440

Gazprom bije w łupki Bruksela zamierza storpedować plany wydobycia w Polsce gazu łupkowego – obawiają się eksperci. O sprawie pisze „Dziennik Gazeta Prawna”.*Nasze zasoby tego surowca szacowane są na 5,3 biliona metrów sześciennych. Taka ilość pozwoliłaby nam uniezależnić się od dostaw z Rosji na setki lat. Jednak niedawna decyzja francuskich deputowanych o zakazie stosowania głównej metody wydobycia gazu łupkowego, tak zwanego szczelinowania hydraulicznego wywołała obawy, że UE stworzy regulacje, które zakończą nasze marzenia o gazie łupkowym – czytamy w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. Jan Krasoń, światowej sławy geolog, twierdzi, że za francuskim zakazem stoi lobby atomowe i Gazprom. Przekonuje, że we Francji około 80 procent energii pochodzi z reaktorów atomowych, a producentom energii nie potrzeba konkurencji ze strony łupków. Polska tymczasem chce – pisze „Dziennik Gazeta Prawna”, – aby poszukiwanie i eksploatacja gazu łupkowego otrzymały status wspólnego projektu europejskiego i zamierza promować to źródło energii podczas swojej prezydencji w UE.

http://biznes.onet.pl/

Jeśli ktoś by nie wiedział, to tak właśnie wygląda „suwerenność” gospodarcza Polsk i w Unii Europejskiej. Ale oczywiście wszystkiemu winien jest Gazprom; najwidoczniej Francja jest rzecznikiem jego interesów w Europie, zamiast dać przykład słynnej już unijnej „solidarności”. – admin

PGNiG jest zaskoczone decyzją m.in. Francji dotyczącą gazu łupkowego Władze Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa są zaskoczone decyzją, m.in. Francji, o zakazie wydobycia gazu łupkowego z użyciem technologii szczelinowania hydraulicznego – poinformował w czwartek wiceprezes PGNiG ds. górnictwa naftowego Marek Karabuła. Jak tłumaczył w czwartek na konferencji Karabuła, PGNiG jest zaskoczone decyzją krajów, w których nie były prowadzone procesy hydraulicznego szczelinowania w poszukiwaniu gazu łupkowego, a które tego zakazują. „Nie rozumiemy tego typu postępowania” – zaznaczył. Dodał, że technologia hydraulicznego szczelinowania zmieniła się znacząco w ciągu ostatnich lat. „Ilość wody, którą zużywano średnio na zabieg szczelinowania, wynosiła na jeden odwiert 15-20 tys. ton. Firmom, które rozwijają tą technologię, udało się ilość wody ograniczyć o połowę” – zaznaczył. Dodał, że w następnych latach prawdopodobnie ilość wody potrzebnej do tych procesów będzie dalej zmniejszana. (…)

Więcej na http://biznes.onet.pl

Rozbrajające. Najpierw się zostaje członkiem (czy raczej popychłem) gangsterów, a potem jest się „zaskoczonym”, że gangsterzy używają gangsterskich metod… – admin

Gaz łupkowy – apetyty rosną To już nie są tylko spekulacje ekspertów. W sprawie możliwości pozyskiwania gazu ze skał łupkowych wypowiedziała się amerykańska rządowa Agencja Informacji Energetycznej (EIA). W raporcie dotyczącym zasobów gazu łupkowego omawia sytuację w 32 krajach świata, w tym w Polsce. Wynika z niego duże prawdopodobieństwo występowania tego surowca w liczących się ilościach także nad Wisłą. Szacunkom tym towarzyszy dynamicznie rozwijające się wydobycie w oparciu o nową technologię w USA i Kanadzie. Nie tylko gazu, ale także ropy. Świat zaczyna ogarniać „łupkowa gorączka”. Rośnie nadzieja na obniżenie cen kluczowych dla gospodarki surowców.

Polska ma duże zasoby, ale to ciągle tylko szacunki 5,3 bln metrów sześciennych – na tyle oszacowano w amerykańskim raporcie nasze zasoby gazu łupkowego nadające się do wydobycia w oparciu o dotychczasową technologię. Łącznie ma tego być 22,4 bln i w miarę doskonalenia metod górniczych będzie można wydobycie zwiększyć. Jak te liczby przeliczy się na pieniądze można dostać zawrotu głowy. Jeśli tylko to, co nadaje się do pozyskania już dziś, policzyć po cenach gazu płaconych obecnie przez Polskę rosyjskiemu Gazpromowi, wychodzi astronomiczna kwota 2 bln dolarów. Potrzeby naszej gospodarki można by z tego źródła zaspakajać przez kilkaset lat. Ale dla ochłodzenia emocji trzeba zaznaczyć, że to ciągle są tylko szacunki. Autorzy raportu posłużyli się metodą analogii. Czyli strukturę skał, w których występuje gaz łupkowy odnieśli do wcześniej zebranych informacji na temat utworów geologicznych występujących w Polsce. Informacje te pochodzą z różnych badań prowadzonych na naszym terytorium w przeszłości. Prawdopodobieństwo potwierdzenia się w rzeczywistości tych porównań sami autorzy raportu oceniają najwyżej na Pomorzu, ale określają je na 40 proc. Do pewności jest, więc jeszcze daleko. Potrzebne są nowe odwierty robione w wybranych miejscach i pod kątem występowania gazu łupkowego. W Polsce zainteresowanie takimi pracami jest duże. Nasze ministerstwo środowiska wydało już ponad 90 koncesji, pierwsze już w 2007 r. Wśród tych, którzy chcą u nas szukać nowego bogactwa są znane światowe koncerny paliwowe, jak Exxon, Chevron, Conoco. Koncesje nabyło też polskie PGNiG. Ale na wyniki wierceń trzeba jednak poczekać parę lat, a jeśli one będą pomyślne na uruchomienie wydobycia kolejne lata.

USA i Kanada wydobywają… Światowe nadzieje na obniżenie cen gazu związane są z sukcesami, jakie w tym zakresie odniosły USA. Dzięki nowym technologiom pozwalającym na efektywne pozyskiwanie błękitnego surowca z łupków jego ceny w tym kraju wbrew globalnym tendencjom od kilku lat systematycznie spadają. Obecnie amerykańska gospodarka kupuje gaz po 150 dolarów za metr sześcienny. Czyli ponad dwa razy mniej, niż Europa płaci swoim dostawcom. Do eksploatacji przygotowane są już bardzo duże złoża w Kanadzie. Ich wydobyciem zainteresowane są koncerny z RPA, a przede wszystkim z Chin. Państwo to zdaje sobie sprawę, że barierą dla dalszego dynamicznego rozwoju jego gospodarki będzie brak dostępu do wystarczająco dużych i tanich surowców energetycznych. Dlatego angażuje potężny kapitał, aby uzyskać dostęp do nowych złóż, a przy okazji do nowej technologii. Łącznie w eksploatację paliw z łupków w Kanadzie chińskie przedsiębiorstwa zaangażowały już ok. 12 mld dol. Chcą też wybudować nowy rurociąg, którym surowiec z głębi kontynentu byłby transportowany na brzeg Pacyfiku, a stamtąd statkami do Azji. Chiny interesują się nie tylko gazem, ale przede wszystkim ropą. Amerykańscy inżynierowie twierdzą, że po modyfikacji nowe technologie pozwolą na pozyskiwanie z łupków także tego paliwa. Zresztą pierwsze praktyczne doświadczenia w tym zakresie miały miejsce prawie 100 lat temu w niedalekiej Estonii. Już w 1924 r. otwarto tam elektrownię spalającą łupki bitumiczne. Obecnie ten mały kraj prawie całe swoje zapotrzebowanie zaspakaja własnymi surowcami pozyskiwanymi z łupków. A tamtejsi inżynierowie równolegle z amerykańskimi poszukiwaniami opracowują nowe rozwiązania i sprzedają je na świecie.

… a Europa dyskutuje. Nowa metoda wydobycia gazu łupkowego polegająca na użyciu dużych ilości wody i piasku z dodatkiem chemikaliów, wzbudziła protesty ekologów. Ich zdaniem doprowadzi to do skażenia wód i zniszczenia krajobrazu. Ze stanowiskiem tym poważnie liczą się władze UE. Unijny komisarz do spraw energii, z pochodzenia Niemiec, Gunther Oettinger oświadczył, że gaz łupkowy może, co najwyżej pełnić rolę uzupełniającą do dotychczasowych źródeł zaopatrzenia. A jego wydobycie stanowi zagrożenie dla środowiska. UE ma ostrzejsze przepisy dotyczące ochrony wód podziemnych, prowadzenia wydobycia, emisji, CO2 i dlatego nie jest pewne, że technologie stosowane w USA spełnią te kryteria. Wobec wzrostu poparcia dla Zielonych po katastrofie w elektrowni jądrowej w Japonii obawy te jeszcze wzrosną. Przykładem jest Francja, gdzie rząd wprowadził do połowy czerwca zakaz wydawania pozwoleń na poszukiwania złóż gazu i ropy ze skał łupkowych. Jest to wynik akcji protestacyjnej podjętej z dużym rozmachem przez jednego z lewicowych francuskich eurodeputowanych. Gdyby złoża w Polsce zostały potwierdzone, ale nie można było by ich eksploatować ze względów na unijne prawo środowiskowe, mielibyśmy pole kolejnego potężnego konfliktu interesów z UE. Już dzisiaj przepisy te opóźniają i podnoszą koszty modernizacji infrastruktury transportowej w Polsce. Może, więc dojść do paradoksalnej sytuacji, że kraje europejskie będą kupowały amerykański gaz łupkowy, ale same nie będą mogły go wydobywać ze względu na szantaż ekologów i wyśrubowane przepisy w zakresie ochrony środowiska. Taki eksport ma już obecnie miejsce. Skroplony gaz łupkowy w postaci LNG jest dostarczany z USA do portów europejskich. Na wzroście znaczenia surowców pochodzących z łupków w światowym bilansie energetycznym Polska może tylko zyskać. Polityczne znaczenie dostaw rosyjskich zmaleje, a takie inwestycje jak Gazociąg Północny mogą stracić sens. Bogusław Kowalski

Jest zgoda na zbieranie danych o uczniach Już tylko podpis prezydenta potrzebny jest do rozpoczęcia inwigilacji uczniów w całej Polsce. Senat poparł ustawę, która zmienia funkcjonowanie Systemu Informacji Oświatowej. W ramach niego szkoły będą zbierały dane o uczniach. Do elektronicznych kartotek trafią również tzw. dane wrażliwe. SIO funkcjonuje od 2005 roku. Obecnie składa się z bazy danych SIO i lokalnych baz danych. Gromadzi i przetwarza dane statystyczne o szkołach i placówkach oświatowych, uczniach, słuchaczach, wychowankach i absolwentach. Obejmuje też dane o nauczycielach, wychowawcach i innych pracownikach oświaty. Dane te są podstawą np. do podziału subwencji oświatowej między samorządy i ustalania wysokości wynagrodzeń nauczycieli. Jednak zdaniem MEN obecne rozwiązania są przestarzałe. Resort uważa, że nowy i nowoczesny system ułatwił zarządzanie oświatą, w tym zoptymalizuje wydatki, m.in. subwencja oświatowa będzie kierowana do samorządów w precyzyjnie ustalonej wysokości. Nowy SIO będzie zbierał jednostkowe dane dotyczące uczniów (dane jednostkowe dotyczące nauczycieli zbierane są już w obecnym SIO). Dane dotyczące uczniów i nauczycieli podzielono na identyfikacyjne (imię, nazwisko, PESEL) i dziedzinowe, czyli inne dane. W przypadku uczniów będą to m.in. takie informacje, jak np. klasa, do której uczeń uczęszcza, jakiego języka obcego się uczy, czy ma kartę rowerową. Będą wśród nich też dane wrażliwe, m.in. informacje o tym, czy uczeń jest pod opieką poradni psychologiczno-pedagogicznej, czy ma dysfunkcje, jakie one są, czy uczy się w szkole specjalnej, w klasie integracyjnej, czy uczy się języka mniejszości narodowej lub etnicznej, czy otrzymuje pomoc materialną. Zdaniem senatorów PiS, ustwa w sposób nadmierny ingeruje w prywatność uczniów. Wicemarszałek Zbigniew Romaszewski powołując się na konstytucję, podkreślił, że władze publiczne tylko w sytuacjach szczególnych mogą wkraczać w sferę prywatną człowieka, m.in. gdy chodzi o kwestie bezpieczeństwa państwa, porządku publicznego czy ochrony zdrowia. Tymczasem – jak zaznaczył Romaszewski – nie można tego robić, by „ułatwić rachunki”. Senatorowie z opozycji zwracali też uwagę na to, że tak wielka baza danych może być „łakomym kąskiem” dla hakerów oraz firm i instytucji zainteresowanych posiadaniem danych o obywatelach. Podczas debaty w Senacie minister edukacji Katarzyna Hall zapewniała, że dane indywidualne uczniów będą przechowywane w SIO tylko tak długo jak będą potrzebne – część z nich ma być usuwana już po roku, inne po dwóch latach lub po pięciu. Mówiła także, że już obecnie wszystkie dane, które zbierać ma nowe SIO, gromadzone są przez szkoły, tylko, że w formie papierowej. Hall zaznaczyła także, że dane dotyczące niepełnosprawności ucznia lub nauki języka mniejszości narodowych, są potrzebne, gdyż na takich uczniów samorządy dostają zwiększoną subwencję oświatową. Minister zapewniła też, że dane zbierane przez SIO opisujące jednostkowo konkretne osoby będą podlegały ochronie danych osobowych, a nowy system będzie bezpieczny. żar/Polskieradio.pl

http://fronda.pl

Żydowska ABC planuje pokazać „dobre chrześcijańskie suki”

Jewish ABC Plans Show Good Christian B*itches.

http://www.truthtellers.org/alerts/abcshowgoodchristianb.html

[Uwaga admina: pani Ola kulturalnie przełożyła słowo "bitch" jako "suka", równie dobrze można by jednak przełożyć je jako "dziwka" lub "k**wa". ] ABC należąca do Żyda Roberta Igera, ogłosiła emisję na jesieni nowego serialu TV zatytułowanego ‘Dobre chrześcijańskie suki’, jaki pokaże dziewczyny z południowych stanów USA, które „uczy się kochać Jezusa, ale to, że jesteśmy chrześcijankami, nie oznacza, że jesteśmy idealne”. Tak mówi autorka książki o tym samym tytule, Kim Gatlin. Na okładce z litery „h” w wyrazie „bitches” zwisa rozdwojony ogon szatana, kontrastujący z aureolą wokół litery „d” w „good”. Przekaz nie może być bardziej wyraźny: chrześcijanie to hipokryci; chrześcijańskie dziewczyny są bardzo prawdopodobnie sukami. Książka Gatlin, o złośliwym południowym chrześcijańskim plotkarstwie i hipokryzji, zawiera mnóstwo obelg wobec chrześcijaństwa. Zostawmy wpływowemu żydowskiemu magnatowi medialnemu Igerowi i żydowskiemu homoseksualiście/producentowi Darrenowi Star, wykorzystanie tej historii i danie świadectwa odwagi w stosunku do chrześcijan w najpopularniejszej TV. Manifestujący się ostatni pro-homoseksualizm Disneya, nawet w jego parkach rozrywki, jest legendarny. Star jest weteranem niszczenia chrześcijańskiej moralności seksualnej, po stworzeniu „Melrose Place” i „Seks w wielkim mieście”. Oczywiście w Kanadzie, kierującej się żydowskim prawem nienawiści ADL, gdyby chrześcijanin wypowiedział zdanie „dobre żydowskie suki” w miejscu publicznym, mógłby dostać minimalną karę $5.000 i ponad $150.000 kosztów sądowych. W Ameryce mógłby łatwo zostać ukarany grzywną i, być może, skazany na więzienie przez lokalne organy ulegające wpływom ADL. Ale kiedy super-potężni Żydzi tworzą serial TV, który kopie chrześcijaństwo i chrześcijanki w najczulszy punkt moralny, nie podnosi się żaden alarm ze strony amerykańskiej społeczności żydowskiej, zwłaszcza ADL. ADL wydaje się wygodnie zajmować w tym momencie, głoszeniem „tolerancji”, „poszanowania różnorodności” i „uprzejmości” gdzie indziej.

Żydowskie media: nikczemna historia ataków na chrześcijaństwo W 1988 roku, Żydzi z MCA w Hollywood wykonali maksimum, by niszczyć wizerunek Jezusa filmem „Ostatnie kuszenie Chrystusa”. Chrześcijanie słabo zaprotestowali nieskutecznymi petycjami do MCA i bojkotem. Tylko National Prayer Network [NPN], poprzez stanowczy list przesłany do 192.000 pastorów w Ameryce, jasno zidentyfikował MCA, jako żydowski, o talmudycznych uprzedzeniach anty-chrześcijańskich. W wyniku tego, kilka lat później, narodowy organ żydowski z żalem przyznał, że „Ostatnie kuszenie” było „największą katastrofą w relacjach żydowsko-chrześcijańskich w XX wieku”. Od tego czasu Hollywood nie nakręcił tak podłego filmu. Ale około 2006 roku, żydowskie media spróbowały ponownie, z rozmachem promując „The Da Vinci Code”, „The Gnostic Gospel” [Gnostycka Ewangelia], „The Book of Daniel” [Księga Daniela] i inne oszczerstwa wobec założyciela chrześcijaństwa. NPN bardzo silnie wskazał na żydowskie pochodzenie tego świętokradztwa. I znowu żydowskie media w dużej mierze się wycofały. A teraz, widząc, jak łatwo można zastraszać takich „chrześcijan”, jak Glenna Becka i innych nowych prawicowych przywódców – tak, że nikt nie ośmieli się wypowiedzieć zabronionego słowa na „Ż”, wtajemniczeni z Hollywood ponownie śmiało uruchamiają to, w czym żydowscy apostaci specjalizują się od wieków: poniewieranie Chrystusa i Jego wyznawców. Wiedzą, że nie muszą obawiać się ewangelików, z wyjątkiem petycji i bojkotów. W ramach organizowanej akcji Telewizyjna Rada Rodziców [PTC] pisze: „ABC nawet nie próbowała zasłaniać swej wrogości wobec kobiet i chrześcijan. Fanatyzm jest widoczny w tytule programu i wzmacnia go każda reklama, każdy billboard przez nich wykupiony na promocję tego serialu”. Jaka jest reakcja społeczności chrześcijańskiej na ten najnowszy atak? Czy posunie się tak daleko w ataku, jak to zrobił ortodoksyjny rabin Daniel Lapin stwierdzając, że liberalny judaizm świecki „bezlitośnie atakuje chrześcijaństwo ewangelickie”? WorldNetDaily pisze: „Zarówno PTC, jak i AFA [Amerykańskie Stowarzyszenie Rodzin] rozpoczęły zbieranie podpisów pod petycją do ABC żeby zrezygnował z kręcenia ‘Dobrych chrześcijańskich suk’, oraz zachęcają do bojkotu emitowanych przez ABC reklam”. Lecz ta przewidywalna, żałosna i nieskuteczna reakcja ewangelicznego przywództwa, nie musi być wzorem dla ciebie i dla mnie! Wykorzystajmy każdą okazję, zwłaszcza w Internecie, w rozmowach radiowych, itp., aby przypomnieć Amerykanom, że wielkie media są żydowskie i ich celem jest zniszczenie cywilizacji chrześcijańskiej po to, by przyspieszyć wprowadzenie własnego, judaistycznego nowego porządku świata. Oto kilka praktycznych rad w walce z Igerem i ABC: klikajcie w mój artykuł

„Jews Confirm Big Media is Jewish” [Żydzi potwierdzają duże media należą do nich]

i rozpowszechniajcie go jak najszerzej. Kupujcie moją książkę

„Izrael: Our Duty, Our Dilemma” [Izrael: nasz obowiązek, nasz dylemat] i wideo „The Other Izrael” [Inny Izrael] i „Zionism and Christianity: Unholy Alliance” [Syjonizm i chrześcijaństwo: bezbożny sojusz].

Te dobrze udokumentowane prace ujawniają żydowską kontrolę nad mediami. Dzielcie się nimi i pokazujcie (dostępne na stronie internetowej

www.truthtellers.org

w cenie $24,90 z opłatą pocztową; lub NPN, PO Box 828, Clackamas, OR 97015, lub dzwoniąc pod 503-631-3808).

Jest oczywiste, że jeśli obronę kraju, naszych rodzin, a teraz naszych młodych chrześcijanek pozostawimy chrześcijańskim/konserwatywnym przywódcom, klęska Ameryki wobec żydowskiej supremacji będzie rzeczą pewną. Ale NPN wykazało wielokrotnie, że jeśli ludzie dostaną całą prawdę i wypowiedzą się, odsłaniając żydowskie korzenie supremacji w bluźnierstwach medialnych, potentaci mediów, jak szczury na wysypisku śmieci nagle oświetlone reflektorem, będą nurkować, by się ukryć.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Ted Pike – 10.05.2011, przekład Ola Gordon

Sukces „Prawdziwych Finów” Bez większego echa przeszedł sukces wyborczy partii „Prawdziwych Finów”, (fiń. Perussuomalaiset, PS), której pogram określany jest, jako narodowo-konserwatywny, socjalny i eurosceptyczny. Wybory odbyły się w dniu 17 kwietnia br., a „Prawdziwi Finowie” uzyskali aż 19,1% poparcia i w fińskim 200-osobowym parlamencie 39 mandatów. Był to trzeci wynik, ale partia, która uzyskała drugi wynik, a więc fińscy socjaldemokraci, była lepsza ledwie o 0,1 % uzyskując 19,1 % i 42 mandaty. Wybory wygrała współrządzącą krajem konserwatywno-liberalna Koalicja Narodowa, która uzyskała 20,4% głosów i 44 mandaty, a więc ledwie 1,4% głosów więcej od „Prawdziwych Finów”. Z czwartym wynikiem uplasowała się centrowa, agrarna, socjalistyczno-liberalna, Suomen Keskusta uzyskując 15,8 % i 35 mandatów. Szok dla europejskiego i fińskiego establishmentu jest tym większy, że „Prawdziwi Finowie” w wyborach parlamentarnych w roku 2007 uzyskali ledwie 4,1 % i 5 mandatów. W 2009 PS startowała do Parlamentu Europejskiego w bloku z Chrześcijańskimi Demokratami, co pozwoliło liderowi partii uzyskać mandat europosła. Pozostałe wymienione wyżej partie otrzymały w roku 2007 lepsze wyniki niż w roku 2011, otrzymując w 2007 r. od 21,4% do 23,1 %. Pozostałe liczące się partie, zarówno w roku 2007, jak i 2011 utrzymały swój stan posiadania, otrzymując w roku 2011 od 4,0% do 8,1% głosów, a w roku 2007 od 4,9% do 8,8% głosów. Frekwencja wyborcza w roku 2011 była wyższa i wyniosła 70,4% głosów, podczas gdy w roku 2007 67,9% głosów. Powyższe wskazuje, iż „Prawdziwi Finowie” uzyskali bardzo dobry wynik wyborczy w 2011 roku przekonując do siebie wyborców dotychczas niebiorących udziału w wyborach, a także pozyskali wyborców z wszystkich pozostałych partii w mniej więcej równomiernych proporcjach, co oznacza, że ta narodowo-konserwatywna i eurosceptyczna (eurorealistyczna) partia jest partią drugiego wyboru i nie jest odrzucana przez wyborców praktycznie żadnej partii. Szkoda, że w Polsce, po klęsce Ligi Polskich Rodzin w roku 2007 nie zrodziła się żadna inna siła mogąca powalczyć o sukces wyborczy i prezentować narodowe, konserwatywne i eurorealistyczne poglądy. Po Finlandii, Węgrzech, czy Francji, widać gołym okiem, że zapotrzebowanie na mądrą partię o takim programie wśród wyborców jest ogromne. Ugrupowanie „Prawdziwych Finów” głosi hasła socjalne, opowiada się za wspieraniem produkcji państwowej i przeciwko cięciom w podatkach. Przeciwstawia się przystąpieniu Finlandii do NATO, krytykuje także członkostwo w Unii Europejskiej. Ugrupowanie powstało w 1995 na bazie części Fińskiej Partii Wiejskiej. Pierwszym przewodniczącym został Raimo Vistbacka, dwa lata później zastąpił go Timo Soini, od tego czasu stojący na czele partii. Początkowo stronnictwo uzyskiwało poparcie w granicach 1–2%, wprowadzając 1 posła w 1999 i 3 w 2003. Komentując pierwsze wyniki wyborów przywódca “Prawdziwych Finów” Timo Soini zapowiedział sprzeciw wobec unijnego pakietu ratunkowego dla Portugalii. Jednym ze sztandarowych haseł wyborczych PS była niezgoda na udział Finlandii w ratunkowym funduszu dla państw strefy euro, które popadły w kłopoty. Sylwester R. Jaworski

Za: mysl.pl

Pewnym pocieszeniem w dość tragicznej sytuacji narodów europejskich jest pojawienie się partii o charakterze narodowym. Coraz więcej ludzi zaczyna dochodzić do wniosku, że można mieć z sąsiadami dobre stosunki, ale niekoniecznie pozwalać im spać we własnym łóżku, zabierać pieniądze i narzucać poglądy. Niestety, nie dotyczy to Polski. – admin

Liberał nie jest człowiekiem tolerującym bandytów i złodziei! Często w różnego rodzaju dyskusjach, rozmowach czy materiałach publicystycznych pada pytanie, a właściwie sugestia: Czy ktoś w Polsce, na poziomie różnego rodzaju władz, na poziomie politycznym wspomaga szarą strefę bądź sprzyja jej działalności? Jacek Jankowski: Trudno odpowiedzieć na tak postawione pytanie, jeżeli nie jest się zwolennikiem spiskowej teorii dziejów. Ale jeżeli mamy opierać się na faktach, to stronę przeciwną, czyli tych, którzy okradają budżet państwa oraz producentów stać na wiele. Przy stratach budżetu państwa w ubiegłym roku z tytułu nielegalnego rynku wyrobów tytoniowych na poziomie 3-3,5 mld zł, zorganizowane grupy przestępcze zarobiły na procederze przemytu i nielegalnej produkcji papierosów około 1,2-1,4 mld zł. To są ogromne pieniądze, które mogą być wykorzystywane na wiele rzeczy. Nie tylko na rozwijanie podstawowej działalności przestępczej – handel bronią, prostytucję, organizację szlaków przerzutów – ale również na korumpowanie ludzi i to w ogromnej skali. Piotr Niemczyk: Afera hazardowa daje do myślenia… Uczy dwóch rzeczy. Po pierwsze, my nie mamy pewności, czy politycy, którzy obiecywali pewne rzeczy różnym ludziom z szarej strefy rzeczywiście chcieli dotrzymać słowa. Po drugie, coraz trudniej jest podejmować takie działania, robić interesy z urzędnikami czy politykami tak, aby to się nie wydało. Zakładam, że raczej nie mamy do czynienia z sytuacjami, w których ktoś przychodzi do urzędnika, ministra, polityka, daje mu łapówkę i załatwia sprawę. Natomiast niewątpliwie cały czas na różne organy, na administrację władzy, za pośrednictwem firm lobbingowych, rozmaitych działań PR-owskich oraz różnego rodzaju grup nacisku wywierana jest presja. Jestem pewien, że tego typu czynności są prowadzone.

Znane mi są przypadki osób, organizatorów przemytu papierosów na dużą skalę, które odsiadując kary w więzieniu skrupulatnie interesowały się procesem legislacji, ale co zastanawiające Ci ludzie nie czytali gotowych, już oficjalnie wydanych dzienników ustaw, tylko dokumenty robocze – projekty ustawy akcyzowej oraz druki sejmowe. Co to mogło oznaczać? Czy te osoby posiadały powiązania z politykami, wpływ na różne formy wywierania nacisku, czy może zastanawiały się nad przyszłością tego biznesu?

PN: Otóż interesowaliśmy się pewnymi osobami. O szczegółach czy konkretnych danych nie mogę mówić ze względu na dobro pracy operacyjnej. Wiedzieliśmy, że są organizatorami przemytu papierosów na dużą skalę i akurat tak się składało, że osoby te przebywały w więzieniu, bo w tym wypadku limit tolerancji ze strony policji oraz wymiaru sprawiedliwości się skończył. Co ciekawe, ci ludzie, siedząc w więzieniu, rzeczywiście śledzili proces legislacji. Nie czytali dzienników ustaw, a druki sejmowe oraz projekty ustawy akcyzowej. Dlaczego? Czy dlatego, że posiadali wpływ na różne formy wywierania nacisku; czy może zastanawiali się nad przyszłością tego biznesu? Tak czy inaczej – każdy z tych wariantów jest niedobry, bo mamy po prostu do czynienia z pewną zorganizowaną formą przestępczości. Natomiast świat, który jest największym beneficjentem tego procederu, czyli zorganizowane grupy przestępcze, faktycznie śledzą, analizują i niewątpliwie zastanawiają się, w jaki sposób mogłyby oddziaływać na decyzje administracyjne tak, żeby maksymalnie na nich skorzystać.

