Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom" 辪on I Panna


_____________________________________________________________________________

Margit Sandemo

SAGA O LUDZIACH LODU

Tom XXII

Demon i panna

_____________________________________________________________________________

ROZDZIA艁 I

Nie rozpoznany przez nikogo wraca艂 do rodzinnego

dworu.

Ponad dwadzie艣cia lat min臋艂o, odk膮d Solve, jego

ojciec, opu艣ci艂 r贸d i wszelki 艣lad po nim zagin膮艂. On sam

uko艅czy艂 ju偶 dwudziesty rok i przez ca艂e swoje 偶ycie

t臋skni艂 do tego miejsca, kt贸re uwa偶a艂 za swoje, do tego

dworu, kt贸ry teraz stawa艂 si臋 jego w艂asno艣ci膮, jego

dziedzictwem.

Maj膮tek Grastensholm.

On sam wy艂ania艂 si臋 z nico艣ci.

Przyby艂 z Po艂udnia, szed艂 na P贸艂noc, poprzez

Szwecj臋, ku przera偶eniu wszystkich swoich szwedz-

kich krewnych, kt贸rzy nawet poj臋cia nie mieli, 偶e on

w og贸le istnieje. Sp艂odzony w nienawi艣ci, urodzony

w rozpaczy, sta艂 si臋 przyczyn膮 艣mierci swojej matki

w tej samej chwili, w kt贸rej ujrza艂 艣wiat艂o dnia.

Wyszydzany, znienawidzony przez Solvego, urato-

wany tylko dlatego, 偶e wcze艣niej zg艂adzono jego

ojca.

Heike, ochrzczony przez zoboj臋tnia艂ego, pozbawione-

go wszelkich uczu膰 Solvego imieniem, kt贸re w艂a艣ciwie

powinna nosi膰 dziewczyna. W zestawieniu jednak z jego

ponur膮 postaci膮 imi臋 to stawa艂o si臋 jakby synonimem

m臋sko艣ci, pot臋gi i si艂y.

Heike, kt贸rego przeznaczeniem by艂a samotno艣膰. Po

wsze czasy.

Jego cia艂o wci膮偶 jeszcze nosi艂o 艣lady bolesnych cios贸w,

zadawanych przez ojca, bo to by艂o takie zabawne dra偶ni膰

prychaj膮cego ch艂opca, zamkni臋tego w klatce. Wci膮偶

jeszcze dusza by艂a obola艂a od cierpie艅 przekraczaj膮cych

ludzkie poj臋cie.

Heike, wyrzutek ze 艣wiata ludzi.

Owego pierwszego dnia, kiedy przyby艂 do rodzinnych

stron w Norwegii, zatrzyma艂 konia na drodze, w miejscu

sk膮d rozci膮ga艂 si臋 rozleg艂y widok, i d艂ugo rozgl膮da艂 si臋 po

okolicy.

Przed nim le偶a艂 dw贸r, dw贸r tak pi臋kny i wielki, 偶e

Heike natychmiast uzna艂, i偶 si臋 pomyli艂. To nie jego dom,

to nie mog艂a by膰 prawda. Budowla, na kt贸r膮 patrzy艂, by艂a

przecie偶 ogromna niczym zamek.

Wzrok w臋drowca przesuwa艂 si臋 dalej ponad zagrodami

parafii.

Wygl膮d mia艂 straszny. Pot臋偶na, okropna bestia. G艂ow臋

pokrywa艂y ciemnobr膮zowe w艂osy tak bujne i potargane,

偶e patrz膮cy mimo woli szuka艂 uszu trolla, stercz膮cych

gdzie艣 w tej g臋stwie. Oczy, ogni艣cie 偶贸艂te, iskrzy艂y si臋

roz偶arzone pod opadaj膮c膮 na czo艂o grzyw膮, ca艂a twarz,

ko艣cista i kanciasta, by艂a upiornie wykrzywiona. Z臋by,

wielkie i ostre, bia艂e jak 艣nieg na tle brunatnej sk贸ry.

A przy tym wyraz w艣ciek艂o艣ci wok贸艂 szerokiego, wci膮偶

jakby w臋sz膮cego nosa, zapadni臋te policzki i broda spiczas-

ta jak u lisa.

I te pot臋偶ne barki, dziedzictwo Ludzi Lodu, morder-

cze dla kobiet, kt贸rym przysz艂o rodzi膰 takie bestie jak

ta.

Nale偶a艂 do istot przekl臋tych, skazanych i obci膮偶onych

dziedzictwem; s膮dz膮c z wygl膮du, by艂 jednym z najbardziej

dotkni臋tych potomk贸w Ludzi Lodu. Ci jednak, kt贸rzy go

spotkali, mogli za艣wiadczy膰 o smutku i rozpaczy w jego

sercu, o bezgranicznej czu艂o艣ci dla wszystkich cierpi膮-

cych.

Kocie oczy rozgl膮da艂y si臋 wok贸艂.

Dostrzega艂y alej臋 wiod膮c膮 do mniejszego dworu,

w s膮siedztwie du偶ego. Alej臋 wysadzan膮 ogromnymi

drzewami, tak starymi, jakby ros艂y tam od niepami臋tnych

czas贸w.

Chaty komornik贸w i ma艂e zagrody rozrzucone w doli-

nie...

Po艣rodku sta艂 ko艣ci贸艂. A dalej, nad ma艂ym jeziorkiem,

roz艂o偶y艂 si臋 jeszcze jeden pi臋kny dw贸r. Nie tak wielki jak

ten najbli偶szy patrz膮cemu, mimo to pi臋kny.

Elistrand?

Tak, to musi by膰 Elistrand.

脫w najmniejszy dw贸r to z pewno艣ci膮 Lipowa Aleja,

nic innego.

A zatem. . .

My艣li t艂uk艂y si臋 w g艂owie Heikego. A zatem ten

najwi臋kszy to Grastensholm! Jego Grgstensholm!

D艂ugo jeszcze tak sta艂 i patrzy艂, nie schodz膮c z konia.

Stara艂 si臋 poj膮膰 swoj膮 now膮 sytuacj臋. On, kt贸ry by艂 nikim,

kt贸ry nie posiada艂 niczego, czy偶by on mia艂 by膰 panem tej

wspania艂o艣ci? Pola i 艂膮ki, zajmuj膮ce p贸艂 parafii, stajnie

i obory, no i sam dw贸r, ten pe艂en dostoje艅stwa dom na

wzg贸rzu!

My艣li p艂yn臋艂y niespokojnie. Tam, w domu, znajdowa艂

si臋 skarb. 艢wi臋ty skarb Ludzi Lodu, z艂o偶ony z zi贸艂

i czarodziejskich przedmiot贸w. W艣r贸d nich za艣 najwa偶-

niejszy - fantastyczna flaszeczka Shiry, butelka z g贸r-

skiego kryszta艂u. Nape艂niona wod膮 z jasnego 藕r贸d艂a,

ukrytego w g艂臋bi G贸ry Czterech Wiatr贸w. To naczynie

czeka艂o, schowane w domu, kt贸ry widzia艂 przed sob膮 na

wzg贸rzu. I woda, kt贸r膮 zamierza艂 zanie艣膰 do Doliny Ludzi

Lodu, by przy jej pomocy unicestwi膰 si艂臋 Tengela Z艂ego.

Odnale藕膰 zakopany przez niego garnek, czy co to jest.

Naczynie z ciemn膮 wod膮 ze 藕r贸d艂a z艂a. Woda Shiry by艂a

w stanie odebra膰 tamtej jej z艂膮 moc.

Heike wierzy艂, 偶e to jest g艂贸wne zadanie jego 偶ycia.

Pragn膮艂 tego, cho膰 nie mia艂 poj臋cia, czy post臋puje

s艂usznie.

Mimo wszystko chcia艂 spr贸bowa膰.

Czo艂o je藕d藕ca nachmurzy艂o si臋. Po dworskim dziedzi艅-

cu kto艣 chodzi艂. Ma艂e niczym mr贸wki postaci porusza艂y

si臋 tam i z powrotem pomi臋dzy domem a zabudowaniami

gospodarskimi.

Co艣 takiego nie powinno by艂o mie膰 miejsca! Nie ma ju偶

przecie偶 nikogo z Ludzi Lodu, kto m贸g艂by tutaj mieszka膰.

Chyba 偶e ta ma艂a c贸reczka Vemunda...

Nie, trzeba poczeka膰 i przyjrze膰 si臋.

Parafia Grastensholm... Nareszcie w domu! W臋dr贸w-

ka by艂a d艂uga. Teraz jednak dobieg艂a ko艅ca.

Heike d艂ugo sta艂 na szczycie wzg贸rza, nie wiedz膮c co

pocz膮膰. Wzdryga艂 si臋 na my艣l o tym, 偶e znowu b臋dzie

musia艂 rozmawia膰 z obcymi, dostrzega膰 w ich oczach l臋k

i obrzydzenie na jego widok. Ju偶 si臋 chyba nie nauczy

przyjmowa膰 tego ze spokojem.

Nieszcz臋艣cie polega艂o na tym, 偶e nigdy nie m贸g艂

w 偶adnym miejscu pozosta膰 na d艂u偶ej. Bo kiedy ludzie

poznawali go bli偶ej, k艂opoty mija艂y. Akceptowali go na

og贸艂 szybko. Heike jednak by艂 skazany na to, by b艂膮dzi膰

z miejsca na miejsce, jecha艂 a偶 ze S艂owenii, daleko na

po艂udniu. A przes膮dni ludzie nie witali go przyja藕nie.

By艂 zm臋czony, 艣mienelnie zm臋czony nieustannymi

pr贸bami wyja艣niania, 偶e ma wy艂膮cznie dobr膮 wol臋.

T艂umaczcniem, kim jest i dlaczcgo wygl膮da tak, jak

wygl膮da. W ko艅cu zacz膮艂 unika膰 ludzi, podr贸偶owa艂

przewa偶nie poza ludzkimi osiedlami, trzyma艂 si臋 las贸w

i pustkowi.

Teraz jednak dotar艂 do celu.

Powoli zacz膮艂 zje偶d偶a膰 w d贸艂, niepewny, co powinien

zrobi膰 najpierw.

Nie ujecha艂 daleko, gdy nagle zobaczy艂, 偶e drog膮 zbli偶a

si臋 jaki艣 stary cz艂owiek na furce. Heike ponownie wstrzy-

ma艂 konia, na moment ow艂adn臋艂o nim pragnienie, by

uskoczy膰 w las, ale opanowa艂 je. Teraz musi si臋 nauczy膰.

Dzielnie oczekiwa艂 wi臋c tego, co mia艂o nast膮pi膰. Tutejsi

ludzie b臋d膮 si臋 przecie偶 musieli do niego pnyzwyczai膰.

I kiedy艣 trzeba zacz膮膰.

Stary na wozie zmru偶y艂 oczy i przygl膮da艂 si臋 obcemu.

A gdy zbli偶y艂 si臋 ju偶 znacznie, przystan膮艂.

Teraz si臋 zacznie, pomy艣la艂 Heike.

- Niech b臋dzie pochwalony... - pozdrowi艂.

Nie wszystko jednak odby艂o si臋 tak jak zwykle.

Bezz臋bne usta starego zadr偶a艂y, g艂os tak偶e.

- Na wieki wiek贸w... Ale, Pamie 艢wi臋ty, czy to nie...?

Nie! Musia艂o mi si臋 przywidzie膰.

Heike mia艂 zamiar powiedzie膰: "Nie, nie jestem Jego

Wysoko艣ci膮, Szatanem we w艂asnej osobie", ale si臋 po-

wstrzyma艂, gdy dotar艂o do niego, 偶e w g艂osie i oczach

starego przebija nadzieja.

- O co chodzi? - zapyta艂.

- Nie, nic. Zdawa艂o mi si臋 tylko, 偶em ujrza艂 dusz臋

starego Paladina. Ale tak dobrze nie ma.

- Paladina?

- No tak, Ulvhedina, jak go nazywali. Ale jego dusza

nie t艂ucze si臋 po 艣wiecie. To by艂 porz膮dny cz艂owiek.

Teraz Heike u艣miechn膮艂 si臋 i zeskoczy艂 z konia.

- Nie, ja nie jestem samym Ulvhedinem, ale jego

krewnym. Mam na imi臋 Heike i jestem wnukiem Da-

niela, wiesz, dziadku, syna Ingrid i Dana Linda z Ludzi

Lodu.

Staremu wyra藕nie teraz dr偶a艂a broda. W oczach mia艂

艂zy, gdy podszed艂 i chwyci艂 d艂o艅 Heikego w swoje r臋ce.

- Wnuk Daniela? M艂odego pana Daniela? Czy to na

pewno prawda? O, 偶e te偶 pani Ingrid nie do偶y艂a tej chwili!

Jakie to smutne!

- Tak, ja te偶 bardzo 偶a艂uj臋.

- I pomy艣le膰, jeden z Ludzi Lodu znowu przyby艂 do

naszej parafii! O, a my my艣leli艣my, 偶e ju偶 wszyscy

wymarli, 偶e to koniec! Ach, witaj, panie, witaj jak

najserdeczniej! Ale widz臋, 偶e i ty nosisz ich pi臋tno?

- Tak. Jestem obci膮偶ony, ale nie nale偶臋 do tych z艂ych.

- Chyba nie. Sam Paladin te偶 z艂y nie by艂, no, mo偶e na

pocz膮tku, ale p贸藕niej by艂 dobry. Teraz widz臋, 偶e ty jeste艣

kim innym, nie jeste艣 tak bardzo do niego podobny.

- Tylko te niesamowite rysy - u艣miechn膮艂 si臋 Heike.

- No i barki.

- Tak. Chyba tak.

- A kim ty jeste艣?

- Nazywam si臋 Eirik i s艂u偶y艂em w Elistrand za czas贸w

pana Jona. Za czas贸w pana Ulfa te偶, ale pani Tora to by艂o

okropne babsko, nie mogli艣my doj艣膰 do porozumienia,

wi臋c na staro艣膰 przeszed艂em na swoje. Jestem teraz na

do偶ywociu w mojej komorniczej zagrodzie.

- Rozumiem. A kto mieszka w Elistrand?

Stary spochmurnia艂.

- Ach, m贸j panie, nic teraz w naszej parafii nie jest

takie, jak powinno by膰! Wszystko si臋 zmieni艂o od czasu

kiedy pani Ingrid, a po niej pan Tark i jego 艣liczna 偶ona,

Elisabet, pomarli. W Elistrand siedzi teraz pa艅stwowy

urz臋dnik. Niby powinno by膰 dobrze, ale gdzie tam! On

uwa偶a, 偶e jest w艂a艣cicielem dworu i wszystko do niego

nale偶y. A w Grgstensholm... - Eirik zni偶y艂 g艂os. - W Gras-

tensholm to siedzi sam diabe艂! Dosta艂 si臋 tam bezprawnie,

ca艂a okolica o tym szepcze. Ale przecie偶 nie by艂o nikogo,

kto m贸g艂by si臋 dworem zaj膮膰.

- Teraz ja tutaj jestem - powiedzia艂 Heike, spog-

l膮daj膮c ponuro w stron臋 Grastensholm. - Powiadasz

zatem, 偶e w Norwegii nie ma ju偶 nikogo z potomk贸w

Ludzi Lodu?

Stary pochyli艂 si臋 ku niemu i o艣wiadczy艂 szeptem:

- Tego nikt nie wie. Tarkowie mieli przecie偶 c贸rk臋.

Ale ona znikn臋艂a.

- Co chcesz przez to powiedzie膰?

- Ludzie gadaj膮, 偶e kto艣 j膮 widzia艂. Tam wysoko,

w lasach. Zesz艂ego roku.

Wskaza艂 dyskretnie na wzg贸rza, rozgl膮daj膮c si臋, czy

kto艣 ich przypadkiem nie widzi. Heike spojrza艂 w tamt膮

stron臋.

- Chcia艂bym si臋 dowiedzie膰 czego艣 wi臋cej - powie-

dzia艂. - Czy m贸g艂bym pojecha膰 z tob膮 do twojej zagrody?

My艣l臋, 偶e teraz jeszcze nie powinienem pokazywa膰 si臋

intruzom w Grastensholm i Elistrand. Najpierw musz臋

dok艂adnie zapozna膰 si臋 z sytuacj膮.

- Czuj si臋 zaproszony do mojego skromnego domu

- o艣wiadczy艂 Eirik uroczy艣cie. - Tylko 偶e to ubogie

miejsce.

Heike u艣miechn膮艂 si臋 najserdeczniej jak umia艂.

- Mo偶esz mi wierzy膰, ja wiem, co to ub贸stwo. Zanim

jednak zrobi臋 cokolwiek w sprawie odzyskania dwor贸w,

musz臋 zacz膮膰 od rzeczy najwa偶niejszej: ustali膰, czy c贸rka

Elisabet i Vemunda 偶yje.

- Teraz widz臋, 偶e jeste艣 prawdziwym synem Ludzi

Lodu! - zawo艂a艂 rado艣nic Eirik. - Najpierw cz艂owiek,

a dopiero potem maj膮tek! Tak, gdyby ci si臋 uda艂o

odnale藕膰 nasz膮 kochan膮 panienk臋, sprawi艂by艣 wielk膮

rado艣膰 wszystkim ludziom w okolicy. Bo to okropne, 偶e

kto艣 tak po prostu ginie.

- Tak - potwierdzi艂 Heike, kt贸ry akurat to uczucie

zna艂 bardzo dobrze. - To jest najgorsze ze wszystkiego.

Na imi臋 mia艂a Vinga.

Zosta艂a tak nazwana na pami膮tk臋 najsilniejszej osobo-

wo艣ci w艣r贸d Ludzi Lodu, Villemo. Jej domem by艂o

Elistrand, ale teraz nie mog艂a tam mieszka膰.

Nikt te偶 nie wiedzia艂, gdzie si臋 podziewa. To by艂a jej

tajemnica.

Odkry艂a w lasach opuszczon膮 zagrod臋 komornicz膮.

T臋 zagrod臋, kt贸r膮 przed dwustu laty Rosa dosta艂a od

Tengela i Silje. Od czasu kiedy wnuczka tamtych

dwojga, Elisa, wysz艂a za m膮偶 za Ulvhedina i przenios艂a

si臋 do Elistrand, nikt w le艣nej chacie nie mieszka艂. Przez

sto lat sta艂a pusta.

Zabudowania by艂y w ruinie, lecz Vinga zdo艂a艂a jedn膮

izb臋 doprowadzi膰 do stanu u偶ywalno艣ci. Musia艂a wielk膮

miot艂膮 usun膮膰 zbutwia艂e kawa艂ki drewna, kt贸re odpad艂y

od sufitu, wyrzuci膰 zniszczone sprz臋ty i wszelkie inne

graty. Poza tym podpar艂a niebezpiecznie wygi臋ty sufit

brzozowymi palikami, kt贸re sama wyci臋艂a jak膮艣 star膮, t臋p膮

siekier膮 znalezion膮 w obej艣ciu. Niestety, wci膮偶 musia艂a

reperowa膰 swoj膮 siedzib臋, bo dach w r贸偶nych miejscach

grozi艂 zawaleniem albo przecieka艂. Ale co najmniej po艂o-

wa du偶ej izby nadawa艂a si臋 w ko艅cu do zamieszkania.

Zdobywanie jedzenia to odr臋bny rozdzia艂. Zabra艂a ze

sob膮 z Elistrand dwie du偶e szynki. Wisia艂y teraz u sufitu

mocno ju偶 okrojone, starannie owini臋te i chronione przed

muchami i myszami. Tej nocy, kiedy uciek艂a, ukrad艂a te偶

we dworze koz臋. Kiedy艣, jako ma艂e ko藕l膮tko, by艂a

w艂asno艣ci膮 Vingi. Teraz koza mieszka艂a razem z ni膮

w izbie, dawa艂a jej mleko, z kt贸rego mo偶na te偶 by艂o robi膰

ser, a Vinga w zamian zbiera艂a dla niej traw臋 i siano na

zim臋.

Wystarczy艂o stan膮膰 na szczycie wzniesienia, by mog艂a

zobaczy膰 wszystkie trzy dwory.

Rodzinne Elistrand...

Najwyra藕niej kto艣 tam teraz mieszka艂. W 偶adnym razie

jednak nie by艂 to nikt z jej bliskich. Nic wi臋cej nie

wiedzia艂a.

Mama i ojciec umarli.

To by艂o nie do poj臋cia.

Jej surowy, ale taki kochany ojciec, Vemund, i mama,

Elisabet, kt贸ra zawsze by艂a dla wszystkich dobra.

Dlaczego musieli umrze膰?

Spogl膮da艂a w niebo i zapytywa艂a raz po raz, co

takiego z艂ego uczynili, 偶e musieli umrze膰 od zarazy,

kt贸rej nazwy nawet nikt nie zna艂. Jaka艣 偶yczliwa dama

powiedzia艂a nad ich grobem: "Nie powinna艣 rozpacza膰,

Vingo! Musisz zrozumie膰, oni byli takimi wspania艂ymi

lud藕mi, Pan B贸g kocha艂 ich tak bardzo, 偶e chcia艂 mie膰

ich przy sobie".

Ale czy ont sami chcieli umrze膰? Czy Vinga musia艂a

zosta膰 z nimi rozdzielona? O takie rzeczy pewnie dobrego

Boga pyta膰 nie nale偶y.

Ona sama nie by艂a widocznie dostatecznie dobra, skoro

B贸g nie przejmowa艂 si臋 jej losem.

Ten gro藕ny cz艂owiek, kt贸ry przyszed艂 potem...

"Maj膮tek zostanie skonfiskowany, Vingo. Ci膮偶y na

nim d艂ug, a ty go nie zap艂aci艂a艣".

"Ja nie wiedzia艂am... Mog艂abym sprzeda膰 zbiory..."

"Czasy s膮 ci臋偶kie, dziewczyno, nie masz wcale zbo偶a na

sprzeda偶. Kolejne lata nieurodzaju doprowadzi艂y do tego,

偶e tw贸j ojciec musia艂 zastawi膰 dom. Dalej nie mo偶na tego

przeci膮ga膰!"

Zimne, 艣wi艅skie oczka obraca艂y si臋 jak u starej 偶aby.

Nazywa艂 si臋 pan Snivel i by艂 jak膮艣 wa偶n膮 pa艅stwow膮

figur膮.

"Ja i parobek mo偶emy pracowa膰".

"Parobek nie dostaje zap艂aty od 艣mierci twoich rodzi-

c贸w, jak powiada. Poszuka艂 sobie innej s艂u偶by".

U mnie - powinien by艂 doda膰 szanowny pan Snivel, ale

tego nie zrobi艂.

"Teraz ca艂e Elistrand p贸jdzie pod m艂otek".

Elistrand! Ukochane Elistrand Villemo i ca艂ej rodziny!

"W takim razie przenios臋 si臋 do Grastensholm".

Tamten u艣miechn膮艂 si臋 z wy偶szo艣ci膮, z艂o艣liwie.

"Odk膮d pani Ingrid umar艂a, nikt nie ro艣ci艂 pretensji do

Grastensholm, Vingo. Korona ma inne plany wobec tego

dworu".

W tym miejscu Snivel powinien by艂 wyja艣ni膰: Gra-

stensholm obiecano mnie, poniewa偶 nie ma prawowi-

tych w艂a艣cicieli. A kiedy przyjdzie co do czego, to

Elistrand kupi m贸j bratanek, bo licytacja b臋dzie jedy-

nie fars膮.

Pan Snivel jednak rozs膮dnie to przemilcza艂.

Vinga by艂a zrozpaczona.

"Ale ja powinnam dogl膮da膰 Grastensholm, dop贸ki nie

zg艂osi si臋 kt贸ry艣 z moich krewnych".

"Z tego, co wiemy, nie ma 偶adnych spadkobierc贸w

Grastensholm. A poza tym jak by艣 ty, m艂oda dziewczyna,

da艂a sobie rad臋 z takim du偶ym dworem? Ty, kt贸ra nie

poradzi艂a艣 sobie nawet z Elistrand?"

"Ja umiem pracowa膰. Ale nikt mi nie wyt艂umaczy艂, jak

prowadzi膰 interesy".

No i bardzo dobrze, je艣li o mnie chodzi, pomy艣la艂

Snivel i u艣miechn膮艂 si臋 szyderczo.

"Niech b臋dzie. Skoro tak, to zamieszkam w Lipowej

Alei. To by艂 pierwszy maj膮tek mojej rodziny".

"Lipowa Aleja zosta艂a wydzier偶awiona, wiesz o tym

dobrze, a my nie widzimy powodu, aby zrywa膰 umow臋

dzier偶awn膮". Pochyli艂 si臋 ku niej. "Musisz spojrze膰

prawdzie w oczy, dziewczyno! Jeste艣 sama! Zosta艂a艣 sama

na 艣wiecie!"

Sama... Sama na 艣wiecie! Te s艂owa mia艂y d藕wi臋cze膰 jej

w uszach przez wszystkie nast臋pne lata.

Snivel znowu pochyli艂 si臋 do przodu. "Ale pomy艣leli艣-

my i o tobie, Vingo. Nie jeste艣my bez serca, znale藕li艣my ci

dobre miejsce. U madame Fleden, niedaleko Christianii.

To b臋dzie tw贸j przysz艂y dom".

Vinga poczu艂a zimno na plecach. Madame Fleden

s艂ynna by艂a ze swoich drako艅skich zasad. Ci, kt贸rzy tam

trafili, byli traktowani gorzej ni偶 wi臋藕niowie. Niczym

mnisi lub zakonnice umieszczani byli w ma艂ych, ciasnych

izdebkach, musieli sp臋dza膰 dnie na modlitwie i pracy,

o g艂odzie, a na dodatek bito ich za byle co.

Tej nocy Vinga uciek艂a. Zapakowa艂a na ma艂y w贸zek

wszystko, co uzna艂a za przydatne dla siebie i kozy,

i wyruszy艂a w stron臋 wzg贸rz. Ch臋tnie wzi臋艂aby jeszcze

par臋 kur, ale trudno je by艂o transponowa膰, krowy

natomiast nie odwa偶y艂a si臋 zabra膰, uwa偶a艂a, 偶e komor-

nicza zagroda jest za ma艂a i nie do艣膰 bezpieczna dla tak

du偶ego zwierz臋cia.

Wszystko to wydarzy艂o si臋 dawno temu.

Dawa艂a sobie jako艣 rad臋. Ona i koza prze偶y艂y ju偶 dwie

mro藕ne zimy. Jesieni膮 Vinga oczyszcza艂a okoliczny las

z jag贸d, w czasie 偶niw nocami skrada艂a si臋 na pola

i zbiera艂a porzucone k艂osy, w ten spos贸b zdobywa艂a

troch臋 m膮ki na chleb. Zdarza艂o si臋, 偶e chodzi艂a na pola

jeszcze przed 偶niwiarzami, bo zimy bywa艂y d艂ugie, a koza

potrzebowa艂a du偶o jedzenia. Co to zreszt膮 mia艂o za

znaczenie, 偶e wzi臋艂a tych par臋 k艂os贸w? Naprawd臋 trudno

to liczy膰 jako szkod臋!

Vinga niemal zapomnia艂a o swoich zwi膮zkach z lu-

d藕mi. Jakby stopi艂a si臋 z lasem, sta艂a si臋 jego cz臋艣ci膮.

Drwale nie raz opowiadali o huldrze, le艣nej nimfie,

kt贸ra to tu, to tam mign臋艂a im czasem przed oczyma

- niedu偶a posta膰 ubrana w 艂achmany, o sp艂oszonym

wzroku i rozpuszczonych jasnych w艂osach. Jeden czy

drugi rzuci艂 czasem my艣l, 偶e to mo偶e by膰 Vinga,

Tarkowa c贸rka, kt贸ra przepad艂a gdzie艣 tak dawno

temu, ale inni 艣miali si臋 wtedy z niego i m贸wili, 偶e

z pewno艣ci膮 ma przywidzenia.

Oczywi艣cie, zdarza艂o si臋, 偶e jacy艣 ludzie, zbieracze

jag贸d lub inni, przechodzili niekiedy obok porzuconej

zagrody komornik贸w. Z zewn膮trz jednak wszystko

wygl膮da艂o jak kompletna ruina, nikomu by do g艂owy

nie przysz艂o, 偶e da si臋 tam mieszka膰. Ganek zbutwia艂 do

tego stopnia, 偶e nie mo偶na si臋 by艂o dosta膰 do drzwi

wej艣ciowych. A nikt nie pomy艣la艂, 偶e lekka Vinga

przeskakuje przez spr贸chnia艂e deski, kt贸re zostawi艂a

艣wiadomie w艂a艣nie dlatego, by nikt nie zechcia艂 wej艣膰

do 艣rodka.

Sta艂a si臋 dzika niczym wilk, p艂ochliwa jak 艂ania.

G艂贸d by艂 dla niej czym艣 naturalnym, podobnie jak

ch艂贸d. Ruchy mia艂a zwierz臋ce, szybkie, nerwowe

w ka偶dej chwili gotowa do ucieczki. Oczy zawsze

czujne, wypatruj膮ce, natychnuast dostrzega艂y zbli偶aj膮ce

si臋 niebezpiecze艅stwo. Nawet we 艣nie s艂ysza艂a ka偶dy

d藕wi臋k, cho膰by najs艂abszy, za dnia umia艂a odr贸偶ni膰

ka偶dy obcy szmer.

M贸wienia nie zapomnia艂a, koza wys艂uchiwa艂a wszyst-

kich jej zwierze艅.

Zapomnia艂a natomiast p艂aczu. P艂acz nale偶a艂 do pierw-

szego roku sp臋dzonego w samotno艣ci.

Najlepsze chwile prze偶ywa艂a w贸wczas, gdy siadywa艂a

wysoko, na stoku wzg贸rza, i wpatrywa艂a si臋 w le偶膮c膮

poni偶ej parafi臋.

Grastensholm. Wymar艂e, opuszczone, wiatr gwizda艂

w pustych oknach i wie偶yczce na dachu. Farba opada艂a ze

艣cian. Jesieni膮 li艣cie zasypywa艂y dziedziniec, bo nie mia艂

kto ich zebra膰. Pola by艂y uprawiane przez dzier偶awc臋

z Lipowej Alei. Tylko dom sta艂 pusty.

Ostatnio jednak zacz臋艂a dostrzega膰 偶ycie i ruch we

dworze. Do 艣cian przystawiono drabiny, drewno zosta艂o

poci膮gni臋te czarn膮 smo艂膮. Do ob贸r i stajni wprowadzono

zwierz臋ta.

To cieszy艂o Ving臋, a z drugiej strony napawa艂o l臋kiem.

A gdyby to jej krewni? Ze Szwecji? Czy powinna

zebra膰 si臋 na odwag臋 i zej艣膰 na d贸艂?

Pewnego dnia do dworu przyjecha艂 du偶y w贸z, zlaz艂

z niego niezdarnie jaki艣 oty艂y, ci臋偶ki m臋偶czyzna i wszed艂

na schody. Zachowywa艂 si臋 jak w艂adca. I to on by艂 tym,

kt贸ry przyprawi艂 j膮 o zimne dreszcze tamtego dnia, gdy

o艣wiadczy艂, 偶e Vinga pojedzie do domu madame Fleden.

Pan Snivel.

Co on robi w Grastensholm? On naprawd臋 nie mia艂

tam 偶adnego interesu! Vinga poczu艂a, 偶e d艂awi j膮 w艣ciek-

艂o艣膰, ale teraz zbyt si臋 ba艂a ludzi, by odwa偶y艂a si臋

cokolwiek zrobi膰.

Elistrand le偶a艂o za daleko, nie mog艂a st膮d zobaczy膰, czy

s膮 tam jacy艣 mieszka艅cy.

Czasy Ludzi Lodu w parafii Grastensholm przemin臋艂y.

Teraz zosta艂a ju偶 tylko ona. I nie wiedzia艂a nic

o tamtych dw贸ch rodzinach, kt贸re pozosta艂y w Szwecji.

Te偶 by艂y to rody nieliczne. Jedna kuzynka, Ingela, mia艂a

syna imieniem Ola, a w Skanii mieszka艂 Arv Grip, ale on

偶y艂 samotnie.

I to wszystko. Vinga nie zna艂a adres贸w szwedzkich

krewnych.

W gruncie rzeczy w艂a艣ciwie o nich zapomnia艂a.

Tej wiosny roku 1794 kr膮偶y艂a pewnego dnia wok贸艂

domu, zbieraj膮c ma艂e, m艂odziutkie zio艂a, z kt贸rych zamie-

rza艂a ugotowa膰 zup臋.

Kocha艂a wiosn臋. Czas, kiedy nie musia艂a ju偶 sypia膰

przytulona do ciep艂ego boku kozy, podczas gdy 艣nieg

wdziera艂 si臋 do izby przez dziurawy dach i 艣ciany, kiedy

nie musia艂a zdziera膰 kory z pni brz贸z, 偶eby j膮 potem

zetrze膰 na m膮k臋, kt贸rej dodawa艂a do chleba. Kiedy nie

musia艂a ju偶 wydziela膰 kozie po偶ywienia ma艂ymi po-

rcjami ani s艂ucha膰 偶a艂osnych pobekiwa艅 g艂odnego zwie-

rz臋cia, gdy nie czu艂a ju偶 pod d艂oni膮, jak bardzo jej

偶ywicielka wychud艂a.

Wiosn膮 b艂膮dzi艂y obie po lasach, ona i koza, znajdowa艂y

po偶ywne ro艣liny pod usch艂ymi brunatnymi li艣膰mi i zielon膮

traw臋 na le艣nych polanach. Koza obgryza艂a bezlito艣nie

m艂ode p臋dy brz贸z, Vinga za艣 zrywa艂a p膮ki z ma艂ych

sosenek i o偶ywa艂a.

Pojmowa艂a, oczywi艣cie, 偶e jej 偶ycie zosta艂o zredukowa-

ne do uporczywej walki o przetrwanie, 偶e nie ma w nim

miejsca na nic wi臋cej. Nie mog艂a zaj膮膰 si臋 niczym

tw贸rczym, nie by艂o na to czasu.

W g艂臋bi duszy jednak, pod u艣pion膮 艣wiadomo艣ci膮,

nieustannie ko艂ata艂a jedna my艣l. Wci膮偶 majaczy艂 jej jeden

cel, cho膰 w miar臋 up艂ywu czasu coraz s艂abiej.

Chcia艂a odzyska膰 to, co zosta艂o jej ukradzione!

W lesie da艂y si臋 s艂ysze膰 g艂osy, m艂ode i radosne. Vinga

zamar艂a. Rozejrza艂a si臋 dooko艂a i stwierdzi艂a, 偶e koza pasie

si臋 teraz w os艂oni臋tej kotlinie, gdzie trudno j膮 dostrzec.

Sama natychmiast pobieg艂a lekko jak gazela do kryj贸wki,

ale po chwili zastanowienia zacz臋艂a si臋 skrada膰 bli偶ej

g艂os贸w, przestraszona, ale ciekawa niczym le艣ne zwierz臋,

do kt贸rego tak bardzo si臋 upodobni艂a. Przykucn臋艂a za

pniem zwalonej sosny i po chwili ich zobaczy艂a. M艂ody

m臋偶czyzna i m艂oda dziewczyna. Szli, trzymaj膮c si臋 za r臋ce,

rozmawiali i 艣miali si臋, ale patrzyli pod nogi, na zaro艣la,

przez kt贸re si臋 przedzierali.

Vinga poczu艂a uk艂ucie w sercu i zala艂a j膮 fala trudnej

do opanowania t臋sknoty. By艂o ich dwoje i szli razem!

To, 偶e nale偶eli ka偶de do innej p艂ci, nie zrobi艂o na niej

wra偶enia, to wi膮za艂o si臋 ze 艣wiatem, kt贸rego nie zd膮偶y艂a

pozna膰, ale tego, 偶e byli we dwoje, zapomnie膰 nie

mog艂a.

Para zatrzyma艂a si臋. Patrzyli sobie w oczy, palce ich r膮k

splata艂y si臋. W oczach l艣ni艂o co艣, o czym Vinga niemal

ca艂kiem zapomnia艂a. To, co czasami powraca艂o do niej

w snach. Oczy mamy lub ojca, pe艂ne mi艂o艣ci, ciep艂a

i czu艂o艣ci dla niej.

Nagle poczu艂a d艂awi膮cy b贸l w gardle. Oczy nape艂ni艂y

si臋 艂zami. Mama... i ojciec! Zapragn臋艂a, aby m艂oda para

posz艂a sobie st膮d, by ona mog艂a zosta膰 sama ze swoj膮

rozpacz膮.

Na szcz臋艣cie udr臋ka nie trwa艂a d艂ugo. Je艣li tamtym

mign臋艂o co艣 spoza zwalonych sosen, co艣, co przypomi-

na艂o blond w艂osy lub zal艣ni艂o jak para nape艂nionych

艂zami czujnych oczu, kt贸re ich 艣ledzi艂y, to musieli

uzna膰, 偶e to zapewne blask s艂o艅ca w zesz艂orocznych

trawach i by膰 mo偶e jaka艣 wiewi贸rka, zaciekawiona, kto

te偶 to chodzi po jej lesie.

Kiedy odeszli, Vinga pomkn臋艂a, skacz膮c swoim zwy-

czajem przez pnie i kamienie, z powrotem do komorniczej

chaty. Po drodze zabra艂a koz臋, a przemawia艂a do niej

bardzo surowo.

- Chod藕! Wracamy do domu!

Koza to wprawdzie nie pies, ale ta by艂a tak przy-

zwyczajona do Vingi, 偶e widzia艂a w niej swoj膮 przewod-

niczk臋 stada. Dlatego posz艂a bez oporu. By艂y przecie偶

tylko one dwie na ca艂ym 艣wiecie, Vinga znaczy艂a dla niej

jedzenie, ciep艂o i ochron臋 przed dzikimi zwierz臋tami. Co

prawda drapie偶niki nie w艂贸czy艂y si臋 w tych czasach

stadami po parafii Grastensholm, ale co to mo偶na wie-

dzie膰!

Wr贸ci艂y do domu. Vinga m贸wi艂a przez ca艂y czas,

kiedy sz艂y przez wzniesienia i szuka艂y w lesie czego艣

jadalnego.

- Wrony wrzeszcz膮 dzisiaj tak okropnie, pewnie

buduj膮 gniazda. A s艂ysza艂a艣 szpaka dzi艣 rano? Zdaje mi si臋,

偶e on zamierza u艣cie艂i膰 gniazdo w budce, kt贸r膮 mu

w zesz艂ym roku powiesi艂am na drzewie. Wtedy przylecia艂

tylko i poogl膮da艂. Nie, no wiesz, to by艂y moje li艣cie,

mo偶esz chyba poszuka膰 sobie w innym miejscu. Ty masz

wi臋kszy wyb贸r ni偶 ja. Jedz oset albo wawrzynek, a jadalne

dla ludzi zostaw mnie! Och, przepraszam, ja tylko

偶artowa艂am, masz, prosz臋 bardzo! Nie chc臋, 偶eby艣 jad艂a

wawrzynki, mam przecie偶 tylko ciebie.

Upad艂a na kolana i przytuli艂a czo艂o do g艂owy swojej

towarzyszki, tak 偶e zwierz臋 uton臋艂o w chmurze jasnych

w艂os贸w.

Znowu powr贸ci艂a uporczywa, bolesna my艣l, 偶e by膰

mo偶e pewnego dnia b臋dzie musia艂a pogodzi膰 si臋 ze

strat膮 kozy. Natura obdarzy艂a je przecie偶 r贸偶n膮 d艂ugo-

艣ci膮 偶ycia i Vinga cz臋sto si臋 ba艂a, tak okropnie si臋 tego

ba艂a!

Nagle podnios艂a g艂ow臋 jak czujne dzikie zwierz臋.

- A to co znowu? Do 艣rodka! Natychmiast!

Pomkn臋艂y przez polank臋. Vinga przeskakiwa艂a zdra-

dzieckie spr贸chnia艂e pnie, koza sadzi艂a za ni膮. Zna艂a drog臋

do domu, umia艂a unika膰 zbutwia艂ych desek.

Vinga wygl膮da艂a przez szpar臋 w 艣cianie i po chwili

odetehn臋艂a z ulg膮.

- 艁o艣! Nic strasznego! To samica, znamy j膮. Jedy-

nym zagro偶eniem dla nas s膮 ludzie, wiesz o tym. Oni

mog膮 nas st膮d zabra膰. A potem wpakuj膮 mnie do

jakiego艣 okropnego domu i odbior膮 mi ciebie. Nie

mo偶emy im na to pozwoli膰!

Skuli艂y si臋, przytulone do siebie, Vinga z nosem

w sier艣ci kozy. Zwierz臋 mniej si臋 tym wszystkim przej-

mowa艂o, odwr贸ci艂o g艂ow臋 i zacz臋艂o prze偶uwa膰.

Vinga musia艂a czeka膰 z gotowaniem zupy, dop贸ki si臋

nie upewni艂a, 偶e tamta m艂oda para odesz艂a na dobre.

Dopiero wtedy rozpali艂a ogie艅, wyj臋艂a garnek, przywie-

ziony tu z Elistrand, i rozpu艣ci艂a troch臋 t艂uszczu, kt贸rego

zapach nawet najwi臋kszego biedaka musia艂by przyprawi膰

o md艂o艣ci. Ale dla niej by艂o to 艣wi膮teczne jedzenie.

Pierwsza wiosenna zupa!

Nast臋pnego dnia Vinga dostrzeg艂a co艣 nowego w swo-

im ma艂ym 艣wiecie.

Nie by艂a ju偶 tutaj sama.

Kto艣 chodzi艂 cicho po lesie. Musia艂 to by膰 kto艣 obcy,

nigdy przedtem nie widzia艂a nikogo podobnego do niego.

Vinga, kt贸ra zna艂a wszystkie 艣cie偶ki, kt贸ra potrafi艂a

sta膰 si臋 ca艂kiem niewidzialna w le艣nym mroku, 艣ledzi艂a

z niepokojem dziwnego w臋drowca. Bowiem 贸w obcy

umia艂 kry膰 si臋 tak samo dobrze jak ona.

Wiedzia艂a, 偶e kto艣 tam jest, ale nie mog艂a podej艣膰 bli偶ej,

by sama si臋 nie ujawni膰.

艢wiadomo艣膰 tego budzi艂a jaki艣 nowy, bardzo nie-

przyjemny l臋k w jej sercu.

ROZDZIA艁 II

Pierwszy raz zauwa偶y艂a, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku,

kiedy ziemia w lesie pokryta by艂a dywanem b艂臋kitnych

przylaszczek. W艂a艣ciwie ten delikatny, jakby nie艣mia艂y

b艂臋kit, rozpostany na ziemi jak okiem si臋gn膮膰, sprawi艂, 偶e

sta艂a si臋 mniej uwa偶na. Musia艂a si臋 zatrzyma膰 i nazbiera膰

bladych kwiatuszk贸w do bukietu. Jak one o偶ywi膮 jej

nieprzytuln膮 izb臋? Przypomnia艂a sobie, jak to dawnymi

laty ka偶dej wiosny przynosi艂a mamie bukieciki niebies-

kich przylaszczek i bia艂ych zawilc贸w.

Koza nie podzi臋kuje zapewne z takim zachwytem,

jak to czyni艂a mama. Prawdopodobnie po prostu zje

bukiet.

To w艂a艣nie podczas zbierania kwiat贸w wyczu艂a w po-

bli偶u obecno艣e drugiej istoty, wyprostowa艂a si臋 natych-

miast i czujnie rozejrza艂a wok贸艂.

Nie, nikogo nie wida膰. Las trwa艂 nieruchomy, po-

gr膮偶ony w ciszy.

Mimo to nie mog艂a si臋 pozby膰 uczucia, 偶e kto艣 j膮

obserwuje.

Vinga nie mia艂a ani troch臋 tej intuicji, jak膮 obdarzeni

byli dotkni臋ci dziedzictwem potomkowie Ludzi Lodu. T臋

wra偶liwo艣膰 zmys艂贸w i czujno艣膰, kt贸r膮 posiada艂a, wy-

kszta艂ci艂o w niej samotne 偶ycie w lesie. By艂a to umiej臋t-

no艣膰 zrodzona z potrzeby.

Tym razem jednak doznawa艂a czego艣 szczeg贸lnego.

Jakby to nie ona przyjmowa艂a sygna艂y o obecno艣ci

drugiej istaty. To ta istota je wysy艂a艂a! 艢wiadomie

i w pe艂ni je kontraluj膮c.

Le艣ne zwierz臋ta tak nie post臋powa艂y. Wprost przeciw-

nie, ich natura nastawiona by艂a na zacieranie po sobie

wszelkich 艣lad贸w.

Vinga pochylila si臋 ostro偶nie, chwycila koz臋 za rogi

i powoli, cichutko usun臋艂a si臋 ze swojego miejsca, z na

wp贸艂 gotowym bukietem i opieraj膮cym si臋 zwierz臋-

ciem.

Nikt jej nie zaatakowa艂, nikt si臋 nie pokaza艂.

P贸藕niej, w ci膮gu dnia, gdy wysz艂a, by nazbiera膰 chrustu

na ogie艅, znowu poczu艂a co艣 niepokoj膮cego.

W miejscu gdzie zazwyczaj zbiera艂a drzewo na opa艂, na

razleg艂ej par臋bie, zobaczy艂a gotow膮 wi膮zk臋 chrustu,

starannie zwi膮zan膮, u艂o偶on膮 na kamieniu, bez w膮tpienia

przeznaczon膮 dla niej. Nie zna艂a nikogo innego, kto by si臋

zapuszcza艂 tak daleko w las w poszukiwaniu opa艂u.

- Nie padoba mi si臋 to - powiedzia艂a do kozy.

Wzi臋艂a jednak wi膮zk臋 ze starej por臋by, nale偶膮cej do

komorniczej zagrody, i posz艂a do domu.

Tutaj dazna艂a prawdziwego szoku.

Na 艂awie, kt贸rej u偶ywa艂a jako sto艂u, le偶a艂y stosy

r贸偶nego radzaju jedzenia. Czego艣 takiego nie widzia艂a od

czasu, gdy opu艣ci艂a Elistrand. Mi臋so, ryby, jaja, chleb,

sery, domowej roboty piwo, ciasta i owoce, a obok tego

worek wype艂niony smako艂ykami, kt贸re lubi膮 kozy.

- Och, nie! - sykn臋艂a Vinga przez zaci艣ni臋te z臋by.

- Nie oszukacie mnie! Odkryli艣cie moj膮 siedzib臋, a teraz

chcecie mnie zwabi膰 w pu艂apk臋. A potem ju偶 prosta droga

do domu madame Fieden. Je艣li nie postaracie si臋, bym

w inny spos贸b znikn臋艂a z parafii - na zawsze. I w og贸le ze

艣wiata!

Patrzy艂a ponuro na wszystkie pyszno艣ci, czu艂a, 偶e g艂贸d

dotkliwiej ni偶 zwykle szarpie jej wn臋trzno艣ci. Sw臋dzia艂y j膮

palce, 偶eby po co艣 si臋gn膮膰.

Potem popatrzy艂a na koz臋 i k膮ciki ust jej opad艂y.

- Przedtem jednak mo偶emy chyba wzi膮膰 troch臋 z tego,

czym nas cz臋stuj膮, prawda? Masz tu worek, jest tw贸j! Tak,

m贸wi臋 powa偶nie! Zjedz wszystko do ko艅ca, je艣li masz

ochot臋!

Vinga mia艂a pi臋kny g艂os, kt贸ry wznosi艂 si臋 i opada艂,

kiedy tak czule przemawia艂a do kozy.

Usiad艂a przy 艂awie i obie rozpocz臋艂y prawdziw膮 uczt臋.

- Nie pojmuj臋 tylko, jak oni si臋 tu dostali - powiedzia-

艂a Vinga do swojej przyjaci贸艂ki. - Trzeba dobrze zna膰

miejsce, 偶eby nie natrafi膰 na zbutwia艂e deski.

I si臋gn臋艂a po ciastka. Najpierw deser, a potem to mniej

smakowite.

Po jedzeniu posz艂y spa膰, syte bardziej ni偶 kiedykol-

wiek.

Tej nocy jednak Vinga wzi臋艂a do 艂贸偶ka siekier臋 i nie

wypuszcza艂a trzonka z r臋ki.

W ci膮gu nast臋pnych dni wci膮偶 trwa艂a ta zabawa w kotka

i myszk臋 pomi臋dzy Ving膮 i jej niewidzialnymi wrogami.

Nie pojmowa艂a z tego absolutnie nic. Ona, kt贸ra

potrafi艂a rejestrowa膰 ka偶dy nowy szelest, ka偶de porusze-

nie w lesie, nie by艂a w stanie kontrolowa膰 tego, co si臋 teraz

dzia艂o.

Jak na przyk艂ad tego dnia, gdy wybra艂a si臋 nad

jeziorko, by upra膰 swoje letnie ubranie, star膮 sukienk臋,

kt贸ra zrobi艂a si臋 ju偶 za kr贸tka i za ciasna w biu艣cie. Nad

jeziorkiem znajdowa艂 si臋 stary kocio艂ek, zawieszony na

tr贸jnogu, kt贸ry zrobi艂a z trzech zaostrzonych na ko艅cach

palik贸w. Kocio艂ek znalaz艂a w cha艂upie komornik贸w, by艂

zardzewia艂y i poobt艂ukiwany, ale nie mia艂 dziur.

Kiedy zbli偶a艂a si臋 do jeziorka, z daleka poczu艂a zapach

dymu.

W jej saganku gotowa艂a si臋 woda, w g贸r臋 unosi艂y si臋

k艂臋by pary.

- Oni wiedz膮! - j臋kn臋艂a. - Wiedz膮 dok艂adnie, co mam

zamiar robi膰! Chocia偶 nie powiedzia艂am g艂o艣no ani s艂owa!

To przerazi艂o j膮 nie na 偶arty i powa偶nie zastanawia艂a

si臋, czy nie powinna opu艣ci膰 tego miejsca, nie poszuka膰

innej kryj贸wki.

Cho膰 jednak przez ca艂y czas nazywa艂a niewidzialnych

"oni", w g艂臋bi duszy wiedzia艂a, 偶c chodzi tu o jedn膮

osob臋. Dwie lub wi臋cej istot nie mog艂oby si臋 dok艂adnie

ukrywa膰 przed jej wprawnym, czujnym wzrokiem.

Raz, jeden jedyny raz, zamajaczy艂a jej w zaro艣lach na

zboczu jaka艣 ogromna, zwalista sylwetka. Ale natych-

miast znikn臋艂a i Vinga gotowa by艂a uwierzy膰, 偶e to

wyobra藕nia p艂ata jej figle. Mimo to czu艂a, 偶e a偶 si臋 kurczy

z przera偶enia, ca艂kowicie bezbronna. 呕e robi si臋 jeszcze

mniejsza ni偶 w neczywisto艣ci.

Ci膮gle jeszcze owa istota nie uczyni艂a jej nic z艂ego.

Wprost przeciwnie, cho膰 przecie偶 偶ycie w samotno艣ci

uczyni艂o j膮 podejrzliw膮, nieustannie czujn膮. Nie, trzeba

przyzna膰, 偶e tradno przeceni膰 pomoc, jakiej do艣wiad-

cza艂a. Pewnego ranka jej ma艂e p贸lko by艂o starannie

skopane i zagrabione, na wypadek, gdyby zamierza艂a

co艣 tam zasia膰. Beczka przed drzwiami zawsze sta艂a

pe艂na 艣wie偶ej 藕r贸dlanej wody. Wszystko, za co chcia艂a

si臋 zabra膰, zosta艂o zrobione, nim zd膮偶y艂a si臋 do tego

zbli偶y膰.

By艂o to po prostu okropne.

Ale te偶 i podniecaj膮ce.

Pewnego dnia jednak wydarzg艂o si臋 co艣 strasznego,

naprawd臋 przera偶aj膮cego.

W lesie pojawi艂o si臋 kilku ma艂ych ch艂opc贸w. Zo-

baczyli koz臋, poniewa偶 mali ch艂opcy w艂a偶膮 wsz臋dzie, we

wszystkie mo偶liwe i niemo偶liwe miejsca. I, oczywi艣cie,

postanowili koz臋 z艂apa膰. Zwierz臋 przestraszy艂o si臋 i za-

cz臋艂o w panice ucieka膰. Zanim ukryta Vinga zd膮偶y艂a

cokolwiek zrobi膰, koza przewr贸ci艂a si臋 i stoczy艂a po

zboczu urwiska. Ch艂opcy znudzili si臋 zabaw膮 i poszli

sobie.

Zrozpaczona Vinga sta艂a na kraw臋dzi uswiska i ws艂u-

chiwa艂a si臋 w 偶a艂osne meczenie zwierz臋cia na dole. Potem

pobieg艂a do domu, by przynie艣膰 lin臋, kt贸r膮 kiedy艣 uplot艂a

z 艂oziny. Wci膮偶 przera偶ona i zrozpaczona z powodu swojej

jedynej towarzyszki. I w艣ciek艂a na bezmy艣lnych ch艂opa-

k贸w.

Kiedy bieg艂a z powrotem nad urwisko, w p贸艂

drogi spotka艂a koz臋. Zwierz臋 by艂o podrapane, sier艣膰

pe艂n膮 mia艂o mchu i suchych li艣ci, ale poza tym ca艂e

i zdrowe.

Koza w 偶aden spos贸b nie mog艂a wydosta膰 si臋 z pu艂apki

o w艂asnych si艂ach.

Vinga poczu艂a gor膮c膮 wdzi臋czno艣膰 dla swojego niewi-

dzialnego wroga. Pomoc niewinnemu stworzeniu uwa偶a-

艂a za najlepszy uczynek.

- Ale oni pewnie tylko tak udaj膮 - mrukn臋艂a. - Chc膮

zdoby膰 moje zaufanie. A potem uderz膮.

Niezrozumia艂a zabawa w kotka i myszk臋 trwa艂a. Vinga

nie mog艂a si臋 zdecydowa膰, 偶eby st膮d odej艣膰. Poza tym by艂a

te偶 troch臋 ciekawa. Jej jednostajne 偶ycie zyska艂o jakby

nowy wymiar.

Wi臋c dop贸ki wszystko jest dobrze...

Wreszcie pewnego dnia, p贸藕nym popo艂udniem, wyda-

rzy艂o si臋 膰o艣, co zako艅czy艂o zabaw臋.

Zmierzch ju偶 zapada艂 panad lasem, kiedy Vinga

wraca艂a do komorniczej chaty po d艂ugiej wyprawie z koz膮

w poszukiwaniu dobrej trawy.

Na skraju lasu stan臋艂a jak wryta, a po chwili uskoczy艂a

w bok i ukry艂a s艂臋 za krzewami ja艂owca.

Przed jej domem sta艂o kilka os贸b.

Jedna z nich, t臋ga kobieta, z r臋k膮 opart膮 na biodrze

przygl膮da艂a si臋 badawczo chacie.

- Nie, ch艂opcy si臋 pomylili! Nie mog臋 poj膮膰, 偶e kto艣

m贸g艂by tu mieszka膰 - powiedzia艂a skrzekliwym g艂osem.

- Nie, to niemo偶liwe!

Od strony ganku dalecia艂 krzyk i j臋ki. Vinga zobaczy艂a,

偶e inna kobieta i m臋偶czyzna pr贸buj膮 wyci膮gn膮膰 ch艂opca.

- Po co艣 tam w艂azi艂? - krzykn臋艂a kobieta, kt贸ra

najwyra藕niej by艂a jego matk膮. - Te deski s膮 kompletnie

przegni艂e.

Ch艂opak zawodzi艂, a ojciec burcza艂. Nieco dalej sta艂o

jeszcze dw贸ch m臋偶czyzn i przygl膮da艂o si臋 zaj艣ciu. Jeden

z nich by艂 niezwykle wysokiego wzrostu. Czy to nie on

jest t膮 jej niewidzialn膮 istot膮? W takim razie mia艂a racj臋,

w膮tpi膮c w jego szlachetne intencje.

Z jej izby wyszed艂 jeszcze jeden ch艂opiec. Widocznie

uda艂o mu si臋 omin膮膰 zbutwia艂e deski.

Vinga rozpozna艂a ch艂opc贸w, kt贸rzy przed kilkoma

dniami gonili koz臋.

- Oczywi艣cie, 偶e kto艣 tam mieszka - o艣wiadczy艂

podniecony. - Teraz nam uwierzycie?

Doros艂ym uda艂o si臋 w ko艅cu wyci膮gn膮膰 pechowego

ch艂opca spod pod艂ogi ganku.

- Pan Snivel musi si臋 o tym dowiedzie膰 - powiedzia艂a

kobieta o skrzekliwym g艂osie.

Vinga zamar艂a z przera偶enia. Teraz musi ucieka膰, i to

jeszcze dzisiejszej nocy!

By艂a tym wszystkim tak oghiszona, 偶e nie pomy艣la艂a

o kozie. A ta wymin臋艂a spokojnie dziewczyn臋 i wysz艂a na

polank臋.

- Och, nie! Wracaj natychmiast! - sykn臋艂a Vinga.

- O, jest, znowu jest koza! - wo艂ali ch艂opcy.

Nie by艂o wyj艣cia. Vinga nie mog艂a si臋 wyrzec swej

jedynej przyjaci贸艂ki. Wypad艂a na polank臋, chwyci艂a moc-

no za sznurek, kt贸ry koza zawsze nosi艂a na szyi, i poci膮g-

n臋艂a j膮 za sob膮 do lasu. Bieg艂a co si艂 w nogach, ci膮gn膮c za

sob膮 najpierw opieraj膮c膮 si臋, a potem coraz bardziej

pos艂uszn膮 koz臋.

Ludzie, rzecz jasna, zobaczyli j膮. Krzyezeli i rzucili si臋

w pogo艅, wszyscy co do jednego.

- To ona! - wrzeszcza艂a kobieta. - To Tarkowa

Vinga, mog艂abym przysi膮c. Wracaj, dziewczyno, nie

chcemy zrobi膰 ci nic z艂ego!

Vinga nie by艂a w stanie odr贸偶ni膰 przyjaci贸艂 od wro-

g贸w. Dla niej ludzie oznaczali spotkanie z panem Snive-

lem i 偶ycie w domu madame Fleden. Wiele czasu min臋艂o,

od kiedy mia艂a jakie艣 zwi膮zki z lud藕mi, by艂a przera偶ona

jak ciel臋, kt贸re zab艂膮dzi艂o i sp臋dzi艂o zim臋 pod go艂ym

niebem.

Ona przecie偶 prze偶y艂a na pustkowiu du偶o wi臋cej ni偶

jedn膮 zim臋.

Nie interesowa艂o jej, czy ci ludzie 偶ywili przyjazne

uczucia, czy nie. Byli lud藕mi, i ju偶 przez samo to

niebezpieczni.

W normalnej sytuacji uciek艂aby im z 艂atwo艣ci膮. Ale

ci膮gn臋艂a za sob膮 koz臋, kt贸rej za nic by nie porzuci艂a.

Nachodzi艂y j膮 najokropniejsze wizje, 偶e oni natychmiast

zabij膮 jej ukochan膮 przyjaci贸艂k臋 i zrobi膮 z niej piecze艅. Nie

mog艂a do tego dopu艣ci膰, za nic na 艣wiecie!

Z sercem w gardle - ze strachu, nie ze zm臋czenia

- p臋dzi艂a przez las, gna艂a na o艣lep, bo wiedzia艂a, 偶e chodzi

o jej 偶ycie i o 偶ycie kozy. Zwierz臋 stawa艂o co chwila d臋ba,

mia艂o do艣膰 tego wyczerpuj膮cego biegu, d艂awi艂 je sznurek

na szyi. Vinga ci膮gn臋艂a i szarpa艂a, j臋cz膮c z rozpaczy. Zna艂a

wok贸艂 mn贸stwo dobrych kryj贸wek, ale mog艂a si臋 tam

schroni膰 sama, bez kozy.

Wci膮偶 jeszeze mia艂a spor膮 przewag臋 nad 艣cigaj膮cymi,

bo na pocz膮tku oni stali przecie偶 po drugiej stronie

polanki, ale s艂ysza艂a, 偶e ch艂opcy i jeden z m臋偶czyzn s膮

coraz bli偶ej. Z daleka kobiety nawo艂ywa艂y, 偶eby si臋

zatrzymali, czego oni, oczywi艣cie, nie s艂uchali.

Zapadaly ciemno艣ci i to sprzyjalo Vindze. O tej porze

roku p贸藕no robi艂o si臋 ciemno, ale w lesie trudno by艂o

rozr贸偶nia膰 szczeg贸艂y i widzia艂o si臋 tylko kontury. Koza

nie by艂a najcichsz膮 towarzyszk膮, jakiej mo偶na by sobie

偶yczy膰, szarpa艂a si臋, 艂ama艂a ga艂膮zki i pobekiwa艂a 偶a艂o艣nie,

jakby si臋 skar偶y艂a na takie traktowanie.

Vinga przystan臋la i nas艂uchiwa艂a, zrozpaczona, 偶e nie

zdo艂a si臋 pozby膰 prze艣ladowc贸w.

A oni byli blisko, przera偶aj膮co blisko!

Znowu rzuci艂a si臋 do ucieczki, kiedy nieoczekiwanie

tu偶 przed ni膮 wy艂oni艂 si臋 kto艣 i podni贸s艂 koz臋 w g贸r臋.

Zanim zd膮偶y艂a zaprotestowa膰, jaki艣 g艂os szepn膮艂:

"Chod藕!" I posta膰 znikn臋艂a daleko od prze艣ladowc贸w.

Vinga waha艂a si臋 nie d艂u偶ej ni偶 kilka sekund, po czym

ruszy艂a za tamtym.

Teraz by艂o du偶o l偶ej. Nie widzia艂a, kto biegnie przed

ni膮, s艂ysza艂a tylko szybkie kroki. Pi臋li si臋 po zboczu

wzd艂u偶 kamiennej zagrody, Vinga bardzo dobrze wiedzia-

艂a, gdzie si臋 znajduj膮.

Nagle przystan臋艂a. Bo ci, kt贸rzy j膮 gonili, tak偶e si臋

zatrzymali. Nas艂uchiwa艂a.

Zdaje si臋, 偶e jeden z ch艂opc贸w upad艂 i pot艂uk艂 si臋

bole艣nie. Zdyszane g艂osy ludzi 艣wiadczy艂y, 偶e s膮 bard偶o

zm臋czeni, stracili poczucie kierunku i maj膮 do艣膰 biegania

po ciemnym lesie.

- Ju偶 d艂u偶ej nie mog臋 - j臋cza艂a kobieta a skrzekliwym

g艂osie.

A m臋ski g艂os odpowiedzia艂:

- Tak, trzeba z tym sko艅czy膰. Ch艂opiec krwawi. I tak

jej po ciemku nie znajdziemy, to beznadziejne. Wracamy

do domu!

Kto艣 inny doda艂:

- Ju偶 prawie j膮 mieli艣my i nagle znikn臋艂a. Nie, trzeba

da膰 za wygran膮!

G艂osy zacz臋艂y si臋 oddala膰, ludzie schodzili w d贸艂.

Vinga odwr贸ci艂a si臋, by zobaczy膰, czy mo偶e zaufa膰

temu, kto jej pom贸g艂. Ale zobaczy艂a tylko koz臋.

Poczu艂a si臋 teraz potwornie zm臋czona, lecz to zm臋cze-

nie wynika艂o g艂贸wnie z bezradno艣ci. Po raz pierwszy od

bardzo dawna mia艂a ochot臋 p艂aka膰.

Dok膮d teraz p贸jdzie? Komornicza zagroda zosta艂a

odkryta, z pewno艣ci膮 ludzie przyjd膮 tu ju偶 jutro rano.

By艂 p贸藕ny wiecz贸r, Vinga przywyk艂a spa膰 o tej porze.

Jak teraz pakowa膰 swoje rzeczy, zbiera膰 garnki i narz臋-

dzia, odnale藕膰 wszystko w ciemno艣ciach i wyruszy膰

z tym, ci膮gn膮c za sob膮 koz臋, nie wiadomo dok膮d...

Ogarn臋艂o j膮 uczucie, jakby mia艂a si臋 wdrapa膰 na jak膮艣

ogromn膮 g贸r臋.

Nie by艂a w stanie my艣le膰.

Ale nie mog艂a po prostu machn膮膰 na wszystko r臋k膮.

By艂a odpowiedzialna przynajmniej za koz臋.

Ca艂kowicie bezradna, pozbawiona wszelkiej nadziei

i ch臋ci do 偶ycia, ruszy艂a w stron臋 domu, gdzie tej nocy ju偶

nie wolno jej by艂o zasn膮膰. Nie, ju偶 nigdy wi臋cej. 艁zy

d艂awi艂y j膮 w gardle, piek艂y pod powiekami.

Elistrand. Nigdy go nie zobaczy. Teraz b臋dzie zmuszo-

na opu艣ci膰 r贸wnie偶 parafi臋 Grastensholm, nie mo偶e

w tych stronach d艂u偶ej pazostawa膰. Trzyma艂a si臋 tego

miejsca z jak膮艣 bezpodstawn膮, rozpaczliw膮 nadziej膮, nie

chcia艂a przerwa膰 wi臋zi 艂膮cz膮cych j膮 z domem dzieci艅stwa.

W samotne wieczory le偶a艂a w swojej chacie i marzy艂a, 偶e

mama i ojciec 偶yj膮, 偶e dw贸r pe艂en jest ruchu i 偶ycia jak za

dawnych czas贸w. Wre praca na polach i w lesie, s艂u偶ba

pozdrawia serdecznie 偶yczliw膮 wszystkim panienk臋, a oj-

ciec unosi j膮 w g贸r臋 i pyta, ezy nie zechcia艂aby przejecha膰

si臋 z nim konno. R臋ce mamy g艂aszcz膮 jej policzek na

dobranoc, w pokoju rodzic贸w pali si臋 lampa i Vinga widzi

艣wiat艂o w szparze drzwi. Jak bezpiecznie jest widzie膰

to 艣wiat艂o.

Sko艅czy艂o si臋, wszystko przepad艂o.

Dziadek Ulf. Zd膮偶y艂a go jeszcze pozna膰. I cioci臋 Ingrid

z Grastensholm tak偶e, zanim pomarli.

Pami臋ta艂a wspania艂y pogrzeb cioci Ingrid, na kt贸ry

przysz艂a chyba ca艂a parafia. Ostatnia z Ludzi Lodu

w Grastensholm. To jedyny raz, kiedy pani Ingrid znalaz艂a

si臋 w ko艣ciele, m贸wi艂y z艂o艣liwe gospodynie z okolicy.

Wspomnienia p艂yn臋艂y dalej. Pierwszy samotny rok,

sp臋dzony w komorniczej chacie. Panienka ze dworu,

zupe艂nie nienawyk艂a do tego, by radzie sobie sama. Jaka

by艂a wtedy przera偶ona. Zamieszka艂a tu w lecie, i to ca艂e

szcz臋艣cie, bo tylu rzeczy musia艂a si臋 nauczy膰, wszystkiego

jej brakowa艂o. I ten niezno艣ny 偶al. Uczucie zagubienia,

bezradno艣ci, bezsi艂y.

Ale najgorsza by艂a samotno艣膰! Strach przed ciemno-

艣ci膮, zanim nauczy艂a si臋 rozr贸偶nia膰 wszystkie g艂osy

i d藕wi臋ki lasu. Jak mog艂a wytrzyma膰 to siedzenie godzina-

mi, skulona, wci艣ni臋ta w najdalszy k膮t 艂贸偶ka, z oczyma

utkwionymi w drzwi? Przypomina艂y jej si臋 wtedy wszyst-

kie stare opowie艣ci o duchach. W tamte noce koza te偶 nie

zazna艂a wiele snu, bo Vinga bra艂a j膮 do siebie, do 艂贸偶ka

i trzyma艂a si臋 jej mocno.

L臋k przed domem madame Fleden by艂 jedyn膮 si艂膮,

kt贸ra zmusza艂a j膮, by tu pozosta膰. Ba艂a si臋 wszystkich

ludzi, cho膰 wcale nie powinna by艂a. Ale sk膮d mia艂a o tym

wiedzie膰? Nagle przecie偶 wszyscy zwr贸cili si臋 przeciwko

niej. S艂u偶膮cy po 艣mierci rodzic贸w odeszli, jedno po

drugim. W ko艅cu pozosta艂 ju偶 tylko jeden parobek, ale

i on zdradzi艂, i to w chwili gdy potrzebowa艂a go

najbardziej. Wtedy kiedy zjawi艂 si臋 pan Snivel i ca艂a ta jego

ho艂ota.

My艣li kr膮偶y艂y bez celu i 艂adu. Jakby w chwili, gdy

utraci艂a swoj膮 jedyn膮 jako tako bezpieczn膮 kryj贸wk臋,

komornicz膮 zagrod臋, opu艣ci艂y j膮 wszelkie si艂y.

Musia艂a przyj膮膰 do wiadomo艣ci gorzk膮 prawd臋: nie

odwa偶y si臋 ju偶 wr贸ci膰 do zagrody. Nawet teraz, w 艣rodku

nocy.

Vinga usiad艂a po prostu na ziemi i ukry艂a twarz

w d艂oniach.

Jutro natomiast przyjd膮 tamci i z pewno艣ci膮 odbior膮

jej wszystko, co posiada. Owo pyszne jedzenie, kt贸re

tak oszcz臋dza艂a. Wszystko, co sama zrobi艂a z materia-

艂贸w ofiarowanych jej przez natur臋, a co pozwala艂o jej

偶y膰.

Cho膰 dusza Vingi pogr膮偶ona by艂a w rozpaczy, to po

pewnym czasie zacz臋艂a jednak przywo艂ywa膰 wspomnie-

nia z czas贸w, kiedy podj臋艂a swoj膮 walk臋 o przetrwanie.

Kiedy sama sobie powiedzia艂a, 偶e teraz nale偶y sko艅czy膰

z bezradno艣ci膮, 艂zami i baniem si臋 ciemno艣ci. Wtedy

postanowi艂a, 偶e b臋dzie silna i nieugi臋ta. I od tamtej

chwili uczy艂a si臋, jak by膰 le艣n膮 istot膮, 偶y膰 jak zwierz臋ta.

Sta艂a si臋 kim艣, o kim ludzie m贸wiliby pewnie, 偶e jest

"troch臋 dziwna". Ale, cho膰 brzmi to paradoksalnie,

by艂a to jedyna mo偶liwo艣膰, 偶eby zachowa膰 duchow膮

r贸wnawag臋 i nie zwariowa膰. Gdyby nadal przera偶a艂o j膮

wszystko co nieznane w przyrodzie, wszystkie du偶e

zwierz臋ta, gdyby nadal rozczula艂a si臋 nad swoim n臋dz-

nym 偶yciem, na pr贸偶no t臋skni艂a za utraconym 艣wia-

tem... Gdyby tak by艂a, nigdy nie wyrobi艂aby w sobie

takiej si艂y ducha, by prze偶y膰. Dlatego porzuci艂a my艣li

o 艣wiecie ludzi i sta艂a si臋 "dziwna".

Teraz to wszystko leg艂o w gruzach, rozpad艂 si臋 ca艂y

pancerz, kt贸rym os艂ania艂a swoj膮 wra偶liwo艣膰. Teraz u艣wia-

domi艂a sobie prawd臋: Nadal jest jedynie przera偶on膮,

bezbronn膮 dziewczyn膮 tu艂aj膮c膮 si臋 samotnie po wielkim

i wrogim 艣wiecie.

Vinga d艂ugo siedzia艂a bez ruchu. Koza po艂o偶y艂a

si臋 przy niej i prze偶uwa艂a z na wp贸艂 przymkni臋tymi

oczyma, przestawa艂a od czasu do czasu na chwil臋,

po czym znowu broda zaczyna艂a si臋 rytmicznie po-

rusza膰.

W ko艅cu Vinga uzna艂a, 偶e co艣 jednak musi zrobi膰. Gdy

nastanie ranek, powinna by膰 ju偶 daleko st膮d.

Rozejrza艂a si臋 wok贸艂 i otrz膮sn臋艂a ze swoich ponurych

my艣li.

I wtedy poczu艂a zapach ja艂owcowego dymu.

Zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi.

Czy to las si臋 pali?

Czy偶by ci n臋dznicy pod艂o偶yli ogie艅 pod jej las?

Ale zapach by艂 bardzo delikatny, a smu偶ka dymu, kt贸r膮

dostrzega艂a, wydobywa艂a si臋 z urwiska. Je艣li to po偶ar lasu,

to zd膮偶y go ugasi膰.

- Chod藕! - szepn臋艂a.

Koza rozprostawa艂a nogi i wsta艂a.

Przedziera艂y si臋 przez zaro艣la i krzaki jak dwie kozy,

a nie jedna. Vinga w dalszym ci膮gu mia艂a w膮tpliwo艣ci; to

prawda, 偶e tamci intruzi poszli drog膮 w d贸艂, ale niczego

nie mo偶na by膰 pewnym...

Teraz widzia艂a w oddali czerwono偶贸艂t膮 po艣wiat臋 og-

nia.

Po chwili musia艂a przystan膮膰. Stopy, wydelikacone

zim膮 w obuwiu, jeszcze nie przywyk艂y do k艂uj膮cej

艣ci贸艂ki, wci膮偶 musia艂a z nich wyjmowa膰 jakie艣 kolce,

ga艂膮zki ja艂owca wbija艂y si臋 pomi臋dzy palce. Latem takie

rzeczy nie mia艂y znaczenia, wtedy sk贸ra stawa艂a si臋

twarda, prawie zrogowacia艂a, ale teraz nogi by艂y okro-

pnie wra偶liwe.

Mimo wszystko przyjemnie by艂o chodzi膰 boso, od-

stawi膰 buty, z kt贸rych ju偶 dawno wyros艂a i kt贸re teraz

prawie nie mia艂y podeszew.

Nast臋pnej zimy mo偶e by膰 jeszcze gorzej.

Nast臋pnej zimy... ?

Znowu ruszy艂a przed siebie, nie chcia艂a si臋 zastanawia膰

co b臋dzie nast臋pnej zimy.

Kiedy zbli偶a艂y si臋 do 藕r贸d艂a dymu, zwolni艂a kroku

i ostro偶nie skrada艂a si臋 naprz贸d. G贸rska 艣ciana wznosi艂a

si臋 majestatycznie. U jej podn贸偶a znajdowa艂a si臋 ma艂a

polanka, Vinga wiedzia艂a o tym. Wolna przestrze艅 pomi臋-

dzy g贸r膮 a zwartym lasem. To stamt膮d wydobywa艂 si臋

niemal pionow膮 smug膮 dym. Tam w ja艂owcach p艂on膮艂

z trzaskiem ogie艅.

