niższe Ja będzie robiło to, czego średnie nie może zrobić. Będzie dla nas nawiązywało kontakt z Wyższym Ja, ilekroć taka łączność będzie pożądana. Kontakt jest niemożliwy, kiedy niższe Ja sprzeciwia się średniemu.
Niższe Ja jest mniej rozwinięte niż obie pozostałe jaźnie. Nieraz zwano je dzieckiem, bo często zachowuje się jak dziecko. (Wszystkie emocje powstają w niższym Ja.) Ma ono jednak naturalną zdolność wyczuwania Wyższych Jaźni i wzywania ich. Z tego właśnie powodu trzeba je starannie nauczyć odgrywania właściwej roli w grze życia, która wymaga, by brali w niej udział trzej gracze.
Wielki wtajemniczony nauczyciel, Jezus, powiedział kiedyś w sekretnym języku: "Aby skontaktować się z Wyższym Ja, musicie przekonać niższe Ja
które jest jak dziecko
by przekazało waszą wiadomość". Rzeczywiste słowa, które do nas dotarły, brzmią: "Jeśli ktoś nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, nie wejdzie doń". (Słowo oznaczające w języku tajemnym "królestwo" to au-puni, czyli "miejsce, siedziba Ja", Wyższego Ja. Rdzeń au występuje w nazwie Wyższego Ja, Au-makua, co tłumaczy się "Ja Rodzice" lub "Ja Ojciec".
ĆWICZENIE
Medytuj nad DUCHEM BOŻYM jako Inteligencją, Siłą i Substancją każdej cząstki lub zbioru połączonych cząstek Wszechświata. Pomyśl, jak wnosi On inteligencję, siłę życiową, a także tworzy substancję wszelkiego stworzenia. Pomyśl, w jak doskonały sposób funkcjonują Jego prawa i jak posłuszne są im wszystkie stworzenia poniżej poziomu człowieka.
Medytuj nad tym, że ze wszystkich stworzeń tylko człowiekowi dana jest wolna wola i wybór między dobrem a złem, tak aby mógł rozwijać się poprzez doświadczenie. Medytuj nad Wyższymi Jaźniami, które przeszły już ten etap rozwoju i osiągnęły nieskończoną mądrość dzięki swemu doświadczeniu.
Pomyśl o tym, że najmądrzejsi są ci, którzy pojęli, że dobro to droga postępu, natomiast zło jest drogą ku ciemności, cofaniem się i spadaniem w dół.

AFIRMUJ: Jestem w Bogu i z Boga. On jest we mnie i zawiera mnie. Jestem jedną z milionów oddzielonych cząstek i to sprawia, że żyję, borykam się z trudnościami i rozwijam: mam bowiem instynktowne pragnienie odzyskania całkowitej jedności z innymi częściami siebie, a kiedyś z całym Stworzeniem. Razem z Bogiem odbywam długą podróż, która doprowadzi całe Stworzenie z powrotem do Większego Odpoczynku. Składam się z trzech Ja niższego, średniego i Wyższego. Jestem trójcą istot duchowych. Jestem nieśmiertelny, przechodząc przez aktywne życie do krótkiego okresu odpoczynku, potem budzę się ponownie w nowym ciele i idę dalej, zawsze wzrastając w mądrość i zawsze potrafiąc prosić Wyższe Ja o takie kierownictwo, jakiego w swej wyższej mądrości może mi ono udzielić.
Jestem średnim Ja. Żyję w ciele, którym rządzi niższe Ja. Jesteśmy ściśle związani i na zewnątrz sprawiamy wrażenie, że tworzymy jedną całość. Z nami, strzegąc nas jest Wyższe Ja. Jeśli pracujemy razem i każde z nas wykonuje swoje zadanie w dziele życia, wszystko jest dobrze. Staram się pomóc niższemu Ja i codziennie zapraszam Wyższe Ja do kierowania nami i pomagania nam.
Utwierdzam się w przekonaniu o istnieniu Wyższego Ja, jego wielkiej mądrości i miłości. Uznaję je za część siebie, za mojego Anioła Stróża. Czynię wszystko, co w mojej mocy, aby jako w trójcy jedyna istota zaprosić je do uczestnictwa w dziele życia.

Rozdział 4
ODBUDOWA JEDNOŚCI
Nigdy nie będzie za często przypominać sobie, że podświadomość, czyli niższe Ja, bardzo potrzebuje nauki; że należy je przekonać, by zaniechało starych utrwalonych wierzeń i zachowań, a w ich miejsce przyjęło nowe i lepsze.
Trening niższego Ja jest głównym celem niniejszego zbioru tekstów i ćwiczeń. Równie ważne jest ćwiczenie naszego świadomego umysłu
średniego Ja
i wszyscy musimy tutaj dużo popracować. Ale to, na szczęście, jest prostsze, ponieważ na tym poziomie jesteśmy rozumującymi jaźniami; możemy pojąć prezentowane zagadnienie i albo przyjąć je, albo odrzucić. Ale nie zapomnijmy nigdy, że kiedy już średnie Ja zaakceptuje nowy materiał myślowy, może on zostać utrwalony w niższym Ja jedynie przez nauczenie się go na pamięć i powtarzanie lekcji. Jeżeli uczciwie się o to postaramy, praca posuwać się będzie naprzód bez przeszkód.
Dla satysfakcji logicznie myślącego średniego Ja zrobiliśmy przegląd wierzeń, jakie potrafimy zaakceptować najpierw jako średnie jaźnie; potem będziemy codziennie wbijać je do głowy niższego Ja, nakłaniając je, by je przyjęło i stosowało zamiast poglądów dawniejszych i mniej racjonalnych.
Uznaliśmy fakt, że możemy cofnąć się tylko częściowo do początków czasu i Stworzenia. Przyjrzeliśmy się scenie życia wokół nas i zauważyliśmy, że Bóg jest we wszystkich rzeczach, ożywiając je siłą życiową i świadomością, a także dostarczając formom i ciałom substancji i siły niezbędnej do ich funkcjonowania. '
Zauważyliśmy także, że mikroskopijne cząstki dodatnie i ujemne jednoczą się, tworząc parę, że następnie ta para zostaje spolaryzowana i dąży do połączenia się z podobnymi parami; wkrótce budują one skomplikowane struktury, z których najbardziej skomplikowaną jest człowiek: człowiek ze swoimi trzema Ja i wolną wolą oraz problemem zjednoczenia się, czyli integracji.
Dużo obecnie słyszymy o konieczności "zintegrowania" osobowości. Ale kiedy zaczynamy pytać, co to właściwie jest, co ma być zintegrowane, odpowiedzi udzielane przez różne szkoły myślowe są sprzeczne. Ogólnie panuje pogląd, że człowiek ma podświadomość wypełnioną nielogicznymi i błędnymi pojęciami czy przekonaniami i że należy podjąć kroki w celu poprawienia tych błędnych koncepcji, zanim możliwe będzie osiągnięcie "integracji", czyli w pełni funkcjonującego partnerstwa podświadomej i świadomej części "umysłu".
W początkach tego wieku niewiele słyszało się na temat integracji dwóch jaźni człowieka. Bardziej znane były poglądy oparte na koncepcji zapożyczonej z Indii
idei, że człowiek jako pojedyncza jaźń musi bez końca dążyć do zintegrowania albo połączenia w jedność swego ludzkiego i niedoskonałego pojedynczego Ja z doskonałą wyższą Jaźnią.
Dopiero po odkryciu Huny potrafiliśmy jasno zrozumieć, że obie formy integracji stanowią część tego samego ogólnego problemu. Integracja to po prostu proces doprowadzenia trzech Ja do bardzo bliskiego kontaktu, tak aby mogły działać jako zespół. Zespół w działaniu ma jedną wolę, zamiar i cel. Wtedy może być uznany za pojedyncze Ja.
Jak dotąd, w dyskusji o integracji nie wymieniano związku męża i żony, z pewnością bardzo bliskiego związku; jego integracja to część szerszego problemu odbudowy naturalnych tendencji w przeżywaniu naszego życia.
Co prawda, jest zdecydowana różnica między otwieraniem ścieżki kontaktu z Wyższym Ja przez oczyszczanie niższego Ja z błędnych poglądów a ustanawianiem bliskiego, sprawnie działającego związku partnerskiego męża i żony. W takim związku, rzec można, musimy z powodzeniem połączyć w pary dwie niższe jaźnie małżonków, a następnie dwie średnie. Wyższe Ja, oczywiście, pokonały już ludzkie słabości i potrafią pracować szczęśliwie i po mistrzowsku z każdym innym Wyższym Ja. Duchy Rodzicielskie odbyły już swoją naukę jako niższe i średnie Ja i dawno zakończyły przerabianie lekcji, których my, będący na niższych poziomach, uczymy się teraz.
W świecie zwierząt widzimy Matkę Naturę, czyli Boga-jako-instynkt, dostarczającą kierowniczej wyższej inteligencji, według której żyją wszystkie zwierzęta. Zawiera ona element rozumu i wyższej wiedzy, których zwierzętom brak. W teozofii używa się terminu "duch przyrody" dla oznaczenia zindywidualizowanej świadomości, która prowadzi wszystkie niższe formy życia. W Hunie są podobnie uosobione jednostki Matki Natury
"tysiące bożąt", znane z legend i nauk tajemnych. Nie wiemy zbyt wiele o tych mniejszych czy też jeszcze terminujących Duchach Rodzicielskich, widzimy jednak, że jakaś bardzo odpowiedzialna postać istoty inteligentnej zdaje się sprawiać, że wszystkie zwierzęta i niższe formy życia działają instynktownie. Instynktowne jest łączenie się w pary, a u ptaków także budowanie gniazd.
To doprowadza nas do zagadnienia zwierzęcia w człowieku i jego życia seksualnego. Jako zwierzęca jaźń, niższe Ja ludzkie nadal pozostaje pod dobrotliwie kierującą instynktem władzą Przyrody i jej niewidzialnych pomocników. Młody mężczyzna spotyka młodą kobietę i zachodzi między nimi instynktowna i zupełnie niewyrozumowana reakcja, kiedy czują ku sobie wzajemny pociąg. Reakcja ta nie zachodzi po prostu z kimkolwiek
tylko między tymi, którzy wydają się "zestrojeni" albo funkcjonują na tej samej "częstotliwości wibracji".
O wiele za często ta "miłość od pierwszego wejrzenia" prowadzi do nagłego, pochopnego małżeństwa, co szybko przynosi kłopoty, ponieważ dwie racjonalne średnie Ja pary nie miały czasu ani możliwości dobrze się z sobą poznać.
Średnie Ja, jak widzieliśmy, wyrosły już z etapu, w którym ślepe kierowanie się instynktem Matki Natury jest prawem życia. Uzyskały dar wolnej woli, a także dar w postaci zdolności posługiwania się wyższą formą rozumu.
Średnie Ja decydują samodzielnie o wyborze partnera. Mężczyźni i kobiety powinni porównać i rozważyć swoje upodobania i niechęci po to, aby, jeśli się pobiorą, mieli z sobą coś wspólnego na poziomie umysłowym średnich Ja. Na przykład intelektualista rozmiłowany w książkach, sztuce i muzyce, połączony z kobietą, której to wcale nie obchodzi, znajdzie się w bardzo złym związku, podobnie jak i jego żona. Stanie się tak pomimo to, że ich niższe jaźnie są bardzo dobrze dopasowane.
Z drugiej strony, dwoje ludzi, którzy mają wiele wspólnego na poziomie myślącego średniego Ja, może zupełnie do siebie nie pasować jako niższe Ja, a zatem na poziomie fizycznym. Ich niższe Ja mogą mieć utrwalone poglądy takiej natury, że szczęśliwe małżeństwo okaże się niemożliwe. Kompleksy poruszone i przeciwstawione kolidującym z nimi kompleksom małżonka i jego niższego Ja mogą doprowadzić do tragedii.
Tak mało jest idealnie dobranych par w dzisiejszym świecie
przynajmniej tak to wynika z obserwacji
że można chyba bezpiecznie stwierdzić, iż prawie nigdy mężczyzna i kobieta nie zgadzają się ze sobą we wszystkim jako para niższych i jako para średnich jaźni. Dla wielu osób życie małżeńskie jest szeregiem drobnych konfliktów, zderzają się w nim kompleksy, ogólne przekonania, upodobania i niechęci. Jednakże czasami istnieje częściowe bądź pełne porozumienie w dostatecznej liczbie spraw, tak że szczęście wspólnego życia znacznie przewyższa nieszczęście. Jest to prawdziwe zwłaszcza tam, gdzie instynktowny wzajemny pociąg dwóch niższych jaźni małżonków jest silny i trwały.
Nasza praca, zatem, ma na celu doprowadzenie do dwóch rodzajów jedności czy integracji. Pierwszym i najtrudniejszym zadaniem jest integracja trzech Ja jednostki. W miarę postępów w tym kierunku, kiedy człowiek zaczyna lepiej rozumieć swoje niższe Ja i wyraźniej pojmuje, jakie kompleksy powodują jego nieracjonalnymi działaniami, może postrzegać życie w małżeństwie w jaśniejszym świetle. Potrafi rozpoznać, że punkty sporne wywodzą się najprawdopodobniej z zakompleksionych przekonań niższego Ja albo z różnicy zdań, celów, ideałów, upodobań i niechęci średniego Ja. "Poznaj siebie" to pierwszy krok i pierwszy obowiązek. Znajomość siebie pomaga poznać drugą osobę, a z tym, co rozumiemy, możemy pracować, naprawiać błędy.
Celem szczęśliwego związku małżeńskiego jest wzajemne zrozumienie. Jest to coś, co musi zajść w średnich Ja i dokonać się dzięki rozumowi. Gdzie spotykają się ze sobą niższe Ja i albo się przyciągają, albo odpychają, nie korzystając z rozumu, gdzie instynkt jest ślepy i wszechmocny, tam nie ma miejsca na spokojne przestudiowanie niezbyt szczęśliwej sytuacji, omówienie jej aspektów i postanowienie, w jaki sposób usunąć przyczynę niezgody.
Jeśli niższe jaźnie pary małżeńskiej wymykają się spod kontroli, tak że mężczyzna i kobieta dają się im ponosić, to średnie jaźnie nie mają szansy znalezienia rozumowego wyjścia z konfliktu; wówczas małżonkowie bardzo potrzebują nauczyć się kontrolowania swoich niższych Ja i muszą podjąć kroki, by wykorzenić z nich nienormalne i nieracjonalne utrwalone wiercenia i zastąpić je nowymi. I tutaj właśnie potrzeba wyćwiczonego średniego Ja, które zrobiło przegląd starych wierzeń i poglądów i zmieniło je w świetle wiedzy, uznanej przez nas za prawdziwą i dobrą.
Jak zobaczymy dalej, integracja, czyli zjednoczenie, do którego musimy dążyć, jeśli mamy rozwijać nasze niższe i średnie Ja, nie zatrzymuje się w określonym punkcie. Niezliczone komórki złączyły się dla utworzenia ciała ludzkiego. Ciało jako całość nadal ma stronę pozytywną i negatywną, lewą i prawą, i to dziwne zjawisko polaryzacji zachodzi dalej w człowieku, nawet potem, kiedy cechy którejś z płci zaczynają dominować.
Nie ma stania w miejscu. Idziemy naprzód, jeśli się rozwijamy, łącząc się z podobnymi jednostkami, by stworzyć większe całości
często bardzo złożone związki, a często bardzo luźne, ale nadal związki. Można na przykład powiedzieć, że związek osób w rodzinie albo szczepie jest bardzo złożony, ale luźny. Więzi w związku mogą też być bardzo silne i bardzo bliskie. Rodzina, szczep, a nawet naród mogą rozwinąć grupową osobowość, z typowymi dla grupy przekonaniami, dążeniami i innymi cechami charakterystycznymi.
W takich większych związkach czy wspólnotach, których część tworzymy jako jednostki, działamy sprawniej, jeżeli, jesteśmy zintegrowani na niższych poziomach naszych trzech Ja oraz nas samych i naszych małżonków. Osoba dobrze zintegrowana z dziećmi i rodziną wyprzedza inne. Znowu zaczyna się od poznania siebie, a później nabywa umiejętności poznawania innych.
W przyrodzie doskonała współpraca w ulu, w stadzie albo w ławicach morskich ryb kierowana jest przez Matkę Naturę i nie może zawieść. Dostarcza nam ona modelu, który my, średnie Ja, używające rozumu i daru wolnej woli, powinniśmy jak najbardziej naśladować. Musimy nauczyć się współpracy jako trzy Ja wewnątrz nas samych, potem jako mąż i żona, potem jako rodzina, członkowie społeczności i członkowie narodu. Kiedy już nauczymy się lekcji umiejętnego współdziałania w każdej z tych grup, gotowi będziemy stać się związkiem narodów, "jednym światem", odłożywszy na bok to, co jest przeciwieństwem współpracy, a więc wojny niszczące bronią albo środkami ekonomicznymi.
Nasz obraz nie byłby pełny, gdybyśmy zapomnieli o uczeniu się, jak z powodzeniem integrować się z życiem zwierząt, roślin i owadów na ziemi. Musimy nauczyć się żyć żywymi istotami w naszym otoczeniu i radzić sobie z żywiołami, z oceanami i lądami, powietrzem, wiatrami, porami upału i zimna i tak dalej i dalej.
Rolnikowi, który posiadł wiedzę i zrozumienie swej gleby, zwierząt, klimatu, udało się z nimi zintegrować dla wspólnego dobra. Ta współpraca jest nawet bardziej złożona i pełna problemów niż działalność biznesmena, który stara się połączyć kilka antagonistycznych firm konkurujących z sobą w jakiejś dziedzinie ze szkodą dla siebie i ogółu społeczeństwa. (Chociaż kartele ograniczające handel, ceny czy rynek są złe dla społeczeństwa, to jednak ogólny trend łączenia wysiłków w produkcji i marketingu na dłuższą metę nie może pozostać niekorzystny, nawet jeśli początkowo przestawienie się z pracy indywidualnej na grupową przynosi niepowodzenia).
Poczucie oddzielności, które czyni każdego z nas "osobnym Ja" i rodzi przesadne uczucie bycia "jednym przeciw wszystkim", należy rozumieć jako efekt wielkiego rozdzielenia, jakim było Stwarzanie. Droga przed nami polega na kontynuacji poczucia oddzielności, ale również na dodaniu do niego poczucia rosnącej jedności z wszystkimi ludźmi i wszystkim, co jest
jedności z Bogiem i z całym Stworzeniem. Nasze codzienne ćwiczenia mają nam pomóc dojść do rozsądnej idei Boga i Boga-w-Jego Stworzeniu. Jest to praca dla rozumującego średniego Ja i z chwilą gdy zadanie to zostanie dokonane, niższe Ja trzeba będzie nauczyć tych samych koncepcji i dotąd je z nim ćwiczyć, aż zastąpią dawne nawyki myślowo-wierzeniowe.
Nauki wdrażane nam w dzieciństwie, w rodzaju tych podawanych przez szkoły niedzielne, głoszące, że Bóg widzi każdy nasz czyn, czy to popełniony w tajemnicy, czy otwarcie, są, o dziwo, źródłem wewnętrznego konfliktu, który często uniemożliwia integrację trzech Ja. Jest to na tyle ważne dla większości z nas, że zasługuje na omówienie.
Dzieciństwo jest żyznym gruntem, na którym rozwijają się i ukorzeniają w niższym Ja najbardziej nieracjonalne przekonania. Jakże często nasi psychologowie odkrywali kompleks głębokiego poczucia winy u pacjentów, którzy mają dziwne natręctwa albo nie mogą zmusić się do zrobienia niektórych rzeczy. Takie ukryte kompleksy poczucia czy przekonania o winie są przyczyną wielu chorób. Niższe Ja może usiłować ukarać człowieka, ponieważ jest mocno przekonane, że zasługuje na karę. Drobne nadużycia seksualne albo kradzieże czy kłamstwa popełnione w dzieciństwie mogą być ukrytymi przeszkodami w późniejszym życiu, uniemożliwiającymi niższemu Ja łatwy, całkowity i ufny kontakt z Wyższym Ja, pełen miłości i zrozumienia.
Jak wszyscy uczniowie Huny wiedzą. Wyższe Ja jest dla każdego z nas czymś na podobieństwo Boga., Biegną ku niemu wszystkie modlitwy, bez względu na to, do jakiej Wyższej Istoty się modlimy. Każda modlitwa posyłana jest telepatycznie wzdłuż niewidzialnej "srebrnej nici", która łączy niższe Ja z Wyższym. Niższe Ja, jako to, które potrafi wysyłać telepatyczne wieści lub modlitwy (nie zaś średnie Ja) trzeba uwolnić od wszystkich przekonań o winie lub "grzechu", tak żeby mogło i rzeczywiście spełniało swą rolę z pewnością siebie i zadowoleniem, ilekroć poprosimy je, by telepatycznie przesłało nasze modlitwy Wyższemu Ja.
Rozumujące średnie Ja musi tutaj zastosować starożytny sprawdzian Huny, przypominając sobie wszystkie możliwe "grzeszne" czyny z przeszłości; musi je przemyśleć i skorygować. Jeśli czyn kogoś SKRZYWDZIŁ, był grzeszny. Jeśli NIKOGO NIE SKRZYWDZIŁ, NIE BYŁ GRZECHEM. Jest to wielki sprawdzian Huny, który uwolnił wielu zaślepionych dogmatami ludzi. Średnie Ja musi go wykonać, a skorygowane w rezultacie wnioski wbić do głowy niższemu Ja z pomocą wielokrotnych wyjaśnień, uczenia i powtarzania, by odpuściło sobie stare, utrwalone ciężary win.
Tam, gdzie utrwalone poczucie winy jest silne, wielce pomocne będzie codzienne spełnienie dobrego uczynku, w najbardziej bezoosobowy sposób, bez oczekiwania podziękowań lub nagrody. Jest to bodziec fizyczny, ustanawiający w niższym Ja głębokie poczucie wykonanego dobra, które zrównoważy poprzednio wyrządzone drugiemu człowiekowi zło.
Z chwilą kiedy kontakt z Wyższym Ja został nawiązany i niższe Ja przesyła jako tako nasze modlitwy, jeszcze może nie w całości i niezbyt dobrze, możemy poprosić Wyższe Ja o pomoc w przypominaniu sobie dawnych "grzechów" i rozważeniu ich w świetle reguły KRZYWDY, tak abyśmy je ujrzeli we właściwej perspektywie. Musimy przypominać sobie o tym, że OJCIEC-MATKA WYŻSZE JA przeżyło już doświadczenie bycia niższym Ja, a potem średnim Ja. Rozwinęło się, przechodząc przez wszystkie doświadczenia na niższych poziomach, aż osiągnęło swój boski stan. Wie, w jaki sposób zabrać się za rozwiązanie każdej trudności, jaka może nam stanąć na drodze. Jest doprawdy Aniołem Stróżem, Pocieszycielem i, jak nazwali je Indianie Paiute z amerykańskiego Zachodu, Wakanda, czyli "Przyjacielem ducha ludzkiego".
Wyższe Ja opanowało całkowicie swoją lekcję integracji i jedności i na swoim poziomie jest w jedności z wszystkimi pozostałymi Wyższymi Jaźniami, chociaż ciągle pozostaje oddzielną i indywidualną parą duchów.
Kahuni nazwali zjednoczone Wyższe Jaźnie Poe Aumakua, czyli "Wielkim Towarzystwem Wyższych Jaźni". Wszelkie dobro, do którego czynienia możemy być powołani w życiu, Wyższe Jaźnie już nauczyły się czynić. Są one nieskończonym źródłem pomocy i przewodnictwa, jeżeli tylko potrafimy zaprosić je do wzięcia właściwego udziału w naszym trójjaźniowym życiu.
ĆWICZENIE
Pomyślcie o długiej linii rodowej, z której się wywodzicie, wyobraźcie sobie, jak cofacie się w przeszłość, pokolenie za pokoleniem i stulecie za stuleciem. Rozważcie fakt, że przez wszystkie te wieki członkowie rodziny nigdy nie byli oddzieleni i sami. Człowiek zawsze miał dziadków zrodzonych przed nim oraz dzieci i wnuki następujące po nim. Tworzą oni prąd w Przepływie Życia i są z nim jednym.
Nie jesteśmy od siebie oddzieleni, nigdy nie byliśmy i nigdy nie będziemy. Należymy do rodziny i jako część rodziny jesteśmy także częścią Boga i Kosmicznego Przepływu Życia.
Tak jak my kolejno jesteśmy dzieckiem, rodzicem i dziadkiem, tak też rozwija się i niższe Ja, które teraz jest naszym dzieckiem; musimy nad nim czuwać, uczyć je i o nie dbać. Wyższe Ja, natomiast, jako najstarsze i najmądrzejsze, pełni wobec średniego Ja funkcję rodziców, a wobec niższego rolę dziadków. Wszystkie tworzą jednię, pomimo iż zewnętrznie sprawiają wrażenie oddzielnych.
Pomyśl o przyczynach poczucia samotności. Pomyśl o pragnieniu towarzystwa w postaciach żony lub męża, rodziny i przyjaciół. Pomyśl, co powinno się normalnie zrobić, by zastąpić samotność mniejszym zjednoczeniem, które niesie z sobą radość towarzystwa.
Pomyśl o głębokiej wewnętrznej, duchowej tęsknocie Wyższego Ja, które oczekuje czasów, kiedy zostanie w pełni uznane i zaproszone do całkowitego uczestnictwa w życiu trójjaźni. Pomyśl o sposobach, jakimi można by skłonić niższe Ja, aby przestało się czuć oddzielone, winne i odrzucone, i o przyszłej radości, kiedy trzy Ja się zjednoczą i nie będzie ich dzielił najmniejszy cień wątpliwości i strachu. Wyobraź sobie idealną rodzinę, w której małżonkowie, dzieci i rodzice potrafią poznać prawdę o Wyższym Ja i pracować z nim jak z Przewodnikiem.
Zapytaj, co przypuszczalnie mógłbyś uczynić dla Wyższego Ja w zamian za wiele rzeczy, o które je prosisz dla siebie.

AFIRMUJ: Jestem jednością z Bogiem, a zatem jednością z rzeszą Jego dzieci. Poczucia, że jestem oddzielony i samotny, nie da się uzasadnić z żadnego szerszego punktu widzenia. Musiałem kiedyś być częścią innego człowieka, by przyjść na świat. Muszę być częścią rodziny i grupy społecznej, do których należę, aby czynić postępy w życiu.
Używając daru wolnej woli, która w pewnym zakresie pozwala mi działać jako odrębnej i niezależnej istocie, będę miał stale na uwadze, że jestem zarazem cząstką całości. Jestem cząstką mojej rodziny, cząstką narodu i cząstką świata.
Staram się zachowywać tak, by być pomocą dla innych, i w ten sposób pomagam sam sobie. Dążę do pełnego urzeczywistnienia obecności mojego Wyższego Ja i skłaniam niższe Ja, by czyniło to samo. Nie będzie wówczas żadnej bariery między moimi trzema Ja. Zaczynamy pracować razem jako zespół
my trzy, tworzące Jednię.
Wyższe Ja jest moim najbliższym i osobistym zbawicielem od wszelkiego zła. Jednak codziennie je zasmucam, jeśli nie zapraszam go do objęcia właściwej roli w życiu owej trójjaźniowej osoby, którą nazywam "sobą". Przestaję więc zasmucać je moimi wątpliwościami, lękami, zachłannością i krzywdami, jakie wyrządzam innym ludziom bądź temu ciału, w którym jestem gościem. Codziennie podejmuję kroki, by rozświetlić mą niewiedzę i wyrosnąć z egoizmu, i
z moim niższym Ja
rozpoczynam pracę otwierania drzwi o zardzewiałych zawiasach, aby zaprosić do nas Wyższe Ja.
Stwierdzam, że będę dążył do służenia innym ludziom, tak jak oni mi służą albo tak jak chciałbym, żeby mi służyli. Zaczynam pracować nad sobą i pomagać niższemu Ja w wykonywaniu jego pracy, tak abyśmy nawiązali pełny kontakt z Wyższym Ja i cieszyli się jego Przewodnictwem we wszystkich naszych działaniach.

Zacznij od poświęcenia codziennie odrobiny czasu na przegląd swoich czynów od dzieciństwa i zbadaj każdy z nich pod kątem tego, czy sprawił komuś KRZYWDĘ. Jeśli spowodował prawdziwą, trwałą i dużą KRZYWDĘ, był to grzech
ale nie przeciwko Bogu czy Wyższemu Ja. Bóg i Wyższe Ja są zbyt wielcy i potężni, abyśmy mogli przeciw Nim zgrzeszyć albo Ich zranić.
Proś o przebaczenie, równoważąc jednocześnie zły uczynek dobrym, ale o trochę większej wadze. My, średnie jaźnie, jesteśmy istotami rozumnymi i wiemy, że zły uczynek można zrównoważyć tylko dobrym. Dopiero kiedy średnie Ja będzie logicznie przekonane, że wyrównało rachunki z przeszłości, może przekonać niższe Ja, że i ono zostało oczyszczone i godne jest stanąć z jaśniejącą twarzą przed Wyższym Ja Ojcem-Matką.
Stosuj sprawdzian KRZYWDY. Skoryguj niewłaściwe pojęcia. Zmień te pojęcia i utrwalone niewłaściwe przekonania, codziennie przekonując niższe Ja do przyjęcia nowych. Stopniowo oczyści się ono z wszelkich błędnych i dogmatycznych koncepcji, które blokują i uniemożliwiają mu kontakt z Wyższym Ja. Powoli pozostałe jeszcze sekretne uczucia winy zostaną zracjonalizowane i usunięte.