Padła kwestia afery hazardowej – czy zdaniem Panów ta sytuacja pokazywała powiązania, a także współdziałanie polityków z przestępcami? PN: Jeżeli mamy pewność, że politycy zamierzali dotrzymać tego, co obiecywali, to tak. Natomiast, jeżeli to było jedynie takie gadanie – niestety często spotykane na styku biznesu i polityki, dobrze widoczne na różnego rodzaju bankietach– to nie. Jednak nie potrafimy tego teraz rozstrzygnąć.

JJ: Ta sytuacja mogła wynikać również z braku asertywności. Politycy nie potrafią odmawiać. Publicznie mówią: „załatwimy sprawę, spróbujemy coś zrobić”. Niekoniecznie musi to wynikać ze złej woli, a raczej z chęci zadowolenia rozmówcy. Często mówi się o zorganizowanych grupach przestępczych, że są to jedynie drobni przestępcy, takie zwykłe mrówki. Jednak te mrówki są pierwszym ogniwem w łańcuchu pokarmowym i dostarczają na rynek towar, który później jest skupowany przez większe grupki, następnie przez mniejszego hurtownika, potem przez dużego. W ten sposób organizowany jest przerzut, albo do konkretnych magazynów w Polsce, albo dalej na zachód. Ten rynek w całości jest zarządzany przez zorganizowane grupy przestępcze. Jak inaczej można wytłumaczyć fakt zorganizowania fikcyjnego wywozu papierosów z jednego z krajów Europy zachodniej przez polską granicę. Czy to znaczy, że np. Hiszpanie albo Francuzi mają dostęp do ludzi pracujących na polskiej granicy? Nie! To raczej zorganizowane grupy przestępcze z Europy Zachodniej – mają dostęp do zorganizowanych grup przestępczych w Polsce, które są w stanie taką rzecz załatwić. PN: Ta diagnoza się nie potwierdziła, ale myślę, że to jest także kwestia definicji mafii. Jeżeli mówimy o zorganizowanych grupach przestępczych, to zakładamy, iż są to zorganizowane, zhierarchizowane, często zbrojne struktury, ale nie każda taka grupa spełnia kryteria mafii. Termin mafia oznacza dostęp do organów władzy oraz administracji państwowej; umożliwia wpływ na decyzje, chociażby poprzez korupcję w obszarze wymiaru sprawiedliwości. W tamtych czasach media były nieustannie bombardowane informacjami – a to o mafii pruszkowskiej, a to o mafii wołomińskiej, a to o jeszcze innej. Jednak te grupy z punktu widzenia rozpoznania służb specjalnych, nie spełniały kryteriów mafii, jako takiej, gdyż nie sposób było wykazać, że one rzeczywiście posiadają dostęp do przedstawicieli władzy. Czas pokazał, że różnie z tym bywało… Potwierdziły się pewne podejrzenia powiązań z takimi czy innymi politykami oraz urzędnikami. Wówczas nie mieliśmy jasności tych kryteriów, a po drugie, brakowało pewności, czy zostały one wyczerpane. Ja chciałbym zwrócić również uwagę na inny element – wtedy problemem było niezrozumienie istoty gospodarki rynkowej. W ramach Urzędu Ochrony Państwa nie powstała od razu jednostka, która mogłaby się zajmować zwalczaniem przestępczości gospodarczej. Był to błąd wynikający z faktu, że jednak gospodarka rynkowa powoduje takie samo pole do nadużyć, co każda inna, a w szczególności socjalistyczna. Jednak, kto mógł stworzyć taką jednostkę? Aby móc ocenić przestępczość w gospodarce rynkowej, trzeba posiadać doświadczenie w tym modelu gospodarczym. Takich ludzi nie było. A więc pytanie, czy to w ogóle było wykonalne? Dopiero po paru latach powstał nowy zarząd, który po następnych kilku latach zaczął przynosić efekty. Zresztą popatrzmy teraz na historię CBA – jednostka, która zaczęła działalność od spraw spektakularnych, ale nieistotnych z gospodarczego punktu widzenia, dopiero teraz powoli uczy się, czym powinna się zajmować. Jeżeli byśmy przeanalizowali wyniki CBA, to jest to zupełnie inny poziom wykrywalności korupcji niż w przypadku lekarzy czy sędziów piłkarskich. Nie chcę mówić, że tam nie ma problemów, ale teraz to zaczyna zahaczać na poważnie o problemy gospodarcze bądź takie na styku władzy z biznesem, np. sfera zamówień publicznych. Jakiekolwiek deklaracje z początku lat 90. oraz wiedza z tamtego okresu mało nas uczą o tym, co dzieje się w dzisiejszych czasach. Aczkolwiek założenia, że mafii nie ma, były zbyt optymistyczne.

JJ: Kiedy podnosimy postulat zmiany systemu prawa, nie jest to atak na obecny rząd. Ponieważ w Unii Europejskiej jesteśmy od 2004 r., a więc ekipy rządzące zdążyły się nam już parę razy zmienić. I tak naprawdę żadna z nich skutecznie nie rozwiązała tego problemu. Nie wiem, z czego to wynika. Wywodzę się ze służb mundurowych, przez ostatnie siedem lat zajmowałem się zwalczaniem przemytu papierosów i narkotyków, i posiadam na te sprawy pewne spojrzenie. Obowiązująca Ustawa Kodeks Karny Skarbowy powstała 6 lat przed naszym przystąpieniem do Unii i jeżeli chodzi o poziom kar, to jest on zupełnie nieprzygotowany do tego, w jakiej skali rozwinęła się szara strefa. Skala szarej strefy w Polsce zmniejsza się czy rośnie?

JJ: Od 2004 roku mamy do czynienia w zasadzie z tendencja rosnącą. Wraz ze zwiększeniem opodatkowania, należy oczekiwać wzrostu poziomu przemytu papierosów. Służba Celna zatrzymuje coraz więcej przemycanych papierosów. Wynika to z tego, że jest skuteczniejsza. Jeżeli wszystkie służby, które zwalczają problem przemytu, są skuteczniejsze, powinniśmy odczuć to na rynku. Natomiast tam nie ma żadnych sygnałów świadczących o zmniejszaniu się tego zjawiska. Są tylko pewne wahnięcia – procent w górę, procent w dół – a poziom zostaje ten sam z lekką tendencją wzrostową. Tracimy, jako państwo coraz więcej, mimo że zatrudniamy coraz więcej ludzi, angażujemy coraz więcej środków finansowych. To dowodzi, że zwiększenie kontroli i sprzętu na granicy nie jest odpowiednią drogą. Potrzebne są rozwiązania systemowe i stanowcze. PN: Rozwiązania systemowe są najważniejsze i najbardziej skuteczne, ale one też powodują zmianę w strukturze przestępczości w danym obszarze. Jakbyśmy popatrzyli na ostatnie dwadzieścia lat w Polsce, to zauważylibyśmy, że zaczęło się od przemycania spirytusu do redystrybucji i omijania zeznań podatkowych. Następnie była wielka moda na produkcję oraz dystrybucję amfetaminy. Później, kiedy państwo zaczęło na to reagować (afera alkoholowa, groźba Trybunału Stanu dla niektórych polityków, przysłowiowe przykręcenie śruby), grupy przestępcze przerzuciły się na kradzione samochody, a z samochodów pewnie znowu na podrabiany alkohol.

Czyli są zorganizowani? PN: Są interdyscyplinarni. Jeżeli na przykład rozwiążemy sferę przepisów czy możliwości działania w taki sposób, że się to nie będzie opłacało przemycać i podrabiać papierosów to zabiorą się za coś innego. Przerzucą się na przykład na paserstwo kradzionych towarów z supermarketów. Jeżeli ktoś jest rutynowym przestępcą, to zarówno jego doświadczenia zawodowe, jak i poziom moralny są takie, że nie umie robić legalnie niczego innego. Natomiast nie stanowi dla niego różnicy, czy zajmie się nielegalną dystrybucją papierosów czy sprzedażą skradzionych odtwarzaczy CD z samochodów. Dlatego wydaje mi się, że pewne umiejętne typowanie ludzi, którzy zajmują się procederem przestępczym i uniemożliwianie im działalności jest czasami lepszym rozwiązaniem niż jakieś nowe regulacje prawne.

JJ: Przestępcy w Polsce są elastyczni. Mają zdolność przerzucania się z jednego obszaru działalności na drugi. Najczęściej mówimy o ludziach, którzy przemycają i dystrybuują nielegalne towary, a więc o organizatorach szarej strefy, a zapomina się o odbiorcach – tych, którzy sprzedają lewą wódkę, podrabiane papierosy albo przemycane paliwo. Może trzeba uderzyć w ten obszar?

JJ: To też nie jest tak, że ci ludzie szukają kontaktu po to, żeby sprzedawać nielegalny towar. Często nie mają innego wyboru. Po prostu dostają od określonych ludzi „propozycję nie do odrzucenia”. Ale mają świadomość łamania prawa?

JJ: Mają. Ale świadomość tego, że tak naprawdę nie mają wyboru jest silniejsza. Jeżeli chcą funkcjonować na rynku, to muszą do tego rynku się dostosować. PN: Jestem tego samego zdania – oni nie są przyczyną, tylko skutkiem. To są ludzie, którzy zostali postawieni wobec pewnej sytuacji. Pamiętajmy, że ten sklepikarz, który wprowadza do sprzedaży podrabiany alkohol, czasami robi to bez wiedzy właściciela, co powoduje, że właścicielowi spadają obroty, w związku, z czym zmniejsza się opłacalność jego biznesu. Czasami właściciel jest przymuszony i płaci za to wyższą cenę niż gdyby działał w normalnych warunkach gospodarczych. Nie wiemy, jaka jest marża od tego nielegalnego alkoholu, gdyż ona wcale nie musi być mniejsza niż od legalnego towaru. Kluczowe jest zidentyfikowanie osób, które stoją za tym procederem, natomiast problem tych najdrobniejszych należy rozwiązywać metodami społecznymi, oferując im coś w zamian, a nie za pomocą sankcji karnych. Wobec wąskiej grupy organizatorów i zleceniodawców trzeba stosować zasadę: „zero tolerancji”.

JJ: Jeżeli mówimy o organizatorach szarej strefy, to kuriozalnym jest fakt, że najwyższy wyrok, jaki zapadł w Polsce dla organizatora nielegalnej produkcji papierosów, to 3,5 roku. Czyli ten człowiek tak naprawdę posiedzi 2-2,5 roku – zresztą on już prawdopodobnie wyszedł, bo przebywał w zakładzie karnym przez 18 miesięcy do momentu zakończenia sprawy, co mu zaliczono na poczet kary. Natomiast, jeżeli chcemy go odciąć od kontaktów w świecie przestępczym, to ta izolacja musi być dłuższa – musi stracić kontakty, źródła zaopatrzenia w materiały itd. Nawiązując do wypowiedzi Pana Niemczyka, chciałbym dodać, że aparat państwa musi również uderzyć w tych drobnych przestępców; to oni stanowią pierwsze ogniwo zaopatrzenia w nielegalny produkt i traktują popełnianie przestępstw, jako codzienną pracę – pracę, która pozwala im zarabiać więcej niż celnik czy strażnik graniczny. Według mnie systemowo to znaczy kompleksowo: zero tolerancji, dotkliwsze kary, ale również działania społeczne Jeden z ekspertów rynku paliw, Andrzej Szczęśniak głosi tezę, że w obszarze paliw nie ma szarej strefy. Jak by się Panowie do tego odnieśli?

JJ: Pan Szczęśniak powiedział, że Ci ludzie prawdopodobnie przywożą paliwo w bakach swoich samochodów na własne potrzeby. Gdyby tak miało być, to musieliby podróżować dziennie ponad tysiąc kilometrów. Bo jeżeli przywozimy paliwo w baku samochodu, – który różnymi metodami może zostać powiększony z tych standardowych 70 do 100-120 litrów – to naiwnością jest twierdzenie, że chodzi o przywożenie na własne potrzeby. PN: Andrzej Szczęśniak nie dostrzega dwóch (może nawet do trzech) segmentów, które generują szarą strefę. Mam wrażenie, że on odnosi się w gruncie rzeczy do pewnej grupy dystrybutorów paliw, niekoniecznie tych największych. Mówi jedynie o pewnym wycinku rynku. Z całą pewnością znaczącym argumentem jest – sygnalizowany przez Polską Izbę Paliw Płynnych, czyli ludzi z tego samego segmentu, co Szczęśniak – pogląd, że nie opłaca się budować stacji paliw w określonej odległości od granicy. Ludzie i tak nie będą kupować paliw, gdyż nabywają je od tych, którzy przemycają, a nie na stacjach benzynowych. Niewątpliwie stanowi to problem dla rynku. Drugi argument, z którym pan Szczęśniak w pewnym momencie się nawet zgodził – to pozostałości po mafii paliwowej. Wygląda na to, że została ona w swojej działalności na rynku paliw zneutralizowana. Jednak nie przestała działać w ogóle. Szczęśniak mówi o problemach rafinerii, jednak z całą pewnością nie oszacował tego rynku, a bez tego nie jesteśmy w stanie powiedzieć, że nie ma szarej strefy. Nie ujmuje również rynku kradzionych paliw, które są transferowane przez kierowców z ciężarówek do wtórnego obrotu. W bardzo ograniczonym stopniu odnosi się do rynku szarej strefy LPG. Co jakiś czas słyszymy, że na jakimś tam osiedlu miał miejsce pożar, gdyż w trakcie przeładowywania gazu do zbiornika przeznaczonego do tankowania z butli turystycznych czy służących w gospodarstwach domowym nastąpił samozapłon, w wyniku, czego przy okazji spalił się jakiś większy obszar zabudowań. Jest to problem, którego on nie oszacował. Myślę, że jeżeli nie podejmiemy się analizy tego, to nie możemy powiedzieć, że szara strefa jest wyeliminowana. Jest mniejsza niż kilka lat temu, ponieważ skuteczne działanie organów kontrolnych wymusza ograniczenie rozmiarów nielegalnej działalności. Ale na pewno jest zbyt wcześnie, aby mówić, że już jej nie ma.

Na jaką skalę, dotykając kwestii PKB czy dochodów budżetowych, można szacować straty państwa na skutek działalności szarej strefy?

JJ: To jest więcej niż 10 proc. deficytu budżetowego. Jeżeli przyjmiemy, że deficyt wynosi około 40 mld zł, to, ostrożnie licząc, straty budżetu z tytułu rynku towarów akcyzowych, czyli przemytu tytoniu, alkoholu i paliw, wynoszą, co najmniej 5 mld zł. To jest bardzo dużo!

JJ: Aparat państwa szuka oszczędności i podnosi VAT o 1 proc., bierze pieniądze z OFE, a tymczasem nie sięga po pieniądze, które są na rynku dostępne. Trzeba jedynie zdecydować się na stanowcze działania, wymierzone nie przeciwko uczciwym obywatelom, ale przeciwko przestępcom. A pan jak szacuje te straty?

PN: Ja mam bardzo podobne szacunki. Myślę, że jest to nie mniej niż 5 mld zł. Sądzę, że w przypadku alkoholu jest to nie mniej niż 1 mld. Moim zdaniem obliczenia, które mówią, że około 10 proc. alkoholu pochodzi z podróbek – to szacunki najniższe z możliwych. To oznacza około 10 mln litrów czystego alkoholu, który jest później wykorzystywany do dystrybucji. To poziom absolutnie minimalny wynoszący około 1 mld zł. Wartość sprzedaży nielegalnych papierosów można szacować pomiędzy 2 a 3 mld zł, jednak przyjmujemy, że jest to minimum. Zakładając nawet, że sygnalizowana strefa nieprawidłowości w paliwach się zmniejszyła, to mimo wszystko nadal twierdzę, że wynosi pomiędzy 1 a 2 mld zł. Te 5 mld wydaje mi się takim najmniejszym, realnym minimum.

Jest w Polsce lansowana przez niektóre środowiska taka teza, że w procesie powstawania zorganizowanej przestępczości aktywnie partycypowali funkcjonariusze PRL-owskich służb specjalnych. Z drugiej strony, te same środowiska krytykują „grubą kreskę” Tadeusza Mazowieckiego, która jakby przez weryfikację różnych funkcjonariuszy powstrzymała proces transferu ludzi dawnego aparatu bezpieczeństwa do szarej strefy. Jaka jest struktura zorganizowanej przestępczości w Polsce? Kto jest tym czynnikiem, elementem wiodącym? Czy rację mają Ci, którzy twierdzą, że funkcjonariusze PRL-owskich służb specjalnych byli „ojcami chrzestnymi” tego patologicznego zjawiska? PN: Ja nie umiem się odnieść do kwestii, na ile systemowo było to organizowane w czasach PRL-u. Z całą pewnością jednak w tamtym systemie przenikanie funkcjonariuszy do zorganizowanej przestępczości miało miejsce. Nikt tego chyba nie oszacował. Ja siedziałem jako więzień polityczny w jednej celi ze Zdzisławem Najmrodzkim, który wprost się przyznawał do kontaktów z wysokimi funkcjonariuszami policji, wtedy jeszcze milicji. Czyli przenikanie się z tych sfer było bardzo duże. Nie wiem, jakie mieli oni z tego świadczenia, oprócz ewentualnego udziału w zyskach… Jeżeli na bazie tych środowisk powstawały najpierw pewne grupy tworzące szarą strefę, a później już struktury, które miały tego obszaru bronić – czyli już wprost zorganizowane grupy przestępcze – to być może coś jest na rzeczy. Natomiast nie widzę na to bezpośrednich dowodów. Jeśli mówimy o oficerach Służby Bezpieczeństwa, którzy nie przeszli weryfikacji, a później znaleźli się w zorganizowanych grupach przestępczych, to słyszałem o takich incydentalnych przypadkach, ale nie mogę powiedzieć, że to była reguła. Ale też w wielu przypadkach mogło się to nie ujawnić. Mimo wszystko taka diagnoza wydaje mi się grubą przesadą. Uważam, że przestępcy to przestępcy… Zaś oficerowie służb specjalnych prezentują inny sposób myślenia na temat organizowania związków o niejawnym charakterze.

JJ: To wyglądało zupełnie inaczej. Tak jak nam się wydaje – używam cały czas słowa wydaje, bo nie ma na to twardych dowodów – ludzie, którzy zostali ze służb specjalnych wyrzuceni, szukali później drogi uzyskiwania środków finansowych, a ich atutem było to, że mieli wiedzę, mieli kontakty. W tym kontekście bardzo dobrym przykładem jest Baltijska Tabaczna Fabryka, której właścicielem jest obecnie były funkcjonariusz służb specjalnych. Wszyscy mówią, że jest to wrzód na ciele Unii Europejskiej – przedsiębiorstwo produkuje papierosy tylko po to, aby były przemycane na teren Unii Europejskiej. Przy produkcji powyżej 25 mld sztuk rocznie papierosy produkowane przez tę firmę nie występują (poza niewielką częścią w Rosji) w żadnej legalnej sieci dystrybucji Jakie są – zdaniem Panów, jako ludzi, którzy od wielu lat zajmują się analizowaniem tego procederu – najskuteczniejsze metody walki z szarą strefą? Co należy zrobić, aby ten patologiczny obszar w Polsce poważnie ograniczyć?

JJ: Trzeba w końcu podjąć decyzję, co z tym należy zrobić. Nie może być tak, jak często się słyszy, że mamy problemy, z którymi nic nie potrafimy zrobić. Jeżeli chodzi o przemyt papierosów, to nie mamy nic do zaoferowania ludziom, którzy się tym żywią, którzy mieszkają na wschodzie. Potrzebne są rozwiązania systemowe. Po pierwsze, musimy tych ludzi edukować. Doprowadziliśmy do patologicznej, kryminogennej sytuacji. Ci ludzie nie chcą już nawet szukać uczciwej pracy, bo drobny przemyt zapewnia im egzystencję na odpowiednim poziomie. Musimy zbudować świadomość, że to jest przestępstwo. I że nie jest to sprawa bezosobowa, bo jest to przestępstwo wymierzone w każdego – w Pana, we mnie. To okradanie nas wszystkich. Po drugie, musimy ich zniechęcić do uprawiania tego drobnego przemytu, wprowadzając zasadę „zero tolerancji” dla przestępców i system prawny, który będzie odstraszał od tego rodzaju działań. PN: W okresie międzywojennym w Chicago popełniono dwa fundamentalne błędy, które stanowią wzór tego, czego nie wolno zrobić. Po pierwsze, nie można doprowadzić do wprowadzenia prohibicji, bo wtedy, poprzez mankamenty legislacyjne, stwarzamy ogromne pole dla przestępczości. Kolejne doświadczenie, wynikające z całej historii Al Capone, jest takie, że okazja czyni złodzieja wtedy, kiedy posiada on pewne predyspozycje. Są ludzie, którzy nie zdecydują się na popełnienie przestępstwa nawet jeżeli będą przymierać głodem. W związki z czym populacja skłonna do popełniania przestępstw jest policzalna – w Polsce jest to około 200 tys. osób, z czego 1/3 przebywa w więzieniach, ponieważ taka jest naturalna rotacja społeczności więziennej; zaś 2/3 utrzymuje się z popełniania przestępstw. Jeżeli zdefiniujemy te osoby i zastanowimy się, które są w większym stopniu przywódcami, a które wykonawcami, to wtedy zaczniemy rozumieć stratyfikację przestępczości. W chwili, kiedy będziemy wiedzieli, kto jest mózgiem, a kto narzędziem, stworzymy wówczas sobie możliwość podejmowania działań. Jeżeli wytypujemy polskiego Al Capone, to czy my go dopadniemy za to, że dystrybuował nielegalną wódkę, czy dlatego, że zajmował się rabowaniem banków i sklepów, czy dlatego, że popełnił przestępstwo podatkowe – jest rzeczą wtórną. Musimy się dowiedzieć, kto jest przestępcą i wobec niego podejmować skuteczne oraz efektywne działania. Taką osobę będziemy w stanie usunąć z czarnego rynku czy w ogóle obrotu gospodarczego. Tych ludzi nie jest oszałamiająco dużo – to pewna grupa 200 tys. ludzi, którzy w Polsce są zawodowymi przestępcami. I jeżeli okaże się, że jesteśmy w stanie te osoby identyfikować, a przede wszystkim utrudniać im działanie, to i tak nie wyeliminujemy przestępczości w sensie absolutnym – to jest utopia – ale ograniczymy ją w na tyle dużym stopniu, że nie będzie problemem. Nie będziemy liczyć 5 mld zł braku przychodów do budżetu państwa, lecz 1 mld, a może tylko kilkaset milionów. To ogromna rola służb specjalnych, tyle tylko, że one muszą być prawidłowo w tym zakresie – jak to się mówi w żargonie specjalistycznym – zadaniowane, właściwie wyposażone i odpowiednio rozliczane. Trzeba również dać im narzędzia do diagnozowania rzeczywistości.

Czy nie jest tak, że przestępcy chodzą dzisiaj w garniturach? Mówię oczywiście w pewnym uproszczeniu, w przenośni… JJ: Nie wszyscy. Myślę, że cześć organizatorów, czyli tych, którzy dysponują wiedzą, pieniędzmi, kontaktami – tak. Natomiast z zasady noszenie garnituru jest przeciwieństwem brudzenia sobie rąk. A więc oni muszą korzystać z usług tych, którzy będą brudzili sobie ręce. Ktoś inny będzie skupował, ktoś inny będzie pilnował, żeby ten szeregowy przemytnik wywiązywał się ze zobowiązań i za dużo nie mówił. PN: Ci o których mówię w znacznej części tak – noszą garnitury. Oni nawet dzięki temu, że obejrzą sobie jakiś film albo wyjadą gdzieś za granicę i zobaczą, jak tam ludzie chodzą ubrani, zwracają uwagę na ich poziom zamożności i zdejmują dresy, a wkładają garnitury.

JJ: Czy wydaje się Panu, że taki człowiek, który chodzi w przysłowiowym dresie byłby w stanie zorganizować największą ujawnioną w Europie fabrykę papierosów?! Właśnie tutaj chciałem wejść z pytaniem – minister Rapacki opowiadał mi kiedyś, że gdy CBŚ przygotowywało jedną z operacji przeciwko „Baraninie”, to przed jednym ze znanych warszawskich lokali naliczyli chyba z 15 samochodów korpusu dyplomatycznego. Z drugiej strony afera starachowicka pokazała ogromny stopień fraternizacji świata gangsterskiego ze światem polityki. Czy mafia w Polsce (tak ją nazwijmy) jest w stanie kupować konkretne rozwiązania legislacyjne? Czy jest w stanie kupować ustawy? PN: Nie mogę wykluczyć, że nie ma takich przypadków, tym bardziej, że zdarzenia, które Pan przywołał to jakby potwierdzają. Afera hazardowa to uprawdopodabnia w taką czy inną stronę. Ale myślę, że z pewnego punktu widzenia nie chodzi o to, aby podać łapówkę urzędnikowi czy konkretnemu politykowi, tylko czasami łatwiej osiągnąć ten cel, wynajmując firmę lobbingową albo robiąc „dobry” PR.

Sądzą Panowie, że zdarzają się w Polsce sytuacja, w których przestępcy inwestują w polityków, wychowują sobie polityków? PN: To prawda! W tym przypadku pokusa, czyli ich świadomość już w połowie lat 90. była taka, że mogli uznać, iż warto to zrobić. Jeżeli to przewidzieli – a część z tych osób ma na pewno do tego wystarczający potencjał intelektualny – to rzeczywiście może tak być.

Czyli przestępcy nas ciągle wyprzedzają? JJ: Będąc jeszcze funkcjonariuszem Służby Celnej, mówiłem zawsze, czy to na szkoleniach, czy na spotkaniach, że my jesteśmy zawsze krok za nimi. Ale teraz mam troszeczkę inną świadomość – my nie jesteśmy krok za nimi, my jesteśmy daleko z tyłu, a co gorsza cały czas gonimy ich z „zaciągniętym hamulcem”. Służba Celna – ustawowy organ powołany do zwalczania przemytu – pozbawiony jest fundamentalnego narzędzia – możliwości stosowania czynności operacyjno-rozpoznawczych do zwalczania przestępców na granicy i we własnych szeregach.

Czy wejście do Unii Europejskiej stworzyło nowe wyzwania, przeorientowało sytuację? JJ: Jeżeli chodzi o rynek wyrobów tytoniowych, to tak się stało. Zobowiązania, które podjęliśmy i z których się musimy wywiązać, spowodowały sytuację, że w tej chwili różnica cen papierosów w Rosji, na Białorusi, Ukrainie czy w Mołdawii pomiędzy tym ,co jest w Polsce, wynosi 8 zł na paczce. W 2018 r. mamy osiągnąć poziom 90 euro za 1000 sztuk papierosów. W tej chwili w Wielkiej Brytanii to jest 230 euro, a w Irlandii jeszcze więcej. Mamy świadomość, że przemysł nie jest w stanie z tym walczyć. Ale rząd może dochodzić do poziomu akcyzy 90 EUR poprzez stopniowe coroczne podwyżki, a unikać np. 8 proc. skoków, jak to miało miejsce w styczniu 2011, które stymulują szarą strefę. Jesteśmy realistami – zostały podjęte zobowiązania, tylko, jeżeli zerkniemy na przykład Irlandii, gdzie ten podatek jest najwyższy w Europie, to w tej chwili mamy 30-procentową szarą strefę. Na rynku, na którym działa moja firma, w Polsce jest pięciu głównych udziałowców – cztery największe międzynarodowe koncerny tytoniowe i piąty – nielegalny rynek. Natomiast państwo poprzez podatki kontroluje tylko czterech legalnych graczy. To najłatwiejsze.

