Tygodnik wedkarski - Nr 10, 5 czerwca 1999
NR 10 5 czerwca
1999
W NUMERZE:
Aktualności
Aktywność dobowa ryb - wykres na nadchodzący tydzień
Słońce i księżyc - wschody i zachody
Techniki wędkarskie - Raj w dopływach
Drapieżniki - Jak się zostaje raperem?
Kropkowańce - Chodzony z trocią
Wędkarski survival - Coś bardzo ostrego
Reportaż - Ładny początek sezonu
Konkretna ryba - Jelce po włosku
Przegląd sprzętu wędkarskiego - Serce czyli kręgosłup
Tam łowią ludzie z RYBIEGO OKA - Tanew, roztoczańska księżniczka
Globalna wioska - Prawo polskie i inne
Muchowy koszyk - Kręcić czy kupić?
Morskie opowieści - Okonie w Zalewie
Wędkarska proza - Mój pierwszy raz
Po sąsiedzku - Było, nie minęło
Portal
Aktualności
Aktywność dobowa ryb
Słońce i księżyc
Techniki wędkarskie
Drapieżniki
Kropkowańce
Wędkarski survival
Reportaż
Konkretna ryba
Przegląd sprzętu
Tam łowimy
Globalna wioska
Muchowy koszyk
Morskie opowieści
Wędkarska proza
Po sąsiedzku
ARCHIWUM
Zaczęło się niewinnie. Ktoś przez przypadek wspomniał, że widział bolenie na Odrze poniżej Wrocławia. Po kilku dniach już tam byłem. Wraz z kumplem postanowiliśmy zobaczyć na własne oczy coś takiego jak rapa.
Pierwsze wrażenie było szokujące - jak gdyby
to tu, to tam ktoś wrzucał cegłówki do wody. Ukleje spędzały więcej czasu
w powietrzu niż w wodzie. Słowem orgia. Eldorado, mogło by się zdawać. A
my w środku z wędkami...
Nic bardziej mylnego. Po drugim wyjeździe
mój kumpel miał dość. Owszem, jeździł ze mną, ale bolenie kończył łowić
po pierwszych piętnastu minutach. Później niestrudzenie kaleczył małe okonie,
ponieważ one brały, jak to powiadał. Ja jednak byłem uparty. Czytałem prasę,
pytałem znajomych, potem wszystko to testowałem nad wodą. Bezskutecznie.
Moje wymarzone ryby miały mnie dokładnie gdzieś. Ale nic nie trwa wiecznie,
więc ten nieszczęśliwy okres wstępny w końcu mi się skończył.
PRZEŁOM
Pewnego
słonecznego dnia siedziałem sobie na główce i obserwowałem drugi brzeg.
Jak to zwykle bywa, bolki harcowały tam aż miło było popatrzeć. Dla ścisłości
dodam, że ciągnęła się tam całkiem fajna kamienista opaska. Nagle mnie olśniło.
Może zacząć je łowić tak jak kiedyś łowiłem klenie. Daleko wypuszczony płytko
chodzący wobler. Idealna metoda do obławiania długich prostych odcinków
rzeki. Od pomysłu do czynu droga krótka.
Powiedziałem kumplowi, że idę na drugi brzeg,
po te bezczelne rapy, co on oczywiści skwitował ironicznym uśmieszkiem.
Do mostu kolejowego nie było daleko, więc już po chwili stałem na drugim
brzegu i wybierałem woblera. Idealna wydała mi się 7 cm Rapala malowana
na ukleje. Chodzi to to nijak, i prawie nie nurkuje. Ot, w sam raz na bolenie.
Rzut i pięć minut wypuszczania przynęty w dół na podniesionym kiju. Kiedy
moja przynęta minęła teoretyczny rewir żerującej ryby zamknąłem kabłąk.
Chwilę jeszcze czekałem aż żyłka się odpowiednio ułoży i jazda do siebie.
Kij wygiął się jak przy rybie, ale dawał radę. Woblerek gładko sunął pod
powierzchnią w moją stronę. Nagle zobaczyłem fontannę wody i zanim się zorientowałem,
że walnął w moją przynętę był już dziesięć metrów niżej.
Hamulec
wył jak potępieniec. Ja stałem z rozdziawioną gębą i nie bardzo wiedziałem,
co robić. Kiedy minął pierwszy szok, ruszyłem galopem po kamieniach za rybą.