Rozdział 5
DZIAŁANIE NIŻSZEGO JA W MODLITWIE
W przeszłości wtajemniczeni mędrcy i kahuni zobowiązani byli przysięgą do zachowania tajemnicy. Zadziwia to ludzi, którzy obecnie zaczynają poznawać nauki trzymane niegdyś w takim sekrecie. Ciągle pojawia się pytanie: "Skoro to, co wiedzieli, ma tak ogromną wartość dla całej ludzkości, dlaczego nie szerzyli tej wiedzy?"
Jak dotąd, nie mamy w pełni zadowalającej odpowiedzi na to pytanie. Możliwe, że istnieje część starożytnej tajemnej wiedzy, jeszcze nie do końca odkrytej, takiej natury, że gdyby wpadła w ręce złych i nie sprawdzonych ludzi
mogłaby dać im władzę, której użyliby w złych celach. Jeśli mamy wierzyć starożytnym tradycjom mówiącym o "czarnej magii", byli tacy ludzie, którzy rzeczywiście zgłębili niektóre z jej tajników i nie tylko nadużyli tej wiedzy sami, lecz także założyli szkoły czarnej, czyli złej magii.
Ale jednego możemy być pewni, a mianowicie, że wiedzę tajemną przekazywano uczniom, inicjując ich w niej po to, by mogli przekazywać ją dalej z pokolenia na pokolenie, i że na wszystkich lądach i we wszystkich wiekach istniały niejasne pisma zawierające "Tajemnicę".
Dzisiaj najmniej tajemnym źródłem informacji dotyczącej wiedzy Huny jest język Polinezyjczyków, ponieważ dzięki izolacji zachował się on bez zniekształceń aż do połowy ubiegłego stulecia. Tego, co już wiadomo, dowiedziano się przeważnie z dokładnych studiów nad źródłosłowami wyrazów używanych przez polinezyjskich wtajemniczonych, "Strażników Tajemnicy". Wyszperanie ukrytych źródłosłowów jednego zestawienia słów rzucało światło na znaczenia następnego, a to sprawiało, że wszystkie zaczęły układać się na swoich właściwych miejscach. Stwierdzono, że słowa mające bezpośrednie, nie tajemne znaczenia, były zarazem symbolami.
Pisma religijne żydów i chrześcijan są wspaniałym źródłem umożliwiającym dalsze zrozumienie, ale dopiero wówczas, gdy pozna się symboliczne znaczenia słów. Również pisma gnostyków z tego samego mniej więcej miejsca i okresu mają wielką wartość. Pisma wczesnych wtajemniczonych greckich, a także żydów, którzy dobrze znali grecką wersję "Tajemnicy", potwierdzają informacje z innych źródeł.
W Indiach ukrywane pisma zachowały się w zniekształconej postaci, ale różne wierzenia i praktyki, zwłaszcza te ostatnie, świadczą niezbicie o tym, jaką wersję Huny znali w tej części świata hinduscy wtajemniczeni.
Pierwszą z trzech wielkich tajemnic Huny jest fakt istnienia Wyższego Ja i to, że składamy się z trzech jaźni. Na ogół zaakceptowanie tej prawdy nie jest dla czytelnika trudne. Znacznie trudniej, z chwilą gdy uzna się trójjaźniową naturę człowieka, przychodzi zrozumienie, że (1) wszelka modlitwa jest z natury telepatyczna i że (2) Wyższe Ja znajduje się zwykle w pewnej odległości od ciała, chociaż zawsze pozostaje "na wezwanie".
Największa jednak trudność, jak stwierdzono, polega na tym, że wielu studiujących Hunę nie chce przyznać, iż musi posyłać modlitwy do Wyższych Ja przez niższe Ja (bądź przez swoje Wyższe Ja) do Boga, jeśli zajdzie potrzeba. Zwykle ludzie ci nauczeni są religii, w której podświadomość nie odgrywa żadnej roli i której niższe Ja nie było znane. Uwierzyli, że znane im świadome Ja to cała "dusza", jaka istnieje, i że wystarczy przemówić, by natychmiast zostać usłyszanym przez Najwyższego Boga. Tacy uczniowie, chociaż nie całkiem pewni, że ich modlitwy zostały usłyszane, i poszukujący metody, dzięki której dostaliby na nie "odpowiedź", nadal wzdragają się przed uznaniem roli, jaką musi odegrać niższe Ja.
Podejście to przypomina postawę pewnej pani, która pragnęła osiągnąć absolutną czystość umysłu i ciała. Oczyszczała umysł, napełniając go pięknymi i pobożnymi myślami. Zabrała się do oczyszczania ciała, ale nie mogła wymyślić sposobu, jak powstrzymać je przed zmienianiem w nieczystości nawet najczystszego pożywienia i napojów toteż przestała zupełnie jeść i pić.
Jeśli nie chcemy się modlić, ponieważ w tym celu musimy posłużyć się niższym Ja jako posłańcem, który zaniesie telepatyczną wieść i obraz upragnionych warunków do Wyższego Ja i poprosi je, by odgrywało swoją rolę w naszym życiu, by nas prowadziło, strzegło i służyło pomocą, to okazujemy jeszcze wyższy rodzaj głupoty. A ponadto, jest to skazanie wszystkich trzech Ja na wewnętrzny głód.
Druga z trzech wielkich tajemnic dotyczy siły witalnej, czyli mana. Wtajemniczeni mieli ją w najwyższym poważaniu; mana wielokrotnie pojawia się we wszystkich tajemnych pismach. Tej drugiej tajemnicy dotyczy cała jedna trzecia symboli słownych kahunów. W Indiach około połowa praktyk religijnych nadal skupia się wokół stosowania siły witalnej w celu osiągnięcia "jogi", czyli zjednoczenia z najwyższą jaźnią.
Bóg jest wszelkim Życiem, a to życie jest żywą formą siły, którą pożyczamy ze wspólnego zbiornika energii napełnionego przez Matkę Naturę. Siła ta znajduje się w świetle słonecznym i magazynowana jest w roślinach, które spożywamy jako pokarm. Symbolem tej siły witalnej, czyli many, jest "Światło". Kult słońca był dla wtajemniczonych oddawaniem czci Bogu i Wyższemu Ja. To ostatnie nazywano "Światłem prawdziwym" albo "Światłem oświecającym każdego człowieka".
Siła życiowa pobierana ze słońca, powietrza i pożywienia symbolizowana była przez czystą wodę (mana). To była woda życia" występująca w starożytnych pismach.
Średnie Ja, tak samo jak Wyższe (oba nie mające ciała fizycznego i systemu trawiennego), musi pożyczać siłę życiową od niższego Ja. Symbolem siły witalnej, którą pobiera i używa, jest "podwójnie potężna woda" (manamana). Wyższemu Ja przysługuje tytuł "Pana", który w języku kahunów znaczy: "Ten, który nadzoruje podział wód". Kiedy Wyższe Ja używa siły witalnej, siła ta staje się tak magicznie potężna, że powoduje odpowiedzi na modlitwę; nazywana jest "najpotężniejszą siłą życia" (mana loa).
Wyższe Ja potrzebuje mało many, dopóki nie wzywa się go do uczestniczenia w życiu trzech Ja i wprowadzenia zmian w odpowiedzi na modlitwę. Wówczas, podobnie jak niższe Ja potrzebuje mnóstwa siły witalnej do budowy domu, tak samo potrzebuje jej Wyższe Ja, kiedy podejmuje się pomóc przy budowie albo dokonać jakichkolwiek zmian w gęstej sferze fizycznej.
Musimy wyćwiczyć niższe Ja, by oddawało część swojej podstawowej siły witalnej, czyli many, Wyższemu Ja wraz z modlitwą (telepatycznie). Umożliwi to Wyższemu Ja rozpoczęcie pracy w gęstej sferze fizycznej w celu uzdrowienia, dokonania zmian w sytuacji teraźniejszej bądź przyszłej lub zrobienia czegokolwiek, o co się modlimy.
Nie trudno o dowód, że jest to właściwa interpretacja Drugiej Tajemnicy. Świadczy o tym wiele słów, jakie znajdujemy w naukach hawajskich kahunów. Słowo "czcić", hoo-mana, oznaczało u nich "wytwarzać manę" (siłę witalną). A z innych słów podobnej natury dowiadujemy się, że ta wytworzona siła witalna posyłana jest do Wyższego Ja. by dać mu moc w sferze fizycznej oraz jako akt oddawania czci.
Kiedy mówimy w Modlitwie Pańskiej: "Bo Twoje jest Królestwo, potęga i chwała...", powtarzamy ukryte stwierdzenie, które już było starożytne, kiedy odnotowano je w Nowym Testamencie. Każdy wtajemniczony wiedział natychmiast, że w tym momencie niższe Ja obdarowywało maną Wyższe Ja, aby mogło ono uzyskać moc działania w świecie fizycznym
że dar, czyli ofiara many, oznaczał jego uczczenie i uwielbienie. Ponieważ modlitwa skierowana jest do naszego Ojca, który jest w niebie, nie można się pomylić co do prawdziwego sensu tej metody modlenia się; Jezus nauczał jej tych, którym dawał inicjację.
Bardzo dobrze przedstawił wiedzę Huny Filon z Aleksandrii, Żyd, który znał misteria greckie w okresie, kiedy Aleksandria była centrum nauki w Egipcie; zapisał twierdzenia Huny w zawoalowanych paragrafach. Filon mówiący i piszący po grecku, pozostawił po sobie prawdziwy skarb dla naszych czasów. Omawiając jego pisma, G.R.S. Mead pisze: "Ten Najwyższy Logos, zatem, pełen jest wszelkich mocy słów, Logoi, czyli boskich energii". (G.R.S. Mead, Thrice Greatest Hermes, t. I, s. 239).
Mead pisał jeszcze przed odkryciem kluczy, które otwarły Hunę dla świata, nie potrafił więc wyjaśnić, co Filon miał na myśli. Dla nas jednak jest to oczywiste, ponieważ mamy już wiedzę na ten temat. Wyższe Ja, duchowa jaźń, nie może sprawnie i szybko działać w gęstej fizycznej sferze, chyba że ma manę. W modlitwie posyłamy "słowa", a chociaż logos znaczy "słowo", wskazuje także na myśl lub myślenie. Najpierw przychodzą myśli-słowa, wznosząc się do Wyższego Ja z niższego. Ale wraz z myślami muszą zostać przesłane logoi, czyli energia many.
W ukrytej nauce swoich czasów Jan, jak podaje Ewangelia, napisał dla wszystkich, którzy mogli zrozumieć: "Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo". Nie ma to wiele sensu dla nie wtajemniczonych, ale jeśli mamy klucz, rozumiemy, że Jan opisywał rzeczywisty proces tworzenia
to, jak tworzy dla nas Wyższe Ja w odpowiedzi na słowa modlitwy, którym nieodzownie towarzyszył dar many. Mana czyniła słowa "słowami mocy".
Nie rozumiejąc tej prawdy, okultyści na próżno usiłowali odnaleźć i zastosować pewne słowa, które same w sobie miałyby moc. Ale tajemne imiona Boga i aniołów, diabłów i nieziemskich istot nie mają zupełnie nic wspólnego z prawdziwymi "słowami mocy". Można nauczyć się na pamięć przypuszczalnych siedemdziesięciu dwóch imion Boga i recytować je w kółko w inwokacjach, ale dopóki wraz z modlitwą niższe Ja nie prześle do Wyższego Ja many, nic się nie stanie.
W języku kahunów słowo ha, które oznacza "mocno oddychać", było symbolem gromadzenia dodatkowego zapasu mana i przesyłania jej do Wyższego Ja. Współcześni psycholodzy wiedzą, że aby spalić cukier we krwi i wytworzyć więcej siły witalnej, musimy mocniej oddychać. Wiedzieli o tym również wtajemniczeni, którzy świadomie oddychali głębiej i mocniej, nawet siedząc nieruchomo, aby wytworzyć i posłać manę do Wyższego Ja.
W Indiach, gdzie prawie cała wiedza Huny została dawno zapomniana, pamiętano o jednym, a mianowicie, że głębokie oddychanie jest pierwszym krokiem w stosowaniu magii wtajemniczonych. Była to prosta i szeroko znana zasada. Utracono jednak pamięć o drugim kroku wiedzę o tym, co robić po mocniejszych oddechach i nagromadzeniu dodatkowej prana (słowo oznaczające w Indiach siłę życiową).
Drugi krok, jak teraz wiemy, polegał na tym, aby niższe Ja posłało manę i myśl, czy też ciche słowa modlitwy, do Wyższego Ja. Praktykujący jogę straciwszy z oczu Wyższe Ja, czyniąc z niego Najwyższe Ja, czyli Brahmę, Boga, nie wiedzieli, co zrobić z dodatkową siłą witalną. Tak więc eksperymentowali, i jedna po drugiej powstawały szkoły dodające jeszcze jedno skomplikowane ćwiczenie oddechowe do już znanych trudnych ćwiczeń. Dodano pozycje fizyczne, z których wiele bardzo trudno jest utrzymać, a także nie kończące się śpiewy i mudra. Zatykano jedną stronę nosa kciukiem albo palcem wskazującym przy wciąganiu długiego oddechu, potem używano drugiej przy wydechu. Siłę witalną spersonifikowano i stworzono z niej boginię zwaną Kundalini. Podobno po długim starannym treningu miała ona budzić się i podnosić wzdłuż kręgosłupa aż do pewnego ośrodka w głowie albo ponad nią i tam stwarzać cudowną światłość dającą oświecenie. Zarazem miała ona przynieść joginowi wszelkie rodzaje wyjątkowej mocy umysłu i ciała. Długa i kręta jest doprawdy droga powrotna od współczesnego systemu tantra jogi do prostego mechanizmu stosowanego pierwotnie w modlitwie typu Huny.
Trzecia Tajemnica dotyczy "drabiny słów", często wymienianej w starożytnych pismach. Jest to niewidoczny (ektoplazmiczny
albo aka u kahunów) sznurek, po którym telepatyczna modlitwa i mana wznoszą się od niższego Ja do Wyższego. Drabina to także bardzo opacznie rozumiany "promień" albo "drabina", po których Wyższe Ja odsyła z powrotem oczyszczoną manę, aby pomóc dwóm niższym jaźniom. Jest to symboliczny "promień Światła", natomiast Wyższe Ja przedstawiane jest albo jako Światłość, albo jako Słońce.
Hindusi, usiłując odkryć na nowo tajemnicę oddechu i rozmieszczenia dodatkowej siły witalnej, stworzyli także jogiczną postać drabiny. Rozwinęła się ona u nich w szereg przypominających monetę ośrodków zwanych chakra, które według jogi umieszczone są jeden ponad drugim wzdłuż kręgosłupa, od kości ogonowej do szczytu głowy. To właśnie po tym szeregu stopni czy po "drabinie" wznosiły się moce "Wężowego Ognia" bogini Kundalini, czyniąc cuda, kiedy stawiała ona kolejny krok i "otwierała" każdy ośrodek. Przypuszczano, że na szczycie głowy znajdują się niewidoczne "drzwi", przez które uosobiona moc wznosi się od człowieka do Brahmy, który w tym systemie zastąpił Wyższe Ja. Jak zobaczymy dalej, cały wysiłek kierowano na uczynienie jednego wielkiego skoku przez wszystkie pośrednie stopnie rozwoju i ewolucji, bezpośrednio od człowieka do Boga. Nie można nie być choć trochę zaskoczonym tak imponującą koncepcją, jeśli weźmiemy pod uwagę wymiar człowieka i ograniczenie jego doświadczeń w porównaniu z ogromem, jakim jest Bóg.
Nagromadzenie dodatkowej ilości mary jest bardzo proste, jeśli wiemy, że wystarczy tylko zapragnąć ją zgromadzić oraz dać sygnał niższemu Ja, by zaczęło głębiej oddychać. Jeśli nie wydatkujemy nagromadzonej mary tak szybko, jak powstaje, w jakimś dużym wysiłku fizycznym, pozostanie ona zmagazynowana w ciele, gotowa do użytku. Niższe Ja lepiej zrozumie, co ma zrobić, jeśli wykonamy jakieś fizyczne działanie, które będzie dla niego wskazówką; lubi ono rzeczy namacalne i szybciej reaguje na bodźce cielesne niż na coś pomyślanego w umyśle. Można wziąć przykład z wtajemniczonych kahunów i rzeczywiście wydąć wargi, zwrócić twarz ku niebu i dmuchnąć w górę
jednocześnie utrzymując dla niższego Ja obraz tej czynności w umyśle DZIĘKI WYOBRAŻENIU sobie, że z mocą wydmuchujemy manę wzdłuż niewidzialnej "drabiny" w górę do Wyższego Ja. Kahuni nazywali to "wydmuchiwaniem wody z ust"; woda była symbolem many. Mówili także: ho-aka, co znaczy "podnieść", tak jak dzieje się to przy posyłaniu many do Wyższego Ja po niewidzialnym sznurku czy "drabinie".
Tak więc mamy tutaj prostą, ale według Huny cudownie skuteczną metodę modlitwy. Naszym zadaniem jest najpierw ją zrozumieć, a następnie wyćwiczyć niższe Ja tak, by ją zaakceptowało i wzięło udział w akcie tworzenia modlitwy. Po pewnym okresie praktyki czynność ta będzie przebiegała gładko i naturalnie.
Rola, którą my, średnie jaźnie, musimy tu odegrać, jest dwojaka. Po pierwsze, musimy przyjrzeć się z wielkim rozmysłem naszemu życiu i zdecydować jak najdokładniej, czego pragniemy dokonać po zaproszeniu Wyższego Ja do wzięcia w nim jego naturalnego udziału. Po drugie, to, czym postanowimy BYĆ, i to, czego będziemy usiłowali DOKONAĆ, musi być czymś godnym zarówno Wyższego Ja, jak i obu niższych Ja. Innymi słowy, musi służyć dobremu celowi i nie może się dziać z krzywdą dla innych ludzi.
ĆWICZENIE
Przedstaw sobie w wyobraźni, czym mógłbyś popróbować się stać i co mógłbyś osiągnąć przy pomocy Wyższego Ja. Wyobraź sobie różne sytuacje i siebie w ich centrum jako główną osobę. Zadaj sobie pytanie, czy taka sytuacja, jeśli zajdzie, mogłaby w jakikolwiek sposób kogoś skrzywdzić w trakcie realizowania się dzięki modlitwie. Zapytaj o każdą sytuację, czy jest dobra i godna wysiłków twoich i twego Wyższego Ja.
Niech będzie to początkiem codziennej pracy nad zrozumieniem twoich celów życiowych albo uświadomieniem sobie ich braku. Niech będzie także pierwszym krokiem na drodze do postanowienia, o co będziesz się modlił, kiedy już wyuczysz niższe Ja na tyle, że zacznie przesyłać bardzo proste drobne modlitwy, takie jak 0 opiekę, natchnienie i zdrowie.

AFIRMUJ: Wierzę w prawdziwość trzech Tajemnic, od dawna znanych wtajemniczonym. Wierzę w Najwyższego Boga i Wyższe Ja, które jest częścią mojej troistej istoty. Wierzę, że muszę pracować z niższym Ja, aby przesyłało siłę witalną wraz z moimi modlitwami do Wyższego Ja, co umożliwi mu pracę z nami i dla nas w sferze mentalnej i fizycznej. Wierzę, że istnieje niewidzialny promień, kanał, sznur czy też "drabina", po którym na mój rozkaz niższe Ja może przesłać telepatycznie treść modlitwy i siłę życiową.
Wierzę, że kiedy zaakceptuję te prawdy i przekażę je niższemu Ja, potrafię je następnie nauczyć, by wzięło udział w tworzeniu modlitwy, która niezawodnie przyniesie nam "nasz codzienny chleb", ponieważ pracujemy wspólnie z Wyższym Ja.

Rozdział 6
POZNANIE
Była raz wioska, w której pobliżu stała zrujnowana świątynia. Mówiono, że zawaliła się podczas trzęsienia ziemi, kiedy rozgniewali się bogowie; zginęli wtedy wszyscy kapłani. Nikt nie był pewien, jaki bóg mieszkał w najświętszym miejscu świątyni ani jakie mogło być jego imię.
Pozostała jednak tradycja dotycząca Nieznanego. Szeptano, że w dawnych czasach wystarczyło wejść do świątyni, minąć kapłanów i stanąć w pewnej rotundzie, by znaleźć się wobec prawdziwej obecności Nieznanego. Będąc tam, można było poprosić o to, czego się pragnęło, i prośba była spełniana. Legendarna rotunda nadal stała i wielu wieśniaków wchodziło do niej i wypowiadało modlitwę, mając nadzieję, że Nieznane usłyszy i odpowie z cudowną mocą i hojnością, jak utrzymywała tradycja.
Czasami modlitwa bywała wysłuchana albo przynajmniej to, o co proszono, wydarzało się. Niektórzy twierdzili, że to za sprawą modlitwy, inni, że dana rzecz i tak musiała się wydarzyć sama z siebie. Powszechnie jednak wierzono, że istnieje utracony klucz do całej sprawy. Zdecydowano, że aby zostać wysłuchanym, trzeba przynieść jakiś rzadki dar. Niektórzy myśleli, że należało poznać i wymówić pewne zapomniane i tajemne imię Nieznanego, a inni mówili, że należy użyć specjalnej formuły w modlitwie i przy ofiarowaniu daru.
W końcu postanowiono, że wszyscy najlepsi i najmądrzejsi ludzie z wioski kolejno zwrócą się do Nieznanego z ofiarą i prośbą, a dalej każdy z nici postąpi tak, jak uzna za najlepsze. Gdyby ktoś z nich trafił na właściwy dar, formułę albo połączenie tych obu, musi podzielić się tajemnicą ze wszystkimi. Takie było uroczyste zobowiązanie podzielić się tajemnicą ze wszystkimi.
Wyznaczono pisarza, aby siedział z glinianymi tabliczkami i rylcem i zapisywał wszystko, co każdy wchodzący zrobi i powie, postanowiono bowiem, że ma być prowadzony bardzo szczegółowy i niezwykle staranny zapis, nawet jeśli do Nieznanego zwróci się w najprostszy sposób trzęsący się starzec albo niedoświadczona panienka. Niczego nie wolno było przeoczyć
bo nawet wioskowy półgłówek mógłby przypadkowo trafić na właściwą ofiarę czy słowo.
Dzień za dniem pisarz przypatrywał się i zapisywał wilgotne gliniane tabliczki, troskliwie wykładając każdy zakończony i ponumerowany walec na słońce do wyschnięcia. Wydawało się, że kilka pomniejszych modlitw zostało rzeczywiście wysłuchanych. Krowa pewnej wdowy istotnie szybko wyzdrowiała i niechybnie spadł potrzebny deszcz po żarliwych modlitwach jednego z członków starszyzny. Ale, jak wszyscy ze smutkiem przyznali, krowa mogła wyzdrowieć i deszcz mógł spaść nie wskutek modlitwy.
Pod koniec lata stos poukładanych glinianych walców urósł tak, że niemal utworzył ołtarz, tak ich było wiele, a utraconego klucza ciągle jeszcze nie odnaleziono. Rozeszła się wieść, że próba zostanie zakończona, ponieważ nie było już nikogo, kto się jej nie poddał. W końcu został sam pisarz, zastanawiając się, co ma zrobić z tak wieloma tabliczkami.

Jakaż strata mojego cennego czasu i wysiłku
powiedział do siebie ze smutkiem.
I jaka szkoda, że nikt z wieśniaków nie wiedział, jak właściwie zwrócić się do Nieznanego.
Westchnął i zaczął systematycznie usuwać gliniane walce z rotundy i wrzucać je w rumowisko na zewnątrz. Kiedy wreszcie skończył, troskliwie zamiótł marmurową podłogę, aby miejsce Nieznanego pozostało czyste i bez skazy. Myślał sobie: ,
"Nikt nie widział Nieznanego i niektórzy mówią, że już Go tutaj nie ma. Ale przez wszystkie te tygodnie, kiedy obserwowałem, słuchałem i zapisywałem, narastało we mnie uczucie, że Nieznane naprawdę tutaj jest, że słucha z wielką nadzieją, pragnąc tak samo, jak każda żywa osoba, by właściwe rozwiązanie zostało odnalezione".
Nagle poczuł, że ogarnia go fala wzruszenia. Uniósł twarz w górę i powiedział:
Ach, Nieznane, nie smuć się! Nawet jeśli klucz utracono i nawet jeśli ludzie przestali wierzyć, że istniejesz i że słyszysz! Jeśli będzie to dla ciebie jakąkolwiek pociechą, wiedz, że ja, Pisarz, wierzę w ciebie bez cienia wątpliwości. Wiem w głębi serca, że zawsze jesteś tutaj i że bardzo pragniesz nam pomóc... Zatem usłysz mnie teraz, wielkie Nieznane! To moja jedyna, ostatnia modlitwa, zanim ludzie zostawią cię i zapomną. Nie wiem nic o kluczu, nie mam ofiary i nie istnieje nic, o co chciałbym poprosić. Wszystko, czego pragnę, to abyś wiedział, że wierzę w ciebie i kocham cię, i chcę cię jakoś pocieszyć.
Pisarz przerwał na dłuższą chwilę, a potem dodał usprawiedliwiająco:
Jestem tylko biednym człowiekiem i nie bardzo mądrym, ale gdyby przypadkiem pocieszyło cię, o Nieznane, pozostawienie twojej świątyni, która będzie teraz opuszczona, i zamieszkanie ze mną w mojej skromnej chacie, przyjmę cię z ogromną radością. Podzielę się z tobą wszystkim, co mam, będę cię kochał i czcił... i nigdy nie poproszę cię, abyś odpowiedziało na modlitwę. Wystarczy mi po prostu wiedzieć, że jesteś ze mną, że cieszysz się, iż jesteś kochany, zaproszony do mego stołu, do wspólnych spacerów albo do odpoczynku w cieniu mego drzewa o chłodniejszej porze dnia...
Pisarz nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć, przestał więc mówić i odwrócił się, by odejść. I wtedy właśnie nagle poczuł Obecność, tym razem mocną i niewątpliwą.

Ach!
zawołał i zalała go radość.
Jesteś tutaj! Przyjdziesz) Zamieszkasz ze mną i będziesz dzielił ze mną życie, i pozwolisz, abym cię pocieszył, kochał i ci służył! Dzięki ci z głębi mego serca... A teraz chodźmy. Muszę powiedzieć mojej żonie, by przygotowała dla ciebie główne miejsce przy stole. Chodźmy!
Mówi się, że w pewnym zakurzonym muzeum jest gliniana tabliczka, a na niej zapis całej tej historii. , Na końcu zapisu, gdzie gliniany walec został ułamany, tak że da się odczytać treść tylko częściowo, można odnaleźć, co Pisarz napisał pod koniec swego życia o "Prawdziwym Kluczu".
Dadzą się jeszcze odszyfrować następujące słowa: "Prawdziwy Klucz... dar... miłości... z duszy... serca... głęboko wewnątrz... wszystko, co potrzeba... odnawiaj codziennie ten dar..." Ostatnie słowa zachowały się zupełnie wyraźnie: "Miłość jest mocą i uwielbieniem".

Mojżesz podał ten ukryty klucz w przykazaniu: "Będziesz kochał Pana Boga twego z całego serca, z całej duszy i z całą mocą". Odsunąwszy zasłonę z jego słów, widzimy, że w sercu mamy niższe Ja. Z niego płynie uczucie miłości. W "duszy" mamy średnie Ja, które po przemyśleniu wszystkiego kocha to, co zasługuje na miłość. A w sformułowaniu "z całą mocą" zawarta jest Druga Tajemnica dotycząca many, czyli siły witalnej, która musi być posłana do Wyższego Ja reprezentującego Najwyższego Boga ponad każdym z nas.
Miłość Boża jest czymś naturalnym w świecie stworzeń, nawet jeśli owad, ptak czy zwierzę nie zdają sobie z niej sprawy. Instynktownie wibrują one w harmonii z Życiem, które jest miłością i siłą łączącą i twórczą, a nie niszczącą.
Normalne niższe Ja instynktownie pragnie kochać średnie Ja i Wyższe Ja. Nie trzeba go tego uczyć. Jest jak wierny pies, który bez zastrzeżeń obdarza swego pana miłością, chyba że złe traktowanie i wynikający z niego strach sprawią, że skuli się i po cichu oddali.
Trzeba, by niższe Ja uwolniło się od wszelkiego strachu przed "zazdrosnym i mściwym Bogiem" z nauk Starego Testamentu. Trzeba, by uwolniło się od fałszywego poczucia winy i aby pozwolono mu zadośćuczynić w taki czy inny sposób za "grzechy" popełnione przez jego człowieka. Średnie Ja musi mu powiedzieć, iż zostało mu przebaczone, że jest oczyszczone oraz że jest bardzo kochane pomimo wszystkich przeszłych grzechów popełnionych czy to uczynkiem, czy zaniedbaniem.
Dopiero uwolnione i oczyszczone z prawdziwych i fałszywych przekonań o "grzechu", może niższe Ja wyrazić swe naturalne uczucie miłości. Uczucie tworzy manę
jest jej integralną częścią, a miłość zanosi manę do Wyższych Ja, ponieważ instynktownie pragniemy dać coś naszym ukochanym. Można by sformułować regułę w następujący sposób: "Nie ma uczucia
nie ma znany. Nie ma miłości
nie ma many przesyłanej w darze, by umożliwić Wyższemu Ja działanie". Jeśli nie odczuwa się miłości i silnego emocjonalnego pragnienia podczas modlitwy, można być pewnym, że niższe Ja nie wykonuje swego zadania i że modlitwa będzie nieskuteczna.
Żeby kochać Wyższe Ja, potrzebujemy tylko je poznać nie samym rozumem i nie tylko przez uczucia, jakie wzbudza kontakt z nim w niższym Ja
ale także przez intuicję. Intuicja jest czymś danym niższym jaźniom przez Wyższe Ja. Jest to, można by powiedzieć, Wyższe Ja ukazujące swe oblicze, a z chwilą gdy ujrzy się owo promieniujące Światłem oblicze, następuje POZNANIE.
Aby POZNAĆ, musimy pamiętać, że rozumowanie i uczucia, chociaż niezbędne jako podstawa naszej wiary, nigdy nie mogą nam dać owego ostatecznego, pełnego i trwałego wewnętrznego "poznania", które przez wszystkie nasze lata rozprasza wątpliwości, tak jak światło rozprasza ciemność. Światło to może pochodzić tylko z Wyższego Ja, gdyż jest ono Tym Światłem.
Świetlista i cudowna istota, o której mówimy, była przedmiotem niezliczonych nauk i pism ezoterycznych. Wszystkie je można podsumować tajemnym nakazem: "Ucisz się i wiedz, że Jam Jest Bogiem".
Intuicyjne poznanie nazwano w niektórych krajach "realizacją"
urzeczywistnieniem. W bardzo wczesnej tradycji chrześcijańskiej znane było pod nazwą "iluminacji", ponieważ wiele osób widziało Wyższe Ja jako białe światło, niepodobne do żadnego ziemskiego światła. Później zastąpiono "iluminację" słowem "chrzest" i prawdziwe znaczenie zostało stopniowo utracone.
Wcześni mędrcy islamu mniej byli skłonni do dokładnego ukrywania Tajemnicy. W Kashf Al-Mahjub możemy przeczytać, jaki ostateczny wniosek wysnuł po długich rozważaniach pewien wielki mędrzec; jego biblią był Koran. Napisał on:
"Musicie wiedzieć, że wiedza dotycząca istnienia ducha jest intuicyjna... a inteligencja niezdolna jest uchwycić jego natury".
Nasze poszukiwanie Boga jest poszukiwaniem nas samych. Bóg jest w nas, a my w Nim. Szukając siebie, musimy stąpać lekko i słuchać uważnie. Niższe Ja mówi do nas uczuciami i kiedy zapytamy: "Czy to prawda, że jest nas troje?", ono poznawszy, iż jest to absolutną prawdą, odpowie, zalewając nas natychmiast uczuciem całkowitej ufności i wiary. Jeśli następnie zapytamy Wyższe Ja: "Czy to bezwzględna i zupełna prawda?", również odpowie, ale w całkiem inny sposób.
Intuicja jest nagłą wiedzą. Można ją rozpoznać, ponieważ jest ponad i poza potrzebą rozumowania, pamięcią i uczuciami; jest od nich wolna. I kiedy ta nagła wiedza przychodzi jak błysk od Wyższego Ja, nie ma możliwości zaprzeczenia ani błędu. Jest to tak, jak gdyby Bóg przemówił w nas słowem ostatecznej prawdy.
Czasami dane nam jest intuicyjne poznanie stanu, którego być może pewnego dnia doświadczymy. Jest to stan, w jakim niezależnie od zmysłów niższego Ja i rozumu średniego Ja wiemy, że jesteśmy wibrującą i żywą jaźnią. Z chwilą gdy ktoś doświadczy intuicyjnie takiego przeżycia, nigdy już nie będzie wątpił, że to stan prawdziwy i że kiedyś będzie można weń wejść.
Tradycja Wyższego Ja jest bardzo wyraźna w chrześcijaństwie, a także w literaturze gnostycznej nie zawartej w Nowym Testamencie, z którego wiele tekstów usunięto i tylko niektóre pozostały jako oficjalna wersja wczesnego Kościoła. Rozważmy następujące fragmenty:
"Zapytany przez faryzeuszów, kiedy nadejdzie królestwo Boże, odrzekł im: Królestwo Boże nie przychodzi w sposób dostrzegalny; i nie będzie można powiedzieć: oto tu jest, oto tam. Królestwo Boże bowiem jest już wśród was". (Łk 17:20-21)
Pamiętając o tym, co mówiliśmy o intuicyjnym poznaniu spływającym z Wyższych Ja, by umocnić nasze przekonania i wiarę, rozważmy cytat z jednego z pism gnostyckich, zaczerpnięty ze strony 602 z książki G.R.S. Meada, Fragments of a Faith Forgotten ("Fragmenty zapomnianej wiary") w dziale zatytułowanym Some Forgotten Sayings ("Niektóre zapomniane powiedzenia"):
"Jezus powiada: .,.królestwo niebieskie jest w was; i kto pozna siebie, odnajdzie je. Dążcie zatem do poznania siebie, a dowiecie się, że jesteście synami Ojca; i poznacie, żeście w mieście Bożym, i wy jesteście tym miastem".
Rozważmy jeszcze fragment ze staroindyjskiego źródła, Upaniszady Brihad Aranyaka: "Gdzie mieści się prawda? W sercu
odrzekł
ponieważ sercem człowiek poznaje prawdę; w sercu zatem mieści się prawda".
Serce symbolizuje miejsce spotkania niższej i średniej jaźni. Tu właśnie stają się one jednością, dzieląc ze sobą swoje przekonania i błogosławiąc je rozumem z jednej strony i uczuciem wiary z drugiej. Natomiast Wyższe Ja Ojciec-Matka często wyczuwa telepatycznie, kiedy zwracamy myśli i uczucia ku jedynej prawdzie, że człowiek jest trójcą, tak samo jak Bóg.
Nigdy nie możemy być całkowicie pewni i przekonani przez cały czas, bez cienia wątpliwości, że znamy prawdę o trzech Ja
tę ostateczną prawdę
dopóki nie przeżyjemy intuicyjnego poznania.
ĆWICZENIE
Wyobraź sobie siebie w sytuacji, kiedy w nic zupełnie nie można już z pewnością wierzyć. Wyobraź sobie, iż nagle dowiadujesz się, że tabliczka mnożenia jest całkowicie błędna i że dwa razy cztery nie zawsze równa się osiem. Wyobraź sobie miejsce, w którym nie można polegać na sile grawitacji, skąd bez ostrzeżenia można ulecieć z wiatrem. Wyobraź sobie niepewność, czy zachodzące słońce ponownie wzejdzie, albo niepewność, czy jutro woda będzie zdatna do picia.
Wróć do twego cudownego świata i podziękuj, że Bóg w tobie i w licznych twoich wielkich i małych braciach jest absolutnie niezawodny i nigdy nie zmieni praw z powodu jakiegoś przelotnego kaprysu. Podziękuj, że i ty stajesz się z każdym dniem coraz bardziej niezawodny we wszystkim, co robisz.

AFIRMUJ: Rozumiem jasno, że prawda i ład idą ręka w rękę. Muszę poznać wielką prawdę o mojej troistej istocie, postępując w uporządkowany sposób, krok po kroku, zgodnie z prawami, abym nie zszedł na manowce.
Składam dzięki za istnienie wielkich praw, które utrzymują wszystkie rzeczy w porządku. Zgadzam się, że porządek jest głównym prawem wszelkiego i mojego własnego życia.

AFIRMUJ: Po dokładnym przemyśleniu jestem przekonany, że może być mi dane wewnętrzne poznanie prawdy o mojej istocie. nie pozostawiające ani cienia wątpliwości. Utwierdzam się w wierze w prawdę o sobie, o moim niższym Ja i Wyższym Ja. Utwierdzam się w przekonaniu, że mogę nauczyć moje niższe Ja, przez cierpliwe, ciągłe powtarzanie, by wierzyło w to samo co ja. Wierzę, że kiedy my, obie niższe jaźnie, wykonamy swoją pracę i będziemy gotowe, Wyższe Ja da nam czystą wiedzę. Kiedy to się dokona, nasza jedność pozostanie wielką, niepodważalną prawdą, która jest sumą mądrości.
Składam dzięki za to, iż teraz rozumiem, jak uzyskać najwyższą wiarę, która przychodzi z poznaniem. Przyrzekam codziennie cierpliwie uczyć niższe Ja, by uwierzyło tak, jak ja wierzę, a kiedy nadejdzie pora, będę pilnie czuwać, prosząc o przyjście Światłości, która oświetla cały świat swoją wiedzą.

AFIRMUJ: Rozumiem jasno, że skuteczna modlitwa będzie możliwa, kiedy moje niższe Ja nauczy się wierzyć tak jak ja w Prawdę i kiedy, gdy to już się stanie, Wyższe Ja będzie mogło dać nam intuicyjne POZNANIE, które uczyni wiarę pewną i niezachwianą. Ciągle podejmuję konieczne kroki, by osiągnąć ten punkt w swoim rozwoju.
Rozumiem, że miłość i bezinteresowność są PRAWEM na poziomie Wyższego Ja i żadna modlitwa nie zostanie spełniona, jeśli prosi się o coś dla celów egoistycznych albo o błogosławieństwo tylko dla siebie. Rozumiem także, że kiedy czuję wielką miłość i proszę o pomoc dla kogoś innego, postępuję według Wyższego Prawa i mogę sam otrzymać błogosławieństwo wraz ze spełnieniem modlitwy za tego kogoś. Nauczę tej lekcji moje niższe Ja, cierpliwie to powtarzając i ćwicząc je, dzień za dniem, aż jego zwierzęcy egoizm ustąpi przed łagodnością, współczuciem, współodczuwaniem i MIŁOŚCIĄ.
Afirmuj z Izajaszem: "Lecz ci, co zaufali Panu (Wyższemu Ja), odzyskują siły, otrzymują skrzydła (poznania) jak orły: biegną bez zmęczenia, bez znużenia idą". (Iz 40:31)
Afirmuj z Potrójnie Najpotężniejszym Hermesem: "Albowiem nigdy... nie może wcielona dusza, która raz poszybowała wysoko i uchwyciła się rzeczywistego Dobra i Prawdy, ześliznąć się z powrotem w ich przeciwieństwa".

MÓDL SIĘ: Prowadź nas z ciemności w Światło. Prowadź nas od wyrozumowanego przekonania do wiary, która płonie uczuciem, i dalej do POZNANIA, które przewyższa wszelkie poznanie i oświetla Prawdę.

UWAGA: Ćwiczenie z tego rozdziału ma podstawowe znaczenie i trzeba je czytać tyle razy, ile może okazać się konieczne, by wpoić niższemu Ja prawdy dotyczące Wyższego Ja.
Powracaj do niego, codziennie stosując afirmacje. Jeśli twój czas jest ograniczony, wybierz kilka zdań, które według ciebie najlepiej pasują do potrzeb dnia, i medytuj nad nimi podczas pracy. Zaznacz fragmenty, które okażą się specjalnie pomocne, i powtarzaj je wielokrotnie, by zapadły głęboko w niższe Ja.
Sformułuj własne afirmacje, dostosowane do konkretnych potrzeb, i wyszukaj natchnione ustępy w twoich ulubionych pismach religijnych. Medytuj nad nimi i niech ci pomogą uzyskać głębokie i trwałe wewnętrzne POZNANIE.