Swego czasu były pewne poszlaki, które wskazywały, że na polski rynek chciały wejść potężne światowe mafie – kolumbijska, włoska. Czy realnie istniały takie zjawiska, takie niebezpieczeństwo? PN: Moim zdaniem jest w tym sporo przesady. Zakładam, że przestępczość zorganizowana współpracuje ze sobą, m.in. po to, aby sprowadzić tonę kokainy z Kolumbii do Polski. Takie przypadki miały miejsce i były ujawniane przez służby specjalne. Pamiętam przynajmniej dwa takie przypadki, w których ujawniono bardzo znaczące ilości kokainy. Czy to znaczy, że do Polski mają wjechać bossowie mafii kolumbijskiej – niekoniecznie… Można się porozumiewać w inny sposób. Uważam, że w strukturach przestępczych jest profesjonalizacja. Oni patrzą biznesowo – coraz mniej się opłaca ze sobą walczyć, coraz bardziej kalkuluje się ze sobą współpracować. Jeżeli zarabiają wspólnie, nie mają powodów, żeby jakoś wchodzić sobie w drogę, psuć interesy, stwarzać sytuacje konfliktowe. A więc bardziej mamy tutaj do czynienia z dużą profesjonalizacją zorganizowanych grup przestępczych, a szczególnie w tych właśnie, najbardziej newralgicznych obszarach, czyli: narkotyki, handel żywym towarem, bronią, niestety też handel organami – bo to również zaczyna być domena przestępczości zorganizowanej. Na szczęście alkohol i papierosy to troszeczkę jeszcze niższa liga, chociaż również znajduje się w czołówce mafijnych interesów. JJ: Dochodowość nielegalnego obrotu alkoholu i papierosów jest porównywalna, a zagrożenie dużo niższe. Teraz mówimy cały czas o przestępczości zorganizowanej. Oczywiście w Polsce istnieją i istniały od zawsze struktury przestępcze nazywane gangami czy też polską mafią.

Już ich podobno nie ma…? JJ: Podobno nie ma, aczkolwiek nie wiem jak jest w rzeczywistości. PN: Pruszków wychodzi z więzienia i nagle statystyki przestępczości w pewnych obszarach rosną. JJ: Trzeba sobie zdać sprawę z tego, o czym cały czas mówimy, a więc o braku realizowania zasady „zero tolerancji”. Tak naprawdę zorganizowana przestępczość nie powstaje w ten sposób, że spotyka się pięć, sześć osób i mówią: Od dzisiaj zakładamy mafię, bo nie mamy pieniędzy na życie. Trzeba od czegoś zacząć. Myślę, że w Polsce mamy do czynienia z ewolucją przestępczości. Ludzie, którzy zaczęli 7-8 lat temu od drobnych przestępstw, później uzyskali środki, aby zatrudnić kogoś do tego przemytu. Następnie zarobili środki, aby zbudować sobie sieć dystrybutorów, a sami zajęli się hurtem czy dystrybucją towarów na zachód. W ten sposób to działa – zdobywają pieniądze nielegalne, przyzwyczajają się do tego, że posiadają do nich dostęp – pieniędzy łatwo zarobionych i tak naprawdę niezwiązanych z żadnym zagrożeniem. PN: Kary stosowane w Polsce to często opłaty manipulacyjne – mandaty w wysokości 100, 200 zł. JJ: W tej chwili zyskowność w branży przemytu wyrobów tytoniowych jest taka, że dla Polski to stosunek 4-5 do 1; natomiast, jeżeli te papierosy są przeznaczone na zachód, stosunek ten wynosi 6-7 do 1. Jeżeli jeden transport na cztery, pięć zostanie wprowadzony do dystrybucji, to odnotujemy zysk w książce przychodów i rozchodów. Jeśli chodzi o Europę Zachodnią, to wystarczy jeden na sześć, siedem takich transportów.

Z tego, co Panowie mówią wynika, że szara strefa utrzymuje się ciągle na tym samym poziomie; istnieją również inne zagrożenia, związane choćby z handlem bronią, z terroryzmem. Czy mimo wszystko możemy dzisiaj powiedzieć, że państwo polskie jest bezpieczne? JJ: Posiadam wiedzę, zgodnie z którą mogę powiedzieć, że państwo polskie jest bezpieczne tylko do pewnego poziomu. Wszyscy mówimy o sobie, iż w pewnym sensie jesteśmy liberałami. Jednak wydaje mi się, że przez cały czas mamy w Polsce do czynienia ze złym rozumieniem tego pojęcia – liberał to nie jest ktoś, kto pozwala, żeby w kraju mieli coś do powiedzenia bandyci i złodzieje… To człowiek, który upraszcza procedury, ale z drugiej strony zwalcza nieprawidłowości z całą stanowczością.

Myli się liberalizm z permisywizmem… JJ: Oczywiście! PN: Powiem inaczej. Nie chcę dyskutować, czy państwo polskie jest czy nie jest bezpieczne, bo to jest kwestia subiektywnej oceny, ale również regionu Polski, w którym się mieszka. Chciałbym to porównać z drugą połową lat 90., kiedy pewną normą było to, że jeżeli ktoś miał samochód trochę lepszy niż przeciętny i jeździł nim po Warszawie lub innym większym polskim mieście, to nie było pytania – czy mu ukradną ten samochód, tylko, kiedy mu ukradną? W tej chwili to już nie jest takie oczywiste.

JJ: Oczywiście pomijając tych, którzy nie musieli zamykać samochodów na kluczyk…

PN: Pewną normą w wielu szkołach była sytuacja, w której dziecko, pozostając poza wnikliwą kontrolą rodziców, wpadało w uzależnienie od narkotyków, zaczynało sięgać po amfetaminę. To się skończyło! To, że nam rośnie szara strefa w postaci przemytu papierosów, alkoholu czy paliw stanowi inny typ przestępczości, którą można zwalczać metodami ekonomicznymi. Jeżeli możemy mieć pomysły na zwalczanie przestępczości metodami ekonomicznym, to państwo jest już bezpieczniejsze w stosunku do stanu, kiedy wyłącznie skuteczne było działanie facetów w kominiarkach i kamizelkach kuloodpornych. To jest już inny rodzaj bezpieczeństwa.

A tak już z ciekawości – dopytam tylko o wątek dotyczący luksusowych samochodów, które można było zostawiać na ulicy bez zamykania kluczykiem. Czy chodzi o tak zwane kradzieże na zlecenie w celu wyłudzenia pieniędzy z polis ubezpieczeniowych, czy o to, że była pewna kategoria ludzi nietykalnych, którym nawet przestępcy samochodów nie kradli?

JJ: Chodziło o ludzi, którym się nie kradnie samochodów.

Czyli tacy ludzie w Polsce byli?

PN: Po Warszawie krążyła legenda, że jeżeli się jeździło po lewobrzeżnej stronie stolicy z nalepką komisu samochodowego z Pruszkowa, to tego samochodu nie ukradną. Jednak lepiej było w ogóle nie przejeżdżać z taką nalepką do Warszawę prawobrzeżnej. Ile w tym jest anegdoty to jedna sprawa, a ile prawdy to druga. Autor Roman Mańka

PARZĄCE DUTKI Dolarki rozrzucane przez Pana Prezesa Bernanke od 2 lat na rynki finansowe coraz bardziej parzą inwestorów finansowych, którzy zostali nimi miłościwie obdarzeni, w paluszki. Czym prędzej starają się je wydać na jakieś „assety”. Albo się przynajmniej jakoś „zahedżować”. W nerwowym poszukiwaniu jakichś „opportunitów” w różnych częściach świata, z uwagą spoglądają i na nasz piękny kraj. Nawet sam Goooooldmaaaaaan Saaaaachs otworzył w Warszawie swoje biuro, żeby wykonywać – jak to określił Prezes Blankfein – „Boską robotę” . Ja się nie dziwię, bo od lat twierdzę, że różnych „opportunitów” jest u nas pod dostatkiem. W zasadzie cały nasz kraj jest takim jednym wielkim „opportunitem”. Leży w sercu Europy, na skrzyżowaniu szlaków komunikacyjnych, z dostępem do morza, ze znacznymi zasobami niewykorzystanej jeszcze ziemi, dużo tańszej niż w Starej Europie, z 38 milionami konsumentów (patrząc od strony (popytowej) i z jedynym w Europie pokoleniem wyżu demograficznego z lat 80-tych wkraczającym właśnie na rynek pracy (to patrząc od strony podażowej). Dodajmy pokolenia relatywnie nieźle wykształconego i rwącego się do pracy (znowu relatywnie – w porównaniu z innymi nacjami). I tylko nasi politycy te nasze „opportunity” regularnie marnują. Ku zaskoczeniu analityków RPP podniosła wczoraj stopy procentowe o 25 punktów bazowych do 4,25%. Decyzja RPP będzie miała krótkoterminowo niewielki wpływ na portfele kredytobiorców (stracą) i depozytariuszy (zyskają). Ale skala podwyżki o 25 punktów bazowych (przy stopie 4%) ma u nas inny wymiar niż w „Eurzone” (przy stopie 1%) czy w USA (przy stopie 0%). Co się, więc takiego stało, że RPP zdecydowała się na taki ruch? W marcu inflacja osiągnęła poziom 4,3%, ale większość członków RPP (z Panem Prezesem Belką na czele) twierdziło, że nie ma, co się spieszyć z podwyżką stóp, gdyż mogłoby to spowolnić wzrost gospodarczy i „zaklinała się”, że decyzje nie będą podejmowane w oparciu o dane o inflacji z ostatniego miesiąca. Pod koniec kwietnia Pan Prezes NBP porozumiał się z Prawie Najlepszym Ministerstwem Finansów w Europie, że nie będą wymieniać środków unijnych w NBP, tylko bezpośrednio na rynku walutowym. Dzięki temu złoty miał się umacniać, towary importowane (głównie ropa) tanieć, co miało powstrzyma inflację i pozwolić Radzie poczekać z podwyżką stóp procentowych. Na cenę ropy RPP ma taki sam wpływ, jak na jutrzejszą pogodę. To FED ma wpływ drukując „dutki”. Cena paliwa w Polsce nie zależy tylko (ani nawet głównie) od ceny ropy naftowej. W lipcu, 2008 gdy ropa kosztowała ponad 147 USD za baryłkę, cena benzyny trzymała się z dala od 5 zł (ok. 4,75 zł). Ale za to „dutki” były wtedy tańsze. A kurs „dutków” zależy od tego, co robi FED, co robi BOC, co robi EBC i co robią US Navy. Ale korelacja: cena ropy/kurs dolara nie odwzorowuje się dokładnie w cenie benzyny. Bo cena benzyny zależy też od cen innych produktów naftowych, a te zależą od koniunktury sektorze chemicznym, a ta od koniunktury między innymi w sektorze samochodowym (zaopatrywanym przez sektor chemiczny) i spożywczym (zaopatrywanym też przez sektor chemiczny/nawozowy), czyli od ogólnej koniunktury gospodarczej. Na to wszystko RPP też nie ma żadnego wpływu. Więc powtórzmy pytanie: skąd zmiana stanowiska? Możliwości są dwie: albo uczeni „mężowie” zasiadający w Radzie nie mają zielonego pojęcia, co robić w tym skomplikowanym świecie i tak sobie „coś” zrobili, wychodząc z założenia, że ich decyzja nie będzie miała wielkiego praktycznego znaczenia, a że „coś” zrobić powinni, albo wiedzą już coś, czego my jeszcze nie wiemy, o tym, do jakiego stanu nasi „mężowie stanu” doprowadzili naszą gospodarkę. Obstawiam to pierwsze. Gwiazdowski

Ostatnie ogniwo Wygląda na to, że FMS stał się najważniejszym elementem rekonstrukcji tego, co się wydarzyło 10 Kwietnia, skoro min. A. Macierewicz dość kategorycznie stwierdza w wywiadzie (link poniżej; podkr. F.Y.M.), że „ci ludzie zginęli nad Smoleńskiem. Tak rzeczywiście jest, dokładnie 15 metrów nad Smoleńskiem i to jest dana, która jest znana wszystkim, którzy to badali od bardzo dawna, pochodzi z raportu amerykańskiej fabryki, która wyprodukowała komputer pokładowy i która zbadała twardy dysk tego komputera(…) 15 metrów nad ziemią zostały wyłączone czy doszło do utraty wszelkiego zasilania elektrycznego w tym samolocie łącznie z awarią czy zakończeniem funkcjonowania akumulatorów tego samolotu (…) Ten samolot był od tego momentu już wyłącznie obezwładniony, on nie miał żadnego manewru. On musiał spaść. Czy przedtem się rozbił, czy było to inaczej, to jest osobna dyskusja. Mnie się wydaje jednak, że przedtem się rozbił, tak sądzę, dlatego że bardzo dokładnie staraliśmy się badać na podstawie istniejących zdjęć, czy są ślady przetaczania się tych 70, 80 ton przez błotnisty, podmokły teren. I tych śladów nie ma, w związku z tym raczej należałoby sądzić, że to, co widzimy, a zidentyfikowaliśmy już w zasadzie większość dużych części tego samolotu na podstawie (…) zdjęć, łącznie z kokpitem, bo to wszystko w ciągu pierwszych czterech godzin było na miejscu, dopiero po 4 godzinach były one przestawiane, usuwane, zmieniane (…) Kokpit był przynajmniej przez 4 godziny, są jego zdjęcia, jest nawet zdjęcie, jak jest transportowany przez helikopter, gdzieś wywożony ten kokpit, tak, że to tak nie jest, że on zupełnie wyparował. Jego nie ma na miejscu tam na lotnisku, gdzie jest złożony, no, zrzucony na taką bezkształtną kupę ten wrak samolotu, części samolotu, tam kokpitu rzeczywiście nie ma. No, ale gdzieś on istnieje (…)”. Dana, o której wyżej mowa, podana jest nie tylko w amerykańskim raporcie, ale też przecież opublikowana została w raporcie komisji Burdenki 2 (s. 119), w którym, ośmielę się przypomnieć, aż roi się od kłamstw (stanowiących przesłanki do kłamliwych wywodów i fałszywych wnioskowań) – czy zatem możemy mieć pewność, że ta właśnie dana i ten właśnie przyrząd nie zostały przez Rusków zmanipulowane? Wcześniej jednak zajmę się tą wyjątkowo ciekawą kwestią kokpitu i fotografii go dokumentujących. Nasuwa się, bowiem pytanie, czy to ten „kokpit”, który jest „pokazany” na s. 91 ruskiego „raportu”, czy jakiś inny? Nie mam, co do tej kwestii pewności, gdyż Macierewicz dodaje: „Jest zdjęcie zaraz po katastrofie, jak stoi na ziemi – zniszczony, zdestruowany, nie w całości oczywiście, ale z kołami podkokpitowymi na ziemi, bo to jest też niesłychanie charakterystyczne, że o ile ta część samolotu, to jest od skrzydeł do ogona jest, te części leżą w pozycji odwróconej, ale te części, które są od skrzydeł do kokpitu, znowu mówię o tych fragmentach, które się zachowały, leżą podłogą na ziemi. Nie w pozycji odwróconej. No, ale to już jest osobna dyskusja na temat tego, co się działo po katastrofie. Katastrofa zdarzyła się w powietrzu (…) i charakteryzowała się tym, że (…) ten samolot został sparaliżowany, wszelkie zasilanie elektryczne zostało wyłączone na skutek jakiegoś działania. Jakiego? Tego nie wiem, ale dojdziemy do tego (…) Jest tam szereg innych danych zapamiętanych przez twardy dysk, np. wskazujących na to, że nie jest wykluczone, iż tu-154 m wiozący pana premiera trzy dni wcześniej jednak lądował od drugiej strony. Nie od tej samej, od której lądował pan Prezydent (…) i wszystkie samoloty, które lądowały po katastrofie też lądowały z drugiej strony”. Pominę też może to, czy faktycznie Tusk przyleciał 7-go do Smoleńska (na Siewiernyj) tupolewem, bo jak do tej pory żadnego dowodu w tak zdawałoby się niewinnej i nieskomplikowanej kwestii nie udało się blogerom znaleźć, mimo istnienia paru poglądowych materiałów kleconych przez nadgorliwych montażystów TVN24 w ostatnich miesiącach (chyba, że coś przegapiłem). Faktem, bowiem jest, że tupolew na zdublowane przez promoskiewskich ciemniaków uroczystości katyńskie 7 kwietnia leciał z Polski, ale gdzie i jak wylądował, to już osobna sprawa. Nie było do tej pory żadnego zdjęcia kokpitu. Te fotografie lub ujęcia, które uchodziły za dokumentujące kokpit, zostały dawno już wyeliminowane z obywatelskiego śledztwa (niedawno zresztą wspominałem o blamażu, jaki jest związany z „kokpitem” w książce Szymowskiego (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/zamach-tak-ale-czy-na-siewiernym.html)

Wychodziłoby jednak na to, że istnieją i to w całkiem dobrych rękach, bo zespołu Macierewicza, jakieś zupełnie nowe dokumenty ws. kokpitu. Czemu jak dotąd nie zostały upublicznione? Przecież nie stanowią chyba jakiejś szczególnej tajemnicy (ani państwowej, ani śledztwa), a na pewno przydałyby się blogerom prowadzącym z mozołem własne badania. Wprawdzie dość ciężko mi pojąć, jak to możliwe, że ani na filmiku Koli, ani u moonwalkera Wiśniewskiego, ani u Fomina, ani na robionych w biegu migawkach Sępa

(http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/tvp-info-10iv-od-940.html)

ani na żadnym znanym mi filmie czy zdjęciu ze Smoleńska nie ma kokpitu polskiego tupolewa (zwłaszcza, że, wedle słów Macierewicza, miał tam być ulokowany na pobojowisku przez 4 godziny) – no, ale może był jakoś schowany przed obiektywami aparatów lub kamer. Dobrze, zatem, że ktoś ten kokpit w tych niesprzyjających okolicznościach jednak ofotografował. Jak mniemam, bo ta kwestia nie jest do końca jasna, byli to polscy borowcy, którzy przybyli na Siewiernyj z Sasinem, a nie było np. tak, że polscy borowcy otrzymali te zdjęcia od życzliwych ruskich funkcjonariuszy.

Dobrze by było, gdyby udostępniono nam przynajmniej informację, jaki jest nr boczny (wspomnianego przez Macierewicza) śmigłowca, który transportuje kokpit. Tak się, bowiem składa, iż udało się blogerom zebrać, po przeczesaniu ruskich forów, dane o wszystkich (tych oficjalnie wymienianych w „raporcie”, choć niekoniecznie z podawaniem nr-ów) śmigłowcach, które pojawiały się 10 Kwietnia (z samolotami jak na razie jest nieco trudniej (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/blitzkrieg-z-10042010.html)

więc skonfrontowalibyśmy te dane z wiedzą już zdobytą. Możliwe, bowiem, że to taki helikopter, którego jeszcze nie znamy, a zatem warty dalszego wyśledzenia. Czy to maszyna wojskowa, czy należąca do MCzS? Czy może helikopter strażacki? Nawet takie są w Rosji, choć akurat na Siewiernym ich nie było widać „po katastrofie”; pewnie dlatego, że, jak to ujęli autorzy neosowieckiego „raportu”, było „nieznaczne ognisko pożaru” (s. 18). Proponowałbym zresztą, by zespół Macierewicza przekazał te zdjęcia do analizy kryminalistycznej, tak na wszelki wypadek, by upewnić się, co do ich wiarygodności – w czym zgadzam się z komentarzem, który napisał Unukalhai (http://freeyourmind.salon24.pl/304592,fotoamator-specjalnego-znaczenia#comment_4384251)

dobrze byłoby, gdyby eksperci kryminalistyki na stałe włączyli się w prace zespołu, jeśli chce on faktycznie znaleźć ślady po użyciu środków wybuchowych na pokładzie polskiego tupolewa. Oczywiście nie dysponując ani wrakiem, ani badaniami dotyczącymi ciał ofiar, pozostaje zespołowi analizowanie fotografii, do tego zaś zalecałbym jednak pomoc specjalistów zajmujących się kryminalistyczną analizą zdjęć, by nie skończyło się tak, jak z badawczymi pracami Szymowskiego, który dośpiewał sobie w historii smoleńskiej to, co mu akurat pasowało, nie oglądając się na to, czy są jakieś dowody, czy nie i narażając na śmieszność śledztwo dotyczące zbrodni dokonanej 10 Kwietnia. Wróćmy jednak do komputera pokładowego, czyli systemu zarządzania lotem, FMS, który, załóżmy, że nie stał się zabawką w rękach jednych z najlepszych na świecie, ruskich hakerów pracujących dla FSB i nie został też zdublowany, mimo że przez długie lata remontowano polskie rządowe tupolewy w neo-ZSSR (101-kę remontowano i w Samarze, i w Mineralnych Wodach; „raport”, s. 36) i znano na wylot ich elektronikę, zaś w ostatnich miesiącach, a nawet dniach przed tragedią 10 Kwietnia, dokonywane były jeszcze „techniczne przeglądy” (ruski „raport” wymienia następujące daty „technicznej obsługi” w 2010 r.: 23-03, 02-04 oraz od 08 do 10-04 („usuwanie uszkodzeń nosowej owiewki”), s. 37). Niby samolot po kapitalnym remoncie w najlepszych ruskich rękach, a wciąż specjaliści muszą go brać pod lupę. Załóżmy, więc, że FMS był przez czekistowskie laboratoria nietknięty i jako nietknięty powędrował za ocean (tak jak nietknięte zostały zapisy rozmów w kokpicie tupolewa). Otóż ów FMS, jak wspomina wyżej Macierewicz, pozwala przypuszczać, że lądowanie tupolewa 7 kwietnia 2010 było od zachodu. Co jednak ów FMS mówi o przelocie rekonesansowym tupolewa z 9 kwietnia? Bo „raport” wspomina o nim tak: „W książkach ewidencji lotów znajdują się wpisy o odbyciu kursów podwyższenia kwalifikacji. Na zapytanie Komisji o przebieg wstępnego przygotowania załogi przed lotem na lotnisko Smoleńsk „Północny”, strona polska przedstawiła informację, że przygotowanie do tego lotu załoga przeprowadziła samodzielnie 09. 04.2010. Wyniki przygotowania załoga przedstawiła dowódcy pułku i dowódcy eskadry. Zapisy o przeprowadzeniu przygotowania, rozpatrywanych problemach, wykorzystanych materiałach i wynikach kontroli przez przełożonych gotowości załogi do wylotu nie były dokonywane. Podczas przesłuchania dowódca eskadry oświadczył, że prowadzenie kontroli gotowości podwładnych mu załóg nie należy do jego obowiązków. W pododdziale znajduje się dziennik zadań (przedstawienie wyników wstępnego przygotowania i gotowości załogi), wypełniany przez dowódcę statku powietrznego, w którym widnieje wpis tylko o składzie załogi, numerze zadania lotniczego (rozkazu) Nr 69/10/101 i rodzaju lotu. Dalej znajduje się rubryka z podpisem dowódcy statku powietrznego o gotowości załogi” (s. 26 „raportu”, por. też s. 151). Wprawdzie na s. 81 „raportu” nie ma śladu po tym, by wieża ruskich szympansów rejestrowała swoją tytaniczną pracę 9 kwietnia, ale skoro wyżej powiedziane jest, że chodziło o jakiś samodzielny lot załogi, to powinien być ślad właśnie w FMS-ie, prawda? Otóż, jeśli śladów tego lotu tam nie ma, to możemy sądzić, że ruscy hakerzy związani ze specsłużbami zajęli się jednak jego twardym dyskiem lub też ów FMS został skonstruowany, jako dublet oryginalnego FMS-a. A co do eksplozji na wysokości 15 metrów – w „raporcie” jest powiedziane wprost: „Na fragmentach samolotu nie stwierdzono oznak pożaru w powietrzu” (s. 91). Co więc o tym sądzić? I ostatnia rzecz, na którą pragnę zespołowi Macierewicza zwrócić uwagę. Na s. 103 „raportu”, gdy mowa o „akcji ratunkowej i przeciwpożarowej”, pada enigmatyczne: „14:00 - rozstawiony PU FSO FAPSI (w pomieszczeniu hotelu „Nowej”)” (pisownia oryginalna stosowna do stopnia inteligencji tłumacza ruskiego „raportu”). Otóż, warto sprawdzić, co to było (i czy wciąż jest, skoro zlikwidowano je kilka lat temu?) FAPSI („ФАПСИ”) w neo-ZSSR i jaki ma zakres działań. Kwestia ruskich specsłużb w smoleńskiej historii to temat na osobną, poważną notkę, ale mam wrażenie, że trzeba o ich obecności przypominać nawet min. Macierewiczowi, bo chyba zapomniał, iż to one czuwały nad wszystkim, co się działo 10 Kwietnia z polską prezydencką delegacją i „miejscem zdarzenia”. Niewykluczone też, że to właśnie chłopcy z FAPSI, np. z Woroneża, mieli w rękach FMS.

http://freeyourmind.salon24.pl/304592,fotoamator-specjalnego-znaczenia#comment_4381957 Rozmowa z A. Macierewiczem

http://classic-web.archive.org/web/20080517004233/http://www.psan.org/document551.html

PS. Ciekawostki:

http://www.admin.debryansk.ru/news/2010/04/02/12716/ 2-04-2010 dzień jedności Białorusi z Rosją

http://www.videojug.com/expertanswer/csi-and-explosives-2/how-have-investigations-of-explosions-helped-in-historic-csi-cases Richard Saferstein w paru krótkich wypowiedziach mówi o badaniu śladów po eksplozjach

http://www.videojug.com/interview/csi-and-explosives-2

FYM

Why? Niemcy od 1 maja zmądrzały i dopuściły do tego, by Polacy i inni Untermensche mogli w Niemczech pracować. Tyle, że pod naciskiem związków zawodowych będą wyrzucali Polaków, którzy zarabiali... za mało. Chodzi o ochronę dobrze zarabiających – kosztem biedaków. By ci, którzy nie umieją zarabiać dużo, nie zarabiali w ogóle! Jednocześnie Niemcy są za ograniczeniem Układu z Schengen (przypominam: wolność podróżowania po Europie to nie UE, tylko Schengen!!!). Dlaczego? To oczywiste: Polacy to biali i katolicy – a w tej chwili we Włoszech znajduje się pełno Arabów i Murzynów – a w ogóle muzułmanów. I Niemcy nie życzą sobie, by pojawili się w Niemczech. Ale, oczywiście, nikt w Niemczech nie powie tego oficjalnie. Bo wtedy powiedzieliby "Rasiści”. Z czego wynika, że można być rasistą – pod warunkiem, że się nie mówi, że jest się rasistą... Ale właściwie, DLACZEGO bycie rasistą jest czymś złym? JKM

„TRZECIA SIŁA” - DROGA DONIKĄD Po publikacji tekstu, „KTO BUDUJE „TRZECIĄ SIŁĘ”? wystarczyło zaczekać kilka dni, by plany i intencje środowiska opisanego w artykule stały się w pełni oczywiste. Sam tekst, (co bardzo cieszy autora) wywołał żywą dyskusję i choć na chwilę odwrócił uwagę od zabójczej, propagandowej „bieżączki”. Jeśli nawet część odbiorców nie chciała dostrzec opisanych w nim mechanizmów lub uległa demagogii „polemistów” przypisujących mi niestworzone brednie, wypada się cieszyć, że cierpliwe oczekiwanie przyniosło nadspodziewany efekt.

