Zamach na dziedzictwo Solidarności


 

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100902&typ=my&id=my11.txt

0x01 graphic

Zamach na dziedzictwo "Solidarności"

0x01 graphic


Z dr. Danielem Wicentym, socjologiem z Uniwersytetu Gdańskiego, rozmawia Bogusław Rąpała

Dlaczego przedstawiciele partii rządzącej, którzy przy każdej okazji podkreślają, że wywodzą się z "Solidarności", zostali wygwizdani podczas obchodów 30-lecia tego związku?
- Istnieją problemy, w których związkowcy mają swoje racje odmienne od rządowych, przykładowo różnią się w ocenie czynników, które sprawiły, że przemysł stoczniowy w Polsce praktycznie nie istnieje, a ich postulaty nie są uwzględniane. Chciałbym również zwrócić uwagę na fakt, że obecna ekipa rządząca podejmowała w przeszłości próby narzucenia pewnych definicji dotyczących postaci i wydarzeń historycznych. Jest to szersze zjawisko podkopywania autonomii badań naukowych, przede wszystkim historycznych. Było to szczególnie widoczne w momencie ukazania się książki "SB a Lech Wałęsa" autorstwa Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka. A na dobrą sprawę jeszcze przed jej ukazaniem się, kiedy to politycy publicznie recenzowali to opracowanie historyczne, czasem przyznając się, że książki nawet nie czytali, ewentualnie, że ją tylko przeglądali. Towarzyszył temu wyraźny przekaz - pewne osoby wyłączamy spod krytycznego osądu naukowego. Przypomnę tylko, że wolność badań naukowych wpisana jest do naszej Konstytucji.
Może jeszcze słowo o wystąpieniu Henryki Krzywonos. Niewątpliwie odegrała ważną rolę w sierpniowym strajku. Jest to jednak kwestia, która wchodzi w pole badań historycznych. Jeśli zaś idzie o współczesne wydarzenia polityczne, to korzenie solidarnościowe bądź krzywdy doznane w komunistycznym reżimie nie powinny być żadnym argumentem za tym, żeby traktować kogoś mniej lub bardziej poważnie. Ten polityczny rodowód powinien podlegać głównie ocenie historycznej. Przerzucanie się argumentami, kto ile dni spędził w Stoczni Gdańskiej podczas Sierpnia jest niepoważne. Wystąpienie pani Krzywonos było, jak utrzymuje, spontaniczne. To jednak symptomatyczne, że w ciągu 24 godzin staje się gwiazdą internetu. Nie wiem, w jakim stopniu ma ona świadomość, że stała się także instrumentem politycznym.

Czy nie mamy dziś do czynienia z próbą zawłaszczenia idei solidarnościowych i historii "Solidarności" nie tylko przez partię rządzącą?
- Ze zdumieniem obserwuję, że niektórzy prominentni działacze PZPR, którzy w latach 80. stali po zupełnie innej stronie, dziś również poczuwają się do dziedzictwa "Solidarności". Były pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego w Gdańsku Tadeusz Fiszbach pisze wręcz, że czuje się "dziedzicem" "Solidarności". To brzmi dość śmiesznie, ale jest groźne dla kształtowania pamięci historycznej o tamtym czasie. Bo gdyby tego typu wypowiedzi pozostawić bez żadnego komentarza, to za 50 lat może się okazać, że okres od 1945 do 1989 r. będzie nazywany okresem rządów partii socjaldemokratycznej. Nie będzie mowy o żadnym komunizmie, o PZPR ani o innych złowrogich instytucjach. To, co dzisiaj wydaje się kuriozalne, czyli wypowiedzi takich ludzi jak Fiszbach czy ostatnio Stanisław Ciosek w jednej z komercyjnych telewizji, za jakiś czas może stanowić ważny element zupełnie "wykoślawionej" pamięci historycznej, niezgodnej z faktami i odczuciami uczestników tamtych wydarzeń.