Zatrzyma艂a si臋 nagle i sta艂a bez ruchu, jakby by艂a

cz臋艣ci膮 lasu.

Serce t艂uk艂o si臋 w piersi niby u le艣nego ptaka.

R臋k臋 przyciska艂a do czo艂a kozy, by zwierz臋 nie wyry-

wa艂o si臋 do przodu. Po chwili przesun臋艂a d艂o艅 na r贸g

i mocno chwyci艂a.

Dym pochodzi艂 z ogniska.

Przy nim za艣 siedzia艂a jaka艣 potwornie wielka po-

sta膰, ulokowana pomi臋dzy ogniem a g贸r膮, tak 偶e jej

chybotliwy cie艅 k艂ad艂 si臋 ogromn膮, groteskow膮 plam膮

na stromej 艣cianie. Barki mia艂a ta istota tak szerokie, 偶e

Vinga musia艂a d艂ugo si臋 wpatrywa膰, by uwierzy膰 w to,

co widzi.

Cz艂owiek siedzia艂 jednak nisko, na jakim艣 zwalonym

pniu, i ogie艅 przes艂ania艂 jego twarz, kt贸ra tylko od czasu

do czasu majaczy艂a w ognistej po艣wiacie. Zreszt膮 Vinga

nie by艂a pewna, czy chcia艂aby si臋 jej tak dok艂adnie

przygl膮da膰...

Wolno, niesko艅czenie wolno opada艂a na kolana, by

siedz膮cy przy ogniu cz艂owiek nie m贸g艂 jej zauwa偶y膰.

By艂a zafascynowana, ca艂kowicie poch艂oni臋ta wido-

kiem. Co to jest? W艂a艣nie tak, bo nazywa艂a ow膮 istot臋

"to"; naprawd臋 nie mog艂a uwierzy膰, 偶e jest to kto艣

nale偶膮cy do rodzaju ludzkiego. Do zwierz臋cego zreszt膮

tak偶e nie.

Vinga patrzy艂a i patrzy艂a, zapomnia艂a, gdzie jest, nie

pami臋ta艂a, 偶e czas p艂ynie. Zapomnia艂a nawet o w艂asnym

przera偶eniu, bowiem w pobli偶u tej niewiarygodnej istoty

zapomnia艂a o sobie samej. A kto艣, kto zapomina o sobie,

traci wiele z tej r贸wnowagi, kt贸r膮 cz艂owiek powinien

zachowywa膰, na kt贸r膮 sk艂ada si臋 i l臋k, i odwaga, i z艂o艣膰,

i wiele jeszcze innych niezb臋dnych uczu膰. Vinga trwa艂a

teraz w jakim艣 dziwnym stanie, ca艂膮 sob膮 ch艂on臋艂a to, co

widzia艂a, i nagle u艣wiadomi艂a sobie, 偶e w艂a艣nie tego

pragnie istota przy ognisku. Jeszcze raz zda艂a sobie

spraw臋, 偶e owa istota potrafi wysy艂a膰 do niej sygna艂y.

Siedzia艂a na swoim miejscu cichutko jak mysz, zapom-

nia艂a, gdzie jest, poch艂oni臋ta jedynie tym nowym prze偶y-

ciem.

Drgn臋艂a gwa艂townie, gdy tamten wsta艂 tak, 偶e blask

ognia pad艂 na jego twarz. Niepewna, czy ma nadal siedzie膰

bez ruchu, czy raczej ucieka膰 na 艂eb na szyj臋, us艂ysza艂a jego

g艂os:

- Witaj, Vingo! Nie chcia艂aby艣 przyj艣膰 tutaj i usi膮艣膰

przy moim ognisku?

G艂os by艂 g艂臋boki i ostry, jakby pochodzi艂 od istoty

nadprzyrodzonej.

Kr贸l G贸r, pomy艣la艂a, przygl膮daj膮c si臋 jego niewiary-

godnej twarzy. A mo偶e sam wielki troll?

Ale to w艂a艣nie on jej pom贸g艂. Wiele, wiele razy jej

pomaga艂. Wzi膮艂 koz臋 pod pach臋 z tak膮 艂atwo艣ci膮, jakby to

by艂o pi贸rko, wyci膮gn膮艂 j膮, gdy spad艂a z urwiska, i nigdy,

nigdy nie sprawi艂 Vindze przykro艣ci.

Nie mia艂a si臋 wi臋c czego ba膰, nawet je艣li by艂 wielkim

trollem czy inn膮 istot膮 nie z tego 艣wiata. Ona zapewne

teraz zostanie wci膮gni臋ta do wn臋trza g贸ry, jak to sa臋

przytrafi艂o wielu innym dziewcz臋tom, ale co mog艂o j膮

jeszcze 艂膮czy膰 ze 艣wiatem ludzi?

Zacz臋艂a si臋 ostro偶nie podnosi膰. Oczywi艣cie zirytowa-

na, 偶e odkry艂 jej obecno艣膰, nikomu przedtem si臋 to nie

uda艂o, no ale przecie偶 on nie jest zwyczajnym cz艂owie-

kiem, wi臋c niech ju偶 b臋dzie!

U艣miechn膮艂 si臋 do niej. Jakim sposobem takie 偶贸艂te

oczy trolla i taka straszna twarz mog膮 zmieni膰 si臋 tak

bardzo od jednego u艣miechu?

Vinga wsta艂a. I nie uciek艂a. Po raz pierwszy od dawna

sta艂a twarz膮 w twarz z inn膮 ludzk膮 istot膮 i nie mia艂a

zamiaru ucieka膰. A mo偶e by艂o tak dlatego, 偶e w艂a艣nie owa

istota nie by艂a ludzka?

Co za twarz! Co za fantastyczna, niewiarygodna twarz!

Dla Vingi by艂a ona jak 艣wiat艂o w mroku nocy, tak

niebywale fascynuj膮ca, taka poci膮gaj膮ca w tej swojej

straszno艣ci.

Znowu us艂ysza艂a stanowczy niski g艂os.

- Szuka艂em ci臋 - powiedzia艂 obcy 艂agodnie. - Chcia-

艂em ci jednak da膰 troch臋 czasu, by艣 mog艂a si臋 do

mnie przyzwyczai膰 i uwierzy膰, 偶e nie chc臋 ci zrobi膰

nic z艂ego. By艂a艣 wyl臋kniona i nieufna jak le艣ne zwie-

rz膮tko, kt贸re przeczuwa, 偶e ludzie niczego nie ro-

zumiej膮.

Zamilk艂 na chwi艂臋, a potem doda艂:

- Jestem Heike Lind z Ludzi Lodu.

Wtedy Vinga wyda艂a z siebie d艂ugie, bardzo d艂ugie

westchnienie. Spok贸j wype艂ni艂 jej dusz臋 i rozlewa艂 si臋 jak

pot臋偶na, szeroka rzeka.

Wiedzia艂a ju偶, 偶e ci臋偶kie lata samotno艣ci przemin臋艂y.

ROZD2IA艁 III

By艂a to czarowna chwila, kt贸rej nigdy nie mieli

zapomnie膰. Noc, ciemnoszafirowe wiosenne niebo,

ogie艅 strze艂aj膮cy w g贸r臋, zapach dymu, samotno艣膰

w lesie.

Heike po raz pierwszy widzia艂 z bliska c贸rk臋 Elisabet

i Vemunda. Blask ognia pada艂 na d艂ugie z艂otoblond

w艂osy i nape艂nia艂 je 偶yciem. Oczy - wielkie, ciemno-

niebieskie, mog艂yby nale偶e膰 do jakiego艣 le艣nego zwie-

rz臋cia, sprawia艂 to ich wyraz. Bardzo wra偶liwe usta

i pi臋kna twarz o czystych rysach... Nie zaskoczy艂o go to,

s艂ysza艂 bowiem, 偶e i Elisabet, i Vemund byli bardzo

urodziwi. Sukienka Vingi, wyra藕nie na ni膮 za ciasna,

by艂a w strz臋pach.

- Dziecko drogie - powiedzia艂 Heike. - Nigdy nie

wiedzialem, w jakim ty jeste艣 wieku, i, szczerze m贸wi膮c,

teraz te偶 trudno by mi by艂a powiedzie膰. Mo偶esz

by膰 nad wiek rozwini臋tym dzieckiem albo do艣膰 dzie-

cinnie wygl膮daj膮c膮 doros艂膮 osob膮. Ile ty w艂a艣ciwie

masz lat?

- Sama ju偶 nie wiem - odpar艂a 偶a艂osnym g艂osem.

- Urodzi艂am si臋 jesieni膮 tysi膮c siedemset siedemdziesi膮te-

go si贸dmego roku.

- To znaczy, 偶e teraz masz szesna艣cie lat, wkr贸tce

sko艅czysz siedemna艣cie.

- No tak - potwierdzi艂a troch臋 skr臋powana. - A kim

ty jeste艣? Sk膮d przychodzisz?

- Jestem synem Solvego. M贸j dziadek by艂 synem

Ingrid z Grastensholm.

- No tak - powt贸rzy艂a znowu niezbyt inteligentnie.

Ale m贸wi艂a, by艂a w stanie rozmawia膰. Normalnie, jak

ludzie. Vinga sama by艂a zaskoczona, 偶e tak 艂atwo jej to

przysz艂o. Niewiele zapomnia艂a. Ale te偶 nietrudno by艂o si臋

zwierza膰 akurat jemu.

- Usi膮d藕, prosz臋 - powiedzia艂. - R贸wnie dobrze

mo偶emy rozmawia膰 tu, jak gdzie indziej.

Vinga pos艂ucha艂a. Ogarn膮艂 j膮 jaki艣 uroczysty nastr贸j.

To by艂a wielka chwila! Jeden z Ludzi Lodu powr贸ci艂 do

jej parafii!

- S艂ysza艂am o przekle艅stwie - powiedzia艂a. - I domy艣-

lam si臋, 偶e ty nale偶ysz do obci膮偶onych dziedzictwem. Ale

s膮dzi艂am, 偶e oni s膮 藕li.

Heike chcia艂by jej opowiedzie膰 co nieco o tym strasz-

nym, kt贸te czai si臋 w g艂臋bi jego duszy, a kt贸re nigdy,

przenigdy nie mo偶e wydosta膰 si臋 na powierzchni臋, ale nie

chcia艂 jej straszy膰, 偶eby nie zburzy膰 zaufania, jakim go

obdarzy艂a.

- Tw贸j pradziadek, Ulvhedin, przecie偶 nie by艂 wy艂膮cz-

nie z艂y, chyba wprost przeciwnie! Ingrid te偶 nie - m贸wi艂.

- Nie, ale Ingrid by艂a taka pi臋kna!

U艣miechn膮艂 si臋 cierpko.

- Nie wydaje mi si臋, 偶eby wygl膮d mia艂 co艣 wsp贸lnego

z charakterem.

- Nie, oczywi艣cie, 偶e nie - b膮kn臋艂a, rumieni膮c si臋 ze

wstydu, 偶e powiedzia艂a co艣 tak g艂upiego.

Nie powinna si臋 tak zachowgwa膰. Tak bardzo chcia艂a

zrobi膰 na nim dobre wra偶enie. Chcia艂a mu pokaza膰, 偶e jest

m膮dra i dobrze wychowana. By艂a to winna swoim

ukochanym rodzicom.

Stwierdzi艂a, 偶e Heike nad czym艣 si臋 zastanawia. Po

chwili rzek艂:

- Ty naprawd臋 masz siedemna艣cie lat? Nigdy bym

w to nie uwierzy艂.

- Nie wygl膮dam na to? - zapyta艂a niepewnie.

- Nie, nie wygl膮dasz. My艣la艂em, 偶e masz co najwy偶ej

trzyna艣cie. Ale teraz, z bliska, rzeczywi艣cie wida膰, 偶e jeste艣

starsza.

- Jak to?

Zrobi艂 ruch r臋k膮, jakby chcia艂 nakre艣li膰 jej sylwetk臋.

- Kszta艂ty. Figura. I wra偶enie, jakie sprawiasz.

- Jak to? - zapyta艂a znowu.

- Nie... - Heike znalaz艂 si臋 na grz膮skim gruncie. - Nie

wiem... po prostu czuj臋, 偶e nie jeste艣 ju偶 dzieckiem. - A po

chwili doda艂 z westchnieniem: - To znacznie komplikuje

sprawy.

Po raz trzeci Vinga zapyta艂a:

- Jak to?

- No wiesz, planowa艂em sobie, 偶e wezm臋 ci臋 pod

opiek臋. Ale w tej sytuacji to chyha niemo偶liwe.

U艣miechn膮艂 si臋, kiedy zauwa偶y艂, 偶e Vinga znowu

zamierza powiedzie膰 "jak to?", ale zaraz tego po偶a艂owa艂.

I zacz膮艂 pospiesznie wyja艣nia膰:

- Nie mo偶esz ju偶 tu d艂u偶ej zosta膰, a zreszt膮 ja te偶 nie

chc臋, 偶eby艣 tu mieszka艂a. Przygotowa艂em dla nas ma艂y

domek na kra艅cach parafii. Pewien stary kamornik

imieniem Eirik pom贸g艂 mi go znale藕膰. Ale skoro sprawy

tak si臋 maj膮, to nie mo偶emy razem mieszka膰, ludzie

natychmiast zacz臋liby gada膰. Wiesz, co innego jest opie-

kowa膰 si臋 dzieckiem, mieszka膰 z nim pod jednym dachem,

a co innego dzieli膰 dom z na wp贸艂 doros艂膮 kobiet膮.

- Nie bardzo rozumiem.

Spojrza艂 na ni膮, 偶eby si臋 przekona膰, czy 偶artuje, czy

m贸wi powa偶nie, lecz twarz Vingi wyra偶a艂a szczere zdzi-

wienie.

Heike westchn膮艂.

- Pos艂uchaj mnie. My oboje mogliby艣my, oczywi艣cie,

mieszka膰 razem i nie sta艂oby si臋 nic nieprzyzwoitego,

niech B贸g broni, zreszt膮 dlaczego mia艂oby si臋 co艣 sta膰?

Ale ludzie na og贸艂 tak nie my艣l膮. Oni by zacz臋li gada膰, 偶e

to okropne monstrum, ten demon, uwi贸d艂 takie niewinne

dziewcz臋. Do wi臋zienia z nimi! Trzeba zamkn膮膰 oboje!

No, by膰 mo偶e tobie by wybaczyli, ale mnie w 偶adnym

razie.

Vinga zastanawia艂a si臋 przez chwil臋, ale nie mog艂a si臋

doszuka膰 sensu w jego s艂owach.

- Pewnie zabrzmi g艂upio to, co powiem - westchn臋艂a.

- Ale nie wynajduj ju偶 wi臋cej przeszk贸d.

- Spr贸buj臋 un膮dzi膰 wszystko w inny spos贸b - obie-

ca艂. - Powinni艣my tylko jeszcze przez jaki艣 czas trzyma膰

si臋 na uboczu. Musz臋 dowiedzie膰 si臋 troch臋 wi臋cej

o Grastensholm.

- Tam mieszkaj膮 teraz obcy ludzie. Wprowadzili si臋 na

wiosn臋.

- Wiem. Pan Snivel. Zamierzam odebra膰 mu Grasten-

sholm. Dw贸r nale藕y do mnie, wiesz przecie偶.

Vinga ucieszy艂a si臋.

- Wiem! Oczywi艣cie, 偶e wiem! A Elistrand? Czy tam

te偶 kto艣 mieszka?

- Owszem. Bratanek pana Snivela i jego s艂u偶ba.

- Och, czego oni tam szukaj膮? To przecie偶 m贸j dom!

Czy Elistrand tak偶e mogliby艣my odebra膰? Tak ci臋 prosz臋!

Heike zas臋pi艂 si臋.

- Eirik powiada, 偶e to b臋dzie trudniejsze. Bo Elistrand

zosta艂o zlicytowane z powodu nie sp艂aconych d艂ug贸w.

Ale Eirik uwa偶a, 偶e to by艂o kr臋tactwo, ta ca艂a licytacja.

Wiesz, krewny urz臋dowego licytatora nie powinien kupo-

wa膰 maj膮tku! Ludzie gadaj膮 w dodatku, 偶e dosta艂 go za

bezcen, chocia偶 powa偶ni gospodarze proponowali du偶o

wi臋cej.

- Ale czy uda ci si臋 to wszystko za艂atwi膰?

Odwa偶y艂a si臋 zwr贸ci膰 do niego przez ty. Po pierwsze

dlatego, 偶e by艂 jej jedyngm krewnym i dlatego mu ufa艂a,

a pa drugie... zawstydzi艂a si臋 troch臋, ale tak to by艂o: Heike

by艂 tak odstraszaj膮co brzydki, 偶e chyba inni ludzie si臋 nim

zanadto nie przejmowali.

Vinga pomy艣la艂a tak nie dlatego, 偶e by艂a z艂a. Chodzi

o to, 偶e mia艂a bardzo marne wyobra偶enie o ludziach.

Heike jednak by艂 wyj膮tkiem.

Odpowiedzia艂 na jej pytanie:

- Nie, nie uda mi si臋 tego za艂atwi膰 od r臋ki. Najpierw

ludzie musz膮 mnie troch臋 lepiej pozna膰, nabra膰 do mnie

zaufania. Ale tak si臋 stanie, zawsze ci, kt贸rzy mnie znaj膮,

darz膮 mnie zaufaniem, i b艂ogos艂awi臋 ich za to. Ale pan

Snivel jest przebieg艂y, powiada Eirik. Je艣li dowie si臋

o moich zamiarach, natychmiast ruszy do ataku i jeszcze

bardziej umocni swoj膮 pozycj臋...

- Czy zechcia艂by艣... zechcia艂by艣 by膰 tak dobry i nie

u偶ywa膰 takich trudnych s艂贸w?

- No oczywi艣cie. Wybacz.

Wyja艣ni艂 jej w prostych s艂owach ca艂膮 spraw臋, a Vinga

kiwa艂a g艂ow膮 na znak, 偶e rozumie.

- I dlatego musimy si臋 przed nim ukrywa膰?

- Z pocz膮tku musimy. Ale czy nie powinni艣my p贸j艣膰

teraz do twojego domu i spakowa膰 rzeczy? Noc ju偶

blednie, a ja my艣l臋, 偶e oni przyjd膮 wcze艣nie, 偶eby ci臋

schwyta膰.

- I ja tak my艣l臋.

Wstali, wygasili ogie艅 i zatarli po sobie 艣lady, po czym

ruszyli do chaty, a koza za nimi.

- Vingo, ja si臋 藕le wyrazi艂em, 偶e oni chc膮 ci臋 schwyta膰.

My艣l臋, 偶e oni nie maj膮 z艂ych zamiar贸w. Po prostu chc膮 ci

pom贸c wr贸ci膰 do cywilizowanego 艣wiata. By膰 mo偶e

przyj膮膰 ci臋 do swojego domu, nauczy膰 dzik膮 Ving臋

dobrych manier, dzi臋ki czemu sami mogliby si臋 poczu膰

wielkoduszni.

- Ale nie wolno do tego dopu艣ci膰!

- Nie, nie wolno. Bo pan Snivel i jego bratanek nigdy

si臋 nie zgodz膮 na to, by kto艣 z Ludzi Lodu mieszka艂 w tej

parafii. Na to s膮 jeszcze zbyt niepewni.

- Tak - potwierdzi艂a Vinga pawa偶nie. Uj臋艂a go za

r臋k臋 i pozwoli艂a prowadzi膰 si臋 przez las. Ona, taka

samodzielna! Ona, kt贸ra zna艂a w tym lesie ka偶d膮 k臋pk臋

ziela!

Sama nie mog艂a tego zrozumie膰!

Jej r臋ka gin臋艂a w wielkiej, kanciastej d艂oni Heikego.

Ale ciep艂o, u艣cisk, dawa艂y jej poczucie bezpiecze艅stwa,

jakiego nie zazna艂a od wielu lat.

- Vingo, ch臋tnie bym si臋 dowiedzia艂 czego艣 wi臋cej

o twoim 偶yciu w Elistrand i p贸藕niej, w lesie.

- Nie wiem, czy chcia艂abym o tym opowiada膰. Boj臋

si臋, 偶e zaczn臋 p艂aka膰.

- A czy to co艣 z艂ego? Cz艂owiek musi te偶 pop艂aka膰 od

czasu do czasu.

Zastanawia艂a si臋 w duchu, czy on sam tak偶e kiedy艣

odczuwa艂 tak膮 potrzeb臋. W ka偶dym razie powody do tego

by mia艂. Jego 偶ycie z pewno艣ci膮 nie by艂o 艂atwe.

- Jednej rzeczy nie rozumiem - powiedzia艂a, pod-

biegaj膮c co chwila, 偶eby za nim nad膮偶y膰. - Sk膮d wiedzia艂e艣

zawsze, ca zamierzam robi膰 albo dok膮d p贸jd臋?

- Ja nie wiedzia艂em - u艣miechn膮艂 si臋.

- Ale偶 tak! Zawsze.

- Tak. Ale to nie ja sam. Mia艂em pomoc.

Vinga zwolni艂a i Heike musia艂 przystan膮膰. Tylko koza

brn臋艂a niezrnordowanie naprz贸d.

- Pomoc? - zapyta艂a Vinga niepewnie.

- Tak. Nasi rodzice mi pomagali. To oni mi m贸wili,

co pawinienem robi膰.

- Rodzice? Chodzi ci a ojca i mam臋?

- Nie, oni nie byli dotkni臋ci. Ale wiesz, my, obci膮偶eni

dziedzictwem, mamy pewne szczeg贸lne zdolno艣ci. Moja

najwi臋ksza zdolno艣膰 po艂ega na tym, 偶e mog臋 by膰 po艣red-

nikiem pomi臋dzy tymi, kt贸rzy umarli, a 偶ywymi. Sami

rodzice nie byliby w stanie ci pom贸c, rozumiesz? Bo oni

nie mog膮 tu przyj艣膰, nawi膮za膰 z tob膮 kontaktu. Dlatego

czekali tak niecierpliwie, a偶 ja wr贸c臋 do domu, bo dopiero

wtedy mogli co艣 dla ciebie zrobi膰. Za moim po艣rednic-

twem. I pragn膮, oczywi艣cie, by艣my my oboje odzyskali to,

co nale偶y do Ludzi Lodu. Nasze dwory!

- O, tak! - westchn臋艂a Vinga. - Pomy艣l, jak ciocia

Ingrid by si臋 cieszy艂a, gdyby wiedzia艂a, 偶e jeste艣 tu teraz!

Ona przecie偶 nie mia艂a nawet poj臋cia o tym, 偶e istniejesz,

nikt z nas nie wiedzia艂. O, jak ona si臋 zamartwia艂a, 偶e po jej

艣mierci nie b臋dzie mia艂 kto przej膮膰 Grastensholm!

Heike u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o.

- Ingrid wie - powiedzia艂. - I bardzo si臋 cieszy,

mo偶esz mi wierzy膰. lngrid jest jedn膮 z tych, kt贸rzy s膮 tu

z nami i pomagaj膮 nam.

- Oj! - zawo艂a艂a Vinga, otwieraj膮c oczy ze zdumie-

nia. - Ciocia Ingrid jest tutaj? Hej, ciociu Ingrid!

- wykrzykn臋艂a, a Heike roze艣mia艂 si臋. - I kto jeszcze

opr贸cz niej?

Heike wyja艣nia艂, ruszaj膮c znowu w drog臋:

- Jest, oczywi艣cie, tw贸j przodek Ulvhedin!

- Naprawd臋? M贸j stary dziadek? Ja go nie pami臋tam

i bardzo nad tym bolej臋. Umar艂 wiele lat temu. Czy jest

jeszcze kto艣?

- Tak, jeszcze kilkoro. Ale ty ich nie znasz.

- A mo偶e znam? Powiedz.

- Jest kto艣 imieniem Trond.

- O, ja wiem, kto to. By艂 ca艂kiem normalnym m艂odym

ch艂opcem, a potem nagle wszystko posz艂o 藕le, oczy

zrobi艂y mu si臋 偶贸艂te i chcia艂 zabi膰 swego brata Tarjeia. To

by艂o dawno temu, w czasie wojny trzydziestoletniej.

- Tak - potwierdzi艂 Heike cicho. - Z nim bylo

dok艂adnie tak jak z Solvem. On te偶 by艂 normalny i nagle

przekle艅stwo si臋 w nim ockn臋艂o.

- W Solvem? Twoim ojcu, ale...

- Opowiem ci o tym kiedy indziej, Vingo. To sprawia

mi b贸l, rozumiesz chyba.

- Tak, oczywi艣cie. Ale m贸wi艂e艣, 偶e jest ich tu kilkoro.

Kto jeszcze nam pomaga?

- Pewna kobieta, kt贸ra 偶y艂a w bardzo dawnych

czasach, na d艂ugo przed Tengelem Dobrym, jest to dosy膰

dziwna istota. Pojawia si臋 cz臋sto, kiedy kt贸ry艣 z potom-

k贸w rodu potrzebuje pomocy.

- A jak ma na imi臋?

- Dida. Ja my艣l臋, 偶e ona 偶y艂a ju偶 w czasach Tengela

Z艂ego. W ka偶dym razie bardzo du偶o o nim wie. Bardzo

bym chcia艂 pozna膰 kiedy艣 histori臋 jej 偶ycia.

- To ty z nimi rozmawiasz?

- O, tak! Bo dla mnie oni s膮 jak 偶ywi. Wielu z nich

spotyka艂em ju偶 dawniej. Sol, na przyk艂ad, i to wielo-

krotnie, Tengela Dobrego i kogo艣, kto ma na imi臋

Mar...

- Tak, ja wiem. Mieszka艂 daleko st膮d, na Wschodzie.

- Ot贸偶 to. I spotyka艂em te偶, ale tylko ja, cz艂owieka

z pradawnych czas贸w. Nazywano go W臋drowcem

w Mroku, wielokrotnie ratowa艂 mi 偶ycie. Ale on przeby-

wa gdzie indziej, nie pojawia si臋 w Skandynawii.

- Masz chyba wiele do opowiadania - rzek艂a Vinga

wolno.

Heike nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 i spr贸bowa艂 za-

imponowa膰 jej jeszcze bardziej - teraz, kiedy spotka艂

istot臋, kt贸ra go rozumie.

- O, mam par臋 tajemnic! A najwi臋ksz膮 z nich nosz臋

zawsze przy sobie.

Przystan臋li znowu. Teraz znajdowali si臋 ju偶 w lesie,

otaczaj膮cym zagrod臋 komornika.

- Masz przy sobie? - spyta艂a Vinga zaciekawiona.

- Czy mog艂abym zobaczy膰?

- Naturalnie! To jest alrauna, je艣li wiesz, o czym

m贸wi臋 - powiedzia艂, rozwi膮zuj膮c koszul臋 na piersi.

- Zapewne s艂ysza艂a艣 o niej.

- O, tak! - szepn臋艂a Vinga dr偶膮cym g艂osem. - Masz j膮

przy sobie? Wszyscy my艣leli, 偶e ona zagin臋艂a, przepad艂a na

zawsze.

W roz艣wicie wiosennego poranka Vinga wpatrywa艂a

si臋 z przej臋ciem w 贸w talizman, o kt贸rym tyle s艂ysza艂a od

najwcze艣niejszego dzieci艅stwa i o kt贸rym my艣la艂a, 偶e jest

tylko legend膮. A jaki wielki... i taki... 偶ywy! No, nie

dos艂ownie 偶ywy, rzecz jasna, ale patrz膮c na niego mo偶na

by艂o sobie niemal wyobrazi膰, 偶e w ka偶dej chwili m贸g艂by

si臋 poruszy膰.

Vinga wyci膮gn臋艂a r臋k臋 i z wahaniem dotkn臋艂a amu-

letu. Heike zauwa偶y艂, 偶e alrauna prayj臋艂a to dobrze

wi臋c nie protestowa艂. Dziewczyna uj臋艂a j膮 w d艂onie

i ostro偶nie g艂aska艂a wskazuj膮cym palcem. Nie odzywa艂a

si臋.

Nagle u艣wiadomi艂a sobie, 偶e palcami dotkn臋艂a piersi

Heikego, poczu艂a ciep艂o jego sk贸ry i delikatne 艂askotanie

w艂os贸w. Gwa艂townie cofn臋艂a r臋k臋.

Heike spojrza艂 na ni膮 pytaj膮co, ale ona nie umia艂aby

mu odpowiedzie膰. Nie by艂aby w stanie powiedzie膰 mu

o tym tajemniczym dreszczu, jaki przenikn膮艂 jej cia艂o,

kiedy go dotkn臋艂a. Jeszcze nie wiedzia艂a, co to znaczy,

a mimo to przeczuwa艂a, 偶e s膮 to sprawy, o kt贸rych si臋

nie m贸wi.

Ale 贸w dreszcz wyda艂 jej si臋 i rozkoszny, i straszny

zarazem!

Musi o tym zapomnie膰, i to natychmiast!

Heike zawi膮za艂 koszul臋 pod szyj膮 i poszli w stron臋

domu. Po wschodniej stronie nieba zapala艂y si臋 ju偶

poranne zorze, wkr贸tce wzejdzie s艂o艅ce. A wtedy nie

powinno ich tutaj by膰.

- Jeste艣my niczym trolle - roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

- Co chcesz przez to powiedzie膰?

Wyt艂umaczy艂a mu, co ma na my艣li.

- Tak, rzeczywi艣cie, masz racj臋 - roze艣mia艂 si臋 i on.

Vinga spojrza艂a na niego spod oka. Przysz艂a jej do

g艂owy szalona my艣l: A gdyby tak on naprawd臋 by艂

g贸rskim trollem? Istot膮, kt贸ra musi kry膰 si臋 przed

s艂o艅cem, spieszy膰 przed 艣witaniem do wn臋trza g贸ry?

I zaraz potem pojawi艂y si臋 pomys艂y jeszczc bardziej

szalone: W takim razie ona posz艂aby za nim do podziemi!

Bez wahania!

Powr贸ci艂a my艣lami do ba艣ni z dzieci艅stwa. Zawsze

zastanawia艂o j膮 to, 偶e uprowadzone do wn臋trza g贸r

dziewczyny mia艂y potem bardzo du偶o dzieci. Sk膮d one je

bra艂y?

Teraz by艂a ju偶 niemal doros艂a. I jako艣 nie miala

pewno艣ci, czy naprawd臋 tak bardzo jeszcze j膮 te misteria

interesuj膮.

Heike pom贸g艂 jej wybra膰 rzeczy, kt贸re powinna ze

sob膮 zabra膰, i szybko je zapakowali. W贸zek, z kt贸rym tu

przysz艂a, nadawa艂 si臋 jeszcze do u偶ytku, a poza tym koza

musia艂a si臋 zgodzi膰 na d藕wiganie juk贸w, ale, oczywi艣cie,

nie by艂o to nic ci臋偶kiego.

Wkr贸tce byli gotowi.

Vinga po raz ostatni rozejrza艂a si臋 po izbie.

- Nie mog艂abym powiedzie膰, 偶e b臋d臋 t臋skni膰 do tego

domu - mrukn臋艂a.

- Trudno poj膮膰, jak mog艂a艣 tu 偶y膰 ca艂kiem sama

- powiedzia艂 Heike. - A jeszcze na dodatek uczyni膰 t臋

ruin臋 miejscem nadaj膮cym si臋 do zamieszkania. Lepiej nie

dotyka膰 tych palik贸w, kt贸rymi podpar艂a艣 sufit. W ka偶dej

chwili wszystko rno偶e nam run膮膰 na g艂owy. Chod藕,

musimy i艣膰! Nie mamy czasu do stracenia, zaraz pojawi膮

si臋 tu ludzie!

W chwil臋 potem byli w drodze na drugi kraniec

parafii Grastensholm. Nie schodzili w d贸艂, trzymali

si臋 艂a艅cucha wzg贸rz, bo st膮d nikt nie m贸g艂 ich zo-

baczy膰.

- Co zamierzasz zrobi膰, 偶eby odzyska膰 Grastensholm?

- Tak, masz racj臋, 偶e m贸wisz tylko o Grastensholm

- odpar艂 Heike. - Najpierw musimy skoncentrowa膰 si臋 na

tym. Nie dlatego, 偶e to m贸j maj膮tek, takim egoist膮 nie

jestem, lecz dlatego, 偶e oni maj膮 najmniej praw w艂a艣nie do

Grastensholm. No wi臋c my艣la艂em, 偶eby poszuka膰 jakie-

go艣 godnego zaufania urz臋dnika, je艣li tacy w og贸le

istniej膮.

- Asesora?

- Tak by by艂o najlepiej. Z pewno艣ci膮 wiesz, 偶e

jeden z naszych przodk贸w by艂 asesorem? Dag Meiden.

Ale to by艂o niewiarygodnie dawno temu, wi臋c nie

mo偶emy powo艂ywa膰 si臋 na pokrewie艅stwo z nim,

nikt by si臋 dzisiaj i tak tym nie przejmowa艂. Chocia偶

ci, kt贸rzy teraz rz膮dz膮, z pewno艣ci膮 nie raz o nim

s艂yszeli. Ale najbardziej denerwuj膮ce jest to, 偶e 贸w

pan Snivel sam jest wysokim urz臋dnikiem. Eirik po-

wiada, 偶e on ma du偶e wp艂ywy, tak 偶e nie b臋dzie

z nim 艂atwo.

- Nie brzmi to zbyt dobrze - przyzna艂a Vinga.

- No, ale nie tra膰my nadziei. Nie mo偶emy rezyg-

nowa膰, zanim jeszcze zacz臋li艣my dzia艂a膰!

Vinga z rado艣ci膮 przyj臋艂a to jego "my". To znaczy, 偶e

ona te偶 si臋 liczy!

By艂o to niezwykle przyjemne uczucie dla kogo艣, kto od

tak dawna 偶y艂 poza obr臋bem spo艂ecze艅stwa.

Droga wiod艂a skrajem lasu. W kt贸rym艣 momencie

pojawi艂y si臋 na niej jakie艣 dwie kobiety.

Kiedy Vinga je spostrzeg艂a, uskoczy艂a w bok i instynk-

townie skuli艂a si臋 w艣r贸d zaro艣li.

Heike podni贸s艂 j膮.

- One przecie偶 nie mog膮 nas tu zobaczy膰 - roze艣mia艂

si臋. - Poza tym powinna艣 zapomnie膰, 偶e musia艂a艣 si臋

ukrywa膰 jak zwierz臋. Teraz znowu mo偶esz by膰 cz艂owie-

kiem.

- Tylko przy tobie czuj臋 si臋 bezpieczna - odpar艂a.

- Bo ja sam te偶 jestem jak zwierz臋?

- Mo偶e. I to wcale nie jest obra藕liwe. Wprost przeciw-

nie!

- Wcale si臋 te偶 nie obrazi艂em.

Szli dalej w milczeniu.

- Przede wszystkim jednak musimy zrobi膰 co艣 bardzo

wa偶nego. Czy wiesz, od kiedy pan Snivel mieszka w Gras-

tensholm?

Vinga zastanowi艂a si臋.

- Dok艂adnie nie pami臋tam. Ale po raz pierwszy

spostrzeg艂am ruch we dworze niedawno, jakie艣 par臋

tygodni temu.

Heike skin膮艂 g艂ow膮.

- W takim razie mamy jeszcze szans臋.

- Co masz na my艣li?

- Skarb. Musimy zabra膰 stamt膮d skarb, zanim on go

znajdzie i zniszczy albo zrobi co艣 szalonego.

- Wiesz, gdzie skarb zosta艂 ukryty?

- Tak. Moja ciotka, Ingela, wszystko mi wyt艂umaczy-

艂a. - Heike u艣miechn膮艂 si臋. - Ingrid tak偶e wie. Ingrid tylko

na to czeka, 偶eby艣my go znale藕li.

- Powiedzia艂a ci? - zapyta艂a Vinga z szacunkiem,

pomieszanym z l臋kiem.

- Nie, nie za pomoc膮 s艂贸w. Ale jestem w stanie si臋

domy艣li膰, co ona chce mi przekaza膰.

- To chyba do艣膰 zabawne by膰 dotkni臋tym? - zapyta艂a

naiwnie.

Heike spowa偶nia艂.

- Owszem, ma to swoje dobre strony. Ale odda艂bym

wszystko na 艣wiecie za to, 偶eby by膰 zwyczajnym 艣miertel-

nikiem.

- I 艂adnie wygl膮da膰, o to ci chodzi?

- Jeste艣 do艣膰 szczera - rzek艂 cierpko. - Ale masz racj臋,

w艂a艣nie o to mi chodzi艂o.

W rozpaczliwie nieudanej pr贸bie z艂agodzenia b贸lu,

jaki mu niechc膮cy sprawi艂a, doda艂a:

- Ale przecie偶 cz艂owiek mo偶e by膰 zadowolony mimo

wszystko, nawet je偶eli nie jest pi臋kny?

- Z pewno艣ci膮 mo偶e.

Cisza stawa艂a si臋 zbyt dokuczliwa.

- Jak zamierzasz wydosta膰 skarb? - zapyta艂a Vinga

zgn臋biona. Za nic na 艣wiecie nie chcia艂a sprawi膰 przykro-

艣ci swemu nowo pozyskanemu przyjacielowi, ale w艂a艣nie

to zrobi艂a.

Heike jednak odpowiedzia艂 tak samo 偶yczliwie jak

zawsze:

- Pomy艣la艂em, 偶e m贸g艂bym zakra艣膰 si臋 noc膮 do

dworu. A potem...

- My powinni艣my si臋 zakra艣膰!

- Nie, 偶adnych g艂upstw! Ty nie mo偶esz tam i艣膰.

- A kto lepiej ni偶 ja potrafi si臋 kry膰 przed ludzkim

wzrokiem?

- Vinga, ja... Nie, sko艅czmy t臋 dyskusj臋! Ja w ka偶-

dym razie zamierzam dosta膰 si臋 do domu przez piw-

nic臋.

- Tam w艂a艣nie ukryty jest skarb?

- Nie. Wiesz przecie偶, 偶e w naszej rodzinie by艂o wielu

lekarzy. I wiesz, 偶e we dworze jest du偶a izba urz膮dzona

jak... no, powiedzmy, jak laboratorium. Pod 艣cianami stoi

tam wiele szaf, a gdy otworzy si臋 jedn膮 z nich, trzeba tylko

wiedzie膰 kt贸r膮, ods艂aniaj膮 si臋 ukryte drzwi, a za nimi

schowany jest 艣wi臋ty skarb. Z butelk膮 Shiry i wszystkim!

Gdyby wi臋c Snivel wpad艂 na pomys艂 urz膮dzenia domu od

nowa i rozmontowa艂 szafy, to m贸g艂by znale藕膰 kryj贸wk臋.

Nie mo偶emy do tego dopu艣ci膰, Vingo!

- To dziwne, 偶e Ludzie Lodu nie zabrali tego wszyst-

kiego po 艣mierci Ingrid!

- Ludzie Lodu, moje dziecko, to w贸wezas byli tylko

twoi rodzice w Elistrand. S膮dzili zapewne, 偶e przyjedzie

kto艣 ze Szwecji i osiedli si臋 w Grastensholm. I czy偶 mogli

przewidzie膰, 偶e dosi臋gnie ich zaraza? A potem zosta艂a艣 ju偶

tylko ty.

- Tak - pisn臋艂a 偶a艂o艣nie. - By艂am prawie dzieckiem.

Zw艂aszcza pod wzgl臋dem duchowym. Wci膮偶 jeszcze

bawi艂am si臋 lalkami, zreszt膮 mia艂am zaledwie trzyna艣cie

lat. Nie by艂am w stanie radzi膰 sobie ze wszystkim, co na

mnie spad艂o.

- Nie nale偶a艂o te偶 tego od ciebie wymaga膰. Mia艂a艣

dosy膰 w艂asnych zmartwie艅. Straszna 偶a艂oba i k艂opoty

z Elistrand.

Vinga w zamy艣leniu pokiwa艂a g艂ow膮. Przygl膮da艂a si臋

w艂asnym stopom krocz膮cym po le艣nej 艣cie偶ce.

- Jak zamierzasz wej艣膰 do piwnicy? - zapyta艂a po

chwili.

- Nie wiem - odpar艂 szczerze.

Vinga zastanawia艂a si臋. Nie by艂a pewna, czy powinna

mu to zaproponowa膰.

- Heike... Mo偶e ja jednak mog艂abym pom贸c?

- Co masz na my艣li?

- Kiedy by艂am ma艂a, cz臋sto chodzi艂am do cioci Ingrid

do Grastensholm. I kiedy艣 okropnie mnie skrzycza艂a, bo

zrobi艂am co艣 naprawd臋 strasznego.

- Co takiego?

Vinga przystan臋艂a. Poprzez drzewa widzieli st膮d na

stoku wzg贸rza pociemnia艂e 艣ciany domu w Grastens-

holm.

- Widzisz wie偶yczk臋 na dachu, prawda? Chcia艂am

wtedy zaskoczy膰 cioci臋 Ingrid, rozumiesz? Wysz艂am

z domu przez g艂贸wne drzwi, a po jakim艣 czasie wr贸ci艂am

do hallu wewn臋trznymi schodami.

Heike tak偶e przystan膮艂 i przygl膮da艂 jej si臋 pytaj膮co.

Koza jakby od niechcenia zacz臋艂a zjada膰 jakie艣 ubranie

le偶膮ce na w贸zku.

- Po prostu z zewn膮trz wdrapa艂am si臋 na wie偶臋

i tamt臋dy wesz艂am do domu.

Heike przenosi艂 wzrok z niej na wie偶臋 w Grastensholm

i z powrotem.

- Jest tam jaka艣 drabina?

- Nie ma! Ale ja wdrapa艂am si臋 po kamiennym murze.

Mo偶na pomi臋dzy kamieniami znale藕膰 takie miejsca, na

kt贸rych oprze si臋 stop臋. A wy偶ej wchodzi艂am po wy-

staj膮cych przy naro偶niku belkach.

艢ciany dworu w Grastensholm zbudowane by艂y z be-

lek 艂膮czonych na zr膮b. Mimo wszystko jednak Heike nie

m贸g艂 poj膮膰, jak ma艂a dziewczynka zdo艂a艂a dosta膰 si臋 na

wie偶臋. Dom jest przecie偶 wysoki!

- Nie kr臋ci艂o ci si臋 w g艂owie?

- Pewnie, 偶e si臋 kr臋ci艂o. Ale stara艂am si臋 nie patrze膰

w d贸艂. A kiedy ju偶 wesz艂am na dach, by艂o mi 艂atwiej.

On poczu艂 si臋 kiepsko na sam膮 my艣l o takiej wysoko艣ci.

- Poka偶 mi drog臋!

- Zamierza艂am sama i艣膰.

- Nie wyg艂upiaj si臋!

- Ale nie mog臋 ci obja艣nia膰 drogi na odleg艂o艣膰.

Heike zastanawia艂 si臋 d艂ugo, w ko艅cu skin膮艂 g艂ow膮.

- Wygra艂a艣. Idziemy oboje.

Chyba nigdy jeszcze nie widzia艂 tak rozpromienionej

twarzy.

Kiedy jednak wspomnia艂 o ma艂ym domku, kt贸ry

wynaj膮艂 od Eirika i jego syna, zacz臋艂a stawa膰 d臋ba.

- To przecie偶 gdzie艣 w pobli偶u ich zagrody!

- Ale mo偶na im ufa膰. Nienawidz膮 pana Snivela i ko-

chaj膮 Ludzi Lodu. No, mo偶e z wyj膮tkiem twojej babki,

Tory, ale ona przecie偶 nie pochodzi艂a z Ludzi Lodu.

Cz臋sto z sympati膮 m贸wi膮 o tobie, martwi膮 si臋 o ciebie, bo

nie wiedz膮 nawet, czy 偶yjesz. Z ich strony nie masz si臋

czego obawia膰.

- Nie - zaprotestowa艂a Vinga i stara艂a si臋 uwolni膰

swoj膮 d艂o艅 z jego r臋ki. - Mog臋 zaakceptowa膰 ciebie, bo

jeste艣 taki sam jak ja. Ale nikogo innego! Mog臋 mieszka膰

w lesie.

- Nie mo偶esz! Ale, z drugiej strony, to ze mn膮 te偶

pczecie偶 nie powinna艣 mieszka膰. Porozmawiam z Eiri-

kiem, czy by艣 nie mog艂a zamieszka膰 z jego wnuczk膮.

- Nie!!! - krzykn臋艂a Vinga z uporem. - Nie mog臋, nie

powinnam!

- Nie zachowuj si臋 jak dziecko - powiedzia艂 zniecierp-

liwiony.

Natychmiast jednak si臋 uspokoi艂. Zacz膮艂 si臋 zastana-

wia膰 nad tym, co musia艂a przej艣膰, jak 偶ycie w samotno艣ci

odbi艂o si臋 na jej uczuciach i jej my艣lach, jaki wypaczony

obraz rzeczywisto艣ci musi mie膰 to przecie偶 jeszcze dziec-

ko.

Westchn膮艂 ci臋偶ko.

- W takim razie dzisiaj zostaniesz u mnie. Ale tylko

ten jeden jedyny raz. Nie mo偶emy nara偶a膰 na szwank

twojej opinii.

Mia艂 nadziej臋, 偶e kiedy Vinga pozna rodzin臋 Eirika,

wszystkich jej cz艂onk贸w, to nabierze do nich zaufania

i sprawy u艂o偶膮 si臋 lepiej. Za 偶adne skarby nie mo偶e

dopu艣ci膰, 偶eby mieszka艂a z nim pod jednym dachem. By艂a

na to za du偶a, a ludzie ch臋tnie puszczaj膮 wodze fantazji

i brudnym my艣lom.

Gdy tylko zgodzi艂 si臋 zabra膰 j膮 ze sob膮, jej twarz

ponownie rozb艂ys艂a i dziewczyna ruszy艂a za nim potulna

jak baranek. Du偶o potulniejsza ni偶 koza, kt贸ra rzuca艂a si臋

na nich z rogami, kiedy chcieli zwi臋kszy膰 tempo albo

odebra膰 jej smakowite zimowe ubranie Vingi.

- Tu w艂a艣nie mieszkam - o艣wiadczy艂 Heike nieoczeki-

wanie.

Vinga stan臋艂a jak wryta.

- Ale偶 to dom starego Simena! Nie mo偶esz tu mieszka膰!

- Dlaczego nie? Czy on umar艂 na jak膮艣 straszn膮 zaraz臋?

- Nie. Ale przecie偶 on nadal ten dom zajmuje!

- G艂upstwa! Sp臋dzi艂em tu ju偶 wiele dni i niczego nie

widzia艂em. A ja, moja dobra Vingo, umiem widzie膰 rzeczy

ukryte. Ale popatrz, koza zjada twoje zimowe buty.

Vinga odp臋dzi艂a 艂akome zwierz臋.

- A przy okazji, jak ona si臋 nazywa?

- Jak si臋 nazywa? - zapyta艂a Vinga zdumiona.

- Tak. Nie powiesz mi chyba, 偶e mieszka艂a艣 z ni膮

ponad dwa lata pod jednym dachem i nawet nie znalaz艂a艣

dla niej imienia.

- Nnie, ja... Ja nie wiem. Zwykle m贸wi艂am do

niej tylko: "Chod藕 tu, moa ma艂a albo co艣 w tym

rodzaju.

- Dobrze, niech si臋 wobec tego nazywa Ma艂a. A teraz,

Ma艂a, mo偶e zechcesz zostawi膰 w贸zek w spokoju? Wsz臋-

dzie dooko艂a znajdziesz mn贸stwo jedzenia.

- Ale nie b臋dzie takie wyszukane - roze艣mia艂a si臋

Vinga.

Heike dostrzeg艂 pewn膮 szans臋 w jej l臋ku przed ciemno-

艣ci膮.

- No, skoro nie chcesz tutaj spa膰, to...

- Oczywi艣cie, 偶e chc臋! - krzykn臋艂a pospiesznie.

- Oczywi艣cie, mog臋 tu mieszka膰.

Och, wi臋c i tym razem mu si臋 nie uda艂o!

Stan臋艂o na tym, 偶e Vinga wprowadzi艂a si臋 do domu

Simena razem z Heikem i koz膮, kt贸ra nie by艂a w stanie

poj膮膰, 偶e mog艂aby spa膰 w chlewiku. Zostanie z Ving膮

i koniec! Nie musz膮 si臋 ju偶 sili膰 na 偶adne inne g艂upie

propozycje. I koza, oczywi艣cie, wygra艂a.

Vinga troch臋 si臋 ba艂a. Mo偶e nawet nie tylko troch臋!

Po pierwsze, dom Eirika le偶a艂 zbyt blisko, a po drugie,

wcale nie by艂a taka pewna, czy Heike naprawd臋 potrafi

radzi膰 sobie z duchami. Ca艂a parafia wiedzia艂a przecie偶,

偶e Simen, kt贸ry umar艂 dwadzie艣cia pi臋膰 lat temu, poka-

zywa艂 si臋 niekiedy ko艂o swojej furtki. Pierwsze wi臋c co

Vinga zrobi艂a, to wyci臋艂a inny otw贸r w p艂ocie. Nie

mia艂a zamiaru ryzykowa膰, 偶e spotka kogo艣 niepo偶膮da-

nego przy furtce.

Heike patrzy艂 na to i kr臋ci艂 g艂ow膮. Mia艂 powa偶ny

k艂opot, gdzie umie艣ei膰 pos艂anie dla Vingi - a raczej dla

siebie, bo naturalnie odda艂 jej swoje 艂贸偶ko - 偶eby

przyzwoito艣ci sta艂o si臋 zado艣膰. Dom Simena by艂 w du-

偶o lepszym stanie ni偶 chata komornik贸w w lesie, a mi-

mo to Vindze si臋 nie podoba艂. M贸wi艂a, 偶e panuje tu

z艂a atmosfera. Nawet 艣ciany sprawiaj膮 wra偶enie 偶y-

wych, a szare belki by艂y kiedy艣 艣wiadkami okropnych

wydarze艅.

- Pos艂uchaj no, Vingo - powiedzia艂 w ko艅cu Heike

surowo. - To ja mia艂em to nieszcz臋艣cie, 偶e los obdarzy艂

mnie tego rodzaju intuicj膮, nie ty! W tym domu nie sta艂o

si臋 nic ponad to, 偶e pewien stary biedaczyna chorowa艂 tu

w samotno艣ci, a potem umar艂.

Vinga zadr偶a艂a, s艂ysz膮c jego s艂owa. Chyba to nie by艂a

najszcz臋艣liwiej dobrana odpowied藕.

- Id藕 teraz i po艂贸偶 si臋 na chwil臋, Vingo - powiedzia艂

ju偶 艂agodniejszym tonem z trosk膮 w g艂osie. - Depczesz mi

po pi臋tach od chwili, kiedy weszli艣my do tego domu, jak

ma艂a dziewczynka, kt贸ra boi si臋 w艂asnego cienia. Ju偶

wprawdzie ca艂kiem si臋 rozwidni艂o, ale by艂a艣 na nogach

przez ca艂膮 noc, a wra偶e艅 mia艂a艣 ostatniej doby co niemiara.

Pami臋taj, 偶e wieczorem wyruszamy po skarb!

- Och, tak! - szepn臋艂a z entuzjazmem. - i musz臋

przyzna膰, 偶e jestem troch臋 zm臋czona. A ty? Nie po-

trzebujesz si臋 chwil臋 przespa膰?

Nie powiedzia艂 jej, 偶e odk膮d zacz膮艂 si臋 ni膮 opiekowa膰,

prawie nie sypia艂.

- Owszem, mia艂em zamiar po艂o偶y膰 si臋 na dworze,

w s艂o艅cu.

Przyskoczy艂a do niego gwa艂townie.

- W takim razie ja te偶 si臋 prze艣pi臋 na dworze.

Heike spojrza艂 w jej du偶e, patrz膮ce na niego zdecydo-

wanie oczy i z trudem zachowa艂 powag臋.

- Nie - powiedzia艂 z wymuszonym spokojem. - Ale

b臋d臋 tu偶 za drzwiami, gdyby艣 mnie potrzebowa艂a.

Vinga nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e b臋dzie go potrzebowa-

艂a. Wszystkie jej zmys艂y bardzo si臋 wyostrzy艂y przez lata

sp臋dzone w samotno艣ci. I teraz by艂a przekonana, 偶e ten

dom jest dla niej niebezpieczny.

Koza zrobi艂a g艂upi膮 min臋 i wysypa艂a na czysto zamie-

cion膮 pod艂og臋 Heikego kilkana艣cie czarnych groszk贸w.

Gospodarz westchn膮艂 zrezygnowany i poszed艂 poszuka膰

miot艂y.

ROZDZIA艁 IV

Vinga, wbrew zapewnieniom, zasn臋艂a w ci膮gu dw贸ch

sekund, a wtedy Heike poszed艂 do ma艂ej chatki Eirika.

Oczy mia艂 zapadni臋te i twarz poszarza艂膮 ze zm臋czenia.

- No? - zapyta艂 Eirik. - Uda艂o ci si臋 sprowadzi膰 to

biedactwo do domu?

- Uda艂o si臋. Ale chyba dopiero teraz zaczn膮 si臋 moje

prawdziwe zmartwienia.

- A co si臋 sta艂o?

- Ona nie jest ju偶 dzieckiem, Eiriku. Nie mo偶emy

oboje mieszka膰 w jednej izbie. Ludzie zaraz zaczn膮 gada膰,

nie mog臋 nara偶a膰 na szwank jej opinii.

Eirik u艣miechn膮艂 si臋, pokazuj膮c bezz臋bne dzi膮s艂a.

- Tylko ludzkie gadanie ci臋 tak martwi?

- Ja sam dam sobie rad臋 - uci膮艂 Heike. - Chodzi tylko

o to, 偶eby dla niej znale藕膰 jakie艣 miejsce...

- Mog艂aby mieszka膰 u mojej wnuczki.

- Tylko 偶e ona 艣mienelnie boi si臋 ludzi.

- No to ty przeprowad藕 si臋 do mnie, a ona niech

mieszka sama w chacie Simena.

- Na to te偶 si臋 nie zgodzi. Ona twierdzi, 偶e tam straszy.

- No, ludzie tak gadaj膮. Ale ja nigdy niczego nie

widzia艂em.

- Tam naprawd臋 nic nie straszy. Takie rzeczy ja wiem.

Ale Vinga mi nie wierzy.

- Biedna ma艂a, nie mia艂a ona weso艂ego 偶ycia! Ale

zastan贸w si臋, czy naprawd臋 ludzkie gadanie jest a偶 takim

problemem? Przecie偶 nikt nie powinien wiedzie膰 o jej

istnieniu, bo zaraz dosz艂oby to do uszu pana Snivela. My

nie b臋dziemy plotkowa膰, mo偶esz by膰 pewien. O tobie te偶

nikomu nie powiedzieli艣my!

- Tak, wiem o tym. I jestem wam bardzo wdzi臋czny.

Ale nie jestem pewien...

Eirik znowu si臋 u艣miechn膮艂.

- Co艣 mi si臋 widzi, 偶e gn臋bi膮 ci臋 jakie艣 w艂asne

zmartwienia z tym zwi膮zane!

Heike zarumieni艂 si臋.

- To nieprawda. Chodzi tylko o to, 偶e ona jest tak

zupe艂nie niedo艣wiadczona, a ja... w og贸le nie znam kobiet.

Poj臋cia nie mam, jak si臋 wobec niej zachowywa膰. Pomy艣l,

co b臋dzie, je艣li ona si臋 na przyk艂ad upcze dzieli膰 ze mn膮

艂贸偶ko?

- No, ja bym wtedy nie protestowa艂 - zarechota艂

Eirik. - Rozumiem jednak, 偶e ty masz rycerskie obyczaje,

to wida膰 na pierwszy rzut oka. W takim razie powiniene艣

porozmawia膰 z ni膮 powa偶nie, powiedzie膰 jej, 偶e je偶eli

zbli偶y si臋 do ciebie za bardzo, mo偶esz si臋 zachowa膰 jak

bestia po偶eraj膮ca dziewice.

- Ale przecie偶 ja nie jestem taki - oburzy艂 si臋 Heike.

- To ja bym cierpia艂. No, dobrze, poradz臋 sobie. Wiem, co

robi膰 w takich sytuacjach. Ale jest jeszeze inny problem:

Vinga potrzebuje nowych ubra艅. Ze swoich starych

ca艂kiem wyros艂a. Sukienka sprawia wra偶enie, 偶e zaraz

pop臋ka w szwach... zw艂aszcza g贸rna cz臋艣膰.

- Nie musisz si臋 tak rumieni膰, ch艂opcze. To naturalne

sprawy - zagulgota艂 Eirik. - Dowiem si臋, czy moje kobiety

mog艂yby jej co艣 da膰. Co prawda u偶ywaj膮 innych rozmiar贸w

ni偶 ta ma艂a laleczka z Elistrand, ale jako艣 temu zaradzimy.

- Dzi臋kuj臋 ci, Eiriku. Naprawd臋 nie wiem, jak ci si臋 za

to wszystko odwdzi臋cz臋.

- O, to ju偶 raczej my jeste艣my d艂u偶nikami twojej

rodziny. A jakby艣 nas jeszcze uwolni艂 od Snivela, to nie

potrzeba lepszej zap艂aty!

Wkr贸tce potem Heike wraca艂 do chaty Simena ze

sporym tobo艂kiem pod pach膮. W艣lizgn膮艂 si臋 cichutko do

艣rodka i popatrzy艂 na 艣pi膮c膮 Ving臋. Ona jednak zapom-

nia艂a chyba wszystko, czego si臋 nauczy艂a o czujno艣ci, bo

spa艂a spokojnie jak dziecko, kt贸re wie, 偶e rodzice s膮

w pobli偶u.

Tyle tylko 偶e i Heike dobrze zna艂 sztuk臋 bezszelestnego

poruszania si臋.

"Lale膰zka z Elistrand", przypomnia艂 sobie s艂owa

Eirika, patrz膮c na twarz pi膮cej. Tak, kiedy by艂a

dzieckiem, takie okre艣lenie dobrze do niej pasawa艂o.

Nawet teraz rz臋sy rzuca艂y delikatny cie艅 na 艣licznie

zaokr膮glone policzki. W wyrazie dziecinnych jeszcze ust

czai艂o si臋 zmartwienie czy 偶al, jakby j膮 przed chwil膮

kto艣 skrzycza艂, a ona nie wiedzia艂a za co. Nos mia艂a

niezwykle kszta艂tny i male艅ki. Blond w艂osy, nie tak

cz臋sto spotykane u na og贸艂 ciemnych Ludzi Lodu,

otacza艂y twarzyczk臋 艣pi膮cej wianuszkiem kr贸tkich lo-

k贸w.

Ale Vinga nre by艂a ju偶 podobn膮 do lalki dziewczynk膮.

Przekszta艂ca艂a si臋 w doros艂膮 kobiet臋 i wszystko wskazywa-

艂o, 偶e nast膮pi to ju偶 wkr贸tce.

Heike spojrza艂 na sukni臋, kt贸r膮 trzyma艂 pod pach膮. By艂

to bardzo prosty przyodziewek, uszyty z domowej roboty

p艂贸tna, sprawia艂 wra偶enie sztywnego i szorstkiego. Wy-

gl膮da艂o na to, 偶e suknia by艂a noszona, wobec tego Heike

wzi膮艂 znad paleniska saganek z ciep艂膮 jeszcze wod膮,

wyni贸s艂 go na dw贸r, w艂o偶y艂 do wody sukienk臋 i pra艂 tak

d艂ugo, a偶 uzna艂, 藕e jest ju偶 dostatecznie czysta. Potem

rozwiesi艂 j膮 w s艂o艅cu na brzozowej ga艂臋zi.

- I niech ci臋 r臋ka boska broni ruszy膰 tu cokolwiek!

- powiedzia艂 surowo do kozy, kt贸ra le偶a艂a we wiosennej

trawie i, jak zawsze, prze偶uwa艂a. Na wszelki wypadek po

chwili przewiesi艂 sukienk臋 na wy偶sz膮 ga艂膮藕. Mia艂 z艂e

do艣wiadczenia, je偶eli chodzi o pokarmowe zwyczaje

Ma艂ej.

Potem Heike Lind z Ludzi Lodu znalaz艂 dobrze ukryte

i nas艂onecznione miejsce, roz艣cieli艂 derk臋 na trawie i u艂o偶y艂

si臋 wygodnie. Po kilku sekundach zasn膮艂.

Budzi艂 si臋 wolno. Zdawa艂o mu si臋, 偶e widzi przed sob膮

anio艂a w glorii. Kto艣 potrz膮sa艂 go za rami臋 i szepta艂:

- Heike, chcia艂by艣 co艣 zje艣膰? Wszystko przygotowa艂am.

Anio艂em by艂a Vinga, kt贸ra pochyla艂a si臋 nad nim

w blasku s艂o艅ca, a z艂ociste w艂osy wygl膮da艂y jak aureola.

Poczu艂 si臋 skr臋powany, 偶e widzia艂a go, kiedy spa艂.

Usiad艂 i stara艂 si臋 sprawia膰 wra偶enie rozbudzonego

i przytomnego, ale nie bardzo mu si臋 to udawa艂o.

S艂o艅ee sta艂o nisko, musia艂o si臋 mie膰 na wiecz贸r.

- Jedzenie, powiadasz?

G艂os te偶 odmawia艂 mu pos艂usze艅stwa. By艂 dziwnie

piskliwy, zd艂awiony i jakby z trudem wydobywa艂 si臋

z piersi. Heike odchrz膮kn膮艂.

- Tak, przygotowa艂am, co uda艂o mi si臋 znale藕膰. Sk膮d

ty wzi膮艂e艣 tyle jedzenia?

Czy mu si臋 zdawa艂o, czy w jej g艂osie brzmia艂a podej-

rzliwo艣膰?

- Eirik zdoby艂 je dla mnie, ale nie wiem sk膮d - powie-

dzia艂 ze swobod膮, kt贸ra go samego zdumia艂a. - Za-

p艂aci艂em mu za to nie藕le. Wiesz, pieni臋dzy mam do艣膰.

Moja ciotka, Ingela, zarz膮dza艂a kapita艂em Solvego i robi艂a

to bardzo dobrze. Teraz, rzecz jasna, ja to wszystko

odziedziczy艂em. Mam tyle, 偶e starczy nam na d艂ugo.

Musz臋 przyzna膰, 偶e troch臋 dziwnie si臋 z tym czuj臋, bo

w艂a艣ciwie to zawsze by艂em biedny.

Vinga skin臋艂a g艂ow膮. Wzrok jej jako艣 dziwnie pociem-

nia艂, patrzy艂a na co艣 za Heikem z t膮 sam膮 dziwn膮

podejrzliwo艣ci膮.

- Czy ty masz tu kobiety? - spyta艂a zawstydzona.

Odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 w t臋 stron臋 co ona. Wysoko na

brzozie wisia艂a sukienka, kt贸ra zd膮偶y艂a tymczasem wy-

schn膮膰 w s艂o艅cu.

- Ach, to! To dla ciebie. Dosta艂em j膮 od Eirika. Jego

synowa z niej wyros艂a. Mia艂a zamiar przerobi膰 dla swojej

c贸rki, ale tymczasem ty mo偶esz j膮 nosi膰.

Czy naprawd臋 dostrzeg艂 na jej twarzy wyraz ulgi,

zanim podbieg艂a do brzozy, 偶eby obejrze膰 swoje nowe

ubranie?

- To ja wypra艂erm sukienk臋.

Kiwn臋艂a g艂ow膮 jakby od niechcenia, najwyra藕niej

zadowolona z jego odpowiedzi.

- Musz臋 przymierzy膰! - o艣wiadczy艂a.

Zanim Heike zd膮偶y艂 zaprotestowa膰, 艣ci膮gn臋艂a swoj膮

star膮 sukni臋 i stan臋艂a przed nim w samej koszuli, kt贸ra

zakrywa艂a akurat najbardziej intymne miejsca i ani cala

wi臋cej. Heike odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, 偶eby Vingi nie

kr臋powa膰, ale jej zdaje si臋 nic takiego nawet do g艂owy nie

przysz艂o. Szczebiota艂a po prostu, 偶e wieki min臋艂y, odk膮d

po raz ostatni przymierza艂a nowe ubranie, och, jakie to

wspania艂e uczucie!

Heike by艂 wtrz膮艣ni臋ty, najbardziej tym, jak obraz jej

zaokr膮glonych ramion i ud wry艂 mu si臋 w pami臋膰 przez

tych kilka sekund, kiedy widzia艂 j膮 rozebran膮. Blask s艂o艅ca

przenika艂 koszul臋, pod kt贸r膮 rysowa艂y si臋 kontury cia艂a...

Przypomnia艂 sobie ziele, kt贸re kiedy艣 dosta艂 od Sol,

艣rodek t艂umi膮cy wszystkie cierpienia. Mo偶e trzeba b臋dzie

znowu je za偶ywa膰?

E, co tam, nie powinien sobie wyobra偶a膰 B贸g wie

czego ju偶 pierwszego dnia. Przecie偶 nawet nie zna tej

dziewczyny! A poza tym Vinga to przecie偶 jeszcze

dziecko, mimo wszystko. Na pewno nie ma zamiaru

oddzia艂ywa膰 na niego w jaki艣 niepczyzwoity spos贸b.

Poczu艂 si臋, jakby by艂 jej ojcem. Nie, do diab艂a, to nie ma

sensu. No, mo偶e starszy brat. Tak, powinien by膰 dla niej

jak starszy brat!

- No! I jak wygl膮dam? Nie uwa偶asz, 偶e jest na mnie

du偶o za du偶a?

Spojrza艂 ponownie i musia艂 si臋 u艣miechn膮膰. Synowa

Eirika z pewno艣ci膮 r贸偶ni艂a si臋 rozmiarami od jego ma艂ej

kuzynki. W tej sukni zmie艣ci艂yby si臋 dwie takie jak Vinga.

Ona za艣 zbiera艂a sukni臋 w pasie i zmartwiona spog-

l膮da艂a na swoje stopy.

Heike wsta艂.

- Poczekaj, pomog臋 ci. Musimy znale藕膰 jaki艣 pasek,

偶eby j膮 przytrzymywa艂 w talii.

- Mo偶e jest jakie艣 wi膮zanie pod spodem - powiedzia艂a

Vinga i bez zastanowienia podnios艂a sp贸dnic臋 wysoko do

g贸ry. Tym razem koszula podnios艂a si臋 tak偶e, a Heike nie

zd膮偶y艂 si臋 w por臋 odwr贸ci膰.

- Vinga! - j臋kn膮艂 i gwa艂townym szarpni臋ciem obci膮g-

n膮艂 jej sp贸dnic臋. Nie m贸g艂 jednak nie dostrzec, 偶e Vinga

jest w pe艂ni doros艂膮 kobiet膮. - Nigdy nie s艂ysza艂a艣

o majtkach? - sykn膮艂, przewi膮zuj膮c j膮 w pasie. Niepo-

trzebnie tak mocno zaciska艂 pasek, ale by艂 po prostu

w艣ciek艂y.

Vinga spu艣ci艂a oczy.

- Podar艂y mi si臋 - j臋kn臋艂a 偶a艂o艣nie. - A potem

zapomnia艂am, 偶e w og贸le co艣 takiego istnieje.

Heike poczu艂 si臋 okropnie g艂upio. Przecie偶 ona by艂a

jeszcze dzieckiem, kiedy musia艂a ucieka膰 z Elistrand

z koz膮 na postronku i w贸zkiem, na kt贸rym wioz艂a ca艂y

sw贸j maj膮tek. Prawdopodobnie Elisabet nie zd膮偶y艂a

powiedzie膰 jej wiele o 偶yciu doros艂ej kobiety. A teraz

przychodzi on i wrzeszczy, bo Vinga zachowuje si臋

spontanicznie.

To on post膮pi艂 niew艂a艣ciwie.

Tyle tylko 偶e on tak偶e zachowa艂 si臋 spontanicznie. Ze

swojego punktu widzenia.

Zak艂opotany, pog艂aska艂 delikatnie palcem jej policzek.

- Przepraszam ci臋, Vingo! To by艂o g艂upie z mojej

strony, zapomnij o tym!

Uszcz臋艣liwiona zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋 i po艂o偶y艂a

g艂ow臋 na jego piersi. Wy偶ej nie si臋ga艂a.

- Nie mo偶esz na mnie krzycze膰, nie znios臋 tego!

Heike sta艂 bez ruchu, nie mia艂 scrca odsun膮膰 jej od

siebie. Musia艂 jednak co chwi艂a prze艂yka膰 艣ldn臋 i obej-

mowa艂 j膮 mocno, 偶eby nie zauwa偶y艂a, jak dr偶膮 mu r臋ce.

Trudno by艂o zapomnie膰 o wszystkim, co przed chwil膮

zobaczy艂.

W ko艅cu powiedzia艂:

- M贸wi艂a艣 co艣 o jedzeniu?

- Tak. Chod藕, sam zobaczysz!

Ruszy艂a pospiesznie i natychmiast zapl膮ta艂a si臋 w zbyt

d艂ugiej sp贸dnicy. Heike pomag艂 jej wsta膰.

- Jako艣 poprawimy t臋 sukienk臋 - obieca艂, cho膰 nie

mia艂 najmniejszego poj臋cia, jak to zrobi膰. Czego艣 tak

ekstrawaganckiego jak przybory do szycia nie mia艂,

oczywi艣cie.

Zjedli w milczeniu smaczny, cho膰 do艣膰 osobliwy

posi艂ek Vingi. Heike by艂 na tyle delikatny, 偶eby nie

dyskutawa膰 nad kompozycj膮 tych da艅. Jad艂 bez s艂owa

rzep臋 w roztopionym ma艣le i chleb rozmoczony w wo-

dzie, przyprawiony w贸dk膮. Zastanawia艂 si臋 w duchu,

czym ona si臋 偶ywi艂a podczas tych samotnie sp臋dzonych

zim, i serce 艣ciska艂o mu si臋 z 偶alu.

Nie chcia艂 jej jednak rani膰 pouczaniem, jak nale偶y

przyrz膮dza膰 jedzenie. Uzna艂, 偶e powinien pos艂ugiwa膰 si臋

si艂膮 przyk艂adu, sam przygotowywa膰 posi艂ki z nadziej膮, 偶e

Vinga zechce go na艣ladowa膰.

Kiedy sko艅czyli, podzi臋kowa艂 jej serdecznie. Vinga

rozpromieni艂a si臋 w najrado艣niejszym u艣miechu.

- Ja si臋 wyspa艂em - o艣wiadczy艂. - A ty?

Tak, ona te偶 by艂a wyspana.

- Bardzo si臋 niecierpliwi臋, 偶eby zabra膰 skarb Ludzi

Lodu, zanim stanie si臋 z nim co艣 z艂ego. Co by艣 powiedzia艂a

na to, 偶eby p贸j艣膰 tam dzi艣 w nocy?

- Och, tak! - podskoczy艂a z zachwytu. Klasn臋艂a

w d艂onie nad g艂ow膮 i zapyta艂a, jak maj膮 si臋 przygoto-

wa膰.

- Najpierw trzeba u艂o偶y膰 plan. Nie wolno nam pope艂-

ni膰 najmniejszego b艂臋du.

Usiedli na 艂awie, Vinga przysun臋艂a si臋 blisko do

Heikego, by艂a przej臋ta, m贸wi艂a szeptem jak do艣wiad-

czony konspirator. Na razie jednak musieli czeka膰; jeszcze

by艂o zbyt jasno na dworze. Wobec tego postanowili, 偶e

opowiedz膮 sobie nawzajem swoje dzieje.

Vinga by艂a pierwsza. Heike dowiedzia艂 si臋 teraz

nieco wi臋cej o Elistrand, o szcz臋艣liwych latach dzieci艅-

stwa, jakie tam sp臋dzi艂a. Dopiero p贸藕niej zrozumia艂a,

偶e jej ojcu nie zawsze 偶y艂o si臋 lekko. Czasy by艂y

ci臋偶kie, jeden nieurodzajny rok za drugim, a pa艅stwo

domaga艂o si臋 coraz wi臋cej i wi臋cej od w艂a艣cicieli

ziemskich. Wtedy jednak nic o tych sprawach nie

wiedzia艂a. Dla niej wtedy wszystko by艂o pogodne

i radosne.

- Ech, kiedy sobie teraz o tym pomy艣l臋 - powiedzia艂a

z pretensj膮 do samej siebie. - Nie zawsze by艂am taka

grzeczna i dobra...

- O, ch臋tnie w to wierz臋 - przekomarza艂 si臋 z ni膮

Heike, troch臋 zak艂opotany jej blisko艣ci膮, cho膰 za nic nie

da艂by tego po sobie pozna膰.

Potem Vinga opowiada艂a o katastrofie, jak si臋 wszy-

stko zawali艂o, kiedy rodzice pomarli. O tym, 偶e czu艂a

si臋 wtedy jak w ciemno艣ciach. Opowiedzia艂a o s艂u偶bie,

kt贸ra j膮 opu艣ci艂a, a ona nie wiedzia艂a przecie偶, 偶e nale-

偶y im si臋 zap艂ata, w naturze i w got贸wce, nikt nic jej

nie powiedzia艂, s艂u偶膮cy te偶 nie prosili o nale偶no艣膰. Po

prostu odchodzili, jedno po drugim. A w ko艅cu poja-

wi艂 si臋 pan Snivel...

Heike chcia艂 si臋 dowiedzie膰 czego艣 wi臋cej o nim, wi臋c

m贸wi艂a wszystko, co wiedzia艂a. Oboje ogarnia艂 Powoli

straszny gniew na niego i na jego kuzyna.

Potem przysz艂a kolej na Heikego. On mia艂 do opowie-

dzenia bardzo d艂ug膮 histori臋! Cz臋sto przerywan膮 pe艂nymi

podziwu okrzykami Vingi. Szczeg贸lnie interesowa艂y j膮

jego okultystyczne doznania i chocia偶 Heike cenzurowa艂

bardzo starannie opowiadanie o wydarzeniach w Strege-

sti, Vinga dopytywa艂a si臋 natarczywie o straszn膮 wied藕m臋

Anciol. A kiedy o艣wiadczy艂a, 偶e nie b臋dzie s艂ucha膰

dalszego ci膮gu, wykrzycza艂 tak偶e okropn膮 prawd臋 o 艣mie-

rci Solvego. Vinga rozp艂aka艂a si臋 nad losem Heikego,

pochlipywa艂a w jego koszul臋 i zapewnia艂a, 偶e jemu by艂o

du偶o, du偶o gorzej ni偶 jej.

- No, no - uspokaja艂 j膮 Heike. - Nie b臋dziemy chyba

si臋 spiera膰, czyja historia yest bardziej godna wsp贸艂czucia.

Mia艂em i ja swoje szcz臋艣liwe lata, mo偶esz mi wierzy膰.