W sposób przejrzysty intencje środowiska skupionego wokół portalu „Nowy Ekran” wyłożył, bowiem właściciel tego miejsca Ryszard Opara. Przyjąłem ten tekst z prawdziwą ulgą. Z trzech powodów. Po pierwsze – nie pozostawia najmniejszych złudzeń, co do zamysłów pana podpisującego się „Polak Patriota Humanista”. Po wtóre – zawiera „koncepcję” doskonale znaną i wielokrotnie rozgrywaną w środowiskach związanych ze służbami PRL, a przez to dogłębnie rozpoznaną i zdefiniowaną. Nawet forma, w jakiej Opara podaje swoje „rewolucyjne” myśli, pozwala precyzyjnie zidentyfikować ich źródło. Jest, zatem szansa, że większość odbiorców sama dostrzeże zagrożenie i nie zechce posiłkować się wnioskami Ściosa. Po trzecie – wyjawienie prawdziwych intencji założyciela NE nastąpiło na tyle wcześniej, że neutralizacja negatywnych wpływów tego środowiska nie powinna nastręczać trudności. W wyniku pracy pana Opary otrzymaliśmy, więc materiał zawierający totalną, (choć mocno ukierunkowaną) krytykę obecnego status quo, w którym Polska jawi się, jako twór zdominowany przez dwie, zgodnie koegzystujące siły. Wizję tę autor okrasił kilkoma demagogicznymi frazesami na temat partii politycznych oraz „makiawelicznym” pytaniem do prezesa PiS - „ czy rzeczywiście chce wygrać wybory, czy naprawdę chce rządzić Naszym Krajem? Czy przypadkiem nie woli być męczennikiem Opozycji” i równie głębokim, skierowanym do Platformy - „Czy tak naprawdę PO chce rządzić? Bo i PO, co?”. Mamy też ocenę polskiej sceny politycznej: „MY - miłościwie Wam panująca klasa polityczna -i tylko MY mamy racje i prawa. Przecież po to powstała obecna ordynacja wyborcza, – aby NIKT, kto się odważy, nie miał szans na zmianę Status-Quo.!!!” oraz zgodny z powyższymi kanonami uniwersał: „Ludzie, Polacy - na miłość Boską! To wszystko -to ten sam Teatr, ci sami Aktorzy komedii politycznej – od 22 lat”. Tekst Ryszarda Opary kończy się zdecydowaną deklaracją: „Nie, nie będziemy przepraszać. Zrobimy wszystko, żeby NE zakłócił sielankę politycznego establishmentu. Panowie Politycy – Panowie Po-słowie – JWP Panie Prezydencie. Jest jeszcze NARÓD – są OBYWATELE. Dopóki oni są – jest POLSKA. Nowy Ekran rzuca rękawicę istniejącemu „status quo”. Inicjujemy budowę prawdziwego Państwa Obywatelskiego. Będziemy informować ludzi, elektorat, – jaki jest aktualny stan Rzeczpospolitej, jaki jest Bilans Otwarcia, jakie są zagrożenia. Będziemy informować, edukować – będziemy zmieniać „status quo”. Albo z tego skorzystacie albo ludzie sami skorzystają.” Nie sposób tego fragmentu nie zestawić z mocnym cytatem z odezwy stowarzyszenia Pro Milito sprzed trzech lat. Oficerowie LWP napisali wówczas: „Obywatele Rzeczypospolitej – Rodacy - dobrze wiedzą, że „dwa razy nie wchodzi Człowiek do tej samej rzeki”. Tak, więc, każdy z nas pozostaje „sobą”. Nie dopuścimy, aby nasze potrzeby były fiksowane, a żołnierskie biografie bezczeszczone. Nie chcemy rozgłosu, ale też nie pozwolimy by nas lekceważyła „hałastra cienkoszyich, łysiejących wodzów”. Hasła: „Przede wszystkim człowiek”, powszechna i skuteczna Obronność Rzeczypospolitej – stanowią siłę nośną naszego Stowarzyszenia. Nie będziemy: -Prosić!; Meldować się!; Awanturować!; Korzyć!; Pełzać!” Choć po lekturze elaboratu pana Opary powinno się zachować samarytańskie milczenie i nie zaprzątać więcej uwagi projektami prywatnego forum blogerskiego, trudno nie dostrzec, jaki spektakl rozgrywa się na naszych oczach. Jeśli w ogóle warto pochylać się nad tego rodzaju twórczością, to tylko w tym celu, by wskazać źródło owych koncepcji i zdefiniować środowisko, które za nimi stoi. Istotę „filozoficznej” myśli wytyczającej „trzecią drogę” znajdziemy w wiekopomnym dziele Andrzeja Leppera “Każdy kij ma dwa końce. Nowa droga dla Polski” z roku 2001. Tam też Lepper (czy raczej ten, kto książkę napisał) dokonał oceny kondycji polskiego społeczeństwa, które w wyniku codziennych doświadczeń nabiera wręcz metafizycznego przeczucia nadchodzącej katastrofy. Jest to doświadczenie bliskie również panu Oparze, który w swoim tekście kreśli apokaliptyczną wizję 2016 roku, gdy o polskości mają nam przypominać „wierzby płaczące, Radio Maryja, muzeum Wojska Polskiego i pomnik Kaczyńskiego”. Lepper przyczyn upadku Rzeczpospolitej upatrywał w niewłaściwie obranym kierunku reform oraz niechęci elit do „pochylania się nad problemami maluczkich”. Opara postrzega je w „nieparlamentarnych wyborach” – „całkowicie Partyjnych. To będzie zwyczajna walka o byt, miejsca i o podział (według tzw. „klucza partyjnego”) dostępu do „poselskich koryt” - w chlewie zwanym przez Nich – Polska”. Pamiętamy lepperowskie hasło „Oni już byli”. W zamyśle twórcy obnażało nieprzydatność obecnych elit politycznych oraz wskazywało na wspólny im rodowód i spuściznę złych rządów. Nie inaczej sprawa wygląda u Opary, dla którego „Co za różnica, kto rządzi czy raczej - „nie-rządzi”. Massmedia zmuszają nas do opowiadania się tylko za złym „Kaczorem” lub dobrym Donaldem.” Panaceum na dolegliwości III RP miała, zatem stać się “trzecia droga” - ustrój oscylujący pomiędzy kapitalizmem, a komunizmem, koncentrujący się na socjalnym zabezpieczeniu społeczeństwa przy jednoczesnym prowadzeniu gospodarki rynkowej. W tej populistycznej, utopijnej wizji Polski pod rządami Leppera wszystkim miało być dobrze - dzięki wszechobecnej równości i sprawiedliwości, darmowej edukacji, służbie zdrowia, niskim podatkom i wysokim emeryturom. Krytyka komunizmu, (mimo wad, nie był taki zły), oraz kapitalizmu (tu widać samo zło) doprowadziła Leppera do rozwinięcia koncepcji „trzeciej drogi”, opartej głównie na: „praworządności”; „respektowaniu przez jednostkę interesów ogółu”; „państwie w roli przyjaciela i wychowawcy obywatela”; utrzymaniu własności państwowej w najważniejszych sektorach gospodarczych, kontroli cen, wyższych podatkach dla zamożnych, niższych dla ubogich; kontroli banków i obiegu pieniądza i tym podobnych pomysłach. - „Poszczególne partie polityczne różnymi sposobami starają się umacniać swoją pozycję w mediach, także publicznych, aby móc je wykorzystywać w swoich celach propagandowych, wykazują jednak niewiele troski o to, aby media publiczne służyły społeczeństwu, jego edukacji i kulturze.” – dowodził Lepper. - „Szafa gra - przygrywa TVP/TVN. Przecież NIKT nie ma pieniędzy, środków, mediów. Nieważne są jakieś wyimaginowane prawa czy racje obywateli. Przecież Polska to tylko puste hasło na użytek propagandy. Opium dla Narodu.” – wtóruje dziś Opara. „We wszystkich sprawach, o których tu mowa, niezbędne jest nowe spojrzenie, wolne od doktrynalnych założeń, nowe podejście do nich, nowa droga. Na takie spojrzenie nie mogą się zdobyć ci, którzy już byli.” – pisał mędrzec z Samoobrony. - „To wszystko -to ten sam Teatr, ci sami Aktorzy komedii politycznej – od 22 lat. Czasem zmienią maski i stroje lub nawet odważnie stwierdzą, że inną sztukę grają. Ale to ta sama komedia, re-adaptowany dramat lub „wojna domowa -trochę na gesty, trochę na słowa”- bez żadnego kroku naprzód.” – konkluduje australijski biznesmen. Takich cytatów –analogii można wskazać wiele. Gdy za kilka dni powstaną kolejne odcinki dzieła pana Opary, jestem przekonany, że koncepcja budowy „państwa obywatelskiego” będzie łudząco przypominać „rewolucyjne” pomysły Andrzeja Leppera i odwoływać do myśli założyciela Samoobrony. Pozostawiając tę egzegezę na inne czasy, zwróćmy raczej uwagę na „czynnik ludzki” oraz pewną chronologię zdarzeń. Pozwoli ona zrozumieć, że istniejąca w przeszłości wizja Samoobrony, – jako nośnika interesów środowiska „oficerów LWP”, znajduje dziś odzwierciedlenie w projekcji pomysłów związanych z „trzecią drogą”. Albo, więc Ryszard Opara jest kontynuatorem „myśli politycznej” Leppera albo za tym projektem skrywają się te same postaci i środowiska. 9 lipca 2007 roku Andrzej Lepper - wicepremier i minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi został odwołany przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego z obu stanowisk. Premier Kaczyński poinformował, że z materiałów, z którymi się zapoznał, wynika, iż "Lepper jest w kręgu podejrzanych" i że chodzi o "bardzo dużą łapówkę, liczoną w milionach złotych". 5 sierpnia 2007 r, podczas konferencji prasowej Lepper ogłosił, że ministrowie Samoobrony po powrocie z urlopów oddadzą się do dyspozycji premiera. Oskarżył też Jarosława Kaczyńskiego o rozpad koalicji. Trzy dni później premier Kaczyński podjął decyzję o zdymisjonowaniu ministra Janusza Kaczmarka. Do dymisji podał się także Komendant Główny Policji Konrad Kornatowski. 13 sierpnia premier odwołał wszystkich ministrów LPR i Samoobrony. 7 września 2007 roku posłowie zadecydowali o skróceniu V kadencji Sejmu RP, a Prezydent Lech Kaczyński na wniosek premiera odwołał niektórych ministrów rządu i wyznaczył termin wyborów parlamentarnych na 21 października. 12 września 2007 roku, w czasie największej politycznej gorączki, gdy los koalicji PIS-LPR-Samoobrona był już przesądzony, odbyło się zebranie założycielskie Stowarzyszenia Pro Milito. Wśród założycieli znaleźli się ludzie związani dotychczas z partią Andrzeja Leppera. W tym samym czasie, dzisiejszy bloger i „ideolog” Pro Milito Michał Podobin (publikujący również na NE) pisał pod datą 14 września: „Rozdając karty do tych wyborów zadbali o warunki dające im przewagę w starciu z pozostałymi uczestnikami tych przepychanek. Przede wszystkim, poprzez odcięcie się od dotychczasowych sojuszników / LPR i Samoobrona / i stworzenie wrażenia, że w wyborach liczą się tylko dwa ugrupowania-PiS i PO. Oczywiście byłych koalicjantów niszczono jeszcze w ramach koalicji, podkładając im różnego rodzaju świnie. [...] Tych 460 posłów i 100 senatorów okazało się być w swojej masie niedojrzałymi do ponoszenia odpowiedzialności za państwo i naród. To my, zamknięci w swoich mieszkaniach twierdzach, wpatrzeni w szklany ekran pozwoliliśmy im na bezkarne swary, kłótnie, kopanie pod stołem, wzajemne opluwanie się i podkładanie sobie świń i inne niegodne reprezentanta narodu gierki, przy których oni żyjąc dostatnio, zabawiali się na nasz koszt.” Nerwowe reakcje środowiska „oficerów LWP” były w pełni uzasadnione. Warto pamiętać, że w Samoobronie i wokół tej partii swoje miejsce znalazło wielu późniejszych członków Pro Milito, a upadek koalicji rządzącej oznaczał dla nich utratę wpływów oraz pozbawiał ważnego, politycznego „nośnika” interesów. Najwyraźniej, więc, po upadku koalicji środowisko to poszukiwało innych form zaistnienia na scenie politycznej i sposobiło do znalezienia kolejnej grupy gotowej do odegrania roli politycznego medium. Charakter stowarzyszenia, powołanego dla „pomocy socjalno-bytowej, aktywizacji zawodowej i edukacyjnej dla rezerwistów i emerytów wojskowych” nie przekreślał politycznych ambicji jego przywódców, tym bardziej, gdy na czele Komendy Głównej stawał gen. Tadeusz Wilecki – onegdaj uczestnik „obiadu drawskiego” i kandydat w wyborach prezydenckich z wynikiem O,16 %.

To on na mityngu Samoobrony w Sali Kongresowej Pałacu Kultury wywołał entuzjazm zgromadzony, gdy wyjawił główny cel kampanii wyborczej, którym miało być "przewietrzenie polskiej sceny politycznej, która przypomina stajnie Augiasza". Jako środek do realizacji celu Wilecki wskazał wówczas - "bicie w mordę i patrzenie czy równo puchnie". Gdy Lepper ogłosił, ze sam będzie kandydował, odtrącony Wilecki nawiązał kontakty ze Stronnictwem Narodowym.

W tym czasie, jednym z najbliższych współpracowników Leppera był gen. Zenon Poznański – dziś członek władz Pro Milito. W 2005 roku gen. Poznański nie krył związków partii Leppera z oficerami ludowej armii – „Wspólnie ze mną w Samoobronie działa wielu oficerów, chorążych i podoficerów. Działają oni na terenie całego kraju. Jest i kilku generałów. [...]Partia dostrzega nasza pracę i kilku z nas kandyduje do parlamentu na wysokich pozycjach. Mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że kierownictwo Samoobrony docenia naszą wiedzę i zaangażowanie. Jestem przeświadczony, że środowisko wojskowe będzie miało poważne przedstawicielstwo w parlamencie w ramach Samoobrony.”. Gdy pod koniec 2007 roku pismo „Dziennik” głosiło, że na „czarnym rynku” istnieje możliwość zakupu aneksu do Raportu z Weryfikacji WSI oraz epatowało czytelników informacjami pochodzącymi rzekomo z tego tajnego dokumentu, dziennikarz pisma Tomasz Butkiewicz wskazywał, że w aneksie ma być opisana postać gen. Poznańskiego: „Zenon Poznański – pisał Butkiewicz - to emerytowany generał Ludowego Wojska Polskiego, który na początku lat 90. Wszedł do polityki. [...] Później doradzał prominentnym politykom SLD, a ostatnio Andrzejowi Lepperowi, szefowi Samoobrony. Poznański - według twórców raportu - miał stworzyć wokół siebie grupę wojskowych, którzy mieli nieformalny wpływ na decyzje polityków. Aneks próbuje udowodnić tezę, że wokół byłych wojskowych powstawały patologiczne układy.” W latach 90. Poznański był szefem Obrony Cywilnej oraz szefem sekretariatu Komitetu Obrony Kraju przy prezydencie Lechu Wałęsie. Doradzał również w sprawach bezpieczeństwa i obronności premierom Oleksemu, Cimoszewiczowi i Millerowi, a na początku 2003 roku został głównym ekspertem Samoobrony. Na stronie internetowej tej partii można było znaleźć tyrady Poznańskiego. Warto przytoczyć ich fragment, ponieważ blisko korespondują ze znaną nam dziś retoryką: „Elity polityczne nas zawiodły. Polacy wywalczyli wolność i demokrację, a w zamian zostali okradzeni z miejsc pracy i zabezpieczenia socjalnego. [...] wcześniej Samoobrona te prawdy głosiła i głosi. Samoobrona wyrosła z buntu Polaków przeciwko błędom transformacji i patologii elit politycznych. Stąd też domagamy się poszanowania praw rodaków do: pracy, godnych rent i emerytur, bezpłatnej opieki lekarskiej, bezpłatnej edukacji, zasiłku dla bezrobotnych, którzy nie z własnej winy nie mogą znaleźć pracy. O te prawa walczymy i walczyć będziemy.”

W tekście Piotra Lisiewicza i Tomasza Sakiewicza z „Gazety Polskiej” zatytułowanym „Tajna broń WSI” z roku 2004 wymieniono kilka nazwisk doradców SO .: „ W Samoobronie – zarówno w jej warszawskiej centrali, jak i w terenie – roi się od wojskowych. [...] Doradcą Samoobrony w czasie prac nad ustawą był Marek Mackiewicz. W niedawnym tekście w „Rzeczpospolitej” na temat WSI, Mackiewicz występuje, jako były szef kontrwywiadu wojskowego. [...] Zbigniew Wassermann pamięta, jak Samoobrona próbowała forsować na eksperta sejmowej komisji ds. służb specjalnych Kazimierza Głowackiego – w połowie lat 90. szefa WSI. [...] Wokół Leppera kręci się także Konstanty Malejczyk, w latach 1994-96 szef WSI, zamieszany w aferę związaną z nielegalnym handlem bronią. Malejczyk w wojsku związany był z generałem Tadeuszem Wileckim, który współpracował blisko z Mieczysławem Wachowskim (dziś związany z Samoobroną) i prezydentem Lechem Wałęsą. [...] Były rzecznik partii Krzysztof Socha był oficerem politycznym – pułkownikiem LWP.” W artykule wskazywano również na ścisłe związki Samoobrony z Partią X Stana Tymińskiego: „Nasi informatorzy uważają, że pomysł WSI, by ugrać swoje przy pomocy radykalnych partii populistycznych, takich jak Samoobrona, ma historię tak starą jak III RP. Były szef MSW Andrzej Milczanowski mówił, wprost, że Tymiński i partia X to był pomysł WSI, wskazywał nawet konkretnych ludzi, którzy tę operację organizowali – wspomina Jarosław Kaczyński”. Na uwagę zasługuje również fragment, w którym ukazano ideowe korzenie tego towarzystwa: „Wielu przywódców Samoobrony i Partii X wywodzi się z tego samego środowiska – betonowego skrzydła PZPR. Lider Partii X, Józef Kossecki – był w latach 80. publicystą tygodnika „Rzeczywistość”. Zastępcą redaktora naczelnego tego pisma był Bolesław Borysiuk, dziś jeden z najważniejszych doradców Andrzeja Leppera. Gazeta Kosseckiego i Borysiuka silnie powiązana była z wojskiem. Układy środowiska „Rzeczywistości” z wojskiem wynikały z rodowodu ideowego, związanego z nazwiskiem przywódcy frakcji PZPR Mieczysława Moczara. Moczar, współpracownik sowieckiego wywiadu wojskowego GRU, szefował Związkowi Bojowników o Wolność i Demokrację (narodowo-komunistycznej ZBoWiD). Pod jego przywództwem organizacja ta zyskała na znaczeniu i żyła narodowo-komunistyczną retoryką.” W cytowanym opisie znajdujemy rys formacji nazwanej ongiś przez środowiska pomarcowej „opozycji demokratycznej” mianem "endokomuny". Powstała ona, gdy partia komunistyczna walcząc ze swoim skrzydłem rewizjonistycznym i tzw. liberalną inteligencją sięgnęła w późnych latach 50. i 60. do arsenału haseł Narodowej Demokracji i przyswoiła sobie jej retorykę. Trzeba przy tym pamiętać, że zjawisko „moczaryzmu” było znacznie szerszym fenomenem, wykraczającym poza frakcyjne rozgrywki w PZPR. Wytworzyła się wówczas formacja "narodowego komunizmu" akcentująca swój ideologiczny charakter, służalczość wobec ZSRR i niechęć do rewizjonistów, jako grupy zdominowanej przez ludzi pochodzenia żydowskiego. Formacja ta, wbrew twierdzeniom jej przeciwników, nie miała nic wspólnego z Narodową Demokracją, bowiem jej zasadniczy cel nie uwzględniał w ogóle postulatu niepodległości Polski bądź likwidacji systemu zniewolenia, a sprowadzał się do walki o władzę i zastąpienia jednej komunistycznej bandy drugą.Tego rodzaju indoktrynacja wytworzyła z czasem pewien typ myślenia, który pomimo formalnego „upadku komunizmu” przetrwał do dziś i jest obecny w polskim życiu publicznym. Ów typ mentalności charakteryzuje przede wszystkim sprzeciw wobec rzekomej dominacji Zachodu oraz podważanie naszej przynależności do kręgu zachodniej cywilizacji. Zasadniczą cechą jest odwoływanie się do ksenofobicznych odruchów, a jednocześnie propagowanie postawy służalczości wobec Związku Sowieckiego/Rosji, zwykle ukrytej za zasłoną „realizmu geopolitycznego” lub zakamuflowanej hasłami „słowiańszczyzny”. Mimo, iż na początku lat 90. propaganda ta spotkała się z silnym oporem społecznym, to po wprowadzeniu gospodarki wolnorynkowej nastąpiła wyraźna rewitalizacja nastrojów antyzachodnich. Wolny rynek, a zwłaszcza jego negatywne aspekty, w wielu grupach społecznych utożsamiane były z ekspansją Zachodu i kojarzyły się z negatywnymi skutkami wprowadzania kapitalizmu. Postawa ta objawiała się zwykle sympatią w stosunku do Rosji i wrogością wobec Zachodu, w szczególności kontestowała naszą obecności i aktywność militarną w NATO. Dziś najczęściej bywa ubierana w hasła narodowe i „bogoojczyźniane”, głosząc obronę niepodległości Polski, głównie przed dominacją Zachodu. W sferze polityki społecznej bazuje na prymitywnym populizmie, a odwołując się do autentycznych problemów i potrzeb Polaków wskazuje im utopijną i bliżej nieokreśloną wizję „trzeciej drogi”.

http://cogito.salon24.pl/303129,kto-buduje-trzecia-sile

http://ryszard.opara.nowyekran.pl/post/13692,polsko-ojczyzno-moja

http://cogito.salon24.pl/77759,promilito-droga-do-wladzy-3-cui-bono

http://www.uop12lat.republika.pl/aktualnosci/media_o_sluzbach/media/2004/maj/0419_GP.htm

CDN... Aleksander Ścios

Zwycięska bitwa Gazpromu w cichej wojnie gazowej. Czy UE zabroni Polsce wydobycia gazu łupkowego? Kolejna odsłona "największej polskiej wojny w czasach pokoju". Jak podaje "Dziennik. Gazeta Prawna" francuscy deputowani zdecydowali w środę o o zakazie stosowania głównej metody wydobycia gazu łupkowego, tzw. szczelinowania hydraulicznego. To wywołało obawy polskich ekspertów, którzy przewidują, że to dopiero początek kłopotów. Jak twierdzą, plany wydobycia w Polsce gazu łupkowego może zablokować Bruksela, w której toczy się cicha wojna o gaz łupkowy. Światowej sławy geolog Jan Krasoń, cytowany przez "Dziennik. Gazetę Prawną" mówi otwarcie, że za francuskim zakazem stoi lobby atomowe i Gazprom, który robi wszystko, aby utrzymać swoje wpływy w Europie. Premier Donald Tusk na konferencji prasowej w Gdańsku powiedział: Już ja wiem, kto lobbuje przeciwko wydobyciu gazu łupkowego. Proszę nie mówić, że Europa. Tylko są ludzie, instytucje, interesy, które potrafią także w Europie stworzyć skuteczny lobbing. Ale my będziemy postępowali wedle własnego rozeznania. Amerykańscy eksperci oceniają decyzję francuskich władz jednoznacznie: to histeria, która nie ma podstaw w faktach. Jako przykład podają jeden z koronnych argumentów przeciwników wydobycia gazu łupkowego - zanieczyszczenie wód gruntowych. Wody gruntowe występują na poziomie 200-300 metrów, a szczelinowanie wykonuje się na na głębokości ok. 3 tys metrów. Polska chce, aby poszukiwanie i eksploatacja gazu łupkowego otrzymały status wspólnego projektu europejskiego, i zamierza promować to źródło energii podczas swojej prezydencji w Unii. To będzie niezwykle trudne, ponieważ zakaz wykonywania we Francji specjalnych odwiertów w łupkach może skłonić Unię do wprowadzenia ograniczeń prawnych, obejmujących wszystkie państwa członkowskie. A biorąc pod uwagę pozycję Francji oraz Niemiec w Radzie Europejskiej oraz w Komisji i PE taki scenariusz nie wydaje się niemożliwy. Polscy eurodeputowani, Paweł Kowal (PJN) i Lena Kolarska-Bobińska (PO) zachęcają polskie władze do przygotowania argumentacji w nadchodzącej niechybnie walce o prawo do wydobywania i eksploatacji gazu łupkowego. Decyzja Francji została odebrana w Brukseli, jako ważny sygnał, pokazujący, w którą stronę idzie dyskusja o gazie łupkowym w Parlamencie Europejskim. Polski rząd zapowiada, że mimo tego niesprzyjającego trendu nie zamierza rezygnować ze swoich planów. Zapowiada się kolejna wielka próba sił wewnątrz UE i test unijnej solidarności energetycznej wobec ofensywy Gazpromu i Rosji, które zrobiły już bardzo wiele (nie bez pomocy największych graczy UE) aby tę solidarność zniszczyć.

ab, źródło: własne, dziennik.pl, rp.pl

Czwarty kandydat na prezesa IPN – znamy już wszystkich. Kazimierza Wóycickiego popiera podobno prezydent. Ale to nie oznacza wygranej Znamy wszystkich czterech kandydatów na prezesa IPN. Trójka była już ujawniona wcześniej: profesor historii z Lublina Janusz Wrona, szef Biura Edukacji IPN Łukasz Kamiński oraz szef krakowskiego oddziału Instytutu Marek Lasota. Teraz poznaliśmy ostatniego. Kazimierz Wóycicki to człowiek o ładnej opozycyjnej przeszłości – jeszcze w latach 70. pisywał teksty do pisma „Głos" (związany z KOR, jego twórcą był Antoni Macierewicz). Równocześnie był redaktorem katolickiego miesięcznika „Więź". Internowany w stanie wojennym, specjalizował się w tematyce niemieckiej. W latach 1990-1993 kierował już w wolnej Polsce „Życiem Warszawy". Potem był szefem Instytutu Kultury Polskiej w Dusseldorfie. Inaczej niż pozostali kandydaci nie jest historykiem – kończył studia matematyczne i filozoficzne. Jednak w latach 2004-2008 kierował oddziałem szczecińskim IPN. Obecnie jest doradcą kierownika Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych. Politycznie kojarzony raczej z PO, jest podobno faworytem prezydenta Komorowskiego. Ale decyzję podejmuje najpierw Rada IPN (gdzie prezydent ma tylko 2 przedstawicieli na 9), a potem Sejm i Senat. Podobno na Wóycickiego chce przerzucić swoje głosy frakcja osobistych przeciwników dorobku Janusza Kurtyki, do tej pory stawiająca na profesora Wronę. Ale nie ma wcale pewności, czy tak zrobi, a zresztą ta frakcja składa się tylko z dwóch osób: profesora Andrzeja Friszke i doktora Grzegorza Motyki. Nawet, jeśli dołączą do nich dwaj nominaci Komorowskiego: prokurator Antoni Kura i sędzia Andrzej Wasilewski, nie mają w dziewięcioosobowej Radzie większości. Reszta głosów jest rozbita między Kamińskiego i Lasotę. Ten pierwszy, najmłodszy kandydat, jest forsowany przez Antoniego Dudka, który upatruje w nim podobno szansę na reformę wewnętrzną IPN. Lasota to z kolei były radny PO, a zarazem konserwatysta i obrońca dorobku Kurtyki. Byłby, więc szansą na kompromis polityczny. Ale obaj ci kandydaci nie są faworytami kancelarii prezydenta i premiera. A to Platforma będzie miała największy wpływ na ostateczną decyzje w parlamencie. Choć Lasotę zasiadającego przez dwie kadencje z ramienia tej partii w sejmiku małopolskim trudno byłoby jej otwarcie odrzucić, gdyby wygrał wyścig w Radzie. Musi ona podjąć decyzję za dwa tygodnie. – Czwarty kandydat na prezesa IPN – znamy już wszystkich. Kazimierza Wóycickiego popiera podobno prezydent. Ale to nie oznacza jego wygranej. zespół wPolityce.pl

„Czwarta Tajemnica Fatimska”

[Panu piszącemu komentarze, jako PiotrX dziękuję za zwrócenie mi uwagi na poniższy artykuł. - admin.]

Włoski dziennikarz twierdzi, że Trzecia Tajemnica Fatimska nie została do końca ujawniona. Sekretarz papieża Jana XXIII potwierdza istnienie dwóch tekstów Trzeciej Tajemnicy.

John Vennari, redaktor naczelny pisma The Catholic Family News

Pod koniec ubiegłego roku we włoskich księgarniach ukazała się książka pt “Czwarta Tajemnica Fatimska” (Il Quarto Segreto di Fatima), pióra Antonio Socci. Autor, po intensywnym zbieraniu materiałów dochodzi do wniosku, że Watykan nie ujawnił formalnie całej treści Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej. Znaczenie tej książki jest tym większe, że Antonio Socci jako słynny włoski dziennikarz, autor i prezenter wiadomości telewizyjnych, nie jest związany z jakąkolwiek grupą „tradycyjnych” katolików. Wręcz przeciwnie, Socci zaczął zbierać materiały do książki wierząc głęboko w to, że 26 czerwca 2000 roku Watykan ujawnił całą Trzecią Tajemnicę. Jednak w miarę zdobywania informacji, przekonywał się on coraz bardziej do tego, że Trzecia Tajemnica nie została jednak w pełni ujawniona.