Rozdział 7
MIŁOŚĆ
Niektórym ludziom uzyskanie intuicyjnego POZNANIA Wyższego Ja może zabrać wiele czasu. Inni natomiast mają taką naturę, że wewnętrzna wiedza pojawi się prawie od razu. Dla większości osób pomocne będą lektury i coraz to nowe materiały, które przedstawią Wyższe Ja z różnych punktów widzenia, czyniąc je w ten sposób, w miarę zbliżania się do niego, bardziej realnym dla umysłu.
Starożytna i podstawowa wiedza o trzech Ja dotarła do nas wieloma drogami. Stwierdzamy na przykład, że w chrześcijaństwie i hinduizmie istniało przekonanie, iż Wyższe Ja składa się z pary jaźni, męskiej i żeńskiej.
W chrześcijaństwie wystarczy tylko zajrzeć do wczesnych wersji historii życia Jezusa, by stwierdzić, że niegdyś uznawano "Matkę" za Ducha tak blisko złączonego z Ojcem w "małżeństwie zawartym w niebie", że nie sposób było uważać, iż istnieją oddzielnie. Ale wtajemniczeni nauczali w sekrecie, że Matka jest jednak czymś oddzielnym w jakiś dziwny paradoksalny sposób wykraczający poza zasięg ludzkiej logiki, zatem musi to być przyjęte na wiarę.
Ponieważ wewnętrzna, czyli ukryta wiedza nie znana była ludziom, którzy w jakieś cztery wieki później nadali Nowemu Testamentowi kształt, w jakim dotarł on do nas poprzez Kościół, tradycja Matki stała się sprawą bardzo zagadkową. Już sam dziwny paradoks, że Jezus to zarazem człowiek i Bóg, trudny był do przyjęcia dla Ojców Kościoła. Nic dziwnego, że nie rozumieli dobrze pojęcia Matki, która była, dokładnie w taki sam paradoksalny sposób, częścią Ojca (Wyższego Ja), nadal jednak zachowując własną tożsamość. Osiągnięto nieunikniony kompromis. Matka pozostała jako święta Dziewica, zgodnie z wewnętrznymi naukami wtajemniczonych, ale cześć oddawano ziemskiej matce Jezusa, Maryi. Ojcowie wynaleźli raczej niemożliwe do przyjęcia wyjaśnienia jej dziewictwa.
Przy okazji można by dodać, że pojęcie dziewictwa, tak jak stosuje się ono do Matki-Wyższega Ja, oznacza jedynie, że nie posiada Ona ciała fizycznego i że Jej działalność twórcza w związku Ojciec-Matka pozostaje na poziomie niefizycznym. Podobnie możemy powiedzieć, że średnie Ja, czyli świadomy duch umysłu kobiety, jest "dziewicą". Związek umysłów, woli i celów, jaki zachodzi, gdy kobieta i mężczyzna pracują razem nad jakimś zadaniem, jest twórczy w podobny sposób
najpierw powstaje idea, potem plan, następnie budowla Jedynie niższe, czyli zwierzęce Ja, wydaje potomstwo w ciele fizycznym. W hinduizmie, jak wspomniałem wcześniej, tradycja
Wyższego Ja będącego Matką-Ojcem była przez jakiś czas znana, potem została utracona pod radykalnym wpływem oficjalnych wierzeń wedyjskich oraz wynikających z jogi. Uważano, że Najwyższy Bóg, czyli Brahma stworzył sobie żonę jednym ze swych pierwszych aktów twórczych. Z Jej pomocą jako Matki Natury kontynuował dzieło stworzenia.
Matka zaczęła odgrywać coraz większą rolę w religii Hindusów. W niektórych z licznych odmian hinduizmu odwrócono się od Ojcowskiej połowy Wyższego Ja i czczono oraz modlono się do Boskiej Matki, i tylko do Niej. Hindusi, którzy przenieśli się na Fidżi, mają świątynie i uzdrawiające rytuały chodzenia po ogniu, gdzie najwyższą boginią jest Matka znana jako Mariana albo Mariam [George Sandwith, honorowy członek Królewskiej Akademii, prowadził na miejscu badania tej formy współczesnego hinduizmu na Fidżi w 1953. Podaje on, że czci się tam boginię Marlam. Pisownia jest niepewna. Warto zauważyć, że w tradycji chrześcijańskiej występuje siostra Jezusa także o imieniu Maria lub Mariam
albo jak podają niektóre źródła, Mariamne.]. (Zastanawiające jest podobieństwo imion chrześcijańskiej Marii i hinduistycznej Mariam. Są również tacy, którzy dowodzą, że greckie słowo Kristos, powiązane z Jezusem, pochodzi od Kryszny, hinduistycznej inkarnacji Boga).
Kahuni, którzy w starożytności wiele podróżowali, szerząc tajemną wiedzę tam, gdzie znajdowali ludzi zdolnych ją zrozumieć, w swoich określeniach Wyższego Ja i w rozmowach o nim nie posługiwali się słowem "Ojciec" ani "Matka". Używali nazwy Aumakua, czyli "Ja-Rodzice". Dla najwcześniejszych kahunów rdzeń słowa
au
zawierał kilka bardzo ważnych tajemnych znaczeń. Wymawiany w jeden sposób, oznaczał "Ja", w inny
"Mój". Badanie wariantów wykazuje, że w oryginalnej nauce Pierwszej Tajemnicy mistrz rzekł do ucznia: "Każdy z nas składa się z trzech Ja
unihipili, uhane i z podwójnego Ja aumakua, czyli Ja będącego parą rodzicielską".
W dzisiejszych Indiach znajdujemy to, co być może jest zniekszałceniem terminu Aumakua stosowane wszędzie w każdej praktyce religijnej najświętsze, potrójnie akcentowane słowo Aum. Intonuje się je w rytmie na trzy, w praktyce oddawania czci własnemu Wyższemu Ja czciciela jako części Najwyższego, Boga czyli Brahma.
Kahuni nauczali, że ludzki umysł, czyli umysł średniego Ja, jest niezdolny do zrozumienia, w jaki sposób myśli Para Wyższego Ja, jak działa i istnieje. Jednakże nie wtajemniczonym dano prostą formę oddawania czci, bardzo konkretną, łatwą do wyobrażenia i w pewnych granicach praktyczną. (Nie można było oczekiwać, by nie wtajemniczeni, ludzie o niższych mocach umysłu, wykonywali na przykład rytuały, czyli działania mentalne, które przyniosłyby cudowne odpowiedzi na modlitwę.) Pospólstwo czciło zarówno Boga Ojca, jak i Boginię Matkę. Wynaleziono i opowiadano niezliczone legendy, w których męski Bóg troistej natury wyłonił z Siebie żeński odpowiednik, który pomagał w dziele stworzenia i który pozostał jako Matka Natura i często przybierał różne żeńskie formy. Istnieli liczni mniejsi i bliżsi bogowie i boginie, a także pomniejsze "bożątka", czyli duchy natury, które działały na poziomach życia roślin i zwierząt.
W naszych protestanckich Kościołach Zachodu ponieśliśmy wielką stratę, nie wiedząc o tym. Bunt przeciwko Kościołowi Rzymu przyniósł wielkie odrzucenie dogmatycznych wierzeń i rytualnych praktyk, i w tym procesie "Matka", nawet jeśli ledwo rozpoznawalna w formie Maryi, została utracona dla połowy chrześcijan. To prawda, że w starszym Kościele zatracone zostało wewnętrzne znaczenie, ale może do pewnego stopnia zadość czyniła temu miłość i dziecięca wiara wyznawców, którzy powtarzają w kółko rytualną modlitwę: "Święta Mario, Matko Boża, módl się za nami..."
W rodzinie ludzkiej matka od zarania dziejów zawsze jest dobrym, łagodnym i rozumiejącym rodzicem. Zawsze chętnie wybacza i kocha pomimo wszelkich wad. Do niej zwraca się instynktownie nowo narodzone dziecko o pokarm, niezawodną miłość i ochronę. Ojciec jest tym, do którego dziecko zwraca się później, już starsze, o kierownictwo w różnych sprawach, ale nigdy o te same rzeczy, którymi może obdzielić matka.
Jedną z większych strat, jaką poniosła ludzkość, było usunięcie z Nowego Testamentu "Ewangelii Maryi", pisma obecnie zaklasyfikowanego do literatury gnostycznej. W tej pominiętej wersji historii życia Jezusa (rzekomo opowiedzianej przez Maryję, ale w istocie będącej wersją tajemną, wersją Huny, zawierającą Trzy Tajemnice dla osób zdolnych je zrozumieć) w częstych odstępach występują fragmenty, w których mówi Matka-Wyższe Ja; fragmenty te przedzielają partie głównego wątku.
Tutaj, w tej starożytnej relacji, przedstawione są elementy Ojcowski i Matczyny Wyższego Ja, a w jednym miejscu pięknie opisano większą skłonność Matki do miłości i przebaczenia, pomimo grzechów. Jedna z postaci opowieści pyta, ile razy Ojciec przebaczy temu, kto stale powraca do grzechu. Mówią mu, że Ojciec przebaczy tylko "siedem razy siedem razy", ale Matka przebaczy nieskończoną ilość razy. Echo tej nauki Huny znajdujemy w Ewangelii wg św. Mateusza (18:22), gdzie Piotr pyta Jezusa, czy ma przebaczyć aż siedem razy komuś, kto przeciwko niemu wykroczy. Jezus odpowiada z większą tolerancją Matczyną, nie Ojcowską. Mówi, że przebaczenie należy ofiarować "siedemdziesiąt razy po siedem".
Inna tradycja, zawierająca część wiedzy Huny, rozprzestrzeniła się po świecie i przyjęła wiele form, głównie zewnętrznych, zniekształconych. Tradycja ta mówi, że aby Para Ojciec i Matka, stanowiąca Wyższe Ja, złączyła się w boskim akcie twórczym, spłodziła i zrodziła odpowiedź na modlitwę, potrzeba specjalnego rytuału. Natura tego rytuału w oryginalnej nauce była prosta. Modlący się gromadził tyle uczucia miłości w modlitwie, iż sprawiał, że Matka i Ojciec łączyli się, by stworzyć sytuację, o którą prosił. W Indiach, gdzie wyznawcy niektórych kultów hinduistycznych praktykują bardzo dosłowne rytuały, istnieje zwyczaj rzeczywistego łączenia się pary; akt ten jest częścią modlitwy. Jest to krańcowa forma tradycyjnego rytuału. Odnajdujemy go, w bardziej rozrzedzonej postaci, we wszystkich wiekach i krajach. Jest tak powszechny, że Frazer w swym dziele Złota Gałąź stara się udowodnić, iż jako "rytuał płodności" stanowi podstawowy czynnik we wszystkich religiach.
Pomijając wszelkie zanieczyszczenia oryginalnej nauki, możemy być doprawdy zupełnie pewni, że aspekt Matczyny Wyższego Ja jest prawdziwym ucieleśnieniem doskonałej miłości; miłości, która nigdy nie zawiedzie dziecka, bez względu na to, jak nisko by upadło. Ojciec, z drugiej strony, ucieleśnia zarówno mądrość, jak i miłość. Zwracamy się do Matki o "zaopatrzenie" (by skorzystać tu z trafnego słowa z kręgów Nowej Myśli). Kiedy potrzebne jest mądre kierownictwo, zwracamy się w modlitwie do Ojca. Kiedy pragniemy zmienić obecne okoliczności, warunki czy sytuacje, zwracamy się i do Matki, i do Ojca, prosząc, by działali wspólnie na rzecz wprowadzenia zmian, które będą odpowiedzią na modlitwę.
Miłość jest wielką siłą przyciągającą, która zbliża do siebie rozdzielone połówki, ujemną i dodatnią, męską i żeńską. Wywołuje procesy twórcze, w których dwoje łączy się, by stworzyć trzecie. Na poziomie średniego Ja miłość mężczyzny i kobiety jest twórcza w swym działaniu w inny sposób. Bardzo często dowiadujemy się, że najpiękniejsze dzieło wielkiego malarza inspirowane było miłością. Możemy bezpiecznie przyjąć, że na jeszcze wyższym poziomie Wyższych Ja miłość, którą posyłamy wraz z naszym darem many, przynosi najlepsze owoce w przychodzących w swoim czasie odpowiedziach na modlitwę.
Dopiero kiedy trzy Ja człowieka zgodnie wibrują miłością, może zaistnieć owa harmonia, która stwarza doskonale pracujący zespół. Miłość, ponadto, potrafi zmieść nienawiść i strach, zazdrość i zawiść, które zaśmiecają i blokują ścieżkę wiodącą do wszelkiego rozwoju i dobra
do świetlanej nagrody oczekującej tych, którzy działają jako trójca, a nie w pojedynkę.

AFORYZM III: Miłość tworzy na wszystkich trzech poziomach istnienia. Bez miłości nie może powstać nic dobrego, pięknego ani trwałego. Nienawiść potrafi tylko niszczyć.
ĆWICZENIE
Medytuj nad istotą doskonałej miłości i nad pokojem "przechodzącym wszelkie zrozumienie". Miłość przyciąga do siebie siły dodatnią i ujemną
życie we wszystkim, co istnieje
aby nastąpiły rozmnażanie, obfitość i odnowa. Nigdy nie może zabraknąć nowych form na użytek wznoszących się w górę pojedynczych iskier albo snopów iskier Bożej Inteligencji. Pokój jest stanem przyjemnego odpoczynku po osiągnięciu zjednoczenia w związku i dokonaniu aktu twórczego.
Udaj się w wyobraźni na samotną górę i pomyśl o ogromie pokoju przenikającym powietrze wokół ciebie. Zostało ono stworzone dzięki małżeństwu atomów tlenu i azotu. Pomyśl o bezmiarze pokoju wypełniającym głębie oceanów, gdzie wstąpiły w związek małżeński atomy wodoru i tlenu.
Pomyśl o ogromie pokoju, jaki z pewnością przenika Ojca-Matkę Wyższe Ja... gdyż osiągnęli oni doskonałe zjednoczenie; nic z ciała ani z umysłu średniego Ja nie stoi między nimi.

AFIRMUJ: Wiem, że Ojciec mój żyje, a także moja boska Matka. Są oni jednym, a jednak dwojgiem. Są doskonałymi towarzyszami i poznali doskonałą miłość. Będę tak sobą kierował i tak prowadził moje niższe Ja, aby każdy dzień uczył nas, jak wspólnie pracować nad urzeczywistnieniem najdoskonalszego związku i miłości w sferze fizycznej i psychicznej.
Wyobraź sobie siebie jako istotę składającą się z trzech Ja, w której niższe i średnie Ja dążą egoistycznie do własnych celów. Wyobraź sobie, że czegoś chcesz i starasz się o to bez względu na prawa i pragnienia innych. Chwytasz i zjadasz, zabierasz i chowasz. Wyobraź sobie także inne niższe jaźnie zwracające się przeciwko tobie i dziko z tobą walczące... Następnie wyobraź sobie siebie jako średnie Ja znajdujące się' poza ciałem. Zobacz, jak siadasz z bardzo ciekawą książką i czytasz ją w kółko bez końca, gdy tymczasem twoje niższe Ja i ciało nie otrzymują ruchu fizycznego, snu ani jedzenia.
Teraz wyobraź sobie siebie w dobrym, normalnym stanie, w którym wszystkie trzy Ja pracują szczęśliwie razem jako doskonale dobrana załoga, kierowane miłością i pełne radości z postępów i wykonywanej służby.
Poświęć trochę czasu na przejrzenie poprzednich rozdziałów i upewnij się, że kończysz trening niższego Ja, że wbudowałeś weń pełen zestaw niezachwianych przekonań i nauczyłeś je nawykowego reagowania we właściwy sposób.
Jeśli znajdziesz kogoś, kto zechce posłuchać, sprawdź, czy potrafisz mu zwięźle opowiedzieć, czego się do tej pory nauczyłeś. Spróbuj sam ocenić, o ile wzrosły twoje przekonanie, wiara i poznanie dzięki stosowaniu afirmacji. Jeśli potrafisz to zrobić, powiedz twojemu słuchającemu przyjacielowi, jak oceniasz swoje postępy. A jeśli nikt nie zechce posłuchać, wyobraź sobie przyjaciela czy przyjaciółkę i powiedz to jemu albo jej.

Rozdział 8
OTWIERANIE ŚCIEŻKI KU ŚWIATŁU
Nasze niższe jaźnie często hołubią utrwalone upodobania i niechęci, które stoją na przeszkodzie powstawaniu i przepływowi uczucia miłości. I tutaj mamy poważny szkopuł, ponieważ to właśnie miłości, niesionej strumieniem many, potrzebują Wyższe Ja, by stworzyć odpowiedź na naszą modlitwę.
Możemy być zupełnie nieświadomi faktu, że niższe Ja ma w sobie nienawiść, gniew, urazy, złość, zawiść czy zazdrość, chociaż często niejasno zdajemy sobie sprawę, że jednak żywimy te uczucia.
Miłość i nienawiść nie mogą współistnieć. Nie potrafimy wzbudzić i wyrazić miłości do Ojca-Matki, jeśli nienawidzimy kogoś albo czegoś. Te dwa uczucia po prostu nie występują razem.
Z arcydzieła streszczającego nauki Huny, z Modlitwy Pańskiej, uczymy się, że powinniśmy przebaczyć tym, których nienawidzimy. Dowiadujemy się, że tylko pod tym warunkiem grzech nienawiści może zostać usunięty ze ścieżki
wybaczony
a wtedy miłość będzie mogła swobodnie wibrować w trzech Ja i emanować na zewnątrz.
Aby dowiedzieć się, w jakiej mierze skrywana w niższym Ja nienawiść utrudnia nasz kontakt z Wyższym Ja, wystarczy tylko spróbować wzbudzić w nim uczucie miłości do wszystkich ludzi, wszystkich rzeczy, a zwłaszcza do Ojca-Matki. Jeśli przez przypomnienie sobie, jak godne ukochania są przedmioty miłości, łatwo ją w sobie wzbudzamy, to wszystko jest dobrze i ścieżka do Wyższego Ja jest najpewniej dość otwarta i czysta. Jeśli jednak nie możemy poczuć miłości, a zamiast tego zaczynamy przypominać sobie kogoś, kogo nie lubimy, to jest pewne, że niższe Ja blokuje ścieżkę.
Możemy mieć niejeden powód, by nienawidzić pewnych ludzi czy rzeczy, ale bez względu na to, Czy nienawiść jest uzasadniona, czy nie, musimy się jej pozbyć, zanim będzie mogła wkroczyć miłość. Nienawiść nie rani tego, kogo się nienawidzi. Natomiast nienawidzącemu nie przynosi nic dobrego
tylko krzywdę. A ponieważ nienawiść odcina nas od Wyższego Ja, którego istotą jest miłość, pozbycie się jej jest naszym obowiązkiem wobec samych siebie. Najpierw musimy dojść do tego drogą rozumową i zaniechać nienawiści na poziomie średniego Ja. Jest to dość łatwe. Trudniejszą rzeczą jest wykorzenić nienawiść z niższego Ja. Mogą się okazać konieczne codzienne posiedzenia, podczas których przemawiamy niższemu Ja do sumienia i stosujemy afirmacje, aby wyrobić w nim przekonanie, że zaniechaliśmy nienawiści raz i na zawsze.
Miłość, jeśli da się uruchomić jej wibracje, jest silniejsza od nienawiści. Znając tę prawdę, możemy zacząć wyganiać nienawiść, wyrażając coraz więcej i więcej miłości.
Budda Gautama oparł nauczaną przez siebie religię na konieczności wyzbycia się nienawiści. Powiedział: ..Nie ma większego bólu od nienawiści".
Przykazanie "Kochaj bliźniego swego jak siebie samego" przestaje być niepraktycznym i idealistycznym hasłem, kiedy znamy Hunę i rozumiemy, że bez względu na to, jak bardzo nasz bliźni zasługuje na nienawiść, nie możemy jej do niego żywić i zarazem sięgać ku Wyższym Ja po moście MIŁOŚCI. Tak czy inaczej, można kochać Wyższe Ja najgorszego z bliźnich, rozumiejąc, jak jego Ojciec-Matka czuwa nad nim i tęskni do niego
czekając z nieskończoną cierpliwością, aż nauczy się lekcji, którą wszyscy muszą pojąć prędzej czy później.
Wydaje się, iż jest rzeczą godną wyzbyć się nienawiści z powodu naszych dążeń
ale wszyscy wiemy, że jest to, inaczej mówiąc, działanie w samoobronie. Nienawiść jest bowiem śmiertelną trucizną, fizycznie, psychicznie i duchowo. Każdy lekarz i psycholog zaświadczą, jak działa ona na ciało i umysł, gdyż rodzą się z niej niezliczone choroby tych obu. A nasze studia, jak również zdrowy rozsądek mówią nam, że uniemożliwia ona związek z Wyższym Ja. W tym działaniu nie jest jedyna.
Pewni ludzie, którzy doszli do etapu uznania Wyższego Ja i starają się działać w harmonii z nim, ponoszą klęskę, ponieważ nie chcą przyznać, że w niektórych swych zachowaniach bywają chciwi, zawistni albo krzywdzą innych. Często takie cechy są społecznie uznawane z powodu konkurencji w interesach
albo innych pretekstów. Dobrze to zilustruje poniższa opowieść.

Był sobie kiedyś dobry i wielkoduszny człowiek, który oddał się studiom alchemii i magii. Miał w ten sposób nadzieję odkryć tajemną formułę, która pomogłaby mu zdobyć bogactwo i władzę. W miarę swych poszukiwań coraz bardziej upewniał się, że zasługuje na te dobrodziejstwa. Dodał jeszcze do swych rosnących życzeń zdobycie młodej i pięknej żony, która dzieliłaby z nim bogactwo.
W końcu odkrył porzucony rękopis, który zawierał magiczną formułę, prostą inwokację do siedmiu bogów. Autor zwoju, który się starannie podpisał, wyjaśniał, że każdy bóg postawił pewne warunki; proszący musi je zrozumieć, zanim jego prośby mogłyby być spełnione. Ponieważ nie było innego sposobu dowiedzenia się o te warunki, człowiek ów zaczął zabiegać o względy odźwiernego w świątyni. Przyniósł mu parę drobnych prezentów i w końcu uzyskał posłuchanie u kapłana, który podpisał rękopis.
O wyznaczonej porze, przynosząc bardzo hojny dar, zjawił się przed starym kapłanem
dobrotliwym człowiekiem z błyskiem humoru w oczach. Wyjaśnił, po co przyszedł. Kapłan skinął poważnie głową.

Chętnie panu pomogę
powiedział i rozwinął zwój. Oto warunki: Pierwszy bóg nie odpowie na żadną modlitwę, w której prosi się o coś nierozsądnego. Drugi nie odpowie na modlitwę, w której prosi się, by coś należącego do innej osoby zostało jej zabrane i dane proszącemu. Czwarty nie odpowie, jeśli proszący już ma więcej niż należną mu część dobrodziejstw. Piąty bóg nie przyzna czegoś, na co się rzeczywiście nie zasłużyło, a szósty ukarze proszącego, jeśli będzie prosiło własną wielkość, chwałę i zdobycie władzy.

Chwileczkę
rzekł człowiek.
Liczyłem na palcach. Zapomniałeś mi, ojcze, powiedzieć o trzecim bogu.

Rzeczywiście
odrzekł stary kapłan.
Trzeci bóg nie odpowie na modlitwę tego, kto sądzi, że jest lepszy od innych ludzi. Pozostał nam jeszcze siódmy. Jeśli nie spodoba się pan któremuś z sześciu bogów, siódmy przegoni pana sprzed ich oblicza.
Kapłan uśmiechnął się, zamknął oczy i oparł wygodniej, jak gdyby zamierzał uciąć sobie drzemkę.
Człowiek niespokojnie przebiegł w myślach to, co usłyszał. Próbował znaleźć choć jedną jedyną rzecz, o jaką zamierzał poprosić, która nie naruszałaby ograniczeń ustanowionych przez bogów. W końcu wolno wstał, pokłonił się przed kapłanem, nie budząc go, i wrócił do domu.

Gdzie byłeś?
zapytała jego żona, odgarniając kosmyk włosów z zaczerwienionej twarzy, po czym odwróciła się, by dalej wyjmować brązowe bochenki chleba z glinianego pieca.
Pochylił się, pogłaskał ją z miłością po twarzy i ucałował pulchny policzek.

Rozmawiałem z mądrym człowiekiem o modlitwach i bogach
powiedział
i wróciłem do domu, by złożyć ,dzięki za liczne błogosławieństwa, którymi zostałem obdarzony. Żona uśmiechnęła się do niego promiennie.

Upiekę ci wyjątkowo dobry piernik na kolację -obiecała i powróciła do swych bochenków.

Kahuni nauczali swoich uczniów, by powstrzymywali się od czynienia czegokolwiek, co przyniosłoby krzywdę innemu człowiekowi. Nakaz ten uważany był za podstawowe prawo dobrego życia. Uczyli, że istnieje tylko jeden grzech, a jest nim SKRZYWDZENIE KOGOŚ. Ich twierdzenie, gdyby chcieli je streścić, mogłoby brzmieć: NIE MA KRZYWDY
NIE MA GRZECHU. Jednakże na ten temat mieli dużo do powiedzenia, ponieważ jest wiele sposobów wyrządzania krzywdy. Zaniedbanie obowiązku względem innej osoby oznacza skrzywdzenie jej, wzbudzenie w niej zawiści również
i tak można by wyliczać bez końca.
Pewien wielki wtajemniczony sprowadził kiedyś nakaz "Nie krzywdź" do jak najkrótszych słów, które jednak zawierają w sobie długą listę możliwych krzywd. Powiedział: "Co chcecie, by wam inni czynili, wy sami innym czyńcie". (Mt 7,12) Było to w Palestynie. W Indiach jakiś czas wcześniej inny wielki wtajemniczony rzekł: "Nie czyńcie innym tego, czego nie chcielibyście, by wam czyniono".
Te przykazania mają jedną cechę wspólną. Jest nią pokazanie drogi, jaką należy zdążać, by otworzyć ścieżkę do Wyższego Ja i nawiązać z nim pełen kontakt i współpracę. Był to jeden z tematów dyskusji, kiedy Jezusa zapytano, jak otrzymać dobra życiowe poprzez modlitwę. "Starajcie się naprzód o królestwo [Boga] i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane". (Mt 6,33)
Słowa, jakich używali kahuni dla określenia "królestwa" i "nieba"
aupuni i lani, oznaczają dosłownie "miejsce, gdzie jest spokój i porządek na poziomie wyższym od poziomu fizycznego człowieka". Jest nim Wyższe Ja, a słowa te opisują jego stan, a także jego położenie.
Jeśli najpierw szukać będziemy Wyższych Ja, wszelkie inne dobre rzeczy mogą być nam dane
ale dawanie nie może się odbywać z krzywdą dla innych. Takie jest prawo na poziomie Wyższych Ja i nam, którzy jesteśmy niższymi jaźniami, nie wolno go przekraczać.
Kiedyś wielki lekarz udał się do świątyni w Lourdes we Francji, gdzie miały miejsce liczne cudowne uzdrowienia. Zabrał się do przestudiowania wszystkich dostępnych przypadków, w których zaszło cudowne uzdrowienie, usiłując znaleźć jakąś jedną cechę wspólną im wszystkim. Po długiej pracy doszedł do bardzo ciekawego wniosku i napisał na tej podstawie wspaniałą książkę. Znalazł punkt styczny dla prawie wszystkich przypadków
ale tylko jeden. A mianowicie, bez względu na to, jak sami byli chorzy, kalecy czy cierpiący, ludzie cudownie uzdrowieni przyjechali modlić się za kogoś ukochanego będącego w nieszczęściu. Nie został uzdrowiony prawie nikt, kto przybył modlić się tylko za siebie. W swej książce lekarz nie wysnuł ostatecznych wniosków dotyczących tego niezwykłego odkrycia, ale pozostawił pytanie czytelnikom, by odpowiedzieli sobie sami. Pytanie nie zostało sformułowane w słowach, lecz autor dał do zrozumienia, że możliwość natychmiastowego uzdrowienia zależy być może od wewnętrznej natury uzdrowionego.
Można się tylko zastanawiać, czy to wielka miłość do drugiego człowieka przyniesiona przed najświętsze miejsce świątyni i ofiarowana Mieszkance tego miejsca sprawiła nagłe połączenie się Ojca-Matki w doskonałej miłości. W takim wypadku dla cierpiącego mogła zostać stworzona cudownie nowa sytuacja. Ta sytuacja powstałaby najpierw na poziomie Wyższych Ja, potem na poziomie średniego Ja i ostatecznie na poziomie niższego Ja, gdzie tkanki mogą być zmienione w mgnieniu oka i wszystko zostaje uczynione nowym.
W starożytnym piśmie odnotowano, jak Boska Istota wykrzyknęła z radością: "Oto czynię wszystko nowel" (Ap 21,5) Okrzyk ten wyrażał wielką miłość. Zostało odbudowane miasto Jerozolima, symbol zamieszkania ludzi, ich ciał, a w tych ciałach był Bóg i baranek, który jest światłością Wyższe Ja. Czytamy:
"I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już [odtąd] nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły". (Ap 21,4)
Kahuni mieli uzdrawiającą pieśń czy też modlitwę, w której zamiast miasta dom symbolizował siedzibę trójjaźniowego człowieka. Pieśń opowiada, jak usunięto starą strzechę i położono nową, i dom został odnowiony. Dalej następuje opis radości właściciela domu i przyjaciół, którzy przybyli, by się z nim razem cieszyć, radować się miłością, ucztą i pieśnią.
Na przestrzeni wieków zawsze zachowywano i przekazywano dalej lekko zawoalowaną tajemnicę
tajemnicę, że z chwilą gdy świadomie ustanowi się kontakt z Wyższymi Ja, gdy ma się wiarę, przekonanie i miłość, które zbliżą trzy Ja do siebie, tak aby Matka-Ojciec zjednoczyły się we wspólnym akcie twórczym, wówczas wszystkie rzeczy zostaną odnowione i życie potrójnego człowieka stanie się normalne
to znaczy wypełnią je rozwój, szczęście i pokój.

AFIRMUJ: Wierzę, że na poziomie Ojca-Matki miłość jest prawem, życiem i działającą siłą. Wierzę, że kiedy staję przed nimi w modlitwie, muszę opróżnić się ze wszystkich destrukcyjnych uczuć i myśli, które uniemożliwają mi wibrowanie w harmonii z miłością na każdym z trzech poziomów
poziomie mojego Wyższego Ja, niższego i średniego Ja.
Twierdzę z pewnością, że w Matce znajdę miłość jeszcze większą i bardziej przebaczającą niż miłość ziemskiej matki. Wierzę, że w Ojcu znajdę taką mądrość, wyrozumiałość i zrozumienie, jakich nie może dać żaden ziemski ojciec. Codziennie będę udawał się do absolutnie godnej zaufania Pary Rodzicielskiej z darem many i z obrazem upragnionych dobrych rzeczy.
Wierzę, że jeśli poproszę o rzeczy podyktowane miłością do ludzi wokół mnie, w żaden sposób nie przekroczę prawa miłości i moje modlitwy zostaną spełnione. Wierzę, że Ojciec-Matka będą wiedzieli, co ma się wydarzyć w świecie wokół mnie, i kiedy poproszę ich o to, najmądrzej zaplanują, jak mi pomóc przez stworzenie warunków najlepszych dla troistego człowieka.
Składam dzięki za wszelkie dobro, jakie mnie spotkało, i za wszystkie dobre rzeczy, które, jak wiem, tworzą dla mnie Wyższe Ja, i które we właściwym czasie pojawią się w mojej przyszłości. Składam dzięki za wiedzę o Wyższych Ja, którą wchłaniam dzień po dniu i która sprawi, że moje niższe Ja zaakceptuje to, w co teraz wierzę, i dorówna mi kroku na wspólnej drodze do pełnego kontaktu i codziennej współpracy między naszymi trzema Ja.

MÓDL SIĘ: Mój Ojcze i Matko, którzy mieszkacie w niewidzialnym królestwie Światła, wołam do was, czcząc wasze imię.
Oby doskonałość waszej sfery istnienia czy królestwa odbiła się w pełni we wszystkich trzech sferach naszego trójjaźniowego życia.
Prowadźcie mnie i kierujcie mną we wszystkim, co robię. Obym zawsze uznawał waszą wolę czy pragnienie za lepsze od mojej i od woli mojego niższego Ja, dla którego jestem starszym bratem i opiekunem. Oby waszą wolą stworzone zostały dla nas dobre okoliczności, najpierw w waszym niewidzialnym niebiańskim królestwie, a potem niech przejawią się one realnie w naszych niższych sferach istnienia.
Chleba naszego codziennego dajcie nam dzisiaj, bo to jest nasza podstawowa potrzeba. Dajcie nam również takie dobre, doskonałe dary, jakie uznacie za właściwe, tak aby dając, nie pogwałcić prawa o niekrzywdzeniu.
Oczyśćcie nas z niewidocznych nienawiści, strachów i zawiści ze wszystkiego, co narusza prawo miłości. Oczyśćcie nas, jako i my usiłujemy oczyścić siebie i staramy się jak najlepiej pomagać innym i dostrzegać nad nimi ich Wyższe Ja, które zasługują tylko na miłość.
Niech waszą będzie ta mana, którą posyłamy do was na strumieniu miłości wzdłuż niewidzialnej łączącej nici. Oby ten dar dał wam moc do doskonałej pracy w waszej sferze i do wspaniałego uczestnictwa w naszym troistym życiu.
Obym nigdy nie zawiódł w roli, którą odgrywam jako średnie Ja naszego człowieka.
Kończę modlitwę i powierzam ją waszej pieczy, byście z nią pracowali, jak uznacie za stosowne. Moja modlitwa uleciała. Niech Światło spłynie na mnie. Amen.
ĆWICZENIE
Policz dobrodziejstwa, którymi się cieszysz. Złóż dzięki za każde z nich. Pomyśl o rzeczach, które chciałbyś mieć, i zadaj sobie pytanie, czy zdobycie ich dzięki modlitwie nie pogwałciłoby prawa miłości albo prawa niekrzywdzenia. Postanów, jaki użytek zrobiłbyś z bogactwa, gdyby zostało ci dane, i czy użyłbyś go dla dobra innych, a także twojego, twojej rodziny i ukochanych osób.
Wyobraź sobie, że modliłeś się o bogactwo i otrzymałeś je. Ucisz się i zobacz, czy potrafisz wyczuć stosunek twojego niższego Ja do myśli o zdobyciu wielkiego bogactwa i mądrego, dobrego dysponowania nim. Jeśli twoje niższe Ja żywi przekonanie, że człowiek powinien "sprzedać wszystko, rozdać ubogim i pójść za mną", to jest prawdopodobne, że będziesz odczuwał jakieś poczucie winy albo w twoim umyśle pojawi się jakaś inna wskazówka mówiąca o tym, że coś stoi na przeszkodzie zrealizowaniu się "wszystkich dobrych rzeczy". Najpierw musisz pójść za wskazaniem: "Starajcie się naprzód o królestwo [Boga]...", a potem te rzeczy mogą być ci dane.
Pomyśl o wielu rzeczach, które mogą ci być dane bez zabierania ich innym i bez krzywdy dla nich. Pomyśl też, co trzeba zrobić, kiedy ma się bogactwo i władzę, zdrowie i urodę, by mniej szczęśliwi od ciebie nie czuli się bez uzasadnienia zawistni. Przelicz dobra, które, jak czujesz, będziesz mógł "zabrać z sobą", odchodząc z tego świata, i postanów zdobyć jak najwięcej tych trwałych skarbów, dopóki jesteś w ciele.
Pomyśl, w jaki sposób możesz dzielić wiedzę Huny z innymi, którzy gotowi są do jej przyjęcia. Pomyśl także o prawie, że każdy człowiek ma dar wolnej woli i trzeba mu pozwolić z niego korzystać
nie wolno nam nikogo przymuszać ani naruszać j ego wolnej woli, chyba że widzimy w tym nasz obowiązek jako rodzica czy opiekuna albo czynimy to dla dobra społeczeństwa w walce z przestępstwem.
Zechciej naprzód usunąć źdźbło z własnego oka, a potem pomagaj bliźniemu to uczynić
ale tylko wtedy, jeśli pragnie twojej pomocy.
OCZEKUJ, że wewnętrzne POZNANIE Wyższego Ja przyjdzie do ciebie we właściwym czasie. Ciesz się, że jesteś już w drodze i że czekają na ciebie wszelkie dobre i doskonałe rzeczy; uzyskasz je, kiedy będziesz już gotowy, po cierpliwym wykonaniu swojej pracy w celu zrealizowania owych rzeczy na tym poziomie.
PRACUJ nad uwolnieniem się od zła, które stworzyłeś sobie w przeszłości, i łagodnie, stopniowo uwalniaj niższe Ja od złych skłonności, jakie może przejawiać, albo od kompleksów, jakie utrzymuje z krzywdą dla "Jednego"
całego człowieka.

