Józef Mackiewicz Śnieg w Wilnie padał gęsty (1947)


Józef Mackiewicz
Wyszedłem z błędnego założenia, wynikającego z nieznajomości pracy fizycznej. Począwszy od
drwala, zakosztowałem kolejno karczowania, kopania rowów, darniowania skarp... Wszystkie te
prace były dostatecznie ciężkie. Nie było w istocie lżejszej, bo ją w Sowietach wyrównuje akord. Z
nieprzyzwyczajenia wracałem zmachany i wtedy zaczął mi się śnić koń. Zdawało się, że gdy kupię
konia z wozem, on będzie na mnie pracował, a ja sobie tylko jechał górą na furze. Laicy tak
przynajmniej twierdzili. Ludzie obeznani kiwali natomiast głowami, przycmokując: "Oj, furmana
robota też nielekka"... - Posłuchałem laików. Nie mieli, huncwoty, pojęcia! Aadunek i wyładunek
wozu, wyjazd z lasu na równą drogę, z glinianki, z kamieniołomów, starczał ze ośmiodniowy dzień
pracy, a dopiero na dodatek tyrało się obok wozu, w spieczonych kurzem czy oblepionych błotem
butach, długie, długie godziny.
Tak idąc, ścinałem w zamyśleniu przydrożne chwasty batem, spędzałem bąki z końskiego zadu, w
innych miesiącach wycinałem nim pręgi na śniegu. Czasu do myślenia istotnie mi nie brakło
wówczas, w Litewskiej Socjalistycznej Sowieckiej Republice. Nie z jednego wodopoju pijał mój
koń, nie z jednego mostu spluwałem w rzekę, nie przy jednym młynie, cegielni, tartaku, fabryce,
słuchało się przekleństw, rozważań i wynurzeń.
Zimą z roku 40 na 41 śnieg w Wilnie sypał gęsty. Pod wiosnę nadarzał się zarobek dobry: zwożenie
śniegu z ulic nad brzeg Wilenki - rzeki. Koń wtedy pracował mało, a ja machałem drewnianą łopatą
od świtu do zmroku. Raz wziąłem odcinek trotuaru wzdłuż pałacu biskupiego i gmachu dawnego
województwa, na Placu Katedralnym, jak raz pomiędzy dawną redakcją "Kuriera Wileńskiego",
gdzie teraz była 'Prawda Wileńska", a dawną redakcją "Słowa", gdzie aktualnie 'Krasnoje Znamia'. -
Przejeżdżam tam i z powrotem cały ranek, a pózniej w południe koniowi przyczepiłem worek z
owsem, a pózniej znowu przejeżdżam, aż pod wczesny wieczór zapalono lampy w redakcjach.
I nagle pojąłem: ludzie zbyt pochopnie wyrzucają z siebie frazesy w rodzaju: "Lepiej całe życie
zamiatać ulice w Europie, nizli w Sowietach być..." Po stokroć nieprawda! Jeżeli mam już całe
życie zwozić ten mokry śnieg z ulic, całe życie człapać oto w strumykach topniejącego brudu i
nawozu, jeżeli całe życie tęsknić mam tylko do zmierzchu, a nigdy do ranka, to oczywiście, że
wolałbym zawsze w - Sowietach!
Nim zapalono lampy uliczne, z okna "Krasnogo Znamieni" pada zielonkawe światło od abażuru w
poprzek rynsztoku, w którym, porwane wirem, kręci się samotne pudełko zapałek. Podbiłem je
biczem. W tym miejscu jezdnia specjalnie jest rozmyta, cały dzień przejeżdżać mi wypada przez
głęboką dziurę i koń się zawsze napręża, choć wóz nieciężki. Zatrzymam go; niech on odpocznie,
niech ja zbiorę swoje myśli. Wcale nie mam zamiaru obrażać moich kolegów furmanów, ale
jednocześnie nie chciałbym ani im kłamać, ani sobie. Bo co by było, gdyby tak dwa lata, rok temu
jeszcze, siedzieli za tymi oknami moi koledzy dziennikarze, pisali artykuły, żartowali sobie, czytali,