Rzucone wyzwanie Antoni Socci - Il Quarto Segreto di FatimaSocci we wprowadzeniu do swojej książki pisze, że tym co najbardziej go zaintrygowało był artykuł napisany przez włoskiego dziennikarza Vittorio Messori. Artykuł pt Tajemnica Fatimska i cela siostry Łucji zostały zapieczętowane, opublikowany w dniu śmierci siostry Łucji, wspomina o wielu listach „pisanych do Papieża”, które siostra Łucja zostawiła w swojej celi klasztornej. Messori pisze o tym, że watykańskie ujawnienie Tajemnicy z czerwca 2000 roku “zamiast rozwiązać zagadkę, stworzyło inną, dotyczącą interpretacji, zawartości i kompletności ujawnionego tekstu”. Słowa te wywołały lawinę pytań w głowie Antonio Socci. Dlaczego Messori, „wielki dziennikarz, bardzo precyzyjny w formułowniu opinii, najczęściej tłumaczony katolicki dziennikarz na świecie” rzucałyby cień podejrzenia na Watykan? Jak ktoś taki jak Messori, osoba tak blisko związana z watykańskim światem, skłaniałby się do stwierdzania, że oficjalna wersja Trzeciej Tajemnicy nie jest przekonywująca?

Dla Socci było to szczególnie zagadkowe, gdyż przecież pięć lat wcześniej, wtedy, gdy Watykan opublikował Tajemnicę, Messori nie wyrażał żadnych zastrzeżeń, co do publikacji. Teraz jednak wydawało się, że ma duże wątpliwości i wiele pytań. Socci zaczął od uprzejmej wymiany zdań z Messorim, w której zajął stanowisko broniące pozycji Watykanu. Jednak wtedy, pisze Socci: “Uderzył mnie artykuł napisany przez młodego katolickiego pisarza, Solideo Paoloni”, wchodzący w dyskusję pomiędzy Socci a Messori. W artykule tym, opublikowanym w piśmie tradycyjnych katolików, Paolini „podał listę argumentów przemawiających przeciwko oficjalnej wersji opublikowanej przez Watykan (wersji, która była wtedy i moją wersją).” – pisze Socci. Paolini twierdził, że Watykan cały czas nie ujawnia najważniejszej części Trzeciej Tajemnicy z uwagi, jak się wyraził „na jej wybuchową zawartość”. A wygląda na to, że Paolini nie rzuca słów na wiatr i wie co mówi: prowadził bowiem intensywne badania i jest autorem wydanej we Włoszech książki pt Nie pogardzajcie Przepowiedniami. Socci, ku swemu własnemu zdumieniu, uznał argumenty Paoliniego za godne uwagi. Socci wyraża opinię, że kuria watykańska i media katolickie popełniły błąd ignorując wyzwanie rzucone przez tradycyjnych katolików twierdzących, że Trzecia Tajemnica nie została w pełni ujawniona. „Dla przykładu” – pisze Socci – „w książce przygotowanej przez księdza Paula Kramera [The Devil’s Final Battle][1], będącej zbiorem prac różnych autorów, zarzuca się, że Watykan nie wysłuchał żądań Matki Boskiej Fatimskiej i stwierdza się, że ‘cena za nie podjęcie tej decyzji przez Watykan może być niezwykle wielka i będzie płacona przez całą ludzkość’”. Mówiąc w skrócie: Socci zdał sobie sprawę, że wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi i wiele spraw dotyczących Trzeciej Tajemnicy pozostaje nadal zagadką.

Bertone nie odpowiada Kardynał Bertone nie odpowiedział na prośbę Socciego o udzielenie wywiadu

Obawy Socciego powiększyły się, gdy zapragnął on uzyskać odpowiedź od niektórych hierarchów watykańskich, szczególnie od kardynała Bertone, który był przecież współautorem, wraz z kardynałem Ratzingerem, wydanego 26 czerwca 2000 dokumentu „Przesłanie Fatimskie”, dotyczącego Trzeciej Tajemnicy. Socci pisze: „Próbowałem dojść do wielu znaczących osobistości w Kurii, takich jak kardynał Bertone, dzisiaj Sekretarz Stanu w Watykanie, centralna postać publikacji o Tajemnicy z 2000 roku. [...] Kardynał, który przecież darzył mnie szczególnymi względami, prosząc mnie swego czasu o przeprowadzenie konferencji w swojej poprzedniej diecezji w Genua, teraz nie uważał nawet za istotne by odpowiedzieć na moją prośbę o przeprowadzenie wywiadu. Oczywiście miał do takiego potraktowania mojej prośby pełne prawo, ale taki obrót sprawy tylko powiększył moją obawę o istnienie jakichś kłopotliwych pytań, a ponad wszystko, że jest coś, coś niezwykle wielkiej wagi, co musi być utrzymywane w tajemnicy.” Socci kończy wprowadzenie do książki słowami, że nie spodziewał się znaleźć żadnej „Enigmy kolosalnych rozmiarów” w odniesieniu do Trzeciej Tajemnicy. I nawet, jeśli nie przyjął wszystkich teorii w sprawie Trzeciej Tajemnicy funkcjonujących w literaturze tradycyjnych katolików, to przyznaje, że „w końcu musiałem się poddać” konkluzji twierdzącej, iż rzeczywiście istnieją dwa teksty Trzeciej Tajemnicy, z których jeden jeszcze nie został światu ujawniony.

“Wydaje mi się, że jest coś więcej” Czytelnicy z pewnością pamiętają, że 13 maja 2000 roku w Fatimie, podczas beatyfikacji przez Papieża Jana Pawła II fatimskich pastuszków Hiacynty i Franciszka, kardynał Angelo Sodano, wówczas Sekretarz Stanu, oświadczył, że Trzecia Tajemnica będzie wkrótce ujawniona i odsłonił podczas tej uroczystości – jak twierdził – jej część. Kardynał Sodano oświadczył, że Trzecia Tajemnica mówi o „biskupie ubranym na biało”, który krocząc pośród zwłok męczenników „upada na ziemię jak martwy pod kulą karabinu”. [2] Kardynał Sodano kontynuował, że opis ten był przepowiednią próby zamachu na papieża Jana Pawła II w 1981 roku. Jakkolwiek większość zgromadzonego tłumu oklaskiwała wypowiedź kardynała Sodano, niektórzy natychmiast spojrzeli na nią sceptycznie. Agencja Associated Press 13 maja 2000 roku przytoczyła wypowiedź 33-letniego portugalskiego sprzedawcy samochodów, Julio Estello, który powiedział, że: „To, o czym powiedziano, wydarzyło się w przeszłości. To przecież nie jest przepowiednia. Jestem rozczarowany. Myślę, że musi być tam coś więcej.” I rzeczywiście, wielu katolików mówiło tak samo: “Musi być Tam coś więcej.” Wkrótce, gdy 26 czerwca 2000 roku „Wizja Przesłania” została opublikowana, dowiedzieliśmy się, iż kardynał Sodano mówiąc do zgromadzonego 13 maja tłumu w Fatimie, nie powiedział prawdy. W Tajemnicy nie ma, bowiem mowy o tym, iż Papież upada „jak martwy”, ale że jest zabity. Nawet dziennik The Washington Post zauważył tę różnicę w swoim doniesieniu z dnia 1 lipca pt „Trzecia Tajemnica pobudza do kolejnych pytań: Interpretacja Fatimskiej Tajemnicy odbiega od Przesłania” (“Third Secret Spurs More Questions: Fatima Interpretation Departs from Vision”), pisząc: „13 maja kardynał Angelo Sodano, wysoki przedstawiciel Watykanu oświadczył o nadchodzącym ujawnieniu pieczołowicie strzeżonego tekstu. Kardynał powiedział, że Trzecia Tajemnica Fatimska nie przepowiada końca świata, jak niektórzy spekulowali, ale zamach na papieża Jana Pawła II na placu św. Piotra 13 maja 1981 roku. Sodano wyjaśniał, że manuskrypt [...] mówi o ‘biskupie ubranym na biało’, który krocząc pośród zwłok męczenników ‘upada na ziemię jak martwy pod serią kul z karabinu’. [2] Jednak odtajniony w poniedziałek, 26 czerwca tekst nie pozostawia wątpliwości, co do losu biskupa, mówiąc, że jest on ‘zabity przez grupę żołnierzy, którzy strzelali w niego kulami i strzałami’.[3] Wszyscy przebywający z Papieżem również padają zabici: biskupi, księża, bracia zakonni, zakonnice oraz osoby świeckie. A przecież Jan Paweł II przeżył zamach z rąk pojedynczego zamachowca, Mehmet Ali Agca, i nikt z tłumu nie ucierpiał.” Świecka gazeta The Washington Post nie powstrzymała się od szyderczego spojrzenia na kardynała Sodano, gdyż nawet dla niej było oczywiste i klarowne, że kardynał przedstawił zafałszowany obraz Trzeciej Tajemnicy, do którego doprawił fałszywą interpretację. Uważni katolicy natychmiast wskazali też na diametralną różnicę pomiędzy tym, co Watykan ujawnił, jako całkowita treść Trzeciej Tajemnicy, a tym, co kardynał Ratzinger powiedział o niej w 1984 roku. W swoim słynnym wywiadzie z Vittorio Messori, kardynał Ratzinger powiedział, że Trzecia Tajemnica dotyczy „niebezpieczeństw zagrażających wierze i życiu Chrześcijan, i przez to światu. Jak również znaczenia czasów ostatecznych (novissimi?”. Kardynał następnie wyjaśnił, że „treści zawarte w Trzeciej Tajemnicy korespondują z tym, co jest przepowiedziane w Piśmie Świętym i tym, co zostało podtrzymane przez wiele innych objawień Maryjnych.” Z tego, co widać, wizja Papieża zabitego przez żołnierzy, niekoniecznie odzwierciedla fakt “niebezpieczeństw zagrażających wierze”, jak równie nie koresponduje z “czasami ostatecznymi”. Ponadto, można wgłębiać się w treści innych Maryjnych objawień i nie znajdziemy żadnych odpowiedników dotyczących przepowiedni o zabitym przez grupę żołnierzy Papieżu. Tym bardziej nie ma żadnej wzmianki takiego zdarzenia w Piśmie Świętym. Spekulacje na ten temat były wzmacniane faktem, iż wielu znanych badaczy Fatimy, takich jak ojciec Alonso czy brat Frere Michel z Bractwa Trójcy Świętej (The Holy Trinity – CRC), wywnioskowali w wyniku intensywnych badań nad tym, co wcześniej zostało o Trzeciej Tajemnicy powiedziane, że jej treść dotyczy przepowiedni wielkiego kryzysu wiary w Kościele katolickim.

Eksperci wypowiadają się Kardynał Oddi mówił o Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej, iż „Nie ma ona nic wspólnego z Gorbaczowem. [Natomiast] Najświętsza Dziewica ostrzega nas przed apostazją w Kościele.” Zmarły w 1981 roku ojciec Joaquin Alonso, który przez 16 lat był oficjalnym archiwistą Fatimy, i który przeprowadził wiele wywiadów z siostrą Łucją, powiedział, co następuje: “Jest całkiem prawdopodobne, że tekst zawiera bardzo konkretne odniesienia dotyczące kryzysu wiary w Kościele i zaniedbań samych pasterzy oraz wewnętrznej walki w samym Kościele i śmiertelnych zaniedbań najwyższej hierarchii […] W okresie poprzedzającym wielki Triumf Niepokalanego Serca Maryi, wydarzą się straszne rzeczy. One to stanowią treść trzeciej części Tajemnicy. Czym one są? Jeśli ‘w Portugalii dogmat wiary będzie zawsze zachowany…’, można z tego łatwo wywnioskować, że w innych częściach Kościoła te dogmaty będą niewyraźne a nawet całkowicie zatracone [...] Czy nieopublikowany tekst mówi o jakichś konkretnych okolicznościach? Jest bardzo prawdopodobne, że mówi nie tylko o realnym kryzysie wiary w Kościele w czasie tego okresu, ale – na przykład tak jak mówi sekret z La Salette – są tam bardzo konkretne odniesienia, co do wewnętrznej walki katolików oraz upadku księży i osób konsekrowanych. Być może odnosi się nawet do niewypełnienia swoich obowiązków przez najwyższą hierarchię Kościoła. Żadna z tych spraw nie jest obca siostrze Łucji, która wypowiadała się na ten temat.” Biskup Amaral, trzeci biskup Fatimy powiedział w Wiedniu, 10 września 1984 roku o Trzeciej Tajemnicy: „Jej treść dotyczy tylko naszej wiary. Przyrównywanie Trzeciej Tajemnicy z jakimiś katastroficznymi zapowiedziami czy nuklearnym holokaustem jest deformowaniem znaczenia Przesłania. Utrata wiary na Kontynencie jest gorsza niż anihilacja narodu, a jest prawdą, że wiara w Europie stale słabnie.” W końcu mamy słynną wypowiedź kardynała Luigi Ciappi, osobistego teologa czterech papieży, w tym papieża Jana Pawła II: „W Trzeciej Tajemnicy zostało przepowiedziane, pomiędzy innymi sprawami, że wielka apostazja w Kościele rozpocznie się od samego szczytu.” Katolicy mają wielkie powody, aby wierzyć, że istnieje część Trzeciej Tajemnicy – drugi tekst, który dopiero czeka na ujawnienie – zawierający „wybuchową treść” dotyczącą masowej apostazji w Kościele.

„Trzymał kopertę pod światło” Katolicy mają wielkie powody, by podejrzewać istnienie drugiego tekstu Tajemnicy, również opierając się na faktach pochodzących od biskupa Fatimy, João Pereira Venâncio. W 1957 roku, kiedy urząd Świętego Oficjum kardynała Ottavianiego zażądał od biskupa Fatimy przesłania Trzeciej Tajemnicy do Watykanu, biskup Fatimy da Silva powierzył tę czynność biskupowi pomocniczemu Venancio. Pewnego razu, gdy biskup Venancio przebywał sam w pokoju, wziął kopertę z powierzoną mu Tajemnicą Fatimską pod światło i zauważył, że wewnątrz dużej koperty biskupa znajduje się mała koperta siostry Łucji. W środku tej małej koperty umieszczona była zwykła kartka papieru z marginesami po obu stronach wielkości około ¾ centymetra. Brat Frere Michel wskazuje, że biskup Venancio „zadał sobie trud zanotowania wszystkich rozmiarów” i właśnie z tego przekazu znany jest fakt, że końcowa Tajemnica została napisana na małej kartce papieru i zawierała około 25 do 30 linijek. Jednak opublikowana przez Watykan 26 czerwca 2000 roku Trzecia Tajemnica napisana została przez siostrę Łucję na czterech kartkach papieru i zawierała 62 linijki. Zatem również i w tym przypadku mamy dowód na to, że istnieją dwa różne teksty Trzeciej Tajemnicy. Zeszłego lata zostało to potwierdzone w nadzwyczajny sposób.

“Nawet, jeśli wiedziałbym coś więcej na ten temat” Arcybiskup Capovilla przyznaje, że istnieją dwa teksty Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej Antonio Socci skontaktował się, zatem z młodym dziennikarzem Salideo Paolini, tym samym, którego publikacja sprowokowała Socciego do głębszego badania zagadnienia. Paolini przekazał Socciemu wyniki swoich wcześniejszych badań nad Trzecią Tajemnicą, w tym te, które powstały z udziałem byłego sekretarza papieża Jana XXIII, arcybiskupa Loris Francesco Capovilla. W tym momencie pozwolę sobie, aby bardzo dokładnie przekazać wypadki zanotowane chronologicznie w książce Socciego. Solideo Paolini odwiedził arcybiskupa Capovilla 5 czerwca 2006 roku w rezydencji arcybiskupiej w Sotto il Monta. Po wstępnej rozmowie, Paolini przedstawił abp. Capovilla powód swojej wizyty. “Ponieważ jest Arcybiskup pierwszym źródłem informacji” – powiedział Paolini – “pozwolę sobie zadać kilka pytań”, szczególnie dotyczących Trzeciej Tajemnicy. Arcybiskup początkowo odpowiedział: “Nie, aby uniknąć nieporozumień wynikających z tego, że [Tajemnica] została już ujawniona oficjalnie, zastosowuję się do tego, co zostało powiedziane.” Dodał jednak, że: „Nawet gdybym wiedział o tym coś więcej, musimy przyjąć to, co zostało powiedziane w oficjalnych dokumentach.” To niesamowite przyznanie arcybiskupa daje pewien dziwny posmak i ukazuje sposób działania machiny watykańskiej. Oto Watykan przedstawił ostateczne i “oficjalne stanowisko” na temat Trzeciej Tajemnicy, a emerytowany watykański hieracha utrzymuje, że musi zastosować się do oficjalnych dokumentów “nawet gdyby wiedział coś więcej na ten temat”. Tak sformułowana odpowiedź ukazała Paoliniemu pewną metodę działania i uchyliła zasłonę: była znakiem danym przez Arcybiskupa, który chciał powiedzieć: “Tak, wiem nieco więcej”. Po tym stwierdzeniu, Arcybiskup uśmiechnął się i powiedział: “Proszę napisać do mnie pytania, a ja na nie odpowiem.” Powiedział też, że przeszuka pozostałą część swoich prywatnych dokumentów, gdyż już praktycznie wszystko, co miał przekazał do muzeum. Po czym dodał: “Wyślę coś Panu, może jakieś zdanie. Proszę tylko napisać do mnie i czekać.” “Zdanie?” – pomyślał sobie Paolini. Co miał arcybiskup na myśli mówiąc “Wyślę Panu zdanie”?

Trzy dni później Paolini wysłał arcybiskupowi Capovilla list z pytaniami, a 18 czerwca otrzymał paczuszkę od arcybiskupa, zawierającą odpowiedzi na zadane pytania oraz dokumenty z jego prywatnych zbiorów. Paolini pisze w książce: “Razem z moimi pytaniami dotyczącymi istnienia nieopublikowanego tekstu Trzeciej Tajemnicy, którego istnienie jest wysoce prawdopodobne z uwagi na masę poszlak, Monsignior Capovilla, (który, jak wiadomo czytał Trzecią Tajemnicę) napisał dosłownie: ‘Nic nie wiem.’ [ang. I know nothing]”. Paolini był całkowicie zaskoczony uzyskaną odpowiedzią. Przecież arcybiskup Capovilla czytał Trzecią Tajemnicę, znał jej treść i mógł napisać jednoznacznie, że cała Trzecia Tajemnica została ujawniona w 2000 roku i nie ma nic więcej do ujawnienia, a jednak wybrał on inny sposób odpowiedzi, mówiąc: “Nic nie wiem.” Paolini twierdzi, że ten sposób odpowiedzi “ironicznie dawał do zrozumienia o swego rodzaju mafijnym prawie milczenia, o ‘omertà siciliani’. Jednak nie kończyło to serii zaskoczeń. Przesyłka nadesłana przez arcybiskupa Capovilla zawierała oficjalne dokumenty oraz małą kartkę z autografem, o następującej treści:

“14 czerwca 2006 Drogi Solideo Paolini, Przesyłam Panu kilka dokumentów z mojego archiwum. Sugeruję Panu, aby nabył Pan broszurę pt “Przesłanie Fatimskie”, wydaną przez Kongregację Nauki Wiary w roku 2000. Wiele Błogosławieństw, Loris Capovilla”. Paolini nie mógł wyjść ze zdumienia: Cóż to za dziwna sugestia? Przecież arcybiskup Capovilla musiał zdawać sobie sprawę, iż Paolini prowadzący szczegółowe badania nad Trzecią Tajemnicą, posiada już wydany 26 czerwca 2000 roku oficjalny document watykański. Według Paoloniego, nie ulegało wątpliwości, że jest to jeszcze jedna wskazówka dana przez arcybiskupa. Wyglądało na to, że Capovilla chce powiedzieć: “Przeczytaj dokument wydany 26 czerwca raz jeszcze, ale tym razem, w świetle dokumentów, które przesłałem ci!” I rzeczywiście: Paoloni znalazł coś wybuchowego w przesyłce! “Porównując broszurę opublikowaną przez Watykan z archiwalnymi dokumentami, które sekretarz papieża Jana XXIII przesłał mi” – pisze Paolini – “bardzo znacząca sprzeczność rzuciła się w natychmiast oczy. Otóż wynika z nich, że papież Paweł VI przeczytał Tajemnicę po południu dnia 27 czerwca 1963 roku, co jest potwierdzone oficjalną pieczęcią, a dokument watykański wydany 26 czerwca 2000 roku mówi, że: “Papież Paweł VI przeczytał treść dnia 27 marca 1965 roku i przesłał kopertę do archiwum Sant’Uffizio, z decyzją, aby nie publikować tekstu.” Mamy, zatem znaczącą różnicę dat: oficjalny dokument watykański, przesłany przez arcybiskupa Capovilla mówi, że papież Paweł VI czytał Tajemnicę 27 czerwca 1963 roku, a oficjalny document watykański z 26 czerwca 2000 roku twierdzi, że ten sam papież czytał Tajemnicę 27 marca 1965 roku. Paolini natychmiast zadzwonił do arcybiskupa Capovilla szukając wyjaśnienia takiej rozbieżności dat. Capovilla odpowiadał nieco wymijająco, w rodzaju: “Nie mówimy przecież o Ewangelii”. Paolini natychmiast podchwycił i odpowiedział: “Tak Ekscelencjo, ale ja odnoszę się do oficjalnie napisanego tekstu watykańskiego, który jasno stwierdza, że opiera się na innych archiwalnych dokumentach”, na co Monsignior Capovilla odpowiedział: “No to w takim razie może zestaw Bertoniego, [czyli document z dnia 26 czerwca 2000 roku] nie jest tym samym zestawem, co Capovilla’ego.” W tym momencie w głowie Paoliniego zapaliło się światełko i zadał zasadnicze, decydujące pytanie: “Zatem obie daty są prawdziwe, ponieważ istnieją dwa teksty Trzeciej Tajemnicy?” Po krótkiej przerwie, arcybiskup Capovilla odpowiedział: “dokładnie tak!”. Ten czarno-na-białym dowód, opublikowany po raz pierwszy w książce Socciego, jest pierwszym przyznaniem się przedstawiciela Watykanu (aczkolwiek emerytowanego), że istnieje, mówiąc słowami Socciego: “Czwarta Tajemnica Fatimska, albo lepiej to ujmując: druga część Trzeciej Tajemnicy, najwyraźniej będąca kontynuacją słów Najświętszej Panny po słynnym ‘etc’, część, która nie została jeszcze ujawniona.” Ci katolicy, którzy w ciągu ostatnich sześciu lat byli ośmieszani i pogardzani, gdyż utrzymywali, że Watykan nie ujawnił całej treści Trzeciej Tajemnicy i twierdzili, że istnieją dwa teksty Tajemnicy, w świetle publikacji książki Socciego Czwarta Tajemnica Fatimska doczekali się rehabilitacji. Kolejna rozbieżność: “Wyrażone w dialekcie portugalskim” W tym samym rozdziale książki, Socci odnosi się do innego aspektu zagadki dwóch różnych tekstów Tajemnicy. Jedna z bardziej rzucających się w oczy polega na użyciu w tekście “wyrażenia w dialekcie portugalskim”, które spisana Tajemnica ma zawierać. Socci wskazuje na to, co powiedział kardynał Ottaviani, iż podczas gdy papież Jan XXIII otworzył kopertę zawierającą Tajemnicę i przeczytał ją, zrozumiał ją całkowicie, pomimo tego, że tekst napisany był w języku portugalskim. Z drugiej strony, brat Frere Michel, autor serii książek Cała prawda o Fatimie, wskazuje na to, że Papież poprosił Monsignior Tavares, aby pomógł mu w przetłumaczeniu portugalskiego wyrażenia. Arcybiskup Capovilla również potwierdza, że ponieważ tekst zawierał wyrażenia napisane w dialekcie języka portugalskiego, “pewien ksiądz, imieniem Msgr Tavares został wezwany”. Socci usilnie twierdzi, że różnica w datach może być zrozumiana tylko, jeśli weźmie się pod uwagę możliwość istnienia dwóch tekstów Tajemnicy: jednego tektu, który mógł być odczytany i zrozumiany przez papieża Jana XXIII bez pomocy Msgr Tavares, oraz drugiego, który wymagał takiej pomocy. Socci potwierdził swą teorię konsultując się z Mariagrazio Russo, ekspertem języka portugalskiego, która prowadziła szczegółowe analizy opublikowanego przez Watykan w 2000 roku dokumentu “Wizja Przesłania”. Russo nie tylko wskazała na wiele niedokładności w oficjalnym tłumaczeniu 4-stronicowego portugalskiego tekstu siostry Łucji, – co jest zadziwiające biorąc pod uwagę ciężar gatunkowy tego watykańskiego dokumentu, – ale nie znalazła w tekście żadnych regionalnych czy też „dialektycznych zwrotów”. To wszystko może oznaczać, że tekst ujawniony przez Watykan, różni się od tekstu czytanego przez papieża Jana XXIII. Ten dokument, bowiem zawierał takowe „dialektyczne zwroty”, dla których zrozumienia należało skorzystać z portugalskiego tłumacza.

Jak mogło się to wydarzyć? Socci buduje następnie hipotetyczną wersję tego, co wydarzyło się w roku 2000. Gdy Jan Paweł II zdecydował się na ujawnienie Trzeciej Tajemnicy, rozpoczęła się w Watykanie walka przeciwdziałająca tej decyzji. Socci zakłada, że Jan Paweł II wraz z kardynałem Ratzingerem chcieli odtajnienia Tajemnicy w całości, ale kardynał Sodano, wówczas Sekretarz Stanu przeciwstawił się zamierzeniu. Zdając sobie sprawę, że siła Sekretariatu Stanu jest ogromna, osiągnięto kompromis, który niestety nie ukazuje żadnego z uczestników tych zdarzeń w najlepszym świetle. Wizja „biskupa ubranego na biało”, będąca 4-stronicową wizją napisaną przez siostrę Łucję, została początkowo ujawniona przez kardynała Sodano, który jednak dokonał absurdalnej interpretacji przepowiedni, jako próby zamachu na papieża Jana Pawła II w 1981 roku. W tym samym czasie, podczas ceremonii beatyfikacyjnej Hiacynty i Franciszka 13 maja 2000 roku, papież Jan Paweł II miał „ujawnić” drugą część Tajemnicy – tę najbardziej przerażającą – w wygłoszonym kazaniu. Miał on uczynić to jednak w sposób niebezpośredni. I właśnie podczas kazania, Jan Paweł II przytoczył słowa z Apokalipsy św. Jana „I inny znak się ukazał na niebie: Oto wielki Smok barwy ognia” (Ap 12:3). Słowa te przytoczone w Pierwszym Czytaniu, mówią o wielkiej walce pomiędzy Dobrem a Złem i pokazują nam, że Człowiek nie może osiągnąć szczęścia, gdy odstawi Boga na bok, że Człowiek skończy niszcząc samego siebie. Przesłanie Fatimskie jest właśnie wezwaniem do nawrócenia się i ostrzega ludzkość, by odcięła się odSmoka, którego „ogon [...] zmiata trzecią część gwiazd nieba: i rzucił je na ziemię.” (Ap 12:4). Ojcowie Kościoła zawsze interpretowali i zestawiali gwiazdy niebieskie z duchowieństwem, a gwiazdy strącone ogonem Smoka, oznaczają wielką liczbę osób konsekrowanych, które dostaną się pod wpływy Szatana. W ten sposób papież Jan Paweł II próbował wyjaśnić Trzecią Tajemnicę, która przepowiada wielką apostazję w Kościele. W wyniku tego zabiegu „ujawnienia” Tajemnicy, Watykan, a nawet sam papież nie mógłby być oskarżony o kłamstwo w bezpośrednim pytaniu: „Czy Trzecia Tajemnica została całkowicie odtajniona?”, gdyż odpowiedź brzmiała: „Tak, była całkowicie odtajniona.” Oczywiście niektórzy postrzegają tę hipotezę wydarzeń, jako zbyt daleko idącą i oponują mówiąc, że przecież ludzie normalnie w ten sposób nie postępują. Ja jednak widzę taką możliwość, jako bardzo przekonywującą. Po pierwsze, mamy niedawne oświadczenie biskupa Williamsona z Bractwa św. Piusa X, który przekazał nam to, co powiedział mu pewien znajomy ksiądz z Austrii. Otóż podczas spotkania tego znajomego księdza z kardynałem Ratzingerem, kardynał wyznał, że dwie rzeczy stale ciążą mu na sumieniu. Jedna, to niewłaściwe potraktowanie Trzeciej Tajemnicy w dniu 26 czerwca 2000 roku, a druga to niewłaściwe potraktowanie arcybiskupa Lefebvre. Kardynał Ratzinger miał powiedzieć w sprawie arcybiskupa Lefebvre: „Zawiodłem”, a w sprawie Fatimy: „Moje ręce były związane”. Hipoteza wysunięta przez Socciego wspierana jest właśnie przez wypowiedź kardynała Ratzingera o tym, że nie mógł on działać swobodnie, że „miał związane ręce”. Po drugie, ktokolwiek mający pojęcie o stosunkach panujących w watykańskiej Romanita, nie ma trudności z akceptacją możliwości takiej hipotezy. Watykan jest rzymską biurokracją od czasu Charlemagne. Bywa pełna taktu i roztropną, ale również jest i pełna pokrętnego działania i przebiegłości. Romanita jest władzą szczególnego rodzaju, władzą, która osiągnęła mistrzostwo w niedopowiedzeniach. Jest bardzo biegła w sztuce wycofywania się w sytuacjach kłopotliwych, osiagnęła mistrzostwo w nie potwierdzaniu jak i nie zaprzeczaniu, odpowiada na pytania zadając własne pytania, z rozbrajającą gracją umie uchylać się od odpowiedzi. Jako, że żyjemy w okresie, w którym “poprzez szczeliny, dym Szatana wtargnął do świątyni Boga”, musimy z bólem przyznać, że posoborowy Watykan w wielu przypadkach już dawno zrezygnował z Ewangelicznego przesłania, by „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie” (Mt 5:37). Właśnie między innymi z tego powodu znane tradycjonalistyczne pismo wydawane we Włoszech, przyjęło tytuł: Si Si No No, czyli Tak Tak – Nie Nie, gdyż uzyskanie prostego Tak lub Nie od dzisiejszych przedstawicieli Watykanu, jest niemal niemożliwe do zrealizowania. Mogą to potwierdzić choćby te dwa poniższe przypadki. W czasie, gdy papież Jan Paweł II dokonywał 12 marca 2000 roku oficjalnych “Papieskich przeprosin”, będących częścią całorocznych uroczystości Milenijnych, zwrócił się on do kardynała Ratzingera o przygotowanie obrony teologicznej programu „Przeprosin”, jako oficjalnego stanowiska Kongregacji Nauki Wiary. Pomimo tego, iż wiadomo, że kardynał Ratzinger jest progresistą, nie zatwierdził on programu apologii papieskich, jakkolwiek dokonał tego w dość interesujący sposób. Jak twierdzi watykański dziennikarz Sandro Magister, który jest przecież jednym z najbardziej „pro-Ratzinger’owskich” dziennikarzy w Rzymie, kardynał Ratzinger opracował solidne i precyzyjne argumenty przeciw programowi apologii, a następnie dobudował on do tych argumentów jałowe odpowiedzi. W taki to sposób kardynał chciał pokazać, aczkolwiek nie bezpośrednio, że papieski program Przeprosin, nie może być teologicznie obroniony. Mimo tego, nie ośmielił się on powiedzieć tego otwarcie. Jakkolwiek nikt tak naprawdę nie wie czy rzeczywiście taka była intencja Kardynała, to jednak to, co katolicy otrzymali, czyli dokument „Pamięć i Pojednanie”, był jednym z najbardziej nieprecyzyjnych i najsłabszych doktrynalnie dokumentów, jakie kiedykolwiek wydał posoborowy Watykan – miał postać jakby majaków chorego. A przecież dokument ten wyszedł spod ręki hierarchy odpowiedzialnego za integralność doktryny Kościoła. Przykład ten pokazuje sposób działania aparatu watykańskiego. W imię posłuszeństwa ponad wszystko, a przynajmniej w imię kompromisu z posłuszeństwem, kardynał Ratzinger opublikował dokument zawierający elementy doktrynalne, którym zwiódł miliony katolików na świecie. Mamy również i inny smutny przykład braku integralności dzisiejszego Watykanu, przykład, którego sam doświadczyłem.