Rozdział 9
O CO MOŻNA PROSIĆ W MODLITWIE
Od wieków ludzie zastanawiali się, o co można prosić w modlitwie, a o co nie należy. Dochodzili do wielu sprzecznych odpowiedzi, a to dlatego, że nie podzielili najpierw PRAGNIEŃ na trzy grupy, z których każda odpowiadałaby potrzebom trzech Ja.
Mędrcy dawnych czasów doszli do wielu różnych wniosków na ten temat i pozostawili światu zbiór celów i metod ich osiągnięcia. Ten zbiór dotyczy przede wszystkim ludzkich pragnień. Nauczali oni, że nie pragnąc niczego, najszybciej można uciec z udręczonego świata rzeczy ziemskich i znowu zanurzyć się w Absolucie. O "bezpragnieniowości", jak owa nauka nazywa swój ideał, była już mowa w rozdziale trzecim. Jeden z najlepszych opisów tej filozofii znajduje się w Bhagawadgicie. Podam tu pełen cytat, wraz z wersami przytaczanymi już wcześniej:
"Mówi się, że człowiek utwierdzony jest w wiedzy duchowej, jeśli zaniechał wszelkiego pragnienia bliskiego swemu sercu i sam z siebie szczęśliwy jest i zadowolony w Jaźni dzięki Jaźni. Jego umysł pozostaje nieporuszony w przeciwnościach losu; jest szczęśliwy i zadowolony w pomyślności, obcy mu jest niepokój, strach i gniew. Tego zwiemy mędrcem, kto w każdych warunkach przyjmuje w sposób zrównoważony czy to pomyślne, czy niepomyślne wydarzenie, kto ani lubi, ani nie lubi. Jego mądrość jest pewna; spotkawszy dobro albo zło ani nie cieszy się z pierwszego, ani też nie jest przygnębiony drugim" [Polskie tłumaczenie cytatu na podstawie przekładu Judge'a, s. 18.. (przyp. tłum.).].
Aby racjonalnie wyjaśnić swoje stwierdzenie, że wszystkie ziemskie pragnienia albo przynoszą zło, albo są zupełną stratą czasu i sił, mędrcy hinduscy wynaleźli teorię, że wszystkie widzialne i niewidzialne rzeczy na tym świecie, a także w niebie, to nic innego jak tylko wymysł wyobraźni. Wymyślili bóstwo, Maję, której zadaniem było tworzyć iluzję realnego i dotykalnego świata w czasie i przestrzeni. Twierdzili, że ponieważ nic na tym świecie nie pozostaje niezmienne, to nie może być rzeczywiste. Utrzymywali dalej, że skoro Najwyższy Bóg nie może stać się większy albo mniejszy, jest zatem niezmienny i tylko On jest REALNY. Błąd w ich rozumowaniu polegał na tym, że odmawiali realności wszystkiemu, co się rozwija, zmienia i porusza.
Maja, ponadto, wynalazła "pary przeciwieństw", by z ich pomocą wprowadzać w pomieszanie i mamić ludzkość. Przeciwieństwa to na przykład niechęć i upodobanie do czegoś, dobro i zło, światło i ciemność
wszystkie są nierzeczywiste, pozorne. W tym łączeniu w pary widzimy pozostałości nauki Huny, że wszystkie rzeczy stworzone są dodatnie albo ujemne, męskie albo żeńskie.
W późniejszych doktrynach chrześcijańskich stosowano już więcej logiki. Nauczano, że przede wszystkim człowiek powinien nawiązać kontakt z Panem (Wyższym Ja). Pan mógł dać wszelkie dobre rzeczy. Pojęcie "dobre" wykluczało rzeczy zabrane bliźniemu niedozwolonymi metodami.
W naszych bardzo nowoczesnych religiach, w których nowe dogmaty nałożono na dawniej przyjęte, zignorowano niebezpieczeństwo otrzymywania czegoś kosztem innych. W niektórych kultach problem grzechu i przebaczenia wygodnie zredukowano do dogmatu, że grzech jest ułudą, nie może istnieć, a zatem nie ma potrzeby odkupienia ani przebaczenia. Pozwalało to wyznawcy na niczym nie ograniczoną zachłanność i unikanie wszelkiej odpowiedzialności za smutną sytuację ludzi w różnego rodzaju biedzie.
Uważano, że ludzie w biedzie zasługują na to, co ich spotyka, ponieważ trwają w błędzie, nie chcąc uznać, że nieszczęście i zło są nierealne. Dlaczego akurat zdrowie i pomyślność miałyby być bardziej realne, pozostawało niewyjaśnione albo tłumaczono to bardzo niejasno. Tym paradoksem posługiwano się z wielkim upodobaniem
oddziaływał on bardzo silnie zwłaszcza na tych, którzy gotowi byli przyjąć niemal każdy dogmat, o ile obiecywał on dobre rzeczy w życiu i oferował ucieczkę od odpowiedzialności za problemy społeczne.
Istnieje jeden paradoks, który jest uzasadniony, i tylko jeden. Występuje on w stanach bytu Wyższych Istot
stanach, które poznajemy po efektach, jakie powodują, ale które leżą poza ludzką zdolnością racjonalnego pojmowania. Trzy Ja, na przykład, są jednością, ale w paradoksalny sposób pozostają trzema. Wyższe Ja-Para Rodziców jest złączone tworząc jedność, a jednak pozostaje parą.
Za jedyne usprawiedliwione zjawiska występujące na poziomie niższego i średniego Ja można uważać te, które da się pojąć racjonalnie i w których nie ma paradoksów. Powietrze, którym oddychamy, czas, który mierzymy i według którego żyjemy, ziemia, którą zamieszkujemy, i wszystkie biologiczne fakty ziemskiego życia
wszystkie te rzeczy są dla nas jak najbardziej realne. Żadne zaprzeczenie ich realności nie zamieni ich w ułudę. To, że się zmieniają, jest faktem, który musimy przyjąć, lecz mimo tych zmian stale pozostają rzeczywiste substancje, rzeczywiste siły i rzeczywiste jednostki kierującej świadomości, z którymi musimy się liczyć na każdym kroku. Niech będzie błogosławiona odrobina zdrowego rozsądku.
W Hunie na całość życia, na wszelkie jego aspekty i problemy patrzono z punktu widzenia trzech Ja, ich sił życiowych oraz widzialnych lub niewidzialnych ciał, w których Ja zamieszkują. Owe Ja, oczywiście, zawierały element świadomości, będącej u podstaw wszelkiego stworzenia i rozwoju.
Stosując ten punkt widzenia do opacznie, przez długi czas, rozumianego problemu, o co możemy się modlić i do jakich celów musimy dążyć, aby się rozwijać, dochodzimy do rozsądnych, zdrowych wniosków.
Musimy tylko zadać sobie pytanie, co jest dobre i normalne w życiu. Uznamy, że "normalne" oznacza wszystko to, co jest dobre dla jednostki, rodziny i społeczności. Odpowiedzi będą poprawne, jeśli zastosujemy je do każdego z trzech Ja, do poziomu każdego z nich. To, czego pragnie jedno Ja, nie musi być wcale dobre dla drugiego. Pragnienia niższego Ja mogą stać w sprzeczności z jego własnym rozwojem i dobrym samopoczuciem, i to samo można powiedzieć o średnim Ja. Pragnienia Wyższego Ja są doskonałe, ale te żywione przez dwie niższe jaźnie mogą nie dopuścić do ich realizacji.
Jest rzeczą właściwą, by niższe Ja pragnęło takich rzeczy, jakie Bóg stworzył na jego użytek. Potrzebuje jedzenia, ubrania, bezpieczeństwa, dachu nad głową, towarzysza życia, rozmnażania, możliwości cieszenia się pięknem przyrody, barw, kształtów, ruchu, dźwięków. Zwierzę w człowieku często okazuje zachłanność i dzikość na poziomie, gdzie panuje prawo, iż przeżywają tylko najsilniejsi. Ale kiedy poinformowane, rozumne średnie Ja prowadzi niższe Ja, wówczas uczy się ono zachowywać jak ludzka istota, porzucając zwierzęce nawyki, które nie są już dłużej potrzebne. Dążenie do niszczenia innych i odbierania im ich własności zastąpione zostaje dążeniem do współpracy i rozkwitu dzięki wspólnym przedsięwzięciom.
Średnie Ja, jeśli rozpatrywać je osobno od niższego, ma inne naturalne potrzeby. Potrzebuje doświadczenia, aby wzrastała siła jego umysłu i głębokość pojmowania. Potrzeba mu także towarzysza bądź towarzyszki do pary, przyjaciół i znajomych na własnym poziomie. Chętniej włącza się w zespołowe działania ludzkości, by gromadzić i korzystać z wszelkiego rodzaju wiedzy.
Czego potrzebuje i jakie są zwykłe pragnienia paradoksalnej Pary Wyższego Ja, nie potrafimy dokładnie określić. Możemy tylko tworzyć analogie na podstawie tego, co wiemy o niższych sferach istnienia, i tego, co, jak sądzimy, wiemy o tych nad nami.
Można być dość pewnym jednego. Mianowicie, że cel życia nie polega na tym, by uciekać od działania i doświadczeń i chcąc nie chcąc zostać wchłoniętym przez Absolut. Bóg, można by chyba rozsądnie przyjąć, nie chciał, by wszelkie stworzenie zostało przez Niego "wchłonięte". Wyłonił je z Siebie, tworząc byty, które dają wszelkie świadectwo rozwoju i ewolucji od form niższych do wyższych, a każda z tych form życia musi nauczyć się radzić sobie w warunkach, w jakich została umieszczona. By żyć normalnie, musimy sprostać wymaganiom życia w swoich cielesnych powłokach
sprostać im jako zgrany zespół trzech Ja. Można to nazwać "Prawem Wielkiej Normalności". Każde odchylenie od niego w jakimkolwiek kierunku sprzyja powstawaniu fizycznych albo psychicznych zaburzeń.
W społeczności zwierzęcej, na przykład wśród szakali, czymś normalnym jest zabijanie i pożeranie w najzachłanniejszy i najdzikszy sposób. Dla ludzi normalnym życiem jest takie, w którym dzikość zostaje zastąpiona wzajemną pomocą. Normalnie człowiek powinien pragnąć zdrowia i pomyślności, przyjaciół, szczęścia i innych dobrych rzeczy. Powinien dążyć do realizacji tych pragnień i warunków oraz prosić Wyższe Ja, by mu w tym pomogło.
Tam, gdzie wykorzystuje się bliźnich w celu uzyskania dóbr i zagarnięcia dla siebie większej ich ilości, niż się należy, pogwałcone zostaje prawo normalnego życia. Normalne życie prowadzi do pokoju między ludźmi i narodami. Grabieżcy, którzy stosują nieuczciwe środki, by mieć władzę nad rządami albo by zdobyć więcej ziemskich dóbr, oszukując bliźnich, prowadzą nienormalne życie. Nie udaje nam się zapobiec ich oszustwom, ponieważ nie jesteśmy dostatecznie dobrze zorganizowani.
Tym, do czego średnie Ja ma prawo dążyć, jest poznanie, a z wszelkiego poznania najcenniejsze jest poznanie samego siebie. Poznanie szeregu faktów ujawniających naturę Wyższego Ja i dwóch niższych ukazuje nam kontrast między rezultatami osiąganymi dzięki ich współpracy a nieszczęsną sytuacją człowieka, który idzie potykając się przez życie bez pomocy i kierownictwa Wyższego Ja.
Jeśli ktoś modli się o większe bogactwo i władzę, niż mu się należy, musi już wcześniej udowodnić, że użyje obu dla powszechnego dobra. Każde użycie sprzeczne z celami powszechnego dobra jest sprzeczne z prawem miłości, które przenika całą sferę istnienia Wyższego Ja. Istnieje relikt starożytnej metody mającej udowodnić zawczasu, że nie nadużyje się bogactwa i władzy, o ile zostaną udzielone. Jest to dziesięcina. Dawanie z tego, co się posiada obecnie, i używanie obecnie posiadanej władzy dla dobra ogółu
to są prawdziwe dowody. Robią one wrażenie na trzech Ja, poczynając od niższego, jeśli dawanie i pomoc wynikają z rzeczywiście dobrych intencji.
Wywarcie wrażenia na niższym Ja jakimś fizycznym aktem dawania lub pomocy sprawia, że rozpromienia się ono uczuciem dobroci i nabiera przekonania, iż zasługuje na to, o co się modlimy. I przeciwnie, jeśli ma utrwalone poczucie, że jego człowiek był chciwy, samolubny i zachłanny, a zatem nie zasługuje na pomoc, to możliwość uzyskania pomocy zostanie zniweczona na etapie przekazywania modlitwy i many.
Nie wszyscy ludzie są na tym samym stopniu ewolucji. Niektórzy mają mało inteligencji, inni zaś dużo i używają jej, by oszukiwać bliźnich. Jeszcze inni są zarazem inteligentni i dobrzy. Normalny sposób życia to taki, gdzie starsi, mądrzejsi i silniejsi pomagają młodszym, słabszym i mniej zdolnym. Każdy, kto odmawia pomocy, zasługuje na to, by i jemu jej odmówiono.
Współczesna cywilizacja zachodnia poczyniła ten wielki krok naprzód, że ciężar pomocy słabym i niezdolnym zaczyna być w uporządkowany sposób rozkładany na barki całego społeczeństwa. Powoli ewoluujemy od dzikości do porządku, starannego planowania i sprawiedliwości. Nie osiągnęliśmy jeszcze tego normalnego celu, ale dostrzegliśmy go.
Z chwilą gdy uznamy odpowiedzialność, jaką nakładają na nas bogactwo i władza w życiu przebiegającym według wskazań Huny, zaczniemy dostrzegać, że bardziej nam się mogą podobać rzeczy proste niż skomplikowane. To wielka sztuka zachować prostotę życia, unikać starań o zdobycie rzeczy, które mogą wymagać od nas zbyt wielkiej ceny. Taką samą sztuką jest decydowanie, co jest konieczne, a co nie. Ogromną wagę ma chęć do PRACY w celu uzyskania upragnionej rzeczy. Przytoczę następującą opowieść:
Daleko, daleko stąd było kiedyś królestwo, w którym panował pokój. Rządziła nim mądra królowa, a mottem kraju było "NIECH BĘDZIE BŁOGOSŁAWIONE NIC". Chłopi uprawiali tu jęczmień i hodowali owce na własne potrzeby. Z nikim nie handlowali i uważali za grzech posiadanie więcej niż jednej chaty, paru owiec i paru sztuk odzieży, którą sami przędli i tkali. Cała ziemia należała do królowej i nigdy nie naruszył pokoju żaden najeźdźca, ponieważ nie było tam nic do zagrabienia.
Pewnego razu pojawił się kapłan renegat, wygnany z dalekiego kraju. Zbadał możliwości, a kiedy usłyszał motto królestwa, uśmiechnął się do siebie i poszedł do królowej. Powiedział jej, że jako do kapłana obeznanego w sprawach religii przemówił do niego wielki bóg NIC, którego w tym kraju czczą ślepo od tak dawna. Bóg nakazał, by wybudowano piękną świątynię, w której będą odbywać się nabożeństwa. Lud ma produkować o wiele więcej niż do tej pory i jedna dziesiąta całej ziemi i produktów ma być oddana świątyni. On sam będzie architektem, a później kapłanem. Bóg sprowadzi przekleństwo na królestwo, jeśli jego rozkazy nie zostaną wykonane.
Królowa zmartwiła się. Powiedziała kapłanowi, że musi się przespać nad decyzją, niech zatem powróci w południe następnego dnia po odpowiedź w sprawie boga. Kiedy kapłan odszedł, wezwała swego błazna. Był to staruszek błazen, który niegdyś zbyt dokładnie utrafił żartem w sedno sprawy i wygnano go za to z przechodzącej mimo karawany.

Czy mieszkałeś w krajach, gdzie bogowie przemawiają do kapłanów i gdzie muszą mieć świątynie?
zapytała.
Skinął głową potakująco i wówczas opowiedziała mu o rozmowie z kapłanem. Stary błazen śmiał się, aż trząsł mu się garb. Otarł oczy i przemówił cicho do królowej. Zmartwienie znikło z jej twarzy.

Proszę zostawić to mnie
zakończył, klepiąc się w chude uda.
Wreszcie zarobię na siebie i odpłacę za twoją dobroć, o Pani. Wymyślę taki żart, że sam Wielki Bóg Nic będzie zrywał sobie boki.
Następnego dnia królowa przyjęła kapłana bardzo serdecznie.

Co za cud!
powiedziała.
Bóg przemówił także do mego starego błazna. I prawda to, że pragnie on wielu pól jęczmiennych, pięknej świątyni i kapłana. Ale rozkazuje, pod groźbą kary, aby kapłan sam uprawiał pola, a także przyciągnął, ociosał i ustawił kamienie do budowy świątyni.
Na jej gest czterech rosłych wieśniaków otoczyło kapłana, którego twarz poszarzała jak popiół.

Natychmiast zaczniesz wnosić kamienie z doliny na szczyt wzgórza
rozkazała i wieśniacy odciągnęli od niej protestującego kapłana.
Tej nocy, zamknięty w chacie, kapłan płakał gorzko, jedząc jęczmienne placki. Bolało go całe ciało i wypełniała czarna rozpacz. Pragnął teraz tylko jednego
uciec od tej straszliwej pracy. Nad ranem usłyszał zbliżające się kroki i zduszony chichot. Klucz obrócił się w zamku i zaskrzypiały otwierające się drzwi. Chichot zamarł w oddali. Kapłan zobaczył, że na zewnątrz nie ma straży.
Do dzisiaj chłopi z tej spokojnej krainy pokazują podróżnym stos nieociosanych kamieni na szczycie wzgórza, mówiąc:

To świątynia Wielkiego Boga Nic.
Potem śmieją się do rozpuku jak z najlepszego żartu na świecie.

Postanawiamy, co jest najlepsze dla potrójnego człowieka, pragniemy, by się spełniło, i zaczynamy modlić się i DZIAŁAĆ, by się dokonało. Jeżeli naszym mottem jest: "Niech będzie błogosławione nic", niech tak zostanie. Jeżeli, odwrotnie, mottem jest: "Najlepiej i najwięcej to jeszcze dla mnie nie dość", musimy włożyć w działanie więcej wysiłku i podjąć się większej odpowiedzialności kierowniczej.
Najpierw musimy postanowić, czego chcemy. Oczywiście ogromna liczba ludzi nigdy nie dochodzi do tej decyzji. Brną potykając się, dzisiaj pragnąc tego, a jutro czego innego. Rzadko dostają to, czego pragną, a jeśli już dostaną, rzadko tego chcą.
Kiedy ktoś decyduje się usiąść, przyjrzeć się sobie dokładnie, zrobić rachunek swych zdolności, potrzeb, braków, możliwości, zobowiązań i całości warunków, w jakich się znajduje, podejmuje się zadania, którego nie można zepchnąć na bok, nie ukończywszy go. Potrzeba głębokiego zastanowienia się i koncentracji i jeśli nie jest się zdolnym do dokładnego przemyślenia problemów, należy się poradzić mądrzejszych przyjaciół.
Sedno w tym, że kiedy wiemy już o Wyższym Ja, a niższe wyćwiczyliśmy w wierze, zbliżamy się do momentu, gdy możemy zacząć prosić Wyższe Jaźnie o pomoc w dokonywaniu dobrych rzeczy. Ale musimy uważnie rozważyć, co jest dla nas dobre w obecnych okolicznościach i co zdecydujemy się próbować osiągnąć. Wszystkie nasze dni powinna wypełniać modlitwa o KIEROWNICTWO. Zarazem jednak musimy rozwiązywać własne problemy stojąc na drodze do celu.
Kiedy powiadamy, że komuś brak ambicji, wskazujemy w istocie na to, iż za słabe jest jego pragnienie. Pragnienia są siłą napędową naszych usiłowań. Musimy nauczyć się je pielęgnować
te właściwe, oczywiście
i używać ich jako siły motywacyjnej, pchającej nas ciągle do przodu. Nic nie jest w bezruchu, zatem osoba o postawie "wszystko mi jedno", nie zmierzająca do jakiegoś celu, stale się cofa.
Stwarzamy w sobie pragnienie, rozmyślając o czymś, co ma pociągające dla nas cechy. Spojrzenie na bilet kolejowy może nie wzbudzić żadnego uczucia. Ale jeśli wyobrazimy sobie przyjemności jazdy pociągiem, wzbudzamy pragnienie. Przeciwnie, jeśli będziemy wyobrażać sobie niewygody podróży, spojrzymy na nią ze wstrętem. Można sprawić, że posty, ćwiczenia fizyczne, trudne studia
wszelkie takie rzeczy
wydadzą nam się bardzo pożądane, jeśli będziemy o nich myśleć, wyobrażając sobie dobroczynne rezultaty, jakie osiągniemy.
Ogromna większość ludzi po zaspokojeniu niezbędnych potrzeb życiowych wydatkuje swój wolny czas i siły na zabawę. We współczesnym świecie niezwykle rozbudowany jest biznes zaspokajający chęć rozrywki. Telewizja i radio, gazety, czasopisma, książki, wzajemne odwiedzanie się, gry i zabawy, podróże
wszystko to wypełnia wolny czas przeciętnego człowieka, tak że nie pozostaje go już na codzienny wysiłek w celu samodoskonalenia się.
Uczenie się jest pracą, a przeciętna jednostka została tak uwarunkowana, że unika pracy, o ile tylko się da, od kołyski do grobu. Bardzo wiele osób nabyło książki ze słynnej "Półki na pięć stóp" dr. Eliota. Na początku dzielnie poświęcali piętnaście minut dziennie, według zalecenia, na lekturę tych książek. Ankieta przeprowadzona później wśród nabywców ujawniła, że niecały jeden ich procent przeczytał wszystkie książki. Oszacowano, że dziewięćdziesiąt procent osób nigdy nie przeczytało więcej niż trzy książki, i to tylko częściowo.

AFIRMUJ: Jestem teraz zdecydowany uważnie przyjrzeć się mojemu życiu i wszystkiemu, czego powinienem zaniechać, a także temu, co mogę zacząć robić z korzyścią dla siebie, rodziny i świata. Do każdej godziny wolnego czasu, jaki spędzam na wypoczynek i rozrywkę, dodam godzinę ciężkiej pracy nad sobą, by coś w sobie ulepszyć bądź pomóc innym w potrzebie. Będę zażywał dostatecznie dużo ruchu fizycznego. Będę właściwie jadł, spał i zachowam umiar w tym, czego nie potrafię zaniechać od razu.
ĆWICZENIE
Ucisz się. Wyobraź sobie, że jesteś swoim najbliższym sąsiadem albo którymś z dobrych przyjaciół sytuowanych podobnie jak ty. Wyobraź sobie, że żyjesz jego życiem od rana do wieczora przez cały dzień i wynotuj sprawy, które według ciebie można by zmienić, aby poprawić warunki życiowe w sferach fizycznej, psychicznej i duchowej. Wyobraź sobie, jeśli potrafisz, jak ta osoba mogłaby żyć, aby jej rodzina, znajomi, świat odnieśli z tego jakiś pożytek bądź pomoc.
Teraz wyobraź sobie osobę czysto fikcyjną. Wyobraź sobie, jak spędzasz z tą osobą dzień. Zaplanuj czynności tego dnia tak, aby każda chwila pasowała do możliwie najlepszego i najbardziej uporządkowanego wzoru doskonałego życia.
Wyobraź sobie kilka młodych osób, każdą obdarzoną innymi talentami i zdolnościami umysłowymi. Wybierz z nich jedną bardzo podobną do ciebie, kiedy byłeś młody, i ułóż dla niej plan codziennych czynności, które sprawią, że będzie się ona jak najszybciej, jak najpełniej rozwijać, z korzyścią dla siebie i wszystkich ludzi z nią związanych.
Przejrzyj szybko własne życie i zobacz, jak mogłeś zastosować do siebie plany wypracowane dla tej stworzonej w wyobraźni osoby, tak podobnej do ciebie w młodości. Zatrzymaj się przy własnym wieku i spróbuj zastosować rady jej udzielone także do siebie.
Istnieje powód, dla którego najlepiej jest zaczynać to ćwiczenie od postaci wyobrażonych i powoli dochodzić do siebie. Mianowicie niższe Ja w tobie może mieć bardzo mocno ugruntowane życzenia na temat tego, co jego człowiek ma robić, a czego nie. Zajęcie się od razu własnym przypadkiem mogłoby sprawić, że nieoczekiwanie zwróci się ono przeciw tobie, uzbrojone. Zbliżaj się powoli. Niższe Ja lubi naśladować tak jak małpa, jeśli więc najpierw wyobrazisz sobie inną osobę postępującą właściwie i w jak najlepszy sposób, i jeśli pomyślisz przez chwilę z radością o jej wspaniałych dokonaniach, twój młodszy brat może nawet popędzić naprzód i o krok cię wyprzedzić. Może cię uraczyć nagłym napływem pięknego uczucia "idź i czyń podobnie".

AFORYZM IV: Najdłuższą podróż rozpoczyna pierwszy krok...

Trzeba się zdecydować, dokąd udać się w podróż, jak podróżować, kiedy, a wówczas... gdy wszystko zostało już dobrze zaplanowane, postawić pierwszy krok. To uczyniwszy, człowiek dotrze do celu, tak jak bardzo zmęczeni żołnierze z jednego z opowiadań Kiplinga, którzy doszli, uparcie stawiając jedną nogę przed drugą.
Zrób początek, najpierw w umyśle, potem w fizycznej sferze rzeczy realnych.

Rozdział 10
ZALEWANIE POMPY
Jedno z najlepszych kiedykolwiek napisanych kazań można zobaczyć w szklanej ramce w sklepie przy pustyni w południowej Kalifornii. Napisano je niegdyś resztką ołówka po obu stronach arkusza papieru pakowego, który złożono i umieszczono dla ochrony w blaszanej puszce po proszku do pieczenia. Puszka przywiązana była drutem do starej pompy, która stanowiła jedyną szansę na zdobycie wody na bardzo długim i rzadko uczęszczanym szlaku przez pustynię Amargosa.
Oto co jest tam napisane:
"Ta pompa działa dobrze w czerwcu 1932. Założyłem nową uszczelkę do tłoka i powinna ona przetrwać pięć lat. Ale uszczelka wysycha i pompa musi być zalewana. Pod białym kamieniem zakopałem butelkę wody, po ocienionej stronie, korkiem do góry. Jest w niej dość wody, by zalać pompę, ale pod warunkiem, że nie będziesz z niej najpierw pić. Wylej około jednej czwartej wody z butelki, niech nasączy dobrze skórę. Potem wylej resztę, nie za szybko, i pompuj ile sił. Dostaniesz wodę. Studnia nigdy nie wysychała. Miej wiarę.
Gdy woda podniesie się do góry, napełnij butelkę i połóż z powrotem tam, gdzie ją znalazłeś, dla następnego spragnionego.
(podpisane) Pustynny Pete
P.S. NIE WYPIJAJ NAJPIERW WODY. Zalej nią pompę, a dostaniesz tyle, ile zdołasz pomieścić. A kiedy następnym razem będziesz się modlić, pamiętaj, że Bóg jest jak ta pompa. Musi zostać podlany. Oddawałem wiele razy ostatniego dziesiątaka, by zalać pompę moich modlitw, i oddawałem ostatnie ziarna fasoli przybyszowi, mówiąc AMEN. Zawsze dostawałem odpowiedź. Wasze serca muszą najpierw stać się wytrwałe w dawaniu, zanim będziecie otrzymywać.
PETE"

Pewien inżynier górnictwa opowiadał mi kiedyś, jak przeczytał to kazanie i co się stało, gdy zaczął postępować zgodnie z tą prostą radą. Opowieść jest ważna dla tych wszystkich z nas, którzy przyjmujemy Wyższe Ja za partnera i zaczynamy z nim pracować, by uzyskać opiekę i pomoc.
Człowiek ten przywołał w sobie wiarę i modlił się gorąco o to, by zostać inżynierem doradcą
było to stanowisko, do którego miał odpowiednie przygotowanie. Udawszy się do dużego miasta, wynajął piękne biuro i zamieszkał w dużym hotelu, gdzie zwykle zatrzymywali się zamożni właściciele kopalń. Spotykając ich, przybierał pewną siebie minę. Ze zdecydowaną wiarą i po cichu afirmując swoją odwagę, pytał właścicieli kopalń, czy nie potrzebują eksperta do spraw inżynierii. Nie okazywał ani cienia niepokoju co do spodziewanej odpowiedzi i budził zaufanie postawą chłodnej pewności siebie. Wkrótce zawarł sporo kontraktów, wyjeżdżał na inspekcje do kopalń i kazał sobie słono płacić za swe usługi. Nie zapomniał o dziesiątakach i fasoli i przez cały czas pomagał jak mógł ludziom, którym się gorzej powodziło.
Po jakimś czasie pieniądze zaczęły napływać tak szybko, że postanowił, iż pora już zacząć odkładać część na czarną godzinę. Kiedy tak odkładał, począł skąpić i przestał rozglądać się wokół siebie, komu by pomóc, nie dochował wiary. Zaniedbał się także w afirmacjach. Interes zaczął iść gorzej. Wynajmował tańsze biura i zwolnił sekretarkę. Oskarżając ciężkie czasy i wszystko oprócz własnej postawy, starał się utrzymać w interesie, skąpiąc coraz bardziej. Pewnego dnia wydał resztkę pieniędzy i sprzedał wyposażenie biura za cenę biletu do odległego miasteczka, gdzie przyjaciel zaoferował mu marnie płatną posadę w biurze spółki górniczej.
Opowiadając mi o swych przeżyciach, inżynier zauważył:
Poświęciłem wiele czasu, by naprawić sytuację i zacząć od początku. Ale z pewnością nauczyłem się swojej lekcji. Człowiek po prostu musi zalać pompę, nie ma innego wyjścia.
Pewna legenda opowiada o królu, który zmarł, pozostawiając królestwo najstarszemu synowi. Gdy tylko ów syn doszedł do władzy, natychmiast rozesłał żołnierzy, by zagrabili i dostarczyli mu wszystko, co miało jakąś wartość w niewielkim państwie: wszelkie zboże, wszystkie zwierzęta, zapasy i skarby. Wówczas przyszli do niego także ludzie, mówiąc:

My też należymy do ciebie, o Królu!
Lecz on przegnał ich ze swej ziemi do innego kraju po to, by jeździć wokoło i patrzeć, jak każdy akr ziemi stoi pusty na dowód, że jest jej absolutnym właścicielem. Kiedy wszystkie skarby zostały już zebrane, rozpuścił wojsko i tylko z paroma sługami oddał się rozkoszy napawania się swym bogactwem.
Ale radość z niego nie przetrwała roku. Zwierzęta zjadły całe zboże, służący zmarnowali zapasy, których nie było czym uzupełnić, a wkrótce porzucili i jego samego. Chodząc teraz po polach, widział tylko zwierzęta padłe z głodu i spichlerze o zakurzonych podłogach. W końcu powiedział sobie:

Myliłem się w tych sprawach. Może postępowanie mojego ojca było lepsze. Udam się do sąsiednich królestw i nakażę moim ludziom, by wrócili i wyhodowali mi nowe zwierzęta, zboże i inne płody.
Ludzie wysłuchali nowiny z radością, ale kiedy poprosili o ziarno na zasiew pól i o zwierzęta do rozpłodzenia stada, król nie mógł im tego dostarczyć. Poprosił o pomoc sąsiednie państwo. Szybko mu jej udzielono. Dzisiaj, wypisane złotymi literami na najlepszym pergaminie tamtych czasów, można ciągle jeszcze odczytać pierwsze prawo odbudowanego kraju:
"Pomimo głodu, zarazy, plag szarańczy zawsze należy zostawić jako świętość dla bogów dziesiątą część zbiorów i bydła, aby można było zasiać na nowo pola i rozpłodzić stada. Bogowie dali na użytek człowiekowi tylko przyrost, a nie nasienie, z którego przyrost pochodzi".

AFORYZM V. Ten, kto nakrywa do jedzenia tylko dla siebie, jada najgorsze pożywienie: ale kto zaprasza potrzebujących do wspólnego posiłku, może brać udział w uczcie.

W początkowym okresie gorączki złota w Kalifornii oznakowano działki wzdłuż pewnej rzeki i wykopano szyby i tunele, aby dotrzeć do głębszych pokładów złotonośnych. Niektórzy właściciele działek szybko postanowili wycofać się i żyć bogato z tego, co znaleźli. Woleli to niż ryzyko dalszych inwestycji przy niepewnych szansach znalezienia głębszych złóż. Jeden po drugim zwalniali swoich chińskich robotników i wyjeżdżali. Imigranci chińscy nie mieli dokąd się udać.
Gdy pozostał już tylko jeden właściciel działki, Chińczycy wysłali do niego delegata, by poprosił o pracę. Właściciel odpowiedział mu, że włożył prawie cały zysk w budowę eksperymentalnych tuneli i szybów. Zostało mu akurat tyle pieniędzy, by kontynuować poszukiwania z własną załogą przez jeden do dwóch miesięcy.
Po omówieniu sprawy bezrobotni Chińczycy ponownie wysłali do niego swego delegata, który powiedział:

Jeśli kupi pan ryż i proch, dość dla wszystkich, będziemy kopać, bez zapłaty. Jeśli znajdziemy złoto, pan dobrze zapłaci.
Właściciel przyjął propozycję i obiecał podzielić się równo z górnikami, jeśli znajdą złoto. Natychmiast ruszono do pracy z takim entuzjazmem, jakiego jeszcze w obozie nie widziano. Właśnie gdy kończyły się resztki ryżu i prochu, jedna z grup dokopała się do dawnego łożyska rzecznego. Piasek był ciężki od złota. Właściciel dokładnie dotrzymał danego słowa, a chińscy robotnicy zadziwili ówczesny świat poszukiwaczy tego metalu niezwykłą uczciwością w obliczu panującego wtedy powszechnie zwyczaju oszukiwania. Stała się rzecz niesłychana: każdziuteńka wykopana bryłka została uczciwie oddana do wspólnego funduszu.

