089














Lew Tołstoj   
   
Wojna i pokój - tom 3, część 3



      XXVII      




      Coraz to rozleglejsze, na kształt gwiazdy, wsiąkanie Francuzów w Moskwę w dniu 2 września dopiero pod wieczór dotarło do dzielnicy, w której Pierre obecnie mieszkał.
      Po dwóch ostatnich dniach spędzonych w samotności i w niezwykły sposób, Pierre znajdował się w stanie bliskim pomieszania zmysłów. Całą jego istotę opanowała jedna natarczywa myśl. Sam nie wiedział, jak i kiedy go ta myśl tak opanowała, że obecnie nic nie rozumiał ani z przeszłości, ani z teraźniejszości, wszystko zaś, co widział i słyszał, działo się jak we śnie.
      Pierre uciekał ze swego domu tylko dlatego, żeby się uwolnić od zawiłej gmatwaniny spraw życiowych, które go otaczały i których w ówczesnym stanie nie miał siły rozwikłać. Udał się do mieszkania Józefa Aleksiejewicza pod pozorem uporządkowania książek i papierów nieboszczyka tylko dlatego, że szukał ucieczki od życiowych niepokojów, ze wspomnieniami zaś o Józefie Aleksiejewiczu łączył się w jego duszy świat odwiecznych, spokojnych i uroczystych myśli, całkowicie różnych od niespokojnej gmatwaniny, w jaką czuł się wciągany. Szukał cichego schronienia i rzeczywiście znalazł je w gabinecie Józefa Aleksiejewicza.
      Kiedy w martwej ciszy gabinetu usiadł przy zakurzonym biurku nieboszczyka i podparł się obiema rękami, w jego wyobraźni spokojnie i obficie, jedno po drugim, zaczęły się przesuwać wspomnienia ostatnich dni, a zwłaszcza bitwy pod Borodinem, i owego nieokreślonego dlań odczucia własnej nicości i fałszu w porównaniu z prawdą, prostotą i siłą tego rodzaju ludzi, którzy w jego duszy wyryli się pod nazwą: oni. Kiedy Gierasim wyrwał go z zamyślenia, Pierre'owi przyszła myśl wzięcia udziału w przypuszczalnie - jak o tym wiedział - ludowej obronie Moskwy. W tym celu natychmiast poprosił Gierasima, by postarał się o kaftan i pistolet, i oświadczył mu, iż zamierza, ukrywając swoje nazwisko, pozostać w domu Józefa Aleksiejewicza.
      Potem, w ciągu pierwszego dnia samotności i bezczynności (Pierre kilkakrotnie, ale bezskutecznie, usiłował skupić uwagę na masońskich rękopisach), przedstawiła mu się mętnie myśl, która i przedtem go nawiedzała, o kabalistycznym znaczeniu jego nazwiska w związku z nazwiskiem Bonapartego, jednakowoż myśl, że jemu, l'Russe Besuhof, pisano położyć kres władzy bestii, nawiedzała go tylko jako jedno z marzeń, które bez przyczyny i bez śladu przebiegają w wyobraźni.
      Kiedy, kupiwszy kaftan (jedynie po to, by wziąć udział w ludowej obronie Moskwy), Pierre spotkał Rostowów i Natasza powiedziała do niego: "Pan zostaje? Ach, jak to dobrze!" - mignęła mu myśl, że istotnie byłoby dobrze, gdyby został, nawet jeśliby Moskwa została oddana, i wykonał to, co jest mu przeznaczone.
      Nazajutrz, z jedyną myślą nie oszczędzania siebie i nie pozostawania w tyle za nimi, poszedł na rogatki Trzechgórskie.
      Ale kiedy wrócił do domu, przekonawszy się, że Moskwa nie będzie broniona, poczuł nagle, że to, co przedtem wydawało mu się jedynie możliwe, obecnie stało się czymś koniecznym i nieuniknionym. Powinien był, zataiwszy swe nazwisko, pozostać w Moskwie, spotkać się z Napoleonem i zabić go, żeby albo zginąć, albo położyć kres nieszczęściu całej Europy, którego przyczyną, jak mniemał Pierre, był jedynie Napoleon.
      Pierre znał wszystkie szczegóły zamachu niemieckiego studenta na życie Bonapartego w Wiedniu w roku 1809 i wiedział, że ów student został rozstrzelany. I niebezpieczeństwo, na jakie narażał swe życie przy wykonaniu tego zamiaru, jeszcze bardziej go podniecało.
      Dwa jednako silne uczucia nieodparcie skłaniały Pierre, by wykonał zamierzenie. Pierwszym było uczucie potrzeby poświęcenia się i cierpień wobec świadomości powszechnego nieszczęścia - to uczucie, wskutek którego 25 sierpnia udał się do Możajska, wpadł w sam wir bitwy, a teraz uciekł z domu i, zamiast zbytku i wygód życia, do którego nawykł, spał, nie rozbierając się, na twardej kanapie i jadł tę samą strawę co Gierasim, drugim było to nieokreślone, wyłącznie rosyjskie uczucie pogardy wobec wszystkiego, co jest umowne, sztuczne, ludzkie, wobec wszystkiego co większość ludzi uważa za najważniejsze dobro świata.
      Po raz pierwszy Pierre doznał tego dziwnego i pociągającego uczucia w pałacu Słobodzkim, gdy nagle uczuł, że bogactwo, władza, życie, wszystko, o co ludzie z taką skrzętnością zabiegają i czego strzegą, wszystko to, jeśli nawet i było coś warte, to tylko ze względu na rozkosz, z jaką można było to wszystko porzucić.