Bądź posłuszny ponad wszystko! Wiele lat temu, pod koniec lat osiemdziesiątych udzielałem się w grupie katolików pragnących przywrócenia Mszy Trydenckiej. W styczniu 1994 roku pojechaliśmy do Rzymu na rozmowy do biura Ecclesia Dei i jakkolwiek, jeśli chodzi o „regulację” Mszy Świętej, była to strata czasu, to otrzymaliśmy nie do przecenienia lekcję, co do sposobu działania aparatu watykańskiego. W pewnym momencie naszego spotkania, ksiądz Arthur B. Caulkins z watykańskiego biura Ecclesia Dei powiedział nam, że naszym obowiązkiem jest być posłusznym!, a jeśli wydawane rozkazy są niesłuszne, wina nie spoczywa na nas, lecz spada na wydających rozkazy. Nie mogłem uwierzyć swoim uszom, ale ks. Caulkins nie żartował i mówił to bardzo poważnie. Takie ślepe posłuszeństwo, teraz wspierane przez wysokiego przedstawiciela Watykanu, oznacza, że katoliccy duchowni, zakonnicy, a nawet przedstawiciele Watykanu, gdy będą wydawali rozkazy szkodliwe dla Wiary i szkodliwe dla duszy wiernych, to wierni będą mogli sobie powiedzieć, że nie ponoszą żadnej osobistej odpowiedzialności, ponieważ przecież „Ja tylko wykonywałem rozkazy” i „To jest wina mojego przełożonego, nie moja”. Tak, nowa Msza Novus Ordo, ministrantki, Komunia św. udzielana na rękę, muzyka rockowa na Światowych Dniach Młodzieży, pan-religijna działalność z poganami – te wszystkie okropności były właśnie wdrażane w imię „posłuszeństwa”, które jednak nie było wcale posłuszeństwem, lecz tchórzostwem i służalczością. Jeśli dzisiejszy Watykan działa według tej zasady, która jest perwersyjną odmianą synowskiego oddania katolików wobec swoich duchownych pasterzy, to nie należy się dziwić, że takie anomalie i inne nadużycia są powszechne wśród dzisiejszych katolików. Pomaga również zrozumieć przedstawioną przez Socciego hipotezę, kompromisowego, częściowego ujawnienia Trzeciej Tajemnicy.

Opinie prasy Książka Socciego zawiera tak dużo elementów, że nie sposób zająć się nimi wszystkimi tutaj. Mówi on np. o tym, że papieże Jan XXIII i Paweł VI odnosili się do siostry Łucji z lekką pogardą. Wspomina o fakcie, iż zatajona część Trzeciej Tajemnicy przewiduje głęboki, śmiertelny kryzys wiary i prawdopodobnie zawiera ostrzeżenia dotyczące negatywnych owoców Soboru Watykańskiego II. Pisze też o absurdalnym wywiadzie przeprowadzonym bez świadków przez ówczesnego arcybiskupa Bertone z siostrą Łucją, który miał mieć miejsce 17 listopada 2001 roku, a podczas którego siostra Łucja miała zgodzić się we wszystkim, co watykański dokument z 26 czerwca mówił. Zgodzić się nawet z tym fragmentami dokumentu, które burzą podstawowe wartości Fatimy, co zauważyło nawet laickie pismo The Los Angeles Times w artykule pt. „Watykański czołowy teolog delikatnie pomniejsza kult Fatimy”. Socci pisze również, że nieopublikowana treść Trzeciej Tajemnicy najprawdopodobniej zawiera ostrzeżenia mającej nadejść jakiejś katastrofy naturalnej. Jeśli chodzi o konsekrację Rosji, Socci twierdzi, że nie została ona dotychczas przeprowadzona. Można to łatwo sprawdzić patrząc na dekadencki stan dzisiejszej Rosji i oczywiście nie można nie zgodzić się ze zdroworozsądkowym podejściem Socciego. Tylko najbardziej umysłowo ociężali publicyści mogą dalej twierdzić, że dzisiejsza Rosja z plagą aborcji, rozwodów, szerzących się kultów, homoseksualizmu, jest wynikiem Zawierzenia i zbiera owoce Triumfu Niepokalanego Serca. [Nb. to samo można powiedzieć o Polsce - admin]

Oczywiście w tej 255-stronicowej książce znajdziemy dużo więcej materiałów. Jako że została ona wydana przez wielki dom wydawniczy we Włoszech, możliwe, że doczeka się przez to szerszego odbioru i wywoła szersze komentarze. Do tej pory książkę recenzowały główne pisma włoskie (il Corriere della Sera, La Stampa,Libero i Il Giornale) i wywołała ona zamieszanie w kręgach watykańskich. Chcielibyśmy, by jak najszybciej doczekała się ona tłumaczenia na język angielski i inne główne języki. Tłumaczenie: Lech Maziakowski

Przypisy Tłumacza:

Father Paul Kramer, B.Ph., S.T.B., M.Div., S.T.L. The Devil’s Final Battle

http://www.devilsfinalbattle.com/preface.htm

Zwracam uwagę na budzące wielkie zastrzeżenia tłumaczenie wypowiedzi kardynała Sodano na język polski. Proszę porównać zaznaczone tłustym drukiem części tekstu w różnych językach, z tłumaczeniem na język polski. Użyta w innych językach liczba mnoga (zob. poniżej tłumaczenia w języku angielskim, hiszpańskim, włoskim i francuskim), została zastąpiona w języku polskim liczbą pojedynczą („kule karabinów” vs „kula karabinu”). Czy to tylko niezręczność w tłumaczeniu czy też nierzetelność tłumacza, celowo wprowadzająca Czytelnika w błąd?

As he makes his way with great effort towards the Cross amid the corpses of those who were martyred (Bishops, priests, men and women religious and many lay persons), he too falls to the ground, apparently dead, under a burst of gunfire. Também Ele, caminhando penosamente para a Cruz por entre os cadáveres dos martirizados (bispos, sacerdotes, religiosos, religiosas e váris pessoas seculares), cai por terra como morto sob os tiros de uma arma de fogo.

Anch’Egli, camminando faticosamente verso la Croce tra i cadaveri dei martirizzati (vescovi, sacerdoti, religiosi, religiose e numerosi laici) cade a terra come morto, sotto i colpi di arma da fuoco. Lui aussi, marchant péniblement vers la Croix parmi les cadavres des personnes martyrisées (évęques, prętres, religieux, religieuses et nombreux laďcs), tombe ŕ terre comme mort, sous les coups d’une arme ŕ feu. “Zgodnie z interpretacją pastuszków, interpretacją potwierdzoną niedawno przez siostrę Łucję, „Biskup ubrany na biało”, który się modli za wszystkich wierzących to Papież. On również, krocząc z trudnością ku Krzyżowi, pośród zwłok umęczonych ludzi (biskupów, kapłanów, zakonników, zakonnic i licznych ludzi świeckich) upada na ziemię jak martwy pod kulą karabinu.” Dokładne brzmienie w opublikowanej przez Watykan wersji: “ugodzili go pociskami z broni palnej i strzałami z łuku”.

Polski przekład pochodzi ze strony internetowej:

http://www.voxdomini.com.pl/inne/sekret.htm

Taken from the January, 2007 Edition of:

Catholic Family News

MPO Box 743 Niagara Falls, NY 14302

905-871-6292 cfnjv@localnet.com

Original Title :“The Fourth Secret of Fatima”. Mainstream Italian Author Argues

Third Secret of Fatima Not Entirely Revealed. Secretary of Pope John XXIII Admits There Are Two Texts.

Source: http://www.cfnews.org/Socci-FourthSecret.htm

Całość za: http://www.bibula.com/?p=903

14 maja 2011 "Gdy się raz stało k...ą, to zawsze się jest k...ą"- twierdził George Orwell, patron mojego bloga i autor słynnych książek ”Folwark zwierzęcy” i „Rok 1984”. Bo jak człowiek raz się sprzeniewierzy sprawie, w którą wierzył, to nie ma już przeszkód, żeby się ponownie sprzeniewierzał.. I jest coraz bliżej prostytucji.. Zasada moralnej równości nie istnieje, obowiązuje zasada niemoralnej równości. Forsowana jest antyzasada, że zdrada, sprzeniewierzanie się, przechodzenie z gangu do gangu, to nic takiego - to w demokracji normalność.. No i przechodzą.. Przed każdymi demokratycznymi wyborami przechodzą, niby do innej partii, a tak naprawdę, ciągle w jednym towarzystwie.. Niech ktoś spróbuje przejść z Camorry do Cosa Nostry, albo z ‘Ndrangheta do Camorry.. To zobaczy jak to się dla niego skończy.. Nie ma kary, nie ma miary.. Hulaj dusza piekła nie ma.. A w demokracji prostytucja polityczna jest jak najbardziej wskazana. Bez prostytucji politycznej trudno wprost sobie wyobrazić demokrację.. Tak jak bez kłamstwa i demagogii. .To są fundamenty demokracji.. A skołowany lud zagłosuje.. Już oficjalnie sprzedają” jedynki” na listach wyborczych.. Czy przypadkiem demokracja nie jest zagrożona? Co na to ci wszyscy obrońcy demokracji? Dlaczego nabrali wody w demokratyczne usta. Gdzie są te fundacje, które propagują demokrację na wszystkich szczeblach? Bo kupować i mataczyć głosami w Wałbrzychu nie wolno, ale wolno sprzedawać „ jedynkę” na liście wyborczej.- jak najbardziej. Wolno kupczyć tworzonymi posadami państwowymi, których jeszcze nie ma, ale będą, w miarę potrzeb i możliwości.. Nie wolno dać demokratycznemu wyborcy butelki wódki, żeby oddał się bachanaliom wyborczym w całości, łącznie z oddaniem swojego bezcennego głosu, na tego, kto mu tę wódkę dał.. Ale już posadę można dać.. To nie jest demokratyczna korupcja.?. Można rozdawać długopisy wyborcze, które piszą tak długo, jak trwają bachanalia demokratyczne i wyborcze. Potem przestają pisać, tak jak obowiązywać hasła wykorzystywane podczas uprawiania demagogii. Dlaczego podczas „święta demokracji” wolno łgać do woli..? To znaczy podczas gry wstępnej właściwej demokracji poprzedzającej sam akt demokratyczny w postaci glosowania można opowiadać różne demokratyczne banały i dyrdymały, ale w samym dniu szczytowania nie wolno zakłócać toczącego się procesu decyzyjnego” obywateli’ i nie wolno demagogią zmieniać ich emocjonalnych preferencji… Przecież to tylko emocje.. Z rozumem niemające nic wspólnego.. Emocje to emocje- rozum to rozum. I tak decyduje większość.. W przeciwieństwie do abonamentu telewizyjnego, który jest obowiązkiem prawnym w wolnej i demokratycznej Rzeczpospolitej.. Zakupiony telewizor musi być zarejestrowany, żeby móc naliczyć podatek od posiadanego telewizora.. Na razie pralek i lodówek nie musimy rejestrować w odpowiednich urzędach, telewizory i radia – jak najbardziej- na państwowej poczcie. Pan Tadeusz Czapla z Leszna przepisał abonament telewizyjny na żonę: normalnie - wypełnił formularz zgłoszenia zmiany danych. Pod dokumentem podpisał się pan Tadeusz z Leszna i pracownik poczty. W ciągu miesiąca przyszła pocztą do domu pana Tadeusza książeczka abonamentowa i rachunek już na nowego użytkownika.. żonę pana Tadeusza.. No i się zaczęło. Żona pana Tadeusza dostała z poczty awizo, w którym poczta napisała, żeby pani Zofia Czapla zgłosiła się na pocztę aktem zgonu (!!!!) pana Tadeusza, bo ksero aktu potrzebne jest do dokonania zmiany. Pani Zosia, czym prędzej popędziła do urzędu pocztowego przy ulicy Westerplatte, w Lesznie żeby wyjaśnić sprawę swojego męża, który żyje i czuje się dobrze, dopóki abonament był na niego, a teraz poczuł się, źle, bo dowiedział się od poczty, że nie żyje. Wszystko wiązało się z tym nieszczęsnym abonamentem, który każdy mieszkaniec Polski musi posiadać, żeby płacą podatek od posiadania telewizora łożył de facto na propagandę telewizyjną i radiową.. Bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie wyobraża sobie sytuacji, w której za oglądnie propagandy nie będzie płacił.. Propaganda ma być- i to nie za darmo. Musi być opłacony abonament przymusowo, demokratycznie i ustawowo. Wtedy sprawiedliwości staje się zadość.. Bo na przykład narodowi- socjaliści radioodbiorniki Niemcom rozdawali za darmo w ramach promocji, byleby tylko wszystkie wystąpienia Adolfa Hitlera docierały do każdego niemieckiego domu.. Żeby każdy był mamiony propagandą. W Polsce natomiast, gdzie narodowi socjaliści próbowali instalować swoje porządki, Polakom radioodbiorniki zabierano, żeby nie mogli słuchać propagandy londyńskiej.. Bo od dawna wiadomo, że ofiarą każdej wojny jest prawda, pierwszą ofiarą każdej wojny.. Obie strony sporu łgają jak najęte i to w czasie wojny, a co dopiero w czasie pokoju.. Bo jest taki pokój, że żaden kamień na kamieniu nie pozostanie. Kamieniu cywilizacyjnym. Jak nie widać czołgów na ulicach to nie znaczy, że nie toczy się wojna. Toczy się w mediach: kłamią oszukują, odwracają uwagę i narzucają.. Swoją wersję. I podają do wierzenia.. Bo musi być jedna wersja obowiązująca, ale niemająca nic wspólnego z prawdą.. Bo prawda jest ciągłą ofiarą toczącej się wojny.. Tak jak na tej poczcie w Lesznie: stoi pan Tadeusz przed okienkiem i mówi, że to on i że nie wybiera się na drugi świat, a pani zza okienka mówi, co innego, bo jej się zgadza, że pan Tadeusz nie żyje, a on tu stoi i twierdzi, że jest inaczej.. Poczty też prawda nie interesuje, bo interesuje ją abonament, a przecież prawda jest zgodnością z rzeczywistością. Urzędniczka mu dalej tłumaczyła, że potrzebny jest akt zgonu, żeby przepisać abonament telewizyjny na druga osobę i powoływała się przy tym na jakiś regulamin TV, bo podobno podstawą wyrejestrowania odbiornika telewizyjnego bez zarejestrowania nowego użytkownika może być tylko akt zgonu dotychczasowego użytkownika..(???). Przyznam się państwu, ze nie wiedziałem o tej sprawie i nie wiem czy wiedzieli ci wszyscy, którzy wysłali 22 000 przepisów do Komisji Przyjazne Państwo, panu posłowi Palikotowi, żeby je polikwidował, ale on przerażony skalą głupoty w Polsce, umył ręce jak Piłat, wybył z Komisji Przyjazne Państwo i zajął się walką o aborcję, eutanazję i parytety równości.. No pewnie- to są sprawy ważniejsze w czasie pokoju, co innego w czasie wojny.. Kto by sobie w czasie prawdziwej wojny zajmował głowę eutanazją? I parytetami płci..? W każdym razie zamieszanie wokół aktu zgonu przy okazji abonamentu telewizyjnego powstało, dlatego, że nie zostały wypełnione wszystkie formularze, tak stwierdził Regionalny Dział Przetwarzania Dokumentów w Poznaniu, dokąd trafiła dokumentacja dotycząca abonamentu telewizyjnego, co wyjaśnia pani Wioletta z Działu Sprzedaży Usług Finansowych Centrum Poczty w Oddziale Rejonowym w Lesznie.. Wypełni się dodatkowy formularz i wszystko będzie w najlepszym porządku. Jak u mistrza Orwella.. Rozmawia dwóch posłów przy wódeczce: - Słuchaj, stary, mamy wszystko: wille, pieniądze, wpływy, władzę. Może czas, żeby o ludziach pomyśleć? - Masz rację, trochę służby by się przydało.. A za niewolników już dawno im służymy. WJR

Małpa z brzytwą Kiedyś zapytano doświadczonego i mądrego człowieka: „Kiedy będzie lepiej?”. „Dobrze już było” – padła lapidarna i wiele mówiąca odpowiedź. Może trudno jest się z tym pogodzić, ale rzeczywiście nie trzeba niczego dodawać do tego realistycznego stwierdzenia określającego istotę sprawy. Bo jeżeli się zastanowimy nad tym, co nas wszystkich czeka, jeżeli zostaną zrealizowane pomysły eurokratów (teraz widać coraz bardziej, co to znaczy dać małpie brzytwę), to będzie tylko coraz gorzej. Co jest związane z tym, że będzie również coraz drożej. Unia Europejska określiła już krzywizny banana, to, że marchewka jest owocem, narzuciła normy dotyczące odległości między szczeblami drabiny, minimalną grubość pokrywy śnieżnej, po której można jeździć na nartach. Czeka nas zapewne jeszcze wiele takich idiotyzmów, w tym znacznie gorsze, takie jak obowiązek parytetów w kopalniach i zatrudnianie do pracy pod ziemią minimum 50 proc. kobiet, przymusowa indoktrynacja homoseksualna w szkole oraz restrykcyjne prawo, by rodzice wychowywali swoje potomstwo bezpłciowo, a płeć dziecka była określana dopiero, gdy ono samo wybierze, kim chce być po ukończeniu 18 roku życia. Bruksela dąży bezwzględnie, by od 2012 r. wszystkie samochody sprzedawane w Unii Europejskiej emitowały najwyżej 120 g CO2 na każdy przejechany kilometr. Przekroczenie limitu będzie kosztowało 35 euro za każdy gram od każdego pojazdu. W 2015 r. będzie to już 95 euro. Eksperci oceniają, że nowe przepisy dotyczące, CO2 przyczynią się do znacznego zwiększenia cen samochodów, średnio nawet o 1000-1500 euro (ok. 3900-5900 zł). Za dwa lata cena 1 m kw. mieszkania również znacznie wzrośnie, a to za sprawą przepisów nakazujących budowanie z energooszczędnych materiałów, które rzecz jasna są znacznie droższe. Jest to konsekwencja dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady 2010/31/UE z 19 maja 2010 roku w sprawie charakterystyki energetycznej budynków, która weszła w życie 7 sierpnia 2010 roku. Na jej podstawie od 2013 r. będą obowiązywały nowe świadectwa charakterystyki energetycznej. Będą obligatoryjnie zawierały wytyczne określające optymalizację charakterystyki energetycznej danego obiektu, a także scenariusz niezbędnych działań, by wypełnić te zalecenia. Co więcej, powstanie ogólnoeuropejski mechanizm kontroli tych certyfikatów. Za dwa lata inwestor – przed rozpoczęciem budowy – będzie musiał obowiązkowo przedstawić dokumentację podjętych działań mających na celu zasilanie budynku w odnawialne źródła energii wraz z ekonomiczną, środowiskową i techniczną analizą wdrożenia takich rozwiązań. Te same wymogi będą stosowane w przypadku remontu i modernizacji już istniejących budynków. Natomiast od 2020 roku nowo powstające obiekty będą musiały charakteryzować się blisko zerowym zużyciem energii, co w praktyce oznacza, że będą musiały być budowane z kilkakrotnie droższych materiałów. W zgodnej opinii ekspertów wdrożenie unijnej dyrektywy wraz z koniecznością wykorzystania źródeł odnawialnych energii (wiatru, promieniowania słonecznego, z biomasy, wysypisk śmieci, oczyszczalni ścieków itp.) spowoduje drastyczny wzrost nakładów na wybudowanie 1 m2 mieszkania. Gospodarka europejska pogrążona jest w stagnacji, zapaść demograficzna oraz nadmierny fiskalizm i biurokracja wykluczają szansę wejścia na ścieżkę wzrostu i powodują marginalizację Europy na globalnej arenie. Paradoksem jest, że dzisiejsza Unia Europejska, choć odwołuje się do haseł gospodarki rynkowej, jest rynkiem totalnie regulowanym, zcentralizowanym i odgórnie planowanym. Zupełnie przypomina dawną Radę Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, do której przymusowo należały kraje komunistyczne. Wewnątrz UE obowiązuje ponad 100 tys. różnego rodzaju przepisów, uregulowań, norm i standardów. Komisja Europejska odgórnie narzuca krajom członkowskim obowiązujące rozwiązania w obszarze społeczno-gospodarczym. Blisko 80 proc. prawa gospodarczego obowiązującego w Unii Europejskiej to prawo wspólnotowe. Odbywa się to pod hasłami „lepszego jutra”, praw człowieka, ochrony środowiska, bezpieczeństwa etc., etc., ale tworzy się rzeczywistość, w której nie da się żyć. Jan Maria Jackowski

Premier pogwałcił konstytucję? Sposób zawarcia tej umowy międzynarodowej przez Donalda Tuska stanowi delikt konstytucyjny, gdyż był niezgodny z polskim prawem, w tym z Konstytucją RP - to jedno z głównych ustaleń sejmowego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej po spotkaniu z prof. Markiem Żyliczem - ekspertem prawnym komisji Jerzego Millera. Prof. Żylicz opowiadał podczas spotkania zespołu o okolicznościach przyjęcia podstawy prawnej badania katastrofy smoleńskiej i skutkach takiej decyzji. Nagranie filmowe można obejrzeć TUTAJ.