Był sobie kiedyś rój pszczeli, w którym doszło do wielkiej niezgody. Królowa odleciała rozzłoszczona, oświadczając, że znajdzie sobie nowy dom z dala od narzekających robotnic i leniwych trutni. Robotnice poszły za jej przykładem: każda poleciała znaleźć sobie dziurkę w skale albo drzewie na własny magazyn plastrów miodu. Ale królowa nie umiała sama się żywić ani budować komórek do składania jaj, ponieważ te obowiązki zawsze wypełniały inne pszczoły. Robotnice zaś nie potrafiły zrobić ani wosku, ani miodu. Nim upłynął dzień, wszystkie zorientowały się, że coś jest nie tak. Jedna za drugą powróciły do rodzimego roju, gdzie królowa zajęła ponownie swoje miejsce i tak do nich przemówiła:

Nauczyłam się, że każdy z nas musi dawać. Nie można dawać samemu sobie. Dopiero kiedy każdy da coś innym, możemy wszyscy otrzymać z powrotem to, co niezbędne do życia...
Po namyśle zakończyła:
Idźcie nakarmić maleństwa w wylęgarni, dajcie też trochę jedzenia trutniom. Kiedy pracujemy osobno, otrzymujemy mniej, niż jest niezbędne do życia, natomiast kiedy pracujemy dla innych, otrzymujemy tak wiele, że nie potrafimy tego zużyć.

Było raz trzech mężczyzn, z których każdy chciał przerzucić kłodę przez niewielki strumień. Kłody były za krótkie, zaczęli więc z sobą walczyć o zdobycie dodatkowej kłody. Ale wszyscy byli równie rośli i pod koniec dnia każdy zyskał parę ran i siniaków, lecz żadnemu nie udało się odebrać kłody przeciwnikom. Nadal znajdowali się po tej samej stronie strumienia.
Obmywając spuchniętą twarz w wodzie, jeden z mężczyzn dostrzegł mrówkę usiłującą zaciągnąć do mrowiska żuka. Żuk było wiele za duży, by go mogła zjeść, i o wiele za ciężki, by sama dała radę go ciągnąć. Mężczyzna zobaczył, jak przybiegły inne mrówki i żadna z nich nie próbowała odegnać pierwszej ani odebrać jej żuka. Zgodnie połączyły siły i pociągnęły żuka razem.

Hal
wykrzyknął.
Nawet mrówki są mądrzejsze od nas. Teraz wiem, jak przerzucić kłody przez strumień!
Powrócił do swych byłych wrogów i wyjaśnił im, co osiągną dzięki współpracy. Wkrótce wszyscy przeszli na drugą stronę.

AFIRMUJ: Największa lekcja, jakiej ludzie muszą się nauczyć, to ta, że żaden człowiek nie żyje tylko dla siebie. Utwierdzam się w przekonaniu, że codziennie wzrasta moja bezinteresowność i wola
tak, silne pragnienie
współpracy z bliźnimi dla wspólnego dobra.
Twierdzę, że stanowię jedno ze wszystkimi innymi ludźmi. łączą nas więzi porozumienia, wzajemnej pomocy, nieurażania siebie i współpracy. Codziennie będę szukać okazji do pracy z innymi dla wspólnego dobra. Będę przewodniczył we wspólnych przedsięwzięciach albo uczestniczył w nich jako najskromniejszy pomocnik, kiedy kto inny będzie przywódcą. Będę wszędzie głosił, że wspólna praca jest największą lekcją do nauczenia się. Zrobię, co będę mógł, dla popierania idei wzajemnej pomocy przy rozwiązywaniu wspólnych problemów między narodami i osobami.
ĆWICZENIE
Wycisz się. Rozluźnij. Zaprzęgnij do pracy wyobraźnię, tak abyś mógł przeżyć rok w ciągu paru minut i zebrać plon rocznego rozwoju w tak krótkim okresie. Wyobraź sobie miasto, w którym nie ma współpracy. Wyobraź sobie, jak każdy z osobna usiłuje zbudować dla siebie drogę, system wodno-kanalizacyjny, rynek, system transportu.
Teraz przedstaw sobie idealną społeczność, postanów, jakich powinna być rozmiarów, aby było jak najwygodniej, bez zatłoczenia, z łatwym dostępem do centrum. Zobacz, czy możesz wybrać jedną rzecz w miejscowości, w której mieszkasz, i pomyśl, czy można by ją poprawić. Spróbuj wyobrazić sobie, jak sam, w pojedynkę, wprowadzasz tę zmianę na lepsze. Teraz wyobraź sobie, że zainteresowałeś projektem zmian grupę przyjaciół, a oni zainteresowali nim swoich znajomych. Zobacz, jak wystarczająca liczba ludzi przejęła się projektem i wspólnie pracują nad poprawieniem sytuacji.

AFIRMUJ: Rozumiem nie tylko to, że muszę współpracować z Wyższym Ja w modlitwie, ale rozumiem także, że pomagając i współpracując z innymi ludźmi, pracuję zarazem w gronie ich Wyższych Ja. Kiedy świadomie działam na rzecz ściślejszej współpracy, niebiańskie pompy są wspaniale zalewane i woda życia popłynie obficie, spełniając nie tylko wszystkie moje potrzeby, ale także potrzeby wszystkich, z którymi pracuję dla większego dobra.

MÓDL SIĘ: Prowadź mnie z ciemności i egoizmu do światła i wielkoduszności. Prowadź mnie od chwytania dla siebie do dawania. Prowadź mnie do dawania miłości, niesienia pomocy i służby, które na początek zaleją pompę wiary, zanim zacznę modlić się o rzeczy, których pragnę. Prowadź mnie do rozważania tych spraw dniem i nocą, aż niższe Ja, mój młodszy brat, zaakceptuje je i uczyni częścią siebie.
Prowadź nas, abyśmy poznali Światło, abyśmy każdego dnia wkraczali w Światło głębiej... abyśmy pozostali niewzruszeni i umocnieni w Świetle... Amen.

Rozdział 11
STRACH I UWOLNIENIE OD STRACHU
Od niezliczonych tysiącleci bogowie, którym Pierwsza Przyczyna powierzyła zadanie ewolucji ludzkości z prochu i wody ziemi, stali przed problemem, który nadal jeszcze nie jest w pełni rozwiązany. Polegał on na zaszczepieniu istotom ludzkim właściwej dozy STRACHU, akurat tyle, by jak najlepiej unikały niebezpieczeństw i przetrwały.
Strach w życiu wszystkich zwierząt ma jak najwyższą wartość. Jest to instynkt, którego działanie zauważa się u wszystkich stworzeń
od mikroskopijnych do tych na wysokim szczeblu ewolucji. Zwierzęta i ptaki uciekają od niebezpieczeństwa, jeśli skierowane jest tylko przeciwko nim, natomiast stawiają mu czoło, jeśli bronią potomstwa.
Człowiek jest zwierzęciem wyższego rodzaju i różni się od innych zwierząt, ponieważ ma jako gościa w ciele rozumne średnie Ja, jak również Wyższe Ja, które prowadzi oba niższe. Stanowi koronę stworzenia, ale zarazem wykazuje największą potrzebę wydoskonalenia instynktu strachu.
Jako niemowlęta musimy nauczyć się lekcji, jaką poznają wszystkie stworzenia, a mianowicie, jak zdobywać dobre rzeczy, a unikać raniących. Zwierzę ludzkie, dotarłszy do punktu, w którym musi zastąpić instynkt rozumem, zdane jest na własne siły albo na rodziców i przyjaciół. Dziecku trzeba powiedzieć, by trzymało się z dala od ognia, musi też poznać, oparzywszy się, że ognia należy się bać do pewnego stopnia, w granicach rozumu. Z chwilą gdy strach przed ogniem powściągany jest rozumem, staje się bardzo cennym narzędziem w wyposażeniu życiowym człowieka. Ale gdy człowiek nauczy się już ostrożności, musi nadal rozumem pokonywać strach po to, by ogniem się posłużyć. Rzec można, że jedna z wielkich różnic między człowiekiem a tygrysem polega na tym, że tygrys zawsze ślepo i bezrozumnie boi się ognia, natomiast człowiek opanowuje strach i korzysta z niego na setki sposobów.
Wada człowieka, która sprawia, że czasami bardzo źle wykorzystuje on strach, wynika z faktu, że strach jest w przeważającej mierze reakcją zwierzęcą i jako taka przynależy niższemu Ja. W niższej jaźni, czyli w podświadomości, może powstać cały kompleks strachu, będący poza zasięgiem i kontrolą logicznego średniego Ja. Ale znając naturę tej wady, możemy z pomocą narzędzia, jakim jest wyobraźnia, wspomóc proces osobistego rozwoju. Możemy pokonać irracjonalne lęki męczące połowę ludzkości przez większość życia.
Napisano wiele książek mających na celu pomóc ludziom opanować irracjonalny strach. Gros pracy psychiatrów koncentruje się na uwalnianiu pacjentów od lęków, które w jakiś sposób utrwaliły się w ich niższych Ja. Na tym, zatem, polega zdecydowane wyzwanie dla średniego Ja.
Właściwą porą do rozpoczęcia ćwiczeń z samym sobą w celu opanowania strachu nie jest chwila, kiedy strach już atakuje. W takich przypadkach często jest już za późno. Niższe Ja zachowuje się jak przerażony koń, który chwyta wędzidło w zęby i ponosi człowieka.
Konieczną pracę korygowania struktur lękowych i tworzenia normalnego wzorca, według którego reaguje się na niebezpieczeństwo, można rozpocząć tylko wtedy, kiedy człowiek jest spokojny, a strach drzemie w uśpieniu.
Pewien słynny generał toczył długą wojnę, nierzadko na pierwszej linii frontu, często odznaczając się zadziwiającą odwagą w prowadzeniu swoich oddziałów. Kiedyś zdarzyło się, że po wygraniu poważnej kampanii i zajęciu miasta jeden z żołnierzy ku swej konsternacji spostrzegł generała, którego czcił za najwyższą odwagę w obliczu niebezpieczeństwa, jak kuli się w rogu otoczonego murem podwórka. Generał drżał pobladły i wymachiwał bezradnie rękami, jakby broniąc się
przed malutkim kotkiem! Dopiero kiedy żołnierz przegonił stworzenie, jego zwierzchnik z trudem się opanował. Miał kompleks irracjonalnego lęku przed kotami.
Gdyby generał znał potęgę wyobraźni, z której nauczyliśmy się tak pożytecznie korzystać, mógłby wyćwiczyć swoje niższe Ja tak, aby ze stoickim spokojem stawiało czoło kotom. To prawda, że może nigdy by ich nie polubił, ale potrafiłby zmusić niższe Ja do przyjęcia idei kota poddanej procesowi racjonalizacji, która byłaby silniejsza niż bezrozumny, paniczny lęk, pozostawiony w zwierzęcym Ja, a powstały najprawdopodobniej we wczesnym dzieciństwie wskutek przypadkowego przeżycia strachu. (Przypuszcza się jednak, że takie kompleksy lękowe mogą być przenoszone z poprzedniej inkarnacji, jak na przykład w hipotetycznej sytuacji, w której generał został może zaatakowany albo nawet zabity przez wielkiego kota w rodzaju tygrysa).
Jest zupełnie nieprawdopodobne, że gdyby generał podjął się pod opieką psychiatry próby uwolnienia się od lęku przed kotami, lekarz zacząłby od polecenia mu, by się zrelaksował, po czym wyobraził sobie, że zbliża się do niego wielki kot, a on, zapędzony w róg, nie może uciec. Gdyby psychiatra rzeczywiście wydał takie polecenie, a generał go posłuchał, to miałby wszelkie dane na kompletne załamanie psychiczne i pewnie rozwinąłby się u niego lęk przed wyobrażonymi kotami.
Przeciętnie mądry lekarz zbliżałby się do tematu kota ostrożnie i z rozwagą. Dopilnowałby, aby generał zastosował całą swą umiejętność rozumowania podczas szeregu spokojnych rozmów, w których od czasu do czasu dotknąłby sprawy kotów. Pomoc lekarza sprowokowałaby dzielnego generała do wyjawienia i zbadania swego problemu. Przedyskutowaliby go pod wszelkimi kątami i doszliby do bardzo ważnego wniosku, że koty wcale nie są niebezpieczne, tylko po prostu uruchamiają kompleks lękowy ukryty głęboko w podświadomości.
Dopiero teraz, po uświadomieniu generałowi wszystkich aspektów jego przypadku, można by bardzo powoli rozpocząć pracę z wyobraźnią. Lekarz mógłby mu polecić, by wyobraził sobie, jak przechodzi koło miejsca, gdzie był kot. To, być może, wywołałoby znajome symptomy
jeśli tak, omówiliby je i racjonalnie wyjaśnili. Sama obecność lekarza dodałaby prawdopodobnie przestraszonemu niższemu Ja poczucia pewności.
W następnym etapie generał mógłby wyobrazić sobie kota, spotkać się z nim w wyobraźni. Jeśli dobrze poradziłby sobie z tą sytuacją, kolejnym krokiem byłoby wyobrażenie sobie konkretnie istniejącego kota. Generał musiałby zmobilizować siły, by przyjąć to wyzwanie z zupełnym spokojem. Takie ćwiczenia, przeprowadzane szybciej lub wolniej, najprawdopodobniej okazałyby się słuszną terapią, tak że w końcu generał potrafiłby stanąć twarzą w twarz z kotem, nie ulegając staremu wzorcowi reakcji.
Przeciętna osoba może mieć pełno lęków, ale ani jednego kompleksu lękowego. I takie jednak zwykłe lęki są wystarczająco uciążliwe same w sobie. Stosując narzędzie wyobraźni, trzeba z początku poruszać się powoli i ostrożnie, by nauczyć niższe Ja właściwego reagowania na sytuacje czy rzeczy powodujące napady lęku.
Pewien sławny, mądry i dowcipny człowiek napisał kiedyś, że przez całe życie cierpiał z powodu ciągłych nie kończących się kłopotów
z których większość nigdy nie miała realnych podstaw. MARTWIENIE SIĘ jest aspektem lęku, często znacznie bardziej męczącym i trudniejszym do zniesienia niż usprawiedliwiony strach przeżywany w sytacjach, kiedy to, czego się boimy, rzeczywiście się wydarza.
Mówi się, że niektórzy ludzie potrafią w krytycznej sytuacji stanąć na wysokości zadania. Wyrażamy się o nich z podziwem, ceniąc ich widoczną odwagę w obliczu niebezpieczeństwa zagrażającego im samym lub ich najbliższym. Ale jest to odwaga typowa dla średniego Ja, odwaga człowieka o raczej silnej "woli". Jego średnie Ja natychmiast przejmuje kontrolę w chwili zagrożenia i wykonuje on konieczne czynności.
Ten sam człowiek, przykro o tym mówić, potrafi się identycznie denerwować i zadręczać zmartwieniami jak każdy inny, jeśli niebezpieczeństwo nie jest bezpośrednie albo bardzo groźne. Zmartwienie to lęk poruszający się w podświadomych sferach niższego Ja. Można je odsunąć rozumowaniem albo zdecydowanym wysiłkiem woli średniego Ja, ale kiedy tylko średnie Ja straci czujność, zmartwienie powraca i kłębi się w kółko w myślach, w centrum bądź na obrzeżach świadomości, aż cały człowiek jest umęczony. Martwienie się wysysa siłę życiową.
Jak zatem pochwycić niższe Ja i utrzymać je w ryzach? Odpowiedź jest taka, że nie podchodzi się do tego problemu w ten sposób. Nie atakujemy frontalnie, nie chwytamy się kurczowo niższego Ja i jego zmartwień tylko po to, by się przekonać, że i ono, i one umknęły. Trzeba zbliżyć się cicho i powoli tylnymi drzwiami, zakraść się od tyłu.
"Pomału" jest tu regułą. Tak jak generał wyobrażający sobie, że przechodzi obok miejsca, gdzie kiedyś był kot, ale już go nie ma, zaczynamy wyobrażać sobie bardzo mały fragment nieszczęścia, którym zamartwialiśmy się w zeszłym miesiącu
w żadnym wypadku nie może to być zmartwienie obecne.
Wyobrażamy sobie kilka drobnych kłopotów, które mogłyby zdarzyć się nam albo naszym najbliższym, ale nie zdarzyły się. Jeśli to pójdzie dobrze, kontynuujemy i zajmujemy się fragmentem czy aspektem jakiegoś rzeczywistego nieszczęścia, które przeżyliśmy w przeszłości. Stale czuwamy nad tym, by pamiętać, że przetrwaliśmy je i nie było ono aż tak nie do zniesienia i tak katastrofalne, jak się tego obawialiśmy. Porównujemy to, co się autentycznie zdarzyło, z wszystkimi obawami, które się nigdy nie spełniły. I jeśli nasze nieszczęścia podobne są do tych, jakie spotykają większość naszych bliźnich, to po spojrzeniu w przeszłość przekonamy się, że było jakieś ukryte dobro
jakaś Opatrzność, zaplanowany pożytek, który wynieśliśmy z przeżytego doświadczenia.
Zaczynając od małych lęków i dochodząc powoli, dzień po dniu do tych, które naprawdę się liczą, stopniowo uczymy niższe Ja tworzenia nowego wzorca, nowych nawyków reagowania. To tak, jak uczenie się pisania na maszynie poprzez wizualizację rozkładu liter i naciskanie klawiszy w wyobraźni. Stosując to ćwiczenie, niektórzy doszli do najwyższej perfekcji w maszynopisaniu. Osiągnęli w ten sposób szybkość i dokładność, jakich nie mogli uzyskać, kładąc ręce na klawiaturze, ponieważ palce spowolniały akcję. Kiedy dzięki ćwiczeniom w pełni rozwinęli szybkość i łatwość pisania w wyobraźni, niższe Ja potrafiło w krótkim czasie doprowadzić palce do wymaganego poziomu sprawności.
Nie można powiedzieć, że człowiek zdoła zrobić wszystko, co sobie zwizualizuje, ale w wielu przypadkach jest to całkowitą prawdą. Dzieje się tak dlatego, ponieważ potrafimy wyćwiczyć godzinne działanie w czasie minuty. Wyobrażenie sobie, że przebiegłem milę w jak najlepszej formie, zabiera mi zaledwie dziesięć sekund. We wszystkich normalnych procesach uczenia się myśl wyprzedza działanie. Kiedy uczycie się na pamięć fragmentu książki, myśl jest pierwsza, a język podąża za nią. Jeśli spróbujemy odwrócić proces i nauczyć się fragmentu, powtarzając go w kółko bezmyślnie, będziemy się jąkać i wahać, recytacja nie powiedzie się.
Podobnie uczymy się uwalniania od lęku. Najpierw średnie Ja przedstawia z pomocą rozumu sytuację związaną z lękiem. Tworzy mentalny obraz wydarzeń, w których niższe Ja może później brać udział. Jest jak ojciec żłobiący ślady w śniegu, by przeszedł po nich syn. Syn musi się tylko nauczyć stąpać wytrwale śladami ojca. Natomiast bez tych prowadzących śladów musiałby powoli i bardzo uważnie rozpoznawać kierunek marszu, cel, a także wszystko to, co droga oznacza i od niego wymaga.
Zanim rozpatrzymy szczegółowo najpowszechniejsze rodzaje lęków, łącznie z metodami ich pokonywania, oto ćwiczenie i afirmacja, których można użyć we wszystkich przypadkach:
ĆWICZENIE
Wyobraź sobie siebie wewnątrz ochronnej kopuły światła twego opiekuńczego Wyższego Ja i bez obaw, wywołaj sytuacje, które mogłyby w przyszłości napawać cię strachem. Zobacz, jak jesteś spokojny, pewien samego siebie i bezwzględnie odważny w obliczu kryzysu i jak przetrwałeś ten okres, aż niebezpieczeństwo zostało pokonane, a życie toczy się dalej.

AFIRMUJ: Przywołując i stawiając przed sobą swoje lęki, pozbawiam je mocy krzywdzenia i nękania mnie. Przewiduję każdą możliwą sytuację, jaka może mi się wydarzyć, i spotykam ją z odwagą. Gdyby jakaś rzecz, której się obawiam, naprawdę się wydarzyła, okażę się nieustraszony i potrafię stawić jej czoło z pewnością siebie zapewniającą powodzenie. Moje Wyższe Ja to mój Anioł Stróż. Strzeże mnie i pomaga mi uświadomić sobie i pozbawić mocy każdy bez wyjątku lęk, jaki może się pojawić. Nie boję się zła. NIE boję się zła. NIE boję się ZŁA.

STRACH PRZED CHOROBĄ, jeśli pozwolimy mu się czaić w niższym Ja w nieprawidłowej formie kompleksu, może sprawić, że w przypadku pojawienia się bólu, który nie da się natychmiast wyjaśnić, wpadniemy w panikę. Niższe Ja, jak wiemy, nie stało się jeszcze doskonałe w ewolucyjnym procesie współżycia ze średnim Ja. Zwierzęta ulegają chorobom i śmierci, ale się ich nie boją. Kiedy nadchodzi kres ich życia, kładą się spokojnie i umierają; nie umierają tysiąckrotnie ze strachu. Tylko zwierzę ludzkie, ze swoim gościem, średnim Ja, umiera tysiącami urojonych śmierci, no i rzeczywistą, która przychodzi raz w całym życiu.
Aby wybudować barierę przeciwko wszelkim dzikim strachom, jakie mogą się pojawić w przypadku zachorowania, dobrze jest przyjrzeć się ewentualnościom, wyobrazić sobie bez emocji najzwyklejsze choroby. (Emocje mogą na zasadzie autosugestii sprawiać, że niższe Ja wykaże symptomy tych chorób, które przedstawimy sobie z dostateczną mocą.) Wyobraź sobie, jak nagle zauważasz, że coś jest z tobą niedobrze, wzywasz lekarza i posyłają cię do szpitala na wycięcie wyrostka robaczkowego. Zobacz siebie po powrocie do zdrowia, jak znowu czujesz się dobrze. Powtarzaj ćwiczenie, wyobrażając sobie podobne przypadki, kłopoty z zębami albo złamaniami.
Zwróć największą uwagę na to, by w żadnym z tych przypadków nigdy nie zatrzymywać ruchomego filmu wyobraźni w krytycznej chwili. ZAWSZE WIZUALIZUJ DALEJ, aż do momentu pełnego odzyskania zdrowia i powrotu do szczęśliwego, normalnego życia.
Jeśli trapi cię strach przed chorobą w rodzinie, przeprowadź swoich bliskich przez to wydarzenie we własnej wyobraźni, zawsze w rezultacie widząc ich w doskonałym samapoczuciu i zdrowiu. Zatrzymaj się dłużej nad ostatnim szczęśliwym obrazem i podziękuj, że twój najbliższy ma kierownictwo, ochronę i jest bezpiecznie prowadzony przez doświadczenia życia.
Jeśli zaskoczy cię znienacka nagła choroba, uświadom sobie, że panika, jaką może odczuwasz, to raptem reakcja niższego Ja
reakcja spowodowana tym, że od lat robiły na nim wrażenie różne choroby obserwowane u przyjaciół czy znajomych. Przestań myśleć o bólach i dolegliwościach chwili. Posuń się w wyobraźni naprzód i zacznij wytrwale żyć jako uzdrowiony, po odzyskaniu dobrej kondycji. Pomyśl o tym, że czas leczy wszelkie rany. Powtarzaj sobie w kółko, by być cierpliwym, odważnym i nieustraszonym.
Przypominaj sobie stale, że nic nie może cię trwale skrzywdzić, nawet śmierć. Nic nie zrani nieśmiertelnej duszy. Tylko ciało można zranić, a ciało to tylko narzędzie, którego używasz przez określony czas; należy o nie jak najlepiej dbać i zostawić bez żalu, kiedy nadejdzie pora. Zawsze były nowe ciała do twojego użytku i zawsze będą, tak długo, jak będziesz ich potrzebował. Śmierć to jak zrzucenie bezużytecznego ubrania, po to by założyć nowe.
Módl się do Wyższego Ja o pomoc i niezbędne kierownictwo dla siebie i twojego lekarza, w przypadku gdy zostanie wezwany. Jeśli drzwi są otwarte dzięki modlitwie o uzdrowienie, Wyższe Ja może interweniować i zadbać o ciebie w cudowny sposób. Jeżeli masz przyjaciela albo kogoś bliskiego, kto nie ulega strachowi, poproś, by nałożył na ciebie ręce i pomodlił się o uzdrowienie. Gdyby do takiej modlitwy zebrał się krąg przyjaciół, liczba Wyższych Jaźni zajętych pomaganiem ci wzrosłaby dostatecznie, by spowodować prawie natychmiastowe uleczenie, nawet z najcięższego stanu.
Modlitwa do Wyższego Ja powinna być prosta. Kilka głębokich oddechów, wraz z rozkazem do niższego Ja, by zgromadziło dodatkową siłę życiową i zaczęło przekazywać j ą umiłowanemu Wyższemu Ja
to .pierwszy krok. Drugim jest wyobrażenie sobie pożądanego stanu i poproszenie Wyższego Ja o odbicie go w rzeczywistości. Można podziękować za ów pożądany stan, który z chwilą wizualizacji albo opisania w słowach już stał się realny. Tajemnica nauki "poproś i wierz, że już otrzymałeś" polega na tym, że podziękowanie za upragniony stan już dokonany pomaga wyrzucić z obrazu mentalnego przyczynę problemu.

NIGDY nie módl się: "Ulecz to chore ciało, niech wyzdrowieje". Ten błąd popełnia się o wiele za często... Tworzymy mentalny obraz ciała w chorobie i ów stan choroby zostaje niemal automatycznie odbity w rzeczywistości: wysyłamy bowiem do Wyższego Ja już zanieczyszczony obraz
skażone nasienie, które ma być posiane i wyrosnąć jako odpowiedź na modlitwę.
Obraz mentalny stanu chorobowego wpuszcza zatrutą wodę do pompy zalewanej maną. Z mentalnych rąk należy zmyć wszystkie myśli o chorym czy niedoskonałym stanie, tak jak myje ręce doświadczony chirurg przygotowujący się do przeprowadzenia delikatnej operacji. Musimy stanąć "przed Panem" z czystymi rękami umysłu i czystymi rękami sumienia.
Kiedyś przyjaciel powiedział mi, dlaczego przestał sprzedawać polisy ubezpieczeniowe od wypadków. Wyjaśnił:

Przekonałem się, że coś, co zrobiłem opisując wypadki, jakie mogłyby się w każdej chwili zdarzyć moim przyszłym klientom, miało paskudny zwyczaj autentycznego wydarzania się im po niedługim czasie. Stale wypłacałem odszkodowania ludziom, którym niedawno sprzedałem polisy, natomiast ci, którzy ich nie nabyli, jak się wydawało, uchodzili cało. Przestałem więc sprzedawać polisy.
Im bardziej osoba podatna jest na sugestię, tym łatwiej sprzedać jej polisę ubezpieczeniową, i tym większe jest niebezpieczeństwo, iż żywe obrazy wydarzającego się wypadku sprawią, że stanie się ona "podatna na wypadki". Niektóre autorytety w dziedzinie psychologii twierdzą, że większość wypadków powodowanych jest sugestiami zaakceptowanymi przez podświadomość.
Zachodzi tu, co następuje: obraz wypadku pozostaje w niższym Ja w szczytowym momencie kryzysu. Trzeba koniecznie pamiętać, że moc takiej sugestii, o jakiej mowa, zostaje unieszkodliwiona, jeśli podczas specjalnych ćwiczeń Huny przeprowadzi się w wyobraźni scenę wypadku do końca
wynik sytuacji ma być szczęśliwy, a ochrona, prowadzenie i pomoc Wyższego Ja niezawodne.

KIEDY KTOŚ Z NAJBLIŻSZYCH JEST CHORY, wielu ludziom najtrudniej jest przezwyciężyć strach. W takiej sytuacji emocje są naturalnie bardzo pobudzone. Wyłania się wtedy z ludzkiej podświadomości pradawny, pierwotny instynkt, który sprawia, że dzikie zwierzę walczy w obronie młodych albo swej towarzyszki; miłość, strach i ślepy zwierzęcy gniew zalewają falami osobę zaskoczoną w centrum takiej burzy.
Młoda matka może zupełnie wariować ze strachu, czytając, że wokół szerzy się choroba Heinego-Medina. Jedno wspomnienie pociąga za sobą następne i matka przypomina sobie z przerażeniem ludzi kalekich, których widziała, zwłaszcza dzieci. Gnana strachem w przyszłość, wyobraża sobie własne ukochane dziecko umierające w żelaznym respiratorze Drinkera, a jego niegdyś piękne ciałko pokurczone i niezdolne do życia.
Taki strach ma podstawy w dostatecznie wielkim, prawdziwym niebezpieczeństwie. Nadaje mu to dużą moc. Niebezpieczeństwa nie należy ignorować. Jak najspokojniej i najrozsądniej trzeba podjąć wszelkie środki zapobiegawcze. Jeśli dziecko ma objawy wskazujące na bezpośrednie zagrożenie, natychmiast należy wezwać lekarza. Panice zaś, która tak często się pojawia, trzeba było przeciwdziałać na samym początku, odważnie przyjrzawszy się wszystkim ewentualnościom związanym z chorobą i W WIZUALIZACJI, PRZEŻYWAJĄC KAŻDĄ Z NICH DO KOŃCA, JAKIM JEST DOSKONAŁE ZDROWIE DZIECKA. Trzeba stale utrzymywać w wyobraźni początkowe i końcowe obrazy ukochanej osoby w dobrym zdrowiu, natomiast niebezpieczeństwu czyhającemu w środku (które ma szansę zmaterializowania się tylko jedną na bardzo wiele) odmawiać miejsca w ciągu wyobrażeń. Każdą modlitwę do Wyższego Ja zawierającą choć cień niewłaściwego obrazu powinno się traktować jak grzech i starannie takiej unikać.
Osobę ukochaną, zwłaszcza dziecko, należy za wszelką cenę chronić od lęków matki i ojca. Jeśli strachu nie da się całkowicie usunąć i zastąpić wiarą w pomoc Wyższego Ja, to przynajmniej nie wolno dać mu wyrazu w słowach i działaniu. Dziecku trzeba dodać odwagi i zapewnić jak największy komfort psychiczny i fizyczny, a rodzic powinien przejść do drugiego pokoju i postarać się zwalczyć lęk, zastępując go wiarą. Rozluźnij się. Wyobraź sobie, jak jesteś spokojny, pełen zaufania i wiary, że na twoją prośbę Wyższe Ja odbije w sferze fizycznej wyobrażony przez ciebie obraz dobrego zdrowia, że stanie się on rzeczywistością. Po odzyskaniu spokoju można przesłać modlitwę, w której wyobrażamy sobie dziecko jak zwykle zdrowe i szczęśliwe. Modlitwę powtarzamy tak często jak trzeba, by uśmierzyć strach.
Modlitwa kumuluje się i rośnie. Wiedzą o tym od wieków katolicy. Często poprzedzają serię modlitw o pewną określoną rzecz "zalewaniem pompy"
może to być dar dobroczynny aprobowany przez Kościół albo chociaż fizyczny bodziec, jakim jest zapalenie świeczki, czym symbolizuj powiększenie Światła, czyli umocnienie Wyższych Ja (które dla nich stanowią wspólnotę świętych). Moc modlitwy powtarzanej co określony czas, przez cały dzień, noc albo dobę, stale rośnie. Jeśli taką nowennę, czyli serię modlitw odprawi się na sposób Huny, ze zrozumieniem zawartych w niej elementów, a zwłaszcza tego,. że trzeba przesłać manę i że obraz pożądanego stanu nie może zawierać ani śladu negatywnych myśli, rezultaty okażą się jak najlepsze.
Jeśli rodzic potrafi odzyskać chłodny spokój i wiarę, a także stworzyć wyraźny i czysty obraz dziecka w pełni zdrowia, można zastosować bezpośrednią metodę uzdrawiania. Jest to niemal naturalny gest ze strony rodzica; kładzie on rękę na dziecko, wizualizując je w stanie zupełnego zdrowia i szczęścia, zarazem wzywając Wyższe Ja i dziękując mu, że mana ciała zostaje użyta do pomocy dziecku i że już jest ono zdrowe.
"Składam dzięki za to, że Ojciec-Matka używają teraz siły życiowej mojego ciała i że całkowicie uleczyła ona dziecko, przywracając mu przyjemne, dobre samopoczucie. Składam dzięki za to, że dziecko stoi teraz w pełni Światła i jest pod każdym względem naturalnie doskonałe. Amen".
Młodzi mają wielki zapas siły witalnej i uzyskanie dla nich uzdrowienia nie jest trudne. Bardzo starzy, u których strumień życia prawie wysechł, reagują wolniej, a często czuje się, że lepiej jest poprosić dla nich o bezbolesne i łatwe odejście niż o cud uzdrowienia.

STRACH PRZED UTRATĄ PRACY, PIENIĘDZY, PRZED CHOROBĄ I NIEMOŻNOŚCIĄ WYPEŁNIANIA SWOICH OBOWIĄZKÓW
po prostu strach o siebie lub swoich najbliższych zadręcza ogromną liczbę ludzi. Ten zespół lęków jest najgorszy dla osób wrażliwych, których niższe Ja głęboko odczuły nędzę w dzieciństwie albo później, bądź też przez całe życie. U tych osób najmniejsze zagrożenie materialnego bytu wyzwala cały łańcuch wybuchowych lub depresyjnych reakcji; ożywają wspomnienia trudnych czasów.
I tu również korekta reakcji lękowych zaczyna się od uświadomienia sobie, że zwierzę w człowieku znowu odgrywa rolę, w której zmuszone jest do walki z innymi zwierzętami o pożywienie albo bezpieczeństwo. W niższym Ja mogą pozostawać jeszcze wspomnienia właściwe jego rasie, a więc wspomnienia o bitwach o dostęp do wody, o pastwiska, tereny łowieckie czy łowiska rybne. Normalne dostosowanie się zwierzęcia, jakim jest niższe Ja, powinno dostarczyć człowiekowi silnego motywu do walki o ochronę możliwości zarabiania albo do znalezienia nowego źródła dochodu, jeśli poprzednie zostało utracone. Powinno dodać odwagi, chęci do pracy, poszukiwań i prób.
Wadliwa reakcja zachodzi wtedy, kiedy pamięta się przede wszystkim dawne niepowodzenia, a zupełnie pomija wiele odniesionych w przeszłości sukcesów. Przerażony albo nieprzytomny ze strachu człowiek, przemierzający ulice w poszukiwaniu pracy, zapomina, że w Ameryce nikt nie jest zmuszony do głodowania. Zapomina o wierze i filozofii życia, jeśli takie posiadał. Cierpi coraz intensywniej. Paraliżują go strach i zniechęcenie. Osiąga punkt, kiedy już nie spodziewa się wygrać, bez względu na to, jak bardzo będzie się starał. Krótko mówiąc, jego szanse wybrnięcia z kłopotów finansowych są coraz mniejsze. Dla człowieka szamoczącego się w takiej walce między swymi wewnętrznymi lękami a zewnętrznymi okolicznościami opoką może być żona. Może ona zachęcać, trwać nieugięcie w wierze i modlić się o pomoc, czego on w stanie depresji nie może czynić efektywnie. Taką pomocą byłby także dobry przyjaciel. Oczywiście, nie wolno okazywać niecierpliwości, muszą ją zastąpić wiara i ufność.
Osoba stojąca przed groźbą utraty pracy powinna jeszcze w okresie dobrobytu przygotować się na stres strachu, jaki może pojawić się w takiej sytuacji. Znowu pożyteczna będzie tutaj codzienna praca z wyobraźnią, tworzenie obrazu utraty pracy albo niepowodzenia w obecnie prowadzonym interesie, następnie przeżycie tego w wizualizacji i wyjście na koniec z czymś nawet lepszym
kiedy znów wszystko jest w porządku. Po takich ćwiczeniach profilaktycznych przeprowadzonych w wyobraźni prawdziwa utrata źródła dochodu, jeśli się zdarzy, przyjęta zostanie bez szarpiącego strachu i paraliżujących lęków. Niższe Ja dostosuje się i człowiek będzie zdolny do znacznie większego i efektywniejszego wysiłku przy szukaniu nowego zajęcia, a także do wzywania pomocy Wyższego Ja. Osób, które potrafią rozpocząć każdy dzień poszukiwania pracy od modlitwy wiary "widząc" nowe stanowisko jako już znalezione, dobre, pożądane
nic nie powstrzyma. Możliwość pracy otworzy się albo w oczekiwany sposób, albo czasami zupełnie nieprzewidziany. Wyższe Ja są zadziwiająco mądre w tych sprawach i potrafią zdziałać cuda, jeśli pozwoli się im brać przynależny im, naturalny udział w codziennym życiu potrójnego człowieka.