U Eleny i Milana. Bieda cz臋sto zagl膮da艂a nam w oczy, ale

atmosfera panowa艂a serdeczna.

Vinga unios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na niego przez 艂zy.

- M贸wisz, 偶e mia艂e艣 swoje szcz臋艣liwe lata. A teraz?

Czy teraz nie czujesz si臋 szcz臋艣liwy?

- Podst臋pna jeste艣 - u艣miechn膮艂 si臋. - Nie, na razie

musz臋 jeszcze pokona膰 ogromn膮 przeszkod臋. A 艣ci艣iej

m贸wi膮c, dwie. Dopiero kiedy obejm臋 Grastensholm, a ty

Elistrand, dopiero wtedy b臋dziemy szcz臋艣liwi, oboje, nie

s膮dzisz?

Patrzy艂a na niego d艂ugo rozmarzonym wzrokiem.

- Z jednego dworu do drugiego jest okropnie daleko

- powiedzia艂a jakby w zadumie.

- C贸偶 za g艂upstwa - 偶achn膮艂 si臋 Heike, wstaj膮c.

- Mo偶emy przecie偶 je藕dzi膰 do siebie konno. A tymczasem

zrobi艂o si臋 ciemno. Czas na odwiedziny w Grastensholm!

Byli chyba bardziej zdenerwowani, ni偶by chcieli, gdy

przedzierali si臋 noc膮 przez pola. Im bardziej zbli偶ali si臋 do

Grastensholm, tym dw贸r wznosi艂 si臋 wy偶ej, tak im si臋

przynajmniej zdawa艂o.

Heike przystan膮艂 tak gwa艂townie, 偶e Vinga wpad艂a mu

na plecy.

- Pi臋kny dw贸r - szepn膮艂. - I nale偶y do mnie, chocia偶

jeszcze trudno mi w to uwierzy膰.

Tym razem kozy ze sob膮 nie zabrali. Ura偶ona do g艂臋bi,

siedzia艂a zamkni臋ta w chlewiku. Vinga, oczywi艣cie, nale-

ga艂a, 偶eby przyjaci贸艂ka mog艂a mieszka膰 z nimi w izbie, ale

Heike stanowczo zaprotestowa艂. To on si臋 trudzi艂 nad

utrzymaniem domu w czysto艣ci, w ka偶dym razie ci臋偶sze

prace do niego nale偶a艂y. A kozie nawyki nie sprzyja艂y

porz膮dkowi.

- Nie mo偶emy i艣膰 tak po prostu przez pole - powie-

dzia艂 Heike. - Ka偶dy mo偶e nas st膮d zobaczy膰. Musimy

obej艣膰 dooko艂a, trzyma膰 si臋 skraju lasu.

- Masz racj臋.

Szli szybko dalej.

- Wiesz co - rzek艂a Vinga - kiedy si臋 obudzi艂am,

a ciebie nie by艂o w izbie, ogarn臋艂o mnie przera偶enie...

- 呕e zjawi si臋 duch starego Simena? - zachichota艂.

- Nie, nie. Przestraszy艂am si臋, 偶e poszed艂e艣 sobie na

zawsze, 偶e nigdy wi臋cej ci臋 nie zobacz臋.

- Hm - mrukn膮艂 Heike.

- Nie mo偶esz mnie zostawi膰, Heike, obiecaj mi!

- Oczywi艣cie, 偶e ci臋 nie zostawi臋 - niemal sykn膮艂.

Zdawa艂o mu si臋 jednak, 偶e dobrze j膮 rozumie. By艂 dla

niej jedynym kontaktem ze 艣wiatem ludzi, jaki mia艂a od

niepami臋tnych czas贸w. I pochodzi艂 z Ludzi Lodu, nale偶a艂

do jej bliskich, tylko jemu mog艂a zaufa膰, jemu mog艂a si臋

zwierzy膰.

- Och, jestem taka szcz臋艣iiwa - westchn臋艂a z egzaltacj膮

za jego plecami. - 呕eby艣 wiedzia艂, jak bliska by艂am p艂aczu,

kiedy opowiada艂am ci o moim samotnym 偶yciu! I nie

z 偶alu, lecz z ulgi, 偶e ca艂y m贸j strach i wszystkie

zmartwienia przemin臋艂y. Ale si臋 opanowa艂am. Prawda, 偶e

jestem dzielna?

- Nie jestem tego taki pewien - odpar艂 Heike. - By艂o-

by ci na pewno lepiei, gdyby艣 si臋 wyp艂aka艂a. To bardzo

cz艂owieka oczyszcza, tak mi si臋 zdaje.

- Uff, zawsze musisz zlekcewa偶y膰 moje bohaterskie

cnoty - oburzy艂a si臋 ze 艣miechem. - Ale przyjdzie pewnie

jeszcze wiele chwil na zwierzenia.

- Mo偶esz si臋 zwierza膰 zawsze, kiedy tylko uznasz, 偶e

do tego dojrza艂a艣 - powiedzia艂 ciep艂o.

Szli dalej w milczeniu, dop贸ki Vinga nagle nie j臋kn臋艂a

bole艣nie.

- Co si臋 sta艂o?

- Tu s膮 same osty! Ma艂e z艂o艣llwe osty o cieniutkich

kolcach, takich, co to ich nigdy w 偶yciu nie wyci膮gniesz

spod sk贸ry. Czy nie mogliby艣my i艣膰 inn膮 drog膮?

Heike rozejrza艂 gi臋.

- Wsz臋dzie jest g臋sty las. Poczekaj, pomog臋 ci...

- Nie, ju偶 wyj臋艂am sama.

- Powiedzia艂a艣, 偶e, "nigdy".

- Ach, to by艂o takie niedu偶e "nigdy".

Zrobi艂a par臋 krok贸w i znowu przystan臋艂a.

- Powinna艣 by艂a w艂o偶y膰 buty - powiedzia艂 Heike, gdy

Vinga wyjmowa艂a z n贸g kolejne kolce.

- Przecie偶 ja nie mam but贸w. Stare s膮 za ma艂e, a poza

tym nie maj膮 wcale podeszew.

Heike zawaha艂 si臋.

- Chod藕 no tu. Wdrapuj mi si臋 na plecy!

- Oczywi艣cie! - krzykn臋艂a rozradowana, podci膮gn臋艂a

sukienk臋 i z jego pomoc膮 wskoczy艂a. Heike trzyma艂 jej

nogi pod kolanami i stara艂 si臋 nie my艣le膰, 偶e Vinga nie ma

nic pod spodem.

Ona za艣 obejmowa艂a go r臋kami i przytula艂a policzek do

jego karku.

- Masz takie mi艂e, potargane w艂osy. Ca艂kiem jak koza.

Och, jak ja ci臋 lubi臋!

- Sied藕 spokojnie! - sykn膮艂 przez zaci艣ni臋te z臋by.

Splot艂a r臋ce pod jego brod膮.

- A jakie masz szerokie piersi. Mog臋 dotkn膮膰?

- Mo偶e nie akurat w tej chwili, je艣li m贸g艂bym prosi膰!

Vinga macha艂a bosymi stopami. Przeci膮ga艂a si臋 niczym

kot, wszystkie musku艂y napina艂y si臋 mi臋kko, tak 偶e Heike

wyczuwa艂 dok艂adnie ka偶dy najmniejszy detal jej cia艂a.

- Czy nie zechcia艂aby艣 by膰 tak mi艂a i siedzie膰 spokoj-

nie?

Vinga roze艣mia艂a si臋 cichutko. Bawi艂a si臋 jego w艂osami

i delikatnie k膮sa艂a go w ucho.

- Hoop, m贸j 藕rebaku!

- Nie jestem twoim 藕rebakiem!

- Oczywi艣cie, 偶e jeste艣! Wygl膮dasz nawet jak praw-

dziwy ogier, przypominasz jednego takiego, kt贸ry by艂

w艂asno艣ci膮 mojego taty...

Nagle zamilk艂a, bo przypomnia艂a sobie, co kiedy艣 ten

ogier robi艂.

- A zreszt膮... - mrukn臋艂a sp艂oszona. - Prawda, 偶e

mam 艂adne stopy?

I znowu zacz臋艂a nimi wymachiwa膰.

Heike j臋kn膮艂 cicho. Zrozumia艂, 偶e musi strzec nie tylko

ma艂ej Vingi.

Musi wystrzega膰 si臋 tak偶e siebie.

Ta jej niczym nie zm膮cona niewinno艣膰! Mog艂aby si臋

okaza膰 po prostu zab贸jcza, je艣li on nie b臋dzie si臋 mia艂 na

baczno艣ci.

ROZDZIA艁 V

Tej nocy 艣wiat艂o ksi臋偶yca mog艂oby im si臋 przyda膰.

Ale ta md艂a tarcza, kt贸ra po艂yskiwa艂a matowo na

majowym niebie, ani im nie pomaga艂a, ani nie prze-

szkadza艂a. Zreszt膮 Heike uzna艂, 偶e to nawet lepiej, 偶e

nie jest za jasno. Noc stanowi dla nich najlepsz膮

os艂on臋.

Stan臋li pod starymi murami Grastensholm. Heike

wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i pieszczotliwie pog艂adzi艂 kamienie.

To jest moje, my艣la艂. Jestem w艂a艣cicielem i odbior臋

to wszystko na mocy prawa dziedziczenia. Problem

tylko w tym, 偶e kto艣 taki jak pan Snivel nigdy

dobrowolnie dworu nie odda. I on zna norweskie

prawo, a ja nie znam.

Tu przyda艂by mi si臋 gospodarz Arva Gripa, pose艂 do

parlamentu i ustawodawca, Arvid E. Posse, pomy艣la艂

z westchnieniem. Albo sam Arv Grip, dlaczeg贸偶by nie on,

skoro wie tak du偶o o prawach i przepisach.

Tylko 偶e oni obaj s膮 Szwedami i w Norwegii niewiele

mog膮.

Nie, on i Vinga powinni pozna膰 jakiego艣 norweskiego

wysoko postawionego prawnika. Kogo艣 takiego jak...

No, w艂a艣nie, jak pan Snivel. Ale mie膰 w艂a艣nie jego za

przeciwnika, to najg艂upsze i najgorsze, co mog艂o im si臋

przydarzy膰.

No, dobrze. To wszystko s膮 problemy na przysz艂o艣膰.

Tymczasem chodzi o czarodziejskie przedmioty, 艣radki

uzdrawiaj膮ce i wszystko, co do nich nale偶y.

Teraz najwa偶niejszy jest owiany legend膮 skarb Ludzi

Lodu.

Vinga pokazywa艂a co艣 r臋k膮. To tam! Tamten naro偶nik

od strony starego, zaro艣ni臋tego ogrodu. Tamt臋dy wdra-

pa艂a si臋 w贸wczas na wie偶臋.

Heike spojrza艂 w g贸r臋. Przedsi臋wzi臋cie wyda艂o mu si臋

karko艂omne. Najpierw trzeba pokona膰 wysok膮 podmur贸-

wk臋, od kt贸rej Grastensholm wzi臋艂o swoj膮 nazw臋

[W j臋zyku norweskim: grasten - szary kamie艅; holm - wzg贸rze

(przyp. t艂um.)]

a potem 艣cian臋 z uk艂adanych na zr膮b okr膮glak贸w. Drewno

by艂o 艣wie偶o smo艂owane. B臋d膮 po tej wspinaczce okropnie

brudni.

Vinga zachichota艂a.

- Wygl膮dasz teraz jak prawdziwy demon, Helke!

Powiniene艣 sam zobaczy膰 te 偶贸艂te b艂yski w swoich

oczach!

- To moja 偶膮dza posiadania - odpowiedzia艂 szeptem,

rozbawiony. - M贸j dw贸r! Ale pozory myl膮. Nie jestem

demonem w najmniejszym nawet stopniu.

- Szkoda - mrukn臋艂a.

- A tobie o co chodzi? Masz min臋 jak uosobienie

niewinno艣ci, ale, jak widz臋, pozory naprawd臋 myl膮!

- Co masz na my艣li? - zapyta艂a, patrz膮c mu ufnie

w oczy.

- Psi wiedz膮 - odpar艂, kr臋c膮c g艂ow膮.

Stwierdzi膰 jednak musia艂, 偶e kiedy j膮 spotka艂, jego

偶ycie si臋 odmieni艂o. Wszystko sta艂o si臋 jakie艣 ja艣niejsze

i 艂atwiejsze, mogli 艣mia膰 si臋 i 偶artowa膰 niemal ze wszyst-

kiego. 艁膮czy艂o ich wzajernne zaufanie, jakiego dotychczas

nigdy nie zazna艂.

Ale to by艂o te偶 niebezpieczne, bardzo niebezpieczne!

Vinga w g艂臋bi duszy wci膮偶 jeszcze by艂a tylko dzieckiem,

o tym nie wolno mu nigdy zapomnie膰.

Nie wolno mu te偶 zapomnie膰, 偶e on nie jest dla niej.

Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, b臋dzie musia艂

znale藕膰 jej dobrega m臋偶a, urodziwego m臋偶czyzn臋,

z kt贸rego mog艂aby by膰 dumna. No, niekoniecznie

urodziwego, to chyba przesada, a poza tym Vinga nie

jest taka, 偶eby przywi膮zywa膰 wag臋 do pozor贸w. On

mia艂 na my艣li po prostu m臋偶czyzn臋 o normalnym,

ludzkim wygl膮dzie.

- Kto wchodzi pierwszy? - szepn臋艂a.

- Ty powinna艣 zaczeka膰 tutaj. Ja wejd臋 sam.

Vinga rozz艂o艣ci艂a si臋.

- I my艣lisz, 偶e odnajdziesz drog臋 po ciemku? To nie

takie proste, mo偶esz mi wierzy膰! Ja zaczynam.

W oka mgnieniu znalaz艂a si臋 na murze. Jak ma艂e le艣ne

stworzenie b艂yskawicznie wspina艂a si臋 po kamiennej

艣cianie i Heike uzna艂, 偶e protest nie mia艂by sensu. Jedyne,

co m贸g艂 zrobi膰, to p贸j艣膰 w jej 艣lady.

Szybko si臋 przekona艂, 偶e Vinga odnajduje jedyn膮

nadaj膮c膮 si臋 do przej艣cia drog臋. Kiedy艣, dawno temu,

w murze musia艂a powsta膰 g艂臋boka rysa, nic gto藕nego, ale

kamienie usun臋艂y si臋 tworz膮c wyra藕n膮 kraw臋d藕, na kt贸rej

wspinaj膮cy si臋 m贸g艂 opiera膰 stopy. P臋kni臋cie nie by艂o

pionowe ani nawet sko艣ne. Trzeba by艂o wyszukiwa膰

szczeliny prowadz膮ce zygzakiem w g贸r臋. Vinga mia艂a

racj臋, trzeba by艂o o tym wiedzie膰, 偶eby odznale藕膰 drog臋,

zw艂aszcza w nocy.

Heike by艂 znacznie ci臋偶szy ni偶 ona i du偶o wy偶szy.

Zaczyna艂 mie膰 k艂opoty. Mi臋kkie sk贸rzane buty 艣lizga艂y

si臋 po kamieniach, nie stanowi艂y pewnego oparcia na

zbyt w膮skiej kraw臋dzi. Wobec tego przystan膮艂 na mo-

ment i zrzuci艂 buty. Upad艂y bezg艂o艣nie w traw臋 pod

murem.

Vinga by艂a ju偶 przy drewnianej 艣cianie i tam na niego

czeka艂a.

Bez s艂贸w pokazywa艂a mu, kt贸r臋dy powinien i艣膰 dalej.

Bra艂a jego r臋k臋 i k艂ad艂a na kamiennych wyst臋pach,

kt贸rych m贸g艂 si臋 trzyma膰. Heike czu艂, 偶e krew burzy mu

si臋 w 偶y艂ach. Czy naprawd臋 sobie z tym poradz膮? Vinga

uzna艂a najwyra藕niej, 偶e nauczy艂 si臋 wszystkiego, co

trzeba, bo sama zacz臋艂a si臋 wspina膰 po drewnianej cz臋艣ci

艣ciany.

Zatem nie mia艂 wyboru.

Nie spogl膮daj w d贸艂, powtarza艂 sobie raz po raz

podczas przypominaj膮cej z艂y sen wspinaczki. Posuwaj si臋

powoli z jednej belki na drug膮 i nie my艣l, 偶e nad tob膮 jest

ich jeszcze tak du偶o. Zapomnij te偶, 偶e im wy偶ej wejdziesz,

tym bole艣niejszy mo偶e by膰 upadek!

Strach mia艂 jedn膮 dobr膮 stron臋, Heike nie by艂 mianowi-

cie w stanie my艣le膰 o tym, 偶e tu偶 nad jego g艂ow膮 wchodzi

na g贸r臋 m艂oda, poci膮gaj膮ca dziewczyna, kt贸ra nie ma pod

spodem absolutnie nic i kt贸ra bez skr臋powania przestawia

nogi z jednej belki na drug膮. Sytuacja sk艂ania艂a go do

dyskretnego odwracania wzroku, cho膰 przecie偶 musia艂

spogl膮da膰 w g贸r臋, by znale藕膰 kolejny punkt oparcia.

Bogu niech b臋d膮 dzi臋ki, 偶e tak ciemno...

Vinga by艂a ju偶 przy kalenicy.

Heike nie m贸g艂 poj膮膰, jak zdo艂aj膮 przeprawi膰 si臋 przez

szczyt dachu na drug膮 stron臋.

Ale nie by艂o tak strasznie, jak mu si臋 zdawa艂o. Ko艅ce

belek by艂y wysuni臋te tak daleko, 偶e mo偶na bez trudu na

nich usi膮艣膰, a potem przej艣膰 na dach.

Kiedy znalaz艂 si臋 ju偶 na g贸rze, po kryjomu odetchn膮艂

z ulg膮. Nie chcia艂 pokaza膰 tej ma艂ej, zwinnej ma艂pce, jak

bardzo si臋 ba艂.

Potem by艂o ju偶 艂atwo. Dach mia艂 niewielkie nachylenie

i wkr贸tce znale藕li si臋 na wie偶y. Skradali si臋 jednak tak

cicho, jak to mo偶liwe, bo gdyby kto艣 spa艂 na g贸rze,

m贸g艂by ich us艂ysze膰.

Z tego, co m贸wi艂a Vinga, wynika艂o co prawda, 偶e pod

dachem znajduje si臋 tylko 贸w przestronny, mistyczny

strych, a na nim z pewno艣ci膮 nikt nie mieszka艂, ale

ostro偶no艣膰 nie zawadzi.

Siedz膮c na szczycie dachu pod nocnym niebem, spog-

l膮dali na siebie spod oka i u艣miechali si臋 zwyci臋sko.

Pierwszy etap zosta艂 pokonany.

Heike wymaca艂 r臋k膮 pokryw臋 w艂azu. Nie by艂a za-

mkni臋ta na skobel. Nikt si臋 pewnie nie obawia艂 niepo偶膮da-

nych go艣ci od tej strony.

Nie wiedz膮c nic o tym, 偶e kiedy艣, ponad dwie艣cie lat

temu, dwoje dzieci, Dag i Liv, uwielbia艂o siadywa膰 na

wie偶y i ogl膮da膰 przez okienka ca艂膮 parafi臋 Grastensholm,

Vinga i Heike zeszli na strych. Tym razem tak偶e Vinga

musia艂a wskazywa膰 drog臋. Heike by艂 troch臋 zak艂opotany

tym, 偶e zakrada si臋 jak z艂odziej do w艂asnego domu, ale nie

mia艂 czasu na rozmy艣lania, musia艂 pod膮偶a膰 za Ving膮.

Strych by艂 znacznie wi臋kszy, ni偶 my艣la艂. Nocne 艣wiat艂o

przenika艂o do 艣rodka przez otwory w dachu i ma艂e

okienka, tu偶 obok i daleko od niego. Strych by艂 po prostu

rozleg艂y! I... A to co znowu?

Vinga dotkn臋艂a jego ramienia. Wspi臋艂a si臋 na palce

i ledwo dos艂yszalnie szepn臋艂a mu do ucha:

- Co tak stoisz jak s艂up soli? Co si臋 sta艂o?

Waha艂 si臋 chwil臋 z odpowiedzi膮. Trzyma艂 j膮 za rami臋,

jakby chcia艂 przed czym艣 przestrzec.

- Co艣 tu jest - szepn膮艂 po chwili. - Wyczuwam jakie艣...

wibracje.

- Co艣 wrogiego?

- Nie, nic takiego. Vingo, co艣 tu jest na tym strychu,

co艣 maj膮cego zwi膮zek z Lud藕mi Lodu.

- Jak my艣lisz, co by to mog艂o by膰?

- Poj臋cia nie mam.

Jej nast臋pne pytanie brzmia艂o bardzo logicznie:

- A gdzie si臋 to znajduje?

Heike sta艂 bez ruchu. Vinga jednak wyczuwa艂a do-

k艂adnie, jak zwraca艂 si臋 w stron臋, sk膮d dochodzi艂y

wibracje, cho膰 po prostu tylko sta艂, otwarty na ich

oddzia艂ywanie.

Wiele z tego nie rozumia艂a. Przypomnia艂a sobie jednak

jego opowie艣膰 o tym, jak na jakiej艣 bocznej drodze

w Skanii wyczu艂 wibracje, pochodz膮ce od kogo艣 zmar-

艂ego, i odnalaz艂 gr贸b osoby nale偶膮cej do rodziny.

Teraz jej wargi u艂o偶y艂y si臋 przy jego uchu w bezg艂o艣ne

pytanie:

- Zmar艂y?

- Nie, to nie ma nic wsp贸lnego z ludzkim 偶yciem. To

s膮 jakie艣 przenikliwe, jakby d藕wi臋cz膮ce wibracje, i z pew-

no艣ci膮 jest to bardzo wa偶ne. Tu... Tam dalej, teraz

docieraj膮 do mnie wyra藕nie...

Ruszy艂 w kierunku przeciwleg艂ego naro偶nika stry-

chu.

Nagle przystan膮艂.

- Ingrid - wymamrota艂.

- Co znowu? Co chesz przez to powiedzie膰?

- Nie widzisz Ingrid? Nie, oczywi艣cie, 偶e nie widzisz.

Ona stoi tu przed nami i zagradza nam drog臋.

Vinga uzna艂a, 偶e to wszystko jest nies艂ychanie pod-

niecaj膮ce. Uk艂oni艂a si臋 g艂臋boko.

- Dzie艅 dobry, ciociu Ingrid! Czy patrz臋 teraz prosto

na cioci臋?

Wtedy us艂ysza艂a daleki, st艂umiony 艣miech.

- Jej g艂os brzmi bardzo m艂odo! - szepn臋艂a zdumiona

do Heikego i odszuka艂a jego d艂o艅. Wszystko to by艂o

jednak troch臋 straszne!

Heike u艣cisn膮艂 uspokajaj膮co jej r臋k臋.

- Ingrid jest bardzo m艂oda i bardzo pi臋kna.

Znowu kokieteryjny 艣miech.

- Ale偶 ciocia Ingrid by艂a okropnie stara!

- Teraz ju偶 nie jest. Cz艂owiek przechodzi przecie偶

wszystkie stadia 偶ycia. Dlaczego Ingrid mia艂aby si臋 tam

odrodzi膰 w ostatnim stadium? W wieku upadku?

- Oczywi艣cie, masz racj臋. To by by艂o niesprawiedliwe.

I wcale nie takie zabawne. Ja te偶 chcia艂abym by膰 m艂oda,

kiedy si臋 tam znajd臋.

Heike nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na przypomnienie

jej, 偶e ona nie nale偶y do dotkni臋tych ani wybranych.

Nie chcia艂 my艣le膰 o 艣mierci teraz, kiedy ma dwadzie艣-

cia lat.

- Czego chce ciocia Ingrid?

- 呕eby艣my sobie st膮d poszli. M贸wi, 偶e nic tu po nas.

- Uff, to brzmi, jakby chodzi艂o o jakie艣 zw艂oki czy co艣

takiego.

- Nie, nie, to co艣 zupe艂nie innego. Ingrid powiada, 偶e

mamy do wykonania bardzo wa偶ne zadanie i na nim

powinni艣my si臋 skupi膰.

- 呕eby odebra膰 dwory? Czy tylko chodzi jej o skarb?

- O jedno i o drugie. Postaraj si臋 milcze膰 cho膰 przez

chwil臋, kiedy doro艣li rozmawiaj膮!

Powiedzia艂 to jednak z b艂yskiem w oczach, kt贸ry

z艂agodzi艂 szorstkie s艂owa.

Na strychu by艂o ciemno. Ale gdyby sta艂 przed nimi

cz艂owiek, Vinga widzia艂aby jego sylwetk臋. A nie widzia艂a

nic.

S艂ysza艂a, jak Heike mamrocze pytania i komu艣 od-

powiada, ale zbyt cicho, aby mog艂a rozr贸偶ni膰 s艂owa.

Cz臋sto si臋 u艣miecha艂, poznawa艂a to po g艂osie, czasami

nawet do艣膰 g艂o艣no si臋 艣mia艂.

Vinga zaczyna艂a si臋 niecierpliwi膰. Czu艂a si臋 niepotrzeb-

na. To nie nale偶a艂o do przyjemno艣ci.

Ale si臋 nie ba艂a. I to ona, kt贸ra tak naprawd臋 zawsze

艣miertelnie ba艂a si臋 duch贸w!

Tyle tylko 偶e pewnie swoich przodk贸w z Ludzi Lodu

nie uwa偶a艂a za duchy. Zw艂aszcza po tym, co jej Heike

o nich opowiedzia艂. Duchy opieku艅cze, mo偶na by rzec.

A opieku艅cze duchy s膮 przecie偶 dobrymi istotami.

Nareszcie rozmowa dobieg艂a ko艅ca. Heike wzi膮艂 j膮 za

r臋k臋 i poci膮gn膮艂 za sob膮.

Vinga si臋 odwr贸ci艂a.

- Wszystkiego dobrego, ciociu Ingrid!

Jeszcze raz us艂ysza艂a ten cichy, weso艂y 艣miech.

- Ona bardzo ci臋 kocha艂a, kiedy by艂a艣 dzieckiem,

wiesz - powiedzia艂 Heike. - By艂a艣 rozpieszczonym i upar-

tym dzieckiem, ale...

- Wcale nie by艂am rozpieszczona!

- Nie, ale zachowywa艂a艣 si臋 tak, jak by艣 by艂a.

- Mo偶liwe. Kiedy si臋 nad tym zastanowi膰...

- W dalszym ci膮gu czasami si臋 tak zachowujesz. Ale to

nic nie szkodzi. Czasami mo偶e to by膰 oznak膮 silnej woli.

Trudno艣ci w podporz膮dkowaniu si臋.

- O, tak - westchn臋艂a.

Potem zmieni艂a temat.

- Dlaczego ja nie mog艂am zobaczy膰 cioci Ingrid?

- marudzi艂a, kiedy skradali si臋 przez strych.

- Poniewa偶 ty nale偶ysz do zwyczajnych ludzi.

Wcale nie jestem zwyczajna, chcia艂a powiedzie膰, ale

roztropnie przemilcza艂a to.

- Wi臋c oni zwyczajnym nie mog膮 si臋 ukazywa膰?

- Oczywi艣cie, 偶e mog膮. Przecie偶 Peter widzia艂 ich

w Stregesti, poniewa偶 to by艂o konieczne. Ale nie czyni膮

tego zbyt ch臋tnie. Trzeba wiele, 偶eby do tego dosz艂o.

- Rozmawiali艣cie tak d艂ugo. Co ciocia Ingrid m贸wi艂a?

Heike roze艣mia艂 si臋, przystan膮艂 na moment i o艣wiad-

czy艂:

- Powiedzia艂a mi, 偶e b臋d臋 mia艂 z tob膮 k艂opoty.

- Nnie - skrzywi艂a si臋 Vinga rozczarowana.

- Ale Ingrid by艂a bardzo rozbawiona, kiedy to m贸wi-

艂a, wi臋c nie wiem, co mia艂a na my艣li. Powiedzia艂a te偶, 偶e

powinienem bardzo o ciebie dba膰.

- No, to 艂adnie z jej strony.

- Czujesz si臋 ura偶ona? Nie masz najmniejszego powo-

du. Poza tym rozmawiali艣my przewa偶nie o skarbie

i o Grastensholm.

- A o Elistrand nie?

- Niezbyt du偶o tym razem. Ale chod藕 ju偶, idziemy!

- Jeszcze moment. Dlaczego nie wolno nam p贸j艣膰 do

tego naro偶nika i zobaczy膰, co tam jest?

- Nie posiadam na to dostatecznej si艂y, moje zdolno艣ci

s膮 zbyt ma艂e.

- Tego nie rozumiem.

- Czy nie pami臋tasz, na kogo Ludzie Lodu czekaj膮?

Nie s艂ysza艂a艣 o tym, kt贸ry b臋dzie mia艂 wi臋ksz膮 ponad-

naturaln膮 si艂臋 ni偶 ktokolwiek przedtem?

- Oczywi艣cie, 偶e pami臋tam. Ale czy to nie jeste艣 ty?

- Nie! Co te偶 ci przychodzi do g艂owy! Ja jestem po

prostu Heike! Nie, tylko ten cz艂owiek b臋dzie w stanie

poradzi膰 sobie z tamtymi sprawami, wiesz...

- Dlaczego? Czy to takie niebezbieczne?

- Sama w sobie sprawa bardzo niebezpieczna nie jest,

ale prowadzi ona do Tengela Z艂ego.

- Oj!

- Tak, tak w艂a艣nie jest. Teraz si臋 o tym dowiedzia艂em.

Wiesz, pocz膮tkowo Ludzie Lodu nie pojmowali, jakie to,

co znajduje si臋 na tym strychu, jest gro藕ne, nie przej-

mowali si臋 niczym, dop贸ki dwaj z naszych przodk贸w nie

znale藕li tego i nie wykorzystali. Kosztowa艂o to ich obu

偶ycie.

- Kto to by艂?

- Kolgrim i Tarjei.

- Ach, tak! Oni rzeczywi艣cie znale藕li co艣 na strychu,

mo偶na o tym przeczyta膰 w ksi膮偶kach Mikaela.

- O, tak! W tych ksi膮偶kach. Ale to te偶 jest tragedia. Te

ksi膮偶ki zagin臋艂y.

- Zagin臋艂y? Co艣 ty! Przecie偶 s膮 u mnie!

Heike patrzy艂 na ni膮 oniemia艂y.

Wyja艣ni艂a mu zatem:

- Rozumiesz chyba, 偶e nie mog艂am ich zostawi膰

w Elistrand. Zabra艂am je wi臋c ze sob膮.

- Do chaty komornika? A teraz do domu Simena? Ale

jakim sposobem? Musz膮 by膰 przecie偶 okropnie ci臋偶kie.

- Sam je nios艂e艣. W pojemnikach do sera.

Heike wci膮偶 jej si臋 przygl膮da艂, a po chwili zacz膮艂 si臋

艣mia膰.

- My艣la艂em sobie wtedy, 偶e to baldzo wielkie i ci臋偶kie

sery jak na mleko od jednej kozy.

Pochyli艂 si臋 ku niej, uj膮艂 jej r臋ce w swoje i z podziwem

poca艂owa艂 j膮 w czo艂o.

Vinga roze艣mia艂a si臋 wzruszona.

- Mama mnie tam nie ca艂owa艂a - szepn臋艂a.

- Ale ja ca艂uj臋 - uci膮艂 Heike zdecydowanie.

- Heike, co to takiego, to ukryte w k膮cie strychu?

- Dla mnie lepiej, 偶ebym tego nie wiedzia艂.

- A jeste艣 ciekawy?

- Zdaje si臋, 偶e nie ja jeden - u艣miechn膮艂 si臋 z艂o艣liwie.

- Co ciocia Ingrid powiedzia艂a o 艣wi臋tym skarbie?

- 呕e czas najwy偶szy, 偶eby go st膮d zabra膰. I do-

sta艂em wiele cennych wskaz贸wek, a tak偶e informacji

o Snivelu i pozosta艂ych domownikach. Oni trzymaj膮 tu

psy.

- Oj, to w takim razie nie mo偶emy...

- Uspok贸j i臋. Owa kobieta, Dida, o kt贸rej ci

opowiada艂em, potrafi znakomicie obchodzi膰 si臋 ze

zwierz臋tami. Rzuci艂a na nie urok i psy b臋d膮 zahip-

notyzowane, dop贸ki st膮d nie odejdziemy. Mar te偶 tak

zrobi艂 w Stregesti. To znaczy pos艂ugiwa艂 si臋 zakl臋cia-

mi.

- Tak, Mar i Shira, i wszyscy z Taran-gai, Heike... To

mnie zdumiewa. Czy偶 Hanna, wied藕ma z Doliny Ludzi

Lodu, wiesz, nie powiedzia艂a, 偶e Tengel, Silje i ich dzieci

s膮 jedynymi z rodu Ludzi Lodu? A tymczasem gdzie艣,

tak daleko na wschodzie, istnia艂o ca艂e plemi臋! Ta-

ran-gaiczycy!

Heike u艣miechn膮艂 si臋.

- S膮dz臋, 偶e to przekracza艂o mo偶liwo艣ci Hanny czy te偶

mo偶e jej horyzonty. Mimo wszystko to, co potrafi艂a, tak偶e

by艂o ograniczone.

- Tak, chyba masz racj臋. Musimy si臋 spieszy膰 - doda-

艂a, wracaj膮c do rzeczywisto艣ci.

- Zgadzam si臋. Nie mo偶emy tak sta膰 tutaj i gada膰.

Dlaczego zawsze musia艂 by膰 wobec niej troch臋 uszczy-

pliwy? Czy to jej wina, 偶e ci膮gle stercz膮 na tym strychu?

Tak, to jej wina. Bez w膮tpienia.

Heike odnalaz艂 drzwi na schody i zacz臋li si臋 bezszelest-

nie skrada膰 na d贸艂, oboje boso.

- Wiesz co... - zacz臋艂a Vinga, ale Heike natychmiast j膮

uciszy艂. Teraz naprawd臋 koniec z gadaniem.

Zeszli na pierwsze pi臋tro. Vinga zna艂a Grastensholm

jak sw贸j dom, a Heike otrzyma艂 wskaz贸wki od Ingrid.

Nie trac膮c czasu zeszli po jeszcze jednych schodach,

bardzo cichutko, skradaj膮c si臋 na palcach, bo Snivel i jego

s艂u偶ba sypiali na pierwszym pi臋trze.

Na parterze mogli porusza膰 si臋 znacznie swobodniej.

Bez trudu odnale藕li drzwi do tej cz臋艣ci domu, w kt贸rej

kiedy艣, dawno, dawno temu, Mattias urz膮dzi艂 izb臋 przyj臋膰

dla chorych. Teraz pomieszczenie to mia艂o inn膮 funkcj臋,

nie bardzo wiadomo jak膮, ale szafy nadal sta艂y wzd艂u偶

艣cian.

Heike odliczy艂 trzeci膮 od lewej i otworzy艂 j膮.

Wewn膮trz pe艂no by艂o papier贸w, jakich艣 ksi膮g kaso-

wych, archiwali贸w i wszelkiego rodzaju szparga艂贸w. Nie

mieli czasu tego przegl膮da膰. Szybko i bezszelestnie opr贸偶-

nili p贸艂ki, Heike wyjmowa艂 papiery i podawa艂 Vindze,

kt贸ra uk艂ada艂a je na pod艂odze.

Wkr贸tce szafa by艂a pusta.

Dom trwa艂 pogr膮偶ony w ciszy, nigdzie najmniejszego

d藕wi臋ku.

Poniewa偶 Ingrid wyja艣ni艂a Heikemu, jak dzia艂a mecha-

nizm, nie by艂o k艂opot贸w z otwarciem schowka. Tylna

艣ciana szafy usun臋艂a si臋 z lekkim trzaskiem i ods艂oni艂a

tajemne pomieszczenie, pe艂ne p贸艂ek i przegr贸dek.

Znieruchomieli, s艂ysz膮c zgrzyt mechanizmu, i przez

chwil臋 nas艂uchiwali w milczeniu, lecz dom w dalszym

ci膮gu zalega艂a kompletna cisza.

Maj膮 mocny sen, pomy艣la艂a Vinga. Ale nie odwa偶y艂a

si臋 tego wypowiedzie膰 nawet szeptem.

Heike roz艂o偶y艂 worek, kt贸ry przyni贸s艂 ze sob膮, oboje

zacz臋li wyjmowa膰 po ko艂ei wszystko, co by艂o w szafie,

i wk艂ada膰 te rzeczy do worka - ostro偶nie, jakby by艂y ze

z艂ota. Wi臋kszo艣膰 tego, co skarb zawiera艂, zachowa艂a si臋

w ma艂ych porcjach.

Vinga wyczuwa艂a jaki艣 niezwyk艂y nastr贸j intym-

no艣ci, kiedy tak w milczeniu pracowali nad skarbem

Ludzi Lodu. Tyle czasu min臋艂o od chwili, kiedy

mia艂a po raz ostatni do czynienia z lud藕mi, by艂a

spragniona wi臋zi z nimi i porozumienia, mia艂a poza

tym wra偶enie, 偶e ona i Heike s膮 sobie bardzo bliscy.

Nikt inny nie da艂by jej takiego poczucia spokoju,

takiego odpr臋偶enia, przy nikim nie czu艂aby si臋 taka

bezpieczna. Gdyby po tych d艂ugich latach samotno艣ci

spotka艂a kogo艣 innego, na pewno nie potrafi艂aby

si臋 tak otworzy膰 jak przed nim, nie potrafi艂aby by膰

sob膮. Skr臋powana, zachowywa艂aby si臋 z naywi臋ksz膮

ostro偶no艣ci膮, sprawdza艂aby w niesko艅czono艣膰, czy

tamten cz艂owiek j膮 lubi, czy nic jej nie grozi, i nie

tak 艂atwo wyzby艂aby si臋 nie艣mia艂o艣ci. Z Heikem by艂o

zupe艂ne inaczej!

To sprawia ten jego groteskowy wygl膮d, szepn膮艂

s艂abiutki g艂osik gdzie艣 w g艂臋bi jej duszy. On z trudem

zdobywa przyjaci贸艂. Dziewcz臋ta nie chc膮 spojrze膰 na

niego dwa razy. On jest m贸j, jest ode mnie zale偶ny!

To paskudne my艣li, ale Vinga nie nale偶a艂a chyba do

wyj膮tk贸w, wielu przed ni膮 u偶ywa艂o takich argument贸w,

kiedy chodzi艂o o zatrzymanie przgjaciela.

A ona by艂a przynajmniej szczera!

Cho膰 musia艂a przyzna膰 i to, 偶e Heike j膮 troch臋 przera偶a.

Tak偶e dlatego, 偶e jego blisko艣膰 wywo艂ywa艂a taki rozkosz-

ny dreszcz, takie cudowne mrowienie pod sk贸r膮. I dlate-

go, 偶e by艂 bardziej demonem ni偶 cz艂owiekiem... Dla

niedo艣wiadczonej dziewczyny, takiej jak ona, wszystko to

by艂o niewymownie podniecaj膮ce.

Wreszcie od strony Heikego dobieg艂o j膮 westchnienie

pe艂ne niemal nabo偶nego skupienia. Uni贸s艂 w g贸r臋 jaki艣

spory przedmiot i trzyma艂 go bardzo troskliwie, jakby si臋

ba艂, 偶e upu艣ci.

W mroku wygl膮da艂o to jak wysoka szkatu艂ka, a kiedy

Vinga jej dotkn臋艂a, przekona艂a si臋, 偶e to butelka o pi臋k-

nym kszta艂cie.

Woda Shiry, zaczerpni臋ta z jasnego 藕r贸d艂a, prze-

chowywana w naczyniu z g贸rskiego kryszta艂u.

- We藕 to - szepn膮艂 Heike. - Tylko nie upu艣膰!

Z czci膮 wsun臋艂a butelk臋 do g艂臋bokiej kieszeni swojej

sukni.

Heike przeci膮gn膮艂 d艂o艅mi po pustych p贸艂kach, 偶eby si臋

upewni膰, czy nic nie zosta艂o. Potem zamkn臋li sekretne

drzwi i powk艂adali na miejsce du偶e ksi臋gi. Wszystko

w ca艂kowitej ciszy.

Vinga nie mog艂a si臋 jednak powstrzyma膰, 偶eby nie

szepn膮膰:

- Czy nie powinni艣my zostawi膰 jednak jakiego艣 艣ladu,

偶e tu byli艣my? 呕eby ich zdenerwowa膰.

- Czy艣 ty oszala艂a? Im mniej o nas wiedz膮, tym lepiej!

Zawi膮za艂 worek i zarzuci艂 sobie na plecy.

- Chod藕!

Dopiero teraz Vinga u艣wiadomi艂a sobie, jaka by艂a

przez ca艂y czas spi臋ta. Odetchn臋艂a z ulg膮.

Ale jeszcze nie byli bezpieczni. Musieli wr贸ci膰 t膮 sam膮

drog膮, kt贸r膮 przyszli. Wyj艣cie g艂贸wnymi drzwiami by艂oby

zbyt ryzykowne. Nie wiedzieli przecie偶 nawet, czy drzwi

nie skrzypi膮 ani gdzie 艣pi s艂u偶ba.

Bezg艂o艣nie weszli po schodach na strych. Wszystko

posz艂o dobrze, cho膰 musieli na chwil臋 przystan膮膰, bo

w jednym miejscu skrzypn臋艂a deska.

Wreszcie znale藕li si臋 na wie偶y i teraz czeka艂o ich

najgorsze: schodzenie w d贸艂. Heike ni贸s艂 na plecach ci臋偶ki

worek, Vinga miala w kieszeni kruch膮 butelk臋.

Wszystko dotyc偶zczas uk艂ada艂o si臋 zbyt dobrze, pomy艣-

la艂a.

I akurat co do tego mia艂a racj臋...

Zawsze 艂atwiej jest si臋 wspina膰 w g贸r臋, ni偶 schodzi膰

w d贸艂, wszystko zaie偶y od tego, co si臋 widzi. Spog-

l膮danie w d贸艂 odbiera cz艂owiekowi r贸wnowag臋 psychi-

czn膮.

Heike schodzi艂 Pierwszy, 偶eby w razie czego os艂ania膰

Ving臋 przed upadkiem. Ale on by艂 z nich dwojga bardziej

ros艂y i ci臋偶szy i z trudem znajdowa艂 odpowiednie oparcie

dla st贸p. Worek tak偶e mu przeszkadza艂. Cho膰 przywi膮za艂

go mocno sznurem do ramion, zaczepia艂 nim bez przerwy

o nier贸wne ko艅ce bali.

Mimo to Heike zachowywa艂 opanowanie, czym Vinga

nie mog艂a si臋 pochwali膰. Co chwila t艂umi艂a zniecierp-

liwione westchnienia, 偶e musi tak wisie膰 pomi臋dzy nie-

bem a ziemi膮 i czeka膰, a偶 Heike zejdzie ni偶ej.

Co by to by艂o, gdyby nagle kto艣 wyszed艂 za nocn膮

potrzeb膮 z domu albo z pomieszcze艅 dla s艂u偶by, my艣la艂a.

A oni by tak wisieli, wystawieni na widok publiczny, na

tle nocnego nieba.

W ko艅cu Heikemu zosta艂o ju偶 tylko par臋 ostatnich

艂okci do kamiennej podmur贸wki i wtedy worek znowu si臋

zaczepi艂. Tym razem tak mocno, 偶e Heike musia艂 dobrze

szarpn膮膰. Sam nie bardzo mia艂 si臋 czego przytrzyma膰,

worek uwolni艂 si臋 z trzaskiem i tak gwa艂townie, 偶e r臋ka

Heikego zsun臋艂a si臋 z grubej belki, a on sam straci艂

r贸wnowag臋.

Vinga spojrza艂a przez rami臋 i stwierdzi艂a z przera偶e-

niem, 偶e Heike leci w d贸艂.

Trzeba przyzna膰, 偶e nie wyda艂 z siebie najcichszego

nawet j臋ku, cho膰 obijanie si臋 o nier贸wn膮 kamienn膮 艣cian臋

musia艂o mu sprawia膰 okropny b贸l.

Vinga te偶 zdo艂a艂a powstrzyma膰 okrzyk wsp贸艂czucia

i najszybciej, jak umia艂a, zacz臋艂a schodzi膰 na d贸艂.

Heike le偶a艂 na ziemi, ale kiedy ko艂o niego przy-

cupn臋艂a, usiad艂 z bolesnym st臋kni臋ciem. Ona za艣

nie mia艂a czasu zastanawia膰 si臋, czy kto艣 widzia艂

upadek Heikego. Ukl臋k艂a przy nim i stara艂a si臋 go

podeprze膰.

- Nic ci si臋 nie sta艂o? - szepn臋艂a mu do ucha.

On odwr贸ci艂 g艂ow臋 i odpowiedzia艂 tak偶e szeptem:

- Uda艂o mi si臋 uratowa膰 worek, nie upad艂em na niego.

- Dobrze, dobrze, ale ty sam?

- Dam sobie rad臋. Pom贸偶 mi tylko wsta膰, musimy si臋

st膮d zbiera膰 jak najszybciej.

Pomoga艂a mu jak mog艂a, w ko艅cu stan膮艂 na nogi, opar艂

si臋 o 艣cian臋 i oddycha艂 przez chwil臋 g艂臋boko, po czym

skin膮艂 g艂ow膮.

Vinga odszuka艂a jego buty i w艂o偶y艂a mu na nogi.

Podnios艂a worek z ziemi i zarzuci艂a sobie na plecy, potem

ruszyli w drog臋 powrotn膮, Heike kulej膮c, wsparty na

ramieniu Vingi, a ona przepe艂niona dum膮 z siebie. Wprost

czu艂a, 偶e ma nad g艂ow膮 艣wietlist膮 aureol臋. By艂a wa偶na dla

Heikego, wr臋cz niezb臋dna!

- Jestem okropna oferma - roze艣mia艂 si臋 Heike

skr臋powany, kiedy znale藕li si臋 ju偶 tak daleko, 偶e nikt

z Grastenholm nie m贸g艂by ich zobaczy膰.

Czu艂 si臋 za偶enowany, to prawda, bo wydawa艂o mu si臋,

偶e w jej oczach jest teraz 偶a艂osn膮 figur膮, 偶e si臋 przed ni膮

o艣mieszy艂, spadaj膮c w ten spos贸b. Nie przypuszcza艂

nawet, jak bardzo uszcz臋艣liwi艂 Ving臋 tym, 偶e sta艂 si臋 od

niej zale偶ny.

On jednak w dzieci艅stwie nauczy艂 si臋, 偶e powinno by膰,

odwrotnie - to kobieta jest istot膮 zale偶n膮, a m臋偶czyzna jest

tym silnym.

- Wcale nie jeste艣 oferma - zaprotestowa艂a gor膮co.

- Ale jak si臋 czujesz? Tylko odpowiadaj konkretnie, nie

chc臋 s艂ucha膰 偶adnych fa艂szywych zapewnie艅 w rodzaju:

"Dzi臋kuj臋, wszystko dobrze". Skaleczy艂e艣 si臋?

- Szczerze m贸wi膮c to czuj臋, jakbgm mia艂 ca艂y prawy

bok poszarpany na strz臋py. A poza tym d艂onie i barki,

nogi i uda po zewn臋trznej stronie. Pali mnie to przez ca艂y

czas jak ogniem, a jeszcze tam, pod murem, przez moment

ba艂em si臋, 偶e zemdlej臋. Czy wyra偶am si臋 do艣膰 konkretnie?

- Mo偶e by膰. A stopy sobie nie zwichn膮艂e艣?

- Troch臋 mnie boli jedna kostka, ale chyba nie ma si臋

czym przejmowa膰. Ale wiesz, co ja widzia艂em na parterze

w Grastensholm?

- Nie, co takiego?

- No, oczywi艣cie, ty nie widzisz tak dobrze w ciemno-

艣ciach jak ja - rzek艂 jakby od niechcenia, pr贸buj膮c

odzyska膰 cho膰 troch臋 utraconega presti偶u. - Wyobra藕

sobie, 偶e oni zacz臋li na nowo urz膮dza膰 pokoje! Pomy艣l,

przyszli艣my po skarb naprawd臋 w ostatniej chwili!

Przystan膮艂 i odwr贸ci艂 si臋 do niej.

- Ale mamy skarb, Vingo! Wynie艣li艣my go w calo艣ci!

Czy to nie fantastyczne?

Z rado艣ci, spontanicznie, obj膮艂 j膮 wp贸艂. Vinga zarzuci艂a

mu r臋ce na szyj臋 i szepta艂a z przej臋ciem:

- Tak, och, taka jestem szcz臋艣liwa!

Gwa艂towne zachowanie Vingi sprawi艂o, 偶e worek

zsun膮艂 si臋 jej na rami臋 i opar艂 o pokaleczony bok Heikego,

kt贸ry wyda艂 st艂umiony okrzyk b贸lu. Vinga natychmiast

go pu艣ci艂a.

- O, Bo偶e! Jak ty okropnie krwawisz! - zawo艂a艂a

przera偶ona. - Koszula jest ca艂a przesi膮kni臋ta krwi膮!

Daleko za nimi psy Snivela zacz臋艂y w艣ciekle ujada膰.

Najwyra藕niej Dida zako艅czy艂a czuwanie. Teraz jednak

psy mog艂y szczeka膰, ile chcia艂y, intruzi byli ju偶 daleko,

poza ich zasi臋giem.

Heike stara艂 si臋 znale藕膰 inn膮 drog臋 dla bosych st贸p

Vingi. Ale na skraju tego lasu osty ros艂y wsz臋dzie i bardzo

g臋sto.

Znowu musia艂 j膮 nie艣膰.

- Ale teraz nie wezm臋 ci臋 na plecy - powiedzia艂

ponuro i nie swoje rany mia艂 na my艣li. - Tym razem

ponios臋 ci臋 na r臋kach.

- A poradzisz? - zapyta艂a.

Heike prychn膮艂 tylko w odpowiedzi.

Podni贸s艂 j膮, a ona opar艂a mu g艂ow臋 na ramieniu.

R臋kami oplot艂a mu szyj臋. Heike stara艂 si臋 nie zwraca膰

uwagi na b贸l r膮k i bark贸w ani na to, 偶e worek, kt贸ry

trzyma Vinga, co chwila bole艣nie obija si臋 o jego

krwawi膮cy bok.

- Och, jak mi terat dobrze! - szepta艂a Vinga

i przytula艂a policzek do jego skroni. - Wiesz, Heike,

kiedy sobie pomy艣l臋, jakby to by艂o, gdyby艣 ty si臋

nie pojawi艂, gdybym musia艂a sama nadal mieszka膰

w lesie na wzg贸rzach, to oblewa mnie zimny pot

ze strachu.

On rozumia艂 to bardzo dobrze.

Z drugiej jednak strony Vinga wprawia艂a go w za-

k艂opotanie. By艂, oczywi艣cie, przyzwyczajony, 偶e ludzie,

po pierwszym odruchu niech臋ci, zaczynaj膮 go lubi膰, ale

przecie偶 nikt nigdy nie przyjmowa艂 go z tak膮 otwarto艣ci膮

i tak bez 偶adnych warunk贸w jak Vinga. Tak, ona

sprawia艂a po prostu wra偶enie zakochanej w nim.

To niemo偶liwe. Powinien, najszybciej jak tylko b臋dzie

w stanie, tak wszystko urz膮dzi膰, by mog艂a si臋 spotyka膰

z normalnymi m艂odymi m臋偶czyznami, 偶eby mog艂a zo-

baczy膰 r贸偶nic臋.

Poza tym Heike zaczyna艂 oszukiwa膰 sam siebie i przy-

wi膮zywa膰 si臋 do niej coraz bardziej, co samo w sobie nie

by艂o mo偶e gro藕ne, ale cios, jaki b臋dzie musia艂 znie艣膰

wtedy, gdy ona u艣wiadomi sobie, 偶e istniej膮 bardziej

urodziwi m臋偶czy藕ni, kt贸rych mo偶na kocha膰, b臋dzie du偶o

bole艣niejszy.

Ona przecie偶 nie by艂a jeszcze ca艂kiem dosos艂a. C贸偶 to

dziecko mog艂o wiedzie膰 o zakochaniu, o mi艂o艣ci, ma艂ej

czy wielkiej?

Nie艂atwo j膮 by艂o nie艣膰. Jej 艣liczne w艂osy opada艂y mu na

twarz, 艂askota艂y go w nos tak, 偶e chcia艂o mu si臋 kicha膰, jej

szczup艂e, ciep艂e ramiona obejmowa艂y jego szyj臋, koniu-

szki palc贸w b艂膮dzi艂y po brodzie tak rozkosznie delikatnie,

ale w oczach mia艂a weso艂e b艂yski, jakby chodzi艂o o dzie-

cinn膮 zabaw臋.

Heike nie zdoby艂 si臋 na tyle dumy, by powstrzyma膰 si臋

od pytania:

- Czy ty uwa偶asz, Vingo, 偶e jestem bardzo odpychaj膮-

cy?

Dziewczyna przekrzywi艂a g艂ow臋 i przygl膮da艂a mu

si臋 taksuj膮co. Nasta艂 ju偶 brzask, zrobi艂o si臋 na tyle

jasno, 偶e mogli wyra藕nie rozr贸偶nia膰 rysy swoich twa-

rzy.

- Je艣li si臋 lubi demony... to jeste艣 pi臋kny!

Nie odwa偶y艂 si臋 zapyta膰, czy ona lubi demony. Tch贸-

rzy艂, to oczywiste, ale nie chcia艂 s艂ysze膰 odpowiedzi.

Jakakolwiek by by艂a!

Mniej dellkatnie ni偶by chcia艂, postawi艂 j膮 z powrotem

na ziemi.

- Mo偶esz ju偶 i艣膰 sama. Tu nie ma ost贸w.

Vinga zapyta艂a potulnie:

- Jeste艣 na mnie z艂y? Chcia艂am ci powiedzie膰 kom-

plement!

Heike zacisn膮艂 z臋by. Tego w艂a艣nie si臋 ba艂!

Swoim zwyczajem Vinga szybko zmieni艂a nastr贸j

i temat.

- Czy偶 Grastensholm nie jest pi臋kne? I jakie du偶e!

- Tak - odpar艂, a w jego g艂osie zabrzmia艂a t臋sknata.

- Jest pi臋kne i wielkie.

Heike nie by艂 materialist膮. Nigdy przedtem nie d膮偶y艂

do zdobywania rzeczy. Ale teraz pragn膮艂 tego dworu.

Wiedzia艂 bowiem, 偶e Grastensholm jest jego i tylko jego,

i 偶e musi je odzyska膰!

ROZDZIA艁 VI

Kiedy wr贸cili do chaty Simena, kt贸ra teraz wyda艂a im

si臋 straszliwie ciasna, Heike tak by艂 udr臋czony b贸lem i taki

os艂abiony od up艂ywu krwi, 偶e bez protest贸w pozwoli艂

Vindze przej膮膰 dowodzenie.

- Czy ty my艣lisz, 偶e ju偶 przedtem nie opatrywa艂am

ran? - zapyta艂a z przechwa艂k膮. - Powiniene艣 by艂 mnie

widzie膰 tego dnia, kiedy rozr膮ba艂am sobie kolano, to...

Heike zerwa艂 si臋 i usiad艂 na 艂贸偶ku, na kt贸rym Vinga

dopiero co kaza艂a mu si臋 po艂o偶y膰.

- Co zrobi艂a艣?! Rozr膮ba艂a艣 kolano?

- Tak, i musia艂am le偶e膰 przez trzy tygodnie. Ale na

szcz臋艣cie to by艂o lato, wi臋c przyk艂ada艂am li艣cie babki do

rany, a koza musia艂a wchodzi膰 do mnie na 艂贸偶ko, 偶ebym j膮

mog艂a wydoi膰, nawet nie wygl膮da艂a na dw贸r, a ja mia艂am

chyba najwi臋ksz膮 gor膮czk臋 na 艣wiecie.

Heike patrzy艂 na ni膮 oniemia艂y.

- Ale ty wcale nie kulejesz - wykrztusi艂.

- Nie. Rana by艂a nie po艣rodku kolana; ale ni偶ej, sp贸jrz

tu, to zobaczysz blizn臋, popatrz, jaka wielka!

- Nie! Przesta艅! Wierz臋 ci! - zawo艂a艂, odwracaj膮c

g艂ow臋. Mowy nie ma, 偶eby znowu spojrza艂 na jej nagie

uda! - Widywa艂em ju偶 blizny, je艣li o to ci chodzi - doda艂

przekornie.

My艣la艂 jednak o tym samotnym dziecku, kt贸re le偶a艂o

w chacie komornika. Z ran膮, kt贸ra musia艂a jej si臋

wydawa膰 艣miertelna i kt贸ra w istocie mag艂a j膮 do 艣mierci

doprowadzi膰. Poczu艂 d艂awienie w gardle, musia艂 kilka-

krotnie prze艂yka膰 艣lin臋.

- No, to zaraz si臋 przekonamy - powiedzia艂a zaczep-

nie i podwin臋艂a r臋kawy sukni. - Uff, twoje ubranie

ca艂kiem zesztywnia艂o od zakrzep艂ej krwi. Ale popatrz, t膮

smo艂膮 to艣my si臋 bardzo nie wybrudzili. Znakomicie!

Zdejmij teraz koszul臋!

- Nie, to...

- R贸b, co ci m贸wi臋! Ja umiem si臋 obchodzi膰 z ranami.

- Nale偶ysz przecie偶 do Ludzi Lodu. Dobrze, wobec

tego id藕 i ukryj gdzie艣 skarb, zamiast sta膰 tu i si臋

niecierpliwi膰. Schowaj go na g贸rze, pod belkami. Ja

tymczasem zdejm臋 koszul臋.

- Nie b臋dziesz potrzebowa艂 pomocy?

- Nie, sk膮d? Dlaczego mia艂bym potrzebowa膰 pomo-

cy? Czy nie nios艂em ci臋 przez p贸艂 drogi?

- P贸艂 drogi, no wiesz! - prychn臋艂a. Wzi臋艂a jednak

pos艂usznie worek i odwr贸ci艂a si臋 do Heikego plecami.

Wypu艣ci艂a te偶 koz臋 na pastwisko.

Heike postanowi艂, 偶e sam zdejmie koszul臋, 偶eby nie

wiem co. Niech si臋 dzieje, co chce. Potem po艂o偶y koszul臋

na sobie tak, by Vinga widzia艂a tylko ran臋, nic wi臋cej. Za

nic na 艣wiecie nie chcia艂 dopu艣ci膰, aby zobaczy艂a te jego

zdeformowane barki albo w艂ochate jak u zwierzgcia piersi.

Nie ona. Nie Vinga!

Ale nie wzi膮艂 pod uwag臋 jej woli. Kiedy wr贸ci艂a, le偶a艂

przykryty pi臋knie udrapowan膮 koszul膮 tak, 偶e tylko

prawy bok by艂 ods艂oni臋ty. Sk贸ra na boku by艂a zdarta do

偶ywego cia艂a i wci膮偶 jeszcze z ran s膮czy艂a si臋 krew.

- No, to teraz zobaczymy - powiedzia艂a jeszcze raz

i powa偶nie zmarszezy艂a brwi. Z min膮 godn膮 profesora

chirurgii studiowa艂a rany, a po chwili, jakby mimo-

chodem, odsun臋艂a koszul臋 na bok. Heike poci膮gn膮艂 j膮

gwa艂townie ku sobie, ale co si臋 mia艂o sta膰, to ju偶 si臋 sta艂o.

Vinga zapomnia艂a o ranach. Delikatnie odsun臋la na

bok alraun臋.

Ufnie spogl膮da艂a na niego jasnym wzrokiem.

- Bo偶e odpu艣膰, naprawd臋 r贸偶nisz si臋 od innych

m臋偶czyzn, kt贸rych do tej pory widzia艂am!

- A wielu ich widzia艂a艣? - zapyta艂 bezbarwnym g艂o-

sem.

- No, widzia艂am przecie偶 tat臋. I parobk贸w podczas

sianokos贸w, kiedy by艂o tak gor膮co, 偶e zdejmawali

koszule. I widzia艂am te偶 pewnego ma艂ego ch艂opca,

kt贸ry latem biega艂 nago. Wi臋c oczywi艣cie wiem, jak

m臋偶czy藕ni s膮 zbudowani! Ale ty jeste艣 du偶o bardziej

ow艂osiony ni偶 tamci. No i masz te ramiona. Czy mog臋

ich dotkn膮膰?

Heike cierpia艂. Prawe rami臋 nie by艂o tak podrapane jak

ca艂y bok, ale on nawet tego nie zauwa偶y艂. Vinga zabra艂a si臋

najpierw za te l偶ejsze rany.

- Jakie masz spiczaste ramiona - szepn臋艂a zafascyno-

wana, g艂aszcz膮c go delikatnie. - To niezwyk艂e uczucie by膰

tak blisko jednego z dotkni臋tych Ludzi Lodu. Dla mnie

by艂a to jedynie legenda. Mam na my艣li te mordercze

ramiona i wszystkie te sprawy.

- Uwa偶am, 偶e mog艂aby艣 by膰 troch臋 bardziej delikat-

na.

- Dlaczego? - zapyta艂a dziecinnie. - Chyba si臋 nie

wstydzisz, 偶e jeste艣 taki? Ja my艣l臋, 偶e jeste艣 fantastyczny,

wiesz. I taki mnie przenika przyjemny dreszcz, kiedy ci臋

dotykam.

- Vinga! - powiedzia艂 surowo. - Moje rany trzeba

opatrzy膰.

- O, tak, ju偶, ju偶!

Heike wzdycha艂 i dr偶a艂 na ca艂ym ciele.

Ale Vinga by艂a zr臋czna. Rzeczywi艣cie wiedzia艂a, co

robi, i mia艂a znacznie wi臋ksze poj臋cie o sztuce leczenia, ni偶

m贸g艂 si臋 spodziewa膰. Za pomoc膮 szczeg贸lnej mieszaniny

naturalnych 艣rodk贸w i bardziej zaawansowej sztuki lecz-

niczej opatrzy艂a go delikatnie i troskliwie.

- W porz膮dku? - powiedzia艂a wreszcie. - G贸ra goto-

wa, a teraz reszta.

- Z tym poradz臋 sobie sam! - Heike omal nie

eksplodowa艂.

- G艂upstwa gadasz! Zdejmuj spodnie!

- Zostaw mnie! - sykn膮艂 przez z臋by.

- A zreszt膮 i tak ca艂e s膮 podarte - o艣wiadczy艂a

ch艂odno i bez zastanowienia zerwa艂a z niego spodnie.

- Popatrz na swoje biadro, tu masz dopiero ran臋,

sp贸jrz!

Potem zamilk艂a. Heike bezskutecznie pr贸bowa艂 od-

szuka膰 cho膰by kawa艂ek podartych spodni, 偶eby si臋 okry膰,

ale ona odrzuci艂a je daleko.

- Oj! - j臋kn臋艂a nagle.

Poczu艂a, 偶e si臋 czerwieni. Ale偶 by艂a bezmy艣lna! Usiad艂a

obok Heikego, plecami do tego czego艣 niezrozumiale

wielkiego, i patrzy艂a na niego ciep艂o.

- Ja nie chcia艂am, Heike, taka bywam czasami g艂upia.

Ale nie powiniene艣 si臋 kr臋powa膰, ba ja uwa偶am, 偶e jeste艣

bardzo 艂adny.

- Kochana Vingo, czy nie zechcia艂aby艣 poda膰 mi tej

resztki spodni, kt贸re rzuci艂a艣 na pod艂og臋?

Nie m贸g艂 si臋 podnie艣膰, kiedy ona siedzia艂a na kraw臋dzi

艂贸偶ka.

Obj臋艂a go ramieniem i bawi艂a si臋 w艂osami na jego

piersi.

- Vinga, natychmiast przesta艅!

- Ale ja naprawd臋 uwa偶am, 偶e jeste艣 艂adny, naj艂adniej-

szy m臋偶czyzna, jakiego widzia艂am. Parobcy to byle co, oni

nie mieli ani jednego w艂osa na piersiach.

- B膮d藕 tak dobra i nie dotykaj mnie.

- Dlaczego nie?

- Bo to mo偶e mie膰... pewne skutki.

- Jakie skutki?

- O Bo偶e, Vinga! - wrzasn膮艂. - R贸b, co m贸wi臋!

- Tak, oczywi艣cie, masz racj臋. Ju偶 opatruj臋 twoj膮

ran臋.

Zanim zd膮偶y艂 j膮 powstrzyma膰, pochyli艂a si臋 i paca艂o-

wa艂a go w policzek. Heike j臋kn膮艂.

- Ja ciebie tak lubi臋. Tak rozkosznie jest by膰 blisko

ciebie... ale ju偶 si臋 bior臋 za ran臋.

Znowu usiad艂a na brzegu 艂贸偶ka i pochyli艂a si臋 nad jego

rozszarpanym biodrem. Potem popatrzy艂a na niego z ot-

wartymi ustami i zapyta艂a:

- Co to za jakie艣 skutki, o kt贸rych m贸wi艂e艣? O, Heike,

ja si臋 tak dziwnie czuj臋!

Po艂o偶y艂a si臋 na 艂贸偶ku i podkuli艂a nogi. On w ko艅cu

m贸g艂 si臋 pochyli膰 i podnie艣膰 z pod艂ogi co艣 do

okrycia.

- Mo偶e by艣 jednak wysz艂a na dw贸r? - sykn膮艂. - Zo-

i staw mi reszt臋.

Vinga pos艂a艂a mu tylko przestraszone spojrzenie i wy-

bieg艂a z chaty.

Usiad艂a na kamieniu przed wej艣ciem do szopy,

skuli艂a si臋 i oddycha艂a ci臋偶ko, ze 艣wistem. Szuka艂a

wzrokiem, ale nie znajdowa艂a niczego, co mog艂oby

przyci膮gn膮膰 jej uwag臋. Niczego, czym mog艂aby za-

st膮pi膰 tamten widok, tamto, co poruszy艂o w niej

jakie艣 straszne, nieznane si艂y. Ca艂e cia艂o zdawa艂o si臋

p艂on膮膰 gor膮c膮 t臋sknot膮, pragnieniem tak pot臋偶nym,

偶e musia艂a z ca艂ej si艂y napina膰 mi臋艣nie, by mu si臋

przeciwstawi膰. Czu艂a palenie w piersiach, rozkoszne

gor膮co w dole brzucha, wargi nabrzmiewa艂y i pu-

lsowa艂y.

M贸j Bo偶e, my艣la艂a. Co ja zrobi艂am? Czy to o tym

szeptali doro艣li, kiedy jeszcze by艂am dzieckiem? Czy ta s膮

te jakie艣 tajemnice, od kt贸rych rumieni艂y im si臋 policzki,

a dziewcz臋ta chichota艂y?

Ogier. Widzia艂a ogiera przy klaczy...

Heike zbudawany by艂 niemal tak samo jak tamto

zwierz臋! To by艂o niewiarygodne, osza艂amiaj膮ce i tak

niezno艣nie rozkaszne, kiedy si臋 o tym my艣la艂o.

Znowu j臋kn臋艂a i skuli艂a si臋 jeszcze bardziej w swoim

s艂odkim pragnieniu. Owszem, widzia艂a kiedy艣 jednego

z parobk贸w, jak spu艣ci艂 spodnie, kiedy my艣la艂, 偶e nikt go

nie widzi. Ale tamten widok by艂 niczym, absolutnie

niczym w por贸wnaniu z tym, co zobaczy艂a u Heikego.

Vinga przyciska艂a r臋ce do ud. Wiedzia艂a, 偶e 偶aden m臋偶-

czyzna na ziemi nie b臋dzie w stanie da膰 jej tego, czego

pragn臋艂a. 呕aden opr贸cz Heikego!

To by艂o, oczywi艣cie, zwyczajne po偶膮danie. Nie by艂a a偶

tak g艂upia, 偶eby sobie z tego nie zdawa膰 sprawy. Na

pewno istnia艂a te偶 gor膮ca, p艂omienna mi艂o艣膰, ale Vinga nie

by艂a pewna, czy w tym przypadku akurat o ni膮 chodzi.

Zna艂a Heikego przecie偶 zaledwie kilka dni. Czy jednak 偶y艂

na 艣wiecie kto艣, kto m贸g艂by zaj膮膰 jego miejsce? Zast膮pi膰

go, tak偶e jako przyjaciela?

Powoli dociera艂a do jej 艣wiadomo艣ci prawda, 偶e

dziewczyna z pustkowi jest na najlepszej drodze, aby sta膰

si臋 doros艂膮 kobiet膮 w 艣wiecie ludzi.

Wzburzone cia艂o uspokaja艂o si臋 wolno, bardzo wolno.

Wci膮偶 jednak siedzia艂a na kamiennych schodkach, jeszcze

nie mog艂a si臋 odwa偶y膰, 偶eby wej艣膰 do 艣rodka. Nigdy

wi臋cej nie chcia艂a tego widzie膰!

W ko艅cu w drzwiach chaty stan膮艂 Heike. Vinga

spu艣ci艂a wzrok.

Zauwa偶y艂a, 偶e Heike idzie do niej przez zaro艣ni臋te

traw膮 podw贸rko, 偶e siada obok niej. Zdrowym ramieniem

obejmuje jej plecy.

- Czy nie s膮dzisz, 偶e powinni艣my o tym zapomnie膰,

Vingo?

Szczera jak zawsze, pokr臋ci艂a przecz膮co g艂ow膮, wci膮偶

patrz膮c w ziemi臋.

Heike milcza艂 przez chwil臋, po czym rzek艂 cicho:

- Na ciebie te偶 to podzia艂a艂o, prawda?

- Tak - szepn臋艂a.

- Bardzo mnie to cieszy - powiedzia艂 Heike. - By艂oby

straszne, gdybym tylko ja sam... Ale chc臋, 偶eby艣 wiedzia艂a,

偶e nie masz si臋 czego obawia膰. Nigdy nawet ci臋 nie

dotkn臋, mo偶esz mi wierzy膰. Spotkasz wielu m艂odych

m臋偶czyzn, kiedy ju偶 odzyskamy to, co jest nasze. Znajd臋 ci

ch艂opca, kt贸ry b臋dzie ciebie wart. Ale ty zadecydujesz

sama. O, spotkasz na pewno wielu m艂odych ch艂opc贸w,

godnych twojej mi艂o艣ci!

Ale ja chc臋 ciebie, 偶ali艂a si臋 Vinga w duchu. Przytuli艂a

si臋 do niego i za艂ka艂a g艂o艣no.

Heike b艂臋dnie zrozumia艂 jej p艂acz.

- Rozumiem, 偶e si臋 boisz. Ale ja naprawd臋 nie chc臋

sprawia膰 ci b贸lu, dziecko drogie, chc臋 dla ciebie wy艂膮cznie

dobra! Ja ci臋 tak bardzo lubi臋. Z ca艂膮 twoj膮 momentami

katastrofaln膮 spontaniczno艣ci膮, z twoim niezno艣nym za-

rozumialstwem i twoj膮 sk艂onno艣ci膮 do k艂贸tni. Masz tyle

wspania艂ych cech, Vingo! Naprawd臋, trudno mi wypo-

wiedzie膰, jak ci臋 lubi臋, pragn臋 dla ciebie wy艂膮cznie dobra!

Wtedy ona zacz臋艂a p艂aka膰 jeszcze bardziej.

- Co艣 przepad艂o, Heike, prawda? Co艣 si臋 sko艅czy艂o?

- Tak. Ta szczero艣膰 mi臋dzy nami. Od tej chwili

musimy by膰 wobec siebie bardziej ostro偶ni. A to b臋dzie

nas kr臋powa艂o.

Poczochra艂 jej w艂osy, jakby chcia艂 jej doda膰 odwagi.

- Ale przecie偶 nie zawsze b臋dziemy mieszka膰 razem

w takiej ma艂ej, n臋dznej chatynce. Wszystko si臋 u艂o偶y,

zobaczysz.

Twarz Vingi wykrzywi艂a si臋 w nowym ataku przej-

muj膮cego p艂aczu.

Dzie艅 przeznaczyli na prace domowe, 偶eby uczyni膰

zno艣niejszym 偶ycie w komorniczej chacie Simena. Heike

przygotowa艂 sobie pos艂anie w szopie, a Vinga powiedzia-

艂a, 偶e skoro on zdecydowanie woli towarzystwo myszy ni偶

jej, to prosz臋 bardzo! Potem usadowili si臋 na trawie,

roz艂o偶yli pomi臋dzy sob膮 skarb Ludzi Lodu i przejrzeli

wszystko starannie.

To w艂a艣nie wtedy Heike po raz pierwszy odczu艂 trudne

do ukojenia pragnienie posiadania skarbu, to pragnienie,

kt贸re trawi艂o wszystkich obci膮偶onych przekle艅stwem.

On widocznie r贸偶ni艂 si臋 od pozosta艂ych, poniewa偶 nigdy

przedtem tego uczucia nie doznawa艂. Wiedzia艂, oczywi艣-

cie, 偶e skarb istnieje i 偶e nale偶y do niego. Chcia艂 go, rzecz

jasna, mie膰, ale my艣la艂 o tym ze spokojem.

Teraz dopiero u艣wiadamia艂 sobie, jak bardzo skarb jest

niebezpieczny dla tych, kt贸rzy go po偶膮daj膮, a tak偶e dla

tych, kt贸rzy obci膮偶onym utrudniaj膮 jego zdobycie. Heike

czu艂 niemal mrowienie w palcach, pragn膮艂 po prostu

zgarn膮膰 to wszystko, przycisn膮膰 do piersi i krzycze膰, 偶e

skarb jest jego, jego!

Tak oto znowu dawa艂o o sobie zna膰 dziedzictwo z艂a.

A Heike nie chcia艂, za nic na 艣wiecie nie chcia艂 dopu艣ci膰,

偶eby zdoby艂o nad nim w艂adz臋. Od tak dawna przecie偶

walczy艂, aby by膰 ludzk膮 istot膮, kt贸r膮 sta膰 na troskliwo艣膰

i mi艂osierdzie.

Heike nie wiedzia艂 o tym, 偶e tysi膮ce normalnych ludzi

ma znacznie gorsze charaktery ni偶 on. Uwa偶a艂, 偶e jest

najmarniejszym stworzeniem na ziemi, 偶e nigdy nie

uwolni si臋 od swego brzemienia, cho膰by nie wiem jak

zmaga艂 si臋 z losem.

Entuzjastyczny zachwyt, jaki okazywa艂a mu Vinga, by艂

dla niego niczym nap贸j z wina, mleka i miodu, cho膰 sam

w膮tpi艂, czy taka mieszanina mog艂aby jako艣 nadzwyczajnie

smakowa膰.

