Moliere Mieszczanin szlachcicem


Moliere

MIESZCZANIN

SZLACHCIC

OSOBY.

GBUREWICZ, mieszczanin bogaty.

GBUREWICZOWA, żona iego.

KOLETA, córka ich.

SZCZUROWSKI, kochanek Rolety.

HRABIA FICKIEWICZ, kochanek Ładnickiey.

siostry.

HRABINA ŁADNICKA.

HRABINA PIĘKNICKA

LIZETKA, służąca Kolety.

SŁUGIEWICZ, służący Szczurowskiego.

METR MUZYKI z czterema graiącemi i śpiewaczką.

TANCMISTRZ Niemiec z czterema tańcuiącymi.

FILOZOF.

FECHMISTRZ Francuz.

KRAWIEC z czterema krawczykami.

SZEWC.

DWAY LOKAIE.

TRZECH JENERAŁÓW przebranych.

Scena w domu Gburewicza.

AKT PIERWSZY.

Scena I.

METR MUZYKI, UCZEŃ Metra muzyki (piszący przy stoliku stoiącym w poszrodku teatru) TRZECH MUZYKÓW; TANCMISTRZ, TANECZNICY.

METR MUZYKI

(do swoich).

Tymczasem, nim on przyidzie, chodźcie do tey sali,

Tu sobie odpoczniecie.

TANCMISTRZ

(do swoich z niemiecka).

A wi troki dalii,

Sti strony.

METR MUZYKI

(do swego ucznia).

Już?

UCZEŃ.

Już.

METR MUZYKI.

(biorąc papier od ucznia).

Dobrze.

TANCMISTRZ.

Szi to so nowego?

METR MUZYKI.

To iest mała muzyczna aryika kollego,

Co mu kazałem zrobić, nim nasz patron wstanie.

TANCMISTRZ.

Moszna wizieć?

METR MUZYKI.

Poczekay, nie śpiesz się mospanie:

Posłyszysz z dyalogiem, który mu wypalę,

Jak przyidzie.

TANCMISTRZ.

Praci naszi są ne mali wsale.

METR MUZYKI.

Zapewne, staramy się o kawałek chleba,

Mamy tu Jegomości iakiego nam trzeba.

Ten dobry Pan Gburewicz, hoyny i wspaniały,

Co mu szlachectwo, z państwem, w głowę zaiechały,

Samochcąc nieboraczek wpadłszy w naszą, klatkę,

Słodką nam do kieszeni przynosi intratkę.

Twoie tańce, i moia muzyka, w tey chwili,

Chciałaby, aby wszyscy podobni mu byli.

TANCMISTRZ.

O! ne wszistki: ia ksialby, dla większego sztuki,

Abi się on znal lepi na naszi nauki.

METR MUZYKI.

To prawda, on się niezna, ale dobrze płaci,

Tego chcą, nasze sztuki i nasi kamraci.

TANCMISTRZ.

To prafda, a so do mne, mne chet' sławy pali,

Bo ia to barso lubi iak mne kto pochwali,

We wszistki piękny sztuki, szlek w duszi narzeka.

Produkować się z nego przed głupia szlofieka,

To gładko i pszyiemne, ne mów ani słowa,

Prasować dla takiego, so ma oley w głowa,

Co się zna na sztuk piękny, i sens nima piaski,

Umi chwalić, i skąpym ne iest na oklaski.

O! tak, tak, móy kochany, nit ne powisz na to,

Oklaski są naylepsze sztuk pięknych saplatą.

Stąd nam radość na serce, ne mów ani słowa,

Nagroda za fatygi, i renom na głowa.

Applauz mądra szlofieka, którego ia ziczy,

Jest to słodki łakotki, i słodki słodiczy,

Pirnik fon Thorn, wein szampan, iest to... i tam dali.

METR MUZYKI.

Zgoda, i ia się. cieszę iak mnie kto pochwali

Lecz pochwały i applauz nie karmią nikogo,

I kieszeni móy bracie napełnić nie mogą:

Trzeba więc do nich tego co kieszenią krzepi,

Z kieską, nie mów i słowa, chwalić iest naylepi,

Ten człowiek, naymniey prawda, uczony na świecie,

O wszystkiem zawsze na wspak sam nie wie co plecie,

Ale iego pieniądze są mędrsze od głowy,

On ma w kiesce i rozum i rozsądek zdrowy;

I tą iedną przed nami szczycąc się zaletą,

Zawsze chwali, iak widzisz, okrągłą monetą,

I więcey u nas znaczy niż uczone pany.

TANCMISTRZ.

Skoda, prawda se mówisz; lecz ty móy kokany

Troszki lubisz penędzy, a mądra szlofieka

Ne powinen go lubić, od nego ucieka.

METR MUZYKI.

Pewnie, lecz iak ci daią, ty bierzesz z ochotą.

TANCMISTRZ.

Pefni; lesz ia ne barso nabiia się oto,

Ja ksę, by się on lepi znal na moi sztuki,

I wlożyl w głowa więsy oley i nauki.

METR MUZYKI.

Pewnie, i mnie rozsądek bardzo się podoba,

My tez nad tem iak można, pracuiemy oba.

Lecz on nas móy kochany daie poznać w świecie...

TANCMISTRZ.

Ot idzie.

Scena II.

GBUREWCZ (w szlafroku i czerwoney myczce), METR MUZYKI, UCZEŃ metra muzyki TRZECH MUZYKÓW, TANCMISTRZ, TANECZNICY, DWÓCH LOKAIOW.

GBUREWICZ.

Cóż panowie? czy mnie pokażecie

Swe cacki?

TANCMISTRZ.

Jakto saski?

GBUREWICZ.

Coście obiecali,

Dyalog czy katalog tańcować w mey sali.

TANCMISTRZ.

(na stronie).

Chi chi...

METR MUZYKI.

My iuż gotowi.

GBUREWICZ.

Trochem się zabawił,

Bom się chciał ubrać w suknie, którem sobie sprawił;

Bo tez się chcę ustroić iak wielcy panowie.

METR MUZYKI.

My słuchamy, co tylko Pan Dobrodziey powie.

GBUREWICZ

(na stronie).

Pan Dobrodziey

(głośno)!

Proszęż was, nie odchodźcież póty,

Aż mi tu moi krawce przyniosą frak suty.

METR MUZYKI.

Czekamy.

GBUREWICZ

Wtedy suknie obaczycie moie,

Jak się od stóp do głowy iak kukła wystroię.

METR MUZYKI.

Nie wątpimy.

GBUREWICZ.

(pokazuiąc na swóy szlafrok).

Sprawiłem sobie haładzyię.

METR MUZYKI.

Bardzo piękna.

GBUREWICZ.

Ja takiey nie miałem iak żyię.

Móy krawiec mi powiedział, ie wielcy panowie

Tak chodzą rano.

METR MUZYKI.

Tak iest.

GBUREWICZ.

Cóż Pan na to powie?

METR MUZYKI.

Bardzo Panu do twarzy.

GBUREWICZ.

Cóż mi nie dostaie,

Hey! hey? moi lokaie! moi dwa lokaie!

. LOKAY.

Czego Pan chce?

GBUREWICZ.

Nic nie chcę i chciałem tylko wiedzieć

Czy mnie dobrze słuchacie, proszę Panów siedzieć,

Cóż o moiey liberyi?

MUZYKA.

Prześliczna móy Panie.

GBUREWICZ.

(pokazuiąc na swóy szlafrok).

Ten. negliż iest przedziwny na ranne one wstanie:

W nim ia moie ćwiczenia odbywam co rana.

METR MUZYKI.

Wybornie.

GBUREWICZ.

Lokay!

. LOKAY.

Słucham.

GBUREWICZ.

Drugi!

. LOKAY.

Słucham Pana.

GBUREWICZ.

(zdeymuiąc szlafrok),

Trzymaycie (do Metra muzyki i Tancmistrza)'

A co? dobrze?

TANCMISTRZ.

Naysliszni, naymili.

GBUREWICZ.

A no, obaczmyż przecie coście mi zrobili.

METR MUZYKI.

Bardzo dobrze: lecz z którey mamy zacząć beczki,

Niechay Pan wprzód posłucha maleńkiey piosneczki,

Którą on skomponował

(pokuzuiąc na swego ucznia),

Na Pańskie żądanie,

Do śpiewania z muzyką. To móy uczeń, Panie,

Który iuż na wielkiego muzyka zakrawa,

I poetę, bo wiersze sypie iak z rękawa,

GBUREWICZ.

To dobrze, ale naco dawać to uczniowi?

Pan sam nie sypie wierszów?

METR MUZYKI.

To nic nie stanowi:

Niech Panu imię ucznia nie obraża ucha,

Ten uczeń więcey umie niż metr. Niech Pan słucha.

To bardzo piękna piosnka, Kochanek w zaciszy.

GBUREWICZ.

(do lokaiów).

Daycie szlafrok, w szlafroku lepiey się posłyszy,

Albo nie... może lepiey bez szlafroka... Nie, nie,

Daycie, w szlafroku lepsze ucha należenie.

METR MUZYKI

(czyta piosnkę).

Dzień i noc ięczę, srogi los mnie zaciął,

Jakeś me serce wzięła Chloe droga;

Gdyś tak dla tego, co cię kocha, sroga,

Jakąż więc będziesz dla swych nieprzyiaciół?

GBUREWICZ.

Coś ta piosnka ponura, usypia człowieka:

Nie mógłby ią Pan czasem rozweselić zlekka,

Jakoś tak, albo owak.

METR MUZYKI.

Już nie będzie inna:

Pieśń z muzyka., móy Panie, zgadzać się powinna.

GBUREWICZ.

Zaraz... ktoś to mnie właśnie nauczył niedawno

Wcale piękną piosnkę, miłą i zabawną,

Jakie ona?...

TANCMISTRZ.

Ja newi.

GBUREWICZ.

Każdy ią wychwala.

W niey baranek.

TANCMISTRZ.

Baranki?

GBUREWICZ.

Tak iest

(śpiewa).

la, la, la, la.

Ja myślałem że Anusia

Tak milutka

Jak poranek,

Ja myślałem ze Anusia

Tak słodziutka

Jak baranek.

Ach! ach! widzę że Anusia

Tak iest twarda

Jak aspisy,

Ah! ach! widzę że Anusia

Tak iest harda

Jak tygrysy.

A co? moie nie piękna?

METR MUZYKI.

Naypięknieysza w świecie.

GBUREWICZ.

Wszakem nigdy przecie

Nie uczył się muzyki.

METR MUZYKI.

Pan śpiewa przyiemnie:

Gdybyś ieszcze muzyki uczył się odemnie,

Tak iak tańców od niego, czarowałbyś zmysły.

Te dwie nauki związek maią z sobą ścisły.

TANCMISTRZ.

I robią u szlofieka piąty klapki w głowie.

GBUREWICZ.

Czy się uczą muzyki i wielcy Panowie?

METR MUZYKI.

A iakże?

GBUREWICZ.

Więc się uczę dla teyże przyczyny.

Lecz niewiem, iakie na to mam obrać godziny,

Gdyż prócz metra fechtunków, z którym lekcye robię,

Jeszcze i filozofa zamówiłem sobie.

METR MUZYKI.

Filozofija iest coś... w niey się coś zamyka;

Lecz muzyka! móy Panie...

TANCMISTRZ.

O! tańsi, muzika,

Tansi, muzika, tansi; to wszistko móy Fanie,

Szlofiek z muziką, tansi, do ray się dostanie.

METR MUZYKI.

Nic w kraiu iak muzyka, nie iest tak koniecznym.

TANCMISTRZ.

Nis dla szleka iak tansi, nie iest pozitesznym.

METR MUZYKI.

O! bez muzyki żaden kray się nie utrzyma.

TANCMISTRZ.

O! bez tansi szlek żaden oley w głowa nima.

METR MUZYKI.

Wszystkie woyny na. świecie, gwałty, zamięszanie;

Z nieumienia muzyki pochodzą móy Panie.

TANCMISTRZ.

Wszistki neszęsia luzi, woyny neslichany,

Omyłki politiszni, w historyi napchany,

Felery Jenerały, w iaki ordinansi,

Wszistko to to pochozi z neumenia tansi.

GBUREWICZ.

A to iak?

METR MUZYKI.

Woynaź z braku zgody niepochodzi?

Nie prawda?

GBUREWICZ.

O! to prawda.

METR MUZYKI.

Zważże Pan Dobrodziey,

Gdyby się wszyscy ludzie muzyki uczyli,

Niemogliżby się z sobą zgadzać w każdey chwili?

Nie panowałby pokóy powszechny na świecie?

GBUREWICZ.

Prawda, ma Pan racyą

TANCMISTRZ.

Jak szlofiek być splecie,

Czyli w swoich postępkach, czy w sprawach domowich,

Szi w kierowaniu woysko, szi w sprawach kraiowich,

Ne mówią, że szlek taki w tym a w tym zawinił,

Ze w takim interesie złego pa uszinil?

GBUREWICZ.

Tak, mówią.

TANCMISTRZ.

A uszinić złego Pa, móy Panie

Pochodzi, iak kto nima tańsi posiadanie.

GBUREWICZ.

Ja wam wierzę obydwom.

TANCMISTRZ

Bez żadni krytiki,

Nech Pan wi exsellensyi tansi i muziki.

GEUREWICZ.

O! iuż dobrze rozumiem.

METR MUZYKI.

Niech Pan iuż słucha.

GBUREWICZ.

Słucham.

METR MUZYKI.

Jest to pieśń słodka i miła dla ucha,

Którą ia dla muzyki Panu napisałem.

W niey to wszystkie uczucia wydane z zapałem.

GBUREWICZ.

Bardzo dobrze.

METR MUZYKI

(do swoich).

No, palcie, iak umiecie, szczerze.

(do Gburewicza).

Niech Pan sobie wystawi że to są pasterze.

GBUREWICZ.

Co? pasterze?

METRU MUZYKI.

Pasterze, w gaiu lub na łące.

Gdy do muzyki wchodzi osoby mówiące,

Trzeba, by podobieństwo do prawdy zachować,

Zawsze ie pasterzami, móy Panie, malować!

Od naydawnieyszych czasów, niech Pan wszystkich spyta,

Pieśń pasterzom i była, i iest przyzwoita:

Źle więc, aby mieszczanie pasterskiemi rymy

Śpiewali swe miłostki.

GBUREWICZ.

No, no, zobaczymy.

DYALOG z MUZYKĄ.

PIERWSZY MUZYK,

(pasterka).

Serce, którem miłość włada,

Tysiąc trapi zgryzot, męk;

Ten co kocha, zawsze gada,

Ze mu słodki smutek, ięk.

Lecz niech kto co chce powiada,

Nic milszego,

Nic słodszego,

Jak wolności naszey wdzięk.

DRUGI MUZYK

(pasterz).

Nic słodszego iak zapały

Wspólne dwóch serc, tra, ta, ta.

Bez nich przeciąg życia cały

Nie zna szczęścia, tra, ta, ta.

Gdyby miłość odebrały

Ludziom nieba,

To nie trzeba

Jm i życia, tra, ta, ta.

TRZECI MUZYK

(pasterz).

Jakichby uciech doznawało serce,

Gdyby w miłości można wierność mieć:

Ale o nieba! niema tey w pasterce;

I ta niestała i niewierna płeć

Tak mnie zraziła, że od niey uciekam,

I miłości się wyrzekam.

DRUGI MUZYK

(pasterz).

Słodkie zapały!

PIERWSZY MUZYK.

(pasterka).

Luba szczerości!

TRZECI MUZYK

(pasterz).

Rodzie niestały!

PIERWSZY MUZYK.

Tkliwa miłości!

DRUGI MUZYK.

Jakżeś mi droga!

TRZECI MUZYK.

Jakżeś mi sroga!

DRUGI MUZYK.

Porzuć, ach porzuć tę nienawiść wieczną.

PIERWSZY MUZYK.

Znaydziesz pasterkę wierną i stateczny.

TRZECI MUZYK.

Gdzież mi, o nieba!

Szukać iey trzeba?

PIERWSZY MUZYK.

By zachować naszą chwałę,

Ja ci serce moie dam.

TRZECI MUZYK.

Lecz pasterko, będziesz stała.

Mogęż ie posiadać, sam?

PIERWSZY MUZYK.