STRACH PRZED UTRATĄ PIENIĘDZY albo PRZEGRANIEM SPRAWY W SĄDZIE i im podobne, a także lęk, że nie zdołamy uiścić opłat i zabiorą nam własność
tym strachom i setkom podobnych należy się przeciwstawić podanymi wyżej metodami, takim samym wcześniejszym przygotowaniem na właśnie takie przypadki, budując zarazem wiarę w pomoc i kierownictwo Wyższego Ja.
Przewidując nieszczęścia tego rodzaju, człowiek postąpi właściwie, jeśli przeżyje wyobrażoną sytuację do końca, czasami jednak zmieniając ten koniec
z niezawodnego sukcesu w tymczasową stratę, która później okaże się najlepszą rzeczą, jak mogła się była wydarzyć. Niekiedy Wyższe Ja, obdarzone zdolnością widzenia przyszłości, dostrzega, że potrzebne jest pewne niepowodzenie, by potem przyszła większa korzyść.
Na przykład kupiłem kiedyś drukarnię, której wartość polegała głównie na tym, że znajdowała się w świetnym punkcie, była natomiast w starym budynku, więc czynsz był niski. Zaledwie objąłem własność po nabyciu, kiedy odkryto błąd w umowie i po bezowocnej walce w sądzie straciłem dzierżawę i byłem zmuszony opuścić teren. Moje modlitwy o wygranie sprawy pozostały nie spełnione, ale prawie natychmiast, po raz pierwszy od wielu lat, opróżnił się sąsiedni budynek i mogłem się do niego wprowadzić niemal bez przerwy w interesach. Przeprowadzka ledwie się zakończyła, kiedy właściciel starego budynku nagle zmienił plany wynajmowania go przez dalsze pięć lat, kazał go wyburzyć i zbudować na tym miejscu wielki biurowiec. Człowiek, któremu sąd przyznał dzierżawę, został stamtąd wyrzucony. Wyższe Ja uratowało mnie w taki zawiły sposób. Patrząc wstecz, zrozumiałem, że gdybym nie przegrał procesu i nie zdobył nowego miejsca akurat wtedy, kiedy stało się dostępne, i ja, i moja drukarnia znaleźlibyśmy się na ulicy i musiałbym przeprowadzić się tak daleko, że straciłbym klientów.
Nigdy nie przyznawaj, że zdarzyło się nieszczęście, bez względu na to, jakie. Podziękuj Wyższemu Ja za lekcję, którą ci dało, albo za zmuszenie cię do skręcenia z jednej ścieżki w drugą. (I to szczerze!) W każdym prawie przypadku, gdzie pomimo codziennych wysiłków utrzymywania zgodnej współpracy z Wyższym Ja pojawiła się, jak na to wygląda, bieda, już jest w drodze jakieś większe dobro i w pewnym sensie oczyszczany zostaje grunt, by mogła się zmaterializować nowa i lepsza struktura życiowa. Kiedyś spóźniłem się na pociąg, co było wówczas bardzo przykre, ale odmieniło na znacznie lepszy cały bieg mojego życia. Innym razem upadłem na śliskich schodach i złamałem rękę, co ustrzegło mnie przed wejściem w interes, który, jak czas wkrótce pokazał, byłby dla mnie bardzo niekorzystny.

NIEOKREŚLONE LEKI PRZED CZYMŚ NIEWIDZIALNYM I NIEJASNYM to ostatnia kategoria powszechnych strachów. Najczęściej prześladują one kobiety, może dlatego, że często brak im sił, by się obronić.
Wiele kobiet przeżywa straszny lęk przed samotnym spędzeniem nocy w domu. Poruszone zostają dawne lęki zasiane w dzieciństwie i zalewa je powódź wspomnień o okropnych rzeczach zasłyszanych albo przeczytanych w gazetach. Dla przerażonej kobiety nie ma sensu powtarzanie sobie, że w ciągu długiego życia napastowana jest mniej niż jedna kobieta na wiele tysięcy i że prawdopodobieństwo napaści na nią tej właśnie nocy jest zbyt małe, by mogło się liczyć. W jej niższym Ja lęk rośnie coraz bardziej. Wymyka się zupełnie spod kontroli i kobieta trzęsie się ze strachu na każdy znany lub nieznany dźwięk, który może oznaczać, że ktoś próbuje włamać się do domu, albo zwiastować jakieś inne niebezpieczeństwo. Jest to sytuacja godna pożałowania, ale wcale nie trzeba jej znosić.
Te lęki można wydobyć na światło, tak jak każde inne. Można się nimi zająć po kolei, od najmniejszych do największych i najczarniejszych. Przy przeprowadzaniu takich korekcyjnych ćwiczeń wizualizacyjnych Wyższe Ja ma nieocenioną wartość. Kobieta może raz po raz przesyłać do niego obraz siebie, w którym jest pełna odwagi i wiary, i ten obraz urzeczywistni się i na tyle utrwali, że da jej wybrnąć z każdej sytuacji. Z takim samym ostrożnym spokojem można podchodzić do duchów, zjaw, a nawet do znanych lęków przed pająkami i szczurami, trzymając w tym czasie mocno za rękę Wyższe Ja.

W walce z lękami następuje ciągłe uwalnianie z podświadomego Ja siły życiowej, jaka została uwięziona w nasionach, czyli kompleksotwórczych wspomnieniach lęków. Jeśli tę siłę oferuje się w podziękowaniu Wyższemu Ja do jego użytku i celów, krok po kroku cały człowiek staje się silniejszy, a dodatkowa moc uzyskana z pokonania jednego smoka strachu sprawia, że większa jest pewność zabicia następnego
a także, iż o wiele łatwiej to uczynić.
Kiedyś, gdy nasze społeczeństwo paraliżowały nieuzasadnione obawy, ster naszego państwa wziął w swoje ręce pewien wielki człowiek, którego spotkało jedno z najstraszniejszych osobistych nieszczęść. Przezwyciężył on swoje lęki i upośledzenie. W pierwszej mowie do narodu przekazał z głębi własnego duchowego doświadczenia słowa ustanawiające prawdę: "Nie musimy się niczego bać z wyjątkiem własnych obaw". Jak się okazało, miał całkowitą rację. Prawda ta dotyczy 99 procent naszych lęków możemy się bać jedynie ich samych, i to tylko dlatego, że pozwalając im wypełniać serca i umysły, odcinamy i osłabiamy wiarę.
Nie ustawaj w afirmowaniu: Nie będę się bał żadnego zła. Nie będę się bał ŻADNEGO zła. Nie będę się bał ŻADNEGO ZŁA. Żyję pod przewodnictwem Wyższego Ja i wszystko, co mnie spotyka, ostatecznie okaże się dla mnie dobre. NIE BOJĘ SIĘ ŻADNEGO ZŁA.
Stosuj afirmację podaną przez jednego ze starożytnych mędrców, która podtrzymywała mężczyzn i kobiety przez całe wieki i nadal będzie to czynić. Pochodzi z Psalmu 27:
"Pan [moje Wyższe Ja
przyp. aut.] światłem i zbawieniem moim: kogóż mam się lękać? Pan ochroną mojego życia: przed kim mam się trwożyć?"
Po każdym ćwiczeniu, w którym pracujesz nad przemianą mocy twoich lęków w wielką i dającą ochronę moc WIARY, wytrzyj do czysta tablicę umysłu. .Poleruj od nowa jego lustro, aż będzie odbijało jedynie dobro, życzliwość, ŚWIATŁO.

Rozdział 12
"OSTATNI NIEPRZYJACIEL"
Pewien oficer armii amerykańskiej, który otrzymał wiele odznaczeń za męstwo, powiedział mi kiedyś, skąd według niego wzięła się jego odwaga. Przeżywał potworne koszmary nocne, omal nie umarł ze strachu. Wyszedł z tych przeżyć z tak dobrze wyuczoną lekcją, że odmieniło to całe jego życie.
We śnie atakował go nieprzyjaciel olbrzymich rozmiarów, o wielkiej mocy i sprawności, z wściekłą nienawiścią i dzikością najbardziej zajadłej bestii. Ale, co gorsza, poza fizycznym wrogiem był jeszcze jego duch. Towarzyszył mu, ciemny, wpółprzezroczysty i niewiarygodnie ohydny. Duch łypał złośliwie okiem, a śpiącemu przechodziły ciarki po plecach ze strachu.
Walczył z tymi potworami z siłą szaleńca, która wydawała się płynąć z samej głębi jego istoty, tak straszliwe było niebezpieczeństwo. Przeżywał dwojaki strach
umierania w ciele fizycznym i śmierci duszy pożeranej przez szkaradnego ducha. W miarę jak czuł, że opuszczają go wola i odwaga, ogarniało go rosnące przerażenie, przechodzące ludzką wyobraźnię. Umierał setkami śmierci, uświadamiając sobie, że nie ma wyjścia- jego ciało zostanie zabite, a dusza unicestwiona.
Wreszcie nadszedł koniec. Został pobity. Nieprzyjaciel wparł kolano w jego plecy, złapał za włosy, odchylił głowę i z okrutną powolnością podciął gardło. Oficer czuł, jak ból mija, i czekał. Spodziewał się ciemności
miał nadzieję, że nie poczuje, kiedy duch zabierze się do pożerania jego duszy... ale to, czego się obawiał, nie nastąpiło. Stwierdził, że nadal żyje, chociaż ciało znikło
i co najdziwniejsze, nieprzyjaciel i jego i duch zniknęli wraz ze śmiercią ciała.
Po bardzo według niego długim okresie czekania i obserwowania doszedł do bardzo ważnego wniosku.

Tylko ciało można zabić
powiedział sobie.
Ja istniej ę nadal, choć ciało jest martwe. Duszy nie można zranić. Teraz muszę się dowiedzieć, dokąd mam iść.
I ruszył przed siebie.
Ale podróż skończyła się, zanim się jeszcze zaczęła obudził się. I chociaż stawał do bitwy jeszcze wielokrotnie po tym przeżyciu, nigdy już się nie bał. Przeszedł za zasłonę i pokonał strach przed śmiercią.

Który
zakończył
jest w końcu jedyną rzeczą, jakiej rzeczywiście się boimy.
Instynkt przeżycia, tkwiący głęboko we wnętrzu wszystkich żywych istot, który każe im wytężać wszystkie siły w walce o samoprzetrwanie, jest
w przypadku człowieka
zakorzeniony w niższym Ja. Kiedy boimy się śmierci, to w istocie boi się niższe Ja. Strach jest bardziej dziedzictwem sfery fizycznej niż mentalnej czy duchowej. Pierwszym krokiem do pokonania "ostatecznego nieprzyjaciela" jest jasne rozeznanie, gdzie mieści się strach.
Średnie Ja człowieka może bać się tylko w wyrozumowany sposób. Człowiek może, będzie, i w granicach rozsądku powinien bać się kłopotów, jakie jego śmierć przyniesie ludziom od niego zależnym. Trzeba spojrzeć temu strachowi w oczy, rozpatrzyć wszelkie aspekty, uporządkować dom, zrobić wszystko, aby zabezpieczyć rodzinę przed tymi kłopotami, a potem ruszyć dzielnie naprzód. Dopiero wtedy, gdy dobrze przygotujemy się na wszelkie ewentualności w tym względzie, możemy uzyskać spokój umysłu na tym świecie i nie zakłócone niczym przejście do następnego.
W zeszłym stuleciu przyszliśmy z pomocą ludziom o naturalnych zdolnościach parapsychicznych, których niegdyś łowcy czarownic palili na stosie. Na uniwersytetach zmarła nagłą śmiercią tymczasowa mania zaprzeczania, że istnieje coś "nadnaturalnego", gdy wielu liczących się profesorów zajęło się studiami nad mocami psychicznymi, duchami i tego rodzaju zjawiskami poprzednio wyszydzanymi.
Śmiali naukowcy, którzy zorganizowali Towarzystwo Badań Parapsychicznych, w ten sposób przeciwstawiając się materializmowi panującemu w kręgach uniwersyteckich i naukowych, oddali ludzkości wielką przysługę. Materialiści wstrząsnęli religijnymi ludźmi "naukowymi" oświadczeniami, że wszelkie pomysły o życiu po śmierci to integralna część całej masy zabobonów, wreszcie usuwanych.
Parapsychologia rozwinęła się szybko i nie można było tego faktu pominąć. Ludzie o wysokiej pozycji, znani ze swych zdolności i uczciwości, obserwowali zjawiska występujące na seansach i składali sprawozdania z obserwacji przeprowadzanych w warunkach badań naukowych. Słabe próby podważenia ich prawdomówności bądź twierdzenia, że padli ofiarą oszustów, nie zdołały ani trochę obronić materializmu, który i tak był już w odwrocie.
W tym okresie napisano setki książek i chociaż Kościół i prasa (z wyjątkiem ludzi zajmujących się parapsychologią) nadal drwią ze zjawisk parapsychicznych, osoba, która zechce udać się do biblioteki i przeczytać parę najsłynniejszych książek na temat badań z tej dziedziny, nie może stamtąd wyjść nie przekonana bez cienia wątpliwości, że życie po śmierci jest faktem, nie tylko religijną obietnicą.
Aby przygotować się do godnego umierania, bez drżenia ze strachu, trzeba przede wszystkim przyjąć, że życie po śmierci to podstawowa prawda. Oczywiście osobie, dla której życie jest tak trudne, że przygnębiona ma nadzieję, iż śmierć "zakończy to wszystko", trochę ciężko jest zaakceptować tę prawdę.
G.B. Shaw, jeden z wyrazicieli poglądu, że śmierć jest absolutnym końcem, przekazał zza grobu wiadomość przez usta kilkunastu mediów, za każdym razem mówiąc, że zgon pozbawił go poprzednio żywionej nadziei, iż śmierć przyniesie wygaszenie życia. Opisując warunki, jakie zastał po drugiej stronie, powiedział, że życie jest tam kontynuowane mniej więcej od momentu, kiedy zostało przerwane tutaj, chociaż jest, przyznał, trochę inne i o wiele przyjemniejsze.
Kiedyś zauważono, że nieprawdziwa jest wiara w przetrwanie człowieka w postaci ducha, ponieważ duchy, które wracają, by porozumieć się z żyjącymi, nie zgadzają się co do warunków panujących po drugiej stronie życia.
Nie można zaprzeczyć, że opisy miejsc pobytu każdego z duchów mniej lub bardziej różnią się między sobą. Kiedy jednak poruszono tę sprawę z kilkoma komunikującymi się duchami, które wykazały się umiejętnością odpowiedzi na każde zwykłe pytanie, wyjaśniły one, że po śmierci człowiek stwarza swe otoczenie wyobraźnią. Na przykład osoba, która pragnęła być w niebie ze złotymi ulicami, czego nauczono ją się spodziewać, automatycznie stwarzała takie niebo i zaludniała je aniołami i "błogosławionymi". Niektórzy, bojąc się piekła i płomieni, budowali piekło i zamieszkiwali je, cierpiąc bardzo w umyśle, jeśli nie w rzeczywistym fizycznym ciele.
Ta zdolność twórcza po śmierci, kiedy każda kreacja jest tak realna jak sny, które tworzymy co noc i w których żyjemy, spowodowała wiele wspomnianych sprzeczności w opisach życia po tamtej stronie i jego elementów. Podobnie można wyjaśnić sprzeczne poglądy na naturę nieba i piekła.
Ludzie dobrze obeznani z parapsychologią twierdzą, że po śmierci stwarzamy dla siebie swoje otoczenie, ale często spotykamy i rozpoznajemy przyjaciół i inne duchy, dzieląc z nimi podobne snom środowisko, stworzone przez nich, a także wnosząc nasz udział do całości. W tych wyglądających realnie "niebiańskich światach" kontynuujemy normalne zajęcia i można tam spróbować robić coś, co wydawało się obiecujące w życiu fizycznym, albo stać się tym, kim chciało się zostać na Ziemi. Jest zatem szansa na dalsze doświadczenia i rozwój. Młodzi ludzie, którzy tam przechodzą, są nauczani i mogą osiągnąć dojrzałość.
Nie można dokładnie stwierdzić, jakie panują tam warunki dla poszczególnych osób; ale z pewnością ogólny obraz "życia po śmierci" jest wystarczająco ścisły dla naszych celów. Wiemy, że śmierć jest w takiej samej mierze częścią Wielkiego Planu Stworzenia jak narodziny. Każdy z nas musi doświadczyć obu, i śmierć, i narodziny są równie dobre i równie konieczne we właściwym miejscu i o właściwej porze. Możemy oczekiwać, że następną fazą życia rządzi to samo dobre i doskonałe prawo. Miłość, rozwój i ochrona, jakich doświadczamy tutaj, z pewnością istnieją dalej i tam. W normalnych warunkach śmierć, kiedy nadchodzi, jest dobra.
Jeśli potrafimy uniknąć przeniesienia wraz z nami poza śmierć bagażu nieuzasadnionych i dogmatycznych lęków, takich jak lęk przed piekłem, to wstąpiwszy w ten nowy etap naszej ewolucji, możemy iść naprzód swobodnie, bezpiecznie i cieszyć się nową wolnością od znużenia i szarpaniny życia w ciele fizycznym.
Z drugiej strony, jeśli ktoś umiera w przekonaniu, że śmierć ciała jest dla niego końcem życia, może zostać "przywiązany do ziemi". W takim przypadku zmarły nie potrafi zmienić swych pojęć o stanie istnienia po śmierci. Dla niego taki stan w ogóle nie istnieje i może on przez bardzo długi okres starać się wejść z powrotem w fizyczne życie, kradnąc komuś ciało. Jeśli mu się to nie uda, może przyczepić się do żyjącej osoby i jako "druga osobowość" dzielić z nią zastępczo życie. Takie przypadki często przytaczane są w podręcznikach psychologii. Czasami kilka takich duchów zamieszkuje ciało jednej osoby w większej czy mniejszej mierze. Mają z tego bardzo mało zadowolenia i ich ewolucja posuwa się naprzód bardzo wolno albo wcale. Dopiero gdy, zwykle po długim czasie, porzucą dawne przekonanie, że drugi świat jest tylko wytworem fantazji, potrafią przyjąć pomoc i rady mądrzejszych duchów. Zostaną wtedy wprowadzone w sztukę tworzenia aktem umysłu własnych ciał i otoczenia, zamieszkają w nich i będą nabywać doświadczenia.
W naszych ćwiczeniach wykorzystujemy ten sam proces tworzenia umysłem. Stwarzamy w umyśle obraz pewnych okoliczności, potem żyjemy w nich, patrzymy, co może się zdarzyć i czemu trzeba stawić czoło, zastanawiamy się, jak to najlepiej zrobić. Skoro umiemy w ten sposób zebrać wiele cennych doświadczeń, a także wyćwiczyć niższe Ja, by reagowało tak, jak powinno, na różne warunki (a wiemy, że to potrafimy), głupotą byłoby zaprzeczać, że zmarli
którzy robią dokładnie to samo
mogą szybko się uczyć, a także uporządkować zabrane na tamtą stronę wspomnienia. Wydaje się logiczne wierzyć, że doświadczają oni wielu upragnionych przeżyć, jakich im zabrakło w ziemskim życiu, i dowiadują się, czy ich pragnienia były uzasadnione.
Jeszcze będąc w ciele możemy postanowić, w co rzeczywiście mamy wierzyć, że stanie się z nami po odejściu z tego świata. Jeśli jesteśmy w miarę normalni i nasze niższe Ja nie jest pełne poważnych kompleksów albo nieprawdziwych pojęć dotyczących śmierci, powinniśmy umieć wyobrazić sobie własne odejście i prawdopodobne warunki, w jakich się później znajdziemy. Przeżywszy parokrotnie sekwencję takich obrazów, będziemy dość dobrze przygotowani na porę śmierci.
Jeśli natomiast odczuwamy przed nią irracjonalny albo chorobliwy strach, to najwyższy czas rozpocząć solidny i długotrwały trening reedukacyjny niższego Ja. Możliwe, iż wizualizację umierania należy najpierw przeprowadzić ostrożnie, wyobrażając sobie inne osoby przechodzące przez ten proces. Ale z czasem, zdobywszy odwagę przeciwstawiania się lękom i cierpliwość, można w końcu skłonić niższe Ja, by zastąpiło swój instynktowny strach o przeżycie bardziej unormowanym podejściem, w którym będzie podzielać ufność i wiarę średniego Ja w to, że śmierć dotyczy tylko ciała, a nie trójjaźniowego człowieka zamieszkującego to ciało.
Praktyka wizualizacji szczęśliwego stanu po śmierci to najlepsze zabezpieczenie przed uczuciem zagubienia, które ogarnia tak wiele osób w czasie tego wydarzenia i sprawia, że trudno jest im pojąć, co się stało i co wobec tego mają robić. Godzina poświęcona na projekcję siebie samego w życie po śmierci, które z pewnością nadejdzie pewnego dnia, przyniesie najprawdopodobniej najwyższe z możliwych dywidend za porównywalny wydatek czasu i energii. I odwrotnie, osoba, która ma za mało odwagi, by stawić czoło nieuchronnemu nadejściu śmierci, i umiera, przenosząc na drugą stronę ciągnące ją z powrotem lęki, będzie miała doprawdy ogromne trudności z ich odrzuceniem. Odpowiednią porą na pozbycie się irracjonalnych lęków jest czas pobytu w ciele, kiedy człowiek ma mnóstwo siły życiowej, by tworzyć "wolę"
narzędzie, z pomocą którego średnie Ja buduje, kontroluje i kształci niższe Ja.
Żadna dyskusja o śmierci nie będzie w naszych współczesnych czasach wyczerpująca bez wzmianki o możliwości reinkarnacji w późniejszym okresie, zatem dobrze jest zdecydować się, w co się wierzy, a w co nie, na ten temat.
Studia parapsychologiczne dostarczyły wielu dowodów, że po dłuższym lub krótszym okresie pobytu w sferach życia po śmierci, rodzimy się ponownie w nowym ciele. Wiele osób zmęczonych życiem, ale jednak nie chcących uwierzyć w zupełny koniec, woli przyjąć, że nie ma reinkarnacji, lecz żyje się wiecznie w pewnego rodzaju świecie niebiańskim.
Jest prawdopodobne, że taka wiara opóźnia ponowne wcielanie się, a zatem spowalnia doświadczanie fizycznego życia
a owo doświadczanie jest tym, co pomaga nam ewoluować na wyższe poziomy świadomości. Istnieją pewne świadectwa wskazujące na to, że duch może pozostawać przez wieki w pośmiertnym świecie, zanim przyjmie nowe ciało. Osoby medialne stale spotykają duchy twierdzące, że mają ponad tysiąc lat. Rzadko mija miesiąc, by jakiś duch nie ogłosił, że jest taką czy inną sławną osobistością prosto ze stronic historii. Bywa to zabawne, jeśli duch akurat nie zna historii i bardzo się plącze, usiłując opowiedzieć, co robił jako owa słynna postać.
Niektóre z najlepszych i najnowszych świadectw na rzecz reinkarnacji pochodzą z pracy lekarzy wprowadzających pacjentów w hipnozę, aby przypomnieli sobie oni przeszłe życia i opisali je. Z reguły tak się dzieje i opisują oni sceny z dawnego wcielenia, często przeżywając je na nowo w dużym stresie emocjonalnym.
Celem tego rodzaju zabiegów leczniczych, zwanych regresją, jest zwykle odnalezienie ukrytego wspomnienia, jakie mogło zostać przeniesione w podświadomości, czyli przez niższe Ja, z dawnego życia i stanowi przyczynę problemów w obecnym. Często te ukryte wspomnienia powodują odtworzenie albo symptomów, albo rzeczywistych warunków fizycznych, przypominających te, które trapiły pacjenta w poprzednim życiu. Ktoś może mieć tajemniczą chorobę gardła lub lęk przed udławieniem się
dlatego że w przeszłej inkarnacji został powieszony bądź uduszony. Wiele różnych przeniesionych niejasnych wspomnień można wydobyć na powierzchnię świadomości, na przykład wspomnienia określonej choroby i śmierci albo wypadków, powikłań miłosnych i nieskończonej liczby cierpień emocjonalnych. W wielu przypadkach zaburzenia emocjonalne i fizyczne, które nie poddawały się żadnemu innemu leczeniu, zostają usunięte po prostu dzięki przypomnieniu sobie wydarzeń z przeszłego życia i przemyśleniu ich; pacjent nabiera mocnego przekonania, że nie mogą one rzeczywiście istnieć i nie istnieją w obecnej inkarnacji.
W ubiegłym stuleciu idea reinkarnacji zyskała popularność na Zachodzie dzięki teozofii, lecz wkrótce teorii tej znacznie zaszkodzili maniacy wyobrażający sobie, że są inkarnacjami wielkich ludzi, od Kleopatry po Napoleona. Ponieważ osoby, które tak o sobie twierdziły, były zwykle zupełnie przeciętne, wyśmiewano zarówno ideę, jak i je same. Czasami ten śmiech nadal rozbrzmiewa, ale myślący i dobrze obeznani z tą dziedziną badacze w większości zgadzają się, że istotnie powracamy na ziemię w coraz to nowych żywotach.
Trudno powiedzieć, ile razy powracamy, ale sądząc po długości okresu, jakiego przeciętny człowiek potrzebuje na naukę najprzeróżniejszych lekcji życia, można bezpiecznie przyjąć, że nawet najbardziej uzdolnionym potrzeba z dziesięciu inkarnacji, natomiast tym najmniej zdolnym o wiele więcej.
Można także zasadnie wierzyć, że człowiek przechodzi przez śmierć, budzi się, by przemyśleć to, czego nauczył się podczas życia w ciele, po czym, we właściwym czasie, zasypia w pośmiertnej sferze, aby narodzić się ponownie w nowym ciele. Alternatywą jest przyjęcie dogmatycznych nauk paru religii, z których reinkarnację albo usunięto, albo się jej zaprzecza. Wówczas, rzecz jasna, należy być przygotowanym na nieograniczony czas pobytu w jakimś niebie, piekle bądź czyśćcu. Dla tych, którzy są niepewni, najlepiej jest być może zachować otwarty umysł i chętnie, z gotowością podporządkować się takiemu prawu, jakie rządzi po drugiej stronie życia.
Podsumowując, śmierć, kiedykolwiek przyjdzie, będzie łatwiejsza, jeśli teraz zaczniemy właściwie o niej myśleć. Przede wszystkim musimy dojrzeć do mocnej i pogodnej wiary w miłość, prowadzenie i nieskończoną troskę Wyższego Ja. Poza tym, jeśli nasze życie pełne jest życzliwości, unikniemy nagłych wyrzutów niespokojnego sumienia, dręczących tych, którzy boją się rychłej śmierci, a nie zadośćuczynili krzywdom wyrządzonym bliźnim.
Po drugie, musimy podjąć konieczne kroki w celu uporządkowania naszych spraw tak, aby mogli je przejąć po nas inni; załatwić jak najlepiej testamenty i ubezpieczenia; a jeśli jesteśmy zaangażowani w jakieś przedsięwzięcie, to powinno być ono stale w jak najlepszym porządku, tak aby w przypadku naszej tragicznej bądź nieoczekiwanej śmierci mógł je kontynuować kto inny.
Trzeci etap jest najtrudniejszy. Przygotowujemy się jak najlepiej do pozostawienia tych, których kochamy, i tych, którzy zależą od naszej miłości, troski i opieki materialnej. Tutaj znowu musimy rozwinąć wiarę, że Wyższe Ja Ojciec-Matka każdego naszego bliskiego nigdy go nie zawiedzie, chociaż my sami, przy całej naszej miłości, moglibyśmy się zachwiać. Oczywiście, nastąpi okres przystosowania i smutku dla nich i dla nas; nigdy jednak nie było prawdziwszego powiedzenia niż te brzmiące tak okrutnie słowa: "Za sto lat nie będzie to miało znaczenia".
Czas jest wielkim lekarzem serc, a my mamy do dyspozycji wszelki czas, jaki istnieje. Jeśli nauczymy się spoglądać na smutki z perspektywy wieków, a nie dni czy godzin, obraz się rozjaśni, to, co nierealne i przejściowe, zblednie, i zostanie tylko pęd do rozwoju, ewolucja, która niesie nas do celu, zawsze pod ochronnymi skrzydłami Wyższych Ja. Pod tą mądrą i kochającą ochroną możemy dokonać rzeczy koniecznych, nauczyć się lekcji. Kiedy ból i okres przystosowania miną, zawsze włączamy się szczęśliwie w nowy początek i nowy postęp. Dla tych, którzy poznali miłość Wyższych Ja, trudności mijają szybko. Człowiek trzyma za rękę Rodzicielskie Ja i szczęśliwie kroczy naprzód.

AFIRMUJ: Śmierć nie budzi we mnie przerażenia, ponieważ żyję z nią codziennie i ufnie, jak z czymś normalnym, dobrym i właściwym. Jest tak samo częścią życia jak narodziny. Kiedy przyjdzie moja pora dokonania przejścia, powitam je jako następny krok w moim rozwoju ewolucyjnym i jeszcze raz utwierdzę się w wierze w niezawodną troskę i prowadzenie Wyższego Ja, które dopilnuje, żeby wszystko było dobrze. Prowadzę tutaj dobre i pełne życzliwości życie. Tam mogą spotkać mnie tylko dobro i życzliwość. Idę naprzód z pogodą, ufnością i całkowitą odwagą.

AFIRMUJ: Teraz stwarzam dla siebie w umyśle obraz zupełnego zdrowia i szczęścia. Widzę, jak jestem bezpieczny, zdrowy i dobrze się czuję. Trzymam ten obraz przed lustrem mojego Wyższego Ja, skąd odbija się w dół, w głębię mojego niższego Ja i zmazuje wszelkie chorobliwe wyobrażenia, jakie mógł wywołać temat strachu przed śmiercią.

UWAGA: Powyższa afirmacja jest Afirmacją Mistrzowską" i powinna być stosowana po odbyciu któregoś z ćwiczeń z wyobraźnią albo po przeczytaniu fragmentów tekstów o strachu 1 lękach. Użyj jej za każdym razem, aby wytrzeć do czysta twoją mentalną tabliczkę. Nigdy nie zapraszaj kłopotu przez długą i chorobliwą wizualizację. Zawsze oczyszczaj swoją tabliczkę po zakończeniu każdego ćwiczenia i pod koniec każdego dnia. Stale poleruj lustro, tak aby odbijało tylko Światło.

Rozdział 13
DOGMATY DODANE W RELIGIACH
Jedną z najbardziej oświecających przypowieści, jakie kiedykolwiek opowiedziano, jest historia o trzech ślepcach badających słonia. Jeden dotknął ogona i powiedział:

Słoń jest jak lina.

Jest jak drzewo
powiedział drugi, obmacując nogę.

Jest jak wielki wąż
powiedział trzeci, macając trąbę.
Wiele osób mających dwoje zdrowych oczu jest bardziej ślepych od ślepców. Napotykają religię i chwytają rozumem jej część, nie studiując całości i nie badając. Jeśli przypadkiem złapią ją za ogon, staje się on dla nich jedyną częścią wartą pochwycenia, i ani powódź, ani pożar nie sprawią, że go puszczą i ruszą się, by zbadać nogę albo trąbę. Nikt nie jest tak ślepy jak ten, kto nie chce patrzeć.
Rzeczą najwyższej wagi w poznawaniu siebie jest próba otwarcia oczu umysłu i zbadania naszych przekonań. Musimy stwierdzić, czy aby niektórych uporczywych pojęć nie uchwyciliśmy się ślepo i przypadkowo, nie zbadawszy dokładnie danej sprawy w całości.
Niektórzy ludzie stali się "metafizycznymi włóczęgami". Gonili od jednej książki do drugiej, z jednych "kursów" na następne i wysłuchiwali jednej po drugiej serii wykładów. Z każdego z tych źródeł podchwycili główne frazesy, gadaninę, sprzeczne idee, przekonania i teorie. Byli zdezorientowani od początku i pozostają zdezorientowani do końca.
Po przeciwnej stronie skali mamy osoby, które trafiły dzięki urodzeniu do ścisłych, niewielkich kręgów wyznawców: rodzice i przywódcy duchowi zadbali starannie o to, by w nich pozostały. Zestaw ograniczonych i wiążących przekonań religijnych tak ciasno opasuje dziecko, że nawet kiedy dorośnie, nigdy nie zda sobie sprawy, że więzy trzeba zerwać.
Znany jest przypadek rady szkolnej, której członków wyrzucili rozzłoszczeni wyborcy pewnego okręgu, ponieważ dzieci nie uczono uczciwości, prawości i zasad moralnych. Kiedy po raz pierwszy zebrała się nowa rada składająca się z pięciu czołowych obywateli, którzy usadowili się z notesami i odpowiednimi książkami, każdy z planem poprawy sytuacji, wydawało się, że istnieje wspaniała szansa na idealny rezultat. W godzinę później pośpiesznie zjawił się oddział policji porządkowej, zmuszonej rozdzielić bijących się i wściekłych członków nowej rady. Po jakimś czasie przywrócono porządek na tyle, że można było zabrać tych ludzi do lokalnego sądu na wstępne przesłuchanie. Każdemu z nich powiedziano, że otrzyma możliwość przedstawienia sprawy ze swego punktu widzenia.
Najpierw podniósł się zmaltretowany mały człowieczek.

Wszyscy zgodziliśmy się, co chcemy zrobić dla dzieci nauczyć je, by stali się dobrymi, życzliwymi, moralnymi i prawymi obywatelami. A ja wiedziałem doskonale, jak należy się do tego zabrać. Baptyści, posługujący się Nowym Testamentem...

Nowy Testament, też coś!
krzyknął drugi członek rady.
A co ze Starym Testamentem i Talmudem? Co z nami, Żydami?

Cisza!
Sędzia uderzył w biurko i zwrócił się do trzeciego człowieka.
Do jakiego Kościoła pan należy?

Jestem mormonem. Urodziłem się mormonem i pozostaję nim. Weźmy choćby sprawę picia kawy i herbaty...

Dość -warknął sędzia. Wskazał następną osobę.
Czyż nie jest pan adwentystą Dnia Siódmego?

Tak. Dlaczego nie zacząć by uczyć uczciwości od przestrzegania szabasu w sobotę?