Czy, Pana zdaniem, w poniedziałek wydarzyło się coś bardzo gorszącego?
- Można się zastanawiać, czy doszło do naruszenia powagi urzędującego premiera, prezydenta oraz innych znaczących postaci życia politycznego. Nie dramatyzowałbym jednak z powodu gwizdów czy buczenia. Zjazd związku zawodowego nie musi wyglądać jak partyjne konwentykle, gdzie wiele elementów - łącznie z oklaskami i "kulturą zebrania" - jest wyreżyserowanych. Natomiast sam fakt, że dochodzi do starcia poglądów, nie jest niczym nadzwyczajnym. Tak jak to już wielu komentatorów podkreślało, "Solidarność" była i, zdaje się, nadal jest strukturą otwartą i stwarzającą możliwości do wyrażania różnych poglądów. Z tego punktu widzenia nie stało się nic gorszącego. Zdaje się, że premier doskonale wiedział, dokąd jedzie i że nie będzie witany owacją na stojąco. Świadczy o tym poniekąd jego przemówienie, wcale nie ugrzecznione i obliczone na łatwy poklask sali. Nawiasem mówiąc, przytyk dany "Solidarności" w związku z jej liczebnością (z 10 milionów został milion) jest delikatnie mówiąc nietrafiony, biorąc pod uwagę, że cała PO liczy ok. 40-50 tys. członków. Poza tym związkowcy mogą mieć do premiera żal, chociażby odnośnie do kondycji przemysłu stoczniowego. Nie jest to więc rzecz, w związku z którą należałoby bić na alarm z powodu łamania jakichś standardów debaty publicznej. Nie był to przykład, jak chcą niektórzy, jakiegoś "seansu nienawiści".

Jedna z gazet skomentowała, że zjazd był "skrojony na potrzeby Śniadka i Kaczyńskiego". Politycy partii rządzącej zarzucają "Solidarności" działania według dyktatu PiS. W ten sposób dyskredytują związek jako ewentualnego partnera do rozmów.
- Nie wydaje mi się, żeby poniedziałkowy zjazd został "skrojony" akurat na potrzeby aktualnego szefa "Solidarności" czy tym bardziej Jarosława Kaczyńskiego. To nie był teatr jednego aktora. Zostali na niego zaproszeni przedstawiciele najwyższych władz państwowych oraz wielu innych działaczy politycznych. Zarzuty o "chodzenie na smyczy PiS-u" są zazwyczaj bezpodstawne i często stanowią element demonizacji partii Jarosława Kaczyńskiego. Podobnie sytuacja ma się z Instytutem Pamięci Narodowej, który też miałby być rzekomo przybudówką PiS. Takie twierdzenia są niesprawiedliwe, gdyż często są gołosłowne. Sytuacja, w której związek zawodowy ma swoje sympatie polityczne, jest naturalna. W innych krajach europejskich swoista symbioza związków z partiami politycznymi jest czymś normalnym. "Solidarność" wychodziła poza rolę związku zawodowego, przypomnijmy początek transformacji, w której stała się swego rodzaju żyrantem szokowej terapii Leszka Balcerowicza, czy krótką i burzliwą historię Akcji Wyborczej "Solidarność" (bez happy endu). Nie jest to jednak w żadnym razie rola porównywalna z obecną sytuacją.

A może to "Solidarność", zapraszając prezydenta i premiera, chciała zwrócić w ten sposób uwagę na to, że nie godzi się z niektórymi działaniami rządu?
- Nie wiem, jakie były intencje kierownictwa związku. Niewątpliwie jednak "Solidarność" jako instytucja musi zabierać głos w obronie praw pracowniczych i w innych sprawach bliskich niemałej części społeczeństwa.