W ko艅cu Heike musia艂 si臋 roze艣mia膰 sam z siebie.

Vinga dopytywa艂a si臋, co go tak 艣mieszy, wi臋c jej wyja艣ni艂.

Za艣miewali si臋 teraz oboje i powoli napi臋cie mi臋dzy nimi

zel偶a艂o i ulotni艂o si臋 pod wp艂ywem tego cudownego daru,

jakim jest humor.

- No, a teraz pochowamy te graty - powiedzia艂

z udan膮 nonszalancj膮, by nie pokaza膰, jak wiele skarb dla

niego znaczy.

Znale藕li odpowiedni膮 kryj贸wk臋 pod belkami dachu,

schowali tam skarb i znowu wyszli na dw贸r powygrzewa膰

si臋 w s艂o艅cu.

- O, zobacz, idzie Eirik! - zwo艂a艂 Heike uradowany.

- Na pewno przynosi mi wiadomo艣膰, czy znalaz艂 jakiego艣

dobrego prawnika, kt贸ry m贸g艂by nam pom贸c w roz-

prawie ze Snivelem. Prosi艂em go o to.

Wita艂 zbli偶aj膮cego si臋 uprzejmie.

- Dzie艅 dobry, Eirik, chod藕 i przywitaj si臋 z moj膮...

Heike odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Vingi, ale na podw贸rku

nie by艂o nikogo!

- Co, u licha...?

- Z kim mam si臋 wita膰? Z dziewczyn膮? A gdzie j膮

podzia艂e艣?

- Vinga, wyjd藕 natychmiast! Eirik jest taki mi艂y!

- Nie zmuszaj jej, Heike. Daj jej tyle czasu, ile potrzebuje!

No, wi臋c wypyta艂em si臋 ostro偶nie. Wiesz, Tark mia艂...

- Vemund Tark?

- Tak. On mia艂 prawnika, takiego cz艂owieka nazywaj膮

adwokatem, kt贸ry mu pomaga艂. Nazywa si臋 Sarensen

i mieszka w Christianii.

Heike wzi膮艂 adres i podzi臋kowa艂 serdecznie za pomoc.

Usiedli obaj z Eirikiem na progu szopy.

- Nikt jeszcze si臋 o nas nie dowiedzia艂?

- Apsolutnie nikt, to ci gwarantuj臋.

- W porz膮dku! A my z Ving膮 wybrali艣my si臋 dzisiej-

szej nocy na wypraw臋.

- Musia艂a to by膰 niebezpieczna wyprawa. Jeste艣 po-

banda偶owany wzd艂u偶 i wszerz.

Heike opowied偶ia艂 o ich "w艂amaniu" do dworu

w Grastensholm.

Eirik zachichota艂.

- Snivel powinien si臋 o tym dowiedzie膰. Gdyby tylko

by艂 w domu.

- Co? Snivela nie ma?

- Nie. Dom jest pusty. Tylko parobcy s膮 w obej艣ciu.

Heike otworzy艂 usta, a po chwili wybuchn膮艂 艣miechem.

A oni si臋 tak skradali!

Kiedy jednak Eirik odszed艂, Heike spowa偶nia艂.

- Vinga - powiedzia艂 surowo. - Wy艂a藕 natychmiast,

gdziekolwiek jeste艣!

Bardzo, bardzo skruszona Vinga wype艂z艂a spod jego

st贸p. Przez ca艂y czas le偶a艂a ukryta pod pod艂og膮 szopy.

Szopa by艂a postawiona na palach, a pod艂og臋 podtrzymy-

wa艂y grube belki, u艂o偶one na krzy偶. Pomi臋dzy nimi

znajdowa艂a si臋 pusta przestrze艅.

Heike chwyci艂 Ving臋 za rami臋.

- By艂o mi okropnie g艂upio i nieprzyjemnie - po-

wiedzia艂 z ponur膮 min膮. - 呕eby si臋 tak zachowa膰

wobec Eirika, kt贸ry zawsze chcia艂 dla nas tylko dob-

rze!

- Nic na to nie poradz臋. Strach tkwi we mnie jak

drzazga.

- Musisz si臋 przecie偶 do tego przyzwyczai膰!

- Wiem - b膮kn臋艂a pe艂na poczucia winy, ale po chwili

k膮ciki ust zacz臋艂y jej drga膰.

- Pomy艣l, 偶e Grastensholm by艂o puste!

I oboje wybuchn臋li gromkim 艣miechem.

Kiedy zmrok zapad艂 nad parafi膮, Heike poprosi艂

Ving臋, by posz艂a z nim na cmentarz. Chcia艂 zobaczy膰

rodzinne groby.

Zgodzi艂a si臋 ch臋tnie, poprosi艂a tylko, by chwilk臋

zaczeka艂, a sama pobieg艂a nazbiera膰 kwiat贸w. Znale藕li te偶

naczynie, w kt贸rym mo偶na by je ustawi膰, i poszli. Po

drodze Vinga powtarza艂a wiele razy, jak bardzo lubi

chodzi膰 na cmentarz.

- Mama m贸wi艂a, 偶e wszyscy z Ludzi Lodu lubili

chodzi膰 pomi臋dzy grobami. Wtedy czuje si臋, jak blisko

nas s膮 nasi zmarli. Prawie mo偶na z nimi rozmawia膰.

- Rozumiem - powicdzia艂 Heike i u艣miechn膮艂 si臋 do

ma艂ej, delikatnej istoty obok siebie. - Vinga, jutro

musimy odwiedzi膰 tego adwokata. Pami臋tasz go mo偶e?

Zastanawia艂a si臋 przez chwil臋.

- Serensena? My艣l臋, 偶e tak. Ale to nie by艂 szczeg贸lnie

zabawny cz艂owiek.

- Nie musi by膰 zabawny, wystarczy, 偶eby by艂 zr臋cz-

nym adwokatem. Ale sama chyba rozumiesz, 偶e ja nie

mog臋 do niego i艣膰. Ludzie potrzebuj膮 sporo czasu, 偶eby

mnie zaakceptowa膰. Wi臋c to ty musisz i艣膰.

Vinga cofn臋艂a si臋 gwa艂townie.

- Ja? Nie, mowy nie ma! Ja nie mog臋!

- Ale on ci臋 zna, zna twoj膮 sytuacj臋, by艂 przecie偶

pe艂nomocnikiem twojego ojca.

- O, Heike, nie pro艣 mnie o to! Nie tak szybko! Oni

mnie po prostu z艂api膮 i umieszcz膮 w tym domu.

- C贸偶 za g艂upstwa! Teraz ja jestem twoim opiekunem,

nie rozumiesz tego? Jako tw贸j starszy krewny jestem za

ciebie odpowiedzialny. I niech B贸g ma w opiece tego, kto

spowoduje, 偶e w艂os ci spadnie z g艂owy!

Przytuli艂a si臋 do niego jak 艂asz膮cy si臋 kot.

- O, Heike, jaki ty jeste艣 silny!

- Nie, no nie r贸b g艂upstw! Porozmawiamy o tym

jutro.

- W ka偶dym razie to mi艂o z twojej strony, 偶e zabra艂e艣

mnie na cmentarz. Tyle razy t臋skni艂am, 偶eby tam p贸j艣膰

- westchn臋艂a.

- Mi艂o? Po prostu nie umiem czyta膰.

- Co? Nie umiesz czyta膰? Ale przecie偶 jeste艣 na to za

stary!

- Nigdy nie mia艂em mo偶liwo艣ci si臋 nauczy膰. Pami臋taj,

偶e dorasta艂em w ub贸stwie, co prawda w艣r贸d dobrych,

serdecznych ludzi, ale oni te偶 nie byli uczeni.

Znowu przytuli艂a si臋 do niego.

- Wi臋c ja ci jestem potrzebna?

- Jeste艣. Dzi臋kuj臋 za pomoc!

- O, Heike, to fantastyczne! Poka偶臋 ci wszystkie

kamienie nagrobne, wiem dok艂adnie, gdzie kto le偶y,

i czytam bardzo dobrze.

- Nie przesadzaj z ch臋ci膮 pomocy - roze艣mia艂 si臋.

Ale by艂 w tak znakomitym humorze, 偶e u艣cisn膮艂 jej

rami臋. - Opowiesz mi wszystko kr贸tko, 偶adnych sza-

le艅stw!

Kilka s艂onek przelecia艂o obok nich jak nocne ob艂oki ze

swoim charakterystycznym 艣wiszcz膮cym poszumem.

A daleko na polach odezwa艂y si臋 derkacze. Ptaki nocy.

- W艂a艣ciwie powinnam by膰 okropnie zm臋czona - po-

wiedzia艂a Vinga. - Byli艣my przecie偶 na nogach ca艂膮

poprzedni膮 noc. Ale jestem tak o偶ywiona, jakbym w og贸le

nie potrzebowa艂a snu. Heike, mnie si臋 zdaje, 偶e ty nawet

poj臋cia nie masz, co to znaczy tak i艣膰 razem z przyjacielem,

schodzi膰 do wsi!

- Przed chwil膮 ju偶 m贸wi艂a艣 co艣 bardzo podobnego

- u艣miechn膮艂 si臋. - Ale powtarzaj to jeszcze wiele, wiele

razy.

- Tak, bo ty te偶 by艂e艣 samotny?

- Strasznie!

Uj臋艂a go za r臋k臋.

- Wi臋c jeste艣my sobie nawzajem potrzebni, prawda?

- Jeste艣my - przyzna艂. Lecz czu艂, 偶e d艂awi go w gar-

dle. Wiedzia艂 bowiem, jak to 艂atwo zaanga偶owa膰 si臋 za

bardzo w znajomo艣膰 z kim艣 takim jak Vinga. A jemu

nie wolno tego robi膰. Nie zni贸s艂by wi臋cej b贸lu i roz-

paczy, tyle z艂a go ju偶 w 偶yciu spotka艂o. I bardzo dobrze

wiedzia艂, 偶e gdy tylko Vinga pozna innych m艂odych

ludzi, zapomni o nim natychmiast. By艂a jak trzepocz膮cy

skrzyde艂kami motyl.

Po co jednak wybiega膰 my艣lami tak daleko w przy-

sz艂o艣膰? W tej chwili pragn膮艂 jedynie prze偶ywa膰 t臋 czarow-

n膮 noc. W domu, w rodzinnej parafii, o kt贸rej marzy艂

przez ca艂e 偶ycie!

Cmentarna furtka skrzypn臋艂a g艂o艣no i 偶a艂o艣nie w za-

wiasach.

Ciii! - szepn膮艂 w jej stron臋 roze艣miany Heike. - Pami臋-

taj, 偶e ludzie 艣pi膮! "Kto si臋 w艂贸czy po cmentarzu w 艣rodku

nocy? pomy艣l膮 sobie. Trceba tam p贸j艣膰 i zobaczy膰".

Vinga prychn臋艂a.

- Po pierwsze, to nie jest 艣rodek nocy. Po drugie, to

ludzie tutaj pracuj膮 tak ci臋偶ko w dzie艅, 偶e nie mog膮

pozwoli膰 sobie na taki luksus jak my, 偶eby nie spa膰

wieczorami. A po trzecie, to oni s膮 zbyt przes膮dni, 偶eby

odwa偶yli si臋 tu przyj艣膰.

- A tych, kt贸rzy si臋 prac膮 nie przem臋czaj膮, czyli

Snivela i jego rodziny, tutaj nie ma.

- O, nie wiemy nic o bratanku, tym draniu z Elistrand

- stwierdzi艂a Vinga.

Dla niej ten cz艂owiek by艂 draniem, chocia偶 go zupe艂nie

nie zna艂a. Bo to on "ukrad艂" jej ukochany dom.

- On to na pewno nie mia艂by ochoty tu przychodzi膰.

A nikogo innego te偶 do tego nie zmusi.

Czuli si臋 bardzo dzielni.

- A my nie boimy si臋 zmar艂ych - o艣wiadczy艂 Heike.

- Nnie, oczywi艣cie, 偶e nnie - potwierdzi艂a Vinga

przesadnie pewna siebie, ale g艂os dr偶a艂 jej wyra藕nie.

Heike my艣la艂 o innym cmentarzu. W Stregesti. Tam

zosta艂 zamkni臋ty w trupiarni.

On, ze swoj膮 klaustrofobi膮!

Opowiedzia艂 Vindze o tym. Opowiedzia艂 jej histori臋

o tych obrzydliwych kruczych skrzyd艂ach czy raczej

paskudnych w艂osach. A ona dobrze rozumia艂a strach

cz艂owieka, kt贸rego zamkni臋to w takim miejscu. Uczucie,

kt贸re wywo艂ywa艂o wszystkie l臋ki dzieci艅stwa.

Vinga by艂a wspania艂膮 dziewczyn膮!

Teraz prowadzi艂a go przez bram臋 i dalej, do najstarszej

cz臋艣ci cmentarza.

- Tutaj - powiedzia艂a st艂umionym, pe艂nym czci g艂o-

sem. - Tutaj jest najwa偶niejszy nagrobek!

Nagrobek by艂 spory, ale nieszczeg贸lnie okaza艂y.

- Przeczytaj mi napis - poprosi艂 Heike.

Vinga sylabizowa艂a powoli w mroku. Z latami napis

stawa艂 si臋 coraz mniej widoczny.

- Musimy p贸藕niej oczy艣ci膰 nagrobki - mrukn臋艂a.

- Trzeba usun膮膰 z nich ten mech.

Po chwili zacz臋艂a g艂o艣no czyta膰:

- "TENGEL DOBRY Z RODU LUDZI LODU.

Urodzony w roku 1548. Zmar艂 w 1621. Ma艂偶onka SILJE

ARNGRIMSDATTER. Urodzona w roku 1564. Zmar艂a

w 1621. Mi艂o艣膰 by艂a wasz膮 szlachetn膮 cnot膮".

Heike sta艂 przez chwil臋 w milczeniu, ch艂on膮艂 uroczyst膮

atmosfer臋 tej chwili. Spotyka艂 przecie偶 Tengela Dobrego,

a teraz sta艂 przy jego grobie.

- Ni偶ej jest co艣 jeszcze - powiedzia艂 p贸艂g艂osem.

- "SOL ANGELIKA Z RODU LUDZI LODU.

Urodzona w roku 1579. Zmar艂a w 1602. Na wieczn膮

pami膮tk臋".

- Na pami膮tk臋?

- Ona nie jest tutaj pochowana. W艂adze zabra艂y jej

cia艂o po 艣mierci. Ty... j膮 spotka艂e艣, prawda?

Heike odpowiedzia艂 na jej sp艂oszone spojrzenie lekkim

u艣miechem.

- Oczywi艣cie. Wiele razy. To by艂a najpi臋kniejsza

kobieta, jak膮 widzia艂em.

Vinga skin臋艂a g艂ow膮 bcz 偶adnych podejrze艅, bez

zazdro艣ci. Wybra艂a z bukietu du偶y kwiat i po艂o偶y艂a go

przy grobowym kamieniu.

- Gdybym mia艂 teraz co艣 na g艂owie, to bym to zdj膮艂 na

znak szacunku dla tych trojga. Bo nie mo偶emy zapomina膰

o Silje!

- Nie, ja my艣l臋, 偶e Silje by艂a co najmniej tak samo

wa偶na dla rodu jak tamci dwoje, chocia偶 nie pochodzi艂a

z Ludzi Lodu.

- By艂a bardzo wa偶na. Dla Tengela, a przez to dla nas

wszystkich.

- By艂a w艂a艣ciwie matk膮 rodu, w ka偶dym razie dla tej

linii Ludzi Lodu, kt贸r膮 znamy.

Heike potwierdzi艂 skinieniem g艂owy. On pozna艂 wielu

innych, z najdawniejszych czas贸w. Did臋 i W臋drowca

w Mroku, a tak偶e innych, mniej wyrazistych.

Tu jednak znajdowa艂y si臋 nazwiska najwa偶niejszych.

Jeszcze przez chwil臋 sta艂 nieruchomo przed grobem

i nawet z Ving膮 nie chcia艂 si臋 podzieli膰 swoimi my艣lami.

Kiedy na koniec odetchn膮艂 g艂臋boko, Vinga powiedzia-

艂a pospiesznie:

- Jest jeszcze druga grupa grob贸w, kt贸rych st膮d nie

wida膰. To groby wielkiego rodu Meiden贸w. Le偶y tam

Charlotta Meiden. Dag i Liv. Tarald, Sunniva i Irja,

a tak偶e Mattias i Hilda. Jak widzisz, znam ieh wszystkich.

Jako dziecko przychodzi艂am tutaj cz臋sto. Meidenowie

maj膮 w艂asny grobowiec przy ko艣ciele. To by艂 znakomity

r贸d, trzeba ci wiedzie膰. Do nich nale偶a艂o Grastensholm

i to oni wyci膮gn臋li Ludzi Lodu z n臋dzy i wp艂yn臋li na

zmian臋 opinii o nich. Irmelin by艂a ostatni膮 potomkini膮

tego szlacheckiego rodu.

- No tak. A poza tym Paladinowie. To by艂 chyba

jeszcze znakomitszy r贸d?

- Oczywi艣cie! Paladinowie po艂膮czyli si臋 z Meidena-

mi przez ma艂偶e艅stwo i w nast臋pnych pokoleniach po-

tomkowie tego rodu maj膮 te偶 w 偶y艂ach krew Ludzi

Lodu. Albo odwrotnie: potomkowie Ludzi Lodu maj膮

w 偶y艂ach krew ksi膮偶臋c膮. Pierwszymi, jak wiesz, byli

Alexander Paladin i Cecylia Meiden. Wi臋kszo艣膰 Paladi-

n贸w spoczywa jednak na cmentarzach w Danii. Tutaj

zostali pochowani tylko... Ale poczekaj, zaraz tam p贸-

jdziemy!

Pospieszy艂a do kolejnego, bardziej okaza艂ego nagrob-

ka.

- Tutaj, ten wielki kamie艅... Pod nim spoczywa

Tristan i jego Marina. A tutaj masz Ulvhedina i Elis臋.

- Zaczekaj! Ulvhedina to ja spotka艂em! Czy mog艂aby艣

po艂o偶y膰 tutaj jeden kwiat?

- Bardzo ch臋tnie!

Vinga z szacunkiem wybra艂a pi臋kny kwiat z majowego

bukietu i u艂o偶y艂a go przy nagrobku.

Potem poszli dalej.

- Tutaj le偶y Jon Paladin i Branja. A tutaj moi

dziadkowie ze strony mamy. Ulf i Tora Paladinowie.

Vinga zatrzyma艂a si臋 przy kolejnym grobie. Tym

razem g艂os odm贸wi艂 jej pos艂usze艅stwa, wi臋c tylko po-

stawi艂a u st贸p nagrobka naczynie na kwiaty. Heike

wzi膮艂 je i poszed艂 do studni przy cmentamym murze,

偶eby nabra膰 wody. Vinga d艂ugo i starannie uk艂ada艂a

bukiet, a偶 w ko艅cu uspokoi艂a si臋 na tyle, 偶e mog艂a

wsta膰.

Heike nie musia艂 pyta膰, co jest napisane na nagrobku.

Tutaj spoczywa艂 Vemund Tark i jego ma艂偶onka, Elisabet

Paladin z Ludzi Lodu.

Zapomnia艂, 偶e Vinga Tark z Ludzi Lodu pochodzi艂a,

ze strony matki, z ksi膮偶臋ccgo rodu. Zastanawia艂 si臋, czy

ona sama kiedykolwiek o tym my艣li. W ka偶dym razie przy

nim nigdy o tym nawet nie wspomnia艂a.

Vinga odchrz膮kn臋艂a, a kiedy si臋 odezwa艂a, jej g艂os

brzmia艂 偶a艂o艣nie.

- A teraz, Heike, teraz p贸jdziemy tam, gdzie le偶膮

Lindowie z Ludzi Lodu!

M贸j r贸d, my艣la艂, pod膮偶aj膮c za ni膮 w stron臋 licznej

grupy nagrobk贸w ustawionych za grobami Tengela i Silje.

Vinga czyta艂a: "ARE Z LUDZI LODU, urodzony

w roku 1586, zmar艂 w 1660. Ma艂偶onka META, urodzona

w roku 1587, zmar艂a w 1635".

Jak to strasznie dawno, pomy艣la艂 Heike, niemal przera-

偶ony.

Vinga m贸wi艂a dalej:

- Na ich grobie wyryte jest jeszcze jedno nazwisko:

TROND Z LUDZI LODU, 1608 - 1625". On umar艂

m艂odo.

- Tak, wiem. To ten, kt贸ry zgin膮艂 w czasie wojny

trzydziestoletniej. Spotka艂em go kiedy艣.

Vinga powstrzyma艂a u艣miech. Brzmia艂o to niczym

szale艅stwo, 偶e m贸g艂 spotyka膰 si臋 z lud藕mi, kt贸rzy nie 偶yli

ju偶 od stuleci. Dla Heikego jednak by艂a to rzecz najzupe艂-

niej naturalna.

- Ty wiesz, oczywi艣cie, 偶e on te偶 by艂 dotkni臋ty

dziedzictwem z艂a, w艂a艣ciwie wi臋c nie powinien nale偶e膰 do

tych, kt贸rzy pomagaj膮 swojemu 偶yj膮cemu potomstwu. By艂

to jednak wspania艂y ch艂opak, a z艂o nie zd膮偶y艂o si臋 rozwin膮膰

w jego duszy. Ujawni艂o si臋 tylko w jednej strasznej chwili,

kiedy rzuci艂 si臋 na swego brata. I wtedy dope艂ni艂 si臋 jego los.

- Tak - potwierdzi艂a Vinga. - I tu w艂a艣nie masz gr贸b

tego brata.

Pokaza艂a nagrobek z jednym jedynym nazwiskiem:

"TARJEI LIND Z LUDZI LODU. Niezast膮piony".

Po raz pierwszy pojawia艂o si臋 nazwisko Lind.

Heike poczu艂 uk艂ucie w sercu, M贸j przodek, pomy艣la艂.

Tarjei by艂 jego... Zaraz, jak to b臋dzie? Prapraprapra-

pradziadkiem? Heike by艂 teraz g艂ow膮 rodu Ludzi Lodu!

Dotychczas o tym nie pomy艣la艂!

Vinga nie zwr贸ci艂a uwagi na jego roztargnienie przy

grobie Tarjeja. Posz艂a do kolejnego nagrobka.

- Tu le偶膮 Brand i Matylda.

Heike zbli偶y艂 si臋 do niej z wolna, przygl膮daj膮c si臋

nast臋pnym grobam.

- "ANDREAS LIND Z LUDZI LODU. Ma艂藕onka

ELI". Dalej "NIKLAS LIND Z LUDZI LODU

urodzi艂 si臋 w 1655, zmar艂 w 1713. Ma艂偶onka..."

Tak, a tutaj mamy Irmelin. Irmelin Meiden. Oni

zmarli w tym samym roku. Uwa偶am, 偶e to bardzo

praktyczne. Ja te偶 bym tak chcia艂a, je偶eli wyjd臋

za m膮偶. W takiej sytuacji nikt nie zostaje sam na

艣wiecie.

Nie艂atwo by艂o nad膮偶a膰 za jej refleksjami.

Odczytywa艂a napis na kolejnym nagrobku:

- "ALV LIND Z LUDZI LODU. Ma艂偶anka BE-

RIT". A tutaj... Sp贸jrz tutaj, Heike: " INGRID LIND

Z LUD2I LODU!"

- O! - zawo艂a艂 Heike. - A ja nie mam ani jednego

kwiatka!

- Przyniesiemy kiedy indziej. Sp贸jrz na ostatnie na-

grobki. Tutaj jest napis: "KALEB ELISTRAND 1618

- 1695". Wiesz, on nie mia艂 w艂asnego nazwiska, wobec

tego przyj膮艂 nazwisko Elistrand. "Ma艂偶onka GABRIEL-

LA PALADIN. 1628 - 1712".

- Rodzice Villemo - szepn膮艂 Heike. - No tak, a dwie

linie rodu wyemigrowa艂y z Norwegii i, oczywi艣cie, ich

grob贸w tutaj nie ma. Lena Paladin, kt贸ra osiedli艂a si臋

w Skanii. I Mikael Lind z Ludzi Lodu, kt贸ry zamiesz-

ka艂 w okalicach Sztokholmu. Wiesz, kiedy tak my艣l臋,

jak bardzo rozga艂臋ziony by艂 nasz r贸d, to a偶 trudno

uwierzy膰, 偶e teraz zosta艂o nas tak niewiele! Arv Grip

z Ludzi Lodu i jego c贸rka w Smalandii. Ingela i jej syn

Ola w Sodermanlandii: A tutaj ty i ja. Wszy艣tkiego

sze艣膰 os贸b!

- Tak, ale jest jeszcze ten zaginiony syn Arva, Chris-

ter.

- Niestety, o nim to chyba powinni艣my zapomnie膰.

Nigdy艣my go nie spotkali. Ebba nic nie wiedzia艂a o tym

bogatym cz艂owieku, kt贸ry go zabra艂. Mo偶emy jedynie

mie膰 nadziej臋, 偶e jest mu dobrze.

- Tak, skoro tamten cz艂owiek by艂 bogaty, to Christer

przynajmniej nie cierpi niedostatku. Ale zamo偶no艣膰 to nie

wszystko.

- O, nie. Masz racj臋. To banalna prawda, ale prawda.

- No tak, to chyba obejrzeli艣my wszystko. Czy jest

jeszcze co艣, co chcia艂by艣 zabaczy膰?

- Nie. Dzisiaj ju偶 nic. Dzi臋kuj臋 ci za pomoc! Teraz

wiem, gdzie si臋 kt贸re groby znajduj膮, wi臋c p贸藕niej tutaj

wr贸c臋. Sam. Tyle bym chcia艂... Och, Vinga, nie powinno

ci by膰 przykro z tego powodu!

Vinga odwr贸ci艂a si臋 od niego.

- Id藕 sobie, ty! Z tymi swoimi talentami! A ja jestem

zupe艂nie zwyczajna!

- Wcale nie jeste艣 taka zwyczajna - powiedzia艂 艂agod-

nie i pog艂aska艂 j膮 po policzku. - Jeste艣 najwspanialszym

stworzeniem, jakie kiedykolwiek spotka艂em!

- Zdawa艂o mi si臋, 偶e o tej Gunilli ze Smalandii

wyra偶asz si臋 podejrzanie ciep艂o.

- Gunilla tak偶e jest przemi艂膮 dziewczyn膮, chocia偶 nie

ma twego rozbrajaj膮cego poczucia humoru. Poza tym nie

偶ywi臋 dla niej 偶adnych uczu膰 opr贸cz po prostu rodzin-

nych.

M贸g艂 tak powiedzie膰 z ca艂ym spokojem, bowiem po

wypiciu gorzkiego wywaru z zi贸艂, kt贸re wskaza艂a mu Sol,

blisko艣膰 Gunilli nie robi艂a na nim 偶adnego wra偶enia.

Zreszt膮 i tak jej blisko艣膰 nigdy nie wywo艂ywa艂o w nim

takiego wzburzenia, jak obecno艣膰 niewiarygodnie zmys-

艂owej Vingi.

Wyrazi艂 si臋 jednak niezr臋cznie.

- Uwa偶asz zatem, 偶e ja jestem nie tylko krewn膮?

- Vinga... Wcale tego nie powiedzia艂em! O Bo偶e,

wyjd藕my przynajmniej z tego cmentarza!

W drodze do domu Heike szed艂 szybko, ze z艂o艣ci膮,

nie zwa偶aj膮c, czy Vinga nad膮偶a za nim, czy nie. By艂

w艣ciek艂y na siebie dlatego, 偶e nigdy nie potrafi艂 staran-

nie dobiera膰 s艂贸w, a tak偶e z powodu tych wszystkich

my艣li, kt贸re k艂臋bi艂y si臋 w jego nieszcz臋snej, udr臋czonej

g艂owie.

Gdyby m贸g艂 widzie膰 min臋 kuzynki, by艂by jeszcze

bardziej rozgoryczony. Vinga bieg艂a za nim lekkim

krokiem, a wygl膮da艂a jak dziecko, kt贸remu obiecano

pi臋kny prezent. Sz艂a pod艣piewuj膮c cichutko pod no-

sem.

ROZDZIA艁 VII

Vinga mia艂a okropn膮 noc!

Po pierwsze, 艣mienelnie si臋 ba艂a zosta膰 sama w domu

Simena. Bo je偶eli w nim naprawd臋 straszy?

Vinga nale偶a艂a do tych irracjonalnie my艣l膮cych ludzi,

kt贸rzy nie boj膮 si臋 z艂odziei ani morderc贸w - o ile

oczywi艣cie nie gro偶膮 oni domem madame Fleden - ale

kt贸rzy gotowi s膮 umrze膰 ze strachu, kiedy zobacz膮 jaki艣

poruszaj膮cy si臋 cie艅 lub us艂ysz膮 w ciemno艣ciach czyje艣

tajemnicze westchnienie. I nigdy si臋 tego nie wyzby艂a. Tej

nocy Vinga znowu czu艂a si臋 tak, jak w pierwszych latach

sp臋dzonych w chacie komorniczej, w czasaeh gdy ca艂e

noce le偶a艂a przytulaj膮c do siebie koz臋, wpatrzona w drzwi,

w kt贸rych, jak jej si臋 zdawa艂o, w ka偶dej chwili mogli si臋

pojawi膰 najbardziej upiorni go艣cie.

Teraz by艂o jeszcze gorzej. Teraz towarzystwo kozy

nie wystarcza艂o, teraz Vinga pragn臋艂a obrony ze strony

silnego m臋偶czyzny. Nie zliczy艂aby, ile razy gotowa by艂a

biec do szopy, w kt贸rej spa艂 Heike. Za ka偶dym razem

jednak rezygnawa艂a na my艣l, jak bardzo go to zdener-

wuje.

Kiedy nareszcie zasn臋艂a, te偶 nie zazna艂a spokoju. Dla

odmiany dr臋czy艂y j膮 sny. 艢ni艂o jej si臋, 偶e biegnie po

cmentarzu, a goni j膮 jaki艣 okcapny duch, jaki艣 od-

pychaj膮cy stary dziad, prawdopodobnie 贸w Simen, kt贸ry

ze z艂o艣liwym chichotem zaczaja艂 si臋 na ni膮 pomi臋dzy

nagrobnymi kamieniami.

Koszmarny sen by艂 niewiarygodnie d艂ugi, zdawa艂o jej

si臋, 偶e ju偶 nigdy si臋 stamt膮d nie wydostanie, ale nagle

wszystko si臋 odmieni艂o. Znalaz艂a si臋 teraz na ogromnej

r贸wninie, widzia艂a jedynie niebo i ziemi臋, nic, ani jedno

wzniesienie nie przecina艂o horyzontu. Ona jednak bieg艂a

i bieg艂a, uciekaj膮c od czego艣, a jednocze艣nie nie rusza艂a si臋

z miejsca. Nieoczekiwanie pojawi艂 si臋 za ni膮 olbrzymi

ogier, by艂 daleko, lecz nieustannie si臋 przybli偶a艂. By艂

czarny jak w臋giel i Vinga bardzo dobrze wiedzia艂a, czego

on chce. By艂a 艣mienelnie przera偶ona, a jednocze艣nie

pragn臋艂a, 偶eby j膮 jednak dogoni艂 i 偶eby ona musia艂a si臋

podda膰 swemu losowi.

Nie potrzebowa艂a si臋 odwraca膰, by widziet, 偶e goni膮cy

ma okropne oczy. Tak samo wyczekuj膮ce i 艣wiadome

celu, jak oczy tamtego starca z poprzedniego snu. Od

czasu do czasu byli zreszt膮 jednym i tym samym, jakby

jedna istota w dw贸ch postaciach, i wtedy ogarnia艂o j膮

przera偶enie, ale potem znowu ogier by艂 tylko zwierz臋-

ciem, po czym nast臋powa艂a kolejna zmiana, to ju偶 nie ko艅

j膮 goni艂, lecz silny i przyjazny m臋偶czyzna, Vinga wy-

chodzi艂a mu naprzeciw, on obejmowa艂 j膮 czule i uspokaja艂,

偶eby si臋 ju偶 nie ba艂a, ona za艣 czu艂a, 偶e m贸g艂by teraz zrobi膰

w艂a艣ciwie wszystko, bo to przecie偶 tylko sen...

A poniewa偶 takie w艂a艣nie uczucie pojawia si臋 na

zako艅czenie snu, to i Vinga budzi艂a si臋 w tym miejscu.

Okropnie rozczarowana!

Ale w takim stanie ducha nie odwa偶y艂a si臋 p贸y艣膰 do

szopy!

Tymczasem na dworze ca艂kiem si臋 rozwidni艂o, wi臋c

Vinga, z w艂a艣ciw膮 sobie przekor膮, mia艂a ochot臋 zatrzyma膰

noc i jeszcze troch臋 pospa膰. Zasn臋艂a wi臋c i spa艂a, tym

razem mocno i bez sn贸w.

Obudzi艂a j膮 cisza. Doznawa艂a przygn臋biaj膮cego uczu-

cia, 偶e jest sama.

I tak by艂o w istocie. Nawet koza znikn臋艂a.

No tak, pomy艣la艂a Vinga. Heike wsta艂 wcze艣niej

i wypu艣ci艂 zwierz臋 na dw贸r. Wszed艂 tutaj i widzia艂 mnie

艣pi膮c膮. Okropne!

Cz艂owiek rzadko bywa pi臋kny w czasie snu. Kto to

powiedzia艂, 偶e kandydata do ma艂偶e艅stwa trzeba najpierw

zobaczy膰, kiedy je i kiedy 艣pi? 呕eby stwierdzi膰, czy

zdo艂amy z nim w przysz艂o艣ci wytrzyma膰. Jak inaczej

mo偶na by si臋 o tym przekona膰, nie przekraczaj膮c granicy

tego, co przystoi?

Ale ostatecznie m贸wi si臋 te偶, 偶e mi艂o艣膰 wszystko czyni

pi臋knym?

- Zastanawiam si臋, czy to prawda - powiedzia艂a Vinga

g艂o艣no, ubieraj膮c si臋 najpi臋kniej jak umia艂a i czesz膮c w艂osy

niezwykle prymityrwnym narz臋dziem, kt贸re sama zrobi艂a

z kawa艂ka drewna. "Z臋by" w tych jej grzebieniach

nieustannie si臋 wy艂amywa艂y i cz臋sto, denerwuj膮co cz臋sto,

musia艂a sabie robi膰 nowe.

Kiedy uzna艂a, 偶e prezentuje si臋 nie藕le, wysz艂a, a raczej

wkroczy艂a na podlw贸rze, chc膮c zrobi膰 mo偶liwie najefek-

towniejsze entree.

Koaza jednak nie okaza艂a zachwytu.

Ohoho! pomy艣la艂a Vinga, Heike wr贸ci艂 do 艂贸偶ka. No

to teraz zobaczy! Zaskocz臋 go we 艣nie a us艂yszy to i owo na

temat 艣pioch贸w!

Z triumfuj膮c膮 min膮 otworzy艂a energicznie drzwi do

szopy, ale Heikego tam nie by艂o. Po艣ciel zosta艂a starannie

z艂o偶ona, co przypomnia艂o Vindze, 偶e ona swoj膮 zostawi艂a

w nie艂adzie na 艂贸偶ku.

Wszystko znajdowa艂o si臋 w najlepszym porz膮dku, ale

Heikego ani 艣ladu. Nigdzie te偶 nie by艂o jego rzeczy.

Vinga zacz臋艂a szuka膰 w obcj艣ciu. Najpierw pe艂na

optymizmu, Heike nie m贸g艂 przecie偶 odej艣膰 zbyt daleko,

potem jednak zacz臋艂a j膮 ogarnia膰 panika.

W ko艅cu stan臋艂a po艣rodku podw贸rza i rozszlocha艂a si臋

偶a艂o艣nie. Czu艂a, 偶e za chwil臋 zacznie wy膰 jak samotny

wilk.

Pozosta艂a ju偶 tylko jedna mo偶liwo艣膰, 偶e mianowicie

Heike poszed艂 do zagrody Eirika.

Vinga jak przez mg艂臋 przypomina艂a sobie tego Eirika

i jego rodzin臋. By艂 po prostu jednym z wielu komornik贸w

w parafii, a jego ma艂a zagroda jedn膮 z wielu, jakie wraz

z rodzicami mija艂a podczas niedziclnych spacer贸w. Elisa-

bet, matka Vingi, nauczy艂a c贸rk臋 dobrych manier, dba艂a

o to, by wita膰 si臋 zawsze 偶yczliwie z komornikami,

a nawet rozmawia膰 z nimi, gdy to konieczne. Ludzie Lodu

bowiem nigdy do nikogo nie odnosili si臋 wynio艣le, cho膰

by艂o rzecz膮 zrozumia艂膮, 偶e na przesadn膮 familiarno艣膰 sobie

nie pozwalali.

Mieszka艅cy parafii wyra偶ali si臋 o Ludziach Lodu

z szacunkiem.

Mimo wszystko Vinga nie umia艂a si臋 zdoby膰 na to, by

p贸j艣膰 do zagrody Eirika. L臋k przed lud藕mi wci膮偶 jej nie

opuszcza艂.

Mo偶e mog艂aby si臋 ukry膰 gdzie艣 w rowie nledaleko

zagrody i stamt膮d wygl膮da膰, czy Heike nie nadchodzi?

Pe艂na waha艅 posz艂a poro艣ni臋t膮 traw膮 drog膮. Koza

z przyzwyczajenia powlok艂a si臋 za ni膮. My艣la艂a pewnie, 偶e

id膮 na pastwisko. Vinga przeczesywa艂a palcami jej sier艣膰

i szepta艂a co艣 o "swojej jedynej wiernej przyjaci贸艂ce".

Czu艂a si臋 opuszczona i zwyczajnie si臋 ba艂a.

Heike odebra艂 od Eirika swojego konia.

- To Vinga b臋dzie musia艂a odwiedzi膰 adwokata

Serensena - powiedzia艂 do komornika. - Ja mog臋 p贸j艣膰

nast臋pnym razem, kiedy ona przygotuje go na spotkanie

ze mn膮. Ale jak zdo艂am wzbudzi膰 w tej dziewczynie

odwag臋, to naprawd臋 nie wiem.

- Tak, ona znika niczym mg艂a, gdy tylko poczuje

cz艂owieka w pobli偶u - zachichota艂 Eirik.

- Kiedy si臋 obudzi, spr贸buj臋 przyprowadzi膰 j膮 tutaj. Je艣li

przyzwyczai si臋 do was, to reszta p贸jdzie 艂atwiej. Wkr贸tce

wi臋c tutaj wr贸cimy. Przynajmniej tak膮 mam nadziej臋.

I Heike odjecha艂 w stron臋 domu.

Gdzie艣 w po艂owie drogi mign臋艂o mu co艣 w pobliskich

zaro艣lach. Jak lis szukaj膮cy schronienia pod os艂on膮 lasu.

Na drodze pojawi艂a si臋 jednak koza, nie pozostawiaj膮c

w膮tpliwo艣ci co do tego, kim jest lis.

Heike zatrzyma艂 konia.

- Vinga! Wyjd藕 stamt膮d! To tylko ja.

Vinga wype艂z艂a z zaro艣li, a potem wsta艂a i podbieg艂a do

niego. Zaraz jednak przystan臋艂a zdumiona.

- Nie b贸j si臋, to m贸j ko艅 - uspokoi艂 j膮 Heike. - Sta艂

w stajni Eirika.

Zbli偶a艂a si臋 do niego powoli. Wtedy zobaczy艂, 偶e

p艂aka艂a.

Rzuci艂a si臋 na niego i zaci艣ni臋t膮 pi臋艣ci膮 zacz臋艂a bi膰 go

po nogach, po udach, gdzie popad艂o, zanosz膮c si臋 gwa艂-

townym p艂aczem.

- My艣la艂am, 偶e sobie poszed艂e艣 - szlocha艂a. - My艣-

la艂am, 偶e mnie zostawi艂e艣, bo by艂am taka g艂upia! 呕e ju偶

nigdy wi臋cej ci臋 nie zobacz臋!

Pospiesznie zeskoczy艂 z konia.

- Ale偶 kochane, drogie dziecko, nie mia艂em zamiaru

ci臋 straszy膰. My艣la艂em, 偶e 艣pisz.

Vinga wci膮偶 zanosi艂a si臋 p艂aczem i nie przestawa艂a

go bi膰, nie chcia艂a na niego patrze膰, nie dawa艂a si臋

pocieszy膰. Od czasu do czasu tak s艂odko jest troch臋

pocierpie膰...

W ko艅cu wykrztusi艂a:

- Nie wolno ci wi臋cej tak post臋powa膰! Nie chc臋 ju偶

wi臋cej by膰 sama.

Heike pr贸bowa艂 j膮 uspokoi膰.

- Co mia艂a艣 na my艣li m贸wi膮c, 偶e by艂a艣 g艂upia? Przecie偶

to nieprawda.

- Prawda. Wczoraj wieczorem, kiedy wracali艣my do

domu, by艂e艣 na mnie z艂y, a ja nie wiedzia艂am dlaczego

i 艣ni艂y mi si臋 takie g艂upie rzeczy o tobie, ale nic z tego nie

wynik艂o i wtedy ja by艂am z艂a, bo ty nie mia艂c艣 nic

przeciwko temu i...

- Zaraz, zaraz, poczekaj! Nie mo偶esz mnie obwinia膰

o to, co si臋 dzieje w twoich snach! Przyznaj臋, 偶e

wczoraj wieczorem by艂em z艂y, ale nie na ciebie, tylko na

siebie, to chyba rozumiesz, ty moje g艂upie, niemo偶liwe

ciel臋!

Zamilk艂. Vinga te偶 zdo艂a艂a si臋 troch臋 uspokoi膰.

"艢ni艂y mi si臋 takie g艂upie rzeczy o tobie, ale nic z tego

nie wynik艂o?" Co ona chcia艂a powiedzie膰 "I wtedy ja

by艂am z艂a?"

Heike odwr贸ci艂 twarz, bo u艣wiadomi艂 sobie, 偶e si臋

zaczerwieni艂. Nie tak znowu trudno by艂o si臋 domy艣li膰,

jakiego rodzaju sny dr臋czy艂y Ving臋.

On sam, zm臋czony ostatnimi dniami, zasn膮艂 szybko, ale

obudzi艂 si臋 z jakim艣 dziwnym uczuciem szcz臋艣cia. 呕e

oczekuje go co艣 bardzo radosnego.

Vinga! Vinga by艂a t膮 rado艣ci膮, kt贸ra na niego

czeka艂a. Przeczuwa艂 to, zanim jeszcze zdo艂a艂 sobie

cokolwiek u艣wiadomi膰. Przeczucie odnosi艂o si臋 wy艂膮cz-

nie do przyjemnych aspekt贸w sprawy. Dopiero pa藕niej

odezwa艂 si臋 rozs膮dek. Poczu艂 si臋 tak, jakby kto艣 grozi艂

mu palcem.

Zostaw t臋 dziewczyn臋 w spokoju! Ona nie jest dla

ciebie!

Musia艂 wej艣膰 do izby, w kt贸rej spa艂a, bo koza mecza艂a

偶a艂o艣nie. Najpierw oczywi艣cie puka艂 do drzwi, skoro

jednak nikt nie odpowiada艂, wszed艂. Koza wymkn臋艂a si臋

na dw贸r, a on sta艂 na progu, zdumiony, 偶e to przera偶one

dziecko natury mo偶e spa膰 tak mocno i spokojnie. Albo

musia艂a by膰 kompletnie wyczerpana, albo ufa艂a mu

ca艂kowicie, przekonana, 偶e on czuwa. W rzeczywisto艣ci

w gr臋 wchodzi艂o i jedno, i drugie.

By艂a to reakcja na d艂ugie miesi膮ce nerwowego napi臋cia

i nieustannej czujno艣ci.

To niezwykle przyjemne uczucie, u艣wiadomi膰 sobie, 偶e

kto艣 tak na cz艂owieku polega!

Ale stwarza to tak偶e powa偶ne problemy, my艣la艂, stoj膮c

w progu i przygl膮daj膮c si臋 u艣pionej dziewczynie.

Zreszt膮 widzia艂 niewiele. Vinga le偶a艂a na boku, okrycie

naci膮gn臋艂a na uszy tak, 偶e wida膰 by艂o tylko czo艂o i zamkni臋te

powieki pod pi臋knie ukszta艂towanymi brwiami...

Gunilla i Vinga.

Prawie r贸wne wiekiem, ale, o Bo偶e, jakie偶 r贸偶ne! Nie

mia艂 na my艣li wygl膮du, cho膰 i pod tym wzgl臋dem r贸偶nice

by艂y ogromne. Gunilla, czy te偶 zgodnie z jej prawdziwym

imieniem - Anna Maria, przypomina艂a Joann臋 d'Arc z t膮

swoj膮 ciemnoz艂ocist膮 karnacj膮. Vinga za艣 by艂a niczym elf,

delikatna i zwiewna jak letnia noc.

Gunilla ze swoimi okropnymi k艂opotami, pe艂na l臋ku

i obrzydzenia, przera偶ona blisko艣ci膮 m臋偶czyzny. Tym-

czasem Vinga b臋dzie przysparza膰 innych zmartwie艅,

niezwykle trudno b臋dzie j膮 powstrzyma膰 w jej d膮偶eniu do

poznania pe艂ni 偶ycia. Bezpo艣rednia, wszystkiego ciekawa,

gotowa niemal na wszystko. I co najgorsze: Bezgranicznie

spragniona blisko艣ci cz艂owieka. Ma艂a, pe艂na czu艂o艣ci

dziewczynka, kt贸ra ponad dwa lata t臋skni艂a za kim艣, kto

m贸g艂by j膮 przytuli膰.

Gro藕na sytuacja, naprawd臋 gro藕na!

Zastan贸w si臋, Heike, czy sam sobie nie zadajesz ran,

kt贸re nigdy nie zechc膮 si臋 zagoi膰!

Czy on naprawd臋 musi zakochiwa膰 si臋 w ka偶dej

dziewczynie, kt贸r膮 spotka na swojej drodze?

Oczywi艣cie, 偶e nie! Heike spotka艂 ju偶 wiele dziewcz膮t.

W S艂owenii, Mir臋 w Stregesti, 偶eby ju偶 nie wspomina膰

o fatalnej Anciol; w drodze na P贸艂noc, w karczmach

i ch艂opskich zagrodach, tak偶e by艂o ich wiele. Ledwo je

zauwa偶a艂, nie interesowa艂y go, podobnie jak on nie

interesowa艂 ich.

Gunilla by艂a pierwsz膮, kt贸ra poruszy艂a w nim te

osobliwe emocjonalne struny, kt贸re s膮 w stanie gruntow-

nie odmieni膰 ludzkie 偶ycie.

On jednak wyrwa艂 owo kie艂kuj膮ce dopiero uczucie

z korzeniami. Gunill臋 bowiem otacza艂o tylu innych

m艂odych ludzi, kt贸rzy pragn臋li zosta膰 jej specjalnymi

przyjaci贸艂mi. Zreszt膮 jej w艂asne uczucia kierowa艂y si臋

w zupe艂nie inn膮 stron臋, nie do Heikego.

Dlatego Vinga by艂a dla niego znacznie bardziej niebez-

pieczna. Ona bowiem mia艂a tylko jego. Nie mia艂a go z kim

por贸wnywa膰. Kiedy jednak powr贸ci do 偶ycia, dla Heike-

go mo偶e si臋 to sko艅czy膰 katastrof膮.

Vinga musi wi臋c pozosta膰 dla niego tabu. Jego

obowi膮zkiem jest u艣wiadomi膰 jej, 偶e na 艣wiecie jest wielu

m艂odych m臋偶czyzn, a nie tylko jeden demoniczny po-

tworek.

Tak! Bo Heike tak w艂a艣nie siebie widzia艂.

I dlatego teraz powiedzia艂 ch艂odno:

- Je偶eli ju偶 si臋 uspokoi艂a艣, to mo偶e mogliby艣my

porozmawia膰? Chcemy odzyska膰 nasze domy, prawda?

Vinga skin臋艂a g艂ow膮.

- W takim razie musisz oswoi膰 si臋 z lud藕mi. W prze-

ciwnym razie nigdy nie odzyskasz Elistrand!

Dziewczyna nie odpowiada艂a. Wpatrywa艂a si臋 tylko

w niego ze 艣ci膮gni臋tymi brwiami, skrzywiona, ze 艣ladami

艂ez na twarzy.

- Dzisiaj spali艣my za d艂ugo, i ty, i ja - m贸wi艂 dalej

Heike. - Nie zd膮偶ymy ju偶 do Christianii. Ale to mo偶e nawet

lepiej, b臋dziesz mia艂a troch臋 czasu, 偶eby si臋 przygotowa膰 do

drogi. A teraz idziemy do Eirika, czekaj膮 tam na nas...

- Nie!

Ale chwyt d艂oni Heikego na jej ramieniu nie zel偶a艂.

- Pr臋dzej czy p贸藕niej b臋dziesz musia艂a tam i艣膰. Ze mn膮

przecie偶 oswoi艂a艣 si臋 bez trudu!

- Tak, ale ty jeste艣 z Ludzi Lodu!

- Vinga - powiedzia艂 surowo. - Nie mo偶esz my艣le膰

w ten spos贸b! Nie wyobra偶aj sobie, 偶e wszyscy z Ludzi

Lodu s膮 anio艂ami, a reszta to tylko ho艂ota. Albo podst臋pne

indywidua, kt贸re tylko czekaj膮, 偶eby zedrze膰 z ciebie

ostatni膮 koszul臋.

- Bluzk臋.

- Niech b臋dzie bluzk臋, o Bo偶e, czy ty nie mo偶esz

potraktowa膰 tego powa偶nie? W naszym rodzie te偶 zdarza-

艂y si臋 mroczne i nieprzyjemne figury, i wcale nie mam na

my艣li dotkni臋tych, bo oni przynosz膮 ze sob膮 na 艣wiat

obci膮偶enie dziedzictwem z艂a. By艂y inne s艂abe egzeinplarze

tak偶e w naszej rodzinie i ty dobrze o tym wiesz. A kiedy

poznasz Eirika i jego krewnych...

- Oni mnie zaprowadz膮... do madame Fleden.

Heike potrz膮sn膮艂 ni膮.

- Czy ty jeste艣 taka g艂upia, czy...?

Tego by艂o Vindze za wiele.

- Nie jestem wcale g艂upia, ja...

Nie doko艅czy艂a, a po chwili, zrezygnowana, spu艣ci艂a

g艂ow臋.

- Jak chcesz - powiedzia艂a zm臋czona. - Mog臋 z tob膮

i艣膰. Ale musisz wzi膮膰 mnie na postronek. Jak koz臋, bo

w przeciwnym razie mog臋 ci mimo wszystko uciec do

lasu.

Heike u艣miechn膮艂 si臋. Mo偶e postronek nie b臋dzie

potrzebny. Odkry艂 w niej natomiast pewn膮 wra偶liwo艣膰,

s艂abe miejsce: jej zmienno艣膰 uczuciow膮 i intelektualn膮.

Powinien to w razie potrzeby wykorzystywa膰.

Szed艂 piechot膮, w jednej r臋ce trzymaj膮c ko艅sk膮 uzd臋,

a w drugiej d艂o艅 Vingi. Ona za艣 wlok艂a si臋 za nim, a od

czasu do czasu, gdy na nowo ogarnia艂 j膮 strach, przy-

stawa艂a nagle i nie chcia艂a si臋 ruszy膰 z miejsca. W ko艅cu

jednak znowu ruszali naprz贸d.

呕eby jako艣 odwr贸ci膰 jej my艣li od tego, 偶e, jak

powiedzia艂a, idzie na szafot, Heike zapyta艂:

- Wiesz, nie chcia艂em o tym m贸wi膰 wczoraj przy

grobach, bo byli艣my wtedy w takim podnios艂ym nastroju,

ale jedna sprawa od dawna nie daje mi spokoju. Twoi

rodzice zmarli przecie偶 w wyniku zarazy. Co to by艂a za

choroba? Jak ona si臋 objawia艂a?

- O, Heike, to by艂o straszne! Zaraza atakowa艂a gard艂a,

nie mog臋 o tym m贸wi膰.

- Ja to znam - odpar艂 Heike w zadumie. - Fale tej

zarazy przechodzi艂y przez po艂udniow膮 Europ臋 wielokrot-

nie...

Epidemia, o kt贸rej Heike i Vinga w艂a艣nie rozmawiali,

to by艂 dyfteryt, kt贸ry w Skandynawii pojawi艂 si臋 po raz

pierwszy w osiemnastym wieku. Nie bez powodu ta

zaraza, kt贸ra objawia艂a si臋 w r贸偶nych postaciach, a nie

mia艂a jeszcze wsp贸lnej nazwy, sia艂a postrach. Przebieg

choroby by艂 wyj膮tkowo dramatyczny; przewa偶nie ko艅-

czy艂a si臋 ona 艣mierci膮.

- Nie musisz o tym m贸wi膰 - rzek艂 Heike. - Ale jest

w tym co艣 dziwnego. To, 偶e tw贸j ojciec umar艂, wydaje mi

si臋 zrozumia艂e. Ale matka? Elisabet? Ona pochodzi艂a

przecie偶 z Ludzi Lodu! A my zazwyczaj jeste艣my odporni

na takie choroby. Zdarza艂y si臋, oczywi艣cie, r贸wnie偶

przypadki tragiczne, ale nale偶膮 one do rzadko艣ci. A mo偶e

twoja matka by艂a chorowita ju偶 przedtem?

- Nie. Mama by艂a zawsze okazem zdrowia. Ale wtedy

ludzie marli jak muchy.

- Ty jednak ocala艂a艣 - rzek艂 Heike.

- C贸偶, mrue i siekier膮 nie dobij膮, czy jak si臋 to m贸wi.

No, zdaje si臋, 偶e jeste艣my na miejscu, trzyma艂 mnie

mocno, Heike! Teraz kieruje mn膮 wy艂膮cznie instynkt, a on

nakazuje mi ucieka膰 gdzie oczy ponios膮!

Heike uwi膮za艂 konia przy stajni i otoczy艂 ramieniem

plecy Vingi.

- Nikt nie odbierze mi mojej Vingi.

Spojrza艂a na niego tak wzruszona, 偶e natychmiast

po偶a艂owa艂 swoich s艂贸w.

呕e te偶 on nigdy nic nauczy si臋 uwa偶a膰 na to, co m贸wi!

Op贸r Vingi zel偶a艂, gdy tylko zobaczy艂a, 偶e Eirik

i cz艂onkowie jego rodziny sami s膮 niezwykle onie艣mieleni

i zak艂opotani. Kobiety dyga艂y, witaj膮c si臋 z ni膮 tak, jak to

robi艂y wobec wszystkich mieszka艅c贸w dworu, Eirik za艣

i jego syn k艂aniali si臋 g艂臋boko, przyuskaj膮c czapki do

brzuch贸w. Synowa zapyta艂a uprzejmie, czy mo偶na pa-

nienk臋 zapsosi膰 na miseczk臋 g臋stej 艣mietany i 艣wie偶o

pieczone placki.

Vinga spojrza艂a pytaj膮co na Heikego, a on kiwa艂 g艂ow膮

na znak, 偶e powinna przyj膮膰 zaprosiny.

- Dzi臋kuj臋, ch臋tnie skosztuj臋 - powiedzia艂a zatem

Vinga, lecz g艂os jej dr偶a艂 ze strachu i przej臋cia tak, 偶e a偶

by艂o to komiczne. Nikt si臋 jednak nie 艣mia艂, kobiety

pobieg艂y do domu, by przygotowa膰 sig na przyj臋cie go艣ci.

Heike bywa艂 tu ju偶 wcze艣niej i wszyscy go znali, Vinga

jednak po raz pierwszy od kilku lat mia艂a przekroczy膰

pr贸g ludzkiego domu. Oczy jej b艂yszcza艂y, kry艂 si臋 w nich

l臋k i dziewczyna g艂o艣no prze艂yka艂a 艣lin臋.

W izbie znajdowa艂o si臋 czworo czy pi臋cioro dzieci,

wszystkie przygl膮da艂y si臋 Vindze z szacunkiem. Jedna

z dziewcz膮t mog艂a by膰 jej r贸wie艣nic膮. To chyba w艂a艣nie

z ni膮 mia艂aby mieszka膰, gdyby tak gwa艂townie nie

protestowa艂a.

Vinga zwr贸ci艂a si臋 do synowej Eirika, odchrz膮kuj膮c,

by g艂os jej zabrzmia艂 czysto i spokojnie.

- Chcia艂am podzi臋kowa膰 za po偶yczenie mi tej sukni.

Kobieta odpowiedzia艂a potokiem trudnych do zro-

zumienia wyja艣nie艅 i przeprosin za materia艂, za fason, za

wszystko.

Potem wszyscy usiedli w ubogiej izbie. Eirik i jego syn

uczestniczyli w pocz臋stunku, dla kobiet i dzieci miejsca

tam nie by艂o. Taki panowa艂 obyczaj. Heike nie chcia艂 go

na razie 艂ama膰. Na wszystko przyjdzie czas.

Synowa biega艂a jak w ukropie mi臋dzy piecem a sto艂em,

jakby w ka偶dej chwili oczekiwa艂a, 偶e go艣cie zaczn膮 na ni膮

krzycze膰, bo co艣 jest nie w porz膮dku.

Heike z niepokojem popatrywa艂 spod oka na Ving臋.

R臋ce jej dr偶a艂y tak, 偶e nie by艂a w stanie utrzynza膰

okr膮g艂ego placka. Oczyma wci膮偶 szuka艂a jego wzroku,

bliska paniki, w ka偶dej chwili gotowa do ucieczki.

Stanowczo nie powinien teraz zaczyna膰 rozmowy

o podr贸偶y do miasta, do艣膰 ju偶 prze偶y膰 jak na jeden

raz.

Nagle jednak stwierdzi艂, 偶e Vinga spogl膮da na stoj膮ce

pod 艣cian膮 dzieci. Jej r贸wie艣nica rumieni艂a si臋 i u艣miecha艂a

nie艣mia艂o, a po chwili zas艂oni艂a twarz r臋kami. I teraz

Vinga odpowiedzia艂a jej u艣miechem! Ale czyni艂a to tak

ostro偶nie, jakby wiosn膮 bada艂a kruchy l贸d.

W tej w艂a艣nie chwili us艂yszeli jakie艣 dziwne poruszenie

na dworze, beczenie wielu zwierz膮t.

- Koza! - wrzasn臋艂a Vinga i wybieg艂a na podw贸rze.

Dzieci ruszy艂y za ni膮, a na ko艅cu doro艣li.

Koza Vingi wda艂a si臋 w b贸jk臋 na rogi i kopyta z kozami

gospodarzy. Nic gro藕nego, ale Vinga wo艂a艂a ze z艂o艣ci膮:

- Przesta艅, natychmiast! Wracaj!

Koza pos艂ucha艂a, cho膰 z oci膮ganiem. Ukry艂a si臋 za

plecami Vingi, wysuwa艂a stamt膮d raz po raz g艂ow臋

i prowokacyjnle becza艂a: "booe". Jakby gra艂a swoim

przeciwnikom na nosie.

Widzowie spogl膮dali na Ving臋 w milczeniu.

- Czy mo偶na oswoi膰 koz臋? - zapyta艂a w ko艅cu synowa

Eirika.

Heike odpowiedzia艂:

- Je偶eli si臋 mieszka ze zwierz臋uem pod jednym

dachem co najmniej przez dwa lata, to chyba mo偶na.

Dzieci podesz艂y do Vingi.

Najm艂odszy ch艂opiec, kt贸ry by艂 jeszcze tak ma艂y, 偶e nie

mia艂 poj臋cia o kwestiach etykiety, zapyta艂:

- Chcia艂aby艣 zobaczy膰 mojego kotka?

- A ja mam ciel膮tko! - zawo艂a艂 drugi z ch艂opc贸w. - To

znaczy ono nie jest ca艂lciem moje, ale wolno mi je tak

nazywa膰.

Vinga nie waha艂a si臋 d艂ugo. Jakby zapomnia艂a o swoim

opiekunie.

- Oczywi艣cie, 偶e chc臋. Bardzo ch臋tnie.

Wszystkie dzieci pobieg艂y do ma艂ej ob贸rki. Dopiero

w drzwiach Vindze przysz艂o na my艣l, 偶e by膰 mo偶e

powinna si臋 ba膰, odwr贸ci艂a si臋 wi臋c i spojrza艂a pytaj膮co na

Heikego. On jednak skin膮艂 przyzwalaj膮co g艂ow膮.

Nim znikn臋艂a w g艂臋bi ob贸rki, na chwil臋 radosny

u艣miech rozja艣ni艂 jej twarz. Widzia艂a w oczach Heikego

dum臋. By艂 dumny z niej! Patrzy艂 na ni膮 dok艂adnie tak jak

ojciec, kiedy prezentowa艂 go艣ciom swoj膮 c贸rk臋. Ogarn臋艂a

j膮 fala ciep艂a, a jednocze艣nie w sercu poczu艂a bolesny

skurcz.

- Chyba wszystko u艂o偶y si臋 dobrze - powiedzia艂 Eirik,

wskazuj膮c r臋k膮 dzieci.

- Tak. Je偶eli tak dalej p贸jdzie, to jutro mo偶emy rusza膰

do Christianii - odpar艂 Heike.

- Najlepiej we藕cie m贸j w贸zek.

- Dzi臋kuj臋 ci. My艣l臋, 偶e b臋dzie nam potrzebny. Ona

nie mo偶e przez ca艂膮 drog臋 siedzie膰 przede mn膮 na koniu.

Nikt nie skomentowa艂 tej wypowiedzi. I nawet sam

Heike zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, co w艂a艣ciwie mia艂 na

my艣li.

Eirik i jego syn udzielali mu rad w sprawie drogi do

Christianii, a tak偶e dok膮d powinien si臋 kierowa膰 w naie艣-

cie. Stali na progu i rozmawiali, gdy us艂yszeli radosne

okrzyki dzieci, po czym ca艂a gromada wybieg艂a z obory,

wymin臋艂a doros艂ych i znikn臋艂a na strychu z sianem.

Mign臋艂a im rozpalona twarz Vingi i znikn臋艂a.

- O Bo偶e! - roze艣mia艂 si臋 Heike zak艂opotany, ale

w jego g艂osie brzmia艂o zadowolenie.

Synowa Eirika powiedzia艂a zdumiona:

- Na pocz膮tku wydawa艂o mi si臋, 偶e to ju偶 doros艂a

kobieta. Ale teraz sama nie wiem...

- Ja te偶 nie wiem - u艣miechn膮艂 si臋 Heike. - Vinga

nied艂ugo sko艅czy siedemna艣cie lat, ale niekiedy zachowu-

je si臋, jakby mia艂a dziesi臋膰, a kiedy indziej znowu jakby ju偶

sko艅czy艂a dwadzie艣cia. To troch臋 m臋cz膮ce, kiedy si臋 nie

wie, z kim si臋 ma do czynienia.

- To mog臋 zrozumie膰 - wtr膮ci艂 si臋 Eirik z szelmow-

skim b艂yskiem w oku.

Wkr贸tce dzieci znowu wybieg艂y na podw贸rze. Vinga

i najstarsza wnuczka Eirika sz艂y na ko艅cu, bardzo blisko

siebie, i rozmawia艂y o czym艣 bardzo powa偶nym, w ka偶-

dym razie na to wygl膮da艂o.

- Vinga, chyba powinni艣my zbiera膰 si臋 do domu

- powiedzia艂 Heike.

Dziewczyna przystan臋艂a.

- Tak b臋dzie najlepiej. Zapomnia艂am dzisiaj wydoi膰

koz臋!

- Ale ja to zrobi艂em - uspokoi艂 j膮. - Spa艂a艣 tak

smacznie, 偶e nie mia艂em sumienia ci臋 budzi膰. Ale i tak

mamy w domu wiele do zrobienia.

Vinga po偶egna艂a si臋 serdecznie z dzie膰mi i posz艂a za

Heikem z rumie艅cami na policzkach. Tego dnia Vinga

zacz臋艂a wraca膰 do normalno艣ci.

Kiedy szli do domu przez las, Heike milcza艂 i sprawia艂

wra偶enie przygn臋bionego. Jej natomiast usta si臋 nie

zamyka艂y. Opowiada艂a o Kari, wnuczce Eirika, i o tym,

jak szybko si臋 porozumia艂y. Mog膮 rozmawia膰 dos艂ownie

o wszystkim!

- Ja nigdy przedtem nie mia艂am przyjaci贸艂ki, wiesz

- powiedzia艂a w ka艅cu zdyszana. - I chcia艂abym tam

znowu p贸j艣膰 jak najszybciej...

- Vinga - odpar艂 Heike. - To oczywi艣cie wspania-

le, 偶e masz nareszcie z kim porozmawia膰. I na pewno

b臋dziecie si臋 sobie zwierza膰, jak to zwykle m艂ode dzie-

wcz臋ta robi膮...

Vinga zatrzyma艂a si臋. Patrzy艂a na niego przez kr贸tk膮

chwil臋, ale nie zacz臋艂a si臋 wyk艂贸ca膰 o to, 偶e jest ju偶 dojrza艂a

i tylko on nie chce tego uzna膰.

- Ty i ja mamy swoje tajemnice, kt贸re innych nie

mog膮 obchodzi膰 - powiedzia艂a cicho i wyci膮gn臋艂a r臋k臋,

偶eby go delikatnie pog艂aska膰 po policzku. - My po-

chodzimy z Ludzi Lodu. I nie jeste艣my dok艂adnie tacy jak

inni, ale o tym wiemy tylko my, ty i ja.

Dotyk delikatnej dziewcz臋cej d艂oni sprawi艂, 偶e Heike-

go przenikn臋艂y strumienie rozkosznego ciep艂a. Obj膮艂 j膮

ramionami i ostro偶nie przytuli艂. Vinga z rado艣ci膮 przy-

lgn臋艂a do jego piersi.

- Dzi臋kuj臋 ci, Vingo - szepn膮艂.

Stali przez chwil臋 bez tuchu. Rozkoszowali si臋 tym

wspania艂ym uczuciem spokoju. Po czym Heilte wypu艣-

ci艂 Ving臋 z obj臋膰 i ruszyli dalej, r臋ka w r臋k臋, ka偶de

pogr膮偶one we w艂asnych my艣lach, nie bardzo jednak

odmiennych.

Vinga podnios艂a wzrok i spojrza艂a na d艂ugi 艂a艅cuch

wzg贸rz, majacz膮cych w oddali pomi臋dzy drzewami.

Zadr偶a艂a.

- Pomy艣l, 偶e ja tak d艂ugo 偶y艂am tam, w g贸rze!

W ciemne noce, zupe艂nie sama. Nie mog臋 tego zrozumie膰!

Jak ja to znios艂am!

- Mia艂a艣 przy sobie koz臋 - odpowiedzia艂.

- Tak, to prawda.

Odwr贸ci艂a si臋, by pos艂a膰 zwierz臋ciu pe艂ne wdzi臋ezno-

艣ci spojrzenie. Koza jednak znalaz艂a sobie co艣 smakowite-

go do jedzenia w rowie przy drodze, wida膰 wi臋c by艂o

tylko kozi zad z ma艂ym, nieustannie poruszaj膮cym si臋

ogonkiem.

ROZDZIA艁 VIII

Heike nie m贸g艂 w to uwierzy膰, ale naprawd臋 nast臋p-

nego dnia wyruszyli w drog臋 do Christianii.

Musia艂 co prawda zwabi膰 Ving臋 perspektyw膮 kupienia

nowych ubra艅, wszystkiego, od st贸p do g艂贸w.

呕eby to zrobi膰, przekonywa艂, musz膮 do Christianii

pojecha膰.

Nie by艂o to tak ca艂kiem zgodne z prawd膮, w okolicy

te偶 by艂y krawcowe, ale czego si臋 nie robi, by osi膮gn膮膰

cel!

- Tylko czy ciebie sta膰 na takie zakupy? - spyta艂a

Vinga.

- Pieni臋dzy mam do艣膰 - odpowiedzia艂.

- Nie mo偶esz ich jednak wydawa膰 na mnie!

- Nie znajduj臋 dla nich lepszego przeznaczenia.

Na to Vinga u艣miechn臋艂a si臋 tym swoim kocim,

wyra偶aj膮cym zadowolenie u艣miechem, przeznaczonym na

specjalne okazje.

Bardzo chcia艂a zabra膰 do miasta Kari, ale Heike

zdecydowanie si臋 sprzeciwi艂. W 偶adnym razie nie mogli

miesza膰 w swoje sprawy Eirika i jego rodziny, za-

r贸wno ze wzgl臋du na bezpiecze艅stwo tamtych, jak

i w艂asne. Heike nie chcia艂, by ludzie Snivela odkryli

ich istnienie, zanim on sam nie b臋dzie gotowy do

natarcia.

Przed wyjazdem pojawi艂 si臋 jednak inny problem...

Ko艅 Heikego za nic nie da艂 si臋 zaprz膮c do wozu,

s艂yszane to rzeczy, 偶eby rasowego wierzchowca i w og贸le,

ile jeszcze przyjdzie mi znie艣膰, zdawa艂y si臋 m贸wi膰 ko艅skie

oczy. Musieli wi臋c po偶yczy膰 star膮 klacz Eirika i dopiero

wtedy mogli si臋 wdrapa膰 na w贸z.

Kto艣, kto nie widzia艂 twarzy podr贸偶nych, m贸g艂 ich

wzi膮膰 za par臋 prostych zagrodnik贸w. Pi臋kne rysy Vingi

艣wiadczy艂y jednak o szlachetnym pochodzeniu, a rysy

Heikego... Cokolwiek by s膮dzi膰 o rysach Heikego, to

w 偶adnym razie nie przypomina艂y one rys贸w twarzy

zwyczajnego wie艣niaka.

- Vingo - zacz膮艂 Heike niepewnie, kiedy zbli偶ali si臋 do

miasta i musia艂 przerwa膰 jej pe艂ne zachwytu komentarze,

odnosz膮ce si臋 do wszystkiego, co mijali po drodze.

- Vingo, teraz na pewno nie omin膮 nas przykro艣ci.

- Jakie? Masz na my艣li pana Snivela?

- Nie, nie, nawet nie wiemy, gdzie on jest. Ale ludzie

s膮... s膮 nieprzyzwyczajeni do mego wygl膮du. Dlatego

zawsze unika艂em osiedli. To... mo偶e si臋 okaza膰 dla ciebie

bardzo m臋cz膮ce, wi臋c gdyby艣 chcia艂a, to ja mog臋 i艣膰

w pewnej odleg艂o艣ci za wozem. Tak, jakby艣my si臋

nawzajem nie znali, wiesz.

Vinga odwr贸ci艂a si臋 do niego gwa艂townie.

- Czy ty masz 藕le w g艂owie? Ja mia艂abym si臋 ciebie...

wyprze膰?

- Nie, nie - u艣miecha艂 si臋, widz膮c tak膮 spontaniczn膮

reakcj臋. - Chcia艂bym ci tylko oszcz臋dzi膰 nieprzyjemno艣ci.

Vinga znowu patrzy艂a przed siebie i sykn臋艂a przez

zaci艣ni臋te z臋by:

- Nie s艂ysza艂am twojej propozycji.

- Ale...

- Ani s艂owa wi臋cej! Nie rozumiem ci臋, Heike!

W jakie艣 p贸艂 godziny p贸藕niej zacz臋艂a jednak rozumie膰

lepiej. Wtedy siedzia艂a wystraszana i przygotowywa艂a si臋

do ponownego spotkania z lud藕mi. Wkr贸tce jednak

nieustanne szczebiotanie, kt贸re mia艂o dodawa膰 jej pewno-

艣ci siebie, umilk艂o, i zupe艂nie zapomnia艂a o w艂asnym

strachu.

Nigdy nie by艂aby w stanie wyobrazi膰 sobie takiego

traktowania, na jakie nara偶ony by艂 Heike. Po paru

minutach by艂a tak tym zrozpaczona, 偶e zacz臋艂a p艂aka膰 nad

g艂upot膮 ludzi, ich brakiem zrozumienia i okrucie艅stwem.

Krzycza艂a do jakich艣 ch艂opc贸w, kt贸rzy rzucali za nimi

kamieniami:

- On jest du偶o lepszym chrze艣cijanineni ni偶 kt贸rykol-

wiek z was!

- Och, Vingo, nie przejmuj si臋 nimi. A tak przy okazji,

to nie jestem chrze艣cijaninem - powiedzia艂 Heike.

- To nie ma znaczenia! - zawo艂a艂a wzburzona. - Oni

nie rozumiej膮, 偶e chrze艣cija艅stwo nie ma wy艂膮cznego

prawa do dobroci. Dla nich chrze艣cijanin znaczy tyle, co

dobry. Nie chrze艣cijanin to monstrum, uosobienie z艂a.

Heike st艂umi艂 u艣miech wywo艂any t膮 jej domoros艂膮

filozof膮. Cho膰 Bogiem a prawd膮, to prymitywne by艂o

pojmowanie religii przez tamtych.

Christiania zmieni艂a si臋 ca艂kowicie od czas贸w, kiedy

Tengel mia艂 zwyczaj przyje偶d偶a膰 tutaj konno i odwiedza膰

zamek w Akershus. W miejsce ma艂ych, zbudowanych

z drewna i smarowanych smo艂膮 cha艂up wybudowano

wysokie kamienice z ceg艂y. Wsz臋dzie otwarto prawdziwe

sklepy tam, gdzie dawniej sta艂y tylko kramiki. Cho膰

jednak ulice mia艂y tward膮 nawierzchni臋, to brudno by艂o

na nich niemal tak samo. Nie pomaga wywieszanie

przepis贸w porz膮dkowych, dop贸ki ludzie nie umiej膮 czy-

ta膰.

Vinga nie mia艂a czasu podziwia膰 architektury, wci膮偶

oburza艂o j膮 traktowanie Heikego.

- Przecie偶 oni na ciebie pluj膮! Doros艂e kobiety, kt贸re

powinny wiedzie膰 wi臋cej, 偶egnaj膮 si臋 i uciekaj膮 z krzy-

kiem. M臋偶czy藕ni kryj膮 twarze w ko艂nierzaeh kubrak贸w.

A dzieciaki rzucaj膮 kamieniami i p艂osz膮 konia! Jak d艂ugo

b臋dziemy to znosi膰?

- Jestem do tego przyzwyczajony - odpar艂 Heike

cierpko. - Lato jest najgorsze, bo wtedy nie mog臋

ukrywa膰 twarzy za ciep艂ym szalikiem.

- To dobrze, 偶e akceptujesz siebie - powiedzia艂a

gor膮czkowo. - Bo 偶y膰 z pragnieniem, 偶eby inaczej

wygl膮da膰, ta chyba najstraszniejsza z piekielnych m膮k.