No i oczywiście w końcu dokręciłem ten nieszczęśliwy hamulec. Kumpel coś
tam wykrzykiwał z drugiego brzegu o farciarstwie i kąpielach, ale zbyt byłem
zajęty swoją zdobyczą, by go słuchać. Po kilku minutach emocjonującego holu
miałem pierwszego bolenia w rękach. Miał 61 cm i ucieszył mnie jak chyba
żadna inna ryba. Oczywiście wrócił do wody, zresztą jak wszystkie które
do tej pory złowiłem.
W tym pierwszym sezonie tą metodą złowiłem kilkanaście boleni. Nie licząc dwóch krótkich żaden nie miał mniej niż 60 cm. Niestety okazało się, że jak do tej pory był to mój najlepszy sezon.
W kolejnym roku była powódź i łowienie boleni
ogólnie nie szło najlepiej. Złowiłem kilka, ale bez rewelacji. Na dodatek
po powodzi niewiele ich zostało na moich łowiskach. Z niecierpliwością czekałem
kolejnego sezonu. Boleni jednak nie przybyło. Słyszałem o tym, że łowią
je niżej koło Lubiąża, ale tam mam utrudniony dojazd, poza tym to już nie
"moja" woda. Jeździłem więc na swoja opaskę, ale nic nie mogłem złowić.
Zacząłem szukać nowych rozwiązań.
WEJŚCIE NA GŁÓWKĘ
Zawsze inspirowały mnie bolenie wściekle rozganiające
drobnicę na szczycie główki. Niby łatwe do namierzenia, a tak trudne do
wyjęcia. Zmieniałem przynęty, sposoby ich podawania i już zacząłem myśleć
o przysypywaniu piaskiem woderów, gdy przyszedł mi z pomocą przypadek. Jak
zwykle obserwowałem bolenie na drugim brzegu. Jeden z nich był już moim
dobrym znajomym z poprzednich wyjazdów. Tego dnia wyraźnie nie mógł nic
trafić, bo zajadle walił co chwila w drobnicę. Pomyślałem, że może warto
go odwiedzić na tym drugim brzegu. Do promu co prawda daleko, ale od czego
mamy nogi. Gdy już znalazłem się po właściwej stronie rzeki, okazało się,
że nikt tam nie chodził. Nie licząc jednej dróżki, w odległości 100m od
rzeki nie było wydeptanych ścieżek. Wszędzie pokrzywy do szyi. Przedarcie
się przez tą dżunglę zajęło mi trochę czasu. Gdy już dotarłem do wypatrzonej
główki, byłem tak zmachany, że nawet mi się nie chciało rzucać.
Usiadłem
u jej nasady i zjadłem śniadanie. Zastanawiające było to, że odkąd wyszedłem
na główkę boleń się nie odzywał. Czekałem. Pierwszy raz walnął dopiero po
15 minutach. Potem drugi i trzeci.
Siedziałem na napływie, a główka była wyjątkowo
krótka. Posłałem woblera po skosie w górę i pozwoliłem mu spłynąć na wysokość
szczytu główki. Zdążyłem wykonać może ze dwa obroty korbką. Walnięcie było
zdecydowane, pewnie się ucieszył, że w końcu trafił. Potem, jak to z boleniem
bywa, odjazd, krótki hol, buzi i do wody...
Ta przygoda nauczyła mnie, aby przy łowieniu
boleni nie śpieszyć się. Zdarzało mi się czytać książki nad woda, po to
by dać rybie czas. Potem bolenia wyjmowałem lub nie i szedłem dalej.
Tak było do tej pory, a jak będzie w tym roku?
Wstępne wyjazdy pokazały, że będzie cienko. Nie bawi mnie zbiorowe łowienie
boleni pod zaporą. Panuje tam ścisk niczym na targowisku. I co z tego, że
podobno biorą. Nie jadę po bolenie, tylko na bolenie. Lubię łowić tą rybę
ze względu na sposób, w jaki to się odbywa. To istne polowanie na upatrzonego
zwierza. Wreszcie mój instynkt łowcy może poszaleć. Ile razy poszaleje w
tym roku? Zobaczymy.
Grzegorz Lacki
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
drapdrapdrapdrapdrapdrapdrapdrapdrapwięcej podobnych podstron