Proszę siadać
padł ostry rozkaz.
Oczy obecnych zwróciły się na piątego członka rady, który wolno powstał.

Jako katolik mam tylko jedno do powiedzenia o nauczaniu religii w szkołach
zaczął.
Ponieważ jest tylko jedna prawdziwa wiara...

Dajmy już temu spokój
przerwał sędzia.
Każdy z was zapłaci dziesięć dolarów grzywny i kosztów za zakłócenie spokoju i za dawanie młodzieży naszych szkół przykładu gwałtownego i bezmyślnego zachowania.
Parę dni później odbyło się ogólne zebranie w ratuszu w celu podjęcia bezpośredniego działania w tej sprawie. Dyrektorka szkoły, zmęczona, siwowłosa, drobna kobieta weszła na mównicę i rozpoczęła obrady. Powiedziała ze znużeniem:

Problem nie polega na nauczeniu dzieci, żeby były grzeczne. Wszystkie się tego uczą w swoim czasie. To, co was tak wszystkich poruszyło, to pytanie JAK?
i nie jest to rzecz najmniejszej wagi. Jeśli zostawicie nauczycieli w spokoju, nauczymy dzieci, DLACZEGO lepiej być dobrym niż złym. Kiedy to zrozumieją, z łatwością mogą być dobre w ten sposób, że po prostu nie będą złe. Jeśli wy, rodzice, naprawdę chcecie pomóc, to spędzajcie czas na ustanawianiu dobrych przykładów uczciwości, prawdomówności, tolerancji i życzliwości zamiast na zwoływaniu ogólnych zebrań i przychodzeniu tutaj z żądzą krwi w oczach, by przeforsować własny pogląd na uczenie dobroci.
Przerwała i rozejrzała się powoli po twarzach milczących rodziców. Proponuję, żebyście wszyscy poszli teraz do domu i popracowali nad tym, co od tak dawna zaniedbujecie
ustanawianiem przykładu dla swoich dzieci.
Zbyt wiele stworzonych przez człowieka dogmatów religijnych zajmuje się tym, JAK być dobrym, a nie autentycznym wypracowywaniem dobroci. Jest bardzo duża różnica między tymi dwoma podejściami. Istnieje jednak znakomity sprawdzian, który wszyscy możemy zastosować do naszych przekonań religijnych, by postanowić, co warte jest zbadania i być może odrzucenia:
Jeśli przekonanie nie przynosi komuś pożytku na poziomach niższego, średniego i Wyższego Ja, to jest ono nieprzydatne do radzenia sobie z zadaniami codziennego życia.
Pewien człowiek w starożytnych Indiach przeczytał zbiór pism, jak sądził, natchnionych przez Boga; tymczasem była to praca fanatycznego "mędrca". Dowiedział się z nich, że powinien opuścić rodzinę, która musi sama o siebie zadbać, poniechać wszelkich przyjemności w życiu, udać się do dżungli i mieszkać tam, na wpół przymierając głodem i całe dnie i noce medytując o Bogu. Uczynił to i nigdy nie zboczył ani o cal ze swej drogi. Widział, jak w odległości rzutu kamieniem przechodzili obok niego ludzie bardzo potrzebujący pomocy. Nie uczynił najmniejszego ruchu, nie pomyślał ani nie zrobił nic, aby im pomóc. Przychodzili inni, siadali przed nim i prosili o nauki, jak godziwie żyć. Pozostawał głuchy na ich prośby. Był nieszkodliwy, poza tym, że przez niego jego rodzina wpadła w nędzę, a on sam nie spełniał obowiązków obywatelskich. Nie czynił także najmniejszego dobra, nawet, jak się okazało, dla siebie samego.
Jest to typowy przykład skrajności, w jaką mogą popaść nawet dobrzy ludzie, stosując się do irracjonalnych dogmatów religijnych. Dogmaty nie przyczyniają się do dobrego życia na żadnym z poziomów trójjaźniowego człowieka.
Jeszcze inny fanatyk w Indiach przyjął dogmaty dżainizmu. Pozwalał, by wszy żyły mu we włosach i robactwo na ciele, posłuszny nakazowi innego wcześniejszego fanatycznego autora pism o powstrzymywaniu się od zabijania wszystkich żywych stworzeń. Tak dużo czasu zabierało mu oczyszczanie przed sobą ścieżki, by nie nadepnąć na żadnego owada, że nie mógł wykonywać żadnej pożytecznej pracy. Jego żona i dziecko utonęli w strumieniu, zanim zdążył przyjść im na ratunek, powoli oczyszczając przed sobą drogę. Kiedy zmarł, drobne stworzenia, które tak starał się ochraniać, zjadły jego ciało bez najmniejszych skrupułów.
Był także pewien człowiek, który przeczytawszy, co napisali inni, uczynił sobie fetysz z przestrzegania szabasu. Nie wystarczało mu, że sam świętuje ten dzień, zmusił żonę i dzieci; by świętowały razem z nim, z taką posępną miną i surowością, że znienawidzili "Dzień Pana". Kiedy dzieci dorosły i opuściły dom, cała religia była dla nich źródłem takiej goryczy, że zupełnie nie potrafiły czerpać z niej radości, nadziei czy pożytku. To wszystko mogłoby być ich udziałem dzięki wierze w kochającego i zważającego na nich Boga. Ojciec zmarł, do końca ponuro przestrzegając stworzonej przez siebie zasady, by NIE pomagać nikomu, kto nie świętuje szabasu tak samo rygorystycznie jak on. Wiadomo było, że wszystkim jego sąsiadom zdarzało się niekiedy przekraczać linię, którą nakreślił, zatem nigdy nie słyszano, by komukolwiek pomógł, niezależnie od okoliczności. Nikt go nie opłakiwał.
W mieście mojego dzieciństwa, w stanie Wyoming, szacowne damy z kościoła postanowiły nawrócić miejscowego próżniaka. Według nich był grzesznikiem i za dużo pił, gdy tymczasem mógłby zarobić parę dolarów, wykonując brudne roboty, których nikt inny nie chciał się podjąć. Pragnęły "zbawić jego duszę", przekonując go do założeń wiary ich własnej sekty. Jemu bardzo pochlebiały zabiegi i modlitwy tych pań. Z wdzięcznością przyjmował dary, na które składały się używane ubrania, i chodził do kościoła. Z radością dał się ochrzcić i powiększył trzódkę wiernych. Jak na człowieka, który był prawie kretynem, robił świetne postępy. Okazywał wzruszającą wdzięczność. Mijając którąś z pań, pospiesznie zdejmował kapelusz i nisko się kłaniał. Ale pewnego dnia miał nieszczęście natknąć się na starego przyjaciela, który akurat zdobył skądś butelkę whisky. Było to w niedzielę i kiedy wieczorem zjawił się w kościele, by sumiennie wykonać nowo przydzielone mu zadanie zbierania datków na jedną z tac, alkohol dał o sobie znać; biedak przeszedł chwiejnie między ławkami i haniebnie runął na kolana trzech dam siedzących w pierwszym rzędzie.
Dobre kobiety były tak oburzone, że postanowiły go ukarać; dopilnowały, aby ich mężowie nie dali grzesznikowi żadnych więcej dorywczych prac. Wówczas, żeby mieć za co kupić jedzenie, sprzedał za dolara swoje ubrania jakiemuś włóczędze i skończył na tym, że sam został wypędzony z miasta przez szeryfa za włóczęgostwo. Jednakże miesiąc później powrócił pewnej ciemnej nocy tylko po to, by rzucić paroma kamieniami w witraże kościoła. Szacowne panie nie miały oczywiście pojęcia, co spowodowało dziury w szybach. Nie miały także najmniejszego pojęcia, dlaczego tak zupełnie nie powiodły się ich próby "zbawienia zgubionej duszy". W domach ich umysłów należałoby przeprowadzić porządne sprzątanie niektórych pokojów i powyrzucać zbędne artykuły wiary.
"Zbawianie duszy" powinno się rozpoczynać na poziomie niższego Ja, jak ma to często miejsce w słusznych postępkach owych prostych chrześcijan, kwakrów. W 1954 kwakrzy postanowili przyczynić się choć trochę do zbawienia grupy Indian Maricopa w Arizonie. Biali ludzie pobudowali zapory na rzece, odcinając wodę, którą poprzednio Indianie nawadniali swoje pola. Osadnicy mieszkający powyżej i wokół ich małego rezerwatu wywiercili studnie, obniżając poziom wody tak, że płytkie, ręcznie kopane studnie indiańskie wyschły.
Kwakrzy nie zaczęli od wybudowania im kościoła i posłania tam kaznodziei. Nic podobnego. Zebrali pieniądze na wywiercenie studni głębinowej dla Indian i zainstalowanie dobrych pomp, dzięki czemu mogli nawodnić ziemię. W rezultacie udało im się osiągnąć z Indianami to, czego nie dokonałaby setka kościołów i duchownych. Sprawili, że Indianie zmienili swą postawę głębokiej podejrzliwości i gorzkiej niechęci do białych, zdawszy sobie sprawę, że przynajmniej niektórzy z nich są równie dobrzy i życzliwi, jak oni sami.
Ci, którzy zobowiązują się postępować tak, jak zaleca to poniższa afirmacja, są zwykle, podobnie jak kwakrzy, tak zajęci pomaganiem ludziom i uczeniem ich, aby sami umieli sobie pomóc, że mało mają czasu i sił, by jeszcze narzucać im dogmaty religijne, które nie mają wartości ani w sferze fizycznej, ani mentalnej. Większość dogmatów, co można odkryć bliżej im się przyjrzawszy, nie ma wartości praktycznej nawet w "sferze duchowej"; ludzie tracą czas, dyskutując na jej temat, zamiast uczynić coś dla poprawy warunków życia swojej społeczności.

AFIRMUJ: Będę słuchał tylko takich nakazów religijnych i postępował zgodnie tylko z tymi dogmatami, które pouczają mnie. bym pomagał bliźnim albo doskonalił siebie, rozwijając swą życzliwość, otwierając się na ludzkie potrzeby i unikając raniących czynów i słów.
Począwszy od dzisiaj nigdy nie zapytam: "Bracie, czy jesteś zbawiony?", aż nie dowiem się: "Bracie, czy mógłbym ci w czymkolwiek pomóc, tak abyś ty sam mógł pomóc sobie?"
ĆWICZENIE
Rozluźnij się. Wyobraź sobie siebie jako wyznawcę wszystkich religii, które są ci znajome, każdej po kolei. Jeśli nie znasz wierzeń i dogmatów paru religii, poczytaj o nich trochę w encyklopedii.
Pomyśl, że jesteś żarliwym wyznawcą jednej religii po drugiej, i badając każdą kolejno w wyobraźni cały czas pytaj siebie, czy naucza on dobroci, życzliwości i czy przynosi postęp w życiu twoim, rodziny, społeczności, narodu i światowej rodziny narodów. Zadaj sobie pytanie, czy te religie są dość dobre, by usprawiedliwić próby namawiania albo zmuszania wszystkich ludzi do ich przyjęcia.
Stale wyrzucaj z nich dodatki, które najwyraźniej poczynił sam człowiek, które są antyspołeczne albo stanowią zniekształcenia prostych, pięknych i praktycznych pierwotnych wierzeń
tych, jakie prawdopodobnie ustanowili założyciele religii. Pracuj nad tym ćwiczeniem, aż oczyścisz pokój religii w twoim domu z wszelkiej nietolerancji, pragnienia narzucania wierzeń i praktyk innym ludziom i z wszystkich rzeczy, których według ciebie Bóg nie nakazałby ci robić.

AFIRMUJ: Jestem świadomy, że moje obowiązki polegają częściowo na pomocy mojemu niższemu Ja. Pod tym względem jestem istotnie stróżem mego brata. Widzę jasno. Podważam wszelkie stare wierzenia, które przyjąłem, bo tak mnie nauczono, a których nie zbadałem i sam nie zdecydowałem, czy mają wartość we wszystkich trzech sferach mego bytu.
Od dzisiaj podejmuję z konieczności powolne, lecz stałe kroki w celu reedukacji mojego niższego Ja; będę mu często tłumaczył, jakie są właściwe wierzenia, tak aby rozpuścić i zastąpić nimi tkwiące w nim dogmatyczne przekonania, które tylko je zaśmiecają i przeszkadzają
które muszą zostać odrzucone i wymienione.

MÓDL SIĘ: Stoję przed tobą, Ojcze-Matko, odrzuciwszy wszystkie przekonania, które nie są mi pomocne na poziomie mojego niższego Ja i w fizycznym świecie, w którym żyję, lub które nie przynoszą mi pożytku w sferze umysłu. Stoję oto oczyszczony, z otwartym umysłem i sercem. Pozwól, abym w świecie wokół siebie odbijał tylko twoje Światło i Prawdę. Amen.

AFORYZM VI: Ludzie pragnący podążać Ścieżką do Miejsca Światłości powstają i wyruszają ku swemu celowi, nawet jeśli stawiają tylko jeden chwiejny krok. Pozostali zatrzymują się i kłócą, którą najlepiej obrać drogę; nie wiedząc nic o kroczeniu Ścieżką, przytaczają wskazania innych. Rzadko wyruszają naprzód. Można polegać tylko na tych osobach, które przeszły całą Ścieżkę do końca; tylko one potrafią udzielić właściwych wskazówek, jak po niej iść
ale te osoby nie wracają, stoją jedynie na dalekim wysokim Miejscu i wołają do nas, byśmy pozostawili kłócących się ich dogmatom i ruszyli naprzód.

Rozdział 14
PROBLEM ZŁA
Zawsze był taki ktoś, kto podnosił głos i pytał: "Jeśli Bóg jest wszystkim, co istnieje, a jest On dobry, to skąd bierze się zło?"
W prymitywniejszych religiach ludzie wynaleźli pojęcie mniejszego boga czy Diabła, który spowodował wszelkie zło i walczył z Bogiem o rządy nad ziemią.
Mędrcy próbowali tłumaczyć istnienie zła bardzo różnie i może najchętniej uznawanym wytłumaczeniem jest to, że ludzie są źli, ponieważ pozostają w niewiedzy. Niektórzy utrzymywali, że wszystkie rzeczy mają dwie strony, a więc i w przypadku dobra musi istnieć zło, które je zrównoważy.
W Księdze Rodzaju diabeł, czyli szatan, pojawiający się w formie węża, wprowadza grzech do Ogrodu Edenu. Kościelny dogmat chrześcijański ślepo przyjmując tę opowieść za "Słowo Boże", potraktował ją dosłownie; naucza się, że wszyscy ludzie, jako potomkowie Adama i Ewy, są z natury grzeszni, a zatem muszą zostać "zbawieni" dzięki boskiej interwencji.
W starożytnych naukach Huny są klucze do bardziej rozumowego pojmowania zła. Przede wszystkim Huna mówi nam, czym rzeczywiście jest zło. Jest nim każde działanie, albo brak działania, powodujące skrzywdzenie samego siebie, innych osób albo społeczeństwa w ogólności. Złem jest KRZYWDZIĆ i jest to jedyny prawdziwy grzech. Nie jest to grzech przeciwko Bogu, ludzka moc krzywdzenia nie może Go bowiem dosięgnąć. Jest to grzech przeciwko ładowi ciągłego rozwoju, czyli ewolucji ludzkości.
Grzech KRZYWDZENIA popełnia najczęściej niższe Ja. Zwierzęce instynkty w niższych Ja są tak różne, iż prowadzi to do podejrzeń, że w biegu ewolucji dzikie zwierzęta rozwinęły się w ludzkie niższe jaźnie, w wielu przypadkach zachowując swe okrutne instynkty. Ludzie mają morderczą naturę wilka, który zabija więcej owiec, niż może zjeść, po prostu dla radości zabijania. U niektórych dostrzegamy cechy tchórzliwego i podkradającego się szakala albo hieny, u innych żarłoczność wieprza. We wszystkich społeczeństwach różnice wydają się nie mieć końca.
Nie wiemy, czy w miarę postępu ewolucji zwierzęta dżungli inkarnują się w ludzkie niższe Ja, ale dla celów praktycznych życia pośród zła i zwalczania go, możemy przyjąć na podstawie niegodziwości, jakie widzimy wokół nas, że w wielu przypadkach ludzie przejawiają najgorsze cechy zwierząt.
Z drugiej strony człowiek powinien nauczyć się gorliwie naśladować niektóre dobre cechy niższych gatunków zwierząt. Pszczoły "mają wolę ku Bogu" i współpracują w ulu, wypędzając każdego złego intruza. Ludzie, obdarzeni wolną wolą, muszą zdecydować się na wspólną pracę i obronę przed złem dobrej z natury większości społeczeństwa. Na tym polegała jedną z najwcześniejszych form współpracy ludzkiej od zarania historii. Rodziny łączyły się w obronie przeciwko atakom innych rodzin. Plemiona łączyły się na polu bitwy, by bronić się przed grabieżcami. Jest prawdą, że grabieżcy także się organizowali, lecz w miarę postępu ludzkości zło jest coraz bardziej opanowywane. Mamy policję, więzienia i sądy. Usilniej niż kiedykolwiek pracujemy nad tym, w jaki sposób powstrzymać grabieżcze narody albo ich despotycznych przywódców przed naruszeniem pokoju na świecie.
Religie starały się ustanowić prawa moralne dla jednostki, mające jej pomóc przeciwstawić się złu w sobie i w innych ludziach. Ponieważ jednak prawda o trójjaźniowej budowie człowieka została zagubiona, prawa większości wielkich religii są niepraktyczne. Aby zrozumieć, jak realizować nasz obowiązek dążenia do nieczynienia krzywdy, bycia pomocnym i pobudzania osobistego rozwoju, musimy spojrzeć na problem zła tak, jak robili to kahuni, pod kątem trzech Ja.
Przyjrzyjmy się najpierw niższemu Ja. Wiemy, że uzbrojony bandyta, gotowy zabić, jeśli mu się przeciwstawić, znajduje się niemal całkowicie pod władzą swego niższego Ja. Nie uzbrojona ofiara ataku jest zwykle bezradna. Jej niższe Ja reaguje strachem i gniewem. Albo potulnie oddaje pieniądze, albo opiera się i daje się zabić.
Ale zanotowano przypadki, kiedy zamierzonej ofierze udało się "namówić bandytę" do odstąpienia od złych zamiarów. Mowa tu o człowieku, u którego rządzi średnie Ja, który opanował strach niższego Ja. Jest w kontakcie z Wyższym Ja i płynie przez niego moc. Nie może to nie zrobić wrażenia na niższym Ja bandyty. Zanotowano także przypadek łagodnej starszej pani, która z uniesieniem wyrecytowała 23 Psalm
i włamywacz wymknął się chyłkiem.
Chrześcijanie zwykle nie stosują się do upomnienia Jezusa, by "nastawić drugi policzek", ponieważ biorą je dosłownie. Czują, że takie zachowanie czyniłoby ich tchórzami w oczach innych. Znając wiedzę Huny, Jezus mógłby doradzić, aby nastawić przeciwko atakującemu pozostałe jaźnie. Kiedy trzy Ja działają jako zespół, człowiek jest niezwyciężony.
Tymczasem, dopóki nie nadejdzie pora, kiedy więcej osób osiągnie jedność dającą moc i ochronę, społeczeństwo ustanowiło policję, sądy i więzienia. Nie potrafią one zapobiec przestępczości, ale w pewnej mierze stanowią ochronę przed złoczyńcami.
Dzisiejsi socjologowie poważnie badają możliwości zapobiegania warunkom rodzącym przestępczość. Ich pracę można porównać do walki z malarią. Nie tak dawno temu ta straszliwa plaga pochłaniała tysiące ofiar w wielu krajach. Medycyna niewiele mogła zdziałać przeciwko zajadłym atakom tej choroby. Wreszcie odkryto, że roznosicielem jej zarazków jest komar widliszek i osuszono bagna, gdzie te komary się rozmnażały. Socjologowie wierzą, że usunięcie slumsów, nauczanie rodziców o ich obowiązkach, dostarczenie gangom nowych, zdrowych celów działania będzie "osuszeniem bagien".
Nas, Amerykanów, coraz bardziej interesuje możliwość rehabilitacji więźniów. Jest to próba reedukacji tych, którzy albo nie rozróżniają między dobrem a złem, albo są do tego stopnia powodowani zwierzęcymi instynktami niższego Ja. że stosują zwierzęce metody zdobycia pożądanych rzeczy.
U podstaw działań przestępców leży ich motywacja. Gdyby to sobie uświadomiono, wydobyto złe pobudki na jaw i usunięto, przestępcę można byłoby odmienić. Kara bez korekty podstawowych motywów działania to rzadko właściwa droga, by zmienić złego człowieka w dobrego. Gdybyśmy potrafili spojrzeć na złych ludzi oczyma Ojca-Wyższego Ja, dostrzeglibyśmy zachodzący w nich powolny proces ewolucyjny, który, w powiązaniu z darem wolnej woli, pozwala im nauczyć się lekcji, jaką wszyscy muszą umieć lekcji niewyrządzania krzywdy i niesienia pomocy.
Zatem spotykając się w życiu ze złem, musimy mu zaradzić na trzech poziomach naszego Ja. Musimy uświadomić sobie, że przestępcy nie są "straconymi duszami" albo demonami, nawet jeśli się takimi wydają. Z czasem zaczną żyć we właściwy sposób. Tak jak postępujemy z dziećmi zabieramy im zapałki, wsadzamy ich do kojca, gdzie nie mogą niszczyć mebli
podejmujemy kroki, aby uporządkowane życie społeczeństwa mogło toczyć się dalej. Czy ich kochać? Tak, z poziomu średniego albo Wyższego Ja, ale nie niższego, trudno ich bowiem kochać, kiedy ranią.
To Wyższe Ja, unoszące się nad każdą występną jednostką, możemy kochać. Średniego Ja, które nie potrafi zapanować nad niegodziwym niższym Ja, nie należy tak bardzo kochać, ile żałować. Jest ono gościem w domu rządzonym przez niższe Ja, ciągle jeszcze dzikie i przebiegłe. Z czasem wychowa ono i uczłowieczy tę krnąbrną istotę. Dla nas zasadniczą sprawą jest zrozumienie tej prawdy. Rozumienie jest pokrewne miłości; poza tym średnie Ja podejdzie do problemu spokojnie i z rozsądkiem, a nie z gmatwaniną nieprzydatnych myśli.
Ponadto, w większości z nas jest coś z kota, kojota i wilka i kiedy codziennie sprzątamy dom naszego umysłu, musimy zważać na ich legowiska. Zjadliwe uwagi, jakie wypowiadamy o bliźnim, drobne rzeczy, o których najpierw myślimy, a potem robimy
nie pomocne, lecz raniące
wszystkie je można wywieść od zwierzęcia ciągle jeszcze kryjącego się w naszych niższych Ja. Wspięcie się z poziomu zwierzęcego na ludzki to dla niższego Ja bardzo powolny proces, wymagający od nas bardzo dużego wysiłku: musimy mu pomóc w nauce i rozwoju.
Największy pojedynczy krok w kierunku osobistej ewolucji w światło dokonuje się wtedy, kiedy uświadamiamy sobie, że niższe Ja spycha na średnie Ja wszelkie pobudki drapieżnych albo bojaźliwych zachowań zwierzęcych. (Niektórzy z nas, dalecy od bycia przebiegłymi albo grabieżczymi, są jak bojaźliwe owce i króliki.) Z chwilą gdy uświadomimy sobie wrodzoną naturę naszego osobistego niższego Ja i w ten sposób dostrzeżemy, jakie przeważają w nim pobudki życiowe albo co je pcha do celu, możemy rozpocząć korektę jego zachowań.
Średnie Ja musi nauczyć się uwalniać od przymusów płynących z niższego Ja. Musi umieć postrzegać każdą z pobudek jako to, czym w istocie jest
emocjonalnym zalewem złości czy pragnienia. Musi potrafić stać niewzruszenie, stosując siłę woli i zachowując pełne opanowanie wszystkich bez wyjątku wewnętrznych przepływów emocji.
Jeśli poprosimy Wyższe Ja, by stało za nami i pomagało ustanowić oraz sprawować kontrolę nad potężnym niższym Ja, zbrojnym w swoją zwierzęcą siłę życia, czyli bogactwo mana, wówczas wszystko pójdzie dobrze i rozwój ku Światłości będzie szybki, radosny i prawidłowy.
Żadna dyskusja na temat ludzi i zła nie może być pełna, jeśli nie wziąć pod uwagę, że wiele osób słabej woli jest zmuszonych do czynienia zła przez jednostki nimi rządzące. W literaturze religijnej wiele jest wzmianek o niebezpieczeństwach zejścia na manowce. Jako chrześcijanie uczymy się modlić: "i nie wódź nas na pokuszenie". W naszych protestanckich kościołach śpiewamy prośby o pomoc w "unikaniu pułapek kusiciela".
Ostatnio wstrząsa narodem fala przestępczości wśród młodzieży. Częściowo wyjaśnia się to zjawisko podatnością młodzieży na sugestię. Sugestia stwarza motywację, a motywacja działanie. W gangach młodzieżowych motywem jest często wykazanie się "odwagą" albo zdobycie uznania u kolegów. Jeżeli ideałem osiągnięć jest odwaga przestępcy, a nie coś dobrego, niższe Ja zachęca się do przejęcia władzy i robienia najgorszego.
W wielu przypadkach zmuszanie do obecności w szkole sprawia, że nauczanie wywołuje opór, a ponieważ symbolem narzucanego na siłę nauczania jest nauczyciel, w antymoralnych i destrukcyjnych zachowaniach uczniów widoczny jest bunt przeciwko nauczycielowi, szkole i moralności nauczanej w szkołach. Gdyby wykształcenie trudno było zdobyć i gdyby było bardzo pożądane przez ucznia, miałoby siłę przyciągania, jakiej mu teraz brak, i nauczycieli oraz naukę postrzegano by w zupełnie innym świetle.
Badając złe wpływy, trzeba wziąć pod uwagę jeszcze jedną możliwość. To, co nie tak dawno temu uważano za ciemny zabobon z czasów ewangelii, widzi się obecnie jako bolesną prawdę. Chodzi o obsesje, czyli wpływ, jaki wywierają na żyjących przywiązane do ziemi duchy.
Najgorszą formą ingerencji duchów jest obłęd "obsesyjny". Ofiara może dokonywać czynów złych bądź tylko irracjonalnych. Formy najłagodniejsze to takie, kiedy ofiary wydają się normalnymi ludźmi, którzy tylko czasami ulegają złym albo bezrozumnym impulsom.
W szpitalach psychiatrycznych, chociaż nadal według oficjalnej "nauki" zaprzecza się istnieniu duchów albo ich wpływom, dotąd stosuje się stare, tradycyjne leczenie torturami, aby zmusić ducha do opuszczenia ciała pacjenta. W czasach biblijnych opętanych torturowano, zwykle kamienowano, aby z nich "wypędzić diabły". Dzisiaj stosujemy torturę zwaną terapią wstrząsową, w wielu przypadkach z powodzeniem.
Nam, którzy oczyszczamy dom z wszystkiego, co uniemożliwia nasz szybki rozwój po prostej ścieżce, wystarczy, jeśli będziemy uważnie wypatrywać najlżejszych oznak, czy odczuwane przez nas impulsy, złe myśli, które tłoczą nam się w głowie, albo bezwolne działania wykonywane jakby pod fizyczno-psychicznym przymusem mogą kryć za sobą takie złe wpływy. Duchy, które oddziałują na żyjących sugestią, by zmusić ich do pożądanej reakcji, nie mogą nie być złe. Jeśli rzeczy, do których nakłaniają, są bardzo niegodziwe, to duchy te można nazwać diabłami, tak jak nazywano je w czasach Nowego Testamentu.
W związku z tym nie ma jednak powodu do paniki. Jeśli poprosi się o ochronę Wyższe Ja i nie będzie reagować na złe myśli i impulsy, takie duchy szybko odejdą, aby poszukać kogoś o niedobrych skłonnościach. O wiele łatwiej jest złemu duchowi wpłynąć na osobę niegodziwą z natury niż na osobę dobrą.
Gdyby jakiś nasz czyn albo ciąg myśli wydawały nam się złe czy choćby nas niegodne, powinniśmy uznać możliwość, że pochodzą one od duchów. Ale czy są to duchy, czy nie, musimy się takiej sytuacji zdecydowanie przeciwstawić i przestać myśleć i postępować niezgodnie z przekonaniem. Nie ma potrzeby wiedzieć, czyjemu akurat wpływowi ulegamy, aby trzymać się środkowej drogi normalnego i pobudzającego nasz rozwój życia. Być dobrym to dla większości zdrowych psychicznie osób bardzo prosta sprawa
sumienie mówi im, co jest dobre, życzliwe, pożyteczne, a co nie. Nie należy też obawiać się żadnego wpływu, jeśli jesteśmy pod kierownictwem Wyższego Ja.
Kahuni mieli trzy różne słowa oznaczające grzech. Jednym było ino, czyli "krzywdzić inną osobę". Jest to grzech dzikusa, czyli naszej zwierzęcej sfery. Drugie słowo hewa znaczyło "zrobić błąd albo pójść złą ścieżką". Jest to grzech poziomu średniego Ja, kiedy ludzie mają błędne pojęcia zła i dobra i brak im dostatecznej wiedzy, która pomogłaby im wieść normalne, pożyteczne życie. Trzecie słowo to hala, oznaczające "nietrafienie do celu". Rdzenie ha i la lub ala oznaczają głębokie oddychanie w celu zgromadzenia dodatkowej ilości many i posłania jej po widmowej nici do Wyższego Ja. Nić symbolizuje ścieżkę i na tę właśnie ścieżkę osoba nie trafia, jeśli "schodzi na manowce". W przypadku grzesznego czynu oznaczonego tym słowem mara nie zostaje posłana do Wyższego Ja z powodu poczucia winy niższego Ja, które sprawia, że odmawia ono z nim kontaktu. W ten sposób opisany jest tutaj trzeci poziom, poziom Wyższego Ja, a grzech, o który tutaj chodzi, jest raczej ciężkim grzechem zaniedbania niż uczynkiem.
Grzechu krzywdzenia bliźniego należy jak najbardziej unikać, musimy jednak przyznać, że aby powstrzymać osoby raniące innych, trzeba użyć siły. Zamknięcie przestępcy w więzieniu jest dla niego krzywdą, ale wyrządzenie mu takiej krzywdy przez ogół obywateli nie obarcza ich grzechem.
Ta sama zasada obowiązuje w przypadku żołnierza posłanego do walki z wrogiem zaborcą. Dogmaty religijne doprowadzające wyznawców do uchylania się od służby wojskowej nie są dane od Boga. Stworzył je człowiek i są rezultatem nielogicznego myślenia i ślepego błądzenia poplątanymi ścieżkami umysłu. Żołnierz ma do spełnienia najwyższej wagi, ponadosobisty obowiązek dla dobra wielkiej liczby ludzi.
Przyjmowane ślepo dogmaty mogą sprawić, że dobry człowiek będzie postępował źle. Przykładem jest dogmatyczna nauka niektórych zaborczych narodów, że człowiek ginący w walce dla swego kraju idzie natychmiast do lepszego nieba. Podczas II wojny światowej Japończycy usiłowali zająć siłą duży obszar Dalekiego Wschodu. Bataliony samobójców składały się prawdopodobnie z przeciętnie dobrych ludzi, których zwiodły przyjęte dogmaty religii państwowej.
W przypowieści o bogatym młodzieńcu, który zapytał Jezusa, co ma uczynić, aby zostać zbawionym, tkwi źródło dogmatów powstałych wskutek niezrozumienia jej prawdziwego sensu. Tysiące szczerych chrześcijan przechodziło katusze wierząc, że muszą sprzedać wszystko i rozdać pieniądze ubogim, tak jak to poradził Jezus młodzieńcowi.
Jednak w świetle mądrości Huny widać, że Jezus uderzał prosto w pobudki kierujące tym konkretnym młodym człowiekiem. Wiemy z przypowieści, iż do tego stopnia rządziła młodzieńcem miłość posiadania, że wybrał już raczej potępienie niż rozdanie swych bogactw. Gdyby mógł jasno widzieć szkodę, jaką wyrządza mu jego chciwość, zacząłby bezzwłocznie pracować na swoje zbawienie; walczyłby ze swoją pożądliwością, zrozumiałby, że tylko zarządza posiadanymi dobrami i mógłby ich mądrze użyć dla dobra ogółu, a także na swoje utrzymanie.
Aby rozwijać się zgodnie z ewolucją, musimy codziennie przyjrzeć się paru naszym przekonaniom i zbadać je w świetle Huny i zdrowego rozsądku. Powinniśmy także zbadać dziury w tkaninie naszych wierzeń. Zbyt często nauki nowoczesnych religii mają takie dziury. Powszechną praktyką jest odrzucanie wszelkiego zła jako nierzeczywistego albo jako błędu wynikającego z wadliwego postrzegania śmiertelnego umysłu. Zaprzeczanie istnieniu różnych odmian zła to pewna oznaka niedojrzałego i pokrętnego rozumowania.
Jeśli jakieś wierzenie, stare czy nowe, nie pasuje do faktów życia, które nas zewsząd otacza, nadeszła pora odrzucenia go albo ponownego przemyślenia, by uzyskać rozsądniejszy punkt widzenia. Chwytliwe powiedzenie: "Myśl tworzy rzeczywistość" nie dotyczy w ogóle zła, kiedy staramy się, by znikło ze świata, myśląc, że jest nierealne, nie istnieje, a zatem nie wymaga przeciwdziałania.
Rozważając problem zła, nie należy zapominać o własnych dzieciach. Nie wolno pozwolić, by miłość rodzicielska sprawiła, że przegapimy albo będziemy tolerować złe skłonności u dzieci. Zauważywszy, że dziecko w rodzinie stwarza problemy, mądry rodzic zrobi dobrze, zdobywając się na obiektywizm, jaki tylko leży w ludzkiej mocy. Trzeba odnaleźć pobudki kierujące antyspołecznym zachowaniem dziecka. Powinno się przeprowadzić badania lekarskie, aby ustalić, czy w wyniku jakichś wad fizycznych, na przykład wzroku, słuchu czy koordynacji mięśniowej, nie powstała motywacja kompensacyjna. Być może konieczna będzie reedukacja dziecka przy pomocy psychologa dziecięcego. W rzadkich przypadkach trzeba się uciec do środków represyjnych albo prostych środków ograniczających swobodę dziecka, jeśli jest to jedyny sposób dotarcia do jego niższego Ja. Tak czy inaczej należy rozwiązać problem jak najszybciej, by dziecko mogło bez przeszkód rozwijać się dalej. I tu znowu powinno się wezwać nasze Wyższe Ja do współpracy z Wyższym Ja dziecka w prowadzeniu i pomocy.
ĆWICZENIE
Codziennie rozważ kilka twoich wierzeń, badając, czy są rozsądne. Wprowadź poprawki, jeśli tak nie jest. Powoli wyobraź sobie okoliczności, w których spotykasz osoby o złych zamiarach, i z pomocą i ochroną Wyższego Ja zniwecz ich próby skrzywdzenia cię. Ze swej niedosięgalnej dla ciosów pozycji pod pełną miłości ochroną spróbuj wyobrazić sobie, co tymi osobami powoduje i jak można by zmienić ich niewłaściwą motywację.
Każdy krzywdzący czyn, jaki zdarzy ci się popełnić, zrekompensuj pomocnym. (To zdziała więcej dla oczyszczenia twego niższego Ja z przekonania o winie i dla otwarcia ścieżki do Wyższego Ja niż przeczytanie tysięcy kazań, jak być dobrym.) Jeśli będzie okazja. spróbuj pomóc komuś nauczyć się niekrzywdzącego i pomocnego działania. Pomóż innym nauczyć się szukania w sobie ich własnych ukrytych pobudek.