być może o tej porze szli gdzieś do knajpy, a ja, tylko ja jeden, obarczony byłbym wyrokiem
dożywotniego zwożenia śniegu pod tymi oknami" No, co by było" Czy nie byłoby to czasem
poczucie krzywdy, które w zestawieniu ich i mego losu na "całe życie" kierowałoby myśl moją do
samobójstwa włącznie? Dlaczego, na miłość Boga, ja jeden tylko!
A dziś, co: ostatni oto wóz, stajnia, wytrę konia słomą pod podsiedziałkiem, założę siana, napoje za
godzinę, w perspektywie zarobek, zjem coś, pójdę spać. Prawie bez krzywdy. Przecie wszyscy tak
samo.
- Dobrze, dobrze! - przerwie mi ktoś może - ale sam pan piszesz, że tam za oknami siedzą
dziennikarze, piszą, czytają, nie wszyscy przecie zwożą śnieg, gnój i rąbią drzewo po lasach...
Oczywiście, iż zestawienie moje poprzednie dotyczyło tylko fotograficznej migawki momentu.
Rzecz naturalnie nie w pisaniu, nie w wyskoczeniu "na jednego" do knajpy, nie w wysokości pensji
nawet i warunkach mieszkalnych. Rzecz w monotonii całego życia, w braku perspektyw, w
nieoczekiwaniu jutra, w zamknięciu horyzontów, w ograniczeniu tego życia i jego nudzie. Dlatego
los furmana nie odbiega w Sowietach tak dalece od losu dziennikarza, to znaczy, że jest równie
kiepski.
* * *
Zazdrościć można komuś szczęścia, wolności, ale nie żarcia na łańcuchu. Rozmawiałem z setkami
bolszewików w Polsce, w państwach bałtyckich, w Niemczech. Ich reakcje w zetknięciu z nowym
światem są przeróżne. Ale kto to powiedział, że każdy z tych nędzarzy na widok bogactwa i
dobrobytu moralnego winien się zaraz rozczarować do Związku Radzieckiego? Raczej częściej
splunie przez zęby z zazdrości: "Ech, burżuje, żyją oto! Nu, niczewo, niedługo już. Nasi tu zrobią
porządek".
Moim zdaniem, atrakcyjna siła bolszewizmu czerpie swe soki z arcyludzkiej, nazwijmy ją,
przywary, której miano, trudne do przetłumaczenia ścisłego, brzmi po niemiecku: Schadenfreude. -
Mówi się powszechnie: "Chciałbym, aby się mnie wiodło tak dobrze jak innym". W praktyce
powiedzenie to równa się ukrytej głęboko myśli: "Oby się i innym tak zle działo jak mnie?. Tylko
że ludzie rzadko albo nigdy do tej myśli się nie przyznają.
Lwów i Wilno 1947 nr 28
NG 14 (450)


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Józef Mackiewicz Zaczynamy gnić (1947)
Józef Mackiewicz Wielka spólka trwa (1947)
Józef Mackiewicz Dymy nad Katyniem (1947)
Józef Mackiewicz Legendy i rzeczywistości
Józef Mackiewicz Kisliakowy (1949)
Józef Mackiewicz Michał K Pawlikowski (1972)
Józef Mackiewicz Wtrącenia do przekroczonego czasu (1965)
Józef Mackiewicz O pewnej, ostatniej próbie i zastrzelonym
Józef Mackiewicz Gdybym był chanem (1958)
Józef Mackiewicz Książka o niepokojących analogiach (1972)
Józef Mackiewicz Ostatnie dni wielkiego Księstwa (1960)
Józef Mackiewicz Fragment epoki (1970)
Józef Mackiewicz Wyjaśnić sprawę tutejszych (1940)
Józef Mackiewicz List do Szołochowa (1955)
Józef Mackiewicz Będziemy mówili prawdę (1939)
Józef Mackiewicz Nie było PUSTYCH ŁADOWNIC (1977)
Józef Mackiewicz Władysław Studnicki (1965)
Józef Mackiewicz Niemiecki kompleks (1956)

więcej podobnych podstron