Rozdział XXVII Młodociana przestępczość


- Może was gdzieś podwieźć? - spytał Bestia, kiedy stali przed domem. Dochodziła już trzecia w nocy. Demon stał oparty o maskę czarnego Peugeota* paląc już trzeciego papierosa i przygotowując się psychicznie do spotkania z matką, która bez wątpienia go zabije, albo, co gorsza, uziemi do trzydziestki. Każda jego myśl była wypisana na twarzy, szczera i zapewne z dodatkiem długiej wiązanki przekleństw. To było tak oczywiste…

Bella z kolei stała kilka metrów dalej z głową odchyloną do tyłu, wpatrująca się w rozgwieżdżone niebo. Ubrana już z powrotem w czarne dżinsy oraz bluzkę i bez śladu po makijażu. Tylko jej paznokcie miały nadal barwę krwistej czerwieni…

To co działo się w jej głowie nigdy nie było dla niego tajemnicą. Nieobecny uśmiech na jej twarzy, rozmarzenie, dłonie delikatnie zaciśnięte w pięści. W oczach krył się cień, który pojawił się ponad dwa lata temu i od tamtej pory nie zniknął ani razu, ani na chwilę. Smutek. Teraz nie była już Isabellą Marie Swan, ale ich kochaną Gwiazdą, wiecznie zapatrzoną w nocne niebo i zakochaną w nim bez pamięci.

Cullen nie odrywał od niej wzroku. Dziwnie było wiedzieć, że on czyta w myślach naprawdę i to nie wynika, tak jak w jego przypadku, z wnikliwych obserwacji. Dziwnie było wiedzieć, że w tej chwili dociera do niego każde słowo, które choćby przypadkiem pojawiło się w jego głowie. Dziwnie było wiedzieć, że on wie, że w tej chwili on próbuje czytać w nim jak w otwartej księdze. A to okazało się nadzwyczaj proste.

Wpatrywał się w Bellę z czułością wypisaną na twarzy i zaciekawieniem. Ona kochała je wszystkie, a on tylko jedną. Edward musiał być zakochany w jego Gwieździe.

- Eeee… - zaczął wyjątkowo inteligentnie. - Ja się przejdę. Do biura ojca mam tylko jakieś pół godziny drogi, poza tym lubię spacerować nocą. - wyjaśnił.

Para brązowych oczu spojrzała na niego pytająco. W odpowiedzi uśmiechnął się zadziornie.

- Teoretycznie nie ma pojęcia, co się ze mną dzieję. Ale codziennie muszę się meldować. Myśleliśmy, czy nie wykorzystać mojej kolejnej ucieczki, jako pretekstu do odebrania matce prawa do opieki nade mną, ale w sumie już teraz nie ma sensu…

- Nie zgłosił tego na policję?

- Kto? Ojczym? Chodzę do szkoły, więc wie gdzie przebywam po kilka godzin dziennie. Wczoraj wzywano mnie do gabinetu dyrektora, ale jak go w nim zobaczyłem, to po prostu pożegnałem się i wyszedłem z powrotem na lekcje.

- Jaki pilny uczeń… - zachichotała.

- Aż dziw, że mnie poznajesz. - przytaknął.

Liam w tym czasie wywrócił oczami.

- A ty Bells co robisz?

- Też bym się chętnie powłóczyła po mieście. Renee pewnie nie spodziewa się, że wrócę do rana, poza tym ma randkę… - westchnęła. - Dlaczego zawsze dowiaduję się o wszystkim jako ostatnia?

Znudzonym wzrokiem powiodła po uliczce. No tak. Na ziemi przecież nie ma niczego ciekawego. Choć nie, coś się znalazło…

- Oczywiście, jeżeli Edward nie ma nic przeciwko… - zreflektowała się.

Ten tylko wywrócił oczami.

- Nie musisz mnie pytać. To twoje miasto.

- To idziemy z Chrisem. - zadecydowała.

- To wpadnę jutro po południu z Julianem. - oznajmił Liam szybkim krokiem podchodząc do Belli i narzucając jej swoją skórzaną kurtkę na ramiona. Na nieme pytanie dziewczyny odpowiedział nadzwyczaj szybko. - Ja mam auto. Żebyś nie zmarzła. - tamta skinęła głową.