AFIRMUJ: Dzielę zło na trzy rodzaje: to płynące ze zwierzęcego poziomu niższego Ja, to mające swe źródło w średnim Ja na poziomie umysłu oraz zło przez zaniedbanie, czyli brak nawiązania normalnej współpracy z Wyższym Ja. Przyznaję, że o tyle, o ile pozwalam sobie być złym, przyciągam do siebie złe myśli. Codziennie będę badał siebie, wszystko, co czynię, myślę i w co wierzę, dążąc do skorygowania mojej motywacji i wierzeń, tak aby nie krzywdziły, lecz pomagały budować moje osobiste dobro, dobro rodziny, społeczeństwa i świata.

MÓDL SIĘ: Proszę o kierownictwo we wszystkim, co czynię. Prowadź mnie tak, abym unikał pokus, i chroń mnie od zła. W zamian za Kierownictwo i Pomoc przyrzekam czynić, co w mojej mocy, by unikać popełniania wszystkich grzechów z trzech poziomów
tych krzywdzących inne osoby, tych sprawiających, że pozwalam się zwodzić nauczycielom nierozsądnych dogmatów oraz grzechu zaniedbywania kontaktu z Wami, umiłowani Ojcze-Matko, i dzielenia się z Wami daną mi od Boga siłą życiową.

AFORYZM VII: Dobrze jest posłuchać wskazania: "Poznaj samego siebie", ale aby to uczynić, konieczne jest poznanie niższego Ja i jego tajemnych pobudek. Równie koniecznie należy poznać własne dziecko, rodziców, współmałżonka i sąsiadów. Człowiek nie żyje sam.

Rozdział 15
ODDECH ŻYCIA
Dr Philip Rice, jeden z honorowych członków Królewskiej Akademii, powiedział mi kiedyś, że w ciągu lat pracy z trudnymi dziećmi i młodocianymi przestępcami ani razu nie zdarzyło się, by któryś z jego podopiecznych nie powrócił do normalnego życia, jeśli (1) jego stan zdrowia został doprowadzony do normy lub (2) udało się go przekonać, by pragnął być dobry i włączył się do modlitwy o pomoc w zmianie złych zachowań na dobre.
Dr Rice odkrył, że znaczna większość chłopców i dziewcząt przysłanych do niego w okresie zawieszenia kary miała bardzo słabe płuca albo niewłaściwe nawyki oddechowe. W obu przypadkach ich organizmy otrzymywały za mało tlenu. Nauczył młodzież prostych ćwiczeń oddechowych i modlitwy. Poprawa następowała szybko, często w sposób niemal cudowny. (Patrz: Philip Rice. Organizing the Human Body, Oxford Press, Hollywood, Kalif.. 1941.) Oczywiście, oprócz zwiększonej podaży tlenu stosowano odpowiednią ilość ćwiczeń fizycznych i właściwą dietę.
Trudno jest przekonać dziecko
a i dorosłych, jeśli już o to chodzi
by sumiennie i regularnie wykonywało ćwiczenia głębokiego oddychania. Zdrowe dziecko biega i bawi się z taką energią, że nieświadomie napełnia płuca i komórki ciała tlenem. Policzki ma zaróżowione, oczy błyszczą, sapie z wysiłku, ganiając z radością w zabawie. Dzieci, które należy obserwować, to te spokojne i blade, chłopcy i dziewczynki, którzy wolą czytać niż bawić się w gry ruchowe. Rodzice i nauczyciele powinni wykazać pomysłowość w uatrakcyjnianiu im takich gier czy wyścigów.
Badania fizjologiczne udowodniły, jak bardzo niezbędny jest tlen dla zdrowia komórek. Wiemy, że tlen spala cukier we krwi i w tej reakcji wyzwala się energia. Aktywność fizyczna zmusza nas do większego poboru tlenu, niż to się dzieje w trakcie normalnego, spokojnego oddychania. Problem w tym, że we współczesnym zmotoryzowanym świecie mamy za mało wysiłku fizycznego, który zapewniłby nam głębokie oddychanie.
Wiedząc, jakie płyną z niego korzyści, możemy wyrobić w sobie nawyk- jeśli zechcemy- robienia głębokich ćwiczeń oddechowych. Jeśli przez parę dni będziemy pamiętać, by w regularnych odstępach czasu podejść do otwartego okna albo wyjść na dwór i świadomie, głęboko pooddychać, to niższe Ja wzbudzi w średnim Ja pragnienie ćwiczeń i będzie je do nich poganiać.
Istnieje proste i łatwe ćwiczenie oddechowe, które działa tak dobrze, że stosowane jest jako podstawowe. Wszyscy możemy je wykonywać z bardzo dobroczynnymi skutkami. Należy przyjąć postawę, opróżnić całkowicie płuca, a następnie wdychać wolno przez nos (albo przez usta, jeżeli nos jest zatkany), aż klatka piersiowa maksymalnie się rozszerzy. Wydychamy przez ciasno ściągnięte usta, jak do gwizdu, i powietrze wychodzi bardzo wolno pod ciśnieniem, zupełnie opróżniając płuca. Przy wolnym wykonywaniu tego ćwiczenia nie powinny występować zawroty głowy od przetlenienia. Należy je wykonywać kilkakrotnie, rano, w południe, wczesnym wieczorem i przed udaniem się na spoczynek. Osobom, które cierpią z powodu złych nawyków oddechowych, przydałoby się wykonać wdech i wydech w opisany sposób dwu lub trzykrotnie co godzinę, a nawet częściej.
Można zrobić prosty sprawdzian, udowadniający płynące z tego ćwiczenia korzyści dla ciała i umysłu. Stań przed kolorowym obrazem na ścianie. Oświetlenie powinno być średnie. Rozpocznij ćwiczenie, obserwując obraz. Przekonasz się, że wzrok wyostrza się, a kolory stają się wkrótce o wiele jaskrawsze. Poprawi się również głębia widzenia i zobaczysz na obrazie znacznie więcej szczegółów i konturów.
Możesz też zsumować kolumnę cyfr przed ćwiczeniem, mierząc czas tej czynności. Po zakończeniu ćwiczenia wykonaj dodawanie ponownie, znowu mierząc czas. Będziesz zdumiony różnicą. Inny sprawdzian polega na nauczeniu się na pamięć kilku wersów wiersza przed i po ćwiczeniu. Na podstawie tych sprawdzianów sam osądzisz, jak cenne może ono być dla człowieka, który ma właśnie podjąć ważną decyzję; jasny umysł jest do tego niezbędny.
Cofnięte w rozwoju dziecko często nie jest głupie
po prostu stale niedotlenione. Wdrożone do ćwiczeń oddechowych, wkrótce wytworzy nawyk właściwego oddychania i jego płuca wzmocnią się. Poprawi się jego zdolność uczenia
w prostej zależności od poboru tlenu.
Ci, którzy wiedzą, że oddychając głęboko gromadzą zapas many, podejdą do ćwiczenia z zainteresowaniem, mając jasny cel. Wiedzą, że oddech jest "duchem życia". Powstaje coś znaczne bardziej ważnego niż po prostu energia zużywana na wysiłek fizyczny. Mana jest niewidzialną siłą, która może być skierowana do każdej części ciała, na zewnątrz do innych osób i w górę, jako najwyższej wartości dar dla Wyższego Ja.
Jeśli podczas ćwiczeń oddechowych wyda się rozkaz niższemu Ja, by zgromadziło dodatkowy zapas many, szybko go wykona. Powoli wciągając oddech, wyobraź sobie, jak twoje ciało napełnia się siłą życiową. Następnie bardzo powoli wydychając powietrze przez ściągnięte usta pod ciśnieniem, wyobraź sobie, jak zapas nowej many gromadzi się w tej części ciała, która potrzebuje uzdrowienia i wokół niej. Można wspaniale pomóc oczom, wizualizując je otoczone i skąpane w wirach płynącej, oczyszczającej i wzmacniającej many.
Można także wyobrazić sobie, że mana zbiera się na dłoniach, a następnie położyć ręce na osobie, której chcecie pomóc albo którą pragniecie uleczyć. Połóż ręce na chorych miejscach albo po prostu na dłoniach drugiej osoby, robiąc bardzo powolny wydech i wyobrażając sobie, jak pod ciśnieniem wydmuchiwanego powietrza mana wpływa do jej ciała. Jednocześnie wizualizuj tę osobę w stanie ZDROWIA, jakie ma uzyskać, NIE zaś w stanie choroby. Ciśnienie wydmuchiwanego oddechu jest doskonałą wskazówką dla niższego Ja, aby przesunęło manę do wybranego miejsca, gdzie ma leczyć.
Dmuchanie oddechem bezpośrednio na chore miejsca ciała to starożytna praktyka. Wznowiło ją kilku współczesnych uzdrawiaczy z dużym powodzeniem. Dmuchać można przez ściągnięte usta albo przez otwarte, jakbyśmy chuchali na lusterko, które chcemy wypolerować. Mana ma dziwną cechę, a mianowicie, popłynie tam, dokąd ją skierujecie myślą albo "wolą" średniego Ja. Zarazem średnie Ja operuje w tym momencie potężną mocą sugestii. Sprawia ona, że niższe Ja osoby uzdrawianej zużyje siłę życiową w celu uleczenia albo dodania nowych sił żywotnych komórkom chorych organów.
Uzdrawiając na odległość, pomyśl o tym, komu chcesz pomóc, zgromadź manę i wyobraź sobie, jak dmuchasz posyłając mu siłę witalną mocnym, równym strumieniem, niosącym życie i uzdrowienie. Zarazem wzywaj w myślach Wyższe Ja, by pomogło w leczeniu. Wyższe Ja pobiera trochę siły życiowej i nadaje jej znacznie wyższe i potężniejsze wibracje, po czym uzdrawia we własny, sobie znany wyższy sposób.
Można też podobnie uzdrowić na odległość złą sytuację finansową albo powikłane związki międzyludzkie, tyle że zamiast wyobrażania sobie poprawy zdrowia wizualizujemy poprawę tych sytuacji. Do takiego uzdrowienia, bardziej jeszcze niż w przypadku oddziaływania na chorobę, potrzebna jest pomoc Wyższego Ja.
Jeśli twoje modlitwy zdają się odbijać od ściany, to zanim je rozpoczniesz, rób przez kilka minut ćwiczenia oddechowe. Stosowanie tej metody-gromadzenia dodatkowej many zawczasu, przed modlitwą-było praktyką starożytnej Huny i kryje się w niej jedna z największych prawd wszechczasów. Aby umożliwić Wyższemu Ja pracę na poziomie ciała fizycznego, w którym żyjemy, musimy mieć siłę witalną i musimy się tą siłą z Wyższym Ja podzielić. .
Po nabraniu przez nas dostatecznej praktyki niższe Ja będzie posyłać manę do Wyższego Ja na życzenie średniego Ja na początku modlitwy. Jeśli zgromadziliśmy manę zawczasu, wystarczy tylko rozkaz średniego Ja, by niższe posłało ją telepatycznie po nici aka do Wyższego Ja. Z czasem niższe Ja będzie wykonywać tę czynność na dobrą sprawę automatycznie z chwilą rozpoczęcia modlitwy.
Nigdy jednak nie zaszkodzi, nawet najbardziej biegłym w tej sztuce, zastosować ćwiczenie głębokiego oddychania, nim zaczniemy modlitwę. Pomoże ono oczyścić umysł ze wszystkiego, co go rozprasza. Zapracowanemu kierownikowi przyda się minuta specjalnego oddychania przed spotkaniem z ważnym kontrahentem. Weźmie kilka głębokich oddechów, prześle manę do Wyższego Ja i poprosi o pomoc w podjęciu decyzji. Urzędnik może z pożytkiem dla siebie pooddychać głęboko i skontaktować się z Wyższym Ja w czasie przerwy na kawę. Zyska chwilę odpoczynku i spokój umysłu, którego może bardzo potrzebować, a także nowe siły do pracy.
Omawialiśmy już (w końcu 5 rozdziału) praktyki jogi oparte na ćwiczeniach oddechowych i zauważyliśmy, że jogini nie wiedzieli nawet, co zrobić z dodatkowo nagromadzoną siłą witalną. Obecnie, po odzyskaniu wiedzy Huny, widać jasno, jak wiele znaczeń przeinaczono, gdy starożytna mądrość kahunów zaginęła i zaprzestali oni udzielania wtajemniczeń przekazywanych uczniom z pokolenia na pokolenie.
Jezus, jeden z wielkich wtajemniczonych wszechczasów, nauczał swoich uczniów tajemnej wiedzy. Większość przypisywanych Mu powiedzeń dotarła do nas w tak zawoalowanej formie, że ich zewnętrzne znaczenie jest dalece niejasne. Te same powiedzenia, przełożone na "święty język" kahunów, odkrywają swój wewnętrzny sens. Na przykład wielka prawda, że istnieje "droga", czyli telepatyczny sposób nawiązania kontaktu z Ojcem-Wyższym Ja, miała podstawowe znaczenie w modlitwie. Prawie tak samo ważne było to, że człowiek może zgromadzić zapas siły życiowej i przesłać ją ową "drogą" do Wyższego Ja. W "świętym języku" nie istniała forma czasownikowa "jestem". Zdanie Jezusa: "Ja jestem drogą i życiem", w swoim prawdziwym wewnętrznym znaczeniu brzmi: "Ja daję (albo pokazuję) wam drogę i życie".
Wtajemniczeni szkół jogi w Indiach we wcześniejszym okresie historii świata pisali o "ścieżce", która w języku tajemnym oznacza to sarno co "droga". Mówili także o "pranie", "sile życiowej", i utrzymywali, że należy ją w jakiś sposób "podnieść" z niższego ośrodka do wyższego, zapominając, że podnosiło się ją z niższego Ja do Wyższego Ja. Później, kiedy wewnętrzne znaczenie prawie zupełnie się zagubiło, joga twierdziła, że siłę życiową podnosi się z dołu kręgosłupa do góry i wysyła przez szczyt głowy do Najwyższego Brahmy, czyli Boga, zamiast do oczekującego Wyższego Ja, stanowiącego integralną część troistego człowieka.
Gromadząc i używając manę, robimy wielką rzecz: posługujemy się w najlepszy możliwy sposób
jedyny właściwy sposób
ODDECHEM ŻYCIA.

AFIRMUJ: (w myślach) Teraz wykonuję ćwiczenie oddechowe. Wciągając coraz więcej tlenu, zbieram dodatkową manę. Moje niższe Ja z radością gromadzi tę siłę i dzięki niej oboje stajemy się energiczni, silni i pełni życia. Moja wola rośnie i krzepnie, tak że jestem całkowicie zdecydowany robić to, czego pragnę. Moje niższe Ja umacnia się, wypełnione siłą życia. Staje się potężne i pewne siebie; odrzuca wszelkie kierowane ku niemu podszepty złych duchów albo znajomych, których sugestie zwykle wpływają niepomyślnie na nasze życie.
Posyłamy teraz do naszego Wyższego Ja silny strumień many wraz z gorącą miłością i przekonaniem o całkowitej ufności w jego mądrość, moc i miłość... Jestem błogosławiony i odmłodzony. Teraz proszę o uzdrowienie albo pomoc dla ________________________ i ________________________ oraz dla siebie.
(Teraz wyobraź sobie w uporządkowany sposób upragnione rzeczy, tak jak gdyby już zostały dokonane i już zaistniały realnie na planie fizycznym. To sprawi, że staną się one realnymi bytami jako idee na poziomie Wyższego Ja, które z kolei urzeczywistnią się w niższych sferach bytu).

AFIRMUJ: (w myślach) Wykonuję teraz ćwiczenie oddechowe, by umocnić mą wolę i zdecydowanie wykonania zaplanowanych rzeczy, które wkrótce zacznę robić (albo już zacząłem). Moja energia rośnie. Wola i zdecydowanie stają się coraz silniejsze. Trwają. Biorę się teraz z ufnością, siłą, wytrwałością i z uczuciem szczęścia za wykonanie tego, czego pragnę dokonać.
(To umocni wolę. Słabość woli powstrzymuje przed czynem bardzo wiele osób, które wiedzą, co powinny zrobić, by polepszyć swoją sytuację; ale najwyraźniej brak im energii psychicznej czy fizycznej, by zacząć lub kontynuować działanie dzień po dniu, jeśli już zaczęły).

Pamiętaj, że kiedy zapas siły witalnej zaczyna się wyczerpywać, niższe Ja zawsze bierze jej sobie tyle, ile potrzebuje, pozostawiając zwykle średniemu Ja niewystarczającą daivkę. Kiedy tak się dzieje, najpierw ucierpi na tym "wola" średniego Ja; niższe Ja opanowuje wtedy całego człowieka, spełniając własne zachcianki, i nie daje się kierować średniemu Ja.
Jeśli trudno jest ci zacząć robić którąkolwiek z rzeczy opisanych na tych stronach, wykonaj ćwiczenie oddechowe, odpręż się i wyobraź sobie, że robisz wszystko, czego pragniesz. Kiedy kilkakrotnie z powodzeniem przeżyjesz te sceny w wyobraźni, łatwiej będzie ci przenieść je w rzeczywistość. Kolejne kroki postępowania są tu opisane szczegółowo, po to by zrozumieć powody każdego etapu modlitwy. Jednak w krótkim czasie całe postępowanie stanie się automatyczne i kontakt z Wyższym Ja będzie łatwy i szybki, już od chwili powzięcia o nim decyzji.
POWOLI wdrażaj się w stosowanie ćwiczeń oddechowych. Odpoczywaj i oddychaj spokojnie jak zwykle między głębokimi oddechami. Jeśli z początku kręci ci się w głowie, wydmuchuj powietrze słabiej i krócej. Spokojnie.
Wstecz / Spis Treści
Rozdział 16
ZWIĄZKI MIĘDZYLUDZKIE
Warto przyjrzeć się z bliska stosunkom panującym między mężami a żonami, rodzicami a dziećmi, między nami a sąsiadami
nawet między każdym z nas a wszystkimi "braćmi" tworzącymi ludność świata. Dopóki nie przeciwstawimy się problemom istniejącym w tych stosunkach, mogą one blokować ścieżkę naszego rozwoju.
Rozważmy sytuację męża i żony. Jeżeli jest to normalny związek, każde z małżonków pozostaje indywidualnością, która cieszy się wolną wolą i której wolno podejmować decyzje, wyrażać własne zdanie; jedna osoba nie dominuje nad drugą. W takim związku małżonkowie są sobie bardzo bliscy. Rozumieją się nawzajem i każde z nich stosuje regułę "daję i biorę". Wszystko układa się dobrze.
Gdy jednak albo mąż, albo żona nalegają na to, by partner się zmienił, by jedna osoba dostosowała się do sposobu bycia drugiej, jej decyzji, opinii, upodobań i niechęci, wtedy w związku nie ma bliskości. Jedno z małżonków terroryzuje i rządzi drugim. Ofiara, czy to mąż pantoflarz, czy zastraszona żona, nie może korzystać z boskiego daru wolnej woli. Musi albo poddać się woli drugiej osoby, albo toczyć się będzie ciągła wojna, kończąca się zwykle separacją bądź też zupełnym rozbiciem związku.
W przypadku męża, żony i dziecka związek może być normalny i szczęśliwy, jeśli wszyscy szanują nawzajem swoją wolną wolę o tyle, o ile da się to zastosować w praktyce. Mogą we troje omawiać trudne sprawy i postanawiać razem, jak najlepiej postąpić, czyje, zdanie wydaje się najrozsądniejsze i jakie pragnienia członków rodziny można spełnić dzięki wzajemnej miłości i współpracy. Z drugiej strony, jeśli jedno z trojga dominuje nad pozostałymi (przy założeniu, że wszyscy troje są normalnie inteligentni i zrównoważeni uczuciowo), związek rozpada się, a trudności i brak poczucia szczęścia są nie do uniknięcia.
Zaborcza matka, nie pozwalająca dzieciom zacząć żyć własnym życiem, kiedy gotowe są do opuszczenia rodzinnego gniazda, stwarza nienormalną sytuację w naturalnym związku, jaki powinien łączyć każdego rodzica z każdym dzieckiem. Teściowa często nie pozwala synowi albo córce korzystać z wolnej woli i żyć normalnie z wybranym małżonkiem. W tej nienaturalnej próbie utrzymania zaborczej władzy dorosłego nad dzieckiem syn lub córka także mogą nie być bez winy. Wszyscy widzieliśmy dzieci lgnące kurczowo do matki; to powodowało, że mąż traktowany był jak obcy, a matka i dziecko zachowywały formę bliskości uniemoiliwiającą poprawny związek małżeński.
Może to być jeden z najtrudniejszych do rozwiązania problemów. Zdarza się, że syn czy córka pragnie pozostawać wobec matki w roli ciągle małego dziecka. Tworzy się między nimi stosunek "szczepionej winorośli", chyba że jedno dominuje nad drugim. Ponieważ w tego typu więzi ojciec pozostaje zwykle na uboczu, przyczynia się to do braku pełni i równowagi w jego życiu. A kogoś, kto wżenia się w taki układ, czekać może tylko życie pełne powikłań i rozczarowania. Od osoby takiej będzie się żądać podejmowania wszystkich decyzji, rozwiązywania wszystkich problemów, brania odpowiedzialności za ich następstwa, a także życia dwoma życiami zamiast jednym-swoim i swojego partnera. Chyba że w rzeczywistości decyzje podejmują matka i dziecko i dominują w obu rodzinach. Często to mężczyzna nie potrafi stać na własnych nogach, a żona jest żywicielką, osobą planującą i ostoją rodziny. Takie sytuacje mogą zniszczyć życie wszystkich związanych z sobą stron.
W każdej dużej rodzinie są osoby, które mają skłonność do dominacji, i takie, które albo się buntują, albo ustępują. Normalne stosunki między dziadkami, rodzicami i dziećmi oraz teściami tworzą szczęście i gładko funkcjonującą formę jedności rodzinnej, która jest ideałem. Ale jeśli chociaż jeden członek rodziny trzyma się kurczowo drugiego, dominuje albo w jakiś inny sposób odchodzi od normalnego trybu życia i współpracy w związku, cierpi cała rodzina.
Gdyby udało się odłożyć na bok emocje, jakie budzą się w niższych Ja, a rodzina zebrałaby się i otwarcie, rozsądnie omówiła zachowanie różnych jej członków, można by łatwo wszystko poprawić albo przynajmniej odpowiednio zaradzić nieumiejętności normalnego współżycia słabszych osób.
Ale w przeciętnej rodzinie, jak w żadnej innej grupie, często obok miłości występuje zazdrość. Bardzo ciężko jest przyjąć krytykę od ukochanej osoby, która, jak wierzymy, także nas kocha. Winowajca może płonąć ze wstydu albo, wzburzony, chować urazę i złość. Z reguły, przynajmniej w większości rodzin, ktoś zmuszony jest objąć kierownictwo, zdeptać uczucia winnego i postanowić, co dalej czynić. (Albo inaczej łagodzi się konflikty, nie naprawiając sytuacji, i wtedy ujawniają się one raz po raz, niszcząc spokój wszystkich).
Ci, którzy wiedzą, czym są emocje
że to bezrozumne reakcje niższego Ja, które nie potrafi poprawnie rozumować
mogą postarać się nauczyć rodzinę omawiania trudności łagodnie i bezosobowo. Będzie to pewnie wymagało czasu i praktyki. Najpierw można by pokusić się o podjęcie drobnych problemów
byłby to trening, zanim zajmiemy się większymi i trudniejszymi. Kiedy urażone są emocje, trzeba postępować łagodnie i ze zrozumieniem. Jeśli najpierw uprzedzimy osobę, która zawiniła, że rozmowa może zranić jej uczucia i spowodować dziecinny wybuch, można by takiemu zachowaniu zapobiec.
Tak czy inaczej, najważniejszą sprawą, o której należy pamiętać, jest to, że winowajcę się kocha bez względu na to, co uczynił albo czego zaniedbał uczynić. Miłość to wspaniały balsam, doskonałe spoiwo szczęśliwego związku. Trzeba wspomnieć, że kochamy, na nowo to potwierdzić, przyznać, że miłość jest jedyną najważniejszą rzeczą w rodzinie. Jeśli będziemy stale mieli to w pamięci, wspólne rozmowy i wspólne podejmowanie decyzji dla dobra wszystkich zainteresowanych dadzą się polubić.
Wyznanie "win" jest w rozsądnej rozmowie tak ważne, jak ważna jest miłość dla jedności rodziny. Żadnemu jej członkowi nie należy pozwolić na chowanie tajemnych uraz, na dąsy, na nieprzyznanie się, o co chodzi. Właściwą porą, by nauczyć się, jaki pożytek płynie z otwartego i dobrowolnego wyznania, jest dzieciństwo. By sprowokować wyznanie tajemnic jątrzących serce, trzeba użyć miłości. Dziecko nauczy się, że wszystko można naprawić, że każdą trudność można rozwiązać, jeśli się ją otwarcie i rozsądnie przedyskutuje.
Rodzina, każda osoba w rodzinie, powinna mieć przed oczyma ideał Wyższych Ja, ponieważ tym ideałem mamy się stać. Przede wszystkim musimy pamiętać, że miłość Wyższych Ja nawet do najbardziej niekochanej istoty ludzkiej nigdy nie zawodzi. Ta miłość spogląda ponad obecnymi wadami w przyszłość i widzi chwilę, gdy człowiek opanuje już wszystkie swoje lekcje i z czarnej owcy przemieni się w białą, czyli normalną. Wyższe Ja są absolutnie godne zaufania, ponieważ nigdy nie przekraczają prawa nakazującego pozostawienie średniemu Ja wolnej woli; tylko stosując ją średnie Ja może się rozwijać, nawet jeśli odbywa się to kosztem bolesnych błędów.
Wyższym Ja, naszym Aniołom Stróżom, wolno jest chronić nas przez całe życie od chwili przyjścia na świat. Czynią to na nieskończenie wiele sposobów. "Przypadkowe" wydarzenia, które ratują nas od katastrofy, są zwykle przez nie dobrze zaplanowane. Dopiero w przypadku, kiedy jesteśmy zdecydowani zrobić coś niemądrego, pozwala nam się poznać przez trudne doświadczenie, że nasz czyn był zły. Dziecku można często mówić, że ogień parzy, ale dopiero doświadczenie tego na własnej skórze nauczy je lepiej od słów. Tak samo jest z Wyższymi Ja, które podpowiadają nam poprzez sumienie, byśmy się powstrzymali przed jakimś krzywdzącym słowem czy czynem; muszą one jednak pozwolić nam na samodzielne przekonanie się, że krzywdzenie innych niszczy jedność, jaka powinna łączyć wszystkich ludzi, i sprowadza niezgodę i nieszczęście.
Niższe Ja nie ma jeszcze wolnej woli, ale powoli wkracza w etap, kiedy ją odziedziczy. Z tego powodu to my musimy podejmować decyzje, jak najlepiej postępować, i dopilnować ich wykonania. W związku, który tworzymy z niższym Ja, pozostajemy w relacji rodzica do dziecka. Niższe Ja można porównać do dziecka, które często ma bardzo silne, nawet jeśli nierozsądne, pragnienie zrobienia albo niezrobienia tego czy tamtego. I tak jak dziecko, człowiek często nie potrafi powstrzymać się przed zrealizowaniem swego pragnienia, nawet jeśli nie jest dobre. Trzeba zawsze pamiętać, że my, średnie Ja, mamy obowiązek wyćwiczenia niższych Ja tak, aby stały się ludzkie, a nie nadal we wszystkim, co robią, pozostawały zwierzętami. Jeśli zaniedbujemy ten obowiązek, rozwój całego człowieka opóźnia się. Łakomstwo, lenistwo, uleganie emocjom niepożądanym albo niszczącym normalne życie
tego wszystkiego i setek innych rzeczy musimy się starannie wystrzegać.
Kiedy jednak niższe Ja jest jak zastraszona żona, potrzebuje mniej kontroli, a więcej zachęty. Normalne życie wymaga, by wszystkie trzy Ja odgrywały właściwą rolę w życiu człowieka. Niższe Ja ma prawo do radości z wysiłku fizycznego i do przyjemnego posługiwania się zmysłami. Ma również prawo do kochania, do towarzystwa, bezpieczeństwa, zapewnionego wyżywienia i odrobiny komfortu. Uznawszy te potrzeby i status poprawnego związku z niższym Ja, możemy zapewnić "młodszemu bratu" należny mu udział w życiu. Odpowiedni wysiłek fizyczny, gry i zabawy, muzyka
wszystkie rzeczy, które lubi i które przyczyniają się do jego szczęścia, a zatem do zdrowia ciała i psychiki, są również dobre dla średniego Ja. Jeśli niższe Ja i jego ciało są źle traktowane, my, goście w cielesnym domu, także cierpimy.
Na szczęście więź jest takiej natury, że poprzez niższe Ja możemy odczuwać i cieszyć się wszystkim, co sprawia mu przyjemność. I odwrotnie, chociaż ono nie potrafi zrozumieć wielu rzeczy, które lubi robić średnie Ja, w dużym stopniu podziela uczucia przyjemności odczuwane przez "starszego brata". Wydaje się, że stoi jak zainteresowany widz, a tymczasem całymi godzinami, nie skarżąc się, chętnie pomaga w robieniu tego, czego nauczyliśmy je robić; to jego udział w pracy, jaką pragniemy wykonać. Szyje, przycina i stara się, nawet jeśli pokłuje palce i bolą plecy. Posługuje się narzędziami, wykonuje mechaniczną stronę pracy i nieskończoną ilość robót, które nie dają przyjemności zmysłowej; cieszy się nimi jednak na swój sposób, ponieważ praca raduje średnie Ja.
W normalnych warunkach związek między niższymi a średnimi Ja jest bardzo satysfakcjonujący. Stanowi niemal przykład doskonałej współpracy i współzależności. W nienormalnych warunkach, kiedy niższemu Ja nie pozwala się właściwie korzystać z życia i przez jakiś czas nie zwraca się uwagi na jego naturalne pragnienia, toczy się między jaźniami cicha wojna. Brak harmonii prowadzi do braku zdrowia. Głupotą jest prowadzić taki styl życia, który uniemożliwia dwóm Ja zgodne współistnienie.
I najważniejsze
w normalnym i szczęśliwym życiu Wyższe Ja też musi mieć swój właściwy udział. Kiedy to się stanie i w bliskim związku naszych trzech Ja zapanuje harmonia, to zarówno w tym, jak i w następnym życiu osiągniemy najlepsze możliwe warunki.
ĆWICZENIE
Wyobraź sobie sytuacje, w których bierzesz udział w rodzinie albo w grupie znajomych. Wyobraź sobie podobne sceny z innymi ludźmi. Pomyśl, co mógłbyś powiedzieć albo zrobić, żeby pomóc grupie zrozumieć, na czym polega naturalny styl życia i współpracy. W wyobraźni powiedz im, czego nauczyłeś się, studiując Hunę, i co według ciebie można by zrobić, aby poprawić i znormalizować stosunki w grupie
jak uczynić związek pełniejszym, bardziej pomocnym dla wszystkich zainteresowanych, bardziej zbliżonym do ideału. Z pomocą Wyższego Ja zacznij wprowadzać te pomocne myśli w życie, jedną po drugiej.

AFIRMUJ: Będę codziennie dążył do ustanowienia normalnych stosunków w związkach, jakie mam z osobami dookoła mnie. Będę okazywał rozsądek, a następnie spróbuję pokazać innym, jakie korzyści płyną ze stawiania rozsądku na pierwszym miejscu i niepowodowania się emocjami. Będę uważał Wyższe Ja za ideał doskonałej miłości, doskonałego posłuszeństwa prawu, które mówi, że średnim Ja trzeba pozwolić na stosowanie wolnej woli; będą dla mnie stałym przykładem tolerancji, zrozumienia i niesienia pomocy.
Będę proponował pomoc, ale nigdy nie będę jej narzucał siłą. Dopilnuję, aby nikt nie obrabował mnie z możliwości wyrażania mojej wolnej woli i będę szanował prawo innych osób, młodych i starych, do tego samego dziedzictwa.
Codziennie będę starał się dzielić moje życie z niższym i Wyższym Ja, z którymi wiąże mnie tak bliski związek. Nie będę nikogo zastraszał, ani się na nikim opierał. Będę stał mocno na własnych nogach i zachęcał innych do tego samego. Codziennie będę dążył do tego, by moje życie zbliżało się pod każdym względem do normalności.

AFORYZM VIII: Szczęśliwy jest człowiek, który przestaje żyć tak, jak radził to ślepiec innym ślepcom, i używa swego danego mu od Boga zdrowego rozsądku do osiągnięcia we wszystkim normalności. Normalnym jest kochać Wyższe Ja. Kochanie niższego Ja to droga do zdrowia i szczęścia. Kochać, z oddaniem pracować ze wszystkimi wokół i nieść im pomoc to pewna droga do rozwoju i zadowolenia. Powodzenie to posiadać dość. by móc nakarmić bliźniego w potrzebie. Mieć nadmiar i nie nakarmić głodnego to najgorsza z klęsk. Dysponować energią w ciele i nie dzielić się nią z Ojcem-Matką to zapraszanie nieszczęścia. Najpierw poznaj siebie. Potem staraj się poznać i zrozumieć ludzi wokół ciebie.
Dochodzimy zatem do końca naszych czytań. Nie było ich tak wiele, lecz pokazane zasady i proponowane ćwiczenia mające nauczyć nas, jak najlepiej wykorzystać poznaną wiedzę, większości z nas pochłoną dni, tygodnie i miesiące czasu i wysiłku. Ale rozwój ewolucyjny wart jest każdego wysiłku, a po drodze czeka wiele nagród. Ilość dobrodziejstw, jakimi mogą nas obsypać kochający Ojciec-Matka jest nieskończona; nauczmy się tylko działać pod ich mądrym kierownictwem.
Ścieżka nie jest nowa. Celem nadal pozostaje integracja albo związek jedność z Wyższym Ja i pełna miłości współpraca między trzema Ja, a potem między nami i osobami wokół nas. Nie ma pośpiechu. Mamy przed sobą cały istniejący czas; szczęście jednak daje ruch naprzód, a ze stania w miejscu bądź cofania się wynika pewne cierpienie. Droga jest wyraźnie oznakowana. Możemy iść naprzód bez niebezpieczeństwa zagubienia się, z pogodą i ufnością. Nasze zbawienie spoczywa w naszych sękach, jeśli tylko będziemy o nie zabiegać.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Godzinki ku czci Św Michała Archanioła tekst
Worksheet Long lasting hobby ans
Światła portu Sherry Woods
Roshi Przebudź się ku prawdziwej jaźni
Dyspersja współczynnika załamania światła
ankieta Najwyższej Siły Miłośći i Światła
BŻiRM Światła?bulka
ku sloncu
Margit Sandemo Cykl Saga o Królestwie Światła (01) Wielkie Wrota
Światłowody
SWIATLAa Nowy Dokument tekstowy
miernik mocy optycznej w światłowodzie 1
F20 interferencja swiatla 2

więcej podobnych podstron