Jak to musi cz艂owieka wyniszcza膰! Ale ty chyba tak nie

post臋pujesz? Chcia艂am powiedzie膰, nie pragniesz wy-

gl膮da膰 inaczej.

- Owszem - odpar艂 Heike. - Pragn臋. A zw艂aszcza

teraz...

Tego ju偶 Vinga nie s艂ysza艂a, bo znowu musia艂a

krzycze膰: "Wyno艣cie si臋 st膮d!" do trzech m臋偶czyzn,

kt贸rzy niebezpiecznie zbli偶ali si臋 do wozu. Wymachiwa艂a

batem, wi臋c musieli uskoczy膰 w bok.

- Czy nigdy nie zosta艂e艣 pojmany?

- Owszem, zdarza艂o si臋. Wiesz, stara艂em si臋 unika膰

miast i osiedli, ale przecie偶 od czasu do czasu musia艂em

jednak zbli偶y膰 si臋 do ludzi. Kilkakrotnie siedzia艂em

w wi臋zieniach w Czechach i w Prusach, raz przys艂ali nawet

do aresztu ksi臋dza, 偶eby mnie odes艂a艂 z powrotem do

piek艂a. Ale kiedy z nim porozmawia艂em, to w艂a艣nie on

pom贸g艂 mi wyj艣膰 na wolno艣膰. Wiesz, ja umiem m贸wi膰 po

niemiecku.

- Ty umiesz bardzo du偶o!

U艣miechn膮艂 si臋, s艂ysz膮c podziw w jej g艂osie, naprawd臋

nie mia艂 nic przeciwko temu.

- No, chyba nie tak bardzo du偶o. Ale raz by艂o ze mn膮

rzeczywi艣cie 藕le. Dzia艂o si臋 to w pewnej ma艂ej wiosce,

zapomnianej przez Boga i ludzi. Napadli na mnie, kiedy

spa艂em, i chcieli mnie spali膰 na stosie. Wtedy uratowa艂a

mnie alrauna. To ona da艂a mi tak膮 si艂臋, 偶e zdo艂a艂em

zaczarowa膰 wszystkich prze艣ladowc贸w i zmusi膰 ich, by

rozwi膮zali moje p臋ta.

Vinga patrzy艂a na niego oniemia艂a.

- Nigdy si臋 nie ba艂e艣? - zapyta艂a pa chwili.

- Wtedy najbardziej si臋 ba艂em o swojego konia. Nie

by艂em w stanie dopu艣ci膰 do siebie my艣li, 偶e m贸g艂bym go

straci膰.

- Tak, rozumiem to. Uff, czy daleko jeszcze do tego

Sorensena?

- Wed艂ug opisu Eirika powinno to by膰 gdzie艣 na

tamtej ulicy, o, tam - wskaza艂 r臋k膮. - Ale jeste艣 pewna, 偶e

odwa偶ysz si臋 p贸j艣膰 do niego sama ju偶 za pierwszym razem?

- Tak. Skoro ludzie s膮 tak g艂upi, 偶e zwracaj膮 uwag臋 na

wygl膮d zewn臋trzny, a nie na ciep艂o, kt贸re wida膰 w twoich

oczach, to musz臋 i艣膰 sama!

- I wiesz, co masz powiedzie膰?

- Oczywi艣cie! Wyuczy艂am si臋 na pami臋膰.

- I nie boisz si臋 ju偶 obcych? Nie ogarnia ci臋 panika

i ch臋膰 ucieczki do lasu?

- Nie. Po tym, jak pozna艂am twoje k艂opoty, to ju偶 nie

- odpar艂a z gorycz膮.

Gdyby wiedzieli, jak niebezpieczna dla Vingi b臋dzie ta

samotna wizyta u adwokata, na pewno oboje wymy艣liliby

co艣 innego.

Wjechali w szerok膮 ulic臋 i bez trudu znale藕li

dom Sorensena. Bogaty dom ze wspaniale zdobion膮

bram膮.

- Ale co ty poczniesz ze sob膮 pod moj膮 nieobecno艣膰?

- zaniepokoi艂a si臋 Vinga.

- Czy mi si臋 zdaje, czy tam dalej widz臋 stajnie do

wynaj臋cia?

- Tak, na to wygl膮da.

- Wobec tego tam b臋d臋 na ciebie czeka艂 z wozem.

Mo偶e w stajni b臋d臋 bezpieczny?

Vinga skin臋艂a g艂ow膮. Jej r臋ce nerwowo wyg艂adza艂y

sukni臋. Pablad艂a i bezradnie zagryza艂a wargi.

- Przyjd臋 tam po ciebie.

Teraz ju偶 Heike nic wi臋cej nie m贸g艂 zrobi膰, 偶eby jej

pom贸c. Popatrzy艂 w oczy dziewczyny, by doda膰 jej

odwagi, ale to by艂o bardzo ma艂o.

- Tylko czy ja mog臋 p贸j艣膰 do adwokata w tym stroju?

- zapytala niepewnie.

Przygl膮da艂a si臋 z trosk膮 swojej ma艂o eleganckiej sukni,

kt贸r膮 musia艂a mocno zwi膮za膰 w talii i podci膮gn膮膰, 偶eby

nie zmiata膰 sp贸dnic膮 艣mieci z ulicy. R臋kawy mia艂a

podwini臋te, a zbyt obszerny stanik zwisa艂 sm臋tnie na jej

drobnym ciele.

Heike ze wzruszeniem przygl膮da艂 si臋 jej ub贸stwu.

- No, nie, ale偶 ja jestem g艂upi! Przecie偶 pawinna艣

najpierw p贸j艣膰 do krawcowej! Mamy czas, przyjechali艣my

do miasta wcze艣nie. Synowa Eirika m贸wi艂a mi, 偶e na tej

samej ulicy mieszka dobra krawcowa. S艂ysza艂a o tym od

twojej mamy i wcale bym si臋 nie zdziwi艂, gdyby to w艂a艣nie

ona ubiera艂a Elisabet. Mieszka podobno dwa lub trzy

domy dalej. Popro艣 j膮, 偶eby ci troch臋 poprawi艂a t臋 sukni臋,

i zam贸w sobie u niej now膮 garderob臋. Wszystko, co tylko

potrzebne! Powiedz, 偶e straci艂a艣 ubranie w po偶arze, albo

sama co艣 wymy艣l.

Wyj膮艂 sakiewk臋, kt贸r膮 musia艂 zawczasu przygoaowa膰

dla niej.

- To ci powinno wystarczy膰, przynajmniej na kilka

sukien i wszystko, co m艂oda dama powinna mie膰.

- Dama! - zachichota艂a Vinga.

- Ty jeste艣 dam膮, Vingo! I nigdy nie wolno ci o tym

zapomina膰! Powinna艣 si臋 do ludzi odnasi膰 naturalnie

i 偶yczliwie, ale zawsze pami臋taj, 偶e twoi rodzice byli

szlachetnymi lud藕mi i wysokiego rodu.

- Ech, Ludzie Lodu maj膮 tylko szlachetne serca.

- Akurat tym razem nie mia艂em na my艣li Ludzi Lodu.

My艣la艂em o Paladinach. A i nazwisko Tark贸w jest nie do

pogardzenia, nie m贸wi膮c ju偶 a Meidenach.

- Ale najwy偶ej z nich stoj膮 Ludzie Lodu.

- Jako ludzie, tak. Zgadzam si臋 z tob膮. Ale co do

pochodzenia, to przy tamtych nie mieliby nic do powie-

dzenia! No, jeste艣 gotowa? Je艣li si臋 nie myl臋, to krawcowa

mieszka w艂a艣nie tutaj.

Vinga kilka razy wci膮gn臋艂a g艂臋boko powietrze jak

nurek przygotowuj膮cy si臋 do zej艣cia pod wod臋, po czym

zeskoczy艂a z wozu i posz艂a w stron臋 bramy. Heike czeka艂,

dop贸ki jej nie otworzono, a kiedy stwierdzi艂, 偶e na pytanie

od藕wierny skin膮艂 twierdz膮co g艂ow膮 i Vinga wesz艂a do

艣rodka, odjecha艂.

Czu艂 jednak ssanie w do艂ku. Bowiem bram臋 otworzy艂

Vindze m艂ody ch艂opiec, kt贸ry na jej widok rozja艣ni艂 si臋

w podziwie.

艢wiat pe艂en jest m艂odych, normalnie wygl膮daj膮cych

m臋偶czyzn.

Vinga sz艂a przez ciasne, brzydkie podw贸rko. Nigdy

bym nie chcia艂a mieszka膰 w mie艣cie, my艣la艂a. Za 偶adne

skarby! Ale ten ch艂opak, kt贸ry dziarsko kroczy艂 u jej

boku i wskazywa艂 drog臋, ten ch艂opak wyda艂 jej si臋

interesuj膮cy! Nagle u艣wiadomi艂a sobie, 偶e kiedy ona

wiod艂a swoje pustelnieze 偶ycie w lesie, 艣wiat si臋 zmieni艂.

A mo偶e to nie 艣wiat uleg艂 zmianie? To taczej ona tak si臋

niepostrze偶enie rozwin臋艂a. Ch艂opcy nie robili ju偶 na niej

wra偶enia ha艂a艣liwych 艂obuziak贸w, od kt贸rych lepiej trzy-

ma膰 si臋 z daleka.

Przeawnie, wydawali jej si臋 niezwykle interesuj膮cy! O,

tyle rzeczy mia艂a do odrobienia!

Pewnie dlatego u艣miechn臋艂a si臋 do m艂odego cz艂o-

wieka troch臋 nie艣mia艂o i tajemniczo, ale te偶 i obiecuj膮-

co. Dziewcz臋ta to potraft膮! Przychodzi to samo z sie-

bie, bo przecie偶 Vinga nie mia艂a poj臋cia o flircie. By艂o

czym艣 ca艂kowicie naturalnym, 偶e chcia艂a odpowiedzie膰

takim w艂a艣nie u艣miechem na nie skrywany podziw

m艂odzie艅ca. Niczego szczeg贸lnego sobie przy tym nie

my艣la艂a.

Jedna rzecz by艂a jednak naeopisanie mi艂a. To mianowi-

cie, 偶e podczas swego powrotu do 艣wiata spotyka艂a przede

wszystkim sympatycznych ludzi, dzi臋ki czemu jej pew-

no艣膰 siebie wzrasta艂a niemal z minuty na minut臋. Heike,

rodzina Eirika, Kari, ten m艂ody ch艂opak tutaj...

Tak, ale by艂a jeszcze ho艂ota na ulicy, kt贸ra ciska艂a

w nich kamieniami. Nawet ona jednak nie chcieli zrobi膰

nic z艂ego Vindze. I to nawet ona musia艂a stawa膰 w obronie

swego ub贸stwianego kuzyna. Tak偶e i to w jaki艣 paradok-

salny spos贸b dodawa艂o jej si艂y, zamiast przera偶a膰 j膮 jeszcze

bardziej.

Krawcowa r贸wnie偶 okaza艂a si臋 sympatyczna. I,

oczywi艣cie, pami臋ta艂a bardzo dobrze pani膮 Tark, t臋

偶yczliw膮, eleganck膮 dam臋, jak powiedzia艂a, jakie to

smutne, 偶e musia艂a umrze膰, jedna z jej najlepszych

klientek i w og贸le! Tak, tak, krawcowa wielokrotnie

je藕dzi艂a do Elistrand, teraz jednak mieszkaj膮 tam sami

niemili ludzie, maj膮 inne krawcowe, no nie, a ten co tu

robi, nie wolno ci tak sta膰, kiedy mam klientki,

ofukn臋艂a syna. Vindze wyja艣ni艂a, 偶e to dobry ch艂opiec,

tylko czasami troch臋 gapowaty, i zaraz zacz臋艂a wypyty-

wa膰, co te偶 panienka chcia艂aby sobie uszy膰.

Vinga wyt艂umaczy艂a, 偶e wszystkie jej rzeczy zgin臋艂y

w katastrofie, jak膮 prze偶y艂a, i 偶e jedyne, co posiada, to

ta po偶yczona suknia, a sprawy maj膮 si臋 tak, 偶e

powinna wygl膮da膰 elegancko. Czy mo偶na by t臋 sukni臋

jako艣 poprawi膰? I czy pani Sebastiansdatter mo偶e jej

uszy膰 ca艂膮 wypraw臋? Bielizn臋 z delikatnej materii,

i buty trzeba zam贸wi膰 u szewca, no i suknie, na co

dzie艅 i na 艣wi臋to. Pieni膮dze nie stanowi膮 problemu.

Vinga potrz膮sn臋艂a sakiewk膮 i poczu艂a si臋 rozkosznie

bogata, ona, kt贸ra chyba nigdy jeszcze nie trzyma艂a

pieni臋dzy w r臋kach. Dopiero po 艣mierci rodzic贸w

musia艂a sobie u艣wiadomi膰 贸w bolesny fakt, 偶e d艂ug

ci膮偶膮cy na Elistrand jest trzykrotnie wi臋kszy ni偶 ca艂y

jej maj膮tek.

- O, jakie mi si臋 trafi艂o wspania艂e zam贸wienie! - cie-

szy艂a si臋 krawcowa. - Oczywi艣cie zatroszczymy si臋

o wszystko. Ale prosz臋 chwileczk臋 zaczeka膰... Panno

Vingo, pani jest taka drobniutka, wi臋c mo偶e... Nie

panienka, pewna elegancka dama zam贸wi艂a u mnie sukni臋.

Na co dzie艅, powiedzia艂a, ale mnie nie by艂oby sta膰 na tak膮

sukni臋 nawet na najwi臋ksze 艣wi臋to! I wie panienka, 偶e ta

dama umar艂a! Nie, to nie by艂a 偶adna choraba, to nieszcz臋艣-

cie, dramat zazdro艣ci. A suknia zosta艂a u mnie i nikt nie

chcia艂 jej kupi膰. Ale my艣l臋, 偶e na panienk臋 Ving臋 b臋dzie

w sam raz. Tylko 偶e ona jest... droga...

Vinga czu艂a si臋 lekkomy艣lna i nieodpowiedzialna.

- Mog艂abym zobaczy膰?

Suknia by艂a tak pi臋kna, 偶e Vindze po prostu dech

zapar艂o. Codzienne ubranie? C贸偶 to by艂a za kobieta, ta

dama? Mo偶e lepiej nie dochodzi膰.

Vinga, dziecko natury, 艣ci膮gng艂a swoj膮 star膮 sukni臋

przez g艂ow臋. Ostatni膮 koszul臋 wyrzuci艂a ju偶 dawno, bo

by艂a zbyt podarta.

- Oooch! - j臋kn臋艂a krawcowa, k艂ad膮c palec na ustach.

Podesz艂a do drzwi i zamkn臋艂a je na klucz. A potem

westchn臋艂a: - No tak, panienka musia艂a czeczywi艣cie

straci膰 wszystkie swoje rzeczy! Szybciutko, niech panien-

ka ubiera si臋 w now膮 sukni臋, na wypadek gdyby m贸j syn

zagl膮da艂 przez okno!

Vinga 艣ci膮gn臋艂a brwi i w skupieniu wk艂ada艂a na siebie

nowy str贸j. To ju偶 po raz drugi kto艣 reagowa艂 tak

gwa艂townie, kiedy si臋 rozbiera艂a. Nie mog艂a zrozumie膰

dlaczego.

Krawcowa klasn臋艂a w d艂onie:

- Och, jak pi臋knie! Pasuje, jak na panienk臋 szyta!

I stroi panienk臋 Ving臋 du偶o bardziej ni偶 t臋 podstarza艂膮

koko... och, ni偶 tamt膮 klientk臋, chcia艂am powiedzie膰.

Cofn臋艂a si臋 o krok, wodzi艂a wzrokiem po postaci

dziewczyny.

- Niezwykle pi臋knie!

Vinga promienia艂a.

- Czy mog臋 j膮 zatrzyma膰? Ile kosztuje?

- Tak, ale panienka musi te偶 mie膰 co艣 pod sp贸d!

- Dlaczego? - zdziwi艂a si臋 Vinga, g艂adz膮c wspania艂y

jedwab w kolorze rozja艣nionej ultramaryny w r贸偶any

rzucik, tak 偶e w efekcie str贸j mieni艂 si臋 r贸偶nyrni kolorami:

r贸偶owym, b艂臋kitem i lila. Dekolt i r臋kawy wyko艅czono

wyszukanymi koronkami. A jaki g艂臋boki by艂 ten de-

kolt!

Krawcowa nalega艂a, 偶eby rozpuszczone w艂osy Vingi

upi膮膰 wysoko. Peruki nie by艂y ju偶 bezwgl臋dnie obowi膮zu-

j膮eym elementem stroju, nosi艂o si臋 w艂osy upi臋te lub

ufryzowane w d艂ugie loki. Krawcowa po偶yczy艂a te偶

Vindze par臋 but贸w, uzgodni艂y, z jakich materia艂贸w maj膮

by膰 inne suknie i bielizna, um贸wi艂y si臋 co do ceny

i krawcowa otrzyma艂a okr膮g艂膮 sumk臋, kt贸ra bardzo wielu

ludziom wyda艂aby si臋 szokuj膮ca, a kt贸rej Heike m贸g艂 si臋

wyzby膰 z lekcewa偶膮cym u艣miechem. Rachunki nie by艂y

najmocniejsz膮 stron膮 Vingi.

W艂a艣ciwie to powinna by艂a wprost od krawcowej p贸j艣膰

do adwokata Sarensena, ale uzna艂a, 偶e najpierw poka偶e si臋

Heikemu. Zw艂aszcza i偶 m艂ody syn krawcowej gapi艂 si臋 na

ni膮 tak, 偶e ma艂o mu oczy z orbit nie wysz艂y, i jak strza艂a

pomkn膮艂 do bramy, by j膮 przed Ving膮 otworzy膰. Uszcz臋艣-

liwi艂a go 艂askawie mu ofiarowanym promiennym u艣mie-

chem.

Przebieg艂a kr贸tk膮 drog臋 do stajni. Unosi艂a lekko

sukienk臋 w ulicznym pyle, przej臋ta i pe艂na oczekiwa艅.

Bez trudu odnalaz艂a Eirikowego konia z wozem,

szkapin臋 艂atwo by艂o pozna膰 po plamie na siwej grzywie.

Kiedy wesz艂a, Heike wsta艂 z wi膮zki siana, na kt贸rej

siedzia艂. Innych ludzi w stajni nie by艂o.

- Heike, zobacz! 艁adnie wygl膮dam? Krawcowa mia艂a

gotow膮 sukni臋, wiesz, i to w sam raz na mnie! I po偶yczy艂a

mi buty.

Okr臋ci艂a si臋, rozszczebiotana ze szcz臋艣cia.

Heike nie powiedzia艂 ani s艂owa. Nie m贸g艂.

Nagle Vinga przycich艂a.

- Ona jest bardzo droga - szepn臋艂a po chwili. - Tu jest

reszta pieni臋dzy. Zam贸wi艂am wszystko, co b臋dzie mi

potrzebne. Pieni臋dzy to ju偶 du偶o... nie zosta艂o.

G艂os wi膮z艂 jej w gardle.

Bezmy艣lnie wzi膮艂 od niej sakiewk臋, ale zaraz j膮 zwr贸ci艂,

wci膮偶 nie mog膮c oderwa膰 oczu od zjawiska przed sob膮.

- Wszystkie pieni膮dze s膮 twoje.

Musia艂 odchrz膮kiwa膰 wiele razy, 偶eby normalnie m贸-

wi膰.

Vinga znowu si臋 o偶ywi艂a.

- I krawcowa powiedzia艂a, 偶e jestem bardzo 艂adna,

Heike! - o艣wiadczy艂a zachwycona. - A jej syn, 偶eby艣

widzia艂, jak on si臋 na mnie gapi艂!

Chichota艂a zak艂opotana.

- Naprawd臋? jestem 艂adna? Ca艂e lata nie przegl膮da艂am

si臋 w lustrze, wi臋e w艂a艣ciwie nie wiem, jak wygl膮dam.

Heike wci膮偶 sta艂 w milczeniu. Teraz w jego g艂owie

kr膮偶y艂a tylko jedna jedyna my艣l, w k贸艂ko, i w k贸艂ko, tak 偶e

nie by艂 w stanie m贸wi膰, nie by艂 nawet w stanie widzie膰

wyra藕nie.

Najgorsi nie powinni marzy膰 o najlepszych! Najgorsi

nie mog膮 marzy膰 o nikim w og贸let A ju偶 w ka偶dym razie

nie o niej!

Teraz Heike nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e nadesz艂a pora, by

ponownie za偶y膰 tych potwornie gorzkich zi贸艂, kt贸re

poleci艂a mu Sol. Zi贸艂, kt贸re t艂umi膮 wszelkie niepo偶膮dane

uczucia i cierpienia.

Tylko 偶e to, co czu艂 do tej drobnej, nie ca艂kiem jeszcze

doros艂ej dziewczyny, nie by艂o niepo偶膮danym zaurocze-

niem. Tak prosto sprawy si臋 nie uk艂ada艂y. To, co

wykie艂kowa艂o w jego duszy i rozrasta艂o si臋, stawa艂o si臋

z ka偶dym dniem silniejsze, by艂o du偶o bardziej skom-

plikowane. G艂臋bsze i nie takie egoistyczne jak banalne

po偶膮danie.

- No, Heike, odpowiedz mi - nalega艂a coraz bardziej

niepewna. - Czy jestem 艂adna?

Heike ockn膮艂 si臋.

- Co m贸wisz?

- To, co powiedzia艂a krawcowa. Nie lubi臋 tego

powtarza膰, wydaj臋 si臋 sobie pr贸偶na.

Co takiego powiedzia艂a krawcowa? Co艣 mu niejasno

szumia艂o w g艂owie. 呕e Vinga jest 艣liczna? Oczywi艣cie, 偶e

jest!

- Nie, nie jeste艣 艂adna - powiedzia艂 i wtedy radosny

u艣miech Vingi zgas艂. - Jeste艣 po prostu pi臋kna, Vingo.

Jeste艣...

Chcia艂 doda膰: "najcudowniejsza na 艣wiecie", ale nagle

przes艂oni艂 twarz r臋kami.

- Nie, nie rozmawiajmy ju偶 o tym. Postaram si臋, 偶eby艣

mog艂a przejrze膰 si臋 w lustrze. Wtedy sama ocenisz

- o艣wiadczy艂 i bezradnie opu艣ci艂 r臋ce.

- Cz艂owiek nie mo偶e sam czego艣 takiego oceni膰

- zawo艂a艂a Vinga zgn臋biona. - Ja chcia艂am zna膰 twoje

zdanie!

- Tego si臋 nie dowiesz - uci膮艂 i odwr贸ci艂 si臋 od niej.

Vinga sta艂a markotna.

- Ale mo偶esz przynajmniej powiedzie膰, czy wygl膮dam

dostatecznie dobrze, 偶eby i艣膰 do Sarensena?

Heike westchn膮艂 g艂臋boko i odwr贸ci艂 si臋 do niej.

- Dobrze - powiedzia艂. - Bardzo dobrze. Mo偶e

nawet za dobrze! Ta suknia jest naprawd臋 elegancka.

Mo偶esz w niej nawet udawa膰 dam臋 z kr臋g贸w dwor-

skich.

Vinga znowu zachichota艂a. Heike odprowadzi艂 j膮 do

bramy, a ona nie przestawa艂a m贸wi膰.

- Wiesz, Heike, to by艂o naprawd臋 przyjemne uczucie,

patrze膰, jak ten ch艂opak mnie podziwia. On wygl膮da艂

bardzo 艂adnie. Wiesz, kiedy by艂am ma艂a, to w og贸le nie

zauwa偶a艂am ch艂opc贸w, nic dla mnie nie znaczyli. Ale teraz

nagle widz臋 ich w jaki艣 zupe艂nie inny spos贸b. To takie

rozkoszne, wiesz? Widzia艂am przecie偶 tych okropnych

艂obuz贸w, kt贸rzy rzucali w nas kamieniami, by艂o w艣r贸d

nich kilku du偶ych ch艂opak贸w, kiedy na nich patrzy艂am,

by艂o mi jako艣 tak dziwnie, chocia偶 ich nie lubi艂am, my艣le膰,

偶e s膮 zbudowani tak samo jak ja. To znaczy, 偶e s膮

zbudowani tak samo jak ty...

- No, nie ca艂kiem tak samo - mrukn膮艂 Heike.

- O, nie s膮dz臋, 偶eby mieli a偶 tyle do pokazania co ty

- zachichota艂a gard艂owo. - Ale to by艂o podniecaj膮ce. I ten

syn krawcowej... on wcale nie by艂 okropny. I patrzy艂 na

mnie w taki spos贸b, 偶e... No, czu艂am takie dziwne

艂askotanie w piersiach. Nie by艂o to takie gwa艂towne jak

wtedy, kiedy siedzia艂am przy tobie i opatrywa艂am skale-

czenia, i ty wiesz, co si臋 wtedy sta艂o z tob膮, i ze mn膮 te偶 si臋

wtedy co艣 sta艂o, ale te偶 by艂o przyjemne.

Heike roze艣mia艂 si臋.

- Vinga, dziecko drogie, kiedy wr贸cimy do domu, to

chyba porozmawiamy o sprawach, o kt贸rych twoja matka

nie zd膮偶y艂a ci powiedzie膰. Bo jeste艣 zbyt otwarta i naiwna.

I taka bezpo艣rednia, 偶e mo偶esz sobie narobi膰 k艂opot贸w

tylko dlatego, 偶e jaki艣 ch艂opak zwr贸ci na ciebie uwag臋.

Stan臋li przy drzwiach stajni i Heike otworzy艂 je przed

ni膮.

- Co ty nua艂e艣 na my艣li, m贸wi膮c to wszystko? - zapy-

ta艂a i nie chcia艂a wyj艣膰.

- P贸藕niej o tym porozmawiamy. Teraz najwy偶sza

pora, 偶eby艣 odwiedzi艂a adwokata. Zarzu膰 sobie ten

r贸偶owy szal na ramiona i zakryj dekolt. Tak, dobrze!

Wygl膮da艂o na to, jakby w ostatnim momencie odwaga

opu艣ci艂a Ving臋.

- 呕ycz mi powodzenia, Heike!

Nie odwa偶y艂 si臋 okaza膰 temu dziecku swego oddania.

- Poradzisz sobie znakomicie - powiedzia艂 sucho.

Vinga wygl膮da艂a na ura偶on膮, lecz Heike nie by艂

w stanie powiedzie膰 nic wi臋cej. A ju偶 w 偶adnym razie

dotkn膮膰 jej.

W ko艅cu posz艂a. Taka by艂a drobna i samotna na tej

d艂ugiej i niemal pustej ulicy.

Heike patrzy艂 za ni膮, dop贸ki nie znikn臋艂a w bramie

domu Sorensena.

Jak zdo艂am ci臋 obroni膰 przed wszystkimi ch艂opcami

i m臋偶czyznami 艣wiata? my艣la艂 zgn臋biony. Wpadnuesz

kiedy艣 prosto w paszcz臋 jakiego艣 wilka, ufnie ofiarujesz

mu swoj膮 m艂odo艣膰, urod臋 i niewinno艣膰. To si臋 nie mo偶e

sta膰, o Bo偶e, to si臋 nie mo偶e sta膰!

I jak zdo艂am ci臋 obroni膰 przede mn膮 samym?

Mia艂 bardzo nik艂膮 nadziej臋, 偶e uda mu si臋 zdoby膰 to

t艂umi膮ce mi艂o艣膰 ziele. A zreszt膮 nie chcia艂. W ka偶dym razie

nie teraz. Jeszcze nie. Jeszcze chocia偶 przez chwil臋 chcia艂

zachowa膰 prawo odczuwania tego oszo艂omienia, kt贸re,

jak przypuszcza艂, niesie z sob膮 pierwsze, nie艣mia艂e jeszcze

zakochanie.

P贸藕niej - kiedy ona znajdzie sobie kogo艣 innego

i wszystko stanie si臋 zbyt ci臋偶kie i bolesne do ud藕wigni臋cia,

wtedy on zd艂awi 艣woje uczucia. Zdecydowanie i defini-

tywnie, zanim ana zd膮偶y si臋 o czymkolwiek dowie-

dzie膰.

ROZDIZIA艁 IX

Adwokat Sorensen patrzy艂 bez s艂owa na dziewczyn臋

stoj膮c膮 w progu. Zdumiony podni贸s艂 si臋 z miejsca.

Sk膮d si臋 tu wzi膮艂 ten ma艂y, smakowity k膮sek? On,

kt贸ry zna艂 wszystkie damy w Christianii - i mniej

wytworne kobiety tak偶e - nie potrafi艂 powiedzie膰, z jakich

kr臋g贸w towarzyskich mog艂a pochodzi膰.

A jednak co艣 w niej wydawa艂o mu si臋 znajome. Te

oczy... Takie jasne i czyste, po dziecinnemu zdziwione.

A zarazem takie ciekawe 偶ycia i takie... przenikliwe. Nie,

nie to. Sprawia艂a raczej wra偶enie cudowme niedo艣wiad-

czonej, i to w wi臋kszo艣ci 偶yciowych spraw.

M艂odziute艅ka dziewica! Na wszystkich bog贸w, czy

w naszych zdeprawowanych czasach istniej膮 jeszcze takie

istoty? Stary libertyn Sorensen czu艂, 偶e 艣linka cieknie mu

do ust.

Ale gdzie j膮 ju偶 kiedy艣 widzia艂? Albo kogo mu ona

przypomina? Jakby rozpoznawa艂 te rysy, a mimo to nie

wiedzia艂 sk膮d.

Vinga ze swej strony wkroczy艂a do wytwornego,

urz膮dzonego zgodnie z panuj膮c膮 mod膮 domu adwokata

z mieszanymi uczuciami. Widzia艂a, 偶e wszystko tu by艂o

perfekcyjne, do najmniejszego szczeg贸艂u przemy艣lane.

Wn臋trze by艂o r贸wnie pi臋kne jak w jej ukochanym

Elistrand, tylko du偶o ch艂odniejsze w wyrazie. R贸偶ne

rzeczy by艂y po prostu identyczne. Naprawd臋, czy偶 w pi臋k-

nej szafie adwokata nie sta艂a taka sama jak w Elistrand

porcelana? Podobnie srebrny dzbanuszek do 艣mietany,

podobnie cukiernica! Dok艂adnie takie same!

Aha, zatem tak wygl膮da adwokat Sorensen, teraz go

sobie przypomina艂a! Nie mia艂a te偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e go

nie lubi. Niebywale pi臋kny m臋偶czyzna, z naciskiem na

pi臋kny. Zwracaj膮cy uwag臋 z tymi ciemnymi, b艂ysz-

cz膮cymi oczyma pod pi臋knymi powiekami, po kobiece-

mu sklepione brwi, usta zbyt mi臋kkie i jakie艣 obwis艂e...

(Pod tym wzgl臋dem Vinga r贸偶ni艂a si臋 w swoich

ocenach od innych kobiet. Sp贸jrz, jakie zmys艂owe usta

ma adwokat Sorensen, szepta艂y mi臋dzy sob膮 damy

w Christianii. Musi by膰 wspania艂ym kochankiem! Milk-

艂y z chichotem, a od czasu do czasu kt贸ra艣 sprawdza艂a,

czy tak jest w istocie.) Sorensen by艂 koneserem, 偶eby

nie powiedzie膰 smakoszem, je偶eli chodzi o kobiety.

Przekroczy艂 czterdziestk臋, lecz w dalszym ci膮gu by艂

poci膮gaj膮cy, znakomicie ubrany, w modnym aksamit-

nym 偶akiecie i spodniach tak obcis艂ych, 偶e ukazywa艂y

jego kszta艂ty nie pozostawiaj膮c zupe艂nie pola dla wyob-

ra藕ni. Wiedzia艂, 偶e wzrok dam cz臋sto b艂膮dzi w wiado-

mych rejonach, a to, co widzia艂y, przyspiesza艂o im

oddech. Podwi膮zki nosi艂 ozdobione diamentami i jed-

wabnymi kokardkami, a srebrna tabakiera, kt贸r膮 zawsze

mia艂 pod r臋k膮, imponowa艂a wszystkim, cho膰 to ju偶

naprawd臋 nie by艂o potrzebne.

Ale ta ma艂a owieczka nie sprawia艂a wra偶enia za-

chwyconej. W艂a艣ciwie to przygl膮da艂a mu si臋 raczej z pew-

nym niesmakiem. Do czego艣 takiego Sorensen nie przy-

wyk艂.

- S艂ucham - wyrzek艂 艂askawie, spogl膮daj膮c na ni膮

z g贸ry. - I z kim mam zaszczyt...?

- Widz臋, 偶e pan mnie nie poznaje, adwokacie

Sorensen. Nazywam si臋 Vinga Tark, pan by艂 adwokatem

mojego ojca, w艂a艣ciciela Elistrand.

Ca艂a krew wyp艂yn臋艂a z serca Sorensena i buchn臋艂a

w g贸r臋, na twarz, zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. O, do

diab艂a! Do wszystkich przekl臋tych diab艂贸w! To ta nie-

szcz臋sna istota 偶yje? To przecie偶 niemo偶liwe! Ale to

chyba ona, zreszt膮 pozna艂a go. Czy偶 m贸g艂 przypuszcza膰,

偶e tamto przestraszone dziecko wyro艣nie na tak膮 pi臋k-

no艣膰?

I gdzie ona si臋, na Boga, podziewa艂a przez te wszystkie

lata?

Do diab艂a!

- O, dziecko drogie - wykrztusi艂, gdy zdo艂a艂 si臋 jako艣

opanowa膰. - Vinga Tark! To niemo偶liwe! My艣my my艣leli,

偶e ty nie 偶yjesz! Gdzie ty by艂a艣?

Vinga usun臋艂a si臋 w bok przed jego po ojcowsku

wyci膮gaj膮cymi si臋 ramionami.

- Dziecko, znikn臋艂a艣 pewnej nocy, jakby艣 si臋 zapad艂a

pod ziemi臋, 艣ci膮gaj膮c 偶a艂ob臋 na ca艂膮 parafi臋. I na mnie

tak偶e. Och, jak ja si臋 o ciebie zamartwia艂em! Ale opowia-

daj, siadaj tu na sofie i m贸w!

Obj膮艂 jej plecy i zmusi艂, by usiad艂a. Sofa mia艂a

dwa oparcia, przypomina艂a dwa zestawione razem

fotele i tylko po艣rodku oparcie si臋 troch臋 obni偶a艂o.

Sorensen za艂o偶y艂 nog臋 na nog臋 i usadowi艂 si臋 tak,

偶e jedn膮 stop膮 wci膮偶 dotyka艂 jej kolana. Podczas

ca艂ej rozmowy Vinga stara艂a si臋 odsun膮膰 od niego

jak najdalej.

- Och, niewiele jest do opowiadania o moim 偶yciu

przez te lata - powiedzia艂a oschle. - Jako艣 sobie radzi艂am,

a to najwa偶niejsze.

- No, widz臋, 偶e radzi艂a艣 sobie nie藕le - stwierdzi艂,

spogl膮daj膮c wymownie na jej kosztown膮 toalet臋.

- Chodzi o sukni臋? Dosta艂am j膮 dzisiaj od mojego

krewnego.

Adwokat wyprostowa艂 si臋.

- Od... krewnego?

- Tak. To Heike Lind z Ludzi Lodu. To w艂a艣nie

dlatego tutaj jestem. Chcemy pana prosi膰, on i ja, 偶eby

nam pan pom贸g艂 odzyska膰 nasze maj膮tki. Pracowa艂 pan

przecie偶 dla mojego ojca. Podejmie si臋 pan tego?

Sarensen wierci艂 si臋 na kanapie. W ustach zasch艂o mu

tak, 偶e ledwo porusza艂 j臋zykiem.

- Poczekaj no chwilk臋. Kim jest 贸w Lind z Ludzi

Lodu i dlaczego z tob膮 nie przyszed艂?

- On jest dziedzicem Grastensholm, ale przecie偶

ten dw贸r zosta艂 naszej rodzinie podst臋pnie odebrany.

Heike jest wnukiem Daniela Linda z Ludzi Lodu,

prawnukiem cioci Ingrid. Tak 偶e jest pe艂noprawnym

dziedzicem, jedynym, jaki chodzi po tej ziemi. Przez

wiele lat mieszka艂 zagranic膮, ale teraz wr贸ci艂, chce

si臋 osiedli膰 w swoim maj膮tku i powa偶nie si臋 nim

zaj膮膰. I prosi艂, 偶ebym przysz艂a do pana sama i przy-

gotowa艂a pana na spotkanie z nim, bo on nie wygl膮da

tak jak wi臋kszo艣膰 ludzi. On nale偶y do dotkni臋tych,

obci膮偶onych dziedzictwem.

Sorensen usiad艂 wygodniej, z艂o偶y艂 d艂onie i j膮艂 si臋

zastanawia膰. Pami臋ta艂 bardzo dobrze Ulvhedina Paladina

z Ludzi Lodu i jego wygl膮d. Ca艂a sprawa wymaga艂a

wywa偶onej odpowiedzi.

- Ci dotkni臋ci... - zacz膮艂. - Uwa偶a si臋 ich za niebez-

piecznych, prawda? Trudno si臋 spodziewa膰, 偶eby powie-

rzono mu odpowiedzialno艣膰 za taki du偶y maj膮tek.

- Ciocia Ingrid te偶 by艂a dotkni臋ta - odpar艂a Vinga

ostro. - I stary Ulvhedin, a nikt nie podawa艂 w w膮tpliwo艣膰

ich praw maj膮tkowych.

- Ale to byli ludzie zr贸wnowa偶eni. Nie by艂o w nich

z艂o艣ci.

Oczy Vingi rozb艂ys艂y.

- Nie ma nikogo lepszego ni偶 Heike. W por贸wnaniu

z nim inni ludzie to diab艂y.

Przekl臋ta dziewczyna! Jak co艣 tak delikatnego mo偶e

by膰 takie uparte?

Ale dojrza艂 w jej oczach tak偶e co艣 innego. L臋k, kt贸rego

nie by艂o, kiedy tu przysz艂a. Co艣, co niemal przypomina艂o

panik臋, jakby w ka偶dej chwili gotowa by艂a si臋 zerwa膰

i uciec, daleko, jak najdalej st膮d.

Doprawdy, fascynuj膮ca dziewczyna! Co to si臋 kryje za

tym jej pop艂ochem? Czy to niepok贸j erotyczny? Ad-

wokatowi tylko jedno mog艂o przyj艣膰 do g艂owy, gdy

chodzi o kobiety, o nic wi臋cej nie by艂 w stanie ich

pos膮dza膰. Podniecaj膮ce, niebywale podniecaj膮ce, my艣la艂.

Niezwyk艂a odmiana po dotychczasowych, trzeba powie-

dzie膰 do艣膰 trywialnych mi艂osnych podbojach.

- Czego zatem oczekujesz z mojej strony? - zapyta艂

przymilnie.

- 呕eby si臋 pan podj膮艂 odzyskania dla nas Grastens-

holm i Elistrand. Zap艂acimy dobrze.

W tym miejscu adwokat uni贸s艂 brwi.

- Tak. Heike ma pieni膮dze - zapewni艂a Vinga stanow-

czo. Zaczyna艂a by膰 zirytowana. Ten oble艣ny obrzydliwiec

siedzia艂 i bez 偶enady przyciska艂 swoj膮 艂ydk臋 do jej kolana,

ju偶 nie mia艂a gdzie si臋 odsun膮膰. 艢wie偶o odzyskana

pewno艣膰 siebie Vingi topnia艂a w oczach, powoli zaczyna艂

w niej narasta膰 dawny, dobrze znany l臋k przed lud藕mi.

Ale dlaczego? Przecie偶 zna艂a tego cz艂owieka z dawnych

lat!

Zacz臋艂a mu znowu t艂umaczy膰 swoj膮 spraw臋.

- Jak pan zapewne wie, pan Snivel zaj膮艂 Grastens-

holm, wprowadzi艂 si臋 do dworu, co jest nadu偶yciem, bo

nie ma do tego 偶adnych praw.

Sorensen zmieni艂 pozycj臋, rozpostar艂 teraz r臋ce na

oparciu kanapy.

- W takim razie dlaczego 贸w Heike nie p贸jdzie po

prostu i go stamt膮d nie wyp臋dzi? - zapyta艂.

- Dlatego, 偶e pan Snivel jest przebieg艂y niczym lis.

Jak膮 on w艂a艣ciwie ma godna艣膰?

- Pan Snivel jest s臋dzi膮. Specjalist膮 od spraw spadko-

wych i maj膮tk贸w ziemskich.

- No w艂a艣nie. Wi臋c rozumie pan chyba, 偶e Heike

z nim nie wygra, skoro on nawet po norwesku dobrze

nie m贸wi. Taki stary wyjadacz jak Snivel zawsze znaj-

dzie w prawie jak膮艣 luk臋, kt贸r膮 b臋dzie m贸g艂 wyt艂uma-

czy膰 na swoj膮 korzy艣膰. Pan jednak mia艂by wa偶ny atut

w r臋ku, gdyby si臋 pan zdecydowa艂 nam pom贸c. Bo

pan Snivel, kt贸ry by艂 egzekutorem podczas licytacji

Elistrand, tak pokierowa艂 sprawami, 偶eby m贸j dom

m贸g艂 kupi膰 za bezcen jego bratanek. Wed艂ug tego, co

m贸wi膮 ludzie w okolicy, zarezerwowa艂 maj膮telk dla

niego.

- Wi臋c wy macie kontakty z mieszka艅cami parafii?

Pytanie Sarensena pad艂o jak b艂yskawica, tak szybko, 偶e

Vinga zdwoi艂a czujno艣膰.

- Nie, ja tyiko s艂ysza艂am takie pog艂oski.

Adwokat pochyli艂 si臋 ku niej, mru偶膮c swoje podst臋pne

oczka.

- A gdzie ty mieszkasz, moje dziecko? I gdzie mieszka

tw贸j krewny, Heike Lind?

Co do tego Vinga otrzyma艂a wyra藕ne polecenia:

Nikomu pod 偶adnym pozorem nie zdradzi膰, gdzie si臋

ukrywaj膮!

- Nigdzie na sta艂e. Zatrzymujemy si臋 to tu, to tam, po

r贸偶nych gospodach. Nigdy nie wiem, gdzie si臋 znajd臋

nast臋pnego wieczora.

- Ale czy to nie jest trach臋 niemoralne?

- Niemoralne? Co takiego?

- No, skoro dzielicie ze sob膮 pok贸j, czy co艣 takiego?

- Nie dzielimy! Kto tak powiedzia艂?

Przygl膮da艂 jej si臋 uwa偶nie. Vindze nie podoba艂o si臋 to

spojrzenie:

- Wygl膮da mi na to, 偶e tw贸j przyjaciel, Heike, jest

cz艂owiekiem bardzo zamo偶nym, skoro sta膰 was na taki

styl 偶ycia.

- Tak, otrzyma艂 w Szwecji spadek po ojcu. Nie wiem,

ile tego jest, ale chyba sporo. No to co? Pomo偶e nam pan?

Adwokat zastanawia艂 si臋 d艂ugo. Sprawia艂 wra偶enie, 偶e

藕le si臋 czuje.

- No wi臋c powiem ci, Vingo, 偶e pan Snivel to nie

jest cz艂owiek, z kt贸rym mo偶na 偶artowa膰, co do tego

masz racj臋. I chocia偶 trzymasz takie wa偶ne karty

w r臋ku, to ja m贸g艂bym 藕le na tym wyj艣膰. On mo偶e

pozbawi膰 mnie godno艣ci, zrujnowa膰 mnie. Ale daj mi

par臋 dni, bym m贸g艂 wysondowa膰 spraw臋, przyjd藕cie

wi臋c obaje, ty i tw贸j krewny, Heike Lind z Ludzi

Lodu, powiedzmy w czwartek, wtedy zobaczymy, co

si臋 da zrobi膰.

Brzmia艂o to wszystko zbyt g艂adko, Vinga nie by艂a

zadowolona. Jeszcze wi臋ksz膮 podejrzliwo艣膰 wzbudzi艂o

w niej nast臋pne pytanie, kt贸re zada艂 Sorensen, prowadz膮c

j膮 przyja藕nie, lecz stanowczo ku drzwiom.

- To naprawd臋 wielka rado艣膰 zobaczy膰 znowu c贸rk臋

Vemunda Tarka! Co by艣 powiedzia艂a na zjedzenie ze mn膮

kolacji dzi艣 wieczorem? Znam pewne wspania艂e towarzys-

two, w kt贸rym zrobi艂aby艣 furor臋.

- Dlaczego mia艂abym to zrobi膰? To znaczy furor臋?

Jego r臋ce wykonywa艂y wok贸艂 niej wymowne gesty.

- Dzi臋ki swajej 艣wie偶o艣ci! Jeste艣 jak nikonau nie znany

ma艂y kwiatek! Zostaniesz kr贸low膮 wieczoru!

Obrzydzenie, a zarazem t艂umiony l臋k ogarn臋艂y Ving臋,

P贸j艣膰 z nim wieczorem? Nigdy!

Zmusi艂a si臋 do uprzejmej odpowiedzi:

- Dzi臋kuj臋, ale dzi艣 nie mog臋. Mo偶e wr贸cimy do tej

sprawy w czwartek?

Sorensen przyj膮艂 niezwykle wystudiowan膮 poz臋,

jakby od niechcenia opar艂 si臋 o framug臋 drzwi tak, 偶e

wszystkie jego m臋skie atrybuty uwydatni艂y si臋 w tych

obcis艂ych, szarosrebrzystych jedwabnych spodniach.

Ponownie uderzy艂 go wyraz obrzydzeniia w jej wzroku.

Jakby por贸wnywa艂a go z kim艣 innym i r贸偶nica j膮

艣mieszy艂a.

Zabawne, sk膮d mu si臋 biar膮 takie my艣li?

- W takim razie umawiamy si臋 na czwartek - powie-

dzia艂 z udan膮 swobod膮, czu艂 bawiem, 偶e przegrywa w jaki艣

idiotyczny spos贸b, nie m贸g艂 tylko zrozumie膰 dlaczego. Ta

dziewczynka mia艂aby zyska膰 nad nim przewag臋? Oczywi艣-

cie, 偶e nie!

- Przyjd藕 z tym swoim nieszcz臋艣liwym ciotecznym

bratem, czy kim on tam dla ciebie jest.

- Nie, Heike nie jest moim ciotecznym bratem. To

zaledwie da艂eki kuzyn. S膮dz臋, 偶e jeste艣my spokrewnieni

w si贸dmym pokoleniu.

- Tak? To ju偶 nawet nie mo偶e by膰 uwa偶ane za

pokrewie艅stwo!

- Wszyscy Ludzie Lodu s膮 ze sob膮 spokrewnieni,

zawsze, bez wzgl臋du na to, jak dalekie s膮 ta powi膮za-

nia.

Jednak my艣l, 偶e zwi膮zki krwi pomi臋dzy ni膮 i Heikem s膮

tak dalekie, nieoczekiwanie przepe艂ni艂a j膮 ogromn膮 rado艣ci膮.

- Och, rozumiem, 偶e w poczuciu mi艂osierdzia chcesz

cz艂owieka dotkni臋tego uwa偶a膰 za bliskiego krewnego.

Vinga damy艣la艂a si臋, 偶e adwokat dostrzeg艂 wyraz ulgi

na jej twarzy. Ale nie, m贸j drogi panie, pan si臋 myli!

Ca艂kiem niew艂a艣ciwie t艂umaczy pan sobie moj膮 reakcj臋.

Niech jednak tak b臋dzie, nie powinno ci臋 obchodzi膰, co ja

i Heike ze sob膮 mamy, ty stary baranie!

Sorensen mia艂 szcz臋艣cie, 偶e nie potrafi czyta膰 w my艣lach.

- W porz膮dku, wi臋c pszyprowad藕 swego nieszcz臋s-

nego dalekiego kuzyna, czy jak tam, a ja tymczasem

rozejrz臋 si臋, co m贸g艂bym dla was zrobi膰. Nie mog臋 jednak

obieca膰, 偶e si臋 sprawy podejm臋. To mog艂oby mie膰 dla

mnie fatalne skutki.

Raz jeszcze w jej wzroku pojawi艂 si臋 wyraz niech臋ci.

- Je艣li pan nie chce... To mo偶e jest jaki艣 inny adwokat,

kt贸rego m贸g艂by pan poleci膰?

Mog艂aby do tego doda膰 jeszcze: "... kt贸ry b臋dzie mia艂

wi臋cej odwagi".

Inny adwokat? Bo偶e uchowaj, my艣la艂 Sorensen. G艂o艣-

no jednak powiedzia艂:

- Zastanowi臋 si臋 nad tym. Eeech... Gdzie zamierzacie

si臋 zatrzyma膰 dzisiaj? W jakiej gospodzie?

Vinga machn臋艂a r臋k膮:

- Nie mam poj臋cia.

- Mo偶e m贸g艂bym poleci膰 zajazd "Pod B艂臋kitnym

Pucharem". 艢wietne pokaje i dobre jedzenie.

- Dzi臋kuj臋, pomy艣l臋 o tym - powiedzia艂a Vinga, cho膰

przecie偶 偶adna gospoda nic j膮 nie obchodzi艂a.

Adwokata Sorensena ogarn臋艂o trudne do zniesienia

pragnienie, by uca艂owa膰 te rozkoszne, czerwone jak

owoce g艂ogu usteczka. W艂a艣ciwie m贸g艂by to zrobi膰,

powo艂a膰 si臋 na dawn膮 przyja藕艅 z jej rodzicami. Taki

偶yczliwy, ojcowski poca艂unek.

Powstrzyma艂 si臋 jednak z dw贸ch powod贸w. Po pierw-

sze, ba艂 si臋 tej oboj臋tno艣ci w jej oczach, a po drugie, nie by艂

pewien, czy on sam zdo艂a przerwa膰 w odpowiednim

momencie.

Tak 艂atwo ulega艂 nami臋tno艣ciom, a ona by艂a taka

s艂odka!

Ale b臋dzie j膮 mia艂. T臋 r贸偶yczk臋 musi zerwa膰!

Niecz臋sto w dzisiejszych czasach mo偶na spotka膰 tak

zupe艂nie niezepsut膮 dziewic臋. A do tego tak 艣liczn膮 jak

ona!

Kiedy jednak wysz艂a, musia艂 usi膮艣膰 i powa偶nie si臋

zastanowi膰. Co robi膰 z tym nieoczekiwanym dziedzicem

Grastensholm? No i z dziedziczk膮 Elistrand.

Co robi膰?

Elistrand zosta艂o przecie偶 zlicytowane, wi臋c mo偶e nie

b臋dzie tak 藕le. Ale je艣li dziewczyna zacznie robi膰 trudno-

艣ci?

No a ten potw贸r, kt贸ry wr贸ci艂 do Norwegii razem

z ni膮? Tak, Sorensen zna艂 przecie偶 starego Ulvhedina

z Ludzi Lodu i m贸g艂 sobie wyobrazi膰, jak ten nowy

wygl膮da. Je艣li za偶膮da zwrotu Grastensho艂m, to co b臋-

dzie?

Pot臋偶ny s臋dzia Snivel mo偶e mie膰 k艂opoty...

Sorensena przenikn膮艂 dreszcz od koniuszk贸w palc贸w

po korzonki w艂os贸w.

Co艣 trzeba zrobi膰. I to szybko!

- No i jak? - zapyta艂 Heike, kiedy Vinga wr贸ci艂a do

stajni. - Jak ci posz艂o?

- Jedziemy do domu - odburkn臋艂a.

Dostrzeg艂, 偶e jest wzburzona.

- Jed藕my, ale chyba nie b臋dziesz siedzia艂a na wozie

w tym ubraniu?

Naturalnie, 偶e nie. Pi臋kna suknia mog艂aby si臋 ubru-

dzi膰, a poza tym dama na ch艂opskiej furze budzi艂aby

zapewne og贸lne zainteresowanie!

- Czy mo偶esz mi da膰 moj膮 star膮 sukni臋?

Vinga przebra艂a si臋 szybko, zupe艂nie nieskr臋powana

jego obecno艣ci膮.

- O, Bo偶e! - j臋kn膮艂 Heike.

- O co ci chodzi, przecie偶 tu nikogo nie ma - warkn臋艂a

ze z艂o艣ci膮, wci膮gaj膮c sukni臋 przez g艂ow臋.

Ja jestem, mia艂 ochot臋 powiedzie膰, ale da艂 za wygran膮.

Odwr贸ci艂 si臋 i powiedzia艂:

- Pospiesz si臋!

Nie pyta艂 o nic, dop贸ki nie wyjechali z miasta.

- W twoich oczach znowu pojawi艂 si臋 tamten wyraz

przera偶enia, Vingo.

- Masz racj臋. Ja nie dowierzam temu adwokatowi! To

odpychaj膮cy typ.

Wykona艂a r臋k膮 gest, jakby chcia艂a strz膮sn膮膰 z siebie co艣

obrzydliwego.

Heike zmartwi艂 si臋.

- Mam nadziej臋, 偶e nie by艂 wobec uebie natarczywy?

- Natarczywy? Nie, nie w ten spos贸b. W ka偶dym razie

nie wprost, ale patrzy艂 si臋 na mnie jako艣 tak...

To mnie nie dziwi, pomy艣la艂 Heike, kt贸ry sam

nie bardzo m贸g艂 oderwa膰 oczy od tej ma艂ej postaci

skulonej obok niego na twardym siedzeniu dla wo-

藕nicy.

- Opowiedz, co m贸wi艂. Zgodzi si臋 nam pom贸c?

Vinga westchn臋艂a g艂臋boko i powt贸rzy艂a rozmow臋 tak

dok艂adnie, jak tylko by艂a w stanie, dodaj膮c wiele osobis-

tych s膮d贸w na temat adwokata Sorensena. Na Heikem

tak偶e nie wywar艂o to naylepszego wra偶enia, ale by膰 mo偶e

sta艂o si臋 tak pod wp艂ywem Vingi?

- Dobrze, 偶e mu nie powiedzia艂a艣, gdzie mieszkamy

- pochwali艂 j膮.

- Nie mam ochoty i艣膰 do niego w czwartek.

- Ale mo偶e on do tej pory znajdzie nam innego

adwokata? Musimy tam p贸j艣膰, ja te偶 chc臋 go zobaczy膰.

Vinga uj臋艂a mocno jego r臋k臋.

- Je偶eli b臋dziesz ze mn膮, to mog臋 i艣膰. Heike, jestem

taka g艂odna, 偶e burczy mi w brzuchu! Zjad艂e艣 ca艂y nasz

prowiant?

- Nie, sk膮d? - roze艣mia艂 si臋. - Mog艂aby艣 wyj膮膰

zawini膮tko? Le偶y za tob膮. Sam te偶 co艣 bym ch臋tnae

przek膮si艂.

Ze wzgl臋du na Heikego nie mogli p贸j艣膰 do 偶adnej

gospody, dlatego synowa Eirika zaopatrzy艂a ich w jedze-

nie na drog臋. Teraz zatrzymali konia, siedzieli na wozie

i jedli grube kromki czarnego chleba, popijaj膮c mle-

kiem.

Po chwili Heike wytar艂 usta r臋k膮 i rzek艂:

- Vinga, czy pami臋tasz, co powiedzia艂em w stajni? 呕e

musimy ze sob膮 powa偶nie porozmawia膰?

- Tak. Zabrzmia艂o to bardzo zabawnie.

- Zabawnie? - skrzywi艂 si臋. - No, dobrze. My艣l臋, 偶e

mo偶emy to zrobi膰 ju偶 teraz, nie czekaj膮c na powr贸t do

domu. Zreszt膮 mo偶e nawet b臋dzie nam 艂atwiej teraz, kiedy

trz臋siemy si臋 na tym w贸zku.

Och, czy偶 m贸g艂 si臋 biedak domy艣la膰, czym si臋 ta

rozmowa sko艅czy?

Vinga przygl膮da艂a mu si臋 pytaj膮co i czeka艂a.

Ju偶 jaki艣 czas temu opu艣cili miasto z jego zawistnymi

lud藕mi ma艂ej wiary, kt贸rzy tak niewiele rozumiej膮. Tole-

rancja ani szerokie horyzonty nie by艂y spraw膮 normaln膮

tam, gdzie pojawia艂 si臋 Heike. Odmie艅cy, ludzie inni,

cz臋sto byli bezlito艣nie t臋pieni. 艢wiat wymaga, by wszyscy

byli tacy sami! Ludzie tacy s膮, zawsze tacy byli i pewnie

na zawsze takimi pozostan膮. Nowe generacje co prawda

budzi艂y nadzieje na zmian臋, lecz na og贸艂 nadzieje te

szybko gas艂y. Tote偶 nasi podr贸藕nicy z rado艣ci膮 spog-

l膮dali znowu na wiejskie, czyste i na og贸艂 bezludne

okolice. Pola, 艂膮ki, lasy i zagajniki, skowronki, kr膮偶膮ce

nad ziemi膮 jask贸艂ki, koniki polne i ko艂ysane wiatrem

trawy. Ludzi widzieli jedynie z daleka, na polach lub

w pobli偶u zagr贸d.

Tutaj Vinga i Heike czuli si臋 jak w domu.

Zreszt膮 wyjazd z miasta te偶 by艂 spokojniejszy ni偶

upokarzaj膮cy wjazd rano. Po po艂udniu jako艣 mniej by艂o

ludzi na ulicach, czas targowy si臋 sko艅czy艂.

- Wiesz, Vingo - zacz膮艂 Heike t臋 okropnie dla niego

trudn膮 rozmow臋. - Wiesz, je艣li nadal b臋dziesz post臋powa膰

tak jak dotychczas, to 艣ci膮gniesz na siebie jakie艣 nieszcz臋艣-

cie, a w ka偶dym razie nieprzyjemno艣ci.

- Dlaczego?

- Postaram ci si臋 to wyt艂umaczy膰. Pami臋tasz, 偶e zaraz

po wje藕dzte do miasta spotkali艣my pewnego ch艂opca,

kt贸ry jecha艂 ma艂膮 bryczk膮. Bardzo ci si臋 podoba艂. Od-

wraca艂a艣 si臋 za nim, wychy艂a艂a艣 z wozu i wzdycha艂a艣: "O,

jaki przystojny m艂odzieniec! Chciababym go pozna膰!"

- Tak, ale on by艂 przystojny, to musisz przyzna膰!

- By艂, oczywi艣cie, tylko teraz nie rozmawiamy o jego

wygl膮dzie, lecz o twoim zachowaniu! Rozumiesz, ty...

Ech, nie mia艂em zamiaru ci tego m贸wi膰, bo zdawa艂o mi

si臋, 偶e mog艂aby艣 zachowywa膰 si臋 jeszcze bardziej lekko-

my艣lnie, ale teraz jestem zmuszony. Musisz wiedzie膰, 偶e

jeste艣 osob膮 niebywale poci膮gaj膮c膮. M臋偶czy藕ni, starsi

i m艂odsi, b臋d膮 ci臋 pragn膮膰, po偶膮da膰, a ty, taka niefrasob-

liwa, taka spragniona ludzkiej blisko艣ci, 艂atwo mo偶esz

pope艂ni膰 b艂膮d.

- Dlaczego?

Heike znowu westchn膮艂. Czu艂, 偶e d艂onie ma wilgotne,

a na skroniach perli mu si臋 pot.

- Posiadasz co艣, Vingo, co dla m艂odej kobiety ma

wielk膮, naprawd臋 wielk膮 warto艣膰. Posiadasz dziewictwo

i musisz je chroni膰 do dnia, w kt贸rym wyjdziesz za m膮偶.

- Nie mam zamiaru wychodzi膰 za m膮偶.

- Wszystkie dziewcz臋ta tak m贸wi膮, twierdzi艂a moja

piastunka, Elena, i ja si臋 z ni膮 zgadzam. W ka偶dym razie

wszystkie tak m贸wi膮 w twoim wieku. Ale wiesz, teraz ja

jestem twoim opiekunem i...

- Naprawd臋? To cudownie!

- Oczywi艣cie. Jako tw贸j jedyny krewny w Norwegii

jestem twoim opiekunem prawnym. A poza tym jestem od

ciebie du偶o starszy.

- Ha! Cztery lata! Uwa偶asz, 偶e to tak du偶o?

- Wystarczaj膮co du偶o, zw艂aszcza 偶e do艣wiadczenie

wyry艂o 艣lady na mojej twarzy...

Oczy Vingi pociemnia艂y.

- Do艣wiadczenie z dziewcz臋tami?

- Nie! - uci膮艂 ostro. - Je艣li o to chodzi, to nie mam

偶adnego do艣wiadczenia i w艂a艣nie to czyni t臋 rozmow臋 tak

trudn膮! W ka偶dym razie jako tw贸j opiekun mam obowi膮-

zek zatroszczy膰 si臋 o to, by艣 wysz艂a dobrze za m膮偶, a tak偶e

o to, by tw贸j przysz艂y m膮偶 dosta艂 za 偶on臋 dziewic臋.

- Uwa偶am, 偶e wygadujesz g艂upstwa - powiedzia艂a

偶a艂o艣nie.

- Ale to wcale nie s膮 g艂upstwa! Mog艂aby艣 mie膰 wielkie

nieprzyjemno艣ci, gdyby si臋 okaza艂o, 偶e wcze艣niej straci艂a艣

niewinno艣膰.

Vinga prychn臋艂a.

- To s膮 g艂upstwa! Dlatego, 偶e ja nie 偶ycz臋 sobie by膰

komukolwiek oddana i dlatego, 偶e nie rozumiem ani

s艂awa z tego, co ty m贸wisz. Co to takiego ta jaka艣

niewinno艣膰, o kt贸rej mi tu prawisz?

- O Bo偶e, Vinga, ty jeste艣 straszn膮 kokietk膮! I to

艣wiadom膮 swojej przewagi! Przecie偶 musisz wiedzie膰, co

mam na my艣li!

Vinga spowa偶nia艂a i zamilk艂a.

- Troch臋 wiem o tych sprawach i troch臋 si臋 domy艣iam

- powiedzia艂a powoii, gdy w贸z znowu toczy艂 si臋 przed

siebie po mokrej od deszczu drodze. - Nikt mi jednak

niczego dok艂adnie nie wyt艂umaczy艂.

Heike zas臋pi艂 si臋.

- I diaczego to akurat ja mam by膰 tym, kt贸ry musi ci to

wyja艣nia膰? Ja, kt贸ry te偶 nigdy nic takiego nie prze偶y艂em!

Oczy Vingi ponownie rozb艂ys艂y i spyta艂a zaciekawiona:

- Czego nie prze偶y艂e艣?

- W艂a艣nie to powinienem ci wyja艣ni膰. Ale jak? Jak?

Ving臋 ta rozmowa zaczyna艂a bawi膰. Ognie bi艂y na

twarz Heikego, nie m贸g艂 tego ukry膰.

- Ech - machn膮艂 r臋k膮. - Czy nie wystarczy, je艣li ci

m贸wi臋, 偶e powinna艣 si臋 trzyma膰 z daleka od m艂odych

m臋偶czyzn?

- Nie, nie wystarczy - odpar艂a bezlito艣nie. - Ale

pozw贸l, 偶e najpierw opowiem ci, co wiem, czy co mi si臋

wydaje, 偶e wiem.

Odetchn膮艂 z ulg膮.

- Oczywi艣cie, opowiedz!

- No wi臋c tak, jest co艣, o czym nie wolno m贸wi膰. Jest

to zakazane i w og贸le skandaliczne...

- Niemniej jednak jest to co艣 najpi臋kniejszego i naj-

bardziej czu艂ego, co mo偶e 艂膮czy膰 dwoje ludzi.

- Tak, ale gdy kiedy艣 widzia艂am ogiera, kt贸ry robi艂

co艣 bardzo dziwnego z klacz膮, to wszyscy dostawali

histerii i przep臋dzali mnie jak najdalej z tego miejsca.

By艂am wtedy ma艂a i nie mia艂am o niczym poj臋cia. Ale

mi臋dzy lud藕mi bywa podobnie, prawda?

- Prawda - wykrztusi艂 Heike i tym razem mia艂

trudno艣ci z utrzymaniem powagi. - Ale ludzie zachnwuj膮

si臋 inaczej ni偶 konie. Le偶膮 przy sobie, przytulaj膮 si臋,

obejmuj膮.

- Aha - rzek艂a Vinga przeci膮gle.

- Co艣 ci si臋 przypomnia艂o?

- Nie, tylko kiedy艣 widzia艂am jednego parobka z po-

koj贸wk膮 w ogrodzie. Nie mog艂am poj膮膰, co oni robi膮. Ale

dziewczyna poj臋kiwa艂a cicho, a potem zacz臋li...

- No dobrze, wystarczy - rzek艂 Heike pospiesznie.

- No wi臋c wiesz, o co chodzi. I wiesz, 偶e powinna艣 mie膰

si臋 na baczno艣ci.

- Tak, ale im by艂o bardzo dobrze razem. Nawet nie

widzieli, 偶e tam jestem.

- Oczywi艣cie, 偶e by艂o im dobrze! Przecie偶 to jest

w艂a艣nie ta sprawa, za kt贸r膮 t臋skni膮 wszyscy ludzie.

- No to dlaczego to jest takie okropne?

- Wcale nie jest okropne. Sami ludzie tak zrobili, 偶e

ma to by膰 okropne i zabronione. I 偶e musz膮 by膰

przestrzegane pewne zasady. 呕e ludzie musz膮 by膰 ma艂偶e艅-

stwem i w og贸le.

- Ale ten parobek i s艂u偶膮ca wcale nie byli ma艂偶e艅-

stwem!

- Hm, mog艂o si臋 i tak zdarzy膰 - mrukn膮艂 Heike. - Ale

p贸藕niej ona na pewno mia艂a k艂opoty. Kiedy jej m膮偶

odkry艂, 偶e nie jest nietkni臋ta.

- Ona nie mia艂a 偶adnego m臋偶a.

- Vinga, nie m臋cz mnie. Mnie i tak nie jest 艂atwo!

Przez chwil臋 siedzia艂a w milczeniu. Od czasu do

czasu spogl膮da艂a na niego spod oka, a potem powie-

dzia艂a:

- Uwa偶am, 偶e to brzmi tak jako艣... rozkosznie. I roz-

kosznie jest o tym my艣le膰.

Heike nie odpowiedzia艂.

- Nie mogliby艣my spr贸bowa膰? - zapyta艂a.

Heike ze zdumienia straci艂 dech.

- Ale偶, Vinga! - wyj膮ka艂 po chwili.

- Ja bym mia艂a ochot臋!

Heike zakrztusi艂 si臋 i d艂ugo kaszla艂.

- Ale nie ze mn膮, na Boga! Czy艣 ty oszala艂a? Obiecuj臋,

偶e znajd臋 ci bardzo dobrego m臋偶a - doda艂 pospiesznie.

- Nie chc臋 偶adnego dobrego m臋偶a. Ja chc臋 ciebie!

Przysun臋艂a si臋 do niego i g艂adzi艂a delikatnie jego udo.

Heike odepchn膮艂 jej r臋k臋.

- Pr贸bujesz mnie uwie艣膰? - zapyta艂 zgn臋biony. - A co

potem? Co, je艣li si臋 oka偶e, 偶e wcale nie jeste艣 tym

zachwycona? Co si臋 wtedy z nami stanie?

Patrzy艂a na niego nieszcz臋艣liwa, poczu艂a, 偶e jest jej

zimno.

- To ja ci mog臋 powiedzie膰, co si臋 stanie - rzek艂

gwa艂townie: - Odejdziesz ode mnie. Odlecisz niczym

motyl i znajdziesz innych m艂odych m臋偶czyzn, pi臋knych,

godnych twojej mi艂o艣ci, a ja zostan臋, pogr膮偶ony w roz-

paczy. Tego chcesz?

- Nie, ja my艣la艂am tylko, 偶eby tak, na pr贸b臋, jak

w zabawie. 呕eby zobaczy膰, jak to jest - szepn臋艂a na p贸艂

z p艂aczem. - Od tego nikt by si臋 chyba nie pogr膮偶y艂

w rozpaczy!

Opanowa艂 si臋 i po chwili m贸wi艂 ju偶 spokojniej:

- Czy ty naprawd臋 niczego nie rozumiesz? Wszyscy

m艂odzi ludzie, ja tak偶e, t臋skni膮, 偶eby si臋 dowiedzie膰, jak to

jest. 呕eby cho膰 raz spr贸bowa膰. I m臋偶czyznom pozwala si臋

pr贸bowa膰, bo po nich niczego potem nie wida膰. Kobieta

jednak zostaje naznaczona na zawsze.

- Dlaczego?

- O bogowie, pom贸偶cie mi! - j臋kn膮艂. - Po pierwsze

dlatego, 偶e pierwszy raz jest dla dziewczyny zawsze

bardzo trudny. A je艣li tak nie jest, to m膮偶 domy艣la si臋, 偶e

to ju偶 nie jest pierwszy raz. Rozumiesz mnie?

- To znaczy, 偶e m臋偶ezyzna chce mie膰 zawsze czyst膮

narzeczon膮, ale on sam to mo偶e fruwa膰, gdzie chce

i pozbawia膰 je... o to w艂a艣nie ci chodzi艂o z tym dziewictwem.

- O to. Chyba zaczynasz co艣 rozumie膰. I dlatego

musisz si臋 mie膰 na baczno艣ci, bo na 艣wiecie jest mn贸stwo

m臋偶czyzn pozbawionych skrupu艂贸w.

- Zdaje mi si臋, 偶e adwokat Sorensen jest pozbawio-

nym skrupu艂贸w m臋偶czyzn膮 - o艣wiadczy艂a powa偶nie.

- Mo偶liwe, ale ja go nie znam.

- Powiedzia艂e艣 "po pierwsze". To znaczy, 偶e chcesz

mi powiedzie膰 co艣 jeszcze?

- Tak. Po drugie, mo偶esz by膰 w ci膮偶y.

- Co? - j臋kn臋艂a Vinga g艂ucho.

- St膮d si臋 w艂a艣nie bior膮 dzieci - odpar艂 z cierpkim

u艣miechem.

- O Bo偶e, poj臋cia o tym nie mia艂am. Ja my艣la艂am, 偶e....

- Ciekawe, co te偶 my艣la艂a艣?

- O rany, nie wiem! 呕e to B贸g decyduje, 偶eby si臋 tak

sta艂o.

- B贸g ma z tym niewiele wsp贸lnego.

- No, to teraz zaczyna mi si臋 rozja艣nia膰 w g艂owie. Jedna

dziewczyna w naszej parafii zosta艂a wyp臋dzona z domu.

Zaraz potem urodzi艂o jej si臋 dziecko i ona si臋 razem z nim

utopi艂a. Ona to zrobi艂a z jakim艣 m臋偶czyzn膮, tak?

- Tak.

- No a on? Czy m臋偶czy藕ni nigdy nie s膮 za to karani?

- Rzadko. Rozumiesz teraz, dlaczego tak si臋 o ciebie

boj臋? Wsz臋dzie jest tylu m臋偶czyzn egoist贸w.

Znowu przygl膮da艂a mu si臋 spod oka.

- Ale ty nie jeste艣 egoist膮 - szepn臋艂a czule.

- Staram si臋 nie by膰.

W jej oczach ponownie rozb艂ys艂y szelmowskie ogniki.

- Ale mia艂by艣 ochot臋?

- Zamilcz wreszcie! - sykn膮艂 przez z臋by.

- Przecie偶 m贸g艂by艣 mu powiedzie膰. Heike, b膮d藕 mi艂y!

- Dlaczego musisz mnie dr臋czy膰?

- Dlatego, 偶e sama mam straszn膮 ochot臋.

- Na mnie? Nic z tego nie b臋dzie.

- Mam ochot臋 tylko na ciebie.

O ma艂o nie zawo艂a艂: Ale czy ty nie widzisz, jak

okropnie ja wygl膮dam? Uzna艂 jednak, 偶e lepiej milcze膰.

Ona nie zna nikogo innego, spotka艂a tylko mnie,

my艣la艂 gor膮czkowo. Ale serce bi艂o mu jak szalone.

- Teraz wiem, 偶e nie wolno nam tego robi膰 - powie-

dzia艂a Vinga pospiesznie. - Wi臋c ci臋 o to nie prosz臋. Ale

bardzo bym chcia艂a wiedzie膰, czy ty podzielasz moje

uczucia. Na tyle szczero艣ci mo偶emy sobie chyba po-

zwoli膰?

Heike odwr贸ci艂 si臋 od niej udr臋czony. Nie by艂 w stanie

odpowiedzie膰.

Vinga odsun臋艂a si臋 od niego, czu艂a si臋 zawiedziona,

zdradzona, okaza艂a zbyt du偶o zaufania.

- Przepraszam - powiedzia艂a. - Nie mia艂am na my艣li

nic z艂ego. A zreszt膮 to nieprawda z t膮 ochot膮.

Jej 偶a艂osnego tonu nie by艂 w stanie znie艣膰. Wzi膮艂 jej

r臋k臋 i zamkn膮艂 w swojej d艂oni. Vinga zwr贸ci艂a si臋 ku

niemu z niepewn膮 nadziej膮 w oczach.

Wtedy on si臋 u艣miechn膮艂.

- A ja mam - powiedzia艂. - Wi臋ksz膮 ni偶 mo偶esz

przypuszcza膰!

Wargi jej zadr偶a艂y i po chwili pojawi艂 si臋 u艣miech.

Przysun臋艂a si臋 do niego i patrzy艂a mu prosto w oczy, jakby

prosi艂a o pozwolenie. Heike poprowadzi艂 jej r臋k臋 tam,

gdzie chcia艂a, by sama mog艂a si臋 przekona膰.

- Oooooch - j臋kn臋艂a. - Och, Heike!

Nie艂atwo by艂o mu siedzie膰 spokojnie, gdy jej ma艂a

r膮czka delikatnie pie艣ci艂a to, czego przez ca艂e doros艂e 偶ycie

nienawidzi艂 w sobie najbardziej, bo tak bardzo r贸偶ni艂o go

od innych m臋偶czyzn. Wci膮ga艂 powietrze przez zaci艣ni臋te

z臋by i j臋cza艂 z cicha.

- O, Heike - szepta艂a Vinga, 艣ciskaj膮c kolana i kr臋c膮c

si臋 niespokojnie na siedzeniu. - Ca艂a jestem mokra. Chcesz

zobaczy膰?

- Vinga, tak nie mo偶na! Przesta艅!

Ale jego r臋ka ju偶 pie艣ci艂a jej udo. Kurczowo mi膮艂

w palcach materia艂 sukni.

Vinga gwa艂townym ruchem podci膮gn臋艂a sp贸dnic臋.