Prawnik przyznał, że początkowo katastrofa smoleńska była badana (z udziałem komisji płk. Mirosława Grochowskiego z polskiej i komisji gen. Siergieja Bajnietowa z rosyjskiej strony) na prawnej podstawie polsko-rosyjskiego porozumienia z 1993 r. i dopiero później strona polska od tego odstąpiła na skutek presji rosyjskiej. Prof. Marek Żylicz stwierdził, że dopiero później zostało zawarte półformalne porozumienie między premierami Donaldem Tuskiem i Władimirem Putinem o przyjęciu załącznika 13 konwencji chicagowskiej, jako nowej prawnej podstawy badania katastrofy smoleńskiej. Według zespołu sejmowego ds. katastrofy smoleńskiej po spotkaniu z prof. Żyliczem można poczynić następujące ustalenia:

- początkowo katastrofa smoleńska była badana na trafnie przyjętej prawnej podstawie polsko-rosyjskiego porozumienia z 1993 r., dopiero 15 kwietnia odstąpiono od badania katastrofy na podstawie tego porozumienia,

- została zawarta umowa międzynarodowa, w wyniku, której Polska odstąpiła od badania katastrofy na podstawie porozumienia z 1993 r. i przyjęła do wiadomości decyzję premiera Rosji powierzającą komisji rosyjskiej badanie katastrofy w oparciu o załącznik 13 konwencji chicagowskiej,

- sposób zawarcia tej umowy międzynarodowej przez Donalda Tuska stanowi delikt konstytucyjny, gdyż był niezgodny z polskim prawem, w tym z Konstytucją RP,

- innym deliktem konstytucyjnym było zmienienie 27 kwietnia rozporządzenia MON w sprawie organizacji oraz zasad funkcjonowania Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego poszerzające kompetencje premiera w sposób niezgodny z ustawą Prawo lotnicze,

- na podstawie tego rozporządzenia powołano Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (tzw. komisję Millera), która jednak w świetle obowiązującego Prawa lotniczego nie ma prawa do badania katastrofy smoleńskiej od chwili rezygnacji z porozumienia z 1993 r. jako prawnej podstawy badania katastrofy. O tym, że przyjęcie półformalnego porozumienia międzynarodowego w trybie roboczym za zgodą obu rządów odbyło się z naruszeniem Konstytucji RP i stanowi delikt konstytucyjny (gdyż nie można zawierać umowy w takim trybie, że ktoś coś zaproponował, a ktoś inny się na to zgadzał, lecz potrzebne są do tego także zgody Sejmu, Senatu i Prezydenta oraz publikacja w Dzienniku Ustaw i notyfikacja umowy w ONZ), mówił podczas spotkania dr hab. Karol Karski, specjalista prawa międzynarodowego i poseł PiS. Prof. Marek Żylicz zinterpretował lot Tu-154M nr 101 do Smoleńska, jako lot statku państwowego, który jednak nie wykonywał zadań wojskowych, czyli był lotem państwowo-wojskowym, a zatem można było – wobec braku uregulowań dotyczących takiej sytuacji – przyjąć załącznik, 13 jako podstawę badania tej katastrofy. Obecna na spotkaniu prof. dr hab. Krystyna Pawłowicz stwierdziła, że analizy przedstawiane przez prof. Żylicza w przypadku wątpliwości interpretacyjnych zawsze kończą się wnioskami korzystnymi dla Rosji, a niekorzystnymi dla Polski. Dr. hab. Karol Karski stwierdził, że samolot był państwowy, a lot miał charakter wojskowy, gdyż był oznaczony w planie lotu literą M [military], załoga była wojskowa, na pokładzie znajdowała się polska generalicja oraz Prezydent RP, jako zwierzchnik Sił Zbrojnych, samolot miał oznaczenia wojskowe i Rosjanie, jako taki go zaakceptowali, samolot wykonywał niebojową misję wojskową. Pełnomocnik rodzin niektórych ofiar katastrofy mec. Piotr Pszczółkowski zauważył, że status lotu był wojskowy, więc jako podstawy prawnej badania katastrofy nie można było zastosować konwencji chicagowskiej, która wyklucza jego stosowanie do katastrof statków państwowych, w tym wykonujących loty wojskowe. Ponadto w trakcie dyskusji m.in. mec. Piotr Pszczółkowski stwierdził, że Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (od 28 kwietnia działająca pod przewodnictwem Jerzego Millera) w świetle obowiązującej ustawy Prawo lotnicze nie ma prawa do badania katastrofy od chwili rezygnacji z posługiwania się porozumieniem z 1993 roku, jako prawną podstawą badania. Po odstąpieniu od tej podstawy prawnej komisja powołana przez kraj rejestracji statku powietrznego (Polskę) może badać zagraniczną katastrofę lotniczą jedynie wówczas, gdy zwróci się o to do niej z prośbą kraj miejsca katastrofy (Rosja) albo, jeżeli kraj miejsca katastrofy nie podejmie badania. Źródło: Niezależna.pl,

O honor polskiego żołnierza Honor wojska polskiego zależy na kulcie sprawiedliwości i prawdy. ... Dumą jego jest nie szabla ani ranga, ale możność służenia krajowi i wielkość (nade wszystko moralna) Ojczyzny”. "List otwarty do korpusu oficerskiego" z dnia 23 marca 1930 r. Ks. Zygmunt Łoziński, biskup piński, Znajomy dziennikarz zwrócił się do mnie z pytaniem, czy wziąłbym udział w konferencji zwołanej w obronie honoru polskiego żołnierza. Powiedziano, że jest to inicjatywa ponadpartyjna. Na konferencji mieli wystąpić poseł PJN Paweł Poncyliusz, kojarzony z PiS Czesław Bielecki, i ja – partyjnie bezprizorny były minister obrony. Dziennikarz mówił, że impulsem do zwołania konferencji był wybryk doradcy prezydenta Komorowskiego Tomasz Nałęcz w Radio ZET, który obraził gen. Petelickiego. Jak wiadomo gen. Petelicki rozmawiając z Wirtualną Polską ujawnił, że tuż po katastrofie smoleńskiej czołowi politycy PO otrzymali SMS-y z instrukcją, jak mają wypowiadać się na temat katastrofy - "Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił". Doradca prezydenta Nałęcz skomentował tę informację Petelickiego, że o cudzej rozmowie mogła mówić raczej "jakaś łajza, a nie generał". Konferencja miała się odbyć 13 maja o godzinie 13:00 w sejmie. Przybyłem o czasie, ale okazało się, że najpierw wystąpi pani Kluzik, która będzie tłumaczyć, że jej partia ma się dobrze. W rezultacie nasze wystąpienie opóźniło się o pół godziny. Następnie dowiedziałem się, że Bieleckiego nie będzie. I do tego organizatorzy przygotowali list do Komorowskiego o zdymisjonowanie Nałęcza. Powiedziałem, że nie koresponduję z Komorowskim i listu nie mogę podpisać. Natomiast skoro nie będzie Bieleckiego, to proszę posła Poncyliusza, aby oświadczył, że nasza wspólna konferencja nie oznacza, iż zamierzam wstąpić do PJN. Poseł powiedział to dziennikarzom, a następnie zaprezentował treść listu do Komorowskiego. W swoim słowie na konferencji wyjaśniłem, dlaczego nie mogę listu podpisać i podkreśliłem, że budzi moje oburzenie coraz częstsze szarganie honoru polskich żołnierzy. Przypomniałem, że takie niegodne praktyki dotknęły gen. Waldemara Skrzypczaka, a także poległych pod Smoleńskiem gen. Andrzeja Błasika oraz pilotów kpt. Arkadiusza Protasiuka i mjr. Roberta Grzywnę. Do tego występujący w obronie honoru tych żołnierzy gen. Petelicki sam został obrażony przez doradcę prezydenta. Petelicki był twórcą i pierwszym dowódcą jednostki wojskowej GROM zaliczanej do grona najlepszych w świecie jednostek wojsk specjalnych. GROM był jednym z naszych argumentów w czasie starań o członkostwo w NATO. Zapamiętałem Petelickiego, jako człowieka odważnego. Będąc ministrem obserwowałem ćwiczenia żołnierzy GROM. Zaprezentowano odbijanie zakładnika, w którego wcielił się ich dowódca. Wyglądało to tak: w ciemnym pomieszczeniu za stołem siedział Petelicki. Przy nim ustawiono dwa manekiny i podobne manekiny rozstawiono w różnych miejscach pomieszczenia. Grupa atakująca miała za zadanie ostrą amunicją zlikwidować manekiny- terrorystów i „odbić” Petelickiego. Akcja została przeprowadzona wzorowo, żołnierze strzelali precyzyjnie. Petelicki wykazał się niezwykłą odwagą znajdując się na linii ognia w pomieszczeniu, w którym świstały kule. Wspomniałem, że generał posiada ogromną wiedzę w zakresie działań w sytuacjach kryzysowych. Na tej podstawie po katastrofie smoleńskiej w bardzo ostrych łowach krytykował nieudolność szefa MON i rządu. Zgłosił postulat postawienia winnych przed Trybunałem Stanu

http://www.twojewiadomosci.com.pl/content/wycofany-wywiad-z-gen-petelickim-w-sieci-a%C5%BC-huczy-0

Gdy politycy PO zarzucali Petelickiemu, że popiera PiS odpowiadał – domagam się prawdy i ukarania winnych. Nie istnieje jakaś prawda PO, lub prawda PiS. Jest jedna prawda o tym, co się zdarzyło pod Smoleńskiem i Polacy mają do niej prawo. Powiedziałem też, że władze państwowe maja obowiązek dbać o honor żołnierzy. Oceniłem, że zachowanie polityków obozu rządzącego godzi w morale wojska i tym samym osłabia obronność RP. Jest działaniem nieodpowiedzialnym i szkodliwym. Po konferencji dziennikarka jednej ze stacji telewizyjnych zapytała mnie, czy wracam do polityki. Odparłem, że powrót taki musiałby być związany z wojskiem. Jednak, aby znaleźć się w MON trzeba mieć poparcie liczącej się partii politycznej. Zważywszy zaś na moje poglądy w kwestii obronności nie dostrzegam, aby w sejmie była partia, która zaakceptowałby moje propozycje odbudowy wojska i naprawy systemu obronnego kraju. Powiedziałem pani redaktor, że jestem staroświecki i uważam, że celem polityki nie są stanowiska. Stanowisko jest narzędziem, aby coś ważnego i potrzebnego zrobić. Jeśli więc nie ma szans na pozytywne działanie, to zabieganie o stanowiska nie ma sensu.

Tekst listu APEL do Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej – Zwierzchnika Sił Zbrojnych

Szanowny Panie Prezydencie! Zwracamy się do Pana, jako Zwierzchnika Sił Zbrojnych z apelem o obronę honoru i dobrego imienia Polskich Żołnierzy! Z rosnącym niepokojem obserwujemy narastającą falę agresji słownej ze strony polityków, wymierzonej w Polskich Żołnierzy. Zwierzchnik Sił zbrojnych powinien dbać o morale Żołnierzy i zapewniać im należytą ochronę przed medialnymi atakami nieodpowiedzialnych polityków, którzy dla doraźnej popularności lub doraźnych, politycznych celów, nie wahają się poniewierać honoru Polskiego Żołnierza! Państwo musi zapewnić szacunek swoim Żołnierzom, bo to oni narażają swoje zdrowie i życie w niebezpiecznych misjach wojskowych na całym świecie. Jeśli sami nie będziemy potrafili szanować własnego wojska, trudno będzie wymagać tego szacunku choćby od naszych sojuszników. Nie może być tak, że Żołnierz zasługuje na szacunek polityków, dopiero wtedy, gdy zginie.

Z przykrością stwierdzamy, że co raz częściej obiektami agresji polityków i urzędników Państwa stają się właśnie Polscy Żołnierze. Ostatnio są to wojskowi piloci, którzy pełniąc służbę, pozbawiani są szans na odpowiednie szkolenie, a później, jak to ma miejsce w przypadku pilotów Tupolewa 154 M, który rozbił się w Smoleńsku, posądzani są o brak kompetencji. Szczególnie bolesne, że zarzuty takie stawia się nieżyjącym, niemającym możliwości obrony. Obiektem słownej agresji stają się również najbardziej zasłużeni dla Polski Generałowie. Jako haniebne uznajemy oskarżenia gen. pilota Andrzeja Błasika o nadużywanie alkoholu oraz o wywieranie nacisków i kłótnie ze swoimi podwładnymi. Nie ma na to żadnych, słownie: żadnych, wiarygodnych dowodów! Jako szczególnie nikczemną, uznajemy także wypowiedź Pańskiego doradcy, Pana Tomasza Nałęcza, z dnia 8 kwietnia 2011 r., który publicznie obraził Generała Brygady Sławomira Petelickiego – twórcę i dwukrotnego dowódcę Jednostki Specjalnej GROM. Generał Petelicki za jej stworzenie i dowodzenie odznaczony został Krzyżami Orderu Odrodzenia Polski, przyznawanym przez prezydenta RP za wyjątkowe męstwo Krzyżem Zasługi za Dzielność, a także amerykańskim odznaczeniem wojskowym „Legion of Merit”. Panie Prezydencie! Reprezentujący Pana – Najwyższy Urząd w państwie – Tomasz Nałęcz, w niewybredny sposób, notorycznie obraża w mediach różne osoby. Jednak, jako reprezentant najwyższego zwierzchnika Sił Zbrojnych, nie wolno mu obrażać Żołnierzy. Ani czynnych, ani emerytowanych. Konstytucja ustanawia Pana, jako ich obrońców, a więc także, jako strażnika morale. Dlatego apelujemy do Pana o zdymisjonowanie Pana Tomasza Nałęcza z funkcji doradcy Prezydenta RP. W naszej ocenie niedopuszczalne jest, by doradca Głowy Państwa publicznie obrażał generała Wojska Polskiego i nie poniósł za to żadnych konsekwencji. Panie Prezydencie! Pańska reakcja na słowa Pana Tomasza Nałęcza będzie wyznaczała poziom szacunku Państwa dla swoich obrońców! Liczymy także, że zechce Pan odwiedzić Muzeum Wojska Polskiego i zobaczyć wystawę pt. „Zanim uderzył GROM”, a także ekspozycję pamiątek po elicie funkcjonariuszy Biura Ochorny Rządu, którzy zginęli tragicznie w Smoleńsku, pełniąc swoją służbę. Panie Prezydencie! Jako były minister Obrony Narodowej wie Pan najlepiej, z jakim ryzykiem wiąże się służba bezpieczeństwu Polski. I właśnie, dlatego, nie można tolerować nieodpowiedzialnych zachowań nawet najwyższych urzędników państwowych, obrażających ludzi honoru, którzy składając przysięgę wypowiadają słowa: „Za sprawę mojej Ojczyzny w potrzebie, krwi własnej ani życia nie szczędzić”. Szeremietiew

Nie chcemy Lovaglio na prezesa Pekao SA Pan Lovaglio nie kierował się dobrem i stabilnością Banku Pekao SA oraz sektora finansowego w Polsce, przeciwnie, jego decyzje miały na celu nieuprawniony drenaż Banku przez większościowego akcjonariusza - Unicredit SpA. Warszawa, 13 maja 2011 roku Stanisław Kluza Komisja Nadzoru Finansowego STANOWISKO oraz wniosek organizacji społecznej i akcjonariusza Banku Pekao SA w przedmiocie wniosku Banku o wyrażenie zgody na objęcie funkcji Prezesa Banku Pekao SA przez Pana Luigi Lovaglio Szanowny Panie Przewodniczący, Niniejszym, jako Stowarzyszenie „Przejrzysty Rynek” (Stowarzyszenie) - organizacja społeczna oraz akcjonariusz Banku Pekao SA (dalej: Bank, Pekao SA) zwracamy się w trybie Kodeksu Postępowania Administracyjnego oraz w oparciu o zapisy Ustawy Prawo Bankowe (Dz.U.2002.72.665) oraz Ustawy o Nadzorze Nad Rynkiem Finansowym (Dz.U.2006.157.1119) do Komisji Nadzoru Finansowego (KNF, Komisja) i do Pana, jako Przewodniczącego Komisji z wnioskiem o wydanie przez KNF decyzji odmownej w odniesieniu do wniosku Banku o wyrażenie zgody na objęcie funkcji Prezesa Banku Pekao SA przez Pana Luigi Lovaglio. Przyczyny są niezwykle proste. Swoją działalnością w naszej ocenie Pan Luigi Lovaglio spowodował udokumentowane straty w związku z dotychczasowym pełnieniem funkcji członka organu osoby prawnej - Banku Pekao SA. Pan Lovaglio w dotychczasowej pracy w Banku nie kierował się dobrem i stabilnością tej instytucji oraz sektora finansowego w Polsce, a wręcz przeciwnie, jego decyzje miały na celu nieuprawniony drenaż Banku przez większościowego akcjonariusza - Unicredit SpA. Z takim stanem mamy niestety do czynienia również obecnie. Otóż, gdyby nie skandalicznie niski poziom rezerw na kredyty podjętych w roku 2010, wypłata dywidendy w tym roku byłaby niemożliwa. Poziom rezerw w Pekao obniżył się w ciągu roku 2010, w trakcie, którego poziom złych kredytów w całym sektorze bankowym gwałtownie podskoczył. Bank zawiązał ponad czterokrotnie mniej rezerw niż jego główny konkurent PKO BP. Zawiązał mniej nowych rezerw niż kilkakrotnie mniejszy... BRE Bank. Ujemny wpływ zawiązywanych rezerw na wynik Banku (ponad 400 milionów złotych) był też w związku z tym ponad czterokrotnie mniejszy niż w przypadku Banku PKO BP (ponad 1 miliard 700 milionów złotych) (zgodnie ze sprawozdaniami finansowymi obu banków za rok 2010). A przecież w tym też roku Bank, po kilku latach przerwy, zwiększył wielkość bilansu i okazał się jednym z liderów na rynku kredytów hipotecznych. Gdyby Pekao SA zawiązało rezerwy na poziomie średniej z całego sektora bankowego zysk banku za rok 2010 byłby, co najmniej dwukrotnie niższy, a wypłata dywidendy niemożliwa. Nadto, Polskie Sądy zainteresowały się „rzetelnością i zupełnością” sprawozdań finansowych Banku Pekao SA. Wg opinii biegłego w jednej ze spraw sądowych Pekao SA w 2006 roku sprzedało w ramach Projektu Chopin (umowy z Unicredit i Pirelli, o których Stowarzyszenie informowało już KNF, a które podpisał Pan Luigi Lovaglio) swoją spółkę deweloperską Pekao Development po cenie trzykrotnie niższej niż jej wartość. Jeśli opinię tę podzieli kolejny biegły powołany przez Sąd, konsekwencje dla Banku mogą okazać się niezwykle poważne, łącznie z korektą sprawozdań finansowych za rok 2006, czy zaległościami podatkowymi związanymi ukrywaniem i nielegalnym transferem zysków za granicę. W innej ze spraw Sąd Apelacyjny (wyrok w załączeniu) zadecydował o zweryfikowaniu skutków finansowych za rok 2007, wynikających z faktu podpisania przez Bank w 2006 roku Umowy Wspólników z włoskim deweloperem Pirelli. W trzeciej ze spraw Sąd nakazał przekazania do akt sprawy dokumentów i umów, które mają być podstawą weryfikacji sprawozdań finansowych Banku za rok 2008. Decyzje i wyroki Sądów mogą zmusić zarząd Pekao SA do korekt sprawozdań finansowych za lata od 2006 do chwili obecnej. A korekty te mogą okazać się „niebłahe”, gdyż konserwatywna wycena „Projektu Chopin” rozciągającego się na przestrzeni 25 lat opiewa, na co najmniej cztery miliardy złotych. Warto pamiętać, że zarówno pod umową „Porozumienie Chopin” z 1 czerwca 2005 roku jak i pod Umową Wspólników z 3 kwietnia 2006 zawartą z Pirelli widnieją podpisy Pana Luigi Lovaglio. Wobec podnoszonych uwag dotyczących dotychczasowej działalności Pana Luigi Lovaglio wnosimy o wezwanie celem przesłuchania oraz przedstawienia szczegółowego stanowiska Pana Jerzego Bielewicza – Prezesa Stowarzyszenia „Przejrzysty Rynek” i eksperta w dziedzinie finansów i sektora bankowego; Z racji zwięzłej formy niniejszego listu i faktu, że zostanie on upubliczniony pomijamy szczegóły wiele innych decyzji Pana Luigi Lovaglio sygnowanych jego podpisem. Jak choćby jego rola przy połączeniu Pekao SA z Bankiem BPH SA w sytuacji zatajenia umów podpisanych zgodnie z „Projektem Chopin”, czy decyzje zawarcia umów pożyczek z podmiotami powiązanymi (Luksemburg, Austria) w ramach Grupy Unicredit w grudniu 2008 roku – na warunkach, które nie miały nic wspólnego z rynkowymi. Szczegóły i pełne dossier roli Pana Luigi Lovaglio w Banku Pekao SA znajduje się w domenie Stowarzyszenie i zostanie udostępnione na każde życzenie KNF. Jego podpis pieczętował też wypłatę dywidendy za rok 2008 wbrew rekomendacji KNF. W owym czasie poza bezpośrednią karą, deklarował Pan publicznie swoje stanowisko, jako Przewodniczący Komisji, że osoby odpowiedzialne za wypłatę nadmiernej dywidendy z Banku Pekao SA za rok 2008, nie mogą liczyć na zgodę KNF przy kolejnych nominacjach do zarządów banków. Czy nie jest to, aby właściwy moment by wypełnić tamto publiczne zobowiązanie? Za Stowarzyszenie: Jerzy Bielewicz, Artur Zawisza

Bączek cenowy. "W ujęciu rocznym inflacja wyniosła 4, 5 proc." Bączek cenowy wiruje coraz szybciej. GUS podał informację o wzroście inflacji w kwietniu. Ceny towarów i usług konsumpcyjnych w kwietniu br. wzrosły o 0, 5 proc. w porównaniu do poprzedniego miesiąca, natomiast w ujęciu rocznym inflacja wyniosła 4, 5 proc. W kwietniu największy wzrost odnotowano w kategorii "transport" - o 7,6 proc. r./r., w tym "paliwa do prywatnych środków transportu - 14, 2 proc. oraz "żywność i napoje bezalkoholowe" o 6, 4 proc., w tym "żywność" o 7, 7 proc., jak wynika z tabeli opublikowanej przez GUS. Takich informacji można się było spodziewać po decyzji RPP o podniesieniu stóp procentowych. Co na to Rząd? Rząd milczy i zajmuje się zamykaniem stadionów oraz transferami poselskimi za publiczne pieniądze. Nie słychać głosu ministra finansów, jakie zamierza podjąć działania, aby ustabilizować sytuację, nie słychać premiera, który ochoczo wypowiada się na różne tematy. Teraz milczy. Jak tak dalej pójdzie to nowy minister od wykluczonych będzie miał pełne ręce roboty. Sądziłam, że okres jego urzędowania upłynie mu na zdefiniowaniu, kim owi wykluczeni są. Ale teraz już rozumiem, że Rząd nie zamierza walczyć z inflacją, żeby uzasadnić powołanie gwiazdy telewizyjnej na ministra Rządu RP i uzasadnić ten wydatek z budżetu państwa. Budżetu, dodajmy, sypiącego się na naszych oczach. W piątek sejmowa komisja finansów publicznych zaopiniowała pozytywnie wniosek ministra pracy o przesunięciu 80 mln złotych na Fundusz Pracy, czyli mówiąc ogólnie na potrzeby bezrobotnych i pracodawców. Może to wydawać się ogromną kwotą, ale po dokładnej analizie widać wyraźnie, że tak nie jest. Średnio przypadnie około 5 mln złotych na województwo. W marcu było zarejestrowanych 2133900 bezrobotnych. Łatwo wyliczyć ile rząd postanowił przeznaczyć pieniędzy na pomoc dla nich. Ile będzie kosztowało nowe stanowisko ministerialne? Średnie uposażenie sekretarza stanu to około 12 tys. złotych. W ciągu 6 miesięcy, które pozostały do końca tej kadencji będzie to, około 72 tys. złotych. Do tego trzeba dodać pensje sekretarek, kierowców, amortyzację samochodu, koszty jego utrzymania, koszty wyposażenia gabinetu, koszty reprezentacyjne i inne. Szacunkowo licząc, z dużą dozą życzliwości i przyjęciem cen minimalnych, sądzę, że trudno będzie się zmieścić w kwocie 200 tys. złotych. Można powiedzieć - cóż to jest w porównaniu do ponad 700 mld złotych długu publicznego. Ale jak uczy stare przysłowie „ziarnko do ziarnka", a poza tym jest jeszcze przyzwoitość. Polski rząd powinien sobie przypomnieć cytat z Wyspiańskiego „miałeś chamie złoty róg, miałeś chamie czapkę z piór: czapkę wicher niesie, róg huka po lesie, ostał ci się ino sznur...". Warto uczyć się od mądrzejszych. Kiedy w czasie kadencji rządu Jarosława Kaczyńskiego pojawiła się groźba nadmiernego wzrostu cen paliwa, które jak wiadomo powszechnie ma decydujący wpływ na wzrost cen wszystkich produktów i usług, potrafił on podjąć działania, które temu zapobiegły. Może, więc nowy minister od wykluczenia, zanim sam zostanie wykluczony, zechce z tej nauki skorzystać i uzasadni swoje powołanie, przekonując Premiera, że czas zabrać się do roboty. Beata Szydło

Michał Karnowski: subiektywny zestaw siedmiu grzechów, które od początku zatruwały PJN. "Pycha kroczy przed upadkiem" Politolodzy, politycy i koledzy dziennikarze prześcigają się dziś w rozważaniu dalszych możliwych losów działaczy PJN i analizowaniu przyczyn porażki tego projektu. W odróżnieniu od wielu nigdy nie wierzyłem, że to się może udać. Dlaczego? Bo już na starcie były w PJN wpisane grzechy uniemożliwiające sukces. Oto moja subiektywna lista przyczyn porażki ugrupowania Joanny Kluzik-Rostkowskiej:

1. Moment. Każdy ma prawo wybrać swoją polityczną drogę. Ale moment, jaki wybrali ludzie odchodzący z Prawa i Sprawiedliwości by założyć formację "Polska Jest Najważniejsza" był najgorszy z możliwych. Nie wystygły jeszcze trumny ofiar, nie wyzbierano szczątków ofiar pozostawionych przez rząd na pogorzelisku, a oni uznali, że to co w Polsce najważniejsze to zmiana stylu uprawiania polityki. Było to i niemądre i nie do zaakceptowania dla ludzi wrażliwych na przyzwoitość. Pragnących elementarnej prawdy o tym, dlaczego polska elita zginęła w Smoleńsku...

2. Gadżeciarstwo. Nazwa "Polska Jest Najważniejsza" została podkradziona Jarosławowi Kaczyńskiemu, było to hasło kampanii wyborczej prezesa PiS. Była to też (i jest) nazwa stowarzyszenia członków komitetów honorowych tej kandydatury. Jej użycie dało wprawdzie krótki "fun" i przyniosło trochę hałasu na początku, ale w dłuższej perspektywie okazało się wyjątkowo szkodliwe. Nie pozwoliło do dzisiaj, wskutek protestu stowarzyszenia, na rejestrację partii. Utrudniło też odcięcie się od przeszłości. Było dokładnie tak jak z podkradzeniem pewnej aktorki ze spotu Platformy przez PiS. Krótka chwila przyjemności, a potem same kłopoty.

3. Asekuranctwo. Działacze PJN ciągle mówili jak to będą gryźli trawę by osiągnąć sukces, ale szybko zaczęli gryźć siebie nawzajem. Liderka Kluzik-Rostkowska wygryzła Bielana. Osiągnęła nawet to, że europoseł Marek Migalski autoryzował u niej swoje wpisy blogowe. A gdy szło coraz gorzej, każdy zaczął się rozglądać za ratunkiem. Spojrzenia słane do PO były coraz bardziej powłóczyste, kawki, herbatki i winka w gabinecie Marszałka Grzegorza Schetyny zaś coraz dłuższe. A finał jest taki, że kiedy partia tonie, Kluzik-Rostkowska nie potrafi powiedzieć jasno i wyraźnie, że zostaje do końca na pokładzie. Bez żadnych, ale.

4. Język. Nie wiem, czego to wynik, ale czy naprawdę szukając opisu wad poprzedniego lidera, a każdy ma wady, PJN musiał sięga po język stosowany przez najbardziej oszalałych z nienawiści przeciwników PiS? Michał Kamiński nie mógł inaczej ogłosić wyboru innej drogi jak tylko deklaracją, że "PiS chciał z niego zrobić kabla", a Kluzik-Rostkowska ogłoszeniem, że "Kaczyński chce podpalić Polskę"? Głupie to było i dowodzące nieprzygotowania intelektualnego nowej formacji.

5. Niewiarygodność. Patrzyłem na ich wybory ideowe z podziwem graniczącym z niedowierzaniem. Niedawna wiejska twarz PiS Wojciech Mojzesowicz podpisywał się pod programem natychmiastowego skasowania KRUS, Jan Filip Libicki z nurtu narodowego PiS chciał uderzenia w Radio Maryja, Paweł Poncyljusz głosował za obcięciem subwencji dla partii politycznych, (co wzmacnia drastycznie monopol PO), Marek Migalski, sam kiedyś wyzywany od pisowskich zakapiorów, potem wyzywał tak dziennikarzy, którzy odmówili forsowania nowego ruchu, bo chcieli pozostać niezależni. Tylko nieliczni, jak Paweł Kowal, Jan Ołdakowski i Adam Bielan potrafili zrozumieć, że zaczynając żywot w nowej partii niekoniecznie trzeba opluwać poprzednią. Wszystko razem było jednak i niewiarygodne, i niesmaczne.

6. Niespójność. Nic ich nie łączyło ze sobą (wynika z powyższego), poza żalem do Jarosława Kaczyńskiego, że nie dał im tyle władzy w partii ile chcieli. A chcieli wszystko. W efekcie nie mają nic.

7. Pycha. Chodził w politycznych kuluarach taki dowcip:

- Ile głosów otrzymał Jarosław Kaczyński w ostatnich wyborach prezydenckich?

- Niewiele. Bo pięć milionów dostała Kluzik-Rostkowska, milion Poncyljusz, tyle samo Migalski.

Sztabowcy Kaczyńskiego naprawdę uwierzyli, że to oni prawie wygrali te wybory. Nie, dzięki, ale pomimo kandydatowi. Trudno to nazwać inaczej niż pychą. A jak wiadomo, pycha kroczy przed upadkiem. Michał Karnowski

Skazany ubek. "Dlaczego z satysfakcją dowiaduję się i informuję o takich jak ten wyrokach?" Taka informacja zawsze poprawia mi nienajlepsze historyczne samopoczucie: Sąd Rejonowy w Myślenicach skazał na karę dwóch lat pozbawienia wolności 89-letniego Stanisława B. za znęcanie się, na przełomie 1946 i 1947 roku nad zatrzymanym. Sprawa toczyła się z inicjatywy pionu prokuratorskiego Krakowskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, który oskarżył byłego szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Myślenicach o to, że w okresie od 3 grudnia 1946 do 29 stycznia 1947 roku popełnił zbrodnię komunistyczną oraz przeciwko ludzkości, znęcając się fizycznie i moralnie nad pozbawionym wolności Stanisławem S. w ramach represji za jego działalność w organizacji antykomunistycznej. "Znęcanie polegało na biciu rękami po twarzy i całym ciele, kopaniu, zgniataniu palców rąk przy użyciu linijki, grożeniu pozbawieniem życia oraz wyzywaniu słowami wulgarnymi. Jego celem było zmuszenie Stanisława S. do przyznania się do przynależności do organizacji <Błyskawica>" - napisała w depeszy Polska Agencja Prasowa.

Stanisław B. nie przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów, ale sąd uznał jego winę, skazując go na karę dwóch lat pozbawienia wolności oraz pokrycie kosztów postępowania sadowego i opłaty. Wyrok nie jest prawomocny.