      Było to uczucie, które sprawia, że rekrut-ochotnik przepija ostatni grosz, człowiek pijany tłucze lustra i szyby bez żadnej widocznej przyczyny, choć wie, że będzie go to kosztowało ostatnie pieniądze; to uczucie, które sprawia, że człowiek, dokonując (w sensie trywialnym) rzeczy bezmyślnej, jak gdyby próbuje swej indywidualnej władzy i siły, okazując istnienie wyższego sądu nad życiem, stojącego poza człowieczymi konwencjami życiowymi.
      Pierre bez przerwy był pod wpływem tego uczucia od owego dnia, kiedy po raz pierwszy doznał go w pałacu Słobodzkim, jednak dopiero teraz mógł je całkowicie zaspokoić. Poza tym w obecnej chwili podtrzymywało Pierre'a i pozbawiało możności wyrzeczenia się tego zamiaru to, co już zrobił w tym celu. I jego ucieczka z domu, i jego kaftan, i pistolet, i oznajmienie Rostowom, że pozostaje w Moskwie, wszystko to straciłoby nie tylko sens, ale i byłoby mizerne i śmieszne (na co Pierre był wrażliwy), gdyby po tym wszystkim wyjechał z Moskwy tak jak inni.
      Jak to zawsze bywa, stan fizyczny Pierre'a odpowiadał stanowi moralnemu. Prosta strawa, do której nie był przyzwyczajony, wódka, którą pił w owych dniach, brak wina i cygar, brudna, nie zmieniana bielizna, na pół bezsenne dwie noce spędzone na krótkiej kanapie, bez pościeli, wszystko to utrzymywało Pierre'a w stanie rozdrażnienia, bliskim pomieszania zmysłów.
      Była druga po południu. Francuzi już wkroczyli do Moskwy. Pierre wiedział o tym, ale zamiast działać, rozmyślał tylko o swym zamiarze, rozważając wszystkie jego najdrobniejsze przyszłe szczegóły. W marzeniach Pierre nie wyobrażał sobie dokładnie ani procesu zadania ciosu, ani śmierci Napoleona, lecz z niezwykłą wyrazistością i bolesną rozkoszą wyobrażał sobie własną zgubę i własne bohaterskie męstwo.
      "Tak, powinienem tego dokonać albo zginąć jeden za wszystkich! - myślał. - Tak, pójdę... i potem nagle... Pistolet czy sztylet? - myślał Pierre. - Zresztą, wszystko jedno. "Nie ja, lecz ręka Opatrzności cię karze..." - powiem (powtarzał w myśli słowa, które wypowie zabijając Napoleona). - No cóż, bierzcie mnie, karzcie" - mówił Pierre dalej i spuszczał głowę z twarzą smutną, lecz stanowczą.
      Gdy stał na środku pokoju i w ten sposób rozmyślał, drzwi gabinetu otworzyły się i na progu ukazał się zupełnie zmieniony, zawsze przedtem wystraszony Makar Aleksiejewicz. Szlafrok miał rozchełstany, twarz czerwoną i szpetną. Najwidoczniej był pijany. Kiedy ujrzał Pierre'a, zmieszał się w pierwszej chwili, ale gdy i na twarzy Pierre'a dostrzegł zmieszanie, od razu nabrał otuchy i na chwiejnych nogach wyszedł na środek pokoju.
      - Zlękli się - powiedział ochryple tonem zwierzenia. - Ja powiadam: nie poddam się, ja powiadam... prawda panie?
      Zamyślił się nagle, zauważywszy pistolet na stole, schwycił go z niespodziewaną szybkością i wybiegł na korytarz.
      Gierasim i stróż, którzy szli za Makarem Aleksieiczem, zatrzymali go w sieni i chcieli odebrać mu pistolet. Pierre wyszedł na korytarz i z przykrością i wstrętem patrzył na tego na pół obłąkanego starca. Makar Aleksieicz, krzywiąc się z wysiłku, trzymał pistolet i krzyczał ochrypłym głosem, widocznie wyobrażając sobie jakąś chwilę triumfu.
      - Do broni! Na abordaż! Łżesz, nie odbierzesz! - krzyczał.
      - Dosyć, panie, dosyć. Pan będzie łaskaw dać spokój. No, proszę pana... - mówił Gierasim i ostrożnie, trzymając Makara Aleksieicza za łokcie, starał się go zawrócić do drzwi.
      - Kto ty? Bonaparte? - krzyczał Makar Aleksieicz.
      - To nie uchodzi, panie. Proszę do pokojów, proszę odpocząć. Proszę oddać pistolecik.
      - Precz, nikczemny niewolniku! Nie dotykaj mnie. Widzisz? - krzyczał Makar Aleksieicz potrząsając pistoletem. - Na abordaż!
      - Bierz - szepnął Gierasim do stróża.
      Porwali Makara Aleksieicza za ręce i pociągnęli ku drzwiom. Sień napełniła się obrzydliwymi odgłosami szamotania się i pijackimi, zachrypniętymi dźwiękami zdyszanego głosu.
      Nagle na ganku rozległ się nowy, przenikliwy krzyk kobiecy i do sieni wpadła kucharka.
      - Oni! Święci Pańscy!... Jak mi Bóg miły, oni. Czterej na koniach!... - krzyczała.
      Gierasim i stróż wypuścili z rąk Makara Aleksieicza, a w ciszy korytarza wyraźnie rozległo się stukanie kilku rąk do drzwi wejściowych.
następny     








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
089 091
SHSpec 089 6112C06 Sec Checks Necessary
088 089
F G 089
The Modern Dispatch 089 Foundation of Blood
089 094
087 089
A A 089
089 092
089 multitest M4 07
C B 089
v 04 089
Lesson Plan 089 Text

więcej podobnych podstron