Dla niej nie by艂o w tym nic nieprzyzwoitego.

- Tutaj! Dotknij!

Heike oddycha艂 g艂臋boko, z dr偶eniem.

- Nie mog臋!

- Dlaczego nie mo偶esz? Ja ci pozwalam. Musisz!

Jak mia艂 jej wyt艂umaczy膰, 偶e je艣li posunie si臋

tak daleko, 偶e je艣li jej dotknie, to ca艂a jego latami

t艂umiona t臋sknota wybuchnie z wielk膮 si艂膮. Lecz ona

tak gwa艂townie 艣ciska艂a jego r臋k臋, 偶e nie m贸g艂 jej

odepchn膮膰.

Musia艂 natomiast powiedzie膰, co mog艂oby si臋 sta膰.

- Och, to cudowne! - zawo艂a艂a z rozmarzonym wzro-

kiem. - Czy mog臋 zobaczy膰?

- Prosz臋 ci臋, Vinga! Przesta艅!

- Czy mog艂abym ci pom贸c w jaki艣 inny spos贸b?

- W艂a艣nie to robisz.

Bez cienia wstydu wsun臋艂a r臋k臋 pod jego ubranie.

- Tak? Teraz dobrze? Och, Heike, dotknij mnie,

b艂agam ci臋!

Nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰. Gdy dotkn膮艂 palcami

ciep艂ej sk贸ry, by艂 stracony. 艢wiat zawirowa艂 mu

w oczach.

- Oooch! - dysza艂a Vinga z dr偶eniem. - S艂uchaj, usi膮d臋

ci na kolanach, obejm臋 nogami, chc臋, musz臋!

- Nie, na Boga, nie teraz! Nie teraz, Vingo, ja ci

pomog臋, zdaje mi si臋, 偶e wiem, co powinno si臋 zrobi膰.

Musisz mi tylko powiedzie膰, gdzie.

Nie trzeba jej by艂o o to prosi膰 dwa razy, wi艂a si臋 niczym

w臋gorz i kierowa艂a jego r臋k膮, tym sposobem dozna艂a

pierwszego zmys艂owego spe艂nienia; ko艅 wl贸k艂 si臋 przez

dziki las, gdy tych dwoje na wozie powraca艂o do rzeczywi-

艣to艣ci, obejmuj膮c si臋 czule.

Gdy si臋 ju偶 uspokoili i znowu siedzieli obok siebie jak

przedtem, Heike powiedzia艂:

- To si臋 nie mo偶e nigdy powt贸rzy膰, to zbyt niebez-

pieczne. Teraz zdo艂ali艣my zaradzi膰 najgorszemu, ale nie

jestem pewien, czy nast臋pnym razem utrzymamy si臋

w ryzach!

Vinga skin臋艂a g艂ow膮. Niezupe艂nie podziela艂a jego

zdanie w sprawie ewentualnych powt贸rek, ale g艂o艣no tego

nie powiedzia艂a.

- Jednak bardzo nam to by艂o potrzebne, prawda?

- zapyta艂a zdyszana.

- Jeszcze si臋 pytasz! Dzi臋kuj臋 ci, Vingo.

- To raczej ja powinnam dzi臋kowa膰.

- Tak, my艣l臋, 偶e ty te偶 tego potrzebowa艂a艣.

- To cudowne, boskie, nie do opisania! Ale mo偶e by膰

jeszcze lepiej, prawda?

- Nie powinni艣my o tym my艣le膰.

Vinga nie powiedzia艂a ju偶 nic wi臋cej, u艣miechn臋艂a si臋

tylko tajemniczo. Po艂o偶y艂a mu g艂ow臋 na ramieniu,

a gdy Heike obj膮艂 j膮 mocniej, przytuli艂a si臋 do niego

ufnie.

Heike czu艂 bolesny ucisk w piersiach. Ona mnie

chcia艂a, my艣la艂 wzruszony. Chcia艂a mnie! I jak prosto

i naturalnie mi o tym powiedzia艂a? A ja zawsze si臋 tak

ba艂em, 偶e dla mnie musi to by膰 zbyt bolesna i wstydliwa

sprawa, tak偶e dlatego unika艂em dziewcz膮t. Nie tylko

dlatego, 偶e by艂em przekonany, i偶 偶adna nie b臋dzie mnie

nigdy chcia艂a.

Vinga jednak chcia艂a! I taka by艂a radosna!

Je艣li nawet mia艂bym j膮 zaraz straci膰, to i tak da艂a mi t臋

chwil臋 pe艂nej wsp贸lnoty. To wi臋cej ni偶 m贸g艂bym pragn膮膰

w naj艣mielszych snach. To naprawd臋 nieocenione, dodaje

mi wiary w siebie!

Odwr贸ci艂 g艂ow臋 i poca艂owa艂 j膮 w czo艂o.

- Mmm - westchn臋艂a. - Zr贸b to jeszcze raz! Ale

porz膮dnie, tak jak trzeba!

- Nie - szepn膮艂. - Zostawimy to na inn膮 okazj臋.

- Dobrze, znakomicie - ucieszy艂a si臋 Vinga, natych-

miast pe艂na marze艅 o jeszcze cudowniejszej chwili roz-

koszy.

My艣li Heikego by艂y smutniejsze: Nigdy nie b臋dzie

drugiego razu. Szybko, bardzo szybko znajdziesz sobie

kogo艣, kogo naprawd臋 zechcesz pokocha膰!

- Teraz mamy jeszcze jedn膮 wsp贸ln膮 tajemnic臋 - mru-

cza艂a Vinga.

Heike skin膮艂 g艂ow膮, ale by艂 zbyt wzruszony, 偶eby co艣

powiedzie膰.

Zwr贸ci艂 twarz ku niebu. O Bo偶e, je艣li naprawd臋

istniejesz tam w g贸rze, modli艂 si臋 w duchu, je艣li naprawd臋

istniejesz, odpowiedz, co ja takiego zrobi艂em, 偶eby za-

s艂u偶y膰 na taki los jak m贸j. Czy obrazi艂em Ci臋 tak g艂臋boko

tym, i偶 zosta艂em pocz臋ty w grzechu i gniewie, 偶e

musz臋 cierpie膰 za z艂e post臋pki mojego 偶yca? Co

jeszcze musz臋 zrobi膰, by艣 mnie uwolni艂 od krzy偶a,

kt贸ry d藕wigam? Czy nie cierpia艂em ju偶 dostatecznie

du偶o? Ja, w mojej n臋dzy, naprawd臋 si臋 stara艂em.

Ale teraz prosz臋 Ci臋, chyba pierwszy raz w 偶yciu

i mo偶e jedyny: spraw, aby ta ma艂a cudowna dzie-

wczyna o gor膮cym sercu nigdy si臋 nie dowiedzia艂a,

jak bardzo j膮 kocham. I spraw, bym ja nigdy nie

zrani艂 jej wyznaniem, jak bardzo jestem w niej za-

kochany!

A potem doda艂 w my艣lach: Wybacz mi jednak, je艣li nie

wierz臋 w Ciebie tak mocno, jak powinienem!

Znowu pochyli艂 g艂ow臋 i musn膮艂 wargami jej pi臋kne

z艂oto blond w艂osy. W ka偶dym razie mam zio艂a, pomy艣la艂,

偶eby si臋 pocieszy膰. Zawsze mog臋 za偶y膰 zi贸艂, uwolni膰 si臋

od b贸lu i od mi艂o艣ci do niej.

Na razie jednak nie mam ochoty na zio艂a. Jeszcze nie!

Czasami dobrze jest troch臋 pocierpie膰, nawet z powodu

niepo偶膮danej mi艂o艣ci.

ROZDZIA艁 X

Kiedy adwokat Sorensen przemy艣la艂 gruntownie spra-

w臋, wyruszy艂 do modnej gospody, w kt贸rej zbierali si臋

urz臋dnicy pa艅stwowi, prawnicy, wyspecjalizowani w wy-

szukiwaniu kruczk贸w prawnych i tym podobne towarzys-

tvro, by w 艣rodku dnia zje艣膰 posi艂ek. Przychodzi艂y tu tak偶e

rozmaite gryzipi贸rki i podrz臋dni biuraii艣ci, kt贸rzy za

pieni膮dze gotowi byli za艂atwi膰 wszystko. Siadywali tam

ch臋tnie, wyobra偶aj膮c sobie, 偶e nale偶膮 do lepszych sfer.

Prawdziwi reprezentanci palestry spogl膮dali na nich

z pogard膮 i przy ka偶dej okazji wysy艂ali do diab艂a.

Sorensen zalicza艂 si臋 do solidnych cz艂onk贸w adwoka-

tury, ale to by艂a iluzja. By艂 po prostu zr臋czniejszy ni偶 inni

w ukrywaniu swoich podejrzanych sprawek. Mia艂 kilku

przyjaci贸艂, tak偶e adwokat贸w, z kt贸rymi zawsze zajmowa艂

w gospodzie ten sam st贸艂. Koledzy byli ju偶 na miejscu,

kiedy wszed艂. Sorensen niczym 偶aglowiec sun膮艂 przez sal臋

z uniesion膮 g艂ow膮 i 艂askawym u艣miechem niezwykle

pewnego siebie cz艂owieka na wargach. K艂ania艂 si臋 na

prawo i na lewo urz臋dnikom r贸偶nego rodzaju, ale

wy艂膮cznie wy偶szej rangi. Drobnych kancelist贸w nie do-

strzega艂.

Tego dnia jednak jego urodziwa niczym z obrazka

twarz nosi艂a 艣lady wzburzenia.

- Wygl膮dasz na zdenerwowanego - stwierdzi艂 jeden

z przyjaci贸艂.

Adwokat Sorensen usiad艂, lustruj膮c pospiesznie nie-

du偶e, mroczne wn臋trze lokalu, zatrzymuj膮c wzrok na

ma艂ych szybkach okien i miedziorytach zawieszonych

na 艣cianach. Przedstawia艂y one mniej lub bardziej

podchmielonych ludzi w czasie jakiego艣 do艣膰, zdaje si臋,

orgiastycznego przyj臋cia. Skin膮艂 na kelnerk臋 i zam贸wi艂

jak zwykle karatk臋 wina, po czym zwr贸ci艂 si臋 do

koleg贸w.

- No tak, wygl膮da na to, 偶e znalaz艂em si臋 w niez艂ych

tarapatach! - roze艣mia艂 si臋 jako艣 sztucznie.

- Co ty m贸wisz? - w g艂osie pytaj膮cego trudno by艂o nie

zauwa偶y膰 ironii. - Opowiedz, co si臋 sta艂o! Czy偶by kt贸ra艣

z twoich przyjaci贸艂eczek popad艂a w k艂opoty?

- Ech, niestety, takie proste to nie jest! Nie, sprawa

jest du偶o gorsza. Czy kto艣 z was widzia艂 ostatnio Snive-

la?

Za jego plecami siedzia艂 przy stoliku pewien starszy

m臋偶czyzna, kt贸ry s艂ysz膮c te s艂owa nastawi艂 uszu, bo w sali

panowa艂 szum.

Jeden z przyjaci贸艂 Sorcnsena odpar艂:

- Snivel pojecha艂 do Moss w jakiej艣 sprawie dotycz膮-

cej tamtejszej odlewni 偶elaza. Dlaczego pytasz?

- Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e piek艂o spu艣ci艂o wszystkie swoje

psy z 艂a艅cuch贸w. Musz臋 do niego natychmiast napisa膰.

Alho nie, najlepiej b臋dzie, je艣li jeszcze dzisiaj wy艣l臋 do

niego specjalnego kuriera. W takim przypadku ju偶 jutro

b臋d臋 mia艂 odpowied藕. Bo teraz naprawd臋 sytuacja jest

gro藕na!

- No, ale co si臋 takiego sta艂o?

Sorensem zrobi艂 wymown膮 pauz臋, a potem o艣wiadczy艂:

- Pojawi艂 si臋 prawdziwy dziedzic Grastensholm!

- Poj臋cia nie mia艂em, 偶e istnieje jaki艣 dziedzic.

- My te偶 nie. On po prostu spad艂 z nieba!

Koledzy Sorensena rozsiedli si臋 wygodniej. Jeden

z nich powiedzia艂 p贸艂g艂osem:

- A jak b臋dzie z Elistrand? Tym twoim "ma艂ym

gniazdkiem na wsi"?

- Ciii! - sgkn膮艂 Sorensen, jakby Vinga siedzia艂a gdzie艣

w pobli偶u. - R贸wnie偶 i zaginiona c贸rka by艂ych w艂a艣cicieli

Elistrand si臋 odnalaz艂a i chce dochodzi膰 swoich praw. To

w艂a艣nie ona przysz艂a dzisiaj, 偶eby mnie prosi膰 o prawnicz膮

pomoc dla nich obojga. Mnie! Bo偶e 艣wi臋ty! Ona si臋 nigdy

nie mo偶e dowiedzie膰, 偶e to ja kupi艂em na licytacji ten

dw贸r! Wiesz, 偶adne z nich nawet nie przypuszcza, 偶e

Snivel jest moim stryjem. Mamy przecie偶 r贸藕ne nazwis-

ka.

[Snive - w j臋zyku norweskim: nosacizna, zaka藕na choroba zwie-

rz膮t, przede wszystkim koni, gro藕na tak偶e dla cz艂owieka (przyp. t艂um.)]

- Rzeczywi艣cie. A w艂a艣ciwie to sk膮d on wzi膮艂 to swoje

nazwisko... do艣膰, trzeba powiedzie膰, trafne?

- W m艂odo艣ci by艂 przez jaki艣 czas w艂a艣cicielem dworu

o takiej w艂a艣nie nazwie, ale dw贸r nie mia艂 wielkiej

warto艣ci, wi臋c szybko go sprzeda艂. Za podw贸jn膮 cen臋, ma

si臋 rozumie膰 - wyja艣ni艂 Sorensen z u艣miechem zadowole-

nia.

- Tak, Grastensholm jest niew膮tpliwie du偶o bardziej

reprezentacyjne - doda艂 kto艣 inny oboj臋tnie. - Zastana-

wiam si臋, co Snivel teraz powie.

- Och, on na pewno znajdzie jak膮艣 metod臋.

- Zgodn膮 z prawem?

Sorensen wzruszy艂 ramionami.

- Powiedzia艂em, 偶e on znajdzie metod臋. Na pewno nie

dopu艣ci, 偶eby dosz艂o do procesu. Cho膰 i proces na pewno

by wygra艂. Ale on po prostu nie b臋dzie chcia艂 mie膰

nieprzyjemno艣ci.

M臋偶czyzna przy s膮siednim stoliku, kt贸ry przys艂uchi-

wa艂 si臋 rozmowie, zwr贸ci艂 uwag臋, 偶e Sorensen pos艂u-

guje si臋 okre艣leniem: metoda, zamiast - wyj艣cie. To

sprawi艂o, 偶e zacz膮艂 poci膮ga膰 nosem, jakby poczu艂 jaki艣

smr贸d.

- No, a co z Elistrand? - zapyta艂 inny z przyjaci贸艂

Sorensena.

- Zamierzam je utrzyma膰. Zakocha艂em si臋 w tym

dworze od pierwszego wejrzenia, jeszcze kiedy tam

je藕dzi艂em ze wzgl臋du na interesy Tarka. Ten maj膮tek

b臋dzie m贸j, powiedzia艂em sobie wtedy. A jaki wytwor-

ny dom! Urz膮dzony przez potomka ksi膮偶臋cego rodu,

mog臋 was zapewni膰! Zbudowa艂 go przecie偶 Alexander

Paladin.

- Wiemy, wiemy, przecie偶 byli艣my tam na przyj臋ciu,

kiedy艣 go obejmowa艂! - wo艂ali koledzy. - Rzeczywi艣cie,

czaruj膮ce miejsce. Rezydencja godna tak znakomitego

adwokata. Ty chyba jednak mocniej siedzisz w siodle ni偶

Snivel z jego pozycj膮 w Grastensholm?

- Tak, naturalnie!

jeden z zebranych, patrz膮c w sufit, powiedzia艂 znacz膮-

co:

- Nawet je艣li zaczn膮 chodzi膰 s艂uchy o nepotyzmie?

- 呕e Snivel jako egzekutor faworyzowa艂 swoich

krewnych, chcesz powiedzie膰? Z tego, co m贸wi dziew-

czyna, ludzie w parafii ju偶 dawno o tym gadaj膮.

- Niedobrze. Niedobrze!

Wino rozgrzewa艂o Sorensena i czyni艂o go mniej

ostro偶nym.

- Sami zagrodnicy, kto by si臋 tam nimi przejmowa艂!

Ale ja rozwa偶am inne wyj艣cie. Dziewczyna jest od-

kryciem, to per艂a, podobnej za moich czas贸w w Chris-

tianii nie by艂o. Jagni臋ce mi臋sko, moi panowie, taka

kruchutka i dekikatna, 偶e... mmm! - Cmokn膮艂 wymow-

nie swoimi zmys艂owymi wargami ko艅ce pa艂c贸w. - Je偶e-

li b臋d膮 k艂opoty, to si臋 z t膮 panienk膮 o偶eni臋 i tym

sposobem utrzymam Elistrand. Nie b臋dzie to wymaga艂o

z mojej strony specja艂nej ofiary, mog臋 was zapewni膰.

W og贸le jestem zdecydowany uwolni膰 j膮 od dziewict-

wa, bez wzgl臋du na okoliczno艣ci. A im szybciej, tym

lepiej!

- jak偶e to si臋 nazywa 贸w smakowity k膮sek?

- Vinga Tark z Ludzi Lodu. A jej krewny, kt贸ry

wyobra偶a sobie, 偶e jest dziedzicem Grastensholm, nazywa

si臋 Heike Lind z Ludzi Lodu. Podobno jest jednym z tych

potwor贸w, jakie zdarzaj膮 si臋 w tej rodzinie.

- E tam, potwory! Babskie gadanie, nic wi臋cej!

- O nie, widzia艂em jednego z nich, nazywa艂 si臋

Ulvhedin Paladin z Ludzi Lodu. Zna艂em te偶 Ingrid Lind

z Ludzi Lodu, ostatni膮 w艂a艣cicielk臋 Grastensholm. Ale to

by艂a pi臋kna wied藕ma, a偶 do samego ko艅ca. Zreszt膮 Oboje

z Ulvhedinem byli starzy niczym trolle, kiedy ich po-

zna艂em. 脫w Heike jest, niestety, m艂ody - mrukn膮艂 na

koniec pod nosem.

- Nie boisz si臋, 偶e i tobie urodzi si臋 potworek?

- Oszala艂e艣? Przecie偶 ja nie zamierzam p艂odzi膰 z t膮

dziewczyn膮 dzieci! Tego si臋 zawsze wystrzega艂em, dzieci

to okropny k艂opot.

- Jak ona wygl膮da?

- Cudownie! Po prostu rozkosznie! Z艂ociste w艂osy,

sp艂ywaj膮ce w lokach na ramiona, twarzyczka okr膮g艂a

z najbardziej niewinnymi, ufnymi oczyma na 艣wiecie.

Jestem ca艂kowicie pewien, 偶e mo偶na j膮 uwie艣膰; a ona

nawet nie zauwa偶y, co si臋 dzieje! A przy tym ubranie

wskazuje na maj膮tek te偶 nie do pogardzenia. Suknia

pastelowob艂臋kitna w delikatny r贸偶any wz贸r. Bo偶e, ni-

gdy jeszcze nie widzia艂em tak wdzi臋cznej dziewczyny.

- Sorensen zachichota艂 oble艣nie. - Ona powiedzia艂a, 偶e

sukni臋 podarowa艂 jej kuzyn, i to dzisiaj. To tak jakby

troll chcia艂 sobie bogactwem kupi膰 przychylno艣膰 ksi臋偶-

niczki!

- A gdzie oni mieszkaj膮?

- Wed艂ug tego, co powiedzia艂a, przenosz膮 si臋 z gos-

pody do gospody. Ja natychmiast poleci艂em jej zajazd

"Pod B艂臋kitnym Pucharem", 偶eby wiedzie膰, gdzie jej

szuka膰 w razie czego, gdyby to mia艂o by膰 potrzebne... Ale

i tak przyjd膮 do mnie w czwartek, wi臋c nie musz臋 si臋

martwi膰. Najpierw powinienem si臋 porozumie膰 ze stry-

jem.

Przyjaciele adwokata odnie艣li si臋 do tego sceptycznie.

- Czy naprawd臋 chcesz si臋 podj膮膰 prowadzenia ich

sprawy?

- No, nie, czy艣 ty oszala艂? Nie mog臋 przecie偶 bro-

ni膰 tej dziewczyny przede mn膮 samym! I wiecie co?

Ona mnie prosi艂a, 偶ebyrn im znalaz艂 jakiego艣 adwokata,

gdybym sam nie m贸g艂 im pomaga膰. Dobrze zap艂ac膮,

zapewnia艂a. A ja obieca艂em, 偶e si臋 rozejrz臋. Rozumiecie

wi臋c, 偶e czas nagli.

- Owszem, owszem - zachichota艂 jeden z zebranych.

- Ju偶 zacieram r臋ce. Nikt dobrowolnie nie wyst膮pi

przeciwko Snivelowi, bo by艂by przegrany od samego

pocz膮tku, ale ja ch臋tnie popatrz臋, jak si臋 sprawy potocz膮.

To b臋dzie podniecaj膮ce!

- Nie, w sprawie przeciwko Snivelowi nie maj膮

偶adnych szans - przekonywa艂 inny.

- Przeciwko mnie te偶 nie - zapewni艂 Serensen. - Jak

tylko usidl臋 t臋 panienk臋, b臋dzie mi we wszystkim uleg艂a.

A z nim obejd臋 si臋 bez lito艣ci.

- Zdawa艂o mi si臋, 偶e masz zamiar si臋 z ni膮 o偶eni膰?

- W naygorszym razie, tak. Ale tak daleko rzeczy

nie zajd膮. Jestem pewien, 偶e nie b臋dzie nawet procesu.

Przyjaciele milczeli troch臋 skr臋powani. Sami te偶 nie

mieli nigdy skrupu艂贸w, gdy chodzi艂o o wygranie sprawy,

ale my艣l o cz艂owieku, kt贸ry mia艂 za przeciwnika Snivela,

budzi艂a w nich dreszcz zgrozy.

M臋偶czyzna przy s膮siednim sto艂iku odczuwa艂 to samo.

Zacz臋li rozmawia膰 o innych sprawach, za艣 贸w obcy

starszy m臋偶czyzna za nimi wsta艂 w milczeniu od stolika

i wyszed艂 z gospody.

Na ulicy przystan膮艂.

Pastelowob艂臋kitna suknia w r贸偶any wzorek? To mu

co艣 przypominalo.

Pewna m艂oda Dunka trafi艂a kiedy艣 do domu jego

kuzynki... by艂a to do艣膰 lekkomy艣lna dama, nale偶膮ca do

budz膮cych najwi臋cej zastrze偶e艅 kr臋g贸w towarzyskich,

gdzie艣 na peryferiach kr贸lewskiego dworu. By艂a zamie-

szana w jaki艣 uczuciowy dramat, ponios艂a 艣mier膰 pod

ko艂ami powozu i nikt nie umia艂 powiedzie膰, czy to

zazdrosna 偶ona wypchn臋艂a rywalk臋 na ulic臋, czy te偶 by艂 to

po prostu nieszcz臋艣liwy wypadek.

Teraz nie mia艂o to ju偶 znaczenia. Wa偶niejsze, 偶e

materia艂, kt贸ry opisywa艂 Sorensen, on widzia艂 u swojej

kuzynki. Owa lekkomy艣lna Dunka go pokazywa艂a,

a wszyscy chwalili jej dobry gust. Wybiera艂a si臋 do

krawcowej, zamierza艂a uszy膰 z tego sukni臋. Wymieni艂a

nawet nazwisko krawcowej.

Vinga Tark dosta艂a now膮 sukni臋 od swego kuzyna

w艂a艣nie dzisiaj? To znaczy, 偶e znalaz艂a u krawcowej co艣

gotowego. Do艣膰 niezwyk艂y zbieg okoliczno艣ci.

Tamta dama nigdy nie odebra艂a sukni, bo zmar艂a.

Czy mog艂oby tu chodzi膰 o jedn膮 i t臋 sam膮 kreacj臋?

Wiele na to wskazuje.

Jak nazywa艂a si臋 krawcowa?

Sypriansdatter? Sorensen? Nie, to ten skorumpowany

adwokat! Salvesen? Sebastiansen? Sebastiansdatter! Tak!

Przypomnia艂 sobie!

Musi si臋 natychmiast dowiedzie膰, gdzie ona mieszka.

Dom kuzynki znajdowa艂 si臋 niedaleko, nie min臋艂o

zatem wi臋cej ni偶 p贸艂 godziny, a starzej膮cy si臋 m臋偶czyz-

na znalaz艂 si臋 w izbie pani Sebastiansdatter, do艣膰 zdzi-

wiony, 偶e mieszka ona tak blisko domu Sorensena.

Trzeba dzia艂a膰 nadzwyczaj ostro偶nie, 偶eby unikn膮膰 ko-

lizji.

- Tak, to prawda, by艂a tu przed po艂udniem m艂oda

panna i kupi艂a t臋 sukni臋. Nie, 偶aden m臋偶czyzna jej nie

towarzyszy艂, kupowa艂a sama. Pi臋kna niczym elf, a jak

艣licznie wygl膮da艂a w tej sukni! Panienka jest bogata,

z艂o偶y艂a kosztowne zam贸wienie. Czy zrobi艂am co艣

niew艂a艣ciwego? Z t膮 sukni膮? Mo偶e pan chcia艂by j膮

zabra膰? - m贸wi艂a pani Sebastiansdatter niemal jednym

tchem.

- Nie, nie, w 偶adnym razie! Musz臋 tylko jak najpr臋dzej

odnale藕膰 panienk臋. Zapomnia艂em jej powiedzie膰 co艣

bardzo wa偶nego.

- A, wi臋c o to chodzi. Prosz臋 zaczeka膰, ja tu zapisa-

艂am...

Przybysz czeka艂 cierpliwie. Na jego wargach igra艂

przebieg艂y u艣mieszek.

- O, prosz臋 spojrze膰. Panienka nazywa si臋 Vinga

Tark, ja szy艂am tak偶e dla jej nieboszczki matki, pani

Elisabet z Elistrand. To by艂a elegancka dama i wy-

sokiego rodu. Ach, jakie to smutne, co si臋 z ni膮

sta艂o! O, tu wszystko zapisa艂am: dwie suknie, dwa

p艂aszcze...

- Dobrze, dobrze, ale ma pani jej adres?

Pani Sebastiansdatter opu艣ci艂a notes.

- Nie. Ona mi nie poda艂a 偶adnego adresu.

- Czy ona mo偶e mieszka w jakiej艣 gospodzie?

- Och, nie, jej kuzyn nie chce si臋 pokazywa膰 ludziom.

Panienka m贸wi艂a, 偶e ze wzgl臋du na jego wygl膮d... ludzie

s膮 dla niego okrutni.

Ach, tak? A zatem ona oszuka艂a Sorensena?

Krawcowa nie przestawa艂a m贸wi膰:

- Nie, oni mieszkaj膮 gdzie艣 w lesie, w rodzinnej

parafii. O ile dobrze zrozumia艂am, musz膮 si臋 ukrywa膰.

Wspomnia艂a o czym艣... co to ona m贸wi艂a? 呕e po偶yczy-

li... O, Bo偶e, co to oni po偶yczyli? Ona by艂a taka mi艂a

i taka rozmowna, wie pan, wcale nie jest zarozumia艂a.

呕e po偶yczyli... Ach, ju偶 wiem: po偶yczyli konia od

Eirika!

Popatrzy艂a na niego, dumna ze swojej pami臋ci.

- Od Eirika?

- Tak. Nic wi臋cej nie m贸wi艂a. Ale ma do mnie przyj艣膰

za dwa tygodnie, wi臋c je艣li pan...

- Dzi臋kuj臋. Ale ja chyba znam tego Eirika.

Nie zna艂 go, oczywi艣cie, ale mia艂 trop, za kt贸rym

zamierza艂 p贸j艣膰.

Jeszcze tego samego popo艂udnia wyruszy艂 swoim

powozem do parafii Grastensholm.

Wiedzia艂 bowiem, 偶e czas nagli. Nie ma ani chwili do

stracenia!

Zatem oni si臋 ukrywaj膮. Nawet przed w艂asnym ad-

wokatem. No, no, rozs膮dni m艂odzi ludzie!

To jednak oznacza, 偶e nie powinien w Grastensholm

o nich rozpytywa膰. Powinien odszuka膰 Eirika.

Zostawi艂 t臋 spraw臋 stangretowi, ale byli obaj na tyle

ostro偶ni, by nie pyta膰 w Elistrand czy Grastensholm, lecz

w najbli偶szej zagrodzie komorniczej.

No tak, Eirik, on ma do偶ywocie w ma艂ej zagrodzie na

skraju lasu. Trzeba jecha膰 tamt膮 drog膮 i...

Komornicy patrzyli za powozem, dop贸ki nie znikn膮艂

w lesie. Czego tacy eleganccy ludzie mogli chcie膰 od

Eirika? Ciekawe.

U Eirika jednak przybysza czeka艂y trudno艣ci. Usta

komornika by艂y zamkni臋te na siedem piecz臋ci. Pozostali

cz艂onkowie rodziny znikn臋li, nagle wszyscy mieli jakie艣

bardzo pilne zaj臋cia.

Nie, tutaj nie ma 偶adnej Vingi ani Heikego Linda. Sk膮d

to szanownemu panu przysz艂o do g艂owy?

Go艣膰 by艂 wi臋c zmuszony wy艂o偶y膰 staremu ca艂膮 histori臋.

Eirik przygl膮da艂 mu si臋, mrugaj膮c oczyma. I nagle

znalaz艂a si臋 i Vinga, i jej kuzyn, mieszkaj膮 w ma艂ej

zagrodzie w g艂臋bi lasu. Ustalono, 偶e Eirik musi tak偶e

jecha膰 (w pi臋knym powozie), w przeciwnym razie oboje

na widok obcych znikn膮 bez 艣ladu.

Go艣膰 da艂 staremu napiwek i prosi艂, 偶eby wsiad艂 do

powozu. Eirik rozpromieni艂 si臋. Op艂acalne przedsi臋-

wzi臋cie, doprawdy! Rodzinie komornik贸w zacz臋艂o si臋

du偶o lepiej powodzi膰, od kiedy Heike pojawi艂 si臋

w parafii.

呕eby tylko jeszcze uda艂o mu si臋 wyrzuci膰 tych pogania-

czy niewolnik贸w z Grastensholm i Elistrand i 偶eby dwory

znowu nale偶a艂y do Ludzi Lodu, to ca艂a parafia zakrzyknie:

hura!

Vinga posprz膮ta艂a w zagrodzie przeznaczonej dla kozy

i zadba艂a, 偶eby zwierz臋 mia艂o wszystko, czego mu po-

trzeba. Koza zacz臋艂a dawa膰 du偶o wi臋cej mleka, odk膮d

sprowadzili si臋 do domu Simena, wok贸艂 kt贸rego ros艂a

bujna trawa.

Kiedy znowu wesz艂a do izby, zasta艂a Heikego obok

kryj贸wki, w kt贸rej znajdowa艂 si臋 skarb, trzymaj膮cego

w r臋kach niezwyk艂膮 butelk臋 Shiry.

By艂 tak pogr膮偶ony w my艣lach, 偶e nie zauwa偶y艂

wej艣cia Vingi. Uni贸s艂 amfor臋 z g贸rskiego kryszta艂u

pod 艣wiat艂o i porusza艂 ni膮, a naczynie skrzy艂o si臋

i mieni艂o. Izdebka by艂a ciemna, jedyne 艣wiat艂o wp艂y-

wa艂o przez niedu偶e okienko, a Heike trzyma艂 butelk臋

tak, 偶e 贸w 艣wietlny strumie艅 musia艂 si臋 w niej za-

艂amywa膰.

Nietrudno by艂o zauwa偶y膰 wod臋 wewn膮trz butelki. Nie

uby艂o ani odrobiny, wype艂nia艂a butelk臋 a偶 po brzeg szyjki,

chocia偶 min臋艂o ponad p贸艂 wieku, od kiedy Shira przynios-

艂a j膮 z G贸ry Czterech Wiatr贸w.

- Nad czym tak rozmy艣lasz? - zapyta艂a Vinga.

Heike drgn膮艂 gwa艂townie.

- Vinga, nie wolno ci mnie straszy膰! Przecie偶 mog艂em

upu艣ci膰 butelk臋!

- Przepraszam! O czym my艣la艂e艣?

- Nasz艂o mnie takie niezno艣ne pragnienie, 偶eby... 偶e,

no... gdybym spr贸bowa艂 wody, jedn膮 czy dwie kropelki...

to wtedy sta艂bym si臋 mo偶e zwyczajnym cz艂owiekiem.

- Chcesz tego?

- Je艣li chodzi o wygl膮d, to tak. Ale czy s艂ysza艂a艣

kiedykolwiek o cz艂owieku, kt贸ry by pragn膮艂 mie膰 inn膮

dusz臋?

- Nie - odpar艂a z u艣miechem. Podesz艂a do niego

i wyj臋艂a mu butelk臋 z r膮k. - My艣l臋, 偶e powiniene艣

zapomnie膰 o tym pragnieniu. Uwa偶am, 偶e to wyj膮tkowo

g艂upie.

- Dlaczego?

Vinga umie艣ci艂a butelk臋 na powr贸t w skrytce.

- Dlatego, 偶e wiesz, co by艣 straci艂, ale nie wiesz, co

mo偶esz zyska膰.

- To zbyt og贸lnikowa odpowied藕.

- Shira utraci艂a swoj膮 si艂臋 i sta艂a si臋 zwyczajn膮 dziew-

czyn膮 - odpar艂a, patrz膮c mu surowo w oczy. - Ty nie

mo偶esz sobie na to pozwoli膰, skoro masz walczy膰 o dom

Ludzi Lodu.

- Mam jeszcze alraun臋.

- A mo偶e ona ci臋 zawiedzie, kiedy b臋dziesz jak

wszyscy inni? A mo偶e tak偶e nasi przodkowie rzuc膮 ci臋 na

pastw臋 losu, skoro nie b臋dziesz m贸g艂 ich wi臋cej widzie膰.

A poza tym ja nie chc臋, 偶eby艣 wygl膮da艂 inaczej. No, ale to

nie ma znaczenia.

- Nie - zaprotestowa艂 cicho. - Ma znaczenie! Ale

mimo to bardzo bym chcia艂 wygl膮da膰 cho膰 troch臋 mniej

strasznie.

- Mnie si臋 podobasz! - o艣wiadczy艂a Vinga kr贸tko.

- Ale by膰 mo偶e ja mam niezwyk艂y gust.

- Chyba rzeczywi艣cie masz - powiedzia艂 Heike g艂osem

tak ostrym, 偶e mo偶na by si臋 o niego skaleczy膰. O butelce

jednak wi臋cej nie wspomina艂.

W chwil臋 potem Vinga dokona艂a do艣膰 przera偶aj膮cego

odkrycia: Heike wyj膮艂 ca艂y skarb Ludzi Lodu z kryj贸wki.

Uderzy艂 j膮 wyraz jego oczu, kiedy wpatrywa艂 si臋 w skarb,

a d艂onie b艂膮dzi艂y od jednego przedmiotu do drugiego.

W jego oczach widzia艂a przemo偶n膮, nieugaszon膮 偶膮dz臋

posiadania!

Od dawna zreszt膮 m贸wiono w rodzinie, 偶e dotkni臋ci

odczuwaj膮 nieodparte pragnienie posiadania skarbu. 呕e

gotowi s膮 i艣膰 po trupach, byleby tylko go dosta膰.

- On nale偶y wy艂膮cznie do ciebie, wiesz o tym - powie-

dzia艂a tak oboj臋tnie, jak tylko mog艂a.

Heike spojrza艂 na ni膮, jakby go wyrwa艂a z koszmar-

nego snu.

- Naprawd臋? Tak... No oczywi艣cie, masz racj臋. Sol-

ve cz臋sto m贸wi艂 o skarbie. 呕e powinien go mie膰, bo

przecie偶 on te偶 by艂 dotkni臋ty. Ale nie mia艂 odwagi

zjawi膰 si臋 tutaj.

Vinga bez s艂owa skin臋艂a g艂ow膮.

Heike m贸wi艂 dalej:

- Ale jak to si臋 sta艂o, 偶e skarb znajdowa艂 si臋 w Gras-

tensholm? Z tego co s艂ysza艂em, to po 艣mierci Ingrid mia艂a

go odziedziczy膰 twoja matka, Elisabet. Solve w艣cieka艂 si臋

z tego powodu, uwa偶a艂, 偶e Elisabet nie jest tego godna.

Ale przecie偶 twoja matka mia艂a zdolno艣膰 leczenia ludzi,

a nikt nie wiedzia艂, co si臋 dzieje z Solvem, nie m贸wi膮c ju偶

o tym, 偶e nikt nie wiedzia艂 o moim istnieniu.

- Tak, a poza tym ciocia Ingrld zmar艂a nie tak dawno

temu. A moi rodzice uwa偶ali, 偶e skarb najbezpieczniejszy

jest w艂a艣nie w Grastensholm. Zreszt膮 mama nigdy nie

mia艂a na niego specjalnej ochoty.

- Pos艂uchaj no, Vinga! Te podejrzliwe spojrzenia

wcale mi si臋 nie podobaj膮. Co ty sobie my艣lisz? 呕e stan臋 si臋

niebezpieczny, je艣li nie dostan臋 skarbu?

Na to Vinga nie odpowiedzia艂a.

- Moi rodzice zawsze wierzyli, 偶e Solve przyjedzie do

Norwegii i obejmie swoje dziedzictwo. Rozmawiali te偶,

oczywi艣cie, o tym, by zabra膰 skarb do Elistrand, ale jako艣

do tego nie dosz艂o. A potem umarli...

Heike pog艂adzi艂 palcem jej policzek.

- A ty by艂a艣 za ma艂a, 偶eby wiedzie膰, jakie to

wa偶ne, by dobrze ukry膰 skarb. Ale ksi膮偶ki Mikaela

uratowa艂a艣!

- Uratowa艂am! - potwierdzi艂a dumna jak paw.

- Zechcesz mi je kiedy艣 przeczyta膰?

Vinga by艂a wzruszona.

- Oczywi艣cie, bardzo ch臋tnie. Ale kiedy? Mo偶e jutro

rano?

- Je艣li starczy nam czasu - roze艣mia艂 si臋. - Mamy du偶o

pracy. Musimy wszystko dok艂adnie zaplanowa膰.

- Tak. Heike, wci膮偶 zastanawiam si臋 nad pewn膮

spraw膮. Z tego co wiemy, to w Grastensholm nie ma

nikogo opr贸cz s艂u偶by. Co by si臋 sta艂o, gdyby艣 pod

nieobecno艣膰 Snivela zaj膮艂 dw贸r? Wtedy on by nie m贸g艂 tu

wr贸ci膰.

- My艣lisz, 偶e i ja si臋 nad tym nie zastanawia艂em? Ale

wyobra藕 sobie, co by si臋 wtedy sta艂o! Snivel jest przecie偶

prawnikiem! Mo偶e mnie oskar偶y膰 o napad, naruszenie

spokoju domu, wtr膮ci膰 do wi臋zienia, zanim zd膮偶臋 znale藕膰

jak膮艣 prawnicz膮 pomoc. Nie mog臋 przecie偶 stawa膰 w s膮-

dzie sam bez ochrony jakiego艣 wa偶nego urz臋dnika!

W przeciwnym razic Snivel os膮dzi mnie, zanim zd膮偶臋

cokolwiek powiedzie膰, a do tego, Vingo, nie mog臋

dopu艣ci膰! Wszystko tylko nie to!

We wzburzeniu bardzo u niego rzadkim zas艂oni艂 twarz

r臋kami.

- Tylko nie wigzienie, chcesz powiedzie膰 - szepn臋艂a

Vinga. - Tak, ja to rozumiem.

- Nie mog臋 dopu艣ci膰 do tego, by mnie zamkni臋to

w celi. Odebra艂bym sobie 偶ycie, i to wcale nie jest czcza

pogr贸偶ka.

Vinga pomy艣la艂a o ma艂ym ch艂opcu imieniem Heike,

kt贸ry wiele lat swego dzieci艅stwa sp臋dzi艂 siedz膮c skulony

w ciasnej klatce. By艂 k艂uty i d偶gany szpikulcami, i to przez

w艂asnego ojca, obci膮偶onego dziedzictwem z艂a Solvego.

Podesz艂a do rozdygotanego kuzyna i pr贸bowa艂a go jako艣

uspokoi膰.

- Ja wiem, ja wiem - powtarza艂a. - To si臋 nie mo偶e

sta膰. Nikt ci臋 nie wtr膮ci do wi臋zienia.

Opl贸t艂 j膮 ramionami i przytuli艂 twarz do jej w艂os贸w.

Teraz mog艂a si臋 przekona膰, 偶e jej nios膮ce otuch臋 s艂owa

by艂y mu naprawd臋 potrzebne. Przypomnia艂a sobie tak偶e

tamten moment, kiedy Heike opowiedzia艂 jej o swoim

dzieci艅stwie. I o tym, jak ca艂kiem niedawno temu za-

mkni臋to go w trupiarni na tym upiornym cmentarzu.

O panice, kt贸ra go wtedy ogarn臋艂a, i o tym, 偶e pozdziera艂

sobie paznokcie a偶 do krwi, by si臋 stamt膮d wydosta膰.

- To si臋 nie mo偶e powt贸rzy膰 - szepta艂a wci膮偶 Vinga

uspokajaj膮co, g艂aszcz膮c go po twarzy. - Nigdy, nigdy

wi臋cej!

Heike z ca艂ych si艂 stara艂 si臋 zwalczy膰 strach. Vinga

chcia艂a mu pom贸c, rozmawiaj膮c o powszednich sprawach.

- Tutaj te偶 mieszkasz w ciasnej kom贸rce. Mo偶esz tam

spa膰?

Nareszcie odetchn膮艂 g艂臋boko i wyprostowa艂 si臋.

- Oczywi艣cie, 偶e tak, bo wiem, 偶e w ka偶dej chwili, gdy

zechc臋, mog臋 otworzy膰 drzwi.

- Tak, naturalnie, nie pomy艣la艂am o tym. Heike, jak

dobrze jest nam teraz razem, prawda? Tacy jeste艣my sobie

bliscy, a mimo to nie mam ochoty... No wiesz, co mam na

my艣li.

U艣miechn膮艂 si臋 do niej. W wieczornym mroku jego

groteskowa twarz wydawa艂a si臋 niemal pi臋kna. A Vinga

wiedzia艂a, 偶e to jego dobro膰 艂agodzi rysy.

- Wiem - powiedzia艂. - Ja te偶 nie odczuwam po偶膮da-

nia. Poniewa偶 to, co jest mi臋dzy nami, opiera si臋 nie tylko

na erotyzmie. Mamy co艣 wi臋cej, stoimy wsp贸lnie na du偶o

pewniejszym gruncie. I to jest bardzo pi臋kne.

- Tak, ale... Heike, skoro mamy tyle wsp贸lnego...

dlaczego ty mnie nie chcesz? Dlaczego nie mo偶esz spa膰

tutaj, w izbie? Dlaczego wci膮偶 mnie od siebie odpychasz?

- Dlatego, 偶e masz szesna艣cie lat, Vingo!

- Nied艂ugo sko艅cz臋 siedemna艣cie!

- To ma艂a r贸偶nica. Wr贸cimy do tej kwestii, kiedy

b臋dziesz mia艂a dwadzie艣cia.

- Nie, no wiesz co!

- Dobrze, wobec tego dziewi臋tna艣cie.

- Osiemna艣cie. I nie s膮dz臋, bym si臋 do tego czasu

mia艂a zmieni膰.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i roze艣mia艂 si臋.

- Ty, kt贸ra ogl膮dasz si臋 za ka偶dym m艂odym ch艂op-

cem? Vinga, to, co robili艣my dzisiaj na wozie, nie ma

znaczenia, to nie czyni 偶adnemu z nas szkody, a raczej

przeciwnie. Ale zdarzy艂o si臋 to po raz ostatni! Zapami臋taj

to sobie!

- Dop贸ki nie sko艅cz臋 osiemnastu lat?

- Dobrze, powiedzmy osiemnastu. Zobaczysz, 偶e

b臋dziesz wtedy my艣la艂a zupe艂nie inaczej ni偶 dzisiaj. "Ten

ca艂y Heike, jak mog艂am posun膮膰 si臋 do tego, 偶eby znosi膰

jego blisko艣膰? Skoro jest tylu innych?" Tak b臋dziesz

wtedy my艣la艂a, mog臋 si臋 za艂o偶y膰.

- Nie przystoi ci ta samokrytyka, Heike. Powiniene艣

da膰 sobie z tym spok贸j.

- Musz臋 stale patrze膰 na siebie krytycznie, nie rozu-

miesz tego? 呕ebym sobie nie zacz膮艂 wyobra偶a膰 nie-

stworzonych rzeczy, bo p贸藕niej ciosy b臋d膮 jeszcze bole艣-

niejsze.

- Ech, jeste艣 jak stary ko艅 w mane偶u, kt贸ry chodzi

w k贸艂ko po tym samym torze, 偶eby si臋 nie wiem co

dzia艂o... Ciii!

Zacz臋li nas艂uchiwa膰.

- Zbli偶a si臋 tu jaki艣 w贸z, zaprz臋偶ony w jednego konia

- szepn臋艂a Vinga, patrz膮c na Heikego rozszerzonymi ze

strachu oczyma.

W jego oczach pojawi艂y si臋 ogniki.

- Mo偶e to ten tw贸j stary ko艅 z mane偶u? Nie, to chyba

jaka艣 powa偶na sprawa! Czy koza jest w chlewiku?

- Oczywi艣cie!

- 呕adne pranie nie suszy si臋 na dworze?

- Nie. Heike, ja musz臋 ucieka膰! Ogarnia mnie panika,

pom贸偶 mi!

- Schowaj si臋. Wyjrz臋 ostro偶nie przez okno, zobacz臋,

co si臋 dzieje.

Vinga na czworakach przemkn臋艂a pod 艣cian膮.

- To jaki艣 艂adny ekwipa偶 - mrukn膮艂 Heike, staraj膮c

si臋, 偶eby go nie by艂o wida膰 przy oknie. - Ze stangretem...

A obok stangreta siedzi Eirik! Och, nie, Eirik, jak mog艂e艣

nam co艣 takiego zrobi膰? O co ci chodzi?

Heike przykucn膮艂 pod 艣cian膮 obok Vingi.

- Pow贸z si臋 zatrzyma艂. O, przekl臋ci! A my艣my my艣-

leli, 偶e na Eiriku mo偶na polega膰!

- Co teraz zrobimy?

- Musimy siedzie膰 cicho i udawa膰, 偶e nas nie ma.

Otoczy艂 j膮 opieku艅czo ramieniem i siedzieli tak, boj膮c

si臋 niemal oddycha膰, oparci o 艣cian臋. Vinga dygota艂a tak

osikowy li艣膰. Dawny l臋k opanowa艂 j膮 znowu.

- Heike! - us艂yszeli o偶ywiony g艂os Eirika.

D艂o艅 Heikego zacisn臋艂a si臋 ostrzegawczo na ramieniu

Vingi.

Rozleg艂o si臋 stukanie do drzwi.

- Heike, ten pan jest przyjacielem. On chce by膰

waszym adwokatem!

Heike i Vinga popatrzyli na siebie bez s艂owa.

- To jest pan adwokat Menger i ma w艂asne pora-

chunki ze Snivelem!

Heike waha艂 si臋. Nim zd膮偶y艂 cokolwiek postanowi膰,

Eirik odezwa艂 si臋 znowu:

- On m贸wi, 偶e panna Vinga nie powinna by艂a chodzi膰

do Sorensena, bo to on zagarn膮艂 Elistrand. To znaczy

Sorensen. On jest bratankiem Snivela!

- To rozstrzyga spraw臋 - powiedzia艂 Heike i wsta艂.

- Chod藕, Vinga!

Otworzyli drzwi i wpu艣cili Eirika do 艣rodka, a razem

z nim tego starszego pana, kt贸ry by艂 tak wychudzony, 偶e

zdawa艂o si臋, i偶 w ka偶dej chwili mo偶e umrze膰. Obcy

odwr贸ci艂 si臋 do Heikego plecami. Oddycha艂 z trudem,

towarzyszy艂o temu 艣wiszcz膮ce rz臋偶enie, przybysz nikomu

nie poda艂 r臋ki na powitanie.

- Dzie艅 dobry - powiedzia艂 z wysi艂kiem. - Jestem

adwokat Menger. Czy mo偶emy porozmawia膰 przez chwi-

Heike uk艂oni艂 si臋, przedstawi艂 Ving臋 i siebie i za-

proponowa艂 go艣ciowi jedyne siedz膮ce miejsce w izbie.

Eirik sta艂 przez chwil臋 w progu, nie mog膮c opanowa膰

ciekawa艣ci, potem jednak o艣wiadczy艂, 偶e p贸jdzie na

dw贸r i porozmawia ze stangretem. Wszyscy skin臋li

mu 偶yczliwie g艂owami, adwokat wpatrywa艂 si臋 w Hei-

kego.

- Pos艂uchajcie teraz - rzek艂 Menger, kiedy zostali

sami. - Powodem, kt贸ry sprawi艂, 偶e tutaj przyby艂em, jest

pewna rozmowa, pods艂uchana dzisiaj przeze mnie w gos-

podzie w Christianii. Uzna艂em, 偶e sprawa jest niezwykle

pilna, i dlatego bez zw艂oki wyruszy艂em w drog臋.

- To do艣膰 d艂uga podr贸偶 - powiedzia艂 Heike przeci膮g-

le, nie kryj膮c sceptycyzmu. - I jakim sposobem pan nas

odnaIaz艂? Czy to znaczy, 偶e Sorensen tak偶e wie, gdzie

mieszkamy?

- Nie, nie, on my艣li, 偶e zatrzymali艣cie si臋 w gospodzie

"Pod B艂臋kitnym Pucharem" - u艣miechn膮艂 si臋 Menger.

- Dotar艂em tu dzi臋ki wielu przypadkowym zbiegom

okoliczno艣ci, kt贸re naprowadzi艂y mnie na wasz 艣lad.

Opowiedzia艂 o sukni, o kt贸rej wspomnia艂 Sorensen,

o tym, jak on sam odszuka艂 krawcow膮, i o tym, co mu ona

powiedzia艂a o koniu Eirika...

- Chwileczk臋 - wtr膮ci艂a Vinga. - Powiedzia艂 pan, 偶e to

adwokat Sorensen jest obecnie w艂a艣cicielem Elistrand.

Co艣 mi si臋 tu nie zgadza. Eirik, co tam Eirik, wszyscy

w ca艂ej parafii musieliby o tym wiedzie膰! A Eirik nic o tym

nie wspomnia艂.

- Nie ma w tym nic dziwnego. Bo tak naprawd臋 to ten

oszust nazywa si臋 Sigurd Sorensen Hvitbekk i tutejsi

ludzie znaj膮 go tylko pod nazwiskiem Hvitbekk. Dobrze

jest czasami mie膰 kilka nazwisk i m贸c wybiera膰 zale偶nie od

potrzeby. On by艂 przecie偶 adwokatem ojca panienki, wi臋c

to jasne, 偶e pod tamtym nazwiskiem nie chce tu wy-

st臋powa膰.

- Rozumiem. A dlaczego pan si臋 nami interesuje?

- O, nie mam czego ukrywa膰. Przed wieloma laty to

ja by艂em kandydatem do urz臋du s臋dziego ziemskiego

i spraw maj膮tkowych. By艂em najstarszym i najbardziej

do艣wiadczonym w艣r贸d oczekuj膮cych na to stanowisko.

Przez ca艂e zawodowe 偶ycie przy艣wieca艂 mi w艂a艣nie ten

cel. Snivel jednak, cho膰 by艂 ode mnie du偶o gorszy,

zdo艂a艂 mnie wyprzedzi膰. Dzi臋ki zmowie, protekcji,

korupcji... Ale pozbawienie mnie stanowiska wcale go

nie zaspokoi艂o. On mnie po prostu zniszczy艂. Jako

adwokat sta艂em si臋 martwy, rozg艂osi艂 wsz臋dzie, 偶e

zajmnj臋 si臋 podejrzanymi interesami, 偶e pracuj臋 nie-

uczciwie, co nie jest prawd膮, ale teraz mog臋 liczy膰

jedynie na takie sprawy, kt贸rych nikt inny nie chce.

A zatem wy, moi przyjaciele, i wasza sprawa, to dla

mnie jedyna szansa. Je艣li uda mi si臋 j膮 doprowadzi膰 do

ko艅ca, to b臋d臋 m贸g艂 wr贸ci膰 do zawodu, zostan臋

zrehabilitowany. A poza tym od dawna jedynym

marzeniem mojego 偶ycia jest zniszczy膰 Snivela. I bardzo

ch臋tnie poci膮gn膮艂bym razem z nim w d贸艂 jego nieuczci-

wego bratanka. Dlatego, panno Vingo, kiedy us艂ysza-

艂em w gospodzie, 偶e pani prosi艂a Sorensena o znalezie-

nie innego adwokata, kt贸ry zechcia艂by wam pom贸c,

czego on naturalnie nie zamierza艂 zrobi膰, uzna艂em, 偶e

mo偶e pa艅stwo zainteresowaliby si臋 moj膮 osob膮. Inte-

resuje pa艅stwa moja propozycja?

- Bardzo - odpar艂 Heike.

ROZDZIA艁 XI

Szykowny niczym z 偶urnala adwokat Sorensen wys艂a艂

kuriera do miasta Moss i pewien zwyci臋stwa poszed艂 do

gospody "Pod B艂臋kitnym Pucharem", by si臋 przekona膰,

czy jego go艣膰 ju偶 przyby艂.

Vingi jednak nie by艂o.

Czy gospodarz dok艂adnie sprawdzi艂? A mo偶e zatrzy-

ma艂a si臋 tu pod innym nazwiskiem? Nie. Mo偶e by艂o ich

dwoje? Nie.

Sorensen zaczyna艂 mie膰 do艣膰 niem膮dr膮 min臋, co raczej

nie dodawa艂o mu urody.

Naprawd臋 jednak nie m贸g艂 sobie wyobrazi膰, 偶e m艂o-

dziutka panienka mog艂aby go zlekcewa偶y膰. A on przygo-

towa艂 si臋 tak starannie na to spotkanie, ubra艂 si臋 elegancko

i w napi臋ciu oczekiwa艂 wspania艂ego wieczoru i upojnej

nocy. Dziewica, taka niedojrza艂a, taka niedo艣wiadczona,

偶e nie mog艂a si臋 nawet niczego domy艣la膰. A gdyby

przysz艂a w towarzystwie swojego groteskowego kuzyna,

to adwokat b臋dzie przynajmniej mia艂 oboje pod kontrol膮,

dop贸ki nie nadejdzie odpowied藕 od stryja Snivela.

I oto zosta艂 z pustymi r臋kami!

No niech tam, przecie偶 przyjd膮 w czwartek...

Ale to dopiero za trzy dni.

Pieni膮c si臋 ze z艂o艣ci Sorensen wr贸ci艂 do domu i wys艂a艂

natychmiast s艂u偶膮cego, by szuka艂 Vingi i jej towarzysza we

wszystkich miejscach noclegowych w Christianii i najbli偶-

szej okolicy.

S艂u偶膮cy wr贸ci艂 p贸藕no w nocy, lecz Sorensen siedzia艂

i czeka艂. Przywyk艂 do nocnego 偶ycia.

Nie, nigdzie nie by艂o 偶adnej Vingi. Kamie艅 w wod臋!

W bardzo ponurym nastroju k艂ad艂 si臋 adwokat spa膰,

kiedy 艣wit zaczyna艂 ju偶 rozja艣nia膰 niebo. Zastanawia艂 si臋,

czy zrobi膰 awantur臋 s艂u偶膮cemu, 偶eby wy艂adowa膰 na nim

w艂asne rozczarowanie, ale uzna艂 to za zbyt ryzykowne.

S艂u偶膮cy by艂 ros艂ym i silnym m臋偶czyzn膮, a pr贸cz nich

w domu nie by艂o nikogo. Adwokat wola艂 nie kusi膰 losu.

Ciekawe, co te偶 stryj powie na to wszystko?

Tego mia艂 si臋 dowiedzie膰 ju偶 wkr贸tce. Stryj Snivel

bowiem przyby艂 osobi艣cie, i to najszybciej jak m贸g艂.

Zostawi艂 swoje wa偶ne sprawy w kupieckim mie艣cie Mose

i ju偶 nast臋pnego dnia wpad艂 do biura Sorensena niczym

rozjuszony byk. Biuro by艂o, rzecz jasna, jedynie pi臋knie

urz膮dzonym salonikiem w jego mieszkaniu, tym samym,

w kt贸rym odwiedzi艂a go Vinga.

Pi臋kne koronki u mankiet贸w Sorensena dr偶a艂y, gdy

wita艂 przyby艂ego. Snivel jednak wobec niego wrogo

usposobiony nie by艂. Nale偶y bezzw艂ocznie odnale藕膰 tych

natr臋t贸w, kt贸rzy odwa偶yli si臋 wyst膮pi膰 przeciwko niemu,

chc膮 mu odebra膰 jego w艂asny maj膮tek! Snivelowi! A przy

okazji tak偶e Sorensenowi!

- Musisz ich odnale藕膰, zanim zd膮偶膮 wyrz膮dzi膰 nam

jak膮艣 szkod臋 - parska艂a wielka, stara ropucha, podrywaj膮c

si臋 co chwila z rokokowego fotela. Obwis艂e policzki

Snivela i podbr贸dek podnosi艂y si臋 tak偶e ponad ko艂-

nierzem i jedwabn膮 kamizelk膮. W obrz臋k艂ej twarzy

p艂on臋艂y gniewem ma艂e, jak u 艣wini albo u amfibii, oczka.

- Maj膮 przyj艣膰 tu w czwartek.

- Wtedy mo偶e ju偶 by膰 za p贸藕no - uci膮艂 ostro Snivel.

- Jak mog艂e艣 j膮 wypu艣ci膰, kiedy ju偶 mia艂e艣 j膮 we w艂asnym

domu?

- Sprawia艂a wra偶enie bardzo pos艂usznej, dygn臋艂a i po-

wiedzia艂a: "Tak, dzi臋kuj臋", kiedy zaproponowa艂em, 偶eby

si臋 zatrzymali "Pod B艂臋kitnym Pucharem". A zreszt膮

zaprosi艂em j膮 na obiad, ale ona wtedy nie mog艂a, obieca艂a,

偶e wr贸cimy do tej sprawy w czwartek. Wi臋c nie by艂a

ca艂kiem niech臋tna.

U艣miech Sorensena 艣wiadczy艂, i偶 to niemo偶liwe, by

kto艣 okazywa艂 niech臋膰, kiedy on zaprasza.

- Czwartek. To pojutrze - mrukn膮艂 Snivel, przy-

mkn膮wszy oczy. - Tak d艂ugo nie mo偶emy czeka膰. A co

b臋dzie, je艣li oni tymczasem znajd膮 sobie innego ad-

wokata?

- Ja obieca艂em, 偶e podejm臋 si臋 sprawy, je艣li to b臋dzie

konieczne. Ona tu nikogo nie zna.

- Hm... - Snivel zastanawia艂 si臋.

- Czy... Stryj ma jak膮艣 propozycy臋?

- Propozycj臋? - sykn膮艂 Snivel. - Nie mamy przecie偶

wyboru! Proces by艂by niebezpieczny dla nas obu. Tylko

patrze膰, jak si臋 dowiedz膮, 偶e to ty dosta艂e艣 Elistrand.

Adwokat rodziny! Bratanek egzekutora! Jak to brzmi,

twoim zdaniem? Musisz ich odszuka膰, Sigurd. i unie-

szkodliwi膰 raz na zawsze!

Adwokat Menger d艂ugo rozmawia艂 z Heikem i Ving膮.

Musieli mu opowiedzie膰 wszystko o swoim 偶yciu, z naj-

drobniejszymi szczeg贸艂ami, i wszystko, co wiedzieli o his-

torii rodu, a tak偶e o historii trzech dwor贸w Ludzi Lodu.

Dzia艂o si臋 to tego samego wieczora, kiedy Snivel p臋dzi艂 na

艂eb na szyj臋 do Christianii i kiedy Sorensen u艣wiadomi艂

sobie, 偶e 偶adne z dwojga m艂odych nie mieszka "Pod

B艂臋kitnym Pucharem" ani w innej gospodzie w mie艣cie

i okolicach.

Zmrok zapada艂 w domku Simena, wi臋c Heike zas艂oni艂

derk膮 ma艂e okienko i zapali艂 艣wiec臋.

Adwokat Menger kaszla艂 okropnie. Heike od dawna

si臋 temu przys艂uchiwa艂. Z wahaniem, 偶eby nie urazi膰

go艣cia, powiedzia艂 w ko艅cu:

- S艂ysz臋, 偶e cierpi pan na powa偶n膮 chorob臋 p艂uc.

Chcia艂bym panu powiedzie膰, 偶e dotkni臋ci z艂ym dziedzic-

twem cz艂onkowie naszego rodu zawsze znali si臋 na

leczeniu chor贸b, przynosimy to ze sob膮 na 艣wiat. Tylko 偶e

metody, jakie stosujemy, mog膮 si臋 niekiedy wyda膰 niezbyt

ortodoksyjne. Ja sam nie mia艂em mo偶liwo艣ci kszta艂cenia

si臋 w tym kierunku, nie mia艂em te偶 czasu, 偶eby zapozna膰

si臋 z leczniczymi 艣rodkami, jakie Ludzie Lodu przekazuj膮

sobie z pokolenia na pokolenie, poniewa偶 dopiero nieda-

wno przyby艂em do parafii Grastensholm. Vinga jednak

nauczy艂a si臋 sporo od swojej matki, Elisabet, a poza tym

ona umie odczytywa膰 etykiety i recepty na s艂oiczkach

i szkatu艂kach. Ja tego nie potrafi臋. Gdyby pan chcia艂, to

przed nast臋pnym spotkaniem znajdziemy co艣, co z艂agodzi

pa艅skie cierpienia.

Menger u艣miechn膮艂 si臋 smutno. W blasku 艣wiecy jego

twarz by艂a trupio blada.

- Och, gdyby艣cie mogli uwolni膰 mnie od tego

krzy偶a! Ale ja by艂em ju偶 u wszystkich lekarzy, jacy

istniej膮, i 偶aden nie robi mi najmniejszych nadziei.

Spr贸buj臋 wytrwa膰 jako艣 do ko艅ca procesu przeciwko

Snivelowi, bo ca艂e 偶ycie marzy艂em, 偶eby go zdemas-

kowa膰. Ale na nic wi臋cej raczej nie powinienem ju偶

liczy膰.

- Gdybym m贸g艂 zaraz obejrze膰 dok艂adniej 艣rodki

lecznicze Ludzi Lodu, to chyba znalaz艂bym lekarstwo

jeszcze dzi艣 - rzek艂 Heike. - Ja wiem, 偶e mam odpowied-

nie zdolno艣ci.

- Ja te偶 jeszcze nie zd膮偶y艂am tego przejrze膰 - powie-

dzia艂a Vinga. - Co prawda nie mam 偶adnych tego rodzaju

zdolno艣ci, ale ch臋tnie pomog臋.

- Dzi臋kuj臋, wiem, 偶e pani to zrobi - u艣miechn膮艂 si臋

Menger. - Czy wolno mi powiedzie膰, 偶e jeste艣cie par膮

niezwykle sympatycznych m艂odych ludzi?

- Dzi臋kujemy, oczywi艣cie, 偶e wolno panu - roz-

promieni艂a si臋 Vinga i Menger zapragn膮艂 nieoczekiwanie

mie膰 o czterdzie艣ci lat mniej i by膰 zdrowym.

Nagle Heike wstrzymal oddoch, jakby si臋 czemu艣

przys艂uchiwa艂.

- Co si臋 sta艂o? - szepn臋艂a Vinga.

- Ciii! My艣l臋, 偶e nle b臋dziemy musieli czeka膰 z kuracj膮

do nast臋pnego razu.

Energicznie podszed艂 do schowka, wyj膮艂 skarb i po-

chyli艂 si臋 nad nim.

Menger spojrza艂 pytaj膮co na Ving臋.

- Heike otrzyma艂 pomoc - szepn臋艂a.

- Pomoc?

- Tak. Poznaj臋 to po jego minie. Przyby艂o ich tu

wielu. Nasi przodkowie bardzo chc膮, 偶eby艣my odzy-

skali Grastensholm. Teraz kilkoro z nich zjawi艂o si臋

na strychu. Tak, 偶e ma pan pot臋偶nych opiekun贸w,

panie adwokacie. Widocznie 艂膮cz膮 z panem spore na-

dzieje i chc膮, 偶ehy pan by艂 silny i podo艂a艂 trudom

walki.

Menger zacisn膮艂 wargi, poczu艂 si臋 troch臋 niepewnie,

cho膰 na og贸艂 nie wierzy艂 w przes膮dy ani tym bardziej

w duchy.

- Widzisz ich? - zapyta艂 Ving臋.

- Nie, ale wiem, 偶e przyszli.

- Mo偶esz by膰 przez chwil臋 cicho? - sykn膮艂 Heike przez

z臋by.

- Oczywi艣cie, przepraszam. Kto to przyszed艂?

- Ingrid i Ulvhedin.

- Witajcie! - szepn臋艂a Vinga ze 艂zami w oczach.

Zna艂a przecie偶 Ingrid i tyle s艂ysza艂a o Ulvhedinie. - To

oczywiste, 偶e w艂a艣nie oni chc膮 pom贸c, to oni s膮 najbar-

dziej zainteresowani, by艣my odzyskali to, co do nas

nale偶y. Ciocia Ingrid by艂a ostatni膮 na Grastensholm

i musia艂a patrze膰 na upadek swojego ukochanego dwo-

ru.

Heike westchn膮艂 g艂臋boko.

- Adwokacie Menger, czy by艂by pan tak dobry,

zamkn膮艂 buzi臋 tej pleciudze i trzyma艂, jak d艂ugo pan

zdo艂a?

Adwokat nie przestawa艂 u艣miecha膰 si臋 sceptycznie.

- Powinien pan w to uwierzy膰 - przekonywa艂a go

Vinga, kt贸rej nikt nie by艂 w stanie zmusi膰 do milczenia.

- Dziadku Ulvhedinie, prosz臋 zrobi膰 co艣, by adwokat

uwierzy艂!

Natychmiast ma艂y 艣wiecznik przesun膮艂 si臋 z jednego

skraju sto艂u na drugi.

Menger prze艂kn膮艂 g艂o艣no 艣lin臋 i skin膮艂 g艂ow膮. Potem

siedzia艂 bez s艂owa, poblad艂y, i wpatrywa艂 si臋 w Heikego.

Ten za艣 sta艂 pochylony nad 艣rodkami leczniczymi.

Przygl膮da艂 im si臋 tak, jakby kto艣 mu co艣 pokazywa艂

i wyja艣nia艂. Od czasu do czasu bra艂 jak膮艣 ma艂膮 szkatu艂k臋

z kory brzozowej i odstawia艂 na bok. W ko艅cu sta艂y tam

cztery r贸偶ne naczynka. Reszt臋 Heike znowu zebra艂 razem

i schowa艂 pod belkami.

- Dzi臋kuj臋 bardzo - powiedzia艂 gdzie艣 w przestrze艅

i wr贸ci艂 do sto艂u. - Teraz jeste艣my sami.

Menger tak d艂ugo wypuszcza艂 powietrze, 偶e nie by艂o

w膮tpliwo艣ci, i偶 musia艂 bardzo d艂ugo wstrzymywa膰 od-

dech. Twarz mia艂 teraz bladozielon膮, ale mo偶e to wina

艣wiat艂a?

Heike zarz膮dzi艂 zdecydowanie:

- Vinga, podaj mi ten ma艂y garnek! Nape艂nij go do

po艂owy wod膮!

Pospiesznie zrobi艂a, co kaza艂, widocznie pod wp艂ywem

nastroju, jaki teraz panowa艂 w izbie, bo na og贸艂 niech臋tnie

przyjmowa艂a polecenia.

Woda zagrza艂a si臋 szybko, bo przez ca艂y wiecz贸r

dok艂adali do ognia. Potem Heike wsypa艂 do garnka po

odrobmie zawarto艣ci trzeth szkatu艂ek. W izbie rozszed艂

si臋 silny aromat przypraw.

Szczypt臋 zawarto艣ci czwartej szkatu艂ki zmiesza艂 z ole-

jem i w艂o偶y艂 do garnuszka.

- Poprosz臋 teraz, 偶eby si臋 pan po艂o偶y艂 na 艂贸偶ku

- zwr贸ci艂 si臋 do Mengera. - Po艣ciel jest czysta,

nie ma 偶adnych insekt贸w, Vinga wyt臋pi艂a je w ca艂ym

domu ju偶 pierwszego dnia, kiedy si臋 tu wprowa-

dzili艣my. Powinien by艂 pan widzie膰, jak traktowa艂a

mnie i koz臋! Ani jedna wesz, ani jedna pch艂a nie

usz艂a z 偶yciem. Ja sam ich nie mia艂em, ale w domu,

to owszem, owszem!

Oboje z Ving膮 przedrzrzniali si臋 nawzajem.

Menger kiwa艂 g艂ow膮, w dalszym ci膮gu poruszony

wszystkimi wra偶eniami, jakie tu na niego spad艂y, i ostro偶-

nie po艂o偶y艂 si臋 na 艂贸偶ku. Mo偶e po prostu nie mia艂 odwagi

oponowa膰?

Heike rozpi膮艂 mu koszul臋 pod szyj膮 i ods艂oni艂 jego

bia艂e, wychudzone piersi, a nast臋pnie rozsmarowa艂 na

sk贸rze przygotowan膮 mikstur臋. Adwokat spogl膮da艂 na

niego z przera偶eniem w oczach. By艂 wstrz膮艣ni臋ty wy-

gl膮dem tego m艂odego cz艂owieka w pierwszej chwili, kiedy

go zobaczy艂, to naturalne. Teraz jednak wszelkie granice

zosta艂y przekroczone. 脫w m艂odzieniec, jakby nigdy nic,

radzi艂 si臋 duch贸w, kt贸re przesuwaj膮 艣wieczniki, a potem

poczyna艂 sobie swobodnie z wyniszczonym cia艂em Men-

gera. Czy mo偶na si臋 dziwi膰, 偶e serce adwokata bi艂o zbyt

mocno i zbyt szybko?

Tymczasem Winga przela艂a gotowy wywar do kubka

i poda艂a Heikemu.

- Prosz臋 to wypi膰 takie gor膮ce, jak tylko mo偶e pan

prze艂kn膮膰 - powiedzia艂 Heike do adwokata. - Reszt臋

zabierze pan do domu.

- Ale zaczyna si臋 robi膰 p贸藕no - powiedzia艂a Vinga.

- Adwokat Menger nie powinien chyba podr贸偶owa膰

noc膮?

Heike wyprostowa艂 si臋.

- Nie. Nocne powietrze jest zbyt zimne. Ale stangret

czeka... Jak my to urz膮dzimy?

Po d艂u偶szej naradzie ustalili, 偶e adwokat powinien

zosta膰 na noc w domku Simena, Heike b臋dzie jak zwykle

spa艂 w szopie, a Vinga p贸jdzie do Kari, wnuczki Eirika.

Stangret mia艂 przenocowa膰 u Eirika. Wszyscy o艣wiadczyli,

偶e im to odpowiada, adwokat za艣 westchn膮艂 z rezygnacj膮.

- Porozmawiamy jeszcze jutro rano - zdecydowa艂

Heike. - Teraz wszyscy powinni p贸j艣膰 spa膰.

Menger usiad艂 na 艂贸偶ku. Powoli, jakby si臋 dystansowa艂

od w艂asnych s艂贸w, powiedzia艂 do Heikego:

- Skoro macie takich... hm... takie pot臋偶ne powi膮zania

z tamtym 艣wiatem... Dlaczego nie skorzystacie z ich

pomocy przeciw Snivelowi?

- Tak! - wrzasn臋艂a Vinga z entuzjazmem. - Wezwij-

my szary ludek!

- A to znowu co takiego?

- Moja matka, kt贸ra nie by艂a dotkni臋ta, ani nic w tym

rodzaju, opowiada艂a mi, 偶e czasami widywa艂a szary ludek

w Grastensholm. No, mo偶e niedok艂adnie widzia艂a, ale

jakby domy艣la艂a si臋 obecno艣ci tych istot. Ciocia Ingrid

nazywa艂a je ma艂ym ludkiem, mama jednak m贸wi艂a, 偶e

niekt贸re z nich wcale nie by艂y ma艂e, jak cienie ucieka艂y

i t艂oczy艂y si臋 w k膮tach, kiedy mama przychodzi艂a. Mama

u偶ywa艂a nazwy "szary ludek" i opowiada艂a mn贸stwo

r贸偶nych historii z czas贸w, kiedy Ulvhedin i ciocia Ingrid

mieszkali w Grastensholm. Dla tych dwojga sympatycz-

nych szale艅c贸w szary ludek by艂 czym艣 w rodzaju s艂u偶by.

Czy ciocia Ingrid nie mog艂aby go do nas sprowadzi膰?

- Zaraz, zacaz, nre galopuj tak - powstrzyma艂

j膮 Heike. - Po pierwsze, nikt z naszych przodk贸w

nie mo偶e tak sobie pojawi膰 si臋 w 艣wiecie 偶ywych.

Mo偶e si臋 to zdarzy膰 jedynie za po艣rednictwem do-

tkni臋tych lub wybranych. Na przyk艂ad za moim. Nie

mogli ci przecie偶 pom贸c, Vingo, dop贸ki ja si臋 nie

pojawi艂em. Po drugie, ja nic nie wiem o tym szarym

ludku, wi臋c nie mog臋 sprowadza膰 go na ziemi臋.

Po trzecie, to by wymaga艂o mojej obecno艣ci w Gra-

stensholm. A co mog艂oby si臋 sta膰, gdybym tam po-

szed艂?

- Chwileczk臋 - wtr膮ci艂 Menger. - Szary ludek... Czy

to s膮 wasi przodkowie?

- Nie, nie - zaprotestowa艂a Vinga pospiesznie. - To

co艣 ca艂kiem innego.

- Kim wi臋c s膮 ci szarzy ludkowie?

- Poj臋cia nie mam.

- No, nie ma co - wymamrota艂 Menger. Sprawia艂

wra偶enie, jakby zaczyna艂 偶a艂owa膰, 偶e podj膮艂 si臋 po-

prowadzi膰 spcaw臋 tych szale艅c贸w.