To pokaże się w przyszłości,

Kto z nas lepiey kochać mógł.

TRZECI MUZYK.

Kto nie będzie miał stałości,

Niechayby go skarał Bóg!

RAZEM WSZYSCY.

Niechay miłość nie przestanie

Poić nas roskoszą swą;

Jakże słodkie iest kochanie,

Kiedy serca wierne są?

GBUREWICZ.

Wszystko?

METR MUZYKI.

Wszystko.

GBUREWICZ.

Wyborna ta pańska spraweczka:

W niey są, iak rai się zdaie, ładniutkie słoweczka.

TANCMISTRZ.

Teraz móy sztuk. To bęzie pa, bardzo uściwy,

Nayślisznieyszi pozisian, nayslisznieyszi dziwy:

Słowem, wibor naylepszi w świesie kontradansi.

GBUREWICZ.

Czy to ieszcze pasterze?

TANCMISTRZ.

So Pan kse

(do swoich).

Awansy!

Ballet

KONIEC AKTU PIERWSZEGO.

AKT DRUGI.

Scena I.

GBUREWICZ, METR MUZYKI, TANCMISTRZ.

GBUREWICZ.

To nieźle; te chłopaki walcuią ochoczo.

METR MUZYKI.

O, to nie, iak się tańce z muzyką ziednoczą,

Wtedy to Panie będzie nic lepszego w świecie.

Obaczy Pan te dziwy w tym małym balecie,

Cośmy mu zgotowali.

GBUREWICZ.

To dziś, nieodbicie,

Bo tu u mnie wieczorem będzie na wizycie

Bardzo wielka osoba, co mnie honor robi,

Tak to.

TANCMISTRZ.

Wszistko się bardzo sliszni przisposobi.

METR MUZYKI.

Wreście, nie dosyć na tem. Pan iako wspaniały,

Któremu do sztuk pięknych nieba skłonność daty,

Powinien się stosować do powszechney mody,

I mieć koncert we wszystkie soboty i środy."

GBUREWICZ.

Czy tak robią Panowie?

METR MUZYKI.

A iakie?

GBUREWICZ.

To zgoda,

Ja będę miał. To wiele honoru mi doda?

METR MUZYKI.

zapewne. Potrzeba, by Pan miał u siebie

Trzy skrzypce, trzy klarnety, dwa basy w potrzebie,

Trzy trąby, flotrowersy, i cztery waltornie,

Pikulinkę, dopiero będzie przewybornie.

GBUREWICZ.

Trzeba ieszcze i tuby; ten instrument śliczny,

I ia bardzo go lubię, bo iest harmoniczny.

METR MUZYKI.

Spuść się tylko Pan na nas.

GBUREWICZ.

Naywięcey mi chodzi,

Aby balet był piękny.

METR MUZYKI.

Będzie Pan Dobrodziey

Kontent zniego, zaręczam, w tyra nasze zalety:

Obaczy Pan gawoty, ładne menuety...

GBUREWICZ.

O! gawoty móy taniec; ia skoczę w powietrze:

Obacz Pan iak ia tańczę. A no Panie metrze.

TANCMISTRZ.

(wziąwszy go za obie ręce, śmieiąc się, skacze i śpiewa).

La, la, la, la, la, la, la, la,

La, la, la, la, la, la,

La, la, la, la, la, la, la, la,

La, la, la, la, la, la,

La, la, la, la, z laski swoi

W takt móy Panie, la, la, la.

La, la, nech Pan prosto stoi,

Pan figuri złego ma.

Lala, prosto, lala, lala,

Lala, lala, noga w tyl,

Głowa w gori, lala, lala,

Ne tupat' se wszistki sil.

GBUREWICZ.

A co?

METR MUZYKI.

Brawo.

GBUREWICZ.

Widzi Pan

(do Tancmistrza).

Ale, w tey godzinie

Naucz mnie Pan, lak trzeba kłaniać się Hrabinie.

TANCMISTRZ.

Hrabini?

GBUREWICZ

Tak, Hrabinie, z cudownemi wdzięki,

Co się zowie Ładnicka.

TANCMISTRZ.

Dayno mi Pan ręki.

GBUREWICZ.

Ja bez ręki spamiętam.

TANCMISTRZ.

Jak iey ksesz móy Pani

Kłaniat' się z wielki respekt i uszanowani,

Nek Pan pirwy noga w tyl, i tak się ukłoni,

Potem z trzema ukłony idze prosto do niy,

Potym się nisko schyli.

GBUREWICZ.

A no, no, lak przecie.

TANCMISTRZ.

O tak

(kłania się lak mówił).

GBUREWICZ.

A no ia

(kłania się także).

TANCMISTRZ.

Sliszni.

METR MUZYKI.

Naywyborniey w świecie.

Scena II.

CI SAMI i LOKAY.

LOKAY

Panie, iuż Fechmistrz idzie.

GBUREWICZ.

Niech idzie

(do Metra muzyki i Tancmistrza).

Dopiero

Uyrzycie, iaką się ia biię marnierą.

Scena. III.

CI SAMI i FECHMISTRZ.

FECHMISTRZ.

(daie ieden floret Gburewiczowi drugi sobie zostawuie, składa się z nim, i poprawia iego figurę).

No, Panie, la reverence. Niek Pan sialo kszepi,

Troszki skiliś na lewo, iesze, lepi, lepi,

Nogi nie tak daleko, i na iedni lini,

Niek Pan rękie pszeziwko swóy nogu uszini,

Koniez floret przeziw mnie, i nie tak wizoko,

Skowaś siało, na równi lewa ręka z oko,

L'oeil sur, Panie, avancez, bon, bon. Prosto głowa,

No, redoublez, de pied ferme. Niekay Pan bźuch skowa,

Bo la iego pszekoli. Bon, bon, mocno siało,

Reinettezvous, Touchezmoi l'epée de quarle, źmiało,

Une, deux. Un saut en arriere. Une deux. Jak Pan koli,

Niek Pan sialu wyiekaś na pszód nie pozwoli,

Niech floret naprzód iezie. Une, deux. Brawo, brawo,

Touchezmoi l'epee de tierce. Bon. Avancez. Żwawo,

Le corps ferme Parlez deła. Une, deux. Remettezvous.

Une, deux. Un saut en arriere. Redoublez, Tu, tu, tu.

En garde! en garde!(kole go kilka razy).

GBUREWICZ.

A co? he?

METR MUZYKI.

A! Pan cuda robi.

FECHMISTRZ.

Sali sekret fektunki ma dwa sztuki w sobi,

To iest, zabiś, i nie biź zabitym móy Panie;

To zależy on mali w ręku poruszanie,

Abi umiź odwróziź szpadi pszeziwnika.

Jutro Panu dowiodę, że to stąd winika...

GBUREWICZ.

Taka. rzeczy tchórz nawet, który serca nima,

Jest pewnym, że nad każdym zwycięstwo otrzyma?

FECHMISTRZ.

Oui, tak iest, i dla tego sam wizisź móy Panie,

Jaki mi miź powinni w kraiu uważanie,

I lak naszi fechtunki pszewiższaią śmiało

Wszistkie te głupie sztuki, co ich iest niemało,

Jak to, tańzi, muzika...

TANCMISTRZ.

So, so, móy kokany?

móy tansi pamiętay mów z uszanowany.

MUZYK.

No, no, panie Siepaku, powściągniy swą śmiałość,

I naucz się lak wielbić muzyki wspaniałość.

FECHMISTRZ.

I wi ksesie porównaś prziez taki stil dumny

Swoi nauki z moi?

METR MUZYKI.

Patrz, laki rozumny!

TANCMISTRZ.

Patsz iaki mi źwiźątko ze swego fartucha !

FECHMISTRZ.

Ey ti skoszku, potańsisz lak si daią po ucha!

A ti skszipak, la tebie nauszi muziku,

TANCMISTRZ.

Ja tu tobi pokazi Pane zabóyniku.

GBUREWICZ

(do Tancmistrza).

Jakto? Pan się z nim kłóci? z nim, który rozumie

Tiercie i quarte, i zabiiać z dowodami umie?

TANCMISTRZ.

(w gniewie).

Ja kiep z iego tierce i quarte i z iego dowodów.

GBUREWICZ

(do Tancmistrza).

Powoli, proszę Pana, nie daway powodów.

FECHMISTRZ

(do Tancmistrza).

Comment i petit impertinent!

GBUREWICZ.

Ach Panie Fechmistrzu!

TANCMISTRZ.

Comment! kuń od karety!

GBUREWICZ.

Ach Panie Tancmistrza!

FECHMISTRZ.

Jak la wpadni na tebie...

TANCMISTRZ.

Jak si dam na uszi...

GBUREWICZ.

(do Tancmistrza)

Powoli!

FECHMISTRZ.

Ja si stluki.

TANCMISTRZ.

Ja tobi nauszi.

GBUREWICZ.

Zmiłujcie się.

TANCMISTRZ.

Ja tobi po głowa nabiię.

GBUREWICZ.

Proszę was, daycie pokóy.

FECHMISTRZ.

Ja si urwani szyię.

Scena IV.

CI SAMI i FILOZOF.

GBUREWICZ.

Ach Panie Filozofie, w sam czas tu przychodzisz:

Użyy swey filozofii, może ich pogodzisz.

FILOZOF.

Jakto? co to Panowie?

GBUREWICZ.

Oto w teyże chwili

O pierwszeństwo professyy swych się pokłócili,

I iuż idą do czubów.

FILOZOF.

Ach Panowie moi!

Trzebaż się tak unosić ? czyż to wam przystoi?

Żadenże z was nie czytał, albo wreście nie wie

O uczonym traktacie Seneki o gniewie?

Jestże co ohydnieyszem, powiedźcie mi sami,

Jak ta passya, co człeka równa z zwierzętami?

Nie powinienże rozum, wszedłszy w rzecz nayścisley,

Bydź panem naszych uczuć, poruszeń i myśli?

TANCMISTRZ.

So? on obu nas ksziwzi, i gada uparti,

Ze móy tańsi, i iego muzik. nis nie warti?

FILOZOF.

Człowiek, który od niebios mądrość dostał w darze,

Wyższy iest nad zniewagi, wyższy nad potwarze:

Naylepsza iest odpowiedź na krzywdy, móy Panie,

Cierpliwość Chrześcijańska i umiarkowanie.

FECHMISTRZ.

Jak Pani! oni maią ti śmiałość oboi,

Ze mne ksą porówniważ swe sztuki na moi!

FILOZOF.

Czyż to Pana obraża, i gniewa? o nieba!

Nie o próżność z drugimi emulować trzeba:

Cnota tylko i mądrość, niech kto co chce gada,

Istotną między nami różnicę zakłada.

TANCMISTRZ.

Ja mu mówi, że tańsi tak sliszna nauka,

Ze nikt dla niy równego w swiesie ne poszuka.

METR MUZYKI.

A ia, że nic z Muzyką nie iest w równey szali,

Ze ią ludzie od wieków zawsze poważali.

FECHMISTRZ.

Ja mówi, że fektunki z nauk nayslisznieiszi,

I naipożitesznieiszi, i naipotrzebnieiszi.

FILOZOF.

Niestety! cóż się tedy z filozofją stanie!

Wy wszyscy trzey lak widzę wielcy grubiianie,

Ze przedemną z tem czołem, odzywać się śmiecie,

I że imiona nauk tym fraszkom daiecie,

Których nie można nawet uczcić sztuk imieniem,

I które są zamknięte pod płaskiem znaczeniem

Lichego skrzypiciela, skoczka i siepaka.

FECHMISTRZ.

Patszai tego pidanta!

METR MUZYKI.

Patrz tego łaydaka!

TANCMISTRZ.

Patszni na tego glupsa!

FILOZOF.

Co? łotry! bezwstydni!...

(rzuca się na nich, a oni go wszyscy trzey biią laskami).

GBUBEWICZ.

Panie Filozof!

FILOZOF.

Podli! hultaie! ohydni!

METR MUZYKI.

Otóż masz.

FILOZOF.

Ai!

FECHMISTRZ,

Oto masz.

GBUREWICZ.

Panie filozofie!

FILOZOF.

Zdrayce! zbóyce! niecnoty!

TANCMISTRZ.

A wziąłeś po glofie!

FILOZOF.

Zbrodniarze!

GBUREWICZ.

Ach Panowie!

FECHMISTRZ.

Nek se ziabli biery!

GBUREWICZ.

Ach Panowie!

FILOZOF.

Laydaki! urwisy! osły! kostery!

GBUBEWlCZ.

Panie Filozof! Panowie! Panowie!

Ach móy Panie Filozof! co świat na to powie!

Móy ty Panie Filozof; ach Panowie moi!

(wszyscy trzey wychodzą biiąc się).

Scena V.

GBUREWICZ i LOKAY.

GBUREWICZ.

O! biycie się do nocy; a mnie nieprzystoi

Abym się do was mieszał, i w tych żwawych hecach

Podarł suknie, i kuksa oberwał po plecach.

Scena VI.

GBUREWICZ, FILOZOF, LOKAY.

FILOZOF

(poorawiaiąc swóy kołnierz).

Róbmy lekcyą.

GBUREWICZ.

Ach żal mi, że tak Pan Dobrodzi

Dostał kiiem niechcący.

FILOZOF.

O! to nic nieszkodzi...

Filozof stały w cnocie i wielki w rozumie,

Wszystkie pociski losu znosić mężnie umie.

Lecz ia na nich... poczekay! zemsta mnie zapala.

Tęgą wytnę satyrę w stylu Juwenala,

Co ich zgryzie porządnie. Ale to móy Panie

Niech intra parenthesim na boku zostanie.

Czego się Pan chce uczyć?

GBUREWICZ.

Wszystkiego na świecie:

Ja zły iestem iak diabeł, że w młodości kwiecie

Rodzice mnie w naukach wszystkich nie ćwiczyli;

Bydź mądrym, naygoręcey pragnę w iedney chwili.

FILOZOF.

Bardzo pięknie Pan myśli: nam sine doctrina

Vila est quasi mortis imago. Łacina

Pewnie Panu znaiomą?

GBUREWICZ.

Tak iest, ia rozumiem;

Lecz niech się Panu zdaie że ia nic nie umiem.

Co to znaczy?

FILOZOF.

To znaczy oyczystym wyrazem,

Ze życie bez nauki iest śmierci obrazem.

GBUREWICZ.

Ta łacina ma racyą.

FILOZOF.

Niechże mi Pan powie,

Czy masz iakie początki?

GBUREWICZ.

Niezgorzey mam w głowie,

Umiem czytać i pisać

FILOZOF.

Tyle tylko?

GBUREWICZ.

Tyle.

FILOZOF.

To dobrze!.. zaczynaymyż, darmo płyną chwile.

Chcesz się uczyć logigi?

GBUREWICZ.

Coż to za logika?

FILOZOF.

Logika iest nauka, co w sobie zamyka

Trzy działania rozumu.

GBUREWICZ.

Jakież te działania?

FILOZOF.

Pierwsze, drugie i trzecie. Pierwsze, poymowania.

Ex objectis abstractis; druga judicandi,

Certis categoriis, trzecia, approbandi

Ex figuris, któreby sensum afftrmarent,

Te figury są takie: Barbara, celarent,

Darii, baralipton, ferio, et colera.

GBUREWICZ.

O! tutay po łacińsku wiele się zawiera:

Cóś mi Pańska logika nie idzie do głowy,

Ucz mnie czego innego, iaśnieyszemi słowy.

FILOZOF.

Ucz się Pan moralności!

GBUREWICZ.

Cóż to za nauka?

FILOZOF.

Ona to dobra ludzi, i ich szczęścia szuka,

Żyć dobrze i poskramiać namiętności uczy.

GBUREWICZ.

O! nie, ia zły iak diabeł iak mi kto dokuczy,

Albo mi raptus przyydzie: gadaycie co chcecie,

Nie ma teraz moralney nauki na świecie.

FILOZOF.

To się Pan ucz Fizyki.

GBUREWICZ.

Cóż to za Fizyka?

FILOZOF.

Fizyka całą w sobie naturę zamyka:

Mówi o ciał własnościach na świata przestrzeni,

Żywiołów, zwierząt, kruszców, roślin i kamieni;

Tłomaczy ciał niebieskich biegi i obroty,

Tęcze, wiatr, deszcz, śnieg, burze, grad, pioruny, grzmoty,

Błyskawice, komety, mgła w wieczor i rano.....