- Liam, kurwa… Może byś się z łaski swojej pośpieszył?

- Zawsze możesz iść pieszo…

- Dzięki. Jak dojdę do rana, to będzie cud. Jak zobaczysz mnie jeszcze kiedyś żywego - jeszcze większy. - warknął Rick.

Kiedy samochód w końcu odjechał, poczuł jak wszystko wraca do normy. To miało być coś… Naturalnego. Najzwyklejsza noc… pod słońcem.

Tego nie mógł zepsuć żaden niespodziewany wampirzy dodatek.

*

Miasto, pomimo późnej pory, nie było ani puste, ani ciemne. Neony, latarnie, smugi światła padające z jeszcze nie uśpionych mieszkań, ludzie wracający do domu, albo, o dziwo, tacy, którym to nawet by nie przyszło do głowy. Noc była jeszcze młoda, było już tak późno, że aż wcześnie, jak powtarzali zmieniając tylko lokal, w którym się bawili. Jednak to wydawało się niemal zupełnie umykać jej uwadze: jej wystarczało za wszystkie światła rozgwieżdżone niebo nad głową, a za wszystkie obce twarze jedna, tak dobrze znana... Ręce schowała w kieszeni kurtki, tej o nieco zbyt długich rękawach i przesiąkniętej znajomym  zapachem: tym, który pomimo że nadal wyraźnie malował się w jej pamięci, zmienił zupełnie sposób, w jaki na nią działał. Kiedyś jej serce przyśpieszało, a w głowie pojawiały się myśli bez wątpienia należące do zauroczonej dziewczyny. Teraz wydawało jej się to niemalże śmieszne.

Potknęła się i na moment straciła równowagę. Nie przewróciła się, w końcu jeszcze tego by brakowała, żeby się połamała pierwszej nocy w Phoenix. Jednak to zmusiło ją do powrotu, do oderwania oczu od nieba i wbicia nie do końca zadowolonego wzroku w ziemię. Rozejrzała się dookoła: biurowiec znajdował się kilkanaście metrów przed nimi, tylko w kilku pomieszczeniach najwidoczniej jeszcze ktoś przebywał. Pozostałe były ciemne. Christopher przyśpieszył odrobinę, żeby odwrócić się do nich (choć ledwo pamiętała, że nie jest z nim sam na sam) twarzą i zatrzymać.

- Emm… - zawahał się. - Wchodzicie ze mną, czy poczekacie tutaj chwilę? Chcę w sumie tylko zostawić kartkę ojcu, gdzie mniej więcej będę… Zajmie mi to góra pięć minut. Chyba że macie ochotę na kawę… - uśmiechnął się.

- Poczeka… Poczekamy. - odpowiedziała cicho odwracając się momentalnie w kierunku Edwarda. - Prawda?

Wampir wywrócił oczami.

- Prawda. - stwierdził krótko.

- No to zaraz wracam. - odezwał się brunet i pobiegł do drzwi. Na głośne pukanie pojawił się strażnik, który otworzył mu z kpiącym uśmieszkiem na twarzy.

Tym razem to Bella wywróciła oczami.

- I jak ci idzie dowiadywanie się jaka byłam… Bywam… Jestem w Phoenix?

- Jesteś bardzo ciekawą osobą, Isabello. Nie wspominałaś mi na przykład, że potrafisz śpiewać.

Westchnęła głośno.

- Kiedy byłam dzieckiem, marzyłam, żeby być profesjonalistką. Poszłam nawet na lekcje śpiewu. Po dwóch miesiącach płakałam za każdym razem, kiedy miałam tam pójść… - Wybuchnęła śmiechem. - I tak marzenie legło w gruzach.

- Zdarza się. - Edward wzruszył ramionami z uśmiechem. - Jakie dokładnie mamy plany na wieczór? Bo żadne z was w sumie nie powiedziało, a Christopherowi to nawet przez myśl nie przeszło…

- Małe włamanie. Nic poważnego.

- Włamanie?