Dlaczego z satysfakcją dowiaduję się i informuję o takich jak ten wyrokach? Ponieważ każda zbrodnia powinna zostać ukarana. Dotyczy to również przestępstw popełnionych wiele lat temu przez sędziwych już dzisiaj oprawców z aparatu bezpieczeństwa. Nie chodzi mi o to, aby wsadzać ich do więzień (sąd może - ze względu na wiek lub stan zdrowia skazanego - odstąpić od wykonania kary), lecz o uczciwe wymierzenie sprawiedliwości i nagłośnienie każdego przypadku znęcania się nad "żołnierzami wyklętymi". Skoro wciąż nie można osądzić w niepodległej III Rzeczypospolitej tych, którzy wydawali zbrodnicze rozkazy w PRL, musimy zadowolić się skazywaniem ich wykonawców, co obciąża jednak sumienia komunistycznych prominentów. Tylko czy mają oni sumienia? Jerzy Bukowski

Sekciarze z namiotu na Krakowskim Przedmieściu. „Szkoda, że wszyscy tam nie zginęliście", „Jeszcze pozdychacie" Burak sprzeciwia się upasionym biskupom i moherom, bo jest to po prostu modne. W końcu robią tak pany z telewizora, których tak chwali nasza młodzież z wiejskich dyskotek. Wojewódzki, Palikot i jeszcze uczeni i doktorowe z odbiornika mówią, że Kaczor to wróg. Toć jak powiedzieli w telewizji to przecie musi to być prawda, nie? Obejrzałem filmik nakręcony na Krakowskim Przedmieściu, który przedstawia ludzi z „Ruchu Poparcia" Janusza Palikota. Nie chciałem tego robić, bo zazwyczaj bardzo alergicznie reaguje na głupotę, prostactwo i chamstwo. Z tego powodu nie mogę zasiąść do obejrzenia całego filmu „Krzyż" Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego. Obawiam się, że w trakcie projekcji musiałbym zgnieść przynajmniej kilka przedmiotów leżących obok mnie. Zarówno „obywatelska młodzież", jak ktoś ich nazwał, z Krakowskiego Przedmieścia, która protestowała przeciwko „obrońcom krzyża", jak i ludzie zarejestrowani przez kolegów z NiezależnaTV są najlepszym obrazowym opisem określenia - buractwo, które lansuje się również często dzwoniąc do „Szkła Kontaktowego". „Co to jest kaczyzm?" - pyta dziennikarz ludzi z „namiotu Palikota". „Spierdzielaj", „Szkoda, że wszyscy tam nie zginęliście", „Jeszcze pozdychacie" etc., Przeciwko czemu Państwo protestują? „Kaczor", „Kaczor", „Kaczor" - słyszymy odmienianie przez wszystkie przypadki. „Na stos z moherowymi beretami" - mówi kobieta wyglądająca jakby była wyjęta z bazaru. Facet o twarzy cinkciarza krzyczy do reportera, że go wykończy i chce mu rozwalić kamerę. Znamy takich ludzi wokół siebie. Ile razy słyszeliśmy, że to Kaczor jest winny wszystkiemu. Ciocie, babcie, wujkowie, kumple zawsze mają jedną odpowiedź: „Kaczor". Jak pomidor. A jak zapytasz, dlaczego nie lubią tego „Kaczora", usłyszysz, że jesteś pisowiec i „ten TWÓJ Kaczor"... Jak mantra. Jak... sekta. Jest mi w sumie żal tych ludzi, bo zrobiono im wielką krzywdę. Cyniczni żurnaliści i politycy grający na emocjach wmówili im, że są elitą, bo czytają „niezbędnik inteligenta" z „Polityki", „Gazetę Wyborczą" czy rechoczą na „Szkle Kontaktowym". Słuchając niektórych widzów tego programu zdajemy sobie sprawę, że mamy do czynienia z chłopami pańszczyźnianymi awansowanymi przez pana. Nie można się, więc dziwić, że chłop się odwdzięcza. Czyż to nie typowe? Dajcie wieśniakowi, który walczy z wyzyskiem swojego pana, władzę, to szybko stanie się takim samym wyzyskiwaczem, albo nawet gorszym. Zróbcie z buraka dyrektora zakładu albo dajcie mu władzę choćby policjanta to możecie być pewni, że ją z pietyzmem będzie wykorzystywał, starając się zapomnieć, jak sam był frajerem zależnym od „onych". Teraz on jest ci „oni". Burak potrzebuje, by ktoś mu powiedział, że jest wykształconym przedstawicielem elity. Burak sprzeciwia się upasionym biskupom i moherom, bo jest to po prostu modne. W końcu robią tak pany z telewizora, których tak chwali nasza młodzież z wiejskich dyskotek. Wojewódzki, Palikot i jeszcze uczeni i doktorowe z odbiornika mówią, że Kaczor to wróg. Toć jak powiedzieli w telewizji to przecie musi to być prawda, nie? A, że kiedyś takim wrogiem był Giertych, Wałęsa, Niesiołowski...? Doktory powiedzieli, że tera to, kto inny jest zapluty karzeł reakcji. Awansowana „elita" lecząc własne kompleksy może więc pośmiać się z kurdupla, który stał się „kaczką po smoleńsku" w rosyjskich knajpach czy śmierci reszty „pisowców", którzy byli pewnie pijani. Przy okazji można poszydzić sobie z tych buraków zacofanych od krzyża, którzy krzyczą o ZOMO. Śmieszni oni są, nieprawdaż? I tacy inni od nas... No i nagle się okazuje, że te nasze ludowe żarciki śmieszą też elity... Typowa mentalność postkolonialna. W normalnym kraju żaden polityk nie miałby odwagi przyznać się do takich wyborców. U nas jednak elity są z tego samego ludu i kochają taplać się w towarzystwie swoich. Bo poważni politycy nie widzą nic złego w publicznym zapewnianiu, że krzyż z puszek po Lechu czy sikanie na znicze jest przykładem zaangażowania młodzieży i ich odpowiedzą na klerykalizację to można zadawać sobie pytanie o kondycję tego społeczeństwa. U nas jednak płaszczyk nad tymi hodowcami kompleksów rozwijają na dodatek elity artystyczne. Roześmiana twarz jurora z Idola, celebryci paradujących na fotkach z jakimiś bandziorami, którzy znaleźli swoich fanów na Krakowskim Przedmieściu i gwiazdeczki szczycące się, że mogą dopieprzyć brzuchatym biskupom pokazują, jakich mamy „niepokornych" buntowników. W Polsce mainstream i podziemie artystyczne mają wspólną cechę: nienawidzić Kaczorów. „Pogardzam nieoświeconym tłumem i trzymam się od niego z dala" - mawiał Horacy. Te słowa przypominają mi się oglądając wszelkiej maści sekciarzy z Krakowskiego.

Łukasz Adamski

Z Tomaszem Strzyżewskim o aktualnej cenzurze w polskich mediach, asymetrii i mastodontach polskiego dziennikarstwa rozmawia Błażej Torański. Tomasz Strzyżewski, rocznik 1945. Niezależny publicysta, działacz emigracyjny, znany również, jako Thomas Starski. Mieszka w Sztokholmie. Na przełomie lat 1976 i 1977 pracował w krakowskiej delegaturze Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Przepisał tam odręcznie „Księgę Zapisów i Zaleceń GUKPPiW” oraz opracował zbiór oryginalnych dokumentów, które potem przemycił przez granicę i opublikował, jako Czarną Księgę Cenzury PRL. Ujawnił tym samym mechanizmy funkcjonowania cenzury w PRL.

Śledzi Pan ze Sztokholmu polskie media: prasę, radio, telewizję, Internet? Po zainstalowaniu anteny satelitarnej pięć lat temu oglądam niemal wyłącznie polską telewizję. Z Internetu korzystam codziennie, mam swój blog na salonie 24 i jestem użytkownikiem Facebooka. Do prasy mam dostęp w jej wydaniach intenetowych. Radia nie słucham.

Czy zauważa Pan przejawy cenzury? Nigdzie na świecie nie ma mediów wolnych od cenzury i polskie media nie są w tym odosobnione. Odczułem to nawet na własnej skórze. W 1994 roku w Bibliotece Jagiellońskiej przekazywałem dokumentację peerelowskiej cenzury. Dziennikarka „Gazety Wyborczej” przeprowadziła ze mną wywiad. Następnego dnia przeczytałem moje ocenzurowane, przeinaczone wypowiedzi. Napisałem protest do Adama Michnika, ale nie odpisał. Kilka lat później udzieliłem wywiadów „Dziennikowi” i „Rzeczpospolitej”. Po autoryzacji żaden z nich się nie ukazał.

Dlaczego tak się dzieje? Dlatego, że ujawniam rolę środowiska dziennikarskiego w Peerelu. Zwracam uwagę na trzy sita cenzury. Pierwszą była autocenzura dziennikarzy. Drugą cenzura redakcyjna. Trzecią spełniały delegatury Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Radcy cenzury, których powszechnie nazywa się cenzorami, przykładali się do tekstów, jak nauczyciele do wypracowań uczniów. Jako „matrycę instruktażową” stosowali zalecenia i zapisy z księgi, którą przechowywano w kasie pancernej.

Pan tę księgę przepisał, w 1977 roku przemycił do Szwecji i opublikował. Ale instytucja cenzury nie istnieje w Polsce od 21 lat! Uważa Pan, że po tylu latach zachowały się dwie pozostałe formy: autocenzura i cenzura redakcyjna? Ależ oczywiście! Gdyby – przyjmijmy taką hipotezę – Jarosław Kurski czy Paweł Wroński z jakichś powodów stracili pracę w „Gazecie Wyborczej” i zatrudnili się w „Rzeczpospolitej”, to musieliby sobie narzucić autocenzurę.

To dosyć sztuczna konstrukcja. Ale czy chce Pan przez to powiedzieć, że polscy dziennikarze nie kryją swoich poglądów politycznych? Kryją swe poglądy niemal zawsze, ale ich interpretacje i selekcja informacji oraz komentowanie faktów wynika z ich poglądów lub sympatii politycznych. Nigdy przecież dziennikarze nie przekazują suchych faktów.

Proszę o przykłady. Widziałem rozmowę Justyny Pochanke z Lechem Wałęsą w TVN. Wałęsa wykrzyczał pod adresem żyjącego wówczas Lecha Kaczyńskiego „Durnia mamy za prezydenta”. Jak zareagowała dziennikarka na te oszczerstwa? Nie tylko nie zaprotestowała, ale z nabożnym wyrazem twarzy zadawała kolejne pytania. Całkiem niedawno w „Kropce nad i” Monika Olejnik rozmawiała z Joachimem Brudzińskim, który powiedział, że pod rządami Tuska to nie jest żadne państwo. Oburzona Olejnik wykrzyczała „Pan obraża teraz premiera. Obraża pan całe państwo polskie!”.

To prawda. Tak zareagowała, ale Joachim Brudziński powiedział: „Tusk jest dziadowskim premierem, dlatego państwo polskie jest zarządzane dziadowsko”. Ale na tych przykładach widać, jak dziennikarki selektywnie traktują ludzi i wydarzenia. Kiedy Lech Wałęsa przegrał w pierwszej instancji proces z Krzysztofem Wyszkowskim, o nazwanie go współpracownikiem SB o pseudonimie „Bolek”, to w TVN nie było o tym wyroku żadnej informacji! Jakby nie było żadnego procesu. Tego samego dnia wieczorem zaproszono natomiast Wałęsę do studia, wyraźnie chciano go uhonorować i podpompować przekłuty balon bohaterskiej legendy. O przegranym wyroku, jaki zapadł w tym dniu, oczywiście nie wspomniano. Tymczasem niedawno, kiedy Wyszkowski przegrał w Sądzie Apelacyjnym, w TVN rozprawiano o tym głośno i przez cały dzień.

Czy selekcja informacji i przemilczanie to ostatnie Pańskim zdaniem formy cenzury? Również marginalizowanie lub wyolbrzymianie. Oglądając telewizję studiuję socjotechniki, jakich używają dziennikarze do manipulowania opinią publiczną. Zauważam też selekcje wtórną.

Co Pan ma na myśli? W tym samym TVN oglądam na przykład dyskusję polityków różnych partii w programie Bogdana Rymanowskiego „Kawa na ławę”. Podziwiam tego akurat autora za obiektywizm w stosunku do poruszanych tematów i zaproszonych gości. Ale potem przez cały dzień TVN pokazuje fragmenty tego programu i tak selekcjonuje wypowiedzi, że cytuje tylko polityków przez siebie popieranych, najczęściej z PO i SLD, pomijając argumenty PiS.

Skoncentrował się Pan na przykładach TVN, ale czy inne media także popierają aktualnie rządzącą partię, jak czyniły to w stosunku do PZPR? Zdecydowana większość mediów elektronicznych popiera PO, zwłaszcza po pozbyciu się z telewizji publicznej dziennikarzy prawicowych. Nie wiem, jak to jest w stacjach radiowych, bo nie słucham. Ale w telewizjach komercyjnych, które mają największy zasięg oddziaływania na społeczeństwo, widzę totalną asymetrię. Nie jest to tak, jak w europejskich krajach starej demokracji albo w Stanach Zjednoczonych, gdzie mniej więcej taka sama część mediów popiera demokratów, co republikanów. Kadrowi redaktorzy zainteresowani są w popieraniu Platformy i SLD, gdyż te partie gwarantują im, że nie zostanie ujawniona haniebna rola, jaką pełnili w PRL. I że będą mogli uchodzić za obrońców demokracji.

Kogo ma Pan na myśli? Za takie autorytety moralne uchodzą choćby Stefan Bratkowski, Janusz Rolicki czy Daniel Passent.

Jakie grzechy mają na swoim koncie? Obsługiwanie mediów peerelowskich i służenie cenzurze. Nie tylko godzili się na cenzurę, ale poprzez autocenzurę brali w niej aktywny udział. Nawet ją afirmowali. Tym samym świadomie wprowadzali czytelników w błąd.

Ale Pan mówi o mastodontach polskiego dziennikarstwa. Przy tym błędnie zakłada Pan, że w PRL nie można było być uczciwym dziennikarzem, bo każdy dziennikarz służył wyłącznie propagandzie, a to nieprawda. Poza tym przez ostatnie 20 lat w polskich mediach pojawiło się kilka pokoleń ludzi myślących inaczej. Nie, ja tego nie zakładałem, że w PRL nie było uczciwych dziennikarzy. Ale gdyby nawet wszyscy dziennikarze pisali tylko i wyłącznie prawdę, to i tak manipulacyjny efekt cenzury zostałby osiągnięty. Pisaliby, bowiem te tylko prawdy, których cenzura nie zakazywała podawać do publicznej wiadomości. Taki był przecież sens zapisów cenzorskich. Natomiast ci młodzi, którzy trafili do zawodu dziennikarskiego w latach 90. i później, uczyli się od tych mastodontów. Zwykle adepci, w tym przypadku sztuki dziennikarskiej, przejmują od swoich mistrzów sympatie polityczne, nawyki zawodowe, preferencje. A wspomniani mistrzowie przekazali im ogromny ładunek dyspozycyjności wobec postkomunistycznych układów. I kolejne pokolenia kontynuują ich dzieło. A poza tym oni nadal żyją, pilnują, nadzorują. W duszpasterstwie akademickim „Węzeł” w Łodzi odbyło się kolejne spotkanie pokonferencyjne cyklu „Dziennikarz między prawdą a kłamstwem”, zorganizowane przez łódzki oddział Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. Cykliczne spotkania są kontynuacją odbywającej się jesienią (już od czterech lat) spotkań poświęconych mediom. Ubiegłoroczna konferencja dotyczyła manipulacji, jako kłamstwa zorganizowanego. Spotkanie w parafii św. Teresy poprowadził Tomasz Bieszczad, który podkreślił, że trzeba zdawać sobie sprawę, jak wielką rolę odgrywają dziś media: - Media ukierunkowują nas na obraz świata, który nie jest obiektywny- mówił Tomasz Bieszczad- w końcu rezygnujemy z własnych odczuć i zaczynamy postrzegać rzeczywistość w sposób, jaki kształtują ją środki masowego przekazu. Jest to świadome i celowe działanie. Musimy pamiętać, że media zawsze czegoś od nas chcą, nie są obiektywne, często reprezentują interesy jakiejś grupy. Organizatorzy zaprezentowali również jeden z wykładów październikowej konferencji wygłoszony przez ks. dr. Marka Dziewięckiego, zajmującego się od lat sprawami rodziny i młodzieży. W swojej prelekcji w interesujący i rzeczowy sposób pokazał zagrożenia wobec rodziny i młodych ludzi obecne w mediach. Podkreślił, że dziś trzeba w umiejętny i bardzo precyzyjny sposób demaskować kłamstwo. Jeśli będziemy bierni i „uśpieni”, będziemy podatni na zgubne treści, jakie serwują nam media. Kolejne spotkanie z tego cyklu przewidywane jest już w maju. Agnieszka Sadowska

RAPORT CZY „KODEKS OMERTA”? Gdy przed dwoma laty rozpoczynała pracę sejmowa komisja śledcza w sprawie Krzysztofa Olewnika, nie wiązałem z nią nadziei na gruntowne wyjaśnienie okoliczności tej ponurej zbrodni. Rzeczywiste intencje grupy rządzącej, ujawniała, bowiem już na wstępie histeryczna reakcja wobec próby delegowania do składu komisji posła Antoniego Macierewicza. Zapalczywość, z jaką ówczesny marszałek Sejmu Bronisław Komorowski zwalczał kandydaturę posła PiS-u oraz szantaż, którego się dopuścił, by wyeliminować kandydata świadczyły, że intencje rządzących ograniczone są do uczynienia z prac komisji spektaklu medialnego mającego przysporzyć Platformie kilka punktów sondażowych, a efekt końcowy zostanie zawężony do mało istotnych ustaleń. Reakcja na kandydaturę Macierewicza wskazywała, że środowisko zainteresowane ukryciem prawdy obawiało się dociekliwości i kompetencji byłego szefa SKW i nie miało zamiaru dopuścić do zdemaskowania prawdziwych mechanizmów rządzących III RP. Ten początkowy „test prawdy”, już na wstępie pozbawiał nas nadziei na ujawnienie mafijnych kręgów „polskiego piekła”.

O tym, że decyzja rządzących podyktowana była względami wizerunkowymi świadczył również fakt, że propaganda rządowa ukrywała informacje o prawdziwych autorach pomysłu powołania sejmowej komisji. Do dziś niewiele osób ma świadomość, że już w grudniu 2008 posłowie PiS złożyli do marszałka Sejmu projekt uchwały o powołanie sejmowej komisji śledczej w sprawie Krzysztofa Olewnika. Jeszcze w styczniu 2009 roku politycy PO zarzekali się, że do wyjaśnienia sprawy wystarczy prokuratura i deklarowali, iż nie ma potrzeby powoływania komisji śledczej. Opinię zmienili dopiero po 20 stycznia 2009 roku, gdy opublikowano sondaż, z którego wynikało, że 66 proc. Polaków chce, by taka komisja powstała. Kilka dni po publikacji sondażu Donald Tusk orzekł: „Sprawa śmierci Krzysztofa Olewnika domaga się dogłębnego wyjaśnienia. Dlatego będę rekomendował Sejmowi i marszałkowi Sejmu powołanie komisji śledczej w tej sprawie”. Nie można przy tym zapominać, że powstanie komisji zawdzięczamy przede wszystkim niezłomnej i konsekwentnej postawie rodziny Krzysztofa – ludziom, którym „polska mafia” (jak trafnie nazwał to środowisko Włodzimierz Olewnik) nie tylko odebrała i zamordowała syna ale skazała ich na wieloletnie upokorzenia i samotne przedzieranie przez kręgi piekła. Nie wiem, co Włodzimierz Olewnik rozumie pod mianem „polskiej mafii”, ale sądzę, że nie popełniłbym pomyłki, gdybym uznał, że myślał raczej o organizacji postkomunistycznej nomenklatury oraz byłych funkcjonariuszach i współpracownikach komunistycznej policji politycznej, niż o „zwykłej” mafii kryminalnej. Cechą, która zdecydowanie odróżnia „klasyczną” mafię – powstałą, jako tajna społeczność sprzeciwiająca się władzy, od polskiej hybrydy, jest fakt, że „naszą” mafię zorganizowało państwo komunistyczne, a udoskonaliła III RP. Podobnie też, jak totalitarny ustrój PRL kontrolował i czerpał korzyści ze zorganizowanej przestępczości, tak III RP wytworzyła trwałe relacje mafijnej symbiozy, w której funkcjonuje triumwirat polityki-służb specjalnych i pospolitych kryminalistów. Śledząc przez następne miesiące działania komisji i zakres spraw, jakimi interesowali się jej członkowie, byłem pozytywnie zaskoczony ich dociekliwością i znajomością realiów sprawy Olewnika. Na szczególne uznanie zasługiwała praca śp. Zbigniewa Wassermanna i posła Dery z PiS-u, ale też postawa, jaką w wielu kwestiach prezentował przewodniczący komisji Marek Biernacki z PO. Kluczowe dla śledztwa wydawały się np. wnioski Zbigniewa Wassermanna o przekazanie komisji informacji, czy osoby występujące w sprawie były bądź są zarejestrowane w rejestrach służb specjalnych, jako tajni współpracownicy oraz próby ukazania rzeczywistych powiązań w obszarze działalności ludzi polityki, służb państwowych i zorganizowanej przestępczości. Jednak przez cały czas pracy komisji, zakres podejmowanych tematów ograniczał się do penetracji najniższych – policyjnych i prokuratorskich, kręgów „polskiego piekła”. W najmniejszym stopniu nie dotknięto wątków wykraczających poza działania organów ścigania, a jeśli takie pojawiały się na horyzoncie, zabrakło woli politycznej, by za nimi konsekwentnie podążyć. Nie dostrzegłem również, by komisja była zainteresowana określeniem stopnia odpowiedzialności wielu prominentnych polityków, których nazwiska przewijały się w sprawie Olewnika. Byli to ludzie ze wszystkich opcji istniejących na naszej scenie politycznej. W rezultacie, na liście świadków przesłuchiwanych przez komisję zabrakło najważniejszych nazwisk osób z kręgu służb specjalnych i polityki. Warto natomiast zwrócić uwagę, że okres rządów PO-PSL przyniósł w sprawie Krzysztofa Olewnika wprost niezwykłą aktywność „nieznanych sprawców” i na tle wcześniejszych lat wyróżnił się zdarzeniami najbardziej spektakularnymi. To w kwietniu 2008 roku popełnił „samobójstwo” Sławomir Kościuk, w styczniu 2009 Robert Pazik, a w lipcu 2009 strażnik więzienny, który pełnił dyżur w olsztyńskim więzieniu, gdy w celi powiesił się w Wojciech Franiewski – jeden z zabójców Olewnika. Nawet powołanie sejmowej komisji nie zahamowało tych działań, skoro wielokrotnie po roku 2009 dochodziło do prób zastraszania członków rodziny Olewników, aktów matactwa oraz niszczenia ważnych dowodów. Można również uznać, że obecna władza nie zamierzała wyciągać żadnych wniosków z przebiegu sprawy Olewnika, a nawet nie próbowała napiętnować tych, którzy przyczynili się do utrudniania śledztwa. Jak inaczej wytłumaczyć, że w październiku 2009 roku na stanowisko wiceszefa CBA powołano Janusza Czerwińskiego, byłego naczelnika wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie, a w styczniu 2010 roku na stanowisko zastępcy naczelnika wydziału kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Płocku awansowano Macieja Lubińskiego - jednego z członków policyjnej grupy kierowanej przez Remigiusza M. - winnego szeregu zaniedbań w pierwszym etapie śledztwa? Na błędy, zaniechania i działania utrudniające śledztwo zwracał uwagę Włodzimierz Olewnik w liście wystosowanym do Donalda Tuska w lutym 2010 roku, protestując przeciwko „takiemu funkcjonowaniu Państwa Polskiego”. Kilka miesięcy później, ojciec zamordowanego Krzysztofa uznał, że jest okłamywany nawet przez ministrów i premiera, i oskarżył Tuska, że ten skłamał w odpowiedzi na list. Podczas posiedzenia sejmowej komisji śledczej w dniu 12 kwietnia br. Włodzimierz Olewnik wyraźnie potwierdził, że w jego przekonaniu „wszystkie czynności śledztwa były sterowane i celowe” i oznajmił, że nie wierzy, „by skazanym już oprawcom nikt nie pomagał, nikt ich nie nadzorował i nikt nie finansował.” „Przeprowadzając taką operację – powiedział Olewnik -, jak uprowadzenie człowieka, potrzeba ogromnej wiedzy, finansów i poczucia bezpieczeństwa w razie sytuacji, gdyby coś poszło niezgodnie z planowanym scenariuszem.” Tak oczywistą konstatację mógłby odrzucić tylko ktoś kompletnie infantylny lub pozbawiony dobrej woli. W żaden sposób nie można uważać, że dziewięcioletnie zmagania rodziny Olewników z przerażającą indolencją organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości są efektem nagromadzenia jednostkowych przypadków, pomyłek, zaniedbań i błędów. Istnieje wewnętrzna, niezwykle spójna logika w zachowaniach policjantów, prokuratorów bądź polityków zainteresowanych sprawą, a analiza powiązań i zależności nakazuje zdecydowanie wykluczyć działania incydentalne lub powodowane ludzkimi ułomnościami i błędami. Istnieje również trwała, obowiązująca od początku tej sprawy zmowa milczenia, której nie sposób nie porównać do mafijnego „kodeksu Omerta”, gdzie depozyt zbrodni łączy ze sobą wiele środowisk życia politycznego, biznesowego i medialnego. Za każdym ze sprawców uprowadzenia Krzysztofa Olewnika można dostrzec mniej lub bardziej wyrazisty cień ludzi służb specjalnych PRL, bądź ślady powiązań z największymi grupami przestępczymi, wiodące głęboko do świata polityki i biznesu. We wszystkich działaniach sprawców widoczna jest brawura i nonszalancja, świadcząca niewątpliwie, że ludzie ci mieli pełne poczucie bezkarności, gwarantowane im przez zleceniodawców. Również na etapie śledztwa można zauważyć rozliczne matactwa i zaniechania, ujawnione choćby w toku prac sejmowej komisji. Nie mogły mieć miejsca w tak długim czasie i w tak gigantycznej skali bez obecności silnego, zewnętrznego ośrodka władzy, koordynującej ten wieloletni proceder ukrywania prawdy. Dziś już wiemy, że zapowiadany końcowy raport sejmowej komisji nie przyniesie informacji pozwalających zidentyfikować i nazwać ten ośrodek. Od lutego br. wiadomo, że ustalenia komisji zostaną ograniczone do analizy błędów policji i prokuratury oraz opisu działań tych organów, – czyli przyniosą to, co można bezpiecznie ujawnić, nie narażając głównych decydentów i mocodawców. Jak twierdzi PAP, koronna teza komisji ma sprowadzać się do ustalenia, iż szefostwo policji i MSWiA zostało wprowadzane w błąd przez policjantów niższego szczebla, a zatem wykluczona zostanie nawet odpowiedzialność zwierzchników i polityków. Spokojni o swój los mogą być również prokuratorzy prowadzący śledztwo w sprawie Olewnika. Jeśli nawet raport wskaże na ich winę, to z powodu przedawnienia nie istnieje już możliwość pociągnięcia kogokolwiek do odpowiedzialności karnej lub dyscyplinarnej. Taka konstrukcja raportu zdawałby się sugerować, że faktycznymi decydentami i sprawcami dziewięcioletniej akcji utrudniania śledztwa, rozlicznych matactw, aktów niszczenia dowodów i eliminacji świadków, byli szeregowi funkcjonariusze policji i to oni dysponowali organami państwa polskiego, wykorzystując je dla własnych celów. Jeśli rzeczywiście prace komisji zostaną podsumowane tak horrendalną tezą, trudno o bardziej rażący dowód pogardy wobec prawdy i własnego społeczeństwa. Będzie to również dowód, że tragedia rodziny Olewników, rozgrywająca się w tle gigantycznych interesów i walki o władzę politycznych grup mafijnych, ma stać się kolejną niewyjaśnioną zbrodnią III RP, a działania komisji posłużą do definitywnego zamknięcia drogi do najgłębszych kręgów „polskiego piekła”. Aleksander Ścios


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
440
KNOCHE AGREGAT SKM 440 560
MAGNUM DINAMIK INSTRUKCJA OBSŁUGI PROSTOWNIKÓW DO ŁADOWANIA I ROZRUCHU 440 PL
opracowane 440 pytania krótkie rzym, Prawo Rzymskie
II CKN 440 00 id 209807 Nieznany
Epson Stylus Color 440, 640, 740 (2)
20030902205945id$440 Nieznany
440
noo odpowiedzi 440
440 a
440
440 06 ĹÔą»áş«ó Ź ĺąşý «úş´
noo odpowiedzi 440
Ch12 pgs411 440
www skarbiec biz haslo 440
440
440
440 441

więcej podobnych podstron