GBUREWICZ.

Coś tu jak groch z kapustą wszystko pomieszano.

FILOZOF.

No, iakaź więc nauka Pańskim iest przedmiotem.

GBUREWICZ.

Naucz mnie ortografii.

FILOZOF.

Naychętniey.

GBUREWICZ.

A potem

Nauczysz mnie, iak można zgadnąć z kalendarza,

Kiedy się zdarza księżyc, a kiedy nie zdarza.

FILOZOF.

Zgoda. By się od Pańskiey nie oddalić myśli,

Trzeba po filozofsku traktować nayścisley

Całą tę materyą; a naprzód móy Panie,

Iak porządek wymaga, mieć liter poznanie,

I onych pronuncyacyą wiedzieć doskonale.

Jedne są samogłoski, inaczey wokale,

Że same wyrażaią głosy, czyli tony,

Drugie zaś są współgłoski, inaczey konsony,

Ze z pomocą wokalów maią swoie brzmienie,

Samo imię, Consonans, takie ma znaczenie.

Wokalów samobrzmiących iest więc sześć: A, E, O, U, Y.

GBUREWICZ.

Ach zaczynam nabierać nadziei,

Bo rozumiem to wszystko.

FILOZOF.

A tak się formuie,

Otwieraiąc szeroko gębę; A!

GBUREWICZ.

Poymuię.

A! A.

FILOZOF.

Głos E, zbliżaiąc dwie szczęki ku sobie,

To iest, dolną ku górney, i to w tym sposobie:

A! E!

GBUREWICZ.

E! tak, dalibóg!

FILOZOF.

Niechay Pan uważa,

Scieśniaiąc bardziey wargi, głos I, się wyraża,

I! I! niech Pan tak zrobi to nie wielka sztuka.

GBUREWICZ.

A! E, I, I, I, prawda! niech żyie nauka!

FILOZOF.

Głos O, tak się formuie: o tak, iak ia robię,

O ! niech Pan patrzy, szczęki rozdeymuiąc obie,

Ale skupiaiąc usta w kółko, (wodzi palcem po ustach, kołem).

GBUREWICZ.

W kułak Panie?

(przykładaiąc kułak do ust).

O tak, O? o! to wiecznie w mey głowie zostanie.

FILOZOF.

Nie w kułak, ale w kółko; gdyż Pan sam uważa,

Ze otwór ust, cóś nakształt kółka wyobraża.

O!

(wodząc palcem po ustach, kołem).

GBUREWICZ.

O! Pan ma racyą: pięknie iest cóś umieć!

FILOZOF.

U, chcąc wydać, potrzeba glos cokolwiek stłumić;

Wyciągnąć naprzód usta, prawie równo z nosem,

U! U! Pan moie z kogo żartować tym głosem,

Gdyby kto Panu czasem w czemkolwiek dokuczył.

GBUREWICZ.

U! U! prawda! ach czemum tego się nieuczył!

FILOZOF.

Głos Y, Panie, wyraża same grube tony.

GBUBEWICZ.

Y, Y, O, U! ach iakże Pan iesteś uczony!

FILOZOF.

To dosyć na dziś. Jutro będziemy rosprawiać

Jak konsony, współbrzmiące, należy wymawiać.

GBUREWICZ.

Czy tak będą ciekawe iak te?

FILOZOF.

O, zaiste.

Naprzykład, D, współgłoski, chcąc mieć brzmienie czyste,

Oprzeć na górnych zębach sprężytość ięzyka,

Potem trzeba go od iąć, skąd ten głos wynika.

GBUREWICZ.

DA! DU! iak piękne rzeczy!

FILOZOF.

DA, DE, DI, DO, DU, DY.

GBUREWICZ.

DA, DI, DO, iakże Panu dziękuię za trudy!

FILOZOF.

A R, podnosząc ięzyk aż pod podniebienie,

Tak, ie drgaiąc w powietrzu mocne czyni brzmienie,

R, RA, wymawiać sama uczy nas natura.

GBUREWICZ.

R, R, RA, R, ach prawda! iakiż ze mnie rura!

Straciłem moię młodość ! ach Rodzice moi!

R, RA.

FILOZOF.

Pan się z tem wszystkiem powoli oswoi;

A S; wziąść ięzyk w zęby, ale go nie cisnąć,

I tak usta ułożyć, aby można świsnąć,

O tak,

( sycząc )

ES! ES.

GBUREWICZ.

ESS, ES, US, ach mało nie płaczę!

FILOZOF.

Wszystkie te ciekawości z gruntu wytłomaczę.

GBUREWICZ.

Proszę Pana. Tymczasem móy Panie łaskawy

Muszę ci pewny sekret odkryć bez obawy.

Zakochałem się tutay w pewney znaczney Pani;

Chciałbym, abyś mi pomógł napisać cóś dla niey

Na maleńkim papierku, elegancko, krótko,

Abym iey mógł pod nogi podrzucić cichutko.

FILOZOF.

Dobrze.

GBUREWICZ.

To ładnie będzie iak ona obaczy.

FILOZOF.

Zapewne. Czy Pan wiersze do niey pisać raczy?

GBUREWICZ.

Nie, nie, ia niechce wierszów.

FILOZOF.

Pan prozę przekłada.

GBUREWICZ.

Nie, nie, ia niechce prozy.

FILOZOF.

Koniecznie wypada

Napisać to lub owo.

GBUREWICZ.

A toż co ma znaczyć?

FILOZOF.

Człowiek proza, lub wierszem może się tłomaczyć.

GBUREWICZ.

Prozą lub wierszem?

FILOZOF.

Tak iest; niechay się Pan dowie:

Co tylko nie iest wierszem, to się proza zowie,

A to, co nie iest prozą, wierszem się nazywa.

GBUREWICZ.

A toż co, co się mówi?

FILOZOF.

Proza niewątpliwa.

GBUREWICZ.

Jak ia mówię, Lizetko, przynieś mi tu świecę,

Albo, day mi pantofle, szlafrok i szlafmycę.

To proza?

FILOZOF.

Tak iest, proza, iak Panu powiadam.

GBUREWICZ.

Dalibóg, lat czterdzieści iak ia prozą gadam,

A niewiedziałem o tem, aż teraz poymuię!

Ach Panie filozofie! bardzo ci dziękuię,

Ześ mnie nauczył rzeczy nayciekawszey w świecie.

Chciałbym więc iey te słowa napisać w bilecie:

To iest: "Piękna Hrabino, umieram z miłości "

Tylko, aby to było pełnem dowcipności;

Chciałbym, aby te słowa, choć nie są. uczone,

Elegancko i modnie były ułożone.

FILOZOF.

Powiedzieć, że z iey oczów ogień iak się rzucił,

Zapalił Pańskie serce i w popiół obrócił:

Ze Pan dzień i noc cierpi przeięty zapałem....

GBUREWICZ.

Nie, nie, nie, ia chcę tylko co ia powiedziałem,

To iest: "Piękna Hrabino, umieram z miłości."

FILOZOF.

Trzebaby to wyłożyć w większey obszerności.

GBUREWICZ.

Nie, ia tylko te same chcę napisać słowa,

Lecz chciałbym iakoś zgrabnie. Niechże Pańska głowa

Swoim pięknym rozumkiem wynaydzie dla próby

Różne do wyrażenia tych słówek sposoby.

FILOZOF.

Naprzód, można położyć słowa Jegomości,

To iest: "Piękna Hrabino, umieram z miłości"

Albo " Hrabino piękna, z miłości umieram "

Albo ginę z miłości, lub śmierć z niey odbieram,

Lub nakoniec per thmesim, figurę iedyną,

To iest: "Z miłości, piękna, umieram Hrabino "

Tu inter vocativos, verbum, piękny przedział.

GBUREWICZ.

A iakze iest naylepiey?

FILOZOF.

Tak iak Pan powiedział,

To iest, "Piękna Hrabino, umieram z miłości."

GBUREWICZ.

A co? prawda ie dobrze? niechże Pan zazdrości,

Nie ucząc się, tak tęgo palnąłem od razu.

Przyydźże Pan iutro.

FILOZOF.

Przyydę, z Pańskiego roskazu.

Scena VII.

GBUREWICZ, LOKAY.

GBUREWICZ.

Co u diabła! dotychczas sukien moich niema!

LOKAY.

Niema.

GBUREWICZ.

Ach zdraycą krawiec! tak długo ie trzyma!

Ach! ten rai hultay czyni w interesach przerwę;

Ja tu iemu na głowie wszystkie czuby zerwę,

Ja iemu, iak go złapię, pozrywam kołtuny,

Boday go diabli wzięli! boday go pioruny!

Łgarz krawiec, hultay krawiec, pies, łaydak, niecnota,

Poczekay... ia tu iemu...

Scena VIII.

GBUREWICZ. KRAWIEC (z krawczykami), SZEWC, LOKAY.

KRAWIEC

(niosąc robotę).

Oto iest robota.

GBUREWICZ.

Ach! ia dopierom właśnie wspominał o tobie.

KRAWIEC.

Ja, Panie, pracowałem iak wół, w całey dobie;

Do pańskich garniturów ia iak iestem szczery,

Posadził czeladników ze dwadzieścia cztery.

Pan będzie miał frak taki! frak suty i suty.

GBUREWICZ.

(do Szewca).

A tyś mi wczoray przysłał takie ciasne buty,

Ze mnie okrutnie gniotą, aż chodzić nie mogę.

SZEWC.

O! nie Panie.

GBUREWICZ.

Jakto nie? skaleczyłem nogę.

SZEWC.

Oni Pana nie gnioty.

GBUREWICZ.

A ia ci powiadam,

Ze gniotą.

SZEWC.

Nie, nie gniotą.

GBUREWICZ.

Palcami nie władam.

SZEWC.

To się tak Panu zdaie.

GBUREWICZ.

Zdaie?

SZEWC,

Nieinaczej.

GBUREWICZ.

Patrzay iaka racya!

KRAWIEC.

Niechno Pan obaczy,

Co to za fraczek śliczny ! co to za robota!

To iest, Panie, raritas, to iest cacka złota,

Ja ręczę że w Paryżu nikt, nikt tak nie zrobi.

GBUREWICZ.

A to na co aksamit?

KRAWIEC.

To kołnierze zdobi,

I naywięksi Panowie tak noszą kołnierze.

GBUREWICZ.

I Panowie tak noszą?

KRAWIEC.

Noszą, mówie szczerze.

GBUREWICZ.

Więc dobrze.

KRAWIEC.

Ja odporzę ieśli się Pan skarży.

GBUREWICZ.

Nie, nie trzeba. Czy suknie będą mi do twarzy?

KRAWIEC.

Malarz ze swoiem piórem tak nieodmaluie:

Ja mam chłopca, co w szyciu kołnierzy celuie,

I drugi co stepnuie tak raritnie klapy,

Że tutay przeciw niego wszystkie krawcy capy.

Może Fan go przymierzy?

GBUREWICZ.

A dobrze, przymierzę.

KRAWIEC.

Zaraz Fana ubiera moi chłopcy szczerze.

(czterech chłopców zdeymuią z Gburewicza szlafrok, i wktadaią na niego frak; Gburewicz we fraku chodzi dumnie po teatrze i wszystkim frak swóy pokazuie).

KRAWCZYK.

Niech Pan nam da na wódkę.

GBUREWICZ.

Jak mnie nazywacie?

KRAWCZYK.

Móy Panie.

GBUREWICZ.

O! móy Panie ! idź sobie móy bracie,

Dziś do każdego dobrze, móy Panie, przystanie,

A nie do mnie. Idź sobie. Oto masz za Panie.

(daie mu pieniądze).

KRAWCZYK.

Wielmożny Panie, bardzo serdecznie dziękuię.

GBUREWICZ.

Wielmożny Pan ! Wielmożny Pan cóś zasługuie,

Czekay móy przyiacielu, trzeba cóś dadź tobie,

Oto masz, znayże hoyność w Wielmożney osobie,

(daie mu pieniądze).

KRAWCZYK.

Jaśnie Wielmożny Grafie, wypiiem z radości

Za zdrowie Jaśnie Panskiey Oswieconey Mości.

GBUREWICZ.

Jaśnie Wielmożny Grafie! to nie bagatele!

I Jaśnie Oświecony! to honoru wiele!

Ach czekaycie, nie idźcie. Jaśnie Oświecony!

Do mnie, Jaśnie Wielmożny, iakże ia uczczony!

Nacież wara moie dzieci, tu dla wszystkich stanie.

(daie im pieniądze)

WSZYSTKIE KRAWCZYKI.

Ach! dziękuiemy Jaśnie Oświecony Panie.

GBUREWICZ.

(na stronie cicho).

Dalibóg, iak mi ieszcze powie Nayiaśnieyszy,

To mi hultay diabelnie kieski mey umnieyszy.

KONIEC AKTU DRUGIEGO.

AKT TRZECI.

Scena I.

GBUREWICZ, LOKAIOW DWOCH.

GBUREWICZ.

Chodźcie za mną, obadwa; przeydę się ulicą,

Dla pokazania sukien co się na mnie świecą;

Ale wy pamiętaycie iść tuz za mną w mieście,

Aby wszyscy widzieli że moi iesteście,

LOKAY.

Dobrze Panie.

GBUREWICZ.

Lizetka niech tu zaraz stanie,

Mam iey zlecić roskazy moie.

LOKAY.

Dobrze Panie,

(chce odchodzić).

GBUREWICZ.

Oto ona. Lizetko!

Scena II.

GBUREWICZ, DWAY LOKAIE, LIZETKA.

LIZETKA.

Słucham Pana.

(śmieiąc się)

Chi, chi.

GBUREWICZ.

Słuchay.

LIZETKA.

Chi, chi, chi, chi, chi.

GBUREWICZ.

A to skąd te śmiechy?

LIZETKA.

Chi, chi, chi.

GBUREWICZ.

Cóz to znowu ?

LIZETKA.

Chi, chi.

GBUREWICZ.

Cóż to tobie?

LIZETKA.

Chi, chi.

GBUREWICZ.

Cóź tak śmiesznego widzisz w mey osobie?

LIZETKA.

Jakże się Pan wystroił! Czy Pan drwi ze świata!

Chi, chi, chi.

GBUREWICZ.

Czy ty ze mnie żartuiesz u kata?

LIZETKA.

Nie, broń Boże. Chi, chi, chi.

GBUREWICZ.

Ieszcze!

LIZETKA.

Chi, chi, chi, chi.

GBUREWICZ.

Słuchay; a to mnie Pan Bóg skarał za me grzychy!

Iak się ieszcze zaśmieiesz, to cię tak,..

LIZETKA.

Chi, chi, chi.

GBUREWICZ.

Tak cię tęgo wytrzepię.

LIZETKA.

Chi, chi.

GBUREWICZ.

Znowu śmiechy !

LIZETKA.

W tych sukniach! chi, chi, chi, chi.

GBUREWICZ.

Patrz iaka zuchwała!

Jeszcze ci raz powiadam, ty bestjo mała;

Że iak mi się zaśmieiesz, to cię tak wykroię,

Że będziesz pamiętała dobrze rękę moię.

LIZETKA.

No, iuż śmiać się nie będę, chętka mnie odpadła.

GBUREWICZ.

Pamiętayże.

LIZETKA.

Chi, chi, chi.

GBUREWICZ.

Już? czy diabła ziadła!

LIZETKA.

Nie mogę... Chi.

GBUREWICZ.

Obaczysz, iak cię kiiem zwalę.

Wyczyścić mi...

LIZETKA.

Chi, chi, chi.

GBUBEWICZ.

Wyczyścić mi salę.

LIZETKA.

Chi, chi.

GBUREWICZ.

Jeszcze!

LIZETKA.

Ach Panie, chi, chi, aż bok boli!

(upadaiąc od śmiechu).

Niech mnie Pan raczey biie, a śmiać się pozwoli,

To mi będzie na zdrowie. Chi, chi.

GBUREWICZ.

Opętana!

Oto patrzaycie Państwo!

LIZETKA.

Ach! ia proszę Pana

Pozwolić mi, chi, chi, chi, śmiać się...

GBUBEWICZ.

Co się dzieie!

LIZETKA.

(dusząc się od śmiechu).