- Nie wspominałam, że  tutaj bardzo często odwiedzam komisariaty?

Pokręcił tylko głową.

- Mieszkam pod jednym dachem z kryminalistką?

- A ja z kłusownikami. Chyba jesteśmy kwita. - wywróciła oczami.

- To jakie miejsce tak bardzo chcecie odwiedzić, że posuwacie się do złamania prawa?

Oczy na moment stały się puste, spojrzała gdzieś w bok.

- Cmentarz. Z reguły chodziliśmy na niego o świcie, ale wy nie możecie przebywać w słońcu…

- Nie było by to wskazane. - zgodził się. - Często ich odwiedzacie?

- Mniej więcej raz w miesiącu. Taka tradycja, którą złamałam dopiero przez wyjazd do Forks. - opuściła głowę. - Ale trudno by było jeździć tylko po to, żeby położyć kwiaty na jakimś tam grobie.

- Jeżeli to dla ciebie ważne… Nikt nie będzie miał nic przeciwko.

- Nie tyle ważne… To coś jak… Uspokojenie. Jak to, że wiem, że w każdej chwili mogę sięgnąć znowu po leki nasenne. Świadomość, że zawsze mam jednego papierosa, jak rzucałam palenie. - westchnęła. - Dziwne. Przez te dwa miesiące jako uspokojenie wystarczył mi jeden numer telefonu i płyta CD.

- Dziwne, że coś cię uspokoiło, kiedy mieszkałaś pod jednym dachem z wampirami. Ludzie z reguły instynktownie się nas boją.

- I czego tu się bać. - spytała z uśmiechem na twarzy. - Jesteście bardziej cywilizowani niż niektórzy, których znam. Weźmy na przykład Demona…

Oboje zaśmiali się krótko.

Na moment zapadła cisza. Jakiś samochód przejechał obok niemal zagłuszając kolejne pytanie. Mimo wszystko je dosłyszała.

- Jaka jesteś naprawdę Isabello Marie Swan? Kiedy udajesz, a kiedy nie?

Zamarła na moment by przybrać niemalże obojętną minę, po czym odpowiedziała szczerze do bólu.

- Nie ma mnie naprawdę. Umarłam. Naprawdę… Co to znaczy naprawdę? - prychnęła. - Kiedy jestem sama? Macie niezły słuch, nie? Powinieneś wiedzieć co robię, kiedy myślę że nikt o tym nie wie. Kiedy nikogo się nie spodziewam.

- Kulisz się w kłębek i płaczesz? Na początku… Tak reagowałaś na deszcz. Non stop. Ilekroć myślałaś, że wszyscy śpimy…

- Na deszcz? - powtórzyła chłodno. - Być może. Nienawidzę deszczu. - szepnęła gorzko. - Podczas ich pogrzebów… Padało. A przecież nie powinno. Nie tutaj. Nie w Phoenix... Ono płakało. A ja nie mogłam… Obiecałam. Bolało. Ale przecież… - Łzy wypełniły jej oczy, pojedyncza wydostała się z pomiędzy mocno zaciśniętych powiek. I kolejna. Kolejna. - Skoro jesteśmy nieśmiertelni… Nie mogę… Obiecałam…

- Nie płacz… - otoczył ją ramionami. Była słaba. Jak zwykle. Ktoś inny musiał ją pocieszać… Chronić.

Wtuliła się w niego kurczowo zaciskając palce na jego koszuli.

- Nie ma mnie kilka minut i już zaczynacie się obściskiwać? Kurde, nie przeszkadzajcie sobie. - rozległ się lekko kpiący głos, który zignorowała. Mijały minuty. W końcu stanowczym ruchem się odsunęła.

- Już? - spytał cicho Edward z lekką nutką zawodu w głosie.

Wspięła się na palce i delikatnie musnęła ustami jego policzek.

- No to co, idziemy? - zwróciła się do Christophera, który niewiadomo jakim cudem znalazł się na parapecie okna na parterze i patrzył półprzytomnym wzrokiem w niebo.

- Ta… Idziemy. - westchnął ledwo co słyszalnie.