To nie pierwszy raz, kiedy podczas różnych uroczystości część zebranych w ten sposób manifestuje swoje niezadowolenie. Czy świadczy to o rosnącym niezadowoleniu społecznym?
- Być może, ale szukanie łatwych analogii z Sierpniem ‘80 jest błędne. Różne strukturalne uwarunkowania (niskie zaufanie społeczne, style życia Polaków itd.) praktycznie uniemożliwiają powstanie takiego masowego dziesięciomilionowego ruchu, który byłby w opozycji do władzy. Społeczeństwo polskie jest dosyć mocno zatomizowane. Społeczeństwo obywatelskie jest słabe. Natomiast problemem rządu Donalda Tuska i większości ekip rządzących Polską po 1989 r. jest to, że są oderwane od problemów zwykłych ludzi w tym sensie, że szeregowi obywatele nie mają możliwości wywarcia realnej presji na swoich wybrańców, a więc pośrednio także na działanie rządu. Nie ma potrzebnych do tego mechanizmów ani instytucji. Jeśli społeczeństwo nie ma możliwości wyrażenia i egzekwowania swoich interesów, bo taką formą z pewnością nie jest oddanie lub nieoddanie głosu raz na cztery lata, to nie ma mowy o żadnym dialogu między władzą a społeczeństwem. Tym bardziej ważne jest istnienie takich instytucji jak związki zawodowe, a więc także "Solidarności". Dzięki nim przynajmniej część społeczeństwa może wyrazić swoje zdanie lub niezadowolenie wobec takich czy innych działań rządzących.

Sądzi Pan, że reakcja zebranych na sali związkowców była właśnie taką reakcją?
- Nie chciałbym temu przypisywać jakiegoś przesadnego znaczenia, bo trzeba pamiętać, że kontekst tego wydarzenia był wyjątkowy - 30. rocznica powstania "Solidarności". Ta sytuacja jest trochę sztuczna ze względu na dosyć spore, przynajmniej chwilowe, zainteresowanie mediów samym zjazdem i sprawami historycznymi "Solidarności". Nie jest to raczej jakiś wyraźny punkt zwrotny, w którym społeczeństwo powiedziało dosyć mocno "nie". Zwróćmy uwagę na sondaże. Platforma Obywatelska wciąż cieszy się sporym poparciem. Więc nawet z tego punktu widzenia nie można mówić o jakimś większym zniechęceniu ekipą rządową w skali ogólnokrajowej.

Czy taka niepokorna "Solidarność" jest Polsce potrzebna?
- Jak najbardziej. I nie ograniczałbym tego stwierdzenia tylko do "Solidarności", ale do wszystkich instytucji szeroko rozumianego społeczeństwa obywatelskiego. Chodzi o to, żeby mogły być one partnerem dla władzy, żeby potrafiły formułować postulaty zgodne z własnymi interesami. I oczywiście egzekwowały je. Niewątpliwie w tym kontekście "Solidarność" jest jak najbardziej potrzebna.

Dziękuję za rozmowę.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ZEZNANIA S GILA ZAMACH NA LENINA
ZEZNANIA FANI KAPLAN ZAMACH NA LENINA
Nieudany zamach na Hitlera
Zamach na Polske
bankowość, Islamski system bankowy, Bankowość islamska inaczej zwana bezodsetkową opiera się głównie
zamach na WTC, Zachód - czy lepszy od Wschodu, Zagranica
Nieudany zamach na ambasadora USA (13 07 2009)
Zamach na Hitlera w Warszwie, DOC
Zamach na dzieci, RODZINA
Zamach na dzieci, Rodzina katolicka
Bulyczow Kir Policja Intergalaktyczna Zamach Na Tezeusza
Próba zamachu na Adolfa Hitlera, DOC
Wstrząsające kulisy zamachu na ks
ZAMACH NA SAMOLOT PREZYDENTA, SMOLENSKN 10 04 2010 MORDERSTWO W IMIE GLOBALIZACJI
Zamachy na Piłsudskiego, II Rzeczpospolita
krzyz na dziedzincu palacu prez Nieznany

więcej podobnych podstron