Panie, e, ia umrę, rę, iak się nie wyśmieię.

GBUREWICZ,

Ale widział kto taką swawolnicę w świecie,

Co mi się śmieie w oczy, i czort wie co plecie,

A nie słucha co mówię?

LIZETKA.

No, iuź słucham Pana.

GBUREWICZ.

Aby mi sala była dziś przygotowana

I pięknie wyczyszczona, dla przyięcia gości.

LIZETKA.

(wstaiąc).

Ach dalibóg, do śmiechu iuz niemam skłonności:

Te goście czynią tutay tyle zamieszania,

Ze to samo do złego humoru mnie skłania.

GBUREWICZ.

Toż więc ia mam dla ciebie światu drzwi zamykać?

LIZETKA.

Wiedzieć, przed kim otworzyć; a kogo unikać.

Scena III.

GBUREWICZ, GBUREWICZOWA, LIZETKA, DWAY LOKAIE.

GBUREWICZOWA.

Ai! ai! a to co znowu? Historya nowa?

Czy się tobie móy mężu przewróciła głowa?

Czy kpisz z ludzi, żeś w taki chomąt się ustroił?

GBUREWICZ.

Ey strzeż się, abym tobie kurty nie wykroił.

GBUREWICZOWA.

Wszyscy się z ciebie śmieią, to bardzo przyiemnie!

GBUREWICZ.

Tylko głupcy i głupie śmiać się będą ze mnie.

GBUBEWICZOWA.

O pewnie! iesteś wszędzie u świata przysłowiem.

GBUREWICZ.

Któż to iest z łaski swoiey, ten świat, niech się dowiem?

GBUREWICZOWA.

Ten świat mędrszy od ciebie, każdy powie śmiało,

Co do mnie, z twego życia gorszę się niemało.

Nieustannie w twym domu bulki i karnawał,

Krzyk graczów, bek śpiewaków, pasibrzuchów nawał,

Tak, że nawet sąsiedztwo cierpi niewygodę.

LIZETKA.

Pani rozsądnie mówi, bo widzi ztąd szkodę.

I mnie, przez te włoczęgów, pańskich gości, zgraie,

Utrzymać dom chędogo, sposobu niestaie:

Bo to z całego miasta brną tu wszyscy z błotem,

Zawsze zbłocą podłogę; ia z trudem, kłopotem

Muszę ią ciągle skrobać, aż mnie głowa boli,

I wszystkie siły tracę.

GBUREWICZ.

Powoli, powoli:

Lizetko, i ty iesteś iak widzę zabawną,

I masz, iak na mieszczankę, dość buzię wyprawną.

GBUREWICZOWA.

Lizetka ma racyą, zawsze dobrze powie,

I więcey iak ty, mężu, ma oleiu w głowie.

Radabym szczerze wiedzieć, do czego ci przecie

Ten fircyk Niemiec tancmistrz; czy ty w wieku kwiecie?

LIZETKA.

I gruby Safanduła co strzela z pałasza,

Co swym trzaskiem i wolim głosem nas przestrasza,

I trzęsie całym domem, tak że mało....

GBUREWICZ.

No, no,

Milcz ty moia służąca, i ty, moia żono.

GBUREWICZOWA.

Czy ci w tyra wieku tańców uczyć się zachciało,

Gdy ci nogi nie służą, i iuż stygnie ciało?

LIZETKA.

Czy Pan chce strzelać ludzi i odbierać życie?

GBUREWICZ.

Milczcie mówię; wy obie nic nie rozumiecie,

Nie znacie prerogatyw; to się może przydać.

GBUREWICZOWA.

Powinienbyś swą córkę raczey za mąż wydać,

Która iuz iest dorosła,

GBUREWICZ.

Wydam, moia Pani,

Skoro dobra partya pokaże się dla niey.

Lecz i ia także muszę; chociażem wiek przebył,

Uczyć się pięknych rzeczy, abym głupim niebył,

Bym miał piękną i nauk, i świata znaiomość.

LIZETKA.

leszcze słyszałam, Pani, że dzisiay Jegomość

Iakiegoś filozofa przyiął na dobitek.

GBUREWICZ.

Bardzo dobrze, wtem wszystkiem widzę swóy pożytek,

Chcę bydź światłym i mądrym, chcę wszystko rozumieć,

I z uczonymi ludźmi rezonować umieć.

GBUREWICZOWA.

Czy nie myślisz pójść teraz do szkół, móy aniołku,

Ażebyś w takim wieku brał ieszcze na stołku?

GBUREWICZ.

Czemu nie, dałby to Bóg, abym w tey godzinie

Brał na stołku, i umiał ieszcze po łacinie!

I aby mi się wrócił czas stracony drogi!

LIZETKA.

O tak, Panbyś dalibóg miał prościeysze nogi.

GBUREWICZ.

Ehe.

GBUREWICZOWA.

W rządzeniu domem rozum masz wysoki!

GBUREWICZ.

Zapewne Et, wy obie gadacie iak sroki,

I bardzo mnie to wstydzi, że nic nie umiecie,

Naprzykład,

(do Gburewiczowey)

w tym momencie, wiesz ty, moie życie,

Co ty mówisz?

GBUREWICZOWA.

Co mówię, to móy mężu znaczy,

Abyś od tego czasu zaczął żyć inaczey.

GBUREWICZ.

Ty bo mnie nie rozumiesz: co za ciasna głowa!

Pytam się co ty mówisz? iakie twoie słowa?

GBUREWICZOWA.

Co mówię, mówię dobrze, słowa me rozsądne,

A twe postępowanie wcale nie iest rządne.

GBUREWICZ.

Ty bo mnie nie rozumiesz; bez żadney nauki!

Co ia mówię do ciebie, co to?

GBUREWICZOWA.

Baneluki!

GBUREWICZ.

Ty bo mnie nie rozumiesz: iakie nasze słowa?

Iaka iest, pytam ciebie, ta nasza rozmowa?

Iak my z sobą gadamy?

GBUREWICZOWA.

Nie wiedzieć co plecie.

GBUREWICZ.

Jakże się to nazywa? Odpowiedz mi przecie.

GBUREWICZOWA.

No, iak?

GBUREWICZ.

To proza!

GBUREWICZOWA.

Proza?

GBUREWICZ.

Zanotuy to w głowie,

Co tylko nie iest wierszem, to się prozą zowie,

A to, co nie iest prozą, wierszem się nazywa,

Patrz, co to iest uczyć się!

(do Lizetki).

A ty szczebiotliwa,

Wiesz iak się S wymawia?

LIZETKA.

Co takiego?

GBUREWICZ.

Przecię

Powiedz, ieśliś rozumna.

GBUREWICZOWA.

Znowu byka splecie.

GBUREWICZ.

Co robisz, iak mówisz S?

LIZETKA.

Co Pan roi sobie?

GBUREWICZ.

Powiedzże mi S.

LIZETKA.

No, S.

GBUREWICZ.

Cóż robisz?

LIZETKA.

S, robię.

GBUREWICZ.

To dobrze, ze robisz S, tak robić wypada,

Lecz robiąc S, co robisz?

LIZETKA.

To, co Pan mi gada.

GBUREWICZ.

Ach iakaż z ciebie rura! powiem ci po prostu;

A mieć sprawę z głupimi, lepiey skoczyć z mostu.

Ty bierzesz ięzyk w zęby, tak, by go nie cisnąć,

I tak usta układasz, aby można świsnąć,

O tak, ESS, ES, uważasz?

LIZETKA.

Ślicznie!

GBUREWICZOWA.

Wyśmienicie!

GBUREWICZ.

O! ieszcze to iest niczem, skoro zobaczycie

A, U, I, O, R, R, RA; to są piękne rzeczy.

GBUREWICZWA.

Cóż to za mieszanina?

LIZETKA.

Od czego to leczy?

GBUREWICZOWA.

Et, wykurz tych włoczęgów z całą tą ich zgraią,

Co ci temi głupstwami głowę nabiiaią.

LIZETKA.

A naybardziey wielkiego tego bucefała,

Co to stuka i buka, i ta sala cała

Tylko w kurzu przez niego.

GBUREWICZ.

Ehe! moia duszko!

Ten fechmistrz, iak ia widzę, wiechał ci w serduszko?

No! no! Ale poczekay ty paniątko młode

(do lokaiów),

Przynieście tu florety

(do Lizetki).

Zaraz ci dowiodę

(daie iey ieden floret, i fektuie się z nią).

Oto masz: biy się ze mnę. No, no, prosto ciało,

Pare! pare! iak ia tak, to ty tak; no! śmiało!

A iak ia tak, to ty tak: z tey strony, i z owey,

Tak można się wykręcić w sprawie honorowey,

No, obaczym; kól; niecbay Asindźka zaczyna.

LIZETKA.

(kole go kilka razy).

Czy tak?

GBUREWICZ.

Ay, Ay, powoli: filutka dziewczyna.

LIZETKA.

Pan mi każe kłóć siebie; ia tez kolę Pana.

GBUREWICZ.

Ale bo ty rób wprzódy kart, moia kochana,

A ty z tiersem wyieżdzasz; to ci sie nie uda

Drugi raz. No, awanse!

GBUREWICZOWA.

Jakaż z ciebie duda !

Tyś iest głupi móy mężu z twą fantazyą całą,

Od kiedy ci szlachectwo w głowę zaiechało.

GBUREWICZ.

Oho! kiedy szlachectwo weszło mi do głowy,

Tem samem się wydaie móy rozsądek zdrowy;

Trzymay się ty kochanko ze swoiem mieszczaństwem.

GBUREWICZOWA.

O! bardzoś wiele zyskał obcując z twem państwem?

Dobrze cię wykierował ten piękny Pan Hrabia,

Co tobą tak i owak, iak zechce wyrabia.

GBUREWICZ.

Cyt! cyt! nie gaday: wiesz ty, o kim mówisz, o kim?

To wielka matedora, w znaczeniu wysokiem;

On iest w całey stolicy naypierwszą osobą,

I tak z Królem rozmawia, iak ia gadam z tobą.

Nie iestże to honorem dla mnie i dla ciebie,

Ze się w tłumie ciemnego pospólstwa nie grzebię?

Ze taki Pan, minąwszy innych Panów zgraie,

Mnie iednemu nayczęściey wizyty oddaie?

Toż nie iest memu sercu roskoszą przyiemną,

Że on zawsze a zawsze, poufale ze mną ?

Ze mnie zawsze nazywa lubym przyiacielem,

Ze iestem iego pieszczot i karesów celem,

Tak iakbym był mu równy? Co? łask iego tyle

Opisać i wysławić, daremnie się silę;

Aż mnie wstyd.

GBUREWICZOWA.

O, to prawda, że on kocha ciebie,

Ze ci daie wizyty, lecz zawsze w potrzebie,

I nigdy nie odeydzie, póki cię nie skubnie.

GBUREWICZ.

No, cóż z tego? alboż to nie iest dla mnie chlubnie,

Że pożyczam pieniądze tak wielkiey osobie,

Ze przysługę takiemu magnatowi robię,

Co mnie zawsze nazywa lubym przyiacielem,

Którego i przyiaźni i łask iestem celem?

GBURWEICZOWA.

Czyniż on co dla ciebie? eybyś cicho siedział.

GBUREWICZ.

Bardzobyś się zdziwiła, gdybym ci powiedział.

GBUREWICZOWA.

Cóż przecie?

GBUREWICZ.

Basta, dosyć; ia w niczem nie błądzę;

On wkrótce pożyczone odda mi pieniądze.

GBUREWICZOWA.

Spodzieway się.

GBUREWICZ.

Zapewne, on mi tak przyrzekał:

GBUREWICZOWA.

Smiey się z tego: obaczysz; będziesz wiecznie czekał.

GBUREWICZ.

Zaklął się, iak iest Hrabią.

GBUREWICZOWA.

O, to bagatele.

GBUREWICZ.

Jakaż z ciebie uparta! nie rezonuy wiele;

Cicho, on iest poczciwy, i dotrzyma słowa.

GBUREWICZOWA.

O, nic z tego nie będzie; ią przysiądz gotowa;

Ia ci mówie, że wszystkie te iego karesy

Zmieszaią, by cię okpić, i urwać z twey kiesy.

GBUREWICZ.

Nie prawda. Milcz, bo idzie.

GBUREWICZOWA

Niech go weźmie licho;

Zapewne chce pieniędzy.

GBUREWICZ.

Ale bo ty cicho!

Scena IV.

CIŻ SAMI i HRABIA FICKIEWICZ.

FICKIEWICZ

Ach móy Panie Gburewicz, przyiacielu drogi!

Iak się masz, móy kochany?

GBUREWICZ.

O! całuię nogi.

FICKIEWICZ.

A Pani iak się miewa?

GBUREWICZOWA.

Miewa się iak miewa.

FICKIEWICZ

Jakże śliczny w tey sukni! co za cera żywa !

Obróć no się Pan trochę. Warszawa i Kraków,

Nigdy nie maią takich przystoynych chłopaków.

Obróć no się Pan ieszcze i rzeźwo! i wesoło ?

Brawo, Panie Gburewicz!

(klaska).

GBUREWICZOWA.

(na stronie).

Głupiuteńki w koło!

FICKIEWICZ

Wierz mi Panie Gburewicz, że iakem poczciwy,

Jakem Hrabia, tak byłem bardzo niecierpliwy

Widzieć Cię; i tu prędko leciałem iak kula,

Bom dziś gadał o Tobie w gabinecie Króla.

GBUREWICZ.

Doprawdy? O! to honor dla mnie niespodziany.

(do Gburewiczowey).

O! w gabinecie Króla!

FICKIEWICZ.

Siaday, móy kochany.

GBUREWICZ.

Znam szacunek dla Pana i uszanowanie.

FICKIEWICZ.

Ale bez ceremonii!

GBUREWICZ.

Ale bo, móy Panie...

FICKIEWICZ.

Móy Boże! siadayno Pan, pogadamy sobie;

Szczerego przyiaciela masz w moiey osobie,

Siaday Pan;

GBUREWICZ.

Proszę Pana.

PICKIEWICZ.

Ja siedzieć nie będę,

Póki Pan nie usiądziesz.

GBUREWICZ.

No, no, to usiędę.

FICKIEWICZ.

Jestem Pańskim dłużnikiem, ia to znam do siebie.

Gdyż zawsześ mnie wspaniale ratował w potrzebie:

I ia za to, bądź pewny, móy Panie kochany,

Jestem do śmierci wdzięczny i obowiązany.

GBUREWICZ.

Pan kpi sobie.

FICKIEWICZ.

Szanuię Pana Gburewicza;

Zawsze umiem oddawać iak mi kto pożycza;

Chcę właśnie wszystko z Panem skończyć co do ioty,

I zrobić obrachunek względem Pańskiey kwoty.

GBUREWICZ.

(cicho do Gburewiczowey)

A widzisz moia żono?

FlCKlEWICZ.

Rzetelnym bydź lubię.

GBUREWICZ.

(do Gburewiczowey cicho).

A widzisz?

FICKIEWICZ.

Wielem winien? iak w pańskiey rachubie?

GBUREWICZ.

(do Gburewiczowey cicho).

A widzisz?

FICKIEWICZ.

Pamięta Pan, co ią pożyczyłem?

GBUREWICZ.

Pamiętam. Ia maleńki reiestrzyk zrobiłem.

Oto iest. Dałem Panu raz czętych trzydzieści.

FICKIEWICZ.

Dobrze.

GBUREWICZ.

A potem dziesięć.

FICKIEWICZ.

Dobrze.

GBUREWICZ.

Znów czterdzieści,

To znaczy osimdziesiąt.

FICKIEWICZ.

Dobrze; ani słowa;

Osimdziesiąt dukatów, sumka obrączkowa.

GBUREWICZ.

Piędziesiąt dziewięć czątych Pańskiemu kupcowi.

FICKlEWICZ.

Dobrze, tak.

GBUREWICZ.

Osimnaście i pół, fryzerowi.

FICKIEWICZ.

Dobrze.

GBUREWICZ.

Marszandymodzie, krawcom, et cetery,

Cukiernikom, piekarzom, zgoła dwieście cztery.

FICKlEWICZ.

Bardzo dobrze móy Panie: a ogółem wiele?

GBUREWICZ.

Trzysta sześdziesiąt ieden. E, to bagatele.

FICKIEWICZ.