Ale nie! To przecie偶 jego jedyna szansa, 偶eby naprawd臋

dobra膰 si臋 Snivelowi do sk贸ry. Ci dwoje s膮 tak niewinni,

偶e musz膮 wygra膰 proces. Pod warunkiem, 偶e uda im si臋

doprowadzi膰 Snivela do s膮du!

W to jednak Menger chwilami powa偶nie pow膮tpiewa艂.

S臋dzia Snivel nie zawaha si臋 u偶y膰 wszelkich zb贸jeckich

chwyt贸w, by do tego nie dopu艣ci膰. Zrobi wszystko!

Posunie si臋 do ostateczno艣ci.

Menger zaczyna艂 si臋 l臋ka膰 o 偶ycie obojga m艂odych.

O swoje zreszt膮 tak偶e, ale to mia艂o teraz mniejsze

znaczenie, poza tym naprawd臋 jemu niewiele ju偶 si臋

nale偶y.

Ale zdumiewaj膮ce, jak lekko mu si臋 oddycha艂o po

zabiegu Heikego. B贸l w piersiach zel偶a艂. Na pewno

sprawi艂y to owe olejki eteryczne, zawarte w ma艣ci.

Na podw贸rzu Vinga sta艂a przez chwil臋 niepewna, czy

powinna i艣膰 z Eirikiem i stangretem. Heike poszed艂 do

swojej szopy, wi臋c mo偶e i ona...?

Nie, nie powinna. Akurat w tym momencie Heike

rzuci艂 jej przez rami臋 spojrzenie, rozbawione, ale i ostrze-

gawcze. Ech, on zawsze wie, co Vinga chcia艂aby powie-

dzie膰, teraz te偶 bez s艂贸w powstrzyma艂 jej pytanie, czy

mo偶e sp臋dzi膰 t臋 noc w szopie.

Jakie偶 to irytuj膮ce! Da艂a znak Eirikowi, 偶e powinna

rusza膰, i wsiad艂a do powozu.

Heike sta艂 w progu, dop贸ki ekwipa偶 nie znikn膮艂 za

drzewami.

Nikt nie m贸g艂 si臋 dowiedzie膰, ile go kosztuje

rozstanie z Ving膮, jak bardzo pragnie mie膰 j膮 przy

sobie.

Nie wiedz膮c o tym, 偶e Snivel i Sorensen rozes艂ali

szpieg贸w na wszystkie strony, troje ludzi w ma艂ej chatce

rozmawia艂o przez ca艂y nast臋pny dzie艅, jak najlepiej

poprowadzi膰 spraw臋 s膮dow膮. Adwokat Menger nadziwi膰

si臋 nie m贸g艂, na jak wiele sta膰 jego wyniszczony organizm.

Wypi艂 eliksir, kt贸ry przygotowa艂 dla niego Heike,

a oboje m艂odzi obiecali znale藕膰 wi臋cej zi贸艂, bo kuracja

musia艂a potrwa膰 d艂u偶ej. Heike zrobi艂 te偶 go艣ciowi

inhalacje - wla艂 do gor膮cej wody silnie pachn膮ce lekarst-

wa i adwokat, pochylony nad bali膮, z g艂ow膮 nakryt膮

prze艣cierad艂em, musia艂 wdycha膰 par臋 z balsamicznymi

olejkami. Potem zosta艂 wysmarowany rozgrzewaj膮c膮

ma艣ci膮 i opatulony we艂nianymi derkami. Zni贸s艂 to

wszystko dobrze, a rano czu艂 si臋 znacznie lepiej i kaszel

nie m臋czy艂 go ju偶 tak okropnie.

Nikt nie mia艂 jednak z艂udze艅, choroba Mengera

posun臋艂a si臋 zbyt daleko. Teraz chodzi艂o ju偶 tytko o si艂y

niezb臋dne do przeprowadzenia ostatniej sprawy w 偶y-

ciu.

Vinga pe艂na by艂a nadziei i dobrych ch臋ci. Zasypywa-

艂a Heikego radosnymi opowie艣ciami o swoich wieczor-

nych rozmowach z Kari. Ona sama wie teraz znacznie

wi臋cej o 偶yciu, twierdzi艂a, a Heike zastanawia艂 si臋,

czego te偶 obie panny sobie naopowiada艂y. Wygl膮da艂o

na to, 偶e nie on by艂 bohaterem tych opowie艣ci, na

szcz臋艣cie. Cho膰 tego akurat m贸g艂 si臋 spodziewa膰.

Vinga, mimo swych niekiedy jeszcze bardzo dziecin-

nych reakcji, by艂a lojalna.

Mia艂a szczere ch臋ci przygotowa膰 co艣 do jedzenia,

Heike jednak 偶yczliwie, cho膰 stanowczo jej to wyper-

swadowa艂 i sam zrobi艂 艣niadanie. Adwokat Menger do艣膰

ju偶 ma niezwyk艂ych i wstrz膮saj膮cych prze偶y膰, o艣wiadczy艂.

Vinga powinna pami臋ta膰, 偶e ma do czynienia z cz艂owie-

kiem wra偶liwym. Potraktowa艂a to wszystko z humorem,

艣mia艂a si臋 d艂ugo i szczerze ze swojej niezwyk艂ej sztuki

kulinarnej.

To w艂a艣nie lubi艂 w niej najbardziej. Poczucie humoru

i szczer膮 autoironi臋.

Kiedy po po艂udniu znowu usiedli, 偶eby jeszcze raz

wszystko om贸wi膰, Heike rzek艂:

- Jednego ci膮gle nie rozumiem. Jak to si臋 sta艂o, 偶e

Snivel tak po prostu dosta艂 Grastensholm? Na jakiej

podstawie?

- Nie wiecie, na jakiej podstawie? No, przecie偶 on

przedstawi艂 list Ingrid z Ludzi Lodu.

- Co takiego? - wykrzykn臋艂a Vinga. - Nie s艂ysza艂am

o 偶adnym li艣cie?

- Ale tak by艂o - odpar艂 Menger. - W tym li艣cie do

s臋dziego zajmuj膮cego si臋 sprawami maj膮tkowymi pani

Ingrid napisa艂a, 偶e je艣li przez trzy lata nie zg艂osi si臋 偶aden

dziedzic Grastensholm, to pan Snivel mo偶e rozporz膮dzi膰

maj膮tkiem wed艂ug w艂asnej woli. Sprzeda膰 lub zatrzyma膰

dla siebie, byleby tylko nowi w艂a艣ciciele utrzymywali go

w nale偶ytym porz膮dku.

Heike patrzy艂 na Ving臋. Obaj m臋偶czy藕ni oczekiwali, co

ona na to powie.

- Och, nie! - krzykn臋艂a stanowczo. - Nie, nigdy

w to nie uwierz臋! Ciocia Ingrid nie mog艂a napisa膰

takiego listu. Nigdy! Nigdy! Nikt nie by艂 tak wyczulo-

ny na sprawy rodu jak ona. Nie odda艂aby maj膮tku

w obce r臋膰e, dop贸ki by艂 cho膰 cie艅 nadziei, 偶e 偶yje

przynajmniej jeden potomek rodziny. Tyle razy roz-

mawia艂a przecie偶 z moimi rodzicami, 偶eby po jej 艣mierci

zaj臋li si臋 wszystkim, zanim kto艣 ze Szwecji zechce si臋 tu

osiedli膰. I m贸wi艂a te偶, 偶e gdyby mia艂o nie by膰 dziedzica,

to maj膮tek powinien nale偶e膰 do mnie. S艂ysza艂am to

wielokrotnie. Nie, ten list Snivel musia艂...

- No, no, 偶adnych brzydkich s艂贸w! - przerwa艂 jej

Heike.

Vinga m贸wi艂a dalej:

- On nie mo偶e twierdzi膰, 偶e ciocia Ingrid by艂a pod

koniec 偶ycia niespe艂na w艂adz umys艂owych czy co艣 takiego,

bo to nieprawda. Ciocia zachowa艂a do ko艅ca tyle przyto-

mno艣ci umys艂u, ile cz艂owiek w og贸le mo偶e mie膰.

- Uwa偶asz zatem, 偶e on sfa艂szowa艂 list?

- Nie mam co do tego najmniejszych w膮tpliwo艣ci!

- No, to dzi臋kuj臋 ci. Mam teraz powa偶ny atut w r臋ce.

Zna艂a艣 charakter pisma cioci Ingrid?

- Ja mam nawet list od niej. 呕yczenia z okazji urodzin.

- Tylko 偶e zostawi艂a艣 go pewnie w Elistrand i wpad艂

w r臋ce Sorensena.

- Nie! Mam go tutaj. Jestem, niestety, do艣膰 sen-

tymentalna - o艣wiadczy艂a Vinga i wsta艂a, 偶eby przy-

nie艣膰 list.

Menger z nabo偶e艅stvrem uj膮艂 papier.

- Bogu dzi臋ki, 偶e jeste艣 sentymentalna - mrukn膮艂.

- Teraz jednak, moje dzieci, musz臋 wam powiedzie膰, 偶e

d艂u偶ej nie mo偶ecie tu mieszka膰. Poniewa偶 jecha艂em do was

powozem i ca艂a parafia mnie widzia艂a, a poza tym

pytali艣my o Eirika, to nie trzeba wiele czasu, 偶eby Snivel

i Sorensen odkryli wasz膮 kryj贸wk臋.

- Snivel i Sorensen - prychn臋艂a Vinga. - To brzmi,

jakby byli par膮 w臋drownych drwali! My艣l臋 jednak, 偶e pan

ma racj臋. Musimy st膮d ucieka膰, je艣li ju偶 nie dla naszego

w艂asnego bezpiecze艅stwa, to ze wzgl臋du na spok贸j

rodziny Eirika. Gospodarstwo nale偶y do Elistrand, mog-

艂oby si臋 to dla nich 藕le sko艅czy膰.

- Tak - zgodzi艂 艣i臋 Heike. - Musimy ucieka膰. Ale

dok膮d?

Odpowiedzia艂 mu Menger:

- Zastanawia艂em si臋 nad tym dzi艣 w nocy. Pewna moja

daleka krewna ma niedaleko Christianii dom, po艂o偶ony

tak, 偶e raczej trudno go znale藕膰. Na razie nikt tam nie

mieszka. Porozmawiam z krewn膮 i postaram si臋 wynaj膮膰

dla was ten dom na jaki艣 czas. - Menger u艣miechn膮艂 si臋

pod nosem. - My艣l臋, 偶e jest on nieco bardziej komfortowy

ni偶 ten tutaj.

Vinga i Heike mieli wyrzuty sumienia z powodu

niewyg贸d, jakie musia艂 u nich znosi膰, ale adwokat

u艣miecha艂 si臋 tylko serdecznie.

Po po艂udniu Menger musia艂 wr贸ci膰 do miasta; Vinga

i Heike postanowili zaczeka膰 do jutra i porozmawia膰

z Eirikiem. Menger b艂aga艂 ich, by dzia艂ali ostro偶nie, nie

nara偶ali si臋 na niepotrzebne ryzyko.

- Je艣li m贸wi臋, 偶e Snivel nie cofnie si臋 przed niczym,

nawet przed morderstwem, to nie s膮 to czcze pogr贸偶ki

- przestrzega艂. - Je艣li si臋 dowie, gdzie jeste艣cie, uderzy na

pewno. Bo wtedy uniknie procesu, kt贸ry mo偶e si臋 dla

niego okazae k艂opotliwy.

Oboje przyrzekali solennie, 偶e pos艂uchaj膮 jego prze-

str贸g.

Menger patrzy艂 na nich rozmarzonym wzrokiem.

- Bardzo bym chcia艂 jak najszybciej wytoczy膰 spraw臋

Snivelowi, ale nie mog臋. Musz臋 si臋 najpierw bardzo

dobrze zabezpieczy膰, pod ka偶dym wzgl臋dem, bo on zna

wszystkie s艂abo艣ci i luki prawa. Musz臋 wi臋c zacz膮膰 od

Sorensena i Elistrand...

- A czy to nie zwi臋ksza ryzyka? - zapyta艂 Heike. - Czy

to nie daje takich samych szans zabezpieczenia si臋 Snivelo-

wi jak panu?

Adwokat popatrzy艂 na budz膮c膮 groz臋 twarz m艂odego

m臋偶czyzny i zdziwi艂 si臋 w duchu, 偶e m贸g艂 si臋 go wczoraj

l臋ka膰. Przecie偶 w tych 偶贸艂tych, sko艣nych oczach nie by艂o

nawet cienia z艂o艣ci!

- Oczywi艣cie, jego szanse tak偶e wzrastaj膮! Mam jed-

nak nadziej臋 uderzy膰 w Snivela, atakuj膮c jego bratanka.

Wsp贸lnie dokonali oszustwa w zwi膮zku z Elistrand i nie

mo偶e im to uj艣膰 na sucho!

Skin膮艂 im na po偶egnanie i pow贸z ruszy艂 w drog臋.

Vinga i Heike znowu zostali sami.

I w艂a艣nie to by艂o teraz najtrudniejsze. Unikali pat-

rzenia sobie w oczy. Teraz, po wielu godzinach, kiedy

pracowali razem, dyskutowali, zastanawiali si臋, jak

post膮pi膰, stali si臋 sobie jeszcze bli偶si, i to w jaki艣

bardziej neutralny spos贸b. Stali si臋 przyjaci贸艂mi, towa-

rzyszami pracy. 艁膮czy艂o ich teraz tak wiele jak nigdy

przedtem.

Tego wieczora nie mieli sobie nic do powiedzenia.

Ka偶de s艂owo bowiem oznacza艂o ryzyko, kt贸rego woleli

nie podejmowa膰. Nawet Vinga by艂a milcz膮ca i skupiona.

W ciszy zjedli kolacj臋, unikaj膮c zb臋dnej blisko艣ci, wyko-

nali swoje wieczorne obowi膮zki, nakarmili koz臋, wydoili

j膮 i poszli spa膰, ka偶de do siebie, 偶egnaj膮c si臋 kr贸tkim,

cichym "dobranoc".

Nagle 偶ycie sta艂o si臋 trudne, wype艂nione a偶 po brzegi

uczuciami, kt贸re dla nich by艂y zakazane.

Tylko dlatego, 偶e Vinga wci膮偶 jeszcze by艂a dzieckiem,

kt贸re zbyt ma艂o wiedzia艂o o 艣wiecie i zbyt ma艂o jeszcze

spotka艂o m艂odych m臋偶czyzn. I dlatego, 偶e Heike doszed艂

ju偶 do takich granic cierpienia, 偶e nie zni贸s艂by wi臋cej b贸lu.

Nie teraz i nie przez ni膮, t臋 dziewczyn臋, kt贸ra znaczy艂a dla

niego wi臋cej ni偶 ktokolwiek na 艣wiecie. By艂 za ni膮

odpowiedzialny. Jedno s艂owo, jaki艣 nieostro偶ny ruch,

mog艂y rzuci膰 ich sobie nawzajem w ramiona. A w ten

spos贸b on zniszczy艂by jej 偶ycie.

To wszystko Vinga tak偶e wiedzia艂a. Przygn臋bia艂o j膮 to

tak bardzo, 偶e chcia艂o jej si臋 p艂aka膰. Dlaczego Heike nie

chce uwierzy膰, 偶e ona p贸trafi odr贸偶ni膰 niewa偶ny flirt od

prawdziwego przywi膮zania, kt贸re jest na najlepszej dro-

dze, 偶eby przekszta艂ci膰 si臋 w g艂臋bok膮 mi艂o艣膰? Czy on s膮dzi,

偶e Vinga odczuwa tylko czysto fizyczne po偶膮danie, 偶e

tylko jego m臋sko艣膰 na ni膮 dzia艂a? Czy on nie rozumie, 偶e

ona, skoro go ju偶 spotka艂a, nie b臋dzie szcz臋艣liwa z 偶adnym

innym m臋偶czyzn膮? Czy nie dostrzega, jacy stali si臋 sobie

bliscy, jak szczerze ona pragnie by膰 z nim, odczuwa膰 jego

blisko艣膰, s艂ysze膰 jego g艂os, widzie膰 jego u艣miech, wie-

dzie膰, 偶e on jest z ni膮?

Co takiego przywiod艂o Silje do Tengela Dobrego?

Albo Elis臋 do Ulvhedina? Vinga wiedzia艂a, co to. Obie

dziewczyny urzeka艂 demoniczny wygl膮d ukochanych

m臋偶czyzn, ale przecie偶 najwa偶niejsze by艂y ich szczere,

otwarte, dobre serca.

Heike, Heike, 偶ali艂a si臋 w duchu. Pochodzimy przecie偶

oboje z Ludzi Lodu. Czy nie widzisz, 偶e mnie ci膮gnie do

demon贸w? Je艣li Silje i Elisa mog艂y to zrobi膰, cho膰 by艂y

zwyk艂ymi kobietami, to dlaczego nie mog臋 ja, dziewczyna

z Ludzi Lodu? One obie kocha艂y swoieh mg偶贸w przez ca艂e

d艂ugie 偶ycie. Czy my艣lisz, 偶e ja jestem od nich gorsza, czy

te偶 mo偶e ty nie jeste艣 wart, 偶eby ci臋 tak d艂ugo kocha膰?

Przyznaj臋, 偶e pragn臋 twego cia艂a; w chwili, kiedy ci臋

zobaczy艂am, wszyscy inni m臋偶czy藕ni przestali si臋 dla mnie

liczy膰, ale przecie偶 nas 艂膮czy du偶o, du偶o wi臋cej!

Ech, co to pomo偶e, je艣li b臋d臋 wci膮偶 od nowa po-

wtarza膰 te same zapewnienia! Nigdy nie zrozumiem tego

upartego koz艂a, kt贸ry postanowi艂 by膰 szlachetny i po-

艣wi臋ci膰 si臋. Ale dlaczego chce po艣wi臋ci膰 tak偶e mnie, moj膮

t臋sknot臋?

W艣ciek艂a zrzuci艂a na ziemi臋 okrycie, jakby chcia艂a

艂贸偶ko rozbi膰 na kawa艂ki, i przykry艂a koz臋, kt贸rej t臋

ostatni膮 noc pozwolono sp臋dzi膰 w izbie. Potem b臋dzie

si臋 musia艂a przenie艣膰 do zagrody Eirika, bo nie mogli

jej przecie偶 ci膮gn膮膰 za sob膮 do nowego domu ani tym

bardziej do s膮du, je艣li sprawy w og贸le zajd膮 tak

daleko.

Koza protestowa艂a pe艂nym g艂osem przeciwko takiemu

traktowaniu, szamota艂a si臋 przez chwil臋 z derkami,

w ko艅cu jako艣 si臋 od nich uwolni艂a. Vinga pad艂a przy niej

na kolana i prosi艂a o przebaczenie. Szepta艂a czule do

ow艂osionego ucha:

- B臋d臋 musia艂a ci臋 opu艣ci膰, moja przyjaci贸艂ko, ale

tylko na jaki艣 czas. P贸藕niej b臋dziesz mog艂a wr贸ci膰 do

naszego kochanego Elistrand. Wiesz, jak tam b臋dzie

pi臋knie?

Czy naprawd臋 sama wierzy艂a, 偶e tak si臋 kiedy艣 stanie?

Zm臋czona na ciele i duszy wsta艂a i zabra艂a si臋 za

艣cielenie 艂贸偶ka. Jej szcz臋艣cie, 偶e Ludzie Lodu nale偶膮 do

odpornych. Innym nie usz艂oby na sucho spanie w po艣cieli

po cz艂owieku chorym na p艂uca.

Nad tym si臋 jednak Vinga nie zastanawia艂a.

Rzadko pozwala艂a swoim my艣lom zajmowa膰 si臋 tym,

co nieprzyjemne.

Wola艂a my艣le膰 o Heikem.

ROZDZIA艁 XII

Nadszed艂 czwartek.

Min臋艂y ju偶 dwie godziny od ustalonego terminu,

w kt贸rym Vinga i Heike mieli odwiedzi膰 adwokata

Sorensena.

S臋dzia Snivel, kt贸ry czeka艂 w s膮siednim pokoju, ukryty

przed wzrokiem go艣ci, ju偶 dawno wyszed艂 do gabinetu

swego oblewaj膮cego si臋 zimnym potem bratanka.

- Ja tego nie rozumiem - powt贸tzy艂 ju偶 chyba po raz

dwudziesty Sorensen. - Nie pojmuj臋! Co艣 jej si臋 musia艂o

sta膰!

Snivel uni贸s艂 w g贸r臋 obrzmia艂e powieki i pos艂a艂 mu

pe艂ne z艂o艣ci spojrzenie.

Nie, Sorensen naprawd臋 nie by艂 w stanie zrozumie膰, co

si臋 sta艂o. Gdzie si臋 podzia艂a ta dziewczyna? Czy naprawd臋

nie mo偶na by艂o na niej polega膰? On po艣wi臋ca sw贸j cenny

czas dla takiego zera, a ona nie przychodzi! I stryj si臋

po艣wi臋ci艂! To dr臋czy艂o go tak okropnie, 偶e ma艂o nie

umar艂. Zw艂aszcza 偶e tak si臋 przechwala艂, jakie to wra偶enie

zrobi艂 na dziewczynie, jaka by艂a zauroczona.

Teraz nazywa艂 Ving臋 zerem, tak. Ale g艂贸wnie ze z艂o艣ci,

jak 贸w lis z bajki, kt贸ry nie m贸g艂 si臋gn膮膰 do winogron,

wobec czego rozg艂asza艂 wszem i wobec, 偶e s膮 kwa艣ne

i niesmaczne. Nigdy chyba nie ubiera艂 si臋 r贸wnie starannie

i nie pudrowa艂 w艂os贸w tak dok艂adnie jak dzisiejszego

ranka. Nareszcie ta 艣licznotka b臋dzie moja, my艣la艂. Ju偶 raz

mu si臋 wymkn臋艂a, nie zamieszka艂a "Pod B艂臋kitnym

Pucharem", zapewne nie mia艂a odwagi. Ale teraz b臋dzie j膮

mia艂! Kto艣, kto czeka na co艣 wyj膮tkowego, nigdy nie

czeka za d艂ugo.

Okaza艂o si臋 jednak, 偶e to nieprawda. Teraz czeka艂 ju偶

zbyt d艂ugo. Przekonywa艂o go o tym gniewne sapanie

Snivela, kt贸re nie wr贸偶y艂o nic dobrego.

- Chyba maj膮 jakie艣 k艂opoty - pr贸bowa艂 jeszcze

u艂agodzi膰 stryja. - A mo偶e nie wiedz膮, kt贸ra godzina?

- Albo mo偶e si臋 potopili, albo ulecieli w powietrze

- warkn膮艂 Snivel ze z艂o艣ci膮. - Ciii, kto艣 idzie!

Z trudem podni贸s艂 swoje nalane cielsko z fotela

i wytoczy艂 si臋 do s膮siedniego pokoju.

Sorensen wsta艂 zarumieniony i poprawi艂 koronkowy

ko艂nierzyk. Znakomicie, widocznie jego uwodzicielska

si艂a jeszcze nie wygas艂a! Dziewczyna przysz艂a mimo

wszystko.

Ale w drzwiach pojawi艂 si臋 tylko s艂u偶膮cy, kt贸ry

przyni贸s艂 poczt臋. Sorensen st艂umi艂 uczucie zawodu. Przej-

rza艂 listy, na og贸艂 wiedzia艂, czego dotycz膮. Z wyj膮tkiem

jednego.

Z zaciekawieniem z艂ama艂 piecz臋cie.

Powoli, bardzo powoli krew odp艂ywa艂a mu z twarzy.

Sorensen opad艂 bezsilnie na fotel.

- Nie! - szepta艂 przera偶ony. - Nie! Nie! To nieprawda!

Do pokoju wpad艂 Snivel.

- Co z tob膮? Co si臋 sta艂o?

Sorensen zebra艂 si臋 na odwag臋 i powiedzia艂, co zawiera

list

- Co? - rykn膮艂 Snivel. Twarz zrobi艂a mu si臋 pur-

purowa, a 偶g艂y na szyi nabrzmia艂y. Pochyla艂 si臋 nad

eleganckim biurkiem swego bratanka, jakby za chwil臋

mia艂a go trafi膰 apopleksja.

Serensen skuli艂 si臋 w fotelu.

- Tak, to prawda - wyj膮ka艂. - Prosz臋 tu spojrze膰!

Czarno na bia艂ym. Panna Vinga Tark z Ludzi Lodu

wyst膮pi艂a do s膮du przeciwko mnie za bezprawne zagar-

ni臋cie jej maj膮tku Elistrand.

Snivel wyrwa艂 mu papier z r膮k, ale wzrok mia艂 nie

najlepszy.

- Czytaj! - rozkaza艂. - Albo nie! Powiedz tylko, kto jej

w tym pom贸g艂, a rozszarpi臋 go na strz臋py!

- Adwokat Fridtjof Menger.

S艂ysz膮c to, Snivel ma艂o si臋 nie ud艂awi艂.

- Co takiego? - za艣mia艂 si臋 ordynarnie. - Ten stary

wrak? Dmuchnij na niego, to si臋 przewr贸ci! On mia艂by si臋

odwa偶y膰... Nie, nigdy nie s艂ysza艂em czego艣 podobnego!

Sigurd, ten proces wygrali艣my, zanim jeszcze si臋 zacz膮艂!

- Czy w takim razie w og贸le powinien si臋 zaczyna膰?

- zapyta艂 bratanek przytomnie.

Twarz Snivela znowu nabrzmia艂a.

- Nie! - wrzasn膮艂.

- Tamten nie traci czasu - zauwa偶y艂 Sorensen, prze-

gl膮daj膮c dokumenty. - Sprawa ma si臋 zacz膮膰 ju偶 w ponie-

dzia艂ek. Nie bardzo mamy kiedy si臋 przygotowa膰.

- Ja porozmawiam z s臋dziami - powiedzia艂 Snivel

ostro. - Nikt jeszcze nie odm贸wi艂 przyj臋cia gratyfikacji za

przys艂ug臋. Ale dla pewno艣ci: teraz jest spraw膮 niezwyk艂ej

wagi, by twoi ludzie odszukali tych dwoje smarkaczy. I to

natychmiast!

- Oczywi艣cie. Ale oni jakby si臋 zapadli pod ziemi臋.

Czy ludzie stryja nie natrafili na jaki艣 艣lad? - spyta艂

bratanek, kt贸ry zawsze najch臋tniej przerzuca艂 odpowie-

dzialno艣膰 na innych.

- Nie. Ale do Mengera dobior臋 si臋 osobi艣cie. To

znaczy moi ludzie.

Sorensen nie by艂 pewien, czy wolno mu to powiedzie膰,

ale zdoby艂 si臋 na odwag臋:

- S艂ysza艂em w gospodzie, jak kto艣 m贸wi艂, 偶e nie

widziano go od wielu dni. To niezwyk艂e, bo zawsze tam

przesiadywa艂. On tak偶e znikn膮艂 bez 艣ladu.

Snivel wyda艂 z siebie ryk tak g艂o艣ny, 偶e bratanek musia艂

zatka膰 uszy.

- Odszukaj go! - wrzeszcza艂 stryj. - Odszukaj go!

Odszukaj wszystkich troje! I zetrzyj ich z powierzchni

ziemi, zanim narobi膮 nam k艂opot贸w!

Sorensen powstrzyma艂 si臋 od przypomnienia, 偶e w艂a艣-

nie to od kilku dni staraj膮 si臋 uczyni膰, ale bez rezultatu.

Nie odwa偶y艂 si臋 nawet pisn膮膰.

Nowa kryj贸wka zapewnia艂a komfort, jakiego Vinga

od dw贸ch lat z g贸r膮 nie zazna艂a i z jakim Heike zetkn膮艂 si臋

jedynie w Szwecji.

Vinga przeci膮ga艂a si臋 rozkosznie w jedwabnej po艣cieli,

a w ci膮gu dnia wielokrotnie biega艂a do pokoju k膮pielowe-

go tylko po to, by zobaczy膰, jak tam pi臋knie.

I nareszcie mog艂a si臋 przegl膮da膰 w lustrze!

- Heike, przecie偶 ja jestem doros艂a!

- No, no! - prze艣miewa艂 si臋 Heike za jej plecami, ale

ona zdawa艂a si臋 tego nie s艂ysze膰.

- I wcale nie wygl膮dam tak 藕le, jak my艣la艂am! Tylko

ter nos mam okropny!

- Tw贸j nos jest bez zarzutu.

Jak wszystko inne, je艣li o ciebie chodzi, pomy艣la艂, lecz

g艂o艣no tego nie powiedzia艂.

Vinga wci膮偶 krygowa艂a si臋 przed lustrem, ocenia艂a figur臋,

komentowa艂a wszelkie szczeg贸艂y swojej urody. Heike jej nie

przeszkadza艂. Przez tyle czasu 偶y艂a w ukryciu, w samotno艣ci

i w n臋dzy, nale偶a艂o jej wybaczy膰 t臋 odrobin臋 pr贸偶no艣ci.

Wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dzali jednak oboje na rozmo-

wach z Mengerem, kt贸ry nocowa艂 razem z nimi w domu

kuzynki. U艂o偶yli bardzo szczeg贸lowy plan dzia艂ania,

w kt贸rym Vindze przypada艂a rola do艣膰 nieznaczna.

Obaj m臋偶czy藕ni bowiem 艣miertelnie si臋 bali jej wyst膮-

pie艅 na sali s膮dowej. Przez swoj膮 impulsywno艣膰 i uzasa-

dniony gniew na Sorensena mog艂a wszystko popsu膰.

Heike i Vinga starali si臋 odnosi膰 do siebie mo偶liwie

oboj臋tnie, ko艅ca nie by艂o konwencjonalnym uprzejmo艣-

ciom, jakie sobie prawili. "Zechcia艂hy艣 poda膰 mi salater-

k臋?" "Bardzo prosz臋!" "Czy chcesz jutro d艂u偶ej pospa膰?"

"Nie, dzi臋kuj臋, by艂abym wdzi臋czna, gdyby艣 zechcia艂 mnie

obudzi膰..."

Nawet Menger musia艂 zauwa偶y膰 ogromne napi臋cie

mi臋dzy nimi i kr臋ci艂 g艂ow膮 nad dziwactwami m艂odo艣ci.

On sam promienia艂, od dawna nie czu艂 si臋 tak zdrowo.

Pracowa艂 du偶o, codziennie zajmowa艂 si臋 spraw膮, je藕dzi艂

do miasta, rozmawia艂 ze 艣wiadkami i przeprowadza艂

prywatne 艣ledztwo.

Mimo pewnych komplikacji osobistych mi臋dzy m艂o-

dymi wszystko sz艂o dobrze - a偶 do poniedzia艂ku, kiedy

mia艂 si臋 rozpocz膮膰 proces.

Menger bardzo wcze艣nie pojecha艂 do s膮du, 偶eby

wszystko przygotowa膰. Dotar艂 na miejsce bez k艂opot贸w,

bo zawsze podr贸偶owa艂 w przebraniu 偶ebraka.

Vinga i Heike jednak popadli w tarapaty.

Ludzie Sorensena i Snivela pilnowali wej艣cia do sali

s膮dowej. Specjalni wys艂annicy strzegli te偶 wszystkich

bram do miasta. Szczeg贸lnie pilnowana by艂a, rzecz jasna,

droga z zachodu, z parafii Grastensholm, tote偶 po

wschodniej stronie znalaz艂o si臋 tylko trzech wynaj臋tych

opryszk贸w. Przyczaili si臋 w pewnej odleg艂o艣ci od bramy

i czekali.

Mengera przepu艣cili, bo w臋drowa艂 noc膮, gdy drzemali

w krzakach po paru g艂臋bszych, kt贸rych sobie wieczorem

nie mogli odm贸wi膰. Oboje m艂odzi jednak wpadli w zasa-

dzk臋.

Opryszkowie mieli rozkaz zabi膰. Bez skrupu艂贸w.

Heike i Vinga szli piechot膮, by nie ryzykowa膰, 偶e pi臋kny

ko艅 padnie 艂upem miejskich z艂odziei, kiedy oni b臋d膮 w sali

s膮dowej, a poza tym nie mieli daleko.

Zostali ca艂kowicie zaskoczeni, tak daleko od miasta

napa艣ci si臋 nie spodziewali.

Droga by艂a zbyt ucz臋szczana, by ludzie Sorensena

odwa偶yli si臋 pos艂u偶y膰 broni膮 paln膮. Postanowili, 偶e

zaskocz膮 id膮cych od ty艂u, zatkaj膮 im usta i przy艂o偶膮 no偶e

do garde艂. Cicho i dyskretnie.

Nie wzi臋li jednak pod uwag臋 si艂y wy偶szej. Nie wiedzie-

li nic o alraunie. Gdy si臋 szykowali do ataku, Heike

poczu艂, 偶e amulet drgn膮艂 szybko i gwa艂townie. Nie

zastanawiaj膮c si臋 nad. przyczynami, odepchn膮艂 Ving臋

w bok i sam rzuci艂 si臋 za ni膮.

Plan opryszk贸w nie do ko艅ca si臋 powi贸d艂, ale Vinga

dosta艂a jednak cios no偶em w bok i krzykn臋艂a z b贸lu. Kiedy

Heike odwr贸ci艂 si臋, 偶eby jej pom贸c, zosta艂 uderzony

czym艣 ci臋偶kim w ty艂 g艂owy tak mocno, 偶e 艣wiat zawirowa艂

mu w oczach. Napastnik贸w by艂o trzech, nie m贸g艂 os艂oni膰

si臋 przed wszystkimi.

Dwaj bandyci podnie艣li no偶e, by zada膰 Heikemu

i Vindze 艣miertelne pchni臋cia, gdy trzeci zawo艂a艂:

- Ludzie na drodze! Ca艂a gromada! jazda na w贸z,

wszyscy!

W najwi臋kszym po艣piechu poci膮gn臋li za sob膮 nie-

przytomnego Heikego i sparali偶owan膮 b贸lem Ving臋 na

w贸z stoj膮cy na skraju drogi. Napastnicy wskoczyli za

swoimi ofiarami i w贸z ruszy艂 spokojnie na spotkanie

zbli偶aj膮cych si臋 偶o艂nierzy.

Vinga pr贸bowa艂a wo艂a膰 o pomoc, lecz natychmiast

zatkali jej usta. Heike zaczyna艂 odzyskiwa膰 艣wiadomo艣膰,

ale wci膮偶 nie m贸g艂 si臋 rusza膰.

呕o艂nierze znikn臋li wkr贸tce za zakr臋tem.

- Co z nimi zrobimy? - zapyta艂 jeden z bandyt贸w.

- Pojedziemy na polan臋 po tamtej stronie drogi,

zrobimy z nimi koniec i wrzucimy do wody.

Reszta uzna艂a, 偶e to dobre wyj艣cie.

Do nadbrze偶nej polany nie by艂o daleko. Heike le偶a艂

niespokojnie, wygl膮da艂 przez szczeliny w wozie i pr贸bowa艂

si臋 skoncentrowa膰. B贸l rozsadza艂 mu czaszk臋, ale trzeba

by艂o dzia艂a膰 szybko. Za par臋 chwil mo偶e by膰 za p贸藕no!

Alrauna! Alrauna pomaga艂a mu ju偶 dawniej, w latach

dzieci艅stwa. Pomog艂a te偶 Danielowi, alrauna podporz膮d-

kowywa艂a si臋 pewnej metodzie...

Teraz musi pom贸c tak偶e Vindze. Heike mia艂 nadziej臋,

偶e amulet zechce to zrobi膰. A je偶eli si艂a alrauny s艂u偶y膰

mo偶e wy艂膮cznie temu, kto j膮 posiada, i nikomu innemu?

Chyba nie, bo przecie偶, kiedy tego pragn膮艂, pomog艂a

te偶 Mirze w Stregesti. Inaczej, to prawda, ale jednak!

Teraz przeciwnik贸w by艂o trzech. Czy alrauna sobie

z nimi poradzi?

Heike ca艂膮 swoj膮 si艂臋 woli skupi艂 w niemej pro艣bie do

alrauny.

Najbardziej niebezpieczny by艂 napastnik, kt贸ry zacis-

ka艂 usta Vingi.

Panie Bo偶e, jaka偶 ona jest drobna i bezradna w tej

swojej pi臋knej sukni! Serce Heikego 艣ciska艂o si臋 z 偶alu.

Ile Vinga zdola znie艣膰? Jak powa偶nie zosta艂a zraniona?

Pom贸偶 mi, b艂agam ci臋! Ty, kt贸ra tylekro膰 mi pomaga-

艂a艣 !

Zbli偶ali si臋 do brzegu.

Nagle napastnik wrzasn膮艂 przera藕liwie. Pu艣ci艂 Ving臋

i z艂apa艂 si臋 za gard艂o purpurowy na twarzy.

- Zabierzcie to ode mnie! Zabierzcie! - charcza艂

zd艂awionym g艂osem.

- Co? Co si臋 z tob膮 dzieje?

Jeszcze jeden wyda艂 z siebie ryk przera偶enia i chwyci艂 si臋

za gard艂o, szarpi膮c co艣, czego jednak nie by艂o wida膰. Heike

dostrzeg艂, 偶e pierwszy jakby zacz膮艂 odzyskiwa膰 r贸wnowa-

g臋, ale w tej samej chwili d艂awi膮ce skurcze chwyci艂y

trzeciego. Za moment znowu pierwszy wi艂 si臋 z b贸lu i tak

ataki chwyta艂y to jednego, to drugiego w osza艂amiaj膮cym

tempie. Alrauna nie mog艂a porazi膰 wi臋cej ni偶 jednego

bandyty naraz. Zmiany jednak nast臋powa艂y tak szybko, 偶e

偶aden nie by艂 w stanie odetchn膮膰 g艂臋biej.

- Teraz! Szybko! - zawo艂a艂 Heike, zeskoczy艂 z wozu

i poci膮gn膮艂 Ving臋 za sob膮. Upadli na tward膮 ziemi臋, ale

natychmiast zerwali si臋 na r贸wne nogi i pobiegli do lasu

po drugiej stronie drogi.

S艂yszeli krzyki jednego z napastnik贸w:

- To jaki艣 potwornie wielki paj膮k albo inne cholerne

艣wi艅stwo! Pomocy! Ja...

Po czym g艂os uwi膮z艂 mu w gardle.

Zbocze by艂o strome, a rana Vingi bolesna. Heike

podtrzymywa艂 kuzynk臋, kt贸ra s艂ania艂a si臋 na nogach, ale

i jemu b贸l rozsadza艂 g艂ow臋.

Musieli jednak ucieka膰 st膮d jak najszybciej i najdalej jak

to mo偶liwe.

Byli ju偶 do艣膰 wysoko ponad drog膮, gdy zorientowali

si臋, 偶e napastnicy doszli jako艣 do siebie i uwolnili si臋 od

dzia艂ania alrauny.

- To s膮 jakie艣 czary! wy艂 jeden piskliwie.

- Masz racj臋! Widzieli艣cie g臋b臋 tego potwora? Niech

mnie piek艂o, je艣li to nie by艂 Z艂y we w艂asnej osobie!

I z takirn mieli艣m si臋 zmierzy膰?

- Chod藕cie, znikamy st膮d! Niech snbie te diabelskie

adwokaty same z tym radz膮!

Zaci臋li konia i w贸z w szalonym p臋dzie mszy艂 ku miastu.

Heike jednak bieg艂 dalej, ci膮gn膮c za sob膮 udr臋czon膮

Ving臋. On tak偶e zmierza艂 do miasta, w 偶adnym razie nie

mogli przecie偶 zawie艣膰 Mengera, droga jednak wiod艂a

przez trudny do przebycia las.

- Zaczekaj... ja j u偶 nie mog臋... musz臋 odpocz膮膰

- wydysza艂a Vinga.

Heike przystan膮艂. Znajdowali si臋 wysoko w ciemnym

lesie, w艣r贸d obro艣ni臋tych g艂az贸w, tworz膮cych jaki艣 dzi-

waczny krajobraz z grotami i mi臋kkimi dywanami z mchu

na ziemi. Byli tu jakby zamkni臋ci, odgrodzeni od zewn臋t-

rznego 艣wiata.

Heike widzia艂, 偶e Vinga jest kompletnie wyczerpana.

Osun臋艂a si臋 na ziemi臋, ledwie mog艂a oddycha膰. Usiad艂

obok niej.

- Jak z twoj膮 ran膮? - spyta艂.

- Nie wiem. Okropnie mnie piecze. My艣l臋 jednak, 偶e

nie jest g艂臋boka. Czy podarli mi sukni臋?

O, kobieca pr贸偶no艣ci!

Heike pochyli艂 si臋, 偶eby obejrze膰 ran臋.

- Dra艣ni臋cie jest rzeczywi艣cie nieznaczne - potwier-

dzi艂. - Ale wci膮偶 krwawi.

- O, Bo偶e, jak ja wywabi臋 krew? O, moja 艣liczna,

艣liczna suknia!

- Wyp艂uczemy po drodze w jakim艣 stawie. Krew

naj艂atwiej zepra膰 w zimnej wodzie, wiesz?

Skin臋艂a g艂ow膮 wci膮偶 zmartwiona.

- Ale mimo wszystko powinienem ci za艂o偶y膰 opat-

runek.

Vinga wsta艂a. Zrobi艂a szybki ruch, jakby chcia艂a po

prostu rozpi膮膰 g贸r臋 sukni i zsun膮膰 j膮 z ramion, tak jak to

zazwyczaj czyni艂a, lecz zaraz powstrzyma艂a si臋 z wyrazem

bezradno艣ci na twarzy. Niepewna przytrzymywa艂a r臋k膮

rozpi臋t膮 ju偶 sukni臋 i spogl膮da艂a spod oka na Heikego.

On sta艂 w milczeniu. Vinga utraci艂a swoj膮 spontanicz-

no艣膰, my艣la艂. I to ja jestem temu winien.

Nigdy by nie przypuszcza艂, 偶e odczuje to tak bole艣nie.

- Nie, Vingo - powiedzia艂 naj#agodniej, jak potraf艂,

a jego 偶贸艂te oczy spogl膮da艂y na ni膮 smutno. - Wybacz mi!

Powinna艣 pozosta膰 taka, jaka by艂a艣. To by艂 m贸j b艂膮d.

Chod藕, pomog臋 ci zdj膮膰 sukni臋!

Patrzy艂a na niego onie艣mielona, ale pozwoli艂a mu

rozpi膮膰 sukni臋. Szczerze m贸wi膮c przypuszcza艂, 偶e tylko

g贸ra stroju zsunie si臋 z ramion, Vinga jednak potrak-

towa艂a dos艂ownie to, co powiedzia艂, i pozwoli艂a, by ca艂a

suknia opad艂a na ziemi臋.

Tym razem Heike nie wzdycha艂 ju偶 wzburzony. Ju偶 si臋

nauczy艂, 偶e nie nale偶y depta膰 niewinnych r贸偶. Udawa艂, 偶e

nic si臋 nie sta艂o, cho膰 policzki mu p艂on臋艂y. Vinga by艂a

niewiarygodnie poci膮gaj膮ca, gdy tak sta艂a, zupe艂nie naga,

i pozwala艂a mu obejrze膰 ran臋.

- Musz臋 to najpierw przemy膰 - mrukn膮艂. - Nie

mog臋 nawet stwierdzi膰, czy skaleczenie jest bardzo

g艂臋bokie...

- Zdaje mi si臋, 偶e jest bardzo d艂ugie - roze艣mia艂a si臋

Vinga niepewnie.

- Tak, znacznie d艂u偶sze ni偶 dziura w sukni. Widocznie

mocny szew powstrzyma艂 ci臋cie, ale koniec no偶a jednak

wszed艂 g艂臋biej i skaleczy艂 sk贸r臋.

- Ale niezbyt mocno?

- My艣l臋, 偶e nie. Ale jestem pewien, 偶e musi ci臋 bole膰

- doda艂 pospiesznie.

- O, tak - potwierdzi艂a dr偶膮cym g艂osem. Bardzo

chcia艂a, 偶eby jej wsp贸艂czu艂. - Czuj臋 si臋 taka oszo艂omiona,

kr臋ci mi si臋 w g艂owie.

W ko艅cu przypomnia艂a sobie, 偶e on te偶 by艂 po-

szkodowany.

- A co z twoj膮 g艂ow膮, Heike?

- Dudnienie powoli ustaje, ale kiedy bieg艂em, bola艂o

mnie nie na 偶arty.

Wzrok Vingi zapowiada艂 ch臋膰 czu艂ego zaj臋cia si臋 jego

obola艂膮 g艂ow膮, wi臋c Heike pospiesznie wyruszy艂 na

poszukiwanie wody. Znalaz艂 ka艂u偶臋 przy jednym z wiel-

kich kamiennych blok贸w w do艣膰 podejrzanym zag艂臋bie-

niu, woda by艂a m臋tna, ale na to nie mo偶na ju偶 by艂o nic

poradzi膰.

Vinga wci膮偶 sta艂a spokojnie w tym samym miejscu,

uwodzicielsko pi臋kna kr贸lowa elf贸w, kwiat, kt贸ry zaraz si臋

rozwinie... Sam ju偶 nie wiedzia艂, do czego jeszcze por贸wna膰

to kryszta艂owo czyste, niczym kropla rosy, stworzenie.

Cia艂o zaczyna艂o ju偶 nabiera膰 kobiecych kszta艂t贸w,

piersi by艂y jeszcze niedu偶e, ale pi臋knie uformowane,

brzuch p艂aski, mi臋艣nie spr臋偶yste od pracy fizycznej, biodra

pi臋knie sklepione, nogi dlugie i smuk艂e. Barki Vinga mia艂a

stosunkowo szerokie, tali臋 za艣 bardzo szczup艂膮 - sylwetka

mo偶e jeszcze odrobin臋 ch艂opi臋ca, zarazem jednak wyrafi-

nowanie kobieca. Heike z trudem koncentrowa艂 si臋 na

opatrywaniu rany.

Znalaz艂 kilka li艣ci babki, zmoczy艂 je i za ich pomoc膮

ostro偶nie przemywa艂 brzegi rany. Vinga znosi艂a to dziel-

nie, raz tylko wyda艂a zd艂awiony j臋k, bo jednak mo偶na

chyba okaza膰 cho膰 troch臋, 偶e si臋 cierpi! Heike nie

powinien by艂 s膮dzi膰, 偶e jej to nie sprawia najmniejszego

b贸lu.

On za艣 pilnie uwa偶a艂, by sta膰 za jej plecami. Trudno mu

by艂o robi膰 cokolwiek, gdy mia艂 jej twarz tu偶 przy swojej,

gdy jej wzrok szuka艂 jego oczu, blisko, coraz bli偶ej...

W ko艅cu jednak musia艂 stan膮膰 przed ni膮.

- Jakie ty masz pi臋kne oczy - szepn臋艂a Vinga.

Nie by艂o wyj艣cia, musia艂 na ni膮 spojrze膰. Jej oczy by艂y

przymkni臋te, jakby chcia艂a ukry膰 my艣li.

- Wcale nie s膮 艂adne!

- Oczywi艣cie, 偶e s膮. Jest w nich co艣 niezwyk艂ego. Tyle

wyrazu, nie umiem okre艣li膰 - mistyka, czary, co艣 z nie-

zwykle odleg艂ej przesz艂o艣ci, wszystko, co mnie tak poci膮-

ga i kusi. Jakby si臋 w nich odbija艂y rozleg艂e pustkowia

sprzed niepami臋tnych wiek贸w. Tak odleg艂ych, 偶e wszyst-

ko przes艂ania mg艂a.

- Z czas贸w Tengela Z艂ego - mrukn膮艂 Heike cierpko.

- Nie, nie, ze znacznie dawniejszych! Mam wra偶enie, 偶e

z twoich oczu mog艂abym wyczyta膰 najwcze艣niejsz膮 histori臋

Ludzi Lodu. T臋, kt贸r膮 Mikael opisa艂 w swoich ksi膮偶kach.

- No w艂a艣nie, musisz mi je przeczyta膰, Vingo. Nie

zapomnij o tym!

- Jakbym mog艂a zapomnie膰? - u艣miechn臋艂a si臋,

a twarz jej poja艣nia艂a. - To przecie偶 jedyne, w czym mam

nad tob膮 przewag臋, to 偶e umiem czyta膰!

- Masz nade mn膮 przewag臋 w wielu innych sprawach,

moja kochana - powiedzia艂, osuszaj膮c delikatnie li艣ciem

oczyszczon膮 ju偶 ran臋. - Gdyby艣 wiedzia艂a, w jak wielu,

traktowa艂aby艣 mnie jak niewolnika.

- Cudownie! - zawo艂a艂a Vinga. - Powiedz, w czym

konkretnie?

- O nie, nic z tego! No, rana jest czysta!

Skaleczenie by艂o niegro藕ne. D艂uga, cienka rysa na

sk贸rze, z kt贸rej jednak wci膮偶 kapa艂a krew.

- Ale to mnie naprawd臋 bola艂o! - pisn臋艂a Vinga.

Heike pog艂aska艂 jej policzek.

- Oczywi艣cie, 偶e bola艂o. Ani przez chwil臋 w to nie

w膮tpi艂em.

Zauwa偶y艂a, 偶e Heike staje si臋 coraz bardziej raztarg-

niony, i przebieg艂y kobiecy u艣miech zadowolenia pojawi艂

si臋 na jej twarzy.

- Mo偶esz mnie pie艣ci膰, pozwalam ci - powiedzia艂a

cichutko, gdy r臋ka Heikego musn臋艂a jej biodro.

- Vinga, wiesz, 偶e nie powinienem ci臋 nawet tkn膮膰.

Ale jeste艣 mi dro偶sza ni偶 wszystko na 艣wiecie. Czy

naprawd臋 mam prawo czu膰 pod r臋kami twoj膮 sk贸r臋? Ca艂e

twoje cia艂o?

- Oczywi艣cie, Heike. Bo tak偶e i ty jeste艣 mi dro偶szy

ni偶 cokoiwiek innego, wiesz o tym.

- Akurat teraz wiem i dlatego prosz臋 ci臋, 偶ebym m贸g艂

wykorzysta膰 ten czas, kiedy jeszcze jeste艣 ze mn膮.

- Chcia艂abym, aby艣 a偶 tak nie w膮tpi艂 w sta艂o艣膰 moich

uczu膰. Ale, oczywi艣cie, prosz臋, wykorzystuj, jak powia-

dasz, czas. Daj i mnie przy okazji kilka okruch贸w

z twojego sto艂u.

- Vinga! - sykn膮艂, ale nic wi臋cej ju偶 nie powiedzia艂.

Jego d艂onie przesuwa艂y si臋 delikatnie po jej sk贸rze, po

biodrach, piersiach, wznosi艂y si臋 do szyi, potem na kark,

pod w艂osy, uniosly je do g贸ry, a potem przesun臋艂y si臋 na

plecy i z powrotem w d贸艂, do bioder. Na kr贸ciutk膮 chwil臋

przygarn膮艂 j膮 do siebie, delikatnie, ostro偶nie, i Vinga

u艣wiadomi艂a sobie, jak bardzo Heike jej po偶膮da. Ale nie

zamierza艂 posuwa膰 si臋 za daleko, mia艂 na wzgl臋dzie

wy艂膮cznie jej dobro.

Heike osun膮艂 si臋 na kolana, rozpalon膮 twarz przytuli艂

do jej cia艂a, ko艅cem j臋zyka dotyka艂 sk贸ry na jej brzuchu,

Ving臋 przenikn膮艂 dreszcz i j臋kn臋艂a cicho. Wtedy Heike

zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi, odnalaz艂 jej sukni臋, bez s艂owa

pom贸g艂 jej si臋 ubra膰, po czym, trzymaj膮c si臋 za r臋ce,

ruszyli w dalsz膮 drog臋.

Vinga nie potrzebowa艂a pyta膰, dlaczego Heike zburzy艂

tamten nastr贸j. Rozpali艂 w niej po偶膮danie i za chwil臋 nie

m贸g艂by si臋 wycofa膰, 偶eby jej nie rani膰. Dlatego nie m贸g艂

przed艂u偶a膰 tamtej pi臋knej chwili, kiedy byli sobie tacy

bliscy.

Och, tak, my艣la艂a Vinga. Kobiety z Ludzi Lodu nigdy

nie umia艂y wynio艣le odrzuca膰 m臋skich uczu膰. Je艣li nie

czu艂y nic do m臋偶czyzny, nie waha艂y si臋 odtr膮ci膰 jego

umizg贸w stanowczo i raz na zawsze, ale gdy kogo艣

kocha艂y, gotowe by艂y da膰 mu wszystko, kiedy tylko

zapragn膮艂!

Damy jednak tak si臋 nie zachowuj膮, tyle Vinga

pojmowa艂a, ale ani nie umia艂a, ani nie chcia艂a si臋

zmieni膰. Prapraprababka Heikego, Villemo, nigdy nie

ukrywa艂a swojej mi艂o艣ci do Dominika, nara偶a艂a swoje

偶ycie i cze艣膰, byleby tylko by膰 z nim, nie waha艂a si臋

przed niczym, stosowa艂a wszelkie dost臋pne 艣rodki.

Podobnie zreszt膮 post臋powa艂a, kiedy chcia艂a zdoby膰

swoj膮 pierwsz膮 sympati臋, Eldara Svartskogen. Villemo

nie wiedzia艂a, co to nie艣mia艂o艣膰. I taka sama by艂a Vinga,

przynajmniej je艣li chodzi o Heikego. Ale czeka膰 umia艂a.

Zreszt膮 to by艂o nawet podniecaj膮ce: obserwowa膰, ile

czasu musi up艂yn膮膰, nim on, z w艂asnej woli, znajdzie si臋

w jej ramionach. I bez specjalnych zabieg贸w z jej

strony.

Vinga odkry艂a jedn膮 z najpi臋kniejszych kobiecych gier

mi艂osnych. Cho膰 t臋 spraw臋 traktowa艂a niezwykle powa偶-

nie, to przecie偶 cz艂owiek ma tak偶e prawo do radosnej

zabawy.

Zreszt膮 ona nale偶a艂a do ludzi, kt贸rzy dostrzegaj膮

w 偶yciu przede wszystkim jego radosne strony. Nie 偶eby

odnosi艂a sie oboj臋tnie do tych, kt贸rzy cierpi膮, nie, wprost

przeciwnie! Kiedy jednak w gr臋 wchodzi艂y jej najbatdziej

prywatne sprawy, zamierza艂a czerpa膰 z tego przede

wszystkim rado艣膰. By艂a urodzon膮 optymistk膮 i zawsze

znajdowa艂a powody do rado艣ci, nawet w swoim samotnym

偶yciu w lesie dostrzega艂a nie tylko rozpacz, cho膰 wtedy

jedyn膮 jej towarzyszk膮 by艂a koza. Wszelkie pora偶ki jak

najszybciej odsuwa艂a od siebie i rozgl膮da艂a si臋 wok贸艂, co j膮

dalej czeka, czy w najbli偶szym k膮cie nie dostrze偶e jakich艣

ciekawych mo偶liwo艣ci. Dzi臋ki temu Vinga zalicza艂a si臋 do

nielicznych naprawd臋 szcz臋艣liwych ludzi na 艣wiecie.

A teraz za艣wieci艂o jej przecie偶 s艂o艅ce wielkiego szcz臋艣-

ua. Znalaz艂a Heikego i stara艂a si臋 ze wszystkich si艂, by go

zdoby膰, przekona膰, 偶e nie chce nikogo innego i 偶e mo偶e

do niego nale偶e膰, kiedy tylko on zechce. Nie zamierza艂a

jednak dokonywa膰 na nim gwa艂tu, Heike sam musi chcie膰,

nic innego nie wydawa艂o jej si臋 godne zachodu.

Uff, c贸偶 to za my艣li chodz膮 mi po g艂owie, pomy艣la艂a

zawstydzona. Natychmiast jednak podskoczy艂a weso艂o,

pe艂na rado艣ci 偶ycia.

Co tam Sorensen i Snivel! Ci dwaj s膮 bez znaczenia

wobec tego, co ona prze偶ywa!

Heike znajdowa艂 si臋 w zupe艂nie odmiennym nastroju.

Szed艂 przez las, trzymaj膮c Ving臋 za r臋k臋, dr臋czony

potwornymi wyrzutami sumienia.

To biedne, ma艂e, niewinne stworzenie, jak mog艂em si臋

tak okropnie wobec niej zachowa膰? Da膰 si臋 ponie艣膰

egoistycznym pragnieniom, pie艣ci膰 j膮 w ten spos贸b?

Przecie偶 obiecali艣my sobie, po tamtej chwili s艂abo艣ci na

wozie, nigdy wi臋cej nie doprowadza膰 do takich intym-

nych sytuacji. Nie mam prawa nara偶a膰 jej na cierpienia, to

nie w porz膮dku z mojej strony.

M贸j Bo偶e, jak to dobrze, 偶e ona si臋 nie zorientowa艂a, jak

strasznie jej po偶膮dam! Moje cia艂o by艂o niczym wulkan... Jak

mog艂em wystawia膰 j膮 na takie niebezpiecze艅stwo?

Owszem, Heike obiecywa艂 ju偶 nigdy nie doprowadza膰

do takich sytuacji. Ale 偶eby sobie obiecywali nawzajem...?

Bardzo w膮tpliwe. Vinga nie mog艂aby chyba powa偶nie

niczego takiego obieca膰.

Przy najbli偶szym le艣nym jeziorku zatrzymali si臋 na

chwil臋 i Heike zepra艂 z sukni plamy z krwi, ale Vinga tym

razem jej nie zdj臋艂a. Po wszystkim by艂a z jednej strony

przemoczona do suchej nitki, dzie艅 by艂 jednak ciep艂y, wi臋c

powinno szybko wyschn膮膰.

- Jak my wejdziemy do miasta? - zapyta艂a.

- S膮dz臋, 偶e nasi "przyjaciele" maj膮 nas ju偶 do艣膰

- odpar艂 Heike. - Powinni艣my mie膰 nadziej臋, 偶e wszystko

u艂o偶y si臋 jak najlepiej. Wci膮gnij g艂臋boko dech, Vingo, bo

zbli偶amy si臋 ju偶 do pierwszych zabudowa艅!

ROZDZIA艁 XIII

Adwokat Menger musia艂 rozstrzygn膮膰 wa偶n膮 kwe-

sti臋: albo bardzo starannie przygotowa膰 spraw臋

przeciwko swemu koledze Sorensenowi, albo dzia艂a膰

szybko.

Ze wzgl臋du na Ving臋 i Heikego wybra艂 to drugie. Nie

byli oni bezpieczni, w ka偶dej chwili mogli wpa艣膰 w r臋ce

Snivela, a wtedy marny ich los. Dlatego nie mia艂 czasu na

tak drobiazgowe przygotowanie si臋 do procesu, jak by

chcia艂. Po艣piech dawa艂 jednak t臋 korzy艣膰, 偶e Sorensen

tak偶e mia艂 niewiele czasu, on i jega stryj zostali komplet-

nie zasknczeni.

Menger, rzecz jasna, zdo艂a艂 mimo wszystko przygoto-

wa膰 wa偶nr dowody, mimo wszystko mia艂 w r臋kach

niebagatelne atuty. By艂y one naprawd臋 niezb臋dne w poty-

czce z dwoma tak bezwzgl臋dnymi lud藕mi.

Zak艂adano, 偶e sprawa zako艅czy si臋 w ci膮gu jednego

dnia. Nikt przecie偶 nie dawa艂 Mengerowi najmniej-

szych szans; mn贸stwo koleg贸w prawnik贸w zebra艂o si臋

w sali s膮dowej, by艂i przyjaciele i wrogowie Sorensena.

Wielu chcia艂o jedynie zobaczy膰, jak Menger zostanie

zmia偶d偶ony, bo tylko tak膮 mo偶liwo艣膰 dopuszczali.

Wrogowie Sorensena natomiast, a nawet niekt贸rzy

z jego przyjaci贸艂, mieli nadziej臋, 偶e on jednak troch臋

sobie skrzyde艂ka osmali. Wi臋kszo艣膰 krzyj臋艂aby co艣

takiego ze z艂o艣liw膮 rado艣ci膮, czy si臋 do tego przy-

znawali, czy nie.

Snivel, oczywi艣cie, przyszed艂 tak偶e. Jako s臋dzia zna艂

pomieszczenia s膮du na wylot, zatem, 偶eby nie wy-

stawia膰 si臋 na widok publiczny, znalaz艂 sobie wygodne,

dobrze ukrgte miejsce na galerii. Nikt z sali nie m贸g艂

go dostrzec, on natomiast widzia艂 najwa偶niejsze persony

procesu, cho膰 one same nawet si臋 nie domy艣la艂y, kim

jest owa ukryta w cieniu posta膰. Poza tym usiad艂 przy

drzwiach, na wszelki wypadek, gdyby musia艂 wyj艣膰

niepostrze偶enie...

Tylko bratanek wiedzia艂, gdzie si臋 stryj znajduje.

Snivel nie straci艂 tych kilku dni, jakie mieli, pracowa艂

ci臋偶ko nad dobrze przemy艣lan膮 intryg膮. Sk艂ad s臋dziowski,

w osobach lagmana, czyli wyznaczanego przez kr贸la

prawnika, s臋dziego okr臋gowego i s臋dziego miejskiego,

zosta艂 przez niego gruntownie urobiony. Mia艂 po swojej

stronie lagmana, kt贸ry zreszt膮 by艂 jego przyjacielem,

i s臋dziego miejskiego. Tylko s臋dzia okr臋gowy jednak n偶e

chcia艂 zrozumie膰 jego delikatnych napomknie艅 o od-

wdzi臋czeniu si臋, gdyby s膮d zechcia艂 popatrze膰 przez palce

na to, co Sorensen zrobi艂. Przekl臋ty up贸r! Snivel wys艂a艂

jednego ze swoich ludzi do domu s臋dziego, by dosypa艂 mu

potajemnie do jedzenia silnie dzia艂aj膮cego 艣rodka, w wyni-

ku czego s臋dzia nie b臋dzie m贸g艂 w dniu procesu wyj艣膰

z domu i trzeba b臋dzie poszuka膰 kogo艣 na zast臋pstwo,

kogo艣 bardziej ch臋tnego do wsp贸艂pracy, ma si臋 rozumie膰.

Akurat jednak tamtego dnia s臋dzia okr臋gowy pojecha艂

gdzie艣 z wizyt膮 i w og贸le nie jad艂 w domu. I oto teraz

siedzia艂 za sto艂em, niegodziwiec, i m贸g艂 wszystko wy-

wr贸ci膰 do g贸ry nogami!

Powszechnie zatem s膮dzono, i偶 jest to spektakl na

jedn膮 ods艂on臋, 偶e Sorensen bez wi臋kszych k艂opot贸w

zostanie uwolniony od oskar偶enia jakiej艣 nikomu nie

znanej dziewczyny. Ona, rzecz jasna, nie chce przyj膮膰 do

wiadomo艣ci, 偶e maj膮tek zosta艂 jej zabrany, ale przecie偶 nie

p艂aci艂a podatk贸w, nie oddawa艂a d艂ug贸w, nie wynagradza-

艂a s艂u偶bie ani nie pokrywa艂a innych wydatk贸w. Idiotyczne

pretensje!

Tymczasem jednak sprawa nie by艂a taka prosta! Roz-

ci膮ga艂a si臋 w czasie, bowiem ka偶dy dzie艅 przynosi艂 nowe,

nieoczekiwane zwroty i zmiany.

Pierwsze zaskoczenie przysz艂o na samym wst臋pie.

Pow贸dka, czyli owa panna, nie pojawi艂a si臋 na sali. A mia艂

jej te偶, jak m贸wiono, towarzyszy膰 kuzyn, ale i jego jako艣

nie by艂o wida膰.

Sorensen czeka艂, z ka偶d膮 minut膮 coraz bardziej

arogancki. Snivel ukryty na galerii m贸g艂 sobie po-

zwoli膰 na triumfuj膮cy u艣miech, nikt go bowiem nie

widzia艂. Spogl膮da艂 w d贸艂, na dwunastu 艂awnik贸w,

kt贸rzy zaczynali si臋 niespokojnie wierci膰. O艣miu z nich

przekupi艂. Czterech pozosta艂ych zasiada艂o w s膮dzie po

raz pierarszy, ale Snivel si臋 ich nie obawia艂. Nowi

艂awnicy czuj膮 si臋 zazwyczaj niepewnie i najch臋tniej

g艂osuj膮 za przyk艂adem bardziej do艣wiadczonych kole-

g贸w. Tyle zd膮偶y艂 si臋 nauczy膰 w ci膮gu wielu lat pracy

s臋dziowskiej.

A wi臋c ta os艂awiona m艂oda para nie przysz艂a? Widocz-

nie wynaj臋ci przez Snivela ludzie zrobili, co do nich

nale偶a艂o.

Menger, starannie ubrany, denerwowa艂 si臋 okropnie.

Nie powinien by艂 w 偶adnym razie opuszcza膰 dzieci, jak ich

w my艣lach nazywa艂 (cho膰 gro藕nego olbrzyma, Heikego,

raczej trudno by艂o uwa偶a膰 za dziecko) - wyrzuca艂 sobie.

Ich nieobecno艣膰 nie zwiastuje niczego dobrego. Czy偶by

Sorensen i Snivel zdo艂ali ich pojma膰?

W takim razie wszystko traci sens, wszystko przepada.

Rozprawa nie mo偶e si臋 rozpocz膮膰 bez Vingi najwa偶niej-

szego 艣wiadka Mengera. Ostatecznie bowiem ustalili, 偶e

Vinga b臋dzie zeznawa膰, niezale偶nie od ryzyka, 偶e powie

co艣 nieodpowiedniego, Menger by艂 teraz obro艅c膮, kt贸ry

nie ma kogo broni膰. Cios wymierzony w Sorensena w tej

sytuacji trafi w pr贸偶ni臋, a na zadanie kolejnego mog艂o

Mengerowi zabrakn膮膰 si艂.

Przewodnicz膮cy s膮du zaczyna艂 si臋 niecierpliwi膰. Wi-

dzowie z coraz wi臋kszgm rozbawieniem spogl膮dali na

Mengera, kt贸ry przecie偶 od dawna mia艂 nie najlepsz膮

opini臋. Snivel opowiada艂 o nim jak najgorsze rzeczy,

zarzuca艂 mu przekupno艣膰, nazywa艂 gryzipi贸rkiem.

A dlaczego nie ma tu dzi艣 Snivela? pyta艂 ten i 贸w. Czy偶

to nie jego bratanek zosta艂 w ten niewiarygodny spos贸b

pozwany przed s膮d? Niecodziennie si臋 zdarza, by adwokat

musia艂 broni膰 samego siebie.

Mimo wszystko nazywanie Mengera gryzipi贸rkiem

by艂o grub膮 przesad膮 i pod艂o艣ci膮. Tak przewa偶nie okre艣-

lano ludzi, kt贸rzy wykonywali zaw贸d adwokata bez

odpowiednich egzamin贸w. Menger natomiast by艂 cz艂o-

wiekiem gruntownie wykszta艂conym i nieprawda te偶,

jakoby podejmowa艂 si臋 spraw podejrzanych czy nieuczci-

wych. Mia艂 po prostu nieszcz臋艣cie stan膮膰 Snivelowi na

drodze do stanowiska, kt贸re tamten sobie upatrzy艂,

i ponosi艂 tego konsekwencje.

Trzej s臋dziowie pochylili g艂owy nad sto艂em, by si臋

naradzi膰, czy nie nale偶y oddali膰 sprawy, gdy wo藕ny

otworzy艂 drzwi i do sali wesz艂a Vinga.

Sorensen drgn膮艂 i rzuci艂 przestraszone spojrzenie

w stron臋 stryja, ten jednak nie m贸g艂 widzie膰, co si臋

sta艂o.

Vinga sta艂a niepewnie w progu, wszyscy ci ludzie

przera偶ali j膮. Dawny l臋k budzi艂 si臋 w niej na nowo.

I adwokat Sorensen siedzi w pierwszym rz臋dzie. Czy to

pu艂apka? A mo偶e oni moc膮 s膮dowego wyroku wy艣l膮 j膮 do

tego okropnego domu? Chocia偶 Heike powiedzia艂, 偶e

Vinga jest ju偶 za doros艂a, 偶eby tam mieszka膰.

Heike...? O, Bo偶e!

Zapomnia艂a o swoim przera偶eniu i sta艂a si臋 na powr贸t

spontaniczn膮 Ving膮, cho膰 mo偶e nie pod ka偶dym wzgl臋-

dem by艂a to zmiana pomy艣lna. Nie zastanawiaj膮c si臋 nad

powag膮 s膮du, pospieszy艂a w stron臋 adwokata Mengera.

Zebrani nie spuszczali z niej oczu, a przez sal臋 przeszed艂

szmer. Wielu si臋 zdawa艂o, 偶e jaki艣 elf sp艂yn膮艂 tu z wysoko-

艣ci, opromieniony jasnym blaskiem.

Vinga wspi臋艂a si臋 na palce i szepn臋艂a co艣 adwokatowi

do ucha.

- No? - zapyta艂 s臋dzia zniecierpliwiony. Zdenerwo-

wa艂 si臋 troch臋, bo nie przypuszcza艂, 偶e b臋dzie musia艂

rozstrzyga膰 spraw臋 pomi臋dzy bratankiem swego przyja-

ciela a tak膮 bezbronn膮, kruch膮 pi臋kno艣ci膮. Dlaczego nikt

go o tym nie uprzedzi艂?

- Wysoki S膮dzie - powiedzia艂 Menger. - Moja klient-

ka, Vinga Tark z Ludzi Lodu, prosi o wybaczenie, 偶e si臋

sp贸藕ni艂a, lecz ona i jej krewny zostali z艂o艣liwie zatrzymani

po drodze. Komu艣 chodzi艂o o to, 偶eby nie mogli si臋 tu

zjawi膰 na czas.

W tym momencie Vinga pokaza艂a rozdart膮 sukni臋 i ca艂y

sk艂ad s臋dziowski m贸g艂 zobaczy膰 d艂ugie skaleczenie na jej

boku. Gdyby Heike by艂 na sali, odetchn膮艂by pewno z ulg膮,

偶e swoim zwyczajem nie zdj臋艂a sukni, 偶eby pokaza膰 ran臋.

- Moja klientka prosi te偶, by wpuszczono na sal臋 jej

kuzyna.

- Oczywi艣cie, on ju偶 tu powinien by膰!

- Musz臋 tylko wyja艣ni膰 Wysokiemu S膮dowi - powie-

dzia艂 Menger - 偶e Heike Lind z Ludzi Lodu ma do艣膰

niezwyk艂膮 powierzchowno艣膰. Ale ja go znam jako cz艂o-

wieka honoru i pod ka偶dym wzgl臋dem porz膮dnego,

bardzo 艂agodnego, 偶yczliwego innym. Przes膮dnych ludzi

jednak jego wygl膮d mo偶e przera偶a膰. Jest to sprawa

dziedziczna w jego rodzie, taki wygl膮d.

S臋dzia pomy艣la艂, 偶e je艣li chodzi o Ving臋, to dziedzictwo

by艂o wyj膮tkowo korzystne. Pi臋kniejszej istoty w 偶yciu nie

spotka艂. Da艂 wo藕nemu znak, by wprowadzi艂 Heikego.

Vinga znalaz艂a si臋 ju偶 w zasi臋gu wzroku Snivela.

Zmarszczy艂 brwi i pochyli艂 si臋 ku przodowi niczym tur

szykuj膮cy si臋 do ataku. Czy to ta ma艂a, drobna dziewczyn-

ka, kt贸r膮 przed dwoma laty spotka艂 w Elistrand? Teraz

jest po prostu czaruj膮ca! Snivel zaniepokoi艂 si臋. Jej uroda

mo偶e oddzia艂ywa膰 na s膮d. Nie wolno do tego dopu艣ci膰!

Co robi膰? Skoro wynaj臋te opryszki nie zdo艂a艂y unieszkod-

liwi膰 tych dwojga szczeniak贸w, to co teraz robi膰?

Obieca膰 wi臋cej pieni臋dzy cz艂onkom s膮du! To zawsze

skuteczne posuni臋cie.

Kiedy do sali wszed艂 Heike, z r贸偶nych stron rozleg艂y si臋

okrzyki przera偶enia, cho膰 przecie偶 Menger uprzedza艂.

Wo藕ny wskaza艂 Heikemu miejsce obok Vingi. Snivel

wyci膮ga艂 szyj臋 niczym stary 偶贸艂w, 偶eby co艣 zobaczy膰, ale mu

si臋 to nie uda艂o. Wreszcie rozprawa mog艂a si臋 rozpocz膮膰.

W tamtych czasach rozprawy s膮dowe r贸偶ni艂y si臋

znacznie od dzisiejszych. Zasady nie by艂y takie surowe,

wiele spraw rozstrzygano bez przygotowania i na sali

s膮dowej dochodzi膰 mog艂o do osobliwych wydarze艅.

Respekt wobec s膮du by艂 jednak taki sam, a przynajmniej

powinien taki by膰.

Proces przeciwko Sorensenowi by艂 spraw膮 pod ka偶-

dym wzgl臋dem niezwyk艂膮. Niecodziennie oskar偶a si臋

adwokata. A wci膮偶 jeszcze tylko Menger i jego przyjaciele

wiedzieli, 偶e tak偶e s臋dzia czeka na swoj膮 kolejk臋. Je艣li

Mengerowi si臋 powiedzie, rzecz jasna.

On za艣 by艂 powa偶nie zmartwiony. Czy jego schorowa-

ne p艂uca wytrzymaj膮? Atak kaszlu na sali s膮dowej nie

zrobi艂by dobrego wra偶enia, jeszeze bardziej podkopa艂by

jego renom臋. Nikt nie zechce zaufa膰 tak choremu cz艂owie-

kowi. Jednak 艣rodki lecznicze, kt贸rymi Heike go wy-

smarowa艂 lub kt贸re w niego wla艂, dokona艂y cudu. A mo偶e

tylko tak mu si臋 zdawa艂o? Nie umia艂 powiedzie膰, ale czu艂

si臋 znacznie lepiej ni偶 kiedykolwiek od wielu miesi臋cy.

Menger g艂臋boko odetchn膮艂 i wsta艂.

Nienagannie, wed艂ug ostatniej mody ubrany adwokat

Sigurd Sorensen Hvitbekk wy艣lizgn膮艂 si臋 g艂adko z pierw-

szych pu艂apek oskar偶yciela.

To prawda, by艂 prawnym doradc膮 Vemunda Tarka

z Elistrand. Z arogancj膮 wyja艣nia艂, 偶e to wcale nie

by艂o 艂atwe zadanie, Tark bowiem by艂 cz艂owiekiem

lekkomy艣lnym, mia艂 liczne wydatki, o kt贸rych nie

informowa艂 swego adwokata i trudno je by艂o kon-

trolowa膰.