*

Przejście przez mur nie sprawiło im zbyt dużo problemów.  Tak jakby robili to już setki razy. Być może tak było…

Pokonywali alejki pewnie, nie rozglądając się na boki, wydając się nawet nie myśleć o tym co robią, gdzie są i dokąd idą. W przypadku Christophera na pewno tak było: jedyne, co odnajdywał w jego głowie to był smutek i niepokój. Tylko uczucia, opisywane niemalże bez słów.

Oboje trzymali ręce w kieszeniach, nie zwracali uwagi ani na niego, ani na siebie nawzajem. Milczeli. Delikatny poblask świec rzucał upiorne cienie na ich twarze. Wolał nie wyobrażać sobie, jak on musiał wyglądać. Pewnie jak żywy trup, którym niewątpliwie był.

Szelest wiatru, jego szept…

Dwa białe nagrobki, które dzieliło od siebie zaledwie kilka metrów. Nieznajome nazwiska, nieco bardziej znajome imiona, ledwo co znane twarze na zdjęciach. Na wieczność utkwili w młodości: pomimo, że byli do niego tak podobni, to ich los był zupełnie inny… Stali się nieśmiertelni, ale na ludzki sposób. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz…

Milczenie.

Obserwował jak chłopak sięga do kieszeni, jak wyciąga z niej wymięte pudełeczko. Zapalniczka wydała z siebie cichy trzask. Po chwili wypuścił dym z ust i westchnął. Blada dłoń wysunęła się z kieszeni, podwinęła rękaw i bez słowa sięgnęła w jego kierunku.

- Miałaś nie palić.

- Miałam. Raz na jakiś czas mi nie zaszkodzi. - szepnęła.

Papieros zmienił właściciela, dziewczyna trzymała go między palcami i wpatrywała się w napis. Znowu milczeli. Chłopak znowu sięgnął do pudełeczka. Upłynęły kolejne minuty, zaczynał się czuć jak intruz.

- Idziemy. - oznajmił Christopher rzucając peta na ziemię.

I znowu wędrówka alejkami, i znowu wdrapywanie się na mur.

Tylko jak wrócicie do Forks, to nie pozwól jej dalej palić, okej? Za długo męczyliśmy ją, żeby rzuciła. Słyszysz mnie, Cullen? Cholera…

To cholera bez wątpienia nie było już skierowane do niego, tylko było komentarzem na widok zatrzymującego się radiowozu. Isabella wywróciła teatralnie oczami.

- Swan i Angel. Stęskniliśmy się za wami. Kogo demoralizujecie?

- Kolega z Forks. - odpowiedziała Bella znudzonym głosem na pytanie zadane przez jednego z policjantów.

- No proszę… Nie wiedziałem, że przyjeżdżasz, Swan. A Charlie wie?

- Jeszcze nie.

- No to jedziesz go odwiedzić, czy mam się wysilać i wymyślać za co was aresztować? Włamanie na cmentarz chyba przejdzie, nie? I twoja ucieczka z domu, Angel.

- Zgłosił to?!

- Taa… Ale przymknęliśmy oko. - wywrócił oczami drugi z policjantów otwierając drzwi do radiowozu.

- Czyli jedziemy na komisariat… - zachichotała dziewczyna.

*

- Cześć, tato. Dawno się nie widzieliśmy.

Komendant Charlie Swan podniósł głowę znad papierów i uśmiechnął promiennie.

- Bella! Od kiedy jesteś w Phoenix?

- Przyleciała kilka godzin temu i już na komisariacie… Ewidentne objawy wśród młodocianej przestępczości… - Christopher pokręcił głową z rezygnacją. - Ktoś musi ją z powrotem sprowadzić na słuszną drogę prawa…

- Na ciebie raczej w tej sprawie nie można liczyć, Angel…

- No to, Edwardzie… Oddajemy ją w twoje ręce.

- Ale mi się podoba zabawa w młodocianą przestępczynie. Jest ciekawie. I w środku nocy można się napić najlepszej gorącej czekolady w całej dzielnicy... - uśmiechnęła się szeroko unosząc jednorazowy kubeczek i upijając jeden łyk.