Trzysta sześdziesiąt ieden. Dobrze.

(na stronie)

(głośno).

Do sto katów!

Dobrze. Trzysta sześdziesiąt i ieden dukatów.

Dołóżże Pan Dobrodziey ieszcze.... zaraz... ile...

Sto trzydzieści i dziewięć, ieśli się nie mylę,

To będzie pięćset czątych; które ci, iak życzę,

Na kontraktach w Kiiowie do grosza wyliczę.

GBUREWICZOWA

(do Gburewicza).

A co? nie zgadłam?

GBUREWICZ.

(do Gburewiczowey).

Cicho, kochanko.

FICKIEWICZ.

A może

Ja Panu przykrość robię?

GBUREWICZ.

Nie, Panie, broń Boże.

GBUREWICZOWA.

(cicho do Gburewicza).

On cię wyniszczy.

GBUREWICZ.

Cicho.

FICKIEWICZ

(ciągle przechadzaląc się)

Powiedz z łaski swoi.

GBUREWICZ.

O nie, Panie, broń Boże.

GBUREWICZOWA

(cicho do Gburewicza).

On ciebie wydoi.

GBUREWICZ.

Cicho, mi.

GBUREWICZOWA

(cicho do Gburewicza).

Wszystkie iego słówka są zwodnicze.

GBUREWICZ.

Cicho.

FICKIEWICZ.

Ja mam znaiomych, u których pożyczę:

Lecz iak Pan iesteś moim pierwszym przyiacielem,

Sądziłem, ze to dla mnie uczynisz z weselem.

I zapewne, iak myślę, gniewałbyś się może

Gdybym prosił gdzieindziey.

GBUREWICZ.

Nie, Panie, broń Boże,

To dla mnie wielki honor i wielkie słodycze.

Zaraz ią Panu summę żądaną wyliczę.

GBUREWICZOWA

(cicho do Gburewicza).

Co? Czy ty mu dasz ieszcze

GBUREWICZ

(cicho do Gburewiczowey).

Cicho, cóż ią zrobię?

Chceszże, abym odmawiał tak znaczney osobie,

Która o mnie mówiła w Króla gabinecie?

GBUREWICZOWA.

(cicho do Gburewicza).

Idź, idź; ty iesteś dudek naywiększy na świecie.

Scena V.

GBUREWICZOWA, HRABIA FICKIEWICZ, LIZETKA.

FICKIEWICZ.

Cóż to Pani takiego? Czy Pani nie zdrowa?

GBUREWICZOWA.

Umartwień i kłopotów pełna moia głowa.

FICKIEWICZ.

A gdzież iest córka Pańska?

GBUREWICZOWA.

Tam, gdzie dobrze dla niey.

FICKIEWICZ.

Jak się ma?

GBUREWICZOWA.

Tak iak się ma.

FICKIEWICZ.

A może z nią Pani

Dziś będzie na teatrze wraz z innemi damy.

GBUBEWICZOWA..

O, my śmiać się, prawdziwie, wielką chętkę mamy.

FICKIEWICZ.

Musiałaś Pani moia w lat wiosennych porze

Dosyć mieć Kawalerów, przy takim humorze.

GBUREWICZOWA.

Alboż mi dziś gotuią rydel i motykę?

FICKIEWICZ.

Ach, dalibóg przepraszam Panią Dobrodzikę;

Zapomniałem że Pani iesteś ieszcze młodą;

Przepraszam; bo me oczy częstokroć mnie zwiodą.

Scena VI.

CIŻ SAMI i GBUREWICZ.

GBUREWICZ.

Oto Pan ma pieniądze. Niechay Pan rachuie,

Sto trzydzieści i dziewięć czątych.

FICKIEWICZ.

O! dziękuię.

Bądźże Pan przekonany, że w każdey godzinie,

Piękną Panu przysługę przed Królem uczynię.

GBUREWICZ.

O, bardzo iestem wdzięczny.

FICKIEWICZ

(do Gburewiczowej).

A ieżeli Pani

Będzie dziś na teatrze, to ią każe dla niey

Zawczasu przygotować naypysznieyszą lożę.

GBUREWICZOWA.

O, ta Pani obeyść się bez teatru może.

FICKIEWICZ

(cicho do Gburewicza).

Nasza Pani Hrabina, zaręczam honorem,

Na zabawie u Pana dziś będzie wieczorem.

GBUREWICZ.

Chodźmy na bok.

FICRIEWICZ.

Sekretu dochowałem święcie.

Nie mówiłem nic Panu o tym dyamencie,

Który iey na suwenir posłałeś przezemnie,

Długo, by go przyięła, prosiłem daremnie,

Lecz gdym dziś wszystkich starań do silnych próśb przydał,

Przyięła go nareście.

GBUREWICZ.

Jakże iey się wydał?

FICKIEWICZ.

Cudowny: piękność iego, w niezwyczayney cenie,

Wielkie na iey umyśle sprawiła wrażenie.

GBUREWICZ.

Dałby to Bóg!

GBUREWICZOWA

(cicho do Lizetki).

Czy on tu myśli być do nocy?

FICKIEWICZ.

Wystawiłem iey, ile w moiey było mocy

Wielkość twoiey miłości, i drogość pierścienia.

GBUREWICZ.

Ach Panie, dobroć iego mnie aż zarumienił;

Wstydzi to ranie, ie tyle dla mnie przysług czyni

Osoba w tem znaczeniu, u moiey bogini.

FICKIEWICZ.

Żartuie Pan? Mnież nieba z grzeczności wyzuły,

Mogąż być wśrzód przyiaciół podobne skrupuły?

Pan żeby nie chciał kiedy pomódz mi wzaiemnie,

Bym wiódł romans przez Pana, tak iak Pan przezemnie?

GBUREWICZ.

O, Panie, z głębi serca, z głębi duszy moiey.

GBUREWICZOWA.

(cicho do Lizetki)

Ach iakie ten wykpigrosz nad karkiem mi stoi!

FICKIEWICZ.

Co do mnie, dla przyiaciół chęć moia bez granic,

Chcąc im czem się przysłużyć, ia mara wszystko za nic,

I skoro Pan mi swoie powierzył zapały,

Które iey boskie wdzięki w serce iego wlały,

Wnet Panum ofiarował wszystkie nie usługi.

FICKIEWICZ.

Prawda; wielkie dla Pana mam wdzięczności długi.

GBUREWICZOWA

(cicho do Lizetki).

Czy on nie póydzie sobie?

LIZETKA.

Jm dobrze iest razem.

FICKIEWICZ.

Koszta, są do serc kobiet naylepszym wyrazem,

I Pan dobrze z tem wyydziesz, bez żadney zawady,

Pańskie częste baliki, pyszne serenady;

Ten dyament kosztowny, który odebrała,

Zgoła, wszystko to mocniey na iey sercu działa

Niż wszystkie słowa Pańskie.

GBUREWICZ.

O! ia szumieć mogę,

Bylebym tylko znalazł do iey serca drogę;

Kobieta bowiem pełna znaczenia, przymiotów,

Ma dla mnie dziwne wdzięki: wszystkom zrobić gotów,

Wszystkom gotów poświęcić, choćbym się zadłużył,

Ażebym na iey względy i miłość zasłużył.

GBUREWICZOWA

(cicho do Lizetkt).

Co oni tak gadaią? Póydź, posłuchay zucha.

FICKIEWICZ.

Dziś więc Pan uyrzy bóstwo, do którego wzdycha,

GBUREWICZ.

Aby nasze ryndiewu dobrze się udało,

Wyprawię zaraz żonę z mą rodzina. całą

Do pewney przyiaciółki, która iako chora,

Zatrzyma ią u siebie pewnie do wieczora.

FICKIEWICZ.

Bardzo dobrze Pan zrobisz, to myśl doskonała;

Boby nam Pańska żona wszystko pomieszała,

A skoro to się stanie, nasza iuż wygrana,

Wszystko będzie comme il fout, ia zaręczam Pana,

Tylko Pan na wystawę nie żałuy pieniędzy,

A ia się o muzykę postaram czemprędzey,

A iak tylko ią nasze starania przywabią,

Wtedy...

GBUREWICZ.

(postrzegłszy Lizetkę podsłuchuiqcq, podnosi rękę na nią, Lizetka ucieka).

A ty tu poco

(do Fickiewicza)?

Chodźmy Panie Hrabio.

Scena VII.

GBUREWICZOWA, LIZETKA.

LIZETKA.

Ach! iak mnie Pan przestraszył, aż ieszcze się boię,

Małom nie oberwała za ciekawość moię,

Lecz bardzo mi się zdaie, ze się cóś tu święci,

Oni cóś proiektuią, i nie maią chęci,

Ażeby Pani była przytomną ich sprawie.

GBUREWICZOWA.

Nie od dzisiay Lizetko ia iestem w obawie,

Widzę niewierność męża w każdym iego kroku,

Koniecznie romans iakiś musi mieć na boku,

Który wyśledzić pragnę. Ale w tym momencie

Pomyślmy o Kolecie. Znasz me przedsięwzięcie,

Wiesz dobrze, że Szczerowski oddawna ią kocha:

Prawda, że w tym trudności będę miała trocha,

Lecz nakoniec zamysły moie uskutecznię,

I ich węzłem małżeńskim połączę koniecznie.

LIZETKA.

Ach iakie mnie to cieszy, iak iestem kontenta,

Że Pani tak o Panu Szczerowskim pamięta!

Bo ieśli Pan iey w guście, w moim iest służący,

I mybyśmy też chcieli pobrać się niechcący.

GBUREWICZOWA.

Idź, poproś go tu do mnie, ia go uspokoię,

Będziem na mego męża nalegać oboie

(wychodzi).

LIZETKA.

(sama).

Lecę, biegnę z radością, iakże go pocieszę!

Scena VIII.

SZCZEROWSKI, SEUGIEWICZ, LIZETKA.

LIZETKA.

Ach, z pomyślną nowiną ia do Pana śpieszę!

SZCZEROWSKI.

Jdź sobie, obłudnico, nie susz mi iuż głowy,

I przestań ranie uwodzić zdradzieckiemi słowy.

LIZETKA.

Także Pan?...

SZCZEROWSKI.

Jdź, idź, powiedz swey niewierney Pani,

Że iuż drugi raz serca moiego nie zrani.

LIZETKA.

Cóżto się Panu stało? W iakiey Pan rospaczy?

Powiedz mi móy Sługuniu, powiedz co to znaczy?

SŁUGIEWICZ.

Twóy sługunio... idź sobie maleńka niecnoto,

Jdź sobie z moich oczu.

LIZETKA.

I ty także? co to?

SŁUGIEWICZ.

Jdź sobie z moich oczu, ani gaday, ani...

LIZETKA.

(na stronie).

Czy muchę maią w nosie? o! powiemże Pani.

Scena IX.

SZCZEROWSKI, SŁUGIEWICZ.

SZCZEROWSKI.

Tak się obeyść z nayczulszym na świecie kochankiem?

SŁUGIEWICZ.

O, diabelnie z nas oba zakpiono tym rankiem!

SZCZEROWSKI.

Tak ią kocham, iak tylko kochankowie mogą,

Ja ią kocham z zapałem, tak iak nikt nikogo,

Ja za nią aż przepadam, ia za nią szaleie,

W niey mam roskosz i radość, szczęście i nadzieię;

Ona mi się śni tylko, dla niey tylko żyię,

Dla niey tylko to serce oddycha i biie.

Jak kiedy iey nie widzę, ginę i umieram,

I takążto za miłość nagrodę odbieram !

Dwa dni iey niewidziawszy, które mi się zdały

Jak dwa wieki straszliwy dziś, w radości cały

Schodzę się z nią przypadkiem, lecę szybkim krokiem,

Biegnę ku niey, nasycić chcę się iey widokiem,

Serce moie z radości mało nie wyskoczy,

A ona się wstecz cofa i odwraca oczy!

Unika mnie niewierna! zmienna! zatwardziała!

Tak, iak gdyby mnie nigdy w życiu nie widziała!

SŁUGIEWICZ.

Ja toż samo powiadam.

SZCZEROWSKI.

Czy widział kto w świecie

Podobny wiarołomność iaka iest w Kolecie?

SŁUGIEWICZ.

Albo w Lizetce, Panie?

SZCZEROWSKI.

Po tych westchnieniach!

Tylu gorących szlubach! tylu oświadczeniach!

SŁUGIEWICZ.

Po tylu mych usługach, które iey z zapałem

I troskliwością cięgle w kuchni oświadczałem!

SZCZEROWSKI.

Tylem łez przy niey wylał! dla takiey nagrody!

SŁUGlEWICZ.

Tylem za nią ze studni nosił wiader wody!

SZCZEROWSKI.

Takem gorąco kochał! nad wszystkie wyrazy!

SŁUGIEWICZ.

Tak mi gorąco było, kiedym tyle razy

Przy ogniu na iey mieyscu obracał pieczenie!

SZCZEROWSKI.

Unika mnie ze wzgardy! za moie płomienie!

SŁUGIEWICZ.

Unika mnie z drwinkami!

SZCZEROWSKI.

To straszliwa zdrada!

Obłuda! wiarołomność !

SŁUGIEWICZ.

To figiel nie lada!

SZCZEROWSKI.

Ani waż się przedemną mówie kiedy o niey.

SŁUGIEWICZ.

Kto? ia Panie? broń Boże!

SZCZEROWSKI.

Niech cię Pan Bóg broni !

Chować ku niey gniew wieczny nigdy nie przestanę;

Zerwę wszystkie te związki tak dotąd kochane.

SŁUGIEWICZ.

Bardzo dobrze Pan zrobi.

SZCZEROWSKI.

Ten młody Pan Hrabia

Zapewne na iey względy i serce zarabia,

I przez częste wizyty moie swego dopnie,

Bo ią łudzą, iak widzę, honorowe stopnie.

Ale ia ią uprzedzę, chociaż mnie to rani:

Jaką ona iest dla mnie, takim będę dla niey;

Ona dla mnie niestała, ia będę niestały.

SŁUGIEWICZ.

Bardzo dobrze Pan mówi, to iest nad pochwały,

I ia tak myslę zrobić.

SZCZEROWSKI.

Nic z tego nie będzie,

Ty mnie utwierdzay w gniewu moiego zapędzie,

Odmaluy mi ią dobrze, niech płomień móy zginie,

Gaday na nią co tylko do głowy ci wpłynie:

Wylicz mi iey przywary, bym ią sobie zbrzydził,

Bym ią od tey godziny wiecznie znienawidził,

SŁUGIEWICZ.

Co? ona Pańskie serce miłością zapala!

Toż mi piękna pupeczka! to mi ładna lala!

Nic w niey niema takiego, i ia się założę,

Że Pan godnieyszych siebie, tysiąc znaleść może.

Naprzód, ma oczy małe.

SZCZEROWSKI.

Prawda, oczy małe,

Lecz oczy pełne wdzięków, żywe, w ogniu całe,

Szybkie iak błyskawica, iak piorun rażące.

SŁUGIEWICZ.

Usta wielkie.

SZCZEROWSKI.

Tak, wielkie, lecz miłością tchnące,

Usta pełne powabów, ponęt, omamienia,

SŁUGIEWICZ.

Wzrost niewielki.

SZCZEROWSKI.

Lecz wdzięczny, boski, każdy powie.

SŁUGIEWICZ.

Zawsze powolna w swoich czynnościach i w mowie.

SZCZEROWSKI.

Lecz zawsze ma tę słodycz, co iey iest właściwa,

I każde iey ruszenie zachwyca, porywa.

SŁUGIEWICZ,

Jey obcowanie...

SZCZEROWSKI.

Miłe.

SŁUGIEWICZ.

Zawsze iest ponura,

Jakaś melancholiczna.

SZCZEROWSKI.

Jakiż z ciebie rura!

To tobie śmieszki w guście? co się tobie dzieie?

Cóż głupszego, iak panna, co się zawsze śmieie?

SŁUGIEWICZ.

Lecz ona kapryśnica, zawsze w fochach cała,

Jakiey świat i korona polska niewidziała.

SZCZEROWSKI.

Zgoda, niech i tak będzie iak się tobie roi,

Ale to wszystko pięknym panienkom przystoi.

SŁUGIEWICZ.

Ha, ieśli tak, móy Panie, to ia się założę,

Że Pan ią myśli kochać.