- Ta nieprawda! - zawo艂a艂a Vinga wzburzona. - Oj-

ciec by艂 cz艂owiekiem odpowiedzialnym, a rachunki pro-

wadzi艂a mama.

Przewodnicz膮cy s膮du zastuka艂 w st贸艂.

- Panno Tark, p贸藕niej przyjdzie kolej na pani膮. Prosz臋

nie przerywa膰!

- Przepraszam - powiedzta#a Vinga i usiad艂a. Poczu艂a

na plecach ciep艂膮, uspokajaj膮c膮 d艂o艅 Heikego i chwyci艂a j膮

mocno.

Sorensen opowiada艂 dalej udr臋czonym g艂osem o swojej

niebywale trudnej pracy nad tym, by utrzyma膰 Elistrand

na jakim takim poziomie. By艂o to jednak beznadziejne

zadanie, powtarza艂 raz po raz.

Menger poprosi艂 go o przedstawienie rachunk贸w

Elistrand z tamtego okresu.

Nie istniej膮 偶adne rachunki, wyja艣ni艂 Sorensen.

Menger uzna艂, 偶e to do艣膰 dziwne. Zwr贸ci艂 si臋 wi臋c do

Vingi z zapytaniem, czy nie zachowa艂a jakich艣 dokumen-

t贸w.

Nie, po 艣mierci rodzic贸w nie widzia艂a 偶adnych papie-

r贸w.

Teraz Menger zada艂 tendencyjne pytanie: Czy s膮d nie

uwa偶a, 偶e to do艣膰 dziwne, i偶 adwokat i zaufany przyjaciel

rodziny kupi艂 tak zrujnowany i wystawiony na licytacj臋

maj膮tek?

Sorensen odpar艂 pospiesznie, 偶e jego zdaniem to wcale

dziwne nie jest. W tym czasie bowiem on ju偶 od dawna

adwokatem rodziny nie by艂, zrezygnowa艂 ze zbyt k艂opotli-

wych obowi膮zk贸w na d艂ugo przed 艣mierci膮 Tarka.

- Ale teraz Elistrand jest znowu w dobrym stanie?

- O, tak, to wzorowy maj膮tek!

- To doprawdy zdumiewaj膮ce! Zaj臋cie adwokata musi

by膰 bardzo intratne - rzek艂 Menger cierpko. - Bo mimo

wszystko min臋艂y zaledwie dwa lata, od kiedy pan

Sorensen obja艂 maj膮tek, a wtedy podobno Elistrand

znajdowa艂o si臋 w stanie kompletnego upadku!

Menger wezwa艂 swego pierwszego 艣wiadka, pani膮

Anne Persdatter.

Vinga zerwa艂a si臋 z miejsca.

- Anne! - zawo艂a艂a uradowana.

Starsza kobieta szepn臋艂a wzruszona:

- Niech panienk臋 B贸g b艂ogos艂awi, panno Vingo!

Wyros艂a panienka na prawdziwego anio艂a!

S艂ysz膮c to Heike dosta艂 ataku kaszlu.

Menger k艂ad艂 od czasu do czasu d艂o艅 na piersiach,

jakby chcia艂 sprawdzi膰, jak d艂ugo p艂uca jeszcze wy-

trzymaj膮, i przes艂uchiwa艂 艣wiadka. Tak, Anne Persdatter

by艂a zatrudniona w Elistrand, tak, przez wiele lat. W cza-

sach pa艅stwa Tark mia艂a tam bardzo dobrze. To byli

wspaniali ludzie!

Owszem, s艂ysza艂a ostry g艂os pana Vemunda, kiedy

adwokat Sorensen po raz ostatni przyjecha艂 do Elistrand.

To by艂o na kr贸tko przed 艣mierci膮 obojga pa艅stwa.

- Jak kr贸tko?

- My艣l臋, 偶e to by艂o w tym samym tygodniu. Tak,

chyba tak, bo akurat mia艂am wtedy robi膰...

Tu nast膮pi艂y d艂ugie wyja艣nienia, kt贸re Menger musia艂

w ko艅cu przerwa膰, nie mia艂y bowiem nic wsp贸lnego ze

spraw膮. Powiedzia艂 natomiast:

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e adwokat Sorensen przesta艂

pracowa膰 dla Elistrand na d艂ugo przed 艣mierci膮 pa艅stwa

Tark.

- Nie, prosz臋 pana. Adwokat Sorensen by艂 zatrud-

niony u pana Tarka do ostatniej chwili.

Sorensen poruszy艂 si臋 niespokojnie. Jakby jego fotel

sta艂 si臋 nagle bardzo niewygodny...

- Anne Persdatter, prosz臋 nam opowiedzie膰, jak to

by艂o, kiedy pan Vemund podni贸s艂 g艂os!

- No, ja nie mog艂am tego nie s艂ysze膰, szanowni

panowie, ja nigdy nie pods艂uchuj臋 z w艂asnej woli, ale

wtedy tam by艂am. I pan Vemund krzycza艂, 偶e adwokat

oszukuje we wszystkim, co robi. 呕e wygl膮da na to, jakby

sam chcia艂 przej膮膰 Elistrand. "Nawet si臋 tak kiedy艣

wyrazi艂e艣, Sigurd", krzycza艂 pan Tark... Pan Vemund

znaczy. "Ale si臋 przeliczy艂e艣. Tylko ze wzgl臋du na dawn膮

przyja藕艅 nie zamelduj臋 o twoich sprawkach. Ale 偶膮dam

rzetelnych rachunk贸w, tego tutaj nie mam zamiaru

przyj膮膰!"

Urodziwa twarz Sorensena zrobi艂a si臋 zielonkawa.

Sk膮d si臋 wzi臋艂a ta baba? Dlaczego nikt mu nie powiedzia艂,

偶e byli 艣wiadkowie tamtej rozmowy?

Menger pyta艂 dalej:

- Czy adwokat Sorensen prowadzi艂 rachunki Vemun-

da Tarka?

- Nie, wydaje mi si臋, 偶e nie. Nigdy nie widzia艂am.

Takie sprawy pa艅stwo za艂atwiali sami. Zw艂aszcza pani

Elisabet, kt贸ra by艂a bardzo zdolna. Adwokat Sorensen

za艂atwia艂 tylko niekt贸re interesy. Udzia艂y i akcje...

- Pani by艂a ochmistrzyni膮 w Elistrand przez wiele lat.

Kiedy pani odesz艂a?

- Wym贸wiono mi po pogrzebie pa艅stwa.

- Kto wym贸wi艂? Panna Vinga?

- Nie, nie, to biedactwo by艂o ca艂kiem za艂amane, my艣l臋,

偶e nawet nie wiedzia艂a, co si臋 wok贸艂 niej dzieje. To

adwokat Sorensen mi wym贸wi艂.

- Ale on przecie偶 ju偶 tam nie pracowa艂?

- Twierdzi艂, 偶e jego obowi膮zkiem jest pomaga膰 rodzi-

nie swoich przyjaci贸艂. A ja musia艂am mu wierzy膰.

- To przeczy twierdzeniu pana Sorensena, 偶e opu艣ci艂

swoje stanowisko na d艂ugo przedtem. No, dobrze. Czy

tylko pani zosta艂a zwolniona?

- Nie, wi臋kszo艣膰 s艂u偶by musia艂a odej艣膰. Niekt贸rzy

otrzymali nowe miejsca, innych po prostu wyrzucono.

Biedna panienka Vinga, by艂o nam jej bardzo 偶al,

偶y艂a tam coraz bardziej samotna, a my, jedno po

drugim, musieli艣my opuszcza膰 nasze kochane Eli-

strand.

Menger podzi臋kowa艂 艣wiadkowi i ponownie wezwa艂

Sorensena. Pozwany nie mia艂 bowiem obro艅cy, uwa偶a艂, 偶e

sam sobie znakomicie poradzi. W takiej sprawie...!

Teraz jednak w艂osy mu si臋 lepi艂y od potu, a cienkie

stru偶ki wyp艂ywa艂y spod peruki na skronie. Chyba nie

tylko dlatego, 偶e w sali by艂o bardzo gor膮co. Poty musia艂y

mie膰 g艂臋bsz膮 przyczyn臋.

Cho膰 powietrze w sali rzeczywi艣cie stawa艂o si臋 g臋ste.

Cierpka wo艅 tabaki miesza艂a si臋 ze smrodem nie

przewietrzonych wyj艣ciowych ubra艅 publiczno艣ci i s臋-

dzi贸w. Vinga wygl膮da艂a jak polna r贸偶a na tle uszytych

z lnianego samodzia艂u ubra艅 ch艂opskich i obsypanych

pudrem stroj贸w mieszka艅c贸w miasta. Adwokat Sore-

nsen by艂, oczywi艣cie, ubrany bardzo elegantko i wed艂ug

ostatniej mody, kt贸ra zaczyna艂a powoli odchodzi膰 od

bogactwa i przepychu na korzy艣膰 nieco bardziej pros-

tego stylu. Ale je艣li kto艣 chcia艂 by膰 naprawd臋 wytwor-

ny, nadal obowi膮zywa艂y jedwabie, aksamity i z艂ote

hafty.

Sorensen broni艂 si臋 ze z艂o艣ci膮 przed oskar偶eniami pani

Persdatter. To wszystko nonsens, twierdzi艂. On mia艂by

oszukiwa膰 Vemunda Tarka, swego wieloletniego przyja-

ciela, i narazi膰 si臋 na jego gniew? C贸偶 to za k艂amstwa!

Ciekawe, komu zale偶y na tym, 偶eby go oczernia膰? Nie

wierzy si臋 w pom贸wienia, rzucane przez nieopowiedzial-

ne dziewczyny, o艣wiadczy艂 i pos艂a艂 Vindze mordercze

spojrzenie. On sam wym贸wi艂 prac臋 u Tarka. P贸藕niej, po

艣mierci obojga Tark贸w, bez 偶adnego wynagrodzenia,

wy艂膮cznie z lito艣ci nad tym dzieckiem, pr贸bowa艂 postawi膰

maj膮tek na nogi. Ale to by艂o beznadziejne przedsi臋-

wzi臋cie.

Zm臋czony potar艂 r臋k膮 czo艂o, by podkre艣li膰, jak zaciek-

le walczy艂, ale mimo wszystko musia艂 zrezygnowa膰.

Adwokat Menger nie da艂 si臋 nabra膰 na takie sztuczki.

Czy Sorensen kontaktowa艂 si臋 z Ving膮, kiedy zosta艂a

sama?

Nie, dzia艂a艂 dyskretnie, trzyma艂 si臋 w cieniu. To ma艂e

biedactwo by艂o przecie偶 takie zrozpaczone.

Zaraz potem pad艂o bardzo podst臋pne pytanie:

- Dlaczego pan, adwokacie Sorensen, naby艂 Elistrand

pod swoim drugim, mniej znanym nazwiskiem, Hvit-

bekk?

Teraz dobry pan Sorensen zirytowa艂 si臋 nie na 偶arty.

- Dlatego, oczywi艣cie, 偶e jest to tak偶e moje nazwisko!

- Ale w parafii Grastensholm wyst臋puje pan tylko

jako Hvitbekk. Z jakiej przyczyny?

- Hvitbekk brzmi lepiej ni偶 Sorensen, mniej po-

spolicie, czy偶 nie? - brzmia艂a sarkastyczna odpowied藕.

- To dlaczego nie u偶ywa pan tak偶e tego nazwiska

tutaj, w Christianii?

Pozwany mia艂 odpowied藕 na wszystko.

- Dlatego, 偶e nazwisko Sorensen jest dobrze znane

w kr臋gach prawniczych miasta, pomaga mi w dzia艂alno艣ci

adwokackiej.

Menger zawaha艂 si臋 na moment przed nast臋pnym

pytaniem.

- Czy w parafii Grastensholm woli si臋 pan nazywa膰

Hvitbekk po to, by nikt si臋 nie dowiedzia艂, 偶e to pan by艂

doradc膮 w艂a艣ciciela Elistrand?

- Oczywi艣cie, 偶e nie! A zreszt膮 nie jest zabronione,

偶eby adwokat kupi艂 sobie dw贸r.

- Nie jest. Ale to, co si臋 sta艂o z Elistrand, te偶

nie jest zbyt pi臋kne z etycznego punktu widzenia.

Ale... mo偶e to z innych powod贸w nie chcia艂 pan

u偶ywa膰 艣wego prawdziwego, to znaczy pe艂nego, na-

zwiska?

- Teraz pana nie rozumiem.

- Dobrze. My艣l臋, 偶e do tej kwestii wr贸cimy jeszcze

p贸藕niej. Dzi臋kuj臋, jest pan wolny.

Menger pozwoli艂, by ta sprawa pozosta艂a nie wyja艣-

niona. Stwierdzi艂, 偶e Sorensen jest tym nieprzyjemnie

poruszony, i to by艂o dla niego wa偶ne. Gdyby Sorensen

mia艂 czyste sumienie, z艂o偶y艂by na r臋ce przewodnicz膮cego

s膮du gwa艂towny protest wobec post臋powania Mengera,

on jednak wola艂 przemilcze膰 niewygodne pytanie i za-

stanowi膰 si臋.

Adwokat Menger wezwa艂 na 艣wiadka Ving臋 Tark.

Na galerii Snivel zaczyna艂 si臋 niespokojnie kr臋ci膰.

M贸g艂 si臋 domy艣la膰, jaki cel maj膮 insynuacje Mengera,

zadba艂 wi臋c, by drzwi na schody by艂y otwarte i by, w razie

potrzeby, mo偶na si臋 by艂o przez nie wymkn膮膰.

Najpierw jednak chcia艂 zobaczy膰, jak jego bratanek

rozgniata na miazg臋 t臋 impertynenck膮 pann臋 Ving臋. Jako

obro艅ca w艂asnej sprawy Sorensen mia艂 prawo wzi膮膰 j膮

w krzy偶owy ogie艅 pyta艅.

Widok przera偶onej dziewczyny m贸g艂by kamie艅

wzruszy膰. W jej g艂owie ko艂ata艂a tylko jedna my艣l: st膮d

wiedzie prosta droga do domu madame Fleden! Chocia偶

wiedzia艂a, 偶e to niedorzeczne, nie mog艂a si臋 pozby膰

strachu.

Wszyscy obecni zdawali si臋 by膰 zaj臋ci tylko ni膮, jej

delikatna sylwetka wyr贸偶nia艂a si臋 zdecydowanie na tle tej

mrocznej sali i ubranych na szaro ludzi. Tak偶e lagman nie

spuszcza艂 z niej oczu. I to w艂a艣nie jest najgorsze, my艣la艂

Snivel ukryty na galerii.

Vinga natomiast szuka艂a wzroku Heikego, by doda艂 jej

otuchy i si艂y, a on kiwa艂 g艂ow膮 i u艣miecha艂 si臋, cho膰

w duchu umiera艂 z l臋ku, 偶eby nie powiedzia艂a czego艣, co

zaszkodzi sprawie.

Menger zacz膮艂 przes艂uchanie:

- Panno Tark... Vingo, ile ty masz lat?

- Nied艂ugo sko艅cz臋 siedemna艣cie.

- To znaczy, 偶e obecnie masz szesna艣cie?

- Szesna艣cie i trzy kwarta艂y - sprostowa艂a Vinga

z godno艣ci膮. Powiedzia艂a to g艂贸wnie ze wzgl臋du na

Heikego, 偶eby si臋 nie obawia艂 jakiego艣 dziecinnego

zachowania z jej strony, gdyby by艂 tak uprzejmy i chcia艂 j膮

uwie艣膰.

- A ile mia艂a艣 lat, kiedy twoi rodzice umarli?

- Dwana艣cie, nie, trzyna艣cie lat. Tak, sko艅czy艂am ju偶

trzyna艣cie.

Menger spojrza艂 wymownie na s臋dzi贸w, potem na sal臋

i rzek艂:

- Trzyna艣cie lat, moi panowie! I sama, z trudnym do

poj臋cia 偶alem i z odpowiedzialno艣ci膮 za du偶y dw贸r,

z kt贸rego adwokat rodziny postara艂 si臋 usun膮膰 ca艂膮 s艂u偶b臋.

Menger ponownie zwr贸ci艂 si臋 do Vingi:

- Prosty rachunek wskazuje, 偶e mieszka艂a艣 w Eli-

strand jeszcze przez rok. Jak sobie dawa艂a艣 rad臋?

Vinga mia艂a niepewn膮 min臋.

- Nie wiem. S膮dzi艂am, 偶e robi臋 wszystko najlepiej, jak

umiem. Ale nie mia艂am poj臋cia o tak wielu sprawach.

Czasami wydawa艂o mi si臋, 偶e jaka艣 z艂a si艂a kryje si臋 gdzie艣

w pobli偶u i przeciwstawia mi si臋 we wszystkim, wszystko

psuje.

- Ja protestuj臋! - przerwa艂 Sorensen. - To s膮 niczym

nie uzasadnione pom贸wienia. I w og贸le ordynarna in-

synuacja!

Protest zosta艂 przyj臋ty.

- Wr贸膰my zatem do bli偶szych nam w czasie wyda-

rze艅... - powiedzia艂 Menger. - Chcia艂bym mianowicie

dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej o tym, o czym wspomnia艂a艣

wchodz膮c dzisiaj do tej sali. 呕e ty i tw贸j kuzyn, Heike

Lind z Ludzi Lodu, zostali艣cie w drodze do s膮du

podst臋pnie napadni臋ci.

- Panie s臋dzio! - zawo艂a艂 Sorensen i zerwa艂 si臋

z miejsca. - Nie 偶ycz臋 sobie takich s艂贸w! Co to znaczy

podst臋pnie? To sugeruje, 偶e chodzi艂o o to, 偶eby im

uniemo偶liwi膰 przybycie do s膮du!

Przewodnicz膮cy s膮du zwr贸ci艂 si臋 do Vingi.

- Prosz臋 u艣ci艣li膰, co mia艂a艣 na my艣li?

- Bardzo ch臋tnie. A wi臋c zostali艣my napadni臋ci przez

trzech czaj膮cych si臋 przy drodze m臋偶czyzn. I nie ulega

w膮tpliwo艣ci, 偶e chcieli nas zabi膰. Ja zosta艂am zraniona

no偶em, a Heikego uderzyli czym艣 ci臋偶kim w g艂ow臋 tak, 偶e

straci艂 przytomno艣膰. Po chwili na drodze zjawi艂a si臋

kolumna 偶o艂nierzy i napastnicy ukryli nas na wozie.

Ustalili mi臋dzy sob膮, 偶e na tym wozie nas pomorduj膮

i cia艂a wrzuc膮 do wody.

Przewodnicz膮cy s膮du zrobi艂 surow膮 min臋 i powiedzia艂:

- Nic z tego, o czym m贸wisz, nie wskazuje, 偶e chcieli

wam uniemo偶liwi膰 przyj艣cie do s膮du. To by艂 zwyczajny

zb贸jecki napad.

Vinga wpad艂a w z艂o艣膰.

- O, nie, nie! Bo kiedy zdo艂ali艣my si臋 im wyrwa膰,

jeden z nich powiedzia艂: "Chod藕cie, wiejemy st膮d! Niech

sobie te adwokackie diab艂y same z tym radz膮!"

W sali zawrza艂o. Menger dzia艂a艂 szybko.

- Heike Lind!

Vinga wr贸ci艂a na miejsce, a do barierki dla 艣wiadk贸w

podszed艂 Heike. Widzowie zwr贸cili uwag臋, 偶e Menger nie

nakaza艂 mu po艂o偶y膰 r臋ki na Biblii, natomiast odebra艂 od

niego przysi臋g臋 na cze艣膰 i honor, 偶e b臋dzie m贸wi艂 prawd臋

i tylko prawd臋. S臋dziowie nie protestowali, bowiem

Menger zawczasu im wyja艣ni艂, 偶e "Heike Lind jest innego

wyznania", jak to wyrazi艂.

- Heike Lind z Ludzi Lodu... Czy to prawda, co Vinga

m贸wi?

- Niezupe艂nie. Ten napastnik powiedzia艂: "Niech

sobie diabelskie adwokaty same z tym radz膮!"

Zebrani t艂umili 艣miech. Heike jednak zosta艂 uznany

za cz艂owieka wiarygodnego, kt贸ry wyra偶a si臋 przecyzyj-

nie.

Przewodnicz膮cy rozprawie lagman otworzy艂 usta, by

zada膰 nast臋pne pytanie, gdy w g贸rze, na galerii, mign膮艂

mu jaki艣 mroczny cie艅. To Snivel odwa偶y艂 si臋 wysun膮膰

nieco do przodu, a teraz dawa艂 s臋dziemu znaki, 偶e nale偶y

przerwa膰 przes艂uchania.

Przekupiony lagman poczu艂 si臋 niepewnie.

- Sprawa przeci膮ga si臋 bardziej, ni偶 s膮dzili艣my. W hal-

lu czekaj膮 ju偶 ludzie na rozpocz臋cie drugiej rozprawy.

Zatem s膮d zarz膮dza przerw臋 do jutra, do godziny dziewi膮-

tej.

Menger zacisn膮艂 z臋by ze z艂o艣ci. Ju偶 ich prawie mia艂,

i Sorensena, i Snivela. A teraz oni dostaj膮 tyle czasu, 偶eby

przygotowa膰 si臋 do odparcia ataku!

Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i zanim publiczno艣膰 zd膮偶y艂a podnie艣膰

si臋 z miejsc, zawo艂a艂:

- Jeszcze chwileczk臋! Chcia艂bym tylko o艣wiadczy膰,

偶e je艣li Vindze Tark albo jej kuzynowi stanie si臋 co艣

do jutra rana, b臋d臋 to uwa偶a艂 za pr贸b臋 przerwania tego

procesu!

By艂o to bardzo roztropne o艣wiadczenie.

Sorensen krzykn膮艂 z oburzeniem:

- To niech si臋 pilnuj膮, 偶eby znowu po drodze nie

wpadli w r臋ce opryszk贸w! Ja takich insynuacji nie bior臋

do siebie. A pan, adwokacie Menger, zostanie przeze mnie

pozwany do s膮du, kiedy ju偶 ta sprawa si臋 sko艅czy. Za

obra偶aj膮ce mnie pom贸wienia!

Menger wzruszy艂 ramionami.

Vinga podbieg艂a do Heikego i chwyci艂a go kurczowo

za r臋k臋.

- Spisa艂a艣 si臋 艣wietnie, Vingo - powiedzia艂 cicho,

a ona stwierdzi艂a, 偶e to niezwyk艂a przyjemno艣膰 spog-

l膮da膰 mu w oczy w obecno艣ci tak wielu ludzi. Czy on

wci膮偶 nie rozumie, jacy stali si臋 sobie bliscy? Czy nie

zdaje sobie sprawy, 偶e mog膮 dotyka膰 si臋 nawzajem

w najbardziej intymny spos贸b i nie odczuwa膰 po tym

nie艣mia艂o艣ci ani zawstydzenia, a wy艂膮cznie czu艂o艣膰? 呕e

mog膮 przytula膰 si臋 do siebie bez erotycznych prag-

nie艅...

Dlaczego wi臋c Heike wci膮偶 si臋 przed ni膮 broni?

Dlaczego wci膮偶 m贸wi o odpowiedzialno艣ci za ni膮 i o tym,

偶e b臋dzie musia艂a wyj艣膰 za m膮偶 za jakiego艣 odpowiedniego

ch艂opca? Ach, id藕 sobie gdzie pieprz ro艣nie z tymi swoimi

planami!

Sorensen czu艂 si臋 niemal chory. Tego ju偶 naprawd臋

za du偶o! Widzia艂 spojrzenie przewodnicz膮cego s膮du i zro-

zumia艂, 偶e to Snivel przerwa艂 rozpraw臋. Ale co stryj

teraz powie? Sorensen zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e si臋 nie

popisa艂. Proces by艂 du偶o bardziej niebezpieczny, ni偶 si臋 na

pocz膮tku spodziewa艂; to, co powiedzia艂a ta Anne Persdat-

ter, by艂o jak uk膮szenie kobry. Sorensen u艣wiadomi艂 sobie,

偶e by艂 niezwykle lekkomy艣lny, zar贸wno dzisiaj, jak i trzy

lata temu. Chcia艂by od tego wszystkiego uciec. A najbar-

dziej ze wszystkiego od stryja!

Nawet przyjaciele Sorensena spogl膮dali na niego z艂o艣-

liwie, kiedy wychodzili z sali.

Nie posz艂o mu tak dobrze, jak si臋 spodziewa艂. Zdecy-

dowanie nie posz艂o dobrze!

ROZDZlA艁 XIV

Dzi臋ki o艣wiadczeniu, kt贸re Menger z艂o偶y艂 w s膮dzie,

Vinga i Heike mogli spokojnie oczekiwa膰 nast臋pnego

dnia. Sam Menger zosta艂 w mie艣cie, by przygotowa膰 si臋

do czekaj膮cej go batalii, m艂odzi natomiast wr贸cili do

swojej kryj贸wki na wschodnich obrze偶ach Christianii.

Vinga by艂a zm臋czona. Tak zm臋czona, 偶e przez ostatni

odcinek drogi Heike musia艂 j膮 nie艣膰 na r臋kach. Zapada艂

ju偶 wiecz贸r i nad ziemi膮 unosi艂a si臋 lekka mg艂a, rozja艣-

niona ostatnimi promieniami s艂o艅ca.

Heike domy艣la艂 si臋, 偶e zm臋czenie Vingi mia艂o bardziej

psychiczne ni偶 fizyczne przyczyny. Powr贸t do tego

ponurego okresu, kiedy rodzice umarli, strach przed

prawnikami, z kt贸rymi mia艂a takie niedobre do艣wiadcze-

nia, l臋k przed tym, co b臋dzie, co przyniesie kolejny dzie艅

rozprawy w s膮dzie, to wszystko podcina艂o jej si艂y.

Ods艂oni臋te w艂osy Vingi 艂askota艂y go po twarzy.

Zdawa艂o mu si臋, 偶e Vinga zasn臋艂a w jego ramionach.

I nagle poczu艂 ogromn膮 dum臋 z tego, 偶e ma prawo by膰

jej opiekunem, 偶e mo偶e jej towatzyszy膰, 偶e go wy-

bra艂a.

Ale gdyby si臋 znalaz艂 jaki艣 inny m艂ody ch艂opiec

i zainteresowa艂 si臋 ni膮? Czy i tamtego wybra艂aby z tak膮

sam膮 naturalno艣ci膮?

Pe艂ne goryczy rozwa偶ania!

Vinga jednak nie spa艂a. Spoczywa艂a tylko os艂ab艂a

w obj臋ciach Heikego, rozkoszowa艂a si臋 jego blisko艣ci膮

i si艂膮.

Jak cudownie, jak dobrze by膰 przy tobie, Heike,

my艣la艂a. Chc臋, 偶eby zawsze tak by艂o. Chc臋 znowu ogl膮da膰

twoje cia艂o, twoj膮 sk贸r臋, twoje ow艂osione niczym u zwie-

rz臋cia piersi, podniecaj膮c膮 spr臋偶ysto艣膰 twoich mi臋艣ni,

twoje silne r臋ce, chc臋, 偶eby mnie wu膮偶 obejmowa艂y, chc臋

s艂ucha膰 twego g艂臋bokiego g艂osu, twego obcego akcentu,

nawet spos贸b, w kt贸ry 艂amiesz j臋zyk norweski, jest mi

bliski...

Nagle zrozumia艂a, gdzie ma 藕r贸d艂o to jej straszne

zm臋czenie. To nie proces ani nie d艂ugi, pe艂en napi臋cia

dzie艅. By艂a zm臋czona i przygn臋biona, bo bez skr臋powania

b艂aga艂a Heikego o mi艂o艣膰 i nie znalaz艂a wzajemno艣ci.

Zrozumia艂a, 偶e si臋 po prostu wyg艂upi艂a, a nie uzyska艂a

w zamian absolutnie nic. On pr贸bowa艂 nauczy膰 j膮 kobiecej

nie艣mia艂o艣ci i pow艣ci膮gliwo艣ci, natomiast ona my艣la艂a

tylko o tym, jak z艂ama膰 jego op贸r.

A co b臋dzie, je艣li dla niego jest to zachowanie

odpychaj膮ce? Je艣li jej natr臋ctwo budzi w nim niech臋膰?

Zaczyna艂a powoli rozumie膰, 偶e powinna pozwoli膰, by

on sam stara艂 si臋 j膮 zdoby膰, a nie tylko ulega艂 jej

pro艣bom i naciskom. Wci膮偶 jednak zbyt by艂a szczera,

by nie okazywa膰 mu nieustannie, jak bardzo jej na nim

zale偶y. Powinna, to nieodzowne, przesta膰 o nim my艣le膰.

B臋d膮 przecie偶 musieli czeka膰 jeszcze ca艂y rok, a偶 do jej

osiemnastych urodzin. Nie mo偶e wi臋c przez ca艂y ten

czas my艣le膰 o tym, co nieosi膮galne, nie mo偶e skazywa膰

si臋 na udr臋k臋.

My艣l raczej o swojej przysz艂o艣ci, Vingo, m贸wi艂a sobie.

My艣l o Elistrand, koncentruj si臋 na walce o odzyskanie

ojcowizny, kt贸r膮 podj臋艂a艣!

Jakie to rozkoszne uczucie - podj膮膰 trudn膮 decyzj臋.

Jakby si臋 cz艂owiek uwolni艂 od niepotrzebnych a dokucz-

liwych obci膮偶e艅.

Doszli do domu. Heike otworzy艂 zamkni臋te na klucz

drzwi, zani贸s艂 Ving臋 do jej pokoju i pom贸g艂 jej si臋 po艂o偶y膰

do 艂贸偶ka. Kiedy otworzy艂a oczy, zebra艂 wszystkie si艂y,

偶eby przeciwstawi膰 si臋 jej uwodzicielskim sztuczkom.

Ale nic si臋 nie dzia艂o.

- Dzi臋kuj臋, Heike. I dobranoc!

Powinien by艂 odczu膰 ulg臋, a tymczasem ogam膮艂 go

jaki艣 dziwny 偶al. 呕al za czym艣 wyj膮tkowo dobrym.

- No i co? - zapyta艂. - Nie b臋dziesz pr贸bowa艂a

zastawia膰 na mnie swoich sieci? Nie chcesz rzuci膰 mnie na

kolana?

Po艂o偶y艂a si臋 na boku i popatrzy艂a na niego szczerym,

pe艂nym powagi wzrokiem.

- Nie - powiedzia艂a po prostu. - Naprawd臋 nie mam

ochoty. I to nie jest kokieteria. Mo偶e i ja czasami potrafi臋

cho膰 troch臋 rozumie膰, co my艣l膮 i czuj膮 inni.

Po czym odwr贸ci艂a si臋 do 艣ciany i wygl膮da艂o na to, 偶e

zaraz za艣nie.

Takiej pustki w duszy Heike nie odczuwa艂 jeszcze

nigdy. Nigdy, w ca艂ym 偶yciu!

Nast臋pnego dnia jako pierwszy przes艂uchiwa艂 Ving臋

Sorensen. Broni艂 si臋 przecie偶 sam.

- A wi臋c mia艂a艣 wtedy za艂edwie dwana艣cie lat - zacz膮艂

nieprzyjemnym tonem. 艢wiadomie m贸wi艂 "dwana艣cie",

a nie "trzyna艣cie, bo dwana艣cie lat to jednak jeszcze dziecko.

- Tak, mniej wi臋cej - potwierdzi艂a Vinga.

- Jak mo偶esz tak wiele pami臋ta膰 z czas贸w, kiedy by艂a艣

taka ma艂a?

- O, wszystko zale偶y od tego, co pan ma na my艣li. Bo

przecie偶 nie chodzi chyba o to, 偶ebym opowiada艂a, jak si臋

nazywa艂y koty albo 偶e trzyletni synek s膮siad贸w siusia艂

w majtki.

S艂uchacze chichotali. Sorensen zaczerwieni艂 si臋 z gnie-

wu, a przewodnicz膮cy s膮du zastuka艂 w st贸艂.

- Ale Anne Persdatter pami臋tasz?

- Naturalnie!

- Jak d艂ugo by艂a ona u was w Elistrand?

- Odk膮d pami臋tam.

- Czyli 偶e bardzo d艂ugo.

- Tak.

- I czu艂a si臋 u was dobrze?

- My艣l臋, 偶e tak.

Vinga uwa偶a艂a, 偶e adwokat zadaje g艂upie pytania.

- Mo偶na wi臋c przypuszcza膰, 偶e b臋dzie wobec twojej

rodziny lojalna?

- Tak. Bez w膮tpienia.

- By艂aby gotowa zrobi膰 dla was wszystko?

- My艣l臋, 偶e tak.

- Dzi臋kuj臋, to wszystko.

To dra艅, pomy艣leli jednocze艣nie Heike i Menger.

Mo偶e nie dos艂ownie tak samo, ale sens by艂 jeden.

Vinga nie zauwa偶y艂a, jak da艂a si臋 podej艣膰. Ona tak偶e

by艂a lojalna, wyra偶a艂a si臋 jak najlepiej o wieloletniej,

zaufanej ochmistrzyni domu. Tylko tyle, ale w艂a艣nie to

okaza艂o si臋 fatalne.

Nie rozumia艂a niczego, dop贸ki Sorensen znowu nie

zacz膮艂 m贸wi膰. Wyrazi艂 on mianowicie wobec s膮du opi-

ni臋, 偶e skoro Anne Persdatter gotowa jest dla rodziny

chlebodawc贸w zrobi膰 wszystko, to s膮d powinien roz-

wa偶y膰, czy jej zeznanie na temat k艂贸tni pomi臋dzy nim,

adwokatem rodziny, a Vemundem Tarkiem zas艂uguje

na zaufanie i czy nie nale偶a艂oby go wykre艣li膰 z proto-

ko艂u. Miny wi臋kszo艣ci 艂awnik贸w 艣wiadczy艂y, 偶e po-

dzielaj膮 oni jego pogl膮d.

Sorensen nie mia艂 ju偶 do Vingi wi臋cej pyta艅. Osi膮gn膮艂

swoje, doprowadzi艂 do wyeliminowania najpowa偶niej-

szego 艣wiadectwa przeciwko sobie.

Ale Menger jeszcze nie sko艅czy艂. Teraz wezwa艂 swego

nast臋pnego 艣wiadka, doktora Juliussena.

Na galerii co艣 si臋 niespokojnie poruszy艂o. Snivel

dzisiaj tak偶e by艂 na posterunku, cho膰 jeszcze bardziej

- je艣li to mo偶liwe - anonimowy. Przed s膮dem czeka艂

na niego pow贸z, by, w razie czego, m贸g艂 szybko znik-

n膮膰. Najch臋tniej w og贸le by tu nie przychodzi艂. Wczo-

rajszy dzie艅 sko艅czy艂 si臋 nadzwyczaj nieprzyjemnie.

Musia艂 jednak mie膰 oko na to, co si臋 dzieje, i inter-

weniowa膰 jak wczoraj, gdyby si臋 to znowu okaza艂o

konieczne.

Pora偶ka Vingi wywo艂a艂a z艂o艣liwy u艣miech na jego

nalanej, podobnej do ksi臋偶yca w pe艂ni twarzy. Zreszt膮 czy

to ksi臋偶yc... Twarz Snivela przypomina艂a raczej wielk膮

gruszk臋. Teraz jednak znowu zmarszczy艂 brwi. Kim, na

Boga, jest ten jaki艣 doktor Juliussen?

Wyja艣ni艂o si臋 zaraz, 偶e to lekarz, kt贸ry opiekowa艂 si臋

rodzicami Vingi podczas choroby i kt贸ry stwierdzi艂 ich

zgon.

Lekarz opowiedzia艂, 偶e najpierw umar艂 Vemund Tark.

Zarazi艂 si臋 t膮 straszn膮 chorob膮 gard艂a i wydarzenia

potoczy艂y si臋 bardzo szybko, na szcz臋艣cie dla niego, bo ta

choroba (dyfteryt), gdy trwa艂a d艂u偶ej, by艂a dla cierpi膮cych

okropn膮 udr臋k膮.

Menger zapyta艂:

- Nie wie pan, czy adwokat Sorensen przyje偶d偶a艂 do

Elistrand w tym ostatnim tygodniu?

Lekarz odszuka艂 adwokata wzrokiem. Ten za艣 sprawia艂

wra偶enie, jakby z ca艂ych si艂 pragn膮艂 znale藕膰 si臋 gdzie

indziej, daleko st膮d, wyj膮艂 du偶膮 chustk臋 i d艂ugo, bardzo

d艂ugo wyciera艂 nos.

Doktor czeka艂 cierpliwie. Nie przerywa艂 Sorensenowi,

cho膰 trwa艂o to w niesko艅czono艣膰 i przez ca艂y czas chustka

z jakiego艣 powodu przes艂ania艂a prawie ca艂膮 twarz ad-

wokata; w ko艅cu jednak musia艂 j膮 schowa膰.

- Owszem - powiedzia艂 doktor Juliussen. - Widzia-

艂em tego pana. On ma do艣膰 rzucaj膮c膮 si臋 w oczy

powierzchowno艣膰. Przyjecha艂 do Elistrand, 偶eby z艂o偶y膰

kondolencje.

- Co takiego? Po 艣mierci Vemunda Tarka?

- Tak.

- Czy zechce pan nam to wyja艣ni膰, adwokacie

Sorensen?

Adwokat 偶achn膮艂 si臋 zirytowany.

- Mia艂em przecie偶 obowi膮zek okaza膰 wsp贸艂czucie

nieszcz臋艣liwej wdowie!

- Ale przedtem nie wspomnia艂 nam pan o tej wizycie.

- Po prostu zapomnia艂em o tym. Ale to prawda,

by艂em tam po 艣mierci Tarka. Ostatecznie byli艣my przez

wiele lat przyjaci贸艂mi.

- Dzi臋kuj臋 - rzek艂 Menger i zwolni艂 Sorensena.

Tymczasem.

- Doktorze Juliussen, czy wielu ludzi zmar艂o wtedy

w wyniku zarazy?

- W parafii Grastensholm wielu. W Elistrand zmar艂o

troje ze s艂u偶by i kilkoro ich krewnych.

- I pani Elisabet Tark?

- Nie.

- Jak to?

- Zaraz wyja艣ni臋! Pani Elisabet Tark pochodzi艂a

z Ludzi Lodu, a oni bardzo rzadko padaj膮 ofiarami

epidemii. Zdarza艂y si臋 takie przypadki, ale tylko wyj膮t-

kowo.

- Na co wi臋c zmar艂a pani Tark?

- Wtedy s膮dzi艂em, 偶e to jaka艣 nietypowa posta膰

tamtej choroby gard艂a. Ale w ci膮gu nast臋pnych lat du偶o

o tym my艣la艂em i wci膮偶 mi si臋 co艣 nie zgadza艂o. Wresz-

cie niedawno, kilka miesi臋cy temu, trafi艂 mi si臋 pacjent

z dok艂adnie takimi samymi objawami, jak u pani Tark.

On tak偶e zmar艂. Ale on zosta艂 otruty. Podano mu

wysuszone i sproszkowane k艂膮cze tojadu, zmieszane

z kapu艣niakiem.

- Przypuszcza pan wi臋c, 偶e pani Tark zosta艂a otruta?

- Jestem tego absolutnie pewien. Wtedy nie mia艂em

takiej pewno艣ci, bowiem tojad tak偶e wywo艂uje trudno艣ci

z oddychaniem, podobnie jak 贸wczesna zaraza.

- A kiedy dok艂adnie pani Tark zmar艂a?

- W dwa dni po m臋偶u. Zmar艂a bardzo szybko, ale

w m臋czarniach.

Vinga wybuchn臋艂a rozpaczliwym, st艂umionym szlo-

chem. Heike pochyli艂 si臋 i obj膮艂 ramieniem jej plecy.

Przytuli艂a si臋 do niego, opar艂a policzek o jego d艂o艅, by

poczu膰 obecno艣膰 kogo艣 bliskiego, kto troszczy si臋 o ni膮

w tym otaczaj膮cym j膮 zewsz膮d uczuciowym ch艂odzie. !

Przes艂uchanie trwa艂o.

- A kiedy adwokat Sorensen by艂 w Elistrand?

Sorensen Zerwa艂 si臋 z miejsca.

- Protestuj臋! Do czego w艂a艣ciwie oskar偶yciel zmierza?

Przewodnicz膮cy s膮du waha艂 si臋 przez chwil臋, spojrza艂

na galeri臋, ale by艂o ju偶 za p贸藕no. S臋dzia okr臋gowy uwa偶a艂,

偶e protest nale偶y oddali膰. Lagman nie mia艂 odwagi

ponownie spojrze膰 na galeri臋.

- No wi臋c kiedy adwokat Sorensen tam by艂? - po-

wt贸rzy艂 Menger.

- W dzie艅 po 艣mierci Vemunda Tarka, przed 艣mierci膮

jego ma艂偶onki.

- Czy Vemund Tark nie m贸g艂 by膰 te偶 otruty?

- Nie. Symptomy, jakie u niego wyst膮pi艂y, by艂y

typowe, takie same jak innych chorych. J臋zyk i krta艅

pokrywa艂 ten paskudny bia艂y nalot.

- A u pani Tark tego nie by艂o?

- Nie, 偶adnego nalotu.

Sorensen poprosi艂 o g艂os.

- Po tych zawoalowanych, ale nies艂ychanych wprost

oskar偶eniach mam, jak s膮dz臋, prawo si臋 broni膰, ale mam

te偶 obowi膮zek powiedzie膰, 偶e ta m艂oda dama, Vinga Tark,

mia艂a bardzo z艂y stosunek do swojej matki. Wielokrotnie

by艂em 艣wiadkiem jej wybuch贸w z艂o艣ci, niekiedy tak

gwa艂townych, 偶e 偶yczy艂a matce 艣mierci.

- To nieprawda! - krzykn臋艂a Vinga ze 艂zami w oczach.

- Oczywi艣cie, 偶e czasem mog艂am si臋 nie zgadza膰 z czym艣

i protestowa膰, ale przecie偶 wszystkie dzieci w moim wieku

protestuj膮, kiedy si臋 je zbyt wcze艣nie wysy艂a spa膰.

Przewodnicz膮cy sk艂adu s臋dziowskiego znowu zastuka艂

w st贸艂. Vinga musia艂a usi膮艣膰 i zachowywa膰 si臋 odpowied-

nio.

Menger powiedzia艂:

- To prawda, trzynastolatki nie zawsze wa偶膮 swoje

s艂owa, a nawet mog膮 niekiedy wyra偶a膰 si臋 do艣膰 drastycz-

nie.

- Ale ona pochodzi z Ludzi Lodu. A, jak wiadomo,

oni s膮 zdolni do wszystkiego.

W tym miejscu Snivel uzna艂, 偶e najlepiej b臋dzie na dzi艣

spraw臋 zako艅czy膰. Znowu zaczyna艂o si臋 robi膰 gor膮co,

a odnie艣li przynajmniej taki sukces, 偶e wiarygodno艣膰

Vingi zosta艂a podwa偶ona.

Lagman nie mia艂 innego wyj艣cia, jak pos艂ucha膰 go.

Menger jednak o艣wiadczy艂 stanowczo, 偶e je艣li nast臋pnego

dnia nie dostanie tyle czasu, ile potrzebuje na prze-

s艂uchania i b臋dzie musia艂 znowu je przerywa膰, to z艂o偶y

protest w wy偶szej instancji.

Przewodnicz膮cy skin膮艂 g艂ow膮 z dosy膰 kwa艣n膮 min膮.

Dopiero trzeciego dnia procesu po raz pierwszy pad艂o

nazwisko Snivela.

Sorensen wezwa艂 wielu 艣wiadk贸w, kt贸rzy mieli ostate-

cznie zniweczy膰 wiarygodno艣膰 zezna艅 Vingi. 艢wiadkowie

byli kupieni, Vinga na og贸艂 tych ludzi nie poznawa艂a.

Pojawi艂a si臋 jaka艣 dziewczyna, kt贸ra jakoby s艂u偶y艂a

w Elistrand w tamtym czasie. Mo偶liwe, Vinga przypomi-

na艂a sobie jak przez mg艂臋 t臋 s艂u偶膮c膮, kt贸ra pracowa艂a tylko

przez tydzie艅 i zosta艂a zwolniona za kradzie偶. By艂 te偶

ch艂opak stajenny, kt贸rego w og贸le nie zna艂a. Twierdzi艂, 偶e

Vinga by艂a rozpuszczonym dzieckiem, u偶ywa艂a brzydkich

s艂贸w i dr臋czy艂a konie.

Vinga wobec tego poprosi艂a Mengera, by pozwoli艂

jej odpowiedzie膰 na te oskar偶enia. Zdecydowanie

zaprzeczy艂a, by kiedykolwiek 藕le odnosi艂a si臋 do

zwierz膮t, to ostatnie, o co mo偶na pos膮dza膰 Ludzi

Lodu, i gdyby by艂a taka potrzeba, ona mo偶e przed-

stawi膰 setki 艣wiadk贸w, 偶e to nieprawda. Potem opo-

wiedzia艂a o kr贸tkim pobycie tamtej dziewczyny w Elis-

trand i jak si臋 to sko艅czy艂o. Wr贸ci艂a tak偶e do wczoraj-

szych insynuacji, jakoby 偶yczy艂a matce 艣mierci. Ad-

wokat Menger powo艂a艂 innych 艣wiadk贸w, kt贸rzy po-

twierdz膮, 偶e by艂o inaczej, o艣wiadczy艂a. I tak te偶 si臋

sta艂o.

Tego dnia zeznawa艂 tak偶e Heike. Musia艂 opowiedzie膰,

od pocz膮tku do ko艅ca, o wszystkim co prze偶y艂 i czego

do艣wiadczy艂 od dnia, gdy przyby艂 do Grastensholm, by

odzyska膰 sw贸j dw贸r. Opowiada艂 spokojnym, 艂agodnym

g艂osem, bez zb臋dnego rozczulania si臋, o tym, jak odszuka艂

zrozpaczon膮 Ving臋, i o tym, jak musieli si臋 ukrywa膰.

Sorensen zerwa艂 si臋 w tym miejscu i za偶膮da艂, by Heike

powiedzia艂, gdzie si臋 ukrywaj膮; chyba zaczyna艂 traci膰

panowanie nad sob膮. Tego jednak Heike nie chcia艂

ujawni膰. Opowiada艂 dalej o tym, jak Vinga odwiedzi艂a

Sorensena, adwokata rodziny b膮d藕 co b膮d藕, z pro艣b膮, by

pom贸g艂 jej odzyska膰 Elistrand. Wtedy jednak Sorensen

nie wspomnia艂 ani s艂owem, 偶e to w艂a艣nie on jest nowym

w艂a艣cicielem dworu. I wreszcie Heike opowiedzia艂, jak

odszuka艂 ich adwokat Menger i zaproponowa艂 im pomoc.

Sorensen znowu zerwa艂 si臋 z miejsca i nie zastanawiaj膮c

si臋 nad tym, co m贸wi, zawo艂a艂:

- Ot贸偶 to, panowie s臋dziowie! Czy wy nie s艂yszycie, co

on opowiada? Przecie偶 to, naj艂agodniej m贸wi膮c, mistycz-

ne sprawy! Jak w艂a艣ciwie dosz艂o do spotkania tych ludzi?

Pomruk niezadowolenia da艂 si臋 s艂ysze膰 z galerii. Ale

by艂o za p贸藕no. Szkody nie mo偶na ju偶 by艂o naprawi膰.

Heike zako艅czy艂 informacj膮 o napadzie, kt贸rego ofar膮

stali si臋 w drodze do s膮du. Zrobi艂 bardzo dobre wra偶enie

na zebranych w sali. Zamiast 偶egna膰 si臋 na jego widok,

wsp贸艂czuli mu, a niekt贸rych jego twarz po prostu

fascynowa艂a.

Menger natomiast poprosi艂, by s膮d pozwoli艂 mu

wyja艣ni膰, w jaki spos贸b on sam zetkn膮艂 si臋 z t膮 spraw膮.

To by艂 dla Sorensena cios 艣miertelny.

Menger opowiedzia艂 o tamtej fatalnej rozmowie

Sarensena z kolegami, kt贸r膮 pods艂ucha艂 w gospodzie.

I to w艂a艣nie on po raz pierwszy w czasie tego procesu

wymieni艂 nazwisko Snivela.

艁awa przysi臋g艂ych przyj臋艂a to z najwy偶szym nie-

smakiem, przewodnicz膮cy s膮du natomiast skuli艂 si臋

w swoim krze艣le.

Menger jednak nie kontynuowa艂 tego w膮tku. Zako艅-

czy艂 t臋 cz臋艣膰 przes艂ucha艅 wnioskami. Konkluzja by艂a taka,

偶e oto zosta艂o odkryte ma艂o poci膮gaj膮ce oblicze adwokata

Sorensena.

- Mamy przed sob膮 lichego cz艂owieka, pozbawionego

honoru - stwierdzi艂 Menger. - Cz艂owieka, kt贸ry nie

przebiera w 艣rodkach. Stara si臋 nie dopu艣ci膰, by tych dwoje

m艂odych dochodzi艂o swoich praw przed s膮dem, nara偶a ich

偶ycie na niebezpiecze艅stwo, wysy艂aj膮c napastnik贸w...

- To jest k艂amstwo! - krzykn膮艂 Sorensen, kt贸ry wci膮偶

wyciera艂 pot z twarzy.

- Na szcz臋艣cie uda艂o im si臋 wydosta膰 z pu艂apki...

- Tak, za pomoc膮 czar贸w! - wrzasn膮艂 znowu Sorensen

z triumfem. - Ten cz艂owiek tutaj, ten Heike Lind z Ludzi

Lodu, ma w sobie diabelsk膮 krew!

Menger odwr贸ci艂 si臋 powoli w stron臋 Sorensena.

Robi膮c d艂ugie pauzy po ka偶dym s艂owie, zapyta艂:

- A sk膮d pan o tym wie? 呕e uratowali si臋 dzi臋ki czarom?

- On... on to powiedzia艂!

- Czy jest na sali kto艣 jeszcze, kto s艂ysza艂, 偶e Heike

Lind lub Vinga Tark powiedzieli co艣 takiego?

Pomruki: nnnie i odwracanie g艂贸w na sali by艂y wystar-

czaj膮c膮 odpowiedzi膮.

- No, ale to mimo wszystko bardzo mo偶liwe - pr贸bo-

wa艂 si臋 broni膰 Sorensen.

Menger spogl膮da艂 na niego uparcie.

- Jest faktem, 偶e w gr臋 wchodzi艂a tam magia, ale to

nie Heike si臋 ni膮 pos艂u偶y艂. Trzej napastnicy rzeczywi艣cie

zostali unieszkodliwieni przez magiczn膮 si艂臋. I to oni

opowiedzieli o tym p贸藕niej swemu mocodawcy, praw-

da?

- Nonsens, to tylko przypuszczenie z mojej strony...

wygl膮d Heikego Linda...

- Do艣膰 osobliwe twierdzenie, trzeba powiedzie膰.

Ale sko艅czmy z tym! Chcia艂bym teraz przedstawi膰 ca艂膮

spraw臋 tak, jak j膮 widz臋 - powiedzia艂 Menger nie-

wzruszony, cho膰 akurat w tym momencie czu艂 si臋

艣miertelnie zm臋czony. - Pierwszy fakt, jaki zdo艂ali艣my

tu ustali膰, to to, 偶e Vemund Tark oskar偶a swego

adwokata Sorensena o nara偶anie maj膮tku Elistrand na

powa偶ne straty. M贸wi przy tym, 偶e adwokat wyrazi艂

pragnienie posiadania takiego samego dworu. Sorensen

zostaje zwolniony. W tym samym tygodniu Vemund

Tark umiera. Umiera w wyniku zarazy i jest to 艣mier膰

naturalna. Ale nast臋pnego dnia do Elistrand przyje偶d偶a

Sorensen, by z艂o偶y膰 wdowie kondolencje. W dzie艅

p贸藕niej ona r贸wnie偶 umiera na co艣, co mo偶e przypomi-

na膰 ow膮 zaka藕n膮 chorob臋 gard艂a, ale ni膮 nie jest. Trzeba

pami臋ta膰, 偶e Sorensen nie ma poj臋cia, i偶 jest jaki艣

艣wiadek jego zwolnienia przez Vemunda Tarka. W do-

mu zostaje tylko trzynastoletnia dziewczynka. Jak

dziecko mog艂oby sobie poradzi膰 z takim du偶ym dwo-

rem, doprowadzonym do upadku przez wyzutego ze

skrupu艂贸w adwokata?

- Ja protestuj臋!

- Protest zostaje uznany. Prosz臋 wa偶y膰 swoje s艂owa,

adwokacie Menger!

Ten kiwn膮艂 g艂ow膮 i spokojnic m贸wi艂 dalaj:

- Ot贸偶 ten adwokat dzia艂a za jej plecami i na w艂asn膮

r臋k臋 zaczyna zwalnia膰 s艂u偶b臋 z Elistrand. Niekt贸rym

z nich znajduje dobre miejsca, innymi si臋 nie interesuje.

Tak pozbywa si臋 jednego po drugim. Po up艂ywie roku

dw贸r musi by膰 wystawiony na licytacj臋. Czy mo偶na by艂o

oczekiwa膰 czego艣 innego?

Sorensen wsta艂.

- Wszystko odbywa艂o si臋 zgodnie z prawem. A panna

Tark w 偶adnym razie nie mo偶e domaga膰 si臋 zwrotu

dworu, kt贸ry zosta艂 zlicytowany!

Menger uda艂, 偶e tego nie s艂yszy. Heike patrzy艂 z trosk膮

na jego szaroblad膮 twarz. Ten cz艂owiek d艂ugo si臋 ju偶 nie

utrzyma na nogach. Czy nie powinien przerwa膰 roz-

prawy? Z drugiej jednak strony Menger zaszed艂 tak

daleko, 偶e by艂aby wielka szkoda przerywa膰. Milcza艂 wi臋c

i s艂ucha艂.

- I kto kupi艂 maj膮tek? No w艂a艣nie, adwokat Sigurd

Hvitbekk. Opu艣ci艂 przy tej okazji pierwszy cz艂on

swego nazwiska, pod kt贸rym jest najbardziej znany.

Ju偶 samo to warte jest zapami臋tania. Inna sprawa, to

sk膮d zwyczajny adwokat mia艂 pieni膮dze na kupno

takiego du偶ego maj膮tku? Wprost samo si臋 nasuwa

podejrzenie, 偶e to owe sprzeniewierzone pieni膮dze

z Elistrand trafia艂y do kieszeni adwokata w艂a艣nie na

ten cel.

- Protest!

- Protest przyj臋ty. Udzielam panu upomnienia, ad-

wokacie Menger!

Menger uk艂oni艂 si臋. Ale wiedzia艂 bardzo dobrze co

robi. Zasia艂 mianowicie ziarno podejrze艅 w umys艂ach

cz艂onk贸w s膮du. By艂 do tego zmuszony, wiedzia艂 bowiem,

偶e walczy ze skorumpowanym przewodnicz膮cym sk艂adu

s臋dziowskiego.

- Czas przej艣膰 do konkluzji. Adwokat Sorensen nie

jest siln膮 osobowo艣ci膮...

- Co? - sykn膮艂 Sorensen, ugodzony w najbardziej

czu艂y punkt. Ka偶dy by si臋 tak oburzy艂, gdyby w ten

spos贸b go oceniano.

Przewodnicz膮cy s膮du zastuka艂 w st贸艂.

- Nie rozumiem, co wsp贸lnego ze spraw膮 ma osobo-

wo艣膰 adwokata Sorensena?

- To dosy膰 z艂o偶one, panie s臋dzio, czy m贸g艂bym

wyja艣ni膰?

S臋dzia okr臋gowy skin膮艂 do przewodnicz膮cego, kt贸ry

nie m贸g艂 zrobi膰 nic innego, jak tylko powiedzie膰:

- Mam w膮tpliwo艣ci, ale prosz臋 kontynuowa膰!

- Sorensen jest nieciekawym cz艂owiekiem pod ka偶-

dym wzgl臋dem. Jako adwokat na przyk艂ad. W 偶yciu

osobistym wykazuje poci膮g do w艂贸czenia si臋 po knajpach,

alkoholu i kart. Kobiety traktuje jak zabawki. Zdobywa je

i odrzuca. Na to m贸g艂bym przedstawi膰 licznych 艣wiad-

k贸w...

- Czy偶bym s艂ysza艂 w pa艅skim g艂osie zazdro艣膰? - wtr膮-

ci艂 arogancko Sorensen, pr贸buj膮c si臋 broni膰.

- A zmierzam mianowicie do tego, 偶e w sprawie

Elistrand adwokat Sorensen nie dzia艂a艂 sam. Sta艂 za nim

kto艣 znacznie silniejszy.

Menger zrobi艂 wymown膮 pauz臋. S臋dziowie i zebrani na

sali wstrzymali dech. Sorensen nie by艂 ju偶 w stanie walczy膰

z potem, kt贸ry strumieniami wyp艂ywa艂 spod peruki. Ten

proces powoli, lecz zdecydowanie przybiera艂 fatalny

obr贸t.

A Menger m贸wi艂 dalej, bez lito艣ci. Czy nikt nie mo偶e

mu przerwa膰?

- Ta silna osobowo艣膰 to stryj Sorensena, s臋dzia,

specjalista od spraw maj膮tkowych, Snivel. To on prze-

prowadzi艂 licytacj臋 Elistrand. To dlatego Sorensen nie

musia艂 u偶ywa膰 swego w艂a艣ciwego nazwiska. Nie chcieli,

偶eby si臋 wyda艂o, 偶e mamy tu do czynienia z najordynar-

niejszym nepotyzmem! Dzia艂ali wsp贸lnie i w porozumie-

niu. Potrafili te偶 usun膮膰 wszelkie przeszkody z drogi

Snivela do jeszcze wi臋kszego dworu ni偶 Elistrand. Miano-

wicie do Grastensholm! A ostatni膮 przeszkod膮 na tej

drodze by艂a ma艂a Vinga. Postanowili wi臋c zamkn膮膰 j膮

w pewnym otoczonym z艂膮 s艂aw膮 domu, ale ona uciek艂a,

zanim zd膮偶yli to zrobi膰.

W tym momencie Sorensen da艂by wiele za to, 偶eby

m贸c zawo艂a膰 w g贸r臋 ku galerii: "Stryju, chod藕 i po-

m贸偶 mi! Chod藕 i przekonaj ich, 偶e to czyste k艂amst-

wo!"

Nie odwa偶y艂 si臋 jednak.

Natomiast odwa偶y艂 si臋 Menger:

- Wzywam niniejszym s臋dziego Snivela na miejsce dla

艣wiadk贸w. Wiem, 偶e znajduje si臋 on na sali. Na galerii, jak

powiada Heike z Ludzi Lodu, kt贸ry wie takie rzeczy,

nawet je艣li ich nie widzi. S臋dzia przez ca艂y czas ukrywa艂 si臋

na galerii.

Jeden z wo藕nych wyszed艂 na korytarz, ale niemal

natychmiast wr贸ci艂.

- M贸j kolega m贸wi, 偶e s臋dzia Snivel wyszed艂 w艂a艣nie

bocznymi schodami.

- 艁apa膰 go! Szybko!

Wo藕ny wybieg艂 znowu. Oczy wszystkich skierowa艂y

si臋 ku drzwiom.

Przewodnicz膮cy sk艂adu s臋dziowskiego, s臋dzia miejski

i o艣miu 艂awnik贸w siedzieli, jakby ich tkn膮艂 parali偶, nie

wiedzieli, co teraz robi膰. Sorensen czu艂 si臋 coraz bardziej

opuszczony, samotny, zdradzony.

Czekanie przed艂u偶a艂o si臋. Vinga, Heike i ich ad-

wokat gotowi byli uzna膰, 偶e ju偶 za p贸藕no, 偶e Snivel si臋

wymkn膮艂.

Naraz jednak na dworze rozleg艂y si臋 krzyki i niebywale

oty艂y cz艂owiek zosta艂 przez trzech wo藕nych wprowadzony

do sali.

- Drogo was to b臋dzie kosztowa艂o! - wrzasn膮艂 Snivel

do trzech przekupionych s臋dzi贸w. Potem zwr贸ci艂 si臋 do

艂awnik贸w i powt贸rzy艂 gro藕b臋.

Wci膮偶 krzywi膮c si臋 i z艂orzecz膮c, wkroczy艂 na miejsce

dla 艣wiadk贸w. Vinga zastanawia艂a si臋, czy jego nalane

cielsko nie zaklinuje si臋 w ciasnym boksie, i z trudem

powstrzyma艂a 艣miech. Delikatny u艣cisk r臋ki Heikego na

jej ramieniu da艂 jej pozna膰, 偶e kuzyn my艣li to samo.

- To nies艂ychane! - wysapa艂 Snivel. - To po prostu

nies艂ychane! Ale prosz臋 bardzo! Ja nie mam nic do

ukrycia!

- S臋dzio Snivel - zacz膮艂 Menger 艂agodnie. - Tutaj

siedzi prawowity dziedzic Grastensholm, Heike Lind

z Ludzi Lodu. Prosz臋 nam powiedzie膰, jak pan wszed艂

w posiadanie tego maj膮tku?

- Ja mam list! - krzykn膮艂 ostro Snivel. - Od odstatniej

dziedziczki, Ingrid Lind z Ludzi Lodu, w kt贸rym o艣wiad-

cza ona, 偶e je艣li w ci膮gu trzech lat nie pojawi si臋 偶aden

dziedzic, ja mam prawo swobodnie rozporz膮dza膰 maj膮t-

kiem pod warunkiem, 偶e dw贸r b臋dzie prowadzony bez

zarzutu. I jest tak prowadzony. Ka偶dy mo偶e si臋 o tym

przekona膰.

- Wa偶niejsze wydaje si臋 jednak przed艂o偶enie tego listu

s膮dowi.

- M贸g艂bym to zrobi膰 w ka偶dej chwili. Mam go

w domu. Ale nie zamierzam go przedk艂ada膰, bo to by by艂a

obraza samej istoty prawa. 殴le si臋 dzieje w Norwegii, je艣li

ju偶 nie ufa si臋 s艂owom s臋dziego!

- Nalegam mimo to, by pan jutro przedstawi艂 s膮dowi

ten list.

Twarz Snivela pociemnia艂a niczym gradowa chmura.

- Poddaje pan w w膮tpliwo艣膰 moje s艂owa?

- Posiadam inny list pani Ingrid. Chcia艂bym najpierw

por贸wna膰 charakter pisma.

Snivel zwr贸ci艂 si臋 do przekupionego przez siebie

s臋dziego:

- 呕膮dam, by s膮d respektowa艂 s艂owa s臋dziego!

- Naturalnie, naturalnie - wyj膮ka艂 przewodnicz膮cy.

- Oddalam 偶膮danie adwokata Mengera.

Teraz nawet publiczno艣膰 zaczyna艂a zdawa膰 sobie spra-

w臋 z tego, 偶e s臋dziowie zostali przekupieni. Uczciwy

s臋dzia okr臋gowy zastanawia艂 si臋, czy nie powinien opu艣ci膰

zespo艂u, do kt贸rego nie ma zaufania, podobnie my艣leli

czterej 艂awnicy, pozostali jednak na miejscach, bo przecie偶

jacy艣 porz膮dni ludzie musieli dopilnowa膰 zako艅czenia

procesu.

Menger pozwoli艂 Snivelowi odej艣膰, gdy偶 nie by艂 to

proces przeciwko niemu, a sam adwokat by艂 ju偶 tak

zm臋czony, 偶e ledwo patrzy艂 na oczy.

Snivel jednak, kt贸ry zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e jego

bratanek przegra艂 z kretesem, stan膮艂 przed s膮dem w ca艂ej

swojej okaza艂o艣ci i odda艂 ostatni膮 salw臋:

- Oto jak膮 otrzymuje si臋 zap艂at臋, kiedy cz艂owiek

chce wspiera膰 m艂odszego krewnego! Zamiast podzi臋ko-

wania dostaje si臋 cios w plecy. To, co on zrobi艂, zrobi艂

sam, ja umywam r臋ce. Kupi艂 Elistrand przez pod-

stawionego cz艂owieka, a ja dopiero w ubieg艂ym roku

si臋 dowiedzia艂em, 偶e to on jest w艂a艣cicielem dworu.

A Grastensholm jest moje, bowiem ten spadkobierca

nie zg艂osi艂 si臋 we w艂a艣ciwym czasie, i zamierzam za-

chowa膰 to, co do mnie nale偶y! Wszystko pozosta艂e, jak

napad na m艂odych Ludzi Lodu i tak dalej, prosz臋

zapisa膰 na konto adwokata Sorensena. 呕egnam, moi

panowie!

Wyszed艂 bez niczyjej pomocy z ciasnego boksu, cho膰

przez chwil臋 wygl膮da艂o to dosy膰 niepewnie.

Menger zako艅czy艂 oskar偶eniem adwokata Sorensena

o to, 偶e oszukiwa艂 swojego pracodawc臋 Tarka i pod-

st臋pnie przyw艂aszczy艂 sobie Elistrand, wykorzysta艂

niewiedz臋 czy te偶 nadu偶y艂 zaufania licytatora, kt贸ry

jest jego bliskim krewnym, cho膰 w g艂臋bi duszy Menger

nie mia艂 najmniejszych w膮tpliwo艣ci, jak to by艂o na-

prawd臋. Dalej oskar偶y艂 go o pr贸b臋 zamordowania

Vingi Tark i Heikego Linda, oboje z Ludzi Lodu.

呕e wszystko to by艂o przygotowane w zmowie ze

Snivelem, musia艂 Menget przemilcze膰. Teraz nie m贸g艂

tego oskar偶enia sformu艂owa膰. Musia艂 te偶 przemilcze膰

to, czego by艂 absolutnie pewien. 呕e ci dwaj po

nag艂ej 艣mierci Vemunda Tarka uznali, i偶 nadarza

si臋 okazja przyw艂aszczenia sobie obu znakomitych

maj膮tk贸w.

Zako艅czy艂 swoje wyst膮pienic 偶膮daniem, by adwokat

Sorensen zosta艂 pozbawiony stanowiska i by s膮d za-

stosowa艂 wobec niego najsurowszy wymiar kary, jaki za

takie przest臋pstwa przewiduje prawo.

Po tym wszystkim poinformowa艂, 偶e wniesie do

s膮du spraw臋 w imieniu Heikego Linda z Ludzi Lodu,

prawowitego w艂a艣ciciela maj膮tku Grastensholm. Ale

ta sprawa b臋dzie musia艂a jeszcze poczeka膰. Na szcz臋艣-

cie Snivela nie by艂o ju偶 na sali i nie s艂ysza艂 tej

zapowiedzi.

Menger by艂 kompletnie wyczerpany. Heike i Vinga

odwie藕li go do domu powozem i piel臋gnowali najlepiej,

jak umieli. Przez ca艂膮 noc na zmiany czuwali przy jego

pos艂aniu, dop贸ki gor膮czka nie ust膮pi艂a i stan adwokata si臋

nie poprawi艂.

Wiedzieli, 偶e surowy wyrok na Sorensena jest nieunik-

niony. Nikt go ju偶 nie uratuje, nikt zreszt膮 nie b臋dzie si臋

nim przejmowa艂. Musia艂 zosta膰 z艂o偶ony w ofierze na

o艂tarzu swego stryja.

W膮tpili jednak, czy Menger b臋dzie mia艂 do艣膰 si艂, by

przeprowadzi膰 jeszcze jeden proces, tym razem prze-

ciwko du偶o bardziej niebezpiecznemu s臋dziemu Snive-

lowi. Nie wiadomo te偶, czy Vinga odzyska Elistrand.

Wierzyli, 偶e tak. Je艣li zostanie udowodnione, 偶e

Sorensen 艣wiadomie doprowadzi艂 do wystawienia maj膮-

tku na licytacj臋, to mog艂a mie膰 nadziej臋. Je艣li jednak

s膮d uzna, 偶e to ona zawini艂a, to nie bardzo b臋dzie

mia艂a na co liczy膰.

W nocy Heike przekaza艂 opiek臋 nad Mengerem Vin-

dze, a sam wyszed艂 do pogr膮偶onego w mroku salonu.

艢wieci艂 ksi臋偶yc i jego blask k艂ad艂 si臋 na meblach i na

pod艂odze delikatn膮, seledynow膮 po艣wiat膮.

Heike po艂o偶y艂 r臋k臋 na alraunie i wyszepta艂 w mrok:

- Nigdy nie zdo艂amy wykurzy膰 Snivela z Grastens-

holm, je艣li p贸jdziemy wy艂膮cznie drog膮 prawa. Skoro tak

艂atwo jest kupi膰 s臋dziego... Ingrid! Przyjd藕 i pom贸偶 mi!

Zdecydowa艂em si臋, chcia艂bym skorzysta膰 z pomocy szare-

go ludku.

Z zielonkawego mroku wy艂oni艂y si臋 cztery cienie

i powolutku stawa艂y si臋 ludzkimi postaciami. Ingrid,

Ulvhedin, Dida i m艂ody Trond.

- Czy naprawd臋 musisz to robi膰, Heike? - zapyta艂a

Ingrid. - Jeste艣 pewien, 偶e sobie z nimi poradzisz?

- Ty i Ulvhedin umieli艣cie nad nimi panowa膰!

Ulvhedin u艣miechn膮艂 si臋 tym swoim cierpkim u艣mie-

chem, jakby si臋 krzywi艂.

- Tak, ale my byli艣my starzy i od dawna wprowadzeni

w sztuk臋 czar贸w. Ty wiesz bardzo ma艂o.

- Szary ludek, jak ty ich nazywasz, to nie s膮 偶arty

- przestrzeg艂a Ingrid. - Trzeba post臋powa膰 z nimi wed艂ug

specjalnych, bardzo surowych zasad, by trzyma膰 ich

w pos艂uchu. Oni nie uznaj膮 偶adnych praw ludzi.

- Czy zatem wy czworo nie mogliby艣cie mi pom贸c?

Tylko w tym, 偶eby wystraszy膰 Snivela z Grastensholm.

- My sami nie mamy 偶adnej w艂adzy. Musimy mie膰

po艣rednika. A ty nigdy nie wejdzisz do Grastensholm,

dop贸ki on tam jest.

- A proces przeciwko niemu...

- Nigdy do niego nie dojdzie. Ten cz艂owiek, tutaj,

nie jest w stanie go przeprowadzi膰, a nikt inny si臋 nie

odwa偶y.

Heike spu艣ci艂 g艂ow臋.

- A zatem wszystko na pr贸偶no? Czy ma艂a Vinga te偶

nie odzyska swojego Elistrand?

- Vinga dostanie Elistrand - powiedzia艂 Ulvhedin.

- Teraz ju偶 wszystko p贸jdzie g艂adko, sprawili艣cie si臋

bardzo dobrze.

- Ale tw贸j pomys艂 z szarym ludkiem wcale nie jest taki

bezsensowny - powiedzia艂a Dida. - Mogliby艣my ci

pom贸c w opanowaniu tych istot.

- A mnie to martwi - westchn臋艂a Ingrid. - Naprawd臋

musimy to robi膰? Je偶eli Heike sobie nie poradzi, to i on,

i Vinga znajd膮 si臋 we w艂adzy strasznych si艂. Nie tylko

zreszt膮 oni...

- Ja rozumiem Heikego - rzek艂 Trond. - Ja sam te偶

nigdy nie zd膮偶y艂em si臋 nauczy膰 niczego o czarach. Na

szcz臋艣cie, mo偶na by powiedzie膰, bo w przeciwnym razie

by mnie tu tetaz nie by艂o. Jak wiesz, zbudzi艂a si臋 we mnie

z艂a krew naszcgo rodu. Tylko kuli Jespera, kt贸ra prze-

rwa艂a moje m艂ode 偶ycie, zawdzi臋czam, 偶e nie sta艂em si臋

jednym z tych naprawd臋 z艂ych w rodzinie.

- Jak Solve - mrukn膮艂 Heike.

- Tak. On zd膮偶y艂 rozwin膮膰 w sobie z艂o. Ale proponu-

j臋, 偶eby艣my poparli plan Heikego.

- Ja tak偶e - o艣wiadczy艂a Dida, pi臋kna, tajemnicza

kobieta z niesko艅czenie odleg艂ej przesz艂o艣ci.

- I ja te偶 - przy艂膮czy艂 si臋 Ulvhedin. - Plan jest dobry.

Szczerze m贸wi膮c, jedyna dobra rzecz, jak膮 mamy.

Ingrid westchn臋艂a.

- On nie jest waszym prawnukiem. Ale mo偶e ja

w艂a艣nie dlatego zachowuj臋 si臋 jak ta kura, co wysiedzia艂a

kacz臋ta. No, dobrze, Heike. Niczego ci nie obiecujemy.

Pozw贸l, 偶e naradzimy si臋 wszyscy czworo, i zobaczymy,

co si臋 da zrobi膰. Tymczasem opiekuj si臋 dobrze Ving膮,

spotkamy si臋 niebawem!

Znikn臋li, rozp艂yn臋li si臋 w migotliwym ksi臋偶ycowym

艣wietle.

Heike sta艂 przez chwil臋 bez ruchu. Nie m贸g艂by

zaprzeczy膰, 偶e l臋ka si臋 troch臋 przysz艂o艣ci.

Co on pr贸buje wprawi膰 w ruch? Jakie si艂y? Szary

ludek? Kim w艂a艣ciwie s膮 ci szarzy ludkowie?

Z niepokoj膮cym uczuciem, 偶e wkracza na tereny,

kt贸rych ludzka zdolno艣膰 pojmowania nie ogarnia, poszed艂

powoli do Vingi. Do tej istoty, o kt贸r膮 tak si臋 troszczy艂,

kt贸ra wype艂ni艂a jego 偶ycie ciep艂em i rado艣ci膮, a kt贸r膮 - by艂

tego pewien - pewnego dnia b臋dzie musia艂 odda膰 jed-

nemu z tych normalnie zbudowanych m艂odych ludzi,

jakich tylu jest na 艣wiecie...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Margit Sandemo Cykl Saga o Ludziach Lodu (22)?mon i panna
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom C贸rka Hycla
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Dom Upior贸w
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Grzech 艢miertelny
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Zauroczenie
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom T臋sknota
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Zimowa Zawierucha
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Dziedzictwo Z艂a
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom' Skandal
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom& Dom W Eldafiord
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu tom
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom$ Martwe Wrzosy
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu tom
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom@ Wi臋藕niowie Czasu
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Polowanie Na Czarownice
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu tom)
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu tom
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu tom
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu tom

wi臋cej podobnych podstron