Dwóch nastolatków i jeden mężczyzna zaśmiali się głośno.

*

Wspominał, że dzisiaj go raczej nie będzie, ale i tak jak co noc przyszła do parku. Przymknęła oczy i pozwoliła swoim myślą powędrować w bardzo daleką przeszłość, aż w końcu wizja stała się niemal całkowicie zamazana. Wtedy powróciła, zatrzymując się na znajomych twarzach, przysłuchując się radosnym kłótniom, przekomarzaniom… Posmutniała.

Miała odlecieć na kilka minut przed świtem. Nie mogła zostać dłużej. Wtedy postąpiłaby niezgodnie z planem…

Zapach wampira… Rozpoznała go, choć jego twarz była osnuta mgłą, jak wszystkie ludzkie wspomnienia. Edward Cullen…

- Ana… - Christopher uśmiechnął się ciepło. - Jednak czekałaś?

Skinęła powoli głową, ale nie mogła oderwać wzroku od towarzyszącej mu dziewczyny. Miała czekoladowe oczy… Jej oczy, kiedy była jeszcze człowiekiem. Odnajdywała w jej twarzy niektóre, swoje dawne rysy. Kolor jej włosów… Miała go bez wątpienia po matce. Mimo to była podobna. Zbyt podobna, pojedyncze cechy były widoczne nawet mimo przemiany…

- Ana, to jest Bella, a to Edward. - przy przedstawianiu pomagał sobie ruchem rąk.

Cullen! Nic jej nie mów! Nic! Nic! Nie chce jej zabierać do Volterry! Nie teraz!

- Przyszłam w sumie tylko się pożegnać… Bardzo miło spędzało się noce w twoim towarzystwie. - oznajmiła spokojnie poprawiając ciemnoszary płaszcz.

- Już wyjeżdżasz?

Potwierdziła skinieniem głowy.

- Do zobaczenia. Bo pewnie prędzej czy później tu wrócę…

- Zgłoś się wtedy do mnie.

Uśmiechnęła się.

Krótko spojrzała w oczy dziewczynie. Isabella… To ona była najważniejsza.

Niby przypadkiem odchodząc musnęła jej skórę. Przymknęła oczy.

Komplikacja. Edward Cullen bez wątpienia był komplikacją. A przynajmniej uczucia jakimi darzył, a raczej twierdził, że darzył Bellę. Musi się spotkać z Cielem. On musi się o tym dowiedzieć.

Przypomniała sobie błękitne oczy, w które jako jedyna mogła się wpatrywać bez obawy. Przypomniała sobie stanowczy głos, już zupełnie nie dziecinny, wymawiający tylko jedno słowo: zapomnij.

Spojrzała na Edwarda Cullena ukradkiem. Źrenice rozszerzyły mu się udelikatnie, a na twarzy na ułamek sekundy pojawiła dezorientacja.

Choć marne były szanse, żeby zapomniał o ich spotkaniu, to bez wątpienia nie miał prawa pamiętać już jej myśli.

Ciel… Jesteś geniuszem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rozdział XXVII
463 , Wychowywać czy karać młodocianych przestępców
ROZDZIAŁ XXVII Nessie
rozdzial XXVII
53, ROZDZIA˙ XXVII
Meredith Pierce Nieopisana historia Rozdział XXVII
Rozdział XXVII
Rozdział 10 Tabele przestawne koniec
Rozdział 10 Tabele przestawne
Rozdział Jedność wielość czynów i przestępstw
Algebra i Analiza Matematyczna, Elementy geometrii analitycznej w przestrzeni, ROZDZIAŁ VI
Rozdział 4 Istota przestępstwa
Rozdział Jedność wielość czynów i przestępstw
Jak skutecznie zapobiegac karierze przestepczej Rozdzial IV
Jak skutecznie zapobiegac karierze przestepczej Rozdzial V
Jak skutecznie zapobiegac karierze przestepczej Rozdzial VI
Jak skutecznie zapobiegac karierze przestepczej Rozdzial VII
Jak skutecznie zapobiegac karierze przestepczej Rozdzial IX

więcej podobnych podstron