SZCZEROWSKI.

Kto? ia? ią? broń Boże!

Ani mi gaday o tem; z takim ią zapałem

Chcę odtąd nienawidzieć, z iakim wprzód kochałem.

SŁUGIEWICZ.

A iak ona przypadkiem kochać będzie Pana?

SZCZEROWSKI.

Wtenczas to moia zemsta będzie pożądana,

Wtenczas to ia pokażę stałość moiey duszy;

Wdzięk iey, powab i miłość nic mnie nie poruszy.

Scena X.

KOLETA, SZCZEROWSKI, LIZETKA, SŁUGIEWICZ.

LIZETKA

(do Kolety).

Bardzom się tem zgorszyła.

KOLETA.

A, to być nie może!

SZCZEROWSKI.

(do Sługiewicza).

Nie chcę nawet z nię gadać!

SŁUGIEWICZ.

I ia się nasrożę.

KOLETA.

(do Szczerowskiego).

Co tobie iest, Wacławie?

LIZETKA

(to Sługiewicza).

Co ci Teodorze?

KOLETA.

Czego iesteś tak smutny?

LIZETKA

Czegóś w złym humorze?

KOLETA.

Czyś oniemiał Wacławie?

LIZETKA

Czy ci słów niestało?

KOLETA.

Ranne nasze spotkanie umysł twóy zmieszało?

LIZETKA

Ranne nasze spotkanie poszło ci po nosie?

KOLETA.

Dla tegoś tak zmartwiony?

LIZETKA

Dla tegoś w złym sosie ?

SZCZEROWSKI.

Tak: dla tego, obłudna: iesteś niewzaiemną,

Ale ty nieodniesiesz tryumfu nademną;

Ja, ia, z sobą naypierwey, zerwę związki moie,

Musimy się koniecznie rozłączyć oboie.

Trudno mi będzie, prawda, w tey straszney potrzebie

Zwyciężyć silną miłość, która, mam dla ciebie:

To mi okrutnych zgryzot stanie się przyczyną,

Lecz te chwile goryczy nieznacznie przeminą;

I raczey się przebiię, lub się w przepaść rzucę,

Niż będę miał tę słabość, że do ciebie wrócę.

SŁUGIEWICZ

(do Lizetki).

Słyszysz?

KOLETA.

Jleż hałasu za fraszkę tak. małą!

Posłuchay, ia ci powiem wszystko co się stało,

Dla czegom unikała twoiego widzenia.

szczrowski

(chcąc odejść).

Nie, ia nic słuchać nie chcę. Więc do obaczenia.

KOLETA.

(do Sługiewicza).

Wysłuchayle mnie, nie bądź tak kamienney duszy,

Ja ci powiem przyczynę.

SŁUGIEWICZ

(chcąc odejść);

Ja zatykam uszy.

KOLETA.

(chodząc ciągle za Szczerowskim po teatrze).

Wiedz, że dziś rano..:

SZCZEROWSKI.

(unikaiąc Kolety).

Nie, nie.

LIZETKA

(chodząc ciągle za Sługiewiczem).

Wiedz, że...

SŁUGIEWICZ

(inikaiąc iey)

Nie, zdrayczyno!

KOLETA.

Słuchay.

SZCZEROWSKI.

Ja iestem głuchy.

LIZETKA

Wiedz, że to przyczyna..

SŁUGIEWICZ.

I ia głuchy.

KOLETA.

Wacławie!

SZCZEROWSKI.

Nie, nie.

LIZETKA

Teodorku!

SŁUGIEWICZ

(śpiewaiąc):

La, la, la.

KOLETA.

Stóy.

SZCZEROWSKI.

To fraszki.

LIZETKA

Nas ieszcze od wtorku...

SŁUGIEWICZ.

La, Ia, Ia.

KOLETA.

Jeden moment.

SZCZEROWSKI.

Niechcę.

LIZETKA

Jedno słowo.

SŁUGIEWICZ.

La, Ia, Ia.

KOLETA.

Czekay.

SZCZEROWSKI.

Niechcę.

LIZETKA.

Gniewać się nie zdrowo.

KOLETA.

Jeśli mnie niechcesz słuchać, trwayże w swym uporze.

LIZETKA.

Jeśli tak, to rób sobie co chcesz, Teodorze.

SZCZEROWSKI.

(zatrzymuiąc się, do Kolety).

No, no, słucham; niech się iuz o przyczynie dowiem

Tak pięknego przyjęcia.

KOLETA.

(chcąc odejść).

Nie, ia iuż niepowiem.

SŁUGIEWICZ.

(do Lizetki).

Powiedz mi tę historyą, proszę uniżenie.

LIZETKA.

(chcąc odejść).

A kiedy mi się niechce.

SZCZEROWSKI.

(chodząc ciągle za Koletą po teatrze).

Powiedzie mi...

KOLETA.

(unikaiąc go).

Nie! nie.

SŁUGIEWICZ.

(chodząc ciągle za Lizetką po Teatrze)

Opowiedz mi.

LIZETKA.

(unikaiąc go).

Ja głucha.

SZCZEROWSKI.

Przebacz, ia w zapędzie.

KOLETA.

To fraszki.

SZCZEROWSKI.

Zmiłuyże się.

KOLETA.

Nic z tego Mie będzie.

SZCZEROWSKI.

Roleto!

KOLETA.

Nie.

SŁUGIEWICZ.

Lizetko!

LIZETKA.

(śpiewaiąc).

Jdź sobie, la, la, la.

SZCZEROWSKI.

Proszę cię.

KOLETA.

Day mi pokóy.

SŁUGIEWICZ.

Gniew ciebie zapala?

LIZETKA.

La, la, la.

SZCZEROWSKI.

Zaklinam cię.

KOLETA.

Ja zatykam uszy.

SŁUGIEWICZ.

Powiedz.

LIZETKA.

Niechcę, la, la, la.

SZCZEROWSKI.

Nic cię nie poruszy?

Obiaśniy mą wątpliwość.

SŁUGIEWICZ.

Wykuruy mi serce.

KOLETA.

Niespodzieway się.

LIZETKA.

Nie, masz mnie w poniewierce.

SZCZEROWSKI.

(zatrzymuiąc).

Ha! ponieważ ty moią cieszysz się zgryzoty,

I niechcesz mnie obiaśnić, gdy cię proszę o to,

Ostatni raz, niewdzięczna, widzisz mnie przed sobą

Póydę, znękany smutkiem, okryty żałobą,

I opodal od ciebie, z okrutney boleści,

Umrę, gdy w tobie żadne czucie się. nie mieści.

(chce odeyść).

SŁUGIEWICZ.

(do Lizetki).

I ia póydę, gdzieś umrę, w pustyni lub w lesie.

KOLETA.

Wacławie !

LIZETKA.

Teodorku! gdzie ciebie czort niesie?

KOLETA.

Dokąd idziesz Wacławie?

SZCZEROWSKI

Tam, gdziem ci powiedział,

SŁUGIEWICZ.

Póydźmy gdzieś umierać.

LIZETKA.

Otbyś tutay siedział,

KOLETA.

Jdziesz umierać?

SZCZEROWSKI.

Tak iest, okrutna, chesz tego.

KOLETA.

Ja chcę abyś umierał? niech ranie nieba strzegą!

SZCZEROWSKI.

Jakże nie chcesz mey śmierci, kiedy, bez wzruszenia,

Nie chcesz mnie wyprowadzić z mego podeyrzenia?

KOLETA.

Czemuż; mnie nie chcesz słuchać? ia temu niewinna,

Lecz ta fraszka obchodzie ciebie niepowinna.

Przytomność starey ciotki, przyczyń się stała,

Żem się z tobą. dziś rano przywitać nie śmiała

Biorą go bez skrupułu, głaszcząc swoie żądze,

Rzadziey za swe zasługi, częściey za pieniądze;

Dziś, kto tylko iest panem, choć czasem ma w głowie

Chce być Jaśnie Wielmożnym, i Hrabią się zowie.

Wierzay Pan, że się tego chęć moia wyrzeka,

Bo kłamstwo iest niegodnem uczciwego człeka:

Jest to płochość, móy Panie, będąc z siebie niczem,

Stroić się w pawie pióra przed świata obliczem,

I chcieć kradzionym blaskiem pokryć urodzenie.

Rodzice moi mieli wkraiu swe znaczenie,

I ia służąc Oyczyźnie lat siedem woyskowo,

Dostąpiłem zaszczytów drogą honorową;

Do tego mam maiątek, z którym moge wszędzie

Grać dość nie małą rolę, i nie źle mi będzie.

Z tem wszystkiem ranie nie kusi tytuł ani wstęga,

Nie chcę hrabstwa, o które każdy prawie sięga.

Słowem, ładne mnie blaski pozorne nie zwabią,

Więc powiem Panu szczerze, że nie iestem Hrabią.

GBUREWICZ.

Nie będziesz miał mey córki, wybacz Pan.

SZCZEROWSKI.

Dla czego?

GBUREWICZ.

Córka moia, móy Panie, pójdzie za Hrabiego.

GBUREWICZOWA.

Co ty sobie Hrabiostwo uroiłeś w głowie?

Alboż to i my wszyscy iesteśmy Hrabiowie?

GBUREWICZ.

Ty znowu zaczynasz pleść morały swoie.

GBUREWlCZOWA.

Myżto nie pochodzimy z mieszczaństwa oboie?

GBUREWICZ.

O! to diabelna proza.

GBUREWICZOWA.

Mówiąc między nami,

Oyciec twóy, równie iak móy, nie byliż kupcami?

GBUREWICZ.

Bieda mi z tę kobietą zawsze cóś utworzy,

Jeżeli twóy był kupcem, tem dla niego gorzey;

Ale móy, nigdy w świecie, kto tak gada, kłamie,

Co do mnie, ia ci mego słowa nie przełamię,

I nigdy nie odstąpię mego przedsięwzięcia,

Bo ia chcę mieć koniecznie Hrabiego za zięcia,

Pragnę tylko honorów, maiątek dam po niey,

A tak, bedzie Hrabiny.

GBUREWICZOWA.

Niech mnie Pan Bóg bronił

GBUREWICZ.

Ja takem postanowił.

GBUREWICZOWA.

Nic z tego nie będzie,

W tem ci będę przeszkodą i zawsze i wszędzie,

Związki z wielkiemi, smutnych zdarzeń są przyczyną

Z nich nayczęściey zgryzoty i nieszczęścia płyną

Ja nie chcę, aby moiey córce, zięć wyrzucał

Jey rodziców, i w sercu moiem żal ocucał,

I aby mnie iey dzieci wstydziły się potem

Nazywać swoią Babką, myśleć nie chcę o tem.

Jeśli do mnie przyjedzie tytułem okryta,

I kogo ze znaiomych czasem nieprzywita,

Natychmiast zacznij gadać: "Oto ta Hrabina,

"Co się teraz tak bardzo nadymać zaczyna,

A do nas nie zagada, nie ma tego w głowie,

Że sukno przedawali iey oba dziadowie."

Nie chcę ia tego słuchać, wyperswaduy sobie,

Ja chcę takiego zięcia, w którego osobie

Miałabym przyiaciela, pociechę przyiemną,

I mogła mu powiedzieć, jedz móy zięciu ze mną.

GBUREWICZ.

Po pańsku widzę myśleć dusza twa nie umie,

Bo się ty lubisz grzebać w pospolitym tłumie.

Basta, ani mi gaday, próżne twe gdyranie,

Córka moia koniecznie Hrabiną zostanie;

A ieśli mnie rozgniewasz, to przysięgam tobie,

Ze ia ią na złość światu Xiężna ieszcze zrobię.

Scena XIII.

CI SAMI (prócz) GBUREWICZA.

GBUREWICZOWA.

Nie trać całkiem nadziei kochany Wacławie,

Może ieszcze to wszystko na swoiem postawię,

(do Kolety).

A ty córko chodź za mną. Powiedz oycu swemu,

Że ieśli cię za żonę nie da Szczerowskiemu,

Nie chcesz iść za nikogo.

Scena XIV.

SZCZEROWSKI i SŁUGIEWICZ.

SŁUGIEWICZ.

Teraz mnie Pan dobił!

Cóż Pan sentymentami swoiemi narobił?

SZCZEROWSKI.

Jakże chcesz ? niezłamany skrupuł mam w tey mierze.

SŁUGIEWICZ.

Czy Pan drwi, że z tym dudą seryo rzeczy bierze?

Widzi Pan, że on głupi: całe miasto powie,

Że on niema i za grosz oleiu w swey głowie:

Cóżby Panu szkodziło w rezon się uzbroić,

Podchlebiać mu, i minę po hrabsku nastroić?

SZCZEROWSKI.

Masz racyą, lecz pochlebstwa nie dały mi nieba,

I nie wiedziałem o tem, że Hrabią być trzeba,

Aby mieć nazięciostwoiego przywileie.

SŁUGIEWICZ

(śmieiąc się).

Cha! cha!

SZCZEROWSKI.

Czegóż się śmieiesz?

SŁUGIEWICZ.

Ja się z niego śmieię,

Przyszedł mi tęgi koncept, który uskutecznię,

I Pan się z iego córką ożeni koniecznie.

SZCZEROWSKI.

A to iak?

SŁUGIEWICZ.

Obaczy Pan, że to będzie brawo,

Tylko trzeba postąpić i śmiało i żwawo.

I aby dobrze poszły Pańskie interesa,

Uday Pan francuzkiego iakiego komtesa;

Miłość szczerym kochankom fortelów użycza,

Tak więc łatwo okpiemy Pana Gburewicza.

Wszystko dobrze urządzę w tey ważney potrzebie.

SZCZEROWSKI.

Dobrze, dobrze, rób co chcesz, spuszczam się na ciebie,

Scena XV.

SŁUGIEWICZ

(sam).

(śpiewaiąc).

Posłuchaycie z łaski swoiey;

Każdy prawie oszust, drab,

Świat na okpiwance stoi,

Wszystko aby łap, łap, łap.

Kto chce rolę grać magnata,

Choć bogaty, ale cap,

I pogardza resztą świata,

Jego tylko łap, łap, łap.

Kto tyć pragnie tym czym nie iest,

Hrabią, Grafem, istny gap,

Ja go kładnę w dudków reiestr,

I za niego łap, łap, łap.

(pomiędzy temi strofami arya muzyczna, a Sługiewicz tańcuie).

Pan Gburewicz wydąć nie...

(postrzegłszy nadchodzącego Gburewicza, szybko ucieka).

Scena XVI.

GBUREWICZ.

Cóż to u sto katów?

Wszyscy mi wyrzucaią tych wielkich magnatów,

Co do mnie uczęszczaią, ale ia powiadam,

Że na ich obcowaniu honor móy zakładam;

Z niemi to ia się uczę piękney etykiety,

Przez nich głośne me imię, głośne me zalety,

I wolałbym bez ręki, lub bez nogi chodzić,

Byłem się mógł Książęciem lub Hrabią urodzić,

KONIEC AKTU TRZECIEGO.

AKT CZWARTY.

Scena I.

HRABIA FICKIEWICZ, HRABINA ŁADNICKA, PIĘKNICKA.

HRABIA FICKIEWICZ.

Na tem więc mieyscu witam i przyimuię Panią.

ŁADNICKA.

Lecz Hrabio, czyli czasem ludzie mi nie zgania,

Żem się dała do tego zaprowadzić domu,

W którym, prócz samey, iestem nieznaną nikomu.

FICKIEWICZ.

Ach na cóż Pani moia tak wielkie skrupuły!

Nie iestem o iey honor i sławę nieczuły.

Cóż to szkodzi mey Pani, iadąc z promenady,

Wstąpić tu dla słuchania piękney seranady?

Wszak tu z nami iey siostra; a za pół godziny

Kasztelan tu przyiedzie w gronie swey rodziny.

Gospodarz tego domu, mieszczanin bogaty;

U którego iak plewa sypią się dukaty,

Z resztą głupi i dziwak, świat się z niego śmieie,

Bo niewiem, na szlachectwo skąd wziął przywileie:

Każdy go Woiewoda, Graf, lub Książe mami,

Zgoła, lubi się bratać z wielkiemi panami,

Ja z nim co chcę to robię, i zobaczy Pani,

Ze tu będzie zabawne widowisko dla niey.

Szczerowski w iego córce kocha się szalenie;

Ten człowiek, chociaż wszędzie ma swoie znaczenie,

Ale że nie iest Hrabią, Grafem, lub Książęciem,

Pan Gburewicz nie życzy by był iego zięciem.

Ja więc, iak, go w rzędzie swych przyiaciół kładę,

Muszę przywieść do skutku iego maszkaradę.

PIĘKNICKA.

Jaką?

FICKIEWICZ.

Taką, że on go Pani nayłatwiey oszuka;

Dziś przed nim ma udawać francuzkiego diuka.

ŁADNICKA.

Ale ty mi nic o tem Hrabio, nie wspominasz,

Ze mnie coraz nieznacznie uwodzić zaczynasz,

Że mnie codzień przymuszasz, występując szuranie,

Do przyięcia dowodów twey skłonności ku mnie.

Wprzód zaczęły wizyty, potem oświadczenia;

Potem ciągłe ofiary i częste westchnienia,

Sprzeciwiałam się temu, chciałam być surową,

Lecz ty mi siłą moie z ust wyrwałeś słowo.

Dla tego, aby przeciąć twe zbytki bez miary,

Które dla mnie popełniasz na codzienne dary,

Muszę iuż póyść za ciebie.

FICKIEWICZ.

Co słyszę? o Boże!

Ach Pani! któż nademnie szczęśliwszym być może?

Słodką mi sprawiasz roskosz tym tkliwym wyrazem,

Maiątek móy ł serce, poświęcam ci razem.

ŁADNICKA.

Abyś dóbr swych nie niszczył, chcę być żoną twoią,

Tak twe żądze szumienia wnet się uspokoią,

Bo nadto występujesz powiadam ci szczerze,

Naprzykład, ten dyament, coś mi dał w ofierze..:

FICKIEWICZ.

Ach to są bagatele! cały iestem dla niey...

Oto gospodarz domu.

Scena II.

CI SAMI, GBUREWICZ.

GBUREWICZ.

(uczyniwszy dwa kroki i dwa ukłony, chce zrobić trzeci krok i ukłon do Ładnickiey).

Trochę daley Pani.

ŁADNICKA.

Co takiego?

GBUREWICZ.

Krok ieden, proszę z łaski swoiey.

ŁADNICKA.

Na co?

GBUREWICZ.

Na trzeci ukłon.

(Ładnicka cofa się na krok, i Gburewicz kłania się niziutko).

FICKIEWICZ..

(do Ładnickiey).

Jegomość iak stoi,

Człowiek bardzo światowy, i zna etykietę.

GBUREWICZ

(z gestami):

Pani mi wielki czyni honor i zaletę,

To dla mnie wielkie szczęście i niezmierna chwała,

Żeś Pani do moiego domu zawitała,

Żeś móy dom swą bytnością raczyła zaszczycić,

Móy dom, w którym iak gwiazda, iaśnie raczysz świecić;

I wyświadczyła dla mnie łaskę nad łaskami,

Honor nad honorami, szczęście nad szczęściami,

I gdybym mógł zasłużyć... mógł zasłużyć sobie.:.

Gdybym zasłużył... gdybym... gdybym w iey... osobie...

I gdyby los zawistny... który mi użycza...

Gdybym był godnym...

FICKIEWICZ.

Dosyć z Pana Gburewicza,

Pani wcale nie lubi wielkich komplementów,

Wie, że Pan iesteś pełen pięknych sentymentów.

(do Ładnickiey).

To wielki móy przyiaciel.

ŁADNICKA.

Bardzo go szanuię.

GBUREWICZ.

Nie wiem, czy na tę łaskę Pani zasługuie.

FICKIEWICZ.

(cicho do Gburewicza).

Niechże Pan o sygnecie milczenie zachowa,

Któryś iey ofiarował.

GBUREWICZ.

(cicho do Fickiewicza)

Jakto? ani słowa?

FICKIEWICZ.

(cicho do Gburewicza).

Broń Boże! to dla Pana byłoby nie ładnie:

Niechay on nawet Panu z pamięci wypadnie,

Jak gdybyś nie Pan zrobił ten suwenir dla niey.

(do Ładnickiey).

Mówi, ie swym widokiem czaruie go Pani.

ŁADNICKA.

Żartuie Pan.

GBUREWICZ.

Ach Pani, pozwól niech z zapałem...

FICKIEWICZ.

(trącaiąc Gburewicza, cicho mówi do niego).

W sprowadzeniu iey tutay wielka, trudność miałem.

GBUREWICZ.

(cicho do Fickiewicza).

Jakże Panu dziękuię, że takiey kobiecie...

FICKIEWICZ.

(do Ładnickiey).

Mówi, że Pani iesteś naypięknieyszą w świecie.

ŁADNICKA.

Aż nadto mnie zaszczyca.

GBUREWICZ.

Pani mnie zaszczyca,

Zaszczyca i zachwyca, zachwyca, przyświeca...

FICKIEWICZ.

(do Gburewicza).

A muzyka?

GBUREWICZ.

Natychmiast będzie, na żądanie.

(do Ładnickiey).

Co to za rączki śliczne!

ŁADNICKA.

Ręce mierne Panie;

Pan Gburewicz chce pewnie mówić o sygnecie,

Który iest bardzo piękny.

GBUREWICZ.

Kto? ia? nigdy w świecie;

Niech Bóg broni! to dla mnie nie byłoby ładnie;

Fraszka taka iak sygnet, sercem mem nie władnie,

Scena III.

CI SAMI, MUZYKA.

FICKIEWICZ.

Cicho Panie Gburewicz, niech siadaią damy.

Zaczynaycie Panowie.

METR MUZYKI

(do Muzyków).

Cis! cis!

ŁADNICKA.

Posłuchamy.

(siadaią wszyscy).

(Muzyka grą aryę kilka razy, potem)

PIERWSZY MUZYK.

(śpiewaiąc przy odgłosie iednego instrumentu).

Ach! iak iest słodko w mieyscach tych przyiemnych!

Jak dzień hoży i radośny!

DRUGI MUZYK.

Słowik roskoszny wśrzód tych gaiów ciemnych,

Śpiewa powrót miłey wiosny.

TRZECl MUZYK.

To wiosny tchnienie,

To ptasząt pienie,

Muszki brzęczące,

Potoki brzmiące,

Wszystko to wznieca w nas chęci,

I do miłości nas nęci.

WSZYSCY TRZEY RAZEM.

Moia kochana Emino,

Złote nam chwile dziś płyną:

Patrz, gdzie ta gałąź szeleści,

Para tam ptasząt się pieści;

Pełne są słodkich płomieni,

Nic ich miłość nie zmieni.

My równie moiem oboie,

Serca połączyć tak swoie.

(Muzyka po śpiewaniu znowu przegrywa).

ŁADNICKA.

O, to prawdziwie pięknie.

GBUREWICZ.

A ia widzę w Pani

Jeszcze cóś pięknieyszego, co me... co me... rani...

Przy niey niczem blask złota, piękność dyamentów..

ŁADNICKA.

Pan Gburewicz iak widzę pełen sentymentów.

FICKEWICZ.

Za kogóż Pani bierze Pana Gburewicza?

GBUREWICZ.

Ach, Pani mi aż nadto swych względów użycza.

FICKIEWICZ.

Pani go niezna.

GBUREWICZ.

Pozna, tylko iedno słowo.

FICKIEWICZ.

Pan Gburewicz ma zawsze odpowiedź gotową.

ŁADNICKA.

Zachwyca mnie.

GBUREWICZ.

Me serce Pani kraie w skiby;

Gdybym to mógł zachwycić iey serce; i gdyby...

Scena IV.

CIŻ SAMI, GBUREWICZOWA.

GBUREWICZOWA.

A to co iest, móy mężu? ani ci się śniło,

Że przerwę niespodzianie kompanią tak miłą;

Toś mnie dziś na wizytę dla tego wyprawił,

Byś w mey nieprzytomności damy w domu bawił?

Tak szafuią maiątkiem twoi przyiaciele?

Przyymuiesz ich, muzyka grzmi iak na wesele?

A o mnie ani dudu?

GBUBEWICZ

(na stronie).

Ktoś nas widzę zdradził.

FICKIEWICZ.

Pani myśli, że mąż iey muzykę sprowadził?

Nie, to ia, proszę wierzyć, bez żadney obawy;

On iako móy przyiaciel dobry i łaskawy,

Nie żałował mi domu na tę małą chwilę;

Na cóż tu tyle wrzasku i hałasu tyle?

GBUREWICZ.

Tak, głupia; to Pan Hrabia, ia tu nic nie czynię;

On w mym domu przyymuie te iasne boginie,

To mi honor, że w moim domu bawić raczy.

FICKIEWICZ.

Niech Pani Dobrodziejka lepiey to obaczy.

GBUREWICZOWA.

Ja bardzo dobrze widzę, bom nie obłąkana;

To iest nieprzyzwoicie, nieładnie dla Pana,

Że ciągle chcesz korzystać z głupstw moiego męża.

Który, by mu dogodził, cały się natęża,

I z uszczerbkiem majtku traktuie go hoynie,

A co się tycze Pani, to iest nieprzystoynie,

Nie pięknie, że w małżeństwie czynisz poróżnienie,

Łaskawie mego męża przyymuiąc płomienie.

ŁADNICKA.

A to co znaczy? Hrabio, pięknieś mnie zabawił,

Żeś mnie na krzyk tey głupiey kobiety wystawił!

(wychodzi).

FICKIEWICZ

(Biegnąc za nią).

Pani! Pani! a dokąd?

GBUREWICZ.

Pani!... Panie Hrabio,

Niech ią tu znowu Pańskie starania przywabię,

Wyexkuzuy mnie przed nią.

Scena V.

GBUREWICZ, GBUREWICZOWA, MUZYKA.

GBUREWICZ.

Ach ty głupia ruro!

Pięknieś mi narobiła przed całą naturą!

Sprawiłaś mnie wstyd taki, aż mnie zarumienia!

Krzywdząc u mnie osoby takiego znaczenia!

GBUREWICZOWA.

Ja się kpię z ich znaczenia.

GBUREWlCZ.

Niewiem co mam w sobie,

Że ci temi skrzypcami baliku nie zrobię

(Muzyka wychodzi).

GBUREWICZOWA.

O, ia żartuię z tego, ia praw moich bronię;

I to dotkliwem każdey powinno być żonie.

Scena VI.

GBUREWICZ

(sam).

O niestety! niestety! niestety! niestety !

Niechay mnie Pan Bóg strzeże od takiey kobiety!

Wszystko mi pomieszała! chciałem w tey godzinie

Bardzo piękne kawałki powiedzieć Hrabinie;

I nigdym nie czuł w sobie dowcipu tak wiele,

Co to?

Scena VII.

GBUREWICZ, SŁUGIEWICZ.

(przebrany dziwacznie)

SŁUGIEWICZ.

Ja się z respektem u nóg Pańskich ścielę;

Nie wiem, czy Pan ma honor znać mnie.

GBUREWICZ

(na stronie).

Twarz nieznana!

SŁUGIEWICZ.

(zniżaiąc rękę po kolana, do ziemi).

Jeszcze takim błazenkiem widziałem Pana.

GBUREWICZ.

Mnie.

SŁUGIEWICZ.

Tak, Pan byłeś chłopczyk tak śliczny i biały,

Że go wszystkie na rękach damy całowały.

GBUREWICZ.

Mnie damy całowały?

SŁUGIEWICZ.

I z iakiem weselem !

Ja wielkim Oyca Pana byłem przyiacielem.

GBUREWICZ.

Oyca moiego?

SŁUGIEWICZ.

Tak iest. To był godny Hrabia,

Że nawet iego imie na pamięć zarabia.

GBUREWICZ.

Co? co? iak Pan powiada?

SŁUGIEWICZ.

To był godny Hrabia,

Że nawet imie iego na pamięć zarabia.

GBUREWICZ.

Móy Ociec?

SŁUGIEWICZ.

Pański Ociec.

GBUREWICZ.

Hrabią świat porzucił?

SŁUGIEWlCZ.

Hrabią.

GBUREWICZ.

Świat się do góry nogami przewrócił.

SŁUGIEWICZ.

Jakto?

GBUREWICZ.

Bo mówią głupcy bez sensu, bez głowy,

Że był kupcem.

SŁUGIEWICZ.

On kupcem? to czyste obmowy,

On nigdy nie był kupcem, lecz wcale czym innym

On był bardzo uczciwym, grzecznym i uczynnym:

A iako znał się dobrze na różnych towarach,

Z różnych stron ie do siebie ściągał, i w ofiarach

Dawał ie za pieniądze naygrzeczniey, naymiley.

GBUREWICZ.

Bardzo dobrze że Pana poznaię w tey chwili,

Pan będzie za mnie świadczył przed wszystkę tą drabią,

Co mówią, ze on nie był Szlachcicem i Hrabią.

SŁUGIEWICZ

Bedę świadczył przed każdym.

GBUREWICZ.

Bądź Pan tak wspaniały.

Cóż tu Pana sprowadza?

SŁUGIEWICZ.

Jnteres nie mały.

Pożegnawszy się z Hrabią w mey młodości kwiecie,

Dotąd woiaż po całym odbywałem świecie.

Dziś powracam z Paryża.

GBUREWICZ.

Z Paryża?

SŁUGIEWICZ.

Z Parysa.

GBUREWICZ.

Doprawdy?

SŁUGIEWICZ.

Wielkie szczęście do Pana się zbliża.

GBUREWICZ.

Jakie?

SŁUGIEWICZ.

Pan nie wie o tem, że tu przybył rano

Diuk francuzki, któremu wszędzie oddawano

Taką cześć iak Królowi?

GBUREWICZ.

Nie wiem ani trocha.

SŁUGIEWICZ.

To Pan nie wie, że on się w Pańskiey córce kocha?

GBUREWICZ.

Diuk francuzki w mey córce?

SŁUGIEWICZ.

Chce być Pańskim zięciem.

GBUREWICZ.

Diuk francuzki?

SŁUGIEWICZ.

To iego stałem przedsięwzięciem,

A iak ia po francuzku umiem doskonale,

Zrozumiałem co do mnie powiedział w zapale,

Monsiu franse obliże, mamzel madam, nannę,

To znaczy, czy widziałeś pewną piękną pannę,

Le Komt Gburek, to znaczy, boskiego oblicza,

Córka Grafa Polskiego Pana Gburewicza?

GBUREWICZ.

Doprawdy? Diuk francuzki tak o mnie powiedział?

SŁUGIEWICZ.

O, tak; a gdy się ieszcze odemnie dowiedział,

Że ia Pana znam dobrze, krzyknął; lalam bisy!

To iest, cieszę się z tego; potem, wene isy.

Jak ia ią szczerze kocham, znaczy w dobrey wierze.

GBUREWICZ.

Wene isy, to znaczy, iak ią kocham szczerze?

SŁUGIEWICZ.

A tak. A szorte lisy, wie Pan co to znaczy?

GBUREWICZ

Szorte lisy? nie, nie wiem.

SŁUGIEWICZ,

To Polak tłomaczy.

Moia dusza.

GBUREWICZ

Doprawdy? nie wiedziałem o tem.

SŁUGIEWICZ

Ale Pan po francuzku nauczy się potem.

Teraz idźmy do rzeczy.

GBUREWICZ.

Niechże mi Pan powie,

Jak się Hrabia Gburewicz po francuzku zowie?

SŁUGIEWICZ.

Sam tu przyydzie do Pana ten Książę wysoki,

Bo żadney miłość iego nie chce cierpieć zwłoki.

GBUREWICZ

(ucieszony),

O! dobrze mi iak widzę posłużyła karta,

Lecz tu sęk córka moia zawsze iest uparta;

Nieiakiś tu Szczerowski zaiechał iey w głowę.

Nic nie znaczą me prożby, rozkazy surowe,

Żadne moie pogróżki nic zrobić nie mogę,

Przysięga, że prócz niego, niechce mieć nikogo.

SŁUGIEWICZ.

O! ona się łagodna zrobi iak baranek;

Natychmiast ten iey z głowy wyiedzie kochanek,

Skoro Diuka zobaczy; bo to człowiek boski,

Ale co tu dziwnego: że ten Pan Szczerowski

Na którego się teraz Pan przedemną skarży,

Jakem widział, do Diuka podobny iest z twarzy.

Więc miłość iey dla niego, może przeyść na Diuka,

I tak się ona sama niechcący oszuka.

Ach iedzie!

(słychać łoskot poiazdu).

GBUREWICZ.

Jakież nasze będzie przywitanie!

Scena VIII.

SZCZEROWSKI. (przebrany bardzo bogato we francuzkim błyszczącym mundurze, okrytym orderami i wstęgą) TRZECH JENERAŁÓW JEGO (także przybranych), GBUREWICZ, SŁUGIEWICZ.

SZCZEROWSKl.

Comment va Monsieur Gburek!

SŁUGIEWICZ.

(do Gburewicza).

To znaczy móy Panie

Jak się ma Pan Gburewicz; to dla Pana chlubnie,

GBUREWICZ

(nisko kłaniaiąc się).

Mam się iak groch przy drodze, kto idzie to skubnie.

SŁUGIEWICZ.

Parle franse Monsiu diuk,

GBUREWICZ

(nisko kłaniaiąc się).

Sługa iak nayniższy.

SZCZEROWSKI.

Ah que j'aime votre filie!

SŁUGIEWICZ

(do Gburewicza).

To iest, ie Pana wywyższy.

GBUREWICZ.

Nayniższy sługa iego nayiaśnieyszey Mości,

Wielki to dla mnie honor, ie w mym domu gości.

SŁUGIEWICZ.

Trem, trem, le komt a Gburek, Monsiu, mamzel, lili.

SZCZEROWSKI.

Oui, oui.

SŁUGIEWICZ.

On mówi, abyś Pan w tey chwili

Poszedł i wystroił się naypyszniey, naylepiey,

Bo on Panu i order i wstęgę przyczepi,

A potem z Pańską córką zakończy wesele.

GBUREWICZ

Tak wiele w iednem słowie?

SŁUGIEWICZ.

O, tak iest; tak wiele,

Każdy Francuz tak mówi, to własność ięzyka,

Ze w niewielu wyrazach wielki sens zamyka.

Niechże Pan prędko spełni to iego żądanie.

Scena IX.

CI SAMI (prócz) GBUREWICZA.

SŁUGIEWICZ.

Cha! cha! cha! co za głupi! dalibóg, móy Panie,

Że gdyby się na pamięć nauczył swey roli,

Nie mógłby iey grać lepiey. Ach! aż mnie bok boli!

Scena X.

CI SAMI, HRABIA FICKIEWICZ.

SŁUGIEWICZ.

Niechay Pan nam pomoże w tey naglącey porze.

FICKIEWICZ.

A to ty? któżby ciebie poznał w tym ubiorze?

A twóy Pan gdzie?

SŁUGIEWICZ.

Oto iest.

FICKIEWICZ.

Czy to ty, Szczerowski?

Nigdybym cię, niepoznał! co za ubior boski!

SZCZBROWSKI.

Widzisz.

FICKIEWICZ.

Dalibóg, brawo, lecz co za powaga?

Niechże ci przyiacielu Pan Bóg dopomaga.

Scena XI.

CIŻ SAMI, GBUREWICZ. (bogato nbrany w mundurze i ze Szpadą).

GBUREWICZ.

Jestem do usług Jaśnie świecącego Diuka.

(postrzegłszy Fickiewicza).

I Pan tu? oddawna go serce moie szuka!

A wiesz o tem, że dzisiay zostałem Baronem?

Dopiero się pokażę z lepszym w świecie tonem!

Zaraz będę miał order.

SŁUGIEWICZ

(do Gburewicza).

Przystąp Panie bliżey.

Obwieść Pana wstęgą: niech się Pan uniży.

(Gburewicz schyla się, Sługiewicz przynosi Szczerowskiemu na błyszczącej poduszeczce order i wstęgę, a Szczerowski z wielką powagą zawiesza na piersiach Gburewicza).

SZCZEROWSKI

(do Gburewicza).

A présent je vous salue; le Baron de Gburek.

SŁUGIEWICZ

(do Gburewicza).

Pan iuż na wielkim świecie nie będzie odludek.

FICKIEWICZ

(do Gburewicza).

Niechże mnie wolno będzie wpośrzód tego grona

Jaśnie oświeconego przywitać Barona,

I oraz córki iego winszować zamęścia,

Za Diuka.

GBUREWICZ.

Życzę Panu podobnego szczęścia.

(do Szczerowskiego, pokazuiąc na Fickiewicza).

Monsiu Diuk, franse, parle, to zacny Jegomość,

Le Komt a Ficek, warto zabrać z nim znaiomość;

Trum, trum, on bardzo pięknie po francuzku umie,

Komt a Ficek, on widzę nic mnie nię rozumie,

A ia dość iaśnie mówię,

(do Sługiewicza).

Wytłomacz Pan iemu.

Scena. XII.

CI SAMI i KOLETA..

GBUREWICZ

(do Kolety).

Chodź, chodź córko, day rękę Księciu francuzkiemu,

Który iest ci honorem, szczęściem i ozdobą;

Bo z Paryża przyiechał by się żenił z tobą.

KOLETA.

A to co iest móy Oycze? na co ia też patrzę?

Czyli grasz Komedyą, tak iak na teatrze?

GBUREWICZ.

Nie, to nie na teatrze, i nie iest komedya,

To iest rzecz bardzo ważna, to żywcem tragedya,

Która tobie przynosi i honor i sławę.

Oto mąż twóy; błogosław niebiosy łaskawe.

KOLETA.

Nie, ia nie chcę iść za mąż.

GBUREWICZ.

A ia chcę.

KOLETA.

Ja nie chcę.

GBUREWICZ.

No, mówię day mu rękę.

KOLETA.

Książe mnie nie łechce.

GBUREWICZ.

Na co te fanaberye? no, nie bądź zuchwała.

KOLETA.

Nie, móy oycze; nikt w świecie, iakem powiedziała,

Nie zdoła mnie przymusić, bym prócz Szczerowskiego,

Przeciw moim skłonnościom poszła za innego.

Gotowam znieść naysroższe losy i niedole,

Niżeli...

(poznawszy Szczerowskiego).

Ale Oycu posłuszny być wolę;

Córka zupełne Oycu winna posłuszeństwo,

Z chęcią, więc na tak świetne zezwalam małżeństwo.

GBUREWICZ.

Bardzo się cieszę, wielkiey doznaię radości,

Że tak prędko powracasz do swey powinności.

Scena XIII.

CIŻ SAMI, GBUREWICZOWA.

GBUREWICZOWA.

Cóż to znowu móy mężu? czy sprawiasz wesele?

GBUREWICZ.

No, cicho, bo twóy ięzyk iak na młynku miele;

I teraześ tu z nowem głupstwem wyiechała;

Nie moge cię nauczyć, abyś rozum miała.

GBUREWICZOWA.

To ia ciebie, nie mogę nauczyć; i świat powie,

Abyś miał piątą klepkę i oley w swey głowic;

Zawsze iakiegoś byka spleciesz niespodzianie.

GBUREWICZ.

Eyże! znay dla mnie respekt i uszanowanie:

Wiedz, ze ia iestem Baron.

GBUREWICZOWA.

Nikt temu nie przeczy,

Że iesteś wielki baran i cap w każdey rzeczy.

GBUREWICZ.

Nie baran, ale Baron: to w francuzkiey mowie

Znaczy Baron, a u nas... Baronem się zowie.

Wiedz o tem; to dla ciebie wielka iest nauka.

GBUREWICZOWA.

Cóż ty robisz?

GBUREWICZ.

Ja córkę wydaię za Diuka.

GBUREWICZOWA.

Za Diuka?

GBUREWICZ.

Tak, za Diuka naywiększego w świecie;

Oto tłómacz; przez niego day mu respekt przecie.

GBUREWICZOWA.

Ja iemu sama powiem, w oczy, bez tłómacza,

Ze mu nie dam swey córki.

GBUREWICZ.

Niech Pani wybacza.

Co? Pani się sprzeciwia szczęściu córki swoiey?

GBUREWICZOWA.

Panu się w cudze sprawy wdawać nieprzystoi.

FICKIEWICZ.

Przyiaźń mną powoduie; ia więc bez boiaźni.

GBUREWICZOWA.

Ja się bardzo obeydę bez Pańskiey przyiaźni.

FICKlEWICZ.

A kiedy córka Pańska iuż na to zezwala?

GBUREWICZOWA.

Zezwala na to?

FICKIEWICZ.

Tak iest.

GBUREWICZOWA.

To żarty.

GBUREWICZ.

Tralala!

Co tu krzyku! no, basta! mamy oto zięcia,

Nie można puszczać z kwitkiem tak wielkiego Księcia.

GEUREWICZOWA.

Nie, nic z tego nie będzie.

GBUREWICZ.

Ja mówię że będzie.

GBUREWICZOWA.

Et, przestałbyś pleść bąki w tey głupiey gawędzie.

SLUGIEWICZ

(do Gburewiczowej).

Pani,

GBUREWICZOWA.

A Aspan czego?

SŁUGIEWICZ.

Niech Pani posłucha.

GBUREWICZOWA.

Idź Aspan sobie.

SŁUGIEWICZ

(do Gburewicza).

Jeśli pozwoli mi ucha,

To ia Panu przyrzekam, że się zaraz zgodzi.

GBUREWICZOWA.

Nie, nigdy się nie zgodzę.

GBUREWICZ.

Cóż to tobie szkodzi

Posłuchać go?

GBUREWICZOWA.

Ja nie chcę.

GBUREWICZ.

Będęż ciebie prosić?

GBUREWICZOWA.

Jeszcze czego niestało! ia nie chcę, i dosyć.

SŁUGIEWICZ.

Posłuchayże mnie Pani, nie bądź tak surową,

Ja iey tylko na boku powiem iedno słowo.

GBUREWICZOWA.

No, co, mów.

SŁUGIEWICZ.

(na Boku, cicho, do Gburewiczowey),

Wszak my wszyscy iesteśmy przebrani;

Ten Diuk, iest to Pan Wacław, a ia iestem, Pani,

Teodorek: do Tego dąży nasza sprawa,

By iey córka póyść mogła za Pana Wacława;

GBUREWICZOWA.

(cicho do Sługiewicza).

A! ieśli tak, to zgoda; z naywiększą ochotą!

(głośno).

No, niech iuż i tali będzie: zezwalam.

GBUREWICZ

(ucieszony).

O, to! to!

A niechciałaś go słuchać, tak, moia kochana,

To honor, być teściami tak wielkiego Pana.,

On ci pewnie powiedział ie to Diuk udzielny.

GBUREWICZOWA.

Oni mi dobrze powiedział. Kończmy akt weselny,

FICKIEWICZ.

No, to iuż i po wszystkiem; skończona rzecz cała.

Abyś Pani od zgryzot wolny umysł miała,

I straciła o mężu swoim podeyrzenie.

Ja się z Panią Hrabiną, Ładnicką ożenię.

(Muzyka, wchodzi).

Dobrze, zgoda i na to.

GBUREWICZ

cicho do Fickiewicza).

Jak to? Pan ią kocha?

FICKIEWICZ.

(cicho do Gburewicza).

Tym błędem żonę Pańską trzeba uwieść trocha.

GBUBEWICZ

(cicho do Fickiewicza).

Jeżeli tak, to dobrze,

(głośno)

Piszmy kontrakt szlubny,

FICKIEWICZ.

Lecz nim przyydzie ten moment tak dla Pana chlubny,

Jego Diukowskiey Mości trzeba spektakl sprawić,

I piękna, się muzyka, i śpiewem zabawić.

GBUREWICZ.

Bardzo dobrze, siadaymy: wielką radość czuie.

GBUREWICZOWA

(do Gburewicza).

A Lizetka?

GBUREWICZ.

(pokazuiąc na Sługiewicza).

Dla niego.

SŁUGIEWICZ.

O! bardzo dziękuię.

GBUREWICZ.

A widzisz? oboie się teraz pobierzecie.

SŁUGIEWICZ.

(na stronie).

Ila! iuż niewiem, czy iest gdzie większy głupiec w świecie.

Scena XIV.

CI SAMI {wszyscy siedzą), MUZYK.A.

(muzyka gra aryą kilka razy).

PIERWSZY MUZYK.

(śpiewaiąc przy odgłosie iednego instrumentu).

Paście się owieczki moie,

Jdźcie na pastwiska hoyne,

Gdzie was wabią Iaki, zdroie;

Lecz gdy chcecie być spokoyne,

Wy, niewinniątka,

Mile zwierzątka,

Prawdę powiadam wam szczery,

Strzeżcie się kochać...

DRUGI MUZYK.

Glicero!

PIERWSZY MUZYK.

Ciebież to słyszę, zuchwały?

Tyś powziął ku tey zapały,

Która mnie w swych więzach ma?

DRUGI MUZYK.

Tak; to ia, tak; to ia.

PIERWSZY MUZYK.

Smieszże w niem sercu gniew sprawiać?

Smieszże tey imię Wymawiać,

Która stale kocha mnie?

DRUGI MUZYK.

Czemuż nie? czemuż, nie?

PIERWSZY MUZYK.

Ja tey powabney pasterce

Całkiem oddałem me serce,

Ona iest dla mnie wzaiemną,

Nieszczęśliwy ten, kto ze

Śmie w zawody kochać ia.

DRUGI MUZYK.

Oho lio! oho ho!

PIERWSZY MUZYK.

Oy nie żartuy Dafni z tym,

Ja cię zduszę, ia cię zjem,

Ja cię połknę, mówię szczerze,

Jeśli wspomnisz o Glicerze.

Oy nie żartuy Dafni z tym,

Ja cię połknę, ia cię zjem,

Nic cię Dafni, nie ochroni,

Jeśli kiedy wspomnisz o niy;

I nie żartuy, Dafni, z tym,

Bo cię zduszę, połknę, zjem.

DRUGI MUZYK.

Choho! cho ho!

Bayki to! bajki to!

DYALOG WŁOSKI Z MUZYKĄ.

ŚPIEWACZKA.

Di rigori armata il seno,

Contro amor mi rebellai;

Ma fui vinta in un baleno,

Jn mirar tuo vaghi rai.

Ahi! che resiste puoco

Cor di gelo a stral di fuoco!

Ma si caro é'l mio tormento,

Dolce é si Ia piaga mia,

Ch'il penare é mio contento,

E'l sanarmi é tirannia;

Ahi! che piu giova e piace,

Quanto amor e piu vivace!

MUZYK.

Bel tempo che vola

Radspio il contento;

D'amor ne In scola,

Si coglie it momento.

ŚPIEWACZKA.

Jnsi che fiorida

Ride l'eta;

Che pur tropp'horrida,

Da noi sen va.

OBOIE BAZEM

Su' cantiamo,

Su' gaudiamo,

Ne bei di di gioventu;

Perduto ben non si racquista piu.

MUZYK.

Fupilla ch'é vaga,

Mill' alme incatena,

Ta dolce Ia piaga,

Felice Ia pena

ŚPIEWACZKA.

Me poiche frigida

Langue l'eta,

Piu' l'alma rigida

Fiatnme non ha.

OBOIE RAZEM.

Su' cantiamo,

Su' gaudiamo,

Ne bei di di gioventu,

Perduto ben non si racquista piu'.

(muzyka cala przegrywa)

KONIEC.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Molière (Molier) Mieszczanin szlachcicem
Moliere Mieszczanin szlachcicem
Mieszczanin szlachcicem - scenariusz, SCENARIUSZE PRZEDSZKOLNE, scenariusze, scenariusze
mieszczanin szlachcicem
mieszczanin szlachcicem 1
mieszczanin szlachcicem
Mieszcza
metale szlachetne
przywileje szlacheckie, studia
Opal, Zachomikowane, Nauka, Studia i szkoła, Kamienie szlachetne i minerały
Eckhart - O CZŁOWIEKU SZLACHETNYM, Filozofia, teksty różne
Projekt konstrukcje drewniane Polak Szlachetko Wywrot
molier suvamp39
Kultura kamienic mieszczańskich
Do szlachetnie urodzonego z Kioto
KONSPEKT Obyczajowosc szlachecka hospitacja diagnozujaca[1], Testy, sprawdziany, konspekty z histori
demokracja szlachecka w polsce(2), EDUKACJA 35 000 TYS. plików z każdej branży

więcej podobnych podstron